Ofensywa nr 12

Page 1

CZASOPISMO

SPOŁECZNO-KULTURALNE NUMER 1(12) MARZEC 2011 ISSN 1895-5169

Teatr życia codziennego

Unplugged z prądem

Blondynka w Hong Kongu Muzyczna Puszka Pandory

Z Teatrem Bocznym

przy Kafce


Ofensywa Czaspismo społeczno-kulturalne Adres redakcji: Studenckie Koło Medialne Wydział Politologii UMCS Pl. Litewski 3, 20-080 Lublin Redaktor naczelna: Kinga Gruszecka Zastępca redaktora naczelnego/promocja: Anna Fit Sekretarz redakcji: Olga Tarasiuk Korekta: Paulina Smyl Skład: Bartłomiej Staworko Literatura: Błażej Kozicki Muzyka: Anna Fit Teatr: Studenckie Koło Artystyczno-Naukowe Teatrologów Film: Olga Tarasiuk Współpraca: Małgorzata Boryczka, Aleksandra Drozd, Dominika Gromniak, Piotr Gromniak, Magdalena Herkot, Paulina Krzyżowska, Karolina Lorentz, Dominik Łotysz, Luiza Nowak, Klaudia Olender, Anna Petynia, Małgorzata Richter, Grzegorz Szelezin oraz Kaiser Söze. Projekt graficzny: Joanna Koprowska Druk i Oprawa: Drukarnia „Akapit” www.akapit.biz Redakcja „Ofensywy” nie ingeruje w poglądy autorów i nie ponosi odpowiedzialności za treść artukułów.

Druk czasopisma był możliwy dzięki wsparciu Wydziału Politologii oraz Wydziału Humanistycznego UMCS.


2.

Maska nie jedno ma imię... – Anna Petynia

4.

Teatr życia codziennego – Olga Tarasiuk

6.

Matki, żony i kochanki – Magdalena Herkot

8.

Moja Akademia – Paweł Kocun

10. Maska Wenecka – Luiza Nowak 12. Blondynka w Hong Kongu – Kinga Gruszecka

Kulturalnie Tak myślimy o filmie 17. Bałkański sen w Arizonie – Małgorzata Boryczka 18. Lekcja miłości w czasie zarazy – Kinga Gruszecka 19. Niszczące marzenia – Kinga Gruszecka

o muzyce 20. Muzyczna puszka Pandory – Anna Fit 20. Unplugged z prądem – Dominik Łotysz 21. Sweet Smell of Success – Grzegorz Szelezin

O

Maski znajdziemy niemal na każdej stronie. Dzięki Annie Petyni dowiemy się, że maska niejedno ma imię. Olga Tarasiuk postara się udowodnić, że towarzyszy nam nawet podczas wigilijnej kolacji. Magdalena Herkot, której udało się rozgryźć kobiecą naturę, opowie o maskach noszonych przez płeć piękną. Jak zwykle opisujemy też nasze podróże po świecie: Luiza Nowak zabiera nas do tętniącej życiem Wenecji a ja pokazuję Hong Kong. Za sprawą Pawła Kocuna w magiczny sposób znajdziemy się w Siennicy Różanej na I Wakacyjnej Akademii Reportażu im. Ryszarda Kapuścińskiego. Anna Fit w dalszym ciągu będzie snuła swoją opowieść o muzyce, tym razem przyjrzy się bliżej lubelskiemu duetowi DJ-ów Śmierć Disko Sound(s). Przez trzy lata studiów nakładałam maskę pilnej studentki, której inne obowiązki nie pozwalają na aktywne uczestnictwo w zajęciach. Moją maską była „Ofensywa” i ten numer, mój pierwszy, dedykuję osobom, które przymykały oko na moje wybryki. Redaktor naczelna Kinga Gruszecka

22. Radio Retro ze Wsi Warszawa – Anna Fit

o teatrze 23. Z Teatrem Bocznym przy Kafce – wywiad Klaudia Olender i Aleksandra Drozd

o plastyce 26. Banksy – próba zdemaskowania – Małgorzata Richter 29. Demaskacje Jamesa Ensora – Paulina Krzyżowska

Tak tworzymy 31. Wernisaż – Dominiki Gromniak i Piotrka Gromniaka 34. Sztuka umierania – Klaudia Olender 38. Poezja – Jakobe Mansztajn 40.

Felieton

Tak żyjemy

1

społecznie spis treści

Tak żyjemy

d grudnia „Ofensywa” ma nowych opiekunów, a dokładniej – opiekunki, które zmierzyły się z wyzwaniem wydania numeru. Przy okazji okazało się, że muszą nałożyć pokerowe maski, które nie zdradzą obaw i zmęczenia. Trzy kobiety zamieniły się w superbohaterki po to, aby powstał ten numer. Numer o maskach.

SPOŁECZNIE

Społecznie


Maska nie jedno ma imię...

społecznie

„Po co nosić maskę, gdy nie ma się już twarzy?” Emil Cioran

M

aska. Uformowana w odpowiedni sposób zasłona na twarz z otworami na oczy (czasami również na usta i nos). Od zarania dziejów pojawia się w różnych kontekstach i różnych sytuacjach życiowych. Ale czym ona właściwie jest?

Teatralnie W słowniku „Kierunki – Szkoły – Terminy literackie” czytamy: „maska – używana w teatrze antycznym osłona twarzy dla charakterystyki, wyrabiana z masy płócienno-gipsowej. Składała się z dwóch części: jedna osłania twarz, druga – okrywa tył

głowy. Maski modelowano w kształcie charakterystycznych twarzy o wydatnych rysach. Początkowo malowano jednolitą barwą:białą w przypadku twarzy kobiecej lub brunatną, gdy malowano twarz mężczyzny. W póź-

2

niejszym okresie domalowywano brwi, usta, oczy. Maska oznaczała w XVI-XVII w. w Anglii, Francji i we Włoszech również rodzaj widowiska teatralnego.” Kiedy powstała maska teatralna? Gdzie znajdziemy pierwsze ślady jej obecności? Tu musimy wrócić do wczesnych początków rytuałów ku czci matki Ziemi. Tadeusz Nyczek wspomina, że: obecność maski ma inne jeszcze źródła, metafizyczne. Podobnie jak i teatr, wywodzi się z dawnych pogańskich rytuałów. Drewniane maski szamańskie znane są we wszystkich kulturach świata, od Afryki po Australię i obie Ameryki, nie mówiąc o Azji. Maska była zaklęciem, znakiem z innego, boskiego świata, podnosiła kapłana do godności Boga na Ziemi. Maska teatralna przeżywała swój renesans w teatrze antycznym. Zgodnie z tradycją aktor ubrany w kostium sceniczny i buty na platformach miał

Tak żyjemy

twarz zasłoniętą maską. Miała ona kilka „twarzy” - tragiczną, komiczną czy satyryczną. Zdarzały się też maski pantomimiczne – z zamkniętymi ustami i spokojnym wyrazem twarzy. Na przestrzeni wieków zmieniała się ich forma. Z czasem poszerzył się zakres min zarezerwowanych dla masek i wyostrzały się szczegóły grymasów.

Literacko Literatura pełna jest różnego rodzaju masek, motyw ten jest w niej silnie eksploatowany. Przyjrzyjmy się choćby komedii „Świętoszek” Moliera. Tartuffe przybiera w tej komedii maskę, dzięki której nie

ujawnia swoich prawdziwych pobudek, umiejętnie manipuluje panem domu. Rodzima literatura też nie stroni od postaci, które przybierają maski. Spójrzmy choćby na jednego ze szlachetniejszych bo-


Jeden z najciekawszych przykładów nakładania masek stanowią

Inaczej się zachowujemy w stosunku do rodziców, inaczej na prywatce u znajomych, na koncercie heavymetalowym lub na dyskotece.

W sposób najdosadniejszy o przybieraniu masek mówi nasz literat

XX wieku – Witold Gombrowicz. On przybieranie masek nazywa przyprawianiem sobie „gęby”. Inaczej się zachowujemy w stosunku do rodziców, inaczej na prywatce u znajomych, na koncercie heavymetalowym lub na dyskotece. Często poprzez słuchanie określonego stylu muzyki, czy inne zainteresowania możemy zostać zaszufladkowani do odpowiedniej subkultury, np. skinheadów, metali albo dresiarzy. Nasz styl bycia, ubierania się daje osobom z naszego otoczenia znak do szufladkowania, czy jak wolałby Gombrowicz, do dorabiania gęby. Szufladkowanie jest oczekiwaniem określonego sposobu zachowania.

celebryci. Wielu z nas nie zdaje sobie sprawy z tego, że proces kre-

owania gwiazdy ma kilka etapów i jest ściśle zaplanowany.

sprawia wrażenie wielkiej nierzeczywistości. Ale prawdziwej, bo przecież wierzy w to 65–75 proc. publiczności. Gorzej, że w swoje wykreowane „ja” wierzą same gwiazdy. - czytamy w ar t ykule „Fabryka Celebrytów” Wojciecha Markiewicza.

Na temat maski można pisać jeszcze długo. Nie tylko aktor na scenie przybiera ją fizycznie, ale każdy z nas robi to codziennie, w sposób metaforyczny. Emil Cioram powiedział: „Muszę zmajstrować sobie uśmiech, uzbroić się weń, schronić się pod jego opieką, mieć czym odgrodzić się od świata, zamaskować swe rany, wreszcie wyćwiczyć się w noszeniu maski. Czy się do tego przyznajemy, czy nie, również sami ją przyjmujemy.” Anna Petynia

Proces kreowania gwiazdy ma kilka etapów i jest ściśle zaplanowany. Ustawki, czyli ustawiane dla reporterów zdarzenia z prywatnego życia gwiazd, zaprojektowane skandale, wymyślone przez piarowców kłótnie, wyssane z palca zwierzenia, wykreowane problemy lub pseudosukcesy. Wszystko to

W życiu Maskę społeczną przybieramy poprzez udawanie kogoś, kim nie jesteśmy, czyli przez przybranie wymaganej przez otoczenie postawy. Wszyscy twierdzimy, że jesteśmy sobą – przybieranie maski nie jest nam do niczego potrzebne. Prawda jest taka, że już bardzo stresogenna sytuacja rozmowy

kwalifikacyjnej, czy rozmowy na linii szef – podwładny ujawnia, że postępujemy zupe łnie inaczej. Obraz własnej osoby kreujemy również poprzez profile na popularnych portalach społecznościo-

Tak żyjemy

3

społecznie

wych, takich jak międzynarodowy Facebook, czy polska nk.pl. Nie zdajemy sobie sprawy, jak nasze dane i zdjęcia mogą być wykorzystane przez nieuczciwych ludzi nastawionych na zysk.

SPOŁECZNIE

haterów epopei narodowej Adama Mickiewicza. Ksiądz Robak, czyli Jacek Soplica zmuszony jest w pewnym momencie życia do nałożenia maski, zmienia swoją tożsamość i odkupuje grzechy, które popełnił w młodości. O prawdziwej twarzy Robaka dowiadujemy się podczas ostatniej spowiedzi.


Teatr życia codziennego „Żeby grać siebie - trzeba być sobą, ale żeby udawać siebie - trzeba być sobą i jeszcze kimś.” Władysław Grzeszczyk Czy Szekspir twierdząc, że cały świat jest sceną, a wszyscy ludzie aktorami, mógł przypuszczać, że jego prorocze słowa będą żyły wiecznie? Nie pokryła ich patyna czasu, ani nie zostały ukryte w przepastnych szufladach garderób.

społecznie

N

iegdyś sądzono, że w okrutnym świecie człowiek jest tylko marionetką w rękach Boga-reżysera. Dziś mianem lalkarza określa siebie sam człowiek, uzurpując sobie prawo do czuwania nad widowiskiem. Wszak wszystko jest przedstawieniem, sztuką, teatrem, który zerwał z zasadą trzech jedności i z upodobaniem tapla się w różnorakich stylach i gatunkach, podochoconym głosem sprasza na sceny zbiorowe, batalistyczne, niemoralne…

w okrutnym świecie człowiek jest tylko marionetką w rękach Boga-reżysera Jedną z odmian teatru jest performans. Mianem tym zwykliśmy określać wszystkie dziwne, nienaturalne, widowiskowe zachowania. Tymże mianem ochrzciliśmy też teatr życia codziennego. Korzystając z nie tak odległych świąt Bożego Narodzenia chciałabym przyjrzeć się bliżej wieczerzy wigilijnej. Zjawisko to jest w całej swej okazałości wielgachnym performansem. Choć o Bożym Narodzeniu dawno już zapomnieliśmy. Wieczerzę wigilijną spożywa się co roku na pamiątkę narodzin Chrystusa,

4

chrześcijanie zasiadają wspólnie do stołu, dzielą się opłatkiem, śpiewają kolędy… Pamiętamy o pustym talerzu dla niespodziewanego gościa, sianku pod obrusem, głośnym śpiewaniu kolęd, dwunastu potrawach oraz o obowiązkowym czytaniu fragmentu Ewangelii. Tradycje wigilijne przekazały nam nasze matki, babcie – my przekażemy je własnemu potomstwu. Ów magiczny, wigilijny wieczór, podczas którego nawet zwierzęta są w stanie przemówić ludzkim głosem, jest skostniałą formą, rytuałem, jaki powtarzamy corocznie, według jednego scenariusza.

wigilijny wieczór (…) jest skostniałą formą, rytuałem, jaki powtarzamy corocznie, według jednego scenariusza Wigilia jest rytuałem. Za cechy charakterystyczne dla rytuału uznaje się wszak stylizacje, powtarzalność, stereotypowość, częste dostojeństwo. Sprzężone z nim są okoliczności – określone miejsce oraz czas narzucony przez zegar, kalendarz. Wypisz, wymaluj: Wigilia! Świąteczna kolacja, przypadająca zawsze 24 grudnia, zaczyna się z chwilą pojawienia się na niebie pierwszej gwizdy. Sala, w której odbyć się ma „przedstawienie”, sprzą-

Tak żyjemy

tana była wielokrotnie – na premierę i zarazem jedyny występ w tym roku – prezentuje się olśniewająco. Stół przykryty śnieżnobiałym obrusem w jednym miejscu nieprzyzwoicie się wybrzusza – to sianko, rekwizyt konieczny, więc wybrzuszenie jest zamierzone. Centralne miejsce zajmuje talerzyk z delikatnym opłatkiem – kolejnym rekwizytem, potomkiem eulogii starochrześcijańskich, starym jak historia Kościoła. Obok talerzyka drzemie opasłe Pismo Święte, wyjmowane raz do roku, w tym wyjątkowym dniu przeżywa swoje coroczne zmartwychwstanie. Na stole piętrzy się dwanaście – ni mniej, ni więcej – potraw, przysmaków tradycyjnych, gruszczanek, karpi, kutii, barszczyków z uszkami, bigosów – rekwizytów nie w pełni rekwizytowych, bowiem zostaną spożyte w tempie błyskawicznym przez rozsmakowaną w nich publiczność. Dodatkowe nakrycie, świeczka, oczywiście Wigilijne Dzieło Pomocy Dzieciom 2010, wielgachna na pół stołu gwiazda betlejemska, świąteczne sztućce firmy Gerlach, wyjmowane tylko na okazje specjalne. Aktorzy-domownicy niecierpli­wie zacierają ręce, czekając na ostatnich spóźnialskich widzów-współuczestników. Kostiumolog naszych gości, aktorów występujących gościnnie, także


Jesteśmy w komplecie. A na niebie świeci pierwsza, wyczekiwana gwiazdka, oznajmiająca radośnie wszem i wobec, że to już. Stało się. Przedstawienie czas zacząć, z głośników wywędrowuje przejmujący głos Anity Lipnickiej, składający się na słowa popularnych, choć nierzadko zagadkowych kolęd.

Wieczerzę rozpoczynamy od modlitwy – komunikujemy się z siłami nadprzyrodzonymi; podobni do szamanów i starożytnych Greków prosimy bóstwo – Boga – o pomyślność, szczęście i dziękujemy za otrzymane łaski. Tak jak charyzmatyczne nabożeństwo chrześcijańskie uzdrawia, zbawia, wzmacnia wspólnotę wiernych, tak i nas leczą słowa modlitwy, mamią, obiecując zbawienie, sprawiają, że stajemy się sobie

Rytuał nie tylko „coś komunikuje”, ale posiada też moc sprawczą. Naukowcy uważają, że jego skuteczność pochodzi z dziedziny tego, co „tajemne”. To, co „tajemne”, różni się wszak od tego, co „jawne”. To, co „jawne”, da się uchwycić zmysłowo, jest materiale – tego, co „tajemne”, nie jesteśmy w stanie poznać.

Wigilia „coś sprawia”. Przez parę godzin zapominamy o codziennych problemach i obowiązkach, oddajemy się rozkoszy jedzenia, nie zaprzątając sobie głowy widmem zbędnych kilogramów. Przedstawienia rytualne z pewnością są spokrewnione z dramatycznymi. Stosują te same metody, co właściwy dramat, zmierzają do tego samego celu – pozwalają ludziom zapomnieć o świecie realnym, przenosząc go w rzeczywistość swobodniejszej wyobraźni. „Teatr jest w dużej mierze po prostu terapią grupową z udziałem publiczności”, mawiał Jonathan Carroll. Rytuały są rozrywką, podczas której uczestnicy wspaniale się bawią. Śpiewamy więc stare kolędy, uroczyście wypowiadając ich proste słowa, nierzadko czując dreszcze podniecenia. Może znów na jakiś czas wiara nasza przybierze na sile. Być może na jakiś czas uwierzymy w narodziny Jezusa, dziewictwo Maryi, niebo…

Rytuał bardzo często łączymy z religią, z tym, co święte. Rytuały religijne nadają temu, co święte, pewną formę,

Wigilia „coś sprawia”. Przez parę godzin zapominamy o codziennych problemach i obowiązkach

bliżsi. Zdaniem Schechnera, jeśli ktoś naprawdę wierzy w Jezusa – odradza się, tożsamość jego zostaje w pewien sposób naznaczona i zmieniona.

Nasz występ, jak w prawdziwie antycznym teatrze, poprzedzają pierwsze słowa koryfeusza, przodownika rodzinnego chóru (rolę tę pełni jak zawsze ojciec). Jakże ta nasza rozmowa z Bogiem jest skonwencjonalizowana, schematyczna, skostniała. Przebiegam wzrokiem po zebranej publiczności, rodzinka szepcze słowa modlitwy beznamiętnie, recytuje wyuczoną lekcję. Później przechodzimy do części żywszej, mniej skostniałej – życzeń wigilijnych. Każdy z nas otrzymuje kawałek opłatka i korowód postaci tańczy przedziwny taniec, składając sobie życzenia, często schematyczne, szablonowe, bo czegóż można życzyć, jeśli nie zdrowia, szczęścia, pomyślności? Czasem trafi się jakaś perełka, aktorzy, w przypływie nagłego olśnienia dodają coś od siebie, improwizują, rumieniąc się przy tym w obawie, że popełniają gafę, nietakt. Czasem z przekory, czasem z usilnej potrzeby oryginalności, a czasem po prostu ze znużenia wyświechtanymi formułami. Gdy ostatnie życzenia opuszczą usta

spóźnialskiego, niezaradnego współbiesiadnika, zasiadamy za stołem. I zaczynamy spożywać wigilijne potrawy. Zauważyłam, że zawsze zasiadamy w tych samych miejscach, babcia po

prawej od dziadzia, ciocia pod zegarem z kukułką, mama na rogu. Czy to przypadek? Czy część przedstawienia, fragment scenariusza, powtarzanego rokrocznie?

Słodkie chwile obżarstwa bez opamiętania przerywa nam donośny dzwonek. Czy to napastliwi kolędnicy, łasi na srebrne, a najlepiej papierowe upominki, czy też ktoś inny? Podekscytowani gromadzimy się w przedpokoju, połaskotane drzwi lekko poskrzypują i oczom naszym ukazuje się… On. Święty Mikołaj! Co roku odwiedza nas ten sędziwy staruszek z nieodłącznymi czarnymi okularami i czarnymi, grubaśnymi rękawicami. Mikołaj posapując, wciąga do pokoju olbrzymi wór, my zajmujemy miejsca – kto pierwszy, ten lepszy, gdyż miejsc siedzących jest niewiele. Rozpoczyna się ceremonia wręczania prezentów. Jak co roku, Mikołaj sadowi się w wielkim, bujanym fotelu przy kominku, rozsupłuje wór i wyjmuje z niego kolejne, kolorowe paczki, wyczytując imię obdarowywanego, prosząc go jednocześnie o „fanta”. Piosenkę, wierszyk, ewentualnie całusa. Potencjalny obdarowywany nie ma wyboru – jeśli chce dostać prezent, musi odegrać swoją małą rólkę przed publicznością – wyjść na środek, ukłonić się, zaprezentować swój numer, aby otrzymać od Czerwonego Pana upominek, wraca na swoje miejsce, a na środek proszony jest kolejny aktor.

Epizod upominkowy kończył wigilijny spektakl. Zadowolona rodzina oglądała swoje prezenty, wydając z siebie głośne ochy i achy. Nagle zrobiło się bardzo późno, publiczność zabrała z szatni swe wierzchnie nakrycia i odmaszerowała w stronę tylko sobie wiadomą. My tymczasem – domownicy, stali bywalcy Teatru Ogrodowa 11, rozpoczęliśmy noc pełną przygód, noc stojącą pod znakiem wielkiego sprzątania poświątecznego. Wigilia udała się jak zwykle – wszystko przebiegło sprawnie, bez większych odstępstw od scenariusza. Wspaniałe przedstawienie dobiegło końca – ale jeszcze przez długi czas będzie żyło w naszych sercach. Olga Tarasiuk

Tak żyjemy

5

społecznie

przekazują doktrynę, otwierają drogi ku nadprzyrodzonemu, łączą jednostki we wspólnotę.

SPOŁECZNIE

nie zawiódł. U babci widzę czerwony lakier na paznokciach, u dziadzia – nowe szelki i spinki przy rękawach koszuli… Istni profesjonaliści – wybaczcie srogie słowa pod waszym adresem, droga rodzino – przebrani w odpowiednie, odświętne stroje, ustrojeni w świąteczne maski z uśmiechem od ucha do ucha, obowiązkowo w nastroju dostojno-uroczystym.


Matki, żony i kochanki...

społecznie

„Ciężki jest los współczesnej kobiety. Musi ubierać się jak chłopak, wyglądać jak dziewczyna, myśleć jak mężczyzna i pracować jak koń.”

P

Elizabeth Taylor

łeć biologiczna wcale nie określa kobiety. Myślenie w tych kategoriach jest już nieaktualne, anachroniczne, nie oddaje istoty podziału na świat kobiet i mężczyzn. W takim razie co determinuje bycie kobietą albo mężczyzną? Otóż gender – płeć kulturowa, rozumiana jako zespół cech, ról, norm społecznych, które człowiek nabywa w procesie wychowania. To właśnie te czynniki determinują jego dalsze zachowania, definiują, co to znaczy być Kobietą czy Mężczyzną. Simone de Beauvoir jako pierwsza pisała o tym, że nikt nie rodzi się kobietą, lecz staje się nią. Społeczeństwo oczekuje od swoich członków wpasowywania się w określone role, schematy, w efekcie czego na kobietę nakłada swoiste „maski”.

Maska pierwsza – rodzina Kobieta została „wpisana” w rodzinę, najchętniej widzi się ją dbającą o dom, dzieci i męża. Mimo postępu cywilizacyjnego nadal oczekuje się

6

od niej zamążpójścia w „odpowiednim wieku”, kobieta-singielka jest postrzegana jako istota w pewnym sensie ułomna, niekompletna. Traktuje się ją w sposób przedmiotowy, pojawiają się określenia typu: „kobieta po dwudziestym piątym roku życia – pudło po pierwszej przecenie”. Przekonanie, że małżeństwo to konieczny etap w życiu kobiety oraz szczyt jej marzeń, jest wpajane dziewczynkom od najmłodszych lat. Dzieci są przekonywane o bajkowości małżeństwa czy macierzyństwa, wyrabia się u nich zachowania opiekuńcze, empatyczne, ugrzecznione. Po pierwsze: być grzecznym i posłusznym, bo wtedy każdy doceni twoją wartość. Taki schemat zachowań przekłada się często na relacje damsko-męskie. Od kobiety oczekuje się, że będzie żoną idealną, zawsze gotową do pracy, dbającą o dom, zajmującą się kuchnią. Czasem słyszymy, jak mówi się o kimś, że jest złą żoną, bo nie gotuje obiadów, nie wypełnia domowych OBOWIĄZKÓW. Nie robi tego, bo pracuje zawodowo i czasem po prostu brak jej czasu. Dla otoczenia nie jest to

Tak żyjemy

żadne usprawiedliwienie, priorytetem powinna być rodzina. Kolejnym zagadnieniem jest macierzyństwo. W niektórych społecznościach istnieje wręcz przymus rodzicielstwa, przy czym źle widziana jest ciąża przed ślubem czy zapłodnienie metodą in vitro. Problemy z zajściem w ciążę wzbudzają oburzenie i niezrozumienie. Sama ciąża, poród, pierwsze lata z dzieckiem to także próba nałożenia maski. Pojawia się wymóg bycia matką zadowoloną, energiczną, poświęcającą się w całości dziecku. Ze sprzeciwem społecznym spotykają się mamy, które po porodzie chcą szybko wrócić do pracy zawodowej. Miejsce takich kobiet jest w domu. Niesmak budzą matki karmiące piersią w miejscach publicznych, czy pojawiające się w pracy z dzieckiem. Gloryfikacja Matki szybko mija, pojawia się natomiast jej alienacja.

Ciekawym przejawem maski społecznej dotyczącej bezpośrednio młodych mam jest wymóg modnego wyglądu, świetnej figury, dosko-


bo „dziewczynce nie wypada”.

Maska druga – wygląd Kobieta musi być atrakcyjna, zadbana. To chyba najbardziej widoczna cecha, która różnicuje kobiety – płeć piękną, od mężczyzn – płci brzydkiej. Piękno kojarzone jest automatycznie z dobrocią, być może dlatego mówi się, że ładne dziewczyny mają w życiu łatwiej. Na podstawie wyglądu są im przypisywane określone cechy (niekoniecznie zgodne z rzeczywistością), nakłada się na nie szablon, przez pryzmat którego postrzegana jest dana osoba. Już w starożytnej Grecji funkcjonowało pojęcie kalokagathia, czyli piękny i dobr y. Te pojęcia były nierozerwalne, uzupełniały się. Piękno cielesne łączono z pięknem duszy. Kobieta jest zmuszona tocz yć nieustanną walkę z własnym ciałem, nigdy nie jest wystarczająco szczupła, zadbana czy atrakcyjna. Nie jest ważne, czy sama się sobie podoba. Funkcjonują określone kanony piękna, aktualna moda – kobiety mimowolnie próbują im sprostać, wpasować się w nie. Potrzeba akceptacji jest na tyle silna, że nieważne stają się indywidualne gusta.

diecie. Jakiejkolwiek. Wciąż myśli, co może zjeść, a czego nie, co by

zjadła lub jaka będzie kara za to, że zjadła to, czego jej nie wolno.

Pier wsza zasada odchudzania:

nie ma kobiet zbyt chudych, każda zawsze ma coś do zrzucenia. Bezmyślne poddawanie się dietom

może przerodzić się w obsesję, a w końcu w poważne choroby – anoreksję czy bulimię. Dla tych,

które jeszcze schudnąć nie zdążyły, serwowane są sztuczki typu:

jak wyszczuplić się optycznie, ja-

kie zabiegi sprawią, że będzie się wyglądać na mniejszą, jak ukryć

niedoskonałości. Pod żadnym pozorem nie można czuć się dobrze

będąc puszystym. Należy wybierać rzeczy z dopiskiem „wyszczu-

plające”, wtedy społeczeństwo widzi próbę wpisania się w schemat i pojawia się akceptacja.

Piękno kobiet y kojar zone jest z młodością, która symbolizuje

siły witalne, możliwości rozrod-

cze. Młode, jędrne ciało jest obiek-

tem pożądania. Wraz z wiekiem traci na atrakcyjności. O ile wiek

w przypadku mężczyzn to oznaka mądrości życiowej, mówi się

o nich, że są w sile wieku, osiągają

dojrzały wiek, o tyle w przypadku kobiet jest odwrotnie. Starzenie się kobiety kojarzy się z nieatrakcyjnością, stare ciało kobiece jest

nieestetyczne, mówi się, że kobieta „przekwita” i „jej najlepsze

lata minęły”. Takie różnice w doborze słownictwa na określenie tej

samej rzeczy wynikają z mentalności ludzkiej oraz uwarunkowań

biologicznych. Kobieta w pewnym

wieku traci możliwość rodzenia

Maska trzecia – praca

Kobieta pracująca to zjawisko powszechne, nadal jednak istnieją zawody, które zarezerwowane są tylko dla mężczyzn. Nie istnieje żeński odpowiednik słowa górnik, marynarz – już na poziomie językowym wyklucza się udział kobiet w niektórych grupach zawodowych, za to zakłada się ich aktywność w takich profesjach jak przedszkolanka. Innym przykładem dyskryminacji słownej są na przykład słowa sekretarz jako określenie odpowiedzialnego stanowiska oraz sekretarka, czyli zawód typowo usługowy. Pojawia się nowy termin, tzw. szklany sufit. Tak określa się sytuację, kiedy kobieta awansuje tylko do pewnego momentu, ponieważ wyższe szczeble są zarezerwowane dla mężczyzn. Powyższe przykłady pokazują, że aktywność zawodowa kobiet jest akceptowana w niektórych sferach i na określonych stanowiskach. Obawy budzi chociażby kobieta-kierowca autobusu czy taksówki, ponieważ w naszej świadomości funkcjonuje stereotyp kobiety – beznadziejnego, nieuważnego kierowcy. Praca zawodowa nie może natomiast odciągać kobiety od jej powinności rodzinnych. Jej rolą jest troska o dom, rodzinę. Pracodawcy boją się zatrudniać młode kobiety, bowiem widzą w nich przyszłe matki. Kobiety muszą walczyć o posadę, sprawiedliwy system awansów i płac. Muszą toczyć bitwę ze sztywnymi maskami, formami, w które są automatycznie wtłaczane.

wiła, że starość postrzegana jest

Można pokusić się o stwierdzenie, że gender jest w pewnym sensie maską, zespołem określonych ról nabywanych w efekcie kulturowych oddziaływań społeczeństwa. Kobieta ma wpasować się w funkcjonujące schematy; gdzieś w tym wszystkim zatraca się jej człowieczeństwo, a uwypuklają sztuczne postawy czy zachowania.

kobieta powinna walczyć.

Magdalena Herkot

potomstwa, co czyni ją ułomną w oczach społeczeństwa.

Jednocześnie pojawiają się cu-

downe kremy, eliksiry i zabiegi, które pomagają oszukać naturę, zatuszować zmarszczki, ujędrnić

skórę. Juwenalizacja kultury sprajako defekt, problem, z któr ym

Tak żyjemy

7

społecznie

Nieco inne schematy dotyczą córek. Od urodzenia kształtuje się w nich Kobietę, kupując odpowiednie zabawki, pozwalając na określone zabawy, ucząc grzeczności, studząc temperament. Często prawdziwy charakter dziecka jest tłumiony przez narzucane wzorce zachowań,

Szanująca się kobieta musi być na

SPOŁECZNIE

nałego nastroju. W telewizyjnych programach porannych porusza się tematy typu: jak dobrać sweter do wózka, smoczek do torebki, jak być sexy mamą, jaki makijaż zakryje sińce pod oczami po nieprzespanej nocy. W pewnym momencie zaczyna się to robić groteskowe. Kobieta nie ma prawa wyglądać źle, bo nie tego się od niej oczekuje. Ma być promienna, zadowalać innych swoją powierzchownością, ma się na nią przede wszystkim miło patrzeć.


Moja Akademia

społecznie

Z inicjatywy redaktora Franciszka Piątkowskiego zrodziła się myśl, by zorganizować – dla żaków i nie tylko – Wakacyjną Akademię Reportażu im. Ryszarda Kapuścińskiego. To jest jedna z tych propozycji uczestnictwa w wydarzeniu kulturalnym, z której każdy student dziennikarstwa powinien, moim skromnym zdaniem, skorzystać „w ciemno”.

Z

Radomia do Lublina dojeżdżam busem. Jest ze mną kolega Damian, którego oryginalne poczucie humoru nie opuszcza prawie nigdy. Jest dwudziesty siódmy czerwca, A.D. 2009. Około czterdziestostopniowy upał daje się we znaki. Mamy ze sobą nieduże bagaże. Czekamy na murku na Placu Zamkowym w Lublinie, popijając wodę. Pakunki ludzi zgromadzonych w miejscu odjazdu zdradzają, kto jedzie tam, gdzie my. Dostajemy program od organizatora. O godzinie piętnastej odjeżdżamy dwoma busami do Siennicy Różanej, położonej około 70 km na południowy wschód od Lublina.

8

Droga mija szybko, jesteśmy w Siennicy: to malowniczo położona gmina, bardzo proekologiczna. Tereny, na których przebywał niegdyś Mikołaj Rej, siejąc słowo polskie. Lasy i łąki sprzyjają chłonięciu wiedzy i odpoczynkowi. Gospodarze witają nas serdecznie i pokazują pokoje. Nasza „lokalizacja” to teren szkoły z internatem, stołówką oraz boiskami sportowymi. Po wybraniu pokoju na pierwszym piętrze idziemy z Damianem na spacer, żeby zwiedzić okolicę. W miejscowym barze, w którym wieczorami urzędują tubylcy, poznajemy właściciela, Mariusza, z którym jakiś czas gawędzimy. Regionalne naleciałości w mowie Mariusza nie

Tak żyjemy

utrudniają rozmowy. W Siennicy i okolicach nie zostało wielu młodych ludzi. Większość wyjechała na Zachód, bądź do większych polskich miast w poszukiwaniu lepszego jutra. Wieczorem zaprzyjaźniamy się z dwoma jeżami, które maskują swoją obecność w ramionach nocy. Zmęczeni szybko zasypiamy. W poniedziałek rano gromadzimy się w sali na „Opowieści o Ryśku”. Alicja Kapuścińska w rozmowie z Markiem Kusibą zdradza kulisy życia pod jednym dachem z najwybitniejszym reportażystą XX wieku z perspektywy jego przyjaciółki, powiernicy, recenzenta i wybranki. Ryszard Kapuściński urodził się w Pińsku (obecna Białoruś). Z żoną


Jego podróże zagraniczne liczyć trzeba w dziesiątkach tysięcy kilometrów. Mówił po angielsku, hiszpańsku, portugalsku i rosyjsku. Na sto przeczytanych stron przelewał na papier może jedną. Był zawsze świetnie przygotowany do podróży, zarówno pod względem merytorycznym, jak i kondycyjnym. Najlepiej pisało mu się na domowym poddaszu. Miał świetną pamięć. Szkoda było mu czasu na urlop.

Co wieczór mamy zajęcia z Markiem Kusibą – poetą, przyjacielem Kapuścińskiego, dziennikarzem, który na stałe mieszka w Kanadzie. Omawiane są zarówno wiersze, jak i proza mistrza reportażu. Zajęcia pod hasłem „Nocny Marek” okazują się bardzo ciekawym doświadczeniem. Nie brakuje powagi, zadumy, łez, jak i spontanicznego śmiechu. Warsztaty reportera prowadzone przez Ewę Czerwińską, dziennikarkę Kuriera Lubelskiego, w „Gaju Akademosa” również zaliczam do bardzo kształcących i udanych. Stanowią one okazję do luźnych rozmów na temat obecnej sytuacji w mediach.

w którym się znajdujemy. Z opowieści ustnych wiadomo, że katami byli Rosjanie. Jest parno, nieustannie trzeba odganiać insekty. Przez chwilę czuję się jak Ryszard Kapuściński, przemierzający obce ziemie w poszukiwaniu tematu.

Pożegnalne ognisko to wręczenie dyplomów uczestnictwa oraz wielka uczta. Smutno jest wracać do domu. Wspaniali ludzie, masa ciekawych informacji, świetna kuchnia i doskonała atmosfera sprawiają, że z nosem przylepionym do szyby w busie, który odwozi nas do Lublina, myślę o przyszłorocznej Akademii. Paweł Kocun

www.kapuscinski.umcs.lublin.pl

społecznie

Kapuściński miał też gorsze momenty pisarskie

twórczości reżysera i scenarzysty. Wieczorem natomiast gromadzimy się, by obejrzeć cykl jego filmów dokumentalnych, poświęconych patronowi naszej Akademii.

SPOŁECZNIE

poznali się studiując historię na Uniwersytecie Warszawskim. W połowie XX wieku mieszkali w Meksyku. Za młodu Kapuściński trenował boks oraz piłkę nożną. Pracował dla PAP. Pisanie zaczynał od poezji, a jako dziennikarz – od depeszy. Aż do śmierci pozostał wielkim fanem Adama Mickiewicza. Pasjonował się teatrem, kinem, lubił muzykę poważną. Tango było jego ulubionym tańcem.

W piątek przyjeżdża reportażysta Wojciech Giełżyński. Jego wykład pt. „Wschód wschodzi, a Zachód zachodzi” okazuje się dla mnie jednym z najciekawszych punktów programu Akademii. Słuchamy opowieści

Jesteśmy w Siennicy: to malowniczo położona gmina. Lasy i łąki sprzyjają chłonięciu wiedzy i odpoczynkowi. W późniejszych latach miał problemy zdrowotne – zwyrodnienie stawu biodrowego od trzymania nogi na nogę podczas pisania. Na szczęście obyło się bez operacji. W planach, których nie zdążył zrealizować, miał wyjazd na Wyspy Pacyfiku śladami Bronisława Malinowskiego, opisanie Ameryki Łacińskiej oraz książkę o rodzinnym Pińsku. Za życia upodobał sobie Afrykę i najwięcej czasu poświęcił właśnie temu kontynentowi. Z wykładu prof. Ryszarda Szczygła dowiaduję się trochę więcej na temat Siennicy. 29 czerwca to imieniny Piotra i Pawła. A Piotr Załuski daje krótki wykład i prezentuje „co nieco” ze swojej

o jego podróżach po świecie. Jako jedyny mówi nam też, że Kapuściński miał i gorsze momenty pisarskie. Giełżyński jest autorem około pięciu tysięcy publikacji prasowych, komentarzy radiowych i telewizyjnych oraz ponad 60 książek: głównie na temat Trzeciego Świata oraz z zakresu problematyki społecznopolitycznej. Odwiedził w wędrówkach reporterskich 85 państw. Dwa dni przed powrotem zapoznajemy się z młodym chłopakiem, który prowadzi mnie i Damiana w głąb pobliskiego lasu. Docieramy do wielkiego, podwójnego drzewa, na którym wyryte są różne daty oraz inicjały polskich policjantów z terenów siennickich, rozstrzelanych dziesiątki lat temu w miejscu,

Tak żyjemy

9


Maska Weneckan społecznie

Piękna i tajemnicza. Wszystkim wydaje się, że ją znają, lecz tak naprawdę pozostaje zagadką dla wielu. Już niedługo w Wenecji rozpocznie się jej święto. Zgodziła się zdradzić mi kilka swoich sekretów. Jedyna w swoim rodzaju, oryginalna i niezwykła, opowiada o karnawale i nie tylko – Maska Wenecka. „Ofensywa”: Buongiorno, signora maschera*. Polska to nietypowe miejsce dla maski weneckiej. Jak się tu znalazłaś? Maska Wenecka: Historia mojego przyjazdu jest dość zwyczajna. Parę lat temu podczas wakacji poznałam sympatyczną rodzinę z Polski. Zaprzyjaźniliśmy się, a oni zaproponowali mi, abym z nimi wróciła. Nigdy nie byłam w waszym kraju, dlatego chętnie przystałam na ich propozycję. Jednak moja obecność w kraju nad Wisłą nie powinna nikogo dziwić. Wszędzie, gdzie jest teatr, tam mieszka i maska. Zazwyczaj jedna z moich krewnych.

jest prawdziwym dziełem sztuki.

Jesteśmy wykonane z masy papierowej i ręcznie malowane, dlatego

wszystkie jesteśmy wyjątkowe i nie-

powtarzalne. Ja powstałam w niewielkiej, ale bardzo znanej pracow-

ni artystycznej tuż obok Ca’d’Oro. Jest to renesansowy pałacyk nad

Kanałem Grande… Ach, myśl o mojej ojczyźnie zawsze napawa mnie

nostalgią! Z wielką serdecznością wspominam mojego twórcę - Lo-

renzo, uroczego i pełnego wdzięku, chociaż

niedocenionego

artystę,

który stworzył mnie na podobieństwo pewnej tajemniczej damy. Ni-

gdy nie zdradził mi sekretu, kim była owa nieznajoma. Gondolierzy i inni

„Ofensywa”: Jak liczna jest rodzina masek weneckich?

mieszkańcy Wenecji mieli swoje po-

MW: Prawdziwych masek weneckich jest już na świecie bardzo mało. Nieskromnie powiem, że każda z nas

jednej z nich, w Ca’d’Oro mieszkała

10

dejrzenia, przez co powstało wiele

plotek na ten temat. Jeśli wierzyć

Desdemona – żona Otella i to ją właśnie pragnął uwiecznić Lorenzo.

Tak żyjemy

„Ofensywa”: Wenecja to miejsce, gdzie Melpomena obchodzi swoje święto… MW: Och, tak! To prawda. Wenecja słynie z karnawału, który jest niekwestionowanym świętem teatru. Jego historia rozwijała się od XI do końca XVIII wieku. To był niesamowity czas. Kolorowe postacie w maskach i kostiumach brały w posiadanie całe miasto na prawie dwa miesiące. Tańce, śpiewy, bale maskowe, parady, spektakle… Zabawa kończyła się we wtorek, tuż przed Środą Popielcową. Po upadku republiki karnawał niestety został zniesiony [w 1797 roku – przyp. red.]. Po rządach Napoleona żaden władca nie chciał powrócić do Święta Maski. Sztukę zepchnięto na margines i dążono do tego, aby naszą artystyczną społeczność unicestwić; na szczęście, jak widać, nie udało się. Do tradycji powrócono dopiero


MW: Mimo wyraźnego nawiązania do tradycji, karnawał bardzo się skomercjalizował. Obrzydlistwo! Trwa tylko dziesięć dni, kończąc się przed Środą Popielcową. Te parady! Te bale, uśmiechy i suknie! Ci mężczyźni pożerający wzrokiem swoje damy! Wyobraźmy sobie miasto, po którym cały dzień krążą tłumy ludzi ubranych w barwne, XVII-wieczne stroje. Połączenie nowoczesnego świata z tradycyjnym teatrem daje niepowtarzalny klimat. Przedstawieniom teatralnym towarzyszą koncerty, wystawy i pokazy akrobatyczne. Wpływ postaci commedia dell’arte jest bardzo wyraźny – przy

„Ofensywa”: W Wenecji nie ma więc czasu na nudę… MW: Oczywiście, że nie! Uczestnik karnawału nie ma prawa nudzić się podczas przechadzki przez nieziemską Wenecję! Każdy, nawet najbardziej ponury człowiek, zostanie wciągnięty w wir zabawy! A dokonają tego tajemnicze, kolorowe postacie w maskach. Śpiew i taniec to nieodłączne elementy karnawału. Każdy znajdzie tu coś dla siebie! I każdy, bez wyjątku, staje się smutny, gdy

to miasto stworzone do zatracenia się – w mieście i karnawale. Przybysze mogą tu odpocząć i zregenerować siły.

Tradycją jest już, że władze miasta, podobnie jak ich poprzednicy parę wieków temu, znoszą część obowiązujących zakazów na czas karnawału. Mimo to w mieście nie panuje anarchia. Uczestnikom zabawy zapewnione jest bezpieczeństwo. Ale wracając do pytania… W teatrach ulicznych często można oglądać scenki z życia codziennego. Zwyczajni ludzie wyśmiewają absurdy życia, z którymi spotykają się na co dzień. Popularne jest również parodiowanie znanych osób. A śmiech jest przecież najlepszym lekarstwem na wszystkie choroby, smutki i troski. „Ofensywa”: Pojawisz się w tym roku w Wenecji?

MW: Oczywiście! Nie wyobrażam sobie innego miejsca na spędzenie karnawału! Zresztą nie tylko ja tam będę – maskarada ma coraz więcej uczestników. Do Wenecji przybywają ludzie z całego świata. Wśród masek nazywamy karnawał wenecki „światową maskaradą”. Zapraszam raz jeszcze wszystkich czytelników Ofensywy na wenecki karnawał, chociaż Wenecję warto odwiedzić o każdej porze roku. Rozmawiała: Luiza Nowak

odrobinie szczęścia można wpaść na postacie, które tańczą i śpiewają. Drogi Czytelniku, czy widziałeś kiedyś na ulicy Pierotta albo Arlekina? Jeżeli nie, to podczas weneckiego karnawału masz niepowtarzalną okazję, aby natknąć się na jednego z nich, ponieważ występują tam w teatrze ulicznym. Taki teatr i jego aktorzy potrafią przenieść turystów do innego świata. Wszyscy uczestnicy zabawy mają twarze zakryte maskami, co wprowadza aurę tajemniczości. Dopiero ostatniego dnia odbywa się bal na placu św. Marka, podczas którego następuje oficjalne zdjęcie masek. Z każdego zakątka

bicie dzwonów w Bazylice św. Marka obwieszcza o północy z wtorku na środę koniec karnawału. „Ofensywa”: Jak myślisz, dlaczego karnawałowa zabawa nadal cieszy się tak ogromną popularnością? MW: Sądzę, że zabawa karnawałowa jest odskocznią dla wiecznie zapracowanych i zestresowanych ludzi. To czas, w którym mogą stać się kimś innym. Chowając się pod maską, stają się wolni, a zarazem anonimowi. Nie zrozum mnie źle; wiem, że daje im to dużą swobodę. A Wenecja

*witaj, pani masko (zwrot, którym witano się podczas karnawału weneckiego)

Tak żyjemy

11

społecznie

„Ofensywa”: A jak w XXI wieku wygląda karnawał wenecki?

miasta słychać klimatyczną muzykę i nastrojowy śpiew artystów. Urokliwa architektura Wenecji sprawia, że karnawał jest magiczną i niezapomniana zabawą. Nie ma w mieście miejsca, w którym nie działoby się coś związanego ze sztuką – miasto kanałów zamienia się w miasto artystów i masek.

SPOŁECZNIE

w 1979 roku. Obecnie to największa i jedyna tego typu zabawa uliczna w Europie.


społecznie

Blondynka w Hong Kongu Za pół godziny wsiądę do samolotu, z którego wysiądę na lotnisku Szeremietiewa w Moskwie. Tam spędzam osiem godzin – czekam na kolejne połączenie. Potem lecę dziesięć i pół godziny, aż dolatuję. Gdzie? Do Chin; a dokładnie do Hong Kongu, ale czy po dwudziestu pięciu godzinach bez snu mogę być tego pewna? Gdzie ci mężczyźni?! Idę za ludźmi i staję w kolejce. Po co? Nie wiem, ale skoro stoją, to pewnie w jakimś celu. Stoję i czekam. Nagle podchodzi jakiś pan, na oko lat 50 plus i coś mówi. Myślę sobie: „Matko, po jakiemu on bełkocze?” Dyplomatycznie odpowiadam: Sorry, English or Polish only. Słyszę: Polish, Polish! i nagle za Heniem 50 plus ukazała się grupka trzech kolejnych Polish. Przekrzykując innych w kolejce, przełamujemy chińskie milczenie. Po co przyjechałaś? O, my też na targi. Sama jesteś? Sama?! To ile ty masz lat? Dwadzieścia jeden?! - bombardowana pytaniami nadal nie wiem,

12

gdzie jestem. Idę dalej. Znajduję punkt informacyjny; tutaj na pewno mi powiedzą, co się dzieje. Skierowana do AirportExpress, staję przed automatycznymi drzwiami, które otworzą się dopiero w momencie, gdy pr zyjedzie metro. Lotnisko znajduje się na sztucznej wyspie i zostało otwarte dla podróżujących w 1998 roku. Obecnie zajmuje ono trzynastą pozycje na świecie pod względem przepływu pasażerów i drugą jeśli chodzi o towary. Hong Kong miał jednak swój port lotniczy już w 1925 roku, ale znajdował się on na półwyspie, w centrum miasta, które się rozrastało i zyskiwało na znaczeniu na rynku międzynarodowym. Dlatego

Tak żyjemy

lotnisko przeniesiono na wyspę (Lantau Island). Chociaż pomysł przeniesienia powstał w latach 70tych, to prace nad jego realizacją rozpoczęto w 1991 roku. Sam Hong Kong to 262 wyspy, które tworzą obszar wielkości około 1100 kilometrów kwadratowych (dla porównania: państwo Luxemburg ma około 2590 kilometrów kwadratowych). Z Airpor tExpress wysiadam na Central Station. Spotykam jakiegoś pracownika stacji metra – mam

kogo zapytać o drogę do hostelu. Pokazuję mu adres. Yes, you have to go to Station no 3. No super, ale gdzie to jest? Use the stairs (to już będą trzecie schody, jakich muszę użyć i nadal pnę się w górę)


money – tłumaczy 40 plus – It is a caution. When you do not need the card any more, you can simply sell it and then you will get this money back. Czy w Polsce kiedyś nadejdą czasy, gdy bilety okresowe będzie się oddawać do utylizacji, żeby odzyskać pieniądze? Nie ma wyjścia – trzeba dogrzebać się do portfela. Pytam jeszcze, jak wielką sumą powinnam nakarmić tego potwora – kartę – i dowiaduję się, że lepiej większą, bo zawsze później mogę ją odzyskać. No i super! Nawet bramka stała się przyjazna i otwiera się przede mną. Po dłuższej chwili włóczenia się po stacji dochodzę do wniosku, że pewnie instrukcja „w prawo i pro-

Wszyscy myślą, że w Hong Kongu mówimy po angielsku, ale wielu ludzi nie mówi, bo mamy swój własny język.

sto” była zbyt skomplikowana i musiałam coś pomylić. Dla pewności pytam sprzątającą tu kobietę. Ale pytam dopiero, gdy minął szok, że jest pierwsza w nocy, a ona czyści poręcze ruchomego chodnika. Ona, nie patrząc na mnie, coś odburkuje. Może jej papierowa maseczka – którą Chińczycy noszą, gdy są chorzy (np. na grypę) i nie chcą zarażać innych – utrudnia komunikację. Bardziej prawdopodobne jest jednak to, że jest ona pierwszą spotkaną prze mnie osobą, która nie mówi po angielsku. Co robić? Idę dalej. Staję przed mapą stacji, ale nigdzie nie widzę „trójki”. Słyszę za to z megafonu głos z angielskim akcentem: „Ostatnie pociągi zaraz nadjadą”, a w myśli krzyczę „kurrrrrrrr.....!!!”. Uspokaja mnie męski głos: Are you looking for something? Because you look a bit lost. Tylko trochę? Człowieku, ja nie wiem na jakim kontynencie jestem – chciałam powiedzieć, ale zamiast tego krzyczę „YES!”, co zagłusza na chwilę uspokajającą muzykę płyną-

Tak żyjemy

13

społecznie

SPOŁECZNIE and then on the right and straight. W prawo i prosto, powinnam dojść. Najpierw jednak muszę zmierzyć się z bramką, która nie akceptuje mojej dopiero co kupionej karty magnetycznej, czyli biletu. Do you need help? Słyszę głos za sobą. Odwracam się i widzę jakiegoś Azjatę 40 plus. Yes, my card doesn’t work – skarżę mu się, a ten bierze ją ode mnie, podchodzi do maszyny, która kartę połyka. Azjata naciska coś na monitorze i mówi: Well, you have to add some money to it. Myślę, że to jakiś podstęp. Przecież kartę kupowałam na lotnisku. Zainwestowałam w nią równowartość 40 złotych i niemożliwe, żebym jedną przejażdżką wykorzystała cały ten majątek. Well, you cannot use this


cą z głośników metra. Za chłopaczkiem 20 minus kryje się nieśmiała dziewczynka sięgająca mi do ramienia, ale za to bardzo gustownie ubrana w dżinsopodobne legginsy, beżową tunikę z kapturem i sandały na siedmiocentymetrowym obcasie. Okazuje się, że para jedzie do tej samej stacji, co ja. Co prawda powinni wyjść innym wyjściem, ale pokażą mi drogę. Kończy się odprowadzeniem pod same drzwi hostelu. Jak się później dowiedziałam, na tej stacji było sześć wyjść, każde na innej ulicy, niektóre nie połączone ze sobą nawet w podziemiu i oddalone o dziesięć minut drogi szybkim krokiem. Na do widzenia mówią jeszcze: „Bo wiesz, wszyscy myślą, że w Hong Kongu mówimy po angielsku, ale wielu ludzi nie mówi, bo mamy swój własny język”.

społecznie

W następnych dniach ludzi nie-anglojęzycznych spotkałam niewielu, a część z nich – nawet pomimo braku narzędzia komunikacji – chciała ze mną rozmawiać lub mi pomóc. „To wszystko dlatego, że jesteś blondynką” - usłyszałam już po powrocie. Czy to był jedyny powód, dla którego byłam zatrzymywana na ulicy i słyszałam: You have such a nice face! – tego nie wiem. Na pewno był to powód, dla którego George zaprosił mnie na drinka. Co tutaj robisz? Jesteś dopiero trzeci dzień?! No, ja tu jestem od ponad roku, bo pochodzę z Ghany, wiesz, z Afryki, gram w piłkę nożną na kontrakcie. Jak to się stało, że podróżujesz sama? Nie tęsknisz za rodziną? Bo ja tak. Szczególnie za ojcem –myślami mój towarzysz George wrócił chyba do swojego domu, bo uśmiech niknie z jego twarzy. Ja jestem trzeci dzień, to są dla mnie wakacje! Nie zdążyłam jeszcze zatęsknić! Idziemy przez ulice Kawloonu; tu większość to ciemnoskórzy. Wszyscy zwracają uwagę na mnie i na George’a. Właściwie to na mnie i moje włosy. Wiesz, czasami golę albo czeszę Murzynów. Mam nawet malutki zakład fryzjerski, za pracownią mojego brata, ciebie też mógłbym uczesać, masz świetne

14

Dziękuję Panu Bogu, że jest już po dwudziestej drugiej, bo większość sklepów pracuje do dwudziestej pierwszej, a on jeszcze gotów szukać jubilera.

włosy! To budzi moją chęć na zwierzenia: Zawsze chciałam się ogolić, to może ty to zrobisz?! – mówię rozentuzjazmowana, ale on nie podziela mojej radości i mówi po chwili spokojnym głosem: Nigdy nie zgoliłbym ci włosów. Nie nalegam. Jak ci się podoba w Hong Kongu? Tak, światła robią wrażenie i miasto jest czyste. W Polsce też brudno na ulicach? Bo w Ghanie bardzo! A wszystkie Polki są blondynkami? A jak ci się podobają Chińczycy? Wiesz, bo ja czasami myślę, że już pora znaleźć sobie „towarzystwo”, ale nie chcę Chinki za żonę! Oni wszyscy są tacy, hm, natarczywi i nie mają dystansu. Ich jest tyle, że nie mogą stać w odległości większej niż dwadzieścia centymetrów od siebie i im to odpowiada! No i są tacy wąscy, malutcy – nie muszą zachowywać odległości od siebie nawzajem. Ja chyba chcę mieć żonę Polkę. Dziękuję Panu Bogu, że jest już po dwudziestej drugiej, bo większość sklepów pracuje do dwudziestej pierwszej, a on jeszcze gotów szukać jubilera.

Mów mi sprzedawca Chyba jednak George’owi tak bardzo na polskiej żonie nie zależało. Jak się dowiedziałam następnego dnia, zaledwie stację metra dalej, na Jordan Station, znajduje się targ nocny. Czynny do około pierwszej w nocy. Targ to nie tylko stanowiska z ubraniami, galanterią prawie skórzaną, zegarkami czy płytami DVD, ale także restauracje, gdzie w kilka minut można dostać pierożki albo zupę. Wszystko ekspresowo. Nawet sprzątanie, bo wystarczy włożyć naczynia do wielkiej plastikowej skrzyni, która stoi przy wyjściu z takiej restauracji, przy ulicy. Zapach unosi się intensyw-

Tak żyjemy

ny, ale raczej nie zachęca do jedzenia, za to pokusa odpoczynku przy stoliku na środku ulicy – prawie jak na nowojorskim Times Square – jest silna. Tylko stoliki nie są metalowe, jak w wersji New York, a plastikowe, mniejsze. A i widoki zupełnie inne, choć w przemieszczającym się wśród świateł i lampionów tłumie jest coś ciekawego. Można dostrzec amerykańską parę, która próbuje się targować o pięć dolarów, chociaż dla nich to niecała godzina pracy. Widzę też podpitego Anglika i czuję się jak w Krakowie. Jest też sprzedawca o surowym wzroku, który nie pozwala przymierzać ubrań i nie chce się targować, prawie jak ci z lubelskiego targu. Pozostali kupcy są uśmiechnięci, z niebywałą zręcznością i szybkością prezentują swój towar, żeby zatuszować niedoskonałości, albo jak najszybciej przejść do kolejnego klienta błądzącego wśród stoisk. Żeby klient nie miał czasu się zastanowić. Pokazać jak najwięcej i zagadać – oto przepis na zysk. Ile kosztuje ta chusta? – pytam sprzedawczynię. – Sto hong kong dolar. Dziękuję i chcę iść dalej. Jestem przy jednym z pierwszych


Hong Kong to nie Chiny – Tutaj jest wszystko znacznie tańsze – mówi Ryta, studentka z Chin, która pomaga mi w załatwieniu spraw służbowych. Przecież Hong Kong jest częścią Chin od 1997 roku, to chyba ceny powinniście mieć podobne – odpowiadam. – Administracyjnie może i jesteśmy jednym państwem, ale na przykład u nas tak dużo osób nie mówi po angielsku, nawet wtyczki kontaktowe mamy inne, a poza tym wiele osób z Chin marzy o życiu w Hong Kongu. Dziwię się, bo dla mnie to przecież jedno państwo. Pytam więc, dlaczego tak jest. – Bo na przykład tutaj można mieć więcej dzieci. W Chinach możemy mieć tylko jedno, a niektórzy chcą mieć

i informuję, że widziałam Symphony of the Light, czyli show stworzone z połączenia światła i muzyki, które można obserwować z jednej z dwóch promenad (na wyspie lub Kawloonie), albo z promu. Kolorowe światła są umieszczone na budynkach przy wybrzeżu obu dystryktów i zsynchronizowane z muzyką. Show trwa około dwudziestu pięciu minut i odbywa się codziennie o dwudziestej. Na promenadzie Kawloonu można ponadto zobaczyć Aleję Gwiazd, gdzie osoby związane z chińskim przemysłem filmowym odcisnęły swoje ręce i złożyły podpisy; niektórzy doczekali się pomników. Tam też we wszędobylskim Starbucks, które spotykam co kilkadziesiąt metrów, można kupić kawę w sam raz na Symphony, bo choć temperatury w ciągu dnia sięgają 27-30 stopni, to wieczorem, szczególnie nad wodą, jest znacznie chłodniej.

Dżungla zurbanizowana

szy wybór i jest taniej! Kiedy Ryta mówi o zakupach i super okazjach, od razu robi się weselsza i jakby wyższa. Gdy się spotykamy, ona jest w służbowym ubraniu, więc nie widzę, jaki ma styl; sądząc po eleganckich dodatkach, na pewno dobry. Ja też się chwalę swoimi zdobyczami z zeszłego wieczoru

Chłodno jest też w górach, których nie widać z ulic, gdyż są przysłonięte przez drapacze chmur. Dopiero notka w przewodniku uświadamia mi, że to teren górzysty. Ni stąd, ni zowąd na środku wyspy wyrasta The Peak, na który wjeżdża się kolejką przy nachyleniu minimum 60 stopni. Lepiej jednak nie skupiać się na drodze, bo można przegapić zapierający dech w piersiach widok. Nagle wielkie wieżowce wydają się być małe. Ludzi nie widać, choć jest ich tam mnóstwo. Na szczycie wszystko wydaje się tak

Na szczycie wszystko wydaje się tak mało istotne.

Tak żyjemy

15

społecznie

więcej, jak siostra mojego chłopaka. Ona żyje w HK i ma dwójkę dzieci. Wiesz, że ja pierwszy raz za granicą byłam właśnie tutaj? To jest mój drugi raz w HK i jednocześnie drugi raz za granicą. Jak to? – No, bo my potrzebujemy wizy, żeby wjechać do HK. Polacy ich nie potrzebują, jeśli nie chcą być dłużej niż 90 dni. Mówię Rycie, że my w ramach Unii Europejskiej, czyli na terenie 27 państw, nie potrzebujemy wizy, wystarczy dowód. Tym razem to ona nie rozumie. – Ale to nieważne – podsumowuje. – Ważne, że mogłam tu przyjechać i zrobić zakupy. Wczoraj cały wieczór chodziłam po sklepach! Tutaj jest znacznie więk-

SPOŁECZNIE

stoisk, może później będzie coś lepszego niż chusta za 40 zł. Naglę czuję, że ktoś mnie łapie za rękę i słyszę: Dobrze, 90! Nie, dziękuję, ja tak tylko pytałam – odpowiadam, ale nie mogę iść dalej, bo kobieta mnie nadal trzyma. Masz taką ładną skórę. Skąd jesteś? Z Polski? A ile byś dała za taką chustę u siebie? Zobacz jaka miękka. Czarna, będzie ci do twarzy, bo jesteś taka jasna. Że czarna, to nic, ale wyszywane kwiaty ma piękne, myślę zachowując pokerową twarz. Ale ja jej na razie nie chcę kupować. Przejdę się do końca i najwyżej do ciebie wrócę – mówię. Nie, nie, nie! To jest promocja. Teraz mi powiedz, ile byś dała za nią w Polsce? Więc odpowiadam, bardziej zdenerwowana niż myśląca: pięćdziesiąt! Sprzedawczyni otwiera oczy: pięćdziesiąt HKD? Może sześćdziesiąt? Szybko przeliczyłam i wyszło mi, że właśnie chcę kupić chustę typu szal za dwadzieścia zł. Nie, zapytałaś, ile bym dała w Polsce, to ci mówię, że na hong kong dolar będzie pięćdziesiąt. Widzę wewnętrzny bój sprzedawczyni i czuję swoje zwycięstwo. Po chwili słyszę: No dobrze. Niech ci będzie. Ale to bardzo mało jak na taką chustę. Chyba jednak tak mało nie było, bo jak wracałam, sprzedawczyni mnie wypatrzyła i pozdrawiała z uśmiechem od ucha do ucha.


mało istotne. Kawiarnie i cukiernie w mini miasteczku na górze zbijają fortunę, pewnie nie mniejszą niż sklepy z pamiątkami czy zabawkami elektronicznymi. Wchodzę na balkon widokowy. „Smile!” - turyści starają się przekrzyczeć świst wiatru. Wszyscy robią zdjęcia. Jest jednak noc i aparaty nie są w stanie oddać piękna widoku i tego, że po całym dniu pracy miasto jest teraz spokojne i ciche.

społecznie

To na górze widzę małe domy – wille. Pewnie gdyby pojechać w głąb New Territories (półwyspu), to i tam mogłabym znaleźć takie, choć w znacznie biedniejszym wydaniu. Na wyspie są przeważnie kilkudziesięciopiętrowe wieżowce, a do wyjątków należą budynki cztero- czy pięciopiętrowe. Gdy widzę swój pokój w hostelu, który ma wymiary dwa metry na cztery i kwadratową łazienkę, w której nie mogę rozłożyć rąk na całą szerokość, zastanawiam się, ile osób na tych dziewiętnastu metrach się mieści. Oprócz mojego pokoju znajdują się tutaj trzy inne, przy czym mój jest jedynym dwuosobowym. A to tylko jedno mieszkanie, pozostałe cztery nie należą do hostelu. Wychodzę na spacer. Jestem obserwowana. Właściwie to moje kolana, bo mniej więcej na tej wysokości znajduje się wzrok posążka Buddy, który ma pilnować domostwa. Budda przy brzuchu ma coś na wzór doniczki, z której wystają kadzidełka. Czasami ma specjalną półeczkę na wysokości głowy Europejczyka o przeciętnym wzroście. Tego rodzaju ołtarzyki są nie tylko przed mieszkaniami, czy blokami, ale i w restauracjach.

Jedz, módl się i chłoń Wychodzę z budynku i uderza mnie ciepłe powietrze. Jest dwadzieścia

pięć stopni Celsjusza. Mijam sklepy, gdzie widzę niespotykane dotąd korzenie; może to fasola mu-err albo suszone grzyby? Kiełki soi poznaję. Dowiaduję się, jak wygląda pieprz syczuański – jak pączek kwiatu. Smakuje lekko cytrynowo – zapewnia mnie przewodnik turystyczny. Czuję zapach imbiru, anyżu i jakiś znacznie ostrzejszy, a zaraz po tym – mdły. O, gdzieś są goździki! Mijam bar, w którym Chinka serwuje zupę z metrowymi kluskami, liściem kapusty i pierogami. Wszystko można

doprawić sosem sojowym. Na kolację pójdę później. Na razie od unoszącego się zapachu ryb i przypływu morza robi mi się słabo. Jestem na Casueway Bay, zaledwie kilka metrów od Morza Południowochińskiego. Oby jutro była bryza! Nie czuję słońca, bo jest zakryte budynkami. Dochodzę do zatoki. Taksówkarz morski, czyli pan na drewnianej łódce z silnikiem, uśmiecha się pytająco. Kręcę głową na znak, że nie zamierzam wsiadać, bo po pierwsze nie jadę na półwysep, dokąd to kursują WaterTaxi, a po drugie taksówka jest tak zdeze-

lowana, że trzyma ją chyba jedynie słowo honoru. W nie lepszym stanie są łódko-domy, które cumują w zatoce. Domy z prowizorycznym dachem zrobionym ze szmat i tektury chronią przed deszczem i słońcem, a częściej pewnie przed wzrokiem gości hotelu widokowego i rodaków robiących interesy z Zachodem. Między wieżowcami nie brakuje miejsc do wyciszenia się. Jest wiele fontann i skwerów z palmami, drzewami herbacianymi i eukaliptusowymi Brush Box, które są wyjątkowo odporne na smog. Szkoda tylko, że nie widziałam strączkowatego Bauhinia, którego kwiat jest symbolem Hong Kongu. Zielone tereny to też miejsce, gdzie można spotkać ważki i jaskółki, a nawet jeżozwierze. Dla bardziej egzotycznych stworzeń, takich jak bociany (między innymi czarne), jastrzębowate kanie czy leopardy i małpy, stworzone są specjalne rezerwaty (jest ich około dziesięć). Hong Kong to dom dla około 320 gatunków ptaków i 37 tysięcy roślin. O skwery dbają pracownicy miasta, ale chyba żadnemu z jego mieszkańców nie przyszłoby do głowy, że można coś zniszczyć lub pomazać. To właśnie na skwerach i w parkach widywałam koty bez ogonów. Ryta twierdzi, że te z ogonami nie łapią myszy. Przy większości skwerów są place zabaw. Raj dla dzieci, przekleństwo dla palaczy, bo w parkach nie można palić; do tego są specjalnie wyznaczone miejsca przy śmietnikach (nie wszystkich). Chiny prowadzą politykę antynikotynową i nie tylko nie można palić w miejscach publicznych, ale akcyza jest na tyle wysoka, że paczka papierosów kosztuje tyle, co dwa talerze zupy lub duża kawa w dobrej kawiarni. Dżungla miejska miesza się z dżunglą roślinną. Bieg i spokój. Praca i relaks. Elegancja i bieda. Wielkie wieżowce i małe łodzie służące za domy. Tradycja i konsumpcyjny styl życia. Ciasnota, porządek i niesamowita ilość ludzi różnych narodowości. Przeciwieństwa równoważą się i tworzą Hong Kong. Kinga Gruszecka

16

Tak żyjemy


Bałkański sen w Arizonie

SPOŁECZNIE

O FILMIE

Młody chłopak uwikłany w miłosny trójkąt ze starszą kobietą i jej pasierbicą – czy film może być bardziej banalny? I choć tak z grubsza wygląda fabuła „Arizona Dream”, to film Kusturicy na pewno nie jest banałem.

23-letni A xel Blackmar wiedzie spokojne życie w Nowym Jorku. Za namową kuzyna wyjeżdża na ślub wuja do Arizony, gdzie poznaje dwie kobiety, a jego spokojny świat zaczyna ulegać rozpadowi. Beztroskie życie Axela zmienia się w pogoń za szczęściem kobiety – choć on sam nie może się zdecydować, której. W dodatku wuj (Jerry Lewis), sprzedawca cadillaców, widziałby go w roli swojego spadkobiercy, kuzyn (w tej roli świetny Vincent Gallo), niespełniony aktor, recytuje „Wściekłego byka” z nowojorskim akcentem, a w powietrzu aż gęsto od napięcia między bohaterami. W całym tym chaosie mamy doborową obsadę –bezwstydnie przystojny i bardzo utalentowany Johnny Depp w roli młodego Axela oraz wiecznie piękna Faye Dunaway jako nie-

szczęsna uwodzicielka w średnim wieku. Najbardziej jednak przykuwa uwagę absolutnie brawurowa Lili Taylor w roli Grace. Z nieodłącznym papierosem w ustach, w zwiewnych sukienkach i bez butów, grając na akordeonie i marząc o ponownym przyjściu na świat jako żółw, mogłaby wyzwać na stylowy pojedynek samą Mię Wallace z „Pulp Fiction”; wygrałaby w cuglach. Już sama obsada sprawia, że „Arizona Dream” ma zadatki na dobry film. Co sprawia, że jest filmem genialnym?

sprawiają, że świat na ekranie, choć tylko odrobinę odrealniony, wydaje się być kompletną bajką. Kusturica nakręcił jeden z tych filmów, które na długo zapadają w pamięć. Zrobił film o mężczyźnie i o rybie. Zrobił film, którego fabuła brzmi tandetnie, a który wzrusza i bawi do łez. Film realistyczny, prawdziwy, a równocześnie przesycony magią i abstrakcją. Film, który po prostu trzeba zobaczyć. Małgorzata Boryczka

Bez wątpienia wpływ na to ma bezbłędnie poprowadzona fabuła. Widz dostaje prostą historię, w którą uwikłani są niezwykli ludzie – postaci żywe, złożone, zmagające się z wieloma problemami, wygłaszają dialogi, które na długo zapadają w pamięć. Do tego wszystkiego wystarczy dodać piękne zdjęcia, bałkańskie spojrzenie na świat i otulić całość odpowiednią muzyką, a powstanie arcydzieło. Przyczynił się do tego w znacznej mierze Goran Bregović, który stworzył do filmu kompozycję magiczną, do głębi bałkańską, a przy okazji idealnie wpasowującą się w krajobraz Arizony. Dźwięki akordeonu i śpiew chóru

Tak myślimy

17

KULTURALNIE

F

ilm jugosłowiańskiego twórcy to magiczna podróż, podczas której reżyser sprawnie wmawia widzom, że wszystko, co dzieje się na ekranie, jest logiczne, normalne, słowem – mogło się wydarzyć. Tak oto publiczność zostaje zabrana do Arizony, gdzie rozpoczyna się opowieść o mężczyźnie i o rybie, o dojrzewaniu, miłości i nienawiści. Jest to historia zwykłych ludzkich spraw ubrana w lekki odcień surrealizmu.


O FILMIE

Lekcja miłości w czasie zarazyi KULTURALNIE

Wiem, że źle zrobiłam. Ale gdybym powiedziała, że żałuję, skłamałabym. Obejrzałam film dla aktora. Niby nic takiego. Zwłaszcza, że aktor nie grał superbohatera z odsłoniętym torsem.

M

owa o Edwardzie Nortonie. Tym, który ma wadę zgryzu i nieśmiały uśmiech. Tak , to ten sam aktor, który skończył Yale, a którym władze Bostonu zapominają się chwalić (na Viewer Tower nie ma jego zdjęcia obok Matta Damona i Bena Afflecka – szok!).

Po pierwsze, rzecz dzieje się w Chinach, w I. połowie XX wieku podczas epidemii cholery. Baśniowy krajobraz jeszcze nieokiełznany i niezniszczony przez człowieka. Dzięki zdjęciom Stuarta Dryburgha nie sposób nie zacząć marzyć o podróży w miejsce akcji. Ale zaraz, film powinien być na tyle przyciągający, żeby nie marzyć. Ups...

Pamiętam makabr yczne sceny z „American History X”, gdzie grał bezlitosnego, acz inteligentnego faszystę, który w więzieniu nauczył się wybaczać dla własnego zdrowia psychicznego. Pamiętam jego monolog z „25. godziny”, jego kreację jąkającego się w „Dolinie Valley” i niepokornego „Iluzjonistę”. I nagle w „Malowanym welonie” gra człowieka. Nie żadnego bandziora, oparcie kobiety czy chorego psychicznie marzyciela, ale do bólu nieidealnego, zawistnego człowieka, który nawet nie umie walczyć o swoje. Nie sposób takiego bohatera lubić. Już znacznie większą sympatią darzy się zdradzającą go żonę (w tej roli Naomi Watts). Ale nie o sympatię tu chodzi.

Nikomu nieznany reżyser i jeszcze mniej znany scenarzysta robią razem film. John Curran, reżyser, postanowił pokazać losy dwóch osób. Historia została zaadaptowana z powieści W. Somerseta Maughama przez Rona Nyswanera. I nie jest to tylko film o Walterze – naukowcu, któr y świetnie potrafi posługiwać się danymi w laboratorium, ale nie radzi sobie w kontaktach z ludźmi. Nie jest to też historia o Kitty – rozpieszczonej damulce z dobrego domu, która uwielbia towarzystwo. Jest to historia o tym, jak bohaterowie nawzajem się poznają i zmieniają, jak uczą się akceptować siebie. Curran pokazał historię miłości. Nie zakochania, nie bohaterów, ale

18

Tak myślimy

wkurzających swoją niedoskonałością ludzi i ich uczuć. Kiedy w filmie jest dobra muzyka? Wtedy, gdy zgrywa się ze zdjęciami, nie przysłania aktorów i dostarcza widzowi bodźców. Alexandre Desplat (tak, ten sam, który skomponował muzykę do „Ciekawego przypadku Benjamina Buttona”, „Syriany” i „Księzyca w Nowiu” w ramach sagi „Zmier zch”) za muzykę do „Malowanego Welonu” został nagrodzony Złot ym Globem. I słusznie! Obok zdjęć to właśnie ona tworzy klimat, zabiera widza z jego świata do świata przeżyć aktorów. Jest kojąca, ale nie mdła. Tworzy zapowiedź akcji i jej wierne tło. Spokojnie może stawać w szranki z soundtrackiem do „Amelii” Yanna Tiersena. Film trochę harlequinowaty. Owszem. I ł zaw y, czasami nawet drewniany. Ale mimo to polecam. Dlaczego? Oprócz aktora, zdjęć i muzyki jest jeszcze jeden powód: mało jest filmów o ludziach. Kinga Gruszecka


Niszczące marzenia

SPOŁECZNIE

O FILMIE

F

ilm przedstawia historie czterech postaci. Łączą ich nie tylko więzy rodzinne i przyjaźń, ale również uzależnienie od narkotyków. Sara Goldfarb (Ellen Burstyn) to pani w średnim wieku, która boi się swojego syna. Od problemów i rozpaczy po śmierci męża uciekła w świat telewizji i jedzenia. Jej syn, Harry (Jared Leto), notorycznie ją okrada, żeby mieć pieniądze na narkotyki. Kocha swoją dziewczynę, ale to właśnie przez niego Marion (Jennifer Connelly) zaczęła się prostytuować. Czwartą kluczową postacią filmu jest Tyrone (Marlon Wayans), który ma kontakty w świecie handlarzy narkotyków i to on namawia swojego przyjaciela – Harry’ego do bycia dilerem. Wszyscy o czymś marzą i starają się sprostać czyimś wymaganiom. Zbliżenia, szczególnie twarzy, oraz montaż dają wrażenie niesamowitego tempa wydarzeń, ale też rozpra-

szają uwagę widza, który zaczyna się skupiać na środkach przekazu. Requiem… to nie dobranocka. Nie jest to film lekki, ani przyjemny. Raczej bolesny w swojej prawdziwości. Do filmu trzeba się nastroić, dać sobie czas i chłonąć. A w tym pomaga muzyka Clinta Mansella, która jest rozpoznawalna chyba przez wszystkich - nawet tych, którzy filmu nie oglądali. Mansell finezyjnie łączy różne tradycje muzyczne, a jego dźwięki niosą ze sobą ładunek emocjonalny, który świetnie łączy się z często drastycznymi scenami filmu. Oklaski należą się także aktorom. Bez najmniejszych zgrzytów wprowadzają widza w świat bohaterów i sprawiają, że odbiorca zapomina, że to tylko film.

dy powinien poznać. To 102 minuty dopracowanej w każdym szczególe prawdziwej uczty, która pozwala przeżyć coś, co starożytni nazwaliby pewnie katharsis. Kinga Gruszecka

Requiem for a dream jest obrazem typowo postmodernistycznym, stanowiącym kolaż różnych technik i tradycji. Jest dziełem o ludziach i należy do tych filmów, które każ-

Tak myślimy

19

KULTURALNIE

Obraz Reqiem for a dream ukazał się w 2000 r., ale nadal nie traci na popularności. Darren Aronofsky, znany z niebanalnej formy i treści, nie tylko go wyreżyserował, ale też stworzył scenariusz na podstawie książki Huberta Selby’ego (Requiem for a dream, 1978), który jest współscenarzystą.


O MUZ YCE

Muzyczna puszka PandoryM Na pytanie „co jest po śmierci?” istnieje tylko jedna słuszna odpowiedź – Disko. Gdy dodamy jeszcze do tego Sound(s), mamy przed sobą duet, który od paru lat rozkręca parkiety solidną dawką szeroko pojętej alternatywy. Co ciekawe, z „Ofensywą” łączy ich kilka faktów: mają 5 lat, kolekcjonują fanów na Facebooku i dali się złapać niejakiemu Kaiserowi Söze*.

KULTURALNIE

Ich specjalnością są imprezy typu live/dead act z akcentem na to drugie. Grali m.in. z grupami Dick4Dick, Mikrowafle, Bruno Schulz czy Skinny Patrini. Był też niezły Bajzel, ale póki co nikt nie zginął. Zdarzało się też tak, że spoglądali w oczy Krabom. Ze swoją kolekcją płyt przetoczyli się przez większość lubelskich parkietów, a od czasu do czasu okupują także warszawskie salony. Od niedawna kolaborują z kolektywem Roots Defender, z którym urządzają muzyczne potyczki w ramach cyklu „Nauczyciele vs. Urzędnicy”. Czy dadzą się zastraszyć wpływowemu Kaiserowi Söze, czy może w końcu złożą głowę konia na ołtarzu alternatywy? Jeszcze nie wiadomo. W każdym razie mają muzykę i nie zawahają się jej użyć.

Kult zaskoczył niemal wszystkim, począwszy od wyboru utworów i ich aranżacji, przez ustawienie sceny, aż po zaproszonych gości. Setlista jest mocno zróżnicowana - obok wielkich hitów takich jak „Baranek”, „Arahja”, czy „Gdy nie ma dzieci” na płycie znalazły się też kawałki mniej znane i rzadziej wykonywane na koncertach - należy do nich otwierający koncert utwór „Jeźdźcy” oraz piosenka „Mędracy”. Czym się różni koncert akustyczny od tradycyjnego? Jak twierdzi sam Kazik: „To tak samo jak na elektrycznych tylko bez fuzza, dźwięk się tak nie ciągnie, więc trzeba gęściej ręką…”. Akustyczna aranżacja utworów typowo elektrycznego zespołu to sprawa dużo bardziej skomplikowana. Kult jednak podołał zadaniu. Utwory w nowych wersjach ukazują delikatniejszą stronę zespołu i stanowią ciekawe urozmaicenie ich dyskografii.

Anna Fit * - patrz str 40

Właściwie z racji sędziwego (jak na kolektyw didżejski) wieku moglibyśmy nazwać ich weteranami lubelskiej alternatywy. Z czego słynie Śmierć Disko Sound(s)? Głównie z wybuchowej i energetycznej mieszanki muzyki z różnych nurtów i dekad. Nie boją się dźwiękowych eksperymentów, ani oskarżeń imprezowiczów o kłopoty z nadwyrężonymi stawami. W ich setach pojawiają się zarówno elektroniczne nowości, jak i rockowe evergreeny z końca lat 70-tych. Właściwie to nigdy nie wiadomo, czego się po nich spodziewać (istnieje podejrzenie, że oni tego też nie wiedzą).

20

Unplugged z prądem? Stało się – mamy czwartą polską płytę pod szyldem MTV Unplugged. Nagranie wersji akustycznej znanych wszystkim utworów to prawdziwe wyzwanie. Tym razem podjęła się tego legenda polskiej sceny muzycznej, czyli zespół Kult. Koncert odbył się 22. września 2010 roku w warszawskim OCH-Teatrze, natomiast na wydanie wersji CD i DVD trzeba było czekać do 22. listopada.

Tak myślimy

Szczególnie urzekają nową aranżacją dwa utwory – swingujący „1932 Berlin” oraz „Arahja” z rozbudowaną sekcją dętą. Wielbicieli poezji Stanisława Staszewskiego na pewno ucieszy fakt, że na koncercie znalazło się wiele utworów autorstwa Taty Kazika. Nie zabrakło również gości. Co ciekawe, zespół nie zaprosił znanych wyjadaczy polskiej sceny muzycznej, ale artystów mniej znanych. Wśród nich na uwagę zasługuje występ Dra Yry, założyciela zespołów TPN 25 i El Doopa, który wykonał utwór „Nie dorosłem do swych lat”. Muzyk swój występ okrasił malowniczym upadkiem, który


Sweet Smell of Success Z dużym zaciekawieniem, ale i lekką nutą niepewności przystąpiłem do przesłuchania debiutanckiej płyty zespołu Acute Mind. Z jednej strony nie mogłem się doczekać kolejnego debiutu na polskiej scenie rocka progresywnego, a z drugiej miałem pełną świadomość tego, że wydawca – Electrum Production – nie zdążył jeszcze wypracować odpowiedniej marki na polskim rynku. Cały materiał składa się z ośmiu utworów, które gwarantują niewiele ponad czterdzieści minut dość urozmaiconej rozrywki. Kompozycje utrzymane są w piosenkowych aranżacjach, dzięki czemu płyta nie jest przepełniona pasażami, ani nie sprawia wrażenia ciężkiej w odbiorze. Zdecydowanym plusem jest interesujący głos Marka Majewskiego, który posługuje się nienaganną angielszczyzną (co nie jest na rodzimej scenie regułą). Dodając do tego kilka dobrych solówek otrzymujemy wysokiej jakości album.

Już pierwszy utwór demonstruje duży potencjał zespołu. „Grief and Pain” jest nagraniem mocnym, z agresywnym (choć momentami także melodyjnym) wokalem. Mimo nastrojowego zakończenia zapowiada ostry album utrzymany w klimacie progresywnego metalu. W dalszej części znajdujemy kilka dość rozbudowanych kompozycji, w których agresywna oraz pełna gitarowo-klawiszowych solówek gra przeplata się z melodyjnymi fragmentami. Warto tutaj wymienić „Garden”, w którym

Oczywiście można narzekać, że pominięte zostały takie szlagiery jak „Krew Boga”, „Do Ani” czy „Dziewczyna bez zęba na przedzie”, ale należy pamiętać, że Kult to zespół o bogatej dyskografii, a koncert musiał zachować ramy czasowe, więc siłą rzeczy nie wszystko mogło się w nim znaleźć. Kult udowodnił, że jest zespołem, który sprawdza się w każdej sytuacji. A forma grupy, mimo upływu lat, jest nadal bardzo dobra, co stawia ją w absolutnej czołówce polskich zespołów rockowych. „Kult Unplugged” SP Records 2010 Dominik Łotysz

Tak myślimy

21

KULTURALNIE

rozbawił zarówno zespół, jak i publiczność. Tomasz Kłaptocz znany z występów w grupie Akurat, a aktualnie wokalista związanego z Kultem zespołu Buldog, zaprezentował się w „Bliskich spotkaniach trzeciego stopnia”. Utwór „Gdy nie ma dzieci” przypadł w udziale Zacierowi, który jak zwykle wystąpił w nietypowym stroju, którego integralną częścią był garnek oraz balony. Podtrzymana została również tradycja koncertów „Bez prądu”, która nakazuje wzbogacić listę utworów o cover; w tym przypadku był to brawurowo wykonany „Zegarmistrz światła” Tadeusza Woźniaka. Koncert wieńczą bisy, które zostały zagrane spontanicznie i jak zespół twierdzi – bez przygotowania, co jednak w żaden sposób nie odbiło się na ich jakości.

SPOŁECZNIE

O MUZ YCE


O MUZ YCE delikatny początek zostaje po chwili przyćmiony ostrym riffem. Podobny kontrast występuje również w innych kompozycjach: „Sweet Smell of Success”, „Bad Incitements”, czy „Prophecy”. Zdecydowanie najmocniejsz ym punk tem albumu jest „Miser y”. Ta stonowana i lekko romantyczna ballada zdecydowanie wyróżnia się na tle reszty materiału, a jej refren ze słowami „Waiting for you in my dreams” zapada w pamięci na wiele dni. Nic więc dziwnego, że ten utwór znalazł się na Liście Przebojów radiowej Trójki, zajmując przez kilka tygodni miejsce bliskie pierwszej dziesiątki.

KULTURALNIE

Na uwagę zasługuje także porządne wydanie krążka. Dobra szata graficzna i intrygujące zdjęcia robią bardzo dobre wrażenie, nie ustępując części muzycznej i tekstowej. Chapeau bas! Acute Mind, “Acute Mind” Electrum Production 2010 Grzegorz Szelezin

Radio Retro ze Wsi Warszawa

Do sięgnięcia po płytę zespołu IncarNations skłoniły mnie dwa zasadnicze bodźce. Po pierwsze – tak już mam, że rzucam się na wszystko, co ma radio na okładce lub w tytule, a po drugie – nie mogłam przejść obojętnie obok płyty, na którą teksty napisał współpracujący przez wiele lat z Tadeuszem Nalepą Bohdan Loebl. Okazuje się, że jeśli chodzi o wszelkie retro jestem jednak sentymentalna.

kameleon przekształca się w divę bluesa w rewelacyjnym „Liczeniu Gwiazd”, niczym Norah Jones z towarzyszeniem gitary akustycznej tworzy czarujący klimat w utworze „Mów do mnie jeszcze” i świetnie radzi sobie z reggae’ową stylistyką „Miłość tobie dam”, która na płycie pojawia się także w wersji dub.

IncarNations to zaskakujące wcielenie muzyków znanych z Kapeli Ze Wsi Warszawa – Mai Kleszcz i Wojtka Krzaka. Maję można pewnie nazwać siostrą polskiego world music skoro

jej ojciec – Włodzimierz Kleszcz zwany jest ojcem (popularyzatorem) tego gatunku. Dlatego zaskoczeni będą ci, którzy po „Radio Retro” spodziewają się folkowego grania. Płyta przepełniona jest piosenkowymi kompozycjami, wśród których pojawiają się jazzowe zagrywki i szybko wpadające w ucho melodie ocierające się o reggae, bluesa i pop.

Wokal Mai należy do najbardziej charakterystycznych głosów w polskiej muzyce alternatywnej. Charakterystyczne frazowanie, które czasem nie do końca pasuje do piosenkowej stylistyki „Radia Retro”, jest jej znakiem firmowym i nie pozwala zapomnieć o jej korzeniach, które tkwią głęboko w Kapeli Ze Wsi Warszawa. Maja w kolejnych piosenkach udowadnia, że potrafi dostosować się do różnych stylistyk, które proponuje Krzak. Jak

Jednak niespodzianki nie zawsze są miłe. Do tych mniej miłych należy z pewnością zapomniany dawno hit, czyli szlagier „Daj mi tę noc”. Ostatnio modne stało się branie na warsztat żelaznych kawałków potańcówek sprzed lat; niestety nie każdemu udaje się nadać im nowe życie. O ile Maleńczuk (przynajmniej w przypadku pierwszego „Psychodancingu”) wyszedł na tym dobrze, o tyle hit grupy Bolter po (re)IncarNacji w bossa novę wcale nie stał się lepiej przyswajalny. Na szczęście inne latynoskie aranżacje, czyli „Śniłeś” oraz singlowe „Zabrakło łez” w klimacie bossa novy wyszły zespołowi o wiele lepiej i są obok „Liczenia gwiazd” najmocniejszymi punktami płyty. W tym wydaniu sentymentalne „Radio Retro” z pewnością zasługuje na uwagę. Anna Fit IncarNations „Radio Retro” Kayax 2010

22

Tak myślimy


Z Teatrem Bocznym przy K afce

SPOŁECZNIE

O TE ATRZE

Ofensywa: Pod szyldem Teatru Bocznego tworzycie od niedawna, ale nie jest to początek waszej działalności. Kiedy podjęliście decyzję o powołaniu nowej formacji i który ze spektakli uważacie za pierwszą produkcję Teatru Bocznego?

KR: To przede wszystkim odniesienie do alternatywy, offowości itp. Uznaliśmy, że w języku polskim brakuje precyzyjnych nazw, a te, które funkcjonują w naszej świadomości, są albo obcojęzyczne, albo wprowadzane na zasadzie zapożyczeń, więc znaleźliśmy swoje…

Ofensywa: Teatr alternatywny, będąc w opozycji do instytucjonalnego, zapewnia twórcom swobodę działania, co przejawia się również w mobilności składu aktorskiego. Jak wobec braku stałego zespołu przebiega proces doboru aktorów?

MP: Teatr Boczny to przede wszystkim projek t niemainstreamowy. Oczywiście mieliśmy pewne obawy, ta wersja przewijała się w naszych rozmowach już wcześniej. Zatem kiedy zapadła decyzja o powołaniu Teatru Bocznego, byliśmy z nią w pełni oswojeni.

KR: Do każdego kolejnego spektaklu dobieramy ludzi, którzy mogą identyfikować się z Teatrem Bocznym nie pr zez pr z ynależność, a działanie. Przede wszystkim zależy nam na udziale osób, które jesteśmy w stanie skonfrontować z naszym punktem widzenia. Takich jak

KR: Zaczęło się od premierowego pokazu „M.” w marcu ubiegłego

roku. To wtedy uznaliśmy, że czas

na wymyślenie nazwy, która ułatwi nam rozpoczęcie nowego arty-

stycznego rozdziału. Zależało nam na tym, by nie odcinać kuponów od tego, co było, a zarazem po-

łączyć osoby, które uczestniczyły we wspólnych projektach już wcześniej. Zdaliśmy sobie sprawę, że

najściślejsza współpraca przebie-

ga pomiędzy naszą trójką: Pauliną

Połowniak, Maćkiem i mną. Jednak do tej pory Maciek i ja reżyserowaliśmy projekty osobno, jedynie pomagając sobie nawzajem przy tworzeniu spektakli. Ja pomagałem

Maćkowi przy jego „8:15/11:02”, on był autorem muzyki do „M.” w mojej reżyserii. „Obcy” to pierwszy

wspólny projekt stworzony z myślą o Teatrze Bocznym.

Ofensywa: Nie baliście się lekko pejoratywnego, zdaniem niektórych, wydźwięku nazwy?

Tak myślimy

23

KULTURALNIE

Teatr Boczny jest świeżym projektem teatralnym na kulturalnej mapie Lublina. Jednak artystyczne ścieżki Karola Rębisza, Macieja Połynko i Pauliny Połowniak skrzyżowały się już wcześniej.


O TE ATRZE Anna Biernacka. Kiedy rozpoczynaliśmy współpracę przy monodramie [„M.” - przyp. red.], przewyższała mnie swoim doświadczeniem teatralnym, przez co praca z nią stanowiła dla mnie wyzwanie. Ilekroć oglądam teatr repertuarowy ze stałym składem, mam wrażenie, jakby ich potencjał malał z każdym kolejnym spektaklem. A my stawiamy na dynamiczny rozwój. Staramy się, żeby te relacje były jak najbardziej pokojowe i twórcze. Wychodzi różnie, jak to bywa w przypadku odmiennych temperamentów. MP: Karol ze swoim zamiłowaniem do porządku trafił na mocno anarchistyczny grunt [śmiech].

MP: Teatr to dość niewdzięczna materia. Założenia to jedno, realizacja to drugie. W momencie, gdy dobierasz zespół i zaczynacie pracować, często okazuje się, że koncept, jaki sobie wymyśliłeś, nie przekazuje idei, o którą chodziło. I odwrotnie - inicjatywy, które rodzą się obok, trafiają w sedno. Trzeba być wyczulonym na przypadek, a z drugiej strony bardzo krytycznym względem własnych myśli, posiadać umiejętność postrzegania ich jako głupich.

KR: Ten spektakl miał być bardzo minimalistyczny i ster ylny. Dla mnie „Przemiana” Kafki, pozbawiona baśniowości i metafory robaka, zyskuje nowy, bardziej realistyczny wymiar.

różnić od poprzednich. Nie jest to wadą, a wręcz przeciwnie – stwarza nowe interpretacje, szczególnie w dzisiejszych czasach, kiedy recepcja sztuki opiera się na subiektywizmie. Nagle robisz spektakl, w którym walka o życie staje się śmiercią. W końcu rozbieżności interpretacyjne są immanentną cechą mentalności ludzkiej.

dość, nie idę do pracy i co mi zrobicie?”. Widz może w tej przemianie dostrzec projekcję własnych lęków – jeśli odetnę się od dotychczasowego niespełnienia, mogę stać się ofiarą własnych działań i zostać odrzucony przez najbliższych. To jest temat uniwersalny, zwłaszcza dzisiaj. Przestajesz zarabiać na życie – nie jesteś w stanie funkcjonować.

Ofensywa: Przy tworzeniu „Obcego” inspirowaliście się opowiadaniem Franza Kafki...

Ofensywa: W jaki sposób różnice w upodobaniach literackich przekładają się na teatr?

KULTURALNIE

KR: W teatrze wszystko się może zdarzyć. Zakładając, że jest inaczej, popełniasz błąd. Każdy kolejny spektakl może się diametralnie

MP: I właśnie dlatego zrezygnowaliśmy z robaka, wycofując się tym samym z aspektu bajkowego. Próbowaliśmy sobie wyobrazić, że to wszystko dzieje się naprawdę. W „Obcym” nie ma bajki dla dzieci, do której można mieć sentyment. Pokazujemy człowieka, nienagannego pracownika, który rzeczywiście spełnił kafkowski fantazmat, zamknął się w czterech ścianach i w pewnym momencie dochodzi do punktu, kiedy myśli: „mam

Ofensywa: Jak przebiega ewolucja spektaklu? Czy zdarza się, aby pomysły rodziły się spontaniczne w czasie kolejnych pokazów?

Teatr

to dość

niewdzięczna

materia.

Założenia

to jedno, realizacja to drugie

24

Tak myślimy


Ofensywa: Podobno przygotowujecie projekt związany z Witkacym.

MP: Z Witkacym owszem, ale obok Witkacego. Na razie przewidywany tytuł brzmi: „Tak zwana ludzkość w obłędzie”. Chcemy zrobić intermedialny spek takl, k tórego korzenie sięgają historii ekshumacji Witkacego, paru jego dzieł plastycznych, a poza tym wszelkiego rodzaju powiązań kulturow ych, które łączą Witkacego z tytułową ludzkością, a mnie się łączą w jedno. Na całość nakłada się kilka elementów, ale zobaczymy, co z tego wyniknie. KR: Rzeczywiście, Witkacy i dla mnie jest autorem szczególnym. Tr zeba czasu, żeby go poznać, a w konsekwencji zrozumieć. Zobaczymy, jak wyjdzie nam ten projekt, wbrew pozorom mało witkacowski, bardziej o ludziach, którzy w jakiś sposób myślą o Witkacym i o tym, co może się zdarzyć z postacią, o której bardzo mało wiemy.

Ofensywa: Jako Teatr Boczny działacie od niedawna, a już zdążyliście zaistnieć na polskiej arenie teatralnej. Zdobyliście m.in. Grand Prix na 11. SPOTkaniach Teatrów Młodych w Warszawie... KR: To była druga nasza nagroda, pierwszą dostaliśmy we Lwowie na Międzynarodowym Ogólnoukraińskim Festiwalu „Halicka Melpomena”. Zdobyliśmy pierwszą nagrodę w Będzinie, gdzie zostaliśmy docenieni również przez publiczność. Udało nam się też zdobyć drugą nagrodę w Pułtusku, a kilka dni później w Białymstoku Anka Biernacka zdobyła nagrodę aktorską. Drugie miejsce zajęliśmy na Słodkobłękitach w Zgierzu. I oczywiście wyróżnienie dla Sławka Niemca za debiut w „Obcym” na lubelskim Festiwalu Teatrów Niewielkich. Graliśmy też w Elblągu, Częstochowie, Olsztynie i w Zwierzyńcu, na Letniej Akademii Filmowej.

Ofensywa: Jak oceniacie lubelskie środowisko teatralne? Jeździcie po festiwalach, macie możliwość porównania. Centrum teatralne czy prowincja? KR: Jakkolwiek określenia typu: „zagłębie” i „centrum Polski” w odniesieniu do środowiska teatralnego Lublina wciąż jeszcze są zbyt odważne, trzeba docenić obecność festiwali alternatywnych, których brak na przykład w Warszawie. W Lublinie mamy do czynienia z wyrobioną i wymagającą, a zarazem zaangażowaną publicznością. I właśnie ona byłaby argumentem za tym, że Lublin może aspirować do miana teatralnego centrum Polski czy tytułu ESK 2016. „Obcego” graliśmy kilkakrotnie w ramach Przestrzeni Działań Teatralnych w ACK „Chatka Żaka”, za każdym razem przy komplecie widowni. Ofensywa: W takim razie życzymy Wam wielu pozytywnych recenzji, a widzom i dziennikarzom doskonalenia umiejętności opisywania tego, co dobre. Klaudia Olender i Aleksandra Drozd

W Lublinie

mamy

do czynienia

z wyrobioną

i wymagającą, a zarazem

zaangażowaną publicznością.

Tak myślimy

25

KULTURALNIE

MP: Mówi się czasem, że aktorzy nie czytają książek, w przeciwieństwie do reżyserów. Ja natomiast siedzę głównie w tekstach naukowych, opracowaniach, biografiach. Tekstów literackich czytam ostatnio niewiele – kolejny punkt, w którym się z Karolem uzupełniamy. Teraz, jeżeli chodzi o literaturę piękną, czytam „Ulissesa” Joyce’a. To taki bumerang – cał y czas powraca w licznych odniesieniach. Czytam go po swojemu, interpretując go pr zez pr yzmat nawiązań, k tóre znam i nie mam problemu z odwiecznym dylematem: „czy tak się powinno czytać Joyce’a?”.

SPOŁECZNIE

O TE ATRZE


O PL A ST YCE

Banksy – próba

zdemaskowania KULTURALNIE

Do dziś pozostaje nieuchwytny i anonimowy, choć ma swojego własnego Dla niektórych to, co tworzy jest sztuką, dla innych wandalizmem. Kim jest Banksy?

B

anksy. Jego prace zna cały świat, lecz samego artysty nie zna nikt. To człowiek, którego tożsamość jest jedną z najlepiej strzeżonych tajemnic świata kultury. Choć media co jakiś czas twierdzą, że udało się odkryć prawdziwe imię i nazwisko artysty, za każdym razem okazuje się, że informacje są fałszywe. Banksy wciąż pozostaje nieuchwytny. Wiadomo, że urodził się w Anglii. Prawdopodobnie w okolicach Bristolu. Jest chyba po trzydziestce, lecz pomysłowością i szaleńczą wręcz odwagą dorównuje niejednemu nastolatkowi. Według gazety The Guardian nazywa się Robert Banks, The Mail on Sunday twierdzi, że Robin Gunningham, a inne źródła proponują Robina Banksy. Łączność ze światem mediów utrzymuje przez stronę internetową oraz swojego agenta. Do tej pory nie udało się określić tożsamości genialnego street art’owca. Lecz owa tajemniczość stała się kluczem do jego sukcesu.

26

Tak myślimy

managera.

Artysta ulicy Zasłynął jako twórca humorystycznych i prowokacyjnych murali [dzieł dekoracyjnego malarstwa ściennego – przyp. red.], szablonów oraz wlepek [małe samoprzylepne formy plastyczne – przyp. red.] wpisujących się w nurt zwany street art. Uliczna partyzantka Banksy’ego ma swój początek w Londynie. Wiele z jego prac pojawiło się na ścianach budynków tego miasta, ale także w innych miejscach Wielkiej Brytanii. Międzynarodowy rozgłos przyniosły mu rysunki na tzw.


Palestynę i Izrael. Na gigantycznej

że po drugiej stronie czeka śmierć od kul wojskowych karabinów.

ścianie pojawiło się 12 obrazów. Jeden z nich, umiejscowiony w szczelinie muru, przedstawia idylliczną plażę. Na innym za komiksowym oknem rozciąga się kusząca górska panorama. Po stronie palestyńskiej artysta namalował dzieci próbujące sforsować przeszkodę (chłopca malującego drabinę, która umożliwi mu przejście na drugą stronę oraz dziewczynkę usiłującą przefrunąć mur za pomocą balonika). Na krótką chwilę, dzięki artyście, zapominamy,

Artysta świadomy Banksy zdaje się być wszędzie tam, gdzie opór jest ważną bronią w walce o odzyskanie wolności (np. Strefa Gazy, gdzie stał w obliczu realnej możliwości postrzelenia lub złapania przez policję). Jego prace są polityczną lub społeczną satyrą. Dotyczą wojny, biedy i coraz bardziej rozpowszechnionego nadzoru państwa w Wielkiej Brytanii. Ulubionym tematem artysty jest krytyka bezmyślnego konsumpcjonizmu. Jeden z jego murali przedstawia dzieci oddające hołd fladze zrobionej z plastikowej reklamówki z Tesco. W gorącym okresie handlowym umieścił na murze napis „Wyprzedaż kończy się dziś”, wokół którego klęczą modlące się kobiety.

idol ze sprayem Banksy używa różnych technik do wyrażania swoich myśli. Łączy ze sobą graffit i charakterystyczną dla niego technikę szablonową. Swoje dzieła umieszcza w bardzo ryzykownych i prowokacyjnych miejscach.

Istotną rolę w jego działalności odgrywają nawiązania do tradycji sztuki. I nie chodzi tu tylko o sławne portrety Marilyn Monroe autorstwa Andy’ego Warhola, z których Banksy skorzystał tworząc wizerunek Kate Moss, ale o paleolityczne malarstwo jaskiniowe, które jest odbiciem przemian ludzkości od homo symbolicus do homo economicus.

Tak myślimy

27

KuLturALnie

SPOŁECZNIE murze bezpieczeństwa dzielącym


pojawi się na pokazie zrealizowanego przez siebie filmu „Wyjście przez sklep z pamiątkami”. Obiecał wówczas, że porozmawia z fanami i obietnicy dotrzymał. Zwrócił się do nich jednak z telebimu i komputerowo zmienonym głosem oznajmił, że chce, aby jego dzieło podniosło świadomość w zakresie miejskiej sztuki. Artysta stwierdził, że jego ambicją było, aby film „zrobił dla graffiti tyle, co Karate Kid dla sztuk walki” i zachęcił nowe pokolenie do sięgnięcia po puszki z farbą. Banksy zrealizował stylizowaną na dokument pełnometrażową opowieść, będącą zarazem prowokacją i mistyfikacją. Sam również pokazuje się na ekranie, lecz zakrytej kapturem i zaciemnionej twarzy do końca nie odsłania. Kim więc tak naprawdę jest? Na odpowiedź musimy chyba jeszcze poczekać. Małgorzata Richter

KULTURALNIE

Zaczynał jako artysta graffiti i przerzucił się na technikę szablonową po drobnym incydencie. Kiedyś wraz ze znajomymi ozdabiał pociąg, ale był wolniejszy od innych i został z tyłu. Gdy zjawiły się władze, schował się pod jednym z wagonów, gdzie musiał spędzić kilka godzin w ukryciu. Później wspominał, że spędził wtedy mnóstwo czasu, przyglądając się numerowi seryjnemu pociągu, który został naniesiony na wagon poprzez szablon. To zainspirowało go do tworzenia dzieł techniką szablonową.

humorystyczne grafiki i symbole, czasem zaopatrzone także w slogany. Ogólny przekaz jego dzieł jest antywojenny, antykapitalistyczny i antykonsumpcjonistyczny. Zmusza do refleksji. Ostatnie jego prace przedstawiają szczury, policjantów, żołnierzy, dzieci i osoby starsze. Banksy zajmuje się także tworzeniem, a raczej przerabianiem, istniejących już obrazów. Przykładem są „Nocne ptaki” Edwarda Hoppera, wśród których umieścił angielskiego chuligana, ubranego jedynie w szorty z brytyjską flagą, który dopiero co rzucił czymś w okno kawiarni. Kultura street art nie doczekała się u nas powszechnej aprobaty. Zdecydowana większość jej przypadkowych odbiorców traktuje grafficiarzy jak wandali niszczących publiczne przestrzenie. Na Zachodzie jest to już uznana forma artystycznej wypowiedzi. Do prekursorów tego ruchu należy oczywiście Banksy.

Kulturalne graffiti

Czas na film

Szablony Banksy’ego są bardzo często powiązane z miejscem ich umieszczenia i zawierają w sobie

Nadzieja na odkrycie tożsamości Banksy’ego pojawiła się w ubiegłym roku, kiedy artysta zapowiedział, że

28

Tak myślimy


Demaskacje Jamesa Ensora

SPOŁECZNIE

O PL A ST YCE

59

-letni mężczyzna siedzi na niewielkim, drewnianym kr ześle. Zupełnie poza światem. Poza ludźmi biegającymi ulicami Ostendy, zmartwionymi nieuchronnym końcem XIX wieku. On jest gdzie indziej. On – artysta, snuje pędzlem swe życiowe

refleksje. Przed sobą ma sfatygowaną, noszącą ślady zaschniętych farb sztalugę, na której rozpięto płótno. Maluje. Przez półotwarte okno wpada do pomieszczenia lekki podmuch wiatru, niosąc z sobą zapach morskich fal i rozgrzanego piasku. Mężczyzna przechyla głowę do tyłu, zamyka powieki. Odpoczywa.

Zewsząd spoglądają na mnie postaci z jego obrazów – istoty w maskach, szkielety, czaszki wiszą bądź stoją oparte o nieużywane, niepotrzebne nikomu sprzęty. Spoglądam w kierunku rozłożonejej sztalugi. Podchodzę bliżej… Czuję charakterystyczny, intensywny zapach mieszaniny farb i tempertyny.

Tak myślimy

29

KULTURALNIE

Rok 1899, Ostenda (kurort nad Morzem Północnym).


O PL A ST YCE Nagle mężczyzna wraca do poprzedniej pozycji. Patrzy na obraz, lustruje go, jakby widział go po raz pierwszy. I ja patrzę. Widzę płótno wypełnione ludzkimi twarzami. Ale nie są to zwykłe twarze – każda z nich ma przywdzianą maskę. Przywodzi to na myśl jakąś maskaradę, a jednocześnie budzi bliżej nieokreślony niepokój. Z zalewającego obraz tłumu groteskowo-tragicznych masek wyłania się ludzka twarz. Jest to twarz mężczyzny. Jedyna wyraźnie namalowana, nie zdeformowana, ani nie zakryta twarz.

KULTURALNIE

- To jest mój autoportret – mówi, ani na chwilę nie odwracając spojrzenia od swojego dzieła. Ośmielona podchodzę jeszcze bliżej. Widzę, jak tłum bezmyślnych masek majaczy. Jak stapia się w jedną bezsensowną, bezkształtną masę. Jak giną w nim wszyscy. Widzę też wynurzającą się z tego motłochu twarz Mężczyzny. Spogląda na mnie z ram oprawionej płótnem deski. Twarz ma ustawioną jak do zdjęcia, widoczny lewy półprofil. Na głowie bordowo-czerwony kapelusz.

30

- Pan nie ma maski, bo nie ma Pan nic do ukrycia – ni to stwierdzam, ni to pytam. Przez twarz Artysty przebiega ironiczny półuśmiech. - Ukryć? Myślisz, jak ci wszyscy – zatacza ręką w kierunku zamalowanego płótna – a przecież maski wcale ich nie ukrywają. Wręcz przeciwnie. Ale oni nie zdają sobie sprawy z tego, jak maski są zdradliwe – przymruża oczy, jakby skądś rozbłysło przed nim światło – O tak, nie zdają sobie sprawy… – powtarza jakby do siebie. - Zdradliwe? Przecież maski zakłada się po to, żeby coś ukryć, zataić… – dodaję w zamyśleniu. - Otóż to! – mówi Mężczyzna, badając opuszkami palców strukturę swego dzieła – Ludzie od wieków grają. Zakładają maski, bo wydaje im się, że coś ukryją. Upodabniają się przy tym jedni do drugich. Wnikliwy obserwator ma jednak szansę wiele odczytać z każdej maski. One są w gruncie rzeczy takie same, niczym

Tak myślimy

się nie różnią. Wszystkie skrywają cały ten ludzki fałsz, zakłamanie, głupotę – przerywa nagle, by po chwili dodać – Maski są naprawdę bardzo zwodnicze… Spoglądam jeszcze raz na płótno i znów czuję ten lekki niepokój; wydaje mi się, że ci ludzie w maskach krzyczą do mnie, może próbują wydostać się z tego zaklętego tłumu i ciągle na nowo giną w nim, współtworzą go, pomimo absurdalności, groteskowości i całego tragizmu sytuacji. Ogarnia mnie przerażenie. - Tak. To jest właśnie drugie dno. To jest ból istnienia – słyszę jeszcze cichy, dochodzący jakby z oddali, smutny głos Mężczyzny. Stoję zatopiona w myślach przed obrazem Jamesa Ensora „Autoportret wśród masek”. Wydaje mi się, że rozumiem. Paulina Krzyżowska


KULTURALNIE

SPOŁECZNIE Wernisaż Piotrek Gromniak – rocznik 1989, urodzony w Kielcach, gdzie skończył szkołę podstawową i Ogólnokształcącą Szkołę Sztuk Pięknych im. Józefa Szermentowskiego, kierunek Techniki Malarskie i Pozłotnicze. Obecnie student III roku Wydziału Grafiki Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, gdzie terminuje w pracowni Wklęsłodruku, Liternictwa i Typografii oraz Fotografii. W wolnych chwilach maluje obrazy, brzdąka na gitarze, śpiewa przed komputerem i czyta lewicową prasę. Pasjonuje się Chagallem, Pankiem i street artem, oraz kilkoma bboysami z Ameryki. Nie lubi ogórkowej. W 2008 rok został wyróżniony w ogólnopolskim konkursie Artystyczny Indeks Hestii. Od góry: „Autoportret”, litografia „Kobiety”, serigrafia

Tak tworzymy

31


KULTURALNIE 32

Tak tworzymy


KULTURALNIE

SPOŁECZNIE Od strony lewej: „2”, grafika komputerowa „Było minęło”, grafika komputerowa „ Takie tam”, malarstwo

Wernisaż Dominika Gromniak – rocznik, 1987, urodzona w Kielcach i tam też skończyła 6-letnią Ogólnokształcąca Szkołę Sztuk Pięknych. Obecnie studentka kulturoznawstwa UMCS. W przeszłości również filologii romańskiej, ale związek ten zerwała. Jej pasją jest grafika komputerowa, projektowanie plakatów reklamowych itp. Posługuje się programami pakietu Corel i Adobe, a jej projektem na przyszlość jest opanowanie programu do grafiki 3D, czyli 3ds Max.

Tak tworzymy

33


OPOWI A DA NIE

Sztuka umierania Póź ny w ie cz ór. Na t yle p óź ny, ż e w yst aw y sk lep owe pr z est ają n awo ł y wać światłami potencjalnych klientów. Powoli z apad a c iem noś ć, n a st aje no c.

KULTURALNIE

Pa n St efa n, m iesz k a n iec m a łego m i ast ecz k a, ju ż o d k i l k u d n i pr z ecz uwa ł, że coś cięż k iego w i si w pow iet r z u. I n ie cho d z i ł o t u b y n ajm n iej o k ł ęb y dy mów w y dob y w ając e s ię c o d z ien n ie z br ud nych pr zemy słow ych fa br yk . Z aw sz e n a ś m iew a ł s ię z m ag i i s ł ow a i w y my śl nych hor oskopów, jed na k t y m r a zem i nt u ic ja k a z a ł a mu m ie ć się n a bacz nośc i. K a ż dy d z ień sk ł ad a ł się z up or z ąd ko w a n y c h s t r at e g i i z w a lc z a n i a c z a s u . W ok r e ś lonych go d z i n ach w ykony w a ł zapla nowa ne wcześn iej cz y n ności. Ta k podczas ost at n iej w i z y t y za leci ł mu le k a r z i wł a śn ie t a k mu si a ło być. Ż ad ne zwolnienie nie wchodzi ło w grę. Jedy ną uciecz k ą mogł a by być śm ier ć, a le t y m r a z em pr awd z iw a . Najlepiej t a k a ja k w f i l m ach, n ieba n a l n a, r om a nt ycz n a. M i a ł c z a s , m i a ł j e s z c z e n i e p r aw d o p o dobn ie du ż o cz a su, ż eby dok ł ad n ie w sz y st ko z apla nować. W sn ach u m ie r a ł c o d z ien n ie. Sp ad a n ie w y c en ione na pię ć, w yć w iczone do per fekcji. Z a z w y c z aj r z uc a ł s ię z ok n a, je d n a k z aw s z e s p a d a ł i n ac z ej. R a z r o z b ij a ł się o b et on, w nęt r z nośc i l ądowa ł y n a d r z ew ach i p obl i s k ich s a mo cho d ach, a szcz ę ś l iwe kot y w y jad a ł y t e r esz t k i m ięsa, k t ór ych n ie mo gł y dosz or ować sł użby porządk ujące osiedle. Wieczność w od n iesien iu do wszech św iat a t r wa ła k i lka sek und – t yle, co spadanie. Inny m r a z em, r z uc aj ąc s ię z ó s me go pięt r a 34

Tak tworzymy

s z y b o w a ł j a k p t a k . Ud aw a ł , ż e j e s t szczęśl iw y, choć t o t yl ko w iat r w locie n a r z uc a ł mu g r y m a s u śm iechu. Sa m r eż y ser owa ł s woje ż yc ie, u st a la ł jego przebieg, czas tr wania, sam kreował swoją śmierć. Pot raf i ł pr zespać św ięt a, własne ur od zi ny, d zień w y p łat y. Nawet gdyby u st a lono kon iec ś w i at a, St efa n ż y ł b y d a lej w s woi m ś n ie. Ty l k o t a m mógł być sobą. Tu ma ny my ś l i sk a k a ł y, w y k r z y w i a ł y s ię i o d bija ł y o d s iebie n icz y m k aucz u kowe pi łecz k i. Z cor a z w ięk sz y m t r udem k r eśl i ł k sz t a ł t kolejnego dnia, nie mógł prz y pomnieć sobie, w ja k i m c elu z n ajduje s ię t u i t er a z . Cz y moż e n ad a l jest t a m? Sied z ia ł wła śn ie pr z y d r ew n ia ny m, k uchen ny m stole d z ióbiąc z i m ną, pr ze solon ą jajecz n ic ę. Niest et y, n ie ud a ło mu się od z ied z icz yć po mat ce u m iejętności w yczucia sma k u cz y zdolności do t wor z en i a p omy s ł ow y ch k u l i n a r ny ch p er for m a nc e’ów. Mo ż e t o d l at e go do tej por y t a k t r ud no było mu ocza r ować jedną z t ych jasnowłosych, d ł ugonogich pięk ności, k tóre zapraszał co jak iś czas n a w sp ól ne o gl ąd a n ie a mer yk a ń sk ich t a siemców? Posi ad a n ie H BO n ie b yło ju ż w y st a r cz ając y m hacz yk iem d la p o t e n c j a l n y c h k a n d y d a t e k n a ż o n ę. Poz iom w y maga ń st a le w z ra st a ł i cza s n ieu b łaga n ie uciek a ł. Nacisk ze st r ony r o d z i ny b ył n ie do z n iesien i a. St ef a n z d n ia na d z ień cz u ł cora z w ięk sz ą b ez r ad noś ć. Bez r ad noś ć t a k r oz legł ą , ż e z a z n ac z aj ą c ą s w oj ą ob e c no ś ć w e wsz y st k ich sferach ż ycia – od t ych n ajb a r d z iej pr y m it y w n ie pr y w at nych p o of ic j a l no - z aw o do w e. C z u ł s i ę j a k


OPOWI A DA NIE

Z a n iec a łe p ó ł go d z i ny p ow i n ien z n aleź ć się na pr z y st a n k u, bo t o pr zecież pi ąt ek . W k a ż d y pi ąt ek w y je ż d ż a ł z e swojego m iasteczk a. Odw ied za ł mat kę. Później włócz ył się od k najpy do k najpy, nu rk ow a ł w piw n ic ach, n a s t r y ch ach z a p a d aj ą c y c h s i ę k a m i e n i c , z r uj n o wa nych podwórk ach, za n ied ba nych br a m ach . W p o s z u k iw a n iu i n s pi r ac ji do k olejnych w y ś n ionych ś m ier c i. D o m at k i z a z w ycz aj pr z ycho d z i ł n a no c. Ba ł się c iem nośc i. Si e d z i a ł w k uc h n i i w m y ś l a c h p r ó bowa ł st wor z yć mapę d z i siejsz ych wę d r ówek . Z a m k n ą ł o cz y, w y c i ąg n ą ł rękę, a by w pr zest r zeni nak reślić t rasę i ener g icz ny m w y m achem łokc i a st r ąc i ł p or c el a now ą c u k ier n ic ę. Sz k l a ne br y ł k i lek k o p ot o c z y ł y s ię n a obr u s, w ydając pr z y t y m pr aw ie n iesł y sz a l ny szelest. Nie zdawa ł sobie spraw y, że to był wła śn ie pier wsz y z na k upad k u - że i je go ż yc ie, ja k t e k r y sz t a ł k i c u k r u, n ied ł ugo się r oz s y pie. Nadejd z ie z n acz ąc a z m i a n a i c ię ż k o b ę d z ie mu s ię p o n iej p oz bier ać. Ma ł ą , p osr ebr z a n ą ł yżeczką, zapewne po prababci, stuk nął g wa ł t ow n ie t r z y ra z y o ścia n k i k u bk a, j a k b y s p r aw i a ł o mu t o n i e s a mo w it ą pr z y jem noś ć. Po w y piciu k aw y obl i z a ł ł y ż kę. P r zez mu śn ięcie ust a m i z a k a ż dy m r a zem z aw ier a ł z n i ą pou f ny pa k t w ier nośc i, pr z y n ajm n iej do kolejnego k u bk a, pr z ez no c do r a n a. St efa n n ie lu bi ł herbat y. Z a t o k awę pija ł hek t o l it r a m i, w u lu biony m k u bk u o kolor z e ś w ie ż o s k o s z onej t r aw y. Dl a n iej b y ł w st a n ie poś w ię cić por a n ne mycie z ę b ów, kończ ące się z a z w ycz aj n a d z ie się ć m i nut pr z ed o dja z dem aut obu su. P raw ie n igdy się n ie spóź n ia ł. W snach w s z y s t k o r obi ł pr z e d c z a s em , j a k b y w obaw ie, że nagle k toś może pozbaw ić go pr y watnego mik roświata. Oczy wiście by wa ł y m iejsca, k tór ych wola ł by n igdy n ie o dw ied z ać. W t ej k west i i n iest et y n ie m i a ł n ajm n iejsz e go w yb or u. Je ś l i w o góle moż n a n a z w ać w t en s p o s ób

jego chę c i. Ju ż sa mo ż yc ie było w yb o r em, w yb or em z gór y n a r z ucony m. Nosi ł zega r ek na pr zeg u bie lewej d ło n i i d z ięk i n iemu r oz pr acow a ł t a b elę pr z y ja z dów i o dja z dów, z a r ów no pa ńst wow ych, jak i pr y wat nych dw uśladów na t rasie prowadzącej do K ra kowa. Autobusam i jeździ ł codzien n ie, w yłapując każdy szczegół znanej na pamięć drogi. Uw iel bi a ł pr z ep y ch ać s ię do w y j ś c i a pr z ez w y p e ł n ione pr z er óż ny m i z a k up a m i s i at y i ich n a r u sz one s t a r o ś c i ą właściciel k i. W w yobra źn i k reowa ł n ie n aga n n ie cz y st e su m ien i a, dopi s y wa ł histor ię, bez zbędnego sent y mentalizmu w y my ś la ł i nt r yg ujące ż ycior y s y. P r ze pow i ada ł śm ier ć. W ied z i a ł, ż e w sz y st k ie z my ś len i a s t wor z ą w je go głow ie obr a z t ych lud z i, w ied z ia ł t eż, że t ego obr a z u n ie moż e p or ów n ać z ż ad ny m i n ny m, ż e n igdy n ie dow ie się pr awdy. A t o j e s z c z e b a r d z iej r o z w ij a ł o j e go f a nt a z ję. Cz u ł, ż e w k ońc u c o ś mo ż e z a le ż e ć o d n ie go, ż e je go z d a n ie s ię l icz y, cho ćby w t a k ba n a l nej s y t uac ji. O b s e r w o w a ł i p o d s ł uc h i w a ł , z b ok u i na odległość. Sza lenie fascy nowa ła go st a r ość, a za ra zem ba ł się jej ok r ut n ie. Nie mia ł psa. Kot y nie lubi ł y jego zak ur zonej, z apadającej się k a n apy. Ł a si ł y się t yl ko do nó g st o ł u - ok r ągłego, ze st a r ośw ieck i m obr usem w b łęk it ne romby, któr y kompletnie nie pasował do nowoczesnego w y st r oju r et r o ła z ien k i. Jeś l i o cz y w i śc ie w kont ek śc ie c a łośc i r oz pat r y wać ha r mon ię m iesz k a n ia. Cz ę s t o wł a ś n ie z n ajom i w y t yk a l i mu br a k u m iejęt ności w ycz ucia st ylu, n a ś m ie w a l i s i ę z n iet y p o w y c h pr z yz w ycz ajeń, dok ucz a l i z p owo du br a k u dobr ze p ł at nej pr ac y cz y d z iewcz y ny. Tyl ko co t o za z najom i? On i w my ślach u śm ier c a l i go o w iele cz ę śc iej. W z as ad z ie ju ż z a ż yc i a t r a k t ow a l i go ja k p ow iet r z e. Po w y pic iu k aw y i zost aw ien iu kot om lu nchu St ef a n ż w aw y m k r ok iem ud a ł się w st r onę pr z y st a n k u. P r z e d z ier ając s ię pr z ez o s ie d lowe a lejk i om ija ł u śm ie ch n ięt e t w a r z e emer y t ow a nych s ą s i a de k , du m n i e p c h aj ą c y c h w ó z k i z p o c ie ch a m i s woich z apr ac ow a ny ch l at or o ś l i. P r z e cz uw a ł k lę s k ę. Ner wo w y m i m r ug n ię c i a m i p ow iek st a r a ł się

Tak tworzymy

35

KULTURALNIE

k awa łek m ię s a, pr z em ielony pr z ez m a sz y n k ę cz a s u, upr ow ad z ony pr z ez niezrów naną Wielką Rękę na rozgrzaną pat el n ię z baw ien ia. Ja k zn i komy k awałek czegoś, co zapobiegawczo na z wa no ś w i at em.


OPOWI A DA NIE z a k omu n i k ow ać ś w i at u, ż e b y ć mo ż e wła śn ie t era z żeg na się na kolejną wieczność. Szedł z miną doświadczonego samobójcy, prak t yk ującego każdej noc y akt umierania. Na prz ystanku zjawił się na pię ć m i nut pr zed aut obu sem. Kupi ł bilet, zajął w ygodne miejsce, to samo, co z aw sze, pr z y sz ybie w t r zeci m r zęd z ie z a k ier owc ą. Czek a ł n a o dja z d. P u st y autobus w yglądał zupełnie nienaturalnie, n icz y m w yd r ą ż on a papr yk a, do k t ór ej k uchenny entuzjasta zapomniał dołoż yć m ięsnego far szu. Nie było m iejscow ych h a r cer ek , k t ór e śpiewem r oz wesela ł y monot on n ą pod r óż, ciem nowłosej ba r mank i; nawet masażysta, którego Stefan poz na ł k iedy ś w dwor cowej poczek a l n i n ie z jaw i ł się n a w y z n aczon ą go d z i nę odja zdu. Zapow iada ła się nud na, d ł uga podróż, na którą najlepszym lekarstwem był sen.

KULTURALNIE

Ost at nio coraz częściej zdar za ło mu się z a s y pi ać w r óż nych m iejsc ach: w p o c z ek a l n i u lek a r z a, w s a lon ie Plu s a, k iedy t o z nu ż ony czek a ł w kolejce do biura obsł ugi k lienta, na ławce w park u cz y na i m ien i nach sza r pn iętej w iek iem s ą s i a d k i H a n k i . Ś w i a t s n ó w, n aw e t t en najba r d z iej br ut a l ny, był uciecz k ą idea l n ą. Nie w y maga ł t ylu poś w ię ceń, st a ra ń, pla nów, w k a żdej chw i l i moż na było odłoż yć go na później. Wystarcz yło ot wor z y ć o c z y, a pr z e s t aw a ł i s t n ie ć. Ju ż o d d ł u ż sz e go cz a su głów ny m mo t y wem jego pr z ygo d nych snów opr ó cz spadania była walizka. Stara, w koślawe w z ork i, n icz y m r ek w i z y t z ap oż yczony pr osto z kolor ow ych lat 70 -t ych. P i l n ie st r zeżona pr zez pa m ięć, wk leja na była w najrozma it sze scener ie. Uczest n icz ył a w w iel k i m r ower ow y m m a r at on ie, pr z y w i ą z a n a do b ag a ż n i k a r ow er z yst y z nu mer em 7, w m iejsk i m sz pit a lu wci śn ięt a m ięd z y żeberk a k a lor y fer ów z le w a ł a s ię z w y s t r ojem p o c z ek a l n i , a podczas ost at nich imienin Hank i bezpańsko pł y wa ła w wannie. Z pew nością st a now i ł a t ajem n icz y s y m bol, k t ór ego St efa n n ie p ot r a f i ł r oz sz y f r ować. Ty m r a z e m p r z y ś n i ł mu s i ę w ąw ó z . P r zechodząca obok kobiet a z zaskocze n i a z ł apa ł a go z a r ęk ę i z aci ąg nę ł a n a pobl i sk i cment a r z . Dekor ację cment ar z y z n a ł t yl ko z sen sac y jnych f i l mów, 36

Tak tworzymy

pu s z c z a ny ch w pi ąt k owe p op o ł ud n i a w przykościelnej świetlicy. Ten w yglądał z upe ł n ie i naczej. K awa łek udept a nego t r aw n i k a, ot oczonego cięż k i m mu r em, z łoż onego z r ów n iut k ich szer egów z apleśniał ych cegłówek. Trz y spróchniałe, oskubane drzewa strzegące niewielkiego k r ę g u ma r mu r ow ych pom n i ków. P r z yt łaczając y duszny nast r ój kont rastowa ł z kolor ow y m i w ieńca m i pr zepa sa ny m i barwnymi wstęgami, uroczyście ubranymi lud ź m i i m igając y m i z n icza m i, k t ór ych ś w i at e ł k a o d bija ł y s ię w z or z y ś c ie o d w yszli fowanych nagrobków, st war zając n iez w yk le ps ycho del icz n ą at mos fer ę. Podszed ł bl i żej, z ciek awości. Odcz y t a ł swoje imię, a w twarzy kobiet y dostrzegł obl ic z e m at k i . Nie s t et y i t y m r a z em musia ł poddać się pr zez naczen iu. Ner wow y m k r ok iem pod szed ł pod pom n i k i r a z em z c a ł y m ż y c io w y m b ag a ż em do ś w i adcz eń r z uc i ł s ię do ot w a r t e go g r obu . Z now u n ieuch r on n ie s p ad a ł .. Nie mó gł n iczego sobie pr z y p om n ie ć. M i a ł ś w i adomoś ć, ż e w t ej chw i l i k a żd y s z c z e gó ł , w s p om n i a ne z d a r z en ie, s y t u a c j a b ę d z i e j u ż m y ś l ą o s t at n i ą . P r óbowa ł w y ma zać z pa m ięci ca łe swoje ż ycie i k u wła snemu zd z iw ien iu, w t y m n ieby wa ł y m sz a leń st w ie z acz ą ł się mo d l ić. Wsz y st ko z d awa ło się być z a mglone, n ienat u r a l n ie n iepokojące. W da l sz y m c i ąg u b y ł p o d o g r om ny m w r a ż en iem obr a z u, k t ór y t ow a r z y s z y ł mu pr z e z ca łą d r ogę. Wąt ek t ajem n iczej wa l i z k i, pr zew ijając y się w pr z ygod nych snach, zdawa ł się być cora z w y ra ź n iejsz y. I t a z a leż no ś ć, pr z e c ież b aga ż ż yc iow ych doś w i adczeń c i ą ż ył mu n a k a ż dy m k r ok u. Do matki przyszedł około trzeciej, o wiele wcześn iej n i ż z w yk le. Dz i siaj chcia ł zrobić jej miłą niespodziankę. Po drodze k upi ł ż ó ł t e t u l ipa ny i but el k ę bi a łego w i n a. G dy ot w ier a ł d r z w i z apa sow y m k lucz em, z d z iw i ł a go c i sz a – u m at k i za każdy m razem pr z y wejściu obszcze k iwa ł go pies. Ma ł a, cz a r n a k u lecz k a - Ch i l l i, pr z y w iez ion a dw a l at a t emu pr zez są siad kę Ju l kę z Ba r celony. Dz isiaj n ie było n i kogo. W pr zedpokoju na sz a fce z but a m i leż a ła z ielona wa l i z k a z prz yczepioną niedbale kar teczką: „dla


op oWi A DA nie

Pocz u ł, ż e powol i t r aci pa nowa n ie nad wł a sny m cia łem, głowa w ydawa ł a mu się cięż sz a n i ż z w yk le, r ęk a n ie był a ju ż jego r ęk ą , a bez wł ad n ie z w i sając ą kończ yn ą. P r z esz y wające szelest y i d r a ż n i ące pr zeb ł y sk i z acz ę ł y n a bier ać k sz t a ł t ów, pr zeobra ż ać się w kont u r y k uchen nych mebl i, ja k że z na nych z obra zów cod z ienności. O t wor z ył ocz y i powol i z aczę ł a docier ać do n iego r zecz y w i st ość. Sied z ia ł wł a śn ie n a k uchen ny m pa r ap ec ie, z wa l i z k ą w r ęk u. Ner wowo w ychylając gło wę pr z ez ok no, ś le d z i ł kont u r y d r z ew. D r z ew a pr o du kow a ł y c ien ie, p om aga ł y up ł y w ając y m go d z i nom z a bić ś w i at ło d n i a. Sp ojr z a ł w dó ł i p omy ś l a ł o B o g u, k t ór ego nosi w sobie, t a k ja k nosi się w śr o d k u ś w ież o sp oż y t e śn i ad a n ie. Po l icz ył do pię c iu, z a s łon i ł chu st ą t wa r z i sko cz ył z ósmego pięt r a, szer oko r ozp ośc ier ając r a m ion a n icz y m pt a k . W końc u t ę f ig u r ę opa nowa ł w s woich sn ach na pi ąt kę. Scena r iu sz spada n i a, pr zez lat a w yć w iczony do per fekcji, t y m r a zem z aw ió d ł w n ajwa ż n iejsz y m et apie. Ja k n a z łoś ć w y sko cz yło z a w y sok ie d r z ewo, a w ost at n iej sek undzie dach k lat k i schodowej n iespodziewan ie ok aza ł się z łożoną kon st r u kc ją. Ca ł ą śm ier ć sz lag t r a f i ł. W końc u n a t yle obl icz y śm ier c i z aw sze z n ajd z ie się ja k ieś n ieobl icz a l ne. Po dwó ch t ygo d n i ach sz pit a l nej męk i St efa n p ow r ó c i ł do domu. W końc u z d a ł sobie spr awę, ż e nawet najba r d z iej m i st er ny pla n sa mobójst wa we śn ie jest t ylko chor y m w y my s łem, pi r uet em fa nt a z ji. Po d ł ug iej pr óbie monolo g u, sen ny m st a r ciu dwóch su m ień, post a now i ł pr zepr og ra mować w yobra ź n ię, pozor ując t y m r a z em wł a sne o d r o d z en ie. Łyk n ą ł n iebiesk ie pig u ł k i sz cz ę ś c i a, z a m k n ą ł o cz y, w yobr a z i ł sobie no c. Ju ż t er a z c iem noś ć n ie w yd awa ł a się t a k a st r a sz n a... K l aud i a Olender

Tak tworzymy

37

KuLturALnie

St efa na”. Wa l i z k a, k t ór ą pa m ięt a ł z d z ieci ń st wa. To w n iej g r omad z i ł osied lowe gad ż et y, le śne sk a rb y w ykopa ne p o dcz a s we ekendow ych ob oz ów h a r cer sk ich. Mat k i n ie było o d 10 lat . Ca ł a i lu z ja z budowa n a n a f u nd a ment ach w sp om n ień i w yobra ź n i i st n ia ła t yl ko w jego głow ie. L ek a r z k a za ł zapom n ieć, ł yk ać t a blet k i szczęścia i u śm iechać się do pr zechod n iów. To jego wła sna mat k a r oz wa l i ła mu ca łe dot ychczasowe ż ycie. Bez żad nego por oz um ien ia, ja k t o mat k a, zapla nowa ła pr z y sz łość, w y pr zed z i ła śm ier ć. Z now u musia ł się podpor ząd kować. W a kcie bezsi l ności r z uci ł się na łóż ko. P r z y pom n ia ł sobie o r ozs y pa ny m cu k r ze, o ot wa r t y m g r obie, o spada n iu, o br ą zowej wa l i zce s y m bol i z ującej jego doczesne ż ycie, i t ej z ielonej, z n ad z ieją n a lepsze. O t o wk r acz a w now y et ap, m a pr zed sob ą d r ugą d r o gę, by sp e ł n ić ż yc iowe w y z wa n ie. Tyl ko ja k ie?


Wier sze

DWIE KRWIE

DZIELNICA NISKOBUDŻETOWA

chłopiec spada z nieba i uderza o blat boiska.

miastu gdańsk poświęcam

rozpina kość, przez kark miga dreszcz. chłopcu jest zimno i innym jest też, kiedy tak patrzą,

tutaj ulice jeżą się włosów, szkła

jak krew zbiera się w miejscu przegięcia i

i ostrych narzędzi. uważaj - za rogiem

za chwilę odpryśnie. październik, kilka lat później. dorośli chłopcy, dorosłe dziewczęta, śmierć -

czają się następne rogi: szatan z szóstej klasy z pistoletem na wodę

KULTURALNIE

wydanie drugie, poprawione. w miejscu otwarcia kochankowie zapuszczają się w krew.

zaraz skończy oranżadę, jego buty

niebawem odpłyną przez rozgryzioną wargę

są ciężkie, prawie nie do zniesienia,

gdy kopie. nic dziwnego, znaczą milion - milion różnych zdarzeń,

z których później musi się tłumaczyć. w imię świętego spokoju szyby

są grube, uszy są szczelne,

Jakobe Mansztajn

każdy ma przy sobie papierosa

– rocznik ’82, poeta, bloger, w młodości zwolennik, obecnie dysydent. Zastępca redaktora naczelnego kwartalnika „Korespondencja z ojcem”, współautor cyklicznej imprezy poetyckiej K3 Sopot Slam. Laureat nagrody im. Andrzeja Walentynowicza (właśnie za projekt K3 Sopot Slam). Publikował m.in. w Tygodniku Powszechnym, Portrecie, FA-arcie, Gazecie Wyborczej, Ricie Baum, Pograniczach, Cegle. Autor książki „Wiedeński high life” (Portret, 2009), za którą otrzymał Wrocławską Nagrodę Poetycką Silesius 2010 w kategorii „debiut roku”, a także nominację do Nagrody Literackiej Gdynia w dziedzinie poezji i III nagrodę w konkursie „Złoty Środek Poezji 2010″. Pochodzi z rodziny proletariackiej. Kabalista.

38

Tak tworzymy


KOSZULKI

4. PAPIEROWE LALKI

matka składa pranie, składa starannie rzecz

józefowi

SPOŁECZNIE

Wier sze

do rzeczy i podpyta: synuś, jak się sprawy mają? na zgięciach gałęzi przekwita wiosna w oknie wisi ślad po nosie i osa nieżywa

i ścięgna pęcznieją jak mokre drewno

na parapecie, sprawy mają się nielekko, matul pod cienką powłoczką stężałe chrząstki papierowe lalki papierowe bęc

rzecz starannie już dwudziesty piąty rok nadgarstki filtrują wahnięcia ciepła od szpiku do szpiku - wodą i solą

cherlawe owady w skrytkach na skórze papierowe lalki papierowe bęc

korzenie kruszeją jak świeże wafle jak włosy na słońcu stawiane pod wiatr

w cedrowym temblaku zmięty latawiec papierowe lalki papierowe bęc

Tak tworzymy

39

KULTURALNIE

bohaterstwo mnie zawstydza, gdy tak składasz


FELIETON

“Tylko mam jedną prośbę: uszanuj naszą inteligencję i nie mów, że chcesz o nim napisać prawdę.” Janusz Głowacki – Good Night, Dżerzi (2010) Czwartek 30.12

KULTURALNIE

Nic nie zapowiadało rychłej katastrofy. Codzienna apokalipsa, pacyfikowana hurtową ilością naprędce wypijanych kubków wysokokofeinowej kawy, odpędzana terminowo opłacanymi fakturami VAT oraz mamiona pieczołowicie wypełnianymi kuponami Lotto, na szczęście nie nadchodziła. Stałem w poświątecznie wyludnionym Empiku i detal po detalu, jak to w trakcie cotygodniowej sesji nienawiści miałem od pewnego czasu w zwyczaju, szydziłem z nadprodukcji kulturalnej, z para-intelektualnych roszczeń celebrytów i bezcelowości ich bestsellerów. Na pierwszym z brzegu dziale książkowym znalazłem dwa przykre oksymorony: (1) autobiografię trzynastolatka; (2) Mądrość Paulo Coelho (Mądrość? Tego Autora? Niedoczekanie! – nieudolnie ironizowałem). Na półce z czasopismami zobaczyłem wiele dowodów bezpardonowej, choć z góry przegranej, walki chochlików drukarskich z kaczkami dziennikarskimi – miałem ubaw; nic tak nie pociesza strapionego humanisty jak potknięcia współludzi. Było po co, co prawda efemerycznie ale jednak, żyć. Wtem zadzwonił telefon. Niespiesznie, nie przeczuwając bolesnych konsekwencji tej decyzji, odebrałem i po chwili cokolwiek jednostronnej wymiany zdań zrozumiałem, że właśnie otrzymuję propozycję nie do odrzucenia, taki telekomunikacyjny odpowiednik ultimatum zaserwowanego na złotej tacy przez kelnera w białych rękawiczkach – z klasą, z wdziękiem, z pełną gracji wymuskaną bezczelnością typową dla kultury wysokiej. W razie odmowy, co tubalny głos dał mi niejasno do zrozumienia, czeka mnie niechybna banicja, bilet w jedną stronę, wygodne cementowe buty, a wcześniej wszelkie wyszukane tortury. W skrócie, noworoczne anty-życzenia: gośćca, znoju, zgruchotanych kości. “A zresztą,” zakończył nieco jowialnie, “nie ma sensu rozstawać się w kłótni, prawda kruszynko?” No tak, Kaiserowi, jak wieść gminna niesie, a miejska kronika policyjna przypomina, zdecydowanie się nie odmawia. Dzięki lekkiej nadwadze oraz ciężkiemu poczuciu humoru w stosunkowo krótkim czasie zdobył dominację nad lubelskim rynkiem popkultury. Teraz potrzebował tylko lepszego PR. Tym sposobem Söze przeszedł do „Ofensywy”. Piątek 31.12 Wiadomo.

Kaiser Söze – w przeszłości postać mityczna, obecnie jedynie legendarna. Człowiek-odpowiedź na wszech-zagadkę Lublina: wie, kiedy ruszy publiczna rozbiórka Teatru w Budowie. Od następnego numeru “Ofensywy” stały felietonista. Tekst i wymuszenie: Kaiser Söze Notował: bw (rootsdefender.pl)

40

Tak tworzymy


Sylwia Smolińska, fot. Kamila Olech



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.