magazyn opinii
ARENA
czarno na białym o stosunkach międzynarodowych Nr 2 (5)
grudzień 2007
Czy kazachskiej ropy wystarczy dla nas? NASZYM ZDANIEM S. 22
Majstersztyk nieokreśloności czy przełomowy krok na drodze do rzeczywistej jedności UE? Co wiesz o Deklaracji Berlińskiej? UNIA EUROPEJSKA S. 27
MY ZROBILIŚMY SWOJE
TERAZ RUCH NALEŻY DO CIEBIE Dzięki komu komuniści przejmują władzę we Włoszech? SCENARIUSZE s. 2
NA KONIEC S. 43
Czy Polska posiada broń masowego rażenia?
Nie czytałeś? Nie musisz. My zrobiliśmy to za Ciebie. RECENZJA S. 38
SPIS TREŚCI SCENARIUSZE Katarzyna Kawalec – WIDMO KOMUNIZMU KRĄŻY Anna Kawalec - VIVE LE QUEBEC LIBRE Grzegorz Krzyżanowski - ETATOWA WOJNA Tomek Pawłuszko – ROSYJSKI PAT Wojtek Łysek - LATYNOSI PĄSOWIEJĄ Katarzyna Kawoń – KTO PO BUSHU
NAD ITALIĄ
2 5 7 11 15 19
Marcin Krowicki – KAZACHSKA ROPA I ROSYJSKIE PIENIĄDZE Tomasz Gładysz – STOSUNKI RUMUŃSKO – WĘGIERSKIE
22 24
NASZYM ZDANIEM
UNIA EUROPEJSKA Tomasz Pawłuszko – SPORY O UNIĘ EUROPEJSKĄ Katarzyna Kawalec - EUROPO WITAJ NAM… Anna Sołek – NOWE KRAJE WSPÓLNOTY
26 31 34
NAUKOWE ROZWAŻANIA Magdalena Kobuz - PREZYDENT FRANCJI
36
RECENZJA Tomasz Pugacewicz - MICHALE T. KLARE ,,KREW I NAFTA”
38
NA KONIEC Małgorzata Nawrocka - RELIKTY Z CZASÓW ZIMNEJ Paulina Wiekiera - ZAWÓD: KORESPONDENTKA
WOJNY
43 45
WIDMO KOMUNIZMU KRĄŻY NAD ITALIĄ Katarzyna Kawalec Zali wzrok orli zgaśnie Czyż ulegniemy w walce? Ciaśniej ściśnijcie światu na gardle proletariatu palce! Naprzód pierś podaj nagą! Niech flaga na niebo zawiewa! Kto tam znów rusza prawą? Lewa! Lewa! Lewa!*
2
Wśród licznych formacji silnie obecnych na włoskiej scenie politycznej, znanej z dużego rozdrobnienia partyjnego, znacząco wybijają się partie z przymiotnikiem komunistyczny w nazwie. Biorąc pod uwagę fakt, iż od zeszłorocznych wyborów we Włoszech rządy sprawuje lewicowy rząd Romano Prodiego, warto zainteresować się jego koalicjantami, czyli włoskimi komunistami. „LENIN ŻYŁ”, CZYLI KRÓTKA HISTORIA WŁOSKIEJ PARTII KOMUNISTYCZNEJ Włoska Partia Komunistyczna (Partito Comunista Italiano, PCI) powstała w 1921 roku, po rozłamie wewnątrz Partii Socjalistycznej (Partito Socialista, PS). Za główny cel obrała sobie wywołanie we Włoszech rewolucji proletariackiej. Najbardziej znani działacze WPK to Amadeo Bordiga (pierwszy sekretarz), Antonio Gramsci i Palmiro Togliatti. Cele nowej formacji zawierały się w duchu ideologii międzynarodowego proletariatu i w rzeczywistości dotyczyły walki klas. Działacze chcieli walczyć o niezależność, wolność, szacunek dla człowieka, pokój i socjalizm. WPK działała legalnie i w sposób jawny, aż do aresztowania w 1926 roku Antonio Gramsciego, który został skazany na 20 lat więzienia przez faszystowski rząd Benito Mussoliniego. W więzieniu spędził 10 lat, a po wyjściu na wolność natychmiast zmarł w szpitalu. WPK działała więc w ukryciu, z dala od swoich iderów, zabrakło bowiem również Palmiro Togliattiego, który w obawie przed prześladowaniami w 1927 roku uciekł za granicę. Podczas II wojny światowej działacze komunistyczni walczyli w ruchu partyzanckim, w latach 1943-1944. Po wojnie nie dane było jednak dojść do władzy włoskim komunistom. Działalność polityczna WPK miała więc miejsce głównie na szczeblu regionalnym, szczególnie rozwijając się w niektórych miastach jak
ARENA grudzień 2007
np. w Bolonii. W okresie powojennych dziejów WPK, na uwagę zasługuje Enrico Berlinguer, sekretarz partii w latach 1972-1984, który nie tylko otwarcie krytykował łamanie praw człowieka za żelazną kurtyną, ale również stał się autorem oryginalnego rozwiązania politycznego. Berlinguer zaproponował Chrześcijańskim Demokratom sojusz ze swoją partią. Rozwiązanie zostało przyjęte i przeszło do historii pod nazwa „historycznego kompromisu” katolików i komunistów. Jednakże wydarzenia na arenie międzynarodowej (m.in. kolejne fazy zimnej wojny, działalność państwa włoskiego w ramach NATO) nie sprzyjały aktywnej partycypacji WPK w polityce. Pod koniec lat osiemdziesiątych stało się jasne, że dobiegająca osiemdziesiątki WPK musi się zmienić, jeżeli w przyszłości chce jeszcze powalczyć o władzę. W listopadzie 1989 roku Achille Occhetto, działacz WPK, wysunął ideę głębokiej transformacji politycznej. Propozycja doprowadziła w 1991 roku do rozłamu we Włoskiej Partii Komunistycznej na dwa ugrupowania. Pierwsza formacja to Demokratyczna Partia Lewicy (Partito Democratico della Sinistra, PdS) pod przywództwem Achille Occhetto. Po połączeniu z innymi, mniejszymi ugrupowaniami w 1994 roku przekształciła się w Demokratów Lewicy (Democratici di Sinistra, DS) pod przewodnictwem Massimo d’Alemy (obecnie wicepremier w rządzie Romano Prodiego Minister Spraw Zagranicznych Włoch). Sierp i młot, które widniały w logo partii, jako pełnoprawnej sukcesorki WPK, zostały zastąpione różą. Obecnie liderem partii jest Piero Fassino. Z tej partii wywodzi się także obecny prezydent Republiki Włoskiej Giorgio Napolitano. Druga formacja to Odrodzenie Komunistyczne (Partito di Rifondazione Comunista, PRC) pod przewodnictwem Armando Cossutty. Właśnie tej partii warto poświęcić szczególną uwagę. „LENIN ŻYJE”, CZYLI PARTIE ISTNIEJĄCE DZISIAJ Partia Odrodzenia Komunistycznego na początku działała pod nazwą Ruchu na Rzecz Odrodzenia Komunistycznego. W momencie powstawania partii głośno brzmiały donośne głosy jej założycieli, którzy deklarowali, że komunizm, który upadł wraz z murem berlińskim w Europie ŚrodkowoWschodniej to nie był nigdy prawdziwy komunizm. Podkreślali, że ten system to wypaczenie idei, które oni wyznają. Bowiem komunizm,
w rozumieniu członków PRC, to horyzont szeroko rozumianej wolności i nadziei ludzkości w świecie pełnym wykorzystania, imperializmu i wojny. Przy realizacji swoich celów programowych PRC inspiruje się poglądami klasyków myśli socjalistycznej oraz dziełami Karola Marksa. Pozytywnym przykładem realizowanego komunizmu w historii, wymienionym w Statucie Partii, są wydarzenia takie jak: rewolucja październikowa w Rosji w 1917 roku oraz kontestatorski ruch Nowej Lewicy z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Założyciele PRC mają na celu odnowienie tradycji ruchu robotniczego. Mówiąc w imieniu włoskich komunistów, podkreślają, że ich walka ma na celu urzeczywistnienie postulatów takich jak: wolność ludów, sprawiedliwość socjalna, pokój, czy solidarność międzynarodowa. Gdyby nie explicite wyartykułowana chęć walki z ustrojem kapitalistycznym, jako symbolem uciemiężenia można by pomyśleć, że to program typowej lewicowej partii politycznej. GŁOS MA TOWARZYSZ BERTINOTTI 24 stycznia 1994 roku na sekretarza partii wybrano doświadczonego działacza politycznego, Fausto Bertinottiego, który obecnie sprawuje funkcje przewodniczącego Izby Deputowanych we włoskim parlamencie. Na stanowisko przewodniczącego Izby został wybrany w czwartym głosowaniu liczbą 337 głosów, pokonując m.in. byłego włoskiego premiera Silvio Berlusconiego, który otrzymał zaledwie dwa głosy. Już w drugim zdaniu swojej krótkiej autobiografii Bertinotti podkreśla, że jego ojciec był kolejarzem, a matka nie pracowała. W tej sytuacji upatruje korzeni swoich poglądów. PRC wybierając go na sekretarza, postawiła na człowieka, który większą część swojego życia poświęcił na działalność w związkach zawodowych lub aktywność na rzecz tychże związków. Brał udział w wielu strajkach i akcjach protestacyjnych, sam z resztą podkreśla, że widział w życiu wiele. Do 1972 roku działał w Partii Socjalistycznej Jedności Proletariackiej, która przyłączyła się do Włoskiej Partii Komunistycznej. Bertinotti został więc aktywnym działaczem WPK i był nim aż do rozłamu w 1991 roku. Do maja 1993 roku działał w strukturach PDS, a następnie przeszedł do PRC. Jako sekretarz PRC był trzykrotnie wybierany do Parlamentu Europejskiego. W 2004 roku Bertinotti został przewodniczącym Partii Lewicy Europejskiej. W trakcie swojej działalności w PRC Bertinotti pokazał, że ma konkretną wizję swojej partii. Niestety jego koncepcji nie podzielało wielu współtowarzyszy, stąd liczne spory i rozłamy. Nieustannie próbował forsować swoją
ideę alternatywnej lewicy i był w tych działaniach bezkompromisowy. Rzadko szedł na ustępstwa, niechętnie wchodził w sojusze i koalicje, co we włoskim systemie parlamentarnym mogłoby oznaczać pewną śmierć na scenie politycznej. Tak się jednak nie stało. Tuż przed ostatnimi wyborami, na konwencji wyborczej partii lewicowych, Bertinotti wystawił swoją kandydaturę na przyszłego premiera. Przegrał tylko z Romano Prodim, obecnym premierem, i to niewielką różnicą głosów. „KOMUNY NIKT NIE ZWYCIĘŻY. LEWA! LEWA! LEWA!” W pierwszych wyborach PRC w 1992 roku otrzymała 2 miliony głosów (5,6%), co dało jej 35 miejsc w Izbie Deputowanych, zaś w wyborach do Senatu uzyskała podobną liczbę głosów (6,5%), co zaowocowało dwudziestoma miejscami. W wyborach według nowej ordynacji wyborczej w 1994 roku PRC zdobyła 35 mandatów w Izbie Deputowanych i 11 w Senacie. Podobną proporcję odnotowano w wyborach w 1996 i 2001 roku. W wyborach z 2001 roku PRC startowało samotnie, a nie w ramach szerszej koalicji ugrupowań lewicowych. Tym samym otrzymany wynik (5% w obu głosowaniach) jest znaczącym sukcesem partii. Warto zaznaczyć, że w 1999 roku w wyborach do Parlamentu Europejskiego PRC uzyskała 4 mandaty, a 5 lat później 5. Eurodeputowani z tej partii zasiadają w PE we frakcji Zjednoczonej lewicy Europejskiej - Nordyckiej Zielonej Lewicy. Od momentu powstania w partii dochodziło do wielu nieporozumień, a nawet secesji. W wyborach w 1996 roku PRC otrzymała 3 miliony głosów (8,6%). W efekcie wygrała lewica, ale PRC odmówiła wejścia w koalicję z rządem Romano Prodiego. Zdecydowała się wspierać z zewnątrz tylko niektóre jego decyzje. W dalszym ciągu w partii trwały spory odnośnie relacji pomiędzy PRC, a innymi ugrupowaniami lewicowymi. Tematy sporne dotyczyły głównie problematyki prawa pracy, obrony emerytur oraz ustaw socjalnych. Wewnętrzne nieporozumienia i spory przybrały na sile na przełomie lat 1997/1998. Szczególną rolę odegrał spór pomiędzy Armando Cossuttą, przewodniczącym partii, a Bertinottim. Cossutta widział główny cel PRC w rywalizacji z ugrupowaniami prawicowymi, natomiast Bertinotti swoją uwagę kierował na krytykę formacji centrolewicowych. PRC długo nie mogła odnaleźć swojej tożsamości. Posypały się głosy krytyki ze strony działaczy partyjnych, ukazujące się na łamach lewicowych periodyków. Bertinottiemu zarzucano, że w imię zniszczenia centrolewicy zdradził interesy najsłabszych klas społecznych. W październiku
ARENA grudzień 2007
3
1998 roku stało się jasne, że rozłam w partii jest nie do uniknięcia. 11 października w rzymskim kinie Metropolitan odbyła się manifestacja towarzyszy na rzecz utworzenia nowej formacji politycznej. W efekcie doszło do wystąpienia części działaczy PRC (w tym przewodniczącego PRC Armando Cossutty oraz Oliviera Diliberto) i utworzenia przez nich nowej formacji pod nazwą Partii Włoskich Komunistów (Partito dei Comunisti Italiani, PdCI). Od tej pory datuje się oficjalne istnienie PdCI.
4
Logo Włoskiej Partii Komunistycznej Nowo utworzono partia zwróciła się do tych, dla których słowo rewolucja nie było tylko pustym sloganem. Założyciele podkreślali, że nie chodzi o propagandę, ale o prawdziwe sprawowanie polityki. W tym celu odwoływali się do najlepszych tradycji włoskiego ruchu komunistycznego. W tym samym okresie na włoskiej scenie politycznej pierwszy raz po długiej przerwie zostają nominowani na stanowiska ministerialne działacze komunistyczni. Premier Massimo d’Alema (przywódca DS), sam wywodzący się z tradycji komunistycznej, mianował Oliviera Diliberto na stanowisko Ministra Sprawiedliwości, a Katia Bellilo otrzymała funkcję Ministra Spraw Regionalnych. Oprócz wymienionych osób, komuniści zdobyli liczną reprezentację w gronie podsekretarzy resortów.
we Włoszech żyło się lepiej. W ostatnich latach nastąpiło ocieplenie stosunków pomiędzy PRC, a innymi ugrupowaniami lewicowymi, w tym PdCI. Utworzono wspólny blok w wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2004 roku i w wyborach regionalnych w 2005 roku. Sytuacja zmieniła się dodatkowo po wyborach w 2006 roku. PRC zdobyła 41 miejsc w Izbie Deputowanych i 27 w Senacie. PdCI, startowała w ramach koalicji Ulivo, która zdobyła w sumie 220 mandaty w Izbie Deputowanych i 11 mandatów w Senacie, razem z innymi ugrupowaniami należącymi do bloku Unione. Obecnie działacze PRC sprawują odpowiedzialne rządowe stanowiska. Oprócz wspomnianego już przewodniczącego Izby Deputowanych Fausto Bertinottiego, 6%). Paolo Ferrero jest Ministrem ds. Welfare, a Patrizia Sentinelli sprawuje funkcję Wiceministra Spraw Zagranicznych. Oprócz tego 6 członków PRC objęło posady podsekretarzy w następujących departamentach: Produkcji, Spraw wewnętrznych, Kultury, Równych Możliwości, Środowiska i Pracy. 7 Również PdCI wchodzi w skład rządzącej koalicji Ulivo, gdzie stara się jak najlepiej reprezentować interesy klas robotniczych wobec ofensywnych działań prawicy. W jednej z włoskich piosenek pod tytułem „Ktokolwiek był komunistą...” autor Giorgio Gaber pokazuje, że włoski komunizm nie zawsze rodził się z potrzeby uczestniczenia w walce klas. Często rozwiązania proponowane przez socjalistów utopijnych wydawały się włoskim działaczom bardziej realne, niż te pochodzące z dzieł Marksa. Komunizm był dla nich możliwością stworzenia raju na ziemi. I niestety pozostaje nią nadal. Włoscy publicyści związani z lewicą często podkreślają wyjątkowość myśli komunistycznej mieszkańców półwyspu Apenińskiego. Otwarcie przeciwstawiają mu wynaturzenia, jakie miały miejsce za żelazną kurtyną oraz obecną sytuację na Kubie, w Chinach czy innych państwach cieszących się wciąż jeszcze urokami komunizmu. Czytając statuty PRC czy PdCI odnosi się wrażenie, że podobne hasła już w historii brzmiały. Być może naszedł więc czas by ostatecznie do historii przeszły?
„LENIN 98 BĘDZIE ŻYŁ”, CZYLI KOMUNIŚCI JUTRA W jednym ze swoich pism Palmiro Togliatti napisał, że zadaniem komunistów jest odnaleźć rozwiązanie dla każdego problemu narodowego. Włoscy komuniści są więc przekonani, że istnieje wielka potrzeba, by dalej działali, nie tylko w swoim interesie, ale w interesie całego kraju, który potrzebuje silnej partii komunistycznej. PRC i PdCI pokazują, że nie wystarczy jedna, ale potrzeba co najmniej dwóch, by
ARENA grudzień 2007
* Fragment wiersza Włodzimierza Majakowskiego pt. Lewą marsz w tłumaczeniu Antoniego Słomińskiego
„VIVE LE QUÉBEC LIBRE!” CIĄG DALSZY DYSKUSJI O SEPARATYZMIE Anna Kawalec W każdym demokratycznym kraju wybory prezydenckie bądź parlamentarne stanowią test nie tylko dla kolejnych rządów, ale także swego rodzaju „rozrywkę dla mas”, nowożytne igrzyska marketingowe. Politycy obiecują zdezorientowanym wyborcom to, co chcą oni akurat usłyszeć. Nieważne czy są wiarygodni – ważne jest to, że umiejętnie sprzedają swoje walory, niekiedy wątpliwej jakości. Już Nikita Chruszczow zauważył absurd wielu przedwyborczych obietnic: „Politycy wszędzie są tacy sami. Obiecują zbudować most nawet tam, gdzie nie ma rzeki”. Ponad rok temu, w styczniu 2006 roku, byliśmy świadkami wyborów parlamentarnych w Kanadzie. Dzięki chwytliwemu sloganowi Stand up for Canada! oraz niezadowoleniu społeczeństwa z osiągnięć ekipy Paula Martina, zwycięstwo odniosła Konserwatywna Partia Kanady (36,3%), wyprzedzając rządzącą Liberalną Partię Kanady (30,2%). Nowym premierem został przewodniczący Konserwatystów, Stephen Harper. WYBORY W QUÉBECU Z racji tego, iż Kanada jest federacją, oddzielnie odbywają się tam wybory w kolejnych prowincjach i terytoriach. 26 marca 2007 roku mieszkańcy francuskojęzycznej prowincji, Québecu, wybierali swoich przedstawicieli do Zgromadzenia Narodowego. Niespodziewanie zwyciężyła aktualnie rządząca Partia Liberalna Québecu (48 mandatów ze 125) mimo, że większość przedwyborczych sondaży wskazywała na klęskę partii Jeana Charesta .Miało to wynikać z niespełnienia przedwyborczych obietnic oraz nadal nie rozwiązanej, istotnej kwestii statusu prowincji. Jednak nie tylko utrzymanie się Liberałów przy władzy przyjęto w Kanadzie ze zdziwieniem. Oto separatystyczna Parti Québécois ,powstała w 1968 roku z inicjatywy jednego z najsłynniejszych polityków w historii francuskojęzycznej prowincji, René Lévesque, kierowana obecnie przez André Boisclaira, zmniejszyła swój stan posiadania z 46 do 36 mandatów oraz utraciła status oficjalnej opozycji. Jest to jej najgorszy wynik w wyborach prowincjonalnych od 1989. Drugie miejsce zajęła również niespodziewanie Action Démocratique du Québec, prowadzona przez chary-
zmatycznego, młodego polityka, Mario Dumonta. Sukces ADQ jest znaczący jeśli zauważyć, że we wcześniejszym Zgromadzeniu Narodowym z jej ramienia zasiadało tylko 5 przedstawicieli (obecnie będzie ich 41). Pomimo zwycięstwa, kłopoty Liberałów nadal pozostają nierozwiązane. Jean Charest zapowiadał, że jeśli jego partia przegra wybory, poda się do dymisji. Wygranie batalii nie jest jednak równoznaczne z wygraniem wojny. Obywatele Québecu dali bowiem Partii Liberalnej do zrozumienia, że nie wszystkie jej posunięcia spotkały się z ich aprobatą. Kredyt zaufania jakie Charest otrzymał w wyniku wcześniejszych wyborów, kiedy to jego partia uzyskała aż 73 mandaty, powoli wygasa. Gospodarka nie rozwija się po myśli mieszkańców, nie zrealizowano głównych obietnic Liberałów z ostatniej kampanii wyborczej (m.in.reformy służby zdrowia oraz reformy szkolnictwa) Nadal bardzo widoczne są różnice między francuskojęzyczną prowincją, a pozostałą częścią Kanady. Kilka udało się zniwelować dzięki Cichej Rewolucji w latach 60. XX wieku, kiedy rozpoczęło się powolne otwieranie prowincji na świat zewnętrzny, jednak wiele „tradycyjnych” już problemy wciąż przykuwa uwagę społeczeństwa. PROBLEMY STARSZE NIŻ KRAJ Najważniejszą kwestią pozostaję sprawa statusu Québecu oraz stosunku jego władz do Konstytucji Kanady. Uchwalona w 1982 roku dzięki staraniom ówczesnego premiera, Pierre’a Trudeau, nigdy nie została zaakceptowana przez Frankofonów, którzy – w zależności od tego, która opcja polityczna cieszy się większym poparciem – albo domagają się oddzielenia swojej prowincji i utworzenia niepodległego państwa (stanowisko separatystycznej Parti Québécois), albo większej autonomii (program Liberałów oraz ADQ). Kolejne ustępstwa rządu federalnego nie przekonywały zaciętych polityków quebeckich. W latach 1980 oraz 1995, zorganizowano w Québecu referenda dotyczące możliwego oddzielenia się prowincji od Federacji. Obydwa zakończyły się klęską separatystów. W 1980 „nie” powiedziało 64% mieszkańców, a w kolejnym głosowaniu 51%, przy bardzo wysokiej, 93 procentowej, frekwencji. Na nic zdały się obietnice „prawdziwej wolności”, „nowych żniw na polach historii”,
ARENA grudzień 2007
5
6
i kampania odwołująca się do patriotyzmu i umiłowanej przez Québécois tradycji. Zwyciężył pragmatyzm, a słynne motto Je me souviens („Pamiętam”) nie straciło na popularności, za to poparcie dla radykalnych idei oraz działaczy politycznych z pewnością spadło. Tuż po ukazaniu się w 2004 roku informacji podanej przez Kanadyjską Komisję Weryfikacyjną o nielegalnym finansowaniu kampanii antyseparatystycznej przez rząd federalny,wyniki ostatniego referendum poddano w wątpliwość. Oprócz malwersacji finansowych, został przyspieszony proces naturalizacji imigrantów, by przed głosowaniem zwiększyć liczbę mieszkańców przychylnych zachowaniu status quo. Pewne jest, że na terenie Québecu żyją osoby sprzeciwiające się separacji. Mieszkający na północy Inuici, Indianie, a przede wszystkim anglojęzyczni obywatele, uważają ideę oddzielenia prowincji od reszty Kanady za nierealną oraz, nieopłacalną z ekonomicznego punktu widzenia. Otwartym pozostaje pytanie czy kolejne referendum przyniesie rozstrzygnięcie różne od dwóch poprzednich. Ostatnie sondaże wskazują, iż oderwaniu się prowincji od Kanady sprzeciwia się aż 77% jej mieszkańców. Zapewne duży wpływ na ten wynik miała decyzja rządu federalnego o wpisaniu do Konstytucji określenia Québécois jako „narodu w sercu Kanady” podjęta w listopadzie 2006 roku, co zostało przyjęte jako przejaw wsparcia dla quebeckich roszczeń. Dodatkowo władze zadeklarowały gotowość do kolejnych rozmów z separatystami. Jednak sondaże dotyczące wyników wyborów z 26 marca 2007 okazały się błędne - tak również może stać i tym razem. Najbliższa przyszłość Wizja suwerennego państwa Québec może się okazać zgubna przede wszystkim dla mieszkańców tego regionu. Główne źródło dochodu prowincji, czyli przemysł drzewny, jest w stanie kryzysu. Najbardziej lukratywne przedsięwzięcia Federacji mają miejsce na jej zachodnim brzegu. Kolumbia Brytyjska oraz Alberta, które posiadają bogate złoża ropy naftowej i gazu, są obecnie motorem rozwoju gospodarczego państwa, co wynika ze stale wzrastającego popytu na globalnym rynku paliwowym. Z najnowszych badań kanadyjskiego Urzędu Statystycznego wynika, iż mniejsza terytorialnie Alberta wpłaca do federalnego budżetu niemal 9 mld dolarów więcej niż francuskojęzyczna prowincja, która otrzymuje od rządu o 2 mld dolarów więcej niż przekazuje. Gdyby Québec wystąpił z Federacji kanadyjskiej, jego gospodarka znalazłaby się w poważnym kryzysie, a nastroje społeczne,
ARENA grudzień 2007
które i tak nie są zbyt optymistyczne, zapewne znacznie by się pogorszyły. Z tego wszystkiego doskonale zdają sobie sprawę quebeccy politycy, którzy sytuację wykorzystują, czego przykładem może być wspomniana już ADQ oraz jej spektakularny sukces. Mario Dumont podczas kampanii wyborczej opowiadał się za rozszerzeniem autonomii regionu, stopniowym uprzemysłowieniem oraz skuteczniejszym wykorzystywaniem dotacji z budżetu federalnego. Nie poparł natomiast idei separacji, gdyż Québécois na dzień dzisiejszy nie są do niej przygotowani. Wygodniej jest bowiem dbać o rozwój prowincji czerpiąc korzyści także ze wspólnego budżetu, niż posiadać jedną ,państwową sakiewkę i samodzielnie dbać o portfele obywateli Po raz kolejny marketing okazał się być machiną sprawczą politycznego zwycięstwa. Czas pokaże czy jest to sukces trwały, czy przy kolejnym kryzysie wewnętrznym umiarkowane partie z Québecu nie będą musiały zmienić swojej orientacji.
ETATOWA WOJNA ODWRÓT CZY KONTRATAK ? Grzegorz Krzyżanowski Gdyby zapytać przeciętnego studenta zgłębiającego tajniki stosunków międzynarodowych, historii, czy też politologii, z czym kojarzą mu się słowa Bask lub Kraj Basków jestem gotów się założyć, że zdecydowana większość bez chwili wahania na pierwszym miejscu wskazałaby na ETA. Z pewnością znaleźliby się również Ci, aczkolwiek pozostający w przygniatającej mniejszości, którzy wskazaliby na dwa świetne kluby piłkarskie z Baskonii - Athletic Bilbao i Real Sociedad San Sebastian. Mimo, iż baskijska piłka nożna jest tematem arcyciekawym (może nawet ciekawszym, a na pewno wdzięczniejszym od samej ETA), to jednak nie o niej będę pisał. Nie ulega jednak najmniejszej wątpliwości, że wpływy ETA rozciągają się na wiele dziedzin życia współczesnej Baskonii, a sport nie jest od tej reguły wyjątkiem. ETA, CZYLI CO? ETA wpisuje się w krajobraz polityczny Hiszpanii, tak jak Tatry w krajobraz przyrodniczy Polski. Jest czymś trwałym. Jest pewnym symbolem, pewnym uzewnętrznieniem różnorodności Hiszpanii, pewną zradykalizowaną i skrajną wizją walki o niepodległość. Ilekroć w Hiszpanii mówi się o ETA, a ów proceder ma miejsce dość często (nie spotkałem się jeszcze z wydaniem El Pais, w którym nie byłoby tej budzącej wielkie emocje nazwy), tyle razy podnosi się do rangi dyskusji publicznej temat autonomii czy niezależności regionów. Wtedy też odżywają głosy zarówno zwolenników, jak i zajadłych przeciwników decentralizacji kraju, który pamięta czasy, kiedy był imperium kolonialnym i nie było mowy o żadnej secesji. Wśród tych głosów domagających się prawa do samostanowienia zdecydowanie dominują Baskowie, Katalończycy i mieszkańcy Galicji. Żądania ETA można sprowadzić do hasła, którym często się ona posługuję „cztery plus trzy równa się jeden lub siedem w jedności”. Slogan ten jest ilustracją idei stworzenia niepodległego Kraju Basków, który składałby się z 4 prowincji baskijskich należących obecnie do Hiszpanii i 3 należących do Francji. Już w XIX wieku nacjonalista baskijski, Sabino de Arana pisał - „nie ma żadnego powodu, który uzasadniałby podział naszego państwa pomiędzy dwa państwa i dwie flagi”.
BASKIJSKI KRZYK O WOLNOŚĆ Aby odtworzyć genezę tej organizacji należy cofnąć się do Hiszpanii lat pięćdziesiątych XX wieku, rządzonej twardą ręką przez generała Franco. ETA wywodzi swe pochodzenie ze struktur Baskijskiej Partii Narodowej (PNV), która w czasach II Republiki stanowiła najważniejszą reprezentację Basków. W okresie II Republiki (1936-1939) Baskowie korzystali z szerokiej autonomii (z własnym rządem), zlikwidowanej przez dyktaturę Franco. Aparat generała prowadził bezwzględną politykę, walcząc z wszelkimi przejawami regionalizmu czy separatyzmu. Jest to doskonale widoczne chociażby w tytule programu, na którym opierała się ideologia faszystowska - „Naród – Jedność - Imperium”. W drugim punkcie tegoż programu czytamy - „Hiszpania jest jednością przeznaczenia narodu. (…) Wszelki separatyzm jest zbrodnią, której nie przebaczymy”. Jednak represje Franco zmierzające do zniszczenia baskijskiego nacjonalizmu nie przyniosły oczekiwanych efektów. PNV co prawda została zmuszona do emigracji, ale dysponowała tajną komórką aktywną na terenie Hiszpanii. Baskijska Partia Narodowa nigdy nie uciekała się do akcji terrorystycznych, prowadząc politykę wyczekiwania na bardziej sprzyjającą sytuację w kraju. Wtedy to grupa studentów (najbardziej radykalni członkowie partii), niezadowolonych z biernej postawy, opuściła szeregi PNV i w 1953 roku zaczęła wydawać w Bilbao pismo „Ekin!” (działać). W ten oto sposób zostały stworzone fundamenty pod nową organizację, powołaną do życia 31 lipca 1959 roku, pod nazwą Euskadi Ta Askatasuna (Kraj Basków i Wolność) - ETA. „DŁUGI FILM O ZABIJANIU” Ta parafraza tytułu filmu Krzysztofa Kieślowskiego może posłużyć za skrócony opis dalszych losów ETA. Gdyby ktoś kiedyś podjął się ich ekranizacji, to z pewnością ta nazwa byłaby adekwatna, bo historia ETA to opowieść o nieustannej, bezpardonowej walce i hektolitrach przelanej krwi. W okresie frankistowskim separatyści nie mieli możliwości swobodnego wyrażania swoich żądań, uciekali się więc do metod znanych im z czasów wojny domowej. Od tej pory etarras (bojownicy ETA) stopniowo uruchamiali bezprecedensową machinę
ARENA grudzień 2007
7
8
przemocy, bazującą na aktach wandalizmu, sabotażu, które z czasem ewoluowały w międzynarodowe akcje terrorystyczne. W początkowej fazie swojego istnienia ich działania koncentrowały się na niewielkich zamachach bombowych, wymierzonych przede wszystkim w przejawy reżimu Franco. Dokonano zamachów na urzędy w stolicy Baskonii, Vitorii oraz na prezydium policji w Bilbao. Do najbardziej spektakularnych akcji w ciągu całej historii ETA należało zamordowanie szefa tajnej policji państwowej Melitina Manzanasa w 1968 roku, wysadzenie w powietrze w 1973 roku samochodu bliskiego współpracownika gen. Franco, premiera Hiszpanii Carrero Blanco oraz zamach podczas szczytu UE w Sewilli w czerwcu 2002 roku (bez ofiar śmiertelnych). Najkrwawszego dotychczas ataku ETA dokonała w 1987 roku w Barcelonie, gdzie w wyniku wybuchu samochodu-pułapki zginęły 22 osoby, a 45 zostało rannych. Od 1968 roku do dnia dzisiejszego w atakach baskijskich separatystów śmierć poniosło 850 osób. Okresy serii zamachów przeplatały się z czasem wzmożonej aktywności policji hiszpańskiej, której zakrojone na szeroką skalę akcje antyterrorystyczne przyniosły wielkie żniwo w postaci blisko 500 członków organizacji przebywających w latach dziewięćdziesiątych w więzieniach. W latach 2000-2002 miała miejsce kolejna fala zatrzymań. W jej toku we wspólnych akcjach hiszpańskich i francuskich służb bezpieczeństwa przeprowadzono operację, w wyniku której aresztowano 47 prominentnych członków ETA. Mimo zdecydowanych kroków władz, ETA dalej dysponuje potężnym zapleczem i strukturami, które mogą zastać wykorzystane w każdej chwili. ETA DZIŚ W poprzednich akapitach zarysowałem pokrótce historię ETA. Dalsza część artykułu będzie poświęcona jej najnowszym dziejom. Momentem nie dotyczącym bezpośrednio tej organizacji, ale mającym dla niej znaczenie, była seria zamachów na stacje kolejowe w Madrycie z 11 marca 2004 roku. Dla przeciętnego Hiszpana nie ma bowiem zamachu, w którym baskijscy terroryści nie maczaliby palców. Osobom doświadczonym osobiście przez ETA, które działają w jednej z takich organizacji jak „Basta Ya” lub „AVT”, zrzeszających ofiary i rodziny ofiar ataków trudno jest wytłumaczyć, że za madrycką masakrę odpowiedzialni są inni. Według ostatnich badań opinii publicznej, przeprowadzonych przed trzecią rocznicą krwawych zamachów, znaczna część Hiszpanów nie wierzy w oficjalną wersję wydarzeń, zgodnie z którą za zamachami stali
ARENA grudzień 2007
islamscy ekstremiści. Choć dowody na ich udział są bardzo mocne, wiele osób nie daje im wiary, za tragiczne wydarzenia posądzając ETA. Wyniki tych sondaży ukazują nastroje społeczne i uczucia, jakimi Hiszpanie darzą baskijskich terrorystów. ROZEJM, KTÓREGO NIE BYŁO Nadzieje na rozwiązanie konfliktu odżyły 22 marca 2006. Dzień ten miał być datą przełomową we wzajemnych relacjach terrorystów z rządem. Wtedy to ETA, po 38 latach walki zbrojnej, oficjalnie ogłosiła trwałe zawieszenie broni. Komunikat ogłoszony w baskijskich mediach głosił "Celem zawieszenia broni jest (…) stworzenie nowych ram, w których uznawane będą nasze prawa jako narodu". Władze w Madrycie, pomne wydarzeń z 1998 roku, kiedy to ETA już raz zawiesiła działalność zbrojną, by w grudniu 1999 roku wznowić ją ponownie, zareagowały na te rewelacje z ostrożnością. Premier Hiszpanii, José Luis Rodríguez Zapatero oznajmił, że "po tylu latach strachu i terroru proces pokojowy będzie długi i trudny". Zapatero wyrażał gotowość negocjacji z tą podziemną organizacją, jeśli ta wyrzeknie się przemocy. Wysłannicy baskijskich grup terrorystycznych po raz pierwszy spotkali się z przedstawicielami rządu w lipcu 2006 roku w Genewie. Jednak ETA nie kazała długo czekać, by po raz kolejny postawić na szali swoją wiarygodność i po raz kolejny stracić w oczach międzynarodowej opinii publicznej. Po zaledwie dziewięciu miesiącach rozejmu, 30 grudnia 2006 roku wybuch zaparkowanego samochodu na madryckim lotnisku Barajas wstrząsnął Hiszpanią. W wyniku zamachu 2 osoby zginęły, a rannych zostało 19. Wtedy też strona rządowa zerwała rozmowy pokojowe. Jednak już w lutym tego roku na wiecu Baskijskich Socjalistów premier zaprezentował swoją nową strategię antyterrorystyczną oraz przedstawił warunki i wizję przyszłych relacji z ETA. Zapatero oświadczył, że uzależnia rozpoczęcie nowych rozmów od „kompletnego i ostatecznego zakończenie akcji terrorystycznych”. Premier odniósł się także do zbliżających się majowych wyborów samorządowych i do wyrażanej przez Batasunę - polityczne skrzydło ETA, (partia ta została zdelegalizowana w 2002 roku) chęci wzięcia w nich udziału. Jest to o tyle dyskusyjna kwestia, że Batasuna nie zamierza potępić i wyrzec się przemocy, co z kolei jest wymagane przez hiszpańskie prawo regulujące funkcjonowanie partii politycznych. Zapatero zostawił jednak zapalone zielone światło dla dalszych negocjacji zmierzających do położenia kresu terroryzmowi i normalizacji wzajemnych relacji.
PO NAUKĘ NA ZIELONĄ WYSPĘ W cały ten cykl zdarzeń zgrabnie wpisuje się ostatnie spotkania szefa Batasuny, Arnaldo Otegi z legendarnym Gerrym Adamsem, przywódcą partii Sinn Fein, której paramilitarnym odłamem jest IRA. Przykład płynący z Irlandii Północnej jest bardzo potrzebny i pożyteczny. Pokazuje, że w imię wartości takiej jak pokój kompromis jest możliwy. Adams poparł postulowany przez baskijskich separatystów pomysł stworzenia w obrębie państwa hiszpańskiego autonomicznego regionu złożonego z Kraju Basków i Nawarry. Nazwał tę propozycję „rozsądną, demokratyczną i realistyczną”. Nadmienił przy tym, że jedynym rozwiązaniem problemu, dla którego on nie widzi lepszej alternatywy są negocjacje. Otega nie mógł pozostać niewzruszony na słowa człowieka, który nazywa go „starym, dobrym przyjacielem, a Sinn Fein „największym sprzymierzeńcem Batasuny poza Baskonią”. „BASKOWIE TAK, ETA NIE!” O tym, że ETA budzi wielkie emocje chyba nie trzeba nikogo specjalnie przekonywać. Jednak dopiero stosunkowo niedawno ludność hiszpańska zebrała się na odwagę, by publicznie pokazać, co sądzi o metodach terrorystów i o nich samych. Niewątpliwie stanowi to dobry omen dla wszelkich wysiłków zmierzających do odcięcia społecznych korzeni tej organizacji, szczególnie zaś, że znaczne niezadowolenie udziela się samym Baskom. Ludzie mają odwagę, by protestować przeciw ETA i czynią to coraz śmielej. Pierwsza, niespotykana wcześniej fala potępienia spadła na głowę baskijskich terrorystów po wprowadzeniu demokratycznych rządów w Hiszpanii. Wtedy też ETA jako jedyna organizacja nie zdecydowała się na opuszczenie podziemia oraz nie zmieniła swoich celów, ani tym bardziej metod działania. A na wprowadzenie autonomii baskijskiej w 1978 roku zareagowała dość specyficznie, bo nie mającą wcześniej precedensu eskalacją przemocy i biciem kolejnych rekordów w liczbie zabitych ludzi. Tego było już za wiele. ETA przestała być emanacją całego narodu, realizującą baskijskie marzenie o wolności. Już nie ma „nieformalnego przyzwolenia” dla bestialskich ataków, nie mających przełożenia na żadne konkretne profity dla Kraju Basków. ETA zatraciła się w tej samo napędzającej się spirali przemocy. Nie jest organizacją, która istnieje sama dla siebie istnieje po to, by realizować konkretne cele, do których przez ostanie wydarzenia wcale się nie przybliża. Wręcz przeciwnie - widmo kolejnej porażki już unosi się nad stolicą regionu, Vitorią.
W ostatnich latach przez ulice Hiszpanii przetoczyły się fale demonstracji. Na początku lat dziewięćdziesiątych ludzie dali upust swojej wściekłości i niechęci do terrorystów. Zamach ETA z 1993 roku po raz pierwszy pociągnął za sobą liczne manifestacje. Szerokim echem odbił się również atak w roku 1997, po którym Baskowie w proteście przeciwko jej działalności zdemolowali siedzibę Batasuny. W końcu lutego 2007 roku ponad 100 tysięcy ludzi demonstrowało w Madrycie przeciwko możliwości podjęcia przez rząd rozmów z ETA. Jednak prawdziwą kulminacją niezadowolenia i dezaprobaty dla poczynań rządu w relacjach z ETA były wydarzenia z 10 marca tego roku. Według danych organizatorów (po raz pierwszy organizacji podjęła się opozycyjna Partia Ludowa, która zarzuca socjalistom zbytnią uległość w stosunku do ETA) na ulice stolicy wyszło 2,1 mln Hiszpanów. W ogniu bezpośredniej krytyki znalazła się osoba premiera i jego program walki z terroryzmem. Kością niezgody i zapalnikiem do tak licznych wystąpień ludności był sposób, w jaki potraktowano jednego z terrorystów baskijskich odsiadującego wyrok 3129 lat pozbawienia wolności za zamachy, w których zginęło 25 osób. José Ignacio de Juan Chaos odbył już 18 lat kary i miał wyjść za dobre sprawowanie. Został jednak ponownie skazany za groźby terrorystyczne, których dopuścił się w artykułach pisanych przez niego w więzieniu i publikowanych w prasie baskijskiej. Chaos nie zgadzając się z orzeczeniem sądu w proteście rozpoczął strajk głodowy. W obawie przed tym, że terrorysta umrze i stanie się kolejnym męczennikiem ETA, postanowiono, że po opuszczeniu szpitala odbędzie resztę kary w domu. Socjaliści motywowali ten krok względami humanitarnymi. Jak pokazują sondaże decyzji tej nie popiera ok. 60 proc. Hiszpanów. Podczas tych wszystkich demonstracji protestujący chcąc zamanifestować swoje niezadowolenie posługiwali się specyficznym środkiem wyrazu jakim są transparenty. Wśród setek sloganów zdecydowanie wyróżniały się te, które zwięźle, ale zarazem stanowczo wyrażały ich poglądy i stosunek do terrorystów– „Hiszpania za wolnością”, „Dość ustępstw na rzecz ETA”, „Baskowie tak, ETA nie”. MROCZNE WIDMO CZY NOWA NADZIEJA? Opór społeczeństwa baskijskiego tężeje. Wydaje się być prawie pewnym, że ETA nie ma innego wyboru jak wejść na ścieżkę pokojowych negocjacji, ale patrząc wstecz ta pewność znika. Ileż już było zawieszeń broni, obietnic, kompromisów. Czy atak na lotnisku Barajas był ostatnim ? Miejmy nadzieję, że tak. Jaki będzie kolejny krok ETA, czym zaskoczy -
ARENA grudzień 2007
9
10
złożeniem broni, czy serią krwawych zamachów? Ten pierwszy scenariusz wydaję się bardziej prawdopodobny, chociaż ocenianie prawdopodobieństwa działania terrorystów, których główną taktyką jest zaskoczenie, obarczone jest wielką niepewnością i ryzykiem. W obliczu braku wsparcia ze strony rodaków separatyści muszą dokonać wyboru i lepiej dla nich, żeby tym razem była to przemyślana decyzja. Próbując znaleźć odpowiedź dla pytania postawionego przeze mnie w temacie, można pokusić się o konstatację, że ETA jednak zmuszona jest do odwrotu i przyjęcia cywilizowanych metod działania. Już widać ku temu odpowiednie przesłanki - skierowanie wysiłków i uwagi na jej polityczne skrzydło Batasunę, skłania do konkluzji, że separatyści chcą mocniej zaakcentować swoją obecność na scenie politycznej. Z pewnością nie będzie to jednak odwrót szybki i nie nastąpi w najbliższej przyszłości, ale jest nieunikniony.
potwierdzać te niepokojące informacje. Na dzień 30 marca 2007 roku policja hiszpańska jest w stanie najwyższej gotowości ze względu na istniejące niebezpieczeństwo zamachów bombowych ze strony ETA.
Ofiary zamachu bombowego ETA (Madryt, 1987 r.) Można powiedzieć wszystko o terrorystach z ETA, że są bezwzględni, okrutni, że życie ludzkie nie przedstawia dla nich większej wartości, ale nie są głupi. Być może w polityce socjalistów jest jakaś metoda. Jeżeli „metoda kija” preferowana przez gabinet Aznara nie zadziałała, to może „metoda marchewki” okaże się bardziej efektywna i przyniesie tak upragniony pokój. Czas pokaże, kto miał rację. Baskijscy terroryści nie mogą pozostać obojętni wobec faktu, że ich dotychczasowa polityka oprócz ofiar nie przyniosła realizacji prawie żadnych z postulowanych przez nich żądań. Oczywiste jest, że ETA chce jak najwięcej „wytargować” od rządu hiszpańskiego. Chociaż możliwym jest również inny, pesymistyczny scenariusz, według którego ETA odbudowuje swoje szeregi i gra na czas aby uśpić czujność hiszpańskich władz. Ostatnie aresztowania baskijskich bojowników we Francji wydają się
ARENA grudzień 2007
Źródła: A: Literatura zwarta 1. Gronowicz V., Terroryzm w Europie Zachodniej: w imię narodu i lepszej sprawy, Wydawnictwo Naukowe PWN Warszawa ,Wrocław 2000 2. I Konferencja Studenckiego Koła Naukowego Historyków 27 X 2003 r., TerroryzmZagrożenie dla świata, Instytut Humanistyczny Państwowa Wyższa Szkoła Zawodowa w Pile., Piła 2004 B: Strony internetowe madridman.com, typicallyspanish.com, thinkspain.com, iht.com, psz.pl, gazeta.pl
ROSYJSKI PAT Tomasz Pawłuszko Rosja pojmowana jest w Europie jako „niespokojny” partner. Nie przynależy ona ani całościowo do kultury zachodniej, ani nie interesują jej zachodnie procesy integracyjne. W interesie Rosjan integracja europejska zyskuje dozę akceptacji jedynie o tyle, o ile nie narusza rosyjskich strategicznych interesów. Kreml pozostaje od dawna bardzo wyczulony na wszelkie zjawiska, mogące osłabiać jego pozycję na arenie światowej. Czy z tego punktu widzenia – skonsolidowana Unia Europejska przedstawia się jako rywal ? Co to oznacza? Moskwa od wielu lat odnajduje dyrektywy swej polityki zagranicznej poprzez eksponowanie swych zachowań wobec rzekomego „wroga”. USA od dawna stanowią żelazny punkt odniesienia dla kremlowskiej racji stanu. Unia Europejska, pozostająca częścią „Zachodu” (Rosja ma ambicje współzawodniczyć z całym „Zachodem”) – pozostaje w tej konstrukcji myślowej „słabszym partnerem USA”. Według zasady „dziel i rządź” interesem Rosji w Europie jest więc osłabienie pozycji USA poprzez solidaryzowanie się z krajami europejskimi, poprzez współpracę gospodarczą i poprzez krytykę posunięć administracji USA. Czy takie podejście ma perspektywy? PRZEGLĄDOWE SPOJRZENIE NA ROSJĘ W 2006 roku PKB Rosji wyniósł 1.72 bln dolarów, a wzrost PKB sięgnął 6,6 %*. Wokół identycznej stopy oscyluje poziom bezrobocia. Średni dochód per capita jest relatywnie niewysoki**, ponadto Rosję trapi wysoka, sięgająca okresami nawet około 10% inflacja. Korzystny bilans handlowy pozwala jednak na dużą dozę optymizmu – Rosja importuje dużo mniej dóbr, niż sama wysyła za granicę. Kolejne sukcesy gospodarcze umacniają siły społeczne w przekonaniu o słusznym kierunku zmian. Rosja jest dla Rosjan najwyższym stopniem samookreślenia. Badanie przeprowadzone na początku 2007 przez moskiewskie Centrum Lewady pokazało, że 75 proc. ankietowanych jest przekonanych o odrębności Rosji, która musi kroczyć swą "własną drogą rozwoju". Polityka władz Rosji jest masowo popierana przez społeczeństwo (Prezydent Putin dysponuje przeszło 80% poparciem i wielu oczekuje nawet kolejnej jego kadencji). Jest także powszechnie respektowana na całym świecie – zwłaszcza na newralgicznym obszarze euroazjatyckim. Dodaje to pewności i animuszu
oraz współgrającego z nimi poczucia słuszności i klarowności kremlowskiej racji stanu. Jak zatem powyższe obserwacje potwierdza rzeczywistość? BIAŁORUŚ – „NIEPOKORNY SŁUGA”? Na przełomie 2006 i 2007 roku nastąpiła kumulacja białorusko-rosyjskiego „sporu o gaz”. Delegacja Białorusi ugięła się ostatecznie przed żądaniami Rosjan i przystała na postawione warunki: zgodnie z nową umową, Białoruś będzie płacić rosyjskiemu dostawcy 100 dolarów za każde 1000 metrów sześciennych gazu ziemnego – co stanowi 210 % wzrost w porównaniu do dotychczasowych warunków (46 dolarów). Co więcej w następnych latach będzie jeszcze drożej. Od 2008 r. Białoruś ma obowiązywać cena gazu ustalana według formuły takiej jak dla europejskich klientów, z odliczeniem kosztu transportu do granicy z UE (w 2005 r. taka "europejska" cena wynosiła według Gazpromu 230 dol. za 1000 m sześc.). W 2008 r. Mińsk ma płacić dwie trzecie "europejskiej" ceny, w 2009 r. - 80 proc., w kolejnym roku 90 proc., a od 2011 r. - pełną "europejską" cenę. Zgodziliśmy się tylko dlatego, aby kolejny raz zademonstrować nasze partnerstwo z Federacją Rosyjską i to, że jesteśmy rzetelnym partnerem - stwierdził premier Białorusi Siarhiej Sidorski. Szef Gazpromu – Aleksiej Miller – triumfował. W nieodległym od granicy Smoleńsku – za gaz płaci się ledwie 54 dolary za 1000 metrów sześciennych gazu. Na Zachodzie na całą sytuację nie zwrócono by niemalże uwagi, gdyby spór nie doprowadził do przerwania dostaw surowców do m.in. Niemiec czy Czech... Prasa niemiecka, początkowo krytyczna jedynie wobec Łukaszenki – „ostatniego dyktatora Europy”, nagle jakby zmieniła front. Powstał potężny nacisk na kanclerz Angelę Merkel, stojącą od początku 2007 roku także na czele UE – jako szef rządu kraju przewodniczącego w Unii. Ale dla Rosji sprawa buntowniczego Łukaszenki miała dużo szerszy wymiar. Cena gazu to tylko pretekst. Chodzi prawdopodobnie o kontrolę nad Białorusią (i jej gazociągiem) to wszak region strategiczny, graniczący z NATO, który pod żadnym warunkiem nie może ujść spod oka Rosji. Na spotkaniu z Angelą Merkel – prezydent Putin – zapewniał więc o wiarygodności rosyjskich dostawców,
ARENA grudzień 2007
11
12
zastrzegając jednocześnie, że nie będzie tolerować pasożytnictwa (chodziło o Białoruś). W zamian za te deklaracje, kanclerz złagodziła krytykę nieprzestrzegania w Rosji praw człowieka – jedynej, kompromitująco mało znaczącej kwestii – jaką mogła wysunąć Zachodnia Europa. Dzięki obniżonym stawkom – gospodarka Białorusi zyskiwała dotychczas rocznie ok. 3,5 mld dolarów – wartość przeszło piątej części budżetu Białorusi. Mimo tego, rosyjska pomoc dla Białorusi wyniesie w tym roku dalsze 5,8 mld dolarów – około 40% budżetu Białorusi stanowi zatem pomoc z Rosji. Tak ogromna przewaga staje się dla Zachodu oczywistym faktem, ułatwiającym wszelkie prognozy gospodarcze. W tym świetle ukazuje się sprawa zgoła ważniejsza – chodzi o pobudki i motywacje działań włodarzy Kremla – stosunek do stale aktualnej koncepcji „Bliskiej Zagranicy”, sposoby myślenia i determinacja działania Rosji staje się niezauważalnym wyzwaniem dla podzielonej i rozdyskutowanej Unii Europejskiej. W takich bowiem kategoriach zdaje się funkcjonować wschodnia racja stanu. Zauważmy – liczne konflikty na Kaukazie, spory z Ukrainą, krajami nadbałtyckimi, starcia dyplomatyczne wokół kwestii systemu NMD (potocznie zwany amerykańską tarczą antyrakietową) – staja się wyrazem nowych założeń polityki odżywającego mocarstwa regionalnego. Rosja dba o swoją pozycję, a pewna kontrola nad najbliższym otoczeniem międzynarodowym jest w obecnym świecie postrzegana jako wyznacznik statusu liczącego się gracza. Konsolidacja wpływów na obszarze poradzieckim wiąże się bowiem ściśle z rosyjską wizja świata wielobiegunowego. Świata z silną rolą Rosji. ROSJA W POLITYCE ŚWIATOWEJ Prezydent Putin jako architekt polityki zagranicznej Rosji na tle przywódców zachodnich sprawia wrażenie prawdziwego męża stanu. Rosja od kilku lat zdaje się prowadzić konsekwentną, pragmatyczną i skuteczna politykę zagraniczną. Opiera się ona zarówno na kontestacji amerykańskiego przywództwa na świecie, jak i na własnych inicjatywach – szeroko zresztą komentowanych w prasie światowej. Przykładami pierwszego modelu są choćby próby wspomożenia irańskiej energetyki jądrowej, sprzedaż 29 nowoczesnych rakiet Tor-M1 do Iranu, kontrakty na dostawy sprzętu wojskowego - podpisane z Wenezuelą (warte ok. 3 mld dolarów), inicjatywy proarabskie w negocjacjach dotyczących bliskowschodniego procesu pokojowego. Założenie jest proste – należy pokazać światu, że z Rosją należy się liczyć.
ARENA grudzień 2007
Rosja krytykuje też wspomnianą wcześniej ideę tarczy antyrakietowej. NMD stanowi wg Rosji nie tylko zakłócenie równowagi sił w Europie Środkowej ale również – co potwierdzają zawsze rosyjscy dyplomaci – jest próbą rozbijania Europy przez USA, zwłaszcza przez poróżnienie Europy z Rosją. Zawsze kiedy to tylko możliwe Rosja potwierdza swój zasób dobrej woli w kontaktach z Europejczykami – „strategicznymi partnerami” Moskwy. Z drugiej strony podejmowana jest szeroko zakrojona współpraca z innymi państwami. Szczególnego znaczenia nabrały niedawno kraje dysponujące dużymi zasobami surowców – i to z nimi rozmawiają Rosjanie. Taki charakter miały konsultacje z Algierią (Rosja i Algieria dostarczają przeszło 40% gazu zużywanego w Europie), Iranem i Katarem w sprawie cen gazu. Wszelkie rozmowy na temat dystrybucji rezerwuaru surowców strategicznych są bardzo szeroko komentowane. Nie inaczej było tym razem. Wizyty Putina na Bliskim i Środkowym Wschodzie spowodowały panikę w kręgach politycznych Zachodu. Co więcej – wszelkie wspólne deklaracje zostały na Zachodzie odebrane jako próba tworzenia „kartelu na wzór OPEC” i rychło spowodowały niepochlebne komentarze. Mimo, iż sekretarz rosyjskiej Rady Bezpieczeństwa Narodowego Igor Iwanow zaprzeczył szerzącym się pogłoskom, nie uspokoiło to żadnego z zainteresowanych krajów Unii. Należy jednak przede wszystkim zauważyć, że ani kraje europejskie ani USA nie wykorzystały tej sytuacji, aby się wzmocnić. Zdaje się, że wręcz odwrotnie. Każdy znaczący problem międzynarodowy ukazuje niespójność i niejasność wizji krajów Zachodu, wzmacniając tym samym pozycję Kremla. Przebywając z wizytą na Bliskim Wschodzie - w Arabii Saudyjskiej Władimir Putin zachęcał do otwierania banków w Rosji, kusił współpracą w energetyce atomowej i zabiegał o sprzedaż czołgów – dotychczas tradycyjnie dostarczanych Saudyjczykom przez państwa Zachodu. Podczas wizyty Putina w Jordanii podpisano zaś kontrakt o sprzedaży rosyjskich wojskowych śmigłowców. Co istotne – Rosjanie podkreślali, że „są w stanie rozmawiać z każdym” – czyniąc oczywistą aluzję wobec selektywnej polityki bliskowschodniej Stanów Zjednoczonych. Co więcej – to właśnie w Moskwie przywitano z honorami palestyńska delegację Hamasu – gremialnie izolowaną przez zachodnie koła dyplomatyczne, a zapalczywe przemówienie rosyjskiego prezydenta na 43. Międzynarodowej Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium zostało z poklaskiem przyjęte na całym Bliskim Wschodzie. W bliskowschodnim procesie pokojowym Rosja od lat nalega na zwołanie konferencji z udzia-
łem czołowych państw regionu i zwaśnionych stron – ideę tą potwierdził minister spraw zagranicznych Federacji Siergiej Ławrow na wspólnej konferencji prasowej na początku lutego 2007 roku z przebywającym w Moskwie sekretarzem generalnym Ligi Arabskiej Amrem Musą - "Sądzę, że pomysł konferencji międzynarodowej zostanie podchwycony przez społeczność międzynarodową" - oświadczył Ławrow, wyrażając nadzieję, że zrobią to też dotychczasowi przeciwnicy tego pomysłu, czyli USA i Izrael. Rzucając kolejne wyzwanie Stanom Zjednoczonym – Rosja kwestionuje skuteczność i przedmiotowość zawartych przed laty układów INF i CFE. W przypadku rezygnacji z uczestnictwa w powyższych porozumieniach - politycy rosyjscy proponowali Amerykanom negocjacje w sprawie umowy gwarantującej, że oba kraje nie będą wycelowywać w siebie swoich potencjałów militarnych. Aleksander Kramarienko, szef departamentu prognozowania w rosyjskim MSZ, tłumaczył, że celem rosyjsko-amerykańskiego porozumienia miałoby być "osłabienie obaw" związanych z planami budowy amerykańskiej tarczy antyrakietowej w Europie Środkowo-Wschodniej. Podejmując negocjacje z przedstawicielami UE w sprawie nowego porozumienia UE Rosja (obecny 10 letni układ wygasa w tym roku)- szef rosyjskiej dyplomacji podtrzymał sprzeciw Rosji wobec elementów Karty Energetycznej, które zmusiłyby Rosję do dopuszczenia zachodnich inwestorów do rosyjskich rurociągów. Dla porównania - bez większych kłopotów przyszło prezydentowi Putinowi dogadać się z Chinami - pod koniec marca 2007 roku. Jakkolwiek Moskwa traktuje Unię Europejską jako równorzędnego partnera, to z upodobaniem stara się wykorzystać wszelkie podziały wewnątrzunijne – dla wzmocnienia i podkreślenia własnej pozycji. Kreml szuka wszakże wielu partnerów – stopniowo rozszerzając swą strefę wpływów i jednocześnie manifestując swe znaczenie w polityce światowej. Polityka ta przynosi spodziewane efekty, bowiem rozmowy z Chinami nie mogły pozostać niezauważone w Białym Domu. Waszyngton zareagował energicznie. Na przełomie marca i kwietnia 2007 roku Amerykanie zaproponowali Rosjanom udział w projekcie NMD, proponując współpracę w zakresie realizacji projektu tzw. Tarczy co Moskwa przyjęła „z zadowoleniem”- był to bowiem kolejny sukces kremlowskiej dyplomacji. Kremlowscy politolodzy – zajęci zwykle podkreślaniem kolejnych różnic interesów między Rosją a USA , tym razem prześcigali się w porównywaniu rzekomo podobnych strategii postępowania USA i Rosji, wytwarzając natychmiastową atmosferę triumfu i pojedna-
nia. Późniejsze zaś wycofywanie się Amerykanów z zaproponowanych układów, zostało przyjęte w Rosji za obrazę i brak powagi. Wszystkie, zbiorczo przedstawione powyżej elementy polistrategii Federacji Rosyjskiej wobec światowej opinii publicznej – siłą rzeczy jedynie niektóre – świadczą o świetnym przygotowaniu rosyjskich strategów do prowadzenia skutecznej polityki na skalę międzykontynentalną. Niedawny wzrost wpływów i kolejne zapowiedzi o wznowieniu zbrojeń w Rosji wywołały zrozumiałe obawy w krajach UE i ostrożną, choć zdecydowana krytykę w USA. Konsternacja Zachodu nie ma jednak szans by wpłynąć na rosyjska percepcję głównych zagadnień polityki międzynarodowej. Zdaniem Putina – krytyka Zachodu wynika z "niechęci wzięcia pod uwagę słusznych interesów Rosji, oraz chęci postawienia jej w tym miejscu, które jej ktoś wyznaczył. Rosja sama określi swoje miejsce w świecie i będzie dążyć do tego, by świat był zrównoważony, wielobiegunowy i by uwzględniano w nim różne punkty widzenia” – cytuje prezydenta Putina agencja AP. Wypowiedź ta świetnie oddaje subiektywną percepcję Kremla, opartą na specyficznej – niezrozumiałej na Zachodzie – problematyki rosyjskiej tożsamości międzynarodowej. SYTUACJA WEWNĘTRZNA ROSJI – WYBRANE ASPEKTY Sukcesy na arenie międzynarodowej przedstawiane są zawsze jako powód do dumy. Rosjanie są dumni ze swych władz i ze swej odrębności. Wycelowany we władze raport Rady ds. Praw Człowieka, ostrzegający władze federacji przed nasilającymi się represjami, Putin wykorzystał do krytyki amerykańskich baz w Guantanamo. Mimo to, raport nie pozostawił złudzeń - emerytowana sędzia Sądu Konstytucyjnego Tamara Morszczakowa oświadczyła, że sądy w Rosji nie są niezależne i są wyjątkowo narażone na naciski polityczne. Krytykowano też warunki w zakładach karnych. Mnożą się też negatywne wyroki trybunałów międzynarodowych. W okresie 1999-2006 Rosja została skazana przez Trybunał w Strasburgu w 101 na 105 spraw. Na początku 2006 r. w Strasburgu znajdowało się 9000 skarg od obywateli rosyjskich. 200 z nich dotyczyło Czeczenii, np. przypadków zniknięcia ludzi, ale także oskarżeń o tortury czy egzekucje bez sądu. Władze tłumaczą się potrzebą obrony społeczeństwa przed niestabilnością, wskazując na specyficzne warunki ustrojowe, geopolityczne i mentalne obecne w życiu rosyjskiego narodu. Od dłuższego czasu propaguje się także „odzyskiwanie historii na użytek społeczeń-
ARENA grudzień 2007
13
14
stwa”. Służy temu tzw. zszywanie epoki sowieckiej z carską przeszłością. Proces zyskał poparcie Cerkiwi prawosławna - patriarcha Aleksij II apelował wręcz aby pojednać naród i w 90 lat po rewolucji znieść historyczne podziały na "białych" i "czerwonych". Państwo nie pozostaje dłużne wobec pomocy duchowieństwa - Grupa państwowych firm chce sfinansować gigantyczny plan budowy kościołów w Rosji - Rosyjskie Stowarzyszenie Mecenasów Prawosławnych liczy, że co roku w różnych miastach będzie powstawać do 300 cerkwi. To zręczny zabieg – wystarczy przypomnieć, że w czasach Związku Radzieckiego Cerkiew miała na terenie Rosji niespełna 2 tys. parafii (w całym ZSRR - 4 tys.) i choć 15 lat po upadku ZSRR ich liczba wzrosła do 23 tys., to w wielkich dzielnicach sypialnych dużych miast nadal uderza zupełny brak jakichkolwiek świątyń. Wciąż jest ich też mało w miastach Syberii, które wyrastały w czasach radzieckich wokół kopalń, szybów naftowych czy tajnych ośrodków wojskowych i naukowych. W zamyśle radzieckich urbanistów miały być bowiem miastami w pełni socjalistycznymi, czyli pozbawionymi jakichkolwiek oznak religijności. W obecnej sytuacji prawosławie powoli odzyskuje znaczenie jako istotny fragment odrębności kulturowej Rosji – zyskując w dodatku istotne wsparcie władz Kremla. Sprawdzona strategia integrowania społeczeństwa wokół władzy przynosi widoczne rezultaty – opozycja praktycznie nie istnieje. W przeprowadzonych 11 marca 2007 roku wyborach, miażdżące zwycięstwo odniosła prorządowa partia Jedna Rosja, wyrywając z... drugą prorządową partią Sprawiedliwa Rosja. Krytycy złośliwie zauważają, iż jest to kopia amerykańskiego systemu dwupartyjnego „w krzywym zwierciadle sowieckiej propagandy”.. Ale zwycięstwo stało się faktem – Jedna Rosja zwyciężyła w 13 spośród 14 regionów w Rosji. Trzecie miejsce zdobyli komuniści (w różnych regionach od 11 do 25 proc.), a czwarte - nacjonalistyczna partia Władimira Żyrynowskiego (9-14 proc.). Szeroko popieraną przez władze i społeczeństwo kwestią stała się modernizacja rosyjskiego potencjału militarnego. Rosyjski budżet wojskowy rośnie regularnie dzięki utrzymującemu się od lat wzrostowi gospodarczemu napędzanemu wysokimi cenami ropy i dziś jest czterokrotnie większy niż w 2001 r. Program modernizacji rosyjskich sił zbrojnych, zapowiedziany 7 lutego w przemówieniu ministra obrony Siergieja Iwanowa w Dumie Państwowej zakłada modernizację 50 proc. rosyjskiego uzbrojenia w latach 2007-2015 r. kosztem 5 bln rubli (189 mld USD=146 mld euro). Według analityków amerykańskich taka rozbu-
ARENA grudzień 2007
dowa i unowocześnienie armii na taką skalę oznaczałoby "przywrócenie rosyjskim siłom zbrojnym pozycji nr 2 na świecie", ale byłaby także "powrotem zimnej wojny". Dla przeciętnych Rosjan oznacza jednak nadzieję na powrót Imperium – umiejętnie podtrzymywaną przez rosyjskie media i opinie elit politycznych. Na zakończenie warto jeszcze zwrócić uwagę na inne ważkie zagadnienie – interesujące zwłaszcza z europejskiego (przede wszystkim polskiego) punktu widzenia. Analitycy informują bowiem o niepokojącej kondycji społeczeństwa w Federacji Rosyjskiej. Raport instytucji grupującej rosyjskie organizacje pozarządowe informuje że stale obecne w życiu społecznym: „radziecka” mentalność, służalczość oraz naciski władz to główne zagrożenia dla rozwoju społeczeństwa obywatelskiego w Rosji. Raport skrytykował podział rządowych dotacji dla NGO w 2006 r., podczas którego pominięto kilka najbardziej „niepokornych” ugrupowań. Pikanterii raportowi dodawał fakt, iż został on opublikowany przez prorządową Izbę Społeczną. Izba to reprezentacja NGO, organizacji naukowych oraz artystycznych sformowana de facto pod dyktando Kremla. Spojrzenie na wyjątek zdaje się potwierdzać regułę – Rosjanie nie stworzyli społeczeństwa otwartego ani obywatelskiego. Co więcej czołowi badacze zastanawiają się nad rzeczywistym istnieniem demokracji w Rosji. Co ciekawe – nikt na Kremlu nie sprawia wrażenia, by się tym specjalnie przejmować. Najważniejsze są bowiem mocarstwowe ambicje i restauracja imperium. Liderzy państw Unii Europejskiej, obserwując kolejne posunięcia jakby „budzącego się znowu” rosyjskiego niedźwiedzia, sprawiają wrażenie zaskoczonych. Media w Rosji przedstawiają wizerunek przywódców unijnych jako słabszych partnerów, skupionych lekkomyślnie na własnych problemach. Uwagi Rosjan nie są bezpodstawne. Co się za nimi kryje? I jeszcze jedno pytanie – ile może kosztować nas nasza zwłoka? *Wzrost PKB opiera się głównie na korzystnej koniunkturze w handlu surowcami. Według SIPRI, Rosja jest największym na świecie eksporterem ciężkiej broni konwencjonalnej. Ropa, gaz, metale i drewno stanowią ponad 80% eksportu, co powoduje dużą wrażliwość rosyjskiej gospodarki na wahania światowych cen surowców. **Mimo tego - w okresie 1993-2003 realne płace Rosjan wzrosły o 87%, z tego w ciągu samego okresu 2000-2003, czyli tylko przez 4 lata rządów Putina dochody Rosjan wzrosły aż o 53%, w efekcie już w 2001 roku przekroczyły poziom przed załamaniem gospodarki w 1998 roku. W roku 2004 zanotowano w Rosji największy wzrost realnych płac na Europie i na świecie (spośród krajów, w których eksperci Worldwide Pay Survey dokonywali pomiarów statystyk), wyniósł on 14,4%.
LATYNOSI PĄSOWIEJĄ Wojciech Łysek W ciągu ostatnich kilku lat rządy w większości państw Ameryki Łacińskiej objęli politycy związani z lewicą. Latynosi zwrócili się ku ideologii mającej bardzo dobrą pożywkę na tym kontynencie, gdzie powszechne ubóstwo, ogromna przepaść między biednymi a bogatymi, czy analfabetyzm szerokich mas społecznych czyni ludzi szczególnie podatnymi na ideologie wzywające do równości i sprawiedliwości społecznej. Stany Zjednoczone przegapiły moment, w którym władze przejęli latynoscy populiści nienawidzący Waszyngtonu bardziej niż islamscy fundamentaliści1. W tym czasie Ameryka zapatrzyła się niczym narcyz we własne szczytne ideały, próbując szerzyć je na całym świecie, ale nie na własnym podwórku. Wujek Sam próbował od 2001 roku intensywnie szerzyć demokrację i prawa człowieka na całym świecie od Iraku po Północną Koreę . Zaniedbując swoją tradycyjną strefę wpływów, jaką jest od 18232 roku Ameryka Łacińska, na rzecz umocnienia swojej mocarstwowej pozycji. W tym czasie na własnym, zaniedbanym przez gospodarza podwórku (Ameryka Łacińska ze względu na brak alternatywy dla hegemonii Stanów Zjednoczonych, stanowiła teren amerykańskiej ekspansji od ich powstania) wyrosła konkurencyjna siła zagrażająca, odwiecznej hegemonii Stanów Zjednoczonych. JANUSOWE OBLICZE LATYNOSKIEJ LEWICY Na szczęście dla decydentów z Waszyngtonu sytuacja nie wygląda tak groźnie jak sugerowałaby powyższa mapa. Wszystkie większe kraje Ameryki Południowej poza Paragwajem, Kolumbią, Surinamem i zależną od Francji Gujaną Francuską są wprawdzie pod rządami lewicy, która jednakże jest niejednolita. Niczym rzymski bóg Janus południowoamerykańska lewica ma dwie twarze. Do Europy docierają coraz większym strumieniem niepokojące informacje o lewicowych, skrajnie populistycznych politykach, takich jak: Hugo Chavez czy Evo Morales. Stanowią oni bardziej radykalną, żarliwie antyjankeską część przywódców latynoskich. W Ameryce Łacińskiej rządzą także zupełnie inni politycy związani z lewicą, by wspomnieć tylko: Michelle Bachelet czy Luisa Inacio da Silvę. Ich, a jakże, lewicowy program ma jednak wymiar bardziej ugładzony. Bliżej im do europejskich socjaldemokratów rodem z Francji czy
Niemiec niż do kubańskiego przywódcy Fidela Castro, będącego mentorem Hugo Chaveza. O DWÓCH TAKICH ... Ikonami lewicy latynoamerykańskiej, bożyszczami tłumów, z którymi większość biednych i odrzuconych się identyfikuje, a co najważniejsze wiąże swoje nadzieje są Hugo Chavez i Evo Morales. Prezydenci Wenezueli i Boliwii to dość specyficzna para. Chavez uważa się za namaszczonego przez Fidela Castro, na przywódcę regionu, człowieka, który stanie na czele krucjaty skierowanej przeciw hegemonistycznej pozycji Ameryki i kapitalistycznych koncernów, które wyzyskują biednych Latynosów. Co więcej przywódca Wenezueli uznaje się za mentora boliwijskiego prezydenta i traktuje go z pogardą, uważając Moralesa za młodszego brata. Ciekawe, iż podobnie był potraktowany przez przywódcę Kuby. OPERETKOWY AUTOKRATA Chavez wpatrzony w swojego mistrza: Fidela Castro - pragnie budować w Ameryce Łacińskiej socjalizm na miarę XXI wieku. Plany nacjonalizacji, a ostatnio także tworzenia wiejskich komun państwowych - czegoś na kształt znanych w Polsce Państwowych Gospodarstw Rolnych - świadczą o ogromnym zapale wiernego syna rewolucji. Hugo Chavez, który doszedł do władzy dzięki poparciu wojska należy do tych polityków, których nie da się nie zauważyć na światowej scenie. Jego szeroko znana antypatia do obecnego prezydenta Stanów Zjednoczonych połączona z operetkowym sposobem rządzenia czyni z niego postać groteskową. Mało, który prezydent odważyłby się postępować tak jak ten syn ubogiej rodziny, który za chlebem wstąpił do wenezuelskiej armii, by nie stanowić ciężaru dla swej licznej rodziny. Jego poranny program w wenezuelskiej telewizji - Halo Presidente - stanowi trybunę z której nie szczędzi ostrych słów krytyki pod adresem własnych ministrów, zagranicznych firm działających w Wenezueli, czy prezydenta Stanów Zjednoczonych, którego atakuje w niewybredny sposób. Amerykański prezydent słuchając opinii na swój temat mógłby dostać ataku apopleksji, szczególnie wtedy, gdy Chavez porównuje go do samego Adolfa Hitlera. Porównuje!! Łagodnie powiedziane!!
ARENA grudzień 2007
15
16
Mówi wprost, iż Adolf Hitler to przy George W. Bushu osesek3. Prezydent Chavez to odważny człowiek skoro zadziera z przywódcą jedynego światowego supermocarstwa. Cóż się jednak dziwićWenezuela to członek OPEC, a wiadomo ropa daje wysoki status w międzynarodowych stosunkach, szczególnie gdy trudno bez niej się obejść nawet supermocarstwu. Wenezuela wyrasta na lidera Ameryki Łacińskiej. Udowodniła to ostatnia odbywająca się, jakże zastanawiające, w tym samym czasie, podróż dwóch wielkich antagonistówChaveza i Busha- po Ameryce Łacińskiej. Okrzyknięto wręcz, iż poprzez środki masowego przekazu, byliśmy świadkami bitwy o dusze Latynosów4. Trudno jednak uwierzyć, iż Stanom Zjednoczonym uda się przekonać do siebie serca milionów Latynosów, szczególnie, gdy ich przeciwnikiem będzie trybun ludowy w osobie Hugo Chaveza, który doskonale zna bolączki swoich kulturowych pobratymców. W końcu to Amerykanin5 powiedział, że państwa tej samej cywilizacji, a taką z pewnością jest cywilizacja latynoska, chętniej będą współpracować ze sobą, niż państwa z różnych kręgów kulturowych. Inna sprawa to inicjatywa Chaveza wspólnej latynoamerykańskiej telewizji Telesur, mającej być tym dla Południowej Ameryki, czym Al-Jazeera dla Arabów. Samo porównanie mówi dużo o celu tej inicjatywy. Skończmy więc już mówić o prezydencie Wenezueli i opiszmy i inne barwne postacie jakich nie brakuje na tym kontynencie. MALOWANY INDIANIN Cały sukces Evo Moralesa opierał się na jego pochodzeniu. Uznany został za pierwszego rdzennego przywódcę w Ameryce Południowej od czasów kolonizacji. Tak właśnie zrodził się mit. Prawda odbiega jednakże od powszechnych wyobrażeń. Nie indianinem z małej społeczności Aymaranów, lecz kreolem jest prezydent6 do niedawna całkiem dobrze prosperującego kraju- Boliwii. Ten były plantator koki, członek związków zawodowych doszedł do władzy usuwając w cień swojego poprzednika: Carlosa Mese, gdy krajem wstrząsały zamieszki wywołane.... odkryciem złóż gazu ziemnego. Bogactwo stało się przekleństwem tego biednego śródlądowego kraju. Swój udział miał w tym sam Morales, który unicestwił projekt ustawy o użytkowaniu złóż ropy i gazu, dzięki której Boliwia mogłaby ciągnąć krocie i zrobić tym samym milowy krok na drodze do rozwoju7.
ARENA grudzień 2007
Straszna bieda – aż 76,5% Boliwijczyków żyje w ubóstwie według danych ECLAC8 - połączona z wysokim poziomem analfabetyzmu oraz oficjalnym zakazem uprawy koki, będącej jednym ze źródeł dochodu dla rolników9, często dzięki temu mogących żyć, stanowi doskonałą pożywkę dla populistów pokroju Evo Moralesa. Żąda on nacjonalizacji zagranicznych kompanii zajmujących się wydobywaniem złóż ropy i gazu. Stracą na tym szczególnie firmy hiszpańskie i brazylijskie. Przeciętny Boliwijczyk jednakże jak najbardziej popiera swojego rdzennego prezydenta. W końcu to liberalna gospodarka jest winna biedzie zwykłych ludzi. I tak właśnie populizm sięgnął ludzkich dusz... ROZUMEM LUB SIŁĄ Niezwykłym, jak na południowoamerykańskie warunki, państwem jest Chile. To jeden z najbardziej europejskich i bogatych krajów tego regionu. Także i tu rządzi lewica, ma ona jednakże bardziej socjaldemokratyczne oblicze przypominające bardziej socjalistyczne partie zachodniej Europy niż rewolucyjne, silnie dążące do zmiany stosunków społecznych partie komunistyczne. Od dawna Chile stawiane było za wzór innym państwom rozwijającym się. Międzynarodowy Fundusz Walutowy, czy też Bank Światowy niejednokrotnie publicznie chwaliły je za posłuszne i regularne zwracanie zaciągniętych kredytów. Sprzyja temu wysoki produkt krajowy brutto per capita -11 300 $ (2005). Sytuacja tego najdłuższego państwa świata nie jest jednak tak dobra jakby mogło się wydawać z powyższego opisu. Razem z Brazylią, Chile jest krajem o największym stopniu nierówności społecznej na kontynencie. Podziały nie kończą się jednak na samej gospodarce. Wciąż widoczne są blizny wynikłe z wieloletniej dyktatury generała Augusto Pinocheta, który zmarł na początku bieżącego roku. Silna od dawna lewica była niszczona za czasów junty. Podziały społeczne wciąż pozostają żywe, czego próbkę mogliśmy zobaczyć, śledząc przebieg uroczystości pogrzebowej Pinocheta. Ważnym akcentem, który stawia Chile pomiędzy krajami niezbyt przyjaźnie nastawionymi do Stanów Zjednoczonych jest pamięć o udziale CIA, (z inicjatywy Henry'ego Kissingera) w obaleniu legalnie wybranego prezydenta Salvadora Allende przez wspomnianą wyżej wojskową juntę. Przedstawione powyżej tło obrazuje jak skomplikowane zadanie wzięła na siebie Michelle Bachelet – pierwsza kobieta prezydent Chile, socjalistka, której ojciec zmarł w wyniku tortur, jakim został poddany przez ludzi wier-
nych Pinochetowi, gdy za swój sprzeciw wobec zamachu stanu osadzony został w więzieniu pod zarzutem zdrady stanu. Michelle Bachelet stanęła przed trudnym wyzwaniem, jakim jest niewątpliwie ostateczne pojednanie w podzielonym ekonomicznie i politycznie kraju.
BOGEYMAN10 STRASZY NIE TYLKO DZIECI
Ostatnim państwem, które warto omówić (choć oczywiście wybór jest subiektywny, a temat bardzo szeroki) jest Nikaragua. Kraj ten jest położony poza Ameryką PołudnioRZĄDY W RYTMIE SAMBY wą, lecz zalicza się go do krajów latynoskich. Wydarzenie,które miało miejsce 5 listopaGdy w 2003 roku Inacio de Luis Silva da 2006 roku warte jest obejmował władzę, represzerszego przedstawienia. zentował nadzieje wielu Wtedy to bowiem w wolmilionów Brzylijczyków. nych i demokratycznych Nie przypadkowo porówwyborach zwyciężył Danywano go do symbolu niel Ortega. polskiej Solidarności W latach 80. XX wieku Lecha Wałęsy. Tak samo kreowany z przesadą na jak jego środkowowroga numer jeden europejski odpowiednik Stanów Zjednoczonych, Silva był przewodnicząz pewnością jest takim cym związków zawododla rodziny obecnego wych i walczył o prawa prezydenta. tysięcy pracowników Wybór Ortegi, to szczew rządzonej przez wojgólnie smutna wiadoskowych Brazylii. mość dla klanu Bushów. Już w kampanii wyborOtóż Bush senior jeszcze czej zaczął promować jako wiceprezydent usilprogram, który był balsanie starał się usunąć mem na serce ubogich Ortegę od władzy, sam Brazylijczyków. Program Zero Głodu, poprawienie omal jej nie tracąc, kiedy to na światło dzienne standardów życia wielu wyszła sprawa Iran milionów ludzi, czy Contras. Ojcu obecnego promowanie ekonomiczprezydenta udało się nego wzrostu przysporzyjednak ostatecznie ły mu popularności i doprowadziły na najMapa za: Latin America’s Year of elections, obalić Ortegę przy wyższy urząd w państwie. British Broadcasting Corporation, pomocy Dzierżenie władzy ozna- http://news.bbc.co.uk/2/shared/spl/hi/ proamerykańskich sił czało jednak nie tylko szanse americas/06/year_of_elections/html/nn1 w Nikaragui i doprowadzić do demokrapoprawy losu wielu milionów page1.stm, dostęp: 01.04.2007. tycznych (wygrał kanobywateli. Okazało się, iż sprawdza się po raz kolejny powiedzenie Lorda dydat popierany przez USA, więc demokratycznych) wyborów w 1990. Actona, iż władza deprawuje. Ortega powrócił jednak (już nie jako rewoKilku współpracowników prezydenta uległo lucyjny przywódca sandinistów) z nowym pragpokusie wykorzystania swojej pozycji dla włamatycznym programem społecznym, a także snych korzyści. Korupcyjne skandale w otoczez poparciem dawnych przeciwników - m.in. niu współpracowników Silvy i Partii Robotnilokalnej hierarchii kościoła katolickiego. czej, z której wywodzi się prezydent, spowodoWybór Ortegi stanowi na pewno prztyczek wały spadek zaufania do niego. O włos nie w nos dla Busha juniora i dla całej polityki doprowadziło to do porażki w wyborach Białego Domu względem Ameryki Łacińskiej. ex-przywódcy związków zawodowych. PrzedłuHistoria zatoczyła koło, oto przeszło 20 lat żył swoje rządy o kolejną kadencję dopiero temu Ortega był przyczyną niepowodzenia w II turze. polityki Stanów Zjednoczonych na terenie Mimo afer kraj się rozwija, a program objętym doktryną Monroe, o tyle teraz znów gospodarczy zaczyna przynosić rezultaty. wraca, na przekór klanowi Bushów, tylko, Powoli następuje zmniejszenie nierówności, że o zgrozo w liczniejszym towarzystwie. Co a w 2005 roku wzrost gospodarczy wyniósł najgorsze, teraz nie jest już jastrzębiem w Brazylii 4,9%. w towarzystwie nieprzyjaciół Stanów Zjednoczonych.
ARENA grudzień 2007
17
ZA DŁUGI SEN WUJA SAMA
18
W Ameryce Łacińskiej są dwie lewice. Jedna o radykalnych korzeniach lecz teraz wolna od uprzedzeń i nowoczesna i inna ksenofobiczna i skrajnie populistyczna11. To rozwarstwienie lewicowych korzeni może pomóc Stanom Zjednoczonym przywrócić swoją pozycję w tym regionie. Czy jednak na pewno?? George W. Bush junior podczas swojego tournee po krajach latynoskich obiecał przeprowadzić kapitalny remont prawa amerykańskiego, co do sytuacji latynoskich emigrantów. Tyle tylko, że rok temu takie zmiany nie znalazły poparcia Kongresu w wyniku sprzeciwu republikanów. Wiarygodność Busha wyczerpała się. Latynosi czekają już na kolejnego lokatora Białego Domu. Czy jednak Stany Zjednoczone – dla wielu Latynosów Ziemia Obiecanaodzyskają hegemoniczną pozycję na południe od Rio Grande?? Odpowiedź, choć nie pewna w irracjonalnym świecie, wydaje się pesymistyczna. Skoro nawet proamerykańska prezydent Nikaragui w latach 1990-1997 wyraziła opinię, pod którą jak widać ostatnio podpisałoby się wielu obywateli państw latynoskich: politycy z Waszyngtonu zawsze chętnie dawali pieniądze na wojny w Ameryce Łacińskiej, lecz rzadko na utrzymanie pokoju12. Skrajna, populistyczna lewica spod znaku Chaveza ma więc doskonałą pożywkę, by zwiększać swoje poparcie. Nieudolna polityka Stanów Zjednoczonych tylko jej pomaga.
ARENA grudzień 2007
(1) Niech idą precz, „FORUM”, nr 25 (20.06-26.06.2005), [za:] „Der Spiegel”, s. 13-15. (2) W 1823 roku James Monroe ogłosił doktrynę mówiącą o tym, iż sprawy amerykańskie winny być rozwiązywane bez udziału państw spoza tego kontynentu. Praktycznie oznaczało to poddanie całego kontynentu kontroli Stanów Zjednoczonych jako regionalnego hegemona. (3) Analysis: How the US 'lost' Latin America, April 3, 2006, British Broadcasting Corporation, http://news.bbc. co.uk/go/pr/fr/-/2/hi/americas/4861320.stm, dostęp: 01.04.2007. (4) Bush focuses on immigration reform, March 14, 2007, British Broadcasting Corporation, http://news.bbc. co.uk/go/pr/fr/-/2/hi/americas/6451259.stm, dostęp: 01.04.2007. (5) Samuel Huntington – twórca paradygmatu o zderzeniu cywilizacji. (6) Z kim się pościelisz, tak się wyśpisz, „FORUM”, nr 27 (4.07-10.07.2005), [za:] „El Paris”, s. 12-13. (7) Tamże. (8) Economic Commission for Latin America and the Caribbean. (9) Analysis …, dz. cyt. (10) Bogeyman to osoba rzeczywista lub wymyślona, która jest przyczyną strachu. (11) Jorge G. Castaneda, Latin Americas's Left Turn, “Foreign Affairs”, Vol. 85, Issue 3 (May/Jun 2006), pp. 28-43. (12) Analysis …, dz. cyt.
KTO PO BUSHU? Katarzyna Kawoń Stany Zjednoczone mogą doczekać się pierwszego czarnoskórego prezydenta lub pierwszej w historii kobiety na tym stanowisku. Do Białego Domu może wprowadzić się charyzmatyczny burmistrz Nowego Yorku z 11 września albo bohater wojny wietnamskiej. W każdym przypadku przyszłoroczne wybory prezydenckie w USA będą bezprecedensowym, przełomowym wydarzeniem. Barak Obama, Hilary Clinton, John McCain, Rudolf Giuliani. Jeśli wierzyć sondażom, prawdopodobnie ktoś z tej czwórki obejmie w 2009 roku urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych. Choć do wyborów zostało półtora roku, kandydaci już od dawna prowadzą swoje kampanie. Ich pierwszy etap to walka o partyjną nominację – od stycznia 2008 roku rozpoczynają się prawybory, które wyłonią dwóch ostatecznych pretendentów do prezydenckiego fotela. Zanim więc dojdzie do bezpośredniej konfrontacji Republikanie – Demokraci, kandydatów czeka walka w obrębie własnych partii. Obama będzie więc konkurował z Hilary Clinton (oraz Johnem Edwardsem i być może Alem Gorem), a McCaina czeka rywalizacja z Giulianim (i faworytami prawego skrzydła partii republikańskiej Samem Brownbackiem i Newtem Gingrichem). W wyborach mogą tez oczywiście startować kandydaci niezależni, których nie dotyczy partyjna rywalizacja. Być może takim kandydatem zostanie następca Giulianiego na stanowisku burmistrza Nowym Jorku, Michael Bloomberg. Prowadząca w sondażach czwórka to niewątpliwie zbiór ciekawych osobowości i godnych siebie przeciwników. Co już dziś można powiedzieć o ich szansach na prezydenturę? KANDYDAT PONAD PODZIAŁAMI? To paradoks, ale gdy pojawia się pierwszy czarnoskóry kandydat na prezydenta, który ma realne szanse na zwycięstwo, Afroamerykanie wolą głosować na jego konkurentkę – Hilary Clinton. Barak Obama jest synem emigranta, jego przodkowie nie byli niewolnikami, w dodatku wychowany był przez białych i zdaniem wielu
przejął ich sposób myślenia. Wszystko to działa na jego niekorzyść w oczach czarnoskórej społeczności. Zresztą Obama stara się prezentować nie jako „czarny kandydat”, ale raczej jako pierwszy kandydat ery „post rasowej” gdzie nie ma już większości rasowych, powszechne są mieszane małżeństwa, społeczeństwo staje się otwarte i wielokulturowe. Również w kwestiach ideologicznych Obama stara się przezwyciężać podziały. Ameryka poznała go w lipcu 2004 roku, gdy podczas konwencji prezydenckiej Partii Demokratycznej w Bostonie wygłosił fenomenalne przemówienie. „Spece dzielą nasz kraj na stany czerwone i niebieskie: czerwone dla republikanów i niebieskie dla demokratów. Ja chcę im powiedzieć coś nowego. Wielbimy Boga w niebieskich stanach i nie chcemy, aby agenci federalni sprawdzali, co czytamy w czerwonych stanach. Są patrioci przeciwni wojnie w Iraku i są patrioci, którzy ją wspierają. Jesteśmy jednym narodem.” – powiedział wtedy, zyskując tym wielkie uznanie. Potem bez problemu wygrał wybory do Senatu. Mimo tak ugodowej postawy jako jedyny z głównych kandydatów od początku sprzeciwiał się wojnie w Iraku. Obecnie uważa, że w tej sprawie pozostały „tylko złe wyjścia”, zaś wycofanie wojsk amerykańskich będzie najmniejszym złem. Inna sprawa, że nie musi teraz odpowiadać na trudne pytanie o głosowanie na jesieni 2002 roku na temat użycia siły w Iraku, bo po prostu nie był wtedy senatorem. Gdyby w najbliższych wyborach Amerykanie chcieli zagłosować na kogoś stanowiącego największe przeciwieństwo obecnego prezydenta, niewątpliwie wybraliby Obamę. Czarnoskóry demokrata, od początku przeciwny wojnie, nie pochodzący z bogatej rodziny o politycznych tradycjach, lecz będący jakby ucieleśnieniem „amerykańskiego snu”, charyzmatyczny, elokwentny i bezpośredni. Doszedł na szczyt dzięki własnemu talentowi i pracy. Zresztą właśnie życiorys tego kandydata może najbardziej przemawiać na jego korzyść Jak mówi amerykański politolog, profesor John Green: „Ludzie poznali historię syna czarnoskórego emigranta z Kenii i białej córki farmera z Kansas, który wychował się w Indonezji, wykształcił dzięki stypendiom na Harvardzie. A potem, zamiast iść zarabiać setki tysięcy dolarów w wielkiej kancelarii prawnej, wolał jako pracownik socjalny pomagać biednym na ulicach miasta. To naprawdę urzekają-
ARENA grudzień 2007
19
ca zwykłych ludzi historia, o której inni kandydaci na prezydenta mogą tylko pomarzyć.” Oponenci wypominają jednak Obamie niewielkie doświadczenie w krajowej polityce. Czarnoskóry kandydat ma na koncie jedynie dwa lata pracy w Senacie. Poza tym w porównaniu do Hilary Clinton Obama ma bardziej ograniczone środki na kampanię i mniejszy sztab ludzi pracujących na jego sukces, co może okazać się decydujące. "THE CLINTONS”
20
Barak Obama konsekwentnie używa tego zwrotu w odniesieniu do swojej rywalki, chcąc przekonać wyborców, że Hillary Clinton to przede wszystkim "żona swego męża". (Nawiasem mówiąc znamy podobny przykład z naszej rodzimej polityki, kiedy taka gra słowna okazała się nieskuteczna...). Wydaje się, iż fakt, że jest kobietą nie wpływa ani pozytywnie ani negatywnie na jej szanse w wyborach. Postrzegana jest przede wszystkim jako wytrawny polityk z dużym doświadczeniem, główna doradczyni swojego męża. Jesienią 2002 roku głosowała "tak" w sprawie rezolucji Senatu USA zezwalającej prezydentowi na użycie siły wobec Iraku. Nie przyznała, że był to błąd, nie przeprosiła też za tamtą decyzję. Jest za to ostro krytykowana. Ma zresztą największy tzw. „elektorat negatywny”. Jako senator z dotkniętego zamachami z 11 września Nowego Jorku, opowiada się za twardym kursem wobec Iranu i Korei Północnej oraz bezwzględnym traktowaniem terrorystów. Ma lewicowe poglądy, uważa, że bogatsi powinni brać na siebie większe ciężary, by pomagać biedniejszym. Jest przeciwna nielegalnej imigracji, krytykuje firmy za zatrudnianie nielegalnych emigrantów. BOHATER WOJENNY „Ci, którzy roszczą sobie prawo do wolności, ale nie poczuwają się do obowiązku wobec cywilizacji, która ją zapewnia, żyją półżyciem, pobłażając własnym interesom kosztem szacunku dla siebie” uważa senator z Arizony, John McCain. Uważany jest za idealistę, przywiązanego do takich wartości jak honor, obowiązek, patriotyzm. W przeciwieństwie do wielu polityków epatujących frazesami, McCain bronił swoich przekonań narażając życie.
ARENA grudzień 2007
Pochodzi z rodziny o tradycjach wojskowych. Jego ojciec i dziadek byli admirałami marynarki wojennej. John Sidney McCain III, noszący takie same jak oni imiona, od początku miął pójść w ich ślady. Służył w siłach powietrznych marynarki. Walczył w Wietnamie, w 1967 jego myśliwiec został zestrzelony nad Hanoi. Pięć lat przesiedział w strasznych warunkach w obozie Vietcongu, gdzie wielokrotnie go torturowano. Z niewoli wrócił w 1972. Poruszał się o kulach, z powodu źle zrośniętych kości, do dziś nie może podnieść rąk powyżej głowy. Wrócił przekonany, że wojna była słuszna, a politycy uniemożliwili armii odniesienie zwycięstwa. Konkurując w 2000 roku z Georgem W. Bushem o nominację partii Republikańskiej, zasłynął jako niezależny od partyjnych elit i wręcz nie lubiany przez nie outsider, który zawsze mówi to, co myśli i nazywa rzeczy po imieniu. Zyskał dużą popularność, wygrał prawybory w stanie New Hampshire. Ostatecznie przegrał z Bushem głównie ze względu na mobilizację chrześcijańskiej prawicy, która uważała go za zbyt lewicowego w sprawach obyczajowych oraz „brudną” kampanię swego konkurenta. McCain wyciągnął wnioski ze swojej porażki. Obecnie szuka porozumienia ze skrajną prawicą, współpracuje też z prezydentem Bushem, do tego stopnia, że nazywany jest nieco złośliwie „następcą tronu”. To porozumienie dawnych konkurentów wydaje się zrozumiałe, gdy weźmie się pod uwagę podobieństwo ich poglądów w takich sprawach jak wojna z terroryzmem, wojna w Iraku, czy pozycja Ameryki w świecie. McCain jest w tych sprawach "jastrzębiem", wielokrotnie wypowiadał się np.: za ewentualnym atakiem na Iran. Właśnie takie poglądy mogą okazać się największa słabością McCaina. Amerykańskie społeczeństwo jest obecnie w większości zdecydowanie przeciwne wojnie w Iraku, której McCain był gorącym orędownikiem (choć od początku uważał, że wysłano na nią za mało żołnierzy). Demokraci próbują wykorzystać tę niechęć, między innymi konsekwentnie nazywając nową strategię Busha dotyczącą Iraku „doktryna McCaina”. (Gdy prezydent uznał w końcu, że potrzebna jest nowa strategia wojny, skorzystał z pomysłów McCaina). ZBYT LIBERALNY REPUBLIKANIN? Również Rudolfa Giulianiego otacza aura bohatera. „Jest sprawnym burmistrzem, ale nigdy nie stanie się legendą” mówił o nim jego poprzednik Ed Koch. Historia uło-
żyła się jednak inaczej. Amerykanie zapamiętali jego odwagę, opanowanie i poświęcenie z jakim zarządzał pogrążonym w chaosie po zamachach 11 września Nowym Jorkiem. - On jest Bogiem – mówili wtedy mieszkańcy miasta. Ponad 97 procent mieszkańców oceniło, że doskonale prowadził akcję ratunkową. (Ten piękny wizerunek może wkrótce lec w gruzach z powodu konfliktu Giulianiego z amerykańską organizacją strażaków i wysuwanych przez nią oskarżeń). Jeszcze przed 11 września Giuliani jako burmistrz zasłynął i zyskał uznanie w całym kraju ograniczeniem przestępczości w mieście, które wcześniej było jednym z najniebezpieczniejszych w USA. Jego umiejętność działania w sytuacjach kryzysowych Amerykanie wspominali z rozrzewnieniem patrząc na niekompetencję i nieudolność najwyższych władz po uderzeniu huraganu Katrina na Nowy Orlean. Były burmistrz wyróżnia się na tle swojej partii wyjątkowym liberalizmem w sprawach obyczajowych. Popiera między innymi prawo do aborcji i małżeństwa homoseksualne. Jeżeli chrześcijańska prawica skreśliła w 2000 roku Johna McCaina m. in. za nazwanie konserwatystów z południa „agentami nietolerancji”, czy będzie w stanie wybaczyć Giulianiemu manifestowanie jego tolerancji poprzez uczestnictwo w paradach homoseksualistów? Wydaje się to prawie niemożliwe. Poza tym przeciwnicy zarzucają Giulianiemu propagowanie za jego kadencji wśród nowojorskiej policji „kultu przemocy”, brutalne rozprawianie się z podejrzanymi, a zwłaszcza wywodzącymi się z mniejszości rasowych.
na rzecz Afganistanu i Iraku i związane z tym pogorszenie się stosunków USA m. in. z Ameryka Łacińską, oskarżenia o ograniczanie praw obywatelskich w imię wojny z terroryzmem.... to tylko niektóre „zasługi” obecnego prezydenta USA i pośrednio jego zaplecza politycznego, czyli Partii Republikańskiej. Czy Amerykanie będą w stanie wybaczyć Republikanom te błędy i znów powierzyć sprawowanie najwyższej władzy w państwie ich kandydatowi? A może niechęć do dotychczasowej władzy będzie na tyle silna, by doprowadzić do precedensu, jakim byłby wybór na prezydenta afroamerykanina albo kobiety? Artykuł powstał w maju 2007 roku.
21
A MOŻE KTOŚ INNY? W Partii Republikańskiej trudno na razie wskazać kandydata, który byłby w stanie zagrozić przewodzącym w sondażach McCainowi i Giulianiemu. Jednakże wśród Demokratów niespodzianką może okazać się John Edwards. W sytuacji ostrej walki Hillary Clinton i Baraka Obamy, skorzystać może trzeci kandydat – młody, charyzmatyczny senator z Północnej Karoliny, budujący swoją pozycję na ostrej krytyce polityki zagranicznej prezydenta Busha i zdecydowanie antywojennym stanowisku. Poparcie dla polityki prezydenta Busha spada z dnia na dzień, a niechęć do jego osoby wzrasta. Wplątanie Stanów Zjednoczonych w niekończąca się, przynoszącą coraz więcej ofiar wojnę w Iraku (w dodatku, mijając się z prawdą lub co najmniej myląc co do głównej przyczyny wojny – rzekomego posiadania przez ten kraj broni masowego rażenia), nieudolne działania w sprawie pomocy ofiarom huraganu „Katrina”, zaniedbywanie innych stron świata
ARENA grudzień 2007
KAZACHSKA ROPA I ROSYJSKIE PIENIĄDZE Marcin Krowicki
22
29 marca 2007 Lech Kaczyński spotkał się w Astanie z Nursułtanem Nazarbajewem – prezydentem Kazachstanu. Tematem spotkania były zagadnienia związane z ropą naftową. Ponadto poruszono także następujące kwestie: współpracy w przemyśle obronnym i turystyce, ruchu bezwizowego dla posiadaczy paszportów dyplomatycznych oraz współpracy banków centralnych. Niemniej jednak to właśnie kwestie kazachskiej ropy, a konkretnie jej tranzytu przez nasze terytorium na zachód Europy są dla nas priorytetem w długofalowej perspektywie. Nazarbajew postawił sprawę jasno: KazMunaiGaz (tamtejszy państwowy koncern naftowy) włączy się do projektu rurociągu sarmackiego, ale pod warunkiem wystosowania zaproszenia do współpracy pod adresem Rosjan. Po jednej z wypowiedzi szefa kazachskiej dyplomacji można się było spodziewać, że rozmowy utkną, przynajmniej na jakiś czas, w martwym punkcie. Marat Tażyn poinformował bowiem po spotkaniu z trójką przedstawicieli UE ds. Azji Centralnej, że Astana odstępuje od planów budowy omijającego Rosję gazociągu transkaspijskiego, oficjalnie z powodu nieuregulowania prawnego statusu Morza Kaspijskiego i z przyczyn technologicznych. Dzień później kazachski prezydent określił możliwość korzystania z gdańskiego Naftoportu jako „dobrodziejstwo”. Faktem jest, że obecny polski rząd rzeczywiście zaczął intensywnie i głośno, zarówno mówić jak i działać w kwestii dywersyfikacji źródeł surowców energetycznych. Jednak prezydent Kaczyński oczekując, że w Astanie Kazachowie przywitają go z otwartymi ramionami i odkręcą kurki z ropą, mocno się przeliczył. Tym bardziej, że miał silną konkurencję w postaci przybyłego wkrótce po nim rosyjskiego premiera Michaiła Fradkowa. Kazachstan, planujący w ciągu najbliższych czterech lat dwukrotnie zwiększenie eksportu ropy, usilnie próbuje znaleźć dla niej drogę tranzytową na jak najlepsze rynki zbytu. Walkę o kazachską ropę toczą zwłaszcza najbardziej liczący się w regionie – Amerykanie i Rosjanie, a od kilku lat także Chińczycy. Zatem mieszkańcy tego azjatyckiego państwa mogą wybierać między potencjalnymi kupcami jak przysłowiowa panna na wydaniu. Mogą, choć wybór jest właściwie czysto teoretyczny – bo o ile Chińczycy wybudowali prowadzący z Kazachstanu do Państwa Środka rurociąg, to
ARENA grudzień 2007
chwilowo jedyną alternatywną drogą tranzytu jest ta prowadząca przez obszary Federacji Rosyjskiej. Nazarbajew, jako wytrawny gracz polityczny, wykorzystując koniunkturę na rynkach ropy, stara się wygrać dla swego kraju jak najkorzystniejszą pozycję. Polska, nawet jeśli patrzeć na nią jako na członka Unii Europejskiej, nie ma w chwili obecnej dla Kazachstanu większego znaczenia. Natomiast z Rosją łączy ten kraj intensywna wymiana handlowa. Zadając sobie pytanie czego chcą kazachskie władze, można znaleźć właściwie jedną odpowiedź – sposobów dywersyfikacji sprzedaży swego surowca przy podwojeniu eksportu oraz utrzymania równowagi między Rosją, Chinami, a Zachodem. Przez niemalże całą ostatnią dekadę Kazachowie, podobnie zresztą jak pozostałe państwa regionu, skazani byli na duszenie się własną ropą niemożliwą do sprzedania z powodu ograniczonych możliwości tranzytowych – kagańca którym rząd w Moskwie starał się podporządkować sobie niepokorne republiki. Sytuacja zmieniła się, gdy Stany Zjednoczone zaczęły lobbować w celu utworzenia korytarza tranzytowego omijającego Rosję, a na rynek wkroczyli Chińczycy przejmując kanadyjskie firmy naftowe i budując rurociąg. Konkludując – Nazarbajew nie mógł powiedzieć „nie” Kaczyńskiemu, reprezentującemu, w ten czy inny sposób mający jednak spore interesy w Kazachstanie, Zachód. Nie mógł również powiedzieć „tak”, wobec kilku godzin różnicy dzielących wizyty rosyjskiego premiera i polskiego prezydenta. Zamiast tego wybrał rozwiązanie kompromisowe. Rosjanie mogli czuć się usatysfakcjonowani z powodu dbania w negocjacjach o ich interesy, jednocześnie mając w ręku kartę przetargową w postaci rozmów z Polską, zdołał wymusić na nich dodatkowy protokół do umowy z 2002 roku, znacznie zwiększający moce przesyłowe rurociągu Atyrau – Samara. Równocześnie Rosjanie sami tworzą alternatywne trasy przesyłu do Europy Zachodniej. Umiejętnie wykorzystują część założeń konkurencji, pozostawiają jednak przesył całkowicie pod rosyjską kontrolą, karząc przez pozbawienie dochodów z tranzytu, niepokorne państwa uczestniczące w alternatywnych projektach. W przypadku lansowanego przez Polskę projektu, ropa transportowana byłaby do kazachskiego portu w Aktau, następnie tankowcami przewożono by ją przez Morze Kaspijskie do Baku, a stamtąd starym,
radzieckim rurociągiem do gruzińskiej Supsy. Następnym celem – tym razem czarnomorskich tankowców – byłaby Odessa. Politycy Federacji Rosyjskiej zamiast tego chcą wykorzystać konkurencyjny, zbudowany we współpracy z Kazachami rurociąg KTK, prowadzący bezpośrednio z Tengizu do Noworosyjska na Morzem Czarnym. Tym razem portem docelowym dla kazachskiej ropy byłoby Burgas, skąd oddanym w 2011 roku rurociągiem „Prawosławnym” popłynęłaby nad Morze Śródziemne, tworząc konkurencję dla Turcji w ramach „kary” za jej udział w projekcie Baku – Tbilisi – Ceyhan. Czy zatem ostatecznie straciliśmy szanse na dywersyfikację dostaw i umożliwienie transportu kazachskiej ropy na Zachód przez nasz Naftoport? Niekoniecznie. Wydaje się, że Nazarbijew będzie starał się dotrzeć z surowcem na rynki trzeciego gracza w regionie Azji Centralnej – państw Unii Europejskiej. Oczywiście może to czynić przez rurociąg KTK i Burgas, jednak kazachski prezydent musi zdawać sobie sprawę, że w ten sposób w dalszym ciągu jego kraj będzie zależny od Moskwy. Będzie ona mogła według własnego uznania przerwać dostawy konkurencyjnego surowca (KTK nie należy wprawdzie do Transniefti, ale i taki scenariusz należy wziąć pod uwagę). Bardziej prawdopodobny wydaje się scenariusz, w którym Astana zaakceptuje projekt transportujący jej ropę przez Polskę, Ukrainę, Azerbejdżan i Gruzję, jednak za cenę włączenia do niego Rosji. Tu miejsce do popisu będzie miała nie tylko Polska. Jej celem, zapewne przy bardzo cichym poparciu Kazachstanu, będzie zmuszenie Rosjan do akceptacji jak najmniejszych udziałów w spółce operującej tym „korytarzem”, co jak wspomniałem będzie też w interesie Kazachstanu, który, choć prawdopodobnie nieoficjalnie, będzie poszukiwał alternatywnych dla biegnących przez Rosję dróg transportu swych dostaw. Pytanie brzmi, czy kazachskiej ropy po wysłaniu jej do Chin, Rosji i nad Morze Śródziemne, wystarczy dla nas, nie mówiąc już o jej dalszym tranzycie na Zachód…
23
ARENA grudzień 2007
STOSUNKI
RUMUŃSKO – WĘGIERSKIE: PRAGMATYCZNA WSPÓŁPRACA POMIMO ZASZŁOŚCI HISTORYCZNYCH
Tomasz Gładysz KONTEKST HISTORYCZNY SPORU RÓŻNIĄCEGO OBYDWA KRAJE.
24
W dwa lata po rozpoczęciu I Wojny Światowej w 1916 r. Rumunia decydując się na współpracę z państwami Ententy zaatakowała Austro-Węgry. Wojnę tę jednak przegrała niemal cały kraj został zajęty przez wojska niemieckie, austro-węgierskie i bułgarskie. Klęska państw centralnych w 1918 roku anulowała niekorzystny traktat pokojowy, do podpisania którego zmuszono wcześniej Rumunię. Na mocy traktatu pokojowego w Trianon (czerwiec 1920 r.) pozyskała Siedmiogród zamieszkany wówczas przez 3 miliony Węgrów. Podczas II Wojny Światowej obydwa państwa opowiedziały się po stronie III Rzeszy, ale na mocy tzw. arbitrażu wiedeńskiego w 1940 roku Rumunia oddała Węgrom północny Siedmiogród. W zamian za to państwo regenta Horthy’ego przystąpiło do osi Berlin – Rzym – Tokio. W sierpniu 1944 roku Rumunia przeszła na stronę aliantów, a jej wojska wspólnie z Armią Czerwoną wyzwalały Węgry i odzyskały Siedmiogród. W czasach komunizmu, zwłaszcza za rządów Nicolae Ceauşescu, który zlikwidował istniejący w latach 1952 – 68 na terenie wschodniego Siedmiogrodu Węgierski Okręg Autonomiczny, zaczęto wynaradawiać Madziarów. Wraz z początkiem transformacji ustrojowych na początku lat 90tych doszło w Siedmiogrodzie do zorganizowanych żywiołowo pogromów mniejszości węgierskiej, która zaczęła domagać się większych praw. Wspomniane napięte relacje przyczyniły się do powstania stereotypów historycznych oraz etnicznych, często nadal obecnych we wzajemnych kontaktach między obywatelami obydwu krajów. Węgrzy na przykład często postrzegają Rumunów jako chytrych zdrajców i złodziei, którzy zabrali im rdzenny Siedmiogród, natomiast Rumuni widzą Węgrów jako pełnych buty ciemiężycieli prostego ludu rumuńskiego. PRÓBY ŁAGODZENIA SPORÓW. Zapowiedź polepszenia stosunków i zerwania z dawną niechęcią stanowi fakt, iż obecnie napisy na wszystkich tablicach
ARENA grudzień 2007
z nazwami miejscowości na terenach mieszanych narodowościowo są umieszczane w dwóch językach. Tak naprawdę jednak węgierska mniejszość, licząca według danych 6,6 % z ponad 22 milionowej ludności Rumunii*, uzyskała trwałą reprezentację w parlamencie dopiero za sprawą sukcesu Węgierskiej Unii Demokratycznej w rumuńskich wyborach parlamentarnych z 2004 roku. Obecnie współtworzy ona nawet wspólnie z liberałami z Narodowej Partii Liberalnej i demokratami z Partii Demokratycznej (Sojusz Prawdy i Sprawiedliwości) rumuński rząd koalicyjny. Na jej czele stoi Béla Markó. Co także istotne, to właśnie Węgrzy jako drudzy po Słowacji, już w październiku 2005 roku. wyrazili zgodę na wejście Bułgarii i Rumunii do UE. Rząd węgierski chciał przede wszystkim otwarcia granicy dla mniejszości węgierskiej, z kolei przedsiębiorcy wyczuli możliwości korzystnych interesów. WSPÓŁPRACA PRYWATNYCH PRZEDSIĘBIORCÓW. Interesy zaczęli prowadzić przede wszystkim mali i średni przedsiębiorcy węgierscy. Pod koniec 2006 roku było zanotowanych aż 6 tysięcy spółek węgiersko-rumuńskich. Można zatem stwierdzić, iż w ten sposób powstał znaczący węgierski przyczółek inwestycyjny w Rumunii. W ubiegłym roku prywatni przedsiębiorcy węgierscy zainwestowali w niej 400 milionów euro, co daje 13 miejsce wśród zagranicznych inwestorów oraz wartość 3 % wszystkich inwestycji. W Rumunii obecny jest jeden z potentatów węgierskiej gospodarki – grupa paliwowa MOL. Firma zainwestowała tam dotąd ponad 100 milionów dolarów. Holding TriGranit, własność najbogatszego Węgra Sandora Demiana, buduje w centrum Bukaresztu luksusowy kompleks biurowców, apartamentów mieszkalnych i centrum rozrywki na powierzchni 100 tysięcy metrów kwadratowych. Rumuni niezależnie od swych wewnętrznych problemów stworzyli korzystne warunki dla inwestorów, wprowadzając 16-procentowy podatek liniowy oraz 19-procentowy VAT. Największym problemem wciąż jednak pozostaje nadmierna biurokracja i korupcja. Jednak w tej dziedzinie węgierscy przedsiębior-
cy, dzięki doświadczeniu z własnego kraju, radzą sobie znacznie lepiej niż inwestorzy z zachodniej Europy, otrzymując pełne poparcie własnego rządu. WSPÓŁPRACA MIĘDZY RZĄDAMI W listopadzie 2006 roku odbyło się pierwsze wspólne posiedzenie rządów Rumunii i Węgier. Niezależnie od prawicowej opcji premiera Rumunii Călina Popescu-Tăriceanu i lewicowych poglądów szefa rządu węgierskiego Ferenca Gyurcsany’a spotkanie zakończyło się sukcesem. Powołano Fundusz Inwestycyjny z budżetem opiewającym na sumę 25 milionów euro, który będzie wspierał inicjatywy rumuńsko-węgierskich spółek. Co istotne, po raz pierwszy na rządowych spotkaniach nie rozmawiano o problemach mniejszości węgierskiej w Siedmiogrodzie. KWESTIA ZATRUDNIENIA ORAZ EMIGRACJA OBYWATELI RUMUNII PO 1 STYCZNIA 2007 ROKU. Wraz z datą akcesji do UE Rumuni legalnie, bez żadnych ograniczeń, mogą podejmować pracę w wielu krajach UE, m. in. w Polsce i na Węgrzech. Zresztą „Madziarzy”, do momentu wejścia Rumunii do UE wydali obywatelom tego kraju ponad 60 tys. zezwoleń na legalne zatrudnienie. Szacuje się, że taka sama liczba obywateli Rumunii pracowała tam nielegalnie. Byli to w znacznej mierze bardzo życzliwie przyjmowani przedstawiciele mniejszości węgierskiej. Według zajmującego się prognozami migracyjnymi instytutu Eurofound w najbliższych latach z Rumunii w poszukiwaniu pracy wyjedzie około 4,6 % obywateli, czyli ponad milion ludzi. Ze względu na podobieństwo językowe, z pewnością głównie do Francji, ale także, co się tyczy węgierskojęzycznego Siedmiogrodu – do sąsiadów „zza miedzy”. Budapeszteński instytut prognoz TÁRKI przewiduje znacznie wyższą migrację i zakłada, że w najbliższych latach przyjedzie do pracy na Węgry 150 tysięcy obywateli rumuńskich, z tego co najmniej połowa z dyplomami studiów wyższych, a około jedna trzecia w wieku do 30 lat. Co ciekawe Węgrzy nie obawiają się napływu obywateli Rumunii, a nawet tutejsi pracodawcy naciskają na rząd, by zmniejszył narzucone przez UE ograniczenia. Rząd Gyurcsany’a ogłosił także pod koniec 2006 roku listę preferowanych zawodów – na pierwszych miejscach znaleźli się filozofowie, politolodzy i literaci!!! Ponadto ciągle brakuje m. in. finansistów, księgowych, kontrolerów, a także analityków ze znajomością języków obcych. Wytłumaczeniem przytoczonej sytuacji może być fakt, iż Węgry od wielu lat znajdują
się w demograficznym kryzysie, więc fala imigrantów będzie w tym przypadku dla tego kraju bardzo korzystna. Uważa się, że węgierski rynek pracy może rocznie wchłonąć od 30 do 50 tysięcy wykwalifikowanych pracowników, co zapewniłoby dodatkowy wzrost gospodarczy o 1 % w skali roku. Zarobki na Węgrzech są obecnie około dwa, trzy razy wyższe niż w Rumunii, więc z całą pewnością aspekt finansowy przyciągnie wielu obywateli sąsiedniego kraju. W styczniu 2007 roku w okolicach miasta Makó w pobliżu granicy z Rumunią, Węgrzy odkryli zasoby gazu ziemnego. Jego wydobycie ma się rozpocząć pod koniec bieżącego roku. Zasoby gazowych złóż na Węgrzech oblicza się na 600 miliardów metrów sześciennych. Obecnie aż 80 % tego jakże przecież niezbędnego surowca importują z Rosji. Zdaniem ekspertów węgierski gaz będzie konkurencyjny cenowo z rosyjskim, co umożliwi jego eksport do Europy**. Co ważne, w kontekście omawianych tutaj stosunków rumuńsko – węgierskich, złoża ciągną się po obu stronach granicy, więc w ten sposób pojawia się zapewne nowy obszar dla korzystnej, wzajemnej współpracy.
* Za Romania: People, CIA - The World Factbook , https://www.cia.gov/cia/ publications/factbook/geos/ro.html#People, dostęp: 01.04.2007. ** Za Serwisem IAR: informacja z dnia 8 stycznia 2007.
ARENA grudzień 2007
25
SPORY O UNIĘ EUROPEJSKĄ Tomasz Pawłuszko Postanowiłem przez kilka miesięcy przyglądać się mechanizmom funkcjonowania politycznej współpracy państw członkowskich w celu nadania strukturze Unii Europejskiej nowego kształtu instytucjonalnego. Celowo pominę zatem problematykę działania instytucji unijnych, położę natomiast nacisk na debatę między państwami – członkami UE na temat przyszłości i znaczenia tej organizacji. Obserwacji dokonywałem podczas niemieckiej prezydencji w Unii. Hasłem przewodnim okresu niemieckiej prezydencji w Unii Europejskiej –w pierwszym półroczu 2007 roku stało się stwierdzenie „Europa powiedzie się razem”. Nie można było odmówić Niemcom animuszu ani determinacji w dążeniu do reaktywacji procesu ściślejszej instytucjonalizacji struktur unijnych. Kanclerz Angela Merkel już pierwszym expose swego rządu stwierdziła, iż traktat konstytucyjny musi odnieść sukces.
26
ZJEDNOCZONA EUROPA A.D 2007 – OBRAZ SUKCESU Od 1 stycznia 2007 roku – po akcesji Bułgarii i Rumunii – Unia Europejska jest wspólnotą zajmującą obszar 4,325 mln km2 (gdyby Unia była państwem – zajmowałaby pod względem wielkości siódme miejsce na świecie), zamieszkaną przez 495 mln mieszkańców (wg powyższego kryterium - trzecie miejsce na świecie – po Chinach i Indiach). Łączny PKB krajów Wspólnoty to około 13,5 biliona dolarów, co daje Unii drugą, po Stanach Zjednoczonych, pozycję na świecie. PKB per capita wynosił zaś w 2006 ok. 28 100 $ (choć dla porównania w USA 40 000 $). Szacowany roczny wzrost PKB w latach 2007 i 2008 roku to wg Eurostatu 2,4 %1. Jakkolwiek bilans handlowy Wspólnoty jest ujemny2, to wartość obrotów handlowych, w których biorą udział państwa Unii jednoznacznie wskazuje na mocarstwową pozycję Wspólnoty w skali światowej. Unia Europejska pozostaje gospodarczym supermocarstwem. Jednak mimo ambitnych założeń i planów – zakładających, iż Europa stanie się w 2010 najbardziej konkurencyjną gospodarką na świecie, realiści zgodnie nakazują umiarkowanie. Pomimo liberalizacji rynków i swobody przepływu m.in. osób, towarów i kapitału, pomimo najwyższego w historii stadium integracji gospodarczej
ARENA grudzień 2007
i walutowej – Europejczycy przegrywają ten wyścig – ustępując USA i Japonii pod względem wydajności produkcji, poziomu wysokich technologii i nakładów w sektorze R & B (Research and Development)3 – na który przeznaczane jest około 1,84 % PKB w ramach całej Unii (najnowsze dane są szacunkami dla 2005 roku). Dla porównania – Japończycy przeznaczają na badania ponad 3% PKB a Amerykanie sporo ponad 2,5%. Europejczycy korzystają z rozbudowanego systemu opieki socjalnej, a europejskie rolnictwo otrzymuje znaczące wsparcie w ramach wyspecjalizowanego systemu dopłat, efektywnie zwiększającego konkurencyjność unijnych produktów żywnościowych. Powyższe systemy – skądinąd rodzące sprzeciw wśród liberałów oraz zajadle krytykowane przez kraje Trzeciego Świata - podyktowane zostały ideą solidarności europejskiej. Żadna inna struktura międzynarodowa czy ponadnarodowa nie utworzyła nigdy tak głębokich powiązań. Unia Europejska jako geopolityczna struktura integracyjna o kilkudziesięcioletniej tradycji, korzysta ponadto z pokaźnego rezerwuaru doświadczeń, wartości i rozwiązań instytucjonalnych, które stymulują kolejne postępy w procesie poszerzania obszarów współpracy …I PAMIĘĆ PORAŻKI O ile w wymiarze gospodarczym czy instytucjonalnym udało się państwom europejskim wejść na drogę ścisłej kooperacji, o tyle w kwestiach dotyczących wspólnej polityki zagranicznej, tudzież bezpieczeństwa, współpraca nie układa się już tak pomyślnie. Powstałe w latach dziewięćdziesiątych, na bazie ustaleń Jednolitego Aktu Europejskiego struktury Unii Europejskiej oraz utworzony na początku XXI wieku wspólny system walutowy – przyczyniły się do waloryzacji idei współpracy politycznej. Podobnie znaczącym bodźcem okazał się rozpad Związku Radzieckiego i usamodzielnienie się państw Europy ŚrodkowoWschodniej, które rychło włączyły się w procesy integracyjne. Unia Europejska stała się „mityczną” Europą – sferą zbiorowego samookreślenia narodów naszego kontynentu. Mówiąc: „Europa” każdy ma na myśli kraje Unii Europejskiej. Integracja objęła politykę transportową, edukację, ochronę zdrowia, kulturę, ochronę konsumenta, zacieśniono również współpracę w ramach polityki wewnętrznej i wymiaru
sprawiedliwości. Rozrost płaszczyzn współpracy zaowocował pracami nad sformułowaniem ram instytucjonalnych dla wspólnych polityk bezpieczeństwa, obrony i zagranicznej – obszarów zagospodarowanych dotychczas na szczeblu międzyrządowym. Modyfikacje założeń Traktatu z Maastricht, dokonane w Amsterdamie i uzupełnione przez nowe założenia instytucjonalne przyjęte na szczycie w Nicei umożliwiły akcesję państw środkowoeuropejskich, co nastąpiło w maju 2004 roku. Kraje te – jeszcze jako kraje kandydackie – brały udział w opracowywaniu projektu traktatu konstytucyjnego, przygotowywanego przez zespół ekspertów pod kierunkiem Valery’ego Giscarda d’Estaing. Prace ukończono oficjalnie 10 lipca 2003 roku a 29 października roku następnego – przedstawiciele 25 krajów podpisali w Rzymie tekst Traktatu ustanawiającego Konstytucję dla Europy. Rozpoczął się proces ratyfikacji – traktat ratyfikował Parlament Europejski i 11 państw, po czym na przełomie maja i czerwca 2005 roku – został on odrzucony znaczną większością głosów w referendach we Francji i Holandii. Mimo, iż traktat ratyfikowano w kolejnych siedmiu krajach, w pozostałych państwach (w tym w Wielkiej Brytanii i w Polsce) władze zdecydowały się odłożyć ratyfikację na czas nieokreślony – doszło zatem do tzw. „zamrożenia” procesu ratyfikacyjnego. Najbardziej odpowiednim określeniem stało się wtedy pojęcie: „kryzys”. „Kryzys” miał objąć instytucje, idee, cele, oraz same państwa i ich przywódców. Gwałtowną konsternację wzmagał fakt, iż w 2007 roku nadeszła pięćdziesiąta rocznica podpisania Traktatów Rzymskich. Symboliczna data, którą obecni Europejczycy zdawali się postrzegać bardziej jako złowróżbną nostalgię, niż nadzieję na zmiany. Najbardziej znaną ideą projektowanego traktatu był projekt powstania wspólnej polityki zagranicznej i obronnej. Nowy dokument miał sankcjonować ochronę dziedzictwa kulturowego, językowego i dobrobytu państw-stron. Najistotniejszym jednak wątkiem nowego projektu była przede wszystkim zdefiniowana podmiotowość prawna Unii Europejskiej. Co więcej, instytucjonalizowana współpraca została by pogłębiona i rozszerzona na nowe dziedziny. Funkcjonalny podział na tzw. filary miał zostać wg tegoż projektu zastąpiony przez nową jednolitą strukturę. Tak się jednak nie stało. Potrzeba było ponad półtorej roku przerwy, aby idea „Konstytucji Europejskiej” odżyła na nowo. Nadeszła bowiem prezydencja Republiki Federalnej Niemiec. Angela Merkel jako szef rządu najludniejszego i najsilniejszego gospodarczo kraju w Europie, postanowiła że to właśnie Niemcy sprawią, że pełniejsza integracja stanie się faktem. Nikt nie dysponuje w Europie większym potencjałem niż RFN… pozostało
pytanie: co się stanie, jeśli i Niemcom się nie uda ? DROGI DO BERLINA Echa pewnego zniechęcenia wobec integracji i pompatycznych haseł przywódców europejskich, były widoczne poprzez stosunek obywateli krajów Unii. W grudniu 2006 roku wg „Die Welt” jedynie 39% Niemców popierało akcesję Rumunii i Bułgarii4 do Wspólnoty, wskaźnik zaś poparcia dla niedawnej akcesji z roku 2004 oscyluje wokół 48%. Przewodniczący Bundestagu Norbert Lammert powiedział w wywiadzie dla gazety "Neue Osnabrücker Zeitung", że dotychczasowy sposób przyjmowania nowych członków nie sprzyja tworzeniu ściślejszych więzi w ramach Unii, toteż warunkiem dalszego rozszerzania Wspólnoty powinno być najpierw przyjęcie konstytucji europejskiej. Traktat konstytucyjny mógłby się zatem stać gwarantem rozwoju Unii, umacniającym jej pozycję w skali globalnej – co notabene zostało sformułowane jako jeden z celów głównych już 2003 roku jako kluczowy element Europejskiej Strategii Bezpieczeństwa. Podobne hasła przyświecały pani kanclerz RFN. Angela Merkel stwierdziła, iż kraje członkowskie nie są w stanie w pojedynkę odpowiedzieć na wyzwania globalizacji. Dodała, że Unia powinna mówić jednym głosem w konfliktach, które zagrażają pokojowi na świecie oraz na odpowiadać na niepokoje wśród własnych obywateli. Unia dopuści się "historycznego zaniechania", jeśli nie rozwiąże problemu konstytucji do najbliższych wyborów do Parlamentu Europejskiego, które odbędą się w 2009 roku - powtórzyła w grudniu 2006 roku w Bundestagu pani kanclerz. By sprostać tym oczekiwaniom, Merkel poprosiła każdy kraj członkowski o wytypowanie charge d'affaires, którzy mieli wspólnie przeanalizować możliwe drogi postępowania, mogące doprowadzić do przyjęcia nowego traktatu W ramach swej prezydencji Niemcy ustanowiły listę priorytetów. Naczelnym założeniem jest by Unia Europejska była bardziej obecna w świecie. Berlin zamierza m.in. sprzyjać ożywieniu procesu pokojowego na Bliskim Wschodzie, wprowadzić zasady państwa prawa w Kosowie, a także rozwijać bardziej ambitną politykę sąsiedzką wobec Europy Wschodniej. Jednym z priorytetów niemieckich działań miało stać się rozwijanie współpracy z Rosją.. Na długiej liście niemieckiego programu wymieniano też: wzmocnienie europejskiej gospodarki i socjalnego wymiaru Unii, utworzenie wewnętrznego europejskiego rynku energetycznego, ograniczenie biurokracji, ochronę klimatu oraz współpracę w dziedzinie policji, prawa karnego i cywilnego. Według licznych komen-
ARENA grudzień 2007
27
28
tatorów władze „zdały sobie sprawę”, że aktywny udział mieszkańców Wspólnoty to klucz do wzmocnienia Unii Europejskiej. W tym świetle martwiące stają się dane o niemal kompletnym braku zainteresowania unijnymi sprawami w poszczególnych krajach UE. Dla przykładu na początku grudnia 2006 roku około 85 proc. ankietowanych Niemców nie wiedziało, że ich kraj obejmie wkrótce przewodnictwo w Unii. Zdaje się, iż właśnie brak społecznego zrozumienia działań Unii stał u podstaw wspomnianego „kryzysu”. Merkel zaznaczyła zatem, że z tej okazji wydane zostanie "Oświadczenie Berlińskie", wskazujące na wspólne wartości jako fundament sukcesów europejskiej integracji. Ambitne plany pani kanclerz zostały jednak pesymistycznie skomentowane nawet w samych Niemczech, gdzie gazety nagminnie podkreślały zło jakim jest dla Europejczyków unijna biurokracja. Tymczasem już w pierwszych dniach stycznia 2007 Merkel skrytykowała brak przestrzegania praw człowieka w Rosji i zapowiedziała pomoc w rozwikłaniu polsko-rosyjskiego „konfliktu o mięso”. Styczniowa wizyta kanclerz w USA została odebrana jako przyjazny gest pojednania nadwątlonych od czasów wojny w Iraku stosunków transatlantyckich. Prezydent Bush zapewnił wówczas, że szykowane przez Condolezze Rice sprawozdanie z sytuacji na Bliskim Wschodzie trafi również na biurko Merkel. Unia jako aktor o znaczeniu globalnym może zatem liczyć na powrót do wspólnego z USA rozwiązywania problemów globalnych. Co to oznacza? Unia ma być: "mocarstwem gwarantującym światowy pokój". Mimo udanego początku, Merkel musiała wytrzymać kolejne ataki eurosceptyków. Były prezydent RFN Roman Herzog na łamach "Welt am Sonntag" ostrzegł, że aż 84 proc. aktów prawnych, jakie wprowadzono w Niemczech w ostatnich latach, powstało w Brukseli. Podobnie sceptycznie pisali publicyści „Die Welt”, a niepokojące sygnały zaczęły przychodzić z Warszawy i Pragi. Odpowiadając na wątpliwości Polaków Angela Merkel w magazynie „Focus” opowiedziała się za odwołaniem do chrześcijaństwa w Traktacie Konstytucyjnym UE, twierdząc, że Europa "powinna być gotowa walczyć" o swoje wartości. „Oczywiście Europa nie jest klubem chrześcijańskim, ale stanowi klub wartości”– zaznaczyła. Zostało to dobrze przyjęte, zwłaszcza w Watykanie, wywołując jednakże głosy sprzeciwu z Francji czy Belgii. Jednocześnie podjęto starania dla stworzenia odpowiednich ram współpracy z Rosją. W 2007 roku wygasa bowiem traktat PCA zawarty dziesięć lat temu między Unią a Rosją,
ARENA grudzień 2007
który reguluje podstawy wzajemnych stosunków. Kwestia porozumienia jest stale odkładana, z racji sporu Polski i Rosji, oraz z powodu obaw o wiarygodność dostaw rosyjskich surowców. Prezydent Putin zapewniał jednak, że Rosja pozostanie wiarygodnym partnerem, wszelkie niejasności określając jako winę krajów tranzytowych. Na początku lutego Unia podjęła również negocjacje z Ukrainą w sprawie przystąpienia tego kraju do WTO. Omawiano również kwestie energetyki i bezpieczeństwa. Minister spraw zagranicznych Niemiec stwierdził, że przyszłościową perspektywą jest unijno – ukraińska strefa wolnego handlu, ale o ewentualnej akcesji Ukrainy do UE wypowiadano się sceptycznie. Obecne procedury unijne zezwalają państwom na przystąpienie do tzw. „wzmocnionej współpracy”, wielu ekspertów i polityków dostrzega w tym od lat szansę na realizację idei Europy dwóch prędkości - zakładającej powstanie w Unii Europejskiej grupy państw o większym stopniu politycznej i gospodarczej integracji niż pozostałe kraje Wspólnoty. Mimo że od początku lat dziewięćdziesiątych koncepcja ta zyskiwała w Niemczech znaczny poklask kanclerz Merkel odżegnała się od niej jako idei rozbijającej dotychczasową koncepcję integracji. Zróżnicowanie integracji mogłoby bowiem doprowadzić do rozbicia wewnętrznej struktury unijnej i polaryzacji stanowisk grup krajów w ramach Wspólnoty. Osobnym działem pozostają stosunki transatlantyckie. Minister Steinmeier powiedział dziennikowi "Sueddeutsche Zeitung", że "brakuje strategicznego dialogu między NATO a Unią Europejską". Kwestiami strategicznymi zajęła się wkrótce zwołana w drugim tygodniu lutego 2007 roku w Monachium 43. Międzynarodowa Konferencja Bezpieczeństwa. Największe emocje, głównie negatywne, wzbudziło wystąpienie prezydenta Rosji. Władimir Putin ostro skrytykował Stany Zjednoczone oraz NATO. Ameryce zarzucono dążenie do panowania nad światem i plany rozkręcania spirali zbrojeń. Z kolei NATO, zdaniem prezydenta, wbrew wcześniejszym zapewnieniom rozszerza swe wojskowe struktury na tereny graniczące z Rosją. Prasa nazwała to wystąpienie „powiewem zimnej wojny”. Niewielu spostrzegło, ale od tamtego okresu nastąpiła w Europie rewizja postrzegania projektu amerykańskiej tarczy. O ile wcześniej uznawano to za ideę amerykańską, o tyle teraz powiązano to z koncepcją NATO. Tarcza – jeśli powstanie – „powinna być w NATO i chronić kraje NATO”. To kolejny problem strategiczny który powstał za prezydencji niemieckiej, którego rozwiązanie zajmie zapewne wiele miesięcy. Opinię taką zajął m.in. poważany „Der Spiegel”. Z drugiej strony "Sueddeutsche
Zeitung" przyznało, że USA i Rosja chcą podzielić Europę. Nie sposób odmówić tym opiniom obiektywizmu. Wszystko jest bowiem postrzegane w oparciu o militarną i – w dalszym ciągu – polityczną słabość Unii Europejskiej. Projekt tarczy skrytykowali też byli socjaldemokratyczni kanclerze Schmidt i Schröder. Urzędująca kanclerz zaproponowała z kolei 24 marca utworzenie nowoczesnej i zunifikowanej euroarmii. – „Potrzebujemy własnych sił zbrojnych. To pogłębi integrację Europy, zwiększy jej bezpieczeństwo i zdolność do radzenia sobie z kryzysami” – skomentował słowa Merkel Andreas Rinke w gazecie "Handelsblatt". W sprawach dotyczących bezpieczeństwa, także energetycznego – kanclerz Merkel odwiedziła w połowie marca 2007 roku Polskę, gdzie wyjaśniono wiele nieścisłości we wzajemnych stosunkach, a także w stosunkach ogólnoeuropejskich. Kanclerz udało się nieco zminimalizować eurosceptycyzm braci Kaczyńskich, co jako pozytywne określiła prasa europejska. Równocześnie eksperci unijni uzgodnili tekst Deklaracji Berlińskiej. Do opinii publicznej doszły jednak odgłosy krytyki – że przygotowano ją bez zasięgania opinii mieszkańców Unii. Brak odwołania do Boga i wartości judeochrześcijańskich skrytykowali zarówno biskupi niemieccy jak i papiestwo. Benedykt XVI stwierdził, że Europa „zaprze się siebie” jeśli zapomni o wielkiej roli chrześcijaństwa w historii5. Minister Steinmeier przyznał jednak, że musi istnieć jakaś cena kompromisu… DEKLARACJA BERLIŃSKA – KROK PO KROKU Dokument został podpisany w Berlinie 25 marca 2007 roku. Negocjowanie szczegółowych postanowień trwało do ostatnich chwil. Financial Times Deutschland skomentował całe zamieszanie eurosceptyczną postawą Czech i Polski, które otwarcie przyznawały, że przyjęcie nowego traktatu konstytucyjnego do roku 2009 jest terminem nierealnym. "Europa była przez stulecia ideą, nadzieją na pokój i porozumienie. Ta nadzieja spełniła się. Integracja europejska przyniosła nam pokój i dobrobyt" - czytamy w deklaracji. Wśród celów Unii wymieniono: pokój i wolność, demokrację, praworządność, wzajemny szacunek i odpowiedzialność, dobrobyt i bezpieczeństwo, tolerancję i uczestnictwo, sprawiedliwość i solidarność. "Europejska integracja jest spełnieniem marzenia poprzednich pokoleń" - stwierdzają autorzy, dodając, iż "historia napomina nas, by strzec tego szczęścia dla przyszłych pokoleń". "W tym celu musimy nieustannie na czasie odnawiać polityczny kształt Europy. Dlatego dziś, 50 lat po podpisaniu Traktatów Rzym-
skich jesteśmy zjednoczeni w dążeniu, by do wyborów do Parlamentu Europejskiego w 2009 roku oprzeć Unię Europejską na odnowionym wspólnym fundamencie" - czytamy najważniejsze zdania w Deklaracji Berlińskiej, której najistotniejsze postanowienia wzbudzały entuzjazm – zwłaszcza niemieckiej prasy, choć zauważono, że słowo „konstytucja” zostało zastąpione przez „wspólny fundament”. Spór o konstytucję Unii Europejskiej trwał jednak nadal. Spodziewamy się, "bardzo trudnych tygodni" - powiedział rzecznik niemieckiego rządu Ulrich Wilhelm. Tymczasem – po chwili zastanowienia – zaczęły się pojawiać opinie o Deklaracji bardziej jako o „majstersztyku nieokreśloności”. Czy rzeczywiście otworzył on nowy rozdział w historii Unii ? Tak optymistycznych opinii zabrakło. Deklaracja Berlińska zdawała się nie tylko kompromisem dotyczącym najbliższej przyszłości Wspólnoty, sposób jej przyjęcia oraz sama treść niechybnie wskazują na samą kondycję Unii. Nie wydaje się żeby przyjęcie ważnej wspólnej choć jedynie deklaracji stanowiło „wielki wyczyn”, zwłaszcza w obliczu półwiecznej tradycji współpracy. Porozumienie i kompromis przyszły z dużym oporem, wśród wyciszonych sporów. Czy chodzi o brak odwagi czy poważniejszy od niej brak woli politycznej? Z pewnością punktem honoru niemieckiej prezydencji stał się pewien urzędowy optymizm i chęć doprowadzenia do przełomu. Mimo elokwentnej retoryki Angeli Merkel w Berlinie można było mówić o trudnym kroku naprzód… krótkim kroku, choć jednak do przodu. Wiele odpowiedzi - także tych najważniejszych w perspektywie kilku lat - przyniosły kolejne międzyrządowe szczyty przywódców europejskich – odbywające się pod koniec prezydencji Niemiec i na początku prezydencji Portugalii, o których już w kolejnym numerze Areny.
(1) W roku 2006 realny i potwierdzony wzrost był wyższy o 0,5 % - czyli 2,9%. (2) W styczniu 2007 roku była to wielkość rzędu 15348.4 mln euro – o tyle całościowa wartość importu przewyższa całościową wartość eksportu. (3) Tj. badania i rozwój – to w znacznej mierze od wydajności tego sektora zależy innowacyjność i wydajność całej gospodarki. (4) Średnia płaca w tych krajach to w roku 2005 odpowiednio 52.8 i 42.7 % średniej unijnej. Nie chodzi jednak o kwestie ekonomiczne – rozszerzenie UE w 2004 o 10 krajów kosztowało statystycznego mieszkańca „piętnastki” ok. 9 euro per capita. W tym przypadku Unia jako organizacja doma-
ARENA grudzień 2007
29
gająca się tożsamości europejskiej musi poddać swe oceny stereotypom, poglądom, subiektywnej ocenie obywateli – którzy, często niedoinformowani i zniechęceni demagogią populistów, działają częstokroć pod wpływem emocji. (5) Częstokroć politycy odżegnujący się od wartości chrześcijańskich, budują swe argumenty na podstawie poglądów: „przyjmiemy przecież wkrótce kraje prawosławne, muzułmańskie”, „teraz chrześcijaństwo się marginalizuje” i inne. Podobnie było i w tym przypadku. Wielu publicystów żywo polemizuje z tymi tezami, krytykując tolerancję i relatywizm jako nijakość i moralną degenerację. Spór ten pozostanie jednak poza ramami niniejszego artykułu.
30 Koło Studentów Stosunków Międzynarodowych UJ zaprasza wszystkich studentów na spotkania sekcji tematycznych: Sekcja wschodnia - czwartek - 19:00 - 20:30 sala 305, ul. Krupnicza 2 Sekcja Amerykańska - piątek - 14:00 -15:00 sala 10, ul. Oleandry2a Sekcja Europejska - środa - 18:00 - 19:30 sala 602, ul. Ingardena 6
Sekcja Gospodarcza - czwartek - 18:00 - 19:30 sala 602, ul. Ingardena 6 Sekcja Bałkańska - wtorek - 1 5:00 - 16:30 sala Koła Naukowego Historyków Studentów UJ (nr 21) Collegium Witkowskiego
ARENA grudzień 2007
EUROPO WITAJ NAM... ŚLADEM
CZYLI PODRÓŻE AKADEMICKIE
ERAZMA Z ROTTERDAMU I LEONARDA DA VINCI
Kasia Kawalec Jednym z podstawowych założeń polityki edukacyjnej prowadzonej przez Unię Europejską jest ujednolicenie kształcenia w krajach członkowskich. W tym celu zostały powołane liczne programy sprzyjające mobilności i wymianie studentów pochodzących nie tylko z krajów członkowskich, ale również z krajów stowarzyszonych z UE. Wspomniane programy, tak jak instytucje integracji europejskiej, zmieniają swoje oblicze. Korzystając więc z okazji 50-lecia istnienia Wspólnot Europejskich warto przyjrzeć się zmianom, które w ostatnim czasie zostały wprowadzone w strukturach niektórych programów edukacyjnych Unii Europejskiej.
Największą popularnością wśród studentów cieszy się program Erasmus, zainicjowany w 1987 roku, czyli w ramach polityki Wspólnot Europejskich. Jest więc starszy od Unii Europejskiej i razem ze Wspólnotami świętuje w tym roku okrągłą rocznicę powstania (20 lat). Nawiązuje on do tradycji akademickich podróży, znanej z odległych średniowiecznych czasów, której rozkwit przypada na wieki renesansu. Wspomniana tradycja zainspirowała jego twórców, i dlatego nadano mu nazwę pochodzącą od imienia jednego z najwybitniejszych przedstawicieli europejskiej kultury Odrodzenia, Erazma z Rotterdamu (14661536), który opłacał wybitnym studentom podróże po Europie.
POWRÓT DO ŹRÓDEŁ ERASMUS - DATY I LICZBY Zintegrowany program wspólnotowy, mający na celu rozszerzanie współpracy w dziedzinie edukacji, powstał w 1995 roku i do końca 2006 roku. Nadano mu nazwę Socrates, na cześć słynnego greckiego filozofa. Z dniem 1 stycznia 2007 roku, nazwa programu została zmieniona na Uczenie się przez całe życie (Integrated Lifelong Learning Programme). W skład programu Socrates wchodziły następujące podjednostki: Arion, w ramach, którego są dofinansowywane szkolenia dla decydentów z obszaru edukacji, Comenius, który zajmuje się edukacją w przedszkolach, szkołach podstawowych i średnich, Erasmus, koordynujący współpracę między uczelniami wyższymi, za pomocą dofinansowania stypendiów dla studentów i wykładowców, Grundtvig, dotyczący kształcenia ustawicznego dorosłych, Lingua, promujący naukę języków obcych, Minerva popularyzujący edukację w trybie niestacjonarnym i kształcenie na odległość oraz Naric, odpowiedzialny za tworzenie sieci wzajemnego uznawania dyplomów i wykształcenia. Obecnie, w ramach Uczenia się przez całe życie działają 4 programy sektorowe: Comenius, Erasmus, Leonardo da Vinci, związany z kształceniem i szkoleniem zawodowym oraz Grundtwig. Ponadto Program Międzysektorowy, skoncentrowany na promocji nauki języków obcych i wymianie praktyk, program Jean Monnet, wspierający szczególnie rozwój badań w dziedzinie integracji europejskiej, e-learning, European Language Label i reszta podjednostek z programu Socrates.
Słowo ‘Erasmus’ nawiązuje nie tylko do postaci wspomnianego już Erazma z Rotterdamu, ale również stanowi skrót, który w rozwinięciu brzmi następująco: European Community Action Scheme for the Mobility of University Students. Co roku uczestniczy w nim 150 tysięcy studentów. W roku akademickim 1998/1999 46 polskich uczelni rozpoczęło współpracę w ramach programu Erasmus, a w 2006 było ich już 240. W wymianach studentów oprócz 27 państw członkowskich UE, uczestniczą również Lichtenstein, Islandia i Norwegia (kraje Europejskiego Obszaru Gospodarczego) oraz Turcja, jako państwo stowarzyszone. Niestety w dalszym ciągu utrzymuje się ogromna dysproporcja pomiędzy studentami wyjeżdżającymi z Polski (w latach 1998-2006 było ich 42 tysiące osób) ,a studentami przyjeżdżającymi na studia do naszego kraju (w latach 1998-2006 było ich zaledwie 9,5 tysięca osób). ERASMUS – DOKUMENTY Jeżeli dana uczelnia ubiega się o organizowanie wymian w ramach programu Erasmus musi otrzymać Kartę Uczelni Erasmusa, którą nadaje Komisja Europejska. W tym dokumencie są sformułowane prawa i obowiązki związane z organizacją programu oraz reguły, jakie będą mieć zastosowanie w relacjach między uczelnią, a studentami wyjeżdżającymi. Prawa i obowiązki stypendysty są zawarte w Karcie
ARENA grudzień 2007
31
32
Studenta Erasmusa, którą każdy wyjeżdżający otrzymuje od swojej uczelni. Przed wyjazdem stypendysta podpisuje specjalną umowę, w której zostają zawarte szczegółowe dane na temat miejsca i długości jego pobytu. W tym dokumencie zostaje też ustalona wysokość przysługującego studentowi grantu (wysokość kwoty waha się w zależności od państwa wybranego przez studenta). Umowa stanowi podstawę do ewentualnego przedłużenia pobytu na uczelni zagranicznej. Innymi dokumentami, które są nierozerwalnie związane z wyjazdem w ramach Erasmusa , są: Learning Agreement i Transcript of Records. Pierwszy dokument to forma kontraktu, jaki zawiera wyjeżdżający ze swoją uczelnią oraz uczelnią do której wyjeżdża. Wpisuje się w nim przedmioty, które mają być zrealizowane podczas wyjazdu, liczbę godzin i punktów ECTS. Na uwagę zasługuje fakt, że swój wybór zawsze można zmienić wprowadzając w dowolnym terminie odpowiednie poprawki do Learning Agreement, które muszą być następnie zaakceptowane przez koordynatorów uczelni macierzystej i uczelni przyjmującej. Inaczej ma się sprawa z Transcript of Records, który za granicą pełni funkcję naszego indeksu. Po zdaniu wszystkich egzaminów, właśnie we wspomnianym wyżej dokumencie umieszcza się nazwy przedmiotów wraz z ocenami uzyskanymi z egzaminów. Tak przygotowany dokument, podpisany przez koordynatora uczelni przyjmującej, stanowi w Polsce udokumentowane świadectwo wyjazdu i jest podstawą do zaliczenia semestru studiów za granicą w ramach studiów odbywanych w Polsce. Takie zaliczenie jest możliwe dzięki systemowi transferu punktów ECTS. Po powrocie, aby całkowicie rozliczyć wyjazd, należy dodatkowo wypełnić ankietę, znajdującą się na stronie Narodowej Agencji Programu Erasmus. ECTS - CZYM TO SIĘ JE? Europejski System Transferu i Akumulacji Punktów ECTS (European Credit Transfer System) to nie tylko instrument mający na celu ujednolicenie kształcenia w ramach UE, lecz także jeden z fundamentów tzw. Procesu Bolońskiego w ramach którego jednolite, pięcioletnie studia magisterskie są zastępowane formułą 3+2+3. Przedmiotom wykładanym w poszczególnych uczelniach, na podstawie rozmaitych kryteriów (w tym między innymi liczby godzin), zostają przypisane odpowiednie liczby punktów. Student w ciągu roku akademickiego jest zobowiązany do zdobycia minimum 60 punktów, przy czym górnego limitu nie przewidziano. Rozkład punktów
ARENA grudzień 2007
w poszczególnych semestrach może być różny (np. w zimowym 40 punktów, a w letnim 20 punktów). Takie zasady obowiązują studentów wyjeżdżających na stypendium w ramach programu Erasmus. Obecnie również w większości polskich uczelni są wdrażane mechanizmy Procesu Bolońskiego, w tym przede wszystkim studia w transferowym systemie punktów ECTS. ERASMUS – FORMALNOŚCI Każda uczelnia prowadzi indywidualną politykę związaną z terminami składania dokumentów czy formą kwalifikacji na wyjazd (może to być np. konkurs, rozmowa kwalifikacyjna). O stypendium w ramach programu Erasmus mogą ubiegać się studenci, którzy ukończyli pierwszy rok studiów (zdarza się, że wystarczy pierwszy semestr studiów licencjackich), studiują na uczelni, która bierze udział w programie i są obywatelami kraju, który może w programie uczestniczyć. Ustalenie pozostałych kryteriów jak np. średnia ocen, działalność naukowa i pozanaukowa czy znajomość języków obcych leży w gestii Instytutu. Pomimo, że na stypendium mogą wyjeżdżać studenci studiów dziennych, wieczorowych, zaocznych oraz doktoranckich, na taki wyjazd można się zakwalifikować tylko jeden raz. Czas wyjazdu waha się w przedziale od 3 miesięcy do jednego roku akademickiego. Ewentualne przedłużenie pobytu jest możliwe tylko w okresie wybranego roku akademickiego. W tym celu należy podpisać specjalny Aneks do umowy zawartej przed wyjazdem. Granty otrzymywane w ramach programu Erasmus mają z założenia pokryć wyłącznie różnice w kosztach życia między krajem macierzystym, a krajem wybranym do odbycia stypendium. Maksymalna wysokość stypendium wynosi 350 euro na miesiąc. W przypadku skrócenia pobytu na wybranej uczelni, student może być zobowiązany do oddania części otrzymanej kwoty. Istnieje możliwość dofinansowania intensywnego kursu językowego Erasmusa (EILC) w kraju przyjmującym przez Komisję Europejską. Wspomniane kursy nie odbywają się we wszystkich krajach, dlatego warto zapoznać się ze szczegółowymi informacjami na stronie internetowej Komisji. Wiele uczelni organizuje własne, bezpłatne kursy językowe przeznaczone specjalnie dla studentów Erasmusa. Wszelkie formalności związane z ubezpieczeniem, czy legalizacją pobytu (pozwoleniem na pobyt), leżą w gestii studenta. Informacji o nich udzielają uczelniani koordynatorzy. Przed wyjazdem należy zapoznać się z przepisami obowiązującymi w danym kraju, zasadami panującymi na uczelni, mogą być bowiem
wymagane dodatkowe dokumenty jak np. rejestracja on-line. Zdarza się, że uczelnia macierzysta nie ma podpisanej umowy z żadna uczelnią z interesującego studenta kraju. W takim wypadku można samodzielnie skontaktować się z koordynatorem Erasmusa w uczelni będącej obiektem zainteresowania. W przypadku pozytywnej odpowiedzi należy powiadomić o tym koordynatora uczelni macierzystej i w ten sposób doprowadzić do podpisania umowy, a tym samym do otwarcia możliwości wyjazdu. O tym, że warto wyjeżdżać na Erasmusa nie trzeba chyba nikogo przekonywać. BYĆ JAK LEONARDO DA VINCI Program Leonardo da Vinci został powołany do życia decyzją Komisji Europejskiej w 1994 roku. Obecnie zakończyła się już II edycja programu, która trwała do końca 2006 roku. Od 1 stycznia 2007 program ten stał się częścią większej inicjatywy Uczenie się przez całe życie. W programie Leonardo da Vinci uczestniczą te same państwa, co w programie Erasmus. Do głównych celów programu zalicza się między innymi: nabywanie nowych umiejętności, zwalczanie wszelkich form dyskryminacji społecznej i rozwój inwestycji w zasoby ludzkie. Idea generalna to promowanie mobilności pracowników na europejskim rynku pracy oraz wdrażanie innowacyjnych rozwiązań edukacyjnych dla podnoszenia kwalifikacji zawodowych. W tym celu w ramach programu Leonardo da Vinci organizuje się różnego rodzaju szkolenia i wymiany, w odniesieniu do potrzeb rynku pracy, celem poprawy jakości kształcenia zawodowego i zdobycia nowych doświadczeń. Wszystkie wyżej wymienione cele i mechanizmy mają z założenia wzmocnić konkurencyjność UE w odniesieniu do innych regionów świata. LEONARDO DA VINCI – CO I JAK Sprawa związana z wyjazdami szkoleniowymi w ramach programu Leonardo da Vinci jest dużo bardziej skomplikowana niż w wypadku programu Erasmus. Nie wystarczy bowiem znaleźć interesujące szkolenie, ale trzeba również skontaktować się z instytucją, która może partycypować w wysłaniu na nie zainteresowanej osoby. Instytucja musi posiadać osobowość prawną (np. szkoła, uczelnia, samorząd, stowarzyszenie, instytucja pozarządowa lub przedsiębiorstwo) oraz w danym momencie uczestniczyć w programie. Oferta programu jest skierowana do uczniów, studentów, osób poszukujących pra-
cy, kadr szkoleniowych, czy też dorosłych wyrażających chęć dalszego kształcenia. W zależności od charakteru uczestnika, staże trwają od 2 do 12 miesięcy i dają możliwość zdobycia praktycznego doświadczenia. Co roku pojawia się nowy zestaw ofert zarówno Instytucji poszukujących partnerów, jak i tych, które szukają chętnych na wyjazd. Od 1 stycznia 2007 roku za koordynację realizacji programu Leonardo da Vinci odpowiada Fundacja Rozwoju Systemu Edukacji. Na jej stronie internetowej (adres poniżej) znajdują się szczegółowe informacje na temat uczestnictwa w programie, składania wniosków i poszukiwania instytucji mających kompetencje wysyłania i przyjmowania na staż. Pomimo mniejszej popularności niż Erasmus, program Leonardo da Vinci stwarza możliwość rzeczywistego kształcenia się przez całe życie, zdobywania nowych umiejętności zawodowych, a przede wszystkim wymiany praktycznych doświadczeń z danej branży. ITD. Programom unijnym w zakresie edukacji można poświęcić wiele stron, a i to nie gwarantuje wyczerpania tematyki. Reforma, która weszła w życie z dniem 1 stycznia 2007 roku, organizując program pod hasłem Uczenie się przez całe życie, pokazuje, że prace nad tą ideą wciąż trwają. Nazwa programu streszcza w zwięzły sposób to, na czym Unii Europejskiej szczególnie zależy. Okazuje się, że jest to nie tylko swobodny przepływ towarów, usług i ludzi, bowiem inwestycja w zasoby ludzkie, w ich rozwój i doskonalenie, wydaje się równie atrakcyjna. Co więcej beneficjentem polityki prowadzonej w ten sposób może być praktycznie każdy, kto wyrazi na to chęć.
UŻYTECZNE STRONY: http://www.frse.org.pl strona Fundacji Rozwoju Systemu edukacji, która obecnie zajmuje się koordynacją i wdrażaniem większości programów unijnych związanych z edukacją, a realizowanych pod egidą programu Uczenie się przez całe życie. Osoby zainteresowane wymianami organizowanymi w ramach programów unijnych, serdecznie zapraszam na akcję informacyjną na ten temat, organizowaną w ramach konkursu Eurostudenci, która odbędzie się w maju pod hasłem ‘Erasmus i inni’.
ARENA grudzień 2007
33
NOWE KRAJE WSPÓLNOTY: RUMUNIA I BUŁGARIA Anna Sołek "Rozszerzenie to umacnia pokój i prowadzi do większego dobrobytu w Europie. Podjęliśmy słuszną decyzję (...)" - tak przyłączenie do Unii Europejskiej dwóch nowych państw, Rumunii i Bułgarii komentował przewodniczący Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso. Kolejne, szóste już, rozszerzenie UE stało się faktem 1.01.2007r. W Bukareszcie i Sofii był to szczególny powód do świętowania. Na sam świetlny show Bułgarzy wydali aż 1,5 mln euro. W rumuńskim, naddunajskim Ruse, o północy uroczyście zniesiono granice między Bułgarią i Rumunią. Pomimo wielu obaw, wynikających z niedostatecznego przygotowania do wstąpienia w Nowy Rok w obu krajach dominował optymizm.
(oznaczało to, że mogły wysyłać swoich przedstawicieli w charakterze obserwatorów na sesje Parlamentu Europejskiego). Traktat akcesyjny został podpisany w Luksemburgu 25 kwietnia 2005 r. W raporcie z 26 września 2006 roku Komisja Europejska ustaliła wstępnie datę akcesji na 1 stycznia 2007 r. zastrzegając równocześnie, że Rumunię i Bułgarię czekają restrykcje za zwolnienie tempa reform. Dopuszczano także możliwość przesunięcia wstąpienia do Wspólnoty o rok, w przypadku niedostatecznego przygotowania. Ostateczną decyzję podjęli w październiku 2006r. przywódcy państw Unii w oparciu o rekomendację Komisji. REFORMY I ZMIANY
DROGA DO BRUKSELI
34
Rumunia i Bułgaria wyraziły chęć wstąpienia do Wspólnoty już na początku lat 90-tych XXw. Pierwszym krokiem na drodze do członkostwa było podpisanie, odpowiednio w 1991 i 1990 roku Porozumień o Handlu i Współpracy. W wyniku tego oba kraje uzyskały dostęp do środków z funduszu PHARE. Formalny wniosek o członkostwo w UE Rumunia złożyła 22.06.1995, Bułgaria zaś 14.12. tego samego roku. W opinii z 15.07.1997r. Komisja Europejska pozytywnie zaopiniowała przyjęcie dwóch, nowych członków. Etap negocjacyjny rozpoczęto w lutym 2000r. Państwa zostały zobowiązane do spełnienia podstawowych kryteriów politycznych (m.in. zapewnienia stabilności instytucji będących gwarantem demokracji, respektowania praw człowieka oraz poszanowania i ochrony praw mniejszości), gospodarczych (m.in. zapewnienia istnienia stabilnej gospodarki rynkowej, zdolności przeciwstawiania się presji konkurencji i siłom rynkowym działającym wewnątrz Unii) oraz kryterium zgodności z dorobkiem prawnym (co wyraża się przede wszystkim w zdolności do przyjęcia na siebie obowiązków członkostwa wynikających z prawodawstwa Unii). Dokument strategiczny komisji z października 2004r. stwierdzał, że Bułgarzy i Rumunii zdołali spełnić kryteria polityczne, jednak w pozostałych kwestiach pozostawało jeszcze dużo do zrobienia. 13.04.2005r. Parlament Europejski zaakceptował podpisanie traktatu akcesyjnego, w wyniku, czego Bułgaria i Rumunia stały się państwami akcesyjnymi
ARENA grudzień 2007
Z powodu niskiego tempa reform Bułgaria i Rumunia nie uzyskały członkowstwa Unii podczas wcześniejszego rozszerzenia w 2004 r. Jeszcze w 2006r. komisja wytknęła kandydatom wiele braków. Główne problemy dotyczyły m.in. wymiaru sprawiedliwości, zwalczania korupcji i przestępczości zorganizowanej, walki z praniem pieniędzy czy dopracowania kontroli finansowej przyszłych funduszy strukturalnych. Raport komisji przedstawiając sytuację Bułgarii zaznaczał dodatkowo złe warunki życia i sytuację sanitarną w domach dziecka, zakładach dla osób niepełnosprawnych fizycznie i umysłowo, a także złą sytuację mniejszości etnicznych. Lista problemów wymagających rozwiązania była długa. Wskazywano na dalsze potrzeby zmian w zakresie integracji społeczeństwa i dialogu społecznego, energii i bezpieczeństwa jądrowego, a także środowiska naturalnego i chorób zwierzęcych. Dokonano natomiast postępu, jeżeli chodzi o handel ludźmi czy poprawę warunków osób zatrzymywanych. Przeprowadzono reformę administracji i sądownictwa, wypowiedziano zdecydowaną walkę korupcji. Ponad to, w przypadku Rumunii do rozwiązania pozostawały m.in. kwestie bezpieczeństwa żywności i zdrowia publicznego oraz wymogów kapitałowych wobec instytucji kredytowych i przedstawicieli inwestycyjnych. Nowi członkowie, mimo iż na czas uporali się z najważniejszymi problemami, co umożliwiło wejście do Unii już w 2007 a nie dopiero w 2008 roku, wciąż jeszcze mają przed sobą ciężkie czasy. W ciągu najbliższych 3 lat muszą
dokonać dalszych reform. W innym przypadku Unia może ograniczyć dotacje lub nawet zastosować sankcje. Wtedy mogliby stać się płatnikami netto - tzn. wpłacaliby do unijnego budżetu więcej niż otrzymywaliby w formie pomocy finansowej. Już teraz wprowadzono klauzulę ochronną dotyczącą rumuńskiego i bułgarskiego mięsa (z powodu częstych przypadków zakażenia chorobami zwierzęcymi nie może ono swobodnie „krążyć” po unijnym rynku). Dodatkowo, Wspólnota wymaga przedstawiania raportów obrazujących postępy w zakresie wdrażania reform. Komisja Europejska nie wyklucza także stworzenia systemu monitorowania obu krajów. POLSKA JUŻ NIE OSTATNIA! Na skutek ostatniego rozszerzenia Unia Europejska powiększyła się o dwa państwaz 25 do 27. Liczba ludności zwiększyła się o prawie 30 mln obywateli (22 mln Rumunów i 7 mln Bułgarów). Powołano dwóch nowych komisarzy, Bułgarkę Meglemę Kuneva odpowiedzialną za ochronę konsumentów oraz Leonarda Orban z Rumunii, odpowiedzialnego za wielojęzyczność. Będą oni pełnili funkcje do końca kadencji, tj. do 31.10.009r. Wśród dotychczasowych, nowe kraje są zdecydowanie najbiedniejsze (aktualnie w klasyfikacji Polska awansowała na trzecie od końca miejscez ostatniego!). PKB Bułgarii stanowi zaledwie 33% średniej 25 "starych" członków UE. Rumunia może poszczycić się wynikiem wyższym jedynie o 1%. Wskaźniki inflacji o wiele przewyższają średnią UE wynoszącą 1,8% i przedstawiają się następująco: w Rumunii 5,8%, a w Bułgarii 5,7%. Jednak, jeżeli chodzi o kwestię bezrobocia, w obydwu krajach wartości te są niższe niż średnia unijna, która wynosi 7,9%. W przypadku Rumunii jest to 7,6%, a Bułgarii - 7,4%. O stopniu ich rozwoju świadczą też inne wskaźniki: niższa niż w innych krajach UE średnia oczekiwana długość życia: w UE 76 lat dla mężczyzn, 82 lata dla kobiet, zaś w Rumunii i Bułgarii 68-69 lat dla mężczyzn i 75-76 lat dla kobiet. W Rumunii wskaźnik śmiertelności dzieci sięga 15 na tysiąc urodzeń, zaś w Bułgarii 10,4 podczas, gdy średnia w UE to 4,5. Nowe państwa członkowskie nie od razu przyjmą euro jako swoją walutę. Nastąpi to dopiero po spełnieniu przez nie kryteriów określonych w Traktacie ustanawiającym Wspólnotę Europejską. Nie jest możliwe aby nowe państwa członkowskie wywalczyły dla siebie prawo rezygnacji z nowej waluty, jak np. Wielka Brytania.
RADOŚĆ NA PRZEMIAN Z NIEPOKOJEM Noc sylwestrowa 2006/2007 była dla mieszkańców Rumunii i Bułgarii wyjątkowa. Przystąpienie do Unii Europejskiej świętowano hucznie na placach i ulicach. Dokładnie o północy niebo nad Sofią rozświetliły sztuczne ognie w żółto-niebieskich barwach Unii. Z okazji akcesji obywatele zyskali dodatkowy dzień wolny od pracy. "Początek 2007 r. to w dziejach Bułgarii gwiezdna chwila, w której przekracza ona historyczną granicę" mówił 1-go stycznia prezydent Bułgarii Georgi Pyrwanow. Bukareszt na tę okazje przystrojono tysiącami gwiazdek i unijnych flag. "To nadejście wielkiej wolności. Było ciężko, ale udało nam się w końcu przebyć całą drogę. To droga ku naszej przyszłości. Pełna radości" - tymi słowami swoją radość wyrażał na pl. Uniwersyteckim prezydent Rumunii Traian Basescu. Mimo radości nowi członkowie zdają sobie sprawę z trudności i wyzwań, które stoją jeszcze przed nimi. Rozszerzenie jest różnie odbierane w Europie. Politycy z krajów niedawno przyjętej "dziesiątki" nie kryją swojego entuzjazmu. Inni wręcz przeciwnie, reprezentują raczej sceptyczne stanowisko. Niektóre państwa m.in. Niemcy, Wielka Brytania i Hiszpania, zamknęły swoje rynki pracy dla obywateli z dwóch nowych krajów i otworzą je, dopiero, gdy okaże się, ze nie grozi im masowy napływ imigrantów. Urzędnicy UE zaprzeczają sugestiom, jakoby Rumunia i Bułgaria miały być państwami członkowskimi "drugiej kategorii", podkreślając, że reguły panujące w Unii obowiązują wszystkich jej członków.
ARENA grudzień 2007
35
POZYCJA USTROJOWA PREZYDENTA FRANCJI Magda Kozub
36
System polityczny V Republiki Francuskiej określony został w Konstytucji z 4 X 1958 r., która w części dotyczącej struktury aparatu państwowego na czoło wysuwa urząd Prezydenta Republiki. I choć utrzymany został dualizm egzekutywy, to Prezydent stał się jej realnym szefem. Art. 5 określa jego ogólne funkcje, do których zaliczono czuwanie nad przestrzeganiem Konstytucji, zapewnianie przez swój arbitraż właściwego funkcjonowania władz publicznych oraz ciągłości Państwa. Prezydent Republiki jest także gwarantem niepodległości narodowej, integralności terytorialnej i przestrzegania traktatów1. Od zmiany Konstytucji, dokonanej 6 XI 1962 r. w referendum, Prezydent wybierany jest w głosowaniu powszechnym i bezpośrednim. Wybory przeprowadzane są w dwóch turach. Do zwycięstwa w pierwszej z nich wymagane jest uzyskanie bezwzględnej większości głosów. Po dwóch tygodniach przeprowadzana jest druga tura, bierze w niej udział tylko dwóch kandydatów z pierwszej tury, którzy uzyskali kolejno największą ilość głosów. 24 IX 2004 r. w referendum przeprowadzona została kolejna zmiana Konstytucji, skróciła ona kadencję Prezydenta z 7 do 5 lat. Niezmienna natomiast pozostała nieograniczona liczba sprawowanych kadencji2. Prezydent Francji stoi na straży podstawowych interesów Narodu, swoje funkcje realizuje przez wspomniany wyżej arbitraż, który należy rozumieć w sensie politycznym, a nie sądowym. Jest to ustalanie wymogów interesu narodowego i dążenie do jego realizacji w oparciu o zaufanie wyrażone w głosowaniu powszechnym3. Prezydent Republiki Francuskiej dysponuje szerokim wachlarzem kompetencji zarówno w stosunku do rządu, jak i do parlamentu. Przede wszystkim jako szef egzekutywy, przewodniczy posiedzeniom Rady Ministrów, jak również powołuje premiera, a po porozumieniu z nim, pozostałych członków rządu. Prezydent podpisuje też akty prawne przyjmowane przez Radę Ministrów, czyli ordonanse i dekrety. Jest to funkcja, którą sprawuje nie jako przewodniczący Rady Ministrów, lecz jako Prezydent Republiki Francuskiej. Odmowa złożenia podpisu oznacza de facto nie dojście danego aktu do skutki, choć Konstytucja z 1958 r. nie wspomina explicite o takiej możliwości.
ARENA grudzień 2007
COHABITATION Przy analizie kompetencji Prezydenta wobec rządu wspomnieć należy o dwóch możliwych sytuacjach, w jakich mogą znaleźć się przedstawiciele władzy wykonawczej Francji. Niesprecyzowanie zapisów konstytucyjnych powoduje, iż można je interpretować na wiele sposobów. Od połowy lat 80-tych XX w. zaczynają się we Francji pojawiać wyżej wymienione sytuacje, związane nierozerwalnie z układem sił politycznych w tym kraju. Pierwsza z nich charakteryzuje się tym, że Prezydent, rząd oraz większość Zgromadzenia Narodowego, reprezentują tę samą opcję polityczną. Taki układ pozwala głowie państwa na podporządkowanie sobie rządu. Rada Ministrów staje się wówczas przedłużeniem prezydentury, a Zgromadzenie Narodowe jej zapleczem politycznym. Taki układ utrzymywał się w V republice od momentu jej powstania aż do 1986 r., kiedy w wyborach parlamentarnych zwyciężyła inna opcja polityczna niż ta reprezentowana przez Prezydenta. Był on wówczas „zmuszony” do powołania nowego rządu, który uzyskał zaufanie Zgromadzenia. Sytuacja ta uzyskała nazwę cohabitation (współzamieszkiwanie). Wówczas rząd odzyskuje sporą samodzielność, a funkcja Prezydenta sprowadza się jedynie do roli arbitra4. Sprawowanie funkcji arbitra łączy się z możliwością, którą daje Prezydentowi art. 16 Konstytucji, a mianowicie z zawieszeniem normalnego funkcjonowania władz Republiki i przejęciem przez niego ich zadań. Wspomniany art. 16 jest ściśle związany z art. 5. O ile art. 5 formułuje generalne funkcje głowy państwa, o tyle art. 16 określa dokładne uprawnienia w sytuacji zagrożenia niepodległości państwa, integralności jego terytorium bądź wykonywania zobowiązań międzynarodowych. Wskazuje na możliwości, z jakich skorzystać może Prezydent w celu wykonania zadań wyliczonych w art. 5. Przejęcie przez Prezydenta pełni władzy obwarowane jest jednak pewnymi warunkami; instytucje Republiki muszą być zagrożone w sposób poważny i bezpośredni, a regularne funkcjonowanie władz jest przez to przerwane5.
GEN. DE GAULLE Wspomniane wyżej uprawnienia Prezydenta Francji stwarzają mu ogromne możliwości w rządzeniu krajem oraz gwarantują nadrzędną pozycję w strukturze władzy. Jeśli dodatkowo większość w Zgromadzeniu Narodowym reprezentuje tę samą opcję polityczną, tak jak miało to miejsce np. za czasów prezydentury gen. de Gaulle’a, to władza Prezydenta przybrać może wręcz dyktatorski wymiar. Gen. de Gaulle, nota bene inspirator Konstytucji V Republiki, w pełni wykorzystywał możliwości, które mu ona dawała. To on de facto stał się szefem władzy wykonawczej i podporządkował sobie w zupełności gabinet premiera M. Debré. Generał, przeświadczony o zgubnym wpływie partii politycznych na struktury władzy państwowej, w sposób ignorancki odnosił się do parlamentu. Wyraz dał temu w bezpośrednim odwołaniu się do Narodu przy zmianie Konstytucji w 1962 r. Sam styl rządzenia de Gaulle’a sprawiał wrażenie, że Prezydent odcina się od reszty władzy politycznej i często korzysta z możliwości przeprowadzenia referendum. Kontakty ze społeczeństwem, częste podróże do kraju oraz przemówienia sprawiły, że czasy jego prezydentury nazywane są „demokratycznym cezaryzmem”6. Taka postawa była jednak Francji niezwykle potrzebna, zważywszy na fakt, że kraj targany był ciągle nierozwiązanym konfliktem algierskim. Gen. de Gaulle stał się dla Francuzów „ratownikiem”, który rozwiązać miał ten „węzeł gordyjski”. Pod jego rządami 8 IV 1962 r., po wcześniejszym podpisaniu porozumień w Evian, naród francuski w referendum opowiedział się za niepodległością Algierii. Po rozwiązaniu nękających Francję problemów związanych z jej koloniami i terytoriami zamorskimi, gen. de Gaulle przystąpił do budowania silnej pozycji V Republiki na arenie międzynarodowej. Za czasów jego prezydentury, normalizacji uległy stosunki francuskoniemieckie, a Francja jawnie przeciwstawiła się polityce USA w Europie i wycofała się z wojskowych struktur NATO. Pierwsze oznaki kryzysu pojawiły się dopiero pod koniec lat 60-tych w związku z wybuchem rewolty studenckiej w Paryżu oraz zamieszkami z udziałem klasy robotniczej. Okazało się, że osiągnięcia rządu odbiegają znacznie od obietnic Generała. Rosło zniecierpliwienie, a Naród nie był już zadowolony z paternalistycznych rządów de Gaulle’a. Po niepowodzeniu w referendum dotyczącym reformy administracyjnej i Senatu, Generał zdecydował się wycofać z życiu politycznego. Pierwszy Prezydent V Republiki przyczynił się do umocnienia pozycji ustrojowej głowy
państwa we Francji. Można nazwać go twórcą stabilnego systemu politycznego w tym kraju. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że cały aparat władzy w państwie kojarzyć się może jedynie z jego osobą. Nawet dzisiaj w polityce Francji dostrzec można odwołania do jego koncepcji.
37
(1) W. Skrzydło, Konstytucja Francji, Warszawa 2000, s. 35. (2) P. Sarnecki, Ustroje konstytucyjne państw współczesnych, Zakamycze 2005, s. 298. (3) Ibidem, s. 299. (4) Ibidem, s. 310. (5) W. Skrzydło, Ustroje państw współczesnych, Lublin 2000, s. 154. (6) J. Baszkiewicz, Francja, Warszawa 1997, s. 143.
ARENA grudzień 2007
RECENZJA KSIĄŻKI MICHAELA T. KLARE’A Tomasz Pugacewicz
38
Każdy, kto kiedykolwiek interesował się polityką zagraniczną Stanów Zjednoczonych Ameryki, musiał zadać sobie pytanie dotyczącego tego, w jakim stopniu polityka ta jest warunkowana przez uzależnienie USA od zewnętrznych dostaw ropy naftowej. Pytanie to szczególnie zyskało na sile po amerykańskiej interwencji wojskowej w Afganistanie oraz po obalenia rządu Saddama Husseina w Iraku, państwa posiadającego drugie co do wielkości, potwierdzone zasoby ropy naftowej w świecie. Próbę uporządkowanej odpowiedzi na to pytanie podjął się w swoje najnowszej książce Michael T. Klare, korespondent lewicowego The Nation, profesor Hampshire College w Amherst, który kieruje programem badawczym Peace and World Security Studies. Zanim jednak zaczął badać zależność USA od ropy naftowej, napisał w 2001 roku książkę pt. Resource Wars: The New Landscape of Global Conflict. W książce tej postawił tezę, głoszącą, że od upadku Związku Radzieckiego, źródłem konfliktów przestał być ideologiczny spór, a stał się nim (przynajmniej w stopniu dominującym), konflikt o surowce naturalne. Tym samym uznał, że zarówno spory etniczne, religijne czy też rywalizacja polityczna i wojskowa, o ile nie są wtórne wobec rywalizacji o surowce, to jedynie się na nią nakładają. Przedłużeniem tych poglądów w kontekście amerykańskich powiązań z ropą naftową jest wydana w 2004 roku książka Blood and Oil: The Dangers and Consequences of America's Growing Petroleum Dependency (pol. tłum. „Krew i Nafta”, wydana w 2006 roku). TEZA O AMERYKAŃSKIEJ ZALEŻNOŚCI LEWICOWEGO BADACZA? Już w przedmowie autor stawia tezę: Stany Zjednoczone od dawna polegały na zagranicznych dostawcach surowców, takich jak miedź i kobalt, jednak te zależności rzadko kształtowały politykę rządu. Nafta była jednak traktowana znacznie bardziej poważnie, jako surowiec tak ważny dla amerykańskiego dobrobytu, że dostęp do niego musi być chroniony za wszelką cenę, włącznie z użyciem sił zbrojnych. Twierdzenie to, autor uzupełnia uwagą o wzrastającej niestabilności zarówno obecnych, jak i alternatywnych regionów wydobycia oraz podkreśla wzrost rywalizacji z Chinami i Rosją o pozyskanie tychże surowców. Dostrzegając w takie polityce amerykań-
ARENA grudzień 2007
skiej niebezpieczeństwo dla USA, a w szczególności wysokie koszty ludzkie takiego postępowania, Klare przedstawia własne propozycje rozwiązania energetycznych kłopotów Stanów Zjednoczonych. Zanim omówię samą konstrukcję pracy, chciałbym zwrócić uwagę na dwie sprawy. Po pierwsze, każdy, kto sięgnie do tej pracy z myślą o tym, że będzie miał do czynienia z radykałem z lewej strony sceny politycznej, który na każdym kroku będzie podkreślał „krwiożerczość” amerykańskiej polityki, będzie wypaczał wypowiedzi amerykańskich polityków lub powoływał się jedynie na utajnione dokumenty, ten zdecydowanie się rozczaruje. Analiza przedstawiona w książce opiera się w przeważającej części na powszechnie dostępnych dokumentach, statystykach, w dużej części zaczerpniętych z oficjalnych stron administracji prezydenckiej. Sam wywód, pomimo antywojennych deklaracji autora w przedmowie jak i dość wymownego tytułu, jest prowadzony w spokojnym tonie i konsekwentnie dowodzi stawianych tez cząstkowych. Pomimo oparcia się na powszechnie dostępnych materiałach, praca Klare’a wyróżnia się tym, że jasno trzyma się przyjętej perspektywy i z szeregu dostępnych informacji potrafi wyłowić te, które w natłoku ideologicznych sporów, zarówno tych zimnowojennych jak i dotyczących promowania demokracji i walki z terroryzmem, giną w masowych środkach przekazu. Druga uwaga dotyczy już polskiego wydania. Bezspornie należy cieszyć się z faktu wydania tej książki w Polsce, ponieważ nadal krajowy badacz stosunków międzynarodowych ma ubogi dostęp do obcojęzycznych publikacji, nie mówiąc już o liczbie ukazujących się w Polsce przekładów zagranicznych prac, dotyczących stosunków międzynarodowych. Jednak należy zaznaczyć, że tłumaczenie tej pracy pozostawia miejscami wiele do życzenia (szczególnie jeśli chodzi o terminy z zakresu nauk politycznych, które często są tłumaczone w sposób dosłowny z języka angielskiego). O ile może wywoływać to miejscami irytację, to nie powinno to nas skłonić do potraktowania lektury w sposób lekceważący, jest to przecież wina jedynie tłumaczenia a nie samego autora. Od niedokładnego tłumaczenia mogą nas wybawić, często podawane w nawiasie, anglojęzyczne odpowiedniki.
HISTORIA AMERYKAŃSKIEGO UZALEŻNIENIA Składającą się z 7 rozdziałów książkę Klare’a, można podzielić na 4 części. Pierwsza z nich przedstawia nam obraz tego, jak wyglądał stan uzależniania USA od ropy w momencie rozpoczęcia kadencji przez prezydenta George’a Busha juniora. Elementem tej pierwszej części jest rozdział drugi zawierający skrótową, ale jakże ciekawą historię tego procesu. Klare wskazuje tutaj następujące po sobie wydarzenia, które coraz bardziej wiązały amerykańską politykę zagraniczną z utrzymaniem możliwości importu ropy naftowej, szczególnie z regionu Zatoki Perskiej. I tak możemy przeczytać o raportach amerykańskiego Departamentu Marynarki Wojennej (od 1947 roku część Departamentu Obrony), które już pod koniec II wojny światowej wskazywały na kurczenie się krajowych zasobów naftowych i potrzebę zabezpieczenia dostaw poprzez źródła zagraniczne. Raporty te typowały Arabię Saudyjską jako kraj, w którym konkurenci USA - Brytyjczycy, nie zdominowali jeszcze przemysłu wydobywczego. Następnie możemy dowiedzieć się o nieudanej próbie realizacji tych zamierzeń przez powołanie publicznej korporacji (sic!) mającej zajmować się wydobyciem ropy naftowej w Arabii Saudyjskiej. Następnie Klare opisuje spotkanie prezydenta Roosevelta i króla Ibn Sauda z 14 lutego 1945 roku, podczas którego przywódca USA udzielił gwarancji bezpieczeństwa dla monarchii, w zamian za zapewnienie USA dostępu do saudyjskich pól naftowych. Kolejne administracje wspierały zarówno bezpieczeństwo zewnętrzne Arabii Saudyjskiej jak i też aparat bezpieczeństwa (min. Gwardię Narodową Arabii Saudyjskiej – SANG) w tym państwie, gwarantujący rządy rodu Ibn Saudów. Kolejne znaczące wydarzenie miało miejsce na przełomie lat 70-tych i 80-tych, kiedy to upadł wspierany przez USA rząd w Iranie, a do regionu Zatoki Perskiej przybliżyły się wojska radzieckie, które w tym czasie wkroczyły do Afganistanu. W odpowiedzi na te działania doszło do powołania przez prezydenta Cartera Połączonej Grupy Zadaniowej Szybkiego Reagowania (Rapid Deployment Joint Task Force), z siedzibą w Tampie (Floryda), która miała odpowiadać za kierowanie operacjami wojskowymi w regionie Zatoki Perskiej (Ronald Reagan przekształcił ją później w Central Command, tzw. Centcom). Tym samym USA porzuciły koncepcję tworzenia bezpieczeństwa opartego na lokalnych liderach, Iranie i Arabii Saudyjskiej, na rzecz przejęcia bezpośredniej odpowiedzialności za bezpieczeństwo w regionie. Polityka ta jest kontynuowana do dzisiaj.
Co ciekawe, w działaniach tych Klare upatruje też przyczyny ataku z 11 września 2001 roku. W momencie, gdy wojska irackie wkroczyły do Kuwejtu, Arabia Saudyjska zaczęła obawiać się zajęcia swoich pól naftowych przez wzrastającą potęgę iracką. Wtedy też królowi Ibn Saudowi propozycję zagwarantowania obrony przedstawiły władze amerykańskie, wobec których zachodziła obawa, iż wywoł ają swoją obecnością niepokoje społeczne w tym wahhabickim państwie. Drugą propozycję złożył, dawniej wspierany przez Stany Zjednoczone (jeszcze w czasach interwencji radzieckiej w Afganistanie), przedstawiciel jednego z możnych saudyjskich rodów, Osama bin Laden, przywódca tzw. „Afgańskich Arabów”. Ostatecznie król Ibn Saud przyjął pierwszą propozycję. Zbulwersowany tym, jak i obecnością „niewiernych” wojsk amerykańskich na świętej ziemi islamu w Arabii Saudyjskiej bin Laden, zadeklarował walkę zarówno z amerykańskimi wojskami i korporacjami jak i reżimem ibn Saudów. Właśnie w realizacji tych postanowień Klare widzi wiele późniejszych zamachów bin Ladena, m.in. na kwaterę SANG w Rijadzie, amerykańskie wojska i przedstawicielstwa w regionie Zatoki Perskiej, a w końcu na symbole potęgi gospodarczej USA – World Trade Center w roku 1993 i w 2001. ZAGROŻENIA WYNIKAJĄCE Z UZALEŻNIENIA Natomiast pierwszy rozdział książki Klare’a, przedstawia sytuację bezpośrednio przed objęciem stanowiska przez Busha juniora. Otóż w kwietniu 1998 roku USA po raz pierwszy w swojej historii, importowały ponad 50 % ropy naftowej potrzebnej do zaspokojenia krajowego zużycia. Klare na tym stwierdzeniu nie poprzestaje i krótko, acz trafnie, wskazuje niebezpieczne następstwa tego zjawiska. Po pierwsze, jest to zjawisko cały czas przybierające na sile (w 2015 roku import będzie pokrywał 62 %, a w 2020 prawie 70 %, krajowego zapotrzebowania) z powodu stałego spadku krajowego wydobycia (szczyt produkcji ropy naftowej w USA miał miejsce w latach 70-tych) jak i wzrastającego zużycia krajowego. Po drugie, Stany Zjednoczone wobec wyczerpywania się złóż z krajów OECD, są zmuszone importować surowce energetyczne z regionów niestabilnych politycznie, w szczególności z Zatoki Perskiej, będącej zarzewiem wielu historycznych konfliktów, a jednocześnie miejscem, gdzie znajduje się prawie 65 % potwierdzonych, światowych zasobów ropy naftowej. Po trzecie, zwiększone zaangażowanie w niestabilne państwa zasobne w ropę, prowadzi do jeszcze większego niepokoju w tych państwach, rodzi
ARENA grudzień 2007
39
wrogość wobec amerykańskich wartości i bogactwa. Ponadto, USA dostarczając dużych środków finansowych, utrzymują, a czasem i przyczyniają się do wypaczenia systemu politycznego i gospodarczego danego państwa. Równie groźny jest wzrost zapotrzebowania na surowce energetyczne rozwijających się gospodarek jak np. Chin i Indii, które same posiadając szczupłe zasoby, coraz śmielej rywalizują z Amerykanami o dostawców. ODPOWIEDŹ PREZYDENTA BUSHA NA ZAGROŻENIE ENERGETYCZNE KRAJU
40
Cześć druga (rozdział trzeci) pracy dotyczy już kadencji Busha juniora i zawiera analizę kroków podjętych przez administrację, by rozwiązać powyższy problem. Nie negując wpływu wydarzeń z 11 września 2001 roku na politykę zagraniczną Busha juniora, Klare zwraca jednak uwagę na ogłoszony w maju 202001 roku raport Grupy ds. Rozwoju Krajowej Polityki Energetycznej (National Energy Policy Development Group – NEPDG). Gremium to zostało powołane przez nowo wybranego prezydenta, by wypracować nową politykę energetyczną. Zdaniem Klare’a grupa ta, miała szansę skierować gospodarkę USA na nowe tory, odejść od gospodarki opartej na ropie naftowej w kierunku źródeł, które nie wiązałyby tak amerykańskiej polityki zagranicznej. Autor „Krwi i Nafty” stwierdza jednak, że szansa ta została zaprzepaszczona. W dużym stopniu jest to spowodowane tym, że postawiony na jej czele wiceprezydent Dick Cheney, okazał się nieprzejednanym wrogiem alternatywnych źródeł energii, czemu jak sam stwierdza Klare, trudno się dziwić. Człowiek ten przez wiele lat był związany z naftowym koncernem Halliburton. NEPDG zaproponowała dwa kierunki działania, po pierwsze: zwiększenie krajowego wydobycia, głównie kosztem Arctic National Wildlife Refuge, a po drugie: uczynić bezpieczeństwo energetyczne priorytetem naszej polityki handlowej i zagranicznej - miałoby się to dokonać poprzez usunięcie gospodarczych i politycznych przeszkód w uzyskiwaniu zagranicznej ropy. Instrumentem do tego służącym miałoby być z jednej strony wzmocnienia militarnej obecności w regionie Zatoki Perskiej, co szybko znalazło odzwierciedlenie w planach Departamentu Obrony, a jednocześnie wyznaczenie nowego celu w polityce amerykańskiej - wspierania korporacji naftowych, w celu uzyskania dostępu do nowych regionów wydobycia (m.in. obszaru Morza Kaspijskiego).
ARENA grudzień 2007
ILUZJA ZAPROPONOWANEGO ROZWIĄZANIA Część trzecia książki Klare to systematyczne wykazywanie tego, że przedstawione kierunki działania są nierealne i przyczynią się do większej destabilizacji oraz zwiększą amerykańskie koszty utrzymywania kontroli dostaw surowców energetycznych. Rozdział IV omawia politykę amerykańską wobec Zatoki Perskiej do roku 2004, czyli daty wydania książki. Klare wskazuje tutaj na takie sukcesy, jak osłabienie organizacji bin Ladena poprzez zniszczenie jego obozów szkoleniowych w Afganistanie oraz pozytywne skutki wycofania wojsk amerykańskich z Arabii Saudyjskiej. Jednak pozostaje sceptyczny wobec pozostałych działań w regionie. Zwraca uwagę na trudności w stabilizacji Iraku. Jego spostrzeżenia z dzisiejszej perspektywy uległy potwierdzeniu, gdyż Stanom Zjednoczonym nie udało się doprowadzić do tego, by Irak stał się źródłem zwiększonych dostaw ropy naftowej do USA. Podobnie wygląda kwestia Iranu, w którym Klare widział kolejny cel amerykańskiej interwencji, mającej za zadanie likwidację zagrożenia dla amerykańskich interesów w regionie. W świetle ostatnich doniesień prasowych dotyczących możliwości nalotów na Iran przez siły powietrzne USA i ta perspektywa zdaje się potwierdzać tezy Klare’a o zespoleniu polityki energetycznej z wojskową. Rozdział V autor „Ropy i Nafty” poświęca na obalenie amerykańskiej wizji dotyczącej dywersyfikacji dostawców ropy poprzez pozyskanie surowców energetycznych z Meksyku, Wenezueli, Kolumbii, Rosji, Nigerii, Angoli oraz Azerbejdżanu i Kazachstanu. Zwraca uwagę na dwie iluzje dotyczące planów wobec tych państw. Po pierwsze, wskazuje na ograniczone, dostępne tam zasoby. Dostawcy spoza Zatoki Perskiej posiadają jedynie 20 % światowych zasobów ropy naftowej, co uniemożliwia tym państwo zastąpienie takich dostawców jak Arabia Saudyjska. I po drugie, regiony te często odznaczają się równie silnym przesyceniem historycznymi konfliktami etnicznymi i religijnym, co może łatwo w związku z rywalizacją o surowce energetyczne, doprowadzić do wybuchu konfliktów, a to oznacza potrzebę zwiększonego zaangażowania USA i podniesienia kosztów pozyskania ropy do poziomu tych z Zatoki Perskiej. Klare nie pozostaje jednak obojętny wobec posunięć ze strony administracji, które doprowadziły do pewnych sukcesów w realizacji zamierzeń. Szczególnie wskazuje tu na zaangażowanie w regionie Morza Kaspijskiego, gdzie ukazuje modelowe postępowanie administracji amerykańskiej. Najpierw rozszerzono na ten obszar odpowiedzialność Centcomu i pozyskano szereg państw do współpracy wojskowej. Następnie Departament
Stanu we współpracy z korporacjami doprowadził do zgody lokalnych rządów na budowę tras przesyłowych, umożliwiających pozyskanie surowców (z pominięciem Rosji) w kierunku Turcji, sojusznika USA (m.in. budowa rurociągu BTC oraz gazociągu BTE - oba z Azerbejdżanu, przez Gruzję do Turcji). Rozdział VI, ostatni z tej części, traktuje o wzrastającej rywalizacji Rosji i Chin o kontrolę nad światowymi zasobami energetycznymi na świecie. Skutkiem tej rywalizacji jest to, że wiele regionów pozostaje niestabilnych, ponieważ ścierający się gracze starają się wykorzystywać lokalne struktury na rzecz własnych planów. Sytuację tę Klare porównuje do tego, co się działo na Bałkanach przed I wojną światową. W odróżnieniu jednak od Zbigniewa Brzezińskiego, terminem tym Klare gotowy byłby nazwać nie tylko środkową część Eurazji, ale wszystkie te obszary zasobne w surowce energetyczne, gdzie ścierają się wpływy Rosji, Chin i USA (Środkowa Azja i Kaukaz, Zachodnia Afryka, w mniejszym stopniu Ameryka Łacińska). ALTERNATYWNE WYJŚCIE Z IMPASU? Zestawiając do powyższych rozważań, ostatni rozdział Klare poświęca przedstawieniu działań, które należy podjąć w celu uwolnienia Stanów Zjednoczonych od nadmiernej zależności od ropy naftowej. Na wstępie zwraca on uwagę, że nie da się tego dokonać poprzez dalsze zwiększanie zaangażowania wojskowego USA na obszarach obfitych w zasoby ropy naftowej, gdyż 1) powoduje to wzrost agresji na tym obszarze wobec USA, co nakręca spiralę wysyłania tam większej liczby żołnierzy, 2) wydatki militarne przyczyniają się do obciążania gospodarki amerykańskiej ogromnymi kwotami , 3) pieniądze wydawane na takie zaangażowanie oznaczają ograniczenie wydatków wewnętrznych związanych np. z edukacją lub opieką zdrowotną, 4) USA płacą wysoką polityczną i moralną cenę za wspieranie despotycznych i niedemokratycznych rządów w zamian za dostawy ropy naftowej, 5) istotną konsekwencją jest również przenoszenie agresji ludności danego niedemokratycznego kraju z własnego rządu na USA, co wiąże się z powstaniem i rozwojem terroryzmu, 6) obywatelom amerykańskim przychodzi płacić wysoką cenę (ginący żołnierze) za takie zaangażowanie. Rozwiązaniem nie może być również niezależność rozumiana jako zwiększenie krajowej produkcji zasobów, gdyż oprócz dewastacji środowiska naturalnego (np. na obszarach Alaski) nie rozwiązuje to podstawowego problemu jakim jest wyczerpywanie się surowców energetycznych.
W zamian Klare przedstawia strategię opartą na trzech fundamentach. Po pierwsze, nie zaprzestanie zakupów ropy, ale zakupy podejmowane tylko w krajach, które nie wymagają w zamian żadnych zobowiązań ze strony USA o charakterze politycznym lub wojskowym. Po drugie, podejmowanie zakupów w krajach, które funkcjonują w zgodzie z amerykańskimi wartościami i po trzecie, poszanowanie środowiska naturalnego oraz potrzeb przyszłych pokoleń. Środkami służącymi do realizacji tych zamierzeń miałoby być: 1) rozdzielenie zamorskich zakupów surowców energetycznych od zobowiązań wojskowych, 2) zmniejszenie zależności od importowanej ropy, 3) przygotowanie się do i tak nieuniknionego przejścia do gospodarki post-naftowej. Każdy z tych etapów Klare szczegółowo omawia i proponuje konkretne środki poparte doświadczeniami z historii lub już rodzącymi się inicjatywami. Punktem wyjścia tych działań jest zmiana świadomości Amerykanów i ich podejścia do zużycia ropy naftowej. Klare nazywa to „zmianą paradygmatu”. Proces ten miałby polegać na szeroko zakrojonej akcji, zarówno społecznej jak i prowadzonej przez władze, zmierzającej do upowszechnienia świadomości zagrożeń wynikających z nadmiernego zużycia ropy naftowej oraz skłonienie obywateli do korzystania z rozwiązań energooszczędnych, szczególnie w obszarze komunikacji. Dla podparcia swojego pomysłu autor wskazuje na to jak udało się zmienić podejście Amerykanów do tytoniu (i to pomimo przeciwstawnych zabiegów koncernów tytoniowych). Dla podkreślenie faktu, że proces ten może paść na żyzne podłoże, wskazuje na fakt, że już teraz niektóre wspólnoty religijne promują używanie ekonomicznych pojazdów i próbują wywierać nacisk na koncerny samochodowe. Patrząc na taki zestaw instrumentów można mieć mieszane uczucia. Z jednej strony należy uznać za słuszne argumenty służące przebudowanie gospodarki, co szczególnie nasuwa skojarzenie z poglądami Stanisława Lema, zwartymi w Summa Technologiae, gdzie stwierdził on, że każda gospodarka oparta na surowcach energetycznych dochodzi do granicy tychże zasobów i musi dokonać „skoku”, innowacji technologicznych, zmierzających do przejścia na nowe, bardziej dostępne środki produkcji energii. Z drugiej jednak strony postulaty dotyczące polityki zagranicznej, a w szczególności przeniesienia odpowiedzialności za region na barki lokalnych krajów i instytucji regionalnych nie wydaje mi się możliwe, przynajmniej do chwili, kiedy USA nie będą już zmuszone importować tyle ropy. Niebezpieczeństwo odcięcia dostaw i związanej z tym katastrofy dla gospodarki amerykańskiej
ARENA grudzień 2007
41
jest na tyle realne, że żadna administracja takich kroków nie podejmie, dopóki nie będzie miała pewności, że brak obecności w regionie nie spowoduje negatywnych skutków dla amerykańskiej gospodarki. Interesujące wydaje się mało rozwinięta przez Klare’a koncepcja przekazania odpowiedzialności za bezpieczeństwo w regionie innym importerom ropy naftowej. Dzisiejsza Europa, Chiny i inne gospodarki Azji Wschodniej ponoszą niewielkie koszty na rzecz utrzymania bezpieczeństwa w świecie w zestawieniu z korzyściami jakie czerpią z drożności szlaków komunikacyjnych.
zmiany w amerykańskiej polityce zagranicznej, którą jako pewną ewentualność zasygnalizował Klare, co tym bardziej powinno zachęcić nas do lektury jego pracy.
PODSUMOWANIE
42
Książka Klare’a proponuje nowe spojrzenie na ostatnie piętnaście (jeśli nie sześćdziesiąt) lat stosunków międzynarodowych. Dostarcza ona nie tylko narzędzia do rozumienia polityki Stanów Zjednoczonych w regionie Zatoki Perskiej, ale też w sposób interesujący tłumaczy nurtujące wielu współczesnych badaczy takie problemy, jak choćby fenomen międzynarodowego terroryzmu związanego z radykalnym islamem. I jest to moim zdaniem narzędzie skuteczniejsze niż teoria „zderzenia cywilizacji”. Znamienne w kontekście rozważań Klare’a jest wydarzenie z początku tego roku, kiedy to Arabia Saudyjska wyraziła gotowość do rozwijania własnego programu atomowego, jeśli USA nie powstrzymają Iranu od rozwoju podobnego programu. Większość komentatorów uznała ten apel za wyraźny sygnał dla amerykańskiej administracji ze strony Arabii Saudyjskiej, zaniepokojonej wzrostem znaczenia Iranu na Bliskim Wschodzie i przygotowaniami tego kraju do zbudowania broni atomowej. Tym samym Arabia Saudyjska chciałaby po raz kolejny uzyskać wsparcie amerykańskie zapewne w postaci wojskowej, gwarantujące jej bezpieczeństwo. Interesujące wydają się także wydarzenia w samych Stanach Zjednoczonych, gdzie coraz silniej można dostrzec działania administracji w kierunku przebudowy amerykańskiej gospodarki. A ich inicjatorem jawi się sam prezydent Bush junior, który w dorocznym przemówieniu State of the Union zapowiedział redukcję o 20 % w przeciągu 10 lat użycia paliw tradycyjnych na rzecz biopaliw. Realizując ten projekt, administracja przygotowuje szereg ustaw, a podczas niedawnej wizyty Busha juniora w Brazylii doszło do podpisania umów o kooperacji w dziedzinie biopaliw. Teza o tym, że Bush uznał porażkę swojej polityki energetycznej przedstawionej przez NEPDG na rzecz koncepcji podobnych do tych zaproponowanych przez Klare’a, może być zbyt śmiała. Jednak istnieją pewne symptomy wskazujące na to, że właśnie jesteśmy świadkami ważnej
ARENA grudzień 2007
Wydawnictwo: AKCES Rok wydania: 2006 Oprawa: Miękka Format: 14.0x20.0cm Ilość stron: 272 ISBN: 8387520284 Tłumacz: Czerwiński Arkadiusz Seria: MYŚL POLITYCZNA Cena: 29,9 zł
RELIKTY Z CZASÓW ZIMNEJ WOJNY ZMORA XXI WIEKU Małgorzata Nawrocka BOMBY KASETOWE - PRZYCZYNA NIEWYOBRAŻALNEGO LUDZKIEGO CIERPIENIA SĄ W DALSZYM CIĄGU GORĄCYM TEMATEM POLITYCZNYM – TEMATEM TABU W POLSCE? Zaledwie parę miesięcy temu, a dokładnie w lutym bieżącego roku, miała miejsce konferencja w Oslo, która w całości została poświęcona zakazowi wykorzystywania i produkcji bomb kasetowych. Na zaproszenie Norwegii odpowiedziało aż 49 krajów z całego świata. W tym samym czasie , również w Oslo, miała miejsce druga, konferencja poświęcona wspomnianemu wyżej zagadnieniu, na której było reprezentowanych ponad 100 różnych organizacji pozarządowych. Rezultatem obu konferencji były końcowe deklaracje, wzywające do natychmiastowego rozpoczęcia akcji zmierzającej do całkowitego zakazu produkcji i używania broni, która tak poważnie zagraża ludności cywilnej. Końcowej Deklaracji nie podpisały tylko trzy kraje, Japonia, Rumunia i Polska. Mocno zaniepokojone stanowiskiem polskiego rządu organizacje pozarządowe takie jak Human Rights Watch oraz Helsińska Fundacja Praw Człowieka, wystosowały listy do Prezydenta i Premiera. Listy te jednak pozostały do dzisiaj bez odpowiedzi. O co tyle szumu? Niewielu z nas znany jest termin „Bomba Kasetowa” czy inaczej „Cluster Munition Units”. Polscy politycy jak i media zdają się być w ostatnich czasach bardziej zaabsorbowani zupełnie innymi tematami, aniżeli wyżej wspomnianymi, budzącymi gorące dyskusje, szczególnie wśród polityków Unii Europejskiej. Bomby Kasetowe, służące do zwalczania celów pancernych i obezwładniania tzw. siły żywej przeciwnika, zostały zaprojektowane na potrzeby konfliktów z ery „zimnej wojny”. Każda bomba podczas detonacji rozrzuca kilkadziesiąt do kilkuset mniejszych bombpocisków, które następnie eksplodują na obszarze wielkości kilku boisk futbolowych, na wyznaczonej wysokości. W dobie dzisiejszych konfliktów asymetrycznych, gdzie cele wojskowe są w bliskiej odległości od celów cywilnych, ta wysoce nieprecyzyjna broń ma małe (jeżeli w ogóle jakiekolwiek) znaczenie z punktu widzenia strategii wojennej. Natomiast ofiary i szkody cywilne są niewspółmierne do osiągniętych celów. Podczas tylko jednego ataku USA w marcu 2003 roku
na irackie miasto Al-Hilla zginęło 33 cywilów a ponad 109 osób zostało rannych. Bomby te stanowią wielkie ryzyko nie tylko podczas samego ataku, ale także po nim, ponieważ w porównaniu z inną amunicją powietrzną, pozostawiają bardzo wysoki procent ładunków, które nie eksplodowały. Niewypały te stanowią proporcjonalne, jeżeli nie większe, zagrożenie do tego tworzonego przez miny przeciwpiechotne – zakazane 10 lat temu. Oczyszczanie terytorium z niewypałów jest zarówno kosztowne jak i niebezpieczne. Są one bardzo czułe i zdarza się, że aktywuje je nie tylko bezpośredni kontakt, ale i silny podmuch wiatru. Ich eksplozja jest też silniejsza niż miny przeciwpiechotnej, gdyż jako broń ofensywna ma większą moc i zawiera więcej metalowych odłamków. Zaprojektowane są bowiem, by zabić, a nie okaleczyć. Zdjęcia ofiar, ze względu na swoją drastyczność, nie nadają się przeważnie do publikacji. Ciała są dosłownie rozrywane na strzępy. Oblicza się, że bomby kasetowe, używane przez siły powietrzne Stanów Zjednoczonych w Iraku w 5- 23 % nie eksplodowały i w dalszym ciągu stanowią realne zagrożenie nie tylko dla Irakijczyków, próbujących wrócić do normalnego życia, ale również dla sił koalicji (zanotowano ofiary śmiertelne wśród żołnierzy USA wkraczających na uprzednio zbombardowany teren). Bomby Kasetowe były używane w ponad 21 krajach. Znaczna większość z nich to kraje rozwijające się. Problem trudnych do usunięcia niewypałów staje się więc problemem towarzyszącym ludziom przez lata. W Laosie, gdzie USA w latach 1960-70 masowo używały w walce amunicji kasetowej, po wojnie pozostało od 9-27 milionów mino-podobnych niewypałów1. Jeżeli oczyszczanie terenu będzie przebiegało w przyszłości w takim samym tempie jak obecnie, potrzeba będzie następnych 180 lat na usunięcie wszystkich pozostałości. Szczególnie narażone na kontakt z niewypałami po bombach kasetowych są dzieci, stanowiące ponad 30% ofiar. W przeciwieństwie do min i pocisków rakietowych, ładunki bomby kasetowej są często w jaskrawych kolorach i kształtach szczególnie przyciągających ich uwagę.
ARENA grudzień 2007
43
44
Obecnie bomby kasetowe produkują 34 kraje, a jej zapasy posiada 70 państw2, w tym Polska, która zarówno je posiada i produkuje. Oznacza to, że broń ta może być użyta praktycznie w każdym konflikcie. Pomimo starań producentów udoskonalenia Bomb Kasetowych polegających na wprowadzaniu dodatkowych sensorów naprowadzających i systemów samo-destrukcyjnych, wyprodukowanie bomby w 100% skutecznej jest niemożliwe. Szczególnie niepokojący jest fakt, że nie ma powszechnie obowiązujących przepisów dotyczących produkcji i proliferacji broni tego typu. Można również przewidzieć, że mogą się one łatwo dostać w ręce zmilitaryzowanych grup pozarządowych i terrorystycznych, ze względu na ich stosunkowo niską cenę i dużą skalę rażenia. Międzynarodowe Prawo Humanitarne zabrania używania broni nie dyskryminującej, która dotyka zarówno cele wojskowe jak i obiekty cywilne. Na to właśnie prawo powołują się organizacje, nawołujące do powszechnego zakazu używania Bomb Kasetowych. Norwegia, Austria i Belgia jako pierwsze kraje wprowadziły zakazy i memoranda w tej sprawie, powołując się na niezgodność z Konwencją Genewską. Celem tej polityki jest powtórzenie akcji z 19973 roku, gdy postanowieniem konferencji doszło do uchwalenia powszechnego zakazu używania min przeciwpiechotnych. Wtedy traktatu nie podpisały Stany Zjednoczone, jednak dzięki powszechnemu zaakceptowaniu nowej normy, nikt już nie może sobie wyobrazić, by USA odważyły się ich użyć. Lutowa konferencja w Oslo pokazała światową tendencję do powszechnej prohibicji Bomb Kasetowych. Oslo było pierwszym, ale jakże ważnym krokiem w tym kierunku. W lutym polski rząd zdecydował się na nie podpisanie końcowej Deklaracji i poddanie jej dokładniejszej analizie. Decyzji w sprawie Deklaracji nadal nie ma. Jest natomiast decyzja Ministerstwa Obrony o zakupie dodatkowej amunicji kasetowej jeszcze w tym roku.
(1) Według szacunków Organizacji Czerwonego Krzyża. (2) Według szacunków Worldwide Production and Export of Cluster Munitions, “A Human Rights Watch Briefing Paper”, April 7, 2005, http://hrw.org/backgrounder/arms/ c l u s t er 0 4 0 5 / c l u st e r 0 4 0 5 . p d f , d o st ę p : 01.04.2007. (3) Deklaracja Brukselska z 27 czerwca 2007.
ARENA grudzień 2007
ZAWÓD: KOREPONDENTKA Paulina Wiekiera Czy zawód korespondenta wojennego jest profesją zastrzeżoną wyłącznie dla mężczyzn? Znane dziennikarki takie jak Margaret Fuller, Lee Miller, Martha Gellhorn czy Margaret Bourke-White, udowodniły, iż kobiety potrafią także pokazywać światu prawdziwe oblicza wojny . Przed 1970 r. zaledwie 6 % korespondentów wojennych stanowiły kobiety. Kolejne lata pokazały co raz większy wpływ kobiet na sfery życia publicznego, w których mężczyźni zwykli wieść prym. Obecnie szacuje się, że ponad 30% reporterów wojennych to kobiety.
MARGARET FULLER (1810 – 1850) Fuller była pierwszą kobietą-dziennikarką pracującą dla prestiżowej gazety New York Tribune. Zasłynęła jako korespondentka wojenna, wojowniczka o prawa kobiet (jej słynne powiedzenie: „Nie ma całkowicie męskiego mężczyzny i całkowicie kobiecej kobiety”), była związana z nurtem transcendentalizmu. Zawsze wierzyła w wolność jako warunek dla oświecenia i w oświecenie jako warunek postępu. W 1846 r. New York Tribune wysłało Margaret do Europy w roli zagranicznej korespondentki. Przebywała we Włoszech w czasie rewolucji (popierała Giuseppe Mazziniego), pisząc relacje z oblężenia Rzymu. W tym czasie pracowała również jako wolontariuszka, zajmująca się opatrywaniem rannych żołnierzy. Margaret Fuller zwykła mawiać „nienawidzę tego, że nie jestem piękna”. Brak fizycznej atrakcyjności rekompensowała wewnętrznym pięknem wynikającym z jej niezwykłej osobowości. W 1950 roku Margaret postanowiła wrócić wraz z mężem Giovannim Ossolim i synem do Stanów
Zjednoczonych. Statek na którym płynęli rozbił się w czasie sztormu, wszyscy utonęli. Jej ciało i manuskrypty z którymi wracała do ojczyzny nie zostały odnalezione. SIGRID SCHULTZ (1893 – 1980) Kariera reporterska Sigrid zaczynała się w czasach, w których miał miejsce gwałtowny rozwój środków masowego przekazu, popularność zyskiwało radio i rozwijało się dziennikarstwo. Jednak kobiety wciąż pozostawały w szarym ogonie za przodującymi w sferach publicznych mężczyznami. Sirgid Schultz zdołała zerwać ze stereotypem kobiet trzymających się z dala od polityki. Jako korespondentka wojenna zaczęła pracować przez przypadek: „Colonel McCormack, właściciel Chicago Tribune potrzebował kogoś, kto zna dobrze język niemiecki i angielski, aby wytłumaczyć wszystkie detale związane z bitwą jutlandzką”. W związku z rozwojem doktryny narodowego socjalizmu w Niemczech, Schultz chciała „wejść do gniazda szerszeni” i poznać przywódców nazizmu. Udało jej się nawiązać przyjacielskie stosunki z Goeringiem. W momencie gdy świat stał u progu wojny, Sirgid poznała największych przywódców nazizmu. Po wybuchu wojny, Schultz mogła wykorzystać swoje wiadomości, jednak musiała pisać pod pseudonimem, aby uniknąć deportacji. Sirgid przewidziała, iż dojdzie do niemiecko - rosyjskiego układu. Po wojnie napisała kilka książek m.in. o nazizmie (German Will Try It Again). MARGARET BOURKE-WHITE (1904 – 1971) Była kobietą, która wykonywała męską pracę, w męskim świecie, poczynając od odlewni w Cleveland po pola bitwy w czasie II Wojny Światowej. Bourke-White była pionierką nowej sztuki zwanej fotoreportażem. Ojciec Margaret, Joseph White, amator fotografii, zaraził córkę swoją pasją. Dzień, w którym tata zabrał ją do odlewni, aby zobaczyła jak wygląda wyrabianie prasy, okazał się być przełomowym momentem w życiu ośmioletniej dziewczynki. Od tej pory wiedziała, że swoją przyszłość zwiąże z dziennikarstwem. Początkowo za aparat służyło jej puste pudełko po cygarach. Swoją karierę rozpoczęła robiąc zdjęcia eleganckim domom i ogrodom, założyła własne studio fotograficzne. Jej niezwykły talent zwrócił uwagę założycieli Time’a, Henry R. Luce oraz Parker LoydSmith zaproponowali Margaret współpracę
45
z ich nowym magazynem Fortune. BourkeWhite marzyła o wyjeździe do Rosji, będącej w samym środku kulturalnej i przemysłowej rewolucji. Wydawcy Fortune wiedzieli, że rosyjskie drzwi są zamknięte dla ludzi z Zachodu, a zwłaszcza dla fotografów. Zamiast tego miała zostać wysłana do Niemiec. Bourke-White zdecydowała, że mimo wszystko pojedzie do Rosji jako niezależny fotograf. Margaret sprzyjało szczęście, jej imponujące port folio sprawiło, że mogła swobodnie podróżować po radzieckiej ziemi. W ciągu pięciu tygodni objechała całą Rosję, robiąc zdjęcia fabrykom, farmom i robotnikom. Latem 1931 roku rząd Rosji ponownie ją zaprosił. Tym razem nie koncentrowała się na maszynach i przemyśle, ale na ludziach. W 1939 r. Margaret zaczęła pracować dla magazynu Life, wstępując do grona największych fotografów. Gdy 22 lipca 1941 roku spadły pierwsze bomby na Moskwę, BourkeWhite była jedynym obecnym na miejscu zagranicznym fotografem. Po wojnie, Life wysłało Margaret do Indii i Pakistanu, zrobiła ostatnie zdjęcie Mahatmie Ghandiemu na kilka godzin przed jego zamordowaniem. W 1956 r. BourkeWhite pracując w Korei, odkryła, że choruje na Parkinsona. Porzuciła pracę fotografa, zaczęła pisać, kontynuując współpracę z Life. W roku 1971 Bourke-White miała poważny upadek, który wraz z postępem choroby, doprowadził do jej śmierci. Jej praca i fotoreporterski talent wpisały ją na zawsze w poczet największych fotografów XX w.
46
Margaret Bourke-White
ARENA grudzień 2007
Widok Nurymberga po bombardowaniu. Zdjęcie Margaret Burke-White. ANNE O’HARE McCORMICK (1880 — 1954) Zasłynęła jako pierwsza kobieta, która za swoją pracę jako zagraniczny korespondent, otrzymała w 1937 r. prestiżową Nagrodę Pulitzera . Przez 32 lata pracowała nieprzerwanie dla New York Times’a, opisując międzynarodowe problemy, uwzględniając często cierpienie ludzi, spowodowane decyzjami rządów ich państw. McCormick widziała krzywdę zwykłego człowieka, potrafiła rozmawiać z ludźmi ulicy, była mistrzynią w opisywaniu problemów obywateli przy omawianiu polityki. Jej niezwykle przyjazna osobowość oczarowała prezydenta Roosevelta, tylko jej udzielał wielokrotnie wywiadów. Przebywając w Moskwie, uprzedzono Anne, że Stalin nie przyjmuje dziennikarzy. Dla niej zrobił wyjątek, udzielając prawie sześciogodzinnego wywiadu. Miała dobry kontakt z Mussolinim, jako jedna z pierwszych przewidziała jego potęgę. Anne O’Hare McCormick potrafiła zaprzyjaźnić się z każdym, gwarantując swobodną i miłą rozmowę, dzięki temu zyskiwała szczere materiały. Wbrew pozorom nigdy nie uczestniczyła w feministycznej propagandzie, radziła kobietom, aby robiły kariery bez pomocy mężczyzn. McCormick była dobrym reporterem właśnie dlatego, że wierzyła, iż prawda nie leży w abstrakcyjnej polityce, lecz w zwykłych ludziach, których życie nierozerwalnie jest z nią związane. Anne O’Hare McCormick zmarła w 1954 roku w dniu wybuchu bomby nuklearnej. LEE MILLER (1907 — 1977) Po zrobieniu kariery modelki w Nowym Yorku , fotografa mody i sztuki, pracując w czasie II Wojny Światowej, została okrzyknięta korespondentem wojennym i fotoreporterem. Przyjaciółka Pabla Picassa, Paula Eluarda i Alice B.Toklas. Na początku wojny Miller przebywała w bombardowanym Londynie, nie zważając na prośby bliskich o powrót to Stanów Zjednoczonych. Wówczas rozwinęła się jej fotoreporter-
ska kariera. Współpracowała z Davidem E. Schermanem, korespondentem magazynu Life. Podróżowała po Francji, rejestrując m.in. sytuację w czasie wyzwolenia Paryża czy skutki pierwszego użycia napalmu w bitwie o St.Malo. Protokołowała horror, jaki miał miejsce w czasie wyzwolenia nazistowskich obozów koncentracyjnych. Jej zdjęcie zrobione przez Shermana, gdy Lee siedzi w wannie Hitlera w jego domu w Munich jest powszechnie znane. Po wojnie Lee popadła w depresję, niepewna swojej przyszłości. Okazjonalnie robiła zdjęcia dla Vouge’a, wkrótce porzuciła swój aparat, oddając się domowym obowiązkom. Zmarła na raka w 1977 r.
zmienił wszystko”. Po wojnie, Gellhorn przez wiele lat kontynuowała swoją pracę, pisząc z zapalnych regionów: Wietnamu, Środkowej Ameryki i z Dalekiego Wschodu. Jednak w 1990 r. gdy doszło do wybuchu wojny w Bośni, Martha mająca wówczas 82 lata stwierdziła, że „do tego trzeba być zwinnym”. Gellhorn wydała wiele książek, w tym zawierających fragmenty jej artykułów. Analizując swoje życie Martha obliczyła, że stworzyła 19 domów w różnych częściach świata. Gellhorn odebrała sobie życie po długiej walce z rakiem i ślepotą.
Lee Miller w wannie Hitlera. MARTHA GELLHORN (1908 — 1998) Światową sławę i uznanie przyniosła jej praca korespondenta wojennego. Zdawała relacje z najważniejszych miejsc dotkniętych konfliktami, które miały miejsce w ciągu 60 lat jej zawrotnej kariery. Jej reporterska przygoda zaczęła się we Francji, gdzie Martha wspierała pacyfistyczne ruchy. W Stanach Zjednoczonych Gellhorn stała się sławna nie tylko jako świetna reporterka, ale również jako serdeczna przyjaciółka Eleonore Roosevelt i trzecia żona Ernesta Hemingway’a. Wraz z nim relacjonowała przebieg hiszpańskiej wojny domowej, pracując wówczas jako wysłannik Collier’s Weekly . Z Niemiec nadawała w momencie dojścia Hitlera do władzy, a podczas wojny informowała o wydarzeniach z Hong-Kongu, Finlandii, Singapuru i Wielkiej Brytanii. Swoją niezwykłą aktywność dziennikarską komentowała słowami „Podążam za wojną gdziekolwiek mogę jej dosięgnąć”. Jeżeli chodzi o polityczne preferencje, Gellhorn miała swoich dwóch faworytów: Izrael i Hiszpanię. Była zdania, iż „Dahau
ANNA POLITKOWSKA (1958 — 2006) Zasłynęła jako niezależna rosyjska dziennikarka, krytykująca politykę Putina oraz wojnę w Czeczenii. Swoją karierę rozpoczęła w gazecie Izwiestija, natomiast od 1999 r. pisała do gazety Nowaja Gazieta , należącej do mediów będących w opozycji wobec rosyjskich władz. Politkowska próbowała zwrócić oczy świata na łamanie praw człowieka w Czeczenii. Jej ciężka i niebezpieczna praca została doceniona: została m.in. nagrodzona prze związek dziennikarzy „Złotym Piórem Rosji” i „Dobrym UczynkiemDobrym sercem”. Otrzymała również nagrodę od OBWE. Politkowska wielokrotnie narażała swoje życie, biorąc udział w negocjacjach dotyczących uwolnienia porwanych. Gdy próbowała dotrzeć na miejsce tragedii w Biesłanie spekulowano, że została jej podana trucizna, aby uniemożliwić jej pracę. 7 października 2006r. znaleziono ją zastrzeloną w windzie jej mieszkania. Wcześniej kilkakrotnie grożono jej śmiercią, mimo tego kontynuowała swoją pracę. Anna Politkowska
ARENA grudzień 2007
47
Anna Politkowska, Lee Miller, Martha Gellhorn... to tylko niektóre reporterki, które pracowały narażając swoje życie, by móc przekazać prawdę o międzynarodowych konfliktach. Ich sylwetki udowadniają, że również kobiety potrafią świetnie sprawdzić się w typowo męskim zawodzie. Denby Fawcett, polityczna reporterka KITV-4-News powiedziała kiedyś o korespondentkach wojennych „Próbujemy udowodnić, że potrafimy robić to, co zwykli robić mężczyźni”. I udowodniły.
48
ARENA grudzień 2007
ARENA. Sprawy Międzynarodowe. Czasopismo Koła Studentów Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Jagiellońskiego Nr 2 (5) - grudzień 2007 Redaktor naczelny: Ewelina Sułkowska (ewelinasulkowska@op.pl) Artykuły zostały zaopiniowane przez dr Artura Gruszczaka z INPiSM UJ Autorzy tekstów do numeru: Tomasz Gładysz, Anna Kawalec, Katarzyna Kawalec, Katarzyna Kawoń, Magdalena Kozub, Marcin Krowicki, Grzegorz Krzyżanowski, Wojtek Łysek, Małgorzata Nawrocka, Tomasz Pawłuszko, Tomasz Pugacewicz, Anna Sołek, Paulina Wiekiera Korekta: Kamil Gruner Katarzyna Kawalec Magdalena Kozub Anna Sołek Tomasz Pugacewicz Skład: Kamil Gruner Tomasz Pugacewicz ISSN 1896 - 8511 © Copyright by Koło Studentów Stosunków Międzynarodowych UJ & the Authors Kraków 2007 Nakład: 100 egz. Wydawca: Koło Studentów Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Jagiellońskiego, ul. Jabłonowskich 5, 31-114 Kraków, kssm_uj@op.pl Publikacja dofinansowana ze środków Rady Kół Naukowych UJ. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za prezentowaną w artykułach opinie ich autorów. Wszystkie teksty podlegają ochronie własności intelektualnej. Przedruk bez zgody redakcji zabroniony.
DOŁĄCZ DO NAS! kssm.arena@op.pl