DROGI CZYTELNIKU!
OFENSYWA NUMER 1(2)
marzec 2006
>> Tak myślimy 4 >> Patrząc trzeźwo na świat - Karolina Przesmycka >> Tak żyjemy 6 >> Z buntu nie wyrasta się nigdy - rozmowa z Wojciechem Nają - Stefan Sękowski 11 >> Głośno mówimy stop! - rozmowa z Grzegorzem Gołosiem - Elżbieta Pyda 13 >> Dżinsowa rewolucja - Magdalena Pietroń 14 >> Ty nie czakaj, sjurprizau nia budzie Elżbieta Pyda 18 >> Co je student? - Michał Bielecki >> Tak tworzymy 20 >> Ona jest z hartownej stali - z diamentu rozmowa z Marzeną Dobner - Leszek Onak 23 >> Instrukcja dla topielców - Kinga Nieczaja 24 >> Kolejny dzień - Kinga Nieczaja 25 >> Zwał buntu - Łukasz Libiszewski 27 >> Zabić Ich Fszystkich - Jakub Jakubowski 34 >> Maciej Ignaciuk - wernisaż 38 >> Poezja - Mistrzostwa Świata (Bank Informacji) - Marcin Czyż + komentarz Bohdana Zadury 36 >> Aktualności >> Felieton 31 >> Prawie futurologiczny żywot człowieka
prawie poczciwego, czyli tere fere kuku strzela baba z łuku - Marek Drączkowski
Na okładce prezentujemy pracę anonimowego członka NSZ w Lublinie. Szablon pochodzi z końca lat osiemdziesiątych.
OFENSYWA
Studencki Miesięcznik Społeczno-Kulturalny Adres redakcji: Studenckie Koło Medialne UMCS Wydział Politologii UMCS Pl. Litewski 3, 20-080 Lublin http://www.ofensywa.umcs.lublin.pl e-mail: ofensywa@umcs.lublin.pl Redaktor naczelna: Karolina Przesmycka, tel. 509 228 170 Zastępcy redaktor naczelnej: Jakub Jakubowski, Leszek Onak Sekretarz redakcji: Leszek Onak Zespół redakcyjny: Publicystyka: Karolina Przesmycka (kprzesmycka@o2.pl) Reportaż: Marek Drączkowski (marekdraczkowski@o2.pl) Literatura i teatr: Leszek Onak (jonwajn@poczta.onet.pl) Muzyka: Iwona Rolecka (iwona.53@interia.pl), Piotr Kulpa (qlpa_@poczta.onet.pl) Plastyka: Jakub Jakubowski (drawer@poczta.onet.pl) Aktualności: Elżbieta Pyda (elzbieta_pyda@gazeta.pl) Współpraca: Ł. Libiszewski, K. Herdyński, S. Sękowski, A. Szczyglewska, M. Domagalski, M. Tarkawian, M. Skrzyński, M. Ignaciuk, A. Darmochwał, M. Mierzejewski, A. Kliczka, G. Kozak, J. Sozoniuk, M. Mierzicki Łamanie i skład: Jakub Jakubowski, Grzegorz Kozak Opieka nad projektem: red. Franciszek Piątkowski Redakcja miesięcznika OFENSYWA nie ingeruje w poglądy autorów.
OFENSYWA - marzec 2006
<<
Po
gorącym przyjęciu pierwszej OFENSYWY (niektórzy nawet chcieli w zachwycie „wchłonąć” całą naszą redakcję!) przedstawiamy Państwu numer drugi. Kontynuujemy w nim wątek pokolenia, tym razem widziany z perspektywy zjawiska buntu. Większość z nas postrzega bunt pokoleniowy wyłącznie przez pryzmat polityki i historii. Nic dziwnego – żyjemy przecież w kraju marca’68, grudnia ’70, czerwca ’76 i sierpnia ’81 itd. Jednak bunt jest przede wszystkim zjawiskiem psychologicznym, w związku z czym może przejawiać się w każdej postawie życiowej. Drugi numer OFENSYWY przedstawia różne twarze buntu pokoleniowego – od politycznych demonstracji po zwyczajną niezgodę na to, co przeszkadza nam w życiu. O sens wzniecania rebelii zapytaliśmy również naszych wschodnich sąsiadów z Białorusi. Do dość ciekawych wniosków na ten temat można dojść po lekturze reportażu Elżbiety Pydy. O tym, czy moralne jest łączenie buntu z zabawą, dowiecie się czytając wywiady z Wojciechem Nają i Grzegorzem Gołosiem – dyrektorem festiwalu „SPRZECIW!”. Przy okazji chcieliśmy zaprosić wszystkich do przysyłania nam opinii na temat pojawiających się na naszych łamach tekstów. Najciekawsze listy będziemy publikować. W dziale literackim prezentujemy utwór, który wygrał zorganizowany w ramach Studenckich Spotkań z Poezją – Koziołki Poetyckie 2006, Konkurs Jednego Wiersza, a także komentarz jurora – znanego lubelskiego poety i prozaika, Bohdana Zadury. Miło nam również poinformować, że młody lubelski artysta, Robert Kuśmirowski, z którym wywiad przeprowadziliśmy w poprzednim numerze, otrzymał „Paszport Polityki”. Tematem kolejnego numeru naszego pisma będą media w kontekście etyki dziennikarskiej (o szczegółach można dowiedzieć się ze strony www. ofensywa.umcs.lublin.pl, gdzie znaleźć można również bieżące informacje z życia akademickiego Lublina). Jeszcze raz chcieliśmy podziękować dziekanowi Wydziału Politologii UMCS, prof. dr hab. Stanisławowi Michałowskiemu oraz prof. dr hab. Krzysztofowi Stępnikowi - kierownikowi Zakładu Dziennikarstwa Wydziału Humanistycznego UMCS za sfinansowanie wydania pierwszego numeru naszego pisma. Wszystkim natomiast życzymy smacznego skonsumowania drugiej OFENSYWY. Następny torcik – w kwietniu W imieniu redakcji
3
>> TAK MYŚLIMY Polemika z artykułem „Ucieczka przed historią” Piotra Bratkowskiego, „Rzeczpospolita”, 18. 12. 2005
W
artykule „Ucieczka przed historią” („Rzeczpospolita”, 18. 12. 2005) Piotr Bratkowski płacze nad naszym pokoleniem. Przypisuje mu ideową starość i zarzuca nieznajomość historii własnego kraju, o czym dowiedział się z jakiegoś naukowego sondażu. Oskarża je nawet o bezmyślność i hipokryzję. Mimo to głęboko wierzę, że w tych pretensjach drzemie nutka prowokacji, o czym świadczyć może końcowe pytanie, którym pan Bratkowski wywołał mnie do tablicy („A wy, nieużywający słowa >>patriotyzm<<, niechcący się buntować? >>Patrzymy trzeźwo na świat<<, powiadacie. No dobrze, patrzycie trzeźwo, ale co tak naprawdę widzicie?”). Jako że przyszło mi należeć do owego „uciekającego przed historią” pokolenia, spieszę z ripostą, nim ucieknę zupełnie.
Zbiorowa amnezja? Pan Bratkowski zaczyna od „Teleranka”. To ja też. Po pierwsze, nie wydaje mi się, aby eksponowanie zdjęcia owego programu z 13. grudniowego afisza było (jak twierdzi autor) przejawem zamierzonej działalności mediów, które postawiły sobie za cel kulturową degenerację młodzieży. W grę weszła tu raczej dziennikarska słabość do różnego rodzaju ciekawostek. Po drugie, wiem z doświadczenia, że ciekawostki oddziaływują na wyobraźnię młodego człowieka o wiele skuteczniej niż suche historyczne fakty. Bratkowski zarzuca nam brak zainteresowania historią, czego przykładem ma być nikła wiedza na temat stanu wojennego. Widać umknęły uwadze autora pokazywane w „Wiadomościach” zdjęcia z happeningu, jaki odbył się 10 grudnia br. na Placu Zamkowym w Warszawie. Cóż to był za happening? Otóż w oficjalnych zaproszeniach, rozsyłanych przez organizatorów (Fundacja Odpowiedzialność Obywatelska, zrzeszająca głównie osoby w przedziale wiekowym 20-30), czytamy: Szanowni Państwo, z ogromną przyjemnością zapraszamy do uczestnictwa w akcji >>Młodzi Pamiętają<<, mającej na celu [...] uświadomienie i przypomnienie tragicznych wydarzeń Stanu Wojennego. [...] Na ulicach pojawią się wozy bojowe i wolontariusze w strojach ZOMO. Dzięki scenografii z >>epoki<< młodzi
4
ludzie będą mogli choć przez chwilę wyobrazić sobie, jak wyglądała stolica pilnowana przez wojsko.[...] Pragniemy pokazać, że wydarzenia z tak niedawnej przeszłości nie są dla nas obojętne. Nasze zaangażowanie będzie świadectwem, że Polacy nigdy nie godzili się na niedemokratyczną dyktaturę. Mały powrót do historii Piotr Bratkowski zawarł w swym artykule wiele trafnych spostrzeżeń i tyleż samo niezrozumiałych zarzutów. Powołując się na książkę prof. H. ŚwidyZiemby „Młodzi w nowym świecie” przedstawił krótką charakterystykę dzieci ponowoczesnej la belle epoque. A te „nie bardzo ciekawe są świata, w którym żyją, jego natury i genezy” i „nie interesuje ich społeczny kontekst własnych poczynań”. Autor zauważa, że my, jako naród, nie uczestniczyliśmy w narodzinach ponowoczesności, nie doświadczyliśmy tworzącego ją procesu historycznego i może dlatego świadomość młodych Polaków to >>system ucieczek przed historyą<<. Wszystko się zgadza, jeśli patrzy się na społeczeństwo (nie tylko na jego młodą część) całościowo. Myślę jednak, że podobnych obserwacji (bierność, marazm, pozorna bezideowość) można dokonać zarówno w całej współczesnej społeczności Zachodu, jak i w każdym pokoleniu (rozumianym w sensie demograficznym). Na przykład w pokoleniu naszych rodziców.
Hurtem nazwano ich „bananową młodzieżą”, opływającą dobrobytem, w który zaopatrywała się za żółtymi firankami. Cóż jeszcze potrzebne było do szczęścia tym „rozpuszczonym bachorom”? Mieli wszystko i mogli wszystko. Z pewnością „nie bardzo byli ciekawi genezy świata” i „nie interesował ich społeczny kontekst własnych poczynań”. A tu nagle taka niespodzianka – wybuch Marca. I naprawdę nieważne w tym momencie na ile te zajścia były sprowokowane, a na ile nie. Tu jest istotne co innego. Bo jak to się stało, że nagle w całym kraju wybuchły studenckie demonstracje? Czy każdy z osobna polski student uświadomił sobie nagle konieczność buntu? W jednej chwili, tak sam z siebie przestał „jeść banany” i zaczął się zastanawiać nad realiami, w których żyje? Nie. Rewolucję’68 wszczął niewielki procent młodych ludzi. Gdyby nie ten niewielki procent, reszta dalej żarłaby banany w zaciszu akademika, mimo że już dawno przestały jej smakować, i panteon polskich miesięcy heroizmu do tej pory nie poszerzyłby się o marzec. Noblesse oblige „Im dłużej żyjemy, tym wyraźniej widzimy, że większość mężczyzn – i kobiet – jest zdolna do podjęcia jakiegoś wysiłku tylko wtedy, gdy wymaga tego zewnętrzna konieczność. Dlatego też nieliczne, znane nam jednostki, które umieją zdobyć się na spontaniczność i luksus wysiłku, pozostawiają niezatarte piętno w naszej pamięci, nabierając nieledwie monumentalnych wymiarów. To właśnie są ludzie wybrani, szlachetni, jedyni, którzy umieją być aktywni, a nie tylko reaktywni, dla których życie jest ciągłym napięciem, nieustannym treningiem” – zauważył w „Buncie mas” Ortega y Gasset.
OFENSYWA - marzec 2006
TAK MYŚLIMY <<
Fundacja Odpowiedzialność Obywatelska (FOO), która zorganizowała akcję „Młodzi Pamiętają”, od lat organizuje także pikiety, konferencje i szkolenia, mające na celu wychowanie Polaków w duchu obywatelskim. Ale to nie ona przeforsowała w parlamencie antykorporacyjną ustawę o wolnym dostępie do zawodu prawnika (Stowarzyszenie Fair Play), ujawniła nepotyzm w toruńskiej Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa (Stowarzyszenie Stop Korupcji), zorganizowała akcję „Nie daję łapówek” (Stowarzyszenie Normalne Państwo) oraz ubiegłoroczne demonstracje polskich studentów na Ukrainie (Inicjatywa Studencka Wolna Ukraina), wysłała ukraińskim studentom list solidaryzujący (Stowarzyszenie Generacja), zorganizowała kampanię „Kocham Polskę” (Młodzież Wszechpolska), a także antywojenne demonstracje (Inicjatywa Stop Wojnie), a teraz walczy o demokrację na Białorusi i robi jeszcze wiele innych rzeczy świadczących o bezideowości młodego pokolenia. adło tu już wiele cytatów, ale posłużę się jeszcze jednym, pochodzącym z artykułu pt. „www. normalnykraj.pl”, który ukazał się jakiś czas temu w „Newsweeku” (nr 08/05). Redakcja cytuje diagnozę dr. Tomasza Żukowskiego: Potencjalny bunt młodych odwoła się do interesów całego społeczeństwa, całej Polski. Podobny będzie do tego z lat 1980-1981. I choć „na razie nie widać oznak masowej zmiany postaw” (moim subiektywnym zdaniem, masy nigdy same z siebie postaw nie zmienią), Żukowski twierdzi, że skoro kipi wśród młodzieżowych elit, to przy sprzyjających okolicznościach może zakipieć i w masach. Newsweek przytacza dalej słowa jednego z działaczy FOO, który mówi: W naszym pokoleniu jest niezadowolenie, jest dynamit, tylko brakuje impulsu. My będziemy iskrą, która zdetonuje ten ładunek. Pozwolę sobie od razu nanieść na to pewną poprawkę. Otóż Newsweek pisze dalej: Młodzi Polacy, wchodzący dziś w dorosłe życie, nie mają żadnego wspólnego doświadczenia pokoleniowego. Takiego, jakim dla starszych o dekadę było obalenie komunizmu w 1989, dla 50-latków pierwsza Solidarność, a dla 60-latków Marzec 1968 czy Grudzień 1970. Nie sposób wskazać wydarzenia mogącego stanowić dla tego
P
OFENSYWA - marzec 2006
pokolenia źródło wspólnych wartości, punkt odniesienia. Czy nie widać tutaj jednak pewnego błędu logicznego? Co było wcześniej – bunt, czy wydarzenie? Z przytoczonego fragmentu wynika, że wydarzenie, a przecież, aby mogło dojść do obalenia komunizmu, do Marca i do Grudnia najpierw potrzebny był bunt. To właśnie „buntownicy” wpisali te miesiące na karty polskiej historii, a nie na odwrót. Tak więc, wracając do wypowiedzi członka FOO, studenci mogą być nie tyle „iskrą”, ile liderami potencjalnego protestu, natomiast iskrą powinno być jakieś konkretne wydarzenie, uderzające bezpośrednio w studentów (lub w konkretnego studenta). Jakaś kropelka, która przeleje czarę goryczy. Jakieś zdjęcie „Dziadów” z afisza. Cokolwiek. Jak wszyscy wiemy, Polska stacza się obecnie po równi pochyłej, a im wyższy stopień społecznego niezadowolenia, tym bliższa eskalacja gniewu. Dzisiaj jest to już kwestia czasu. Patrząc trzeźwo na świat Pan Bratkowski pisze o sondażu, jakiemu poddano studentów, którzy zostali poproszeni o klasyfikację pojęć istotnych dla ich środowiska. Najlepiej wypadły „sukces”, „ambicje”, „siła przebicia”, a najgorzej „patriotyzm”, „honor”, „ideowość”. Autor bardzo nad tym ubolewa, jakby „sukces” czy „ambicje” były czymś złym. Czy przyjmując mnie do pracy, pracodawca bada moją siłę przebicia, czy patriotyzm? Dlaczego Autor dziwi się, że na zewnątrz to tak wygląda? Prawdziwy patriota nie obnosi się ze swoim patriotyzmem. Poza tym, czy odniesienie sukcesu koniecznie musi następować drogą wyrzeczenia się uczciwości i zasad? To chyba nie do końca tak. Ale nawet jeśli, to mam do autora pytanie. Dlaczego, aby przeżyć w dzisiejszym świecie musi-
my być hipokrytami i skrywać swoje ideały gdzieś głęboko w duszy, bo ich uzewnętrznienie mogłoby narazić nas na kompromitację? To nie jest nasza wina, bo przecież my nie tworzyliśmy tego świata, a „został on nam dany jako gotowy”. Stworzyły go starsze pokolenia. Wyście go stworzyli, a teraz macie pretensje, że go nie burzymy i wyzywacie nas od hipokrytów. Dlaczego ten świat tak wygląda? Co zrobiliście z ideałami Sierpnia? Wygląda na to, że nie tylko my „uciekamy przed historią”. Właśnie między innymi to widzimy - drogi Autorze - „patrząc trzeźwo na świat”. Wiem, że to wszystko brzmi złośliwie, ale skoro już sobie szczerze rozmawiamy, to mam prośbę: nie miejmy do siebie wzajemnych pretensji i nie burzmy świata, tylko go naprawmy
Karolina Przesmycka Fragmenty artykułu ukazały się w „Rzeczpospolitej”, wydanie z 21-22 stycznia 2006
>> TAK ŻYJEMY
Albert Camus stwierdził, iż „żeby żyć człowiek musi się buntować”. Jak to skomentujesz? - Dla mnie jest to truizm. Wydaje mi się, że bunt to sprzeciw wobec zaśniedzienia, zardzewienia, godzenia się na to, co jest nie tak w rzeczywistości, która mnie otacza. Na przykład przeciw temu, że ulica obok [rozmowę przeprowadzaliśmy w lokalu mieszczącym się przy skrzyżowaniu ul. Chopina z ul. Solną] jest wciąż dwukierunkowa, choć jest za wąska i dwa samochody jadące z naprzeciwka nie mogą się wyminąć. Niestety nie udało mi się tego „przewojować”, choć byłem cztery lata w Radzie Osiedla Śródmieście. U schyłku lat osiemdziesiątych zacząłeś studiować i od razu rzuciłeś się w wir działalności. W jaki sposób znalazłeś się w NZS? - O NZS nasłuchałem się bardzo dużo od mojej przyjaciółki i mentorki jeszcze w liceum. Nazywała się Dorota Bielińska, była psychologiem, po studiach przyjechała pracować do Włodawy. Przychodziła do nas na go-
dzinę wychowawczą, opowiadała o relacjach interpersonalnych w klasie i kiedyś zaproponowała założenie teatru. Znalazła się grupa ludzi, która założyła taki teatr. Nazwaliśmy się „Teatr Ruchu”. Opowiadała nam także o wydarzeniach ’80 i ’81 roku na UMCS. Usłyszałem wtedy pierwszy raz o założycielach NZS na UMCS - o Andrzeju Mathiaszu, o Jacku Janasie, o słynnym Jakubasie i o wielu innych. To były ikony ówczesnego środowiska studenc-
w „Chatce Żaka”. Ja oczywiście w tym nie uczestniczyłem, byłem gówniarzem chodzącym do siódmej klasy podstawówki. Później, gdy przyszła do nas ta pani psycholog, nasłuchałem się - i nasiąkłem. Gdy przyjechałem w 1986 roku do Lublina, miałem dużo wolnego czasu, a wtedy, po stanie wojennym, zaczęło odżywać środowisko teatralne. Powstało Lubelskie Studio Teatralne na Grodzkiej, gdzie się te wszystkie grupy - wygonione z Chatki Żaka - skupiły.
kiego. Byli wśród nich także twórcy teatrów studenckich w Lublinie. Czyli lubelski NZS powstawał w kręgach kultury studenckiej? - Tak, NZS właściwie powstawał
O NZS nie było jeszcze mowy w moim przypadku, ale gdy dostałem się na studia, tajna dotąd komisja uczelniana NZS ujawniła się na tłumnym spotkaniu na Wydziale Ekonomicz ny m. Było to 4 września 1988 roku. Co ciekawe: okazało się wtedy, że z dwoma członkami komisji uczelnianej miesz-
Wojciech Naja Rocznik 1967. W latach 1987-1996 studiował polonistykę i politologię na UMCS. W czasie studiów działał w Niezależnym Zrzeszeniu Studentów i Pomarańczowej Alternatywie. Był jednym z inicjatorów odnowienia samorządu studenckiego na UMCS, reprezentował studentów w Senacie Akademickim. Aktywnie działał też w studenckim ruchu kulturalnym, m.in. w Grupie Teatralnej „DROGA”, przez kilka lat był członkiem Rady Programowej „Chatki Żaka” , a przez rok jej przewodniczącym. W latach 1991-2005 członek partii politycznej Unia Polityki Realnej. Mieszka w Lublinie z żoną i dwoma synami.
6
OFENSYWA - marzec 2006
TAK ŻYJEMY <<
w NZS nie było wtedy polityków, choć obecnie wielu z byłych działaczy tej organizacji jest w „polityce”. Przemysław Gosiewski, Mariusz Kamiński, Grzegorz Schetyna, europosłowie Jacek Protasiewicz i Paweł Piskorski - to jest moje pokolenie. My, jacyś goście z komisji uczelnianej, nie bardzo wiedzieliśmy, kto się tam na górze dogaduje. Cieszyliśmy się, że ktoś z Lublina siedział przy tym podstoliku młodzieżowym, chyba ktoś z KUL. Za moich czasów odbyły się raptem dwa strajki i to dość krótkie: jeden w sprawie rejestracji NZS, a drugi - ustawy o szkolnictwie wyższym (kwestie autonomii uczelni i prawa do strajku studenckiego). Pierwszy trwał trzy dni, odbywał się tuż przed wyborami czerwcowymi. Na prośbę „Solidarności” zawiesiliśmy strajk.
kałem w jednym pokoju w akademiku, o czym wcześniej nie wiedziałem. Wtedy zapisałem się do NZS. Jak układały się w tym czasie stosunki między NZS na UMCS i KUL? - Bardzo różnie. Była to swoista konkurencja. Oczywiście przyjaźniliśmy się, z wieloma kolegami do dziś się spotykamy. Na KUL było zdecydowanie więcej wolności, tam działało środowisko „Bratniaka”, klub „Vademecum”, samorząd studencki, którego na UMCS nie było. Na czym polegała działalność NZS w Lublinie w owym czasie? - Głównie na robieniu wieców. Przeciwko. A to przeciwko aresztowaniu Darka Wójcika, którego zatrzymywali średnio dwa razy w tygodniu, sittingi na KUL, albo na organizowaniu spotkań z opozycyjnymi politykami. Głównym problemem była jednak legalizacja NZS. To była sztandarowa sprawa, o którą walczyliśmy.
A jak wyglądały kontakty pomiędzy NZS i opozycyjnymi ugrupowaniami politycznymi, które utrzymywały pewien dystans do „Solidarności”, takimi jak np. KPN? - KPN miał chyba największe wpływy w NZS. Działało tam bardzo wielu młodych ludzi, studentów. Było to jedyne ugrupowanie opozycyjne w tym czasie, które miało jakiekolwiek pojęcie, co to takiego partia polityczna. Oprócz legalnych partii „matki” PZPR, czy „satelickich” SD i ZSL - nie istniały inne partie polityczne. Wtedy też, na początku lat 90, zaczął się tworzyć KLD (Kongres Liberalno-Demokratyczny - przyp. red.) i wchłonął sporą część młodych ludzi, takich jak np. Paweł Piskorski. KLD dawał pewne szanse awansu, natomiast KPN pozostał na poziomie zadymy i nie przetrwał jako środowisko polityczne.
OFENSYWA - marzec 2006
PRYWATNE
FOT. ARCHIWUM
W czasie obrad Okrągłego Stołu NZS był reprezentowany tylko przy tzw. „podstoliku młodzieżowym”. Na dodatek w czasie walk o rejestrację NZS, dorosła „Solidarność” próbowała uciszyć młodszych kolegów... - Byliśmy bardzo agresywni i nie dawaliśmy się wziąć pod but. Natomiast
W. NAJI
NZS był organizacją nie tylko sensu stricto studencką, ale i opozycyjną. Jak wyglądała współpraca z „dorosłą”, podziemną, „Solidarnością”? - Współpracowaliśmy bardzo ściśle. Działacze „Solidarności” przychodzili często na nasze akcje.
7
>>TAK ŻYJEMY
Jak do działalności NZS ustosunkowywały się organizacje związane z władzą, takie jak SZSP czy ZSMP? - ZSMP to zawsze był komunistyczny beton, natomiast SZSP to byli goście, którzy już wtedy myśleli o kasie, wyjazdach itd. Myśmy nie mogli z nimi na tym polu konkurować, bo nie mogliśmy nikomu załatwić żadnych stypendiów czy czegoś w tym stylu. Mogliśmy im
tylko oferować przygodę intelektualną. Ze „zsypami” byliśmy na noże... Co wam zarzucali? - Na przykład: „jak można dzielić, jak można się różnić, przecież trzeba być razem” itd. Krótko mówiąc - miał być Front Jedności Narodu. W każdym ruchu masowym wytwarza się sytuacja, w której, oprócz ludzi ideowych, jest sporo takich, którzy nie traktują go końca poważnie. Jak wyglądało to w przypadku NZSu? Czy dużo było osób pragnących tylko ganiać się z milicją i organizować strajki dla samej zabawy? - NZS nie był ruchem tak masowym jak Solidarność. Poza tym młodzież musi się po prostu wyszumieć. Dzisiaj ludzie nie mogą sobie na to pozwolić, bo spora część studentów musi płacić za studia. Łatwiej było się buntować. No i czasy były bardziej sprzyjające. Jak wyglądało to w twoim przypadku? - Działanie w NZS traktowałem w kategorii obowiązku. Ale osoby, które traktowały to tylko jako zabawę, też były pożyteczne. Np. dziewczyna, która zupełnie nie wiedziała, o co strajkujemy, ale wiedziała, że trzysta osób zamknęło się na strajku w humaniku, zorganizowała ekipę, która miała dla nas po akademikach zebrać jedzenie. Byliśmy zaskoczeni, gdy zobaczyliśmy tę masę żarcia! Ale gdy ktoś przegiął pałę, gdy np. przyniósł na strajk alkohol, to natychmiast zostawał wywalony. Po zakończeniu strajku dziekan humanistyki prof. Jan Gurba nie mógł wyjść z podziwu, że zostawiliśmy wydział w takim porządku.
PRYWATNE
W. NAJI
Pomarańczowa Alternatywa (PA) w zupełnie inny sposób wyrażała swój sprzeciw wobec systemu komunistycznego niż NZS. Nawet trudno nazwać ją organizacją... - To nie była organizacja, to był raczej ruch...
WOJCIECH NAJA NA JEDNYM Z HAPPENINGÓW POMARAŃCZOWEJ ALTERNATYWY, CZERWIEC 1989
FOT. ARCHIWUM
Czy NZS nie miał nic przeciwko takiej infiltracji przez partie polityczne? - Był konflikt. W Lublinie nie ujawniał się zbyt mocno, natomiast na zjazdach NZS było widoczne, że grupa pecetowska (związana z Porozumieniem Centrum – przyp. red.) walczyła z grupą kaeldowską o to, kto przejmie NZS. W Lublinie staraliśmy się nie angażować po którejkolwiek stronie.
...który chciał łączyć działalność artystyczną z polityczną. Jak wyglądały relacje między sferą artystyczną i polityczną? - To był ruch raczej kontrpolityczny niż polityczny. Najważniejsza była zabawa i dystans. Nie byliśmy dorosłymi
OFENSYWA - marzec 2006
dzieli, co się dzieje. Na ulicach co drugi, trzeci dzień pałowanie, działacze KPN spędzali po kilkadziesiąt godzin tygodniowo na „dołku” przy ul . Północnej, a tutaj taka akcja. Jak władza reagowała na wasze happeningi? - Nie ruszali nas. Dlaczego? Byliście za bardzo „odjechani”? - Kiedy szliśmy na happening grupą, zawsze za nami jechał polonez. Dobrze wiedzieliśmy, że to jakaś esbecja lub milicja po cywilu. Myśmy sobie szli, nawet im machaliśmy, oni na to nie reagowali. Prawdopodobnie władza była mocno zdezorientowana i nie wiedziała, o co nam właściwie chodzi. Myślę, że zależało to też w dużej mierze od
Czy były inne happeningi PA w Lublinie? - W marcu ’89 odbył się happening pod hasłem „przeprowadzania porządków”. Oczywiście w kontekście Okrągłego Stołu; że idzie nowe, postęp etc. i ogólnie należy posprzątać. Ludzie przyszli ze szpadlami, łopatami. Przeszliśmy z Placu Litewskiego do Ogrodu Saskiego i zasadziliśmy, jako symbol nadziei, cebulki. Największym happeningiem był trzeci z kolei, pod hasłem „Wiążemy nić porozumienia”. Zbliżały się wybory, władza porozumiała się z ludem, więc postanowiliśmy tę więź wzmocnić. 1 maja, po oficjalnych
obchodach, masa ludzi zebrała się tradycyjnie na Placu Litewskim i przeszliśmy pod Komitet Wojewódzki partii, który mieścił się przy al. Racławickich 1 (gdzie obecnie znajduje się rektorat Akademii Medycznej). Niesamowity tłum zaczynał się przy ul. Chopina,
JEDNA
Z AKCJI
POMARAŃCZOWEJ ALTERNATYWY
PRYWATNE
lokalnego szefa milicji. Np. w Katowicach działał w tym czasie słynny major Gruba, który pałował każdy przejaw niezależności.
FOT. ARCHIWUM
politykami i nie zostaliśmy nimi, przynajmniej mam taką nadzieję (śmiech). Jeżdżąc po książki z drugiego obiegu do Warszawy zaprzyjaźniłem się z Arkiem, studentem polonistyki z Wrocławia, gdzie PA zaczęła swoją działalność. Przyjeżdżał do Lublina i opowiadał. Pomyśleliśmy sobie: czemu nie zrobić czegoś takiego w Lublinie? W parę osób, z UMCS i KUL, spotykaliśmy się w domu u Moniki - koleżanki z KUL - gdzie wymyślaliśmy kolejne akcje. To było bardzo wciągające, zwłaszcza świadomość, że wokół wszyscy żyją polityką, a my robimy coś na opak. Pierwszy happening odbył się w lutym ’89 na Placu Litewskim. Zrobiliśmy taką dziecinną zabawę w wojnę „Guzików z Pętelkami” (bawiliśmy się dziecinnymi czołgami, strzelaliśmy do siebie pistoletami-zabawkami). Ludzie zupełnie nie wie-
W. NAJI
TAK ŻYJEMY <<
a kończył przy „Pedecie” (dziś Galeria Centrum). Jechał z nami milicyjny radiowóz, koledzy, w ramach porozumienia, pchali go, by mógł jechać za darmo. Milicjanci byli mocno zdezorientowani i nie wiedzieli jak zareagować. Każdy uczestnik marszu był przywiązany do następnego długim sznurkiem i gdy doszliśmy już do KW PZPR, przywiązaliśmy się tym sznurkiem do klamki. Czerwoni, bojąc się, że chcemy im „coś zrobić”, zabarykadowali się w środku. My mieliśmy jednak jak najbardziej pokojowe zamiary! W końcu maja’89 zrobiliśmy chyba najbardziej zaskakującą akcję. Tuż przed wyborami urządziliśmy śniadanie na środku Placu Litewskiego, pod pomnikiem żołnierza radzieckiego. Rozłożyliśmy na ziemi koce, na kocach obrusy, dziewczyny ubrały się w wiosenne sukienki, chłopaki w garnitury. Przynieśliśmy w wiklinowych koszach chlebek, masełko, sałatę, rzodkiewki i zrobiliśmy piknik. Ludzie byli w szoku! Ostatnim
>>TAK ŻYJEMY
happeningiem, którego dokładnie nie pamiętam, było ponowne stawianie pomnika Bieruta.
W. NAJI PRYWATNE
FOT. ARCHIWUM
Czy happeningi odbywały się tylko w centrum miasta? - Nie. Nie można pominąć także zupełnie spontanicznych akcji w miasteczku akademickim. Np. w maju ’89 ktoś puścił z okna - w kiblu na 7 piętrze „Feminy” - piosenki Kaczmarskiego. Wszyscy z okolicznych akademików zaczęli tłuc łyżkami, i czym się dało, w parapety. Jak zaczął się hałas, to przyjechała niebieska nyska. Jak przyjechała nyska, to oczywiście poleciały jajka... Następnie wyszliśmy z akademików i zaczęliśmy tańczyć. Chyba z pięćset osób zrobiło ogromnego węża pomiędzy akademikami. Na koniec pod „Feminą” wszyscy, zbici w mrowisko, zaczęli śpiewać „Przeżyj to sam” i ktoś z dachu „Feminy” rzucił ulotki... Kiedy indziej - po masakrze na Placu Tienanmen - pod „Grzesiem” namalowaliśmy białą farbą kontur czołgu i postawiliśmy świeczki. To już było na smutno.
POMARAŃCZOWA ALTERNATYWA, HAPPENING WIĄŻEMY NIĆ POROZUMIENIA, PLAC L IEWSKI W LUBLINIE 1 MAJA1989
zdecydowanie więcej kół naukowych niż kiedyś, bo ludzie wiedzą, że już dziś muszą się kształcić dla przyszłości. Bardzo dobrze, że skończył się czas
takich „ewenementów” jak ja, którzy studiowali po dziesięć lat. To było oczywiście piękne, ale dziś bardzo żałuję, że studia przeciekły mi przez palce. Dziś
Co sądzisz o naszym pokoleniu? - Jestem przekonany, że są to ludzie bardziej świadomi tego, czego oczekują od życia i co chcą osiągnąć, niż my wówczas. Dzisiejsza rzeczywistość wymusza w większym stopniu odpowiedzialność i praktyczne ukierunkowanie zainteresowań. Na uczelniach istnieje
10
FOT. ARCHIWUM
POGOTOWIE STRAJKOWE WYDZIAŁ HUMANISTYCZNY UMCS 24 MAJA 1989
PRYWATNE
W. NAJI
studia polegają na nauce, czyli na tym, na czym powinny polegać. Niedawno Piotr Bratkowski z „Rzeczpospolitej” napisał artykuł, w którym zarzucał nam, że jesteśmy hipokrytami i nie chcemy się buntować.. - Popełnił grzech uogólnienia. W 1989 roku na UMCS studiowało 8-10 tysięcy osób. W strajku „na humaniku” brało udział trzysta. W tym czasie co najmniej dwa razy tyle chlało wódę w akademikach i miało gdzieś to, co my robimy. Tak samo jest dziś, tylko działania tej trzystuosobowej elity są bardziej rozproszone, co nie znaczy, że gorsze. Po prostu każdy robi to, co go interesuje, a nie to, do czego zmusza go rzeczywistość. Dziękuję za rozmowę Rozmawiał: Stefan Sękowski
OFENSYWA - marzec 2006
czwarła się w Lublinie by od ia zn yc st ! W Centrum 21 i 22 alu SPR ZECIW taty, spekiw st fe ja yc ed sz ta izowano war Kultur y zorgani koncer ty. Impreza bez al nego dy yw ła yt yk oz w „p e, h kl ta yków, w ramac koholu i narkot , kreaty wnych ludzi. ch buntu” młody festiwalu, siem, dyrektorem ło o G m e rz o g e Z Grz ieta Pyda rozmawia Elżb
Poprzednie edycje festiwalu nazywały się SLOT art FEST, SLOT art TEATR, SPRZECIW! SLOT FEST. Dlaczego zmieniliście nazwę i tym razem podkreślacie SPRZECIW? - Nasz festiwal oparty jest na doświadczeniach SLOT ART FESTIWALU [SLOT - Stowarzyszenie Lokalnych Ośrodków Twórczych], więc początkowo korzystaliśmy z tej nazwy. Kiedy zaczęliśmy się rozwijać, chcieliśmy nazwać naszą inicjatywę tak, żeby ta nazwa docierała do młodzieży. Teraz, kiedy mówimy o festiwalu, od razu pada pytanie, przeciwko czemu jest nasz sprzeciw. I wtedy mamy okazję mówić o naszych założeniach. Przeciwko czemu się buntujecie? - Przeciwko złu we wszystkich jego formach; przeciwko przemocy, uzależnieniom, agresji, komercjalizacji życia. Chcemy dawać jakąś alternatywę młodym ludziom. Pokazujemy, że można żyć inaczej, że alkohol i narkotyki nie są żadnym rozwiązaniem. Po prostugłośno mówimy stop i zachęcamy ludzi do życia z dobrymi wartościami.
Jakie to są wartości? - Ogólnie rzecz ujmując, są to wartości chrześcijańskie - wiara, nadzieja i miłość. Jesteśmy ludźmi wierzącymi. Staramy się to udowadniać w codziennym życiu. Naszym hasłem jest „zło dobrem zwyciężaj”. Jeżeli udaje nam się to przekazać innym, bardzo się z tego cieszymy. Ile jest w tym festiwalu buntu, a ile sposobu na życie? - W naszym sprzeciwie jest radykalizm i bunt. Nie jest łatwo płynąć pod prąd i sprzeciwiać się ogólnie przyjętym normom, które nie zawsze są dobre. We współczesnym świecie trudno jest trwać przy dobrych wartościach i nie ulegać presjom otoczenia. Najlepszym dowodem jest to, że nasz sprzeciw spotyka się ze sprzeciwem innych. Kiedy mówimy o wierze, nadziei i miłości, ludzie zaczynają się buntować. Dla niektórych osób, które do nas trafiają, często nasze normy są nie EL MIERZICKI FOTOGRAFIE: MARC
OFENSYWA - marzec 2006
11
>>TAK ŻYJEMY
do przyjęcia, bo oni żyją w buncie wobec wszystkiego. Prawdziwy bunt polega na wyjściu do ludzi z miłością, bez względu na to, jacy oni są i jakie poglądy głoszą. I to jest także taki niezwykły sposób na życie. W jaki sposób to, co proponujecie na festiwalu, wyraża wasz sprzeciw? - Po prostu w różny sposób mówimy o pewnych rzeczach głośno. Podczas koncertów grają zespoły z dobrym przesłaniem; często są w nich ludzie, którzy wyrwali się z uzależnień albo byli w sektach, a teraz mówią otwarcie o tym, że chcą żyć inaczej. Poza tym: w trakcie festiwalu, przed wszystkimi wydarzeniami tłumaczymy, na czym polega nasz sprzeciw. Myślę, że ci, którzy do nas przychodzą, mogą się czegoś nauczyć patrząc na nas, a potem wprowadzać to w swoje codzienne życie. Na stronie internetowej znajduje się formularz, do którego każdy może wpisać, przeciwko czemu się buntuje i dołączyć do Sprzeciwu. Co was łączy, skoro każdy może buntować się przeciwko czemuś innemu? - Na tym polega otwarta formuła naszej grupy i festiwalu. Wiadomo, że nie zawsze ci ludzie, którzy się tam wpisują, dołączają do Sprzeciwu. Ale to, co do nas wysyłają, daje nam wiedzę o tym, jak młodzi ludzie postrzegają świat. Sprzeciw łączy bardzo różnych ludzi. Czy na festiwalu, czy w naszej grupie, miejsce jest dla wszystkich. Kto należy do waszej grupy? - Jest sporo studentów i licealistów. Są też ludzie starsi, tacy jak ja (śmiech). Grupa jest zróżnicowana, liczy około czterdziestu osób, ale ciągle się powiększa. Można się zastanawiać, co łączy siedemnastolatka z trzydziestolatkiem. Wszystkich nas połączyła jedna idea sprzeciwu. Część z tych osób udziela się w różnych kościołach i wspólnotach, dla nich chrześcijaństwo jest najważniejsze każdego dnia. Z drugiej strony są też ludzie, którzy czegoś poszukują, ale nie identyfikują się z żadnym Kościołem. Jeszcze inni chcą się po prostu przyłączyć do czegoś dobrego.
12
Na waszej stronie internetowej znalazłam takie zdanie: „Żeby powiedzieć >>sprzeciw<<, trzeba mieć naprawdę dużo odwagi”. Trzeba mieć odwagę żeby buntować się w imię pozytywnych wartości? - Rzeczywiście, trzeba mieć odwagę. To jest właśnie radykalizm. Współcześnie panuje relatywizm moralny, wartości się wymieszały. Zacierane są różnice pomiędzy dobrem a złem. My opieramy się na wartościach ewangelicznych. W Biblii jest napisane konkretnie, co jest dobre, a co złe. Staramy się tak postępować i mówić o tym, ale okazuje się, że ludzie sprzeciwiają się temu. Dlaczego ludzie sprzeciwiają się pozytywnym wartościom? - Chyba inaczej wyobrażają sobie życie, czasami po prostu chcą być źli. Chcą się naćpać, napić, zabawić. My nie chcemy nikogo potępiać, ani niczego narzucać na siłę. Nie chodzi o to, żeby przekreślić człowieka, tylko żeby mówić, że coś jest złe, coś jest nie tak, nazywać rzeczy po imieniu. To, że ktoś źle robi: ćpa, pije, jest agresywny nie znaczy jeszcze, że mamy go obrzucać obelgami, ale kiedy my mówimy o jakichś wartościach, ludzie potrafią się buntować. W Internecie można przeczytać stek bzdur na temat festiwalu. Ostatnio jakaś grupa satanistów zagroziła, że „spali nam budę” mając na myśli Centrum Kultury, gdzie odbywał się festiwal. Ja mogę dyskutować z ludźmi, ale nie w ten sposób, że będziemy sobie nawzajem coś rozwalać. Czy wasza idea jest nowatorska? Znasz jakieś podobne inicjatywy? - Nie jest to tylko inicjatywa lubelska, SLOT działa w różnych miastach. Nasz festiwal rozpoczął się od SLOT-u w Lubiążu, na który pojechaliśmy z grupą przyjaciół. Spotkaliśmy tam ludzi z Lublina i okolic, którzy chcieli coś robić. Zorganizowaliśmy pierwszy festiwal. Potem każdy kogoś przyprowadzał. Zapraszamy swoich znajomych i przyjaciół zwłaszcza wtedy, kiedy widzimy, że z ich życiem jest coś nie tak. Planujemy iść dalej, powoli, wspólnie ze SLOT-em, przymierzamy się do festiwalu na Ukrainie. Chcemy przekazać nasze metody działania ludziom z Ukrainy, żeby sami mogli organizować festiwale i mieć wpływ na innych.
Czy wasza działalność polega tylko na organizowaniu festiwali? - Nie, to nie jest tak, że robimy tylko festiwal i na tym koniec. Po Sprzeciwie organizujemy spotkania informacyjne dla ludzi, którzy chcą dołączyć do naszej ekipy. Poza tym spotykamy się co tydzień. Jesteśmy otwarci na nowe pomysły. Jeżeli pojawi się taka inicjatywa, zrobimy happening, warsztaty, spektakl czy koncert. To był już czwarty festiwal. Czy widzisz jakieś zmiany? - Tak, widzę przemianę w ludziach. Przychodzą i mówią, że coś im się podobało i w jakiś sposób zmieniło ich życie. Są tacy, którzy byli ateistami i uwierzyli. To jest właśnie powód, dla którego warto robić Sprzeciw. Czy mógłbyś posunąć się do generalizacji i nazwać pokolenie, które uczestniczy w Sprzeciwie, pokoleniem pozytywnego buntu? - Chyba jest na to jeszcze za wcześnie, ale przecież możemy zmieniać zastaną kulturę i wartości. Coraz częściej dołączają do nas ludzie, po których byśmy się tego nie spodziewali. Ich życie się zmienia. Ci ludzie mają potem wpływ na innych. Mam nadzieję, że za jakiś czas wyrośnie pokolenie pozytywnego buntu, które będzie się sprzeciwiało złu
Rozmawiała: Elżbieta Pyda
TAK ŻYJEMY <<
J
est poniedziałkowe popołudnie, 16 stycznia, temperatura co najmniej kilka stopni poniżej zera. Na lubelskim deptaku zbiera się tłum ludzi, w większości młodzież, ale są też osoby starsze. Już kilka dni wcześniej w mieście pojawiły się plakaty zwiastujące to, co się tutaj będzie działo. Uwagę zwracają grający na bębnach młodzi ludzie. Pojawiają się biało-czerwono-białe flagi, płonie znicz. Amnesty International i Akademia Obywatelska przygotowały happening w związku z ogólnopolską akcją „Solidarność z Białorusią”. Zamknięci w klatce opozycjoniści mówią o „tajemniczych zniknięciach” na Białorusi. Łamią im się głosy - z zimna, ze stresu? A może to tak właśnie miało zabrzmieć? Obok klatki, przy stoliku, zasiedli dwaj cenzorzy. Jeden z nich nerwowo przybija pieczątki, a drugi uważnie czyta jakieś dokumenty. Obydwaj głoszą pochwałę słuszności swej pracy i nie wypuszczają z rąk żadnej nieocenzurowanej gazety ani taśmy. Z klatki wybiega przestraszona dziewczyna. Macha dżinsową koszulą - to białoruski symbol wolności - i opowiada historię Nikity Sasima chłopca z białoruskiego ruchu „Żubr”. Podczas demonstracji 16 września 2005 roku milicja siłą odebrała im flagi. Wtedy Nikita szybko zrobił flagę ze swojej dżinsowej koszuli. Dziewczyna kończy opowiadać, chce uciekać. Dostaje się w ręce cenzora. Zrywa on koszulę i rzuca na ziemię.
nifestanci trzymają również kartki, na których wypisano 7 grzechów głównych Aleksandra Łukaszenki. Są też portrety opozycjonistów, którzy kiedyś wyszli z domu i już nigdy nie powrócili. Obok stoi dwóch chłopców, którzy trzymają ekran. Przez szybę jednego ze sklepów wyświetlany jest film dokumentalny na temat Białorusi. Wśród zgromadzonych chodzą młode osoby. Rozdają kokardki, podobnie jak podczas „Pomarańczowej rewolucji”. Tylko tym razem kokardki zrobione są z dżinsu. Dziennikarze robią zdjęcia, rozmawiają z organizatorami. Kamerzysta
7 grzechów głównych Aleksandra Łukaszenki: 1. zaginięcia 2. brak wolności zgromadzeń 3. zamykanie niezależnych mediów 4. łamanie praw mniejszości narodowych 5. dławienie opozycji politycznej 6. łamanie praw pracowniczych 7. brak wolności słowa
W
tle młodzież machająca opozycyjnymi flagami. Oficjalna flaga Białorusi jest czerwono- zielona z biało-czerwoną grafiką przy drzewcu , wprowadził ją Aleksander Łukaszenko w 1995 roku. Demokraci nadal używają flagi z czerwonym pasem na białym tle- tak, jak przed panowaniem obecnego prezydenta. Ma-
OFENSYWA - marzec 2006
stara się uchwycić jak najwięcej z całego widowiska, bo to materiał do ogólnopolskiej telewizji. Piotr Choroś, członek Amnesty International, mówi, że ta manifestacja „ma zwrócić uwagę władz, pokazać im, że taki problem istnieje, mamy obywatelski obowiązek pomóc naszym sąsiadom, bo kiedyś sami by-
liśmy w podobnej sytuacji”. Młoda dziewczyna z Akademii Obywatelskiej dodaje: „Jeżeli Białorusini nie mogą wyjść i wykrzyczeć tego, co chcieliby powiedzieć światu, to my możemy to zrobić za nich. Nie możemy pozostać obojętni”. zakończenie za przybycie i solidarność zgromadzonym lublinianom dziękuje Siergiej, przedstawiciel białoruskich studentów. Robi się ciemno, temperatura spada coraz niżej. Chyba trzeba już iść do domu, ale z zimna nawet nie chce się nikomu ruszyć. Wszyscy spoglądają na swoje dżinsowe kokardki i pewnie wiedzą, że przynajmniej przez swoją obecność mogli coś zrobić. Niektórzy z nich, być może, pojadą w marcu na Białoruś jako obserwatorzy międzynarodowi, aby czuwać nad prawidłowym przebiegiem głosowania. Podobna manifestacja odbyła się w Lublinie 16 grudnia. Jednakże wtedy była to tylko niewielka grupa, składająca się głównie z członków Amnesty International. Demonstrowali oni na Placu Litewskim. Niektórzy mieli zawiązane usta. Chcieli coś powiedzieć - nie mogli. Za wschodnią granicą nie zawsze wolno mówić, i nie wszystko. W styczniu przyszło zdecydowanie więcej osób, a w lutym było ich jeszcze więcej. Bo to nie koniec. Wybory w marcu, na wiosnę. I oby ta prawdziwa wiosna zapanowała także na Białorusi
Na
Magdalena Pietroń
13
O
ksana studiuje w Polsce od pięciu lat. Na stałe mieszka w Grodnie, z mężem i z dzieckiem. Do Lublina przyjeżdża raz na kilka tygodni. Czuje się Białorusinką, chociaż, dzięki babci, płynie w niej również polska krew. Nie ma żadnych problemów z mówieniem po polsku. Zgadza się na podanie swojego prawdziwego imienia i miejsca zamieszkania. Od początku odnoszę wrażenie, że Oksana nie do końca rozumie zamieszanie, jakie w Polsce wywołują wybory na Białorusi. Nie wiedziała nic o lubelskiej manifestacji. Dlaczego? - Nie interesuję się polityką, nie lubię takich rzeczy. W Grodnie również nie widziała żadnych demonstracji. - Gdyby ich było dużo, to bym pewnie słyszała. Wiem, że Związek Polaków na Białorusi utrzymuje jakieś kontakty z opozycją, ale ja się tym za bardzo nie interesuję.
Ja wiem, co to jest żubr, ale nie znam takiego człowieka O symbolach białoruskiej opozycji Oksana dowiaduje się ode mnie. Na „dżinsową rewolucję” reaguje śmiechem. - Ja w ogóle nie słyszałam o tym dżinsie. Ja wiem, co to jest żubr, ale nie znam takiego człowieka. A z tymi zniczami… na
Białorusi nie jest przyjęte palenie zniczy. Chyba, że na polskich cmentarzach. Na pytanie, czy Łukaszenko przestraszy się europejskich demonstracji, Oksana odpowiada: - Myślę, że nie. On ma wojsko, on ma władzę… To znaczy nie będzie strzelał do ludzi, ale jest pewny, że dalej będzie prezydentem. Oksana nie pamięta dokładnie przebiegu ostatnich wyborów. Niedawno ktoś powiedział jej, że w Grodnie zmuszano studentów do głosowania na Łukaszenkę. Po powrocie do domu zamierza spytać o to swoich znajomych. Nie przewiduje większych zmian po 19 marca: - Ja nie bardzo wierzę, że ktoś inny
wygra te wybory. Jest chyba kilku kandydatów, ale nikt ich nie zna, nic o nich nie słychać. W ogóle ludzie chyba nie wierzą w to, że się coś zmieni. A poza tym nie ma u nas człowieka takiego, jak Juszczenko.
Wszyscy mówią, że tak jest, ale nikt nie udowodnił, że tak jest Oksana na co dzień nie odczuwa ograniczenia wolności i nie wierzy w to, o czym się mówi. Dwa lata temu słyszała, że na wyjazd do Polski student musi mieć pozwolenie prezydenta. - A przecież mogę wyjechać, gdzie chcę. W konsulacie dostaję wizę i jadę. A jak nie mam pieniędzy, to i tak nie wyjadę.
ludzi uważa, że państwa zachodnie powinny interweniować. Za kilka miesięcy Oksana skończy studia w Lublinie, ale nie myśli o pozostaniu w Polsce. Chce wrócić na Białoruś, bo tam ludzie są inni. Bardziej odpowiada jej tamta mentalność. Ma nadzieję, że polskie studia polonistyczne przydadzą się jej w pracy na uniwersytecie w Grodnie. Nasze spotkanie dobiega końca. Żegnam się i idę szukać Olega. Oksana nie wierzy też w podsłuchiwanie rozmów telefonicznych ani w sprawdzanie korespondencji. - Wiem, że wszyscy mówią, że tak jest, ale nikt mi jeszcze nie udowodnił, że tak jest. W Grodnie można oglądać polską telewizję. Jakie kanały? Jedynkę, dwójkę, Polsat, TVN; to zależy od abonamentu. Oksana zna też wydawane przez Polaków pismo „Głos z nad Niemna”.
To nam nie jest do niczego potrzebne Według Oksany, demokracja i wolność słowa niewiele mogą w jej kraju zmienić. - Białorusini nie interesują się polityką. Nawet, jak by była swoboda słowa, nikt by nie poszedł manifestować. Nie czujemy takiej potrzeby. Ludzie cenią sobie stabilizację. - Przynajmniej jest porządek. Na przykład jak mi powiedzą, że dostanę paszport za dziesięć dni, to na pewno dostanę. Poza tym jest praca. Na Białorusi jest tylko trzyprocentowe bezrobocie, a jak ktoś chce znaleźć pracę, to znajdzie bez problemu. I ceny są niższe niż w Polsce; my wynajmujemy dwupokojowe mieszkanie za dziewięćdziesiąt dolarów. Jednym z argumentów za Łukaszenką jest pomoc socjalna, jaką świadczy państwo. Dlatego popierają Łukaszenkę emeryci, renciści i mieszkańcy wsi. Młodzi ludzie i studenci nastawieni są bardziej krytycznie. Poza tym, w ciągu kilka ostatnich lat rozwinęły się miasta. Na pytanie, czy na Białorusi jest możliwa rewolucja podobna do ukraińskiej, Oksana odpowiada przecząco. - My jesteśmy innym narodem, niż Ukraińcy; jesteśmy bardziej tolerancyjni i spokojni. Może gdyby się działo coś naprawdę złego… A poza tym u nas jest lepsza sytuacja gospodarcza.
Na razie nie widzi potrzeby buntu. W swoim mieście czuje się bezpieczna. Była na Ukrainie w ostatnie wakacje, pół roku po rewolucji. Nie zauważyła żadnej zmiany w ludziach.
Polska mniejszość - to poniżające - Nie, to nieprawda, że na Białorusi nie ma Polaków. Ja znam ludzi, którzy uważają się za Polaków; w Grodnie jest ich 25 procent, a kościołów jest więcej niż cerkwi. Ale Białorusini rzadko mówią o Polsce. Może ci, którzy mieszkają przy granicy i zajmują się handlem wiedzą więcej. Nie wyjeżdżają na stałe, bo trudno w Polsce dostać legalną pracę. W Polsce ludzie różnie traktują Białorusinów. Niektórzy są bardzo przyjaźni, inni obojętni, ale zdarza się, że ludzie zza wschodniej granicy bardzo tu komuś przeszkadzają. Oksana spotkała kilku takich profesorów. Na pytanie, kto w Polsce organizuje demonstracje, Oksana odpowiada: - Ludzie, którzy tu nie mają nic do roboty. Zawsze są tacy, którzy uważają, że trzeba coś naprawiać nie w swoim kraju. Moim zdaniem to jest nasza sprawa i nikt nie powinien się w nią wtrącać, chociaż dużo
Strzeżonego Pan Bóg strzeże Podobnie jak Oksana, Oleg jest studentem i mieszka w akademiku. W jego pokoju zastaję kilka osób mówiących ze wschodnim akcentem. Przechodzimy do drugiego, spokojniejszego pomieszczenia. Poznaję Adelę. Obydwoje przyjmują mnie bardzo serdecznie, ale stanowczo proszą o schowanie dyktafonu. Pomimo moich zapewnień, że nagranie ma służyć tylko do napisania artykułu, muszę wyłączyć sprzęt. Obiecuję zmienić ich imiona. Nie mogę podać również miejsca ich zamieszkania. W Lublinie nie ma zbyt wielu studiujących obcokrajowców, dlatego moi rozmówcy ciągle obawiają się konsekwencji swoich wypowiedzi. Nie ufają nikomu, nawet ludziom, z którymi mieszkają. Jak mówią - „strzeżonego Pan Bóg strzeże”. Adela uważa się za Polkę (jej matka była Polką), ale po studiach chce wrócić na Białoruś. W domu po polsku rozmawiała tylko z babcią. Od dwóch lat uczy się języka od nowa i czasami ma z nim jeszcze problemy, ale wtedy z pomocą przychodzi Oleg. Obawy Adeli przed ujawnianiem danych wiążą się z tym, że redaguje gazetki opozycyjne. - I proszę to
>>TAK ŻYJEMY Oleg uważa, że zakazanie biało - czerwono - białej flagi to sposób dyktatury na znieważenie i zduszenie obywateli. Za posługiwanie się symbolami opozycyjnymi grozi wysoki mandat.
Cerkiew podtrzymuje władzę
napisać, że ja się boję o rodzinę, o pracępodkreśla. Adela przynosi, ukryty w kącie pokoju, najnowszy numer „Ech Polesia”. Jest to biuletyn wydawany przez Polaków. Nie dotarł jeszcze na Białoruś. Dziwi mnie, że mają problem z kolportażem- na pierwszy rzut oka pismo zawiera tylko artykuły o charakterze edukacyjnym: o Mickiewiczu, rezerwatach, rocznicach bitew. Więc „Echa Polesia”, oficjalnie, nie przysporzą problemów. A jeżeli, to na pewno nie takich, jak za nielegalny „Nasz Czas”, wydawany tylko w 300 egzemplarzach. Adela należy do grona jego współpracowników. Artykuły pisane są wyłącznie w języku białoruskim. Pismo ma tylko dwanaście stron, z okładką - szesnaście. W porównaniu do „Ech Polesia”, jakość wydania jest o wiele gorsza. Wszystko jest czarno - białe, zdjęcia - kiepskie.
Jak krowa rodzi dwa cielaki, to na cześć Łukaszenki Łukaszenko manipuluje narodem za pomocą mediów. W telewizji wiadomości nadaje się co godzinę, nawet jeśli trzeba przerwać film. Rząd jest bardzo dumny, że obywatele jego państwa są tak często o wszystkim informowani. Nie wszyscy jednak podchodzą do tych wiadomości bezkrytycznie. Oleg nie może ich słuchać spokojnie. - Na przykład o kataklizmach się mówi, że to kara i żeby te państwa patrzyły na siebie, a nie na nas- denerwuje się. - A jak w kołchozie krowa rodzi dwa cielaki, to mówią, że to na cześć Łukaszenki. Ja tego nie mogę zrozumieć, jak można mówić coś takiego. O Polsce często mówi się w mediach źle. Najczęściej, że mamy słabą gospodarkę. Wiele informacji na Białoruś nie dociera w ogóle. Telewizja polska jest dostępna, ale tylko przez satelitę. Nawet korespondencja nie jest bezpieczna - zdarza się otrzymywanie otwartych listów, zwłaszcza z zagranicy. Adeli zdarzyło się to kilka razy.
16
Młodzi ludzie nie znają organizacji opozycyjnych, nie uczestniczą w demonstracjach i nie wypowiadają się na ich temat. Dlaczego? Na Białorusi istnieje obowiązek wstąpienia do Białoruskiego Republikańskiego Związku Młodzieży, który ma tradycje komunistyczne. Jest on związany z rządem. - Kiedy władza kształtuje młodzież, nie może być demokracjimówi Adela. Poza tym: w każdym zakładzie pracy i w każdej szkole jest osoba odpowiedzialna za ideologię.
Siedzimy jak na bombie i nie wiemy, kiedy eksploduje Za poglądy można stracić pracę. Nie możesz mówić tego, co myślisz, bo wszystko jest sprawdzane. Ludzi wyrzuca się z pracy na rzecz tych prorosyjskich, bo nie można też mówić źle na Rosję. A jak Białorusin powie coś niekorzystnego zagranicznym mediom, idzie do więzienia na dwa lata - skarży się Adela, która po powrocie na Białoruś obawia się problemów. - My siedzimy jak na bombie i nie wiemy, kiedy eksploduje.
- Kościół nie pomaga opozycji. Cerkiew podtrzymuje władzę. Mówią, że musimy współpracować z bratem Rosjaninem - denerwuje się Oleg. - Może i jesteśmy z nim związani, ale przez zabory. Porównują nas do Rosjan, mówią, że jesteśmy Słowianie i prawosławni. Tylko w kościołach katolickich jest język białoruski i polski, w cerkwi - zawsze rosyjski.
Język białoruski jest opozycyjny Język rosyjski obowiązuje w szkołach, w cerkwi i w urzędach. Nawet wiadomości nadawane są po rosyjsku. Jest tylko jedna białoruska gazeta. - Język białoruski jest teraz opozycyjny. Ja to porównuję do faszyzmu, jak nas chcieli zgermanizować przed wojną - mówi Oleg.
Dżinsowa rewolucja Według Adeli, zmiany na Białorusi będą możliwe, jeżeli zaangażuje się w nie takie fundusze, jak podczas pomarańczowej rewolucji na Ukrainie. Na razie potrzeba edukacji i… odwagi. Manife-
OFENSYWA - marzec 2006
TAK ŻYJEMY <<
stacje są nieliczne, organizuje je głównie grupa „Żubr”. Przychodzą na nie ci, którzy nie boją się o pracę. Oleg ocenia, że Łukaszenko obawia się demonstracji. - Ale na Białorusi ma wiele metod, żeby je dławić. Symboliczny dżins jest znany, ale nie do tego stopnia, co w Polsce. Adela wyklucza rewolucję podobną do ukraińskiej: - U nas nie będzie tak samo, jak na Ukrainie. Historia pokazała, że tam zawsze było więcej aktywnych ludzi. Tam jest też więcej ludności i większy problem. Białorusini nie są tak zjednoczeni.
da dalej. - Na wsiach urządza się zabawy. A jeśli ktoś nie przyjdzie, komisja może nawet pójść z urną do domu, z którego ludzie nie stawili się na głosowanie i zmusić ich do wzięcia udziału w wyborach. To takie polowanie za głosem. Adela opowiada, jak zbierała głosy poparcia dla Milenkiewicza. Potrzeba ich było sto tysięcy, żeby mógł uczestniczyć w wyborach jako kandydat na prezydenta.
wódca. Poza tym przyczynił się do wzrostu gospodarczego. Na Białorusi ludzie wolą taką stabilność od rewolucji. Jest porządek i to im wystarczy. Niewielu osobom zależy na demokracji, bo w nią nie wierzą. Boją się, że u nich będzie to, co na zachodzie- terroryzm, bezrobocie, strajki. Albo jak na Ukrainie - konflikt z Rosją o gaz. Białorusini są przyzwyczajeni do reżimu radzieckiego. Oleg zna wielu swoich rodaków, którzy polityką zaczęli się interesować dopiero w Polsce. Działacze opozycyjni wiedzą, że mają poparcie za zachodnią granicą. Ta wiedza przekazywana jest przez organizacje demokratyczne, prasę i Internet. - Bardzo się z tego cieszymy i dziękujemy- mówi Adela. Oleg ocenia, że Białorusinom teraz najbardziej potrzebna jest informacja. Podobnie myśli Adela: - Trzeba ciągle pracować na rzecz demokracji, edukować ludzi. Trzeba powiedzieć ludziom, że oni samo mogą decydować o swoim życiu, ale to wymaga czasu i cierpienia.
Nieważne, kto głosuje. Ważne, kto liczy głosy Łukaszenko nie ma takiego poparcia, o jakim się mówi oficjalnie. Adela szacuje je na około czterdzieści sześć procent. -Za nim jest armia, policja, urzędnicy, emeryci i renciści. A w opozycji są nauczyciele, studenci i ludzie wykształceni, ale... oni się boją. - Nieważne, kto głosuje, ważne, kto liczy głosy - mówi Adela. W mieście, w którym mieszka, w 2004 roku ogłoszono obowiązek głosowania w referendum. - W pracy były na to przeznaczone wolne godziny. U nas na wybory ludzie idą, jak na imprezę; u was, w Polsce, jest to nie do pomyślenia. Gra muzyka, jest poczęstunek, można tanio kupić wódkę - opowia-
Kiedy chodziła po obcych domach, ludzie nie chcieli otwierać jej drzwi i zebrała tylko siedem podpisów. W bloku, w którym mieszka, było trochę lepiej, bo sąsiedzi ją znali i dali jej trzydzieści dwa podpisy. Oleg przyznaje, że część ludzi z własnej woli głosuje na Łukaszenkę. W mediach przedstawiany jest jako silny przy-
Za naszą i waszą wolność Na koniec zapytałam: - Jak można zachęcić Polaków do poparcia białoruskich inicjatyw demokratycznych? – Walczyliśmy kiedyś razem w powstaniach, przeciw niesprawiedliwości, teraz znowu możemy powiedzieć „za naszą i waszą wolność”- ożywił się Oleg. – Kiedy naród polski będzie przyjaźnie nastawiony do Białorusinów, to już jest bardzo dużo. Po prostu dziękuję - dodaje Adela. A co będzie, jeśli Łukaszenko znowu wygra wybory? - Wierzę, że proces demokratyczny musi trwać. Nie ma innej drogi. My zawsze mamy nadzieję. Musimy mieć nadzieję
Elżbieta Pyda
OFENSYWA - marzec 2006
17
RYS. MICHAŁ SKRZYŃSKI
>> TAK ŻYJEMY
Student w poniedziałek: „Jestem głodny!” Student we wtorek „Jestem głodny!” W środę: „Jestem głodny!” W czwartek nareszcie coś nowego: „Dostałem stypendium!!!” Student w piątek: „Nic nie pamiętam!” Podobnie w sobotę: „Nic nie pamiętam!” W końcu przychodzi niedziela i student stwierdza: „Aaaa! Już sobie przypomniałem. Jestem głodny!”
T
o jedynie dowcip, ale każdy żart ma jakąś podstawę, źdźbło prawdy, na której się opiera. Ten akurat czerpie ze stereotypu studenta, który robi wszystko, aby za jak najmniejsze pieniądze dotrwać do kolejnego stypendium. Czy rzeczywistość jest podobna? Ten tekst jest próbą odpowiedzi na to pytanie. Zaznaczam na początku, że nie zajmuję się tu studentami mieszkającymi z rodzicami. Ci codziennie po powrocie z zajęć mają cieplutki pachnący obiadek na stole. Pod lupę biorę zaś tych, którzy zjeżdżają na studia z różnych stron kraju. Mieszkających w akademikach, kwaterach i na stancjach. Ich dieta często odbiega od przyjętych standardów żywieniowych. Słowo „odbiega” wcale nie oznacza, że dieta ta jest gorsza, jest po prostu inna.
Podziały Ze względu na sposób odżywiania, studentów można podzielić na kilka
18
grup. Najprostszy jest podział według płci. To proste: kobiety jedzą mniej i rzadziej niż mężczyźni. Biorąc pod uwagę, że ponad połowa z nich odchudza się na przeróżne sposoby, to z pewnością studenckie życie ułatwia płci pięknej utrzymanie, spartańskiej często, diety. Istotny jest podział na żywiących się na własną rękę oraz korzystających z przybytku dobrej nadziei, czyli stołówki. W tym miejscu zauważalna jest pewna prawidłowość: mieszkańcy akademików częściej korzystają ze stołówki niż żacy wynajmujący stancje czy mieszkania. Dzieje się tak głównie z powodu odległości. Stołówka mieści się w miasteczku, więc najbliżej mają do niej mieszkańcy kampusu. Pozostali, rozsiani po kwaterach w całym mieście, musieliby często poświęcić około godziny w środku dnia, aby skorzystać z usług studenckiej żywicielki.
Żywicielka Najpopularniejsze są miesięczne lub dwutygodniowe karnety na obiady. Jeżeli ma się zniżkę, obiady są naprawdę tanie; miesięczny karnet kosztuje około siedemdziesiąt złotych. Zniżka przysługuje tym, którzy mają niski dochód na osobę w rodzinie. Praktykowane jest tez sprzedawanie zniżkowych karnetów przez osoby, którym zniżka przysługuje, trzeba tylko dobrze poszukać. Karnet w pełnej cenie nie jest już tak a t r a k c y j n y. Miesięczny kosztuje około sto czterdzieści złotych.
OFENSYWA - marzec 2006
TAK ŻYJEMY << Trochę drogi, ale kusi wielu. Szczególnie tych, którzy w kuchni nie czują się zbyt dobrze a do gotowania mają dwie lewe ręce. Każdy spragniony i głodny może też liczyć tu na tani, jednorazowy posiłek. Za jedyne cztery złote i pięć minut w kolejce możemy zjeść ziemniaki czy kaszę z mielonym i surówką. Ciągle pieniądze i pieniądze, a co ze smakiem? Zdania są podzielone. Jedni twierdzą, że jedzenie, jakie serwuje tutejszy szef kuchni jest nawet smaczne. Inni znowu mówią, że po miesiącu wszystko smakuje tak samo okropnie. Nieważne, czy jest to kotlet schabowy, czy gulasz. Do tego ziemniaki zawsze są wodniste. Ile żołądków, tyle opinii. Jednak codzienna frekwencja i kolejki po wydawane obiady świadczą o popularności stołówkowego jedzenia. Niewątpliwą zaletą odróżniającą UMCS-owską stołówkę od pozostałych jest to, że codziennie do posiłku podawany jest serek, jogurt, jabłko czy inna gruszka. Oczywiście stołówka oferuje tylko obiady. Śniadania i kolacje to już indywidualna sprawa studentów, ale zrobienie kanapki raczej nie jest skomplikowaną sprawą. Natomiast codzienny obiad jest dla studenta, i nie tylko, ważnym warunkiem codziennego funkcjonowania.
Student - Makłowicz
Ryż a dieta studenta albo oda do ryżu Wątek chiński przeplata się częściej w akademickiej diecie. A to za sprawą ryżu. To, pochodzące ze wschodniej Azji zboże na stałe wpisało się do studenckiego menu. Dlaczego? Jest ku temu kilka powodów. Po pierwsze: cena, która oscyluje w granicach złoty trzydzieści, złoty sześćdziesiąt. Nie mówię tu o ryżu wuja Bena, bo na ten student nawet nie patrzy. Po drugie: w jednej paczce znajdziemy cztery porcje, a cztery porcje to cztery obiady. Po trzecie: ryżu nie trzeba obierać, co pozwala na zaoszczędzenie cennych minut w napiętym często grafiku codziennych zajęć. Po czwarte: jest gotowy w pięt-
naście minut! Po piąte: aby ryż nie smakował jak wióry, wystarczy dodać podczas gotowania kostkę rosołową lub warzywko. Dzięki temu nabiera fajnego żółtego koloru, a smak staje się bardziej wyrazisty. W końcu - po szóste: ryż można jeść prawie ze wszystkim. Z kotletami, sosami, mięsem, gulaszami, klopsami, jarzynami. Można jeść go na ostro, po wegetariańsku, na słodko z jogurtem czy konfiturami. A poza tym: jak fantastycznie, po miesiącu jedzenia ryżu, smakują ziemniaki!
Desant z domu Po co student jedzie do domu? Może zabrzmi to bezdusznie, ale głównie dlatego, aby się najeść. No i po to, żeby uzupełnić ubytki w swojej lodówce. Gdyby zrobić rewizję w torbach studentów wracających z domu po weekendzie, okazałoby się, że prawie w każdej z nich znajdują się słoiki z bigosem lub sosem, kotlety i pierogi różnych rodzajów oraz wiele innych pyszności. Takie jedzonko to skarb. Nie ma nic lepszego, niż smak domowego jedzenia na stancji. W tym miejscu należą się wielkie podziękowania wszystkim rodzicom, którzy całe soboty i niedziele spędzają przy garach, aby ich pociechy przez cały tydzień czuły smak swojskiego jedzenia.
PUENTA Jak brzmią trzy kłamstwa studenta? „Od jutra zaczynam się uczyć!”; „Przestaję pić!”; „Dziękuję, nie jestem głodny!” Oby chociaż to trzecie zdanie nie okazało się kłamstwem!
Michał Bielecki
RYS. MICHAŁ SKRZYŃSKI
Nie wszyscy korzystają z możliwości jedzenia na stołówce. Jest zbyt drogo, bo nie mają zniżki, nie smakuje im ta kuchnia, mają za daleko, albo lubią gotować. Powodów jest wiele. Najprościej jest jeść na mieście, w restauracjach. Przyznajmy szczerze: rzadko szary
studencina korzysta z usług restauracji. Powód jest prosty-ceny. Chyba, że mówimy tu o szybkim jedzeniu, to znaczy: frytki, hamburgery czy cebularze. Na nie zawsze znajdzie się miejsce w żołądku zabieganego żaka. Każdy jednak z własnego doświadczenia wie, że hot-dogiem, na dłuższą metę, nie da się nasycić. Co więc robi cała rzesza nie korzystających z płatnych obiadów? Gotuje, smaży, piecze, dusi, smaruje i opieka na własną rękę. Ileż to historia zna przypadków kuchennych analfabetów, którzy, przychodząc na studia, umieli zrobić tylko kanapkę. Kończąc je, mieli w jednym paluszku pół książki kucharskiej. Głód pobudza do twórczego myślenia, szczególnie w kuchni, a gotowanie jest prostsze niż się to pozornie wydaje. Bo do cholery, ile można jeść zupki chińskie!? Choć może nie powinienem bluźnić na to „lekturowe” jedzenie. Kiedy już kompletnie brak pomysłów i pieniędzy, to popularne „chińczyki” i pasztet też ratują przed głodem.
OFENSYWA - marzec 2006
19
ONA Marzena Dobner, absolwentka filologii polskiej KUL, doktorantka w Katedrze Teorii Literatury KUL, poetka, publicystka. Od 1993 do 2003 roku działała w Klubie LiterackoDziennikarskim przy Domu Kultury „Czechów” w Lublinie, współredagując czasopismo „Kaprys”.
z Marzeną Dobner rozmawia Leszek Onak
JEST Z HARTOWNEJ STALI - Z DIAMENTU Interesujesz się postacią Marii Komornickiej. Dlaczego ona cię fascynuje? Mogłabyś mi coś o niej powiedzieć? - Kiedyś ci powiedziałam, że jest to jedyny filozof w spódnicy z okresu Młodej Polski. To szalenie oryginalna postać. I w nieco innym sensie, niż powszechnie przyjęło się tę jej niecodzienność oceniać. Mówisz o kobiecie, która nosiła męskie ubrania? - Tak, ale to nie wszystko. Komornicka posiadała samodzielny i w gruncie rzeczy integralny światopogląd. Co prawda dostrzega się w jej tekstach pewne inspiracje Przybyszewskim, ale jest to tylko fascynacja jego poetyką, a nie światopoglądem. Niby najbardziej fascynujące jest w niej to, że w pewnym momencie stwierdziła, iż jest mężczyzną, zmieniła imię i nazwisko na Piotr Włast, przeprowadziła się do odludnego dworku i tam w spokoju ćpała i pisała na przemian. Ale to nie wszystko... Pisała jak mężczyzna? Dla Przybyszewskiego charakterystyczny jest mit androgyne, czyli bytu będącego powiązaniem pierwiastku kobiecego i męskiego, natomiast
Komornicka była zainteresowana tylko pierwiastkiem męskim, ale nie w sensie jakiejś dewiacji. Maria Komornicka nie była transwestytką, jak to próbują niektórzy nam wmówić. Ona chciała być mężczyzną, ale nie dlatego, że źle czuła się w ciele kobiety. W porządku: wyrwała sobie wszystkie zęby, żeby mieć męski zarys szczęki, ale to był efekt ciężkiej choroby psychicznej. Współczesne drag-queens to wyrachowana na zimno perwersja, której w Komornickiej nie było. To była postać tragiczna, ponieważ chciała dokonać rzeczy niemożliwej wykorzenić swoją kobiecą mentalność, zastąpić ją męskim sposobem myślenia i działania. Fascynował ją model tej Nietzcheańskiej siły, siły indywidualizmu i nieskrępowania myśli. Jak rozumiesz tą siłę? - Dziejowa rola kobiety okazała się nieco inna od męskiej, stało się to za sprawą obyczajów oraz psychologii. Historia świata ukazuje, że tylko męski sposób myślenia może prowokować dziejowe przełomy. Mężczyzna zdolny jest do logicznego myślenia, takiego myślenia, które by przekonywało innych; zdolny jest także do wielkich namiętności i pasji oddawania się swoim zainteresowaniom. Ja nie twierdzę, że kobieta tego nie ma, ale że tych cech powinna nieustannie uczyć się od mężczyzny, jeśli chce na równi z nim uczestniczyć w rozwoju cywilizacji. Tymczasem w naszym momencie dziejowym kobieta epatuje swoją kobiecością i uważa, że to jedyna forma emancypacji: odciąć się od patriarchatu, stać się wolną. Tyle że to głupia wolność, bo prowadzi tylko do swobody obyczajów, a nie do zmiany postrzegania kobiety jako pełnoprawnego partnera mężczyzny w tworzeniu historii. Sama kobieta, choć swobodna i niezależna, nadal pozostaje intelek-
tualnie niżej niż mężczyzna. Właśnie to mam za złe feministkom sympatyzującym z lewactwem. Zwróć uwagę na teksty Agnieszki Graff czy Kingi Dunin. One epatują kobiecością, która tak naprawdę nic nie znaczy, ponieważ jest tworem czysto subiektywnym, taką zabaweczką, którą straszy się rzesze tych wstrętnych facetów. Natomiast to, do czego odwoływała się Komornicka – siła, indywidualność, ekspresja wyrażania siebie, wreszcie pasja głoszenia własnych przekonań i jej konsekwencja w formie zdolności kreowania historii – jest przypadłością wyłącznie męską. To ją fascynowało i taka chciała być. Czy oprócz Komornickiej inspirują cię inne pisarki? - Tak. Na przykład, jestem pod wrażeniem tekstów publicystycznych Orzeszkowej, a zwłaszcza Kilka słów o kobietach. Jest to jedyny polski sensowny manifest feministyczny, jaki kiedykolwiek powstał. Kategorycznie się wyrażasz... - Nie, Orzeszkowa była świetną publicystką i nie dorównują jej wszystkie te Kingi Dunin, Kazimiery Szczuki czy Agnieszki Graff. Orzeszkowa zapisała w nim bardzo ważną myśl: że kobieta nigdy nie stanie się równa mężczyźnie, jeżeli nie dorówna mu
intelektualnie. Bardzo rozsądnie postulowała, żeby dorównać mężczyźnie, zaakceptować to, co on stworzył. I słusznie, bo niszczeniem dojdziemy tylko i wyłącznie do nihilizmu powiązanego z polityką no future (a nie z Nietzschem). Samo niszczenie niczego nowego nie stworzy, ale przedłuży chaos. W swoich tekstach używasz rodzaju męskiego. Co chcesz przez to osiągnąć? - W ten sposób próbuję realizować coś nierealnego. Mianowicie - chcę wejść w umysł męski. Jest to forma ćwiczeń. Jest to też sposób przełamania pewnych konwencji: z reguły ckliwe teksty, teksty o miłości były pisane z perspektywy kobiety. Na przykład zapiski Bridget Jones, Grochola i te inne. Rzeczy, które możnaby właściwie spalić, bo nie pozostawiają żadnego głębszego wrażenia. Teksty traktujące o związkach z drugim człowiekiem, analitycznie najgłębsze, zostały przekazane przez mężczyzn. Przypomnij sobie rewelacyjne kreacje kobiet u Dostojewskiego. Nastasję Filipownę chociażby. Człowiek za życia ponoć nie lubił kobiet, ale ile potrafił w nich dostrzec! Co jeszcze? Na przykład teksty Wojaczka, które są pisane z perspektywy kobiety. To jest dla mnie ideał, choć właściw i e t yl ko
>> TAK TWORZYMY
emocjonalny. Nie chciałabym kalkować czyichś dokonań, ale własnymi środkami osiągnąć przybliżony efekt. Wnikliwością analizy powściągnąć typowo kobiecą nadwrażliwość emocjonalną.
prys. Inspirowany tym co czytałam, tym co przemyślałam i tym co przeżyłam. Powtórzę ci jeszcze raz: nie przekraczam kobiecości, tylko integruję ją z tym, co na pewno jest ludzkie, choć niekoniecznie typowo kobiece.
Boisz się swojej kobiecości? - Nie boję się swojej kobiecości, pragnę tylko ją wzbogacić o pierwiastek męski. Kiedyś nawet miałam plan napisania powieści kobiecej, ale ubiegła mnie Manuela Gretkowska wydając Polkę, czyli zapis doświadczeń kobiety w ciąży. Miałam pomysł, żeby napisać podobny dziennik dla swojego nienarodzonego jeszcze dziecka. I myślę, że byłaby to najpełniejsza i myślowo najdojrzalsza rzecz, jaką kiedykolwiek stworzyłam. Mimo że byłaby nieziemsko sentymentalna i banalna.
Nie mogłabyś pisać po męsku, tak jak pragniesz, ale jako kobieta, nie używając tej maniery zmiany płci? Ja piszę jak kobieta, tylko z perspektywy mężczyzny. Ten dualizm się zauważa i ten dualizm się czuje. Jak kobieta pisze po męsku, ludzie zaczynają interpretować to wyłącznie psychologicznie, uciekają od racjonalnych ocen, bo to przecież kobieta, taka eteryczna i ulotna.
Do czego zatem dążysz? - Zrozum: nie walczę ze stylem kobiety, ale jedynie go modyfikuję, rozwijam i wzbogacam. Nie piszę tekstów, w których walczę o uznanie jako kobieta. Takie utworki-potworki mam już za sobą. W tym momencie jest to tylko i wyłącznie mój poznawczy ka-
Zatem jak powinni to interpretować? - To jest zabieg artystyczny. To jest prowokacja intelektualna. Próba integracji, pewien eksperyment z samą sobą, ze światem, ze wszystkim co nas otacza. Taki jest mój wybór. To nie jest konieczność, w którą wepchnęło mnie jakieś rozchwia-
nie emocjonalne. To jest efekt poszukiwań. Być może przeprowadzany troszkę na zimno. W przeciwieństwie do Komornickiej, której późne liryki z męskim podmiotem są pozbawione tej słynnej brzytwy-egzaltacji, z których przebijają już tylko konwencje i retoryczny spokój, przypominający grzecznych parnasistów - mój męski podmiot jest wyzwaniem. Ja nie chcę tworzyć nowej konwencji. Być może bardziej na spokojnie chcę przeprowadzić to, co chciała zrobić Komornicka. I może bardziej literacko przedstawić to, o czym pisała Orzeszkowa. Wprowadzić do literatury to, o czym Maria Skłodowska-Curie napisała w listach do rodziny. Dzięki wielce za wywiad i życzę ci wesołej pracy poznawczej i naukowej. - Dzięki
Rozmawiał: Leszek Onak
TAK TWORZYMY <<
C
RYS. MARIUSZ MIERZEJEWSKI
złowiek? „Gdyby zwierzę zabiło z premedytacją, byłby to ludzki odruch”. Ja się zgadzam, a ty? To istota naszego istnienia, ten koktajl z chamstwa, obłudy i zakłamania. Nawet, jeśli ktoś przez całe życie dryfuje na tratwie zbudowanej przez swoich przodków z zasad, szumnych haseł i wiary w ludzi, zasad związanych grubą liną samozaparcia, to i tak w pewnym momencie pojawi się sztorm wywołany przez kolejne, piętrzące się zawody życiowe. Nie ma człowieka, który nie spadłby choć raz z tratwy. Każdy spada i to akurat jest tylko kwestia czasu. Ci najsłabsi, albo najbardziej wrażliwi topią się wszelkimi rodzajami samobójstw: skoki z bloków, szubienice z pasków lub sznurowadeł, tabletki nasenne, złote strzały, popodcinane żyły i tak dalej i tak dalej. Prawdziwy problem maja ci, którzy się wynurzają z koktajlowych odmętów. Wśród nich (nas) rodzą się miliony chorób psychicznych, które świadczą niestety o normalności swoich ofiar. Jeśli ktoś po zachłyśnięciu się tym szambem nie przejawia żadnych oznak odchyłu, to albo od początku (zanim spadł z tratwy) był skurwielem, który nie powinien się urodzić, albo udaje, że nic mu nie jest. Udawać można bardzo długo, może nawet przez całe życie, a przez pięć lat to na sto procent. Tak, bardzo, bardzo długo można udawać. Jest tylko jedna zasada tej gry normalności z obłędem. Przed sobą nie wolno pozować zdrowego. Jeśli jesteś topielcem z odzysku nie wmawiaj sobie, że nic ci nie jest. W ten sposób skazujesz się na dom wariatów, a w najlepszym przypadku na częste wizyty u psychiatry, które i tak ( co tu się oszukiwać) są obwodnicą do domu wariatów. Szczególnie ważne jest to, żeby nie udawać, w momentach kryzysowych, kiedy czujesz, że na monitorze twojego losu wyświetla się ogromny, migający napis „Game Over”. Na początku opadają ręce, później wszystko zależy od twojej psychiki- zaczynasz płakać, krzyczeć, wyrywać włosy z g głowy, zażywać tabletki uspokajające, pić, ćpać, obmy obmyślać najmniej bolesną formę samobójstwa, albo zaczynasz pisać pisa opowiadania, wiersze, cokolwiek. Można jeszcze malować malowa na przykład. Często zdarzają się kombinacje wyżej wy wymienionych przykładów reakcji na game over. Jeś Jeśli już przeżyjesz i nie trafisz do psychiatryka, to znaczy, że udało uda ci się tym razem ( kolejny raz) przechytrzyć obłęd. Wtedy, po jakimś, jakim niesprecyzowanym czasie na znajomym już ju monitorze twojego losu, na błękitnym tle, pojawia si się pulsujący powoli napis „New Game”. Oczywiście wtedy postanawiasz zastosować nową technikę gry i zarzekasz się przed sobą, że nie popełnisz tych samych błędów, czytasz przewodniki, przyrzekasz, że będziesz słuchać rad bardziej doświadczonych graczy i tak dalej. W miarę jednak zabłąkiwania się w pamięci kolejnych elementów ostatniego załamania, nowa technika rozmywa się jakoś i popełniasz dokładnie te same głupie błędy. I co? - A co, kurwa, myślałeś - kolejny kryzys, z którym możesz sobie już nie poradzić Kinga Nieczaja
23
>> TAK TWORZYMY
D
KOLEJNY DZIEŃ
laczego taka jestem? I dlaczego inni tacy są? I czy oni już tacy są, czy to ja wyrabiam ich stosunek do siebie? I dlaczego muszę kłamać? Nie muszę przecież. Rzeczywistość mi nie odpowiada, wiec ją zmieniam. Ja wierzę w swoje kłamstwa. Moje kłamstwa są moim domem. Jestem mitomanką. A może faszystką, bo chcę eksterminować rzeczywistość. Zniszczyć ją raz na zawsze. Chciałabym być wolna, a sama siebie tej wolności pozbawiam. Im bardziej jej pragnę, tym jestem od niej dalej. Od tej wolności z piosenek. Definicja wolności: brak kontroli z zewnątrz. Ale co z tego, kiedy zniewalam sama siebie. Zła definicja. A może zniewalam siebie pod wpływem tej kontroli. Co ludzie powiedzą, skąd wezmę pieniądze? A mama? Jej zdanie jest najważniejsze. Gdyby nie to „zewnątrz”, już by mnie tu nie było, wynurzyła bym się z tej naszej teraźniejszości.A może nie mam odwagi rzucić wszystkiego i tłumaczę się „zewnątrz”. „Odwaga”- kolejne hasło, słowo klucz. Definicja odwagi: zdolność do postępowania zgodnie z własną wolą, mimo wszelkich przeciwności, niekiedy bardzo brutalnych. Rozwijając: „wola” - coś, co niby każdy z nas ma, inaczej chęć? Nie. Ochota? Też nie. Twór abstrakcyjny, nie wiadomo, czy istnieje. „Wolna wola”, ten termin to już przegięcie. Wola to taka miejscowość jest. Dziura zabita dechami, a środkiem biegną tory, po których jeżdżą rosyjskie pociągi towarowe
RYS. ANNA DARMOCHWAŁ
Kinga Nieczaja
24
TAK TWORZYMY <<
Żremy, śpimy, kopcimy się, stygniemy pod okupacją mediów, pod dyktatem technologii. Chcąc zachować resztki przyzwoitości, musimy się sprzeciwiać. Mamy prawo do aktów terroru! Sławomir Shuty
P
tu chwytem marketingowym, który działa niezawodnie na konformistycznego odbiorcę spragnionego świeżych, łatwych doznań i potrzebującego autorytetu. Ludzie „odbywają” swoje życia, a nie przeżywają go. Są ślepi. Ślepiec nie odzyska wzroku przez samo wymówienie słów: „chcę widzieć”. Bunt bez pokrycia równa się tylko nowość. A nowość jest kusząca.
ewna dziewczyna nosiła się dumnie z psią obrożą na szyi. Kiedy zaintrygowany jej wyglądem zapytałem: „po co to nosisz?”, odpowiedziała: „bo wiesz, ja lubię szokować”. Trzeba być, aby się zbuntować Potrzeba wyróżnienia się w świecie, gdzie w każdą intymną sferę życia wdzierają się media, jest mechanizmem, który Oglądałem kiedyś program w telewizji, do którego został zaniejednokrotnie determinuje zachowania. Powszechne jest proszony Sławomir Shuty, autor powieści Zwał. Książka ta była dziś szokowanie, buntowanie się bez pokrycia. Kabotyństwo. dla redaktorów i gości wygodnym pretekstem do rozpoczęcia Takie zjawiska, postawy to tylko czysta i bezmyślna destruk- pseudointelektualnej dyskusji na temat Być czy mieć, w której picja prawdziwych wartości. Szokowanie nie jest twórcze, nie sarz nie wziął czynnego udziału; być może dlatego, że cała rozprzekracza nigdy swej formy, nie buduje nowej. Popkulturowe mowa skupiła się na problemie chęci posiadania, jako kluczowej osobowości decydują o trendach i modach. Nowość, oryginal- dla tego podziału. Potem, wśród aktorów i piosenkarzy została ność utożsamiana jest z japrzeprowadzona absurdalna an% Krytycy oszaleli. Podobno. Zrobiłeś furorę. kością. Efektowne przekrakieta: „kim jesteś: materialistą & Zrobiłem kupę. czanie granic (moralności, czy idealistą i dlaczego?” % Brawo, synu. Moja krew! Na Biennale? przyzwoitości, zdrowego Shuty próbował wytłuma& Tak. Początkowo miałem tylko obsikać ściany polskiego rozsądku i dobrego smaku) czyć, że problem jest bardziej pawilonu, wiesz, oznaczyć moczem swoje terytorium. A kupa lansowane jest jako bunt złożony niż tylko prosty poto był impuls. Raz - dwa wyprodukowałem ekskrementalny przeciwko skostnieniu. dział na ludzi, którzy ulegli artefakt. W każdą sferę życia konsumpcji i na tych, którzy % Spontanicznie. wdzierają się media, które nie konsumują, ale jego wy& W pełni spontanicznie. Już dawno interesowały mnie wydla zysku propagują wciąż wody zakrzyczał wszędobylski dzieliny człowieka. Teraz przyszedł czas na kupę. % Lepiej późno niż wcale. Co czułeś, pracując nad kupą? to nowe postawy i wartości. Michał Wiśniewski, który za& Satysfakcję. To tak, jakbym nasrał na całe postkapitaIch cechą szczególną jest klinał się, że dzień wcześniej za listyczne społeczeństwo. Tak to zresztą zostało odebrane. bezrefleksyjność i pstrokaswój koncert w supermarkecie Owacyjnie. cizna - język bardzo ubogi nie wziął ani złotówki. % Gdzie jak gdzie, ale w Wenecji krytyka jest na poziomie. i martwy. Media kształtują Zwał to opowieść o współcze& Tak, tylko u nas jest reakcyjnie i represyjnie... obyczajowość, style zachosnym świecie. O kapitalizmie, Jan Klata, Uśmiech grejpruta wań i postaw, modelują nasz pracy w dużych korporacjach. sposób myślenia. Bunt jest Świat biznesu to zamknięte śro-
RYS. MACIEJ IGNACIUK
Bunt przeciwko absurdowi tego świata jest dowodem na to, że nadal tkwią w nas mechanizmy obronne i samozachowawcze, bunt jest miarą naszego człowieczeństwa.
25
>> TAK TWORZYMY
dowisko z własną kulturą, obyczajami, hierarchią, językiem oraz regułami. Albo się przystosujesz, albo wypadasz z gry. Pracownik to produkt, który wytwarza produkty dla innych ludzi – konsumentów, produktów cywilizacji. Wielkie firmy wciąż kreują nowe ludzkie potrzeby. Postęp cywilizacyjny polega na czerpaniu coraz to nowych przyjemności. Celem nadrzędnym jest zadowolenie, a nie naturalny dla każdego gatunku pęd do doskonałości, ulepszania. Nie stajemy się psychicznie bogatsi, lecz ubożsi. Sytość nie zapewnia szczęśliwości. Cała reszta człekokształtnych abonentów zamiast mózgów ma już polipowatą masę. Eter wypełniają wylansowane przez bogatych producentów i właścicieli mass mediów wygotowane z kalorii przeboje. Podryguj przed ubojem! Podryguj! Cywilizacja przypomina śmietnik. Jest sumą głupoty i bezmyślności, tkwi w niej tragizm bezradności. Człowiek pozbawiony możliwości obcowania z filozofią, religią i sztuką zatraca zmysł, który pozwala mu na ocenę zjawisk w zgodzie z własnym sumieniem i poglądami. Shuty w jednym z wywiadów podkreśla, że – „Potrzebne jest głębokie wewnętrzne zastanowienie czego się chce od siebie i od innych. Być może potrzebny jest powrót do zasad, prawd, norm, zrozumienia drugiego człowieka.”
K
ontakty międzyludzkie są wynaturzone. Stosunki wzajemne (w pracy, w rodzinie) utrzymywane są tylko dla czerpania korzyści. Basia - kierownik oddziału Hamburger Banku, w którym pracuje Mirek, traktuje swoich podwładnych jak niewolników. Basia będzie musiała zastosować ostrzejsze kryteria oceny efektywności pracowników. Oddział baaaczność! Dosyć dziadostwa. Po pierwsze efektywność! Od dziś podstawowym narzędziem zarządzania zmęczeniem będzie pejcz. Tak! Dobry wynik osiągnięty przez jej oddział jest celem nadrzędnym. Gotowa jest przekroczyć granicę przyzwoitości, moralności lub prawa, aby upragniony cel osiągnąć. Nic innego się dla niej nie liczy. Tymczasem Basia (…) opowiada wszem wobec, jaką prowadzi politykę pracowniczą, dlaczego jej oddział jest najlepszym oddziałem, w jaki sposób osiąga tak wspaniałe wyniki. Jeżeli od czasu do czasu nie złamiesz praw pracownika, to widocznie nie dość przykładasz się do pracy – mówi z zadowoleniem.
Z
wał to opowieść Mirka o sobie, młodym człowieku, który pracuje w banku na podrzędnym stanowisku. Zapiski w formie dziennika relacjonują jego codzienne zmagania z samym sobą i otoczeniem. Historia dzieje się w fantasmagorycznej, absurdalnej rzeczywistości, która rozbita jest na dwie równie mroczne przestrzenie: oniryczną i realną.
Mirek z konieczności mieszka u rodziców w bloku. Praca to dla niego koszmar, upodlenie, zniewolenie, odmóżdżenie, stłamszenie. Po pracy jest zbyt zmęczony, żeby coś zrobić, zasiada przed telewizorem, zasypia. Myślę tylko o tym, żeby pierdolnąć się przed telewizorem w oczekiwaniu na optymalne połączenie, na szeroki transfer danych. W sobotę i niedzielę imprezuje, pije alkohol, zażywa narkotyki, chce zapomnieć, zapić, odpocząć. Po tym odlocie jest upadek, zwał, kiedy rano w poniedziałek skacowany, zmielony musi wstać do pracy. Tydzień upływa po tygodniu, a on jest zawsze zmęczony. Drodzy Koledzy, przedstawiamy oto sylwetkę znakomitego, szczerego Mirka - pracownika miesiąca listopada. Czasu wolnego przy tak intensywnej pracy ma niewiele, ale jeśli uda się wygospodarować choć chwilę, znakomity Mirek poświęca go na układanie puzzli krajobrazowych (to świetnie usuwa stres!) i filmy pornograficzno-przyrodnicze. Dobrą sensacją i doniesieniami na żywo z wojny też -a jakże - nie pogardzi. Jego pasją jest również wędkowanie z ampułkami i adrenalne grzybobranie w gumowych rękawicach rozmiar XL Gratulujemy sukcesu! Shuty kreuje postać, która nie znajduje oparcia w żadnej wartości, przytłoczona przez monotonny rytm codzienności ucieka w samotność, zamyka się w sobie. Emigracja wewnętrzna, zapadanie w sen jest przejawem rozpaczy i beznadziei.
P
isarz uważa, że nie ma czegoś takiego jak pokolenie stracone; według niego podział na pokolenia jest sztuczny i bezpodstawny. Twierdzi, że każdy jest odpowiedzialny za swój los. Nikt z góry nie jest skazany na porażkę lub na sukces. Stracony jest dla niego ktoś, kto robi to, czego nie chce, narzekając i nie próbując tego zmienić. Ludzie przez konformizm i lenistwo oddają część władzy nad stanowieniem samych siebie czynnikom, które tę rzeczywistość kreują. Następuje upośledzenie i uzależnienie. Życiowe sytuacje, które wytrącają z rytmu codzienności, sytuacje, które nie przystają do schematów, powodują zagubienie i przerażenie. - Istnieją dwie kasty obywateli - mówi, kładąc na nowo solidne podwaliny pod samczy świat: pierwsza kasta to garstka oficjeli, którym usunięto szpecące tatuaże, to oni analizują, wykonują, kontrolują, decydują i kierują działaniem systemów. Pozostali to zdezorientowana masa, jej rola jest prosta: rola widzów, którym od czasu do czasu pozwala się poprzeć przedstawiciela kasty wyspecjalizowanej, to jest właśnie ta, niechże ją nazwę po imieniu, kurwa demokracja. Odpowiedzialność za swój los jest w rękach bohatera. Nie jest on zadowolony z życia. Ale jest tak wgnieciony w otaczającą go rzeczywistość, że nie ma dość siły i ochoty, aby się zbuntować, coś zmienić. Pozostają mu tylko senne marzenia, w których, grożąc bronią, upokarza Basię, rewanżując się za wszystkie zniewagi i krzywdy, jakie mu wyrządziła w pracy. Lenistwo pozostaje jednak silniejsze od sfrustrowania
Łukasz Libiszewski
RYS. MACIEJ IGNACIUK OFENSYWA - marzec 2006
TAK TWORZYMY <<
U
waga! Trutka przeciw ludziom wyłożona! – złowrogie ostrzeżenie broni dostępu do kosza na śmieci tuż przy wejściu do rektoratu. Niezauważalny plon czyjejś wyobraźni, ale jakże błyskotliwe spostrzeżenie, i jak doskonale pasuje do naszych realiów. Uważaj zatem, nadchodzi ZIF i nic nie będzie już tak oczywiste jak dawniej. Brakowało nam kiedyś materiału, na którym moglibyśmy malować. Kilka miesięcy temu był jednak taki czas, że piękne paździerzowe płyty wisiały na każdym słupie – czas wyborów. Szliśmy ulicą i co widzieliśmy? Wszystkie te płyty się marnują! Wzięliśmy pierwszą, drugą, dziesiątą – odtąd było na czym malować, ale jak wszystko tak i ta sytuacja miała drugą stronę medalu. Wreszcie zaczęliśmy w tych płytach tonąć. Kiedy już sobie pomalowaliśmy, rozwiesiliśmy je z powrotem na ulicy. Wiedzieliśmy, że nie chcemy tego trzymać, nie zależy nam. Następnego dnia awantura. Piszą w Kurierze, w internecie, dzwoni ktoś z telewizji - chce robić z nami wywiad. Okazało się, że jakaś dziennikarka wyszła na ulicę, zauważyła nasze dziwne plakaty.
OFENSYWA - marzec 2006
I nie było to szczeniackie domalowywanie wąsów Kaczyńskiemu, podpisywanie plakatów „kaczka dziwaczka”. Zebrali parędziesiąt desek z twarzami napuszonych i dumnych, wesołych i smutnych pań i panów tylko po to, aby zgrać się z całej tej farsy, namalować własne plakaty. Polityka ich nie interesuje, a jeśli już, to tylko w kontekście ogólnego jej ośmieszenia. Ośmieszenia zdjęć i haseł, na które nikt nie patrzy, setki tysięcy złotych wyrzuconych w błoto, ton papieru do dziś szpecących wszystkie zakątki Lublina. Czy nie lepiej byłoby sprzedać ten materiał po niższych cenach artystom? Oni chronicznie potrzebują desek do malowania i papieru.
Od
kilku lat zastanawiam się, ilekroć napotkam ten skrót, cóż to za słowa się za nim kryją? Kilka z nieskończonej ilości możliwych jego rozwinięć znaleźć można tu i tam, ale wiedzieć trzeba, że kryją się za nim działania kilku osób – absolwentów Wydziału Artystycznego UMCS: Franciszka Znamierowskiego, Konrada Ponieważa (Waila), Krzysztofa Kozłowskiego, Andrzeja Mazura, Piotra Królickiego i szeregu innych, ad
hoc współpracujących osób. Co więcej – ZIF ma tyle twarzy ile nastrojów społecznych. Nie ograniczają się do sztuk plastycznych. W zależności od potrzeb grają muzykę, piszą oniryczne powieści, w których zdania dopisywane są przez następujące po sobie kolejno osoby, subtelnie prowokują, eksperymentują. Grają z własną wyobraźnią ciągłą grę, zestawiają symbole i znaczenia tylko po to, aby to zrobić, obejrzeć, ocenić i zrobić coś lepszego, ciekawszego, bardziej interesującego czy trafionego, a potem znów i ponownie. Sztuka nie jest, ich zdaniem, osiąganiem celów, a nieustanną drogą - zmaganiem się ze sobą, swoimi niedoskonałościami, zmaganiem się z otoczeniem - materią plastyczną czy odbiorcami, których nie ma zbyt wielu. Świadomie przeciwstawiają się zasadom, jakich zostali wyuczeni. Z pełną premedytacją stawiają „F” tam, gdzie być powinno „W” i to kolejny sposób na rozbijanie barier wyobraź-
ni. Kiedy świadomie eksperymentujesz z materią jesteś gotów najlepszy kawałek obrazu, najlepiej wyszukany kolor, światło, przestrzeń czy fakturę zamalować białą emulsją tylko dlatego, że wiesz już, że się udało i jesteś w stanie zrobić to ponownie – może nawet jeszcze lepiej. Na początku działania ZIF zakrawały o psychologię i filozofię, były traktaty, przemowy i manifesty. Wszystko działo się w jednym pokoju, przychodziło kilkanaście osób i otwierał się strumień świadomości. Snuli teorie, które z dzisiejszej perspektywy były jedynie kolejnym środkiem na przekraczanie własnych granic, niczym więcej jak dobrą zabawą, którą w gruncie rzeczy jest cała ich działalność.
T
o antyakademizm i antyawangarda; to co powstaje, powstaje dla nich, nie po to, żeby zaistnieć w historii. Ich twory często lądowały w kominku, żeby wytworzyć troszkę doraźnie potrzebnego ciepła. Wystarcza satysfakcja, fakt przeżycia czegoś nowego i świadomość istnienia w sztuce. Obiekty i dzieła wcale nie muszą zaistnieć w obiegu – trudno je zatem w ogóle nazwać dziełami. Idziesz chodnikiem w sobotnie przedpołudnie i zbierasz mnóstwo ulotek: lekcje angielskiego, kup fiata, albo wygraj pralkę. Ja wziąłem czyste kartki, zacząłem na nich rysować komiksy i rozdawać je przechodniom. Reakcja
była taka, że ludzie nie patrzyli nawet co tam jest – wyrzucali. Zdarzyło się też inaczej – jakaś dziewczyna wzięła karteczkę i stanęła na środku ulicy – nagle okazało się, że nie dostała reklamy szkoły języka angielskiego, tylko ręcznie narysowany rysunek, który ja rozdawałem dokładnie jak ulotki. To błyskotliwe, niezauważalne zwykle akcje, ale czy powinny być zauważone? To nie jest krzyk, protest czy wypowiedź – może nią być, jeśli ktoś zechce słuchać. Przede wszystkim to zgrabne zestawianie znaczeń, poszukiwanie dowolnych skojarzeń. To wyśmianie prowokacji, jako celu. Zestawiają na płótnie skrót NSDAP z wizerunkiem kobiety i resztę pozostawiają wyobraźni widza. To, czy przekroczyli granice dobrego smaku zależy jedynie od naszego gustu, a może poczucia humoru? Choć nie przyznają się do tego, uważam, że wyznają światopogląd, a w zasadzie sztukopogląd bliski dadaistom. Dadaizm przecież wskazywał absolutny bezsens jako broń przeciw jakiemukolwiek sensowi, którym usprawiedliwiano I wojnę światową. Marcel Duchamp rzucił krytykom w twarz pisuar, a oni podziwiali jego estetyczne piękno. Dziś ZIF zaprzecza pojęciu piękna w plastyce, odrzuca istniejące konwencje i pokazuje jak zaślepieni jesteśmy. Patrzą na nas, pokolenie
OFENSYWA - marzec 2006
swoich rówieśników, i są niezadowoleni. Wszyscy wokół robią kariery, wchodzą w stare układy – rodem z PRL-u, albo nowe – te na miarę IV Rzeczpospolitej. Wyjeżdżają za granicę. Nazywają się pokoleniem „Dżej Pi Tu” albo pokoleniem „Nic”. ZIF nie utożsamia się z takimi ludźmi, ale bacznie ich obserwuje, docenia to, co w nas wartościowe i wyśmiewa to, co godne pogardy. Wojna wyzwoliła potencjał dadaistów. Pokój, jaki mamy, wyzwala potencjał ZIFu.
Nie ufają wartościom przyjmowanym przez ogół, takim jak rodzina, państwo czy społeczeństwo. Pokój postrzegają jako spokój w odosobnieniu. A wszystko, co w świecie zewnętrznym to złodziejstwo – pojęcie pokoju nie istnieje. Jedyna wartość, jakiej nie zabije świat, to miłość, dla której nie można znaleźć antypojęcia, silnego na tyle, żeby ją zniszczyć i zdławić. To jedyna rzecz, która pozwala patrzeć w przyszłość z podniesionym czołem.
>> TAK TWORZYMY
S
zopen siedział w Paryżu, a ja, w odróżnieniu od niego, mogę sobie pozwolić na ten luksus, żeby do Paryża nie jechać. Stachura mówił, że woli Paryż od Lublina – mnie Paryż nie interesuje. To centrum wszystkiego, czego uczymy się na historii sztuki, ale czy historia sztuki, której się uczymy, obejmuje wszystko? Prawdę mówiąc: centrum jest wszędzie tam, gdzie ty. Biorę gwoździa, wbijam go w podłogę i to jest moje centrum. Korzenie są na Litwie, Ukrainie, albo Białorusi, ale niekoniecznie w Paryżu. Dziś tam jest więcej kasy, jest łatwiej, ale powietrze jakoś inaczej pachnie. To niepopularne – taki anty internacjonalizm, ale tak naprawdę wywodzę się stąd i to jest moje centrum – to mocno rzutuje na to, jaki jestem...
C
zym jest ZIF? Czemu ma służyć to pytanie? Mamy oznajmić ludziom, że coś takiego jak ZIF istnieje? To nie ma sensu, albo kiedyś to zauważyli, albo nie zauważą nigdy. Grupa formalnie nigdy nie zaistniała, nikt jej nie założył. Zabić Ich Fszystkich; Zachód I Fschód; Zobacz Inne Fryzury; Zaproponuj Im Figurę; Zgnoić, Indoktrynować, Froterować; Zupa I Fryty; Ząbki I Fryzjerstwo; Żelki I Frukty...
Kuba Jakubowski
Franciszek Znamierowski, człowiek, który zainspirował mnie do napisania tego materiału, od dziecka wiedział, że jego życie wypełnione będzie sztuką. Uzależniał to tylko od wkładu pracy i sił, nie talentu, jak myślą niektórzy. Skończył studia w 2005 roku. Swój dyplom w pracowni prof. Adama Styki obronił z wyróżnieniem, a zarazem pięknie podsumował filozofię swej twórczości przesiąkniętej nihilizmem. Przedstawił cykl prac abstrakcyjnych, których powstanie bazowało na eksperymentach z materią malarską, farbami i odczynnikami - od wody po kwas siarkowy. Zaznaczył, że nie mają one nic przedstawiać, nie wyrażają żadnych wartości i były jedynie zabawą. Na pytanie, czy i małpa byłaby w stanie je namalować - odpowiedział twierdząco. Po co zatem studiować pięć lat na uczelni artystycznej? – zapytał jeden z profesorów.
Na pytanie profesora odpowiedział, że miał dzięki temu pięć lat wolnego czasu na malowanie. Pięć lat bezpieczeństwa, świadomości, że nic nie może cię odwieść od malarstwa, że nie musisz zarabiać na chleb i jesteś wolny. Wszystko, co namalujesz, zanosisz na uczelnię, a tam przyjmują cię i chwalą. W rzeczywistości wiesz, że robiłbyś to i bez nich. Malowanie polega na tym, że gapisz się w chmury – robisz cokolwiek. Jeśli ktoś pyta, co robisz, mówisz – Patrzę w chmury. – No to nic nie robisz – twierdzi. Nie! Ja siedzę i oglądam chmury, patrzę na nie, podziwiam, wreszcie wiem jak wyglądają i mogę je namalować. Ludzie mają cię za kogoś, kto siedzi i nic nie robi, ale ty dwadzieścia lat patrzyłeś w niebo, znasz je doskonale, nauczyłeś się go na pamięć, to jest inny rodzaj pracy.
Przyszedłem na studia, na Wydział Artystyczny i co roku widziałem dyplomy, które tam powstawały. W wyniku tego co zobaczyłem swój dyplom chciałem zrobić jak najgorzej.
JEDNO Z PŁÓCIEN FRANCISZKA ZNAMIEROWSKIEGO, FRAGMENT PRACY DYPLOMOWEJ
30
OFENSYWA - marzec 2006
Y N Z IC G O L O R U T U F IE PPRRAAW WIE OT CZŁOWIEKA ŻYW , O G E IW C Z POC CZYLI TERE FERE KUKU STRZELA BABA Z ŁUKU Marek Drączkowski
później serwis informacyjny. Poranne wiadomości irytują mnie i nie potrafi zmienić tego nawet góralska kapela. Biorę łyk kawy z nutką dekadencji. Jest udzę się. Kawa w dłoń, drugą włączam ra- super. dio. Słucham mega-hitu. Piosenkarka śpiewa, Rzadko oglądam telewizję. Żal mi czasu na bierże „ups,znowu to zrobiła”. Media przedstawiają ne wchłanianie tandety. Żeby chociaż jakiś kicz był jej obraz. Ponoć jest dziewicą. Ciekawe. Odpalam emitowany, to może bym obejrzał. A tak...Smutno papierosa. Chwila namysłu. Postanowiłem zigno- mi jest, kiedy oglądam teleturnieje. Nie wciągają rować kuszący seksapilem wimnie seriale ani, ciągle powtarzane, amerykańskie zerunek super amerykańskiej filmy. Na szczęście do rozpuku bawię się przy okagwiazdy. Zmieniam kanał. Spiker zji rewii mody. Piękna kobieta po liftingu mówi co częstuje mnie rodzimym hipnależy założyć, żeby być modną. Trzeba przecież -hopem. Piskliwy głos reklamuje trzymać się estetyki. Staraj się upiększać i wzbomarihuanę oraz szerokie gacać swoja garderobę - przekonuje. I wszystko spodnie. Po prostu odpo to by być trendy? Cholera, już nawet nasz lot. Następnie jest język jest opluwany angielskimi naleciałoreklama, ściami. Kupuję więc, na przekór, wściekłego psa i biegnę, pełen nadziei, do multipleksu na hollywoodzką premierę. Zaopatruję się obowiązkowo w popcorn oraz coca-colę i jest cool. Po filmie mam ochotę na... pepsi, by być bardziej seksi. No i te szerokie spodnie znowu mnie przyciągają. estem czupurny. Powoli wracam do domu. Mijam neony, bilbordy. Kuszą mnie roznegliżowane panienki. Reklamuje taka piwo z pieprznym dekoltem. Obok napis – „pij piwo, a będziesz wielki”. Niezłe. Wzruszyłem się. Jestem facetem, bierze mnie. Po prostu trzy w jednym. Magnetyzujący dekolt blondynki mówi „napij się piwa, to takie przyjemne”. Dasz się uwieść, zwieść, to natychmiast będziesz wielki. A kompleksy ? One odpłyną. Ale ja chrzanię pieprzny dekolt blondynki. Wolę pójść na… Właśnie moją wole uśpił bodziec. Niesamowita
B
J
>> FELIETON
to stymulacja. Promocja – rewelacja. Ja już, bez trzech zdań , muszę biec do hipermarketu. Sprzedają tam super- jaja prosto od koguta. Ocknąłem się. Uwolniłem swoja wolę. Pomyślałem „kogut i jaja”. Od razu poczułem bluesa i prawie bym się „uzewnętrznił”, ale… Podszedł do mnie domokrążca. Zaczął słodko, powoli jeszcze. Potem wypluwał z siebie słowa jak broń maszynowa. - Pasta, kup pan pastę. Do zębów. Dobra pasta. Kup ją, kup, a zęby będą białe jak mleko w proszku. Tego już nie mogłem zdzierżyć. Zza pazuchy, automatycznie, wyciągnąłem moją miniwyrzutnię rakiet. Przystawiłem ją do gadającej głowy. Mówię „błagaj o litość”. Domokrążca uklęknął. Twarz jego przerażona. Rozpacz w oczodołach. - Daruj. Mam żonę, dzieci. Ja wiem, ta pasta jest do dupy. Muszę z czegoś żyć. Wchłaniam i wydalam dzięki sprzedawanej paście. Wybacz. Błagam! Oniemiałem. Szczery jakiś się zrobił. Dziwne. - Zagrajmy chociaż w radziecką ruletkę. Proszę!! Kurcze, on prosi, błaga. Fajnie się bawię. Mówię - „spox człeniu”. I już zabierałem się do wyciągania dwóch minirakiet z magazynku, kiedy poczułem chłód metalu. Spuściłem tylko wzrok. Miał refleks. Wykorzystał go. W ułamku sekundy wyciągnął bazukę. I gra fujara. Raz na wozie, raz na hulajnodze, czy jakoś tak. Wybił mnie, tere
32
fere kuku strzela baba z pantałyku. Jedno jest pewne – rozwścieczyłem go. Stoi przede mną. Ślina cieknie mu z ust, oczy wyskakują z orbit. - No ja ci teraz pokażę gdzie raki nocują. Zrobisz jeden zły ruch i zobaczysz krowę, co daje od razu mleko w proszku. Masz kupić ode mnie wszystkie pasty. Bez żadnych negocjacji. Kukułeczka kuka i mamony szuka. Wyciągaj kasę. Moja prawa ręka zmierzała już po portfel, kiedy usłyszałem ,,dokumenty proszę, nogi do góry’’. To patrol Policji. Rychło w czas. U wróżki byli, że się tu zjawili. Zawsze ich nie ma jak człowiek w potrzebie. - Ładnie się bawicie – mówi jeden z nich - Zaraz byście się miętosili, a to nielegalne. Mamy tu dla was mandaty. Chcecie? Zsolidaryzowałem się z domokrążcą i odpowiadamy, że nie. - Oj. No co wy? Mandatów nie chcecie? Mamy różne. Za tysiąc, pięćset, sto, dziewięćset. No to co, bierzecie? A my znowu, że nie chcemy. - Oj, nieładnie. Chłopcy, bo zabierzemy was na dołek i poczujecie się jak w niebie. Po prostu cud, bród i tere fere. Domokrążca przejął inicjatywę. Pyta czy nie można tego inaczej załatwić? - Jak to inaczej ? Ale, ale – odezwał się nagle milczący dotąd gliniarz. - Mamy też takie w promocji, co ich nie ma. Tak się składa, że zostały nam akurat dwa. Bez pokwitowania. Po dwieście. Lepiej weźcie.
FELIETON <<
Moje dwieście bardzo szybko znalazło się w kieszeni Policjanta. Za to domokrążca stawiał opór. - Wiecie panowie, mam coś dla was. Pasta do zębów. Dobra pasta… Uciekłem.
P
rzyglądam się rybce. Pływa w słoiku. Ponoć ma przynieść mi pecha. Ktoś dzwoni. Wstaję z fotela otworzyć drzwi. Ach! To znajomy przedstawiciel handlowy pewnej firmy. Śmieszy mnie. Przychodzi regularnie, co miesiąc. Gada coś. Potem wychodzi. Więź mi chce zaszczepić, żebym kupował tam, gdzie trzeba. To ma być przyjaźń taka. - Bla bla bla – gada coś… - Co pan tak bez robota w domu. Sam jak pięta. Niedobrze. Ale mam coś dla pana. To baba- robot. Jakie pan lubi, blondynki, szatynki? Zresztą bez różnicy. Jak pan chce, może być z balejażem. Nie ma problemu. Ona robi różne rzeczy. Na przykład zamiata, sprząta, pierze. Jest piękna, śliczna do przesady pedantyczna. Po prostu okazja. Bierz ją, bierz. Dobrze ci radzę. Jest boska. I milczy, kiedy trzeba. Ja nawet go lubię. Siedzi, dużo mówi. Nawet herbaty mu zrobię. Jednak go nie słucham, bo działa na mnie jakoś tak halucynogennie. I odlatuje do tych łąk zielonych, pagórków leśnych… – Dziegciu mi załatw. Chcę dziegciu – mówię. Speszył się. Tak jak ja, nie wie co to jest. Ale myśl urodzonego ściemniacza prze-
szyła jego twarz i powiedział - Ok., przyniosę następnym razem. Wyszedł.
O
glądam telewizor. Zachodzę go od tyłu. Taka puszka z kabelkiem. No i ten pilot. On robi całą białą robotę za palec i nogi. Szkoda tylko, ze głowa nie działa. Wznosi się na manowce. Oglądasz, odbierasz i mimowolnie powielasz. Zażywasz, wygrywasz. A może kupujesz, konsumujesz. Wydalanie i znowu pobieranie i powielanie jeszcze. I gra gitara.
H
ej – mówię do barmana. Tak na przywitanie. Musiałem się napić, bo mnie przedstawiciel handlowy załamał. On już wie, co to dziegieć. Zadzwonił, powiedział, że jest świetny. - Czego się pan napije? Piwa, wódki, ginu… A może chce pan spróbować dziegciu. To super nowość. Polecam. Oniemiałem. Podaje mi zielony płyn w szklance i mówi, że… - Ten dziegieć działa tak, że aż dzięcielina pała”. Cholera, co tu się dzieje! Co jest grane? Co to ma być? - Uspokój się – odpowiada - Łyknij sobie. Wszyscy są nadziegciowani,. Nic ci nie grozi. To nie boli. Obejrzyj jeszcze reklamę. Telewizja przecież nie kłamie. Pij, pij ! Będziesz łatwiejszy
Marek Drączkowski
33
Dziś
na ła Mac mach O ieja FE Eduk Ignaciu NSY W k acji Ar t y a, stude Y werni A sa s r n t yst t Insp yczn ycznej ta III ro ż iracj n y ku am a mU MCS Wydzia tak ż graf f iti, i jego g le w Lu raf ik e sz mala blini wyw ablonow r stwo h są ulicz e arł ag na ipe Środ na nieg raf ika 2 rrealist sztuka y o plak D k atow i wyraz wpł yw . Twórc czne, a u jak ą, k e, sy jest tór R. im nt bar w ne o et yczne i operuj Horowit y e gran z k icza ompozy Maciej . koeg W moic n t c o e do j hp zy kilku e i gamy mas stencję racach k o z lo r ó c c zł o w. wiek zęsto ch prze yn. Ich treś a słan c ę i różn ć to ukaz ie, a odm le nier najczęś ego rod ać z ienn z Pozo ym s adko z d ciej zaba aju staje e wne rugi ns e m nam uzn - mó m dnem wi M , zapr ać wyst acie o s ić awę j . do oglą za otwa dani r a pr t ą i ac JJ
Po więcej prac Macieja Ignaciuka zapraszamy na stronę 25 i 26, gdzie zilustrował tekst Ł. Libiszewskiego.
>> AKTUALNOŚCI
Lublin Miasto Wiedzy
Koziołki Poetyckie
26
stycznia w Centrum Kultury odbyło się pierwsze spotkanie z cyklu Koziołki Poetyckie. Podczas Konkursu Jednego Wiersza swoją twórczość zaprezentowało dwudziestu młodych lubelskich poetów. Gościem specjalnym tej edycji był Bohdan Zadura. Przeczytał on wiersze z różnych okresów swojej twórczości i wyłonił zwycięzcę konkursu. Został nim Marcin Czyż, ps. Maliner z Lublina, członek grupy literackiej „Nic wspólnego”. Wyróżnienia otrzymali Gil Gilling i Piotr Mirski.
Nagrody przyznała również publiczność. Pierwsze miejsce zdobyła Zuzanna Zubek, drugie Rafał Wołowczyk, a trzecie Adrian Szary, Piotr Mirski i Gil Gilling. Odbył się również recital, na którym piosenki napisane do tekstów Zadury zaśpiewała Dorota Buśko. Spotkania są pomysłem grupy Antygraf, skupiającej członków Koła Naukowego Kulturoznawców oraz studentów Wydziału Humanistycznego UMCS. Mają promować współczesnych poetów, szczególnie tych związanych z Lu-
belszczyzną. Podczas wieczorów autorskich będą przedstawiane różne style polskiej poezji. Organizatorzy przewidzieli spotkania m.in. z Eugeniuszem Tkaczyszynem-Dyckim, Andrzejem Niewiadomskim, Bogusławem Kiercem, Adamem Wiedemannem i Krystyną Miłobędzką. W Konkursie Jednego Wiersza sprawdzić się mogą poeci - amatorzy, którzy do tej pory nie publikowali swoich wierszy. Antygraf ma nadzieję, że Koziołki Poetyckie pobudzą w ten sposób lubelskie środowisko literackie. E. P.
Miasteczko na podglądzie
U
MCS ulepsza system ochrony miasteczka akademickiego. Na jego terenie pojawiły się kamery, do obsługi których uczelnia zamierza zatrudnić dziesięciu studentów. System kosztował 350 tys. zł. i ma być gotowy do końca lutego. Centrala, w której mają pracować studenci, mieścić się będzie w akademiku „Babilon” przy ul. Radziszewskiego. Władze UMCS poprosiły samorząd studentów o wytypowanie grupy osób, z której będą mogli wybrać dziesięciu słuchaczy do pracy przy monitoringu. Nad przeszkoleniem
wybranych studentów czuwał będzie zatrudniony przez UMCS specjalista od systemów bezpieczeństwa. Dyżury będą trwały 4-6 godzin dziennie. Jeśli studenci zauważą coś niepokojącego, powiadomią o tym policję lub ochronę miasteczka. To nie pierwsza próba zaangażowania studentów w ochronę terenów uniwersyteckich. Pod koniec kwietnia ubiegłego roku na miasteczko akademickie wyszły studenckie patrole, tzw. straż akademicka. Studenci mieli za zadanie patrolować kampus i informować ochroniarzy o jego najbardziej
niebezpiecznych punktach. Dostawali za to darmowe obiady. Jednak w tym roku akademickim, wraz z pojawieniem się stypendiów na wyżywienie, taka forma zapłaty nie skusiła nikogo. Studenci pracujący przy monitoringu będą za swoją pracę otrzymywali wynagrodzenie pieniężne. Michał Domagalski
W
kwietniu ruszy realizacja projektu „Lublin - Miasto Wiedzy”. Inicjatywa lubelskich uczelni i władz miejskich ma służyć tworzeniu wspólnej strategii promowania Lublina jako miejsca przyjaznego edukacji. Projekt zakłada współpracę lubelskich ośrodków akademickich, kulturalnych i samorządowych. Będzie się na nią składało wiele mniejszych inicjatyw, takich jak zorganizowanie targów edukacyjnych czy wydanie informatora o uczelniach. Realizacja projektu potrwa półtora roku, ale pierwszych efektów można się spodziewać już na jesieni. Lublin zostanie pierwszym polskim Miastem Wiedzy. W Europie zachodniej istnieje około dwudziestu podobnych ośrodków. Projekt finansowany będzie z Europejskiego Funduszu Społecznego i z budżetu państwa. Promocja Lublina w oparciu o jego potencjał intelektualny zakłada również walkę z bezrobociem. Ma przekonać pracodawców, że mogą tu znaleźć tanich i bardzo dobrze wykształconych pracowników. E.P.
OFENSYWA - marzec 2006
AKTUALNOŚCI <<
Mniejsze stypendia socjalne na UMCS
U
MCS obniża środki na pomoc socjalną dla studentów. Wysokość nowych st ypendiów zaakceptował już studencki parlament. W 2005 roku środki z ministerstwa był y większe, w związku z objęciem st ypendiami również studentów zaocznych. -Pieniądze nie został y do końca wykor zystane, wobec tego Uczelniana Komisja Socjalna zwiększyła w popr zednim semestr ze kwot y st ypendiów socjalnych – mówi prof. dr hab. Anna Pajdzińska, prorektor ds. kształcenia. Obecnie UMCS obniża st ypendia. W t ym roku kalendar zowym pomocą socjalną zostali objęci tak że ci studenci, któr zy rozpoczęli studia II stopnia, a wcześniej nie studiowali na UMCS. Z tej
samej puli wypłacane są również st ypendia naukowe. - Uczelnia nie ma pieniędzy na pokr ycie deficytu, jaki pojawiłby się pr zy utr zymaniu dot ychczasowych stawek – twierdzi rektor Pajdzińska i dodaje: - Nie zmieni się minimalny próg dochodów, kwalifikujący do pr zyznania st ypendium socjalnego. Nadal będzie to 569 zł, pr zypadające na członka rodziny. W związku z t ym liczba studentów, kor zystających z pomocy, nie ulegnie zmniejszeniu. Niedługo nowy regulamin pomocy materialnej podpisze rektor UMCS, prof. dr hab. Wiesław Kamiński. Niewykluczone jednak, że kwot y st ypendiów ulegną kolejnej obniżce, bo w st yczniu podania o ich pr zyznanie złożyła następna grupa studentów. Michał Domagalski
OFENSYWA - marzec 2006
U
MCS i KUL nie zgodziły się na zorganizowanie dodatkowych egzaminów wstępnych dla kandydatów, którzy zdawali na maturze inne przedmioty, niż przewidują to uchwały rekrutacyjne. Uczniowie wybierają przedmioty do zdawania na maturze na początku ostatniej klasy szkoły średniej. Dla tych, którzy w ostatniej chwili zmienią decyzję o kierunku studiów, decyzja władz KUL i UMCS oznacza konieczność powtarzania egzaminu dojrzałości i ubiegania
się o przyjęcie na studia w roku następnym. W związku z tym, że o przyjęcie na studia ubiegają się kandydaci z „nową” oraz „starą” maturą, kryteria przyjęcia na studia są niejednolite. Oceny ze „starej” matury przeliczane są na punkty porównywalne do tych, które można zdobyć podczas „nowej” matury. Dla kandydatów ze „starą” maturą dodatkowe egzaminy przygotowała Akademia Medyczna. Akademia Rolnicza i Politechnika Lubelska zgodziły się na wprowadzenie dodatkowych egzaminów do postępowania kwalifikacyjnego. E. P.
Wirtualne studia
N
a lubelskich uczelniach wkrótce będzie można studiować przez internet. Umożliwi to platforma internetowa. Studia przez Internet to tylko jeden z projektów powstającego konsorcjum uczelni lubelskich. Nie wiadomo jeszcze, które kierunki i na jakich warunkach będzie można studiować. Obecnie trwa nabór na kurs dla e-nauczycieli. Jak podkreśla Radosław Guz z Uniwersyteckiego Centrum Zdalnego Nauczania i Kursów Otwartych UMCS, szkolenia te są są odpowiednie również dla osób niepełnosprawnych lub mieszkających w małych miejscowo-
ściach. Przeznaczone są dla nauczycieli, nie tylko akademickich. Uczestnicy kursu będą szkoleni jednocześnie w dziewięciu krajach: w Niemczech, Francji, Anglii, Republice Czech, Bułgarii, Włoszech, Danii, Hiszpanii i w Polsce. Zdobędą wiedzę i umiejętności w dziedzinie tworzenia i prowadzenia kursów opartych na technologiach internetowych. Po zakończeniu nauki otrzymają Europejskie Certyfikaty Net- Trenerów, honorowane w krajach objętych programem. Nauka potrwa sześć miesięcy. Udział w tej edycji konkursu - pierwszych piętnastu osób - będzie sfinansowany przez program Leonardo da Vinci. E. P.
26 stycznia, w lubelskim Centrum Kultury odbyła się pierwsza edycja „Koziołków Poetyckich”. Podczas spotkania rozstrzygnięto Konkurs Jednego Wiersza. Pierwszą nagrodę otrzymał Marcin Czyż z lubelskiej grupy literackiej „Nic Wspólnego”. Nagrodzony wiersz prezentujemy poniżej.
W
siedemdziesiątym ósmym, gdy Jurij Andruchowycz leżał na podłodze w jednym z akademików Lwowa, prawie nieprzytomny z przepicia i osiemnastoletni, ja jednoroczny leżałem w niemowlęcym łóżeczku w pobliżu odbiornika telewizyjnego emitującego XI Finały Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej Argentina’ 78.
Rok po moim wrzaskliwym DZIEŃ DOBRY! W roku argentyńskiego mundialu gdy „Kaka” Deyna nie strzelił karnego, w setnym występie z orzełkiem na piersiach, przyszłym mistrzom świata. Cztery lata po sukcesie „Orłów Górskiego” (Kazimierz Górski zaczynał we Lwowie). Cztery lata przed tym, gdy opustoszały ulice w czasie meczu, który zapamiętałem jako pierwszy sukces w swoim życiu: Polska pokonała Francje 3:2 w spotkaniu pocieszenia na mistrzostwach Espania’ 82 i Boniek przeszedł z Widzewa do Juventusu. Bu – Ba – Bu w tym czasie nie wyszło jeszcze na rozgrzewkę. Mexico’ 86 było dla nas odmienne: wybuchła elektrownia a wraz z nią wiosenne, karnawałowe wiersze i pokolenie praprawnuków babci Austrii. Ja już wiedziałem co chce robić w życiu, kopać piłkę w stylu boski Diego Armando. Biało – czerwoni po strzale brazylijskiego Sokratesa spędzili chude szesnaście lat na krajowym podwórku. W polskim footbolu nastała era bufonady, bałaganu i burleski. W literaturze ukraińskiej wypowiedziane zostało magiczne Bu – Ba- Bu. Italia’ 90 to dla mnie wiek odkrywania na koloniach i obozach sportowych możliwości trzynastoletniego ciała. Tymczasem szło nowe i trzeszczało imperium związkowe zanosiło się na re – kreację Europy Środkowej. Poznałem sąsiadkę o imieniu Ukraina na drugie miała Roksolana a może Lena. Już można było pisać o mieście jak Antonycz, o egzotyce śródmieść i złym wpływie wieży Ostankino.
Mistrzostwa Świata
(Bank Informacji)
USA’ 94 wszystko to przed: World Champion Soccer i pierwszymi obciachami z powodu Coca Coli i Mcświata. Bu – Ba – Bu stawało się ciałem akademickim, które przyznawało doroczne nagrody. Prokurator, Podskarbi, Patriarcha i Ave, Chrysler! Wylądowali w „Literaturze na świecie” nr 10 w 1995. Chrysler Imperial eksplodował w ’92 na deskach Opery we Lwowie. France’ 98 w ’98 rozpoczęły się sukcesy trójkolorowych, allez le Bleus krzyczał „Stade de France” a świat nucił Marsyliankę. Zidane i koledzy stawali się galaktyczni. Irwanec dramatyzował, Neborak przechodził w Neborock, Andruchowycz pojechał do Monachium i Wenecji by powrócić jako Stach Perfecki. Kanałem La Grande przez Dunaj i Morze Czarne w wodach Dniepru widzieli go w Kijowie. Nasze jedenastki spotkały się w drodze do azjatyckiego mundialu. Korea i Japonia’ 02 Andriej z Milanu stał się znakiem jakości Ukrainy. Nigeryjczyk z Polonii Warszawa stał się Warszawiakiem i Polakiem. My spotkaliśmy się w maju tegoż roku przysłowiowe pięć minut przed pierwszym gwizdkiem w meczu otwarcia XVII Mistrzostw Świata Korea pokonała Polskę. Pamiętam Ty Otto von F., Watażka Doskonały opierałeś się przed pójściem na piwo, które na tym terytorium nosi nazwę Perła Chmielowa. W Korei i Japonii nie wyszło obaj kibicowaliśmy biało – czerwonym. Argentina’ 78 Espania’ 82 Mexico’ 86 Italia’ 90 USA’ 94 France’ 98 Korea i Japonia’ 02. Siedem Finałów Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej to dwadzieścia osiem lat mojego życia! Co będzie dalej? Trochę już wiadomo: XVIII Finały Mistrzostw Świata - Deutchland’ 06, Dwanaście obręczy i 38 Piosenek dla martwego koguta - to już przeszłość. Być może w drodze są moje wiersze? Być może Ukraina i Polska będą wspólnymi organizatorkami Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej, Euro 2012? Lecz jest to tak samo prawdopodobne, a nawet pewne, jak to, że ten wiersz się kiedyś skończy
38
OFENSYWA - marzec 2006
Jurora konkursu, słynnego lubelskiego poetę i prozaika, Bohdana Zadurę, poprosiliśmy o komentarz.
FOT. AGNIESZKA KLICZKA