6 minute read

Andrzej NOWAKOWSKI, Moje życie z Leicą

Dlaczego Leica?

Andrzej Nowakowski

Advertisement

Kiedy w roku 1937 (lub rok później) niejaki Stanisław Piętowski, właściciel punktu handlowego „Skład Apteczny i Przybory Fotograficzne” w krakowskim Podgórzu, prezentował swoim klientom nowoczesną kamerę marki Leica, a dokładniej jej drugą wersję z roku 1932, nie mógł przypuszczać, że w ten skromny sposób wpisuje się w historię marki, która w przyszłości stanie się jedną z ikon w dziedzinie fotografii i technicznego postępu. Musiał być jednak zafascynowany możliwościami tego cudu techniki. Oferował go w swojej aptece z przyborami fotograficznymi, choć zapewne nie liczył na to, że w Podgórzu znajdzie chociażby jednego klienta, który zechce nabyć ten mały, niepozorny przedmiot. Reklamował aparat bardzo profesjonalnie zredagowanym folderem pt. „Dlaczego Leica”. Tuż pod pieczątką z nazwiskiem właściciela oraz adresem sklepu czytam blisko dziewięćdziesiąt lat później: „Leica stanowi niewątpliwie największy sukces konstrukcji, jakiego nie osiągnięto już wiele lat w dziedzinie fotografii. Przeszło 90 000 kamer Leica jest w ciągłym użyciu, a całkowite zadowolenie ich posiadaczy zdobywa nam bez przerwy coraz to nowych zwolenników”.

Nie wiem, czy pan Stanisław Piętowski używał tego aparatu prywatnie. Ale pytanie, które pojawia się w folderze nieco dalej, musiało wynikać z jego osobistego zachwytu: „Jakież tedy właściwości powodują taką zdumiewającą i w zastanawiający sposób rosnącą przewagę kamery Leica?”. Autor folderu nie ma wątpliwości, że „Leica to instrument o skończonej precyzji”. I dodaje: „Przyszłość fotografii małoobrazkowej może należeć tylko do kamery o skończonej precyzji. [...] To przyczyna tego niezrównanego pochodu zwycięskiego, którym Leica kroczy od chwili swego pojawienia”.

A przecież to pojawienie się nastąpiło niewiele wcześniej! Pierwszy był, w roku 1925, miniaturowy aparat do zdjęć z wykorzystaniem taśmy kinowej w formacie 24 × 36 mm; ten pierwszy model wyposażono w stały obiektyw „Elmar” 1:3.5, f/5. Autor tekstu napisał o tej kamerze: „Była wynikiem [...] pracy dokonywanej w całkowitej ciszy”. Siedem lat później, na początku roku 1932, przestało być cicho: na rynku zagościł model II, z samoczynnym nastawianiem ostrości. Być może był to „mały krok w historii postępu technicznego, ale wielki skok dla fotografii”, która już wówczas wpływała — i nadal wpływa — na losy świata. Nikt wówczas nie przypuszczał, jak wielką rolę w dokumentowaniu rzeczywistości odegra to niewielkie pudełko; nikt też nie wyobrażał sobie, jak potężnym narzędziem okaże się w sztuce i jakich cywilizacyjnych przełomów będzie sprawcą. Ale już wtedy pan Stanisław Piętowski z pełnym przekonaniem sformułował następującą opinię: „Mając więc Leikę, posiadacie nie tylko najlepszą kamerę miniaturową, lecz także przyrząd podstawowy do specjalnego najbardziej wielostronnego procederu w fotografii”.

Trzeba jednak dodać, że wyjątkowość tego modelu Leiki przekładała się na jego cenę. Krótko mówiąc, była to droga, a nawet bardzo droga „zabawka”, na którą pozwolić sobie mogło niewielu, a śmiem nawet twierdzić, że na krakowskim Podgórzu... bardzo niewielu. Dość powiedzieć, że Leica z obiektywem standartowym „Elmar” 1:3.5 f/5, z jedną kasetą, z paseczkiem i uszkami do zawieszania oraz wyłożonym aksamitem futerałem „pogotowie” i śrubą przytrzymującą – kosztowała marne 582 złote, co było sumą niebotyczną. Cena pięciu „obiektywów specjalnych w oprawie do wymiany, z samoczynnym sprzęgłem” (opis katalogowy) — to wydatek 1487 złotych. Nie powiedziałbym, że za tę kwotę można było kupić tłusty folwark i tartak na dodatek, ale trzeba przyznać, że do

[15]

dzisiaj firma pozostała wierna polityce niebotycznych cen, w słusznym zresztą przekonaniu, że marka Leica warta jest każdej ceny, choć być może nie dla każdego.

Burzliwe losy firmy, której założycielem był 23-letni Carl Kellner, opisano tysiące razy, a każdy produkt z Wetzlar testowano w nieskończoność. Wydaje się, że nic tu do dodania. A jednak! Leica ciągle budzi emocje. Zachwyt nad wyrobami tej firmy miesza się z gwałtowną krytyką ze strony jej przeciwników; tak działo się u zarania jej dziejów, tak jest teżwspółcześnie. Współcześnie nawet bardziej. Z czego wynika ta fascynacja? Czy z faktu, że to właśnie z Leiką wiążą się początki współczesnej fotografii małoobrazkowej? A może bierze się to z tak zwanej — w dobrym tego słowa znaczeniu — „niemieckiej precyzji”, która po dzień dzisiejszy wydaje się niezrównana? Może chodzi o wierność tradycji, która objawia się w pozornie nienowoczesnym „dizajnie” tych małych aparatów, odstręczającym tych, dla których nie fotografowanie jest ważne, lecz tzw. „możliwości sprzętowe” plus opakowanie na pokaz? (Oni też mają prawo do własnych potrzeb!). A może polega to na jakości samej optyki, składanej, podobnie jak całość, ręcznie i mozolnie przez fachowców-artystów? Wreszcie — paradoksalnie! — może chodzi o te nieszczęsne ceny leikowskiego sprzętu, który lokuje go, zwłaszcza wśród młodych, w marzeniach pozbawionych szans na zakup, nawet z drugiej ręki? Hmm...

W tym wszystkim równie ważne jest, że to właśnie Leica w największym stopniu zrewolucjonizowała sposób patrzenia przez obiektyw, co fotografię przesunęło ze sfery dokumentalnego kadru w świat kompozycji obrazu. To właśnie Leica ostatecznie unieważniła słynny spór Baudelaire’a z malarzami o miejsce fotografii w sztuce. Ten spór i emocje wokół Leiki dotyczyły największych fotografików, artystów, którym ten kieszonkowy aparat umożliwił podglądanie świata dotychczas niedostępnego, ukrytego w tzw. „decydujących momentach”, jak u Bressona, czy rozciągniętego w ponadczasową wieczność, jak w rozważaniach Barthes’a. A może chodzi jeszcze o doznanie przyziemnie wstydliwe: że, mianowicie, trzymając w ręku to „coś” doznajemy wzruszenia obcowania z przedmiotem, który sprawia dziwną i tajemniczą radość, będącą spełnieniem dziecięcych marzeń o posiadaniu „czegoś małego i miłego w dotyku niczym kobieta”?

Zapewne chodzi o to wszystko razem — pod markowym znaczkiem czerwonej kropki. Nie potrafię na te pytania odpowiedzieć, zwłaszcza że przecież mam świadomość, iż to „tylko” przyrząd do robienia zdjęć, w sumie podobny do wielu innych, które funkcjonują w świecie fotografii. To truizm, ale wart pamiętania — bo nawet najprostszym pędzlem można namalować arcydzieło, a najlepszym — sknocić. Słynne kadry z Leiki inspirowały wyobraźnię milionów ludzi i tym samym wpływały na losy świata; jednocześnie aparaty te wyprodukowały biliony ujęć, które zginęły w otchłani niebytu, bo stanowiły nieistotny zapis banału.

Leica była i jest urządzeniem szczególnym. Towarzyszy ludziom w zapisie pamięci na dziwnie wyjątkowych prawach. Jest zawsze tam, gdzie powinna być — i w rękach tych, którzy traktują ją jako protezę zmysłu odmówionego nam przez naturę.

Marzenia o Leice towarzyszyły mi od dzieciństwa. Mój dziadek był zawodowym fotografem — miał dwie Leiki; jedna z nich to model z 1939 roku. Czasami dawał mi je do... potrzymania, przez chwilę — tak, wtedy to poczułem... Odziedziczyłem ją po dziadku, a straciłem, kiedy w domu studenckim „Żaczek” ukradziono mi ją. Było, minęło.

Teraz fotografuję dwoma modelami Leiki: LQ2 i LQ2M. To fascynujące maszyny, zwłaszcza ta druga. Wreszcie wylądowałem tam, gdzie już dawno chciałem się znaleźć — w fotografii czarno-białej. LQ2M to w zasa-

[16]

[17]

[18]

dzie całkiem inna niż w „kolorach” filozofia patrzenia i fotografowania. Czarno-biała matryca o pojemności 46 Mp, pozbawiona barwnego filtra Bayera, rejestrująca jedynie natężenie światła, zapakowana w pudełku o wadze 760 gramów — stwarza możliwości, o których wcześniej mi się nawet nie śniło. Wiele już napisano na temat tego aparatu, a liczba tych, którzy pałają do niego aż nadto egzaltowaną miłością — jest na tyle pokaźna, że manifestacje tego uczucia wylewają się w nadmiarze na rozmaitych internetowych forach i w blogach na całym świecie To nawet trochę denerwujące... Ale nie będę ukrywał, że ja też należę do tych zauroczonych, którym ten sprzęt umożliwił podróż w nieznany, dziwny, nowy świat. Nie, nie podejmę się próby wytłumaczenia, na czym to polega, bo to chyba niemożliwe. Ważne jest dla mnie to, że te wyjątkowe konstrukcje firmy z Wetzlar zmuszają do całkiem innego patrzenia, niedostępnego w „stajniach” innych producentów. Cóż, rzecz można skwitować prostym westchnieniem: przecież to tylko aparat fotograficzny. A jednak... A jednak to Leica! Dlatego... Leica.

[19]

[20]

[21]

[22]

This article is from: