Wyjątkowa historia Pałacu Kultury
No. 2/2017 (6)
Wywiad ze Zbigniewem Rykowskim
Niezwykłe życie Zofii Chądzyńskiej
Wstępniak!
Słowem wstępu Z
wielką przyjemnością przedstawiam Wam kolejny numer Magazynu 204. Przygotowaliśmy dla Was wywiad z Panem Zbigniewem Rykowskim, pierwszym przewodniczącym NZSu Uniwersyetetu Warszawskiego, który opowie Wam skąd wzięło się Niezależne Zrzeszenie Studentów na UW i co łączy go z jego dzisiejszymi członkami.
W innym tekście zaprezentujemy Wam historię pewnej wybitnej „awanturnicyliteratki”. Dowiemy się także dlaczego warto czasem spojrzeć na samorząd studencki nieco przychylniejszym okiem. Na zakończenie polecamy Wam weekend w jednej z najbardziej kameralnych europejskich stolic. Kopenhaga może dostarczyć niesamowitych wrażeń.
W kolejnym artykule przedstawiamy Wam historię jednej z najbardziej znanych budowli w Warszawie - Pałacu Kultury i Nauki. Następnie podpowiadamy jak szybko i skutecznie uciec od zgiełku i przenieść się do XIX wiecznej Warszawy. Być może uda nam się tam spotkać samego Stanisława Wokulskiego!
Przygotowaliśmy dla Was także kolejny konkurs. Więcej informacji na stronie 14. Miłej lektury!
No. 2/2017
Napisz do mnie: magdalena.sibicka@nzs.org.pl
2
Spis treści
W tym numerze: 4 15 20
Wywiad ze Zbigniewem Rykowskim
Historia Pałacu Kultury
11
Barwne życie Zofii Chądzyńskiej
17
Weekend w Kopenhadze
22
Jak przenieść się do XIX wieku?
Chwal samorząd swój
Wydawca: Niezależne Zrzeszenie Studentów Organizacji Uczelnianej Uniwersytetu Warszawskiego
Skład i łamanie: Maciej Witkowski Szef działu korekty: Klaudia Uberman
Przewodnicząca: Sylwia Wasiłek
Projekt okładki: Maciej Witkowski
Adres redakcji: Krakowskie Przedmieście 24 00-927 Warszawa; pokój 204
Projekt logo: Magdalena Bąk Stali współpracownicy:
Kontakt: magazyn204@nzs.org.pl
Dominika Potocka, Krzysztof Ślasa, Natalia Świerczewska, Agnieszka Salamon, Karolina Sobieszek, Nina Putyńska, Magdalena Konczal
Redaktor naczelna: Magdalena Sibicka mail: magdelena.sibicka@nzs.org.pl I Redaktor wicenaczelny: Maciej Witkowski II Redaktor wicenaczelna: Michalina Nowak
No. 2/2017
3
Musimy porozmawiać
NZS UW Studenci, którym chodzi o coś więcej Ze Zbigniewem Rykowskim, pierwszym przewodniczącym Niezależnego Zrzeszenia Studentów Uniwersytetu Warszawskiego, rozmawia Luiza Leśniak.
fot. A.Szulc
No. 2/2017
4
Musimy porozmawiać
Magazyn 204: Dlaczego powstał NZS? Jakie idee przyświecały jego założycielom? Zbigniew Rykowski: W środowisku studenckim zrodziło się dążenie do zorganizowania się w sposób niezależny i to dążenie przejawiało się już wcześniej, zanim jeszcze zacząłem studiować. Wtedy istniała jedna organizacja państwowa i niedługo przed tym zanim poszedłem na studia, została jeszcze bardziej zideologizowana. Wszystkie organizacje młodzieżowe i studenckie zostały połączone w jeden Związek Socjalistycznej Młodzieży Polskiej i część studentów protestowała przeciwko temu stowarzyszeniu. W latach siedemdziesiątych powstała już niezależna organizacja studencka: Studencki Komitet Solidarności. Była to organizacja elitarna, po prostu była na marginesie życia publicznego. Państwo jej nie popierało, a wręcz zwalczało, więc nie mogła się rozwinąć.
204: Czy strajki miały jakieś pozytywne efekty, czy jednak władze komunistyczne jeszcze bardziej skupiały się na środowisku studenckim?
Były różne inne formy działalności studenckiej. dość niszowe. Jednak strajki na wybrzeżu w 1980 roku otworzyły możliwości dla zrzeszania się pracowników w związki zawodowe i studenci z tego skorzystali – w związku z czym założyli własną organizację.
Z.R. Trudno mi powiedzieć, co myślały władze komunistyczne, bo byłem po drugiej stronie. Specjalnie nie przewidywaliśmy, jaka miałaby być reakcja, więc w zasadzie braliśmy to co było. I to, co było, pozwalało nam na tworzenie tej organizacji i jej rozwijanie. Niedawno ukazała się pierwsza książka o NZS-ie z lat 1980–1981, w której autor książki, Kamil Siedlaczek, sugeruje, że zalecenia władz były takie, żeby studentów zanadto nie blokować. Owszem, nie blokowano samego powstania organizacji studenckiej,
204: Po powstaniu NZS–u przez swoją działalność antykomunistyczną został Pan internowany w czasie stanu wojennego – skutkiem tego internowania był protest na UW w obronie więzionych za przekonania. Kolportował Pan nielegalne wydawnictwa, organizował strajki. Mógłby Pan przybliżyć szczegóły strajku studenckiego, który między innymi wspierał „Solidarność” w wymiarze politycznym?
No. 2/2017
Z.R. Lata 1980 i 1981 to był czas, kiedy państwo komunistyczne, zaczęło trzeszczeć i pojawiły się szczeliny, w które mogło wejść normalne życie. Przykładem takiego normalnego życia było powstanie organizacji studenckiej, czyli Niezależnego Zrzeszenia Studentów. NZS działał na podobnej zasadzie, na jakiej działał związek zawodowy –. organizował akcje protestacyjne w formie strajków czy strajków okupacyjnych. Pierwszy strajk okupacyjny miał miejsce w roku 1980, potem był drugi strajk, nazywany strajkiem łódzkim. Potem, pod koniec 1981 roku nastąpił strajk radomski. To były duże strajki – ten pierwszy był nieduży, ograniczony tylko do Pałacu Kazimierzowskiego w Warszawie. Pierwszy i drugi, czyli ten warszawski i ten łódzki, miały między innymi na celu doprowadzenie do rejestracji Niezależnego Zrzeszenia Studentów.
5
Musimy porozmawiać
były jednak utrudnienia, na przykład nie przyznawano nam miejsca na zebrania, albo wyznaczano je gdzieś w jakimś niewygodnym miejscu. Była, być może taka polityka ze strony władz, lecz w zasadzie nie byli oni w stanie utrzymać tego pod pełną kontrolą. Mogli przeciwdziałać, ale delikatnie, to nie był czas ostrych represji – to był właśnie taki „czas karnawału”, kiedy wiele rzeczy było możliwe.
uczelni warszawskich, a z Uniwersytetu Warszawskiego byłem między innymi ja. Potem zorganizowaliśmy wybory do komitetu założycielskiego Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Wydawało nam się, że potrzebujemy pewnej legitymizacji w formie wyborów. Wszedłem do tego komitetu, chyba byłem jego przewodniczącym, ale tego w tej chwili nie pamiętam dokładnie (śmiech). W czasie zjazdu delegatów z organizacji wydziałowych i instytutowych zgłoszono moją kandydaturę na zebraniu wyborczym na przewodniczącego Niezależnego Zrzeszenia Studentów na Uniwersytecie Warszawskim – i zostałem wybrany.
204: Jak to się stało, że właśnie Pan pełnił funkcję przewodniczącego NZS UW? Z.R. Byłem w gronie założycieli Niezależnego Zrzeszenia Studentów UW. 10 września, to chyba był 1980 rok, spotkaliśmy się w mieszkaniu Jacka Czaputowicza w Warszawie. Zebrali się tam studenci z różnych
204: NZS skupiał młodych ludzi, którzy pragnęli utworzenia niezależnej od władz państwowych organizacji
Była, być może taka polityka ze strony władz, lecz w zasadzie nie byli oni w stanie utrzymać tego pod pełną kontrolą. Mogli przeciwdziałać, ale delikatnie, to nie był czas ostrych represji – to był właśnie taki „czas karnawału”, kiedy wiele rzeczy było możliwe.
No. 2/2017
6
Musimy porozmawiać studenckiej, a także demokratyzacji życia akademickiego. Jak wyglądały relacje z oddziałami NZS-u z innych uczelni w Warszawie i z innych miast?
czy Monice Kuleszy, i jej mężu Tomku Kuleszy. Z nimi utrzymuję kontakty dosyć ścisłe. Jest też coś, co jest charakterystyczne dla tego środowiska NZS-u: spotykamy się w różnych sytuacjach, jesteśmy po różnych stronach, na przykład jeśli chodzi o poglądy polityczne. Ale wciąż się spotykamy i nic razie nie rzutuje na nasze kontakty bezpośrednie. Być może to czasem się kończy, ale do tej pory jest tak, że się spotykamy. I co jest też ciekawe, spotykamy się jako przedstawiciele różnych generacji – przez ten czas poznaliśmy ludzi z NZS-ów późniejszych, chociażby z drugiej połowy lat 80. Dosyć blisko współpracuję w Polskim Towarzystwie Socjologicznym z Markiem Rymszą, który był aktywny właśnie w drugiej połowie lat 80.
Z.R. Utrzymywaliśmy relacje na przykład z NZS-em Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. To były dosyć dobre relacje. Natomiast fiaskiem zakończyło się powołanie rady w obronie warszawskich NZS- . Znałem kolegów studentów z SGGW i oczywiście z politechniki, to była bardzo duża i bardzo ważna organizacja, nawet nie wiem czy nie największa, ale udzielali się też studenci z Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej. Znaliśmy się, współdziałaliśmy jakoś, ale nie doszło w zasadzie do powołania jakiejś formalnej rady. Zdaje się że, tutaj właśnie policja polityczna pokrzyżowała plany.
204: Zrzeszenie zatem było pod tym względem, wielkim sukcesem ale nie tylko – gdyż przy ponownej rejestracji w 1989 roku zapisało się do NZS ponad 800 studentów. Lecz rozumiem, że wcześniej pojawiły się pewne przeszkody?
204: Zapewne członkostwo w NZS zaowocowało licznymi przyjaźniami. Czy nadal utrzymuje Pan znajomości z czasów działalności w NZS w życiu „po–studenckim”?
Z.R. Przeszkody były przed 1980 rokiem. W 1981 roku NZS działał jako organizacja jawna, zarejestrowana, potem był stan wojenny, wtedy NZS odradzał się w różnym czasie w różnych ośrodkach, ale w drugiej
Z.R. Tak, utrzymuję kontakty z ludźmi z NZS. Przede wszystkim utrzymuję kontakt z Elżbietą, czyli moją żoną. W 1980 roku wzięliśmy ślub i od tego czasu jesteśmy razem. Wspomniałem tutaj o Jacku Czaputowiczu,
No. 2/2017
7
Musimy porozmawiać © NZS UW
połowie lat 80. był już na tyle silny, że wystąpił o ponowną rejestrację.
Z.R Tutaj właśnie jestem kiepskim rozmówcą, ponieważ 13 grudnia zostałem internowany.
204: Za pierwszym razem, w 1981 roku, Sąd Wojewódzki odrzucił tę rejestrację. Z jakich przyczyn?
204: Na jaki czas? Z.R. Do lipca 1981 roku.
Z.R Wówczas NZS próbował się zarejestrować jako związek zawodowy, i ten wniosek został odrzucony. Sąd orzekł, że właściwą dla organizacji studenckiej jest rejestracja u Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Potem ogólnopolski Komitet Założycielski Niezależnego Zrzeszenia Studentów walczył, żeby zmienić rozporządzenie, które było podstawą prawną dla rejestracji organizacji studenckich. W tej wersji, w jakiej ono istniało, pozwalało władzom na dużą ingerencję w działalność takich stowarzyszeń studenckich. A tak jak mówiłem, nam zależało na tym, żeby tworzyć organizację niezależną od władz. Potem był strajk łódzki, który był strajkiem ogólnopolskim, gdy między innymi postulowano rejestrację NZS-u. Jednym z jego rezultatów, a dla nas, ludzi z NZS-u najważniejszym, była właśnie decyzja władz, że związek zostanie zarejestrowany.
204: Co pan czuł, kiedy Pana internowali? Z.R. Zanim to się stało, pamiętam swoje własne wypowiedzi w domu, w rodzinie, czy w gronie koleżeńskim – że jeżeli to się nie uda, ta cała ”Solidarność”, i to wszystko co wynikło wówczas pozytywnego – to prawdopodobnie trzeba się liczyć z tym, że będą jakieś represje, i że one nas dotkną jako działaczy NZS-u. Jeżeli chodzi o samo internowanie, to było to dla mnie trochę zaskakujące, ponieważ byliśmy u naszych przyjaciół wieczorem, 12 grudnia, na brydżu. W nocy wyszliśmy z tego brydża, właściwie późnym wieczorem, jeszcze przed północą. Szliśmy tą zaśnieżoną Warszawą, doszliśmy pod dom, a w bramie czekali właśnie panowie z milicji. Pokazali mi akt, że jestem zatrzymany. Tak się śmiesznie złożyło, że mieszkałem na rogu Narbutta i Wiśniowej, i na ten róg przyjechały trzy takie milicyjne ekipy. Jedna do Piotra Szwajcera, który mieszkał w sąsiednim domu – ważnej postaci z Niezależnej Oficyny Wydawniczej, też członka komitetu założycielskiego na Uniwersytecie Warszawskim, druga – do profesor Teresy Tomczyszyn-Wiśniewskiej, założycielki Solidarności Nauczycieli i tym samy matki Moniki Kuleszy, o której mówiłem, że zakładała NZS.
204: Po wprowadzeniu stanu wojennego NZS został zdelegalizowany, a wielu jego działaczy internowano, a potem aresztowano. Organizacja działała jednak dalej w podziemiu, członkowie stowarzyszenia uczestniczyli w wydawaniu niezależnej prasy podziemnej, w demonstracjach ulicznych. Mógłby Pan przybliżyć działalność NZS po 1981 roku?
No. 2/2017
8
Musimy porozmawiać To było więc dosyć zaskakujące. Potem zostałem zawieziony na komendę policji na Malczewskiego. Pamiętam, że gdy policjanci mnie rejestrowali, to obok rejestrowali Piotra Wierzbickiego, pisarza. Ponieważ zajmował publicystyką historyczną, nie tylko polityczną, to mi się to wszystko skojarzyło – i chyba mu o tym nawet wtedy powiedziałem – że mi się to kojarzy z branką Wielopolskiego przed powstaniem listopadowym. Zatem to było zaskoczenie i zarazem nie było zaskoczeniem.
204: NZS powstał jako organizacja opozycjna wobec władzy. W latach 80. organizacja koncentrowała się na walce z reżimem komunistycznym. Natomiast od lat 90. zajmuje się tworzeniem projektów historycznych, charytatywnych, kulturalnych, filmowych, organizowaniem debat oraz reprezentowaniem środowiska studenckiego. Jak Pan obecnie postrzega NZS i jego projekty oraz priorytety? Z.R. Jako człowiek który patrzy z zewnątrz, jestem pod ogromnym wrażeniem tej aktywności. I chociażby akcja z oddawaniem krwi, ”Wampiriada”, która już ma swoją tradycję. Istniał na przykład taki program, możliwe, że nawet rządowy, który próbowałem spopularyzować, – „Maluch na Uczelni”. To NZS doprowadził do uruchomienia tego programu, aby studenci i studentki, którzy mają swoje małe dzieci, mogli je gdzieś zostawiać na terenie uczelni, żeby nie tracić studiów, a jednocześnie wychowywać swoje dzieci. To bardzo słuszna i pożyteczna akcja. Zatem to, co się w tej chwili dzieje w NZS-ie, bardzo mi się podoba. Jest to coś innego, niż to, co my robiliśmy, ale jednocześnie cały czas czuję jakąś łączność. Wydaje się, że Niezależne Zrzeszenie Studentów jako organizacja studencka w tym momencie realizuje właśnie tylko projekty, ale nie jest tak, że tylko one decydują
204: Kto wtedy pełnił funkcję przewodniczącego NZS w czasie Pana nieobecności? Z.R Jako działacze NZS-u, przebywaliśmy w obozie internowania w Białołęce, wówczas jeszcze pod Warszawą. Wydano oświadczenie, że przekazujemy decyzję w ręce tych, którzy pozostali na wolności. To podziemie miało taką strukturę, że dla osób z NZS-u było też miejsce w innych strukturach, na przykład w ramach „Solidarności” podziemnej. Tam też trafiło wiele osób. A ja z kolei skończyłem studia, więc przestałem być studentem. Przyznam, że kontakt z NZS-em miałem dopiero w drugiej połowie lat 80.
Mi się to kojarzy z branką Wielopolskiego przed powstaniem listopadowym.
No. 2/2017
9
Musimy porozmawiać
o tym, czym jest NZS. NZS jest czymś, co ma swoją tradycję, czymś, co świadomie tę tradycję kultywuje. Dzięki tej świadomości i przywiązaniu do tej tradycji NZS nie jest jakąkolwiek organizacja – to jest szczególna organizacja. Pamiętam, że, kiedy zakładaliśmy NZS, nie można było powiedzieć, że jest to organizacja antykomunistyczna, bo byłoby to nieskuteczne i nierozsądne. To chyba Jacek Czaputowicz, twierdził, że można nazwać NZS organizacją ideowo-wychowawczą. Zawsze były tam jakieś idee i ja do tej pory je dostrzegam – wydaje mi się, że gdy jestem na spotkaniach z obecnymi członkami NZS-u, to spotykam studentów, którym chodzi o coś więcej. Nie chodzi im tylko o to, aby studia spędzić dobrze i zapewnić sobie dalszą karierę – ale że jest coś jeszcze, coś, co mnie z nimi łączy. I ja to rozumiem – dążenie ku jakimś celom ważniejszym. 204: Ma Pan jakieś sugestie, co do obecnego funkcjonowania NZS i na jakich obszarach działania mógłby się skupić?
Z.R. Nie. Nie mam odpowiedzi na to pytanie. Myślę, że obecni członkowie i członkinie NZS wiedzą to, co trzeba, a to, że się interesują przeszłością NZS-moim zdaniem świadczy o ich dobrej intuicji, że warto coś ocalić. Trudno powiedzieć, co to jest (śmiech). Niewątpliwie, jeżeli organizacja ma ponad 35 lat, to jest
No. 2/2017
moim wielkim szczęściem, że mogłem uczestniczyć przy jej założeniu. To niewątpliwy sukces, być może największy sukces mojego życia, że udało się być przy zakładaniu takiej organizacji. Jeżeli przetrwała tyle czasu, to jest to taki kapitał, którego trzeba używać, ale i który też trzeba szanować. Wydaje mi się, że kolejne pokolenia studentów, które przychodzą na uczelnie, szanują go. 204: Czym obecnie zajmuje się były pierwszy przewodniczący NZS UW?
Z.R. W roku 1991 przyszedłem do budynku, w którym teraz rozmawiamy – wówczas nazywał się Urząd Rady Ministrów, teraz – Kancelaria Prezesa Rady Ministrów. I od tego czasu tutaj pracuję, i jako socjolog zajmuję się badaniami społecznymi, a właściwie ich analizą, wykorzystaniem wyników tych badań żeby rząd, a właściwie kolejne rządy lepiej wiedziały, w jakim kraju rządzą i jakim społeczeństwem. 204: Bardzo dziękuję Panie Zbigniewie za ten szczegółowy i pouczający wywiad. Wielkim zaszczytem była rozmowa z pierwszym przewodniczącym NZS UW. Z.R. To ja bardzo dziękuję.
10
Historia, która trwa Fot. Filip Bramorski (CC BY-NC-ND 2.0)
Historia jednego Pałacu
Czy tego chcemy czy nie, Pałac Kultury i Nauki wyrósł na jeden z najważniejszych symboli współczesnej Warszawy. Jego losy bywały wielokrotnie tak samo burzliwe, jak dwudziestowiecznej Polski. Warto prześledzić tę historię. No. 2/2017
11
Historia, która trwa
C
hyba żadna z większych warszawskich budowli nie wzbudza tak skrajnych emocji i nie rodzi tylu sporów co Pałac Kultury. Jednakże chyba nikt nie jest już w stanie wyobrazić naszego miasta bez tego charakterystycznego budynku, który góruje nad Polską stolicą nieprzerwanie od 1955 roku. „Dar narodów radzieckich dla narodu polskiego” Pomysł na stworzenie w Warszawie gigantycznej budowli „przyjaźni polsko-radzieckiej” narodził się w głowie samego Stalina. PKiN miał nawiązywać do zrealizowanego w latach 1947-53 moskiewskiego projektu siedmiu wieżowców, które nazywano potem potocznie „Siostrami Stalina”. Do warszawskiego projektu zatrudniono radzieckiego architekta Lwa Rudniewa. Co ciekawe, budowle bliźniaczo podobne do PKiN zostały wzniesione przez Sowietów także w Rydze i Kijowie. Wróćmy jednak na polskie podwórko. Projekt naszego pałacu miał być połączeniem dziedzictwa polskiej kultury z architektonicznymi założeniami socrealizmu. Aby osiągnąć ten efekt, Rudniew zwiedził większość polskich miast posiadających historyczną zabudowę. Budowa trwała ponad trzy lata, a brało w niej udział ok. 3500 radzieckich robotników. Co ciekawe, mieszkali oni na specjalnie dla nich zbudowanym osiedlu na Woli. Szesnastu z nich nie przeżyło prac nad PKiN. Po hucznym otwarciu 22 lipca 1955 roku Pałac Kultury stał się jednym z najważniejszych miejsc w kraju i dumą socjalistycznej Polski Ludowej. Przez wiele lat każdy gość z zagranicy przybywający do Polski miał obowiązek go odwiedzić. Z tej okazji skorzystali m. in. Nikita Chruszczow, Reza Pahlawi, Ho Chi Minh czy Kim Ir Sen.
Obecnie Pałac jest siedzibą wielu różnych firm i instytucji kultury. Mieszczą się w nim cztery teatry (Teatr Dramatyczny, Teatr Studio, Teatr 6. piętro i Teatr Lalka), uczelnia wyższa (Collegium Civitas), muzea (Techniki, Ewolucji, Warszawy i… Domków dla Lalek) i wiele innych. W Pałacu znajduje się także największa w Polsce sala konferencyjno-widowiskowa, czyli Sala Kongresowa oraz centrum sportowe w Pałacu Młodzieży. Na uwagę zasługuje także wciąż bardzo popularny taras widokowy. PKiN jest także przyjazny dla zwierząt. W jego podziemiach schronienie znajdują
No. 2/2017
12
Fot. Filip Bramorski (CC BY-NC-ND 2.0)
Pałac Dziś
Historia, która trwa koty, a na 42. piętrze zadomowiły się sokoły!
w głosach przeciwników tej budowli często przewijają się również argumenty estetyczne.
Strona architektoniczna Pałac Kultury i Nauki to charakterystyczny budynek architektury socrealistycznej w czasach jej największej świetności, przy czym nasz Pałac miał być „narodowy w formie i socjalistyczny w treści” jak głosiła ówczesna doktryna. Budowla ma w istocie charakter monumentalny, pokazujący wielkość i siłę socjalistycznego ustroju. Oczywiście nie brakuje elementów „narodowych”. Przykładowo kolumnady są zapożyczone z warszawskich budowli klasycystycznych, attyki dachowe nawiązują do tych z Sukiennic, a znajdujące się wewnątrz kasetony wzorowane są na tych z Wawelu. Całość wieńczy strzelista wieża, nawiązująca do podobnych rozwiązań zastosowanych m. in. w Zamościu. Co ciekawe, zastosowane zostały również gotyckie pinakle i inne elementy, które nadają Pałacowi w pewnym sensie eklektyczny charakter. Jeśli mam się pokusić o subiektywną opinię na temat PKiN, to mogę powiedzieć że jest on piękny w detalach, które niestety giną w przesadnie monumentalnej całości. Niewyszukana kubatura budowli zraża do niej, zanim zdążymy się wgłębić w całkiem ciekawe i oryginalnie zestawione zdobienia. Dlatego też
No. 2/2017
Kontrowersje Kontrowersje wokół Pałacu narastały od samych początków jego istnienia. Symbol komunizmu w samych sercu polskiej stolicy niezbyt podobał się jej mieszkańcom. Tragicznym wymiarem sprzeciwu przeciwko PKiN były samobójstwa. W roku 1956 w ten sposób życie straciło pięciu Polaków i jeden Francuz. Aby zapobiec takim aktom, w latach 70. na tarasie widokowym zamontowano kraty. Niektórzy protestowali z bardziej przyziemnych powodów. Pewna pani domagała się zdjęcia iglicy, bo z jej powodu… męczyły ją erotyczne sny! Z czasem jednak opór słabł. Nowym impulsem był dopiero upadek komunizmu. Bezpośrednio po 1989 roku pojawiały się nawet poważne głosy by Pałac zburzyć. Zwolennicy bardziej umiarkowanych rozwiązań proponowali by obudować go wieżowcami albo stworzyć w nim muzeum-pomnik okresu socjalizmu (tzw. SocLand). Od 2007 roku Pałac jest już oficjalnie zabytkiem, więc na większe zmiany w jego przeznaczeniu nie ma w najbliższym czasie szans. Bądź co bądź, PKiN jest obok MDM-u jedynym zachowanym w całości budynkiem w stylu socrealistycznym.
13
Historia, która trwa Kilka faktów na koniec
Na koniec warto podać kilka faktów, które pomogą Wam zabłysnąć wśród warszawskich znajomych. Pałac Kultury i Nauki mierzy 237 metrów. Ma 44 piętra i 3288 pomieszczeń. W 2000 roku zamontowano w nim drugi co do wielkości zegar wieżowy w Europie, jego tarcze mają 6 metrów średnicy. Jest to także najwyżej położny zegar wieżowy w Europie. Naszkicowana powyżej historia jednej budowli pokazuje, że w wielu aspektach historia PKiN jest nie do podrobienia. Dyskusji na temat tego budynku toczyło i toczy się jeszcze wiele, ale trzeba spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać, że warszawski Pałac wrósł w polską historię. Czy tego chcemy, czy nie – stanowi jeden z największych symboli naszej stolicy.
Maciej Witkowski
UWAGA, KONKURS! Kto był architektem Pałacu Kultury i Nauki?
Do wygrania dwa BILETY do Kina Praha na film Klient Do wykorzystania w dniach 22.04-04.05.2017 roku
Odpowiedzi przesyłajcie na adres: magazyn204@nzs.org.pl Na odpowiedzi czekamy do 22 kwietnia 2017 roku! No. 2/2017
14
Trochę kultury!
Jak szybko i skutecznie przenieść się do XIX-wiecznej Warszawy? K
iedy doskwiera ci nuda pomiędzy zajęciami, a perspektywa długiego powrotu do mieszkania wydaje się bezsensowna, warto znaleźć optymalne rozwiązanie. Można na przykład przenieść się do XIX-wiecznej Warszawy i spotkać ulubionego pisarza. Wystarczy skierować swoje kroki do Kawiarni u Prusa.
chodził Wokulski. Czterdziestoletni właściciel sklepu galanteryjnego, który wzbogacił się za granicą– rozumem pozytywista, a sercem romantyk.
W jednej ręce trzymam filiżankę z aromatyczną herbatą, w drugiej długopis. Z półki spoglądają na mnie różne książki. „Pan Tadeusz”, „Najpiękniejsze wiersze i piosenMożliwe, że właśnie tutaj bywał. Pewnie siedział tak ki” Osieckiej. Ale to już nie są książki, o nie. Wystarczy jak ja, pod ścianą. Chichy, przygarbiony, niepozorny. tylko zmrużyć oczy, przecież na tych półkach stoją… Być może już wtedy po jego siwej, lekko łysiejącej głowie piękne XIX-wieczne portfele i rękawiczki. Z kolei
No. 2/2017
15
Trochę kultury! na miejscu obsługującej mnie pani pojawia się nagle subiekt Lisiecki, który stara się spełnić życzenia młodej klientki. Panowie, którzy siedzą naprzeciw mnie, wcale nie rozmawiają o wyborach prezydenckich w USA. To przecież baron Krzeszowski i hrabia Anglik! A tematem ich rozmowy jest pokój sanstefański i jego konsekwencje. Po chwili bieg ich rozmowy zmienia się. Baron zamierza kupić sobie nowe buty. Biega przy nim subiekt Klejn, chcąc zadowolić gusta wytwornego klienta.
Spoglądam przez okno, częściowo ukryte za półkami wypełnionymi towarem. Nie, nie, to wcale nie autobus, zatrzymujący się na przystanku Uniwersytet. To przecież dorożka, którą przed chwilą zamówił właściciel sklepu, w którym się znajduję. Przed wyjściem jeszcze rozmawia przez chwilę ze starym subiektem. Jedzie właśnie na kwestę do kościoła kapucynów. To niedaleko stąd, na Miodowej 12. Widocznie Stanisław Wokulski nie ma dziś ochoty na spacer. Konie czekają na sygnał odjazdu. Jeden jest biały, drugi kary. Woźnica trochę przypomina Wysockiego, ale pewnie mi się zdaje. Powóz w końcu odjeżdża. Kątem oka zauważam, jak Wokulski zakłada swój cylinder. Twarz pana Stanisława była inna. Zazwyczaj malował się na niej wyraz powagi i skupienia. Dziś wygląda na podekscytowanego.
Opowiadam Rzeckiemu o Helusi i tych niesfornych studentach, którzy doprowadzają baronową Krzeszowską do szewskiej pasji. Ostatecznie kupuję Heli nową lalkę. Taką, co to rusza rączkami i nóżkami. Ignacy Rzecki to dobra dusza. Czasami wydaje mi się, że nieba by mi uchylił. Trudno dziś o takich ludzi. Wokulski to także człowiek o dobrym sercu. Jest jeszcze Mraczewski – mężczyzna uczciwy i przy tym znakomity subiekt. Szkoda tylko, że kiedy opuszczam to doborowe towarzystwo miłych panów i wychodzę ze sklepu, nad którym widnieje szyld z napisem: „J. Mincel, S. Wokulski” – po polsku i po rosyjsku – jeszcze tylko przez chwilę po Krakowskim Przedmieściu jeżdżą dorożki. Kiedy oglądam się za siebie, widzę już neon: „Księgarnia Naukowa im. Bolesława Prusa”, wizerunek pisarza, a pod nim napis: „kawa – herbata – książki. Już nie jestem panią Stawską, a w dłoni zamiast prezentu dla Heli, trzymam książkę. Doprawdy, dziwne. Mija mnie autobus, nie dorożka. Zerkam na książkę. To „Lalka”.
Magdalena Konczal
Zamyśliwszy się, nie zauważyłam, że subiekt proponuje mi nowe parasolki. Grzecznie odmawiam. Stary Rzecki podchodzi do mnie i jak zwykle zagaja rozmowę. Dociera do mnie, że wcale nie jestem sobą. Już nie.
Panowie, którzy siedzą naprzeciw mnie, wcale nie rozmawiają o wyborach prezydenckich w USA. To przecież baron Krzeszowski i hrabia Anglik!
No. 2/2017
16
Trochę kultury! Archiwum rodzinne Leszka Bledzkiego
Cztery obywatelstwa. Trzy kontynenty. Trzech mężów.
Tak, byłam awanturnicą… Zofia Chądzyńska w swoim pełnym wrażeń życiu miała okazję poznać wiele wybitnych osobistości polskiej i światowej sztuki. Ale niewiele z nich mogło się pochwalić takim talentem jak wspomniana „awanturnica”.
No. 2/2017
17
Trochę kultury!
T
a wspaniała warszawianka jest autorką powieści psychologicznych dla młodzieży, a także słuchowisk radiowych. Ponadto popularyzowała literaturę iberoamerykańską. Za twórczość przekładową otrzymała nagrodę Polskiego PEN-Clubu, została również wpisana w 1980 roku na Listę Honorową IBBY. Chądzyńska urodziła się w 1912 roku w Warszawie. Ukończyła Wydział Ekonomiczny Akademii Nauk Politycznych i pracowała jako urzędniczka. Jak sama wspominała, nie myślała o karierze tłumaczki czy pisarki. W początkach swej działalności pisarskiej, które przypadały na lata 30., poznała tak wybitne osobistości jak Brunon Schulz. To on był redaktorem naczelnym pisma „Naokoło świata”, które wydawało jej utwory. Czasy przedwojenne okazały się dla Zofii – wtedy jeszcze Szymańskiej – bardzo łaskawe. Zyskała sympatię warszawskiej elity artystycznej. Chadzała na sztuki teatralne, bawiła się w rewiach Qui Pro Quo, podziwiała rysunki Schulza (podarował jej teczkę ze swymi dziełami). Sielankę przerwał wybuch wojny. W tym
No. 2/2017
ponurym czasie miało jednak w jej życiu miejsce miłe wydarzenie, mianowicie ślub z Bohdanem Chądzyńskim. Powojenne losy naszej bohaterki obfitują w liczne podróże. Od Pragi, przez Tanger, Lyon, aż do Argentyny. Tam Zofia szybko zyskała szerokie znajomości i uznanie wśród artystów. Tak opisuje ją Krzysztof Miklaszewski w „Distancia, Witoldo!”: „Chądzyńska była kobietą 'niesamowitą', od początku potrafiącą pogodzić obecność w salonach towarzyskodyplomatycznych z uczestnictwem w przedsięwzięciach artystycznej bohemy. Tak było w przedwojennej Warszawie, tak było w powojennym Buenos Aires. W stolicy Argentyny […] mieszkała lat dwanaście." Spędzała czas z Jorge Luisem Borgesem i Ernesto Sabato. Bliska stała się Witoldowi Gombrowiczowi, który wówczas przebywał w Argentynie. Po niedługim czasie mąż Zofii zmarł. Gombrowicz postanowił wtedy oświadczyć się wdowie. Zrobił to w nietypowy sposób: „Zostałaś teraz sama i faktycznie nie wiesz,
18
Trochę kultury! co robić z twoimi macierzyńskimi instynktami w tym trzypokojowym mieszkaniu położonym w dobrej dzielnicy, […] podczas gdy ja zajmuję sublokatorski pokój zupełnie niewspółmierny z moją pozycją towarzyską. To nawet niesmaczne. O ile byś więc trochę lepiej gotowała, moja droga, mógłbym zrobić ci niebywałą propozycję zamieszkania w tym oto mieszkaniu. Miałabyś okazję zajęcia się mną, oprania mnie, obszycia, te tam guziki, co cię tak pasjonują…(…) zyskałabyś dobre nazwisko szlacheckie na drodze do sławy" W 1958 roku Zofia zadebiutowała na łamach „Twórczości”. Rok później ukazała się jej pierwsza książka „Ślepi bez lasek”. Warunkiem wydania było jednak nieużycie polskiego nazwiska. Chądzyńska wydała, więc swoje dzieło pod pseudonimem Sophie Bohdan – przejęła imię ukochanego męża jako swoje nowe nazwisko. Jej książki utrzymane w klimacie psychologizmu międzywojennego zyskiwały coraz większą popularność i uznanie. Były cenione za niezwykle ciekawy sposób ujmowania zawiłych relacji międzyludzkich, konfliktów towarzysko-zawodowych, czy rodzinnych.
Po drodze przeczytała utwór nieznanego jeszcze Julio Cortazara „Gra w klasy”. Postanowiła przetłumaczyć tę wspaniałą książkę, nie wiedząc, że po latach stanie się ona wręcz klasykiem. Choć sam Cortazar, dziwiąc się swej tak ogromnej popularności w Polsce – spowodowanej tym, iż powieść wpisała się w ówczesne problemy rzeczywistości PRL-u – powiedział żartobliwie: „Cholera cię wie, co ty tam napisałaś! Nigdy się tego nie dowiem!” Jej działalność translacyjna zaczęła się w bardzo szybkim tempie rozwijać. Sukcesy zawodowe nie szły jednak w parze z powodzeniem w życiu prywatnym. Dwa kolejne małżeństwa Zofii okazały się porażką. Przez ostatnie lata życia borykała się z depresją. „Na starość każdemu jest smutno, w młodości każdemu powinno być wesoło, każda łza w młodości to o rok życia mniej” – napisała w „Śpiewie muszli”. Zdobywczyni nagrody Związków Zawodowych CRZZ, Polskiego PEN-Clubu, odznaczenia Złotego Krzyża Zasługi zmarła w 2003 roku w Warszawie.
Dwa lata później Chądzyńska wróciła do Polski.
No. 2/2017
19
Nina Putyńska
Studencki Insider
Chwal samorząd swój, póki jest S
amorząd uniwersytecki to dosyć zabawna rzecz. Jeśli wierzyć większości studentów, nic takiego nie istnieje. Jednocześnie w ich świadomości istnieją liczne inicjatywy typu jUWenalia czy planszUWki. Kto organizuje te wszystkie zbiórki, rozdaje koszulki wydziałowe i walczy o dni dziekańskie na danym wydziale? Zgodnie z logiką większości – kosmici. Przybysze z obcej planety „samorząd” to najdziwniejsi ludzie na Uniwersytecie Warszawskim. Niby nie istnieją, ale pracują codziennie za darmo, aby tylko nierzadko obcy im ludzie z ich kierunku mieli frajdę. Wprawdzie wśród beznadziejnych altruistów zdarza się spotkać ludzi, którzy wywąchali okazję i udają społeczników, aby zyskać coś dla siebie (darmowe kupony na piwo podczas imprez samorządowych to jest to!), ale na szczęście – są jeszcze ludzie, którzy naprawdę coś chcą zdziałać. „To są te same twarze” – rzucił ktoś w jakiejś dyskusji na grupie ogólnouniwersyteckiej. – „Nic się nie zmienia, co roku mają te same postulaty i nic nie robią.”
No. 2/2017
Powtarzając popularne i utarte stwierdzenia, utrwala w oczach ludu uniwersyteckiego stereotyp samorządowców jako leniwych ludzi, których jedynym wysiłkiem było zaniesienie do Biura Spraw Studenckich zgłoszenia do organu samorządowego i umieszczenie na nim swojego podpisu. Samorządowcy dwoją i troją się, aby studenci ich widzieli. Zastanawiając się nad tym, dlaczego istnieje tak mała świadomość o możliwości studenckiego wpływu na Uniwersytet Warszawski, uparcie szukają winy w sobie. Ten sam problem mają zresztą inne organizacje studenckie – Niezależne Zrzeszenie Studentów, AIESEC czy inne AEGEE. Co roku trzeba urządzać rekrutację, aby uświadomić ludzi, że istnieją i można u nich działać.
Należy jednak zadać sobie pytanie, czy to naprawdę wina tych organizacji? Każdy student, który przychodzi z liceum ze smykałką do społecznictwa i podejmowania działań na rzecz lokalnych spraw, wstępując na uniwersytet, od razu się orientuje, jakie są tutaj
20
Studencki Insider możliwości działania. Przeprowadzając gruntowną kwerendę lokalnych organizacji i dopytując koleżanek oraz kolegów z kierunku, nie ma większego problemu ze znalezieniem jakiegoś miejsca do działania dla siebie.
kto je organizuje. Zatem: chwalcie samorząd, póki istnieje.
A jeśli ktoś przychodzi tylko na zajęcia i nieszczególnie angażuje się w studenckie życie, prawdopodobnie nawet jeśli zostanie zarzucony ofertami i ulotkami wszystkich organizacji, podświadomie je zignoruje. Nie przeszkodzi mu to jednak w spędzeniu całego maja na juwenaliach z błogą nieświadomością tego,
Karolina Sobieszek
A jeśli ktoś przychodzi tylko na zajęcia i nieszczególnie angażuje się w studenckie życie, prawdopodobnie nawet jeśli zostanie zarzucony ofertami i ulotkami wszystkich organizacji, podświadomie je zignoruje.
No. 2/2017
21
Weekend w...
Kopenhaga WyjÄ…tkowa europejska stolica
Fot. Stig Nygaard (CC BY 2.0)
No. 2/2017
22
Weekend w... Kopenhaga charakteryzuje się kameralnością, której brakuje wielu europejskim stolicom. Panują tu specyficzne zwyczaje, które dziwią turystów! Czas na krótką podróż po stolicy Danii! Początki podróży
S
amolotem, busem, samochodem, promem – istnieje wiele sposobów, aby dotrzeć do Kopenhagi Jednak poszczególne rozwiązania bardzo różnią się od siebie ceną oraz czasem trwania podróży. Osobiście polecam przelot samolotem, bo jest to zdecydowanie najkrótsza, a wybierając tanie linie lotnicze także najtańsza opcja. Będąc już na miejscy warto wyrobić sobie Copenhagen Card. Umożliwia ona transport miejski po Kopenhadze oraz korzystanie z różnych atrakcji. Zwiedzanie miasta Obowiązkowym punktem pobytu w Kopenhadze jest wizyta u najbardziej znanej na świecie syrenki. Po dokładnym przyjrzeniu się można dostrzec różnice pomiędzy warszawskim, a duńskim pomnikiem. War-
to wybrać się na darmowe zwiedzanie z przewodnikiem . Tym sposobem można zwiedzić starszą część miasta, zobaczyć, pałac królowej Danii, najdroższą na świecie restauracje, dom Andersena, dowiedzieć się dlaczego i z kim baśniopisarz najczęściej się kłócił, a także poznać powody, dla których pewna grupa mieszkańców nie czuje się Duńczykami i dąży do niepodległości swojego obszaru. Na koniec wycieczki warto udać się na wieżę w Pałacu Christianborg, aby móc podziwiać panoramę miasta. Niesamowite widoki gwarantowane. Podczas spaceru po mieście należy pamiętać, że najbardziej popularnym środkiem transportu jest rower, wszędzie przebiegają ścieżki rowerowe. Co zaskakujące, Duńczycy zostawiają rowery na chodniku bez żadnego zabezpieczenia, są przekonani, że nikt nie ukradnie ich pojazdu. Tysiące niezapiętych, pozostawionych Fot. Barnyz (CC BY-NC-ND 2.0)
No. 2/2017
23
Weekend w...
Spacerując ulicami tego miasta można odnieść wrażenie, że wszystko jest tu takie idealne - przyjazne i nieprzytłaczające.
rowerów, to widok niespotykany w innych europej- po przejści do ogrodu za zamkiem, z daleka widać już skich miastach. Szwecję. Innym ciekawym miejscem w Helsingorze jest Duńskie Muzeum Techniki. Można tam nie tylko Tivoli zobaczyć rekonstrukcje pierwszych rowerów, samoNawet najbardziej wymagających turystów zachwycą chodów czy samolotów, ale także do nich wejść. ogrody Tivoli. Obecnie jest to trzeci najczęściej odwiedzany park rozrywki w Europie. Warto wybrać się Kopenhaga od samego początku urzeka swoją wyjątkowością! Spacerując ulicami tego miasta możn tam wieczorem, kiedy zapalone są już kolorowe a odnieść wrażenie, że wszystko jest tu takie idealne światełka, co tworzy bajkowy nastrój. przyjazne i nieprzytłaczające. Przechodni uśmiechają Dla odważnych obowiązkową pozycją jest przejazd się do siebie, pilnują porządku w ich wspólnej okolicy. The Deamon, czyli bardzo szybką, robiącą trzy pętle Doskonałe miejsce na weekendowy relaks. kolejką roller-coaster. Co, więcej, w Tivoli odbywają się liczne przedstawienia i koncerty, które stanowią istotny element kopenhaskiej kultury. Magdalena Sibicka Experimentarium City
Helsingør Będąc w Kopenhadze warto udać się do pobliskiej miejscowości Helsingør, która znana jest jako tło dramatu Williama Shakespeare'a pt. "Hamlet". W znajdującym się tu zamku Kronborg mieszkał duński książę Hamlet. Twierdza jest położona bardzo blisko morza, dlatego
No. 2/2017
24
Fot. Dorte (CC BY-NC-ND 2.0)
Kolejnym wartym uwagi miejscem w Kopenhadze jest Experimentarium City. Dzięki nowoczesnym, interaktywnym sprzętom, nie można się tu nudzić nawet przez cały dzień. W tym miejscu nauki ścisłe przestają być niezrozumiałe! Możesz sprawdzić czas reakcji na bodźce zewnątrz, ile energii wytworzysz na maszynie do wiosłowania, a także czy można ryczeć głośniej niż lew. Experimentarium City ma wystarczająco dużo atrakcji, aby zapewnić niesamowite doznania!
Inside NZS UW
NZS UW na fb:
Wampiriada
Akcja Historia
No. 2/2017
25