NR 1 (16) STUDENCKIE CZASOPISMO SPOŁECZNO-KULTURALNE KWIECIEŃ 2013
HTTP://WWW.OFENSYWA.UMCS.LUBLIN.PL ISSN 1895-5169
wywiad numeru:
Łukasz Witt-Michałowski
esej: reportaż:
Wirtualne mury i ludzkie granice Jestem Postacią Fikcyjną
STUDENCKIE CZASOPISMO SPOŁECZNO-KULTURALNE nr 1 (16) kwiecień 2013 Wydawca:
Kontakt:
Redaktor naczelna:
Teatr:
Zastępca red. naczelnej, promocja:
Inni:
Wydział Politologii UMCS Pl. Litewski 3 20-080 Lublin
Małgorzata Richter m.richter@op.pl
Luiza Nowak nowak_luiza@wp.pl
Sekretarz redakcji:
Aleksander Przytuła bananotaku@wp.pl
Korekta:
Maria Buczkowska buczkowskamaria2@gmail.com
Literatura:
Beata Marzec literatura.ofensywa@gmail.com
Muzyka:
Paweł Gregorczyk muzyka.ofensywa@gmail.com
Film:
Małgorzata Boryczka film.ofensywa@gmail.com
www.ofensywa.umcs.lublin.pl www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa magazyn.ofensywa@gmail.com
Iza Zin teatr.ofensywa@gmail.com
Diana Kubów, Dariusz Okoń, Kuba Pilch, Bartosz Suchecki, Katarzyna Lutka, Piotr Kocia, Paulina Prus, Katarzyna Rafalska, Anna Poliszuk, Szczepan Rybiński, Ewelina Skrzyńska, Paulina Krzyżowska
Prace graficzne:
Justyna Kostrubiec
Zdjęcia, ilustracje:
Beata Marzec, Katarzyna Łopata, Ada Koperwas, Radosław Szczuchniak
Skład, projekt layoutu i okładki:
Mateusz Nowak (mnowak.eu)
Opieka nad projektem:
dr Piotr Celiński, dr Anna Granat, red. Franciszek Piątkowski
Wsparcie merytoryczne i duchowe:
Gabriela Rybińska
Podziękowania dla Wydziału Politologii i Wydziału Humanistycznego UMCS za wsparcie, bez którego druk czasopisma nie byłby możliwy. Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania i adiustacji tekstów oraz zmiany ich tytułów. Materiałów niezamówionych nie zwracamy. Przedruk z magazynu dozwolony jest jedynie za pisemną zgodą wydawcy. Redakcja nie ingeruje w poglądy autorów i nie ponosi odpowiedzialności za treść artykułów.
W NUMERZE
Numer z murami w tle
SPOŁECZNIE 4
Gdy kamień szepcze Diana Kubów
6 Przyjaźń, czy zakochanie? Dariusz Okoń 10 Wirtualne mury i ludzkie granice Bartosz Suchecki 13 Sztuka murem stoi Małgorzata Richter 16 Czeczeńskie granice w Lublinie Katarzyna Lutka 18 Jestem Postacią Fikcyjną Paulina Krzyżowska 20 O historii z humorem Bartosz Staręgowski 22 Wywiad z Łukaszem Witt-Michałowskim Iza Zin
Redaktor naczelna Małgorzata Richter
C
o myślisz, kiedy mówię: mur, granica, bariera? Ja widzę siebie jeszcze kilka miesięcy temu. Zamknięta, otulona niewidzialną barierą, krzycząca: nie chcę! Mur runął. Granica, którą bałam się przekroczyć zniknęła. Ten numer poświęciliśmy szeroko pojętemu tematowi murów, granic, barier. Skojarzeń było mnóstwo: granica wieku, absurdu, strachu, niepewności, bliskości. Temat rzeka. Dariusz Okoń zastanawiał się nad kwestią granicy między przyjaźnią a zakochaniem. Czy to tylko mit, w który wierzą naiwni? O tym, jak wiele granic przekracza i zarazem tworzy największy serwis społecznościowy, dowiecie się, czytając tekst o wirtualnych murach i ludzkich granicach Bartosza Sucheckiego. W nowym numerze będziecie także mogli przeczytać o czeczeńskich granicach w Lublinie. Pisze o nich Katarzyna Lutka. Iza Zin relacjonuje nam sprawy dziejące się za murami Teatru Starego, a Diana Kubów przypomina o zapomnianych, szepczących kamieniach na Starym Mieście. Muzycznie znowu przekraczamy granice. Tym razem wylądowaliśmy na Wyspach. Kilka słów o przystojnych panach z zarostem, snujących folkowe opowieści napisała Paulina Prus. Dodatkowo recenzje płyt różnych. Do tego dział filmowy, a w nim coś nowego. Małgosia Boryczka postanowiła prześledzić dokładnie własną filmotekę i stworzyła dla Was top dziesięciu filmów z granicami w tle. Mamy nadzieję, że spodoba Wam się to zestawienie, gdyż tradycję tę będziemy kontynuować. Jak zwykle serwujemy Wam także porcję literatury. W tym numerze zaskakująco dużą. Poezja, proza, recenzje książek – wszystko w ładnie podanej, skondensowanej formie. Na koniec lub dobry początek – felieton. Tym razem Olek Przytuła rozprawia się z „tradycją clubbingu”. Ostatnie miesiące obfitowały w wydarzenia nowe. Pojawiły się osoby, które utwierdziły mnie w przekonaniu, że bariery są po to, aby je przekraczać. Tak więc, dziękuję wszystkim tym, którzy nie zwątpili we mnie, którzy pozwolili zburzyć mi zbudowany z niepewności mur strachu. Dzięki tym osobom granica pomiędzy koleżeństwem a przyjaźnią płynnie się rozmyła, a ta między tym, co znane, a tym, co nieznane, szybko zniknęła. Dziękuję też za to, że pozwoliliście mi przełamać wewnętrzne bariery i w końcu uwierzyć w siebie.
KULTURALNIE MUZYKA 24 Gentlemanów folkowe opowieści Paulina Prus 25 Cierpię jak Maria Peszek w Bangkoku Katarzyna Rafalska 26 Fatalne zauroczenie Małgorzata Richter 27 Ogień i woda Kuba Pilch FILM 28 10 barier w filmie Małgorzata Boryczka 31 Do granic wytrzymałości Anna Poliszuk TEATR 32 Za murami Teatru Starego... Iza Zin 33 „Marzenie Nataszy” – ukryty związek dwóch różnych światów Iza Zin LITERATURA 34 Woody Allen w ogniu pytań Luiza Nowak 35 Zdobyć mury Edenu Piotr Kocia 35 Powrót syna marnotrawnego Szczepan Rybiński PROZA 36 Tak, chcę BG POEZJA 38 Beata Marzec 40 Ewelina Skrzyńska PRACE PLASTYCZNE 42 Justyna Kostrubiec FELIETON 46 Clubbing, czyli za murami absurdu Aleksander Przytuła
OFENSYWA NR 1 (16) KWIECIEŃ 2013 3
SPOŁECZNIE
Gdy kamień szepcze Czy kiedykolwiek słyszeliście głos kamieni, murów, budynków? Czy one są martwe? Jakich wydarzeń mogły być świadkami? Może w Wigilię one też mogą przemówić? A może w Halloween albo w Sobótkę?
K Diana Kubów
rążyłam po Starym Mieście dobrą godzinę z papierowym przewodnikiem w dłoniach, mimo to nie mogłam jej znaleźć. Zerkałam co krok na zdjęcie przedstawiające Basztę i nadal nic jej nie przypominało. Rozpłynęła się w gęstym zabudowaniu starówki, wśród kamienic i kamieniczek, budowli i budyneczków, w labiryncie uliczek. W końcu poddałam się i poszłam po pomoc do profesjonalistów. Po niespełna trzech minutach w punkcie turystycznym dowiedziałam się, jak znaleźć ulicę Jezuicką a na niej Basztę. Wystarczyło skręcić w lewo, tuż przy Bramie Krakowskiej. Weszłam w ciasną uliczkę otoczoną kamienicami, z kontenerami na śmieci, z pobitymi butelkami na chodniku i zaparkowanymi ciasno samochodami. Tu znalazłam zabytek Lublina. Wciśnięty między mury kamienic, wtopiony w ściany mieszkań – mur odgrodzony murami.
Rozpłynęła się w gęstym zabudowaniu starówki, wśród kamienic i kamieniczek, budowli i budyneczków, w labiryncie uliczek.
kaliśmy w domu, na wsi. Tu tylko bruk, ściany, nawet w mieszkaniu jest ciemno w dzień, bo słońce tu nie dociera. Nie mogłam się do tego przyzwyczaić. Nie mogłam wyjść na podwórko. Nie mogłam posiać sałaty. Pamiętam, że kilka dni po wprowadzeniu się widziałam Basztę we śnie. Próbowałam się na nią wdrapać, ale wieża ciągle rosła i rosła. Szczyt się ciągle oddalał, a ja wspinałam się wyżej i wyżej. Zobaczyłam, że krwawią mi stopy, bo byłam na bosaka. Przestraszyłam się i obudziłam. Śniła mi się jeszcze kilka razy. Jak zaglądała do mnie przez okno. Jakby jednym okiem, bo przez jeden otwór przechodziło światło i otwór jaśniał. Przyszłam ponownie na ulicę Jezuicką, by zobaczyć Basztę Gotycką , lub jak ją nazywają inni Basztę Półokrągłą. Tym razem z przewodnikiem. Nie powiedział mi wiele, bo jak stwierdził, Baszta nie jest perełką wśród lubelskich zabytków. Jest najwyżej małym kamyczkiem, trochę zapomnianym, na szlaku murów obronnych Lublina. Powstała w XIV wieku, ale jej obecny wygląd to rekonstrukcja z lat 80. XX wieku. Zbudowano ją z kamienia i oblicowano czerwoną cegłą. Kiedyś w środku znajdowały się drewniane schodki i pomosty dla strzelców. Nie służyła tylko obronie, bo niegdyś w jej wnętrzu wyrabiano kościelne świece. Wieszano tu liny i po nich, do formy, skapywał gorący wosk. Z prawej strony został fragment, a raczej fragmencik muru, który łączył Basztę z Bramą Krakowską. Z lewej dobudowano do niej ścianę kamienicy.
Chcesz być taki silny?
Fot. Beata Marzec
Mama: – Jak chciałam, żeby Jaś sam wrócił ze szkoły do domu, to płakał. Prosił, żeby babcia po niego wyszła, bo sam nie chce. Pytałam go, o co chodzi, czy ktoś mu coś zrobił, czy zaczepił. Powiedział mi wtedy, że boi się tej wieży. Jaś: – Wtedy, jak byłem mały, miałem osiem lat, bałem się jej. Wieczorem szczególnie. Bałem się, że coś w niej zobaczę, tam w środku albo na samej górze. Nie chciałem nawet na nią patrzeć. Mama: – Wpadł mi do głowy pomysł. Ubrałam go i wyszliśmy na zewnątrz, pod Basztę. Wytłumaczyłam Wieża ciągle rosła i rosła mu, że jest bardzo stara, bardzo, bardzo. Że jest w tym Pani Wiesia: – Wprowadziłam się na Jezuicką jakieś miejscu dłużej, niż żyje jego babcia, prababcia i pradwadzieścia lat temu. Miałam wtedy 17…, może 16 prababcia. Zdziwił się, nawet nie wiem, czy potrafił solat. Straszne to było przeżycie, bo do tej pory miesz- bie to wyobrazić. Ale to nie było aż tak ważne. Skoro
4 OFENSYWA NR 1 (16) KWIECIEŃ 2013
www.ofensywa.umcs.lublin.pl
Fot. Beata Marzec
SPOŁECZNIE
Baszta wiele mogłaby nam powiedzieć, wielu zdarzeń była świadkiem – Unia Lubelska, pożary, Trybunały Koronne, potem wojny. jest taka stara, nie zawaliła się, nie rozsypuje i nadal tutaj stoi, to znaczy, że musi być bardzo silna, prawda? – zapytałam. Jaś zastanowił się i przytaknął. A ty chcesz być taki silny i żyć długo? Znów się zastanowił i przytaknął. Skoro tak, to musimy ją poprosić o pomoc. Wzięłam go za rękę i podeszliśmy bliżej. Ułamałam z muru mały kamyczek i mu go dałam. Jeśli będziesz go nosił ze sobą, to będziesz taki sam jak ta wieża. Jaś: – Chociaż już tam nie mieszkamy i nie wierzę w to, co mówiła mama, nadal mam go w plecaku. Baszta stoi w dość nietypowym miejscu, w zaułku, w ślepej uliczce. Z ulicy Królewskiej widać tylko jej dach i metalową chorągiewkę z datą ostatniego remontu – 1994 rok. Mimo że tak blisko stąd do Bramy Krakowskiej, niewiele osób ją zwiedza. Chyba że prawdziwi turyści z krwi i kości. Miasto robi tyle, co musi dla zabytku i nic więcej. Kosmetyczne poprawki (bo to jednak zabytek) i zdjęcia na portalach lub przewodnikach z dwoma zdaniami informacji. Raczej jest to dobre miejsce na wypicie piwa czy innych trunków, w ukryciu przed miastem. Na nielegalną schadzkę albo szemrane interesy. Zwykle otaczają ją butelki, śmieci i pety, a nie tłumy turystów. www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
Do trzech razy Marcin: – Ja nie wierzę w żadne strachy. Nigdy nic tu nie widziałem ani nie słyszałem, a często tu bywamy. Fajna miejscówka. Raz mi się zdarzyło coś dziwnego. Ale nie tak, żebym się przestraszył. Po prostu przyszliśmy tu na piwo, jakieś dwa, góra trzy miesiące temu. Otworzyłem sobie butelkę i postawiłem na murku. Spadła, na szczęście na trawę i się nie potłukła. Szybko podniosłem, żeby się wszystko nie wylało i znowu tam postawiłem. Za chwilę znowu zleciała i znowu szybko podniosłem. Połowy już nie było. Postawiłem na murze, ale z innej strony i tym razem spadła. Prosto na bruk i butelka się stłukła. Do trzech razy sztuka. Baszta wiele mogłaby nam powiedzieć, wielu zdarzeń była świadkiem – Unia Lubelska, pożary, Trybunały Koronne, potem wojny. Może kamienne czternastowieczne serce, gdzieś tam w środku bije. Może krzyczy, może się skarży, może płacze. Nie wszyscy jednak to słyszą, a może nie chcą usłyszeć.
OFENSYWA NR 1 (16) KWIECIEŃ 2013 5
Rys. Mateusz Nowak (mnowak.eu)
Przyjaźń, czy zakochanie?
G Dariusz Okoń
ranice mają to do siebie, że muszą być precyzyjnie ustalone, jasne i przejrzyste. Powinny coś wyznaczać. Przede wszystkim powinny określać koniec jednej rzeczy i początek drugiej; ten obszar, który zaczyna prezentację czegoś zgoła odmiennego. Jak się jednak ta definicja ma do rzeczywistości? A no nijak, bowiem nie wszystko da się zamknąć, zaszufladkować i przykleić tabliczki: „Oto A”, a tamto „To B”. Przykład? Przyjaźń damsko-męska – temat gorący mimo upływu wieków. Jesteśmy w ostateczności skłonni zgodzić się co do istnienia kury przed jajkiem (albo też na odwrót) niż zgodnie stwierdzić, czy mężczyznę i kobietę może łączyć przyjaźń. To tak, jak z istnieniem krasnali: można w nie wierzyć, bądź nie (albo też: każdy słyszał, nikt nie widział). Czy taki rodzaj przyjaźni istnieje w realnym świecie (zostawiając w spokoju romantyczne scenki nad brzegiem rzeki)? Czy relacje damsko-męskie to zwyczajna przyjaźń – taka, która jest czysta, bezinteresowna, nie każe udawać, a wręcz przeciwnie – stawia na ściągnięcie nałożonej maski? A może ten ro-
6 OFENSYWA NR 1 (16) KWIECIEŃ 2013
dzaj uczuć to już zakochanie, dążenie do zrozumienia drugiej osoby, chęć zaimponowania, odegrania roli idealnego kochanka? Zakładając, że przyjaźń między kobietą a mężczyzną istnieje naprawdę (i nie zginęła wraz z dinozaurami) pozostaje jeszcze pytanie o to, gdzie się kończy coś, co ma postać miłego spędzania czasu, wspólnych pogaduch i odwzajemnianych uśmiechów, a zaczyna się to samo, ale już w postaci zakochania? No właśnie: „czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie?” Gdzie kończy się wyznane przez Jasia do Małgosi: ,,dobrze mi się z tobą rozmawia”, a zaczyna się pełne planów na przyszłość: ,,chyba cię kocham, czy chcesz ze mną chodzić?” Podstawową kwestią, którą trzeba wziąć pod uwagę, jest określenie wyraźnych zarysów przyjaźni i zakochania. Znany brytyjski pisarz C. S. Lewis, który sławę zawdzięcza przede wszystkim Opowieściom z Narnii, oprócz baśni dla dzieci napisał kilka dobrych książek z zakresu teologii i psychologii. Autor w Czterech miłościach, będących światowym bestsellerem (a kilka lat temu wznowionych w Polsce), rozwww.ofensywa.umcs.lublin.pl
Fot. Katarzyna Łopata
SPOŁECZNIE
Jesteśmy w ostateczności skłonni zgodzić się co do istnienia kury przed jajkiem (albo też na odwrót) niż zgodnie stwierdzić, czy mężczyznę i kobietę może łączyć przyjaźń. kłada tytułowe uczucie na cztery stadia, które wraz ze swym wzrostem, ze zwiększeniem zaangażowania i wywołania dodatkowych uczuć, tworzą swoistą ,,piramidę”. Najwyżej w tej hierarchii stoi Caritas – miłość człowieka do Boga. Najsłabszym zaś stadium jest przywiązanie (ot, relacja, która łączy grupę osób niezwiązaną ze sobą niczym więcej, jak zwykłą przynależnością, na przykład kilku kolegów chodzących w szkole do jednej klasy). Znacznie wyżej stoi tu przyjaźń, której wypada poświęcić trochę więcej miejsca. Niewielkie grono, które ma podobne zainteresowania, wspólny pomysł na siebie, niekoniecznie taki sam światopogląd (stąd bardzo często występują kłótnie między przyjaciółmi, zazwyczaj niepsujące jednak wzajemnych relacji). Przyjaźni zawdzięczamy matematykę i astrologię (a także kilka innych gałęzi nauki) oraz wpływ na kształtowanie tożsamości (chłopiec wkraczający w męski świat w gronie mężczyzn, dziewczyna zgłębiająca wiedzę potrzebną do wkroczenia w dorosłość w towarzystwie kobiet). Właśnie z tego drugiego powodu nie było nic szczególnego w tworzeniu grup skupiających osoby tej www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
samej płci, które łączyły stricte przyjacielskie relacje. Sytuacja komplikuje się, gdy wkraczamy na ścieżkę relacji damsko-męskich. Przyjaźń, która jest dosyć ciekawym typem miłości, ma jednak swoje ograniczenia. Ludziom połączonym jej więzami powinno się dobrze rozmawiać, spędzać czas, wymieniać poglądy i tym podobne, ale nic więcej. Wyżej w tej hierarchii stoi taki typ miłości, jaki możemy zaobserwować pomiędzy narzeczonymi lub małżonkami (u Lewisa, zależnie od polskiego tłumaczenia, jest to miłość erotyczna lub zakochanie). Choć ten typ uczucia wyrasta z poprzednich, to jednak całkowicie się różni. Zakochani nie tylko chcą być ze sobą, ale przede wszystkim dla siebie. Ich celem już nie jest tylko wspólne spędzanie czasu, ale przejście na płaszczyznę wręcz idealną, pełną, mającą za zadanie oboje połączyć nierozerwalną więzią. Zakochani nie chcą być ze sobą z poczucia przywiązania, ale ze względu na chęć pełnego poświęcenia się dla drugiego i, w konsekwencji, otrzymania tego samego. Oddzielenie przyjaźni od zakochania w teorii wydaje się bardzo proste, ale w praktyce nie wygląOFENSYWA NR 1 (16) KWIECIEŃ 2013 7
SPOŁECZNIE
Tolkien zauważa, że przyjaźń między obiema płciami jest domeną świętych, a więc ludzi, którzy wyzbywają się pożądliwości i starają się żyć w idealnym stanie, pozbawionym ludzkich popędów. Zatem wynika z tego, że przyjaźń pomiędzy przedstawicielami tej samej płci jest możliwa, ale oboje muszą już mieć swoich partnerów. Jeśli zacznie się ze sobą przyjaźnić dwoje samotnych ludzi, ich relacja szybko może się przerodzić w zakochanie (rzecz jasna posiadanie partnera też nie może obronić przed tym, aby wpaść w oko swemu przyjacielowi, ale Lewis zakładał tu chyba modelową sytuację tego, co jest kwintesencją przyjaźni, czyli czystości pozbawionej wpływu czynników zewnętrznych). Lewis zatem dopuszcza przyjaźń damsko-męską, ale stawia pewien warunek. Spoglądając w biografię twórcy Narnii od razu rzuca się w oczy wątek jego miłości do amerykańskiej pisarski żydowskiego pochodzenia – Joy Davidman. Kobieta była rozwódką z dziećmi i pisała do Lewisa listy. Oboje się spotkali, zaprzyjaźnili, a potem także pobrali. Zatem czy nie były to tylko teoretyczne rozważania 60-letniego kawalera, w którego Amor dosyć późno trafił swą strzałą? Poniekąd tak, a po części
Fot. Katarzyna Łopata
da już tak jasno. Nie ulega wątpliwości, że na ławce w parku, czy też w centrum handlowym można spotkać przedstawicieli obu płci, którzy ,,spędzają ze sobą czas” i nie towarzyszy im znak szczególny zakochanych – trzymanie się za ręce, albo jakieś inne umownie przyjęte zachowania. Co zatem może łączyć oboje? (Zakładając, że nie są po prostu kolegą i koleżanką, sądząc na przykład po jakichś zachowaniach, które wskazują na wyższy stopień ich relacji). Zatem wszystko wskazuje na to, że mogą być przyjaciółmi. Niby nic w tym dziwnego, ale i na taki rodzaj miłości, zachodzący pomiędzy przedstawicielami obu płci, Lewis ma swą odpowiedź: Kiedy dwie osoby, które odkryją, że idą tą samą tajemną drogą, są płci odmiennej, przyjaźń zawiązująca się między nimi może się zamienić – i to w ciągu pierwszej półgodziny – w zakochanie. O ile nie są sobie wstrętni fizycznie i o ile jedno z nich lub oboje nie kochają już kogoś innego, jest rzeczą prawie pewną, że się na tym prędzej czy później skończy.
8 OFENSYWA NR 1 (16) KWIECIEŃ 2013
www.ofensywa.umcs.lublin.pl
SPOŁECZNIE
nie, bowiem Joy rozstała się ze swym mężem, a Lewis w tym czasie pozostawał stanu wolnego. Davidman ze swym partnerem była połączona ślubem cywilnym, który w oczach przyjaciela był nieważny, jako nie zawarty przed Bogiem. Lewis poślubił amerykańską pisarkę, a ich przyjaźń została zwieńczona małżeństwem, co wydawało się jedynie kwestią czasu. Przyjaciel Lewisa – J.R.R. Tolkien (Hobbit, Władca Pierścieni) nie napisał książki, w której podzieliłby się z czytelnikami swoimi poglądami na temat przyjaźni, ale w jednym z jego listów do syna Michaela napisał: W tym upadłym świecie „przyjaźń”, która powinna być możliwa między wszystkimi istotami ludzkimi, między mężczyzną i kobietą jest właściwie niemożliwa. Diabeł ma nieograniczoną pomysłowość, a płeć jest jego ulubionym tematem. (...) Taką „przyjaźń” często usiłowano nawiązać: prawie zawsze zawodzi jedna lub druga strona. Może w późniejszym okresie życia, kiedy opada fala seksu, jest możliwa. Może się zdarzyć między świętymi. Zwykłym ludziom przytrafia się bardzo rzadko: dwa umysły naprawdę pokrewne sobie myślowo i duchowo mogą przypadkiem mieścić się w męskim i żeńskim ciele, a jednak pragnąć i osiągnąć „przyjaźń” zupełnie niezależnie od seksu. Nie można jednak na to liczyć. Partnerka lub partner zawiedzie go (lub ją) prawie na pewno, ,,zakochując się”. Tolkien zatem zauważa to, o czym wspomniał Lewis: miłość taka jest możliwa, ale nie może jej towarzyszyć pożądanie, zamiar przeniesienia swych uczuć na wyższy poziom (zaplanowany, bądź też nie). Obaj autorzy wskazują na kruchość tej granicy, jaką jest linia między przyjaźnią, a miłością. O ile Lewis dopuszcza takie uczucie u osób już z kimś związanych (zakochanych w kimś innym i dzięki temu nie szukających osoby, na którą mogą przenieść swe uczucia), o tyle Tolkien zauważa, że przyjaźń między obiema płciami jest domeną świętych, a więc ludzi, którzy wyzbywają się pożądliwości i starają się żyć w idealnym stanie, pozbawionym ludzkich popędów. Oczywiście obie sytuacje są hipotetyczne i zakładają przyjaźń modelową – czystą, idealną, taką, która jest odporna na wpływ zakochania. Jak widać, pytanie postawione w tym artykule budzi kontrowersje i nie ma na nie jasnej odpowiedzi. Ilu ludzi, tyle różnych teorii. Nie wolno jednak zapominać, że Tolkien i Lewis to dwaj wybitni pisarze, ale i profesorowie literatury. Nic więc dziwnego, że ich spojrzenie jest perfekcyjne, dopracowane i oparte na silnych fundamentach tradycji słowa pisanego (u Tolkiena średniowiecznej, u Lewisa antycznej i renesansowej). Celowo do swych rozważań użyłem autorytetów w tej dziedzinie, aby ukazać jasne i wyraźne granice między przyjaźnią, a zakochaniem. Nie wolno jednak zapomnieć o tym, że różne pojęcia (tak i te) ulegają rozmyciu. Czy zatem istnieje przyjaźń damsko-męska w oczach na przykład współczesnej młodzieży?: – Moim zdaniem przyjaźń między kobietą a mężczyzną istnieje, a nawet ja sam jestem tego przykładem. Pomimo tego, że ta granica jest dość cienka i łatwo jest ją zatrzeć, to jak do tej pory nigdy jej z moją www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
przyjaciółką nie przekroczyliśmy (i nie mamy zamiaru). Najważniejsze, najistotniejsze w przyjaźni między kobietą, a mężczyzną jest ustalenie na samym początku pewnych reguł i zasad, żeby każda ze stron wiedziała „na czym stoi” i czego może oczekiwać od drugiej osoby. Jeśli myślimy o relacji kobiety i mężczyzny, to jest coś takiego, jak granica pomiędzy przyjaźnią a zakochaniem, i choć wiem o tym, że wiele osób może twierdzić, że przyjaźń między przeciwnymi płciami nie istnieje, to jednak moja przyjaciółka i ja jesteśmy dowodem na to, że takie coś może trwać w rzeczywistości wbrew temu, co sądzą inni – mówi Krzysiek, student I roku informatyki na UMCS. Podobnego
To, co dla jednej osoby jest przekroczeniem pewnej linii oddzielającej jedno uczucie od drugiego, dla drugiej bywa stanem normalnym. zdania jest Weronika, studiująca na Politechnice Radomskiej: – Dla mnie przyjaźń między kobietą a mężczyzną istnieje tylko wtedy, gdy nie stworzą głębszych relacji. Jeśli wpadną po uszy w zakochanie, ich przyjaźń może nie przetrwać nawet pomimo bólu jaki sobie stworzyli. Granicy między jednym stanem a drugim nie da się jednoznacznie określić, bowiem zależy ona od przekonań i doświadczeń dwojga ludzi, którzy chcą się połączyć więzami przyjaźni. To, co dla jednej osoby jest przekroczeniem pewnej linii oddzielającej jedno uczucie od drugiego, dla drugiej bywa stanem normalnym. Wokół przyjaźni damsko-męskiej narosło wiele teorii, które w rzeczywistości mają wspólne elementy. Przyjaźń może przerodzić się w zakochanie, ale na 100 przypadków „za” znajdzie się drugie tyle „przeciw”. To, że mężczyzna i kobieta mogą mieć wspólne zainteresowania i dobrze się dogadywać ze sobą, też ma swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Zatem która teoria jest właściwa? Czy rację mają Lewis i jego przyjaciel Tolkien, czy też młodsze pokolenie, które stopniowo nie zauważa tych (prawdopodobnie sztucznie utworzonych) granic? Być może jest to kolejny pogląd, który wraz z upływem lat przeszedł ewolucję (zupełnie jak ograniczenie wykonywania przez kobiety męskich zawodów)? Z informatycznego punktu widzenia na pytanie o przyjaźń damsko-męską powinien odpowiedzieć algorytm, na którym mógłby być zbudowany jakiś program komputerowy; pytanie o to, czy istnieje przyjaźń między kobietą, a mężczyzną i prosta odpowiedź tak lub nie. Jeśli tak, to...; jeśli nie, to... Żaden program jednak nie jest w stanie wskazać tych granic, gdzie kończy się przyjaźń, a zaczyna zakochanie. A przecież życie to nie algorytm, a więc jak brzmi odpowiedź? A jak powinna?... OFENSYWA NR 1 (16) KWIECIEŃ 2013 9
SPOŁECZNIE
Wirtualne mury i ludzkie granice
G
atunek ludzki ma za sobą długą drogę. Zanim dotarliśmy do etapu globalnej wioski, najpierw musieliśmy pokonać wiele przeszkód – poczynając od naturalnych (co pozwoliło nam wyjść z jaskiń), kończąc na tworzonych przez nas samych (co umożliwiło wzajemną akceptację ludzi różnych ras i narodowości). „Kończąc” to może niewłaściwe sformułowanie – bo o ile Francis Fukuyama ogłosił ponad 20 lat temu Koniec historii, a interpretatorzy kalendarza Majów przekonywali nawet o przypadającym na nasze czasy końcu absolutnym – zmierzch Bartosz Suchecki naszej walki z własnymi uprzedzeniami wydaje się perspektywą odległą. Historia murów, zarówno tych metaforycznych, jak i rozumianych dosłownie, jest historią naszej cywilizacji. Wymownie o doniosłej roli tej konstrukcji świadczy chociażby obecność Wielkiego Muru Chińskiego na liście Siedmiu nowych cudów świata. Jakkolwiek mury chętnie wznosimy, nietrudno zauważyć, że z równie wielką pasją je burzymy. Nie dziwi to, gdy uświadomimy sobie, że z przekraczaniem granic wiążemy postęp cywilizacyjny, a bez niego nie będziemy w stanie odpowiedzieć na podstawowe pytania: czy Bóg istnieje i czy wykracza poza granice ludzkiego poznania? Czy wszechświat jest nieskończony? W Polsce nie żyjemy już w epoce murów, Lech Wałęsa nie musi przeskakiwać ogrodzenia Stoczni Gdańskiej, Europy nie dzieli też żelazna kurtyna, a pokolenie dzisiejszych dwudziestolatków dorastało karmione zasadą: nie ma rzeczy niemożliwych. Od „zwykłych” Polaków urośliśmy do rangi obywateli wolnej Europy. Nie oznacza to, że różnice przestały istnieć. Zawsze znajdzie się miejsce na kolejną
Oprócz problemów wielkich, które przerastają szarego człowieka, można jednak zauważyć istnienie murów w mniejszej, właśnie indywidualnej skali. granicę. W starciu z obcą cywilizacją stalibyśmy się Ziemianami, w dalszej kolejności dziećmi Układu Słonecznego i tak dalej. Nie trzeba jednak wysilać wyobraźni, by dostrzec funkcjonujące współcześnie podziały nieformalne. Po niepodległościowcach i kolaborantach w czasach zaborów, po nieugiętym podziemiu i oportunistycznym aparacie władzy w latach PRL, po Polsce A i Polsce B oraz po odzyskaniu niepodległości, przyszedł czas na Polskę moherów
10 OFENSYWA NR 1 (16) KWIECIEŃ 2013
i Polskę lemingów, na, z równym zacięciem tępioną, retorykę miłości i mowę nienawiści. Media, dla których celem powinno być przedstawianie i tłumaczenie rzeczywistości, tylko dolewają oliwy do ognia – wolą kreować i opowiadać się wyraźnie po stronach konfliktu, bez kładzenia nacisku na argumentację. Jedyne, co wszystkich łączy, to przekonanie, że tak być nie powinno. Ale czy na pewno? Wpływ jednostki na podziały narodowe, nie wspominając o zasadach rządzących wszechświatem, wydaje się znikomy. Oprócz problemów wielkich, które przerastają szarego człowieka, można jednak zauważyć istnienie murów w mniejszej, właśnie indywidualnej skali. Nie dla każdego będzie to obserwacja oczywista, wiąże się bowiem z przestrzenią wirtualną (kolejna granica, aczkolwiek coraz mniej widoczna, mówi się w końcu o „rzeczywistości wirtualnej”). Mowa o Facebooku, który stał się miejscem codziennej aktywności wielu ludzi – szczególnie młodych, zwłaszcza tych, o których mówimy, że „świat stoi przed nimi otworem”. Skojarzenie nie jest oczywiste z jeszcze jednego względu – w języku polskim jeden z centralnych punktów struktury wspomnianego serwisu został ochrzczony mianem „tablicy”, w przeciwieństwie do zagranicznej facebookowej nomenklatury, wyraźnie wskazującej na „mur”: angielskie wall, hiszpańskie muro, portugalskie mural, francuskie mur czy rosyjskie стена. Wyjątkiem pozostaje niemieckie słowo Pinnwand, oznaczające tablicę korkową. Można się domyślać, że odmienność w terminologii języków polskiego i niemieckiego jest efektem zaszłości historycznych, mających przełożenie na negatywne konotacje słowa mur w obu językach. Nie ma raczej wątpliwości, że w kontekście Facebooka lepiej ideę miejsca, w którym użytkownik wspierany przez znajomych może wyrażać swoje losowo wybrane myśli, przekazuje właśnie mur, będący własnością wspólną, niż tablica, która sugeruje za sprawą obecności kuratora pewną organizację. Kolejną, może ciut mniej wyraźną, lingwistyczną ciekawostką jest czasownik udostępniać w miejsce share. Angielski odpowiednik terminu wskazuje na dzielenie się. Droga, która została wydeptana w tym przypadku w języku polskim skłoniła mnie przypadkowo do zastanowienia się: czy słowo mur nie jest dla facebookowego udogodnienia wyborem adekwatnym w więcej niż jednym sensie? Czy tego typu mury mogą być nie tylko przestrzenią jednoczenia się z określoną wspólnotą, ale również stanowić barierę, dzięki której chcemy się odseparować od in-
www.ofensywa.umcs.lublin.pl
404 Error
File not found
Facebook pozwala metodycznie klasyfikować ludzi – w sensie symbolicznym, bez właściwie żadnych konsekwencji dla wskazanych osób. Niemniej jednak serwis ten próbuje zaszczepić ideę możliwości porządkowania relacji międzyludzkich.
www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
Rys. Mateusz Nowak (mnowak.eu)
nych grupek? Czy nasz sposób postępowania w wirtualnej sieci zdradza przy okazji jakieś uniwersalne ludzkie skłonności? Serwis Marka Zuckerberga jako swoje podstawowe cele wskazuje możliwość łączenia się i dzielenia z innymi ludźmi (amerykańska wersja strony logowania wita nas komunikatem: Facebook helps you connect and share with the people in your life), czym wyraźnie odcina się od moich podejrzeń. Nie można zaprzeczyć, że strona oferuje narzędzia, które mogą z powodzeniem służyć do zrealizowania tych zamiarów. Nasuwa się jednak kolejna wątpliwość: czy ludzie wykorzystują proponowane im udogodnienia w sposób przewidziany przez twórców (wszak gilotyna mogłaby od biedy posłużyć do krojenia arbuzów)? Jako że teza mówiąca o utrzymywaniu kontaktów
OFENSYWA NR 1 (16) KWIECIEŃ 2013 11
SPOŁECZNIE
Żyjemy iluzją siebie i przy okazji stawiamy mury – jak ten dzielący obserwatora od naszego niedoskonałego ja czy ten dzielący nasze wyimaginowane, idealne ja od niedoskonałości świata.
z ludźmi z całego świata, o wymianie doświadczeń itp., sprawia wrażenie tak oczywistej jak przeznaczenie gilotyny, chciałbym się skupić na obronie założenia przeciwnego. Mury są odpowiedzią na dwie podstawowe, nieustannie się ścierające, ludzkie potrzeby – bezpieczeństwa i wolności. Mur getta, z punktu widzenia ludzi żyjących poza jego obrębem, ma odpowiadać za neutralizowanie zagrożenia płynącego z wewnątrz, równocześnie jest jednak tworem pozbawiającym możliwości poznania tego, co po drugiej stronie. Czy w naszym wolnym i otwartym społeczeństwie, wirtualne facebookowe mury nie pełnią identycznej roli – punktu przejściowego pomiędzy upragnionym a niepożądanym – i nie mają równie realnego wpływu na życie codzienne jak ściana z kamieni? Idea segregowania, na szczęście, kojarzy się ludziom w Polsce częściej z sortowaniem odpadów niż dzieleniem ludzi na lepszych i gorszych. Facebook pozwala natomiast metodycznie klasyfikować ludzi – w sensie symbolicznym, bez właściwie żadnych konsekwencji dla wskazanych osób. Niemniej jednak serwis ten próbuje zaszczepić ideę możliwości porządkowania relacji międzyludzkich. Ma to, w czynności korzystania z serwisu, dalsze konsekwencje. Możemy wybrać, czyje komunikaty chcemy czytać, kto może czytać nasze wpisy, filtrować napływające informacje według pożądanych kluczy. Ba, algorytmy Facebooka potrafią robić to za nas. Czy, przy tak zaawansowanych metodach sterowania przepływem danych, jesteśmy w stanie obronić tezę, że Facebook służy tworzeniu nowych więzi? Czy będzie łatwiej przychylić się nam do opinii, że służy umacnianiu zastanych podziałów? Czy ludzie wykorzystują serwis do poszerzania horyzontów, czy raczej do wydzielania w wygodny sposób swojego skrawka świata? Bo czego szukamy na profilach? Z jednej strony czegoś, co nas łączy z innymi ludźmi, z drugiej strony walczymy o coś, co nas wyróżni, oddzieli od nich, wzmocni naszą tożsamość. Zagadnienie metaforycznych murów w odniesieniu do Facebooka jest złożone. Warto zauważyć, że, podczas gdy pewne granice mogą być za jego pośrednictwem wzmacniane, inne ulegają osłabieniu – tak jak chociażby kwestia prywatności. Zmieniło się pokoleniowe rozumienie tego terminu. Sprawy osobiste zyskały na randze, wyszły poza krąg najbliższych. Rozmazała się również bariera dzieląca sferę rzeczywistego istnienia od wirtualnej kreacji. Biorąc
12 OFENSYWA NR 1 (16) KWIECIEŃ 2013
pod uwagę fakt, że nawet ludzie znający nas osobiście tworzą w swojej głowie pewien obraz, który ma nas odzwierciedlać, pojawia się wątpliwość, czy niektóre osoby nie stały się, w obiegowej świadomości, tylko przetworzeniami własnych kreacji – „cieniami widm”. Jednocześnie okazuje się, że intensywniejszy kontakt z dalszymi znajomymi potrafi rozluźnić więzi z najbliższymi. Znaleźli się już badacze zajmujący się zagadnieniem wpływu korzystania z Facebooka na trwałość związków i okazuje się, że o „cienie widm” jesteśmy nierzadko bardziej zazdrośni niż o ich rzeczywiste odpowiedniki. W internetowych poczynaniach widać więc ścisłe zależności, mury można równie skutecznie obalać, jak i cementować. Wirtualne zdaje się przeplatać z materialnym. Przenosimy nasze wewnętrzne uprzedzenia do rzeczywistości i na odwrót – fizyczne zapory ograniczają ścieżki, którymi poruszają się myśli. Może to immanentna cecha naszego gatunku? Przekraczanie jednych granic tylko po to, by móc zgodnie z własną intencją zamknąć się w innych? Stwarzanie sztucznych podziałów, by mieć później satysfakcję z ich przezwyciężenia? Jedną z najczęstszych klisz wygłaszanych przez aktorów jest stwierdzenie, że nie chcą być szufladkowani, ale czy któremuś z nich przeszkadza zaszufladkowanie go jako człowieka sukcesu? Czy nie temu też służy w wielu wypadkach tworzenie profilu na Facebooku – czy to nie próba znalezienia się we właściwej szufladzie? W bezpośrednim kontakcie z drugim człowiekiem to na tego kogoś spada obowiązek „stworzenia” sobie naszego profilu. Wydaje nam się, że w Internecie jest inaczej i to my możemy siebie wymyślić. W sieci jesteśmy jednocześnie scenarzystą i protagonistą powieści. Żyjemy iluzją siebie i przy okazji stawiamy mury – jak ten dzielący obserwatora od naszego niedoskonałego ja czy ten dzielący nasze wyimaginowane, idealne ja od niedoskonałości świata. W przeszłości mury pełniły najczęściej funkcję obronną. Czy coś się zmieniło? Jako istoty śmiertelne wychodzimy z założenia, że wszystko wokół też musi mieć swój koniec. Odgradzamy się więc od wszystkiego, co mogłoby temu przeczyć, co nas przerasta, co nam niemiłe. Stawiamy mury po to, żeby odgrodzić się od nieskończoności. Chcemy wyzbyć się poczucia, że ta nieskończoność nas ogranicza. Czasami czujemy nawet potrzebę odcięcia się od siebie. Czy ostateczną granicą, której nie jesteśmy w stanie przekroczyć, nie jest właśnie potrzeba stwarzania granic? www.ofensywa.umcs.lublin.pl
SPOŁECZNIE
Incwel, „Still Sane”, fot. Incwel
Sztuka murem stoi Jedni uważają ich za wandali, inni za natchnionych artystów, dla których przestrzeń własnej pracowni jest zbyt mała z powodu ich twórczego geniuszu. Czym jest sztuka miejska i kto ją tworzy?
Małgorzata Richter
Ulica wie swoje Od niepamiętnych czasów ulica była miejscem wymiany informacji. Przykładem jest chociażby grecka agora. Wraz z rozwojem miast zmieniła się także forma komunikacji. Najpierw wiadomości były przekazywane z ust do ust podczas spotkań, potem odczytywane, następnie zamieszczane w specjalnie wyznaczonych miejscach (tablice ogłoszeniowe etc.). Zmieniała się forma, zmieniał się nośnik, zmieniała się treść i jej długość. Teraz, w czasach wszechobecnej cyfryzacji, komunikujemy www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
się w sposób mechaniczny. Informacje doCzasy współczesne nauczyły nas inacierają tylko i wyłącznie do wyznaczonej czej patrzeć na otaczającą rzeczywistość. grupy osób. Dzieje się tak w kontaktach Zmieniły się kanony piękna, nastąpiło międzyludzkich. W relacjach społecznych, przesunięcie i redefinicja pojęcia „sztuka”. mam wrażenie, cofamy się o kilka epok. Niegdyś bardzo szerokie, choć o dokładnie Wracamy do kultury obrazkowej. Ulica wyznaczonych granicach i cechach, dziś stała się miejscem cichych spotkań, prze- zawęża się i precyzuje. Ale czy na pewno? mycanych treści i ukrytych znaczeń. Nie We współczesnym świecie sztuka powinien dziwić zatem fakt rozwoju graf- w dużej mierze została wessana przez fiti i innych form sztuki wizualnej. przemysł rozrywkowy. Postępująca komercjalizacja wymusiła powstanie nowego pojęcia – „sztuka popularna”, która Gdzie ta sztuka? czerpie z klasyki. Wykrzywia, wyśmiewa Street art to zjawisko stosunkowo nowe. i daje smutną odpowiedź i definicję czaRzecz w tym, że przez długi czas wielu sów, w których przyszło nam żyć. teoretyków i samych twórców sprzeczało się między sobą, czy to, co powstaje Rzecz o street arcie w przestrzeni miejskiej, można nazwać sztuką, a człowieka malującego po mu- Termin street art po raz pierwszy zorach – artystą. stał użyty w latach 70. w Stanach Zje Zagadnienia związane ze street artem dnoczonych w celu odróżnienia graffiti skupiają uwagę zarówno przedstawicieli (mowa głównie o tagowaniu, czyli „oznanauki, jak również mediów i władz miej- czaniu” terytorium przez graficiarza swoskich. Im większe zainteresowanie dzia- im charakterystycznym podpisem) od nałaniami w przestrzeni miejskiej, tym (wy- pisów i obrazów o walorach artystycznych. dawać by się mogło) większa wiedza na Termin ten odnosi się głównie do dziaten temat. Niekoniecznie jest to prawda. łań nielegalnych, stąd też street art OFENSYWA NR 1 (16) KWIECIEŃ 2013 13
SPOŁECZNIE nazywa się czasem post-graffiti w celu pokazania widocznego podziału, innych technik pracy, celów etc. Street art odcina się od sztuki zbiorowej i od klasycznego graffiti, choć jego korzenie sięgają tej właśnie dziedziny sztuki. Obecnie pojęcie to ma nieco inne, szersze znaczenie.
też z reguły bardziej czytelne dla zwykłego przechodnia. – powiedział w jednym z wywiadów Kwiatek, animator warszawskiej sceny ulicznej, współtwórca galerii [v]iuro. Street art jest zatem zjawiskiem obszerniejszym, bardziej nastawionym na kontakt z odbiorcą. Dla streetartowca nie
Skład faktyczny Najprostszym przykładem sztuki ulicznej jest graffiti. Naścienne obrazy lub rysunki, które powstają przede wszystkim na murach budynków. Graffiti jakie jest, każdy widzi, ale nie każdy je rozumie. Najnowszym przejawem tej ulicznej sztuki jest graffiti 3D. Obrazy wykonuje się kredą lub farbą na różnych podłożach (głównie chodnikach) tworząc optyczne złudzenie przestrzenności malowidła. Właściwe zniekształcenie postaci lub przedmiotów powoduje, że dzieło „ożywa”. Street art nie ogranicza się już jedynie do krótkich form słownych. Może mieć nie tylko charakter wizualny, jak murale, wlepki, szablony, adbusting (integracja w wygląd reklam prezentowanych na billboardach, której celem jest nadanie im zupełnie nowych, często przeciwnych znaczeń – przyp. red.) ale również performatywny – flash moby, street dance, projekcje wideo, instalacje w przestrzeni miejskiej.
Sztuka na bruku
–
Wracamy do kultury obrazkowej. Ulica stała się miejscem cichych spotkań, przemycanych treści i ukrytych znaczeń. Nie powinien dziwić zatem fakt rozwoju graffiti i innych form sztuki wizualnej.
Mamy teraz do czynienia z modą, tak jak z hipsterstwem. Street art to moda i w tej kategorii musimy to tylko i wyłącznie rozpatrywać. Z jednej strony jest na to boom, ponieważ wydaje się to być takie undergroundowe, anarchizujące, bardzo kontrowersyjne, a w sumie takie nie jest – mówi Cezary Hunkiewicz z Europejskiej Fundacji Kultury Miejskiej. Tak naprawdę definicji street artu nie ma. Choć jego korzeni upatrywać można w grafitti, to wielu artystów odżegnuje się od tego związku. – Prawdziwy grafficiarz nigdy nie powie, że jest streetartowcem. On po prostu bierze puszkę, „jedzie” i „bombi”. Streetartowiec wykorzystuje bardziej różnorodne media. Weźmie puszkę, ale użyje jej do szablonu albo do namalowania liter, które niekoniecznie mają zrozumieć tylko ludzie z jego otoczenia. Tworzy prace, które najlepiej wykorzystują kontekst otoczenia. Są
14 OFENSYWA NR 1 (16) KWIECIEŃ 2013
jest ważne, gdzie będzie malował (w porównaniu do grafficiarza), ale co to będzie. – Przeciwstawiam street art i graffiti – mówi Cezary Hunkiewicz. – Nie każdy grafficiarz jest writerem. Writer to osoba, która ciągle pokonuje jakieś stadia, mierząc się przy tym z samym sobą. „Grafficiarz” to nazwa bardziej medialna. Można tak nazwać osoby, które lubią robić zlecenia, legalne ścianki, pokazywać twarz do gazet. Reasumując, street art to nic innego jak sztuka współczesna w przestrzeni miejskiej, to forma wyrazu artystycznego mająca na celu odzyskiwanie fragmentów obszaru na rzecz społeczności lokalnej. Przybiera różne formy, czerpie z kultury dawnej, jak i nowej, bawi się kształtem, odświeża zapomniane motywy, kreuje rzeczywistość. Chcąc nie chcąc stajemy się przypadkowym (ale czy świadomym?) odbiorcą street artu.
Ulica stała się forum dla sztuki, która wychodzi poza ramy galerii, muzeów, sal wystawowych – ogólnie przyjętych przestrzeni zamkniętych. Sztuka znalazła się „na ulicy” nie tylko w znaczeniu dosłownym. Graffiti można rozpatrywać w kategoriach estetycznych jako sztukę lub akt wandalizmu. W większości przypadków uznawane jest jednak za sztukę niepożądaną.
Miejscy dekoratorzy Street art jest przede wszystkim polem autoekspresji i twórczej samorealizacji. Jednak coraz częściej staje się on formą wykorzystywaną przez władze miejskie jako tani środek tymczasowej rewitalizacji miasta, a dokładniej maskowania zaniedbanych, nieodnawianych od lat ścian. Street art okazuje się być zatem ulubioną formą sztuki wspieraną przez włodarzy miast. Festiwale, okolicznościowe murale, warsztaty streetartowe – to wszystko, aby pokazać nowoczesność samorządu oraz współpracę z mieszkańcami. Profesjonalni artyści, „ubarwiając” wybrane ściany, wypierają nielegalnie tworzone graffiti i inne formy streetartowej ekspresji, które z perspektywy władz miejskich i mieszkańców burzą ikonosferę przestrzeni publicznej. Głównie chodzi o nadzór nad interwencją w przestrzeń miejską. Ładne, cukierkowe murale i grzeczne graffiti www.ofensywa.umcs.lublin.pl
SPOŁECZNIE
Ulica stała się forum dla sztuki, która wychodzi poza ramy galerii, muzeów, sal wystawowych. Sztuka znalazła się „na ulicy” nie tylko w znaczeniu dosłownym. w wyznaczonych miejscach mają zdobić i cieszyć oczy, ale gdzie tu prawdziwy sens sztuki? W większości to popłuczyny, służące taniej rewitalizacji miasta i „wpuszczaniu w nie kolorów”. Na siłę dopisujące ideologię młodości, spontaniczności i otwartości – tłumaczy Hunkiewicz. Tego typu działanie ma charakter wyłącznie dekoratorski i ze sztuką ma niewiele wspólnego. Seria malarskich eventów, których coraz więcej w Polsce, jest w pewnym sensie zaprzeczeniem idei graffiti i street artu w ogóle.
Z ulicy na salony Naturalną częścią street artu jest nietrwałość jego wytworów, które nagminnie usuwane są przez służby oczyszczające miasto. Co najmniej od końca lat 70. XX wieku sztuka wyszła na ulicę, by zaznaczyć swoją obecność w życiu społecznym. Sztuka ulicy stała się głosem krytyki, tubą społeczną. Dzięki niej artyści zabierali głos w takich kwestiach, jak: przemoc, rasizm, wyzysk, wszechobecny konsumpcjonizm. Street art często udaje, że sztuką nie jest, by dzięki temu uzyskać większy wydźwięk w surowej przestrzeni miasta. Obecnie sztuka z ulicy trafia na salony. Wejście street artu do muzeów było możliwe dzięki procesowi demokratyzacji kultury. Dla jednych może to być przejaw „kryzysu muzeów” i wystawiania pseudo-sztuki w celu schlebiania gustom masowej publiczności. Dla innych będzie to znak, że dzieła streetartowców stają się modnymi nabytkami, które warto mieć u siebie w domu. Zmiana wyobrażenia o tym, co w muzeach powinno być prezentowane powoduje wysyp streetartowych wystaw, które cieszą się olbrzymim zainteresowaniem. Czy szkodzi to sztuce miejskiej, czy wręcz przeciwnie, pomaga w jej „dokumentacji” – można dyskutować godzinami. Jedno jest pewne, jest to www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
Na stronie obok: Napis na murze przypisywany Banksy'emu, Londyn
Powyżej: Nick Walker, „Moona Lisa”, fot. Romany WG
znaczący krok w stronę komercjalizacji i instytucjonalizacji street artu.
zwać można (parafrazując znaną z filozofii tezę) „zwrotem w stronę autentyczności”. Tylko, że ta autentyczność nie będzie wygodna ani ładna. W zamian będzie szczera Napisy końcowe i dosadna – podsumowuje. Nie bez winy jest samo środowisko – Nadchodzą ciekawe czasy dla sztuki mówi Cezary Hunkiewicz. Z jednej strony ulicznej. dało się uwieść (zanim dorosło). Z drugiej, nie wykształciło narzędzi krytycznych, Źródła: pozwalających oceniać walory swoich 1. http://gdziejestsztuka.pl/ produktów. Najlepszy przykład to dzieła 2. http://warszawa.gazeta.pl/ streetartowe, które nie widziały ulicy i arwarszawa/1,95158,6574241,Kwiatek_ bombi_miasto.html tyści uliczni, którzy NIGDY nie wyszli poza 3. Niżyńska A., Street art jako alternatywna cztery ściany swojej pracowni. forma debaty publicznej w przestrzeni Jest jednak coś, warte uwagi, tylko, by miejskiej, Warszawa 2011 móc to dostrzec, trzeba sięgnąć głębiej 4. Duchowski M., Sekuła E. A., Street art. Między i wrócić do korzeni. Bo odradza się etos, wolnością a anarchią, Warszawa 2011 który sztukę uliczną stworzył. „Coś”, co naOFENSYWA NR 1 (16) KWIECIEŃ 2013 15
SPOŁECZNIE
Czeczeńskie granice w Lublinie
Rys. Mateusz Nowak (mnowak.eu)
Mówią „wszystko ma swoje granice...”, a co, jeśli nie? Lubelscy wolontariusze udowadniają, że nie tylko góry, ale i granice można przenosić.
Trochę geografii i historii...
Katarzyna Lutka
Republika Czeczenii ze stolicą w mieście Grozny leży na północnym Kaukazie. Wcześniej znajdowała się w granicach Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, od 1991 roku stała się państwem autonomicznym. Mimo ogłoszenia przez Czeczenię niepodległości, żadne z państw świata jej nie uznało. Wyjątkiem była Gruzja, w czasach gdy prezydentem tego kraju był Zwiad Gamsachurdia (co wraz z nastaniem nowej władzy, wbrew prawu międzynarodowemu, uległo zmianie) oraz Afganistan za czasów panowania talibów.
16 OFENSYWA NR 1 (16) KWIECIEŃ 2013
Warta wspomnienia jest również data pierwszego listopada 1991 roku, kiedy po ogłoszeniu przez Czeczenię niepodległości Rosja wprowadziła w tym kraju stan wyjątkowy. Późniejsze wydarzenia na przestrzeni kilku lat doprowadziły w ostateczności do interwencji zbrojnej Federacji Rosyjskiej na terenie państwa czeczeńskiego. Wojna rosyjsko-czeczeńska, która wybuchła w grudniu 1994 roku, dała początek licznym ucieczkom mieszkańców kaukaskiego kraju w obawie o ich własne bezpieczeństwo, a nawet życie. Jednym z państw, wśród których szukają schronienia, jest także Polska. Początkowo liczba uchodźców była www.ofensywa.umcs.lublin.pl
SPOŁECZNIE
W ramach programu prowadzone jest także partnerstwo rodzin, tak zwany wolontariat rodzinny, w którym biorą udział rodziny polskie i cudzoziemskie. Jego głównym celem jest integracja i wzajemne poznawanie swoich kultur.
niewielka, uległa jednak zwiększeniu, zwłaszcza po wybuchu tak zwanej drugiej wojny rosyjsko-czeczeńskiej w 1999 roku. Uchodźcy najczęściej przybywają do miast położonych we wschodniej części naszego kraju. Do nich należy właśnie Lublin.
Regionalne Centrum Wolontariatu w Lublinie Lubelskie Centrum Wolontariatu to jedno z miejsc, gdzie uchodźcy mogą szukać pomocy na terenie naszego województwa. Centrum prowadzi specjalny program „Pomoc Uchodźcom”. Informacji na jego temat udzieliła nam jego koordynator – Magdalena Przytuła. Program działa od 2001 roku. Jego głównym filarem jest praca kilkudziesięciu wolontariuszy, którzy swój czas i dobre chęci oferują potrzebującym zarówno na obszarze Lublina, jak i w dwóch ośrodkach położonych na terenie Lubelszczyzny. W ramach programu realizowane są poszczególne działania; między innymi prowadzona jest świetlica dla dzieci, gdzie podopieczni mogą kreatywnie spędzić czas lub odrobić lekcje, gdyż są tam udzielane korepetycje. Dodatkową atrakcją jest biblioteka, o której powstanie postarali się sami wolontariusze. Nie tylko dzieci, ale również dorośli mogą skorzystać z pomocy w edukacji. Specjalnie dla nich prowadzone są lekcje języka polskiego oraz zajęcia z edukacji o Polsce. Ponadto program przewiduje lekcje z edukacji międzynarodowej w szkołach, korepetycje zewnętrzne – prowadzone dla osób, które opuściły już ośrodek (Ośrodek dla Cudzoziemców, podlegający Urzędowi ds. Cudzoziemców, gdzie prowadzona jest większość działań w ramach programu „Pomoc Uchodźcom” – przyp. aut.), jednak nadal utrzymują z nim kontakt oraz wolontariat weekendowy, kiedy, jak sama nazwa wskazuje, w weekendy wolontariusze wyjeżdżają pomagać w placówkach spoza Lublina. W ramach programu prowadzone jest także partnerstwo rodzin, tak zwany wolontariat rodzinny, w którym biorą udział rodziny polskie i cudzoziemskie. Jego głównym celem jest integracja i wzajemne poznawanie swoich kultur. Oprócz działań społecznych i edukacyjnych program „Pomoc Uchodźcom” zakłada prowadzenie także bardzo kreatywnych, www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
miłych dla oka i ucha działań, których efekty może podziwiać każdy z nas. Chodzi oczywiście o występy „Gwiazd Czeczenii”, zespołu taneczno-muzycznego kultywującego regionalną kulturę w strojach i muzyce. Można go podziwiać podczas popisów na scenach Lublina. Podopieczni ośrodka to głównie uchodźcy narodowości czeczeńskiej, choć czasami można tam spotkać osoby także z innych krajów, na przykład z Gruzji. Wolontariusze pomagają im w podstawowych aspektach codziennego życia, takich jak szukanie pracy, mieszkania czy podczas zwykłej wizyty u lekarza. Często zdarza się tak, że podopieczni, którzy opuścili już ośrodek i są samodzielni, nadal kontaktują się z Centrum, inni wracają do swojego kraju z własnej woli lub, jeśli nie otrzymali decyzji pozwalającej im zostać w Polsce, z przymusu. Są również tacy, dla których Polska to jedynie kraj tranzytowy w dalszej drodze na Zachód. Rzadko otrzymują status uchodźcy. W tym celu muszą udowodnić pracownikowi Urzędu do Spraw Repatriacji i Uchodźców, że w kraju, z którego pochodzą, grożą im prześladowania, przy czym uzyskanie takiego statusu wiąże się jednocześnie z przymusowym opuszczeniem ośrodka. Jeśli taka osoba nie uzyska statusu uchodźcy, powinna zostać objęta przez państwo inną formą ochrony, do jakiej zalicza się ochronę uzupełniającą i pobyt tolerowany. Nie trzeba być wolontariuszem, aby móc włączyć się w działania Centrum. Organizują oni wiele akcji, w których można wziąć udział bez żadnych zobowiązań, na przykład pomoc przy przetransportowaniu potrzebnych rzeczy czy różnego rodzaju zbiórki. Jeśli jednak chcesz zaangażować się bardziej, Regionalne Centrum Wolontariatu w Lublinie czeka właśnie na Ciebie. Możesz wziąć udział w organizowanej dwa razy w roku rekrutacji lub o szczegóły zapytać bezpośrednio u źródła, czyli w lubelskim biurze przy ulicy Jezuickiej 4. Wiele pomocnych informacji można również znaleźć na facebookowym fanpage’u Centrum Wolontariatu Pomoc Uchodźcom i na stronie lubelskiego Centrum Wolontariatu w zakładce Pomoc Uchodźcom. Niektórzy mówią, że „wszystko ma swoje granice…”, a co, jeśli jednak nie? Przyjdź i przekonaj się, jak lubelscy wolontariusze udowadniają, że nie tylko góry, ale i granice można przenosić! OFENSYWA NR 1 (16) KWIECIEŃ 2013 17
SPOŁECZNIE
Jestem Postacią Fikcyjną
Paulina Krzyżowska
W
oknie jednej ze starych kamienic w Lublinie, patrzącej od lat na Zamek, „krzyczą” kolorowe litery. Każdy przemierzający Plac Zamkowy bez trudu może je odczytać. „Postać Fikcyjna” – głosi enigmatyczny napis. Popycham półotwarte drzwi i wchodzę na ogarniętą mrokiem klatkę schodową. Powoli pokonuję murowane schody, zamknięte w starych, surowych murach kamienicy. Nie ma co ukrywać, jest trochę przerażająco. Wreszcie staję przed drzwiami mieszkania numer 6 i naciskam dzwonek. Po kilkunastu sekundach wychodzi młoda dziewczyna o dużych brązowych oczach. Górne powieki podkreślone czarną kreską, podwiniętą w górę tuż przy zewnętrznych kącikach. Przedstawiam się tylko ja. Ona zaprasza mnie do pokoju, który jest jednocześnie pracownią i galerią. To tutaj tworzy i pokazuje swoje obrazy. Dziewczyna siada na krześle, rękami oplata ogromny kubek herbaty. Pytana o imię odpowiada:
Moje imię nie ma tutaj znaczenia – Na tej wystawie urodziłam się pod moim nowym pseudonimem. Obudziłam się któregoś ranka i uznałam, że mogę te własne smutne refleksje przełożyć na swój pseudonim – wyjaśnia. – To było trochę chore, niby ucieszyłam się, że mam pseudonim, ale z drugiej strony była to jakaś forma pogodzenia się z losem. – Zamyśla się, przyglądając się tafli herbaty w kubku, który trzyma na kolanach. Wysokie ściany pokoju obwieszone są obrazami „Postaci Fikcyjnej”. Wszystkie
18 OFENSYWA NR 1 (16) KWIECIEŃ 2013
przedstawiają meble, nie ma na nich żadnych sylwetek ludzkich, a jednak ma się dziwne wrażenie, że one na swój sposób „żyją”… – Te obrazy przedstawiają komponowane wnętrza z bardzo różnych składowych, są to różne meble, nie wiem, mebel z domu babci czy mieszkania koleżanki, gdzie akurat byłam. Czasami nawet są zupełnie wymyślone. Niektóre są naszymi starymi mebelkami dla lalek, które gdzieś tam wyszperałam – mówi dziewczyna. Wnętrze pracowni pełne jest różnego rodzaju przedmiotów. Pod oknem na małym stoliku, zza którego wychyla się ażurowa lampa, stoją równo poukładane na planszy szachy. Jakby tylko czekały, aż ktoś usiądzie i zrobi pierwszy ruch… Nieopodal stoi małe, ceramiczne krzesełko, na którym raczej nikt nie usiądzie, ale którego przecież nie mogłoby zabraknąć. – Po moim tacie
Jestem straszną bałaganiarą i rupieciarą – Oprócz tego już od kilku lat ciągle się przeprowadzam i wiem, że to będzie trwało jeszcze długo ze względu na edukację, która nie może w moim przypadku odbywać się w jednym mieście. Nie mieć swojego miejsca, ciągle się przeprowadzać – to jest taka trauma dla mnie. Staram się to tak zaaranżować, żeby w każdym kolejnym miejscu czuć się trochę jak w domu – wyjaśnia Postać Fikcyjna. Przegląda z uwagą dobrze sobie znane pomieszczenie, po czym dodaje: – Teraz to było łatwe, bo to mieszkanie, w którym aktualnie jestem, jest tylko moje, trudniej było w akademiku, gdzie do mnie należała tylko połowa pokoju albo na przykład w trzyosobowym, gdzie moje było tylko łóżko i jakaś tam szafka. Parapet i drewniane stołki nakryte są makatkami w ciepłych barwach, dających wrażenie swojskości, domowej przytulności. Przy drzwiach papierowe makiety przedstawiające w oddali strzeliste bloki miasta, na pierwszym planie zaś, wycięte ze starych czarnobiałych fotografii, sylwetki dziecięce. O ściany oparte są rysunki i plakaty, gdzieniegdzie poukładane dziecięce figurki i stare książki. – Staram się tak personalizować dane wnętrze,
żeby było moje, żeby było ciepłe. Jest tu na przykład sporo serweteczek, one nie mają jakiejś tradycji, ale tak sprawiają takie wrażenie. Kupiłam je do mojej pracowni i postanowiłam, że zawsze, jak będę się przeprowadzać, to będę je zabierać. Są w takim stylu, jak narzuty i koce mojej babci. Można powiedzieć, że dom mojej babci jest dla mnie takim wzorem, na pewno mieszkanie rodzinne po części też. W pracowni panuje chłód, obie siedzimy w kurtkach i butach zimowych. Postać Fikcyjna ma na sobie długą sukienkę w czarno-białe pasy, ze stójką, rozpiętą brązową kurtkę ze skóry i kremowe buty, ocieplone futerkiem. Nagle mój wzrok zatrzymuje się na stojącej po jej lewej stronie sztaludze, na której umieszczony jest jeden z obrazów. Dwa fotele, które znajdowały się po obu stronach stołu, zostały zamalowane jasną farbą, przez które blado przebijają się ich dawne kontury.
Moje obrazy są procesem, ciągle się zmieniają Jest na nich dużo warstw, kolorów. Wykorzystuję ślady po poprzednich, te obrazy tworzą się same. Jak widać zmieniam obrazy w trakcie wystawy – tłumaczy, pokazując obraz na sztaludze. Nagle wstaje i wskazuje ręką na obraz za moimi plecami. – Tutaj na przykład w tle jest Sławinek, panorama Sławinka. To miał być odtwarzany z pamięci mój pokój, pierwsza stancja, w której mieszkałam, ale tak jakoś go przemalowałam, że zostały tylko drzwi do balkonu. Czegoś mi brakowało na tym obrazie i pewnego dnia wzięłam farby i „wylałam smugę światła” na dywan, dodałam trochę cieni i nagle po prostu cały obraz się zmienił, to było niesamowite! – rozpromienia się dziewczyna. Krzyczące barwy na obrazach Postaci Fikcyjnej łagodzą obłe kontury mebli oraz sposób ich przedstawiania – niejednokrotnie przywodzący na myśl dziecięce obrazki. – Maluję tylko po części realistycznie, ale kształty przedmiotów są oddawane. To jest pewien rodzaj dziecięcego postrzegania świata, lubię tak z przymrużeniem oka przedstawiać różne rzeczy – wyjaśnia dziewczyna. Przyglądam www.ofensywa.umcs.lublin.pl
Fot. Katarzyna Łopata
SPOŁECZNIE
Wysokie ściany pokoju obwieszone są obrazami „Postaci Fikcyjnej”. Wszystkie przedstawiają meble, nie ma na nich żadnych sylwetek ludzkich, a jednak ma się dziwne wrażenie, że one na swój sposób „żyją”... się poszczególnym obrazom, podczas gdy Postać Fikcyjna tłumaczy dalej, na czym polega specyfika jej stylu w malarstwie. – Jak rysuję, to czasami po prostu realistycznie oddaję linearnie kształt danej rzeczy, ale czasami jest to tylko symbol danej rzeczy.
Tworzę wnętrza, światy, które w rzeczywistości nie istnieją – Wszystkie zostały skompilowane z różnych doświadczeń wzrokowych. Czasami lubię bawić się w robienie perspektywy. Często jest ona świadomie błędna, przekłamana, ale samo jej sygnalizowanie stwarza iluzję realności. Jeśli chodzi o kolor, to mam takie ekspresjonistyczne podejście, jest on dla mnie bardzo ważny. Korci mnie, żeby wrócić do kwestii pseudonimu. Postać Fikcyjna – stan duwww.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
cha czy element prowokacji? Myśli nie dają mi spokoju, wiec zadaję pytanie. – Nazwałam się Postacią Fikcyjną, ale wcale mi się to nie podoba, bo to jest smutna refleksja. Czuję, że tak naprawdę przez całe życie będę dążyła do tego, żeby nią nie być – tłumaczy dziewczyna. Czy nie boi się, że pseudonim artystyczny stanie się jej życiowym „skryptem”, przeznaczeniem, rolą, którą sama sobie pisze?... – Nie, ja już się wystarczająco nią stałam, mam wrażenie, że bardziej się nie da. Doszłam do takiego punktu kulminacyjnego, że teraz mogę się już tylko starać, aby być mniej fikcyjna – wyznaje. Kiedy wychodzę z kamienicy na Plac Zamkowy jest już ciemno. Odwracam się i jeszcze raz spoglądam na okno pracowni, światło z wnętrza uwydatnia barwne litery napisu. Jednak teraz już wiem, że kolorowo jest tylko na zewnątrz. Jak jest w środku, wie tylko ona… Postać Fikcyjna, która istnieje naprawdę.
Postać Fikcyjna postrzega meble jako formę życia, niezwykle różnorodną i tajemniczą. Obsesja na punkcie wnętrz i przedmiotów, wynikająca z ciągłych przeprowadzek i syllogomanii* objawia się tutaj w formie ponurej surrealistycznej wizji świata po bliżej nieokreślonej katastrofie, gdzie jedyną pozostałością po życiu są właśnie meble, wnętrza i fragmenty budynków. Pozbawione swojego konsumpcyjnego kontekstu (z braku użytkowników), ale nasycone znaczeniem i historią nabierają właściwości żywych istot, jednak istot bardzo obcych o niezrozumiałych i tajemniczych motywach działań. Atmosferę schyłkowości podkreśla miejsce wystawy – kamienicę, w której znajduje się pracownia Postaci Fikcyjnej czeka generalny remont i w ciągu najbliższych miesięcy wnętrze to zniknie z powierzchni ziemi. Na wystawie można zobaczyć obrazy i ceramikę, które w symbiozie z miejscowymi meblami czekającymi na śmierć, opowiedzą tragikomiczną historię końca świata. *Syllogomania – (zespół zbieractwa) nabywanie i problemy z pozbywaniem się rzeczy nieużytecznych, bądź o małej dla innych osób wartości. (Z ulotki promującej wystawę Postaci Fikcyjnej Populacja mebli w ostatnim kwartale 2012 roku) OFENSYWA NR 1 (16) KWIECIEŃ 2013 19
SPOŁECZNIE
O historii z humorem, czyli krótki zarys działalności studenckiego Koła Satyryków Historyków Bartosz Staręgowski
W
dzisiejszych czasach nasze skojarzenia z historią nie zawsze bywają najprzyjemniejsze – bardzo często wiąże się ona z nudnym wkuwaniem na pamięć suchych dat i wydarzeń, w kilku następujących po sobie cyklach: szkoła podstawowa, gimnazjum i liceum. Taki obraz historii w wielu przypadkach wyłania się nam w wyniku naszych własnych doświadczeń życiowych i, w gruncie rzeczy, przedstawia historię jako żmudną i nudną masę materiału, który trzeba opanować. O tym, że nauka ta nie musi wcale taka być, pokazuje działalność Koła Historyków
20 OFENSYWA NR 1 (16) KWIECIEŃ 2013
Satyryków. Tworzą je, od marca 2011 roku, studenci historii z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej. Istnienie tego projektu w głównej mierze związane jest z osobą doktora habilitowanego Leszka Wierzbickiego – głównego założyciela i inicjatora całego przedsięwzięcia. Koło tworzą młodzi i pełni zapału studenci, którzy, wraz z doktorem, chcą tworzyć coś niezwykłego i odmiennego od dotychczasowego modelu „uprawiania” historii. Skład początkowo ulegał licznym zmianom, były tego różne powody: z jednej strony z uwagi na brak zainteresowania studentów samą koncepcją, z drugiej z powww.ofensywa.umcs.lublin.pl
SPOŁECZNIE
we. W tym wszystkim najpiękniejsze jest właśnie to, że przeszłości nie bierze się zbyt poważnie, przez co historia może docierać do szerszych kręgów odbiorców. Samo występowanie daje nam dużą dozę satysfakcji. Dzięki tej działalności możemy się rozwijać i poszerzać własne horyzonty artystyczne. Najważniejsze jednak w tym wszystkim jest to, że współdziała ze sobą grupa wspaniałych osób, które tworzą wyjątkową atmosferę braterstwa i koleżeństwa. To właśnie dzięki dobrze układającej się współpracy, uczestnictwo w tym Kole jest dla mnie bardzo ciekawym i miłym przeżyciem. Obecnie przygotowujemy trzy nowe skecze: Trybunał Koronny, Sobieski pod Wiedniem i Przyjazd Napoleona do Warszawy. Nawiązaliśmy także współ-
wodu odmiennego podejścia do wizji naszej przyszłej działalności. Ostatecznie zespół Koła zamknął się w liczbie dziesięciu osób. Część członków posiada wcześniejsze doświadczenia teatralne, jednak niektórzy (tak jak ja) praktykę tego typu nabyli dopiero w toku aktywności naszego projektu. No chyba, że za takie wcześniejsze doświadczenie uzna się mówienie wiersza w kościele na pierwszą komunię. Celem naszego przedsięwzięcia jest pokazywanie i interpretowanie wydarzeń historycznych w taki sposób, by przedstawiona inscenizacja mogła zarówno bawić jak i uczyć. Wiem, że może brzmi to jak komercyjna reklama zabawek dla dzieci do lat sześciu, jednak taki zamysł przyświeca nam od początku naszej działalności. Któż z nas nie uśmiechnie się, widząc zmęczonego życiem króla, jego zaborczą i wszechwiedzącą żonę, syna pantoflarza i maminsynka, rozpieszczone i zmanierowane córki, łakomych na posady i zaszczyty urzędników, zniewieściałego elektora czy tajemniczego czarnoksiężnika wróżącego przyszłość, którego nie powstydziłaby się EZO TV? W ten sposób chcemy pokazać, że historia może być strawna nie tylko dla historyków, ale i dla zwykłych ludzi, nie mających na co dzień z nią bliższego kontaktu. Do tej pory udało nam się wystawić skecze przedstawiające Unię Lubelską, Pierwszą Wolną Elekcję, Lipcową Podwyżkę Cen Żywności, Obchody Tysiąclecia Państwa Polskiego, Hołd Pruski, Me zalians Zygmunta Augusta i Barbary Radziwiłłówny czy Wyjazd Królowej Bony. Często występy nasze uświetniane www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
Chcemy pokazać, że historia może być strawna nie tylko dla historyków, ale i dla zwykłych ludzi, nie mających na co dzień z nią bliższego kontaktu. są muzyką, wprowadzającą widzów w odpowiedni nastrój danej epoki. Scenariusze naszych występów pisane są przez doktora Wierzbickiego, jednak także członkowie Koła mają na nie pewien wpływ. Jeżeli chodzi o grę, to staramy się na ogół tworzyć własne interpretacje odgrywanych postaci, posiłkując się czasem ich prawdziwymi zachowaniami utrwalonymi przez źródła i opracowania nauko-
pracę z Zespołem Tańca Dawnego „Belriguardo”, którego udział w przyszłości wzbogaci nasze występy. Pokazy te prawdopodobnie, jeśli oczywiście termin nie ulegnie zmianie, będą wystawiane 9 kwietnia o godz. 18 w auli kongresowej Uniwersytetu Przyrodniczego. Wszystkich chętnych i zainteresowanych gorąco zapraszam w imieniu całego Koła i swoim własnym. OFENSYWA NR 1 (16) KWIECIEŃ 2013 21
SPOŁECZNIE
O szeroko rozumianych barierach i granicach w kontekście teatru Rozmowa z Łukaszem Witt-Michałowskim, szefem Sceny Prapremier InVitro
Iza Zin
Joanna Lewicka wyreżyserowała Sen nocy letniej Szekspira, angażując więźniów z Opola Lubelskiego. W ramach Czytelni Dramatu – Wejście Smoka. Trailer – aktorzy wystąpili w Schronisku dla nieletnich w Dominowie. Czy coraz częstsze próby „przemycenia” teatru za mury więzienne oznaczają, że być może w przyszłości normą będzie forma resocjalizacji przez „teatr”? Byłaby to dobra idea? Czy analizując swoje doświadczenia, możesz stwierdzić, czy więźniowie byliby zainteresowani taką formą aktywności? Analizując moje doświadczenie, stwierdzam, że raczej nie byliby. Rzecz nie w tym, aby udowadniać, że więźniowie posiadają ludzkie cechy, takie jak mówienie i czytanie bądź zdolność artykulacji, ale o stworzenie im możliwości powrotu do społeczeństwa w nowej, odmiennej od kulejącej, tej istniejącej aktualnie i do niczego nieprowadzącej, formy resocjalizacji, która kończy się i zaczyna w zakładach karnych, w formie zajęć gry w ping-ponga. Możliwości resocjalizacji przez kulturę, ale nie na zasadzie eventowej, ale ciągłej. Dyrekcja aresztu śledczego w Lublinie zlikwidowała Teatr „Pod Celą”. Dlaczego? Czy jako twórca i pomysłodawca otrzymałeś jakąś argumentację, wytłumaczenie? Nie, zwyczajnie, poza deklaracjami w oficjalnych wypowiedziach nie wydarzyło się nic, co wskazywałoby na potrzebę kontynuacji moich działań. Zarówno w sztuce o Nangar Khel, Aporii’43, Złym, ważnym etapem przygotowań były spotkania z osobami, które bezpośrednio uczestniczyły w wydarzeniach stanowiących temat spektaklu. W przypadku sztuki o Nangar Khel byli to żołnierze, przy
22 OFENSYWA NR 1 (16) KWIECIEŃ 2013
Fot. Arkadiusz Ławrywianiec
Teatr „Pod Celą” – teatr więzienny. Skąd pomysł na Lizystratę w wykonaniu osadzonych? Było to wewnętrzne pragnienie uczestniczenia w procesie resocjalizacji, czy raczej poszukiwanie czegoś nowego w teatrze? Szukam nowych przestrzeni i ludzi dla teatru. Zadaję ciągle sobie pytanie: Czym jest i gdzie się może „zadziać”, i w jakim wymiarze? Lizystrata to wynik nasłuchiwania pulsu więzienia od środka i języka ludzi w nim przebywających.
Aporii’43 osoby, które przeżyły rzeź na Wołyniu; Dariusz Jeż stworzył w zasadzie scenariusz do Złego. Jest to zabieg mający na celu zwiększenie wiarygodności sztuki? Ułatwia dalsze prace? Pozwala głębiej zrozumieć i zinterpretować konkretne sytuacje przez możliwość zobaczenia ich oczami osób, które osobiście je przeżyły? To jedna z możliwych form wypowiedzi artystycznej – dla mnie bardziej fascynująca od ars poetica, bo żywiąca się faktami, nawet jeśli są to fakty interpretowane w przeróżny sposób, zależnie od obserwatora – nadal pozostają w jakiejś mierze faktami – mnie zwyczajne historie, które zdarzyły się naprawdę, bardziej poruszają niż fikcja literacka. Aporia’43. Spektakl składa się z dwóch części: polskiej, wyreżyserowanej przez ciebie, i ukraińskiej, w reżyserii Svitlany Oleshko (Teatr Arabesky, www.ofensywa.umcs.lublin.pl
SPOŁECZNIE
Porażka w ESK w oczach wielu włodarzy naszego miasta spowodowała widocznie przekreślenie społecznych i artystycznych dokonań, ponieważ nie widzę żadnej konstruktywnej aktualnie formy kontynuacji i wspierania tego, co wartościowe i godne uwagi. Charków). Część ukraińska oparta jest na Dekalogu nacjonalisty ukraińskiego. Czy był to zabieg zamierzony? Chcieliście pokazać dwie prawdy o Wołyniu, a w zasadzie dwa różne sposoby postrzegania tego zdarzenia? Chcieliśmy – ten Dekalog miał być prowokacją do zadania sobie pewnych pytań. W trakcie jednak zdałem sobie sprawę, że gdyby chcieć użyć podobnego zabiegu z Mein Kampf Hitlera – rzecz, niezależnie od intencji, osiągnęłaby efekt odwrotny – eskalacje złych emocji. Tu stało się podobnie, dlatego finalnie tylko polska część opowiada o Wołyniu bez nawiązania do Dekalogu Nacjonalisty Ukraińskiego. Ukraińska natomiast komentuje go dość bezpośrednio. Bez tematyzowania tego, co zdarzyło się na Wołyniu, wbrew wcześniejszym ustaleniom obydwu stron. Milczenie jednak też często bywa wypowiedzią.
scenografii – są one w sztuce Kamienie w kieszeniach jednocześnie garderobą, wanną i prysznicem. Geneza pomysłu bardzo mnie zastanawia... W kontekście przeczytanej sztuki, zanim wziąłem się za jej realizację, zastanawiałem się: czym ci chłopcy, nieposiadający niczego, mogą opowiedzieć sobie cały film – robiąc z tej opowieści taką próbę generalną scenariusza, który chcą sprzedać i wtedy doszedłem do wniosku, że jedyną rzeczą, jaką dysponują, są pozostawione przez filmowców toalety – clip clop, a nie toi toi i ponieważ ekipa filmowa ich nie posiada na stanie, tylko wypożycza i opróżnia rękoma firmy, która je serwisuje, a zatem w moich oczach był to jedyny element scenograficzny, którym w swej opowieści mogli posłużyć się bohaterowie sztuki.
Pytanie, które zawsze chciałam zadać: skąd pomysł na wykorzystanie toalet gatunku toi toi jako najważniejszego, i w zasadzie jedynego, elementu
Lublin czy jakieś inne miasto… Tak długo, jak to miasto będzie zainteresowane mną, moje zainteresowanie nim nie przeminie.
Czy w ostatnich latach Lublin stał się miastem bardziej przyjaznym kulturze? Czy, jako osoba Analizując każdy z wyreżyserowanych przez ciebie zaangażowana czynnie w lubelską działalność spektakli, można zauważyć, że śmierć jest obecna teatralną, obserwujesz jakiś postęp, jeśli chodzi w zasadzie w każdym z nich, a w większości stanowi o kwestię finansowania, tworzenia ram dla budonawet motyw przewodni – jest to zabieg celowy, wy w tym mieście warunków ułatwiających dziaprzypadek, obsesja? łalność twórcom? To ostatnie. W trakcie przygotowań do ESK w Lublinie ludzie zaczęli wierzyć, że potencjał raz uruchomiony spoOstatnie lata to niewątpliwie czas postępującej ko- woduje efekt kuli śnieżnej. Porażka w ESK w oczach mercjalizacji śmierci – klimatyzowana trumna nie wielu włodarzy naszego miasta spowodowała wistanowi już ekstrawagancji. Lepiej bać się śmierci, docznie przekreślenie społecznych i artystycznych próbować o niej nie myśleć, czy konsultować się dokonań, ponieważ nie widzę żadnej konstruktywz doradcą od spraw umierania? nej aktualnie formy kontynuacji i wspierania tego, Jeśli konsultacje w sprawie umierania doprowadzą co wartościowe i godne uwagi. To tak, jakby jedno do jakiejś odnowy duchowej, to czemu nie. Nie wiem, czarodziejskie słowo-zaklęcie u zarania miało doco lepiej – ja zwyczajnie nie potrafię nie myśleć prowadzić do sfinalizowania wszystkich niezwyo pewnych tematach. kłych pomysłów, które urodziły się w trakcie tamtej walki o tytuł. Nie ma niedawnej jeszcze otwartości, W sztukach poruszasz tematy trudne (eutanazja, konsultacji, ciekawości. Większość wiążących decywojna). Raczej stronisz od komedii. Z czego to wyni- zji podejmowanych jest w zaciszu gabinetów i przy ka? Poczucie misji? Uważasz, że sprawom trudnym drzwiach zamkniętych, tłumaczą ów stan rzeczy powinno poświęcać się więcej uwagi? cięciami budżetowymi – mam nadzieję, że to stan Teatr może być rozrywką, ale nawet w lekkiej formie przejściowy, w przeciwnym razie bardzo źle rokuje powinien powodować jakiś rodzaj refleksji – jeśli się to naszemu miastu w niedalekiej przyszłości. tak nie dzieje, to nie różni się niczym od rozrywki i staje się takim samym produktem, jak wszystko co Coś o planach zawodowych na najbliższą przyjednorazowo pochłaniamy. Komedie też mi się zda- szłość... rzają, jednak zawsze staram się opowiadać nawet Postaram się robić dalej rzeczy sensowne z mojego w najlżejszej formie jakąś historię, która jawi mi się punktu widzenia w nadziei, że interesują nie tylko jako warta opowiadania. mnie samego.
www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
OFENSYWA NR 1 (16) KWIECIEŃ 2013 23
KULTURALNIE / muzyka
Gentlemanów folkowe opowieści Grają razem od 2007 roku, debiutancką płytą „Sigh No More” (2009) zdobyli popularność i uwielbienie fanów. We wrześniu 2012 roku wydali drugą, „Babel”. Oto Mumford & Sons, brytyjski zespół, który melodyjnym folk-rockiem podbija serca milionów ludzi na całym świecie.
Paulina Prus
P
od nazwą Mumford & Sons kryje się czterech muzyków: Marcus Mumford (wokal, gitara), Ben Lovett (klawisze, akordeon), Winston Marshall (banjo, dobro) i Ted Dwane (kontrabas, perkusja). Tworzą oni pełne energii kawałki, wzorując się na klimatach country i bluegrass. Inspiracji szukają w literaturze, stąd w tekstach widać odniesienia do sztuk W. Szekspira, powieści J. Steinbeck’a czy książek G. K. Chesterton’a. Muzycznie wpłynęli na nich Bob Dylan oraz Old Crown Medicine Show. Ta mieszanka stylów, bogactwo dźwięków i charakterystyczny wygląd (styl vintage nie jest im obcy) to esencja Mumford & Sons. Jak często podkreślają, to koncerty i możliwość bezpośredniego kontaktu z fanami cenią w graniu
płyty. Prawie cały ten czas spędzili w drodze, nie bez powodu zresztą nazywając jedną z tras po Stanach Zjednoczonych „Gentleman of the Road”. Zebrany wcześniej materiał na płytę testowali podczas koncertów, a 12 utworów, które najbardziej spodobały się ludziom, umieścili na najnowszym krążku. Opłaciło się. Babel został najszybciej sprzedającym się albumem roku 2012 w Wielkiej Brytanii. Jaki jest przepis na sukces gentlemanów z Mumford & Sons? Na pierwszy rzut oka (a może raczej ucha) ów przepis wydaje się prosty. Inspirujący tekst (niekoniecznie o miłości) owijamy mocnym, charyzmatycznym głosem Marcusa Mumforda, dodając oczywiście barwne głosy pozostałych członków zespołu. To wszystko okraszamy konkretnymi dźwiękami gitary
Koncerty i możliwość bezpośredniego kontaktu z fanami cenią w graniu najbardziej. Nie tylko na tych dużych festiwalach muzycznych, ale i w niewielkich, klimatycznych knajpkach, od których zaczynali. akustycznej i perkusji. Niezbędne będzie również brzmienie kontrabasu, akordeonu, nutka mandoliny, i spora dawka banjo. Wszystko to energicznie mieszamy i voilà. Mumford & Sons w sosie własnym. Harmonijne połączenie alternatywnego rocka i muzyki folkowej. Brzmi ciekawie? Zaintrygowanym polecam płytę Babel, a chcących zobaczyć chłopaków na żywo i poczuć ich energię płynącą prosto ze sceny informuję, że w tym roku ta czwórka gentlemanów ruszyła najbardziej. Nie tylko na tych dużych, znanych fe- w kolejną trasę, tym razem po Europie. Ku uciesze stiwalach muzycznych, ale i w niewielkich, klima- polskich fanów Mumfordzi rozpoczęli właśnie od natycznych knajpkach, od których zaczynali. Dlatego szego kraju. Koncert odbył się 4 marca w warszawwłaśnie czekali ponad trzy lata z wydaniem drugiej skiej Stodole.
24 OFENSYWA NR 1 (16) KWIECIEŃ 2013
www.ofensywa.umcs.lublin.pl
KULTURALNIE / muzyka
Cierpię jak Maria Peszek w Bangkoku
Katarzyna Rafalska
www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
Fot. Archiwum artystki
G
rupa o tej sarkastycznej nazwie została utworzona pod koniec września na portalu społecznościowym Facebook. Jaki był powód jej powstania? Najnowsza płyta Marii Peszek – artystki, która jak zwykle zaskakuje, prowokuje i szokuje. Trzecia z kolei płyta piosenkarki Jezus Maria Peszek jest dostępna w sprzedaży od 3 października. Przed premierą promowano ją jako owoc załamania nerwowego, które artystka przeżywała „w hamaku na azjatyckiej wyspie”1. Powstały wtedy liczne wywiady na ten temat. Peszek opowiadała w nich o swoich przeżyciach, dzieliła się nimi. Czy zwierzanie się mediom z tak prywatnych spraw było potrzebne? Czy ta otoczka depresyjna była konieczna? Nie mnie to oceniać. Warto jednak w tym momencie zaznaczyć, że płyta ma już status platynowej. Kolejna kontrowersja związana z Jezus Maria Peszek to tematyka. Teksty piosenek nawiązują do egzystencji człowieka. Łagodnie mówiąc, słuchacz nie może pozostać obojętny wobec nich. Kwestią subiektywną jest to, w jaki sposób ktoś odbierze słowa: „męczy mnie Polska, wisi mi krzyż” (fragment utworu Szara flaga), „Sorry Polsko, wybacz mi, wystarczająco przerażająco jest żyć” (Sorry Polsko), „Pan nie jest moim Pasterzem, a niczego mi nie brak” (Pan nie jest moim Pasterzem) czy „Ej czy ktoś wie, jak tu jest na samym dnie” (Żwir). Tykającą bombą jest połączenie problematyki religii, polityki, prokreacji i depresji. Nie jest jednak ważne to, czy odbiorca jest za, czy przeciw „poglądom” piosenkarki. Najistotniejszy jest fakt, że wzbudzają one emocje i trzeba się jakoś
Tykającą bombą jest połączenie problematyki religii, polityki, prokreacji i depresji. do nich ustosunkować. To jeden z powodów sukcesu tego albumu. Abstrahując od nieznośnej autopromocji, depresji i dyskusyjnych przekazów, Maria Peszek nagrała świetną płytę. Jest ona muzycznie dopracowana pod każdym względem. Znalazło się na niej 12 utworów i każdy z nich jest wart przesłuchania. Album Jezus Maria Peszek jest bezkompromisowy, co odzwierciedla naturę piosenkarki. Można jej, czy to prywatnie, czy nie, wiele zarzucić. Jedno jest jednak pewne – Peszek przekracza granice, burzy
mury tabu. Nie boi się wyrażać swojego zdania i to jest coś, co czyni z niej prawdziwą artystkę, z depresją czy bez. 1. Polityka 2012, nr 39, s. 28.
Maria Peszek „Jezus Maria Peszek”
OFENSYWA NR 1 (16) KWIECIEŃ 2013 25
KULTURALNIE / muzyka
Fatalne zauroczenie „Nie mam na imię Patryk. Jestem Piotrkiem. Patrick The Pan”. A teraz zamknij oczy, zabieram cię do swojej krainy.
J Małgorzata Richter
eżeli twierdzicie, że w Polsce muzycznie nie dzieje się nic ciekawego, a czasy dobrego grania mamy już dawno za sobą, musicie koniecznie posłuchać tego Pana i jego debiutanckiego krążka – Something of and End. Kim jest Piotr Madej? Wiemy o nim tyle, ile sam zechce o sobie powiedzieć. Piękny dwudziestoparoletni artysta, działający pod enigmatycznym szyldem Patrick The Pan urodził się i mieszka w Krakowie. Śpiewa, gra na gitarze i klawiszach. Więcej informacji brak, ale w sumie może to i lepiej dla samego debiutanta. Muzyka staje się od tej chwili jego wizytówką. Patrick The Pan otwiera przed nami drzwi do swojego ezoterycznego świata pachnącego smutkiem i melancholią. Jedenaście kawałków – jedenaście historii o człowieku, o ludzkiej naturze, o pragnieniach i niepowodzeniach ubranych zgrabnie w dźwiękową otulinę, która szczelnie chroni przed światem zewnętrznym. Wydawać by się mogło, że to kolejna płyta ze smutnymi piosenkami w akustyczno-elektronicznych aranżacjach. „Ale to już było” – chciałoby się rzec. Ale nie, nie tym razem. Sam proces nagrania materiału budzi ciekawość. Otóż pan Piotr na wzór CocoRosie (siostry Casady swój debiutancki album
skrzypienie podłogi, a nawet w pewnym momencie nagle pojawia się mruczący kot. Współczynnik kreatywności i autentyczności wzrasta dzięki temu o kilka punktów. Wszystko to pozwala na poczucie pewnego wymiaru bliskości z artystą i jego muzyką. Przestrzeń wypełnia się ciepłym dźwiękiem i przyjemnym głosem, który w pewnych momentach staje się niepokojący i nabiera wzmocnionej siły. Zamykasz oczy i... widzisz, słyszysz, czujesz całym sobą. Album otwiera instrumentalny Finally I'm One. Zaczyna się od głębokiego westchnięcia, po czym powoli pojawiają się kolejne instrumenty, a napięcie wzrasta. Chwilę potem początkowy niepokój mija, a utwór łagodnieje i nabiera rytmu. Gdzieś pomiędzy przyjemnym, gitarowym graniem spod znaku Twilite i Minerals wplata się nieco zapominany Rojek z Lenny’ego Valentino. Men Behind the Sun to jeden z najbardziej dynamicznych i zmiennych w formie kawałków. Im dłużej trwa utwór, tym bardziej przybiera na sile brzmienie gitary basowej. Dźwięki najpierw powoli pełzną, potem podrywają się do biegu i rozpoczyna się gonitwa. Irytujący, wwiercający się w głowę syntezatorowy pisk i Ty w środku tego zamieszania.
Jedenaście kawałków – jedenaście historii o człowieku, o ludzkiej naturze, o pragnieniach i niepowodzeniach ubranych zgrabnie w dźwiękową otulinę, która szczelnie chroni przed światem zewnętrznym. Cudownie brzmiące, lekkie i leniwe Slowly na dwa głosy z partią klawiszową skutecznie spowalnia nam dźwiękową gonitwę. Lecz i tu musiała pojawić się znana już zmiana stylistyki. POV i Warm Gold to dobre, nagrywały w łazience) zamknął się na czas jakiś gitarowe utwory, mieszające folk z odrobiną country. we własnym mieszkaniu, gdzie za pomocą jednego Powrót do delikatnego, popowego grania autor mikrofonu, komputera i kilku instrumentów nagrał serwuje w Bubbles, w którym można usłyszeć między swoją debiutancką płytę. Dzięki tej dwumiesięcznej innymi śpiew ptaków. Całości towarzyszy przyjemny, izolacji powstał materiał, który pełen jest niedosko- aksamitny głos Madeja. Wszystko to tworzy niesanałości, ale jakże pięknych. W niektórych utworach mowity klimat. Najlepiej słuchać tego z zamkniętymi słychać szumy i trzaski, w innym ziewanie, stukanie, oczami i otwartą głową.
26 OFENSYWA NR 1 (16) KWIECIEŃ 2013
www.ofensywa.umcs.lublin.pl
KULTURALNIE / muzyka
Oszczędne w dźwięki, gitarowe Ramains to jak dla mnie kwintesencja tego, co prezentuje Patrick The Pan na płycie. Zamglona, gitarowa ściana dźwięku i nieco przyciszony wokal z dudniącym w tle bębnem. Z zasłuchania skutecznie wytrąca utwór The Moon And The Crane. Partia klawiszy z dodatkiem „pociętego” wokalu w połowie (zgodnie ze znaną już zasadą) ustępuje miejsca mocniejszej, elektronicznej mieszance dźwięków. Nic, co dobre, nie trwa wiecznie. Something of and End całe usłane jest pięknymi, nastrojowymi opowieściami. Najdłuższe na płycie Exiles Always Come Back (Act I, II & III) urzeka prostotą, migotliwym wokalem i melodyjnym dźwiękiem dzwoneczków. Całość spaja utwór Finally We’re One. Dla otuchy, na koniec dostajemy jeszcze bonusową, polskojęzyczną kompozy-
cję – Hełm Grozy. Madej czaruje delikatnymi, ciepłymi dźwiękami, uroczym „ę” i intrygującym tekstem. Przy tym kawałku bezsprzecznie na myśl przychodzi dawny Myslovitz z Rojkiem. Something of and End to krążek pełen emocjonalnych tekstów utrzymanych w gitarowej stylistyce. Przyjemne dźwięki snują się leniwie, a wokal delikatnie pieści zmysły. Każdy z utworów tworzy oddzielny element muzycznej opowieści. Nie ma płynnych przejść, a raczej zmienia się nastrój, tempo i forma w trakcie trwania utworu. Zamiast klasycznej formuły: zwrotka, refren, powtórka i finito, następuje zupełnie nagła zmiana stylu lub formy. Całość jest przemyślana i słucha się jej z niesamowitą przyjemnością. Madej kolekcjonuje momenty, z których tworzy następnie melancholijną, przestrzenną opowieść. Jednego mogę być pewna –
wdzięku i wrażliwości mu przy tym nie brakuje. Patrick The Pan jest jak „otagowane” drzwi. Widnieje na nich etykietka: „Ciekawe, intrygujące, akustyczne”. Możesz te drzwi otworzyć i wejść wprost do pokoju, w którym nagrywał, możesz też stać i nasłuchiwać. Zalecam poświęcić chwilę i zanurzyć się w ciepłych gitarowych brzmieniach z dodatkiem rozkosznych dzwoneczków. Zrozumiesz wtedy, jak łatwo jest się zakochać i jeszcze łatwiej od tej muzyki uzależnić.
Patrick the Pan „Something of an End”
Ogień i woda
Kuba Pilch
P
rzekraczanie granic jest dla człowieka czymś naturalnym. Napędza rozwój techniki, medycyny, poprawia jakość życia. Ponadto pozwala dokonywać rewolucji w sztuce. Jedną ze sztuk, w której nieustannie można zaobserwować przekraczanie granic, jest muzyka. Album Barcelona jest jedną z najbardziej udanych prób połączenia dwóch pozornie dalekich sobie gatunków: rocka i opery. Gdy w 1987 roku Freddie Mercury spotkał w Hiszpanii poznaną wcześniej diwę operową Montserrat Caballé, od razu zaproponował jej nagranie piosenki. „Na pewno chcesz nagrać tylko jedną piosenkę?” – zapytała śpiewaczka. Mercurego nie trzeba było długo namawiać. Jesienią następnego roku ukazał się album zatytułowany Barcelona. www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
„Jest to doskonałe połączenie dwóch żywiołów: ognia i wody” – tak o płycie pisał Bogusław Kaczyński. Ta czterdziestominutowa muzyczna opowieść zawiera osiem utworów. Rozpoczyna ją tytułowy – Barcelona. Piosenka ta powstała z myślą o Letnich Igrzyskach Olimpijskich, mających odbyć się właśnie w Barcelonie w 1992 roku. Jest jedną z najdynamiczniejszych i najbardziej ekspresyjnych kompozycji na całej płycie. To, że płyta zaskakuje, możemy odczuć już przy drugim utworze. La Japonaise, bo o nim mowa, zaśpiewany jest w dużej części po japońsku. Mercury, będący autorem tekstu, z zachwytem opisuje przyrodę Japonii, którą niejednokrotnie, z zamiłowaniem odwiedzał. The Fallen Priest to historia kapłana niemogącego dokonać wyboru spomiędzy miłości do Boga a miłości do kobiety. Po tym dynamicznym utworze następuje dużo spokojniejszy – Ensueño. Tu z kolei możemy usłyszeć Freddiego śpiewającego barytonem po hiszpańsku. Niestety – jak się potem okazało – pierwszy i ostatni raz. Kolejnej kompozycji – The Golden Boy − dodał uroku chór gospel. Co ciekawe, autorem tekstu jest tu Tim Rice, spod którego pióra sześć lat później wyszły piosenki do filmu Król Lew. Guide My Home wydaje się zaledwie wprowadzeniem do niezwykle mocnego How Can
I Go On?. Przytoczone przez Bogusława Kaczyńskiego „ogień i woda” najdoskonalej opisują ten utwór. Czterooktawowy głos Mercurego zderza się z dźwięcznym sopranem Montserrat Caballé. Na gitarze basowej zagrał tu gościnnie John Deacon – basista Queen. Płytę zamyka wariacja zatytułowana Overture Piccante, będąca połączeniem opisanych wyżej piosenek w całość. Ukazana przeze mnie płyta jest bez wątpienia udanym przekroczeniem granicy. Sama Montserrat Caballé powiedziała o tym projekcie: „Dla świata opery była to rewolucja. Prawdziwa rewolucja.” Z kolei zaraz po skończeniu prac nad krążkiem Freddie Mercury stwierdził: „Zapomnijcie o rock and rollu. Teraz zajmuję się operą!” Projektów rockowo-operowych piosenkarz zapewne stworzyłby więcej, gdyby nie jego przedwczesna śmierć w listopadzie 1991 roku.
Freddie Mercury & Montserrat Caballé „Barcelona”
OFENSYWA NR 1 (16) KWIECIEŃ 2013 27
KULTURALNIE / film
10 barier w filmie
H Małgorzata Boryczka
istoria filmografii od początku toczy się wciąż wokół barier i granic. Ileż ograniczeń pokonał sam film! Przełamał stabilność zdjęcia, by pokazać na ekranie ruch. Malowany rękami wprawnych artystów klatka po klatce nabierał kolorów. Zintegrował się z dźwiękiem, by w usta aktorów włożyć dialogi. Wreszcie wyszedł przed ekran w obrazach trójwymiarowych. Rozwija się ciągle, pamiętając, że nie wolno mu przekroczyć jednej granicy, za którą przestanie być filmem, a stanie się na powrót teatrem – bariery między widzem a ekranem. Oto zestawienie 10 filmów, które na różne sposoby dotykają tematu barier i granic.
28 OFENSYWA NR 1 (16) KWIECIEŃ 2013
1. Granica państw – Boże Narodzenie W czasie I wojny światowej granice państw stały się liniami na mapie. O ich ponowne wytyczenie toczyła się nieustanna walka w okopach. Nominowany do Oscara film Boże Narodzenie opowiada prawdziwą historię z 1914 roku, kiedy to w Wigilię Bożego Narodzenia żołnierze niemieccy, francuscy i angielscy zawiesili walki na froncie. Zauroczeni melodią Cichej nocy, w atmosferze pokoju i zrozumienia dali się po-
www.ofensywa.umcs.lublin.pl
KULTURALNIE / film
nieść magii Świąt. Co jednak zrobić, gdy ucichną już kolędy, a ludzie – bardziej niż zwykle odczuwający bezsens wojny – będą musieli ponownie zmierzyć się z jej brutalną rzeczywistością?
2. Granica ustroju – Good Bye Lenin! Alex Kerner (Daniel Brühl) wychowywany był przez matkę w duchu socjalizmu. Pech chciał, że pani Kerner zapadła w śpiączkę i przespała upadek Muru Berlińskiego. W obawie o zdrowie matki Alex postanawia wraz z przyjaciółmi stworzyć iluzję komunizmu – wozi mamę na daczę i nagrywa dla niej z kumplami fałszywe wiadomości. Wkrótce sam przywiązuje się do stworzonego przez siebie świata, nieświadom własnych obaw o życie w kapitalizmie. Good Bye Lenin! to film traktujący o poważnych sprawach z wielką lekkością. Komunizm w NRD żywo przypomina ten polski, a absurd całej sytuacji przywodzi na myśl Misia Stanisława Bareji. W Good Bye Lenin! mniej jednak gorzkiej ironii, a więcej wejrzenia w siebie i w sytuację, z jaką przyszło się zmierzyć mieszkańcom bloku wschodniego.
Artysta to przede wszystkim uczta dla miłośników Kadr z filmu kina prostego, ale wyrafinowanego: łączy w sobie „Las Vegas Parano” doskonałą muzykę i zdjęcia, pokazową grę aktorską i nietuzinkowy scenariusz. Michel Hazanavicius zrobił film jedyny w swoim rodzaju – już nigdy żadna produkcja nie będzie mogła tak czerpać z przeszłości kina i uniknąć porównania z Artystą.
3. Granica świadomości – Las Vegas Parano
5. Granica odpowiedzialności – Pokłosie
„Ile nocy i dziwnych poranków trwa ten obłęd?” – pyta sam siebie półprzytomny bohater filmu Raoul Duke (Johnny Depp). Las Vegas Parano to surrealistyczna podróż w otchłanie zaćmionego narkotykami umysłu i w głąb amerykańskiej popkultury przełomu lat 60. i 70., w którą podstępnie zabiera widza Terry Gilliam. Bohaterowie (wspomniany już Depp i Benicio del Toro), zamroczeni wszelkiego rodzaju używkami, drwią z rozsądku, rzeczywistości i świadomości. Psychozy czają się na nich na każdym kroku, świat jest na przemian nieznośnie obrzydliwy i histerycznie zabawny. Wszystko to dzieje się na wielobarwnym tle niszczejącego amerykańskiego snu z Nixonem i Wietnamem uwikłanymi w ten sam chocholi taniec, co główni bohaterowie.
Władysław Pasikowski powrócił do kin z kontrowersyjnym Pokłosiem, wsadzając kij w mrowisko. Zrobił świetny thriller, będący równocześnie doskonałym, wielowymiarowym dramatem zrealizowanym w stylizacji kina amerykańskiego. Jeśli tylko widz pokusi się o odrzucenie oczywistości i wyjdzie ponad to, co ma podane na talerzu, zobaczy uniwersalną i poruszającą historię. Główni bohaterowie, bracia Kalina – Józef i Franciszek (Maciej Stuhr i Ireneusz Czop) – zmagają się z poczuciem odpowiedzialności za obcych ludzi, nieświadomi, że przyjdzie im zmierzyć się z dużo większym ciężarem prawdy o własnych przodkach. Padają trudne pytania: gdzie leży granica naszej odpowiedzialności za innych? Czy jesteśmy winni zadośćuczynienie za krzywdy popełnione przez naszych ojców?
4. Bariera dźwięku – Artysta 6. Granica absurdu –
Artysta to powrót do czarno-białego, niemego kina Pociąg życia w dawnym stylu. Aktor George Valentin (nagrodzony Oscarem Jean Dujardin) zmaga się ze zmianami, na które nie jest gotów. Do kina wkracza dźwięk, W 1941 roku rozchodzą się wieści – Niemcy jeżdżą a George wciąż wierzy w siłę obrazu i we własną pociągami po Europie i zabierają Żydów do obozów. popularność. Czy zdoła przełamać milczenie? Mieszkańcy bliżej nieokreślonego sztetla posta-
www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
OFENSYWA NR 1 (16) KWIECIEŃ 2013 29
KULTURALNIE / film
Film o nadludzkim wysiłku i poświęceniu dwojga ludzi i o przełamaniu ostatecznej bariery porozumienia ze światem. Obsypany deszczem nagród i nominacji, „Motyl i skafander” jest fizycznym dowodem na to, że dla ludzi zdeterminowanych nie ma rzeczy niemożliwych.
Kadr z filmu nawiają wyjść sytuacji naprzeciw: organizują swój „Motyl i skafander” własny pociąg deportacyjny, którym niepostrzeżenie zamierzają dojechać do Jerozolimy. Pociąg życia to ciepła i przezabawna komedia, w której absurd goni absurd. Życie w pociągu toczy się swoim torem, dzieci rozrabiają, jakby nigdy nic, a starzy narzekają na dzisiejszą młodzież. Ten niedoceniany film zabiera widza w piękną i komiczną podróż, której nieoczekiwany finał zapiera dech w piersiach i zapewnia przemyślenia na długie godziny.
7. Granica treści – Pies andaluzyjski Raczej eksperyment filmowy niż film, Pies andaluzyjski stał się zaczątkiem i ikoną kina surrealistycznego. Niespełna 20-minutowy film składający się z luźnych, szokujących scen przełamał w 1929 roku konwencje panujące w kinie i przekroczył granice, z których dotąd nie zdawano sobie nawet sprawy. Reżyserem filmu był Luis Buñuel, ikona kina hiszpańskiego i jeden z prekursorów kinematografii. Scenariusz do Psa andaluzyjskiego Buñuel napisał razem ze swoim przyjacielem Salvadorem Dali.
8. Granica formy – Millhaven Millhaven to krótkometrażowy film animowany zrealizowany do polskiego przekładu piosenki The Curse of Millhaven Nicka Cave’a. Do niesamowitej recytacji w wykonaniu Katarzyny Groniec autor filmu (Bartosz Kulas) stworzył mroczną i niepokojącą animację. Przepełniona surrealizmem estetyka w połączeniu z boleśnie rzeczywistą historią miasteczka Millhaven, opowiedzianą z perspektywy małej Loretty, tworzy niezapomnianą, makabryczną formę z pogranicza teledysku i dramatu.
30 OFENSYWA NR 1 (16) KWIECIEŃ 2013
9. Bariera ruchu – Motyl i skafander Jakkolwiek tandetnie to brzmi, Motyl i skafander to film biograficzny, oparty na książce wymruganej jedną powieką. Został jednak zrealizowany w tonie chwytającym za serce, ale unika tandety, o którą wcale nie jest trudno, gdy ma się do czynienia z tak niezwykłą historią. Jean-Dominique Bauby (Mathieu Amalric), kompletnie sparaliżowany w wyniku udaru, dyktuje sekretarce swoje wspomnienia, mrugając w odpowiednich momentach. Film o nadludzkim wysiłku i poświęceniu dwojga ludzi i o przełamaniu ostatecznej bariery porozumienia ze światem. Obsypany deszczem nagród i nominacji, Motyl i skafander jest fizycznym dowodem na to, że dla ludzi zdeterminowanych nie ma rzeczy niemożliwych.
10. Bez granic – Wszystko za życie Oparty na prawdziwej historii film Seana Penna opowiada o ludzkiej tęsknocie za życiem pozbawionym barier i granic. Młody Christopher McCandless (Emile Hirsch) porzuca swoje dotychczasowe życie i na progu dorosłości wyrusza w wielką podróż. Odrzucając normy społeczne i zwyczajowe ograniczenia, szuka drogi do wolności absolutnej. Wszystko za życie to film spokojny i kojący. Niepokój głównego bohatera nie wierci widzowi dziury w brzuchu, a jedynie skłania do refleksji. Piękna muzyka i zdjęcia poruszają w sercu struny, o których lubimy zapominać w natłoku obowiązków. Rozbudza w nas tę samą pierwotną tęsknotę za wolnością, która skłoniła Chrisa do wyruszenia w podróż. Czy na nas także czeka ukojenie?
www.ofensywa.umcs.lublin.pl
KULTURALNIE / film
Do granic wytrzymałości
S
ytuacje, o których wolimy nie pamiętać, często przywołujemy świadomie. Robimy bilans zbrodni stalinowskich. Szukamy winnych dawnych mordów, chcemy zadośćuczynienia za krzywdę bliskich. Rozdrapując rany, próbujemy zrozumieć przeszłość. Książki opisujące najczarniejszy obraz PRL-u przeżywają swój renesans. Coraz to nowe dokumenty wychodzą na światło dzienne, ujawniając fakty często niewygodne dla wielu wysoko postawionych ludzi. Trwa zagorzała dyskusja na temat byłych współpracowników SB i katów tamtego okresu. Chcąc zrozumieć system stalinowskiego terroru, powinniśmy sięgnąć do najsłynniejszego „półkownika” – filmu zatrzymanego pierwotnie przez cenzurę ze względów czysto politycznych. Przesłuchanie Ryszarda Bugajskiego to przesiąknięty okrucieństwem obraz ówczesnej rzeczywistości. Wypaczona sprawiedliwość i absurdalne decyzje władz w najlepszy sposób ukazują bezsensowność systemu. Akcja produkcji rozgrywa się w latach 50., kiedy koncepcja stalinowskiego „porządku” w naszym kraju miała się całkiem dobrze. Główną bohaterkę,
bie ludzi. Funkcjonariusze wymagają od kobiety złożenia fałszywych zeznań, które są niezbędne do skazania na śmierć majora Olchy – żołnierza Armii Krajowej, działającego rzekomo na szkodę kraju. Żądając obciążeń i podpisów pod spreparowanymi dokumentami, postępują coraz bardziej brutalnie. Tonia jest nieugięta. Rozpoczyna się seria wielogodzinnych tortur uwłaczających godności człowieka. Oprawcy nie znają granic w swoim postępowaniu. By uzyskać informacje, wyniszczają kobietę fizycznie i psychicznie. Tonia zostaje okrzyknięta „wrogiem ludu”, a władza ludowa nie może się mylić i nie ma litości dla swoich przeciwników. W filmie widzimy wiele drastycznych scen, każda z nich w swoisty sposób buduje napięcie i odsłania prawdę, o której nie przeczytamy w książkach. Fantastyczna gra aktorska Krystyny Jandy pozwala wniknąć w głębię duszy głównej bohaterki. Umożliwia swoistą identyfikację, nasuwa pytanie „Co ja bym zrobiła na jej miejscu?”. Tonia, niegdyś beztrosko szczęśliwa, gubi się w zaistniałej sytuacji. Nie dowierza, że tak zdegene-
Anna Poliszuk
Fantastyczna gra aktorska Krystyny Jandy pozwala wniknąć w głębię duszy głównej bohaterki. Umożliwia swoistą identyfikację, nasuwa pytanie „Co ja bym zrobiła na jej miejscu?”.
Tonię Dziwisz, poznajemy jako zadowoloną z życia aktorkę kabaretową, stale spędzającą czas w otoczeniu przyjaciół i ciągle z uśmiechem na twarzy. Kiedy jednak zostaje zmuszona stawić czoła komunistycznej rzeczywistości, zmienia się diametralnie. Po jednym z występów dwaj agenci Urzędu Bezpieczeństwa podstępnie upijają Tonię i nieprzytomną zawożą do więzienia. Nieświadoma i zdezorientowana artystka zostaje oddzielona grubym murem od dotychczasowego świata i bliskich so-
www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
rowany system może mieć rację bytu, nie znała go dotychczas. Nie ulega groźbom i prośbom. Mimo że to działa na jej niekorzyść, kurczowo trzyma się swoich zasad. Jest silna, nie do złamania, wiara w ideały, funkcjonujące poza murami stalinowskiego absurdu, daje jej poczucie wyższości. Ma świadomość śmierci, jednak ta myśl nie blokuje jej woli walki o prawdę. Wątek miłosny z funkcjonariuszem UB pogłębia i tak już dramatyczną sytuację bohaterki. Film Przesłuchanie Ryszarda Bugajskiego należy do obowiązkowego kanonu wiedzy o realiach stali- „Przesłuchanie”, nizmu w Polsce. Ukazuje konsekwencje chorego sys- Reż. Ryszard temu, niemającego nic wspólnego z logiką i ludzkimi Bugajski odruchami. Przedstawia człowieka przypartego do Polska 1989 r. muru, osaczonego, ale niepokonanego. Tonia wygrała walkę z systemem, tracąc jednak wszystko inne: rodzinę, przyjaciół, siebie. Pokazała, że granice są tam, gdzie sami je sobie wyznaczymy i nikt inny nie ma prawa tego zmieniać.
OFENSYWA NR 1 (16) KWIECIEŃ 2013 31
KULTURALNIE / teatr
Za murami Teatru Starego...
Iza Zin
T
eatr Stary w Lublinie to najstarszy, zaraz po Krakowskim Teatrze Starym, zachowany budynek teatralny w Polsce. Jest on zlokalizowany u zbiegu ulic Jezuickiej i Dominikańskiej w samym sercu Starego Miasta. Do 2007 roku figurował na liście 100 Najbardziej Zagrożonych Obiektów Światowej Straży Zabytków. W skutek licznych pożarów oraz zaniedbań postępowała degradacja budynku. Groźba zawalenia była realna. Dziś odrestaurowana i odremontowana budowla może pomieścić ponad 160 widzów, którzy ochoczo przekraczają jej progi. Co kryje się za murami Teatru Starego? Czym różni się on od innych lubelskich obiektów teatralnych? Spróbujmy odpowiedzieć na te pytania dzięki próbie wyliczenia najważniejszych cech „nowego” Teatru Starego.
Panteon i Powszechny. W świadomości lublinian funkcjonował jednak jako „Staruszek”, zwłaszcza po tym, jak w 1886 roku wzniesiono obiekt konkurencyjny (dzisiejszy teatr imienia Juliusza Osterwy). Po 1907 roku „Staruszek” pełnił funkcję kinoteatru. Ze względu na coraz rzadsze występy artystyczne, bombardowanie w 1939 roku oraz pożary budynek popadał w coraz większą ruinę. Do roku 1981 działał jako kino „Staromiejskie”. W tym też roku odbyła się ostatnia projekcja. Od tamtego czasu budynek stał opustoszały, narażony na działanie czynników atmosferycznych, a także przez ludzką nieostrożność z roku na rok coraz bardziej niszczał. Wielokrotne próby rozpoczęcia jego remontu nie przynosiły rezultatów i stan ten trwał aż do 2005 roku, kiedy teatr został przejęty przez „miasto”. Dwa lata później rozpoczęto prace nad projektem renowacji.
darzeniach artystycznych bez konieczności odbycia długiej podróży do miasta, w którym dany teatr ma swą siedzibę. Repertuar jest atrakcyjniejszy i bogatszy, a teatry uczą się współpracować ze sobą, zamiast nieustannie konkurować. Dzięki
Dzięki temu, że lubelski Teatr Stary funkcjonuje jako jednostka impresaryjna, mieliśmy szansę gościć m.in.: Teatr Polonia, Teatr Imka, Teatr Roma, Teatr Bagatela oraz Marianne Faithfull.
Po pierwsze tradycja... Został wybudowany w 1822 roku w kamienicy Łukasza Rodakiewicza według jego własnego projektu i na jego koszt. W 1823 roku teatr wykończono i wyposażono, a w następnym roku publiczność mogła uczestniczyć w pierwszym spektaklu. Obok przedstawień dramatycznych wystawiano również opery. Po śmierci Rodakiewicza opiekę nad teatrem sprawowała jego córka Julia Rodakiewiczówna z mężem Romualdem Makowskim. To właśnie ich staraniom lublinianie zawdzięczali pierwszą w Polsce kolekcję pamiątek teatralnych oraz odnowienie wnętrza gmachu, którego stan techniczny pogarszał się wraz z upływem lat. Wielokrotnie zmieniano nazwę obiektu: Teatr Makowskich, Rozmaitości,
32 OFENSYWA NR 1 (16) KWIECIEŃ 2013
Fot. Katarzyna Łopata
Teatr impresaryjny …czyli taki, do którego artyści najmowani są do konkretnych przedsięwzięć artystycznych. Nie ma tu stałego zespołu aktorskiego, ale prezentuje się spektakle różnych teatrów, zaprasza się artystów z całego kraju. Daje to publiczności niepowtarzalną szansę uczestnictwa w wy-
temu, że lubelski Teatr Stary funkcjonuje jako jednostka impresaryjna, mieliśmy szansę gościć m.in.: Teatr Polonia (Krystyna Janda, Andrzej Seweryn), Teatr Imka (Tomasz Karolak, Piotr Adamczyk, Magdalena Cielecka), Teatr Roma, Teatr Bagatela, a także Marianne Faithfull. www.ofensywa.umcs.lublin.pl
KULTURALNIE / teatr
Wielofunkcyjne centrum kultury Odbywają się w nim liczne spektakle, koncerty i spotkania z twórcami. Teatr zaspokaja potrzeby odbiorców, biorąc pod uwagę ich sferę zainteresowań oraz kategorię wiekową, do której należą.
Każdej prezentowanej dziedzinie sztuki Grodu”. Zapewniając bogaty i różnorodzostał przypisany konkretny dzień tygo- ny repertuar, dają szansę uczestnictwa dnia: poniedziałek – film, wtorek – lite- w rozmaitych wydarzeniach kulturalratura, środa – muzyka, piątek i sobota nych. Sala teatru wypełniona po brzegi – teatr, niedziela – przedstawienia te- jest najlepszym dowodem na to, że prace atralne oraz koncerty dla najmłodszych renowacyjne były inwestycją jak najbarwidzów. dziej opłacalną. Przywróciły bowiem do Mury Teatru Starego są miejscem bar- życia miejsce, na którego powrót czekano dzo przyjaznym dla obywateli „Koziego niecierpliwie przez długie lata.
„Marzenie Nataszy” – ukryty związek dwóch różnych światów Iza Zin
O
czym marzy dziewczyna, gdy zaczyna dorastać? Czy ludzkie pragnienia są uwarunkowane pochodzeniem społecznym, statusem majątkowym lub doświadczeniami z dzieciństwa? Na powyższe pytania można szukać odpowiedzi w twórczości Jarosławy Pulinowicz. Próby przeniesienia na deski teatru jednego z jej dzieł podjął się młody polski reżyser Wojciech Urbański. Jarosława Pulinowicz urodziła się w 1987 roku w Omsku. Ukończyła Aka demię Teatralną w Jekaterynburgu. Obok Czechowa, Gogola i Kolady stała się w ostatnich latach najczęściej wystawianą autorką rosyjską. Krótki monodram Marzenie Nataszy doczekał się dotychczas około stu inscenizacji na terenie ojczystego kraju dramatopisarki. Dlaczego? Być może przez prostotę oraz naiwność, które są wyraźnie obecne w twórczości autorki. A być może przez uniwersalność problematyki poruszanej w jej dziełach. Teksty Pulinowicz stały się inspiracją dla licznych twórców teatralnych – również w Polsce. Wojciech Urbański spektaklem Marzenie Nataszy otworzył Scenę Debiutów – projekt warszawskiego Teatru Powszechnego, którego zasadniczym celem jest umożliwienie świeżo dyplomowanym artystom postawienia pierwszych kroków w karierze zawodowej przez zapewnienie im zaplecza, które posiada duży, profesjonalny teatr. Lubelska publiczność miała szansę obejrzenia sztuki 18 października 2012 roku w świeżo wyremontowanym budynku Teatru Starego w ramach XVII edycji Festiwalu „Konfrontacje Teatralne”. Dwie główne bohaterki spektaklu to nastolatki ze współczesnej Rosji. Na scewww.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
nie nie rozmawiają ze sobą, nie wymieniają myśli. Obserwujemy je, jak siedzą na taboretach, oddzielone od siebie szklaną szybą. Symbolizuje to odmienność realiów, w których przyszło im dorastać i żyć. Dziewczęta są zupełnie różne. Jedyną ich cechą wspólną jest imię – Natasza. W ramach krótkich monologów odkrywają przed publicznością sekrety swojego życia. Są bezpośrednie i szczere. Ich opowieść z każdą minutą nabiera tempa i dramatyzmu. Widz może odnieść wrażenie, że uczestniczy w swoistym przesłuchaniu. Natasza Banina (Joanna Osyda) to wychowanka rosyjskiego domu dziecka. Niechlujny dres, zapadnięte policzki, zaciśnięte pięści i tylko jedno pragnienie: Żeby on mnie kochał. Żeby podszedł do mnie i powiedział: Natasza – jesteś najfajniejszą dziewczyną na świecie, wyjdź za mnie. Można ją uznać za typową przedstawicielkę trudnej młodzieży. Obraca się w złym towarzystwie, potrafi być twarda i bezwzględna. Za najlepszą metodę, dzięki której można osiągnąć obrany cel, uważa atak. Natasza Wiernikowa (Anna Próchniak) to zupełne przeciwieństwo Nataszy Baniny. Jest prymuską z dobrego domu. Rodzice dbają o jej wykształcenie i rozwój. Każdą chwilę jej życia wypełniają szkoła, balet, różnorakie zajęcia pozalekcyjne. Jest utalentowana i ambitna, wciąż dąży do perfekcji. A przez to, że osiągnięcie ideału jest bardzo odległe, stała się osobą permanentnie sfrustrowaną i nieszczęśliwą. Różnice, które początkowo wydają się bardzo wyraźne, wraz z rozwojem akcji zanikają. Dziewczęta wbrew pozorom okazują się bardzo do siebie podobne. Pod niektórymi względami są wręcz
identyczne. Aby osiągnąć upragniony cel są gotowe zdobyć się na wszystkie, nawet najbardziej desperackie kroki. Egoistycznie bronią swoich marzeń i miłości. Różnice błyskawicznie ewoluują w podobieństwo, zauważalne zwłaszcza podczas analizy strony emocjonalno-psy-
Dziewczęta są zupełnie różne. Jedyną ich cechą wspólną jest imię – Natasza. chologicznej bohaterek. Łączy je przede wszystkim samotność, odosobnienie oraz obracanie się w świecie niezrealizowanych pragnień i fantazji. Sztuka kończy się piosenką rosyjskiej wokalistki Zemfiry Miłość jak przypadkowa śmierć. Stanowi to swoiste podsumowanie spektaklu i skłania do refleksji. Witaj mamo, tak trudno być dobrą córką – przytoczony fragment tekstu w kontekście bohaterek dramatu Pulinowicz pozwala stwierdzić, że żadna z dziewcząt nie odnalazła w życiu szczęścia. Obie rozpaczliwie szukały swojej drogi, życiowego celu, przeznaczenia – szukały jednak bezskutecznie.
Jarosława Pulinowicz, „Marzenie Nataszy” Reż. Wojciech Urbański
OFENSYWA NR 1 (16) KWIECIEŃ 2013 33
KULTURALNIE / literatura
Woody Allen w ogniu pytań
Luiza Nowak
Po niepowodzeniach związanych z publikacją tego tekstu, pewien wydawca zaproponował mu, aby napisał książkę i skupił się w niej właśnie na Woody Allenie. I tak Eric Lax przygotowywał przez niemal 40 lat wywiad-rzekę, towarzysząc Allenowi w przeróżnych miejscach (autor wspomina, że były to m.in. plany filmowe, pokoje montażowe i garderoby) na całym świecie – w Nowym Jorku, Paryżu, Londynie.
W
oody Allen. Rozmowy to kolejna książka z serii „O sobie samym” wydawnictwa Axis Mundi. Książka, która posiada niemal 500 stron, składa się z wywiadów przeprowadzonych z reżyserem w latach 1971-2007 przez Erica Laxa. Każdy rozdział dotyczy innego aspektu tworzenia filmu m.in. scenariusza, obsady, aktorstwa, planu filmowego, reżyserii, montażu czy muzyki. Zapisy rozmów są przedstawione chronologicznie i kończą się na 2007 roku (w trakcie tworzenia filmu Sen Kasandry – przyp. red.). Do każdego rozdziału zostały dołączone zdjęcia z planu filmowego oraz kadry z najpopularniejszych produkcji Allena. Skąd pomysł na taką formę? Sam autor wspomina o tym w przedmowie do książki. Otóż na początku lat 70. ubiegłego wieku „New York Times Magazine” zlecił mu przeprowadzenie wywiadu z autorem dwóch sztuk teatralnych, trzydziestoparoletnim
Eric Lax, „Woody Allen. Rozmowy”, Axis Mundi, Warszawa 2012
Rozmawiali nie tylko na temat filmów tworzonych przez Allena, ale również o jego inspiracjach, pasjach i karierze. Jaki wizerunek Allena wyłania się z serii wywiadów? Przede wszystkim inny niż wykreowani przez niego bohaterowie. Mimo sukcesu, które niezaprzeczalnie odniósł, pozostał skromnym, ale znającym swoją wartość człowiekiem: „Mam przekonanie, że pod względem artystycznym nie osiągnąłem niczego szczególnego. Nie mówię tego z żalem, ale opisuję, co moim zdaniem, jest prawdą. Uważam, że nie wniosłem żadnego konkretnego wówczas komikiem, Woody Allenem. Po wkładu do światowego kina (…). Jestem tym spotkaniu wydawało się, że będzie to zgryźliwym dowcipnisiem z Brooklynu jednorazowy epizod w ich życiu i raczej nie czy Broadwayu, który miał wiele szczębędą ze sobą współpracować. Jednak ich ścia w życiu (...)”. – mówił w czasie jednej drogi rozeszły się tylko na chwilę. Spotkali z rozmów z Laxem. się po raz kolejny, tym razem w Sausalito Allen kochał kino od najmłodszych lat w stanie Kalifornia. Eric Lax towarzyszył i to z nim ostatecznie się związał. Filmy reżyserowi na planie filmowym, rozmawiał, tworzy w ekspresowym tempie według obserwował i pisał na jego temat artykuł. skonstruowanego przez siebie schema-
Eric Lax tworzył przez niemal 40 lat wywiad-rzekę towarzysząc Allenowi w przeróżnych miejscach na całym świecie.
34 OFENSYWA NR 1 (16) KWIECIEŃ 2013
tu: z głównym bohaterem intelektualistąneurotykiem oraz ukochanym przez niego Nowym Jorkiem i jazzem w tle. Obecnie coraz częściej odchodzi od szablonów i schematów. Kręci więcej filmów w Europie i żongluje bohaterami, tworząc dla nich zabawne lub dramatyczne historie. Nadal nawiązuje do sztuki, literatury czy psychologii. Ukochana muzyka jazzowa wkomponowana jest w każde jego dzieło. Zajmuje też szczególne miejsce w jego życiu. Nie każdy bowiem wie, że Allen gra na klarnecie w zespole jazzowym (Woody Allen and his New Orleans Jazz Band – przyp. red.). Niewątpliwie świat filmu odgrywa w życiu Allena ważną rolę. Widać to po sposobie, w jakim wyraża się na temat dziesiątej muzy. W rozmowach z Laxem ujawnia m.in. tytuły swoich ulubionych filmów, nazwiska reżyserów, którzy są dla niego autorytetami, oraz co myśli na temat aktorów występujących w jego filmach. Mimo miłości do kina reżyser zachowuje w swoim życiu równowagę. Nie zatraca się w kinowym świecie. Znajduje czas na życie rodzinne oraz poświęca się swoim pasjom. W rozmowie z Ericiem Laxem mówi: „Jestem poważnym człowiekiem, potrafię narzucić sobie rygor pracy, interesuję się pisarstwem, interesuję się literaturą oraz teatrem i filmem. Nie jestem tak nieudolny, jak często przedstawiam dla wywołania komicznego efektu. Wiem, że moje życie nie składa się z serii katastrof, które są tak niedorzeczne, że aż zabawne. Życie bywa o wiele nudniejsze”. W Rozmowach Erica Laxa każdy znajdzie coś dla siebie. Po książkę mogą sięgnąć nie tylko osoby, które są miłośnikami twórczości Allena, ale również te, które po prostu interesują się kinem. Kulisy powstawania jego filmów oraz poglądy na temat kinematografii to nie jedyne tematy poruszane w wywiadach. Czytając rozmowy Allena i Laxa, jesteśmy przede wszystkim świadkami dorastania reżysera, pisarza oraz scenarzysty na przestrzeni niemal 40 lat. Możemy też dostrzec ogromny wpływ kina na życie i twórczość Woody Allena. W końcu, podsumowując swoją dotychczasową karierę, Allen nie bez powodu powiedział: „Uciekłem od życia w kino i stanąłem nie na widowni, tylko po drugiej stronie kamery. Ironia losu polega na tym, że kręcę eskapistyczne filmy, ale to nie publiczność ucieka – tylko ja”. www.ofensywa.umcs.lublin.pl
KULTURALNIE / literatura
Zdobyć mury Edenu
Piotr Kocia
C
złowiek Nikt. Tak w dwóch słowach scharakteryzujemy tytułowego bohatera powieści Martin Eden Jacka Londona. Określenie to odnosi się jednak do początkowej fazy akcji utworu. Przypadek sprawia, że Martin trafia pod dach inteligenckiej rodziny, gdzie poznaje dziewczynę o imieniu Ruth, w której od razu się zakochuje. Towarzystwo znamienitych i wykształconych ludzi wywołuje w Edenie konsternację; zauważa ogromny dystans, który bardzo go od nich dzieli, a przede wszystkim od swojej ukochanej. Impuls decyduje o tym, że Martin z niesłychaną zawziętością udaje się w pogoń
za nowymi ideałami – postanawia zmienić swoje położenie i przedrzeć się przez nieosiągalny dotąd mur własnych słabości i ignorancji. W krótkim czasie przyswaja tomy literatury. Upór, a w głównej mierze miłość, jako siła napędowa, sprawiła, że Martin stał się niebywałym erudytą. Swoją wiedzą przerósł o kilka poziomów najgorliwszych przeciwników. Wielki postęp, którego dokonał, pozwolił mu na to, o czym tak bardzo marzył – zdobył serce Ruth. Okazało się jednak, że świat, do którego tak bardzo dążył, to miałki, pozorancki obraz zakryty warstwą dobrych manier i fałszu. Po fali nieudanych prób literackich Martin zostaje odrzucony przez lokalną społeczność. Gardzą nim wszyscy ludzie. Jego ciągły upór w rozsyłaniu swoich opowiadań budzi wreszcie dezaprobatę samej Ruth; zrywa z Martinem. Będący na granicy śmierci, wycieńczony, dostaje wiadomość o ukazaniu się jego opowiadania i czek na niebagatelną sumę. Od tego momentu jego kariera nabiera tempa. Teksty, które do tej pory nie znajdowały zainteresowania wydawców, publikowane są jeden po drugim. Wokół Martina gromadzi się grupa pseudoprzyjaciół, którzy
dotąd nie mieli oporów, by kpić i wyśmiewać jego teksty. W jednej chwili cały świat, system wartości stanął do góry nogami. Na jaw wyszły prawa rządzące tym idealnym światem. Hipokryzja i małostkowość ludzi, a w tym Ruth, wzbudzała w Martinie odrazę. Postanawia porzucić dotychczasowe życie i wyjechać w odległe, wyludnione miejsce. W czasie rejsu nurkuje w morzu. Nie mogąc wypłynąć na powierzchnię, daje za wygraną i tonie. Martin Eden to bohater na poły tragiczny. Jego wielkość nie zostaje doceniona. Nie mogąc znieść dłużej miałkiego, konsumpcyjnego świata, rezygnuje z dalszej walki. Choć pokonał mur własnych słabości, wykonał ogromną pracę i przerósł swoje otoczenie, to ten sam mur ostatecznie go zabił. Zniszczył w nim wszystkie ideały, które kierowały jego życiem.
Jack London, „Martin Eden” Zielona Sowa, Warszawa 2003
Powrót syna marnotrawnego Na końcu powyższego zdania powinien znajdować się chyba znak zapytania. Roth w „Nemezis” może nie wysadza w powietrze żydowskiej kultury, z której wyrósł, ale na pewno podważa jej fundamenty. i wszystkie stereotypy. Jednak trzeba przyznać, że często „obrywał” rykoszetem – dla jego bohaterów pochodzenie było tak naprawdę usprawiedliwieniem ciągłych porażek i powracających fobii. W swojej ostatniej powieści jest bardziej precyzyjny. Nie polemizuje z kulturą, a z religią. Tłem dla tej polemiki jest Newark z lat 40. – rodzinne miasto pisarza, w którym wybuchła Szczepan epidemia polio, choroba atakująca przede Rybiński wszystkim dzieci. Powieść jest napisana bez emocji, więcej w niej obserwacji czy nawet gniewu iedy Roth zaczynał swoją karierę niż działania. Całą historię rozpisaną na pisarza, przylgnęła do niego ety- 200 stron czyta się „topornie”. Roth jest kieta „żydowskiego antysemity”, skrupulatny w opisach kolejnych stadiów brał na celownik semickie obyczaje, zakazy choroby czy trawionych upałem ulic.
Wszystkie te obrazy oglądamy oczami Bucky’ego – młodego nauczyciela, który nie może pogodzić się ze śmiercią swoich podopiecznych. To właśnie za pośrednictwem Bucky’ego Roth zadaje pytania o sens wiary w Boga, który każe osoby niewinne. Paradoksalnie, podkopując fundamenty swojej kultury, staje po stronie tych, którzy ją tworzyli.
www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
OFENSYWA NR 1 (16) KWIECIEŃ 2013 35
K
Philip Roth, „Nemezis” Czytelnik, Warszawa 2012
KULTURALNIE / proza
TAK, CHCĘ – Wiesz, co tu robisz? – Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. – Dowiesz się. Ale teraz porozmawiajmy. Opowiedz mi o sobie. Co robisz, czym się interesujesz. – Interesuję się głównie muzyką. Uwielbiam rock, grunge. Sam mam gitarę elektryczną. Wiem, że to dopiero początek, ale zakładamy nawet z kumplami kapelę. Więc… muzyka jest dla mnie niesamowicie ważna. Poza tym lubię czytać. Takie tam. Fantastyka, sensacja. Od jakiegoś czasu czytam też poezję. Wojaczek, Stachura, zauroczyłem się w Boskiej Komedii. Do tego oczywiście sport. Całe dzieciństwo spędziłem na podwórku, biegając za piłką. No i jeszcze siatka. Gram nawet w reprezentacji szkoły, ale to chyba nic poważnego. – Opowiedz mi więcej o poezji. – W sumie dopiero niedawno zacząłem się w nią zagłębiać. Oczywiście omawiałem wiersze w szkole, ale nie ma porównania. Na którymś polskim usłyszałem o poetach wyklętych i, co zupełnie do mnie niepodobne, postanowiłem poczytać więcej. Wpisałem w wyszukiwarkę hasło „poeci przeklęci” i tak się zaczęło. Niestety francuskich prekursorów mogłem czytać tylko w przekładzie. Sięgnąłem, więc do polskich poetów. Od pierwszego wersu zauroczył mnie Stachura. Emocjonalność i smutek tej poezji były porażające. Okazało się, że w rodzinnej biblioteczce mam sporo jego tekstów. I w ten właśnie sposób wpadłem w niniejszy wir bez drogi powrotnej. – A Wojaczek? – Wiersze Wojaczka poznałem później. Na początku były dla mnie zbyt abstrakcyjne. Po pewnym czasie zacząłem rozumieć coraz więcej, choć może bardziej wydawało mi się, że rozumiem. Ale, bądź co bądź, jego poezja, wraz z tą Stachury, poruszyła w mej duszy coś, z czego obecności nie zdawałem sobie wcześniej sprawy – wielką nadwrażliwość. Choć jak patrzę teraz wstecz, to uświadamiam sobie, że to ma sens. To zawsze gdzieś tam było. – Dlaczego akurat oni? – To chyba bardziej przypadek. Zabawne, jak często decyduje o naszym losie. Zastanawiam się, co by się stało, gdyby nie to wszystko. Cała historia pewnie potoczyłaby się zupełnie inaczej. – Pamiętasz, co się stało? – Nie chcę o tym mówić. – Dobrze. Opowiedz mi o swoich bliskich – rodzinie, o przyjaźni, miłości? – Rodzina niepełna. Przyjaźń jedynie wirtualna. Miłość? Miłość beznadziejna. Relacje międzyludzkie zupełnie mi nie wychodzą. Ja ich nie rozumiem. Oni mnie. Tak to się kręci. – Straciłeś kogoś bliskiego? – Dziadek umarł dwa lata temu. Serce. Zawsze we mnie wierzył… Jednak bardziej odbiła się na mnie śmierć mojego dobrego przyjaciela z gimnazjum. Biedak skoczył z dachu. – W takim razie, co powiesz o śmierci? Z czym Ci się kojarzy słowo „śmierć”? – Dance macabre. Uwielbienie śmierci. Wiesz, że gdy człowiek umiera, staje się lżejszy o 21 gramów? Tyle podobno waży ludzka dusza.
36 OFENSYWA NR 1 (16) KWIECIEŃ 2013
– Uważasz, że śmierć może być godna? – Może w imię kraju, ukochanej, wszystkich tych romantycznych ideałów? Wydaje mi się, że nie. Śmierć nie może być godna. Zawsze jest brzydka, samotna. – A Twoja? – Jeszcze nie jestem gotowy. – Nikt nigdy nie jest. Powiedz mi, co teraz czujesz? – Szczerze mówiąc, nie wiem. Czuję się obco. Nie pasuję tu. Wiesz, czasami mam wrażenie, że oddałem innym za dużo siebie. Niewiele zostało dla mnie. Właśnie tak się teraz czuję. Emocjonalna wydmuszka. Tylko ból i strach. – A jak się czułeś wczoraj wieczorem? – Podobnie. Wyzuty z rzeczywistości. Nie widziałem. Nie słyszałem. Oddzielała mnie jakaś dziwna ściana. Odczuwałem, ale tylko ból i strach. To tak, jakby otaczała mnie całkowita ciemność. Nie, nie ciemność. Nicość. Każdy krok przerażał. Każdy wdech śmierdział i smakował żółcią. Wszystko było niepewne. Niewłaściwe. Błędne. Bałem się, bałem się jak jeszcze nigdy w życiu. To było takie żałosne. I świadomość żałości tego, jak i wszystkiego, co wcześniej powodowało irytację. Nieopisaną irytację. Uporczywą chęć uderzenia o matę i powiedzenia: „Dość, poddaję się”.
Jego poezja, wraz z tą Stachury, poruszyła w mej duszy coś, z czego obecności nie zdawałem sobie wcześniej sprawy – wielką nadwrażliwość. Choć jak patrzę teraz wstecz, to uświadamiam sobie, że to ma sens. To zawsze gdzieś tam było. – I zrobiłeś to. Powiedziałeś „dość”. Pamiętasz? – Jak przez mgłę. Wszystko było rozmyte. Ja cały byłem rozmyty. Pamiętam ciemność. Tę mroczną szarość, w której ukrywają się wszystkie demony. W kieliszku też był demon. – Wierzysz w Boga? – Nie jestem pewien. Chyba wierzę w pewną wyższą moc. Stwórca i te sprawy. – A życie po śmierci? – Najbardziej podobała mi się teoria ze Świata Dysku Pratchetta. Tam każdy dostawał po śmierci to, w co wierzył. – A ty? – Nie wiem. Nic sprecyzowanego. – Dobrze, pokażę ci. Widzisz te drzewa? Tak właśnie możesz skończyć. Bez końca rozszarpywany przez Harpie. Jedyną formą ulgi będzie ból. Wiem, że tego nie chcesz. Jest jeszcze nadzieja. Opowiedz dokładnie, co zrobiłeś. – Od swojego kardiologa dostałem Propranolol – lek obniżający tętno. Kiedy to wszystko przyszło, rozpuściłem w wodzie www.ofensywa.umcs.lublin.pl
Rys. Mateusz Nowak (mnowak.eu)
Czuję się obco. Nie pasuję tu. Wiesz, czasami mam wrażenie, że oddałem innym za dużo siebie. Niewiele zostało dla mnie. Właśnie tak się teraz czuję. Emocjonalna wydmuszka. Tylko ból i strach. połowę opakowania – dwadzieścia pięć tabletek? Wypiłem „lekarstwo”. Ból w piersi, potem chwila ulgi, a teraz jestem tu i rozmawiam z tobą. – Dlaczego? – Nie wiem, czy uda mi się ubrać to we właściwe słowa. Miałem dość. Bolało. Bolało jak sam skurwysyn. Wszystko, bez końca. Nawet bez chwili wytchnienia. Poza tym jest coś pociągającego w śmierci. Większość moich ulubionych artystów to zrobiła. Wkroczyła w nieznane, bez drogi powrotu. Śmierć samobójcza jest decyzją, zapanowaniem nad chaosem całego świata. Można się spierać, czy jest to przejaw wielkiej odwagi, czy strachu. Ja się niesamowicie bałem. – Widzisz? Zaczynasz się z tym godzić. Dobrze. Teraz powiedz mi, co byś zrobił, gdybyś miał jeszcze jedną szansę. www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
– Oczywiście mógłbym banalnie powiedzieć, że zmieniłbym wszystko, starał się bardziej, kochał mamę i tatę, ale to nieprawda. Zmieniłoby się to, że chciałbym coś w życiu osiągnąć. Lepiej zostawić coś po sobie. Coś dobrego i znaczącego. Może to być potomek, książka czy wpisanie się na karty historii. Wiem, że tego chcę. Mój wybryk był głupi, a moje życie bezwartościowe i bez znaczenia. Chciałbym to zmienić. – Niekoniecznie takiej odpowiedzi oczekiwałem. Ale jest szczera. – Zawsze ceniłem szczerość. – Masz wiele szczęścia, więcej niż zasługujesz. Chcesz wrócić? – Tak, chcę. – Więc otwórz oczy… BG OFENSYWA NR 1 (16) KWIECIEŃ 2013 37
KULTURALNIE / poezja
Wiersze *** a co jeśli ogień nie sparzy a pocałuje rozkosznie jak pierwszy kochanek jeśli woda nie ugasi pragnienia tylko stanie jak pięść w gardle i udusi spragnionego Beata Marzec
Beata Marzec, rocznik 90’, wzrost mizerny, waga nieciekawa. Z urodzenia lublinianka, ale prowadząca nieustannie koczowniczy tryb życia. Studentka Psychologii i Dziennikarstwa na UMCSie. Niepoprawna uczuciowo pasjonatka literatury, fotografii, uśmiechu i miłości. Uzależniona od muzyki chilloutowej i problemów na własne życzenie. Zakochana do szaleństwa w paprykarzu szczecińskim. Lubi dokuczać, a oprócz tego interesuje się reportażem i fotografią streetową. Czasami udaje introwertyczną poetkę, a czasami ekstrawertyczną duszę towarzystwa
jeśli ziemia nie wyda plonów z kaprysu nieznanego nikomu wyrośnie na niej tylko las krzyży jeśli powietrze zabierze ostatni oddech i uśmiechnie się szyderczo że zgubisz z wrażenia siebie a co jeśli granic życia nie ma?
W środku okna tej duszy są pozamykane drzwi zabite złością ciemno w tej duszy I duszno w tej duszy zbyt gęsty las szorstkich wspomnień by przedrzeć się na zewnątrz to zamknięcie negatywnie wpływa na dzikich jeźdźców którzy ujeżdżają myśli figowe stosy brudnych foteli i na ślinę przyklejony żyrandol tańczą tango na trzy zamęt w tej duszy burdel słów a to wszystko przez brak powietrza i zamknięcie oczu
38 OFENSYWA NR 1 (16) KWIECIEŃ 2013
www.ofensywa.umcs.lublin.pl
Rys. Radosław Szczuchniak
niby
Mur dzisiejszy i wczorajszy
o pół dzioba wróbel przegrywa z orłem niby mały niby
jesteśmy perfekcyjnymi twierdzami z perfekcyjnymi marzeniami
o jeden los przygrywa nadzieja ze śmiercią niby umiera ostatnia niby o jedno życie zakładam się z Bogiem niby
www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
tyle, że te fosy pełne krwi że te zniechęcające granice zabija nas to nieustannie jakbyśmy nie mogli zamknąć oczu wziąć wiarę po pół błyszczące serce oddać biednym mamy jeszcze coś w żyłach?
OFENSYWA NR 1 (16) KWIECIEŃ 2013 39
KULTURALNIE / poezja
Wiersze nocodzień
Ewelina Skrzyńska
W 2011 rozpoczęłam karierę studencką. DZiKS z wyboru. Lubię robić, to co lubię i odwrotnie. Nikt nie docenia faktu, jak bardzo się staram zachować pozory normalności. Nie mam poczucia humoru. Raczej chorobę psychiczną. Ciagle pomiędzy jeszcze, a już. Odbija mi się po jedzeniu oraz podobno mam duszę nieśmiertelną. Czytam w wannie, pije piwo, kolekcjonuje momenty.
Na krawędzi snu i 4:30 budzona przez piosenkę z rzeczywistości (na którą? o której? za ile?) ostrze nocy jeszcze boleśnie przyciąga do poduszki sen kusi rozwianym koszmarem poduszka pachnie ciepłem wczorajszego wieczoru albo wylanym piwem uwolnić się od złudzeń i ramion kołdry jedyna pora doby kiedy musisz znaczy chcesz
40 OFENSYWA NR 1 (16) KWIECIEŃ 2013
www.ofensywa.umcs.lublin.pl
KULTURALNIE / poezja
patrz czuj
przeszłoprzestrzeń
wspomnienia wbijają mokry nóż w plecy
zbite grubymi gwoźdźmi zapachy i słowa
patroszą mózg oddzielając było od jest wyrywają brudnymi łapami serce wydrapują osobno z każdej komory każde twoje osiadłe i wrośnięte
warstwami nakładane uśmiechy gesty płacze spuszczone w kiblu przepraszam (i/że) kocham rysowane palcem muśnięciem kurzu na szafce
Kocham
Rys. Mateusz Nowak (mnowak.eu)
odgryzają palce rąk które czuły ciepło jego twarzy
Prace graficzne
Justyna Kostrubiec
Justyna Kostrubiec jest obecnie studentką Wydziału Artystycznego UMCS. Swoją drogę rozpoczęła od studiowania na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Od zawsze towarzyszy jej nieustająca chęć rozwoju stąd decyzja wyjazdu w 2008 roku na półroczny pobyt w Katolíckiej univerzity v Ružomberku. Po powrocie dojrzała do odpowiedzi na wciąż powracające pytania: ,,Czego Ci brakuje? Jak nazywa się Twoje niezrealizowane pragnienie z przeszłości?''. Odpowiedzią na te pytania było rozpoczęcie studiów na Wydziale Artystycznym UMCS w 2010 roku na kierunku Malarstwo. Po roku poszukiwań Justyna przeniosła się na Grafikę. Tak rozpoczął się etap poznawania i fascynacji doznaniami wizualnymi. Nie stara się już ukryć własnej wrażliwości, nie walczy z nią. Przy procesie tworzenia często towarzyszy jej trąbka Tomasza Stańki i słowa nauczyciela, który miał na nią największy wpływ: ,,Nie oszukuj siebie, nie staraj się znaleźć wymówek na brak chęci do rysowania, odkładaj pędzel tylko wtedy, kiedy analizujesz obraz a nie dlatego, że już spisałaś go na straty''. Obok: prace z serii „Maszynka” przygotowane na przedmiot struktury wizualne, 2012
KULTURALNIE / prace plastyczne
44 OFENSYWA NR 1 (16) KWIECIEŃ 2013
www.ofensywa.umcs.lublin.pl
KULTURALNIE / prace plastyczne
Powyżej: „Baletnice”, rysunek, 2011
Po lewej: „Emocje”, serigrafia, 2013 „Maszynka”, struktury wizualne
Powyżej: „Praca 1”, cykl, rysunek, 2012 Po lewej: „Lalka”, serigrafia, 2013
www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
OFENSYWA NR 1 (16) KWIECIEŃ 2013 45
(NIE)KULTURALNIE / felieton
Clubbing, czyli za murami absurdu
Aleksander Przytuła
N
ie zrozumiałem ani jednego zdania z całej feerii słów, które wypluwał z siebie okrutnie pobudzony prezenter w „bardzo porannej” audycji radiowej. Było tam po prostu za dużo wrzasków. Chwilę później nie byłem też w stanie zrozumieć dialogu dwóch nastolatków w autobusie. Cała ich rozmowa była jak cholerny kamień z Rosetty, kompletnie nie do odcyfrowania, może poza przeplecionym mnóstwo razy słowem ku**a. Jeszcze później zabolało mnie kolano i przyłapałem się na tym, że miałem ochotę wygrażać pięścią zbyt szybko jadącym kierowcom. Wtedy coś do mnie dotarło. Jestem stary i gruby. Pierwsze to, rzecz jasna, przyczyna mojego chronicznego braku akceptacji otaczającej rzeczywistości. To drugie, nie do końca wiadomo czemu, wynika bezpośrednio z pierwszego. Przekroczyłem granicę młodości i cała moja beztroska, tolerancja i młodzieńczy duch umarły. Przeraziło mnie to nie na żarty, więc aby się upewnić, stworzyłem „Listę Rzeczy Których Nie Rozumiem, Bo Jestem Stary. I Gruby”. Z całej tej listy jedna pozycja zastanowiła mnie najbardziej: clubbing. Chryste, w ogóle nie rozumiem klubów. Byłem w klubie kilka razy, ostatni raz w zeszłym roku. (A może dwa lata temu? Nie pamiętam, bo jestem stary.) Za każdym razem zostałem prawie pobity, okradziony, zastraszony, otumaniony, obdarty z godności, sfotografowany akurat w momencie w którym kichałem, obmacany przez przechodzących obok oraz byłem świadkiem kolejki do męskiej ubikacji.
46 OFENSYWA NR 1 (16) KWIECIEŃ 2013
KOLEJKA DO MĘSKIEJ UBIKACJI! Świat się kończy! Takie rzeczy nie zdarzały się, kiedy byłem młodszy. Jednak każda kolejna wizyta w klubie daje mi coraz większe przekonanie, co do jednego – nigdy, przenigdy nie chodź do klubów. Są pełne paskudnych ludzi w idiotycznych ubraniach, osiłków z twarzami jak mortadela oraz lasek tak pustych i szpetnych, że zdarzyło mi się widzieć bardziej elokwentne wombaty w ZOO... i bardziej atrakcyjne od nich. Jeden gość o gabarytach czołgu T-35 i twarzy zakazanej przez Kościół już w XVI wieku, miał na czubku głowy białą czapeczkę w stylu przedwojennego gawrosza. Nie muszę dodawać, że wyglądał w niej jak homoseksualny rekin ludojad. A gdy spojrzał na mnie, po prostu nie wiedziałem, co zrobić, żeby nie zaśmiać mu się w twarz. Na szczęście zdekoncentrował się, bo doszedł do wniosku, że mój kolega stoi w nieodpowiednim miejscu. W jakiś dziwny sposób bardzo mu to przeszkadzało, więc „Gejowski Czołg” potoczył się do niego i powiedział, że wydłubie mu oczy... Następną ważną rzeczą jest alkohol. W klubach jest droższy i bardziej chrzczony niż w czasach amerykańskiej prohibicji. Wypiłem sto pięćdziesiąt cztery litry wódki z sokiem, a ponieważ nic to nie dało, wypiłem jeszcze osiemdziesiąt pięć. To już miało swój efekt… Musiałem iść do ubikacji, gdzie, jak już wiemy, stoi się w kolejce między innymi mężczyznami, co nie jest ani mądre, ani komfortowe. Poza tym odkryłem, że przy pisuarach „klubowi
brzęk kondensatorów i wycie silnika odrzutowego. Oficjalnie uważam, że „muzyka klubowa” jest nawet gorsza od śmierci w pożarze. I ciągle to Put your hands up! Po co? Czy synonimem dobrej zabawy jest ganianie „w koło Wojtek” z rękami do góry jak debil? Jaki cel ma machanie rękami? I co z tego ma klub? Założę się, że podczas drugiej wojny światowej stanie z rękami do góry nie miało nic wspólnego ze świetnie spędzonym wieczorem… Naprawdę, nie kłamię, słyszałem tam kawałek, w którym dziewczyna kuszącym głosem sylabizowała: We are the bitches, we are the sluts! Co, sądząc ze słyszanych rozmów dookoła mnie, automatycznie podniecało tępaków: – Ej, ziomuś, gdzie jest ta suczka, co to śpiewa? – Nie wiem, ale brzmi to naprawdę serio stary... Gdy to wszystko ogarnąłem, dotarła do mnie piękna prawda. W ogóle się nie zestarzałem. A nawet lepiej – to w ogóle nie chodzi o mnie! To ludzie dookoła, zaszczuci wizją starości i odpowiedzialności za własne życie, zmuszają się nawzajem do takich rzeczy jak clubbing i imprezowanie do upadłego. Ludzie, którzy boją się, że wyjdą na nudziarzy albo zgredów. To doprowadza świat do granicy obłędu. Jestem pewien, że 70 procent osób w klubach nienawidzi tych miejsc, tak samo jak ja. Założę się też o jajko na twardo, że będą tam wracać co weekend, ponieważ to jest modne i na topie (ktoś używa jeszcze takich zwrotów?). A pozostałe 30 procent
Jestem pewien z 70 procent osób w klubach nienawidzi tych miejsc, tak samo jak ja. Założę się też o jajko na twardo, że będą tam wracać co weekend, ponieważ to jest modne i na topie. mężczyźni” nie zachowują przepisowej luki między sikającymi, pisuarami a oczekującymi, co jest już szczytem wszystkiego. Po prostu stoją za tobą bardzo, bardzo blisko, zaglądając ci przez ramię, czy już skończyłeś. A ty stoisz plecami do nich z rozpiętymi spodniami... Ale to nie koniec męki, o nie… Zostaje jeszcze to, co jest tłem każdego klubu. I bynajmniej nie chodzi mi o grupkę wyżelowanych cygańskich młodzieńców w obcisłych spodniach, którzy tańcząc imitują ruchy frykcyjne orangutanów. Chodzi mi o nieustający, przeszywający duszę hałas, pełen nieskoordynowanych dźwięków, takich jak: syreny alarmowe, pękający plastik, ryk pił mechanicznych,
jest po prostu skończonymi kretynami. Dlatego apeluję! Wyzwólcie się z tego obłędu! Jest jeszcze dla was szansa na normalne życie i przyjemne weekendy! Jak już chcecie poszaleć, poimprezujcie u kogoś w domu albo przynajmniej idźcie do baru, albo pograć w kręgle czy bilard. A następnego dnia obudzicie się prawdopodobnie niepobici, nieokradzeni, nieotumanieni, nieobdarci z godności i niegłusi, nikt was nie sfotografuje w momencie, gdy wasza twarz wygląda jak zad pawiana, ani nie będzie oglądał waszych genitaliów nad pisuarem. A co najważniejsze, gdy wstaniecie rano, będziecie mogli z czystym sumieniem spojrzeć w lustro i pomyśleć – wyzwoliłem się z klubowego obłędu! www.ofensywa.umcs.lublin.pl
KLUB 666 PREZENTUJE
PUT YOUR HANDS UP 40%
WODY W WÓDCE
GRATIS
r i a e h t n i