www.e-magnifier.pl Wakacje zagościły już na dobre, jed nak to nie zmienia faktu, że pomimo tego cała redakcja pracowała na to, aby pojawił się kolejny numer Magnifier. W tym nume rze wyjątkowo różnorodnie. Zahaczamy nie tylko o muzykę, film i literaturę, ale również o sprawy społeczne. Mamy dla Was także dwa wywiady. Jeden z Jankiem, krakow skim tatuażystą, drugi z Grzegorzem Kali nowskim, autorem książki Śmierć frajerom, który opowie o swojej debiutanckiej powie ści, której akcja usytuowana jest w pierwszej ćwierci XX wieku w Warszawie. Nie zabrakło również stałych elemen tów Magnifier, jak chociażby Dobrego Ad resu. Tym razem Daniel Antropik postanowił Wam przybliżyć krakowski Stary Kleparz. Bez względu na to, gdzie się znajduje cie – czy pracujecie, czy wypoczywacie – życzymy Wam miłej lektury oraz wspania łych wakacji! W imieniu redakcji
,
Redaktor Naczelna Klaudia Chwastek
Redaktor naczelny: Klaudia Chwastek Zastępca redaktora naczelnego: Katarzyna Tkaczyk Redakcja: Mundek Koterba, Tomasz Jakut, Grzegorz Stokłosa, Emilia Gwóźdź, Adrian Bryniak, Mateusz Demski, Daniel Antropik, Jakub Rudnicki, Katarzyna Zając Korekta: Tomasz Jakut Grafika: Aleksander Sucheta Okładka: Bartosz Szatkowski Kontakt: redakcja.magnifier@gmail.com ZNAJDŹ NAS NA: www.emagnifier.pl FACEBOOK: https://www.facebook.com/czasopismomagnifier TWITTER: https://twitter.com/magnifier__ INSTAGRAM: http://instagram.com/czasopismomagnifier Wydawca: Klaudia Chwastek, Kraków 2
M A G N I F I E R 4/2015
SPIS TREŚCI: SPOŁECZNIK DOBRY ADRES 6 Rumunia 8 Podatkofobia
RUMO(U)R 14 Tęcza 17 Niemcy w oczach emigrantów
Stary Kleparz 39
BERET BASKIJSKI WYWIAD: Śmierć frajerom 46 Gejowska fantazja na motywach polskich 50
19 Moje jest mojsze
Paul nie żyje 52
21 Po prostu wyścig
Zbiegli naziści 55
24 Lenie czy pracusie 26 FELIETON BLOGERA: Piszcie blogi!
Jak ze snów 56 Witamy w Twin Peaks 59 Only One 62
29 WYWIAD: ArtSider
3
5
www.e-magnifier.pl
Rumunia Niewielu jest takich, którzy zagłębiliby się w losy Rumunii. Szkolne podręczniki do historii dostarczają nam tylko szcząt kowych i najważniejszych informacji do tyczących dziejów tego kraju. Wśród Polaków wciąż pozostają aktualne, rzecz jasna bez realnie istniejącego uzasadnie nia, stereotypy o Rumunach. Zatem za pewne znane jest wszystkim nazwisko rumuńskiego dyktatora Nicolae Ceaușe scu, którego określenie „okrutny” należa łoby nieco rozwinąć. 6
M A G N I F I E R 4/2015
Kolorowe państwo o szarej historii Katarzyna Zając
Polityka Geniusza Karpat a społeczeń stwo rumuńskie XX wieku Głównym celem Nicolae Ceaușescu, od chwili przejęcia władzy w 1965 roku, było uczy nienie z Rumunii potężnego mocarstwa. Zało żenia jego programu obejmowały dalszy intensywny rozwój gospodarczy i uprzemysło wienie kraju, a także rozszerzenie kontaktów międzynarodowych. Jednak z biegiem lat spo sób realizacji tych całkiem niewinnych koncep cji okazał się katastrofalny w skutkach dla gospodarki państwa przez co, rzecz jasna, naj bardziej ucierpiało społeczeństwo rumuńskie. By urzeczywistnić wizję potężnej Rumu nii należało zwiększyć liczbę ludności. Chociaż w państwie po przejęciu władzy przez Ceaușe scu zaszły poważne zmiany przynoszące po czątkowo pozytywne efekty, wskaźnik rozrodczości pozostawał bardzo niski. W związ ku z tym, 1 października 1966 roku, Rada Pań stwowa wydała Rozporządzenie nr 770 dotyczące zakazu przerywania ciąży. Warto zaznaczyć, że ludność rumuńska przez znaczną część XX wieku nie miała dostę pu do ówcześnie stosowanych środków anty
koncepcyjnych. Aby zapobiec ciąży praktykowano metody tradycyjne takie jak sto sunek przerywany, kalendarzyk, rozmaite zioła, a także irygację po współżyciu. Jeśli któryś z tych „naturalnych” sposobów zawodził, ko biety decydowały się na przeprowadzenie po wszechnie praktykowanej aborcji. W jaki sposób uczynić z państwa potęgę demograficzną Dekret 770 wprowadzał podatek nakła dany na kobiety i mężczyzn, którzy po 25. roku życia nie posiadali potomstwa. Z tej należności podatkowej nie zwolniono osób bezpłodnych. Aborcja mogła być przeprowadzona jedynie w przypadku kobiet, które ukończyły 45 lat lub urodziły już czworo dzieci. Do tego dochodziły również sytuacje, kiedy do poczęcia doszło w wyniku gwałtu czy kazirodztwa bądź też gdy choroba któregoś z rodziców mogła doprowa dzić do pewnego niedorozwoju u dziecka. Ogólną przyczyną destrukcji rodzin ru muńskich po wprowadzeniu ustawy aborcyjnej z 1966 jest po prostu chęć wprowadzenia bły skawicznych zmian w państwie przez kolejnych 7
www.e-magnifier.pl
rządzących. Po burzliwej 1. połowie XX wieku model ograniczonej liczebnie rodziny domino wał i w innych krajach europejskich, ale w Ru munii już w 1948 roku powzięto starania w celu podwyższenia wskaźnika urodzeń wprowadza jąc zakaz aborcji, by z kolei w 1957 roku po nownie ją zliberalizować. Kiedy Ceaușescu powtórnie zabronił zabiegu przerywania ciąży nie zaprzestano jego praktykowania – po pro stu zaczęto go przeprowadzać nielegalnie na większą skalę. Jak podają eksperci 50 % kobiet, które decydowały się na taki bezprawny zabieg, trafiało w wyniku infekcji oraz powikłań na po gotowie. Dla wielu kobiet te komplikacje oka zywały się śmiertelne. Efekty kontrolowania rozrodczości Chociaż w pierwszych dwóch latach po zdelegalizowaniu aborcji liczba żywych uro dzeń i dzietność wzrosły dwukrotnie, już w ko lejnych zaczęły ponownie spadać. Ludność powróciła do tradycyjnych środków zapobiega nia i przerywania ciąży, utworzono sprawnie działające siatki kontaktów, dzięki którym przeprowadzano zabiegi nielegalnie. Zaostrza jąc przepisy antyaborcyjne, powołano specjalne komisje lekarzy przeprowadzających badania w miejscach pracy kobiet regularnie weryfikując,
która z kobiet jest w ciąży. Lekarze byli odpo wiedzialni za los matki i płodu – nie mogli po zwolić, by doszło do poronienia. Po urodzeniu dziecko nadal znajdowało się pod ścisłą opieką medyczną. Jeśli kobieta poroniła lub też po urodzeniu noworodek umierał lekarzowi wyta czano proces. To samo tyczyło się sytuacji, w której kobieta trafiała z krwotokiem po nie legalnie przeprowadzonej aborcji na pogotowie – musiała wyznać kto przeprowadzał zabieg. Niektóre heroicznie brały winę na siebie nie chcąc skazywać swojej „akuszerki”. Owszem, były i kobiety, które mówiły prawdę. Praktyko wano różne niezwykle bolesne metody usuwa nia płodu. Od picia kilku kieliszków wina jako znieczulenia i zażywaniu kąpieli we wrzącej wodzie po wkładanie do macicy drutów do szy dełkowania lub kłujących roślin. W 2013 roku w Polsce została wydana książka Małgorzaty Rejmer pt. Bukareszt kurz i krew, w której au torka zgromadziła historie zdesperowanych kobiet. Warto obejrzeć także film 4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni w reżyserii Cristiana Mungiu przedstawiający los pewnej studentki i jej przyjaciółki, które podejmują próbę zorganizo wania nielegalnej aborcji. Drugim filmem po dejmującym ten temat jest dokument Decreţeii /Children of the Decree.
Źródło: www.pexels.com
8
M A G N I F I E R 4/2015
Los Dekreciaków Wiele z niechcianych dzieci przychodziło na świat. Matki nie będąc w stanie wyżywić ko lejnej osoby w rodzinie oddawały je zaraz po urodzeniu do instytucji państwowych lub pozo stawiały na ulicach. Dzieci dzielono na „pro duktywne”, które miały jakąś wartość dla państwa, ponieważ nie były naznaczone pięt nem żadnej nieuleczalnej choroby i na „niepro duktywne” – ułomne fizycznie czy psychicznie wysyłane do innych placówek skazując na za pomnienie. Ponadto pośród nowonarodzonych wybuchła epidemia AIDS. A to między innymi za sprawą niewyjałowionych strzykawek wielo krotnego użytku, którymi podawano antybioty ki chcąc zwiększyć odporność dzieci. W efekcie ją tylko osłabiały a dodatkowo dochodziło do zarażeń wirusem HIV. Trudno ocenić ile osób naprawdę padło ofiarą AIDS, ponieważ dane w okresie komunizmu były fałszowane. Przeszłość Rumunii przestrogą dla współczesnych? Śmiała idea Nicolae Ceaușescu była nie wątpliwie ingerencją państwa w życie intymne jego obywateli. Demografia polityczna przynio sła zatrważające efekty. W latach po zdelegali zowaniu aborcji odnotowano najwyższą ilość zgonów kobiet. Zmienił się stosunek matek do swoich dzieci, które stały się znieczulone na
liczbę przeprowadzanych zabiegów usuwania ciąży. Polityka Nicolae Ceaușescu z biegiem lat nabrała schizofrenicznego charakteru, a jej skutki są odczuwane przez Rumunów po dzi siejsze czasy. Wydarzenia mające miejsce w Rumunii w XX wieku mogłyby rzucić nowe światło na współczesną debatę o liberalizacji aborcji. Zapoznawszy się z nimi można z ła twością dojść do wniosku, że chrześcijańskie przykazanie „Nie zabijaj” stanowi tylko jeden z ważniejszych aspektów problemu. Niezaprze czalnie, ogólny poziom życia się podniósł, ale w każdym kraju mieszkają rodziny ubogie, dla których tak jak w przypadku tych z Rumunii XX wieku, koszty utrzymania dziecka są sta nowczo za wysokie. Czy kobiety powinny otrzymać prawo, by przerwać ciąże jeśli taki będzie ich wybór? Co jest mniejszym złem? Oddanie lub porzucenie niemowlaka po uro dzeniu czy oszczędzenie go przed trudnym ży ciem bez biologicznych rodziców? A jeśli za sprawą liberalizacji aborcji historia zatoczy ko ło i zabiegi przerywania ciąży będą traktowane przez kobiety niczym powszechne operacje mające na celu wyeliminowanie pewnej dole gliwości? Każdy zainteresowany kwestią roz wiązania problemu aborcji powinien podjąć próbę znalezienia odpowiedzi na te niełatwe pytania.
9
www.e-magnifier.pl
Podatkofobia,
czyli „antysystemowiec” „Społeczeństwo chce zmian” – to mógłby być tytuł kolejnej płyty celebrytki i piosenkarki, niegdyś dobrej pi sarki – Mister D. A jednak stwierdzenie to funkcjonuje ostatnio w zupełnie innym kontekście, mianowicie jako zdanie obrazujące ewolucję wyborczych preferencji Polek i Polaków. Chcemy zmian, dlatego co czwarta głosująca osoba w ostatnich wyborach skreśliła na karcie głosowania kandydata z gatunku tych „antysystemowych”, zaś co pią ta wybrała właśnie jednego z nich – piosenkarza, który być może idąc za przykładem Mister D. wkrótce zostanie dla odmiany celebrytą literatem. Równowaga w przyrodzie musi być. Warto sobie uświadomić na czym polega ta rzeko ma „antysystemowość”, kij ten ma bowiem dwa końce. Po pierwsze – na sprzeciwie wobec ładu okrągłostołowego, wyrażanego na dwa sposoby; pierwszy, z którym zgadzam się w pełni, wyraża się w dążeniu do uzdrowienia demo kracji, która obecnie nie działa jak należy. Postulat anty systemowców to przede wszystkim zwiększenie nacisku na demokrację bezpośrednią (nie chodzi mi o partię jed nego z kandydatów, a o większy udział w rządzeniu oby wateli, m.in. poprzez częstsze przeprowadzanie referendum). Drugim sposobem kwestionowania ładu III RP – zupełnie przeciwnym pierwszemu – jest próba zane gowania wartości demokratycznych i chęć powrotu do tworu zwanego monarchią, do króla, królowej, berła i ko rony. Jeden z antysystemowców, oprócz tego, że chciał budować strzelnice w kościołach, wyrażał również chęć zostania podwładnym króla. Mam ochotę w tym wypadku strawestować początek hymnu Wielkiej Brytanii i zaśpie
10
M A G N I F I E R 4/2015
,
” systemem podszyty Mundek Koterba wać: „Boże, chroń nas od króla”, od każdego, również tego pisanego z błędem. Drugi koniec antysystemowego „kija” to niechęć tego typu kandydatów do kwestii socjalnych, przede wszystkim do podatków. I tutaj zapala się czer wona (a jakże!) lampka: co to w takim razie za antysystemowość? Wszak odkąd sięgam pa mięcią, kolejne ekipy rządzące, czy to postsoli darnościowe, czy postkomunistyczne robiły wszystko, byleby tylko nie podwyższać podat ków. Zresztą w rozczarowujących debatach – które jednak oglądałem przekonany o obowiąz ku wysłuchania przynajmniej raz wszystkich kandydatów – ani żaden „systemowiec”, ani „antysystemowiec” nie wyjaśnił, jakie zmiany chciałby zaproponować w ordynacji podatko wej. Zarazem wszyscy jak jeden mąż (choć była wśród nich i jedna „żona”) zapewniali: „nie podniesiemy podatków!”. Taki obraz zmusza mnie do refleksji nad tym czy podatki naprawdę są takie złe? Dla czę ści naszego społeczeństwa, szczególnie naj młodszych wyborców wychowywanych w kulcie indywidualizmu, podatki są przeżytkiem mi nionej epoki. Dla nieco starszych, rozczarowa nych i starym i nowym porządkiem, są w najlepszym wypadku złem koniecznym. Są wreszcie i tacy, którzy chcieliby płacić uczciwie i sprawiedliwie podatki oraz korzystać z tego, co za ich pomocą można stworzyć, np. z bez
płatnej i dobrze działającej edukacji czy służby zdrowia. Ja należę właśnie do tych trzecich. Problem z podatkami polega na czymś innym. System podatkowy w Polsce jest nie efektywny i niesprawiedliwy. Nieefektywny – bo nie widać, aby z naszych wspólnych pienię dzy powstawało jakieś wspólne dobro. Myśle nie egalitarne zostało zastąpione indy widualnym, dlatego też pieniądze z podatków wydawane są na cele indywidualne lub w naj lepszym razie doraźne potrzeby wąskiej grupy społeczeństwa. Po drugie – co niestety w Polsce wciąż jest nieoczywiste dla społeczeństwa (nie mówiąc już o kaście politycznej) – podatki są ściągane w sposób niesprawiedliwy. Być może niektórzy pamiętają jeszcze wybory parlamen tarne z roku 2005, gdzie reprezentująca „Pol skę solidarną” partia straszyła, że gdy władzę obejmą ich przeciwnicy, liberałowie, uraczą nas podatkiem liniowym. Zwyciężyła wówczas opcja opowiadająca się za „solidaryzmem”, co nie uchroniło nas przed wprowadzeniem de facto podatku liniowego… Mamy co prawda od tego czasu dwa progi podatkowe, z tym że ten drugi, wynoszący 32%, obejmuje raptem 1% podatników. A zatem progresja podatkowa, jak również spór na linii solidaryzmliberalizm – trawestując słowa pewnego eksministra, który być może spróbuje swoich sił jako aforysta – „istnieje tylko teoretycznie”.
11
www.e-magnifier.pl Porównując atmosferę ostatnich wybo rów z wyborami z roku 2005, można by powie dzieć, że poprzednią dychotomię liberalizmsolidaryzm zastąpiła inna: systemo wośćantysystemowość. Tę nową opozycję rów nie dobrze można by określić jako: wolny rynek versus jeszcze więcej wolnego rynku. Jest ona więc w gruncie rzeczy sztuczna. A zatem wyrzu ciliśmy z pierwszej linii politycznego frontu ha sło „solidaryzmu”, choć myślę, że jednak warto byłoby do niego wrócić. Tak, to oznacza uczci we płacenie podatków, najlepiej ustalonych w sposób progresywny. To z kolei oznacza, iż ich wysokość zależałaby od wysokości wyna grodzenia. A uczciwy podatnik to taki, który nie ucieka ze swoimi pieniędzmi do rajów podat kowych. Skoro taki, dajmy na to, przedsiębior ca nie ma obiekcji, by korzystać z publicznej infrastruktury, z polskich instytucji, np. sądów, edukacji itd., nie powinien też mieć problemu z płaceniem podatków w kraju. A niestety czę sto ma. Toteż z pewnością potrzebne jest uszczelnienie systemu podatkowego, tak, aby pieniądze wypracowywane w kraju nie uciekały za granicę. „No dobrze, ale dlaczego skoro zarabiam więcej, mam płacić wyższe podatki?” – często pewnie słyszymy taki argument przeciwko pro gresji podatkowej. Tak się składa, że lepiej za rabiający przeważnie częściej korzystają, na przykład, z wyżej już wspomnianych usług pu blicznych. Toteż nikogo nie powinno dziwić, że częstsze korzystanie wiąże się z większymi składkami. Zobrazujmy to na takim przykła dzie: kasjerka w sklepie i jej szef zarabiający kilka a może nawet kilkanaście razy więcej od niej. Ona – codziennie pracuje 8 godzin na swoim stanowisku; w tym czasie jej szef zała twia formalne sprawy w urzędach i sądach, po rusza się w godzinach swojej pracy samochodem po publicznych drogach, słowem: znacznie częściej korzysta z dóbr publicznych niż jego pracownica. To tylko jeden z wielu przykładów na to, jak niesprawiedliwa progre sja podatkowa staje się sprawiedliwa. Nie wchodząc w szczegóły (od tego są ekonomiści), chciałbym nadmienić o kilku za letach wyżej wymienionych propozycji. Płace nie podatków i późniejsze wspólne korzystanie z tego, co za nie udało się zrobić z całą pewno
12
ścią integruje społeczeństwo. Przykład państw skandynawskich pokazuje, iż płacenie podat ków nie musi być „karą”. Sprawiedliwy i efek tywny system podatkowy zmniejsza rozwarstwienie społeczeństwa, likwiduje eko nomiczne bariery, bardzo często będące przy czyną czegoś o wiele groźniejszego (np. kradzieży lub nawet morderstw). Sprawiedliwe podatki to bezpieczniejsze państwo. Zamiast zastanawiać się, jak unikać płacenia, można pomyśleć: co za te wspólne pieniądze można zrobić, aby służyło nam wszystkim? Płacenie podatków to i współdecydowanie o tym, co chcemy za nie stworzyć, zbudować. Efektywna ściągalność podatków i uchronienie ich od wpompowywania w biurokrację to znów zada nie dla specjalistów. My, społeczeństwo chcie libyśmy widzieć materialne przykłady ich dobrego wykorzystania i móc z nich korzystać na równych prawach. Wtedy na pewno zmieni libyśmy nasz stosunek do kwestii podatko wych. Jeśli my, młodzi ludzie wychowywani na kreatywnych indywidualistów chcemy być na prawdę antysystemowi, to powinniśmy zacząć od podstaw i w pierwszej kolejności zbuntować się właśnie przeciwko indywidualizmowi i ego izmowi. Buntować się można tylko przeciwko temu, co istnieje: wyzyskowi, niesprawiedliwej redystrybucji dochodu narodowego, umowom śmieciowym, bezpłatnym stażom. Stawianie się w opozycji do niezdefiniowanego „systemu” jest może i romantyczne, ale z pewnością nie zbyt rozważne. Trzeźwość i naprawdę wnikliwa analiza problemów społecznych – oto powinno być prawdziwe oblicze buntu. A wtedy jedyną cenę, jaką nam przyjdzie za ten bunt zapłacić będzie to, że prawdopodobnie nikt nie napisze o nas piosenki. Chociaż kto wie – może zmiany artystyczne pójdą śladami zmian społecznych?
M A G N I F I E R 3/2015
13
TĘCZA
Tomasz Jakut
14
Ostatnimi czasy tęcza opanowała cały Internet. Gdziekolwiek nie
spoglądałem, tam była i ona. Na Facebooku, na forach programistycznych, na innych portalach społecznościowych, na stronach programistów siecio wych (czy już wspominałem, że jestem studiującym polonistykę programi stą?) czy wreszcie w oficjalnych dokumentacjach języków programowania (chyba wspominałem…?). Zdawało się, że Internet na te kilka dni stał się najbardziej tęczową ze wszystkich krain na świecie… Na samym wstępie ustalmy jedną rzecz: nie mam nic do homosek sualistów. Ba, jestem wręcz zwolennikiem legalizacji małżeństw homosek sualnych – wszak wszyscy obywatele powinni być równi wobec prawa. I bardzo mnie cieszy, że w USA politycy doszli do tego samego wniosku. Interesuje mnie natomiast fenomen społeczny związany z roznoszeniem się tej informacji po Sieci i to w jaki sposób była przyjmowana. A że temat jest kontrowersyjny, to o reakcjach ludzi można sporo napisać… Facebook. Bardzo dużo osób postanowiło zademonstrować swoją solidarność z osobami homoseksualnymi w USA zmieniając swoje zdjęcie profilowe na tęczowe. Uruchomiono nawet specjalne narzędzie, które taką zmianę przeprowadzało automatycznie[1]. Dzięki niemu nastąpił wysyp tęczowych profilowych… oraz nastąpiła reakcja zwrotna. Nie oszukujmy się – to, co ostatnio działo się na fejsie było otwartą wojną, w której oby dwie strony zażarcie dyskutowały. No właśnie – czy aby na pewno dyskutowały? Przeglądałem dużo komentarzy pod zdjęciami i prawdę mówiąc naliczyłem może z 2 czy 3 ar gumenty, które i tak można było z łatwością zbić. „Dyskusja” tak naprawdę nie toczyła się o legalizację małżeństw homoseksualnych – dotyczyła „spraw fundamentalnych”, odwoływała się do „ogólnoludzkich wartości” i co ciekawe obydwie strony miały „niepodważalną rację”. To nie była me rytoryczna dyskusja – raczej wyglądało to na starcie dwóch fanatycznych odłamów zwalczających się religii. Z jednej strony stali przeciwnicy kon serwatyzmu popierający wszelkie dążenia do przetworzenia tradycyjnego modelu społeczeństwa, z drugiej zaś ludzie przywiązani do pewnych ugruntowanych historycznie wartości. Mówiąc językiem Sieci: lewacy kontra katole.
15
www.e-magnifier.pl Bardzo interesujące było dla mnie za uważenie, że obydwie te grupy dyskutują o „rzeczywistości, w jakiej żyjemy”. Problem polega na tym, że obydwie grupy opisywały cał kowicie inne światy! Jedni straszyli katolickim ciemnogrodem i powrotem do średniowiecza, drudzy przestrzegali przed wyniszczeniem ludzkości przez gejowską propagandę proabor cyjną. Prawdę mówiąc przeraziłem się czytając te wypowiedzi – nie sądziłem, że żyję w tak wrogim świecie, w którym wszyscy czekają tyl ko, aby mnie zabić… i to tylko dlatego, że nie należę do „większości”. I tu kolejny zgrzyt: jed na, jak i druga grupa twierdzi niezbicie, że to ona jest większością… Nie tak dawno usłyszałem mądre słowa: „w dyskursie politycznospołecznym nikt nie mówi jak jest naprawdę; wszyscy jedynie przedstawiają swoje wyobrażenia o świecie, stąd nie da się dojść do porozumienia – każdy opisuje własną rzeczywistość”. I to dobitnie wi dać właśnie na przykładzie odwiecznie toczącej się debaty pomiędzy tradycjonalistami i nietra dycjonalistami: nikt z nich nie chce wyjść poza swoją bańkę wyobrażeń. A przez bańki nie da się nawiązać sensownego kontaktu z zewnętrz nym światem. Sądzę, że gdyby postanowiono spotkać się na neutralnym gruncie, tak wście kle zwalczający się ludzie byliby w stanie dojść do porozumienia. Wystarczyłoby choćby od rzucić skrajny dogmatyzm (z jednej, jak i dru giej strony) i zacząć rozmawiać jako obywatele demokratycznego państwa. Ale tak się nie stało. Bardzo szybko po wstały inicjatywy antytęczowe, odwołujące się do patriotycznych uczuć każdego Polaka[2]. Bo wiadomo – legalizacja małżeństw homoseksu alnych w USA zagraża stabilności państwa pol skiego! Tak, powtórzmy to zdanie raz jeszcze: legalizacja małżeństw homoseksualnych w USA zagraża stabilności państwa polskiego… A mo że jednak nie? Gdzieś w ferworze „dyskusji” za traciło się najważniejsze: jej sens. Nagle okazało się, że obrona pewnych wartości jest sprawą narodową. To ja się pytam: od kiedy wartości tradycyjne, de facto związane ściśle z religią chrześcijańską, są wyznacznikiem pol skości? Czy dobry Polak = dobry chrześcijanin (albo powiedzmy to wprost: katolik)? Czy ktoś, kto popiera związki homoseksualne (albo przy
najmniej nie jest im przeciwny) jest niepatrio tycznym zdrajcą? Spójrzmy na to z drugiej strony: czy Polakkatolik jest zacofanym prze ciwnikiem prącej do postępu nowoczesnej Eu ropy i wciąż tkwi w średniowiecznym ciemnogrodzie? I najważniejsze: czemu wyda rzenie z USA jest przekładane bez jakichkol wiek refleksji na nasze polskie piekiełko? Ktoś na fejsie posunął się o krok dalej – zamiast patriotycznego profilowego zrobił so bie profilowetęczowe ze zdjęciem nazistów w tle. Nie jest to jednak zdjęcie byle jakie: po kazuje ono fragment tłumu obecnego przy wo dowaniu okrętu Horst Wessel, na którym wszyscy podnoszą rękę w geście znanego po zdrowienia oprócz jednego odważnego czło wieka[3] – i właśnie ten jeden człowiek jest przez tęczę ominięty. Zapewne w intencji wrzucającego to zdjęcie miało ono wskazywać na silne poczucie nonkomformizmu – „patrz cie, nie uległem przed tęczą!” – ale wyszło tak, jak można się było tego spodziewać… Zamiast dyskutować o nonkomformizmie zaczęto na wzajem obrzucać się wyzwiskami i tekstami ty pu „jak homo chcą równości, to niech rodzą dzieci” i zamiast cokolwiek sobie wyjaśnić – wykopano kolejny topór wojenny. I tak się buduje napięcia społeczne. Za miast dyskutować, wolimy wierzyć w swoje wi zje świata, które nijak się mają do otaczającej nas rzeczywistości. Zamiast zrozumieć drugą stronę, łatwiej jest ją obrazić i cieszyć się ro snącą liczbą lajków pod naszym ynteligętnym komentarzem. A wystarczy choć raz chcieć… [1] Na dzień 1 lipca 2015 narzędzie wciąż jest dostępne pod adresem: https://www.face book.com/celebratepride. [2] Generator „patriotycznego” profilowe go, dostępny na dzień 1 lipca 2015: http://pintscher.pl/kolory/. Dla prawdziwych patriotów jest nawet wersja z orzełkiem. [3] O bohaterze tej fotografii, jak i o niej samej, przeczytać rzecz jasna można na Wiki pedii: https://pl.wikipedia.org/wiki/Augu st_Landmesser.
M A G N I F I E R 4/2015
Niemcy w oczach emigranta Emilia Gwóźdź
Fot. Denis Ottink
www.e-magnifier.pl
Jako emigrantka z Polski zwracam du
żą uwagę na przedstawicieli innych nacji w Niemczech. Zdecydowanie najwięcej ludzi przybywa tutaj z Rosji, Turcji, Serbii i Włoch. Spotykam również wiele osób z Ukrainy, Sło wacji, Chin, Słowenii i Gruzji. W Baden Wür tembergii, gdzie mieszkam, nie spotykam często Polaków. Zapewne jest to spowodowane sporą odległością tego landu od naszego kraju. Ludzie przyjeżdżający do Badenii ze wschodu szukają tutaj głównie dobrze płatnej pracy. Oprócz walorów wizualnych, do których zalicza się rozsławiony Schwarzwald (Czarnolas) czy górzysty teren oraz niedaleko położonych gra nic Francji i Szwajcarii, Baden Würtembergia może pochwalić się tym, że jest jednym z naj bogatszych i najlepiej rozwiniętych regionów Niemiec. Osoby napływające z zachodu, czyli krajów takich jak Anglia, USA czy Francja, bio rą zazwyczaj udział w wymianach studenckich lub kontraktach firmowych. Emigranci, których poznaję dzielą się zasadniczo na dwie grupy. Część z nich, w tym wielu Polaków, przyjeżdża tutaj na określony czas. Pracują jako opiekunowie osób starszych, znajdują zatrudnienie w fabrykach lub przy zbiorach. Inni decydują się zostać na stałe. Przy podjęciu pracy znacząco pomaga znajomość ję zyka niemieckiego. Bez jego znajomości można szukać zatrudnienia w firmach sprzątających lub fabrykach. Ze znajomością na poziomie B1/B2 jest szansa znalezienia pracy przy opiece nad dziećmi, w sklepach lub w wyuczonym za wodzie – jako mechanik, hydraulik czy elektro nik. Przy dobrej znajomości niemieckiego, czyli na poziomie C1/C2 można w zasadzie pra cować wszędzie – w biurach czy urzędach oraz studiować.
18
Państwo niemieckie oferuje emigrantom szereg kursów, które są stosunkowo tanie i mają pomóc im w asymilacji z nową kulturą. Są to przede wszystkim kursy integracyjne oraz językowe, które oferuje Volkshochschule, ma jąca siedziby w wielu mniejszych i większych miastach. Oprócz tego wiele firm zatrudniają cych obcokrajowców załatwia im również za meldowanie oraz ubezpieczenie. Problemem nie jest także uzyskanie dla dzieci miejsca w szkole, w której brak znajomości języka nie mieckiego nie jest przeszkodą. Jeśli po prze pracowaniu minimum roku emigrant straci pracę, może ubiegać się o Arbeitslosengeld – zasiłek dla bezrobotnych. Po ośmiu latach po bytu w Niemczech i znajomości języka na po ziomie średniozaawansowanym, czyli B2, można ubiegać się o niemieckie obywatelstwo. Dzieci obywateli krajów członkowskich Unii Europejskiej oraz krajów spoza Unii przebywa jących na terenie Niemiec legalnie oraz posia dających pozwolenie na pracę po urodzeniu na terenie Niemiec automatycznie uzyskują oby watelstwo. Niestety, podziały w kraju naszego za chodniego sąsiada są bardzo widoczne. Rzadko kiedy obcokrajowcy zawiązują bliskie więzi z Niemcami, którzy są narodem bardzo uprzej mym, ale raczej zamkniętym. Muszę też przy znać, że funkcjonowanie stereotypów nie do końca bierze się znikąd, gdyż w czasie mojego, zaledwie rocznego, pobytu w Niemczech spoty kałam wielu rodaków, którzy nie myślą nawet o integrowaniu się z Niemcami, a różnice kul turowe podsycają tylko konflikty oraz niezro zumienie.
Moje jest mojsze Wspaniały letni dzień. Słońce wysoko
ponad horyzontem, łagodnie wypala gałki oczne snującym się przechodniom. Ty, pełen wigoru, entuzjazmu i dziwnie dziewiczego pędu ku wiedzy zmierzasz ochoczo w kierunku swej czcigodnej uczelni, aby po raz kolejny oddać swój umysł w niewolę akademickiej rozkoszy biernego słuchania aktywnego mówienia. Nie przeczuwając jakże straszliwe chwile pełne wielkiego cierpienia czekają cię po przekrocze niu progu Sali Przeznaczenia, lekkim – być mo że zbyt lekkim, za co cię skarało wszystkich 13 bogów wszelkiej cnoty uniwersyteckiej! – kro kiem zmierzasz w kierunku swego stałego miej sca spoczynku tylnej części ciała. Ochoczo i żwawo przemierzasz labiryntowy gąszcz ławek i siedzeń, lecz gdy na horyzoncie zaczyna maja czyć ostateczny kres wielkiej wędrówki twe zmysły zostają rażone niespotykanymi dotąd dziwami. Oto w powietrzu unosi się nieznany zapach krwiożerczej bestii, o której dotąd sły
M A G N I F I E R 4/2015
Tomasz Jakut
szałeś jedynie w legendach. Twe nogi drętwieją, oddech staje się płytszy i szybszy, przygarbiasz się – wiesz, że za chwilę czeka cię nierówna walka. I to walka o wszystko. Zbliżasz się po mału do swego królestwa, modląc się w duchu, aby mury twej fortecy wytrzymały do czasu twej odsieczy. I wtem twe oczy ślepną od szkarad ności stugłowego potwora. Widzisz jak jego wielkie cielsko rozlewa się wśród twych włości. Czujesz jak krew gotuje się w tobie, twój gniew osiągnął swój punkt kulminacyjny. Wyszarpu jesz miecz z pochwy i wydając okrzyk bojowy rzucasz się na szkaradę, by zadać jej ostateczny, śmiertelny cios: – Przepraszam, ale zająłeś MOJE miej sce! Każdy z nas choć raz w życiu stoczył ten śmiertelny bój i być może niektórzy z nas wró cili z niego na tarczy (tych policzyć należy w poczet współczesnych bohaterów). Lecz każ dy z nas do samego końca i zawsze bronić bę
www.e-magnifier.pl
dzie jednej z największych świętości, jakie mo że nam dać świat: MOJOŚCI. Różne bywają definicji tego mistycznego słowa. Drzewiej bywało, że i wsie, wraz z całym inwentarzem chłopskim, jakiś magnat zwał swoimi. Dzisiaj co prawda nikt swego chłopa nie wygania do pracy na swoim polu przy uży ciu swoich zwierząt pociągowych, lecz kult mo jości pozostał. I ma się lepiej niż kiedykolwiek. „Mój sklep”, „moje miejsce”, „moja ulica”, „mój dom”, „moje zwierzątko”, „mój chłopak”, „moja dziewczyna”, „moja poduszka”, „moje drzwi”, „moje studia”… Niczym w słynnej zasadzie nu mer 34 wszystko, co istnieje może być przez kogoś zagarnięte przy pomocy tego magicznego słówka „moje”. Chcesz wiedzieć czy twoja opinia na ja kiś temat była słuszna? Nic prostszego – wy starczy sprawdzić czy ktoś zdążył ją skrytykować. Jeśli wylała się na ciebie lawina hejtu, możesz być z siebie dumny. Poziom mo
20
jości twej wypowiedzi był tak wysoki, że wszy scy zaniepokoili się, że spróbujesz także i ich opinie przerobić na swoje, więc szybko cię za atakowali. Ufff, kolejne wielkie zwycięstwo In ternetu: twoja mojość się nie rozpanoszyła! Twoja mojość ma chodzić przy twojej nodze i być twoja i tylko twoja. Inni mają swoje mo jości, które pielęgnują i wyprowadzają na spa cery – na krótkich smyczach, żeby za bardzo nie rozrabiały. Ale niech nikogo to nie zmyli! Niech nie zwiodą go kagańce, smycze, obroże i łagodny wygląd czyichś mojości. Bo te skurczybyki lubią gryźć… a rany po ich zębach długo ropieją. A jeśli już koniecznie chcesz się pobawić z in nymi mojościami, rób to w specjalnie do tego przeznaczonych miejscach, np. parkach dla dyskusji. I pamiętaj: moje jest zawsze mojsze niż twojsze. Więc dbaj o swą mojość, by była naj mojsza!
M A G N I F I E R 4/2015
Po prostu wyścig
Jakub Rudnicki
Gino Bartali, Fausto Coppi, Louison Bo bet, Jacques Anquetil, Federico Bahamontes, Felice Gimondi, Eddy Merckx, Louis Ocaña, Bernard Hinault, Laurent Fignon, Greg Le Mond, Miguel Indurain, Marco Pantani, Alber to Contador. Wszystkie wymienione nazwiska posiadają dwie cechy wspólne. Pierwsza z nich to zwycięstwo w Tour de France, druga – każdy ze wspomnianych panów należy do ikon kolar stwa. I nie ma tu mowy o przypadku, albowiem Wielką Pętlę wygrywają tylko najlepsi. Wyścig został po raz pierwszy zorgani zowany w 1903 roku z inicjatywy Henri Des grange, założyciela gazety L’Auto. Inauguracyjny etap z Paryża do Lyonu liczył 467 kilometrów. Pierwszy na mecie zameldo wał się w Lyonie Maurice Garin, który wygrał również klasyfikację generalną wyścigu, poko nując o prawie 3 godziny drugiego Luciena Po thiera. Pierwsza edycja wyścigu była podzielona na sześć etapów i liczyła 2428 kilo metrów. Garin na pokonanie trasy potrzebował ponad 94 godziny. Rok później klasyfikacja ge
neralna została ostatecznie ustalona w dość niespotykanych okolicznościach. Pierwotnie wyścig wygrał tak jak rok wcześniej Garin. Jednak zarówno on jak i trzech innych kolarzy zajmujących miejsca od drugiego do czwartego zostało zdyskwalifikowanych, ponieważ część trasy pokonali oni pociągiem. Oficjalnym zwy cięzcą Touru został dwudziestoletni Henri Cornet, który do dziś jest najmłodszym zwy cięzcą Wielkiej Pętli. Tyle o zamierzchłych cza sach. Tour de France jest niewątpliwie naj słynniejszym i najbardziej prestiżowym wyści giem kolarskim na świecie. I chyba też najbardziej przereklamowanym. Jest zaliczany obok Giro d’Italia i Vuelta a España do tak zwanych wielkich tourów czyli trzytygodnio wych wyścigów wieloetapowych, z których każ dy liczy 21 etapów. Współcześnie w walce o żółtą koszulkę lidera klasyfikacji generalnej wyścigu liczą się „górale”, szczególnie ci spo śród nich, którzy przyzwoicie jeżdżą na czas. Rzeczona koszulka czyli Le maillot jaune po raz
21
www.e-magnifier.pl
pierwszy pojawiła się w wyścigu w 1919 roku. Została stworzona po to, aby lider wyróżniał się w peletonie, a kolor żółty wziął się stąd, że na papierze takiego koloru ukazywała się gazeta L’Auto. Tegoroczna, 102 edycja Wielkiej Pętli, rozpoczynająca się w Utrechcie 4 lipca, zapo wiada się szczególnie ciekawie. Alberto Conta dor, który w maju odniósł zwycięstwo w Giro d’Italia, podejmie próbę wygrania Touru. Jeśli mu się uda tego dokonać to będzie pierwszym kolarzem od 1998 roku, który wygrał w jednym roku Giro i Tour. Siedemnaście lat temu Marco Pantani zapewnił sobie zwycięstwo w wyścigu po szaleńczej szarży w ulewnym deszczu pod czas etapu z metą w Le Deux Alpes, który pro wadził przez legendarne Col du Galibier.
22
Zadanie ustrzelenia tego prestiżowego dubletu jest niewątpliwie bardzo trudne. Tym bardziej, że na trasie El Pistolero będzie miał nie byle jakich rywali. Christopher Froome, Nairo Qu intana i Vincenzo Nibali zrobią wszystko, żeby mu przeszkodzić w osiągnięciu zamierzonego celu. Jednak jeśli komuś ma się udać, to tylko Contadorowi. Jest to niewątpliwie najwybit niejszy współcześnie jeżdżący specjalista od wielkich tourów. Siedem oficjalnych zwycięstw to nie kwestia przypadku. Poza tym abstrahu jąc od wyników Contador jest najpiękniej obecnie jeżdżącym na rowerze „góralem”. Jego styl można porównać chyba tylko do wspo mnianego wyżej Pantaniego. A dla mnie to też się liczy.
M A G N I F I E R 4/2015
23
www.e-magnifier.pl
Na
Lenie czy p
tapczanie siedzi leń. Nic nie robi cały dzień… Bajka napisana przez Jana Brze chwę, którą zna każdy. Jakieś wierszyki w koń cu w przedszkolu wkuwało się na pamięć. A jak jest teraz? Ludzie to lenie czy pracusie? Mając kontakt z młodymi osobami, które są na etapie liceów, studiów i słysząc różne rzeczy w zasa dzie można stwierdzić, że… jest różnie. Rozmawiam z różnymi ludźmi o różno rakich rzeczach. Interesuję się też tym, co robią i czy coś w ogóle robią. Z tym bywa różnie. To, co przeważa to z pewnością wielkie chęci, lecz te chęci zabija lenistwo. Na początku jest „Su per! Fajnie! Genialna inicjatywa! Biorę udział!”. Taaa… Ale te wielkie chęci bardzo wielu osobom bardzo szybko opadają. Popada ją w lenistwo i co prawda chcieliby coś robić, ale w sumie to im się nie chce. No bo po co? Po studiach praca sama cię znajdzie i będziemy zarabiać ogromne kokosy… Nie, to jednak nie ta bajka. Choć niektórzy w niej żyją. Z drugiej jednak strony są ludzie – na dodatek bardzo młodzi, którzy nie martwią się jeszcze o to, czy będą mieć pracę po studiach, bo są jeszcze na etapie szkolnym – którzy nie tyle żyją w realnej bajce, co po prostu robią wiele sami z siebie, bo ich to kręci, bo lubią się rozwijać, kształcić i robią to wszystko sami, na rożnych szkoleniach, warsztatach… Nie przy musiło ich do tego życie ani rodzice. Sami za częli działać i to równocześnie w wielu projektach. Projektach, które nie tyle nie dają im zarobku, ale nauczą wielu ciekawych rzeczy i najzwyczajniej w świecie ich rozwiną. Sytuację na rynku pracy mamy niestety taką a nie inną. Będąc młodym człowiekiem szukającym pracy powinniśmy mieć minimum dziesięć lat doświadczenia i tak dalej… Nieba wem już od kołyski powinniśmy je zdobywać. Jednak tego się niestety nie da zrobić. Prawda 24
jest też taka, że obecnie studia uczą nas mało przydatnych rzeczy albo wcale nas nie uczą, a jednak najważniejsza jest i tak praktyka. I tu część ludzi jest tego świadoma – działa na róż nych polach, kształci się, bierze udział w spo tkaniach, warsztatach albo też rozwija się na własną rękę, tworząc własne projekty i inicja tywy – bardzo często robiąc to wszystko non profit. Choć profity zawsze z tego jakieś są – czy to doświadczenie, czy nowi znajomi (ta siatka kontaktów, która współcześnie jest nie zwykle ważna), czy po prostu mając gigantycz ną satysfakcję z tego, że nie leżą brzuchem do góry nic nie robiąc, jak na przykład ich znajo mi. A ci znajomi dziwią się, że im się udaje, że im się w ogóle chce. Bo kiedy oni w ogóle znajdą na to czas – tu taki projekt, tu jakieś szkolenie, tu jeszcze coś. Milion akcji, projek tów, a przecież są też jakieś obowiązki… Jednak tu można przywołać powiedzenie: „dla chcące go, nic trudnego”. Ci leniwi znajomi podziwiają ich i wręcz nie dowierzają, że są w stanie tyle zrobić, a z drugiej strony pojawia się zazdrość – bo im się udaje, a mi nie. To widać chociażby na przykładzie polskich blogerów czy youtube rów, na których zawsze poleje się jakiś hejt – bo im się udało. Na gruncie prywatnym prze cież też się to pojawia. Tylko na mniejszą skalę. Ale przecież nikt nikomu nie broni się rozwijać – brać udział w warsztatach, seminariach, kur sach czy chociażby założyć bloga czy kanał na YouTube. Człowiek nie ma teraz żadnych ogra niczeń. Mając Internet jesteśmy w stanie zrobić naprawdę ogrom rzeczy. Pojawia się jedno ograniczenie – MY SAMI. Bo to od nas zależy czy coś zrobimy, czy nie. Jak pokierujemy wła snym życiem i czy w ogóle nim pokierujemy.
pracusie?
M A G N I F I E R 4/2015
Klaudia Chwastek
25
www.e-magnifier.pl
F B E L L O I G E E T R OA N
26
N
iektórzy mówią, że posiadanie bloga jest jak posiadanie dziecka. Rodzi się je w bólach ustawiania templejta, wyrzynają się mu pierwsze zęby na tekstach, by jakoś to wszystko wygląda ło, dorasta i ma problemy w szkole. Przyspieszo ne dorastanie w pigułce. Przeżywa ciężkie dni, a ty przeżywasz je razem z nim. Borykasz się z jego problemami z całym internetem (złośli wymi komentarzami, spamem i rozzłoszczeniem narodu) i ciebie też to dotyka, jesteś nim. Masz bloga. Zależy ci. Jesteś blogerem. Chwilę po tym jak zgodziłem się napisać ten felieton, musiałem zastanowić się czy na prawdę jestem blogerem i co to znaczy. Samo pisanie w internecie i czekanie, aż ktoś inny niż znajomi to przeczyta. Krąg znajomych skorych do czytania o jedzeniu, który i tak był niewielki. A dzisiaj nawet nie mam pewności, że i oni czy tają. Oczywiście są statystyki Google'a, ale nie pokazują czy Kowalski zachichał się po akapicie o podwodnym zabójcy–grenadierze. Weltsch mertz blogera jest nie do ogarnięcia jak popu larne nagłówki. Dam radę. Jestem blogerem. Kolejnym tematem pełnym cierpienia jest Facebook. Czy już ktoś napisał komentarz albo polubił żarcik o Kim Kardashian, który wrzuci łem? A może napisał już ktoś ważny, kto używa tylko Facebooka do kontaktów ze światem blo
Piszcie blogi! gerskim i właśnie składa lukratywną propozycję współpracy? Zanim zacząłem pisać nie miałem Facebooka, którego teraz używam do promocji i komunikacji ze światem zewnętrznym i Inter netem. Ale już wiem, że brakuje mi prawdziwej zewnętrzności. Interesujące rzeczy dzieją się poza Facebookiem. Możemy mieć na nim wszystko, ale tylko sami, bo dopiero w realu możemy się z kimś podzielić. Jeszcze tak nie dawno nie miałem mediów społecznościowych i problemów z nimi. One, z drugiej strony, też nie miały problemów ze mną. Czasami się nie rozumiemy. Ja nie nadążam za nimi, a one mnie olewają i nie dają mi być bardziej widocz nym. Następnym razem założę kamizelkę od blaskową. Cóź, są inne metody promocji bloga. Można wyjść na ulicę, i tak jak sławny gość na plantach „Czy znasz już moją książkę?” pytać: „Czy znasz mojego bloga kulinarnego z ekstra przepisami, zabawnymi i inteligentnymi teksta mi i zdjęciami, bo bez zdjęć nie ma jedzenia?”. Wytrwałość akwizytora jest polecana do takich nawoływań. Jednak w dłuższym okresie, w przeciwieństwie do anonimowego internetu, przyniesie chyba więcej korzyści. Trzeba spró bować. Muszę. Jestem blogerem. Czasami, szczególnie o porankach, za stanawiam się czy jest sens w tym całym pisa niu, ale o weltschmertzu pisałem już wyżej,
M A G N I F I E R 4/2015
więc może nie będę aż tak narzekał. Dlaczego robić coś, co nie przynosi korzyści, ale daje sa tysfakcję tworzenia czegoś z czymś się utożsa miam. Czegoś, co gdy się to czyta, to właściwie wylewa się moje „ja” w postaci bez domieszek. Warto, ale może są inne zajęcia, po których czujemy się podobnie? Może bieganie, sport, uprawianie ziemi? Coś fizycznego. Są korzyści i satysfakcja. Może zacznę biegać? Alee… ostat nie badania nad biegaczami pokazują, że bie ganie jest nienaturalne i może być przyczyną zwyrodnienia stawów, zawałów serca i pomie szania w rozumie, jeśli jest nadużywane. Wolę chodzić i jeść. Przecież jestem blogerem kuli narnym. Wydaje się, że bycie blogerem kulinar nym to łatwa sprawa. To pozornie łatwe na pierwszy rzut oka zajęcie jest owiane jest owia ne niezliczoną liczbą niebezpieczeństw, które zamierzam zaraz wymyślić. Po pierwsze, ist nieje wysokie ryzyko zatrucia, zwłaszcza na po czątku, gdy rozpoczynający karierę bloger dopiero zaczyna uczyć się gotować, a blog wy daje się najlepszym miejscem dla prezentacji swoich rosnących umiejętności – znajomym, mamie, światu i wszechświatu – Internetowi. Po drugie, można przybrać na wadze. Niestety, jest to realne zagrożenie każdego blo gera kulinarnego i każdego kucharza. Znany 27
www.e-magnifier.pl jest przykład światowej sławy złotoustego Gor dona Ramsaya, króry biega codziennie rano 10 km, by potem próbować wszystkie pyszności, które wychodzą z jego kuchni w restauracjach całego świata. Problemem tym nie są dotknięci przebiegli blogerzy i blogerki fit, którzy łączą przyjemne z pożytecznym, jedzą i chudną, a wcześniej i później uprawiają sport. Muszą to być najszczęśliwsi ludzie w internecie. Zaraz po internautach przeglądających Kwejka. Trzecie niebezpieczeństwo też jest real ne i może być bolesne. Można uciąć sobie koń czynę, a najczęściej jej końcowe zakończenia, czyli palce. Dlatego wymyślono fetysz noży tak ostrych, że można golić nimi brodę, nogi i wło sy na klacie. Jest to ryzyko ze świadomością którego jestem w stanie budzić się co rano i stawać okiem w klingę noża szefa kuchni. Nie ma nic lepszego niż ostry nóż. A może jest? Dwa ostre noże i czekolada.
Można też oczywiście oślepnąć. To ryzy ko nie jest jednak związane tylko z blogerami, ale ze wszystkimi, którzy siedzą przed kompu terami. Jest to ryzyko dnia codziennego. Jak przechodzenie przez ulicę nie na pasach. Tylko może się drastycznie skończyć. A od siedzenia z telefonem można dostać garbu karku. Wiele niebezpieczeństw czyha każdego dnia. Trzeba przeżyć, bo kto napisze kolejny tekst? Muszę to być ja, bo jestem blogerem. Co trzeba zrobić, by być blogerem? Na pewno trzeba założyć bloga, czyli go urodzić. To warunek tak bardzo konieczny jak posiadanie komputera i klawiatury, na której będą pisane wpisy, wrzucane zdjęcia i pisane odpowiedzi na wszystkie komentarze, bez względu na to czy będą pozytywne. Dziedzina w jakiej będziesz blogować nie będzie miała znaczenia. Najważ niejsze jest twoje zdanie na dany temat, bez
Daniel Antropik: Bloger. Fotograf. Stu dent. Lubi dobre jedzenie, dlatego je nie wiele. Jedzenie jest doskonałym pretekstem do pisania. Żeby o czymś napisać musi to najpierw zjeść. Antcook. Kuchenna Gehenna: Kulina roliteracki blog o jedzeniu i jego kulturze przeplatany lekkimi sucharami. Istnieje od roku. Nie wiadomo czy ktoś go rozumie. Nie posiada przepisu na suchar idealny. http://www.antcook.pl/
28
M A G N I F I E R 4/2015
ArtSider Janek, krakowski tatuator, nieco inny
niż wszyscy. Jest zupełnym outside rem, który stroni od aplauzów i ogromnej popularności. Ludzie, którzy go znają wiedzą, że jest świetny w swoim fachu i nie odważyliby się „od dać” swojego ciała komukolwiek inne mu.
29
www.e-magnifier.pl
30
M A G N I F I E R 4/2015
Grzegorz Stokłosa: Janek, kim ty jesteś, No właśnie czy z tatuowaniem jest jak tatuatorem, artystą, rzemieślnikiem? z modą? Czy to jest jak z paleniem pa Janek: Tak naprawdę to nikim nie j estem. pierosów, jak ze słuchaniem Katy Perry, tak również przychodzą epoki, gdy lu Dlaczego mówisz że nikim nie jesteś? dzie chcą się tatuować? Dlaczego mam się zaszufladkować, zamykać Można to tak ująć. Coś co stało się zupełnie w jakiejś klatce i określać się takim, a nie in naturalną i powszechną rzeczą jest wchłaniane nym. Dlatego można powiedzieć że jestem ni przez społeczeństwo, na zasadzie symbolu wol kim. Jestem sobą. ności. Wszystko co było kiedyś zakazane, a współcześnie masz do tego dostęp – natural Widzę twoje prace, widzę jak się przygo nie będziesz chciał mieć tego jak najwięcej. Tak towujesz... Te rzeczy nie wskazują na ni się dzieje. Ale myślę że w swoim czasie wszyst kogo... ko to się ustabilizuje i będzie leciało zupełnie Wiesz, określenie, że jestem nikim ma tak na innym torem. prawdę podwójne dno. Mam na myśli, że je stem nikim, kogo da się zaszufladkować Ustabilizuje, czy wykończy? w takim a nie innym słupku, który ma przy Ustabilizuje, na zasadzie, że w tym momencie dzielone specyficzne normy i należy go trakto jest pewien fan i boom. Ludzie dzielą się na wać w określony sposób. Jestem zwykłym różnych ludzi, większość z nich uważa się za człowiekiem, takim samym jak każdy inny. indywidualistów i w związku z tym noszą tatu Nie każdy mógłby uznać, że jesteś czło wiekiem takim, jak każdy inny, widząc Cię na ulicyw krótkich spodenkach i bluzce z krótkimi rękawkami. Dlaczego?
aże. Tak naprawdę przyjdzie moment gdy to wszystko się zrównoważy i to czy ty wykonujesz tatuaż, czy lakierujesz samochód nie będzie miało znaczenia. Będziesz takim samym czło wiekiem jak każdy inny, a ja cały czas jestem takim „jak każdy”.
Jesteś cały w tatuażach? W dzisiejszych czasach mimo, że ludzie próbują z tym walczyć, wciąż obecne są stereotypy. Mężczyzna, cały w tatuażach, idący ulicą, nadal wyda się wielu pewnego rodzaju egzotycznym obiektem. W mojej ocenie już dawno się to nieco zmieni ło. Z perspektywy czasu, tatuaż stał się już inną formą. Nie sądzę, że stereotypy nadal dominu ją. Powiem więcej dostrzegam nawet, że starsi ludzie proszą częściej wytatuowanych ludzi o pomoc niż tych młodych, stojących ze wzro kiem wlepionym w ziemie i „palących Francisz ka”, udających że nic się nie dzieje. Uważam, że ten stereotyp zanika i wielu ludzi jest wytatu owanych. Teraz oczywiście ludzie wariują na tym punkcie. Zmieniły się standardy. Dawniej ludzie tatuowali się tak by po założeniu garni turu nie było nic widać. Teraz jak się ubierze garnitur to ma być widać wszystko.
Wspomniałeś, że tatuaż jest sposobem wyrażenia swojej wolności, reakcją na zmieniające się czasy. Czy ludzie, którzy przychodzą do Ciebie to właśnie ideow cy, chcący nosić na swym ciele symbol wolnej epoki, czy widzimisię, na zasa dzie „widziałem anioła, wytatuuj mi anioła na plecach bo mi się podobał”? Mimo wszystko tatuaż jednak ma w jakiś spo sób odzwierciedlać ciebie. Jaki jesteś, lub byś chciał być. Co w tobie drzemie, lub chciałbyś by w tobie drzemało. Czasami oczywiście jest to kwestia dodania sobie odwagi albo czegoś in nego. To, co ludzie chcą mieć wytatuowane przybiera różne formy i tak naprawdę ciężko ocenić czy dany wzór będzie tym symbolem. Zaczynają się dylematy, gdzie to będzie, jak to będzie, czy za tydzień nie będziesz chciał czegoś innego.
31
www.e-magnifier.pl
Szanujesz wybory wzorów ludzi, którzy przychodzą do Ciebie? Szanuję pod warunkiem, że nie razi mnie to co on myśli i głosi. Czy zdarzyło Ci się odmówić wykonania tatuażu? Gdy dostrzegłeś, że pomysł na tatuaż może przysporzyć problemów, lub być efektem impulsu, którego delikwent będzie w przyszłości żałować? Na pewno zawsze rozpoczynam od rozmowy. Ale jeżeli w trakcie tej rozmowy dostrzegę determi nację, że osoba naprawdę chce, zależy jej na tym tatuażu, to finalnie go wykonuję. Ale nie ukry wam, że czasami muszę się upewnić, że to co wy brał jest tym czego chce na pewno i w jakiś sposób ma to jakieś odniesienie do niego, jego życia, świadomości. Natomiast jeżeli ktoś chciałby sobie wytatuować krzyż celtycki, swa stykę czy inny symbol, który jest dla mnie po prostu rażący to powiem nie. Faktycznie, niejed nokrotnie mi się zdarzyło w takiej sytuacji od mówić. Czyli jesteś swego rodzaju ideowcem. Za leży Ci by wykonywany przez Ciebie tatuaż w jakiś sposób wyrażał twojego klienta. Nie, nie jestem ideowcem. Jestem zwyczajnym człowiekiem, który szanuje innych ludzi. Dlatego gdy przychodzi do mnie człowiek, który chce wy tatuować sobie coś świadczącego, że on nie tole ruje innych ludzi to ja nie toleruję jego i tyle. Zawsze byłeś osobą, pozwolę sobie użyć określenia – miłującą ludzi, czy też po przez zawód, poznawanie różnych osób, różnych sposobów myślenia nauczyłeś się akceptować każdego bez względu na od mienności. Uważałem, że jeżeli ktoś jest w porządku to jest w porządku i należy go traktować w porządku. A jeżeli ktoś nie jest to nigdy nie będzie. Ile lat j uż tatuuj esz.
Dziś rano się nauczyłem, to jest pierwszy tatuaż jaki wykonuję (śmiech).
32
Photo credit: Chang'r / Foter / CC BYND
M A G N I F I E R 4/2015
Skąd to się wzięło? Czy w wieku 11 lat uznałeś, że lubisz komiksy więc rozpocz niesz przygodę z tatuażem? Czy było to związane z jakimiś przeżyciami, do świadczeniami? W wieku lat dwunastu chciałem się wytatu ować. Bardzo mnie to pochłonęło jak wszyst kich ludzi, którzy rozpoczynają swoją przygodę z tatuażem i później przyszedł moment, że zde cydowałem się spróbować własnych sił, tro szeczkę za namową mojego kolegi, ale to już historia na zupełnie inny rozdział i inną rozmo wę. Tak czy inaczej ktoś mnie kiedyś popchnął w tym kierunku, bym spróbował no i tak po szło. A, że sprawiało mi to dużo frajdy to tak zostało do dziś
dym razem coraz bardziej wciągało. To była fajna zajawka
A kiedy siadasz przed kimś i rozpoczy nasz proces twórczy, czy czujesz pewien niepokój, denerwujesz się faktem, że je śli się nie postarasz, to możesz kogoś oszpecić? Nie. Podejrzewam, że to kwestia doświadcze nia. Znajomość anatomii człowieka, gdzie można spotkać się z różnymi oporami skóry. Zazwyczaj jestem spokojny, nie stresuję się. Ktoś kiedy powiedział – „Rób tatuaż choćby i z pięć razy ale efekt ma być zajebisty”.
Czy zdarzyło się, by ktoś wrócił i stwier dził, że efekt mu się jednak nie podoba? Twój pierwszy tatuaż? Znak radioaktywności. Co prawda rewelacji nie Nie. Chyba, że mówił tak ale nie do mnie, ja ma, ale gość który go nosi uważa go za pewne o tym nie wiem. go rodzaju symbol i nie ma ochoty go zakryć Gdybym szedł ulicą i powiedział, że Czy tatuatorzy tworzą swego rodzaju znam Janka, to zainteresowani tematem wspólnotę czy jest to na zasadzie nona tatuażu wiedzieli by o kim mówię? Czy nie rozpoznajecie się aż tak? me'ów? Tworzą pewną wspólnotę bo większość z nich Może tak – środowisko tatuatorów rozpoznaje tytułuje się artystami tatuatorami. Na obecny się bardzo dobrze. Znam kilku innych, którzy moment jest ekipa ludzi, którzy należą do tak jak ja odcięli się od tego pędu, od tego show większych studiów tatuaży w Polsce i jest to i udawania kogoś kim się nie jest, ale tak czy wspólna ekipa. Można ich nazwać kółkiem siak się rozpoznajemy. A należący do tego kółka wzajemnej adoracji, które mnie irytuje i się od adoracji rozpoznają się jeszcze lepiej, toczą ze sobą wspólne afery, kręci ich to, a każdy nowy niego odcinam. jest jakąś pożywką. Ja staram się nie mieć nic wspólnego z czymś co w jakiś sposób mnie Czyli jesteś autsaiderem? Zawsze byłem autsaiderem. Może dlatego, że drażni. Wolę jednak przebywać z ludźmi któ rzy.. są po prostu ludźmi. Nie ważne czy on jest jestem punkiem? taki czy inny – jest po prostu normalny. Nie Jeżeli chcesz zostać tatuatorem, to jest opowiada, że jest jakimś wybitnym artystą bo to na zasadzie impulsu? Stwierdzasz on tatuuje. w poniedziałek, że chcesz to zrobić i we wtorek już kupujesz maszynkę? Ktoś Cię tego uczy? Uczyłem się sam. Próbowałem najpierw na so bie, potem na kimś i dalej na sobie. Sprawdza łem jak głęboko się wbić, czemu tusz nie został, na zasadzie prób i błędów. A co ważne za każ
Tatuowania można się nauczyć, czy trzeba to mieć we krwi? Niektórych ruchów rzemieślniczych można się wyuczyć. Ale to coś musi być. Możesz być po prostu doskonały w technice, zostać mistrzem tych ruchów, powtarzać je aż narzędzie będzie
33
www.e-magnifier.pl
przedłużeniem ręki. Jednak nie stworzysz cze goś niesamowitego, tak jak nie zostaniesz Le onardem da Vinci bez talentu. Będziesz po prostu szanowanym rzemieślnikiem, zwykłym gościem który potrafi skonstruować wszystko. Czy możesz powiedzieć że ty już umiesz tatuować, czy wciąż się uczysz? Człowiek uczy się przez cały czas. Mogę powie dzieć, że umiem tatuować, ale to nie znaczy, że mogę się uważać za kogoś kto jest po prostu debeściakiem. Jestem zwykłym gościem, który sobie pędzi do przodu i z biegiem doświadcze nia, które nabył, daje mu coraz większe możli wości, pozwalające na zdobywanie doświadczenia, otwierającego drzwi do coraz większych możliwości. Na dalsze rozwijanie te go co robi i lubi. Ale to wcale nie znaczy, że jest kimś, bo zawsze jest ktoś kto może to lepiej zrobić.
Czy jest jakaś grupa wzorów, tematyka, którą mógłbyś określić mianem ulubio nej? Lubię biomechanikę. Spróbujmy dopasować kraje, które ko jarzą Ci się z pewnymi hasłami. Najlepsi tatuatorzy? Może najlepsi nie, ale tacy którzy faktycznie potrafią czynić cuda to przykładowo Dimitr Samohin czyli Ukraina. Od lat przyglądam się jego twórczości, widzę, że jest po prostu kot i chylę czoła.
Czy masz takie marzenie, by ludzie w przyszłości mówili o tobie jako o naj większej gwieździe w swoim fachu, prawdziwym talencie, czy zupełnie to dla Ciebie nie istotne i niech ludzie mówią co uważają? O! I to drugie stwierdzenie idealnie oddaje Czy jakiś tatuaż, który wykonałeś zapadł prawdę. Ci w pamięci? Nie, nie ma czegoś takiego. Wykonałem mnó Czy jest jakieś słowo które chciałbyś po stwo tatuaży o różnej stylistyce i im lepiej go wiedzieć osobie, która chce zacząć tatu wykonałem tym bardziej się cieszyłem, że ktoś ować? jest zadowolony. No mógłbym coś powiedzieć. Jak chcesz zacząć Czy tatuatorzy, dziaracze dzielą się na osoby specjalizujące się w danej stylisty ce? Dzielą się na style w których czują się najlepiej. Po mojemu działanie w jednej, opanowanej stylistyce to pójście na łatwiznę.
coś robić, to najpierw musisz się zastanowić co chcesz robić, a później zacząć to robić. A osobie, która chce zrobić sobie tatuaż? Żeby się dobrze zastanowiła co chce sobie wy tatuować... I żeby to było coś, co gdy kiedyś stanie przed lusterkiem i na to popatrzy, to na wet jak nie będzie wiedzieć co to właściwie jest to będzie zgodne z tym co ona odczuwa.
Czy ty specjalizujesz się w różnych? Mnie fascynuje przeróżne style i staram się tak rozwijać. Może inaczej – tatuaż realistyczny Bardzo dziękuję za rozmowę. jest moim zdaniem tym prawdziwym dziełem Dzięki. sztuki. Dowodzi umiejętności tatuatora, bo nie ma nic trudniejszego niż odwzorowanie czegoś rzeczywistego, dobór kolorów, uchwycenie szczegółów. Cała reszta to odrobina talentu i sztuka opanowania narzędzi pracy. Czasem tatuowanie można nazwać kolorowanką dla dziecka. Musisz tak malować żeby nie wyjechać za ramy.
34
M A G N I F I E R 4/2015
35
www.e-magnifier.pl
36
www.e-magnifier.pl
38
M A G N I F I E R 2/2015
Stary Kleparz Tekst i zdjecia: Daniel Antropik
39
www.e-magnifier.pl
P
isząc po raz kolejny o Starym Kleparzu (pierwszy raz w tam tym roku na blogu) nie mogę się powstrzymać od wrażenia, jak wiele się tam zmieniło. Może nie aż tak dużo, jakby się to stało, gdyby nastąpiła całkowita wymiana pokoleniowa przekupek na ich córki (zdarza się co raz częściej!), a wtedy Kleparz stałby się dużo przyjemniejszy. Córki oczywiście są młodsze, ale nie mniej urocze od swoich mam. Stary Kle parz się zmienia, otwiera się na młodych, którzy odkrywają to miejsce, nie jako przestrzeń zarezerwowaną dla ich dziadków i mam, ale też swoją, bo Kleparz jest dla wszystkich. Na początek trochę historii. Pod koniec XII wieku wokół stojące go w tym samym miejscu co dziś kościoła św. Floriana skupiały się do my mieszkalne. Co ciekawe Kleparz nie zawsze był Kleparzem. Od patrona kościoła pochodzi druga nazwa osady „Florencja”, używana w XIV i XV wieku, zapomniana po tym, jak Litwini siermiężnie pomylili się z wyprawą do Włoch. Zatem następnym razem, przy rozmowie z ro dzimym historykiem albo przebiegłym przewodnikiem trzeba uważać na możliwość bycia zaskoczonym, gdy powie, że idzie na Florencję. Historia Starego Kleparza jest elementem historii Krakowa. Do XIX wieku Kle parz pozostawał poza miastem i nie był częścią Krakowa, który miastem nazywał tylko to, co było w murach miejskich, czyli w obrębie dzisiej szych Plant. W centrum Kleparza znajduje się duży rynek, który wcze śniej był połączony z placem Matejki. Dobre połączenie z Lublinem i Sandomierzem, które zapewniało stały dostęp do zboża i bydła, wzmacniało pozycję Kleparza na tle innych okolicznych miast. Jest to też powód, dla którego Kraków posiada tak ukształtowaną dzisiejszą za budowę. Rynek zawsze był dobrze zaopatrzony i dzięki temu kupcy byli bogaci i mieszkali w okolicznych kamienicach. Niewiele przyjezdnych osób wie, że nawet w latach 80tych na Kleparzu były dostępne podsta wowe i niepodstawowe produkty, takie jak cielęcina, odżywki dla nie mowląt czy egzotyczne owoce przywożone z zagranicy. Pewnie tylko pomarańcze i mandarynki. Dzisiaj można tam kupić wszystkie egzo tyczne owoce, może oprócz duriana. Ale jego można kupić tylko nigdzie. Dzisiaj na Kleparzu, tak jak w latach 80–tych, można kupić większość pożądanych produktów spożywczych, wyposażenia domu czy garderoby. Niby nic, co zachwyca, bo na przykład era trampek z dwoma lub czterema paskami, kapeluszy z orzełkiem i klapek kubota dla nie których minęła bezpowrotnie, to gdyby komuś era nie minęła, te raryta sy dalej można kupić na Starym Kleparzu.
40
M A G N I F I E R 4/2015
41
www.e-magnifier.pl
Mógłbym nie pisać, że niemieckie sło dycze i proszki do prania są lepsze od polskich, a najlepszy stosunek ilości do ceny mają przy prawy ze stoiska z przyprawami. Mógłbym nie pisać, że włoskie i węgierskie specjały – wędli ny (salami, gruba, puszysta mortadela, pikant ne kabanosy), sery (mozzarelle, pleśniowe, dojrzewające), przyprawy – są nie do dostania gdzie indziej. Polskie sery (zarówno kozie, jak i krowie) i kiełbasy, wędliny z okolicznych miejscowości wcale nie ustępują miejsca za granicznym. Wybór tak naprawdę zależy od gustu i poczucia patriotyzmu kulinarnego. Jabłka (polecam Ligol!) i owoce też nie mają sobie równych. Mógłbym nie pisać, że w trak cie robienia zakupów można napić się dobrej kawy w Kaboom, a potem wyjść i kupić korale, czosnek albo ‘francuskie’ perfumy Chanel 5 czy używany biustonosz, albo bukiet kwiatów od
42
pań stojących nielegalnie pod budynkiem Lot u. Mógłbym nie pisać, że na Kleparzu jest za wsze świeże mięsko u Gugulskiego. Ale napi sałem. Bez polecenia wszelkich specjałów tego miejsca tekst byłby niepełny. Są rzeczy na Starym Kleparzu, których jednak nie można kupić. Przykładem mogą być jakiekolwiek starocie, które sprzedają w nie dzielę na Hali Targowej, albo w sobotę na Pla cu Nowym. Nie można też już kupić żywca i wcale nie chodzi tu o popularne piwo. Jeszcze na początku lat 90tych na rynku sprzedawano okazjonalnie żywą rogaciznę i podobne czwo ronożne zwierzęta hodowlane. Dziś można je dynie kupić oprawionego i przygotowanego do przyrządzenia kurczaka i niestety nie można już posłuchać jego gdakania sprawdzając, czy nie ma chorych podrobów.
M A G N I F I E R 4/2015
43
www.e-magnifier.pl Kleparz, wbrew pozorom, niekiedy wystę puje w mediach. Gdy w Krakowie jest kręcony od cinek Ugotowanych, uczestnicy często robią tam zakupy, lansując się wśród brokułów i kalarepek. Ostatnio nawet Ewa Wachowicz zaopatrywała się tu w owoce, korale i być może bez uciskowe nylo nowe skarpetki (przydałyby mi się!). Stary Kleparz był też głównym bohaterem jednego z filmów na YouTube z kanału Barda Krakowskiego (Kazimie rza Oćwieji), w którym krakowski muzyk opowiada o swoich doświadczeniach z Kleparzem i mieszka niu w kamienicy przy Rynku. Film z kawałem hi storii w tle, sympatyczny i pokazujący niesamowite osobistości i anegdoty Kleparza. Kleparz to nie tylko historia. To już przy szłość. Młodzi, energiczni ludzie szukający nowego miejsca na niedzielny wypoczynek organizują i wy poczywają na Art & Food Bazaar. Raz w miesiącu, a w czerwcu i w lipcu aż 2 razy, na stołach i pod za daszeniem rynku będzie się piekło, piło wino i roz mawiało z nieznajomymi. Wcześniej straszący niedzielną pustką rynek odżywa na kilka godzin. Jest zgiełk, warsztaty, zapachy, ludzie. Dzieje się. Tak powinno zostać.
44
www.e-magnifier.pl
Śmierć frajerom Warszawa pierwszej ćwierci XX wieku, kasiarze i historia Polski w tle. Z Grzegorzem Kalinowskim o jego debiutanckiej powieści rozmawiała Klaudia Chwastek.
Klaudia Chwastek: Dlaczego zdecydował się Pan usytuować akcję powieści w Pol sce pierwszego ćwierćwiecza XX wieku, tym bardziej, że nie jest to typowa po wieść historyczna, bo historia jest tutaj niejako tłem dla wydarzeń, które spoty kają Heńka Wcisłę. Grzegorz Kalinowski: Najprościej byłoby odpo wiedzieć "właśnie dlatego", ale to tylko połowa prawdy. Babcia opowiadała mi wiele o tamtych czasach. Wiedziałem o nich dużo i mało zara zem, dlatego zacząłem weryfikować jej opowia dania i jeszcze mocniej zagłębiać się w ten czas. Sądzę, że było warto.
46
No właśnie jak Pan powiedział "dużo i mało zarazem". To nie jest okres, o którym mówi się dużo, a tym bardziej o którym uczy się w szkole. Co najbar dziej zafascynowało Pana w tym okresie historycznym? Właśnie to: nieszkolność, nieopisalność, nie znajomość. Jeśli chodzi o pierwszą wojnę światową i XXlecie międzywojenne to jeste śmy strasznymi ignorantami. Tej wojny jakby nie było: nie było w Warszawie okupacji nie mieckiej, bo była tylko ta po wrześniu 1939 ro ku, niewiele się wie o Powstaniach Śląskich, a jeszcze mniej o tym, że kraj był zrujnowany i w odbudowie. Ot tak po prostu wybuchła so
Fot. Andrzej Świetlik
bie 11 listopada niepodległość, później trochę walki z Sowietami, a później to już tylko Bodo z Dymszą na Nowym Świecie. W Polsce i w Warszawie więcej wiemy o Wrocławiu tam tych lat, bo to miasto miało szczęście do popu larności serii Marka Krajewskiego. Jak Pan sądzi, dlaczego jesteśmy takimi ignorantami? Nie tylko my. Wszędzie na świecie tam, gdzie nie ma tzw. wielkiej historii, wiedza ludzka szwankuje. Bitwy, królowie, pakty i hołdy do minują w podręcznikach. Życie codzienne, po lityka tam, gdzie nie ma rewolucji są mało efektowne, a do tego dochodzi przekonanie, że to my, tu i teraz jesteśmy wyjątkowi i niepo wtarzalni, które dominuje nad przeszłością. Zdecydował się Pan na iście łotrzykow ską powieść. Dlaczego? Bo to było w stylu chłopackich powieści z dzie ciństwa – Niziurski, Bahdaj, trochę Szklarskie go. Sensacja i trochę starego stylu, sam za tym
tęskniłem i miałem nadzieję, że nie tylko ja. Historia oglądana z takiej perspektywy jest bardziej „sexy" i pociąga mocniej niż kameral ny dramat w czterech ścianach. Owszem, pociąga, a człowiek w końcu wciąga się w historię Wcisły i jego feraj ny. Choć z początku Heniek wydawał się być dobrze wychowanym i łaknącym wiedzy chłopakiem, w trakcie powieści zmienia się zupełnie, tak jak i jego feraj na. Mógł go Pan wyidealizować, a stwo rzył Pan z niego w gruncie rzeczy złodziejaszka – bo to najbardziej rzuca się w oczy podczas czytania. To było Pa na celem: Heniek złodziejaszek? Dla czego zdecydował się Pan na takiego bohatera? Heniek to nie złodziejaszek. To chłopak, który aspiruje do bycia arystokratą szemranego świata, jak Szpicbródka i Stempel, którzy pro wadzili wspólnie dwa kabarety, jak inny ka siarz Rawicz Weiss, do którego należała słynna 47
www.e-magnifier.pl
Oaza, czy „Mongoł”, który stworzył jedną z naj większych w Warszawie firm transportowych. Mój bohater poszedł po prostu na łatwiznę, wy brał taką drogę, bo pociągała go przygoda, a do tego po części sprawił to los. Pierwszego wła mania dokonał współpracując z tworzącym się polskim wywiadem i POW (Polska Organizacja Wojskowa – przyp. red.). Chciałem stworzyć bohatera niepozbawionego ludzkich słabości, utalentowanego i z gruntu porządnego, ale tro chę jak bohaterzy książek Niziurskiego – łobu ziaka. Jego łobuzerstwo, dokazywanie i chłopięce przygody zaprowadziły go na wojnę, stworzyły z niego dywersanta, a następnie ka siarza.
Jednak ostatecznie książka nosi tytuł Śmierć frajerom. Dlaczego? Chewra z Woli nie byłoby zbyt czytelne, zaś Ferajna z Woli trochę schematyczne. Poza tym akcja rozgrywa się także w świecie polityki, wywiadu, są sceny z wielkich wydarzeń histo rycznych, a wielu bohaterów pochodzi spoza robotniczej, warszawskiej dzielnicy. Śmierć frajerom to był taki impuls, wpadłem na ten pomysł, gdy jechałem samochodem i zobaczy łem jak jacyś goście pchają się pasem, który wydawał im się szybszy, a później gwałtownie zwalniają. "Śmierć frajerom" pomyślałem i tak już zostało. Wydawnictwo kupiło pomysł, co więcej będzie to szyld dla całej serii. W listopa dzie premiera drugiej części zatytułowanej Pańska powieść ukazuje wiele twarzy Śmierć frajerom. Złota Maska. Kończę pisać Heńka Wcisły. Która z nich jest Panu ostatni rozdział i epilog, a drugą ręką szkicuję najbliższa? część trzecią. Twarz poszukiwacza, kogoś, kto jest ciekawy świata, trochę narwany, szukający swego miej Bo zakończenie tej części pozostawiło sca w życiu. Najważniejszą cechą mojego boha pewnego rodzaju rozczarowanie i nie tera i najbliższą mi samemu jest lojalność, dosyt. Czy w kolejnych częściach rów w dzisiejszych czasach towar mocno deficyto nież będziemy mogli czytać o Heńku wy. kasiarzu, czy może jednak wizerunek te go bohatera się zmieni? Lojalność zwłaszcza wobec ferajny, bo Rozczarowanie? Wole słowo niedosyt, bo koń z pewnego punktu widzenia to ona jest cowa scena pozostawia pytanie, losy bohaterów mu najbliższa. Jaka jest definicja ferajny a zwłaszcza tego głównego stoją pod znakiem w Pana mniemaniu? zapytania i nie mamy pewności czy stawią się Ferajna to braterstwo sąsiedztwa i przeżyć, oni przed czytelnikiem w komplecie. Nie chcę grupa oparta o przejście przez podobne do tego zdradzać, odpowiem "na okrętkę": jeden świadczenia, często także mająca wspólnotę in z rozdziałów będzie się nazywał Nie zaznasz teresów politycznych lub ekonomicznych. spokoju, inny zaś Propozycja nie do odrzuce W przypadku Heńka niezwykle ważne są także nia, a do grupy postaci pierwszoplanowych rodzina i Polska, a spoiwem między nimi jest wejdzie z impetem aspirant Karol Denhel PPS (Polska Partia Socjalistyczna – przyp. z Urzędu Śledczego. red.). W wersji roboczej książka nazywała się Chewra z Woli i miała podtytuł: Dla rodziny, Dziękuję bardzo za rozmowę. kasy i ojczyzny.
48
M A G N I F I E R 4/2015
Śmierć frajerom Grzegorz Kalinowski Data wydania: 20 maj 2015 r. Oprawa: twarda Liczba stron: 528 Sugerowana cena: 49,90 Wydawnictwo Muza
49
www.e-magnifier.pl
Gejowska fantazja
na motywach polskich Mateusz Demski
Po siedmiu latach od czasu swej głośnej premiery na deski Teatru Rozmaitości w Warszawie powracają Anioły w Ameryce. Gejowska fantazja na motywach narodowych. Spektakl w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego, który zaledwie przed kilku laty nosił znamiona obyczajowej prowokacji. Homoseksualnej ekspansji pośród polskich teatrofilii.
Dziś pomimo wszelkich sprzeciwów sztuka amerykańskiego dramatopisarza To ny’ego Kushnera uznawana jest za koncept przełomowy, podejmujący istotną polemikę z powszechnymi kwestiami tabu oraz dylema tami stojącymi przed współczesnym społeczeń stwem. Wspomniana niechęć wynika z szokującej konwencji. Przekład Jacka Ponie działka w swej zewnętrznej warstwie sprowa dza się do konfrontacji obłudnych kryptogejów z jawnie obnoszącymi się ze swą orientacją homoseksualistami. Co gorsza: re prezentujących kasty protestantów, mormo nów, Żydów i Afroamerykanów. Dla przeciętnego polskiego antysemityhomofoba rasisty to istne piekło.
50
W rzeczywistości Anioły w Ameryce to sztuka pisana wielkimi literami. Mierząca nie tyle w gejowską fantazję, co w uniwersalny traktat na motywach narodowych. Strach przed AIDS stanowi tu zaledwie pretekst do otarcia się o uniwersalne problemy okalające etnicznie zróżnicowany Zachód. Kushner snuje opowieść o poczuciu nieuchronnego końca relacji mię dzyludzkich, których apogeum dokonało się w połowie lat 80. w Stanach Zjednoczonych. Na tej podstawie twórca obala mit ich wzniosłej szlachetności. Mroczną stronę amerykańskiego snu odzwierciedla tu cyniczny prawnik Roy Cohn (Andrzej Chyra), będący jednocześnie personifikacją obłudnego świata elit; hipokryzji karmiącej się pogardą wobec (w jej mniema niu) marginesu społecznego.
M A G N I F I E R 4/2015
Źródło: www.trwarszawa.pl
Joe (Maciej Stuhr) boi się przyznać do homoseksualizmu. Jego żona, Harper (Maja Ostaszewska), ucieka w valium. A Louis (Jacek Poniedziałek) w obawie przed odpowiedzialno ścią porzuca swego partnera zarażonego wiru sem HIV. Genialne kreacje składające się na kanwę przewrotnych spektakli Warlikowskiego tym razem stoją ponad scenicznymi kwestiami. To szczery, niewymuszony przekaz. Rafał Mać kowiak wygłaszając manifest wobec podłej i upadłej Ameryki Ronalda Reagana, tak na prawdę obrazuje współczesną nam Polskę. Miejsce, gdzie homoseksualizm jest ekwiwa lentem słowa tabu. Ale nie tylko. Pozostali bo haterowie skrępowani społecznoreligijnymi dogmatami stanowią nasze lustrzane odbicia: odrzuconych, rozczarowanych, zakutych w kajdany niestabilnej rzeczywistości Polaków. Historia nowojorskich homoseksualistów borykających się z piętnem prywatnych demo nów daje jednak nadzieję. Bo to w istocie próba naszej wiary. Wiary w lepsze jutro. Tytułowi boscy posłańcy zdają się zstępować na bohate
rów, aby ulżyć ich katuszom. Mimo wszelkich przeciwności oni nadal kurczowo trzymają się świata, który tak mocno rani. Czy warto? „Tak, chcę żyć!” – rozpaczliwie nawołuje Prior (To masz Tyndyk). Marzenia i fantazja zostają za tem przełamane, gdyż introwertyczni bohaterowie Aniołów to w gruncie rzeczy piewcy życia. Uzależnieni od przyziemnej eg zystencji, która okazuje się być zbawieniem. Mentalną kotwicą. Po niespełna sześciogodzinnej uczcie zwień czonej gromkimi owacjami na kilka sekund za pada cisza, która tłumi wszelki zgiełk. Aura błogiego spokoju unosząca się w Teatrze Roz maitości to nasz wewnętrzny rachunek sumie nia. Chwila gorzkiej refleksji. Lecz nie nad problematyką środowiska LGBT czy stadium zachorowalności na AIDS. To czas na zrewido wanie fundamentalnych wartości, o których często zdarza się zapominać. Miłość, lojalność, współczucie, zrozumienie. Kurtyna zapadła. Gasną światła. To wszystko.
51
www.e-magnifier.pl
Paul nie żyje
Adrian Bryniak
Jeden dzień, jedna kobieta, jeden błąd na drodze i… jeden Beatles mniej? 9 listopad 1966 roku, około godziny 5.00. Środa. Ta godzina i ten dzień będzie jeszcze wspominany przez samych Beatlesów. Dlaczego? Datuje się na nią początek największej teorii spiskowej w dziejach muzyki i nie tylko. Historia jest nieprawdopodobna sama w sobie, ale co najciekawsze (a może najbardziej przerażające) łączy się ona w logiczną całość. Właśnie podczas tego środowego poran ka miało dojść do kłótni między członkami le gendarnego zespołu The Beatles. Był to okres, w którym członkowie kwartetu z Liverpoolu za czynali mieć dość chłodne stosunki między so bą. Załóżmy, że w studiu nagraniowym ostatecznie dochodzi do kłótni. Na jej skutek Paul McCartney, basista zespołu, opuszcza swoich kolegów, bierze samochód i zmierza do domu na spoczynek. Po drodze zauważa kon trolerkę parkometrów, która natychmiast wpa dła mu w oko. Miała na imię Rita i odwróciła uwagę Paula na tyle, że ten nie zauważył zmie niających się świateł na skrzyżowaniu. Miała miejsce kolizja tak potężna, że jego samochód 52
stanął w płomieniach. O wypadku miała napi sać poranna gazeta, ale jej nakład wycofano. Pozostali Beatlesi dowiedzieli się o śmierci ko legi bardzo szybko, zaś wytwórnia Apple Re cords, dla której pracowali, postanowiła zachować to w sekrecie. Na jak długo? Aż wy myślono genialny plan… Nowy Paul Już wtedy The Beatles to dla wielu był nie tylko zespół muzyczny, ale niemal religia. Wiedziała o tym ich wytwórnia, która dbała o muzyków jak tylko mogła. Kiedy Brian Ep stein, menedżer zespołu dowiedział się o ślubie Johna Lennona z Cynthią Powell, nakazał trzy
mać tę informację w tajemnicy przed fanami (zwłaszcza kobietami), by zainteresowanie ich muzyką nie spadło. I choć w tej sytuacji Epste in się pomylił a Cynthia po czasie zyskała sobie sympatię fanów, to jednak miłośnicy bandu z całą pewnością nie mogliby pogodzić się z faktem, że jeden z nich zginął w wypadku. Wybrnięciem z tej sytuacji miał być pomysł niemal niepoważny. Urządzono poszukiwanie mężczyzn z całego świata, którzy swoją apary cją najbardziej przypominaliby „Wielką czwór kę”. Najlepszy kandydat miał zostać wyłoniony poprzez „casting”. Wybrany jegomość pocho dził z Kanady i nazywał się William Campbell. Chociaż o całym konkursie media miały dosko nale wiedzieć, to jego następstwa owiane były mgłą tajemnicy nawet dla samego zwycięzcy. Wytwórnia oraz zespół zaproponowali Kana
dyjczykowi zmianę swego dotychczasowego ży cia: miał porzucić pracę w prowincjonalnej policji w Ontario i zacząć zarabiać na życie ja ko… czwarty Beatles! Po operacji plastycznej Campbell miał przypominać McCartney’a w 99 procentach. Jedynym szczegółem różniących tę dwójkę miała być blizna na górnej wardze „no wego Paula”, której usunąć nie było sposób. Brzmi jak historia z Hollywood? Owszem. Strzeżcie się Abbey Road W tym czasie Beatlesi mniej koncerto wali. Postanowili zaszyć się w studiu nagranio wym. Wówczas otwierali się na nowe brzmienia: można było u nich usłyszeć inspira cję rockiem psychodelicznym a nawet elementy hard rocka. Pomimo narastającego napięcia, nagrali swoje największe klasyki: Revolver, 53
www.e-magnifier.pl Abbey Road czy Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band. W roku 1969 (rok wydania Abbey Road, jednego z ostatnich albumów grupy), konkretnie 12 października, DJ radiowy z De troit, Russ Gibb miał otrzymać telefon z suge stią, żeby odtworzyć piosenkę Beatlesów pt. Revolution #9 od tyłu. Nie wiadomo skąd dzwoniący wiedział o tym, że zostanie tam za warte coś, co wyraźnie brzmi jak tzw. backma sking, czyli metoda ukrycia wiadomości, której treść jest możliwa do rozpoznania tylko dzięki wstecznemu odtworzeniu utworu. Przez więk szość piosenki przewijają się w niej słowa: „Re volution nine”, jednak puszczona od tyłu piosenka wydaje się w kółko „mówić”: „Turn me on, dead man”. Dziewięć dni po tej audycji miała miejsce interesująca sytuacja: Roby Yon ge, DJ rozgłośni WABC po określeniu plotki ja ko „niespójnej” został natychmiastowo wyrzucony z pracy. Ta miejska legenda nabrała wówczas międzynarodowego rozgłosu. Jednak nakręcanie całej sprawy to nie tylko backmasking. Beatlesi wykorzystali bez pośrednie medium do powiedzenia nam więcej o rzekomym wypadku Paula zawierając wiele ciekawych szczegółów na okładkach swoich al bumów. Najwięcej pod tym względem wydaje się dostarczać obrazek z płyty Sgt. Pepper’s Lo nely Hearts Club Band. Przede wszystkim na okładce, poza Beatlesami, znajdują się sławne osoby, które już zakończyły swoje życie. Po prawej stronie okładki siedzi lalka, która bawi się samochodem. Podobno właśnie takim mo delem auta jechać miał Paul w dniu feralnego incydentu. Ponadto nad głową Paula widać otwartą dłoń: jest to powszechny symbol, który oznacza, że osoba pod dłonią odeszła z tego świata. Co ciekawe, okładki albumów Revolver oraz Yellow Submarine także zawierają ten symboliczny gest. Zaś na kultowym zdjęciu z okładki Abbey Road Paul jako jedyny członek zespołu przechodzi przez przejście boso. Fani zauważyli także, że McCartney trzyma na zdję ciu papierosa w prawej ręce, chociaż na co dzień posługiwał się on lewą ręką. Jest coś jeszcze: historia albumu Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band opierać miała się na rzeko mo prawdziwym zdarzeniu, w którym jeden człowiek zostaje z dnia na dzień zastąpiony przez innego, zaś nikt o tej „podmiance” nie ma
54
pojęcia. Ciekawy wydaje się także inny fakt: na stronie B singla Let It Be znajduje się piosenka pod tytułem You Know My Name (Look Up the Number). Gdy ta się kończy odczytywany jest numer telefonu. Wykręcając ten numer dzwoniący mieli podobno słyszeć z drugiej strony aparatu głos mówiący: „Strzeż się Abbey Road”. Wcześniej była to historia rodem z Hol lywood. Teraz całość brzmi jak gotowy już sce nariusz. Czy to w ogóle możliwe? Ciężko powiedzieć czy cała legenda ma w sobie chociaż ziarenko prawdy. Dowodów na okładkach oraz w tekstach piosenek (nie tylko odtwarzanych od tyłu) jest, wg zwolenników teorii, o wiele więcej niż tylko te wyżej wymie nione. Ale i one wydają się bardzo (a może na wet bardziej) naciągane. Pytany o całą sprawę John Lennon twierdzi, że cała sprawa to „stek bzdur”, zaś sam zainteresowany twierdzi, że w ogóle nie ma o czym mówić, bo historia jest „mocno przesadzona”. Rzeczywiście na okład kach albumów (począwszy od Yesterday and Today) McCartney wydaje się być przedsta wiony zawsze w opozycji do reszty kolegów z zespołu, ale to raczej mogło świadczyć o tym, że był najważniejszy w zespole, choć oczywiście to temat na inną dyskusję. Co do blizny na górnej wardze: Paul miał paść ofiarą drobnego wypadku motocyklowego i nabawić się urazu, na skutek którego powstała blizna. O wymyśle nie i rozpowszechnienie legendy pt. „Paul nie żyje” najczęściej podejrzewa się wytwórnię Ap ple Records, sam zespół, a także… Johna Len nona, który miał być zazdrosny o talent kolegi. Należy przyznać jedno: cała historia składa się w niewiarygodną, ale jednak logiczną, całość, zaś jeśli mocno się chce, to wszystko można podczepić pod realistyczne wydarzenie. Nie wiadomo czy kiedykolwiek poznamy odpowie dzi na te wszystkie pytania: Czy doszło do wy padku? Jeśli tak, to jak przez ten cały czas udało się zachować całość w tajemnicy? Jeśli nie, to kto jest odpowiedzialny za plotkę o śmierci Paula? Możemy być pewni jednego: w starciu kłamstwa z prawdą za każdym razem zwycięży… ciekawsza historia.
Zbiegli Naziści
M A G N I F I E R 2/2015
Jakub Rudnicki Wydana niedawno przez wydawnictwo Czarne książka austriackiego historyka Geralda Steinachera pt. Zbiegli naziści. Jak hitlerowscy zbrodniarze uciekli przed sprawiedliwością porusza chyba najbardziej wstydliwy i hanieb ny epizod powojennej historii. Autor w rzetelny i metodyczny sposób, w oparciu o szeroką kwe rendę archiwalną i przy wykorzystaniu bogatej literatury przedmiotu opisuje w jaki sposób wykonawcy jednej z największych zbrodni w historii ludzkości umykali przed sprawiedli wością. Używam tu trybu niedokonanego, po nieważ nie wszystkim owa ucieczka się ostatecznie powiodła. Steinacher w swojej pracy opisuje nastę pujące zagadnienia: nazistowski szlak przerzu towy przez Włochy, współodpowiedzialność Międzynarodowego Czerwonego Krzyża za ucieczki nazistów, role Watykanu w ułatwianiu ucieczek, „szczurzy” korytarz organizowany przez wywiad amerykański oraz szczególną „gościnność” Argentyny wobec zbrodniarzy wojennych. Już we wstępie autor rozprawia się z mitem Odessy czyli tajniej organizacji dyspo nującej olbrzymim majątkiem i wpływami zrze szającej byłych SSmanów. W jej istnienie wierzył sam Szymon Wiesenthal. Trudno mu
się dziwić, zważywszy na to ilu zbrodniarzom udało się uniknąć jakiejkolwiek odpowiedzial ności za swe czyny. Przeświadczenie o istnieniu niemal wszechmocnej organizacji skupiającej zbrodniarzy wojennych ugruntowała wydana w 1972 roku powieść Frederica Forsytha pt. Akta Odessy. Należy podkreślić, że owa książka powstała właściwie na zamówienie Wiesentha la, który w owym czasie intensywnie poszuki wał Eduarda Roschmanna zwanego „rzeźnikiem z Rygi”. Książka Steinachera w sposób niezbity i przekonywujący pokazuje, że żadna Odessa nie istniała, bo po prostu nie była potrzebna. Wystarczył Watykan, narastająca po zakończe niu wojny obsesja antykomunistyczna, niepre cyzyjne procedury wydawania dokumentów podróżnych Czerwonego Krzyża oraz interesy wywiadu amerykańskiego. Zbiegli naziści po zwalają zrozumieć jak doszło do tego, że w nie długi czas po wojnie opinia publiczna straciła zainteresowanie rozliczeniem zbrodni nazi stowskich. Książka ta dowodzi, że prawda hi storyczna często bywa dużo bardziej interesująca niż fikcja literacka. A zawsze jest dużo bardziej złożona i skomplikowana.
Zbiegli Naziści. Jak hitlerowscy zbrodniarze uciekli przed sprawiedliwością Gerald Steinacher Wydawnictwo Czarne 2015 Ilość stron: 488 55
www.e-magnifier.pl
Jak ze snów
Grzegorz Stokłosa
Awaria, wariatka, wariograf, wariacja
naczelny – Janusz Szydłowski to doświadczo ny aktor, oraz reżyser, który z pewnością po Variete. Wyobraźcie sobie Broadway stanowią prowadzi Variete przez jego najlepsze lata. Czy cy jedną z dzielnic Krakowa. Czerwone dywany, jest potencjał? Zdecydowałem się sprawdzić gwiazdy światowej estrady regularnie spływają osobiście. ce na krakowskie ulice. Na wybitne spektakle. By móc oglądać postaci z pierwszych stron ga Blond to nie kolor, blond to styl bycia! zet, najwspanialsze w show biznesie. I to Na spektakl premierowy dyrekcja wy wszystko na naszym podwórku, tuż obok, ulicę, brała musical Legalna blondynka. Przepis na przecznicę, osiedle dalej. Jedni westchną z za sukces? Wybrać blond aktorkę, albo dwie, do chwytu, inni powiedzą, że igrzyska nie są Kra sypać sporą dawkę różu, następnie wszystko kusom potrzebne, to po co nam Broadway. gotować przez dwie godziny w sporej dawce Niestety, mimo, że średnia, miesięczna śpiewu, co jakiś czas mieszając w tańcu. Tak kwota, którą statystyczny Polak decyduje się przynajmniej sobie to wyobrażałem na podsta przeznaczyć na wydarzenia kulturalne wyraź wie opisów i recenzji. Bo choć może to wstyd, nie wzrosła, wciąż jest to przygnębiająco mało. tytułując się kinomaniakiem, filmowej wersji Trudno się dziwić – różnica w cenie biletów na opowieści o Elle Woods nigdy nie oglądałem. spektakl teatralny i seans filmowy jest spora. Miałem więc zagwozdkę i zupełnie nie wiedzia W każdym razie nic nie wskazuje na to, by Kra łem czego się spodziewać. ków miał się stać w najbliższym czasie świato I choć po wszystkim mogę z pełnym wą stolicą teatru, opery i operetki. Jednak sam przekonaniem stwierdzić, że niby romantyczna Walt Disney powiedział kiedyś, że „jeśli potra historia okazała się dość banalna, to jednak fisz o czymś marzyć, to potrafisz także tego do było zabawnie. I choć fabuła nie przypadła mi konać”. A Polak potrafi! do gustu, pojawiły się inne czynniki, które Dwanaście lat było potrzebne, by ziścić wprawiły mnie w zachwyt. I nie użyłem tego marzenie o muzycznym teatrze. W końcu, 31 słowa przez pomyłkę. maja bieżącego roku miało miejsce uroczyste Reżyserią zajął się Janusz Józefowicz. otwarcie Teatru Variete – pierwszego muzycz Od miesięcy przesiadywał w teatrze, początko nego teatru w Krakowie. A miejsce swej lokali wo podczas castingów, potem w trakcie cięż zacji obrał wyśmienicie. Znajduje się bowiem kich i męczących prób. Bo choćby pot i łzy lały w budynku starego kina Związkowiec, od lat się strumieniami, a aktorzy padali z wycień nieczynnego obiektu kulturalnego. Dyrektor 56
M A G N I F I E R 3/2015
Źródło: http://teatrvariete.pl/
czenia, wszystko musiało być perfekcyjne, tak by widzowie, zarówno krakowscy, jak i przy jezdni, ściągali do teatru ponownie i głosili o jego wspaniałości na cztery strony świata! Dwie blondynki?! Legalne? W roli głównej występowały dwie aktor ki. Pierwsza z nich to znana z reklam sieci ko mórkowej – Barbara KurdejSzatan. Ładna, naturalna blondynka, której kunszt i zdolności aktorskie ciężko ocenić na podstawie reklamó wek. A biorąc pod uwagę jej wykształcenie można sądzić, że zdolności ma wybitne, bo tyl ko tacy dostają się i kończą krakowskie PWST. Niestety, podczas mojego spektaklu wystąpiła druga aktorka. A mówię „niestety” tylko z powodu chęci zobaczenia możliwości Kurdej Szatan. Bo gdy usłyszałem, że to Natasza Urbańska będzie od twórczynią głównej roli, bynajmniej nie poczu łem zawodu. Wręcz przeciwnie. I choć zapewne wielu stwierdzi, że jedynym powodem dla któ rego Urbańska dostała angaż jest jej relacja z reżyserem, to w mojej opinii jest to czcze ga danie, które może zadowolić co najwyżej miło
śników spiskowych teorii dziejów. Ta kobieta ma talent, nie można temu zaprzeczyć. Jest piękna, świetnie tańczy, śpiewa i gra. Ok, był okres, że pojawiała się wszędzie, w kolejnych widowiskach artystycznych na jej cześć, aż wi dzowie bali się „otworzyć lodówkę”. Jednak te widowiska były dobre, właśnie przez jej talent i umiejętności. I tym razem również udało się jej wznieść na wyżyny, ze swej roli czyniąc coś fantastycznego! Zabawne perypetie, dużo kolo rów, świetna muzyka. Do tego cała masa in nych aktorów których wstyd by było nie docenić. Wszystko to złożyło się na niezwykłą całość wręcz magiczną. I choć nie zrozumia łem słów z początkowej piosenki, śpiewanej przez sześć aktorek, przy dość głośnej muzyce w tle, to wszystkie następne były już jasne i czytelne. Jak oni tańczyli, jak skakali! I to było najmocniejszą stroną całego widowi ska. Fabuła mnie nie porwała. Gdybym chciał usłyszeć ładne głosy – posłuchałbym radia, lub 57
www.e-magnifier.pl Apocalypto płyty. Jednak przygotowane przez twórców układy taneczne, które były wręcz wyczynowe, to prawdziwa uczta dla oka. Synchroniczne, dy namiczne, zaskakujące! Jeżeli Józefowicz jest autorem tego sukcesu, to należy mu się na prawdę wielki ukłon. Wybrał świetnych tance rzy, fantastyczne układy, wpadającą w ucho muzykę, a to wszystko zachwyciło mnie, bynaj mniej nie należącego do grupy pasjonatów mu sicali i romansów. I gdy byłem przekonany, że poziom za chwytu w mojej głowie osiągnął maksimum, wtedy pojawiły się skakanki. Jako, że sam uwielbiam ten sprzęt do ćwiczeń i wiem, jak niespodziewanego psikusa potrafi sprawić, by łem pod ogromnym wrażeniem widząc grupkę osób skaczących, wykonujących przeróżne kombinacje, osiągających nieziemską równość, zupełnie jakby były jednym organizmem. Coś fantastycznego. Jak tam trafić? Gdzie to jest? No i tu jest się do czego przyczepić. Bo choć nazwa starego przystanku Kordylewskie go, wcześniej zwanego po prostu Aleja Pokoju, została zmieniona na Teatr Variete, to jest to jedyny element pozwalający osobie całkowicie nieświadomej otwarcia, zwrócić uwagę na mieszczący się nieopodal teatr. Znajduje się na
58
końcu ulicy, dookoła małe złomowisko i krajo braz nieukończonej budowy. Mówiąc szczerze, przy regularnym poruszaniu się po mieście za pomocą pojazdów, bądź roweru, można ode brać wrażenie, że lepiej oznaczone w obszarze kilku kilometrów od siebie są fast foody, galerie handlowe, a nawet stacje benzynowe. Niedo patrzenie? Wyobraź sobie... Jest dobrze, a wszystko wskazuje na to, że może być cudownie. Jeżeli władze teatru po dejdą do sprawy z taką werwą jak zapowiadają, teatr Variete może okazać się w istocie niezwy kłym miejscem, o głośnych wydarzeniach kul turalnych. Potencjał jest ogromny, pomysłów masa. Wszystko zależy od doboru repertuaru i odpowiedniej reklamy. Biorąc pod uwagę, jak wielki problem miałem ze znalezieniem wol nych miejsc na jakikolwiek ze spektakli – chęt nych nie zabraknie.
Źródło: http://teatrvariete.pl/
Witamy w Twin Peaks
M A G N I F I E R 4/2015
Constantine
Mateusz Demski
To miał być zwykły dzień. W aurze leniwego, jesiennego poranka osnute delikatną mgłą miasteczko Twin Peaks właśnie budziło się do życia. Tartak rodziny Packardów dopiero rozpoczynał pracę, hotel Great Northern witał przybyłych gości, a w barze prowadzonym przez Normę Jennings przyjmowano pierwsze zamówienia. Delikatne podmuchy rześkiego, górskiego wiatru dawało się wyczuć w powietrzu. Sielska atmosfera rozciągająca się nad tą oazą spokoju trwałaby zapewne wieki, gdyby nie śmierć miejscowej licealistki, która zbudziła demony zamieszkujące w upiornych lasach Twin Peaks. Prison Break 59
www.e-magnifier.pl
Dwadzieścia pięć lat temu właśnie w taki sposób rozpoczęła się emisja serialu, który od mienił obliczę współczesnej telewizji. Na po czątku lat 90. amerykańska stacja ABC gromadziła przed ekranami telewizorów kilka dziesiąt milionów widzów. Podczas tego sta rannie przestrzeganego rytuału każdy zadawał sobie jedno pytanie: Kto stoi za zabójstwem Laury Palmer? Z dzisiejszej perspektywy Mia steczko Twin Peaks okazuje się popkulturo wym fenomenem wszechczasów o wymiarze uniwersalnym. Trzydziestoodcinkowa propozy cja z pod szyldu duetu Lynch/Frost wyprzedzi ła bowiem swoją epokę, przyczyniając się do powstania paradygmatów amerykańskiego przemysłu telewizyjnego. Nieokiełznana wielo wątkowość, potężny wachlarz bohaterów, skomplikowany portret ludzkiej natury oraz niespodziewane zwroty akcji. Dzisiejsi giganci pokroju Breaking Bad czy Zagubionych to po tomkowie tych eksperymentalnych założeń. Zwariowany kamp Filmoznawcy wciąż głowią się jak rów nie mistyczny, niejednoznaczny, zawieszony pomiędzy jawą a snem portret małomiastecz kowej społeczności mógł zachwycić pospolitego zjadacza chleba. Wszak symbolizm nie był do meną ówczesnych stacji kablowych, które ser 60
wowały mdłą rozrywkę pokroju Dynastii. Okazuje się, że wystarczyła niewielka manipu lacja – apoteoza amerykańskiego, idyllicznego zaścianku w połączeniu z karykaturą charakte rystycznych chwytów rodem z amerykańskich oper mydlanych. Stylistyczne igraszki twórców opierały się na doprawieniu niewinnej aury waszyngtońskiej prowincji szczyptą surreali zmu. Ale również niepokojącą atmosferą grozy czy groteskowym poczuciem humoru. Lynch i Frost otarli się tym samym o pozory klasycz nej konwencji, będącej w istocie metafizycznym aktem nieposłuszeństwa. Widzowie połknęli haczyk, a efekt okazał się porażający. Pilotowy odcinek serialu obej rzało blisko 35 mln widzów. Zwariowany kamp opanował Stany Zjednoczone, by po chwili roz przestrzenić się do ponad 50 krajów. Jak zatem możliwe, że sprzyjające wiatry nagle ustały? W istocie, wszystkiemu winni są… widzowie. Tajemnica morderstwa w Twin Peaks była skrywana przez ponad pół roku, do momentu gdy stacja ABC w obliczu gwałtownego spadku oglądalności zażądała natychmiastowego ujawnienia tożsamości sprawcy. Cóż, widocznie modelowy odbiorca przebudził się z lynchow skiego transu, odwracając się od nowofalowej nomenklatury. Późniejsze epizody odarte z trzymającej w napięciu atmosfery nie zdołały
M A G N I F I E R 4/2015
już przywrócić dawnej świetności. Ba! Zgoda na kompromis względem widzów i rozstrzy gnięcie zagadki na półmetku zadecydowały wy łącznie o przedwczesnym zakończeniu kultowej serii. Mimo to bilans okazuje się dodatki. Dziś świat kocha Twin Peaks. Ten chocholi taniec pośród fabularnych znaków zapytania, narra cyjnego rozwarstwienia oraz mnogich wątków. Autorom udało się przesunąć granicę ludzkiej wyobraźni, kreując świat do którego przeciętny konsument sztuk wizualnych pragnął powracać – intrygujący, zjawiskowy, konfrontacyjny do szarej codzienności. Z podobnym entuzjazmem spotkała się równie bogata paleta bohaterów zrodzona w umysłach Lyncha i Frosta. Wystar czy przywołać głównego bohatera – agenta FBI Dale’a Coopera (Kyle MacLachlan), jednorękie go sprzedawcę butów, kobietę z pieńkiem czy psychopatycznego Boba. Te oraz wszystkie inne przerysowane kreacje stanowią coś więcej niż osobliwą mieszankę puszczającą oko z małego ekranu. To nieśmiertelne symbole. Era tasiemców Sheryl Lee odtwórczyni roli Laury Pal mer w finale serii obwieściła ponowne spotka nie po dwudziestu pięciu latach. Czytając między wierszami fani doszukali się otwartej analogii do zapowiedzi kolejnej odsłony serii. Rzeczywiście. Kilka miesięcy temu stacja Showtime ogłosiła powrót do waszyngtońskie go miasteczka. Szczegóły pozostają nadal nie
znane. Wiadomo jednak, że będzie to współczesna kontynuacja kultowej serii, w któ rej pojawią się odtwórcy głównych ról znani z jej pierwowzoru. Paradoksalnie jedyną osobą, która początkowo nie chciała zawitać do Twin Peaks okazał się David Lynch. Doszło jednak do porozumienia, dzięki czemu twórca Blue Velvet wkrótce powróci na plan. Czy mogło powstać kolejne Miasteczko Twin Peaks bez jego charyzmatycznego pomy słodawcy? Człowieka, który wprowadził do serii wszelkie ikoniczne elementy, począwszy od tańczącego karła, aż po tajemniczą czarną cha tę? Pomimo wielu prognoz pozostawałem spo kojny, mając w pamięci analogiczne precedensy i fakt, iż pesymizm widzów jest nieograniczony. Prosty przykład: W momencie, gdy Disney ogłosił produkcję kolejnej trylogii Gwiezdnych Wojen fani pukali się w czoło. Dziś ci sami ignoranci popadają w zachwyt nad materiałami zwiastującymi kolejny epizod gwiezdnej sagi. Na myśl nasuwa się jednak inne pytanie: czy nieśmiertelny symbol lat 90. odnajdzie się pośród plagi telewizyjnych tasiemców? Tych wszystkich wielosezonowych serii ciągnących się latami? Trudno przewidzieć, jednak znając pokłady ambicji Lyncha nie należy go z miejsca skreślać. Cierpliwości. A być może w przyszłym roku przyjdzie nam ujrzeć wiele dobra, a zwłaszcza zła, które ponownie wyłoni się z czeluści legendarnej prowincji.
www.e-magnifier.pl
Only One Matką muzycznych festiwali jest Gla
stonbury. Żaden Woodstock w błocie i żadne rzucanie butelek w niechcianych artystów ro dem z Reading and Leeds nie może równać się z tym, co dzieje się w ostatnim weekendzie czerwca w brytyjskiej wiosce Pilton. W tym ro ku można było doświadczyć prawdziwego mu zycznego katharsis. Były petycje. Były groźby, nawet śmiertelne. Mimo to, Kanye West zamel dował się na Pyramid Stage w sobotę, 27 czerwca około 22.00 czasu lokalnego. Dwie go dziny później było już po wszystkim, historia została stworzona. Brytyjczycy nie lubią, gdy ktoś kwestio nuje jakość ich muzyki. Jaki jest najbardziej rozpoznawany gatunek muzyczny rodem z Wysp? Oczywiście rock and roll i wszystkie jego pochodne. Dlatego fani rocka, którzy włą czyli w sobotę BBC musieli dostawać palpitacji serca, gdy Kanye wykrzyczał: „You are now watching the greatest living rockstar on the planet!”. West powiedział jasno co myśli: „Hip 62
Adrian Bryniak
hop to nowy rock and roll. Raperzy to dzisiejsze gwiazdy rocka. A ja jestem największą z nich”. Po wyemitowaniu klipu wprowadzają cego przez BBC nastąpiła niezwykła cisza i oczekiwanie na główną gwiazdę drugiego dnia drugiego Glastonbury 2015. Nagle wybrzmiał początek Stronger i Kanye był już na scenie. Przed występem artysta obiecywał „coś spe cjalnego” i pierwszą z tych rzeczy otrzymaliśmy bardzo szybko: West występował pod platfor mą, która unosiła się co parę minut. Można było odnieść wrażenie, że jest on zamknięty na scenie. Przy okazji Black Skinhead dostaliśmy też małą dawkę brytyjskiego poczucia humoru: na scenę wbiegł komik Lee Nelson, którego już po chwili zabrała ochrona. Jak później wytłu maczył: „Zrobiłem to dla Taylor Swift. Kanye poznał już czym wojuje”. (West przerwał Taylor jej przemowę podczas MTV Video Music Awards 2009, kiedy to jasno stwierdził, że te ledysk Beyonce był lepszy i wygrana Swift była bezpodstawna – przyp. autor).
M A G N I F I E R 1/2015
Fot: Lucy Pitts/Glastonbury Festival
Dach się unosił (dosłownie), zaś show zaczęło przybierać bardziej refleksyjny wy dźwięk. W tej części Kanye zaprezentował m.in. I Wonder oraz swój najnowszy singiel, FourFi veSeconds, jednak bez obecności Rihanny ani Paula McCartney’a na scenie (West zaśpiewał także część wokalistki z Barbadosu). Niemal całe show raper był na scenie osamotniony, po kazując kto tu jest główną gwiazdą. Jedynym gościem specjalnym Kanye’a był Justin Ver non, z zespołu Bon Iver, z którym wykonał Lost in the World. Przy okazji tej piosenki West wspomniał o swojej żonie, Kim Kardashian, która była za kulisami przez cały czas trwania show. Emocje wśród tłumu rosły, gdy Kanye zaprezentował swoje pierwsze wielkie hity, Je sus Walks oraz Diamonds From Sierra Leone. Po kolejnym nowym singlu, Only One, można było usłyszeć początek Touch the Sky, przy któ rym raper ogłosił, że to koniec show i schodzi ze sceny. Oczywiście okazało się to nieprawdą: po chwili West wędrował nad publicznością na
dźwigu! Nastąpiło to, na co czekało najwięcej osób wśród tłumu: All of the Lights. Jednak Kanye musiał w końcu „zejść na ziemię”. Tam już ostatnia dziś niespodzianka – Bohemian Rhapsody z repertuaru Queen oraz Can’t Tell Me Nothing. Encore to Golddigger oraz All Falls Down, które były zdecydowanie najgło śniej wyśpiewanymi utworami podczas kon certu. W ten sposób Kanye zakończył show, które miało niezwykłą historię oraz które jest już częścią historii Glastonbury. Były petycje, były groźby została stwo rzona historia. Choć hip hop jest niebrytyjski, to na koncercie można było usłyszeć fanów Ka nye’a Westa, wśród których z całą pewnością znaleźli się także Brytyjczycy. Koncert „naj większej gwiazdy rock na tej planecie” był zu pełnie nie z tej planety. Miejmy nadzieję, że organizatorzy Glastonbury będą częściej za praszać takich artystów jak Kanye West do Pil ton.
63