SPOŁECZNIE
Magazyn
społeczno-kulturalny numer 1(10) kwiecień 2010 ISSN 1895-5169
T.Love:
Dzieci rewolucji vs gnijący świat Chrystus kubańskiej rewolucji Mit o wolności Bękart
Śmierć Boga?
Redakcja „Ofensywy” dziękuje za pomoc przy wydaniu tego numeru Wydziałowi Politologii UMCS oraz Wydziałowi Humanistycznemu UMCS.
OFENSYWA
Muzyka:
Magazyn Społeczno-Kulturalny
Anna Fit
Adres redakcji:
Teatr:
Studenckie Koło Medialne UMCS
Anna Petynia
Wydział Politologii UMCS Pl. Litewski 3, 20-080 Lublin
Film: Olga Tarasiuk
Redaktor naczelna: Karolina Ożdżyńska Tel. 607 324 492 (k.ozdzynska@gmail.com)
Aktualności: Aneta Pruszyńska
Zastępca redaktor naczelnej/redaktor graficzny: Joanna Koprowska
Współpraca: A. Krysiak (fot.), K. Żyszkiewicz,
Sekretarz redakcji:
P. Wrona, K. Brajerski, R. Kielak (fot., rys.),
Kinga Gruszecka (kindziorrr@gmail.com)
A. Biszczad, J. Lewkowicz, J. Waryszak, A. R. Chwedoruk, K. Wróbel, W. Szczygielska.
Promocja i Marketing: Anna Fit (anna.fit@poczta.onet.pl),
Opieka nad projektem:
Katarzyna Pawłowska (katarzyna_pawlowska@onet.pl)
dr Piotr Celiński
Fotografia:
Projekt graficzny i wykonanie:
Magdalena Nizio (magdalena.nizio@gmail.com)
Joanna Koprowska
Korekta:
Druk i oprawa:
Paulina Smyl
Drukarnia I-F
Literatura:
Redakcja magazynu OFENSYWA nie ingeruje w poglądy
Błażej Kozicki
autorów i zastrzega sobie prawo do skracania tekstów.
4 7
Cywilizacja rewolucji – Paweł Wrona Klasa uprzywilejowana – Katarzyna Żyszkiewicz
Problemowo 10 Mit o wolności – Aleksandra Biszczad 13 Terminator z mopem – Justyna Lewkowicz 16 Śmierć Boga? – Joanna Waryszak
Reportersko 19 Dwa światy – Kinga Gruszecka 21 Bękart – Agata Renata Chwedoruk 24 Chrystus kubańskiej rewolucji – Katarzyna Pawłowska 28 Czulent po łosicku – Olga Tarasiuk 32 Fashion art – Joanna Koprowska
Kulturalnie Literacko 35 Poezja – Dominik Wacko 37 Degustacja Hiszpańskich Wędlin – Olga Tarasiuk
Plastycznie 39 Underground w kulturze masowej – wywiad Kamili Wróbel 42 Wernisaż Jakuba Borkowskiego
N
w kryzys, a ten zaowocuje rewolucją. Jedno jest pewno – na pewno nastąpią jakieś zmiany.
redaktor Ożdżyńska
Muzycznie 44 Dzieci rewolucji vs gnijący świat – wywiad Anny Fit Recenzje 48 Stelarmania Story – Anna Fit
Filmowo Recenzje 49 Gdzie diabeł nie może, tam baby pośle – Olga Tarasiuk 49 Obraz niezwykłego szaleństwa – Olga Tarasiuk
Teatralnie 50 IMPROSHOW – Anna Petynia Recenzje 53 Lubelska historia kryminalna – Anna Petynia
Końcówka
54 Ziemniak w worku – Wioleta Szczygielska
03
spis treści
Publicystycznie
ie ma to jak próbować powiedzieć coś mądrego, kiedy wszyscy patrzą Ci na ręce i właśnie tego od Ciebie oczekują. Myślisz, szukasz odpowiednich słów i pustka. Głowa zwykle pełna pomysłów, teraz odmawia współpracy. Pojawiają się nerwy, z każdą chwilą coraz większe, prawie paraliżujące. Presja staje się nie do zniesienia. Pojawia się kryzys. Tam gdzie jest kryzys może pojawić się rewolucja. Paweł Wrona analizując historię, próbuje dociec przyczyn pojawiania się kolejnych rewolucji. Jego końcowe konkluzje są zaskakujące i być może kontrowersyjne. Anna Fit pyta Muńka Staszczyka czy jest dzieckiem rewolucji. Katarzyna Pawłowska z kolei przypomina postać, która kiedyś walczyła w imię wyznawanych przez siebie idei, a dzisiaj stała się ikoną popkultury. O tym, że kryzys nie dotyczy przede wszystkim sfery finansowej można się przekonać po lekturze artykułu Aleksandry Biszczad. Nad kondycją naszej wiary zastanawia się Joanna Waryszak. Justyna Lewkowicz przedstawia opinię pracowników UMCS, których dotknęły niedawne zwolnienia na uczelni. Agata Renata Chwedoruk pokazuje natomiast jak dziecko może zmienić życie młodej kobiety – licealistki bądź studentki. Ten numer OFENSYWY chcieliśmy poświęcić analizie kryzysu i rewolucji. Teraz będziemy przyglądać się, czy ostatnie tragiczne wydarzenia przerodzą się
SPOŁECZNIE
Społecznie
Cywilizacja rewolucji
społecznie
Co skłoniło Konstantyna Wielkiego do przyjęcia chrześcijaństwa? Dlaczego upadł starożytny Rzym? Przeciwko czemu tak naprawdę buntowali się Husyci? Co było prawdziwą przyczyną rewolucji obyczajowej w 1968 roku?
M
a ł o k t o zdaj e s o bie sprawę z tego, że żyjemy w czasach permanentnej rewolucji. Nieustannie k toś buntuje się pr zeciwko czemuś. Wybuchają strajki, rodzą się ruchy obywatelskiego sprzeciwu. Każda decyzja dowolnego europejskiego rządu (uzasadniona lub nie),
Ogień rewolucji, który ogarnia dziś cały świat, narodził się z kilku małych iskierek, z których każdą postrzega się dzisiaj jako rewolucję. Pierwszym ze zrywów, które wpłynęły na wygląd dzisiejszego świata, była bez wątpienia Reformacja. Wcześniejsze ruchy, postulujące odnowę kościoła i zmiany doktrynalne (np. Albigensi, Husyci), nie odniosGdzie jest kryzys, który każe ły większych sukcesów. Tymczasem Reformacja nam buntować się przeciwko skruszyła fundamenty dotychcałemu światu? czasowego, uładzonego (w porównaniu z dzisiejktóra godzi w interesy danej grupy szymi czasami) świata. Ruch społecznej, kończy się najczęściej ten pokazał, że religia, spajająca manifestacją. Żyjemy w nieustanze sobą całą Europę, ta sama, która nym napięciu, wyczekujemy zmian. zamieniła dzikich barbarzyńców Potrzeba gruntownej przemiany w królów i r ycerzy, może być wyniosła do fotela prezydenckiego zrzucona z piedestału. Otworzyła Baracka Obamę. To ona mobilizusię tym samym droga do dobrze je ekologów do walki z (urojonym?) znanego relatywizmu, łamiąc pewociepleniem klimatu, a obywateli ność i stateczność człowieka średdo wyrażania dezaprobaty wobec niowiecza oraz burząc porządek tych czy innych polskich polityepoki. Był to jednak zaledwie pierwków. Gdzie jest więc kryzys, który szy krok. Reformatorzy szybko każe nam buntować się przeciwko powrócili do wcześniejszych wzorcałemu światu? ców. Nie mieli przecież na celu oba-
04
Publicystycznie
lania istniejącej drabiny społecznej, ani struktury władzy. Reformacja była jednak pierwszym, małym kamyczkiem w walącej się na głowy lawinie. Drugim, większym kamieniem była tzw. Rewolucja angielska w XVII wieku. Z chwilą, gdy Oliver Cromwell pozwolił sobie na „smutną konieczność” i ściął angielskiego króla, obsunęła się kolejna cegiełka w mentalnym murze. Cromwell, który w gruncie rzeczy wcale nie dążył do diametralnej przebudowy świata, pokazał ludziom, że monarchę można zabić jak zwykłego człowieka. Jeszcze kilkaset lat wcześniej Frankowie bali się obalić swojego króla, chociaż nie posiadał on de facto żadnej władzy. Co więcej, traktowano go z niemal nabożną czcią. W Rzeczypospolitej szlacheckiej zapanował natomiast niepokój, gdy zmarł bezpotomnie Zygmunt August. Dla naszych sarmackich przodków nie umarł pr zecież t ylko c zł owiek , ale g ł owa pańs t wa, gwarant jego ciągłości, w imie-
Ten znaczący epizod otworzył drogę Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Po jej wybuchu nie liczyło się praktycznie nic. Paradoksalnym wydaje się fakt, że przewrót, który uważa się dzisiaj za kolebkę praw człowieka i obywatela, zupełnie nie
świadomy własnej siły i wolności, a przez to samotny. Brakuje mu tego, co od stuleci nadawało sens egzystencji i wprowadzało ład w życiu. Jest więc z tej sytuacji niezadowolony i odczuwa permanentny niepokój, który każe mu zmieniać otaczającą go rzeczywistość. Co jest lekarstwem na taką „rewolucję absolutną”? Albo anarchię, chaos – jak kto woli? Zapewne kontrrewolucja. Ludzie czują ciężar wolności i wiążącej się z nią odpowiedzialności. Uciekają od niej. Jako pier w szy zauważył to zjawisko Michael Foucault, formułując
Rewolucja może zaistnieć tylko, jeśli masy ludzkie poczują w sobie siłę uszanował ani prawa, ani ludzkich wolności, w tym tej najważniejszej do życia. Do dzisiaj żyjemy w cieniu tamtego w ydar zenia. Rewolucja Fr ancuska pokaza ł a l u d z i o m i ch s i ł ę , u ś w i a d o m i ł a, że wszystko jest zależne od ludzkiej woli i że wszystko da się obalić. A przecież rewolucja może zaistnieć tylko, jeśli masy ludzkie poczują w sobie siłę. Zatem Wielka Rewolucja stała się pożywką dla kolejnej, jeszcze większej. Dopełnieniem tego ideologicznego przewrotu była zyskująca popularność filozofia Nietzschego i rewolta 1968 roku. Wystarczyło tylko doprowadzić do końca dzieło największej rewolucji w dziejach. Dzisiejszym światem rządzi rewolucja, która jest buntem bez powodu. Nie posiada zakotwiczonych w teraźniejszości przyczyn, a jedynie skutki. Jest prostą konsekwencją biegu dziejów, kolejnym obrotem rozpędzonego koła historii. Stan duszy nowożytnego człowieka niezwykle trafnie zdiagnozował Erich Fr omm. St wier dzi ł, że „biolo giczna słabość człowieka warunkuje kulturę ludzką” (E. Fromm, Ucieczka od wolności, przeł. O. i A. Ziemilscy, Warszawa 1993). Jednakże dziś człowiek nie widzi własnych słabości, pr zeciwnie, jest pr ze konany o ich braku. Jest wyzwolony,
pojęcie „r ządomyślności”. Nową formą wolności staje się dzisiaj wyrzeczenie się jej i dobrowolne podporządkowanie się innym. Zdajemy się na wszechwiedzę sędziów, prawników, psychologów i specjalistów od zmian klimatycznych. Chcemy, żeby państwo broniło nas przed niesprawiedliwością i terroryzmem i to za wszelką cenę. Pozwalamy, aby trudne decyzje podejmował za nas ktoś inny. I ponownie mu się sprzeciwiamy, jeśli nas zawodzi. Gdzie jest kr yzys, k tór y spycha nas w stronę szalejącej rewolucji? W nas samych. Warto jeszcze zauważyć, jak oswajamy się z różnymi
SPOŁECZNIE
niu którego odbywały się sądy. Od tamtej pory w czasie każdego bezkrólewia uznawano prawo za „zamrożone”. Monarcha był, podobnie jak wcześniej kościół, symbolem ładu i porządku, który pozwalał ludziom spokojnie egzystować. Bez tego pozostała dziura, k tórą obecnie zape łniono t ylko pozornie.
rodzajami rewolty. Wielka Rewolucja Francuska (w takiej czy
walczył, aby wynieść do władzy Fidela Castro. Hippisi są dla nas sympat ycznymi, zarośniętyinnej formie) trafia do preammi cudakami z „pacyfkami” na szyjach, chociaż banda Bunt jest symbolem Mansona, o k tórej mimomłodości, którą ubóstwia chodem wspominają dzienninasza cywilizacja karze w kontekście sprawy Polańskiego, wyrosła właśwszystkich aktów prawnych nie na gruncie „pokojowej rewolucji”. buł o znaczeniu ogólnoświatowym. Tej samej, która zrodziła zbrodniPopularne są koszulki i gadżety czą, kierowaną przez Stasi Frakcję z Che Guevarą, który przecież Czerwonej Armii.
społecznie
I think I’m dumb or maybe just happy (Dumb) Kurt Cobain
06
Publicystycznie
Lubimy się buntować. Bunt jest przecież symbolem młodości, którą nasza cywilizacja ubóstwia. Ale powinniśmy uważać. Rewolucja pożera przecież własne dzieci.
tekst: Paweł Wrona fot: Magdalena Nizio
SPOŁECZNIE
Kto obcuje płciowo z małoletnim poniżej lat 15 lub dopuszcza się wobec takiej osoby innej czynności seksualnej, lub doprowadza ją do poddania się takim czynnościom albo do ich wykonania, podlega karze pozbawienia wolności od lat 2 do 12. (art. 200. §1, Kodeks Karny)
R
ok 1977, Los Angeles. Sesja zdjęciowa. 40-letni reżyser i 13-letnia modelka. Po zdjęciach impreza. Willa Jacka Nicholsona – alkohol i używki. Dochodzi do zbliżenia dziewczynki i reżysera. Seks oralny, analny... Owym reżyserem jest Roman Polański.
zatem, czy mamy do czynienia z gwałtem, molestowaniem, czy z puszczalską małolatą, bo w każdym z tych przypadków dochodzi do łamania prawa. Dlaczego więc Polacy, zagorzali katolicy, stają murem za człowiekiem, który się tego dopuścił? Seks przed ślubem – nie, antykoncepcja – nie; a współżycie z nieletnią?
Poparcie dla reżysera wyraża większość „wielkich tego świata”, od poczciwego Zanussiego po Allena i Spielberga Pan Roman zostaje oskarżony przez Stan Kalifornia i według tamtejszego prawa jest sądzony. Zarówno wedle prawa polskiego, jak i kalifornijskiego współżycie seksualne z osobą nieletnią to przestępstwo pedofilii. Nieważne
Jak się okazuje, pan Roman i reszta „filmowej śmietanki” uważają się za klasę uprzywilejowaną, której dorobek artystyczny służyć może także jako immunitet. Ze strony samego zainteresowanego nie pada nic – ani akt skruchy, ani
apel o uniewinnienie. Jego postawa jest taka sama od ponad 30 lat. W jego imieniu wypowiadają się znane osobistości. Swoje poparcie dla reżysera wyraża większość „wielkich tego świata”, od poczciwego Zanussiego po Allena i Spielberga. Nie wolno zapomnieć o członkach polskiego i francuskiego rządu. Najwyżsi urzędnicy państwowi bronią zbiegłego domniemanego gwałciciela, poszukiwanego listem gończym Interpolu. Jednym z niewielu polityków, który wykazuje się zdrowym podejściem do sprawy, jest premier Tusk. „Doszło do poważnego przestępstwa i wiadomo było, że Amerykanie akurat w tych sprawach są konsekwentni i dość bezwzględni” – komentuje sprawę (“Gazeta Wyborcza” z dnia 28.09.2009).
Publicystycznie 07
fot: Tonivs
społecznie
Klasa uprzywilejowana
fot: Brokenchopstick
Duża część Polaków, a co najgorsze wiele osób publicznych nie godzi się z tymi słowami. Ludzie obdarzeni szacunkiem, uważani za autorytety chwytają się coraz bardziej naciąganych argumentów, aby bronić niewinności kolegi po fachu. Wyciągane jest wszystko: od Holocaustu po swobodę seksualną lat 70-tych. Oczywiście, każdy z wymienianych faktów może w pewnym, choć niewielkim stopniu posłużyć jako okoliczność łagodząca. Żaden z nich jednak nie usprawiedliwia ucieczki przed odpowiedzialnością – ucieczki, która trwa już trzy dekady. Każdy popełnia w życiu błędy. Sztuką
jest przyznać się do nich, a jeszcze trudniej – potrafić za nie zapłacić. W jednym z wielu artykułów poświęconych tej sprawie przeczytać można o cierpieniu, jakim jest dla Polańskiego banicja. Świat zna powód tej ucieczki. Zamiast oburzenia wzbudza to w ludziach współczucie. Taki na przykład pan Olbrychski w rozmowie z panią Olejnik stwierdza, że Polański już swoje odpokutował. Brak możliwości odwiedzania pewnych krajów uniemożliwia mu zostanie, jak to pan Daniel pięknie ujmuje, “obywatelem świata”. Toż to kara gorsza niż dożywocie! Nasuwa to na myśl pytanie: jak to możliwe, że bycie zbiegłym przestępcą seksualnym
08 Publicystycznie
nie przeszkadza w byciu powszechnie szanowanym i podziwianym? A może po prostu ten podziw i szacunek mogą wszystko usprawiedliwić? Nie po raz pierwszy powszechne uznanie zastosowano jako argument obronny. Sprawa sprzed dwóch lat. Otylia Jędrzejczak, czołowa polska pływaczka, medalistka olimpijska, staje przed sądem pod zarzutem nieumyślnego spowodowania wypadku, w którym zginął jej brat. Od razu podnoszą się głosy protestu, żądające natychmiastowego uniewinnienia. Dlaczego? Bo przeżywa tragedię? Bo cierpi z powodu śmierci brata? W wielu innych przypadkach nikt nie patrzy na osobisty dramat, lecz na fakt ewentualnego popełnienia
Brak możliwości odwiedzania pewnych krajów uniemożliwia mu zostanie obywatelem świata Sprawiedliwość z pewnością nierozerwalnie połączona jest z moralnością. Bo czy można być człowiekiem moralnym, nie będąc sprawiedliwym? Skoro filmowa elita domaga się uniewinnienia Polańskiego, czego sprawiedliwym absolutnie nazwać nie można, to co w takim razie z ich moralnością? Według niej potępia się dziewczynkę, która jako 13-latka nie pamięta, czym jest dziewictwo
i – według popleczników reżysera – najzwyczajniej zmierza do kariery drogą łóżkową. Oczywiście wina spada również na jej matkę, która za wszelką cenę pragnie zrobić z córki gwiazdę filmową. Ale czy krytykuje się mężczyznę, który w wieku lat 40 zabawia się z dzieckiem i to na kilka różnych sposobów? Ależ skąd! Paranoja. Paranoja, pod którą podpisują się wybitne postacie. Nie ulega wątpliwości, że sprawa ta długo jeszcze nie zejdzie z pierwszych stron gazet. Wiele osób czeka na jej zakończenie z zaciekawieniem – tym większym, że naprawdę trudno je przewidzieć. Jedno jest pewne. Finał ostatecznie pokaże, czy nadal żyjemy w świecie klas uprzywilejowanych. tekst:Katarzyna
Żyszkiewicz
Lepiej umrzeć stojąc,niż klęcząc żyć
ck
Che Guevara
Publicystycznie
09
społecznie
Tak samo jest w przypadku pana Romana. „Mało kto tak rozsławił imię Polski w świecie, jak Roman Polański. Niech o tym pamięta każdy prawdziwy patriota” pisze jeden z anonimowych blogerów na stronie www.Salon24.pl. Nie chodzi o to, aby umniejszać zasługi i jego wkład w światową kinematografię. Ale żeby od razu robić z niego bohatera narodowego? Tym bardziej, że sam reżyser kojarzony jest bardziej jako francuski Żyd polskiego pochodzenia niż wybitny Polak. Fakt, że posiada talent i potrafi go owocnie wykorzystać, nie czyni z niego
nadczłowieka, któremu wszystko wolno, a już na pewno nie stawia go ponad prawem. Zatem, co dalej? Potępienie? Nie. Sprawiedliwość.
SPOŁECZNIE
przestępstwa. Tu jednak chodzi o osobę, która swymi osiągnięciami reprezentuje kraj. Jej sukcesy są na świecie sukcesami Polski. Można się zatem pokusić o stwierdzenie, iż to poparcie dla Otylii nie jest spowodowane współczuciem Polaków, lecz ich egoizmem.
„Moralność upada na co raz to wygodniejsze posłania” Stanisław Jerzy Lec
Mit o wolności Jak wiele potrafimy poświęcić, aby osiągnąć upragniony cel? Jak krwawe rewolucje możemy wzniecić, byle tylko zachłysnąć się chwilą wolności – często fikcyjnej? Jak bardzo możemy nagiąć rzeczywistość do naszych wyobrażeń? Oto próba odpowiedzi.
społecznie
L
ata 60. i 70. XX wieku. Niby dni płyną dobrze znanym
biegiem, ale w powietrzu wisi wielka zmiana. Namalowany kilka dekad wcześniej obrazek szczęśliwych i ułożonych społeczeństw zaczyna pękać. Zabrania się zabraniać! Młodzież postanawia zmienić świat. Opluwa więc zasady, w które wierzą rodzice, i szuka własnej drogi.
Poszukiwanie własnej tożsamości kończy się ucieczką w środki odurzające Skąd potrzeba zmian? Rodzice,
szkoły, uczelnie i kościoły próbują kontrolować zachowania dziecikwiatów, narzucać im swoje systemy wartości i poglądy oraz zmuszać do uznawania tych zasad moralnych i etycznych, które wyznaje większość społeczeństwa. U młodych ludzi rodzi to chęć rozległych zmian. Postanawiają szukać własnej tożsamości, odrzucić w tym celu
10
wszystko, co ogranicza rozwój duchowy. Młodzi pragną wolności i swobody totalnej. Ku przerażeniu swoich rodziców rewolucyjne pokolenie zwiera szyki. Zjawisko staje się powszechne, żeby nie powiedzieć globalne. Tak rodzi się rewolucja… Kulminacyjnym jej wydarzeniem jest festiwal w Woodstock w roku 1969, który staje się symbolem; absolutnie najważniejszym symbolem tamtych czasów i ucieczki od otaczającego świata, od zagrożeń kapitalizmu; muzycznym protestem wobec skostniałych zasad, zakazów i nakazów. Innym przykładem obyczajowej rewolty jest paryski maj 1968r., który już zawsze będzie kojarzył się z protestami studenckimi. Bunt obejmuje nie tylko Francję, ale również Wielką Brytanię, Niemcy Zachodnie, Szwecję, Włochy, a nawet Polskę. Postulaty młodzieży są nad wyraz szlachetne. Sprzeciwiają się polityce amerykańskiej w krajach Trzeciego Świata. Odrzucają ideologię państwa autorytarnego. Protestują przeciwko narzucaniu ram myślowych oraz konwencji w sposobie ubierania się i stylu życia. Propagują za to wolną miłość i życie w anarchistycznych komunach. Dążą
Problemowo
po prostu do wolności i – pewnie w ich mniemaniu – do lepszego świata. Rewolucja dość szybko zaczyna pożerać własne dzieci. Poszukiwanie własnej tożsamość kończy się ucieczką w środki odurzające. To, co ma rozszerzać świadomość, okazuje się największą przyczyną klęski. Już w połowie lat 70. hippis staje się synonimem narkomana. Kult dążenia do maksymalnej samodzielności – ucieczkami z domu. Szerzenie wolnej miłości odziera akt seksualny z uczuciowości, a w praktyce przynosi choroby weneryczne, które jeszcze nigdy nie były rozpowszechnione na taką skalę. Nikt z rewolucjonistów nie przewiduje AIDS, narkomanii, samobójstw albo śmierci z przedawkowania, czy wreszcie zatarcia się granic tego, co moralne i niemoralne. Moralność jest przecież związana ze skostniałymi zasadami minionego pokolenia, z czymś, co niepotrzebnie ogranicza, a z ograniczeniami trzeba walczyć. Obyczajowi rewolucjoniści postawili kilka ważnych pytań dotyczących obyczajowości i moralności, na które starają się kilkanaście lat później odpowiedzieć ich dzieci.
Niemodnie jest krytykować, osądzać czy negować namysłu. – Jeszcze kilka lat temu moralność kojarzyła mi się wyłącznie z religią i wychowaniem. Teraz patrzę na to inaczej, bardziej indywidualnie. Zmieniło mnie nowe miasto i nowe otoczenie – zdradza swoje podejście do kwestii moralności Karolina (21 lat). Z kolei Darek (23 lata) przyznaje: – Na studiach zbudowałem swoją tożsamość i swoje morale od początku. Zmiana miasta wpłynęła na moje postrzeganie świata. Czy zatem dzisiaj młodzi ludzie, podobnie jak ich poprzednicy cztery dekady temu, rewolucyjnie podchodzą do moralności? Czy wciąż poszukują swojej tożsamości i być może dążą do kolejnej rewolty? Na pierwszy rzut oka wydaje się, że młodzi ludzie inspirują się zachowaniami swoich starszych kolegów. – Pojawiły się legalne „dopalacze” i co? Czy społeczeństwo się zaćpało? Nie i nie zaćpa się, nawet gdy wszystko zawiśnie w sklepach. Ludzie sobie popróbują i powiedzą, że to lipa – analizuje zjawisko 25-letni Marcin. Wszelkiego rodzaju używki mają służyć odprężeniu. Młodzi ludzie nie szukają tożsamości poprzez środki odurzające, chcą się dobrze bawić. Do tego podobno czynią to okazjonalnie. Dlaczego więc, w efekcie tego odprężania się, ośrodki typu
Współcześnie o rewolucji obyczajowej podobno nie można mówić. Roman Godlewski, adiunkt w Instytucie Filozofii i Socjologii Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego, stwierdza, że rewolucja nie nastąpi, bo do spraw moralności i obyczajowości nie przywiązujemy dzisiaj zbyt dużej wagi. – Na pewno stopień poddania życia moralności obniża się w Polsce. Kolejne sfery życia wychodzą poza obręb moralności. Jednakże upadek moralny to niewłaściwe określenie, gdyż oznaczałoby to nasilenie czynów sprzecznych z moralnością. Taka sytuacja może mieć miejsce tylko wtedy, gdy moralność istnieje, a ona tymczasem zanika – konkluduje Godlewski. Skoro nie grozi nam kolejna rewolucja, młodym ludziom pozostaje poszukiwanie siebie i własnej tożsamości. I – jak widać – starają się, jak mogą. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego Problem rewolucji i kryzysu z lat 60. i 70. nie znikł, tylko przycichł, a może nawet powrócił w innej postaci – nowocześniejszej, bardziej nonkonformistycznej.
Moralność, najprościej mówiąc, można zdefiniować jako zbiór zasad różnego pochodzenia, które określają to, co jest dobre i to, co jest złe. Istniała ona od zawsze, do wieku XX w chyba najbardziej skostniałym ze swych obliczy.
Dawni rewolucjoniści przetarli szlaki, dzięki czemu dzisiejsze granice moralności stały się bardziej elastyczne. Dlaczego? Ze względu na modne pojęcie – tolerancja. Czym ona jest? – Poszanowanie inności – definiuje 22-letnia Aneta. – Wszędzie się o niej mówi, to już nawet trend – dodaje Paweł (21 lat). Tolerancja rzeczywiście jest „na czasie”. Niemodnie jest krytykować, osądzać czy negować. Ma to i pozytywne znaczenie, np. jeżeli chodzi o poszanowanie innej religii, koloru skóry, narodowości czy homoseksualizmu. Ten popularny dziś termin wiąże się też ze strachem przed głośnym wydawaniem osądów. – Zdarza mi się nie wyrażać otwarcie swojej opinii, bo jest ona prawdopodobnie staroświecka. Byłam kiedyś na imprezie. W towarzystwie wywiązał się temat „dopalaczy”. Nie akceptuję tego. Dla mnie to są narkotyki, ale nie powiedziałam tego na głos. Większość osób chwaliła je sobie. Jeszcze by pomyśleli, że jakaś staroświecka jestem – wspomina Magda (20 lat). Moda, trendy i wzorce zachowań mają zadziwiający wpływ na człowieka. Na przykład serial „Beverly Hills 90210” – 16-latka jest w ciąży. Nie jest pewna, kto jest ojcem dziecka. Zaszła w ciążę będąc na odwyku. Nikogo to jednak specjalnie nie dziwi. Takie wzorce zachowań przekazuje telewizja. Dlatego gdy słyszymy o obniżeniu się średniej wieku inicjacji seksualnej, nie dziwi to już tak, jak jeszcze kilka lat temu. To, co często spotykane, staje się normalnym. Na podstawie badań z 2003 roku przeprowadzonych przez Health Behaviour in School-aged Children (HBSC), 40% piętnastolatek ma już za sobą
Problemowo
11
społecznie
Moralność dostosowana jest do czasów, w których obowiązuje. Najwięcej informacji o postrzeganiu moralności dostarczają współcześnie wypowiedzi młodych ludzi. – Osobiście odbieram moralność jako jakieś normy, reguły mające źródło w kulturze, środowisku – opowiada na ten temat 20-letnia Żaneta. Dwa lata starszy od niej Kamil nie zastanawia się nad tym. Uważa, że jeśli nie żałuje swojego postępowania lub decyzji, nie przekracza swoich zasad moralności. – Nie wiem, skąd je czerpię. Chyba mają one źródło we mnie samym – dodaje po chwili
Monar są przepełnione. Innym przykładem „rewolucyjnego” zachowania jest aborcja, która ma stanowić wentyl bezpieczeństwa i rozwiązanie niechcianego problemu. Większość młodych kobiet, które podjęły taką decyzję, później jej żałuje. Na blogu „Dość milczenia!” dziewczyna po dokonaniu aborcji pisze: „Tak ciężko jest, gdy się to zrobiło... Nadal nie mogę sobie z tym poradzić... To rujnuje psychikę”. Prostytucja nie budzi dziś takiego sprzeciwu, jak kiedyś. To sposób na radzenie sobie z brakiem pieniędzy. W radiu nie tak dawno usłyszeć można było wywiad z 19-letnią prostytutką. Spotkał się on ze śmiechem słuchaczy i prowadzącego audycję, bo sama rozmówczyni tak też traktowała swoją profesję. Jest wyzwolona, świadoma swojej kobiecości, wyzbyła się emocji. Tylko końcowa część jej wypowiedzi świadczyła o czymś innym. Wyzwolenie było pozorne. Tak jak każda inna dziewczyna marzyła o studiach, rodzinie i pracy, normalnej pracy.
SPOŁECZNIE
Mit o wolności
pierwsze doświadczenie seksualne. Czy w takim wypadku powszechność zjawiska jest jego usprawiedliwieniem, czy tylko przykrywką? – Wy to robicie, chcę to robić i ja, wy się sprzedajecie, zatem ja też jestem w stanie to zrobić – recytuje bez mrugnięcia okiem bohaterka filmu „Galerianki”. Moralność i jej granice zmieniają się wraz z mijającymi czasami. A hierarchizacja zasad zmienia się wraz z postępem. Wypowiedź Marie von Ebner-Eschenbach: „Moralność naszych ojców nie jest dość dobra dla naszych dzieci” trafnie obrazuje ten problem. Rewolucja lat 60. i 70. rozpoczęła proces, który trwa do dziś. Wypowiedź Romana Godlewskiego o tym, że moralność zanika, może okazać się trafna, niestety. Społeczeństwo przestało moralności potrzebować, więc granice między tym, co moralne i niemoralne, nikną.
społecznie
tekst:
Aleksandra Biszczad
Bunty są językiem niewysłuchanych Martin Luther King 12
Problemowo
SPOŁECZNIE
Terminator z mopem
Przeklęte rewiry – To jest taka wielka niewiadoma, a także obawa przed nowym. Będzie reorganizacja pracy, zwiększone rewiry... Na pewno będzie ciężej – mówi o obecnej sytuacji na UMCS jedna z pracownic, matka trójki dzieci, której udało się uniknąć zwolnienia. Bojąc się stracić pracę, woli pozostać anonimowa. Po chwili zamyślenia dodaje z optymizmem: – Może z czasem wszystko się unormuje, jakoś ułoży... Tej nadziei nie ma już Janina Dudek, która została zakwalifikowana do zwolnienia. – Pracuję na UMCS już trzeci rok. Krótko, bardzo krótko. W tym momencie jestem do zwolnienia i muszę szukać sobie pracy. Mam pięćdziesiąt lat i znalezienie nowego źródła utrzymania będzie graniczyło z cudem. Jednak trzeba coś robić – opowiada. – Niby krótki staż pracy, długie zwolnienia
lekarskie decydują... Ja akurat na zwolnienia nie chodziłam. Jestem zdrowym człowiekiem. Ale za krótko pracuję, więc to było główne kryterium w moim przypadku. Powinni wziąć to pod uwagę, że jestem osobą dyspozycyjną. Niektórzy mają długi czas pracy, ale są mniej dyspozycyjni, schorowani – dodaje sfrustrowana. Długo przed tym, zanim na UMCS rozpętała się burza wokół zwolnień, pracownicy żyli w strachu. Wiedzieli, że wielu z nich zostanie zwolnionych. Takie informacje trafiły na początku roku akademickiego do opinii publicznej. Restrukturyzacja miała objąć sprzątaczki, portierów oraz szatniarzy. Rektor uczelni, prof. Andrzej Dąbrowski informował o zwolnieniach 400 z 691 osób obsługi uczelni. Dla pracowników pozostawało zagadką, kto znajdzie się na „czarnej liście”. Zastanawiali się także, jakie będą kryteria zwolnień. Okazało się, że pracę
stracą ci pracownicy, którzy wiele razy przebywali na zwolnieniu lekarskim lub krótko pracują na uczelni. Od decyzji o zwolnieniu można się odwołać. Ten, komu uda się zostać dzięki swojej apelacji, pracować będzie ze świadomością, że jakiś rodzic, samotna matka lub po prostu jedna z koleżanek zajmie jego miejsce na liście zwolnień. Biorąc pod uwagę te okoliczności nie dziwi fakt, że nerwowa atmosfera w pracy utrzymuje się do dziś.
Stracim robotę Pracownicy postanowili walczyć o swoje posady. W ich obronie stanęła przedstawicielka związku zawodowego Solidarność ‘80, mgr Elżbieta Chodzyńska. Kobieta jest emocjonalnie związana z kampanią, pracuje bowiem jako sprzątaczka na Wydziale Prawa i Administracji UMCS. Do protestów przyłączyło się Porozumienie Kobiet 8 Marca
Problemowo
13
społecznie
Nie odpowiadamy na pytanie, dlaczego UMCS ma długi. Nie przeprowadzamy kontroli finansów. Słuchamy ludzi, których dotykają zmiany i przedstawiamy ich historie.
społecznie
Zdjęcia pochodzą z wystawy “Twarzą w twarz. Uniwersytet tworzą ludzie”
oraz Forum Kobiet. Zwalnianych pracowników od samego początku popiera lubelski Klub Krytyki Politycznej. Objętych redukcją wspiera także Kancelaria Sprawiedliwości Społecznej. 23 października, w trakcie inauguracji roku akademickiego, w obronie zwalnianych osób stanęli pozostali członkowie wspólnoty akademickiej – studenci i pracownicy naukowi, z których około jedna trzecia wyraża sprzeciw wobec zachowania władz uczelni. O zmniejszenie liczby zwalnianych osób walczą także liczni działacze polityczni. Ochroniarze nie wpuścili strajkujących na inaugurację. W akcie desperacji protestujący obrzucili
14
Teraz atmosfera na uczelni jest do niczego. Taka nienawiść, niezgoda. Kiedyś to była jedna rodzina. Przez te zwolnienia trochę się pogorszyło
władze uniwersytetu jajkami. Z ust pikietujących sypały się gwałtowne komentarze typu: „Stracim robotę, bo rektor kupił toyotę”. Władze UMCS wzięły pod uwagę stanowisko ZZ „Solidarność ‘80”, zawierające propozycje głównych zainteresowanych – pracowników obsługi. Dotyczyły one połączenia dublujących się stanowisk pracy, oszczędności przy zakupie środków czyszczących oraz zwiększenia wytyczonych obszarów w przypadku sprzątaczek. Zarząd UMCS miał także uwzględnić odejścia na wcześniejszą emeryturę. 31 października na konferencji prasowej okazało się, że
Problemowo
kampania przeciwko zwolnieniom odniosła gorzki sukces. Pracę na UMCS, będącą w większości przypadków jedynym źródłem utrzymania, straci 150 osób. Ta decyzja ma przynieść uczelni oszczędność w wysokości około 3 mln zł rocznie. Redukcja dobiegnie końca w marcu 2010 r., a gwarantowany okres wypowiedzenia wynosi od jednego do trzech miesięcy. Władze uczelni obiecują pomoc dla zwalnianych pracowników w postaci szkoleń i doradztwa zawodowego. Czy to jednak załagodzi sytuację? - No niby coś się mówi o jakichś szkoleniach. Kiedyś już straciłam pracę i wiem, że jak się nie ma znajomości, to na pewno w tym wieku pracy się nie dostanie – stwierdza Janina Dudek.
– Teraz atmosfera na uczelni jest do niczego. Taka nienawiść, niezgoda. Kiedyś to była jedna rodzina. Przez te zwolnienia trochę się pogorszyło – mówi Barbara Miącz, pracująca 24 lata na Wydziale Prawa i Administracji. – Na razie osoby mające wypowiedzenie pracują, ale lada chwila to się zmieni. Praca, którą teraz ktoś wykonywał, automatycznie będzie rozdzielana na pozostałe osoby – zwierza się jedna z szatniarek, która po chwili namysłu dodaje – Może gdzieś, w niektórych budynkach jest nadwyżka pracowników, ale... Nikt nie zastanawia się, co będzie potem. – Za dużo osób zostało zwolnionych. Te, które zostały, nie będą mogły sobie poradzić. Na naszym wydziale jest ponad osiem tysięcy studentów. To jest gromada ludzi, którzy uczą się także w sobotę, niedzielę. Do grudnia pracują ci z krótkim stażem pracy, a później odchodzi reszta zwolnionych. Widocznie ma to pomóc uczelni... Wątpię w to. Na pewno nie pomoże, bo ktoś musi przyjść, jakaś firma zewnętrzna albo nowe osoby. Ktoś musi tę złą robotę wykonywać – opowiada Janina Dudek. Przerażona nadwyżką pracy w przyszłości, jedna z pracownic konkluduje: – Każdy myśli, że człowiek jest automatem. Ale automaty też się przecież psują, a co mówić ludzie... Jak to się nie zmieni, to będziemy pokoleniem upokorzonym przez samych siebie. Z pracą pożegna się wielu ludzi. W trakcie operacji “mniejsze zło” zawiodły środki przeciwbólowe. Pracownicy dużo wcześniej wiedzieli o decyzji uczelni, jednak nazwiska z “czarnej listy” pozostawały niewiadomą. Nastąpiło twarde lądowanie bez asekuracji. W potężnej maszynie “Uniwersytet – wspólnota” doszło do nieodwracalnej awarii. tekst: Justyna Lewkowicz fot: Anonimowi autorzy
Z kamieniami na czołgi nie pójdę, bo mam przecież pokojową Nagrodę Nobla Problemowo
15
społecznie
SPOŁECZNIE
A może ty?
społecznie
Śmierć Boga? Polak to katolik. Ostatnie badania pokazują jednak, że wiara w narodzie osłabła. Nastąpił wyraźny, bo o 3,8% w stosunku do roku poprzedniego, spadek liczby wiernych uczestniczących w niedzielnej mszy. O 2,3% mniej osób przystąpiło do komunii świętej. Dane te pochodzą z badań liczenia wiernych przeprowadzonych przez Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego 11 października 2009 r.
D
la Wojtka kryzys religijny wiąże się z załamamiem wiary i przejściem na ateizm. Dlaczego tak się stało? – Zrozumiałem, że to zwykła ściema! – odpowiada bez zająknięcia.
Kryzys Przez rok studiował filozofię i tam uczestniczył w zajęciach, na których teologię badano jak każdą inną naukę. Dzięki wiedzy, jaką stamtąd wyniósł i długim przemyśleniom, wiele zrozumiał. – Religia i wiara jest machiną, instytucją stworzoną przez człowieka, aby przynosić mu korzyści, w ściśle określonym celu. Chrystus był charyzmatycznym i sprytnym Żydem, który potrafił zjednać sobie ludzi. W trudnej sytuacji, jaka wtedy panowała, potrzebowali
fot: Niccolo
oni „nadejścia zbawiciela”. Chcieli, aby się zjawił, więc zobaczyli go w Chrystusie. Jego słowa były magnetyczne, napawające nadzieją. Nietrudno było w nie uwierzyć… – twierdzi Wojtek. W swoich przemyśleniach porównu-
Kryzys wiary był dla niego niezwykle silnym i trudnym momentem w życiu. – Kiedy ujawniłem swój ateizm, znajomi zaczęli traktować mnie jak trędowatego. To, że nie wierzę w Boga było, dla nich
Chrystus był charyzmatycznym i sprytnym Żydem, który potrafił zjednać sobie ludzi je nawet wszelkie odłamy religii do sekty, która ogłupia i zniewala ludzi, zmusza do wiary w coś, co nie istnieje. A to wszystko po to, aby spełniać pragnienia swojego guru – kapłana. Niezwykle ważnym elementem religii chrześcijańskiej jest pierwiastek tajemnicy i bezwarunkowej wiary w nią. Dla Wojtka istnieje jedynie to, co można udowodnić i zbadać empirycznie. A więc „Boga nie ma”.
16 Problemowo
równoznaczne z tym, że jestem złym człowiekiem – wspomina Wojtek. – Straciłem „prawdziwych przyjaciół” tylko dlatego, że moje przekonania były zagrożeniem dla ich bezpiecznego światopoglądu. Zostałem zupełnie sam, bez Boga i bez przyjaciół. Nie raz, nie dwa czułem na sobie te krzywe spojrzenia, ale czy tylko dlatego miałem kłamać i udawać? – dodaje z przekornym uśmiechem. Jego polska, chrześcijańska rodzina również nie
Marcin, 23-letni student wychowania fizycznego ma całkowicie odmienne przekonania. Wiara nie ogranicza się dla niego do fizycznego uczestnictwa we mszy świętej. – Na początku na pewno było to zwyczajem, do którego przyzwyczaili mnie rodzice. Jednak kiedy zacząłem samodzielnie pojmować wiarę, pójście do kościoła było potrzebą wynikającą z serca, z wewnątrz
być przypadek księdza z Tylawy.
Wielu młodych ludzi deklaruje się jako osoby wierzące, lecz niepraktykujące. Wierzące nawet nie w takiego Boga, jakiego przedstawia Kościół ale w jakąś, bliżej nieokreśloną, wyższą siłę. Postawa taka wynika z niechęci do instytucji Kościoła i jego polityki. Zdarza się, iż młodzież traktuje Kościół jako nośnik zła, grzechu i rozpusty. Skąd takie wnioski? Jak twierdzą uczennice lubelskiego gimnazjum, ksiądz podczas lekcji religii porównał je do materacy, które podkładają się chłopcom. Oświecając swoich uczniów stwierdził też, że kobiety zbyt obcisłymi dżinsami same
Wiara jest „szukaniem” Boga i odnajdywaniem go we wszystkim, co nas otacza siebie, potrzebą rozmowy z Bogiem, a w końcu radością – wspomina Marcin. Niezwykle ważnym elementem wiary jest dla niego właśnie modlitwa, którą traktuje w szczególny sposób. – To nie muszą być słowa wypowiadane jak najgłośniej, może to być modlitwa w myślach, szczery rachunek sumienia. Mówi się, że Bóg czasem milczy, aby później dać o sobie znać, w pewien sposób nas sprawdzić – stwierdza. Dla Marcina wiara jest „szukaniem” Boga i odnajdywaniem go we wszystkim, co nas otacza. Dostrzega go zarówno w ludziach, jak i w przyrodzie. – Wiara dyktuje mi zachowanie wobec bliźnich. Pragnę podchodzić do wszystkich z miłością, szacunkiem, nawet do osób, które wyrządziły mi jakąś krzywdę. Mam świadomość, że tak właśnie postąpiłby Jezus i chce, żebym i ja tak czynił – wyznaje. W życiu Marcina, nieraz pojawiały się sytuacje, w których nie wiedział, jak postąpić. Wtedy właśnie wiara okazywała się najlepszym drogowskazem. Dzięki niej wiedział, którą drogę należy wybrać. Z wypiekami na policzkach i radością w oczach chłopak kwituje wypowiedź – Wiara jest dla mnie największym darem!
prowokują do gwałtu i wyzwalają w mężczyznach złe emocje. Całowanie zaś nazwał grzechem i umyślną zachętą do „czegoś więcej”. Innym przykładem zniechęcającej polityki Kościoła jest sprawa ks. Andrzeja D. ze Szczecina, którą w marcu ub.r. “Gazeta Wyborcza” ujawniła w reportażu pt. “Grzech ukryty w Kościele”. W latach 90. kapłan miał wykorzystać seksualnie co najmniej kilku nastoletnich chłopców, którzy byli jego podopiecznymi w Schronisku im. Brata Alberta. Szczecińska kuria była alarmowana o sytuacji, ale zamiast ją wyjaśnić, przez trzynaście lat zamiatała sprawę pod dywan. Potwierdzeniem może być również sytuacja, kiedy władze diecezji płockiej, w tym abp Stanisław Wielgus, wiedziały o wykorzystywaniu seksualnym kleryków przez księży i o malwersacjach w miejscowym Caritasie. Hierarchowie nie podjęli w tych sprawach żadnych skutecznych działań, przez wiele lat tuszowali sytuację – twierdzą księża, do których dotarła “Rzeczpospolita”. Kryzys, a nawet brak wiary można odnaleźć również wśród duchownych. Potwierdzeniem może
Przez blisko 30 lat molestował seksualnie swoje nieletnie uczennice i parafianki. – Jak kiedyś bolał mnie brzuch, to powiedział, żebym do niego przyszła, bo on ma taką moc od Boga, że jak mnie wymasuje, to mnie uleczy – mówi jedna z ostatnich ofiar proboszcza. – Skierował rękę w stronę piersi, a ja się wtedy burzyłam – mówi inna. – To było ohydne, nie raz, nie dwa wymiotowałam z tego powodu (źródło: reportaż „Uwagi”).
Czy człowieka, a tym bardziej księdza, który postępuje w ten sposób, można nazwać wierzącym? Chrześcijanin powinien naśladować Chrystusa i jego miłość do bliźnich. Jego wiara ma się przejawiać w tym, jak traktuje ludzi. Ksiądz ten jednak, świadomie krzywdząc niewinne dzieci, równie świadomie występował przeciwko Bogu. Został skazany na dwa lata więzienia w zawieszeniu. Jednak ksiądz-pedofil już dwa dni po ogłoszeniu wyroku sądu, odprawił mszę w swoim kościele. Na kazaniu głosił: – Słuchanie Słowa Bożego wymaga wysiłku. A jeszcze większego wysiłku wymaga kształtowanie swego życia według Bożej nauki. Kto chce ze mną iść, niech weźmie swój krzyż. By kształtować swe postępowanie, trzeba nieraz walczyć ze sobą, ze swymi złymi skłonnościami, z pokusami Szatana – i to jest jeszcze większy krzyż.
Pomocna dłoń Takie przypadki są niezaprzeczalnie głęboką skazą na wizerunku Kościoła i duchowieństwa. Nie można jednak uogólniać i oceniać przez pryzmat takich wypaczeń. Jest wielu wspaniałych, przepełnionych miłością i powołaniem kapłanów. Prowadzą oni ośrodki pomocy dla dzieci tak ciężko upośledzonych, że nikt inny nie chce się nimi zająć. Wielu księży osobiście pomaga swoim zaprzyjaźnionym parafianom. Pomocy takiej doświadczyła Marcelina, 19 letnia studentka socjologii. Blisko rok temu jej mama przeszła ciężką operację,
Problemowo 17
społecznie
Szukanie daru
Sodoma
SPOŁECZNIE
była w stanie zaakceptować takiego wyboru i przekonań. – Dziecko, chyba opętał cię szatan! – krzyczała babcia. – Przez jakiś czas przestałem nawet dostawać od niej świąteczne prezenty, to chyba miał być element pokuty – zaczyna się śmiać.
społecznie
a następnie kosztowny proces rehabilitacji. Podczas jednego z wyjazdów na zabiegi została okradziona z dużej sumy gotówki. – Znaleźliśmy się w podbramkowej sytuacji… Rehabilitacja mamy pochłonęła wszystkie oszczędności. Bieżące pieniądze zostały skradzione, a mnie nagliły terminy zapłaty za stancję i studia – wspomina Marcelina. Znalazł się jednak dobry człowiek, który wyciągnął do nich pomocną dłoń. Osobą tą był ksiądz Tomasz z ich rodzinnej miejscowości. – Dzięki jego nauce i słowom odzyskaliśmy siłę i wolę walki. Mama znów zaczęła wierzyć, że wyzdrowieje, bo Bóg jest miłosierny – wyznaje dziewczyna. Pomoc księdza Tomasza nie ograniczyła się jednak do duchowej opieki. Wsparł finansowo zarówno Marcelinę jak i jej rodziców. Jak twierdził, pieniądze te były im potrzebne bardziej niż jemu. Marcelina ze łzami w oczach wspomina słowa księdza – Nie chciałam ich przyjąć... Powiedział jednak, że inwestuje w dobrego człowieka, że Bóg kazał się dzielić i tak właśnie postąpiłby Chrystus, a on pragnie być jego naśladowcą. Gdyby chciał ktoś zwizualizować „polską wiarę”, musiałby stworzyć niezwykle barwną mozaikę. Składałaby się z jasnych i lśniących kawałeczków – rzeszy prawdziwych chrześcijan. Jednak byłyby one poprzeplatane ciemnymi, brudnymi elementami. Obraz polskiego uduchowienia nie jest tak kryształowy i świetlisty, jak byśmy chcieli. Możemy odnaleźć w nim dużą dozę obłudy i powierzchowności. Powyższe przykłady są tego potwierdzeniem i celują w problemy, o których się nie mówi lub mówić nie powinno. Postawy takie zubażają znaczenie bycia chrześcijaninem i uwłaczają tym naprawdę wierzącym.
Niepodważalnym jest fakt, że kryzys wiary istnieje i może w końcu należy przestać traktować go jako temat tabu. tekst: Joanna Waryszak
18
Problemowo
SPOŁECZNIE
Dwa światy
System edukacyjny trzeba zrewolucjonizować! –krzyczą wszyscy. Wszyscy też wlepiają oczy w filmy o amerykańskich szkołach. I myślą o szafkach, pięknych salach i zdolnej, acz buntowniczej młodzieży...
sobie: „Oh, yeah, dasz radę!”. – Pytania są proste. Za proste dla was. Nawet uczyć się do nich za bardzo nie musieliście. Wszystko macie w głowach – uspokaja nauczyciel.
Born in the USA Przyglądam się sali, bardziej z nudów niż w poszukiwaniu wypisanej na ścianach odpowiedzi na pytania testowe. Widzę dwa biurka – jedno nauczyciela, drugie z komputerem. Rzutnik zawieszony na suficie. Przechodzę do rozwiązywania zadań. Jedno po drugim. Na spokojnie, bo w sali taka właśnie panuje atmosfera. Moi koledzy i koleżanki, w sumie grupa 12 osób, też specjalnie się nie denerwują. Nauczyciel zbiera testy, czekamy jeszcze chwilę przed wyjściem, żeby dostać eseje zaliczeniowe. Każdy ma na marginesie wypisane uwagi. Jeszcze polecenie, żeby przejrzeć i ewentualnie pytać. I życzenie miłego dnia, bo przecież lekcja już się skończyła, a on nas nie będzie przetrzymywać. Jeszcze tydzień zajęć i koniec kursu. Idę do biblioteki. Muszę czekać godzinę na mojego kierowcę w postaci cioci. Ale nie siedzę tam sama. Jest kolega od chińszczyzny, bo zawsze je takową, z laptopem
na kolanach i nogami na stoliku; jest i panienka, która robi gumą do żucia tak wielkie balony, że się zastanawiam, czy nie zaciapie nimi map, przy których siedzi; jest i kółko zapatrzonych w monitory i tych, co sobie nawzajem tłumaczą jakieś złożone struktury chemiczne. Część na fotelach, część na kolorowych kanapach. Wszystkich jednoczy poszukiwanie chłodu. W końcu w bibliotece jest klimatyzacja.
Idę do pani zza biurka. Kobieta
wita mnie uśmiechem, chociaż musiała zostawić zalewanie kawy, żeby do mnie podejść. Wyjawiam jej swój sekret bycia zdradzoną przez komputer. Podchodzi ze mną do niego. Myślę, że „zbeszta” drania jak nic, a ona tylko instruuje. I to mnie, a nie jego! – Musisz wysłać pełny adres do tego artykułu na ten e-mail. Tutaj masz formularz. I tak właśnie zamówisz artykuł. Jesteś naszą
Chłodu szuka też mój Mam własne konto, mogę znajomy, którego poznałam w uniwersyteckiej księgarni. zapisywać pliki, siedzieć Wysoki chłopaczyna z dredami na YouTube, przeglądać i tatuażem od łokcia do nadksięgozbiory i archiwa garstka. Pewnie ma czas wolny gazet z całego świata między zajęciami i pracą. A pracuje, bo dzięki temu może studiować. – Mamy już Nabokova, studentką, zapłaciłaś za dostęp pytałaś o niego ostatnio. „Lolita” jest do takich rzeczy. W przeciągu całkiem ładnie wydana. Chociaż ja paru dni powinien już być – potam wolę Updike. Naprawdę szkoda, woli tłumaczy. I faktycznie był. że zmarł – stwierdza na mój widok. Po 10 dniach miałam już w swoich łapkach kopertę z wydrukowa Siadam więc przed komnym artykułem. Pomachałam nią puterem, zawsze wybieram ten przed komputerem, wykrzykując sam. Jest prawie mój. Wprowadzam mu prawie w „twarz”: – Ha, no login, hasło – mam własne konto, i kto wygrał! mogę zapisywać pliki, siedzieć na YouTube, przeglądać księgozbiory Wsiadam do samochoi archiwa gazet z całego świata. du cioci. Jak każda kobieta, tak Znajduję nawet jeden artykuł, który i ona ma duże, rodzinne auto. mnie szczególnie interesuje. Patrzę: Wyjeżdżamy w trasę do domu No access. Myślę sobie: „O ty, szeroką trzypasmówką. Jeszcze mała wredna szujo! Ty ze mną po drodze do Dunki’n’Donut’s takie numery! No to we’ll see”. po mrożoną kawę. D’n’D otwarte
Reportersko
19
społecznie
W
idzę 24 pytania zamknięte. Myślę
24h/dobę jest kawiarnianio-piekarnianą wersją McDonalda. Gdy o 8 idę na swój czterogodzinny dzień na uczelni, też zachodzę do D’n’D. Wolałabym Starbucks, ale Worcester to prowincja. Nawet
społecznie
Proszę nie rozmawiać, bo to i tak państwu nic nie pomoże, skoro się nie uczycie! w Bostonie nie ma ich zbyt wielu. Co innego w Nowym Jorku. Wchodzę jednak punkt 8:30, bardziej dla zapachu świeżo zmielonej kawy z czekoladą niż dla możliwości kupienia czegokolwiek w białym kubku z pomarańczowo-różowym napisem.
This is not a love song Za tym kubkiem zatęskniłam, gdy musiałam iść na dziewięciogodzinny dzień uczelniany w Polsce. Było przed 9 i nawet „Plaza” była zamknięta. Przeklinałam, na czym świat stoi, żeby później modlić się do automatu z kawą, który – pomimo mojej czołobitności – wydał mi lurę. Świat dostaje kolejną porcję wiązanki słownej, gdy widzę pytania na „kolosie”. Z transu wysyłania przekleństw wyrywa mnie koleżanka. Wyrywa dość brutalnie, bo i ramię przy tym tracę. – Kindzior, kurwa, nic nie umiem! Co to było... przecież to było w książce. No nie pamiętam! – jej złość jest znacznie większa niż moja. Przynajmniej nie poświęciłam pół dnia na naukę. – Proszę nie rozmawiać, bo to i tak państwu nic nie pomoże, skoro się nie uczycie
20
Reportersko
– doktor śpiewnie recytuje dobrze wszystkim znaną formułkę. No, tu trzeba przyznać mu rację, ale czemu tak opryskliwie? Po narysowaniu kwiatka i odpowiedzeniu na pytania na zasadzie mistrzostw najbardziej kreatywnej odpowiedzi, oddaję kartkę i spodziewam się medalu – co najmniej srebrnego. Na korytarzu spotykam koleżankę przeżywającą katusze na myśl o tym, że musi napisać esej. Własne myśli przelać na papier, dokładnie rzecz ujmując. No tak, niektórych to może przerastać. Co tu przelewać? Pocieszam ją, deklaruję pomoc i idę oddać książki do biblioteki. Wchodzę dyskretnie, bo przecież trzeba zbadać teren. Oj, nie ma mojej ukochanej bibliotekarki. Trudno, książka potrzebna, trzeba się przygotować na zajęcia. Uprzejmie przedkładam wypisany rewers. Dostaję książkę. – Legitymacja! – rzuca Cerber. Kładę. Myślę sobie: “No, bądź odważna, przecież cię babsztyl nie rozstrzela”. – A mogę do domu? Jutro rano oddam. W katalogu widziałam, że są dwie pozycje... – pytam nieśmiało. – Nie! – ach, to subtelne warknięcie rozwaliłoby mury Jerycha. Wracam do domu. Zmęczona wsiadam do zatłoczonego autobusu i słyszę inteligentną rozmowę dwóch uczennic o Adamie Sienkiewiczu i o „Ferdydurke” napisanej przez Moliera. tekst:
Kinga Gruszecka
SPOŁECZNIE
Bękart
B
ył grudzień, kilka tygodni przed świętami. Kaśka miała w marcu skończyć osiemnastkę. Na razie codziennie dojeżdżała PKS-em do ogólniaka, prawie 40 kilometrów. O tym, że jest w ciąży, zorientowała się w październiku.
Złe słowo i matematyka Powiedziała tylko przyjaciółce, mieszkającej w domu obok. Jej rodzice mieli się dowiedzieć w święta. Przyjaciółka podzieliła się sekretem ze swoją przyjaciółką, ta z kolei ze swoją, a tamta z kolejną. I tak – po przejściu przez całą wieś – nowina dotarła do domu Kaśki. Był krzyk, była złość, były łzy. Zostały słowa, które ciągle bolą – Taki wstyd – szmata w rodzinie.
Taki wstyd – szmata w rodzinie Podczas jednego z wykładów z filozofii Zuzka zaczęła liczyć. Kiedy wykładowca wspominał coś o Platonie, Zuzia doszła do 24. Dwadzieścia cztery dni. Dwadzieścia cztery – tyle, ile godzin w dobie. Jak dwa razy dwanaście i cztery razy sześć. Dwadzieścia cztery dni temu powinna… Będę miała małego, rozwrzeszczanego bachora – pomyślała
i trochę ją to rozśmieszyło. Nagle zaczęło ją mrowić gdzieś w środku. Potem zaczęło szumieć w uszach. Twarz zrobiła się zimna i blada. Zabrakło jej powietrza. Do siebie doszła przed salą, gdzie wyprowadziły ją koleżanki. Na
„nie”, to znaczy „nie”, ale mimo to miałam nadzieję, że mi pomogą – opowiada roztrzęsiona. Była najmłodsza, nadzieja rodziny. Rodzice odkładali na mieszkanie dla niej.
biurku i na stole kartki z rysunkami mieszają się z kserówkami z zajęć
Beata drugi raz zdała maturę. W maju rzuciła bibliotekoznawstwo, gdzie próbowała przetrzymać rok. W najbliższym semestrze miała zacząć wymarzoną romanistykę i psychologię. Zawsze była ambitna. W sierpniu postanowiła poważnie pogadać ze swoim chłopakiem. Oboje mieli problem – przynajmniej tak myślała wtedy. – To nie moje… – rzucił Marek. – Jak nie twoje? – krzyknęła – Ja zawsze uważam. Nie wrobisz mnie, to twój problem – odwrócił się na pięcie i tyle go widziała.
Na własny rachunek Pierwsze noce po tym, jak rodzice wyrzucili ją z domu, Kaśka spędziła u babci, dwie wsie dalej. Na początku myślała, że rodzicom przejdzie. Zbliżają się przecież święta. Podzielą się opłatkiem i wszystko będzie jak dawniej. – Całą Wigilię przeryczałam – rzuca Kaśka, zapalając papierosa. Dym spowija jej twarz osobliwą aurą. Nie pasuje do jej filigranowej figury i dziecięcej twarzy. – Znałam dobrze swojego ojca. Wiedziałam, że jak mówi
– Córciu, na stare lata zabierzesz nas do siebie – zwykli mawiać. – Pójdziesz na dobre studia, na prawo, do miasta – ciągle marzyli. Kaśka trafiła w końcu do internatu. Matka przez babcię zaczęła przesyłać pieniądze. Ojcu dziecka nic nie mówiła – wakacje, ognisko, oboje wypili. Pochodził z patologicznej rodziny; kiedyś jego pijany ojciec rzucił się na rodzinę z siekierą i od tej pory wracał na odwyk. Ojciec jej dziecka nie może mieć ledwo skończonej podstawówki. Kaśka skoncentrowała się na nauce, za rok czekała ją matura, marzyło jej się stypendium na kolejny semestr. – Zaczęłam żyć chwilą, nie myślałam o tym, co będzie dalej – śmieje się, ponownie wydmuchując dym. Zuzka pokazuje Majce, jak wiąże się buty. – Składasz na pół, tu trzymasz, potem przekładasz i ciągniesz… No dobrze, Maja – uśmiecha się do małej. W kawalerce panuje miły nieporządek. Wszędzie
Reportersko 21
społecznie
Niepokój. Potem dwie różowe kreski. – Gratuluję, jest pani w ciąży – i dopiero wtedy zaczynają się zmiany graniczące czasem z koszmarem.
kolorowe zabawki i książki. Na biurku i na stole kartki z rysunkami mieszają się z kserówkami z zajęć. – Bałam się pójść do lekarza, bałam się zrobić test, bałam się z kimkolwiek pogadać – rzuca Zuza, zbierając do plecaka malowanki. – Wiedziałam, że jak to powiem, to wtedy okaże się, że to prawda. Żeby uciec od rzeczywistości, zaczęła nałogowo obgryzać paznokcie. Chciała nie myśleć. Jak na złość w telewizji leciała reklama pampersów albo program dla młodych mam. Gazeta zaczęła się otwierać na jakichś soczkach. W autobusie kilkulatki wnikliwie się jej przyglądały, a jeden nawet wybiegł za nią, krzycząc „Mamo!”. Gdy próbowała się zdrzemnąć, śniły jej się wózki. Alergia na dzieci dała się we znaki jej chłopakowi, Arturowi: – Co ty, w ciąży jesteś? – rzucił żartem. – Właściwie to chyba jestem.
społecznie
Beata stwierdziła, że musi pozbyć się problemu. Wpadka mogła jej popsuć wszystkie plany. Teraz, kiedy udało jej się dostać na wymarzone kierunki, miała zająć się wychowywaniem dzieciaka? Przepłakała wiele nocy, aż w końcu zaczęło brakować jej łez. Nie chciała z tego rezygnować. Zrobiła bilans zysków i strat – wyszło jej na minus. Pomyślała, że usunie. Na jakimś forum przeczytała, że trzeba chodzić na długie sesje do solarium i brać gorące kąpiele, a problem sam zniknie. Zaraz potem zadzwonił telefon. Jarek, od kilku dni były chłopak, „przemyślał sprawę, bardzo tęskni i przeprasza, pójdą razem na zabieg, sprzedał motor, ma kasę”.
fot: Ienasequence
Szymon urodził się sześć tygodni po osiemnastce Kaśki. Był żółty, pomarszczony i ciągle krzyczał Oswoić potwora Artur zachował się tak, jak mężczyzna powinien się zachować. Jest starszy od Zuzki dwa lata, pracuje w jednym z centrów handlowych. – Myślę, że powinniśmy wziąć ślub – powiedział wtedy.
22
Zuza się nie zgodziła. – Zrobiło mi się przykro, że chce się ze mną ożenić tylko ze względu na ciążę – opowiada. Rodzice zareagowali gorzej niż oni. – Przecież sobie nie poradzicie. Dopiero zaczęłaś studia. Dziecko zrujnuje twoją karierę – ciągle lamentowali. Dopiero kiedy Artur poprosił o rękę Zuzy, zmienili nastawienie. Beata umówiła się ze swoim chłopakiem na następny dzień. Mieli razem znaleźć gabinet. Matka
Reportersko
podsłuchała ich rozmowę. – Przytuliła mnie i powiedziała, że jakoś sobie poradzimy – przypomina sobie tamte chwile. – Mama wychowywała mnie bez ojca – dodaje, wypijając duszkiem szklankę marchewkowego soku. Matka zaczęła jej opowiadać, jak sama była w podobnej sytuacji. Zrezygnowała z pracy, a trzy ostatnie miesiące ciąży przeleżała. Kiedy miała zdawać egzamin, musiała zostać w domu, bo Beatka miała gorączkę. Gdy wychodziła na ćwiczenia, małą zajmowały się jej koleżanki.
Miesiąc przed rozpoczęciem sesji Zuzka skończyła zaliczać wszystkie egzaminy. – Całe szczęście, bo dzień po ostatnim byłam już matką – dorzuca wciskając na głowę Majki czapkę. Mała wierci się i ciągle zdejmuje ją głowy. Szczęśliwi dziadkowie przyjechali aż z Jasła, żeby pomóc młodej matce. Dla Zuzki zajmowanie się dzieckiem to była czysta abstrakcja. Babcie wyrywały sobie Majkę z rąk, żeby ją wykąpać. Dziadkowie chcieli ją karmić butelką (Zuzka nie miała pokarmu). Czasami sama Zuza przyłapywała się na tym, że jest zazdrosna o córkę, która skupiała na sobie uwagę wszystkich. Sielanka trwała jednak tylko do czasu powrotu Zuzanny na studia.
Macierzyństwo?
Beata ubiera się w luźne ciuchy. Mimo to wygląda, jakby włożyła piłkę pod bluzkę. Nim zacznie się drugi semestr, zostanie mamą. Co będzie dalej – tego jeszcze nie wie. Na razie denerwuje ją, że czasem ma ochotę na truskawki ze śledziami. Ma dosyć łykania witaminek i obszerniejszych ciążowych rzeczy. Wkurza ją, kiedy nagle zaczyna ją boleć brzuch, bo coś zaczyna się w nim
Beata ubiera się w luźne ciuchy. Mimo to wygląda, jakby włożyła piłkę pod bluzkę wiercić. Najbardziej złości się, kiedy wszyscy zaczynają pytać, czy mogą dotknąć jej brzucha. Irytują ją babcie w autobusach, które sterczą jej nad głową, kiedy siedzi na upatrzonym przez nich miejscu. – Dzisiaj najbardziej chciałabym się upić, do nieprzytomności – opowiada, zapijając odżywkę wodą. Mimo obaw rodziców, Kaśka spełniła ich marzenia z dzieckiem na ręku. Dostała się na prawo i skończyła je, kursując między uczelnią, pracą i żłobkiem, a potem przedszkolem Szymka. Od kilku lat pracuje w jednej z kancelarii prawnych, jednocześnie ucząc w szkole nauki jazdy.
Jej ojciec zmarł, kiedy Szymon miał siedem lat. Nigdy go nie widział, nigdy też nie wybaczył córce. Matkę Kaśka po raz pierwszy zobaczyła na pogrzebie. Śmierć ojca zbliżyła je do siebie. Każde święta od trzech lat spędzają razem. – Szymon nie zna swojego ojca, ale wie, że gdzieś jest – Kaśka dodaje, zamykając drzwi. Ojciec chłopca skończył podobnie jak jego ojciec – całe dnie spędza pod sklepem, z puszką piwa w ręku. – Szymek nie zasługuje na ojca, którego będzie się wstydził – kwituje. – Prawdziwe macierzyństwo zaczęło się, kiedy zostałam sama z Majką – Zuza zapina kurtkę córki i wciska jej do ręki plecaczek – owcę. Dziewczyna ze zdziwieniem zauważyła, że dla małej nie jest obojętne, kto ją karmi, kąpie i usypia. Rodzice chcieli zostawić Majkę na wsi i zajmować się nią, żeby Zuza mogła spokojnie studiować. Wtedy zareagował Artur, który przypomniał im, że to ich dziecko i oni się nim zajmą. Na zmianę pełnili dyżury przy Majce. Zuza karmiła Maję, przykrywając ją notatkami, i usypiała, przewracając kartki kolejnych książek. Po kolejnym roku Majka zaczęła chodzić do prywatnego żłobka, za który płacili rodzice Zuzki. Teraz Maja z dumą chodzi do przedszkola.
Agata Renata Chwedoruk tekst:
Reportersko 23
społecznie
Szymon urodził się sześć tygodni po osiemnastce Kaśki. Był żółty, pomarszczony i ciągle krzyczał. Nie chciał ssać. Pierwsze tygodnie Kasia nazywa „paranoją”. Pomagały jej siostry w ośrodku dla samotnych matek. Chłopiec nie chciał spać w nocy i nie lubił kąpieli. – On beczał i ja też płakałam – dorzuca. Docierało do niej, że opieka nad dzieckiem nie polega na uśmiechaniu się do niego i przytulaniu. – Nienawidziłam go prawie, chciałam iść z koleżankami na dyskotekę, a musiałam siedzieć z ryczącym dzieciakiem, któremu ciągle trzeba było zmieniać pieluchy.
SPOŁECZNIE
Małej nie jest obojętne, kto ją karmi, kąpie i usypia
Chrystus kubańskiej rewolucji społecznie
Kat, który zabił tysiące ludzi w imię pokoju i równości. Twardy rugbista z cygarem w zębach i astmatyczny wrażliwiec. Krwawy rewolucjonista o gołębim sercu. Ikona popkultury. Kubańskie połączenie Marilyn Monroe i Elvisa Presleya. Gwiazdor targowych t-shirtów.
J
est wietrzne marcowe popołudnie. Wiatr ma zapach rewolucji i sabotażu. Jest w nim coś groźnego i nieprzejednanego. Ten wiatr niesie za sobą przytłaczającą ciszę. Powietrze ma groźny odcień. Kontury Hawany stają się wyraźne, niemalże drapieżne. Podmuchy zapierają dech w piersiach zgromadzonemu tłumowi. Ciężko oddychać. Łopoczą liście palmowców. I rewolucyjne flagi, „samotne gwiazdy”.
Pogrzebowa fotografia Kobiety płaczą. Mężczyznom nie wypada – to twardziele, typowi maczo. Kilku z nich ma opatrunki, szramy na twarzach. To pamiątki po wczorajszych wydarzeniach. Jak głosi oficjalny komunikat kubańskiego rządu, CIA zatopiła belgijski statek przewożący broń i amunicję. Dwie eksplozje i na dno oceanu poszła blisko setka żołnierzy. Kolej-
24
nych dwustu zostało rannych. Ale to środek zimnej wojny, lata sześćdziesiąte, straty w ludziach są nieistotne. Nagle tłum zaczyna się poruszać. Na hawańskim cmentarzu Kolumba pojawia się kilku dygnitarzy. Jeden z nich, krzepki brodacz,
Mężczyzna w berecie z gwiazdą to Ernesto Guevara wstępuje na platformę i zaczyna przemawiać do zgromadzonych na pogrzebie. Mówi o konieczności dalszej walki o rewolucję; o tym, żeby się nie poddawać, mimo ryzyka takich tragedii, jak zamach na statek La Coubre. Pada zdanie, które od tej pory będzie musiał znać na pamięć każdy Kubańczyk: „Ojczyzna albo śmierć!”. Brodacz w charakterystycznym ciemnozielonym mundurze
Reportersko
najwyraźniej nie zamierza szybko kończyć swojego wystąpienia. Mówi i mówi, a końca nie widać. Jego osobisty fotograf, Alberto Korda, zrobił mu już chyba zdjęcia ze wszystkich możliwych stron. Zaczyna się nudzić. W pewnym momencie na przód grupki partyjnych przywódców wysuwa się mężczyzna w berecie z gwiazdą. To Ernesto Guevara. Jest zły i smutny. Na jego twarzy widać zmęczenie. Z zawodu jest lekarzem, wczoraj przez kilka godzin udzielał pomocy rannym w wybuchu. Podmuchy morskiej bryzy rozwiewają jego gęste włosy. Nieobecnym wzrokiem patrzy przed siebie. Korda dostrzega w jego oczach wielką charyzmę. Wie, że ma tylko kilka sekund na uchwycenie tego widoku swoim aparatem. Za chwilę mężczyzna wróci na swoje miejsce w szeregu dygnitarzy. Szybko naciska na spust Leicii. Potem jeszcze
– Obczaj, jaki przystojniak! Ten na
raz. Czasu wystarcza mu tylko na dwa ujęcia. Jedno z nich kilkadziesiąt lat później zostanie uznane za najlepszy portret wszechczasów.
wzrok – zachwyca się blondyna. – Tylko na co mu ten śmieszny beret? Ty, wiesz, kto to jest? To jakiś piosenkarz? – No co ty, głupia! Przecież to jest znany aktor. Z Meksyku chyba – odpowiada brunetka. – Fajny. Kupujemy? Będzie lans.
Che się na mnie gapi Jestem w Gdańsku. Tuż przy Żurawiu, nad brzegiem Motławy. Przełom wieków. Wkoło pełno turystów. A jak to w Polsce, gdzie turyści,
Kupują. Trzydzieści złotych trafia do kieszeni sprzedawcy, a dziewczyny mogą się „lansować” nową koszulką z fajnym nadrukiem. Tylko że tym nadrukiem jest podobizna faceta, który latał po Ameryce z karabinem i zabijał wrogów czerwonej rewolucji. Dociera do mnie, że Che przestał być symbolem kubańskiego przewrotu z pięćdziesiątego szóstego roku. Ba, nie jest już nawet znakiem rewolucji czy szeroko pojętej walki o idee. Stał się pustą ikoną popkultury.
Kto w demokratycznej Polsce chciałby kupować koszulkę z wizerunkiem komunistycznego przywódcy? tam i stragany z pamiątkami. Standardowo, są Żurawie-figurki, Żurawie-pocztówki, Żurawie-otwieracze do piwa. Wszystko prosto z Chin. Wśród tego chłamu moją uwagę przykuwa czyjś wbijający się we mnie wzrok. Tym świdrującym spojrzeniem gapi się na mnie nie kto inny, jak Ernesto Che Guevara. Z T-shirta. Ze zwykłego, czarnego, bawełnianego T-shirta. Też pewnie „made in China”. Będąc w ciężkim szoku, że kubański rewolucjonista awansował do roli pamiątki z Gdańska, zaczynam sprawdzać, czy to na pewno on. Może to jakiś lokalny bohater, o którym nie mam pojęcia? Bo kto w demokratycznej Polsce chciałby kupować koszulkę z wizerunkiem
Pan przyszedł mnie zabić?
Madonna wystylizowana na El Comandante komunistycznego przywódcy? Ale wszystko się zgadza, wypisz wymaluj trzydziestoletni Ernesto. Ten sam beret, te same włosy i ten sam wzrok. Wzrok człowieka, który patrzy na setkę trupów. Już zamierzam zapytać sprzedawcę, co – do motylej nóżki - latynoamerykański partyzant ma wspólnego z polskim wybrzeżem, gdy drogę zastępują mi dwie dziewczyny.
Ostre promienie słońca wpadają przez okno. Minęło południe. W ciasnym pomieszczeniu panuje zaduch. Można dostać klaustrofobii. Przytłaczające wrażenia potęgują widoczne w oddali przedgórza boliwijskich Andów. Kiedyś była tu sala lekcyjna, a teraz nie ma prawie żadnych mebli. Tylko jedna ławka, na której siedzi Che. Mało w nim dawnego Che sprzed siedmiu lat, który z rewolucyjnym błyskiem w oku patrzył w świetlaną przyszłość. Ma poplątane włosy, długą brodę
SPOŁECZNIE
T-shircie. Jaki ma romantyczny
i wąsy. Jest ranny w lewą nogę. Stracił dużo sił we wczorajszej walce z rządowymi wojskami. Guerrilleros stawiali im opór przez blisko trzy godziny. Nie udało się, zostali pojmani i uwięzieni w budynku dawnej szkoły. Wiedzą, że czekać może ich tylko jedno. Śmierć. Wyrok zatwierdzony przez CIA.
społecznie
Nagle słychać skrzypienie. Drzwi do pokoju otwierają się niepewnie, ze strachem. Do środka wchodzi zgarbiony młody człowiek ze strzelbą w ręku. To sierżant Mario Terán. Patrzy w podłogę. Najwyraźniej boi się, że Guevera mógłby na niego spojrzeć dawnym wzrokiem. Czas się wlecze. W końcu ośmiela się, podnosi głowę. Oczyma szybko szuka miejsca pod szyją, tam kazali mu strzelać. – Pan przyszedł mnie zabić? – pyta Argentyńczyk. Sierżant milczy. Co można odpowiedzieć na takie pytanie? Spuszcza głowę w dół. Wie, że powinien strzelać. Nie może się odważyć. Widzi Guevarę, który jest silny, niewiarygodnie silny. Jego oczy błyszczą. Terán myśli, że jednym szybkim ruchem skazany mógłby mu zabrać broń. – Ustaw się pewnie – mówi Che. – I wyceluj dobrze. Za chwilę zabijesz człowieka! Terán nie może już czekać. Teraz albo nigdy, myśli. Daje krok do tyłu, w stronę drzwi. Podnosi strzelbę na wysokość klatki piersiowej. Opiera kolbę na obojczyku. Ręce mu się trzęsą. Mierzy. Zamyka oczy. Pociąga za spust. Słychać głuchy huk i Ernesto Che Guevara upada na podłogę. Nie żyje.
26
Che była kobietą? 2003 rok. Jestem w Lublinie. Spaceruję po głównych, dobrze mi znanych ulicach. Pada deszcz. Mało powiedziane: leje. Ładna mi wiosna, myślę i szukam jakiegoś schronienia. Mam zwyczaj wchodzenia w podobnych wypadkach do pierwszego lepszego sklepu i przeczekiwania tam ulewy. Zwyczaj dosyć ryzykowany, bo w ten sposób można przypadkowo stać się stałym bywalcem sex shopów. Tym razem jednak udaje się trafić w mniej kontrowersyjne
Reportersko
miejsce. Sklep muzyczny, więc nie jest źle. Rozglądam się po półce z nowościami i wydaje mi się, że mam déjà vu. Znów patrzy na mnie Che. Tym razem z okładki płyty. Ma założony swój beret, swój mundur, wzrok też jakby jego. Czyżby Che-nieboszczyk nagrał płytę? Zainteresowana podchodzę bliżej. Ten Che ma wydatne i pełne usta. I rzęsy aż do nieba. Całkiem niezła z niego laska. – O, widzę, że ogląda pani najnowszą płytę Madonny – zagaduje sprzedawca. – Naprawdę polecam, „Ameri-
Przykłady użycia wizerunku Che, niezwiązane z propagowaniem komunizmu, można by mnożyć. W trakcie swojej medialnej kariery był on już twarzą znanego producenta wódki, reklamował polską sieć komórkową, wystąpił w skeczu
cznej rewolty, bezsprzecznie kwalifikuje się do tej kategorii. Przepis ten pozostaje jednak martwą literą. Gdyby tak nie było, każdy posiadacz płyty Madonny trafiłby na dwa lata do więzienia. Che, jako ikona, ma dualistyczną naturę: to synonim komunizmu, ale też pozbawiony ideologii bohater kultury masowej.
Ci, którzy żyją długo i nie umierają tragicznie, nie stają się legendami Monty Pythona i zagrał w kilkunastu filmach. A wszystko to po części nielegalnie. W Polsce istnieje
przecież zakaz rozpowszechniania symboli totalitarnych. Guevara, jako jeden z przywódców komunisty-
E
rnesto Guevara, bardziej znany pod pseudonimem Che (argentyńskie słowo nadużywane przez niego i oznaczające tyle, co nasz „ziom”), to urodzony w 1928 roku argentyński lekarz; jedna z głównych postaci rewolucji kubańskiej; organizator partyzantki w Kongu i Tanzanii; zamordowany w Boliwii. Już po ilości
Patron pizzerii Podróż na Kubę od dawna jest moim marzeniem. Póki co zadowalam się oglądaniem zdjęć zrobionych na wyspie. W Internecie jest ich pełno. Zaskakuje ilość zdjęć z Che Guevarą w roli głównej. Odnoszę wrażenie, że buntownik z Argentyny na Kubie jest Chrystusem. Widzę
krajów, w których zagościł, można
Che na muralach, Che na wielkich billboardach; zastanawiam się: gdy Kubańczycy otwierają lodówki, to Che też z nich wyskakuje? Najbardziej szokuje zdjęcie pizzerii, która swój PR oparła na wizerunku Che w logo. Ludzie jedzą pizzę, patrząc na twarz faceta, który rozkoszował się myślą, że koledzy dogorywają w obozach koncentracyjnych. Smacznego! Skojarzenia myślowe autora projektu musiały być mocno pokręcone. I myślę: jak to się stało, że człowiek, który własnymi rękami uśmiercał wrogów rewolucji, jest traktowany jak bóg? Guevara byłby dziś drugim Fidelem Castro, ale dał się zabić za młodu. Ci, którzy żyją długo i nie umierają tragicznie, nie stają się legendami. On miał wszystkie cechy pozwalające uczynić z niego obiekt kultu. Był romantykiem, poświęcił życie dla walki o ideę. Inna sprawa, że jego ideą była utopijna guerrilla – mit, który wraz z Fidelem wykreował i później w niego uwierzył.
tekst: Katarzyna Pawłowska
wania, literatury i rugby.
stwierdzić: niespokojna dusza. Historia zapamiętała go jako bojownika o wolność i sprawiedliwość, ale nie zapomniała też o dosyć brutalnych metodach: masowych egzekucjach i politycznym terrorze. Oprócz rewolucyjnych zamiłowań
Obecnie w Ameryce Łacińskiej traktowany jest jako mityczny wyzwoliciel, w Europie zamieniono go w ikonę konsumpcjonizmu, z którym - o ironio - walczył przez całe życie. Bohater popularnych filmów, musicali, pan z t-shirtów, czapeczek
przejawiał też pociąg do podróżo-
i tym podobnych gadżetów.
27
społecznie
Był twarzą znanego producenta wódki, reklamował polską sieć komórkową, wystąpił w skeczu Monty Pythona i zagrał w kilkunastu filmach
SPOŁECZNIE
can Life” to kawał dobrej muzy. Tak rozwiązuje się zagadka zdjęcia z okładki. Postać na nim to nie Guevara, tylko Madonna wystylizowana na El Comandante. Skandalistka szokuje i tym razem. W wywiadach tłumaczy, że podziwia Che za buntowniczy charakter. Nie ma w tym nic z popierania jego lewicowych poglądów.
Czulent po łosicku społecznie
Ł
osice. Mieścina położona w województwie mazowieckim, około 120 kilometrów na wschód od Warszawy, 35 kilometrów na północ od Białej Podlaskiej oraz 60 kilometrów od przejścia granicznego w Terespolu i Kukurykach… Rówieśniczka dzisiejszej stolicy, choć wyposażona przez Matkę-Ojczyznę w o wiele skromniejszą wyprawkę ślubną. Wniosła w swoim wianie neogotycki kościół św. Zygmunta z początku XX wieku, barokową figurkę przydrożną z XVIII w. oraz
mieniłyby się, słysząc obelżywe słowa, które szeptano w ich obecności. Kamienice zadbane, pachnące zapachem gotowanych potraw, codziennych rozmów, kamienice wybrzuszone od szczebiotu dzieci. Pełne płaczu i śmiechu, kamienice zakurzone i sterylnie czyste.
Opowieść o Łosickiej Radzie Żydów
Większość kamienic, które dzisiaj kamiennymi ciałami szczelnie otulają łosicki rynek, w przeszłości należała do Żydów. Przed wojną miasteTutaj odbywały się posiedzenia czko dość licznie zastarszyzny gminnej, tutaj mieszkiwali przodkoMoszek dowiedział się, wie Salomei. Stanoże może poślubić Esterę wili około 60% jego mieszkańców. Posiakościółek św. Stanisława z XIX w. dali swoją bożnicę i cmentarz. Wniosłaby o wiele więcej, ale NieBożnica żydowska, zwana Synagogą miec, choć pragnął słowiańskiej Wanlub Domem Zgromadzenia, była dy, zdecydowanie nie życzył sobie najważniejszą instytucją, która intezwiązków z ortodoksyjną Salomeą, growała lokalną społeczność gminy zburzył więc jej synagogę, a maceżydowskiej na ulicy Międzyrzeckiej. wami z kirkutu wybrukował sobie Unosił się w niej szept modlitwy i zasiedzibę gestapo. pach odprawianych obrzędów. Echo niosło przyspieszone bicie serc mło Na to wszystko patrzyły kadych adeptów, wkraczających w dorosmienice. Wielkie, piękne budowle, ły świat. Tutaj odbywały się poistne róże wśród innych budynków. siedzenia starszyzny gminnej, tutaj Patrzyły pięknymi podwójnymi okienMoszek dowiedział się, że może nicami ze szprosami, patrzyły i słupoślubić Esterę. chały; wszak ściany mają uszy, a cóż dopiero takie ściany…Gdyby Na placu synagogi wznosił nie czerwień cegieł, nierzadko zarusię obszerny, drewniany, parterowy
28
Reportersko
dom, pobudowany na planie wydłużonego prostokąta – Cheder, żydowska szkoła o charakterze religijnym. Pobieranie w nim nauki było odpłatne, dlatego dzieci z uboższych rodzin żydowskich uczęszczały do szkoły prowadzonej przez gminę, która mieściła się przy bożnicy. Były i dzieci, które chodziły do szkół powszechnych w Łosicach. Wśród grona pedagogicznego można było spotkać nauczycieli pochodzenia żydowskiego. Chodziliśmy do szkoły razem – wspomina ciocia – Żydzi i Polacy. I razem siedzieliśmy w ławkach. No a co, oni gryzą? Nie gryzą. Chociaż przypomniała mi się taka historia. Chodził z nami taki Icek, Icek mu było na imię, dobrze pamiętam. Otóż ten Icek nie mył się często. I pewnego dnia pani napisała list do matki Icka, żeby syna umyła. Pamiętam, zaaferowana pani Ryzenberg przybiegła do szkoły i powiedziała, cha, cha, powiedziała, że Icek nie fiołek, proszę go uczyć, a nie wąchać! Nie to, żeby Żydzi się od nas różnili. Chłopcy, owszem, mieli te pejsy, takie kręcone, długie, ale ogoleni, jak nasze chłopce. Brody mieli tylko ci starsi. Ubrani tak samo. A dziewczyny to już w ogóle się niczym nie różniły. Takie jak nasze. Tylko ubierali się tak, by zakryć ciało. I w ciemnych kolorach raczej.
Aby nie zgłodnieć – wtrąca ciocia – bo wiadomo, człowiek głodny to człowiek zły, Żydzi zawczasu przygotowywali sobie posiłki. Ale nie podgrzewali ich sami, o nie. Oni najmowali do tego ubogie, chrześcijańskie dziewczyny. One, pamiętam, rozpalały ogień. Nie mogli też sami gasić światła. Opowiadał stryj, że przechodził kiedyś ulicą, a woła go stary Jankiel: „Zagaś światło, Stefan, zagaś. Bo mnie nie można”. To zagasił, a co miał zrobić? Dlaczego Żydzi sami tego nie robili? Religia im nie pozwalała. Oni mieli srogiego, wymagającego Boga. Pamiętam, w sobotę to nawet ich dzieci nie przychodziły do szkoły. Śmiesznie, bo my w niedzielę mieliśmy dzień poświęcony, a Żydówki przybiegały od nas przepisywać lekcje. No, ale szabasu trzeba im było przestrzegać. Jak ktoś nie przestrzegał, zaraz go palcem pokazywali. Pamiętam jeszcze takie inne ichnie święto, Święto Szałasów. Tak zwane kuczki. Było to tak na jesieni. Żydzi robili takie szałasy na swoich podwórkach, mówili: na pamiątkę ucieczki z egipskiej niewoli.
Czulent po łosicku Żydzi mieli swoją własną kuchnię. Koszerną. Formuła koszerności, tak ściśle przestrzegana przez Żydów, to wymóg mający źródło w przepisach religijnych. Przodkowie Salomei musieli przestrzegać zasad
Oni mogli zabić zwierzę tylko jeden raz – opowiada ciocia – Mieli swoich specjalnych rzeźników, swoje własne rzeźnie. Zwierzęciu można było zadać tylko jeden cios. Jeśli nie wyzionęło ducha, mięso było skażone i dostawało się gojom. A Żydzi musieli obejść się smakiem. Biedniejsi mieli problem z przestrzeganiem zasad religijnych. Byłam kiedyś u koleżanki, jej mama wyparzała naczynia wrzątkiem. Oparzony zły duch nie mógł już zaszkodzić. Specyficzna kuchnia żydowska zespala w swoim niepowtarzalnym menu nawyki kulinarne z wielu miejsc, w których przez stulecia mieszkali Żydzi. Gołąbki, tak chętnie serwowane przez polskie matki i babcie, pod egzotycznie brzmiącą nazwą holiszkes, są tradycyjnym daniem żydowskim. Do przysmaków tej kuchni, zapamiętanych przez mieszkańców miasteczka, należała zupa z kulkami macy, której zapach unosił się niegdyś na łosickim Rynku. Ów bardzo delikatny rosół z kurczaka, marchwi i selera naciowego pomagał łosickiej ludności walczyć z przeziębieniem. Gotowano i cymes – słodki, pomarańczowy gulasz z pomidorów, marchwi i śliwek. Symbolizował on nadzieję na słodszy nowy rok. Wiele starych kamienic, otaczających łosicki Rynek, zamieszkiwanych niegdyś przez Żydów, nosi ślady dawniejszych właścicieli. Na klatce schodowej ciocinej kamienicy (odkupionej po wojnie od Żydów) znajduje się dość duży otwór, przykryty podnoszoną klapą. Podobny otwór z klapą znajdował się na dachu. W Święto Kuczek owe klapy były otwierane i Żydzi dosłownie pod gołym niebem siadali przy suto zastawionym stole i oczekiwali na błogosławiony deszcz. Pamiętam, jak wyglądałam przez to okno, jakeśmy się tu tylko wprowadzili… – zamyśla się ciocia – Kamienicę kupił mój mąż do spółki
z teściem. Taniej, bo to było po wojnie; niby już spokój, a ludziom Żydzi przeszkadzali. Nie chcieliśmy ich mieć za sąsiadów. Łosice, niegdyś żydowskie miasteczko, pozbywało się swoich mieszkańców. Jedni sami wyjeżdżali, inni byli prześladowani, zmuszani do opuszczenia miasta. No i kupiliśmy tę kamienicę od jednego. Pamiętam, bogaty był to człowiek. Kupiec. Przychodził do nas czasem, handlował. Bo oni wszyscy handlowali. Nie było tak, żeby się Żyd wziął do uczciwej pracy fizycznej, nie…
Kochajmy się jak bracia Większość sklepów w Łosicach miała żydowskich właścicieli. Dwanaście sklepów galanteryjnych, w których ubierały się najwytworniejsze łosickie damy, pięć herbaciarni, gdzie parzono najprzedniejszą herbatę, sklepy spożywcze i z artykułami kolonialnymi, na które mogli sobie pozwolić tylko najbogatsi mieszkańcy miasteczka. Oprócz tego zakłady szewskie i fryzjerskie, piekarnie, handlarze skór i zboża. Najwięcej było sklepów ze śledziami – przypomina sobie ciocia – Tak, ze śledziami. Były to takie małe sklepiki, ciasno, beczka z rybami na środku sklepu, lada i wagi. I zawsze kolejka. Jak byłam mała, sklep rybny jeszcze stał. Mieścił się w podupadającej już kamienicy, przeznaczonej do rozbiórki. Później kamienicę odremontowano, w ramach renowacji oblepiono obrzydliwą farbą. Dzisiaj mieści się tam sklep z butami. Ale wtedy nad wejściem wisiał wielki szyld, głoszący wszem i wobec: Ryby. Już kilka metrów przed sklepem śmierdziało intensywnie rybim cielskiem. W środku stały drewniane beczki, z których pani sprzedawczyni wyciągała dorodne karpie i węgorze. Z otwartego pojemnika, niczym ze studni, spoglądały błagalnie rybie oczy. Matowe klejnociki, cała beczka cekinów, ze zrezygnowaniem wtapiających w klientów proszący rybi wzrok. Te drewniane beczki prześladowały mnie przez lata.
Reportersko
29
społecznie
Za łosicką synagogą stała murowana łaźnia miejska, dzierżawiona przez kahał [w języku hebrajskim: kehilla – wywodzące się z języka jidysz słowo określające gminę żydowską lub zarząd gminy żydowskiej – przyp. red.]. Była ona nader chętnie odwiedzana przez Żydów, zwłaszcza w dzień poprzedzający szabas. Owo żydowskie święto zaczynało się już w piątek wieczorem i trwało aż do końca soboty. Żydzi nie mogli wówczas wykonywać żadnej pracy, ani oddalać się od domu na więcej niż tysiąc kroków.
przygotowania jadła w sposób rytualnie czysty, zgodny z żydowską tradycją.
SPOŁECZNIE
Wielokulturowy kociołek
Później otworzono tam lo-
dziarnię. Drewniane beczki wymieniono na blaszane bańki, z jednym tylko smakiem lodów – śmietankowym. Te lody zawsze śmierdziały rybą. Niedziela śmierdziała rybą.
społecznie
Żydzi handel mieli we krwi. Klienta taki Żyd ze sklepu z pustymi rękami nie wypuścił. Tak swój towar zachwalał, tak kusił ceną, że aż zachęcił do kupna. Czasem i bez zysku sprzedał, byle tylko sprzedać, utrzymać przy swoim sklepie. Kiedy jednak takie zabiegi nie skutkowały, a kupujący chciał odejść do innego sklepu, Żyd pytał: „A czy u mnie czegoś nie ma? A czy u mnie gorsze? Pan poczeka, pan nie wychodzi, ja cenę opuszczę”. To zawsze skutkowało. Mój papa przynosił czasem wiertła, młotki, zeszyty. Mama się denerwowała, na co to nam, czy my innych potrzeb nie mamy. Tak Żydzi handlowali! Zanim kryzys zacisnął swoje łapska na szyi mieściny, życie toczyło się swoim torem.
O żydowskich skarbach, poukrywanych w domach, na ulicach, w okolicznych lasach krążą żywe do dziś legendy Polacy mieszkali obok Żydów, a ich wspólna egzystencja, niczym najkunsztowniejsza artystka, ubrała miasteczko w różnobarwne szaty. Z dwóch kultur zrodził się niepowtarzalny łosicki aromat, który przenikał grube ściany kamienic, wpełzał do sklepów, osiadał przy chodnikach. Żydzi nigdy nie chodzili kolędować – wspomina ciocia – Ale nasi przebierali się za Żyda. W każdej kolędującej grupce był ktoś przebrany za Żyda. Taki Żyd, ubrany na czarno, miał przymocowany do nosa gwóźdź. I gdy już kolędnicy przestali kolędować, kiedy prosili o zapłatę, Żyd podchodził do panienek i całował je
30
w rękę. A panienki zawsze piszczały, bo Żyd tym gwoździem, co go miał w nosie, kłuł panienki po ręku. … liczmy się, jak Żydzi Losy ludzkie, nawet w tak małym miasteczku, toczą się od jednego kryzysu do drugiego. Gdy nadszedł sędziwy kryzys gospodarczy, postawy mieszkańców Łosic uległy zmianie. Ta stara jak świat kość niezgody zburzyła dotychczasowe zasady tolerancji i spokojnego współistnienia obu narodowości, polskiej i żydowskiej. Zaostrzyła się konkurencja handlowa, a na ulicach Łosic pojawiły się antyżydowskie hasła i wezwania do bojkotu towarów oraz sklepów żydowskich. To było tak: „Dajesz grosz Żydowi – dajesz broń wrogowi!” albo „Dasz złotówkę w sklepie Żyda – Żyd ją na komunizm wyda!”.
Filosemici pilnie poszukiwani Pod koniec 1940 roku w miasteczku wyznaczono granice getta. Zamknięto w nim ponad 4 tysiące łosickich Żydów, bez prawa opuszczania wyznaczonego im terenu. Ludność żydowską zmuszono do przechodzenia na drugą stronę chodnika i ustępowania miejsca Niemcom. Kilka dni późnej mogli już przechodzić przez ulicę tylko w jednym, wyznaczonym miejscu. Wprowadzono godzinę policyjną, od 20 wieczorem do 5 rano. Zimą mieszkańcy getta zostali pozbawieni futer. Wiosną zabroniono im korzystać z poczty. Na początku lata 1940 roku zabroniono im posiadania sklepów i młynów. W pierwszych latach wojny wielu zamożnych Żydów przepisywało swój majątek na Polaków, których uważali za godnych zaufania. Naiwnie wierzyli, że ci ludzie przypilnują ich rzeczy do czasu, aż skończy się wojna. Niektórzy spadkobiercy z getta kontaktowali się po wojnie z owymi depozytariuszami, prosząc o zwrot majątku. Najczęściej
Reportersko
nieuczciwi „kustosze” odsyłali Żydów z kwitkiem, utrzymując, że rodzice odebrali już powierzone dobra lub ich nigdy nie przechowywali. Niektórzy straszyli, że wezwą żandarmów. A Żyd wówczas, po wojnie, wyjęty był spod prawa… Czasami tak sobie stoję w oknie tej naszej kamienicy i patrzę… – wspomina ciocia – I wydaje mi się, że widzę. Widzę ten dół, wielki dół, wypełniony żądnymi krwi psami. I widzę SS-manów, którzy wymyślili sobie okropną zabawę. Oni do tego dołu prowadzili Żydów i kazali im skakać! Starym, brodatym mężczyznom. Któremu nie udało się przeskoczyć dołu, a był szeroki, ten dół, to wpadał do niego. A tam już psy potrafiły go godnie przywitać. Później nie było już co zbierać. Ścierwo w dole… Choć skrajnie ciężkie warunki życiowe mieszkańców łosickiego getta hamowały odruchy współczucia i międzyludzkiej solidarności, uwięzionym w pajęczynie getta pomagali łosiczanie, ryzykując tym samym życie. Pomoc była potrzebna, gdyż Żydów pozbawiono wszelkich praw. Upadlano ich zgodnie z nazistowską ideologią, uważając za gatunek niższego rzędu, określany mianem „podludzi”. W Łosicach był w tym czasie żandarm Preiss, nazywaliśmy go „Majsterek”. Potrafił on, tylko dla własnego widzimisię, zabić Żyda na środku ulicy. Pamiętam, wychodziłam ze sklepu spożywczego. Majsterek wyszedł z restauracji i zobaczył po przeciwnej stronie rynku Żyda – dobrze zbudowanego, ubranego. Podniósł karabin, wycelował i strzelił. Żyd się przewrócił, ale po chwili zaczął się podnosić. Żandarm wycelował jeszcze raz. Zabił.
Pustka Likwidacja łosickiego getta rozpoczęła się w sierpniu 1942 roku. Na początku wymordowano wszystkich Żydów, przebywających wówczas w szpitalu. Później spędzono
Ojciec opowiadał, że Rynek przedstawiał wtedy pobojowisko – ciocia ukradkiem ociera łzę toczącą się po policzku – Pośród żydowskich trupów, które pozostały na placu, leżały modlitewniki, tłumoki z odzieżą i bielizną, z porozpruwanych poduszek niby śnieg fruwało pierze, a niesamowita ilość czarno-brunatnych pcheł skakała swobodnie po Rynku. Wszystko było rozgrabione, wszystkie walizki pootwierane, jakby ktoś z niecierpliwością wypakowywał swoje rzeczy; wszędzie walały się kawałki potłuczonego szkła... I było tak pusto. I tej masakrze przyglądały się kamienice, otulające szczelnie łosicki Rynek. Kamienice, które jakby zapadały się w sobie z żalu nad pomordowanymi. Ścisnęły się, przytuliły cielsko do cielska, pozostając w takich pozycjach do dzisiaj. Jedna przy drugiej, wystraszone, choć minęło już tyle lat. Kamienice, które być może zrozumiały – o ile kilka cegieł zlepionych cementem, choćby i zabytkowych, może coś zrozumieć – lub zdawały się rozumieć swoje osierocenie. Pustkę. Osierocić – tego się nie robi kamienicy. Nieliczną grupę Żydów, którzy pozostali w mieście, zamknięto w małym getcie zlokalizowanym w ogrodzonej kolczastym drutem kamienicy. Mieli oni sortować rzeczy i kosztowności pozostawione przez wypędzonych.
Nie prześpij promocji Po pewnym czasie Niemcy postanowili pozbyć się pozostawionego mienia żydowskiego. Zaczęto organizować jarmarki, targi, czy jakby tu nazwać te nieco makabryczne przedsięwzięcia. Wiadomość o takim jarmarku drogą pantoflową rozchodziła się po okolicznych wioskach. Wyprzedaże organizowane były co kilka dni i choć terminy nigdy nie były ogłaszane, potencjalnych kupców nie brakowało. Ludzie z Biernat, Chotycz i Świniarowa przyjeżdżali do Łosic z samego rana, ustawiając się w długie kolejki. Niektórzy przyjeżdżali już poprzedniego dnia, spali na ulicy – wszystko po to, by zająć lepsze miejsca w kolejce. Nikt zawczasu nie wiedział, co będzie sprzedawane, ale nie było to dla nikogo problemem. Najpierw sprzedawano nakrycia głowy. Łosicki Rynek z okien ciocinej kamienicy przypominał koszmarny las. Ulice wypełniały różnobarwne kapelusze, podobne trochę do olbrzymich, trujących grzybów. Po betonowej polanie rozpełzli się wygłodniali grzybiarze, upychając po koszach wstążki, kwiaty, sprzączki. Kapelusze. Później handlowano bielizną i pościelą. Łosicki Rynek na te kilka godzin zapachniał
tysiącem nieprzespanych nocy, słonymi łzami dzieci, potem wszystkich śpiących kiedyś pod tymi pierzynami piersiami kobiet, spoconymi karkami mężczyzn… Za każdym razem wystawiano na sprzedaż niewielką partię towaru, lepsze rzeczy zabierali Niemcy, a czasami „zasłużeni” Polacy. Gdy sprzedano już wszystkie przedmioty, które nadawały się do sprzedaży, zaczęto burzyć niektóre budynki stojące na terenie getta. Kamienice oznaczone do rozbiórki wystawiano na przetarg. Rozpoczął się istny targ niewolników. Złotozębi handlarze, zacierając ręce, czekali na pierwszych amatorów. Sprzedawano za bezcen ceglaste księżniczki, aby je pohańbić. Zadowolona gawiedź kupowała te ruiny za grosze, mając nadzieję znaleźć w nich kosztowności ukryte przez Żydów. O żydowskich skarbach, poukrywanych w domach, na ulicach, w okolicznych lasach krążą żywe do dziś legendy. Do tego stopnia żywe, że niejeden łosiczanin, zaopatrzony w wykrywacz metalu, przechadzał się niby to spacerowym krokiem po ulicach miasteczka. Ktoś nawet podobno znalazł kiedyś skarb. Skarb znaleźli jeszcze w czterdziestym czwartym. Kiedy Tomaszewski kupił pożydowską kamienicę, z tych oznaczonych do rozbiórki, zaczął kopać. Węszyć. Rozbijać mury. Liczył, że skarb jaki znajdzie. I gdy tak łupał, łupał w te ściany, Żyda znalazł. Siedział przestraszony, zamurowany. Zabrali go do getta. Czy przeżył, nie wiem. Po „ostatecznym rozwiązaniu problemu żydowskiego” niemieccy naziści przystąpili do likwidacji śladów pamięci i żydowskiej tradycji, doprowadzając do całkowitego zniszczenia kirkutu. Powyrywane płyty nagrobne, rozścielone przed siedzibą żandarmerii, przypominały gazety, rozłożone tak, by przechodzący nie pobrudzili sobie butów. Całkowitemu zniszczeniu uległy żydowskie budynki stojące w trzech rzędach na środku rynku. Tony gruzu wywieziono na drogi.
Reportersko 31
społecznie
W Treblince, dawnym obozie karnym, w którym mordowano Żydów, dzisiaj mieści się muzeum. Na terenie byłego obozu znajduje się polana upstrzona mnóstwem większych i mniejszych skalnych bloków. Olbrzymi kamień z napisem ŁOSICE widać już z daleka…
Dużą grupę ludzi skierowano do pracy przy remoncie budynku stojącego przy dawnej mleczarni – wspomina ciocia – Odnowiony budynek posłużył jako kwatera żandarmerii. Robotnikom kazano wyrywać nagrobki z położonego niedaleko kirkutu i budować z nich ogrodzenie wokół budynku. Długo nie pożyli. Po miesiącu większość z nich ruszyła w ostatnią drogę – na stację kolejową w Niemojkach, a następnie do Treblinki. Ale jeszcze zanim ich wywieźli, tak mi się przypomniało, że Niemcy tym przestraszonym pracującym ludziom kazali śpiewać piosenkę. Brzmiało to tak: „Był w Polsce marszałek Śmigły-Rydz / nie zrobił dla nas nic. / Aż przyszedł Hitler złoty / nauczył nas roboty”.
SPOŁECZNIE
ich, niczym bydło, na Rynek i po kilkugodzinnym oczekiwaniu w skwarze sierpniowego słońca, bez prawa do wody, o trzeciej po południu mężczyzn popędzono pieszo, a kobiety i dzieci na konnych furmankach wywieziono w kierunku Siedlec. Stamtąd skierowano ich do obozu zagłady w Treblince.
… młodzi świat inny dostają, niźli starsi dostali… Dzisiejszych Łosic nie zamieszkują już Żydzi. Pozostały po nich tylko osierocone kamienice po kwarantannie, które – trafiwszy w obce ręce – były siłą polonizowane, okradane ze świeczników, dywanów i stołów, pierzyn i sreber. Pozbawiane zapachu czulentu i knyszesu. Oczyszczane ze śmiechu żydowskich dzieci. Oślepione i ogłuszone czerwoną krwią i bestialstwem, nie mają już ani uszu, ani oczu. Pozostał dewastowany co jakiś czas cmentarz, którego odnowienie nie było bynajmniej podyktowane miłością i chęcią zadośćuczynienia potomkom Salomei.
społecznie
I wolałabym, żeby dzisiaj to miasteczko było bardziej szare, małe i niepozorne. Szare jak pierzyna z kurzu, otulająca piękne, stare kamienice. Szare jak budynek kina, przystrojony plakatami ambitnych filmów, których łosiczanie i tak nie zobaczą (warunek – pięćsześć osób obecnych na seansie). Szare jak park, gdzie zakochani nie mogą wyznać sobie miłości, bo czułe słówka zagłuszy pijacki bełkot, brzdęk butelki. Szare jak olbrzymie budynki szkół. Jak mnóstwo szarych urzędów i mrowie szarych urzędników. Niestety, w ostatnich latach w centrum powstało kilka nowych budynków, które pomalowano w pstrokate kolory. Bijące po oczach ściany kryją w sobie chińskie centrum mody i wielkie lumpeksy. Można tu zaopatrzyć się w sprane łachy i chińskie zegarki. Oryginalne buty Nike i ortalionowy dres Reeboka. Znów wielokulturowość przybyła do małego miasteczka. Gorszy staruszki i deprawuje młodzież. Pożera szarość. tekst: Olga Tarasiuk fot: Joanna Koprowska
32
Reportersko
Fashion art Missplayground robi zakupy na Oxford Street, łącząc słowiańską duszę z brytyjskimi wpływami. W zabawie modą odnalazła sposób na nudę i inspirujące zajęcie.
M
dy m je tu w ni ne ka tio ro
SPOŁECZNIE
M
issplayground to naprawdę Ania Stefanek. Ma 23 lata i od 3 lat mieszka w Londynie, bo inspiruje ją to miasto. Zamierza w nim studiować i cieszyć się jego urokami. Uwielbia modę, którą traktuje jak sztukę użytkową. Zaczytuje się w literaturze Azji Południowo-Wschodniej słuchając przy tym funku, szalonego disco, soulu i nu soulu. Ogląda każdy film godny polecenia. Woli National Gallery od Tate Modern. Nie lubi rozstawać się z aparatem.
„Londyn jest dla mnie szalenie inspirującym miejscem, nie tylko pod względem mody, ale również muzyki, teatru czy innych dziedzin sztuki. W multikulturowym Londynie można naprawdę poczuć, że moda rodzi się na ulicach.”
„Bardzo chciałabym nauczyć się szyć. Jest to nawet jedno z moich noworocznych postanowień na 2010 rok. Na razie ograniczam się jedynie do małych przeróbek, skracam, doszywam, reperuję.”
Reportersko
33
„Uwielbiam brytyjski styl, poczynając od klasyki Burberry po awangardę Vivienne Westwood. Zresztą dużo współczesnych <ikon mody> jest z Wielkiej Brytanii... Kate Moss, Agyness Deyn, siostry Geldof czy Alexa Chung.”
34 Reportersko
Dominik Wacko -urodzony 14 VII 1989r., student wydziału humanistycznego UMCS, muzyk przede wszystkim, czasami poeta. Ma za sobą kilka odczytów w Krakowie i Lublinie. Debiutował w „Poboczu”, był także w „szafie” i „pkpzin”. Do niedawna publikował na portalu www.poezja.org, ale stracił cierpliwość. Winda. Akademik szóste piętro zaprasza do piekła. Można tam spotkać Sokratesa, Nickiego, usłyszeć „Mefisto walz”. Na siódmym: „chuj ci w dupę, nie mam twojego odkurzacza”. Nic szczególnego. Nieco dalej Różewicz idzie przez tłum, jak przez powietrze. Ósme to próżnia apriory-czna, a dziewiąte należy do Bacona, Modiglianiego, Van Gogha i ciepłej Starogardzkiej. Staje się jasne, że byt jest, a odbytu nie ma. Arkadyjski czar blaknie. Na szczęście w domu czeka na mnie muzyka z szeroko rozstawionymi nogami w podwiązkach. Poezja ? Poezja już dawno temu została burdel mamą.
Ja - abstrakcja. Uabstrakcyjniona, zabstrakcjonizowana. Ukryta w umyśle. Skrytość. Srebrność wszędzie niebyty, ludzie streszczenia z miasta do miasta. Miasta intelektualnie skurwiałe, przeżarte. Poematy do wydawnictw mądrości, Pytii. Urojona metryka Naos. Sobie żyje. Ja też sobie tobie żyję, żyjąc sobie. Lecz mucha tylko czasem, a pchła nie, bo wódka. Życie za krótkie na śmierć. A Kartaginę mimo wszystko i tak należy zniszczyć.
Literacko Ja - abstrakcja. Uabstrakcyjniona, zabstrakcjonizowana.
35
KULTURALNIE
SPOŁECZNIE
Poezja
KULTURALNIE
Wewnętrzne ujęcie dekadencyjne idę po złote runo, wodę życia, nagrodę, zimną czaszkę. Bez różnicy - z butelką whiskey pod pachą – chociaż zostanie tylko butelka
Nie wszystko się staje. Wiele po prostu jest. Nakaz: nie powtarzać! Tylko jak nie powtarzać, skoro powtarzalność? Powtórzyć trzeba. Stracić kontrolę, by odnowić znaki zapytania.
i przyjaciele, w których wnętrze zaglądam zanadto zmanierowany, by byli przyjaciółmi. To oczywiste, że nie da się wyłamać ze schematu a ja gwiazdy i tak was przeklinam.
Skoro na niebie wykrzywione zodiaki, brudna Lenina gęba i słoneczko. Czerwone, wywrotowe tworzy nowy czas. Cóż ten czas. Krew się leje, Babilon płonie. Ja pierdolę coca - colę. A kruki moją dolę. Nad łanem zboża. Już. Tuż. Tuż.
Na wszelki wypadek. Druga filiżanka kawy. Nikt nie uwierzy jestem jak Czechowicz i widzę paradoksalnie srebrne obrazy z paradoksalnymi dźwiękami. I moja brukowana droga, z której kamienie uciekają.
36 Literacko
wiersze: Dominik fot: Matsukawa
Wacko
Piątek rozpoczyna się w maleńkim miasteczku o porze niezwykle wczesnej. Prawie wszyscy mieszkańcy w wieku produktywnym, przed- i poproduktywnym, zaopatrzeni zawczasu w budziki, nastawiają je, jak jeden mąż, na magiczną godzinę szóstą. I o tej to godzinie rozlegają się dzwony, dzwonki i dzwoneczki, polifonie i filharmonie, mające zbudzić na czas uśpiony lud.
Punkt szósta przecierają
zaspane oczy zapobiegliwe matki, a wygłodzone dzieci – mniej lub bardziej dyskretnie – wydłubują z oczu nocne śpioszki. Emeryci z zapamiętaniem poszukują swoich sztucznych szczęk, bezrobotni z kolei bez żalu porzucają nagrzane miejscówki na zacisznym dworcu. Cała gawiedź miejska spieszy na ul. Zbożową. Na niewielkiej, sklepowej powierzchni wrze. Ruch jest jak w ulu. Klaskają w ręce rozpromienione ekspedientki, licząc zapewne na premie pokaźnych rozmiarów. Klaszczą w ręce potencjalni klienci, mlaskając z zadowolenia i wyczekując w kolejce na ów upragniony moment, kiedy dane im będzie zanurzyć zęby w orientalnych przysmakach. Wszak orientalne – lepsze niż polskie. Zewsząd dobiegają podniecone głosy, rozmowy mieszają się ze sobą. Ktoś krzyczy, ktoś inny się śmieje. Gawiedź przybywa zaspokoić swe potrzeby – zakosztować czegoś innego, poznać przysmaki mężnych torreadorów i pięknych, brązowiutkich kobiet, bądź też w ogóle czegoś zakosztować. Ekspedientki mają odgórny, święty niemal nakaz, „głodnych nakarmić”, którego, nolens volens, muszą przestrzegać. Z nakazu owego skwapliwie korzy-
stają pseudoklienci, którzy do supermarketu wybierają się, o zgrozo, bez portfeli. – Ja poproszę o, tej tu o, co tam napisane? – dopytuje się nad wyraz dociekliwy degustator. – To, drogi panie, jest kiełbasa pirenejska sucha “Artesano Grueso” długo dojrzewająca w słonecznej Italii – szczebiocze ekspedientka-nowicjuszka, nieuświadomiona w kwestii statusu domniemanego klienta. – A to, o tam? – nie daje za wygraną wygłodzony przybysz. – To z kolei salami pirenejskie w ziołach “Gourmand” – udziela informacji anielsko cierpliwa ekspedientka. – Ach, tak… – marzy staruszek, uczuwszy przysłowiową ślinkę napływającą do ust – w takim razie chciałbym, ekhym… zakosztować tego „gor w ziołach”. Usłużna ekspedientka, pomna, czego nauczyła się na dwutygodniowym szkoleniu „Mięsopust 2009”, chwyta w dłonie orientalny przysmaczek i ukroiwszy kawałeczek, częstuje nim staruszka. – Mhmmm… – mlaska domniemany klient – Wyborne. – A ja poproszę tego czerwonego z kropeczkami – do lady podchodzi starsza kobiecina z nieproporcjonalnie wielgachną torbą.
Literacko 37
KULTURALNIE
W
czwartkowy wieczór dwóch umorusanych malarzy- amatorów, ze srebrzystym potem roszącym obficie czoła, obkleja z zapamiętaniem przydrożne drzewa. Burmistrz, człek zapracowany, chadzający z głową w chmurach, wydał niby dekret, aby drzew bez potrzeby nie stroić w papierowe szaty. Dekret ten jest jednak stale naginany, przeinaczany, dostosowywany do mieszczańskich potrzeb. Tym razem przydrożne topole, jesiony i lipy ustrojono w różnokolorowe plansze, przypominające z daleka orientalne papugi. Wśród rozszalałej pstrokatości, bijącej z olbrzymich plansz, udaje się, wytężywszy najpierw wzrok, przeczytać napis: Degustacji Hiszpańskich Wędlin. Ha! Hiszpańskich!
SPOŁECZNIE
Degustacja Hiszpańskich Wędlin
KULTURALNIE
Otrzymawszy upragniony plasterek, z namaszczeniem wrzuca go w czeluści bezdennej torby. – I tego, i tego, o i jeszcze tego – zachłanna degustatorka wskazuje palcem kolejne hiszpańskie przysmaczki, jakich to chciałaby zakosztować. Wielgachna torba, mimo swych niebanalnych rozmiarów, powoli zaczyna pękać w szwach. Hiszpańskie plastry, każdy z nich niepowtarzalny, jedyny w swoim rodzaju, tłoczą się w ceratowej torbie; jedne walczą o ceratową niszę, inne – zrezygnowane - kleją się ze sobą, tworząc niepowtarzalne kawały egzotycznego mięsiwa. Tymczasem rozszalały tłum, zachęcony sukcesem staruszków, zaczyna szturmować sklepową ladę. Zewsząd rozlegają się krzyki i okrzyki, prośby i postękiwania. Stare porzekadła nigdy nie kłamią – apetyt rośnie w miarę jedzenia. Jednocześnie szeroki uśmiech w sposób nie-do-pojęcia szybki schodzi z twarzy usłużnej ekspedientki w miarę topnienia zapasów Hiszpańskich Wędlin. Zwyczajnie głodni ludzie pochłaniają plastry i plasterki w okamgnieniu, przepychając i przekrzykując się nawzajem. Dochodzi do tego, że zmęczona ekspedientka, spra-
38
Literacko
wiająca teraz wrażenie, jakby zapomniała nie tylko o szkoleniu „Mięsopust 2009”, ale i o świecie skądinąd bożym, wykrzykuje rozpaczliwym głosem nazwę wędliny, a kolejka stająca przy ladzie otwiera usta w oczekiwaniu na upragniony plasterek. – Rarytas pirenejski z szynką „Serrano Iberico Madurata”! – Bekon pirenejski suszony „Sencilla” długo dojrzewający! – Przysmak kataloński z pistacją! – Przysmak sycylijski „Mortadella Siciliana” z oliwkami! – Kiełbasa hiszpańska z papryką „Chorizo”! – Salami hiszpańskie „Castello”! – Pasztet truflowo-wątróbkowy! Plasterki lądują w ich szeroko rozdziawionych otworach gębowych i znikają bez śladu. Tłum zwiększa się, ludzi przybywa, ubywa natomiast hiszpańskich rarytasów. Usłużna ekspedientka z wypiekami na twarzy dostarcza gawiedzi upragnionej wędliny. Nagle pewien staruszek łapie się za brzuch, który w przedziwny sposób robi się okrąglutki i pękaty jak balon. – Ojojoj! – wydusił z siebie – Pękam!
Po chwili dziwna dolegliwość opanowuje wszystkich klientów. Całą sklepową przestrzeń zapełniają brzuchy przybyłych. Najwytrwalsi degustatorzy, choć również naznaczeni wielkim brzuchem, napiętnowani pękatym balonikiem, objadają się jeszcze po kryjomu, upychając pętka hiszpańskiej kiełbasy po kieszeniach. Sklepowa powierzchnia zmniejsza się z każdą chwilą, z każdym gryzem… Ludzie ściśnięci jak śledzie, jeden przy drugim, poruszając się do przodu i do tyłu, próbują ulotnić się z supermarketu. Nadaremnie. Opuchnięci i nadmuchani, nie są w stanie zapanować nad swoimi kończynami. Quasi-klienci wpadają w popłoch. Porzucając bez żalu wielgachne torby, wypełnione egzotycznym mięsiwem, zaczynają się ewakuować z podstępnego sklepu. Po raz kolejny okazuje się, że plugawy Zachód chce zgubić naiwnych i głodnych Polaków. Imperialiści chcą nas utuczyć hiszpańską szynką. A my im wierzymy jak dzieci. tekst: Olga Tarasiuk fot: Rumpleteaser
Zatłoczone kawiarnie, zadymione bary i pełne hałasu sale koncertowe. Pośród tego wszystkiego znajduje się człowiek, czerpiący całymi garściami z grzesznego świata używek – centralny temat w twórczości Rafała Karcza, który opowiada nam o swoich artystycznych fascynacjach.
Skąd u ciebie zainteresowanie kontrkulturą?
Underground zawsze miał dla mnie coś z atmosfery ekstatycznej psychodeli, jakby żywcem przeniesionej z końca lat 60. I właściwie moja stylistyka wyklarowała się z zainteresowania tym światem, jak i obszarem stricte okołomuzycznym – poczynając od eksploatacji pierwszej fali rocka garażowego z Detroit i okolic, powstałego jakby w opozycji wobec szeroko rozumianej estetyki dzieci-kwiatów z West Coast. Zatem inspiracją przede wszystkim były Stany, gdzie niestety nigdy nie byłem, ale które zwiedziłem w sposób mentalny i kulturowy. Te wszystkie informacje, które podawane są przez mądrych ludzi od kultury masowej i popularnej, przelatują przez moją wyobraźnię i kumulują się, bym ostatecznie mógł przelać je na papier w takiej czy innej formie.
Początkowo twoje obrazy utrzymane były w młodopolskiej manierze. Dlaczego zmieniłeś stylistykę?
uboga w dobór środków wyrazu artystycznego. Ale z drugiej strony nie ciągnęła mnie nigdy żadna agitka czy afiszowa propaganda. Ma to być malarstwo czy grafika jako stricte artystowska sprawa. Wiem, wiem – to banał, dla wielu zabrzmi buńczucznie – dla mnie
Tak, ta młodopolska, zawiła i meandryczna kreska... – rzeczywiście, było coś na rzeczy. Był to po prostu rodzaj stylizacji i estetyzacji. Zresztą, zawsze szanowałem niektórych młodopolskich maCzłowiek posiada pewien larzy, na czele z Wojtkiewirodzaj transcendencji, czem, japonizującym Weissem, psychologizmu podobnym Wyczółkowskim i Ruszczycem – jednak nieco na uboczu. A odwrót od tej stylistyki był samego też tak czasami brzmi... nie tyle nagły, co zapisany w linii rozA sposób, w jaki działam, zbliżony woju – przynajmniej tak to oceniam. jest do reportażowego zapisu, bo to skrótowa i każdorazowo wyrywStylistyka prac odpowiada kowa próba szybkiego i może tematom, jakie poruszasz? nawet spontanicznego dotarcia do Stylistyka, jak dla mnie, ma być powybranej, zapamiętanej sceny. zornie niedbała – szkicowa, rysunkowa – chociaż to nie zawsze tak A co z techniką? działa. Zwłaszcza ostatnio maluję Po pierwsze, zawsze byłem nieco na bardziej a vista, bez podkładu szkiopak, pod prąd. Malarstwo olejne, cowo-rysunkowego. Jest to – powiedzchoć często znakomite – szczególnie my – sztuka nieco efemeryczna, to wielkoformatowe – jest wszędzie,
Plastycznie 39
KULTURALNIE
SPOŁECZNIE
Underground w kulturze masowej
przez co mnie nieco przytłacza. Dlatego chciałem oderwać się od tego – nazwijmy to – ciężaru, wielkiego formatu i oleju. Poza tym, nigdy nie lubiłem samego zapachu farb, terpentyny, fiksatyw, werniksów – lubię wszelkie techniki lejące się, operujące plamą, wodne oraz mieszanie ich – czasem na fundamencie zdjęcia, a czasem rysunku, mniej lub bardziej szczegółowego.
z off’u, z ubocza i nieco z ukosa. Chodzi tu o to, by być i nie być równocześnie, aby utożsamić się z postacią i nie robić tego – to wszystko się nieco miesza, te porządki miksują się w mojej głowie podczas malowania. Nie jestem w stanie tego inaczej zwerbalizować i to jest właśnie według mnie bycie, obserwowanie z off’u.
Co odnajdujesz, z ukrycia?
patrząc
Inspiracje. Tematy to przede wszystkim obserwacja ulicy i Internetu. Ślęczenie w sieci, dziubanie, szukanie, znajdowanie, kadrowanie, cyzelowanie. A także dynamika, ruch, miasto, klub, pub, plac zabaw, targowisko, koncert – takie banalne ujęcia, zamienienie tego, co niskie, w wysokie i vice versa – crossover.
Protestujesz przeciwko dominującemu nurtowi w sztuce?
KULTURALNIE
Nie sadzę – ja już niczego nie chcę demonstrować, przynajmniej ostentacyjnie. Zresztą, nie wiadomo tak na dobrą sprawę, co dziś dominuje – i kto, i jak, i po co. W zasadzie można powiedzieć, że wszystko dominuje lub też nic nie dominuje – oczywiście w zależności od środowiska i samoświadomości uczestnika kultury. Właściwie ja po prostu chcę po swojemu w tej kulturze uczestniczyć...
Jakim jesteś uczestnikiem tej kultury? Uważam, że moja postawa jest najbardziej zbliżona do pozycji obserwatora, rejestratora. Ale ta rejestracja odbywa się jakby
autor: Rafał Karcz
Dlaczego człowiek jest głównym bohaterem twoich prac?
Kiedyś to był w ogóle przedmiot lub maszyna, wcześniej architektura – potem zjawił się człowiek. Bo ma głębię, lub raczej może ją mieć. Człowiek posiada pewien rodzaj transcendencji, psychologizmu. Jakoś bardzo mnie to pociąga, chociaż być może w swych obrazach widzę coś zupełnie innego niż ktoś inny.
Gdy patrzysz na człowieka, to co widzisz?
Myślę, że de facto jest on beznadziejny, chociaż nie beznamiętny. Szary i stapia się z tłem – mimo to, a może właśnie dlatego darzę go
SPOŁECZNIE
same dla siebie, a istnieją tylko w naszych oczach i przez nie się materializują – podobnie jak piękno i brzydota. To taka zamykająca się klamra...
Artyści też są takimi ludźmi? Ich sztuka jest szara i beznamiętna?
Jest mnóstwo ciekawych zjawisk, chociaż sam nie znoszę świętych krów, tzw. gwiazd sztuki, tych popieprzonych nietykalnych. Szperam wśród ludzi mało rozpoznawanych, szukam kontaktów przede wszystkim w “necie”. W malarstwie dzieje się naprawdę dużo dobrego – na przykład w Holandii czy w Niem-
Dynamika, ruch, miasto, klub, pub, plac zabaw, targowisko, koncert – takie banalne ujęcia, zamienienie tego, co niskie, w wysokie i vice versa pewną sympatią. Choć przynam, że jestem nim częstokroć znudzony. Ten mój człowiek jest obecny i nieobecny, jakby po drugiej stronie lustra. Tak na dobrą sprawę my się tylko przeglądamy w tych twarzach, choć one nie są żadnym światem
czech. Jest cała fala bardzo uzdolnionych kobiet – malarek. Uważam, że to medium dzięki nim nie umrze szybko – jeżeli w ogóle kiedykolwiek.
Rozmawiała: Kamila Wróbel
fot. Rafał Karcz
Plastycznie 41
KULTURALNIE
R
afał Karcz – krakowski artysta urodzony w 1969 roku. Absolwent Historii Sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim oraz Wydziału Form Przemysłowych krakowskiej ASP. Malarz, fotografik, artysta eksperymentujący z różnorodnymi technikami. Od 2001 roku skupia się na tematyce kontrkulturowej, wielkomiejskiej oraz undergroundu. Autor cyklów malarskich „After Party”, „Revolt” czy „Faces”. Jego prace prezentowane były m. in. w takich miejscach jak: International Contemporary Art Fair w San Diego, Galeria Carte Blanche w Łodzi, Bollag Galleries w Zurychu, CSW Solvay w Krakowie. Artysta mieszka i tworzy w Krakowie.
Wernisaż
KULTURALNIE Jakub Borkowski: Jestem dziwakiem, samotnikiem i głupcem. To daje ogromne możliwości rozwoju. Z wielkim zapałem porywam się z motyką na słońce, idę tam gdzie nikt, “normalny” nie skieruje swoich kroków i jak to głupiec liczę, że zawsze będę miał szczęście. Do swoich zdjęć nie dorabiam żadnej ideologii. Przedstawiają mojego brata trenującego wieczorem żonglerkę. Ma pozytywnego świra na tym punkcie.
42 Plastycznie
SPOナ・CZNIE
Dzieci rewolucji vs gnijący świat To, że są „dziećmi rewolucji”, jest dla nich oczywiste. Muniek Staszczyk – założyciel punkowej Opozycji, potem T.Love Alternative, które w końcu „zgubiło” (przynajmniej w nazwie) „Alternative” i przekształciło się w T.Love – oraz Janek Pęczak, który jest najmłodszym członkiem zespołu, opowiadają o kryzysowej trasie, alternatywnych brzmieniach i muzycznych odpowiedziach na nie zawsze różową rzeczywistość.
Widzimy się przy okazji koncertu w ramach waszej jesiennej trasy – Kryzys Love Tour. Czyżby koncertowa odpowiedź na najbardziej popularne hasło ostatnich miesięcy?
Muniek: I tak, i nie. Z jednej strony kryzys to jedno z najbardziej medialnych haseł, takich jak chociażby słynna ostatnio świńska grypa. Media wykorzystują to hasło, bo dzięki niemu łatwo wzbudzić sensację. My nie traktujemy tego poważnie i chcemy to pokazać. Dlatego chociażby zestawiliśmy kryzys z miłością. Co to w ogóle jest za hasło: kryzys i miłość? Chcemy tą trasą pokazać absurdalność tego medialnego szumu i całego tego zjawiska. Janek: To taka przewrotna nazwa.
44
Muzycznie
Z jednej strony kojarzy się z niedawnym kryzysem ekonomicznym, z drugiej – ta trasa nie promuje niczego. W zeszłym roku była składanka, wcześniej była książka, a teraz nie ma nic.
Zaprezentujecie kryzysowe brzmienia?
M: Nie wydaliśmy ostatnio żadnej płyty – podczas koncertów gramy sporo starych, dawno nie słyszanych kawałków i covery kapel, które cenimy. Zapraszamy też gości, zespoły i muzyków, którzy wpisali się na stałe w polską alternatywę. Jednym z najważniejszych dla mnie zespołów jest Kryzys – to on zainspirował mnie do założenia własnej kapeli; można powiedzieć, że jest dla mnie źródłem. Gramy sporo naszych kawałków z lat
Czyli o kryzysie twórczym nie ma mowy?
M: Zdecydowanie nie. Razem z T.Love przymierzamy się do nowej płyty, która pewnie pojawi się dopiero w 2011 roku. Co prawda tekstów do niej jeszcze nie napisałem, ale nie przewiduję, żeby było z tym źle (śmiech). Każdy z nas udziela się w jakichś projektach, więc syndromów kryzysu twórczego nie widać. Za chwilę ukaże się moja solowa płyta (wywiad odbył się 02.12.2009 - przyp. red.). Ale żeby było jasne - nie znaczy to, że mam dość T.Love, albo że chcę się jakoś od zespołu odciąć. T.Love jest dla mnie w tej chwili najważniejszy,
naturalne. Ale nie jest to
jakiś nagły zwrot – Janek był autorem kawałków „Jazz nad Wisłą” czy „Gnijący świat” na ostatniej płycie T.Love. Zresztą pojawiły się tam nie tylko jego kompozycje, ale też na przykład Janka (Pęczaka – przyp. red.).
Janek, jak to jest dołączyć do kapeli, która ma tak ugruntowaną pozycję na rynku?
J: Znam zespół od bardzo dawna i teraz mam nieodparte wrażenie zatoczenia koła. Pierwszy koncert, na którym w życiu byłem, to był właśnie występ T.Love. To było jeszcze w podstawówce... Pamiętam, że w pierwszej klasie miałem kasetę „Chamy idą”, potem często Muniek przynosił coś do mojego domu. M: Znam Janka od czasów, kiedy był dzieciakiem. Kiedyś bywałem częstym gościem u jego ojca – Mirka
Dziś powiedziałaś, że każda rewolucja Jest dobra tylko na początku drogi Bo potem wszystko zamienia się w system I są potrzebne rewolucje nowe (Rewolucja) czuję się tu jak w rodzinie, a ta płyta jest czymś dodatkowym. J: Z moim zespołem (The Relievers – przyp. red.) jestem na etapie przygotowywania płyty. Pracuję nad nią już trzeci rok i tak naprawdę nie wiem, kiedy skończę. Chciałbym to zakończyć jak najszybciej, ale już się nauczyłem, żeby nie szastać datami...
Podczas tej trasy na koncertach gra z wami znowu Tom Pierzchalski, a ty, Muniek na nowej płycie wracasz do Jana Benedeka. To zwrot ku staremu T.Love? M: Po pierwsze, tak naprawdę nigdy nie byliśmy parą (śmiech). Ale jeśli chodzi o współpracę muzyczną, to jak najbardziej. Janek jest moim dobrym przyjacielem, graliśmy ze sobą wiele lat i to, że chcę współpracować z nim przy okazji mojego solowego projektu, jest dla mnie
Powiedz co czujesz teraz kiedy stoisz tu powiedz nie chcę być kaznodzieją i wymądrzać się że więcej wiem (Rewelacja)
SPOŁECZNIE
80-tych, pojawia się też więcej niż zwykle numerów z “saxem”. Ta trasa to taki powrót do źródeł. Na nasze koncerty przychodzą bardzo młodzi ludzie. Chcemy pokazać dzieciakom alternatywny, kryzysowy sound.
Pęczaka, który był najpierw moim wykładowcą i promotorem, a potem bardzo szybko stał się moim przyjacielem. Janka widziałem pierwszy raz jak miał pewnie jakieś 5-6 lat. Zawsze przychodził na nasze koncerty, znał wszystkie nasze kawałki i żył tą muzyką – to się czuło. Potem był czas, że nie widzieliśmy się bardzo długo – jakieś kilkanaście lat. Ponownie spotkaliśmy się na koncercie finałowym WOŚP w szkole mojego syna, gdzie występował zespół Janka, a gdzie ja byłem zaproszony jako tzw. osoba publiczna. Kiedy zaczęliśmy szukać gitarzysty, pojawiła się kandydatura Janka. Na ostatnim etapie “rekrutacji” zostało czterech gitarzystów
i Janek okazał się najlepszy. Poza tym, że jest świetnym gitarzystą, ma duże doświadczenie, bo grał w takich kapelach jak Houk czy
Nadszedł taki czas Że już nic nie ekscytuje Tak bardzo Nikt nie protestuje Nikt się nie buntuje Konformizmu czas Przesytu smak (Pank is ded?) Sto% Bawełny, a obecnie gra w Relievers, współpracuje też z Panem Profeską i z Jafia Namuel; świetnie wpasował się też w klimat T.Love. Ma ogromną energię, chce mu się grać i wnosi dużo świeżości.
KULTURALNIE
Czyli jak w tekście piosenki – podobnie jak Mozart, Pele, Szekspir i Dylan, Janek chciał grać z T.Love? J: Tak naprawdę wszyscy by chcieli! (śmiech)
Podczas koncertów chcecie pokazać alternatywne brzmienia. W obliczu tak wielkiego wpływu mediów na muzykę istnieje dziś jeszcze prawdziwa alternatywa? M: Oczywiście, że tak! Twoja gazeta jest zajebistą alternatywą! (śmiech). Ale tak na serio – fakt, media wkradły
się dzisiaj we wszystkie dziedziny życia. Takie są prawa rynku, także muzycznego. To, że stacje radiowe sformatowane są w taki, a nie inny sposób i nastawiają się na docieranie do jak najszerszego grona odbiorców, nie oznacza, nas że nie może istnieć prawdziwa alternatywa. J: Alternatywa dziś nie jest u nas tym, czym była w latach 80-tych. Wtedy była alternatywą wobec tego, co było zgodne z propagandą komunistycznego państwa, a dziś jest alternatywą wobec tego, co dominuje w mediach – i istnieje jak najbardziej. M: Dokładnie. Istnieje przecież cała masa zespołów, które nie przekraczają granic undergroundu i mają gdzieś medialne koncerny. Grają metal, punk, indie czy reggae i istnieją poza mainstreamem. Jak chociażby The Relievers – kapela Janka, której nikt nie zna.
Ja znam!
czy
YouTube,
które
pozwalają
dzielić się swoją muzyką. Dzięki nim możemy prezentować swoją twórczość. J: Wchodzisz w “net” i masz wszystko – także to, czego nie znajdziesz w radiu i telewizji.
Zastanawiam się tylko, na ile ta alternatywa jest zamierzona, a na ile spowodowana brakiem możliwości przebicia się do mediów...
J: Wiesz, myślę, że nie musi być zamierzona. Staje się alternatywą właśnie przez to, że proponuje coś innego. Nie chodzi o to, żeby za wszelką cenę, na siłę starać się być alternatywnym. Trzeba robić swoje po prostu. Na przykład reggae pewnie nigdy byśmy w Europie nie poznali tego gatunku, gdyby nie Marley, który grał na Jamajce i w pewnym momencie świat zwrócił uwagę na jego muzykę, która do tej pory nie była znana. M: Czasem zdarza się tak, że to, co funkcjonowało jakoś z boku, trafia do szerokiej publiczności. Nie oszukujmy się, dzisiaj te wszystkie Franzy Ferdinandy tak naprawdę
M: No dobrze, ty znasz. Ale generalnie te zespoły nie są masowo znane. Mają za to swoją publikę i swoich fanów, którzy przychodzą na ich koncerty. Zresztą dziTakie zwykłe masz ciało, takie szare siaj jest o tyle Takie nudne są dni, bo takie same lepiej, że maGdy o świcie do pracy swojej wstajesz my więcej możliTakie zwykłe masz ciało, takie szare wości – istnieją (Autobusy i tramwaje) takie portale, jak MySpace
SPOŁECZNIE
nie tworzą alternatywy. A undergroundowe zespoły trzymające się z dala od medialnego mainstreamu jeżdżą na różne festiwale i tam mogą pokazać się większej publiczności.
Właśnie – festiwale. Muniek występowałeś na festiwalach w Jarocinie w latach osiemdziesiątych, Janka w tym roku widziałam na Openerze, gdzie grał z Izraelem. Też macie wrażenie, że nastąpił w Polsce ogromy postęp? Że wychodzimy z zaścianka? J: Teraz nie jesteśmy już żadnym zaściankiem. Tak naprawdę teraz przyjeżdżają tu wszyscy. M: Dokładnie. Teraz te festiwale wyglądają inaczej. Od kilku lat dzieje się u nas dobrze pod tym względem (zresztą nie tylko pod tym). Myślę, że mniej więcej od momentu wejścia do UE zaczęły się zmiany i zaczęliśmy się na nie otwierać. Polska staje się normalnym krajem. Organizowane są wielkie imprezy i festiwale, zjeżdżają tu gwiazdy z całego świata, a ludzie rzeczywiście chodzą na koncerty – nie tylko te zagraniczne, ale i polskie. Koncerty naszych rodzimych zespołów są lubiane i sale wypełnione są po brzegi. J: Myślę, że zupełnie nie da się tych imprez porównać. Open’er to po prostu duży festiwal, jakich jest sporo w Europie. W latach 80-tych żyło się w niewoli i ten Jarocin był takim ziarnkiem wolności. Wystarczyło, że pojawiały się polskie zespoły, które śpiewały o dość ważnych rzeczach.
Tamte czasy i ówczesna rzeczywistość polityczno – społeczna sprzyjały twórczości?
M: Na pewno sprzyjały ruchowi punkowemu. Wtedy powstawało sporo kapel i większość z nich nie potrafiła zupełnie grać (my zresztą
Muzycznie 47
KULTURALNIE
To jest produkcja snów Chcemy być doskonali Chcemy być wiecznie młodzi Jesteśmy tacy mali (Model 01)
też). Ale była energia, ludzie chodzili na koncerty. To było antidotum na rzeczywistość. Pisało się takie, a nie inne teksty komentujące wydarze-
i jestem z tego bardziej albo mniej zadowolony, nie oznacza, że mam o tym śpiewać piosenki i pisać o tym teksty. J: Wtedy było zupełnie inaJa wierzę w proste życie, które jest czej. Niosło się Lepsze niż każdy hollywoodzki tekst ideę, która była na maxa żyJa wierzę w proste słowa, które są wa. Dzisiaj trudLepsze niż perły, złoto i twój dom niej zmienić (Gnijący świat) świat, bo skala się zmieniła. nia czy działania polityków. Dziś już nie ma takiej potrzeby. Jest wiele Można dziś powiedzieć, że innych ważnych tematów, nie ma jesteście dziećmi rewolucji? co plątać się w politykę. Zresztą J: Jak najbardziej! Urodziłem się w rezawsze mnie drażniła w rock’n’rollu wolucyjnych latach, a mój ojciec był nachalna publicystyka. To, że głosowtedy działaczem “Solidarności”. wałem na takie, a nie inne partie Pamiętam odbywające się u nas
w domu zebrania i wpadającą milicję. Czasem spałem na solidarnościowych ulotkach. Byłem bardzo mały, nie wiedziałem ani nie rozumiałem, co się dzieje. Ale to była dla mnie codzienność. M: Jeśli spojrzymy na nasze korzenie, to dojdziemy do wniosku, że mamy pełne prawo nazywać siebie dziećmi rewolucji. Działaliśmy w takich, a nie innych czasach i właściwie na naszych oczach wszystko się zmieniło. Mnie zawsze fascynowała rewolucja i to ona była impulsem do założenia własnej, punkowej kapeli.
Rozmawiała: Anna Fit fot: Michał Wasążnik
KULTURALNIE
Recenzje Stelermania Story
z wyjątkowym wokalem Lilji Bloom. Nie
niego zupełnie. Jak zwykle w twórczości
Właśnie tym stwierdzeniem mogę
są to pierwsze kroki stawiane razem przez
Stelara pojawia się trip hop i nu jazz,
określić stan, w jaki popadłam chwi-
duet Fureder-Bloom. Lilja pojawiała się
ale słychać też wyraźne inspiracje swin-
lę po włożeniu do odtwarzacza naj-
już na wcześniejszym krążku „Shine”
giem („The Mojo Radio Gang”) i jazzem
nowszej płyty Marcusa Furedera, zna-
i jak widać, współpraca rozwinęła się
lat 20. i 30. („Ragtime Cat”). Końcówka
nego jako Parov Stelar. I wygląda na
owocnie, tym bardziej, że na „Coco”
płyty zarezerwowana jest dla klubowych
to, że nie jestem w tym osamotniona.
słyszymy ją kilkakrotnie (m.in. w świetnie
dźwięków, w których przewijają się także
brzmiącym „True Romance”). Pierwsza
elementy house („Monster”).
Ten austriacki DJ i producent, skierował
płyta jest zdecydowanie spokojniejsza
na siebie światła reflektorów już trze-
i balladowa, dominują na niej kobiece
Wspólnym mianownikiem płyty jest to,
ma poprzednimi płytami, współpracą
wokale („Hurt”, „Distance”). Na drugim
co Stelarowi wychodzi najlepiej – niesa-
chociażby z Wolf Myer Orchestra, ro-
krążku słyszymy o wiele więcej elektroniki,
mowite, oryginalne i niepowtarzalne me-
zwalaniem parkietów z live bandem oraz
która układa się w taneczne przeboje, przy
lodie. Ta harmonia tak odległych od sie-
obecnością na wszystkich ważniejszych
których trudno usiedzieć w miejscu, jak
bie, z jednej strony żywych, odwołujących
chilloutowych składankach takich jak
„Catgroove”, „Hotel Axos” czy „Matilda”.
się do tradycyjnych gatunków brzmień,
m.in. Hotel Costes czy Buddha Bar.
a z drugiej strony elektronicznych partii
Najnowsze wydawnictwo sprawiło, że
Parov Stelar kontynuuje wyznawaną
sprawia, że ten album trudno wyjąć z od-
zrobiło się o nim jeszcze głośniej, a epi-
przez siebie filozofię tworzenia stylowych,
twarzacza.
demia uwielbienia dla tego artysty roz-
ciepłych brzmień, jednak ciągle poszerza
szerza się w zastraszającym tempie. Rok
dźwiękową przestrzeń, po której się po-
2010 wystartował już na dobre, więc może
rusza. Gotowe sample umiejętnie miesza
już trochę za późno na podsumowania,
z „żywymi” partiami instrumentalnymi,
ale trudno sobie tego odmówić. Wydany
w których stawia na pianino („Sunny
we wrześniu dwupłytowy album „Coco”
Bunny Blues”), kontrabas (rewelacyjny
spokojnie zasługuje na miano najlepszej
„Libella Swing”), trąbkę czy saksofon
płyty 2009 roku.
(„Silent Snow” – tu kłania się Max The
Anna Fit
Sax, z którym Fureder współpracował Wydawnictwo otwiera „Coco” – jedna
także przy poprzednich produkcjach).
z najmocniejszych pozycji całego albumu,
Album „Coco” stanowi pewne odejście
w której niesamowita harmonia dźwięków
od
fortepianu, skrzypiec i perkusji łączy się
co nie znaczy że muzyk odcina się od
48
Muzycznie
ściśle
rozumianego
downtempo,
Parov Stelar, „Coco” Wydawca: Sonic, 2009
Gdzie diabeł nie może, tam baby pośle Trzy
kobiety
w
różnym
wieku?
SPOŁECZNIE
Recenzje
bliższej przyszłości poszatkują feministki,
Wyglądem
sporządzając z najbardziej sugestywnych
ciotkę-dewotkę, z nawykiem panieńskim
scen swoje spoty reklamujące feminizm
wyrobionym w wieku lat dwudziestu.
przypomina
staro-młodą
z długoletnią tradycją?
Dokładnie. Na tegorocznym LAF-ie
Ciężko jest oderwać i oczy, i uszy od
miałam przyjemność oglądać film
Ów magiczny film, namalowany z czerni
świata wykreowanego przez Lankosza. Po
Manijeh Hekmat o takim właśnie
i bieli lat 50. XX wieku, wypełniony jest po
seansie widz, z jednej strony, nieprzystoj-
tytule. I tu, i tam wszystko jest
brzegi najprzedniejszym kruczo-czarnym
nie rechocze; z drugiej jest nieco smutny,
w kobiecych rękach; i tu, i tam ko-
humorem. Bawią miłosne porady babci
bo film – prócz tego, że bawi – zmusza
biety postawiły sobie za cel zbawić
i matki, zafrasowanych panieńskim sta-
do mędrkowania w domowym zaciszu.
świat, a jeśli nie świat, to chociażby
nem Sabiny (Agata Buzek). Wzrusza,
Z trzeciej zaś strony widz, pozostawiony
siebie. Czy „Rewers” bije irańskiego
zachęcając widza do uśmiechów tak
samemu sobie, nieutulony w żalu i za-
poprzednika na głowę?
zwanym półgębkiem, rozanielona mina
nurzony w kleistej cieczy smutku, będzie
głównej bohaterki, prawie omdlewającej
trwał w tej zawiesinie do czasu kolejnego
Polony, Janda i Buzek, niczym trzy
w ramionach swojego esbeckiego ado-
spotkania z baśniowym srebrnym ekra-
greckie mojry, przędą polski film roku.
ratora. Zaskakuje też absurdalny sposób
nem polskiego reżysera.
Dziergają polskiego kandydata do Oska-
pozbycia się owego amanta. O, wów-
ra. Żeńską obsadę można by porównać
czas to już wypada śmiać się pełną gębą,
– krocząc dalej mitologiczną ścieżką – do
przytrzymując rękoma brzuch i zupełnie
greckich muz Apollina. W zaszczytnej
nie przejmując się reakcją żołądka na
roli opiekuna sztuki o rozdwojonej jaźni
spazmatyczne przejawy radości. Upiory
i bez wątpienia dwóch ciałach możemy
PRL zostały oswojone! Czyżby Lankosz,
podziwiać Borysa Lankosza – reżysera
za pomocą uśmiechów i rechotu chciał
filmu
rozprawić się z przeszłością? Pokazać, że
Andrzeja
Barta
–
autora
książki, zręcznie przerobionej na filmowy
KULTURALNIE
oraz
Olga Tarasiuk
nie taki diabeł straszny, jak go malują?
scenariusz. Agata Buzek w „Rewersie” błyszczy To kobiecy film, w którym mężczyzna,
niczym
a i owszem, może sobie knuć intrygi
jona idealnie na potrzeby ówczesnej
reżyseria: Borys Lankosz
i udawać amanta z partyjną legitymacją,
rzeczywistości i współczesnych wymagań
scenariusz: Andrzej Bart
ale i tak zostanie zgnieciony polakie-
wybrednej widowni. Szczuplutka, wysoka
zdjęcia: Marcin Koszałka
rowanymi
nieodrodnych
i przygarbiona, w aseksualnej garsonce
czas trwania: 99
cór Ewy. Kto wie, może „Rewers” w naj-
o dziwnej długości i z trwałą na głowie.
dystrybucja: Syrena Films
paznokciami
najjaśniejsza
gwiazdka,
skro-
„Rewers”
Recenzje
Obraz niezwykłego szaleństwa
Martin Provost zrobił całkiem niezły
dem” Tima Burtona. Reżyserowi udało
film. Udało mu się posklejać pozor-
się uchwycić prymitywizm, naiwność
nie niepasujące do siebie biograficzne
i magię, szczelnie otulające postać
kawałeczki, otrzymując w ten sposób
malarki. Film jest na swój sposób za-
„Serafina” to piękna filmowa biogra-
dzieło, które przewyższyło – jego i moje
granicznym odpowiednikiem naszej kra-
fia „nowoczesnej prymitywistki”. Bio-
– najśmielsze oczekiwania. Filmowa
jowej produkcji Krzysztofa Krauze „Mój
grafia, którą ogląda się z prawdziwą
opowieść Provosta wyróżnia się spośród
Nikifor”.
przyjemnością. Gdyby nie ów arty-
wielu biografii przeniesionych na srebrny
styczny seans, być może nigdy nie
ekran. Przewyższa nieco „Kopię Mistrza”
Filmowa
poznałabym ani Serafiny de Senlis,
Agnieszki Holland, bije na głowę
domową, oddającą się codziennie nader
„Dziewczynę z perłą” Petera Webbera.
dokładnemu sprzątaniu obcych mieszkań
Śmiało może konkurować z „Edem Woo-
i parzeniu najbardziej aromatycznej kawy,
ani
jej
magicznej,
twórczości.
różnobarwnej
Serafina
Filmowo 49
jest
pomocą
wieczorami zaś – spełniającą się malarką-
wypełniać
amatorką,
drewniane
pokrywała biała farba. Marzenia stają się
deseczki własnoręcznie wykonaną farbą,
kolorowe i możliwe do namalowania. I gdy-
otrzymaną z… kwiatów. Śpiewa przy
by wszystko skończyło się szczęśliwie,
tym ochoczo pieśni wielbiące Stwórcę,
mogłabym na zakończenie zastosować
zupełnie nie licząc się z mieszkającymi
wdzięczną formułkę: „i ja tam była,
piętro niżej sąsiadami. Bo talent, jak
miód i wino piłam”… Ale film jest o wiele
uważa, został jej dany od Boga.
bardziej złożony. Prawdziwi artyści często
zapełniającą
pragnienia,
które
dawniej
okazują się szaleńcami. Wpadają we Farby otrzymane metodą naturalną,
właściwy sobie furor poeticus i klops.
deseczki, Bóg i noc – to przez pewien czas wystarczało Serafinie do szczęścia. Gdy
I ową szalenie ciekawą, zakończoną
Bóg, bo któż by inny, stawia na jej drodze
życiowym
klopsem
zobaczyć.
Napaść
mecenasa
sztuki,
Wilhelma
Uhde,
biografię oczy
warto
wielobarwną
„Serafina”
samozwańcza malarka zaczyna malować
paciają, uronić łezkę i powziąć (chwilowe,
reżyseria: Martin Provost
ze zdwojoną siłą. Dlaczego? Ponieważ
ulotne) postanowienie życia ramię w ramię
scenariusz: Martin Provost, Marc Abdelnour
pojawienie się Wilhelma obudziło jej
ze sztuką…
zdjęcia: Laurent Brunet muzyka: Michael Galasso
uśpioną ambicję. Ponieważ pojawienie się mężczyzny obudziło coś jeszcze.
czas trwania: 125 Olga Tarasiuk
Staje się jasność. Umysł Serafiny zaczynają
dystrybucja: Gutek Film
KULTURALNIE
IMPROSHOW Rozśmieszają ludzi do łez. Gdy pojawiają się na scenie, dają niepowtarzalne show. Upodobali sobie kanadyjską formę improwizacji teatralnej. Teatr Impro „No potatoes” improwizuje z powodzeniem w Lublinie.
T
eatr Andersena, próba „No Potatoes”. Cichy, prawie całkowicie pusty budynek. Otwierają się drzwi…
Próba
Po wejściu na salę widowiskową oczom ukazuje się sterta kurtek i osoby leżące na podłodze.
50
Najpierw rozgrzewka. Artyści nabierają świadomości własnego ciała, robią kilka ćwiczeń rozluźniających,
dzie Pracy w Puławach, a na warsztaty prowadzone przez Przemka poszłam, ponieważ poszukiwałam od-
Artyści nabierają świadomości własnego ciała, robią kilka ćwiczeń rozluźniających, które pomagają w skupieniu się które pomagają w skupieniu się. Każdego dnia prób rozgrzewkę prowadzi inna osoba, tym razem jest to Ania. – Na co dzień pracuję w Urzę-
Teatralnie
skoczni od zamknięcia w papierach – śmieje się. – Nie odczuwam żadnej tremy, bo wiem, że jest reszta „kartofli”, która zawsze pomoże
SPOŁECZNIE
– kontynuuje. Po chwili dodaje – Sami sobie utrudniamy życie na scenie. Trzeba być czujnym. Nie mamy tworzyć jedynie śmiesznych gagów, ale budować postać, tzw. „platformę”, odpowiadając sobie na kilka podstawowych pytań: kim jestem, gdzie jestem, co robię itd. Koniec rozgrzewki, zaczyna się krótkie wchodzenie w role. Ktoś jest drzewem, ktoś inny wiewiórką wychodzącą z niego, albo drwalem i jego siekierą.
Początek Po raz pierwszy wystąpili podczas Nocy Kultury 2008 (7 czerwca) w Klubie Cax Mafe. Szybko zawojowali to miejsce. Studenckie czwartki należą do nich. Pojawiają się tam po godzinie 20., by bawić nie tylko żaków. W ciągu roku wyrobili sobie swój styl i zyskali wierną publiczność. Grali „na wyjeździe” w krakowskim Klubie „Żaczek”. Od października grają na scenie Teatru im. H. Ch. Andersena. – Pomysł na granie właśnie w tej przestrzeni teatralnej zrodził się w mojej głowie wraz z powstaniem grupy. Propozycja została ciepło przyjęta. Mamy wparcie dyrektora. Działanie w tym ciekawym pomieszczeniu jest wyzwaniem zarówno dla artysty, jak i dla widza, który tu przychodzi – mówi Buksiński. – Chcemy zburzyć stereotyp, że Teatr im. Ch. H. Andersena jest teatrem dla dzieci.
Niewątpliwie przestrzeń i sama instytucja jest w ten sposób kojarzona przez lublinian oraz studentów. Jednak już lokalizacja teatru jest dość magiczna. Znajduje się go, wędrując po uliczkach starego miasta, przechodząc przez kolejne bramy, brnąc przez pewnego rodzaju labirynt – stwierdza Przemek.
Kawałek kartofli Adam studiuje matematykę i jest zapalonym harcerzem. Jak sam mówi, dzięki harcerstwu poznał teatr. – Od 12 lat jestem w Związku Harcerstwa Polskiego – opowiada. – Jest to instytucja, która ma wychowywać młodzież. Pokazuje również, jak ważne jest znalezienie swojej pasji. W tym celu młodzież działająca w ZHP ma szansę chodzić na górskie wycieczki, uczestniczyć w kursie medycznym czy warsztatach teatralnych. Po chwili stwierdza – Matematyka bardzo przydaje się w teatrze. Umiejętność abstrakcyjnego myślenia jest tu bardzo potrzebna, tak jak logika. Jak się okazuje, Adam jest także pasjonatem górskich wycieczek. – Kocham góry. Każde wakacje wykorzystuję, by po nich połazić. Najbardziej lubię Tatry, następnie Bieszczady i Pieniny. Mam papiery taternika oraz wspinacza – wyznaje z rozmarzonym wzrokiem. Wraz z kolegą planuje w przyszłości
zdobycie szczytu Mont Blanc. W swoich szeregach „kartofle” mają także dwóch mistrzów autostopu. Kasia i Kamil wygrali „12 Międzynarodowe Mistrzostwa Autostopowe Sopot – Lublin”. To przede wszystkim Kasia jest miłośniczką tego sposobu podróżowania – Często jeżdżę autostopem, chociaż czasem zdarzają się nieprzyjemne sytuacje. W Macedonii jakiś kierowca zaproponował koledze, że nas przewiezie za dziewczynę. Opracowałam sobie pewien system: gdy wsiadam do samochodu, wysyłam koleżance SMS z numerami rejestracyjnymi. Na szczęście do tej pory nie musiałam z nich korzystać – mówi – Chwilowo narzekam na nadmiar wolnego czasu, bo nie pracuję. Dużo czytam, ostatnio poezję Andrzeja Bursy oraz opowiadania Edgara Kereta. Gdy pytam, czym jest dla niej Impro, zamyśla się – Na pewno jest to dobra zabawa. Zdaję sobie sprawę, że za dużo teatru tu nie ma. Drugi autostopowy mistrz, Kamil, wspomina początki – Zawsze czułem pociąg do teatru, brałem udział w wielu przedstawieniach szkolnych. Podczas warsztatów Przemka zagrałem w „Wiwisekcji” jedną z głównych, aczkolwiek niemych ról – grzebienia. Impro
Teatralnie
51
KULTURALNIE
Grupa powstała z teatralnych Warsztatów Ekspresji Twórczej „Próba”, które prowadzę w Centrum Kultury w Lublinie – mówi Przemysław Buksiński, pomysłodawca projektu – Ludzie poznawali na nich różne techniki teatralne. Szczególnie spodobała nam się improwizacja. „No Potatoes” tworzą Przemek Buksiński, Katarzyna Łyjak, Magdalena Piekarska, Anna Skorek, Kamil Choina, Radosław Misztal i Adam Organista.
oddałem się całkowicie. Kręci mnie to bardziej niż tradycyjny teatr dramatyczny. Nie mógłbym od tego
Zaczyna się rajd przez cytaty. Miejsce i okoliczności ustala publika, a aktorzy dwoją się i troją, usiłując dopasować się do treści kartoników
KULTURALNIE
odejść. Na scenie czuję się bardzo dobrze, rzadko odczuwam tremę, jeśli nawet, to zwykle na samym początku – relacjonuje. – Wolny czas, jeśli go mam, spędzam słuchając dobrej muzyki, czyli m. in. ambient rock, post rock czy muzyki instrumentalnej. Moim odkryciem jest muzyka islandzka. Samo państwo jest bardzo małe, a dla mnie to kuźnia fenomenalnych talentów i wielu ciekawych podejść do muzyki. Jak tylko mogę, jadę do domu, by spotkać się z kolegami i pooglądać mecz piłki nożnej. Kibicuję AC Milan.
3, 2, 1, 0, IMPRO Teatralne foyer pęka w szwach. Każdy otrzymuje karteczkę, by napisać słowo bądź zdanie, które chce usłyszeć ze sceny. Gdy w końcu pozwalają nam wejść,
sala zapełnia się bardzo szybko. Prawie wszystkie miejsca na widowni są zajęte. Zaczyna się show. Przed widzami staje cały zespół. Przemek przedstawia grupę. Muzykę na oryginalnym urządze-
Zaczyna się od „Historii słowo po słowie”. Z minuty na minutę akcja nabiera tempa. Widzowie kreują coraz to nowe miejsca, w których dzieje się akcja. Dzięki ich inwencji scenki rozgrywają się m. in. w kanale ciepłowniczym (cokolwiek to znaczy i gdziekolwiek to jest), na linii frontu (na wojnie), w teatrze, w garderobie. Jedną z ciekawszych gier jest „Specjalista Przedmiotu” oraz „60, 30, 20, 10”. W tej pierwszej widownia najpierw wybiera specjalistę spośród „Kartofli”. Pada na Adama, później ten wychodzi i publiczność daje fanty. Okrzyknięto go specjalistą od filologii klasycznej. Jednak pojawia się bariera informacyjna w postaci języka. Mało kto rozumie klasyczną łacinę, dlatego zostaje on farmaceutą. Adam z zawiązanymi oczami usiłuje wytłumaczyć, do czego służą podawane mu fanty. I tak czapka zostaje „super ocieplaczem na łokieć”. Przy jednym z przedmiotów ekspert stwierdza – Gdyby Pan dał to żonie, to żona będzie się tydzień zastanawiała, co to jest i będzie tydzień spokoju w domu.
Nadchodzi finał. Kapelusz z zebranymi od publiczności karteczkami jest na scenie, zaś życzenia widzów fruwają w powietrzu. Zaczyna się rajd przez cytaty. Miejsce i okoliczności ustala publika, a aktorzy dwoją się i tro-
Teatralnie
KULTUR
52
niu, kaossilatorze, gra nosem aktor lubelskiej sceny – Bogusław Byrski w zastępstwie za naszego rodzimego barda – Łukasza Jemiołę. Publiczność przed rozpoczęciem każdej improwizacji odlicza do zera i mówi „IMPRO”.
ją, usiłując dopasować się do treści kartoników. „Zagraj skrytą surykatkę”, „W tym całym zamotaniu zapomniałam użyć antyperspirantu”, „Ogarnij to” to tylko niektóre z cytatów od publiczności. Każdą z karteczek zgniata się po przeczytaniu i rzuca z powrotem na podłogę. Brzuchy bolą ze śmiechu. Wszyscy szaleją, tryskają humorem, na scenie adrenalina podnosi się wraz z poziomem decybeli śmiechu publiki. Koniec. Wszyscy rozchodzą się, powracają do własnych zajęć. Tak samo „kartofle” wracają do szarej codzienności. Choć może jednak nie takiej szarej. Każde z nich ma własne życie. Są indywidualnościami z oryginalnymi nieraz pasjami czy sukcesami. Kasia i Kamil wygrali „12 Międzynarodowe Mistrzostwa Autostopowe Sopot – Lublin”. Adam jest zapalonym harcerzem i miłośnikiem gór. Przemek gra w spektaklu „Zły” Sceny Prapremier InVitro oraz prowadzi zajęcia na kulturoznawstwie i animacji kultury UMCS. Są ambitni i pełni marzeń. Pokazują, że młodzi mają swoje pasje i nie spędzają czasu bezsensownie, siedząc tylko przed komputerami czy przy piwie. Dają innym uśmiech. Dają swoje improwizowane show. tekst: Anna Petynia fot: Artur Krysiak
SPOŁECZNIE
Lubelska historia kryminalna
ktoś inny zyskuje. Inflacja to nie tylko
Sztuka zdecydowanie porusza kilka
słownikowe zjawisko, ale też sytuacja
ważnych problemów społecznych, rzuca
dotykająca portfela. Pomiędzy ludźmi,
także pytanie: Kto (Co) jest za nie od-
Kryminalista nawrócony pod wpły-
którzy starają się zrozumieć swoje oto-
powiedzialny? I odpowiedź na nie po-
wem teatru. Scenariusz napisał były
czenie, wdzięcznie lawirują oszuści i prze-
zostawia widzowi.
osadzony – Dariusz Jeż wraz z Grzego-
stępcy. Szybkie zastrzyki gotówki są na
rzem Kondrasiukiem. Wyreżyserował
porządku dziennym, podobnie jak ciągłe
Łukasz Witt–Michałowski.
pragnienie „więcej”. Każdego dnia mają
Anna Petynia
miejsce mniejsze i większe przekręty. Akcja sztuki rozgrywa się na przestrzeni
Ktoś ląduje w wiezieniu, ktoś inny z niego
niemalże trzydziestu ostatnich lat. W pier-
wychodzi.
wszych scenach widzimy m. in. ubeków pijących tanie wino, którzy przeszkadzają
Jednym z osadzonych jest Dariusz Jeż.
dzieciom w zabawie. Obserwujemy też
Na jego drodze pewnego – najprawdo-
lubelskie Kino Kosmos i niebotyczne
podobniej paskudnego – dnia staje
kolejki do kas, bo każdy chce dostać bi-
reżyser Łukasz Witt-Michałowski z zaję-
let. Kilku chłystków kombinuje kasę za
ciami teatralnymi. Powstaje spektakl
rogiem, dorabiając jako koniki.
„Lizystrata” i więzień zostaje wyrwany
upragniona
transformacja.
Odnajduje swoje miejsce w sztuce.
Upadek muru berlińskiego, przemiany polityczne i gospodarcze. Ludzie radzą
Słowa wypowiedziane przez Dariusza
sobie w nowej rzeczywistości, jak mogą.
Jeża na koniec spektaklu stanowią gorz-
Nie każdy działa legalnie. Formuje się
kie podsumowanie nie tylko „Złego”, ale
Teatr Centralny
gangsterski półświatek na nowych za-
także jego życia. Są nie tyle pochwałą
Scena Prapremier InVitro
sadach. W końcu zmiany są potrzebne
teatru, co swoistym podziękowaniem sztu-
„ZŁY”
i tutaj. Powstaje kasyno lubelskie.
ce za wyrwanie z jarzma, nazwijmy to,
Reżyseria: Łukasz Witt-Michałowski
grzechu. Można gdybać - co by było, gdy-
Scenariusz: Dariusz Jeż, Grzegorz Kon-
Widzimy nie tylko obraz Polski w okre-
by na drodze wielu młodych ludzi stanęła
drasiuk
sie przemian systemowych, ale przede
osoba, która zaoferowałaby im coś, co
Muzyka: Paweł Passini
wszystkim
próbuje
ich zainteresuje, albo pokazała coś, co
Scenografia: Lech Mazurek, Łukasz Witt-
odnaleźć się w nowych warunkach. Ten
byłoby lekarstwem na nudę i kombi-
Michałowski, Dariusz Jeż
człowiek dowiaduje się, że firmy mogą
natorstwo? Ilu z nich nie gniłoby teraz
Obsada: Przemysław Buksiński,
błyskawicznie
w więzieniach czy domach poprawczych?
Remigiusz Jankowski, Dariusz Jeż
człowieka,
upadać,
który
dzięki
czemu
Oszczędzaj energię! Teatralnie
53
KULTURALNIE
z koszmaru. Zaczyna życie od początku. Wreszcie
Ziemniak w worku
D
zisiaj wszystko można kupić. I wszędzie. Można nawet kupić coś w Internecie, tak jak zrobił to mój znajomy. Jako że interesuje go fotografia zakupił aparat, tak mu, się przynajmniej wydawało. Wydawało, gdyż teraz jest szczęśliwym posiadaczem prawie półkilogramowego ziemniaka.
Kulturalnie
Podobnie jest w innych dziedzinach życia. Wiedzą coś o tym studenci. Kończy (przyszły) student liceum, zdaje maturę i zaczyna szukać odpowiedniej dla siebie uczelni, tak jakby wchodził na aukcję internetową. Przerzuca kolejne oferty, ogląda zdjęcia zacnych gmachów. Ta ma ściany w jego ulubionym kolorze, a ta żyrandol z Wiednia w holu. Raduje go bogata oferta edukacyjna: na tej uczelni na przykład będzie mógł doskonale nauczyć się języków obcych. Inna obiecuje zapewnić praktyki w prestiżowych firmach. Jeszcze inna kusi przystojnym wykładowcą. Po wielogodzinnych wahaniach, wielu zmianach decyzji, radach znajomych i rodziny (przyszły) student podejmuje decyzję. Składa dokumenty – naciska „Kup teraz”, zostaje przyjęty i staje się szczęśliwym posiadaczem indeksu wymarzonej uczelni. Jeszcze tylko parę tygodni niepewności, zanim listonosz przyniesie przesyłkę, czyli zanim kalendarz wskaże datę 1 października. W końcu dostaje długo wyczekiwaną paczkę. Ochoczo ją rozpakowuje – przekracza drzwi uczelni, zrywa taśmy z pudełka – wchodzi do sali zajęć, staje twarzą w twarz z wykładowcami – otwiera pudełko, a tam… ziemniak. Niestety wielu z nas dostaje ziemniaka zamiast zamówionego aparatu fotograficznego. Nauka języków obcych okazuje się być fikcją. Bo jak przez dwa semestry, czyli 9 miesięcy (około 30 tygodni) nauczyć się języka? Zwłaszcza, że z półtorej godziny zajęć, nagle robi się 45 minut, gdyż lektor musi dzielić czas pomiędzy osoby będące na poziomie podstawowym i zaawansowanym. A dwóch grup zrobić nie można, bo pieniądze, bo uczelnia ma długi, bo jest kryzys i trzeba zaciskać pasa. Z praktykami też nie jest różowo. Z czasem okazuje się, że szanse na nie mają może 2 osoby ze wszystkich lat studiów i są one przydzielane na niewiadomo jakich zasadach. Przystojny wykładowca ma łupież, a dach przecieka. Ale takie jest życie. Częściej daje nam ziemniaka niż wysokiej jakości sprzęt, na jaki czekamy. Studia są podobno szkołą tego życia, więc uczymy się jak przyrządzać ziemniaki na sto różnych sposobów. tekst:
Wioleta Szczygielska
54
Końcówka
SPOナ・CZNIE