Ofensywa nr 13

Page 1

CZASOPISMO

Pani Stefania od wszystkiego

Byle

nie w miejscu

3UDZG]LZHM ľDNHULL MXľ nie ma

6ĄRZQLN XERJLHJR SRGUµľQLND

632ă(&=1,(

SPOŁECZNO-KULTURALNE NUMER 2(13) CZERWIEC 2011 ISSN 1895-5169


Ofensywa Czaspismo społeczno-kulturalne Adres redakcji: Studenckie Koło Medialne Wydział Politologii UMCS Pl. Litewski 3, 20-080 Lublin Redaktor naczelna: Kinga Gruszecka Zastępca redaktora naczelnego/promocja: Anna Fit Sekretarz redakcji: Luiza Nowak Korekta: Paulina Smyl. Olga Tarasiuk Skład: Bartłomiej Staworko, Karolina Lorenz Literatura: Błażej Kozicki, Olga Tarasiuk Muzyka: Anna Fit Film: Kinga Gruszecla Współpraca: Banaśkiewicz Paulina, Bednarczyk Joanna, Betlej Katarzyna, Boryczka Małgorzata, Drozd Aleksandra, Gac Dominik, Harkot Magdalena, Jackowska Uruszla, Kasjaniuk Justyna, Kołcz Agnieszka, Krzyżowska Paulina, Łaniak Małgorzata, Łotysz Dominik, Misiak Krzysztof, Moczulski Maciej Wojciech, Olech Kamila, Olender Klaudia, Porzyc Patrycja, Rafał W. (chester), Richter Małgorzata, Rutkowski Rafał, Szewczyk Katarzyna, Wojciechowski Roman Podziękowania dla: Pani Karoliny Wojciechowskiej za udostępnienie zdjęć Ryszarda Kapuścińskiego Projekt graficzny: Joanna Koprowska Druk i Oprawa: Drukarnia „Akapit” Redakcja „Ofensywy” nie ingeruje w poglądy autorów i nie ponosi odpowiedzialności za treść artukułów.

Druk czasopisma był możliwy dzięki wsparciu Wydziału Politologii oraz Wydziału Humanistycznego UMCS.


SPOŁECZNIE Tak żyjemy 2.

Prawdziwej żakerii już nie ma – Aleksandra Drozd, Klaudia Olender

6.

Mówisz po studencku? – Olga Tarasiuk

8.

Dekalog studenta – Magdalena Harkot

11. Love rollercoaster po studencku – Paulina Banaśkiewicz 14. Studencka Samsara – Katarzyna Betlej 16. Facebook – studium postaci – Luiza Nowak 18. Z powołaniem jak z zakochaniem – rozmowa Katarzyna Szewczyk 22. Jan Paweł II vs studenci – Paulina Krzyżowska 24. Mod@ – Patrycja Porzyc 27. Słownik ubogiego podróżnika – Joanna Bednarczyk 30. Byle nie w miejscu – Kinga Gruszecka 34. Jordania – pustynna oaza spokoju? – Uruszla Jackowska 36. Pani Stefania od wszystkiego – Olga Tarasiuk

KULTURALNIE Tak myślimy o filmie 41. Idol młodzieży kolczasty Jerzy – Maciej Wojciech Moczulski 42. Młyn i krzyż – Małgorzata Łaniak 43. Nie wszystko w porządku – Małgorzata Boryczka

o muzyce 44. Etage Noir w pigułce – Anna Fit 44. Co ma COMA – Małgorzata Richter 45. Kilka słów o nim – Krzysztof Misiak 46. Jupik: Regeneracja – Roman Wojciechowski 47. Skazani na bluesa – rozmowa Agnieszka Kołcz 49. Historia pewnego artysty – Dominik Łotysz

O

fensywa kończąca. Ten rok akademicki, który dla wielu był jak pole minowe i moją kadencję jako redaktor naczelnej.

„Ofensywę” tworzą studenci dla studentów. Dlatego też właśnie nam samym się przyjrzeliśmy. Na początku spływały do nas teksty optymistyczne. Współczesny żak wyglądał na ambitnego, pracowitego, ciekawego świata młodego człowieka, który walczy o swoje marzenia, ale jednocześnie pamięta o tradycji. Wszystko popsuł Kaiser Söze. Swoim felietonem uświadomił nam, że temu młodemu, ambitnemu człowiekowi czasami bliżej do eksponatu z ZOO niż widza w teatrze. A Klaudia Olender i Aleksandra Drozd w przeprowadzonych wywiadach wykazały, że kultury studenckiej już nie ma. Patrząc jednak na objętość działu muzycznego wydaje się, że żak mimo wszystko czymś oprócz picia alkoholu się interesuje. Nawet tworzy, czego dowodem są zamieszczone na łamach gazety wernisaże. I podróżuje. Po Polsce i po świecie. W celach naukowych („Pani Stefania od wszystkiego” Olgi Tarasiuk), krajoznawczych („Byle nie w miejscu” Kingi Gruszeckiej; „Jordania – pustynna oaza spokoju?” Urszuli Jackowskiej czy „Słownik ubogiego podróżnika” Joanny Bednarczyk) i religijnym (Paulina Krzyżowska w zapowiadającej w Internecie numer relacji z beatyfikacji Jana Pawła II). I, niestety, trzeba to napisać: współczesny student jest uzależniony od FB („Facebook – studium postaci” Luizy Nowak). Studia to czas sprawdzania samych siebie, rozwoju i poznawania nowych ludzi. Ja miałam bardzo dużo szczęścia, szczególnie do poznanych osób. I dziękuję swoim przyjaciołom za wsparcie, cierpliwości i łapanie mnie, gdy leciałam. A rodzinie za to, że głośno nie protestowała i przymykała oczy na moje wyczyny. Redaktor naczelna

Kinga Gruszecka

o teatrze 51. Teatr pod Celą – Kamila Olech

o lteraturze 52. Zabawmy się – Kinga Gruszecka 53. Gorączkowe podróże – Olga Tarasiuk

o plastyce 54. Wernisaż – Ryszard Kapuściński fotografem?

Tak tworzymy 56. Wernisaż – Klaudia Olender 58. Opowieść o lisie i zającu – Rafał W. (chester) 59. Powrót – Dominik Gac 62. Poezja – Rafał Rutkowski 64. Felieton

1


Prawdziwej Żakerii już nie ma Kultura studencka wiecznie żywa? A może widmo przeszłości sztucznie podtrzymywane mitami? Choć zdania naszych rozmówców są podzielone, diagnoza studenckiego życia kulturalnego nie nastraja optymistycznie...

SPOŁECZNIE

liśmy i tańczyliśmy. Ja kocham teatr. W Łodzi do teatru chodziłam często, jeździłam (nawet stopem) na spektakle do Krakowa, czy Zakopanego.

Niebieskie włosy? Niebieski nie był najbardziej twarzowy, ale za to spontanicznie pojawił się i zniknął.

Miałam też okazję przez dwa lata,

w ramach dodatkowych zajęć na filo-

zofii, chodzić na ćwiczenia z fotografiki na łódzką Filmówkę. I odkryłam

tam darmowe kino, codziennie sean-

se...W ogóle w Łodzi było wiele miejsc, w których nieoficjalnie spotykali się

studenci, np. często tajne posiedzenia u koleżanki na ul. Zgierskiej, w War-

szawie - park. A poważnie, chodziliśmy swoimi ścieżkami. I gdzie byliśmy my, tam było nasze centrum wszechświata. Czy wyglądałam jak hippis, punk?

Tak. Niebieskie włosy? Tak. To normal-

ne, że człowiek poszukuje; niebieski

nie był najbardziej twarzowy, ale za

Monika Hemperek, - reportażystka Radia Lublin

S

to spontanicznie pojawił się i zniknął.

fot. K.Olender

Zresztą, nadal się buntuję, ale nigdy „grunt to bunt”. Jeśli chodzi o juwenalia, to szczerze mówiąc za nimi

tatystyczny student? Nie ma kogoś takiego. Oceniając ludzi przez pryzmat sztucznie dobranych wartości można się bardzo pomylić. Mam zajęcia ze studentami i zdarzają się ludzie bardzo twórczy, którzy zajmują się kulturą niszową, biorą udział w przedsięwzięciach komercyjnych. Ważne, by byli w tym

2

prawdziwi. Ukończyłam filozofię (UŁ) i dziennikarstwo (UW). A zatem: Łodź, lata 90., przemiany, zobaczyłam biedę, ludzi grzebiących w śmietnikach, a z drugiej strony to miasto chłonęło nurty alternatywne z zachodniego (i nie tylko) świata. A potem Warszawa: pogoń za sukcesem, karierą. Ale miałam to szczęście, że studiowałam z bardzo fajnymi ludźmi. Dużo czyta-

Tak żyjemy

nie przepadałam. Pamiętam koncert Kazika o 4 nad ranem. Było bardzo

mało ludzi, bo większość nie dotrwała i poległa gdzieś w krzakach, wśród

stosów butelek, a koncert pierwsza klasa, kameralny, przy wschodzie

słońca, a później poranne rozmowy. Młodzi ludzie są fantastyczni, tylko

muszą mieć więcej wiary w swoje możliwości.


podwyższyć poziom trudności, np. na maturze, bo on cały czas się obniża, amerykanizuje. Opłaty za studia nie są dobrym rozwiązaniem.

Daniel Adamczyk, - koordynator Przestrzeni Teatralnej ACK „Chatka Żaka” UMCS

N

ajjaśniejszy punkt kultury studenckiej? Według mnie nie ma czegoś takiego, co najjaśniej świeci w kulturze studenckiej, zwłaszcza w Lublinie. Np. jest Tektura, która do niedawna nie była dostrzegana, a przecież koncentruje w sobie dość dużą liczbę studentów. Jest określona, odpowiednio ukierunkowana, wyszła z tym na światło dzienne i jest przykładem walki z kulturą masową. Ja studiowałem teatrologię i polonistykę na UMCS. W tym samym roku, w którym rozpoczynałem teatrologię mieliśmy festiwal „Kontestacje”. I od razu ta kultura mnie wciągnęła, także nie widziałem jej braku. Na teatrologii studiowałem z kreatywnymi ludźmi, którzy chcieli robić coś w tej kulturze. Niektórzy pisali do gazet, praktykowali, animowali, inni jeszcze gdzieś występowali, naprawdę działo się dużo. Ja również w tym wszystkim uczestniczyłem. Specjalizacja teatrologiczna to była ta alternatywa, taka

nisza, podczas gdy polonistyka reprezentowała właśnie pewną masowość. Dzisiaj alternatywa jest już zupełnie w każdym teatrze. Trudno o dobry popis aktorski, reżyserzy ukierunkowują się na granie zespołowe, inspirują się tym, co zrobił Grotowski czy chociażby Gardzienice. Alternatywa kiedyś była mocnym hasłem, dzisiaj została zdeptana przez masowość.

fot. K. Olender

Mamy do czynienia z postępującą degradacją kultury studenckiej. Kultura studencka teraz równa się pójściu na studia i byciu w tak zwanej grupie. Zdarzają się grupy pozytywnych, otwartych ludzi, ale to zdecydowanie mniejszość. Wiele zależy od uczelni. Choć nigdy nie studiowałem, mam bliski kontakt z wrocławską i krakowską PWST i widzę, jak w Krakowie ludzie walczą ze sobą, a atmosfera jest dość napięta. Ale już we Wrocławiu studenci są bardzo wyluzowani, dobrze się ze sobą rozumieją i widać więzi między nimi.

Osobie, która nie wie, że juwenalia to „dni kultury studenckiej”, trudno byłoby tę informację wywnioskować z przebiegu samej imprezy. Piotr Paw – wokalista i gitarzysta

D

la mnie kultura to dobre wychowanie, maniery. Czasem dopuszczalne są odstępstwa, ale ważne, żeby o tym

pamiętać. A jeśli chodzi o kulturę studencką, uważam, że istnieje, ale niestety często oznacza kulturę chamstwa. Nie wiem, co się z tymi dziećmi dzieje. Myślę, że zmieniła się na niekorzyść w momencie, kiedy zostało wprowadzone gimnazjum – wtedy zaczęły się robić kasty à la high school i dzisiaj jaki jest efekt, każdy widzi. Może przyczyna tkwi też w tym, że możliwość studiowania została dana zbyt wielu ludziom. Może powinno się

Jeśli chodzi o imprezy masowe, bardzo lubię juwenalia jako formę rozładowania energii, choć nie mają wiele wspólnego z kulturą studencką. Osobie, która nie wie, że juwenalia to „dni kultury studenckiej”, trudno byłoby tę informację wywnioskować z przebiegu samej imprezy. Mam nadzieję, że kultura studencka się odrodzi i będzie lepiej. Uważam, że problem polega na tym, że kultura rozumiana jako działalność istnieje, ale zanika kultura osobista. Jeśli ona zacznie powracać i ludzie będą dla siebie milsi i bardziej empatyczni, wtedy kultura studencka znowu rozbłyśnie.

Tak żyjemy

3

SPOŁECZNIE

Alternatywa kiedyś była mocnym hasłem, dzisiaj została zdeptana przez masowość.


Ludziom, z którymi studiowałem, często chodziło tylko o to, żeby zdobyć papier i prestiżową pracę Jeśli człowiek naprawdę chce coś zrobić, zrobi to nawet przy najbardziej niesprzyjających warunkach na świecie Paranoja społeczna nas gubi! Paweł Król – muzyk, dźwiękowiec

SPOŁECZNIE

P

ojęcie kultury studenckiej kiedyś dla mnie istniało, obecnie już nie istnieje. Kiedyś mówiło się, że kulturę studencką reprezentuje żakeria, że jest jakaś bohema. Dzisiaj nie ma bohemy wśród studentów. Kilka lat temu natknąłem się w biografii Marka Grechuty na jego wypowiedź, w której wyrażał się bardzo pozytywnie o tym, co kiedyś działo się w Krakowie w czasach, kiedy on sam studiował. To mi nasunęło myśl, że kiedyś pójście na dany kierunek oznaczało nie tylko naukę, ale również pewien wzorzec zachowania i styl bycia. Marek Grechuta był tego przykładem. Kiedyś będąc studentem, trzeba było reprezentować określony poziom. Dziś wystarczy zdać maturę. Sam kiedyś przypadkowo zahaczyłem się o kulturoznawstwo i to był błąd. Błąd, że poszedłem na uniwersytet, bo straciłem kilka lat życia na terminowanie zamiast robienie czegoś konkretnego, co robię teraz. Ludziom, z którymi studiowałem, często chodziło tylko o to, żeby zdobyć papier i prestiżową

pracę, a większość z nich i tak skończyła na słuchawce. Ja ich nie oceniam, wiadomo, że jest ciężko, ale prawda jest taka, że jeśli człowiek naprawdę chce coś zrobić, zrobi to nawet przy najbardziej niesprzyjających warunkach na świecie. Wszyscy idą na studia, bo nie ma pracy? Paranoja społeczna nas gubi! Panuje przekonanie, że musisz być studentem, żeby cokolwiek osiągnąć!

4

fot. K. Olender Dr Ewa Dunaj-Kozakow, adiunkt UMCS, poetka:

K

iedy studiowałam polonistykę na Uniwersytecie Gdańskim, moi starsi koledzy wydawali tomiki wierszy, które były równocześnie pracami dyplomowymi ich kolegów z wydziału grafiki ASP. To były piękne tomiki wierszy, niezwykle oryginalne. Miały formę notesu z wyrywanymi kartkami, biletu kolejowego albo listu, który się składało na kilka arkuszy i wkładało do koperty zamiast okładki. Takich przykładów mogłabym podać dużo więcej. Teraz, mimo topograficznej bliskości poszczególnych kampusów czy miasteczek uniwersyteckich, studenci są podzieleni. My byliśmy skonsolidowani. Organizowaliśmy bardzo dużo imprez nieformalnych – koncerty w akademikach i w miejscach publicznych. Jest na Motławie (w Gdańsku - przyp.red.) taka wyspa – Wyspa Spichrzów, pokryta ruinami. Wieczorami uwielbialiśmy tam przychodzić z instrumentami, grać koncerty, również muzyki klasycznej, dla całego miasta - głos tak niósł się po wodzie, że słyszało nas całe Stare Miasto.

Wydawaliśmy dużo jednodniówek, almanachów poetyckich. Cenzura przymykała oko i można było przemycić teksty nie zawsze zgodne z oficjalną opinią. Wraz ze studentami szkoły muzycznej organizowaliśmy interdyscyplinarne imprezy słowno-muzyczne. Proszę sobie wyobrazić, że kiedyś na scenę Non Stopu – to była pierwsza w Polsce dyskoteka pod namiotem - wnieśliśmy fortepian, na którym Boguś Grabowski, obecnie profesor i rektor Gdańskiej Akademii Muzycznej, zagrał „etiudę rewolucyjną”. Mieliśmy wiele miejsc, w których spotykaliśmy się nieformalnie; np. piwnica u kolegi w kamienicy czy pracownia plastyczna u Buniego Tuska, który był rzeźbiarzem gdańskim i wujkiem dzisiejszego premiera. Wśród nas byli plastycy, poeci i muzycy, ale też chłopcy z politechniki, którzy nie byli artystami, ale uczestniczyli w spotkaniach DKF-u, doskonale orientowali się we współczesnym filmie światowym, brali udział we wszystkich festiwalach, które myśmy organizowali. W tej chwili organizuje się dużo imprez, festiwali, przeglądów, które zmierzają do tego, żeby tę sponta-

Kiedyś to studenci zabawiali miasto i siebie nawzajem, na tym polegał fenomen juwenaliów.

Tak żyjemy


Kulturę rozumiem jako zbiór pewnych zachowań i garnięcie się do sztuki. Uważam, że studenci to nie jest najbardziej wrażliwa część naszego społeczeństwa – przeciwnie; wyróżniają się raczej brakiem kultury.

niczność kultury młodych ludzi zinstytucjonalizować, uporządkować,

przystrzyc. Pewnie ma to i dobre strony, bo za tym idą pieniądze, profesjonalna organizacja, ale traci

się tę spontaniczność i świeżość.

Młodzi ludzie coraz rzadziej przejawiają chęć kreowania, robienia

czegoś na własną odpowiedzialność. Wolą być konsumentami kultury.

Nasila się tendencja, by wybierać

to, co gotowe, najlepiej żeby jeszcze było liofilizowane, zamrożone

i w saszetkach jednorazow ych.

Uderzyło mnie, kiedy zobaczyłam

długą listę profesjonalnych artystów zaproszonych na juwenalia, którzy

mają zabawiać studentów. Kiedyś to

studenci zabawiali miasto i siebie nawzajem, na tym polegał fenomen

juwenaliów. Teraz „dni kultury studenckiej” są po prostu dodatkową imprezą, przez którą jest więcej

bałaganu na ulicach. Niedaleko miejsca, gdzie mieszkam, jest kampus Uniwersytetu Medycznego. Dzisiaj

przechodziłam tamtędy i ślady po weekendowej zabawie studentów

są widoczne wszędzie - potłuczone

butelki po piwie, plastikowe szklanki, papiery, opakowania po czipsach.

Niezbyt kojarzy się to z „kulturą studencką”.

K

Zbyszek Kowalczyk - muzyk, juror SPAM-u

ulturę rozumiem jako zbiór pewnych zachowań i garnięcie się do s z t u k i. U wa ż am, że s t udenci to nie je s t najbardziej wrażliwa część naszego spo łeczeńst wa – pr zeciwnie; w y r ó ż n i aj ą s i ę r a c ze j b r a k i e m kultur y. Tr zeba pr z yznać, że nie inte r e sują si ę k ul t ur ą i s z t uk ą w s topniu więk s z ym niż r e s z t a spo łeczeństwa. Co innego młods z e p o ko l e n i e , l i c e a l i ś c i – o n i interesują się wszystkim i na wsz ystko mają czas. Chodzą do szkoły i na koncer ty, przejawiają inicjat ywę, a pr zecież często nie mają pieniędz y. Wyst ar cz y dać im wolną salę, wzmacniacz, dwie gitary – i powstanie z tego zespół. Garną się do kultury, podczas gdy studenci sobie odpuszczają. Jest to o tyle dziwne, że przecież mają lepsze warunki, jakie zapewnia im choćby Chatka Żaka. Słabo z tego kor z ystają. Jak na Akademickie Centrum Kultur y jest raczej mało u c zę s zc z ana p r ze z s t u d e n t ów. A przecież można tu robić koncerty, imprezy, przeglądy. Inicjatywy t ypu SPAM czy festiwale teatral ne np. „Kontestacje” są na plus, ale jednak na studentów patr z y się pr zez pr yzmat najwięk sz ych

imprez t ypu Kozienalia. A te nie wystawiają im najlepszego świadect wa. Ocz y wiście mam sent yment do moich czasów studenckich. Studiowa ł em o chr onę śr o dowi ska na Politechnice parę lat temu. W tamt ym czasie ak t ywne był y dwa kluby: Kazik i Arkus; szczególnie w t ym drugim odby wał y si ę b ar dzo f ajn e ko n ce r t y c y k lic zne, dwa r az y w t ygo dniu, co obecnie raczej się nie zdarza. Chatka Żaka również tętniła życiem o wiele bardziej niż teraz. O b e cnie je s t na p ewno wię cej możliwoś ci dla s t udentów, ale oni często pr zy wybor ze miejsc kierują się kr yteriami typu: wódka po 1,50zł. Są też dobre rzeczy w kulturze studenckiej, ale trudno to roztrząsać, bo student nie wyróżnia się w spo łeczeńst wie. Kultura studencka poszła w stronę masowej kultur y. Ale nie należy przesadzać z kr ytyką, może będzie lepiej.

Aleksandra Drozd, Klauda Olender

Tak żyjemy

5

SPOŁECZNIE

fot. M. Majda


Mówisz po studencku? „A niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż polacy nie gęsi, iż swój język mają”, powiedział kiedyś Mikołaj Rej, ojciec języka polskiego. W istocie. polacy nie tylko mają swój język, ale potrafią posługiwać się nim na wiele różnych sposobów. Wszak każdy z nas mówi w jakimś, właściwym sobie i swojej grupie, języ-

społeCzNie

ku. Inaczej porozumiewają się lekarze, inne słowa wymieniają między sobą informatycy. Więzienna gwara jest dla nas niezrozumiałym bełkotem, zaś o istnieniu biniawery, języka prostytutek, najczęściej nie zdajemy sobie sprawy. Odmianę języka ogólnego, związaną z istnieniem jakiejś trwałej grupy ludzi, którą łączą różnego rodzaju więzi społeczne, nazywa się socjolektem. Socjolekt to język osobniczy, którym posługują się przedstawiciele wszystkich zawodów i profesji, wyjęci spod prawa więźniowie i młodzież w różnym wieku, zniewolona przez obowiązek szkolny. Podobno studenci także mają swój język. Ale jaki jest ów studencki żargon? Kilkanaście lat temu studenta można było poznać po tym, że mówił „po studencku”. Kiedy w latach 60. XX wieku ówcześni studenci zbierali materiał do „Słownika gwary studenckiej” (L. Kaczmarek, T. Skubalanska i S. Grabias), funkcjonowało coś takiego, jak studencka gwara. Choć słownik zawierający słownictwo studenterii był gotowy w latach 70., musiał czekać przez lat dwadzieścia, aby ujrzeć światło dzienne. Ówczesne władze uznały słownictwo wypełniające książkowe strony za niezwykle niebezpieczne i demoralizujące, nie udzielając auto-

6

Tak żyjemy

rom pozwolenia na druk. Słownik stał się „książką-widmem” – środowisko

studenckie tamtych czasów wiedziało, że istnieje, ale tylko nieliczni mieli do niego dostęp. Kilkanaście egzemplarzy, które wydano w drugim obiegu, zaczytywały rzesze wtajemniczonych szczęśliwców. Owym słownictwem się mówiło, przez pryzmat zabawnych tworów językowych ówcześni młodzi i głodni wiedzy ludzie patrzyli na świat. Był to język niezwykle barwny, który w dowcipny sposób odzwierciedlał widzianą przez żaków rzeczywistość. Tylko tutaj nos określany był mianem „kichacza”, a na buty mawiało się „zaiwaniacze”, delikatna, ciągle wzdychające dziewczyna zyskiwała przydomek „osmętnicy”, zaś śmierć była jedynie „snem w dębowej jesionce”. Jak zgodnie przyznali twórcy słownika, świat – zamknięty w studenckim języku – zdawał się być rzeczywistością pokazaną w krzywym zwierciadle, wyjaskrawiał pewne jego wycinki, które po macoszemu traktowała polszczyzna ogólna. Słownik, gromadzący słownictwo młodych ludzi, kipiał od zabawnej leksyki dotyczącej, na przykład, spożywania napojów wyskokowych. Żacy z umiłowaniem „czcili Bachusa”, „tankowali”, „podliczali procenty”, „popijali z poszumkiem”. W słowniku znalazły się i słowa określające stan zakochania („zaromantyczyć się”, „przepaść z kretesem”), a także nowo-


A jak jest dzisiaj? Czy istnieje coś takiego jak gwara studencka? Czy współcześni żacy mają ekspresywne słownictwo, które pozwala im precyzyjniej mówić o swoich odczuciach? Czy posiadają wyrazy, które pozwalają im sygnalizować swoją inność, odmienność? W języku studentów XXI wieku aż roi się od wulgaryzmów. Żacy sięgają po nie chętnie, sprawiając wrażenie, jakby antyczną zasadę decorum mieli w głębokim poważaniu. Wyrazy wulgarne, które niegdyś gorszyły żeńską część studenterii, dziś pojawiają się na ustach studentów obu płci. I już nie gorszą nikogo. Słówka na K… i na CH… są traktowane przez młode pokolenie jako przerywniki czy pauzy, które wypowiada się nieświadomie, automatycznie, dając sobie jednocześnie czas do namysłu nad dalszą częścią wypowiedzi. Studenci wulgaryzują różne obszary rzeczywistości i czynią to czasami nieświadomie, bez namysłu. Niestety, w swoich nazewniczych eksperymentach często sięgają po obszary związane z miłością, bo miłość to już nie rój motyli w brzuchu a szereg konsumpcyjnych spotkań, odbywanych ku radości obu płci.

Język, którym posługują się ludzie studiujący na wyższych uczelniach, w dużej części zabarwiony jest obcością. Kochamy niepolskie zwroty, anglojęzyczne wtręty, które w rankingach popularności wygrywają ze swoimi polskimi odpowiednikami. Baunsujemy na dżampie, która w niczym nie przypomina dawnej prywatki. Jeśli mamy więcej keszu, uprawiamy shopping, żegnamy się dźwięcznym see ya later. Uwielbiamy feel, freedom, peace i chillout. Współczesny student nie jest ksenofobem, nie boi się obcych, wręcz przeciwnie, szuka przyjaciół na całym świecie. Szkoda tylko, że w swoim zachwycie dla ob-

cości zapomina o pięknych polskich słowach. Język, którym operują studenci, podobnie jak i język młodzieży, jest ekonomiczny. Ma być krótko i zrozumiale. Żacy żyją szybko, intensywnie, robią mnóstwo rzeczy na raz. Dlatego też język, którym się porozumiewają, jest skrótowy. Studenckie wypowiedzi składają się z kilku urwanych wyrazów, z których każdy niesie ze sobą dłuższą treść. Pewka (pewnie, oczywiście, zwrot, za pomocą którego daje się odpowiedź twierdzącą), okejka, okej (w porządku, wyraz, który stosuje się, aby upewnić swojego rozmówcę, że u nas jest w porządku, dobrze lub też daje się nim odpowiedź potakującą), nara, joł, baj, ciau (zwroty pożegnalne), jaha (no jasne, tak, za tym wyrażeniem kryje się cała masa znaczeń).

Ma być krótko i zrozumiale. Żacy żyją szybko, intensywnie, robią mnóstwo rzeczy na raz. Dlatego też język, którym się porozumiewają, jest skrótowy.

Oprócz wulgarnych wyrazów, słówek krótkich i obco brzmiących zdarzają się i językowe perełki. Jeśli należysz do braci studenckiej, nie są ci obce zagadkowe skróty typu ZZZ (zakuć, zdać i zapomnieć), ewentualnie powiększone o jedno „zet”, ZZZZ (zakuć, zdać, zapić i zapomnieć). Współczesnych żaków wyróżnia niezwykle pozytywny stosunek do zwierząt, zwłaszcza tych egzotycznych. Tak bardzo lubimy pandy, że przysłowiowe stało się powiedzenie „Panda trzy” (pobożne życzenie, którego używają bardziej śmiali studenci podczas starcia nieuczony żak – profesor). Jeśli wierzyć Nonsensopedii, wykład jest w słowniku studenckim wyrazem

owianym tajemnicą, oznacza coś, co wiadomo, że jest, ale tylko nieliczni przedstawiciele studenckiego półświatka doświadczyli tego osobiście.

Walet, znany jeszcze naszym rodzicom, jest postacią niezwykle oszczędną, śpiącą, mówiąc z angielska, za friko. Indeks to „niechciany dowód wątpliwych osiągnięć”, zaś bankomat to „lokalna wersja ściany płaczu”.

Wykład jest w słowniku studenckim wyrazem owianym tajemnicą, oznacza coś, co wiadomo, że jest, ale tylko nieliczni przedstawiciele studenckiego półświatka doświadczyli tego osobiście

Nie jest prawdą, że współczesny student nie ma swojego języka. Jakiś tam słownik posiadamy, choć nie jest on może tak bardzo pomysłowy, jak był kilkanaście lat temu. Język jest taki, jaka jest rzeczywistość, w której żyjemy. Studencka brać nadal tworzy nowe słowa, które ułatwiają komunikację. Jesteśmy tak leniwi / zabiegani, że z braku czasu idziemy na łatwiznę – skracamy wyrazy już funkcjonujące w polszczyźnie ogólnej albo pożyczamy zwroty obcojęzyczne. To też pomysł na życie i na język, który w pewien sposób odróżnia nas, studentów, od pozostałej części świata. Nie jest prawdą, że współczesny student nie ma swojego języka. Jakiś tam słownik posiadamy, choć nie jest on może tak bardzo pomysłowy, jak był kilkanaście lat temu. Pomysłowe są zaś znaczenia, jakie dopisujemy słowom już istniejącym. Inwencja żaków nie jest na wyczerpaniu, wyobraźnia ciągle pracuje. Widzimy otaczający nas świat inaczej niż niestudiujący zjadacze chleba i dajemy tego wyraz w języku, którego używamy. Choć i my, i nasi rodzice mówimy tą samą polszczyzną, zdarza się, że nie rozumiemy się wcale.

Olga Tarasiuk

Tak żyjemy

7

społeCzNie

twory językowe, służące do nazywania studenckiego życia we wszystkich jego aspektach. Zabawne wyrazy dotyczą czynności fizycznych i fizjologicznych, cech fizycznych i psychicznych, zachowania się wobec otoczenia, życia społecznego, organizacji studiów, pracy, nauki, rozrywki… Zainteresowanych odsyłam do słownika.


S t u d e n t kulturalny czyli studencki dekalog

Szanuj profesora swego, możesz mieć gorszego, nie pożyczaj kefirku kolegi swego, ani żadnej rzeczy, która leczy kaca jego czyli studencki dekalog i rzeczywistość.

społecznie

Studenci, jak każda szanująca się grupa społeczna, mają swój dekalog. To zbiór dziesięciu mądrości życiowych, prawd, które wynikają ze specyfiki ich życia. Ze względu na różnorodność tej zbiorowości, można doszukać się kilku wersji przykazań. Czy są to spostrzeżenia mające odzwierciedlenie w rzeczywistości, czy tylko banialuki sfrustrowanego żaka?

I

Bezpłatne studia wcale nie są bezpłatne.

Prawda. Sytuacja przypomina trochę umowę, w której istnieje część napisana małym druczkiem i niekoniecznie od razu da się ją zauważyć. Aby móc studiować na uczelni publicznej, trzeba zapłacić wpisowe. Gdy już ktoś znajdzie się w gronie szczęśliwców, którzy zasilili listę studentów, musi uiścić opłatę za indeks i legitymację. Jednak czymże są te wydatki w porównaniu z regularnym wydawaniem pieniędzy w punkcie xero. Studenci znani są z tego, że kserują wszystko, co się da. Punktem kulminacyjnym, w którym ich portfele więdną, jest okres sesji. Bywa, że powiela się książkę w całości, bo na wydziale jest tylko jeden egzemplarz, którego Pani Bibliotekarka za nic w świecie nie pozwoli zabrać do domu. Należy jednak patrzeć

8

na to wszystko optymistycznie – niepotrzebne kserówki świetnie sprawdzają się jako rozpałka. Zakończenie edukacji wiąże się z opłatą za dyplom. W przypadku takich zachcianek, jak jego druga wersja w języku angielskim, należy liczyć się z dodatkowymi kosztami. Tak jest na dzień dzisiejszy. Wraz z najnowszą ustawą o szkolnictwie wyższym te świadczenia będą bezpłatne. Ale coś za coś. Od października drugi kierunek za tzw. darmo będzie osiągalny tylko dla nielicznych.

Bywa, że powiela się książkę w całości, bo na wydziale jest tylko jeden egzemplarz, którego Pani Bibliotekarka za nic w świecie nie pozwoli zabrać do domu.

II

Student – podmiot czy przedmiot nauczania – to jest pytanie!

Pytanie jakże wieloznaczne w swojej treści. Można je odbierać na różne sposoby, chociażby – czy student może wpływać na kształt nauczania? Czy ma możliwość

Tak żyjemy

twórczej analizy tematu? Czy posiada prawo do własnego zdania? A może ma się wpasować w narzucone mu schematy myślowe? Jest pochłaniaczem czy generatorem wiedzy? Sytuacja w dużej mierze zależy od samego studenta i jego sposobu patrzenia na świat. Kluczowa jest także postawa wykładowcy. To on określa, czy jego zamiarem będzie rozwijanie studenta poprzez zmuszanie go do samodzielnego myślenia, czy wymaganie odtwarzania utartych twierdzeń. Student jest natomiast przedmiotem w Dziekanacie. Klękanie, błaganie, głupkowate uśmiechanie się, byleby tylko nie zostać odprawionym z kwitkiem to norma w relacjach z Panią z Dziekanatu. W tym miejscu pojawia się kolejna mądrość z dekalogu. Klękanie, błaganie, głupkowate uśmiechanie się, byleby tylko nie zostać odprawionym z kwitkiem to norma w relacjach z Panią z Dziekanatu. Władza mieści się w Dziekanacie!

III

Wiedz, kto sprawuje władzę na uczelni.

W wielu przypadkach realna władza mieści się w Dziekanacie. Od humoru pań tam pracujących zależy, czy sprawa, z jaką przychodzi interesant, zostanie


IV

swoboda w wyborze zajęć? Wszystkie są obowiązkowe.

To zależy od zwyczajów panujących na uczelni. W przypadku ćwiczeń, konwersatoriów i warsztatów limit nieobecności jest z góry określony. Jego przekroczenie wiąże się na przykład z indywidualnym

zaliczaniem opuszczonego tematu. Z wykładami bywa różnie. Ogólna zasada mówi, że nie są one obowiązkowe. W innej wersji dekalogu jedno z przykazań brzmi nawet: Nie wysiaduj na wykładach. Notatki nie jajka - zawsze można pożyczyć. Ale już na pierwszych zajęciach można dowiedzieć się, iż do chodzenia na zajęcia co prawda nikt nikogo nie zmusi, ale lista i tak będzie sprawdzana. Chcąc nie chcąc trzeba chodzić na wszystko. Natomiast z fakultetami bywa co najmniej dziwnie. Nazwa sugeruje, że są to zajęcia, które wybiera się samodzielnie spośród kilku propozycji, a częstotliwość uczęszczania nie będzie wpływać na końcową ocenę. Błąd! Czasem fakultety traktowane są jak zwykłe przedmioty – z zaliczeniem, wymaganą aktywnością, a przede wszystkim z limitem nieobecności. Jednak lekki przymus jeszcze nikogo nie zabił, a często okazuje się, że wiedza, jaką można tam zdobyć, jest nieoceniona.

Notatki nie jajka zawsze można pożyczyć.

V

prawa studenta. istnieją, ale czy należy z nich korzystać?

Wszystko zależy – od tego, jakie to prawa. Jeżeli chodzi o prawo do pomocy socjalnej, stypendium naukowego czy urlopu dziekańskiego, to jak najbardziej. Stanowią one istotną pomoc w trudnych sytuacjach. Pozwalają godzić pracę z nauką oraz dają możliwość zrobienia przerwy, aby mieć czas na uporządkowanie własnych spraw. Pojawiają się jednak przykłady, z których wynikałoby, że określone prawa studenta istnieją tylko w teorii. Niektórzy prowadzący nie uwzględniają np. przywilejów wynikających z Indywidualnej Organizacji Studiów. Osoby idące takim tokiem nie mogą mieć nieobecności ponad obowiązujący wszystkich limit, w innym przypadku zaliczają zajęcia. Nawet kwadrans akademicki jest bardziej dla wykładowców niż studentów. Na prowadzącego czeka się do ostatniej, piętnastej minuty. Po upływie kwadransa najczęściej przychodzi miła pani asystentka z karteczką, że zajęcia się nie odbędą. Albo sam prowadzący przychodzi. Niektórzy przepraszają za swoje spóźnienie, a to należy

Tak żyjemy

9

społeCzNie

załatwiona szybko i sprawnie, czy też trzeba będzie donieść tonę zaświadczeń i wniosków. A na końcu i tak okaże się, że termin już minął. Niektórych spraw wręcz nie da się przezwyciężyć bez ich przychylności. Czasem wystarczy ładnie poprosić, aby uzyskać potrzebą rzecz od razu. Gdy ma się pecha, dokument będzie do odbioru po upływie tygodnia. Na nic zdadzą się łzy i prośby, trzeba zacisnąć zęby i cierpliwie czekać. Oprócz Dziekanatu na każdej uczelni istnieją pracownicy, którzy potrafią załatwić wszystko. Wolna sala w dogodnym dla studenta terminie, obrona bez konieczności odczekania dwóch tygodni – nie ma problemu. Trzeba tylko wiedzieć, do kogo się udać. Świadomość, kto dzierży faktyczną władzę na wydziale, znacznie ułatwia życie.


docenić. Wtedy zajęcia będą przecież krótsze o kilkanaście minut.

Nawet kwadrans akademicki jest bardziej dla wykładowców niż studentów.

VI

Forma zaliczenia zawsze może ulec zmianie.

Jak najbardziej. Jednak rzadko się zdarza,

żeby egzamin, który miał być pisemny, w ostatniej chwili zmieniono na ustny.

Bywa, że zdania grupy i wykładowcy

różniły się co do tego, na jaką formę umawiali się na początku semestru. W przypadku, gdy zaliczenie polega na stworzeniu dziesięciu prac razem

z prezentacją i testem na koniec, można próbować się targować. Pojawia

się możliwość wywalczenia wymogów

społecznie

korzystnych dla każdego słuchacza. Warto też pytać starsze roczniki, jakie

formy zaliczenia wychodzą lepiej u danego profesora.

VII

Oblanie studenta ma dla wykładowcy znacz-

nie większy sens niż dla Ciebie.

Jeżeli wykładowca jest znany z tego,

że oblewa, a on sam podkreśla to przy każdej nadarzającej się okazji, raczej będzie starał się ową reputację utrzymać. Dla początkującego nauczyciela

akademickiego może to być z kolei sposób na wyrobienie sobie posłuchu

wśród studentów i zmuszenie ich do przykładania się do nauki. Nic tak nie

motywuje żaków, jak świadomość, że będzie ciężko. Na egzaminy, o których wiadomo, że egzaminator „nie krzywdzi

zdających”, przychodzi się czasem „na

głupka”. Liczy się wtedy na swój wrodzo-

ny talent do lania wody. Cenna jest także umiejętność sprowadzania każdego

zagadnienia do nielicznych wyuczonych

tematów. W przypadku, gdy pojawia się przeświadczenie, że nawet najmniejszy błąd będzie skutkował oblaniem, w czło-

wieku wyzwala się, niespotykana w innych sytuacjach, umiejętność przyswojenia ogromu informacji. Wszytko po to, by zwiększyć swoje szanse na zdanie.

10

VII

Egzamin nie zawsze musi dot yc z yć z agad zrealizowanych.

ją się przy tym na swoistych omnibusów,

Prawda. Chyba najboleśniejsza. Student chodzi, notuje, chwyta każde słowo wykładowcy. Na koniec okazuje się, że zajęcia, mimo że niezwykle ciekawe, zupełnie nie przydadzą nam się na zaliczeniu. Jeżeli wcześniej dostanie się listę pytań, wtedy jest jeszcze szansa na mobilizację roku, szturm na bibliotekę i ekspresowe opracowanie zagadnień. Chociaż jeśli wykaz pojawi się tydzień przed sesją, nic to nie pomoże. Najgorzej jest w przypadku, gdy wchodzi się na egzamin, a tam pytanie, które widzi się pierwszy raz na oczy. Nawet zmyślać trudno. Na nic zdadzą się wtedy argumenty, że tego nie było na zajęciach. I tak należy to wiedzieć, to nie podstawówka, tylko studia. Takie przypadki zdarzają się sporadycznie, ale istnieją,

ne wymądrzanie się – nie. Ważne, aby

nień

warto więc wcześniej dokładnie wypytać wykładowcę, czego można spodziewać się na końcowej bitwie o ocenę.

do których nie trafiają żadne racjonalne zdania. W kulturze studiowania konieczny jest umiar. Dyskusja – tak, bezczelwiedzieć, na ile można sobie pozwolić w sporze, mówić z sensem, potrafić odpowiedzieć na wysuwane argumenty. Dobre poczucie humoru u obu stron wskazane.

X

Tajemną wiedzę przyswaja się na koniec studiów. Prawda. Najmądrzejsze są

osoby, które są już na tzw. wylocie. Wiedzą wszystko o wszystkim, sypią radami jak z rękawa, znają zwyczaje profesorów, jedno spojrzenie wystarcza im na ocenienie atmosfery panującej w Dziekanacie. Szkoda tylko, że to wszystko pojawia się na mecie. Na starcie człowiek ma jeszcze nadzieję, że wystarczą jego dobre chęci

Wchodzi się na egzamin, a tam pytanie, które widzi się pierwszy raz na oczy. Nawet zmyślać trudno.

i zapał do nauki, żeby przeżyć te kilka

Nie próbuj przekonać wykładowcy, że jest w błędzie.

czenia. Studiowanie w sposób kultural-

IX

W niektórych wypadkach to rzeczywiście prawda. Choć zdarzają się wyjątki, kiedy wykładowca nawet ucieszy się, gdy student zacznie z nim polemizować. To znak, że ktoś go słucha, co więcej, słucha ze zrozumieniem, wywiązuje się wtedy twórcza dyskusja, sala ożywa. Chociaż nieliczne są sytuacje, w których prowadzący oddaje całkowitą rację studentowi. Kłótnia – tak, przyznanie, że to uczeń ma w zupełności rację – nie. W niektórych przypadkach nie warto wykazywać na forum grupy, że prowadzący się myli. To osłabia jego autorytet, a nie każdy będzie z tego zadowolony. Zamiast konstruktywnej dyskusji może pojawić się nieprzyjemna sytuacja. A i żacy nie powinni leczyć swoich kompleksów na nauczycielach. Zdarzają się osoby, które odzywają się jedynie w takim celu. Kreu-

Tak żyjemy

lat. Z biegiem czasu zapał często mija i okazuje się, że dobrymi chęciami wybrukowane jest piekło. Potrzeba czasu, aby zrozumieć, jak działa mechanizm zwany uczelnią, nabrać dystansu do otony oznacza przejście przez te kilka lat świadomie, bez zbędnej naiwności. Do niektórych stwierdzeń trzeba podejść z dystansem i uśmiechem. Tak samo, jak zrobił to ich pomysłodawca. Na koniec dodam tylko, że jako osoba na finiszu, myślałam, że już nic nie jest w stanie mnie zdziwić na uczelni. Jakże byłam naiwna. Od marca brakuje mi kofeiny. Barek, w którym wypijałam hektolitry kawy, został zamknięty przez sanepid. Ale co tam barek! Dziwniejsza jest notorycznie nieczynna kabina w damskiej toalecie. Na zmianę – raz jedna, raz druga. Tyle lat studiów, a tu wciąż zagadki!

Magdalena Harkot


Love rollercoaster po studencku Randkow y zawr ó t g ł ow y We wspomnieniach z licealnych czasów bardzo często powraca słowo „randka”. Słówko, które na szkolnym korytarzu padało dosyć często. Szkolne koleżanki z wypiekami na twarzy opowiadały o sukienkach zakupionych na tę okazję. Korytarz przecinały szczeniac-

Nieoceniony wujek Google, na zapytanie dotyczące definicji „randki”, odpowiedział w nieco zawoalowany sposób, odkrywając przede mną tajemną wiedzę facetów z cyklu: „Gdzie JĄ zabrać na pierwszą randkę?”. Po co ludziom wskazówki tego typu, skoro w dzisiejszych czasach dziewczyna też może wyjść z inicjatywą,

kie „ochy” i „achy”, okrzyki zupełnie zrozumiałe przed pierwszą randką z prawdziwego zdarzenia… Drugiego dnia zaś częsty był obrazek przedstawiający rozpromienioną nastolatkę otoczoną wianuszkiem przyjaciółek, dzielącą się z kumpelami wrażeniami minionego wieczoru.

zaprosić wypatrzonego chłopaka na

Zamierzchłe czasy – zmagania maturalne zakłócane przez motyle w brzuchu. Teraz studenci są zaabsorbowani rozkręcaniem własnej kariery i studiowaniem trzech fakultetów, inaczej podchodzą do spraw damsko-męskich. Romantyzm ustępuje pola pragmatyzmowi, a obok uczuć pojawia się perspektywa przyszłości. W natłoku codziennych obowiązków znajdujemy chwilę najczęściej na spotkania ze znajomymi (ponad 40% studentów). Czas spędzony z sympatią jest dopiero na drugim miejscu (26%). Niewiele mniejsza grupa żaków woli spędzać wolne godziny przed ekranem telewizora lub czytając książki (22% studentów). Muzyka i sport uplasowały się na dalszej pozycji (z wynikiem 19%). Jeden procent mniej korzysta w czasie wolnym z komputera (dane: student-life.pl).

mężczyźni niekoniecznie chcą się

Teraz studenci są zaabsorbowani rozkręcaniem własnej kariery i studiowaniem trzech fakultetów, inaczej podchodzą do spraw damsko-męskich.

wiadomo, nie są sprzymierzeńcami

randkę i nikogo to nie zaskoczy, bo płeć piękna od dawna nosi spodnie? Jedno słowo, zamieszczone w definicji, skłoniło mnie do refleksji. „Pierwsza” randka – rozumiem, że pierwsza jest najważniejsza, że efekt pierwszeństwa itd. Nie wiem jednak, dlaczego starać się o kobietę więcej niż raz (pierwsza randka/moment pierwszego pocałunku/pierwszego wspólnego razu – odpowiednie proszę skreślić według uznania)? A jeśli jest się już ich dziewczyną czy narzeczoną, to większość „randek” zaczyna się podstawowym pytaniem: u mnie czy u ciebie?

Randka p o st udenck u Teza: Studenci na randki nie chodzą. Określenie „randka”, według mojej przyjaciółki, używane jest tylko w studenckim żargonie i ma charakter prześmiewczy. Teraz mówi się: „spotkanie”. Typowa randka jest passe. Z randką wiążą się uczucia, a te, jak typowego żaka. Student albo szuka partnera na całe życie, albo chwilowej przygody i dobrej zabawy.

Tak żyjemy

11

społecznie

Hasło w krzyżówce: schadzka. Sześć liter. Hmm... Randka? Tak, pasuje! Swoją drogą, o k r e ś l e ni e r ówni e modne co „potańcówka”, tyle że w epoce naszych rodziców. Definicja randki typowej nastolatki to spotkanie dwóch osób, z których obie mają frajdę z tego, że ta druga jest płci przeciwnej. Nie, tego typu randka nie jest przekonującym określeniem. Z „nastoletniością” pożegnałam się parę ładnych lat temu. Czy równocześnie pożegnałam się z randkami? Chyba tak, bo przekraczając dwudziestkę wkroczyłam w świat związków i randki odłożyłam na bok. Na tym etapie życia randka nie jest celem samym w sobie, jakkolwiek poważnie to brzmi. A kiedyś myślałam, że jestem romantyczna…


St udenci na randk i nie cho dz ą. Teraz mówi si ę: „sp o t k anie”.

płacenia za pierwsza randkę przez faceta już praktycznie nie istnieje; nie funkcjonuje, bo dla nas nie jest problemem zapłacenie za siebie, a mężczyźni wzięli sobie do serca nasze feministyczne hasła i nawet nie nalegają, aby zapłacić. Jeśli zatem na Twoją cichą propozycję, choć w duchu myślisz inaczej: Chcę sama

Argument numer 1: Wina leży w przekonaniu, że jesteśmy pokoleniem bardzo nowoczesnym, idziemy z duchem czasu, a nie pod prąd. Dzisiaj królują spotkania niezobowiązujące, w każdym tego słowa znaczeniu. Chcesz spędzić wieczór w miłym towarzystwie i nie musieć się deklarować – idziesz na niezobowiązującą randkę! Trendy jest piwo we dwoje, a nie kolacja przy świecach. Prawda, nie ma tego klimatu, co kiedyś, ale i czasy uległy zmianie. W stałych związkach słowo „randka” umarło

SPOŁECZNIE

śmiercią naturalną w momencie sformalizowania relacji. Od tego czasu jest t ylko wspomnieniem. O ile uda się oder wać faceta od ekranu komputera czy telewizora i opuścić jaskinię, można to nazwać „wieczorem we dwoje”. Aby wyjście okazało się „randką”, Towarzysz Życia musiałby dobrze maskować swoje zniechęcenie i założyć czystą koszulę. Wizerunek egoistycznych żaków ratuje Kamila, która uparcie t wier dzi, że studenci w parach chodzą na randki – Ci, którzy są w stałych związkach, mogą pobyć ze sobą, miło spędzić czas i zbliżyć się do siebie, bo często w akademikach czy na stancji nie mają pełnej swobody. Jedna jaskółka wiosny jednak nie czyni. Czy to zjawisko rzeczywiście odeszło do lamusa? Okazuje się, że randka, w starym tego słowa znaczeniu, odbywa się w dzisiejszych czasach niezwykle rzadko i bardzo możliwe, że to my, kobiety, same jesteśmy sobie winne. Współczesne dziewczyny są niezwykle niezależne. Samowystarczalne. Nie mam tu na myśli wymiany uszczelki w zlewie czy koła w samochodzie, ale i takich „damskich fachowców”/damskie złote rączki można czasem spotkać. W kwestiach materialnych równouprawnienie bierze górę i tradycja

12

zapłacić, słyszysz krótkie: Spoko!, nie powinno Cię to zaskoczyć. Argument numer 2: Single umawiają się na niezobowiązujące spotkania z pobudek bardziej przyziemnych, na przykład po to, aby połechtać swoje wygórowane ego. Karol potwierdza, że nie chcemy na nic czekać, wszystko ma być już, teraz, zaraz: Nasze społeczeństwo, zwłaszcza młodzi ludzie, ewoluowało w stronę łatwizny, posiadania wszystkiego na wyciągniecie reki. Dla niektórych randka to szansa na sprawdzenie siebie, szansa na podbudowanie – pod warunkiem, że się udała. A jednak udana randka to wynik dodawania: jestem atrakcyjna/y, robię dobre wrażenie plus kolejna zdobycz na liście podbojów miłosnych. Część studentów to osoby będące w „par ach” albo t z w. gr upa pos zuk ująca, k tór ym tr opienie utrudnia niższa podaż niż popyt. Dwudziestokilkuletni studenci mają za sobą więk sze bądź mniejsze doświadczenia w związkach, określoną ilość randek na koncie. Nie ma podchodów, wszystko dzieje się o wiele szybciej. Zresztą większość żaków jest już zajęta, dziewczyny mają chłopaków, chłopaki mają dziewczyny... Nic nikogo nie dziwi. Na piątym roku na palcach wielu koleżanek błyszczą obrączki lub pierścionki zaręczynowe, a temat sukni ślubnej, zastawy weselnej i orkiestry przygrywającej do kotleta odbija się echem na korytarzach. Szczęśliw ych ma ł żonków tak że nie brakuje, rodzice z wózkiem przed wydziałem to też nierzadki już widok. Więc, skoro każdy jest „zajęty”, to z kim i gdzie umawiać się na randki?

Tak żyjemy

Randka w sieci Studenci ostatniego roku wypatrują kandydatów na żony/mężów. To ostatni dzwonek. Wobec tego dla niektórych randka wiąże się z planami na przyszłość (czytaj: suknią ślubną, domem z ogródkiem i gromadką dzieci). W uszach brzęczą kazania babć o tym, że w końcu trzeba się ustatkować, przedłużać gatunek itd. Nie ma czasu na randkowanie czy trwające miesiącami spotkania w dawnym stylu. Albo zaiskrzy, albo nie i… następny/a proszę! Pracujemy i k ształcimy się, aby wzbogacić C V, w w yniku czego brakuje nam czasu na kontak t y społeczne. Dlatego dużym powodzeniem wśród studentów cieszą się portale randkowe. Bez wychodzenia z domu mamy możliwość kontaktu z wieloma osobami. Najnowsze

badania Polskich Badań Internetu wskazują na zainteresowanie tymi serwisami aż 29% osób do 24. roku życia. Internetowe serwisy o profilu randkowym zaczęły pojawiać się w latach 80. ubiegłego wieku. Ich popularność, wynikająca z traktowania tego t ypu por t ali jako alternatywy lub uzupełnienia dla codziennego życia towar zyskiego, nadal wzrasta. Porównuje się je do ogłoszeń matrymonialnych, zamieszczanych na łamach prasy, k tóre z kolei zawierają mniejszą ilość informacji o osobie. Wystarczy utworzyć własny profil w sieci wraz z opisem swojej postaci oraz dodać galerię zdjęć. Dodatkowo można uzupełnić stronę o ulubione nagrania i f ilmy. Wiz y tówka gotowa. Poszukiwania par tnera opierają się na określeniu zestawu preferencji i oczekiwań. Wystarczy kilka kliknięć myszy i wypełnienie paru pól. Sondowanie pokazuje, czy wybrana osoba jest zainteresowana nawiązaniem bliższej znajomości. Potem uż y tkownicy pr zeważnie umawiają się na b e zp o śr e dnie spotkanie w realu. Portale randkowe to kolejne okno „na

świat”, możliwość zawarcia nowych znajomości. Kontakty z perspektywą, bo nawet mój promotor ostatnio udzielił „złotej rady” – Pani sobie


express date Alternatywą dla portali randkowych jest nowoczesna opcja zawierania znajomości. To metoda dla studentów, którzy nie są przekonani do randkowania pr zez Internet, przede wszystkim ze względu na czas, k tór y tr zeba poświęcić na surfowanie po sieci. A także i dla tych, którzy boją się rozczarowania przy finałowym spotkaniu twarzą w twarz. Skoro we współczesnym świecie żądamy najwyższego poziomu korzystania z technologii, staramy się efektywnie zarządzać swoim czasem, dlaczego nie oczekiwać tego od randek? Studenci mogą spr ób ować sp e e d dating, c z yli randek w 5-7 minut lub nawet 90 sekund! Wszystko sprowadza się do dwóch osób i kilku chwil na to, aby zaiskrzyło. Szybkie randki od kilku lat małymi krokami robią karierę w Polsce, gromadząc w jednym miejscu ludzi w zbliżonym wieku, o podobnym statusie społecznym czy wspólnych zainteresowaniach. Wachlarz ofert jest bogaty: randki uniwersalne, dla studentów, randki dla osób po czterdziestce, dla homoseksualistów… Speed dating to lokal wieczorową porą w nastrojowym klimacie. Przyciemnione światło i nastrojowa muzyka w tle. Małe dwuosobowe stoliki, przy których siedzą uczestnicy zabawy wyposażeni w plakietkę z imieniem. Każdy z uczestników ma zestaw pomocniczych pytań oraz tabelę

do wpisywania imion rozmówców, z którymi chciałby spotkać się po raz kolejny. Pierwszy dzwonek. Pani i Pan, czas – pięć minut. To niewiele, ale badania pokazują, że kobietom wystarczy zaledwie kilkadziesiąt sekund, aby ocenić, czy mężczyzna, k tórego ma przed sobą, jest odpowiednim kandydatem na chłopaka czy potencjalnego męża. Dźwięk gongu przypomina o zmianie miejsc. Rzut oka na tabelkę, długopis zaznacza lapidarne „tak” lub „nie” i następna osoba, kolejna wymiana zdań. Na podjęcie decyzji o kontynuacji zawartej znajomości ma się tylko kilka chwil. Po kilkunastu szybkich randkach organizatorzy zbierają listy osób, które wywarły na sobie najlepsze wrażenie. Kolejnego dnia ci, którzy wybrali siebie nawzajem, otrzymują swoje dane kontaktowe. Reszta leży już w ich rękach.

Kobietom wystarczy zaledwie kilkadziesiąt sekund, aby ocenić, czy mężczyzna, którego ma przed sobą, jes t odpowiednim kandydatem na ch łopaka cz y potencjalnego męża. Pomysłodawcą speed dating jest Rebe Deyo, związany z ortodoksyjną organizacją o nazwie „Aish HaTorah” („Ogień Tory”). Celem inicjatywy była ochrona wiernych przed pokusami nowoczesnego trybu życia. Idea, która temu przyświecała, była zbożna: zamiast przypadkowych spotkań w klubach – uczestnictwo w bezpiecznej imprezie, podczas której można przeprowadzić kilka randek. Od kilkunastu lat na punkcie ekspresowych randek szaleją Amerykanie, z czasem ten sposób poznawania

ludzi rozprzestrzenił się na cały świat. Staje się popularny tak że w Polsce. W 2006 roku projekt zor-

ganizowania takiego przedsięwzięcia

wysunęło lokalne radio w Olsztynie. Trzy lata temu w Teatrze Nowym w Warszawie single mogli wziąć

udział w speed dating przy okazji Walentynek. W większych miastach

Polski powstają portale organizujące takie randki. W tym roku w Lublinie

również przeprowadzono spotkanie

speed dating w ramach atrakcji Dnia (Pr zyszł ych) Zakochanych.

Amatorzy korzystania z ofert biur matrymonialnych i serwisów randkowych w sieci z pewnością nie

pozostaną obojętni na możliwości,

jakie dają tego typu przedsięwzięcia. Szybkie randki w realu okazują się świetnym sposobem na poznanie

drugiej połowy, o ile tych kilka minut

może wystarczyć na zauroczenie

drugą osobą. Tutaj pole do popisu

ma magic zna moc fer omonów.

Jeżeli zadziałają, speed dating ma szansę, aby zaczarować studencką grupę singli.

Randkowy rollercoaster a la student: randka w sieci lub krótka

piłka, express date, w celach ma-

tr ymonialnych. Rozważnie, choć

niekoniecznie romantycznie. Szyb-

ko, bez celebrowania momentów. Postanawiam zrobić odstępstwo od

tej zasady, wbrew powszechnemu twierdzeniu, że wyjątki potwierdzają

regułę. Chwytam telefon, wykręcam numer: „kolacja o 19. Zapraszam”.

W kuchni metodą „coś z niczego” przygotowuję spaghetti aglio e olio i… voila! Świece, nienachlane towarzy-

stwo Coldplay. Dzwonek do drzwi i znów jestem romantyczna…

Paulina Banaśkiewicz

Tak żyjemy

13

społeCzNie

poszuka na tych portalach randkowych bogatego męża, bo pracy po dziennikarstwie to Pani nie znajdzie. Uśmiechnęłam się, ale przed oczami stanął wielki znak zapytania. Wisi mi nad głową do dziś.


Studencka Samsara Studencka samsara, w której można spędzić 5 lat. Można poznać wielu znajomych, zdobyć kilka doświadczeń, mieć garść wspomnień. Prawdopodobnie większość żaków, z małymi modyfikacjami, tak spędzi studenckie lata. Jednak pozostaje pewien odsetek braci studenckiej, który swój czas inwestuje.

społecznie

Poniedziałek – uczelnia, obiad, facebook, znajomi, spać

Wtorek – uczelnia, obiad, znajomi, facebook, impreza, zgon Środa – kac, obiad, facebook, spać

Czwartek – uczelnia, obiad, znajomi, facebook, znajomi, trening, spać Piątek – obiad, impreza Sobota – impreza

Niedziela – kac, facebook, spać *UWAGA: w czasie około marca i czerwca wymagane są często krótkie spotkania z tekstem

oni wpływać na swoje otoczenie, poprzez aktywne działanie. AIESEC w dużej mierze jest nakierowany na międzynarodowe doświadczenia i wymianę kulturową, co wymiernie widać w ilości osób, które co roku wyjeżdżają i przyjeżdżają do Lublina w ramach Międzynarodowego Programu Praktyk (najbliższy nabór odbędzie się w dniach 9-18 maja). Organizacja ta nie skupia się jedynie na przyjmowaniu i wysyłaniu młodych ludzi za granicę, ale także poprzez inne swoje projekty (np. Dni Kariery) dba o to, aby studenci zaczęli interesować się swoją przyszłością i w świadomy sposób weszli w samodzielne życie.

A EGEE SZ T UK MIST R ZE z Lublina Działalność grupy jest efektem coraz bardziej popularnego zjawiska, tzw. nowego cyrku, skupiającego się przede wszystkim na takich dziedzinach, jak: żonglerka, ekwilibrystyka czy fireshow. Zakres umiejętności członków grupy jest bardzo zróżnicowany – działają obok siebie osoby, które dopiero co zaczynają, jak i weterani tej sztuki. Warto w tym miejscu wspomnieć o odbywającym się od 2008 roku niesamowitym festiwalu

14

– Carnavale Sztukmistrzów. Nieprzeciętnym wyróżnieniem w 2012 roku dla lubelskich artystów będzie organizacja 35. Europejskiej Konwencji Żonglerskiej, na którą zjedzie się kilka tysięcy osób z całego świata, by razem się uczyć i bawić.

A IESEC Organizacja studencka, której celem jest, między innymi, rozwój osobisty i wykształcenie umiejętności liderskich każdego z członków, aby mogli

Tak żyjemy

Europejskie Forum Studentów. Jego członkowie realizują wiele projektów, zadaniem AEGEE jest zmotywowanie studentów do działania. Aktualnie głównym elementem działania organizacji są projekty szkoleniowe. Warto dodać, że oprócz standardowej działalności lubelska antena na tle całej Polski wyróżnia się poprzez organizację projektu PSHR, który skupia się na tematyce związanej z zasobami ludzkimi. Ponadto podczas wakacji realizowane są Summer Universities, czyli dwutygodniowe obozy organizowane przez członków AEGEE na terenie całej Europy.


Niezależne Zrzeszenie Studentów. Głównym celem organizacji jest kompleksowe wpłynięcie na środowisko studenckie (na płaszczyźnie kulturalnej, naukowej i społecznej). Efektem tych działań są takie przedsięwzięcia jak Wampiriada, Drogowskazy Kariery, Studencki Nobel. NZS przeciwdziała bierności i marazmowi, który może towarzyszyć studentowi. Działacze organizacji nie pozostają obojętni na kwestie związane z integracją europejską czy współczesną rzeczywistością w kraju (np. projekt jednomandatowe.pl).

Samor z ądy Uczelniane Miejsce dla osób, które świadomie chcą kreować swoją pozycję i eg-

zekwować nie tylko prawa własne, ale także całej braci studenckiej na uczelni. Tam na własnej skórze można poznać strukturę działania władzy, a także doskonale przygotować się na zmagania z rzeczywistością, która czeka po studiach.

że doskonale odnajdzie się działając w projektach tej organizacji. Do małych miejscowości przyjeżdżają studenci, aby pracować z lokalną młodzieżą i dziećmi. Poprzez animacje ich wolnego czasu starają się pokazać, w jaki sposób można się rozwijać, jak stawiać sobie cele i jak je osiągać. Projekty te przynoszą obopólne korzyści – z jednej strony dzieciaki widzą, jakie mają możliwości rozwoju, a z drugiej student uczy się empatii, nabywa doświadczenia. Obie strony inspirują siebie nawzajem do dalszego działania.

A kademick ie In k ubator y Przedsiębiorczości Pomysł na biznes przy jednoczesnym braku zasobów praktycznej wiedzy, potrzebnych do realizacji pomysłu, to idealna sytuacja, w której wycieczka do AIP może okazać się dosłownie bardzo opłacalna. W zasadzie nie ma przeciwwskazań, żeby swój biznes rozpocząć już na studiach. W trakcie studiów większość studentów nadal

ESN Prawdopodobnie każdy student słyszał o Programie ERASMUS. Jednak nie każdy jest świadom, że program ten nie kończy się jedynie na wyjeździe za granicę. Erasmus Student Network to organizacja studencka działająca na terenie Europy, która pomaga studentom w ich drodze zarówno w trakcie starania się o sam wyjazd, jak i w czasie pobytu w nowym miejscu. Jest swoistym tyglem, gdzie, mieszając swoje doświadczenia, spotykają się osoby, które wyjechały, przyjechały, planują wyjazd lub osoby zainteresowane działaniami na polu międzynarodowym.

PROJEK TOR – Wolont ariat St udenck i Jeśli ktoś z zasady łączy przyjemne z pożytecznym, to może się okazać,

pozostaje pod pewnym parasolem bezpieczeństwa, który trzymają rodzice. Jest to czas na eksperymenty, moment na to, aby w stosunkowo bezpiecznym środowisku zakiełkowały najciekawsze, innowacyjne projekty. AIP buduje pewną przestrzeń, w której może rozwijać się nowa fala przedsiębiorców.

FUNDACJA UMCS Szkolenia, kursy, uniwersytecka szkoła języków. Szeroka gama możliwości, z których można skorzystać przy niewielkim nakładzie sił. Efekty mogą być widoczne bardzo szybko, a na pewno zostaną zauważone na rynku pracy, na którym prędzej czy później znajdzie się każdy student.

WA RRK Wakacyjna Akademia Reportażu im. Ryszarda Kapuścińskiego. Nie ma się co czarować – IV władzą, mającą realny wpływ na świadomość, a przez to rzeczywistość przeciętnego Polaka, są media. Akademia Reportażu jest miejscem, gdzie można zetknąć się z niezwykłymi postaciami, zarówno wykładowcami, jak i uczestnikami, wymienić poglądy i poszerzyć swój

horyzont myślowy. Sam Ryszard Kapuściński stwierdził: „Spotykam się z młodymi reporterami. Są to ludzie bardzo ambitni, oczytani, z wielkimi pasjami (…)”. Koniec końców raczej nikt nie posłuży się wymówką, że nie ma dla niego pola do popisu. Wyżej wymienione instytucje nie są jedynymi, które działają w Lublinie i z któr ych działalności można korzystać. Pamiętajmy jeszcze o schroniskach dla zwierząt, doraźnej pomocy przy wydarzeniach kulturalnych, działalności uczelnianych kó ł naukowych, fundacjach, działalności duszpaster st wa akademickiego. Wystarczy odrobinę poszperać, uruchomić fantazję, a rzeczywistość przestanie sprawiać wrażenie szarej, monotonnej, bez perspektyw i na zadupiu Polski.

Katarzyna Betlej

Tak żyjemy

15

społecznie

NZS


Fa c e b o o k – studium postaci

XXI wiek jest epoką informacji. Niewątpliwie wpływ na nią ma ciągle aktualizowana i dostępna dla wszystkich technologia, która ułatwia życie zwykłym śmiertelnikom. Dziś niewiele osób wyobraża sobie funkcjonowanie bez dostępu do sieci. Fenomenem stały się serwisy społecznościowe, takie jak Facebook, które umożliwiają przeniesie życia do cyberprzestrzeni. W ciągu niespełna kilku lat FB stał się nieodłącznym elementem naszego życia – jak więc teraz funkcjonuje świat?

U

tarło się już powiedze-

społecznie

nie, że osoba, która nie posiadająca konta w serwisie społecznościowym po prostu nie

istnieje. Nie ma jej w internetowej rzeczywistości, a więc nie bierze czynnego udziału w integracji, która ma tam miejsce. Mówiąc kolokwialnie, wypada z obiegu i nie wie,

co dzieje się u większości jej znajomych. Można odnieść wrażenie, że nieposiadanie tego typu konta jest manifestacją swojej odrębności i niechęci do dzielenia się życiem prywatnym z całym światem. Osoby pozbawione kont często nie wiedzą, że użytkownicy social mediów mają wpływ na treści umieszczane w serwisie i wcale nie muszą dzielić się z innymi swoim życiem. Łatwo o tym zapomnieć, obserwując działalność niektórych zarejestrowanych osób, które nade wszystko lubią dzielić się z innymi szczegółami ze swojego życia prywatnego. Warto podkreślić, że social media są na tyle nowym zjawiskiem, że nie powstała jeszcze etyka ich obsługi. Utarło się już powiedzenie, że osoba, która nie posiadająca konta w serwisie społecznościowym po prostu nie istnieje.

Śmiało można powiedzieć, że na

Facebooku istnieje możliwość odnalezienia większości znanych nam

osób. Dawni przyjaciele z podwórka

stworzyli internetową społeczność. Dzięki temu użytkownik może znaleźć się w gronie znajomych nie wychodząc

z domu. Na dodatek ma pewność, że

któryś z nich będzie w tym samym czasie w sieci.

Obecnie światową potęgą jest portal

Facebook. Na całym świecie zareje-

strowanych jest 500 mln użytkowników tego serwisu, w Polsce ok. 10 mln. Nie jest to jednak jedyna strona

o takim charakterze używana przez Polaków. Dużą popularnością cieszy

się również portal nk.pl, w okresie jego świetności zarejestrowanych było ok. 14 mln Polaków. Wielu internautów

korzysta również z możliwości, jakie

daje Twitter, czyli opcja mikroblogowania oraz Myspace, który umożliwia

promocję talentów. Coraz więcej osób

rejestruje się w serwisie Goldenline, pomagającym w monitorowaniu ryn-

ku pracy i znalezieniu pracowników, wykazaniu się w dziedzinie w której

jesteśmy specjalistami. Innym rodzajem portalu społecznościowego jest YouTube, który umożliwia dzielenie się

z internautami zabawnymi filmikami czy lubianymi teledyskami. Filmweb to

kolejny przykład serwisu, tym razem

16

Tak żyjemy

umożliwiający wyrażanie własnych opinii i poglądów na temat filmu. Jednak nie ulega wątpliwości, że serwisy społecznościowe weszły na stałe do naszego życia. Jak do tego doszło? Skąd wzięła się ich popularność?

Welcome to Faceb ook Jakie funkcje posiada Facebook? Przede wszystkim użytkownik tego serwisu, zakładając konto, tworzy wirtualną wizytówkę z mikroblogiem. Poza tym może korzystać z pozostałych funkcji, np. albumy ze zdjęciami, notes, listę znajomych, komunikator wewnętrzny albo grupowy, a dla bardziej zasiedziałych gry, wróżby, testy psychologiczne. W kraju nad Wisłą moda na Facebooka pojawiła się stosunkowo niedawno, w 2008 roku, gdy powstała strona w polskiej wersji językowej. Przybył do nas z Zachodu, a dokładniej ze Stanów Zjednoczonych. Facebook funkcjonuje w sieci dopiero od 7 lat (od 2004 roku), ale w niewiarygodnie szybkim czasie uczynił jego pomysłodawcę, Marka Zuckerberga, najmłodszym miliarderem w historii. Projekt ten powstał w głowach


So cial Net work

Historia Zuckerberga i jego przyjaciół stała się inspiracją do powstania książki Miliarderzy z przypadku Bena Mezricha. Jej sfilmowania podjął się znany reżyser David Fincher, który w swoim dorobku ma filmy takie jak Fight Club czy Seven. Film Social Network został dobrze przyjęty zarówno przez krytyków, jak i kinomanów. Otrzymał, między innymi, cztery Złote Globy w kategorii: najlepszy dramat, najlepszy reżyser, najlepszy scenariusz i najlepsza muzyka. Film o Facebooku został zauważony przez Akademię Filmową, która przyznała mu 3 statuetki w kategorii: najlepszy scenariusz adaptowany, najlepszy montaż i najlepsza muzyka. Akcja filmu toczy się wokół dwóch procesów, które zostały wytoczone Zuckerbergowi przez znajomych z uniwersytetu, braci Winklevoss oraz współzałożyciela FB, Eduardo Saverina. Poprzez retrospekcje widzowie dowiadują się, jak powstał największy portal społecznościowy oraz co miało wpływ na jego obecny kształt. Dokładnie zarysowane sylwetki bohaterów i ich historia pokazują, jak strona internetowa odmieniła życie zwykłych studentów. Jest to nie tylko film o fenomenalnym sukcesie, ale również o przyjaźni i stosunkach międzyludzkich. Facebook jest tłem i dopełnieniem tej niesamowitej historii.

Sp o ł eczno ś ć internetowa Korzystanie z FB dla wielu internautów stało się codziennością. Wielu z nich rozpoczyna dzień logując się do sieci. Każdy dzień zaczynam od wejścia na fejsa. – mówi Magda, posiadająca konto od roku. – Loguję się również w ciągu dnia, ale poranek z kawą bez Facebooka uważam za nieudany. Codzienność portali społecznościowych w naszym życiu potwierdzają statystyki. Według nich z 500 mln użytkowników na świecie ok. 50% jest aktywnych w serwisie w danym dniu. Istnieje ponad 900 mln obiektów, które skupiają ludzi o tych samych zainteresowaniach (grupy, imprezy, strony społecznościowe). Przeciętny użytkownik posiada ok. 130 znajomych oraz jest zapisany na 80 stronach wydarzeń i wspólnot. Nie da się ukryć, że w dzisiejszych czasach konto na portalu społecznościowym ułatwia życie, ponieważ w epoce ciągłej pogoni za czymś, epoce chronicznego braku wolnego czasu w kontaktach międzyludzkich Internet może okazać się wybawieniem. Dla sieci globalnej nie ma granic i różnic czasowych. Dzięki serwisom społecznościowym nie tylko możemy utrzymywać kontakty z ludźmi mieszkającymi w różnych zakątkach świata, ale i odnaleźć tych, z którymi straciliśmy styczność. Na co dzień również ułatwia to komunikację z zapracowanymi przyjaciółmi. Dzięki temu, że jestem codziennie na Facebooku, mam kontakt nie tylko z mieszkającymi daleko znajomymi, ale również mam możliwość kontaktu z ludźmi, których znam tylko z pierwszych stron gazet – mówi Weronika, na FB od dwóch lat.

społecznościowym umożliwia kontakt z fanami oraz zapewnia bezpłatną promocję własnej osoby. Nowa rola, płyta, związek? Wystarczy zapisać się do społeczności danej grupy i mamy najświeższe informacje, i to z pierwszej ręki. Ludzie ze srebrnego ekranu nigdy nie byli tak blisko. Okazuje się, że są tacy jak my – tak samo korzystają z dobrodziejstwa Internetu. O popularności tego typu działalności można się łatwo przekonać zaglądając na profil Eminema, Lady Gagi czy prezydenta USA Baracka Obamy(!). FB stał się narzędziem do wyrabiania marki, pozyskiwania elektoratu; co więcej, o ile jeszcze do niedawna Google zgarniało największą pulę na reklamy, teraz pierwsze miejsce zajmuje Facebook. Ale nie tylko znani się promują. W dobie kapitalizmu, gdzie niezbędna jest umiejętność autoprezentacji, taka reklama może być bardzo pomocna. Umożliwia poznanie nowych znajomych, a nawet znalezienia zatrudnienia. Często zdarza się, że pracodawcy poszukują współpracowników właśnie przez portale społecznościowe. Trzeba również liczyć się z tym, że składając podanie o pracę, nasze konto internetowe może być monitorowane przez przyszłego pracodawcę. Warto być ostrożnym, aby nie doprowadzić do nieprzyjemnych sytuacji.

W dzisiejszych czasach konto na portalu społecznościowym ułatwia życie, ponieważ w epoce ciągłej pogoni za czymś, epoce chronicznego braku wolnego czasu w kontaktach międzyludzkich Internet może okazać się wybawieniem Internet sprawia, że ludzie znani, idole, gwiazdy czy celebryci są na wyciągnięcie ręki. Profil na portalu

Tak żyjemy

17

społecznie

studentów Uniwersytetu Harvarda. Początkowo był przeznaczony dla uczniów ich alma mater, lecz szybko rozprzestrzenił się na inne uczelnie, później na Europę, a w końcu na pozostałe kontynenty.


C zęsto zdar za się, że w ludzie

Jak ważne stały się por tale spo-

i zrozumienia, pr zy czym łat wo

na życie zwykłych ludzi, mieliśmy

szukają w Internecie akceptacji

popadają w zazdrość i kompleksy.

Wiele osób w Internecie próbu-

je się dowar tościować – mówi mi Ola, uż y tkowniczka Facebooka od dwóch lat. – Wyobraź sobie, że niek tór zy czują się lepsi, bo mają 600 znajomych na fejsie,

a nie 100. Te internetowe próby dowar tościowania prowadzą do tego, że wspó łcześni ludzie zaczynają postrzegać innych przez

łecznościowe i jaki jest ich wpływ okazję przekonać się na począt-

ku roku. Byliśmy świadkami rozpoczęcia wiosny arabskiej – fali

rewolucji w krajach Afryki Północ-

nej. Prawdopodobnie wiele osób nie wie, że słynne demonstracje

w Egipcie czy w Tunezji nie do -

szł yby do skutku, gdyby nie social media. Wp ł y w, jaki w y warł y

na demonstrantów, był tak wielki, że media nazwały te wydarzenia

społecznie

pr yzmat ich internetowego pro-

Rewolucją K r ze mową. Egip s c y

niek tór zy prowadzą równoległe

przeciwstawić prezydentowi Mu-

stawimy w sieci, jest dla nich mia-

Kairu i innych miast, organizowali

war to się zastanowić, czy osoba

wych takich jak Twitter i Facebo-

ternecie ma z kim porozmawiać

się w Internecie, dopiero po pew-

również pamiętać, że użytkownik

alnego świata i spowodowało, jak

w sieci, więc profil internetowy

próby reform Egiptu. Gdy władze

osoby. War to kogoś lepiej poznać

porozumiewają się i ustalają plany

niać pr zez pr yzmat wir tualnego

łecznościowe, odcięły dostęp do

filu. Prawdopodobnie dlatego, że

buntownicy, k tórzy odważyli się

życie w Internecie. To, co przed-

barakowi, zanim wyszli na ulice

rą naszego realnego życia. Jednak

się na por talach spo łecznościo-

posiadająca 600 znajomych w In-

ok. Rewolucja, k tóra rozpoczę ła

poza światem wirtualnym? Należy

nym czasie przeniosła się do re-

ma wpływ na dane udostępnione

wiemy, obalenie reżimu i pierwsze

nie jest pe łna wiz y tówką danej

zorientowały się, że buntownicy

w świecie realnym, zamiast oce-

demonstracji poprzez portale spo-

konta.

sieci. To nie powstrzymało jednak

zdesperowanych Egipcjan, którzy

Po drugiej stronie lustra N au kowc y co r a z c zę ś ci e j m ó wią o uzależnieniu od Internetu

czy nawet konkretnego ser wisu spo łecznościowego. Uży tkowni-

cy potraf ią spędzić w sieci nawet kilkanaście godzin dziennie.

Nieustannie pr zeglądają profile

znajomych lub grają w dostępne w internetowej pr zestr zeni gr y.

Coraz więcej osób prowadzi rów-

nolegle życie w sieci, często wir-

tualny świat staje się ważniejszy od realnego.

Facebook przede wszystkim daje

możliwość sz ybkiej i łat wej ko munikacji. W dzisiejszym świecie

większość aktywnych internautów, firm czy innych instytucji posługuje się portalami społecznościowymi i czerpie z tego korzyści.

18

obecnie cieszą się z obalenia reżi-

mu oraz przywrócenia internetowego łącza. Nie ulega wątpliwości,

że gdyby nie dostęp do Internetu,

komunikacja i jedność egipskich użytkowników, demonstracje nie

byłyby zorganizowane i przeprowadzone na tak dużą skalę.

C z y w s p ó ł c z e s ny ś w i a t m o ż e

funkcjonować bez serwisów społecznościowych? Prawdopodobnie

nie, chociaż historia już pokazała migrację użytkowników z jednego por talu na drugi. Należy docenić

możliwości komunikacyjne, które

daje nam Internet i wykorzystać

je pożytecznie. Nie znająca granic komunikacja, reklama i zabawa w wir tualnym świecie mogą

sprawić dużo radości, polepszyć

humor i poprawić jakość życia, ale czy mogą je zastąpić?

Luiza Nowak

Tak żyjemy

Z powoła jak z zak


ołaniem jest trochę akochaniem Artur chodził w glanach. Teraz ubiera sutannę. Jeździł na koncerty, aby szaleć ze znajomymi wśród tłumu, teraz na Przystanku Jezus głosi Słowo Boże. Myślał o studiowaniu psychologii, a za dwa lata zostanie księdzem.

Ofensywa: Każdy mały chłopiec marzy o byciu policjantem albo strażakiem. Czy kiedykolwiek pomyślałeś o tym, że możesz zostać księdzem? AP: Będąc małym chłopcem, nigdy o tym nie myślałem. Co prawda pojawiała się myśl, żeby być ministrantem, ale nigdy do tego nie doszło. O: Kiedy nastąpił moment przełomowy, w którym pomyślałeś o wstąpieniu do seminarium? AP: W przeszłości nie byłem jakoś szczególnie religijny. Zadawałem sobie nawet pytanie, po co przystępować do bierzmowania. Słuchałem ciężkiej muzyki, nosiłem glany. Przełomem w moim życiu był koniec gimnazjum. Wtedy zacząłem w miarę poważnie zarabiać pieniądze. Robiłem strony internetowe. Ktoś o mnie usłyszał, dostawałem nowe oferty. Tamten okres wprowadził mnie w pewnym stopniu w dorosłość. Wiedziałem, że mógłbym to robić na stałe. Z drugiej strony, nie widziałem się w tym do końca. Chciałem czegoś więcej. Od

dłuższego czasu odczuwałem uporczywą potrzebę zaangażowania się w jakąś formę wolontariatu. Później pojawiła się myśl o seminarium.

W przeszłości nie byłem jakoś szcze-

gólnie religijny. Zadawałem sobie

nawet pytanie, po co przystępować do bierzmowania. Słuchałem ciężkiej muzyki, nosiłem glany.

O: Co to znaczy czuć powołanie?

AP: Z powołaniem jest trochę tak, jak z zakochaniem. Coś w sercu Cię porusza, zaczyna fascynować. Chcesz w to brnąć, coraz bardziej poznawać. Odkrywasz, że Bóg przygotowuje

w twoim życiu plan, w który możesz

wejść dobrowolnie. Poza tym chcesz

dawać całego siebie. Czas weryfikuje czy to prawdziwe uczucie, podob-

nie jak w związku pomiędzy kobietą a mężczyzną. Nieustannie odkrywam jak wielki to dar.

Coś w sercu Cię porusza, zaczyna fascynować. Chcesz w to brnąć, coraz bardziej poznawać. Odkrywasz. O: Powiedziałeś, że rodzice byli zaskoczeni Twoją decyzją. Trudno

Tak żyjemy

19

społecznie

Artur Potrapeluk jest alumnem IV roku w Metropolitarnym Seminarium Duchownym w Lublinie. Urodził się 3 października 1988 r. w Chełmie. Jego pasją są podróże. Lubi wędrówki po górach, spływy kajakowe oraz koreańskie kino.


im było zaakceptować to, że wybrałeś taką drogę życiową? AP: Rodzice nie wierzyli, że pójdę do seminarium. W ich głowach ciągle krążyła myśl, że będę psychologiem. Jestem jedynakiem, więc było to dla nich podwójnie trudne. Musieli uświadomić sobie, że nie będą mieć wnuków, że przestanę poświęcać im tyle czasu, co kiedyś. Czuję z ich strony ogromne wsparcie. Oni widzą, że jestem szczęśliwy. Moje studia też na nich oddziałują. Obserwuję, jak sami przeżywają wiosnę swojej wiary. O: Domyślam się, że znajomi reagowali na początku niedowierzaniem. A jak teraz wyglądają Twoje relacje z nimi? Zdarzyło Ci się pokłócić z kimś o swoje przekonania?

społecznie

AP: Jest kilka osób, które urwały ze mną kontakt po moim wstąpieniu do seminarium. Mam wśród znajomych zadeklarowanych ateistów, ale nie zdarzyły nam się kłótnie. Mamy różne doświadczenia. Moim znajomym jestem wdzięczny za to, jak przeżywają, bądź nie, relację z Bogiem. Każdy ma prawo do swoich poglądów. Nie chcę zbawić świata. Przypomina mi się sytuacja z pozytywną reakcją znajomych, jeszcze w liceum. Nauczycielka zapytała nas, kim chcielibyśmy zostać w przyszłości. Ktoś powiedział, że pedagogiem, ktoś inny, że lekarzem. Ja przyznałem się, że chciałbym zostać księdzem. Nauczycielka zaczęła na mnie krzyczeć, obrażać mnie. Wtedy klasa stanęła po mojej stronie, zaczęła mnie bronić. To było naprawdę zaskakujące. O: Co było dla Ciebie największym zaskoczeniem w seminarium? Poranne wstawanie, duża ilość zajęć, a może widok samych mężczyzn w sutannach? AP: Tak naprawdę to wszystko było zaskoczeniem. Wcześniej nic nie wiedziałem o seminarium, nie znałem osobiście żadnego księdza. Przestraszyło mnie nawet to, że będę musiał dzielić pokój z drugim człowiekiem. Przez całe życie mieszkałem sam. Nagle to miało się zmienić. Seminarium oznaczało dla mnie zerwanie z tym,

20

co było wcześniej. Zaskoczeniem był nawet plan dnia – przy wcześniejszym braku takiego planu. Trudna do przyzwyczajenia była systematyczność. W seminarium dzień jest zaplanowany od świtu do nocy. Teraz już widzę, że to pomaga. Daje czas na skupienie, przemyślenia. O: Czas studiów uważany jest za jeden z najlepszych okresów w życiu. Nie brakuje Ci typowo studenckiego życia? AP: Czas seminarium też jest takim czasem. A rzeczy, z których rezygnuję? To jest mój wybór. Nieraz mam ochotę gdzieś wyjść, ale jest to pewien trud. Po to jest sześć lat studiów, żeby móc zweryfikować, czy naprawdę się do tego nadajesz. Zdejmując sutannę, nie jestem kimś innym. Kapłaństwo to bycie księdzem przez całą dobę. Jeśli chcę wyjść ze znajomymi, to wychodzę. Zakładam koloratkę i nie wstydzę się tego, bo to jestem ja. Nie uczestniczę w ,,studenckich” imprezach, ale nie jest mi z tego powodu źle. Akceptuję to.

Kapłaństwo to bycie księdzem przez całą dobę. Jeśli chcę wyjść ze znajomymi, to wychodzę. Zakładam koloratkę i nie wstydzę się tego, bo to jestem ja.

O: Nie było przez te cztery lata sytuacji, w której poczułeś, że powinieneś zrezygnować? AP: Oczywiście, że była – na drugim roku. Wtedy miałem wątpliwości i pomyślałem, że zrezygnuję. Na tamten okres nałożyło się dużo sytuacji, do tego byłem jeszcze chory. Pomyślałem, że jak wyzdrowieję, to odejdę. Już nawet zadzwoniłem do domu, żeby o tym powiedzieć. Pomodliłem się, zapytałem szczerze i bezpośrednio Pana Boga – „Czy chcesz, żebym został kapłanem?”. Czekałem na jakiś znak. Wyszedłem do miasta, zadzwonił telefon. To był kolega, z którym nie rozmawiałem od czterech albo pięciu lat. Pierw-

Tak żyjemy

sze, co powiedział, to że cieszy się, że będę księdzem. Byłem w szoku. Nawet nie wiedziałem, skąd ma mój numer. Zapytałem, dlaczego mi to mówi – przecież tyle lat ze sobą nie rozmawialiśmy. Powiedział, że w jego rodzinie była bardzo nieciekawa sytuacja, ale pewien ksiądz pomógł stanąć im na nogi. To była dla mnie bezpośrednia odpowiedź Boga. Dziś jesteśmy zgodni. Nie tylko On, ale i ja chcę być księdzem. O: Mówi się, że ludzie w Polsce przeżywają obecnie kryzys wiary. Czy Twoim zdaniem on naprawdę istnieje? AP: Kryzys wiary istnieje, bo człowiek nie zadaje sobie pytań o sens i wartość swojego życia. Ludzie nie trudzą się, żeby poznawać Boga. Każdy człowiek w coś wierzy. Jeśli w jego życiu nie ma Boga, to zastępuje Go czymś innym. Przybiera to różne formy, nieraz dramatyczne. Kolejna rzecz to wzorce – przekaźniki wartości, takie jak rodzina i media. Te drugie chcą dominować, przesłaniać religię. W konsekwencji sama wiara, która w rodzinie powinna wzrastać, traci na znaczeniu. Dzisiaj trudno usłyszeć w mediach pozytywne informacje o Kościele. Raczej eksponuje się to, co dzieli i wywołuje negatywne opinie. Być katolikiem to w pewnym sensie być odważnym człowiekiem. Tej odwagi też często brakuje. Wierzący powinien pracować nad umiejętnością przeciwstawiania się pędzącemu światu i jego pułapkom. Często w tym świecie brakuje dla Boga miejsca, a wiara polega właśnie na zapraszania Go do codzienności.

Ludzie nie trudzą się, żeby poznawać Boga. O: A jak jest ze studentami? Czasami wydaje mi się, że oni nie szukają kontaktu z Bogiem. AP: Nieprawda. Często odwiedzam kościół akademicki, jeszcze nie zdarzyło mi się zastać go pustym. Studenci są zawsze, a szczególnie przed sesją [śmiech]. Są też koncerty uwielbienia


w kościele Pallotynów, na których jest pełno młodych ludzi. W tamtym roku podczas Kozienaliów chodziliśmy po miasteczku akademickim i zapraszaliśmy na organizowaną przez nas dyskotekę ewangelizacyjną bez alkoholu. Ludzie sami do nas podchodzili, zadawali pytania, chcieli rozmawiać. Jestem daleki od uogólnień, zgadza się, że jest też mnóstwo studentów, którzy nie mają kontaktu z Kościołem. O: Zdarzyło Ci się mieć nieprzyjemności z powodu bycia klerykiem? AP: Zdarzało się, na przykład na przystanku Woodstock. Słyszałem niemiłe komentarze. Często przeradzały się one potem w przyjacielskie rozmowy. Czasem takie zachowanie to forma zaczepki, próba dostrzeżenia. I może coś z naszego podwórka. Niedawno

społecznie

szedłem po Krakowskim Przedmieściu i ,,zaczepiła” mnie grupa punków. Myślałem, że będzie gorąco. Pomyślałem, że się przywitam. Zaczęliśmy rozmawiać – przez co spóźniłem się do seminarium. Żegnając się, z każdym z osobna wymieniłem uścisk. To było bardzo sympatyczne. Cieszyliśmy się z tego spotkania, a ludzie przechodzący obok śmiali się. O: Dość nietypowy widok – ksiądz przytulający się z punkiem... AP: Tak, ale co najlepsze mam z nimi kontakt do dziś. Wiele negatywnych komentarzy może przerodzić się w coś dobrego. Ja nie potrafię tak po prostu odejść, odwrócić się i uciec, kiedy ktoś mnie obraża. Właściwie to wolę negatywne komentarze, bo mogę wtedy porozmawiać. To jest pewne wyzwanie dla mnie jako przyszłego księdza. O: Czego powinnam życzyć Ci na te dwa ostatnie lata w seminarium? AP: Autentyczności i tego, żeby Jezus był w moim życiu na pierwszym miejscu. Nie tylko przez te dwa lata, ale do końca.

Rozmawiała Katarzyna Szewczyk

Tak żyjemy

21


Jan Paweł II vs studenci Kiedy mówimy o kulturze studenckiej, raczej już nikomu nie przychodzi na myśl osoba Jana Pawła II. A przecież to on był i nadal jest wspólnym mianownikiem milionów studentów i młodych ludzi nie tylko Europy, ale i całego świata. Czym Papież-Polak porwał za sobą młodzież? „Wiara, jeśli nie jest myśleniem, nie istnieje” – z Encykliki Fides et ratio, 1998 r.

społecznie

– Mnie osobiście Papież ujmował swoją wiarą. Był wielki poprzez to, kim był; a to, kim był, wynikało z jego ogromnej wiary. Całe życie był dla nas wzorem, podobnie jest teraz, choć niestety nie ma go z nami. Ale jego nauka przetrwała. Pokazywał młodzieży drogę wiary, jakiej wcześniej nie znaliśmy. Jan Paweł II był dla nas inspiracją do własnych poszukiwań Boga. Zawsze utożsamiał wiarę z odwagą, chyba każdy pamięta jego słowa: „Nie lękajcie się”. Chciałabym wyzbyć się lęku i zawierzyć Bogu tak, jak on – mówi 23-letnia Anna z okolic Łodzi. „Nie dajcie się skusić pseudowartościami, półprawdami, urokiem miraży, od których później będziecie się odwracać z rozczarowaniem, poranieni, a może nawet ze złamanym życiem” – z homilii dla młodzieży, Poznań, 1997 r. – Zawsze fascynowała mnie szczerość i autentyczność Jana Pawła II. To, w jaki sposób zwracał się do ludzi młodych, że nie mamił ich obietnicami łatwego życia. Pokazywał, że chrześcijaństwo jest trudną, wymagającą drogą, ale warto nią iść – mówi Rafał z Wrocławia. – Jego życie było wprowadzaniem w czyn tego, o czym nauczał. Zgadzał się z sobą w stu procentach. Nie było w nim żadnego fałszu, a to się wyczuwa. Myślę, że to był jeden z powodów dla

22

których młodzi mu uwierzyli i „poszli za nim”. „Człowiek nie może żyć bez miłości. Człowiek pozostaje dla siebie istotą niezrozumiałą, jego Życie pozbawione jest sensu, jeśli nie objawi mu się Miłość, jeśli nie spotka się z Miłością, jeśli jej nie dotknie i nie uczyni w jakiś sposób swoją (…)” – z Encykliki Redemptor Hominis – Całe nauczanie Jana Pawła II opierało się na miłości. Miłości prawdziwej, mądrej i czystej, bezwarunkowej; takiej miłości, jakiej pragnie każdy z nas – przekonuje mnie Dorota z Radomia. – Papież mówił o tym, że prawdziwa miłość ma zawsze swoje źródło w Bogu. Kto niszczy miłość, niszczy to, co w człowieku najpiękniejsze i najbardziej ludzkie. Jan Paweł II nawoływał do budowania cywilizacji miłości, która jest potężniejsza od wszystkiego. Tę miłość, o której tak pięknie mówił i nauczał, było widać w nim samym i we wszystkim, co robił. To robiło niesamowite wrażenie na nas, młodych. „Dialog pozwala dostrzec, że różnorodność jest bogactwem i skłania umysły ludzi do wzajemnej akceptacji prowadzącej do autentycznej współpracy, zgodnej z pierwotnym powołaniem całej ludzkiej rodziny do jedności” – orędzie na Światowy Dzień Pokoju, 2001 r. – Kiedy przypominam sobie spotkania młodzieży z Papieżem, pamiętam, jak

Tak żyjemy

bardzo urzekała mnie jego zdolność do komunikowania się z drugim człowiekiem, z całymi tłumami ludzi – wspomina

Weronika z okolic Cieszyna. – Pokazywał, jak ważny jest dialog, udowadniał, że powinien on opierać się na miłości i szacunku dla drugiej osoby. Jan Paweł II był zawsze otwarty na drugiego człowieka, słuchał go z uwagą, bez względu na jego narodowość, status społeczny, wyznanie. Jego nauczanie było uniwersalne, gdyż odwoływało się do podstawowych wartości, ważnych dla wszystkich, bez wyjątku. „Wstyd mi. Prezydent stoi, kardynał stoi – a ja siedzę” – w czasie wizyty w Kalwarii Zebrzydowskiej, 2002 r. Dla mnie Jan Paweł II był Papieżem Uśmiechu, takiego prawdziwego, pochodzącego z wnętrza i promieniującego, zaraźliwego!

Niezap omniany dialog Kraków, środa, 6 czerwca 1979 roku, ok. godz. 23, przed rezydencją Metropolitów Krakowskich. Dialog papieża z krakowianami: – Czy to ładnie, gdy jakiś obywatel miasta zginie i nikt go nie szuka przez osiem miesięcy? – żartuje Papież. Na szczęście okazało się, że ten obywatel żyje, ale w innym mieście.


– W swoim mieście! W swoim mieście! W swoim mieście! – woła zgromadzony tłum. A na to Papież: – Jak żył tu, w swoim mieści, to nigdy po oknach nie chodził, a teraz co się stało? A teraz mam do Was drugie pytanie: Czy Wy zamierzacie iść spać? – Nieee! – W każdym razie widzę, że Wam się podoba to, że mnie tu nie było osiem miesięcy. – Nieee! – Ja się Was jeszcze raz pytam, po starej znajomości, czy idziecie spać? – Nieee!

społecznie

– To róbcie, co chcecie, a ja idę spać. W nocy nie widać dobrze, ale coś mi się zdaje, że Kraków odmłodniał. – Młodzież z Tobą! Niech żyje Papież!! – krzyki potężne. – Meksykańczycy przyjechali na zwiady, jak to będzie w Krakowie i w Polsce. Gdzie indziej tego nie mówiłem, bo zawsze lepiej dla Krakowa zachować taką wiadomość. Oni krzyczą podobnie jak Wy, choć trochę inaczej. Zapytajcie ich, jak się to krzyczy. – Kerido Papa! – woła jakiś Meksykanin.

Rowerem do Kraśnika Wśród wielu pomysłów pielgrzymowania do Ojca Świętego, młodzież z Kraśnika wybrała rower jako środek lokomocji. Młodzi zostali przyjęci przez Papieża na specjalnej audiencji, podczas której ofiarowali mu w darze piękny rower. Ojciec Święty oglądał go ze znawstwem, a potem zażartował: „Czy Wy myślicie, że ja na tym rowerze przyjadę do Waszego Kraśnika?!”

Paulina Krzyżowska

Tak żyjemy

23


Mod@

W P o l s c e j e s t o k o ł o 3 m l n polskojęzycznych blogów. Pisze je ponad 20 procent internautów, a czyta blisko połowa użytkowników sieci! Blogi modowe cieszą się powodzeniem. Szafiarki są doskonałym przykładem społeczności internetowej, która w pełni wykorzystała możliwości, jakie niesie globalny zasięg sieci. Starannie tworzą swój wizerunek, gdzie przede wszystkim liczy się indywidualny, oryginalny styl.

społecznie

Asia – autorka bloo90.blogspot.pl, ubraniami fascynowała się od dziecka. Kiedy byłam mała, uwielbiałam się przebierać w ubrania mamy, ale wtedy tak naprawdę nie miałam o tym pojęcia. Poważniejsza przygoda z modą zaczęła się w liceum, wówczas większą wagę przywiązywałam do tego, w co się ubieram i nie traktowałam tego jako przymus dnia codziennego – opowiada Bloo, bo pod takim pseudonimem w blogosferze funkcjonuje Asia. Podobnie zaczynała Martyna – autorka Modnej Komody na blogspocie. Ona blogi szafarskie też odkryła kilka lat temu, gdy dopiero zaczynały być popularne. Wtedy i ona zaczęła bardziej interesować się modą. Dziewczyny na swoich blogach umieszczają zdjęcia we własnych, oryginalnych stylizacjach. Od ogólnej wizji po najdrobniejszy detal – wszystko komponują same po to, aby przygotować post na bloga. Choć samo jego umieszczenie jest poprzedzone całą masą niezbędnych czynności, które dopieszczą końcowy efekt. Jak wymienia autorka Modnej Komody: Zrobienie zdjęć odpowiadających danej stylizacji, zmniejszanie ich w programie graficznym, poprawianie, pisanie notek, odpowiadanie na maile, komentarze czytelników... To wszystko zabiera mnóstwo czasu! Czasami więcej niż powinno.

Bilans blogera Założenie bloga nie jest trudne. Nieco trudniejsze jest utrzymanie go na wysokim poziomie. A do tego, poza pasją, potrzeba również talentu, nuty szaleństwa, fantazji. Szafiarki modę traktują z przymrużeniem oka. Bawią się nią, miksują trendy, mieszają wzory, formy, fasony i kroje. Bloo uważa, że moda dużo mówi o człowieku. Może dlatego każdy blog ma swój charakter. Niektóre stylizacje powstają tylko na potrzeby witryny, aby pokazać, jak magiczna może okazać się zabawa ubraniami. Inne zaś to codzienne

stylizacje, w których blogerki możemy spotkać na ulicach.

Założenie bloga nie jest trudne. Nieco trudniejsze jest utrzymanie go na wysokim poziomie. Prowadzenie bloga ma oczywiście swoje plusy i minusy. Asia zapewnia, że minusów jest znacznie mniej: Właściwie to jeden – mówi – Negatywne komentarze. Dopiero po dłuższym czasie się uodporniłam. Nauczyłam się nie brać wszystkiego tak personalnie. Każdy ma prawo do swojego zdania, a ja powinnam je uszanować. Czasami krytyka boli, ale po dwóch latach blogowania jestem o wiele silniejsza. Martyna natomiast przyznaje, że bez bloga nie wyobraża już sobie swojego

24

Tak żyjemy


życia: Może to kwestia uzależnienia od uczucia zadowolenia, gdy ktoś docenia to, co robię. Dzięki blogowi poznałam też wiele fantastycznych osób. Jednak z każdym wpisem staram się szlifować język. Zawsze lubiłam pisać, ale

Cieszę się, że rozwijając swoją pasję, wkładając w nią mnóstwo serca i pracy, mogę jednocześnie na niej zarabiać. W przeciwnym razie nigdy nie mogłabym sobie pozwolić na „droższe” ubrania – mówi Asia.

jest jeszcze daleko w tyle, jeżeli chodzi o przepustkę do świata mody.

felietonistki. Wkładam mnóstwo serca w Modną Komodę. Dziewczyny wzajemnie tworzą pewien team. Inspirują się też nawzajem swoimi wizjami. Spotykamy się, plotkujemy, wspieramy. Dzięki wspólnej pasji doskonale się rozumiemy. Wychodzimy też razem na kawę – mówi Martyna. – Lubimy się spotykać. Z każdą z dziewczyn rozmawiam, jakbym ją znała od lat. Plotkujemy przez trzy godziny i później nie mogę doczekać się kolejnego takiego maratonu. Niektóre blogerki znamy już bardzo długo, dziewczyny są rewelacyjne. Ale przybywa też trochę nowych twarzy i za każdym razem nie mogę się doczekać, aż je poznam.

Blogerki są śledzone również przez firmy zajmujące się reklamą oraz osoby związanie ze światem mody. Bloo traktuje blog jak swoje portfolio. Dodaje jeszcze – Niektóre blogerki są teraz stylistkami. Alicja z alicepoint.blogspot.com zaprojektowała nawet bluzkę i bluzę dla duetu Paprocki i Brzozowski. Wszystko jest możliwe, chociaż Polska

Firmy doskonale wiedzą, że szafiarki i ich e-strony to najlepsza reklama

dla produktów odzieżowych. Martyna zauważa jednak, że przez propozycje od firm i to, że blogi modowe są od dłuższego czasu na topie, niektórzy mają „parcie na internetowe szkło”. Dostaję całą masę maili z pytaniami w stylu „Wymień mi po kolei, co mam zrobić, żeby dostać rzeczy za darmo”. To chore! – mówi Martyna – I nie na tym to polega. Ja podjęłam współpracę z firmami specjalizującymi się w reklamie dopiero po namowach innych blogerek, na jednym z naszych spotkań. Ale kiedy

Z Inter net u do r zecz y wisto ści Internet jest miejscem globalnym, stwarza możliwość pokazania siebie, swojego indywiduum szerokiej publiczności. Poza czytelnikami, blogerki są śledzone również przez firmy zajmujące się reklamą oraz osoby związanie ze światem mody. Blogowanie stwarza bezlik możliwości. Bloo dzięki swojej pracy w blogosferze jest zapraszana na różnego rodzaju pokazy mody i inne wydarzenia, powiązane z prezentacją nadchodzących trendów. Ponadto reklamy, tego nie da się pominąć.

Tak żyjemy

25

społecznie

teraz, siadając przed laptopem i tworząc notki, czuję się jak Carrie Bradshaw w roli


zakładałam bloga, nie przemknęło mi nawet przez myśl, że mogę coś dostać w związku z jego prowadzeniem. Dostaję całą masę maili z pytaniami

w stylu „Wymień mi po kolei, co mam zrobić, żeby dostać rzeczy za darmo”. To chore!

Blogerzy nadają modzie ton Dla bardzo wielu blogerów blogosfera

otworzyła furtkę do wielkiego świata mody. Sekret sukcesu tkwi w wyczuciu

estetyki, oryginalności i stylu. Najsłyn-

niejsi na świecie blogerzy, tacy jak Scott Schumman, trzynastoletnia Tavi czy

Bryan Boy, dziś zasiadają w pierwszych

rzędach na największych pokazach mody, reklamują znane marki i kreują trendy.

Źródłem ich dochodów są kampanie reklamowe, krótkie artykuły i wystąpienia

społecznie

publiczne. Rozwijanie pasji stało się ich sposobem na życie. Bryan Boy wyznał,

że rocznie zarabia na swoim blogu nawet 100 tysięcy dolarów. Doszło nawet do

tego, że bohaterzy blogosfery stali się celebrytami.

W Polsce istnieje kilkaset blogów, ale

ważniejszymi osiągnięciami mogą po-

chwalić się autorzy zaledwie kilku z nich. U nas blogerki po opuszczeniu blogosfery i wejściu do środowiska modowego nie są rozpoznawalne, chociaż może to kwestia czasu – mówi Martyna i zaraz dodaje: – Myślę, że duże zmiany nadejdą z czasem. Pewne zmiany są już dostrzegalne. Zdjęcia polskich blogerek zamieszczane są w takich magazynach jak np. niemiecki Vogue czy japoński Nylon. Blogerzy modowi urośli w ostatnim cza-

sie do rangi wyroczni, która w dużej mierze ma wpływ na to, co projektanci zaprojektują na nowy sezon. Sukcesy to

jednak ukoronowanie lat pracy i starań.

Bo bloger to przede wszystkim człowiek z pasją, który ucieka od ograniczeń, szuka

nowych wyzwań. Człowiek kreatywny,

wykorzystujący nieograniczoną dynamikę zmian, aby się rozwijać i dostarczać pomysłów i radości innym.

Patrycja Porzyc 26

Tak żyjemy


SŁOWNIK UBOGIEGO PODRÓŻNIKA Bez odpowiednio wysokich środków finansowych nie można, rzecz jasna, skorzystać z wakacyjnej oferty all inclusive, proponowanej przez biura podróży oraz z noclegów w pięciogwiazdkowym hotelu z basenem. Istnieje jednak wiele alternatywnych metod podróżowania, dzięki którym można zaoszczędzić pieniądze i jednocześnie dogłębnie poznać kulturę, obyczaje oraz mieszkańców innych krajów.

A jak AU TOSTOP Najpopularniejszy sposób darmowej komunikacji, znany od pokoleń, uwielbiany przez naszych rodziców. Niezaprzeczalną zaletą podróżowania autostopem są koszty, a właściwie ich brak. W niektórych państwach (głównie w Europie Wschodniej) kierowcy życzą sobie drobnych kwot za podwiezienie, ale najczęściej jest to i tak bardziej opłacalne niż podróż autokarem czy pociągiem. Autostop ma jednak kilka wad. Przede wszystkim, podróżując w ten sposób, ciężko sprecyzować czas dotarcia do celu. Problemem bywa też znalezienie odpowiedniego do łapania okazji miejsca. Powinno ono być dobrze widoczne z daleka, oddalone od zakrę-

tów i skrzyżowań, ponadto kierowca musi mieć możliwość swobodnego zatrzymania się w celu „zgarnięcia” do wozu autostopowiczów bez ryzyka otrzymania mandatu. Wybierając tę formę podróżowania, należy się również zorientować, jak wygląda autostopowa kultura w danym kraju i mieć świadomość, że łapiąc stopa np. we Włoszech można narazić się karabinierom. Porady dla początkujących autostopowiczów można znaleźć w Internecie na stronie: http://www. autostopem.net/.

B jak BRUD W czasie ubogiej podróży trzeba liczyć się z utrudnieniami w dostępie do urządzeń sanitarnych. Warto pamiętać, że rzeka, strumyk, fontanna, przydrożny TOI TOI lub las też mogą spełniać funkcję dobrze wyposażonej łazienki (a będąc w łazience zawsze należy po sobie posprzątać!). Na czas podróży warto zaopatrzyć się w nawilżane chusteczki. Warto pamiętać, że rzeka, strumyk, fontanna, przydrożny TOI TOI lub

las też mogą spełniać funkcję dobrze wyposażonej łazienki (a będąc w łazience zawsze należy po sobie posprzątać!).

C jak COUCHSURFING Surfowanie po kanapach. Couchsurfing.org to portal zrzeszający prawie trzy miliony podróżników z całego świata. Wygląda podobnie jak inne portale społecznościowe, spełnia jednak zupełnie inną funkcję. Couchsurfing umożliwia znalezienie darmowego noclegu w dowolnym miejscu na ziemi u tzw. hosta, czyli osoby, która wyraziła chęć, aby przyjąć gości do swojego domu. Wystarczy zarejestrować się na stronie, napisać parę słów o sobie, dodać zdjęcia – tak, aby jak najlepiej dać się poznać innym użytkownikom portalu. Potem należy porozsyłać wiadomości do wybranych couschsurferów oferujących gościnę w miejscu, do którego chcemy się udać i czekać cierpliwie na odpowiedź. Wszystko odbywa się „bezgotówkowo”, Couchsurfing to program wymiany kulturowej, który pomaga zmniejszać bariery między ludźmi i zakłada wspólne dzielenie się doświadczeniami i umiejętnościami. Więcej szczegółów na: http://www. couchsurfing.org/.

Tak żyjemy

27

społecznie

Ludzi, którzy chcą podróżować, można podzielić na dwie grupy: na tych, którzy swe marzenia odnośnie wypraw niezwłocznie realizują, oraz na tych, którzy wyjazdy odkładają w nieskończoność, tłumacząc się (najczęściej) brakiem pieniędzy.


E jak EURO Przed podróżą warto śledzić kurs tej

zacnej waluty i odwiedzić wszystkie kantory w okolicy.

H jak HOSTEL Tętniące życiem do późnych godzin nocnych hostele to idealne miejsca

noclegu dla młodych ludzi. Podobnie jak

hotele, położone są zazwyczaj w centrum miast, jednak ceny za nocleg są w nich zdecydowanie niższe, wahają

się od ok. 15 euro (Hiszpania) do 30 euro (Skandynawia). Biorąc pod uwagę

zarobki Europejczyków to naprawdę niedużo, jednak cena ta w przeliczeniu na polskie, studenckie stypendium

może wydać się zbyt wygórowana, zwłaszcza, że warunki w hostelach

nie są rewelacyjne (wieloosobowe pokoje, mało miejsca, łazienki na ko-

społecznie

rytarzach…). Istnieje możliwość rezerwacji miejsca noclegowego jeszcze

przed wyjazdem, wymaga to jednak wpłacenia zaliczki. W celu znalezienia

odpowiedniego hostelu już na miejscu wystarczy udać się do Biura Informacji Turystycznej, którego pracownik powinien dysponować listą schronisk znajdujących się w okolicy.

I jak INTERR AIL

J j a k J E D ZE N IE

InterRail Global Pass to bilet umożliwiający nieograniczone podróżowanie pociągami po trzydziestu państwach

europejskich. Dostępne są różne rodzaje biletów InterRail, ważne od 10

do 30 dni. Ceny wahają się od 169 do 409 euro (za bilet w drugiej klasie, dla osoby poniżej 26 roku życia). Dla studenta z Polski jest to dość wysoka cena, jednak jeśli planujemy wyprawę

po Europie i rezygnujemy z podróży

K jak K E M PI N G

Kwestie związane z jedzeniem są

sprawą indywidualną – każdy powinien sam sobie odpowiedzieć, do jakich poświęceń jest zdolny,

aby w podróży zaoszczędzić na wiktuałach. Dwójka moich przyja-

ciół w czasie podróży po Europie południowo-wschodniej żywiła się głównie chlebem, pobiwszy tym

Praktycznie w każdej, chętnie odwiedzanej przez turystów miejscowości, znajduje się kemping. Kempingi w Europie Zachodniej są (zazwyczaj) bardzo dobrze wyposażone, a ceny naprawdę niskie. W turystycznych, nadmorskich miejscowościach np. w Hiszpanii za nocleg płaci się jedy-

autostopem, opcja zakupu biletu In-

samym wszelkie rekordy „taniości”,

najbardziej ekonomiczna. Dużą zaletą

sokiego współczynnika „fajności”

w pociągach (w wagonach noclegowych

najlepszą metodą jest wożenie ze

sanitarnych i Internetu, ale również

dzięki czemu można zaoszczędzić na

i zupek chińskich, inni zaopatrują się

kempingu jest możliwe zarówno

informacje dotyczące biletów InterRail

kraju, a jeszcze inni muszą przynaj-

jak i w niek tór ych europejskich

interrailnet.com/.

przysmak z lokalnej kuchni.

czy Paryżu.

nie kilka euro, a każdy mieszkaniec

terRail prawdopodobnie i tak będzie

przy jednoczesnym utrzymaniu wy-

posiadania biletu jest możliwość spania

wyprawy. Niek tórzy uważają, że

zazwyczaj obowiązują drobne dopłaty),

sobą pyszności w postaci pasztetów

z odkr y tego basenu. Spanie na

zakwaterowaniu. Wszystkie niezbędne

w tanich supermarketach w danym

w miejscowościach nadmorskich,

dostępne są na stronie: http://www.

mniej raz w czasie podróży zjeść

stolicach, m.in. w Amsterdamie

28

Tak żyjemy

pola namiotowego ma możliwość korzystania nie tylko z urządzeń


do spania portów lotniczych na stronie: http://www.sleepinginairports.net/. Po zmroku porty lotnicze zaczynają żyć własnym, specyficznym rytmem i przypominają gigantyczną halę pełną tymczasowych bezdomnych.

T jak TA NIE LINIE LO T NICZE

P jak POC I ĄG W niektórych krajach europejskich podróżowanie koleją jest wyjątkowo opłacalne. We Włoszech, gdzie łapanie stopa nie jest mile widziane, warto zdecydować się na podróż pociągiem. Planując zagraniczną podróż koleją należy jednak zwrócić uwagę na rodzaje połączeń. Najbardziej opłacalne jest korzystanie z połączeń regionalnych, które bardzo często kursują również na dłuższych dystansach (nawet do 200-300 km). Bilety w takich kolejach są kilka razy tańsze niż te, które musielibyśmy kupić, podróżując pociągiem ekspresowym czy InterCity. Jeśli zależy nam na oszczędności, warto zatem zrezygnować z bezpośredniego połączenia „ekspresem” i skorzystać z usług przewoźników regionalnych z kilkoma przesiadkami.

L jak LO T NISKO Ubogi podróżnik ma absolutny ZAKAZ kupowania czegokolwiek na lotnisku. Butelka wody za 6zł? Nie, dziękuję! Ubogi podróżnik ma absolutny ZAK AZ kupowania czegokolwiek na lotnisku.

N jak N A MIO T Jeśli planujemy podróż, namiot jest absolutnie niezbędny, zwłaszcza wtedy, gdy zamierzamy poruszać się głównie autostopem. Idealnie sprawdza się on w sytuacjach kryzysowych, kiedy na przykład, nie uda się dotrzeć do celu przed zmrokiem. Spanie w rozbitym „na dziko” namiocie jest o wiele bardziej komfortowe

S jak SLEEPING IN T HE A IRPORT S Kolejnym sposobem na zredukowanie kosztów zakwaterowania jest spanie na lotnisku. Miejsce to, w odróżnieniu od dworca kolejowego czy autobusowego, jest całkowicie bezpieczne dla turystów. Widok drzemiących na lotniskowej podłodze ludzi nikogo nie dziwi. Po zmroku porty lotnicze zaczynają żyć własnym, specyficznym rytmem i przypominają gigantyczną halę pełną tymczasowych bezdomnych. Niektórzy podróżni śpią spokojnie zawinięci w śpiwory, inni przemierzają trasę do łazienki odziani jedynie w ogromne ręczniki. W niektórych dużych europejskich miastach, lotnisko jest tak blisko centrum, że podróżnicy wybierają je jako miejsce stałego zakwaterowania podczas wyjazdu. Więcej szczegółów oraz ranking najbardziej przyjaznych

Tanie linie lotnicze to błogosławieństwo dla wszystkich miłośników podróży. Dzięki nim już za kilkadziesiąt złotych można „upolować” bilety na drugi koniec Europy. Trzeba jednak pamiętać, że samoloty tanich linii często lądują na lotniskach oddalonych o kilkadziesiąt kilometrów od miasta, które chcemy zobaczyć. Przed zabukowaniem biletu należy więc zorientować się, jakie będą koszty dojazdu z portu lotniczego do określonego miejsca (zazwyczaj informację taką można znaleźć na stronie internetowej lotniska). W tanich liniach obowiązkowa jest również dopłata za bagaż rejestrowany. Warto więc zrezygnować z kilkunastu swetrów czy pięciu par butów i zabrać ze sobą absolutne minimum, które bez problemu zmieści się w bagażu podręcznym, którego dokładne wymiary i waga (ok. 10 - 15 kg) określone są przez przewoźnika. Dobrym sposobem na ograniczenie bagażu jest też włożenie na siebie jak największej ilości warstw odzieży.

W jak „W DRODZE” JACK A K EROUAC A czyli najlepsza książka o ubogich podróżnikach. Wspaniała historia bitników przemierzających Stany Zjednoczone w poszukiwaniu przygód i sensu życia. Inspirująca lektura dla każdego miłośnika dalekich i bliskich wypraw.

Joanna Bednarczyk

Tak żyjemy

29

społecznie

niż niespanie w ogóle lub drzemka pod gołym niebem. Namiot jest idealnym miejscem „zakwaterowania” w Skandynawii, gdzie istnieje przepis zezwalający na rozbijanie namiotu na jedną noc w dowolnym miejscu położonym przynajmniej 100 m od zabudowań.


Byle nie w miejscu Trudno powiedzieć, czy chodzi o kolejną pozycję w CV, chęć poznania nowych miejsc czy nabycie doświadczenia. Chyba wszystko to razem sprawia, że studenci jeżdżą na zagraniczne staże i studia. Semestr lub dwa na obcej uczelni, bez względu na to, czy w Polsce, czy też za granicą, to wyzwanie i chleb powszedni żaka. Kaśka

społecznie

Lecę do mojej wrednej przyjaciółki. Wrednej, bo zawsze mnie mobilizuje, a gdy trzeba – stopuje. Cierpisz na magdonaldyzację, mawia. No cierpię. Ona za to jest ukierunkowana. Azymut: Hiszpania. Na lotnisku w Brukseli, bo tam spędzam osiem godzin, czekając na połączenie do Las Palmas spotykam Ivetę. Ona czeka ponad dobę, bo takie połączenie ma z Teneryfy do Słowacji, do domu. Razem z nami koczuje całe lotnisko – wszędzie są karimaty i połączone walizki lub krzesełka, aby mogły spełniać funkcje łóżek. Co robiłaś na Teneryfie? – zagaduję. Odwiedziłam znajomych – mówi. – W wakacje miałam tam praktyki z programu Leonardo da Vinci. Pracowałam w hotelu, bo u siebie, na Słowacji, studiuję turystykę. Na praktykach mało się nauczyłam, bo miałam mentora, który na niewiele mi pozwalał. I trochę mnie to wku-

30

rzało, bo zapłaciłam za znalezienie praktyk; wiesz, sama bym nie znalazła na Teneryfie, jeszcze z moją znajomością języka, wtedy nie byłam zbyt dobra, a znalazłam dziewczynę, która zajmuje się tym zawodowo. I starałam się o ten grant z Komisji Europejskiej, liczyłam, że się dużo nauczę, ale wreszcie opanowałam hiszpański. No i znajomości. Przez trzy miesiące pobytu na stypendium poznałam naprawdę wielu świetnych ludzi, z niektórymi się nawet zaprzyjaźniłam. Wow, brzmi super. – werbalizuję swoje uczucia. – Ale wcześniej już uczyłaś się hiszpańskiego? Trochę. Niby miałam na uczelni, ale przy grupie czterdziestoosobowej nie jest się w stanie niczego nauczyć. Ale byłam na Erazmusie w Bilbao. Tylko zrobiłam jedną bardzo głupią rzecz. Zamieszkałam z innymi Słowenkami. Cały czas mówiłyśmy w naszym języku. Z innymi Erazmusami rozmawiałyśmy po angielsku, więc nikt mnie nie zmuszał do nauki hiszpańskiego, a ja

Tak żyjemy

byłam na to zbyt leniwa. No, ale teraz mogę czytać książki po hiszpańsku i nie tylko rozumiem, ale naprawdę mi się to podoba. Około 11 rano następnego dnia jestem już w Las Palmas. Podczas lądowania widzę brzeg oceanu i zieleniące się wzgórza. Najlepiej usiądź po prawej, pamiętam wskazówki Kaśki. I miała rację. Ona już na mnie czeka. Spakowana w darmowe 10 kilogramów nie muszę odbierać bagażu, po prostu przechodzę przez bramkę. Ktoś rzuca mi się na szyję. Widzę ludzi w krótkich bluzkach. Słońce za oknem, chociaż jest luty. W Polsce, gdy wyjeżdżałam, było -3 stopnie Celsjusza, jak wrócę, powita mnie czternastostopniowy mróz. Tutaj termometr pokazuje +24 stopnie. Kaśka idzie do kierowcy kupić bilet. Naśmiewa się z Hiszpanów, którzy zapatrzeni w swój język, nie uczą się angielskiego. Ja chłonę ciepłe powietrze i głosy. Wychowana na meksykańskich i kolumbijskich telenowelach wiem, jak brzmi hiszpański, słysząc ludzi w autobusie, tracę jednak pewność. Może język kontynentalny jest inny od tego z Ameryki Łacińskiej? – myślę. Ja w ogóle nie mogłam się przyzwyczaić do ich seplenienia tutaj, mówią zupełnie inaczej niż na kontynencie. – mówi Kaśka. No, to już jest novum. Kaśka jest świetna z hiszpańskiego, to jej miłość, której wierność wyznała, zdając maturę hiszpańską. Dopiero


Ludzie z wyspy nie czują się Hiszpanami, tylko Gran Kanaryjczykami, bo kontynentalni są źli i wymordowali ludzi, kulturę, a teraz ich grabią. Moja gospodyni nie mieszka w akademiku, bo raz, że drożej, a stypendium wysokie nie jest, a dwa, że akademiki są na wzgórzu, z daleka od świata. A z mieszkania ma godzinkę wolnym spacerem na uczelnię i 5 minut na plażę. Z balkonu piękny widok na górę, na którą w drugim tygodniu mojego pobytu każe mi wejść i odnajdzie w tym sadystyczną rozrywkę. Z mieszkania jest 10 minut na plac Santa Catalina, gdzie schodzi się całe miasto, aby świętować karnawał lub na koncerty. Do zabytkowego centrum miasta z piękną katedrą idziemy półtorej godziny. Mieszkanie jest duże. Studenckie. Mieszka tam jeszcze Christina, Niemka, również na Erazmusie. Wcześniej mieszkał Niemiec, ale przyjechał tylko na semestr. Do ojczyzny miał wracać zahaczając o Maroko, Portugalię i wszystko inne, co będzie po drodze. On po hiszpańsku mówił nieźle, bo był rok w Ameryce Łacińskiej. Christina też była, ale tylko kilka tygodni, na wolontariacie w Peru. Jest też Gerardo, który urodził się w Barcelonie. Ma trzydzieści pięć lat, a zachowuje się jak przystało na szesnastolatka. Kiepsko mówi po angielsku, chociaż pracował swego czasu w Londynie. Ale przy mnie się stara, w końcu ja słowa nie wypowiem po hiszpańsku. Jest też jego Smerfetka, czyli Nathalie. Pół-Angielka, pół-Francuzka,

Jadłaś kiedyś owoce z kaktusa? – pyta

Kaśka. Oczywiście, że nie jadłam. Osobiście myślę, że po prostu nie

wiedziała, jak zacząć tortury. – Są

pyszne. Naprawdę. Jak byliśmy na chociaż wychowana we Francji. Była na Erazmusie w Las Palmas, poznała

Gerarda i została, korzystając z możliwości zaliczania przedmiotów na odległość, przez Internet. Ma piękny

angielski akcent, mimo że rok spę-

dziła w Australii, bo jej alma mater ma umowę bilateralną z tamtejszymi

uniwersytetami. Gdy wraca z pracy (udziela korepetycji i uczy w szkole językowej), często włącza muzykę

i gotuje. W mieszkaniu wszyscy gotują.

Nikt nie zmywa naczyń, chyba że już wychodzą przez okno na patio.

Jako rezydent Wysp Kanaryjskich,

Kaśka ma zniżki na podróż między hiszpańskimi włościami Burbonów,

co w praktyce oznacza, że między

wyspami i kontynentem może latać

bardzo tanio. Erazmusi z tego korzystają. Kochany (ironizuję) UMCS dał mi

jednorazowo kasę na cały rok. Gdyby nie podróże, to pewnie bym miała jeszcze z połowę, ale za to byłam

w Madrycie i na Teni (Teneryfie), i na Lanzarote. Oprócz Kati w Las Palmas

są też inni Polacy. Głównie z Krakowa, ale też z Warszawy i Białegostoku.

Warszawiak się cieszy, że ojciec z siostrą do niego przyjeżdżają.

Koniec jedzenia tych klusek! Wreszcie

się najem – mówi. On też pojedzie ze swoją rodziną dookoła wyspy i na te

sąsiednie. Krakowiacy i Białostoczanie popłyną na to, co jest dookoła Gran

Canarii, czyli jakieś pozostałości po

wyspach, to zrywaliśmy. Tylko nieźle można się pokłuć. Ale są pyszne ­– opowiada.

Od tej pory próbuję namówić ją na

zerwanie, bo oczywiście w sklepach nie ma. I wyjadę bez spróbowania,

tęskniąc za smakiem, którego nie

znam. Musimy się ograniczyć do po-

marańczy i cytryn, które kradłyśmy,

będąc w Teror. To górska miejscowość, niezwykle malownicza i warta tego,

żeby dostać zawału na każdym zakręcie, gdy człowiek próbuje się na

nią wdrapać na dwuśladzie. Właściwie

kradzież to za dużo powiedziane. Ga-

łęzie wystawały poza ogrodzenie. To, że przy okazji wykonałyśmy normę

ćwiczeń fizycznych przypadających

na pół roku, nie ma nic do rzeczy. W Teror nie jesteśmy jedynymi turystkami. Ale i tak jest znacznie lepiej

niż w Maspalomas, gdzie słyszałam tylko niemiecki. Podstarzali Niemcy

wyjątkowo lubią te rejony. Nie ma się co dziwić: ocean piękny, plaże

zaludnione, słońce i 32 stopnie na plusie. Później Gerardo będzie sprawdzał palcem, czy się opaliłam, czy spaliłam. Technika jest prosta: jak zostaje biały ślad, to znaczy, że się spaliłam. Na raczka.

To kiedy się znowu spotkamy? – pytam znad walizki.

Ostatni egzamin mam szóstego czerwca.

wulkanach, wokół których ktoś pobu-

I co później?

podziwiać florę. A jest co podziwiać.

Może MOST i Kraków... Nie wiem

dował domki dla turystów, aby mogli Głównie kaktusy.

jeszcze.

Tak żyjemy

31

społecznie

później dowiem się, że tutaj mieli nawet język gwizdany, że ludzie z wyspy nie czują się Hiszpanami, tylko Gran Kanaryjczykami, bo kontynentalni są źli i wymordowali ludzi, kulturę, a teraz ich grabią.


Karolina A co się tak właściwie dzieje z Karoliną? – pyta Kuba na spotkaniu Rotaractu. Ostatnio cieszyła się ze stypendium z Rotary Club. Jest na Erazmusie w Goettingen. Niemcy są drogie, więc dodatkowe pieniądze na pewno się jej przydadzą. Zwłaszcza, że miała lecieć do swojego Ebersona, na karnawał do Brazylii. Poznali się przez Internet trzy lata temu. Po raz pierwszy spotkali

społecznie

się w Finlandii. A później on przyleciał do niej na święta Bożego Narodzenia. Pamiętam, jak wtedy wszystko planowała. CouchSurfing, hostel, jacyś znajomi i noclegi zorganizowane. Byli i w Czechach, i we Włoszech, i w Berlinie; no i kawał Polski wtedy też mu pokazała. A gdy poleciała do niego z rewizytą, on zaplanował tour dookoła Ameryki Południowej. Niedawno jak do mnie pisała, wróciła z Mediolanu. Odwiedzała tam znajomych. Co się z nią teraz dzieje? Odpowiadam Kubie, zgodnie z prawdą, że nie wiem.

nie. Niedługo po tym zapowiedziała, że bierze kredyt studencki. Przecież musi mieć za co podróżować. Niby rodzice zawsze jej pomogą, ale to co innego. Zresztą jej plany i ambicje są większe niż ich możliwości. W ostatnie wakacje, tuż przed wyjazdem na Erazmusa, gdzie pojechała na rok, spędziła trzy miesiące na backpackingu (czyli podróżowaniu z plecakiem) po Azji. Takim sposobem z grupą znajomych zwiedziła Indie, Malezję i Tajlandię. Wspinała się po Himalajach, jeździła autostopem i próbowała sportów ekstremalnych, chociaż na bungee skakała jeszcze w Polsce. Było to w wakacje przed klasą maturalną. Brała udział w programie europosła Zbigniewa Zalewskiego „Brytyjczyk w rodzinie”. Przez trzy tygodnie, w ostatnie wakacje przed maturą, gościła u siebie Daniela – nauczyciela muzyki z Londynu. Pojechała z nim nad morze. Zobaczyła jakiś wyciąg i skaczących ludzi. Ona też tak chce! Jak stała, tak wszystko rzuciła i pobiegła. Skoczyła. Z Danielem była też we Wrocławiu, Krakowie, Zakopanem. Dlatego gdy Eberson przyjechał, miała już pojęcie, gdzie się ruszyć. Karolina w podróżowaniu kocha dwie rzeczy: naturę, egzotyczną florę i faunę (trudno się dziwić, w końcu studiuje ochronę środowiska) oraz ludzi i ich tradycje. Opowiadała nawet, jak jadła świnkę morską – przysmak Peruwiańczyków: No przecież musiałam tego spróbować!

Karolina na miejscu siedzieć nie potrafi. Trzy lata temu jechałyśmy razem do Holandii. Na short term youth exchange z Rotary Club, czyli obóz zagraniczny – z tą tylko różnicą, że mieszka się u host family. Zwykle na obóz, trwający dwa tygodnie, przypadają dwie rodziny, ale czasami są wynajmowane domki, namioty. Zasada jest jedna: dany kraj może być reprezentowany przez jedną osobę. Dlatego ja jechałam na inny obóz, a Karolina na inny. Długość trwania pobytu ta sama, chociaż później już nie wracałyśmy razem. Ona popłynęła promem do Londynu. Pracowała w dwóch miejscach jednocześnie, żeby później wszystko wydać na zwiedza-

32

Tak żyjemy

Jadła nawet świnkę morską – przysmak Peruwiańczyków: „No przecież musiałam tego spróbować!” Wiesz, takich świetnych ludzi tam spotkałam. Otwartych i pomocnych. Zupełnie zmienili mój punkt widzenia. – wspominała swoje podróże. Może to trafianie Karoli na takich ludzi ma coś wspólnego z jej głęboką wiarą, że dobro zawsze powraca, że jeśli jesteś dobry dla innych i utrzymujesz równowagę wewnętrzną, to świat odpłaci ci się dobrem.

Dobro zawsze powraca, że jeśli jesteś dobry dla innych i utrzymujesz równowagę wewnętrzną, to świat odpłaci ci się dobrem. Czy wraca do Polski? Zapowiada się na dwa miesiące. A później? Nie wiadomo. Może między swoimi wielkimi pasjami, czyli śpiewem i podróżowaniem, znajdzie czas, zorganizuje jakieś spotkanie, opowie o podróżowaniu


Już tyle poradników przeczytała, że teorię ma w małym palcu. Biorąc pod uwagę to, jak uparcie dąży do celu,

Posiedzieć i popatrzeć na ludzi, czasami to też jest jak zwiedzanie.

Jest studentem stosunków międzynarodowych. Poznaję go dzięki znajomej. Ot, siedzimy w kawiarni, jakoś temat zszedł na podróże. Ona była na Erazmusie w Turcji. Jest z nami i Kaśka, i Paulina, która po licencjacie chce jechać na rok do pracy na zasadach Au Pair. Ja mówię, że dziewczyna z Koła Latynoamerykanistów, na co dzień studentka iberystyki, opowiadała o swojej podróży na Kubę na jednym ze spotkań Koła. Kaśka odkłada pieniądze na taki właśnie wyjazd. Przynajmniej tak mówi. Ada, bo tak tej szczęściarze na imię, była tam z Centrum Wolontariatu. Ja mam chłopaka na roku, który był w Tanzanii. Wow! – mówimy jednogłośnie. Szukam w głowie jakichś informacji... coś było na geografii... Kilimandżaro, Jezioro Wiktorii, że największe w Afryce, kraj sąsiadujący z Kenią, Rwandą i czymś tam jeszcze... przeglądam dalej szuflady pamięci... kawę się tam uprawia i herbatę, znani są z goździków, czyli musi być kraj rolniczy. I biedny, chociaż mają rubiny, diamenty, złoto i węgiel kamienny. No, Mateusz uczył tam angielskiego, czy coś takiego... w każdym razie był na wolontariacie. W ogóle to był też w Chinach. I to sam zarobił! W Chinach był dwa tygodnie u kolegi poznanego w Polsce, gdy ten miał praktyki w Lublinie. Czternaście dni to, jak sam twierdzi, krótko na Chiny. Ale szybko dodaje, że można być dwa tygodnie i każdego dnia w innym mieście. – Ja miałem dzień na każdy zabytek w Pekinie, który jest piękny. – opowiada Mateusz – Nawet, żeby posiedzieć i popatrzeć na ludzi, czasami to też jest jak zwiedzanie. Na spokojnie nacieszyłem się wszystkim.

baczyć, że jest się wolontariuszem, że jest się dla nich. W czasie wolnym, czyli głównie

praktykę też.

Mateusz

muszą się przekonać do kogoś. Zo-

Spotkanie z nim zaczynam stwierdzeniem, że bałam się, że nie zastanę go w Polsce. On odpowiada ze spokojem, że właśnie wrócił. Skąd? – pytam. I z jeszcze większym spokojem, jakby nigdy nic, przyznaje się, że z Ekwadoru i Kolumbii. Ja zapadam się z zazdrości pod ziemię, a on mówi, że znalazł promocje na Lufthansie i poleciał za 1700 zł. Zwykle bilety do Ameryki Południowej oscylują w okolicach czterech tysięcy. Czasami udaje mu się znaleźć taką promocję. Czasami znajduje jakiś projekt unijny lub z ministerstwa, albo z jakiejś organizacji studenckiej. I takim sposobem był w Norwegii, Indiach, Rosji, Rumunii, Danii… Do wyjazdu do Tanzanii przygotowywał się dwa i pół roku. Przecież Centrum Wolontariatu nie może wysłać kogoś nieobeznanego, kto nie umie posługiwać się podstawami suahili czy będzie się bał wyjść na ulice. Wolontariusze prowadzą zajęcia w slumsach. Mateusz zapewnia, że nie było się czego bać, ale przyznaje też, że w autobusie można spotkać Masaja w tradycyjnym stroju, a więc z maczetą. Zajęcia prowadził z języka angielskiego. Rano dla dzieci, po południu dla dorosłych. Wieczorami trzeba było się przygotować na kolejny dzień pracy, ale mimo to uważa, że było warto, że było widać wdzięczność. Angielski tym ludziom jest potrzebny, podnosi ich kwalifikacje zawodowe, a dzięki temu oni mają szanse zadbać o swoje rodziny. Po co więc suahili, skoro uczą się angielskiego i skoro państwo powstało z dwóch kolonii brytyjskich? Podstawy są potrzebne, żeby nie płacić pięciokrotnej war tości za wszystko. Wystarczy, że się płaci dwa razy tyle co zwykli obywatele. – tłumaczy. Poza tym asymilacja następuje szybko. Tanzańczycy, tak jak i w Polacy,

w weekendy, Mateusz poznawał kraj. Między innymi jego centrum ekonomiczne i stolicę we wszystkim oprócz nazwy – Dar es Salaam. Nazwa ta, z języka arabskiego, oznacza „Dom Pokoju”, chociaż ze względu na fakt, że w tym mieście spotykają się przedstawiciele stu dwudziestu plemion, które żyją w Tanzanii, powinni się przemianować na „Dom Kultur”. – A osławiona bieda? – No, jest biednie. Ale można się przyzwyczaić do tego, jak to wygląda. Ja się szybko przyzwyczaiłem i czułem się jak w domu. A dzieci bez butów? – dopytuję. Tam jest za gorąco na buty! Jest biednie, to fakt, ale to, że nie mają butów, o tym nie świadczy. Im zwyczajnie one nie są potrzebne! Niektórzy mają klapki, czy jakieś sandały. I tyle. Jeszcze do niedawna Mateusz uczył suahili na cotygodniowych spotkaniach Centrum Wolontariatu. Nie ma mowy, żeby Centrum puściło kogoś obcego na wyjazd, który jest w stu procentach przez nich opłacany. Trzeba mieć jakiś wkład przed podróżą, nie tylko w trakcie. W 2010 roku wysłali Mateusza, żeby znalazł w Kenii miejsce do pracy dla innych, którzy chcieliby podzielić się swoim czasem i umiejętnościami. Może i on pojedzie... Na razie chce napisać i obronić swoją pracę magisterską. Gdy skończą studia, będą musieli przewidywać i planować. Teraz mają czas na realizowanie samych siebie, spełnianie marzeń i zwiedzanie. Bo jeśli nie w czasie studiów, to kiedy? Teraz to byle nie w miejscu, byle jak najwięcej zobaczyć, doświadczyć, wchłonąć. Byle znaleźć swoje miejsce. Kinga Gruszecka

Tak żyjemy

33

społecznie

i o tym, jak spełniać swoje marzenia.


Jordania – pustynna oaza spokoju? społecznie

Od Maroka i Tunezji przez Libię, Egipt, a ostatnio i Syrię przetacza się „arabska wiosna ludów”. Jordanii też nie ominęły demonstracje oraz nagła zmiana rządu, ale tam panuje względny spokój. Czy jest to bliskowschodni fenomen? Jakie są jego źródła – nowoczesna monarchia czy unikalna mieszanka kultur i religii? Pytam o to młodą Jordankę Danę Eid i sprawdzam, co u moich jordańskich znajomych. Pokolenie „w p ogoni za mahr em” Jordania liczy 6,5 miliona mieszkańców i jak większość państw arabskich przeżywa obecnie demograficzne przesilenie – młodzi, którzy urodzili się podczas boomu lat 70. i 80. weszli na rynek pracy. Nie jest łatwo – od 2009 roku Jordania pogrążona jest w poważnym kryzysie ekonomicznym, a bezrobocie sięga 12-13 procent. Równocześnie zmniejszają się dysproporcje między dziewczętami a chłopcami decydującymi się na studia wyższe. Jordania była przez lata uznawana za kraj stabilny i jak na bliskowschodnie standardy – demokratyczny. W świecie arabskim najszybciej w skali światowej poprawiają się warunki życia, a wiek zawierania małżeństw wzrasta; pogłębia się też rozwarstwienie społeczne. Ustawowy wiek zawarcia związku małżeńskiego w Jordanii to 18 lat, ale można go obniżyć do 15, gdy wczesne małżeństwo uważa się za „najlepsze w interesie panny młodej lub pana młodego”. Odsetek osób stanu wolnego

34

w piętnastym roku życia wzrósł w ciągu

ostatniego dwudziestolecia, a średnia wieku zawierania małżeństwa to 26

lat, zaś w przypadku mężczyzn – 29 lat (dane według „The Jordan Time”).

Przyczyna tego jest prosta – randki

w kulturze arabskiej nie są mile widziane. Małżeństwo też nie, dopóki męż-

czyzny nie stać na mieszkanie i mahr

– dar ślubny dla żony. Żadna kobieta nie poślubi mężczyzny bez mahru, bo

jest to jej zabezpieczenie na przyszłość, a do czasu zawarcia chotby – kontraktu

małżeńskiego – nie mogą się nawet publicznie trzymać za ręce. Chotba, która

w innych krajach islamskich nazywana jest nikah i według religii uprawnia do

skonsumowania małżeństwa, zgodnie z tradycją jordańską – choć formalnie

jest też zawarciem małżeństwa – traktowana jest jak zaręczyny.

Patrząc na statystyki, można mówić też o powolnej kobiecej emancypacji. Populacja kobiet w Królestwie Jordanii

wynosi 48,5 %, a odsetek kobiet w wieku 35 lat wzwyż, które nigdy nie były

zamężne, wzrósł od 3,9 % w roku 1995 do 7,6 % w 2007.

Tak żyjemy

Bez hindźabu, ale w dż insach Moja rozmówczyni, dwudziestokilkuletnia Dana, należy do młodego pokolenia nowoczesnych Jordanek. Skończyła edukację plastyczną na Uniwersytecie w Ammanie – prze-


Dana chętnie maluje; nie nosi tradycyjnej chusty – hidżabu, urodą zaś przypomina Catherine ZetaJones.

Pytam ją o perspektywy edukacji i pracy dla młodych w Jordanii. – Studia są drogie, musisz mieć na nie albo dużo pieniędzy, albo liczyć na państwowy grant – wyjaśnia Dana. – Bez pomocy finansowej trudno jest skończyć studia, ale nie ma też zbyt wielu dobrych propozycji pracy dla młodych.

Kobiety w Jordanii mają ograniczone wolności obywatelskie. Obecne ograniczenia wolności i swobody przemieszczania się kobiet wynikają głównie z norm społecznych i zwyczajowych, jednak nie zawsze tak było. Przed 1976 rokiem mężowie mieli na przykład prawo do zapobiegania podróżom żon. Ostatnie zmiany ustawy paszportowej dały kobietom uprawnienie do ubiegania się o własne paszporty bez konieczności uzyskania zgody od swoich mężów. Najwięcej ograniczeń swobody prawnej Jordanek pozostaje w obszarach życia codziennego i mogą być one bardziej postrzegane jako przywileje: nie mogą one pracować między 20:00 a 6:00, obowiązuje je zakaz pracy w kamieniołomach i w niebezpiecznych warunkach. Jordańskie kobiety korzystają z ochrony prawnej do „wolności sukni”. Pomimo silnych wpływów islamu, nie ma obowiązku noszenia chusty. Większość Jordanek (około 75%) z własnego jednak wyboru nosi je w miejscach publicznych, chociaż ich królowa Rania chusty nie zakłada. To ona jako pierwsza przełamała obyczajowe tabu i pokazała się publicznie w dżinsach. Tym samym stała się idolką młodego pokolenia Jordanek. Królowa Rania chusty nie zakłada. To ona jako pierwsza przełamała obyczajowe tabu i pokazała się publicznie w dżinsach. Tym samym stała się idolką młodego pokolenia Jordanek.

Terra „non faceb ooka”? W czasie rozmowy z Daną sprawdzam na facebooku, co słychać u naszych wspólnych znajomych. 22-letnia Mais jest studentką Ammańskiej Politechniki i od pół roku mężatką. Jak zawsze nosi hindżab. Na zamieszczonych na portalu zdjęciach ze ślubu i podróży poślubnej – rejsie po całym basenie Morza Śródziemnego – wygląda na bardzo szczęśliwą. Swoje poglądy religijne określa krótko: islam, co nie przeszkadza jej mieć na tablicy bohaterów „South Parku”. Deklarowane poglądy polityczne Mais: umiarkowane, obok dużo zdjęć

Nie widać nigdzie zaczątków kolejnej „facebookowej rewolucji”.

z koleżankami z czasów szkolnych, prawie wszystkie w chustach, ale

też kolorowych bluzach, spodniach i trampkach – dziewczyny ze zdjęć

nie różnią się niczym od europejskich użytkowniczek portalu.

Rówieśnik Mais – Amer – jest przede wszystkim, sądząc po ilości zamiesz-

czonych postów, zagorzałym kibicem FC Barcelony. Jego idolem jest Leo

Messi. Amer studiuje w Petrze – słynnym, unikalnym, antycznym mieście wykutym w skałach. W międzyczasie pracuje w internetowej księgarni

w Ammanie. Na jego tablicy, obok

zdjęć gwiazdek arabskiego popu i rysunków mangi, znajdują się zdjęcia z telewizyjnych debat publicznych

z udziałem króla Abdullaha i królowej Ranii. Nie wymienia żadnych

konkretnych poglądów religijnych

ani politycznych, za to zamieszcza dużo fotografii z ruinami skalnego miasta w Petrze (znajdującego się

na liście dziedzictwa kulturowego

UNESCO), znanego ze scen kręconego tu filmu „Indiana Jones i ostatnia krucjata”.

Facebook jeszcze nie wydaje się być

bardzo popularny wśród młodych Jordańczyków. Wprawdzie liczba

jego użytkowników stale rośnie, ale nikt z tej trójki nie posiada więcej

niż 40 znajomych. Choć wszyscy dobrze znają angielski, komunikują

się w większości po arabsku, więcej piszą „od siebie” niż na temat swoich

znajomych, jeśli już, to głównie po-

chwalne komentarze pod zdjęciami. Nie widać nigdzie zaczątków kolejnej „facebookowej rewolucji”.

Tak żyjemy

35

społecznie

szło dwumilionowej stolicy Jordanii. Uzdolniona plastycznie Dana chętnie maluje, pracuje dekorując mieszkania, sprzedaje też własnoręczne rysunki i ozdoby. Nie nosi tradycyjnej chusty – hidżabu, a urodą przypomina Catherine Zeta-Jones. – Wiele osób mówi mi, że przypominam tę aktorkę – przyznaje. – Pracuję na własny rachunek, nie mam przy tym żadnego zabezpieczenia socjalnego, ale wolę to, niż manipulacje przy przekraczaniu czasu pracy w prywatnych firmach, w których pracowałam – opowiada mi o swoich doświadczeniach.


Solidarno ś ć p o jor dańsk u Gdy pytam Danę o udzielanie przez Jordańczyków wsparcia dla demonstrantów innych krajów arabskich za pośrednictwem Internetu, odpowiada:

społecznie

– W porównaniu do naszych sąsiadów cieszymy się demokratycznym systemem i dużymi swobodami, a od czasów ostatnich lat panowania Króla Hussejna (zmarł w 1999 r. – przyp. aut.) mamy wolność wypowiedzi i wolny dostęp do informacji. Te kraje to formalnie republiki, a my jesteśmy monarchią, to duża różnica. Okazujemy naszą solidarność z Egiptem, Tunezją i Libią, jako z innymi krajami arabskimi, ale spoza Arabskiej Unii Maghrebu – jesteśmy przez to nieco odizolowani od tej napiętej sytuacji. Współczujemy im i moralnie jesteśmy z nimi solidarni, wspieramy przekazywaną żywnością i pomocą medyczną – wyjaśnia Dana. W stosunku do autorytarnej Syrii Jordania jest zachowawcza. – Droga do południowej granicy syryjskiej jest zamknięta w obawie przed zamieszkami i niekontrolowanym napływem ludności, co przyczyniłoby się do podwyżki cen – dodaje Dana. Przy i tak już rosnącej inflacji 5% (dane z lutego wg psz.pl) obawy te rzeczywiście wydają się być uzasadnione. Zamiast tłumienia – woda i soki Jordania jest monarchią konstytucyjną: obok premiera i rządu to właśnie król ma inicjatywę ustawodawczą, ale władzę ustawodawczą sprawuje

dwuizbowe Zgromadzenie Narodowe wybierane w wyborach powszechnych. Obok izby wyższej – Senatu, w niższej Izbie Reprezentantów zasiada 110 członków, wśród nich 6 kobiet. Pluralizm polityczny powoduje, że zakres ideologiczny ponad 30 partii w Jordanii jest bardzo szeroki, od ugrupowań islamistycznych aż po komunistyczne. Według konstytucji Jordanii, obowiązującej od 1952 roku i wielokrotnie reformowanej, król dysponuje szerokimi uprawnieniami. Monarcha mianuje premiera i ma możliwość jego odwołania. Powołuje również ministrów oraz członków Senatu, wyznacza datę wyborów do Izby Deputowanych i ma prawo ją rozwiązać. W lutym tego roku premier Samir Rifai pod presją demonstrantów podał się do dymisji, która została przyjęta i król Abdullah powołał nowego premiera – Marufa al-Bachita. Monarcha swoimi krokami chce pokazać, że stoi po stronie ludu i jest gwarantem ich interesów. Bezpośrednią przyczyną rozwiązania rządu były trwające około dwóch tygodni protesty, których z kolei były spowodowane wzrostem cen paliw i żywności. Jordania, całkowicie zależna od pomocy finansowej z zagranicy, nie posiada złóż ropy, ani innych naturalnych źródeł utrzymania. Z obserwacji protestów wynika, że organizował je Islamski Front Akcji, jordański odłam Braci Muzułmanów – wymieniany jako główny inspirator zamieszek w Egipcie i Syrii. Pierwotnie demonstracje nie wzbudzały większego niepokoju władz, bo przebiegały pokojowo. Policja, prewencyjnie pilnująca porządku, rozdawała wodę i soki, co wydaje się być precedensem w porównaniu do obrazów demonstracji w Egipcie.

Oaza zgo dy ? Położenie nad znanymi od czasów biblijnych Jordanem, Morzem Martwym i Morzem Czerwonym jest majestatyczne, ale niezbyt dogodne. Południową część kraju pokrywają półpustynie, na wschodzie rozciąga się pustynia Harra z dominującymi rozległymi pokrywami czarnych law wulkanicznych. Jedynie północno-zachodnia część kraju, gdzie leży Amman, posiada naturalne warunki sprzyjające rozwojowi osadnictwa i możliwe są tu uprawy bez sztucznego nawadniania. Ziemie Jordanii były przez wieki miejscem spotkania różnych kultur i religii, stąd tak ważna rola monarchy. Jordania, podobnie jak Maroko, przeprowadziła już reformy, a jej władcy, król Abdullah urodzony przez drugą żonę Hussejna I – Brytyjkę i królowa Rania, „pochodząca z ludu”, która studiowała na amerykańskim uniwersytecie w Kairze, są oceniani przez to jako mocno zeuropeizowani w podejściu do swoich zróżnicowanych pod względem pochodzenia obywateli. Religijną większość Jordańczyków stanowią sunnici, ale są tu też chrześcijanie, szyici i druzowie. Główne grupy etniczne – Arabowie, Aramejczycy, Czerkiesi, Ormianie, Turcy i Kurdowie – żyją pokojowo. Największym problemem współczesnej Jordanii jest wciąż trwający konflikt polityczny między ludnością autochtoniczną (Beduinami) i napływowymi Palestyńczykami (głównie w czasie wojny w Kuwejcie i Iraku) stanowiącymi około 60% ludności tego kraju. Symbolicznym znakiem pojednania jest małżeństwo króla Abdullaha i Ranii – Palestynki urodzonej w Kuwejcie. – Rządy królewskie służą interesom wszystkich Jordańczyków, są dla nas wentylem bezpieczeństwa przed zagrożeniami wewnętrznymi i zewnętrznymi – mówi Dana. – Jesteśmy w pełni świadomi, że pokój nie będzie trwał długo bez obecności monarchii, bo bez niej trudno byłoby o równowagę przy takiej rozpiętości różnic i wolności – tłumaczy. Nie bez przyczyny oficjalną dewizą Jordanii jest triada Allah Al-Watan AlMalik – Bóg, Ojczyzna, Król.

Urszula Jackowska 36

Tak żyjemy


Pani Stefania od wszystkiego Pani Stefania jest. Początkowo podpatruje trochę nieufnie. Syn mówił, że teraz nie można przyjmować do domu byle kogo. Ale nam z oczu dobrze patrzy, a oczy człowieka, jak mawia pani Stefania, wszystko powiedzą. Jak się w nich człowiek zobaczy, to dobry znak. I pani Stefania wpuszcza nas do swojego życia.

trikach. Kogoś obeznanego z ludo-

Szczerze mówiąc, szukałyśmy kogoś, kto zna się na kilku starodawnych

go archiwum. Szukałyśmy, szukałyśmy

wym lecznictwem. Nie to, żebyśmy pilnie niekonwencjonalnej pomocy medycznej potrzebowały. Zbierałyśmy ludowe wyznania do uniwersyteckiego skarbczyka, dokładnie opisując każdy z zebranych klejnotów i katalogując go w przepastnych szufladach słonecznei znalazłyśmy.

Na wsi u pani Stefanii mówią: jak czegoś ci potrzeba, idź do Stefki. Postanowiłyśmy skorzystać z tej rady. Dobrze ludzie mówili, pani Stefania lubi umieć wszystko. Potrafi zaradzić na każdą chorobę. Na bóle żołądka zbiera dziurawiec i rumianek. Na skaleczenia ma babkę lancetowatą. Na spuchniętą nogę potłuczony liść kapusty. Z mleczy robi syrop. Czterysta żółciutkich kwiatków na kilogram cukru. Sok z czarnego bzu jest, jeśli wierzyć słowom pani Stefanii,

Tak żyjemy

37

społecznie

Pani Stefania powiedziała, żebyśmy przyszły jutro. Dzisiaj jest zajęta, ale jutro istnieje możliwość, że będzie wolna. A może i nie będzie. Gdyby jej nie było – bo mogłaby być zajęta – to po prostu by jej nie było, ale jakby się tak zdarzyło, że będzie – to będzie. I tyle. Postanowiłyśmy zaryzykować.


idealnym napojem napotnym. Albo syrop z cebuli. Trochę miodu, cytryny i czosnku. Pomaga na kaszel czy gardło. Ogólnie, na drogi oddechowe. Z kaszlem pani Stefania walczy także przy pomocy soku z malin. Według przepisu prababki gotuje gałązki i owoce. Pani Stefania pokazuje pękaty słoik. Zza szkła mrugają drobniutkie jagody, pływające w różowej zawiesinie. Pani Stefania zbiera owoce kaliny. Zasypuje cukrem, robi kolejny sok. Później dodaje do herbaty, kalina na zaziębienie i w ogóle na wszystko jest dobra. Pani Stefania odkręca słoik. Sok ma słodko-kwaśny smak. Ale słodko-kwaśny po polsku, nie po chińsku. Wyciągamy aparaty, pstryk, pstryk, na pamiątkę, Asia krzywi się delikatnie i śmieje się, wielka łyżka dzwoni jej w buzi. Mniam, lepki, gęsty syrop.

społecznie

Bo kiedyś nie było antybiotyków i ludzie leczyli się sami. Pani Stefania stawia też bańki. Pękate, okopcone banieczki. Od półwiecza stawia. Już prawie całej wsi postawiła. Bo nikt tu nie umie, a panią Stefanię jeszcze matka nauczyła. I bierze pani Stefania knot, na druciku taki, omotuje watą, później nitką, żeby się dobrze trzymał. Moczy w spirytusie. Zapala. Wkłada do bańki i hop! szybciutko na skórę. Ale uważa, żeby nie na oskrzela i nie na nerki. Delikwent czeka piętnaście minut, dobrze, że nie widzi swoich pleców i naciągniętej, zaczerwienionej skóry. A z tych pleców jakby czarcie rogi wychodziły, w imię Ojca i Syna! Pani Stefania umie poradzić na przestrach. Bo jak się dziecko przestraszyło, to dawniej „kurzyło się wianeczkami”. Najczęściej brało się do takiego wianeczka trochę rozchodnika. Sypało się ten rozchodnik na węgiel i z dymem obchodzono dziecko dookoła. Mówili ludzie, żeby powtarzać zaklęcia: strachy idźcie na lachy, strachy idźcie na lachy! Pani Stefania nigdy tak nie mówiła. Przelewa za to jajko. Bierze pól szklanki wody, odlewa białko od żółtka, robi znak krzyża na dziecięcym czółku, spluwa trzykrotnie zapobiegawczo i przelewa to jajko, chlup do wody. I patrzy, jak „przestraszone” rośnie. Czasami układa się na kształt psa. Innym razem przypomina starego pijaczka Mariana, postrach całej wsi. Zdarza się, że

38

„przestrach” nie ma kształtu, wtedy

Pani Stefania miała też sposoby na

może wiatr był jego sprawcą? Albo jaki

dzieci. Jak takie płakało, a rodzice mu-

czort? Czasami nie można odczytać jajecznego przesłania. I zabieg trzeba powtórzyć. Trzy takie próby można przeprowadzić, aby magiczne składniki nie straciły ważności. Ważne też, żeby jajko przelewała najstarsza córka, pierwsza od matki. I później z tym przestrachem utopionym w szklance idzie pani Stefania na rozstajne drogi. Koniecznie przed zachodem słońca. I na tych rozstajnych drogach, gdzie chowano ludzi zmarłych śmiercią nienaturalną, samobójców i niechrzczone

sieli iść do pracy, to karmiono dzieci makiem. Często pojono je makowiną, bo dopiero dzisiaj wiadomo, że to narkotyk. A niemowlęta za czasów pani Stefanii karmione były białym, gęstym sokiem. W maleńkie usteczka pani Stefania wkładała prowizoryczne smoczki ze szmatek, wypełnionych makiem. I pociechy spały smacznie. Nieraz cały dzień. Starsi wracali wieczorem z pracy, zmęczeni, a dziecko budziło się lub w dalszym ciągu smacznie spało. I do-

dzieci, pani Stefania bez żalu pozosta-

rośli mieli pewność, że nic nie napsociło

wia przelane jajko.

podczas ich nieobecności.

Tak żyjemy


Oprócz tego pani Stefania bardzo wierzy w Boga. Bo w Boga trzeba mocno wierzyć. I Bogu dziękuje za pamięć, że ma ją jeszcze. I że pamięta to wszystko. I nie boi się niczego. Czego się bać? – pyta z szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami. Pani Stefania w czasie wojny nosiła jeść partyzantom. Kiedyś, gdy niosła im jedzenie w koszyku, Niemcy zobaczyli ją z drogi. Jeździli w takich wielkich czółnach, buch, buch. Pani Stefania ich zobaczyła i struchlała. I szła dalej, niosąc wielki koszyk, stanęła dopiero wtedy, gdy usłyszała zimne, twarde halt! halt! Strasznie się bała. Ale zobaczyła dookoła siebie muchomory. I pani Stefania nazbierała tych muchomorów cały koszyk. I to ją uratowało. Bo jak Niemcy do niej dojechali i zobaczyli czerwone, trujące główki w koszyku, i zobaczyli właścicielkę koszyka – chudą, sczerniałą trzynastoletnią Stefcię, tuż po tyfusie i po czerwonce, to wyrzucili z koszyka te wszystkie muchomory. Zaczęli je deptać, rozgniatać. I krzyczeli Schwein polnische, polska świnio! I pani Stefania zaczęła uciekać. I uciekła. Staruszka nawet śmierci się nie boi. Bo kiedyś pani Stefania była Śmiercią. W jasełkach. Nikt nie chciał być Śmiercią, żeby nie wywołać złego, na tamten świat samemu się nie pchać, a pani Stefania chciała. A co jej tam! W jasełkach odegrała rolę kostuchy kuszącej króla. I gdy nam o tym opowiadała, przypomniała sobie, że miała takie ładne, wiśniowe buty. Nikt nie miał takich butów! Ojciec przyje-

chał z Niemiec i przywiózł wiśniową skórkę. Z tej skórki szewc wyczarował czerwone buciki. Rumieniły się pod śniegiem, jak w nich szła. Cała wieś zazdrościła jej tych bucików. I gdy pani Stefania przeistaczała się na parę godzin w tę Śmierć, to zawsze brała księdza buty. Ale raz zapomniała. Ksiądz też zapomniał. I kiedy pani Stefania mówiła kwestię swojego życia: ,,o Herodzie! za twe niegodziwe zbytki, chodź do piekła, boś ty brzydki!” na sali rozległy się, zamiast braw, okrzyki demaskujące krasnobrodzką Śmierć: to ta w wiśniowych butach, to ta w wiśniowych butach! I Starym Rokiem pani Stefania była. Znów w przedstawieniu spopularyzowanym przez świętego Franciszka. Do dzisiaj pamięta kwestię, którą wypowiadała: „Stary rok dał krok, mrugnął okiem, zatoczył się bokiem…” Później Nowy Rok wchodził, a Stary Rok uciekał. Czyli pani Stefania uciekała. I jak była tym Starym Rokiem, to ukradła. Ukradła. Bo biednie było, a pani Stefania taka głodna. Wszyscy byli głodni. I pani Stefania, uciekający Stary Rok, wbiegła do takiej komory za sceną – a w komorze całe misy pierogów! Kremowe piąsteczki wypełnione farszem o tajemniczym smaku. Karbowane brzegi uśmiechały się. Przez cienką powłokę ciasta prześwitywał brązowy środeczek. I pani Stefania ukradła jednego pieroga. Smakował słodką kapustą i lekko cierpkimi grzybami. Kapuściano-grzybowy farsz opadł na dno żołądka i kłuł. Pani Stefania nie wytrzymała ciężaru i poszła do księdza. Duchowny się tak cieszył, że jasełka, że dużo pieniędzy nazbierali. I mówi mu pani Stefania: ksiądz się tak bardzo nie cieszy, ksiądz mnie rozgrzeszy. Bo pieroga ukradłam. Druhenko, toś dobrze zrobiła, odpowiedział duchowny.

turowego kociołka, z którego często

wychylała się ciekawska, brodata

głowa z pejsami. Wioska pachniała wtedy cebulą. Żydzi na potęgę

wypiekali cebulowe placki. Inne niż popularne cebularze, dostępne dziś w sklepach za dwa trzydzieści. Żydzi

robili też macę. Mówiono we wsi, że zabijali na macę Polaków. „Dziurawili

ich gwoździami i krew dodawali do

ciasta”. Przez żydowskie zwyczaje

żywieniowe życie straciła dziewczyna Maruszaków. Wyszła z domu i nie wróciła. Później znaleźli ją całą w smole.

Martwą. Leżała za tamą. Ludzie mówili, że to Żydzi ją tak urządzili. Ale pani Stefania w to nie wierzyła. Jadła

tę ich macę i smakowała jej. Gdzież by tam krew dawali.

Pani Stefania umie jeździć konno,

a jak trzeba, to i kosą dobrze potrafi

robić. Pracowała w sklepie, na kierowniczej posadzie. Skończyła siedem

klas. Ma w sobie tyle ciepła. Grzejemy się w nim podczas listopadowe-

go popołudnia, przeglądającego się w zimnym słońcu. Drogą przejeżdża

listonosz. Kudłaty pies pani Stefanii

komentuje jego chwilową obecność donośnym szczekaniem. Reks jest

typowym psem. Strasznie nie lubi

listonosza. U pani Stefanii jest od

trzech lat. Porzucili go wczasowicze.

I pani Stefania go przygarnęła. Reks umie stawać na dwóch łapach i pod-

skakiwać z nogi na nogę. Tańczy jak mu pani Stefania zagra.

Pani Stefania. Strażniczka snu i pieluch. Strażniczka tej dawnej Polski,

która już odchodzi w przeszłość. Zdetronizowana przez wielkie talerze

wizji TV, pocięta przez sieć granatowo-szarych drutów z elektrycznością. Pani Stefania ze zdroworozsądkowym

podejściem do życia, naiwnym obrazem świata osiada w słownym skan-

Pani Stefanii życie nie upieściło. Wcześnie dowiedziała się, że na świecie mieszka zło. I może to i dobrze. Sąsiedzi pani Stefanii mówią, że dziecko biegając boso, utwardza sobie podeszwy stóp. I później już nikt i nic tego dziecka nie skrzywdzi.

senie. Za godziny rozmów tylko w ten

Pani Stefania wychowała się wśród Żydów. Wieś jej podobna była do kul-

zorganizowanym przez Studenckie Koło

sposób możemy jej podziękować. Nieśmiertelnością.

Olga Tarasiuk Tekst powstał po obozie etnolingwistycznym (Krasnobród 18-20 XI 2010 r.), Naukowe Etnolingwistów UMCS.

Tak żyjemy

39

społecznie

Pani Stefania zawsze uważa na księżyc. Bo jak miesiąc przejdzie, to dziecko już nie zaśnie. Ba, i dorosły nie zaśnie. Księżyc nie powinien też przejść nad pieluchami. Tetrowa pielucha liźnięta światłem księżyca jest już do niczego. Dlatego pani Stefania ma w oknach grube zasłony. Jak robi się ciemno, zasłania nimi okna. I trzyma słoik z wodą na parapecie. Jak jej księżyc mocno za skórę zalezie, topi go. Giń złociutki rogalu w odmętach słoiczanej wody. Brak miesiąca na niebie tłumaczą sobie na wsi kaprysem pani Stefanii, pogniewa się Stefka, pogniewa i puści, mawiają.


Ofensywa poleca!

W SPOŁECZNIE

akacje to czas, w którym żak po‑ winien odpocząć. Zapomnieć o stu‑ diach, notatkach, wkuwaniu i zaliczaniu kolejnych egzaminów. Spośród wielu imprez, kierowanych do studentów podczas wakacyjnych miesięcy, wybraliśmy dwa, na których na pewno nas znaj‑ dziecie. Jeden z nich, Muzyczne Dialogi nad Bugiem, wybrałyśmy z tego powodu, że niewielu z Was o nim słyszało. Drugi, Letnią Aka‑ demię Filmową w Zwierzyńcu, dla‑ tego, że od dwóch lat dziennikarze „Ofensywy” piszą w „Zwierzyńcu Filmowym”, wychodzącej podczas festiwalu gazetce.

Muzyczne dialogi kultur

jeczne kształty. Resztę dopełnia roślinność Puszczy Mielnickiej i nie‑ sfornie wijący się w dolinie Bug. Jest i coś dla amatorów klimatu nieco surrealistycznego – kosmiczna sce‑ neria odkrywkowej kopalni kredy. A co najważniejsze, Mielnik nie jest jeszcze tak „zdeptany”. To miejsco‑ wość turystyczna… umiarkowanie. Przyciąga artystów – plastyków, fotografików, muzyków. Dźwięki. Ptaki, żaby i świerszcze, wiatr czy rzeka – to wszystko „gada” z tobą, gdy robisz zakupy albo gdy siedzisz z kawą na tarasie. Niby nic, a jednak. I jeszcze raz dźwięki. Odgłosy na‑ tury przeplatają się z odgłosami kultury. A ta ostatnia tworzy tutaj tygiel – różnorodność wyznań, kul‑ tur i narodowości. Tylko zamknąć oczy i słuchać. Mielnickie tereny od wieków zaliczano do obszaru pogranicza i do dzisiaj żyje tu naj‑ więcej mniejszości. Dialog kultur jest żywy i spontaniczny. Dlatego właśnie tutaj odbywają się Muzyczne Dialogi nad Bugiem – impreza, która nawiązuje do kultur narodów, prezentuje je, przybliża, pozwala zaistnieć razem w jednym miejscu i czasie, wciąga słuchacza i widza w interakcję z nimi. XXI Muzyczne Dialogi nad Bugiem Data: 5‑6 sierpnia 2011 Miejsce: Mielnik nad Bugiem województwo podlaskie

Podlaska wieś, wciśnięta w zakole Bugu, bez mostu na rzece – na swo‑ je nieszczęście i… szczęście. Znów kusi dźwiękami. Mielnik to urokliwa miejscowość na styku trzech województw – podla‑ skiego, lubelskiego i mazowieckie‑ go – o krok od granicy z Białorusią. Wciśnięty w zakole Bugu, bez mo‑ stu na rzece – na swoje nieszczę‑ ście i… szczęście. Bo często to, co doskwiera na co dzień mieszkań‑ com – zachwyca turystów. Co za‑ chwyca ich w Mielniku?Krajobraz. Lodowiec wyrył w tym terenie ba‑

40

dróg, które w sierpniu prowadzą tylko do niej. Znów kusi dźwiękami. Filmowej taśmy.Zwierzyniec zachwyca turystów. I nie jest to może zachwyt tylko i wyłącznie rzeką, którą można przepłynąć w kajaku, i nie świeże powietrze, którego tak brakuje w większych miastach… Co zachwyca ludzi w Zwierzyńcu? Kilka kin, które powstają na dwa tygodnie, wskrzeszane co roku przez wolontariuszy. Dźwięk taśmy filmowej, chłodna, zacieniona sala kinowa, w objęciach której można schronić się przed gorącym, sierpniowym słońcem, zimne piwo, które można pić bez przeszkód wsłuchując się jednocześnie w słowa filmowych bohaterów, wpatrując się w ich postacie na srebrnym ekranie. Także i tutaj dialog kultur jest żywy i spontaniczny. Wyświetlane na akademii filmy są podzielone na kręgi tematyczne a festiwalowicze mają możliwość zapoznać się z kinem romskim, słowackim, czeskim, skandynawskim, rosyjskim, żydowskim… XII Letnia Akademia Filmowa w Zwierzyncu Data: 5 ‑15 sierpnia 2011 województwo lubelskie Miejsce: Zwierzyniec województwo lubelskie Informacje: www.laf.net.pl

Informacje: www.muzycznedialogi.pl

Filmowe dialogi kultur

Zwierzyniec, urocza mieścina wciśnięta w lasy Roztocza z mnóstwem

Tak żyjemy

Justyna Kasjaniuk Olga Tarasiuk

Gdzie jeszcze trafi „Ofensywa” podczas letnich wakacji? O tym na bieżąco na: www.ofensywa.umcs.lublin.pl


Idol młodzieży ‑ kolczasty Jerzy

SPOŁECZNIE

O FILMIE

K

iedy w 1994 r. dwóch li‑ cealistów stworzyło ko‑ miks o gadającym jeżu, żaden nie przypuszczał, jak ich „dziecko” się rozwinie. Tomasz Leśniak i Rafał Skarżycki od początku nie tyle na‑ wet nazywali siebie „rodzicami”, co umieszczali się w tej roli w komiksie. Zawsze mówili, że ich twór jest rów‑ nie pokręcony, jak i jego protopla‑ ści. Choć idea towarzysząca jeżowi zawsze była ta sama – wykpiwać bez ograniczeń otaczającą nas rze‑ czywistość – to on sam dojrzewał. Zmieniał się jego wygląd, sposób bycia czy nawet słownictwo. Zawsze jednak pozostawał mocno osadzo‑ ny w polskich realiach, śmiejąc się z tego, co zawsze było na tapecie społeczeństwa. Jerzy miał te same problemy, co jego czytelnicy, tyle że na zwierzęcej drodze czekało więcej alkoholu, kobiet i szczęścia, niż na drodze jego rodaków. Czyste sex, drugs & rock’n’roll. Idealny materiał na film. Wystarczyło twórcom doko‑ optować reżysera, którym okazał się być Wojciech Wawszczyk, oraz kilku grafików do pomocy przy ani‑ macjach i mogli brać się do roboty. A kiedy już film zrobili, miał on być spełnieniem marzeń fanów. To jest Jeż Jerzy pełną gębą. A biorąc pod

uwagę fakt, że osią filmu jest sklono‑ wanie Jerzego, to śmiało można po‑ wiedzieć, że to „podwójne kolczaste uderzenie”. Świetnie zaanimowano specyficzny styl graficzny, który wy‑ gląda może nawet lepiej niż komiks. Dodatkowo nieme do tej pory po‑ staci zyskały perfekcyjnie pasujące głosy, nadając im nowego wymiaru

. Borys Szyc to wykapany Jerzy; jego ukochana Yola, której głosu użyczyła Marysia Peszek, również mnie pozytywnie zaskoczyła. Po‑ szło jej tak dobrze, że na początku nawet nie mogłem uwierzyć, że to ona. Nawet Sokół i Michał Koter‑ ski, co do których były największe obawy przed premierą, okazali się być wręcz stworzeni do ról Stefa‑ na i Zenka. Każdą z komiksowych postaci będzie się już utożsamiało z podłożonymi głosami. Całość do‑ pełnia w pełni przeniesiony z ko‑ miksów humor. Zaadaptowanie ko‑

miksu udało się w 100%.No właśnie, ale to tylko „adaptacje komiksu”. Ten film mnie nie porwał. Wyśmie‑ wanie otaczającej nas rzeczywisto‑ ści w tak dosłowny sposób jest na dłuższą metę po prostu męczące. Specyficzny humor z czasem za‑ czyna nudzić, a niewybredne żarty odrzucać. Są i dobre gagi, jednak jest ich zdecydowanie zbyt mało. Odniosłem też wrażenie, że ktoś próbował na siłę przenieść komiks bezpośrednio na ekran. W filmie zdarzają się dłużyzny, nie wnoszące nic do fabuły. W komiksie są tylko nieznacznym obrazkiem, tu zajmują jednak kilka minut. W ogóle oglą‑ dając ten obraz miałem wrażenie, że zyskałby po pocięciu i skróceniu o połowę. A tak, po 90 minutach, poważnie zastanawiałem się, czy nie zmarnowałem czasu i pieniędzy wydanych na bilet. Komiksy z Jeżem Jerzym mnie bawi‑ ły, ale nigdy nie byłem ich fanem. Były na tyle krótkie, że ich „specy‑ ficzne” poczucie humoru nie zdążyło mnie zmęczyć. Jednak film to ponad 90 minut tego poczucia humoru. Dla wielu, wiem z autopsji, może się to okazać dawką nie do zniesienia. Maciek W. Moczulskiul

Tak myślimy

41

KULTURALNIE

Deska, czapka z daszkiem i kolce na plecach, a do tego jeszcze słabość do alkoholu i biuściastych kobiet. Nie brzmi to jak charakterystyka typowego bohatera komiksów. A jednak Jeż Jerzy nim został. Złośliwi twierdzą nawet, że to dzięki niemu „Ślizg”, czasopismo od którego zaczął się jego marsz ku sławie, utrzymywał się tak długo na rynku. Ale po kolei...


O FILMIE

Życie według Bruegla Jak wyglądało życie szesnastowiecznych flamandów uwiecznionych na płótnach malarza-filozofa Pietera Bruegla Starszego? Od niedawna możemy się o tym przekonać, wybierając się na najnowszy film Lecha Majewskiego - „Młyn i krzyż”.

KULTURALNIE

R

generowany komputerowo obraz oraz przestrzeń 3D. Równie impo‑ nująca jest obsada filmu, w której pojawili się tak znakomici aktorzy, jak Rutger Hauer (Bruegel), Michael York (Jonghellinck) oraz Charlotte Rampling (Maria).

Praca nad filmową opowieścią trwa‑ ła trzy lata, zdjęcia powstawały w Austrii, Stanach Zjednoczonych, Nowej Zelandii i w Polsce. Wyko‑ r zystano technologię CGI, czyli

„Młyn i krzyż” to nie tylko przed‑ stawienie interpretacji obrazu, z k tórą zapoznaje nas sam ma‑ larz, wyjaśniając proces twórczy i symbolikę. Majewski idzie dalej, tworząc fabularną opowieść o lo‑ sach dwunastu postaci z obrazu. Mamy szansę wejść do ich domów, towarzyszyć im przy posiłkach, nie‑ mal czując smak i zapach jedzenia. Słyszymy płacz pokrzywdzonych i krzyk hiszpańskich najeźdźców.

eżyser nie po raz pierwszy sięga po te‑ mat inspirowany ma‑ larstwem, zaś sztukę flamandzką upodobał sobie najbardziej. Po boschowskim „Ogrodzie rozkoszy ziemskich” Majewski zaprasza nas do świata wykreowanego przez Bruegla na obrazie „Droga na Kalwarię”. In‑ spiracją do powstania dzieła była książka historyka sztuki Michaela Gibsona, na której oparta jest fa‑ buła filmu.

42

Tak myślimy

Podglądamy pracę młynarza, który ku zaskoczeniu widzów, okazuje się być niemal kluczową postacią. Film imponuje, szczególnie pod względem wizualnym, doskonale oddaje melancholijną atmosferę Niderlandów. To przejmująca opo‑ wieść o trudnych czasach okupacji, ale też o rzeczach bardziej uniwer‑ salnych i ponadczasowych, takich jak ludzka moralność, ignorancja i okrucieństwo.

Małgorzata Łaniak


Nie wszystko w porządku

SPOŁECZNIE

O FILMIE

P

niu, ani o małżeństwie, ani o miłości. Właściwie film nie zgłębia żadnego tematu i nie trzyma się żadnej for‑ my. Możliwe, że właśnie ten brak zdecydowania i komediowo-drama‑ tyczne rozdarcie podziałały na jego niekorzyść.

Doprawione odpowiednią ilością iro‑ nii i prawdziwości „Wszystko w po‑ rządku” mogło zmienić podejście ludzi do par homoseksualnych, któ‑ re wychowują dzieci. Niestety – film jest przegadany i miałki. Aktorzy robią, co mogą, ale nie mają szans na uratowanie tej produkcji.. Sce‑ nariusz jest po prostu nudny i prze‑ widywalny.Problem tkwi w tym, że nie wiadomo, o czym miało być „Wszystko w porządku”. To ani nie jest, tak do końca, film o dojrzewa‑

Jeśli miała to być komedia, to wyszła wyjątkowo marnie. Jedynie Julianne Moore ratuje sytuację brawuro‑ wym aktorstwem, zupełnie zresztą niedocenionym przez krytyków na rzecz dużo słabiej wypadającej na jej tle Annette Bening. Na dramat z kolei film jest zbyt lekki i powierz‑ chowny. Bohaterowie mogą siedzieć w swoich słonecznych domach i spę‑ dzać czas na roztrząsaniu zwyczaj‑ nych problemów, bo wydają się do tego zaprojektowani. Przez to tracą kompletnie autentyczność, a widz nie wynosi z filmu nic, poza palącym pytaniem: Czy dla fabuły ma jakie‑ kolwiek znaczenie, że główne boha‑ terki są lesbijkami? Te dwie kobiety można by wszak z powodzeniem za‑ stąpić bezpłodną parą. Co prawda, wtedy film byłby jeszcze bardziej sztampowy, ale fabularnie nie stra‑ ciłby zbyt wiele.Mimo to „Wszystko w porządku” ma swoich zagorzałych fanów i zostało obsypane deszczem nagród i nominacji. Niewątpliwie film jest przyjemny dla oka. Sielankowe

omysł jest świetny. Oto mamy główne drama‑ tyczno-komediowe trio: dwie fantastyczne ak‑ torki, Annette Bening („American Beauty”) w roli Nic i Ju‑ lianne Moore („Samotny mężczy‑ zna”) jako Jules, oraz przystojnego Marka Ruffalo („Wyspa tajemnic”) jako wspomnianego wyżej dawcę spermy. Zdawać by się mogło, że to mieszanka wybuchowa. W takim ze‑ stawieniu powinno aż kipieć od emo‑ cji. Bądź co bądź, obie kobiety mają dzieci z tym samym mężczyzną. W dodatku facet zjawia się w ich świecie praktycznie znikąd i zaczy‑ na się w niego wpasowywać, burząc pozorną stabilność. Czyżby w nieźle funkcjonującym rodzicielskim zesta‑ wie jednak brakowało ojca?

widoki, piękni aktorzy i naturalna praca kamery sprawiają, że widz czuje się, jakby podglądał dobrze znanych sąsiadów. Całość zatopiona jest w subtelnej i nienachalnej mu‑ zyce, która zdaje się, podobnie jak cała fabuła, krążyć na paluszkach wokół prawdziwego sedna sprawy. „Wszystko w porządku” miało wiele zadatków, aby być filmem przełomo‑ wym. Niestety, autorka scenariusza Lisa Cholodenko nie sprostała wła‑ snemu pomysłowi – może ją prze‑ rósł, może wystraszył. Faktem pozo‑ staje, że na dobre kino poruszające kwestię par homoseksualnych wy‑ chowujących dzieci musimy jesz‑ cze poczekać. W międzyczasie możemy obejrzeć „Wszystko w po‑ rządku”, uśmiechnąć się trzy razy, widząc potyczki Julianne Moore i Marka Ruffalo i ziewnąć po skoń‑ czonym seansie.

Małgorzata Boryczka

Tak myślimy

43

KULTURALNIE

Nic i Jules są świetnie dobraną parą. Jedna jest lekarką, twardo stąpająca po ziemi… druga – roztrzepaną marzycielką, wciąż poszukującą swego miejsca na ziemi. W słonecznym, idyllicznym domu wychowują dwoje dzieci, wiodąc spokojne, przykładne życie. Do czasu, gdy ich córka Joni (Mia Wasikowska) osiąga pełnoletniość i wraz z bratem postanawia odnaleźć swojego dawcę spermy – bo ojcem przecież nie można go nazwać.


O MUZ YCE Dame”, później z Loopa Scavą i Pe‑ liną w bardziej dynamicznym „Hide”. Do najmocniejszych produkcji tego wydawnictwa należą także stylowe „Soulgate” duetu Wolf Myer Orche‑ stra & Parov Stelar z genialnym wo‑ kalem Lilith, „Stormcloud” od Sally Star oraz otwierające album „As I Li‑ sten” Tyrrela.Dyskusyjną kwestią są natomiast remixy, które nie zawsze wychodzą utworom na dobre. Te ze „Slow Mo” właśnie do tego typu pro‑ dukcji należą. Ich „ofiarą” padł utwór „Coco” ze wspomnianej wcześniej płyty Stelara oraz „My Amy” Louie Austena.

Etage Noir w pigułce

KULTURALNIE

Jak powszechnie wiadomo, siódem‑ ka uważana jest za liczbę szczęśli‑ wą. Po tylu właśnie latach działal‑ ności austriacka wytwórnia Etage Noir wydała swoją pierwszą skła‑ dankę zatytułowaną„Slow Mo Col‑ lection”. Zdecydowanie największą gwiazdą tego labelu (i jednocześnie jego wła‑ ścicielem) jest Parov Stelar, który ostatnio zyskał ogromną popular‑ ność dzięki electro‑swingowym, ta‑ necznym produkcjom oraz energe‑ tycznym koncertom z live bandem. Na „Slow Mo Collection” za sprawą utworu „If I Had You” z 2005 roku przypomina swoje poprzednie, do‑ wntempowe wcielenie oraz udowad‑ nia, że obok swingu nadal tworzy muzykę za jaką cenili go fani jego pierwszych płyt („Letoile”). Drugą osobą, która staje się twarzą (oraz głosem) wytwórni jest Lilja Bloom. Ostatnio oczarowała wszystkich swoim wokalem w tytułowym utwo‑ rze z płyty „Coco” Stelara. Na „Slow Mo Collection” pokazuje swoje zu‑ pełnie inne, emocjonalne oblicze w przejmującym „Mother”. Dzięki temu krążkowi mamy okazję po‑ znać także mniej znanych artystów‑ skupionych w Etage Noir. Na uwagę zasługuje z pewnością Cayetano, pojawiający się na płycie w dwóch odsłonach – najpierw w rewela‑ cyjnym instrumentalnym „Notre

44

„Slow Mo Collection” to pierwsza część muzycznej wycieczki po cie‑ płych, chilloutowych brzmieniach, które zapewne skutecznie poszerzą strefę wpływów Etage Noir Recor‑ dings o kolejnych fanów. Składanki to trudne do oceny wydawnictwa, ale przykład tego albumu pokazuje, jak dobrze mogą pełnić rolę portfolio czy też wizytówki wytwórni.

Etage Noir - Slow Mo Collection” Vol. 1Etage Noir 2011

Anna Fit

Tak myślimy

Co ma COMA

Już odpowiadam. Coma ma zna‑ komitego i utalentowanego front‑ mana – Piotra Roguckiego, który oprócz tego, że śpiewa, gra i recy‑ tuje, ma także od niedawna na swo‑ im koncie pierwszą solową płytę. „Loki – Wizja dźwięku” to 15 ka‑ wałków opowiadających historię pewnego rockowego muzyka. Loki to tajemniczy awanturnik o eks‑ centrycznych poglądach, który swoim zachowaniem wzbudza kontrowersje. Jest jednak bezkry‑ tycznie uwielbiany przez swoich towarzyszy i kochany przez kobie‑ ty. Słuchacze mogą towarzyszyć bohaterowi od chwili podjęcia de‑ cyzji o porzuceniu kariery rocko‑ wej i rozpoczęciu podróży, przez rozmaite etapy jego życia, aż do tragicznego końca. Pierwszy solowy krążek Ruguc‑ kiego to dzieło zaskakujące i in‑ trygujące jednocześnie. Chodzi tu głównie o warstwę muzyczną. Ro‑ gucki wybrał nieco inny klimat niż ten, który prezentuje Coma. Moc‑ ne brzmienia nieco zelżały, nabrały zupełnie innego wymiaru. Poznaje‑ my nie tylko historię Lokiego, lecz także samego Roguckiego. Płytę ciężko sklasyfikować do jed‑ nego tylko nurtu muzycznego, za‑ skakuje bowiem różnorodnością muzycznych rozwiązań. Na krążku


kiem („Argonauci”), muzyką gospel

(genialna końcówka „I’m Not Afraid

of Your Soul”) a także refleksyjne, spokojne i instrumentalne „Plastry miodu” w trzech odsłonach oraz

gitarową „Wizję dźwieku”.

Kilka słów o nim Krążek „Weź Sprawy W Swoje Ręce” to pierwsza odsłona twórczości lu‑

belskiego rapera Endrju. Czterna‑

ście zawartych na niej utworów to

ponad 40 minut, podczas których

autor z młodzieńczą werwą zabie‑ ra nas w muzyczną podróż w głąb

siebie.

Prawdziwą ucztę dla duszy gwa‑

rantuje podejście do rapu samego

autora. Brak tutaj nachalnej, „mo‑ ralizatorskiej misji” czy pogoni za

modnymi w kulturze hip-hopu „tren‑

dami ulicznymi”. Endrju nie „napina się” – po prostu robi swoje i wciela

tym samym w życie tytuł płyty. Już

od pierwszego utworu, „Nikt szcze‑ gólny”, z dystansem, otwartością i szczerością raper przygląda się

sam sobie. Barwą głosu wykonaw‑

Znajdziemy tu również produkcję

samego Endrju oraz dwa instru‑ mentale. Nie zabrakło też koncer‑ towych utworów, jak np. kawałek

„Piona”. Fanatykom skillsów pole‑ cam również kawałki: „To znowu

ona” (prod. DonDe) oraz „Daj jej

siły” ft. Nerw (prod. KMB Produc‑ tions).

Klimat krążka pozwala słuchaczom

oderwać się na chwilę od przytła‑ czającej codzienności i skłania do

autentycznej refleksji. Ciepłe i po‑

zytywne brzmienia idealnie kom‑ ponują się w spójną całość albumu.

Płytę „Weź Sprawy W Swoje Ręce”

polecam każdemu, kto – tak jak

ja – jest fanem dobrze skrojonych,

samplowanych bitów i ciekawych

rymów. Świeżość i różnorodność tematów sprawia, że chce się

do tego krążka wracać. Płyta na

Teksty są wyjątkowo mało poetyc‑

ca przypomina Spinache z jego

pewno zauroczy również osoby,

nie, że są potoczne i czasem wręcz

uroku temu krążkowi dodaje różno‑

rapu, zaś umiejętności wykonaw‑

zasługuje

kilku obiecujących producentów

kie. Można pokusić się o stwierdze‑

ordynarne. Na uwagę z pewnością przedziwna

tekstowo

„Wizja dźwięku”, sarkastyczny „So‑ pot”, elektryzujące „Wielkie K i Nie

najlepszych utworów. Z pewnością rodność bitów, zaczerpniętych od

które nie słuchają na co dzień

cy sprawią, że zawstydzi on nie‑ jednego młodego twórcę.

Krzysztof Misiak

Bielsko”. Nie obaziłabym się, gdyby

cały krążek utrzymany był w moc‑ niejszym, rockowym klimacie. Płyta

jest

dość

wymagającym

wyzwaniem dla słuchacza i zmu‑

sza do skupienia się na przekazie w kontekście całego albumu, ale niech to was nie zniechęca.

Piotr Rogucki

Loki – Wizja dźwięku Mystic Production 2011

Małgorzata Richter

Tak myślimy

45

KULTURALNIE

możemy odnaleźć inspiracje fol‑

SPOŁECZNIE

O MUZ YCE


O MUZ YCE

Jupik: Regeneracja

Ten weteran wielu zażartych bitew (na głosy) ma za sobą niemal 13-let‑ ni staż sceniczny, lecz odsyłanie go do ZUS-u po odbiór artystycznej emerytury byłoby karygodną pomył‑ ką – dużo już za nim, ale równie dużo wciąż jeszcze przed nim.

KULTURALNIE

Jako pierwszy był hip-hopowy skład Prawy Dopływ Wisły (’98-’00), z któ‑ rym Jupik zagrał swój pierwszy kon‑ cert jako support absolutnej legendy rodzimego hip-hopu Paktofoniki. Po kilku innych składach od ’06 trwa ko‑ alicja z wciąż prężnie działąjącą lokal‑ ną imprezą cykliczną Czarna Fiesta, a od ’07 – ogólnokrajową Chonabibe. W trakcie swych muzycznych wojaży Jupik supportował żelazną czołówkę światowego i krajowego hip-hopu, by wymienić tu Snoop Dogga, O.S.T.R., Kaliber 44, Molestę, Tede czy Pezeta.

P

arafrazując klasyka war‑ to jednak zaznaczyć, że ów Jupik, o którym bę‑ dzie tu mowa, to artysta z niemalże zupełnie in‑ nej parafii aniżeli niesławni pionie‑ rzy gatunku gangsta rap, straight outta Compton, N.W.A. Mamy tu do czynienia z muzykiem lubelskim do szpiku kości, gdyż ten emcee, wokalista, hypeman i frontman, znany swoim bliskim i ziomalom jako Jakub Abramiuk, urodził się właśnie w Lubline w skądinąd Or‑ wellowskim roku 1984. W Lublinie się wychował, kształcił ku chwale UMCS-u i w tejże koziołkowej (lecz niekoniecznie Pacanowej) metro‑ polii nadal rezyduje.

Jakub Abramiuk, urodził się właśnie w Lubline w skądinąd Orwellowskim roku 1984. W Lublinie się wychował, kształcił ku chwale UMCS-u i w tejże koziołkowej (lecz niekoniecznie Pacanowej) metropolii nadal rezyduje. 46

Współpracuje również ze śmietan‑ ką polskich poruszycieli czarnych płyt, tj. DJ 600 Volt, DJ Bart czy DJ Holy Honza. Mimo tego, że jako ar tysta wyrósł na hip-hopowym gruncie, aktualnie nad samo rapo‑ wanie Jupik przedkłada melodyjną wokalizę zakorzenioną w tradycji reggae i dancehall. Względem ś wiatop o glądu Jupikowa t wór‑ czość wolna jest od stereotypów gatunkowych w stylu inspirowanej oparami ziołowych czasoumilaczy pochwały materializmu o „sznu‑ rach, furach, pannach i komórach”.

Tak myślimy

Charakteryzuje ją za to duża dawka podnoszącego słuchacza na duchu optymizmu, słonecznej imprezowej aury i pozytywnie nastrajających wibracji. Oprócz stricte solowych dokonań, promienna muzyczna wizja Jupika rozbrzmiewa obecnie najpełniej za sprawą sześcioosobowego bandu o nazwie Herba Micze, któremu on przewodzi.

Oprócz stricte solowych dokonań, promienna muzyczna wizja Jupika rozbrzmiewa obecnie najpełniej za sprawą sześcioosobowego bandu o nazwie Herba Micze, któremu on przewodzi

Muzyka zespołu to pełne klawiszy, saksofonu, perkusji, gitary i oczy‑ wiście nader wszystko basu raso‑ we żywe granie oscylujące wokół roots-reggaeowych klimatów ze sporą dawką dancehallu, dubu, ska i world music. Próżno o tym jednak czytać skoro najlepiej wszystko to usłyszeć na żywo lub via myspace.com/herba‑ micze i myspace.com/jupizzle. Roman Wojciechowski


Skazany na bluesa

SPOŁECZNIE

O MUZ YCE

W

arto zobaczyć film „Skazany na bluesa” i posłu‑ chać najnowszej płyty zatytułowa‑ nej „Muza”, aby wciągnąć się w ten specyficzny, ciężki do podrobienia klimat. Późnym wieczorem dzie‑ siątego kwietnia, po ponad dwu‑ godzinnym koncercie udało mi się przeprowadzić krótki wywiad z Je‑ rzym Styczyńskim – gitarzystą ze‑ społu, którego bez wątpienia można nazwać weteranem wśród członków Dżemu, obok Beno Otręby i Adama Otręby, którzy grają z zespołem od początku. Ofensywa: Czy macie świadomość tego, że przez Wasze teksty i muzykę stajecie się w pewnym stopniu autorytetem dla młodego pokolenia?

Jerzy Styczyński: Młodzież zawsze była częścią kultury. Wśród niektó‑ rych komunistów nazywana była subkulturą, ale nie zmieniało to fak‑ tu, że nadal była (i jest) kulturą. My zawsze graliśmy dla kulturalnej mło‑ dzieży – jakkolwiek by była nazywa‑ na i gdziekolwiek zgromadzona. O.: Czym w ogóle jest dla Pana kultura studencka?

J.S.: Kultura studencka, hmm… Kul‑ tura to po prostu kultura. Do kultu‑ ry studenckiej możemy z pewnością zaliczyć ludzi, którzy są kulturalni, uczestniczą w imprezach kultural‑ nych, organizowanych przez samych studentów, uczelnie czy ośrodki kul‑ tury. Tak, niewątpliwie możemy to zaliczyć do kultury studenckiej. O.: Wróćmy na chwilę do czasów Waszej młodości. Jak Pan sobie przypomina pierwsze imprezy, koncerty? J.S.: Ja sobie wypraszam [śmiech]. O.: Każdy młody człowiek w pewnym momencie życia wpada w wir zabawy. Jak to wyglądało u Pana? Zazwyczaj są to miłe wspomnienia.

żałem, że skakać to można sobie na dyskotece albo przy magnetofonie. Jak szedłem na koncert, to już było dla mnie święto samo w sobie. Fajne instrumenty, muzyka i zespół oczy‑ wiście.

Zawsze uważałem, że skakać to można sobie na dyskotece albo przy magnetofonie. Jak szedłem na koncert, to już było dla mnie święto samo w sobie. O.: Czym dzisiejsza kultura młodzieżowa różni się od tej sprzed 30-40 lat? J.S.: Ja myślę, że studenci zawsze

J.S.: No pewnie, że tak [uśmiech]. Niczym się nie różniłem od innych ludzi w moim wieku. Jak były kon‑ certy, to chodziłem na nie, jak wszy‑ scy. Różniłem się może tylko tym, że wtedy nie szalałem pod sceną, bo mnie bardziej interesowało to, jak muzycy grają. Często po prostu sie‑ działem z otwartą gębą i patrzyłem na to wszystko, co się dzieje na sce‑ nie. Nie chodziłem na koncerty po to, żeby szaleć i skakać. Zawsze uwa‑

byli kulturalni. Może bardziej, może mniej, ale to jest też kwestia cza‑ su. Wiadomo – im więcej zakazów i ograniczeń, tym człowiek jest bar‑ dziej przekorny i arogancki. Teraz można więcej, więc po co być aro‑ ganckim? Chyba, że ktoś jest głupi, no to wtedy tak. O.: Jak według pana młodzi ludzie bawią się na Przystanku Woodstock?

Tak myślimy

47

KULTURALNIE

Dżem to legendarna polska grupa bluesowo-rockowa, której korzenie sięgają 1973 roku. Nazwa zespołu pochodzi od jamu, czyli zbiorowego muzykowania. Większość kojarzy zespół głównie z jego byłym wokalistą – legendą polskiej sceny bluesowej, Ryśkiem Riedlem.


O MUZ YCE

J.S.: Nie dzieje się tam nic więcej niż na innych muzycznych festiwa‑ lach. Można powiedzieć, że to jeden z najspokojniejszych festiwali w Pol‑ sce. Wszyscy ci, którzy uważają inaczej, z jakiegoś powodu nie lubią imprezy i chcieliby ją umniejszyć w jakiś sposób. Ludzie na Przystan‑ ku Woodstock są generalnie grzecz‑ ni i pokojowo nastawieni do siebie nawzajem. Wiadomo, zdarzają się jakieś sporadyczne wypadki, rozbo‑ je czy kradzieże, ale one zdarzają się wszędzie tam, gdzie jest większe skupisko ludzi. Tego nie da się unik‑ nąć. Woodstock pod tym względem jest lepszy, a nie gorszy. O.: A więc powinno być jak najwięcej tego typu festiwali?

KULTURALNIE

J.S.: Oczywiście, że tak! Ludzie po‑ winni mieć zajęcie i chodzić na takie imprezy, wyszaleć się, wyszumieć. Musimy dać im możliwość, a nie cią‑ gle utrudniać dostęp do takiej roz‑ rywki. Bo to jest właśnie kultura dla młodych ludzi.

O.: Czyli kontynuujecie idee Ryśka….

O.: I ciągle was to nie męczy?

J.S.: To są nasze idee. Nasz zespół to Dżem – z Ryśkiem był Dżem i te‑ raz też jest Dżemem. Wiadomo, że Rysiek był wielki i wspaniały, i ko‑ chamy go do dzisiaj, natomiast nie ma go, bo życie tak zdecydowało. A my gramy dalej. Myśmy kiedyś wspólnie zdecydowali, co chcemy robić. I to jest nasza muzyka.

J.S.: Absolutnie nie. Będziemy grali, dopóki będzie się dało, ile tylko bę‑ dziemy mieć sił.

To są nasze idee. Nasz zespół to Dżem – z Ryśkiem był Dżem i teraz też jest Dżemem. O.: Ja zawsze podziwiam zapał, z jakim zespoły, które są na scenie ponad 20 lat, nie zwalniają w pracy i jeżdżą z koncertu na koncert przemierzając tysiące kilometrów.

O.: Mam przez to rozumieć, że robicie to, na czym zależało Ryśkowi? Przecież zawsze na koncertach powtarzał fanom, że będzie grał dla nich do końca J.S.: [Uśmiech] Dokładnie tak samo myślimy. Tak to już będzie wyglą‑ dało.. O.: Czyli na razie nie myślicie o tym, że po 30 latach czas zejść ze sceny i przejść na emeryturę? J.S.: Ale po co? Na emeryturę cho‑ dzą ludzie, którzy planują i mają dość pracy. My nie mamy dość mu‑ zyki. Kochamy to, co robimy.

Ludzie powinni mieć zajęcie i chodzić na takie imprezy, wyszaleć się, wyszumieć. Musimy dać im możliwość, a nie ciągle utrudniać dostęp do takiej rozrywki. O.: Kompletujecie już materiał na nową płytę? J.S.: Pewnie, że myślimy o następ‑ nej płycie, ale nie tak od razu. Nie‑ dawno wyszedł jeden krążek po dość sporym odstępie czasu. Niech się to pokręci, nie jesteśmy aż tak płodnym zespołem, żeby robić płytę za płytą. Zresztą – jak historia poka‑ zuje, zespoły w pierwszym okresie swojego istnienia nagrywają zawsze najwięcej płyt, a potem już coraz mniej. To jest normalna kolej rze‑ czy. Na pewno to nie jest ostatnia nasza płyta. Zresztą mam nadzieję, że chłopcy też tak myślą.

48

J.S: Wiadomo, polskie drogi są do dupy, w dodatku są korki. W związku z tym trasę, którą można pokonać w kilka godzin, czasem pokonujemy w dwanaście. Warunki na drodze by‑ wają różne, często dość uciążliwe: raz upał, innym razem ślisko albo mgła. Ale dajemy radę, bo samo‑ chód mamy dosyć wygodny. Bę‑ dziemy dalej jeździli tam, gdzie są nasi fani.

Tak myślimy

O.: Zatem życzę Wam w dalszym ciągu sukcesów, aby kolejna płyta również odniosła zamierzony efekt, wielu udanych koncertów, jak ten dzisiejszy i dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała: Agnieszka Kołcz


SPOŁECZNIE

O MUZ YCE

Historia pewnego artysty

P

óźny debiut Steve’a nie oznacza jednak, że nie był on związany z mu‑ zyką. Kiedy miał pięć lat, próbował nauczyć się gry na pianinie. Dopiero trzy lata później okazało się, że jego powołaniem jest gitara. Pierwszym nauczycielem gry na tym sześcio‑ strunowym instrumencie był nie byle kto, bo sam K. C. Douglas – twórca legendarnego utworu Mercury Blues, który wtedy praco‑ wał w warsztacie samochodowym dziadka Steve’a. Umiejętność gry na gitarze była jedyną rzeczą, jaką wyniósł z domu trzynastoletni Ste‑ ven. Powodem przedwczesnego usamodzielnienia się była kłótnia z ojczymem. Młody chłopak po ucieczce z domu zaczął prowadzić życie włóczę‑ gi, które prowadzi do dzisiejszego dnia. Niespokojna dusza włóczykija sprawiła, że poznał on wielu cieka‑ wych ludzi. Był muzykiem sesyjnym Janis Jo‑ plin i Joni Mitchell. Legenda głosi, że na swojej życiowej drodze Steve spotkał Kurta Cobaina, z którym się zaprzyjaźnił.Nie obca była mu praca robotnika sezonowego na południu Stanów Zjednoczonych,

producenta muzycznego czy też grajka w paryskim metrze. Nigdy jednak nie czuł potrzeby wydania swoich utworów. Pewnie nie uległo by to zmianie, gdyby nie rozległy zawał serca, którego doznał po przeprowadzce do Norwegii. Wtedy też żona postawiła mu ultimatum – jeżeli Steve nie zacznie nagrywać, czeka go rozwód. W ten oto wymu‑ szony nieco sposób w 2004 roku światło dzienne ujrzała pierwsza płyta Seasick Steve’a – Cheap. Sła‑ wę przyniosło mu jednak dopiero drugie wydawnictwo z 2007 roku, Dog House Music. Był to początek kariery muzyka.

Autentyczny jest również pseudonim artystyczny Steve’a, który rzeczywiście cierpi na chorobę morską. Instrumentarium, którym posługuję się artysta z Oakland, jest dość specyficzne, oprócz tradycyjnych sześciostrunowych gitar można tam znaleźć wiele ciekawych wynalazków.

K

rytycy nie szczędzili pochlebstw i ogłosili odkrycie nowej gwiaz‑ dy. Ironią losu jest fakt, że Steve został odkryty dopiero sporo po swoich sześćdzie‑ siątych urodzinach. Rozwiązał się worek z zaproszeniami, Seasick Steve zaczął pojawiać się w bry‑ tyjskich programach telewizyjnych oraz grać na festiwalach, gdzie zachwycał ludzi swoją naturalno‑ ścią. Steve nigdy niczego nie uda‑ wał, muzyka, którą tworzy, płynie z głębi serca, a jego wizerunek nie . jest owocem pracy stylistów

Tak myślimy

49

KULTURALNIE

Jedna z konserwatywnych teorii muzycznych mówi, że bluesa mogą grać tylko starsi i doświadczeni przez życie muzycy. W tę zasadę doskonale wpisuje się niejaki Steven Gene Wold znany dzisiaj jako Seasick Steve, który swoją pierwszą płytę wydał w wieku 63 lat.


O MUZ YCE

KULTURALNIE

Zniszczone, jedno- bądź też trzystru‑ nowe gitary znalezione na śmietniku to standard dla Steve’a.

głośnym rykiem i niemal rockowym graniem pokazać kontrast swojej osobowości.

Podczas wizyty w znanym progra‑ mie motoryzacyjnym Top Gear arty‑ sta zaprezentował gitarę stworzoną z części samochodu. W tym samym programie muzyk dał się poznać również jako posiadacz setek aut, które, jak twierdzi, kupował za bez‑ cen, a kiedy się zepsuły, pozostawiał na poboczu i nabywał następne.

Dźwięki wydobywające się z instrumentów Steve’a nie są może najczystsze, ale posiadają pewną magię, która sprawia, że słucha się ich z wielką przyjemnością.

Brak przywiązywania się jest jedną z głównych cech Steve’a i nie odnosi się to tylko do samochodów. Ze swo‑ ją drugą żoną miejsce zamieszkania zmieniał 59 razy. Mimo upływu lat artysta zachwyca żywiołowością, a werwy pozazdrościć mu może nie‑ jeden młody muzyk

Dźwięki wydobywające się z in‑ strumentów Steve’a nie są może najczystsze, ale posiadają pewną magię, która sprawia, że słucha się ich z wielką przyjemnością. Zaska‑ kujące jest to, jak piękne kompozy‑ cje można ułożyć grając na jedno‑ strunowej gitarze, którą bluesman zwykł nazywać Diddley Bow. Mini‑ malistyczne instrumentarium Ste‑ ve’a nie oznacza w tym przypadku, że aranżacje należą do prostych i nierozbudowanych. Swego rodza‑ ju dodatkiem do muzyki na płytach Steve’a są opowiadane przez niego historie burzliwego życia, które po‑ magają lepiej poznać i zrozumieć brodatego artystę.

S

Płyty

easick Steve’a opowia‑ dają jego historię. Tek‑ sty piosenek mówią o kobietach, alkoholu, tułaczce i łowieniu ryb, czyli o tym, na czym artysta zna się najlepiej. W muzyce Seasick Steve’a zachwyca to, że ten bro‑ daty siedemdziesięciolatek potrafi przechodzić ze skrajności w skraj‑ ność. W jednej chwili jest spokoj‑ ny i liryczny, czym może rozczulić odbiorcę tylko po to, aby później

50

W 2008 roku miała miejsce pre‑ miera wydawnictwa Seasick Ste‑ ve’a pod tytułem I Started Out With Nothin and I Still Got Most of it Left. Tytuł płyty dobrze odda‑ je podejście bluesmana do sławy,

Tak myślimy

która spadła na niego w jesieni ży‑ cia. Niezliczone ilości sprzedanych płyt i nominacja do Brit Award nie przewróciły mu w głowie, wciąż po‑ zostaje wierny znoszonym ogrod‑ niczkom, zdezelowanym gitarom i chevroletowi z ’51. Dominik Łotysz


Przyspieszony powrót do życia na wolności poprzez granie w teatrze? Taką możliwość dostali osadzeni Aresztu Śledczego w Lublinie. Wiele osób interesujących się sztuką lub zajmujących się resocjalizacją z zaciekawieniem przyglądało się temu eksperymentowi, jakim jest Teatr pod Celą. Po kilku latach istnienia grupy przychodzi czas na refleksję.

C

ztery lata temu byłam na pewnej premierze. Odbywały się właśnie Konfrontacje Teatralne, a ja byłam opiekunką jednego z występujących na festi‑ walu teatrów. W trakcie spotkania dla wolontariuszy, przyszła do nas młoda dziewczyna i ogłosiła nam z uśmiechem, że każdy chętny może pojechać na spektakl do Aresztu Śledczego, wystarczy dowód osobi‑ sty i wcześniejsza rezerwacja miej‑ sca w autokarze, który wyjedzie spod Centrum Kultury i dowiezie widzów pod drzwi aresztu. Zgła‑ szam się, nie wiedząc, na czyj i jaki spektakl mam jechać. Jest rok 2007. Przy wejściu do aresztu na ulicy Południowej dwóch jego pracowni‑ ków zbiera nasze dowody. Po kilku minutach można wejść do pokoju ze szklanymi przedziałami, to sala odwiedzin. Słyszę pytanie: „Czy spośród więźniów jest ktoś skazany za morderstwo?”. „Nie, nie ma” od‑ powiada ktoś kompetentny. Znowu czekamy kilka minut. Dopiero po chwili z jednego budynku do dru‑

giego idziemy pod opieką mundu‑ rowych. Długie i żelazne procedury wymagają cierpliwości, ale i wzma‑ gają ciekawość. Gdy przechodzimy między budynkami wyrastają nam nad głowami druty kolczaste. Na ziemi kwitną kwiatki. Kawałek zie‑ leni silnie kontrastuje z surowymi budynkami aresztu. W końcu do‑ cieramy do czarnego pokoju z krze‑ sełkami po bokach i podestem na środku. Kilka słów przemowy. Ska‑ zani sami przygotowali inscenizację, pokryli niemałą płaszczyznę po‑ mieszczenia czarnymi materiałami. Zaczyna się! Nie jestem w areszcie… jestem w teatrze! „Lizystrata” Arystofanesa została przeniesiona we współczesne czasy więziennej rzeczywistości. Świetna komedia, śmiech i aktorzy-amato‑ rzy, grający całym sercem. W tle na dwóch ekranach wyświetlają się od czasu do czasu zabawne teksty na‑ pisane grypserą przez osadzonych. Bawiłam się świetnie jako widz, a ak‑ torzy doskonale czuli się na scenie.

Spektakl wykreował Łukasz Witt-Mi‑ chałowski – młody i zdolny reżyser, tworzący w Lublinie. Przedstawie‑ nie, jak wszystko co dobre, szybko dobiega końca. Rozlegają się duże brawa, a później komunikat. Pra‑ cownik aresztu prosił o pozostanie na miejscach przez kilka minut, po‑ nieważ skazanych należy zamknąć w celach. Dopóki się tam nie znajdą, opuszczenie przez nas pomieszcze‑ nia może być niebezpieczne. Te sło‑ wa były jak zimny prysznic.

Na czas spektaklu zapomniałam, gdzie jestem. Byłam świadkiem jednego z bardziej kontrowersyjnych przedsięwzięć teatralnych Lublina i realizacji bardzo ciekawej koncepcji resocjalizacyjnej. Skazani z chęcią biorą udział w więziennym teatrze. Gra nie tyl‑ ko pomaga pozbyć się nudy. Dzię‑

Tak myślimy

51

KULTURALNIE

SPOŁECZNIE

Teatr pod celą


ki takiej działalności więzień może wcześniej opuścić areszt. Poza tym, jak wspomina jeden z uczestników projektu, nawet służ‑ ba więzienna patrzy na nich w tro‑ chę inny, bardziej ludzki sposób. Dariusz Jeż był jednym z osadzo‑ nych kiedy padła propozycja utwo‑ rzenia więziennego przedsięwzięcia. Zaczął w Teatrze pod Celą. Po opuszczeniu aresztu dostał propozycję gry w profesjonalnych przedstawieniach od Łukasza Wit‑ ta-Michałowskiego. Przyjął ją i dziś można go oglądać w takich spekta‑ klach Sceny Prapremier InVitro jak: „Ostatni taki ojciec” czy „Zły” (spek‑ takl na podstawie wątków zaczerp‑ niętych z jego życia). Choć sam Da‑ rek nie wierzy w resocjalizację.Teatr pod Celą był świetnym pomysłem.

Więźniowie przygotowywali coraz to nowe spektakle z okazjiróżnych wydarzeń (m.in. pomagali zbierać pieniądze dla powodzian). Wystawi‑ li „Lizystratę”, „Rozmowy z katem”, „Siedem twarzy” i „Zielonego kap‑ turka”. Przy pierwszym spektaklu reżyserią zajął się wspomniany już wcześniej Łukasz Witt-Michałowski. Następne przedstawienia przygo‑ towywane były już przez więźniów. Scenariusz do „Rozmów z katem” przygotował jeden ze skazanych Zbigniew K. Po przeniesieniu Zbi‑ gniewa K. do innego aresztu na Lu‑ belszczyźnie teatr przestał działać. Był rok 2010.

Kamila Olech

KULTURALNIE

O LI T ER AT UR ZE minalnej,zaś niedawno ukazała się jego bluesowa płyta Let Them Talk?

Sprzedawca broni (org. The Gun Seller) to pisarski debiut Lauriego z 1996 roku. Na język polski książka została przetłumaczona przez Jacka Koniecznego.

Zabawmy się!

H

ugh Laurie. Wszyscy go znamy z fenome‑ nalnej roli ekscen‑ trycznego mizantropa doktora Housa. A czy ktoś wie, że ma on na swoim kon‑ cie również autorstwo powieści kry‑

52

Udało mu się przełożyć niebanal‑ ne żarty i zabawy słowem. Zwykle książki czyta się w ciszy, delektu‑ jąc się każdym słowem. Tutaj nie sposób przyjąć takiej postawy. Gdy pochłaniałam każdą kolejną stro‑ nę kryminału, czytał ze mną cały dom.Czy to jest literatura ambitna? Nie. Doskonale poprawia humor, cieszy, nie jest banalna, ale nic wię‑ cej. Fabuła kręci się wokół bohater‑ skiego ochroniarza, eks-żołnierza, którypostanawia zbawić świat. Są też dwie kobiety. Jedna chciwa, ale za to piękna. Są amerykańscy żoł‑ nierze, interes narodowy, handel bronią i wielkie pieniądze. Jest też zakończenie, którego czytelnik nie

Tak myślimy

do końca się spodziewa. Poza tym Laurie zachował się jak prawdziwy patriota: Amerykanie są źli, a Angli‑ cy zbawiają świat od nastawionych na luksus i konsumpcje panów, któ‑ rym się zdaje, że mogą wszystko. Może właśnie na nieambitności książki polega urok. Laurie musiał się świetnie bawić, tworząc kolejne kluczki w fabule lub dodając barwy postaciom. Gdy poznajemy każdego z bohaterów myślimy, że wiemy, jaką jest osobą. Postaci nie lubimy lub im współczujemy. Momentami nawet czujemy zapach pięknej i tajemni‑ czej Amerykanki, zupełnie jak głów‑ ny bohater – Thomas Lang. Jesteśmy w stanie wyobrazić sobie wiecznie porządnego i wzorowego wręcz Sa‑ lomona – służbisty, od którego wieje dystansem, powagą i nie wierzymy, że ten człowiek, który wiecznie ma jedną minę – poker face – jest w sta‑ nie czymś się przejmować.

Po wszystkich wybuchach śmie‑ chu mamy nieodparte wrażenie, że wszystko się kończy nie tak, jak po‑, winno, ale zdecydowanie za szybko


Oprócz zabawy autora widać jego przygotowanie i erudycję. I nie mam tu na myśli jedynie odwołań do tra‑ dycji literackiej, ale język fachowy, jakim posługują się sprzedawcy broni. Wszystko to sprawia, że ktoś, kto tęskni za humorem pierwszej serii kultowego serialu House, kry‑ minał ten pochłonie z przyjemno‑ ścią. I z radością odkryje, że aktor jest równie błyskotliwy jak boha‑ ter, którego gra. Sprzedawca broni to książka dobra na każdą chwilę, a zwłaszcza wtedy, gdy chcemy za‑ pomnieć o Bożym świecie.

Kinga Gruszecka

Goraczkowe podroze

B

iała gorączka, jak moż‑ na wyczytać z książki Jacka Hugo-Badera, to delirium, stan upoje‑ nia alkoholowego, mo‑ ment, w którym człowiek nie jest

już w stanie zapanować nad sobą. Coś na kształt „białej gorączki” to‑ warzyszyło mi przez kilka dni, które urozmaicałam sobie lekturą repor‑ taży prosto z Rosji. Rosyjska rzeczywistość Hugo-Ba‑ dera nie jest bynajmniej tą Rosja, którą znają Polacy. To kraina dzika, tajemnicza, położona gdzieś w głębi kontynentu. Reportażysta „Gazety Wyborczej”, gdzie określają go mia‑ nem „specjalisty od Rosji”, zabiera czytelnika w szaloną i jednocześnie niebezpieczną podróż zdezelowanym łazikiem po miejscach, o których się nie mówi, o których się nawet nie wie, że istnieją. Autor „Białej gorączki” stawia czo‑ ła rosyjskim raperom, dzięki czemu czytelnik może „liznąć” nieco rosyj‑ skiego hip-hopu; trzymając za rękę, przeprowadza przez świat ludzi zaka‑ żonych wirusem HIV, wytrwałym ser‑ wuje nawet wywiad z rosyjską miss narkomanów! Hugo-Bader, któremu udało się wniknąć w sam środek ro‑ syjskiej duszy, opowiada o tamtej‑ szych mesjaszach, mieszkających daleko od cywilizacji. Prowadzi do szamańskich siedzib i pozwala czytel‑ nikowi na uczestnictwo w rytuałach oczyszczenia ducha oraz… oczysz‑ czenia samochodu. Podczas lektury poznajemy nie tylko bezdomnych Rosjan, ale i przyczyny ich bezdom‑ ności, dowiadujemy się też, dlaczego Bajkał uważany jest za święty. Reportaże są szalenie plastyczne – oddając się lekturze, można z ła‑ twością wyobrazić sobie wszystko to, co Hugo-Bader opisuje. Podczas spotkania z książką nachodzi czytel‑ nika wielka ochota na zjedzenie eg‑ zotycznego omula, którego pałaszu‑ je reportażysta, czuje się też zapach kadzideł w chałupie plemiennego szamana. Autor „Białej gorączki” bawi się for‑ mą swoich reportaży. Każdy z nich oparty jest na jakimś pomyśle, nie‑ mal barokowym koncepcie. Raz jest

to wcieleniówka, podczas której po‑ dróżnik „Gazety Wyborczej” prze‑ biera się w znalezione na śmietniku ciuchy i postanawia na ten jeden dzień w życiu zostać bezdomnym po‑ szukiwaczem przygód na rosyjskim śmietnisku. Innym razem swojej re‑ portażowej opowieści nadaje kształt mini-słowniczka rosyjskich hipisów i, opowiadając o znaczeniu słowa, opo‑ wiada o historii jego użytkowników.

Tu nie ma miejsca na nudę, słowa układają się w zdania, a zdania w teksty, które czytelnik pożera w całości! Bo reportaż nie umarł, nawet się nie zestarzał, ba, ma się całkiem dobrze. O dobrej kondycji polskiej literatury faktu świadczy chociażby owa książka. Hugo-Bader jest nie tylko pisarzem, sprawnie posługującym się polszczy‑ zną i potrafiącym precyzyjnie wyra‑ żać swoje myśli, ale także wielkim szczęściarzem. Gdzie się nie pojawi, tam znajduje temat, w dodatku świet‑ ny temat. Być może dlatego, że nie tylko nie boi się ludzi, ale napraw‑ dę ich lubi. A lubić ludzi, to znaczy umieć o nich opowiadać. Autor „Bia‑ łej gorączki” jest świetnym obserwa‑ torem, niezrównany opowiadaczem i magikiem, potrafiącym wyczarować z tego, co zobaczył i z tego, o czym usłyszał nierealną, zapierającą dech opowieść, od której nie będzie się można oderwać.

Olga Tarasiuk

Kinga Gruszecka

Tak myślimy

53

KULTURALNIE

i że ktoś zagrał nam na nosie, bo nic z tego, co myśleliśmy, się nie zgadza.

SPOŁECZNIE

O LI T ER AT UR ZE


WERNISA Ż

Świat Rewolucji Ryszard Kapuściński fotografem

KULTURALNIE Foto: Ryszard Kapuściński Copyright by the Estate of Ryszard Kapuściński

54

Tak myślimy


KULTURALNIE

SPOŁECZNIE

WERNISA Ż

Tak myślimy

55


KULTURALNIE 56

Tak tworzymy


KULTURALNIE

SPOŁECZNIE Wernisaż

K

laudia Olender, rocz‑ nik 1986. Z urodzenia i z wyboru lublinianka, chociaż silną więź od‑ czuwa również z Krako‑ wem. Studentka teatrologii, filologii polskiej na UMCS. Entuzjastka eks‑ perymentów z pogranicza szeroko pojętej sztuki. Uwielbia teatr, zabawy językiem, kawę, reportaże, zapach świeżo krojonych ogórków, muzykę. W wolnych chwilach ćwiczy strzelanie z migawki, rysuje, bawi się w teatr. Ma uczulenie na dźwięk budzika.

Tak tworzymy

57


OP OWI A DA NIE

OPOWIEŚĆ O LISIE I ZAJĄCU WERSJA KLASYCZNA

Z

ając pracował w pocie czoła przez całe upalne lato. Zbudował solidną chatę w lesie i zebrał

zapasy na srogą zimę. „Głupi zając” – pomy‑ ślał lis, który okres wakacji spędził na tańcach

i spożywaniu destylowanego soku z jagód. Kie‑

dy nadeszły deszcze, śnieg i mróz, zając schował się do chaty i kosztował zapasy, a lis umarł z głodu i zimna.

Wersja dostosowana do polskiej rzeczywistości

Końcowy, który jednoznacznie wykazał, że winnym tej wiel‑ kiej katastrofy był pijany pilot oraz fatalny stan techniczny bociana. Tymczasem w naszej zaprzyjaźnionej krainie pa‑ nowało bezkrólewie. W nadchodzących wyborach na króla lasu zmierzyło się dwóch odwiecznych rywali: poplecznik lisa – wąsaty żubr oraz dotychczasowy Książę – jedyny ży‑ jący kaczor z rozbitego już królewskiego rodzeństwa. W tle wyborczej wojny domowej niepostrzeżenie wprowadzono kolejną uchwałę, na mocy której każdy z członków rodziny

Zając pracował w pocie czoła przez całe upalne lato. Zbu‑

królewskiej i jego świty miał dostać 250.000 jagód i żołędzi

„Głupi zając” – pomyślał lis, który okres kanikuł spędził na

niej katastrofie.

dy nadeszły deszcze, śnieg i mróz, zając schował się do

Nadeszło lato, zając wziął się z zapałem do jeszcze cięższej

dował solidną chatę w lesie i zebrał zapasy na srogą zimę.

tańcach i spożywaniu destylowanego soku z jagód. Kie‑ chaty i kosztował zapasów. Zaś drżący z zimna i głodu lis

KULTURALNIE

zwołał konferencję prasową. Obwieścił powstanie nowej

politycznej partii lisów, która miała walczyć o sprawiedli‑ wy podział leśnego majątku na rzecz wyrównywania szans

i dobra lasu. TVN 24, Polsat News i TVP INFO non stop relacjonowały na żywo lisie wiece wyborcze, na których potępiano zajęczą burżuazję, nieczułą na los biednego, wy‑

zyskiwanego przez świat, zziębniętego lisa. Leśna opinia publiczna była zszokowana tym kontrastem – jak to moż‑ liwe, że w środku europejskiej puszczy, u progu trzeciego

od zajęczej społeczności za stratę najbliższych w tej bocia‑

pracy. Od teraz musiał zbierać zapasy nie tylko dla siebie, ale także na rzecz budowy lisiej wizji tworzenia państwa dobrobytu oraz na wypłatę rekompensat. Tymczasem za siedmioma morzami, za siedmioma górami, za krajową siódemką, w Europejskim Imperium działo się bardzo źle. W zachodniej krainie (słynącej ze swych magicznych ziół) le‑ śno-unijna Komisja stwierdziła, że Europejski Spichlerz jest prawie pusty. Większość zapasów Imperium Europejskie‑ go przeżarło stado świń z germańskich równin. W związku

tysiąclecia, istniały jeszcze tak wielkie różnice społeczne.

z tym wprowadzono podatek ekologiczny dla wszystkich

Po wygranych wyborach lis stanął na czele sformułowa‑

go lisa. Na mocy tego magicznego dekretu każdy zając miał

miała się zająć zajęcza społeczność. Lis w swoimexposè

swojej spiżarni utrzymuje nie tylko lisa, ale także jego feu‑

nej przez siebie Rady Przyjaciół Lisa, której utrzymaniem obiecywał zrobienie z lasu drugiej zielonej wyspy. Oświad‑

czył, że należy na nowo stworzyć podstawy ekonomiczne lasu i wprowadzić specjalne zobowiązania dla dobra leśnej

społeczności. Następnego dnia koalicja lisów i ludowych żuków-gnojarzy uchwaliła w leśnym parlamencie ustawę, która nakazywała wszystkim zającom przekazać w formie

podatku 23% swoich zapasów do Centralnego Spichlerza.

Biedny zając w środku zimy spoglądał na swoje uszczuplone zapasy, które ledwie starczą mu do wiosny. Tymczasem lis wraz przyjaciółmi wydawał zajęcze zapasy na swoje nowe

powozy oraz wycieczki do Egiptu dla swych lisic.Na począt‑ ku wiosny leśną społeczność spotkała wielka tragedia. Pa‑

leśnych wasali – w tym dla naszego znajomego, kaszubskie‑ płacić za to, że żyje i oddycha. Od tej pory zając z zapasów dalnego pana – europejskiego wilka. Powoli, nieubłaganie zbliża się kolejna zima – lisy, wilk, niedźwiedź, glonojad, kaczki i żubry siedzą wygodnie w swoich wielkich, leśnych pałacach i zajadają się smako‑ łykami. Tymczasem zając, po całym lecie ciężkiej pracy oraz opłaceniu wszystkich podatków, przymiera głodem i w kon‑ sekwencji zostaje eksmitowany ze swojej chaty. A morał z tej bajki jest jeden,

nujący do tej pory kaczy król i jego świta umarli. W czasie

I to wszystkim nam znany,

król rozbił się swoim rządowym bocianem. Wszczęto śledz‑

Największym złodziejem,

-owskiej dynastii. W leśnej telewizji publicznej w swojej

Jest złodziej przy władzy.

zapytał wprost: „Czy awaryjne lądowanie Bocian 154 było

KONIEC.

niedźwiedzia komisja śledcza przedstawiła swój Raport

Rafał W. (chester)

powietrznej wędrówki do jamy czerwonego niedźwiedzia two, na czele którego stanął sam cesarz-niedźwiedź z KGB‑ cyklicznej audycji „Warto se Poględzić” redaktor Glonojad

tylko nieszczęśliwym wypadkiem?”. W tym samym czasie

58

Tak tworzymy


OP OWI A DA NIE

POWRÓT

W miejscu, gdzie stał podróżny, słychać było delikatny szept strumyka szemrzącego na gładkich i lśniących kamieniach. Jego nurt, zataczając delikatne meandry pośród zagonów ziemi i wysokich traw, znikał gdzieś między pierwszymi opłotkami wioski. Wieczorem od strony domostw, pochylonych w bezład‑ nej gromadzie, przygarbionych piętnem minionych wio‑ sen i zim, dobiegał niewyraźny gwar. Stojąc na wzgórzu i patrząc na swoje rodzinne strony, Jan nie był w stanie rozpoznać konkretnych głosów, słyszał jednak zdradza‑ jący podniecenie rejwach. Widział dym, który niczym szary i eteryczny welon powiewał nad jedną z chat. Była to chałupa stojąca na skraju wioski, tuż przy stru‑ myku, za którym rozpościerało się królestwo łąk. Podróżny wiedział, że przed frontem tej krytej słomianą strzechą budowli znajduje się stary orzech, obejmujący gałęziami i zatapiający w swym cieniu niemal całe po‑ dwórko. Słońce rozpostartymi, radosnymi promieniami dotykało jedynie drzwi stodoły oraz ściany skromnej obórki. Jan pamiętał to wszystko, mimo że nie był tu‑ taj od dwudziestu pięciu lat. Trudno byłoby zapomnieć rodzinne obejście nawet po stu latach nieobecności. Nareszcie dotarłem, pomyślał Jan, oparłszy się na po‑ dróżnym kiju, towarzyszącym mu od kilkunastu dni. Od opuszczenia skalistych wybrzeży Krymu minęły już trzy lata. Wędrując tak długo, Jan wielokrotnie wyobrażał sobie, co poczuje, gdy w końcu stanie w tym miejscu i spojrzy na rodzinną wieś. Czy w ogóle ją tam zastanie? Kto wie, co działo się w kraju, z którego wyrwano go przemocą. Wielu z jego kompanów zginęło, zamknęły się nad nimi wody Morza Czarnego, otuliły ich trawy stepów. Gdzieś tam daleko, na wschodzie, leżeli jego towarzysze broni, przyjaciele. Tak jak on oderwani od stron ojczystych, bliskich osób, od całego znanego im życia, przeszkoleni i wtłoczeni w ciasne, uwierające znienawidzonymi barwami mundury. Im też, tak jak jemu, mówiono wiele, rosyjskie słowa dotej pory brzęczały w uszach, raniły znajomym dźwię

iem, wywoływały wspomnienie bezsilności i gniewu. Gdy tylko przypominał sobie ostre głosy przełożonych,

szczeknięcia rozkazów, słyszał zgiełk bitew, huk armat, krzyki wypadających za burty ludzi. Widział powiewa‑ jące bandery, na których czyjeś spracowane i niewinne

ręce wyszywały półksiężyce. Ten znak nigdy nie stał się dla niego synonimem zła, nie czuł gniewu widząc

tureckich żołnierzy, nigdy nie był posłusznym ani wzo‑ rowym sołdatem. Carat wywoływał nienawiść, stając się jej adresatem.

To, co czuł w tej chwili, było silniejsze, niż się spodzie‑ wał. Gdy miesiąc temu, po raz pierwszy po wielu latach,

jego stopy dotknęły ojczystej ziemi, a uszy pochwyci‑ ły strzępy polskiej mowy, ogarnęła go euforia. Mimo

zmęczenia w jego duszy coś się obudziło, poderwało i,

podskakując ze szczęścia, napełniło zbolałe, wyczer‑

pane ciało energią. To właśnie na granicy dostał nowe

buty, wystrugano mu kij oraz zarzucono na plecy derkę,

którą teraz zdjął i trzymał w jednej ręce. Wtedy po raz pierwszy od opuszczenia rodziny słyszał radosne, swoj‑

skie „Niech będzie pochwalony!”. Był przekonany, że nie może już doznać większego wzruszenia – mylił się. Jan chłonął wzrokiem rozmazujący się obraz doliny

skąpanej w płomieniach zmierzchu, w gęstej brodzie zniknęły pierwsze łzy. Ścisnął mocniej kostur i, przeła‑

mując niemoc oraz wzruszenie, uczynił krok do przo‑ du, nie chciał, aby na wzgórzu zastała go ciemność

nocy. Wszedł na ścieżkę prowadzącą prosto do leżącej

w dolinie wioski i, z sercem trzepoczącym niczym po‑ chwycony w pajęczynę motyl, z każdym dotykiem stopy przypominał sobie to wszystko, co było mu tak drogie, tak odległe i tak miłe. Jan wracał do domu.*

Marysia promieniała, czekała na ten dzień od dzieciń‑ stwa, w wyobraźni widziała go najpiękniejszym w ca‑ łym dotychczasowym życiu. Co wieczór modliła się do

obrazu Najświętszej Panienki o to, aby tego jednego,

jedynego dnia cieszyła się z nią cała natura i wszyscy ludzie! Modlitwy zostały wysłuchane, piękna, słonecz‑

na pogoda sprawiała, że od rana mieszkańcy wioski chodzili uśmiechnięci, psy jak na komendę machały

ogonami, dając upust swej radości, ptaki występowały

na solowych recitalach, w duetach, jak również koncer‑ towały całymi chórami. Dookoła krzątających się uko‑ chanych przez Marysię osób zabrzęczała od czasu do

czasu jakaś oddalona od pasieki pszczółka, jakby ona także chciała zaczerpnąć nieco z tej pięknej, radosnej i świątecznej atmosfery.

Tak tworzymy

59

KULTURALNIE

J

an spojrzał na rozciągającą się przed nim do‑ linę. Zachodzące słońce ubarwiło ją niebiań‑ skim ogniem, który nie spalał, a rozświetlał. Skoszone łąki, upstrzone stogami siana, sprawiały wrażenie mitycznych obozowisk, na których zamarli podróżni układają się do snu. Doj‑ rzewające zboże złociło się w rubinowych promieniach i delikatnie kołysało na wietrze, niczym dotknięte pieszczotliwą dłonią rusałki.


OP OWI A DA NIE

Z

achwycona i wzruszona dziewczyna zdawa‑ ła się nie dostrzegać podenerwowanej bab‑ ci, usiłującej dopilnować, aby jadło i napitek znalazły się jak najszybciej w obejściu oraz zafrasowanego dziadka, zbijającego razem z sąsiadem ławy i stoły, mające wkrótce znaleźć się na środku podwórza. Najładniejszy z nich, szeroki i dębo‑ wy, stał już pod orzechem – to przy nim siedzieć miała młoda para. Rozmarzone oczy Marysi nie dostrzegły również matuli, która chyba jako jedyna nie zdradzała żadnych emocji. Ze spokojem mieszała bigos stojący w wielkim garnku na środku kuchni.

KULTURALNIE

Jagosia, bo tak nazywała się matka Marysi, od czasu, gdy opuścił ją mąż, zamknęła się w sobie, nie pozwalając innym na poznanie tego, co skrywało jej serce. Bardzo różniła się od sąsiadek – wiejskich bab uwielbiających plotkowanie, krzyki i karczemne tańce. Mimo różnic ko‑ biety ze wsi szanowały ją jako osobę bardzo pobożną. Ja‑ gosia sama jedna dbała o figurkę Najświętszej Panienki stojącą na skraju wioski. Codziennie przynosiła i składa‑ ła u jej stóp świeże kwiaty, dekorowała pomnik wiankami i bukietami, nigdy nie zapominając o modlitwie. Dzisiaj, gotując weselny bigos, także szeptała kolejne zdrowaś‑ ki, pogrążona w różańcowych rozważaniach. Jej palce trzymające drewnianą łyżkę, przebiegały jednocześnie po paciorkach, jakby całe życie nie robiły nic innego. Wesele miało odbyć się wieczorem, jednak wszystkie przygotowania trzeba było zakończyć wczesnym popo‑ łudniem, aby domownicy zdążyli założyć odświętne stro‑ je i w spokoju mogli czekać na pana młodego. Przyszłym mężem Marysi był Antek, chłopak postawny i urodziwy, mieszkający na drugim końcu wioski. Każdy, kto widział ich razem, zgodnie twierdził, że tak dobranej i uroczej pary we wsi jeszcze nie było. Jagosia, patrząc na zako‑ chanych, powtarzała często jedno zdanie: Gdyby tylko ojciec mógł was zobaczyć... Wtedy na jej ustach miejsce ciepłego uśmiechu zajmował inny, pełen smutku i no‑ stalgii. Tęsknota za mężem, którego pożegnała w tak młodym wieku, była niezwykle silna i zupełnie niezro‑ zumiała dla innych. Sąsiedzi niejednokrotnie radzili jej, aby wzięła sobie innego. Chłop na gospodarce jest nie‑ zbędny, powiadali. Sami nie dacie rady. Bezskutecznie. Nie jestem wdową, niezmiennie odpowiadała Jagosia. Goście zebrali się już w obejściu, muzykanci ustawiali instrumenty na podeście, zaś państwo młodzi wchodzili właśnie przez bramę na podwórze. Śmiechom i wiwatom nie było końca. Marysia ze łzami w oczach spoglądała po tych wszystkich znanych jej od dawna twarzach. Nie mogła uwierzyć, że ci wszyscy ludzie naprawdę cieszą się jej szczęściem.

60

Tak tworzymy

Rubinowe słońce chowało się za widnokręgiem, a kiedy kapela zagrała pierwszego oberka, wśród gości powstał rwetes, chłopi chwytali za ręce najbliższe im panny i wi‑ rując, porywali je do tańca. Cóż to był za widok! Kolo‑ rowe spódnice, ślicznie haftowane chustki i dziewki jak malowane! W blaskach zawieszonych na tyczkach lamp wyglądały jak boginie, rusałki, które przybyły uwodzić wiejskich chłopców. Zresztą... kto wie? Może i była tam wśród nich jakaś nimfa, sylfida z pobliskiego lasu? Młodzi niestrudzenie tańczyli, podczas gdy starsi go‑ ście prowadzili ożywione debaty przy stołach suto zasta‑ wionych mięsem, wszelakimi warzywami oraz krzepką księżycówką, która rozgrzewała serca, rozpalała umysły i rozwiązywała języki. Zabawę z honorowego miejsca obserwowała Jagosia. Gospodyni miała przerwę w nadzorowaniu ceremonii. Z lubością przypatrywała się pięknie wystrojonej cór‑ ce, która niby lekki i zwiewny ptaszek fruwała pośród najbardziej dorodnych młodzieńców. Każdy z chłopców chciał choć na chwilę, ledwie na jeden taniec, porwać pannę młodą, śliczną Marysię. Ta jednak zawsze, choć‑ by tańczyła z najbardziej krasnym kawalerem, szukała oczami Antka, przesyłając mu spojrzenie tak gorące i pełne miłości, iż zdawać by się mogło, że pan młody od tego wzroku spłonie. Jan stanął przed furtką i niepewnie spoglądał na znajo‑ me kontury chałupy i zabudowań gospodarskich, nie po‑ znawał tylko podwórka, które zawsze puste, teraz było pełne ludzi. Odgłosy radości wskazywały na to, że ktoś wyprawia wesele. Będzie to Marysia?, powiedział sam do siebie i uczuł nagle ścisk w piersiach, jakieś klesz‑ cze uchwyciły gardło i wytoczyły łzy. Przypomniał so‑ bie swoją córeczkę, trzymaną przez matkę na rękach, wyrywającą się, wyciągającą swe drobne dłonie i spo‑ glądającą na odchodzącego ojca wzrokiem bezbronnej i nieuświadomionej istoty. Tak patrzy porzucony pies na znikającego w oddali człowieka, który do niedawna był przecież jego przyjacielem. Marysia, tak jak zostawione zwierzę, szarpała się, usiłując zrobić choć krok naprzód. Powróz upleciony z ramion matki trzymał ją mocno, nie pozwalał na pogoń, na ostatni uścisk i pocałunek, ani nawet na inny widok niż ten z perspektywy drogi przed domem. Ojciec zniknął za zakrętem i tak Marysia musia‑ ła go zapamiętać. Jan otworzył furtkę i chwiejnym krokiem wszedł na po‑ dwórze. Zobaczył przed sobą klepisko, na którym wy‑ prawiano tańce, stoły z siedzącymi przy nich gośćmi, z każdym kolejnym krokiem dokładniej widział jedzące, pijące, śmiejące się i rozmawiające osoby. Jego zmęczo‑


OP OWI A DA NIE

ne spojrzenie nabrało sił, napędzane nadzieją i przestra‑ chem, prześlizgiwało się po twarzach zgromadzonych, kogoś szukając. Nareszcie zatrzymało się na wpatrzo‑ nych w Jana, pięknie zielonych oczach. Nie spuszczając wzroku, zbliżał się prosto do tych dwóch zwierciadeł odbijających ciemne, letnie liście dębów i buków. Szedł bezpośrednio ku dwóm studniom przekazującym ziemi obrazy gałęzi nachylonych nad ich wąskimi kopułami. Znał te kolory i choć nie widział ich od tak dawna, roz‑ poznał je od razu. Zatrzymał się przed Jagosią, uklęknął i zbliżając swoją zniszczoną przeciwnościami losu twarz do jej zmęczonego samotnym życiem lica, zajrzał wprost do tych studni, spojrzał w zwierciadła i – widząc letnie drzewa – powiedział: Wróci... Zanim zdążył dokończyć, Jagosia rzuciła mu się w objęcia i bezgłośnie roniąc łzy, głaskała jego ramiona, włosy, plecy, dłonie, jakby chcia‑ ła sprawdzić, czy to rzeczywiście on – jej mąż.

Wzruszający dzień, pomyślał Jan. Leżał w swej wła‑ snej chałupie, na łóżku tak często widzianym w snach, przypominającym o rodzinie i domostwie, tam, gdzie człowiek zapominał o wszystkim poza wolą życia i wal‑ ki. Udało mi się, wróciłem. Ach, jak dobrze, powiedział, uśmiechając się.

oście dopiero po chwili zauważyli, że coś się wydarzyło. Ktoś gestem uciszył muzy‑ kantów, inny zawołał państwa młodych, oddalających się na samotny spacer. Ma‑ rysia i Antek niechętnie zawrócili do tłu‑ mu, który kipiał pełnymi podniecenia szeptami. Idąc do centrum zbiegowiska, słyszeli urywane wypowiedzi: Wrócił! To on, na pewno on! Kto? Jan! Ojciec, wrócił na wesele córki!

Gdy sen pochylił się nad weteranem i już miał przykryć go narzutą pełną marzeń, Jan poczuł nagle ostry ból brzucha. Syknął przez zęby i odruchowo podkulił nogi – nie pomogło. Czuł w trzewiach palące i ostre cięcia, jakby ktoś przesuwał rozgrzanym nożem po wnętrz‑ nościach. Przestraszony usiłował zebrać myśli, te jed‑ nak, na podobieństwo spłoszonych ptaków, uciekały we wszystkich kierunkach. Po chwili przenikliwe kłucie w klatce piersiowej sprawiło, że przestał czuć ból żo‑ łądka, rozprostował nogi i chwycił się dłońmi za serce, chciał je w nich zamknąć, zatrzymać, zrobić cokolwiek, byleby tylko wyjąć tę rażącą szpilkę, tkwiącą w samym jego centrum. Przerażenie wzmogło się, przybrało na sile, jak zwiastujący burzę wiatr i mocnym podmuchem zaszeleściło liśćmi wspomnień i uczuć. Zatrzeszczały gałęzie, zakołysała się korona drzewa żywota, coraz silniejsze podmuchy gięły i łamały drewniane, pokryte korą kości. Wichura na chwilę zatrzymała się, zbierając siły do ostatniego szturmu. Jan odetchnął i przymknął oczy, poczuł jak armia powietrza z całą mocą runęła na pień, łamiąc go i z hukiem obalając na ziemię.

Gdy panna młoda usłyszała ostatnie zdanie, wyrwała swoją dłoń z uścisku Antka i roztrącając gości, pobiegła do stołu, przy którym siedziała jej matka. Zobaczyła ją zapłakaną i tak szczęśliwą, jak jeszcze nigdy dotąd. Łzy lśniły na zmęczonej twarzy, rozpromienionej szerokim uśmiechem, oczy zaś nie dostrzegały niczego poza męż‑ czyzną klęczącym naprzeciw matuli. Marysia podeszła do tej tajemniczej postaci, czując, jak serce bije jej co‑ raz mocniej, położyła dłoń na ramieniu gościa, pytając niepewnie cichutkim, ledwie słyszalnym głosem: Tata? Usłyszał, oderwał wzrok od żony, podniósł głowę i zaj‑ rzał w te piękne, wiosenno-zielone oczy, należące do pochylonej nad nim ślicznej dziewczyny w ślubnej sukni. Jan był zmęczony i Marysia, trzymając go pod rękę,j‑ prowadziła go do mieszkania. Minęli kuchnię i weszli do największej izby. Panna młoda przygotowała posła‑ nie, uśmiechając się, spojrzała na ojca. Widok tego wy‑ czerpanego i zniszczonego wojną człowieka wywoływał w niej morze ciepłych uczuć, które falami zalewało brze‑ gi jej serca i duszy. Pocałowała go w czoło i położyła do łóżka, starannie okrywając go kołdrą. Odchodząc powie‑ działa: Dobrej nocy Tatku, do zobaczenia rano.

Zacisnął palce na koszuli, jego ciało mimowolnie wypro‑ stowało się na łóżku, oczy spojrzały na sufit, ale Jan nie widział już belkowego stropu. We wsi opowiadano jeszcze wiele lat później historię o tym, jak to ojciec powrócił na wesele córki, a w pre‑ zencie przyniósł pogrzeb.

Dominik Gac

Tak tworzymy

61

KULTURALNIE

G

Zmęczony podróżą i weselną ucztą powinien był zaraz zasnąć, nie mógł jednak oderwać się od jawy i odpłynąć ku marzeniom. To pewnie z przejedzenia, przeszło mu przez myśl. Rzeczywiście, gdy goście dowiedzieli się, kim jest, nie dawali mu spokoju, nakładając coraz to nowe porcje wszelakich potraw i polewając kolejne kie‑ liszki księżycówki. Jan nie pamiętał, kiedy zjadł i wypił tak dużo. Jego organizm, przyzwyczajony do regularne‑ go przymierania głodem, musiał teraz poradzić sobie z uczuciem sytości.


Wier sze „ADAPTERY” W pawlaczu, bieliźniarce i kuchni hoduję przezroczyste nietoperze powietrzne meduzy, łapacze snów moje osobiste płyty winylowe

nagrywam na nie drapacze chmur oddechy, języki i sanktuaria chórem mówione zdrowaś mario i zawinięty w chustę płacz noworodka

KULTURALNIE

leżącego przed schodami budynku którym ja całym sobą jestem to adapter wilgotny i ciepły aby odtworzyć muzykę za oknem

„ARCHITEKTURA” W moim skaleczonym serdecznym palcu biegnie tunel do budynków ciała to wielkie muzeum, dom kultury urządzany przez tłumy architektów moje oko to najlepszy eksponat owoc najdziwniejszej komunikacji gdy patrzę w tunel na nich tak maleńkich

oni biją brawo, otwierają szampany

we śnie czasem też robie się maleńki wchodzę do środka, oglądam przedmioty nikogo tam wtedy nie ma, patrzą z góry jak sobie radzę w przyszłych zaświatach

w ten sposób już żyję, życiem pozagrobowym a człowiek to nieoszklone okno i miło jest wejść przez nie do domu zanim go oszklą, zamkną wejście

„LUMPEKS” Każdej nocy w ulubionym lumpeksie mojej matki stróż wpuszcza odrobinę powietrza aby popatrzeć na resztki ludzi ukrytych w ubraniach.

Po pierwszych godzinach tańca wychodzą sami z rękoma podniesionymi do góry > jakby byli w obozie koncentracyjnym

ale nie ma powodu do strachu

Rafał Rutkowski Rafał Rutkowski – poeta lubelski urodzony w Radomiu, aktor, slamer i czarodziej. Na koncie ma jeden wydany tomik poezji „Linie papilarne” oraz kilkanaście publikacji w prasie literackiej..

62

Tak tworzymy


stróż zbiera ich do oddzielnych słoików

aby połączyć zerwane kable z radiostacją

ustawia na dawnych murach klasztorów

która mówi nam o dawnej drodze

i strzela z wiatrówki. ona informuje całkowicie

do właściciela bądź ulatuje wysoko w górę.

„NOWA KOLEKCJA”

bez względu na nasze nieprzystosowanie dlatego to normalne że możesz ją pomylić ze śmiercią lub panicznie się przestraszyć

ta rozgłośnia jest nowym wynalazkiem

Mój znajomy krawiec

ale bezpieczeństwo jest raczej pewne

który pomagał mi się urodzić

choć chłód i zupełna inność czasem

ciągle pytał dlaczego akurat wybrałem to ciało

awaryjnie wypędza nas z ciała

i czy będę chciał go sobie przypomnieć

to możemy się z niej wszystkiego dowiedzieć

gdy już mnie całego w nie wpiszą tak udało mi się uszyć marynarkę wtedy dowiedziałem się że we współczesnych miastach

i przeczytać z niej od mojego krawca

są twarde systemy aby nikt ich nie pamiętał

że ludzie to tylko ubrania i nigdy nie myślał

zapisują tylko w takich miejscach mapy

że potrzebują czegoś jeszcze

z których nie możesz nic przeczytać

musiałem poznać sam dokładne źródło i ocean wiedzieć kim jestem i dokąd idę

Tak tworzymy

63

KULTURALNIE

Kiedy słoik pęknie, resztka wraca

SPOŁECZNIE

Wier sze


FELIE TON

Sprzedana kultura studencka

W maju jak w gaju. W małpim gaju – czego po raz kolejny raz dowiódł studencki korowód, prze‑ lewając się przez miasto hałaśliwą rzeką piwska i wódy. Oto dała znać o sobie przyszłość narodu pochowana na co dzień w akademikach, stancjach i dyskotekach.. Dla większości z nich maj to jedyny miesiąc, kiedy mogą zetknąć się z kulturą. Przynajmniej w nazwie: Lubelskie Dni Kultury Studenckiej.. Imprezy owej oczywiście tłum ten nie organizuje, ale decyzję organizatorów poszczególnych -aliów do złudzenia przypominają chaotyczne ruchy pijanego tłumu. Trudno szukać w nich logiki i przemyślanych decyzji. I właściwie co do programu studenckich świąt, nie wiadomo, kto te de‑ cyzje podejmuje. Jest teza, że o tym, kto zagra, decydują panie i panowie zza biurek w działach sprzedaży browarów-sponsorów. Trudno w nią nie uwierzyć, gdy ludzie z samorządów rok w rok wybierają artystów, jakby byli swoimi własnymi rodzicami. Oczy przecieram ze zdumienia, gdy czytam, że młodzież znów pragnie Kultu, Perfektu, Iry. Na topie od 20-30 lat? Coś jest nie halo…

KULTURALNIE

Nie wszytko jawi się jednak w ciemnych barwach. Tegoroczne Lubelskie Dni Kultury Studenckiej otworzył nareszcie koncert, którego nie powstydziłyby się takie festiwale jak Off czy Opener. Roots Manuva, podpora kultowej wytwórni BIGDADA, dał krótki, ale świetny występ otwierają‑ cy serię studenckich imprez. Porządne wsparcie zapewnili mu Brytyjczycy z Virus Syndicate, Szwedzi z Supersci oraz lubelska ekipa Chonabibe Sound z Sin Senem. Szkoda tylko, że to Urząd Miasta musi ratować lubelskich studentów przed kompromitacją, którą zgotowały im wybrane przez nich samorządy. Sytuacji nie poprawiają władze uczelni, które dają samorządom wolną rękę w wydawaniu fortuny na honoraria za odgrzewanie kotletów. Sytuacji nie poprawiają też lubelscy dziennikarze, którzy na konferencji prasowej bez poczucia obciachu mówią w twarz Roots Manuvie, że nigdy o nim nie słyszeli, jednocześnie bezmyślnie powielając w swoich artykułach opinię, że “Mr President to legenda lat dziewięćdziesiątych”. Litości… Sytuacji nie poprawią co gorsza lubelscy studenci, wciąż wybierając do samorządów karierowi‑ czów, którzy z przyjemnością oddają swoją największą imprezę w ręce sponsorów, ku uciesze tłumu spragnionego piwa i byle jakiej muzyki. Niezdrowo jest się tak nakręcać w sobotni wieczór, więc czas już kończyć. Pozostaje tylko dziw‑ na obawa, że za rok zamiast kluczy do miasta ktoś wręczy lubelskim żakom gwóźdź do trumny kultury studenckiej.

Tekst i wymuszenie: Kaiser Söze spisywał: mk

64

Tak tworzymy


Wszystkim, którzy przyczynili się do tego, że Lublin w swoich staraniach o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2016 zaszedł tak daleko

dziękujemy A Wrocławiowi gratulujemy!


P w

B

n

3 n

6 S


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.