Ta różnorodność...
Fot. Dominika Mosio-Mosiewska
Ludzie... bez nich nie byłoby tego świata, a ich różnorodność potrafi zadziwiać. Jesteśmy zróżnicowani pod względem kultury, religii, tradycji, poglądów i życia. Czasami dzieli nas wiele, a czasami jesteśmy sobie bardzo bliscy. Różnie bywa, ale w tym, wakacyjnym, numerze Magnifier skupimy się właśnie na ludziach i ich różnorodności. Kim są feederzy? Jak to jest ze stereotypami? Nie braknie też oczywiście odrobiny kultury i recenzji. Sprawdzimy, jak się mają duchy w filmach oraz co stworzyło fenomen Doctora Who!
Polecam! Klaudia Chwastek Redaktor Naczelna Magnifier Redaktor naczelna: Klaudia Chwastek Redakcja: Tomasz Jakut, Grzegorz Stokłosa, Joanna Wrona, Monika Ziembińska, Mundek Koterba, Paulina Kotulska Współpraca: Joanna Cisło Korekta: Tomasz Jakut Skład: Klaudia Chwastek Okładka: Maria Brzeska Kontakt: redakcja@emagnifier.pl www.emagnifier.pl Facebook: @czasopismomagnifier Instagram: @czasopismomagnifier Twitter: @magnifier__ Snapchat: @czas_magnifier Poglądy wyrażone w artykułach są wyłącznie poglądami ich autorów i nie mogą być uznane za poglądy Redakcji Czasopisma Magnifier. Przedruki, kopiowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie dozwolone jest tylko za uprzednią zgodą wydawcy. Wydawca: Klaudia Chwastek, Kraków
2
SPIS TREŚCI: LUDZIE Oddam brzuch w dobre ręce 6 Trzy kroki w społeczne szaleństwo 10 Powiedz mi, jak mam żyć! 15 Sikhowie 16 Jak manipulować tłumami? Poradnik dla młodocianych tyranów 21 Nowe media szansa czy zagrożenie współczesnej komunikacji? 24
KULTURA „Z szeroko zamkniętymi oczami…” 28 Trzy razy TAK! 30 Powiedzieć coś, w niewypowiedziany sposób_33 Nie taki duch straszny… 35 Chodź, pomaluj mój świat na źółto, czerwono, niebiesko. De Stijl 38 Fenomen lekarza, który nie potrafi leczyć 42
INTERNET Publicznemu ekshibicjonizmowi już podziękuję 46
3
4
Oddam brzuch w dobre ręce ,,P
laża i basen to świetna okazja, żeby pochwalić się efektami całorocznego…” – no właśnie, czego? Chociaż umysł podsuwa nam „odchudzania”, litery przed oczyma wskazują na „obżarstwa”. Tak, tak, widzicie dobrze – obżarstwa. Kto jednak chciałby chwalić się swoim ogromnym, niemieszczącym się w żadne bluzki brzuchem, jed nocześnie uważając to za swój atut? Można spokojnie pow iedzieć, że w obecnych czasach króluje kult idealnego, perfek cyjnego w każdym calu ciała. Katujemy się godzinami na siłow niach, ujędrniając swoje pośladki z Chodakowską, mierząc uważnie,
6
czy nie przybyło nam przypadkiem centymetrów w udzie i wrzucając selfie z siłowni, na którym dumnie prężymy swoje mięśnie. Bacznie spoglądamy również na to, co jemy. Wszelkie produkty zawiera jące gluten już dawno nie mają wstępu do naszej lodówki, a ciasto widzieliśmy ostatni raz jedynie na zabawnym memie w internecie. Jesteśmy fit, eko i staramy się zrobić wszystko, by kontrolować nasze ciało. Karpie usta, wąskie talie i karykaturalnie powiększone pośladki zasypują nas z dosłownie każdej strony i powoli przestają szokować. Czy jednak jesteśmy w stanie powiedzieć, że istnieje jeden, z góry narzucony ideał piękna? „Kocham jeść, kocham sadełko i chciałbym być prawdziwym, tłustym wieprzykiem”
Ciężko powiedzieć, jak wielu z nich żyje w Polsce. Mało kto ofic jalnie przyznaje się do swoich prefer encji, przeważnie chowając się za jednym z nicków w Internecie. Nie istnieje żadne oficjalne forum, na którym mogliby porozmawiać, po zostaje im więc jedynie zostawianie komentarzy pod kolejnymi blogami lub udzielanie się na zagranicznych portalach. O kim mowa? O wielbi cielach krągłości i sadełka – feeder ach. To dokarmiacze czy też, mówiąc nieco bardziej dobitniej, wypasacze, których podniecają kobiety w więk szych rozmiarach. Nie mam tu jednak na myśli popularnych ostatnio w świecie mody kobiet „plus size”, feederów interesuje jedynie ekstrem um. Przyjemność czerpią z samego oglądania kobiety zajadającej się kolejnymi daniami, jak i procesu karmienia jej, gotowania wymyślnych
potraw i zaspokajania jej wszelkich zachcianek kulinarnych. Gdy bowiem waga na wskazówce nieustannie szy buje ku górze, a ubrania lubej stają się coraz bardziej obcisłe, oznacza to, że cel został osiągnięty. „Chcę zapuścić konkretnie tłustą oponę na brzuchu, odstającą, trzęsącą się z każdym krokiem i wylewającą się znad paska do spodni”. Jesteśmy przyzwyczajeni do oglądania motywujących zdjęć ludzi, którym udało się zgubić zbędne kilo gramy. Spoglądają na nas z uśmie chem, pokazując, że skoro oni byli w stanie, to my również możemy. Wystarczy przecież jedynie silna wolna. Ta przyda się jednak również i wtedy, gdy dojdziemy do wniosku, że nie interesuje nas zrzucanie tłuszczyku, ale jego hodowanie. Na stronie StufferDB jesteśmy w stanie śledzić historie ludzi, którzy doszli do
7
wniosku, że większy brzuch jest właśnie tym, czego brakowało im przez całe życie. Rozstępy? Cellulit? Wskazują jedynie na naszą silę woli i chęć przytycia, jeszcze bardziej nakręcając partnerów i okazując się miłą ozdobą ciała. Po wpisaniu frazy „Before & After” moim oczom ukazują się setki zdjęć dokumentują cych kolejne przemiany i sukcesy. Niektóre z nich przedstawiają jedynie samo ciało, jednak wiele osób nie wstydzi się pokazać również swojej twarzy. Na więk szości z nich tkwi szeroki uśmiech – udało im się przecież osiągnąć cel. Czy istnieje jednak jakaś granica w tyciu? „Dla mnie idealna waga u dziewczyny to 120 140 kg, gdy spada ona pon iżej 90 kg kobieta najzwyczajniej przestaje mnie pociągać” – opowiada mi mój rozmówca, Kamil. Od 2,5 roku jest on członkiem społeczności feederów, poszukując part nerki, która podzielałaby jego zainteresowania. Ni estety, jak na razie bez skutku. „Przez dwa lata byłem w udanym związku z dziewczyną, która ważyła 104 kg. Niestety, pod wpły wem nacisków ze strony rodziców przeszła na dietę, w efekcie czego zaczęła chudnąć. Nie mogłem tego zaakceptować i nasz związek ostatecznie się rozpadł” – wyznaje. „Od zawsze po cichu marzyłem o obfitych udach, obfitych piersiach czy majestatycznym, wiszącym brzuszku, którym, mam nadzieję hipotetyczna partnerka poz woli mi czasami się pobawić…” Oprócz wpisów motywujących do wspólnego tycia pojawiają się również anonse towarzyskie i to one wzbudzają zdecydowanie najwięcej emocji. W większości są to dziewczyny, chociaż mogą to być
8
również i mężczyźni – tzw. feedee, czyli osoby pragnące przytyć, szukające swojego feedera, który spełni ich mar zenia i pomoże w zwiększeniu masy. Niektórzy pragną je dynie wirtualnej znajomości i internetowego wspierania się w tyciu, inni zaznaczają, że interesuje ich coś więcej. Dla tych szukających drugiej połówki powstała nawet specjalna strona – Feabie wraz z aplikacją dostępną na smartfony. Jej międzynarodowy charakter spowodował, że znalazło się tam również miejsce dla użytkowników z Polski. Kamil jednak przekonuje mnie, że znalezienie kogoś, kto podzielałby jego zainteresowania nie jest takie proste. „Nie mogłem znaleźć ani jednej osoby z mojej okolicy. Gdy jednak udało mi się znaleźć dziewczynę z bliskiego miasta, powiedziała, że nie ma zamiaru już więcej tyć i 90 kg to dla niej wystarczający wynik. A ja, nie ukrywam, chciałbym więcej…” – wyznaje z żalem. „Kocham jeść. Chcę jeść w nieskończoność, chcę obżerać się do utraty przytomności bez oglądania się na konsek wencje.” Dla tych, do których obraz przemawia bardziej niż nawet najbardziej kwieciste słowa, również znajdzie się miejsce. Jak się bowiem okazuje, serwis YouTube ob fituje w filmy związane ze społecznością feederów. Pomi ary przed kamerą, dokumentujące przybranie wagi mieszają się tu z filmami ukazującymi metamorfozę „od szczupłej do grubej” aż po filmy, w których feeder karmi swoją feedee, rejestrując cały proces przekazywania jej jedzenia. Nie brakuje tu również wszelkiego rodzaju za baw tłuszczykiem i zatapiania rąk w miękkim, ugina jącym się brzuchu. Łapki w górę i rosnąca liczba wyświetleń przy każdym filmie wskazują na ich niezmi enną popularność. Użytkownicy zachęcają wręcz autorki filmów w ich zmaganiach, pozostawiając pełne motywacji komentarze tak jak np. w przypadku Krystal, której mar zeniem jest przytycie do 500 lbs (226 kg). „Chciałbym włożyć swoją twarz między Twój wielki brzuch.” Polska społeczność wielbicieli tłuszczyku, pomimo małej liczebności, rozwija się dość prężnie. Kącik z ogłoszeniami towarzyskimi cały czas powiększa się o coraz to nowsze anonse, a w internecie pojawiają się kolejne wpisy związane z tematyką zwiększania swojej masy. Porady jak skutecznie przytyć, motywujące zdjęcia oraz autentyczne historie okraszone są zabawnymi ko miksami z rozbudowanymi fabułami czy też in spirującymi opowiadaniami. Zdecydowanie nie można im odmówić kreatywności. Oraz oczywiście apetytu.
Joanna Cisło
9
Trzy kroki w społeczne szaleństwo Pzagorzali olacy lubują się w wódce, wszyscy Rosjanie to komuniści, a każdy Anglik z wyższością zadziera nosa? Albo inaczej: każdy muzułmanin jest terrorystą, blondynki są słodkie i głupiutkie, a żadna kobieta nigdy poprawnie nie zaparkuje samochodu? Stereotypy. Używamy ich, mniej lub bardziej świadomie, na co dzień. Ale czy wiemy czym są, skąd się biorą i jakie mogą mieć skutki? Zapraszam do krótkiego przewodnika po schemacie błędnego koła stereotypów!
10
Krok pierwszy – na początku jest myśl Na początku jest… myśl. To od myślenia, przekonania, zacząć się może późniejsze złe traktowanie określonych grup, czyli dyskryminacja. Wszystko za czyna się od stereotypu, który jest takim przekonaniem właśnie. Naukowo mówi się, że jest on związany z poznawczym komponentem człowieka. Walter Lip mann, twórca tego określenia, napisał, że są to małe obrazki, które każdy nosi w swojej głowie. Są one przypisane do konkretnych grup, mają charakter zbiorowy, uproszczony, skrótowy, uogól niający i jednoznacznie wartościujący. Stereotypowo patrzymy na osoby innej narodowości, religii, rasy, orientacji sek sualnej oraz często na ludzi chorych, niepełnosprawnych. Najprostrzym przykładem będzie, jeśli powiem wam, że stereotypem jest polski alkoholizm czy skłonność Romów do kradzieży. Mimo że nie każdy Polak dużo pije i nie każdy Rom kradnie, takie mamy o nich wyobrażenie
i taka szufladka nam się otwiera, kiedy słyszymy o jednej lub drugiej narodowości – wrzucamy ich wszystkich do jednego worka. Stereotypy są trwałe, dziedziczone kulturowo, trudne, praktycznie niemożli we do zmienienia, niezwykle uproszczone. Będą funkcjonować w świadomości człow ieka jako automatycznie nasuwające się skojarzenia, mimo że często nie są potwi erdzone osobistym doświadczeniem, kon taktem, poznaniem osoby należącej do stereotypizowanej grupy (nie są zwery fikowane doświadczalnie). Choć stereo typy mogą być (i bardzo często są) krzywdzące, to jednak mają one jakiś pozytywny cel i wpływ: służą nam do poznawania (zastępują tzw. „wysiłek poznawczy”), porządkowania świata. Poza tym posługiwanie się stereotypami, którymi posługuje się grupa, wzmacnia więzi między jej członkami, daje poczucie bezpieczeństwa, tożsamości oraz przynależności. Skąd to się bierze, ten ste
11
reotyp? Wynika to z normalnego podziału własnego otoczenia, czyli kategoryzacji społecznej. Najczęściej dzielimy je na grupę własną (której członkiem się jest) oraz grupę obcą (do której się nie należy). Ponieważ grupy obcej nie jesteśmy w stan ie dogłębnie poznać, przejmujemy od członków naszej grupy stereotypy, które jej dotyczą. W ten sposób porządkujemy sobie ten wcześniej podzielony przez nas świat. Warto też wspomnieć, że istnieje coś takiego jak pozytywny stereotyp. Przykła dem może być autostereotyp, a więc przekonanie przypisywane członkom naszej własnej grupy (np. „prawdziwy Po lak”, „dobry katolik”). No dobrze, wiemy już skąd takie przekonania się biorą i do czego służą. A jaka jest przyczyna przyjmowania ste reotypowego myślenia? Motywacje mogą być różne, jak na przykład chęć przy podobania się, zespojenia ze swoją grupą, chęć podniesienia własnej samooceny
12
przez negatywną stereotypizację innych czy też próba poradzenia sobie z pewnymi problemami – przykładowo osoba niepewna jeszcze swojej własnej seksual ności będzie generalizować, a przy tym ośmieszać, grupy transseksualne, aby wydawało jej się, że ten problem u niej nie istnieje. Na koniec warto też dodać, że ist nieją pozytywne skutki istnienia stereo typów1. Dzięki nim możemy poznać panujące w społeczeństwie przekonania o nas samych (o naszej grupie) oraz sprawdzić ich słuszność, by potem ewen tualnie pozbyć się potencjalnych wad czy złych przyzwyczajeń. Z kolei na przykładzie autostereotypów możemy poznać mechanizm tworzenia się takiego uogólniającego przekonania. Można więc paradoksalnie powiedzieć, że stwier dzenie, iż stereotypy działają na środow isko wyłącznie negatywne, jest poniekąd stereotypem na temat samych stereo typów.
Krok drugi – czuję, więc wiem Jeśli bardzo mocno zakorzeni się w nas jakiś stereotyp i zaczniemy mieć do niego stosunek emocjonalny (tzw. kom ponent afektywny), robimy krok drugi: od stereotypu do uprzedzenia. Ogólnie rzecz biorąc uprzedzenie jest to stosunek do kogoś lub czegoś o silnym zabarwieniu emocjonalnowartościującym (od war tości do emocji), który powstaje właśnie na skutek wyznawania zbioru uogólnio nych przekonań. Jednak uprzedzenie w sensie stricte społecznym opisywane jest jako „wroga bądź negatywna postawa dotycząca wyróżniającej się grupy ludzi, oparta wyłącznie na ich przynależności do tej grupy”2. Uprzedzenie opiera się więc głównie na stereotypie. Wygląda to mniej więcej tak: wyznajemy przekonanie że Romowie kradną – kiedy spotykamy Roma, patrzymy na niego jak na
złodzieja, czujemy do niego niechęć i war tościujemy jako „tego złego”. Na razie, na szczęście, wszystko dzieje się tylko w naszej głowie, świadomości. I choć up rzedzenie może też wzbudzać pozytywne emocje, to psychologowie społeczni rezer wują to pojęcie na odczucia jednozn acznie negatywne3. Warto wspomnieć też, że uprzedzenia nie rozważamy tak jak ste reotypu w kategorii myślenia grupowego o grupie, lecz jako uczucia odczuwane przez konkretną osobę, jednostkę. Co jeszcze, poza przejętymi stereotypami, wywołuje uprzedzenia? Wszystko, co ze stereotypami powiązane, a więc: niew iedza, strach, lęk przed nieznanym, ślepe podążanie za grupą, wychowanie, sz anowanie tylko „swoich”.
13
Krok trzeci – myślę, czuję, działam Następstwem uprzedzenia może, ale nie musi, być przejście do konkretnej postawy, zachowania (tzw. komponent behawioralny), a więc do dyskryminacji. Jest ona najgroźniejszym możliwym następstwem stereotypów, gdyż od przekonania, przez nieszkodliwe jeszcze emocje, przechodzimy do realnego dzi ałania. Podręcznikowo jest to „nieuspraw iedliwione, negatywne lub krzywdzące działanie skierowane przeciwko członkowi danej grupy, wyłącznie dlatego, iż do niej należy”4. Chodzi więc po prostu o trak towanie (konkretne działania) gorzej jakiejś osoby, tylko z powodu posiadanej przez nią cechy. Może to być płeć, wiek, rasa, przynależność do danej grupy, bycie chorym, nie w pełni sprawnym… Pozosta jąc przy moim przykładzie Roma złodzieja, wyglądałoby to tak: wyznajemy przekonanie że Romowie kradną – kiedy widzimy Roma, patrzymy na niego jak na złodzieja, czujemy do niego niechęć i war tościujemy jako „tego złego” – z tego po wodu obrażamy go, wyzywamy, wyśmiewamy, a nawet doprowadzamy do rękoczynów. Dzięki tej hipotetycznej sytu acji możemy dokładnie zaobserwować, jak przechodzi się od stereotypowego przekonania przez odczuwanie emocji do
czynów. Dyskryminacja, ostatnia w tym łańcuchu, jest już określoną postawą, ponieważ zawiera wszystkie elementy, które składają się na postawę: przekon ania, stosunek emocjonalny i gotowość do określonego zachowania. Należy jednak pamiętać, że nie zawsze uprzedzenie prowadzi do dyskryminacji. Zależy to często od wpływu społecznego, a więc podatności danej osoby na sugestie, polecenia grupy czy też kogoś pełniącego rolę autorytetu oraz od typu osobowości. Mimo to, w teorii, żyjemy w coraz bardziej swobodnym, tolerancyjnym społeczeństwie globalnym. Jak to wygląda w praktyce? W praktyce wyróżniamy takie rodzaje dyskryminacji jak: rasizm (ze względu na kolor skóry), seksizm (ze względu na płeć), ageizm (ze względu na wiek), atrakcjonizm (ze względu na wy gląd zewnętrzny), antysemityzm (dys kryminacja Żydów). Do dyskryminacji zaliczamy również na przykład homofobię (nietolerancja ze względu na orientację seksualną) czy też ksenofobię (niechęć do osób innych narodowości). Podobno „up rzedzenia są podporami cywilizacji”5. Jeśli jednak mają one prowadzić do dyskrym inacji, to nie chcę wiedzieć, w jaką stronę ta cywilizacja zmierza.
Joanna Wrona
Wymieniam je za: Leszek Kołakowski 2 E. Aronson, T.D. Wilson, R.M. Akert – Psychologia społeczna. Serce i umysł. 3 Patrz: przypis nr 2 4 Patrz: przypis nr 2 5 Andre Gide, 1939r. 1
14
Powiedz mi, jak mam żyć! J
ak żyć? Pytanie jakby nie było trudne. A ile ludzi, pewnie tyle teorii. Ale czy na pewno? Ostatnio tak sobie obserwuję i obserwuję i stwierdzam, że niektórzy nie wiedzą jak żyć, co robić i tak dalej… Potrzeba im, a może i w sumie nam wszystkim, autorytetów. Choć może słowo „autorytet” jest jednak zbyt duże. Młodzież? Swych autorytetów szuka chociażby w sieci. Zapatrzeni są w youtuberów i vlogerów i słuchają ich rad. Jak mają żyć, co robić… Sami pokazują swoje życie, a młodzież też tak chce. Ale niekoniecznie im wychodzi. Ale ok – młodzież to młodzież. W zasadzie wychowują się samemu, bo szkoła tego nie robi. Więc ktoś im musi powiedzieć JAK! Ale są też dorośli. Tacy dorośli, którzy sporą część życia maja już za sobą… Zobaczą taką gwiazdę (nie mylić z celebrytą) czy kogoś kto ma jednak coś do powiedzenia, a nie tylko bzdety, i będą szukać u nich odpowiedzi. Jak żyć? Jak wychować dzieci, by w głowie nie miały tylko Justina Biebera? Gdy usłyszałam pytanie o dzieci – co zrobić, by nie oglądały głupot – na jednym ze spotkań autorskich promujących książkę a nie poradnik, zwątpiłam. Myślałam, że pokolenie 40, 50latków wie co robić i nie potrzebuje pytać o takie rzeczy osób, które są znane i jednak coś sobą reprezentują, ale
niekoniecznie powinny radzić, jak wychować dzieci. Nie wiem, czy to jest kwestia tego, że każda ze „śniadaniówek” serwuje nam kolejnego „eksperta” od wszystkiego, który z miana „eksperta” w końcu staje się celebrytą albo był nim już wcześniej. Bo to daje nam telewizja, w zasadzie już od dłuższego czasu, ale nie jest powiedziane, że mamy być w to ślepo zapatrzeni. Czy potrzebujemy teraz ekspertów od wszystkiego, którzy powiedzą nam jak żyć? Możliwe. Takie mamy czasy. Jednak nie powinna to być pierwsza lepsza osoba, która sama mianuje się ekspertem. To nic nam nie da, może nawet zaszkodzić. Nie każdy jest w stanie sam sobie poradzić z własnym życiem – takie historie się zdarzają. Ale wtedy są specjaliści, których zadaniem jest pomóc. Celebryci nikomu nie pomogą, a autorytetów czasami potrzeba poszukać, ale takich z prawdziwego zdarzenia. Owszem, teraz modny jest ten cały coaching. Niektórzy poszukują tylko potwierdzenia: „Tak, rób to, to jest świetny pomysł”. Ale niech pseudoekspert nie mówi nam jak mamy żyć! Nie dajmy się zwodzić, naciągać i wierzyć we wszystko, co powiedzą niektórzy. Weźmy to przefiltrujmy przez nasze wewnętrzne „sito”!
Klaudia Chwastek
15
By Thomas Schoch [GFDL (http://www.gnu.org/copyleft/fdl.html) or CC BYSA 3.0 (http://creativecommons.org/licenses/bysa/3.0)], via Wikimedia Commons
Sikhowie
16
Gdy byłam dzieckiem, obejrzałam pewien program – nie wiem już, czy to był jakiś dokument, program popularnonaukowy, czy coś w tym rodzaju. Pamiętam jednak, że w tym programie było o dziwnej religii, w której mężczyźni wiązali sobie turbany z ogromnej ilości materiału. Obecnie, po latach, wiem już, że są to sikhowie i dzisiaj do nich powrócę.
Najmłodsza z wielkich religii Sikhizm jest najmłodszą z wielkich światowych religii monoteistycznych, która powstała w Pendżabie u schyłku XV wieku. To religia, która wyrosła na gruncie idei bhakti (emocjonalne i intelektualne oddanie Bogu w hinduizmie) i sufizmu (nurt mistyczny w islamie). Jednak rozwijać zaczął się jako system religijno społeczny, na skutek konfrontacji hinduizmu z islamem. Twórcą sikhizmu był Nanak, który przewodził wspólnocie w latach 14691539. Chciał zbliżyć obie re ligie do siebie – islam i hinduizm – bowiem widział w nich duchowe zbieżności. Treść swych nauk zawarł w hymnach religijnych, pragnąc, aby społeczeństwo było wspólnotą ludzi prac ujących, bo przynależność kastowa ich dzieliła. Nanak założył pierwszą sikhijsą gminę w Kartarpurze (obecnie Pakistan). Sikh Sikh to ten, który wierzy w jedyne go Boga i uznaje duchowe przywództwo dziesięciu osobowych Guru oraz świętej
księgi Guru Granth. Jednak sikhiem jest również ten, który pochodzi z rodziny sikhijskiej, możliwe że nosi turban, mówi po pendżabsku, jednak nie przestrzega nakazów religijnych. Wiąże się go tylko z elementem kulturowym. Sikh jest jednak spadkobiercą tradycji indyjskiej, która przywiązywała duże znaczenie do higieny osobistej. To kąpiel poprzedza w sikhizmie właściwie wszystkie obrzędy, jednak w rzeczywistości, nie jest to zabieg rytu alny. Wynika to z tradycji, klimatu i zwykłego poczucia higieny. Pojęcie nieczystości nie istnieje w tej religii, a wszystkie zabiegi „upiększające” mają charakter bardziej kosmetyczny niż reli gijny. W sikhizmie nie występuje również separacja mężczyzn od kobiet, przynajm niej z religijnego punktu widzenia, gdyż wynikająca z tradycji występuje w więk szości pendżabskich domów. Jednak kobi ety i mężczyźni modlą się wspólnie, a kobieta może nawet prowadzić nabożeństwo.
17
Bóg sikhów jest jeden. Jest bez postaciowy, poza ludzkimi zdolnościami pojmowania. Występuje jego całkowity zakaz antropomorfizacji. Jedyne, kogo można przedstawiać, to Ik Omkara, który symbolizuje jedność Boga i jego kreacyjny aspekt. To on stworzył świat i istoty żywe, dzięki swej woli i prawu. Jest także odpowiedzialny za ich śmierć, determ inuje ich życie i formę w jaki sposób eg zystują. Człowiek zaś, ze względu na swą inteligencję, zajmuje pozycję uprzywile jowana.
turbanu, to około cztery metry. Ta długość zmienia się jednak w przypadku cere monii zaślubin lub po śmierci głowy rodz iny. Kolor turbanu nie ma znaczenia. Ponoć można dobierać go tak, jak dobiera się krawat do garnituru. Zaś proszenie o ściągnięcie turbanu bądź nawet jego dotknięcie jest dla sikha obraźliwe. Dzisiaj sikhów ten turban wyróżnia, ale mają też dzięki niemu spec jalne przywileje, np. w Wielkiej Brytanii, gdzie nie muszą nosić kasku podczas jazdy na motocyklu.
Turban To on jest najważniejszy dla każde go mężczyzny i jest pierwszym, co rzuca się w oczy u sikhów. Mówiąc najprościej – wyróżnia ich. Nierozerwalnie wiąże się on z przynależnością społeczną i religijną sikhów. Zaś wraz z turbanem idą w parze długie, nieobcięte włosy, gdyż według zas ad, człowiek powinien zachować natur alny wygląd i nie strzyc się i nie golić. Jednak, mimo że są to włosy długie, mają być czyste i uczesane. Długość materiału, który mężczyźni zużywają na wiązanie
Pięć „K” i trzy podstawowe zasady Pięć „K” to pięć zasad przynależności sikha, które są na jważniejszymi regułami postępowania, na które składa się pięć atrybutów: nieobcin anie włosów, grzebyk podtrzymujący up ięte włosy, stalowa bransoleta, miecz i szorty. Do tego dochodzi także zakaz jedzenia mięsa z rytualnego uboju muzułmańskiego, zakaz zażywania tytoniu i środków odurzających i zakaz obcowania z muzułmankami. Szorty mają oznaczać skromność, dyscyplinę moralną
Guru Nanak założyciel i pierwszy guru sikhizmu, żyjący w latach 1469 1539.
18
By Ashish 100 http://www.flickr.com/photos/ashish100/49287601/, CC BY 2.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=879408
i czystość obyczajów, zaś miecz ma sym bolizować ochronę słabych i uciśnionych. Bransoleta to kara, oznaczająca dys cyplinę, a jak mówią sikhowie, chroniła rękę przy napinaniu cięciwy. Te pięć zasad wraz z turbanem stanowi pewnego rodzaju uniform sikhów, po którym łatwo ich rozpoznać. Jednak istotne są też trzy podsta wowe zasady sikhizmu: pracuj, módl się i dziel się z innymi. Wynika to właśnie z podziałów kastowych, które twórca sikh izmu chciał zlikwidować. Sikhom nie wolno żyć z jałmużny, mają za to wspierać biednych i działać na rzecz ich społeczności. U sikhów nie ma podziałów, działają wspólnie, co w dzisiejszym świecie może się wydawać nieco dziwne. Oni dbają o swoja wspólnotę, gdziekolwie są.
Egzotyczna religia Sikhizm pozostaje nieco egzotyczną religią, która nadal jest nieznana. Może i to najmłodsza wielka religia monoteistyczna, bo licząca sobie raptem 500 lat, ale bardzo ciekawa. Jednak szukając informacji naukowych na jej temat poczułam lekkie rozczarowanie, gdy udałam się do biblioteki. Nie znalazłam tego wiele, a jeśli już, nie były to wydania najnowsze. Pozostaje jednak jeszcze wiele informacji, które można zgłębiać i przytaczać, bo ta religia wydaje się być bardzo ciekawa, szkoda tylko, że tak mało się o niej mówi. Zaś w Polsce jest nawet jedna gurudwara (sikhijska świątynia) w Raszynie pod Warszawą i w zasadzie je dyna w całej Europie Środkowej, a nosi nazwę Gurudwara Singh Sabha.
Klaudia Chwastek
19
20
Jak manipulować tłumami? Poradnik dla młodocianych tyranów W
itajcie, młodzi adepci trudnej sztuki podbijania narodów i państw. Jeśli wciąż jesteście jedynie pre tendującymi do zaszczytnego miana dyk tatora, el presidente, cesarza, imperatora lub – po prostu – króla, ten poradnik przeznaczony jest właśnie dla Was! Pod okiem niezwykle doświadczonego w tej dziedzinie autora, poznacie najmroczniejsze z mrocznych, najskuteczniejsze ze skutecznych i jedyne pozwalające cieszyć się powodzeniem u kobiet (tudzież mężczyzn, jeśli czytają nas jakieś panie!) metody manipulow ania. Zapewne zastanawiasz się w tym momencie, jako młody adept sztuki pod boju, po co Ci właściwie manipulacja? Kiedyś wszystko było łatwiejsze, prawda?
Chciało się jakieś państwo, to trzeba było wszystko zaplanować 20 lat wcześniej, stworzyć dużo fabryk uzbrojenia, zadłużyć państwo na miliardy, by rozwinąć przemysł ciężki i stworzyć tajne laborator ia badawcze, a na sam koniec – każdego mężczyznę, zdolnego do trzymania broni, powołać do wojska, dać mu karabin, w os tateczności wsadzić do czołgu i posłać na ś… po zwycięstwo! Plan jakże genialny, prosty w swoim skomplikowaniu, a równocześnie – bezpośredni i przemawiający do wyobraźni każdego. Pojawia się jednak mały, drobny prob lem… Jak zauważyć można na wykresie 1.1, skuteczność tego typu bezpośrednich działań wojennych jest, by rzecz łagodnie, niezbyt zachęcająca. Pomyśleć zatem trzeba o jakimś o wiele skuteczniejszym sposobie radzenia sobie z wygrywaniem konfliktów. Na
21
jlepiej takim, dzięki któremu nasza opinia na arenie międzynarodowej nie zostanie nadszarpnięta i równocześnie będziemy cieszyć się niesłabnącym szacunkiem naszych własnych obywateli. Czy można zatem faktycznie wygrywać wojny bez wystrzelenia ani jednego naboju i dod atkowo zrobić to w tak białych rękaw iczkach, że innych aż porazi nasza niespotykana dzisiaj niewinność i troska o losy pojedynczego człowieka? Ależ abso lutnie! Tym sposobem jest manipulacja. Jest to, ni mniej, ni więcej, zespół złożo nych działań zmierzających do przekon ania konkretnej grupy odbiorców, że białe jest czarne a czarne jest białe i że zawsze – ale to absolutnie zawsze – tak było. Dobrze, abyś zapisał sobie tę definicję (najlepiej zrobić to w naszym Ekskluzy wnym Notatniku Przyszłego Imperat ora™, do nabycia za skromne 100$ na). Dzięki niej już wkrótce obejmiesz up ragniony od lat ster rządów absolutnych i powiedziesz swój naród ku wiecznej chwale i zwycięstwu! Żebyś zrozumiał prawdziwy sens
22
manipulacji, musisz poznać jej dwa rodza je: manipulację nieskuteczną oraz ma nipulację skuteczną. Zacznijmy od nieskutecznej, gdyż o wiele łatwiej ją sobie wyobrazić. Weźmy taką historyjkę: Czer wony Kapturek szedł przez las z koszyczkiem pełnym słodyczy. Nagle zza krzaków wyskoczył zły wilk z zakrwawioną siekierą w łapach, głową myśliwego przytroczoną u pasa i pianą na pysku. Zwrócił swe kaprawe oczy, pełne żądzy mordu, na Czerwonego i spytał: „A dokąd to idziesz, cna dzieweczko? Rzeknijże słówko, toć ja ci potowarzyszę i nieść za ciebie będę twe brzemię słodkie!”. Jak można się spodziewać, na te słowa Czer wony wyciągnęła gaz pieprzowy z kieszeni, psiknęła nim po kaprawych ślepiach wilka i uciekła co sił w nogach. Wilk bowiem za stosował skrajnie nieskuteczną manipu lację – jego postawa i wygląd nie zgadzały się z przekazywanym komunikatem zbyt jawnie! Wyobraźmy sobie teraz inną sytu ację: Czerwony Kapturek szedł przez las z koszyczkiem pełnym słodyczy. Nagle zza krzaków wyskoczył zły wilk, z piękną,
czerwoną różą w łapie, ubrany we frak i z pięknie zaczesanymi wąsami. Zwrócił swe mądre, spokojne oczy, pełne żądzy pomocy, na Czerwonego, wręczył jej różę, kłaniając się w pas i spytał: „A dokąd to idziesz, cna dzieweczko? Rzeknijże słówko, toć ja ci potowarzyszę i nieść za ciebie będę twe brzemię słodkie!”. Słysząc te słowa, Czerwony ucieszyła się niezmi ernie z tej niespodziewanej pomocy i odrzekła, że zmierza do babci, na co wilk stwierdził, że zna skrót, dzięki któremu dojdą na miejsce dwa razy szybciej. Niem niej wciąż był to zły wilk i wywiódł Czer wonego w zakątki lasu, w które tylko złe wilki się zapędzają i tam dokonał czynów tak plugawych i tak niegodziwych na biednym Czerwonym, że bajkę tę należy w tym miejscu przerwać i nigdy do niej nie wracać… A wszystko to dlatego, że wilk za stosował skuteczną manipulację! I zanim zostanę oskarżony o podawanie przykładów całkowicie oder wanych od rzeczywistości i niedających się zastosować w prawdziwym życiu… Oto praktyczny przykład manipulacji:
w pewnym społeczeństwie istnieje straszna wrogość do organizacji A. Ni estety, organizacja ta jest tak czujna, że nie da się złapać na żadnego haka. Co trzeba w tym momencie zrobić? To proste – założyć stronę z wymyślonymi newsami, wypromować ją odpowiednio, a następnie opublikować na niej news niezwykle kom promitujący organizację A. Oczywiście – by było wszystko zgodnie z prawem – należy oznaczyć, że wszystkie newsy są całkowicie wymyślone. I jak już to wszys tko się zrobi, wystarczy czekać. A całą resztę zrobią ludzie. Nie przeczytają, że to zmyślony news, wrzucą go na sieci społecznościowe i zacznie się lawina nien awiści. A my możemy sobie spokojnie usiąść i czekać na efekty. Tak, moi drodzy, przyszli tyrani! Rozwiązywanie konfliktów w białych rękawiczkach, z kieliszkiem wina w ręce jest niezwykle proste i skuteczne. Dlatego pamiętajcie: nie czołg i lotniskowiec zrobią z Ciebie dyktatora, lecz – zmysł manipulatora!
Tomasz Jakut
23
Nowe media szansa czy zagrożenie współczesnej komunikacji? K
omunikacja towarzyszy ludziom już od zarania dziejów. Jednak na przestrzeni wieków, sposób komunikow ania przeszedł ogromny proces. Jest to bowiem związane z kulturą, w jakiej wy chował się i żyje człowiek. Już w przedszkolu stykamy się z nowymi, nieznanymi dotąd osobami i opuszczamy bezpieczną przestrzeń, którą dzieliliśmy wyłącznie z rodziną. W pod stawówce nawiązujemy zarówno pierwsze przyjaźnie, jak i miłości. Niemalże na każdym etapie życia wchodzimy w kolejne środowiska, z których czerpiemy doświad czenie. Wchodzimy w nieznane społeczeństwo, odkrywamy nowe rzeczy i miejsca, które mają wpływ na Nasze dalsze postrzeganie świata. Z autopsji dowiadujemy się przede wszys tkim wiele o sobie samych, bo jak pisała Wisława Szymborska: „Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono”. Komunikacja jest bardzo ważna i właściwie niemożliwy jest jej brak. Bo
24
człowiek, który nie poznaje nowych ludzi, a co więcej, zamyka się na jakiekolwiek in tereakcje wyrządza sobie krzywdę. Ludzie często nie zdają sobie sprawy, że rozmowa z drugim człowiekiem może stać się anti dotum na wszelkie zmartwienia. A świadomość tego, że można liczyć na drugiego człowieka, że można się komuś wygadać, to naprawdę wspaniała rzecz. Umiejętność porozumiewania się, to kluczowa kwestia w obecnych czasach. Nie każdy to potrafi. A od tego, czy potrafimy komunikować się z innymi zależy również to, jak jesteśmy postrzegani w oczach dru giego człowieka. Warto zadbać o to, by zyskiwać zaufanie u ludzi, wśród których żyjemy na co dzień. I to niezależnie od tego kim jesteśmy: uczniem szkoły, dojrz ałym studentem czy człowiekiem sukcesu – warto dbać o nowe znajomości, podtrzymywać stare i "nie palić za sobą mostów". Nigdy bowiem niewiadomo kiedy i w jakim momencie życia, będziemy potrzebować ludzi, których spotkaliśmy na swojej drodze.
A jak jest z wpływem nowych mediów na komunikacje społeczną? Pomaga czy może przeciwnie? Nie sposób zaprzeczyć, że rozwój nowych mediów to z pewnością potrzebna i wartościowa rzecz. Dzięki komunikat orom możemy porozumiewać się z innymi ludźmi i to bez wychodzenia z domu. Są również programy, które pozwalają na kontakt z człowiekiem, znajdującym się na drugim końcu świata. Ba! Możemy z nim nie tylko porozmawiać, ale też zobaczyć go i odnieść wrażenie jakby znajdował się tuż obok. Niestety, postęp mediów ma również swoje słabe strony. I ma to związek właśnie z komunikacją. Pewnie znajdą się tacy, którzy nie zgodzą się z tym stwierdzeniem. Ale właśnie pod wpływem telewizji, komputera czy wreszcie Inter netu, ludzie zapominają o całym świecie.
Należy pamiętać, iż korzystanie z tego, co oferują mass media wiąże się również ze zdolnością użytkowania. Bo nowe media nie są czymś, co należy omijać, jednak trzeba umieć używać ich z głową. Zbyt częste korzystanie z Internetu, a przy tym trwanie niejako w wirtulanej rzeczywistości, pociąga za sobą negaty wne skutki. Aktywność ludzka zanika, a realne rozmowy zastępują wyłącznie te wirtualne. A wówczas prowadzi to do izolacji oraz samotności i to nie tylko fizycznej, ale także psychicznej. Na jlepszym przyjacielem człowieka jest nie drugi człowiek, a nowy komputer lub smartfon, niestety. Wielu ludzi bowiem w sieci, kreuje siebie na kogoś innego.
25
To, czego nie są w stanie powiedzieć prosto w oczy, przychodzi dużo łatwiej za pomocą klawiatury i monitora, gdzie nie ma miejsca na bezpośrednią konfrontację. Tak więc, te fant astyczne wynalazki zdają się być takie tylko po tencjalnie. Czy nie lepiej zastąpić internetowych zna jomych prawdziwymi? Korzystajmy z życia i czerpmy z niego jak najwięcej , wyciskajmy je jak cytrynę! Bo życie ma się tylko jedno i nie ma w nim możliwości – jak w Internecie – na naciśnięcie klawisza replay, by cofnąć się i przeżyć to samo po raz drugi. Lepiej zdać sobie z tego sprawę teraz, bo potem może być już za późno. I co wtedy?
Paulina Kotulska
26
„Z szeroko zamkniętymi oczami…” C
hoć oryginalny tytuł zbioru reportaży, który chciałabym wam polecić w tym numerze Magnifier brzmi Polska odwraca oczy, to moim zdaniem wers refrenu jednej z piosenek zespołu Łzy mógłby być jego alternatywną wersją. Dlaczego? Bo o kulisach nie do końca wyjaśnionych spraw wiedzieli – zależnie od historii – policjanci, nauczyciele, wychowawcy w zakładzie karnym albo siostry zakonne. Wiedzieli i patrzyli na te wydarzenia, ale jakby „z szeroko zamkniętymi oczami”. A to wszystko znakomicie opisuje zdobywczyni zeszłorocznego Grand Press i Nagrody PAP im. Ryszarda Kapuścińskiego – Justyna Kopińska.
28
„Zbiór reportaży Justyny Kopińskiej to dowód na to, że samo życie pisze scenariusze trudne do uwierzenia. Autorka bez retuszu ujawnia dramaty Polaków w Polsce XXI wieku” – tak tę książkę rekomenduje Ewa Ewart. Podpisuję się pod jej słowami. W trakcie lektury nie raz ( i nie dwa) przecierałam oczy ze zdumienia i zaciskałam pięści z bezsilności. Polska odwraca oczy stanowi wgląd w najgłośniejsze historie kryminalnospołeczne ostatnich lat. Mamy więc żonę Trynkiewicza, „wampira z Gliwic”, pijaną wiceminister sprawiedliwości, siostrę Bernadettę… Mamy policjantów, lekarzy, nauczycieli, prokuratorów. Pojawiają się kaci, ofiary, ich rodziny. Na każdej stronie zło, przemoc. Zwykle mówi się o wzlotach
i upadkach człowieka. W reportażach Kopińskiej widzimy niestety tylko upadki. Czy umiałabym wybrać jedną historię, która najbardziej mnie poruszyła? Nie potrafię. I to jest chyba największą zaletą tej książki. Wszystkie reportaże wciągają czytelnika po uszy, a doskonały dziennikarski warsztat autorki sprawia, że sami czujemy się jak obserwatorzy zdarzeń. Na plus oceniam także lekkość stylu Kopińskiej. Choć Polska odwraca oczy porusza sprawy trudne, przerażające, od których włos jeży się na głowie, przystępny styl, brak patosu oraz przesadnej dramaturgii pozwalają na czytanie tych reportaży mimo wszystko chętnie i z łatwością. Niektóre sprawy uzupełniają eksperckie komentarzy, które są dobrane tak, aby wyeliminować choć
kilka z ciągle powracających pytań „dlaczego” czy „jak to możliwe”. Polecam tę książkę wszystkim. Nie na długie, zimowe wieczory, ale na nadchodzące letnie popołudnia. Wieczorami strach czytać, bo jak twierdzi Jacek Dehnel: „Justyna Kopińska pisze o trupach w naszych polskich szafach: o ofiarach i oprawcach, o przemocy i niemocy. O tym, od czego chciałoby się odwrócić wzrok […]”. Polecam tę książkę wszystkim. Tylko nie osobom o słabych nerwach.
Joanna Wrona
29
Trzy razy TAK! M
ożna było mniemać, że wszystko, co najlepsze w polskim hip hopie minęło. Że nic już nas nie zaskoczy, gdyż gatunek ten osiągnął apogeum swo jego rozwoju, a zatem teraz czas na jego schyłek. Destrukcyjny wpływ na hiphop mają przede wszystkim mariaże raperów z różnego rodzaju wirusami. A to z pop kulturą (mniej szkodliwy), a to z nacjonal izmem (bardziej szkodliwy). Jednak w tej czeluści pojawiają się iskry zdolne rozpalić mój – pogodzony z opisywanym tu stanem rzeczy – mózg. Mówiąc kolokwialnie: powstał album, który „ryje beret”. Dosłownie. Mam tu na myśli krążek Orient duetu 1988 & Robert Piernikowski, znane go pod nazwą Syny (Syny, Orient, Latar nia Rec. 2015). Jest to z jednej strony prawdziwy eksperyment muzyczny, za
30
skakujący osobliwym brzmieniem, z dru giej – kojarzący się z pierwszymi hiphopowymi próbami na naszym pod wórku. Ale Syny to też inwencja językowa, korzystanie z tego, co w języku wydaje się najbardziej „undergroundowe” – czyli z błędów językowych. Co prawda nie da się ukryć, że w hiphopie błędy językowe pojawiały się już wcześniej (sławetne „re minescencje” Peji), jednak w przypadku Synów – jak sądzę – jest to świadomy zabieg, choć nie pozbawiony oparcia w rzeczywistości. „Włanczaj” – jeden z na jczęstszych błędów, które my, użytkownicy polszczyzny popełniamy – wreszcie doczekał się swojego miejsca w muzyce. Specjalnie używam słowa „muzyka” a nie „popkultura”. Bowiem Syny nie mają nic wspólnego z popkulturą. To czystej maści „underground”, co słychać w każdej nucie i każdym słowie. Może ktoś pow
iedzieć, iż w gruncie rzeczy projekt ten to przewijanie tej samej płyty, która już tam kiedyś grała. Syny – późne wnuki hip hopu z lat 90.? I tak, i nie. Owszem, płyta Orient ma w sobie coś demonicznego, tak jak niegdyś Kaliber 44, zarazem coś wari ackiego, awangardowego i nieoczekiwane go w samej warstwie tekstowej, jak choćby przed laty Koli. A jednak nie jest to czysty psychorap. Synów od tego podgat unku różni przede wszystkim tempo. Brak tu właściwie schizoidalnej pogoni za słowem, myślą, rymem, sensem lub bez sensem. Wszystko płynie dużo spokojniej. Chill out? Nic z tych rzeczy. Atmosfera muzyczna jest tu dość niepokojąca, niekiedy zdaje się nawet flirtować z es tetyką glitschu. A i „przekaz” jest tu raczej mało rozluźniający. Ogólnie rzecz mówiąc: wcale nie jest wesoło. Bez wątpienia Ori ent to coś nowego, co domaga się
nazwania. Spróbowałbym to określić jako „egzystencjalny rap”. Cóż by to miało oznaczać? „Egzys tencjalny rap” to rap przesiąknięty niepokojem, smutkiem, brakiem poczucia sensu, a zarazem jakimś wewnętrznym napięciem rapujących, „wkurwem” na świat i rzeczywistość, który jednak nie jest wypowiadany ekspresywnie i wprost (jak np. u wczesnego Peji), tylko jakby tłam szony, w sposób dużo bardziej zakamu flowany przenikający do tekstu. To są pierwsze moje wrażenia po przesłuchaniu krążka. To, o czym piszę, dobrze wyraża fragment piosenki Smutnysyn: Jest mi nieswojo jakoś dziwnie niepewnie/ gdzie są moje noce i dnie Smutnysyn/ (Skurwysyny)/ Tylko koni żal.
31
Kumulacja napięcia wybucha tu w postaci wulgaryzmu. Nie towarzyszy temu jednak zwiększenie ekspresji wokalnej. Wszystko wypowiedziane jest właściwie na jednym tonie. I taka też jest cała płyta. Z niewielkimi wyjątkami. Dawno, dawno temu hiphop wyszedł z podziemia. Teraz – za sprawą Synów – zanurza się w nim z powrotem. Ale tym razem robi to świadomie, wykorzystuje „piwnicę” do celów artystycznych. Syny przypominają korzenie hiphopu, ale w sposób godny uznania. Nie odtwarzają tego co było, wręcz przeciwnie – na, wydawałoby się, obumarłej tkance tradycji hodują niebywale interesujący eksperyment. Z jednym zgoda. Nawiedziły nas wnuki alternatywnego rapu. Na Oriencie czuć brzmienie piwnicznego hiphopu. Niekiedy ma się uczucie, jakby muzyka płynęła ze starego psującego się radia. Syny to dowód na to, iż wehikuł czasu w muzyce jest możliwy. Przypomina nam najlepsze momenty polskiego rapu, zarazem pokazuje, iż hiphop nie musi stać w miejscu lub kolaborować z muzycznym mainstreamem. Płyta Orient zyskuje, kiedy porówna się ją z obecnym trendem w hiphopie. Z jednej strony – wszechobecna komercjalizacja i pseudopostmodernistyczna „zgrywa” (bo grą tego nazwać nie można), z drugiej – niepokojące odchyły nacjonalistyczne. Syny sytuują się na przeciwnym biegunie: ani na sekundę nie słychać tam flirtu z popbiznesem, a „przekaz” – dominująca wartość w rapie – skierowany jest raczej na indywidualne i wewnętrzne stany człowieka, na emocje oraz migawki z obserwowanej przez niego rzeczywis tości. W istocie jest to album konceptualny. Mamy tu mocno zarysowanych głównych bohaterównarratorów. Są to właśnie Syny. Przedmiotem ich rozważań – najogólniej mówiąc – jest ich własna egzystencja. Może więc określenie „egzystencjalny rap”, trochę jednak wydumane i sztuczne, ma swoje uzasad nienie? Syny, dokąd idziemy, ja już nie wiem gdzie Wszędzie gdzie pójdziemy zawsze będzie źle
Proste, „życiowe” teksty Synów niepozbawione są też nawiązań literackich. Tylko w pierwszym cytowanym frag mencie odnajdujemy ślady Marii Dąbrowskiej i Agnieszki Osieckiej. Nie jest to zatem hiphop naiwny, pisany „dla rymów”, a już w ogóle nie dla splendoru. Orient to płyta niszowa w jak najlepszym tego słowa znaczeniu. Czuć w niej niechęć do tego, co stało się z hiphopem po „wyjściu z podziemia”. Dlatego warto powiedzieć Synom trzy razy TAK! Tak – za oryginalność, pokazanie, że hiphop nie umarł, a jego rozwój jest w rękach artystów a nie świata komercji; tak – za uwikłanie języka literackiego w idiom codzienności i współczesności; tak – za powrót do „piwnicy” i wyniesienie z niej tego co najlepsze.
Mundek Koterba
32
Powiedzieć coś, w niewypowiedziany sposób S
ztuka współczesna – łatwa nie jest, bywa dziwna i z pewnością niezrozumiała. Gdy obserwuję sztukę współczesną, albo po prostu to, co się dzieje i co jest przez niektórych nazywane sztuką, niekoniecznie rozumiem. Usilnie się staram, ale nie zawsze jestem w stanie pojąć jej sens. Czasem może i ładnie wygląda, ale jakoś do mnie nie przemawia. Dla mnie po prostu renesans czy barok jest wielką sztuką – ale przecież co kto lubi. I choć gówno w puszce już dziełem jest, to czasami coś absolutnie dzieła sztuki nie przypomina. I tutaj pojawia się pytanie – co sztuką jest, a co nie jest? Dyskusję na ten temat można ciągnąć i ciągnąć. Jednak nie chciałabym o tym pisać, bo poniekąd ta kwestia jest nudna. Problem jest również z performance’ami. Widzi się to i pierwsze co pojawia się w głowie – co to ma być? Taka prawda.
Nie rozumiemy całości, nie widzimy co w tym jest takiego ciekawego. Muszę przyznać, że sama do czegoś takiego sceptycznie podchodzę. Najzwyczajniej w świecie nie rozumiem idei, choć niektóre rzeczywiście wizualnie ładnie wyglądają. Jednak ostatnio obejrzałam dokument o przygotowaniach wystawy Mariny Abramowić w MoMA. Jakiś czas temu widziałam tylko urywek. Siedząca Abramowić i zmieniający się ludzie naprzeciwko niej. I co to ma niby być? Siedziała tak trzy miesiące, ludzie się zmieniali, ale… Dopiero gdy obejrzałam dokument, gdzieś tam zrozumiałam o co w tym wszystkim chodziło. Usłyszałam przekaz artystki i co chce tym pokazać. Widziałam kolejnych ludzi, którzy siadali na wprost niej i nie byli w stanie wytrzymać tych emocji, płakali, poddawali się. Otwierali się emocjonalnie i ukazywali przed nią siebie, choć tak naprawdę nic nie mówili – tylko patrzyli sobie w oczy.
33
Ustawiały się do niej gigantyczne kolejki i wszyscy chcieli usiąść przed nią. Nie da się tego opisać, ale po obejrzeniu dwugodzinnego filmu zrozumiałam, że „Artystka obecna” miała coś do powiedzenia w niewypowiedziany sposób. Tyle że performance’u, mam wrażenie, nie da się zrozumieć widząc tylko jakiś urywek i przeczytawszy o nim parę zdań. A przecież najlepiej by było, by na całość poświęcić maksimum 2 minuty w muzeum. Tak się nie da. Co z tego, czy coś ładnie wygląda, czy nie. Czy nam się podoba, czy nie. Może nie powinniśmy wszystkiego interpretować. Nie powinna być nam narzucana interpretacja – bo każdy jest w stanie zinterpretować wszystko na swój sposób, pod siebie. Dzieło sztuki w końcu dla każdego może mieć inne znaczenie. Ale artysta zawsze chce coś przekazać, a przekazania jego zamysłu nie da się zrobić w pięciu zdaniach na tabliczce w muzeum.
Owszem, najlepiej by było, by brać udział w takich rzeczach bezpośrednio uczestniczyć w tym w pełni. Problem w tym, że się nie da. A jeśli nie zagłębimy się w czymś w pełni, ciężko będzie pojąć, zrozumieć. Nie zrobi też tego jedno czy dwa zdania powiedziane przez kogoś. Najlepiej wysłuchać samego artysty. On zawsze ma więcej do powiedzenia i jest w stanie przekonać nas do swojego dzieła. To, co jeszcze było urzekające u Mariny, to jej życie, choć momentami to taka smutna historia miłosna z performance'ami w tle. Jednak ona poświęciła się sztuce w pełni i to wynikało z tego dokumentu. Bo nie chodzi o to, żeby coś zrobić, zebrać tłum ludzi i by na to "coś" patrzyli i rozumieli, albo nie. Ona mentalnie się do tego przygotowywała, tak jak i swoich "uczniów", którzy w MoMA mieli odgrywać jej stare performance. Całość robiła wrażenie, a zwłaszcza ona sama. Nie tyle jako performerka, co osoba.
Klaudia Chwastek
34
Nie taki duch straszny… D
uchy, jak również inne zjaw iska paranormalne, to rzeczy dość powszednie w filmach. Jednak występują w filmach w dwojaki sposób. Spróbujmy na chwilę odłożyć na bok przerażające horrory, w których złe duchy próbują uśmiercić bohaterów, a skupmy się na tych produkcjach, w których przybysze z zaświatów nawiązują kontakty, by prosić o pomoc, by ostrzec, by zakończyć coś, czego nie zdążyli zrobić za życia. Zapewne wszyscy kojarzą na jbardziej rozpoznawalną parę oczu u wszystkich młodych aktorów. Haley Joel Osment zagrał u boku Bruce'a Willisa w hicie Szósty zmysł. Jest to piękna opow ieść o psychologu, który usiłuje pomóc małemu chłopcu. Cole, ośmiolatek, utrzymuje, że widzi, a nawet kontaktuje się z duchami zmarłych. Chłopiec bardzo się boi, zupełnie nie potrafiąc się odnaleźć w tej sytuacji, w dodatku jego matka nie
wierzy w zapewnienia chłopca. Zagubiony malec szybko obdarza zaufaniem psycho loga i zaprzyjaźnia się z nim. Lecz kolejne spotkania z umarłymi przekonują Cole'a, że ich intencje wcale nie są takie jak z początku założył. Rozpacz, złość, a często ból zbłąkanych dusz nie jest dowodem ich agresji i złych zamiarów wobec chłopca. W końcu Cole zdaje sobie sprawę, że przy chodzą do niego, bo samotność nie pozwala im wytrzymać, a nie mogą odejść w spokoju, bowiem wciąż mają jakieś za danie do wypełnienia w świecie żywych. Jednak podróż przez rozterki chłopca po maga uleczyć również problemy Malcolma – psychologa. To dzięki pracy z ośmi olatkiem udaje mu się dotrzeć do źródła własnych problemów i zrozumieć wszys tkie ich przyczyny Gdy świętej pamięci Patrick Swayze uwiódł tysiące kobiet na całym świecie swoim Mambo, zdobył równocześnie opinię romantyka. Jednak dla potwier dzenia tych komentarzy zagrał w innym
35
romantycznym filmie trzy lata później. Uwierz w ducha to wyciskacz łez. Historia zamordowanego mężczyzny, który, zami ast odlecieć, zostaje. Niestety nie może nawiązać kontaktu z żadną wciąż żywą is totą. W tym większą desperację wpada, gdy dociera do niego, że sprawcy jego śmierci nastają również na zdrowie jego ukochanej (Demi Moore). I gdy traci nadzieje i wszystko wydaje się być przesądzone, natrafia na pewną kobietę. Oda Mae Brown, grana przez Whoopi Goldberg, to naciągaczka. Wyciąga od ludzi pieniądze w zamian za „kontakt z duchami ich zmarłych”. Rzecz w tym, że sama nie wierzy w duchy. Jak wielkim za skoczeniem jest dla niej, gdy zaczyna słyszeć głosy należące do prawdziwego umarłego. Zmuszona jest by uwierzyć, a ponadto pomóc udręczonej duszy ur atować żywą i ukazać prawdę. I trudno jest nawet męskiej części widzów wytrzymać bez łez ostatnie kilka minut filmu.
36
Wszyscy pamiętają dwudziestoletni już film o przyjaznym duszku. Kacper to familijna, zabawna opowieść o duszy chło paka, który stracił życie będąc bardzo młodym. Wraz ze swoimi wujkami mieszka, lub raczej nawiedza, starą posi adłość w małym miasteczku. Właśnie do tego domu wprowadza się doktor Harvey wraz ze swoją córką. Niczego się nie spodziewając, próbują oswoić się z nową sytuacją. Szok, mieszający się z przer ażeniem, który towarzyszył pierwszemu kontaktowi o mało nie przyczynił się do „wyzionięcia ducha” przez nowo zam ieszkałych. Jednak kolejne dni, a także ty godnie, pozwalają oswoić się z sytuacją, a nawet stworzyć mało szkodliwą relacje. Mało tego, pomiędzy Kacprem i Kat, córką nauczyciela, nawiązuje się przyjaźń. I tym właśnie jest film – opowieścią o niezwykłej przyjaźni między żywymi i umarłymi, która ukazana jest poprzez wiele zabawnych sytuacji.
Michael J. Fox to aktor znany przede wszystkim z opowieści o młodym mężczyźnie, zaprzyjaźnionym z nieco sza lonym naukowcem, który umożliwia mu podróże w czasie. Jednak poza tym, Fox zagrał w wielu innych filmach, przykłado wo Przerażacze. Znów mamy do czynienia z opowieścią o pewnego rodzaju naciągaczu, który przekonuje ludzi, że wygania z ich domostw duchy. I choć są to prawdziwe duchy, trudno mówić o wyganianiu, gdy są to jego kumple, spec jalnie dla niego straszący biednych, niczego nieświadomych śmiertelników. Jednak w okolicy zaczyna się dziać coś niepokojącego. Giną ludzie. Wszystko wskazuje na to, że sprawcą nie jest żywa istota i tylko grany przez Michaela J. Foxa Frank Bannister wraz ze swoimi paranor malnymi przyjaciółmi może uratować kolejne planowane ofiary. Jak widać, nie każdy duch tak straszny jak go malują. Nie tylko w hor rorach pojawiają się zagubione dusze
zmarłych, a ich celem nie musi być up rzykrzanie życia śmiertelników, tudzież sprowadzenie na nich zagłady. Czy to in teresujące? Na pewno, powyższe tytuły to kultowe produkcje, które nie tylko dostar czały (i dostarczają!) śmiechu widzom w każdym wieku, lecz wniosły coś więcej w kulturę i historię kina. Co ważniejsze – rz adko słyszę, by wracać do horrorów, bo były przerażające, tudzież pokazały coś, co warto zobaczyć kolejny raz. W zasadzie trudno mi sobie wyobrazić komentarz ty pu „chodź, oglądniemy Piłę jeszcze raz, bo fajnie ucinał sobie nogę!”. A do wspomni anych tytułów ludzie wracają, chętnie, po latach, by raz jeszcze pośmiać się i zobaczyć jak Demi Moore całuje Whoopi Goldberg.
Grzegorz Stokłosa
37
DESIGN POD LUPĄ #5
Chodź, pomaluj mój świat na źółto, czerwono, niebiesko. De Stijl
e Stijl (czyli po nider landzku – po prostu styl) to grupa artystyczna, która wzięła swoją nazwę od czasopisma wydawanego od 1917 roku przez grupę holender skich architektów, malarzy i rzeźbi arzy inspirowanych głównie sztuką Pieta Mondriana1. Theo van Does burg wraz z Pietem Mondrianem, zainspirowani ideałami Towarzyst wa Teozoficznego, nakreślili nie tylko plastyczne, ale i duchowe wartości grupy i jej surową ideolo gię. Neoplastycyzm – ideologia Mondriana – charakteryzował się radykalizacją ładu geometrycznego, akceptacją tylko linii pionowych (oznaczających dynamikę i męskość) i poziomych (oznaczają cych statykę i kobiecość) oraz stosowaniem tylko barw podsta wowych. Za kolory zasadnicze artyści uznali więc żółć, czerwień i błękit, a za niekolory – biel, sz arość oraz czerń. Z powodu czytel ności, radykalizmu i bezkompromisowości idee Mon driana zostały uznane za inspirację i wzór dla wielu artystów współczesnych, których działalność określa się często jako sztukę min imalną, optyczną, konkretną2. Największe osobowości ruchu De Stijl – Theo van Doesburg oraz Thomas Gerrit Rietveld – przenosząc idee neoplastycyzmu na dziedziny takie, jak ar chitektura i projektowanie mebli, odcisnęli niezaprzeczalne piętno na sposobie nauczania Bauhausu – niemieckiej szkole designu. Dążyli oni bowiem do stworzenia racjonalnego, in telektualnego i zupełnie bezosobowego stylu w architekturze i wzornictwie. Van Doesburg był propagatorem tej ideologii.
CC BYSA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=19500
D
39
Uważał, że „moralna wartość człowieka wzrośnie w odpowiednio przygotowanym otoczeniu”3. Twierdził, że zadaniem i odpowiedzialnością architekta jest, przy wykorzystywaniu obiektywnych badań naukowych, tworzyć i kontrolować śro dowisko. W eseju Towards a Collective Construction, napisanym przy współpracy architekta i urbanisty Cornelisa van Eesterna, określa główne założenia grupy De Stijl: Musimy zrozumieć, że sztuka i życie przestały być dwiema oddzielnymi domenami. Oto dlaczego idea „sztuki” nie ma jącej związku z realnym życiem musi zaniknąć. Słowo „sztuka” jest już dla nas tylko pustym dźwiękiem. I dlatego żądamy, aby kształtowano nasze śro dowisko zgodnie z twórczymi prawami, wypływającymi z niezmiennych zasad. Prawa te, podobne do praw ekonomicz nych, matematycznych, praw rządzących techniką, higieną itd., będą wiodły do nowej jed ności w plastyce […] Nasza
40
epoka nastawiona jest wrogo do subiektywnych rozmyślań w dziedzinie sztuki, nauki, tech niki. Nowy duch, który przeniknął prawie całe życie, sprzeciwia się zwierzęcej spon taniczności (liryzm), dominacji natury, bełkotowi artystycznemu. Do skonstruow ania nowego obiektu potrzebna jest metoda oparta na obiekty wnych przesłankach. Jeśli uda się znaleźć w różnych przedmi otach identyczne cechy, to będzie znaczyło, że odnalazło się obiektywny moduł4. Van Doesburg przybył do Weimaru w roku 1921. Bauhaus i De Stijl dążyły do osiągnięcia podobnych celów – połączenia sztuki, codzienności i techniki dla stworzenia środowiska dla człowieka XX wieku. Jednak prace wykonywane w początkach istnienia szkoły dalekie były od osiągnieć Bauhausu, którymi zach wycają się kolejne pokolenia. Theo van Doesburg, zwolennik prostoty w projek towaniu, z odrazą przyglądał się pracom
studentów i z chęcią przyczynił się do zmi any ich orientacji artystycznej. Wkroczył w odpowiednim momencie, by przywrócić wśród młodych artystów porządek i dys cyplinę, skierować Bauhaus od ekspres jonizmu do konstruktywizmu5. Jeden z uczniów wspomina pobyt van Doesburga w Bauhausie: „Grupa De Stijl miała z pewnością pewien wpływ na nas i gdyby nawet van Doesburg nie był obecny w Weimarze, sztuka abstrakcyjna i tak odwiodła by nas od ekspresjonizmu…”6 Fotel czerwononiebieski i krzesło ZigZag Gerrit Thomas Rietveld jest autor em najbardziej znanych prac związanych z grupą De Stijl. Jak pisze John Pile w Historii wnętrz, dom Schrodera w Utrechcie jest najpełniejszą realizacją założeń neoplastycyzmu. Jest to czworobok zbudowany ze złożonych, przenikających się płaszczyzn ścian, dachu i wystających platform, gdzie puste miejsca przesłaniają szklane płyty w meta lowych ramach. Główny salon na piętrze podzielony jest za pomocą systemu prze suwanych ścianek, które umożliwiają aranżacje przestrzeni, aby osiągnąć różne stopnie otwartości. Wbudowane i ruchome meble Rietvelda powstały w oparciu o koncepcję zastosowania geo metrycznych i abstrakcyjnych form. Więk szość pomieszczeń jest w tonacji bieli i szarości, do których dodano podstawowe kolory oraz czerń7. Koncepcje neoplastycyzmu odbijają się także w formie najprostszego mebla – krzesła. Fotel czerwononiebieski i krzesło ZigZag to najpopularniejsze realizacje Rietvelda. ZigZag to, jak pisze Izygor Grzeluk w Słowniku terminologicznym mebli, twarde krzesło złożone z czterech szeregowych desek połączonych w kształcie siedzącego człowieka, zapro jektowane w 1934. Mebel oglądany z boku przypomina literę „Z”. Niezwykle prosta forma krzesła nasuwa na myśl abstrak cyjną, geometryczną rzeźbę. Krzesło to było produkowane seryjnie w latach 30. Projekt należy do najbardziej awangar dowych w tym okresie, ale też często
naśladowanych. Inspirowany jest nim choćby projekt Vernera Pantona8. Z kolei Fotel czerwononiebieski z 1918 roku to mebel geometryczny w formie. Konstrukcja z cienkich, drewnia nych listew pomalowanych na czarno podtrzymuje płaskie siedzenie i boczne oparcia w kolorach czerwonym i niebieskim. Krzesło na tle czarnej podłogi i ścian domu Schrodera, gdzie było umieszczone, sprawiało wrażenie, jakby częściowo znikało, stając się przezroczyste, lub unosiło się w powietrzu. Model ten jest produkowany do dziś9. Chociaż oba modele wydają się dość niewygodne, – oferują wystarczający kom fort, a zarazem stanowią atrakcyjne rzeźby. Są to jakby sztandarowe realizacje, w których idee neoplastycyzmu zostają przeniesione na obszar projektowania.
Monika Ziembińska
G. Naylor, Bauhaus , tłum. E. Biegańska, Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, Warszawa1988, s. 60. 2 R. Guidot, Design 1940–1990 wzornictwo i projektowanie, tłum. J. Wiatrowska, Arkady, Warszawa 1998, s. 2327., s. 26. 3 G. Naylor, dz. cyt., s. 60. 4 Tamże., s. 6465. 5 G. Naylor, dz. cyt., s .65. 6 Tamże. 7 J.Pile, Historia wnętrz, tłum. B. Mierzejewska, Arkady, Warszawa 2004 s. 271. 8 Tamże., s. 276. 9 Tamże., s. 271. 1
41
Fenomen lekarza, ktรณry nie potrafi leczyฤ
42
N
ie jestem typem człowieka oglądającego seriale. Lata spędzone na doskonaleniu się w programistycznym rzemiośle nauczyły mnie jednego: zawsze należy dążyć do maksymalnej minimaliza cji tego, co się robi. Z tego też powodu im lepszym jestem programistą, tym… gor szym „pisarzem”. Pisuję coraz mniej, coraz lakoniczniej aż w końcu dojdę do os tatecznego poziomu perfekcji – wyrażania całych artykułów jednym słowem… Niem niej nie o tym miałem dzisiaj pisać. Wróćmy zatem do początku: nie jestem typem człowieka oglądającego seriale. Kiedyś, lata temu, zdarzało mi się oglądać Zagubionych. Było to wówczas, gdy jeszcze nie wiązałem swego życia z os załamiającą karierą w świecie IT – co na jwyżej skrobałem sobie jakieś tam skrypty na boku. Wówczas rozwlekłość i niedo powiedzenia fabularne mnie ekscytowały.
Im bardziej pokręcona historia i im więcej odcinków wchodziło w skład serialu, tym lepiej. Od tamtego jednak czasu minęło już sporo czasu i seriale przestały mnie fascynować. Spoglądanie w hipnotyzujący ekran telewizora zamieniłem na spoglądanie w hipnotyzujący ekran kom putera… i możliwość otrzymywania pien iędzy za to. Niemniej został jeden serial, do którego nieustannie wracam i który nie przestał mnie fascynować. Wręcz prze ciwnie – podoba mi się coraz bardziej. Chyba nikogo nie zdziwię, gdy rzeknę, że to nie jest polska produkcja (SURPRISE!). Mój ulubiony serial produkuje BBC – i to od ponad 50 lat. Co bardziej zagorzali fani w tym momencie prawdopodobnie już wiedzą o czym mówię – Doktor Who, na jdłużej produkowany serial scifi w historii telewizji. Ot, niesamowicie rozwleczona (być może nawet lepiej niż w przypadku brazyliskich telenoweli!), skrajnie naiwna,
43
lekko nostalgiczna, często ocierająca się o kicz i całkowicie odrealniona, wręcz baśniowa opowieść o Doktorze – ostatnim z Władców Czasu, którego imię ma przy wodzić na myśl jego (od)wieczną misję uzdrawiania wszechświata w trakcie nieustającej walki Dobra ze Złem, w której rzadko wiadomo kto stoi po której stronie! Brzmi źle, prawda? Gdy po raz pierwszy spotkałem się z Doktorem i usłyszałem bardzo podobny opis, pop ukałem się w czoło i stwierdziłem, że to dobre dla jakichś totalnych nerdów (no bo przecież, że nie jestem jednym z nich!). Niemniej stwierdziłem, że oglądnę sobie jeden odcinek dla rozrywki, żeby się pośmiać (z tego samego powodu ogląd nąłem wszystkie serie Power Rangers… ale serio z tego powodu!). Oglądnąłem… po czym stwierdziłem, że to nie jest aż tak głupie. Oglądnąłem zatem więcej i więcej… i dzisiaj z przyjemnością oglądam, gdy mam okazję – nieważne, że dany odcinek widziałem już miliard razy, miliard pierwszy nie zaszkodzi!
44
Co bardziej rozgarnięci czytelnicy mogą w tym miejscu wyrazić wątpliwość co do inteligencji mnie, jakże inteligentne go redaktora Magnifiera. Musze jednak zdecydowanie wątpliwości te rozwiać. Doktor Who wbrew pozorom nie uwłacza niczyjej inteligencji – mimo swej niezwykle infantylnej otoczce. A czemu? To bardzo proste: jest… Doktorem. Każdy z nas lubi baśnie, a baśń o Doktorze, którzy leczy wszechświat to to, czego wszyscy tak naprawdę potrzebujemy. Władca Czasu – potężna istota mogąca zmienić losy całego wszechświata. I to ot tak, od niechcenia. A do tego Doktor jest dowcipny (chociaż często ma baaardzo kiepskie poczucie humoru…) i lubi ludzi. Dodajmy do tego zawsze szczęśliwe za kończenie i mamy idealną bajkę dla ludzia w każdym wieku. A jeśli już naprawdę nie chcesz oglądać Doktora, to przynajmniej pam iętaj o jednym: zawsze patrzy na ludzi jak na gigantów.
Tomasz Jakut
Publicznemu ekshibicjonizmowi już podziękuję F
acebook. Większość z nas go ma, bo w zasadzie trudno go nie mieć, skoro głównie przez Messengera się komunikujemy, za pomocą grup funkc jonują studenci i tak dalej, i tak dalej… Za kładało się go, by odejść od Naszej Klasy. Wtedy to było takie wow! Powiew świeżości i nowych trendów. Dzisiaj, po tylu latach, mamy różne inne portale społecznościowe oferujące różne możliwości. Facebook zaś chce nam oferować wszystko i trochę nic zarazem. Zaś ludzie, a może przynajmniej ci, wśród których się obracam, raczej mają już dość Fejsa i coraz mniej z niego korzystają. I to z różnych powodów. Główny? Facebook to jedna wielka tablica ogłoszeń. Z jednej strony nie ma się czemu dziwić. Fejs w końcu na tym zarabia. Z drugiej jednak strony, gdy się tak przewija tablicę i przewija, jedyne co tam jest, to reklamy bądź posty stron, które się polajkowało.
46
Wpisy znajomych? Raczej niewiele. A przecież do tego miał Facebook służyć. Czyżbyśmy zdawali sobie sprawę, że to jednak publiczny ekshibicjonizm i dzięki temu wszyscy wszystko o nas wiedzą? Może po prostu ludzie zmienili portale? A może wiedza o wszystkich nas zaczyna drażnić i Facebook zaczyna być męczący? I pomijając pierwsze dwie kwestie, to ta trzecia jest jednak istotna. Na pewno większość z Was ma w znajomych osoby nadaktywne. Zapraszają was na kolejne akcje, zazwyczaj charytatywne – nieważne czy zwierzątka, czy ludzie, czy też różne inne dziwne akcje. A to ktoś znowu za często wrzuca swoje selfie, zbytnio filozo fuje albo najzwyczajniej w świecie, i de likatnie mówiąc, robi z siebie kretyna. Znajomych na fejsie może i sami sobie wybieramy, jednak nie mamy wpły wu na to, co oni publikują. Niby można przyblokować, ale przecież nie każdemu chce się w to bawić. Ale mam wrażenie, że po tym całym szale na media społecznoś
ciowe, niby nadal jest ten kontakt wirtu alny z ludźmi, ale ten poza wirtualny, gdzieś tam zaczyna być doceniany. Choć panuje przekonanie, że tylko ten wirtu alny świat za chwilę będzie funkcjonować, nie sądzę, że tak się stanie. Ludzie nadal lubią się spotykać. Owszem, niektórzy przy tych spotkaniach siedzą z oczami wlepionymi w ekran smartphone’a. Ale są przecież i tacy, którzy nie tylko samym Facebookiem żyją, normalnie się spotyka ją przy kawie czy piwie i rozmawiają, niekoniecznie na poważne tematy. Tak po prostu chillują, gadają bądź po prostu przebywają w swoim towarzystwie. Nawet jeśli chcemy odświeżyć z kimś kontakt, przez Facebooka się nie da tego zrobić. Owszem, może raz czy dwa pogada się na czacie, ale na dłuższą metę to nie wypali. Co innego się spotkać. Zapytać, co słychać, nadrobić zaległości… Ludzie nadal po trafią godzinami przesiadywać w kawiar niach i rozmawiać. Toczyć poważne dysputy czy nawet pogadać o pierdołach.
Facebook może robić wszystko, by zatrzymywać użytkowników. Teraz ponoć znowu ma zmienić algorytm i to posty użytkowników maja mieć większe zn aczenie. Ale co z tego, skoro coraz mniej ich jest. Na Fejsie nie chcemy już pokazy wać wszystkiego. Bo z jednej strony to nasze CV, nasze życie, zapisane w sys temie zero jedynkowym. Każdy nasz ruch jest udokumentowany, nieważne czy dobry, czy zły. Poza tym mamy już dość reklam, które są wszechobecne. Po co przewijać całą tablicę, skoro właściwie niewiele jest tam ciekawego? Niewiele się dowiemy, a kolejne śmieszne obrazki nas drażnią. Nie potrzebujemy zdobywać kole jnych znajomych, których sugeruje nam Facebook, ani tym bardziej poznawać nowych społeczności. Dzielenie się wszystkim na Fejsie powoli zamiera. Może i przenosi się to do innych mediów, ale niekoniecznie, bo niektórzy zaczynają cenić sobie swoją pry watność.
Klaudia Chwastek
47