eSPe 113 (2014 11)

Page 1

szukającym powołania

113 (11/2014) | ISSN 1234-9356 | www.e-espe.pl

Szymon Hołownia

Stale „gadam” z Panem i Jego świętymi

Ks. Andrzej Muszala Modlitwa nie jest improwizacją Ponadto w numerze: Światowy Dzień Młodzieży w Madrycie w 2011 r. - fot. Mazur - Catholic Church England and Wales - flickr

Reportaż o wolontariuszach z Liberii

Jak się modlić?


spis treści

Modlitwa wstępniak

3 Spotkanie i rozmowa Temat numeru

4 „Pomóż”, „dziękuję”, „wow” 11 Stale „gadam” z Panem i z Jego świętymi 16 Przebywanie z Bogiem 24 Adoracja to postawa Świadectwo

29 Mamy potrzebę kontaktu z Bogiem 33 Boże, wejrzyj ku wspomożeniu memu... 36 Świetny pomysł na bycie razem Powołani-powołane

40 Piękne dojrzałe szaleństwo 47 Zawsze będziemy wspierać syna list o powołaniu

51 Zaprzyjaźnić się z Jezusem być kobietą - być mężczyzną

55 Święte małżeństwo papież o powołaniu

57 Zbudź się! Idź naprzód! recenzja

60 Gdzie można dzisiaj świętych zobaczyć?

Adres i siedziba redakcji: ul. Mirosława Dzielskiego 1 31-465 Kraków tel.: 795 418 333 e-mail: kwartalnik@espe.pl www.e-espe.pl

Zespół redakcyjny: Przemysław Radzyński (redaktor naczelny) O. Tomasz Abramowicz SP (asystent kościelny) Janusz Dobry, Ewelina Gładysz, Magorzata Janiec, DorotaMiskowiec.pl (Komiks), Aldona Szałajko, S. Katarzyna Śledź SP

Wydawca: Polska Prowincja Zakonu Pijarów ul. Pijarska 2 31-015 Kraków tel.: (12) 422 17 24 Opracowanie graficzne: ChapterOne.pl www.pijarzy.pl Redakcja nie odpowiada za treść ogłoszeń i reklam. 113 (11/2014) strona 2


wstępniak

Spotkanie i rozmowa

Modlitwa to okazja do rozmowy o tematach ważnych i dla mnie, i dla Boga.

W filmie Bruce Wszechmogący jest scena, gdy Bruce Nolan jako Bóg próbuje realizować napływające do niego modlitwy. Było ich tak wiele, że nie pomogły żadne ludzkie sposoby ich sortowania – ani tradycyjne kartoteki czy karteczki samoprzylepne, ani wirtualne bazy danych. Próśb było tak dużo, że Bruce się poddał – w pewnym momencie, nie zapoznając się z ich treścią, kliknął enter, czyli „tak” dla wszystkiego, o co prosili ludzie (skutki niesłuchania modlitw można zobaczyć w filmie). Ta scena pokazuje przynajmniej jeszcze jeden fałszywy obraz Boga. Natłok ludzkich westchnień może sprawiać wrażenie, że nie warto nawet próbować zwracać się do Boga, bo kolejka jest tak długa, że trudno mieć nadzieję na wysłuchanie naszej modlitwy a co dopiero na odpowiedzenie na nią. Takie wyobrażenie nie zrodzi się w głowie człowieka, który ma doświadczenie modlitwy indywidualnej. To jest ten moment w ciągu dnia, kiedy sam na sam stajesz z Bogiem. Wtedy jesteście bardzo blisko. To spotkanie nie jest bynajmniej okazją do zrelacjonowania tego, co od ostatniego razu u mnie się wydarzyło i co będzie ważne w następnych dniach. To jest okazja do rozmowy o tematach ważnych i dla mnie, i dla Boga. Takim tematem na pewno jest kwestia życiowego powołania każdego człowieka. Owocnej lektury, Przemysław Radzyński Redaktor naczelny 113 (11/2014) strona 3


temat numeru Szymon Hołownia - fot. Kamil Piklikiewicz

„Pomóż”, „dziękuję”, „wow” Szymon Hołownia

Można sobie założyć: każdego dnia, choć raz jedno z tych krótkich słów: „pomóż”, „dziękuję”, „wow”. Nie ma dnia, żebyś nie miał o co poprosić, za co (za kogo) podziękować i nad czym się zachwycić. 113 (11/2014) strona 4


temat numeru

Ciasto bez nerwów Wśród wspinaczy obowiązuje zasada: żeby się wspinać, trzeba się wspinać. Podobnie jest z modlitwą: nie ma lepszej metody, by nauczyć się modlitwy i przekonać się, czy lepiej żyje się z nią, czy bez niej – niż po prostu zacząć się modlić. Możesz teoretyzować, czy lubisz coś, czy nie lubisz, ale dowiesz się dopiero, gdy spróbujesz. Jak zacząć? Najprościej. Z mojego skromnego doświadczenia wynika, że z modlitwą jest raczej jak z bieganiem niż z jazdą samochodem. Przed tym jak pierwszy raz usiądziesz za kółkiem, musisz wkuć zasady, wiedzieć, czym różni się sprzęgło od gazu oraz pieszy od ronda, jeśli chcesz spróbować się modlić, wszystkiego nauczysz się w biegu. Podstawowa zasada (pożyczona od Marcelego Prousta) – „często, ale nie dużo naraz”. Gdy dopiero zaczynasz się modlić, możesz wpaść w pokusę duchowego obżarstwa, próbować załatwić wszystkie ważne sprawy od razu. To ślepa uliczka. Zachowanie człowieka, który doszedł do wniosku, że powinien zdrowo żyć, więc przez tydzień nie wychodzi z siłowni, robiąc wszystkie rzeczy, które tam się robi, żeby w końcu dojść do wniosku, że nie czuje się bardziej zdrowy, ale chory. Co robić, żeby dobrze zrobić? Odwołam się do świata najbliższych mi skojarzeń – a moje życie zasilane jest z dwóch źródeł. Pierwsze to modlitwa, drugie: jedzenie ciasta. Otóż z modlitwą jest zupełnie jak z ciastem. Żeby powstało, musisz mieć foremkę i wsad. Oraz zapewnić odpowiednią temperaturę przez określony czas, by urosło. Co to jest foremka? Nie pobożne książeczki pełne słów, sekretnych kodów, które bezbłędnie wyrecytowane odpalą rakiety Bożej łaski. Forma to miejsce i czas. Znajdź miejsce, gdzie będziesz się spotykał z Tym, z kim chcesz się spotkać. Kąt pokoju, krzesło przy biurku, ale je wyznacz. Nie fetyszyzuj postawy, z czasem odkryjesz, czy lepiej ci jest modlić się na klęczkach, na siedząco, na stojąco, czy co minutę zmieniać położenie. Przyjmij jedną prostą zasadę: módl się w takiej pozycji, w jakiej przyjmujesz gości. Nie przyjmuje się ich przecież tylko kolanami, ustami czy rękami. W przyjęciu gościa uczestniczy całe ciało, całe ciało coś mu o nas mówi. Umów się z sobą, 113 (11/2014) strona 5


temat numeru

że spróbujesz modlić się pięć minut dziennie, ale regularnie. Jeśli dojdziesz do wniosku, że potrzebujesz dziesięciu, daj sobie dziesięć. Po co? Ano po to, by uniknąć sytuacji, jaka spotkała mnie kiedyś w gnieźnieńskiej katedrze. Gdy tylko zdążyłem przycupnąć na jednym z klęczników i zatopić się w kontemplacji, poczułem delikatne szturchanie w ramię połączone z wysyczanym gromkim szeptem: „JUŻ?!”. Owo „JUŻ?!” powtórzyło się dobrych parę razy, odwróciłem się i zrozumiałem, że blokuję miejsce napalonemu na przeżycia duchowe turyście z Podhala. Jeśli w swojej prywatnej modlitwie nie wyznaczysz sobie ram czasowych, w głowie co i raz wyświetlać się będzie owo „JUŻ?!”. A może już się namodliłem? Bo już nie czuję tego uniesienia, które czułem siedemnaście sekund temu? To może jeszcze poczekam do dwóch minut i wtedy powiem: „JUŻ!”? Powiedzenie sobie: pięć minut czy pół godziny i nastawienie sobie w telefonie budzika powinno cudownie odneurotyzować sytuację. Wytnij na to spotkanie czas, wyznacz mu ramki, tak żeby świat i to, co masz w głowie, na nie nie naciskało, a w obrębie tego czasu – let it flow.

Help, thanks, wow! A skoro już podpieramy się językiem angielskim... Jeśli nie wiesz, co w ogóle podczas tej modlitwy się robi, możesz podeprzeć się prostym schematem, który pożyczam od protestanckiej pisarki Anne Lamott. Zaleca, by modlić się trzema prostymi słowami: „help”, „thanks”, „wow”. Potrzebujesz pomocy? Nie ściemniaj od wejścia, że przychodzisz powinszować imienin. Nie podlizuj się, nie proponuj Bogu łapówek, nie samoponiżaj się. Gdy idziesz do lekarza, nie komplementuj jego fartucha, nie opowiadaj, jak to byś się starał żyć zdrowiej, nie pomstuj na ministerstwo, nie tłumacz się. Wal prosto z mostu, mów, co się stało, co i gdzie cię boli. Pokaż rany. Odwiń bandaże. Mam czasem wrażenie, że na ten świat spływałoby milion procent więcej łask dziennie, gdybyśmy tylko nie próbowali kokietować Boga opowieściami o swojej kondycji, intencjach i osiągnięciach, a ograniczyli się do najszczerszego i najprostszego: boli tu. Boli jak cholera, proszę, zrób coś, pomóż. Nie podpowiadaj Mu, co ma ci przepisać. Nie podsuwaj narzędzi, gdy operacja już trwa, nie zrywaj się, by 113 (11/2014) strona 6


temat numeru

udzielać konsultacji. Jesteś u lekarza, nie u cukiernika ani wulkanizatora, On wie, co robić, ty pokaż ranę, zaufaj i pozwól się leczyć.

Dziękuję Panu bardzo Spróbuj też bywać mądry przed szkodą. Droga do owej mądrości – pisałem już o tym – wiedzie przez proste „dziękuję”. Wiem, że to nieziemsko wręcz trudne: dziękować, kiedy wszystko w tobie wyje. Podobnie trudno uwierzyć, że łykanie białego proszku w dziwnych kapsułkach może powstrzymać anginę. A jednak „dziękuję” najbardziej skutecznie rozpuszcza duchową żółć, poczucie rozgoryczenia, roszczeniowość. Ból robi z człowieka niewolnika. W bólu stajesz się jak zwierzę na uwięzi, biegasz w kółko, nie mogąc myśleć o niczym innym. Uwolnisz się dopiero, gdy w takiej sytuacji skoczysz na główkę. Spróbujesz powiedzieć: dziękuję, że to nie rak. Dziękuję, że choć to rak, wciąż mogę się jeszcze cieszyć swoim bratem. Dziękuję, bo choć z pożycia z kimś wymarzonym nici, to cud, że w ogóle spotkałem tak fantastyczną osobę. Możesz się wściekać, że tabletka jest gorzka, ale skoro lekarz przepisał, trzeba łykać. Wypróbuj zasadę: posłuszeństwo za posłuszeństwo. „Powiedziałeś, Boże: 113 (11/2014) strona 7


temat numeru

dziękuj, to dziękuję, choć wszystko we mnie krzyczy, że to obecnie najbardziej debilna rzecz na świecie (powiedz to głośno, nie chowaj w sobie). Ale Ci ufam”. Efekty zobaczysz może nie natychmiast, ale gwarantuję, że będą. Bo co, bo Bozia się przekonała, że gdy powiedziała nam, że mamy stanąć na głowie, to zrobiliśmy to mimo ciężkiej migreny? A skąd. Dlatego że wznieśliśmy się nad świat, który mówi językiem cierpienia, mówiąc językiem świata, w którym cierpienia już nie ma.

Proszę otworzyć buzię Można sobie założyć: każdego dnia, choć raz jedno z tych krótkich słów: „pomóż”, „dziękuję”, „wow”. Nie ma dnia, żebyś nie miał o co poprosić, za co, (za kogo) podziękować i nad czym się zachwycić. Zachwyć się człowiekiem, krajobrazem, myślą, filmem, memem, zdjęciem, dotykiem. To nie umiejętność organizowania świata w skomplikowane struktury odróżnia nas od zwierząt, bo zwierzęta, mimo że nie umieją budować wieżowców, nie organizują jednak sobie wojen. Człowiek jest człowiekiem, bo umie kochać, a nie ma miłości bez zachwytu. Szczerego rozdziawienia gęby. Owego cudownego angielskiego (a zarazem anielskiego, bo wydaje mi się, że aniołom nie schodzi to z ich anielskich ust): WOW! Zachwyt uczy mnie, że nie wypełniam szczelnie świata, że jest coś jeszcze, skoro patrząc na to, tracę mowę i mówię tylko: wow! Zachwyt otwiera na podzielenie się tym z innymi – zrób to na Facebooku, w kościele, ale choć raz dziennie powiedz głośno: wow! I do tego jeszcze jeden drobiazg: znajdź miejsce, gdzie będziesz mógł modlić się głośno. Prędzej czy później dopadnie cię pytanie: czy ja, modląc się, nie gadam przypadkiem sam do siebie? Modląc się głośno, oglądasz własne słowa, uświadamiasz sobie, że grzeszysz tym samym językiem i tymi samymi rękami, które przyjmują Komunię. Że nie ma dwóch Jasiów Kowalskich: jednego, który z zaciśniętymi oczami klepie na klęczkach modlitwy, i tego, który hula i robi sobie kuku. Słowem: jak usłyszysz, że mówisz do Boga tym samym głosem, którym ochrzaniasz swoich bliźnich, może będzie ci łatwiej zrozumieć, kim w istocie jesteś 113 (11/2014) strona 8


temat numeru

KONKURS!

Powyższy tekst jest fragment najnowszej książki Szymona Hołowni „Holyfood”. Dla osób, które do końca roku 2014 przyślą do naszej redakcji list (tradycyjny lub elektroniczny) z opisanym ulubionym sposobem na modlitwę, wydawnictwo Znak ufundowało kilka egzemplarzy książki.

i gdzie. I modlić się bardziej szczerze. A jak już zaczniesz, przekonasz się, że modlitwa nie polega na odsiadywaniu przepisanych, excusez le mot, dupogodzin. Że najwięcej sensu i mocy jest w modlitwie, której tak naprawdę nigdy nie przerywasz. Gdy łapiesz się na tym, że czy chodzisz, czy leżysz, czy jedziesz, wciąż do Boga gadasz. Jednym słowem, zdaniem, pytaniem. Bez wstępów, zakończeń i pobożnych wypracowań. A On odpowiada ci: czasem jakimś natchnieniem, czasem spotkanym człowiekiem, czasem pośle anioła, żeby to czy tamto kopnął i ustawił, jak trzeba. Zacznij iść, a droga poprowadzi cię sama. Uprzedzam: będą momenty, gdy modlitwa będzie jak żeglowanie po mazurskich jeziorach w warunkach optymalnych – wszystko zacznie dziać się samo. Przyjdzie jednak i dół. Wielokrotnie zmuszałem się wtedy do modlitwy, wiedząc, że człowiek powinien czasem oddychać czy jeść na siłę. Ostatnio – zacząłem metodycznie odmawiać Różaniec w intencji bliskiej mi osoby (bo nie umiem modlić się za siebie). Dwa razy dziennie. Po mniej więcej miesiącu znów poczułem, że 113 (11/2014) strona 9


temat numeru

jestem na drodze. Że tak naprawdę nigdy z niej nie zszedłem, ale tym razem widzę zupełnie nowe krajobrazy. Że moje tradycyjne poranne pół godziny niby zniknęło, ale pojawiło się, jakby automatycznie, nie wiadomo skąd, dziesięć półminutowych sytuacji w ciągu dnia, w których oddaję wszystko i wszystkich Temu, który jest moim Bratem, ale, na którego imię wszystko na świecie pada plackiem. Zanurzyłem się w kontemplację nie swoich próśb czy żądań, ale imienia Jezus. Odmawiane często (w Modlitwie Jezusowej) wezwanie: „Panie Jezu Chryste, zmiłuj się nade mną, grzesznikiem”, zamieniłem (na razie) na zapożyczone od ojca Jacka Bolewskiego, jezuity (modlił się tak, przebierając kolejne paciorki różańca, gdy już odchodził z tego świata), najprostsze i najszczersze: „Jezus mój...”. Mój, najbliższy, On jest wszystkim i ma wszystko. Naprawdę nie ma sensu chcieć czegokolwiek więcej.

113 (11/2014) strona 10


temat numeru

Stale „gadam” z Panem i z Jego świętymi

Szymon Hołownia - fot. www.stacja7.pl

Przemysław Radzyński

Swoim doświadczeniem modlitwy dzieli się Szymon Hołownia, katolicki publicysta, który ostatnio wydał książkę „Holyfood” o „przepisach na smaczne i zdrowe życie duchowe”. Ma Pan jakąś ulubioną modlitwę? To jest zależne od życiowego momentu, nastroju? Znam bardzo wiele rodzajów modlitwy, które mogę spokojnie uznać za moje ulubione. To, że się kogoś kocha, za kimś tęskni, o kimś myśli, czegoś się od kogoś chce, komuś za coś chce się podziękować, można przecież wyrazić na setki sposobów. Jasne, że sposób w jaki się modlę zależy od sytuacji, w jakiej 113 (11/2014) strona 11


temat numeru

się znajduję – od tego czy jestem w kościele, czy w domu, czy sam, czy z kimś, w jakim jestem nastroju, ile mam czasu. Przeczytałem w życiu chyba jedną czy dwie książki o modlitwie, jest ona dla mnie tak osobistym doświadczeniem, że wolę się chyba nie sugerować czyimś doświadczeniem (to tak jakby czytać poradnik traktujący o tym, jak powiedzieć kobiecie, że się ją kocha), wolę wszystko na tej drodze odkrywać sam. Staram się trzymać w zasadzie tylko jednej reguły: czasu na modlitwę nie ma co znajdować, trzeba go sobie po prostu wziąć. Mieć czas na bycie z Kimś, kto jest dla Ciebie ważny. To czy w tym czasie będziesz gadał, czy patrzył na ikonę, czy czytał litanie, czy odmawiał brewiarz, czy śpiewał, czy milczał, czy odmawiał Modlitwę Jezusową czy różaniec, jest drugorzędne. Najistotniejsze jest wyrobienie nawyku, który wpasuje się płynnie między inne nawyki, sprawi, że modlitwa stanie się częścią życia, a z czasem zacznie je prześwietlać.

Jak wygląda optymalna modlitwa Szymona Hołowni? Moja modlitwa przybiera bardzo różne formy i bardzo chcę uniknąć szczegółowego opowiadania o nich, by nie tworzyć wrażenia, iż uważam, że jestem kimś, kogo należałoby naśladować. Mogę powiedzieć tylko tyle, że każdego dnia staram się być na Mszy św., rano (koniecznie rano) znaleźć pół godziny – do godziny – na modlitwę „stacjonarną” w domu (przygotowałem sobie w tym celu kącik, miejsce modlitwy, dla mnie – z duszy ćwierćprawosławnego – w modlitwie ważne jest to, by zaangażować zmysły – wykorzystać piękno ikon, światło świecy etc.). W samochodzie zwykle odmawiam Koronkę albo Modlitwę Jezusową. Zresztą, ja chyba stale „gadam” z Panem i z Jego świętymi (mam pokaźną grupę patronów), nie potrafię inaczej. Co chwila proszę o coś dla kogoś, kogo spotykam, na coś się zżymam, za coś dziękuję. Ostatnio odkrywam siłę tej właśnie modlitwy – dziękczynienia. Najtrudniejsza sprawa w moim życiu: nie prosić, nie przepraszać, a dziękować. Dlatego zaryzykowałem przypuszczenie, że obowiązujący w niebie język opiera się 113 (11/2014) strona 12


temat numeru

na słowie „dziękuję”, bo widzę, jak nieprawdopodobnie ta właśnie modlitwa jest skuteczna!

„Mówi to człowiek, który każdym atomem swojego ciała i duszy wie, jak może boleć życie” – pisze Pan w „Holyfood”, ale mimo tych trudności stoi Pan „przy Nim twardo ramię w ramię”. Jak Pan to robi? Próbuję wtedy po pierwsze odkleić swoje przeżywanie świata, od mojej woli. Mówię wprost: „nie czuję tego, nie sprawia mi to radości, nie widzę sensu, ale wiedz, że całą moją wolą, nawet wbrew moim odczuciom, Tobie to oddaję”. Zrzucam odpowiedzialność na Niego. Skoro jest Bogiem, a ja tylko człowiekiem, niech sobie z tym radzi. Wielokrotnie przekonałem się, że nie ma – przynajmniej w moim życiu – rzeczy trudniejszej niż przejście w relacji z Bogiem z robienia na bycie. Z poziomu, na którym można powiedzieć, że człowiek czuje, że się „namodlił”, na poziom, na którym czasem nic nie czuje, a już na pewno nie czuje, że coś zrobił, a mimo to relacja stała się odrobinę głębsza, przez to, że trudny moment został przeżyty razem. Emocje mogą wyparować, w miejsce pewności może wciskać się lęk, intelekt może ciągnąć w jeszcze inną stronę, i wtedy jedyne, co zostaje to „ufam”. Ja Mu ufam. Bardzo często Go nie rozumiem. Ale i tak Mu ufam. Czasem właśnie przez łzy bólu albo złości, ale ja – tak jak wspominam w książce – wiem, że to jest sprawa między nami. I my to sobie kiedyś wyjaśnimy. Spotkałem kiedyś człowieka, który przeżywał koszmarne wątpliwości, mówił, że Boga nie ma, ale nawet to mówił na modlitwie Bogu. Ani na chwilę, w największej ciemności, nie wychodził z relacji. W relacji chodzi o to, by być, a nie by osiągać sprawności. Innym – a przede wszystkim Złemu, który od razu próbuje iść za ciosem i budować w głowie schemat: modlitwa jest nieskuteczna, więc nie ma sensu – od tej relacji wara.

Pisze Pan o rocznym doświadczeniu pustyni, o nocy zmysłów; określa je Pan jako „regularne piekło”, „potworny duchowy 113 (11/2014) strona 13


temat numeru

ból”; wyznaje Pan, że słyszał nagabywania szatana pod swoim adresem. W innym miejscu wspomina Pan też o chwilach, gdy „zasypiał na modlitwie w poczuciu pełnej błogości”. Jakie owoce dla Pana życia przyniosły te doświadczenia? Na pustyni człowiek uczy się, że jego bycie człowiekiem nie zależy od tego, co robi, czy co (również w relacjach) posiada. W życiu duchowym każdy pustyni doświadcza inaczej, a ja na temat swoich zmagań z nią nie mam do powiedzenia ani słowa więcej nad to, co napisałem w książce. Zarówno ona jak i doświadczenia owej błogości, którą charyzmatycy określiliby pewnie stanem „wylania Ducha Świętego”, mają jeden punkt zbieżny: nic w nich nie zależy od człowieka. Nie ma innej recepty na przetrwanie pustyni niż po prostu cierpliwie trwać, czekając aż ona się skończy. Każdy, kto był na pustyni i doświadczył kompletnej utraty orientacji, wie że bieganie w tym czy innym kierunku, może skończyć się utratą ostatków cennych sił i w konsekwencji tragedią. Trwać, powtarzać „ufam” i obserwować siebie. Jak w czasie operacji, gdy chirurg wyjmuje z ran kolejne odłamki. To musi zająć czas. Zarówno pustynia, totalne ogołocenie, jak i modlitewne „porwanie do nieba” prowadzi do jednego: do modlitwy, którą podobno powtarzał wieczorem święty papież Jan XXIII: „Panie Boże, świat jest Twój, a ja idę spać”. Wschodnia tradycja modlitwy, bardziej zanurzenie w Bogu niż załatwianie z nim intelektualnych czy egzystencjalnych spraw, staje mi się coraz bliższa.

Pan na końcu książki radzi: żeby „mieć życie przed sobą musisz się dziś na nowo urodzić”. Pan doświadczył takich nowych narodzin? Piszę o tym w pierwszym rozdziale. Te nowe narodziny, to zmiana wody, źródła, które napędza nasze życie. To świadoma decyzja (rozpisana na milion codziennych decyzji), że chcę żeby odtąd żył już we mnie Chrystus. To nie patetyczny postulat, to fantastyczna ale wymagająca rzeczywistość. Chwila, w której wiara przestaje być przygodą formalną, a staje się prawdziwą relacją dwojga złączonych ze sobą na dobre i na złe osób. 113 (11/2014) strona 14


Wydawnictwo

poleca Napisany jasno, w barwny i zajmujący sposób przewodnik dla tych, którzy chcą uwolnić się spod panowania fałszywych bogów i odnaleźć prawdziwą radość i miłość w relacji z żywym Bogiem objawionym w Jezusie Chrystusie.


temat numeru Pustelnia na Potrójnej - fot. pustelnia.pl

Przebywanie z Bogiem Rozmawiał Przemysław Radzyński

O modlitwie w ciszy opowiada ks. Andrzej Muszala, teolog i bioetyk, który modlitwy wewnętrznej uczył się we francuskiej wspólnocie Notre Dame de Vie, a dziś dzieli się tym doświadczeniem z innymi w kościele św. Marka w Krakowie oraz w Pustelni św. Teresy z Lisieux na jednym z beskidzkich szczytów. Czym jest modlitwa w ciszy? Po pierwsze to nie jest modlitwa „po cichu”. Różaniec czy litanie odmawiane po cichu to modlitwy słowne, tylko że po prostu po cichu. A „modlitwa w ciszy” oznacza zaniechanie mówienia. Skoro mówimy, że modlitwa jest rozmową z Panem Bogiem to znaczy, że trzeba tę drugą stronę dopuścić do głosu. W ciszy 113 (11/2014) strona 16


temat numeru Ks. Andrzej Muszala - fot. Archiwum prywatne

odkładamy na bok wszystkie nasze intencje, słowa, myśli. Po chwili skupienia otwieramy Pismo Święte i wtedy Bóg zaczyna mówić. Wystarczy jedno czy dwa zdania, które się rozważa. To ma doprowadzić do najważniejszego momentu – zawierzenia, czyli całkowitego oddania się Bogu. Teologicznie trzeba by powiedzieć: „w akcie wiary”, „w akcie miłości”. Człowiek może walczyć ze sobą, czasem z wolą Bożą, tak jak Jezus w Ogrójcu, ale ostatecznie mówi: „Nie moja, lecz Twoja wola niech się zawsze dzieje”. Podsumowując, modlitwa w ciszy to jest przebywanie z Bogiem, które prowadzi do całkowitego oddania się Bogu.

Do wewnętrznego wyciszenia potrzebujemy też ciszy na zewnątrz? W Ewangelii jest napisane, że jak chcesz się modlić, to wejdź do swojej izdebki, zamknij drzwi, módl się w ukryciu (por. Mt 6, 6). Zamknięte drzwi to jest symbol – tu nie chodzi o fizyczne drzwi, tylko o bramy swoich zmysłów a zwłaszcza wzroku i słuchu. Gdy przeczyta się tekst Pisma Świętego i wzrok ukierunkowany jest na Słowo Boże, to później – jak mówi św. Teresa od Jezusa – oczy jakby samoczynnie się zamykają. Jezusa, którego 113 (11/2014) strona 17


temat numeru

widzieliśmy w Słowie, zaczynamy szukać w swoim wnętrzu. Dlatego trzeba dodać, że modlitwa w ciszy jest modlitwą wewnętrzną – prowadzi do wnętrza człowieka, do kontaktu z Bogiem, który mieszka w nas od zawsze. Tę żywą obecność mamy od momentu chrztu – ten skarb przechowujemy w naczyniach glinianych (por. 2 Kor 4, 7). Trudno, żeby przynajmniej raz dziennie do niego nie zaglądać.

Mówimy o ciszy zewnętrznej a jak radzić sobie z natłokiem myśli – żyjemy w codzienności jako studenci czy pracownicy, jako dzieci i rodzice, z różnymi problemami, które zaprzątają nasz umysł? Najlepiej modlić się rano. Potwierdzam to jako bioetyk. W miarę upływu godzin organizm ludzki funkcjonuje podobnie do komputera – pracuje, zbiera informa-

Pustelnia na Potrójnej - fot. pustelnia.p

113 (11/2014) strona 18


temat numeru

cje i działa coraz wolniej. Wtedy trzeba się wyłączyć, zresetować a poprawne działanie powróci. Bóg tak nas stworzył – my resetujemy się poprzez sen. Rano mamy o wiele mniej rozproszeń. Jeśli nie możemy modlić się rano, to można to zrobić w dowolnym czasie w ciągu dnia. Żeby natłok myśli nie zabrał nam tego czasu modlitwy, można 10-15 minut wcześniej zacząć czytać Pismo Święte lub jakąś dobrą lekturę duchową. Chodzi o to, żeby umysł zajął się sprawami Bożymi, bo wtedy te wszystkie myśli zejdą na drugi plan. Potem można rozpocząć modlitwę w ciszy przez pół godziny lub więcej.

Dla kogo jest ta modlitwa? Pytam zarówno o predyspozycje człowieka jak i duchowe oczekiwania. Te oczekiwania są trochę niebezpieczne, bo modlitwa jest dla Boga.

Czyli trzeba odwrócić nasze myślenie o modlitwie? No właśnie. Nie idziemy na modlitwę dla siebie. To jest podstawowy błąd. Często ludzie modlą się dla siebie – żeby się dobrze poczuć, żeby Bóg ich umocnił, żeby mieli jakieś światło, co mają robić. Jezus w Ogrójcu nie dostał przecież żadnego światła, cierpiał, ale poszedł tam dla Ojca. My idziemy na modlitwę dla Boga. Ludzie gonią od jednej grupy do drugiej, szukają przeżyć, chcą „poczuć Ducha”. To jest przejaw egoizmu a nie szukania Boga.

Czy tej modlitwy trzeba się nauczyć? Apostołowie mówią do Jezusa „Panie, naucz nas się modlić” (por. Łk 11, 1), szukają kompetentnego przewodnika. Jezus ich najpierw poucza na ten temat, a potem robi im ćwiczenia z modlitwy (np. na górze Tabor), ale oni nawet jednej godziny nie potrafili wytrzymać. Modlitwa nie jest improwizacją. Mamy cudowne tradycje, np. Ojców Pustyni, Ignacego Loyolę, szkołę karmelitańską czy św. Dominika. Każda idzie trochę inną drogą – Ignacy kładzie większy 113 (11/2014) strona 19


temat numeru

Pustelnia na Potrójnej - fot. pustelnia.pl

nacisk na rozmyślanie, a karmelici na to, żeby jak najszybciej dojść do aktu wiary – aktu oddania się. Ale wszyscy spotykają się w tym samym punkcie, że na modlitwie chodzi o to, żeby całkowicie powierzyć siebie Bogu. Więc śmiało można korzystać z tego całego bogactwa, tylko warunek jest jeden – niech stoi za tym jakiś Doktor Kościoła, jakiś kompetentny święty – to jest znak, że ta nauka potwierdzona jest przez Kościół, a nie oparta na jakichś eksperymentach. Jestem bardzo zaniepokojony np. tzw. medytacją chrześcijańską. To jest coś bardzo niebezpiecznego – człowiek koncentruje się na sobie i jeszcze miesza do tego techniki wschodnie. Brak tu czegoś najbardziej istotnego – oddania siebie całkowicie i bez zastrzeżeń Bogu, a za to poszukiwanie jakiegoś „relaksu”, 113 (11/2014) strona 20


temat numeru

„uspokojenia”. W modlitwie wewnętrznej nie można eksperymentować, ale formować się w szkołach mistrzów.

Co radziłby Ksiądz komuś, kto chce dopiero wejść w modlitwę w ciszy? Św. Teresa od Jezusa radzi: „Chcesz nauczyć się modlić? – módl się!”. Niech to będzie 15 minut, ale trzeba zakosztowywać tej ciszy. Może to być bardzo powolne czytanie Pisma Świętego. Po jakimś czasie człowiek spostrzeże, że stąpa po grząskim terenie, że nie jest kompetentny. Wtedy zaczyna szukać. Ja też szukałem. Dwa lata. Znalazłem wspólnotę karmelitańską w południowej Francji, nastawioną tylko na naukę modlitwy wewnętrznej. Codziennie konferencje o modlitwie wewnętrznej, a następnie praktyka – modlitwa w ciszy: godzinę rano i godzinę wieczorem. I tak przez cały rok. W trzydziestoosobowej grupie było trzech księży, reszta – świeccy. Niedawno odkryłem, mimo że sam już wcześniej byłem związany z oazą, że Ruch Światło-Życie wydał zbiór małych książeczek o formacji do modlitwy wewnętrznej. Z książeczek tych przebija, że ks. Franciszek Blachnicki był bardzo kompetentnym nauczycielem modlitwy wewnętrznej. A zatem w oazie też istnieje olbrzymie bogactwo duchowej formacji do tej formy modlitwy. Jak ktoś chce, to oczywiście drzwi naszej pustelni też są otwarte. W każdy wtorek wieczorem można też przyjść na modlitwę w ciszy do kościoła św. Marka. Musimy szukać, a kto szuka – znajduje.

Jak doszło do Księdza wyjazdu do Francji? W seminarium uczono nas modlitwy w ciszy. Dobrze wiedziałem, że źródło zawsze jest w kontakcie z Bogiem, bo z pustego nawet Salomon nie naleje. Miałem mocne postanowienie, że nigdy tego nie porzucę. Ale niestety zostawiłem, bo przyszedł natłok spraw na parafii – o szóstej pobudka, Msza św., konfesjonał, potem śniadanie i na ósmą do szkoły. Później obowiązki w para113 (11/2014) strona 21


temat numeru Pustelnia na Potrójnej - fot. pustelnia.pl

fii, przygotowanie do katechezy, kazania… I tak dzień za dniem, taka gonitwa. Trwało to cztery i pół roku. Pewnego dnia odmówiłem nieszpory, było już dosyć późno, zamknąłem brewiarz i zacząłem się zastanawiać, jakie psalmy odmówiłem, jakie było czytanie. Nie wiedziałem. Przeraziłem się, że wpadłem w rutynę. Jak człowiek jest za blisko świętych rzeczy – modlitwy, Eucharystii – i równocześnie brakuje modlitwy w ciszy, to jest to bardzo niebezpieczne. To moje ocknięcie przyszło w momencie, gdy zbliżały się wakacje. Wyjechałem na miesiąc do sióstr zakonnych na tzw. zastępstwo. Odprawiałem dla nich tylko Mszę św. a potem miałem czas wolny – na modlitwę i lekturę. Tam przeszedłem swoistą kwarantannę – powrót do źródeł. To był początek. Później zacząłem szukać wspólnoty, która formuje do modlitwy w ciszy. Gdy ją znalazłem, poprosiłem mojego biskupa, żeby mnie zwolnił z obowiązków i pozwolił tam 113 (11/2014) strona 22


temat numeru

pojechać na tzw. rok szabatowy. Początkowo nie chciał się zgodzić. Wszyscy jesteśmy przecież na froncie. Ale ja czułem się inwalidą, zupełnie niezdolnym do walki. Musiałem iść do szpitala. Zrozumiał to i po dwóch latach próśb się zgodził. To było czternaście lat temu.

Owoce z tamtego czasu czerpie Ksiądz do dziś? Bez formacji jest bardzo trudno. Są geniusze, którzy może jej nie potrzebują, ale ilu ich jest? Z modlitwą jest podobnie jak z nauką języka obcego – trzeba to robić systematycznie, np. codziennie uczyć się trzydziestu nowych słówek. Po dwóch latach człowiek stwierdza, że ten język w niego przeniknął. Zaczyna mówić płynnie i już nie szuka odpowiedniej formy gramatycznej, nie zastanawia się czy to czas przeszły, czy teraźniejszy. Ale żeby do tego dojść, ile trzeba się namęczyć? Dopiero później okazuje się, jakie to jest łatwe i że może nawet sprawiać przyjemność. Wszystko, co jest piękne w ludzkim życiu, wymaga dużo trudu. A rzeczy Boże chyba jeszcze bardziej niż ludzkie. Dlatego formacja do modlitwy wewnętrznej trwa do końca życia…

Pustelnia na Potrójnej - fot. pustelnia.pl

113 (11/2014) strona 23


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.