Nadchodzi wiosna... Nadchodzi wiosna, za oknami temperatura potrafi się wciąż wahać, ale także wahają się nasze nastroje. Oczekujemy różnych rzeczy od życia i trochę też o tym piszemy w kolejnym numerze Magnifier. Jednak oprócz kwestii społecznych, w wiosennym numerze znajdziecie także wywiad z Natalią Rex – artystką, która tworzy ciekawe „deseczki”, zaś w kulturowej części naszego magazynu przeczytacie o serialach Dark i Dziewczyny nad wyraz, a Mateusz Tkaczyk pisze o tym, dlaczego lubi złe kino! Przyjemnej lektury! Klaudia Chwastek Redaktor Naczelna Magnifier Redaktor Naczelna: Klaudia Chwastek Redakcja: Joanna Wrona, Tomasz Jakut, Grzegorz Stokłosa Współpraca: Mateusz Tkaczyk, Bard Północy, ZanfraBlue, Delanowska Korekta: Tomasz Jakut Skład: Klaudia Chwastek Okładka: kolaż autorstwa Magdaleny Chwastek Kontakt: redakcja@emagnifier.pl www.emagnifier.pl FACEBOOK: @czasopismomagnifier INSTAGRAM: @czasopismomagnifier TWITTER: @magnifier__ Poglądy wyrażone w artykułach są wyłącznie poglądami ich autorów i nie mogą być uznane za poglądy Redakcji Czasopisma Magnifier. Przedruki, kopiowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie jest dozwolone wyłącznie za uprzednią zgodą wydawcy.
2
Wydawca: Klaudia Chwastek, Kraków
SPIS TREŚCI LUDZIE
Niech nie wie lewica, co czyni prawica „Silna i niezależna kobieta, która...” Intelektualny melanż Przereklamowana zimowa stolica Polski Strach w Dolinie Niesamowitości
WYWIAD
Balans między starym a nowym
6 9 12 14 17
21
KULTURA A liczba jego 33 Babski serial dla (nie)typowych kobiet Dlaczego lubię złe kino? Polityczna Pantera
32 35 37 40
3
Niech nie wie lewica, co czyni prawica P
6
ewien pies miał właściciela. Lecz nie był to zwykły właściciel – cierpiał bowiem na niezwykłą odmi anę schizofrenii, która dosłownie podzieliła go na dwie części. Gdy pies zbliżał się do jednej z rąk swojego właś ciciela, był głaskany, drapany za uchem i dostawał przeróżne smakołyki. Słowem: było cudownie i wspan iale. Tak wspaniale, że psa po kilku dniach zaczynał boleć brzuch z przejedzenia, a i pieszczoty nie dawały już tej samej przyjemności. Gdy pies z kolei postanowił zbliżyć się do drugiej ręki swojego właściciela, sytuacja była zgoła odmienna. Tamta ręka nieustannie trzymała pałkę, którą biedna psina obrywała za każdym razem, gdy tylko się zbliżyła. I tak błąka się pies całe swe życie od lewicy do prawicy i od prawicy do lewicy swego właś ciciela, nieustannie wierząc, że jego właściciel w końcu znormalnieje. Można by powiedzieć: „głupie, naiwne zwierzę”. Tylko czy sami nie robimy tego samego? Nieustannie kluczymy pomiędzy dwiema, stałymi opcjami, które, jak dwa filary katedry, stoją niewzruszone na swoich pozyc jach od stuleci. Owszem, dochodzi do ewolucji myśli politycznospołecznej, pojawiają się nowe ugrupowania, stare upadają, niemniej podstawowy porządek pozosta je niezmienny: mamy tych po lewej i tych po prawej.
Wydawać by się mogło, że polityka stanowi jeden z fundamental nych mechanizmów napędzających społeczeństwo. Że polityk to osoba, która ma reprezentować przekonania pewnej ściśle określonej grupy społecznej. Jego zadaniem jest stanie na straży pewnych ogólnie uznanych wartości, wręcz walczenie o nie, by w gąszczu innych – ważnych dla państwa i jego trwania – spraw nie zaginęły i wciąż, niczym kaganek oświecenia, rzu cały światło na codzienne życie przykładnych obywateli. Jakże doniosłą rolę ma polityk jako ten, który reprezentuje wolę ludu…! Problem w tym, że to fikcja, pobielana fasada obory z chlewem. Nawet słownik języka polskiego definiuje politykę jako dzi ałania zmierzające do zdobycia władzy i jej utrzymania, a także jako sposób na spełnienie własnych celów. Nie ma tam ani jednego słowa o tym, że politycy mają reprezentować kogokolwiek. Nie, politycy dążą do zdobycia i utrzymania
władzy – ni mniej, ni więcej. A jaki jest prostszy sposób wmówienia komuś, że musi oddać władzę w czyjeś ręce, jak nie przekonanie tego kogoś, że podziela się jego własny światopogląd? Polityka to gra pod publiczkę, kupczenie ideami, by zachować własny stołek. Nic zatem dziwnego, że mityczny dialog polityczny pozostaje – no właśnie – mitem. Bo jak jedna strona może się dogadać z drugą, skoro chodzi im wyłącznie o zdobycie władzy? Zresztą jak do tej zgody miałoby dojść, skoro jedynym kluczem do tejże władzy jest poparcie ludzi wierzących w konkretne idee? Lewicoprawicowa zgoda byłaby zatem zdradą świato poglądową, odbierającą władzę jednym i drugim. Skoro zatem zgoda jest w polityce niemożliwa przez wzgląd na samą naturę polityki, logicznym jest, że kluczem do sukcesu pozostaje niez goda.
7
Obecne społeczeństwa napędzane są dwiema głównymi siłami: strachem i nienawiścią. Karmienie całych społeczeństw tymi uczuciami wzmacnia polaryz ację na rynku politycznym, rysując coraz wyraźniejsze granice pomiędzy lewą i prawą stroną. Podczas gdy prawa strona boi się i nienawidzi nowego – czy to pod postacią modernizacji, czy też Innego – wskazując równocześnie na tradycję jako prymarny nośnik war tości, lewa strona boi się i nienawidzi starego, czyniąc tradycję i konserwatyzm oznaką Innego. Im mocniejsza polaryzacja, tym mocniejsza nienawiść i strach. A to rodzi agresję: z jednej, jak i drugiej strony; różni się tylko cel tejże agresji. Potęguje się także zjawisko uzn awania idei za wartości same w sobie, bez żadnej re fleksji nad ich sensem i celowością. Tradycja i jej utrzymanie stają się celem same w sobie, podczas gdy z drugiej strony to samo spotyka postęp. Dochodzi do starcia dwóch skrajności: utrzymania tradycji i zastane go stanu rzeczy za wszelką cenę oraz zniszczenia tradycji i zmieniania obecnego stanu rzeczy. I obydwie te skrajności tak naprawdę są tym samym: niszczeniem kultury – poprzez petryfikację jej w zastanej formie lub wręcz odwrotnie, zniszczenie jej wszelkich form przeszłych i relatywizację. A pośrodku tej walki stoi polityka, żywiąca się wiecznym konfliktem i przeciąganiem liny władzy raz w jedną, raz w drugą stronę. Nieustanne napięcie społeczne jest gwarantem trwania polityki i źródłem społecznej schizofrenii. Nasz właściciel w jednej ręce trzyma smakołyk, w drugiej pałkę, a my – jak ten głupi, naiwny pies – biegamy od jednej do drugiej, nieustan nie karani za naszą lojalność.
Bard Północy
8
„Silna i niezależna kobieta, która…” T
ekst „jestem silną i nieza
leżną kobietą, która nie potrzebuje mężczyzny” jest tekstem, który za zwyczaj po prostu należałoby wyśmiać, jednak z pewnością w jakiś sposób definiuje kobiety XXI wieku. Silne, niezależne, ze wszystkim sobie poradzą. Tak rzeczywiście w dużej mierze jest, b0 kobiety sobie poradzą w momencie, gdy współcześni panowie zrobili się nieco nadwrażliwi. Ta niezależność kobiet może i brzmieć dziwnie, może być odpowiedzią na wszystko, a zwłaszcza na ich samot ność. Może być wytłumaczeniem, ale także próbą wmówienia sobie, że wszystko jest okej, że dam sobie radę ze wszystkim sama, a facet nie jest mi do niczego potrzebny.
Owszem, jakikolwiek facet nigdy nie będzie dobrym wyborem. Trzeba trafić na odpowiedniego, a tych ostat nio trochę jak na lekarstwo. I zapomni jmy już o rycerzu na białym koniu – takiego nie znajdziemy, chyba że w komedii romantycznej albo bajce. Jednak ta silna i niezależna kobieta, która poradzi sobie ze wszys tkim, a która bywa momentami obiek tem żartów, rzeczywiście potrafi bardzo często poradzić sobie ze wszystkim. Dać sobie radę, raz lepiej, raz gorzej, ale za wsze – poradzi sobie. Bo woli poradzić sobie sama, niż prosić o pomoc kogoś innego. Tak często jest. Łatwiej jest poradzić sobie samemu, niż prosić kogoś o pomoc. Inni niekoniecznie są do tej pomocy skłonni, a bywa i tak, że nie za wsze jest kogo poprosić o pomoc.
9
10
Dlatego w tym wszystkim, w byciu silną i niezależną kobietą, przychodzą momenty kryzysowe, bo okazuje się, że ta silna i niezależna kobieta, która nieźle sobie radzi, która osiąga bardzo często suk cesy (te większe i te mniejsze), mimo zę otoczona ludźmi, tak naprawdę jest samotna w tym tłumie. I tak naprawdę w tym tłumie ludzi samotna jest więk szość z nas. Jesteśmy otoczeni ludźmi, niby mamy multum znajomych, ale, tak po prawdzie, nikt nas nie zna, nikt nas nie chce poznać. Jesteśmy samotni w tłumie, przybierając maskę tej przysłowiowej „sil nej i niezależnej kobiety”, udając, że wszystko jest w porządku, że jesteśmy szczęśliwe, spełnione… a skrycie marzymy, by ktoś po prostu, tak najnormal niej w świecie, nas przytulił. By przed bliską nam os obą – ukochaną, czy taką, która jest dla nas przyjacielem – zrzucić maskę szczęśliwości i pokazać prawdziwą twarz, na której widać zmartwienia, smutek i samotność. Bo pod pięknym i cudownym życiem na Instagramie, bardzo często to właśnie się kryje. Może i „silna i niezależna kobieta” jest pewnym wyznacznikiem naszych czasów, ale za tym kryje się jednak coś więcej, a niekoniecznie szczęśli we i cudowne życie, pełne sukcesów, którym warto się chwalić na Instagramie. Owszem, otacza nas pewien wzór silnej i niezależnej kobiety – w filmach, serialach, w social mediach – pełnej sukcesów, spełnionej, takiej, która życie trzyma w garści. Ale to tylko pewien twór, za którym teoretycznie mamy podążać, który ma być dla nas wzorem. I niby do tego dążymy, tylko w rzeczywistości to nie wychodzi. Przybieramy maskę, chcemy być jak ta czy tamta, ale zazwyczaj nimi nie będziemy. Bo zawsze będziemy pragnąć, by obok nas ktoś stał i był dla nas oparciem i wsparciem.
Delanowska
11
Intelektualny melanż D
12
zisiejszy świat raczej nie skłania do nawiązywania kontaktów, a już do nawiązania rozmowy i to na poważne tematy, zwłaszcza. Wszystko stało się powierzchowne, ale nie ma co się dziwić, że ta powierzchowność jest teraz w modzie – w końcu ją polu biliśmy. Ale co jeśli od życia chcemy jednak czegoś więcej, a kontakt z dru gim człowiekiem daje nam więcej, niż pochłanianie kolejnych książek, których (nie oszukujmy się) i tak nie pochłaniamy? Czasem dobrze jest się po prostu spotkać – może być i przy piwie – i porozmawiać. Nie każde wyjście na pi wo oznacza, że trzeba się narąbać do tego stopnia, że nic się nie będzie pam iętać. Można spotkać się kulturalnie przy piwie i porozmawiać na różne, bardzo często poważne tematy –
tematy, które mimo wszystko w jakiś sposób dotyczą młodego człowieka, którymi się interesuje, a o których, tylko z pozoru, nie ma z kim porozmawiać. A odrobina procentów może spowodować przełamanie barier i łatwiejsze wyrażanie swoich poglądów. I nie chodzi o to, by się zakrzyczeć, poo brażać, a po paru głębszych wręcz pobić. NIE! Jeśli zachowamy kulturę, jeśli nauczymy się słuchać innych i ak ceptować odmienne poglądy, wyjdziemy na tym tylko na plus. Nieważne, czy o czwartej nad ranem będziemy dyskutować o Bogu, religii, polityce, problemach Trzeciego Świata czy sytuacji społecznej Polaków. Niektórzy mogą się dziwić, że ktoś tak potrafi i jego to kręci, że ma frajdę z takich rozmów w środku nocy. A w zasadzie może to wyglądać jak kolejna kłótnia u cioci na imieninach.
Ale jeśli spotyka się grono młodych i inteligentnych ludzi, którzy mają coś do powiedzenia, mają jakieś poglądy i, co więcej, potrafią je wyrazić, dlaczego nie urządzić sobie takiego intelektu alnego melanżu? Zwłaszcza, że coś takiego może nas wiele nauczyć. Nie ukrywajmy, nie po trafimy już rozmawiać na poziomie, nie potrafimy wyrażać własnych poglądów, a już zwłaszcza nie potrafimy przyjąć krytyki. Ale takie spotkania, przy chociażby piwie, mogą nam wiele dać, mogą rozruszać, czasami za stane, szare komórki i rozwinąć. A może zainteresujemy się jakimś tematem, o którym wspominał kolega, a może jednak zastanowimy się nad tym, co mówiła koleżanka? Nie każde wyjście na piwo musi skończyć się kacem, a zwłaszcza takim moralnym. Z wyjś cia na piwo niektórzy potrafią wyciągnąć jednak coś więcej i, owszem, nie każdy będzie potrafił odnaleźć się w czymś takim, ale jeśli komuś sprawia to frajdę, to czemu nie korzystać? Świat wirtualny nam tego nie zastąpi, zwłaszcza, że napisać jestesmy w stanie wszystko, a wypow iedzieć – już niekoniecznie.
Klaudia Chwastek
13
Przereklamowana zimowa stolica Polski Z
14
imowa stolica Polski – Za
kopane. Z Krakowa do Zakopanego to około dwie godziny drogi autobusem (oczywiście, jeśli nie ma korków na Za kopiance). Wysiadamy na dworcu – i co? Na głowę spada nam syf z komina, bo ktoś akurat zdecydował się palić śmieci albo i coś innego. Zimowa stolica Polski na dzień dobry traci w oczach, a co dalej? Do Tatr oczywiście nie ma się o co przyczepić, widoki piękne, zwłaszcza, gdy na Kasprowy Wierch wyjedzie się najwcześniej jak się da, a pogoda dop isze i będzie słonecznie. Cena na Kas prowy może i powala, ale dla tych widoków warto. Gdyby tylko jeszcze nie panował tam ruch jak na autostradzie… W momencie, gdy na te 1987 m n.p.m. zaczną docierać turyści, zamiast podzi wiać piękno natury, zachwycać się tym,
co dookoła, trzeba uważać, by komuś nie wpaść pod narty. Oczy dookoła głowy i zamiast na szczyty patrzysz na narciarzy, bo może akurat ktoś nie wyhamuje albo dziecko nie poradzi sobie tak, jak powinno. Bywa, jednak w Zakopanym nie tylko narciarze na Kas prowym dają się we znaki. Mam wrażenie, że cebulactwo to jedna z naszych głównych cech naro dowych. A pod hasło „Polakicebulaki” jesteśmy w stanie podciągnąć większość zachowań, zwłaszcza tych, w których Polak ma się za pana i władcę dróg/chodników itd. Patrzy tylko i wyłącznie na siebie, nie zwracając uwagi na innych. I o ile mieszkając w zatłoczonym mieście, takim jak Kraków, z mnóstwem turystów, myślałam, że nic mnie już nie zdziwi, a irytacja nie sięgnie zenitu, myliłam się. Kiedy Polak jedzie na urlop, nic się nie liczy, tylko on sam. Co z tego, że stanie jak pan i władca na środku chodnika,
Fot. Klaudia Chwastek
zagradzając przejście innym, albo tak postawi sanki, że przejście będzie jak bieg z przeszkodami. A skoro już jesteśmy przy tych sankach, niektórzy swoje dzieci wożą na nich tak, że w tłu mie ludzi są wręcz niewidoczne i można w nie wejść, idąc ulicą. Ale najważniejsza jest stylówka. Trzeba w końcu wyglądać odpowiednio nie tylko na kolejnym selfie z Tatrami w tle, ale ogólnie. Prezencja musi być pierwsza klasa. W końcu nie liczą się tylko zdjęcia na Insta i nowe selfie na fejsie. Dobrze trzeba wyglądać zawsze, nawet jeśli króluje “moda dla powodzi an” i gołe kostki w pakiecie ze śniegiem niekoniecznie przeszkadzają. Muszę przyznać, że podziwiam… ja bym się nie zdecydowała, by poświęcić swoje zdrowie dla wyglądu, ale zdaję sobie sprawę z tego, że niektórzy potrafią ci erpieć dla mody.
Jednak w tym wszystkim wy chodzi na to, że Zakopane trochę przestaje być zimową stolicą Polski, a może nie tyle przestaje być stolicą, co stało się trochę przereklamowane. Jeśli ktoś nie jeździ na nartach albo nie jest wielkim miłośnikiem gór i nie zdobywa szczytów, w pewnym momencie, i to nawet bardzo szybko, wszelakie atrak cje mogą się szybko skończyć. Skocznia skocznią, Gubałówka Gubałówką. Na Krupówkach jak zawsze to samo. Wielu atrakcji tam nie ma, można oglądać pamiątki wyprodukowane w Chinach albo iść na szoping. No, chyba że ktoś ma w planach przesiedzieć większość czasu w knajpach, wtedy w sumie można szaleć, ale na dłuższą metę… Zakopane w zasadzie jest nieco nudne, zwłaszcza dla tych, którzy byli tam już parę razy. Może i patrzę na to przez pryzmat mieszkania w Krakowie – miasta, które tętni życiem
15
Fot. Klaudia Chwastek
w dzień i w nocy, gdzie ciągle coś się dzieje. Ale mimo wszystko, jak na trwa jące wtedy ferie, w Zakopanem nie było tłumów. Głównie rodziny z małymi dziećmi. Zdarzyło się spotkać zagran icznych turystów – Włochów, Azjatów. Ale to wszystko. O Zakopanym w ostatnim czasie trochę się słyszy. Zwłaszcza pod wzglę dem ludzkiej głupoty. Bo przecież Tatry to tylko pagórki, a wszędzie prowadzi asfaltowa, odśnieżona i oświetlona droga. Tak nie jest. Ludzie nie myślą. O tym, co się dzieje dookoła, o sobie, a nawet o swoich dzieciach, które biegają puszczone samopas i tylko czekać, aż coś się stanie. Tę ludzką głupotę widać, momentami aż za bardzo – i to jest
16
zatrważające, bo ludzie często nie myślą nie tyle o swoim zdrowiu i bezpieczeństwie, ale także o bezpieczeństwie swoich dzieci. Zaś smutne jest to, że Zakopane, tak po prawdzie, się nie zmienia. Ciągle jest to w zasadzie miasto, a na pierwszy rzut oka, to miasto się nie zmienia. Ciągle jest to samo, co wydaje się dzi wne, biorąc pod uwagę, że zarówno zi mą i latem do Zakopanego mimo wszystko przyciągają tłumy turystów – turystów, którzy mają różne zapotrze bowania. Góry niekoniecznie starczą wszystkim. A siedzenie w knajpach także może być niewystarczające.
Klaudia Chwastek
Strach w Dolinie Niesamowitości N
a obecnym etapie rozwoju
technologii świat nie mógłby funkc jonować bez udziału wszelkiego rodzaju robotów, które coraz śmielej uczest niczą w naszym codziennym życiu oraz coraz częściej nadają mu tempo. Rozwój niesie ze sobą wiele korzyści, do których coraz łatwiej i szybciej się przyzwyczajamy. Nowinki technolo giczne, jak i wszystkie działania, które mają za zadanie – przynajmniej w teorii – ułatwić nam egzystowanie i uczynić je wygodniejszym i przyjemniejszym, to warzyszą nam nieustannie. Sztuczna inteligencja, która jest odpowiedzialna za całe to technolo giczne zamieszanie, z każdym rokiem staje się coraz lepsza, coraz bardziej precyzyjna i – ujmując to z naszej, ludzkiej perspektywy – coraz bardziej zdolna, świadoma i śmielsza. Towar zyszy nam w drodze do pracy, kierując sygnalizacją świetlną, wskazując nam
drogę na nawigacji, monitorując nasze mieszkanie podczas nieobecności, bawi nas w grach komputerowych czy fil mach. Twórcy robotów, botów i maszyn uzbrojonych w sztuczną inteligencję sięgają po coraz to bardziej precyzyjne środki, tworząc kolejne pokolenia ro botów. Dodają im już nie tylko ludzkie cechy, gesty, mimikę czy dbają o natur alny sposób porozumiewania się, ale także tworzą identyczne i autentyczne odwzorowania ludzkiej twarzy. Wydawać by się mogło, że taki zabieg jest przez nas – odbiorców i użytkowników – pożądany. Problem jednak zaczyna się wtedy, gdy nies postrzeżenie wkraczamy w dolinę nies amowitości. Termin ten został wprowadzony po raz pierwszy przez Masahiro Moriego w roku 1970. Doliną niesamowitości nazywamy zjawisko, kiedy to istota po siadająca sztuczną inteligencję jest łudząco podobna do człowieka, a podobieństwo to jest na tyle rzeczy
17
wiste, że początkowo spotyka się z naszą akceptacją, lecz po przekroczeniu pewnej granicy, akceptacja ta zaczyna słabnąć i zamiast budzić naszą sym patię oraz zaufanie, powoduje niepokój, strach oraz uczucie dyskomfortu, którego doświadczamy w trakcie kon frontacji z robotem. Nieprzyjemne odczucia połączone ze strachem po wodowane są podświadomym przeczu ciem, że obcujemy z czymś nam znanym i bezpiecznym, jednak w rzeczywistości nie jest tym, na co patrzymy i za co go uważamy. Co ciekawe, samo słowo „niesamow itość” również nie pozostaje tu bez zn aczenia. Termin ten został wprowadzony przez niemieckiego psy chiatrę Ernsta Jentscha i odnosi się do wspominanego już wcześniej uczucia strachu i niepokoju. Uczucia te po wodowane są poprzez dysonans pozn awczy, wywołany percepcją danej postaci, która posiada cechy dobrze nam znane, a jednocześnie jest dla nas obca, co skutkuje uczuciem dyskom fortu.
18
Nasz mózg ewolucyjnie został zapro gramowany do unikania rzeczy lub postaci, które mogą mieć wobec niego nieczyste zamiary. Strach jest naszym systemem ostrzegania i poprzez zaistni enie dysonansu poznawczego pomiędzy elementami znanymi wcześniej w rzeczywistości wraz z jednoczesnym poczuciem obcości wkraczamy w dolinę niesamowitości, co wiąże się właśnie ze spadkiem naszej akceptacji wobec ro bota, wywołanej niepewnością jego in tencji. Ponadto, wiarygodność zachowań ludzkich uwarunkowana jest naturalnością i płynnością ruchów, gestów czy mowy. Mózg, widząc postać łudząco podobną do człowieka, oczekuje typowo ludzkich zachowań. Niestety, roboty nadal nie dościgły w tym ludzi ze względu na niedoskon ałość systemów, na których bazują. Nie otrzymujemy więc spójnego obrazu i aktywuje się system ostrzegania, a tym samym spada nasza akceptacja wobec robota. Efekt doliny niesamowitości możemy również zaobserwować we wszelkiego rodzaju animacjach, grach
komputerowych czy malarstwie. Sięga jąc do klasycznych kreskówek, cho ciażby dzieł Walta Disneya, możemy dostrzec, że postacie w większości ryso wane są w oparciu o zasadę wyol brzymienia – w porównaniu do ludzi mają znacznie większe oczy, nosy, dłonie. Są w pewien charakterystyczny sposób przerysowane. Zabieg ten miał na celu budzić sympatię widza, lecz tutaj również konieczny był umiar. Zbyt realistycznie wyglądające postacie, po jawiające się w nowszych produkcjach, nie zyskały już takiej sympatii jak Myszka Miki. Mimo, że od pierwszych badań minęło już sporo czasu, tajemnica doliny niesamowitości wciąż nie została rozwiązana i ciągle powoduje poruszenie w świecie nauki. Pytania, jakie pojawiają się w dyskusji, obejmują nie tylko kwestie słuszności samej teorii, ale także dotykają sfery przyszłości i miejsca człowieka w tech nologii oraz jego człowieczeństwa. Czy dolina niesamowitości jest granicą, której nie należy przekraczać? Może powinniśmy zostać w tym co znane i nie próbować za wszelką cenę dążyć do mo
mentu wprowadzenia robota idealnego pod każdym kątem, łącznie z genialnym odwzorowaniem człowieka. A może właśnie dolina niesamowitości jest tym, co nas ogranicza i powinniśmy dążyć do ustanowienia nowych granic, wyzwalając się przy tym z lęków i ograniczeń, a co za tym idzie, wyzn aczać nowe standardy i poszerzać horyzonty rozwoju i wiedzy? Dolina niesamowitości ukazuje inne niż tylko etyczne podejście do tematu sztucznej inteligencji. Termin wskazuje, że powinniśmy dążyć do stworzenia ro bota, który będzie dla nas naturalny i przyjemny w odbiorze, jednak w sposób charakterystyczny dla robota, czyli niewykazujący całego spektrum zachowań ludzkich. Za sym patyczniejsze uważamy roboty, które posiadają ludzkie umiejętności, lecz ciągle posiadają robotyczny wizerunek, tak byśmy my, jako odbiorcy i użytkownicy, nie mieli problemów z re cepcją danej postaci i oceną jej intencji oraz akceptacją.
ZanfraBlue
19
Balans między starym a nowym Natalia Rex tworzy coś nietypowego – na deseczkach tworzy fotomontaże, jednak w tym wszystkim łączy coś starego z nowym, sięgając do symbolizmu, ikonografii i surrealizmu. Łączy kontrasty, które dają niesamowity efekt.
21
22
Klaudia Chwastek: Jesteś artys tką, która nie robi typowych rzeczy. Co tak naprawdę tworzysz? Bo jest to częściowo fo tografia, pewien rodzaj rękodzieła… Jak ty byś to nazwała? Natalia Rex: Ja bym to nazwała sztuką mieszaną, to chyba najlepsze określe nie. Tak przynajmniej wyczytałam na temat tego, co tworzę… Okej, tworzę grafikę, ale to nie jest tylko grafika. Ja też szukam, kupuję przedmioty drewni ane. Czasem to właśnie one mnie in spirują do stworzenia dzieła, czasem najpierw wymyślam wzór czy jakąś koncepcję i wtedy dopiero kupuje drewno. Nazwałabym to właśnie sztuką mieszaną. Bo może też zawierać jakiś metal, jakieś inne przedmioty. Po angielsku to się nazywa “mix media”, więc myślę, że sztuka mieszana byłaby adekwatna. Skąd w ogóle pomysł na tworzenie czegoś takiego? To zaczęło się wiele lat temu, od grafiki. Zawsze byłam bardzo zainteresowana sztuką wizualną. Jednym z moich pier wszych wspomnień jest to, gdy miałam może 67 lat. Byłam na balkonie i za uważyłam niewielkie drzewo. To drze wo mnie bardzo zainteresowało i zaczęłam je malować. I pamiętam, czułam wtedy frustrację. Ono było takie piękne. Chciałam je odtworzyć i pokazać mamie. Pamiętam, zaczęłam rysować, rysować, rysować, ale nie byłam w stanie odwzorować na papierze tego, co czułam. To była taka frustracja, bo nie mogłam stworzyć czegoś, co czułam, czegoś, co mnie in spiruje. To zostało we mnie przez wiele wiele lat. Niemniej po jakimś czasie rodzice kupili komputer i zakochałam się w nim. Miałam wtedy Painta i inne programy i po prostu zaczęłam się baw ić. Zauważyłam, że im więcej czasu spędzam przed komputerem, tym szyb ciej byłam w stanie zrobić to, co chciałam. I tak etapowo to się jakoś rozwijało. Po pewnym czasie miałam
też inne programy, bardziej zaawansowane. Odkryłam fotografię, bo czułam, że czegoś mi brakowało. Niby mogłam coś szybko zrobić, wydrukować fotografię, ale ciągle odczuwałam pewien brak czegoś. Że za płaskie, za nudne. Zaczęłam czytać o tym, co inni robią, o podejściu innych do sztuki. Chciałam zrozumieć, co ja w ogóle tworzę. I zaczęłam analizować też moje podejście do tego. Bo chciałam, by inni czuli to samo co ja. I powoli też ja – jako kobieta, studentka, młoda dziewczyna – zaczęłam się rozwijać. Nadal nie do końca rozumiałam kim jestem, kim chcę być, dlaczego tworzę. Ja po prostu wiedziałam, że chcę tworzyć. I to zawsze było we mnie, ale nie do końca rozumiałam, kim chcę być. Im więcej czytałam i ekspery mentowałam, tym bardziej uświadami ałam sobie, że muszę mieć bardziej dynamiczne podejście, że nie mogę trzymać się tylko jednego stylu. Bo to mnie bardzo ogranicza. Ogranicza mnie papier, materiał. A chciałam się rozwijać. I może to jest to, co chciałabym powiedzieć, jako artystka, która uwielbia tworzyć i która na co dzień o tym myśli: trzeba być otwartym na zmiany. Bo sztuka bardzo szybko się rozwija. To, co było modne dziesięć lat temu, teraz już zostało zapomniane. Co kwartał, co pół roku mogę patrzeć wstecz i sprawdzać jak moja sztuka się zmienia. Jak się rozwijam. I bardzo się cieszę, że z pomocą internetu mam teraz tyle możliwości, mogę iść dalej i tworzyć, nie powtarzając tego, co już było. Moim zdaniem chyba ten rozwój jest najważniejszy. Zwłaszcza, że technologia, ciągły postęp technologiczny dużo daje w tym względzie. Oczywiście. I dlatego też był taki jeden moment, gdy przez przypadek odkryłam fotografię, bo wiedziałam, że ten PhotoShop to była taka kluczowa część tego procesu. Ja mogłam siedzieć w PhotoShopie po prostu godzinami ze słuchawkami w uszach, dookoła mnie
23
wszystko znikało i po prostu jestem przy komputerze. Nie czułam w ogóle żadnych ograniczeń, bo wiedziałam, że style artysty też się bardzo często zmi eniają. Czułam, że moja przyszłość artystyczna jest właśnie w tym, ale nadal mi czegoś brakowało. Dlatego ten Internet był taką bardzo kluczową kwestią tego procesu, ponieważ mo głam kontaktować się z innymi artys tami, dopytywać jak oni tworzą, dlaczego tak, a nie inaczej. I w ten sposób budowałam też pewną bazę wiedzy. Internet to miejsce, w którym mogę przeczytać prawie wszystko, zori entować się i przypomnieć sobie, że mam bardzo dużo opcji, że nie jestem ograniczona do jednej ścieżki. Dzięki niemu mogłam przeczytać m.in. o in nych artystach, którzy pracowali z auto portretami. I to był kolejny etap, który był dla mnie bardzo ważny, ale też bardzo stresujący, bo zwykle artysta pracuje z osobą, która chce zapłacić za portret – kimś, kto robi zdjęcia swojej rodzinie czy znajomym. Ale co innego, gdy jesteś przy aparacie i robisz swoje własne portrety. I to jest bardzo ważne dla mnie, bo to nie wygląda tak, że mam obsesję na punkcie swojej twarzy czy swojego ciała. Bo zwykle gdy ja jestem na tych zdjęciach, robię te zdję cia, ja czuję, że znikam w tym. Może to jest i moja twarz, moje ciało, ale przera
24
biam to w taki sposób, że ja powoli znikam w swoim dziele. Moim zdaniem, jestem w stanie najlepiej wyrazić swoje emocje, jeśli troszeczkę zatracę się w tych warstwach sztuki – i może to wciąż ja, ale może już nie. I nie widzę siebie w tych dziełach, ja po prostu widzę kobietę, jakiegoś bohatera opowieści. Bo poprzez budowanie takiej wiedzy przez internet, poszukiwaniu in nych technologii, odkryłam, że ten pro ces tworzenia musi być dynamiczny. To jest też takie przypomnienie dla mnie, żebym nie powtarzała tego samego. Ciekawa jest ta kwestia autoport retu, ponieważ początkowo chciałaś robić zdjęcia innym, ale to się nie udało. Dlatego zdecy dowałaś się na autoportret? Tak. Czułam taką konieczność, że muszę działać, a nie czekać na innych. Ja muszę być samodzielna, taki mój charakter. To jest taki plus i minus, bo niestety nie mam cierpliwości, by ustalać terminy, dopasowywać wizję os oby, do tego, co ja sobie wyobrażałam. Więc po prostu zaczęłam się uczyć sztuki autoportretu. Siedziałam w pi wnicy, którą zaaranżowałam do pracy i godzinami testowałam światła. Od samego początku to było raczej pode jście techniczne: mamy takie światło, teraz je zmieniam, zmieniam też
pozycję, teraz dobrze wygląda – trzeba zapamiętać dlaczego… I tak an alizowałam wszystko, jak to wygląda, jak to mogę poprawić. Dlatego tworzyłam nowe zdjęcia. Jeśli kupiłam np. jakiś magazyn i oglądałam zdjęcia i światło czy ujęcie mi się podobały, próbowałam to po prostu tworzyć sama, by jak najszybciej się nauczyć. Bo też praca z Internetem, z niektórymi programami zmusza cię do tego, by być była samodzielna. Szukasz tutoriali, dodatkowych materiałów. To było coś dla mnie – zawsze byłam taka samod zielna i traktowałam to jako swój cel. Na początku miałam bardzo dużo pracy. Jedna rzecz, której się nauczyłam, to że fajnie jest pracować z innymi ludźmi, ale to trwało za długo. Chciałam to szybciej osiągnąć. I mimo że nadal mam te zdjęcia innych osób i czasami do nich wracam, pamiętam jak dana koncepcja powstała, uważam, że trwało to za długo. A tworząc coś sama, nie tracę czasu na to, by z kimś się umówić. Mogę o 20 zacząć pracę i kończyć ją w środku nocy, nie mając żadnych ograniczeń. Więc zaczęłam tworzyć te autoportrety i coś się włączyło we mnie, jakaś pewność siebie. Nigdy nie byłam pewna, czy to dobrze wygląda, czy danej osobie będzie się to podobać. I kiedy wiem, że ja jestem
przez aparatem, wiedziałam auto matycznie, że „O! To jest to!”. Teraz mogę to poprawić, to zmienić. Po prostu powoli wszystko się kleiło i mi ało jakiś kształt i sens. Na początku było trochę frustracji w tym, ale myślę, że jak ma się pewność siebie i trochę ci erpliwości jak jesteś sama i tworzysz, to jest to bardzo ważne w tym procesie. Jesteś samoukiem, nie masz wyk ształcenia artystycznego? Nie. Ja tak wędrowałam w tych kier unkach. Na samym początku za stanawiałam się nad grafiką bardziej tradycyjną, nad drukiem. Potem za stanawiałam się nad fotografią, ale sama też myślałam, że przecież jest tyle książek, tyle informacji w internecie, że po co mam spędzić tyle czasu na stu diach, skoro mogę sama się nauczyć? Mieć mniej ograniczeń. Brałam niek tóre zajęcia graficzne, bo studiowałam fotoreportaż. Ta dziedzina też mnie bardzo interesowała, ale postanowiłam, że jej też mogę się sama szybciej nauczyć – nie będzie mnie ograniczać żadne portfolio czy zajęcia. Mogę po prostu działać. Niektórych rzeczy nauczyłam się tak bardziej technicznie czy teoretycznie, np. historii fotografii. Ale to, co ja tworzę teraz, zostało wypracowane na wiele lat przed tym,
25
nim zaczęłam studia. Miałam dostęp do PhotoShopa i mogłam po prostu działać i się bawić. 80% tego, co tworzę, sama się nauczyłam. Pozostałe 20% to po prostu dodatki do mojej bazy wiedzy. I sama cały czas dążysz do tego, by manipulować te fotografie. Sama zdobywasz wiedzę, ale czy mimo tego sięgasz po opinie na temat swojej sztuki, czy starasz się zostawić to po prostu ludziom – niech sami to zinterpretują? Ostatnio zastanawiałam się nad tym wszystkim, co ja tworzę. Przez jakiś czas byłam przyzwyczajona do tego, że to jest tam gdzieś w Internecie. Jeśli ktoś skomentuje, polajkuje – spoko, dz ięki. Ale powiem ci szczerze, że nie czułam takiej potrzeby, by wiedzieć, co ktoś na ten temat myśli, czy się to podoba. I to się troszeczkę powoli zmi enia. I nie, że szukam akceptacji innych czy jakiejś pozytywnej opinii. Ja jestem otwarta także na krytykę, bo to mnie też bardzo interesuje, jak ktoś interpretuje
26
dane rzeczy. Ja to zrobiłam troszeczkę odwrotnie. Byłam osobą, która żyła przez spory czas w internecie, która traktowała go jako bardzo ważny etap mojego życia, bo chciałam się nauczyć siebie, tego, co ja chcę w życiu robić. Czytałam, tworzyłam i nie interesowało mnie to, co działo się poza. Mam fajną stronę w internecie, to jest fajnie przy gotowane, ale potrzebuję teraz więcej, dlatego też pracuje teraz nad zor ganizowaniem wystawy. Więc tak prac uję troszeczkę odwrotnie, ale teraz zmierzam do tego, że chcę być bardziej widoczna i chcę angażować innych. To, że ja tworzę dla siebie, to też ważne dla mnie, że gdy ktoś patrzy na to, jestem ciekawa, co ten ktoś widzi. Co mu się podoba. Co go interesuje. Ciekawe są też rozmowy z odbiorcami, którzy dopytują, dlaczego coś tak zrobiłam i w ten sposób mogę się też dużo nauczyć.
Bo tu jest taka odwrotność, że na jpierw zaczęłaś tworzyć dla siebie, eksperymentować, nabyłaś pewność w tym co robisz, podobało ci się to, a dopiero w kolejnym etapie zaczęłam za stanawiać się nad tym, co inni o tym myślą. I to mnie też bardzo interesowało, dlaczego tak się stało. Wróćmy do technologii. Ona wiele nam ułatwia, pozwala na więcej, ale mimo wszystko się gasz też do pewnej tradycji, do folkloru. Poprzez przyklejanie tych zdjęć na drewnie też w pew ien sposób starasz się połączyć tech nologię z tą – w jakimś sensie – pierwotną sztuką. Dlaczego? Ten taki kontrast, taki balans między starym a nowym jest dla mnie bardzo ważny. I to wynika z mojej relacji z rodziną, że ja bardzo często sięgam do rodziny, chce dowiadywać się o naszej historii. W dzisiejszych czasach chcemy wszys tko naraz, nie mamy zbyt dużo cierpli wości i pojawił się taki koncept historii i folkloru, tradycji – tym bardziej, że żyjemy w pędzie. Dawniej były wojny, ale mimo wszystko zawsze był moment, by usiąść z rodziną i pobyć w takiej ciszy. By pozastanawiać się nad swoim życiem. A teraz – mimo że często nam bardzo pomaga – nie da się już uciec od technologii, która może sprawić, że nie możesz się skupić, nie masz czasu na rodzinę, bo musisz osiągnąć jakieś cele, sukcesy w pracy. Żyjemy w takich czas ach, że musimy pamiętać skąd pochodzimy, jakie mamy korzenie. Nie musimy sięgać do folkloru czy tradycji, ale żebyśmy nie zapomnieli, skąd jesteśmy. Trzeba osiągnąć balans w ży ciu. Idę do przodu, ale nie mogę za
pomnieć o tym, kim jestem. Te deseczki, jak to nazywasz, są surrealistyczne. Wzbudzają niepokój. Dlaczego? To wynika z tego, że jest taki codzienny element niepokoju wśród tych wszys tkich zmian. Żyjemy też w takich czas ach, że możemy sięgać po informacje, co się dzieje wokół nas czy na świecie. Non stop coś się dzieje, są wojny. Ni estety, ze względu na to, że negatywna informacja szybciej dociera do innych niż pozytywna, to tworzy taki niepokój między ludźmi. Ludzie traktują się fatalnie w Internecie, czytamy negatywne komentarze i to wzbudza we mnie taki niepokój. Żyjemy w takim świecie, że niektóre rzeczy wydają się sur realistyczne. Dla mnie to jest smutne, ale i zarazem śmieszne, bo mamy takie możliwości, że możemy np. pomagać innym ludziom, a cały czas mimo wszystko po jawia się ten negatywny as pekt. Chciałam pokazać dokładnie moje uczucia, że niby sięgamy po coś więcej, a tak naprawdę to wszystko jest mylące. To jest taki kontrast współczes nych czasów z tymi, kiedy żyli nasi rod zice czy dziadkowie. Ja sięgam po te kontrasty, bo dostrzegam je. Jak naprawdę wygląda proces tworzenia tych deseczek, bo to jest bardzo ciekawe? Zaczynam od rysunku – i w sumi za wsze od niego zaczynałam. To jest też ten moment, w którym powraca moje wspomnienie z dzieciństwa, gdy chciałam stworzyć, ale nie mogłam. Dlatego zawsze sięgam po papier i ołówek. Włączam muzykę, która jest dla mnie dużą inspiracją. Zamykam oczy i inspiruję się tą muzyką i zaczy nam rysować to, co widzę w głowie. Czasami po prostu nie planuję, tylko
27
28
tworzę. Zmieniam. Muzyka ma bardzo duży wpływ na mnie i zawsze, od samego dzieciństwa tak było. A następnym etapem jest foto grafia? Tak. Kiedy przygotuję już rysunek i jest np. jakaś postać czy góra, jakiś bu dynek, szukam w zebranym przez siebie katalogu. Ja, idąc np. na spacer zawsze zabieram ze sobą aparat i fotografuję. Teraz mam już bardzo dużo zdjęć bardzo różnych rzeczy w katalogach. A jeśli chodzi o zdjęcia mnie, to mam małe studio w domu, gdzie wykonuje te zdjęcia. Zwykle robię je nago albo kupuję jakiś kostium czy koszulę, która ma dużo warstw. Zależy od sytuacji, ale zawsze po kolei to robię. Zazwyczaj robię to hurtowo, więc jeśli mi czegoś brakuje, uzupełniam. Kiedy mam już zdjęcia, wycinam niektóre kształty. Na samym końcu – nie robię wcześniejszej edycji – układam takie puzzle i dopiero, gdy mam całość, przerabiam każdą warstwę. Kiedy mam już skończone zdjęcie, odkładam je na tydzień. Bo już zauważyłam, że po takim tygodniu, gdy to zdjęcie odłożę na bok i do niego powrócę po paru dniach, że coś w nim zauważę, że kolor jest nie tak, że coś in nego nie pasuje. I to w 99% pomaga mi w dalszej edycji. Na początku za szybko to wszystko chciałam zrobić. Aż w końcu zrozumiałam, że należy zwolnić. W następnej kolejności to zdjęcie drukujesz? Tak, a potem naklejam na drewno. Jeśli już mam deseczkę, muszę przygotować zdjęcie do druku. Drukuję na zwykłym papierze, wycinam, dodaję klej do de coupage na drewno, nakładam to zdjęcie i czekam od dwunastu do dwudziestu czterech godzin. I wtedy następuje mój ulubiony etap, w którym nakładam na to wodę i wycieram papi er, aż w końcu widzę to zdjęcie na drewnie. I to cały czas jest dla mnie niesamowity proces, gdy widzę efekt końcowy.
Czy tworzysz kilka fotografii naraz? Tak. Chociaż na samym początku tworzyłam jedną, ponieważ cały proces zabierał więcej czasu, a też więcej chciałam się nauczyć. Ale teraz już robiłam to tyle razy, że kupuję od razu 510 deseczek, mam gotowe zdjęcia i robię to. Na ten moment to dla mnie najwygodniejszy sposób działania. Cały czas przewija się ta technolo gia. Głównie działasz za pośred nictwem swojej strony internetowej i kont w mediach społecznościowych. Uważasz, że dla współczesnego artysty to jest główne medium, aby dotrzeć do widowni? Nie, myślę, że nie. Wiem, że to jest pomocne, ale z drugiej strony jest tyle informacji, jest tyle tych wiadomości, że ja na przykład niektórych rzeczy już nie zauważam. Teraz, jak rozmawiamy w kawiarni, wiszą dookoła zdjęcia, ja więcej czasu poświęcę na oglądniecie ich. Jesteśmy tak przyzwyczajeni do promocji w Internecie, że może nam to umknąć. A zawsze możemy przyjść do kawiarni czy galerii i obejrzeć sztukę, poświęcić jej czas. Kiedy coś będzie np. w galerii, odbiorca może podejść, obejrzeć, zobaczyć warstwy. A w In ternecie my mamy wszystko pod kon trolą, a widz nie zobaczy szczegółów. Jaki jest odbiór twojej pracy? Głównie pytają, dlaczego autoportrety. Odbiór jest bardzo pozytywny i wszyscy mają zawsze bardzo dużo pytań i to za wsze otwiera możliwość rozmowy z ty mi osobami, co jest dla mnie wielką przyjemnością. W twojej pracy, może nie tyle efekt końcowy jest ważny, ale cały proces, który jest niezwykle in teresujący. Tak i na początku nie wiedziałam, gdzie jest koniec tego procesu, bo czegoś mi brakowało. Aż w końcu znalazłam te deseczki. Ale ten proces jest dla mnie
29
bardzo ważny. I mam już strukturę, która jest dla mnie naistotniejsza. Czy w dalszym tworzeniu będziesz ograniczać się do tej formy, czy będziesz starała się wejść w inne materiały? Tak, bardzo bym chciała. Myślałam o szkle, ale muszę się jeszcze zastanowić, jak chce to zrobić. Bo zanim pójdę dalej, wolałabym się na razie zatrzymać na tych deseczkach, aby i inni mogli tego doświadczyć. Natomiast szkło bardzo mnie interesuje.
Dlaczego? Ze względu na jego specyfikę, przeźroczystość? Przeźroczystość, bo chciałabym też bardziej poeksperymentować ze świ atłem. Np. do szklanego pudełka mo głabym włożyć świeczkę. Na ścianach pudełka mogłabym stworzyć całą his torię, opowiedzieć historię jakiejś os oby. Ale na ten moment chcę jednak skupić się na deseczkach. Dziękuję za rozmowę. Zdjęcia: Natalia Rex
30
A liczba jego 33 Zabawa czasem. Kogo z nas kiedyś nie kusiło, by cofnąć się w czasie, zmienić bieg wydarzeń, postąpić inaczej, podjąc inne wybory? Jednak gdyby tak było, mogłoby to nieść poważne konsekwencje. Kolejny hit Netflixa – serial Dark – poniekąd właśnie o tym opowiada. Jednak jego struktura jest tak zawiła, a wątków tyle, że to, co potraktujemy za istotny element, może być podejściem bardzo osobistym.
S
erial Dark to pierwszy seri al niemieckojęzyczny wyprodukowany przez Netflixa, a który zyskał ogromną popularność. Na początku znajdujemy się w roku 2019, w Winden. Można by powiedzieć, że w dziurze gdzieś w Niemczech, o której wszyscy zapomni eli, a w której znajduje się elektrownia atomowa. Jednak niepozorne Winden nie jest takie niepozorne. Skrywa ta jemnice, a widz odkrywa je wraz z kole jnymi odcinkami. Najpierw rok 1986, potem 1953, by na sam koniec przenieść się jednak w przyszłość, a liczba 33 nie jest bez znaczenia. Struktura tego filmu jest tak skomplikowana, że, oglądając go, w głowie cały czas pojawia się pytanie:
32
„ale jak?”. Na samym początku giną dzieci, ludzie znajdują zwłoki dziecka, o którym nic nie wiadomo. Akcja powoli nabiera tempa, a widz coraz bardziej się wkręca w historię, chociaż po prawdzie cały czas nie wie, o co chodzi, a fabuła niekoniecznie notorycznie trzyma w totalnym napięciu. Pojawiają się kolejni bohaterowie, którymi rządzą emocje. Poznajemy tych samych bohaterów, tylko w innej czasoprzestrzeni. To wszystko sprawia, że mogliśmy się pogubić – w fabule, w bohaterach, kolejnych wydarzeniach. Ale tak nie jest. To, w jaki sposób Baran bo Odar i Jantje Friese – twórcy serialu – to rozegrali, jest genialne. Patrzymy na bohatera w roku 1953, 1986 i 2019 i wiemy dokładnie kto to jest i co się stało.
Dark, Netflix
Na początku, po obejrzeniu dwóch pierwszych odcinków, moje podejście było nieco sceptyczne. Trochę mi to przypominało, co prawda bardzo powierzchownie, Stranger Things czy inne produkcje, które wyszły nie tak dawno, czy były stylizowane na lata osiemdziesiąte. Były to drobnostki, ale nie byłam w stanie uciec od pewnego rodzaju porównań. W efekcie końcow ym okazało się jednak, że stylistyka Dark jest zupełnie inna, a ja po za kończeniu ostatniego odcinka od razu sprawdziłam, czy będzie kolejny sezon. To przemieszczanie się w czasie wydaje się chyba najbardziej in teresujące. W pierwszym sezonie pozn aliśmy pewien sposób przemieszczania się, lecz tak po prawdzie w dalszym ciągu nie wiemy dlaczego ani jak? Mam wielką nadzieję, że to zostanie rozwikłane w kolejnym sezonie albo i sezonach. Zwłaszcza, że koniec pier wszego sezonu pozostawił twórcom bardzo otwartą furtkę i pole manewru. Dlaczego Winden, dlaczego sytuacja powtarza się co trzydzieści trzy lata?
Kto jest tak naprawdę kim? Kim jest Noah? Pozostało wiele pytań bez odpowiedzi. A w tych pytaniach bez odpowiedzi są także bohaterowie. Na czele wysuwa się Jonas Kahnwald, w którego wciela się Louis Hofmann. Chłopak, zagubiony, z prob lemami, który przeżył samobójstwo ojca. Powraca do Winden po przebyciu terapii. Jednak to nie koniec jego prob lemów. Hofmann, jak na 20latka, po ciągnął naprawdę niezłą rolę i chociaż na swym koncie ma już kilka produkcji, tak rola w Dark może okazać się przeło mowa. Zagubiony dzieciak, jak więk szość, ale mimo wszystko stara się rozwikłać zagadkę Winden, mimo że jego życie może całkowicie się zmienić. To, w jaki sposób jest skonstruowana ta postać, sprawia, że to mimo wszysko widz chyba jednak z nim najbardziej się utożsamia. Chociaż bohater nie mówi za wiele, jest zagubiony, można by wręcz powiedzieć, że jest mało wyraźny, ale jednak coś jest w Jonasie.
33
Dark, Netflix
Kolejną postacią jest Ulrich Nielsen, którego odgrywa Oliver Masucci. Ostre rysy twarzy, poobijany, agresywny, niepotrafiący zapanować nad emocjami. Im bardziej go pozna jemy, tym mniej go lubimy. Ale mimo wszystko, ma coś w sobie, że czekamy na to, aż znowu pojawi się na ekranie. Nie ukrywam, duże znaczenie odgrywa tutaj fizyczność Masucciego. Jednak ten aktor w pewien sposób też przyciąga, hipnotyzuje. Nie da się przejść obok niego obojętnie. W Dark mamy tak różnorodne grono postaci, a one same są tak kon trastowe, zwłaszcza, że w wielu przypadkach poznajemy ich też jako dzieci. I to w pewnym sensie może być właśnie sukcesem tego serialu. Bo to nie tasiemiec, w którym bohater dorasta razem z widzem. Tutaj w dziesięciu odcinkach poznaliśmy bo haterów w różnych okresach ich życia, to, jak się zmienili i czy w ogóle się zmi enili. Do tego mamy zawiłe relacje między nimi, wiele historii i przeżyć. W tym wszystkim jest dużo osobistych emocji, relacji międzyludzkich. Ta czasowość, ta skomplikowana fabuła nie jest dla widza, który chce po prostu obejrze kolejny serial. Przy Dark trzeba się skupić i nie ukrywam, że przy
34
jednym oglądnięciu może nam coś uknąć. Ale ten serial ma też niezły klimat, w kwestii ujęć, oświetlenia, ko lorystyki. W Stranger Things w ten sposób mieliśmy wykreowany inny świ at, ale tutaj on jest realny, a mimo to bardzo tajemniczy, który skrywa coś poza. Do tego muzyka, z jednej strony lata 80., czyli chociażby Nena. Ale też muzyka z czołówki, czyli Apparat i ich Goodbye czy Agnes Obel Familiar. I może ona nie stanowi głównego ele mentu serialu, ale jest na tyle klimatyczna, że warto potem sięgnąć do samego soundtracku i przesłuchać. Dark jest serialem, który wciąga, który wciąga ze względu właśnie na czas. Ale też ze względu na historię, jaka się kryje. Po Stranger Things to może być kolejny hit, na którego punkcie ludzie oszaleją. Mamy coś zu pełnie innego. Ciekawą fabułę, która potrafi zaskoczyć. I myślę, że w drugim sezonie, a może i kolejnych, również będzie nas zaskakiwać. Bo tu może się wydarzyć wszystko. A wydaje się, że ak urat to kręci współczesnego widza. Pewna nierealność, ale niekoniecznie technologiczna.
Klaudia Chwastek
Babski serial dla (nie)typowych kobiet S
eriale dla kobiet są najczęś ciej bardzo schematyczne. Zazwyczaj mamy jakieś przyjaciółki, które za pewne szukają faceta, są na jakimś ży ciowym zakręcie, ale w gruncie rzeczy radzą sobie całkiem nieźle, bo mogą na siebie liczyć. Takich seriali było już wiele – zresztą nie tylko seriali, filmów też jest cała masa. Rzeczywistość na ogół wygląda jednak inaczej, ale prze cież trzeba się jakoś podbudować i zobaczyć że jednak da się odnieść suk ces, że można być szczęśliwym, że jed nak może da się znaleźć księcia z bajki. Więc taki serial się ogląda. Dla zabicia czasu, z nudów, bo jakoś tak wyszło… Serial „Dziewczyny nad wyraz” (The Bold Type), który obejrzeć można na ShowMax, też o tym opowiada. Mamy trzy przyjaciółki, które pracują w redakcji Scarlet, popularnego magazynu dla kobiet. Pierwowzorem ponoć było tutaj Cosmopolitan. Jedna z nich – Jane (Katie Stevens) – właśnie awansowała, druga – Kat (Aisha Dee) – jest dyrektorem działu social mediów, a trzecia – Sutton (Meghann Fahy) – jest asystentką, ale marzy o karierze w
dziale mody. Marzyć można, awansować również. I wszystko pięknie, ładnie, mamy Nowy Jork, mamy ładne twarze i sukcesy, ale także kłopoty z facetami i ogólnie – życiem. Dziewczyny próbują sobie jakoś radzić, zwłaszcza, że przed Jane niełat we zadania. Ma pisać artykuły, a redak tor naczelna Scarlet – Jacqueline (Melora Hardin) – wymaga od niej poświęcenia I tak Jane sprawdza na jnowszą randkową aplikację czy pisze o tym, że nigdy nie miała orgazmu i że to problem wielu kobiet. Kat z kolei spotyka na swej drodze Adeene, muzuł mankęlesbijkę. Tu z jednej strony mamy kwestie religijnopolityczne, z drugiej jednak między dziewczynami jest chemia. Sutton zaś wdaje się w ro mans z członkiem zarządu, marzy o dziale mody i w końcu jej się udaje spełnić marzenia. Jednak, w efekcie końcowym, po dziesiątym odcinku, trochę zostajemy z niczym. Część wątków się powyjaśniała, część została otwarta, mimo wszystko koniec był rozczarowujący i mało wyraźny. Nie wiedząc, że to ostatni odcinek, chciałam obejrzeć kolejny, ale okazało się, że go nie ma.
35
Ten serial nie jest zły. Trochę pokazuje pokolenie Millenialsów, w dziwny sposób życie redakcji i przede wszystkim to, że liczą się lajki. Stara się też zwrócić uwage na kwestie własnej seksualności, orientacji, gwałtu, chorób nowotworowych, jak i problemów politycznych. To kolejny babski serial, który po prostu się ogląda, nie zawład nie on ludźmi. Jest ładnie nakręcony, dobrze się to ogląda, ale, mówiąc szczerze, czegoś mi w tym wszystkim brakowało – pewnej wyrazistości, charakteru, czegoś, co by mnie przy ciągnęło totalnie. Ten serial zaczęłam oglądać przypadkiem. Nie nastawiałam się na jakieś szał, ale powiedzmy, że się wciągnęłam. I może fabuła była nieco naciągana, może i było w tym wszys tkim trochę chaosu, ale ten serial jest bardzo przystępny. Żałuję jednak trochę tego, że nie udało mi się poznać bliżej bohaterek. Przez dziesięć odcników dałoby się je pokazać też z nieco innej perspektywy, pokazać je tak, by można się było utożsamić z którąś z nich. Tak nie jest, co jest sporym minusem serialu. Bo ukazanie ich było nieco chaotyczne, a tak, na dobrą sprawę, można uznać, że na jbardziej poznaliśmy Jacqueline, czyli
36
redaktor naczelną Scarlet. W redakcji matkuje dziewczynom, stara się z jed nej strony nimi opiekować, nakierować na właściwą drogę, wspierać. Niby królowa, ale ma jednak dobre serce. Poznajemy też nieco jej życie prywatne, chociaz w gruncie rzeczy nie mu sielibyśmy, bo nie jest główną bohater ką. Tego brakło w przypadku Jane, Kat i Sutton. Wiemy najwięcej chyba jednak o Sutton, chociaż serial skupia się głównie na Jane i jej problemach, ale głównie z pracą. Niekoniecznie wiemy o nich wiele. Jest to bez wątpienia spory mankament filmu. W dziesięciu odcinkach dało się to ukazać. Co prawda, ma nadejść kolejny sezon, jed nak jeśli będzie tak samo skonstruow any jak pierwszy, to będzie to duży problem. Dzisiaj od seriali, nie oszukujmy się, wymaga się czegoś więcej, nawet jeśli to ma być babski serial. Dziesięć odcinków to sporo i dałoby się stworzyć niezłą fabułę, z ciekawymi bohaterami. W pierwszym sezonie było trochę minusów, ale nie było źle i ten serial może się podobać. Zwłaszcza, że opowiada o ciekawym pokoleniu, które jest na granicy starego i nowego.
Delanowska
Dlaczego lubię złe kino? Z
achwycanie
się
dobrymi
filmami jest proste. Łatwo mówić, że dzieło, które zgarnia nagrody na na jwiększych światowych festiwalach, jest dobre. Niezależnie od naszej subiekty wnej opinii, potrafię dostrzec jego mocne strony i powiedzieć, za co został doceniony przez krytyków. Sprawa komplikuje się, kiedy nasza opinia bierze górę i całkowicie negatywnie oceniamy dany film. Takie zdanie może spotkać się z negatywnym odbiorem, ludzie mogą pomyśleć, że co to za człowiek, w ogóle się nie zna itd. A co z odpadkami przemysłu filmowego, produkcjami, których się nie ogląda, a nawet jeśli się ogląda, to dla niepoznaki wystawia się im jedynki na Filmwebie i dodatkowo dopisuje komentarz: „na jgorsze, co widziałem w życiu” i tego ty pu rzeczy?
Razem z kuzynem co jakiś czas or ganizujemy sobie wieczorki filmowe. Sprawa jest prosta – kupujemy parę piw i oglądamy, chociaż przepraszam, powinienem powiedzieć delektujemy się właśnie takimi filmowymi gniotami. Dokładnie chodzi mi o kategorię często określaną filmami klasy B, czyli tech nicznie niedopracowane, robione tak bardzo na odwal się, że nawet najwięk szy laik zauważy, że komuś bardzo się nie chciało. Albo chciało się za bardzo, ale niestety zabrakło talentu albo pien iędzy, a w większości przypadków obu tych rzeczy. W każdym razie większość tych filmów jest klasą samą w sobie i stanowi fantastyczną odskocznię od tego, co serwują nam multipleksy, a także kina studyjne. Bo przecież ile można oglądać filmy o superbohaterach albo dramaty o poszukiwaniu sensu ży cia, albo w ogóle sensu czegokolwiek. Oczywiście, obaj potrafimy docenić zalety blockbusterów, a także produkcji
37
nieco bardziej niszowych. Natomiast prawdopodobnie jako jedni z niewielu (chociaż w tej kwestii mogę się mylić) potrafimy docenić filmy z góry skazane na porażkę. Oczywiście i w tym gat unkuzdarzają się totalne klapy. Film klasy B, który próbuje udawać, że jest czymś więcej, to absolutne nieporozu mienie i tego nie da się oglądać. No właśnie, to co nas tak bardzo pociąga, co sprawia, że tak lubimy oglądać te, teoretycznie słabe produkcje, które w rzeczywistości okazują się fantastyczne? Przede wszystkim chodzi o pewną in tencjonalność. Oglądając taki film, po prostu widzi się, że to nie jest robione na poważnie. Absurdalna fabuła (w tym miejscu podałbym przykład jakiejś pokręconej fabuły, ale to jest niemożli we, za to polecam obejrzeć Zonbi asu (2011, reż. NoboruIguchi);będziecie wiedzieć, o co mi chodzi), jeszcze bardziej absurdalne efekty specjalne np. kiełbasa zamiast jelit, krew zrobi ona z dżemu i tego typu rzeczy. Ta cała wizualna otoczka musi zostać
38
okraszona szczyptą artystycznego pietyzmu, pewną twórczą inwencją, która będzie powracać, przypominając nam, że to nie my jesteśmy władcami spojrzenia, a kamera pokazuje nam tylko to, czego życzy sobie reżyser. I tak na przykład w Krwawym Obiadzie (Blood Dinner, 1987, reż. Jackie Kong)powracać będą nieustannie gitar zyści i zawodnik wrestlingu, którzy nie ukrywają w żaden sposób swoich ko notacji z Hitlerem. Gdy widzimy coś takiego na ekranie, od razu wiemy, że właściwa osoba siedziała na krześle reżysera. Oczywiście oprócz tego, jak film jest zrobiony, niezwykle istotna jest sama postawa odbiorcy. Zdaję sobie sprawę z tego, że umieszczenie w filmie nawiąz ań do nazizmu w humorystycznej kon wencji nie każdemu się spodoba. Niemniej jednak, zasiadając do filmu klasy B, aby poczuć się komfortowo, należy odrzucić cały bagaż historycz nych i społecznych doświadczeń, bo normy, do których przywykliśmy,
zostaną wywrócone do góry nogami. Konwencje życia codziennego zostają zrewidowane i ma to oczywiście swoje plusy, ale też, niestety, twórcy ulegają przesadnej gloryfikacji jednej z części kobiecego ciała i to może się nie spodobać żeńskiej części publiczności. Mowa oczywiście o piersiach, chociaż kiedy mówimy o klasie B, powinniśmy użyć nomenklatury nieco wul garniejszej, która bardziej odpowiada temu, co dzieje się na ekranie. A więc cycki, nieodłączny element ikonografii, niemalże tak jak kapelusz, rewolwer oraz koń w westernie. Nieodłączny i za razem najgorszy element, bez którego filmy klasy B miałyby się tak samo dobrze. Bo cycki nie mają nic wspólne go z kobiecością, a co gorsza stają się klatką, przedmiotem, za pomocą, którego objawia się płeć żeńska. Kobi ety w filmach klasy B zostają niesam owicie uprzedmiotowione, nawet kiedy stają się głównymi bohaterkami, nie spełniają się jako postacie. W więk szości przypadków stają się jedynie przedmiotem patrzenia. Z tego powodu jest mi niesamowicie przykro, bo tak, jak wiem, że nazizm pojawia się w formie świadomego żartu (może niez byt wyszukanego, ale co kto lubi), tak z wizerunkiem kobiet nie potrafię sobie tego wyobrazić. Co gorsza, oglądając nowe dzieła, taką postklasę B, nie za uważam żadnej zmiany w tym temacie i jestem prawie pewien, że jak długo klasa B istnieje, tak długo zamiast kobiet będziemy oglądać cycki. Do tego zestawu należy dorzucić fatalne aktorstwo i często toporną pracę kamery, czyli rzeczy, które w nor malnym filmie by nas oburzyły. W tym momencie mamy przepis na fant astyczny film klasy B, który z pewnością znajdzie swoich adoratorów. Taki film można zrealizować przy minimalnym wkładzie finansowym (im mniejszy tym lepszy, w końcu ograniczenia rodzą na jwiększych twórców). Będzie miał on fatalną recepcję, ale na zawsze po zostanie zapamiętany w sali chwały filmów klasy B, o ile oczywiście nie
będzie próbował udawać czegoś, czego nigdy nie osiągnie. Ten tekst potraktujcie jako pewnego rodzaju wstęp, który powinien was zachęcić, być może nie do oglądania filmów klasy B, ponieważ zdaje sobie sprawę, że to mimo wszystko dość specyficzny rodzaj kina, ale do tego, żeby oceniać filmy mniej krytycznie. Nie dawajmy słabych ocen tylko dlat ego, że film jest teoretycznie zły, a już na pewno nie dawajmy słabych ocen, dopisując jakiś pseudointeligencki ko mentarz w stylu (komentarz dotyczy filmu Sarnie żniwo, czyli pokusa statuetkowego szlaku (2006, reż. Bar tosz Walaszek); swoją drogą bardzo dobry przedstawiciel polskiego kina klasy B): Kwintesencja kiczu i żenady. W tym czymś nie ma nic śmiesznego, można się tylko porzygać z zażenow ania. YYrek kosmiczna nominacja to przy tym film wszechczasów. To badziewie w ogóle nie powinno podlegać ocenie !!!. A z resztą róbcie co chcecie, tylko nie zdziwcie się, kiedy ktoś wyżej oceni takiego gniota niż jakiś filmowy klasyk.
Mateusz Tkaczyk
Polityczna Pantera C
zarna Pantera (Black Panther, 2018, reż. Ryan
Coogler), czyli kolejny film z uniwersum Marvela. W zasadzie na tym moja recenzja mogłaby się zakończyć, ale z racji tego, że jest to wprowadzenie nowego bohatera do sagi (oczywiście jako osobny film, bo Czarna Pantera jako superbohater pojawiał się we wcześniejszych filmach Marvela, ale były to role epizodyczne; tutaj obcujemy z pełnoprawnym origin story), byłem niezwykle ciekaw, co udało się osiągnąć twórcom. Zwłaszcza, że sam bohater wydaje się nietuzinkowy, a i przestrzeń, w której żyje, daje pole do popisu. I niestety, całkowity potencjał, jaki był dostępny, nie został wykorzystany, ale mimo tego Czarna Pantera jest filmem dobrym. Fabuła przedstawia losy księcia T'Challi (ChadwickBoseman), który po śmierci swojego ojca ma zostać nowym królem Wakandy. Oczywiście, jak pewnie się domyślacie, nie wszystko idzie tak jak trzeba i przyszły król stanie przed podejmowaniem trudnych decyzji. I co ciekawe, sam główny bohater nie spełnia się jako superbohater, w zasadzie w samym filmie są raptem trzy sekwencje, w których przywdziewa kostium Czarnej Pantery. T'Challa to bardziej polityk niż heros, a sam film
40
Black Panther, 2018, reż. Ryan Coogler
koncentruje się na pewnych problemach politycznych oraz społecznych, jakim musi stawiać czoła młody władca. Takie odwrócenie środka ciężkości wychodzi Czarnej Panterze zdecydowanie na dobre, aczkolwiek, jak przekonacie się dalej, ma to także swoją drugą stronę. Miejsce akcji, czyli fikcyjne państwo w Afryce, daje dużo możliwości twórczyni zdjęć (Rachel Morrison). I trzeba przyznać, że te w Czarnej Panterze są świetne. Dzikie afrykańskie ostępy, które znam jedynie z fotografii, zostały fantastycznie pokazane w szerokich planach, pokazując urok tego kontynentu. Poszczególne kadry zapierają dech w piersiach; już od dłuższego czasu nie czułem podobnych emocji, oglądając film. Jestem zachwycony ogromem pokazanego terenu, a także jego zróżnicowaniem, od sawanny, przez lasy równikowe, po śnieżne szczyty gór. Niemniej te idylliczne obrazy dają nam
jednoznaczny i zarazem nieprawdziwy wizerunek Afryki. Tutaj prezentuje się jako sielankowa kraina, mlekiem i miodem płynąca, twórcy całkowicie zapomnieli o rzeczywistości, jaka panuje na tym kontynencie. Chociaż to zapewne wynika z charakteru, jaki pełni Wakanda w filmowym świecie. Jest to państwo bogate, które musi się ukrywać przed światem zewnętrznym, ponieważ dysponuje technologią, która mogłaby zniszczyć świat. Trochę to naiwne, ale nie mam z tym problemu – przyjemna historia, za którą można ukryć biedę, jaka panuje w Afryce. W podobnym stopniu co zdjęciami byłem zachwycony muzyką (Ludwig Göransson). Ta łączy nowoczesne rytmy razem z tradycyjnymi (jak mi się przynajmniej wydaje) dźwiękami afrykańskimi. Tworzy to fantastyczny klimat, idealnie komponuje się z wydarzeniami przedstawionymi i dodaje uroku. Na plus trzeba także zaliczyć grę aktorską, ta zaskoczyła mnie pozytywnie. Nie jest
41
nienaturalna i sztuczna, aktorzy grają to, czego chce od nich reżyser i są w tym autentyczni. Bardzo przyjemnie zaskoczyło mnie także to, że film bierze pod lupę problemy, jakie stają przed bogatym państwem, kiedy wokół biedni potrzebują pomocy. Główny bohater, oprócz walki z bandziorami, będzie musiał podejmować polityczne decyzje, które zaważą na jego przyszłej pozycji. Natomiast to, co jest plusem, czyli polityczność filmu, jest też jego minusem. W końcu to film akcji, a odniosłem wrażenie, że tej jest tu za mało. Dodanie wątku prowadzenia polityki jest dobrym posunięciem, aczkolwiek jak na film o superbohaterze, który dodatkowo wprowadza nową postać do sagi, akcji i walki jest za mało. Jeśli ktoś się spodziewa szybkiego tempa, niech lepiej poczeka na Wojnę bez granic. Jednak to, że Czarna Pantera jest wolna, nie jest najgorszą wadą dzieła. Najgorszą rzeczą jest przesadne, naprawdę przesadne i bardzo dosłowne nawiązywanie do czasów, kiedy czarnoskórzy byli niewolnikami. Podsumowaniem tego jest ostatnia scena (uwaga, spojler!), kiedy jedna z postaci umiera i mówi, że chce zostać pochowana w oceanie, bo oni już wiedzieli, że śmierć jest lepsza niż kajdany. Nie mam nic przeciwko, jeśli twórcy nawiązują do kultury oraz historii, w Czarnej Panterze nie brakuje innych subtelnych smaczków, ale w tym wypadku jest to po prostu za dosłowne i cały przekaz traci na sile. Czarna Pantera to dobre origin story. Co prawda do poziomu fenomenalnego SpiderMan: Homecomoing (2017, reż. Jon Watt) jeszcze trochę brakuje, ale mimo wszystko jest nieźle. Czarna Pantera rzuca odmienne światło na zaprezentowanie superbohatera, ale nie stawia kropki nad i. Negatywne postacie są nijakie, niektóre rzeczy zostają niepotrzebnie wypowiedziane wprost. Jednakże przygody księcia T'Challi bardzo przyjemnie się ogląda i stanowią one obowiązkową pozycję dla fanów uniwersum Marvela.
Mateusz Tkaczyk
42
43