5 minute read
ANNA KOCHNOWICZ-KANN Ole, Flamenca!
Taniec OLE, FLAMENCA!
Jak co roku, 16 listopada, w Międzynarodowym Dniu Flamenco, zaczęłam szukać na YouTube nowych klipów związanych z tym świętem. Jedna bulería, druga, trzecia, nagle – flashmob „La Escuela de Flamenco de Andalucía”. Co za energia!
Advertisement
tekst: Anna Kochnowicz-Kann | zdjęcia: Andrzej Kałużny
Nogi same rwą się do tańca, dłonie próbują się kręcić w nadgarstkach, ale nic z tego – to nie takie proste, same chęci to za mało, wychodzi topornie. Oglądam więc dalej, hamując aktywność, i nagle oczom nie wierzę: w filmowej składance widzę Kasię, Joannę, Sylwię, Anię, Ewę – dziewczyny z „Espacio flamenco”, szkoły działającej od roku w Poznaniu. Idealnie wykonana choreografia. Jak się okazało, zatańczona przez uczniów z ponad trzydziestu szkół na całym świecie, którym patronuje ta z Andaluzji. Gigantyczny projekt obejmujący nie tylko Europę, ale i Kubę, Kolumbię, Meksyk, Chiny. W Polsce wpisana jest do niego tylko jedna szkoła – właśnie „Espacio flamenco”; od września kilkanaście dziewczyn, pod wodzą Ewy Jakubiec, uczy się teorii i praktyki flamenco do pierwszego egza-
minu. Będą dyplomy i oficjalne potwierdzenie umiejętności – umiejętności prowadzących, krok po kroku, do profesjonalizmu. Taką wszyscy mają nadzieję.
Pasaż Apollo, naprzeciwko tajskiej knajpki: najpierw schodami na pierwsze piętro klatki „C”, drzwi po prawej stronie,
a potem korytarzem do końca, do sali z lustrami. Tam młoda kobieta, z lekka markując ruch, powtarza kroki – jakby sprawdzała ich kolejność. Po chwili podchodzi do komputera, włącza muzykę i staje przed lustrem. Teraz tańczy naprawdę. Liviana. Flamenco puro. Klasyczne. Ciężkie. Rytm na pięć. Rzadko tańczona, częściej tylko śpiewana. A jak śpiewana, to głos szarpie, słychać w nim ból, łkanie przechodzące w krzyk. Do takiego flamenco trzeba dorosnąć, trzeba czasami lat, by je pokochać i zrozumieć. – W „Espacio” zaczynamy naukę od tangosa – mówi Ewa, tancerka i założycielka szkoły. – Ma określoną strukturę, a struktura we flamenco to rzecz najtrudniejsza. Tangos jest stosunkowo łatwy w rozliczaniu, na cztery, i do tego przyjemny w tańczeniu. Struktura więc i technika są od początku.
– Ręce i nogi, czyli zakręcanie nadgarstkami i tupanie? – Dopytuję. – I cała postawa – Ewa uzupełnia. – Trzeba to wszystko zgrać, uruchomić też emocje, bo bez nich nie ma historii, a we flamenco zawsze coś się opowiada. Sama technika, choć zachwyci, na niewiele się zda: sztuki nie będzie. – Stylów we flamenco jest około stu, każdy taniec ma swoją specyfikę… – głośno myślę – życia zabraknie, by poznać wszystkie. – Trzeba znać grupę podstawową – Ewa mnie uspokaja – czyli te najczęściej spotykane, bo od nich wywodzą się następne, pokrewne. To jest baza. Jak ją masz, reszta przyjdzie sama, z czasem.
W sali obok powoli narasta gwar – schodzą się uczennice na zajęcia. W różnym wieku, flamenco nie zna ograniczeń. Można je tańczyć, nawet siedząc na krześle. Zresztą – tak głosi legenda – palo z bastonem (palo – styl; baston – laska) wymyślił ktoś, kto zranił się w nogę i nie mógł chodzić… W „Espacio” są grupy dziecięce, dla ośmiolatków, są grupy dorosłe, mocno wiekowo rozpięte. Nie ma jedynie mężczyzn. Choć męskie flamenco jest porywające: mniej tu ozdobników, więcej stepów, a to na nie czeka się podczas koncertów; mężczyzna nie schowa się za rekwizytem – nie dla niego wachlarz czy spódnica. No, ale mężczyźni w Polsce nie chcą tańczyć. Przynajmniej flamenco.
Ewa tańczy od kilkunastu lat. Zaczynała jako czternastolatka od warsztatów z Kasią Burgiel w „La Tormencie” (pierwsza poznańska szkoła flamenco) i… wpadła „po uszy”, jak mówi. Jak to zwykle bywa: albo zakochujesz się od pierwszego dźwięku, od pierwszego stepu i ruchu dłoni, albo szybko odchodzisz, bo flamenco to jedna z najtrudniejszych technik, wymagająca
ogromnej pracy. Ewa żyje z tańca i dla tańca, choć ukończyła arabistykę na UAM i studiowała aktorstwo w Sewilli. – Moja siostra też jest tancerką, ale po szkole baletowej – opowiada. – Przez wiele lat była w zespole Polskiego Teatru Tańca Ewy Wycichowskiej. Teraz mieszka w Oslo i tam pracuje. Od jakiegoś czasu myślimy o projekcie, który by połączył nasze pasje, czyli flamenco i taniec współczesny. Lubię fuzje, lubię przekraczanie granic. – Czy dlatego prowadzisz też grupę flamenco-jazz? – To akurat zaproponowały dziewczyny. Zobaczyły moją choreografię do „Orobroy” Dorantesa i zapytały, czy nie mogłyby jej się nauczyć. No i tańczymy.
Dzisiaj sześć dziewczyn przyszło „na Dorantesa”. Po rozgrzewce bolą ręce i nogi. – Łyk wody i zaczynamy tam, gdzie przerwałyśmy tydzień temu – zarządza Ewa. – A możemy jeszcze raz powtórzyć od tego pstrykania? – Prosi ktoś z grupy.
Staje więc przodem do lustra i bardzo wolno przypomina sekwencję, która trwa w rzeczywistości kilkanaście sekund. – Prawa noga stuk, prawa ręka, lewa ręka, pstryk, pstryk – pokazuje i mówi – lewa noga z tyłu, prawa ręka nad biustem, lewa nad biustem, prawa noga śródstopiem, prawa ręka na biodro, lewa ręka na biodro, lewa noga uderza, klaśnięcie, prawa ręka na udo, prawa noga poderwanie, lewa ręka wysoko. Powtarzamy… – dziewczyny już mniej się gubią. – I jeszcze raz, i szybciej… Un, dos, tres… – Ewa wykrzykuje.
W końcu wychodzi prawie idealnie. Sześć par nóg uderza w tym samym tempie. Między stukiem butów mieszczą się uderzenia rąk. Ale dopiero przy muzyce ujawnia się sens tego wszystkiego: stuki i klaśnięcia dopełniają melodię jak perkusja.
Mała przerwa i wszyscy stają tyłem do luster, zaczynają układ od początku: po fortepianowym wstępie – nieco zadumanym, nostalgicznym – prawe ręce odrywają się od ciała, unoszą jak skrzydła, wędrują nad głowę, głowa podąża za dłonią, uprzedza kolejny ruch drugiego ramienia, lustrzany, po czym obie ręce na moment zastygają uniesione wysoko, by zaraz opaść wraz z bezgłośnym obrotem wokół własnej osi każdej z dziewczyn. Zaczyna się opowieść… – Prowadzisz nie tylko szkołę, ale i Teatr Flamenco… – kontynuujemy po zajęciach. – Zawsze bardziej podobało mi się flamenco idące w stronę spektaklu niż fiesty. Z teatrem jesteśmy dopiero na początku drogi. Przez cały ubiegły rok szlifowałyśmy technikę i dopiero teraz możemy skupić się na szukaniu sposobów opowiadania historii, które chcemy przedstawić. Myślę, że za rok zaprosimy na nasz pierwszy spektakl. – O czym jeszcze marzysz? – O własnej przestrzeni, w której mogłabym robić znacznie więcej. Choć tu jest wspaniale! Ze Studiem Aktorskim dogadaliśmy się błyskawicznie i tu mamy salę. Marzy mi się jednak miejsce, w którym mogłabym nie tylko uczyć, ale i dałoby się oglądać filmy, urządzać spotkania, słuchać muzyki. Po prostu być razem. Coś na kształt tablao. Ale wiesz, co jest najwspanialsze? – Ewa się uśmiecha – że z moimi pomysłami nie jestem sama. Idą za mną ludzie. I pomagają bardziej niż bym się spodziewała.