18 minute read
Nauczmy się umierać
Każdy kontakt z czyimś odejściem pokazuje nam, że jesteśmy ograniczeni i bezradni, a śmierć to granica tego, co wiemy i na co mamy wpływ.
Boisz się śmierci?
Advertisement
Po kilku latach pracy z osobami w żało bie nie boję się już rozmowy o śmierci. Lęk przed tego typu rozmowami nie jest naturalny – to wynik edukacji i socjali zacji. Udało mi się go pozbyć. Nie wiem natomiast, czy da się w pełni wyelimi nować sam strach przed śmiercią. To jest wielkie nieznane, tajemnica. Jednak z moim lękiem łączy się zaintereso wanie – jestem ciekawa, jak to będzie.
Bardziej boisz się swojej śmierci czy śmierci swoich bliskich?
Oczywiście boję się śmierci najbliż szych mi osób. Nie ma co tego rozwi jać, to po prostu bardzo trudne, bole sne doświadczenie. A własna śmierć wiąże się, jak wspomniałam, z mie szanką lęku i zaciekawienia. Kilka razy doświadczyłam tego, że w ob liczu śmierci ludzie zachowywali się bardzo spokojnie. Często w ostatnich dniach i godzinach życia są w innym stanie świadomości. Widzą lub sły szą coś, co dla nas jest niewidoczne.
Te niewytłumaczalne zjawiska bardzo mnie fascynują i zmniejszają mój lęk. Gdy ktoś jest blisko śmierci albo wła śnie zmarł, towarzyszy temu bardzo specyficzna atmosfera, pełna głębokie go spokoju, trochę nieziemskiego. I kie dy się tego doświadcza, w ogóle nie jest to straszne. Jest po prostu inne niż to, co znamy. Im bardziej wchodzę w kon takt z tym obszarem życia, tym bardziej moje lęki robią się łagodne i miękkie.
Czyli to ciekawość mogłaby być lekiem na lęk przed własną śmiercią?
Nie wiem, może trochę tak. W moim przypadku być może kluczowe jest, że jestem przekonana, iż śmierć nie jest końcem. Jest więc we mnie duża cieka wość tego, dokąd idziemy albo skąd je steśmy – głęboko egzystencjalne pyta nia, które są dla mnie fundamentalnie związane z tematem śmierci.
A czy masz wrażenie, że religia pomaga w doświadczaniu śmierci czy może odwrotnie – utrudnia ten proces?
Nie ma tu prostej odpowiedzi. Są rów nież sytuacje, w których ktoś odczu wa konkretny lęk związany z religią –na przykład boi się piekła, wspomina coś, czego żałuje, jakąś wyrządzoną komuś krzywdę, i boi się, że czeka go kara. Religia sama w sobie nie zawsze jest więc lekiem na strach. Natomiast w żałobie taki szerszy kontekst, czy li perspektywa tego, że nasze życie jest częścią czegoś większego, po trafi bardzo pomagać. Niezależnie od tego, jak indywidualnie definiujemy to coś większego: czy przez pryzmat du chowości, cyklu natury, czy łańcucha przodków, w którym jesteśmy elemen tem dłuższej historii. To różne sposo by poszerzające perspektywę indywi dualnego życia, które potrafią wnieść w nasze doświadczenie wartość nie tylko w kontekście śmierci i żałoby.
Z żałobą związane są też różnego rodzaju rytuały – kiedyś bardziej powszechne, dziś zanikające albo zastępowane zupeł‑ nie nowymi. Co z przeszłości może być inspiracją do przeżywania żałoby, a które przekonania na temat śmierci przeszkadzają?
Mity zbudowane wokół żałoby, na przykład to, że ma trwać rok albo że składa się z konkretnych etapów, po trafią szkodzić, dodatkowo utrudniać to doświadczenie, bo sugerują, że jest właściwy i niewłaściwy sposób prze żywania żałoby. Nie uznają tego, że je steśmy bardzo różni i doświadczamy jej w różny sposób.
Natomiast tradycje i rytuały mogą nas wiele nauczyć. Dawniej ciało zmarłego dłużej pozostawało w domu albo, na wet jeśli osoba umarła w szpitalu, ciało zabierano z powrotem. Tam przez jed ną albo nawet trzy doby przy zmarłym zbierała się grupa bliskich, były wspól ne modlitwy i śpiewy, ale też po pro stu razem spędzony czas: jedzenie, pi cie, rozmowy.
Jak był cel tego czuwania?
Po pierwsze, konfrontacja z rzeczy wistością – realnością tego, że ktoś naprawdę zmarł. Dziś często mamy problem z uwierzeniem, że śmierć jest realna. Jeśli na przykład tylko dostaliśmy informację o tym, że ktoś zmarł, to nasz umysł ma trudność, by to pojąć. Łatwiej nam zrozumieć śmierć, kiedy możemy doświadczyć jej różnymi zmysłami: zobaczyć, do tknąć. Po drugie, dawne rytuały budo wały wspólnotę, atmosferę, tworzony wspólnie przez grupę ludzi „kontener” na smutek i ból. Dziś uważa się żałobę za prywatną sprawę, którą każdy ma przeżywać samotnie. Jest jeszcze trze ci aspekt tradycji, szczególnie zwią zanych ze śpiewem – umożliwienie głośnego lamentowania i wyrażania smutku. Gdy śpiewa duża grupa osób i cały pokój wibruje, łatwiej jest pła kać, nawet mocno szlochać i nie dusić w sobie emocji. Pochodzę z Chorwacji, w której jeszcze dwadzieścia lat temu bardzo żywa była tradycja lamentu przy pogrzebach. Dzisiaj na pogrze bach często panuje cisza, a część ludzi przychodzi wręcz na lekach uspoka jających. Żałoba stała się wyciszo na i sprywatyzowana. Przekonanie, że w wyrażaniu emocji wskazany jest umiar, bo zbyt intensywne okazywanie uczuć miałoby być wstydliwe, jest dla mnie niepokojące. Tłumienie emocji z mojej perspektywy, osoby zajmują cej się towarzyszeniem w żałobie, jest przeciwskuteczne.
Skąd się bierze chęć tłumienia emocji?
Wyrażanie emocji jest w naszym spo łeczeństwie trudne w ogóle, „zahamo wanie” nie dotyczy tylko smutku i ża łoby. Jeśli ktoś bardzo głośno śmieje się na ulicy, to ludzie myślą: „Co to za wariat?”. Gdy ktoś głośno wyraża ja kieś emocje, to nam wydaje się to nie pokojące.
A dlaczego jest nam trudno rozmawiać o śmierci?
Ten temat stał się tabu w wyniku zło żonego procesu społecznego, który ma swoje źródło w XIX wieku, a bar dzo mocno nasilił się w wieku XX . Po pierwsze, powstały szpitale – a wraz z nimi przekonanie, że umieranie po winno odbywać się właśnie tam i że jest to proces, który trzeba kontrolo wać medycznie. Z tego powodu śmierć zniknęła z naszego życia prywatne go oraz z naszych domów i trafiła do strefy profesjonalistów i technologii. Coraz rzadsze są sytuacje, w których jesteśmy bezpośrednimi świadkami umierania.
Po drugie, bardzo rozwinęła się współ czesna branża funeralna. Kiedy ktoś umierał w domu, oczywiste było, że opieką, także po śmierci, zajmują się jego najbliżsi. Dziś nadal istnieją oso by, które mają potrzebę opiekowania się umierającymi bliskimi, ale są one rzadkością – najczęściej się tego boimy.
Czemu się boimy?
Nie wiemy, jak to robić, nikt nas tego nie nauczył. Powstała luka w przeka zywaniu wiedzy o umieraniu – kiedyś ludzie uczyli się tego w ramach rodzi ny, z pokolenia na pokolenie. A obecnie jest bardzo dużo dorosłych osób, któ re jeszcze nigdy nie miały do czynie nia z osobą zmarłą. To budzi ogromny lęk i niepewność. W Instytucie Dobrej Śmierci działamy na rzecz tego, by ta wiedza przestała być zarezerwowana wyłącznie dla pracowników zakładów pogrzebowych czy szpitali, ale na po wrót stała się powszechnie dostępna. Organizujemy szkolenia o tym, jak wy gląda proces umierania, co się dzie je w pierwszych kilku godzinach po śmierci z ciałem, jak można umyć taką osobę, jak można ją ubrać.
Procesy, o których mówisz, zabrały śmierć sprzed naszych oczu? Dokładnie. Zakład pogrzebowy, szpital czy prosektorium realizują konkret ne procedury, zazwyczaj za zamknię tymi drzwiami. Coś, co kiedyś było ry tuałem oraz wyrazem troski wobec bliskiej nam osoby, teraz jest trakto wane jako czysto techniczny zabieg. Równolegle śmierć jest wszechobec na w kulturze i popkulturze – w litera turze, filmach, grach komputerowych czy serialach. Medialna śmierć poja wia się zazwyczaj w kontekście krymi nalnych zagadek, przemocy czy woj ny. Widzimy ją więc głównie jako coś strasznego – a kompletnie straciliśmy kontakt ze śmiercią naturalną, która potrafi również być spokojna, łagod na i nie tak przerażająca.
Mówiłaś o medykalizacji śmierci, która odrywa nas od naturalności tego procesu. Medykalizacja dotyczy też chyba żałoby, którą często łączymy czy mylimy z depre‑ sją. Czy dzięki twojemu doświadczeniu jako towarzyszka w żałobie jesteś w sta nie rozpoznać sygnały, że należy wkroczyć z medycyną i wspomóc potrzebującą tego osobę, na przykład farmakologicznie?
Nie jestem terapeutką – jestem kwa lifikowana i szkolona we wspieraniu w żałobie i ważną częścią mojej pra cy jest rozpoznanie, kiedy potrzebne jest dodatkowe, inne wsparcie. Jednak z moich obserwacji wynika, że mar twienie się, czy ten stan jeszcze jest normalny, czy nie, zazwyczaj pojawia się bardzo szybko i zdecydowanie za wcześnie. Jest bardzo dużo zachowań i doświadczeń w żałobie, które są zu pełnie normalne, a o których ludzie myślą, że są dziwne. Mamy po prostu zbyt stereotypowy obraz tego, jak ma wyglądać żałoba: ktoś chodzi na czar no, jest bardzo smutny i to powinno trwać maksymalnie rok.
Ten „dopuszczalny” czas żałoby jest sukcesywnie skracany. W trzeciej wersji D sm (Diagnostic and Statistical Manual of Mental Disorders, klasyfi kacji zaburzeń psychicznych tworzo nej przez Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne) górną granicę czasu → tak zwanej „żałoby niepowikłanej” defi niowano jako rok, w D sm i V jako dwa mie siące, a w D sm V jako dwa tygodnie. Tak, to jest zupełny absurd. Ale czasem tę granicę wyznaczają nawet ludzie z otoczenia osoby w żałobie. Nieraz pa dają takie komentarze: „No, kochana, minęły już cztery miesiące, a ty nadal płaczesz”. Często obserwuję, że oso by w żałobie znajdują się pod presją otoczenia, które w niecierpliwy spo sób daje porady w stylu: „Musisz być silna”, „Weź się w garść”. Oczywiście zazwyczaj wynika to z troski i próby wsparcia – chcą zminimalizować smu tek, ale w ten sposób uniemożliwiają jego swobodne przeżycie. A to są bar dzo krzywdzące zdania.
Jak jednak odróżnić żałobę od depresji?
Są różnice między tym, jak większość ludzi przeżywa żałobę, a tym, jak lu dzie czują się w depresji. Żałoba jest bardzo żywym procesem, można po wiedzieć, że ma wzór fal. Pojawia się ból, który potem się uspokaja, później przypominają się jakieś miłe wspo mnienia, robi nam się ciepło i miło na sercu – może nawet się uśmiechamy
Opieka nad ciałem zmarłego, która kiedyś była wyrazem troski wobec bliskiej nam osoby, obecnie jest traktowana jako czysto techniczny zabieg.
i śmiejemy – a potem znów czujemy, że bardzo tęsknimy i jest nam smut no. To jest czasem emocjonalny roller coaster. Natomiast osoby, które mają epizod depresyjny albo są w głębokiej depresji, zwykle opisują to doświad czenie jako stan szarości i pustki emo cjonalnej, w której nic nie czują. Często mają też bardzo niską samoocenę. Jeśli myśli danej osoby krążą wokół tego, jaka jest beznadziejna, że nie ma pra wa się cieszyć, albo pojawiają się myśli samobójcze, to wtedy konieczne jest wsparcie terapeutyczne lub psychia tryczne.
W żałobie przechodzimy przez wiele sta nów emocjonalnych?
To, jak ludzie zachowują się w żało bie, stanowi pewne spektrum. Jedni mają dużo objawów i potrzebują wię cej czasu, żeby dostosować się do no wej sytuacji. Drudzy mają tylko kil ka symptomów i relatywnie szybko odnajdują się w nowej rzeczywistości. A większość ludzi jest gdzieś pośrod ku. Chciałabym podkreślić, że środo wisko naukowe jest obecnie mocno podzielone w kwestii tego, czy w ogóle istnieje coś takiego jak patologiczna żałoba. W języku angielskim to zja wisko nazywa się persistent complex bereavement disorder albo prolonged grief disorder, a po polsku mówi się o „żałobie powikłanej”. W zeszłym roku byłam na dużej kon ferencji w Kopenhadze, The European Grief Conference, w której uczestni czyli badacze z różnych europejskich uniwersytetów, ale też osoby z prze różnych fundacji wspierających lu dzi w żałobie (notabene było tam 350 uczestników, a ja byłam jedyną osobą z Polski!). Obserwowałam wiele dys kusji – można nawet powiedzieć kłót ni! – między dwoma stronami.
Czego dotyczyły te spory?
Część badaczy twierdzi, że istnieje coś takiego jak żałoba patologiczna i że są kryteria, według których można ją diagnozować. To pojawiło się w DSM V i ICD 11, czyli w publikacjach będą cych podstawą dla psychiatrów i in nych lekarzy do diagnozy chorób. Są też jednak przeciwnicy tej tezy, według których nie ma sensu szukać defini cji i sposobów diagnozy patologicznej żałoby – ich zdaniem coś takiego nie istnieje! Oczywiście, żałoba może być jednak połączona z czymś innym – na przykład z epizodem depresyjnym albo z traumą – i wtedy potrzebne jest le czenie. Ale do tego wystarczają nam definicje tych wspomnianych zabu rzeń i nie musimy na siłę klasyfiko wać żałoby jako choroby.
Które stanowisko jest ci bliższe?
Uważam, że żałoba nie jest chorobą i nie można mówić, że to jest zaburze nie, które trzeba leczyć. Człowiek po stracie bliskiej osoby najczęściej po trzebuje czasu i wspierającej wspól noty. Ale jak najbardziej żałoba może współistnieć z innymi chorobami czy też zaburzeniami, które wymagają leczenia.
Mówiłyśmy o tym, jak społeczny brak przyzwolenia na wyrażanie emocji utrud nia żałobę. Jednak podobnie działają też instytucjonalne, kapitalistyczne mecha‑ nizmy. Urlop z powodu śmierci bliskiego członka rodziny można wziąć na jeden, maksymalnie dwa dni. To zatrważa‑ jąco mało... Oczywiście, można pójść do psychiatry i wziąć L4 – co zresztą podtrzy muje myślenie o żałobie jako chorobie –ale wciąż można mieć poczucie, że świat zewnętrzny dyscyplinuje nas do tego, by wziąć się w garść, zdusić w sobie emocje i funkcjonować dalej.
To kolejny dowód na to, że kapitalizm po prostu nas niszczy. Wiele źródeł na szych problemów emocjonalnych tkwi w systemie ekonomicznym, w którym żyjemy. Oczekiwanie, że powinniśmy, że powinniśmy jak najszybciej wyjść z żałoby, wynika z założenia, iż musimy dobrze funkcjonować i wrócić do pracy. Przecież jeśli ktoś zbyt długo jest sku piony na swojej żałobie, to nie przy da się w systemie kapitalistycznym.
W swoim kolektywie organizujecie mię‑ dzy innymi kręgi żałoby. Na czym one polegają i w jaki sposób mogą pomagać osobom po śmierci bliskich?
Kręgi są odpowiedzią na świat, w któ rym żałoba jest sprywatyzowana i czę sto nie ma przestrzeni na jej wyrażenie. Tworzymy w nich przestrzeń, w której można spotykać się z innymi ludźmi i wyrażać swój ból, na przykład przez opowiadanie o nim, ale także wspólne milczenie. Jest oczywiście przyzwo lenie na płacz – nikt nie patrzy dziw nie, kiedy pojawiają się łzy. Gdybym nie uczestniczyła w tym wiele razy, to pewnie myślałabym, że to jest bar dzo smutne i ponure wydarzenie –a w ogóle nie jest! Spotkania są nie zwykle poruszające, bo dla wielu ludzi to pierwszy raz w życiu, kiedy mogą wyrazić swój smutek, a inni po prostu to akceptują. Mówią: „Dziękuję, że to powiedziałeś”. Albo: „Widzę cię, sły szę cię”. I nikt nie mówi: „Uspokój się”, „Nie jest tak źle” albo „Będzie dobrze”. Samo to, że jesteśmy dla siebie nawza jem czułymi świadkami, ma niesamo witą moc. Ludzie wychodzą z tych spo tkań lżejsi.
W Instytucie Dobrej Śmierci regular nie organizujemy takie kręgi. Część jest otwarta tematycznie dla wszyst kich, a część dedykujemy konkretnym grupom, na przykład kobietom po po ronieniu albo osobom po śmierci zwie rzęcego członka rodziny. Często spoty kają się na nich osoby, które w swoim środowisku były krytykowane, wy śmiewane: „Dlaczego ty w ogóle pła czesz, przecież to tylko pies”. →
Mówisz o „nieuznanej” żałobie, czyli takiej, na którą społeczeństwo wokół nas nie daje nam przyzwolenia. Na przy kład osoby LGB t + opłakujące śmierć partnera tej samej płci, którego nie akceptowała reszta rodziny, mają dużo mniejszą przestrzeń na przeżycie żałoby.
Tak, po angielsku nazywa się to disen franchised grief. Już od lat 80. istnieje cały nurt badawczy, który zajmuje się tym zjawiskiem – pisał o tym między innymi Kenneth Doka, amerykański profesor psychologii. Chodzi o sytu ację, w której ktoś jest w żałobie, ale jego otoczenie uważa, że nie powinien, nie ma do tego prawa albo przesadza. Z tym wiążą się komentarze, o któ rych wspomniałam, na przykład: „To tylko zwierzę” lub „To jeszcze nie było dziecko”, w przypadku poronienia. Ale negowanie żałoby może dotyczyć też sytuacji, w której zmarł na przykład nasz dziadek, a my słyszymy: „Ale on już był taki stary”. Jeśli ktoś jest bar dzo smutny po śmierci bliskiego, który miał sto lat, też często dostaje mniej zrozumienia – bo przecież „on dożył takiego pięknego wieku”.
Współczesna kultura dąży do coraz większego nieuznawania żałoby – bo „minęły już trzy miesiące” albo „to już dwa lata”. Niestety bardzo dużo osób doświadcza nieuznanej żałoby, nawet jeśli na początku dostali zrozumienie i wsparcie.
Czy są jakieś sposoby na przeżycie nie uznanej żałoby, nawet po jakimś czasie od jej „prowizorycznego” zakończenia? Chciałabym zakwestionować to pyta nie. Idea zakończenia żałoby łączy się z pochodzącym z lat 60. schematem pięciu faz. Niestety ta teoria wciąż cie szy się popularnością w Polsce, choć współczesna psychologia raczej uważa ją za przestarzałą i mylną.
Co jest z nią nie tak?
Wedle tej teorii żałoba podzielona jest na konkretne etapy – kroki, które na leży wykonać – a celem tej „procedu ry” jest zakończenie żałoby. I taki ob raz dużo ludzi ma w głowie – to jest coś, co musisz przepracować i za kończyć.
Współczesne teorie żałoby podcho dzą do tego procesu zupełnie inaczej.
Stwierdzają, że bólu związanego ze stratą na początku doświadczamy czę sto i intensywnie, a z upływem czasu i dostosowaniem się do nowej rzeczy wistości pojawia się on rzadziej i mniej intensywnie – ale prawdopodobnie ni gdy nie zniknie zupełnie. „Fale żałoby” mogą pojawiać się nawet po wielu la tach. Jeśli ktoś dziesięć lat po śmierci mamy nagle ma „słabszy dzień” i bar dzo przeżywa to, że ją stracił, to w sta rym paradygmacie mówiłoby się: „Oj, nieprzepracowana żałoba – źle!”. Ale dzisiaj wiemy, że to jest zupełnie nor malne zachowanie.
Co jeszcze zmieniło się w dzisiejszym podejściu do żałoby? Sednem współczesnych teorii jest we wnętrzna więź z osobą zmarłą. To kon cepcja, która po angielsku nazywa się continuing bonds, opracowana przez Dennisa Klassa, profesora psycholo gii ze Stanów Zjednoczonych. Zgodnie z tym podejściem w żałobie nie chodzi o to, żeby jak najszybciej przepracować stratę, zamknąć ten rozdział i pójść dalej. Chodzi o to, by dla osoby, któ ra zmarła – i która nie tylko była dla nas ważna, ale nadal jest dla nas waż na i prawdopodobnie zawsze będzie –znaleźć dobre miejsce w swoim życiu. Dla niektórych będzie to wewnętrzny dialog z tą osobą, dla innych regularne odwiedzanie jej grobu albo wprost prze ciwnie, unikanie cmentarza i odnajdy wanie symbolicznego połączenia w in nym miejscu – na przykład w parku, na ulubionej ławce zmarłej babci albo pod czas robienia pierogów według wska zówek dziadka. Takie działania mogą przynieść nam ukojenie. Mają być spo sobem na wyrażanie miłości do tej oso by i pozostanie z nią w wewnętrznym kontakcie. To zupełnie odwrotne podej ście niż przekonanie, zgodnie z którym trzeba przepracować i zamknąć rela cję ze zmarłym. W ten właśnie spo sób pracuję z ludźmi w żałobie – szu kamy dobrego miejsca, które zmarły może zająć w naszym dalszym życiu.
To, co mówisz o wewnętrznym cieple i szukaniu miejsca dla zmarłej osoby, pokazuje, że ten proces nie jest taki smutny i ponury. To rezonuje z moim doświadczeniem – przeżyłam czy raczej dalej przeżywam dwie ważne żałoby
Żałoba nie jest chorobą i nie trzeba jej leczyć.
w swoim życiu, co wiąże się z całą gamą różnych emocji. U mnie w rodzinie bar dzo dużą rolę odgrywał śmiech i poczu cie wspólnoty. Czy odczuwanie żałoby inaczej niż poprzez smutek jest częstym zjawiskiem?
Tak jak powiedziałaś, żałoba to bardzo różnorodny wachlarz emocji. Często, gdy pojawia się śmiech albo na przy kład gniew, ludzie sami są tym zasko czeni. Są osoby, dla których w procesie żałoby jest trochę smutku, ale przede wszystkim czują złość: na osobę, że zmarła, na Boga, na lekarzy. Ale może też pojawić się ulga – na przykład zwią zana z tym, że ta osoba już nie musi cierpieć albo że już nie muszę się nią opiekować.
Ulga po czyjejś śmierci to duże tabu. Tak. A jest zupełnie normalna. Ulga może pojawić się również wtedy, gdy umiera osoba, która zrobiła nam krzywdę. Może być też tak, że są rze czy, za którymi tęsknimy, ale są także takie, co do których się cieszymy, że już ich nie ma w naszym życiu. Żałoba składa się często ze zbioru różnych emocji – i one wszystkie są OK . Często pojawia się również poczucie winy – lu dzie myślą, że za mało zrobili, za póź no podjęli jakieś decyzje. Często stoi za tym bezradność – każdy kontakt ze śmiercią pokazuje nam, że jeste śmy ograniczeni, że śmierć to grani ca tego, co wiemy i na co mamy wpływ. Spotkanie z tą granicą jest niepokojące dla większości z nas – uświadomienie sobie braku kontroli często wywołuje przerażenie, jest wręcz nie do wytrzy mania. W efekcie zamiast skonfron tować się z bezradnością, która tak naprawdę jest sednem żałoby, ucieka my od niej. Zaczynamy tworzyć sce nariusze, które mają przywrócić nam poczucie sprawczości. Mówimy sobie:
„Gdybym jednak kupiła te droższe leki” albo „Gdybyśmy jednak wcześniej po szli do lekarza”. Przekonujemy siebie, że wszystko było pod naszą kontrolą, tylko popełniliśmy błędy. I to chro ni nas przed bezradnością w środku.
Aby podkreślić bezsensowność ucieczki od bezradności wobec śmierci, dekla rujecie się w Instytucie Dobrej Śmierci jako część ruchu death positive. Skąd ta nazwa? →
To określenie pierwszy raz sformuło wane dwanaście lat temu przez Caitlin Doughty, amerykańską działaczkę, która prowadzi swój dom pogrzebowy, ale przede wszystkim stworzyła duży ruch społeczny i założyła The Order of the Good Death, który był jedną z in spiracji dla Instytutu Dobrej Śmierci.
W ich podejściu śmierć jest czymś pozytywnym?
Nie, positive nie jest tu oceną, któ ra ma przekazać, że śmierć jest pięk na czy wesoła. Słowo positive oznacza w tym kontekście „obecna”, „stwier dzona”. Zupełnie tak, jak pozytywny test na covid – mówi nam, że wirus jest obecny. Ruch death positive pod kreśla, że śmierć jest częścią nasze go życia i nie możemy od niej ucie kać. Oczywiście, możemy spróbować ją ignorować, ale prędzej czy później ona pojawi się w naszym doświadczeniu, le piej więc o niej rozmawiać.
Co jeszcze, poza rozmową, może pozwolić nam łatwiej przygotować się do śmierci swojej lub bliskich?
Można przygotować się do śmierci swoich bliskich na przykład poprzez uczenie się, jak wygląda umieranie. Większość osób nie wie, że w trakcie umierania ludzie przestają jeść – i to jest normalne – a ich bliscy próbują na siłę pchać im łyżkę zupy do ust. Jest dużo sytuacji, które potęgują ból, a wy nikają z braku wiedzy. Dlatego też ro bimy kursy, jednodniowe warsztaty na temat towarzyszenia osobom umiera jącym – tam uczymy, jak wygląda ten proces, jakie pojawiają się objawy, co się dzieje w ciele, kiedy ktoś umiera, jak można rozpoznać ten stan i jak na leży na niego reagować.
To przygotowanie dotyczy również żałoby? Można przygotować się na opiekę nad umierającą osobą, ale nie można przy gotować się na żałobę. To, co będziemy czuć po śmierci bliskiej osoby, pozo staje poza naszą kontrolą. Mówiłyśmy wcześniej o wachlarzu emocji, które często są niespodziewane. Nie wiemy zawczasu, jak będziemy reagować. Może więc najlepszy sposób na żało bę to być otwartą na to doświadcze nie i wyrozumiałą wobec samej siebie.
By przeżywać to z jak najmniejszym oporem.
Własna śmierć to jeszcze inny temat. Nie czuję się tutaj ekspertką, ale my ślę, że przez całą historię ludzkości po jawiały się różne metody i praktyki konfrontowania się z naszym końcem. Memento mori w średniowieczu, me dytacje o śmierci w buddyzmie. W na szym kolektywie Kasia Boni prowadzi warsztaty umierania, w trakcie któ rych symbolicznie żegnasz się z róż nymi osobami i miejscami w swoim życiu. Czasem te spotkania potrafią bardzo klarownie pokazać, jakie masz prawdziwe priorytety i co jest dla cie bie istotne.
Czyli poranna rutyna typu: trzydzieści minut jogi, piętnaście minut medytacji, dziesięć minut myślenia o śmierci może w tym pomóc?
Uważam, że regularne myślenie o wła snej śmiertelności potrafi wnieść coś ważnego do życia. Może pomóc spra wić, żebyśmy nie umierali z wielkimi wyrzutami sumienia. Dobra śmierć to nie jest kwestia ostatnich trzech dni albo tygodni. Podobnie jak to, czy wieczorem możemy dobrze zasnąć, nie zależy od tego, co robimy między go dziną 22 a 23, tylko od całego dnia. Tak samo to, co robimy przez całe nasze życie, ma wpływ na to, jak bę dziemy umierać. Czy na końcu będzie my wielu rzeczy żałować, nosić w so bie nierozwiązane konflikty i cierpieć z tego powodu, czy jednak na łożu śmierci będziemy mogli powiedzieć: „To było bardzo ciekawe i teraz wy starczy”.
W języku niemieckim jest takie świet ne słowo, którego nie da się przetłu maczyć. Gdy mówi się, że ktoś jest le bensmüde, to znaczy, że jest zmęczony życiem, ma dosyć, bo tak mocno cier pi – jest to określenie stanu osoby su icydalnej. Ale umierający ludzie, któ rzy mieli długie i spełnione życie, nie są lebensmüde. Nie mają dość życia w tym negatywnym sensie. Można po wiedzieć, że oni są lebenssatt – a satt to słowo, którego się używa, gdy ktoś dużo zjadł i potem mówi: „Uff, jestem najedzony”, „Jestem nasycony”. W pew nym momencie jesteś zmęczona, ale nie w sposób negatywny – po prostu zjadłaś właśnie pyszne pięciodaniowe menu i po jakimś czasie mówisz: „Wystarczy”. To jest właśnie moja wi zja dobrej śmierci.
W zeszłym roku zmarła moja ciocia, która nie była chora, po prostu była stara. Przez ostatni rok mówiła, że po woli czuje, że wystarczy. Zaczęła roz dawać wszystkie swoje rzeczy, napisa ła instrukcję, jak chce być pochowana, zapisała humorystyczne podsumowa nie swojego życia, które ma być prze czytane na jej pogrzebie, i wiersz. Gdy zmarła, byłam bardzo smutna, ale dość krótko. To dlatego, że nadal czuję się z nią połączona. Mam w sobie zgodę na to, co się stało, ponieważ widziałam, ja kie ona miała do tego podejście.
Z jednej strony, też tak czasami o tym myślę i również chciałabym odejść w „dobry” sposób. Z drugiej, zastana‑ wiam się, czy to nie jest próba oswojenia śmierci, która, jak sama mówiłaś, jednak jest czymś najdziwniejszym, najbardziej niewytłumaczalnym i przerażającym, co może nam się w życiu przytrafić. Czy to nie kolejny sposób na ucieczkę od bezradności i lęku?
W pewnym sensie tak, bo bezradności i tak nie da się uniknąć, ona jest obec na, nawet jeśli spotyka nas spokojna śmierć. Z mojej perspektywy tych do brych śmierci jest obecnie mało. Wielu ludzi żyje w wielkim oporze do samego końca. Jeszcze rzadsze jest to, że oto czenie umierającej osoby ma w sobie zgodę na odejście, że bliscy potrafią po wiedzieć na przykład: „Mamo, dziękuję ci za wszystko, zawsze będę cię kochać, ale widzę, że to jest twój czas. Możesz iść, masz moje błogosławieństwo”. To najtrudniejsze słowa do wypowiedze nia. A zarazem najważniejsze. I to dzieje się rzadko – sytuacja, w której umiera jąca osoba jest otoczona ludźmi i wszy scy, oczywiście w dużym smutku, ale też w zgodzie na to, co się dzieje, po trafią być razem. Najczęściej jest tak, że bliscy umierającej osoby nie mają w sobie zgody i czasem padają zdania typu: „Nie zostawiaj mnie”, „Nie rób mi tego”. Są wzywane karetki, ludzie umierają w szpitalu, zamiast w domu, trwa uporczywa terapia. Ktoś mógł by spokojnie umrzeć, ale my mu na to nie pozwalamy.
Anja Franczak jest założycielką Instytutu Dobrej Śmierci. Profesjonalna towarzyszka w żałobie certyfikowana przez Federalne Stowarzyszenie Towarzyszenia w Żałobie w Niemczech. Zajmuje się edukacją w obszarze śmierci i żałoby poprzez konsultacje indywidualne, szkolenia i warsztaty.
Ar I na B O ż O k instagram.com/poskosie