» Arc’ademy Wywiad specjalnie dla GÓR
Christophe Dumarest Urodzony w plecaku
Rozmawiała: Lucia Prosino Tłumaczenie: Małgorzata Ziółkowska
która częściowo przestała istnieć po gigantycznym obrywie. To najwyższa skalna ściana w Europie, a sama droga uznana została za niemożliwą do przewspinania po sierpniu 1998 roku, kiedy doszło na niej do obrywu. Jakie to było dla ciebie doświadczenie? Udałem się do Norwegii z ekipą FFME, jako część ENJA (Equipe National Jeune Alpiniste), a naszym liderem był Christophe Moulin. Byliśmy naprawdę ambitni i mocno zmotywowani. Początkowo naszym celem było powtórzenie ważnych dróg, takich jak Rosyjska Ruletka. Żeby ją zrobić, musisz zaplanować 15–20 dni pobytu w ścianie. Była zima, warunki trudne, z niskimi temperaturami i silnymi wiatrami i szybko zdaliśmy sobie sprawę, że prawdopodobnie będzie lepiej, jeśli zmienimy plany. Część naszego zespołu rozpoczęła działalność na filarze, po lewej stronie ściany, na Drodze Norweskiej (VI 5.9, 1300 m, Patterson-Teigland-Enerson-Eliassen, 1965). Natomiast ja, Didier Jourdain i François Dupety wyruszyliśmy na klasyczną drogę na północnej ścianie Trollryggen, Rimmon Route (VI 5.10, 900 m, Amatt-Howard-Tweedale, 1965), którą można porównać do Walkera na Grandes Jorasses. Powtórzenie tej drogi było dla nas dużym wyzwaniem, zwłaszcza że linia, która miała być raczej łatwa, okazała się jedną z tych, które uległy oberwaniu w 1998 roku. W każdym razie kiedy wyruszyliśmy i byliśmy już po pierwszym biwaku, dostaliśmy wiadomość od naszego kierownika, który
fot. Thomas Vialletet/Lafuma
F
rancja znana jest jako kraj wyjątkowych wspinaczy i wybitnych alpinistów. Christophe Dumarest nie jest wyjątkiem. Jest wysoko wykwalifikowanym sportowcem, a także niezwykle pomysłowym i uprzejmym człowiekiem, zawsze gotowym do żartów, chętnie dzielącym się z innymi swoim doświadczeniem. „Urodzony w plecaku” – to mogłoby być jego motto, a także trafne podsumowanie jego rzetelnego treningu, jednakże z pewnością nie jest on zainteresowany jedynie osiągnięciami samymi w sobie. Mógłby pochwalić się pierwszymi przejściami wielu dróg w Alpach i większych masywach (Tifenn, V 6 A1 M8+, 1100 m, Aiguille Sans Nom, ściana Nant Blanc; Destruction Massive, północna ściana Tournier Spur, północna ściana Droites, 400 m, 5/ M7/IV; Jean-Chri, 5.12a, A1, 800 m, Hidden Pillar, Freney) a także powtórzeniem wielu najsłynniejszych linii (Lesueur route – przejście klasyczne, ED3, M8+, 900 m, północna ściana Dru; Gousseault/Demaison z wariantem prostującym, 5c/A1/85° lub M7, 1100 m, Dard Reppelin wariantem Die hard, rep a (king) line na północnej ścianie Pélerins), ale zamiast tego woli planować kolejne łańcuchówki ze szczególnym uwzględnieniem ich estetycznego i historycznego aspektu. Opowiada nam o sobie i swoich osiągnięciach, podkreślając istotną rolę determinacji, wytrzymałości i zasad fair play w życiu każdego prawdziwego człowieka gór.
Niech żyje Motyka »
fot. Thomas Vialletet/Lafuma
Christophe, jesteś młody, a tak wiele już osiągnąłeś. Skąd wzięła się twoja miłość do gór? Od najmłodszych lat tata zabierał mnie ze sobą w góry. W tygodniu ciężko pracował, ale w każdy weekend wyjeżdżaliśmy, by eksplorować. Można powiedzieć, że tak naprawdę nie miałem wyboru. Często żartuję, że urodziłem się w plecaku, ponieważ w tamtym czasie właśnie tak to wyglądało. Zrobiłem wszystkie rodzaje kursów górskich i narciarskich i – jeszcze zanim skończyłem dziesięć lat – wszedłem na czterotysięcznik. Wydaje mi się, że to jest powód, dla którego poświęcenie życia górom było dla mnie czymś naturalnym. Moim celem nie było jednak udowodnienie czegokolwiek mojemu tacie czy innym ludziom. Chodziło raczej o to, że w górach czułem się – i nadal tak jest – naprawdę swobodnie; to właśnie tam odnajduję równowagę. Byłeś nominowany do Cristal FFME za ponowne otwarcie drogi Rimmon Route na Troll Wall w 2004 roku – linii,
wr zesień 2013 góry
63
» Arc’ademy
fot. Thomas Vialletet/Lafuma
for. arch. Christophe Dumarest
potwierdził, że dalsza wspinaczka przez miejsce, w którym był obryw jest niemożliwa. Ale my byliśmy mocno nakręceni, mieliśmy już za sobą biwak i znajdowaliśmy się tuż poniżej tego trudnego fragmentu. Wycofanie się znad strefy obrywu nie byłoby takie łatwe, bo droga biegła tam na ukos, zejście na prawo było natomiast niemożliwe, bo musiałoby przebiegać linią innej drogi i wymagało większej ilości sprzętu, którego nie mieliśmy. Mogliśmy się poczuć, jak w pułapce, ale postanowiliśmy stawić czoła oberwanemu fragmentowi. I udało nam się poprowadzić siedem nowych wyciągów jeszcze przed drugim biwakiem. Ponieważ postanowiliśmy wyruszyć na lekko, nie mieliśmy już nic do picia ani do jedzenia. Jednak bez namysłu szliśmy dalej, zabiwakowaliśmy po raz trzeci, wspinaliśmy się dniem i nocą. W końcu na szczycie ściany zrobiliśmy ostatni biwak. Byliśmy bardzo szcześliwi i zadowoleni z naszego osiągnięcia – ponownego otwarcia drogi Rimmon Route w całości. Muszę przyznać, że był to ogromny wysiłek. Nie mieliśmy właściwego sprzętu, odpowiedniego młotka ani wystarczająco dużo szpeju do asekuracji. Moje ręce były w opłakanym stanie. Było to jednak wspaniałe doświadczenie, prawdziwy test naszej psychy, także dlatego, że we wszystkich poczynaniach byliśmy całkiem sami i zdołaliśmy przetrwać głównie dzięki naszej wytrzymałości i silnej woli. Nasz zespół liczył jedenaście osób i wszyscy zdołali przejść Troll Wall – to ogromne osiągnięcie, które bardzo sobie cenię. To był rok 2004. Byłeś wtedy na początku kariery. Później jeździłeś po całym świecie: od Indii po Alaskę, od Argentyny po Kanadę, od Peru po Pakistan – wymieniając tylko niektóre miejsca. Mam jednak wrażenie, że teraz wolisz raczej szukać swoich celów bliżej domu we Francji. Czy te wszystkie odległe podróże wzbogaciły cię jako człowieka? Cóż, przed Troll Wall byłem w Dolomitach i tam zrobiłem Rybę na Marmoladzie i Hasse-Brandler na Cima Grande di Lavaredo. Zaraz po powrocie z Norwegii pojechałem na Alaskę i tam próbowałem swoich sił na wschodniej ścianie Moose’s Tooth. A potem udałem się do Peru. Mogę więc powiedzieć, że to były moje pierwsze prawdziwe wyprawy, ale jako członkowie teamu FFME, zawsze mieliśmy ze sobą instruktora. Był to także rodzaj współzawodnictwa, dawaliśmy z siebie wszystko i rywalizowaliśmy między sobą. Byliśmy młodzi, zdeterminowani i pełni zapału, a dzięki sukcesowi na Troll Wall poczuliśmy dumę. Oczywi-
64
góry wr zesień 2013
ście podczas podróży do odległych miejsc stykasz się z innymi tradycjami i kulturą, więc przy okazji możesz się wiele nauczyć. Jeśli chodzi o system treningowy we Francji, to myślę, że FFME i CAF są raczej wyjątkowe. Nieczęsto spotyka się szkoły, które przygotowują do wyjścia w góry w taki sposób, w jaki robią to ośrodki francuskie. Zgodzisz się z tą opinią? Nie jestem pewien, czy nasz system jest wyjątkowy, ale pewne jest to, że każda mocna francuska ekipa górska została ukształtowana przez FFME i CAF. To bez wątpienia świetne miejsce, żeby doszlifować swoje umiejętności oraz ukierunkować motywację i determinację. Oczywiście jeżeli jesteś mało doświadczony, ale dobrze wytrenowany, to istnieje ryzyko, że podejmiesz się czegoś, co wykracza ponad twoje możliwości. To właśnie dlatego obecność instruktora jest tak ważna na początku. Wziąwszy pod uwagę, że byłeś dziesięć razy na północnej ścianie Grandes Jorasses, podróżowałeś niemal wszędzie, wiele przetrwałeś, można zadać sobie pytanie, co właściwie wspinacz taki jak ty, widzi w tego typu „szkole cierpienia”. Ta różnorodność jest tym, co stanowi o pięknie wspinaczki górskiej. Z jednej strony to adrenalina, z drugiej – piękne widoki. Przekraczasz swoje granice, a w rezultacie coraz bardziej siebie doceniasz i rośnie twoje poczucie własnej wartości. To zmiana, którą mogą zauważyć wszyscy – od bliskich przyjaciół, przez znajomych, aż po obce osoby. Doświadczasz silnych emocji, których próżno szukać w codziennym życiu. W dodatku podejmujesz wielkie ryzyko i konfrontujesz się ze śmiercią. Cały czas towarzyszy ci świadomość, że nawet najmniejszy błąd może doprowadzić do tragedii. Kiedy więc wracasz do domu, widzisz świat w innych barwach i zaczynasz doceniać wszystko, co masz, nawet rzeczy, które wydawały się wcześniej bardzo przyziemne. Oczywiście po jakimś czasie znowu odczuwasz potrzebę doświadczenia tych silnych emocji. Są wspinacze, którzy robią wielkie rzeczy tylko po to, żeby po wszystkim poczuć się docenionym i szanowanym przez innych. Wydaje się, że szukasz nowych przygód we francuskich regionach, raczej nieznanych obcokrajowcom – jak np. Fiz (naprzeciwko masywu Mont Blanc), albo Vercors, w zachodniej części Grenoble. Jak wpadłeś na takie pomysły?
for. arch. Christophe Dumarest
Kiedy planuję nową drogę albo przedsięwzięcie, najbardziej przyciąga mnie aspekt nowości. Bardzo cenię sobie to, że jestem w stanie przekuć swoje wyobrażenia i inspiracje w rzeczywiste pomysły, a potem podzielić się moimi osiągnięciami z innymi. Tak planuję trasy, żeby móc spędzić w górach więcej niż tylko jeden czy dwa dni. Myślę, że jeżeli zaczynasz się wspinać w tak młodym wieku jak ja, to naturalnie przychodzi ci wynajdywanie nowych obwodów, trawersowanie z jednego masywu do drugiego, nadawanie głębszego sensu i nowego znaczenia drogom poprzez ich łączenie. Lubię też zamknąć mapę i poszukać dróg, które wychodzą poza to, co znane i konwencjonalne. Nie wierzę w hierarchię gór: oczywiście Mont Blanc można uznać za moje podwórko i zawsze będę miał sentyment do tego miejsca. To rzeczywiście wspaniały masyw. Ale są też inne miejscówki, które równie dobrze nadają się na wyprawę, jak na przykład Fiz Chain albo Natural Park Vercors – niezbyt wysokie, ale też nie tak znane. W sierpniu 2012 roku, wraz z Yannem Borgnetem przeszliśmy trzy drogi na Glandasse, ścianie Archiane, a także na odległym Mont-Aiguille. Wszystkie linie zostały otwarte w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, ich wyceny to TD/TD+. Są to: Pilier Leprice-Ringuet na Glandasse (400 m, TD+), Voie du Levant na Archiane (400 m, TD) i Voie des Diables na Mt Aiguille (220M TD+). Ciekawe w naszym przedsięwzięciu w Vercors jest to, że te trzy drogi, liczące od 200 do 400 metrów, zrobiliśmy jednego dnia, więc prawdziwym wyzwaniem było wyrobienie się w czasie. Niektórzy mogą myśleć, że to nadludzki wysiłek, bo linie te leżały daleko od siebie, szliśmy pieszo od jednej do drugiej, ale ja nie powiedziałbym, że to było wydarzenie roku. Po prostu bardzo intensywny dzień. W Fiz towarzyszyli mi Yann Borgnet i Rémi Dohoux. Nasza wyprawa trwała
osiem dni i obejmowała osiem wapiennych wielowyciągowych dróg. Zaczęliśmy od Arête de Sales (D, 300 m), później zrobiliśmy Biografiz (8a max, 150+300 m) na Paroi d’Anterne. Następnie Entre les gouttes (7c+ max, 300 m) na Paroi d’Ayères, potem Gurékian-Lenoir (5c, 300 m) i Pilier sud de Platé (500 m) na Le Marteau. Jérôme Orange (6c+, 200 m) na Pic Gaspard i w końcu Albatros (7b+ max, 300 m) na Croix de Fer. To było świetne doświadczenie; całkowicie zanurzyliśmy się w ten mały zaniedbany raj, leżący tuż obok zatłoczonego turystami Chamonix. Spaliśmy w schronach, więc nie musieliśmy za dużo nosić. W pełni wykorzystaliśmy teren – od wschodu do zachodu; od północnego krańca Point de Sales, aż po filar Platé. Kiedy przeżywasz coś takiego, cieszy cię powrót do podstaw: do prostego życia bez zbędnych komplikacji i zanieczyszczeń środowiska. Cenię sobie ekologię. Nad Mont Blanc widuję sporo helikopterów i czasem lubię działać bez użycia żadnej formy transportu poza własnymi stopami. Dlatego postanowiliśmy sfilmować „La voie Bonatti” bez helikopterów. Właśnie, „La voie Bonatti”. Ten film był pokazywany niemal wszędzie i zdobył ważne nagrody na festiwalach w Trento i Autrans. Spodziewałeś się, że odniesie taki sukces? Cóż, myślę, że głównym sukcesem było ukończenie naszej sześciodniowej wyprawy. W końcu mówimy o festiwalach górskich, a nie o Oskarach czy Cannes. Oczywiście, film był pokazywany w wielu miejscach i dobrze jest widzieć, że ludzie zauważają i doceniają nasze wysiłki. Ale najbardziej dumny jestem z faktu, że ten film ma drugie dno. Razem z Brunem (Peyronnetem, reżyserem) pytaliśmy siebie, jaki był prawdziwy cel tego filmu i próbowaliśmy przeanalizować wszystkie możliwości.
» Arc’ademy W listopadzie ubiegłego roku byłeś w Chinach. Co tam robiłeś? Myślisz, że Chiny to przyszłość wspinaczki? Byłem w Chinach jako członek progamu GHM (Groupe de Haute Montagne)-CMDI (Chinese Mountain Development Institute), który miał na celu integrację francuskich i chińskich wspinaczy. Byłem pod wrażeniem tego kraju – tam nadal jest tyle do odkrycia. Chiny otworzyły swoje granice dla ludzi gór około 15 lat temu. Możesz sobie wyobrazić, co to oznacza. Są niczym ukryty skarb. Tamtejsze masywy są zadziwiająco zróżnicowane: pod względem rodzaju skał i krajobrazów. Chiny zajmują tak ogromny obszar, że dają niemal nieograniczone możliwości. Mogę więc powiedzieć, że tam jest przyszłość górskich wypraw – ale także w Pakistanie i Nepalu. Najciekawszym aspektem, zwłaszcza w Chinach, jest eksploracja – to jakby nowy świat, czekający tylko, aby go odkryć. Wracając do mojej wyprawy, rozpoczęliśmy od Trad Climbing Festival w Li Ming w prowincji Yunnan, gdzie wspinaliśmy się w rysach. Był to pierwszy tego typu event w Chinach. Możliwość obserwowania entuzjazmu tak wielu ludzi była niesamowita. Następnie pojechaliśmy w masyw Sichuan, a naszym celem był szczyt Siguniang. Aklimatyzację rozpoczęliśmy, otwierając Largo’s Route (razem z Thomasem Viallatet, 800 m, ED-6/M5/X/5c, szczyt o wysokości 5650 m najprawdopodobniej nigdy wcześniej nie był zdobyty), a próbę zdobycia Siguniang zostawiliśmy na sam koniec. Z powodu kiepskich warunków i bardzo silnego wiatru nie udało nam się jednak wejść na wierzchołek. Jest to więc niezamknięty rozdział, do którego warto wrócić. Także tutaj zrealizowaliśmy 52-minutowy film, w którym występuję razem z innymi członkami teamu. Jego tytuł to „Siguniang m’était conté”, a reżyserem jest Bruno Peyronnet, ten sam, który zrobił „La voie Bonatti”. Film ma być zaprezentowany pod koniec roku na festiwalu we Francji, a później także na innych. Mówiłeś o dwóch ukrytych perełkach – Vercors i Fiz. Mógłbyś powiedzieć coś więcej o innych ciekawych miejscach do wspinania we Francji? Cóż, Chamonix to oczywisty spot. Ma doskonałą lokalizację, tuż przy masywie Mont Blanc. Poza tym znajdują się tam kolejki, które w mgnieniu oka wywiozą cię w górę. Oczywiście ma się tam wrażenie, że cały czas trzeba mieć w ręce kartę kredytową, żeby móc za coś zapłacić – Chamonix to drogie miejsce – albo bilet na
kolejkę. Jest to jednak legendarne miejsce, które daje szansę na bycie o rzut kamieniem od Mont Blanc. Jest też masyw des Écrins, na zachód od Briançon, który jest znacznie mniej uczęszczany i trzeba się więcej nachodzić, żeby zdobyć swoje cele. Może jakość skał nie jest taka, jak w masywie Mont Blanc, ale panuje tu kompletnie inna atmosfera. Czujesz się oderwany od reszty świata, jak w Pirenejach, bez tłumów przewalających się przez Chamonix. Wspinaczom poleciłbym masyw des Cerces, na północ od Briançon, oferujący wspaniałe drogi wielowyciągowe, które często są niedoceniane. Ciekawym miejscem jest też pasmo Aravis, na zachód od Chamonix, a także Calanques na francuskim wybrzeżu – jeżeli lubisz wspinaczkę nad morzem. Tak duży wybór to prawdziwy przywilej! Jakie są twoje plany? Ludzie często mnie o to pytają i zawsze jestem w kropce, czy powinienem ujawniać swoje plany czy nie. Tym razem jest to jeszcze bardziej skomplikowane, bo niedługo po raz drugi zostanę ojcem. Będę więc bardzo zajęty! Mam sporo pomysłów. Chciałbym na przykład popłynąć na Grenlandię, używając starodawnego statku żeglugowego, a potem zrobić tam parę dróg. Jestem pewien, że byłaby to świetna przygoda. Chciałbym też przejść klasycznie długą i trudną drogę, znajdującą się niedaleko mojego domu, która ma 14 wyciągów, a trzy z nich są wycenione na 8a. A skoro już tak się stało, że łańcuchówki to moja specjalność, to szykuję parę naprawdę długich łączonych wspinaczek w europejskich pasmach. Pożyjemy – zobaczymy!
for. arch. Christophe Dumarest
fot. Thomas Vialletet/Lafuma
Czy zrobiliśmy go, żeby stać się rozpoznawalnymi w środowisku? Jasne, fajnie widzieć, że twój film wygrywa nagrody, ale to na pewno nie był nasz cel. Chcieliśmy spróbować odkryć osobę Waltera Bonattiego, dowiedzieć się o nim czegoś jako o człowieku i zastanowić się, jakie przesłanie do środowiska może nieść prezentacja jego postawy. Czego może uczyć nasze doświadczenie i życie wspinacza, który tyle razy podejmował ryzyko, podróżował we wszystkie zakątki świata i miał na koncie tak zdumiewające osiągnięcia? A czego on sam nauczył się poprzez te wydarzenia? Niestety, zmarł we wrześniu 2011 roku, krótko przed tym, jak wypuściliśmy nasz film, dlatego nigdy nie dostaliśmy od niego właściwych odpowiedzi. Chociaż prawdopodobnie można je znaleźć w samym filmie. Był silną osobowością, której wyjątkowości należy szukać zarówno w jego roli topowego wspinacza, jak i sile charakteru. Niewątpliwie te dwa aspekty były połączone w ciekawy sposób. Są ludzie – nie topowi wspinacze ani wyjątkowi sportowcy, ale tacy, którzy po ludzku patrząc, nie mają nic do zaoferowania. Bonatti był wyjątkowym człowiekiem, można to dostrzec oglądając film – słychać to np. w słowach Mirelli Tenderini, a także we fragmentach jego książki. Yann i ja uchodzimy raczej za przeciętnych. Może nie każdy potrafi powtórzyć to, co udało nam się osiągnąć w czasie naszej wyprawy, ale nie chcieliśmy kreować się na niedoścignionych bohaterów. Ważnymi częściami filmu są wstęp i zakończenie, które skupiają się na odnajdywaniu równowagi w życiu. Cieszę się, że akurat one przemówiły do wielu ludzi.
66
góry wr zesień 2013