Na podsumowania dopiero przyjdzie czas… Przed Wami ostatni numer Magnifier w tym roku. Na podsumowania jeszcze przyjdzie czas, choć bez wątpienia w tym roku wiele się już wydarzyło. W tym numerze Magnifier poruszamy rzeczywiście różnorodne tematy. Od kwestii bycia Polakiem, przez emocje w social mediach, do tematyki radzenia sobie z utratą bliskiej osoby. Nie brak oczywiście kultury, w tym muzyki i filmu. Zapraszamy serdecznie do czytania! Klaudia Chwastek Redaktor Naczelna Magnifier
Redaktor Naczelna: Klaudia Chwastek Redakcja: Joanna Wrona, Tomasz Jakut, Grzegorz Stokłosa Współpraca: Anna Chomiak, Mateusz Tkaczyk Korekta: Tomasz Jakut Skład: Klaudia Chwastek Okładka: kolaż autorstwa Magdaleny Chwastek Kontakt: redakcja@emagnifier.pl www.emagnifier.pl FACEBOOK: @czasopismomagnifier INSTAGRAM: @czasopismomagnifier TWITTER: @magnifier__ Poglądy wyrażone w artykułach są wyłącznie poglądami ich autorów i nie mogą być uznane za poglądy Redakcji Czasopisma Magnifier. Przedruki, kopiowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie jest dozwolone wyłącznie za uprzednią zgodą wydawcy.
2
Wydawca: Klaudia Chwastek, Kraków
SPIS TREŚCI LUDZIE Możesz, ale nie musisz 6 Ku*wy z uśmiechem 10 Jak żyć po stracie bliskiej osoby? 12 Czy ty jesteś Polak mały? 15 Jedno kliknięcie, wiele emocji 19
KULTURA „Pisze piórem, nie słodzi” 26 Origin Stories 29 Made in Poland, made by Kult 32 (R)ewolucja graczy 36
3
4
Możesz, ale nie musisz O
6
statnio rozmawiałam z moim
przyjacielem przez telefon o tym co u nas. Wiadomo żyjemy w dwóch in nych miastach, każdy z nas jest w związku, żyje własnym życiem, jedzie własnym tempem na rowerze zwanym dorosłość. Pogaduszki upływały jak za wsze w ekspresowym tempie i towar zystwie dużej ilości ironii, sarkazmu i poczucia humoru – jak to z przyja ciółmi bywa. I postanowiłam po ci chutku się poskarżyć, że męczy mnie już wieczne wojowanie ze wszystkimi dookoła i tłumaczenie się w kółko z ży ciowych wyborów. Wtedy mój druh mnie oświecił i przypomni mi o bardziej ważnej rzeczy. Mianowicie powiedział mi: „Pamiętaj, nie musisz się z niczego tłumaczyć. Możesz raz, jeśli chcesz oczywiście, ale nie musisz cały czas tłu maczyć się z tego, co robisz, jak żyjesz i czego chcesz".
Żyj własnym życiem, czyli wysoka cena autonomii Nie zawsze było tak, że byłam silną, niezależną osobą znającą swoją war tość. Oczywiście jeszcze w czasach przedszkolnych na podwórku uchodz iłam za popychadło lub w najlepszym razie powietrze… Nie miałam markow ych ciuchów, nie miałam szałowej fig ury i urody (brzmi to trochę psychicznie pisząc w kontekście dzieciństwa, ale wi erzcie mi, dzieci potrafią być okrutne). Nie wyróżniałam się niczym specjalnie, ani nie byłam najlepsza w berka, ani w malowanie kredą na chodnikach. Mój słupek popularności zaczął piąć się w górę dzięki grze "król skoczków" – w to byłam całkiem, całkiem. Potem nastąpiło brutalne zderzenie z rzeczy wistością w podstawówce. W klasach IIII czułam się totalnie wyalienowana. Ubrania bez szału, z nauką szło mi bardzo przeciętnie, a większych umiejętności sporadycz nych też nie przejawiałam. Czułam się
totalnie przezroczysta. Wiem, że dla os ób, które mnie znają, to może być duży szok, ale tak było. Przełom nastąpił dopiero w okresie IVVI klasy, gdy zmieniła się nam wy chowawczyni (z niesprawiedliwej fa woryzującej lizusy Pani Jadzi na psychiczną dewotkę, która miała wdz ięczną ksywę Kosa). Nabrałam wiatru w żagle dzięki dodatkowym zajęciom. Chodziłam na chór, rzeźbę, kółko plastyczne i teatralne, harcerstwo, a w końcu judo. Nauczona poprzednimi doświadczeniami szybko załapałam, że osoby mające dobre oceny są w centrum zainteresowania. Pod ciągnęłam się w nauce i zaczęłam być w gronie wzorowych uczniów. Prawdziwą szkołę życia przeżyłam dopiero na treningach judo. Nie od razu przyszły zwycięstwa i laury. Niestety, ale byłam najbardziej drewnianym i koślawym dzieckiem z ponad setki os ób z mojego naboru. Jak wykonywałam jakiś rzut, to trenerzy modlili się, żebym nikogo nie uszkodziła. Jak mnie rzu cano na matę, drżeli o moje zdrowie i kontuzję. Na szczęście jakoś udało mi się wytrwać trzynaście lat w sporcie bez większych kontuzji i znalazło się trochę medali i dyplomów. Starsze dziewczyny z sekcji były bezwzględne. Wbijały mnie w matę non stop. Siniaki na piszczelach, wykręcone łokcie, nadgarstki i pełno otarć na całym ciele stało się moją codziennością. Zazdroś ciłam tym dziewczynom umiejętności: techniki, siły, szybkości i wytrzymałości. Byłam najgorsza ze
wszystkich, słowo daję. Nie pod dawałam się i robiłam swoje. Konsek wentnie dzień po dniu realizowałam swoje marzenia. W rezultacie z naszego "wielkiego naboru" pozostałam na macie sama jedyna samiusieńka. Starsze dziewczyny "wygryzłam" i później równo łomotałam z nawiązką na macie. Z weteranami się zaprzyjaźn iłam, a dla naturszczyków stałam się wzorem do naśladowania. I tak właśnie zaczęła się moja nowa historia, historia bycia samodzielną, autonomiczną jed nostką. Proces niesłychanie skomp likowany i wieloletni. Bezczelna smarkula i wieczna buntowniczka w jednym Sport dał mi drugie życie i zaczął kształtować moją osobowość. Mimo braku pierwszych sukcesów w początkowej fazie trenowania judo moja osoba totalnie rozkwitła. Nagle przestałam czuć się przezroczysta i malutka. Jako wzorowa uczennica byłam w centrum zainteresowania klasy i bardzo mi się to podobało. Mo głam sobie pozwolić na więcej wobec nauczycieli (z wielu polemik dziś nie jestem dumna, ale faktycznie zawsze mówiłam wprost co myślę). Grono koleżaneczek i adoratorów zaczęło się powiększać. Mnie natomiast in teresowały coraz to nowe rzeczy: książki, filmy, teatr, sport, muzyka itd. Był to swoisty rozkwit mojego jestestwa w ogóle. Z czasem metka bezwzględnej, bezwstydnej i bezczelnej przyległy do mnie na stałe. Nie bałam się być
7
w centrum uwagi, lubiłam to i za częłam odczuwać również cenę tego przywileju. Mówienie prawdy prosto w oczy boli Zawsze starałam się żyć w zgodzie z własnymi przekonaniami. Od Mamy nauczyłam się przede wszystkim bycia empatyczną dla siebie samej oraz in nych. Nigdy nie czułam sadystycznej przyjemności z ranienia bliskich mi os ób. Mówiąc wprost co myślę, chciałam być fair wobec siebie i otoczenia. Wielokrotnie zarzucano mi, że jestem agresywna i nieustępliwa w obronie własnych poglądów. Wyznaję prostą zasadę: gdy zależy mi na czymś, an gażuję się w stu procentach. Gdy zależy mi na kimś, jestem wobec niego bezkompromisowa szczera. Motywow anie bliskich, którzy mają ogromny potencjał a trwają w letargu zbyt często, było odbierane jako krytyka. Myślę, że to niesprawiedliwe. Ludziom, których kochamy, trzeba mówić prawdę, nawet tę bolesną. Pannica z charakterkiem Zastanawiam się, co się stało z tą wojowniczą dziewczyną, którą byłam. Nie przejmowałam się opinią innych, autorytety uznawałam tylko w sporcie i na uczelni. Mentorem od życia byłam, jestem i będę zawsze dla siebie sama. Dlaczego mimo tak silnego charakteru meczą mnie wieczne gadki wszędobyl skich "bliskich" pouczających jak żyć i oddychać na co dzień? To prawda, co powiedział mój przyjaciel. Życie mamy jedno i mamy absolutne prawo przeżyć je na własny sposób. Nie musisz się nieustannie tłumaczyć ze swoich wyborów, decyzji, kolejnych kroków. Możesz (przecież jesteś współczesnym erudytą, wykształconym, dobrze ułożonym i okrzesanym). Jeśli tylko masz na to ochotę, raz dla świętego spokoju, dla fanu lub jakiejkolwiek in nej pobudki możesz wytłumaczyć się przed audytorium złożonym z rodziny,
przyjaciół, znajomych, a nawet obcych jednostek z tego, co robisz. Nie musisz się tłumaczyć, dlaczego nie lubisz tego co inni, dlaczego nie zachowujesz się jak większość, masz do tego absolutne prawo. Konsekwencja, a święty spokój Pamiętaj, że masz święte prawo być panem własnego losu. Oznacza to, że nie musisz tłumaczyć się z nowej fryzury (przecież w grzywce było ci ład niej, bo wyglądałaś młodziej). Nie mu sisz tłumaczyć się z tego, że nie chcesz wesela (to nic, że nie możesz liczyć na własną rodzinę i najzwyczajniej w świecie byłoby ci smutno), przecież najważniejsze to spełniać marzenia in nych. Nie musisz tłumaczyć się z tego, że ty, taka uzdolniona (dwa fakultety i osiągnięcia w sporcie), tkwisz na takim stanowisku, a nie innym i jest ci dobrze, bo dla ciebie wartością jest miłość, a nie kariera. Nie musisz po raz setny tłumaczyć się, dlaczego z ową koleżanką nie utrzymujesz kontaktu, a od tamtego kolegi nie odbierasz tele fonów (no cóż, pewnie nieźle sobie na grabili, ale czy doprawdy trzeba o tym trąbić na prawo i lewo?). Nie musisz się tłumaczyć, dlaczego nie lubisz spędów rodzinnych, uniformu w typie akademia szkolna z okazji prasetnej rocznicy czegoś tam. Nie musisz wyjaśniać tym wszystkim wścibskim osobom, dlaczego „płyniesz pod prąd". Możesz, ale nie musisz tego robić. Musisz przede wszystkim być sobą, iść przez życie własną ścieżką u boku wyselekcjonowanych towarzyszy. Nier ealne, powiesz, zbyt utopijne? Cena jest wysoka, ale warto. W końcu święty spokój przyda nam się po śmierci, a gadania ludzi i tak nie zagłuszysz. Ludzie od zarania dziejów gadali i py tali, gadają i pytają i nadal będą gadać i pytać. Ale pamiętaj, że ty możesz, ale nie musisz.
Anna Chomiak nieidealnaanna.com
Ku*wy z uśmiechem T
10
o była chyba pierwsza połowa tego roku. W internecie krążyła historia z Parady Równości. Spotkały się dwie przeciwne strony. Jak można się domyślić, mogło skończyć się to źle. Panowie jednak ponoć rozmawiali, może niekoniecznie kulturalnie i merytorycznie, doszli jednak do wspólnego wniosku, który można sprowadzić do zdania: każdy z nas jest człowiekiem, więc SZANUJMY SIĘ! Świat rządzi się swoimi prawami, każdy z nas znajduje się w różnych sytuacjach – stresujących, nerwowych. Każdy z nas może mieć gorszy dzień. To zrozumiałe, różnie możemy reagować, możemy nie za panować nad sobą i powiedzieć czasem parę słów za dużo. Zdarza się. Każdy z nas jest tylko człowiekiem. Jednak skoro każdy z nas jest tylko człowiekiem, powinien panować między nami jako taki, względny sza cunek. Ostatnio odnoszę wrażenie, że coraz więcej jest w naszym zachowaniu i mowie tonu roszczeniowego. Już nie prosimy, nie negocjujemy. My wymagamy! I o ile jest to robione w kulturalny sposób, nie ma w tym większego problemu. W końcu „klient” płaci i wymaga, zapomina tylko czasem, że nie da się mieć wszystkiego. Czasami
jednak przekracza to wszelkie granice, padają wyzwiska, wulgaryzmy, a osoba zostaje „ku*wą z uśmiechem”, bo się uśmiecha, ale nie jest w stanie nic zrobić. Wyzwiska padają, dookoła może być nawet tłum świadków, ale klient musi się „wygadać”, pogrozić i porzucać przekleństwami. O szacunku i odrobin ie kultury nie ma wtedy mowy. Coraz częściej jestem tego świadkiem. Wydarcie się na biedną dziewczynę w okienku na poczcie? Żaden problem. Ona nic nie może, są pewne zasady, których musi się trzymać. Klient jednak wrzeszczy, a ja, będąc następna w kole jce, tylko później, wysłuchuję, że dziew czyna nienawidzi takich klientów. Ponoć to dwudziestolatki i młod si są pokoleniem roszczeniowym, wymagają od życia cudów. Gdy tak przyglądam się w ostatnim czasie starszym pokoleniom, mam wrażenie, że powoli wszyscy stajemy się roszczeniowi. Czujemy się panami świ ata, więc od świata oczekujemy wszys tkiego. Niektórym poprzewracało się w głowach, fakt. Jednak niektórzy za pominają o tym, żebyśmy nawzajem się szanowali.
Klaudia Chwastek
11
Jak żyć po stracie bliskiej osoby? Moje życie się skończyło Taka myśl towarzyszyła mi w chwili, gdy ratownik medyczny spojrzał na zegarek i powiedział dobitnie: czas zgonu godz. 15.45. Sam moment śmierci Mamy pamiętam bardzo dobrze, choć wielokrotnie starałam się go w sobie zagłuszyć i wyprzeć; zapom nieć się nie da i pewnie nigdy się nie uda. Paradoksalnie w momencie odejś cia Mamy bardzo mocno poczułam, że żyję. Szare popołudnie, mżawka, de likatne jesienne promienie słońca, próbujące przebić się przez zach murzone niebo. Ostry wiatr i poczucie zimna, które nie znika mimo koca, kub ka herbaty i proszków uspakajających. Tak odczuwa się śmierć bliskich.
12
Rozliczenie z przeszłością Może to zabrzmi dziwnie, ale w chwili, gdy zabrakło mojej Rodzi cielki, poczułam pewną ulgę i poczucie wolności. Poczułam, że najwyższy czas uporać się z przeszłością, zamknąć wszystkie sprawy, uporządkować swoje życie i odciąć się od patologii, którą jest moja rodzina. Nie wiem, jak inni radzą sobie z żałobą, ale ja sobie totalnie nie radziłam. Tuż po powrocie z uroczystości i stypy zajęłam się porządkowaniem rzeczy Mamy. Ciuchy, rzeczy osobiste, dokumenty. Wszystko zostało uporządkowane i wyrzucone. Wiedziałam, że muszę to zrobić od razu, bo później nie dam rady. Na jbardziej boli złudzenie i nadzieja, że jednak wróci ze sklepu bo na chwilę wyszła…
Zająć czymś myśli Nie potrafiłam ryczeć, użalać się nad sobą, po prostu byłam zła. Zła na cały świat, że po raz kolejny to właśnie mi najgorsze rzeczy świata się przytrafiają. Dlaczego właśnie ja?! Myślałam i czułam frustrację. Zbawienne okazało się zajęcie myśli nauką, prawkiem i sportem. Codzienne wizyty w fitness klubie okazało się strzałem w dziesiątkę, można było odetchnąć. Prawdziwych przyjaciół pozna je się w biedzie Od razu mogę powiedzieć, że ta stara mądrość ludowa w moim przypadku sprawdziła się aż nadto. Przyjaciółka od kołyski nawaliła po całej linii, unikała mnie, traktowała jak trędowatą. Przyja ciel z ogólniaka podobnie, jakby od samej rozmowy o śmierci Mamy można było się zarazić i samemu umrzeć. Nie
chciałam taryfy ulgowej ani traktow ania mnie jak jajko. Nic z tych rzeczy, potrzebowałam normalności, poczucia, że jest jakiś znajomy grunt pod nogami. Na szczęście ukojenie znalazłam w dwóch innych osobach: koleżance która zawsze chętnie poszła razem poćwiczyć i kumplu, z którym wylałam hektolitry potu przez lata trenując na wspólnej macie. Taki obrót sprawy totalnie mnie zaskoczył, ale okazało się nie ważne "kto", ważne "jak" cię wspi era. Życiowa rewolucja Niecałe trzy miesiące po pogrzebie przeprowadziłam się do innego miasta, tak naprawdę jadąc w ślad za Ukochanym. Była to najlepsza decyzja w moim życiu. W tym momencie wszystko się wyklarowało: kto mnie kocha, kto lubi, kto jest przyjacielem,
13
a kto go tylko udaje. Intencje rodziny również wyszły jak przysłowiowe szydło z worka. Niespełna po miesiącu od prze prowadzki zostałam brutalnie wyrwana ze złudzeń o tym, że mam rodzinę, prawdziwych przyjaciół i jestem więcej warta niż zeszłoroczny śnieg. Do wora życiowych tragedii dodałam kolejne sil ne doświadczenia. Wydaje mi się, że w owym czasie w moim depresyjnym stanie nie docierało do mnie to aż tak dobitnie. Bezpieczny schemat Pierwsze dni w stolicy mnie przer ażały: sama w wielkim, obcym mieście, bez pracy, znajomych i z małą ilością oszczędności. Liczyło się tylko to, żeby każdy dzień jakoś minął. Pracowałam w domu, miałam trochę zajęć na uczelni i to były jedyne powody, dla których brałam prysznic, wstawałam z łózka i jakoś funkcjonowałam. Przed Ukochanym starałam się zachowywać normalnie, ale tak naprawdę wszystko było mi jedno. Co jem, co robię, jak wyglądam. Totalna apatia. Podróż autobusem do galerii bez Ukochanego była poza zasięgiem moich możliwości. To chyba najlepiej opisuje mój stan. Bezsenność lub kosz mary, kołatania serca, napady duszności, wszystkie fizyczne aspekty towarzyszyły mi jeszcze długo po śmierci Mamy. Wyjść do ludzi W czerwcu, po przerwie od uczelni i niecały rok po śmierci Mamy, zaprag nęłam towarzystwa. Znów zaczęłam dostrzegać słońce, cieszyć się drob nostkami i wierzyć, że moje nowe życie może być fajne. Poszłam na bezpłatny staż, żeby zdobyć doświadczenie w pracy. Poznałam nowych ludzi, za częłam pierwszą poważną pracę, w nor malnych, cywilizowanych warunkach. Jednym słowem na dobre zapuściłam korzenie w Warszawie.
14
Bilans zysków i strat Przyjaciele i znajomi? Więcej osób ode mnie odeszło, niż tego się spodziewałam. Nie z powodu mojego braku zaangażowania, odległości czy na przykład problemów z czasem. Mam wrażenie, że pewni ludzie się wypalili, skończyli i są martwi jeszcze za życia. Wiecie, takie trupy, wampiry ener getyczne, które w momencie, kiedy wy chodzisz na prostą, opuszczają cię, bo nie mogą znieść twojego szczęścia. Zyski: nowe życie i nowa JA W Warszawie odnalazłam siebie. Artystyczną duszę, niepoprawną opty mistkę. W ciągu trzech lat rozwinęłam się zawodowo, założyłam bloga oraz NAJWAŻNIEJSZE: mam świetnego męża i niesamowite córki. Robię to, co kocham. Bez kompromisów, na włas nych warunkach: jak chcę i kiedy chcę. Odchodząc Śmierć mojej Mamy to mój koniec i początek. Koniec dawnego, pełnego bólu i kompromisów życia. Początek szczęścia, odzyskania panowania nad własnym losem. Częściej czuję się kobi etą, a nie dziewczynką. Świadomą swoi ch zalet i wad. Wiedzącą, czego chce, co może, czego pragnie, a wierzcie mi, że mogę i potrafię osiągnąć naprawdę wiele.
Anna Chomiak nieidealnaanna.com
Czy ty jesteś Polak mały? K
ażdy z nas z czymś się identy
fikuje. Każdy w jakiś świadomy sposób określa swoja ja. Mamy swoją tożsam ość, na którą składa się dużo więcej niż tylko imię i nazwisko. Samo pojęcie tożsamości jest złożone, niedefiniowal ne jednym prostym zdaniem, ale „[…] w każdym wypadku chodzi o to, iż jed nostki i grupy nieuchronnie ulegające podczas swego trwania licznym zmi anom, zachowują jednak pewne cechy stałe, decydujące o tym, kim lub czym są, i — tym samym — wyróżniające je spośród innych jednostek i grup”1. Czy w czasach dominującej cyfrowości, przemieszanych wartości i wszechobecnej polityki można jeszcze mówić o narodowości jako elemencie nierozerwalnym z określeniem tego, kim jesteśmy?
Polska, Polak, polskość Mówiąc narodowość, na potrzeby tego tekstu mam na myśli polskość i bycie Polakiem, ponieważ w takim kręgu się wychowałam, żyję i jest mi on najbliższy. Poza tym, jak się niedługo dowiecie, to właśnie kwestia Polski była zaczynem do podjęcia tego tematu. Z kolei mówiąc o polskości, przytoczę kilka różnych definicji czy opisów, ale bazą będą moje własne myśli, skojar zenia – własne rozumienie tego pojęcia. Szukając tego hasła w Internecie, natknęłam się na stronę Wielkiego Słownika Języka Polskiego, który, moim zdaniem, doskonale próbuje ub rać w ramy to pojęcie, dzieląc jego zn aczenie na trzy kategorie: w odniesieniu do Polski, ludzi oraz pochodzenia. Zainteresowały mnie dwie pierwsze, ponieważ chodzi mi o kwestię tożsam ości, narodowej przynależności emoc jonalnej, identyfikacji, nie zaś o geograficzne miejsce na mapie czy
15
o namacalną ziemię. Tak więc polskość2 – o Polsce: „zespół cech charak terystycznych dla Polski – jej wyglądu, architektury, historii, państwowości, granic terenu”; a o ludziach – „zespół cech charakterystycznych dla Polaków – ich kultury, tradycji, wartości”. O tej kwestii mówili i pisali też wielcy, jak na przykład Stanisław Wyspiański: „[…] Polska to jest to, co nosimy w sercu, co sprawia, że żyjemy, ale o czym w ogóle nie pamiętamy” albo Jan Paweł II, który w pięknych słowach ujął istotę prawdziwego bycia Polakiem: „[…] Pol ska jest ojczyzną trudnego wyzwania”. Do tego oczywiście dochodzi temat określenia ojczyzny, a co za tym idzie – patriotyzmu. Uważam, że aby mówić o sobie „jestem Polakiem”, wcale nie trzeba być patriotą – kwestie tożsam ości i patriotyzmu nie muszą być zbieżne. Nie chodzi o to, czy Polskę kocham, czuję mocne przywiązanie i czy poświęcę się dla jej dobra. Chodzi mi o myślenie o samym sobie jako Po laku. Nieważne, czy ten kraj kocham, czy nienawidzę albo, czy podoba mi się tutaj, czy nie. Ważnym jest natomiast, czy to ma wpływ na to, kim jestem? Czy jest to ważny element tego, kim jestem i czy ten Polak stoi gdzieś wyso ko na liście określeń własnego ja? Wydaje mi się, że odpowiedzi zmieniły się na przestrzeni lat, a właściwie ciągle zmieniają. Były takie czasy – rozbiory, powstania, wojny, okupacje itp. – w których narodowość była clou tożsamości każdego w naszym kraju. Obecnie panuje tak duży indywidual izm oraz występuje tak silne postrzeganie narodowości przez pryzmat polityki, że wydaje mi się, iż nie można jednoznacznie powiedzieć, jakie ma ona znaczenie, bo pewnie dla każdego będzie miała inne. Ale czy możemy tożsamością Polaka żonglować tak, jak nam się podoba?
16
Jestem Polakiem / z Polski – niepotrzebne skreślić We wrześniu o polskości było głośno w niektórych mediach. Wszystko za sprawą odważnej wypowiedzi Andrzeja Chyry dla studio Onetu na tegorocznym Festiwalu Filmowym w Gdyni. Aktor, w trakcie rozmowy o produkcji Pom iędzy słowami, która podejmuje między innymi właśnie kwestię naro dowej przynależności, powiedział, że obecnie sprawa bycia lub nie bycia Po lakiem niespecjalnie go obchodzi: „[…] dzisiaj, w tak definiowanej polskości… Od pewnego czasu myślę, że „jestem z Polski”. Nie mówię, że „jestem Po lakiem”, bo mnie to w ogóle nie in teresuje, w tej obecnie obowiązującej definicji”3. Przyznam szczerze, że ta sprawa trochę wzburzyła we mnie emocje. Stanowiła też poniekąd inspir ację do podjęcia tego tematu. I nie chodzi tu ani o jedną, ani drugą stronę sceny politycznej czy też o sympatię do pana Chyry lub jej brak. Chodzi o przerażający wniosek, jaki nasunął mi się po analizie jego słów: przez czynniki zewnętrzne można przestać poczuwać się do bycia Polakiem – członkiem wspólnoty, a stać się Polakiem jedynie w rozumieniu osoby urodzonej i wy chowanej na pewnym terenie geo graficznym. Nie żebym była jakąś zagorzałą patriotką, bo nie jestem, a i ten tekst w ogóle patriotyzmu nie dotyczy, po prostu dziwi mnie fakt bieżącego dopasowywania elementów, bo to może dotyczyć każdego z nich, nie tylko narodowości, swojej tożsamości do jakiejś niezadowalającej nas, albo wręcz przeciwnie, sytuacji. Jestem ak tywną feministką, ale Czarny Protest to już przesada – mogę więc skreślić na chwilę feministka z listy określeń siebie, a gdy sprawa przycichnie, dop isać ponownie. Nie podoba mi się obecna władza, nie jestem już Po lakiem, ja jedynie z Polski pochodzę. Za kilka lat, gdy zmieni się sytuacja polityczna na bardziej mi odpowiada jącą, znów mogę stać się dumnym, stuprocentowym Polakiem. A może nie
powinno mnie to wcale dziwić? Może dziś, w takim, a nie innym świecie, nar odowość, bo to na niej skupiam się w tym tekście, nie jest już czymś, co musi być na stałe przypisane do naszego ja. Może w tych dynamicznych czasach ewoluuje już całkowicie wszys tko, więc nawet i tożsamość każdego z nas jest dynamiczna i rozwijająca się, na bieżąco uzupełniania oraz pozbawiana pewnych określeń. Kto ty jesteś? O to, jak to w końcu jest z tą relacją narodowośćtożsamość, postanowiłam zapytać również innych zainteresowa nych, czyli kilku Polaków. Mateusz (21 l.): „To jest tak, że ja o tym nie myślę. Nie jest to pierwsze, co przychodzi mi do głowy jako skojar zenie do tego, kim jestem. Ale nie jest też tak, że jest to nieważne albo że czuję się Europejczykiem czy obywatelem całego świata. Gdyby przyszło walczyć
o Polskę, czyli o moją ojczyznę, wal czyłbym, mimo że na co dzień nad swo ją polskością jako tożsamością w ogóle się nie zastanawiam.” Judyta (21 l.): „Nie wiem do końca, jak to ująć. Nie czuję się Polką, chociaż wiem, że nią jestem i że mnie to w jakiś sposób ukształtowało. Chodzi o to, że nie czuję takiego przywiązania, nie czuję ani dumy, ani wstydu – jest mi to raczej obojętne. Ale jeśli pytasz o tożsamość, to tak, wiem, że gdybym nie wychowywała się tu, jako Polka, za pewne byłabym zupełnie inną osobą.” Małgorzata (55 l.): „Nie upieram się tak do końca przy swojej polskości. Chodzi mi o to, że mogłabym być też Amerykanką czy Włoszką, nie postrzegam siebie w kategorii bycia koniecznie Polką. Natomiast wiem, że to przez fakt swojej narodowości patrzę na świat tak, a nie inaczej. W jakimś sensie jest to ważne. Chodzi o kwestię
17
wychowania i przywiązania raczej his torycznosymbolicznego. Natomiast ro zumiem, że komuś może się obecnie lansowana przez władzę definicja pol skości nie podobać [pytałam tu o kwestię wypowiedzi Andrzeja Chyry] na tyle, że nie będzie się w ogóle z by ciem Polakiem utożsamiał. Moim zdaniem Andrzej Chyra mógł tak pow iedzieć, a kwestię narodowości można rozpatrywać pod kątem sytuacji politycznej.” Kamil (19 l.): „Myślę, że narodo wość polska wpływa w pewnym sensie na tożsamość. To, w jakiej kulturze zostałem wychowany, ma odzwier ciedlenie w moich zachowaniach czy też podejściu do życia. Uważam, że każdy człowiek rodzi się już z jakąś tożsamoś cią, ale to od niego samego zależy z kim i z czym będzie się później identy fikował.”
większości zapytanych polityka oraz przynależność narodowa to, według mnie na szczęście, dwie osobne sprawy. Jednak dla nikogo z nich Polak/Polka nie jest pierwszym, ani nawet nie jest gdzieś wysoko, określeniem własnego ja. A jak jest w twoim przypadku? Mamy 11 listopada. Nie trzeba wiesz ać flagi w oknie. Ale może warto przy tej okazji się zastanowić, czy narodo wość w jakiś sposób cię określa i czy w ogóle jest to temat warty uwagi. Warto zastanowić się, ile w nas jeszcze zostało z małego Polaka ze znakiem or ła białego z Katechizmu polskiego dziecka.
Joanna Wrona 1 Za: https://encyklopedia.pwn.pl/haslo/tozsamosc;3988537.ht ml, dostęp: 18.10.2017.
Anna (42 l.): „To, skąd się pochodzi i gdzie się wychowało, ma jakiś wpływ na tożsamość. Dla mnie narodowość jest istotna, jest to ważna część mojej własnej tożsamości, ale nie określa mnie w stu procentach.” Zbigniew (57 l.): „Właściwie to jest mi to obojętne. To, że jestem Polakiem, ma istotny wpływ na to, jak żyję, ale gdybym się urodził na przykład w Ameryce to analogicznie byłoby z ży ciem w Ameryce. Narodowość na mnie jakiś oczywisty wpływ, ale nie żebym postrzegał przez nią siebie. Natomiast na politykę nie patrzę, uważam, że to dwie oddzielne sprawy.” Jak widać, spytałam ludzi w różnym wieku, różnej płci, wychowanych w róż nych okresach. Jednego wniosku, obrazu współczesnego Polaka, tak jak się spodziewałam, nie ma. Pojawiają się jednak jakieś podobieństwa: myślimy o polskości jak o, w pewnym sensie, ważnym elemencie, a przede wszystkim jak o takim, który na nas wpłynął i w efekcie żyjemy, jak żyjemy. Dla
18
2 Obie definicje podaję za:
http://wsjp.pl/index.php?id_hasla=3029&id_z naczenia=5111504&l=14&ind=0, dostęp: 20.10.2017. 3 Za: http://film.onet.pl/studioonetuna festiwalufilmowymwgdyni2017odcinek 5/vlsxdr, dostęp: 20.10.2017.
Jedno kliknięcie, wiele emocji John A. Bargh i Katelyn Y.A. McKenna w swojej publikacji o Internecie z 2002 roku, Internet a życie społeczne, pisali, że niektórzy witają go jako lek na wszelkie zło, inni, że się go boją, jednak wszyscy są zgodni co do tego, że jest on w stanie przetransformować społeczeństwo. Dzisiaj, z perspektywy czasu, zwłaszcza w aspekcie mediów społecznościowych, jesteśmy w stanie powiedzieć, że do tej transformacji faktycznie doszło.
19
Lajkowa rewolucja Pojawienie się Facebooka zrewoluc jonizowało świat. I choć mieliśmy i wciąż mamy inne platformy społecznościowe, to jednak wydawać się może, że to jednak serwis z białym f na niebieskim tle w logo wprowadził największe zmiany w postrzeganiu świ ata, zwłaszcza za sprawą przycisku „Lu bię to!”. I mimo ciągłych zmian, a dodatkowo narzekań użytkowników, trzyma się nieźle. Od pojawienia się Facebooka w 2004 roku i późniejszego wprowadzenia pol skojęzycznej wersji w 2008 roku wiele się zmieniło. Anna Kapuścińska w swoim artykule z 2013 roku kładła nacisk na kwestię znaczeniową angiel skiego „Like!”, zastanawiając się, jakie znaczenie ma polskie „Lubię to!”. Uzn ała, że ten niewielki przycisk znaczy tyle, co: „Lubię to!”, „Podoba mi się”, „Polecam”, „Jestem z tym związany”2. Dzisiaj jednak możemy uznać, że „Lub ię to!” ma też inne znaczenia. Ten lajk w dzisiejszych czasach jest wyzn acznikiem wszystkiego. Ten wręcz ma giczny przycisk służy nam do tego, by częściowo wciąż pokazać to, co za uważyła Kapuścińska, jednak użytkownicy Facebooka używają tego przycisku także by wyrazić swoje niez adowolenie, współczucie, żal…
20
Kolekcjonujemy lajki Jednym z przykładów są akcje typu „Zbieramy lajki dla…”, które wydają się być popularne, choć polegają głównie na wyłudzaniu lajków, by później móc je między innymi spieniężyć. Wystarczy przypomnieć sobie chociażby moment po śmierci Anny Przybylskiej. Zaraz po ogłoszeniu informacji o jej odejściu powstało całkiem sporo profili, które miały rzekomo uczcić aktorkę, wyrazić żal po jej odejściu. Na szczęście niew iele osób się na to nabrało, chociaż jeden z fanpage'y zebrał ponad dwa tysiące polubień3. A to tylko jeden z takich przykładów. Także i sytuacja z najpopularniejszym wolontariuszem Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, Łukaszem Berezką, o którym głośno było w 2014 roku. Chłopiec zdobył wielką popularność, bo mimo choroby sam zaangażował się w pomoc Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy, czym zdobył sobie sympatię wielu ludzi. Na Facebooku pojawił się profil o nazwie „Łukasz Berezak bijemy rekord polu bień dla Ciebie”, który zdobył ponad 700 000 kliknięć "Lubię to!". Ludzie w ten sposób chcieli wyrazić dla niego poparcie, docenić jego starania dla WOŚP, całość jednak okazała się fałszy wym kontem i farmą lajków4.
Jednak to jedno kliknięcie przycisku „Lubię to!” pod danym profilem może mieć różnoraki cel. Z jednej strony można wyrazić swój żal, uznanie, poparcie, z drugiej zaś chodzi o żart, fun – o to, by się pośmiać. Lubimy bowiem niektóre profile nie dlatego, że rzeczywiście nas interesują, ale dlatego, że dostarczają „głupiej” rozrywki. Fanpage’e są jednak obecnie zu pełnie czymś innym niż jeszcze jakiś czas temu. Mają one obecnie ogromne znaczenie marketingowe – im jest więcej lajków, tym lepiej. Dodatkowo mechanizm ich zdobywania jest różny – mamy już wiele możliwości, zaś ludzie wydają się bardziej świadomi w kwestii tego, co klikają. Wyraża więcej niż tysiąc słów Nieco inaczej wygląda sytuacja z la jkowaniem zdjęć, postów, filmów… czyli wszystkiego, co znajduje się w naszym newsfeedzie. Do pewnego momentu ten „magiczny” przycisk wyrażał wszystko – że coś lubimy, podoba nam się, bawi nas, denerwuje, porusza, wzrusza, udzielamy poparcia… To, co chcieliśmy tym wyrazić, w dużej mierze zależało od tego, co znajduje się w „treści” postu. Dwa słowa „Lubię to!”, jedno kliknięcie, a mimo wszystko wiele różnorodnych emocji. Choć są one uwarunkowane tym, co widzimy czy czytamy. Jeśli będzie to krytyka, klikniemy „Lubię to!”, bo się z nią zgodzimy, jeśli będzie to sprzeciw, „Lu bię to!” także będzie adekwatne, zaś gdy będzie to post nastawiony na rozrywkę, sprawa wygląda analogicznie. Ten przy cisk z jednej strony stał się wyzn acznikiem wszystkich emocji, jednak te emocje będą zależne od sytuacji, a kliknięciem nie zawsze będziemy wyrażać to samo. Jednak nasze wyrażanie emocji na Facebooku nieco uległo zmianie w lutym 2016 roku5, kiedy to Facebook w końcu wprowadził inne reakcje. Użytkownicy od dawna domagali się przycisku „Nie lubię”. Tego, niestety, wciąż nie otrzymali, ale pojawiły się za
to inne przyciski. Oprócz „Lubię to!” mamy także „Super”, „Ha ha”, „Wrrr”, „Przykro mi”, a każdy z nich opatrzony jest odpowiednią emotikoną. To wprowadziło istotną zmianę i spo wodowało, że nasze wirtualne emocje jesteśmy w stanie wyrazić też w inny sposób. Co jednak nie zmienia faktu, że jesteśmy wciąż przyzwyczajeni do kciuka w górę. To jego najłatwiej kliknąć – zwłaszcza, że wciąż wyraża wiele – a dodatkowo kliknięcie innej reakcji wymaga od nas ciut większego zaangażowania podczas skrolowania tablicy. Dowartościowanie za pomocą kciuka w górę Od lajków i reakcji bez wątpienia jesteśmy uzależnieni. To one świadczą o naszej pozycji społecznej, naszej pop ularności. Im więcej ich mamy, tym bardziej wzrasta nasza pozycja społeczna, czujemy się pewniej. Jesteśmy na nie wręcz pazerni6. Suz anne Flores w swojej książce Sfejsow ani, zauważa, że Facebook dla wielu stanowi autentyczny środek ekspresji. Przywiązujemy ogromną wagę do tego, co widzimy na Facebooku, poddajemy to domysłom, a co więcej, jest to w stanie wywołać ogromne poruszenie emocjonalne7. Publikując coś na naszej tablicy, jesteśmy przekonaniu o tym, że zdobędzie to lajki. Nie uda się? Niek tórzy nie potrafią sobie z tym poradzić. Jedni od razu kasują zdjęcie czy post8. W końcu trudno mieć na tablicy coś, co nie zainteresowało nikogo9. Ale jest jeszcze inna możliwość – „Like za Like”. Choć wydawać by się mogło, że to raczej bardziej instagramowa opcja. Jednak na Facebooku są grupy, które specjalizują się w lajkowaniu. Najwięk sza z nich o nazwie „Like za Like” ma prawie 80 000 członków i, jak zazn aczono w regulaminie grupy, „służy do l4l i c4c”, czyli lajk za lajk, komentarz za komentarz10. Tego typu grup na Facebooku jest bardzo dużo, niektóre z nich mają po parę tysięcy członków. Z jednej strony mogą wydawać się to
21
puste kliknięcia – w końcu to nie nasi znajomi, z drugiej jednak strony, przed innymi będzie to świadczyć o naszej popularności, o tym, że się podobamy, jesteśmy doceniani, lubiani. Poczucie naszej własnej wartości jest definiowane na podstawie lajków. Pub likując nasze momenty „chwały”, to, jak jesteśmy „szczęśliwi”, oczekujemy odzewu, już niekoniecznie w postaci ko mentarza, co odpowiedniej reakcji, kryjącej się pod odpowiednią emotikoną, zaś to przenosi się na nasze emocje w prawdziwym życiu11 – na pochwałę i aprobatę – a tym samym jest to uzależniające, w zasadzie bardzo łatwe i w gruncie rzeczy nieszkodliwe12. O wszystkim, na każdy temat Lajki stały się wyznacznikiem wszys tkiego. To spolszczone słowo jest już wszędzie, czasami funkcjonuje już nawet poza światem wirtualnym. Jako użytkownicy jesteśmy od nich uzależni eni, łakniemy ich, bo to one zapewniają nas o tym, że jesteśmy super, że ktoś nas lubi, docenia. Wzrasta wtedy nasze samopoczucie. Jednak na Facebooku istnieje też inna forma naszej ekspresji – komentarze. W końcu w pierwotnym zamyśle media społecznościowe miały służyć komunikacji i wciąż jej służą. Początkowo tylko między znajomymi, ale Facebook ma zasięg globalny. Wejść w dyskusję czy słowne przepychanki możemy z każdym – znajomym i nieznajomym, nawet jeśli nie mamy na dany temat pojęcia. Nasze wypow iedzi wtedy są dużo bardziej emocjonal ne aniżeli merytoryczne. Bardzo widoczne było to w ostatnim czasie – sytuacja polityczna i społeczna podzieliła Polaków (wybory i wygrana PiS, Czarny Marsz). Wszyscy nawzajem zaczęli się atakować słownie, czasami wulgarnie. Zdarzało się, że nawet jakakolwiek forma wypowiedzi, nawet nie nawiązująca do sytuacji społecznej czy politycznej, skłaniała osoby o prze ciwnych poglądach do ataku. Ludzie wyrażali i wyrażają swoje opinie pod swoim imieniem i nazwiskiem, nie
22
przyjmując do wiadomości tego, że ktoś może mieć inne spojrzenie na świat. Czasami jest to tylko trolling, innymi razy hejt. Jednak ten hejt jest czasami bardzo tragiczny w skutkach. Wystarczy przypomnieć sobie 14letniego Domin ika Szymańskiego, który popełnił sam obójstwo w wyniku hejtu ze strony kolegów. Chociaż dużo bardziej przer ażające jest to, co działo się po jego śmierci. Zaczęły powstawać profile „Dominik Szymański dobrze, że zdechł”13. Jednak to nie jedyny przypadek, one wręcz się mnożą i nie dotyczą tylko Facebooka14. Do cyber przemocy dochodzi bardzo często. Doświadcza tego wiele nastolatków, zaś świadkami jest całkiem spore grono os ób. Komentarze są aroganckie i krzy wdzące, a nawet i tragiczne w skutkach. Prowadzące do depresji, bulimii, anor eksji, zaburzeń psychicznych, a nawet samobójstwa15. Anonimowy wcale nie anonim owy Jedni piszą okrutne komentarze pod swoim własnym imieniem i nazwiskiem. Inni korzystają z konta założonego na fałszywe dane, jednak i takie osoby nie są anonimowe. Bardzo szybko jest się w stanie ustalić ich tożsamość, chociaż dużo łatwiej to zrobić w momencie, gdy atak dotyczy osoby znanej. Wystarczy przytoczyć os obę Karoliny Korwin Piotrowskiej czy Filipa Chajzera. Oboje walczą z hejtem i notorycznie są atakowani. Bardzo często użytkownicy życzą im śmierci czy wykorzystują śmierć syna Filipa Chajzera. W jego przypadku nie piszą już tego nawet w komentarzach pod jego profilem czy w prywatnych wiado mościach. W ostatnim czasie duży fan page o nazwie Satyra Polityczna zamieścił mem dotyczący śmierci jego syna. Ten niesmaczny żart zebrał pod postem reakcje „Wrr”, „Hahaha” i „Lu bię to”. Jednak w dużej mierze, była to ta pierwsza. W reakcji na tego mema całe grono ludzi zaatakowało fanpage i autora memu oraz tych, którzy ten
mem polajkowali. Nie obyło się bez wulgaryzmów, a także i sam Filip Chajzer podszedł do tego bardzo emoc jonalnie16. To nie była pierwsza tego ty pu sytuacja. Już wielokrotnie prezenter chciał otrzymać dzięki użytkownikom Facebooka dane osób, którzy go atakowali, co udawało się dokonać wielokrotnie. Do tego typu sytuacji ciągle dochodzi, a co myślą osoby zam ieszczające tego typu memy czy ko mentarze, możemy się tylko zastanawiać. Ale na Facebooku w żadnym as pekcie nie jesteśmy anonimowi, chociaż niektórym może się tak wydawać. Niek tórzy hejtują innych za sprawą fałszy wego konta na Facebooku. Zmieniają swoje imię i nazwisko, ale i tak nie po zostają anonimowi. Łatwo jest ustalić, kim tak naprawdę jest dana osoba. Jednak hejt nie dotyka tylko znanych osób. Dotknąć może każdego, kto funk cjonuje w sieci. To nie jest już tylko krytyka, ale personalny atak na drugą
osobę, który nie powinien mieć miejsca. Jednak Internet, a zwłaszcza Facebook sprawiają, że coś takiego łatwo jest napisać. W końcu „tylko” piszemy coś takiego na klawiaturze, a bardzo często nie odważylibyśmy się powiedzieć czegoś takiego danej osobie prosto w twarz. „Tylko” niewinne żarty Młodzi ludzie czują się jednak bezkarni. Iga StaniukRebenda prze prowadziła badania, które wykazały, że aż 38% respondentów ze szkół podsta wowych zetknęło się z przemocą w stosunku do nich samych, przyzn awali również, że sami stosowali przemoc wobec innych. Wśród uczniów szkół podstawowych „złośliwe żarty” miały bardziej żartobliwy charakter, jednak im starsza młodzież, tym ko mentarze zaczynały być bardziej okrut ne. Jednak mimo to wśród respondentów panowało przekonanie, że to tylko tak „dla zabawy”. Jednak ta
23
„zabawa” może być czasami bardzo tra giczna w skutkach i pod żadnym pozor em nie jest bezkarna17. Facebook dostarcza nam różnorakich emocji – tych pozytyw nych, od których stajemy się uzależni eni. To, co widzimy skrolując naszą tablicę, może nas rozbawić, poruszyć, wywołać nawet wzruszenie. Z drugiej jednak strony nie jesteśmy w stanie uciec od tego, co wywoła te negatywne emocje. Lajki wydają się być lajkami – mają one różnoraki oddźwięk, natomi ast to wszystko uzależnione jest od nas samych. To, co wrzucamy do sieci i to, co oglądamy jest najistotniejsze, bowiem to właśnie ta treść, a w zasadzie przesyt treści, wywołuje w nas określone emocje, my tylko w adekwat ny sposób reagujemy na to, co widzimy i czytamy. Reagujemy w bardzo łatwy i szybki sposób – służy nam do tego jedno kliknięcie czy dotknięcie ekranu naszego smartphone’a. „Lubimy” coś, nieważne w jakim aspekcie. Nasze emocje częściowo zostały spłycone, z drugiej jednak strony ta bariera wyrażania emocji i opinii, słuchania drugiego człowieka zanikła na rzecz pustych słów. Choć też nie dla każdego są to tylko puste słowa.
Klaudia Chwastek 1 J.A. Bargh, K.Y.A. McKenna, (tłum.M.
FerencMichelson), Internet a życie społeczne, w: W.J. Paluchowski (red.), Internet a psychologia, Warszawa 2009, s. 2526. 2 A. Kapuścińska, "Lubię to!" Neosemantyzacja leksemu "lubić" w kontekście Facebooka, Linguista Copernicana 1/2013, s.254266. 3 Facebookowicze nie nabierają się na fanpage’e o śmierci Anny Przybylskiej http://www.wirtualnemedia.pl/artykul/facebo okowiczenienabierajasienafanpageeo smierciannyprzybylskiej (dostęp: 12.07.2017). 4 770 tys. internautów nabrało się na „rekordowy” fanpage słynnego wolontariusza WOŚP http://www.wirtualnemedia.pl/artykul/770 tysinternautownabralosienarekordowy
24
fanpageslynnegowolontariuszawosp (dostęp: 13.07.2017). 5 Super, lubię to, wrr Facebook wprowadził nowe emocje. Możecie wyrazić od zachwytu po przerażenie http://innpoland.pl/125281,superlubieto wrrfacebookwprowadzilnoweemocje mozeciewyrazicodzachwytupoprzerazenie (dostęp: 13.07.2017). 6 Dlaczego jesteśmy pazerni na lajki? http://www.newsweek.pl/polska/pazernosc nalajkinewsweekpl,artykuly,343002,1.html (dostęp: 13.07.2017). 7 S. Flores, Sfejsowani, Warszawa 2017, s. 2324. 8 Tamże, s. 227. 9 Dlaczego jesteśmy pazerni na lajki? http://www.newsweek.pl/polska/pazernosc nalajkinewsweekpl,artykuly,343002,1.html (dostęp: 13.07.2017). 10 https://www.facebook.com/groups/151341897 8978501/ (dostęp: 16.07.2017). 11 S. Flores, dz. Cyt., s. 25. 12 Tamże, 230232. 13 „Jednego w rurkach mniej”. Szydercze profile i agresja wobec 14latka, który popełnił samobójstwo http://www.tvp.info/20712085/jednegow rurkachmniejszyderczeprofileiagresja wobec14latkaktorypopelnilsamobojstwo (dostęp: 17.07.2017). 14 14latka zabiła się przez komentarze na portalu http://wyborcza.pl/1,76842,14399529,14_latka _zabila_sie_przez_komentarze_na_portalu.ht ml (dostęp: 17.07.2017). 15 S. Flores, dz.cyt. 158161. 16 Mem pojawił się 16 czerwca 2017 roku na profilu „Satyra Polityczna” na Facebooku: https://www.facebook.com/satyrapolityczna/, który przedstawiał zdjęcie Premier Beaty Szydło siedzącej przy zastawionym stole i spoglądającej na zegarek, podpis zaś brzmiał: Filip Chajzer czekający na syna. 17 I. StaniukRebenda, Facebook – wirtualne więzienie dla młodych, w: G. Penkowska (red.), Fenomen Facebooka. Społeczne konteksty edukacji, Gdańsk 2014, s. 130133.
„Pisze piórem, 1 nie słodzi” Długie listopadowe wieczory kojarzą się z ciepłym kocem, parującym kubkiem herbaty i ciekawą książką w ręce. W moim przypadku są to nie tyle luźne skojarzenia, ile częsta praktyka. Dodatkowo jesienna aura sprzyja zadumie, refleksji, życiowym rozważaniom. Aby nie zamieniły się one w chandrę, ale by przekuć tę refleksyjność w coś pozytywnego, lektura na wieczór musi być odpowiednia. Ja na ten czas polecam nie konkretny tytuł, a konkretną autorkę – w jesienny (ale nie tylko jesienny) wieczór książki Zośki Papużanki na pewno się sprawdzą.
26
Doceniona na starcie Papużanka (ur. 1978) to nazwisko stosunkowo młode, jeśli chodzi o nasz literacki rynek wydawniczy. Kiedy pięć lat temu na nim debiutowała, zrobiła to z rozmachem, rozgłosem i niezłym przytupem. Mowa o obrazie polskiej rodziny. Obrazie tak sugestywnym, wyrazistym, że nie dającym się zapom nieć, czyli o nominowanej do Pasz portów "Polityki" oraz Nagrody Literackiej Nike Szopce (Świat Książki, Warszawa 2012). Potem kilka lat przer wy i znowu mocne uderzenie powieścią On (Znak Literanova, Kraków 2016), która może szokować, pozostawiając w głowie czytelnika kilka pytań bez odpowiedzi. I to dzieło przyniosło autorce kilka nominacji. Najnowsze, tegoroczne, literackie dzieło Zośki Pap użanki to zbiór dwunastu niebanalnych opowiadań, zupełnie innych od takich, do których przeciętny czytelnik jest przyzwyczajony, zatytułowany Świat dla ciebie zrobiłem (Znak Literanova, Kraków 2017). Jak możemy przeczytać na okładce: „To książka o tym, że nie ma nas bez innych. Że nie umiemy być ze sobą, chociaż tego właśnie potrze bujemy najbardziej. I że bycie razem nie jest ani trudne, ani łatwe […]”. Brzmi banalnie? Właśnie takie z pozoru banały, które wydają się czytelnikowi niewarte większej uwagi, Zośka Pap użanka w każdej książce umie pokazać w sposób wyjątkowy, zaskakujący.
Za serce i za gardło Zośka Papużanka w swoich książkach zwykle podejmuje problemy nie nowe, nie odkrywcze, gdzieś już wcześniej zawarte. Ale robi to, moim zdaniem, tak umiejętnie, trafnie, za wsze idealnie dopasowując styl języka do tematu, że to akurat jej dzieła chce się czytać i jej dziełom się wierzy. Nie wiem, czy to bardziej dzięki wykształ ceniu teatrologicznemu, literaturozn awczemu, pracy z dziećmi na lekcjach języka polskiego czy byciu mężatką oraz mamą dwójki synów, każde jej zdanie jest niezwykle autentyczne, wynikające z wiedzy, doświadczenia, a jednocześnie przemyślane, dopracowane i os tatecznie skonstruowane w najlepszy możliwy sposób. We wszystkich książkach skupia się na czymś innym, dobierając różnorodne środki zo brazowania problematyki, którą por usza. Ale jest coś co je łączy: w każdej znajdziemy coś, co będzie wymagało re fleksji i przemyślenia. W przypadku Zośki Papużanki nie może być mowy o biernym czytaniu. To nigdy nie są tylko przedstawione historie, to zawsze jest coś więcej. Jej pióro momentami chwyta nas za serce, ale nierzadko także za gardło.
27
Dwie powieści, dwanaście opowiadań W Szopce dominuje poligraficzny obraz rodziny w czasach PRLu, ale sądzę, że autorka miała na myśli uni wersalny portret rodzinnych więzi, który nierzadko można przyłożyć także i do dzisiejszych relacji. A przynajmniej według mnie taki właśnie obraz jej wyszedł. Chodzi o pozory względnego szczęścia, pod którymi kryje się oz iębłość, zakłamanie, frustracja i chore stosunki wewnątrzrodzinne. Powieść On również poniekąd wiąże się z polską rodziną, żyjącą około trzydzieści lat temu, ale naświetla konkretnego jej członka, niepasującego ani do niej, ani do życia w ogóle, czyli Śpika, tytułowego „Onego”. Papużanka dotyka w niej kwestii indywidualizmu, dobrej i złej wyjątkowości, akceptacji społecznej, radzenia sobie z rzeczywis tością, która mija się z naszymi planami oraz marzeniami o przyszłości. I o ile w tych dwóch wyżej wymienionych tytułach możemy odnaleźć gdzieś siebie, a historie w nich opisane mają skłaniać do refleksji, przemyśleń, przełożeń na życie każdego z odbior ców, mają być kubłem zimnej wody, o tyle opowiadania Świat dla ciebie zrobiłem są o tobie; tobie i o mnie też. Mogą być, a po lekturze okazuje się, że przynajmniej kilka z nich jest, o literal nie każdym z nas – nie mamy już więc żadnej możliwości ucieczki od autore fleksji. To kilkanaście historii o relac jach na różnym poziomie: partnerskim, sąsiedzkim, rodzinnym, ze zwierzęciem, samym sobą czy z przypadkowo spotkaną osobą. Opowiadanie, które szczególnie zapadło mi w pamięć, to Daleko, którego zakończenie nie jest napisane wprost, a mimo tego jest tak dosłowne, że aż wbija w fotel. Na wyróżnienie, według mnie, miłośniczki kotów, zasługuje również Każdy kot, czyli z jednej strony dowcipnie, z dru giej naprawdę przerażająco o tym, że nawet kot może nie być sobą. Tak naprawdę każda jedna z tych historii zasługuje na lekturę. Można pow
28
iedzieć, że tą książka Zośka Papużanka zrobiła dla nas świat – jego makietę, obraz, specyficzny przewodnik po jego rzeczywistości i po naszym własnym wnętrzu. Pokochaj albo znienawidź Pióro Papużanki jest za każdym razem takie, jakiego potrzebujemy, aby historia przez nią opisywana do nas trafiła. Potrafi być odpowiednio kon sekwentnie ostre, odważne, satyryczne, pełne ironii, jak i melancholijne, liryczne czy wręcz poetyckie. Wy ważone albo z premedytacją prze jaskrawione. Jeśli więc w ten jesienny dzień czujesz błąkającą się gdzieś w to bie potrzebę refleksji, przemyśleń nad własnym życiem, ale nie wiesz, gdzie szukać inspiracji, podpowiedzi czy mentora, Szopka, On i Świat dla ciebie zrobiłem czekają właśnie na ciebie. Przeczytaj po to, aby pokochać lub zni enawidzić, bo nie da się wobec tych tytułów pozostać obojętnym. A to już, moim zdaniem, czyni z nich dobrą liter aturę, a z samej Zośki Papużanki – niezwykle interesującą, a może nawet i wybitną, autorkę!
Joanna Wrona
1 Z notki biograficznej na okładce On,
wydawnictwo Znak Literanova, Kraków 2016.
Origin Stories O co chodzi? W 2017 roku, tak jak i w latach poprzednich, na ekrany kin weszły kolejne filmy superbohaterskie. Marvel wciąż rozwija swoje uniwersum, pod czas gdy DC próbuje stworzyć swoje własne. Wszystkie filmy wypuszczane przez obydwa studia mają dwie wspól ne cechy: wysoki budżet i bardzo duży zysk ze sprzedaży. Dziś chciałbym się zająć filmami, które wprowadzają do uniwersum nowego bohatera. A w zas adzie nie tyle wprowadzają, co skupiają się na nim i pokazują jego historię. Bo to chyba te lubię najbardziej, w końcu mają zainteresować nas kolejnym bo haterem i sprawić, że, zyskawszy do niego sympatię, kupimy bilety na następną część.
Człowiek pająk, człowiek dokt or i człowiek amazonka Za punkt wyjścia przyjąłem dwa filmy wprowadzone do kin w 2017 roku. Są to SpiderMan: Homecoming oraz Wonder Woman. Do tego, dla kon trastu, postanowiłem dodać jeszcze Doctora Strange, który premierę miał w 2016. Wszystkie te filmy są zaczynem dla bohaterów, którzy pojawią się w późniejszych filmach z obydwu uni wersów. Po kilku latach serialowej wręcz sagi produkowanej przez Mar vela miałem już dość ciągłego ratow ania świata. W przedstawionych superbohaterach brakowało tego przed rostka super. W ostatnich częściach zostali oni pokazani jako bohaterzy narodowi, a nawet żołnierze, którzy walczą w imię dobra ludzkości. I nie ma w tym nic złego, bo przecież herosi powinni ratować świat, ale ile można
29
30
przerabiać ten sam temat? Podejrze wam, że do momentu, kiedy będziemy płacić za to pieniądze. Jedna to temat na odrębny tekst. Przechodząc do bardziej pozytyw nych rzeczy, chciałbym zacząć od Spidermana, gdyż film ten urzekł mnie swoją prostotą. Tak, jak nar zekałem na zbyt duży patos w innych filmach Marvela, tak w tym jest on nieobecny. Twórcy prezentują nam produkcję o nastolatku, który ma stać się w przyszłości jednym z Avengersów. Film przybiera bardzo radosny ton, to nie jest historia o ratowaniu świata, tylko o poznawaniu siebie. I Spider man robi to w bardzo prosty sposób, ale zdecydowanie jest powiewem świeżości w tym uniwersum. To w końcu film, w którym coś rzeczy wiście jest super. Peter Parker (Tom Holland) zachwyca się swoimi mocami, uczy się ich i wykorzystuje je w luzacki sposób. Główna zła postać w filmie nie jest jednowymiarowa, tak naprawdę to, co robi, nikomu w bezpośredni sposób nie szkodzi. Vulture (Michael Keaton)
nie jest w zasadzie postacią negatywną. Staje się przestępcą w wyniku niekorzystnych wydarzeń: jego firma traci ważne zlecenie, a on musi utrzymać swoją rodzinę, więc pode jmuje się nielegalnych działań. Cała historia ucieka od podniosłych tonów, traktując wszystko z lekkim dystansem oraz sporą dawką humoru. Z kolei Wonder Woman popełnia błędy swoich poprzedników i nie wykorzystuje w pełni potencjału głównej bohaterki. Odcięta od świata Diana (Gal Gadot) odkrywa ludzkość w trakcie I wojny światowej. Odcięcie od cywilizacji mogłoby być wspaniałym tematem do zabawnych sytuacji, aczkolwiek te w filmie pojawiają się bardzo rzadko. Zamiast nich dostajemy mnóstwo heroizacji i poświęcenia, których bardziej spodziewamy się po amerykańskim dziele wojennym niż po filmie superbohaterskim. Wonder Wo man musi ratować cały świat przed greckim bogiem wojny – Aresem – i tym samym zakończyć Wielką Wojnę. Ostatecznie to ludzkość sama jest sobie
winna i to ona, a nie żaden bóg, jest przyczyną zła na świecie. Jednak nasza wspaniałomyślna bohaterka dostrzega dla nas promyk nadziei i pomaga za kończyć wojnę. Film jest mocno tandet ny, próbuje złapać nas za serce oraz przekazać jakieś moralne wartości, podczas gdy widz oczekuje czegoś zu pełnie innego. Dla porównania – Doktor Strange (). On również musi uratować świat przed zagładą. Sam obraz nie wygląda tak patetycznie. Główna postać jest ciekaw ie napisana. Film nie jest może zbyt za bawny, ale zdarzają się momenty, kiedy uśmiechamy się do ekranu. Dodatkowo trzeba przyznać, że fantastycznie patrzy się na mozaiki wizualne tworzone przez bohaterów. Doktor Strange to film prosty i, podobnie jak w najnowszym filmie o człowieku pająku, nie chodzi o samą walkę ze złem, ale samopozn anie się głównego bohatera. Czasem walka rozgrywa się w nim samym. W Wonder Woman zdecydowanie tego brakuje. Poznajemy w pełni rozwiniętą
bohaterkę, która dopiero pod koniec uświadamia sobie, jakie moce w niej drzemią i bez żadnego przygotowania używa ich z pełną siłą. Co dalej? Doskonale zdaję sobie sprawę, w jakim kierunku zmierza branża filmów superbohaterskich. Coraz więcej będzie w nich wybuchów i zagrożenia dla świata. Nadzieja pozostaje w dwóch produkcjach, które mają zaplanowaną premierę na rok 2018. Mowa o Czarnej Panterze (Black Panther) oraz Aqua man. Być może te filmy podejdą do tematu w nieco luźniejszy sposób, bo czasem świat nie potrzebuje superbo hatera. Czasem wystarczy przyjazny Spiderman z sąsiedztwa, który pomoże zagubionej staruszce odnaleźć właściwą drogę.
Mateusz Tkaczyk
31
Made in Poland, made by Kult Najsłynniejszy projekt muzyczny Kazika Staszewskiego, czyli zespół Kult, nieprzerwanie stawia na dynamiczny rozwój. Ubiegły rok był czasem wydania płyt studyjnych Wstyd i Wstyd. Suplement 2016, natomiast tegoroczna jesień przyniosła fanom wydawnictwa koncertowe: podwójny CD i, jak na ra zie, jedną płytę winylową. Made in Poland, bo o tym tytule właśnie mowa, została wydana 8 września, jako przedsmak tegorocznej Trasy Pomarańczowej i poniekąd jako, można powiedzieć, zwieńczenie trzy dziestopięciolecia działalności grupy. Trochę obawiałam się tego wydawnictwa, bo z koncertówkami jest tak, że albo się je kocha (czyli zdzieramy płytę, słuchając jej na okrągło), albo pozostaje wobec nich całkowicie obojętnym (czyli pieniądze i humor stracone). Jak było w tym przypadku?
32
Jeden tytuł, trzy płyty Zacznę od zaznaczenia, że Made in Poland na CD i na czarnej płycie, to nie to samo – jedno jest uzupełnieniem, ale nie powtórką drugiego. Materiał został zarejestrowany na pięciu koncertach podczas zeszłorocznej Trasy Po marańczowej: w Katowicach, dwóch w Warszawie, w Łodzi oraz we Wrocławiu. My jako słuchacze nie wiemy, z którego z nich pochodzi dana piosenka, ale też nie jesteśmy os zukiwani: materiał nie został połączony tak, by udawać jeden koncert nagrany w całości, wyraźnie słychać różnicę i słychać, że jest to z różnych miejsc. Na dwóch płytach CD znajdziemy 34 pi osenki. Ich dobór był bardzo zróżnicowany i dał fajny efekt przek rojowego poglądu na dyskografię Kultu – tak faktycznie wyglądają setlisty na koncertach. Na Made in Poland są dobrze znane wszystkim przeboje, takie jak Gdy nie ma dzieci, Baranek albo
Polska, ale są też kawałki z dwóch na jnowszych płyt, m.in.: Madryt, Prosto, Wstyd, Dwururka czy Mój mąż. Z kolei na wydanie winylowe składa się osiem piosenek, stanowiących uzupełnienie dwóch płyt CD. Są to piosenki albo zu pełnie inne, czyli na przykład moja ukochana Brooklyńska rada Żydów i Dziewczyna bez zęba na przedzie, albo utwory zdublowane tytułowo, ale nie pod względem wykonania, z wersją kompaktową – chodzi konkretnie o pi osenki Patrz i Niejeden. Wydaje się, że muzykom chodzi po głowie myśl o jeszcze jednym wydaniu analogowym do Made in Poland, bowiem strony płyt nie są oznaczone standardowo literami A i B, a K i U. Można przypuszczać, że dopiero krążek ze stronami L i T będzie zamknięciem tego analogowego wydawnictwa, a zarazem całego pro jektu Made in Poland. Warto wspomni eć także o piosenkach spoza autorstwa Kultu, które znalazły się na wspomnia
33
nych wyżej płytach. Są to teksty poety Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, do których muzykę skomponował tata Kazika, Stanisław Staszewski: przepiękna Ballada o dwóch siostrach, rozmarzona Wróci wiosna, baronowo oraz nieco mroczniejsza Śmierć poety. Poza zaśpiewanymi wierszami na Made in Poland znalazły się także samodziel ne kompozycje wymienionego przed chwilą Stanisława Staszewskiego, które zespół jego syna rzeczywiście, częściej lub rzadziej, na koncertach wykonuje. Mowa o Inżynierach z Petrobudowy, Baranku! (nie wszyscy zdają sobie sprawę, że nie jest to piosenka napisana ani skomponowana przez Kazika), Kna jpie morderców, Celinie oraz Królowej życia. Jedno co o Made in Poland można powiedzieć na pewno? Bardzo, ale to bardzo obszerny materiał. Dużo piosenek z różnych kategorii i tak naprawdę ta znacząca (i również więk sza) część dorobku Kultu na tych płytach się znalazła. Prawdziwa gratka czy muzyczny bubel? O tym za chwilę. 3xTAK Długo wstrzymywałam się z zaku pem Made in Poland. Nie byłam do końca przekonana co do samego pomysłu koncertowej płyty. Jednak gdy już oba wydawnictwa, cyfrowe i analo gowe, trafiły do mojej płytoteki, od razu pożałowałam, że nie zdecydowałam się wcześniej. Co na zachętę? Poza tym, że po prostu ciągnęło mnie do płyty mo jego ulubionego zespołu, zachętą okazała się, o dziwo, cena. Wcześniej nie pomyślałam o tym, że koncertówka rzeczywiście będzie tańsza, ze względu na mniejszy nakład oraz czas pracy, brak wynajmu studia do nagrywania, itp. Dwupłytowe CD zakupiłam za mniej niż 40 złotych, natomiast winyl za 80. Oczywiście można to zrobić jeszcze taniej, na odpowiednich stronach internetowych, czekając troszkę dłużej na przesyłkę, ale cenowo, jak na płyty, jest w porządku. Co jeszcze na plus? Bardzo podoba mi się układ piosenek, odzwierciedlający prawdziwy
34
koncert na żywo. Rzeczywiście, ostatnie koncerty, na których byłam, zaczynają się od Jeśli będziesz tam z płyty Wstyd, a kończą tradycyjnymi bisami, które znajdują się na końcu drugiego CDka, m.in.: Polską, Krwią Boga, Totalną stabilizacją czy piosenkami Po co wolność oraz Sowieci. Uważam, że to bardzo dobrze, że zespół nie dał się zbytnio ponieść modzie na winyle i nie odseparował właśnie tych bisów na krążek analogowy. Dzięki temu, że są one na kompakcie, nikt, kto nie ma w domu adaptera lub nie chce wydawać pieniędzy na czarną płytę, nie czuje się poszkodowany. „Koncert” na Made in Poland zaczyna się i kończy na CD kach, a winyl to tylko bonus, dodatek dla tych, którzy mają możliwość i ochotę z niego skorzystać. Bardzo fa jny efekt dało to, że zachowane zostały wszystkie wypowiedzi, wtrącenia Kazika, jego „rozmowy” z publicznoś cią. To kompletnie oddaje atmosferę na koncercie i na pewno jest dla tych płyt wartością dodaną. Kolejna kwestia, czyli okładka, która, moim zdaniem, również jest zaletą. Prosta, skromna, stylizowana trochę na Made in Japan Deep Purple (która miała być niejako wzorem dla koncertówki Kutu1): czarne tło, na środku zdjęcie całego zespołu na koncertowej scenie, a odpowiednio nad i pod fotografią nazwa zespołu oraz płyty. W środku obu okładek mamy zdjęcia z koncertów: całego zespołu, po jedynczych muzyków i rozśpiewanej, roztańczonej widowni. Oczywiście zna jdziemy także spis piosenek wraz z ich autorami oraz kompozytorami muzyki, a w książeczce w wydaniu kompaktow ym informację o osobach nagrywają cych, realizujących nagrania, odpowiadających za dźwięk, itd. Moim zdaniem okładka jest dopasowana do zawartości: są to płyty koncertowe, więc zbytni rozmach i kreacja na zewnątrz mogłaby przytłoczyć ich treść wewnętrzną. Bardzo ważny jest dop isek: „Materiał nagrany na koncertach, bez poprawek, dostrajania i edycji”. No właśnie… Z jednej strony super, jest
autentycznie, nie ma żadnego przekłamania, 100% koncertowo. Prob lem pojawia się jednak przy słabej jakości albo po prostu starym odtwarz aczu CD i sama z tym problemem się spotkałam. Brak poprawek, edycji ozn acza tyle, że słychać każdy szum, przestery, spięcia, itp. Czasami ledwie słyszałam, co Kazik mówi, początkowe słuchanie opierało się o ciągłym kur sowaniu od biurka do radio, by ustawiać głośność – większą, gdy Staszewski się wypowiada, sporo mniejszą, gdy wchodzi muzyka i śpiew. Oczywiście da się to wyregulować, a przy którymś z kolei odtwarzaniu już się na to nie zwraca uwagi, nie dostrzega. Na początku było to jednak problematyczne, przy pierwszym odsłuchu wręcz zniechęcające. Mimo tego, nie warto dać się zniechęcić, gdyż więcej grzechów na Made in Poland nie zauważyłam i zdecydowanie daję jej po trzykroć głos na TAK! Musisz ją mieć Uważam, że Made in Poland to muzyczne wydawnictwo dla każdego i stanowi absolutny must have dla wszystkich, którym zespół Kult nie jest obcy. Tym, którzy dopiero zaczynają przygodę z zespołem, posłuży jako doskonałe kompendium wiedzy o pod stawowych piosenkach, które trzeba koniecznie znać, zwłaszcza wybierając się na koncert. Z kolei dla zagorzałych fanów będzie to po prostu uzupełnienie płytowej kolekcji, gwarantowana przyjemność z słuchania i możliwość bycia na koncercie każdego wieczora. To co? Kto jeszcze tego nie zrobił – do sklepu po Made in Poland i widzimy się w przyszłym roku gdzieś na kultowej Trasie Pomarańczowej!
Joanna Wrona
1 O tym przeczytacie w "Teraz Rock", nr 9 (175)
wrzesień 2017, str. 24
35
(R)ewolucja graczy P
rzypominając sobie pierwsze
kroki, jakie stawiałem wśród gier wideo, pamiętam, jak ogrywałem na pierwszym komputerze, o zabójczych parametrach technicznych, gry z Pas ażu Tesco. Nie do końca pamiętam, skąd miałem taki zestaw gier i na czym one wszystkie polegały, ale jedna z nich szczególnie zapadła mi w pamięć. Była to gra wyścigowa. Co prawda określenie wyścigowa jest lekkim nadużyciem, ale polegała na przejechaniu trasy sam ochodem w jak najlepszym czasie, więc w ostateczności można ją za taką uznać. Wtedy była to dla mnie wymagająca oraz szalenie wciągająca gra. Dziś patrzę na nią z przymrużeniem oka, lekko uśmiechając się do siebie na myśl o tym, jak inne ścigałki wyglądały w owym czasie. Jednak ta gra zrobiła coś świetnie. Mimo swojej prostoty sprawiła, że tak bardzo zauroczyłem się elektroniczną rozrywką.
36
Od początku… Gram od 2005 roku. To wtedy na stałe w moim domu pojawił się kom puter i to wtedy zacząłem grać w pier wsze gry. Z początku były proste, niewymagające, głównie przeglądarkowe. Wraz z upływem czasu oraz rosnącą samoświadomością granie w oknie przeglądarki stało się nudne. Potrzebowałem nowych wyzwań, trud niejszej rozgrywki. Wtedy jeszcze praw dopodobnie nie myślałem w ten sposób, ale z pewnością potrzebowałem historii. Bohaterów, z którymi przeżyłbym niesamowite przygody. Patrząc z perspektywy minionych lat, dostrzegam jaką jako gracz przeszedłem ewolucję, a wręcz re wolucję. Myśląc o nowym sprzęcie, który się pojawiał w moim posiadaniu, o grach czy także samej prasie branżowej, która przez ostatnie 12 lat kształtowała moje podejście do grania, nie mogę nie zauważyć tego, jak bardzo się różnię.
Mając około 10 lat, spędzałem jedne z najbardziej deszczowych wakacji u babci na wsi. Bieszczady mają bardzo dużo do zaoferowania, zwłaszcza gdy pogoda dopisuje. Jednakże przez bardzo długi czas lało jak z cebra. Wraz z kuzynami potrafiliśmy zorganizować się na tyle, by się nie nudzić, ale, jako że pogoda się nie zmieniała, ciągłe bawienie się tymi samymi zabawkami robiło się nużące. To właśnie wtedy jeden z sąsiadów mieszkających nieo podal pożyczył nam swoją konsolę do gier. Był to Szarak, którego oficjalną nazwą było PlayStation. Sąsiad dostar czył konsolę wraz z mnóstwem gier, których tak naprawdę nigdy nie przeglądnęliśmy. Graliśmy tylko w te, które nie były dla nas zbyt trudne. Graliśmy po to, żeby pograć, przy ciągała nas magia tego, co działo się na ekranie. Nie rozumieliśmy niczego. Często nie potrafiliśmy przejść nawet jednej misji, a jednak świetnie się baw iliśmy. Nie było między nami rywaliza cji, nie ścigaliśmy się na czas, nie
wyrywaliśmy sobie pada z ręki. Każdy był zainteresowany. Ci, którzy oglądali to, co dzieje się na telewizorze, dogady wali sobie, co się zaraz stanie i pod puszczali grającego tak, aby ten się skuł. Ten, który grał, był zabsorbowany podwójnie. Musiał uważnie oglądać postać na ekranie i w odpowiednim czasie klikać dany przycisk, dodatkowo odpowiadając na komentarze obserwat orów. I tak właśnie pamiętam początki grania. Robiłem to po prostu dla przyjemności, bez żadnych zobowiązań. Nie interesowało mnie tak naprawdę, w co grałem. Chodziło mi o samą czyn ność i radość, jaka płynęła z eksplorow ania tego, z czym obcowałem. Wtedy nie przeszłoby mi przez myśl, aby rozważać, czy dana gra jest dobra. Po prostu grałem. Syndrom ostatniego meczyku Od tamtych wakacji minęło kilka lat. Ja nabrałem pewnego doświadczenia, ale także same gry w pewien sposób dojrzały. Obserwując rynek elektron
37
icznej rozrywki, da się zauważyć, jak dynamicznie się on zmienia. Wystarczy nawet na poziomie grafiki porównać konkretne produkcje, aby dostrzec różnicę. Gry, które kiedyś wydawały nam się cudem technicznym, wyciska jącym z naszych sprzętów ostatnie siły, dziś wyglądają już nieco przestarzale. Trzeba też zauważyć, że gry wideo są dość młodą i bardzo szybko rozwijającą się dziedziną przemysłu, dlatego bardzo możliwym jest, że za kilka lat o dzis iejszych tytułach będziemy mówić, że są mało atrakcyjne. A jak to się ma do tego, jak zmieniło się moje podejście? To, że gry się zmi eniają, dostrzegamy już na pierwszy rzut oka. Przede wszystkim, niektóre tytuły sprawiają, że chcę rywalizacji, chcę wygrywać. Teraz gry potrafią mnie zdenerwować. Już nie są tylko zwykłą chęcią zabicia czasu, ale dążeniem do tego, żeby być lepszym. Oczywiście w dalszym ciągu dają niesamowicie dużo frajdy i sprawiają mi mnóstwo przyjemności. Jednak teraz zależy mi na tym, żeby grać w dobre gry. Nie kupuję czegoś, co zbiera złe recenzje, ale w co bardzo chciałbym zagrać. Taka sytuacja miała miejsce w momencie premiery Star Wars: Battlefront (Elec tronic Arts, 2015). Wiedziałem, że strzelanka w świecie Gwiezdnych Wo jen jest w większej mierze półproduk tem, który zostanie dopełniony wychodzącymi za kolejną opłatą dod atkami. Zrezygnowałem z kupna mimo tego, jak bardzo uwielbiam uniwersum rycerzy Jedi. Dziś podchodzę zdecy dowanie krytyczniej do produkcji, w które mam możliwość zagrać. Oczekuję dobrej zawartości w zamian za kwotę, którą płacę. Dzisiejszy jagracz to także osoba, która spędza przed konsolą znacznie więcej czasu niż kiedyś. Osiąganie dobrych rezultatów wymaga większego zaangażowania. Właśnie w tym miejscu pojawia się kwestia ostatniego meczyku. To dosyć żartobliwe określe nie, idealnie pokazujące, jak wygląda gra. Bardzo często tytuł jest tak wciąga
36
jący, że gramy przez kilka godzin i kiedy chcemy skończyć, mówimy sobie: „to już ostatnia runda, ostatni meczyk”. Rzadko jednak granie rzeczywiście kończy się po tej rundzie. Syndrom os tatniego meczyku może odnosić się do samej gry (co w większości wypadków jest pozytywne), ale także do gracza. Patrząc na siebie, bardzo często mam problem z ostatnim meczykiem. Gra nie musi być wybitna, ale ja i tak nie mogę skończyć. U podstaw tego zazwyczaj leży fakt, iż albo dużo przegrywam i chcę odrobić swoje porażki, albo za skakująco dobrze mi idzie i nie chcę przerywać zwycięskiej passy. Nieważne czy to kwestia gry, czy gracza, tak czy tak posiedzenie przed konsolą będzie dłuższe, niż się tego spodziewaliśmy. Historia jednej z wielu Obserwując siebie, widzę, jak bardzo zmienia się branża gier wideo, jak ad aptuje się, razem z każdą, nawet najm niejszą, zmianą, do tego nowego środowiska. Mógłbym pozostać w graniu tylko dla przyjemności i dziś pewnie uważałbym, że gry to tylko in teraktywne zabawki dla dzieci. Nie po trafiłbym dostrzec ich walorów, tego, jak bardzo są atrakcyjne. Obserwując także swoich znajomych widzę, że ich podejście zmienia się podobnie. Cieszę się, że nie jestem odosobniony. Bo tak naprawdę, choć wielu w tym momencie pewnie uzna mnie za wariata, do gier wideo, jak do wszystkiego, trzeba dorosnąć, aby je zrozumieć i pokochać albo znienawidzić.
Mateusz Tkaczyk