NR 2 (17) STUDENCKIE CZASOPISMO SPOŁECZNO-KULTURALNE CZERWIEC 2013
reportaż:
HTTP://WWW.OFENSYWA.UMCS.LUBLIN.PL
ISSN 1895-5169
Buntuję się, więc jestem
reportaż:
„Life is beautiful...” w Londynie
recenzja:
Złoty rok Woodkida
STUDENCKIE CZASOPISMO SPOŁECZNO-KULTURALNE nr 2 (17) czerwiec 2013 Wydawca:
Kontakt:
Redaktor naczelna:
Teatr:
Wydział Politologii UMCS Pl. Litewski 3 20-080 Lublin
Małgorzata Richter m.richter@op.pl
Zastępca red. naczelnej, promocja: Luiza Nowak nowak_luiza@wp.pl
Sekretarz redakcji:
Aleksander Przytuła bananotaku@wp.pl
Korekta:
Maria Buczkowska buczkowskamaria2@gmail.com
Literatura:
www.ofensywa.umcs.lublin.pl www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa magazyn.ofensywa@gmail.com
Iza Zin teatr.ofensywa@gmail.com
Inni:
Agata Chwedoruk, Magda Rejnowska, Jagoda Kwiecień, Dariusz Okoń, Anna Jurek, Agata Jurek, Ada Koperwas, Bartosz Gajewski, Katarzyna Lutka, Joanna Marszalec, Kuba Pilch, Magdalena Walczuk, Karolina Małyska, Diana Kubów, Jakub Ptasznik, Artur Matuszkiewicz
Prace graficzne:
Agata Bilińska
Beata Marzec literatura.ofensywa@gmail.com
Mateusz Nowak (mnowak.eu)
Muzyka:
Opieka nad projektem:
Paweł Gregorczyk muzyka.ofensywa@gmail.com
Film:
Małgorzata Boryczka film.ofensywa@gmail.com
Skład, projekt graficzny, ilustracje:
dr Piotr Celiński, dr Anna Granat, red. Franciszek Piątkowski
Wsparcie merytoryczne i duchowe:
Gabriela Rybińska
Podziękowania dla Wydziału Politologii i Wydziału Humanistycznego UMCS za wsparcie, bez którego druk czasopisma nie byłby możliwy. Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania i adiustacji tekstów oraz zmiany ich tytułów. Materiałów niezamówionych nie zwracamy. Przedruk z magazynu dozwolony jest jedynie za pisemną zgodą wydawcy. Redakcja nie ingeruje w poglądy autorów i nie ponosi odpowiedzialności za treść artykułów.
W NUMERZE
SPOŁECZNIE 4
Oryginały Agata Chwedoruk
7
Buntuję się, więc jestem Beata Marzec
10 „Life is beautiful...” w Londynie Magda Rejnowska Redaktor naczelna Małgorzata Richter
K
iedy alternatywa stała się codziennością, off przestał być taki obcy, a underground przeszedł do mainstreamu, z odsieczą przychodzi jeszcze ona – KRÓLOWA AWANGARDA. Długo zastanawialiśmy się, czy sprostamy temu wyzwaniu. Chyba się udało. Każdy z nas inaczej zrozumiał i podszedł do tematu awangardy. Mamy teksty traktujące o niej samej w treści i formie, mamy ludzi, którzy w jakiś sposób wydali się nam żywym nośnikiem nowatorskich rozwiązań. Opisujemy też prekursorskie działania artystów i muzyków, nieszablonowe zachowania, które odbiegają od przyjętej normy oraz miejsca, które są na tyle niejednoznaczne, że warto o nich napisać. O awangardzie zaczęliśmy myśleć także w znaczeniu potocznym – współczesny, niestereotypowy, nieprzeciętny, trudny w odbiorze, bo jako „of ludzie” jesteśmy zawsze krok przed tym, co dzieje się wokół nas. Rozmyślania o awangardzie rozpoczęliśmy od rodzimego podwórka. Mieszkając, studiując lub po prostu będąc w Lublinie, nie sposób nie wspomnieć o Awangardzie Lubelskiej i Józefie Czechowiczu. Świat grupy poetyckiej założonej w latach 30. XX wieku przybliża nam Joanna Marszalec. Stąd już zaledwie kilkadziesiąt kilometrów do znanej, nie tylko w środowisku teatralnym, podlubelskiej wsi Gardzienice. O ludziach, projekcie i miejscu, w którym teatr ma swoją siedzibę, pisze Iza Zin. Na tym nie koniec naszych podróży po miejscach na swój sposób barwnych i awangardowych. Odwiedzamy Łódź – miasto o kilku twarzach, dostarczające niecodziennych doznań, a także – przecudowny Londyn, o którym opowiada słowem i obrazem Magdalena Rejnowska. Jeśli o podróżach mowa, to nie mogliśmy zapomnieć o nieodzownym etapie każdej z nich, a mianowicie o oczekiwaniu na przyjazd naszego środka transportu. Ludziom i ich zachowaniu reporterskim okiem przygląda się Dariusz Okoń. W końcu wypływamy na nieco szersze, artystyczne wody. Trafiamy za ocean, gdzie rozpoczynamy muzyczną wędrówkę śladami Franka Zappy, Captaina Beefhearta i Lou Reeda z The Velvet Underground. Na chwilę wracamy na grunt polski, tylko po to, by przeczytać o znakomitym, choć zupełnie nieznanym duecie fortepianowym, założonym przez Wacława Kisielewskiego i Marka Tomaszewskiego. O nowatorskich poczynaniach Marka i Wacka pisze Jakub Pilch. O tym, że Salvador Dali wielkim artystą był, nie muszę chyba nikogo przekonywać. Mówić o spiczastowąsym ekscentryku można godzinami – nie zamierzamy tego robić. Odsyłamy Was zatem do dzieła filmowego. Ściślej mówiąc, robi to Katarzyna Lutka w recenzji Popiołków. Czym byłby świat kinematografii bez Tildy Swinton – mistrzyni metamorfozy, pięknej hermafrodycie nazywanej muzą dwuznaczności? O fenomenie tej awangardowej arystokratki opowiada Małgosia Boryczka. Moda wykorzystała już chyba wszystkie swoje pomysły, dlatego tak bardzo tęsknimy za tym, co było. Agata Chwedoruk postanowiła przenieść nas w czasy zimnego PRL-u i zabrać na spacer z bikiniarzami. Przytulcie się mocno, załóżcie wygodne buty i otwórzcie głowy – wędrówkę po awangardowej „Ofensywie” czas zacząć.
16 Jeden dzień z życia kanału muzycznego Jagoda Kwiecień 19 Kopnę cię i powiem ci, kim jesteś – terapia prowokatywna Anna Jurek 20 Życie inspiracją Dariusz Okoń 24 Przypadki Stacha z Warty Agata Jurek 26 Strach przed lataniem Ada Koperwas 28 Miasto doznań Małgorzata Richter
KULTURALNIE FILM 32 Wszystkie twarze Tildy Małgorzata Boryczka 33 Koszmarny debiut Lyncha Bartosz Gajewski 34 „Popiołki”, czyli mniej awangardowo o Salvadorze Dalim Katarzyna Lutka MUZYKA 35 Złoty rok dla Woodkida? Paweł Gregorczyk 36 Kraina moderny Joanna Marszalec 38 Awangarda na cztery ręce Kuba Pilch 40 Muzyczna awangarda Ada Koperwas & Małgorzata Richter TEATR 42 „Gardzienice” – awangarda teatralna spod lubelskiej wsi Iza Zin 44 „Wieczorem” – jazzowe interpretacje poezji Czechowicza Iza Zin 45 „Na końcu łańcucha” Magdalena Walczuk 46 Deszczowo na Nowogrodzkiej Luiza Nowak LITERATURA 48 Pesymistyczna awangarda Joanna Marszalec 49 Top awangardowy Karolina Małyska PRACE GRAFICZNE 50 Agata Bilińska PROZA 54 Bajkolaż Diana Kubów POEZJA 56 Jakub Ptasznik 57 Beata Marzec 58 Artur Matuszkiewicz FELIETON 59 O rety, o rety! Uratowałem ludzkość Aleksander Przytuła
OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013 3
SPOŁECZNIE
Oryginały
Agata Chwedoruk
Można ich spotkać na ulicy, w pociągu, na uczelni. Można natknąć się na nich w kolejce do dentysty, w ciucholandzie, a nawet w warzywniaku, kiedy kupują selera. Można wywinąć orła o ich buty czy torbę, przeciskając się w zatłoczonym autobusie, albo chwycić się ich fryzury, gdy autobus raptownie przyhamuje. W Internecie kipi od żartów, komentarzy czy dowcipnych fotek przedstawiających hipsterów. Hipsterstwo wydaje się zjawiskiem stosunkowo świeżym. Niewielu jednak wie, że pierwsi hipsterzy pojawili się w popkulturze prawie siedemdziesiąt lat temu.
Jak się hipsterzyło... Rok 1974. Jedna ze scen filmu Wiosna panie sierżancie, w reżyserii Tadeusza Chmielewskiego, rozgrywa się na promie w Trzebiatowie – małym miasteczku na Pomorzu. Dwaj miejscowi mężczyźni oddają się na ławce pasjonującej dyspucie o nastroju jednego z nich, wtem dosiada się do nich trzeci: „Widzicie tego? Tego z rowerem, co tam stoi? To jest bikiniarz” – i wskazuje palcem obcego. „A co to takiego bikiniarz?” – pytają pozostali. „Gazet nie czytasz? To taki, co chce się wyróżnić od wszystkich”. Po czym ten trzeci uświadamia kompanów, jak poznać bikiniarza: wąskie nogawki, kolorowe skarpetki – na pewno zagraniczne, no i dłuższe włosy, a przecież wszyscy noszą krótkie. Sam Brzechwa pisał: „Pojawił się u nas bikiniarz przed laty: / Plereza, naleśnik, szalone krawaty, / Wzorzyste skarpetki i portki do kostek – / Przesiąknął tym stylem niejeden wyrostek...” We wczesnym PRL-u bikiniarz był stałym obiektem drwin i społecznej krytyki, stawiany w jednym rzędzie razem z kułakiem i biurokratą. Bo przecież każdy szanujący się członek tej subkultury czerpał z wzorców, które amerykański kapitalistyczny wróg zrzucił na kraj razem z plagą stonki ziemniaczanej. Korzenie nazwy sięgają również kraju zza Oceanu i... bomby
z palmą i nagą kobietą, z grzybem atomowym w tle. Często nazywano ich także bażantami, mandoliniarzami, dżollerami i bigażami.
Koszula w palmy
Młodzież z pokolenia ‘52 wyróżniała się nie tylko w Polsce. W tamtym okresie bikiniarstwo istniało w niemal każdym europejskim państwie i oczywiście w samym USA. W Stanach byli to zootsuitowcy, w Rumunii – malagambiści, w ZSRR – styladzy, w Wielkiej Brytanii – teddy boys, w Czechach – potapkowie, we Francji zaś – zazous. Wszyscy buntowali się przeciwko światom, w których żyli ich rodzice i które miały być też ich światami. Wszyscy słuchali jazzu. Wszyscy upodobali sobie spodnie ze zwężonymi nogawkami, „naleśniki” na głowie, fryzury na tak zwany „kaczy zad” czy, w przypadku dziewcząt, „ogon kuca”. Gdziekolwiek się pojawiali, wzbudzali zainteresowanie, śmiech i pojawiała się policja. „Pojechaliśmy wtenczas z Polski w odwiedziny do wujostwa we Lwowie – byłem uczniem podstawówki, ubrany w farmerki i wypuszczoną na wierzch kolorową koszulę z letnimi krótkimi rękawami. Koszula miała na sobie wzory w jakieś palmy i małpy – dosłownie tłumy chodziły za mną: oglądając moją koszulę i omawiając jej zalety i wady. W autobusie oficerowie radzieccy wymieniali spojrzenia i pytali się mnie głośno: «A wy iz Afriki prijechali, czto li?» Kiedy odpowiadałem, że «z Polszi», to oni na to porozumiewawczo: «Stilaga». W każdym razie młode dziewczynki wprost sikały na mój widok. Rodzina się pytała: «A to w Polsce tak się wszyscy ubieraatomowej. Jedni twierdzą, że pochodzi ona od na- ją?» Nigdy w późniejszym życiu nie miałem takiezwy atolu Bikini na Pacyfiku, gdzie przeprowadzano go powodzenia.” – Opowiadał o swoich przeżyciach pierwsze próby atomowe, zdaniem drugich początek jako młodego bikiniarza Aleksander Sharon [cyt. za: dla słowa stanowią krawaty typu bikini – kolorowe Maciej Chłopek Bikiniarze. Pierwsza polska subkultura]
Słowo „hipster” pochodzi z jazzowego slangu. Czarnoskórzy jazzmani nazywali tak osoby, które „były na czasie” z bieżącymi trendami.
4 OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013
www.ofensywa.umcs.lublin.pl
2.
graf. Mateusz Nowak / mnowak.eu
3.
1.
6.
4. 5. Trendy jest być trendsetterem, słuchać tego, czego nikt wcześniej nie słuchał. Dalej dobrze jest „bywać”, ale bardziej od tego, w jakim celu odbywa się to „bywanie”, ważniejsze jest, żeby „bywać” tam, gdzie „bywać” jest modnie. Hip? Hop? Hipi? Słowo „hipster” pochodzi z jazzowego slangu. Czarnoskórzy jazzmani nazywali tak osoby, które „były na czasie” z bieżącymi trendami. Bo „hip”, czy też w oryginalnej pisowni „hep”, krzyczano, gdy radośnie wyznawano entuzjazm (Hip, hip, hurra). Jako źródłosłów pojęcia często określa się również słowo „hop” – to z kolei slangowe określenie na opium. Z kolei „hipi”, od którego również można wywodzić nazwę zjawiska, to w jednym z afrykańskich narzeczy „otwierać komuś oczy”. Hipstersi byli kopią zootersów, czyli hiszpańskojęzycznych emigrantów w USA, do tego stopnia, że nawww.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
zywano ich często „białymi murzynami”. Pochodzili z niższej klasy średniej, ale kreowali się na amerykańskich intelektualistów. Za to slang, którym się posługiwali, był mieszanką języków kreolskich, zachodnioafrykańskich, niewolników, czarnych niewolników, białych nędzarzy i przestępców. To hipsterzy są „odpowiedzialni” za tak popularne, zwłaszcza w języku angielskim, zwroty: „cool”, „man”, „cat” czy „chick”. Inspiracją dla ich strojów był kostium z okresu wojny domowej, który nosił na przykład Rhett Butler, w granym w tamtych czasach w kinach Przeminęło z wiatrem. OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013 5
graf. Mateusz Nowak / mnowak.eu
Styl hipstera nie jest jednak na tyle jednoznaczny, aby dało się go zdefiniować, ale też na tyle niewyraźny, aby dało się go nie zauważyć. Jak się bikiniarzuje... Trend, który w obecnych czasach określa się mianem „hipsteryzmu” ma ze swoim prototypem wspólną tylko nazwę i wyróżnianie się spośród rówieśników. Współcześni hipsterzy nie mają się przeciwko czemu buntować. Nie słuchają już jazzu – trendy jest być trendsetterem, słuchać tego, czego nikt wcześniej nie słuchał. Dalej dobrze jest „bywać”, ale bardziej od tego, w jakim celu odbywa się to „bywanie”, ważniejsze jest, żeby „bywać” tam, gdzie „bywać” jest modnie. I pod żadnym pozorem nie wolno otwarcie przyznawać się do „bycia hipsterem” – to oznacza zaszufladkowanie. Hipster, mimo że wie, że jest hipsterem, mimo że tym hipsterem chce być, przed nikim się do tego nie przyznaje – taka subkulturowa skromność. Ulubione słówko to z pewnością „independent”, bo wszystko, co jest „depend” jest faux pas. Jedyną cechą, która może w jakiś sposób ich łączyć z bikiniarzami sprzed siedemdziesięciu lat jest moda. Najstarsi bikiniarze wiedzieli, że mogą stworzyć lans tylko w amerykańskich ciuchach. Przyczynili się tym do zarobienia niemałych fortunek przez ulicznych handlarzy starzyzną i... górali. W paczkach z USA szły na południe Polski „najamerykaniejsze” ubiory, które chętnie sprzedawano na pchlich targach.
6 OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013
Z pustymi walizami z centralnej Polski jechali jedni handlarze, po obfitym obmacaniu kupowali co lepsze kąski, pakowali walizy, a potem sami handlowali na stołecznych ulicach. Mody w PRL-u nie lansowali żadni projektanci, nie lansowały też rodzime fabryki tekstyliów, a nawet sami bikinarze, tylko właśnie ci handlarze. Obecnie ten proceder jest odrobinę podobny. Ciuchów szuka się w modnych second handach z zachodnią odzieżą, albo jedzie się „na Berlin” w poszukiwaniu skarbów. Styl hipstera nie jest jednak na tyle jednoznaczny, aby dało się go zdefiniować, ale też na tyle niewyraźny, aby dało się go nie zauważyć. W obecnym sezonie, jak i w latach 50., nosi się kapelusze i spodnie ze zwężanymi nogawkami, ba, nawet fryzurę na „kaczy zad”. Zamszaki jednak zostały wyparte przez trampki, krawat przez muchę czy trendy-wisiory lub apaszki, a za koszulę w palmy hipstera czekałby ostracyzm społeczny. „Trend-wizjonerzy” zauważają z kolei powrót lat 90. Czekają nas hipsterzy w legginsach w dalmatyńczyki, koszulach z żabotem i must-have drewniakach na stopach w miejsce trampków. Aż strach pomyśleć, co nas czeka w kolejnych sezonach „independowatego” trendu. www.ofensywa.umcs.lublin.pl
SPOŁECZNIE
Buntuję się, więc jestem „Powtarzalność jest siłą samą w sobie” – pisał Sławomir Mrożek. Zgadzam się z nim. Dwukrotnie spotykam Janusza Opryńskiego – reżysera związanego z teatrem Provisorium oraz dyrektora i managera kultury w Centrum Kultury w Lublinie. Raz bezpośrednio, raz pośrednio, ale za każdym razem odczuwam przestrzeń buntu, zapach awangardy i docenienie istnienia diabła.
P
ochylam się nad dwudziestoma dwiema tezami autorstwa Janusza Opryńskiego, napisanymi trzydzieści cztery lata temu. W głowie tworzę jego charakterystykę jako człowieka-buntownika, awangardzistę teatralnego, ale również erudytę, który ponad wszystko ceni wolność umysłu. Poleca Dostojewskiego, Camusa, Miłosza i każe uczyć się nawet od diabła. Czy dziś jest taki sam? Czy lata doświadczeń wpłynęły na jego poglądy? Jeszcze tego nie wiem, ale Janusz Opryński odpowie mi, że nie jest w stanie zmienić się radykalnie.
Camusa z Człowieka zbuntowanego, o którym wspomina Janusz Opryński w swoich dwudziestu dwóch tezach do przemyślenia. – Czy jest to u Pana aktualne? – Niedawno dostałem Nagrodę im. Swinarskiego za spektakl Bracia Karamazow i wtedy moje tezy zostały wydrukowane. Z większością się zgadzam, na pewno w jakiś sposób są aktualne – odpowiada spokojnie. – Kiedy zostały napisane, miały duży ładunek emocjonalny. Czuliśmy, że mamy prawo do emocji, prawo do określenia i nazwania przestrzeni buntu. Cytat, który Pani przytacza, pochodzi z tomu esejów Camusowskich, Człowiek zbuntowany był dla Beata Marzec nas jak Biblia – oczywiście mówię o wersji paryskiej, Epilog zdenerwowany nieocenzurowanej. Należy pamiętać, że Camus czytał ciemny korytarz w Centrum Kultury, wiele drzwi wokół, i inspirował się twórczością Fiodora Dostojewskiego. pierwsze piętro Głównym zadaniem dla początkującego reżysera – Jak zwykle jestem za wcześnie. Stojąc w wąskim, Janusza Opryńskiego – było nazwanie własnej przeciemnym korytarzu w Centrum Kultury, nie mogę strzeni buntu w teatrze, co nie było łatwym zadaniem. przypomnieć sobie żadnych pytań. Przeszkadzam Ekspresja siebie, swoich emocji, pragnień, marzeń. pracującym wokół ludziom, rozglądam się nerwowo Nawiązując do Camusa, pytam o sztukę Koniec wiei szukam notatek. Ponoć największą tragedią czło- ku, stworzoną na podstawie książki Dżuma i zastawieka jest niewiedza, a ta ogarnęła mnie od czubka głowy do najmniejszego palca u nogi. Stałabym w tym korytarzu jeszcze długo, gdyby nie mężczyzna, który szybkim krokiem wychodzi z pokoju obok, patrzy na mnie i zaprasza do środka. Robi to tak naturalnie, jakby przeczuwał, że ktoś koczuje na korytarzu. Jest wysoki, ma długie włosy i siwą brodę, spojrzenie łagodne. Jest ubrany w brązową marynarkę, na szyi ma zawinięty szalik. Janusz Opryński we własnej osobie uśmiecha się i mówi: – Zapraszam, za nawiam się, czy chciał wyplewić jakąś współczesną chwilkę wrócę. Proszę się rozgościć. zarazę. – To paralela – odpowiada krótko rozmówca. – Jeżeli bierze się na warsztat dzieło uznawane na całym świecie, to robi się to po to, by świat znów przejAkt pierwszy i telewizor rzał się w tych tekstach, by zobaczył te niepokoje, lęki. Odpowiedział sobie, czy to go również dotyczy. na strychu Z czasem rozmowa schodzi na temat najnowszej Duży, przestrzenny pokój, jasny z dużym oknem, na sztuki Janusza Opryńskiego – Bracia Karamazow – środku okrągły stolik z czterema krzesłami, na drzwiach a sam reżyser podkreśla, jakim wielkim talentem wejściowych duża naklejka: „Uwaga na kulturę, wstęp obdarzony był Fiodor Dostojewski: wskazany”. – Nietsche powiedział, że ten rosyjski pisarz podaMyśli potykają się jedna o drugą. Siadam przy rował światu człowieka wewnętrznego. Nikt wczeokrągłym stoliku. Naprzeciwko mój rozmówca. śniej nie zaglądał tak głęboko w duszę ludzką, jak Przysuwa krzesło obok. Dostojewski. Bracia Karamazow to jedna z podstawo– „Buntuję się, więc jestem” – przytaczam motto wych lektur, ale są również inne wybitne dzieła,
Siła teatru polega na tym, że obcuje się z prawdziwym człowiekiem. Ludzie zawsze będą odczuwać potrzebę bezpośredniego spotkania się z innym człowiekiem.
www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013 7
SPOŁECZNIE
Teatr w pozornej anachroniczności może być awangardą. Mimo tego świata stechnizowanego, wirtualnego, człowiek potrzebuje ciepła, kontaktu. jak: Idiota, Zbrodnia i Kara, Człowiek spod podłogi. Ale z pewnością Bracia Karamazow to suma jego twórczości i talentu. – Przytoczę fragment recenzji Grzegorza Józef czuka – mówię, szukając w notatkach odpowiedniego fragmentu – „Dawne offowe Provisorium okazuje się być dziś na szczęście dalekie od tak modnego obecnie multimedialnego baroku scenicznego i teatru publicystyczno-tabloidowego”. – Nie do końca zgadzam się z tym zdaniem – mówi otwarcie. – Pewnie autor komplementuje sztukę, ale krytycy dążą do jednego wzorca teatru i to jest złe. Powinno być miejsce dla teatru publicystycznego czy tabloidowego, a również dla teatru takiego, jaki ja uprawiam, choć i on się zmienia. Mój język teatru ewoluuje, by nie być nudnym, choć uważam, że nie potrafię zmienić się radykalnie. Człowiek wypracowuje sobie własny opis świata. W młodości również byłem ojcobójcą. Wszystko, co klasyczne, tradycyjne wydawało mi się nudne, odrzucałem to. Starałem się poprzez bunt stworzyć coś nowego, swojego. Buntowałem się, bo tego wymagała sytuacja. Nie byłem urodzonym buntownikiem, ale wtedy po prostu tak trzeba było postępować. Zaczynam współodczuwać duchowe powstanie przeciw panującym wtedy „czasom” i modom uniżania się temu, komu trzeba. Janusz Opryński nie tyle jest buntownikiem, co po prostu stawia opór wobec ogólnie przyjętym „normom” otaczającego świata. Ze śmiałością przytacza sytuację sprzed kilku dni, gdy
8 OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013
wyraził ostry sprzeciw wobec reglamentacji kultury przez lubelskich radnych. Reżyser daje przyzwolenie artystom do autokompromitacji i pomyłki, ale nie jest w stanie pogodzić się z wprowadzeniem cenzury w obszar sztuki. Zadaję kolejne pytanie: – Napisał Pan, że powoli przestaje włączać telewizor. Jak Pan, jako przedstawiciel wysokiej kultury artystycznej, oceni kondycję obecnych mediów? – Telewizor wyniosłem na strych – mówi z uśmiechem. – Chodzę tam czasem, jak jestem zmęczony i oglądam kino akcji. A dlaczego wyniosłem? Gdy rozpoczęła się „hucpa smoleńska”. Nie chciałem brać udziału w tym widowisku wampiryczno-narodowym. To miało wpływ na moją psychikę i postanowiłem wynieść telewizor dla własnego dobra. Media po orwellowsku chcą zawładnąć naszą świadomością i musimy się przed tym bronić. Muszę korzystać z Internetu i tam również jestem zarzucany złymi wydarzeniami. Czuję, że jesteśmy w tym Internecie podglądani, a sami jeszcze dostarczamy informacji o sobie na Facebook’u czy innym portalu. Tak naprawdę piszemy codziennie na siebie donosy. Świat mediów jest niebezpieczny, ale również ciekawy i fascynujący. Atmosfera zaczyna się rozprężać, a przez okno zaczyna zaglądać nieśmiało słońce. Refleksja nad nową technologią, uwięzieniem ludzi w nowych środkach przekazu, wywołuje u mnie chęć obrony przed „współczesnym lifestylem”. – Technika odbiera nam zwykle kontakty międzyludzkie, które w Internecie są płytkie, a jednym kliknięciem można bez skrupułów je przerwać, ludzie pracują ze sobą w jednym miejscu, a kontaktują się ze sobą za pomocą Facebook’a – mówi Janusz Opryński. Przyznaje, że jest przyuczony do życia z techniką, ale wiele osób wsiąknęło w ten świat cyfryzacji bez pamięci. Choć na koniec sam przyznaje: „Nóż nas broni, nóż nas zabija”. – A gdzie Pan widzi miejsce teatru w dzisiejszych czasach, gdy ludzie są dosłownie przytłoczeni interaktywnością, technologią? – pytam, czując, że jest to dobry moment na powrót do tematu teatru. – Myślę, że tam, gdzie zawsze był. Siła teatru polega na tym, że obcuje się z prawdziwym człowiekiem. Ludzie zawsze będą odczuwać potrzebę bezpośredniego spotkania się z innym człowiekiem – odpowiada reżyser. – Aktor w teatrze mówi do nas autentycznie, wzrusza nas prawdziwie lub płacze, wywołując współczucie. Widzimy jego pot, pomyłkę, potknięcie – to żywa istota. Dopóki cywilizacja istnieje, teatr będzie żył. Jeżeli jego siła wygaśnie, to można powiedzieć, że będzie to koniec humanistyki, człowieczeństwa. – Można powiedzieć, że teatr stał się teraz awangardową alternatywą? – Teatr w pozornej anachroniczności może być awangardą. Mimo tego świata stechnizowanego, wirtualnego, człowiek potrzebuje ciepła, kontaktu. To jest awangardowe w Polsce, gdzie pewnie ponad połowa obywateli korzysta z sieci internetowych. Powracając jeszcze do dwudziestu dwóch tez Janusza Opryńskiego, zadaję pytanie, czy dalej mój rozmówca kontynuuje tezę osiemnastą: „Nie mierz się z teatrem klasycznym, to nie jest Ci potrzebne”. www.ofensywa.umcs.lublin.pl
SPOŁECZNIE – Kiedy zaczynałem karierę w teatrze, był bardzo silny ruch teatru studenckiego, awangardowego, alternatywnego. Dziś nawet w teatrach repertuarowych można zauważyć tę alternatywność, wszystko się miesza, tendencje się łączą. Różne teatry tworzą pełną narrację o świecie, sięgając po przeróżne środki artystyczne. Dziś ktoś mógłby napisać: „Nie mierz się z teatrem Opryńskiego, to nie jest Ci potrzebne”. I to byłaby racja. Mam jeszcze wiele pytań, które chciałabym zadać. Rozmowa wciąga mnie niesamowicie, momentami zapominam, że jest to wywiad. A czas ucieka i ucieka. Decyduję się na dwa osobiste, ale i krótkie pytania: – Teatr uzależnia? Czy może Pan powiedzieć, że teatr to Pana życie? – Muszę tak powiedzieć (śmiech). W 2016 roku upłynie równo czterdzieści lat, odkąd Janusz Opryński jest związany ze sceną teatralną. Jak sam mówi – teatr jest zaborczy – i dziś ryzykuje stwierdzeniem, że jest człowiekiem bliskim spełnie-
Teatru używam. Nie czuję się jakimś mistrzem teatralnym, ale jest to doskonałe narzędzie do opisywania świata, które fascynuje i niepokoi. Za pomocą teatru i literatury można zbliżyć się do drugiego człowieka. nia. – Teatru używam. Nie czuję się jakimś mistrzem teatralnym, ale jest to doskonałe narzędzie do opisywania świata, które fascynuje i niepokoi. Za pomocą teatru i literatury można zbliżyć się do drugiego człowieka. – Dostojewski napisał: „Nie tyle, kim człowiek jest, a kim się stwarza”. Czy Pana stworzył teatr? – zadaję ostatnie pytanie i odkładam notatki na bok. – Każdy musi siebie wymyśleć. Nakładamy ciągle maski i zrywamy je na rzecz kolejnych. Kluczem jest ta maska śmierci, o której mówił Gombrowicz. Myślę, że teatr miał w tym duży udział.
Akt drugi i wirujący teatr Czarna sala, widownia i scena, duże koło pośrodku, a na nim rekwizyty i aktorzy Siedzę w trzecim rzędzie. Naprzeciwko mnie scena, a na jej środku wielkie koło, na którym będzie się dział spektakl, w reżyserii Janusza Opryńskiego, pt. Bracia Karamazow. Scena zaczyna się kręcić, a moje pierwsze, mimowolne skojarzenie – błędne koło – przelatuje przez moją głowę jak nieupilnowany ptak i szybko znika za czarnym horyzontem, gdyż sztuka nabiera rozpędu. Dostojewska psychoanaliza człowieka, jako istoty bogatej wewnętrznie, staje się głównym przedmiotem sztuki. www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
Przypominam sobie słowa Janusza Opryńskiego: – Nie ma drugiej takiej rozmowy w literaturze, jak rozważania przy koniaczku, kiedy stary pyta Iwana i Aloszę o Boga, o diabła lub kiedy Iwan oddaje wejściówkę do raju. Rodzina Karamazowska jest święta, ale i lubieżna. Jurodiwy, o którym mówił prof. Wodziński, jest szaleńcem, religijnym prowokatorem. Postawa wiary naskórkowej tworzyła groźny obraz jurodiwych, a sama cerkiew bała się z nią zadzierać. W tym momencie widzę scenę, która wiruje, zatrzymuje się, by za chwilę znów zatoczyć koło bezsensowności. Woda, co chwila, obmywa twarze i dłonie bohaterów, ale oni nie potrafią się pogodzić z tym, czym obdarza ich los. Ci „święci idioci” stają przeciwko Bogu, a nawet bluźnią, plując na ikonę czy pytając: „A co, jeśli tylko diabeł istnieje i stworzył nas na swoje podobieństwo?” Sztuka wytacza Bogu proces, polemizuje z nim. Sprzeciwia się przyjętym nakazom. Jeszcze nigdy miłość nieba nie była tak blisko piekła. Janusz Opryński jest każdym, nawet najmniejszym elementem tej sztuki. Przez ten spektakl zmusza do myślenia, weryfikuje rzeczywistość, buntuje się i sprawdza kondycję współczesności, która więcej bierze niż daje. Wyczuwalna jest jego obecność w spektaklu, w geście aktora, w wypowiedzianym zdaniu i jego zwątpieniu. Widać go na scenie i w ostatnim rzędzie za widownią. Wychodzi i wraca. Jest przerażonym Aloszą, pijanym Fiodorem i cwanym Smierdakowem. Jest również Gruszeńką i dobroduszną Katią. Jest twórcą tej sztuki, ale i ta sztuka stwarza jego tożsamość. Po raz drugi spotykam Janusza Opryńskiego, ale teraz jest bardziej prawdziwy niż wcześniej. To pośrednie spotkanie z nim uderza mnie innowacją, buntem, rozmachem i awangardową postawą wobec teatru. Świat wiruje. Karamazowskie słowa i myśli kręcą się wokół, sprawiają, że człowiekowi robi się słabo – nie dlatego, że zbyt szybko, a zbyt uczciwie. Cóż się dziwić. Jak sam Janusz Opryński napisał w swoich tezach do przemyślenia, teatr jest miejscem, w którym najtrudniej jest skłamać.
Powyżej: Spektakl „Bracia Karamazow” fot. modnylajf.pl
Na stronie obok: Janusz Opryński fot. ck.lublin.pl
OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013 9
„LIFE IS BEAUTIFUL...” W LONDYNIE
SPOŁECZNIE
Londyn to nie tylko Big Ben, Buckingham Palace, królowa, czerwone, piętrowe autobusy czy czarne taksówki. Londyn to przede wszystkim miasto, gdzie mieszają się wszystkie kultury i narodowości. Londyn to miasto tłoczne i gwarne, pełne turystów i tętniące życiem. Od głównej osi miasta – Tamizy – chaotycznie rozchodzą się arterie ulic i uliczek. Wszystko jest poprzecinane zielonymi plamami parków i skwerów. Londyn pulsuje życiem. W Londynie wszystko może inspirować od znanych na całym świecie galerii sztuki, poprzez uliczną modę, aż do... budek telefonicznych. Tate Modern Podróż z Greenfordu do stacji St. Paul’s Cathedral trwa w nieskończoność. Do pokonania mam szesnaście stacji. Jedyną rozrywką podczas podróży jest albo słuchanie muzyki, albo czytanie, albo tępe patrzenie w bliżej nieokreślony punkt. Tutaj nikt nie zwraca uwagi na drugą osobę. Wszyscy pasażerowie są zbyt pochłonięci lekturą darmowej gazety lub swoim iPhonem. Sama ulegam presji tłumu i zaczynam czytać książkę. Już ze stacji widać drugą co do wielkości na świecie kopułę katedry św. Pawła. Przeciskam się przez wycieczkę japońskich turystów i moim oczom ukazuje się Millenium Bridge. Wygięta w łuk stalowa konstrukcja została zaprojektowana przez Normana Fostera. Most, swoją nazwą, nawiązuje do 2000 roku, kiedy został zbudowany. Ze względów technicznych do użytku został oddany dwa lata później. Londyńczycy nazwali go żartobliwie wobbly bridge (z angielskiego ‘chybotliwy, trzęsący się’). Przedostaję się na drugi brzeg Tamizy. Moim celem jest galeria Tate Modern. Mieści się ona w budynku dawnej elektrowni olejowej Bankside. Pod koniec lat 90. XX wieku dwóch szwajcarskich architektów – Herzog & de Meuron – przekształciło ją w największą na świecie galerię sztuki nowoczesnej. Nie jest to zwykłe muzeum. Zrezygnowano z chronologicznego umieszczenia dzieł. W tematycznie podzielonych salach zgromadzone eksponaty bardzo często luźno nawiązują do myśli przewodniej pomieszczenia. Są tutaj dzieła takich artystów, jak: Warhol, Pollock, Lichtenstein i wielu, wielu innych. W Tate Modern można zobaczyć pracę jednego z najsłynniejszych współczesnych rzeźbiarzy Anisha Kapoora. Artysta urodził się w Bombaju, ale w 1972 roku przeniósł się do Anglii. W 1990 roku reprezentował Wielką Brytanię na Międzynarodowej Wystawie Architektury w Wenecji (La Biennale di Venezia). W tym samym roku zdobył Nagrodę Turnera (przyznawana w dziedzinie sztuk plastycznych przez Tate Britain). Jest twórcą 115-metrowej wieży widokowej Orbit w Olympic Park w Londynie. Tematami jego prac często są: pustka, doświadczanie przestrzeni czy eksperymenty z formą. W Tate możemy podziwiać jego rzeźbę zatytułowaną Ishi’s Light. Nazwa nawiązuje do syna Kapoora, www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
Ishana. Dzieło ma ponad trzy metry wysokości i przypomina niepełną wydmuszkę jajka. Otwarcie z przodu, a także na górze i na dole pozwala nam wejść do środka rzeźby. Takie też było założenie autora, aby ktoś, kto ogląda jego rzeźbę, stał się jej częścią. Wrażenie jest niesamowite. Ciemnobordowe, miejscami prawie czarne wnętrze otacza człowieka ze wszystkich stron, wręcz pochłania. Powierzchnia jest gładka jak lustro, co w moim przypadku stanowiło zaproszenie do zrobienia zdjęcia swojego odbicia.
Londyńska moda Kilka stacji metrem i jestem na Oxford Street. Chodniki są pełne ludzi. Co ciekawe, niezależnie w którą stronę bym nie szła, zawsze mam wrażenie, że jestem jedyną osobą idącą pod prąd. Na Oxford Street ma się poczucie, że w jednym miejscu zgromadził się w tym samym czasie cały „Londyn”. Są tu zarówno turyści uzbrojeni w aparaty fotograficzne, przewodniki i koszulki, no ewentualnie bluzy z wyrazem uczuć do Londynu. Można spotkać nastolatki obładowane siatkami z modnych sieciówek. Oxford
Magda Rejnowska
Tate Modern mieści się w budynku dawnej elektrowni olejowej Bankside. Pod koniec lat 90. XX wieku dwóch szwajcarskich architektów – Herzog & de Meuron – przekształciło ją w największą na świecie galerię sztuki nowoczesnej. Street jest pełne kolorów, w przeciwieństwie do City, gdzie morze ludzi w idealnie skrojonych garsonkach i szytych na miarę garniturach w zasadzie niczym się nie wyróżnia i czasem ma się wrażenie, jakby człowiek patrzył na czarno-białą fotografię. Zmierzam na Bond Street, gdzie mój wzrok przyciągają wystawy ekskluzywnych butików. Na tej ulicy sklepy mają najbardziej znani projektanci, tacy jak: Chanel, YSL, Louis Vuitton. Z tego ostatniego na ulicę wychodzą trzy kobiety ubrane w arabskie burqi. Każda z nich niesie przynajmniej jeden pakunek
Na stronie obok: Budka telefoniczna model K6 fot. archiwum autorki
OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013 11
SPOŁECZNIE z logo LV. Uwierzcie mi, sądząc po rozmiarach zakupów, nie były to breloczki. Na Bond Street znajduje się większość sklepów londyńskich projektantów, takich jak: John Galliano, Stella McCartney czy brytyjski dom mody Burberry.
Na Oxford Street ma się poczucie, że w jednym miejscu zgromadził się w tym samym czasie cały „Londyn”. Po prawej: Anish Kapoor „Ischi’s Light” w Tate Modern fot. archiwum autorki
Poniżej: Most kolejowy nad Camden High Street fot. archiwum autorki
„Chuligan angielskiej mody”, jak bywa nazywany Aleksander McQueen, również pochodzi z Londynu, a dokładniej z East Endu. Swoją karierę w świecie mody rozpoczął już jako dwudziestolatek. W 1996 roku został uznany za najlepszego projektanta sezonu i rozpoczął pracę dla Givenchy. McQueen czerpał inspirację do swoich projektów z różnych źródeł. Ostatnia z jego kolekcji została zatytułowana „Zaginiona Atlantyda” i w oczywisty sposób stanowiła nawiązanie do mitycznej krainy. Pochodzące z tej kolekcji futurystyczne buty Armadillo, które szczególnie upodobała sobie Lady Gaga, już na stałe wpiszą się w historię mody. Samobójstwo projektanta w 2010 roku było wielkim szokiem dla świata mody. Na ulicach Chelsea, wśród tłumu garsonek i garniturów, wyróżnia się jadąca na rowerze, rudowłosa starsza pani, w wełnianym swetrze. Vivienne Westwood, bo o niej mowa, wyróżnia się także ciętym
12 OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013
językiem i szczerością, aż do bólu. Na pytanie: – Co należy kupić w nadchodzącym sezonie?, odpowiada: – Nic. Przestańcie wreszcie kupować”. „Punkowa królowa” wymyśliła ekstremalnie wysokie koturny, koszulki z prowokacyjnymi napisami (np. „I'm not a terrorist. Please don't arrest me”), pieszczochy z ćwiekami czy biżuterię zrobioną z agrafek. Nieoficjalną stolicą londyńskiej mody jest Camden Town. Pełne slumsów w czasach wiktoriańskich cieszyło się bardzo złą sławą. Kiepska reputacja przyciągała artystów. Najbardziej znana była Camden Town Group, utworzona w 1911 roku przez Waltera Sickerta. Współcześnie Camden Town cieszy się dużą popularnością wśród turystów, przez co zaczyna się komercjalizować. Jednak wciąż, pomimo tłumów, ma swój klimat. Ze stacji metra wychodzę na zalaną słońcem, główną Camden High Street i od razu porywa mnie fala ludzi. Spośród nich wyróżnia się wytatuowana dziewczyna rozdająca ulotki, oczywiście czego by innego, jak nie studia tatuażu? Wzdłuż głównej ulicy, po obu jej stronach znajdują się sklepy. Nad jednym z nich, zamiast klasycznego szyldu, znajdują się gigantycznych rozmiarów buty. Zmierzam w kierunku Camden Market, gdzie można kupić absolutnie wszystko. Funkcjonujący od 1973 roku targ służył głównie rzemieślnikom, gdzie mogli sprzedawać swoje wyroby. Camden Market to nazwa funkcjonujących obok siebie kilku targów. Najbardziej znany jest Camden Lock Market, gdzie można kupić rękodzieło artystyczne oraz Camden Stables Market, który dzisiaj jest centrum mody alternatywnej, a dawniej było szpitalem dla koni. Na jednym ze stoisk dostrzegam sukienkę, której nie powstydziłaby się sama Dita von www.ofensywa.umcs.lublin.pl
SPOŁECZNIE
Teese. Kiedy zaczynam się zastanawiać, czy ktoś byłby w stanie nosić to na co dzień, mija mnie dziewczyna ubrana na czarno, w króciutkiej spódnicy, gorsecie i kabaretkach. Jeszcze dobrą chwilę widzę w tłumie jej neonoworóżowe pasemka na tlenionych blond włosach. Mekką dla osób lubiących burleskę jest sklep o tej samej nazwie. Na Camden znajdziemy również sklepy dla Gothów, fetyszystów, osób lubiących modę lat 50. oraz hipisów. Obleganym przez turystów i nie tylko jest sklep Cyberdog, w którym na trzech poziomach można znaleźć ubrania z mody cyber i clubwear. Świecące w ciemności spodnie, bluzki, plecaki, kolczyki oraz gadżety dla wielbicieli dyskotek. Od migających przedmiotów i głośnej muzyki dostaję zawrotów głowy. Przy wyjściu zauważam półnagiego, tańczącego mężczyznę. Wychodzę z targu na Chalk Farm Road i powoli oddalam się od głośnego Camden. Wystarczy przejść kilka kroków, aby odpocząć od zgiełku. Szukam słynnego muralu Banksy’ego, ale ku mojemu zdziwieniu znajduję zupełnie inny, z lokomotywą.
Street art Jego autorem jest pochodzący z São Paulo, Eduardo Kobra. Jego dzieło nawiązuje do historii budynku, na którego murze powstał ów mural. Roundhouse – obecnie centrum sztuki młodzieżowej i miejsce koncertów – to hangar, w którym przeprowadzano naprawww.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
wy parowozów. Przez 100 lat pełnił również funkcję magazynu, gdzie składowano alkohol. Mural Kobry przedstawia lokomotywę parową w otoczeniu akrobatów, cyrkowców, tancerzy i muzyków. Dzieło zastąpiło, stworzony w 2006 roku, mural pokojówki, która właśnie skończyła zamiatanie i chce wyrzucić zgromadzony brud. W tym celu podnosi ścianę... przepraszam, bo właściwie namalowaną na ceglanej ścianie zasłonę. Kobieta na muralu została namalowana na wzór Leity, pokojówki pracującej w hotelu w Los Angeles.
Widok z Tate Modern na Millenium „Wobby” Bridge fot. archiwum autorki
Współcześnie Camden Town cieszy się dużą popularnością wśród turystów, przez co zaczyna się komercjalizować. Jednak wciąż, pomimo tłumów, ma swój klimat. Za sprawą tajemniczej osoby mural Banksy’ego można zobaczyć w Internecie. Streetartowe dzieło zostało zamalowane prawdopodobnie przez kogoś, kto po pierwsze, nie przepadał za Banksym, a po drugie, sprzeciwiał się ochronie jego prac przez lokalne władze. To właśnie w Londynie Banksy zaczynał swoją przygodę ze street artem. Jedno z jego dzieł przedstawia chłopca, który szyje chorągiewki, w bryOFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013 13
SPOŁECZNIE
Po prawej: „God save the people”, mural MrBrainwash’a fot. archiwum autorki
Poniżej: The Beatles jako gangsterzy autorstwa MrBrainwash’a fot. archiwum autorki
tyjskie barwy narodowe. Robi to z okazji jubileuszu królowej. Mural wycięto razem z tynkiem i wystawiono na aukcji w Miami. Rysunek interpretowano jako krytykę niewolniczej pracy dzieci. Całe zdarzenie wywołało oburzenie wśród części londyńczyków. Nie jest to jedyny mural Banksy’ego, który znikł z londyńskich murów. Ten sam los spotkał dzieło, przedstawiające królową Wiktorię jako sado-maso lesbijkę, który za 25 tys. funtów kupiła piosenkarka Christina Aguilera. Praca przedstawiająca fragment filmu Quentina Tarantino Pulp Fiction została usunięta przez Transport of London (odpowiednik naszego MPK), ponieważ w ich ocenie stwarza atmosferę upadku społeczeństwa. Po części z Banksym związany jest także mural przedstawiający Królową Elżbietę z puszką fioleto-
To właśnie w Londynie Banksy zaczynał swoją przygodę ze street artem. Jedno z jego dzieł przedstawia chłopca, który szyje chorągiewki, w brytyjskie barwy narodowe. Robi to z okazji jubileuszu królowej. MrBrainwash. Został on wypromowany przez udział wej farby i psem corgi u swych stóp. Obok widnieje w filmie Wyjście przez sklep z pamiątkami, którego renapis „God save the people”. Styl tej pracy jest łu- żyserem jest nikt inny, jak Banksy. „Pan Pranie Mózgu” dząco podobny do stylu Banksy’ego, ale autorem jest to tak naprawdę Thierry Guetta, francuski imigrant
14 OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013
www.ofensywa.umcs.lublin.pl
SPOŁECZNIE
mieszkający w Ameryce. W Los Angeles prowadził sklep z odzieżą używaną. Dzięki pasji, jaką było filmowanie, udało mu się stworzyć film o francuskim artyście streetartowym. Artysta jest dosyć kontrowersyjną postacią i jest różnie odbierany przez środowisko streetartowych twórców. Nikt nie widział Guetty w innej sytuacji niż rozwieszanie plakatów czy malowanie spray’em, które, jak mówią złośliwi, nie jest trudne. Dlatego część osób uważa, że taki mural, jak ten w Londynie, nie może być dziełem MrBrainwash’a. Twierdzą, że Banksy i MRB to ta sama osoba. Inna teoria mówi o tym, że ma to na celu pokazanie, że naśladownictwem można się wypromować, a także nieźle na tym zarobić. Mural z królową, a także namalowany tuż obok, przedstawiający głowy Beatlesów z bandanami na twarzy, jak z ulicznych gangów, znajduje się na rogu ulicy New Oxford oraz Museum. W budynku Royal Mail (poczty brytyjskiej), na którego murach znajdują się prace MrBrainwash’a, w 2012 roku odbyła się wystawa jego prac pod tytułem „Life is beautiful...”.
Budki telefoniczne Zmierzając w stronę Regent’s Park, jednego z królewskich parków w Londynie, trafiam na jedną z 1 800 czerwonych budek telefonicznych, model K6. Jest to jedna z wielu rzeczy, z którą najbardziej kojarzy się Londyn. Budka K6 została zaprojektowana przez Gilberta Scotta w 1936 roku na pamiątkę uczczenia śmierci króla Jerzego V. Obecnie budki stanowią jedną z atrakcji turystycznych miasta, bo, powiedzmy sobie szczerze, kto w dobie telefonów komórkowych dzwoni z budki? Firma BT (zajmująca się m.in. telefonami, telewizją i Internetem) w 2012 roku stworzyła BT ArtBoxes. www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
Projekt powstał z okazji 25-lecia NSPCC (National Society for the Prevention of Cruelty to Children) i działającego w jej ramach telefonu zaufania dla dzieci (ChildLine). Budki trafiły na aukcję, a ich sprzedaż wspomogła NSPCC. Cena wywoławcza za budkę wynosiła 1 950 funtów. Do współpracy firma BT zaprosiła ponad 80 artystów, którzy mieli zaprojektować, na bazie modelu K6, swoją budkę telefoniczną. W ten sposób powstała między innymi budka wysadzana kryształami Swarovskiego, zaprojektowana przez Sir Petera Blake’a, znanego twórcy okładek dla Beatlesów. Ciekawym projektem jest także budka zaprojektowana przez Stevena Dreya. Neonowożółta K6 o nazwie „Beacon” (światło ostrzegawcze) ma symbolizować urządzenie komunikacyjne sprzed ery telefonów. Simon Le Ruez swoją budkę telefoniczną nazwał
Life is beautiful, London is beautful fot. archiwum autorki
Budka K6 została zaprojektowana przez Gilberta Scotta w 1936 roku na pamiątkę uczczenia śmierci króla Jerzego V. „The Great Escape” („Wielka ucieczka”) i pokrył ją akrylowymi kulkami, które mają symbolizować gry i zabawy dziecięce. Najprostszą, a zarazem nawiązującą wprost do celu projektu, jest miedzianozłota budka z numerem telefonu ChildLine. Powrót do domu metrem czerwonej linii w godzinach szczytu to koszmar. W wagonie jest mnóstwo ludzi. Wszyscy wyglądają na zmęczonych i pozbawionych życia. Część z nich po prostu zapada w krótką drzemkę i budzi się dopiero na właściwej stacji. Ja też zamykam oczy i wsłuchuję się w miarowy stukot. OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013 15
SPOŁECZNIE
Jeden dzień z życia kanału muzycznego Dziś wkraczamy do świata konsumpcji opanowanego przez rytmiczny bit, nagie ciała i szybki montaż. Świata pełnego przepychu, pulsującego światła, brokatu i sztucznej opalenizny. Witajcie w rzeczywistości teledysku.
przekaz. Dobry klip powoduje, że przeciętna melodia nabiera nowego charakteru, zaczyna nam wpadać w ucho. Są też istotnym elementem marketingu, bo często pełnią funkcję reklamy. Chociaż promocja singla bez teledysku nie istnieje, mogłoby się wydawać, że złote lata wideoklipów mamy już za sobą. Jagoda Powstanie w 1981 roku MTV, było kroKwiecień kiem milowym w ich rozwoju i wywołało eksplozję różnorodnych nagrań w latach 90. Jednak wraz z końcem ery MTV krytycy przepowiadali kres epoki wideoklipów. o, że wideoklipy są uważane za Frontman R.E.M. Michael Stipe nazwał je współczesną formę sztuki nikogo wręcz wymarłym medium. już nie dziwi. Muzyczne spoty łączą W dużej części można za to winić wrażenia wizualne i słuchowe, dopełnia- rozwój nowych mediów. Teledyski z poją słowa piosenki, często wzmacniają jej wodzeniem przeniosły się do Internetu.
T
16 OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013
Największą oglądalność zapewniają portale typu YouTube, Vimeo oraz obrót plików na komórkach i iPodach. Wytwórnie i producenci nie byli na to przygotowani. Stąd wziął się początkowy kryzys w branży muzycznej.
Pokolenie 2.0 A jednak w ciągu ostatnich lat wideoklipy znalazły nową widownię, reprezentującą model Web 2.0. Mowa tu o grupie osób korzystających z mediów społecznościowych. Zaznajomieni z nowymi technologiami, cenią sobie interaktywność i zaczynają sami tworzyć filmiki do swoich ulubionych kawałków. Artyści bynajmniej nie pozostali obojętni na ten trend. Wręcz www.ofensywa.umcs.lublin.pl
SPOŁECZNIE
przeciwnie – zaczęli na nich zarabiać. Zespół Weezer do premiery swojego teledysku Pork and Beans użył YouTube, przez co uzyskał więcej widzów, niż gdyby wyemitowano go w telewizji. Maria Peszek w klipie Ludzie psy użyła przekształconych przez internautów kadrów. Przykładów jest mnóstwo.
Videotrendy Teledysk to forma ciągle ewoluująca. W jednej chwili trendem jest tworzenie minifilmów, a za chwilę prym wiedzie animacja komputerowa. Matt Hanson w swojej książce Reinventing music video stwierdził, że wideoklip to forma ubierająca filmową awangardę w uniwersalny język. Oglądając komercyjne stacje muzyczne można zauważyć kilka tendencji. W treści produkcji artysta stara się nam opowiedzieć historię, gdzie dominują emo klimaty – złamane serca, zdrady, nieszczęśliwie zakochani. Zdarzają się też szalone wakacje, imprezki, łamanie stereotypów (zamiast klasycznego wampa, piosenkarka występuje jako żołnierka, policjantka), czy też nawiązania do znanych filmów (Beyonce i Lady Gaga w Telephone zainspirowały się twórczością Quentina Tarantino). Mamy również pozbawione głębszej treści, poszatkowane kadry z „imprez życia”, układy choreograficzne w wykonaniu tancerzy w strojach dziwacznych poczwar, landrynkowo-różowe wizje raju. Zdarza się też, że teledysk szokuje brakiem dynamicznej akcji, ale to wcale nie stoi na przeszkodzie we wzbudzeniu emocji u odbiorcy (patrz Coldplay, Yellow). Artyści prześcigają się w kreatywności. W produkcję angażują znanych twórców, jak na przykład Davida Finchera (reżyser m.in. Podziemnego kręgu, Dziewczyny z tatuażem), zadziwiają ruchem (słynny moonwalk Michaela Jacksona), szokują użyciem religijnych symboli i motywów. Nie będziemy jednak poddawać analizie wszystkich wideomuzycznych konwencji. Skupmy się na tych, które wzbudzają najwięcej emocji.
Cunningham. Klip z 1999 roku przedstawia dwa roboty o twarzach wokalistki, które zaczynają się zmysłowo całować. Maszyny o kobiecym kształcie zostały tu obdarzone ludzkimi emocjami. Powolność i precyzja ich ruchów w pustym, jasnym pomieszczeniu stoi w sprzeczności z ich zautomatyzowaniem. Teledysk przedstawia ludzką cielesność, coś na kształt sterylnej, laboratoryjnej miłości, której widz jest podglądaczem i intruzem. Teledysk ten otrzymał wiele nagród, a ponadto występował w Museum of Modern Art w Nowym Jorku jako stały element ekspozycji. Zupełnie odmienny klimat prezentuje The Prodigy w teledysku Baby’s got a temper. Początkowo zespół spotkał się z falą krytyki z powodu słów piosenki. Kontrowersje wzbudził refren z powtarzanym zwrotem „rohylopnol” – jest to narkotyk używany m.in. w pigułkach gwałtu. Klip nie spodobał się również feministkom. Nic dziwnego, jego sceny kipią od obscenicznego erotyzmu. W estetyce wesołego miasteczka reżyser umieścił niemal nagie kobiety wyzywająco dojące krowy, oblewające się mlekiem po twarzy. Zgromadzone dziewczęta doglądane są przez otyłą strażniczkę, podczas gdy pod budynkiem tłoczą się pogrążeni w pragnieniu klienci, oczekujący na buteleczki z mlekiem. Klip kończy scena odliczania zysków z żerowania na ludzkich instynktach przez właścicieli rozlewni. Cóż, wytwarzane mleko na pewno nie nadaje się dla dzieci. Jeśli dodamy do siebie film porno i gitarowe brzmienie, to otrzymamy teledysk o wymownym tytule Pussy niemieckiej grupy Rammstein. Reżyser Jonas Åkerlund to klasa sama w sobie. Współpracował
z gwiazdami z dwóch biegunów. Po jednej stronie z Lady Gagą, Beyonce, Maroon 5, a z drugiej ze Smashing Pumpkins, Metallica, The Prodigy i innymi. Pussy to nic innego jak wideoklip stylizowany na hard porno z członkami zespołu w rolach głównych (dwuznaczność zamierzona).
Teledysk to forma ciągle ewoluująca. W jednej chwili trendem jest tworzenie minifilmów, a za chwilę prym wiedzie animacja komputerowa. Nie ma tu miejsca na domysły, pruderię, tajemniczość. Ale, biorąc pod uwagę, że zespół podczas trasy koncertowej tryskał z olbrzymiego maszynopenisa ku uciesze zgromadzonych fanów – taka konwencja nie przeszkadza grupie w zdobywaniu popularności.
Przemoc Ten temat nie jest w teledyskach używany zbyt często. Brutalność z natury „odrzuca” większość widzów. To nie tajemnica, że lubimy patrzeć na rzeczy ładne, czyste, jednym słowem - estetyczne. Ale obok klipów z natury niszowych istnieją teledyski
Na stronie obok: Björk „All is full of love” Poniżej: The Prodigy „Baby’s got a temper”
Erotyka Temat oklepany i w sumie ciężko uwierzyć, że coś jeszcze jest nas w stanie zadziwić. A jednak artyści z każdym rokiem podnoszą poprzeczkę – na przykład próbują ująć cielesność w zupełnie nowy sposób. Tak też zrobiła Björk, a raczej reżyser jej teledysku do All is full of love – Chris www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013 17
SPOŁECZNIE
Artyści prześcigają się w kreatywności. W produkcję angażują znanych twórców, zadziwiają ruchem, szokują użyciem religijnych symboli i motywów. komercyjne, które, w mniejszym bądź większym stopniu, przedstawiają przemoc. Zacznijmy od Madonny i jej hitu do filmu o Bondzie Die another day. Wbrew poprzednim wcieleniom piosenkarka nie jest w nim wystylizowana na seksbombę ani elegantkę. Co gorsza, ma podbite oko, a obrzydliwie wyglądający mężczyźni próbują ją torturować i usadzić na elektrycznym krześle. Dość mocny i agresywny przekaz jest równoważony przez widok harmonijnej walki szpadzistek, pod koniec wręcz kiczowatej i przerysowanej. Obok krwi i potu, jak przystało na teledysk pop, Madonna rytmicznie wygina ciało na przewróconym stole i seksownie wije się wokół wiszącego łańcucha. Trzeba jednak zauważyć, że niezbyt często zdarza się, by teledysk o takiej treści był prezentowany w kanałach muzycznych w ciągu dnia. Jedyne, co zostało w nim zatuszowane, to moment, w którym Madonna wyciera swoją krew o ścianę. W niektórych wersjach element ten został wycięty lub ukryty pod zamazanym prostokątem cenzury. Nagroda za najmocniejszy teledysk w tym zestawieniu należy do grupy Nine Inch Nails. Klip Happiness is slavery został niemal zupełnie zbanowany – na YouTube można obejrzeć jedynie półtoraminutowy fragment, w którym nie został zawarty główny wątek. A jest nim zapis prawdziwych tortur z udziałem Boba Flanagana – artysty jawnie przyznającego się do masochizmu. Bob został podpięty do maszyny, która go atakuje, sprawiając jednocześnie ból i przyjemność. Co tu dużo mówić – filmik tylko dla fanów mocnych wrażeń albo osób cierpiących na permanentną znieczulicę. Można szukać wysublimowanych słów na jego opisanie, ale wszystko zmierza do prostej konkluzji – ten klip „ryje” mózg. Po tak mocnym akcencie teledysk grupy Myslovitz – To nie był film – wyreżyserowany przez Wojciecha Smarzowskiego wydaje się być miłą dobranocką. Mimo to został on zdjęty z anteny z powodu zbyt drastycznych scen „rodem z programu 997”. Cóż, polskie podwórko rządzi się swoimi prawami.
18 OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013
Narkotyki Na początku przedstawiamy wersję optymistyczną. Niejaka Rihanna wywołała spory szum swoim teledyskiem z 2012 roku do singla We found love. Według krytyków idolka nastolatek propaguje w nim przemoc i narkomanię. W gruncie rzeczy klip pokazał, że ćpanie to świetna impreza rodem z Project X, udany seks, namiętne pocałunki na tle wesołego miasteczka, kąpiel w wannie, no i od czasu do czasu kłótnia z przystojnym chłopakiem przerywana wymiotami z różowych wstążeczek. Teledysk ten był i nadal jest „puszczany” w największych stacjach muzycznych. Zupełnie inaczej wyglądała sprawa teledysku wspomnianej już grupy The Prodigy. Klip do Smack my bitch up zawiera wiele kontrowersyjnych treści. Jego autorem jest reżyser Pussy – Jonas Åkerlund. Teledysk to narkotyczna opowieść o jednej nocy, przedstawionej oczami głównego bohatera. Dowiadujemy się z niego, że narkotyki powodują agresję, wizyty w burdelu, wymioty i inne nieestetyczne efekty. Teledysk jest o tyle kontrowersyjny, że, oprócz wymienionych kwestii, przedstawia scenę seksu bez cenzury. W czasach, gdy teledyski często ograniczają się do jeżdżenia „cool bryką” i wywijania tyłkiem – ten klip robi piorunujące wrażenie.
Religia Bóg, Kościół, symbole religijne to klasyczna pożywka kultury masowej. Przepis na sukces jest prosty - wystarczy umieścić symbol religijny w niesakralnym kontekście. Reklama napędzi się sama. Przodowniczką rodem z kultury popularnej jest tu Madonna. Jej teledysk z płonącymi krzyżami (uważanymi za symbol działalności Ku Klux Klan) do Like a prayer, to klasyka gatunku. Dodatkowo, widzimy tam dwuznaczne gesty, połączenie ekstazy duchowej z cielesną, erotyczne wygibasy w kusej sukience i krzyżyku na szyi. Niesamowite, ile zasad można złamać podczas trzyminutowej piosenki. Biblijny motyw podchwyciła również Lady Gaga, która w teledysku do Judas, przebrana za Marię
Madonna „Die another day” Magdalenę, całuje się z Judaszem. Zupełna łatwizna, szok dla szoku bez głębszej treści. Kolejnym klipem jest przedstawiciel mocniejszego gatunku – Marilyn Manson. W piosence I Don't Like The Drugs (But The Drugs Like Me) przedstawia Boga w formie apokaliptycznej. Tutaj pożywką dla mas nie jest religia, a telewizja. Marilyn, odkupiciel-celebryta, taszczy na plecach krzyż z telewizorów i oddaje życie za media. Trzeba przyznać, metafora trafnie opisuje dzisiejsze realia.
W trybie znieczulicy Wspomniane teledyski to tylko niewielki ułamek potężnego medium, jakim są wideoklipy. Powstanie YouTube w 2005 roku „przekręciło” rynek o 180 stopni. Dzięki temu o sukcesie nie decyduje już emisja w prime time na kanale muzycznym. W czasach, w których największą oglądalność osiąga się w Internecie, artyści mogą sobie pozwolić na więcej luzu. Daje im to duże pole do popisu – wiadomo, że Internet dopuszcza więcej kontrowersji niż telewizja. Jednak coraz częściej mamy wrażenie, że szokujące motywy zostały już odmienione przez wszystkie przypadki, a klip jest tylko kolejnym remiksem. Z tego względu twórcy stoją przed dużym wyzwaniem. Dawniej o popularności decydowała ilość sprzedanych płyt czy singli. Dzisiaj natomiast staje się nim liczba wyświetleń klipu w sieci, a nic tak nie działa na ludzi, jak zakazany owoc. www.ofensywa.umcs.lublin.pl
SPOŁECZNIE
Kopnę cię i powiem ci, kim jesteś – terapia prowokatywna Awangarda to szukanie nowych dróg, łamanie kanonów, to nowatorstwo myślenia i poglądów. Pojawia się ona w wielu sferach naszego życia. Swym zasięgiem obejmuje literaturę, sztukę, ale nie tylko... Czy więc głównym celem tego nurtu psychologicznego jest obrażanie ludzi? Psychoterapia prowokatywna ma za zadanie wywołać bezpośrednie reakcje emocjonalne w pacjencie, zarówno pozytywne, jak i negatywne. Terapeuta osiąga to lekkimi kopniakami, popychaniem, czasem obrażaniem pacjentów, by zmotywować ich do podjęcia zmiany zachowania. W spoAnna Jurek sób przemyślany i świadomy posługuje się tonem swojego głosu, często mówiąc żartobliwie, kpiąco. Terapeuta przekomarza się, mówi w sposób sfrustrowany. Gdy pacjent zaczyna się powtarzać, mówi: „ Jesteś 10 lutego 2013 roku zmarł Frank Farrelly, beznadziejnym przypadkiem dla starego, psychoterapeuta, ojciec psychoterapii zmęczonego terapeuty”. Stosuje dowcipy prowokatywnej. Człowiek, który swoim i często ich używa. Wyolbrzymia problenowatorskim podejściem do pacjentów my, z którymi przychodzi pacjent, a także i psychoterapii podzielił świat psychologii. Terapia prowokatywna powstała na oddziale zamkniętym. Farrelly, niezadowolony ze swojej skuteczności jako terapeuty, zaczął badać nowe sposoby wywoływania trwałej zmiany u długoletnich pacjentów, u których dotychczasowe psychoterapeutyczne metody nie dawały wymiernych rezultatów. Farrelly pracował w zakładzie przez siedemnaście lat, rozwijając i udoskonalając swoje techniki. Nowatorstwo, jakie wprowadził do psychoterapii, budzi zarówno podziw, jak i wiele kontrowersji. stereotypy kulturowe. Do wyjątkowo gruMetody Franka Farrelly’ego mają wielu bej pacjentki może powiedzieć: „O mój zwolenników i przeciwników. Przyczyny Boże! balon się urwał z uwięzi”. Natomiast takiego podziału najlepiej zobrazuje kobiecie o jasnych włosach: „Wszystkie opis psychoterapii zamieszczonej w jego blondynki tak mają”. Terapeuta udaje rozksiążce pod tytułem Psychoterapia prowo- targnionego, powtarza wypowiedzi pakatywna. „Pierwsze spotkanie z pacjent- cjenta, kilkakrotnie pyta o te same kwestie. ką miało miejsce w deszczowy marcowy Wszystkie te zabiegi mają na celu wzbudzień. Terapeuta spytał ją, czy uważa, że dzenie jak największej liczby reakcji pajest szmatą. Potwierdziła. Wtedy on wytarł cjenta, które są ściśle związane z głównymi swoje zabłocone buty w jej sukienkę. Po założeniami psychologii prowokatywnej. czym powiedział: «Dobra, szmato… przyPierwsza centralna hipoteza mówi, iż najmniej się do czegoś przydajesz.» Na pacjent sprowokowany przez terapeutę drugiej sesji lekko kopnął pacjentkę. Na (humorystycznie, wrażliwie), będzie skłatrzeciej sesji zrobił to samo, jednak tym niał się do pójścia w odwrotnym kierunku razem oddała mu kopniak”. niż wskazuje wyrażana przez terapeutę de-
finicja pacjenta jako osoby. Druga hipoteza zakłada, że pacjent prowokacyjnie zachęcony (humorystycznie i wrażliwie) do kontynuowania swoich autodestrukcyjnych, odbiegających od normy zachowań, będzie skłaniał się do wejścia we wspierające siebie i innych zachowania, które są dużo bardziej zgodne z normami społecznymi. Metody stosowane w psychologii prowokatywnej pomogły wielu osobom zmienić swoje życie, zachowanie i dotychczasowe nawyki. Sam Frank Farrelly był opisywany przez pacjentów jako osoba bardzo ciepła i serdeczna, która, stosując nawet z pozoru niewybredne słownictwo, w terapii nie przejawiała agresji w wypowiedziach. Farrelly był osobą bardzo doświadczoną w kontaktach terapeutycznych, wiedział doskonale na ile może sobie w tym czasie pozwolić. Zawdzięczał to wieloletniemu doświadczeniu, ale także intuicji i fascynacji ludzką naturą. Istnieje wobec tego pewien poważny problem związany z kontynuacją jego dzieła. Pojawi się z pewnością wiele osób zafascynowanych tym rodzajem terapii, nieposiadających tak bogatego doświadczenia. Metody takie jak wyśmiewanie, wyolbrzymianie problemu mogą być przekazane pacjentowi w sposób agresywny, który nie będzie prowokował pozytywnej zmiany. Kolejną wątpliwością dotyczącą tego sposobu pomocy pacjentowi jest fakt, że nie jest to metoda przeznaczona dla każdego. Wynika to z wielu przyczyn, zarówno z cech indywidualnych jednostki, jak również z aktualnego problemu, z jakim boryka się dana osoba. Mimo wielu sukcesów tego rodzaju psychoterapii, należy pamiętać, że jest ona specyficzna, a nowatorstwo jest zarówno jej zaletą, jak i przekleństwem.
www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013 19
Terapeuta lekkimi kopniakami, popychaniem, czasem obrażaniem pacjentów, stara się zmotywować ich do podjęcia zmiany zachowania.
Bibliografia: Farrelly F., Brandsma J., Psychologia prowokatywna, wydawnictwo METAmorfoza, Wrocław 2004.
SPOŁECZNIE
Życie inspiracją
Po południu cienie wydłużają się, rosną, zaczynają nakładać na siebie, a potem ciemnieją i w końcu przechodzą w czerń – robi się wieczór. (R. Kapuściński – Podróże z Herodotem) Człowiek nie może przeżyć dłużej niż jego cień (R. Kapuściński – Heban)
1. Lublin. Zamykam za sobą drzwi prowadzące na dworzec. Nie chcę już wracać do tego, co działo się w nocnym autobusie... Nie o tej godzinie. Nigdy nie zastanawiałem się nad tym, skąd Gombrowicz, Witkacy, Schulz czy inni piewcy innowacji czerpali inspiracje. Czyżby z życia? Pomijam stereotypy, nie oskarżam o używki, które dla niektórych były boginią – bezręką Nike z Samotraki – doskonałą, lecz kaleką. Czyżby to jednak życie miało pisać te najlepsze, najdziwniejsze, najbardziej inspirujące scenariusze?
4. Jest 4:40, jeśli sam sobie nie zorganizuję czasu, jeśli nie znajdę zajęcia na najbliższe 50 minut pozostałe do odjazdu, nikt za mnie tego nie zrobi. Muszę zatem znaleźć jakieś miejsce, by zająć się książką. Wokół wszyscy obcy, wycofani, aby z boku obserwować przybyszów wkraczających na arenę rozstań pomiędzy światami, miastami, odległościami. Śmierdzi. Dochodzi do mnie zapach pasty do podłogi, toaletowych odświeżaczy powietrza, jakiś płynów kwiatowych. Wszystko to miesza się w jedną wspólną dworcowo-fiołkowo-różaną woń. Tyle razy już tu byłem, przechodziłem przez to miejsce w ciągu dnia. Nie zwracałem chyba na to aż tak wielkiej uwagi, jak teraz. Czyżbym był już zmęczony, a mózg odmawiał sobie racjonalnego myślenia? Spałem dzisiejszej nocy 30 minut. Czyżby umysł rezygnował z dalszej posługi? A może dopiero teraz otwiera się na świat, wyostrza wzrok, rozbudza zmysły. Nie wiem. Teraz już nie wiem. Przebijam bańkę ulotnej impresji, kontemplacji wnętrza. Wszystko to trwało ułamki sekund. Tyle emocji, myśli, wrażeń, refleksji... i tylko ułamki sekund. Świat nie stoi w miejscu, on płynie. Wszystko płynie, ja też.
fot. Magda Rejnowska
Dariusz Okoń
3. Wchodzę do bezpiecznej przystani dworcowego placu, wychodzę z ciemności. Nie chcę niczego więcej, chcę zdążyć przed świtem. Bilet mam. Kupiłem kilka godzin wcześniej, obawiając się zamknięcia kasy i długich kolejek nocnych podróżników. Za kilka chwil wyjadę, teraz muszę przeczekać pozostały do odjazdu czas. Byłem tu kilka godzin temu, byłem, gdy jeszcze kręcili się tu ludzie, w swych myślach wymieniali między sobą plany, zastanawiali się nad spędzeniem wieczoru. Sklepy i saloniki prasowe kusiły ofertami umilenia podróżnym czasu. Chciały zaspokoić ich pierwotne, elementarne potrzeby, takie jak głód, pragnienie, a potem te wyższe: rozrywka, duchowość, poczucie bezpieczeństwa. Przecież żeby móc unieść się na wyższy stan emocji, trzeba zaspokoić niższe potrzeby. To nie nauka, ale natura nami rządzi.
2. Mocuję się z drzwiami. Chcę zdążyć przed świtem, nie będę dłużej tkwił w paszczy ciemności. A jednak jakiś irracjonalny, głęboko zakorzeniony w człowieku strach nakazuje mi zachować ostrożność. Wymazuję z pamięci nocną podróż autobusem. Nie to jest tu najistotniejsze. Na ciemnym tle, oświetlonym sztucznym światłem jarzeniówek i latarni, lepiej widać ludzkie emocje, cechy charakteru, wygląd, zachowania. To w ciemności uwalniają się ukryte instynkty. Walka o przeżycie, niepohamowany impuls, który do podtrzymania człowieka przy egzystencji wykorzystuje wszystkie jego siły, całą energię.
będę mógł odpocząć, poczekać na pociąg. Na wprost najbliżej. Przede mną siedzi bezdomny, czekający jakby na pokrewną duszę, na kogoś, kto z nim porozmawia. Nie zauważyłem go z daleka. Być może nie szedłbym wcale w jego kierunku. Jestem w odległości na granicy relacji prywatnej a oficjalnej. Mężczyzna coś do mnie mówi, jego słowa są niewyraźne. Odwracam się i szukam dalej swojego miejsca. Czemu to zrobiłem? Przecież nie wyrządziłby mi krzywdy, mogłem spokojnie obok niego usiąść. A może jakiś zakodowany odruch bezwarunkowy kazał mi tak zrobić? Mężczyzna wcale się nie dziwi moją reakcją, nie narzuca się, nie 5. Idę przed siebie. Królestwo za niewiel- nawołuje mnie. Pogodził się widocznie ki kawałek krzesła, na którym spokojnie z takim odbiorem jego osoby. Ciekawe,
20 OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013
www.ofensywa.umcs.lublin.pl
jak wiele osób podobnych do mnie zrobiło coś podobnego. Pewnie w głowie wyrobił sobie o mnie opinię. A może nie? A może jest jakimś przebierańcem, jak z powieści Chestertona, który w ostatnim akapicie opowieści ujawni swą tożsamość, aby wyśmiać w twarz noc? Głupio mi ze względu na moją reakcję, ale była szybka i odruchowa. Za dnia być może zadośćuczyniłbym i wrócił do niego, usiadł obok. Teraz po prostu odwróciłem się tyłem.
choć klasycznie: dżinsy i bluza. Oboje tak samo. Coś mnie w nich ujęło, chyba o kilka sekund za długo się im przyglądałem. Każdy z nas ma przecież naturę podglądacza, krytyka, znawcy. Ja po pro-
6. Przede mną zakochani. W uścisku. Na drugim końcu pomieszczenia dwoje ludzi zamkniętych w objęciach. Za mną bezdomny, zakochani przede mną. Wtuleni zasnęli. Nie widzę ich twarzy, ale są młodzi. Szczupli, ubrani modnie,
stu chciałem im się przyjrzeć. Tristan lu. Każdy śpi spokojnie w swoim domu, i Izolda z dworca? Skamieniali w swych tylko ci, którzy nie mają innego wyjścia, objęciach Orfeusz i Eurydyka XXI wieku? przemieszczają się o tej porze. Czemu zaJeszcze w czasach, zanim ukochana pie- tem owi zakochani nie zostali w domu? śniarza musiała zamieszkać w Hadesie, Czyżby uciekli od bliskich? Czyżby chcieli jeszcze przed szansą ratunku i wieczną się zbuntować przeciw światu? Pewnie
www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
karą za miłość. Śpią, siedząc na plastikowych krzesełkach, przytuleni do siebie, w ogóle się nie poruszają. Nikt na nich nie zwraca uwagi, ludzie są zajęci sobą. Podróżnych o tej godzinie jest niewie-
Tyle emocji, myśli, wrażeń, refleksji... i tylko ułamki sekund. Świat nie stoi w miejscu, on płynie. Wszystko płynie, ja też.
OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013 21
SPOŁECZNIE
fot. Magda Rejnowska
pragnęli odjechać, ale czemu przespali długo szukam miejsca. Jestem Józefem K. swoją okazję na wyjazd? Nie wiadomo, z powieści Kafki, któremu i tak nikt i nic czy kogoś oczekują, czy czekali na po- nie pomoże. Coś muszę zrobić, nie dać ciąg, na okazję do ucieczki. Śpią. Nikt się upolować zgłodniałym rozrywki gaich nie budzi, nikogo nie interesuje ich piom. Usuwam się w bok, z boku mniej los. Wszyscy przybyli tu nie dla człowie- widać, na bok spogląda niewielu. Mocuję ka, a dla maszyny. W myślach już siedzą się z torbą, skręcam w lewo. Dwa krzew wagonach, przyłączając się do kultu sełka. Jestem wolny. Kurczowo trzymam machiny, triumfu techniki. plecak i torbę, ale jestem wolny. Jestem
Czy życie jest śmieszne? Spotkanym przeze mnie na dworcowej scenie aktorom nie było do śmiechu. Oni byli sobą, mieli swoje życiowe doświadczenia i biedy. Na chwilę i ja stałem się aktorem – aktorem głuchym na głos suflera. 7. Znowu dałem się wciągnąć w grę po- bezpieczny. Mam chwilowy spokój, choć legającą na obserwacji otoczenia. Nie i tak czuwam. Rozglądam się kątem oka mogę tak stać na samym środku, ściąga- na boki. I czytam Efektywną komunikację jąc na siebie gapiów. Muszę gdzieś usiąść, w zespole. Książka zupełnie niepasująca tak będzie bezpieczniej. Potencjalne do dzisiejszych okoliczności, nieodpomiejsca zajęte przez tych, których przed wiednia lektura na nocne czuwanie na chwilą obserwowałem. Uciekam od sta- dworcu. Czemu akurat musiałem mieć ze ruszka, nie podchodzę do dworcowych sobą książkę, która tak nie pasowała do kochanków. Rozglądam się wokół, może mojego dotychczasowego unikania konusiądę na parapecie? Tam też są śpiący taktu z kimkolwiek? Czyżby zbieg okoludzie. Łącznie cztery osoby w różnych liczności? Czemu akurat w tej sytuacji pozycjach. Czyżby to jakaś masowa pla- unikania ludzi, ja czytam coś podobnego? ga, jakiś zbiorowy sen? Czemu akurat dziś Świadomy zły wybór książki i doszukiwawszyscy śpią, to jakiś absurd. Przecież to nie się drugiego dna? Przecież równie mi się nie może śnić, czuję na ramieniu dobrze mogłem wejść na dworzec i od ciężar torby. To najczystsza jawa, choć razu usiąść na krzesełku, pochylając się pora akurat nie sprzyja wierze w rzeczy- nad poradnikiem. A jednak nie, a jednak wistość. Nie mam co ze sobą zrobić, zbyt spotkałem tylu różnych ludzi, którym
22 OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013
mogłem pomóc: obudzić śpiących na parapetach, by ich poinformować o pociągu, porozmawiać z bezdomnym. Straciłem tak wiele okazji do rozmowy tylko dlatego, aby za chwilę przeczytać o tym książkę. Czyżby ironia losu? 8. Wszyscy są jakby z dala, jakby wycofani od reszty społeczeństwa, odizolowani na własne życzenie. Tworzą swój mikrosystem, swoje państwo – najmniejsze na świecie, na złość globalizacji. Nie liczy się osoba obok, to kult jednostki, każdy tu jest dla siebie sterem, żeglarzem, okrętem. Przelotne spotkania, rozmowy w biegu. Niewielu z nas uda się osiągnąć sukces, nie będą o nas mówić, pisać. Żeby mieć swoją biografię – trzeba być człowiekiem. Każdy człowiek ma swój życiorys. To nas odróżnia od zwierząt. Ta historia zaczęła się lata temu, nie my postawiliśmy pierwszy znak we własnej opowieści. Postawi my za to kropkę w ostatnim akapicie. Stworzymy indywidualną fabułę, włączymy się w autobiografię. Zamkniemy oczy. Zamilkniemy. A jaka jest ich opowieść? Nic przecież nie dzieje się bez przyczyny. Może za rogiem czeka szczęście? A może ranek przyniesie cierpienie? Cierpieć też jest rzeczą ludzką. Nie ma przypadku, być może ich pociąg nie nadjedzie? Być może nie dane im odjechać? A może lepiej, gdy pogrążeni we śnie nie wyjadą z dworca? Kto wie, co czeka za rogiem... kto wie?... 9. Schodzą się goście: kobieta z córką. Patrzę z boku, nie chcę wyjść na kogoś gapiącego się. Za chwilę zjawia się wysoki, otyły mężczyzna. Umięśniony albo po prostu grubo ubrany. Nie będę zadzierał z nim i drażnił go swoim spojrzeniem. Na nogach ma śniegowce, w buty wciągnięte polarowe spodnie. Szare. Podchodzi do kobiety siedzącej obok mnie, zaczynają rozmawiać. On coś mówi, że nie ma co w domu robić, więc sobie pojeździ. Słyszę wysoki, ale męski głos, trochę naiwny. Nie boję się ludzi nieschematycznych, chorych, trochę dziecięcych. Mężczyzna być może nie jest chory, ale wyczuwam u niego jakąś iskrę dziecka, jego ton głosu, słowa. On mi krzywdy nie zrobi, tacy ludzie mają w sobie dobro nieskażone przez świat. Starsza kobieta wchodzi w dyskusję z mężczyzną, właściwie to mu tylko przytakuje i odpowiada na pytania. Może się boi? Może się czuje jak zakładnik, który nie chce denerwować porywacza i wchodzi z nim w dyskusję? Nie chce tworzyć dystansu i udaje, że takowego między nią a rozmówcą nie ma. Wyłączam się, skupiam na książce. Ale myśli nie dają mi www.ofensywa.umcs.lublin.pl
SPOŁECZNIE spokoju. Czy w ogóle etyczne jest rozkładanie na czynniki pierwsze czyjejś osobowości, nie pytając o zgodę? Czy zatem zachowuję się nieetycznie? Mężczyzna sobie poszedł. Kobieta po chwili też. 10. Dzwoni telefon. Kolega, z którym mam jechać, już jest na dworcu. Idziemy na peron, pociąg już jest podstawiony, więc
wsiadamy. Pytam go, czy miał w komunikacji miejskiej jakieś przygody. Mówi, że nie. Dziwne, bo ja miałem. Opowiadam mu o nich. Śmieje się. Normalna reakcja, też bym tak zrobił na jego miejscu. Czy życie jest śmieszne? Spotkanym przeze mnie na dworcowej scenie aktorom nie było do śmiechu. Oni byli sobą, mieli swoje życiowe doświadczenia i biedy. Na chwilę i ja stałem się aktorem – aktorem głuchym na głos suflera. Nie zastanawiałem się nad dworcowym Tristanem wtulonym w Izoldę. Po prostu patrzyłem, poświęciłem im ułamki sekund na obserwację. Emocje i refleksje przyszły potem. Poczucie swoistego klimatu, połączone z porą i miejscem, udzieliły mi się od razu. Oboje byli szczęśliwi, choćby ten stan miał trwać krótko. A śpiący na parapetach podróżni? Czy obudzą się i zdążą na swój pociąg, czy będą kroczyć po sennych górach i płynąć po morzach i oceanach marzeń? No i ten bezdomny... mam wyrzuty sumienia, że nic do niego nie powiedziałem, że zwinąłem swoje zabawki i sobie poszedłem. Były obok niego wolne miejsca, a ja nie usiadłem. Czyżbym bał się, że będę musiał zaangażować się w rozmowę? A może, że będzie czegoś ode mnie chciał? Albo chęć ciszy i spokoju wzięła nade mną górę? Może chęć wycofania się, żeby tylko zdążyć przed świtem, wyśmiać w twarz noc, przeczekać jej zdradliwe ciemności? Pociąg rusza. Chętnie jeszcze bym tu został, poobserwował ludzi. Przecież każdy z nas ma naturę podgląwww.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
fot. Magda Rejnowska
Wszyscy są jakby z dala, jakby wycofani od reszty społeczeństwa, odizolowani na własne życzenie. Tworzą swój mikrosystem, swoje państwo – najmniejsze na świecie, na złość globalizacji.
dacza. A ja lubię noc. Może potrzeba mi jeszcze zwiększonej ilości adrenaliny? 11. Bezdomny pewnie punkt 7:00 opuści dworzec. Czasem, przyjeżdżając rano z domu pociągiem i będąc w tym miejscu po siódmej, nigdy tu nie widziałem bezdomnych. Może śpią wtedy, gdy my czuwamy i pilnują porządku jak anioły, kiedy spokojnie śnimy w bezpiecznych domach? 12. Ilu takich bezdomnych, zakochanych, dziecinnych w swych zachowaniach spotkał Gombrowicz, Kafka, Witkacy? Oni przecież też podróżowali, obserwowali ludzi. Że co? Że awangardowe sceny są dziwne, że zrywają ze schematycznością? A może to właśnie one są do krwi prawdziwe, szczere? A może to właśnie
one opisują człowieka takim, jakim jest naprawdę, bez upiększania go i idealizowania? To tu groteska miesza się z realizmem, katastrofizm z buntem – buntem przeciw światu, tłumowi, wolności. W miejscu masowych przesiadek oni trwają – zastygli, obsypani jakby pyłem wulkanicznym i dlatego nieśmiertelni. Czuwają. Nie zawracają sobie głowy doczesnością, brodząc w krainie snu. Irracjonalni, więc może dlatego tak gorszą? Może to przez to ściągają na siebie fale spojrzeń? Tak nierealni dla zabieganych tłumów, racjonalnie myślących przechodniów. To tu jest tygiel gromadzący w sobie to wszystko, co odbiega od normy, pozwala uciec od zwykłej, rutynowej rzeczywistości. Może trzeba tylko mieć otwarte oczy, świat dzieje się przecież na naszych oczach... OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013 23
SPOŁECZNIE
Przypadki Stacha z Warty Rzeźbiarz, heretyk, Patriota – tak pisał o sobie w listach do Jana Pawła II Stanisław Szukalski. Artysta niepokorny, żyjący między Polską a Stanami Zjednoczonymi. Utalentowany dziwak, jego prace bulwersowały albo były zbywane milczeniem przez światek polskich artystów.
S Agata Jurek
tanisław Szukalski urodził się 13 grudnia 1893 roku w Warcie. Jako chłopiec przeprowadził się wraz z rodziną do Stanów Zjednoczonych. Mając trzynaście lat uczęszczał do Chicago Art Institute, gdzie rozwijał swój talent plastyczny. Ponownie znalazł się w Polsce, mając piętnaście lat za sprawą rzeźbiarza Antoniego Popiela. W kraju zdał egzaminy i uczęszczał do Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Stanisław szybko uczył się i był wielokrotnie nagradzany, jednak buntował się wobec wymagań profesorów. Nie chciał trzymać się reguł sztuki zachodniej, którą reprezentowali jego mentorzy. Widział w tym kopiowanie, nie sztukę. Efektem tego było zawieszenie w prawach studenta. Mimo problemów, wkrótce wrócił na uczelnię, a jego rzeźby były wystawiane m.in. z pracami Malczewskiego czy Witkiewicza. Młody rzeźbiarz wygrywał liczne konkursy na pomniki, jednak ze względu na to, że były one przeładowane symboliką, nie realizowano ich.
24 OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013
Przykładem może być nawiązujący do sztuki Inków pomnik Adama Mickiewicza, karmiącego olbrzymiego orła krwią płynącą z jego serca. Mimo krytyki rodzimych sfer artystycznych, milczenia prasy i problemów finansowych Szukalski dalej odnosił sukcesy. W 1925 roku otrzymał Grand Prix za brązy na Międzynarodowej Wystawie Nowoczesnej Sztuki Dekoracyjnej w Paryżu. Artysta dostał również Dyplom Honorowy za projekty architektoniczne oraz Złoty Medal za rzeźbę w kamieniu. Cztery lata później Szukalski wystawił w Pałacu Sztuki w Krakowie 98 rysunków i 34 rzeźby, w większości z okresu 1914–1923. Wygłosił także przemówienie, w którym skrytykował bohemę artystyczną i kulturalną Polski. Było to swoiste włożenie kija w mrowisko. Natychmiast zareagowało środowisko artystyczne, które podzieliło się na zwolenników i przeciwników artysty. Stanisław odpowiedział na atak szeregiem artykułów m.in. Biała zaraza w Krakowie, bardzo ostro krytykujących krakowskich artystów. Stach uwielbiany i nagradzany za granicą, w kraju był krytykowany. Zarzucano mu przeważnie to, że jego prace są „antynaturalne, noszące piętno plastyki egipskiej, wschodnioazjatyckiej czy meksykańskiej oraz naśladujące rzeźby Rodina”. W 1929 roku w Krakowie powstał Szczep Herbu Rogate Serce. Pomysłodawcą był Szukalski. Na łamach autorskiego czasopisma „Krak” przedstawiał swoją filozofię artystyczną i podkreślał rolę polskości sztuki w życiu narodu. Wkrótce powstała także „Twórcownia”, przeciwwaga krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, będąca swoistym podważeniem pozycji profesorów i wartości akademickiego kształcenia. Skupiała ona grupę studentów, działających mimo niebezpieczeństwa relegowania z uczelni. Powstałe prace miały na celu walkę o prawdziwe oblicze polskiej sztuki, były kierowane przeciw nihilizmowi i dekadencji sztuki kosmopolitycznej. Członkowie Szczepu przybrali starosłowiańskie pseudonimy. Szukalski był od tamtego momentu nazywany Stachem z Warty. Artysta był zafascynowany kulturą Słowian. Wierzył w odrodzenie kraju pod nazwą „Polska Druga”. Uważał, że przyjęcie chrześcijaństwa było www.ofensywa.umcs.lublin.pl
SPOŁECZNIE
Stach uwielbiany i nagradzany za granicą, w kraju był krytykowany. Zarzucano mu przeważnie to, że jego prace są „antynaturalne, noszące piętno plastyki egipskiej, wschodnioazjatyckiej czy meksykańskiej oraz naśladujące rzeźby Rodina” zdradą wiary ojców, odejściem od najdoskonalszej formy polskości, jaką stanowiło słowiaństwo. Negował wartość zarówno religii katolickiej, jak też obecność Żydów w państwie polskim. Był za to zwolennikiem Piłsudskiego. Po śmierci Marszałka artysta opracował rysunkowy projekt Duchtyni – pomnika oraz grobowca Józefa Piłsudskiego. Duchtynia, „bo tam duch Polski Drugiej będzie mieszkał”, miała się znajdować w Smoczej Jamie i być nowym Wawelem. U jej wejścia miał stać pomnik Oswobodziciela o twarzy Piłsudskiego i jego grób. Pośrodku Jamy miał się znajdować posąg Światowida o obliczach czterech największych bohaterów polskich: Piłsudskiego, Kopernika, Mickiewicza i Kazimierza Wielkiego. Prócz grobów innych zasłużonych przodków miał tam być umiejscowiony symbol rozwoju spójni narodowej – połączenie wizerunku orła z toporem – „Światoporzeł”, którego pierwowzorem był „Toporzeł” – symbol przedstawiający obosieczny topór z głową orła oraz swastyką na piersi. Mimo wielkich planów i nadziei, polskie władze nie powierzyły wykonania rzeźbiarzowi pomnika Naczelnika. Dla artysty była to straszna obraza, dlatego postanowił wystąpić o obywatelstwo amerykańskie. Dzięki temu we wrześniu 1939 roku mógł opuścić okupowaną Warszawę. W Kalifornii artysta rozpoczął pracę nad Maci mową. Zgodnie z tą teorią język polski był pierwotnym językiem („mową maci”), a wszystkie inne języki świata z niej powstały. Szukalski twierdził, że na proces ten miało wpływ krzyżowanie słowiańskich nadludzi z Yeti – tak powstały inne narody zwane przez artystę Jetinsynami, zawierające mniejszą lub większą domieszkę złych genów po małpoludach. Została również przez niego opracowana etymologia wielu nazw własnych w innych kulturach (Babilon – „Babi Lon”, czyli wspólnota czcicieli Łona Wiekowej Kobiety; Jezus – „Je Z Us”, czyli „jest z śmiertelnie uśpionej”, imię wskazuje na jego pochodzenie z Atlantydy; Kalahari – „Ka La Gari”, czyli „Gdzie zalane góry”). Stach z Warty wszędzie i we wszystkich nazwach odnajdywał słowiańskie korzenie. www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
Teoria ta spowodowała jeszcze większe osamotnienie Szukalskiego. Po wojnie stał się tylko ekscentrycznym biednym imigrantem, o jego talencie prawie zapomniano. Dopiero lata 70. przyniosły zmianę. Rzeźbiarza odkrył na nowo amerykański kolekcjoner i wydawca komiksów Glenn Bray. To dzięki niemu doszło do wydania prac plastycznych oraz teorii Macimowy w postaci dzieła Behold! The Protong! W tamtym okresie Stach z Warty zyskał wiernego fana w postaci rysownika undergroundowych komiksów George’a Di Caprio, którego syn Leonardo pobierał później nauki rysunku u Szukalskiego. Rzeźbiarz wielokrotnie starał się odzyskać część swoich dzieł rozkradzionych w czasie wojny, lecz bezskutecznie. Ciągle pogrążony w pracy twórczej oraz walczący o byt zmarł nagle 19 maja 1987 roku wskutek udaru mózgu. Szukalski był niezwykłą postacią. Inspirował, bulwersował, krytykował i był krytykowany. Szedł pod prąd panującym trendom. W pewien sposób stał się nawet filarem alternatywnej popkultury, ponieważ jego dzieła do dziś wywołują skrajne emocje oraz inspirują do działania. Tak było w przypadku Maynarda Jamesa Keenana, członka zespołu Tool, którego teoria Macimowy zainteresowała do tego stopnia, iż powstał album Aenima. Stach z Warty to przykład awangardowego myślenia i sztuki niekonwencjonalnej najwyższych lotów.
Powyżej: Stanisław Szukalski „Kopernik” fot. K. Deczyński
Na stronie obok: Stanisław Szukalski „Ireland”
Tekst powstał w oparciu o informacje dotyczące Szczepu Rogate Serce oraz Świętego Koła Świat owida zamieszczonych na blogu: www. bialczynski. wordpress.com OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013 25
SPOŁECZNIE
Strach przed lataniem Jestem odważna, rzucam studia, wyjeżdżam do Afryki, lecę na Księżyc. Życie mnie nie męczy, celebruję każdy dzień. Wszystko kiedyś się kończy, a zapał do pracy najczęściej. Spotykając ludzi, którzy zarabiają dzięki realizacji swoich pasji, prowadzących blogi, piszących książki, nasuwa mi się wniosek, że studia nie zawsze są najważniejsze. Dla większości osób w naszym wieku odstępstwo od tej normy to nadal czysta awangarda Ada Koperwas – W liceum byłam najlepsza w klasie, miałam same piątki, czasem czwórki. Miałam trochę szczęścia, ale lubiłam się uczyć. Wiedziałam, że pójdę do biol-chemu, nie było innej opcji. Jak już musiałam iść na studia, to nie wiedziałam, jaki wybrać kierunek, taka ironia losu – opowiada mi 23-letnia Lidia, która teraz mieszka w Krakowie. Niedawno przerwała studia i nieco zmieniła swój plan na życie. – Przyjeżdżasz do obcego miasta, nie znasz nikogo, musisz sobie jakoś radzić. Nagle odkrywasz ciemną stronę bycia dorosłym. Zaczęłam studiować biologię, bo wydawało mi się, że „to jest to”. Później odkryłam, jakie świetne rzeczy dzieją się wokół mnie i cała fascynacja studiami zniknęła. Najpierw nie chodziłam na część zajęć, później na wszystkie. Nie oddałam indeksu, nie zaliczyłam połowy przedmiotów. Wzięłam na rok dziekankę, ale nie wróciłam na uczelnię. Lidia to drobna dziewczyna, ma ciemne włosy, ubiera się na czarno. Poznałyśmy się kilka lat temu i wiem, jak zmieniało się jej życie. W gimnazjum i liceum była niepoprawną optymistką, trochę nawet przerażał mnie jej styl bycia. Nigdy nie gromadziła wokół siebie wielu osób, jak mówiła – jest typem samotnika. Żeby porozmawiać z nią o tym, co wydarzyło się od początku studiów, spotykamy się pod jej domem w mroźne popołudnie. Lidia akurat wyjmuje z kieszeni telefon, patrzy na wyświetlacz i mówi: – Chyba wywalili mnie ze studiów – przy czym lekko się uśmiecha. – I tak przyzwyczaiłam się, że mi wiatr zawsze wieje w oczy, nawet dzisiaj – i zaprasza mnie skinieniem głowy do swojego domu, gdzie przyjechała na weekend. Studia wywróciły jej życie do góry nogami. Nie potrafiła pozbierać się pod ciężarem obowiązków i samodzielności. Po roku takiego nijakiego życia odkryła, że nie interesuje ją już biologia. – Wymyśliłam, że chcę być weterynarzem. Dziedzina podobna, ale żeby nim zostać, muszę skończyć inne studia niż te, które zaczęłam. Niby to nie problem zacząć od początku, ale maturę miałam za słabo zdaną. W trzeciej klasie trochę odpuściłam sobie naukę, a egzamin był wyjątkowo trudny. Rok później pytania też mnie zaskoczyły, w maju będę poprawiać już drugi raz – mówi Lidia. Pierwsza poprawka okazała się porażką, bo
26 OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013
moja rozmówczyni podbiła swój poprzedni wynik tylko o jeden procent. Weterynaria jest bardzo trudna, wymaga wiele pasji, zaangażowania i chęci do nauki. Niewiele uczelni ma w swojej ofercie właśnie ten kierunek studiów. – Na razie biorę pod uwagę Lublin, Warszawę i od tego roku Kraków. Chciałabym tu zostać, to moje miasto. Na szczęście od października Uniwersytet Jagielloński i Uniwersytet Rolniczy razem otwierają weterynarię, jeszcze tylko muszę się tam dostać. Lidia rzuciła pierwszy kierunek po dwóch latach studiów. Nie siedzi jednak z założonymi rękami i nie czeka na nowy rok akademicki. Zaczęła studium, po którym dostanie tytuł technika weterynarii. Kiedy pytam ją, czy wystarczy jej takie wykształcenie, odpowiada, że technik to tylko pomocnik, nie leczy zwierząt, a niesienie im pomocy jest właśnie jej marzeniem. Oprócz przygotowywania się do matury z chemii i biologii Lidia pracuje w szkole tańca. Taniec, jak mówi, od zawsze był jej największą pasją. – Przez siedem lat chodziłam na balet, później na taniec towarzyski. Umiejętności taneczne są dla mnie naturalne. Teraz wykorzystuję je, żeby zarobić parę groszy. Kokosów nie ma, ale dla mnie wystarczy – opowiada dziewczyna. –W sumie, jeśli nie wyjdzie mi z weterynarią, to mogę zacząć myśleć o zajęciu się tańcem na serio. Do tego studia nie są potrzebne, wystarczy kochać muzykę. Karoliny nie znałam wcześniej. Młoda dziewczyna, na oko niecałe 20 lat, 160 centymetrów wzrostu. Jak się później okazuje, Karolina jest już grubo po dwudziestce. Spotykamy się w deszczowy dzień na Krakowskim Przedmieściu. Ulica jest prawie pusta. Siadamy przy pierwszym wolnym stoliku w barze, który, jak sie okazuje, Karolina mija codziennie w drodze do pracy. Dziewczyna od razu zaczyna opowiadać, jak potoczyło się jej życie i co teraz robi, z drugiej strony nasuwa mi się coraz więcej pytań. – Zaczęłam kulturoznawstwo na KUL-u kilka dobrych lat temu. Studiowałam tam ledwie dwa tygodnie i rzuciłam. Później była polonistyka, skończyłam po trzech miesiącach. Siedzenie w ławce chyba nie jest dla mnie. Jestem tak zakręcona, że nie mogę wytrzymać długo w żadnej szkole, a to, że zmieniłam kierunek i nie www.ofensywa.umcs.lublin.pl
SPOŁECZNIE
wytrzymałam do końca na żadnym, jest najlepszym dowodem – mówi Karolina. Rezygnacja ze studiów wyszła jej na dobre. Dziewczyna może pochwalić się ciekawą pracą i tym, że nie marnuje czasu na rzeczy, których nie lubi robić. – Praca to było jedyne wyjście, jedyny pomysł na dalsze życie. Nigdy nie planowałam tego, co będę robić za kilka lat, a rozwiązanie znalazło się samo. Przez przypadek znalazłam ofertę i ta okazała się strzałem w dziesiątkę. Teraz pracuję w firmie consultingowej, piszę oferty, wygrywam przetargi, uczę się na bieżąco tego, co jest mi po-
Ludzie studiują, żeby zdobyć „papier”, nie wypaść z obiegu. Rzucić studia jest łatwo, trudniej się na nie dostać, ale po co studiować coś, po czym i tak nie będę żyć tak, jak chcę.
www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
fot. Mateusz Nowak / mnowak.eu
trzebne, czytam dużo książek, ale cała wiedza jest w Internecie – opowiada dalej rozmówczyni. Trudno się z nią nie zgodzić, skoro informacje o świecie atakują nas z każdej strony i w każdym momencie naszego życia. –Studia, szczególnie humanistyczne, są wkuwaniem na pamięć teorii. Wiedzę praktyczną i tak będziemy mieli, kiedy zaczniemy robić coś na poważnie. Taką szansę dają nam dopiero staże, kursy i normalna praca. Dla mnie tracenie trzech albo pięciu lat na to, czego możesz nauczyć się w ciągu roku, jest bez sensu. Karolina zapytana o to, jak widzi siebie za dziesięć lat, odpowiada: – Marzy mi się własna firma, bo chciałabym być szefem sama dla siebie. Może nie za dziesięć lat, ale trochę wcześniej. Zrobię parę kursów, znam dobrze dwa języki. Jeśli nie uda mi się w Polsce, to wyjadę za granicę. Na razie lubię swoją pracę, bo dużo się tu uczę i przede wszystkim nie siedzę bezczynnie w domu. Moje następne pytanie delikatnie ją zmieszało. – Nie żal Ci studenckiego życia, ludzi, których poznałaś? – Czasem tak, ale za to nie mam sesji i nie narzekam na brak kasy, a ludzi mogę poznać wszędzie – odpowiada z uśmiechem. Jej następna odpowiedź na moją dociekliwość jest już bardziej pewna. – Myślisz o zmianie pracy w przyszłości, a nie boisz się, że jej nie znajdziesz bez wykształcenia? – Wiadomo, że nie każde studia chronią przed kasą w Biedronce. Znam wielu ludzi po zawodówce albo szkole policealnej, którzy nie narzekają na brak pracy, ale też grono bezrobotnych magistrów. Ludzie studiują, żeby zdobyć „papier”, nie wypaść z obiegu. Szkoda im wydanych pieniędzy. Rzucić studia jest łatwo, trudniej się na nie dostać, ale po co studiować coś, po czym i tak nie będę żyć tak, jak chcę – podsumowuje Karolina. Po chwili dodaje: – Mam tylko nadzieję, że nikt nie podetnie mi skrzydeł i za kilka lat będę latać naprawdę wysoko. OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013 27
SPOŁECZNIE
fot. Piotr Matuszek / flickr.com
Miasto doznań
Miasto ma swoje kaprysy i humory. Ma wdzięk lub mu go brakuje. Jest jak organizm, jak żywa tkanka. Jak osoba. Granice poznania miasta mieszczą się w granicach naszej samoświadomości. To, jak odbieramy za pomocą zmysłów zjawiska nas otaczające, zależy od tego, do jakiej granicy jesteśmy w stanie je zaakceptować. Ile miejsc, tyle obrazów, ile obrazów, tyle historii i ludzi, którzy je tworzą. Nie Łódź się – to miasto jest kobietą.
J Małgorzata Richter
eszcze w czwartek wieczorem podczas spaceru w kierunku błękitnookiego, mój płaszcz nasiąkał kryształkami drobnego deszczu. Kilka godzin później, ostrym słonecznym blaskiem przywitała mnie Łódź – fabryczna, muzyczna, brzydka i piękna zarazem. Pobudka. Z zaciśniętymi powiekami starałam się dać opór chłodnemu blaskowi słońca, które wyciskało boleśnie łzy z moich oczu. Dworzec łódzki – przedsmak tego, co miało czekać na mnie później. Zapach potu, zmęczenia, tanich perfum, dymu papierosowego i spalin. Zgodnie z notatką, którą otrzymałam rano SMS-em „spod dworca Łódź Kaliska jedzie
28 OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013
bezpośrednio tramwaj numer 12 (pół godziny jazdy), kierunek Stoki.” Długo krążyłam po odrapanym dworcu, szukając właściwego przystanku. Jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, miejscowi patrzyli na mnie ukradkiem, jakby bali się zagadać, a ja obciążona niebywałej wielkości plecakiem, bałam się zapytać. Widać było, że nie jestem stamtąd. Zdradził to nie tylko niebotyczny bagaż, zaspane oczy i drobiny piasku na butach, ale też moje zagubienie i bezradność. Zostałam zasypana tuzinem spojrzeń pustych i zmartwionych. Ludzie tutaj są specyficzni – każdy dba o swój kawałek nieba lub piekła, które zgotował sam sobie www.ofensywa.umcs.lublin.pl
SPOŁECZNIE
Wdycham spaliny Leżę na autostradzie Krew miesza się z asfaltem Ciało łączy z metalem Wdycham spaliny Leżę na autostradzie Wdycham spaliny W ustach mam smak benzyny
fot. Gareth Harfoot / flickr.com
lub stworzyli mu inni. Musiałam stawić czoła wymalowanej Łodzi. Moją tarczą miał być uśmiech. Przyznam, że z lekkim niepokojem patrzyłam na zegarek i mijające minuty. Wciąż tkwiłam w tym samym punkcie. Postanowiłam zaryzykować – pierwsze przejście podziemne (zawsze miałam przed nim obawy, taki wewnętrzny niepokój, trudno to logicznie wytłumaczyć) wytapetowane nieco pokracznym graffiti. Potem przesmyk pomiędzy torowiskami i w końcu przystanek – domek, dla małych ludzi o obojętnych spojrzeniach, którym przyszło chwilę „pomieszkać” ze sobą.
oblicze, że poczuję je na własnej skórze, że dotknę tej najgłębszej surowej tkanki. Cool Kids of Death, Spaliny Ostatecznie przymiotnik „brzydki” został Tramwaje łódzkie. Stare, trzeszczące, wyparty przez „awangardowy”, a wszystko względnie przyjazne pasażerom, ozdo- to za sprawą trzech dni, długich spacerów bione naklejkami wskazującymi przy- i nocnych rozmów... sama ze sobą. byłym jaka drużyna „rządzi” w mieście, a w środku tubylcy: studenci śpieszący na Tu coś złego się stanie zajęcia, kobiety z siatkami pełnymi zaku- To jest hardkor kochanie pów i mężczyźni z wczorajszym, zmęczo- Tu panuje zły klimat nym wyrazem twarzy. Przyglądałam im się Tu się wszystko zaczyna przez chwilę. Zapach tłumu mieszał się Cool Kids of Death, Hardkor z wonią piątkowego poranka. Słuchając strzępów rozmów, przyglądałam się też temu, co za szybą – brudną, zaśniedziałą, porysowaną ostrym przedmiotem. Czułam pewien dyskomfort. Ta podróż trwała zbyt długo. Podczas blisko półgodzinnej jazdy mijałam stare kamieniczki, którym odpadały nosy i ludzi–smutnych, zamyślonych, milcząco wulgarnych. To miasto ich wykarmiło, wychowało i to dzięki niemu istnieją. Czułam strach, przed opuszczeniem tej zamkniętej puszki na żelaznych kółkach. Bałam się konfrontacji z nimi. W końcu. Tramwaj zatrzymał się z jękiem. W górę czy w dół? Nie pamiętałam. Nie mogę mieszkać gdzie indziej Szybka decyzja – w dół. Ulica ozdobioGdzie byłoby sto razy lepiej na szklanymi budynkami Uniwersytetu Bo gdybym mieszkał gdzie indziej Łódzkiego ciągnęła się w nieskończoność. Nigdy nie byłbym sobą Gdzieniegdzie powtykane były stare kamienice i niszczejące bloki mieszkalne. Cool Kids of Death, Uciekaj Nie trudno było znaleźć więcej takich Jaka jest? Łódź jawi się jako miasto kontrastów – zrujnowane budynki sąsiabrzydkie, jako miasto specyficzne, pełne dujące z nowymi blokami, stare domki absurdów i sprzeczności. Z takim zało- przytulone do willowych ogródków, odrażeniem tu przyjechałam. Wiedziałam, że pane ściany, brudne podwórka i kolorowe zobaczę miasto obdarte z zewnętrznego fasady, nędznie ubrany trzon tego miasta płaszczyka, że zobaczę jego prawdziwe i do przesady modna młodzież.
Kierunek okazał się zły. Plecak stawał się cięższy, a słońce zmusiło mnie do oswobodzenia się na chwilę z jego uścisku. Po rozpięciu dwóch guzików płaszcza mogłam maszerować dalej. Tym razem we właściwym kierunku. Klucze miałam odebrać od sąsiadki mieszkającej piętro niżej. Drobna, młoda kobieta, którą przywitałam uśmiechem i słowami: – Przepraszam, że tak późno, zabłądziłam – poświęciła mi zaledwie pięć minut rozmowy, instruując, jak powinnam otworzyć skomplikowany system zasuwek
www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013 29
Zrujnowane budynki sąsiadujące z nowymi blokami, stare domki przytulone do willowych ogródków, odrapane ściany, brudne podwórka i kolorowe fasady, nędznie ubrany trzon tego miasta i do przesady modna młodzież. i zamków. W środku – inna Łódź. Kobieca, designerska, a z okna widok na pustkę i szarość. I liścik na powitanie. I mapa. Murale. Od tego chciałam zacząć. Łódzkie malowanki zawsze mnie ciekawiły. Tani sposób na pokolorowanie miasta i ściągnięcie turystów. W sumie robią wrażenie, ale pewna nie jestem, czy tu pasują. Kilka barwnych plam porozsiewanych po mieście. Odbiorców tej „kolorowej sztuki” nie brakuje. Przyjeżdżają i oglądają. Miejscowi przywykli, choć widziałam, z jakim zdziwieniem patrzyli na mnie, próbującą nieudolnie zrobić zdjęcie.
SPOŁECZNIE W poszukiwaniu tych cudeniek ruszyłam „w miasto”. Taki był plan – zwiedzanie z mapą. W sumie to plan rodził się nagle, podczas przemierzania kolejnych metrów popękanego chodnika.
Brud i ten zapach. Ciągle on. Podobno to polska stolica mody i designu – tak przynajmniej głosiły plakaty, z których można było dowiedzieć się o tym, że właśnie w ten weekend przedstawiciele tych
nieciekawe. Mimo to nadal miałam ochotę je poznać. Nocą wyglądało inaczej. Czy piękniej? Raczej bardziej intrygująco. Światło neonów i latarni dodawało mu uroku. Mimo to nadal było ezoteryczne. Moje miasto składa się z nocnych stacji Które mijam nie myśląc nic W świetle ich neonów Trudno się uspokoić
fot. Jerzy Kociatkiewicz / flickr.com
Cool Kids of Death, Uciekaj
Podobno to polska stolica mody i designu – tak przynajmniej głosiły plakaty, z których można było dowiedzieć się o tym, że właśnie w ten weekend przedstawiciele tych dwóch dziedzin zjadą do Łodzi. Miasto kontrastów. Jak zwykle, zadzierając wysoko głowę i jednocześnie patrząc pod nogi, chłonęłam miasto. Dosłownie. Zapach mało specyficzny – spaliny i bród podgrzane przez ostatnie promienie październikowego słońca. Nie przeszkadzało mi to. Pasował do tego miasta, które straszyło nieco klimatem. Chociaż z drugiej strony brudne fasady kamienic, odpadające tynki i żółte plamy u wejścia podwórek przysłoniętych bramami, budziły obrzydzenie. Jak można tu mieszkać? Jacy są ci ludzie? Kim w przyszłości będą te dzieciaki, które, przepychając się, szły brukowaną uliczką? Urodziłem się w Łodzi Nie w Nowym Jorku Moje miasto to syf Czasami myślę, że żyję w piekle Czasami myślę, że to zaszczyt Cool Kids of Death, Uciekaj
30 OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013
dwóch dziedzin zjadą do Łodzi. Miasto kontrastów. Dałam wyobraźni upust. W mojej głowie powstał obraz modnie ubranej, długowłosej szafiarki z błyszczącą szminką na ustach, przechadzającej się wypaczonymi uliczkami, które były cichym świadkiem łódzkich porachunków, kibicowskich rebelii, małych, rodzinnych dramatów. Istna awangarda. Bruk, czerwona cegła, torowiska i mieszkalne rudery w sąsiedztwie wieżowców – to najbardziej przypadło mi do gustu. Do tego, rzecz jasna, stare bramy, zaniedbane kamienice pamiętające jeszcze XIX stulecie i wyszczerbione chodniki. Zaczęłam zastanawiać się nad definicją piękna i oto jest. Ten fragment miasta, który udało mi się zobaczyć, niesamowicie mnie zauroczył. Miasto z twarzą poprzecinaną pionowymi zmarszczkami i spracowanymi rękami kobiety. Zaniedbane, odrażające, niebezpieczne, szare, pozornie
Sobota. Przygryzając wargę, szłam wzdłuż ulicy Piotrkowskiej. Idąc przeklinałam pod nosem padający wprost na moją twarz śnieg, nieprzyjemny chłód i wdzierający się pod mój płaszcz powiew mroźnego wiatru. Mamy październik – pomyślałam z lekkim zwątpieniem. Ogrzewałam się treścią rozmowy z niebieskookim i jeszcze dudniącym w mojej głowie dźwiękiem miękkiego głosu. Dzięki temu zrobiło się jakby cieplej, jakby piękniej. Absurd, ulica, choć powinna zachwycać, nie zachwyca. Nie aż tak, nie o tej porze dnia. Ciągnie się przez ponad 4 kilometry. Usłana jest dziwacznymi odlewami „wielkich”, kamieniczkami, w których kiedyś „był, żył, działał, mieszkał”, a dziś jest tu po prostu bar lub inny punkt z orientalnymi daniami na wynos. Trzeba uważać, by przez przypadek nie zostać potrąconym przez rikszarza lub człowieka. Po prostu. Coś nie tak jest z tym ludźmi. Zupełnie zimni i obojętni. Pytanie o drogę nie wchodziło w grę. Zapamiętywałam kształty budynków i napisy na nich, by potem trafić do swojego tymczasowego lokum. Kilkakrotnie podczas moich wędrówek zostałam poczęstowana mroźnym spojrzeniem i nieprzychylną uwagą. Miałam do czynienia z miastem w mieście. Tak naprawdę Łodzi jest kilka: filmowa, muzyczna, streetatrowa, literacka, artystyczna, międzynarodowa, kibicowska, przemysłowa, fabryczna, kaliska. Ile twarzy, ile imion, ile kart do odsłonięcia, by odkryć, poznać i pokochać? Miałam wrażenie, że kręciłam się w kółko. Przystanki, tramwaje, długie spacery, przemoczone buty – czas wracać. Choć poznałam jedynie wycinek tego organizmu, był on wystarczający, by stwierdzić, że Łódź kreuje, intryguje i przyciąga całą sobą. Soboty na Piotrkowskiej bywają męczące. Tłumy młodzieży pragnące zażyć chwili przyjemności w dusznych klubach przesiąkniętych zapachem potu i disco. Nagle zasypana ulica stała się jeszcze bardziej ciasna. Za dużo ich. Niektórzy uważają www.ofensywa.umcs.lublin.pl
SPOŁECZNIE
Tak naprawdę Łodzi jest kilka: filmowa, muzyczna, streetatrowa, literacka, artystyczna, międzynarodowa, kibicowska, przemysłowa, fabryczna, kaliska. Ile twarzy, ile imion, ile kart do odsłonięcia, by odkryć, poznać i pokochać? Łódź za miasto, w którym się umiera – tej nocy młodzi się bawili, celebrując sobotę w umarłym mieście.
fot. Gareth Harfoot / flickr.com
Nienawidzę tego miasta Tutaj szybko się umiera Powiedziałaś, żeby uciec Powiedziałaś, żeby teraz Powiedziałaś, że nie warto Że nie można czekać dłużej Tutaj można tylko zasnąć Tutaj można tylko umrzeć Cool Kids of Death, Niech wszystko spłonie Uciekłam, skręciłam w boczną, już znaną mi uliczkę. Rano miałam pożegnać się z tym małym rajem lub piekłem na Ziemi. Z dudniącym sercem przedzierałam się przez zaspy. Wciskając nerwowo coraz głębiej ręce w kieszenie, postanowiłam zaczekać na autobus. Było zbyt zimno, żeby wracać pieszo. Czterokołowiec powoli przywlókł się na przystanek. A gdyby tak z tej perspektywy przyjrzeć się miastu? Czemu nie. Spędziłam tak ponad dwie godziny – najpierw przesiadając się z autobusów do tramwajów i odwrotnie, a, potem szukając tego właściwego w drodze do tymczasowego lokum.
jechał. Usadziłam plecak na siedzeniu obok mnie i, opierając głowę na ramieniu mojego towarzysza, ruszyliśmy w stronę Łodzi Kaliskiej. Przejechaliśmy zaledwie jeden przystanek, kiedy w autobusie rozegrała się scena niczym z taniego filmu akcji z elementami melodramatu. Kiedy powietrze wypełniło się ostrymi słowami i obelgami, którymi wymieniała się nawzajem pewna para, przytuliłam się mocniej do plecaka. Wystarczyła chwila, żeby nieprzyjemna, partnerska kłótnia zamieniła się z potyczki słownej w fizyczną. Siedząc tyłem do wydarzenia, bałam się Pętla tramwajowa odwrócić głowę, by nie zobaczyć za dużo. Do nikąd przystanek Zrobiłam to tylko raz. Na szczęście para Oni tacy samotni opuściła autobus i przeniosła się na ring A one wciąż same w okolice przystanku. Taka Łódź. Miasto po przejściach, z przeszłością, Cool Kids of Death, Kręcimy się w kółko które obecnie uchodzi za polską stolicę Kolejny liścik, kilka godzin snu i czas wra- designu. Miasto, które kreuje. Tworzy wicać do lubelskiej rzeczywistości. Ledwo zerunek kosmopolity. Ma kilka twarzy. świtało, a ja, przestępując z nogi na nogę, próbowałam rozgrzać skostniałe stawy. Ale ja się stąd nie ruszę Czułam niepokój. W końcu autobus przy- Zrobię z tego grobu dom
Zostać muszę tu na zawsze Bo od zawsze jestem stąd Wiem, że trudno tu wytrzymać Wiem, że każdy ma już dość Na największym placu miasta Wybuduję wielki stos
www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013 31
Cool Kids of Death, Niech wszystko spłonie Łódź ezoteryczna, enigmatyczna, z przeszłością i przyszłością. Łódź – miasto, które ma osobowość. Dla mnie jest kobietą. Już nie taką młodą, z widocznym na twarzy zmęczeniem. Nie jest ładna, raczej przeciętna. Mogłabym nawet stwierdzić, że w tej przeciętności jest coś, co wyróżnia ją i sprawia, że chce się ją bliżej poznać. Zdecydowanie zwraca na siebie uwagę swoją niebanalnością. Jaka jest naprawdę? Należałoby spędzić z nią więcej czasu. Z pozoru pierwsze wrażenie jest mylne. Kołysał mnie do snu dźwięk sunącego po torach pociągu. Senna, zamyślona, zmierzałam w kierunku Lublina. Wrócę tam jeszcze. Poznam ją lepiej.
KULTURALNIE / film
Wszystkie twarze Tildy Hermafrodyta. Dziwadło. Androgeniczna, brzydka, charakterystyczna. Hipnotyzująco piękna. Ikona homoseksualistów i ikona mody. Matka, partnerka, socjalistka i arystokratka. Kobieta wymykająca się prostym definicjom, która nie ma nic przeciwko temu, że przy odprawie na lotnisku biorą ją za mężczyznę. Kim jest Tilda Swinton?
Małgorzata Boryczka
T
ilda Swinton to prawdziwa arystokratka z rodzaju tych, o których myślimy w czasie przeszłym. Dla niej jest to jednak teraźniejszość – swój rodowód może prześledzić do szesnastu pokoleń wstecz, a na co dzień mieszka w najprawdziwszym szkockim zamku. Ukończyła dobre, prywatne szkoły, zdobyła tytuł magistra nauk społecznych i politycznych na uniwersytecie w Cambridge i, zgodnie z wszelką logiką, miała dobrze wyjść za mąż oraz wieść arystokratyczne życie. Na przeszkodzie stanęła jej osobowość i poglądy – stała się socjalistką, co w połączeniu z pochodzeniem stworzyło mieszankę wybuchową. Wybrała drogę sztuki.
Arystokratka awangardowa Przygodę z aktorstwem Tilda Swinton rozpoczęła od romansu z teatrem, jednak szybko przekonała się, że to srebrny ekran jest jej prawdziwą miłością. Przyjaźń z Derekiem Jarmanem – reżyserem, artystą i homoseksualistą – przyniosła prawdziwy rozwój jej kariery. Swinton stała się natchnieniem Jarmana, pojawiając się w kolejnych jego eksperymentach filmowych. Ich specyficzny związek już od początku przeżywał trudności – podczas pracy nad pierwszym wspólnym filmem u Jarmana zdiagnozowano HIV. Od tej pory zarówno jego dzieła, jak i aktorstwo
Wirginii Woolf wcieliła się pod okiem reżyserki Sally Potter w postać mężczyzny Swinton przeszły metamorfozę, skupia- skazanego na wieczną młodość. Tak przejąc się na przemijaniu. Wreszcie powstał niknęła do świadomości odbiorców jako film Blue, ostateczne rozliczenie artysty aktorka niedefiniowalna. z życiem i melancholijny obraz, wspierany głosem Swinton. Komercja bez kiczu W tym okresie Swinton zagrała również jedną ze swoich najważniejszych ról w Tilda Swinton nigdy tak naprawdę nie stafilmie Orlando. W tej ekranizacji powieści ła się hollywoodzką gwiazdą, choć ma na
32 OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013
www.ofensywa.umcs.lublin.pl
Tilda Swinton w stylizacji fotografa Javiera Vallhonrata
KULTURALNIE / film koncie wiele ról w kasowych produkcjach. Pojawiała się jednak w filmach, które, choć komercyjne, miały w sobie iskrę kina niezależnego. Grała u boku Toma Cruise’a w Vanilla sky oraz w filmie Constantine, w którym wcieliła się w Archanioła Gabriela. Wydawała się stworzona do tej roli, postaci półboskiej, bez ograniczenia płcią czy kanonem piękna. Prawdziwy sukces komercyjny przyniosła jej dopiero rola Białej Czarownicy w pierwszej części serii Opowieści z Narnii. To tam, władcza i posągowa wśród plastikowych rekwizytów, tak naprawdę przykuła uwagę widzów, którzy nagle zdali sobie sprawę, że widzieli ją przecież w wielu filmach. Zaczęła się długa lista wystąpień w takich produkcjach jak Michael Clayton, za którego otrzymała Oscara za rolę drugoplanową, Tajne przez poufne braci Coen czy kasowy Ciekawy przypadek Benjamina Buttona. Jednak dopiero powrót do trudnego kina pozwolił publiczności docenić prawdziwy kunszt aktorski Swinton. Jej elektryzująca rola w filmie Musimy porozmawiać o Kevinie zatrzęsła dogmatami o matczynej miłości, a sama aktorka stała się obiektem słusznego zachwytu krytyków na całym świecie.
Żywe dzieło sztuki Świat Swinton nie kręci się jedynie wokół aktorstwa. Swojego głębokiego głosu użycza do narracji filmów dokumentalnych takich jak Climate of Change, który kilka lat temu mieliśmy okazję zobaczyć na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym WATCH DOCS. Artystka ostatnio wystąpiła w zrealizowanym z filmową zręcznością teledysku Davida Bowiego do piosenki The Stars (Are Out Tonight). Bierze udział w niezależnych produkcjach artystycznych, organizuje festiwale filmowe, a nawet wystawia samą siebie jako eksponat. Jej autorski performance The Maybe zapoczątkowany w 1995 roku to seria nieoczekiwanych wystąpień w muzeach sztuki nowoczesnej, gdzie pojawia się niezapowiedziana i spędza kilka godzin śpiąc w szklanej skrzyni. Ostatnim razem wystąpiła 23 marca bieżącego roku w Museum of Modern Art w Nowym Jorku. Obok swojej szklanej samotni przyczepiła notatkę: „Tilda Swinton, Szkotka, urodzona w 1960 roku, The Maybe 1995/2013. Żywa artystka, szkło, stal, materac, poduszki, pościel, woda i okulary. Eksponat prezentowany dzięki uprzejmości artysty”. To właśnie Tilda Swinton. Artystka, stal, woda i okulary. www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
Koszmarny debiut Lyncha David Lynch jest niewątpliwie jednym z najbardziej oryginalnych i najwybitniejszych współczesnych reżyserów. Większość kinomanów kojarzy go z hitów takich jak „Człowiek słoń” czy „Dzikość serca”. Część zapomina jednak o jego długometrażowym debiucie.
J
est rok 1977. Po pięciu latach prac w końcu na ekrany kin wchodzi Głowa do wycierania. Samo ukończenie filmu jest sukcesem – inwestorów odstraszał scenariusz ze znikomą ilością dialogów i surrealistyczny klimat. Na szczęście z pomocą ruszył Amerykański Instytut Filmowy, który zwrócił uwagę na Lyncha jeszcze podczas jego studiów, dzięki krótkometrażowym filmom Alfabet i Babcia. Wszyscy fani kina powinni być im za to wdzięczni, bo w ten właśnie sposób na dużym ekranie zadebiutował reżyser wyjątkowy, kontrowersyjny, ale powszechnie uważany za wybitnego. Głowa do wycierania określana jest jako film surrealistyczny, choć sam autor stara się uciekać od podziałów gatunkowych. Już tutaj pojawiają się cechy charakterystyczne dla późniejszego, specyficznego stylu reżysera. Mamy tu oniryczną narrację, charakterystyczną pracę kamery z wieloma zbliżeniami oraz przewagę obrazów nad dialogami w budowaniu fabuły. Akcja to tak zwany strumień świadomości, który charakteryzuje się brakiem jakichkolwiek powiązań przyczynowo-skutkowych. Poza tym sam reżyser przyznał, że próby interpretacji filmu zazwyczaj są kompletnym nieporozumieniem.
Jak wychować potwora Trzon fabuły wydaje się dość prosty. Głównym bohaterem jest Henry Spencer (w tej roli, znany z innych filmów Lyncha, Jack Nance). Zostaje on zaproszony na kolację do rodziców swojej dziewczyny, Mary X. Dowiaduje się wówczas, że jego ukochana urodziła mu dziecko, które okazuje się bardziej mutantem niż człowiekiem. Reżyser nieustannie bombarduje widza przerażającymi obrazami z zakamarków ludzkiego umysłu. Pojawia się człowiek porośnięty dziwnymi naroślami, wprawiający wszystko w ruch, czy choćby dziewczyna zza kaloryfera, tańcząca na teatralnej scenie. Całość to surrealistycz-
Bartosz Gajewski
na opowieść, którą można interpretować jako koszmarne majaki przerażonego odpowiedzialnością rodzica.
Genialne koszmary Głowa do wycierania to film piekielnie trudny w odbiorze. Bez odpowiedniego nastawienia jest wręcz nie do obejrzenia. Obraz jest czarno-biały, przez całe półtorej godziny widzowi towarzyszy niepokojąca, ambientowa muzyka i przenikliwy szum wiatru, który ma wzmacniać poczucie niepokoju. Jedynym wyjątkiem jest śpiewana przez dziewczynę zza kaloryfera piosenka In heaven everything is fine. Film ogląda się z niesmakiem i niepokojem, ale jednocześnie z fascynacją. Głowa do wycierania wciąga, hipnotyzuje. Akcja nie ma płynnego przebiegu, na ekranie często pojawiają się sceny gorszące, a wręcz obrzydliwe. Ogląda się go jak koszmar i właśnie jako koszmar spisuje się fantastycznie. Debiut Lyncha okazał się dużym sukcesem. Film zarobił 7 milionów dolarów przy budżecie wynoszącym jedynie 100 tysięcy. Tym samym przed reżyserem otworzyła się droga do wielkiej kariery. Poszło łatwo – Mel Brooks zaproponował Lynchowi wyreżyserowanie produkowanego przez siebie Człowieka słonia. Ten okazał się prawdziwym triumfem z ośmioma nominacjami do Oscara. Gło wa do wycierania jest z pewnością bardzo ważnym filmem w historii kinematografii – szkoda, że tak niedocenianym. OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013 33
KULTURALNIE / film
„Popiołki”, czyli mniej awangardowo o Salvadorze Dalim Kiedy mowa o awangardzie, to warto odświeżyć film, może nie najnowszy, ale zdecydowanie kojarzony z awangardą. „Popiołki”, film z 2008 roku w reżyserii Paula Morrisona – dramat obyczajowy, opowiadający o młodości jednej ze sztandarowych postaci awangardowych, a dokładniej surrealizmu – Salvadora Dalego. Katarzyna „Pamiętaj mnie, kiedy jesteś na plaży, Lutka a przede wszystkim, gdy malujesz niszczejące rzeczy i popiołki. Och, moje popiołki! Umieść moje imię na obrazie tak, by służyło ono czemuś w świecie.” (Federico Garcia Lorca do Salvadora Dalego).
się, że może zaszkodzić ich karierze, a można nawet ośmielić się i powiedzieć… życiu. Szczególnie biorąc pod uwagę ograniczenia, jakie narzucały wówczas społeczeństwo i kultura. Cała sytuacja kończy się jednak tchórzliwym wyjazdem Dalego do Paryża, gdzie pragnie poznać mistrza kubizmu – Picassa. Przyjaźń obu mężczyzn kończy powstanie filmu Pies andaluzyjski w 1928 roku, autorstwa Dalego i Buñuela, który Lorca odbiera jako osobisty atak na jego osobę. orrison zabiera nas do dwudziestowiecz- Jak potoczą się losy bohaterów? Czy Dali wróci do nej Hiszpanii, zdominowanej przez armię, Hiszpanii? Czy kontrowersyjna przyjaźń wygra z urakościół i właścicieli ogromnych obszarów żoną dumą? ziemskich, gdzie konserwatywna moralność wnika do każdej sfery życia: społecznego, artystycznego Dali vs Lorca i seksualnego. Jest rok 1922, młody Salvador Dali przybywa do Madrytu. Chcąc zostać wielkim ma- Trzeba przyznać, że znacznie większą rolę w filmie larzem, rozpoczyna studia w Królewskiej Akademii odgrywa jednak postać Federica Garcii Lorcy, w któSztuki. Tam też poznaje swoich późniejszych przy- rego wciela się Javier Beltrán. Ostatecznie wychodzi jaciół z tego okresu: poetę Federica Garcię Lorcę to produkcji na dobre, z dwóch prostych powodów. i marzącego o produkcji filmów Luisa Buñuela. Po pierwsze, taka konwencja obrazu nie byłaby Młodzi ludzie pełni są pasji i odważnych pomysłów w stanie dostatecznie dobrze przedstawić profilu tak na przyszłość. Wiodą beztroskie życie wypełnione ekscentrycznej, dziwacznej i nietuzinkowej postaci, towarzyskimi spotkaniami i zabawami. Cała trójka jaką był Salvador Dali. Po drugie, grający Dalego szybko staje się też „wyznacznikiem nowoczesności” Robert Pattinson nie jest aktorem, który mógłby pow sztuce Madrytu. dołać takiej interpretacji, choć z czystym sumieniem trzeba przyznać, że zagrał Dalego dobrze, ale niezbyt porywająco. O wiele bardziej wyraziście na ekranie prezentuje się mało znany Javier Beltrán, wcielający się w postać Lorcy, który przy okazji jest zaskakująco podobny do poety. Ogólnie film, choć niskobudżetowy i raczej niewysokich lotów, zasługuje na uwagę. Odpowiada za to klimat, który udało się oddać twórcom za pomocą pięknych krajobrazów Andaluzji i nastrojowej muzyki w stylu flamenco. Intrygującym posunięciem jest również wykorzystanie w filmie oryginalnych fragmentów Psa andaluzyjskiego, co tylko podkreśla W międzyczasie zażyła przyjaźń między Dalim wyobrażenie odbiorcy na temat podejścia do sztuki i Lorcą zaczyna przeradzać się w coś więcej, czego samego mistrza surrealizmu. świadkiem staje się nietolerujący homoseksualizmu Dla tych, którzy już widzieli Popiołki, to idealny moBuñuel oraz podkochująca się w Lorce ich wspólna ment, by, przy okazji awangardowej „Ofensywy”, odprzyjaciółka, Magdalena. Przyjaciele są skonsterno- świeżyć sobie ten obraz. Tym, którym jednak produkcja wani swoją nieokreśloną relacją, o którą obawiają Morrisona umknęła, surrealistycznie polecam!
M
Jest rok 1922, młody Salvador Dali przybywa do Madrytu, rozpoczyna studia w Królewskiej Akademii Sztuki. Tam też poznaje swoich późniejszych przyjaciół z tego okresu: Federica Garcię Lorcę i Luisa Buñuela.
34 OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013
www.ofensywa.umcs.lublin.pl
KULTURALNIE / muzyka
Złoty rok dla Woodkida? Dwa lata dzieli wydanie EPki „Iron”, którą masa ludzi kojarzy dzięki tytułowemu numerowi oraz trailerowi do „Assassin’s Creed Revelation” (polecam sprawdzić), i która notabene stała się popisowym numerem Woodkida (dzięki czemu zaczął być rozpoznawany w muzycznej branży – Yoann Lemoine jest z zawodu reżyserem teledysków), a wydaniem długogrającego krążka „Golden Age”. Czy to faktycznie Złoty wiek dla francuskiego artysty i jego orkiestrowych kompozycji? Cóż...
J
eszcze Wam tego nie powiem. Chcę na początku sprawdzić, czy jesteśmy po tej samej stronie, jeżeli chodzi o muzykę Woodkida. Co czujecie, słuchając jego utworów i oglądając teledyski? Czy jest to coś, czego nie potraficie dobrze opisać słowami, czy wydaje Wam się, że jest to coś nieuchwytnego, co przelatuje przez palce, muskając ich koniuszki? Wznosicie się w górę, coraz wyżej i wyżej, stawiając opór pędzącemu wiatrowi? Tak? Coś podobnego? To świetnie. Ja czuję ciężar. Nową płytę otwiera niepozorny The Golden Age. Zaczyna się spokojnie, ale w połowie nabiera tempa, jak woda cofająca się do oceanu przed sztormem.
z wielkim trudem. Jakby coś masywnego przygniatało mi klatkę piersiową i próbowało rzucić na kolana. To entuzjazm i pokora, ciekawość i odwaga. Chcę biec do przodu, ale ocean dźwięków przytrzymuje mnie na spotkanie ze sztormem, bo w jego sercu czai się przygoda. Zmaganie się z tymi uczuciami to wyzwanie, które rzuca Woodkid swoim słuchaczom. I gdybym miał oceniać nowy album, to właśnie w ten sposób. Ale The Golden Age to jeszcze dwanaście innych kompozycji, które już tak nie górują na tle singli. Oczywiście, również korzystają z podobnych zabie- Paweł gów – pianino, skrzypce, bębny, akustyczna gitara Gregorczyk tworzą ich strukturę, która opiera się na tym samym schemacie prostych melodii i wzniosłych refrenach. Można jednak odnieść wrażenie, że Yoannowi zabrakło na nie: a) pomysłu, b) chęci, c) czasu i budował je na fundamencie I Love You, Iron, Run Boy Run, niejako jadąc na ich popularności. Niemniej jednak akustyczne kawałki Boat Song czy Where I Live można zasłużenie uznać za konkurencję dla Wasteland czy Brooklin z Iron EP.
Są niepowstrzymane, pną się do samego nieba jak strzeliste wieże ginące w chmurach. Dźwiękowe monumenty o szerokich podstawach i tekstach odbijanych od ścian budowli jak echa. Potem zrelaksujcie się wygodnie w fotelu i włączcie jeden z trzech singlowych utworów. W sumie to najlepiej będzie, jeżeli włączycie jeden po drugim – Iron, Run Boy Run i I Love You, których teledyski tworzą spójną całość. Trąby, dzwony, bębny – to one budują rozległe muzyczne krajobrazy o niepowtarzalnym rozmachu. Są niepowstrzymane, pną się do samego nieba jak strzeliste wieże ginące w chmurach. Dźwiękowe monumenty o szerokich podstawach i tekstach odbijanych od ścian budowli jak echa. Teraz zaczyna się ciężar. Te orkiestrowe kolosy sprawiają, że łapię w płuca głęboki oddech, ale www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
Czy to faktycznie Złoty wiek dla francuskiego artysty i jego orkiestrowych kompozycji? I tak i nie. Z jednej strony pamiętne aranżacje, z drugiej zamglone przebłyski czegoś w podobnym guście. The Golden Age to dobry album, ale kluczem, żeby go w pełni docenić, jest dawkowanie go w pojedynczych utworach, po to, by się w nie wsłuchać i wyłapać ich niezwykłość. Gwarantuję Wam, że w ten sposób zrozumiecie, że debiut kryje w sobie wiele zaskakujących tajemnic, a sam Woodkid wciąż trzyma asa w rękawie i na pewno jeszcze nas czymś wzniesie w powietrze lub przygwoździ do ziemi. OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013 35
KULTURALNIE / muzyka
KRAINA MODERNY i otoczenie, w jakim funkcjonował. Frank ponadto twierdził, że dobra solówka jest tworzona spontanicznie na scenie przed publicznością. Twórczość Zappy jest wypełniona wspomnieniami i odniesieniami, ale na tym artysta nie poprzestaje. Bardzo charakterystyczne są okładki płyt, których Joanna autorem był Cal Schenkel – wieloletni Marszalec współpracownik Franka. W tekstach muzyka można doszukać się między innymi nawiązań do wojny bakteriologicznej, systemu obronnego, astmy oraz dźwię„Kompozytor to człowiek, który, częstokroć ków z show muzycznych i reklam. Jednak z pomocą niczego nie podejrzewająZappę interesowała przede wszystkim cych muzyków, łazi i narzuca swą wolę muzyka dla samych brzmień, w szczeniczego nie podejrzewającym cząsteczkom gólności bębny i perkusja. Duży wpływ powietrza.” na rozwój hobby miało pojawienie się Frank Zappa w jego życiu twórczości Varese, dzięki niemu chłopak zaczął słuchać awangaruzyka awangardowa charak- dowych kompozytorów, do tego dołączyły teryzuje się stosowaniem nietypowych rozwiązań. Dzięki wykorzystaniu stosownych koncepcji ten odłam rocka zyskał popularność, zapisał się w historii muzyki, a także wpłynął na rozwój dzisiejszych brzmień. Rock awangardowy to przede wszystkim sztuka dla sztuki. Skupiał się na naginaniu kompozycji i technik utworów, wykorzystaniu unikatowej progresji oraz rytmiki, a także różnorodności stylistycznej połączonej z dynamiką. Pierwszymi przedstawicielami tego rodzaju muzyki byli: Frank Zappa, The Velvet Underground, Captain Beefheart.
M
„Bezkompromisowo szczery, prowokuje i zmusza do myślenia...” – książka Franka Zappy „Takiego mnie nie znacie”. Kontrowersyjny i oburzający, a zarazem zadziwiający i bawiący swą muzyką publiczność. Taki był Frank Zappa – jeden z pierwszych artystów tworzących rock awangardowy – i taka jest jego twórczość. Za swoich mistrzów uważał Edgara Varese i Igora Strawińskiego. Chociaż idole Zappy odegrali ważną rolę w jego twórczości, to na kształt muzyki i tekstów artysty miało wpływ przede wszystkim jego życie prywatne, częste podróże
36 OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013
przerwami, a także rozciągniętymi improwizacjami. Przez okres licealny był dyrygentem w szkolnej orkiestrze. W pewnym momencie Zappa zastanawiał się nad karierą solową, ale szybko z niej zrezygnował. W międzyczasie poznał Captain Beefhearta, z którym długo współpracował. Choć ich drogi się rozeszły, to stale utrzymywali ze sobą kontakt. Frank wykorzystywał techniki komercyjne, których nauczył się pracując w reklamie, do dekonstrukcji i interpretacji muzyki, biznesu muzycznego i mediów przez łączenie ich z dadaizmem czy surrealizmem. Jego zainteresowanie prezentacją wizualną zaowocowało projektowaniem okładek niektórych płyt, a także reżyserowaniem swoich filmów. Studiowanie buddyzmu ujawniło się w tekście piosenki Dummy Up. Frank Zappa znaczną część swojego życia spędził w Los Angeles. Tam też otrzymał od
Frank Zappa fot. Heinrich Klaffs
zespoły R&B i doo wop oraz nowoczesny jazz. Początkowo był perkusistą, z czasem zajął się wokalem i gitarą. The Black Page to przykład złożoności rytmicznej, która jest nacechowana skrajnymi zmianami tempa rytmu oraz krótkimi, spójnie zaaranżowanymi przejściami kontrastującymi ze swobodnymi
Jimiego Hendrixa gitarę, na której nagrał album Zoot Allures. W 1993 roku artysta umarł na raka prostaty w Mieście Aniołów. Frank Zappa stał się jednym z filarów rocka awangardowego. Jego biografia pokazuje, że nawet choroba nie zaćmiła jego talentu muzycznego. Dziś jest pamiętany jako legenda. www.ofensywa.umcs.lublin.pl
KULTURALNIE / muzyka
The Velvet Underground: „Electricity comes from other planets” – Lou Reed „Temptation inside your heart”. Słynna okładka z bananem, częste zmiany składu i bardzo kontrowersyjne teksty to cały The Velvet Underground. Nazwa grupy muzycznej pochodziła od powieści Michaela Leigha, która dotyczyła tajnej seksualnej subkultury. Była idealna dla artystów chcących prowokować i zaskakiwać. Muzycy fascynowali pięknymi symfonicznymi kompozycjami, ale przede wszystkim eksperymentami przy minimalnym wykorzystaniu techniki grania oraz kakofonii dźwięków. Reed i Cale początkowo tworzyli pod nazwą The Primitives, z czasem skompletowali znany już skład grupy. Po pierwszym koncercie menedżerem The Velvet został twórca art popu, Andy Warhol, który jest autorem wspomnianej bananowej okładki. Dzięki Warholowi do zespołu dołączyła Nico, artyści podpisali kontrakt płytowy z Verve. Artystka nie była lubiana przez muzyków i tuż po premierze płyty odeszła. Rock awangardowy były zbyt kontrowersyjny, inny, bardzo odważny, występował tu duży minimalizm. Taka struktura była nie do przyjęcia w tamtych czasach. Dlatego płyty praktycznie się nie sprzedawały, rozgłośnie radiowe nie chciały
go krążka sytuacja nieco się poprawiła. Kolejny, czwarty album był inny, bardziej konwencjonalny, przystępny, komercyjny. Został dobrze przyjęty przez środowisko muzyczne, lecz to nie wystarczyło. Po kilku koncertach Lou odszedł z zespołu. Choć The Velvet przestało istnieć w momencie odejścia Reeda, to muzycy cały czas nagradzają swoich fanów, koncertując w starym składzie. Jednak nigdy już nie zdecydują się na nagranie kolejnego albumu. The Velvet Underground to zespół, który zmienił oblicze światowej muzyki i był protoplastą rozmaitych kierunków w alternatywnym rocku. Choć grupa działała zaledwie kilka lat, jego wpływ jest nie do przecenienia. Ciężko byłoby sobie wyobrazić narodziny punka i nowej fali bez ich muzyki.
Captain Beefheart Bez edukacji muzycznej, całkowity samouk, człowiek z pasją i z charakterem. Don Vliet to jeden z protoplastów rocka awangardowego, który był zbyt uzdolniony, jak na czasy, w których żył. Captain Beefheart to bezkompromisowy geniusz. Już jako dziecko wykazywał talent artystyczny, ale także miłość do natury, która towarzyszyła wielu jego późniejszym tekstom. Muzyka Don Vlieta była bardzo radykalna, zbyt nowatorska, czego najlepszym przykładem jest podwójny album Trout Mask Replica z 1967 roku. Ciekawym aspektem w życiu
Rock awangardowy to przede wszystkim sztuka dla sztuki. Skupiał się na naginaniu kompozycji i technik utworów, wykorzystaniu unikatowej progresji oraz rytmiki, a także różnorodności stylistycznej połączonej z dynamiką. „puszczać” takiej muzyki. Mimo to Velvet Underground stał się zespołem kultowym. W pewnym momencie grupa zaczęła się wyzwalać od wpływów Warhola, starała się dotrzeć do szerszej publiczności, poświęcała więcej czasu koncertom. Jednak efektu nie było, co budziło frustrację u członków zespołu, szczególnie Cale’a. To z kolei spowodowało, że po wydaniu drugiego krążka odszedł z The Velvet. Kolejne płyty były jeszcze bardziej kontrowersyjne, czasem wręcz improwizatorskie. Atmosfera wokół zespołu tylko się pogarszała. Po ukazaniu się trzeciewww.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
artysty był dadaizm, który, podobnie, jak u Zappy, wyraźnie zaznaczał się w budowie dzieł – wyraźnym wykorzystaniem kolażu. W 1965 roku powstał zespół Captian Beefheart and His Magic Band, założony przez Alexa Snuffera. Charakterystyczne dla niego były częste zmiany składu, w którym jedynym, stałym członkiem był Don Vliet. Jednak artysta zachowywał się bardzo kontrowersyjnie i nierozważnie, co mocno odbijało się na karierze jego i zespołu. Chociażby próba opuszczenia sceny przez Captaina w momencie, gdy miał za-
John Cale fot. Jean-Luc Ourlin śpiewać frazę „electricity” i jego upadek na ówczesnego menedżera grupy prawdopodobnie zaprzepaściły szansę Magic Bandu na dalszy rozwój. W 1967 roku ukazał się album Safe as Milk i singiel Yellow Brick Road/ Abba Zaba, a Don wytyczył nową ścieżkę muzyczną artystom. Pozornie był bliski psychodelii, ale tak naprawdę wykraczał on znacznie poza nią i szedł w całkiem innym kierunku. Wtedy właśnie pojawiła się jedna z najmocniejszych wypowiedzi XX wieku – album Trout Mask Replica. Bardzo ważną rolę, zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym Dona odegrał Frank Zappa. Z początku był producentem kolejnego albumu, z czasem muzycy nagrali razem kilka utworów. Ich współdziałanie było bardzo korzystne, ale charakter Vlieta sprawiał, że nie tylko z Frankiem, ale też z resztą zespołu było mu ciężko pracować. Pod koniec życia Zappy, obaj muzycy bardzo się od siebie różnili, co odbijało się na ich relacjach, Don był bowiem wymagający i bezkompromisowy. Captain Beefheart and His Magic Band przetrwali do 1982 roku. Chociaż Don Vliet był trudnym człowiekiem, to przede wszystkim został zapamiętany jako geniusz rocka awangardowego. Jego muzyka to poezja dla uszu. Captain Beefheart był taki, jak jego muzyka: trudny, nierozumiany, genialny, ponadczasowy. OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013 37
KULTURALNIE / muzyka
Awangarda na cztery ręce 21 wydanych albumów. Pełne sale na koncertach w Niemczech, Szwajcarii, Austrii i innych krajach europejskich. Ukłony ze strony koncernów EMI i Yamaha. Rozsądek podpowiada, że niniejszy artykuł będzie dotyczyć kogoś popularnego. Otóż nie do końca. Wspomniane sukcesy to wiano znakomitego polskiego duetu fortepianowego Marek i Vacek. Obecnie nie dość, że niepopularnego, to niemal zupełnie zapomnianego. Szkoda, bo niewiele mamy krajowych zespołów czy solistów, których z czystym sumieniem można nazwać nie tylko „awangardą”, ale też „polskim towarem eksportowym”.
Kuba Pilch
na rozrywkowa obfitowała w popularne nazwiska, występ w pierwszej części koncertów niemieckiej artystki zaproponowano młodemu duetowi. Wspólne koncerty z Marleną Dietrich były dla Marka i Wacka momentem przełomowym. Nie tylko uwierzyli, że odnaleźli życiową drogę, ale, poza ogromną satysfakcją, zyskali też popularność. Zaledwie rok później odnotowali kolejny sukces: Grand Prix i Złoty Gronostaj na festiwalu w Rennes. Kisielewski i Tomaszewski byli
fińskiej, szwedzkiej, a przede wszystkim zachodnioniemieckiej przyniosły im nie lada popularność. Mogli zacząć smakować życie. Rozważny Marek znał jednak umiar i w przeciwieństwie do swojego kompana potrafił powiedzieć sobie dość, kiedy była taka potrzeba. Wacek umiłował sobie wykwintne kolacje, salony, a przede wszystkim kasyna. Znał je wszystkie w zachodniej Europie, we wszystkich grywał, w większości jednak przegrywał. W jednym z wywiadów jego żona przytoczyła
pierwszymi Polakami, którym udała się ta sztuka. Po ogłoszeniu werdyktu, Eddie Barclay, u którego swe albumy tworzyła cała francuska śmietanka, zaproponował świeżo upieczonym laureatom nagranie debiutanckiej płyty. Muzycy tymczasowo osiedlili się w Paryżu, a świat stanął przed nimi otworem. Występy na Majorce, a także w programach telewizji francuskiej,
historię, kiedy to mąż zadzwonił do niej z Niemiec. Oznajmił, że wygrał mnóstwo pieniędzy i następnego dnia idzie do tamtejszego salonu Porsche, celem sprawienia prezentu małżonce. Poprosił tylko, żeby wybrała sobie kolor samochodu. Pech chciał, że następnym dniem była niedziela. Salon Porsche zamknięty, kasyno – przeciwnie. Pieniędzy z wiel-
K
ariery pianistyczne oparte na występach w duetach nie należą do częstych zjawisk. Granie we dwójkę wymaga wszakże idealnej synchronizacji oraz wielu artystycznych kompromisów, a i sami kompozytorzy nie rwą się do tworzenia utworów na cztery ręce. Mimo to w 1963 roku Marek Tomaszewski i Wacław Kisielewski, dwudziestoletni studenci warszawskiej Wyższej Szkoły Muzycznej, zapoczątkowali wspólną działalność, która (jak się potem okazało) wyniosła ich na szczyty popularności.
Szybko zaczęli występować pod nazwą Marek i Wacek (za granicą Marek i Vacek). Ich długie i trudne do wypowiedzenia nazwiska nie nadawały się na afisze paryskiej Olympii czy berlińskiej filharmonii. Zanim jednak tam trafili, konieczne było zaistnienie w kraju. Początkującym pianistom pomógł w tym wpływowy Stefan Kisielewski – ojciec Wacka. Udało się. Artyści zadebiutowali serią cotygodniowych, dziesięciominutowych odcinków na antenie Polskiego Radia. W 1966 roku na krótkie tournée zawitała do Polski Marlena Dietrich. Mimo że rodzima sce-
38 OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013
fot. wdr.de
Od początku
www.ofensywa.umcs.lublin.pl
KULTURALNIE / muzyka kiej wygranej starczyło tylko na rajstopy kupione w sklepie na lotnisku. Wiosną 1972 roku, po zdobyciu gruntownej pozycji w RFN i trzech latach mieszkania za granicą, obydwaj artyści zdecydowali się na powrót do Polski. W przypadku Marka był to powrót na chwilę – miał w planach kupno domu pod Paryżem, w przypadku Wacka natomiast – na stałe. Nie zamierzał mieszkać w Niemczech, a w celach zawodowych wolał dojeżdżać tam z domu.
Do upadłego Sukces sukcesem, ale jak grali Marek Tomaszewski i Wacław Kisielewski? Co było przyczyną ich wielkiej popularności? Jak powstawały ich płyty? Przede wszystkim – nikogo nie naśladowali. Wytrwale kroczyli własną, wybraną drogą. Bazą naturalnie były solidne podstawy pianistyczne zaczerpnięte w klasie profesora Drzewieckiego. Obydwaj świetnie orientowali się w muzyce klasycznej, uwielbiali jazz, a także mieli rozeznanie w ówczesnej muzyce pop. Każdy program przygotowywany był podobnie. Punktem wyjścia zawsze była improwizacja. Brali na warsztat wybraną melodię klasyczną, a po wybraniu z niej najprostszych fraz, przegrywali ją na dwóch fortepianach dziesiątki, a czasem i setki razy. Po to, by znaleźć najlepsze współbrzmienia i wpaść na błysko-
mogli skorzystać z taśm magnetofonowych. Muzycy nie stronili też od całkowicie własnych, autorskich kompozycji. Do jednej z najbardziej znanych należy utwór Melodia dla Zuzi, stworzony przez Wacka w 1983 roku. Grywali koncerty wyłącznie na dwa fortepiany, ale nieraz wspomagali się także orkiestrą lub sekcją rytmiczną. W tej drugiej od 1980 roku, na gitarze basowej, towarzyszył im znany dziś z telewizyjnych programów publicystycznych Jan Pospieszalski.
Lubelski akcent
tyle ostro, że pojazd ściął zakręt i przekoziołkował. Niezapięty pasami bezpieczeństwa Wacek wypadł przez przednią szybę. Po przewiezieniu nieprzytomnego pianisty do szpitala w Wyszkowie planowano przetransportować go specjalnie zorganizowanym helikopterem ratowniczym do najlepszej kliniki w RFN. Okazało się jednak, że z powodu złamanej podstawy czaszki i dużych obrażeń wewnętrznych, takie rozwiązanie nie wchodzi w grę. Wacek nie odzyskał przytomności i zmarł w sobotę 12 lipca 1986 roku, na krótko przed planowanym tournée po Japonii. Wiadomość o jego śmierci podały wszystkie polskie, niemieckie, austriackie i szwajcarskie media, a także wiele gazet w innych europejskich krajach. 17 lipca na warszawskich Powązkach zgromadził się ogromny tłum. Nie zabrakło znakomitości ze świata artystycznego oraz przedstawicieli koncernów EMI i Yamaha. Wieloletni konferansjer duetu, Lucjan Kydryński, pożegnał zmarłego krótkim przemówieniem, a Tomasz Stańko wzruszającą improwizacją na trąbce. Sprawca wypadku, po wpłaceniu odpowiedniej kaucji, wyszedł z krótkiego aresztu i wyjechał do Francji. Słuch po nim zaginął.
W roku 1985 Marek i Wacek mieli już na koncie trzy złote płyty, nagrody z wielu krajów europejskich, komplet publiczności na każdym z koncertów oraz popularność o jakiej dwadzieścia lat wcześniej żadnemu z nich nawet się nie śniło. 15 listopada tegoż roku duet dał dwa występy… w auli KUL. Koncerty te przeszły do historii muzyków jako bardzo udane. Studenci reagowali niezwykle żywiołowo na prezentowane utwory. Kisielewski pożyczał za kulisami dziwne czapki, w których wychodził do bisów, śmiał się i żartował z publicznością. W lutym następnego roku z Japonii do Hamburga przypłynęły dwa białe fortepiany koncertowe, wyprodukoEpilog wane przez Yamahę specjalnie dla Marka i Wacka. Zaledwie trzy miesiące później, Przygotowując niniejszy artykuł pokusiłem się o przeprowadzenie mikrosondy. Zapytałem ponad trzydziestu spotkanych przypadkowo na ulicach młodych ludzi, czy kojarzy im się jakkolwiek hasło Marek i Wacek. Nie kojarzyło się nikomu. Podpowiedź, że chodzi o dział „kultura”, również na niewiele się zdała. Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że ten „fragment” polskiej muzyki wymaga gruntownego przypomnienia. Czułbym się lepiej, gdybym 24 maja w Wilhelmsbad pod Frankfurtem nie usłyszał więcej o historiach podobnych duet dał swój ostatni występ, kończąc, jak do tej, która przed ostatnią Gwiazdką przyzwykle od kilku lat, drobiazgiem Für Elise. darzyła się mojemu kuzynowi w jednym z Empików: Młody chłopak: „Czy jest płyta zespołu Jacek i Marek?” „Chyba Marek Stracone nadzieje i Wacek…” ripostuje sprzedawca. „A, no 9 lipca 1986 roku Wacek wraz z nową ży- możliwe” pada odpowiedź melomana. ciową towarzyszką i zaprzyjaźnionym kieHistoria polskiej muzyki obfituje w wierowcą udali się do letniskowej daczy pod le awangardowych nazwisk. Szkoda tylWyszkowem. Zaprosił ich człowiek, który ko, że prasa, radio, telewizja, a co za tym często dosiadał się do Kisielewskiego idzie – ich odbiorcy, zapomnieli o częw restauracji warszawskiego hotelu ści z nich. Między innymi o nieżyjącym Victoria, gdzie muzyk w ostatnim czasie Wacławie Kisielewskim i wciąż aktywnym mieszkał. Po przyjęciu zaprawianym alko- zawodowo Marku Tomaszewskim. Czy holem, na nieszczęście Wacka, mężczyź- kosztem kilku minut tandetnej gumy do nie udało się namówić go na przejażdżkę żucia, serwowanej namiętnie w mediach, nad rzekę. W drodze powrotnej właściciel nie znalazłoby się miejsce dla artystów chciał pochwalić się możliwościami swo- zasłużonych dla polskiej kultury i eurojego nowego samochodu. Ruszył jednak na pejskiej awangardy?
Bazą naturalnie były solidne podstawy pianistyczne zaczerpnięte w klasie profesora Drzewieckiego. Obydwaj świetnie orientowali się w muzyce klasycznej, uwielbiali jazz, a także mieli rozeznanie w ówczesnej muzyce pop. tliwe skojarzenia. Stąd brawurowa aranżacja Prząśniczki Stanisława Moniuszki, czy Capriccio In Beat, inspirowane jednym z serii 24 kaprysów Paganiniego, z wyraźnym wpływem popularnego w tamtych latach big beatu. Technika przygotowania repertuaru musiała ulec zmianie, gdy jeden zamieszkał w Warszawie, a drugi w Paryżu. Wówczas każdy z nich samotnie opracowywał pomysły aranżacyjne uzgodnionych wcześniej kompozycji. Gdy spotykali się na wspólnych próbach, wybierali najlepsze z przygotowanych przez siebie wariacji, które szlifowali „do upadłego”. Co ciekawe, niczego nie spisywali na partyturach. Każdy utwór ćwiczony był tak długo, aż został całościowo zachowany w pamięci. Gdy chcieli przypomnieć sobie utwór dawno nie grany, zawsze www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013 39
KULTURALNIE / muzyka
Muzyczna awangarda Ada Koperwas Małgorzata Richter
Nietuzinkowe zachowanie, niecodzienne kaprysy, dziwaczny sposób bycia, „freekowy image” – muzycy wiedzą, jak zwrócić na siebie uwagę. Zasada jest prosta: żeby istnieć, trzeba mieć pomysł na siebie. Przymiotniki: ekscentryczny, awangardowy, kontrowersyjny, odkrywczy, autorski, niebanalny wydają się być w tej sytuacji wiadome. Czy warto zatem zachować pozory normalności? Można, ale większość osób z tej opcji rezygnuje. Uzależnieni od inności Brytyjski zespół punk rockowy The Adicts to prawdziwa skrzynia skarbów zakopana na bezludnej wyspie, odkryta w latach 80., z której czerpać możemy aż do dziś. Stylizowani na bohaterów Mechanicznej pomarańczy, prześmiewczego Elvisa, kolorowych, dyskotekowych chłoptasiów, sprawiają, że każdy ich koncert to prawdziwy cyrk na kółkach, uczta dla oczu i zmysłów w jednym. Nieodłącznym elementem każdego performance’u jest też makijaż „à la Joker”, który nadaje psychopatycznego wyrazu twarzy i domaga się odpowiedzi na pytanie: co autor miał na myśli? (AK)
Rock’n’roll baby The Baseballs swoją muzyką zapraszają z powrotem do lat 50. Trzech panów z fryzurami stylizowanymi na uczesanie bezdyskusyjnego króla rock’n’rolla próbuje podbić serca pań w każdym wieku. Udaje im się to dzięki wrodzonemu wdziękowi i nonszalanckiemu stylowi bycia, połączonymi z nienagannie wykrochmalonymi koszulami i spodniami w kant. Wszystko razem jest zakrapiane nutką muzyki z poprzedniego wieku. Przywołując klimat dawnych lat, sprawiają, że paniom miękną kolana, a serca zaczynają bić szybciej w rytm coverów Umbrella czy Hot’n’Cold. Pochodzący z Niemiec boysband jest całkowitym zaprzeczeniem stereotypowego obrazu naszych zachodnich sąsiadów. (AK)
Mała wielka psychodela Marilyn Manson jest postacią, której nikomu nie trzeba przedstawiać. Swoim zachowaniem potrafi obrzydzić nawet najsmaczniejszy obiad głodnemu studentowi. Na jednym z koncertów urządził sobie ze sceny publiczny toi toi, po czym ogłosił, że temu, kto zrobi coś obrzydliwszego, odda gitarę. Niestety znalazł się śmiałek, który skonsumował to, co Manson wydalił. Wielokrotnie powtarzane są też plotki, że wokalista miał stosunek ze zwierzętami, z jednym nawet nakręcił klip. Manson obciął sobie również duży palec u nogi, żeby móc wstrzykiwać sobie heroinę bez-
40 OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013
pośrednio do żył. Najpopularniejszym wybrykiem artysty jest obgryzanie na scenie głów kurczakom i rzucanie nimi w publiczność. Historie związane z jego osobą nie mają końca, można napisać o tym całą książkę. Wnikliwych zapraszam do autobiografii o chwytliwym tytule: Trudna droga z piekła. (AK)
Trzy kolory muzyki Czarno-białe paski upodobał sobie już Żukosoczek. Nie gardziła nimi Madonna, a obecnie zachwyca się nimi cały świat. The White Stripes dorzucili do tych dwóch kolorów jeszcze jeden – czerwony. Kiedy w 1999 roku zyskali popularność w USA, zaczęli wykorzystywać to osobliwe trio na okładkach płyt, w swojej garderobie i w teledyskach. Wiąże się to ze znaczeniem cyfry trzy, którą wokalista Jack White uważał za świętą i magiczną. Nie takie święte są natomiast relacje śpiewającego duetu, który czasem przedstawiał się jako małżeństwo, a czasem, (żeby nie było nudno) jako rodzeństwo. Na każdym z ich albumów znajduje się utwór rozpoczynający się od słowa little: Little People, Little Bird, Little Room... oraz psychodeliczne teksty. Na jednej okładce pojawił się nawet polski akcent w postaci Kolumny Zygmunta (Icky Thump). W 2011 roku zespół zawiewww.ofensywa.umcs.lublin.pl
KULTURALNIE / muzyka sił działalność. Na otarcie łez polecam teledysk do piosenki Blue Orchid. (AK)
Bułka dla muzyka Podczas pierwszego (i jak wielu przypuszczało ostatniego) koncertu System Of A Down w Polsce, który odbył się w 1998 roku, publika w nieco dziwny sposób zareagowała na muzykę zespołu. Podczas koncertu w Spodku, SOAD (na koncie mieli wówczas świeżo wydany debiutancki album) supportował nie byle kogo, bo gwiazdę „dużego kalibru” – Slayera. Polska metalowa publiczność okazała się zbyt niedojrzała, by zrozumieć piękno awangardowego brzmienia. Ba! W relacjach z tego wydarzenia czytamy: „Wokalista prezentował ciekawy styl – coś pomiędzy rapowaniem, a jakimś takim orientalnym zawodzeniem, od czasu do czasu wspomagał się ma-
Muzycy zażyczyli sobie pojemnik z kulkami M&M’s z zastrzeżeniem, aby organizator koncertu usunął wszystkie w brązowych skorupkach. łym megafonem oraz wykonywał bardzo zabawną choreografię górnymi kończynami” [www.rockmetal. pl]. „Stylówa” zespołu także nie przypadła do gustu polskiej publiczności: ich stroje były zrobione z tworzywa imitującego folię spożywczą, a na twarzach mieli srebrny makijaż. Nie dziwi zatem fakt pogod- zura à la H. P. Baxxter ze Scootera i tatuaże wyglądanego przyjęcia chlebem (dosłownie – Serj Tankian jące tak, jakby stworzył je trzylatek) i Yo-Landi Vi$$er dostał w twarz bochenkiem) i bluzgiem. (MR) (współczesna Mała Mi w złotych legginsach i z krótką grzywką). Pochodzą z RPA (!). Ich teledyski, jak i wizerunek zakrawają o prowokacyjne dziwności – koRidery rzecz święta chają je. Szczury, krewetki znalezione w intymnych Zachcianki gwiazd bywają czasami tak dziwaczne, że miejscach (odsyłam do Fatty Boom Boom), futro z biaorganizatorzy dosłownie wychodzą z siebie, żeby im łych myszy, pentagramy, martwe zwierzęta, ludzkie sprostać. Ale w końcu czego się nie robi dla sławne- dziwolągi, olbrzymie, mroczne oczy, bezpruderyjne go artysty... Do najsłynniejszych riderów koncerto- sceny. Do tego dużo farby i innych rekwizytów. Nie wych należy ten grupy Van Halen. Muzycy zażyczyli uznają zasady złotego środka: ich klipy albo ociekasobie pojemnik z kulkami M&M’s z zastrzeżeniem, ją cukierkowym różem albo lepią się od mrocznych aby organizator koncertu usunął wszystkie w brą- obrzydliwości. (MR) zowych skorupkach. Lemmy z Motörhead domagał się Kinder Niespodzianek – nie dla czekolady, ale Pluszowy punk dla zabawek i figurek, które się w nich znajdują. Ozzy Osbourne wymaga obecności laryngologa na miej- Co zrobić, by skutecznie ukryć fakt kiepskich umiescu każdego koncertu, a Eric Clapton zabiera w trasę jętności wokalnych i braku przygotowania mupiłkarzyki stołowe. Natomiast Madonna życzy sobie zycznego? Zacząć grać punk rocka, robiąc przy tym między innymi, by do hoteli, w których nocuje, wsta- sceniczne show. Z takiego założenia wyszedł niewiane były jej prywatne meble. (MR) miecki zespół Bonaparte. Podczas koncertów grupa zamienia się w agresywną bandę dziwaków z umalowanymi twarzami, przebranych w stroje z odzysku. I fink u freeky Towarzyszą im także dwie tancerki, które skutecznie Tandeta czy awangarda? Trudno odpowiedzieć. Bez odwracają uwagę od marnych tekstów. Występują wątpienia wobec Die Antwoord nie można przejść one w kreacjach rodem z musicalu: pełno jest piór, obojętnie. Są dziwni i pokręceni. Trzon zespołu sta- brokatu, a nawet farby i sztucznej krwi, którą podczas nowią Ninja (cechy charakterystyczne: złote zęby, fry- koncertu obryzgują się półnagie kobiety. (MR) www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
Powyżej: Bonaparte fot. Melissa Hostetler
Na stronie obok: Die Antwoord fot. Sebastian Kim
OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013 41
KULTURALNIE / teatr
„Gardzienice” – awangarda teatralna spod lubelskiej wsi Gardzienice to nazwa wsi położonej nieopodal Lublina, na drodze z Polski na Ukrainę. Teren podzielony jest licznymi wzniesieniami. Przez wioskę przepływa niewielka rzeka – Giełczew. Na pierwszy rzut oka nie wydaje się, by to miejsce było krajobrazowo wyjątkowe. dopełnieniu. Wielokulturowość miejsca stanowiła zatem podatny grunt – grunt, na którym usytuowano teatr o dość niezwykłej, specyficznej i, jakby nie patrzeć, awangardowej formule.
Zgromadzenia i Wyprawy Iza Zin
N
ie jest to jednak, niewątpliwie, zwyczajna wioska, jakich w Polsce wiele, w tym rejonie bowiem przenikały się od wieków kultury: polska, białoruska, ukraińska i żydowska. Pierwsze wzmianki o miejscowości sięgają początków XV wieku. Majętność gardzienicka była zawsze własnością szlachecką. Z inicjatywy posiadaczy ziemskich powstał tu na początku XVII wieku kompleks dworski, którego pozostałości możemy obserwować po dziś dzień. Co odróżnia Gardzienice od innych, na pierwszy rzut oka, bardzo podobnych wiosek? Przede wszystkim znajduje się tutaj „naturalne miejsce teatralne” – szeroka łąka przecięta Giełczewką, położona poniżej niewielkiego wzniesienia, na którym znajduje się owa dawna dworska rezydencja. Takie miejsca mają specjalną rangę, wyjątkowość i duszę. Dlatego też w 1977 roku Włodzimierz Staniewski wybrał tę wieś na siedzibę swojego teatru. Wybór nie był z pewnością przypadkowy. Na ziemiach wschodniej Lubelszczyzny, na przestrzeni wieków przenikało się wzajemnie i współistniało wiele tradycji i kultur: polska, ukraińska, żydowska i białoruska. Obok siebie żyli katolicy, prawosławni, unici, starozakonni. Żyli obok siebie, a nie przeciw sobie. Doświadczenia wielu pokoleń i wieków przecinały się tu stale w swej odmienności i wzajemnym
42 OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013
Odrzucając „racjonalistyczną” sztukę teatru, uprawianą w wielkich ośrodkach miejskich, realizują program nazywany przez Włodzimierza Staniewskiego – „ Pr z y m i e r z e m z ż y c i e m ”. D o r o b e k „Gardzienic” można ujmować w różnych perspektywach. Zależy to od tego, czy za ich osiągnięcia uznaje się spektakle, czy też nowatorskie przygotowania do realizacji sztuki i zasady treningu. Oryginalne praktyki teatralne, jakimi są Zgromadzenia i Wyprawy, obejmują jednak całość tego, co włącza się do tradycji teatru. Wyprawy gardzieniczan posiadały określoną strukturę, która ustaliła się w toku pierwszych wędrówek teatru Staniewskiego. Ramowy scenariusz mógł być jednak przekształcany w zależności od miejsca, czasu i ludzi, krótko mówiąc, od naturalnego biegu życia. Organizowano je co miesiąc we wsiach oddalonych od ważnych szlaków komunikacyjnych, położonych przede wszystkim na terenach wschodniej Polski. Staniewski podkreślał, że obszarem jego poszukiwań jest słowiańszczyzna. Odbywały się również wędrówki po innych terenach, na przykłąd w województwie jeleniogórskim czy za granicą (Apeniny, Lotaryngia, południowa Toskania). Zawsze wędrowano pieszo. Bagaże transportowano na ręcznie ciągniętym wózku. Zgromadzenia stanowiły nieodłączny element wypraw. Pieśni, przedzielane pokazami etiud zespołu (muzyka wykonywana była przez jego członków i przez zaproszonych), barwnymi opowieściami,
a często również wspólnymi tańcami, wywoływały w przybyłych na spotkania ludziach nieujawniane na co dzień reakcje, wydobywały ukryte wzruszenia, odsłaniały głębokie przeżycia, ujawniały szczerą wrażliwość oraz odkrywały pokłady skrywanych emocji. Zdarzały się też rekcje wrogie, połączone z niezrozumieniem. Najdoskonalszym orężem były jednak zawsze muzyka i pieśni. Melodia zawsze przyciągała ludzi, przez co stawała się tarczą ochronną, pozwalającą uciec przed wrogością. W Zgromadzeniach uczestniczyła często cała wieś – dzieci, młodzież, starsi. Prezentowano podczas nich Spektakl Wieczorny, później wraz z Gusłami. Można zatem powiedzieć, że Wyprawy stanowiły rodzaj swoistej wymiany. „Gardzienice” dawały spektakl mieszkańcom wsi. W zamian otrzymywały dostęp do wiejskiej kultury, do pieśni i obrzędów. Zapoznawały się poprzez to z wiejskim etosem. Dla Staniewskiego zgromadzenie stanowiło naturalny, niedościgniony wzór teatralnej aktywności człowieka, a jego stworzenie jako formuły teatralnej jest dla niego jednym z ważniejszych osiągnięć ”Gardzienic”.
Program Od momentu powstania „Gardzienice” zrealizowały dziewięć spektakli. Każdy z kolejnych dawał odpowiedzi na pytania postawione przez poprzednie. Etapy w twórczości teatru możemy umownie podzielić na trzy główne fazy – stadia, w zależności od tego, który okres w historii bądź tematyka były obszarem zainteresowania i inspiracji twórców. Pierwotny był niewątpliwie Program wiejski. Spektaklami, które stanowią owoce tego okresu, są Spektakl Wieczorny oraz Gusła. Spektakl Wieczorny odnosi się do Gargantui i Pantagruela, wielkiego dzieła Françoisa Rabelaise’go. Wystawiano go www.ofensywa.umcs.lublin.pl
KULTURALNIE / teatr
Wyprawy stanowiły rodzaj swoistej wymiany. „Gardzienice” dawały spektakl mieszkańcom wsi. W zamian otrzymywały dostęp do wiejskiej kultury, do pieśni i obrzędów. Zapoznawały się poprzez to z wiejskim etosem. w plenerze. Posiadał jednak stałą scenografię, która stanowiła element organizujący przestrzeń. Ludzie siedzieli bądź stali w półkolu z płonącymi pochodniami, które wyznaczały teren gry oraz granicę pomiędzy sceną a widownią. Podczas spektaklu granica bywała bardzo często naruszana. Linia ta była bowiem płynna, podobnie jak realna granica życia i teatru. Staniewski wtapiał teatr w życie w sposób celowy i przemyślany. Wszystko zależało od zachowania ludzi, dynamiki ich zachowań, gotowości do reakcji. Teatr miał dotykać przestrzeni życia, wchodzić w nią i po chwili powracać do własnej akcji. Spektakl Wieczorny stanowił przykład tak zwanego „przedstawienia w procesie”. Jego koncepcję utrwaliły Gusła – interpretacja fragmentu Dziadów Adama Mickiewicza, która, ze względu na epizodyczną budowę, umożliwiała www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
jego przekonstruowanie. Żywot protopopa Awwakuma, odwołując się do kultury prawosławnej, mieścił się również w obrzędowości ludowej. W kolejnej sztuce Gardzienic Carmina Burana widoczne są wpływy dorobku epoki średniowiecza. Kanwę spektaklu stanowią Dzieje Tristana i Izoldy. Ponadto obecne są satyryczne, miłosne i pijackie poezje z początku XIII wieku. Przedstawienie, jak zawsze w przypadku „Gardzienic”, oddziaływało symbolicznymi obrazami i niezwykłym śpiewem. Centralnym punktem przestrzeni było potężne Koło Fortuny, będące symbolem losu i ludzkich aspiracji. Od Metamorfoz w 1997 roku rozpoczęła się eksploracja przez gardzieniczan tradycji antycznej. W przedstawieniu wykorzystano powieść Apulejusza z Madaury o tym samym tytule, pieśni dionizyjskie oraz inwokacje do Muz. Czerpano ze
Gardzienice – budynek dawnego spichlerza przed przebudową fot. Wikimedia Commons starożytnej rzeźby i ceramiki. Starano się odtworzyć w sposób możliwie wierny muzykę tamtego okresu. W tym celu podjęto nawet próby zbudowania na podstawie dowodów ikonograficznych instrumentów muzycznych – takich, jakie były używane w czasach starożytnych. Kolejne spektakle (Elektra, Ifigenia w A…, Ifigenia w T…) utrzymują się w tym samym kręgu tematycznym. Awangardowe przedsięwzięcie wpisało się na stałe w słownik polskiej kultury. Włodzimierz Staniewski oraz założony przez niego Ośrodek Praktyk Teatralnych znalazł się na stronach encyklopedii polskich i zagranicznych. Za inspiratorską i twórczą wieloletnią pracę otrzymał liczne nagrody i wyróżnienia: Nagrodę im. Konrada Swiniarskiego, odznakę Zasłużonego Działacza Kultury, Krzyż Kawalerski Odrodzenia Polski i inne. Z ośrodkiem współpracują najwybitniejsi przedstawiciele teatrów w kraju i na świecie, twórcy literatury i sztuki, animatorzy kultury, zespoły folklorystyczne z różnych zakątków kuli ziemskiej. OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013 43
KULTURALNIE / teatr
„Wieczorem” – jazzowe interpretacje poezji Czechowicza
A Iza Zin
wangarda – droga na przekór, sprzeciw wobec tradycjonalizmu, poszukiwanie w sztuce czegoś nowego, dotychczas nieodkrytego. Artystę awangardowego należy zdefiniować jako indywidualistę odrzucającego wszelkie formy archaizmu, który nader wszystko ceni oryginalność i nowatorskie podejście do dziedziny, którą reprezentuje. Rok 2013 to rok niewątpliwie ważny dla lublinian lubujących się w poezji awangardowej. Obchodzimy bowiem 110. rocznicę urodzin Józefa Czechowicza – artysty nietuzinkowego. Jego burzliwe życie, jak i tragiczna śmierć, zbiegły się z historią miasta, w którym przyszło mu żyć i tworzyć. Józef Czechowicz urodził się 15 marca 1903 roku w suterenie przy ulicy Kapucyńskiej w Lublinie. Pomimo to, że pochodził z ubogiej rodziny, odebrał staranne wykształcenie. Ukończył seminarium nauczycielskie, po czym przez wiele lat pracował w zawodzie, uzupełniając zdobytą wiedzę w Instytucie Pedagogiki Specjalnej w Warszawie. Po studiach rozpoczął pracę jako nauczyciel we wsi Słobódka
z gatunku koncert-teatr, stanowiące muzyczną interpretację poezji Józefa Czechowicza. Kompozycje Włodka Pawlika zaprezentowali: Dorota Miśkiewicz, Kuba Badach, Jola Sip, Jan Kondrak, Piotr Selim, Anna Michałowska, Natalia Wilk: artyści doświadczeni i uznani oraz dopiero odkrywane talenty. Konsultacji reżyserskiej udzielił dyrektor Teatru Provisorium – Janusz Opryński. Przedsięwzięcie stanowi niejako splot trzech dziedzin wyrazu: słowa, muzyki i teatru. Sfery wzajemnie się przeplatają. Jedna stanowi uzupełnienie drugiej. Każda z nich jest tak samo ważna. „Poprzez poezję Czechowicza odkrywam Lublin i wspaniałych ludzi” – mówi Włodek Pawlik. Swą przygodę z poezją Czechowicza określa jako niesamowity i unikalny dialog z kimś, kogo poznał w dużym stopniu przez jego dzieło. Jazzman zwraca uwagę na fakt, iż poeta w swojej twórczości prezentuje postawę mocno związaną z miejscem urodzenia, wychowania i przeznaczenia. Tym miejscem jest Lublin – miasto, od którego Czechowicz był uzależniony.
fot. dziennikteatralny.pl
Przedsięwzięcie stanowi niejako splot trzech dziedzin wyrazu: słowa, muzyki i teatru. Sfery wzajemnie się przeplatają. Jedna stanowi uzupełnienie drugiej. Każda z nich jest tak samo ważna.
na Wileńszczyźnie. Był nauczycielem do 1932 roku, pracując w szkołach we Włodzimierzu Wołyńskim i w Lublinie. W 1923 roku, wraz z poetami awangardowej grupy poetyckiej „Lucyfer”, był współtwórcą czasopisma literackiego „Reflektor”, w którym debiutował Opowieścią o papierowej koronie. Poeta zginął pod gruzami kamienicy podczas bombardowania Lublina, zaledwie kilkaset metrów od rodzinnego domu. Poezja i osoba Józefa Czechowicza, jeszcze za jego życia, zostały otoczone legendą i tak są odbierane do dzisiaj. Hołd artyście oddał lubelski Teatr Stary poprzez realizację pierwszego, samodzielnie wyprodukowanego projektu, nad którym pracowano od lipca 2012 roku. „Wieczorem” to przedsięwzięcie artystyczne
44 OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013
Istotną rolę w odbiorze spektaklu tworzyły fotografie stanowiące tło dla występu artystów. Wykorzystane zdjęcia pochodzą z Archiwum Fotografii Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN” oraz ze zbiorów Muzeum Lubelskiego w Lublinie. Akcentuje to silny związek Czechowicza z jego małą ojczyzną – Lublinem. Odbiorcom sztuki ułatwia natomiast niewątpliwie interpretację i zrozumienie śpiewanych przez artystów tekstów poetyckich. „Wieczorem” to próba zmierzenia się muzyki i teatru ze słowem – słowem awangardowym, trudnym, nasyconym symbolami. Muzycy obawiali się, czy podołają aktorsko. Widowisko ma niewątpliwie dużą wartość artystyczną. Znakomite kompozycje sprawiają, że widz teatru ma szansę odbierać abstrakcyjną poezję na wiele sposobów. Szeroki wachlarz obecnych na scenie emocji, wynikający z różnorodności tematycznej wykorzystanych tekstów, pozwala przeżyć odbiorcy złość, szaleństwo, nostalgię, a także odrobinę radości. www.ofensywa.umcs.lublin.pl
KULTURALNIE / teatr
„Na końcu łańcucha” By zwrócić na siebie uwagę zazwyczaj musimy szokować. Sprawić, by ludzie byli nami zainteresowani. Tak samo jest z teatrem. Reżyser, by zainteresować wymagającą publiczność, sięga po nowe niekonwencjonalne środki wyrazu. Jednym z przykładów takiej sztuki jest spektakl „Na końcu łańcucha” autorstwa Mateusza Pakuły, napisany specjalnie dla Teatru Osterwy. Spektakl, który jest koncertem.
Magdalena Walczuk
M
ateusz Pakuła to polski dramaturg i dramatopisarz. Ukończył reżyserię teatralną na Wydziale Reżyserii Dramatu Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Ludwika Sokolskiego w Krakowie. Był finalistą konkursu Gdańska Nagroda Dramaturgiczna. W 2010 roku został nominowany do nagrody Gwarancje Kultury w konkursie organizowanym przez stację TVP Kultura. Debiutancki zbiór dramatów jego autorstwa pt. Biały Dmuchawiec jest zbiorem pięciu sztuk teatralnych, w których skład wchodzą: Miki mister DJ, Książę Niezłom, Biały Dmuchawiec, Donkiszot, oraz Marcin wieczny Artur. Pakuła współpracował z takimi reżyserami, jak Paweł Świątek, Radosław Kasiukiewicz czy Jan Peszek. Reżyserem spektaklu jest Eva Rysova, która ukończyła reżyserię w Brnie. Przyjechała do Krakowa w ramach projektu Erasmus. W Polsce pracuje gościnnie, a z Teatrem Osterwy współpracuje po raz pierwszy. Reżyser i dramaturg tworzą bardzo zgrany duet. Pakuła bierze udział w próbach, ogląda je jako widz i daje trafne, konstruktywne wskazówki. O Pakule śmiało możemy powiedzieć CZŁOWIEK AWANGARDOWY, ponieważ pisze on w specyficzny sposób, nie liczy się z rzeczywistością, dąży do zaspokojenia własnej wyobraźni. Używa przekleństw, szokuje. Ale to wszystko sprawia, www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
że jego dzieła na długo zostają w pamięci. W historii opisanej przez Pakułę jest wiele okrucieństwa, groteski, a nawet szokującej nagości. Inspiracją tworzenia kostiumów przez Justynę Eliminowską jest moda punk, w której królują odcienie czerni. Ważną rolę w spektaklu odgrywa muzyka, grana na żywo przez zespół Bojro, który wprowadza widza w mroczny klimat hard rocka. Zespół daje sztuce nie tylko doskonałą oprawę, ale też pewną dynamiczność, wykonując w odpowiednich momentach aranżacje znanych piosenek. Od Puszka okruszka Natalii Kukulskiej, po utwór zespołu heavy metalowego Living Colour Song Without Sin. Do napisania spektaklu Mateusza Pakułę zainspirowało dzieło Williama Szekspira Tytus Andronikus, które opowiada o brutalnym gwałcie na Lawinii, córce tytułowego Andronikusa. W jego rolę wcielił się Jerzy Rogalski, aktor związany z Teatrem Osterwy od 1976 roku. Dramaturg nazywa Andronikusa
„człowieniem”, człowiekiem cierpiącym, o którym nikt nie pamięta, inaczej: „Ktoś do dupy niepodobny”. Innymi ważnymi postaciami spektaklu są: Tamora, jej synowie: Chiron i Demetriusz, oraz Joker. Marta Ledwoń, tak jak większość aktorów,
wcieliła się w podwójną rolę – gra bezwzględną Tamorę i bezbronną Lawinię. W Teatrze Osterwy gościnnie gra Daniel Dobosz, który występuje jako Joker, paradując w ekstrawaganckim garniturze po scenie, niczym model po wybiegu. Pakuła przez tę postać pokazuje, że światem rządzą nie królowie, a błazny. Role synów Anrdonikusa, a zarazem psów-gwałcicieli odegrali: Wojciech Rusin oraz Paweł Kos. Ważną rolę odegrało Stowarzyszenie Wampirów Emerytów, których kreacja zaczęła się długo przed rozpoczęciem spektaklu. Ekscentryczne Wampiry witały publiczność oraz dotrzymywały towarzystwa w czasie przerwy przed drugą częścią spektaklu. Kreacje Wampirów były mocno przerysowane. Relacje między wszystkimi postaciami nie są partnerskie, ale wręcz okrutne i bezwzględne. Pakuła mówi o swoim spektaklu „zbiór coverów coverów coverów”. Uważa, że we współczesnym świecie należy mieć swój wyraźny głos i za jego pośrednictwem przebijać się przez popkulturowy świat. Dramaturgowi udaje się to właśnie przez posługiwanie się głosami innych osób. Daje swoim bohaterom szansę wykrzyczenia swojego cierpienia, rozpaczy w monologach. Odzwierciedla brutalną prawdę o współczesnym świecie, okrucieństwo relacji międzyludzkich. Akty przemocy, które przedstawia, nie dzieją się bezpośrednio na scenie, co skłania widza do wytężenia wyobraźni i refleksji. Mateusz Pakuła zapytany o czym jest spektakl, odpowiada: „O tym, że przemoc, ból i cierpienie stały się nam obojętne, głównie za sprawą ich nieprzerwanej i zmasowanej obecności w mediach, o tym, że teatr jest właściwie jedynym miejscem, gdzie mamy szansę cierpienie drugiego człowieka poddać refleksji, uruchomić empatię i w ten sposób dotrzeć do podstawowych pokładów naszego człowieczeństwa”. OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013 45
KULTURALNIE / teatr
Deszczowo na Nowogrodzkiej Porywająca muzyka, wzruszająca gra aktorska, niezawodna reżyseria, perfekcyjna choreografia, a nawet taniec w strugach deszczu... Czy to Broadway, West End? Nie. To niepozorna kamienica przy ulicy Nowogrodzkiej w Warszawie, zaledwie 170 km od Lublina.
T
eatr Muzyczny Roma łączy miłośników teatrów muzycznych od czternastu lat i prezentuje im polskie wersje inscenizacji uznanych na całym świecie za klasykę musicali. Na afiszu były spektakle takie jak Miss Sajgon, Grease, czy Koty. Jednak jego pozycja na teatralnej mapie Polski i niesłabnąca popularność została ugruntowana w 2005 roku po premierze popularnego w Europie musicalu Taniec wampirów, którego scenariusz powstał na podstawie filmu Romana Polańskiego Nieustraszeni pogromcy wampirów. Następnie teatr, kierowany przez Wojciecha Kępczyńskiego, wystawił równie uznane na całym świecie tytuły – Upiór w Operze, Les Misérables oraz spektakle przeznaczone dla najmłodszej widowni – owoc współpracy z Walt Disney Company Aladyn Jr. i własną produkcję Akademię Pana Kleksa. Obecnie Roma proponuje widzom podróż do Hollywood, do lat 20. XX wieku, gdzie w strugach deszczu mogą zobaczyć roztańczoną i rozśpiewaną historię o rewolucji w kinie, z komediowym i miłosnym wątkiem w tle.
drugoplanowy” za rolę Cosmo Browna – przyp. red.) oraz dwie nominacje do Oskarów (nominacja w kategorii „najlepsza muzyka” dla Lennie Hayton oraz „najlepsza aktorka drugoplanowa” dla Jean Hagen za rolę Liny Lamont – przyp. red.). Na światowych deskach teatralnych pierwsze wersje spektaklu pojawiły się jeszcze latach 80., jednak dopiero brytyjska wersja z 2011 roku prawdziwie oczarowała widzów i stała się niezaprzeczalną sensacją sezonu. Widzowie na całym świecie pokochali Deszczową piosenkę. Jak została przyjęta w polskiej wersji? Luiza Nowak Hollywood, lata 20. ubiegłego wieku. Don Lockwood (Dariusz Kordek) i Lina Lamont (Barbara Kurdej-Szatan) są gwiazdami kina niemego i zarazem popularnymi bohaterami tabloidów. Jednak ich kariera staje pod znakiem zapytania, gdy wytwórnia podejmuje decyzję o wyprodukowaniu pionierskiego i nowoczesnego filmu dźwiękowego. Okazuje się, że głos Liny nie pasuje do pięknej aktorki i może przekreślić jej dotychczasową karierę. Z kolei Don w przeciwieństwie do niej radzi sobie doskonale. Na dodatek poznaje uroczą i utalentowaną de„Ja śpiewam kiedy deszcz...” biutantkę Kathy Selden (Ewa Lachowicz), w której Deszczowa piosenka to jeden z najsławniejszych fil- się zakochuje i odrzuca zaborcze uczucie ekranomowych musicali wszech czasów. Swoją premierę wej partnerki. Towarzyszy mu przyjaciel, obdarzony miał w 1952 roku. Ciekawostką jest fakt, iż więk- talentem i poczuciem humoru, ale stojący w jego szość piosenek wykorzystanych w filmie była popu- cieniu Cosmo Brown (Jan Bzdawka). Losy tej czwórki
Musical jest wyjątkowo roztańczony i ekspresywny – aktorzy stepują w rytm porywającej i żywiołowej muzyki. Swing powoduje, że nie tylko widzom udziela się radosna atmosfera panująca na scenie, ale nawet chcą tańczyć razem z nimi i czują się jak w latach 20. ubiegłego wieku. larna jeszcze przed powstaniem scenariusza (jedynie Moses Supposes powstała na potrzeby filmu – przyp. red.). Film otrzymał Złoty Glob (Donald O’Connor został nagrodzony nagrodą w kategorii „najlepszy aktor
46 OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013
bohaterów łączą się, gdy filmowi, w którym grają Lina i Don, grozi kompromitacja. Aby ratować produkcję Don, Kathy i Cosmo postanawiają przekształcić film Waleczny kawaler w musical. Ponadto Kathy www.ofensywa.umcs.lublin.pl
fot. rmf24.pl
KULTURALNIE / teatr
„Teatralny deszcz” jest nie lada gratką dla widzów. Pierwsze cztery rzędy są oznaczone jako tzw. strefa deszczu. Chętni mogą otrzymać specjalne peleryny, aby schować się przed wodą ze sceny zostaje dublerką Liny Lamont. Film odnosi sukces, jednak talent Kathy nie został doceniony – wszyscy są przekonani, że głos Kathy to prawdziwy głos Liny. Na dodatek okazuje się, że występ Kathy nie był jednorazowy i jest ona zobowiązana do bycia dublerką artystki przez kolejne lata. Gdy sytuacja staje się fatalna, pojawia się nadzieja na zdemaskowanie aktorki. Publiczność prosi ją, aby zaśpiewała na żywo. Ratując ekipę filmową przed kompromitacją, Kathy śpiewa za kulisami, a Lina tylko udaje. Cosmo i Don podnoszą kurtynę, aby pokazać światu prawdziwą gwiazdę filmu. Lamont zostaje skompromitowana i wyśmiana przez publiczność, która pokochała Kathy. Historia kończy się hollywoodzkim happy endem – film odnosi sukces, a Don i Kathy wyznają sobie miłość. Na sukces Deszczowej piosenki składa się wiele czynników. Jest to przede wszystkim zabawna i dynamiczna historia, w której króluje humor sytuacyjny. Ponadto musical jest wyjątkowo roztańczony i ekspresywny – aktorzy stepują w rytm porywającej i żywiołowej muzyki. Swing powoduje, że nie tylko widzom udziela się radosna atmosfera panująca na scenie, ale nawet chcą tańczyć razem z nimi i czują się jak w latach 20. ubiegłego wieku. Poza tym to musical bogaty w zapadające w pamięć, różnorodne i porywające przeboje – zabawne Mojżesz, czy możesz www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
i Ty ich baw, roztańczone Broadway Melody i Dzień Dobry, czy wykonana w strugach deszczu tytułowa Deszczowa piosenka. Spektakl ten nie istniałby, gdyby nie efekty specjalne. W ostatniej scenie pierwszego aktu Don Lockwood stepuje i śpiewa, a na scenie pada „prawdziwy deszcz”. Co ciekawe, 10 tys. litrów prawdziwej i ciepłej wody znajduje się pod sceną w TM Roma. Dlatego też podczas spektaklu widzowie mają niepowtarzalną okazję, aby zobaczyć orkiestrę, która zazwyczaj ukryta jest w orkiestronie. „Teatralny deszcz” jest nie lada gratką dla widzów. Pierwsze cztery rzędy są oznaczone jako tzw. strefa deszczu. Chętni mogą otrzymać specjalne peleryny, aby schować się przed wodą ze sceny. Kolejnym niecodziennym zabiegiem zastosowanym w Deszczowej piosence jest nagranie filmów na potrzeby przedstawienia: Królewski psotnik i Waleczny kawaler, które widzowie oglądają w trakcie spektaklu na ekranie razem z bohaterami. Deszczowa piosenka była grana na deskach TM Roma już ponad sto razy. Zyskała przychylne opinie zarówno krytyków, jak i widzów. Przyciąga kolejnych miłośników musicali z najodleglejszych zakątków Polski, a ich liczba wciąż rośnie. Warszawska Roma to nie tylko perfekcyjne układy taneczne, piękne piosenki i plastyczna scenografia, to również dobra zabawa i kolejny krok w przygodzie z teatrem. OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013 47
KULTURALNIE / literatura
Pesymistyczna awangarda „Awangarda” kojarzy nam się dzisiaj pozytywnie. Ale lubelska literatura tego okresu nosi znamię bardzo trudnych tematów i przeżyć, można powiedzieć: żałobę I połowy XX wieku. „(…) pod księżycem twardym, na tej ziemi czarnej, źle och jak źle…” Józef Czechowicz, Liryka
A Joanna Marszalec
wangarda Lubelska działała w latach 30. XX wieku. Za jej twórcę uznaje się Józefa Czechowicza. Nurt lubelski reprezentowali również Bronisław Ludwik Michalski i Józef Łobodowski, a stały kontakt utrzymywała z nimi Franciszka Arnsztajnowa. Autorzy nawiązywali do Awangardy Krakowskiej i działającej w Lublinie w latach 20. grupy „Reflektor”. Pisarze skupiali się na katastroficznej wizji świata oraz opisywaniu mrocznej strony życia. Tematyka awangardzistów była wywołana sytuacją polityczną – wielki kryzys gospodarczy, nasilające się tendencje nacjonalistyczne.
„Lublin nad łąką przysiadł [...]” Józef Czechowicz postulował pisanie o wartościach moralnych, powrocie do tradycji oraz poezji nacechowanej wrażeniami psychicznymi. Wydał on wraz z Arnsztajnową w 1934 roku tom poetycki na temat Lublina – Stare kamienie. Poeta opisał główne założenia nurtu w artykule Deklaracja praw artysty z 1935 roku. Autor izolował się od prozaizmu Skamandra, a także idei postępu Awangardy Krakowskiej. W poezji Czechowicza świat przedstawiony tworzy najczęściej prowincja – wieś, małe miasteczko, nie zaś wielkie miasta, które u krakowian były symbolem nowoczesnej cywilizacji.
cie lubelskim odczuwa się duży wpływ niemieckiego ekspresjonizmu, a także defetyzm. Autorzy nadali snom, skojarzeniom i stanom podświadomości duże znaczenie. Awangardziści lubelscy publikowali swoje utwory w dziale literackim gazety „Ziemia lubelska”. Ich poczynania w kierunku stworzenia własnego dziennika zaowocowały wydaniem tylko jednego numeru pod tytułem „Barykady”.
Najważniejsze dla awangardzistów lubelskich było odkrywanie metafizycznego systemu istnienia, stąd też dużą rolę autorzy przypisywali wyobraźni, fantazji i symbolom, tym samym negując realizm i mimetyzm fot. Ada Koperwas
Pesymizm, mitologizacja i trwoga Z kolei Łobodowski w swojej twórczości skupiał się na micie Ukrainy, jej katastrofalnej i krwawej historii, w szczególności bratobójczych walkach. Zarówno u niego, jak i u Czechowicza, przeważają uczucia patosu i lęku. Pojawiają się również elementy filozofii, historii oraz mitologii. Najważniejsze dla awangarKres dzistów lubelskich było odkrywanie metafizycznego systemu istnienia, stąd też dużą rolę autorzy przypi- Działalność Awangardy Lubelskiej zakończyła się sywali wyobraźni, fantazji i symbolom, tym samym wraz z wyjazdem Józefa Czechowicza do Warszawy. negując realizm i mimetyzm. Badacze literatury określają członków nurtu lubelskiego jako grupę przyjaciół, a nie poetycką. Dzisiaj jesteśmy zgodni co do jednego, artyści pozostawili Ekspresja i zwątpienie po sobie ślad w historii literatury, ale przede wszystProgram Awangardy Lubelskiej opierał się zatem na kim przyczynili się do rozwoju kolejnych prądów wzorcach romantycznych i surrealistycznych. W nur- w sztuce.
48 OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013
www.ofensywa.umcs.lublin.pl
KULTURALNIE / literatura
Top awangardowy Termin „awangarda” został zapożyczony przez literaturę z praktyki wojskowej; nazywano tak pododdział maszerujący na czele, mający na celu ubezpieczanie głównej kolumny żołnierzy przed nieprzyjacielem. Oznacza to, że dzieło awangardowe od początku nie było traktowane jako pełnowartościowy, ważny tekst, tylko jako „wychodzące przed szereg” klasycznych form: dzieło dziwne, niezrozumiałe czy szalone.
T
wórczość dwudziestolecia międzywojennego dotyczyła przede wszystkim tematyki społecznej i politycznej. Podejmowała problem sztuki i artysty, formy i treści utworów. Przedstawiała groteskową, absurdalną rzeczywistość, za którą kryły się realne problemy współczesnego świata. Twórcy awangardy odrzucali zatem dorobek kultury i poszukiwali nowych, oryginalnych rozwiązań ideowo-artystycznych. Odrzucali realizm, dążąc do oryginalności, eksperymentowania i chęci zaszokowania odbiorcy swoim nowatorskim kunsztem literackim. Postanowiliśmy przytoczyć kilka przykładów awangardy w literaturze i przedstawić własną opinię na temat „offowych” dzieł literackich.
„Proces” Franz Kafka Oryginalna twórczość Kafki wyrosła na gruncie ekspresjonizmu. Zrywa z tradycyjnym realizmem, kreując własną, niepokojącą wizję świata. Przedstawiona w utworze czasoprzestrzeń ulega awangardowej deformacji, stając się tym samym absurdalną projekcją wewnętrznych przeżyć głównego bohatera. Józef K. to everymen, uniwersalny reprezentant człowieka uwikłanego w bezsensowny tragizm własnej egzystencji, żyje w nieuzasadnionym poczuciu uwięzienia i osaczenia, bez znajomości swojej winy i nadziei na lepszą przyszłość. Brak schematyzacji, chaos sprzeczności, groteska i absurd to główne wyznaczniki awangardowej prozy Kafki i kontrowersyjnego przebiegu tytułowego Procesu.
„Neologizmy” Bolesław Leśmian „Bezbrzask głuchego bezśmiechu w wonnym niedościeleniu”, czyli zachwycająca, Leśmianowska zabawa słowem. Autor nowatorskich neologizmów wprowadza czytelnika w konceptualną sferę swobody myśli, burząc językowy ład i twórcze brzmienie. Wprowadza dynamizm i formę, w których gości inna wrażliwość, emocja i czas. Jego twórczość wciąż bawi, zachwyca i urzeka swą wieloznacznością, a wszystko to skryte jest pod wielobarwnym skrzydłem poetyckich metafor i uniesień. www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
Karolina Małyska
„Sklepy cynamonowe” Bruno Schulz Narastająca z biegiem akcji atmosfera absurdu i groteski całkowicie odrealnia przedstawiony świat, stając się awangardowym nośnikiem Czystej Formy. Encyklopedyczna sztuka dla sztuki wiedzie prym nad kunsztem treści, wprowadzając do utworu groteskowe postaci, wtłoczone w obowiązujący schemat, ukazany w krzywym zwierciadle absurdu i sprzeczności. Zabieg ten miał na celu ukazanie w sposób metaforyczny politycznej rzeczywistości lat trzydziestych.
„Ferdydurke” Witold Gombrowicz Ferdydurke jest awangardową powieścią literatury dwudziestolecia międzywojennego. Gom browiczowska awangarda to życie. Życie nowoczesne i pełne absurdów, którym nierozerwalnie towarzyszy forma. Czym zatem jest owa awangarda? Elementem obnażania rzeczywistości, prowokacją, czy nowatorskim ruchem zdzierania fałszywych masek, spod których ciężko się wyzwolić? Walka o tożsamość wciąż trwa, ale nawet awangardowy pojedynek na miny jest bezsilny wobec przytłaczającej potęgi formy i Gombrowiczowskiego upupienia.
„Tango” Sławomir Mrożek Tango przedstawia losy awangardowej rodziny, która w nowoczesny sposób usilnie walczy z wszelkimi przestarzałymi normami i barierami, wyznając zasadę wolności i swobody we wszystkich dziedzinach życia. Ukazany w utworze Mrożka artystyczny nieład, świat wyzwolony od konwencji, poprzedzony buntem najmłodszego przedstawiciela pokolenia Edka jest doskonałym odbiciem i sposobem myślenia ówczesnych ludzi Awangardy. „Koniec i bomba, a kto czytał ten trąba” OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013 49
KULTURALNIE / prace graficzne
Prace graficzne
Agata Bilińska
A
gata Bilińska jest studentką grafiki na UMCS-ie. Jest wielbicielką muzyki rockowej, szeroko pojętej motoryzacji oraz farbowania włosów na rudo. Docenia fantastyczność amerykańskich komiksów: chciałaby zostać Batmanem, ale, niestety, jest za niska Do tego dochodzi lekki bunt wobec świata i zasad nim rządzących oraz zamiłowanie do spożywania napojów „rozweselających” w plenerze. Agata Bilińska to rodzaj cichej wody, czyli nie wzbudzający podejrzeń wulkan. Zadziwiające jest więc, ile czasu i energii oddaje swoim pracom, oraz to, że są one nad podziw stonowane i spokojne.
50 OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013
www.ofensywa.umcs.lublin.pl
www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013 51
52 OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013
KULTURALNIE / proza
Bajkolaż
D Diana Kubów
awno, dawno temu za siedmioma górami, za siedmioma rzekami… Mieszkały sobie trzy siostry. Stare kochające się małżeństwo, ze wszystkich sił marzyło o potomku. Małe dziecko zbierało sobie kwiatki na polance i śpiewało wesołą piosenkę. Dwie siostry, seksy blond dziunie, prowadziły blog modowy. W końcu, po latach prób i zmagań doczekali się dziecka! Była to dziewczynka. Trzecia, prawdziwy kopciuch, od niemowlęcia zajmowała się domem – sprzątała, zmywała, gotowała i prała. Miała włosy czarne jak heban, usta czerwone jak krew a skórę białą jak śnieg. Zawsze nosiła charakterystyczny moherowy, czerwony berecik. Była pośmiewiskiem, bo miała nieproporcjonalnie małe stopy. Zaraz po porodzie jej matka zmarła. Całymi dniami pomagała w cukierni–piekła ciastka z dziurką, paluszki „Lizać” albo babeczki z wróżbą. Była przepracowana. Przez portal „Kocham CapsLock” wdowiec zapoznał nową kobietę. Miała przewlekle chorą babcię. I skrycie kochała się w najprzystojniejszym chłopaku w szkole. Długo pisali na czacie, aż po kilku miesiącach kobieta zamieszkała w dwupiętrowym domu, swojego nowego wybranka. Od kilku lat mieszkała głęboko w lesie, w domu seniora prowadzonego przez ojca Rydza. Grał w drużynie bejsbolowe, miał kręcone blond włosy i ekstra porsche. Sielanka nie trwała jednak długo. Daleko było do apteki i szpitala. Z okazji 18 urodzin urządzał domówkę. Dziewczynka zawadzała w domu, więc trzeba było ją zabić. Czerwony Berecik ruszył jej z pomocą. A kopciuszek nie chciał przegapić takiej okazji. Wynajęto płatną zabójczynię. Wsiadła na czerwony skuter, spakowała do bagażnika lekarstwa ( wyciąg z kurkumy, czarnej rzepy i karczocha) i ruszyła. To miał być jej wieczór, jej wielka szansa. Uzbrojona po zęby w broń najnowszej generacji, ruszyła na polowanie. Najpierw powoli, jak żółw ociężale… i szybciej, i szybciej i szybciej. W Plazie kupiła piękną, cekinową sukienkę , cekinową kopertówkę i cekinowe malutkie pantofelki–wszystko z najnowszej kolekcji. Dopadła zdobyczy, wyciągnęła nóż i … nie dała rady – ona była taka śliczna i niewinna. Trach, ciach, bum, bum i ze skutera buchnął biały dym. Przeklęty pasek klinowy –krzyknął Kapturek. Już nie mogła doczekać się wieczora. Puściła więc dziewczynę wolno i kazała uciekać jak najdalej stąd. Już miała się rozpłakać, gdy podszedł do niej wilk i zagadał. Postanowił pomóc w potrzebie. Potrzebowała dobrego kamuflażu, aby nikt jej nie poznał. Posłuchała rozkazu i zaczęła biec po lesie, między drzewami, krzakami, po wąskich dróżkach, co raz dalej i dalej. Wilk wskazał dziewczynce skrót do ośrodka, by szybko dobiegła na miejsce. Makijaż –
54 OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013
krzyknęła. I padła na ziemię wyczerpana. Zdyszana i zziajana dopadła drzwi, otworzyła je i weszła. Tego właśnie jej było trzeba. Zapadł zmrok. Miała trudności z odnalezieniem pokoju nr 87,8. W mocnym makijażu i nowych ciuszkach otworzyła drzwi. Podeszło do niej siedmiu krasnoludków. Ach – westchnęła. Impreza trwała już w najlepsze. Śmieszni, mali ludkowie w czerwonych czapeczkach postanowili jej pomóc. Dlaczego, masz takie wielkie uszy ?– zapytała dziewczynka. Zapadła cisza. Wysłuchali w skupieniu całej tragicznej historii dziewczynki. Abym lepiej słyszała radyjko, dziecinko. Oszołomiło wszystkich. Wzruszyli się i zaprosili dziewczynkę do krasnoludkowej nory. A oczy? Dlaczego masz takie dziwne oczy?– zdziwiła się. Jednak nie straciła pewności siebie. Było trochę ciasno. Jej głos dziwnie chrypał. Po chwili odnalazła ukochanego i zaprosiła do tańca. Czas mijał a ona z dziewczynki stała się kobietą. Zbyt długo Trwałam przy telewizorze, kotenieńku – powiedziała. Tańczyli tak do północy, twarz przy twarzy, biodro przy biodrze. I podjęła decyzję – muszę wrócić do swojego domu! A dlaczego tak na-
Zapadł zmrok. Miała trudności z odnalezieniem pokoju nr 87,8. W mocnym makijażu i nowych ciuszkach otworzyła drzwi. Podeszło do niej siedmiu krasnoludków. Ach – westchnęła. ostrzyłaś sobie zęby? – spytała. Bip! Bip! To komórka wibrowała na północ i trzeba było wracać! Po drodze spotkała staruszkę sprzedającą jabłka, kupiła jedno i ugryzła. Lubię jeść takie małe dziewczynki jak ty– ryknęła. Wybiegła bez pożegnania. Nie mogła złapać tchu, krztusiła się! Nie, to nie babcia ryknęła, to wilk w babcinej koszuli nocnej, rzucił się na nią! Po drodze gubiąc maleńki, cekinowy pantofelek. Padła na ziemię martwa. Zeżarł ją! Całą! Z koszyczkiem! Przez następny tydzień bejsbolista szukał swej ukochanej w całej okolicy. Wieczorem siedmiu krasnoludków znalazło leżące, sztywne ciało. Zwierzę padło z przeżarcia. Zakochany chłopak chodził od domu do domu i pokazywał mieszkańcom zgubiony pantofelek. Wspólnymi siłami zrobili jej szklaną trumnę. Z wieczorną wizytą przyszedł ojciec opiekun. Każdej nawww.ofensywa.umcs.lublin.pl
fot. Mateusz Nowak / mnowak.eu
KULTURALNIE / proza
potkanej dziewczynie wkładał pantofelek. I wszyscy płakali, długo i żałośnie. Rozejrzał się i już wiedział do czego tu doszło, jaką zbrodnię tu popełniono. Całkiem przypadkiem przejeżdżał niedaleko stąd przystojny ale smutny młodzieniec na rowerze. Był on taki mały, że nigdzie nie pasował! Taka tragedia – wykrzyknął. Stracił już wszelką nadzieję na szczęście. Zapukał do ostatnich dziewcząt w okolicy. Wyciągnął nóż ze spodni. Zeskoczył z roweru i podbiegł do trumny. Ostatni raz sięgnął po cekinowy, malutki pantofelek. Rozciął nim wilkowi brzuch i wyciągnął dziewczynkę, a potem babcię. Pocałował martwą dziewczynę. I przymierzył bucik kolejny raz, na kolejne bose stopy. Rzuciły się obie mężczyźnie na szyję, krzycząc dzięki ci ojcze, dzięki! Otworzyła oczy i nabrała powietrza. Nie wierzył własnym oczom, pantofelek pasował i wreszcie ją odnalazł! Wilk wylądował www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
w przejeżdżającej śmieciarce. Kocham cię – wyszeptał do niej. I odtąd żyli długo i szczęśliwie.
*** Czerwony Mocherek po długich perturbacjach odnalazł swoją babcię w brzuchu wilka. Wręczył jej koszyczek z lekarstwami i odtąd problemy gastryczne babci odeszły w niepamięć. Kopciuszek i jej dwie siostry otworzyły rodzinny biznes–zajęły się szyciem butów dla kobiet o malutkich stopach i zarabiają miliony. Przystojny Bejsbolista zajmuje się domem i wychowaniem dwójki małych kopciuszków. Śnieżka jest pod stałą opieką kliniki narkolepsji i próbuje walczyć z chorobą. Razem ze swym księciem planują objechać rowerem całą Europę. OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013 55
KULTURALNIE / poezja
Wiersze
*** nasze słowa stają się bezdomne Nie wypowiedziane, Tadeusz Różewicz (Tak, z R.) tej rozmowy nigdy nie zaczniemy słowa nie będą triumfować wobec tego co się stało choć nie powinno stać się
Od wrót Spalić słowa myśli zamordować uśmiercić spisaną przeszłość Kafka rzucił się cieniem na popiół słów myślę o ojcu nie unik nie nie
nie wyciągniesz rąk nie pomyślisz że jestem nie obejrzysz się nie odejdziesz nawet w niemą ulicę nie staniesz nieruchoma niejasna prawda nie dotrze powoli do twego serca nasze słowa nie staną się bezdomne one nigdy nie poznały domu są na usłudze szyderstwa i zaniechania błądząc wśród ślepych złudzeń karmiąc się nadziejami zasypiają pod rozdartym niebem przeszłości
*** dziś myślałem o samobójstwie przeważnie kończy się na myśleniu żyję ze świadomością że po drugiej stronie mogę mieć mniej mimo że tutaj nie mam niczego na własność oprócz cudzych słów
Kraków, 23 kwietnia 2011 rok październik 2010 rok
Jakub Ptasznik – urodzony i wychowany w Krakowie, obecnie mieszkający i studiujący w Lublinie. Wciąż szukający swojego miejsca na Ziemi (Lublin to jedynie przystanek na drodze życia). Z uporem wierzący w stare zaklęcia ludzkości, wychodząc z założenia, że rzeczywiście mamy mało czasu, więc należy dać świadectwo. Zresztą lepiej umrzeć stojąc, niż żyć na kolanach...
56 OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013
www.ofensywa.umcs.lublin.pl
fot. Mateusz Nowak / mnowak.eu
awangarda ścienna
Barbie Lilka
W każde cierpienie wpisana jest obietnica wyzwolenia Pod nóż z faszyzmem Dzikie drzewa tworzą dziki las p-rzeczywistość I LOVE ART brakuje mi ciebie carpe diem kocham punków alkohol zagładą Polaków gej też człowiek
porcelanowe życzenia bajkowe myśli sylikonem budowane na ślinę doklejone długie do samego nieba monologi o szczęściu w kolorze alkowy
zamaluj mnie – mówi ściana przy Krakowskim…
idealne wymiary wzruszenia i erudycji podbiją serce niejednego Kena o idealnie wykrojonym poglądzie o sytuacji politycznej na świecie Barbie Lilka ma wielkie różowe marzenia które odbijają się echem w świecie naukowego kiczu i taniej elokwencji ale sens życia jest jeden: wielki sztuczny i jędrny gust!
Beata Marzec – rocznik ‘90, wzrost mizerny, waga nieciekawa. Z urodzenia lublinianka, ale prowadząca nieustannie koczowniczy tryb życia. Studentka psychologii i dziennikarstwa na UMCS. Niepoprawna uczuciowo pasjonatka literatury, fotografii, uśmiechu i miłości. Uzależniona od muzyki chilloutowej i problemów na własne życzenie. Zakochana do szaleństwa w paprykarzu szczecińskim. Lubi dokuczać, a oprócz tego interesuje się reportażem i fotografią streetową. Czasami udaje introwertyczną poetkę, a czasami ekstrawertyczną duszę towarzystwa.
www.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013 57
KULTURALNIE / poezja
Wiersze Na raz... Unosiłby się, Tak wysoko, jak nisko stoi przy ziemi, po której stąpa Zrobiłby krok Tak robi go, wstając, spadając z chmur Chmur, gdzie wysoko postawiony, nie musi istnieć.
Artur Matuszkiewicz – student pierwszego roku psychologii na UMCS. Urodzony w 1993 roku w Namysłowie, większość życia spędził wśród kopalni i szarych bloków na Śląsku w Jastrzębiu-Zdroju. Często pije czarną herbatę – równie często mówiąc, że to nie jest uzależnienie. Zainteresowania to głównie muzyka – tworzenie, jak i słuchanie (Joy Division, Defeater, Touché Amoré itp.); czasami film (W. Allen, K. Kieślowski, K. Zanussi), poezja (R. Wojaczek, H. Poświatowska) oraz książka (R. Yates, I. Singer).
Wyjątkowa noc, stojąc na przystanku, Tak cudowne wyobrażenie ust Gdzieś za miastem, gdzie mgła ciszy. Zapadając w czarnych oczach Odlatuje na skrzydłach kruka, Myśląc, że upadek nie nastąpi Powoli zamykają się oczy, Te cienie nawet w śnie ruszają tam, skąd uciekam. 16 stycznia 2013 rok
Podchodząc [raz i dwa] Ta cisza jest jak zmowa, bo puścić nie chce, od kiedy zaciska się na szyi. Teraz nie odejdzie nigdy, zostawia czerwony ślad, kłania się nisko, mimo że wysoko stoi nad filarem marzeń tak gorzko nieosiągalnie. Koniec końców rzekłby pewnie kto mądrzejszy, choć ładniej brzmi to jako – blisko życia. Na granicy kroczyć, choć możliwym to nie jest, podejmuj próbę. Bądź przy tym spokojny, ci niżej wiedzą, gdzie szukać powinieneś. Samotny lot może być przyjemny, niczym upadek. Lepiej wierzyć, że ten kawałek ciebie, pozostanie tylko niewinną częścią... 17 stycznia 2013 roku
58 OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013
www.ofensywa.umcs.lublin.pl
(NIE)KULTURALNIE / felieton
graf. Mateusz Nowak / mnowak.eu
O RETY, O RETY! URATOWAŁEM LUDZKOŚĆ
O
statnio jeden ze znajomych stwierdził, że na mojej ostatniej stronie zawsze wylewam sam jad. Wziąłem sobie do serca tę uwagę. Mam więc dla Was, drodzy czytelnicy, którzy wreszcie dobrnęliście do mojego poletka, dwie wiadomości. Dobra jest taka, że ten felieton nie będzie ociekał jadem, ponieważ tym razem nie narzekam. To dlatego, że wpadłem na pewien genialny pomysł. Pomysł, który uratuje naszą cywilizację i sprawi, że ludzkość stanie na wyżynach swoich możliwości. Pomysł ten zablokuje efekt cieplarniany, a więc foki i lwy morskie na biegunie nie ugotują się w odmętach wrzącego, zatrutego morza. Zdrowie, czyste powietrze sprawi, że nie będziemy już nigdy grubi, łysi, nudni i głupi! A teraz ta zła wiadomość. Wrażliwych czytelników prosi się o zamknięcie gazety i podpalenie jej, powww.facebook.com/Magazyn.Ofensywa
nieważ felieton będzie poświęcony samochodom! SAMOCHODOM na Boga! Tak, będzie odnosił się do dawnych romantycznych czasów świetności motoryzacji, gdy nie była ona jeszcze przedstawiana jako dymiący, spalinowy Lucyfer, zatruwający małe pandy i niemowlęta. Dlatego, wszystkich innych motomaniaków (policzyłem, jest nas siedmiu) zapraszam do lektury! Zaczęło się od tego, że mam w domu blender, sokowirówkę znaczy się, wyprodukowaną jeszcze za czasów towarzysza Stalina. Jest ona nieodzownym elementem wyposażenia. Pamiętam ją jeszcze Aleksander z czasów przedszkola, gdy robiło się dzięki niej soki Przytuła przecierowe i placki ziemniaczane. Jej design jest klasycznym przykładem wyższej szkoły projektowania batiuszki Stalina. Coś pomiędzy stopioną figurką OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013 59
(NIE)KULTURALNIE / felieton
G. I. Joe, ręką Obcego i Optimusem Prime. Jest seledynowo-kremowa, gigantyczna i wydaje dźwięk startującego myśliwca Harrier, który kieruje swoje dopalacze na pole pełne miauczących kotów. Poza tym jest kompletnie odporna na upływ czasu i pomimo to, że silnik wykonał już tyle obrotów, że spokojnie mógłby dolecieć
ści nie jest wegetariańskimi brodatymi lesbijkami czy średniowiecznymi wojami. Mam lepszy pomysł. Zróbmy wszyscy to, co ja robię z peerelowską sokowirówką. Przestańmy sprzedawać/złomować kilkulub kilkunastoletnie sprawne samochody tylko z tego powodu, że już nie są modne ani szpanerskie. Służyły nam tyle czasu,
Wyobraźcie sobie, że na światłach w centrum Lubina stoją samochody następujących marek: duży fiat, dwa Polonezy, kosmiczny Citroen XM, klasyczne Audi 100 z lat osiemdziesiątych, Mercedes 180 (ten wyglądający jak beczka) oraz Maluch i niewielki, uroczo zawadiacki Peugeot 205 Gti. I może jeszcze nasza rodzima „warszawka”. I pepikowa Skoda 105L na Księżyc, dalej działa. Wiem, że w porównaniu z nowoczesnymi Moulinexami i innymi ustrojstwami wygląda jak szopa przy willi, ale mamy ją z jednego powodu – właśnie wcześniej wspomnianej niezawodności. Podejrzewam, że ta sokowirówka zeszła na suchy ląd razem z Noem, a i tak przeżyje mnie, Was oraz Wasze dzieci. A gdy jakiś szalony dyktator odpali swoje głowice atomowe, ona dalej, na zgliszczach cywilizacji, wyjąc jak stado Cerberów, będzie zdolna zetrzeć kilka ziemniaków. Dlatego zasmuciła mnie wiadomość o tym, że w Paryżu wydano zakaz wjazdu dla samochodów starszych niż siedemnaście lat. Wiem, że podobno centrum miasta mody jest wręcz zapchane starymi gratami. Rozumiem, że to problem dla mieszkańców i obiekt niezadowolenia turystów. Poza tym podobno stare samochody produkują całe miliardy zabijającego kwiatki CO2. Ekolodzy zamartwiają się też o to, że z roku na rok przybywa coraz więcej nowych samochodów i, pomimo heroicznych wysiłków inżynierów zmniejszających silniki do wielkości kurzych jajek, w dalszym ciągu są napędzane serią wybuchów mieszanki benzyny i powietrza, co podobno w jakiś sposób wpływa na nasz klimat... Cała ludzkość potrzebuje samochodów, bez nich cofnęlibyśmy się do jaskiń. Jak więc zmniejszyć ich ilość, żeby zaspokoić ideologiczne fanaberie „Zielonych”? Na pewno nie przesiądziemy się na konie i woły, ponieważ znaczna część ludzko-
60 OFENSYWA NR 2 (17) CZERWIEC 2013
dajmy im się zestarzeć u naszego boku. Przecież po kilkunastu latach praktycznie każdy samochód dalej jeździ! Nie obraża się i nie zamienia się nagle w kalafior albo cegłę. Tylko dzień w dzień dowozi nas do sklepu po mleko. Więc zacznijmy o nie dbać. W miastach wprowadźmy zakaz, ale używania samochodów młodszych niż siedemnaście lat. Tylko w miastach. Na trasach dalej potrzebujemy pełnej niezawodności, prędkości i wygody. Dzięki temu zakazowi, po pierwsze, aut w centrach będzie znacznie mniej, bo większość takich staruszków już dawno przerobiono na maszynki do golenia. Po drugie, będziemy o nie dbać, bo wizja stania na poboczu i zaglądania pod dymiącą maskę w strugach deszczu ze śniegiem będzie prześladować nas co rano. Po trzecie, da nam to ogromne oszczędności, ponieważ, gdy już doprowadzimy klasyka do stanu używalności, dalsze naprawy będziemy w stanie wykonać sami, bo w znakomitej większości takich pojazdów brakuje wyrafinowanej elektroniki, a w dodatku wykonamy je prawie zawsze za pomocą młotka. Spowoduje to u ludzi rozwój ogromnych umiejętności techniczno-inżynieryjnych. Całymi dniami ludzkość będzie płodzić nowych, genialnych inżynierów i mechaników, dzięki czemu w szybkim czasie dokonamy ogromnych skoków technologicznych. Po czwarte, zmniejszy się, lecz nie wygaśnie, zapotrzebowanie na nowe samochody, co z pewnością uratuje nieobliczalną ilość delfinów, fok i kormoranów. I najważniejsze,
przynajmniej dla mnie, będziemy mieli centra miast pełne pięknych, odrestaurowanych, sprawnych klasyków i youngtimerów. Wszystkie te cudeńka, nad którymi piszczeliśmy z zachwytu, będąc małym dzieckiem, znów powrócą do łask. Wyobraźcie sobie, że na światłach w centrum Lubina stoją samochody następujących marek: duży fiat, dwa Polonezy, kosmiczny Citroen XM, klasyczne Audi 100 z lat osiemdziesiątych, Mercedes 180 (ten wyglądający jak beczka) oraz Maluch i niewielki, uroczo zawadiacki Peugeot 205 Gti. I może jeszcze nasza rodzima „warszawka”. I pepikowa Skoda 105L. A co z wyścigowcami i samochodami do szpanu? Już nie będzie trzeba wydawać na nie setek tysięcy złotych. Na parkingach pod biurowcami będą stały same Fordy Probe, Ople Manty, Mazdy Miaty, pierwsze (najlepsze) generacje Subaru Imprezy, Alfy Romeo Spidery oraz GTVki, i tym podobne. Cóż to by były za stylowo wyglądające, awangardowe, popołudniowe korki! O wiele lepsze od tych, które mamy teraz, pełnych bezpłciowej chmary Hyundaiów, debilnych SUV-ów – samochodów do wszystkiego-i-niczego i tym podobnych chińskich szmelców. Jeżeli nie wierzycie, to wgooglujcie sobie któryś z wymienionych przeze mnie starych pojazdów albo przesuńcie wzrok na stronę obok i porównajcie z czymkolwiek, co przejedzie za waszym oknem. Poza tym w mieście byłoby bezpieczniej, ponieważ zdecydowana większość osiemnastoletnich samochodów, nawet usportowionych, rozpędza się z wigorem lotniskowca, więc nie ma mowy o poważnych wypadkach. To jakby zderzyć się z emerytem… Zmniejszy się też ilość złomowanych samochodów, co zredukuje wysypiska-złomowiska i uratuje następne miliony ślimaków, żab i rzadkich kwiatów. Fantastycznie! Tylko jeden pomysł, a ratuje świat przed totalną zagładą! I to w dodatku mój pomysł, co już jest dość dziwne. Oczywiście wiem, że moja idylliczna wizja ma swoje braki, ale ja tak w zasadzie ich nie widzę. Widzę tylko ulice, po których płynie strumień aut zajmujących moją wyobraźnię, gdy byłem jeszcze berbeciem. Aut, które ktoś opuścił tylko dlatego, że miał taki kaprys. Aut, które dzięki temu, co wymyśliłem, dostałyby drugą szansę. Znów mogłyby wozić ludzi, którzy, tego już jestem pewien na sto procent, byliby z nich zadowoleni jak nigdy. Czego Wam i sobie życzę!
www.ofensywa.umcs.lublin.pl
graf. Mateusz Nowak / mnowak.eu