www.e-magnifier.pl
Internet. Czy wyobrażamy sobie funkcjonowanie bez niego? Raczej nie. Zawładnął on całym naszym życiem. Dlatego też kolejny numer Magnifier poświęcamy jemu, bo w końcu to jedne z najważniejszych medium w XXI w., a cała reszta pozostaje daleko w tyle. Również rozmowa z Agnieszką Łopatowską będzie tyczyć się tego tematu. A co oprócz tego? Podróż w przeszłość i przeszłość oraz na zachód i wschód. Podróż w stronę kina, literatury, jak i sztuki współczesnej. Polecam! Redaktor Naczelna Klaudia Chwastek
Redaktor naczelny: Klaudia Chwastek Zastepca redaktora naczelnego: Paulina Kosowska Redakcja: Mundek Koterba, Katarzyna Tkaczyk, Michał Kózka, Tomasz Jakut, Grzegorz Stokłosa, Emilia Gwóźdź Grafika: Aleksander Sucheta, Kinga Ziembińska, Olaf Jaz Okładka: Bartosz Szatkowski Kontakt: redakcja.magnifier@gmail.com ZNAJDŹ NAS NA: www.emagnifier.pl FACEBOOK: https://www.facebook.com/czasopismomagnifier TWITTER: https://twitter.com/_magnifier INSTAGRAM: http://instagram.com/czasopismomagnifier Wydawca: Klaudia Chwastek, Kraków
2
M A G N I F I E R 4/2014
SPIS TREŚCI: MIEJSKI KAMUFLAŻ Szara codzienność na
SPOŁECZNIK 6 "Mija czas, płynie czas, czas ponagla stale nas"
RUMO(U)R 12 Internet Ludzi 15 Rozmowa z młodym Mistrzem 19 Internetowy Park Rozrywki 23 Rolnik szuka mózgu 26 Uwikłana w sieci 32 Nowomowa
kolorowym zachodzie 36 MOCAK 39 Z anielskiego przykazu 43 Było, minęło 47 Co przyniósł 2014 rok 50 Recenzowisko 59
BERET BASKIJSKI "Małe kino... Czy pamiętasz małe kino" 64 Stary Teatr mocno śpi 67 Gdy przeszłość jest nieznana 69 Podróż w czasie i przestrzeni 73 3
5
www.e-magnifier.pl
"Mija czas, płynie czas, czas ponagla stale nas" Klaudia Chwastek
J
ak dziś pamiętam słowa tej piosenki. Wielka poróż Bolka i Lolka – bajka mojego dzieciństwa. Z jednej strony było to niedawno, a z drugiej mam wrażenie, że miało to miejsce wieki temu. Telewizor, kaseta VHS i ja wpa trzona w ekran. Czas płynie, na dodatek niemi łosiernie szybko, czasem aż za szybko. Dwadzieścia cztery godziny to bardzo często za mało. Każdy z nas żyje w pogoni... W pogoni za czymś. Za karierą, za pieniędzmi. Czas płynie tak szybko, że nie zauważamy kolejnych płyną cych dni. Życie z dnia na dzień. Ciągły pęd, sta łe zabieganie... Właściwie za czym? Czy w ogóle warto? Zdania będą podzielone. Można znaleźć plusy i minusy. Dla większości kariera i pienią dze to podstawa. Bez pieniędzy w dzisiejszym świecie nie przetrwamy. Dba się o karierę, za rabia pieniądze na dzisiaj, na jutro, na przy szłość, by dzieciom zapewnić odpowiednie wykształcenie. I tak przemija, jeden dzień, dru gi, kolejny, mijają lata. A gdzie przeleciało ży 6
cie? Czy obudzimy się za parę lat i zadamy sobie pytanie, co tak naprawdę zrobiliśmy dla siebie przez wszystkie te lata? Czy może jednak spędzimy je tak, jakbyśmy chcieli je spędzić i takie pytanie wcale się nie pojawi? Gdyby tak przystanąć na jakiejś głównej ulicy wielkiego miasta, nie zobaczymy ludzi space rujących, rozglądających się dookoła, mających czas, by wejść do kawiarni i napić się spokojnie kawy. Zobaczymy ludzi pędzących w każdą możliwą stronę, z telefonem przy uchu, lapto pem pod pachą, gnających na następne spo tkanie, a jedyną formą kawy będzie ta w papierowym kubku. Pędzą za sukcesem. A gdzie te podstawowe wartości jak rodzina? Paradoks jest taki, że najpierw trzeba zarobić, by na nią sobie pozwolić. A gdy już się na nią zapracuje? Czasami mnie przeraża to, co słyszę. Wypchanie dziecku czasu wszelkimi do datkowymi zajęciami. Rodzice przecież nie mają czasu dla dzieci, bo pracują. Z jednych zajęć na drugie. A gdy już znajdą czas (o ile go w ogóle znajdą)? Chodźmy na spacer do galerii handlowej. Czy to ma być życie? Wychowana
M A G N I F I E R 1/2015
w dużej rodzinie, nie mogę pojąć do czego do prowadził ten pęd za sukcesem, karierą, pie niędzmi... Oczywiście można powiedzieć, że przyszły takie czasy, że nie ma innych opcji. A o dzieciach się zapomina. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak czas szybko biegnie. Raptem w kryzysowych sytuacjach, gdy nam go brak. Wpadamy w ru tynę, nie zauważając go wcale. Gdy każdy dzień wygląda tak samo, trudno zauważyć jego upływ. A wskazówka zegara cały czas przesuwa się w tym samym tempie. Żyjąc w dobie Inter netu, ciągłego napływu informacji, ciężko na dążyć za tym wszystkim, co nas otacza. Odrzucamy planowanie czegokolwiek, by po tem przypadkiem coś nas nie zaskoczyło, albo wręcz nie przeraziło. Lepszy przysłowiowy spontan i życie, jeśli nie w pogoni za karierą, to takie sobie, bez żadnych wartości, a wręcz od imprezy do imprezy. I tacy przecież są ludzie. Nie da się chyba zliczyć wszystkich kategorii życia człowieka. Każdy wybiera sobie takie, ja kie mu najbardziej odpowiada. Jakby nie było, każdy był kiedyś dziec kiem, niektórzy, w tym ja, jeszcze nie tak daw no temu. Na porządku dziennym było
podwórko, chodzenie po drzewach, czy cho ciażby skakanie w gumę. Dzisiaj już ciężko bę dzie znaleźć dzieciaka wspinającego się na drzewo. Albo mamusia powie mu, że nie wolno i to niebezpieczne i zrobi sobie krzywdę, albo sam stwierdzi, że to nudne i lepsza jest strze lanka w komputerze. Można sobie „zamordo wać” parę osób w wirtualnym świecie, a granica między rzeczywistością a fikcją się zaciera. Gdy jeszcze parę lat temu komórki do piero się pojawiały, był to pewnego rodzaju szok, niedowierzanie, jak to w ogóle działa. Czy jak coś wcisnę, to czy nie wybuchnie? Starsze pokolenie pewnie miało takie myśli. Teraz jak by każde dziecko wraz z mlekiem matki wysy sało tę całą widzę technologiczną. Nie potrzebna im żadna instrukcja obsługi, sami wiedzą co maja zrobić, by działało. Ba, nawet są bardziej cwani niż niejeden dorosły. Dzisiejsi dwudziestolatkowie, którzy byli takim pierw szym pokoleniem dzieci, które wkroczyło w ten, jakby nie było dziwny, technologiczny świat, mają już problemy z odnalezieniem się w tym wszystkim. Nie nadarzają za wszelkimi nowin kami technicznymi. Czasem nigdy się nie od naleźli w tym innym, wirtualnym świecie. A od
rys. Kinga Ziembińska
7
www.e-magnifier.pl tego nie da się uciec. Każdy jest zmuszony, by w nim funkcjonować. Nie ma cię w internecie, to nie istniejesz. Technika warunkuje nasze ży cie nie tylko w pracy, ale też w stosunkach spo łecznych. Profile na portalach społecznościowych, lajki... Bez tego już się nie da komunikować, a co dopiero utrzymać jakie kolwiek znajomości. Spotkania twarzą w twarz zastępują te wirtualne. Każdy w wolnej chwili sprawdza pocztę, portale. Dzięki postępowi w technice możemy to zrobić w każdej chwili i wszędzie. Jeśli tak jest już teraz, to co będzie za parę lat? Czy będziemy spotykać się już tylko poprzez video czat? Zadajmy sobie sami pyta nie, co będzie dalej? Pewnie nie znajdziemy na to odpowiedzi. Nie wiadomo co wymyślą ge niusze w tych potężnych firmach komputero wych. Sami siebie napędzają, by wymyślić coraz to lepsze urządzenia i funkcje. Wyścig szczurów. A czy zwykły człowiek ma możliwość nie odnaleźć się w tym wszystkim? Raczej już nie. Trzeba nadążać za nowinkami. Wiedzieć i umieć wszystko. Być człowiekiem orkiestrą. Czy się da? Chyba już nie ma innego wyjścia. Pęd życia robi swoje. Czas dla każdego biegnie znacznie szybciej niż jeszcze parę lat te mu. Szczególnie w miastach. Ale gdzie indziej też już nie jest jak u Kochanowskiego – Wsi spokojna, wsi wesoła! No może jedynie dla pa nów na ławeczce pod sklepem, czas ma swój własny rytm. Ludzie już nie rozpoczynają życia bladym świtem, by zająć się gospodarstwem.
Rzadko kiedy można już zobaczyć tradycyjną wieś ze zwierzętami. Zostały już nieliczne jed nostki, albo ewentualnie wielkie gospodarstwa podporządkowane wszelkim unijnym normom. Już nie ma czarnej krowy w kropki bordo, tylko ta z reklamy – fioletowa. A potem pada pytanie z ust dziecka „Mamo, dlaczego ta krowa nie jest fioletowa?” Co robi z nami czas? Co robi z nami technika? Co robi z nami zatracenie podstawo wych wartości? Żyjemy teraz z nadmiarem in formacji. Z każdej strony docierają do nas różne wiadomości – radio, telewizja, prasa In ternet... Nawet na skrzynkę pocztową dostaje my mnóstwo bezsensownego spamu. A przez to wszystko tworzy nam się w głowie jeden wielki mętlik. Nie potrafimy wybrać co jest istotne. A dodatkowo w tym wszystkim, to media na rzucają nam, co mamy wiedzieć, czy oglądać, a co za tym idzie robią z nas głupców, pokazu jąc mało wartościowe, a czasami nawet bez wartościowe programy. Czasami już nawet nie jesteśmy w stanie zdecydować co jest dla nas dobre, a co złe. Czyja to wina? Nas samych, czy może otaczającego nas świata? Świata, który jest dziwny, momentami głupi i bezwartościo wy. Czy za parę lat uznamy, że straciliśmy swo je najlepsze lata? Pewnie każdy w pewnym stopniu kiedyś zada sobie to pytanie. Ale czas biegnie nieubłaganie. Dzisiaj mamy po dwa dzieścia lat, a już za niedługo, zanim się obej rzymy, będziemy mieć trzydzieści, czterdzieści
Co robi z nami czas? Co robi z nami technika? Co robi z nami zatracenie podstawowych wartości? 8
M A G N I F I E R 1/2015
Nie wiemy co nas czeka. Nikt tego nie wie, a czas mija. lat i co wtedy? Zadamy sobie pytanie: kariera i pieniądze czy rodzina? Czy może na to pytanie będzie już za późno? Młodzi, piękni, zdolni, z marzeniami na przyszłość – takie myśli z pewnością pojawiają się w głowie każdego z nas. A jaka jest rzeczy wistość? Czy znajdziemy czas na ich realizację? Czy może przypomnimy sobie o swoich marze niach w wieku 80 lat? Czy w ogóle dożyjemy ta kiego wieku? Nie jesteśmy tym starym pokoleniem, urodzonym w czasie wojny, które dożywa takiego wieku. Nie mamy tych samych genów. Pewnie nie raz babcia czy dziadek mó wili „za moich czasów było lepiej”. I choć pod śmiewamy się z tego, to czy nie było im lepiej? Nie mieli komórek, Internetu i jakoś funkcjo nowali. A teraz? Porozumiewamy się w różny sposób w ciągu kilku sekund, a jakby proble mów coraz więcej, niby czasem błahych, ale jednak nie. Co chwilę dociera do nas informa cja o kolejnym wypadku, katastrofie czy choro bach. A my spychamy to w najdalszą część umysłu. Przecież to nas nie dotyczy. To wyda rzyło się daleko. Mnie przecież to nie dotknie. Czy aby na pewno? Czasem tak lepiej. Carpe diem. Po co rozmyślać co będzie. O chorobach, katastrofach. Lepiej udawać, że nas to nie doty czy. A czas płynie i pewnie zanim się obejrzymy będziemy stać w kolejkach do lekarzy, tak jak teraz stoją nasi dziadkowie. Czas płynie i ma niesamowity wpływ na nasze życie. Wszystko jest teraz od niego zależ ne. I choć może czasami nie zdajemy sobie z te go sprawy, to on nami kieruje. Nie my nim.
Wszystko od niego zależy. Z każdym dniem je steśmy coraz starsi. Osiągnęliśmy coś lub stra ciliśmy. Im więcej dni za nami, tym coraz mniej przed nami. Myśli o starości młodych ludzi nie dotyczą. Nie chcemy o tym myśleć. Z jednej strony dlatego, że nie da się zaplanować tego w wieku dwudziestu paru lat. Z drugiej jednak strony boimy się o tym myśleć. Zwłaszcza przy tak szybko upływającym czasie. Dni upływają, a my nawet nie zdajemy sobie sprawy kiedy. Żyjemy od jakiegoś wydarzenia do innego. Nie funkcjonujemy od rana do wieczora tylko dwa dzieścia cztery godziny na dobę, zawsze pod telefonem albo online. Czas już nie wyznacza nam pewnych granic. To już tylko ciągła linia, na której pozaznaczane są pewne istotne rze czy. Taka oś czasu, lecz nie w przeszłość, a w przyszłość. Żyjemy z dnia na dzień. Ale warto by było zastanowić się nad tym, dlaczego tak jest. Czy dlatego, że ciężko nam jest cokolwiek za planować? Czy dlatego, że boimy się tego co nas otacza z każdej strony? Nie chcemy o tym myśleć? To lęk przed tym niewiadomym świa tem? Tym nieznanym, co nas czeka? Możliwe. Bo przecież nie wiemy co będzie. Czy nastąpi jakiś wielki kataklizm, wybuch bomby. A może dojdzie do tego, że będziemy śledzeni i podsłu chiwani w każdej chwili swojego życia, niczym w „Roku 1984” Orwella. Nie wiemy co będzie, a jakby nie było, każdy z nas przeżył już parę końców świata i ten „największy” w 2012 r., o którym informowali wszyscy i wszędzie, a niektórzy pewnie nawet chcieli na tym zaro 9
www.e-magnifier.pl bić. Za parę lat pewnie znowu będzie nadcho dził koniec świata i części zapewne w ogóle to nie obejdzie, a reszta oszaleje, przygotowując się do tego, by przetrwać za wszelką cenę. Ludzie boją się, ale już nie tego, czego bano się kilkanaście lat wcześniej. Teraz każdy boi się upływającego czasu. Boją się starości – tych może uratować medycyna estetyczna. Choć na chwilę zatrzymają czas na dłużej. Boją się, że nie zrealizują marzeń. Że dla dobra ka riery poświecą życie i rodzinę. Ile już takich przypadków jest? Lepiej żyć w błogiej nieświa domości. Nie przejmując się jutrem. Nie ocze kując w niecierpliwości tego, co ma nadejść. Czy to wszelkiego rodzaju katastrofa, czy naj nowsza technika, której zwykły laik nawet nie zrozumie, ani nawet nie będzie starał się zrozu mieć, bo po co. Zresztą czasem lepiej być nie świadomym wszystkiego, co jest wokół. Im mniej wiemy, tym w pewnym sensie jesteśmy szczęśliwsi. Tyle że z drugiej strony, dociera do nas nadmiar informacji, od których nie jeste śmy w stanie uciec. Nawet gdybyśmy bardzo chcieli, będzie ciężko to osiągnąć. Nie wiemy co nas czeka. Nikt tego nie wie, a czas mija. Tak jakbym wczoraj oglądała Bolka i Lolka, dzisiaj jestem gdzie jestem, a ju tro? Jutro może mnie nie być, albo mogę być tam, gdzie nawet o tym nie marzyłam, bo my ślałam, że dla mnie jest to nieosiągalne. Z jed
nej strony nie mam wpływu na to, co mnie czeka w przyszłości. Zawsze może wydarzy się coś, czego się nie spodziewałam. Z drugiej strony mogę wyznaczyć sobie cele, do których chcę dążyć. Czas może mi tylko pomoc, albo przeszkodzić. Ale jeśli będziemy się bać tego pędu życia, który otacza nas wszędzie, czy bę dziemy w stanie zrealizować wszystko to, co chcemy? To jest przerażające, że za chwilę, za nim się obejrzymy, będziemy znacznie starsi, niż jesteśmy obecnie. Ale czy warto się podda wać temu i żyć bez żadnych celów, planów? Czy nie lepiej pokonać ten strach, uporządkować czas, chociaż w najmniejszym stopniu i podą żać za marzeniami? Nie wiem czy to jest roz wiązanie, czy jest to w ogóle możliwe w rzeczywistości w jakiej żyjemy... Ale jeśli nie podejmie się próby pokonania pewnych granic, to nigdy się o tym nie dowiemy. Świat się zmienia. Na lepsze czy gorsze, tej oceny doko nać można dopiero w pewnej perspektywy cza su. I w tym przypadku znowu jesteśmy od niego zależni. Nie jesteśmy w stanie wyrzucić wszystkich zegarków, pozbyć się wszelakich urządzeń odmierzających czas i powiedzieć, że nas nie interesuje, który jest dzisiaj dzień czy rok. Czas i tak płynie. Cały czas jesteśmy pona glani. Ale co z tym zrobimy, jest zależne tylko od nas samych.
rys. Kinga Ziembińska
10
www.e-magnifier.pl
Internet LUDZI Tomasz Jakut
D
awno, dawno temu temu istniał so bie młody Internet. Starsi koledzy się z niego śmiali, bili go i wyszydzali. Nikt nie traktował go poważnie, wielu nazywało dziwakiem i cał kowicie oderwanym od rzeczywistości ekscen trykiem. Niechciany bękart Wojska i Technologii. Ale Internet dorastał, z każdym dniem stawał się coraz większy i uczył się no wych sztuczek. Po pewnym czasie dorósł na ty le, żeby dokopać swoim starszym kolegom – Faksowi i Telefonii Stacjonarnej. Jednak to mu nie wystarczało – pożerał coraz więcej niewin nej Informacji, wchodził na terytorium dzikie go Biznesu, aż w końcu, szaleńczo zaślepiony, rzucił się dźgać przywódcę lokalnej mafii, Tele wizję. I choć, co prawda, bossa nie zabił, lecz zranił go mocno, tak, że dzisiaj jedynie pod osłoną nocy Telewizja rozciąga swoje macki w mocno zmniejszonym podziemnym impe rium. Ta bezwzględność młodego Internetu za frasowała mocno jego rodziców, którzy zaczęli obawiać się o swoje własne życie (bo ich syn w stosunku do nich również przejawiał napady agresji!), lecz zbyt dużo zainwestowali w swoje go ukochanego synka, żeby teraz się wycofać! O nie! Kupowali mu nieustannie nowe zabaw ki, aż w końcu Internet wyrósł na zdrowego i silnego mężczyznę. 12
Uzyskawszy pełnoletniość, Internet wprowadził się z całym swym dobytkiem na Pola Medialne w Świadomości Społecznej. Nie był tam mile widzianym gościem – wszyscy słyszeli o jego zamiłowaniu do przemocy (na wet do tak szanowanego i odizolowanego grona dotarły wieści o przeprawie Telewizji z tym perwersyjnym młodzieńcem!). Nic zatem dziwnego, że wszyscy sąsiedzi odwracali się do niego plecami, gdy choćby spoglądnął w ich stronę. Ale Internet zawsze był uparty – wie dział, że jeśli naprawdę się czegoś chce, to prę dzej czy później w końcu się to uzyskuje. Taki typ człowieka zawsze wysoko zajdzie. Internet zaczął podglądać swoich sąsiadów, ukradkiem rzucając spojrzeniem na ich ogrody, samocho dy, zegarki, złote zęby, biżuterię, ubiór i z kon sekwencją ruskiego czołgu realizował swoją prostą, acz bardzo skuteczną strategię: próbo wał się zasymilować. Początkowo szło mu to dosyć nieporadnie i niewprawnie, ale w końcu na Polach Medialnych poczuł się niczym pan i władca. Wkrótce, nieświadomi niczego, sąsiedzi Internetu zaczęli dostrzegać z przerażeniem jak bardzo ten młody mężczyzna się zmienił. Faks, wraz ze swym kolegą Telefonią Stacjonarną i jego młodszym braciszkiem, Telefonią Ko mórkową, zauważyli, że Internet bardzo od ważnie poczyna sobie z Komunikacją –
M A G N I F I E R 1/2015
dziewczyną, którą dotąd dzielili jedynie między siebie (ah, jakież to lubieżne rzeczy dzieją się na Polach Medialnych!). I choć się jej nie oświadczył (jeszcze!), to w jego ogródku zaczęła przesiadywać jak najdłużej, a romans ich roz kwitał, stając się coraz bardziej ostentacyjny i pikantny. Widząc to stary i poczciwy List wy zionął ducha, a na jego pogrzeb przyszli Tele graf i Telegram. Ale podboje miłosne Internetu nie były największym zaskoczeniem dla miesz
w środku nocy, zwołano naradę. Postanowiono pokonać Internet potężną bronią: stłamsić jego tożsamość, sprawić, żeby stał się podobny do wszystkich innych mieszkańców Pól Medial nych. Tym samym, nie mając do zaoferowania nic więcej, musi przegrać ze starymi wyjada czami z branży! Jak bardzo szczwany Prasa, chytry Telewizja, stary Radio, bogaty Kino i banda Faksa i Telefonii się przeliczyli. Nie przewidzieli bowiem, że każdy z nich będzie
Internet powoli zaczął zagarniać także pozostałą zwierzynę z lasów: Rozrywkę, Edukację, a nawet – Pracę. Popłoch i przerażenie zapanowały na Polach Medialnych. kańców Pól Medialnych. To, co o mały włos nie przyprawiło szanowanego pana Prasy o zawał, były ciemne interesy Internetu. Nagle z lasów wokół Świadomości Społecznej znikać zaczęły całe stada Informacji. Prasa początkowo my ślał, że to wina jego starej, zardzewiałej dubel tówki marki Reporter, lecz szybko przekonał się, że za wszystkim stoi niecny Internet! Ten szczwany lis wszędzie zastawiał swe sidła i ła pał niewyobrażalne wręcz ilości Informacji. A kiedy Informacji było coraz więcej, założył Stowarzyszenie Wyszukiwarek, które pomagały mu segregować wszystkie Informacje i żywić się tymi, które były najbardziej świeże i odżyw cze. Bardzo szybko dominującą rolę w Stowa rzyszeniu zdobył Google – jedyny zdolny wpływać na decyzję całego Internetu. Internet powoli zaczął zagarniać także pozostałą zwierzynę z lasów: Rozrywkę, Eduka cję, a nawet – Pracę. Popłoch i przerażenie za panowały na Polach Medialnych. Po cichu,
próbował przekabacić Internet po swojemu. Telewizja nocą perorował mu jak ważne są transmisje meczów piłkarskich, Kino rano opowiadał jaką moc niosą ze sobą filmy, Prasa popołudniami zaznaczał podstawową rolę obiektywnej informacji, a wieczorami Faks i bracia Telefonia tłumaczyli czym jest praw dziwa komunikacja. Internet chłonął te wszystkie informacje i zdawało się, że plan naszych mieszkańców Pól Medialnych idzie wyśmienicie. Zapomnieli o jednym: o tym, czyim dzieckiem Internet był! Jako dziecko Wojska umiał doskonale przysto sowywać się do dynamicznie zmieniającej się sytuacji, a po Technologii odziedziczył prak tyczny zmysł, pozwalający mu zrobić coś z ni czego. Tak oto, gdy 10 dobę z rzędu słuchał tych samych frazesów, palnął się ręką w czoło i stwierdził, że przecież, skoro wie już wszystko, może to zrobić samemu – lepiej, taniej i szyb ciej! Stwierdził, że może wszystko – i komuni
13
www.e-magnifier.pl kować, i emitować programy, i puszczać filmy, i dawać informacje. Google, jako wierny po plecznik swego mistrza, szybko mu przytaknęło i zaczęło wraz z nim realizować tę na wpoły obłąkaną, szaleńczą wizję totalnej władzy nad Świadomością Społeczną. Zajęło im to dość długo, podczas gdy inni mieszkańcy Pól Me dialnych wygrzewali się w słońcu i przeliczali swe tantiemy, lecz w końcu dzień sądu nad szedł. Inter net skorzystał ze swojej najpotężniej szej broni: Darmowego Dostępu, która wy strzeliwała pociski Re klam. Prasa padł raniony jako pierw szy, tuż po nim Radio i Telewizja. Najdłużej bi twa trwała z Kinem i bandą Fak sa, lecz i oni wkrótce mu sieli wywiesić białą flagę. Internet po konał wszystkich. Lecz nie podobało się to wielu. Tak oto pokonani, po dojściu do siebie, postanowili zniszczyć Internet, niszcząc jego najwierniej szego sługę – Google. W tym celu zwrócili się do najwyższej instancji, Prawa. Prawo wysłu chało skarg maluczkich i nasłało na Google i In ternet potężnych wojaków – Sankcje i Cenzurę. Lecz i to nie powstrzymało strasznej dwójki. Cenzurę Internet pokonał Protestami i zejściem do Podziemia. Sankcje natomiast Google ukró ciło, zabierając Reklamę, którą od pewnego czasu żywili się pozostali mieszkańcy Pól Me dialnych. Pozbawieni żywności, po raz kolejny uznać musieli wyższość genialnego Internetu.
14
A ten nie umie zrezygnować z coraz większego pragnienia władzy. Rządzi już na Polach Medialnych, współrządzi (wraz z Poli tyką i Religią) w Świadomości Społecznej, lecz chce rządzić więcej i dalej. Chce rządzić na ob szarze całego Świata Materialnego, podczepia jąc wszystkie Urządzenia pod siebie – czerpiąc z nich energię i za ich pomocą sięgać wszędzie i kontrolować wszystko. A wówczas zostanie tylko jeden ba stion – Człowiek. Człowiek – mityczna istota, na dźwięk której imienia wszyscy truchleją. Ona to niepodzielnie rządzi – w Świe cie Materialnym, w Świadomości Społecznej, a nawet na nie zbadanych ru bieżach Sztuki. Oto ostatni wróg, którego będzie musiał pokonać Internet. Lecz gdy już uda mu się wpleść Czło wieka w swe karby, zamienia jąc go na czystą Informację, spo żyje go, przeżuwając długo i uważnie, wyciąga jąc z ust każdą kosteczkę. A potem zacznie go trawić, aż z Informacji nie zostanie nic, nawet elektroniczny śmieć. Wówczas będzie już tylko Internet… Internet już nie Rzeczy, a Ludzi. Panuniwersum, ostatecznie jednoczące Czło wieka i Potomków Technologii, Świat Mate rialny i to, co Internet buńczucznie nazywa Światem Wirtualnym, a co jest zwyczajnie jego legowiskiem. Świat, w którym Świadomość zo stanie zastąpiona przez zasady gramatyki ge neratywnej. Czy istnienie, którego żadna istota świa doma nie może nazwać istnieniem, wciąż nim jest?
M A G N I F I E R 1/2015
Rozmowa z młodym
MISTRZEM Grzegorz Stokłosa
W
telewizji na każdej stacji napotkać można celebrytów i gwiazdy wszelkiego formatu. Wielu gotowych jest zapłacić ogromne pieniądze za spotkanie ze swoim idolem. Mało kto jest świadom, że gwiazdę, zarówno w dziedzinach artystycznych, jak i przedstawiciela sportu, można napotkać tuż za rogiem. Paweł Godyń jest zawodnikiem Muay Thai. Mimo młodego wieku, zdążył już zdobyć tytuł Mistrza Polski i brązowy medal Mistrzostw Europy. Trenuje pod okiem Grzegorza Bąka. Na rozmowę z Pawłem i jego trenerem zostałem zaproszony do miejsca gdzie odbywają się treningi Mistrza Polski – do krakowskiego klubu „Am Nat”, szkółki Muay Thai znajdującej się przy ulicy Cystersów 3.
Grzegorz Stokłosa: Czym właściwie jest Muay Thai? Trener Grzegorz Bąk: Muay Thai to inaczej boks tajski. Jest to sztuka walki, która wywodzi się z Tajlandii. Jest to sport narodowy tego kra ju, który coraz bardziej rozpowszechnia się na świecie. To twarda sztuka walki, która kształtu je nie tylko siłę fizyczną, ale też ducha walki i charakter. Muay Thai to nie tylko sport w for mie amatorskiej i zawodowej, ale też doskonała forma rekreacji dla każdego.
Paweł, czy nie wolisz siedzieć przed komputerem? Obecnie pojawia się ste reotyp, że jedyną formą sportu współ czesnej młodzieży są sportowe gry video. Paweł Godyń: Przede wszystkim z siedzenia przed komputerem nie płyną żadne korzyści, a chodząc na treningi, rozwijam sprawność fi zyczną. Często można usłyszeć, że sport to zdrowie. Ja uważam, że właśnie tak jest. Sport który uprawiam sprawia mi ogromną przyjem ność. Ja wybieram to.
15
www.e-magnifier.pl Jak jest z młodzieżą? Czy jest to kwestia pojedynczych przypadków, czy pojawia się moda na sporty walki wśród nasto latków? Grzegorz Bąk: Boks tajski jest coraz bardziej popularną dyscypliną sportu w Polsce. Powoli widać jak rośnie zainteresowanie młodzieży tą sztuką walki. Oczywiście nie jest to jeszcze tak popularne jak gry komputerowe, lecz powoli, wraz z wiekiem, młodzież widzi większy ubaw w treningu, niż w grach komputerowych. Nie stety, nie zawsze rodzice rozumieją jaka jest różnica między treningami a walką. Wielu mło dych ludzi nie może ćwiczyć, gdyż u dużej gru py dorosłych istnieje stereotyp związany ze słowem „boks”. Niezależnie czy jest to boks taj ski, czy boks klasyczny, są przekonani, że ich dziecko trenując boks będzie głupie lub będzie się jąkać. Najczęściej, jeżeli są jakieś pytania odnośnie treningów, zapraszam rodziców na zajęcia, aby mogli zobaczyć na własne oczy jak są prowadzone. By mogli się przekonać, że ich dziecko jest pod stałą opieką i nic złego mu się nie dzieje. Skąd dowiedziałeś się o tym sporcie? Czemu nie karate albo kung fu? Paweł Godyń: Dowiedziałem się o Muay Thai z Internetu. Oglądałem bardzo dużo filmów i filmików o sztukach walki. W końcu natrafi łem na jakiegoś tajskiego aktora. Postanowiłem poczytać o Muay Thai, po czym wpisałem to hasło w wyszukiwarce. Tak natrafiłem na mój klub. Po prostu – najbardziej mnie to zaintere sowało. Wcześniej też zastanawiałem się nad karate, jak i nad kungfu, ale tajski boks wydał mi się najlepszym wyborem.
Czym spowodowany jest fakt, że naro dowa dyscyplina sportu, o wielowieko wej tradycji, tak późno zdobywa popularność w Polsce? Od dawna popu larne jest karate, kungfu, w dużym stopniu za sprawą mediów i np. filmów z Brucem Lee. Czy jest to kwestia mody? Grzegorz Bąk: Moim zdaniem jest to spowo dowane, niestety, ale słabym marketingiem sportowym. Wiele sztuk walki stało się popu larnych po ukazania się na ekranie kin filmów związanych z daną sztuką walki. Przykładowo "Wejście Smoka" dla kungfu, czy też "Rocky" dla boksu. Muay Thai zdobyło większy rozgłos dopiero po ukazaniu się na ekranach filmu "Ong Bak".
Czy Muay Thai jest już głęboko zakorze nionym sportem w polskich kręgach, czy nadal mówimy o czymś „egzotycznym”, mało popularnym? Grzegorz Bąk: Można powiedzieć że Muay Thai jest jeszcze młodym i egzotycznym spor tem, pomimo ponad 15 lat istnienia w Polsce.
Ostatnio głośno było w Krakowie o Muay Thai ze względu na organizowane Mi strzostwa Europy, na których wystąpił także Paweł. Ile lat musi spędzić na tre ningu przeciętny człowiek, by dojść do takiego poziomu zaawansowania? Grzegorz Bąk: Wszystko zależy od predys pozycji danej osoby. Jeden będzie ćwiczyć 3 la ta i będzie mógł wystartować w zawodach tego typu rangi, z dużą szansą na zwycięstwo. Drugi będzie ćwiczyć 8 lat i niestety, ale nie wystar tuje. Najpierw trzeba zacząć ćwiczyć i nauczyć się podstaw, następnie można stać się zawod nikiem . Od tego momentu zaczynają się cięż kie treningi, które muszą ukształtować zawodnika. Oczywiście na treningu pracuje się nad techniką, motoryką, gibkością, siłą fizyczną itd., lecz liczy się też siła wewnętrzna zawodni ka, wola walki, odporność, psychiczna, wiara w zwycięstwo, szacunek.
Co na to rodzice? Zazwyczaj są przeciw ni sportom walki, zwłaszcza gdy pojawia się temat brutalności. Paweł Godyń: Oczywiście rodzice bardzo mnie wspierają. Co do brutalności, sport może i jest brutalny, ale w Tajlandii. Tam owszem, ponieważ walki odbywają się bez żadnych ochraniaczy. Natomiast u nas jest to całkowicie bezpieczne. Pewnie, w każdym sporcie zdarzają się kontuzje, można powiedzieć, że czasami jest to nieuniknione, ale tak w sportach walki, jak Paweł, jak długo już ćwiczysz? i w innych, jest to możliwe. Jeśli się to jednak Paweł Godyń: Od lipca 2013 roku. robi z głową, ryzyko spada. 16
M A G N I F I E R 1/2015
Paweł w trakcie walki. Po lewej trener Grzegorz Bąk
Pierwszy duży sukces – Mistrz Polski. Pokonałeś tam kilku naprawdę utytuło wanych zawodników. Wchodziłeś do ringu, czułeś niepokój czy wręcz prze ciwnie – byłeś świadom swoich możli wości i wiedziałeś, że możesz to wygrać? Paweł Godyń: Wiedziałem, że mogę wygrać, bo taka możliwość zawsze istnieje. Nie byłem tego pewien, bo w sumie nigdy nie wiadomo na jakiego zawodnika się trafi, czy przeciwnik bę Przypomnij sobie swoją pierwszą walkę, dzie lepszy czy gorszy. Tak naprawdę nie mia łem pojęcia co się wydarzy. Potem była radość. emocje. Paweł Godyń: Bardzo się denerwowałem, po I to ogromna. (uśmiech) nieważ tak naprawdę nie wiedziałem co mnie czeka. Wiedziałem tylko, że muszę wejść do A jak wygląda twój rozkład treningowy? ringu i walczyć, ale nerwy były bardzo duże. Trzy razy w tygodniu? Cztery? Paweł Godyń: Kiedy zaczynałem chodzić na Stres był. treningi, chodziłem trzy razy w tygodniu. Kiedy pojawiła się możliwość startu w zawodach – treningi miałem codziennie. W ramach przy gotowań pojawiałem się każdego dnia. Teraz, gdy jestem po zawodach, znów chodzę raczej kilka razy w tygodniu. Czy od początku wiedziałeś, że chcesz startować w zawodach, czy wstępnie by ła to tylko zabawa w wojownika? Paweł Godyń: Nie wiedziałem, nawet nie my ślałem o tym, że będę jeździć na jakieś zawody. Dopiero po jakimś czasie trener zaproponował mi udział w pierwszych zawodach i ja się na to chętnie zgodziłem. Ale na początku nie brałem tego pod uwagę.
17
www.e-magnifier.pl Jak wygląda kwestia diety? Pilnujesz wszystkiego czego jesz, czy raz na jakiś czas pozwalasz sobie na batonika, czy pizzę? Paweł Godyń: Przed Mistrzostwami Europy musiałem bardzo trzymać się wagi, ponieważ planowałem startować w kategorii do 39 kg, a ważyłem około 42 kg. Wtedy musiałem pilno wać diety i to się udało. Jeżeli nie przygotowuję się do startu w żadnych zawodach, to staram się jeść produkty, dzięki którym będę miał siłę na treningach, ale wiadomo – czasami sobie pozwalam na jakieś słodycze i inne produkty tego typu. Możesz przypomnieć ile masz lat? Paweł Godyń: Piętnaście.
Paweł, a jak jest z tobą? Czy po wyjściu z klubu, w szkole, świadomość, że umiesz się bić w jakikolwiek sposób zmienia twoje podejście do innych? Zdarza Ci się sprowokować sprzeczkę lub kłótnie rozwiązać siłą? Paweł Godyń: Wręcz przeciwnie. Uważam, że jeśli trenuje się sporty walki, uczy się omijać wszelkie sytuacje, kiedy ktoś chce się bić. Na pewno czuję się pewniejszy siebie, ale to nie sprawia, żebym chciał wykorzystywać siłę wo bec innych. A nauczyciele, kwestia szkoły? Czy poja wia się konflikt na linii treningi – na uka? Paweł Godyń: Nie. Tak się wszystko układa, że mam czas i na jedno i na drugie.
I w tym wieku przyjąłeś taki ciężki tryb treningowy? A plany na przyszłość? Na tą dalszą i tą Paweł Godyń: No można tak powiedzieć bliższą? (śmiech). Paweł Godyń: Na pewno będę dalej trenować i zobaczymy jak sprawy się potoczą. Póki co, Kiedyś w radiu usłyszałem wypowiedzi nic nie wiadomo o najbliższych zawodach. ekspertów w dziedzinie sztuk walki, któ rzy ocenili tajski boks, jako jedną z naj Czyli kariera Pawła w rzeczywistości skuteczniejszych sztuk walki w kwestii jeszcze się nie zaczęła? wykorzystania do samoobrony ulicznej. Grzegorz Bąk: Paweł jest młodym zawodni Grzegorz Bąk: Uważam, iż boks tajski jest kiem, który dopiero co robi pierwsze kroki bardzo skuteczną formą samoobrony na ulicy. w Muay Thai, i wiążę z nim spore nadzieje To co wyróżnia nas od innych sportów walki, to sportowe w przyszłości . Wszystko pokaże czas, uderzeniami kolanami, łokciami oraz walka lecz wierzę, że przy jego mobilizacji i ciężkiej w klinczu (bliskim dystansie ciało w ciało). Do pracy, jaką wkłada w trening, jego dotychcza datkowo, wykorzystujemy wszystkie techniki sowe osiągnięcia to dopiero kropla w morzu. bokserskie oraz kopnięcia we wszystkie części ciała przeciwnika, za wyjątkiem krocza. Dlatego też Muay Thai daje dużo możliwości do obrony przed napastnikiem.
Paweł Godyń piętnastoletni zawodnik tajskiego boksu. Od lip ca 2013 roku trenuje Muay Thai w krakowskim klubie "Am Nat", pod okiem trenera Grzegorza Bąka. Od rozpoczęcia treningów zdążył zdobyć tytuł Mistrza Polski, a następnie zająć trzecie miej sce na podium podczas Mistrzostw Europy.
18
Internetowy Park Rozrywki
M A G N I F I E R 1/2015
Klaudia Chwastek
D
zień jak co dzień. Godziny przeleciały, nadszedł wieczór. Znajomi zajęci, zatem co tam w telewizji? Lepiej ją omijać z daleka! Same seriale parado kumentalne i nastolatki stojące przed lustrem, użalające się nad swoimi zmarszczkami i chcące sobie zrobić bo toks, albo wielkie tragedie rodzinne. Dlaczego nie? No jeszcze wszelkie możli we powtórki seriali, ale "13 posterunek" znam już chyba na pamięć. Ile można? Pozostaje internet... Tablica na Facebo oku zasypana reklamami... Nudy! No to co? YouTube – tam rozrywki nie braku je. Teraz tylko pozostaje pytanie: co? SA Wardęga? Abstrachuje? Cyber Ma rian? Z Dupy? Lekko Stronniczy? A mo że jednak trochę wiedzy i Polimaty? Youtuberzy się mnożą, a kabarety już nas w telewizji nie bawią, bo i ta granica żartu się przesunęła. SA WARDĘGA Bezwzględnym faworytem w ostatnim czasie jest SA Wardęga. Dla swoich po prostu Sylwek, choć przez niektórych nazywany Seba stianem. Niepozorny gość, a jego pająkopies mutant obiegł cały świat. Ponad 100 milionów wyświetleń – tego w Polskim Youtub'ie jeszcze nie było! Zachwyceni byli nim m.in. CNN, Da
ily Mail, a swoi? Swoi zapraszali do telewizyj nego studia i zarzucali, że ktoś mógł dostać zawału. Serio? Hajs też się musi zgadzać, ni czym fala hejtu. Nie ma to jak Polacy. Zamiast się cieszyć, że jakiś Polak zabłysnął na świecie, po pierwszej chwili zadowolenia i rozbawienia trzeba obsmarować go w każdy możliwy spo sób. Gdy filmik zaczął osiągać już paromilio nowe wyświetlenia zaczęto obliczać ile zarobi na psiepająku. Doprawdy? A dlaczego w ogóle kogokolwiek to interesuje? Ale niestety, tacy już jesteśmy jako Polacy – jeśli wrzuci się wszystkich do jednego worka. Niby niepozorny pies, przebrany za pa jąka. Oglądając filmik raczej bawi niż straszy, jednak z pewnością nikt nie chciałby się znaleźć na miejscu tamtych osób. Jednak nas to śmie szy. Ogląda się jeden raz, drugi, trzeci... War dęga jest znany z ulicznych pranków i jako Trener Policji. Po co to robi? Bo uważa, że je steśmy smutnym narodem. Jednak nie jest je dynym, który bawi w internecie. Jest ich wielu. Jedni odnoszą sukces, inni nie. Natomiast jego kolejny filmik po psie pajaku, uznany przez media został „za mocny” i aby obejrzeć do końca „trzeba mieć naprawdę mocne nerwy”. Doprawdy? Z jednej strony w porządku – gdyby spotkało nas coś takiego na ulicy, pewnie adrenalina nieźle by nam sko czyła i prawie dostalibyśmy zawału. Jednak 19
www.e-magnifier.pl
Źródło: https://www.facebook.com/chicathedogspider
oglądając to na monitorze komputera patrzymy na to z zupełnie innej perspektywy. Ale jednak uznanie Zombie mocnym, to lekka przesada. Znaleźć można dużo straszniejsze rzeczy. Niektórzy postanowili też wykorzystać jego osobę i zarobić na SA Wardędze. Jak? Uśmiercili go. Potem „cudownie zmartwych wstał”, a Internet oszalał i ze wszystkiego żar tował. Ale SA Wardęga to człowiek, który znalazł pomysł na siebie. Ścigany przez policję, posiadający prawie 1,5 mln Like'ów na Facebo oku i ponad 2,5 mln Subskrybcji na YouTube. I to on wygrał światowy Internet w 2014 roku! ABSTRACHUJE Trzech kolesi i... ciężko znaleźć słowa, by ich określić. To co robią jednych śmieszy, in nych nie. Jedno jest pewne, robią z siebie kre tynów i pokazują to całej Polsce. Oczekiwania kontra rzeczywistość. Co mówią blogerki, gim busy...Czasami bardziej bawią making off'y, chociaż i jedno i drugie nastawione jest na roz rywkę. Byleby było śmiesznie – oto ich dewiza! Ale robienie z siebie internetowego pajaca to doskonały sposób na nielichy zarobek, czego najlepszym przykładem jest Niekryty Krytyk. Chłopaki z Abstrachuje wypracowali własną markę, stworzyli firmę, która przynosi im zyski. Zarabiają na sprzedaży w pewnym sensie sie bie, swojego internetowego ja – na koszulkach, bluzach i spodniach. Ale tu znowu zarzut – hajs się musi zgadzać.
20
Chłopaki robią to, co lubią. Bawią się, dodatkowo dzielą się tym z ludźmi, ale nie... Zarabiają na tym, a normalny człowiek pracuje na etacie otrzymując średnią krajową. I po wstaje pytanie, dlaczego ten hejter nie zreali zuje swoich pomysłów i zacznie na nich zarabiać? I ten problem tyczy się każdego, kto jakimś dziwnym trafem zaczął zarabiać właśnie dzięki m.in. YouTube'owi. Dlaczego nie zrealizować swoich pomy słów? Wejście w ten światek i wybicie się też nie jest łatwe. Trzeba mieć na siebie genialny pomysł i mnóstwo odwagi. W końcu to, co trafi do sieci, może zobaczyć dosłownie każdy. Może zlinczować, pochwalić czy nawet wychwalić.
M A G N I F I E R 1/2015
Oni mieli tę odwagę. Oczywiście nie zawsze wy chodzi im idealnie i śmiesznie. Każdego też śmieszy co innego. Jednak Abstachuje to pew nego rodzaju guru na polskim YouTubie. Śmie szą, bawią, a co jeszcze wymyślą? Pomysłów ponoć im nie brakuje.
CYBER MARIAN Dla mnie to człowiek fenomen i zarazem tajemnica, a takiego dystansu do siebie ze świecą szukać. To też człowiek w pewnym sen sie orkiestra. Peruka, okulary jak denka od sło ików. Stworzył postać, która normalnie na ulicy wzbudziłaby nasze zainteresowanie raczej w negatywny sposób i zaczęlibyśmy tylko szep tać – Patrz co on ma na sobie! Jednak ogląda jąc jego filmiki, można stwierdzić, że chłop wie, co robi. Genialne są trailery polskich filmów zrobione w charakterystycznym, amerykań skim stylu. Przerabia to w świetny sposób i gdyby rzeczywiście Janosik, czy Czterej Pan cerni mieliby takie trailery, cała Polska poszła by do kina. Nawet oglądając Cyber Info można się pośmiać. Jego mimika, sposób w jaki mówi mogą śmieszyć, choć w realnym świecie, gdy byśmy spotkali osobę o takim sposobie bycia, raczej nie wytrzymalibyśmy z nią zbyt długo. Cyber Marian ma wielu fanów, można nawet zdobyć takie okulary i choć w minimalny spo sób się do niego upodobnić. Co jednak naj dziwniejsze, do tej pory udało mu się zachować anonimowość. Nikt nie wie jak wygląda, jak się nazywa, poza garstką osób. Dla swoich fanów jest po prostu Marianem i nadal pozostaje dla nich zagadką, co niektórych nurtuje. Jednak w jego przypadku ta postać jest wykreowana, to jego alter ego. On gra, a gdyby nie ta postać, pewnie w rzeczywistości wielu rzeczy by nie zrobił.
Z DUPY Człowiek Warga – kontrowersje, prze kleństwa sypiące się jak z rękawa, gumowe pe nisy i oglądajace to nastolatki. Tomasz Machała, który przeprowadzał wywiad z Macie jem Dąbrowskim vel. Człowiekiem Wargą, czyli twórcą programu, zarzucał mu, że demoralizuje młodzież. Ale czy słusznie? Wulgaryzmy i kon trowersyjne treści padają tam cały czas, jednak czy taki nastolatek z dostępem do Internetu nie znajdzie tego samego gdzie indziej? Znajdzie. Ale w programie Z Dupy, trzeba się doszukać tego, co jest właściwym przekazem, a co Maciej 20m2 Dąbrowski sam podkreślał w wywiadzie. Pro Mała kawalerka i Łukasz Jakóbiak – to gram dotyczy różnych tematów, bardzo często coś w stylu nie chcą mnie drzwiami, to wejdę pokazuje rzeczywistość w taki sposób, w jaki oknem. Taka prawda. Nie chcieli go nigdzie, każdy z nas ją pojmuje, a boi się do tego przy znać. Może nie bawi nas w taki sam sposób jak piesopajak, czy Abstrachuje, jednak urozmaica nam czas. Ostatnio wprowadził do swojego reper tuaru także Wywiady Z Dupy. Początkowo chy ba nikt tak naprawdę nie wiedział co ma o nich sądzić: potraktować to na serio, czy z dystan sem. Oczywiście media rozpisywały się jak tak można. A o czym w tym wszystkich chodzi? Chyba właśnie o dystans do siebie i o pokaza nie, jak wywiadów się nie przeprowadza.
21
www.e-magnifier.pl więc założył własny program w Internecie. Ja kóbiak jest idealnym przykładem na to, ŻE SIĘ DA – jeśli tylko o czymś bardzo marzymy, cze goś pragniemy i nie odpuścimy na pierwszych pięciu metrach. Czy ktoś kiedyś myślał o tym, by przeprowadzać wywiady w kawalerce? A na wet zapraszać tam gwiazdy? Jemu się udało. A na dodatek można odnieść wrażenie, że nie którzy wolą jego niewygodne krzesełko, niż ka napy u Kuby Wojewódzkiego. Jeśli ktoś chce się zmotywować do działania wcale nie musi iść na wykłady motywacyjne, które Łukasz prowa dzi. Wystarczy obejrzeć jego rozmowy z niektó rymi osobami i sama ta krótka rozmowa jest w stanie wiele dać, bo ze swo imi gośćmi rozmawia mą drze i stara się przekazać jakieś wartości, a nie napompować show. Jednak kawaler ka to nie jedyne dziwne miejsce na przeprowa dzanie wywiadów. Biały Fiat 126p, a w nim gwiazdy, czyli Duży w Maluchu prowadzone przez Filipa Nowobil skiego. Da się? Da! Jed nak warunkiem jest pomysł na siebie, wręcz genialny, niepowtarzalny. POLIMATY YouTube to też miejsce, gdzie można się czegoś nauczyć. Przykład? Polimaty Radka Ko tarskiego. Czego się z nich dowiemy? Na pewno nie tego co w szkolnych ławkach. Ciekawie, w naukowy sposób Radek Kotarski przedstawia swojej youtubowej publiczności, to o czym ra czej nigdy byśmy się nie dowiedzieli. Porówny wany jest do Bogusława Wołoszańskiego, jednak sam uważa, że na to nie zasługuje Ale kto by pomyślał, że koleś, zawsze ubrany w ko szulę i elegancką marynarkę przyciągnie tłu my? Jak widać niektórzy głodni są wiedzy. Popularność programu Radka doprowa dziła do tego, że stał się twarzą jednego z ban ków. To kolejny przykład na to, że w Internecie da się coś osiągnąć, a nawet nie coś, ale bardzo dużo.
22
Ilość Youtuberów jest spora i ciężko by łoby każdego wymienić i opisać – Lekko Stron niczy, Duży w Maluchu, Red Lipstic Monster, Abstrachuje, Z Dupy, 20m2, Szparagi, Mówiąc Inaczej i wielu wielu innych. Dodatkowo tre ściowo te kanały są bardzo zróżnicowane. Jed ne opierać się będą na rozrywce, inne na edukacji, a jeszcze inne staną się kanałem po rad. Są lepsi i gorsi. Niektórzy mają lepsza oglądalność, inni mniejszą. Nie każdy też jest w stanie się wybić. Jednak nie ma chyba uniwersalnego przepisu na to, jak tego dokonać. Piesopająk był momentem, gdzie oczy wszystkich były skierowane właśnie na polskiego YouTuba i ich twórców. Gdy media tradycyjne robiły swoje i raczej pró bowały pokazać, że to one nadal są górą, youtuberzy się wspierali, a nie spierali jakby to miało miejsce w trady cyjnych mediach. Współpracują ze sobą, nie dlatego, że im się to opłaci, ale dlatego, że to świetna zabawa – co podkreślał Człowiek Warga. Internetowy widz ma też to do siebie, że jest w stanie wy brać treści, które go interesują. W przypadku telewizji tak nie jest. Narzucane są paradoku mentalne programy, które ani nie śmieszą, ani nie uczą. Na YouTubie możemy znaleźć na prawdę różne treści. Inną zupełnie kwestią jest to, że jeśli obejrzymy jeden odcinek, wciągnie nas w kolejne i tak czas nam upływa. Jednak to pokazuje doskonale, jak świat się zmienia. To widz wybiera to, co chce oglądać, a nie to, co jest narzucane, z czym telewizji ciężko sobie poradzić. W Internetach mamy wszystko.
Rolnik szuka mózgu,
M A G N I F I E R 1/2015
czyli o współczesnej roli telewizji. Innymi słowy zaproszenie do podróżowania Michał Kózka
W
ieczór to czas odpoczynku po niezwykle nużącym dniu. Jak co dzień więk szość Polaków (śmiem twierdzić, że nie tylko oni) dumnie zasiada przed kineskopowym oknem na świat. Można się buntować, ale prawda jest taka, że kochamy telewizję. Za co? Odpowiedź, z pozoru dziwna, wydaje się być beznadziejnie banalna: telewizję wielbimy za bierność… oglądającego, rzecz jasna! Czy jest jakiekolwiek medium, co do którego nie trzeba bardziej się wysilać? Słucha jąc radia musimy dobrze nadstawić ucha (mo wa tu o radiostacjach, które prowadzą audycje, a nie z komputera puszczają muzykę), przeglą dając (a raczej powinienem powiedzieć „surfu jąc”) Internet warto albo czytać, albo klikać, albo kto wie co jeszcze. Przed telewizorem nie trzeba słuchać, wyłączając głos, obrazy dalej będą zrozumiałe (nota bene: opcja napisów jest tu również dostępna) i odwrotnie: nie patrząc w ekran możemy kątem ucha coś dla siebie „wyłapać”. W niniejszym artykule, jak w pio sence Jacka Kleyffa, wybierzemy się w podróż po szklanym ekranie.
Na początek krótki przekrój dziejowy: w Polsce w ciemnych latach socjalizmu mieli śmy trzy najpopularniejsze telewizory: 14sto, 17sto oraz 23 calowe. Był jeden program tele wizyjny, jak nietrudno się domyślić: państwo wy. Co nadawano? Raz na jakiś czas poprawny politycznie teatr telewizji (sztuki raz lepsze, raz gorsze, nie mniej jednak: zawsze jakieś), wyda rzenia sportowe (głównie lekką atletykę oraz piłkę nożną, sporadycznie hokej), „Dziennik Telewizyjny”, a także przemówienia obecnych wodzów, relacje z okolicznościowych pochodów itp. Nie brakowało kącika dla najmłodszych widzów: „Gąska Balbinka”, „Jacek i Agatka” oraz „Miś z okienka” urzekali małego odbiorcę. Jednak XI muza w większości przypadków była gwałcona przez propagandę władzy. Warto za uważyć, iż miała służyć rozwojowi kultury i sztuki (bardzo często niestety socrealistycz nej). W telewizji występowali pisarze i poeci, to oni zabierali głos w istotnych sprawach, wy starczy wymienić Stanisława Grochowiaka, który odpowiadał na nurtujące obywateli pyta nia oraz wątpliwości i pełnił rolę swoistego au torytetu. Warto jednak zauważyć, że telewizja jako taka nie stanowiła najważniejszego me 23
www.e-magnifier.pl dium. Nie każdego stać było na odbiornik, a i propaganda z lepszym efektem uderzała w gazety, radio oraz literaturę. Walczono po przez słowo pisane, szklany ekran stanowił swoiste novum, które z czasem stało się hege monem opiniotwórczości. Lata 90. to czas zmian i innowacji. Pol ska odradza się po kolejnych, wielodekadowych uciemiężeniach i wreszcie odzyskuje wolność. Co słychać po drugiej stronie ekranu? W eterze, w początkowym okresie dekady, pro gramy kulturalne takie jak: „Pegaz”, „Dziennik Telewizyjny”, a także seriale i filmy mi nionej epoki, tele wizja nie rezygnuje z opiniotwórczości i rozwijaniu kul tury wysokiej, w dalszym ciągu dobrze prezentuje się teatr telewizji (choć pojawia się na antenie rza dziej), rozwija się publicystyka (po jawia się znany wszystkim do dzi siaj Teleexpres oraz Panorama), relacjonuje się najważniejsze wy darzenia w kraju i na świecie, wydarzenia kultu ralne i sportowe. Nie brakuje też programów rozrywkowych, powoli na rodzimym rynku za domawiają się amerykańskie filmy i seriale (na ekranie goszczą nie tylko polskie, ale i zagra niczne dobranocki). Telewizja pierwszej poło wy dziewiątej dekady XX wieku zachęca do śledzenia swoich poczynań, coraz więcej Pola ków posiada w domu odbiornik telewizyjny, prawie każdy obywatel porusza podczas co dziennej rozmowy wątek związany z telewizją. Medium rośnie w siłę, śmiało staje w szranki z najmocniejszą prasą i radiem. W latach następnych jesteśmy świadkami ab solutnego rozkwitu telewizji. Wolny rynek, któ ry już na dobre rozsiadł się na fotelu przemysłu, sprzyja zakładaniu spółek i firm. Zdjęcia: Pojawiają sięMartyna nowe stacjePaterak telewizyjne: poza 24
dwoma kanałami TVP, wykwitają pasma lokal ne (takie jak Telewizja Kraków, Rzeszów itp.) pod egidą Telewizji Polskiej, ponadto na rynek wchodzą Polsat oraz TVN. Istnym novum jest możliwość wykupienia odbiornika satelitarne go lub kablowego, umożliwiającego oglądanie stacji niedostępnych zwykłemu Kowalskiemu. Szeroki wachlarz kanałów, a w nich wszystko (i już powoli nic). Od porannych pasm kreskó wek, przez programy kulinarne, publicystyczne, kulturalne, po nocne filmy klasy B i grozy (sam pamiętam specjalny kanał dedykowany pasjo natom mocnego kina: „Dla nocnych Mar ków” oraz „W kra inie dreszczowców” w TVP, w którym co noc emitowane były najlepsze thrillery i horrory), a także programy disco – polo i filmy pornograficzne. Telewizja rezygnu je z publicystyki na rzecz pogoni za sensacją, bierze udział w najważ niejszych wydarze niach dla kraju, jednak swe relacje doprawia nutką zgryźliwych komenta rzy, często manipuluje się widzem poprzez prezentowanie nie do końca zgodnych z prawdą wiadomości oraz reklamę. Telewizje komercyjne zyskują na znaczeniu, z czasem pokonują stacje publiczne, które za miast iść bardzo dobrymi ścieżkami, nierzadko prezentując wcale świetne audycje, goni kon kurencję i w tej pogoni – niczym dziewczyna gubiąca płatki kwiatów z rozwianych włosów – zatraca swoją autonomię. Z TVP nie jest jednak beznadziejnie. Radiowcy, w prywatnych roz mowach, często zaznaczają, że nigdy nie emi tują najważniejszych programów w eterze o godzinie 17 (swoją drogą warto to sprawdzić). Dlaczego? Ponieważ wtedy większość słuchaczy ogląda „Teleexpress” mówią.
M A G N I F I E R 1/2015
Zerwano z wzorową wymową telewizyjną, językową poprawnością wypowiedzi, ale przede wszystkim telewizja wzięła rozwód z szacunkiem do widza. XI muzie nakazano się prostytuować i z czasem stała się złodziejem czasu. Nasza pasjonująca przejażdżka w czasie ma swój koniec w XXI wieku. Wraz z nadej ściem nowego millenium odeszło to co było najważniejsze w telewizji: jej szlachetna rola. Od 25 października 1952 roku do dzisiaj telewi zja zmieniła się bardzo. Ja jednak nie nazwał bym procesów jakie zaszły progresem, a raczej znacznym regresem. Mówiąc słowami wielkie go poety: ideał sięgnął bruku i już nawet nie nadaje się do deptania. Telewizja zrezygnowała z roli opiniotwórczej, kreatywnej i lepszej niż jej poprzedniczki – wspominane wielokrotnie radio i gazeta, co do nich również zaszedł po dobny proces, a może i gorszy… szansy na wy chowanie swojego odbiorcy. Dzisiejsza telewizja zamiast uczyć, uczyć i bawić; bawi, bawi i uczy… się bawić lepiej. Skrócił się dy stans. Przed odbiornikiem nie siedzi widz, a konsument żądający produktu. Tutaj atrak cyjnym towarem nie są już informacje, kultura i nauka przezorności oraz rozwagi (słowem: wartości). Produktem jest rynsztok płynący 24 godziny, siedem dni w tygodniu. Największą oglądalność mają programy już nawet nie roz rywkowe, ale plotkarskie i tak zwane (przeze mnie) pseudo dokumenty. Jakiś czas temu w „Wiadomościach” TVP wyemitowano mate riał, który zachwalał sukces komercyjny pro gramu „Rolnik szuka żony”, coraz częściej w telewizjach komercyjnych emituje się audy
cje (a raczej program, audycja to już medialny archaizm), podczas których grupa redaktorów gazet brukowych oraz celebrytów (czyli ludzi znanych z tego, że są znani) dyskutuje na temat innych popularnych osób ze świata tzw. „szoł biznesu”. Współczesny odbiorca, konsument lubi podglądać cudze życie. XXI wiek załatał wszystkie dziurki od kluczy, jesteśmy szczelnie zamknięci przed światem (w wielkich miastach blokowisk już nawet nie witamy się z sąsiada mi, wiem to po sobie), jednak potrafimy obna żać innych, szydzić z nich i mieć ubaw. Telewizja w kąt wyrzuciła sztukę i kulturę, na wet ta uważana za wysoką, w istocie taką nie jest (sic.!). Wszystko co traci na wartości, zy skuje wszechobecny poklask, wystarczy włączyć telewizor, tam: „Ukryta prawda”, „Dlaczego ja”, „Sąd rodzinny” itp. Zerwano z wzorową wymo wą telewizyjną, językową poprawnością wypo wiedzi, ale przede wszystkim telewizja wzięła rozwód z szacunkiem do widza. XI muzie na kazano się prostytuować i z czasem stała się złodziejem czasu. Warto wziąć również pod uwagę inny fakt: telewizja emitować będzie to co jest oglą dane. Czyż nie powinniśmy wysprzątać przez telewizję zagracone kulturą kąty, a tam rzucić ciepły i lekko – od trzymania w dłoni – wilgot ny pilot?
25
www.e-magnifier.pl
Uwikłana w Sieci
Z Agnieszką Łopatowską o mediach, dziennikarstwie i sposobie na bycie dobrym dziennikarzem rozmawiała Klaudia Chwastek
Klaudia Chwastek: Pracuje Pani w me diach już dosyć długo. Co skłoniło Panią do wejścia w ten medialny świat? Agnieszka Łopatowska: Miałam szczęście, że jeszcze w liceum ktoś dostrzegł u mnie „żył kę dziennikarską”. Wtedy byłam święcie prze konana, że będę poetką. Pani prowadząca warsztaty dziennikarskie delikatnie mi zasuge rowała, żebym lepiej została dziennikarką i tak zakończyła się moja poetycka kariera. Z per spektywy czasu można ją uznać za pierwszą osobę, która mi najbardziej pomogła w doko naniu tego życiowego wyboru. Najpierw uczy łam się zawodu jako praktykantka w gazetach, potem jako ich współpracownik, a następnie już na pełnym etacie pracując od 15 lat w me diach internetowych. A od kilku lat uczę stu dentów dziennikarstwa internetowego.
26
Obecnie jest Pani Dyrektorem sektora lifestyle w Interia.pl. Jednak nadal cza sami Pani pisze. Czasami tak. Kiedy jest się dziennikarzem i za czyna być managerem, to w którymś momencie trzeba się zdecydować której części swoich obowiązków poświęci się więcej czasu. Bycie managerem jednak wymaga zupełnie innej pracy, poświęcenia uwagi innym rzeczom. Mi mo wszystko staram się bardzo, by przynaj mniej raz na jakiś czas tworzyć swoje materiały, jak nie wideo, to pisane. Oprócz tego, co publi kuję na naszych stronach, coraz częściej piszę na łamy czasopism branżowych. Ale cały czas staram się mieć kontakt z moim podstawowym i ukochanym zawodem.
M A G N I F I E R 1/2015
Zdj. Robert Słuszniak/Spheresis Foto
A czy tu, gdzie Pani jest teraz, czuje się Pani spełniona? Tak – „na maksa”! Myślę, że Internet jest me dium zgodnym z moim charakterem, chęciami próbowania wszystkiego oraz umiejętności ro bienia wielu rzeczy naraz. Wykorzystuje te ce chy, mogę się tu najbardziej realizować i daje mi najwięcej pola do popisu. Bo tutaj, jeśli chcę, mogę robić zdjęcia, pisać teksty, robić wi deo, ale też przeprowadzać różne akcje promo cyjne czy społecznościowe, które dadzą mi superkontakt z użytkownikami. I mogę powie dzieć z pełną odpowiedzialnością, że kocham swoją pracę, pomimo że oczywiście znam jej wszystkie plusy i minusy.
Dojście tu, gdzie Pani jest, nie było ła twe? Nie było. Myślę, że przypłaciłam to wieloma latami pracoholizmu i poświęcenia swojego czasu prywatnego. Udało mi się być dyrekto rem dwóch sektorów. Najpierw szefowałam wiadomościom, potem właśnie sektorowi life style. Pracowałam też w naszej konkurencji, czyli w Onecie, gdzie przez jakiś czas byłam też odpowiedzialna za różne projekty. Nie boję się zaczynać od nowa, od początku. Dla mnie ta droga jest fajniejsza niż siedzenie na samym szczycie. Dlatego dla mnie bardzo ważną kwe stią jest wybór miejsca, w którym pracuję. Nie chciałabym pracować w firmie, w której kiedy dojdę na ten szczyt, nie ma nic więcej. Nie można iść jeszcze raz w dół i potem wyjść w górę, albo przeskoczyć na szczyt obok. Przy znaję, że Interia od dawien dawna daje mi dużo różnych możliwości i bardzo to cenię. 27
www.e-magnifier.pl Ta droga daje nam też więcej doświad czeń. Zdecydowanie. Dla mnie, najgorsze co można zrobić zawodowo, to osiąść na laurach. Wcześniej wspomniała Pani o plusach i minusach. Czego jest więcej? Gdyby było więcej minusów, to by mnie tutaj na pewno nie było. Minusy są takie, że Internet ma swoje wymagania, czyli w zasadzie jest się online 24 godziny na dobę. Cały czas odbiera się maile, reaguje się na to, co się dzieje. I na początku to jest coś, co nakręca, co daje adre nalinę. A po pewnym czasie człowiek chciałby
warsztatowymi i etycznymi. Mam tę przyjem ność, że kieruję redakcją, w której wszyscy są dziennikarzami i robią swoje materiały. Każdy z nas jest specjalistą w innej dziedzinie, ma swoje zajawki, swoje hobby i może się pod tym względem spełniać również w pracy. Natomiast inną rzeczą jest to, że też przygotowujemy ma teriały, żeby były klikalne – po to, żeby zapew nić naszym użytkownikom to, co chcieliby oglądać, o czym chcieliby czytać. To są dwie zupełnie inne kwestie, ale staramy się znaleźć taki złoty środek. Myślę, że dopóki będziemy prowadzić taką politykę redakcyjną, to tak bę dzie. Oczywiście czasami obrywamy za to, tra
Blogerzy mogą sobie pozwolić na więcej. Oni pokazują świat ze swojego punktu widzenia. Dziennikarze mimo wszystko w paru aspektach są wstrzymywani... mieć jeden całkiem wolny weekend, a nasze ulubione wakacje to wyjazd w totalną ciszę, głuszę, gdzie nie ma Internetu. Oczywiście można sobie wyobrazić, że mniej więcej po dwóch dniach zaczynamy chodzić po lesie i szukać sieci z rękami w górze, trzymając tele fon. To, że żyje się w takim szybkim tempie jest fajne i można z tego korzystać, ale bywa to też niezwykle męczące. Wydaje mi się, że obecnie dąży się do te go, by być klikanym i mieć jak najwięcej lajków, ale czy to też nie powoduje tego, że ten poziom dziennikarstwa spada? Że nie zachowuje się siebie w tym tekście i w swojej pracy? To są dwie różne sprawy. Zacznijmy od tego czy poziom dziennikarstwa spada, bo jest In ternet? Nie, bo robimy wszystko, by tworzyć własne teksty, zgodnie z wszystkimi zasadami 28
cąc użytkowników na rzecz bardziej tabloidowych portali, albo Facebooka, gdzie tak naprawdę nie trzeba się zbytnio wysilać, żeby zobaczyć materiały, które bardziej cię intere sują, bo twoi znajomi ci to dadzą. Natomiast my bronimy jak niepodległości tego, żeby stan dardy dziennikarstwa były w naszym portalu utrzymane. A jak się zmieniły te media? Wcześniej wspominała Pani, że pracuje Pani w me diach internetowych od piętnastu lat. Z jednej strony jest to niewielki okres czasu, z drugiej, zwłaszcza dla Internetu, bardzo dużo. Przez te piętnaście lat w Internecie nasza praca na pewno się skompaktowała. Na początku, jak chodziliśmy na konferencje prasowe czy jeź dziliśmy na wywiady czy na czaty, wieźliśmy ze sobą wielkie, ciężkie laptopy z wielkimi, ciężki
M A G N I F I E R 1/2015
mi zasilaczami, do tego mieliśmy statywy do kamery, kamery profesjonalne, mikrofony wielkości radiowych, dodatkowe urządzenie do nagrania dźwięku i do tego jeszcze aparaty fo tograficzne. Więc można sobie wyobrazić, że wchodziliśmy obładowani sprzętem jak wiel błądy i od razu było wiadomo, że idzie dzienni karz internetowy. A teraz tak naprawdę wystarczy nam dobrej klasy telefon i tym zała twiamy wszystko. I to mnie szalenie cieszy, jak i fakt, że mój laptop jest na oko trzy razy mniej szy i lżejszy od pierwszego. Dzięki temu mogę też pracować z każdego miejsca, byleby tam był oczywiście Internet. Wyjeżdżam na koniec świata i mogę pracować. Wcześniej musiałam jechać z końca świata do redakcji, żeby ten ma teriał przygotować, żeby pojawił się na stronie. A jak zmieniał się poziom dziennikar stwa? Myślę, że poziom dziennikarstwa nie różni się od kondycji całego dziennikarstwa w Polsce. Możemy rozmawiać tak samo o dziennikarzach tabloidowych w Internecie, jak i dziennika rzach tabloidowych z gazet. Tak samo możemy narzekać na to, co stało się z audycjami radio wymi. Gdzie są ci wspaniali prowadzący audy cje, mówiący przepięknym polskim językiem? Takie mamy czasy: coraz szybsze, coraz łatwiej sze. Użytkownicy, słuchacze, widzowie, oczeku ją czegoś innego, a my jesteśmy po to, aby znaleźć środek między naszymi zasadami i na szą etyką, między warsztatem dziennikarskim, a ich oczekiwaniami. Ale z drugiej strony są też blogi, gdzie każdy może się wypowiedzieć na każdy temat, są portale dla dziennikarzy oby watelskich. Pewnie znajdzie się jeszcze parę innych form, gdzie zwykły człowiek może się wypowiedzieć. Czy tutaj też nie zaciera się ta granica między dziennika rzem, a zwykłym człowiekiem? Dla mnie niezwykłość dziennikarstwa polega na tym, że człowiek wykonujący ten zawód ma określony zestaw talentów. To jest między in nymi sposób postrzegania świata, warsztat i dziennikarski temperament. Ale z mojego punktu widzenia nie jest tak, że tylko człowiek, który pracuje w dużych mediach i skończył
dziennikarstwo jest dziennikarzem i nikt inny nie może nim być. Jeżeli bloger zna się na tym, o czym pisze, robi to poprawnym językiem, ma rzeszę swoich odbiorców, trudno go nie nazwać dziennikarzem – obywatelskim oczywiście. Nie wykluczam, że za jakiś czas dostanie propozy cję publikacji w tygodnikach opinii i będzie uprawiał dziennikarstwo w pełni. Znam bloge rów, którzy znakomicie piszą i którzy mają na prawdę bardzo ciekawy sposób postrzegania świata. Czego im zazdroszczę? Blogerzy mogą sobie pozwolić na więcej. Oni pokazują świat ze swojego punktu widzenia. Dziennikarze mimo wszystko w paru aspektach są wstrzymywani: czy są to kwestie etyczne, prawne, czy związane z linią redakcyjną danego koncernu mediowe go, czy jakieś tam jeszcze inne układy, w które już nie chciałabym jakoś specjalnie wnikać. Natomiast trudno jest mi powiedzieć prosto z mostu to, o czym myślę i to, co czuję. Bloger może sobie na to pozwolić i to jest rzeczywiście duży plus. Problemem jest to, że czasem bloge rzy kreują się na dziennikarzy, a nie mają do tego predyspozycji i wtedy też naruszają wiary godność nie tyle siebie, ale też środowiska dziennikarskiego. I to jest kłopot. Jest Pani też członkiem kapituły Nagro dy Dziennikarzy Małopolski. Co powi nien reprezentować sobą dobry dziennikarz i jakie te teksty powinny być, aby otrzymały taką nagrodę? Nagradzamy osoby, które zrobiły coś szczegól nie ważnego dla społeczności Małopolski – czy to dla mieszkańców Krakowa i innych miejsco wości naszego regionu czy dla jego wizerunku, kultury. Dla nas najważniejsze jest to, że ktoś działa na naszym terenie i tworzy publikację, która w istotny sposób zmieniła działanie jakiś ludzi, np. naprawiła negatywne zjawiska, po kazała osobę, którą należałoby wyróżnić. Naj ważniejsze jest to, żeby dziennikarz był uczciwy, żeby pokazywał świat takim, jaki jest, a nie takim, jakim można go widzieć, na przy kład słuchając nie tych ludzi, co trzeba. Rzetel ność, uczciwość i zmysł dziennikarski –nie potrafię tego inaczej nazwać, tylko tym tempe ramentem dziennikarskim, dzięki którym mo żemy zmienić naszą rzeczywistość, życie bohaterów naszych materiałów.
29
www.e-magnifier.pl Nie każdy jest w stanie to zrobić. Nie każdy. Mówię to swoim studentom, zawsze cytując słowa mojego ulubionego kolegi dziennikarza Jarka Szubrychta, że nieśmiały dziennikarz jest gorszy od nieśmiałej striptizer ki. Chcę, aby studenci, zwłaszcza pierwszych lat, naprawdę się nad tym zastanowili. To nie jest łatwy zawód. Trzeba pokonać nieśmiałość. Trzeba umieć zadawać pytania i umieć słuchać. I faktycznie trzeba być dyspozycyjnym 24 go dziny na dobę. Nawet jeśli jest się dziennika rzem lifestyle'owym, tak jak ja. Prowadzi Pani zajęcia ze studentami. Czy oni myślą, że zaraz po skończeniu studiów będą Tomaszem Lisem czy Mo niką Olejnik? To zależy od rocznika z jakim pracuję, bo mia łam takie przypadki, że musiałam przekonywać studentów, że warto chodzić na zajęcia z dzien nikarstwa internetowego, a pokazałam im to na przykładzie dziesięciu osób, które w ciągu roku zostały milionerami, zarabiając właśnie na In ternecie. I to zadziałało. Ale rzeczywiście był ta ki rocznik, gdzie większość studentów miała takie podejście, że skończy studia, pójdzie do pracy i będzie Tomaszem Lisem, z jego sławą i jego pensją. Z kolei duża część też się wybiera
ła specjalizację Public Relations i w ogóle nie interesowali się dziennikarstwem. To był bar dzo wyjątkowy rok. Natomiast w tym roku je stem zachwycona, bo wszyscy moi studenci widzą, że to jest ciężka praca i myślę, że doce niają też to, że nie prowadzę wykładów, tylko warsztaty, więc na tych zajęciach dużo ćwiczy my. Spotkaliśmy się też z ich starszym kolegą, który został popularnym vlogerem Duży w Ma luchu (Filip Nowobilski – przyp. red.) i on też im opowiedział o tym, jak można uprawiać dziennikarstwo w Internecie, niekoniecznie już mając dyplom dziennikarza w kieszeni. Po kil ku latach pracy na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II, mam wśród swoich uczniów około dziesięciu osób, z których jestem strasz nie dumna, które pracują już w zawodzie i nie czekały do końca studiów, tylko jeszcze w ich trakcie podjęły pracę. Trzy osoby pracują w In terii, inne pracują w TVP czy TVN. Nie zasta nawiali się co robić, nie czekali na to, żeby skończyć studia i myśleć o tym, kto ich przyj mie do pracy, tylko od razu zaczęli chodzić na praktyki i rozsyłać swoje CV. Zaczynali od praktyk, od małych staży, od drobnych prac i idzie im naprawdę bardzo dobrze. Bardzo się z tego cieszę.
To jest zawód dla ludzi, którzy nie mają marzeń, tylko mają plany. Ja nie marzę o tym, by polecieć do Nowego Jorku, tylko po prostu zrobię wszystko, żeby to zrobić – obojętne, ile mi to zajmie. 30
M A G N I F I E R 1/2015
Jednak trzeba mieć też pomysł na sie bie, tak jak Duży w Maluchu, czy Łukasz Jakóbiak i jego 20m2. I ten pomysł na siebie też się liczy. Tak, nie każdy zostanie słynnym blogerem, vlogerem czy dziennikarzem, jeśli nie znajdzie swojej drogi, oryginalnego pomysłu na siebie. Bo nie będzie już drugiego Łukasza, nie będzie już drugiego Dużego w Maluchu, nawet jeśli będzie jeździł syreną. Nie będzie też drugiego Wardęgi, obojętne za co przebierzemy swojego psa. To jest absolutnie jedna kwestia. Nato miast druga jest taka, że podejrzewam, że bę dzie jeszcze milion fajnych szafiarek – i to nie jest pejoratywne pojęcie – dziewczyn, które zajmują się modą i będą mogły ją pokazywać na swój sposób. Weźmy przykład mojego ulu bionego niedziennikarza, Przemka Kossakow skiego, który wyszedł od pomysłu przy tzw. wódce ze szwagrem, żeby pojechać do jakiegoś tam uzdrowiciela, wysłał taki pomysł do TVN u i producentka telewizyjna po kilku miesią cach zadzwoniła mówiąc: „Ok, jedziesz, doku mentujesz te odcinki, które chcesz zrobić i zobaczymy co dalej”. On nie miał zielonego pojęcia jak to zrobić, bo nigdy nie był doku mentalistą. A pojechał i zrobił. Robi niesamo wite programy i jestem jego wielką fanką. Byłam zszokowana, kiedy dowiedziałam się, że ten człowiek wcześniej kompletnie nie miał nic wspólnego z dziennikarstwem. Ma Pani jakąś złotą rade dla osób, które marzą o karierze w mediach, albo stoją u wrót do tego medialnego świata? Dużo jest takich rad. Na pewno trzeba spraw dzić swoją nieśmiałość. Jeżeli wiemy o tym, że jesteśmy nieśmiali, to padniemy w tym zawo dzie. Trzeba to trenować, iść na psychoterapię,
albo w ogóle dać sobie święty spokój. Teraz z kolei mam zajęcia z licealistami i zaprosiłam na kolejne zajęcia logopedę, bo zauważyłam, że dwie osoby, które mają największy talent, mają straszny problem z wymową. Obojętne czy pla nujemy pracować w radiu, gazecie, czy gdzie kolwiek indziej, trzeba będzie komuś przeczytać fragment naszego tekstu, zadać py tanie na konferencji prasowej, nie można sobie pozwolić, żeby zrobić to niewyraźnie. I gene ralnie nie należy się bać. To jest zawód dla lu dzi, którzy nie mają marzeń, tylko mają plany. Ja nie marzę o tym, by polecieć do Nowego Jorku, tylko po prostu zrobię wszystko, żeby to zrobić – obojętne, ile mi to zajmie. Nie będę marzyć o tym, żeby zrobić wywiad z Paulo Co elho, tylko wykorzystam wszystkie okazje, by móc go przeprowadzić. Do tej pory udało mi się to już dwa razy. I kolejną rzeczą jest też to, że trzeba korzystać z okazji, a zwłaszcza gdy jest się młodym dziennikarzem. Jeżeli mamy okazję zrobić praktykę za darmo, ale w dobrym miejscu, warto nie liczyć na pieniądze, ale się uczyć. Jeżeli mamy okazję przejść z tej prakty ki gdzie indziej, to idźmy gdzie indziej. Jeżeli mamy okazję z kimś porozmawiać, porozma wiajmy. Jeżeli mamy okazję czytać, to czytaj my, bo dzięki temu i więcej wiemy o świecie, i robimy mniej błędów pisząc. Jeżeli mamy okazję zrobić wywiad z naszą babcią o tym, jak się żyło w czasie wojny, to zróbmy wywiad z babcią, bo potem będziemy żałować, że tego nie zrobiliśmy. A cały czas to jest trening.
Agnieszka Łopatowska – od piętnastu lat pracująca jako dziennikarz internetowy. Członkini Kapituły Nagrody Dzienni karzy Małopolski. Prowadząca warsztaty dla licealistów i stu dentów. Obecnie zajmuje stanowisko Dyrektora Sektora Lifestyle w Interia.pl.
31
www.e-magnifier.pl
NOWOMOWA Tomasz Jakut
S
wego czasu bardziej konserwatywne odłamy kręgu naukowego humanizmu doszły do wniosku, że najlepsze, co może zdarzyć się współczesnemu językoznawstwu, to stworzenie transparentnego metajęzyka, dzięki któremu możliwe stanie się całkowicie obiektywne i neutralne opisywanie istniejących mechani zmów językowych… Pseudointelektualne mrzonki szybko zostały zrewidowane przez brutalną rzeczywistość, przypominając mega konserwatystycznemu betonowi, że ludzie jed nak są ludźmi i nigdy nie będą w stanie używać tego „języka” we właściwy sposób. Naukowcy, zatopieni w swym utopijnym światku, zapo mnieli o jednym: język to nie suchy mechanizm – to żywy twór, to nasze oczy na świat. Tak, dzięki językowi widzimy to, co nas otacza. Bez niego nie bylibyśmy w stanie odróż nić kwadratu od koła, talerza od kury, siebie od innego. To, w jaki sposób interpretujemy (a za tem – rozumiemy) świat zależy tylko i wyłącz nie od tego, ile i jakie słowa znane są naszemu rozumowi. Ten, kto jest w stanie kontrolować język, kontroluje człowieka. Prawda ta znana jest od zarania dziejów, a najlepiej ujął ją Or 32
well w swym „Roku 1984”. Nowomowa stała się symbolem wszelkiego ucisku i mrocznym me mento dla każdej władzy i każdego poddanego. Niemniej obecnie żyjemy w świecie, gdzie każ dy, kto chce przekazać jakąkolwiek treść, wy twarza swój własny, wyizolowany typ tej morderczej machiny podświadomej propagan dy. Każdy dostarczyciel treści bawi się z na mi w kotka i myszkę, próbując wtłaczać w na sze głowy jedyne prawdziwe i właściwe pojmowanie świata – takie, w którym ich biel ma dokładnie taki kolor, jakiego wymaga dana idea. Ot, projektowanie swego Czytelnika Mo delowego – mamy być takimi, jakimi chce nas widzieć tekst (a raczej jego empiryczny autor, panie Eco). Lecz dzięki tym zabiegom popada my w coraz większą paranoję, cierpiąc na cał kowite rozczłonkowanie osobowości. Przeskakując pomiędzy poszczególnymi tek stami, musimy nieustannie korygować swoje pojęcie koloru czarnego, by zawsze właściwie rozumieć (nie)jednoznaczny przekaz kogoś, kto sądzi, że wie co chce nam powiedzieć… Tak, jesteśmy nieustannie atakowani przez wszelkie możliwe odmiany nowomowy. Każdy, kto dostosowuje język do własnych ce
M A G N I F I E R 1/2015
lów, tworzy takową. Nie jest to proces jedno znacznie negatywny: czasami taki subkod języ kowy może zdziałać bardzo dużo dobrego, jednak najczęściej jest czymś, co pierze nam mózgi i próbuje zaszczepić w nich idee, z który mi nigdy na trzeźwo byśmy się nie zgodzili. Ot, taki językowy gwałt na naszej świadomości. Całkiem zmyślna zabawka w rękach każdego, choćby ciutkę rozwiniętego pisarzyny czy mar ketingowca. Nikomu, kto mówi, nie można wierzyć. Nikomu, kto posługuje się językiem w celu innym niż wyrażenie najbardziej pod stawowych emocji, nie można wierzyć. Po pro stu nie można. Gdybym teraz zapytał któregoś z moich czytelników: „Czy znasz jakiś przykład nowo mowy?”, zapewne z dużym prawdopodobień stwem odpowiedziałby: „propaganda PRLu”. Oczywiście jest to odpowiedź jak najbardziej poprawna – lecz czy równocześnie najoczywist sza? Dywagowałbym. Wystarczy rozejrzeć się wokół, by bardzo łatwo odnaleźć przykłady jak najbardziej współczesne. Chyba najbardziej oczywistym (a równocześnie – właśnie przez to! najmniej oczywistym) jest nowomowa ko ścielna. Nie od dziś wiadomo, że głoszenie Do brej Nowiny wymagało wytworzenia całkowicie odmiennego języka od tego stosowanego na co dzień. Ta odmienność podkreślana jest nie tyl ko nieprawdopodobną wręcz ilością zapożyczeń z łaciny, lecz także przewartościowaniem struk
tur już istniejących w języku (skoro coś jest najświętszego, to tu musimy mówić o przenaj świętszym – takim, którego nasz umysł ludzki z założenia nie jest w stanie ogarnąć). Nie jest to przypadłość tylko chrześcijaństwa – inne religie również wykształciły całkowicie osobny sposób mówienia o swoim Bogu. Jednak zja wisko nowomowy sięga o wiele dalej, panosząc się na polu polityki, marketingu, literatury, pracy (któż zrozumie współczesnego webma stera, jeśli nie jedynie inny webmaster, tak sa mo zanurzony w głębinach tego technicznego świata?), nauki, zabawy… Wszędzie można znaleźć przykłady naginania języka i próby wpłynięcia na odbiorcę, by jego umysł chłonął treści w sposób, który ktoś z zewnątrz uznaje za stosowny. Postrzegając jednak nowomowę jako je dynie środek przekazu pewnych idei, nie moż na powiedzieć, że jest to zjawisko negatywne (oczywiście zależy to od głoszonych tez!) bez niej całkowicie zaniknęłaby wszelka literacka aktywność. Nowomowa staje się niebezpieczna wówczas, gdy każe czytelnikowi odrzucić cały jego system wartości i zastępuje go swoim wła snym konstruktem, nie pytając się zaintereso wanego o zgodę. Taki jest świat współczesnego, mrocznego marketingu. Wszech otaczające nas reklamy kreują sztuczną rzeczywistość, w ob rębie której zamykają potencjalnego konsu menta, upraszczając lub wręcz zabijając 33
www.e-magnifier.pl
Słowa tracą swe znaczenie – już się nimi nie posługujemy, lecz je wydalamy. Zamiast komunikować się, zaznaczamy swoją obecność przy pomocy graficznodźwiękowych znaków. zdecydowaną większość wszelkich procesów myślowych, w ich miejsce podstawiając goto we, zsyntetyzowane 2 z 3 rodzajów góralskiej prawdy. Chcemy wyprać pranie? Proszek ze świnką jest 8 cudem świata, którego potrzebu jemy… dopóki smutny pan z Chwili prawdy nie objawi nam chwili prawdy i nie wskaże prawdziwego proszku, który prawdziwie pierze najprawdziwsze pranie. Agresywne, nowomowowe upraszczanie rzeczywistości, ociosywanie jej niby otoczaka, ma (bo musi mieć) opłakane konsekwencje. Życie, będąc kiedyś czymś więcej niż biologicz nym procesem dążenia do reprodukcji gatun ku, nagle okazało się usłaną różami wędrówką ku wyższym uciechom cielesnej duszy. W tym momencie pokonany Orwell musi oddać pa łeczkę katastroficznego proroka w ręce Hux leya, który od dawna podejrzliwie przyglądał się zasysającemu nas ekranowi telewizora. Je steśmy cywilizacją, która zatraciła całą swoją historię, skupiając się jedynie na teraźniejszo ści. Przyjemność można bowiem odczuwać tyl ko tu i teraz, o czym doskonale wie firma z żółtym M w logo, mówiąc wprost: „I'm loving it”. To już nie jest „love”, postulujące jakąkol wiek ciągłość czasową, to „loving” – kochanie przez przeżuwanie. Bo tylko to firma z niebie skimi tacami może kontrolować. To smutne – staliśmy się jak koty, tak chętnie przez nas oglądane w sieci, przywiązane do tych, którzy je karmią. 34
Upraszczanie rzeczywistości prowadzi też do zaniku podstawowych wartości kultury. Ostatnimi czasy skusiłem się, żeby odwiedzić Googlowy serwis z filmikami, oglądając co bar dziej ambitne klipy niejakiej Katy Perry (wbrew pozorom zdarza mi się nie słuchać Mozarta) i pod jednym natknąłem się na bardzo ciekawe komentarze, sugerujące jakoby ludzie z głowa mi byków, ewidentnie pilnujący wyjścia z labi ryntu, byli symbolami satanistycznych obrzędów tajnego bractwa Iluminatów. Tak daleko posunięte niezrozumienie jednego z najbardziej podstawowych mitów kultury za chodniej wskazywać może tylko i wyłącznie na jedno zjawisko: całkowitej zmiany w sposobie postrzegania rzeczywistości. A zmiana ta moż liwa jest tylko w wyniku całkowitego przewar tościowania języka, jakim się posługujemy. Języka, w którym „tak” może znaczyć zarówno „tak”, jak i „nie”, albo – niczym w teorii gęsto ści prawdopodobieństwa – „tak” i „nie” czy ani „tak”, ani „nie”. Słowa tracą swe znaczenie – już się nimi nie posługujemy, lecz je wydalamy. Zamiast komunikować się, zaznaczamy swoją obecność przy pomocy graficznodźwiękowych znaków. Obsikujemy wyimaginowane hydranty ludzkich relacji niczym rasowe kundle. Człowieczeństwo umiera wraz z praw dziwym, znaczącym językiem. I nie jest to by najmniej powolna agonia.
www.e-magnifier.pl
Szara codzienność na kolorowym zachodzie Emilia Gwoźdź
P
olskę i Niemcy, choć fizycznie dzieli tylko granica, w rzeczywistości różni znacznie więcej. Odmienność kulturowa i bariera języ kowa to tylko wierzchołek góry lodowej, którą musi pokonać Polak pragnący odnaleźć się w Niemczech. Ja zetknęłam się z tymi prze szkodami wyjeżdżając za zachodnią granicę tuż po maturze i rozpoczynając pracę jako Au Pair. Początki są zawsze trudne. Trzeba radzić sobie z tęsknotą za domem i samotnością. Rzadko kiedy, zwłaszcza wyjeżdżając samemu, można liczyć na pomoc innych osób. Niemcy są narodem zamkniętym w sobie. Nie znaczy to, że nie są życzliwi. Na ulicach czy w sklepie, na każdym kroku spotyka się ludzi z uśmiechem wręcz przyklejonym do twarzy. Na pytanie „Co u Ciebie?” nie ma innej odpowiedzi niż ,,Świet nie!”. Taka mentalność bardzo pomaga w kon taktach z innymi osobami, jednak o wiele trudniej jest budować tutaj trwałe więzi. W Niemczech odchodzi się od małżeństw. Sta tusy rodzin są skomplikowane. Przykładowo: 36
dzieci, którymi się opiekuję, mają matkę, oj czyma (drugiego z kolei), ojca i macochę. Po nadto, ich mama ma ojca, macochę, dwie przyrodnie siostry, matkę i ojczyma. Jej babcia, również rozstała się z mężem i ma teraz "przy jaciela". I tak dalej, i tak dalej... Gdybym chcia ła analizować najbliższe gałęzie drzewa genealogicznego, zabrakłoby mi zapewne miej sca na stronie. W Niemczech poszczególne narodowości trzymają się zazwyczaj ze sobą – a więc Niemcy z Niemcami, Rosjanie z Rosjanami, Turcy z Turkami. Rzadko kiedy spotykam tutaj mie szane pary. Często przechadzając się ulicami, słyszę tylko język rosyjski, bądź turecki. Nie stety, bardzo często osoby innych narodowości nie asymilują się i nie dostosowują do nie mieckiej kultury. Coraz częściej zdarza się, że w szkołach na święta nie stawia się choinki, ponieważ przeszkadza to osobom wyznającym islam. Rzadko kiedy zdarza mi się być zacze pianą przez Niemców. Są oni ludźmi raczej po wściągliwymi. Natomiast bardzo często (może i za często...) jestem zaczepiana przez ludzi na
M A G N I F I E R 1/2015
rodowości tureckiej. Niestety, muszę przyznać, że są to zaczepki często nachalne. Dla przykła du, jedna z ostatnich sytuacji jaka mnie spotka ła na stacji, po powrocie ze szkoły językowej... Podeszło do mnie kilku mężczyzn narodowości tureckiej i zaczęło wypytywać co tu robię, skąd jestem, gdzie mieszkam, czy mam męża i gdzie on jest itp. Po tym zostałam pouczona przez moją Gastmutter (kobietę, dla której pracuję), że mam zawsze mieć przy sobie komórkę au pair i w razie potrzeby dzwonić na policję. Sa ma jest policjantką i mówi, że takie sytuacje zdarzają się nad wyraz często. Nie mam tutaj zamiaru przedstawiać wszystkich ludzi narodo wości tureckiej w złym świetle, ale niestety przez 5 miesięcy mojego pobytu tutaj, byłam zaczepiana więcej razy niż w całym swoim życiu w Polsce.
Przyjeżdżając tutaj, musiałam nauczyć się, że tutejszy sposób wychowania dzieci różni się znacznie od tego, do którego przywykłam w Polsce. Przede wszystkim, nie widać tutaj dzieci biegających beztrosko po ulicach czy ba wiących się razem w ogródkach sąsiadów. Każ de odwiedziny są planowane i wcześniej uzgadniane telefonicznie (należy pamiętać, że opisuję tutaj zwyczaje panujące w niemieckich rodzinach, w tureckich czy rosyjskich są one zupełnie inne) – bez względu na to, czy dotyczą rodziny czy szkolnych kolegów. Te pierwsze, przebiegają w dosyć sztywnej atmosferze. Dzieci bardzo szybko usamodzielniają się i wy prowadzają z domów, zaczynając własne, do rosłe życie. Rzadko kiedy można spotkać domy, w których mieszka kilka pokoleń danej rodziny.
Zdjęcia: Emilia Gwóźdź
37
www.e-magnifier.pl
Polskę i Niemcy, choć fizycznie dzieli tylko granica, w rzeczywistości różni znacznie więcej. Odmienność kulturowa i bariera językowa to tylko wierzchołek góry lodowej, którą musi pokonać Polak pragnący odnaleźć się w Niemczech. Wielu ludzi pyta mnie, czy dostrzegam różnicę w cenach produktów w Polsce i Niem czech. Nie mogę tego jednoznacznie stwierdzić. Wiele rzeczy, jak np. kosmetyki i słodycze, są tańsze niż u nas. Reszta jest raczej porówny walna. Dla przykładu: torebka w Niemczech – 25 Euro, w Polsce – 100 złotych. Ale są również produkty droższe, jak chleb (3 Euro) czy elek tronika. Nie można jednak zapominać o tym, że Niemcy zarabiają więcej od Polaków. Przykła dowo, kiedy kasjer w Polsce zarabia 1200 w złotych, tutaj otrzymuje tę samą kwotę tylko w euro.
38
Rzeczy i sytuacje opisane powyżej są ty mi, które zdziwiły mnie na samym początku pobytu w Niemczech. Z czasem jednak, pozna jąc tutejszą kulturę i przywykając do życia tutaj, zaczęłam dostrzegać również inne różnice, któ re skrywają się głębiej. Zawsze powtarzałam i będę powtarzać, że Polska jest krajem, który należy bardziej do wschodu. Dlatego tak trudno nam się odnaleźć u naszych zachodnich sąsiadów, których kraj jest w stu procentach zachodni. Jednak baczny obserwator jest w stanie wyciągnąć z tych różnic wiele lekcji, które mogą pomóc w przyszłym życiu zarówno w Niemczech jak i w Polsce.
M A G N I F I E R 1/2015
MOCAK
Paulina Kosowska
Zdjęcia: Paulina Kosowska
Zdjęcia: Paulina Kosowska
www.e-magnifier.pl
M
OCAK to krakowskie Muzeum Sztuki Współczesnej. Inicjatywa powstania te go miejsca sięga 2004 roku, kiedy to Gmina Kraków wykupiła budynki i tereny dawnej Fa bryki Schindlera. Zrewitalizowano obiekty i przekształcono je w przestrzeń wystawową. Obecnie na całym świecie dokonuje się wpro wadzenia sztuki współczesnej w obiekty po przemysłowe. Podobny zabieg miał miejsce chociażby w Katowicach w Muzeum Śląskim. Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie prężnie działa od maja 2011 roku, przyjmując wielu miłośników sztuki, czy turystów, którzy chętnie odwiedzają i tą krakowską przestrzeń wystawienniczą. Zbiory muzeum to w głównej mierze ostatnie dwudziestolecie z dziejów sztuki współczesnej. Celem MOCAK’u jest zmienienie stereotypu, że sztuka współczesna jest odległa i niezrozumiała. Eksponatami są przede wszystkim fotografia, malarstwo, rzeźba i wi deo. MOCAK ma łączyć wszystkie przejawy i odmiany sztuki współczesnej, jej zawiłość. 40
Dzięki tej przestrzeni możemy obcować z dzie łami artystów tworzących w czasach, w których żyjemy i my. Dodatkowo budynek MOCAK’u jest bardzo nowoczesny, główna fasada budynku stworzona jest ze szkła, co nadaje gmachowi lekkości i rozświetla jego wnętrze. Nawiązując jednocześnie do budynków, które stały na tych terenach wcześniej – przemysłowych i użytko wych form. We wnętrzu MOCAK’u znajduje się kawiarnia, księgarnia oraz biblioteka. Na tere nie obiektu możemy nabyć książki z dziedziny sztuki, literatury, architektury, czy te traktujące o ikonach popkultury. Muzeum jest w pełni przystosowane do potrzeb osób niepełno sprawnych, otwiera się na potrzeby także tej grupy. Posiada własne ogólnodostępne dla zwiedzających WIFI, bezpłatną szatnię i przy stosowane dla matek z dziećmi przestrzenie. Ceny biletów dla studentów i uczniów 5 złotych, dla osoby dorosłej 10 złotych. MOCAK Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie ul. Lipowa 4
www.e-magnifier.pl
42
M A G N I F I E R 1/2015
Z anielskiego przykazu Katarzyna Tkaczyk
C
o jest symbolem Francji? Niemal każdy, komu zadamy to pytanie bez zastanowienia odpowie, że wieża Eiffla. Żelazna Dama, otwarta 31 marca 1889 roku to jedna z najbardziej rozpo znawalnych budowli francuskich, praw dziwy symbol tego kraju. Mało kto jednak pamięta o drugim, być może bar dziej malowniczym i niezwykłym miej scu – Wzgórzu Michała Archanioła. Legendarny inicjator MontSaintMichel (nazwa francuska) to benedyktyńskie opactwo, położone na wy spie w południowozachodniej Normandii. Są to tereny o długiej tradycji chrześcijańskiej – religia ta zawitała tam już około IV wieku. Dzi siejszy klasztor stoi na miejscu kilku kaplic, między innymi kaplicy świętego Szczepana (pierwszego chrześcijańskiego męczennika) czy świętego Synforiana, pierwszego świętego Ga lów. Można zatem powiedzieć, że było to miej sce od dawna przeznaczone na kult, jednak nie to stało się powodem, dla którego zbudowano tam klasztor. Wszytko dzięki objawieniu – ści ślej mówiąc, archanielskiemu objawieniu. Jak głosi legenda, w roku 709 biskupowi Aubertowi (późniejszemu świętemu) objawił się sam Ar chanioł Michał, prosząc o zbudowanie kościoła na skale w tym konkretnym miejscu. Dobry anioł pokazał nawet źródło słodkiej wody, które
umożliwiłoby życie religijne w tamtym miejscu. Nieufny kapłan zwlekał jednak z wykonaniem polecenia, chociaż w tamtym czasie na wyspie była już architektura sakralna – oprócz wspo mnianych kaplic znajdowało się tam także ora torium (miejsce modlitwy) utworzone w sztucznej grocie. W końcu, po dwóch zlekce ważonych prośbach, Archanioł stracił cierpli wość i zadziałał bardziej stanowczo – dotykając czaszki biskupa, wypalił w niej dziurę. Dopiero taki środek przymusu poskutkował i na wska zanym miejscu rozpoczęto budowę kościoła. Jak widać, nawet i w tak ważnych sprawach funkcjonuje zasada „do trzech razy sztuka”. Wiara silniejsza niż prądy Jak dobrze znacie Stary Testament? W Księdze Wyjścia jest opisana scena, gdy podczas ucieczki z Egiptu, przed Izraelitami rozstępuje się morze. Dzięki temu mogli oni umknąć wojskom faraona, które zostały zalane groźnymi wodami, gdy tylko ostatni z Narodu Wybranego przeszedł na drugą stronę. Nie wdając się w szczegóły naukowe (podobno to zjawisko jest wytłumaczalne z przyrodniczego punktu widzenia) i archeologiczne, ma to być dowód na boską opiekę i potęgę Stwórcy, wła dającym ziemią oraz morzem. Opowieści biblijne mają niestety to do siebie, że często wydają nam się równie odległe i nierzeczywiste jak sceny z Władcy Pierścieni. Co innego jednak, gdy dane zjawisko zobaczy
43
www.e-magnifier.pl
my na własne oczy... Jeżeli wybierzemy się do MountSaintMichel będziemy mieli okazję po czuć się jak Izraelici przestępujący morze. Opactwo, oprócz tego, że samo w sobie piękne, jest niezwykłe także ze względu na dojście. Nig dy nie można było tam tak po prostu wejść, a przynajmniej nie zawsze. Tę małą,skalistą wysepkę z lądem łączy dwukilometrowa grobla, ukazująca się tylko podczas odpływu. Gdy wo da opadała, rozmodleni pielgrzymi suchą stopą przedostawali się do kościoła – zupełnie jak niegdyś Naród Wybrany. Różnica była jednak taka, że podczas ucieczki z Egiptu nikt nie zgi nął (wojsk faraona nie bierzmy pod uwagę). Tymczasem droga do MountSaintMichel łą czy się z ryzykiem utonięcia (pływy w tym miej scu osiągają prędkość galopującego konia!). Może dlatego pełna nazwa umieszczonego tam sanktuarium to Mont SaintMichel au péril de la mer – Wzgórze świętego Michała na niebez piecznym morzu.
44
Cudowna budowa Takie położenie geograficzne ma kilka korzyści. Przede wszystkim wierni, pielgrzy mujący do Sanktuarium idąc po grobli mieli okazję poczuć się jak wspomniani już kilku krotnie Izraelici, co duchowo przybliżało ich do Boga, wzmacniało doznania. Z bardziej prak tycznego punktu widzenia możemy stwierdzić, że opactwo jest praktycznie nie do zdobycia – ewentualny szturm można było prowadzić je dynie podczas odpływu, a i to ostrożnie. Próby takie zresztą podejmowano, chociażby w cza sach wojny stuletniej (13371452). Otoczone solidnym murem oraz naturalną barierą wod ną, opactwo było kilkakrotnie oblegane przez Anglików. Wszystkie próby zakończyły się fia skiem. Pamiątką po tamtych wydarzeniach są dwie machiny oblężnicze, stojące pod murami MontSaintMichel. Benedyktyni mieszkający na Wzgórzu Świętego Michała z pewnością mogli czuć się bezpiecznie. Z drugiej strony takie życie na
M A G N I F I E R 1/2015
pewno nie było komfortowe, a i budowa opac twa nie należała z tego powodu do najłatwiej szych. Mając jednak za patrona Księcia Aniołów, jak czasem bywa określany Archanioł Michał, można sprostać trudnym warunkom. Co więcej, miejsce to od zawsze kojarzone było z cudami, które miały miejsce jeszcze zanim powstał klasztor. Zarys pod fundamenty miała wyznaczyć poranna rosa, zaginiona krowa po jawiła się nagle dokładnie w miejscu, w którym miał zlec pierwszy złom granitu, a trzymane w rękach niemowlę stopami odsunęło głaz za gradzający drogę. I to wszystko podczas budo wy! Gdy stanął już kościół, cuda także miały miejsce – można je jednak powiązać raczej z relikwiami, które się tam znalazły. Skoro miejsce pod budowę wskazał Archanioł Michał, było jasnym, że to on patronuje temu miejscu. Z tego powodu z Włoch specjalnie ściągnięto.... jego relikwie (wyobraźcie sobie – relikwie ar chanioła!), do których wkrótce dołączyła słynna już czaszka świętego biskupa Auberta. Obec ność relikwii wystarczała, by do tego miejsca szybko zaczęły ściągać prawdziwe tłumy, a Mo untSaintMichel zaczęło żyć jak każdy inny ośrodek kultu.
Kamień na kamieniu, cegła na cegle Opactwo ostatecznie powstało w 966 roku. Patrząc na datę łatwo domyślić się, w ja kim stylu architektonicznym zbudowany jest klasztor. X wiek w sztuce niepodzielnie należy do masywnego romanizmu. Jednak sylwetka, jaką dzisiaj znamy z albumów i pocztówek róż ni się od pierwotnej. MontSaintMichel prze chodziło liczne przemiany. Na początku, w czasach gdy benedyktyni osiedlali się na wy spie, zbudowano tam kościół NotreDameSo usTerre. Z czasem został on pochłonięty przez rozszerzającą się architekturę zakonną – do te go stopnia, że o świątyni tej całkiem zapo mniano! Odkrytą ją dopiero podczas wykopalisk na przełomie XIX i XX wieku i dziś uznawana jest za jeden z najwspanialszych za bytków architektury romańskiej. Mijały lata, zmieniali się opaci, a klasztor stopniowo się rozrastał. Oczywiście, nowe elementy dobudo wywane były zgodnie z najnowszymi „trenda mi” w architekturze. I tak w XIII wieku, a więc gdy królował gotyk, dobudowano salę gości, refektarz, salę rycerską i wirydarz. Wszystkie te elementy są tak wspaniałe, że bardzo szybko
www.e-magnifier.pl zaczęto je określać jako La Merveille – Cudow na. W przebudowach nie mogło zabraknąć również najpiękniejszej fali architektury gotyc kiej – gotyku płomienistego, tak zwanego flam boyant. Gdy w 1421 roku zawalił się stary, romański chór zrekonstruowano go, ale już z nowymi elementami. Czarujący miks MontSaintMichel to pomieszanie z po plątaniem – tu gotyk, tu romanizm, tam odro bina flamboyant... a to wszystko na niewielkiej wysepce do której prowadzi grobla. Kto wie czy to właśnie nie ona najbardziej przyciąga tury stów. Warto zaznaczyć, że nie jest to miejsce rzadko uczęszczane. Przeprowadzono stosowne badania, które wykazały, że Wzgórze Świętego Michała odwiedza każdego roku średnio 3,2 miliony osób! To więcej niż czterokrotna liczba mieszkańców Krakowa. Robi wrażenie – zwłaszcza, że ta liczba plasuje benedyktyński
46
klasztor na drugim miejscu najczęściej odwie dzanych miejsc we Francji, zaraz za Paryżem. Co ciekawe, MontSaintMichel żyje także w kulturze. Miejsce to pojawiło się w kil ku książkach, filmach, a nawet w... muzyce. Mike Oldfield, brytyjski muzyk progresywny, skomponował w 1996 roku utwór w całości de dykowany właśnie temu miejscu. Znalazł się on na albumie Voyager, który osiągnął 12 pozycję na liście albumówprzebojów w wielkiej Bryta nii. Kilka lat później francuski muzyk rockowy Patrick Broguière wydał cały album poświęco ny MontSaintMichel. Jak widać, miejsce to uwodzi i przyciąga miłośników architektury, ludzi ciekawych świata oraz artystów. I pomyśleć, że ten piękny zabytek by nie powstał, gdyby nie interwencja Archanioła Michała. Ciekawe czy w swej mą drości Książę Aniołów przewidział także i to?
47
www.e-magnifier.pl
WORLD PRESS PHOTO Tegoroczny World Press Photo, podobnie jak w poprzednich latach, zadziwia i za chwyca. To wystawa wspaniałych zdjęć, które na pewno warto zobaczyć (o czym zresztą nie trzeba nikogo przekonywać), ale jest tutaj coś jeszcze. Nagrodzone prace to także historia – nie odległa, z podręczników, ale ta, która dzieje się na naszych oczach. Dramaty wielkie i małe, śmierć, rozpacz, wojna i katastrofy, o których często mamy bardzo nikłe pojęcie, ale także miłość, przyjaźń, nadzieja.
TARGI PLAC NOWY EDYCJA MIKOŁAJKOWA 6 grudnia miała miejsce edycja Mikołajkowa, dla tych, którzy swoim bliskim chcieli podarować coś stworzonego z miłością i niesamowitą dokładnością. Było dość tłocz no, ale atmosfera świąteczna kojarzy się właśnie z tłumami poszukującymi perełek. Także smakosze znaleźli coś dla siebie, kolorowe makaroniki, zabawnie przyozdo bione donut’y, aromatyczna kawa, rozgrzewająca kawa.
48
M A G N I F I E R 1/2015
21. Międzynarodowy Festiwal Filmowy ETIUDA&ANIMA Tegoroczny festiwal zakończył się z sukcesem. Organizatorzy naprawdę zadbali o liczne atrakcje, a teraz pozostaje czekać na kolejny rok, by fani animacji mieli co oglądać i liczyć na to, że ETIUDA&ANIMA powtórzy tegoroczny sukces, a nawet go przebije. W tym roku organizatorzy zadbali o to, by można było dostrzec to, jak wy gląda historia animacji. Wszystko rozpoczęło się od Yhe American MagicLantern Theather Show, czyli od Magicznej Latarni – pierwowzoru animacji.
TRANSFUTURYŚCI OGŁASZAJĄ STAN WYJĄTKOWY Klub Kabaret – miejsce znów zupełnie inne, lecz idealnie pasujące do charakteru Transfuturystów. Ich wystąpienie 12 grudnia jednak było bez wątpienia, jak dotąd, najlepsze! W krytyce świata i kontrowersji Transfuturystów, są tacy, którzy odnaj dują się w ich twórczości. Jednak jest to show, dla tych, którzy lubią takie klimaty i wiedzą, o co Transfuturystom chodzi.
49
www.e-magnifier.pl
Było, minęło - czyli co przyniósł 2014 rok 365 dni to jednak dużo. Przytoczyć wszystkiego się nie da. Gdy żyjemy jedną sprawą, za chwilę powstaje kolejna. My jednak wybraliśmy te wydarzenia i sytuacje, które gdzieś tam odbiły się echem na świecie, w Polsce czy w Internecie.
50
MUZYKA
M A G N I F I E R 1/2015
2014 rok w muzyce to przede wszyst kim świetne debiuty młodych zespołów. Na ich czele The Dumpling, Fair Weather Friends czy Domowe Melodie. Świeże spoj rzenie na muzykę, światowy poziom płyt i oryginalność. Ten rok przyniósł także świetny powrót Artura Rojka z jego solową płytą, która zachwyciła słuchaczy. Dawid Podsiadło wydał płytę, lecz tym razem już nie solową, a z Curly Heads. Prócz tego Mela Koteluk, Gaba Kulka, Tomek Makowiecki i ich nowe albumy, po które sięgało wielu ro daków. Zaskoczyła Karolina Czarnecka śpie wając o używkach oraz znana wszystkim Masłowska ukrywając się pod pseudonimem Mister D. i tworząc niecodzienne kompozycje w tym z udziałem Anji Rubik, o której mówił cały świat – od Vogue po rodzime serwisy. Nie da się też zapomnieć o Cleo i Do natanie. Bez względu na to, co o nich myśli my, to poniekąd do nich należał rok 2014. Od My Słowianie przez Eurowizję (na której jednak coś osiągnęliśmy) po płytę Hiper Chi mera. A skoro już była Eurowizja, zapomnieć się nie da Conchity Wurst. Na świecie z kolei na pewno na uwagę zasługuje Ed Sheeran i jego album X oraz teledysk SIA do piosenki Chandelier – świat oszalał na punkcie tań czącej dziewczyny.
51
www.e-magnifier.pl
KINO Kino 2014 roku w Polsce to kilka niezłych filmów biograficznych jak Bogowie, Jack Strong. Nie da się zapomnieć o Pod Mocnym Aniołem z Robertem Więckiewiczem w roli głównej. Na uwagę zasługują także filmy dotyczące wojny, jak Kamienie na szaniec czy Miasto 44 Jana Komasy. Ten drugi film to jedna z największych polskich premier tego roku, gdyż został wykonany z uży ciem efektów specjalnych, jakich w polskim kinie do tej pory nie było. Pozostając w klimacie filmów upamiętniających rocznicę Powstania Warszaw skiego warto wspomnieć także o produkcji zmon towanej w całości z dokumentalnych materiałów, o prostym tytule Powstanie Warszawskie – był to pierwszy na świecie w taki sposób zrobiony film. Nie da się też zapomnieć o Idzie Pawła Pawlikow skiego – o niej cały czas jest głośno. Światowe kino to z pewnością ostatnia część Hobbita w reżyserii Petera Jacksona, jak i pierw sza część Kosogłosa. W 2014 roku mogliśmy także obejrzeć trzecią część Niezniszczalnych i drugą część Sin City. A do katastrof można by zaliczyć Ja, Frankenstein. Nie da się także przemilczeć afery wokół The Interview.
52
SPORT
M A G N I F I E R 1/2015
Polscy sportowcy w 2014 roku osiągnęli wiele sukcesów, tym największym na pewno jest zdobycie złotego medalu przez reprezentację Polski podczas Mistrzostw Świata w Piłce Siatkowej Mężczyzn. Ale ta impreza to nie tylko nagroda dla całej drużyny, to także wyróżnienia dla indywidualnych sportowców. Wyróżniono Mariusza Wlazłego oraz Karola Kłosa. Początek roku 2014 w sporcie to sukcesy Kamila Stocha – zdobył dwa złote medale na Zimowych Igrzyskach Olimpijskich. Ale nie tylko skoczek osiągnął w Soczi podium, także Zbigniew Bródka sięgnął po złoto na dystansie 1500 metrów w łyżwiarstwie szybkim oraz złoty medal zawisł na szyi Justyny Kowalczyk za bieg na 10 km techniką klasyczną. Sukces odniósł także Rafał Majka – wygrał on Tour de Pologne, a wcześniej zdobył dwa zwycięstwa etapowe na Tour de France. W 2014 roku odbyły się także Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej. Mistrzostwo zdobyły Niemcy, a gospodarze znaleźli się poza podium. A skoro już o piłce nożnej mowa, to nie da się pominąć wygranej Polski z Mistrzami Świata 2:0!
53
www.e-magnifier.pl
POLITYKA Tutaj niestety całości nie da się przytoczyć. Na pewno jednak nie da się pominąć Ukrainy, Rosji, a co za tym idzie Krymu. Wszystko za częło się na Majdanie na początku 2014 roku i trwa do tej pory. A sko ro już mowa o Ukrainie, nie może tutaj umknąć Radek Sikorski, który chciał „rozebrać Ukrainę”. Polakom na pewno zapadła w pamięć afera taśmowa z udziałem wielu polityków, który byli podsłuchiwani w jednej z warszawskich cukierni. Odbyły się wybory do Europarlamentu – zaskoczeniem dla niektórych było dostanie się Nowej Prawicy i KorwinMikkego. W tym samym czasie w Krakowie odbyło się referendum i Krakowianie wy powiedzieli się przeciw organizacji Zimowych Igrzysk Olimpijskich. Skoro wybory, to nie można zapomnieć o wyborach samorządo wych, które miały miejsce w listopadzie. Tutaj afera z PKW i pytanie czy wybory były sfałszowane czy nie. Jednak największym problemem był tutaj system, który... nie działał. Donald Tusk przestał być Premierem Polski, gdyż zasiadł on na stanowisku Przewodniczącego Rady Europejskiej, a niektórych z kolei bardziej ciekawił angielski byłego Premiera. Miejsce Donalda Tuska zajęła Ewa Kopacz. W swoim Exposé wezwała do pojednania, a samo Exposé było ponoć w amerykańskim stylu. Państwo Polskie zapewniło pierwszoklasistom darmowe pod ręczniki, a niektórzy politycy postanowili polecieć samochodem do Madrytu i mieliśmy kolejną aferę, tym razem madrycką.
54
INTERNET
M A G N I F I E R 1/2015
W Internecie nadal rządzą blogerki modowe, do głosu docho dzą Youtuberzy. Zdobywają nawet kontrakty reklamowe, a przykła dem jest chociażby Radek Kotarski z Polimatów.Jednak największym wygranym 2014 roku jest SA Wardęga. To on wygrał światowy Internet. Choć raczej powinno się pisać, że to Chica wygrała internety, bowiem to ona grała psapająka, który podbił świat i dostał się nawet do zagranicznych mediów. A skoro już o YouTubie mowa, to liczba wyświetleń teledysku PSY – Gangnam Style w pewnym momencie przestała być zliczana, by twórcy nie przewidzieli takiej liczby wyświetleń. W 2014 nie brakło także ataków hakerskich – wyciekły nagie zdjęcia gwiazd Hollywood, a także atak na Sony – światło dzienne ujrzały maile dotyczące Angeliny Jolie czy DiCaprio. Ujawniono także scenariusz Bonda oraz to, kto miałby go zagrać w kolejnej czę ści. Jednak najgłośniej było o The Interview. Wszyscy obwiniają Ko reę Północną, chociaż dowodów na to brak, a tymczasem... hakerzy bawią się nieustannie w wyłączanie usługi PlayStation Network. To zdecydowanie nie jest rok japońskiej korporacji. Natomiast Internet miało zmiażdżyć zdjęcie Kim Kardashian na okładce magazynu Paper. Czy zmiażdżyło? Z pewnością wielu podzieliło i doczekało się wielu przeróbek. Bowiem nie co dzień ogląda się naoliwione pośladki na okładce magazynu – zwłaszcza gdy mowa o Kim.
55
www.e-magnifier.pl
SHOW BIZNES Gdybyśmy chcieli podsumować cały 2014 rok i to, co działo się w show biznesie, pewnie nie starczyłoby nam miejsca. Dlatego tylko krótkie podsumowanie starczy. Doda w lutym pobiła Szulim – sprawa w sądzie trwa. Celebryci w Polsce jak i na świecie się rozmnażają – dzieci gwiazd w tym roku trochę przyszło na świat. W Polsce z pewnością ciąża Małgorzaty Kożuchowskiej zasługuje na uwagę, choć na portalach plotkarskich byliśmy informowani też o ciąży Wodzianki Kuby Wojewódzkiego. I skoro o nim już mowa, oglądalność mu spadła, a konto na Facebooku zostało za blokowane po publikacji zdjęcia i komentarza do niego z marszu z 11 listopada. Odbyło się też parę ślubów – Kim Kardashian i Kanye West. Zdjęcie z ich ślubu zdobyło najwięcej polubień na Instagramie. Pobrali się również Angelina Jolie z Bradem Pittem, a pod koniec roku ślub wziął Elton John ze swoim partnerem. Wypłynął z pewnością Filip Chajzer ze swoimi krót kimi materiałami dla Dzień Dobry TVN. Serca widzów podbił Maciek Sieradzky, a wygrana Osi Ugonoh w Top Model pokazała, że Polacy nie są tacy, za jakich się ich uważa. Nie da się też zapomnieć o Anji Rubik i jej chudości, a zwłaszcza o fotomontażu, gdzie modelka została „wklejo na” do zdjęcia przedstawiającego więźniów obozu koncen tracyjnego.
56
R.I.P.
M A G N I F I E R 1/2015
Paul Walker Robin Williams Joe Cocker Wojciech Jaruzelski Anna Przybylska Nina Andrycz Philip Seymour Hoffman Małgorzata Braunek Joan Rivers Stanisław Mikulski Stanisław Barańczak Gabriel Garcia Marquez Tadeusz Różewicz Richard Attenborough Oscar de la Renta Krzysztof Krauze 57
www.e-magnifier.pl
INNE Nie da się przeoczyć tego, że pojawiliśmy się my, czyli MAGNIFIER i od maja czytacie nas co dwa miesiące. Jak nam idzie? Oceńcie sami. Rok 2014 obfitował w katastrofy lotnicze. Los nie był łaskawy dla Malaysia Airlines – je den z ich samolotów zaginął, a drugi został ze strzelony. Kolejna katastrofa miała miejsce nad Saharą, a w ostatnich dniach grudnia, kolejna katastrofa, tym razem linii Air Asia. Literacki Nobel powędrował do Patricka Modiano. Kolejne Royal Baby w drodze. A w Polce przez większość czasu była afera związana z gender. I choć większość pewnie na dal nie wie, o co tak naprawdę chodzi, to mówiła o tym cała Polska. To również w 2014 roku kanonizowano trzech papieży – Jana XXIII i Jana Pawła II. Natomiast w październiku kanonizowany był Paweł VI.
58
Igrzyska śmierci Kosogłos część 1 Choć film jest nieco przewidywalny, spotkać się można z zaskakującymi zwrotami akcji i chwilami niepewności. Kosogłos pozostaje wierną kontynuacją poprzednich części, nadal jest to opowieść o zwyczajnych ludziach, którzy mają dość brutalnej władzy i gotowi są za nią umierać. Grzegorz Stokłosa
Dracula, nieznana historia Ciężko jest przyznać tytuł najlepszego filmu roku dla produkcji Dracula, nieznana historia. Jednak nie jest to film zły, choć wymaga by przymknąć oko na pewne niedociągnięcia i przekoloryzowania. Ostatecznie – oglądnięcie go nie jest stratą czasu. Jak na początki kariery reżyserskiej Gary Shore zdołał zebrać wielu świetnych aktorów i opowiedzieć historię cie kawą i miłą dla oka. Grzegorz Stokłosa
Strażnicy Galaktyki Cała historia jest świetna – ciekawa i bawiąca. Możliwość spotkania bohaterów innych pro dukcji tylko potęguje przyjemność płynącą z oglądania. (...) Strażnicy Galaktyki to świet ne kino zarówno na wieczorny seans, jak i urozmaicenie niedzielnego obiadu z rodziną. Nikt nie będzie się przy nim nudził, a fani ko miksowej serii, w każdym wieku, znajdą coś co ich zachwyci. Grzegorz Stokłosa
60
Sons of Anarchy Christopher Golden, Damian Couceiro Sons of Anarchy to nie bajeczka dla grzecznych dzieci. Ci, którzy oglądali serial, wiedzą, czego można się spodziewać. Jednak ci, którzy najpierw sięgną po pierwszy zeszyt serii komiksów, powinni wiedzieć że jest pełen brutalności. Porusza temat pornografii, pedofilii. Mafijne porachunki, pościgi, strzelaniny – tak w skrócie można by opisać Synów Anarchii. Klaudia Chwastek
Wzorzec zbrodni Warren Ellis Wzorzec zbrodni to raczej nie jest książka dla koneserów i smakoszy kryminału. (...) To niezła pozycja. Krótka, lekka do czytania, czasami za bawna, czasem poważna, a przede wszystkim interesująca. Jeżeli więc macie wolny wieczór i szukacie przyjemniej lektury, która nie będzie was zmuszać do akrobatyki umysłowej, a dodat kowo zawsze fascynowali was Indianie, Wzorzec zbrodni jest dla was. Zdecydowanie. Katarzyna Tkaczyk
The Beatles David Hunter Książka wymaga od nas poświecenia jej większej ilości czasu niż przy innych publikacjach. A to ze względu na ogrom informacji, detali czy dat, któ re zawiera. Ale warto spędzić z nią kilka wieczo rów, bo przekazuje wiele o zespole, który mimo lat, nadal jest popularny. Kolejne pokolenia się gają po ich twórczość, dość skromną zresztą. The Beatles skomponowali tylko 150 piosenek, ale wpisały się one w kulturę popularną i nie mają zamiaru jej opuszczać. Paulina Kosowska
61
62
www.e-magnifier.pl
"Małe kino... Czy pamiętasz małe kino. . . " XXI
wiek to epoka zdomi nowana przez kulturę masową. Jest to widoczne zwłaszcza w kinie, gdzie fabułę i kunszt aktorski często zastępuje się efektami specjalnymi i dynamiką akcji. Również klimat kina jako miejsca zani ka, ustępując należącym do sieci kin ogromnym budynkom. Molochom za wierającym czasem kilkanaście, lub kil kadziesiąt sal kinowych o jednakowym wystroju, gdzie każdy idzie obładowany popcornem, chłodnym napojem, lub na chos. Słowo kino jest utożsamiane z multipleksami. Nikt już nie pamięta czym było stare, małe kino, zazwyczaj posiadające jedną salę, z jednym, nie umywającym się wielkością do współ czesnych ekranem. A może jednak jest jeszcze nadzieja? Dzieje kina krakowskiego Rok 1912 to złoty rok dla krakowskiego kina. Otwarto cztery duże lokale kinowe. Dwa z nich przetrwały niemal sto lat. Mowa o ki nach Wanda i Uciecha. Pierwsze z nich mieści 64
Grzegorz Stokłosa ło się przy ulicy św. Gertrudy pod numerem 5. Miało duży ekran i salę na ponad pięćset osób. Podobnie jak kino Uciecha było jednym z sze ściu kin dostępnych dla polskich obywateli w czasach okupacji hitlerowskiej. Kino Wanda istniało do 2003 roku, a obecnie w budynku mieści się sklep. Kino Uciecha zostało otwarte zaledwie kilka tygodni po Wandzie. Usytuowa ne przy ulicy Starowiślnej numer 16, przez wiele lat było największym kinem w mieście. Jako pierwszy wśród krakowskich lokali tego typu kino Uciecha udostępniła dla ludzi film dźwiękowy. W sali podczas jednego seansu mogło przebywać sześćset osób. Przez długi czas, aż do otwarcia kina Kijów było to naj większe kino w okolicy. Zamknięte z powodów finansowych w roku 2001. Próba reaktywacji w formie kinoteatru odbyła się w 2009 roku jednak projekt utrzymał się tylko dwa lata. Obecnie mieści się tam jeden z popularniej szych klubów w Krakowie. Ponadto istniało wiele innych mniej szych kin. Warto tu wyróżnić kino Wisła, dzia łające do końca lat osiemdziesiątych przy ulicy Gazowej, Apollo przy św. Tomasza, czy kino Związkowiec, gdzie co niedzielę za kilka zło tych można było oglądnąć produkcje dla dzieci,
M A G N I F I E R 1/2015
a obecnie trwają prace remontowe, bowiem ma się znajdować tam sala widowiskowa. Na tere nach nowej Huty powstały dwa bliźniacze kina – Świt (po zamknięciu, długi czas znajdował się tam bazar handlowy) i Światowid (obecnie Muzeum PRLu), oraz istniejące do dziś, stu dyjne kino Sfinks z miejscami dla blisko stu osób. Innym kinem, które przetrwało do dnia dzisiejszego jest wspomniane wcześniej kino Kijów. Otwarto je w roku 1967 i od początku istnienia mieści się przy Alei Krasińskiego. Pierwsze krakowskie kino które pokazało film z dźwiękiem w jakości stereo. Z początku po siadało jedną salę mieszczącą blisko tysiąc osób, jednak przełom wieków to rozkwit multi pleksów. Nie chcąc podzielić losu innych kin, zapadła decyzja o rozbudowaniu Kijowa o do datkowe sale. W tym stanie kino przetrwało do dziś. Czy więcej znaczy lepiej? Cechą główną multipleksu jest duża licz ba sal, zazwyczaj więcej niż siedem, w których w jednym czasie mogą być puszczone różne dzieła. Sale, choć liczne raczej nie mieszczą więcej niż trzysta osób. W ciągu dnia każdy film pokazywany jest kilkukrotnie. Liczba sal, a dzięki temu częstotliwość seansów, pozwala na wygenerowanie znacznie większego zysku, niż w przypadku małego kina studyjnego, czy lokalu posiadającego tylko jedną salę, nie waż ne jakich rozmiarów. Dla każdego, kto choć raz uczestniczył w seansie filmowych nie w dniu premiery, nie jest tajemnicą, że rzadko sale są wypełnione po brzegi. Oferując większą liczbę seansów, odbywających się w tej samej chwili, właściciel zainkasuje pokaźniejszą kwotę ze sprzedaży biletów, nawet przy średnim zapeł nieniu sal. Obecnie w Polsce działają cztery sieci multipleksów. Ciężko sobie wyobrazić, by uda jąc się do kina nie skierować się do Cinema Ci ty, lub Multikina. Poza Krakowem działają jeszcze sieci Helios, oraz najmłodsza, powstała w 2010 roku Cinema 3D. To, co jest źródłem zysku dla właścicieli, jest także komfortem dla widzów. Niejednokrotnie osoba chcąca ogląd nąć film, do ostatniej chwili nie jest w przeko nana co obecnie jest grane, lub które z dzieł
najbardziej go interesuje. Multipleks pozwala na wybór pozycji z kilku seansów rozpoczyna jących się w najbliższym czasie. Kina o wielu salach, z racji częstotliwo ści projekcji oraz liczby obiektów, mogą po zwolić sobie na konkurencyjne ceny, a także promocje i konkursy. Jest to atrakcja często niedostępna dla małych kin studyjnych. Jed nak, pomimo rozwoju multipleksów, w Krako wie wciąż działa kilkunastu przedstawicieli dawnej epoki. Mali, którzy przetrwali próbę czasu... W roku 1916 przy ulicy św. Jana zostało otwarte kino Sztuka – najstarsze, działające do dziś kino w Krakowie. Z początku liczące około czterystu miejsc siedzących, trwało do roku 1980, gdy zostało zamknięte w celu remontu. Działalność wznowiło w roku 1995, jako Kra kowskie Centrum Kinowe ARS. Na obecną chwilę w skład ARS'u wchodzą Gabinet, Ki niarnia, Salon, Aneks i Reduta. Kino słynie ze swoich Tajemnych pokazów specjalnych, gdy prezentowany film zawsze jest niespodzianką i zawsze jest to pokaz przedpremierowy. W ro ku 2012 kino ponownie zostało zagrożone za mknięciem, gdy właściciele budynku narzucili znacznie wyższy czynsz. Rozpoczęły się dysku sje, protesty fanów, nie godzących się na za mknięcie kina o tak wielkiej tradycji. Ostatecznym kompromisem było pozostawie nie kina w tym miejscu, jednak bez Sztuki. Od 1959 roku przy ulicy Lea, istnieje ki no Mikro. Na początku jego istnienia odwiedzał je Roman Polański. Na przestrzeni dziesięcio leci miały tu miejsce premiery specjalne wielu wybitnych dzieł z udziałem związanych z nimi ludźmi. Niejednokrotnie gośćmi Mikrokina byli Andrzej Wajda, Jerzy Hoffman, Malcolm McDowell i wielu innych. Kino składa się z sali mieszczącej sto dwadzieścia jeden osób oraz małej salki, w której kilkunastu widzów może spocząć na wygodnych kanapach i skupić się na filmie. A Mikro słynie z tego, że zobaczyć moż na tam dzieła, których nigdzie indziej nie spo tkamy. Tu debiutują młodzi, początkujący artyści, którzy z przyczyn budżetowych nie za wsze mają możliwość od razu wybić się na wielki ekran.
65
www.e-magnifier.pl
Fakty i nadzieje Trudno jednoznacznie orzec, czy roz przestrzenianie się multipleksów jest zjawi skiem negatywnym czy pozytywnym. Daje możliwość wyboru filmu, komfort i różne atrakcje, w tym promocje cenowe. Często usy tuowane w centrach handlowych pozwalają wkomponować wyjście do kina w plan sobot nich zakupów. Z drugiej strony niszczą jednak klimat starego, małego kina, gdzie kilka dni czekało się na upragniony seans. Atmosferę ki na studyjnego, mieszczącego kilkanaście, lub kilkadziesiąt osób. Miejsc, w których organizo wane były tak zwane Dyskusyjne Kluby Filmo we (DFK), na spotkaniach których odbywały się dyskusje na temat produkcji, niekoniecznie masowych. W każdym multipleksie poza szeregiem kas mieści się ogromny bufet, gdzie zakupić można prowiant na seans, który później szele ści, zgrzyta i przeszkadza pozostałym widzom. Odbiorcy, poświęcając się posilaniu, nie są wstanie skupić się na dziele i zamyślić nad przesłaniem autora. 66
Jednak wielkie kina o wielu salach wy warły pozytywny wpływ na właścicieli małych kin, którzy świadomi zagrożenia, widząc, co dzieje się z innymi kinami, rozpoczęli działal ność marketingową, podnosząc poziom swoich lokali, czyniąc je czymś wyjątkowym, miejscem do którego chce się wracać. Nie można tu mó wić o całkowitym upadku epoki małego kina. ARS udowodnił jak wielką liczbę fanów posia da, a protesty w sytuacji zagrożenia zamknię ciem, tylko zwiększyły popularność tego kina, jednocząc tych którym dziedzictwo poprzed niego wieku nie jest obojętne. Na miejscu sta rego kina Związkowiec budowana jest sala widowiskowa, gdzie odbywać mają się różnego rodzaju pokazy, filmowe i teatralne, a kino Mi kro zostało wyposażone w osprzęt do projekcji w trójwymiarze. Być może to co wydaje się być zmierzchem jest początkiem renesansu małych kin.
M A G N I F I E R 1/2015
Stary Teatr mocno śpi Mundek Koterba
C
eniłem i nadal jeszcze cenię kra kowski Narodowy Stary Teatr za odwagę w po dejmowaniu niewygodnych tematów, krytyczne spojrzenie na naszą przeszłość i teraźniejszość, chęć eksperymentowania i tak dalej. Niestety, ostatnimi czasy sceny przy placu Szczepańskim i na ul. Starowiślnej – oględnie mówiąc – nie rozpieszczają widzów. Zresztą słowo „rozpiesz czanie” nie jest w tym wypadku na miejscu. Nie chodzi przecież o bawienie kogokolwiek, szcze gólnie zaś miejskiej publiczności, która na przywilej chodzenia do teatru (niestety, jest to coraz częściej przywilej) może sobie pozwolić. Oczekuję czegoś zgoła innego – stawiania pu bliczności w sytuacjach niewygodnych, krytyki jej życiowych postaw, zmuszenia do refleksji nad własną tożsamością i obecnością w świecie. To, że twórcy w Starym Teatrze potrafią doko nywać takich „wiwisekcji”, nierzadko bardzo brutalnych i obrazoburczych, potwierdziły w niedalekiej przeszłości takie premiery, jak: Towiańczycy, królowie chmur (reż. W. Rubin),
Być jak Steve Jobs. Bohaterowie polskiej transformacji. Ballada o lekkim zabarwieniu heroicznym (P. Liber), Geniusz w golfie (W. Szczawińska) i inne. Początek obecnego sezonu drużyna Jana Klaty rozpoczęła jednak falstartem. Mający swoją premierę w październiku ubiegłego roku (2014) spektakl Ubu Król (reż. J. Klata) pre zentuje się na tle wyżej wymienionych tytułów jak junior, który przypadkowo trafił na trening pierwszej drużyny. W zamiarze miała być to komedia, jednak na zamiarach się skończyło. Przerażająco nijaki spektakl, gdzie jedynym zabawnym motywem była parodia Bogurodzicy (Boża gira!), a reszta przypominała kompilację prymitywnych dowcipów, którymi karmi nas telewizja (a gdzie uciec przed TVgłupotą, jak nie do teatru?). Niby kilka osób na sali w trak cie spektaklu od czasu do czasu wybuchało śmiechem, lecz jakoś trudno mi uwierzyć, by to zachowanie wynikało z czegoś innego niż kon wencji. Skoro już się przyszło na komedię, to trzeba się śmiać, tak pewnie myśleli rechoczą cy. 67
www.e-magnifier.pl
Źródło: freepik.com
68
Inna zeszłoroczna premiera – Woyzeck (reż. M. Grzegorzek), będąca adaptacją sztuki niemieckiego dramaturga z początku XIX w. Georga Büchnera, prezentowała się niewiele le piej. Publiczność – sądząc po wielu pustych miejscach na sali – zniechęcona złymi recenzjami (sam otrzymałem takową od znajomego), nie po fatygowała się do teatru, oszczędzając tym sa mym pieniądze. Jedna zasadnicza rzecz odróżnia te dwa spektakle od siebie. W Królu Ubu, jednym z re kwizytów podkreślających tandetę całego przed sięwzięcia był sztuczny penis. Pod tym względem Woyzeck prezentował się lepiej, ukazując pu bliczności autentycznego członka. Ten swoisty fallocentryzm przyprawia mnie o ból głowy, a co za tym idzie, przestaje mi się chcieć obcować z teatrem. Pragnąłbym raczej przełamania tej – może kiedyś odważnej, lecz dziś już przestarzałej konwencji (tak, konwencje też się starzeją), którą można streścić słowami „szok dla szoku”, że tak pozwolę sobie sparafrazować pewną młodopol ską maksymę. Obsesje seksualne spowszedniały, straciły moc oddziaływania i stały się po prostu nudne. Dlatego też teatr, zamiast od śmiechu lub oburzenia mieszczuchów, pęka od ziewania. Czy to się zmieni? Aby się przekonać, zrobiłem rzut oka na styczniowy repertuar. Wygląda on już du żo lepiej. Przede wszystkim dlatego, że swoje spektakle na deskach Starego Teatru zaprezen tują Monika Strzępka i Paweł Demirski. Oprócz granej już Bitwy Warszawskiej 1920, duet ten pokaże swoją nową sztukę nieboska Komedia. WSZYSTKO POWIEM BOGU! (premiera: 20 grudnia 2014). Nowością będzie również Król Lear w reżyserii Jana Klaty (premiera: 19 grud nia 2014). Jeśli spektakl się uda, wybaczymy Dy rektorowi ostatnie potknięcie, głośno krzycząc: Umarł Ubu Król, niech żyje Król Lear! Przed nami nowy rok. Stary Teatr mocno śpi, a my się bardzo o niego boimy. Oby się jed nak obudził i nas zjadł.
M A G N I F I E R 1/2015
Gdy przeszłość jest nieznana Grzegorz Stokłosa
B
rak przeszłości, pamięci krótkotrwałej, zanik wspomnień, utrata tożsamości. Te motywy, jak i wiele po krewnych bardzo często wykorzystywanych jest w pro dukcjach filmowych. Nie bez powodu – bohater nie znający swojej przeszłości to świetny temat na dzieło nie powtarzalne, a zarazem nieprzewidywalne. Oczywiście, jeśli zostanie stworzone w sposób przemyślany i pomysło wy. Co roku widzowie napotykają ogromne liczby filmów stworzonych według pewnego, sprawdzonego schematu, który w przypadku kolejnego dzieła nie bije rekordów oglądalności, a recenzje i komentarze odbiorców świadczą o jego niedoskonałości. Są jednak historie, które opowie dziane w produkcji filmowej przez długi czas nie znikają z pamięci widza. Wyjątkowe opowieści, w których proble my z pamięcią na lata wpisują się do historii kina. Przeszłość, która zabija W 1988 roku świat ujrzał Richarda Chamberlaina w ekrani zacji kultowej książki Roberta Ludluma – Tożsamość Bourne'a. Film okazał się hitem i w roku 2002 doczekał się remake'u, w któ rym w roli głównej wystąpił Matt Damon. Oba dzieła opowiadają tę samą historię. Mężczyzna w wyni ku wypadku traci pamięć. Zostaje odnaleziony na środku morza. Nie wie kim był, ani kim jest. W jego ciele, lekarz znajduje kilka kul. Na jednej z nich zamieszczony jest numer do konta w jednym ze szwajcarskich banków. W skrytce bankowej natrafia na wiele ta jemniczych przedmiotów, w tym paszporty i pieniądze. Znajduje coś jeszcze – nazwisko Jason Bourne, oraz wskazówkę kolejnego miej sca na trasie jego podróży do przeszłości. Niedługo Bourne dowie się, że ktoś chce go zabić. Odkryje też, że jest świetnie wyszkoloną maszyną do zabijania. Nie ułatwi mu to jednak przetrwania w rze 69
www.e-magnifier.pl
czywistości, gdy nieznana mu jest własna toż samość. Zwłaszcza, że nieznany wróg jest po tężniejszy niż Bourne z początku zdaje sobie sprawę. Kim jest Jason Bourne? Dlaczego nicze go nie pamięta i komu tak bardzo zależy na je go unicestwieniu? Wraz z kolejnymi minutami filmu zagadka stopniowo się wyjaśnia, jednak pełen obraz ukazuje się dopiero w kolejnych częściach opowieści o Bournie. Wszystko wska zuje, że to nie wypadek jest przyczyną zaniku pamięci, lecz ktoś specjalnie manipulował umysłem głównego bohatera. Ktoś o potężnych wpływach, chcący poprzez eksperyment, któ rym jest Jason Bourne, osiągnąć inny cel. Nie stety, jak zazwyczaj w takich sytuacjach – obiekt wymknął się spod kontroli i stał wro giem numer jeden, który trzeba zlikwidować za wszelką cenę. (Nie)zapomniany wieczór kawalerski Gdy trójka najlepszych kumpli i przyszły szwagier jednego z nich udają się na wieczór kawalerski do Las Vegas, to może się to skoń czyć w niemal każdy sposób. Tak też się stało. Doug (Justin Bartha) bierze ślub. Wraz z przy jaciółmi, Stu i Philem, oraz bratem przyszłej żony, trochę nierozgarniętym Alanem chcą ten ostatni wieczór „wolności” spędzić w stolicy ha zardu. Jedyna zasada, która im przyświeca to 70
myśl przewodnia tego miejsca – co wydarzyło się w Vegas, zostaje w Vegas. Jednak ciężko zachować dla siebie zniknięcie pana młodego. Wszystko zaczęło się od pierwszego toa stu tego niezwykłego wieczoru. Urzeczony na strojem Alan wpadł na genialny pomysł, by zapewnić towarzyszom jeszcze ciekawszych doznań i dorzucił do napojów tajemniczy nar kotyk. W efekcie tylko trójka bohaterów obu dziła się następnego ranka w hotelowym apartamencie, zmęczeni libacją, lecz bez Do uga. Przyszły małżonek zniknął, nie pozosta wiając po sobie żadnych śladów. W dodatku w łazience czeka kolejna niespodzianka – żywy tygrys. W tym momencie rozpoczyna się pełna śmiechu zabawa w de tektywów, bo wiem żaden z towarzyszy Douga nie pa mięta wyda rzeń minionej nocy. Kolejno odnajdują co raz ciekawsze poszlaki do wodzące roz pusty jakiej dopuścili się minionej nocy. Wszystko po to by odnaleźć przyjaciela i zdążyć na ślub. Jak widać powodem zaniku pamięci nie jest tu sterowanie umysłem, czy manipulacja wspomnieniami, lecz alkohol z domieszką sub stancji odurzających. Twórcy pomysłowo wy korzystali zjawisko, które znane jest zwyczajnemu człowiekowi, by stworzyć kome dię, która przypadła do gustu milionom. Za bawne perypetie bohaterów i stopniowe odkrywanie „grzeszków” jakich się dopuścili podczas wieczoru niejednokrotnie wywołają u widza wybuch śmiechu. Film niesie ze sobą również przesłanie – zawsze liczyć się z konse kwencjami czynów, które w danej chwili wyda ją nam się słuszne, przyjemne. I żeby nie wykradać tygrysa z willi króla wagi ciężkiej.
M A G N I F I E R 1/2015
W pułapce czasu Ciężko pomyśleć, by temat zaburzeń pa mięci mógł nie pojawić się w żadnej produkcji z gatunku science fiction. Nauka, kosmos, fan tastyka – idealne podłoże na dzieło poruszające tego typu zagadnienia. Nic dziwnego, że takich produkcji jest bardzo dużo. Duncan Jones wyreżyserował film pt. Kod nieśmiertelności. Główny bohater na gle budzi się w jadącym pociągu, siedząc na przeciwko kobiety, która mówi do niego i zwraca się zupełnie innym imieniem, nie na leżącym do niego. Nie pamięta co się wydarzyło wcześniej, nie wie jak się tu znalazł, kim jest kobieta na przeciwko i kim jest ów Sean. Nim co kolwiek zdąży wyjaśnić po ciąg wybucha, pochłaniając ogromną ilość ludzkich ist nień. Budzi się w zupełnie innym miej scu, wewnątrz jakiejś kapsu ły, a jedynym łącznikiem z otoczeniem jest ekran, z którego komunikują się z nim agenci rządowi. Znów jest sobą, kapi tanem Stevensem. Okazuje się, że został za mknięty w urządzeniu o nazwie „Kod nieśmiertelności”, dzięki któremu może do świadczyć ostatnich ośmiu minut życia innego człowieka. Jego zadaniem jest zidentyfikować terrorystę który podłożył bombę w pociągu. Ma na to osiem minut. Jednak liczba prób jest nie mal nieograniczona. Rzeczywistość jest jednak okropniejsza niż to co wpaja się kapitanowi Stevensowi. Po byt w Kodzie nie jest jego misją, do której był od miesięcy szkolony. W rzeczywistości jest sztucznie podtrzymywaną przy życiu ofiarą wojny. Jedynie jego mózg jest wciąż aktywny i dzięki temu może uczestniczyć w programie.
Jest wykorzystywany, do celów wyższych, by ocalić setki, lub tysiące niewinnych ludzi, lecz bez zgody z jego strony. Jak się okazuje – okła mywany był do końca, do ostatniej chwili. Nie ufać nawet sobie Inne dzieło, choć o fabule znacznie bar dziej „kosmicznej” stylizacji, to Pamięć abso lutna, nakręcona w 1990 roku z Arnoldem Schwarzeneggerem w roli głównej. Doczekała się remake'u w roku 2012, gdy zamiast „termi natora” oglądać mogliśmy Colina Farrella. Hi storia opowiada o zwykłym mężczyźnie, pracowniku budowy, który w wyniku nieco dziennych wydarzeń odkrywa, że nie jest tym kim sądził, że jest. W dodatku pewnego dnia, po powrocie do domu, małżonka usiłowała go zabić. Bohater rozpoczyna poszukiwania prawdy. Im dalej uda mu się zajść, tym bardziej przerażająca okazuje się rzeczywistość. Wszystko wskazuje, że to w co wierzy, życie które, jak sądził, należało do niego, w rzeczy wistości było kłamstwem. Jego pamięć została wymazana, przez potężną organizację. Co wię cej, tajemnica jest jeszcze okropniejsza niż mo że się wydawać. Wszystko wskazuje na to, że jego pamięć została wymazana ja jego własne życzenie. Prawda to szaleństwo Film, z udziałem aktorki nagrodzonej dwoma Oscarami za role pierwszoplanowe, dwoma Złotymi Globami i całą masą innych prestiżowych nagród to musi być prawdziwa uczta dla oczu. Jodie Foster to z pewnością jedna z największych gwiazd w historii kina. W wieku dwudziestu siedmiu lat otrzymała pierwszego Oscara, za role w filmie Oskarżeni, kolejny już kilka lat później za Milczenie owiec. Nic dziwnego, że Plan lotu zdobył aż takie uznanie wśród widzów. Wzruszający, pełen na pięcia thriller z gwiazdorską obsadą (Jodie Fo ster, Sean Bean), który do ostatniej chwili nie pozwala opaść emocjom. Choć motyw utraty pamięci różni się znacząco od wcześniejszych produkcji, w zasadzie bohaterka niczego nie zapomniała, jednak zdecydowanie zasługuje na wspomnienie.
71
www.e-magnifier.pl Plan lotu opowiada o kobiecie, której mąż w nieodległej przeszłości tragicznie zginął. Została sama, wychowując małą córeczkę. Pod czas podróży samolotem, Kyle, odkrywa, że miejsce obok jest puste. Jej córeczka zniknęła. Zaczyna panikować, próbuje odnaleźć dziew czynkę, prosi obsługę i pozostałych pasażerów o pomoc, jednak spotyka się to z niechęcią. Wszyscy zgodnie przyznają, że nie widzieli z nią dziewczynki. Uznana za chorą psychicznie, ko bieta siada zrezygnowana i powoli zaczyna wie rzyć, że jej córeczka nigdy nie istniała, a jej stan jest efektem wyczerpania tragedią, która ją spotkała. Jednak zbyt wiele wspomnień kotłuje się w jej głowie. Nie daje jej przystać na myśl, którą narzucają współpasażerowie. Zdespero wana usiłuje odnaleźć dziecko, które nie mogło się rozpłynąć na wysokości kilkunastu tysięcy metrów. Pierwsze wrażenie można zrobić tylko 50 razy Możliwość ponownego wywarcia pierw szego wrażenia dla wielu byłaby niesamowitym zjawiskiem, możliwością poprawy życia, relacji z szefem, z drugą połówką. Jednak co w sytu acji, gdyby powtórka była nie tyle szansą co ko niecznością? Adam Sandler słynie z nie przesadnie inteligentnych komedii. Co ciekawsze komik świetnie na nich zarabia, a oglądalność filmów z jego udziałem bije rekordy. 50 pierwszych randek to opowieść o weterynarzu mieszkają cym i pracującym na Hawajach. Nie jest stały
72
w uczuciach, wręcz przeciwnie – wolne chwile spędza na zabawach z przyjezdnymi kobietami. Dużo się zmienia gdy poznaje Lucy, kolejną tu rystkę, jednak zupełnie inną niż wszystkie wcześniejsze kobiety. Zakochuje się w niej, jednak sprawę komplikuje przypadłość dziew czyny. Lucy przed rokiem uległa wypadkowi i doznała urazu głowy. Następstwem tego jest zanik pamięci i nie rejestruje wydarzeń z dnia poprzedniego. W efekcie, mimo usilnych starań weterynarza Henry'ego, każdego dnia, musi na nowo zdobywać jej serce. Robienie pierwszego wrażenia stało się jego klątwą, której nie po trafi przezwyciężyć. Jednak nie poddaje się. Wierzy, że któregoś dnia uda mu się utkwić dziewczynie w pamięci na tyle, by następnego dnia pamiętała o nim. Zanik pamięci stał się przeszkodą dla ich miłości, powstania związku. Nikt nie jest winny i nikt nie usiłował manipulować umysłem Lucy. Los zdecydował, by spotkało ją tragiczne zda rzenie, którego skutkiem jest uszkodzenie mó zgu. Choć we wszystko wplątane są żarty i dowcipy, sytuacja jest trudna. Jednak boha terowi nie brak jest samozaparcia i twardo dąży do celu. A wszystko z uśmiechem na ustach, tym samym wywołując u widzów rozbawienie. Manipulacja, ingerencja w ludzki mózg i wspomnienia, wypadki, urazy głowy. Czło wiek, który traci pamięć traci swoją tożsamość. Nie wie kim był, tym samym nie wie kim jest. Niejednokrotnie rani nie tylko siebie ale i bli skich. Poczucie zagubienia czyni go niebez piecznym. Nikt nie ma prawa manipulować drugim człowiekiem i zmieniać jego przeszło ści. Ani do własnych celów, ani dla ogólnego dobra. Należałoby się cieszyć, że przedstawione w filmach metody zmian pamięci nie zostały w rzeczywistości jeszcze opracowane, jednak – czego można być całkowicie pewnym?
M A G N I F I E R 1/2015
Podróż w czasie i przestrzeni Mundek Koterba
P
odróż na Wschód z 1931 roku to powieść wymagająca od czytelnika znajo mości wielu kontekstów kulturowych, filo zoficznych, religijnych itp. Bogata w nawiązania intertekstualne, powoduje u odbiorcy pewien rodzaj zagubienia. Czy telnicy, którzy mieli już przyjemność odby cia lektury innej powieści Hermanna Hessego, z pewnością zdążyli przywyknąć do tych trudności. Ale co ma począć osoba sięgająca pierwszy raz do bogatego dorob ku literackiego tego wybitnego pisarza, lau reata Nagrody Nobla? Przez Podróż na Wschód da się przebrnąć nawet, gdy nie jest się filozoficz nym omnibusem. Pomaga nam w tym kwe stia tak banalna, że aż wstydliwa, by ją tu przytaczać, mianowicie – objętość powie ści. Historia głównego bohatera, jego po dróży wraz z towarzyszami z tajemniczego Związku, rozgrywa się na raptem kilkudzie sięciu stronach. Z jednej strony nie daje nam to szansy głębszego wniknięcia w fan tastycznie wykreowany świat, w obrębie
którego poruszają się bohaterowie, z dru giej zaś – daje nam podstawy do tego, by świat ten w ogóle zrozumieć i zaakcepto wać go w tej niezwykłej, irracjonalnej po staci. Dokąd i przez co prowadzi nas nar racja powieści? Niewątpliwie nie ma jednej odpowiedzi na to pytanie. Tajemnicza at mosfera świata przedstawionego podsuwa pomysł, by ową podróż postrzegać trans cendentnie – jako wyjście poza rozum w kierunku transcendensu. Taką interpre tację sugeruje nam już sam tytuł. Wskazuje nam też kierunek tych poszukiwań – filo zofie i religie Wschodu: buddyzm i hindu izm. Ze wschodnich filozofii Hesse czerpał już we wcześniejszych powieściach, takich jak: Siddhartha (1922) czy Wilk stepowy (1927). Zresztą osoba Siddharthy – „przy jaciela ze Wschodu”[1] – jest także wspo mniana w omawianej powieści. Bohaterowie, których dane nam jest poznać na kartach powieści, odbywają po dróż na Wschód. Przy czym, oprócz nie wątpliwie obecnej w toku fabuły podróży w aspekcie fizycznym, o której ze sprawoz 73
www.e-magnifier.pl
dawczą rzetelnością informuje nas bohater narrator, przytaczając miejscowości i krainy geograficzne, przez które podróżuje, jest także mocno zaznaczona druga istota wę drowania – duchowa, wychodząca poza ra cjonalnie pojmowaną przestrzeń. Jeśli w toku lektury zrezygnujemy z racjonalnie pojmowanych wymiarów przestrzeni i czasu, łatwiej nam będzie zrozumieć, dlaczego bo haterowie rozmawiają z Sancho Pansą czy oglądają Arkę Noego w szwajcarskich Zury chu. Poszukiwaniom duchowym towarzy szy refleksja nad sztuką, jej wartościami es tetycznymi. Obecna jest również, podejmowana wielokrotnie przez prowadzą cego narrację bohatera, refleksja dotycząca samego pisania. Uwidacznia się tutaj kolejne frapujące zagadnienie – autotematyzm. Narrator zastanawia się jak zrelacjonować istotę swojej podróży – która przez wzgląd na przede wszystkim duchowy charakter – nie jest w stanie posłusznie poddać się ma terii języka. Wyprawa ma za cel prawdopodobnie znalezienie tajemnej wiedzy duchowej – dojście do swoistej harmonii. Środkiem do tego jest proces samodoskonalenia się. Owa tajemna wiedza duchowa wydaje się być jed nak niedostępna dla czytelnika. W jednym z wielu autotematycznych fragmentów wy powiada się o tym sam narrator: „Już tu, jak widzę, napotykam jedną z największych trudności mojej relacji. Dać czytelnikowi do stęp do płaszczyzny, na jakiej dokonały się nasze czyny, do warstwy duszy, do jakiej na leżą nasze przeżycia, byłoby czymś względ nie łatwym, gdyby wolno było wprowadzić go w istotę tajemnicy naszego Związku”.[2] Bohater Podróży na Wschód wędru je, ale nie jako miejski flaner. Bardziej przy pomina nam inny typ wędrowca – pielgrzyma. W tych zmaganiach nie jest po zostawiony sam sobie. Wraz z nim tę samą
74
drogę przechodzą współbracia ze świętego Związku – przy czym nawet w tej wspólnocie nie traci on swojej indywidualności. Właści wie to każda osoba z wyżej wspomnianej or ganizacji ma osobną biografię i naturę, każda jest indywidualnością, co powoduje ostatecznie rozbicie wspólnoty. Czyż nie to – między innymi – chce przekazać nam ten niemiecki pisarz? Mianowicie, że najlepszym obszarem do duchowych czy filozoficznych poszukiwań nie jest kamienista droga pełna rozśpiewanych pielgrzymów, a właśnie me taforyczna „pustynia” – obszar, który stawia człowieka twarzą w twarz z transcendensem. Przekładając to na język wschodnich praktyk – duchową harmonię osiągnąć można po przez medytację. Na łamach powieści pojawia się przy najmniej jeszcze jeden interesujący pro blem. Dotyczy on organizacji wspomnianego już Związku, w ramach którego odbywa się tytułowa podróż. Jest to mocno zhierarchi zowana organizacja, poddająca uczestników opisywanej wyprawy próbom. Próby te mają charakter inicjacji. Jak dziś duchowa podróż, zapropo nowana przez autora Gry szklanych pacior ków, odbierana jest przez współczesnych czytelników? Z pewnością różnie. Dla wy znawców praktyk wschodnich, zapoznanych z tą tematyką będzie to lektura „swojska”. A dla chrześcijan, ateistów, czy szerzej – dla Europejczyków żyjących w świecie postseku larnym? Z pewnością będzie to lektura nieco egzotyczna. Bez wątpienia Podróż na Wschód, jak i inne pozycje z literackiego do robku Hessego, zasługuje i domaga się no wej recepcji. [1] H. Hesse, Podróż na Wschód, War szawa 2004, s. 9. [2] H. Hesse, dz. cyt., s. 9.
M A G N I F I E R 1/2015
Olaf Jaz
75
Grafiki: http://pl.freepik.com/