Nadeszły wakacje! Wakacje dla większości to czas wypoczynku. Jednak to też pewnego rodzaju czas podsumowań pierwszej połowy roku. Dlatego też w tym numerze Magnifier nie brakuje przemyśleń na temat tego, w jakim społeczeństwie żyjemy i jacy jesteśmy samotni, mimo że tak naprawdę otacza nas bardzo wiele ludzi. Bo okazuje się, że samot ność to pewnego rodzaju domena naszych czasów. Zaś w części kulturalnej naszego magazynu przeczytacie m.in. o Zimnej Wojnie Pawła Pawlikowskiego czy jednym z na jcudowniejszych festiwali, jaki odbył się w ostatnim czasie w Krakowie, czyli o EtnoKraków/Rozstaje. A że był też Mundial, tak na samym końcu znajdziecie i nasz komentarz na temat tego, jak wypadła nasza reprezentacja.
Przyjemnej lektury! Klaudia Chwastek Redaktor Naczelna Magnifier Redaktor Naczelna: Klaudia Chwastek Redakcja:Tomasz Jakut Współpraca: Angela Kudenko, Tomasz Małecki, Magdalena Sładkowska, Zanfra Blue, Delanowska, KMC Korekta: Tomasz Jakut Skład: Klaudia Chwastek Okładka: kolaż autorstwa Magdaleny Chwastek Kontakt: redakcja@emagnifier.pl www.emagnifier.pl FACEBOOK: @czasopismomagnifier INSTAGRAM: @czasopismomagnifier Poglądy wyrażone w artykułach są wyłącznie poglądami ich autorów i nie mogą być uznane za poglądy Redakcji Czasopisma Magnifier. Przedruki, kopiowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie jest dozwolone wyłącznie za uprzednią zgodą wydawcy.
Wydawca: Klaudia Chwastek, Kraków
2
SPIS TREŚCI LUDZIE Dziewczyny do łazienki chodzą parami, bo… boją się samotności 6 Ta piękna młodość? 8 Fast life, czyli sztuka śmiania się z pędu 11 Emocje organizują czy dezorganizują działanie? 14
KULTURA #PowerOfEtno 22 Zimna Wojna 27 Sweet Country 30 Satyra nieco opadła, a Prezes pozostaje w szpitalu 33 Anioł, który cierpi 35 Gdzie te festiwale? 37 Nadzieja umiera ostatnia, jednak tym razem umarła bardzo szybko… 40
3
Dziewczyny do łazienki chodzą parami, bo… boją się samotności W
6
grupie raźniej. Le
genda głosi, że tylko dziewczyny chodzą do łazienki parami i tylko dziewczyny boją się samotności, ale to nieprawda. Boimy się wszyscy. Z biegiem czasu, odczuwając zmiany, jakie zachodzą, a także doświadczeniami, które odciskają się na moim życiorysie mniej lub bardziej znacząco, obserwuję coraz więcej zdarzeń i momentów, które udowadniają mi, że kroczymy przez to życie jednak samotnie. A samotność dz iś, mimo tego, że tak aktualna, nie jest w modzie. Stado pędzących baranów, w jakie wpadliśmy i z którym galop ujemy bezmyślnie dalej, w bliżej nieokreślonym kierunku, powoduje, że samotność zaczęła być postrzegana jako coś złego. Coś, od czego uciekamy. Coś, co skutecznie i z ogromną precyzją za głuszamy, wypełniamy i uzupełniamy różnymi wypełniaczami, zależnie od upodobań. Są nimi inni ludzie, muzyka,
ale też tłum i hałas. Cisza jest niepoko jąca. Po pierwsze informuje przechod niów, że nie jesteś ciekawym obiektem, bo nic się u ciebie spektakularnego nie dzieje. Po drugie, pewnie jesteś nudzi arzem. Po trzecie, może masz jakiś problem? Nie, dziękuję, postoję… mam dość własnych, które przecież pieczołowicie ukrywam. Nie mogę oddać się ciszy. Bo jest niebezpieczna. Bo wtedy do głosu dochodzi to wszys tko, o czym na co dzień nie myślę. Bombardowanie informacjami, nowoś ciami, stałe bycie online sprawiają, że dopuszczenie siebie do siebie samego zaczyna wymagać odwagi. Może się okazać, że wcale nie wygląda to tak ko lorowo jak w social media. Nie nałożą nam się z automatu ładne filtry, które ocieplą chłodną pustkę. Doświadczanie siebie w formie nieobrobionej i nien adającej się do spożycia może być rozczarowujące, a przecież nie lubimy być sobą rozczarowani.
Dlaczego ludzie tak bardzo bojąc się samotności, tak często odpychają innych od siebie lub jasno dają do zro zumienia, że jeśli jesteś w jakieś grupie nowy, to niby cię chcą i mówią, że jesteś fajny, dając jednocześnie do zrozumi enia, że nie należysz do ich grupy i być może nigdy należeć nie będziesz? Ilu z nas przerobiło robienie z siebie pajaca tak naprawdę będąc po prostu miłym? I pewnie tylko po to, by być po części akceptowanym. I masz wokół siebie ten cholery tłum, który ma cię gdzieś. Dopóki jesteś, to jesteś, a jak cię nie ma, to też niewielki żal. Chyba na jbardziej rozczarowujące jest bycie osamotnionym w projektach, których nie prowadzi się w pojedynkę. Mam na myśli relacje, znajomości, miłości, przy jaźnie i związki. Jeśli myślisz, że ktoś był, jest i będzie na zawsze i na wieki wieków, a po niedługim czasie okazuje się, że nie był z tobą nawet jednej dziesiątej tego, co obiecał, to czujesz się dotknięty nie tylko przez odejście i złamane obietnice, ale też czujesz rozczarowanie i narastającą, dławiącą samotność.
Jak znaleźć bilans pomiędzy afirmacją samotności i czynienia z niej stylu życia, aż po zatracanie się w Weltschmerzcie i celebrację bycia nieszczęśliwym, a tym czego tak bardzo pragniemy i potrzebujemy, czyli poczu cia bycia potrzebnym, chcianym i ak ceptowanym? Nie dostrzegamy zalet samotności. Opieramy się na innych, na ich opinii, ich uczuciach, ich poglądach. Im dalej w las, tym więcej drzew. Ni estety, liczba drzew rośnie proporcjon alnie do ciemności, która oplata i zapiera oddech. Jak sprawić, by zaglądając w siebie nie czuć tego strachu i potrafić tam odnaleźć tę część siebie, która sprawi, że już nigdy sami ze sobą nie będziemy czuli się samotni? Czy szukając złotego środka należy kierować się słowami Pauliny Simon: „Idziemy przez ten świat samotnie, ale jeśli mamy szczęście, to przez jedną chwilę należymy do kogoś i ta jedna chwila pozwala nam przetrwać całe wypełnione samotnością życie”?
ZanfraBlue
7
Ta piękna młodość? M
łodość. Z jednej strony piękny wiek. Mając lat
dwadzieścia parę można wszystko, cały świat przed nami. Więc nie pozostaje nam nic, tylko żyć i korzystać z tego pięknego ży cia! Jednak gdy przychodzi co do czego, jest źle. Tak naprawdę mamy cały świat przed nami, możemy robić wszystko, ale w wielu przypadkach nie potrafimy się odnaleźć, nie wiemy co robić. Świat nas przytłacza. Rodzice czy starsi od nas mówią nam, że możemy wszystko, że możemy os iągnąć tak wiele rzeczy, jednak w efekcie końcowym to wszys tko sprowadza się do lęku… Widzimy, że innym się powodzi. Całymi dniami scrol lujemy Facebooka czy Instagrama. Oglądamy, jakie piękne życie mają inni, mało istotne jest dla nas, czy jest ono sztucznie podkolorowane, czy nie. Inni mają lepiej od nas, a przynajm niej w takim przeświadczeniu żyjemy. Uzależnieni od przeglądania naszych news feedów, nie dopuszczamy do siebie myśli, że to, co widzimy, to po prostu jeden wielki fake, a, co za tym idzie, zaczynamy popadać w pewnego rodzaju depresję – bo ja takiego kolorowego życia nie mam. Nie mamy masy zna jomych, nie mamy się z kim spotkać. Teoretycznie wydaje nam
8
się, że mamy znajomych, im na nas za leży, myślimy że najzwyczajniej w świecie mamy się z kim spotkać, z kim się napić. Życie jednak to wery fikuje. Umawiasz się w knajpie, organ izujesz imprezę, zapraszasz – mówią, że przyjdą… Potem tylko widzisz zmianę statusu w wydarzeniu albo martwą ciszę, bo napisanie “Przepraszam, nie dam rady” chyba nie jest już w dobrym guście. I tak powoli układają ci się ce giełki w głowie, w końcu powstaje mur, przez który trudno będzie się przebić komukolwiek. Bo każdy zawód na człowieku, w zasadzie brak miłego słowa, ten mur powiększa. Przez chwilę myślisz, że jest dobrze, że jednak jest ktoś, na kim możesz polegać, ale przeliczasz się. I tak zostajesz z tym wszystkim sam, z murem wokół siebie tak wielkim, jak nigdy. Zamykasz się w sobie przed całym światem i zostajesz tylko
i wyłącznie ze swoją głową, swoimi myślami i swoim nieszczęściem, a sam otność powoli cię dobija. Okazuje się, że świat, który nas otacza, wcale nie jest taki cudowny, jak nam się wydaje, że ludzie, którzy go tworzą, wcale nie są tacy, jak myślimy że są. Że niby możemy wszystko, ale coś jednak nas blokuje. W dużej mierze jest to nasza głowa. To ona nie pozwala nam na wiele rzeczy, to ona nas blokuje. Bo owszem, możemy wszystko, ale, aby to zrobić, musimy to wypracować, bo samo nic do nas nie przyjdzie. Starsi od nas mówią nam, że możemy wszystko. I to prawda, zwłaszcza patrząc na to z ich perspekty wy. Polska historia pokazuje tylko w przeciągu ostatnich stu lat, że ludzie, którzy wtedy żyli, którzy byli młodzi jeszcze nie tak dawno temu, nie mogli tylu rzeczy co my. Nawet jeśli chcieli, nie mogli, bo byli ograniczeni przez państwo, przez brak dostępu do wielu
9
rzeczy. Jednak to spowodowało, że ci ludzie mieli ogromną chęć do życia, do zmian, do dzi ałania! Mieli to, czego nam w tym momencie brakuje: chęci i odwagi. Bo aby coś zmienić, bardzo często jest tak, że potrzebujemy naprawdę bardzo mocnego kopa od życia. Nie lubimy weryfikować naszego życia, tego, co robimy, nie potrafimy wyciągać wniosków. An aliza własnego życia może nas tylko przyprawiać o większą depresję. Owszem, są tacy, którzy czerpią z życia pełnymi garściami, którzy korzystają z niego w pełni: podróżują, zmieniają wszystko, łącznie ze środowiskiem w którym żyją. Jednak to wymaga niesamowitej odwagi, której wielu brakuje. I może i żyjemy w cudownych czasach, w których możemy robić wiele, jednak te czasy są cudowne tylko z pozoru, bo nie potrafimy się w nich odnaleźć. Nie potrafimy zdecydować, co możemy ze sobą zrobić – bo z jednej strony mamy nieograniczone możliwości, a z drugiej zaś jednak się boimy… wielu rzeczy – tego, co pomyślą sobie o nas inni, czy nam się uda, czy się do tego nadajemy. To wszystko w dużej mierze siedzi tylko i wyłącznie w naszej głowie. To ona nas blokuje przed wieloma rzeczami. Co nie zmienia jednak faktu, że i ludzie, którzy nas otaczają, których obserwujemy w social mediach, motywują nas do działania tylko z pozoru, bo to, co oglądamy, momentami przynosi więcej szkody niż pożytku. Znalezienie się wśród ludzi, którzy będą szczerzy wobec ciebie, którzy cię nie zawiodą, jest szalenie trudne. Momentami możemy nawet dojść do wniosku, że ludzi, na których można polegać, już nie ma. Że już tyle razy zaw iedliśmy się na ludziach, że straciliśmy już wiarę we wszystko. Te momenty, w którym zostajemy sami z własną głową, są najtrudniejsze i to one najbardziej dają nam w kość. Jednak mimo wszystko warto przezwyciężać te momenty, w których mamy już wszystkiego dość, mo menty, w których czujemy się źle – sami ze sobą i ze światem, który nas otacza. Bo karma może jednak wraca.
Delanowska
10
Fast life, czyli sztuka śmiania się z pędu K
iedy przegląda się blogi lifestylowe, ma się wrażenie, że wiele z nich mówi o slow life i filozofii min imalizmu, pokazując, że to jedyna słuszna droga. Im częściej czyta się takie posty, tym bardziej ma się wrażenie, że coś z człowiekiem jest nie tak. I wcale się mu to nie podoba, zwłaszcza jeżeli slow zupełnie nie leży w jego naturze. Co oznaczają te dwa pojęcia? Podejrzewam, że większość z nas umie sobie to bardzo łatwo wyobrazić. Min imalizm to w końcu minimum rzeczy, maksimum życia. Slow life? Życie w wersji powolnej, w której wszystko jest jedną wielką celebracją. A co jeżeli nie lubisz celebracji? Ja nie lubię. Męczę się, kiedy widzę posty i komentarze mówiące o tym, że slow life to najlepsza i najzdrowsza filo zofia. Nie lubię slow. Przy slow stygnie mi jedzenie, zupa, mięso i pizza. Bo ja
właśnie na ten sposób lubię fast – szyb kie jedzenie, podane w głośnym, szyb kim barze w małym mieście. Szybką jazdę lubię, sto myśli na minutę, chłon ięcie tysięcy emocji na sekundę. Szybkość życia mnie inspiruje. Młody student powinien tylko stu diować, prawda? Ludzie mówią, że na wszystko przychodzi czas. Wyobraź sobie jednak, że został ci rok życia. Twoje projekty, takie jak stworzenie zinu artystycznego, skończenie studiów, zarabianie więk szej ilości pieniędzy na firmie, która dopiero powstała – to wszystko zniknie za dwanaście miesięcy, a ty nic z tym nie zrobisz. Wyobraź to sobie dobrze, poczuj ten smutek, który ja czuję, kiedy ludzie mi mówią, że mam czas. Wolę wyobrażać sobie, że go nie mam. W wieku dwudziestu jeden lat człowiek według przekwitających dorosłych jest zbyt młody na życie. Mu si się wyszaleć i musi zrobić wiele szalo
11
nych rzeczy. Musi żyć szybko tylko po to, by wtedy, kiedy znajdzie sens życia – zwolnić. Nie zwolniłam, nawet teraz, kiedy studiuję, prowadzę działalność, piszę artykuły i opowiadania dla wielu magazynów. Dorzucam do tego książki, blogi, social media. Wprowadzam w życie swój projekt z ezinem dla tych innych kobiet, czyli kobiet niehetero normatywnych. Wyobraź sobie, że nie mam zamiaru zwolnić i polecieć według typowej slow finezji – „życie to sztuka spowolnienia”. Dla mnie życie to sztuka śmiania się z pędu.
12
Pośpiech pośpiechowi nierówny I nigdy równy nie będzie. Pęd czy pośpiech dzielę na dwie strefy – ten zabójczy i inspirujący. Świat cały czas się rozwija, więc dlaczego ja mam zwal niać i nie nadążać za trendami, które działają na mnie pozytywnie? Wystar czy, że będę umiała to wszystko poukładać w swoim życiu. Ale takie
ułożenie wymaga zacięcia i zaangażow ania. Fast ogarnia się sprytem, slow tworzy się samo, podobnie jest z mini malem. Wyrzucisz wszystkie graty, które cię uwierają, a potem będziesz przeszukiwał śmietniki, bo właśnie wyrzuciłeś twoje życiowe trofea. Podczas egzaminu z jednego przedmiotu, związanego z kulturą, pro fesor zadał mi pytanie o to, czy kicz dla wszystkich jest tak samo brzydki. Czy pokój babci, w którym naustawiała fig urek z Afryki, Chin i Polski, jest również dla niej kiczowaty? Kicz to przepych, chaos, zbyt wiele na głowie. Ale dla niej ten kicz jest bardzo ważny. Ten kicz sprawia, że jest jej ładnie w jej własnym życiu. Podobna sprawa jest z fast life. Możesz udawać, że nie rusza się to, że twój dom jest całkowicie pozbawiony prywatnego charakteru – ale ja już nie umiem się oszukiwać.
Na wszystko masz czas – w zegarku Jeżeli nie chcesz czasami biegać, to tego nie rób. Nie ma problemu, mam radę na to, jak poradzić sobie z dużą liczbą obowiązków. Grafik. Grafik to bardzo pomocne stworzenie, które wystarczy adoptować ze sklepu papierniczego – w postaci wystrzałowego długopisu i holo graficznego zeszytu, najlepiej w kratkę lub w linie, w zależności od tego, czy w szkole lubiłeś polski czy matematykę. Nie musisz umieć rysować, by stworzyć swój grafik, nie musisz od razu uderzać w bullet journal, zwłaszcza jeżeli, tak samo jak ja, nie masz żadnego talentu artystycznego. Na takiej kartce będziesz w stan ie napisać wszystko, co ci leży na wątrobie, dosłownie wszystko. Spisz i pogrupuj swoje zadania, które chcesz zrealizować szybko. Policz, ile ci one za jmą i czy czasem przy wyłączeniu FB praca nie pójdzie ci szybciej. Dobry grafik to także komputer, a raczej Word w komputerze. Nie będziesz musiał tyle kreślić. Ale będziesz mógł zapanować nad złym pędem, czyli stresem, hejtem, zawiścią, brakiem kontroli nad każdym twoim działaniem. Wyobrazisz sobie, że każde zadanie możesz pogrupować, dodać do tego przyjemność, a nawet pomocne koło, w którym będzie wpisane, że możesz zadzwonić do kli enta i powiedzieć, że projekt musi mieć jeszcze kilka dni. Możesz nie iść na pierwszy termin egzaminu stu
denckiego, bo zawsze jest drugi. Możesz wybrać, co w szybkim życiu jest dla ciebie aktualnie ważne. Nie musisz żyć powoli, rozmyślać nad tym, co się stan ie, jak nie będziesz miał jednego, a trzy priorytety. No nic się nie stanie. Szczęśliwy ten, który wierzy w swoją normalność Ta normalność nigdy nie była zdefiniowana, ale jeżeli nie czujesz tej szwedzkiej mądrości, to bądź tak szyb ki, jak tylko chcesz. Nie daj sobie wmówić, że się wypalisz, że prędzej czy później znienawidzisz swoją pracę, będziesz musiał odpocząć. Nie jesteśmy maszynami, ale znam ludzi, którzy przez czterdzieści lat robili wszystko to, co chcieli – teraz są zmęczonymi, ale szczęśliwymi ludźmi. Idą wakacje, a – już są wakacje. No to wpisz do tego twojego grafiku relaks, tak trzy razy w tygodniu, najlepiej w rubryczce: „uwaga, pali się – pilne”. I może kopnę w kalendarz przed tymi, którzy żyją według slow life. I w ogóle mi to nie przeszkadza. Przynajmniej spełnię się. Ty też możesz, dlatego nie czuj się winny i osaczony. Bądź fast and happy.
Angela Kudenko
13
Emocje organizują czy dezorganizują działanie? T
emat emocji jest jednym
z najszerzej dyskutowanych w naukach psychologicznych. Liczni badacze, pro fesorowie oraz eksperymentatorzy pro ponowali niezliczone modele teoretyczne wyjaśniające poszczególne aspekty emocji. Emocje, oprócz niez liczonych podstaw do przeprowadzania badań i eksperymentów, dostarczają środowisku naukowemu także wiele możliwości do sporów. Jednym z najszerzej dyskutowanych dylematów dotyczy racjonalności (bądź jej braku) wzmiankowanych stanów afektywnych. Wiele osób, m.in.: Kant, uznaje emocje za ograniczające zdolności umysłu i utrudniające racjonalne poznanie. Przytakiwał mu Hobbes, nazywając afekty „zaburzeniami umysłu”, które stoją na przeszkodzie słusznemu rozu mowaniu. W opozycji stał Scheler,
14
który uważał, że uczucia są nie do za stąpienia przez zmysły i rozum, a wręcz przeciwnie, uznawał je za trzecią, pełnoprawną drogę poznania. Kolejna kwestia sporna dotyczy zdolności emocji do dezorganizacji lub organiza cji działania. Część badaczy idzie za przykładem Kanta i Hobbesa, uznając emocje za wprowadzające chaos i utrudniające racjonalne myślenie, a co za tym idzie, także i podejmowanie dzi ałań. Są jednak też tacy jak chociażby Leeper (1970, za: Wrońska, 1990), który uznaje afekty o niskiej lub śred niej intensywności za zdolne do ukier unkowania zachowania na cel oraz organizacji działań człowieka. Tematem mojej pracy będzie rozważenie tegoż zagadnienia, i próba jednoznacznego określenia, czy emocje organizują, czy też dezorganizują działanie. Studiując teksty dotyczące natury emocji, nietrudno zauważyć, iż za ich domenę zwykło się uważać irrac
jonalność i nieprzydatność poznawczą. Intuicyjnie wręcz łączymy zdolność do organizacji działania z procesami pozn awczymi – wydaje nam się, że aby zor ganizować jakieś posunięcie, potrzebujemy racjonalności charak terystycznej dla umysłu. Uczucia mogą być uważane za „ślepe poznawczo”, gdyż na nic nie wskazują, nie ujawniają niczego poza nimi samym (Węgrzecki, 1990). Oprócz ślepoty poznawczej wielu badaczy uznawało ujęcie emocji jako wprowadzających organizm człowieka w stan chaosu i powodujących za burzenia regulacji psychicznej, co pozbawiało emocje funkcji adaptacyj nych i sugerowało ich potencjał do dezorganizacji działań jednostki (Wrońska, 1990). Zaburzenia emocjon alne także nie pełnią funkcji ad aptacyjnej postrzegane są jako defekty (Buss, 2001). Defekty te wywołują jeszcze większy chaos i dezorganizację niż „nieuszkodzone” emocje. Przykłady
takich mankamentów i ich skutki możemy dostrzec, jeśli spojrzymy na problem z perspektywy podejścia ewolucjonistycznego zauważymy, że przydatne niegdyś emocje (takie jak strach przed jadowitymi pająkami, wężami lub groźnymi drapieżnikami), które powodują u niektórych nadmi ernie rozwiniętą reakcję emocjonalną, wprowadzają chaos w życiu jednostki, gdyż przeistaczają się w fobie (np.: arachnofobia), przez co jednostka przestaje zachowywać się racjonalnie (Glanz, Pearce 1989 za: Buss, 2001). Fobie uznawane są za zaburzenia emocjonalne, co potwierdza tezę Bussa (2001), że nie pełnią one funkcji ad aptacyjnej. Wręcz przeciwnie, można by się pokusić o stwierdzenie, iż dezor ganizują takiemu człowiekowi życie. Warto jednak wspomnieć, że wielu ba daczy opowiada się za poglądem iż – owszem, emocje dezorganizują dzi ałania i wprowadzają chaos w nasze
15
życie, lecz tylko wtedy, gdy są zbyt in tensywne. Jak już pisałam we wstępie, emocje słabe lub umiarkowane mają „tendencję” do ułatwiania podejmow ania decyzji i motywowania do dzi ałania. Problemy zaczynają się przy emocjach intensywnych. David Watson i Lee Anna Clark (1994) twierdzą, że in tensywne uczucia, takie jak wściekłość lub odraza, mimo iż stanowią ważny as pekt emocji, nie powinny być z nimi utożsamiane, lecz raczej uznawane za zintegrowane, wyodrębnione systemy reakcji psychofizjologicznych. Współczesne badania zdają się jednak rehabilitować emocje jako użyteczne narzędzia poznania i funkc jonowania w świecie. Okazuje się bowiem, że pozytywne lub negatywne stany emocjonalne mają wpływ na nasze procesy decyzyjne (Maruszewski, 2008). Jeśli stoimy w obliczu podjęcia trudnej decyzji, wystarczy byśmy zadali sobie pytanie „Jak się z tym czuję?”. Pozytywny lub negatywny stan afekty wny, jaki odczujemy po zadaniu sobie tego pytania, z pewnością wskaże nam odpowiedź i pokieruje naszym dzi ałaniem. O tym, jak emocje mogą or ganizować nasze działania, czasem bez udziału naszej świadomości, mówi Ek man (2003/2012) w książce „Emocje ujawnione”. Twierdzi on, iż emocje wyewoluowały, by przygotować nas do szybkiego radzenia sobie z najbardziej kluczowymi zdarzeniami w naszymi ży ciu. Definiuje je jako reakcje na zdar zenia, które zdają się bardzo ważne dla naszego dobrostanu. Jako przykład podaje opis wypadku samochodowego, który dokładnie ukazuje, jak podświadoma reakcja emocjonalna „zorganizowała” działanie mające na celu ocalenie życia kierowcy – zanim zdążył dokonać oceny poznawczej, odczuwany strach przed kolizją wywołał reakcję organizmu, jaką było gwałtowny skręt kierownicy i naciśn ięcie hamulca. Celem tej reakcji było uchronienie organizmu przed obrażeniami lub nawet śmiercią. Ek man (2003/2012) twierdzi także, że
16
funkcją emocji jest przygotowanie nas do radzenia sobie z ważnymi wydar zeniami, co zwalnia nas z myślenia o tym, co należy zrobić – działamy automatycznie, nie angażując procesów poznawczych. Dzięki swoim powiązaniom z procesami motywacyjnymi i poznawczymi emocje mają wpływ na sposób ustalania hier archii preferencji, jak i determinację w dążeniu do ich realizacji (Głos, Za łuski, 2016). Jak się okazuje, emocje mają odniesienie do rzeczywistości, występują z coraz lepiej poznawaną regularnością, podlegają określonym prawom, a ponadto, dzięki łączeniu in formacji zewnętrznej z informacją wewnętrzną, nadają wydarzeniom sens osobisty (Głos, Załuski, 2016). Im bardziej zagłębiamy się w najnowsze badania, tym wyraźniej widać tend encję do odrzucania poglądu o irracjon alności uczuć na rzecz teorii o racjonalności uczuć, a co za tym idzie, również ich zdolności do organizacji działania. Pogląd Pinkera (1977) pozwala nam spojrzeć na emocje z innej perspektywy, i dostrzec więcej ich „za stosowań”. Np.: miłość partnerska i macierzyńska mają za zadanie doprowadzić do propagacji genów – or ganizują one działanie człowieka w taki sposób, aby zapewnić przetrwanie po tomstwu (w przypadku miłości maci erzyńskiej) lub wspierać partnera (w przypadku miłości partnerskiej). Ponad to emocje powodują, że zdar zenia, które mogą nam potencjalnie za szkodzić w przyszłości, zapadają nam w pamięć jeśli odczujemy strach lub obawę w danej sytuacji, dzięki emocji zostawi ona trwalszy ślad w pamięci, co pozwoli nam uniknąć analogicznych tarapatów w przyszłości (Pinker, 1977). O wpływie emocji i nastroju na pamięć i przypominanie pisze także Bower (1981). Twierdzi on, że od nastroju za leży między innymi, o czym człowiek myśli i jak się zachowuje. Nastrój jest węzłem w sieci asocjacyjnej naszej pamięci i jeśli jest pozytywny, aktyw izuje inne węzły o pozytywnej charak
terystyce. W dobrym nastroju łatwiej jest nam zapamiętać i przypomnieć sobie informacje raczej pozytywne niż negatywne, a w kiepskim nastroju odwrotnie, łatwiej zapamiętujemy i przypominamy sobie informacje raczej negatywne niż pozytywne. Rolę emocji w procesach organizacji dzi ałania i kontekście ewolucyjnym podkreśla Carrol Izard, mówiąc, iż or ganizmy potrzebują bardzo szybko dzi ałającego aparatu emocjonalnego, który uruchomi automatyczną reakcję. Popi era w tym poglądzie Ekmana i jego przykład z uniknięciem wypadku sam ochodowego Jednak emocje nie są przydatne tylko w kwestii warunkowania ucieczki lub unikania niebezpieczeństw. Maruszewski (2008) jako przykład „za stosowania” emocji w prozie życia codziennego podaje sytuację w sklepie obuwniczym. Zamiast przymierzać trzysta modeli butów oferowanych przez sklep, przechadzamy się pom iędzy regałami, i patrząc na wystawione modele, wybieramy nieliczne, na pod
stawie odczucia jakie w nas wzbudzają. Jeśli wywołają u nas afekt pozytywny prawdopodobnie zdecydujemy się je przymierzyć. Przykład ten pokazuje, że emocje są obecne w każdym aspekcie naszego życia i organizują niemal wszystkie nasze działania nawet tak prozaiczne jak wybór obuwia. O tym jak nastrój i odczucia wpływają na nasze decyzje i zachowanie pisze także Bod enhausen (1990). Według niego w nastroju pozytywnym z mniejszym prawdopodobieństwem angażujemy się w zadania wymagające wysiłku, (czyli np.: zmianę przekonań dotyczących siebie). Można więc zaproponować tezę, iż w zależności od walencji emocje in aczej organizują nasze poczynania i regulują wybór podejmowanych się przez nas działań. Kolejne zalety afektów przed stawia w swoich badaniach Zajonc (1993). Mówi on, iż reakcje emocjonal ne mogą występować przy minimalnej stymulacji i bez praktycznie żadnego przetworzenia (co znajduje potwier dzenie w przykładzie Ekmana).
Ważnym aspektem, wartym wymieni enia jest kompetencja emocjonalna i jej wpływ na organizowanie działań i podejmowanie decyzji. Z przeprowad zonych obserwacji wynika, iż dzieci emocjonalnie kompetentne kierują swoimi czynami, myślami i uczuciami przystosowawczo i elastycznie w wielorakich kontekstach (Saarni,1999). Prowadzi to nas do niejako samo nasuwającej się konkluzji, iż osoby kompetentne emocjonalnie podejmują lepsze decyzje opierając się na swoich emocjach, niż osoby o niższej kompetencji. Swoje działania często opieramy na posiadanych przez nas in formacjach. Emocje i tutaj pokazują swój wpływ, gdyż nastrój sam w sobie może stanowić źródło informacji, w tym sensie, że zastępuje precyzyjną analizę przesłanek na rzecz opierania się na samopoczuciu. Dziać się tak może, na przykład w procesie formułowania sądów na temat jakości życia. Ponieważ nastrój wzmaga lub osłabia motywację, co wynika z jego wpływu na subiekty wną zmienność wartości nagrody, kształtuje także zachowanie (Derbis, 2007). Widzimy więc jasno, że nie tylko krótkotrwałe emocje, lecz także związ any z nimi długotrwały nastrój wpływa ją na to, jakich działań się podejmiemy. Zmierzając ku końcowi mojej pracy chciałabym ponownie poruszyć temat racjonalności, wierząc, że przed stawione wcześniej informacje pozwolą na niego spojrzeć z innej perspektywy. W kwestii racjonalności możemy wyróżnić m.in.: racjonalność prak tyczną, której model przedstawia teorię racjonalnego wyboru. Jon Elster (1979, za: Głos, Załuski, 2016) przyjmuje w swoim sugestywnym opisie, że rac jonalny podmiot przypomina Odyseusza w drodze do Itaki, który tak wytrwale zmierza do celu, że nawet urzekający śpiew syren nie odwodzi go od kontynuacji raz obranego kursu. Przykład podróży Odyseusza pokazuje, że racjonalność rozumiana jako skuteczność działania, wymaga spełni enia kilku kryteriów m.in. wystarcza
18
jąco spójnego i przechodniego systemu przekonań, dopasowania odpowiednich środków do zamierzonych celów. Całe przedsięwzięcie wymaga też sporej dozy determinacji – stabilności preferencji i przekonań. Bazując na przytoczonych wcześniej koncepcjach i konstruktach teoretycznych, można by spróbować lekko poszerzyć koncepcję Elstera. Pamiętać należy, że Odyseusz tułał się przez wiele lat próbując powrócić do Itaki, lecz przede wszystkim do swojej żony i syna. Opierając się na licznych poglądach psychologów i badaczy pok uszę się o stwierdzenie, iż miłość mogła być jego główną „siłą napędową”, or ganizującą jego postępowanie i moty wującą podejmowanie decyzji w taki sposób aby mógł wrócić do swojej ukochanej rodziny. W końcu Odyseusz dociera do żony i syna. Jeśli połączymy przytoczoną przez Elstera historię króla Itaki, z faktami podawanymi przez Głos i Załuskiego (2016), którzy twierdzą, iż w dziedzinie praktycznej głównym kryterium racjonalności działania jest jego skuteczność, otrzymujemy pewne go rodzaju dowód na to, że działanie motywowane przez emocje klasyfikuje się jako racjonalne. Podsumowując moją pracę chciałabym wrócić do jej początkowych fragmentów, które opowiadały się za dezorganizującym charakterem emocji. Argumenty Kanta, Hobbesa czy też Bussa, mimo iż brzmiące (mniej lub bardziej przekonująco) giną w starciu z racjami psychologów, profesorów, filozofów i badaczy opowiadających się za pozytywnym wpływem emocji i in nych stanów afektywnych na życie i dzi ałania człowieka. Emocje motywują nas do podejmowania decyzji, szukania rozwiązań i wyjść z sytuacji, w których czujemy się niekomfortowo. Mogą też ocalić nam życie, wymuszając na naszym organizmie nieprawdopodob nie szybką, mimowolną reakcję, która ma za zadanie nie dopuścić do naszej krzywdy. W ujęciu ewolucyjnym mają za zadanie „dopilnować”, by geny się rozprzestrzeniały, a nasze potomstwo
pozostało przy życiu i dobrym samo poczuciu. Ujęcie emocji jako wprowadzających organizm człowieka w stan chaosu i powodujących za burzenia regulacji psychicznej pozbawia emocje funkcji adaptacyj nych, co przeczy teoriom ewolucyjnym i poniekąd naszym własnym doświad czeniom. Ostatnim już w moim wy wodzie kontrargumentem w temacie rzekomej ślepoty poznawczej i zdol ności do dezorganizacji działań ludzkich jest pogląd Schelera, który uważa, iż miłość poszerza nasze horyzonty. Węgrzecki (1990) wspomina
także, że emocje nie tylko nie dezorgan izują poznania, lecz wręcz je uwydat niają i (tak jak miłość według Schelera) poszerzają. Kończąc mój wywód, chciałabym podzielić się, wnioskiem, który nasunął mi się w trakcie przytaczania kolejnych argumentów. Emocje zdaje się, organ izują nie tylko ludzkie działania, ale patrząc na ich znaczenie w każdej sferze naszej egzystencji można wręcz stwier dzić, iż emocje organizują nasze życie.
Magdalena Sładkowska
Literatura cytowana: Bodenhausen, G.V. (1990). Stereotypes as judgmental heuristics. Evidence of circadian variation and discrimination. Psychological Science, 1, 319–322. Bower, G. H. (1981). Mood and memory. American Psychologist, 36(2), 129148. Buss, D. M. (2001). Psychologia ewolucyjna. Gdańsk: Gdańskie wydawnictwo pedagogiczne. Clark, A.L. i Watson, D. (1994). Emocje, nastroje, cechy i temperament; rozważania pojęciowe i wyniki badań. P.Ekman i R.J. Davidson, (red.), Natura Emocji ( s. 8386). Przekład B. Wojciszke. Gdańsk: GWP. Derbis, R. (2007). Poczucie jakości życia a zjawiska afektywne. Bydgoszcz: Wydawnictwo Uczelniane Wyższej Szkoły Gospodarki. Doliński, D., Łukaszewski, W., MarszałWiśniewska, M., Maruszewski, T. (2008) Emocje i motywacja. (red. ) Strelau J., Doliński D. Gdańsk:GWP. Ekman, P. (2003/2012). Emocje ujawnione. Przekład W. Białas. Gliwice: Helion. Głos, A. i Załuski, W. (2016). Emocje negatywne a racjonalność decyzji. Zagadnienia Filozoficzne w Nauce, 60, 7 – 33. Murphy, S.T., Zajonc R. B. (1993). Affect, Cognition and Awareness: Affective Priming With Optimal and Suboptimal Stimulus Exposures. Journal of Personality and Social Psychology, 64 (5), 723739. Saarni, C. (1999). Kompetencja emocjonalna i samoregulacja w dzieciństwie. W C. Saarni (red.), Rozwój emocjonalny a inteligencja emocjonalna (s.75116) New York, NY : Guilford Press. Pinker S. (1997). Jak działa umysł, Warszawa: Książka i Wiedza. Węgrzecki, A. (1990). O irracjonalności uczuć. Zeszyty Naukowe Akademii Ekonomicznej w Krakowie, 310, 5 – 17. Wrońska, J. (1990). Niektóre kontrowersje w psychologii emocji. Przegląd Psychologiczny, 1, 147 – 164.
19
20
#PowerOfEtno M
ożna uznać, że muzyka
etno czy folkowa nie jest dla każdego. Że jest to twór tylko dla wybranej części osób, zazwyczaj bardzo niewielkiej. No bo kto słucha dzisiaj takiej muzyki? Ona jest taka… No właśnie, jaka? Bo biorąc udział ponownie w festiwalu Et noKraków/Rozstaje, dla mnie ta muzyka jest prawdziwa i szczera! Będąc na festiwalu w tamtym roku, wiedziałam, że powrócę na Et noKraków/Rozstaje w 2018 roku. Bo to festiwal inny niż wszystkie. Może i jest on dla wybranej części ludzi, jednak jest to najbardziej prawdziwy festiwal, szczery i przede wszystkim nie jest sztucznie napompowany – reklamą, prestiżem, gwiazdami i w zasadzie nie wiadomo czym jeszcze. I może tylko w teorii festiwal budują ludzie, jednak,
22
moim zdaniem, ten festiwal buduje muzyka. Muzyka inna niż to, co słyszymy w radiu, inna niż to, z czym spotykamy się na co dzień. I za tą muzyką, owszem, stoją ludzie, ale to melodia porywa nas do tańca albo i do zatracenia się w chwili. Tegoroczna edycja Et noKraków/Rozstaje była jubileuszowa, bowiem odbyła się już po raz 20.! W tym roku można było usłyszeć ponad 100 artystów z 10 krajów i 4 kontynentów. Trzeba przyznać, że była to istna mieszanka różnych kultur, która zdarza się bardzo rzadko. Obcow anie z muzyką innych kultur – i to bardzo odległych, bo w tym roku można było usłyszeć muzyków z Burkina Faso, Chile, Serbii, Azerbejdżanu czy Iranu – dla mnie osobiście było bardzo odkryw cze, mimo że niekoniecznie była to muzyka stricte tradycyjna dla danego kraju.
23
Festiwal rozpoczął się w środę 4 lipca koncertami: Alirezy Ghorb aniego, braci bliźniaków Ratko i Radiša Teofilović oraz małżeństwa Quasimow, by zakończyć się w klubie Strefa nocą tańca, podczas której do tańca porwał hiszpański zespół Viguela. W tym dniu można było się zatracić w muzyce z Ir anu, Serbii i Azerbejdżanu. Jednak był to tylko przedsmak tego, co miało nastąpić w kolejnych dniach festiwalu! Bo to czwartek i piątek był totalnym, tanecznym szaleństwem! W czwartkowy wieczór na początku mogliśmy wysłuchać koncertu Adama Struga, który zaprezentował kurpiowskie pieśni, wykonywane a capella. Te kurpiowskie pieśni leśne służyły do nawoływania podczas zbiera nia jagód i nie tylko, a składają się na nie m.in.: romanse, krwawe ballady, ut wory dydaktyczne i lubieżne. Jednak jeśli ktoś chciał się zatracić w lirycznej muzyce, to temu zdecydowanie służył Koncert Wolności! To było zjawiskowe! Liryczna muzyka, która przekazywała moc emocji, bardzo różnych. Ta muzyka, dźwięki, śpiew, przenosiła w zupełnie inny wymiar, w wymiar wręcz metafizyczny. Jednak to zwieńczenie wieczoru w Muzeum In żynierii Miejskiej było czymś, czego chyba nikt się nie spodziewał. Ser bijskie techno! Brzmi nieco intrygująco, jednak wystarczyło, że Omar Souley man wyszedł na scenę i widownia usłyszała pierwsze dźwięki, a ludzie za częli szaleć! Orientalne rytmy, gdzieś brzmienie popularnych utworów, które dało się wychwycić, takich jak Macar ena, czy Single Ladies, powodowały, że tłum szalał, a Muzeum Inżynierii Miejskiej przerodziło się w jeden wielki parkiet do tańca! Dla mnie było to nies amowite odkrycie i przede wszystkim pokazanie innym, że przy muzyce etno (chociaż w nieco zmienionej formie) da się świetnie bawić, jak w niejednym klubie! Co pokazał także kolejny dzień festiwalu. Tym razem już na Placu Wolnica, gdzie odbywały się koncerty
plenerowe, a na które wstęp był wolny. Pogoda nie odstraszyła, deszcz nikomu nie przeszkadzał, a zespół z Burkina Faso, Mamadou, który stanowił roz grzewkę dopiero przed tym, co miało nadejść, rozgrzał publiczność, zachęcił do tańca i przy okazji odstraszył deszcz. Grali ciekawie, nawiązywali kontakt z publicznością, a szeroki uśmiech artystów tylko zachęcał do zabawy. Kolejnym zespołem była Szikra, która w pewien sposób przeniosła nas na ży dowskie wesele. Muzyka klezmerska grana przez nich zachęcała do tańca i przyciągała jeszcze więcej ludzi pod Muzeum Etnograficzne. Ten zespół, na który składało się ponad 10 muzyków, przeniósł nas w inną kulturę. Zresztą ten piątkowy wieczór był bardzo mul tikulturowy, bo następnie przenieśliśmy się na Bałkany za sprawą Marko Marković Brass Band z Serbii. Publiczność nie chciała ich wypuścić ze sceny. I chociaż można uznać, że to było apogeum, to wciąż nie był koniec, bo to zespół Chico Trujillo postawił kropkę nad „i”. Muzyka prosto z Chile rozgrza ła publiczność do czerwoności, tańcom i szaleństwom pod sceną nie było końca. Aldo Asenjo "Macha", który wy gląda dosłownie jak Święty Mikołaj, a który śpiewał, to istny dynamit. Ten 49letni artysta szalał pod sceną, tańczył, skakał, tryskając energią niczym nastolatek, dając z siebie po prostu wszystko. To była petarda, której chyba nikt się nie spodziewał. Jeśli ktoś myślał, że Omar Souleyman był szaleństwem, tak Chico Trujillo pobiło wszystko i było definitywnym wygranym festiwalu. Jednak nie był to koniec festiwalu. 7 lipca w Żydowskim Muzeum Galicja wystąpił zespół Night z Nepalu, a następnie ponownie odbyły się kon certy na Placu Wolnica. Tym razem był to stricte polski repertuar. Na początku wystąpiły zespoły Pokrzyk i Raraszek, później ponownie Adam Strug, tym razem z repertuarem Leśny Bożek. Festiwal zakończył się koncertem zespołu Muzykanci, na który składa się
25
rodzina Słowińskich i Hałasów. Joanna Słow ińska porwała publiczność swoim głosem, a cała kapela swoją muzyką. Zresztą nie ma się co dziwić. Muzykanci działają od dwudzi estu lat i na polskiej, jak i zresztą międzynaro dowej, scenie folkowej są bardzo dobrze znani. Jednak podczas tego koncertu był jeden moment, który powalił mnie na kolana. Była to gra Stanisława Słowińskiego na skrzypcach. Jego solowa partia podczas jed nego z utworów zachwyciła chyba każdego, kto był wtedy na Placu Wolnica. To, w jaki sposób on grał, to, jakie emocje przekazywał swoją grą, powodowało ciarki. To było nies amowite. Obserwując jego grę na skrzypcach, można było stać jak zahipnotyzowany. To było po prostu piękne! Festiwal EtnoKraków/Rozstaje to festi wal inny niż wszystkie. Festiwal dla młodych i starych, dla dużych i małych, po prostu dla wszystkich. To festiwal, który potrafi porwać publiczność do tańca, by po chwili zatracić ją w melancholijnej i subtelnej muzyce. Nie da się ukryć, że w tym roku było to prawdziwe #PowerOfEtno! Poznanie nowych kultur, ich muzyki, nowych ludzi. Owszem, przeniesienie festiwalu z kościołów do Muzeum Inżynierii Miejskiej spowodowało zupełnie inny klimat i może zmiana miejsca nie wszystkim przypadła do gustu. Jednak trzeba przyznać, że 20. edycja EtnoKraków/Rozstaje była dy namitem, który zaskoczył z pewnością, oczy wiście pozytywnie, wiele osób, skłaniając je do szaleństw pod sceną.
KMC
26
Zimna Wojna U
znanie zachodnich krytyków, zachwyt canneńskiej widowni i w ostateczności Złota Palma dla Pawła Pawlikowskiego – dorobek Zimnej wojny przed oficjalną premi erą kinową mógł robić wrażenie nawet na największych sceptykach twórczości polskiego reżysera. Ci, którzy swego czasu szkalowali Idę za jej fleg matyczność, w tym przypadku mieli zostać pozbawieni wszystkich asów z rękawa, czemu sprzyjać miał zwrot w kierunku historii o płomiennej, ale i zgubnej miłości z wielką polityką w tle. Jednak, prócz samych meryt orycznych argumentów na rzecz Zim nej wojny, swoje trzy grosze dorzuciły rodzime media, które sukcesywnie pompowały balonik oczekiwań aż do momentu, gdy przybrał on niewyo brażalne wręcz rozmiary. A jaki jest lost takiego balonika, wszyscy doskonale wiemy – pękł z hukiem, gdy okazało się, że film Pawlikowskiego, choć odznacza
się wybitną strukturą i kompozycją kadru, opowiada o możliwie najbardziej niewiarygodnej i bezpłciowej miłości, jaką kiedykolwiek uraczono nas za pośrednictwem kinematografu. Zaczynając jednak od tego, co w Zimnej wojnie funkcjonowało bez zarzutu, należy stwierdzić, że rzemiosło reżyserskie Pawlikowskiego to naprawdę klasa światowa. Doskonale panuje on bowiem nad techniczną stroną produkcji, wykazując się niebanalnym zmysłem konstrukcyjnym i łącząc ze sobą poszczególne kadry, ujęcia oraz całe sceny w rytm i klimat snutej opowieści. Z wielu sekwencji opisujących tę zależność, najbardziej reprezentatywna pozostanie chyba ta w paryskim klubie jazzowym. Wtedy to kamera śledzi poczynania poszczegól nych muzyków, przeskakując i przemieszczając się między nimi w zgodzie z dynamiką charakteryzującą tempo wydobywających się z instru mentów standardów. I choć można w tym momencie odczuć efekt déjà vu,
27
Zimna Wojna, reż. Paweł Pawlikowski
28
związany z podobieństwem wyżej opisanej metody do stylu Damiena Chazzelle'a, to w tej aranżacji pozostaje ona absolutnym unikatem, a jej jakość pochodzi wyłącznie z wrażliwości na poetykę zmysłowości, którą Paw likowski uskutecznia na przestrzeni całego metrażu. W tym też celu reżyser zadecy dował o „zwężeniu” proporcji kadru do 4:3, a także o częstym, wręcz nowofa lowym „wyrzucaniu” postaci i przedmi otu danego ujęcia do jego boku bądź dołu. Jest to zabieg tyleż kompozycyjny, co stricte strukturalny i narracyjny, polegający w głównej mierze na wydobywaniu z każdego poszczególne go obrazka maksimum estetycznej za wartości. Nie bez znaczenia pozostaje również wykorzystanie czarnobiałych, utrzymanych w niskim kluczu zdjęć oraz (w pewnym stopniu) konwencji kina noir, co przekłada się znowu na niepowtarzalny urok, który charak teryzował swego czasu najwybitniejsze dokonania niemieckiego ekspresjon izmu filmowego. Ten estetyczny domek z kart sypie się jednak całkowicie, gdy Paw likowski próbuje dodać do niego jeszcze jedną, ale za to niezwykle znaczącą fig urę – scenariusz. Choć miłość młodej śpiewczaki Zuli i łowcy ludowych tal entów Wiktora odnosi się do osobistych doświadczeń reżysera (film zade dykował on swoim rodzicom), to brak uje w niej jakiejkolwiek autentyczności
i jest tak niezależnie od faktu, czy już w punkcie wyjścia uznamy tę miłość za namiętne i prawdziwe uczucie, czy raczej za fatalną fasadę, która nigdy nie miała prawa się ziścić. Sercowe deklaracje bohaterów musimy bowiem przyjąć „na słowo”, gdyż wprowadzenie do relacji zajmuje dosłownie kilka scen, z których nijak nie wynika, iż cokolwiek połączyło dusze postaci wiekuistną pieczęcią. Występuje tu też swoisty paradoks, albowiem scenariusz sam w sobie bazuje na tej małomówności i w ogólnym rozrachunku trzyma dość wysoki poziom, lecz mimo to nie pozwala odbiorcy poczuć emocji na własnej skórze, co, zważywszy na kat egorię opowieści, z miejsca wyklucza jego zasadność. Czy więc w odniesnieniu do Zi mnej wojny można skorzystać z wyświechtanego już stwierdzenia „przerostu formy nad treścią”? Poniekąd tak, bo choć Pawlikowski zaprezentował na jej łamach wszystkie swoje atuty reżyserskie, to nadal za wodzi go ich werbalizacja. I w tym przypadku można mówić o werbalizacji dosłownie, gdyż jedyne, ale i na jważniejsze, czego tu zabrakło, to kilka obrazów, które, podobnie jak w całkow icie wyzwolonym kinie niemym, musi ały w pełni zastąpić słowo. Im się udawało, Zimnej wojnie niekoniecznie.
Tomasz Małecki
29
Sweet Country J
30
eśli w Django Quentina Tarantino czegokolwiek zabrakło, to os tatniej, finałowej sceny, w której tytułowy bohater wypowiedziałby wprost do kamery bezpośrednim i nieco lekceważącym tonem słowa: "Western is dead, baby. Western is dead". Doszczętna dekonstrukcja zmurszałych form i konwenansów gatunkowych, jaką reżyser przeprowadził na łamach swojego dzieła, uzmysłowiła nam bowiem, że klasyczny western jest już passe, a zastąpić go może wyłącznie nowa, otwarta i elastyczna konwencja postwesternu. Ta ciągnąca się od niemal trzech dekad agonia opowieści spod znaku Dzikiego Zachodu, dla której film Tarantino stanowi przysłowiowy gwóźdź do trumny, nie pozostała oczywiście bez wpływu na metodykę pracy wielu innych twórców,
pragnących odwoływać się do poetyki krwi, kurzu i kowbojskich pojedynków – zaczęli oni poszukiwać oryginalnych sposobów wyrazu, łącząc ze sobą często skrajnie różne elementy filmowej układanki, aby tylko uchronić się przed gatunkową hermetyką. Z przedpremi erowych zapowiedzi można było wnioskować, że także ludzie odpow iedzialni za Sweet Country pójdą tą samą ścieżką, oferując nam przede wszystkim dramat tożsamościowy, a dopiero w następnej kolejności west ern. Czy przypuszczenia te znalazły odzwierciedlenie w rzeczywistości? I tak, i nie. Dzieło Warwicka Thorntona doskonale balansuje na granicy zdrady konwencji i wykorzys tania jej naturalnego potencjału, prowadząc widza na manowce za każdym razem, gdy ten uzna, że już wie wszystko na temat jego struktury. To też udowadnia, z jak bogato wypo
Sweet Country, reż. Warwick Thornton
sażonego warsztatu twórcy nabywali narzędzia filmowej wypowiedzi – ani przez chwilę nie stawiają oni ostatecz nych akcentów w kwestii określenia tożsamości swojej opowieści, co umożliwia im bezproblemowe i niemal niezauważalne prowadzenie gry do kilku bramek jednocześnie. Do ostat niej minuty nie zyskamy wszak pewności, czy to, co właśnie zobaczyliśmy, było gatunkową wariacją, artystycznym manifestem, czy może upośrednioną i uniwersalną analizą społeczną. Gracja, z jaką Thornton przy kamerze oraz duet TranterMcGregor przy scenopisarskim piórze poruszają się po każdym z tych narracyjnych standardów, powinna zawstydzić nawet najlepszą tancerkę rosyjskiego baletu. A to już jest komplement z wyższej półki.
No ale czego dotyczy ta ciągła gra pozorów twórców Sweet Coun try? Oficjalnie mamy tu do czynienia z historią aborygeńskiego zbiega, który w samoobronie zastrzelił swojego bi ałego pracodawcę. Szybko jednak ori entujemy się, że ujęcie sprawcy oraz proces wymierzania sprawiedliwości stanowią tak naprawdę jedynie wi erzchołek merytorycznej góry lodowej. Pod powierzchnią znajdziemy znowuż niezwykle pogłębiony – jak na możli wości niespełna 2godzinnego metrażu – obraz człowieczeństwa, który po zostaje stały i niezmienny nawet wtedy, gdy z oprawców stajemy się ofiarami. Zachodni imperializm oraz jego ucisk ludności tubylczych nie jest tu bowiem rozumiany wyłącznie jako pewien okres w dziejach świata lub też jako doktryna polityczna potężnych mocarstw, ale przede wszystkim jako cykliczny prze
31
jaw destrukcyjnej natury ludzkiej. W tym celu twórcy przy kreowaniu świ ata przedstawionego oraz sylwetek głównych bohaterów posłużyli się raczej przenoszącymi wartości i znaczenia fig urami, co też pozwoliło im prze prowadzić analizę wyszczególnionych postaw, a nie konkretnych postaci. I w tym aspekcie również spisują się na medal. Niektóre wnioski, jakie można wysnuć na tej podstawie, po trafią bowiem przyprawić widza o niemałe ciarki. Jeśli uświadomimy sobie, że za pomocą jednego ujęcia op erator obarczył winą za humanitarną niedolę wszystkie instytucje, war unkujące funkcjonowanie człowieka w społeczeństwie (państwo, kościół, wojsko), a uczynił to wykorzystując wyłącznie ustawienie w kadrze postaci personifikujących określone motywy, to naprawdę trudno nie chylić przed nim czoła. Jeśli jednak nie dotrze do nas ten na wskroś anarchistyczny, ale i fa talistyczny zarazem przekaz, to wciąż pozostają zachwyty nad warstwą tech niczną. Sweet Country obfituje w długie, wyważone i świetnie skom ponowane ujęcia, które niejednego miłośnika klasycznych westernów przyprawią o wzmożoną aktywność serca. Również wspomniana już wcześniej bezbłędna kontrola nad strukturą filmu odgrywa w tym kon
32
tekście nadzwyczajną rolę – wprowadz ane tu i ówdzie retrospekcje oraz futurospekcje są wyraźnie oznaczane przez odpowiednią manipulację dźwiękiem diegetycznym, a same w sobie nie pełnią jedynie funkcji fore shadowingu, lecz także stanowią odrębną, choć zakorzenioną w tej samej poetyce, opowieść. W uskutecznieniu tej formy wypowiedzi nieocenioną pomoc zapewnia natomiast bezin wazyjny montaż, który swą jakością sytuuje film Thorntona w czołówce za rok 2018. A może i nawet za całą min ioną dekadę. Sweet Country jest więc jednym z bardziej pozytywnych za skoczeń minionych kilku miesięcy, skupiając w sobie obfitą w diagnozy treść oraz wybitną warstwę audiowizu alną. Dorzuca ono też swoje pięć groszy do dyskusji na temat domniemanej śmierci klasycznego westernu, który musiał ulec naporom bezwzględnego postmodernizmu. Co natomiast mówi nam w tej kwestii Thornton? Mówi, że sprawdzone schematy gatunkowe wcale nie są skazane na zagładę, jeśli tylko znajdzie się dla nich zastosowanie w nowej i dynamicznie zmieniającej się kulturze filmowej wypowiedzi. I Sweet Country jest doskonałym dowodem na tak sformułowane twierdzenie.
Tomasz Małecki
Satyra nieco opadła, a Prezes pozostaje w szpitalu S
erial satyryczny Roberta
Górskiego ma się całkiem dobrze. Niedawno zakończył się trzeci sezon Ucha Prezesa i choć zamieszanie wokół serialu nieco ucichło, to powstanie kolejny jego sezon. Muszę przyznać, że oglądając trzeci sezon Ucha Prezesa, mam wrażenie, że byłam na jakimś roller coasterze. Raz było dobrze, raz było gorzej. Owszem, całość była dostosowy wana do sytuacji na scenie politycznej, a tam nie było tak wyraziście jak za rządów Beaty Szydło, dlatego też nieco zmienił się klimat samego serialu. W trzecim sezonie pojawiło się całkiem sporo nowych postaci, a wśród nich
nawet Donald czy polska reprezentacja z Anią i Robertem na czele. Dla mnie ten sezon był nieco dziwny, ale mam wrażenie, że to właśnie ze względu na zmiany w rządzie, które zaszły. Za rządów Beaty Szydło działo się wiele, zwłaszcza pod względem różnych kontrowersji, dziwnych sytuacji. Teraz na polskiej scenie politycznej dzieje się mo mentami tyle, co nic. Wyraziste postacie, które można było sparodi ować, gdzieś się pochowały, więc skoro nie ma odpowiedniego pierwowzoru, ciężko wymyślić coś z niczego. Dlatego pewnie pojawił się Donald, który nie może dojechać, pojawiła się polska reprezentacja czy casting na aktora, który ma wcielić się w Prezesa. Liczba aktorów, która przewinęła się przez ten
33
Ucho Prezesa, Showmax
34
sezon, była imponująca i z tej strony rzeczywiście było ciekawie. Jednak dla mnie fabuła niektórych odcinków nie była porywająca. Odnosiłam wrażenie, że momentami było to bardzo sztucznie napompowane. To już nie pierwszy sezon, w którym w zasadzie wbijano szpilę za szpilą. Tym razem było zdecy dowanie łagodniej, momentami wręcz nijako. Nawet chwilami odnosiłam wrażenie, że Prezesowi, w którego wciela się Robert Górski, jest już wszys tko obojętne. Szkoda trochę, że tak potoczył się ten serial w tym sezonie. Jednak może będzie lepiej, gdy na scenie politycznej znowu zacznie się dziać w bardziej wyrazisty sposób. Bo mnie te parodie w tym sezonie już nie śmieszyły tak jak powinny. Może powodem jest też to, że na początku to było śmieszne, zabawne, rzeczywiście uderzało w polityków. Teraz to już się nieco prze jadło. Niewiele może nas zaskoczyć, chyba tylko aktorzy, którzy wcielają się w polityków – bo muszę przyznać, że
parę zaskoczeń w tym sezonie rzeczy wiście było. Jednak to, jacy aktorzy się pojawili w tym sezonie, nie ma aż tak wielkiego wpływu na to, jak odbiera się serial, bo największe znaczenie ma tu jednak fabuła. A ta była na bardzo różnym poziomie. Ten serial wciąż pozostaje par odią sceny politycznej, jednak liczę na to, że w kolejnym sezonie będzie to wy glądać nieco lepiej. I chociaż jest to za leżne od tego, co na bieżąco dzieje się w polityce, to mam nadzieję, że Robert Górski wyniesie Ucho Prezesa na wyżyny takie, jakie były w pierwszym sezonie. Bo Prezes leżący w szpitalu nie jest aż tak śmieszny, jak na fotelu Prezesa.
Klaudia Chwastek
Anioł, który cierpi T
o, co odróżnia ludzi od zwierząt, to kultura. Jako jedyni spośród żywych mieszkańców na jbardziej samotnej planety w Układzie Słonecznym wytworzyliśmy na tyle ab strakcyjny mózg, by dążyć do czegoś więcej niż przetrwania gatunku. Tak narodziła się sztuka – najmniej sensowna z istniejących czynności, jeśli weźmie się pod uwagę teorię Darwina. Mimo to właśnie ona ma definiować człowieczeństwo… Sztukę można podzielić na tę wielką i wzniosłą, co kruszy mury i podźwiga narody oraz na tę codzien ną, wychwalającą dobrze wypieczoną panierkę kotleta. Niczym w swoistym danse macabre Mickiewicz i Zenek z Koziej Wólki idą ramię w ramię w korowodzie Kalliope. Nikt jednak oczywiście nie przykłada do ich poezji tych samych miar. Byłoby to po prostu głupie. Mickiewicz pozostaje w sferze niedoścignionego wzoru, mitycznego
boga zasiadającego na szczycie Olimpu. Zenek z kolei jest wioskowym głup kiem, który postanawia się na ten Olimp wdrapać. I tutaj mamy paradoks. No bo przecież wiemy, że Mickiewicz wielkim poetą był i jego poezja am brozyję sycącą dla duszy stanowi i że mądrość ust jego spijać winniśmy niczym liście krople rosy rannej. Mimo wszystko bliżej nam do owego Zenka, któremu będziemy kibicować nawet jeśli uda mu się wdrapać raptem na pierwszy kamień leżący u stóp złowro giego, nieludzkiego Olimpu. I do takich właśnie Zenków za licza się poezja codzienna, pisana przez zwykłych ludzi w celu wyrażenia tego, co czują w danej chwili czy miejscu. To ich wielkie „non omnis moriar”, ale nie ze spiżu, a raczej ze skórki chleba. To ich ślad, pozostawione wspomnienie – tak codzienne, a zarazem tak ludzkie. Tak jest też w przypadku tomiku Cierpienia Anioła Anny Mielec. Nie jest to poezja wzniosła czy wybitna, ale też nigdy taką nie miała i nie chciała być.
35
36
To poezja osobista, przelanie uczuć na papier. Nie jest to pierwsze spotkanie twórczości autorki z czytelnikami. Większość utworów z tego tomiku było już publikowanych w Internecie, najpi erw na blogu aniolcierpi enia.blog.onet.pl a obecnie na stronie aniolcierpienia.pl. Autorka doszła jed nak do wniosku, że blog jest zbyt ulot ny, by pozostawić po sobie ślad, i postanowiła wydać swoją twórczość w formie papierowej. Tak oto zrodziły się Cierpienia Anioła. Tomik podzielony jest na 4 części, poprzedzone swoistą in wokacją, którą stanowi wiersz Anioł Ci erpienia. Każda z części ma inny nastrój. Jednak mimo to można odnieść wrażenie, że od nieprzejed nanego mroku przemieszczamy się w rejony, w których od czasu do czasu gęste, czarne chmury przebija nieśmiały promyk słońca.
Mam problem z oceną tych wier szy. Z jednej strony wiem, że nie jest to poezja mistrzowskiej klasy, z drugiej strony – mam świadomość, że nigdy taką nie miała być. To typowa Zen kowszczyzna, która jest niezwykle os obista. Mimo to autorka pozwala sobie często na bardziej wyszukane metafory czy rozwiązania stylistyczne. I jeśli coś w nich zgrzyta, to raczej wyłącznie z po wodu niedoskonałości warsztatu. Jeśli ktoś lubi zanurzać się w wewnętrznych światach innych i nie przeszkadza mu niedoświadczony styl, to mogę polecić Cierpienia Anioła jako typowego i dobrego przedstawiciela poezji codziennej. Anna Mielec Cierpienia Anioła Ridero, 2018
Tomasz Jakut
Gdzie te festiwale? F
estiwale, koncerty, imprezy
kulturalne… Sezon powoli się kończy, w końcu największe kulturalne imprezy w Krakowie już się odbyły. Była Off Camera, Festiwal Muzyki Filmowej, Krakowski Festiwal Filmowy… A to tylko te największe festiwale, po drodze było jeszcze sporo mniejszych, chociaż równie ciekawych imprez. Nie ma się jednak czemu dziwić. W końcu Kraków to miasto kultury. Maj i czerwiec to był po prostu wysyp kulturalnych imprez. Jeden fest iwal się kończył, a drugi zaczynał. Wpadało się w istny rytm festiwalowy, a gdy patrzyło się w kalendarz, bywało i tak, że człowiek nie mógł zdecydować się na co iść, bo było tego tyle. Ta różnorodność, która panuje
w krakowskich festiwalach, pozwala na poznanie różnych, momentami niezwykle interesujących, rzeczy, z którymi wcześniej się nie zetknęło. Jednak, aby się z tym spotkać, trzeba w ogóle wiedzieć, że coś takiego jest. A z tym momentami był prob lem. Jak rozmawiałam ze swoimi zna jomymi – właśnie na temat różnych wydarzeń kulturalnych, których w os tatnim czasie było od groma – tak większość z imprez ginęła w przestrzeni miejskiej. Plakaty na mieście niby wisi ały, ale w bardzo niewielu miejscach, nie rzucały się w oczy. Można wysnuć wniosek, że ta reklama festiwali przeniosła się do sieci, w media społecznościowe. Jednak czy aby na pewno jest to słuszne działanie? Z per spektywy młodych osób, które spędzają większość czasu online i dodatkowo śledzą różne wydarzenia kulturalne, to
37
Szalom na Szerokiej 2018
38
na pewno świetne rozwiązanie – można być ze wszystkim na bieżąco. Jednak w momencie, kiedy nie śledzimy życia kulturalnego miasta, raczej nie dowiemy się z sieci, co się dzieje. Bo nie oszukujmy się – Facebook doskonale wie, czym się interesujemy. A ciekawy, rzucający się w oczy plakat festiwalu czy jakiegoś wydarzenia, koncertu, nawet gdy nie bardzo zwracamy na to uwagę na mieście, jednak rzuci nam się w oczy. Owszem, to są koszty, w dużej mierze trzeba je ciąć, jednak w mo mencie, gdy frekwencja będzie słaba, zarobku też nie będzie. Takie są prawa handlu. Choć nie oszukujmy się, na kul turze raczej się nie zarabia, raczej się do niej dopłaca. Brak tej kampanii out doorowej nieco szkodzi zaint eresowaniu festiwalami, bo wtedy te wszystkie imprezy przepadają. Po roz mowach ze znajomymi okazuje się, że
wyraźnie tego brakuje w mieście, a przecież to wciąż potrafi działać. Z drugiej jednak strony, kwestią tego, czy w czymś weźmiemy udział, czy nie, jest program. To on decyduje o naszym udziale w imprezie. Jeśli coś zapowiada się super, jesteśmy na coś nakręceni, to nie ma się nawet nad czym zastanawiać. Gdy czegoś nie znamy, możemy się wahać. Jednak, gdy słyszeliśmy, że poprzednie edycje festi walu były cudowne, a teraz idziemy na jedno z głównych wydarzeń i okazuje się ono być takie sobie, pozostaje rozczarowanie. Owszem, to nieco subiektywne spojrzenie. Każdy też czegoś innego oczekuje i nie da się sprostać gustom wszystkich. Chodząc jednak na różne wydarzenia kulturalne, bardzo często spotykam tych samych ludzi. Pojawiają się notorycznie te same osoby, które już
doskonale kojarzę z widzenia. Owszem, bardzo często są to osoby starsze, które mają taki sposób na zabicie samotności. Korzystają z imprez darmowych i plen erowych, tym samym ciesząc się z tego, w czym uczestniczą. Imprezy plenerowe też cieszą się zupełnie innym zaint eresowaniem niż te, na które trzeba kupić bilet. Różnica jest znaczna, ale darmowy koncert potrafi pokazać ludziom coś zupełnie innego, zaint eresować ich inną muzyką, a czasem nawet inną kulturą. Sama tego doświadczyłam, więc jeden koncert, z czymś innym od tego, co spotykamy zazwyczaj, może mieć pozytywnie za skakujące skutki. Jednak aby tak było, dany koncert czy festiwal musi być widoczny w przestrzeni publicznej. W tym roku wydawać się może, z perspektywy zwykłego odbiorcy, że to wszystko gdzieś zaginęło. Jednak sezon
kulturalny nie kończy się całkowicie. Także i w wakacje można uznać, że sporo się dzieje. Trwają letnie festiwale muzyczne, jest cała masa kin plenerow ych czy innych eventów dziejących się, mówiąc po krakowsku, “na polu”. Tylko aby znaleźć takie, które rzeczywiście nas zainteresują, trzeba trochę poszper ać, zwłaszcza w Internecie.
Klaudia Chwastek
39
Nadzieja umiera ostatnia, jednak tym razem umarła bardzo szybko… M
40
undial 2018! Na to
czekała większość Polaków! Nasza reprezentacja po wywalczeniu awansu w eliminacjach pojechała na Mundial do Rosji! Po 12 latach nam się to udało! Po EURO 2016 wszyscy chyba wierzyli w to, że nasza reprezentacja zajdzie daleko, że jest wręcz w stanie góry przenosić… Jednak chyba dosyć szybko zesz liśmy na ziemię. Nie wyszło – a że nie wyjdzie, kibice wiedzieli już po pier wszym meczu z Senegalen. No bo gdzie była nasza reprezentacja? Ta reprezentacja, którą wszyscy pam iętaliśmy z EURO, które było raptem dwa lata temu? Reprezentacja prze padła. Z meczu o wszystko wyszła tra gedia, a meczu o honor chyba lepiej nie pamiętać. Ostatnie dziesięć minut z Ja ponią to była komedia. Utarło się, że naszej reprezentacji wyszło lepiej granie w reklamach niż na boisku. Cóż, nie da się ukryć, że firmy postawiły na naszych zawodników w reklamach. Niektórzy reklamowali nawet cztery
marki. Jednak to boisko zweryfikowało ich grę i osiągnięcia. Owszem, możemy się pocieszać faktem, że Niemcy byli krócej od nas itd., jednak gra naszej reprezentacji okazała się być szeroko komentowana. Zwłaszcza pod wzglę dem gry niektórych zawodników. Nie pomagały plotki i domysły, a także donosy niektórych gazet i portali. Nie pomogły słowa, które padły, i zdjęcia, które zostały opublikowane w ser wisach społecznościowych. Jedno jest pewne – nasza reprezentacja raczej myślami nie była na boisku, co zresztą podkreślało wielu dziennikarzy i ko mentatorów. Podziało się wiele złego – z czyjej winy, chyba nie warto tego roztrząsać. Szkoda tylko, że wielkie piłkarskie święto skończyło się ogromnym rozczarowaniem. Bo gdyby piłkarze pokazali, że walczą, że próbują… Ale tego nie było. Teraz, po mundialu pozostał tylko niesmak, z różnych względów. Wciąż pojawiają się kolejne komentar ze, oceny. I to już nie tylko na polu piłkarskim, ale także marketingowym. Czy markom się to opłaciło, jak pow
inny reagować po odpadnięciu Polski z mundialu, co powinny zrobić po rezygnacji Adama Nawałki z funkcji trenera. Jednak czy z perspektywy kib ica to jest ważne? Owszem, pozostał niesmak i to kibiców chyba najbardziej szkoda w tym wszystkim. Sama chciałam przeżyć te nies amowite emocje, które były podczas EURO. Chciałam cieszyć się z każdego kolejnego gola, wspierać naszych piłkarzy. I jestem święcie przekonana, że większość kibiców na to właśnie czekało. I nieważne, czy byli to zat wardziali fani piłki nożnej, czy tylko kibice od święta, gdy gra nasza reprezentacja. Piłka nożna, chociaż jej poziom na to nie wskazuje, to nasz sport narodowy. Kibicujemy, wierzymy, chociaż często wychodzi jak zwykle. Popadamy w jakieś szaleństwo, którego Krystyna Janda nie rozumie, ale to są po prostu emocje, bardzo często chwilowe, które pamięta się na długo. Jesteśmy, wierzymy i trwamy. Kultura kibicowania podczas meczów naszej reprezentacji różni się od tego, co za zwyczaj się słyszy przy meczach ek straklasy. Kibole odchodzą w odstawkę,
liczy się drużyna z orzełkiem na piersi. Kibice tym razem się zawiedli. Zawiedli się chyba jednak przede wszystkim nie na tym, że nie wyszło, a – odnoszę wrażenie – że zostali nieco zignorow ani. Że chociaż trwają przy reprezentacji, ich kibicowanie nie zostało docenione, zwłaszcza przez piłkarzy. I owszem, słowa, które padły po meczu, może nie do końca zostały przemyślane, może padły pod wpływem emocji. Jednak wydaje mi się, że kibicom należało się coś więcej, jakiś rodzaj wyjaśnienia albo przyznania się, że nie wiedzą, z czego to wynikło. Bo tych domysłów, plotek tym razem było bardzo dużo. I po mundialu pozostał pewnego rodzaju niesmak. I chyba nikt z kibiców nie wyobrażał sobie tego, że ten mundial tak się skończy. I to nawet nie chodzi o to, że nie wyszliśmy z grupy, ale o to, że gdzieś ten duch walki zapodział się w drodze do Rosji… Oby tylko wrócił na jesień, bo przed reprezentacją kolejne spotkania.
Klaudia Chwastek
41