Łóżko Majora

Page 1

nr 6 Styczeń 2011

Film

Maczeta Niepowstrzymany

Literatura Nożem w bżuh

Fotografia

Portret. Historia i studium – cz. 2

Sztuka

Siatka Czasu


2

Łóżko Majora Styczeń 2011

Spis Treści


Spis treści

3

Spis treści

Wstępniak

Spis treści

Z Nowym Rokiem życzymy Wam: - zdrowia, ponieważ ze dobrym zdrowiem będziecie mogli przenosić góry - pieniędzy, żeby się Was trzymały - miłości, żeby Was podtrzymywała na duchu. A sobie, redakcyjnie życzymy: - więcej tekstów - materiałów na wstępniaki - większej inwencji - lepszego składu - wspanialszych fotografii - pierwszej reklamy - łatwej sesji na studiach

Wstępniak 3 Spis treści 3 W Łóżku z Pam 4 Film 6

Maczeta 7 Niepowstrzymany 8 Pogrzebany 9

Fotografia 10 Portret. Historia i studium – cz. 2

10

Sztuka 14 Siatka czasu

14

Literatura 18

Tak, tak. Nasza lista jest dłuższa, ale dzięki temu i Wam zapewne polepszy się komfort czytania naszego magazynu. Zatem rok 2011 wybił i pamiętajcie: za niecałe dwa lata koniec świata!

Nożem w bżuch 19 Życie na autopilocie, czyli rzecz o poszukiwaczach i sprzedawcach sensu życia. 20 Biblia 22

Autor 24

Drożdże cz. 2 24 xxx 25 O żywiołach 26

Redakcja

Naczelny: Oskar Gargas Film: Julia Bachman, Przemek Król, Jan Grabowski Fotografia: Przemek Król Muzyka: Michał „Miguel” Maciejewski Sztuka: Julia Bachman Ksawery Nałęcz-Jawecki Literatura: Przemek Król, Michał „Miguel” Maciejewski Dział autorski: Patrick „Val” Banaszkiewicz Felieton: Pamela Kucińska Korekta: Anna Militz, Julek Siemiątkowski Skład i oprawa graficzna: Beata Zofia Rączka Zdjęcie na okładce: Ala „nunu” Leszyńska Zdjęcie po lewej: Beata Zofia Rączka

Kontakt z nami we wszelkich sprawach: lozkomajora@gmail.com

Łóżko Majora Styczeń 2011


4

Felieton

No, to co w Nowym Roku przychodzi jako pierwsze na myśl? Mnie - postanowienia noworoczne. Jedni mówią, że to bzdura, sztuczne składanie samemu sobie i tak nigdy nie spełnianych obietnic, inni - że każda okazja jest dobra do prób poprawienia, ulepszenia swojego życia. Moje zdanie różni się w zależności od humoru i etapu życia... Nie brzmi to może zbyt poważnie, ale koniec końców nigdy za zbyt poważną nie byłam uważana, to i zdanie mogę zmieniać z roku na rok. Zastanawiam się jednak, co nami powoduje, gdy rokrocznie zakładamy sobie te same lub podobne zadania do spełnienia, a nasz zapał i tak wygasa po kilku tygodniach (jak dobrze pójdzie). Myśląc nad rzeczami, które znajomi deklarują mi jako swoje postanowienia noworoczne, pamiętam:

W Łóżku z Pam

- Oczywiście, najpierw odchudzanie (to zasłużone pierwsze miejsce jest nader zrozumiałe po świątecznym obżarstwie, gdy ostatni słoik bigosu pożarliśmy w sylwestra o północy, a piernik się zesechł); - Następnie, zaprzestanie (na czas sesji chociaż), czy też obniżenie częstotliwości imprezowania (równie zrozumiałe drugie miejsce po około świątecznym ciągłym spożywaniu: a to nalewka babci, a to martini na rozluźnienie, a to likier do ciasta, no i kulminacja - sylwester - którego konsekwencje w postaci noworocznego kaca same w sobie stanowią dobry powód do takiego postanowienia); - Systematyczne uczenie się (co, moim zdaniem, pomimo mojego przyszłego - mam nadzieję - tytułu dyplomowanego psychologa i ogólnie przyjętej teorii z tejże dziedziny o plastyczności mózgu i charakteru, jest zwyczajnie niewykonalne, a przynajmniej skrajnie nieprawdopodobne w przypadku wieloletniego treningu braku systematyczności; podziękujmy polskiemu szkolnictwu!);

- Tu następują różnorodne decyzje "związkowe": zostawię go, powiem jej prawdę, znajdę miłość życia, oświadczę się i tym podobne. Tylko dlaczego, na Boga, akurat z Nowym Rokiem? Dlaczego nie na urodziny, na rocznicę ślubu, na koniec sesji, na początek semestru, na Trzech Króli, na święto konstytucji, na początek wakacji? Uważam, że to wielce interesujące, dlaczego ludzie obrali sobie początek roku za cezurę do rewolucji w swoich życiach. Szczególnie, że rewolucje te zazwyczaj nie znajdują pokrycia w rzeczywistości i pozostają na kartce jako postanowienia. Pierwszy stycznia to jedna z najgorszych dat, jakie mogę sobie wyobrazić na zaczynanie zmian: jesteśmy w przeważającej większości na kacu (jeśli już zdążyliśmy wytrzeźwieć), ciężcy od jedzenia, które mama/babcia/ciocia spakowała nam po kryjomu do walizki w słoikach, no i co zrobić, trzeba było zjeść, "bo przecież się zepsuje" (jedna z najbardziej uroŁóżko Majora Styczeń 2011

czych i faktycznie racjonalnych wymówek nieustannego jedzenia, jakie znam), zazwyczaj jest zimno (w naszym kraju około -500, a przynajmniej to się czuje, wracając z imprezy sylwestrowej) i ciemno (to akurat raczej po wybudzeniu się z noworocznego snu). Czy nasz nastrój do zmian może być pozytywny w takich okolicznościach? Z tego, co wiem, większość z nas woli raczej zaszyć się pod kocem z kubkiem gorącej herbaty (czy barszczu/pierogów/ bigosu - niepotrzebne skreślić) i oglądać Kevina na Pol-


5

Felieton

sacie (który i w tym roku, mimo, że nie planował umieszczania go w świątecznej ramówce, ugiął się pod naporem protestu publicznego - czytaj: grup na fejsbuku - i puści nam Kevina jak zwykle). Proponuję... po prostu to zrobić czy cokolwiek innego, co sprawi nam przyjemność w tych rzadkich chwilach zasłużonego i niekontrolowanego lenistwa, a kartkę z nagłówkiem „Postanowienia Noworoczne" od razu wyrzucić do kosza. No, nie oszukujmy się: naprawdę uważacie, że schudniecie, przestaniecie pić, zaczniecie uczyć się/pracować systematycznie, bez zarywania nocy

i bankrutowania na kawie i redbulach, naprawicie swój związek - i wszystko tylko dlatego, że jest nowy rok?... Ja przestałam w to wierzyć. Od razu przyjemniej :) Pam Kucińska fotografia: Przemek Król

Łóżko Majora Styczeń 2011


6

Film

Film

gany pokroju „Tak nie było w książce!” czy też „Gdzie jest to i to?!”. Wszystko oczywiście dzięki temu, że film został podzielony na dwie części. Niestety plusy niosą też ze sobą minusy - tego obrazu nie można traktować jako osobnego tworu. Owszem, zakończenie części I jest naprawdę zgrabne, ale nic nie zostaje rozwiązane. Gdy kręci się historię podzieloną na dwie części tworzące jakąś całość, trzeba pamiętać o tym, że pierwszy „rozdział” powinien zostawić widza z taką samą liczbą pytań,, jak i odpowiedzi. Z oczywistych względów (książka nie przewidywała dzielenia) nie dostajemy praktycznie żadnych odpowiedzi, a ostatnie dwadzieścia minut to ciągłe mnożenie pytań. Dlatego właśnie uważam, że siódmy Potter, podzielony na dwie części z przyczyn czysto marketingowych, powinien być jednym filmem i bardzo trudno jest ocenić tylko wstęp, nie znając zakończenia.

Harry Potter to absolutny światowy fenomen. Seria powieści zaskarbiła sobie serca milionów ludzi na całym świecie, w tym także moje. Ekranizacje miały swoje wzloty i lekkie upadki, jednak globalnie można powiedzieć, że filmy o młodym czarodzieju to kawał porządnej kinowej magii, której oglądanie jest samą przyjemnością. Jaka jest pierwsza część wielkiego finału? To bardzo dobre kino i wyśmienity „Potter”, jednak czuć, że jest tylko fragmentem większej całości. Insygnia Śmierci: część I to jedynie wstęp do finałowego rozdziału. Harry, Ron i Hermiona rozpoczynają swoją podróż w poszukiwaniu pozostałych horkruksów, czyli artefaktów, w których Voldemort umieścił części swojej duszy. By jednak ostatecznie pokonać Czarnego Pana, Potter będzie musiał wiele poświecić. W końcu tylko jeden z nich może przeżyć. Yates bardzo dokładnie przenosi powieść na ekran i pierwszy raz w historii serii malkontenci mogą wyrzucić w kąt sloŁóżko Majora Styczeń 2011

Jednak jako wprowadzanie, pierwsze „Insygnia Śmierci” są wyśmienite. To zdecydowanie najlepsza część serii jaka wyszła spod rąk Yatesa, a moje narzekania dotyczące mglistego „kręgosłupa fabularnego” w piątej i szóstej ekranizacji odchodzą w niepamięć. Reżyser bardzo umiejętnie buduje atmosferę i kinową magię, świetnie wykorzystując pierwowzór. Jeśli jesteśmy już przy kinowej magii - to wizualny majstersztyk. Nie chodzi mi nawet o efekty specjalne, tylko o klimat, który wylewa się z ekranu. Mroczny duch powieści został oddany w stu procentach. Aktorzy spisują się świetnie, główne trio naprawdę daje radę, jednak, jak zwykle w „Potterach”, to drugi plan złożony z elity brytyjskich aktorów jest najgenialniejszy. Helena Bonham Carter, która jak zwykle bawi się swoją kreacją psychopatycznej Belatrix, zimny jak lód Voldemort Fiennesa, ale także nowi - Rhys Ifans jako Ksenofilius Lovegood, który jest wprost stworzony do tej roli. Harry Potter i Insygnia Śmierci: część I to naprawdę świetne kino, które jest autentycznie magiczne, jednak po seansie czuć lekki niedosyt. To nie jest osobny film i żeby ocenić go w należyty sposób trzeba poczekać do lipca i premiery części II. Bo jak wiadomo nie ważne jak się zaczyna, ważne jak się kończy. Jan Grabowski


Film

Maczeta Robert Rodriguez to bardzo skomplikowana postać. Z jednej strony postmodernistyczny geniusz, twórca takich filmów jak „Desperado” czy „Od zmierzchu do świtu”, a z drugiej nędzny wyrobnik, odstawiający fuszerkę familijnymi produkcjami pokroju Małych Agentów” Nie mam pojęcia, dlaczego jego filmografia jest tak nierówna. Czy jest to spowodowane rozdwojeniem jaźni, czy inną poważną dysfunkcją, ale z pewnością wiem jedno - Maczeta to film mistrzowski, nakręcony przez twórcę Sin City, nie zaś Kamienia Życzeń.

7

Maczeta rozłożył mnie na łopatki samym zwiastunem już trzy lata temu podczas seansu Grindhouse’a. Teraz, pełnometrażowy film jedynie mnie dobił i nie pozwolił wstać. Rodriguez to mistrz bawienia się formą. Lalkarz, który z najbrzydszych kukiełek potrafi zrobić piękne przedstawienie. Niech więc już kończy kręcić czwartych Małych Agentów i bierze na warsztat „Sin City 2”, czy kolejne części opowieści o wściekłym meksykaninie, bo cytując księdza, brata Maczety, „Bóg ma litość, ja nie...”. Jan Grabowski

Historia zemsty wściekłego meksykanina ma swój początek w genialnym Grindhouse duetu Tarantino/Rodriguez. To tam, między seansem filmu Tarantino (Death Proof) a Rodrigueza (Planet Terror), można było zobaczyć zwiastun-żart nieistniejącego filmu Maczeta, opowiadającego o byłym agencie, który postanawia wymierzyć sprawiedliwość za pomocą swojej, nie zgadniecie, maczety. Pomysł wydał się Rodriguezowi tak świetny, że postanowił nakręcić pełny metraż. I bardzo dobrze się stało, bo stworzył rozrywkę pełną gębą. Reżyser bawi się poszczególnymi kliszami kina klasy B jak dziecko, które dostało nowy samochodzik. Dla niego film to plac zabaw, nie zaś nudna praca. Tak samo jak przy „Planet Terror”, wrzucił tu wszystkie możliwe schematy tanich „akcyjniaków” nie owijając niczego w bawełnę. Przetwarza stereotypy, tworząc miks, który tylko w rękach tak utalentowanego świra mógł wyjść smakowity. Doskonałe jest też to, jak Maczeta została wystylizowana. To rasowy grindhouse, pod każdym względem. Od pierwszej sceny nie ma złudzeń, jak będzie wyglądać kolejne sto minut seansu. Zdjęcia, słabej jakości obraz, a nawet montaż - to wszystko krzyczy, że jest kiepskie. Jednak w tym przypadku słabości to tylko zalety. To samo tyczy się bohaterów, czy dialogów, które wygłaszają. Nie sztuką jest napisać złe dialogi, sztuką jest napisać świadomie złe dialogi, które w swojej miałkości skrywają niewyobrażalną siłę. Każdy tekst Maczety to klasa sama w sobie, i jestem pewien, że niektóre cytaty przejdą do klasyki „twardzielskich” one-linerów. Łóżko Majora Styczeń 2011


8

Film

Niepowstrzymany Na nowy film Tony’ego Scotta w ogóle nie czekałem. Powiem więcej - byłem do tego stopnia pewny, że nie zobaczę nic ciekawego, że nawet nie miałem zamiaru zweryfikować tej tezy w kinie. Ale coś było nie tak - film otrzymał naprawdę świetną prasę za oceanem. „Muszę to sprawdzić!” pomyślałem i udałem się do kina. I faktycznie, Niepowstrzymany to kawał naprawdę dobrego „akcyjniaka”. Film Scotta ma bardzo nietypowy, jak na gatunek, punkt wyjścia. Bohaterowie nie walczą tu z mafią/Rosjanami/rosyjską mafią/terrorystami czy innym klasycznym wrogiem, lecz z... pociągiem. Główni protagoniści to zwykli pracownicy kolei, którzy za wszelką cenę muszą zatrzymać rozpędzoną kupę stali, benzyny i różnych niebezpiecznych substancji, by zapobiec katastrofie. Ale na punkcie wyjścia „nietypowość” tego obrazu się kończy. Scott wrzucił do tych stu minut filmu wszystkie możliwe stereotypy kina akcji. Kto stracił kontrolę nad pociągiem? Grubas. Kto uratuje pociąg? Dwóch zmęczonych życiem facetów, którzy nie mają nic do stracenia. Czy głupi urzędnicy będą im utrudniać zbawianie świata? Jasne. Czy policja będzie jechać na sygnale z obowiązkowym wypadkiem z przewrotką? Oczywiście! Można powiedzieć, że wszystko jest na swoim miejscu, a widzowie od samego początku nie mają złudzeń do tego, gdzie się znaleźli. Karty zostały rozdane jeszcze nim zaczął się seans i wszyscy doskonale wiemy, jak to się skończy. Ale w żadnym razie nie jest to minus Niepowstrzymanego. Łóżko Majora Styczeń 2011

Reżyser bardzo umiejętnie żongluje tym wszystkim, dzięki czemu otrzymujemy sprawnie nakręcone kino sensacyjne. Co do kwestii technicznych - nie mam się do czego przyczepić, jednak jest jedna rzecz, o której muszę wspomnieć. Od pewnego czasu Scott kręci swoje filmu w bardzo charakterystyczny sposób, który trudno jest sprecyzować - pocięty montaż, mnóstwo dziwnych filtrów, wszystko szybkie i kolorowe. Cóż, absolutnie to do mnie nie trafia i w moim odczuciu jego filmy na tym tracą. Pstrokacizna i sztuczność wcale nie sprawiają, że obraz jest bardziej „cool”. Wybacz Tony, ale wolałem jak kręciłeś filmy normalnie. O kreacjach aktorskich nie ma sensu nawet pisać, ponieważ nie potrafię powiedzieć o głównych aktorach (Denzel Washington i Chris Pine) nic po za tym, że „byli”. Ich postacie są tylko tłem dla rozgrywającej się akcji i więcej do zagrania miał nawet pociąg. Ale takie też było założenie - herosi są przecież zawsze „bezimienni” i stanowią o nich czyny, nie słowa. Niepowstrzymany to zdecydowanie najlepszy film Tony’ego Scotta od lat. Nie będę go porównywał do jego najlepszych osiągnięć, bo przy nich ta rozpędzona kolejka jest jak rower przy Ferrari. Jednak nie można narzekać - dobry rower to przecież masa frajdy. Jan Grabowski


Film Współczesne kino bardzo rzadko wykracza poza przyjęte ramy. Zobaczenie świeżej, nietuzinkowej produkcji graniczy w dzisiejszych czasach niemal z cudem. Jednak ten rok jest dla poszukiwaczy „nieznanego” wyjątkowo przychylny. Najpierw znakomite Essential Killing Skolimowskiego, a teraz to - nokaut w postaci Pogrzebanego. Historia przedstawiona w filmie Rodrigo Cortésa jest niezwykła pod wieloma względami, a całą opowieść można przedstawić w kilku słowach. Przewoźnik pracujący w Iraku (Reynolds), zostaje porwany dla okupu i zakopany w trumnie. Ma przy sobie telefon, zapalniczkę (oraz kilka innych przedmiotów) i dziewięćdziesiąt minut do śmierci. Cały film rozgrywa się w trumnie, a widz obserwuje szaleńcze zmagania bohatera o przeżycie. Miałem ogromne obawy co do tego, czy taki obraz ma w ogóle racje bytu. Niepokoiłem się, czy tak niezwykła formuła nie wyczerpie się po kilku minutach. No bo ile można oglądać faceta leżącego w drewnianym pudle? Pierwsze dziesięć minut praktycznie utwierdziło mnie w tym przekonaniu. Byłem wręcz pewny, że mimo ciekawego początku każda kolejna minuta będzie ograniczała się do coraz częstszego spoglądania na zegarek. Nic bardziej mylnego. Cortés nakręcił film, który przygniata i hipnotyzuje. Oglądając „Pogrzebanego” nie czujesz się jakbyś był w kinie. Czujesz się jakbyś leżał kilka metrów pod ziemią i za chwile miał przestać oddychać. To niesamowite, jak wciągająca jest ta historia.

9

Duszny klimat, który nie pozwala oderwać oczu od ekranu to jednak nie wszystko. Reżyser pyta się o człowieka - czy pojedyncza jednostka ma jakieś znaczenie? Czy kogoś obchodzi? Odpowiedzi znajdują się w filmie i od razu muszę powiedzieć, że są (w moim subiektywnym odczuciu) prawidłowe - człowiek nie znaczy nic, jest tylko pionkiem. Kogo tak naprawdę interesuje to, że nasz „pogrzebany” nazywa się Paul Conroy i ma żonę i dziecko? Dla porywaczy i rządu amerykańskiego jest jedynie kartą przetargową. Uprzedzam więc - to nie jest pozytywny film. To film prawdziwy. Tak jak w przypadku Essential Killing, to również film jednego aktora. Nie mogę co prawda powiedzieć, że Reynolds stworzył równie pomnikową kreację, co Vincent Gallo, ale z pewnością jest znakomity. Gdyby nie jego wyśmienita, niezwykle sugestywna rola, ten film nie miałby aż takiej siły. Muszę przyznać, że naprawdę mi zaimponował i mam nadzieje, że jeszcze kiedyś dane mi będzie zobaczyć go w produkcji, która udowodni, że naprawdę ma talent aktorski. „Pogrzebany” to obraz niesamowity. Niezwykle trudno jest napisać cokolwiek, co oddałoby choćby w połowie emocje towarzyszące podczas seansu. W tym przypadku można śmiało powiedzieć, że różnica miedzy czytaniem o tym filmie a oglądaniem go, jest taka jak między sprzedawaniem trumien a leżeniem w nich. Jan Grabowski

Pogrzebany

Łóżko Majora Styczeń 2011


Fotografia

10

Portret. Historia i studium – cz. 2

Łóżko Majora Styczeń 2011

Fotografia


Fotografia

11

Na początku lat 50. XIX wieku fotografia w Europie zaczyna już powoli krzepnąć. Po początkowym zachłyśnięciu się technicznymi możliwościami nowego medium oraz perspektywą zysków jakie można z niego wyciągnąć, wśród właścicieli i pracowników zakładów portretowych przyszedł moment zastanowienia. Prawdopodobnie jednym z głównych powodów pojawienia się tych refleksji było pytanie, jak długo klienci będą jeszcze skorzy płacić dość spore pieniądze za, w większości konwencjonalne i dość banalne, portrety oraz ile czasu jeszcze minie, zanim pojawi się grupa zbuntowanych artystów, która wprowadzi zupełnie nowy styl i tym samym ostatecznie wypchnie z rynku głównych rozgrywających.

Na stronie obok: Nadar, Gustave Courbet Powyżej: Nadar, Eugene Pelletan Po lewej: Honore Daumier, Nadar wynoszący fotografię na wyżyny sztuki(karykatura), 1862

Na tym tle ciekawie przedstawia się historia Nadara, który zanim zajął się fotografią w połowie lat 50., był wcześniej karykaturzystą o wyrobionym nazwisku, nie wspominając o nigdy nie ukończonych studiach medycznych. Działalność fotograficzną rozpoczyna w 1854 roku, w Paryżu, kiedy razem z młodszym bratem otwiera zakład portretowy, do czego impulsem staje się znajomość z cenionym w tamtym okresie fotografem, Gustavem Le Grayem, u którego uczył się młodszy brat Nadara. Jego koncepcja artystyczna kształtuje się dość szybko, prawdopodobnie pod wpływem dominacji fotografii portretowej w tamtych czasach. Mianowicie Nadar uważał, że jedyne czego potrzeba do udane-

go zdjęcia to obecność człowieka, który samoistnie wypełni lub nawet „przepełni” obraz. W praktyce zazwyczaj prowokował różne sytuacje, które zgodnie z jego opinią wyciągały na wierzch psychikę człowieka, którą uważał za ważniejszą jego część niż sam wygląd, co możemy wyczytać z jego zapisków, celem portretu jest poszukiwanie takiej nici porozumienia, która łączy cię z modelem, pomaga ci w poznaniu go, zapoznaje cię z jego przyzwyczajeniami, ideami i osobowością, i pozwala na wykonanie (...) prawdziwie przekonującej podobizny, portretu intymnego. Większość jego fotografii przedstawia wyizolowane postacie na neutralnym tle. Pozornie, jeżeli spojrzeć na zbiór jego zdjęć, brak tu jakiejkolwiek reguły, niektórzy modele siedzą, inni stoją, czasem zmienia się też odległość osoby portretowanej od aparatu i oświetlenie. Jednak po bardziej wnikliwej analizie odnajdujemy kilka wspólnych elementów. Każda postać Łóżko Majora Styczeń 2011


12

jest zawsze tak upozowana i ubrana, żeby te fragmenty fotografii nie odwracały uwagi od twarzy, która miała przekazywać najważniejsze emocje, co było też osiągane poprzez specyficzny dobór oświetlenia. Dodatkowo, dzięki rozległym kontaktom Nadara wśród artystów, publicystów oraz intelektualistów, możemy podziwiać na jego pracach praktycznie wszystkie najbardziej znane osobistości ze wspomnianych kręgów z czasów II Cesarstwa, w tym postacie takie jak Charles Baudelaire, Theophile Gautier, Edouard Manet czy Michaił Bakunin. Nadar, mimo że znany jest głównie jako jeden z mistrzów fotografii portretowej, przyczynił się także do rozwoju innych jej dziedzin, np. pierwszy raz w historii wykorzystując magnezję do oświetlania planów (paryskie kanały i katakumby) oraz robiąc pierwsze lotnicze zdjęcie Paryża, wykonane z balonu uwiązanego niedaleko Łuku Triumfalnego. Łóżko Majora Grudzień 2010

Fotografia

Zupełnie inaczej przedstawia się historia Julii Margaret Cameron, wybitnej portrecistki stawianej przez historyków sztuki w jednym rzędzie z Nadarem. Pierwsze prace wykonała dość późno, w 1863 roku, w wieku 48. lat, kiedy po wyprowadzeniu się dorosłych już dzieci oraz wyjeździe męża, dostała w prezencie od córki aparat fotograficzny. Mimo braku praktycznie jakiejkolwiek wiedzy technicznej, bardzo szybko zorganizowała w swojej posiadłości we Freshwater studio fotograficzne oraz ciemnie i rozpoczęła pierwsze próby „oswojenia” nowego medium. Na efekty nie trzeba było długo czekać, gdyż już w 1864 roku wykonała portret Annie Philpot, który uznała za swój pierwszy sukces. Następnie zajęła się fotografowaniem znanych postaci z kręgu znajomych, takich jak Charles Darwin czy Alfred Tennyson. Jej zdjęcia charakteryzuje zastosowanie klasycznej portretowej kompozycji oraz kadru, ograniczającego


13

Fotografia się do przedstawienia głowy oraz ramion modela. Bardzo charakterystyczne w pracach Cameron jest stosowanie łagodnych nieostrości oraz bogatych efektów światłocieniowych uzyskiwanych najczęściej poprzez zastosowanie miękkiego oświetlenia górnego lub bocznego. W jej późniejszych pracach (od początku lat 70. XIX wieku), można zauważyć dalsze pogłębienie się tych cech stylistycznych, najprawdopodobniej pod wpływem estetyki tzw. szkoły prerafaelickiej, jednego z najważniejszych elementów ruchu Arts and Crafts, co sprawiło że nasiliły się krytyczne opinie na temat jej prac, głównie ze strony zwolenników akademickiego malarstwa. Karierę Julii Cameron przerywa nagły wyjazd na Cejlon w 1875 roku, gdzie praktycznie nie zajmuje się już fotografią. Umiera cztery lata później, zostawiając dorobek ok. 900 zdjęć, z czego kilka jeszcze za jej życia sprzedanych do Victoria and Albert’s Museum, chociaż jej samej nigdy nie interesował komercyjny wymiar fotografii. c.d.n. P. K.

Strona obok, od lewej: J.M Cameron, Isabel Bateman, 1874 Od prawej: J.M. Cameron, ,Alfred Tennyson, 1866 Powyżej: J.M. Cameron, Mój pierwszy sukces, 1864 Obok: J.M. Cameron, Claud & Florence Anson, 1870

Łóżko Majora Grudzień 2010


14

Siatka czasu „Siatka czasu” – Włodzimierz Borowski

Muzeum Sztuki Nowoczesnej 18 listopada 2010 – 16 stycznia 2011 Wystawa jest swoistą kompilacją prac człowieka, który w ciągu swojego twórczego życia płynnie przechodził od stylu do stylu. Dlatego może być trudna w odbiorze i dlatego jest taka cenna. Mamy tu bowiem do czynienia z artystą niezwykle świadomym tego co robi, materii, którą kreuje i zależności nadawca – odbiorca.

Sztuka

Wczesne kreacje autora z okresu lublińskiej grupy Zamek, są zaliczane przez krytyków sztuki do późnego okresu informelu. Były to obrazy malowane lakierami, Borowski nazywał je przeważnie „kompozycje”. I w rzeczy samej jego malarstwo to głównie monochromatyczna gra grubych warstw plamy barwnej, połączonej z wyrazistymi „dodatkami”. Otrzymujemy więc tło, które udaje wzburzoną taflę rtęci i unoszące się na jej powierzchni obiekty, jakby wyjęte z malarskiego porządku rzeczy. Wkrótce jednak, Borowski porzucił malarstwo by zająć się rzeźbą, sztuką ready-made(Artony), environment (Manilusy), happeningiem i wreszcie sztuką konceptualną(Pokazy Synkretyczne). Wszystkie etapy twórczości są odzwierciedlone na wystawie w Muzeum Sztuki Nowoczesnej, jednak nie w porządku chronologicznym.

Wystawę otwiera, praca bez tytułu - otwarte okno z charakterystycznymi dla Borowskiego nitkami używanymi do produkcji jego Niciowców. Symboliczne wejście zaprasza nas do przestrzeni galerii, która zaprzęgnięta w karby sztuki konceptualnej, prezentuje wystawę krytykującą konwencje retrospektywnego, monograficznego katalogowania twórczości artysty. Ponieważ Włodzimierz Borowski walczył z historycznym porządkowaniem i szufladkowaniem swojej sztuki. Wiadomo to dlatego, że całość jest wiernym odwzorowaniem wystawy z Galerii Współczesnej z roku 1972, którą artysta współkreował i okrasił tekstem teoretycznym. Celem wystawy „Pole gry”, tak brzmiał tytuł, było pomieszanie twórczości artysty tak, aby odbiorcy nie dzielili poszczególnych rodzajów twórczości na okresy. Zarazem Borowski nie chciał, aby widzowie patrzyli na eksponaty jako na całość i szukali sensu między wzajemnym oddziaływaniu na siebie prac. Stąd podzielanie przestrzeni galerii liniami przypominającymi pole gry.

Łóżko Majora Styczeń 2011

Sztuka


Sztuka

15

Łóżko Majora Styczeń 2011 Arton XXIII 1963,w zbiorach Muzeum Narodowego we Wrocławiu,fot. Arkadiusz Podstawka, żródło www.culture.pl


Sztuka

16 Dopełnieniem twórczości artysty są zapisy jego wcześniejszych wystaw, które nazywał Pokazami Synkretycznymi, wystawione w salach sąsiadujących z główną ekspozycją. One również pokazują ewolucje nastawienia artystycznego Włodzimierza Borowskiego. Owe podejście twórcze było dla autora bardzo ważne, dowodzą tego jego prace Autoportrety I-IX, które nie malował, lecz pisał na dwóch sąsiadujących ze sobą kartkach papieru. W ten sposób odtwarza on swoje nastawienie od początku drogi jaką obrał do okresu konceptualnego. Krótki tekst komentujący te prace, pióra Borowskiego oraz ostatnia praca zdradzają powód podjętego trudu: poszerzenie własnego świata. Artysta próbuje bowiem w autoportretach zburzyć lub przejść pewien symboliczny mur. Każdy ze stylów artystycznych podpowiada mu inny sposób na to, lecz w końcu okazuje się, że podczas drogi artysta zamiast wybudować się i stoczyć walkę z mitycznym murem – zmalał, lecz nie jest przegranym, bo dzięki temu jego świat się powiększył, percepcja rozszerzyła a on sam, może teraz przecisnąć się przez jakąś małą dziurkę w murze i zobaczyć co jest po drugiej stronie. Właśnie dzięki tej mądrości, którą Borowski zaskoczył mnie na koniec wystawy, zyskał moją ogromną sympatię i choć perypetie jego twórczości są bardzo zawiłe i trudne do zrozumienia, „Siatka czasu” czy też „ Pole gry”, to wystawa warta przebijania się przez korki, śnieg i mróz Warszawy. Ksawery Nałęcz-Jawecki

Po prawej: Arton A 1958, assemblage, w zbiorach Muzeum Narodowego we Wrocławiu,fot. pracownia fotograficzna MNWr, źródło www.culture.pl Powyżej: Uczulanie na kolor, VIII Pokaz synkretyczny, Galeria odNOWA, Poznan, 1968. Łóżko Majora Styczeń 2011


Sztuka

17

Łóżko Majora Styczeń 2011


Literatura

18

Łóżko Majora Styczeń 2011

Literatura


19

Nożem w bżuch Kto powie, że na naszym rynku wydawniczym nie dzieje się nic ciekawego, w tego pierwszego rzucę kamieniem. Ostatnio na moją absolutną i wieczną czołobitność zasłużyło sobie gdańskie wydawnictwo Słowo/obraz terytoria, które jakiś czas temu postanowiło, ot tak, ustanowić nowe standardy w wydawaniu poezji. A dokonało tego publikując pozycję zatytułowaną Bruno Jasieński. Poezje zebrane, opatrzoną dopiskiem Terytoria poezji 2, z czego można wywnioskować, że to drugi tom tej serii wydawniczej. Właściwie to książka miała premierę w 2008 roku, ale przeszła kompletnie bez echa, natomiast ostatnio, po raz kolejny, pojawiła się w księgarniach. Bruno Jasieński. Jeden z najważniejszych polskich poetów XX wieku, jeden z najbardziej charyzmatycznych twórców poezji futurystycznej i jeden z najbardziej skandalizujących artystów w historii polskiej literatury. Wydaje się, że jego zła sława w pewnym sensie przetrwała do dziś, bo jakoś nie widać, żeby ktoś się specjalnie kwapił do wydawania jego tomików. Pewnymi chwalebnymi odstępstwami od tej normy są wydania z przed kilku lat Buta w butonierce, debiutanckiego zbioru poety, oraz Palę Paryż, jego najbardziej znanej powieści. Słowo/obraz terytoria poszło ładnych kilka kroków dalej. Mianowicie omawiana pozycja zawiera WSZYSTKIE kiedykolwiek opublikowane po polsku utwory Jasieńskiego, a przynajmniej wszystkie, które zachowały się do dziś. O ile pierwsza jej część zawiera chronologicznie uszeregowane tomiki poety (kolejno But w butonierce, Pieśń o głodźe, Ziemia na lewo i Słowo o Jakubie Szeli) i jest interesująca dla kogoś, kto pragnie się zapoznać z bardziej dostępną twórczością autora, to część druga nosi tytuł "Wiersze rozproszone" i znajdziemy w niej równo 200 stron zadrukowanych utworami pozbieranymi z wszelkiej maści wydawnictw i gazet futurystycznych, codziennych czy polonijnych. Nie chcę wiedzieć ile wysiłku wymagało zebranie tego całego materiału, szczególnie, że duża jego część ostatnim razem była publikowana jeszcze przed wojną. Co więcej, całość została opatrzona bardzo szczegółowym aparatem krytycznym, roztrząsającym nawet takie kwestie jak nieuchwytna interpunkcja Jasieńskiego, czy zasadność wprowadzania nieznacznych korekt do tekstów, zapisanych zgodnie z zasadami futurystycznej ortografii. Najlepsze jest to, że wydanie zostało tak skonstruowane, że ktoś zainteresowany wyłącznie czytaniem poezji, nie będzie musiał przebijać się co wiersz przez jego teoretyczną analizę, ponieważ ta została usytuowana na końcu książki i nikt niezainteresowany nie musi do niej zaglądać.

Kolejną rzeczą, za którą gdańszczanom należy się wiekopomna chwała jest forma w jakiej całość została opracowana. Pierwsze co rzuca się w oczy, gdy bierzemy do ręki egzemplarz, to tekturowa okładka, czy raczej etui, świetnie wpasowująca się w klimat przedwojennych awangardowych wydawnictw, specjalizujących się w różnych niekonwencjonalnych sposobach wydawania literatury, w szczególności poezji. Dalej jest tylko lepiej, ponieważ z wspomnianej okładki wysuwamy właściwą książkę, która jest owinięta w reprodukcję drugiej jednodniówki futurystów, czyli słynnego Noża w bżuhu, do złudzenia przypominającej oryginalny plakat rozklejany przez Jasieńskiego i Sterna na ulicach Krakowa i Warszawy w listopadzie 1921 roku, co jest niesamowitą gratką dla miłośników awangardowej poezji. Całości dopełniają ilustracje, przedstawiające okładki poszczególnych tomików oraz kubistyczny portret poety pędzla Tytusa Czyżewskiego, wklejony tylko górną krawędzią dla zachowania chaotyczno-prowizorycznego stylu całej publikacji. Naprawdę majstersztyk. Dostaliśmy do ręki rzecz naprawdę fenomenalną, do tego stopnia, że ja osobiście zacząłem się po jakimś czasie zastanawiać, gdzie jest haczyk, przecież coś tu musi być nie tak. I do tej pory nie znalazłem nic, co by choć na milimetr odstawało od całości, to po prostu ideał. Jedyne co może być pewnym mankamentem to cena (ok. 75 zł), która może trochę odstręczać. Pragnę jednak przypomnieć, że to całość twórczości Jasieńskiego, w tym pięć jego tomików, które jakby chcieć je kupić osobno to wyszłoby to jeszcze drożej, nie wspominając o fakcie, że większość z nich ostatnio wydano jakieś 30 lat temu, co może ujemnie wpływać na ich dostępność na rynku. Więc jeżeli doczytaliście do tego miejsca to z przykrością muszę stwierdzić, że straciliście sporo cennego czasu, który mogliście poświęcić na zakup Poezji zebranych. P.K.

Łóżko Majora Styczeń 2011


20

Literatura

Życie na aut czyli rzecz o poszukiwaczach Jaka jest poprawna odpowiedź na pytanie, jaka broń ma największą siłę rażenia? Oczywiście Słowo, a konkretnie książka, każdy zna chyba sentencję mówiącą, że pióro potężniejsze jest od miecza. Jeżeli prześledzimy różne przykłady niszczycielskiego oddziaływania wszelkiej maści ksiąg, książek i książeczek na przestrzeni znanej historii to ludzkości, to dostaniemy całkiem pokaźny zbiór zaczynający się mniej więcej od pierwszych starć chrześcijan i muzułmanów i wypraw krzyżowych, przez wojny religijne w Europie, działalność Inkwizycji oraz kolejne starcia z wyznawcami Islamu (tym razem Turkami). Następnie w początkach XVIII wieku dwie najbardziej mordercze książki znane dotychczas ludzkości, Koran oraz Biblia (co ciekawe jej judaistyczna wersja, „okrojona” o ok. 50% nie była już tak krwiożercza), zaczynają się trochę „wyciszać”, zajmując się bardziej prowokowaniem wewnątrzpaństwowych represji przeciwko innowiercom niż wywoływaniem krwawych wojen religijnych. Jak widać na załączonym obrazku, dwie tylko księgi zafundowały Europie i Bliskiemu wschodowi prawie półtora tysiąca lat nieustannych wojen i rzezi. A to przecież nie wszystko, za rogiem czaił się już Karol Marks ze swoim Manifestem Komunistycznym oraz „Kapitałem”, natomiast przesuwając zegar o jeszcze kilkadziesiąt lat do przodu natkniemy się na Adolfa Hitlera, który przebił wszystkich swoich poprzedników, gdy przy użyciu jednej książki własnego autorstwa i sporego talentu oratorskiego, doprowadził w ciągu 12 lat działalności do śmierci ok. 80. mln ludzi, przy okazji wywołując największy w historii konflikt zbrojny. Jeżeli do tej statystyki dołączymy „wyczyny” tzw. państw socjalistycznych, które, w imię dość pokrętnie rozumianej ideologii marksistowskiej, wymordowały według różnych szacunków od 80. do 100. mln ludzi (głównie własnych obywateli) na przestrzeni prawie całego XX wieku, dostaniemy liczbę, wobec której jedyne w historii militarne użycie broni jądrowej, Łóżko Majora Styczeń 2011

czyli atak na Hiroszimę i Nagasaki w 1945, wydaje się być kiepskim żartem. Pióro potężniejsze jest od miecza, co do tego nie ma raczej wątpliwości, głównie dlatego, że to wcześniejsze użycie pióra najczęściej daje powód, a raczej pretekst, do użycia miecza. Prawidłowo postawione pytanie brzmi: czemu tak się dzieje? Co właściwie sprawia, że słowo ma taką moc, szczególnie, że w znakomitej większości przypadków najlepiej oddziałuje na tych, którzy nie umieją czytać? Spróbujmy przyjrzeć się temu zjawisku, analizując co łączy wymienione powyżej książki (ograniczam się do tych czterech pozycji w celu zachowania elementarnej higieny warsztatowej). Sprawa numer 1, która obowiązkowo musi się znaleźć w każdym dziele, które ma skłonić kogoś do wymordowania sąsiadów z naprzeciwka z dowolnego powodu, to obietnica lepszej przyszłości czy odmiany złego losu. Zrozumiemy dlaczego ten punkt jest tak fundamentalny, kiedy zastanowimy się jacy ludzie najczęściej narzekają na jakość swojego bytu i pragną jego poprawy. Logiczne, że nie chodzi o bogatych i wpływowych, lecz najniższe warstwy społeczne. A jakoś tak się dziwnie składa, że od czasów rewolucji neolitycznej tacy ludzie jednocześnie stanowią przeważającą większość praktycznie każdej wspólnoty. A więc mamy zapewnioną pierwszą rzecz, której nam potrzeba, czyli odpowiednio dużą grupę potencjalnych zwolenników. Pozorny minus tej sytuacji, czyli częsty brak wykształcenia czy nawet samej umiejętności czytania przedstawicieli tej klasy, po bliższym przyjrzeniu okazuje się być kolejnym atutem, ponieważ nie od dziś wiadomo, że kiepsko wyedukowanymi masami łatwiej manipulować, wystarczy przypomnieć sobie popularną swojego czasu sentencję: „ciemny lud to kupi”.


Literatura

21

topilocie, h i sprzedawcach sensu życia. Kolejna ważna rzecz to wymóg niewprowadzania otwartego nawoływania do przemocy, względnie ograniczenia takich wątków do minimum w naszej książce. Powód jest bardzo prosty- ludzie, którzy nawet w pozornie niewinnych sformułowaniach odnajdą pretekst do uzewnętrznienia swoich rzeźnickich skłonności, zawsze się znajdą, o nich nie musimy się martwić. Natomiast udając, że nasze dzieło jest z definicji pokojowe i w ogóle non-violence, zapewnimy sobie poparcie także zwolenników niestosowania przemocy, którzy w decydującym momencie i tak najprawdopodobniej ulegną jakiejś formie zbiorowej histerii i bez mrugnięcia okiem pójdą za wspomnianymi rzeźnikami. Przykład? Weźmy chociażby społeczeństwo francuskie w dniu wybuchu I wojny światowej i różnego rodzaju „eksplozje” patriotyzmu i poparcia dla militarnego zaangażowania kraju w środowiskach do tej pory deklarujących się jako zdecydowanie pacyfistyczne. Trzecią istotną kwestią, którą należy zawrzeć w książce, jeżeli naprawdę chcemy żeby inspirowała tłumy, jest wyraźne zdefiniowanie i rozdzielenie przemocy usankcjonowanej oraz nieusankcjonowanej. Powód takiego działania wydaje się początkowo skomplikowany, jednak rozjaśnia się po chwili namysłu. Potrzebujemy armii gotowych popełnić najgorsze zbrodnie fanatyków, tak? Ale musimy pamiętać także, że ludzie są raczej kulturowo przyzwyczajeni do współdziałania z innymi, a nie ich wyżynania i jeżeli ich usiłować nakłonić do takiej działalności nieumiejętnie, to najprawdopodobniej staniemy w obliczu masowych dezercji, a w najlepszym razie niskiej efektywności i kiepskiego morale. Dlatego właśnie należy doprowadzić do tego, żeby uwierzyli, że to czego się od nich oczekuje to wcale nie brutalne ludobójstwo, tylko moralnie słuszna obrona przed zagrożeniem, czy wyrównanie rachunków za dozna-

ne lub tylko wyimaginowane krzywdy. Chrześcijanie sobie bardzo sprawnie poradzili z tym problemem, mianowicie uznali, że ich najazdy to nawracanie na prawdziwą wiarę, względnie obrona swoich wartości. Natomiast najazdy islamskie to brutalne ataki barbarzyńskich pogan, wymagające oczywiście uzasadnionego odwetu. Kłopot, który legł u podstaw średniowiecznych wojen o Palestynę, polegał na tym, że muzułmanie przyjęli dokładnie taką samą zasadę i koło się zamknęło. Ostatni element układanki jest w zasadzie nadrzędny, muszą do niego pasować wszystkie pozostałe. Otóż większość ludzi jest zwyczajnie przyzwyczajona do tego, że ktoś im mówi co mają robić, albo nawet bardzo ogólnie wyznacza cel, co nakłada się na społeczny konformizm polegający na przyjmowaniu poglądów większości. Można dodatkowo wspomnieć o specyficznej skłonności człowieka do przywiązywania dużej wagi do treści przedstawianych jako słowo boże - nieprzypadkowo dwie największe religie świata opierają się m. in. na wierze, że ich święte księgi to teksty objawione. Jak widać, przepis na świętą księgę/manifest/traktat ideologiczny nie jest wcale taki skomplikowany, wystarczy kilka obowiązkowych wątków, jakieś podstawowe wyczucie w zakresie psychologii tłumu i, voila, mamy armię fanatyków, gotowych dać się zabić za rzeczy, które im naobiecywaliśmy. Więc następnym razem, kiedy weźmiecie jakąś książkę do ręki, polecam się zastanowić, czy na pewno wiecie co czytacie. P.K.

Łóżko Majora Styczeń 2011


22

Literatura

Biblia Biblia - z definicji święta księga dla wielu religii z kręgu judeochrześcijańskiego, a także części ludów arabskich. W szerszym kontekście jest używana jako pewna metafora książki, która staje się naszym drogowskazem moralnym i życiowym. Dzięki niej prowadzimy swój dialog ze światem, ona tworzy go za nas tak naprawdę. No właśnie. Czy każdy człowiek ma swoją Biblię? Świętą księgę swojego życia? Może nie. Nie każdy potrzebuje jasnych wskazówek do tego jak prowadzić swoją egzystencję. Przecież jesteśmy obdarzeni wolą i rozumem, który pozwala nam na samodzielne prowadzenie ścieżek życia. I niekiedy świadomie ignorujemy wszelkie drogowskazy, właśnie w celu podkreślenia swojej indywidualności i tego, że chcemy być samodzielni. Ale to rzadkie. Każdy chociaż raz trafił na książkę, która w jednej chwili zmieniła jego życie. Sprawiła, że zupełnie zmienił się nasz świat. Coś zaskoczyło w trybach między naszymi mózgowymi zwojami. Jaka jest dla Was taka książka? Bo dla mnie podstawą jest Łóżko Majora Styczeń 2011

Białe na czarnym Rubena Gallego. Wstrząsająca, ale przy tym surowa i nie epatująca brutalnością książka o człowieka urodzonym w fatalnym miejscu i jeszcze gorszym czasie. Można pytać co wyciągnąłem z tej książki. Czemu tak zmieniła moje życie? Bo pojawiła się w niej rzecz, której wcześniej nie dostrzegałem – nadzieja. Czysta i bezwzględna wiara w lepszy świat i lepsze czasy. W lepsze okazje do życia i zmianę dotychczasowego kierunku. Odwrócenie losu w moją stronę. Objawienie uśmiechu na ponurej i zmęczonej twarzy. A miałem wtedy dopiero 17 lat. Faktem jest, że wiele książek, które znamy, stały się dla kogoś drogowskazem. Chociażby taki Paolo Coelho. Uważam książki tego autora za naszpikowane truizmami gnioty. Ale wiem, że wielu osobom to pokazało drogę do moralnej i życiowej odnowy. A chyba to jest najważniejszy cel prawdziwej zmiany – skręt o 180 stopni, by iść dobrą drogą, którą ktoś nam wskazał.


23

Literatura

Zawsze padało pytanie czemu ludzie fascynują się literaturą polityczną w stylu Mein Kampf czy może mniej Manifestu Komunistycznego. Wiem, można się oburzać na te porównanie. Ale uważam, że oddziaływanie społeczne tych książek było takie samo. Mnóstwo ludzi, mniej lub bardziej wykształconych, głupich i mądrych, intelektualistów i analfabetów odnalazło w nich swoją Biblię. Wreszcie ktoś pokazał im jasno co jest, a co nie jest dobre. Co należy, a czego nie należy zrobić. Owszem, uważam ich za ogłupionych, ale to jest refleksja, którą wolę pozostawić dla innych. Faktem jest za to, że miliony ludzi wierzyło i wierzy w rzeczy zapisane w tych książkach. Kieruje dzięki nimi swoje życie. Ba, zyskuje sens życia. A to jest najtrudniejsza sprawa. Bo jak niewiele osób go ma.

napisem - IDŹ TAM. Jeśli jej nie ma, to znaczy, że musisz ją w jakiś sposób zdobyć. Masz nadzieję, że znajdziesz ją samotnie. Ale nie wszystkim się to udaje. W konsekwencji każdy ma swoją Biblię. Nawet jeśli nazwie ją „instrukcją obsługi masła orzechowego”. Bo nawet tam może jedna, malutka osóbka znaleźć sens swojego całego życia i dalszego zmieniania swojego życia. Więc czytajmy książki. Bo codziennie ktoś może być oświecony. Może dziś będziesz to Ty? Miguel

Dajesz radę sobie w życiu? Bo ja tak. Ale ważną sprawą jest to ,czy masz jasny wskaźnik w głowie, w swoim wewnętrznym wszechświecie, czy jest tam taka piękna strzałka z Łóżko Majora Styczeń 2011


24

Autor

Drożdże cz. 2 Jared obudził się z grymasem złości na twarzy. Podniósł się z koi, rozejrzał. Na zegarku, Breitlingu, który znalazł kilka lat temu na Ziemi, widniała godzina siódma. Równo siódma. Za godzinę wahadłowiec powinien wejść w stratosferę Gliese 581 g. Ma godzinę na badanie nanitami, szybki prysznic i poranne ćwiczenia. Ćwiczył zawsze w ładowni, miał kartę wejściową od kapitana i obiecaną ciszę i spokój. Nie znosił snów-retrospekcji. Wydarzenie na Ofelii 8 sprzed dziesięciu lat śniło mu się często w różnych wersjach. Statek, którym leciał z załogą, musiał wyrzucić rdzeń po tygodniu podróży, gdy okazało się, że jest wadliwy. Dlatego lecieli przez dwa lata na obrzeżach systemów. Napęd, który mieli, pozwalał im rozwinąć niemalże prędkość świetlną, ale nie było mowy o poruszaniu się tunelem. Planeta Ofelia 8 była planetą górniczą, ale kiedy do niej dolecieli, okazała się całkowicie opuszczona. Pracownicy po prostu nie dostawali godziwego wynagrodzenia. Na miejscu został jeden mężczyzna, szef tamtej placówki, o imieniu Wallace. Górnicy obwiniali go o niskie płace, on zaś nie mógł nic na to poradzić, bo stał dość nisko w hierarchii korporacji, w której pracował. Ogłuszyli go i zostawili na planecie bez transportu.

Autor

Sprawy potoczyły się dość prosto. Wallace zdążył podnieść się z łóżka zanim działko rozstrzelało Jareda i resztę załogi. Wyłączył w ostatniej chwili program defensywny i zaczęła się konwersacja przez comm-link. Zabrali go ze sobą na frachtowiec, a on im opowiedział o tym, jak to korporacja zostawiła go bez pomocy, bo planeta była zbyt wysunięta na obrzeża galaktyki i nie opłacało im się posyłać tam misji ratunkowej. Korporacja padła kilka lat później, gdy dowiedziano się o całej sprawie od górników, którzy stamtąd wrócili. To wcale nie zmieniło faktu, że nikt się nie pofatygował po Wallace’a. I było to dość porażające. Lądowanie na tej planecie miało, oprócz zabrania stamtąd starego górnika, istotną zaletę. Otóż w tamtejszym składzie znaleźli nietknięty rdzeń awaryjny. Przenieść taki rdzeń lądownikiem łatwo nie było, ale po kilku godzinach było już po wszystkim.

Montowanie rdzenia zajęło dwa dni. Przy tak małej ilości ludzi na frachtowcu prawie wszyscy musieli pracować przy ustawianiu. Od tamtego momentu minęło dużo czasu i dużo się zmieniło. W ciągu tych dziesięciu lat zdążyła rozpętać się wojna. Korporacje będące podstawą Demokracji Sojuszu Planet (United Planet Democracy, w skrócie UPD), nie były w stanie utrzymać władzy na obrzeżach galaktyki. Powstania wybuchły jednak w momencie natrafienia na inne istoty inteligentne. Nie było to w ogóle porażające, gdyż ludzkość już od dawna spodziewała się takiego spotkania. Galaktyka okazała się zapełniona różnymi formami inteligentnych istot. A to, jak na nie zareagowała owa „demokracja”, pozostawiało wiele do życzenia. Pierwszą napotkana rasą byli Nurianie – istoty, wyglądające jak wypełnione światłem kule. Porozumiewali się za pomocą łączy telepatycznych opartych na strunowej budowie Wszechświata. Jakiś idiota z Senatu uznał, że można ich swobodnie zaatakować, podbić i cieszyć się technologią Nurian. Większość Senatu zagłosowała za, i krótko po obwieszczeniu tej decyzji, zaczęły się bunty. Nurianie byli nie tylko istotami raczej pokojowo nastawionymi, ale także duża część ludzi odnajdywała w ich „słowach” wiele mądrości. Skończyło się to podziałem demokracji (która nadal nią pozostała), na federacje. Każda z nich zajęła przeróżne systemy planetarne.

Wojna międzyludzka, która wybuchła, swoje żniwo i tak zebrała. Ziemia, będąca od dawna już zużytą planetą, zawsze słynęła z bycia planetą–miastem, była cudownym kwitnącym kwiatem ludzkiej technologii. Po wojnie stała się gigantyczną pustynią i złomowiskiem, obrazem z wielu książek, filmów i gier o temacie post-apokaliptycznym. Wiele innych planet również ucierpiało, ale niczego ludzkość tak źle nie przeżyła, jak spalenia własnego domu. Dla Nurian był to ewidentny pokaz ludzkiej głupoty i zdecydowanie pogorszyło to ludzkie stosunki z nimi. Jared uczestniczył w całym tym bałaganie nie po tej stronie, po której dzisiaj by stanął. Wtedy zresztą też, ale wyboru nie miał. Jako człowiek urodzony na Ziemi, został zaciągnięty do Armii Terry, będącej „skorumpowanym zbiegowiskiem ambitnych idiotów” - jak określił to Haim, który również tam trafi. Haim jednak, z racji swojego szkolenia, był w o wiele lepszej pozycji niż Jared. Ten musiał spędzać długie miesiące na frontach, gdzie toczyły się bezsensowne walki o np. kilka magazynów plutonu. Sama wojna trwała niecałe sześć lat, a Jared po dwóch został wcielony do grupy „Wolnych strzelców”, tej części armii, o której się raczej głośno nie mówiło. Oddziały z tym emblematem były praktycznie uznawane za pirackie, a żeby użyć poprawnego słowa, byli to korsarze. Rzecz w tym, że na nich eksperymentowano z augmentacjami. Łóżko Majora Styczeń 2011


25

Autor

Jared należał do ludzi, którzy raczej ciężko znosili naginanie własnego kodeksu etycznego. Niestety, bycie korsarzem tego wymagało, a wtedy jeszcze nie miał na tyle siły, żeby się przeciwstawić władzom. Poza tym uważał jednak, że było by strasznie głupie być straconym za zdradę, skoro może jeszcze zrobić coś dobrego w swoim życiu. Augmentacje wprowadzane w ciała „Korsarzy” były do tego bardzo często zwykłym chipem, który miał razić prądem nosiciela w razie nieposłuszeństwa. Taka „iskra”, jak to nazywano, strzelająca w korę mózgową nie była przyjemną rzeczą. Na skórze człowiek takiego napięcia by praktycznie nie poczuł, ale chyba nie trzeba opisywać, jak bardzo to bolało, gdy było w głowie. Podczas wojny Jared zmienił strony, razem z resztą załogi fregaty, którą latali. „Walhalla” – takie imię jej nadano i nikt nie chciał tego zmieniać, bo właśnie ta fregata stała się dla nich miejscem odpoczynku i ucieczki z ludzkiego padołu łez. Opuszczając „Armię Terry”, Walhalla udała się do systemu Vinubi. Tam stanęli pod sztandarem Republiki Londzkiej, która zresztą zakończyła wojnę. Oczywiście, zalatywało to nutką konformizmu, ale Jared uznał, że ta właśnie republika ma jakiekolwiek zasady, których jeszcze zgnilizna nie dotknęła. Po wojnie jednak dość szybko zrozumiał, że się mylił. To jednak jest historia na później. W tym momencie, dwa lata po wojnie, były „Korsarz”, właśnie wychodził z Frachtowca na Giliese 581g. Zdziwił się nieco, gdy stanął przed nim jego dawny kapitan. Było to jednak gorzkie zdziwienie, gdyż otoczony był ochroniarzami, którzy celowali z Karabinów Gaussa w stronę Jareda. - Widzę, że ten dzień się kurewsko dobrze zaczyna. – Powiedział Jared z kwaśną miną. C.D.N. Val

xxx

Pewnego dnia Człowiek wstanie od biurka. Spojrzy On na swoje miejsce pracy i zauważy, że nie wygląda tak jak wyglądać powinno. Z pozoru wszystko będzie zachowywało się normalnie – rzeczy będą miały te same kolory, nie zmienią swych kształtów, nie rozbiegną się nagle po pokoju. Sam nie będzie do końca pojmował o co chodzi. Wyglądać to będzie tak, jak gdyby woal czasu, którym dotychczas były troskliwie otulane, nagle stał się cięższy i bardziej leniwy. Człowiek z zaciekawieniem rozejrzy się po pokoju i patrząc na oblepione czasem ściany zrozumie, że oto zaszła jakaś niewytłumaczalna acz bardzo znacząca zmiana. Rzeczy będą leżeć, wisieć i stać w swoim nowym, niezakłóconym porządku, co będzie wydawało się dziwnie słuszne. Zupełnie tak, jak gdyby ich istnienie nabrało sensu dopiero w tym momencie. Człowiek zrobi krok do przodu i odkryje, że w przeciwieństwie do przedmiotów, On sam stał się lżejszy. Oczywistym będzie, że czas który go do tej pory przytłaczał, opuścił go i osiadł na jego otoczeniu jak kurz na meblach. Zaskoczony tą nagłą zmianą przemierzy korytarz i powoli wychynie na dwór, cały czas znajdując się trzydzieści centymetrów nad ziemią. Słońce razić będzie Go w oczy i grzać nagie ciało, które pozbędzie się ciążących ubrań zaraz po wyjściu z budynku. Jednak to światło, to ciepło, nie będzie już należało do niego. Będzie tylko kolejnym niezakłóconym składnikiem ciężkiego świata, do którego On już nie będzie należał. Tego dnia Człowiek nie rozpłynie się w świecie idei ,lecz zostanie zjedzony razem ze wszystkimi Jego spostrzeżeniami przez świat, z którego na chwilę udało mu się uciec i zostanie wydalony w formie nieszkodliwej papki. Każda przesada jest zła.

Łóżko Majora Styczeń 2011


26

Autor

O żywiołach Ciemności zapadły. Co z tego, że zapadły tak ciężko, przecież zawsze zapadały ciężko. - Nie, najpiękniejsza... Nie zawsze. Po co to mówić, w końcu nie ma go. Zniknął. - Czemu pluję sobie sama w brodę?! - pyta wściekła. - przecież to on odszedł. Zamknął drzwi, a nim to zrobił zdobył się tylko na puste "do widzenia". Mimo ciemności, wiatr jednak rozrzuca ciężkie czerwone zasłony. - Jeszcze pamiętasz i jeszcze chcesz przecież... Przecież to tylko wiatr. Julia opada ciężko na poduszki. Zapomnę przecież... Ciemności zapadły. Co z tego, że zapadły tak ciężko, przecież zawsze zapadały ciężko. - Nie maleńka... Nie zawsze. Sama jest na siebie wściekła, bo przecież kiedy był, oddała by dla niego życie. - Czemu byłaś tak głupia? - rzuca się w łóżko bezradnie, ciężka czerwona pościel okręca się wokół jej duszy - przecież mogłaś mieć wszystko, a on nie mógł dać Ci nic... I mimo ciszy tak bardzo ten wiatr jęczy i płacze... To noc, słychać przecież. To tylko noc, tylko noc, tylko noc... Julia już widzi swój sen. Zapada w niego głęboko (a może to on w nią?) - ciemności ustępują. Zasłony wypalają się z ciężkości, zostaje lekkość sama i prześwitująca. Księżyc prosto znad przełęczy i skały pod nim, to nie skały, lecz poduszki przecież, i pościel utkana z powietrza... Julia zasypia i wiatr już nie jest wiatrem. Balkon widzi i w śnie wychodzi... Sen. I to już przecież nie wiatr pod oknem stoi. ... Wieczór tak ciemny dziś zapadł prawie że strach budząc rozsypał gwiazd bezmiar lekko podpalił ogień para oczu (ja) w ciszy wiem że jesteś coś z daleka się dzieje jedną tylko iskrą się pożar zaczyna po omacku trafi gdy twoja dłoń i moja jak ogień (Ty) jesteś burzą włosów, własnym krzykiem nienawiścią i miłością Łóżko Majora Styczeń 2011


Autor

27

bezkresem własnej samej siebie i delikatną plażą cichą drżącą od czułości I drżysz poruszona gdy myśl moja wraz z twoją i śmielej coraz i siła niepokonana gdy między moimi ramionami zbyt pusto Jak dymu wyciągnięte ulotne ciało lekko roztańczone delikatnie tak a mocno po nie znanych nikomu nutach jak ogień choć czekasz przyjdź I niech ciemną nocą rozgwieżdżoną ten cały blask opadnie wprost ramiona twoje rozświetli gdy staniesz przy bramie i szepniesz cichutko "więc jestem..." Michał "Dżem" Gągała

Łóżko Majora Styczeń 2011


Autor

28

To miejsce na Twoją

REKLAMĘ

Łóżko Majora Styczeń 2011


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.