Życie i twórczość Zuzanny Ginczanki
No. 4/2016 (4)
Co z tymi humanistami?
Wspomnienia z wolontariatu z Emmaus
Wstępniak!
Słowem wstępu W
racamy do Was z kolejnym numerem „Magazynu 204”. Co prawda mieliśmy dłuższą przerwę, ale wykorzystaliśmy ten czas, aby się dla Was doskonalić. Przystrojone światełkami ulice, udekorowane choinki, dźwięki znanych świątecznych piosenek – wszystko to wprowadza w nastrój nadchodzących świąt Bożego Narodzenia. Czytając jeden z artykułów „Magazynu 204” dowiecie się, jak te magiczne święta wyglądały za czasów naszych pradziadków. Okres bożonarodzeniowy to nie tylko czas oczekiwania na prezenty: skłania on nas także do troski o innych. O tym, jak wiele można zyskać pomagając, możecie przeczytać we wspomnieniach naszej wicenaczelnej o pracy w wolontariacie Emmaus. To jednak nie wszystko, co dla Was przygotowaliśmy!
Niewątpliwie znakomita większość z Was studiuje, ale czy kierunek zawsze jest związany z Waszymi zainteresowaniami? W jednym z artykułów znajdziecie refleksję na temat tego, czym podyktowany może
No. 4/2016
być wybór studiów i czy zawsze jest to kierunek zgodny z naszymi aspiracjami, marzeniami i hobby. Wszystkim zainteresowanym sztuką z pewnością przypadnie do gustu artykuł o teatrach studenckich oraz tekst o niedocenianej poetce – Zuzannie Ginczance. A może by tak oderwać się od codziennych obowiązków i spędzić weekend w Amsterdamie? W „Magazynie 204” znajdziecie porady, jak spędzić czas w tym pięknym mieście. Warto także zwrócić uwagę na szczególnie interesujący i dość ważny dla młodych ludzi temat związany z grami w rekrutacji. Na zakończenie chciałabym dodać, że przygotowaliśmy dla Was konkurs z atrakcyjną nagrodą! Więcej szczegółów na stronie 9. Miłej lektury!
Napisz do mnie: magdalena.sibicka@nzs.org.pl
2
Spis treści
W tym numerze: 4
Teatr studencki na UW
Portret Zuzanny Ginczanki
10 18 23 30 29
7
Słowo o studiach humanistycznych Wolontariat w Emmaus
15
Gry w rekrutacji
21
Magazyn 204 szkoli się!
28
Weekend w Amsterdamie
Święta naszych pradziadków
Przegląd działalności NZS UW
Wydawca: Niezależne Zrzeszenie Studentów Organizacji Uczelnianej Uniwersytetu Warszawskiego
Skład i łamanie: Maciej Witkowski Szef działu korekty: Klaudia Uberman
Przewodnicząca: Sylwia Wasiłek
Projekt okładki: Magdalena Bąk
Adres redakcji: Krakowskie Przedmieście 24 00-927 Warszawa; pokój 204
Projekt logo: Magdalena Bąk Stali współpracownicy:
Kontakt: magazyn204@nzs.org.pl
Angela Kormańska, Anna Pernal, Kinga Potocka, Krzysztof Ślasa, Natalia Świerczewska, Agnieszka Salamon, Karolina Sobieszek, Nina Putyńska
Redaktor naczelna: Magdalena Sibicka mail: magdelena.sibicka@nzs.org.pl I Redaktor wicenaczelny: Maciej Witkowski II Redaktor wicenaczelna: Michalina Nowak
No. 4/2016
3
Trochę kultury
Uniwersytet teatralny Uniwersytet Warszawski wśród swojej bogatej oferty dydaktycznej nie ma niestety takich kierunków jak aktorstwo czy wiedza o teatrze. Nie przeszkadza to jednak studentom realizować swoich scenicznych talentów. Na UW działają co najmniej trzy duże teatry. Najwyższy czas je poznać!
U
niwersytet Warszawski, podobnie jak inne duże uczelnie, jest ważnym ośrodkiem życia kulturalnego. Spośród wielu sztuk kultywowanych przez studentów na szczególną uwagę zasługuje działalność teatralna. Teatry i kabarety studenckie od wielu lat cieszą się dużym zainteresowaniem. Przyjrzymy się przez chwilę sylwetkom trzech dużych grup teatralnych działających przy UW.
No. 4/2016
Teatr Hybrydy Uniwersytetu Warszawskiego Jest to najstarsza i najbardziej znana grupa teatralna działająca przy warszawskiej uczelni. Jej początki sięgają 1960 roku. Swego czasu teatrem Hybrydy kierował słynny satyryk i aktor Jan Pietrzak. W czasach komunizmu teatr i klub studencki Hybrydy były ważnym ośrodkiem opozycyjnym. W latach dziewięćdziesiątych scena zaczęła poupadać. Jej reaktywacji podjęto się
4
Trochę kultury w 2005 roku. Od tego czasu teatr Hybrydy jest znów istotnym środowiskiem kultury studenckiej. Aktorzy tworzą coraz to nowe spektakle pod opieką profesjonalnych instruktorów. Informacje o ich aktualnej działalności można znaleźć na ich stronie w Internecie, a także w mediach społecznościowych. W ostatnim czasie teatr Hybrydy wystawił takie spektakle jak Jabłko Adama, Szczęśliwy pech czy Pułapka. Teatr Polonistyki UW im. Eligiusza Szymanisa Kolejnym prężnie działającym zespołem teatralnym jest Teatr Polonistyki, który został założony w 2009 roku i od tego czasu stale się rozwija i w każdym sezonie wystawia kilka spektakli. Ciekawą cechą tej grupy jest to, że studenci mogą realizować się nie tylko jako aktorzy, ale również w reżyserii. Teatr Polonistyki bardzo dobrze dba o promocję swojej działalności m. in. przez sprawnie działający fanpage na Facebooku. Dzięki temu medium możemy dowiedzieć się nie tylko kiedy i gdzie zagrają, ale także znajdziemy tam garść informacji o planach na przyszłość i najbliższych przesłuchaniach, galerie i relacje z poprzednich
spektakli, a także sporo ciekawostek z życia grupy. Jeśli chodzi o ostatnie występy Teatru Polonistyki, to mieliśmy okazję zobaczyć takie spektakle jak Fuzja, Ktoś tutaj był… i Kołysanka dla Ofelii. Ostatnia pozycja na tej liście to monodram w wykonaniu Elżbiety Lewak, która udzieliła obszernego wywiadu w kwietniowym numerze Magazynu 204 (2/2016). Teatr 204 Niezależnego Zrzeszenia Studentów UW Jest to jeden z młodszych teatrów na UW. Początki obecnie działającej grupy sięgają 2014 roku. Jednakże od tego czasu grupa ta szybko się rozwija. Poza bieżącą pracą nad spektaklami dramatycznymi, aktorzy z tej grupy zaangażowali się także w działalność charytatywną. Sztandarowym projektem teatru stał się spektakl świąteczny dla dzieci chorych i z ubogich rodzin. Na ostatnią Gwiazdkę Teatr 204 zagrał spektakl Śnieżka na opak. Przedstawieniom towarzyszyły gry i zabawy z dziećmi, a także rozdawanie drobnych upominków małym widzom. Grupa ma także za sobą premierę dużego spektaklu pt. Wesele na podstawie dramatu Wyspiańskiego.
Fot. Teatr Hybrydy UW
No. 4/2016
5
Trochę kultury
Być może nie są to kreacje pokroju Teatru Narodowego, ale i tak warto sprawdzić co chcą przekazać nam młodzi artyści. Dobry początek obecnego sezonu dał aktorom dużo pozytywnej energii. W Teatrze 204 nikt nie zamierza zwalniać tempa. Zespół już planuje kolejne występy. Bieżące informacje na temat działalności grupy można znaleźć na fanpage’u NZS UW.
dzo często wstęp na spektakle teatrów studenckich jest bezpłatny lub kosztuje ok. 5-10 złotych. Jeśli do tej pory nie zaznajomiliście się z repertuarem uniwersyteckich teatrów, to najwyższy czas nadrobić zaległości!
Maciej Witkowski
Warto wybrać się do teatru Grupy teatralne działające przy UW prezentują wysoki poziom artystyczny. Być może nie są to kreacje pokroju Teatru Narodowego, ale i tak warto sprawdzić co chcą przekazać nam młodzi artyści. Szczególnie, że bar-
© NZS UW
No. 4/2016
6
Trochę kultury
Ginczanka poetka zaginiona Twórczyni dojrzałych wierszy, zjawiskowo piękna, łamiąca stereotypy kobieta, przyjaciółka Tuwima i Gombrowicza, artystka kręgu wielkich twórców dwudziestolecia międzywojennego…
O
tym, kim była Zuzanna Ginczanka, i co osiągnęła w swoim krótkim, nagle przerwanym życiu, można by pisać wiele. Dziwnym zdaje się być fakt, że mimo jej ogromnego talentu, nie tak wielu z nas słyszało o jej poezji. Każdemu Polakowi doskonale znane jest nazwisko Baczyńskiego czy Gajcego, tragicznie zmarłych poetów czasów drugiej wojny światowej. Jednak o Ginczance wspominamy rzadko. Myślę, że warto zapoznać się z tą postacią.
najpierw do Berlina, potem do Ameryki – natomiast matka z nowym mężem osiedliła się w Hiszpanii. Zuzannę, którą bliscy nazywali Sana lub Saneczka, wychowywała babka. Młoda poetka debiutowała utworem „Uczta wakacyjna”, zamieszczonym w gazetce polskiego gimnazjum w Równem, do którego uczęszczała. Miała wówczas zaledwie 14 lat. W 1934 roku jej wiersz „Gramatyka” został wyróżniony w Turnieju Młodych Poetów ogłoszonym przez „Wiadomości Literackie”. Studiowała pedagogikę na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Warszawskiego.
Niektórzy nazywali ją „Tuwimem w spódnicy”. Jej wiersze jednak nie do końca pasowały do poetyki Skamandrytów, choć tak jak oni nasycała swoją twórczość katastrofizmem, buntem, zmysłowością, sensualizmem. Wykorzystywała zwięzłe metafory oraz kojarzące się z Leśmianem słowotwórstwo.
Ogromny wpływ na jej twórczość miał Julian Tuwim. Choć w domu posługiwała się językiem rosyjskim, to zachwyt nad poezją Skamandryty sprawił, że wybrała polski jako język swej sztuki. Już jako gimnazjalistka korespondowała z poetą, który rychło stał się zwolennikiem jej poezji.
Zuzanna Ginczanka, a właściwie Zuzanna Polina Gincburg, urodziła się w Kijowie w marcu 1917 r. w rodzinie żydowskiej. Dorastała na Wołyniu, w domu swej babki. Rodzice opuścili córkę, bowiem ojciec, szukający spełnienia w aktorstwie, wyjechał
No. 4/2016
Po zakończeniu edukacji gimnazjalnej zamieszkała w Warszawie. Szybko zrobiła furorę w tamtejszym
7
Trochę kultury kręgu elity artystycznej. Podziwiano zarówno jej talent, jak i urodę. Bywała w sławnej kawiarni Ziemiańskiej. Pisała do „Wiadomości Literackich” i „Skamandra” oraz do tygodnika satyrycznego „Szpilki” – przeciwstawiała się w swoich tekstach antysemityzmowi i faszyzmowi. W 1936 r. wydała swój jedyny tomik poezji „O centaurach”.
temu dziwić; kobieta-poetka pochodzenia żydowskiego, w zdominowanym przez mężczyzn środowisku z pewnością czuła się obco. Jednak odważnie i bezkompromisowo walczyła swą poezją ze stereotypową wizją kobiecości, z postawami antysemickimi i faszystowskimi. Wbrew wszechobecnemu złu cieszyła się światem.
Podczas wojny musiała ukrywać swe pochodzenie, co było trudne z powodu jej rzucającej się w oczy, wyraźnie semickiej urody. Pierwsze wojenne lata spędziła we Lwowie. Tam wyszła za mąż za krytyka sztuki Michała Weinziehera. Niedługo potem przeniosła się z mężem do Krakowa. Jesienią lub zimą 1944 r. aresztowało ją gestapo. Została rozstrzelana na dziedzińcu więzienia przy ul. Montelupich, zaledwie kilka tygodni przed wejściem do Krakowa Armii Czerwonej.
Wraz z jej przedwczesną śmiercią, Polska utraciła ogromny talent literacki, który długo pozostawał niedoceniony. Dopiero niedawno postać Ginczanki przyciągnęła uwagę badaczy i literaturoznawców. Pierwsza poświęcona jej monografia – „Zuzanna Ginczanka. Życie i twórczość” Izoldy Kielc – wydana została w 1994 r. Kolejna „Wypowiadam wam swoje życie” Agaty Araszkiewicz, ukazała się w 2002 r. Podczas 19. edycji festiwalu Port Literacki we Wrocławiu odbyła się premiera włoskiego filmu dokumentalnego poświęconego poetce „Urwany wiersz” w reżyserii Alessandro Amenta i Mary Mirka Milo.
Poezja Ginczanki nawołuje do „heroicznej radości”, jest przepełniona witalizmem, na przekór tragicznym czasom wojny. Radość tę jednak przyćmiewa widoczny niepokój, poczucie odosobnienia. Nie sposób się
Nina Putyńska
„Dziewictwo" Chaos leszczyn rozchełstanych po deszczu pachnie tłustych orzechów miazgą, krowy rodzą w parnym powietrzu po oborach płonących jak gwiazdy [...] Ścieka żywic miodna pasieczność, wymię kozie ciąży jak dynia - płynie białe mleko jak wieczność w macierzyńskich piersiach świątyni A my... ...w hermetycznych jak stalowy termos sześcianikach tapet brzoskwiniowych, uwikłane po szyję w sukienki, prowadzimy kulturalne rozmowy
No. 4/2016
8
Trochę kultury
„Przyszło” (Przyszło dziś do mnie dzieciństwo w niedoścignioność się rozwłóczyć) Były kiedyś szuflady pełne babcinych kluczy zardzewiałych i lśniących grubych i cienkich - można było wygwizdać na nich różne piosenki [...] A potem znalazłam drzwi do kluczy, które się pogubiło, bo każda godzina życia miała ciężki zamek, a każdy dzień miał swą niedomniętą zawiłość zagubiły się gdzieś pęki czarodziejskich kluczy, na których gwizdałam naiwne piosenki malutkie rzewne pieśni - -
UWAGA, KONKURS! Do którego twórcy z grupy poetyckiej Skamander porównywano Zuzannę Ginczankę?
Wygraj KUBEK NZS UW! Odpowiedzi przesyłajcie na adres: magazyn204@nzs.org.pl Na odpowiedzi czekamy do 22 grudnia 2016 roku!
No. 4/2016
9
Studencki Insider Fot. Pedro Ribeiro Simões (CC BY 2.0)
Humanista w świecie schematów Krótkie kazanie moralizujące dla studentów kierunków humanistycznych o tym, że nie jest tak źle, jak sądzicie, ale wciąż musicie popracować nad sobą. No. 4/2016
10
Studencki Insider
— Co studiujesz? — [wstaw tu nazwę obleganego humanistycznego kierunku] — Ale po tym nie ma pracy… Typowy dialog studenta kierunku humanistycznego z kimkolwiek
B
ądźmy realistami – jeśli ktoś interesuje się rzeczami, które mają powodzenie na rynku pracy (informatyka, ekonomia, etc.), już wygrał życie. Przynajmniej w przekonaniu rodziny i wielu znajomych. Wszak po tym jest praca, po tym jest kasa, po tym można latać codziennie do Londynu na zakupy. Nie przepadasz za matematyką, biologią czy chemią? Poczesne miejsce w Twoim sercu mają poezje Mickiewicza? Nie ma co, przegrałeś. Studiujesz psychologię, bo jesteś nią zainteresowany? Przegrałeś, zdecydowanie. „Płukanie malin” czy „przedłużanie dzieciństwa” – to tylko nieliczne epitety, którym obdarzane są kierunki humanistyczne. Liczne memy dostępne w sieci dowcipkują z filologów polskich i ich możliwości zarobienia milionów na analizach wierszy. Postępująca schematyzacja narzuca nam wszystkim pogląd, w myśl którego studenci kierunków humanistycznych tylko marnują na nich swój czas — nawet jeśli dobrze się uczą, zaś ci, którzy podjęli się wyzwania studiowania czegoś ścisłego, nie muszą nawet nic robić poza chodzeniem na zajęcia — magicznie pójdą spać z dyplomem ukończenia studiów, a obudzą się z wysokopłatną pracą.
No. 4/2016
Rozwijaj się, człowieku
Ale chwila – przecież same studia nie dają pracy. Studenci informatyki często narzekają na to, że na uczelni muszą uczyć się archaicznych języków programowania i rzeczy, które są im nieprzydatne. Sukcesu w zawodzie nie osiągają dzięki ukończeniu studiów i nie wygląda to tak, że pięć lat pilnie się uczą, potem odbierają dyplom i lecą do Google’a pracować na jakimś świetnym stanowisku. Nie. Oni jeszcze w międzyczasie rozwijają się, samodzielnie podążają za trendami na rynku, uczą się języków programowania, które nie są wymagane na studiach, ale które oni lubią, albo które rynek lubi. Wielu studentów informatyki dostaje pracę już na I roku studiów, jeszcze w trakcie pierwszego semestru. Dlaczego? Ano dlatego, że już wcześniej – w gimnazjum, liceum – poświęcali się swojej pasji, programując, śledząc nowinki technologiczne i uczestnicząc w kołach naukowych. Czyli po prostu rozwijali się. Humanistom jest w tej kwestii nieco ciężej z jednego prostego powodu. Humanistyka to rzecz nieco bardziej ogólna niż informatyka. W humanistykę wcisnąć można w zasadzie wszystko; być może dlatego, że po części jest to też humanistyczne podejście do wszystkiego, co tworzy człowiek, a więc i pośrednio informatyki.
11
Studencki Insider Trudno zatem jednoznacznie stwierdzić, czym konkretnie są „przedmioty humanistyczne”, podczas gdy nikt nie ma problemu ze wskazaniem, co można traktować jako „kierunki ścisłe”.
po prostu nieużyteczny przedmiot, który należy zakuć, zdać i zapomnieć; alternatywnie — wyśmiać. No bo co, proszę Ciebie, taki filolog polski może robić po studiach?
A schematyzacja, o której już wspomniałam, wymaga szufladkowania i ciągłego przylepiania etykietek, aby wszystko było jasne i konkretne. Nie ma w naszym życiu miejsca na rzeczy nieokreślone, niepewne. Jeśli ktoś studiuje historię, to na pewno zostanie nauczycielem historii albo dyżurnym historykiem na uniwersytecie. Absolwent psychologii z kolei będzie psychologiem. Absolwent informatyki? No tak, informatykiem…
Jest sobie więc taki człowiek i mówi: „jestem humanistą”. Na pytanie, co chce robić w życiu, rzecze: „nie wiem”. No jasne, wielu z nas nie wie, co chce robić w życiu, zwłaszcza gdy jesteśmy jeszcze na etapie gimnazjum czy liceum. Niektórzy nawet po ukończeniu studiów nie wiedzą, co chcą robić w życiu. Szkoda tylko, że humaniści jako cała grupa są definiowani przez pryzmat tych osób, które idą na studia, aby odbębnić swoje i dostać dyplom bez przesadnego wysiłku.
Schematy, schematy Stygmatyzacja studiów humanistycznych wynika również z tej schematyzacji, że liczy się nazwa kierunku, nie zaś efekty kształcenia na nim. Te rubryczki, które wypełniają wykładowcy w USOS-ie, i których nigdy nikt nie czyta, w istocie zawierają ważne informacje dla studentów — to efekty kształcenia decydują o tym, jak przydatny jest dany przedmiot i jakie umiejętności zdobywamy na nim. Taka analiza literatury rozwija w nas spostrzegawczość i wrażliwość na otaczające nas przesłania, motywy, które możemy wykorzystać potem w np. docieraniu do ludzi z reklamą — a dla wielu to i tak będzie
I nikogo nie obchodzi to, że bez nauk humanistycznych nie rozumielibyśmy dzisiaj człowieka tak dobrze, jak to robimy. Być może potrafilibyśmy opisać świat w słowach biologa, być może moglibyśmy go zrozumieć tylko za pomocą praw fizyki i być może moglibyśmy zyskać wgląd w umysły ludzkie za pomocą zaawansowanej technologii wynalezionej przez robotyków. Tylko czy docenialibyśmy wtedy siłę emocji i uczuć, czy rozumielibyśmy prawidła idei i ustrojów politycznych, w końcu — czy moglibyśmy rozmawiać ze sobą jak człowiek z człowiekiem? Oczywiście, bez praw chemicznych czy odkryć Fot. Karen (CC BY 2.0)
No. 4/2016
12
Studencki Insider Fot. Oatsy40 (CC BY 2.0)
matematycznych też byśmy wiele nie zrobili. I w tym tkwi sęk — humaniści i ścisłowcy wzajemnie się uzupełniają, tworząc nowy świat. Sens dysputowania nad tym, która strona jest lepsza, jest wątpliwy, a sama dyskusja zbyt często kończy się rzuceniem odnośnika do ostatnich statystyk zarobków i lapidarnym komentarzem „hehe, humaniści do Maka”. Oni poszli za głosem swojego serca Czy istnieją przykłady humanistów, którzy odnieśli sukces? Naturalnie. Chociażby liczni blogerzy (Fashionelka — studentka psychologii, Andrzej Tucholski — socjologia), pracownicy naukowi (czy musimy wymieniać słynnych ludzi, z którymi macie zajęcia na co dzień?) czy pisarze (Umberto Eco…). A gdy poszukamy dalej, poza oczywiste zawody, znajdziemy chociażby Rafała Madajczaka — twórcę ASZDziennika, samodzielnie wykreowanego medium, które ma markę rozpoznawalną w całym polskim Internecie.
Jak zauważa wiele osób, humanistyczne umysły przydają się także w start-upach, przedsiębiorstwach, które rozpoczynają funkcjonowanie na rynku. Któż będzie prowadził korespondencję z klientami czy reklamował nowy produkt? Informatyk klepiący kod dzień i noc? Najistotniejszą rzeczą jest wiedzieć, jakie mamy zalety i jak możemy je wykorzystać. W skrócie — jaki mamy pomysł na siebie. A rzeczą najgorszą jest to, gdy humanista sam popada w schematy i powiela powtarzane wokół niego frazy, zamiast przyjrzeć się samemu sobie. Nie mam pomysłu na siebie No dobrze, ale jak się wziąć za siebie? Dobrze jest zacząć od wyznaczenia swoich zainteresowań. Być może, droga osobo czytająca ten tekst, właśnie pomyślałaś coś w stylu: „heh, moje zainteresowania — a czy namiętne oglądanie seriali (czytanie romansów, pisanie fanfików, wklejanie memów na mojej własnej
Jak zauważa wiele osób, humanistyczne umysły przydają się także w start-upach, przedsiębiorstwach, które rozpoczynają funkcjonowanie na rynku. Któż będzie prowadził korespondencję z klientami czy reklamował nowy produkt? Informatyk klepiący kod dzień i noc? No. 4/2016
13
Studencki Insider stronie fejsowej, etc.) się liczy?” Oczywiście. W końcu chodzi o to, żeby swoje zainteresowania obrócić w coś, co nam przyniesie zysk – niekoniecznie materialny, samo zdobywanie doświadczenia jest też świetne na dobry początek. Oglądasz seriale – pisz recenzje, rób maratony seriali (w NZS-ie na przykład). Czytasz romanse? Oceniaj je na stosownych stronach, twórz fankluby fanów Harlequina. Piszesz opowiadania fanowskie? A wiesz, ilu dobrych autorów zaczynało w ten sposób? Masz własny fanpage na Facebooku? Może czas na zdobycie doświadczenia z zakresu zarządzania nim?
coś fajnego?), różne organizacje studenckie (NZS, ktoś coś kojarzy?), magazyny studenckie (zdobywanie doświadczenia!) i jeszcze więcej innych fajnych rzeczy. Po prostu – nie zmarnuj studiów i nie pozwól ludziom na mówienie, że „nic na tych studiach nie robisz”, „po tym nie będziesz miał pracy”. Owszem, robisz dużo: rozwijasz się, wykorzystujesz swoje zainteresowania, aby zdobyć życiowe doświadczenie (i potencjalnie interesującą Cię pracę), i po prostu dobrze się bawisz. A gdy otrzymasz dyplom – nie będziesz żałował.
Wszystko można obrócić w biznes. Wiedza ze studiów się przyda, ale pamiętaj, że studia to nie tylko wiedza, ale też i kontakty (może znajdziesz fanów danego serialu na swoim kierunku i razem założycie
Mike Petrucci (CC BY-SA 2.0)
No. 4/2016
14
Karolina Sobieszek
Studencki Insider
Emmaus wysepka świata
J
ak było? – to pytanie najczęściej słyszymy wróciwszy z podróży. Zazwyczaj odpowiadamy: świetnie, pogoda dopisała, ludzie byli mili, a widoki i piaszczyste plaże przepiękne. Chwalimy się zdobytymi szczytami czy przetańczonymi nocami. W przypadku wolontariatu Emmaus trudno odpowiedzieć na to pytanie. Jasne, mogę powiedzieć, że pogoda przez większość czasu dopisywała, ale przy pracy w wielkim zakurzonym magazynie 30-stopniowy upał był średnią atrakcją. Czy ludzie byli mili? Tutaj zaczynają się schody, bo wchodząc do zamkniętej komuny trzeba przejść kilka etapów asymilacji. Przyjeżdżając chciało mi się płakać i kombinowałam jak stamtąd uciec. Po trzech tygodniach łezka zakręciła mi się w oku, bo tak ciężko było opuszczać tamten świat. Gdy widzę, że komuś naprawdę zależy na tym, żebym odpowiedziała jak było, zaczynam od krótkiego historycznego zaplecza. Emmaus założył po II wojnie światowej w 1949 roku ojciec Piotr, który, widząc biedę, głód i przemarzniętych bezdomnych, zwrócił się do ludzi dobrego serca, by podzielili się tym, czego nie potrzebują np. ciepłymi rzeczami. Ilość darów przerosła najśmielsze oczekiwania, co dodało rozpędu do dalszego działania. Obecnie wspólnot Emmaus jest około 300, znajdują się na 4 kontynentach w 35 krajach i różnią się od siebie, jednak wszystkie bazują na tych samych podstawach: praca, solidarność i czucie się potrzebnym. W uproszczeniu mówiąc, do wspólnoty może wejść każdy, jednak na początku działalności
No. 4/2016
Emmaus mieszkańcami komun czyli kompanionami (compagnon, z fr. kompan, współtowarzysz) mogli być tylko mężczyźni, co pozostawiło swoje pokłosie. We wspólnocie, do której trafiłam, była tylko jedna kobieta kompanion, w zasadzie 19-letnia dziewczyna, która mogła tam być dlatego, że przyjechała razem ze swoim facetem. Może to się wydawać niesprawiedliwe, jednak po moich doświadczeniach wiem, że samotna kobieta miałaby ciężkie życie codziennie wśród pięćdziesięciu mężczyzn. Gdy przyjechałam, okazało się, że jest zupełnie inaczej niż to sobie wyobrażałam. Prawie w ogóle nie było młodych osób, wspólnota znajdowała się dobrych kilka kilometrów od miasta, które przy rekrutacji widniało jako miejsce mojego pobytu, a kilkadziesiąt par męskich oczu zwróconych na pocieszne dziewczę w czerwonych okularach początkowo napędziło mi stracha. Po pierwszym szoku i poczuciu niepasowania wrosłam we wspólnotę, próbując czerpać z wyjazdu ponad limit. Wśród kompanionów były osoby rozmaitych narodowości (jeden Polak), różnej karnacji oraz w rozbieżnym wieku. Większość mówiła po francusku, jednak w przypadku wielu z nich język ten dalece odbiegał od tego, którym posługiwałam się na uniwersytecie. Inni mówili jedynie po angielsku, ale mimo to stanowili integralną część wspólnoty. Znalazłam się tam przypadkowo. Całkiem świadomie chciałam pojechać na wolontariat do Francji, jednak na Emmaus zdecydowałam się spontanicznie. Zaufa-
15
Studencki Insider na francuska organizacja w Warszawie wśród innych pozycji polecała właśnie tę wspólnotę. Wystarczyło wypełnić internetowy formularz, wybrać trzy miejsca (spośród ponad dwudziestu) i podać datę. Od siebie musiałam napisać tylko krótką wiadomość. Bardzo chciałam pojechać do Marsylii, jednak pokierowano mnie na północny wschód czyli do Metz, a prawdę mówiąc do miasteczka Peltre oddalonego od Metz ok. 7 km. Dziwne wydawało mi się to, że tak naprawdę nie chcą ode mnie żadnych szczegółów, nawet zdjęcia. Do ostatniej chwili nie byłam pewna, czy ten szalony pomysł samotnego wyjazdu do kraju tuż po atakach terrorystycznych ze szczątkowymi wiadomościami od organizatorów nie jest jednak zbyt wariacki nawet jak na mnie. Mimo wszystko postanowiłam spróbować i wsiąść do autokaru jadącego 26 godzin, by dotrzeć do wysepki świata czyli zamkniętej wspólnoty żyjącej jakby obok normalnej rzeczywistości. Skoro Emmaus założyła osoba duchowna można by sądzić, że wspólnoty przywiązują dużą wagę do religii. Zdziwiłam się, kiedy na wstępie, mimo że nie pytałam, dyrektor oznajmił mi, że tutaj nikogo nie obchodzi
czy wierzę i w co wierzę. Oprócz obrazów z podobizną ojca Piotra nie było innych religijnych śladów. Kilka osób w niedziele udawało się na msze, inni w soboty chodzili do synagogi, co w języku kompanionów znaczyło wyjście na piwo. Na terenie należącym do Emmaus trzeba było przestrzegać kilku reguł w tym niespożywania alkoholu. Podstawowym warunkiem życia w komunie jest praca. Emmaus przyjmuje każdego: bezdomnego, bezrobotnego, na życiowym zakręcie i da wszystko to, co jest niezbędne do życia: pokój, wyżywienie, ubranie i drobne kieszonkowe (naprawdę bardzo drobne), jednak pod warunkiem, że będziesz pracować. Jeśli przestrzega się reguł, można żyć we wspólnocie tyle, ile się chce. Podczas swojego pobytu byłam świadkiem swoistej banicji, czyli wygnania kompaniona, który po nielegalnym spożyciu alkoholu dał upust agresji wymierzając cios czarnoskóremu koledze. W Emmaus każdy dobrze wie, kto jest kim i na co można sobie pozwolić w czyim towarzystwie. Oprócz kompanionów pieczę nad maszyną organizacji sprawuje dyrekcja i zarząd. Poza nimi są też osoby pracujące podobnie jak oni, ale zatrudnione na umowę
© NZS UW
No. 4/2016
16
Studencki Insider
i nie mieszkające na terenie komuny. Nie jest łatwo kierować życiem wspólnoty. Trzeba monitorować samopoczucie i pracę kompanionów, zapobiegać ewentualnym konfliktom i reagować na ich potrzeby. Oprócz tego sam mechanizm funkcjonowania Emmaus wymaga dużej sprawności organizacyjnej. Tak jak w pierwszych latach od założenia organizacji, tak i teraz działa ona dzięki darom. Ktoś przynosi coś, co już mu jest niepotrzebne: ubrania, rzeczy do domu, sprzęt elektryczny. My to naprawiamy, czyścimy i w atrakcyjnej cenie sprzedajemy w ogromnym magazynie znajdującym się na terenie komuny. Sporo rzeczy nie nadaje się do użytku, jednak większość „śmieci” idzie do recyklingu, na którym Emmaus również zarabia.
podróżowaliśmy (za bilety zwracała nam komuna). Jechałam tam z dwóch powodów: żeby zrobić coś dobrego i podszkolić swój francuski. Na miejscu okazało się, że organizacja funkcjonowałaby tak samo i bez mojej pomocy, jednak dzięki nam – młodym wolontariuszom, których nikt nie zmuszał, by tam jechać, osoby żyjące w komunie mogły poczuć, że nie są zapomniane przez świat. Gdy przyjechałam, jeden kompanion nazwał mnie turystką. Wyjeżdżając nadal nią byłam, jednak czułam, że dałam tym ludziom część siebie, a tego nie da się doświadczyć na wycieczce all inclusive.
Michalina Nowak
Mimo tego że byłam w Emmaus Peltre tylko trzy tygodnie, poczułam się częścią tej wspólnoty. Jako wolontariuszy traktowali nas tam dosyć ulgowo. Pracowaliśmy mniej niż pozostali, a w wolne dni
Jechałam tam z dwóch powodów: żeby zrobić coś dobrego i podszkolić swój francuski. Na miejscu okazało się, że organizacja funkcjonowałaby tak samo i bez mojej pomocy, jednak dzięki nam – młodym wolontariuszom, których nikt nie zmuszał, by tam jechać, osoby żyjące w komunie mogły poczuć, że nie są zapomniane przez świat.
No. 4/2016
17
Weekend w...
Fot. Moyan Brenn (CC BY 2.0)
I AmSterdam Jestem Amsterdamem
No. 4/2016
18
Weekend w... Fot. Fred Bigio (CC BY 2.0)
Z
a pierwszym razem olbrzymi napis na Museumplein wydał mi się kiczowaty. Jednak w miarę upływu czasu coraz bardziej się z nim utożsamiałam. Amsterdam to nie miasto W KTÓRYM się jest, a KTÓRYM się jest. To miasto, w które się wrasta i do którego się wraca, a nie przyjeżdża. Marzenia się spełniają Zawsze chciałam tam pojechać. Plątanina kanałów, mostów i świateł, które widziałam na zdjęciach i nagraniach, wydawała się magiczna. I rzeczywiście, magiczny to słowo, które zdecydowanie najlepiej opisuje to miasto. Amsterdam nie należy do przereklamowanych atrakcji turystycznych. Wszystkiego, czego oczekuje przeciętny (i nie tylko) turysta, jest tam naprawdę dużo. Kanały, kamieniczki, muzea, budki z frytkami, coffeeshopy i prostytutki w Dzielnicy Czerwonych Latarni. Tego nie da się nie zobaczyć, choćby przypadkiem. Dlatego Amsterdam nie zawodzi nikogo. Począwszy od poszukiwaczy wrażeń i dobrej zabawy, na koneserach sztuki skończywszy. Miasto sztuki Liczba muzeów na kilometr kwadratowy stawia Amsterdam w czołówce miast pretendujących do miana
No. 4/2016
światowej stolicy sztuki. Słynne Rijksmuseum mieści ogromną kolekcję dzieł Rembrandta i Vermeera; w Van Gogh Museum można podziwiać setki prac holenderskiego mistrza, a to tylko najbardziej znane galerie. Ale to nie jedyny powód, dla którego stolica Holandii zasługuje na tytuł stolicy sztuki. Amsterdam jest otwarty na różnorodność, kreatywność, inicjatywę. Klimat wąskich, subtelnie oświetlonych uliczek inspiruje i przyciąga z całego świata ulicznych muzyków i aktorów. Właśnie dlatego miasto pełne jest niespotykanego nigdzie indziej uroku. Miasto rozrywki Na pierwszy rzut oka atmosfera panująca w mieście przypomina ogromny festiwal. Ludzie niespiesznie przemierzają handlowe uliczki, zaglądają do barów, restauracji i coffeshopów. Piją typowe holenderskie małe piwa i palą jointy. Wokół słychać śmiech i gwar rozmów. Plac Dam, za dnia tłumnie odwiedzane centrum miasta, po zmroku zasypia. Życie przenosi się w imprezowe części Amsterdamu. Rano wyludnione, wieczorem pełne gwaru, głośnej muzyki, dymu, zapachu jedzenia i marihuany. Cichną dopiero późną nocą, kiedy ostatni klienci znikają w hostelach. Poranny spacer po Amsterdamie przypomina wycieczkę po warszawskim Nowym Świecie w niedzielę o 8 rano.
19
Weekend w... Odpoczynek po szalonej nocy trwa w najlepsze, a hostelowe śniadanie o 8.30 to propozycja jedynie dla najbardziej zdyscyplinowanych. Jeśli czegoś nie da się kupić nigdzie, z pewnością znajdziesz to w Amsterdamie Spędziwszy kilka dni w stolicy Holandii nie da się nie zauważyć, że w sklepikach, kioskach i na targach staroci można znaleźć dosłownie wszystko. Od kołyszącego się papieża Franciszka czy Baracka Obamy na baterie słoneczne, przez startery do samodzielnej uprawy marihuany, na babyshisherze (niewielkiego urządzenia wydającego z siebie odgłos uciszania dziecka o regulowanym nasileniu i tempie) skończywszy. Jeśli więc macie problem ze znalezieniem oryginalnego prezentu, wskakujcie w pociąg lub samolot do Holandii, tym bardziej, że ceny – wbrew pozorom – wcale nie są wygórowane.
trwał trochę dłużej niż weekend, ale zdążyłam poczuć się tam jak w domu, mimo tego, że prawie każdą noc spędzałam w innym hostelu. Nie znam innego miejsca, w którym kierowca autobusu życzy wysiadającym pasażerom miłego wieczoru, policjanci cierpliwie odpowiadają na pytania zdezorientowanych turystów i zamiast wystawiać mandaty, uprzejmie tłumaczą, co zrobić i gdzie się udać, a od nieznajomego na ulicy można usłyszeć: Jesteś piękna, a Ty jesteś szczęściarzem. Promotorzy restauracji (szerzej znani jako naganiacze) nie bombardują nas sztucznymi uprzejmościami, a mówią bez ogródek: Why? We need money J, a jeśli siedzisz na ulicy i martwisz się jakimś problemem, na pewno znajdzie się ktoś, kto podejdzie i zapyta, jak może Ci pomóc. W Amsterdamie nie da się zaznać anonimowości czy samotności. To nie jest typowa europejska metropolia. To miasto, KTÓRYM SIĘ JEST. I Amsterdam. Jestem Amsterdamem.
Natalia Świerczewska
I love A’dam To wyjątkowe miejsce, gdzie nie istnieją bariery, nic nie ogranicza wolności ani tolerancji dla odmienności. Przyjechawszy z Polski – nieco egzotyczne; wyjeżdżając po kilku dniach – niesamowite. Mój pobyt w Amsterdamie
W Amsterdamie nie da się zaznać anonimowości czy samotności.
Fot. Nestor Ferraro (CC BY 2.0)
No. 4/2016
20
Studencki Insider Fot. Jakub Kadlec (CC BY 2.0)
Gry w rekrutacji i doskonaleniu talentów
W mowie codziennej używamy często zwrotu „świat idzie do przodu.” Jest w tym wiele prawdy bo wszystko co nas otacza idzie do przodu bądź znika. Jedną z innowacji, którą chcę omówić w niniejszym artykule są gry w rekrutacji i doskonaleniu talentów. Ostatnimi czasy w świecie biznesu coraz częściej słyszymy o poszukiwaniu innowacyjnych metod rekrutacji, atrakcyjnych zwłaszcza dla pokolenia Y, niebazujących jedynie na rozmowach kwalifikacyjnych czy tym bardziej Assessment Centre, które dla wielu firm jest bardzo kosztownym narzędziem. Podobnie jest w przypadku rozwoju talentów. Coraz więcej polskich pracodawców nie satysfakcjonuje pracownik przychodzący na 9:00 do pracy jak „na skazanie” , odliczający minuty do wyjścia czy scrollujący pół dnia Facebooka. Coraz większej liczbie szefów i menagerów zależy na tym by wydobywać zarówno z zespołu jak i pojedynczych jednostek to co najlepsze, bazować na ich talentach i je rozwijać. Sprzyja to także pozytywnemu wizerunkowi pracodawcy (ang. employer branding) .
gier. Jedną z nich jest Pracownia Gier Szkoleniowych, która jest prekursorem tego typu przedsięwzięcia. Firma ta zaprojektowała czy stworzyła gry i symulacje badające i rozwijające różnego typu kompetencje takie jak orientacja na klienta, myślenie systemowe, przywództwo, zaangażowanie, motywacja, zmiana czy sytuacje stresowe. Sprzyja to moim zdaniem nie tylko rozwojowi powyższych kompetencji, ale także integracji zespołu.
Gry rozwiązaniem dla rekrutacji i rozwoju?
Będąc stażystką w Pracowni Gier Szkoleniowych, sama miałam okazję być uczestnikiem dwóch tego typu gier. Pierwsza z nich to gra mierząca kompetencje Archipelago. W symulacji uczestnik zostaje przeniesiony na rajską wyspę na której wciela się w zarządcę nieruchomościami a jego zadaniem jest zdobycie jak największej liczby klientów, sprzedanie jak największej liczby posiadłości.
W Polsce istnieje kilka firm zajmujących się projektowaniem
Gra doskonale bada orientację na klienta, dbanie
No. 4/2016
21
Studencki Insider Fot. Asja Boroš (CC BY 2.0)
o potrzeby potencjalnego najemcy, a także działanie w sytuacji stresowej, ponieważ na złożenie oferty mamy określony czas i odpowiednią liczbę punktów po której przekroczeniu nie mamy już szans na żaden ruch i musimy przejść do następnej rundy. Po zakończeniu rozgrywki generowany jest raport poziomu dwunastu kompetencji wyłonionych z trzech obszarów kompetencyjnych: definiowania i osiągania celów, myślenia systemowego oraz orientacji na klienta. Wygenerowany raport jest wskazówką zarówno dla pracodawcy jak i kandydata. Dla pierwszego z nich jest to wskazówka jak postępować z daną jednostką, jak wykorzystywać talent danego człowieka jak również, które z obszarów wymagają rozwoju. Kolejną rozgrywką w której brałam udział był Sunflower. W tym przypadku jest to gra stacjonarna, wymagająca obecności uczestników na miejscu. Jest doskonałym narzędziem do badania orientacji na klienta. W grze uczestnicy mają za zadanie zbudować z klocków konstrukcję zgodną z oczekiwaniami klienta. Przed rozpoczęciem ostatecznej rozgrywki mogą zadać klientom dowolną liczbę pytań co może im pomóc w rozwiązaniu zadania. Efekt końcowy ulega precyzyjnej ocenie klienta.
No. 4/2016
Podsumowując myślę, że gry mogą być jedną z efektywnych metod pozyskania nowych pracowników czy rozwoju talentów. Tak jak wspomniałam wcześniej rozwija to wśród zespołów wiele kompetencji, może by na początku stresujące, lecz potem uczestnicy traktują to bardziej jako zabawę i współzawodnictwo. Robiąc małą sondę wśród moich znajomych zdania były podzielone. Niektórzy z nich są jednak zwolennikami tradycyjnych rozmów, uważają, że metoda z zastosowaniem gier przysparza zbyt wiele stresu w związku z czym wyniki mogą okazać się niemiarodajne. Inna osoba z kolei uważa gry za niezły pomysł, jednak jej zdaniem, zdeterminowane osoby szybko nauczą się tego czego oczekuje od nich pracodawca a najlepszym sposobem na sprawdzenie potencjalnego pracownika są dni próbne. Oznacza to, że w polskim społeczeństwie potrzeba jeszcze kilku bądź kilkunastu lat by społeczeństwo przystosowało się do nowocześniejszych metod doboru i rozwoju pracowników.
22
Kinga Potocka
Historia, która trwa
Tak drzewiej bywało… Boże Narodzenie naszych pradziadów Chyba żadne święto w tradycji polskiej nie oferuje takiego bogactwa potraw, obyczajów, wzruszeń i przesądów, jak Święta Bożego Narodzenia.
No. 4/2016
23
Historia, która trwa
B
iały obrus, pod którym zaznacza się szeleszcząca wypukłość kępki siana, pachnąca świeżym igliwiem i żywicą choinka, której woń ustępuje tylko zapachom z kuchni… A nawet fakt, że Wigilia stała się dniem wyjątkowej bliskości z rodziną, jest wynikiem wielu wieków wzajemnego przenikania się kultur różnych narodów, ludów i wyznań. Poznawanie źródeł tych przemian jest kluczem nie tylko do rozwiązania zagadki, czym różni się Mikołaj od Gwiazdora – prześledzenie różnorodności wigilijno-świątecznych obyczajów pozwala pojąć mnogość wpływów, jakie oddziaływały na kulturę polską. Jej wewnętrzna regionalna różnorodność fascynuje i uzmysławia, że choć obrzędy mogą diametralnie się między sobą różnić, dla większości ludzi Boże Narodzenie oznacza to samo: wyjątkowe święto. Różnorodność wigilijno-świątecznych obrzędów ma swoje początki wcześniej nawet niż samo chrześcijaństwo. Grudzień zarówno dla dawnych Słowian, jak i Rzymian, oznaczał czas przesilenia zimowego.
No. 4/2016
Dwudziestego czwartego grudnia (naturalnie, wedle kalendarza łacińskiego) nasi praprzodkowie obchodzili święto zmarłych, a dzień następny – był pierwszym dniem nowego roku; rzymskie święta zimowe rozpoczynały się już 17 grudnia, od kilkudniowych Saturnaliów. 23 Dwudziestego trzeciego grudnia obchodzono Larentalia, podczas których składano ofiary zmarłym przodkom, a 25 grudnia był świętem Narodzin Niezwyciężonego Słońca. Święto miało swój rodowód jeszcze w czasach perskich, gdzie cześć oddawano Mitrze, bogu słońca; jego kult był bardzo rozpowszechniony wśród legionów rzymskich stacjonujących w Azji Mniejszej i z czasem, wraz z wędrówkami wojsk, święto rozpowszechniło się w całej Europie. Natomiast Kościół, wykorzystując te zbieżności w datach i charakterach świąt, zastąpił bogów słońca Chrystusem – który dla chrześcijan także jest rozbłyskiem światła w ciemności. Wigilijna wieczerza jest bowiem swego rodzaju kontynuacją eulogiów, obrzędu popularnego w pierwszych wiekach chrześcijaństwa,
24
Historia, która trwa
Zazębienie się tak wielu tradycji spowodowało powstanie jedynej w swoim rodzaju mozaiki obrzędowej, gdzie z zadumą świąt zmarłych łączy się radość Saturnaliów oraz powaga liturgii kościelnej.
gdzie wierni obdarowywali się chlebem nieofiarnym; tak samo agape, pierwsza uczta chrześcijan upamiętniająca ostatnią wieczerzę. Zazębienie się tak wielu tradycji spowodowało powstanie jedynej w swoim rodzaju mozaiki obrzędowej, gdzie z zadumą świąt zmarłych łączy się radość Saturnaliów oraz powaga liturgii kościelnej. Dlatego też w pierwszych wiekach współistnienia Kościoła i tradycji pogańskiej, na porządku dziennym były żarty w czasie nabożeństwa (jak zszywanie ubrań wiernym w kościele), a wierzenia ludowe wciąż wypełnione były powracającymi duchami przodków, zwierzętami mówiącymi ludzkim głosem, drzewami rodzącymi owoce w środku zimy, a nawet… kwiatami paproci. Poczucie nadnaturalności wigilijnej nocy w niektórych regionach utrzymało się bardzo długo – jeszcze w XIX wieku we wschodniej Polsce wierzono, że patrząc przez dziurkę od klucza, można ujrzeć niedawno zmarłą osobę. Na Kresach w zwyczaju było skrapianie wódką obrusu wigilijnego i kładzeniu nań kawałków potraw, aby duchy miały się czym posilić – a po wieczerzy mogły oblizać łyżki. Skoro o wieczerzy mowa (nazywanej dawniej też Kolendą lub Pańską Wieczerzą, a na Litwie kutią lub kucją, od potrawy, która stanowiła podstawę wcześniejszych słowiańskich zaduszek) – choć jeszcze do XVIII wieku wigilia kojarzyła się nie z zadumą, a z zabawą, to nieodmiennie sama wieczerza miała charakter uroczysty i poważny. Powagę tę, oprócz samej dostojności święta kościelnego, uzasadniała wiara, że następny rok będzie wyglądać tak, jak wyglądała Wigilia w starym roku. Nie wolno zatem było wstawać od stołu ani nawet rozmawiać: dlatego też
No. 4/2016
wszystkie potrawy należało od razu postawić na stole i jedynie gospodarz mógł mówić głośno. Pozostali wieczerzali, porozumiewając się na migi; wierzono bowiem, że zachowanie milczenia ustrzeże domowników przed kłótniami lub nadmiernym gadulstwem. Natomiast przedwczesne wstanie od stołu wieszczyło śmierć w przeciągu roku. Widmo śmierci towarzyszyło nawet umiejscowieniu biesiadników przy stole – siadano wedle starszeństwa, aby śmierć zabierała w tej właśnie kolejności. Nieparzysta liczba gości zwiastowała rychły zgon członka rodziny. Szczególnie przestrzegano, by do wieczerzy nie zasiadło trzynaście osób – uważano ją za szczególnie feralną, gdyż Jezus w Ogrójcu zasiadł do posiłku z dwunastoma apostołami. Nie oznacza to jednak, że prasłowiański duch zaduszek zdominował całkowicie dawne obrzędy wigilijne. Gdy liczba biesiadników byłe nieparzysta, do stołu zapraszano kogoś ze służby lub czeladzi; w przypadku domów mieszczańskich i chłopskich, domownicy oferowali swą gościnność żebrakom. Zwyczaj ten odzwierciedla zarówno zrównanie stanów w czasie Saturnaliów (wtedy nierzadko panowie usługiwali swym niewolnikom), jak i jest pamiątką tego, że Chrystus jadał razem z ubogimi. Przed zasiądnięciem do stołu należało jeszcze podzielić się opłatkiem – ten kulminacyjny moment wieczerzy przetrwał niezmieniony do dziś. Jest nie tylko szczególnym odbiciem dawnych eulogiów, ale i tradycją rdzennie polską, niewystępującą w innych krajach, co wydaje się szczególne, skoro żelazorytnictwo opłatkowe jest wynalazkiem importowanym, podczas gdy to polscy rzemieślnicy doprowadzili tę technikę do rangi sztuki, nadając jej niemal narodowy charakter.
25
Historia, która trwa
Na ozdobnych formach do pieczenia umieszczano niekiedy wizerunki całych miast, z uwzględnieniem najbardziej charakterystycznych kościołów i zamków, a z kolei paczki na opłatki – równie ozdobne – dekorowane były scenami biblijnymi, takimi jak jak szopka betlejemska czy pokłon trzech króli. Dzielenie opłatkiem rozpoczynał zawsze najstarszy mężczyzna w domu, i gdy wszyscy kolejno podzielili się mniejszymi kawałkami, składając sobie życzenia, zasiadano do stołu. Stół wigilijny najlepiej odzwierciedla odrębność kulturową, geograficzną i ekonomiczną nie tylko samych ziem polskich, ale i jej poszczególnych regionów – jeszcze kilkadziesiąt lat temu niemal każda wieś miała swój zupełnie osobny jadłospis świąteczny. Wśród ludowych potraw zachował się dawny ryt zaduszny – jabłka, orzechy, miód czy kasza uznawano za strawę, którą dusze zmarłych mogą się posilić. Koniecznie były to potrawy postne – jako że w kościele katolickim wigilia (od łacińskiego vigilo – czuwanie) oznaczała każdy dzień poprzedzający większe święto i zawsze był to dzień postny. W domach chłopskich w doborze potraw koniecznością było też uwzględnienie wszystkich źródeł strawy: lasu (skąd pochodziły miód, orzechy, owoce leśne, grzyby), pola (zboża, jarzyny, kasze, oleje) oraz wody (naturalnie ryby); nabiał przez kościół nie był uznawany za potrawę postną. Szlachta i arystokracja nie
No. 4/2016
przestrzegała tak ściśle postu, w dodatku za rybę uznając... bobra – tłumacząc sobie, że plusk, czyli bobrzy ogon, niewiele różni się od ryby, gdyż stale jest zanurzony w wodzie. Tym sposobem na na wigilijnym stole znajdowały się jak najbardziej mięsne kiełbaski i potrawki. Choć dziś tradycja zobowiązuje do zachowania zwyczaju dwunastu potraw na stole, dawniej tak nie było – tym razem pożądana liczba miała być nieparzysta: u chłopów obowiązywało pięć lub siedem dań, u szlachty – dziewięć, u arystokracji – jedenaście bądź trzynaście. Potrawy, które w pierwszej kolejności kojarzą się z Wigilią to barszcz, zupa grzybowa, bigos czy kluski z makiem, ale każdy polski region miał swoje, zapomniane już nieco potrawy. W Poznańskiem jadano zupę z konopi, we wschodniej Polsce – kisiel przyrządzany z suszonego owsa i kutię z krup perłowych, na Pomorzu – wbrew temu, co można by się spodziewać, rybę jadali tylko najzamożniejsi, a na zwyczajnych stołach gościły najczęściej kluski z makiem. Śląsk słynął z kartofli ze śledziem i suszonych śliwek z fasolą, Podhale – tak jak dziś z kwaśnicy (w świątecznej odmianie dodawane były suszone śliwki), natomiast na Warmii i Mazurach postu nie przestrzegano aż do II wojny światowej; na tamtejszych stołach spotykano pieczoną gęś, kiełbasy, a także ciasta i inne słodycze.
26
Historia, która trwa Choć dziś nie wyobrażamy sobie świąt bez wszechobecnej choinki, a szopkę widujemy albo w kościele, albo jej maleńką wersję obok świątecznej zastawy, to szopka właśnie ma tradycją o wiele starszą i bogatszą. Początkowo jako forma teatralna, rozpowszechniła się w Polsce w XIII wieku i od razu zyskała popularność. Z czasem uzupełniały ją coraz bardziej rozbudowane elementy i postacie, także o charakterze narodowym: pierwsza taka szopka pokazała się w Warszawie w 1683 roku, gdzie na scenę wkraczał z nagła husarz, a za nim sam król, wówczas – Jan Sobieski. Widowiska te cieszyły się wielką oglądalnością, prowokując często widzów do wspinania się na ołtarz, by wszystko lepiej zobaczyć, a nawet do burd i bijatyk w kościołach – z tego względu w 1736 zakazano urządzania szopek w świątyniach; dało to zaczątek szopkom obnośnym. Do kościołów wróciły dopiero w XIX wieku, już nieruchome i poważne; pokłosiem dawnych zwyczajów są obecnie szopki krakowskie. Przystrajanie choinki jest zwyczajem o wiele młodszym, choć zwyczaje związane z przystrajaniem domu gałęźmi lub snopami zboża obecne są w kulturze słowiańskiej od zawsze. Siano pod obrusem dawniej było ofiarą dla bożka Ziemiennika, w czasach chrześcijańskich symbolizuje miejsce narodzin Chrystusa. Na Górnym Śląsku kładziono słomę na podłodze, by upodobnić izbę do szopy, a w kątach ustawiano snopy czterech zbóż z ostatnich zebranych kłosów, co zapewnić miało przyszły urodzaj. Częsty był też zwyczaj przystrajania stołu gałązkami świerku, a u pułapu wieszano wierzchołek sosny: na Rzeszowszczyźnie nazywano tę ozdobę jutką, na Mazurach – legijką,
No. 4/2016
w Krakowie sadem, a na wschodzie i południu Polski – podłaźniczką. Wiecznie zielone drzewko, ozdabiane opłatkiem, jabłkami i orzechami symbolizowało życie i chroniło domowników przed urokami. Choinka natomiast pojawiła się w Polsce dopiero w czasie okupacji pruskiej, czyli w latach 1795-1806. Kościół, początkowo jej niechętny, zaakceptował ją w końcu jako symbol drzewa wiadomości dobrego i złego, a jej zieleń miała oznaczać nadzieję nieba. Ozdoby również zyskały na znaczeniu – światła zawieszane na gałązka oznaczały Chrystusa jako światłość świata, łańcuch był wyobrażeniem węża-kusiciela, jabłka – oczywiście zakazanymi owocami. A prezenty pod choinką? Nie zawsze nurkowało się pod nią, by je tam znaleźć – zwyczaj obdarowywania się pochodzi jeszcze z czasów Saturnaliów, a na ziemiach polskich opisy wręczania podarunków w postaci adamaszkowych żupanów i czapek z sobolami można znaleźć już w roku 1637. Wiele z dawnych zwyczajów i potraw już zapomniano – kto dziś na stole wigilijnym spotka kisiel z owsa? – ale wystarczy poczekać te kilka tygodni, by przekonać się, że nasze wigilie wciąż przenika duch najdawniejszych obyczajów. Może mama wypchnie tatę przez próg, aby to mężczyzna pierwszy wkroczył do domu, babcia podaruje łuskę karpia do portfela, a dziadek zaapeluje o spokój, bo przecież każda kłótnia i niesnaska przeniesie się na następny rok. W końcu od naszych przodków dzieli nas tylko kilka, kilkanaście pokoleń – a czymże jest taka odległość?
27
Klaudia Uberman
Inside NZS UW
© NZS UW
Doskonalimy się! Szkolenie dziennikarskie zorganizowane przez NZS UW pozwoliło studentom odpowiedzieć sobie na pytanie, czy mają serce do tego fachu.
S
zkolenie dla naszego „Magazynu 204”, poprowadzone przez dziennikarza Krzysztofa Szwałka, przyciągnęło nie tylko członków redakcji pisma. 3 listopada mała sala konferencyjna w klubokawiarni Coffetura zapełniła się studentami polonistyki i dziennikarstwa oraz ludźmi, którzy wiążą swoją przyszłość ze słowem pisanym. Podstawy pracy dziennikarskiej – komponowanie tekstu, prowadzenie wywiadów, pozyskiwanie informacji – zaprezentowane zostały przez prowadzącego nie bez humoru i swady;
No. 4/2016
nie obyło się także bez ćwiczeń praktycznych. Przede wszystkim szkolenie to uwrażliwiło studentów na konieczność nieustannego przyglądania się rzeczywistości oraz zadawania pytań. Także pozwoliło zrozumieć, że smykałka dziennikarska jest iskrą, której nie zapewnią żadne studia, a której źródło odnaleźć można w pasji, talencie i ciężkiej pracy.
28
Klaudia Uberman
Inside NZS UW
NZS UW na fb:
Wampiriada
Akcja Historia
No. 4/2016
29
Inside NZS UW
No. 4/2016
30
Inside NZS UW
Redakcja Magazynu 204 życzy wszystkim swoim Czytelnikom spokojnych, radosnych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku!
© NZS UW
No. 4/2016
31