MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 2 (MARZEC-KWIECIEŃ 2020)
1
1
2
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 2 (MARZEC-KWIECIEŃ 2020)
literacka zachęta
GUILTY PLEASURES, CZYLI DZIĘKI CI BOŻE ZA BRITNEY SPEARS! Kinga Musiatowicz Gdybyście zapytali mnie na przykład w naszej szkole (oczywiście nie w czasie kwarantanny), jakie są moje ulubione gatunki muzyczne, to powiedziałabym zapewne, że rock albo indie. Jednak jest też muzyka, o której nie mówię za często. Zwykle pojawia się dość niespodziewanie, atakując mój mózg wpadającą w ucho melodią. Sprawia, że tańczę po domu i uśmiecham się jak głupia śpiewając tekst, który, choć często banalny czy kiczowaty, byłabym w stanie zacytować obudzona w środku nocy - nawet mimo mojego braku umiejętności zapamiętywania słowo w słowo cytatów. Nie uważam, że jest to muzyka szczególnie wartościowa, nie zmieniła ona mojego sposobu myślenia, nie zachwyciła mnie warstwą liryczną, ale i tak będę regularnie do niej wracać. Tym właśnie jest dla mnie muzyka z kategorii guilty pleasure. Oczywiście ta łatka nie odnosi się tylko do muzyki. Czasem będzie to film, którego całą fabułę włącznie z największym zwrotem akcji można streścić w jednym zdaniu, a i tak, gdy w piątek wieczorem wrócisz zmęczony ze szkoły, włączysz go, mówiąc kwestie jednocześnie z bohaterami. Innym razem tę rolę będzie pełnić książka z kategorii Young Adult, taka z trójkątem miłosnym, w którym bohaterka zmuszona będzie wybrać między bad boyem wzorowanym w wyobraźni autorki na Harrym Stylesie, a dobrym, miłym chłopakiem, który w odróżnieniu od pierwszego ma z nią jakąkolwiek więź poza fizyczną. Często są to rzeczy tak złe, że aż dobre, i choć możesz nie chcieć się do tego przyznać znajomym, dalej będziesz do nich wracać. To one, a nie poezja śpiewana Jacka Kaczmarskiego, będą sprowadzać na Twoją twarz uśmiech. Dlaczego zatem czasem tak wstydzimy się tego, co sprawia, że mamy lepszy humor i czujemy się lepiej sami ze sobą? Mogę się mylić (nie jestem socjologiem i mając 17 lat raczej nie mogłabym nim być), ale myślę, że wszyscy, nieważne jak bardzo chcemy pokazać, że jesteśmy pewni siebie i mamy gdzieś, co myślą inni: nie chcemy wyjść na ludzi o kiepskim guście. Bo jak byś zareagował, Czytelniku, słysząc, że nowopoznana osoba jest fanką [tu wstaw najbardziej sztampowych Twoim zdaniem wokalistów]? Zapewne wbrew woli pojawiłoby się delikatne uprzedzenie, że ta osoba nie jest zapewne zbyt dobrze obeznana, że nie słyszała prawdziwej, dobrej muzyki, która zmieniła Twoje życie na lepsze, a przynajmniej ciekawsze. Jestem pewna, że nie tylko ja tak mam. a przynajmniej mam nadzieję, że nie jestem w tym sama. Bo nawet jeśli uwielbiam wymagającą kulturę, która zmusza mnie do myślenia, analizowania, interpretowania, to lubię dać mojemu mózgowi odpocząć i pośpiewać z Britney o toksycznym chłopaku, którego nigdy nie miałam. Wszyscy na co dzień musimy wytężać nasze umysły nad lekcjami, więc pozwólmy sobie raz na jakiś czas na porządne odmóżdżenie, coś, przy czym będą pracować mięśnie odpowiedzialne za podrygiwanie do rytmu, a nie głowa.
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 2 (MARZEC-KWIECIEŃ 2020)
KOCHANI ŻMICHOCZYTELNICY! Jesteśmy szalenie uradowane z faktu, że możemy Wam przedstawić już drugi Kwarantannik – i to równie (a nawet bardziej) ciekawy jak poprzedni! Mimo zdecydowanie nieeskapistycznej okładki w postaci Narcyzy Żmichowskiej na kwarantannnie większość artykułów pozostaje w tonie niewątpliwie antykoronawirusowym. Tym razem do Waszej dyspozycji nieco więcej artykułów (część pochodząca z niewydanego numeru – nie zdziwcie się więc, jeśli gdzieś znajdziecie nawiązanie do wakacji) oraz jeden dłuższy quasi-esej mojego autorstwa, który doczekał się w końcu uzupełnienia i publikacji z powodu zaskakująco aktualnej tematyki. Nie będę jednak uprzedzać faktów, zabierajcie się do lektury! Serdeczności i zdrówka! Jadwiga Mik
spis treści 4
Sekcja smutnych artystów. Rozdział 1: Życie osobiste Alicja Szadura
6
„Take a little walk to the edge of town…” Zuzanna Michaś
8
Najbardziej problematyczny film Ameryki Aleksandra Matynia
10
Jestem Jones. Bridget Jones Julia Ukielska
11
Niemożliwa recenzja Aleksandra Karaźniewicz
13
Syndrom paryski Aleksandra Matynia
14
Na ztm-owskich szlakach Julia Ukielska
15
O Boże, międzymorze! Iga Matejowska
16
Ciasteczkowy potwór. Leonarda Cianciulli Amelia Czerczer
20
Odczarować swastykę Sandra Białousz
21
Stara baśń toaletowa Jadwiga Mik
32
Coś na ząb. Przepisy antykoronawirusowe 2 Zuzanna Kotarba
3
3
4
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 2 (MARZEC-KWIECIEŃ 2020)
SEKCJA SMUTNYCH ARTYSTÓW. ROZDZIAŁ 1: ŻYCIE OSOBISTE Alicja Szadura Wydawać by się mogło, że uznani artyści, których dzieła są dziś nazywane ,,klasykami”, o więcej prosić nie mogą – a szczególnie wtedy, gdy publiczność doceniła ich za życia. Posiadali oni (zazwyczaj) pieniądze, status społeczny, a nawet jeżeli czasem dopuścili się mniejszego czy większego grzeszku, to ludzie mogli im co najwyżej podskoczyć, jeżeli byli pod protekcją króla czy innego autorytetu. Opływając w takie luksusy musieli być bardzo szczęśliwi, prawda? Otóż niespecjalnie. Chociaż było w życiu artystów wiele momentów, gdy się radowali, to jednak część ich publiczności trwa w błędnym przeświadczeniu, że zawsze wszystko im wychodziło. i tu pojawiam się ja z moim stosem książek i wiedzą, którą pogłębiam od prawie pięciu lat, by zakrzyknąć: ,,Ha!”. a cóż to ,,ha” oznacza? Bardzo dużo. Najpierw pozwolę sobie przedstawić dzisiejszego bohatera. Pan Jean Poquelin – mieszczanin z bogatej rodziny, hipochondryk i artysta. Przyszedł na świat prawdopodobnie 15 stycznia 1621 r. w Paryżu. Czy jednak już wtedy życie małego Molierka było dramatyczne? Cóż, na szczęście (jeszcze) nie. Dzieciństwo było najspokojniejszym okresem w jego życiu, oczywiście póki nie zmarła mu matka. Ale nie przejmujcie się, ojciec wkrótce znalazł dla Jeana i jego rodzeństwa zastępczynię… która niedługo później także zmarła. Przeskoczmy jednak nieco dalej, do bardziej interesującego aktu drugiego. Jean wymógł na ojcu
posłanie go na studia prawnicze (po czym je skończył). Ojciec z dumą noszący tytuł królewskiego tapicera chciał, aby jego syn odziedziczył po nim warsztat, dlatego wizja synaprawnika nie była mu w smak – w końcu jednak po namowie teścia uległ prośbom syna. Wyobrażacie sobie Moliera jako prawnika? Mógł mieć stabilną pracę, własny kąt w Paryżu, piękną żonę i gromadkę dzieci. Umarłby wtedy w spokoju zapomniany przez czas… Ale wszyscy dobrze wiemy, że tak się nie stało. Oto najważniejsza decyzja Moliera, która zmieniła całe jego życie: otóż uciekł on z domu i wraz z rodziną Béjart założył teatr w Paryżu! a skąd znał rodzinę Béjart? Molier już od małego bywał w teatrze. Chodził do niego niemal co tydzień pielęgnując swoją miłość do sztuki. Nawet na studiach nie przerwał tych wypadów. i tak właśnie poznał Magdalenę Béjart, piękną, nieco od niego starszą aktorkę. Zachwycił się nią i nim się obejrzał, był już zakochany po uszy. Magdalena, jak później miało się okazać, odegrała kluczową rolę w życiu artysty. Tymczasem jednak młody student przystał na jej prośbę i dołączył do jej rodziny, z którą założyli trupę, a później teatr. Jak na to zareagował ojciec? Fenomenalnie! Był zachwycony, a teatr okazał się największą atrakcją ówczesnego Paryża! Czy ktoś w to uwierzył? Nie? Cudownie. Tak naprawdę ojciec Moliera był wściekły, a teatr okazał się absolutną
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 2 (MARZEC-KWIECIEŃ 2020)
klapą. Chodziło głównie o grane tam sztuki: były to najczęściej tragedie, w których Molier był wręcz… cóż, tragiczny. Sam stan wynajmowanej sceny był okropny, miejsce wymagało mnóstwa pracy, a co za tym idzie: pieniędzy. Nasz młody artysta trafił w końcu do więzienia za długi, skąd, co ciekawe, wykupił go ojciec. Mimo tego, że miał młodemu artyście za złe jego decyzje, nadal uważał go za swoją rodzinę. Jedno trzeba przyznać panu Jeanowi Poquelinowi seniorowi: Molier mógł na niego zawsze liczyć, gdy potrzebował pieniędzy. Sam Jean, z szacunku do ojca i swojej rodziny, występował pod pseudonimem, aby nie przynieść rodzinie hańby (w tamtych czasach aktorzy byli traktowani niemal jak prostytutki).
Może chociaż w życiu miłosnym mu wyszło? Nie, absolutnie nie! To prawdopodobnie pole, na którym poległ najbardziej. Miłość to jego popisowy numer, który nadal sprawia, że każdy czytający o jego życiu ma ochotę sięgnąć po jakiś wysokoprocentowy trunek. Historia jest wręcz idealna na fabułę komediową. Otóż, jak pamiętacie, Molier uciekł z domu dla panny Béjart. Czy skończyli razem? i tak, i nie. Tutaj mały spojler: wiązało ich niewątpliwie coś więcej. Czy kiedykolwiek się pobrali? Nie i naprawdę nie jestem w stanie powiedzieć dlaczego. Ale nie przejmujcie się, jeżeli nie można być z ukochaną kobietą, zawsze można ożenić się z jej córką, prawda? Tak, właśnie tak postąpił Molier, który zakochał się po uszy w młodej Armandzie, podopiecznej Magdaleny (która zresztą nigdy nie przyznała się, że to jej córka) i ją poślubił! Czy było to szczęśliwe małżeństwo? Absolutnie nie! Piękną aktorkę otaczały tłumy adoratorów i to co gorsza tego sortu, którego Molier nie cierpiał najbardziej. Dziś nazwalibyśmy ich pewnie ,,fuckboyami”, ale użyjmy dawnych terminów. Były to wypudrowane, pachnące fircyki. Czy Armanda się im opierała? Oczywiście, że nie! Przyprawiała mężowi rogi, i to jakie! Nie jeden jeleń zląkłby się na ich widok. a co na to Molier? Nic, kochał ją tak mocno, że nie był w stanie jej nie wybaczyć. Zagryzał więc wąsy ze złości, wściekał się i napędzał swoją nerwicę pogrążając się coraz bardziej w trawiącej go chorobie. Najgorsze w tym było jednak to, że według pogłosek Armanda była nie tylko córką Magdaleny, ale i Moliera! Skoro jednak sam król Ludwik XIV temu zaprzeczył, to Królowi Słońce chyba powinniśmy uwierzyć? Cóż, słyszałam
Dziecięce marzenie naszego artysty zakończone odsiadką za kratami odhaczamy jako pierwszą poważną porażkę na jego koncie. a skoro o tragedii mowa: Molier był przekonany, że jest stworzony do grania w nich, a co więcej do ich tworzenia. Przez piętnaście lat upierał się przy graniu chociaż jednej tragedii w trakcie każdego występu. Efekt? Mierny, i to bardzo. Molier potwornie się jąkał, przez co poważne i niekiedy wzruszające monologi brzmiały jak zawodzenie kozy. Ludzie nigdy nie przychodzili dla tragedii, które grał Molier, zawsze przybywali, aby zachwycać się jego komediami. a jak mu tam szło? Fenomenalnie (to chyba jasne), ale moją rolą nie jest skupienie się na pozytywnych aspektach jego życia, które zresztą obejmowały praktycznie tylko życie sceniczne. Dla dobra naszego i historii teatru Molier w końcu zrozumiał, że tragedia nie jest jego domeną. Mimo tego kolejną porażkę możemy uznać za zaliczoną. 5
5
6
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 2 (MARZEC-KWIECIEŃ 2020)
coś o ostatnich badaniach, które dowiodły, że mogła być to prawda… Osobiście nie jestem co do tego przekonana, chociaż jest to na pewno przerażający koncept, zważywszy na to, że mieli oni razem trójkę dzieci. Sweet home Alabama… Wyżej wspomniałam o słabym stanie zdrowia Moliera… ale czy rzeczywiście było aż tak źle? Tak. Nawet bardzo. Artysta cierpiał na przewlekłą chorobę płuc oraz na nerwicę. Przeszkadzała mu ona nie tylko w pracy, ale i w życiu prywatnym. Pod koniec życia kaszel nasilił się na tyle, że niekiedy ciężko było mu grać. Mimo, że rodzina i przyjaciele nalegali, aby przestał grać i odpoczął, on uparcie trwał przy tym, co kochał. Ciężko mu się dziwić: scena była jedynym miejscem, na którym mógł czuć się bezpiecznie. To był jego dom. i w tym domu przyszło mu umrzeć… Dosłownie. Ale o tym kiedy indziej. Trawiony przez chorobę, własne demony, wyśmiewany przez ludzi,
zdradzany przez żonę i przyjaciół Molier w życiu łatwo nie miał. Teatr był swoistą ucieczką od zgiełku codziennego życia, tam czuł się najlepiej. Mimo, że jego komedie są zrozumiałe także dla współczesnego czytelnika (czego nie można powiedzieć o wielu dawnych dramatopisarzach), wybrzmiewa w nich dużo goryczy i żalu, który miał do życia. Ale, ale… Czy to już koniec tej jakże smutnej tragedii, w której główną rolę gra umęczony hipochondryk? Nie, absolutnie nie. Jesteśmy dopiero w akcie trzecim, przed nami punkt kulminacyjny i spektakularne zakończenie. Nie wspomniałam także nic o jego sztukach! Nie bójcie się, nie zapomniałam o nich. Ale czym jest teatr bez odrobiny suspensu? Zapraszam więc na przerwę, ale proszę o szybki powrót, gdy tylko usłyszycie trzeci dzwonek! Sztuka nie ma w zwyczaju czekać. Proszę nie zaglądać za kulisy, dajmy aktorom trochę wytchnienia, zanim ponownie zobaczymy ich na scenie.
„TAKE a LITTLE WALK TO THE EDGE OF TOWN…” Zuzanna Michaś Kilka miesięcy temu zachęcona bardzo pozytywnymi ocenami w Internecie (8,6 gwiazdki na Filmwebie), zdecydowałam się zacząć oglądać „Peaky Blinders”. Ten serial różnił się znacznie od moich dotychczasowych zainteresowań. Zamiast wampirów i nastoletnich problemów miałam mieć do czynienia z rodziną gangsterów z Birmingham lat dwudziestych. Mimo tego „Peaky Blinders” wywarło na
mnie piorunujące wrażenie. w tym artykule dowiecie się, dlaczego. W fabule „Peaky Blinders” urzekło mnie jej zróżnicowanie. z jednej strony w serialu często pojawiają się typowe sceny akcji, kiedy bohaterowie mierzą się ze swoimi przeciwnikami, ale z drugiej strony widzowie mają szansę obserwować proces budowania imperium przez Thomasa Shelby’ego. Ta część wydaje mi się najbardziej inte-
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 2 (MARZEC-KWIECIEŃ 2020)
resująca. Zaskakująco dobrze oglą-da się Cilliana Murphy’ego odgrywającego rolę manipulatora, dla którego przejęcie władzy nad Birmingham i jego mieszkańcami jest jak wygranie partii pokera. Jednak sceny, w których bohaterowie ścierają ze sobą, także wypadają bardzo dobrze. Niesamowitą satysfakcję sprawia patrzenie, jak gang Peaky Blinders krok po kroku realizuje swój plan.
Co ciekawe, w kolejnych sezonach „Peaky Blinders” pojawiają się także Tom Hardy czy Adrien Brody, znany z roli Władysława Szpilmana w oscarowym „Pianiście”. Scenografia Akcja „Peaky Blinders” dzieje się kilka lat po zakończeniu pierwszej wojny światowej, więc konieczne było przedstawienie miejsca akcji, czyli Birmingham, w odpowiedni sposób. w tym aspekcie twórcy także nie zawiedli. Na pierwszy rzut oka budynki wyglądają jak scenografia teatralna, ale jeśli przyjrzeć się bliżej, dostrzega się, jak bardzo oddają atmosferę ówczesnego Birmingham. Momentami można aż poczuć zapach dymu wydobywającego się z fabryk czy charakterystyczną woń wydzielaną przez konie. Ważnym elementem świata przedstawionego są także puby, które w Birmingham znajdują się niemal na każdej ulicy. Zarówno ich wnętrze, jak i panujący klimat, zostały przedstawione znakomicie. Widz może wyobrazić sobie, że siedzi przy stoliku z braćmi Shelby i uczestniczy w planowaniu kolejnego kroku w ich zawiłym planie.
Warto wspomnieć, że serial jest oparty na faktach. w latach dwudziestych w Birmingham naprawdę istniał gang Peaky Blinders. Jednak nie wszystko przedstawione na ekranie jest w stu procentach prawdziwe. Niektóre wydarzenia i cechy bohaterów zostały przejaskrawione, żeby bardziej zainteresować potencjalnych widzów. Aktorstwo Jedną z największych zalet „Peaky Blinders” jest według mnie aktorstwo, a szczególnie przedstawienie członków rodziny Shelby. Zarówno Arthur – najstarszy z rodzeństwa, nękany przez traumy wojenne, John – zawsze posłuszny rozkazom, z gromadką dzieci dookoła, jak i Ada – rewolucjonistka dążąca do ucieczki z rodzinnego miasta, są pokazani w tak wciągający sposób, że z zainteresowaniem śledzi się ich losy na przestrzeni lat. Jednak najlepiej w swoich rolach sprawdzili się Helen McCrory jako ciotka Polly – szara eminencja, często mająca decydujący głos w najważniejszych sprawach oraz Cillian Murphy jako Thomas Shelby. w roli szefa gangu Peaky Blinders Murphy prezentuje całą gamę emocji, od wściekłości do desperacji, i nie jestem w stanie wyobrazić sobie w tej roli kogokolwiek innego.
Warto również wspomnieć o samochodach, które pojawiają się w serialu. Rzadko znajdują się one na pierwszym planie, ale kiedy już bohaterowie się nimi poruszają, można zobaczyć, jak dobrze są dopasowane do epoki. Wykorzystywane modele to m.in. Rolls–Royce, Vauxhall czy słynny Ford T. Stroje Każda epoka rządzi się swoimi prawami, także w modzie, dlatego 7
7
8
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 2 (MARZEC-KWIECIEŃ 2020)
w „Peaky Blinders” na próżno szukać jakiejkolwiek postaci w kolorowym Tshircie czy krótkich spodenkach. Wszystkie stroje bohaterów doskonale oddają atmosferę czasów, w których dzieje się akcja. Choć kobiety prezentują się doskonale w eleganckich sukniach i skromnych kapeluszach, na pierwszy plan zdecydowanie wysuwają się mężczyźni. Wszystkich członków gangu Peaky Blinders cechuje niesamowite wyczucie stylu. Thomas, Arthur i John zawsze pokazują się na mieście w długich, szarych płaszczach i charaktery-
stycznych kaszkietach, od których, według legendy, powstała nazwa gangu. To tylko kilka z wielu powodów, dlaczego zakochałam się w „Peaky Blinders”. Nawet, jeśli nie czujecie się przekonani do obejrzenia tego serialu, uważam, że warto dać mu szansę. Może nie spodoba się wam tak bardzo jak mnie, ale przynajmniej znajdziecie zajęcie na kilka tygodni kwarantanny. a po powrocie do szkoły będziecie mieli okazję popisać się na historii wiedzą na temat pierwszej wojny światowej.
NAJBARDZIEJ PROBLEMATYCZNY FILM AMERYKI Aleksandra Matynia Większości z nas „Powrót do przyszłości” kojarzy się z nie samo-witym sukcesem komercyjnym, świetnie dobraną obsadą oraz przemyślaną scenografią. Jednakże proces powstawania filmu całkowicie burzy tę optymistyczną wizję. Dwóch przyjaciół, Bob Gale i Robert Zemeckis, nigdy nie liczyło na to, że ich historyjka o nastolatku podróżującym w czasoprzestrzeni DeLoreanem stanie się hitem kasowym (tym bardziej, że początkowo Marty miał podróżować lodówką zasilaną energią jądrową). z drugiej strony nikt nie dawał im takiej nadziei. w wytwórni Columbia Pictures stwierdzono, że w scenariuszu brakuje scen erotycznych i nikt tego nie obejrzy. Polityka Disneya zabraniała z kolei kręcenia filmów, w których matka zakochuje się we własnym synu. Inne studia uznały, że „przyszłość” w tytule nie rokuje
dobrze. Zemeckis i Gale byli coraz bardziej zdesperowani. Do Stevena Spielberga aż wstyd się zgłosić, ale to ich jedyna szansa po czterech latach bezowocnych poszukiwań. Ostatecznie przyjaciel po fachu zgodził się wyprodukować film w ramach Amblin Entertainment, które miało za sobą hity takie jak „E.T.” czy „Gremliny”. Jednak wobec problemów, jakich przysporzyła obsada aktorska, poszukiwanie wytwórni okazało się jednym z najmniejszych zmartwień. Kłopot był już z odtwórcami ról głównych. Michael J. Fox, wymarzony do roli Marty’ego, odmówił udziału w filmie, gdyż był zajęty inną produkcją. Doktor Emmett Brown (Christopher Lloyd) wystąpić nie chciał, bo pomysł wydał mu się głupi. Przekonały go dopiero kopie scenariusza porozrzucane przed domem oraz żona. Stanął więc na planie filmowym u boku Erica Stoltza,
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 2 (MARZEC-KWIECIEŃ 2020)
pierwszej wersji Marty’ego. Obdarzony melancholijną fizjonomią młody aktor grał tak rzewnie, że lekka komedia familijna przerodziła się w tragedię nastolatka zagubionego w czasie, który w dodatku nie potrafi jeździć na deskorolce. w związku z tym, pomimo sześciu tygodni pracy oraz wydatków sięgających 14 milionów dolarów, postanowiono nakręcić film od nowa, tym razem z Michaelem J. Foxem, który z radością przyjął rolę za dodatkowe 3 miliony. Na planie przebywał jednak tylko w godzinach od osiemnastej do drugiej w nocy, gdyż od rana do późnego popołudnia kręcił amerykański sitcom. To nie koniec problemów: wraz z wprowadzeniem Marty’ego #2 należało zmienić mu dziewczynę, bo aktorka była za wysoka; Christopher Lloyd też był za wysoki, więc musiał garbić się przez połowę filmu. Biff Tannen (Thomas F. Wilson) okazał się natomiast za niski, ale było już za późno, żeby zadzwonić do poprzedniego kandydata. Ojciec Marty’ego (Crispin Glover), choć nie został zastąpiony, bez przerwy kłócił się o to, jak powinien wyglądać
szkolny kujon. Jedynie z Leą Thompson nie było problemu… choć jej charakteryzacja zajmowała cztery godziny. Kręcenie filmu też nie należało do najłatwiejszych zadań. Ze względu na grafik Foksa nagrywano przede wszystkim po północy, więc po kilkumiesięcznej pracy wszyscy byli na skraju wyczerpania. Większość scen została nakręcona na zapleczach Universal Studios, ponieważ żadne miasto nie pozwoliło na wprowadzenie rekwizytów z lat 50-tych. Plan filmowy został właściwie znaleziony jedynie dzięki znajomości ze Spielbergiem, który wykorzystał typowy dla amerykańskich miasteczek plac z ratuszem już przy produkcji „Gremlinów”. Żeby odróżnić dwie płaszczyzny czasowe, miasto z lat 50tych było lśniąco czyste, natomiast Hill Valley z 1985 roku tonęło w śmieciach. Poszczególne mieszkania bohaterów były porozsiewane po całej Kalifornii, a słynną studniówkę nagrano w kościele ewangelicko-metodycznym. Wreszcie, po 100 dniach pracy, „Powrót do przyszłości” został ukończony. w wyniku wspomnianych wyżej komplikacji premiera była przesuwana co najmniej dwa razy. Choć początkowo nikt nie spodziewał się odzewu ze strony widzów, a Zemeckis przewidywał, że pomysł okaże się klapą, pokaz testowy został tak entuzjastycznie przyjęty przez widownię, że film pojawił się na ekranach miesiąc wcześniej niż planowano. Przez jedenaście następnych tygodni od premiery 3 lipca 1985 roku „Powrót do przyszłości” utrzymywał się na pierwszym miejscu amerykańskich repertuarów kinowych i zarobił najwięcej spośród filmów powstałych w Ameryce Północnej tego roku. 9
9
10
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 2 (MARZEC-KWIECIEŃ 2020)
I tak film, kręcony po nocach, w improwizowanym studio, wśród niesnasek aktorów oraz właścicieli wytwórni, urósł do rangi fenomenu i stał się
jednym z najbardziej reprezentatywnych dzieł science-fiction w amerykańskiej kinematografii.
JESTEM JONES. BRIDGET JONES Julia Ukielska Dwadzieścia cztery lata temu Helen Fielding wydała drugą książkę w swojej karierze: ,,Dziennik Bridget Jones”. Tytułowa bohaterka szturmem zdobyła serca czytelników na całym świecie i utrzymuje się na szczycie pomimo upływu lat. Jaka jest tajemnica tej średnio urodziwej i nieodnoszącej specjalnych sukcesów na żadnym polu postaci? W pierwszej części poczytnej serii Bridget jest po trzydziestce, ma własne mieszkanie, pracę, przyjaciół i … nadal jest singielką. Problem z pozoru tak błahy skutecznie uprzykrza jej życie. Otoczenie nie rozumie, dlaczego wciąż jest panną, a sama bohaterka wpada w coraz większą frustrację z tego powodu. Niepowodzenia na polu uczuciowym Jones zajada lodami, jednocześnie maniakalnie zapisując w dzienniku swoją wagę (tuż obok ilości spożytego dziennie alkoholu). Jednak to nie ta bezradność wzbudza w nas sympatię do zwariowanej Angielki, a opisywane w notesie dzienne przygody. Bridget nie jest długonogą pięknością z wybiegu, a jej codzienność daleka jest od instagramowych zdjęć (może dlatego, że ten portal jeszcze wtedy nie istniał). Tytułowa bohaterka popełnia mnóstwo mniejszych (założenie rozciągniętych, babciowych gaci na randkę z mężczyzną marzeń) i więk-
szych (śpiewanie karaoke po pijaku przed współpracownikami i szefem) gaf. z dnia na dzień ma coraz silniejsze wrażenie, że ciąży nad nią fatum – liczba wpadek, które jej się zdarzają zdecydowanie nie jest zgodna z rachunkiem prawdopodobieństwa. Tej niezdarnej, pulchnej blondynce przytrafia się jednak historia o której marzy większość kobiet – obiekt westchnień wreszcie zwraca na nią uwagę! Mało tego – nagle cieszy się zainteresowaniem nie jednego, lecz dwóch przystojnych mężczyzn. Jednak czy to na pewno dobrze? Książka szybko zaskarbiła sobie miłość czytelników, więc na kolejne części, a także ekranizacje powieści nie trzeba było długo czekać. Jej sukces tkwi w prostej zasadzie: jest tworzona o Bridget dla innych Bridget. Każda z nas, która kiedykolwiek miała poczucie, że wszechświat się na nią uwziął, od razu odnajdzie w tej historii samą siebie. a gdy spojrzy na codzienne perypetie i heroiczne zmagania, szybko się uśmiechnie. Bo świat w cale nie jest taki okropny. Po prostu czasem trzeba na niego spojrzeć z innej perspektywy. Jeśli jakimś cudem ,,Dziennik Bridget Jones” jeszcze nie wpadł w Wasze ręce, nadróbcie tę stratę. „The Times” stwierdził kiedyś: „...każda kobieta, która kiedykolwiek miała posadę, faceta, a przede
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 2 (MARZEC-KWIECIEŃ 2020)
wszystkim matkę, będzie umierać ze śmiechu”. Niech to stwierdzenie posłu-
ży Wam za rekomendację.
NIEMOŻLIWA RECENZJA Aleksandra Karaźniewicz Skwar na zewnątrz, wielogodzinne spacery po Warszawie w poszukiwaniu kurtyny wodnej, alerty smsowe o powodziach, burzach i całym globalnym ociepleniu w pigułce, a do tego zbliżające się wakacje - oto opis naszej sytuacji w kilku słowach. a jednak, mimo mojej ambiwertycznej natury, jakaś siła ciągnie mnie do wyjścia z domu, by uczynić życie bogatszym. i wierzę, że nie tylko mnie1.
połączonym więzami krwi, który z każdym dniem kradnie kolejne serca. i wcale mnie to nie dziwi. Dla niedoinformowanych, którzy jeszcze jakimś cudem ich nie znają, pragnę przedstawić Kasię i Jacka Sienkiewiczów - zespół Kwiat Jabłoni. Rodzeństwo (nie małżeństwo, jakby jeszcze ktoś miał wątpliwości) w lutym [2019 r. – przyp. red.] wydało swoją pierwszą płytę pod tytułem „Niemożliwe” i - jak mówi - to co się dzieje od tego czasu, jest jakby... niemożliwe.
Nie da się zaprzeczyć, że w związku z nadejściem lata wzrasta liczba wydarzeń na Facebooku motywujących do wstania z fotela, w którym chcieliśmy zatopić się przez całą zimę i kapryśną wiosnę. Jednak nie taki diabeł straszny, jak go malują. Wydarzeniami ukazującymi się ostatnio licznie na facebookowych tablicach okazały się koncerty plenerowe. Tyle ich było, jest i będzie, że aż ciężko zliczyć, jednak ja skupię się tylko na jednym, mianowicie na zespole
Przechodząc jednak do samego koncertu - miał on miejsce trzynastego czerwca na patio przy Etno Cafe Politechnika, a więc w miejscu mijanym codziennie przez dziesiątki uczniów Żmichowskiej. o klimacie mogę powiedzieć tyle, że był wprost idealnie dobrany do muzyki. i nie chodzi wcale o warunki pogodowe, bo najgorętszy dzień w roku i zagrożenie ulewą, gradobiciem oraz (uchowaj Boże) przełożeniem wydarzenia nie brzmi jak sprzyjające warunki dla koncertu plenerowego. Na szczęście wszystko obyło się bez większych komplikacji. Centrum stolicy, okrągły kawałek ziemi pośród białych kamienic, zielone rośliny i leżaki. Wydawałoby się, że zanieczyszczone i tętniące życiem serce Warszawy jest ostatnim miejscem, w którym można się na chwilę zatrzymać i delektować muzyką gdyby do Politechniki dobrać utwór
Powyższy artykuł był przeznaczony do numeru 10, stąd też nawiązania do wakacji i do koncertu Kwiatu Jabłoni w Etno Café (13 czerwca 2019). Zdecydowałyśmy się na publikację nie tylko ze względu na walory literackie recenzji, ale też to, że o tak niemożliwym zespole, jakim jest Kwiat Jabłoni (który od tamtego czasu dał się poznać szerszej publiczności) naprawdę warto poczytać. Albo posłuchać, bo 16 marca na Youtubie pojawiła się wersja akustyczna ich piosenki „Wodymidaj”, w której do Kasi i Jacka dołączył Ralph Kaminski. – przyp. Red. 1
11
11
12
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 2 (MARZEC-KWIECIEŃ 2020)
Kwiatu Jabłoni, byłby to kawałek „Nie ma czasu”. Jednak niespodziewanie ten kontrast uczynił koncert jeszcze piękniejszym i bardziej refleksyjnym! Jako uczestniczka poprzedniego koncertu w Warszawie w klubie Niebo mogę powiedzieć, że drugi wspominam dużo lepiej. Dlaczego? a no właśnie o miejsce chodzi, bo muzyka jak była, tak jest niesamowita, wręcz niemożliwa! Ale o tym potem. Miejsce. Mogłoby się wydawać, że to właśnie ciemna sala lepiej oddaje klimat dość pesymistycznych piosenek. Wręcz przeciwnie! To zdecydowanie nie ten rodzaj muzyki, do którego pasuje typowy obraz, jawiący się nam w głowie, gdy myślimy „koncert”. Ciemna sala, gra świateł, spocony i krzyczący tłum - to nie to. Bo to muzyka wprost jak poezja, a spróbumy tylko wyobrazić sobie co by było, gdyby wieczorki poetyckie wyglądały jak ogromne koncerty. Jakoś nie pasuje, prawda? z Kwiatem Jabłoni jest podobnie. Dobrze przy nim po prostu usiąść i płynąć przez słowa. Słowa - to one są esencją całej muzyki rodzeństwa. z drugiej strony same słowa bez mandoliny Jacka i pianina Kasi... też byłyby jakieś niepełne. i właśnie to połączenie przyciąga tak wielu ludzi. Ich piosenki mówią o śmierci, o niebie, o tym, że życie jest ciężkie, ale też o małych rzeczach, na które w naszym trybie życia często nie mamy czasu, a jako ludzie jesteśmy ich tak bardzo spragnieni jak wody przy obecnej temperaturze. Skoro mowa o pragnieniu, to nie mogłabym nie wspomnieć o końcówce koncertu, gdy Kwiat Jabłoni zdecydował się, mimo pewnych obaw, zaśpiewać „Wodymidaj”. Element niepokoju stanowił fakt, że niebo
wciąż zdawało się mówić: „Ha! Zaraz wyleję na was hektolitry wody!”, a w refrenie utworu słyszymy „niechaj spadnie na mnie wielki deszcz”. Ale deszcz nie spadł, chociaż próbuję sobie wyobrazić, jaki zachwycający efekt by wywołał. Moim zdaniem koncert to nie tylko muzyka, ale też to co pomiędzy nią. Ta niepowtarzalność, spontaniczność, porozumiewanie się wzrokiem członków zespołu ze sobą nawzajem i z publicznością, przelotne uśmiechy. Paradoksalnie cudownym momentem były pomyłki rodzeństwa. Momenty, gdy ktoś pomylił tekst albo nie mógł znaleźć akordów, i brawa oraz ciepły śmiech jako reakcja. U Kasi i Jacka widać było, że muzyka to całe ich życie, że gdy zaczynają grać, przenoszą się do innego świata. Mówią, że oczy są w stanie powiedzieć wszystko o człowieku. Wobec tego polecam kiedyś przyjrzeć się oczom artysty, gdy wypuszcza swoje muzyczne dziecko na pożarcie światu. Widać pustkę i pełnię jednocześnie, formę jakiegoś transu. Coś, co w zwykłym świecie wydaje się niemożliwe. Na koniec, oprócz słynnego numeru, z, chciałoby się powiedzieć, nieco obrzydliwą, ale jakże chwytliwą piosenką
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 2 (MARZEC-KWIECIEŃ 2020)
pod tytułem „Kwiat Jabłoni”, Kasia i Jacek zaczęli naprawianie świata. i nie chodzi tylko o muzykę, która bez cienia wątpliwości już świat naprawia. Postanowili wykorzystać swoją popularność i siłę ludzi, do bardziej
fizycznej naprawy i zorganizowali sprzątanie świata. Bo chyba wszyscy zdążyli się już zorientować, na przykładzie „Kwiatu Jabłoni”, że nic nie jest niemożliwe.
SYNDROM PARYSKI Aleksandra Matynia Paryż. Romantyczna atmosfera, imponujące zabytki, ślady historii na każdym kroku… Przewodniki nie szczędzą pochwał pod adresem miasta świateł. Nic dziwnego, że pod jego urokiem znalazło się tak wielu turystów. Jeszcze przed wyjazdem do francuskiej stolicy napawają się oni widokiem wieży Eiffla z pocztówek, podziwiają zdjęcia uroczych kawiarenek z Montmartre i marzą, jakby to było wspaniale wybrać się tam któregoś pięknego dnia. Jednak już w trakcie zwiedzania doznają zawodu. i to tak wielkiego, że po powrocie muszą poddać się terapii.
na kształt miasta marzeń. Niestety, rzeczywistość bywa brutalna. Zamiast urokliwych uliczek widzą zapaskudzone chodniki, zamiast wyperfumowanych, elegancko ubranych kobiet i mężczyzn – bezdomnych śpiących na ławkach, a zamiast obiecanego raju – zejście do piekieł. Zdezorientowani, łatwo padają ofiarą kieszonkowców oraz stają się celem obelg zabieganych paryżan, którym blokują wejście do cuchnącego metra. Słowem, piękny sen przeradza się w koszmar. Kwestia estetyki to nie jedyny problem azjatyckich turystów. Oszuści przybywający do stolicy często wykorzystują naiwność Chińczyków, przyzwyczajonych do ścisłej ochrony policyjnej w swoim kraju, by naciągać ich w sklepach lub po prostu kraść ich dobytek. Jest to tym łatwiejsze, że turyści ze Wschodu często przywożą ze sobą znaczne sumy pieniędzy w gotówce i nie dbają o odpowiednie zabezpieczenie ani tej kwoty, ani kosztownych przedmiotów, które noszą w otwartych plecakach. Możemy więc sobie wyobrazić ich rozgoryczenie, kiedy wracają do hotelu z pustym portfelem, i to nie tylko ze względu na zakupione pamiątki…
Opisany wyżej syndrom paryski to plaga wśród turystów, dotykająca niegdyś głównie Japończyków. Obecnie ten problem dotyczy przede wszystkim mieszkańców Chin, którzy stanowią siłę napędową francuskiej turystyki – w zeszłym roku 2,2 miliony chińskich turystów przyniosły aż 4 miliardy euro dochodu. Jednak Azjaci przypłacają tę wizytę nie tylko znacznymi wydatkami, ale również traumą na całe życie. Zafałszowany obraz francuskiej metropolii, wyłaniający się z kolorowych filmów, musicali, czasopism oraz reklam luksusowych marek sprawia, że Chińczycy wyobrażają sobie Paryż
Choć rozczarowanie paryskimi realiami wydaje nam się śmiesznym 13
13
14
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 2 (MARZEC-KWIECIEŃ 2020)
zjawiskiem, problem jest poważny. Nie mogąc znieść szoku kulturowego, Azjaci doświadczają halucynacji, stanów lękowych oraz poczucia odrealnienia. Podobnych objawów doznają turyści po odkryciu ciemnej strony Indii, natomiast odkrywcy florenckich dzieł sztuki są tak przytłoczeni pięknem włoskich galerii, że popadają w gorączkę. Naukowcy analizujący to zjawisko twierdzą, że najskuteczniejszym lekar-
stwem jest natychmiastowy wyjazd z miasta, które stało się przyczyną zaburzenia. Najlepiej byłoby jednak uświadomić sobie, że na świecie nie ma miejsc idealnych. z pewnością nie stanie się to ciosem gospodarczym dla Francji, która niezmiennie od 1980 roku zajmuje pierwsze miejsce w rankingu destynacji turystycznych, za to zaoszczędzi niepotrzebnych ner-wów turystom, wyjeżdżającym za gra-nicę głównie w celach wypoczynkowych.
NA ZTM-OWSKICH SZLAKACH Julia Ukielska Moja ciocia stwierdziła kiedyś, że za nic nie zamieniłaby komunikacji miejskiej na samochód, gdyż ominęłaby ją wtedy cała autobusowa frajda. Choć jest w tym trochę prawdy, nie wiem, czy bilans zysków i strat wychodzi korzystnie. Jednak za każdym razem, gdy temperatura robi się nieznośna, nie ma miejsc siedzących, a w plecy wbijają mi się słoiki jakiejś pani, staram się przypominać sobie, że uwielbiam te podróże. a niewygody bledną przy widzianych i słyszanych perełkach. Mimo że w autobusach przeszłam już mnóstwo mniejszych i większych przygód, to i tak jednym z najciekawszych przeżyć jest dla mnie… słuchanie dzwonków telefonicznych. Od czasów, gdy telefon mówił skromne ,,dryń”, minęły już technologiczne lata świetlne. w XXI w. dzwonek wyraża osobowość posiadacza. Tak więc poważny adwokat reaguje na melodyjkę ,,Przez twe oczy, twe oczy zielone oszalałem”, a 7-letni
chłopczyk na ,,Dla Elizy” Beethovena. Czyż to nie jest wspaniałe? Kolejnym punktem parady atrakcji jest ekwipunek współpodróżujących. Jednak, aby nie wyjść na hipokrytkę, na początku nadmienię, że sama jechałam już z zastawą stołową, statywami do kamery, gitarą, mopem, połową własnej szafy i trzema torbami słodyczy. Wobec powyższego nie robi już na mnie wrażenia dziewczyna z dywanem, staruszek z prysznicem, pani z trzema walizkami ani jegomość z zapasowym garniturem. Wierzę, że potrzebowali to przetransportować tak bardzo jak ja swój dobytek. Cały ten felieton byłby bez sensu, gdyby nie ludzie. Są oni ciastkiem, kremem, polewą i czym jeszcze da się być w tym zwariowanym torcie. w autobusach spotyka się obywateli maści wszelakiej: od starszych pań w moherowych beretach po kibiców Legii (z tymi drugimi miałam ostatnią ciekawą pogawędkę. Kazali mi krzyczeć ,,C, C…” i tak dalej, razem z nimi, tak
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 2 (MARZEC-KWIECIEŃ 2020)
z serducha). Na ztm-owskich szlakach spotkałam już pijaków, drące się dzieci, schizofreniczkę i wielu, wielu wariatów. Ale powiem Wam szczerze, że oni wszyscy jakoś przywracają mi uśmiech. Może po prostu warto zdać sobie czasem sprawę z absurdu, w jakim żyjemy.
Tak więc, drodzy Czytelnicy, niezależnie od tego, czy wasz telefon fuczy, szczeka czy gwiżdże; czy wsiadacie do autobusu z mopem, dywanem, a nawet meblościanką; czy macie na imię François czy Dżesika, cieszcie się z tego, że jesteście w tej puszce śmiechu. Kiedyś jeszcze za tym zatęsknicie.
O BOŻE, MIĘDZYMORZE! Iga Matejowska Opowiem Wam bajkę.
w świadomości głównie Polaków, którzy chcieli odnowić potęgę Rzeczpospolitej Obojga Narodów, a nawet pójść dużo dalej i stworzyć państwo Słowian, państwo środka, Międzymorze, nowe Stany Zjednoczone Polski, Trójmorze, Tarczę Europy. Nie nazwa zresztą była ważna, a idea stworzenia silnego państwa, które wielkością i zasobami prześcignęłoby Rosję i Niemcy, a w którym wreszcie wszyscy Słowianie ze Środka (czyli ci, którzy nie są ani Rosjanami, ani Niemcami) byliby równi i wolni od prześladowań. Oczywiście Polacy byliby odrobinę równiejsi, bo przecież to oni przewodziliby swoim opanowaniem i pomysłowością, ale to tylko dla dobra ogółu.
Między jednym Morzem a drugim morzem, zahaczając o trzecie może, lub, jak kto woli, między Wielkim Rozwojem a Dalekim Zastojem żyje sobie bliżej nieokreślony Zwierz. Zwierz ten, w zależności od tego, z której strony się patrzy, przybiera różne kształty. Nie jest on zbyt wymagający, potrafi się wtopić w tło, gdy mu nie zależy, i uśpiony czekać na dobrą okazję, aż w końcu, gdy się taka nadarzy, ugryźć z impetem. Niestety, osobnik ten jest osłabiony przez częste choroby, które go nawiedzają, do tego jego wnętrze ma problemy z trawieniem. Być może problem tkwi w tym, że nie do końca wiadomo, która część jego ciała jest odpowiedzialna za którą funkcję życiową. i tu bajka się kończy, bo w ogóle nie wiadomo, co to jest ani kiedy zdążyło się rozlać. Sposobem rozlewania przypominało atrament, jednak w przeciwieństwie do atramentu nie wsiąknęło i raczej nie zamierza.
Temat, mimo jedności w Europie, gdzieś się w naszej słowiańskiej narracji przewija. Nie jakoś szczególnie, tylko gdy zawieją wiatry ze wschodu lub gdy zawiedzie europejska jedność, ktoś tam przebąknie o słowiańskiej jedności, poszukując nowych, czasem alternatywnych rozwiązań i analizując różne opcje, w tym także sojusz Środkowej Europy. Jednym z bardzo pięknie napisanych,
A przynajmniej sam pomysł stworzenia tego Zwierza, mający już przeszło sto lat, się nie przyjął. Żył on 15
15
16
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 2 (MARZEC-KWIECIEŃ 2020)
a jednocześnie aktualnych wywodów na ten temat jest „Międzymorze” Ziemowita Szczerka, który idealnie opisuje współczesne nastroje, ale i lokalne problemy Słowian i nieSłowian Europy gdzieś pośrodku (bo czy to Środek, czy już Wschód, to nie wiadomo, mówi Szczerek, wszystko zależy od perspektywy i intencji patrzącego). Szczerek podróżując po Międzymorzu dochodzi do wniosku, że nie da się naturalnie zjednoczyć wszystkich narodów Europy Środkowo-wschodniej. Na tych ogromnych terenach między morzami rozciąga się zbyt wiele kultur, by wszystko złożyć w całość. Podobieństwo języków to za mało. Potrzeba czegoś o wiele bardziej wartościowego, czego dziś na pewno brakuje - podobnego sposobu myślenia. Różne dzieje historyczne wykształciły w tym naszym pięknym Środku zażyłości i zależności, które nas wszystkich determinują, tak jak np. Serbów niechęć do Albańczyków i Bośniaków, Węgrów pogardzanie Rumunami, Litwinów żal do Polaków, Polaków poczucie wyższości nad
Ukraińcami, itd, itd. My, jako Słowianie, mamy różne aspiracje i różne wzorce, różne pomysły na życie i różne na rozwój. Co kraj, co region, co miasto, a nawet co wieś, to jakaś zmiana. i o ile ta zmiana w wymiarze państwowym jest urocza i stanowi ciekawostkę, o tyle różnica między Haapsalu w Estonii a Plopeni w Rumunii jest już znaczna i zbytnio dzieli mieszkańców Środka, by ich zjednoczyć. Ale trzeba przyznać, że sama idea, bez nacjonalnej otoczki, jest bardzo pomysłowa. Dba o to, co tak wielu ludzi dzisiaj zaniedbuje - zachowanie kultury i tożsamości, tak ważnych dla współczesnych społeczeństw wartości, w obliczu niebezpieczeństwa. Na razie żadnego zagrożenia ze strony Rosji czy Niemiec nie ma, ale jeśli realia się zmienią, na pewno o tym pomyśle usłyszymy. i wtedy, zastanawiając się nad słusznością tej idei, będzie należało przypomnieć sobie o „Międzymorzu” i spróbować poszukać w kolorowej mozaice słowiańskich społeczeństw odpowiedzi na nurtujące nas pytania dotyczące przyszłości.
CIASTECZKOWY POTWÓR. LEONARDA CIANCIULLI Amelia Czerczer Wiele osób wyobraża sobie seryjnych morderców jako psychopatów ze złowrogim śmiechem, ukrytych w cieniu z piłą mechaniczną pod ręką. Kompletnym tego przeciwieństwem tego stereotypowego wizerunku jest natomiast zawsze uśmiechnięta, kochana przez wszystkich, pomocna
babcia, która częstuje wszystkich ciasteczkami. Ale co jeśli te chrupiące słodkości skrywają dość niesmaczną niespodziankę? Tak było w przypadku Leonardy Cianciulli znanej jako „Wiedźma z Coreggio” lub „Mydlarka”. Początkowo kochana przez wszystkich opiekuńcza matka po
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 2 (MARZEC-KWIECIEŃ 2020)
dużą presję po tak dużej ilości poronień i śmierci łóżeczkowych w kraju, gdzie gloryfikowano „maternità”. Nie dziw, że po tych traumatycznych wydarzeniach była bardzo opiekuńcza dla swoich pociech. Jednak na tych nieszczęściach się nie skończyło. „Mydlarka” już w młodości miała problemy z prawem, a w wieku 33 lat została nawet skazana na więzienie za różne oszustwa, w tym też finansowe. Kilka lat później jej dom został zniszczony przez trzęsienie ziemi. Razem z dziećmi i mężem przeprowadzili się do Correggio, gdzie Leonarda otworzyła sklep z używanymi rzeczami. Była lubiana przez sąsiadów, których często zapraszała na coś słodkiego i herbatę. Jej dzieci dorastały w spokoju. Pomyśleć można, że jej pech się skończył, jednak była to tylko cisza przed burzą…
ujawnieniu jej zbrodni została uznana za potwora. Cianciulli urodziła się 18 kwietnia 1894 roku we Włoszech. Jej rodzicielka, która bynajmniej nie planowała zachodzić z nią w ciążę, wmawiała małej Leonardzie, że została przeklęta przez demona i całe jej życie będzie porażką. Nie trzeba być ekspertem, by wiedzieć że takie traktowanie przez rodzica źle wpłynie na rozwój dziecka. i tak też się stało. „Próbowałam powiesić się dwa razy. Raz mnie odratowali, drugi raz urwał się sznurek. Mama dała mi do zrozumienia, że sprawił jej przykrość fakt, że przeżyłam. Próbowałam więc dalej. Raz połknęłam druty z jej gorsetu, następnym razem pokruszone szkło. i to nie dało żadnego rezultatu.”2
Gdy w 1939 roku wybuchła wojna, a jej najstarszy syn i ulubieniec został weźwany do wojska, Cianciulli przeraziła się, że klątwa wróciła. Bała się stracić kolejne dziecko. „Nie mogłabym znieść śmierci kolejnego dziecka. Prawie każdej nocy śniłam małe białe trumny, które jedna po drugiej zapadały się pod ziemię. Zaczęłam studiować czarną magię, czytałam książki, które mówiły o chiromancji, astronomii, wywoływaniu duchów, klątwach. Pewnej nocy we śnie pojawiła się moja matka i oznajmiła mi, że aby uratować moje dzieci, muszę składać ofiary z ludzi.”
Prawie uwolniła się od toksycznej rodzicielki w wieku 21 lat, gdy wyszła za dużo starszego od siebie urzędnika Rafaela Pansardi. Nie spodobało się to jednak jej matce, która chciała ją wydać za bogatego rolnika. Dlatego też w dzień ślubu przeklęła swoją córkę. Właśnie tym Leonarda tłumaczyła swoje nieszczęścia. Spośród 17 dzieci tylko czwórka przeżyła do wieku dziesięciu lat. Leonarda musiała czuć
Udała się do wróżki, by zapytać się o radę i dowiedzieć się czy rzeczywiście jest przeklęła. Jednak to tylko pogorszyło sprawę… „W twojej prawej ręce widzę więzienie, w twojej lewej azyl karny.”
Wszystkie cytaty pochodzą z pamiętnika „Mydlarki”. 2
17
17
18
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 2 (MARZEC-KWIECIEŃ 2020)
Pod wpływem przepowiedni Leonarda podjęła decyzję, która całkowicie zmieniła życie kochanej przez wszystkich kobiety.
razem i upiekłam chrupiące ciasteczka. Częstowałam nimi wszystkich, którzy przychodzili w gości, ale jadłam je także ja i mój najstarszy syn Giuseppe.”
Swoją karierę kryminalistki zaczęła tak naprawdę w 1939 roku.
Ten szalony pomysł podsunęła jej (pośrednio oczywiście) faszystowska propaganda, która promowała wśród ludności poszukiwanie sposobów na wytwarzanie produktów spożywczych niedostępnych już w sklepach. w imię zasady „nie marnuj, nie chciej” Leonarda Cianciulli jako matka rodziny postanowiła wykorzystać „resztki” do swo-ich wypieków.
Jej pierwszą ofiarą była jej przyjaciółka - Faustyna Setti. Ta siedemdziesięcioletnia kobieta, półanalfabetka, nie stroniła od romansów. Chciała przed śmiercią wyjść za mąż. Leonarda wiedziała o tym i wykorzystała to do swojego planu. Obiecała biedaczce, że znajdzie dla niej ukochanego, po czym niedługo potem oświadczyła, że jest pewien mężczyzna, który mieszka w Puli. Oczywiście było to kłamstwo. Poleciła Faustynie, by nikomu tego nie zdradzała i by na czas wyjazdu uczyniła z niej zarządczynię swojego majątku. Setti zgodziła się. Feralnego wieczoru przyszła do „Mydlarki” na swój ostatni podwieczorek przed opuszczeniem miasta. i rzeczywiście okazał się być jej ostatnim… Leonarda dodała jej narkotyków do herbaty, a gdy ta zasnęła, zabiła ją i pokroiła na 9 kawałków siekierą. Jej krew zebrała do szklanego naczynia. „Wrzuciłam części ciała do kotła, dodałam siedem kilogramów sody kaustycznej, której używałam do robienia mydła, i mieszałam wszystko, gotując na wolnym ogniu, aż do chwili, gdy ciało przemieniło się w lepką ciemną masę. Wlałam ciecz do naczyń, a następnie opróżniłam je, wylewając wszystko do kanalizacji. Co do krwi - wlałam ją do formy i poczekałam, aż nastąpi proces koagulacji, następnie wysuszyłam ją w piecu, zmieliłam z mąką, dodałam cukru, czekolady, mleka, jaj i margaryny, utarłam wszystko
Kolejną ofiarą była miejscowa przedszkolanka - Francesca Soavi, której obiecała pracę w szkole żeńskiej w Piacenzy. Leonarda tuż przed morderstwem podyktowała jej listy pożegnal-ne, by mieć pewność, że nikt nie będzie jej szukał oraz - jak u poprzedniej ofiary - poleciła, by uczyniła ją zarządcą jej skromnego majątku. Soavi skończyła swój żywot w ten sam sposób co jej poprzedniczka. Uśpiona, a potem zabita siekierą, przy pomocy różnych narzędzi kuchen-nych została poćwiartowana z wpra-wą rzeźnika. Cianciulli zapytana póź-niej, jakim cudem była w stanie tak pokroić ludzkie mięso, porównała to do
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 2 (MARZEC-KWIECIEŃ 2020)
oprawiania indyka. Leonarda rozgotowała poćwiartowane zwłoki z sodą kaustyczną i „upłynniła” lepką ciecz w kanalizacji. Specjalnie spreparowaną krew ofiary do-dała do swoich słynnych ciasteczek, którymi znów częstowała gości i sąsiadów, a z tłuszczu zrobiła mydła, które rozdała. dować trzy inne, dlatego też oskarżyli jej syna Giuseppe.
Trzecią i ostatnią ofiarą „Wiedźmy z Coreggio” była Virginia Cacioppo, śpiewaczka sopranowa, która w czasach swojej świetności występowała w operach lirycznych we Włoszech i zagranicą. Leonarda obiecała jej dobrą pracę, dzięki której będzie mogła znowu śpiewać w operze. Wszystko pozostałe potoczyło się jak z pozostałymi ofiarami, z wyjątkiem jednego. Virginia zwierzyła się bowiem swojej przyjaciółce. Właśnie to przerwało ciąg makabrycznych morderstw „Mydlarki”.
Cianciulli nie była w stanie tego znieść i przyznała się do wszystkich zbrodni. Nikt początkowo nie chciał jej uwierzyć, myśląc, że chce wziąć winę syna na siebie. Jednak po tym, jak Leonarda zaprezentowała im, jak dokonała tych strasznych zbrodni, wszystkim zmroziło krew w żyłach. Proces był szybki. Sąd oskarżył ją, że zabijała swoje ofiary tylko dla zysków materialnych, ale „Mydlarka” zarzekała się, że było to poświęcenie, by uratować swoje dzieci. Powtarzała, że może ją zrozumieć tylko osoba, która jest matką. Drwiła z sądu i odzywała się niedopuszczona do głosu. Nawet silna obrona, korzystająca z pamiętników napisanych przez Leonardę w więzieniu, którego fragmenty znajdują się w artykule, nie mogła nic zrobić przeciw jednoznacznym i niepodwa-żalnym dowodom. Sąd uznał, że Leonarda miała lekkie zaburzenia psychiczne, ale swoje czyny popełniła świadomie.
„Skończyła w kotle jak dwie pozostałe... Jej mięso było jednak tłuste i białe. Kiedy się rozgotowało, dodałam butelkę wody kolońskiej i zrobiłam pachnące, kremowe mydełka. Dałam je w prezencie sąsiadkom i znajomym. Również ciasteczka były o wiele lepsze. Ta kobieta była naprawdę słodka.” Bratowa Virginii Cacioppo - Albertina Fanti, przyjaciółka, której się zwierzyła, zaczęła się denerwować, gdy przez dłuższy czas nie przychodziły wiadomości od śpiewaczki. Zgłosiła jej zaginięcie i złożyła zeznania, ujawniając układ Virginii z Leonardą. Wszystkie podejrzenia padły więc od razu na „Mydlarkę” - ta jednak kategorycznie zaprzeczyła podejrzeniom. Także śledczy sądzili, że to mało prawdopodobne, aby drobna, starsza kobieta była w stanie zamor-
Leonarda Cianciulli-Pansardi została skazana na 30 lat więzienia i 3 lata w zamkniętym ośrodku psychiatrycznym. Jednak odsiedziała jedynie 24 lata. Zmarła 15 października 1970 roku w neapolitańskim więzieniu w Pozzuoli, w tamtejszym szpitalu psychiatrycznym, w wieku 77 lat. Za kratkami 19
19
20
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 2 (MARZEC-KWIECIEŃ 2020)
również piekła ciasteczka, jednak nikt nie odważył się ich spróbować. Od połowy XX wieku zaczęły powstawać liczne piosenki, sztuki teatralne, filmy dokumentalne, książki, a nawet... komedie, oparte na motywach tej strasznej historii. Jednym z tych dzieł jest znany we Włoszech hor-ror Black Journal (Sztuka Mięsa),
który powstał w 1977 roku (w tym samym czasie co film o Gorgonowej), którego reżyserem jest Mauro Bolognini. Innym znanym upamiętnieniem morderczyni jest wystawa w Muzeum Kryminologii w Rzymie, na której znajdują się narzędzia tej matczynej zbrodni z miłości.
ODCZAROWAĆ SWASTYKĘ Sandra Białousz Będąc rekonstruktorką wczesnośredniowieczną, staram się śledzić artykuły związane z moim ruchem historycznym. Wyobraźcie sobie więc moje zdziwienie i niedowierzanie, gdy przed dwoma laty w niemieckiej gazecie „Der Spiegel” ukazał się artykuł, który oskarżył Festiwal Słowian i Wikingów, największy zjazd wczesnośredniowieczny, odbywający się w tym roku po raz dwudziesty piąty, o propagowanie nazizmu. a wszystko przez jeden symbol. Aby podobne sytuacje się nie zdarzały, pozwólcie, że oświecę was w tej sprawie.
Swastyka jednak nie reprezentowała jedynie szczęścia. w Europie, a szczególnie u Słowian, kojarzyła się przede wszystkim z kultem solarnym i ogniem. Ponadto, według niektórych interpretacji, prawoskrętna swastyka reprezentuje słońce, dzień, lewoskrętna zaś księżyc, noc i magię. Jednocześnie ten symbol nie ogranicza się do tych znaczeń. Wielkie rolę odgrywa w swastyce cyfra cztery - cztery ramiona mogą symbolizować cztery strony świata, cztery pory roku i cztery żywioły. Swastyka może zatem stanowić wyobrażenie rzeczywistości, w jakiej żyjemy.
Gdyby dziś zapytać przeciętnego Żmichowiaka, z czym kojarzy mu się swastyka, zapewne odpowiedziałby, że z nazistowskimi Niemcami, nieliczni zaś mogliby wspomnieć o dżinizmie. Niestety wśród odpowiedzi będą przeważać te o nazizmie… czyli zupełnie różne do symboliki swastyki, pierwotnie uważanej za symbol powodzenia, pomyślności, gdyż słowo swastyka wywodzi się z sanskryckiego su - dobry i asti - jest. w Azji po dziś dzień funkcjonuje jako symbol przynoszący szczęście.
Jak są z nią związani Słowianie? Otóż właśnie na ich terenach wykształciło się najwięcej odmian swastyki, wśród których najbardziej znane są swarga (na kształt koła) oraz kołowrót, czyli jej ośmioramienna wersja, najbliżej przypominająca słońce. Nosiło się je na naszyjnikach z brązu, tkało w pasach zwanych krajkami, a także malowano na drzwiach domostw, aby odpędzić zło lub ochronić je przed zgubnymi burzami. Ten sam symbol swym kształtem przypomina o biegu życia, jego powtarzalności i niezmienności.
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 2 (MARZEC-KWIECIEŃ 2020)
Ciekawostką jest, że nie tylko hitlerowcy posługiwali się swastyką. Przed II wojną światową była emblematem na mundurach Wojska Polskiego, używali jej także badacze kultury Podhala - na grobie jednego z nich, Mieczysława Karłowicza, widnieje symbol słońca.
Swastyka i jej warianty nie powinny być uważane za złe. Mimo skojarzeń, jakie budzi obecnie, trzeba też pamiętać o jej pierwotnym znaczeniu i nie pozwolić, by ludzkość widziała w niej wyłącznie znak jednej z największej tragedii w dziejach. Czas, by odczarować swastykę.
BAŚŃ TOALETOWA Jadwiga Mik Dawniej mówiono o nim ze wstydem, teraz wstyd się przyznać, że się z niego nie korzysta. Artykuł obecny w większości cywilizowanych toalet od początków XX wieku, jest nieodzownym elementem naszego życia. Ale czy na pewno? Czy to nie aby jeden z tych wynalazków, dla których historia nie będzie łaskawa? By odpowiedzieć na to pytanie, oświetlmy na chwilę reflektorem dziejów ciemne zakątki naszej ubikacji i przyjrzyjmy się przedmiotowi o niewątpliwie najgorszym przeznaczeniu ze wszystkich. Nadeszło wyczekiwane pięć minut chwały papieru toaletowego.
gieny z brakiem zdrowia i samotnością (a było to równoznaczne ze śmiercią). Tę tezę zdają się potwierdzać znaleziska archeologiczne z Hallstatt w Górnej Austrii, gdzie w najstarszej na świecie kopalni soli odnaleziono liście lepiężnika3 używane jako papier. w początkach cywilizacji europejskiej (która stawiała na wykorzystanie produktów naturalnych) nie odnajdziemy więc śladów papieru toaletowego. w tym celu musimy udać do Chin. Made in China Papieru, na którym znajdują się cytaty lub komentarze Pięciu Klasyków lub nazwiska mędrców, nie śmiem używać do celów toaletowych. – Yan Zhitui, 589 r. n.e.
Prehistoria Na początek mała dygresja na temat tego, że historia naprawdę zatacza koło. Niedawno naukowcy zastanawiali się, jaka jest przyczyna fenomenu zwanego papierowo-toaletowym szaleństwem, który objął podczas pandemii cały współczesny świat. Jedna z opinii psychologów wskazuje na pierwotny instynkt czystości, który powodował, że nasi przodkowie wiązali zaniedbanie podstawowej hi-
Nasza baśń rozpoczyna się za czasów Wschodniej Dynastii Han (105 r. n.e.), kiedy to eunuch Cai Lun po wielu niezwykłych eksperymentach (kim musiał być człowiek, który próbował uzyskać materiał do pisania z sieci rybackich) wynalazł metodę produkcji papieru czerpanego. Dokonał przełoW Bawarii znany (korzeń od tyłka). 3
21
jako
„Arschwurzen”
21
22
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 2 (MARZEC-KWIECIEŃ 2020)
mu, za co otrzymał od cesarza Hedi rangę ministra rolnictwa. Musiało jednak minąć ponad czterysta lat, abyśmy otrzymali potwierdzenie, iż istotnie papier był używany w Chinach również do celów toaletowych. Jednakże jeszcze w czasach pisarza Yan Zhitui (cytat wyżej), papier zwyczajny i papier toaletowy były jednym i tym samym. Dopiero lata później pojawiły się modyfikacje, które pozwoliły na stworzenie unikalnej receptury. Arabski podróżnik w zapiskach z 851 r. stwierdził (bardzo zdegustowany), że Chińczycy po skorzystaniu z miejsca, do którego cesarz chodzi piechotą, nie myją rąk, używają jedynie papieru - i co więcej papieru średniej jakości. Ten najlepszy dostępny był tylko dla dworu cesarskiego, który (jak podają dane z 1393 r.) zużył 720 tys. arkuszy o wymiarach 60 x 90 cm. Piętnaście tysięcy wykorzystała tylko najbliższa rodzina władcy. On sam miał swój specjalny papier – wyjątkowo miękki i perfumowany z użyciem specjalnych olejków. W pozostałych krajach regionu – mowa tu przede wszystkim o Indiach, gdzie zasada ta funkcjonuje do dziś – korzystano z nieco bardziej konwencjonalnej metody, zwanej „metodą lewej ręki” (której zasad, mam
nadzieję, nie muszę tłumaczyć). Dodam tylko, że to właśnie z tego, powszechnie praktykowanego wśród biednych z całego świata zwyczaju, przyjęło się myśleć o lewej dłoni jako o tej nieczystej (stąd też może pochodzić tabu związane z mańkutami) – dlatego też wybierając się do Indii należy pamiętać, by z szacunku podawać prawą, a nie lewą rękę. Na szczęście w Korei i Japonii było nieco lepiej. Używano tam patyczków zwanych chugi (wolę nie podawać tłumaczenia). Były one tanie, łatwo przenośne, małe i proste w produkcji (i obsłudze). Jednak największym ich plusem była możliwość umycia i wykorzystania ponownie – takie są więc początki azjatyckiego zero waste. Nasi dalekowschodni kuzyni nigdy nie przekonali się do dobrodziejstw chińskiego papieru – nawet teraz niezbyt często można tam zobaczyć ten produkt. o tym jednak powiemy więcej potem, gdyż najpierw zajrzyjmy do Starożytnego Rzymu, a konkretnie do tamtejszych łaźni. Łacina w wychodku Qui hic minxerit aut cacaverit, habeat deos superos et inferos iratos!4 – inskrypcja z murów świątyni w Pompejach Hegemon Europy był nieco bardziej zaawansowany w kwestii papieru toaletowego niż Hellada, gdzie korzystano głównie z ręki, liścia lub kamienia, choć niekiedy też potłuczonych glinianych lub ceramicznych naczyń. Na początku większość mieszkańców korzystała z toalet publicznych (a przekazy mówią, że w samym Urbs było ich 144) lub z płatnych (proszę wybaczyć) Kto tu naszczy albo nasra, na tego niechaj spadnie gniew nieba i piekieł! 4
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 2 (MARZEC-KWIECIEŃ 2020)
dołów kloacznych lub publicznych kolektorów ścieków, do których ekskrementy wrzucano za pomocą specjalnych wiader5. z czasem zaczęto budować także toalety w domach (miały one postać dzbana lub wiadra), które znajdowały się blisko kuchni będącej źródłem bieżącej wody.
przyjemności związanej z obcowaniem z Cloacą nie mogli odmówić sobie urzędnicy wyższej rangi – podobno Marek Agryppa zwiedził ją swego czasu łodzią. i w czasach Cesarstwa kwestia łazienkowa była sprawą niebagatelną – cesarz Wespazjan wprowadził podatek od toalet publicznych, na krytykę odpowiadając słowami, które stały się jedną z bardziej popularnych łacińskich sentencji: „pecunia non olet”8.
Co do kanalizacji (samo wrzucenie do dołu z reguły nie wystarczało nawet w tak brudnym mieście, jakim był Rzym, a tym bardziej na prowincji6), była ona, jak to ujął w „Historii naturalnej” Pliniusz Starszy, najwybitniejszym wynalazkiem ze wszystkich. w Rzymie pierwszy system kanałów ściekowych powstał najprawdopodob-niej w VIII w. p.n.e., a największy kanał zwany Cloaca Maxima – 4,2 x 3,2 m, długość liczona w kilometrach – jest do obejrzenia do dziś (jego otwór znajduje się przy moście niedaleko Wyspy Tyberyjskiej). Nazwa pochodzi od bogini ścieków Cloaciny, swego czasu utożsamianej z Wenus. Nadzór nad wyrzucanymi ekskrementami sprawowali zaś bezpośrednio edy-lowie, których rolą było ponadto kontrolowanie wszystkich miejsc pub-licznych związanych z kąpielą i defekacją oraz badanie drożności kanałów i walkę ze 7 smrodem w mieście . Niekiedy też
Inną kwestią jest to, w jaki sposób Rzymianie używali toalet. Otóż w ramach dziwacznej formy integracji korzystali oni w 10 do 20 osób z koedukacyjnych pomieszczeń do defekacji (często stanowiących część łaźni), rozmawiając9 i jedząc10. Siedzieli na deskach, w których wycięto uprzednio dziury na ekskrementy i na specjalne patyczki z gąbką na końcu zwane xylespongia (o których pozostał ślad w pismach Seneki Młodszego), maczane po użyciu w wodzie z solą i dezynfekowane (czasami) octem. Kilkudziesięciu Rzymian potrafiło obsłużyć się tym samym patyczkiem, by następnie wyjść z łaźni na dalsze dysputy, popijając je napojami bazującymi na wodzie z życiodajnej rzeki, do której wcześniej wrzucili zawartość swoich kloak. Jednakże to były możliwości dla mieszkańców miast i wsi. a co z podró-
Obecnie są one doskonałym źródłem wiedzy o starożytnym Rzymie, gdyż dzięki pozostałościom w nich odnalezionym można zrekonstruować dietę mieszkańców, jak to czynią archeolodzy na wykopaliskach w Pompejach. 6 Archeolodzy sądzą, że kamienne przejścia dla pieszych w Pompejach były budowane w ten sposób, by zapewnić przechodniom przejście czystą nogą przez spływający ulicą śmietnik. 7 Była to poważna sprawa, gdyż niedrożność powodowała wybuchy siarkowodoru, a nagromadzenie nieczystości powodzie brudu z Tybru. 5
Inna hipoteza brzmi, że słowa te dotyczyły podatku nałożonego na niepokornych foluszników, dla których ludzki mocz był towarem przemysłowym służącym do garbowania tkanin. 9 Niektóre z toaletowych ekscesów pozostawiły ślad w kulturze, jak na przykład u Lukana, który posłużył się w tym celu patetycznym komentarzem znienawidzonego Nerona (pozostawiam teren do własnych poszukiwań). 10 Tak, nawet garum. 8
23
23
24
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 2 (MARZEC-KWIECIEŃ 2020)
żującymi? Oni załatwiali się na poboczach – a jak to w Rzymie bywa, na każdym poboczu może być czyjś nagrobek. Stąd właśnie klątwy (wyżej można zobaczyć jedną z nich), rzucane na niegrzecznych wędrowców. Gargantua głosem Zachodu Zła to praca i próżny wysiłek Chcieć papierem czysto utrzeć tyłek! François i Pantagruel
Rabelais,
Gargantua
Po Rzymie nadeszła Wędrówka Ludów, a z nią powrót do dawnych obyczajów. Korzystano z wszystkiego, co było pod ręką – łącznie z żywym drobiem. w przypadku Wikingów była to owcza wełna, Hawajczyków – kokosy, mieszkańców Wersalu – wełna z merynosów, a biedaków – siano, trawa, skrawki tkanin, szmaty, makulatura, mech czy śnieg. a jak pokazują badania w średniowiecznych latrynach w estońskim Tartu, to, czym się podcierano, świadczyło o statusie społecznym gospodarstwa – im bogatszy dom, tym bardziej miękkie i delikatne materiały (niekiedy nawet z jedwabnymi aplikacjami, co za burżuazja). Nie było też wyznaczonych granic co do miejsc, w których się załatwiano – można było czynić to na ulicach, polach czy nawet korytarzach pałaców (niekiedy nawet nie próbując trafić w donicę). Sytuację idealnie ilustruje rozdział z XVIwiecznego Gargantui i Pantagruela, w którym to gigant Gargantua przedstawia historię swoich problemów ze znalezieniem odpowiedniego materiału do podcierania. Podczas swojego wywodu między innymi krytykuje papier toaletowy czy też
stwierdza, że najlepszym substytutem są… gęsi11.
jego
Innym ciekawym obrazem tamtych czasów jest honorowe stanowisko na dworze tłustego Henryka VIII, potrzebującego pomocy w korzystaniu z łazienki. Królowi w codziennych possiedzeniach na prywatnym, obitym aksamitem tronie pomagał dżentelmen zwany „Stolcowym”. Posiadał on ogromną władzę, gdyż wiedział wszystko o stanie zdrowia króla i miał dostęp do jego prywatnych komnat. w zamian za nią spędzał poranki na podawaniu szmatek wypróżniającemu się władcy, który słynął z obżarstwa. Niestety wraz z rozwojem miast bez kanalizacji pojawił się ogromny problem. Zanieczyszczenie i smród były tak uciążliwe, że w Londynie zaczęli umierać ogrodnicy polewający rośliny wodą z Tamizy. Wtedy do akcji wkroczył przodek aktora Kita Harringtona (znanego z roli Johna Snow w „Grze o Tron”), John Harrington. John od Johna [...] alwayes remember that at noone and at night, emptie it, and leaue it halfe a foote deepe in fayre water12. – John Harrington, XV w. [fragment opisu jego projektu „Ajax”] Wynalazek ten zwał się „Ajax”, co było anagramem od słowa jakes oznaczającego w londyńskim slangu toaletę. Całość niezwykle… plastycznego… opisu można znaleźć w Księdze I, rozdział XIII: „Jak Tęgospust poznał bystrość dowcipu Gargantui po jego wynalazku nowego utrzyjzadka” (tłum. Tadeusz Boy-Żeleński). Lektura na własną odpowiedzialność. 12 Zawsze pamiętaj, w południe i w nocy, opróżnij go, i zostaw w połowie stopy bieżącej wody. 11
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 2 (MARZEC-KWIECIEŃ 2020)
Magia tego urządzenia polegała na dodaniu spłuczki, dzięki której można było usuwać pozostałości z muszli klozetowej. Niestety, nie zostało ono wprowadzone do powszechnego użytku – po publikacji książki Harringtona w 1596 r. jedyną osobą, która zgodziła się na jego zainstalowanie była Elżbieta I. Dzięki wspaniałomyślnej królowej Ajaxa można zobaczyć w Richmond Palace. Sam projekt przeszedł bez echa w czasach propagandy anty-papierowej, a jedyną jego pozostałością w obecnych czasach jest podobno amerykańskie slangowe słowo, odpowiednik polskiego „kibla”. a brzmi on… John. Nieco dołujący sposób na upamiętnienie, prawda? Na szczęście, inny wynalazca, w innych czasach, postanowił ulepszyć projekt Harringtona. Był nim Richard Cummings, który dodał syfon, dzięki któremu woda nie wylewa się poza linię klapy sedesowej.
z bananowego włókna, nasączony aloesem i sprzedawany w paczkach. Najciekawszą decyzją Gayetty’ego było jednak wydrukowanie na każdym z listków nazwy firmy – niezbyt korzystny zabieg promocyjny. Dlatego też spodziewać się było można, że produkt został obwołany klapą finansową (chociaż mogło to też być powodowane nieprzyjemnym w dotyku, zawierającym drzazgi 14 papierem ).
Afera nazwiskowa The Greatest Necessity of the Age – reklama papieru Gayetty’ego, 1857 Niedługo po wynalazkach Richarda Cummingsa, amerykański biznesmen Joseph C. Gayetty postanowił wykorzystać lukę na rynku i w 1857 r. wprowadzić swój produkt – papier medyczny, reklamowany jako idealny lek na hemoroidy (ten genialny biznesmen próbował wmówić Amerykanom, że przyczyną tej powszechnej dolegliwości jest tusz drukarski w wykorzystywanych do podcierania papierach13). Był on wykonany
Mimo katastrofy, wielu ludzi zauważyło potencjał w papierze. w 1871 r. Zeth (czy też Seth) Wheeler opatentował papier zawijany na rolkę15. Pierwszy taki artykuł higiePolecam zerknąć na humorystyczną reklamę „Artisanal Toilet Paper” firmy Quilted Northern, która uświadamia, co musieli czuć ludzie korzystający z tego typu produktów. 15 Pierwsza firma Wheelera upadła, ale on sam nie poddał się i niedługo potem opatentował podajnik do papieru, papier z perforacją 14
Litwini w 1993 r. zdecydowanie zaprzeczyli temu poglądowi, przerabiając banknoty w starej walucie na papier toaletowy, gdyż specjaliści stwierdzili, że jest on wystarczająco chłonny i nie zaszkodzi zdrowiu. 13
25
25
26
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 2 (MARZEC-KWIECIEŃ 2020)
niczny został wyprodukowany w 1879 r. przez Williama Alcocka. Nie była to jednak produkcja masowa. Taką rozpoczęli dopiero bracia Scott. Ten papierowy duet stworzył funkcjonującą do dziś firmę Scott Paper Company w 1879 r., lecz pierwszy papier wypuścili oni na rynek w 1890 r. Szybko stali się głównym wytwórcą papieru w Ameryce. Rozpoczęli oni od pozornie prostego posunięcia – sprzedawali papier do aptek i szpitali, gdzie można było go używać również jako bandaży – potem rozszerzyli ofertę o drogerie i hotele. Usunęli nazwę firmy z listków, dzięki czemu uwolnili się od najgorszego problemu tamtych czasów. Wstydliwego problemu natury wiktoriańskiej. Temat tabu Nikt nigdy nie chciał kupować w sklepie papieru toaletowego wymawiając jego nazwę […] było to uznawane za tak duże tabu, że ludzie nie umieli nawet mówić o tym produkcie. – Dave Praeger (fragment książki „Poop Culture: How America is shaped by its grossest national product”) Mimo tego, że wraz z wprowadzeniem toalet i bidetów powstała potrzeba używania papieru, ludzie z powściągliwej epoki wiktoriańskiej nie byli przyzwyczajeni do mówienia o nim i wstydzili się go kupować. Stąd na przykład firma Hakle (zbitka sylab z nazwiska Hansa Klenka, inicjatora rynku toaletowego w Europie) używała hasła „Poproś o rolkę Hakle, a nie będziesz musiał mówić <<papier toaletowy>>!”. Sami Scottowie - zanim (dzięki niej prościej jest oderwać listki) i papier w specjalnie wyciskane wzorki. Cóż, there’s no business like toilet paper business.
do biznesu dołączył syn Irvina Arthur Hoyt Scott i ujawnił się jako producent tego materiału (wprowadzonego na rynek już pod nazwą ScotTissues), by następnie skończyć ze sprzedażą przez pośredników i prywatne firmy, rozbijając bank - przez kilkanaście lat nie chcieli dopuścić, by ich nazwisko łączyło się z papierem i ukrywali interesy pod innymi nazwami. Tymczasem rynek europejski nadal korzystał z dawnych rozwiązań. Mimo powstania w latach 80. XIX w. brytyjskiej kompanii papieru i szwedzkich prób wprowadzenia go na rynek, ludzie wciąż byli nieufni wobec nowości zza oceanu, mającej zastosowanie głównie w medycynie (jak na przykład Cellucottonsy, póź-niejsze Kleenexy, produkowane przez Kimberly-Clark dla żołnierzy na frontach i wojny światowej). Nowości nadal nieprzyjemnej w dotyku, z powodu pozostałości po drewnie, z którego były robione rolki. Poza tym, biedni ludzie nie mogli sobie pozwolić na taki wydatek jak papier. Obecnie jest on tani – w tamtych czasach był towarem luksusowym. Co w takim razie robili cywilizowani Europejczycy i Amerykanie, gdy nie było ich na niego stać? Katalog z dziurką People simply hung it up on a nail and enjoyed the free supply of hundreds of pages of absorbent, uncoated paper […]16 – Brian Smith, The very absorbing history of toilet paper (blog CSC, 6.01.2017) Gazety, książki, katalogi – wszystko kiedyś wędrowało do muszli. w szczeLudzie po prostu zawieszali go na gwoździu i cieszyli się zapasem setek stron absorbującego, niepowlekanego papieru. 16
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 2 (MARZEC-KWIECIEŃ 2020)
gólności to ostatnie – wybór darmowych katalogów był ogromny, a ludzie wykorzystywali tę mannę z niebios, przybijając ją gwoździami do ściany i korzystając z przyjemnych w dotyku, nielaminowanych stron (w razie czego miejsce katalogu zajmowała książka telefoniczna). Wy-dawca ukazującego się od 1792 r. „The Old Farmer’s Almanac” wyszedł naprzeciw potrzebom społeczeństwa i zaczął w końcu dziurkować rogi, by wygodniej wieszało się jego publikację w toalecie. Op
uniknięcie tematu prawdziwego wykorzystania produktu. Taktyka ta pozwoliła firmie na przetrwanie podczas problemów gospodarczych Ameryki w latach trzydziestych. Ponadto firmie udało się wprowadzić wtedy na rynek nowy produkt – czteropak papieru toaletowego. Najzabawniejszą rzeczą była jednak prawda kryjąca się za wychwalającymi pod niebiosa reklamami – Charmin (przynajmniej aż do połowy lat 30) zawierał drzazgi, które potrafiły wbić się nieprzyjemnie w nieodpowiednie miejsca. Ale czym jest ból, kiedy można było pochwalić się rolką w cudownym, kobiecym opakowaniu i wzbudzić zazdrość sąsiadek?
Liderem była jednak firma Sears i ich legendarne katalogi, używane aż do lat 30. i słynące z wyjątkowo „przyjemnych” kartek. To ta firma stała się przyczyną upadku dawnego systemu i inauguracji ery papieru. Sears postąpiła niegodnie i w związku z chęcią zakończenia swej złej toaletowej passy zaczęła produkować katalogi z użyciem błyszczącego papieru. Wielu klientów firmy zaczęło się skarżyć, a na rynku powstała wielka potrzeba papieru toaletowego.
Na szczęście dla tej marki, w 1928 r. firma Hoberg Paper wprowadziła pierwszy papier o znanej nam do dzisiaj fakturze (alleluja!). Natomiast upadający pod wpływem nowych firm bogowie przemysłu toaletowego, bracia Scott, przedstawili nakładane na rolkę papierowe ręczniki kuchenne. Zaraz po nich firma St. Andrews Paper Mill z Anglii w 1942 r. pokazała światu pierwszy papier dwuwarstwowy. Od tego momentu rozpoczęły się walki między producentami o najlepszy jakościowo, zapachowo i wizualnie papier.
Już bez drzazg? Stronger in use than ever before… but Mr. Thirsty Fibre is still softer in heart!17 – reklama ScotTowels, 1941 Rok 1928 był przełomem dla historii papieru. Firma Hoberg Paper Company stworzyła nową markę o nazwie Charmin, która szybko miała zawojować rynek. Co było w niej takiego wyjątkowego? w jej reklamie nie pojawiły się już elementy związane z medycyną, ale urocze kobiety i niemowlęta. Dało to szansę na
Na drodze do toaletowego raju stanęła jednak druga wojna światowa. Wtedy też powróciła sytuacja z używaniem papieru jako bandaży, przez co coraz mniej cywilnych obywateli miało do niego dostęp. Sami żołnierze brytyjscy na froncie otrzymywali trzy listki dziennie, podczas gdy ich amerykańscy koledzy 22. Dla uciechy zdruzgotanej kolejnymi klęskami na froncie alianckiej publiczności jedna z firm wypuściła papier toaletowy z wizerunkiem Adolfa Hitlera. Tymczasem
Mocniejszy w użyciu niż kiedykolwiek wcześniej… ale Pan Spragnione Włókno jest nadal bardzo miękki w środku! 17
27
27
28
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 2 (MARZEC-KWIECIEŃ 2020)
nazistowski producent Edelweiss tworzył luksusowe rolki przeznaczone dla aryjskich żołnierzy Rzeszy. w 2016 r. jedna z nich pojawiła się na aukcji memorabiliów po II wojnie światowej i osiągnęła zawrotną cenę 100 dolarów18. Jak widać, papier toaletowy również może tworzyć historię. Nie ściskaj Charmin! You better squeeze all the Charmin you can / When Mr. Whipple's not around! – „Weird Al” Yankovic, Dare to be stupid Po wojnie producentom papieru nie udało się uniknąć sławy Hitlertoilettenpapier, przez co od wynalezienia w 1954 r. kolorowego papieru pojawiało się coraz więcej nietypowych rolek – z politycznymi komiksami, wizerunkami sław czy choćby sudoku. Biznes się rozkręcał, reklamy pojawiały się w radiu, prasie czy billboardach. Jednakże miała nadejść era powszechnej telewizji. a wraz z nią nowy sposób na przedstawienie produktu mającego już prawie ugruntowaną pozycję na rynku. Pierwsza telewizyjna reklama papieru została wyemitowana w 1955 r. i była częścią kampanii firmy Charmin Paper Company, która dwa lata później miała przejść do koncernu Procter&Gamble, jednego z największych producentów papieru toaleto-wego na świecie. Przedstawiała ona panią prowadzącą dom na barce pływającej Zresztą papier toaletowy jako pamiątka minionego okresu jest dość popularny. w Internecie można znaleźć stare reklamy papieru, opakowania czy nawet specjalnie produkowane rolki. Niedawno można było nawet zakupić rolkę papieru toaletowego, której używania odmówili Beatlesi podczas nagrywania albumu Abbey Road (była nieprzyjemna w dotyku i zbyt błyszcząca) – 1000 funtów za listek. 18
po rzece, która codziennie dla swoich mężczyzn przygotowywała łazienkę z nową dostawą miękkiego, absorbującego papieru Charmin. i jak tu nie kupować? Zresztą, kolejne reklamy tej firmy miały podbić rynek. w 1964 r. (tym samym, w którym wypuściła na rynek pierwszy tego typu papier perfumowany) przedstawiła ona postać Mr. Whipple’a, legendy amerykańskiej telewizji. Mr. George Whipple (czy też George The Grocer) to starszy mężczyzna w okularach, kierownik supermarketu. Jego obsesją jest kontrolowanie, czy aby nikt nie ściska (ang. squeeze) papieru toaletowego marki Charmin – czas spędza na napadaniu na klientów i wykrzykiwaniu słynnego „Please don’t squeeze the Charmin!” (ang. Proszę nie ściskać Charmin!). Ma on jednak swój wstydliwy sekret – sam uwielbia go miętosić, gdy nikt nie patrzy. Dick Wilson zagrał Whipple’a w ponad 500 reklamach Charmin w latach 1964-1985 i 1999-200019. Podob-no płacono mu aż 300 000 dolarów rocznie. Aktor szybko stał się
w roku 2000 został zastąpiony serią „Charmin Bears”. Najciekawszym elementem tych dziecinnych reklam jest rodzina misiów bez spodni, która półnago, z brudnymi pośladkami, defiluje przed widzem, by następnie wyrzucić z siebie kilka formułek o niezwykłej miękkości papieru toaletowego. Nie dziwię się, dlaczego ludzie twierdzą, że reklamy stają się coraz bardziej ogłupiające (chociaż w jednej z nich mała dziewczynkamiś oświadcza, że idzie do toalety, by czytać książkę Franza Kafki. Jest jeszcze jakaś nadzieja). 19
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 2 (MARZEC-KWIECIEŃ 2020)
trzecim najbardziej rozpoznawalnym mężczyz-ną Ameryki, po prezydencie Richar-dzie Nixonie i ewangeliście Billu Gra-hamie. z czasem do reklamy wprowadzono jego towarzysza, magazyniera Jimmy’ego20, którego postać nie zdobyła jednak tylu serc co legendarny Whipple. w hołdzie dla tej postaci Charlie Walker stworzył w 1967 r. piosenkę „Don’t Squeeze My Sharmon”, a komik Yankovic odniósł się do niego w utworze „Dare to be stupid”. w ten sposób bohater reklamy podcieracza został jedną z ikon kultury amerykańskiej lat 60-80.
stołeczkach w toaletach publicznych, których w 1985 r. było w całej Polsce około 1638 (w Warszawie 120). Kazały one sobie płacić różnie, w zależności od potrzeby klienta, któremu wydzielały określoną ilość listków „królowej PRL” o wyjątkowo przyjemnej w dotyku fakturze. w szczególności wyróżniał się szalet w Pałacu Kultury i Nauki, gdzie to w mrocznych podziemiach można było otrzymać dwa listki „na grubo” i jeden listek „na cienko”. Ci komuniści to naprawdę potrafili zachęcić do zwiedzania! Najlepszą kartą w dziejach PRLowskiego papieru są jednak akcje antykomunistycznego ruchu happeningowego Pomarańczowa Alternatywa. Były to „Pierwsze rozdanie papieru toaletowego” (1 października 1987 r.) i „Kto się boi papieru toaletowego?” (15 października 1987 r.). Przedstawiono je nawet w artykule amerykańskiej gazety The Village Voice, dzięki któremu informacje o polskim oporze trafiły do szerszej publiczności zagranicznej.
Siedem rolek pożądania Co to? Patrzcie! Proszę pani, proszę pani, gdzie pani zdobyła ten skarb? Powtarzając słowa Wiecha, życzymy sobie wszyscy, by ten papier przestał być papierem wartościowym. – narrator w „Za papierem toaletowym” (Polska Kronika Filmowa, 1956) Kiedy Mr. Whipple triumfował na amerykańskim małym ekranie, Polacy cierpieli na dotkliwy brak tego cudownego produktu. Za czasów PRL życie było „szare, szorstkie i długie niczym papier toaletowy”. Słynne siedem rolek na rok stało się symbolem kryzysu ekonomicznego. Był to nie tylko papier wartościowy, ale i deficytowy.
O ile w przypadku pierwszego wrocławskiego happeningu polegającego na rozdawaniu papieru sytuacja dość szybko została opanowana przez władze, o tyle drugi jest bardzo zabawną anegdotą. Otóż partia dowiedziała się o planowanej sytuacji i w odpowiednim czasie rzuciła do sklepów dużą ilość papieru. Milicjanci, którzy otrzymali instrukcję, by aresztować każdą osobę z papierem, często mylili się i łapali zamiast przebranych w różne stroje z rolek happeningowców zwykłych ludzi wracających z zakupów. w tej surrealistycznej rzeczywistości gubili się wszyscy – nikt nie wiedział, kto jest prawdziwym milicjantem, kto aktorem, a kto przypadkowym przechodniem.
Smutni ludzie ze sznurem rolek na szyi, zwanym potocznie girlandą, koralami czy różańcem, byli ikoną, tak samo jak babcie klozetowe na Jimmy grany był przez Adama Savage’a. Widzom znany jest jako jeden z twórców programu Pogromcy Mitów i człowiek od efektów specjalnych w oryginalnych Gwiezdnych Wojnach. Ciekawe jest, że dzieckiem będąc, Savage podkładał głosy postaciom z Ulicy Sezamkowej. 20
29
29
30
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 2 (MARZEC-KWIECIEŃ 2020)
Papier toaletowy powrócił w roku 1989, kiedy to prywatne firmy mogły wreszcie zająć się jego produkcją. Szary, nieprzyjemny świat nagle zatonął w powodzi kolorowych podcieraczy. a ludzie, którzy całe swe życie oszczędzali papier, trafili do rzeczywistości pełnej rozrzutności21. Upadek papieru Sceptycy podśmiewają się, że jedyną rzeczą jaka jeszcze nie ma bezśmieciowej wersji jest papier toaletowy. Zgryźliwe uwagi na ten temat pojawiają się w niemalże każdej dyskusji na temat Zero Waste, nie tylko na forach internetowych. Jednak to, co jedni uważają za powód do kpin, inni wcielają w życie. Grono osób, które rezygnują z używania papieru toaletowego ciągle rośnie. – Anna Kurowicka, Zero Waste – sposób na życie bez śmieci (blog Ulica Ekologiczna, 4.01.2017) Lata 80. i 90. były okresem rozwoju coraz to lepszych rolek. Idylla trwała aż do 1999 r., kiedy to Japończycy wynaleźli słynną toaletę, dzięki której papier toaletowy staje się niepotrzebny. Zachwiało to nieco rynkiem, ale wskutek odpowiednich ruchów koncernów takich jak Procter&Gamble, Kimberly-Clark (które w 1995 r. przejęło firmę Scottów), SCA czy Georgia-Pacific, papier toaletowy nadal jest używany w większości bogatszych krajów świata. Jednak czy ten stan powinien się utrzymać? Na papier toaletowy spada coraz większa krytyka związana z kosztami ekologicznymi produkcji – na papier w razie zainteresowania tematem fenomenu „królowej PRL”, odsyłam do pierwszego rozdziału publikacji Piotra Lipińskiego i Michała Matysa Absurdy PRL, gdzie można odnaleźć zabawne i wyczerpujące omówienie tego tematu. 21
zużywa się duże ilości wody i drewna, a i tak według raportu Światowej Organizacji Zdrowia i UNICEF-u z 2019 r. dostępu do tego materiału (a tym bardziej to normalnej toalety) nie ma ok. 4,2 miliarda ludzi na świecie – z czego 678 milionów nadal zmuszona jest stosować, pozwolę sobie posłużyć się bardziej poetyckim określeniem, „defekację otwartą na wolnym powietrzu”. Na szczęście jednak, zgodnie z oczekiwaniami konsumentów, na rynek zaczęły wchodzić papiery produkowane ze specjalnej bibułki, ograniczając przy tym wykorzystanie drzew. Koncerny powoli rozwijają swoje działy eko, wiedząc, że papier spływający do toalety i niedający się zrecyklingować staje się przeżytkiem. Dlatego właśnie zaczęły powstawać materiałowe papiery toaletowe, które można wyprać i wykorzystać jeszcze raz. Pomysłów jest coraz więcej i widać, że kwestia jego wykorzystania idzie w dobrą stronę. Nadal jednak papier toaletowy pozostaje częścią kultury jako wynalazek, bez którego większość ludzi nie może się obyć. w Ameryce popularny jest TPing (Toilet Papering), czyli często przedstawiane na filmach dla nastolatków obrzucanie papierem toaletowym cudzych domów w ramach inicjacji, aktu zemsty, żartu czy
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 2 (MARZEC-KWIECIEŃ 2020)
okazyjnych świąt (Prima Aprilis, Halloween, zakończenie roku, wygrany mecz lokalnej drużyny). w latach 19901991 Amerykanie używali go też do kamuflażu czołgów podczas wojny w Zatoce Perskiej. w Japonii powstała pierwsza książka wydana na papierze toaletowym, horror „The Drop” autorstwa Koji Suzukiego. Od 2005 r. w Nowym Jorku organizowany jest konkurs na suknie ślubne z papieru toaletowego (ze względu na pandemię i zapotrzebowanie na papier toaletowy został on przełożony na nieznany termin).
była w podobnej sprawie użyć paralizatora. w sklepach w USA coraz trudniej o papier, a w stanie Utah zdarzyła się nawet kradzież papieru z policyjnej toalety. w kilku krajach wprowadzono reglamentację (m.in. w Hongkongu, gdzie był już napad na sklep z użyciem broni, i w Japonii23). Jedno jest pewne: Polacy nie muszą panikować. Plasujemy się na trzecim na świecie miejscu pod względem produkcji papieru toa-letowego (według danych GUS to ok. 400 tysięcy ton rocznie, a wartość rynku wynosi 1,6 miliarda złotych i stale rośnie). Mimo tego nadal kupujemy – ale dlaczego?
Koronapapier
Na pewno nie jest to pierwsza tego typu sytuacja związana z papierem. w 1973 r. podczas kryzysu naftowego podobny szał ogarnął Japończyków obawiających się problemów z jego produkcją, panikę wzbudziły też w tym czasie ostrzeżenia w USA. w 2013 r. kryzys papierowy doprowadził rząd Wenezueli do zaanektowania fabryki tego produktu. Jednak nadal pozostaje pytanie – dlaczego papier?
Papier toaletowy stał się metaforą bezpieczeństwa, jeśli nie wręcz symbolem kryzysu wywołanego koronawirusem. Symbolem wszystkiego, co obrzydliwe i wiąże się z tym patogenem – prof. Britta Kahn, psycholog biznesu22 Jednym z najdziwniejszych i zarazem najzabawniejszych elementów panującej epidemii koronawirusa jest praktykowane przez miliony ludzi gromadzenie zapasów papieru toaletowego. w Australii dwie kobiety pobiły się o zakupy, gazeta „NT Times” dołożyła do jednego z wydań dodatkowe puste strony do użytku w toalecie, a linie lotnicze Virgin Australia wystosowały oświadczenie, że akurat tego produktu nie zabraknie na pokładach ich samolotów. w supermarkecie w Wielkiej Brytanii zdarzyła się kłótnia o papier z użyciem noża, w innym sklepie zaś policja zmuszona
Oprócz dość zabawnej teorii o pierwotnym instynkcie, inni psycholodzy proponują kolejne teorie. Część z nich mówi o potrzebie kontroli w chaotycznym czasie, jaką daje możliwość zakupu czegoś, co się nie zepsuje i co jest jednym z bardziej potrzebnych do zgromadzenia na zapas produktów służących do zachowania higieny („Wszyscy jemy, wszyscy śpimy i wszyscy się wypróżniamy. To podstawowa potrzeba dbania o siebie. Dobrze wiedzieć, że nam go wystarczy” – mówi Mary Alvord).
Wypowiedź dla Deutsche Welle (artykuł Niemcy: papier toaletowy symbolem epidemii koronawirusa dostępny tutaj: https://www.dw.com/pl/niemcy-papiertoaletowy-symbolem-epidemiikoronawirusa/a-52873395). 22
Tu to dość zabawne, ponieważ coraz popularniejsze stają się tam washlety (woshuretto), połączenie muszli klozetowej i bidetu niewymagające papieru toaletowego. 23
31
31
32
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 2 (MARZEC-KWIECIEŃ 2020)
Ponadto warunki, w jakich żyjemy, nie dają prostego zamiennika tego produktu. Nie dość, że rury kanaliizacyjne nie są dostosowane do używania ręczników papierowych czy gazet, to jeszcze o ile w przypadku jedzenia możemy wybrać jeden produkt zamiast drugiego, tutaj nie ma takiej możliwości.
toiletpaper.com, która ocenia po określeniu swoich potrzeb odpowiednią ilość papieru toaletowego, która wystarczy na dany czas – najwyraźniej jednak nie jest ona tak popularna, jak powinna.
Papier toaletowy jest też wszechobecny, stał się niemal naturalnym elementem każdego budynku posiadającego toaletę. Zajmuje też sporo miejsca na półkach w supermarkecie, a jego ubytek jest widoczny. Wyzwala to reakcję obronną – człowiek otoczony przez panikujące w kwestii papieru toaletowego społeczeństwo i realne braki w supermarketach sam zaczyna go gromadzić. Dlatego zamiast poddawać się temu szaleństwu polecam zajrzeć na stronę howmuch-
Papier toaletowy był, jest i będzie nam towarzyszyć jeszcze przez pewien czas jako narzędzie, a potem jako pamiątka po dziwacznym wykorzystaniu drzew dla przyjemności człowieka. Póki jest, powinniśmy się nim cieszyć. a więc radzę pójść teraz do łazienki, dotknąć swojej rolki i pomyśleć przez chwilę, jak długą drogę musiała przejść ludzka cywilizacja, by otrzymać zwinięty wokół brązowo-szarej tubki cienki papier.
Słowem zakończenia
COŚ NA ZĄB. PRZEPISY ANTYKORONAWIRUSOWE 2 Zuzanna Kotarba Czasy, w których się obecnie znajdujemy, z pewnością przejdą do historii, my jednak na razie musimy skupić się na teraźniejszości. Nasze dzieci i wnuki nie będą miały w porównaniu z nami żadnych dobrych wymówek do rezygnacji nauki, ale co z tego, jeżeli przed spłodzeniem potomków dostaniemy kręćka? Nie oszukujmy się, siedzenie w domu bez możliwości wyjścia było zabawne przez pierwsze kilka dni, góra tydzień. Ale teraz? Nie sądzę. Każdy z nas szuka pomysłów na zrobienie czegoś, co nie jest pracą domową lub obejrzeniem siedemnastego odcinka serialu z rzędu. w tym wydaniu znajdziecie kilka przepisów, które (mam nadzieję) pomogą Wam odgonić nudę i pozwolą na chociażby chwilowe oderwanie się od rzeczywistości. Ciastka owsiane (wersja trash) Czyli co zrobić kiedy chcesz wyczyścić szafkę z przekąskami
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 2 (MARZEC-KWIECIEŃ 2020)
Składniki Baza
1,5 szklanki płatków owsianych (250 g)
0,5 kostki masła (100 g)
4 łyżki cukru/ksylitolu/słodzika (opcjonalnie)
2 jajka
1 łyżeczka proszku do pieczenia
3 łyżki mąki pszennej/żytniej/owsianej etc.
Dodatki (według własnego uznania)
Rodzynki
Daktyle
Śliwki
Orzechy o
Pekan
o
Włoskie
o
Laskowe
o
Makadamia
o
Migdały
Czekolada mleczna/gorzka/biała
Nasiona chia
Otręby owsiane
Siemię lniane
Przygotowanie Do miski wsyp składniki na bazę, dokładnie wymieszaj. Celem jest uzyskanie klejącej się masy, na tyle gęstej, by dało się później formować ciasto w dłoniach. Wsyp wybrane dodatki, daktyle i orzechy uprzednio posiekaj w drobne kawałki. Wymieszaj dokładnie z bazą. Ciasto uformuj w kulki wielkości piłeczki pingpongowej. Ułóż je na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia w odstępach ok. 7 cm (ciastka się „rozleją”). Piecz w piekarniku rozgrzanym do 180 stopni Celsjusza przez 15-20 minut. Ciastka są gotowe w momencie, w którym brzegi staną się złotobrązowe. Smacznego! Tarta borówkowa Czyli odrobina słonecznego lata w mroźną wiosnę Składniki 33
33
34
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 2 (MARZEC-KWIECIEŃ 2020)
Ciasto
500 g mąki pszennej/żytniej/owsianej (ja używam mix tych trzech w proporcji 1:2:2)
250 g masła
100 g cukru/ksylitolu/słodzika
2 jajka
Krem
500 g serka mascarpone
200 g białej czekolady
Dodatki
3 opakowania świeżych borówek
skórka z 1 cytryny
Przygotowanie Ciasto Do miski włóż schłodzone i pokrojone w kostkę masło oraz cukier. Używając robota kuchennego lub własnych rąk, połącz te składniki, po czym dodaj jajka, a na koniec mąkę. Ciasto zagniataj możliwie jak najkrócej do uzyskania jednolitej masy. Gotowe ciasto uformuj w kulę, owiń folią spożywczą i włóż do lodówki na min. 1 godzinę. Krem Połamaną w kostki czekoladę włóż do żaroodpornego naczynia postawionego nad garnkiem z gotującą wodą (wystarczą 3-4 cm wody na dnie, chodzi o ciepło z ulatniającej się pary wodnej). Po roztopieniu się czekolady, odstaw naczynie na szmatkę, by czekolada mogła się ostudzić. Serek mascarpone ubij korzystając z robota kuchennego tak, by uzyskać puszysty krem. Stopniowo dodawaj czekoladę do momentu całkowitego połączenia się z serkiem. Połączenie składników Ciasto włóż do formy uprzednio wysmarowanej masłem i posypanej mąką. Piecz w temperaturze 180 stopni Celsjusza przez 35-40 minut. Po upieczeniu zaczekaj, aż ciasto całkowicie ostygnie (ok. 2 godziny). Do formy z ciasta przełóż krem i dokładnie wygładź wierzch. Posyp borówkami i skórką cytrynową. Gotowe!
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 2 (MARZEC-KWIECIEŃ 2020)
MAGAZYN ŻET. KWARANTANNIK 2 MARZEC-KWIECIEŃ 2020 (formalnie: numer 12) REDAKTORKA NACZELNA: JADWIGA MIK REDAKTORZY: SANDRA BIAŁOUSZ, AMELIA CZERCZER, ALEKSANDRA KARAŹNIEWICZ, ZUZANNA KOTARBA, IGA MATEJOWSKA, ALEKSANDRA MATYNIA, ZUZANNA MICHAŚ, KINGA MUSIATOWICZ, ALICJA SZADURA, JULIA UKIELSKA KOREKTA i SKŁAD: JADWIGA MIK OKŁADKA: ALICJA SZADURA
35
35