5 minute read
MARIANNA DROZDOWSKA Artystyczna dusza
Sztuka MARIANNA DROZDOWSKA Artystyczna dusza
Ukończyła Uniwersytet Artystyczny im. Magdaleny Abakanowicz w Poznaniu. Maluje, rzeźbi, interesuje się szeroko rozumianą sztuką zgodnie z rodzinną tradycją i upodobaniami. Miała też muzyczną przygodę, jednak malarstwo i rzeźbę wybrała jako kierunek swojej drogi zawodowej. Marianna Drozdowska – malarka, rzeźbiarka, modelka, osoba o wielu talentach, artystycznej duszy i nieposkromionej wyobraźni.
Advertisement
rozmawia: Magdalena Ciesielska | zdjęcie: Katarzyna Rytlewska-Kowalczyk
Koniec Ery Niewinności” – co to jest za projekt? MARIANNA DROZDOWSKA: W „Końcu Ery Niewinności” jestem cała ja. Obrazy odzwierciedlają mój stan ducha, dopasowują się do otaczającego świata i opowiadają o nim, o moich pragnieniach, marzeniach, o ludziach, których spotykam. Wcześniejsze inicjatywy, w których brałam udział, były zbiorowe, pod kierunkiem konkretnych profesorów. Miałam w pewnym stopniu narzucone tematy i ramy artystyczne. Teraz kompletna dowolność i swoboda twórcza. (śmiech) Inspiracją do stworzenia tego cyklu była chęć wywołania refleksji i pobudzenia ludzi do działania, w kierunku ocalenia tego, co piękne.
Jak długo tworzyłaś prace do „KEN”?
Całość pochłonęła mnie na blisko dwa lata. Trzy najważniejsze dla mnie obrazy olejne – „Koniec Ery Niewinności”, „Wir” i „11. Przytulić nogę słonia” – traktuję jako
centrum projektu. Poprawiałam je kilkukrotnie, bo wciąż wydawało mi się, że to nie jest ich ostateczna forma. I tak to trwało… Oczywiście, w międzyczasie powstawały inne obrazy, rysunki, szkice, projekty.
Na co poświęciłaś najwięcej czasu i energii?
Tworząc tytułowy obraz „Koniec Ery Niewinności”, największą pracę, która jest w pewnym sensie „prezentem dla świata”. Malowany był on przez cały czas, zmieniany, modyfikowany. Skupiałam się na nim, potem odchodziłam, musiałam zrobić przerwę, aby znów powrócić. To taka cykliczna praca, zabierająca dużo energii i spleciona wieloma emocjami. Mam wrażenie, że jestem tylko pośrednikiem i nieraz czuję się jakby moja ręka sama malowała. (śmiech)
Jakich narzędzi używasz?
Są to: ołówki, kredki, farby olejne, piórka z tuszem. Nie mam ulubionego narzędzia – zgodnie z zasadą przekazaną mi podczas studiów przez wspaniałego profesora Jerzego Hejnowicza, który zawsze powtarzał, aby nie ograniczać się do jednego narzędzia. Zatem tak robię. (śmiech) Wciąż szukam, uczę się, bawię się malarstwem, jestem otwarta na nowości. Wybieram sobie konkretny przedmiot, narzędzie, które uznam, że pasuje do danej pracy.
Twoje obrazy można zobaczyć w Karpaczu w Wilczej for/rest. Dlaczego właśnie tam?
Z Poznania, w ogóle z Wielkopolski, do Karpacza jest bardzo blisko i wiele osób odwiedza Karkonosze na weekend czy na dłuższy wyjazd. A tak na poważnie, dostałam zaproszenie od jednego z właścicieli Wilczej for/rest, abym stworzyła prace do tego obiektu. A przy okazji doszliśmy do wniosku, że to dobry pretekst, żeby zrealizować moją pierwszą indywidualną wystawę i przygotować wernisaż, który miał miejsce na początku maja br.
Swoje wizje lubisz uzewnętrzniać w kolorze czy jednak w czerni i bieli?
Jest różnie. Kiedyś rysowałam dużo więcej czarno-białych rysunków, później zaczęłam odkrywać kolory i uczyć się ich. Zdarza mi się tworzyć prace w kolorze, jak np. ta na zamówienie „Przenikanie się dobra ze złem”. Nad tym obrazem spędziłam 4 miesiące, to nie jest duży obrazek, 30:30 cm, wykonany akrylami i częściowo tuszem na płótnie. Zaczynałam od koloru, potem był czarno-biały, malowałam go na trzech płótnach. Ostatecznie jest czarno-biały, ale ma wplecione subtelne akcenty kolorystyczne. Zwykle przemycam kolor, bo życie też nie jest tylko czarno-białe, ma tę warstwę pośrednią.
Masz wsparcie od bliskich?
Bezsprzecznie. Największą moją opoką jest mój ukochany mąż Filip, muzyk, który jest ze mną na dobre i na złe. (śmiech) Pomaga, poświęca swój czas, inspiruje i podpowiada, bo ma zmysł artystyczny, dając mi tzw. korektę z boku. Bywa też krytyczny, mówiąc np. „a było tak pięknie!”. Jesteśmy ze sobą i na zasadzie podobieństw, i na zasadzie kontrastu – w zależności od okoliczności. (śmiech) On był inicjatorem zdjęć oraz filmu poklatkowego, które w komplecie oddają przebieg mojej dwuletniej pracy nad tym projektem. Moja rodzina, rodzice nigdy mnie nie blokowali, zawsze nakłaniali do spełniania marzeń i rozwijania pasji. Są ze mnie bardzo dumni.
Jakie uczucia Tobie towarzyszą, gdy patrzysz na swoje dzieła?
Jestem szczęśliwa, bo spełniam swoje marzenia z dzieciństwa. Zawsze chciałam być malarką i otwierać wernisaże, mieć wystawy, na których będę prezentowała swoje subiektywne obrazy. Czasami też się zdarza, że jestem przerażona tym, co obrazy przede mną odsłoniły. Często jest to nieprzyjemna prawda o nas, dlatego zastanawiam się, czy mogę pokazywać je publiczności. Nigdy nie wiem, kto na co akurat zwróci uwagę – boję się, że tak samo mogę komuś pomóc jak i zaszkodzić.
Co było impulsem do stworzenia cyklu prac zamkniętych w ,,KEN”?
Zbierałam informacje z tego, co mnie otacza, z przestrzeni, od ludzi. Z tego, co widzę i słyszę dookoła. I musiałam nazbierać wystarczająco, aby dać temu upust w „Końcu Ery Niewinności”. Spięłam w całość nieprzyjemne wydarzenia, informacje, bo wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za to, co się dzieje z naszą planetą. Stąd obraz zatytułowany „Przytulić nogę słonia” – to moje marzenie. Chciałabym, aby moim dzieciom i wnukom żyło się lepiej, w czystym świecie, z dostępnością do flory i fauny, aby świat nie ulegał degradacji z powodu negatywnych ludzkich poczynań. Od Filipa, mego męża, nauczyłam się ratowania świata – nic innego mi nie pozostało, (śmiech) dołączyłam do niego. To jest mój cel.
Co jest Twoją największą inspiracją?
Niewątpliwie świat. Ważne są dla mnie istnienia, byty. Człowiek, rośliny, zwierzęta – wszystko, co żyje. Dodatkowo emocje, relacje, napięcia, kontakty międzyludzkie.
Jakie masz autorytety?
Przez długi czas była taką osobą Alex Box, makijażystka, charakteryzatorka. Ona robi artystyczne makijaże na ciele człowieka, czaruje po swojemu. (śmiech)
Ponadto taką osobowością-wzorem jest dla mnie Agnieszka
Glińska z Art Color Ballet, którą miałam przyjemność poznać. Ona tworzy body painting i też niesamowite spektakle plastyczno-ruchowe, warsztaty, w jakich miałam przyjemność brać udział. Zafascynowałam się trochę twórczością Picassa, intryguje mnie jego myślenie, przelewanie emocji na płótno. Niejednoznaczność i używanie barw, ostrych kontrastów. Widzę też konteksty Picassa u siebie, np. ekspresyjny dobór kolorów.
Wiele osób też porównuje moje prace z dziełami wielkiego mistrza Pabla, a moje rysunki zestawia z pracami Zdzisława Beksińskiego. Nie wiem, czy mają rację, ale dziękuję, bo jest to dla mnie nobilitujące. (śmiech)
Twoje prace są odzwierciedleniem wielu nurtów i kierunków artystycznych. Według Ciebie jakich najbardziej?
Kubizmu, surrealizmu i realizmu magicznego. Wymyśliłam sobie kiedyś, że aby nauczyć się malować, powinnam przerobić wszystkie nurty i kierunki artystyczne, jakie dotychczas powstały – dlatego m.in. tak długo trwało malowanie ,,KEN”. Musiałam sprawdzić na płótnie, co niesie za sobą dany nurt. Poprzez nakładanie kolejnych warstw i wyciąganie wniosków z przeróżnych pociągnięć pędzla, zaczęłam malować tak, jak podpowiadała mi intuicja.
4 maja wyjeżdżałaś z Karpacza, zostawiając swoje prace w Wilczej for/rest. Jak długo je można tam oglądać?
One cały czas tam są i będą, wystawione na sprzedaż. Jeśli ktoś przyjedzie i kupi obraz, to ja będę sukcesywnie uzupełniać puste miejsca na ścianach. (śmiech) Przestrzeń Wilcza for/rest stała się moją małą galerią, bo współpraca tu zapowiada się długofalowo. Pragnę robić swoje,
realizować indywidualne koncepty i zamierzenia artystyczne. Czuję, że wiele tematów jeszcze we mnie siedzi – chciałabym, aby te pomysły ujrzały światło dzienne.