C R A F T E D I N J A P A N
Stworzona rękoma japońskich mistrzów rzemiosła Takumi, nowa Mazda CX-60 łączy wyrafinowaną elegancję języka Stylistycznego KODO z wytrzymałością
SUV-a Starannie wyselekcjonowane materiał y, takie jak drewno klonowe, wysokiej jakości skóra, japońskie tkaniny i chromowane detale, łączą się w idealnej harmonii w samochodzie zaprojektowanym ze szczególną myślą o kierowcy Jeżeli z taką perfekcją dopracowujemy każdy detal – wyobraź sobie, z jaką przyjemnością będziesz prowadzić nową Mazdę CX-60
Królowa
Swoją charyzmą porywała stadiony. Wulkan energii na świetnych nogach. Rockowy charakter, piękny uśmiech, charakterystyczny przychrypnięty, mocny głos i nieodłączne czerwone usta. Sprzedała ponad 180 mln płyt na całym świecie i zdobyła 8 nagród Grammy. Wydała w sumie 9 studyjnych płyt i kilka koncertowych, wystąpiła w kilku filmach, otrzymała ponad 100 różnego rodzaju nagród. Na scenie dawała z siebie maksa, a nawet jeszcze więcej. Skrywając pod maską szczęścia, radości i energii, wiele bólu i cierpienia. Jej życie nie było usłane różami – trudne dzieciństwo, naznaczone przez przemocowego ojca – w żaden sposób nie zwiastowało kariery Królowej rock & rolla. Swój talent rozwijała w chórkach gospel, gdzie jako nastolatka rozpoczynała swoją przygodę z muzyką, aby w wieku 20 lat związać się z zespołem Ike’a Turnera, którego zresztą po kilku latach i paru całkiem udanych wspólnie nagranych hitach, poślubiła. Ten wybór nie należał do najszczęśliwszych. „Żyłam, ale czułam się, jakbym była martwa. Nie istniałam”, tak swoje małżeństwo z Ike’iem Tina Turner podsumowała po latach w wywiadzie dla magazynu People. Ike okazał się być brutalnym, damskim bokserem, uzależnionym od alkoholu i narkotyków. W swojej biografii Tina wspomina „Używał mojego nosa jako worek treningowy. Wiele razy, kiedy śpiewałam na scenie, czułam, jak krew cieknie mi ze strupów”. Te „treningi” przypłaciła wielokrotnymi operacjami nosa. Pierwszy raz uderzył ją prawidłem do butów, potem bił już wszystkim, co nawinęło mu się pod rękę. Przypalał papierosami, oblewał wrzącą kawą, złamał szczękę.
I kiedy w końcu zdecydowała się na rozwód, otrzymywała pogróżki i ostrzelano jej samochód. Ale ona była nieugięta. Po 16 latach tortur, jej małżeństwo dobiegło końca. I pomimo długów, z którymi zostawil ją Ike, oraz niełatwego bagażu emocjonalnego, znalazła w sobie siłę, aby wstać.
Nie było łatwo. Dwa wydane albumy nie przyniosły spodziewanej popularności, a Tina zmagała się z życiem na walizkach, potężnymi długami… i stresem pourazowym wyniesionym z małżeństwa. Wówczas w jej życiu pojawił się nowy menadżer, który pomógł jej pokierować karierą. I tak jako czterdziestoletnia artystka znów wylądowała na szczycie. To wtedy powstały takie utwory jak „What’s Love Got To Do With It” czy „Private Dancer”.
Niestety małżeństwo z Ike’iem to niejedyna trauma, z którą przyszło jej się w życiu mierzyć. Pochowała dwóch synów, z których jeden popełnił samobójstwo, a drugi zmarł na raka, a sama ciężko zachorowała. W 2013 roku przeszła udar, a leczona medycyną niekonwencjonalną niewydolność nerek doprowadziła do konieczności przeszczepu. Zdrową nerkę podarował jej drugi mąż Erwin Bach, przy boku którego Tina dożyła ostatnich swoich dni.
FELIETON:
ALICJA KULBICKA / redaktor naczelna
W moim życiu obecna jest od zawsze. Od czasów otrzymanego na komunię granatowego radiomagnetofonu Kasprzak, przed którym niecierpliwie wyczekiwałam trójkowej listy przebojów i jej chrypliwego głosu w „We Don’t Need Another Hero”, przez nałogowe oglądanie MTV w latach 90’tych, gdzie z podpiętym przewodem pięciożyłowym z jednej strony do telewizora, z drugiej do magnetofonu Hania, czekałam na zmysłowe „Foreign Affairs”, po absolutnie genialne, energetyzujące „Goldeneye”. Ale odkryłam ją na nowo w 2021 roku po premierze biograficznego dokumentu o niej. I choć znałam jej historię, podeszłam do niej dużo świadomiej. Ten intymny portret kobiety, która pomimo ekstremalnie trudnych sytuacji, z jakimi przyszło jej się mierzyć, nie odpuściła i na własnych warunkach weszła na szczyt, wstrząsnął mną, pozostawiając z całą masą refleksji. Jak to możliwe, żeby dawać ludziom tak wiele radości, jednocześnie doznając tak ogromnego cierpienia? Jak to możliwe, aby wyprzedawać stadiony, jednocześnie nosząc w sobie tak potężną traumę, doznaną podczas wielu lat upokorzeń, strachu i wstydu? Ile siły i determinacji musiała w sobie znaleźć, aby unieść ten wyczerpujący, katorżniczy bagaż doświadczeń? Pozostając przy tym pełną humoru, charyzmy, nadziei…
Tina to wielka inspiracja. Ikona, legenda, tytanka. Ile razy upadała, tyle wstawała. I na długo pozostaną z mną słowa Cher, z którą Tina przyjaźniła się przeszło pół wieku: „Może nie wygrała każdej bitwy, ale stoczyła każdą wojnę. Walczyła o wszystko, w co wierzyła”. Dla mnie, fanki wyśpiewującej pod nosem w samochodzie jej przeboje, była, jest i zawsze będzie „The Best”!
Temat z okładki
14 BARTŁOMIEJ KRUKOWSKI
Sukcesja to proces wielowymiarowy
Osobowość
20 PROFESOR LESZEK ROMANOWSKI
Nie powinniśmy mieć kompleksów
Prestiżowa rozmowa
24 MARZENA TAJSNER
Konkurencja pod lupą
28 EWA NOWICKI
Beztroskie dzieciństwo – możliwy scenariusz czy mit?
Prestiżowe miejsce
30 FORNO ITALIA
Poczuj niesamowity smak potraw z pieców opalanych drewnem
Moda
32 STARY BROWAR
Stylowe wczasowiczki
36 ANNA DUTKOWSKA-ŚMIECHOWSKA
Metamorfoza dresu
38 Be a pART of… yourself
Dlaczego warto się nauczyć „być ze sobą”?
40 MOOJ OPTYK
Stawia na niszowe marki
Uroda
44 JOANNA IGIELSKA-KALWAT
Zadbaj o skórę głowy i włosy tak samo jak o skórę twarzy
Porady prawne
46 ALICJA WASIELEWSKA
Determinacja jest kobietą
Muzyka
48 ARES CHADZINIKOLAU
Lubię zaskakiwać sam siebie
52 RECENZJA MARTY SZOSTAK
O znaczeniu rytmu – Michał Barański, Masovian Mantra (Polish Jazz vol. 88)
Filmowy Ferment
54 RADEK TOMASIK
Girl power – Mafia Mamma, reż. Catherine Hardwicke
Książki
56 MONIKA WÓJTOWICZ
Bookowski przewodnik
Moto
58 VOLVO
Wiedza, która ratuje życie
Technologia
62 ZUZANNA HENSHAW
Smart kontrakt:
Rewolucja w biznesie oparta na technologii blockchain
Sport
64 PRZEMYSŁAW WICHŁACZ
Beach tenis. Niszowy sport sposobem na zdobywanie świata?
Podróże
66 ESTERA HESS
Kostaryka – kraj na bogato
Będzie się działo
70 Zapowiedzi
Po godzinach
79 Fotorelacja z wydarzeń
MAGAZYN NOWOCZESNEGO POZNANIAKA | poznanskiprestiz.pl | fb.com/poznanskiprestiz
WYDAWNICTWO: Media Experts Sp. z o.o.
WYDAWCA: Karolina Kałdońska, karolina.kaldonska@poznanskiprestiz.pl
REDAKTOR NACZELNA: Alicja Kulbicka, alicja.kulbicka@poznanskiprestiz.pl
WSPÓŁPRACA: Michał Gradowski, m.gradowski@poznanskiprestiz.pl
REDAKTOR MERYTORYCZNY/SEKRETARZ REDAKCJI: Magdalena Ciesielska, magdalena.ciesielska@poznanskiprestiz.pl
REDAKTOR Zuzanna Kozłowska, zuzanna.kozlowska@poznanskiprestiz.pl
SOCIAL MEDIA SPECIALIST: Przemek Wichłacz, przemek@wichlacz.pl
REKLAMA Agata Rajchelt, reklama@poznanskiprestiz.pl
PROJEKT GRAFICZNY: Łukasz Sulimowski
SKŁAD: Rafał Cieszyński
REKLAMA: reklama@poznanskiprestiz.pl
ADRES REDAKCJI: ul. Młyńska 12, lok. 210, 61-714 Poznań redakcja@poznanskiprestiz.pl
DRUK: CGS drukarnia Sp. z o.o.
BARTŁOMIEJ KRUKOWSKI Sukcesja to proces wielowymiarowy MAGAZYN BEZPŁATNY Redakcja nie bierze odpowiedzialności za treść reklam i nie zwraca materiałów niezamówionych.Zastrzegamy sobie prawo do skracania i adiustacji tekstów oraz zmiany ich tytułów. Przedruk w całości lub części dozwolony jedynie po uzyskaniu pisemnej zgody Wydawnictwa Media Experts Sp. z o.o. Wszelkie przedstawione projekty podlegają ochronie prawa autorskiego i należą do osób wymienionych przy każdym z nich. Wydawca nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam i ma prawo odmówić ich publikacji bez podania przyczyny.
ZDJĘCIE NA OKŁADCE: Jakub Wittchen
Żar uczuć
FELIETON: MAGDALENA CIESIELSKA / redaktor magazynu „Poznański Prestiż”
Łapię głęboki oddech i z nieukrywaną radością rozglądam się dookoła. Eleganckie skrojone garnitury, fraki, stylowe suknie sięgające do kostek lub bardziej nowoczesne fasony przesuwają się przed moimi oczami. Tu czuć tę podniosłą atmosferę, gdy przestrzeń wypełniona jest po brzegi, a w oczekiwaniu na rozpoczęcie można zawiesić wzrok na smyczkach, skrzypcach, kontrabasie, harfie, bębnach, lutni itp. Ile fantastycznych instrumentów – każdy ze swoją bogatą historią i tradycją – ile dźwięków wydobywających się spod palców wybitnych artystów, tyle we mnie splatających się emocji, przeżyć i wspomnień. Każdy z muzyków jest inny, jest indywidualnością, utalentowaną osobą, jednak w doborowym twórczym towarzystwie staje się czarnym pionkiem na szachownicy, który oczekuje wskazówek i niezbędnego ruchu. Czerń ta elegancka, stylowa, nienachalna przeważa jako wspólny kolor dla całej grupy ludzi, która już za chwilę wykreuje maestrię dźwięków i pozwoli nam na kilkadziesiąt minut przenieść się w inny wymiar i zapomnieć o troskach dnia codziennego.
Z niecierpliwością oczekujemy jeszcze przybycia koncertmistrza, który już nawet podczas prób skupia na sobie wzrok widowni, za sprawą energicznych ruchów i brzmień odbiegających nieco od ogółu. Jego wejście na scenę zdradza już rychły początek tego, za czym wszyscy tęsknią. Jedność, doskonałe współbrzmienie, współpraca – to słowa klucze w wielkim akcie kreacji, jaką przyjdzie nam oglądać i w jakiej możemy uczestniczyć.
I wreszcie zjawia się on – dyrygent, przyodziany w smoking lub frak, lub marynarkę niekrępującą ruchów. To on (bądź ona) jest tutaj przysłowiową wisienką na torcie, za którą z szybszym biciem serca wszyscy czekają. Uwielbiam tę majestatyczność chwili, powagę, gdy dyrygent obejmuje wzrokiem całą orkiestrę, gdy wita się skinieniem głowy z publicznością i podaje rękę na znak szacunku i współpracy koncertmistrzowi. Tu nie ma pośpiechu, jest wyczucie chwili i takt. Celebruje się każdy gest i ruch. Nasiąka się każdym dźwiękiem. To wszystko jest takie wzniosłe, piękne, szarmanckie, dystyngowane, przepełnione kurtuazją, wdziękiem i savoir-vivrem. Można zatopić się w wirtuozerię dźwięków, płynąć wraz z muzyką poprzez różne epoki i style. Można jak ptak rozkładać skrzydła do lotu, gdy orkiestra nas unosi i porywa. Egzaltacja w dobrym tego słowa znaczeniu jest tu na miejscu. Bezustannie zachwycam się rolą dyrygenta, który sprawnie wyznacza reguły tej gry, wszystko scala w jedność i nad wszystkim panuje. Jest tu harmonia i ład.
Muzycy w nutach mają większość informacji potrzebnych do wykonania dzieła. Jednak zatrudnia się człowieka do tego, aby wykonywał teatralne ruchy i gesty poparte odpowiednią mimiką, aby machał swoją batutą niczym czarodziejską różdżką. Dla mnie jest to fenomen, umiejętność najwyższych lotów – jedna osobowość, która konsoliduje całą orkiestrę. Przecież to jest majstersztyk! Talent, skarb, zjawisko artystyczne! Muzycy grający w takim samym składzie, z tych samych nut, ale pod batutą różnych dyrygentów potrafią brzmieć skrajnie różnie. Gdzie tkwi sekret? W materii, umiejętnościach, energii scenicznej, niebywałych pokładach pracy i talentu.
Ujmuje mnie czar i urok chwil, tych spędzonych wespół z orkiestrą, przy wtórze różnych instrumentów, które jak zaczarowane wydobywają z siebie niezliczone ilości fantastycznych dźwięków. Myśli błądzą w poszukiwaniu najodpowiedniejszych obrazów, przywołują z pamięci sceny wkomponowujące się w konkretne partie utworów, w melodyczne następstwo zdarzeń… A wszystkim kieruje on, nauczyciel, instruktor, wybitna jednostka, jedyny i niepowtarzalny. Dyrygent, który prowadzi orkiestrę według własnych finezyjnych życzeń i upodobań, wzniecając w melomanach żar uczuć, wywołując przyspieszone bicie serca, łzy płynące po policzkach ze wzruszenia i finalnie owacje na stojąco.
Życie jak z bajki!
FELIETON: ZUZANNA KOZŁOWSKA
Pamiętacie jeszcze, jak to było nie rozumieć granic swoich możliwości? Nie mieć pojęcia o tym jak szybko mija czas? Kiedy wydawało się, że każdy z nas zwojuje świat, spełni chociaż jedno niemożliwe marzenie, a nasza bajka zakończy się, jak każda inna, wypowiedzeniem „i żyli długo i szczęśliwie”. Potem okazuje się jednak, że morał opowieści dla dzieci to dopiero początek ukrytego komediodramatu w kilku aktach, który nazywamy pieszczotliwie dorosłością. Dorosłość jest magiczną krainą, w której problemy mnożą się w najmniej oczekiwanych momentach, a ścieżki nigdy nie są proste. Jeszcze pamięta się o pierwszych okruszkach wiary w siebie na początku lasu. Ale gdy zbliża się dom baby jagi, strażniczki opłaconych rachunków i podatków, która waży w kotle nasze troski, w których pragnie ugotować zarówno Jasia, jak i Małgosię, plany oraz pragnienia stają się odległym wspomnieniem.
I to nie tak, że się poddaliśmy, czy zapomnieliśmy o tym, że trzeba walczyć o siebie, ale ciężko poświęcić czas na swoje cele, kiedy trzeba chronić małe koźlątka przed wilkiem, zadbać o babcię czerwonego kapturka i być tą najmądrzejszą świnką, która pracowała najdłużej i najciężej, żeby jej domek nie został zdmuchnięty z powierzchni ziemi.
Mimo że kilka razy dziennie chcemy się zamienić ze śpiącą królewną, a pomimo upływu lat nadal nie widzimy w sobie łabędzia, tylko brzydkie kaczątko, codziennie ciężko pracujemy, jak kopciuszek pod okiem macochy, a po cichu wyczekujemy okazji, by tupnąć nogą i skorzystać z okazji do wciągnięcia na stopę kryształowego pantofelka.
Do tego tak udało nam się dokształcić z wiedzy bajecznej, że Calineczka oraz dziewczynka z zapałkami nie muszą się już martwić o swój los. Nie w krainie za górami i za lasami staramy się być coraz mniej obojętni na ludzkie krzywdy, chociaż trzeba przyznać, że jest jeszcze nad czym pracować.
Warto więc podkreślić, że gdyby to nam udało się wyłowić złotą rybkę, poprosilibyśmy o trzy następujące życzenia, o zdrowie, dostatek i święty spokój dla wszystkich. A po ich spełnieniu, zajęlibyśmy się tym, o czym jeszcze nie zapomnieliśmy, a co zostało zepchnięte na boczne tory. Marzeniami.
Zanim to jednak nastąpi, na co dzień przypominamy bardziej Pomysłowego Dobromira, pochyleni nad nowym pomysłem na to, jak tę bajkę zamienić na rzeczywistość. Pozwólmy więc sobie puścić wodze fantazji, jak wtedy, gdy mieliśmy trzy latka, trzy i pół, ledwo sięgaliśmy głową ponad stół. Przecież… „Życie to najbardziej zdumiewająca bajka.” ~ Hans Christian Andersen
Tata
FELIETON: MARTA KABSCH / PR Manager Starego Browaru, współwłaścicielka marki papierniczej Suska & Kabsch
Bardzo rzadko mówię „ojciec”. „Tata” – tak. Nigdy: „stary”. Najczęściej: „Tatuś”. Córeczka Tatusia? Dumnie i oficjalnie. Dosłownie godzinę temu siedziałam naprzeciwko Niego. Wpadłam po drodze od wulkanizatora – na kawę i pogaduszki. Tata z kuszącym uśmiechem namawiał mnie do zjedzenia krówek. „Weź na drogę” – przekonywał. Kiedy w gimnazjum i liceum odwiedzali mnie w domu znajomi, nie mogli uwierzyć w to, jakie płyty znajdowali u nas w salonie. Dead Can Dance, Portishead, Massive Attack, Tricky – to nie „rewelacje” przyniesione ze szkoły, tylko pozycje z audioteki Taty. Hip-hopu nie nauczyłam się słuchać od kolegów z podwórka, po prostu Tacie spodobały się płyty Kalibra 44 i Paktofoniki. Kiedy na studiach oszalałam na punkcie dubstepu, Tata obdarował mnie zestawem głośników z solidnym subwooferem. Rodzice znajomych kazali ściszać „ten okropny hałas” („To jest muzyka?!”). Mój Tata podjudzał mnie, żeby jeszcze trochę podgłośnić i poczuć porządne basy („Przecież nie ma jeszcze 22:00”). Muzyka to chyba jedyny obszar, w którym Tata jest „niestały” w uczuciach. Ciągle wyszukuje coś nowego, żadnej piosenki nie słucha częściej niż cztery razy, bo „jeszcze tyle do odkrycia”.
Jeśli w domu potrzebny jest nowy odkurzacz, Tata dokonuje wnikliwego przeglądu modeli i ofert. Lubi niespiesznie „rozkminiać”, analizować, konstruować. Uwielbia „wycieczki” do marketów budowlanych, krążenie wśród półek zastawionych „wihajsterami” i „dynksami”, które potem wykorzystuje w swoich projektach DIY. W garażu zorganizował profesjonalny warsztat z arsenałem narzędzi, sprzętów i autorskim warsztatowym stołem. Lubi pracę w drewnie – budowanie regałów, odnawianie foteli. Cierpliwie szlifuje, lakieruje, bejcuje, pastuje. Kibicuje mojej pasji do starych mebli. Kiedy podczas remontu łazienki „wymyśliłam” sobie retro szafkę pod umywalkę, Tata z zapałem zabrał się do wycinania otworów na syfon i impregnowania tekowego blatu. Piękne drewniane półki na książki koło naszego kominka to także jego dzieło. Podziwiam, jak wiele umie naprawić, zrobić, załatwić. Jak wiele wie i jak lubi się uczyć. Ale też, jak szczerze i otwarcie mówi czasami: „nie wiem”.
„Work-life balance” praktykował chyba jeszcze zanim powstało to sformułowanie. Ma ciekawą, różnorodną, udaną karierę, ale nigdy nie poświęcał dla niej nas. Był czas, kiedy sporo wyjeżdżał, ale widzieliśmy, jak lubił wracać do domu, jak cieszył się, kiedy zdążył na wcześniejszy pociąg. Doskonale odnalazł się w pandemicznym trybie home office. Lubi spokój, rytm, (zdrową) rutynę. Popołudniowa drzemka to jego mała świętość. Dokuczamy Mu, że jak nie położy się po obiedzie, to robi się marudny.
Im jest starszy, tym bardziej upodabnia się do swojej Mamy. Te same ciepłe, mądre oczy. Nawet, gdy bywam córką niegodziwą, patrzą z czułością. Przyznaję ze wstydem – kiedy Tata daje mi rady albo podpowiada rozwiązania, zdarza się, że brzydko fukam. Odwracaj się, jak cofasz auto. Oszczędzaj na emeryturę. Zwykle – prędzej czy później – i tak stosuję się do Jego sugestii.
W majowym numerze było o Mamie. Dziś odcinek drugi mini serialu pod tytułem „Cudownych rodziców mam”. Odcinek trzeci mógłby być o sile duetu, jaki Mama i Tata tworzą. Na instagramie to dziś #powercouple #couplegoals.
Jakąś nieopisaną siłą intuicji, miłości, uważną selekcją wzorów i zasad, jakie obowiązywały w ich własnych rodzinach, stworzyli dla mojego Rodzeństwa i mnie dom, który już zawsze będzie dla mnie synonimem bezpieczeństwa i wsparcia. W moim serialu czas na napisy końcowe. Będą krótkie: Dziękuję Wam.
ODKRYWAJ OGRÓDKI W STARYM BROWARZE
Kraina tysiąca uśmiechów
TEKST: ELŻBIETA LENDO
Czasami w życiu nasze drogi splatają się w nieprzewidywalny sposób, prowadząc nas do miejsc, których istnienia nawet nie przypuszczaliśmy. Jak podróżnik, który zatrzymuje się w urokliwym miejscu, które nie było jego pierwotnym celem, tak i ja znalazłam się w świecie hotelarstwa, nieświadoma, że to właśnie tutaj czeka na mnie przygoda. To było spotkanie niezaplanowane, a jednak tak przeznaczone, jakby los sam zaprosił mnie do tego wyjątkowego tańca gościnności. Moje serce bije w rytm Mazurskich jezior, a myśli wędrują po polanach pełnych kwiatów. W centrum tego piękna, tworzę miejsce, gdzie przypadkowe spotkania stają się niezwykłymi przygodami, a niezaplanowane przystanki prowadzą do nieodkrytych skarbów.
Każdego dnia kroczę po ścieżkach gościnności, idąc z uśmiechem na ustach i sercem pełnym pasji. Warmia i Mazury są nie tylko miejscem, a stanowią filozofię życia. Tu uczymy się, że gościnność nie jest tylko zawodem, ale sztuką dawania i tworzenia niezapomnianych chwil. Choć to przypadkowość stała się moim przeznaczeniem, moje życie jest splecione z Warmią i Mazurami, jak warkocze, od zawsze.
Zarządza kilkoma spółkami hotelowymi, działającymi w grupie Lendo Hotels
Group, w tym: Hotel Willa Port***** w Ostródzie oraz Term Warmińskich w Lidzbarku Warmińskim.
Od 2019 roku Prezes Zarządu Polskich Hoteli Niezależnych, organizacji skupiającej polskie, niesieciowe hotele. Kobieta Przedsiębiorcza Warmii i Mazur 2016, w 2018 wyróżniona tytułem Kobiety z Charakterem w kategorii biznes.
To nie tylko region geograficzny, to stan umysłu, tu gościnność splata się z przyrodą, tworząc fajne opowieści. Przewyższając zagraniczne kurorty swoją autentycznością, klimatem i czarem natury. Tu odkrywamy, że najlepsze podróże nie zawsze są planowane, ale prowadzą nas do najpiękniejszych miejsc. Zapraszamy gości do prawdziwego raju na ziemi, gdzie oddech jest nasycony świeżością, a cisza przemawia głośniej niż słowa. To tu czujemy tak bardzo, że jesteśmy częścią czegoś większego, że nasza rola jako hotelarzy przekracza granice zwykłej obsługi. Hotele stają się miejscami, w których każdy detal jest starannie dobrany, by dostarczyć gościom niezapomnianych przeżyć. To nasza misja, nasza przyjemność i nasza pasja. Nie ma miejsca na rutynę i przewidywalność.
Karmimy wyobraźnię gości, tworząc niespodzianki, które rozpalają zmysły i zapadają w pamięć na zawsze. Przez okna hotelowych apartamentów rozpościerają się widoki, które zapierają dech. To takie miejsce, gdzie czasami trafiamy przypadkiem, ale pozostajemy na zawsze.
Kiedy wkroczyłam w świat luksusowych obiektów na Warmii i Mazurach, odkryłam pole do wyrażania kreatywności i zmysłu dla wyrafinowanego stylu. Dążę do przekraczania granic konwencji i tworzenia atmosfery, która sprawia, że goście czują się jakby weszli do innego wymiaru. Warmia i Mazury są przesiąknięte urokiem, który wciąga nas głębiej w magię gościnności. W zakątkach spotykamy się z samym sobą i otwieramy serca dla gości, by mogli poczuć piękno tego miejsca, tak samo jak my. To pasja do bycia doskonałym gospodarzem i troska o detale sprawiają, że nasze obiekty są perłami w koronie Mazur. Podróż przez hotelarstwo była niezaplanowanym przystankiem, ale z każdym gestem wkładam do tego wyzwania całą swoją duszę. Otwieramy gościom drzwi do luksusowych oaz, jakby były bramami do innej rzeczywistości, do miejsca, gdzie czas zwalnia, a zegar taktuje rytm niespieszności. Obserwuję jak odkrywają uroki Warmii i Mazur, otoczeni elegancją i komfortem. Hotelarstwo to niekończące się źródło twórczej ekspresji, a gościnność to nie usługa, które spełnia oczekiwania…to sztuka, która wymaga organizacji, profesjonalizmu, autentycznej empatii i troski o dobrobyt gościa. To tworzenie chwil, które wyrywają się poza ramy rutyny. Pozwalamy sobie na twórczą swobodę, by zaskakiwać gościa w niespodziewanych momentach. Robimy to, co będzie odzwierciedlało jego osobowościowe niuanse i gust.
Warmia i Mazury stworzyły idealne tło dla mojej pasji do hotelarstwa. Łączę tu miłość do natury z pragnieniem bycia doskonałym gospodarzem. Czy nie jest wspaniale, gdy gościnność staje się przygodą, a nie tylko usługą? To pytanie stawiam sobie codziennie, dążąc do twórczego podejścia i niebanalnych rozwiązań.
Akcja sterylizacja!
Co roku, na wiosnę, fundacyjną skrzynkę mailową i profile w social mediach zalewają zgłoszenia od ludzi, którzy znaleźli kotkę ze świeżo narodzonymi kociakami lub ciężarną i nie mając jak się nią zaopiekować, proszą nas o pomoc. Dlatego dziś parę słów o tym, po co właściwie jest sterylizacja.
TEKST: AGATA SPŁAWSKA / prezeska Fundacji Animalia
Dlaczego fundacje prozwierzęce w pewnym momencie roku zaczynają odmawiać ludziom pomocy? Z jednej prostej i zarazem smutnej przyczyny – są przepełnione! Ani ich zasoby lokalowe, ani finansowe z gumy niestety nie są. Jak to możliwe, skoro każda z nich przez pewien czas przyjmuje zwierzaki, a potem część z nich trafia szczęśliwie do nowych domów? Skoro fundacje działają i wyłapują bezdomne koty, dlaczego wciąż jest ich tyle? Czy skala bezdomności kotów się zmniejsza? A może wręcz odwrotnie? Czy ten problem kiedyś się skończy?
Na te pytania wielu z nas, wolontariuszy w przypływie bezradności próbuje znaleźć odpowiedź. Są też tacy, którzy już nie rozważają, tylko zagryzają wargi w determinacji i idą robić swoje – czyli właśnie łapać bezdomne koty. Jednym z głównych zadań statutowych fundacji prozwierzęcych jest zapobieganie bezdomności zwierząt, w tym kotów. Nie chodzi tu tylko o to, by bezdomnego kota wyłapać, zaopiekować się nim i znaleźć mu nowy, odpowiedzialny dom. Do fundacji trafiają nie tylko koty, które są oswojone lub dające się oswoić. Bardzo często fundacje pracują też z kotami, które są zdziczałe na tyle, że nie ma już żadnej możliwości oswojenia ich i muszą pozostać kotami wolnożyjącymi. Takie właśnie koty łapie się wyłącznie, by je wykastrować, ewentualnie wyleczyć, jeśli tego wymagają i wypuścić z powrotem w miejsce bytowania. Po co łapać dzikiego kota, pomyśleć można, przecież to niebezpieczne! Owszem, ryzyko „zawodowe” jest przy łapaniu zawsze, natomiast wyłapywanie kotów do kastracji jest JEDYNĄ istniejącą obecnie na świecie metodą, która realnie zmniejsza populację kotów bezdomnych i niechcianych. Wolontariusze fundacji dążą uparcie do tego, by wyłapać i wykastrować wszystkie wolnożyjące koty, a tym, które da się oswoić – znaleźć dobre domy na stałe. Dlaczego to tak ważne? Przede wszystkim zależy nam na ograniczeniu miotów kociaków które, jeśli nikt nie znajdzie i nie zgłosi ich w porę, z dużym prawdopodobieństwem umrą w agonii i cierpieniu, np. wpadając pod samochód, będąc upolowanym przez naturalne drapieżniki ekosystemu, chorując na jedną z wielu chorób, jaka im grozi na wolności. Jest to cały ogrom niepotrzebnego bólu i męki zwierząt, których mogło po prostu nie być. Dlatego kastracja kotów jest w ich przypadku priorytetem! Zarówno tych domowych, jak i tych bezdomnych. Kolejnym ważnym aspektem kastracji kotów jest ich zdrowie – kotki niekastrowane, poza tym, że męczą się podczas rui, która nie jest dla nich przyjemna, mają duże szanse, by zachorować na ropomacicze oraz nowotwory narządów rodnych i listwy mlecznej, niekastrowane kocury zaś mogą chorować na nowotwory jąder. Dzięki temu zabiegowi koty żyją po prostu dłużej!
Niestety wielu ludzi, nie tylko na przysłowiowej „wsi”, ale także co szokujące dla mnie, w dużych miastach uważa, że kastracja to wymysł, zbytek i odbieranie kotom możliwości zostania rodzicami. Wciąż jeszcze pokutują mity o tym, że kotka przynajmniej raz w życiu powinna się okocić, a nikt nie myśli później o tych kociakach, z którymi nie wie, co zrobić dalej i w najlepszym wypadku szuka pomocy wśród organizacji prozwierzęcych, a w najgorszym decyduje się na wizytę w gabinecie weterynaryjnym, by uśpić cały miot. Przy obecnym przepełnieniu fundacji, które zawsze mają kotów za dużo, mnożenie kolejnych jest najgorszym koszmarem wszystkich wolontariuszy, zwłaszcza wiedząc, że nie będziemy w stanie wszystkim pomóc, bo prędzej czy później tej pomocy będą potrzebować.
Jeśli chodzi o bezdomne zwierzęta w kontekście prawnym – za ich sytuację odpowiedzialny jest lokalny samorząd – miasto lub gmina. Kilka lat temu pojawiły się przepisy w polskim prawie, stanowiące o tym, że gmina ma obowiązek wyznaczyć z budżetu kwotę, która będzie do wykorzystania na kastracje kotów wolnożyjących, by ten problem bezdomności zwalczać. Fundacje jako oddolne inicjatywy dobrowolne powstały, by również zwalczać ten problem, wyręczając poniekąd miasta i gminy w tej pracy i działając z większym rozmachem i zaangażowaniem niż oficjalne jednostki. W przypadku miasta Poznań, wyznaczona jest kwota budżetu przeznaczona na kastrację kotów wolnożyjących. Niestety nigdy nie zaspokaja ona w całości potrzeb tego niekończącego się działania, natomiast jest wsparciem fundacji, które dzięki temu budżetowi nie ponoszą same kastracji takich zabiegów. W tym roku miasto Poznań przydzieliło dwukrotnie niższą kwotę na ten cel, dlatego wszystkie fundacje uczestniczące w tym programie biją na alarm, że bez finansowania kastracji kotów, wieloletnia praca w zakresie ograniczania bezdomności kotów pójdzie po prostu na marne. Dlatego wspierajcie, Drodzy Państwo, wszelkie organizacje, które poprzez zabiegi kastracji zwalczają problem, zanim się on po prostu „rozmnoży”.
Slut-shaming – seksualność kobiet powodem do wstydu?
FELIETON : MAGDALENA ŚWIDERSKAOd jakiegoś czasu zastanawiam się nad tym, dlaczego karze się kobiety za życie w zgodzie z własną seksualnością? Pracuję w nurcie pozytywnego podejścia do seksualności, więc w mojej głowie nie ma miejsca ani zgody na tego typu zjawiska. Niestety, one istnieją, więc czuję się zobligowana do wyrażenia swojego sprzeciwu, a jednocześnie zwrócenia uwagi na ten problem. Chciałabym, żebyście przyjrzeli mu się wraz ze mną i wyciągnęli wnioski.
Slut-shaming, czyli stygmatyzowanie za wyrażenie swojej seksualności, to zjawisko, które dotyczy głównie kobiet. Czy ma być karą dla tych, które nie przestrzegają norm społeczno- kulturowych lub dogmatów religijnych? Trudno zrozumieć, dlaczego w społeczeństwie, które zakłada równość i szacunek dla wszystkich jednostek, kobieta jest osądzana i upokarzana za to, jak postanawia układać swoje życie intymne.
MAGDALENA ŚWIDERSKA
Seksuolożka, specjalistka Seksuologii Praktycznej. Założycielka AMORI
Centrum Seksuologii Pozytywnej w Poznaniu. Prowadzi warsztaty, konsultacje seksuologiczne i sesje coachingowe. Zajmuje się nauką skutecznej komunikacji, odkrywania potrzeb i granic oraz rozwoju inteligencji seksualnej partnerek/partnerów.
Pomaga stawiać czoła wszelkim wyzwaniom związanym z seksualnością człowieka. Podstawowymi wartościami, którymi kieruje się w swojej pracy są pozytywne podejście do seksualności, otwartość, zaufanie i dyskrecja.
Bo czym dokładnie jest slut-shaming? Przejawia się w atakowaniu kobiety za to, że jest zbyt seksualna lub ubiera się „wyzywająco”, osądzaniu za to, że miała wielu partnerów seksualnych lub uprawia seks bez zobowiązań, nagłaśnianiu plotek na temat jej życia seksualnego lub relacji z innymi ludźmi, odmawianiu szacunku lub traktowaniu z pogardą ze względu na jej zachowania seksualne, czy w końcu utrzymywaniu, że powinna przestrzegać pewnych norm i wartości dotyczących zachowania seksualnego, a jeśli tego nie robi, to sama jest sobie winna. W wyniku tego kobieta doświadcza poniżania, izolacji społecznej, braku szacunku i obrażających komentarzy zarówno od zupełnie obcych osób, jak również współpracowników, bliskich, a nawet partnerów życiowych. Od mężczyzn, a co jeszcze bardziej mnie boli – od innych kobiet.
Problem slut-shamingu wynika często z podwójnych standardów dotyczących płci. Kiedy mężczyzna ma wiele partnerek seksualnych, jest często uznawany za zdobywcę, amanta i podziwiany jako „samiec alfa”. Natomiast kobieta, która wyraża swoją seksualność w podobny sposób, jest natychmiast piętnowana jako „puszczalska” czy „łatwa”. To nierówność i hipokryzja, która powinna być zwalczana.
Chciałabym, żebyśmy zrozumieli, że slutshaming nie jest jedynie indywidualnym problemem. Jest to zjawisko społeczne, które wynika z patriarchalnych norm i uprzedzeń, które narzucają kobietom konkretne role i oczekiwane zachowania. Prowadzi to do wzmocnienia nierówności płciowej. Taki stan rzeczy ma negatywne konsekwencje dla osoby, która jest jego celem. Może prowadzić do obniżonego poczucia własnej wartości, depresji, stanów lękowych i innych psychicznych i fizycznych problemów zdrowotnych. Ponadto przyczynia się do tworzenia kultury gwałtu i przemocy seksualnej, w której ofiary są obwiniane i dyskredytowane zamiast otrzymywania ochrony i wsparcia.
Dlatego gorąco namawiam Was do reagowania, kiedy widzicie wokół siebie zachowania o znamionach slut-shamingu, ponieważ są one nieodpowiednie i szkodliwe. To forma przemocy psychicznej, na którą nie należy pozwalać ani się godzić. Walka z nim wymaga zmiany przekonań, edukacji, podnoszenia świadomości.
Tylko jeśli zaczniemy szanować i akceptować to, że bez względu na płeć, jesteśmy różnorodni w eksplorowaniu i wyrażaniu własnej seksualności, będziemy w stanie zbudować sprawiedliwe, równe i szczęśliwe społeczeństwo.
Wasza Magda
Sukcesja to proces wielowymiarowy
Jak mantrę powtarza, że sukcesja dotyczy każdego człowieka. Jego negatywne doświadczenia w procesie spadkobrania dały mu mandat do wprowadzania planów sukcesji w firmach. Podkreśla, że wszystko rozpoczyna się od rzetelnej i szczerej rozmowy. Bartłomiej Krukowski – ekspert ds. sukcesji, właściciel firmy E-SUKCESJA.PL udowadnia, że odpowiednie zaplanowanie i przeprowadzenie tego procesu może determinować przetrwanie i rozwój firmy, sukcesu budowanego przez lata.
zanse na to, że firma rodzinna przetrwa wystarczająco długo, by przejść w ręce kolejnego pokolenia bez wdrożenia planu sukcesji nie są duże. 30% firm rodzinnych zostanie skutecznie wytransferowanych do drugiego pokolenia, a jedynie 10% firm rodzinnych będzie trwać w trzecim pokoleniu. Czy sukcesja weszła już do powszechnego słownika przedsiębiorców?
BARTŁOMIEJ KRUKOWSKI: Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta, a sytuacja nie jest zerojedynkowa. Zaczynając od tych statystyk, które podałaś, w ciągu ostatnich kilkunastu lat wiele się w tym obszarze zmieniło. Rzeczywistość pokazuje, że przedsiębiorcy zyskali świadomość sukcesyjną i o niej myślą. I to jest słowo klucz – myślą, ale nie do końca wiedzą jak się za nią zabrać. Inna motywacja kieruje 60- czy
40-letnimi przedsiębiorcami, a jeszcze inna tymi, którzy dopiero zaczynają swój biznes. Praktyka pokazuje, że coraz więcej przedsiębiorców myśli dziś o sukcesji. Jedni zaczynają o tym rozmawiać z obawy, natomiast drudzy chcą ochronić swój sukces, bo budowali firmę latami i pragną, aby przetrwała, rozwijała się dalej.
Jakie są motywacje do przeprowadzenia sukcesji w różnych grupach wiekowych?
Każda z tych grup niesie ze sobą swoje wyzwania. Wśród najstarszych przedsiębiorców pokutuje przekonanie o własnej niemylności, niechęć do oddawania kompetencji, jest tam często jednoosobowe zarządzanie naprawdę dużymi firmami. Wśród czterdziestolatków najczęściej spotykam się z sytuacjami, kiedy to ich dzieci – dobrze wykształcone, często mające za sobą praktykę w dużych korporacjach – nie zawsze chcą rodzinny biznes kontynuować. Z kolei ci najmłodsi – zupełnie nie myślą w kategoriach zagrożeń. Temat śmierci i chęć zabezpieczenia biznesu – to temat im zupełnie odległy. Tak naprawdę, każda z tych grup powinna myśleć o tym, aby sukcesję przeanalizować i wdrożyć. Utrzymać przy życiu z takim trudem budowany sukces. Nie tylko biznes, ale i sukces rodzinny.
Wytłumaczmy zatem, czym jest sukcesja?
Mylnie słowo „sukcesja” w dużym skrócie oznacza „przekazanie”. W przypadku przedsiębiorstw chodzi o przygotowanie planu na utrzymanie firmy w rękach kolejnego pokolenia. Nie tu i teraz, tylko w zaplanowany sposób już
dziś należy zabezpieczyć cały obszar majątku, aby przetrwał na wypadek naszej śmierci. Tylko 2 firmy
na 30 chcą już dziś przekazać stery kolejnemu pokoleniu. Sukcesja to przede wszystkim proces, który rozpoczyna się od rozpoznania i rozpisania indywidualnej sytuacji rodziny. Tzw. mapy biznesowej i prywatnej. W następnym kroku znalezienie odpowiedzi na pytanie „co by było, gdyby…” i zidentyfikowanie punktów zapalnych w konkretnej rodzinie. W efekcie wypracowanie odpowiednich akceptowalnych rozwiązań. Mam też swoją definicję sukcesji. To w mojej opinii kontynuacja sukcesu, który budował latami przedsiębiorca i zapewnienie spokoju, bezpieczeństwa i czasu na emocje, zamiast narażania rodziny na zajmowanie się sprawami urzędowymi, prawnymi, firmowymi, w tak trudnym dla nich czasie. Dobrze wdrożona sukcesja pozwala przejść przez okres żałoby, bez miotania się w panice po właśnie odziedziczonej firmie. Ona ma trwać dalej, bez dnia przerwy, a rodzina ma mieć w pierwszych tygodniach spokój. Poukładane wcześniej klocki na poziomie testamentów, zarządu sukcesyjnego, umów spółek itd. pozwalają płynnie przejść przez ten trudny dla rodziny czas. W konsekwencji dalej z powodzeniem prowadzić firmę.
Twoja droga zawodowa została naznaczona właśnie przez taką sytuację. Kiedy to po śmierci Twojego ojca zostaliście wraz z rodziną z całkiem nieźle prosperującą firmą, ale bez żadnej wiedzy o niej.
Śmierć nestora to taki moment w życiu rodziny, kiedy musi ona uporać się z wieloma emocjami, jednocześnie przestrzegając przepisów prawa. Choćby kodeksu spółek handlowych czy prawa cywilnego. To często pierwszy kontakt rodziny z firmą. W moim przypadku była to właśnie dokładnie taka sytuacja. Ojciec nie edukował ani
mnie, ani mojego rodzeństwa w przepisach prawa, nie wtajemniczał nas w sprawy firmowe, zupełnie nie myśląc o tym, że coś może mu się stać. Gdy pewnego dnia „postanowił” odejść okazało się, że w żaden sposób nie przewidział skutków swojej śmierci. Byłem wówczas dwudziestokilkuletnim chłopakiem, miałem swoje plany zawodowe, zupełnie oderwane od jego firmy. Wówczas nie przypuszczałem, że zwiążę swoją przyszłość z tematyką sukcesji, lecz droga, jaką przeszliśmy po śmierci ojca oraz rozmowy z innymi przedsiębiorcami, którzy przeżywali podobne sytuacje – spowodowały, że jestem tu, gdzie jestem i pomagam uniknąć takich sytuacji innym rodzinom. Moją misją jest wdrożenie takich elementów sukcesji w firmach, aby rodziny przedsiębiorców miały czas
A jakie to były sytuacje?
Ojciec w wieku 50 lat zmarł na zawał, drugi zresztą. Pierwszy przeszedł dwa lata wcześniej i teoretycznie był czas na to, aby zająć się sprawami sukcesyjnymi. Tak się nie stało. Kiedy jako właściciel jednoosobowej działalności gospodarczej umarł, okazało się, że nie tylko musimy zająć się przygotowaniem pogrzebu, ale ktoś z nas musi zacząć „coś” robić w związku z firmą. Tylko, że nikt z nas nie wiedział, czym to „coś” jest… Firma dobrze prosperowała, wokół nas pojawiało się mnóstwo osób, które owszem, empatycznie chciały nam doradzić, lecz my, nie będąc zaangażowani w proces funkcjonowania firmy, nie mieliśmy pojęcia, który z tych scenariuszy jest właściwy i dla nas dobry. Borykaliśmy się z wieloma problemami jak chociażby ściągalność wierzytelności. Z kolei wierzyciele, wobec których ojciec miał zaciągnięte zobowiązania, dzwonili już następnego dnia. Wprawdzie było to 20 lat temu, lecz z moich obserwacji, ponad 80% polskich rodzin do dziś nie ma wdrożonego planu awaryjnego na wypadek śmierci przedsiębiorcy. Pamiętajmy, że rodzina często nie jest wtajemniczona w sprawy firmy, dodatkowo znajduje się w dużych emocjach i zanim doszuka się istotnych informacji, mija dużo czasu. I tak było w naszym przypadku – wyobraź sobie ten moment, gdy otwierałem szafy i analizowałem jego życie biznesowe. Kartka po kartce. Bo nie było już kogo zapytać. Spędziliśmy kilkanaście miesięcy w sądach, ostatecznie tracąc firmę. A dodam tylko, że był to biznes, który utrzymywał ośmioosobową rodzinę… W planie sukcesji przygotowujemy również taki dokument, zawierający instrukcje, jakie mają wdrożyć bliscy zmarłego. Jest to szczególnie ważne w sytuacji śmierci nagłej i niespodziewanej. U nas niestety tego zabrakło.
Zatem można powiedzieć, że jesteś ekspertem z doświadczenia. Jaka misja Ci przyświeca?
Gwarantuję przeżycie emocji po stracie bliskiej osoby w spokoju i poczuciu bezpieczeństwa. Daję czas rodzinie na spokojne przystosowanie się do nowej rzeczywistości. Po paru latach od śmierci ojca narastała we mnie niezgoda, nie potrafiłem odpowiedzieć sobie na pytanie „dlaczego?”. Dlaczego doświadczony przedsiębiorca, prowadzący działalność gospodarczą, świetnie poruszający
na przeżywanie emocji, a nie zderzały się z twardymi przepisami prawa
się w swoim biznesowym świecie, mający wokół siebie prawników, nie zatrzymał się na chwilę i nie wdrożył dla nas planu sukcesji? Przecież rodzina była dla niego bardzo ważna. Nie w sensie przekazania firmy tylko takiego planu, który pozwoliłby naszej rodzinie płynnie utrzymać firmę, a przede wszystkim dać nam czas na emocje, a nie tułanie się po sądach. Po wielu rozmowach z ludźmi prowadzącymi firmy już wiedziałem „dlaczego”. Codzienne życie biznesowe, praca nad utrzymaniem kontraktów, ich bieżąca obsługa, gonienie z miesiąca na miesiąc, brak osoby, z którą mogliby o tych wszystkich sukcesyjnych sprawach porozmawiać, to powoduje, że przedsiębiorcy myślą, lecz odkładają to na wieczne nigdy. Sukcesja do takich tematów właśnie się zalicza. Powinniśmy pamiętać, że „wieczne nigdy” przytrafia się w końcu każdemu.
Kogo dotyczy sukcesja? Sporo mówisz o przedsiębiorcach, ale chyba nie tylko ich ten temat dotyczy. Sukcesja dotyczy nas wszystkich. Niezależnie od tego, czy prowadzisz firmę czy nie. Potocznie przyjęło się myśleć, że to temat przynależny tylko firmom, najlepiej dużym i do tego dzieci nestora tak jak w serialowej „Sukcesji” walczą o władzę i wpływy. (śmiech) Prawda jest taka, że każdy, kto umiera, pozostawia swojej rodzinie jakieś konsekwencje. Każdy,
także dotyczy sukcesja. Dlaczego? Przede wszystkim, dlatego, aby angażować minimalną liczbę osób w proces spadkobrania. Aby to jedna osoba była odpowiedzialna za realizację naszej pośmiertnej woli, nawet jeśli jest wielu spadkobierców. Wracając do mojej misji – sukcesja zapewnia spokój rodzinie, nie angażując nadmiernie pogrążonych w żałobie jej członków. Oczywiście im więcej majątku, im więcej komplikacji indywidualnych, tym plan sukcesji jest bardziej rozbudowany, ale cel jest jeden – minimalizacja problemów dla rodziny.
Co w procesie planowania sukcesji stanowi największe wyzwanie?
Z perspektywy moich doświadczeń widzę jeden główny problem. To brak rozmów rodziców z dziećmi. Brak tworzenia planów na wypadek śmierci lub tragicznego wydarzenia również małżonka czy partnera. W procesie układania planów
I co wtedy? Co, kiedy dziecko nie ma ochoty przejąć biznesu po rodzicach? To bardzo ważna informacja. Bo jeśli potencjalny sukcesor nie pali się do kontynuowania rodzinnego biznesu, to rodzice muszą to usłyszeć. Ważne, aby w ogóle rozpocząć rozmawiać na te tematy. Bardzo często w trakcie kolejnych spotkań, dzieci zaczynają dopytywać choćby o kondycję finansową firmy, aktualne kontrakty, o możliwości biznesowe. Często wraz z rosnącym stanem ich wiedzy, wzrasta zainteresowanie firmą.
A jednak tylko mniej niż co dziesiąty potomek planuje przejąć rodzinną firmę…
Potencjalni sukcesorzy widzą zmęczonych rodziców wracających ze swojej firmy do domu. Są świadkami rozmów, narzekań, utyskiwań swoich rodziców,
kto ma konto w banku, nieruchomość, samochód, niepełnoletnie dzieci – jego
sukcesyjnych aranżujemy rozmowy rodziców
z dziećmi i często zdarza się, że plan dziecka na życie diametralnie różni się od wyobrażenia rodzica.
budując sobie tym samym wizję firmy jako wiecznej udręki. Nic więc dziwnego, że podczas pierwszej rozmowy rodzica z dzieckiem o ewentualnej sukcesji – w 99 procentach przypadków, odpowiedź na pytanie o chęć przejęcia sterów w firmie jest negatywna. Dlatego praca nad planem sukcesji to również praca psychologów, którzy podejmują próbę zainteresowania kolejnego pokolenia sprawami firmy. Z drugiej strony to też zrozumienie
dziecka w swoje buty”, tylko umożliwił mu osiągnięcie własnego sukcesu w biznesie, ale też, aby sam doświadczył potknięć i porażek. To dobry sposób na początkową współpracę z firmą rodzica, który w przyszłości płynnie pozwoli firmę przejąć. Jeśli jednak firma znajdzie się w takiej sytuacji, że sukcesorów pomimo wszystko nie będzie, wówczas po śmierci jej właścicieli, wszyscy spadkobiercy staną się jej wspólnikami, gdzie wszyscy będą musieli podejmować decyzje, a to nie jest dobre ani z punktu widzenia firmy ani rodziny. Bo znowu wracając do meritum, zamiast w spokoju przeżywać niełatwe emocje, wszyscy spadkobiercy zostaną zaangażowani w sprawy firmowe.
Kiedy zaplanować sukcesję?
Jeszcze dzisiaj. Nie warto czekać, bo nie wiadomo, co może nam przynieść kolejny dzień. Co ważne i o czym warto pamiętać – raz zaplanowana sukcesja nie musi być ostatecznym planem. Wystarczy, że zmieni nam się układ małżeński, partnerski, biznesowy czy majątkowy, powinniśmy do tego planu wracać. Od czegoś trzeba zacząć i każdy dzień jest do tego odpowiedni. Dlatego podkreślę ponownie: sukcesja w moim rozumieniu to nie tylko przekazanie dziś firmy kolejnemu pokoleniu. To proces długoterminowy, jeśli oczywiście życie da nam na to czas.
Zatem od czego rozpoczyna się układanie planu sukcesji?
Zaczynam od rozmowy. Uniwersalny plan sukcesji nie istnieje. Każdy z nas ma indywidualną sytuację majątkową, partnerską, biznesową, rodzinną i żeby właściwie ułożyć plan sukcesyjny, muszę poznać wszystkie te składowe. Dlatego na mojej stronie www.e-sukcesja.pl umożliwiłem przedsiębiorcom nieodpłatną konsultację, aby mogli od razu zweryfikować, w jaki sposób przygotować u nich odpowiedni plan sukcesji.
Z jakich elementów zatem składa się dobrze ułożony plan sukcesyjny? Przedsiębiorstwo to całkiem złożony twór, na który składają się przepisy prawne, księgowe, kadrowe, handlowe…
Patrzę na sukcesję holistycznie, nigdy nie jest ona
i akceptacja nestora, aby „nie wsadzał
jednowymiarowa. To wieloaspektowy proces wymagający szczerości ze strony przedsiębiorcy. Można podzielić to na dwa główne etapy. Pierwszy to plan spadkowy, a drugi dotyczy podatków, optymalnej formy działalności, psychologii itd. Gdy wdrożymy plan testamentowy, będziemy mieli dużo czasu na przygotowanie i wdrażanie planu sukcesji. To również zbadanie kosztów prowadzenia biznesu, jego wartość zarówno pod kątem wyceny majątkowej, jak i biznesowej, wysokość zobowiązań i kredytów – tzw. ewentualnych długów spadkowych. Badamy również relacje pomiędzy rodzicami a dziećmi, a także relacje między rodzeństwem, bo nawet jeśli dziś panuje pomiędzy nimi zgoda, w sytuacji, w której pojawiają się pieniądze – niezgoda może nastąpić bardzo szybko. Moi klienci mówią, że ze mną gorzej jak z księdzem. (śmiech)
Tylko pod warunkiem zupełnej
szczerości ze strony przedsiębiorcy, będziemy pewni, że plan sukcesyjny
jest pełen i zadziała tak jak powinien. Zatajenie długu czy nieślubnego
dziecka spowoduje, że nasz plan runie
jak domek z kart. Łatwo wyobrazić sobie sytuację, że pojawienie się w kręgu spadkowym kolejnego spadkobiercy, jakim może być nieślubne dziecko, powoduje niemałe zamieszanie. Nie wspomnę o paraliżu decyzyjnym, gdy będzie niepełnoletnie i zamrozi decyzyjność wszystkim pozostałym spadkobiercom do momentu, aż uzyska pełnoletniość. A to są scenariusze, które pisze życie, nie musimy ich szukać w amerykańskich filmach.
Czy zatem nie wystarczy zabezpieczyć się testamentem?
Testament to ukierunkowanie przekazywania składników majątku na osoby wybrane zgodnie z własną wolą. Brak testamentu powoduje, że wszyscy zgodnie z prawem i linią dziedziczenia stają się spadkobiercami we współwłasności łącznej. Każdego centymetra domu, każdego centymetra firmy, każdego kawałka pieniądza. Wspólnie, wszyscy mają takie same prawa. I to samo dotyczy decyzyjności, wszyscy mają takie samo prawo do ich podejmowania. Im więcej ludzi do podejmowania decyzji, tym gorzej i dłużej dla firmy i rodziny. Sukcesja zapobiega takim sytuacjom. Testament to część składowa sukcesji, ale sam w sobie to za mało.
Sukcesja – temat niełatwy – bo dotyczy kwestii ostatecznych. Śmierć jest najczęściej nieodłącznym elementem przeprowadzania procesu sukcesji. Jak ważna
jest sfera emocjonalna? I jak sobie z nią radzisz, bo jesteś obecny w życiu ludzi w trudnych dla nich momentach.
Wiele lat obwiniałem mojego ojca o to, że zmarł, zostawiając nas w ogromnej niewiedzy. Byłem zły o to, że o nic nie mogę go już zapytać i wszystkiego musieliśmy się wraz z rodziną domyślać. Przepisy prawa są bezlitosne i nie uznają czasu żałoby. Przepracowałem te emocje i to pomogło mi w pracy z innymi rodzinami. Przede wszystkim nie oceniam. Analizuję i wchodzę na chwilę w ich buty, zupełnie jakbym był częścią rodziny, po to, aby znaleźć i przewidzieć jak najwięcej ryzykownych stron, których chcemy uniknąć. Sam przeszedłem drogę negatywnych skutków spadkobrania i to daje mi mandat do doradzania innym w tym zakresie. Przede wszystkim stoję po stronie rodzin. Analizuję sytuację obecną, zastaną i zastanawiam się, jak najkorzystniej wraz z rodziną wdrożyć plan, który zabezpieczy ich spokój w sytuacji śmierci nestorów. Później, kiedy do tego dochodzi, zawsze odczuwam smutek, ale też jestem spokojny o bezpieczeństwo danej rodziny.
A korzyści?
Przede wszystkim w tym trudnym momencie śmierci przedsiębiorcy, firma ma działać dalej, nieprzerwalnie. Rodzina nie ma się martwić o biznes. Ma pełny dostęp do kont bankowych, nikt do nich nie przyjdzie po spłatę kredytów czy leasingów. Po kilku tygodniach lub nawet miesiącach, gdy emocje opadną, będą mogli na spokojnie zająć się sprawami firmy. Bez stresu, bez pośpiechu. Z pełnym naszym wsparciem. To, co najważniejsze z punktu widzenia rodziny, wdrożony plan sukcesji zapewnia jej spokój, którego tak potrzebują w trudnym, nieraz traumatycznym okresie ich życia, po śmierci bliskiej osoby. Spokój, który pozwala im się zastanowić nad przyszłością pozostawionego im biznesu. To jest bezcenne. Dlatego zadbajcie o swoich najbliższych, jak i o budowany sukces firmy już dziś. Jestem dla Was i Waszych rodzin, abyście czuli się bezpiecznie.
PROFESOR LESZEK ROMANOWSKI
Nie powinniśmy mieć kompleksów
Wzrastał w rodzinie lekarskiej i taką też stworzył dla swoich synów. Ma czwórkę fantastycznych wnuków i cudowną żonę, Elżbietę, którą poznał na Akademii Medycznej w Poznaniu. Po suknię dla niej był skłonny polecieć aż za ocean – jeden dzień w Chicago i powrót z prezentem dla żony. We własnym ogrodzie stworzył wiele przydatnych konstrukcji, które mógłby opatentować, podobnie jak swoje pomysły związane z motoryzacją i szeroko pojętym majsterkowaniem. Uwielbia podróżować, niedawno odkrył urok rejsów cruiserami. Z niezwykłą przyjemnością mogłam wysłuchać fascynujących historii, opowiedzianych przez Profesora Leszka Romanowskiego.
R ozmawia : Magdalena Ciesielska | z djęcia : materiały prywatne Profesora L.R.
Panie Profesorze, pochodzi Pan z rodziny lekarskiej, ale jak podejmuje się decyzje w młodości, to człowiek ma wówczas głowę pełną pomysłów i marzeń. Czy ortopedia była pierwszym wyborem, czy rozmyślał Pan również o innej specjalizacji, a może o innym życiowym kierunku?
medycyna wygrała i zawdzięczam to Ojcu i jego pracy. Miałem do czynienia z wieloma sytuacjami i obrazami na co dzień, które w tak naturalny sposób przeniosły mnie na studia medyczne. Wówczas nie brałem pod uwagę żadnych minusów tego zawodu, wprost przeciwnie widziałem wielki szacunek otoczenia i pacjentów w stosunku do mojego Ojca. Natomiast gdy byłem jeszcze w liceum, profesor Seyfried i profesor Kabsch, patrząc jak ja pracuję w warsztacie i naprawiam narzędzia niezbędne do pracy mojego Ojca, jednogłośnie stwierdzili, że muszę zostać ortopedą. To oni jako pierwsi dostrzegli we mnie potencjał i talent manualny tak potrzebny w zawodzie chirurga.
Jak byłem na 5. roku studiów, to miałem szerokie zainteresowania, a wtedy przyszedł czas wyboru… Trochę przypadek zadecydował o tym, iż zdecydowałem się na chirurgię kończyny górnej. Przypadek – jak to w życiu często bywa. I ten przypadek był dla mnie szczęśliwy.
Jest Pan Profesor wybitnym mikrochirurgiem, specjalistą leczenia uszkodzeń nerwów. Opracował Pan własną metodę szwu z odciążeniem. Pracował Pan w Stanach Zjednoczonych, jeździł na kursy i praktyki do różnych krajów. Czy nie kusiło Pana Profesora, aby zostać za granicą, zamieszkać w innym kraju, gdzie na służbę zdrowia i medycynę kładzione są większe fundusze?
LESZEK ROMANOWSKI: Będąc w liceum, nie miałem 100-procentowego przekonania, aby zostać lekarzem. Rozmyślałem o studiach na Politechnice Poznańskiej, o kierunku technicznym, bo lubię majsterkować. Ostatecznie
Taki scenariusz poważnie rozważaliśmy, bo mieliśmy sytuację komfortową – i ja, i moja małżonka pracowaliśmy na uniwersytecie. W związku z tym mieliśmy pełne ubezpieczenia, dzieci uczęszczały do szkoły. Jeśli podjąłbym decyzję z punktu widzenia nie stricte rodzinnego, co zawodowego, to mógłbym przygotowywać się do nostryfikacji dyplomu, a moja małżonka utrzymałaby rodzinę. Zadecydowaliśmy jednak inaczej, wróciliśmy i wcale tego nie żałujemy. W Polsce rodziła się demokracja, był rok 1991, wiele się zmieniało i my również wpisaliśmy nasze życie w ten projekt zmian.
Zresztą, wszędzie dobrze tam, gdzie nas nie ma… Naprawdę w Polsce można zrobić wiele. Często
narzekanie jest pewnego rodzaju wymówką i usprawiedliwieniem siebie. I tak dla równowagi, pragnę podkreślić, że nie ma państwa, gdzie służba zdrowia jest zorganizowana perfekcyjnie. Warto również przypomnieć sobie polskie szpitale jak wyglądały 10-15 lat temu, pachnące lizolem itd. Teraz jest inny świat, widać postęp, technologię. Oczywiście, zawsze mogłoby być lepiej, ale też trzeba docenić to, co mamy i pojechać do takich państw, które nie są w światowej czołówce.
Ma Pan Profesor dar w rękach, niezwykłą sprawność manualną, której zapewne zazdroszczą Panu inni lekarze.
Odkąd pamiętam, konstruowałem coś od dziecka, bo sprawiało mi to ogromną radość. Nauczyłem się spawać, mógłbym coś wykuć jak w kuźni – w życiu trafiłem na wiele wspaniałych osób, które poświęcały mi czas i uczyły tzw. manualności. Powtarzam to często młodym ludziom, że taka umiejętność rodzi się w nas, gdy mamy zadania na pierwszy rzut oka nie do wykonania. Gdy trzeba coś zrobić, a brakuje odpowiednich narzędzi i sprzętu, wówczas włącza się tryb kreacji. Trzeba wykombinować, obejść sposób, wykorzystać to, co się ma.
Miałem taką sytuację jak z filmu… Interesowałem się mikrochirurgią, ćwiczyłem skrupulatnie i w pewnym momencie firma ETICON i mój szef wytypowali mnie do kursu w Edynburgu. Tam były utytułowane osoby
prowadzące zajęcia, które pokazywały kursantom, co należy robić. Wówczas ja byłem świeżo po studiach, to był bodajże 1984 rok. Już po pierwszym dniu zorientowałem się, że porównując umiejętności zebranych uczestników, to ja jestem nieporównywanie lepszy niż inni. Gdy instruktorzy pokazywali krok po kroku, jak należy wykonywać konkretną czynność, dla mnie nie było to nic nadzwyczajnego. Z zamkniętymi oczami mógłbym to zrobić. (śmiech) To doświadczenie sprowokowało mnie, dało odwagę i chęć, aby zastosować wiedzę oraz nabyte umiejętności i przeprowadzić operację pacjenta. Stwierdziłem, że moje umiejętności są na tyle wystarczające, aby podjąć próbę kliniczną. Na szczęście wszystko się powiodło.
Potrzebny też jest łut szczęścia?
Bardzo żałuję, że obecnie młodzież nie gra w brydża, dlatego, bo jest to gra wyjątkowa, która uczy podejmowania decyzji przy niepełnych danych. Uczy szczęścia, gdy mamy pewność jedynie w 50 procentach. Licytujemy, patrząc na twarze współgraczy, kto się uśmiechnął, kto wodził wzrokiem itd. I na takiej podstawie wyciągamy wnioski i obstawiamy 51%, które jest szczęściem zlepionym ze skojarzeń.
W brydża można dostać też fatalną kartę, ale nie można się załamywać, trzeba tak odwrócić los, aby otrzymać maksimum. Czyli podobnie jak w życiu – warto mieć takie podejście! A obecne pokolenie stało się za wygodne…
Jako naukowiec, umysł techniczny, stworzył Pan Profesor przydatne narzędzia, np. konstrukcję instrumentarium do endoskopowego odbarczania kanału nadgarstka. Czy Pana zespół korzysta bądź wcześniej korzystał z tych Pana wynalazków? Ja mam specyficzną dziedzinę, bo najwięcej tu zależy od naszych
umiejętności, nie tyle od sprzętu i narzędzi. Oczywiście technika i technologia są potrzebne, ale nie są ponad lekarskie zdolności manualne. Jak spotykam się w międzynarodowych środowiskach lekarskich, wyjeżdżam za granicę, to naprawdę wiem, że polscy studenci medycyny, polscy lekarze nie powinniśmy mieć kompleksów. Oczywiście, Amerykanie będą pół kroku do przodu, ale to nie jest jakaś wielka przepaść.
Podobnie jak Pan, tak i Pana synowie wzrastali w domu przepełnionym medycznymi tematami. I również poszli w Pana ślady – zostając lekarzami. Kolejne pokolenie Romanowskich…
Pamiętam jak Piotr i Michał na pytanie, czy chcą zostać lekarzami, odpowiadali „i będziemy tyle pracować, co Tata?” To jest sedno naszej pracy, poświęcenie dla innych, często kosztem rodziny. O tym doskonale wie moja małżonka, która z dwójką małych dzieci musiała często radzić sobie sama, bo ja albo długo pracowałem,
albo wyjeżdżałem za granicę, na praktyki, sympozja itp. Teraz moi synowie, obydwoje, są lekarzami i pracują równie długo jak ja przed laty.
Aktualnie ile czasu zabiera Panu Profesorowi praca? Weekendy ma Pan wolne?
Weekendy całkowicie poświęcam najbliższym. Choć w maju nie było mnie w żaden weekend w domu, ( śmiech ) byłem na wyjazdach służbowych, zapraszany na kongresy i konferencje. Ale w weekendy nie pracuję w klinice czy w gabinecie.
Nieraz zdarzało się, że w ciągu jednego weekendu musiałem być na trzech konferencjach jako prelegent.
Pamiętam taką scenkę sytuacyjną – gdy pracowałem w gabinecie do godz. 23, przyszedł pacjent i pod koniec wizyty zapytał mnie „Panu Profesorowi to chce się tak długo pracować?”, a ja mu odpowiedziałem spontanicznie „wolę tu z Panem rozmawiać niż siedzieć przed telewizorem i pić piwo”. (śmiech)
Pana Profesora pasją – oprócz majsterkowania – jest motoryzacja. Dzięki Pana inicjatywie i zainteresowaniom powstało Muzeum Motoryzacji w Puszczykowie, które jest zatwierdzone przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, a dodatkowo Muzeum jest pod opieką Fundacji Romanowskich, której Pan Profesor przewodniczy. Ile obecnie muzeum liczy eksponatów?
Już od najmłodszych lat interesowałem się motocyklami, samochodami zabytkowymi, a nawet traktorami – i te pojazdy stanowią kolekcję muzeum, która liczy ponad 200 motocykli. A najstarsze pochodzą z czasów przedwojennych.
Jak nie zostałbym lekarzem, pewnie byłbym mechanikiem samochodowym! Bardzo mnie to fascynuje i lubię te zajęcia. Może byłbym milionerem dzięki swoim patentom w dziedzinie motoryzacji? ( śmiech ) Według mnie w samochodzie osobowym nie powinno tak być, że dolewając płyn do spryskiwaczy, trzeba otwierać maskę. Jak to robić w pięknym garniturze, w eleganckim ubiorze, na przykład jadąc do opery czy filharmonii? Inna kwestia: obroty silnika są ważne, ale np. wskazówka świadcząca o braku płynu do spryskiwaczy również powinna być zaprojektowana i zamontowana w każdym aucie. To niby detale, ale niezwykle przydatne w codziennym życiu. Mam w zanadrzu jeszcze inne patenty. (śmiech)
Będąc w zarządzie międzynarodowej federacji EFORT zorganizował Pan Profesor dwie ogromne konferencje, właśnie w stolicy Wielkopolski, w 2016 i 2018 roku. Jaka myśl Panu przyświecała?
Zostałem wybrany do EFORT jako drugi człowiek z Europy Wschodniej, a z Polski jako pierwszy. Wtedy gdy trzeba było wygłosić exposé i powiedzieć parę słów, zapragnąłem być reprezentantem Europy Wschodniej. I taką rolę przybrałem, bo wiedza wielu osób, zagranicznych gości, nt. Europy kończyła się na granicy Niemiec.
EFORT nie był przekonany, aby organizować międzynarodowe spotkania właśnie w Polsce. A ja tłumaczyłem, że trzeba dalej sięgać na naszym kontynencie. Dlatego zaaranżowałem wystąpienia w języku angielskim bądź rosyjskim do wyboru. EFORT był patronem tych wydarzeń i zaproszeni byli wówczas najlepsi światowi wykładowcy.
Mówiąc nieskromnie, wiem, że te
konferencje przyniosły sukces. I jestem usatysfakcjonowany, że wypełniłem swoją misję.
Abstrahując od zawodu lekarza… Czy mógłby Pan Profesor być zawodowym sportowcem, np. ścigającym się w wyścigach, czy jednak tym wspomnianym mechanikiem?
Koledzy w wyścigach byli bez porównania lepsi ode mnie, więc pewnie poszedłbym w konstruowanie, w tworzenie czegoś z niczego. Mając 14 lat skonstruowałem np. pojazd, który poruszał się po łóżku metalowym. Wykorzystałem wówczas silnik od pralki, na kablu. Ten pojazd miał cztery koła i jeździł wokół podwórka.
Pan zajmuje się i interesuje wieloma rzeczami, tematami. Jest Pan Profesor jak Irena Kwiatkowska w serialu „Czterdziestolatek”, która mówiła o sobie, że „żadnej pracy się nie boi”. Ma Pan prawo jazdy na wszystkie pojazdy, na studiach pracował Pan jako motorniczy i prowadził tramwaj.
Mi praca zawsze sprawiała satysfakcję, dawała poczucie niezależności finansowej – gdy chociażby zatrudniłem się – jako niepełnoletni – do przeładunku towarów na wagonach, w tajemnicy przed rodzicami. Nasz rekord: przeładowaliśmy we dwóch, dwa razy 24 tony nawozów w ciągu 4 godzin i mieliśmy własne pieniądze… na śrubki. (śmiech)
Czy jest jeszcze coś, czego chciałby Pan spróbować i doświadczyć w życiu?
Chciałbym mieć więcej czasu. Czasu na pasje, np. na motocykle. Myślę, że jeszcze dziś z zawiązanymi oczami byłbym w stanie rozebrać do zera silnik od WSK-i i go ponownie
złożyć. Chętnie bym to robił, ale kłopotliwe są dla mnie brudne ręce, których już nie da się domyć. W rękawiczkach nie umiem majsterkować. A jak wiadomo ręce służą mi w pracy zawodowej.
Konkurencja pod lupą
O ograniczeniach i przepisach prawnych w branży beauty, bezpiecznych zabiegach, regulacji zakresu usług przeprowadzanych przez kosmetologów, o nieuczciwej konkurencji i ochronie firm dyskutuję z Marzeną Tajsner – adwokatem, doradcą restrukturyzacyjnym, prawnikiem procesowy, mediatorem i przedsiębiorcą.
roszę opowiedzieć, jak prawniczka została bizneswoman?
MARZENA TAJSNER: Prowadzenie kancelarii to także swego rodzaju biznes, choć faktycznie niewiele osób tak na to patrzy. Jednak z biegiem lat szukałam nowych wyzwań, dlatego na początku 2020 roku zostałam właścicielką jednego z sieciowych SPA w Poznaniu. I przyznaję, że było to wyzwanie, którego się nie spodziewałam. ( śmiech ) Prowadzenie nowego biznesu nigdy nie jest łatwe, a zakup franczyzowego salonu beauty, kiedy akurat rozpoczęła się pandemia i trwa lockdown to zupełnie inny poziom trudności. Ale udało się! Przetrwaliśmy, a obecnie zarówno kancelaria, jak i salon prężnie się rozwijają, a ja łączę rolę prawnika i przedsiębiorcy.
Jak funkcjonuje ta symbioza, łączenie działań kancelarii z prowadzeniem SPA?
Przyznaję, nie jest to oczywista ścieżka i połączenie, jednak niewątpliwie działa. Prowadzenie SPA pozwala mi lepiej zrozumieć perspektywę przedsiębiorców i w praktyce mierzyć się z trudnościami kierowania biznesem. Co więcej, to doświadczenie sprawiło, że jestem w stanie pomagać osobom, z branży beauty, ponieważ znam ten rynek. Mam wrażenie, że branża usług kosmetycznych jest dość często pomijana wśród specjalizacji i usług prawnych. Wiele kancelarii traktuje branżę usług beauty jako jeden z typów biznesów i wrzuca do wspólnego worka „stałej obsługi” lub branży kosmetycznej w ujęciu produkcyjnym. Tymczasem osoby prowadzące salony i pracujące w nich mają bardzo specyficzne problemy, ponieważ z jednej strony świadczą usługi, a z drugiej muszą sprostać wymaganiom momentami porównywalnym z tymi, które mają gabinety lekarskie. Natomiast
moje doświadczenie sprawia, że kiedy klienci przychodzą do mnie po poradę lub zaczynamy dłuższą współpracę, jestem w stanie zrozumieć złożoność ich problemów i zaproponować rozwiązania, które faktycznie będą działać.
W takim razie, z jakimi problemami boryka się obecnie branża beauty? Poza tymi, z którymi boryka się większość biznesów w Polsce? (śmiech) Nadal gorącym tematem są zmiany w przepisach, które weszły w życie 1 stycznia 2023. Nowelizacja ustawy wprowadza zakaz promocji zabiegów, usług i wyrobów zdrowotnych z wykorzystaniem wizerunku lekarzy, influencerów czy osób, które nie są związane z branżą medyczną. Według przepisów zakaz reklamy uwzględnia zarówno źródła tradycyjne (np. gazety), radio, telewizję, jak i Internet (social media, wyszukiwarki, portale, współpracę z influencerami). Pojawił się problem z interpretacją tych ograniczeń i tego, co tak naprawdę można publikować np. na Facebooku lub Instagramie salonów kosmetycznych. Czy popularne w branży posty „przed i po zabiegu” są dopuszczalne? Co właściwie można promować? A kary za złamanie przepisów są ogromne — sankcje mogą wynieść nawet 2 mln zł.
Następny temat, również mocno dotykający branżę usług beauty to debata o błędach medycznych. Lekarze chcą regulacji w tym zakresie, tymczasem kosmetyczki i kosmetolodzy obawiają się ograniczenia swoich kompetencji, co może mocno ugodzić w dochody i rozwój całej branży.
Błędy medyczne w salonie kosmetycznym? Jak to możliwe?
Wynika to z uprawnień kosmetyczek i kosmetologów oraz przeprowadzanych przez nich zabiegów, a także potencjalnych problemów z tym związanych. Dyskusja dotyczy tego, kto może przeprowadzać zabiegi takie jak wstrzykiwanie kwasu hialuronowego, botoks czy mezoterapia igłowa skóry, czyli z przerwaniem ciągłości skóry. Istnieje całkiem sporo salonów SPA i gabinetów urody, w których takie procedury są wykonywane i bardzo popularne. Głównym problemem podnoszonym obecnie przez Parlamentarny Zespół ds. Medycyny Estetycznej jest bezpieczeństwo pacjentów poddających się takim zabiegom.
Prestiżowa rozmowa
Czyli kosmetyczki, według prawa nie powinny przeprowadzać takich zabiegów?
To skomplikowany temat, ponieważ inaczej sytuację oceniają lekarze, którzy dążą do monopolu w kwestii zabiegów medycyny estetycznej, a inaczej widzi to branża beauty. Wynika to z regulacji prawnych zawodu lekarza i braku takowych w przypadku kosmetyczek i kosmetologów. Obecnie Ministerstwo Rozwoju i Technologii przygotowuje projekt ustawy, która ma regulować zakres uprawnień kosmetyczek i kosmetologów. Być może to rozwiąże tę napiętą sytuację. W mojej ocenie kluczowe jest tutaj posiadanie odpowiednich uprawnień, sprzętu, a także dokumentacji zabiegowej.
Dokumentacja w salonie kosmetycznym, to dopiero nowość!
Dokumentacja w salonie kosmetycznym nie powinna nikogo dziwić. Jest to ważny element, który z jednej strony zapewnia bezpieczeństwo klientom, z drugiej zabezpiecza salon kosmetyczny i dokumentuje prawidłowe przeprowadzenie procedury. Takie najbardziej podstawowe typy dokumentów, które powinny być w każdym salonie to:
– wywiad z klientem – czyli oświadczenie klienta o stanie zdrowia. Jest to szczególnie ważne, aby odpowiednio dobrać kosmetyki i procedury i nie wywołać uczuleń, powikłań i innych następstw niepożądanych.
– poinformowanie o przebiegu zabiegu – czyli wytłumaczenie klientowi, co wchodzi w zakres usługi i jak to będzie wyglądać, a także, jakie są potencjalne powikłania.
– pisemna zgoda na zabieg – czyli oświadczenie klienta, że został poinformowany o wszystkich aspektach i konsekwencjach procedury i się na nią zgadza.
I to uchroni salon przed roszczeniami klientów, w razie źle wykonanego zabiegu?
Trudno jest się zabezpieczyć przed wszystkimi ewentualnościami, jednak większość obiekcji klientów wynika z trzech powodów, tzn. z:
– wprowadzenia w błąd, co do rodzaju wykonywanej usługi i użytych w jej trakcie materiałów; czyli klient inaczej sobie wyobrażał zabieg, a inaczej to wyglądało w rzeczywistości, – finalnego efektu, który nie spełnia oczekiwań, – zastrzeżeń, które klient ma co do przebiegu usługi – gdy uważa, że został potraktowany nieprofesjonalnie.
Nie ma 100% pewności, że klient będzie zadowolony. Jednak warto dołożyć wszelkich starań, aby ewentualny spór z klientem nie był tylko słowem przeciwko słowu, a udokumentowaną procedurą.
W jakich sytuacjach pomaga Pani jeszcze przedsiębiorcom?
Niezależnie czy mówimy o usługach beauty, czy o przedsiębiorcach w szerszym ujęciu, jest jeden problem, który pojawia się w każdej branży. Chodzi o nieuczciwą konkurencję. Działań, które kwalifikują się jako niedopuszczalne praktyki, jest wiele. Problem może dotyczyć zarówno kosmetyczki, która odchodzi z salonu, „zabierając” ze sobą dane klientów, jak i producenta lodów, którego konkurencja zaczęła wytwarzać swoje produkty w prawie identycznych opakowaniach.
Jakiś czas temu moja kancelaria pomagała przedsiębiorcy z branży gastronomicznej z Poznania, który został oskarżony o czyny nieuczciwej konkurencji.
Okazało się, że takie niesłuszne oskarżenie miało go zdyskredytować w oczach kontrahentów i innych osób z branży, co samo w sobie było… nieuczciwą konkurencją!
Czy można powiedzieć coś więcej?
Nie mogę zdradzać szczegółów sprawy, ale chodziło o to, że właściciel konkurencyjnej firmy wezwał naszego klienta do zaniechania stosowania nieuczciwej reklamy. Po dokładnej analizie otrzymanej od klienta dokumentacji wyciągnęliśmy optymistyczne wnioski. Podniesione wobec niego zarzuty były niezasadne. Nie dość, że stosowana reklama nie była czynem nieuczciwej konkurencji, to bezpodstawnie wysunięto roszczenia. Istotny okazał się też fakt zatrudnienia agencji reklamowej. Cała sprawa zakończyła się sukcesem, a nasz klient może działać dalej.
Czy działania nieuczciwej konkurencji to powszechny problem?
Jak najbardziej! Konkurencja jest duża, każdy próbuje przyciągnąć do siebie klientów, zdobyć przewagę, obciąć koszty – to sprawia, że firmy sięgają po metody, które są na granicy prawa, a czasem ją przekraczają. Co ciekawe, problem ten nie dotyczy tylko małych przedsiębiorców, którzy konkurują lokalnie. Nie tak rzadko najwięksi gracze dopuszczają się nieuczciwych praktyk.
Zatem co może zrobić taki przedsiębiorca, którego konkurencja stosuje nieuczciwe praktyki?
Przede wszystkim nie powinien tego tak zostawiać. Ważne jest działanie i ochrona własnych interesów. Warto udać się do prawnika i skonsultować z nim dalsze kroki. Można przygotować pismo wzywające do zaprzestania nieuczciwych praktyk – to ostrzeżenie. Jeżeli nie poskutkuje, należy sprawę skierować do sądu. Zdaję sobie sprawę, że dla wielu osób perspektywa procesu jest dość przerażająca. Jednak w prowadzenie biznesu i w zbudowanie marki wielu przedsiębiorców inwestuje nie tylko pieniądze, ale także czas i bardzo dużo pracy. Dlaczego więc nie chronić swojego dorobku?
A jakie mogą być konsekwencje dla takiego nieuczciwego przedsiębiorcy?
Za czyny nieuczciwej konkurencji nikt raczej nie trafi do więzienia. Kary, choć nie są widowiskowe, mogą być jednak dość dotkliwe.
Najczęstsze konsekwencje, które mogą wyniknąć z popełnienia czynu nieuczciwej konkurencji to kary finansowe –mogą sięgać nawet kilku milionów złotych. W niektórych przypadkach osoby, które podejmują nieuczciwe działania, mogą zostać pozbawione prawa do prowadzenia działalności gospodarczej. Natomiast, jeżeli nieuczciwe działania dotyczą np. podrabiania produktów, sąd może zobowiązać przedsiębiorstwo do wycofania takiego towaru z rynku. Jest jeszcze jedna możliwość, czyli odpowiedzialność cywilna.
Sąd może zobowiązać osobę lub przedsiębiorstwo, które dopuściło się czynu nieuczciwej konkurencji do wypłacenia zadośćuczynienia poszkodowanym. Tak więc przedsiębiorcy, którzy chcą grać nieczysto, mogą się spotkać z naprawdę bolesnymi konsekwencjami.
Jako prawnik, jak ocenia Pani świadomość przedsiębiorców w kwestii działań nieuczciwej konkurencji?
Niewystarczająco. Każdy coś tam kiedyś słyszał, ale przedsiębiorcy nie do końca wiedzą, jakie praktyki są dozwolone, a co przekracza granice prawa. Dlatego za jeden z punktów mojej działalności obrałam sobie edukację w tym zakresie. Oprócz aktywnego prowadzenia spraw przedsiębiorców dotkniętych tym procederem, wraz z zespołem kancelarii przygotowaliśmy akcję: Konkurencja pod lupą.
„Konkurencja pod lupą” – jak ona funkcjonuje?
Przede wszystkim stworzyliśmy informator, który w przystępnej formie omawia najważniejsze aspekty działań nieuczciwej konkurencji. Działamy w Poznaniu, dlatego jako przykład posłużył nam lokalny przysmak –rogal świętomarciński. Jednak zapewniam, że informacje, które zawarliśmy w tym informatorze znajdą zastosowanie nie tylko w branży cukierniczej. Jest on do pobrania ze strony kancelarii oraz na stronie Urzędu Miasta Poznań.
Wiemy jednak, że nie każdy trafi na naszą stronę, dlatego działamy także w social mediach. Na profilu kancelarii na Facebooku i LinkedInie aktywnie omawiamy różne metody i działania niedozwolone na przykładach prawdziwych spraw dużych marek. Lubimy przykłady, które zapadają w pamięć, dlatego wykorzystujemy także fikcyjne sytuacje ze znanych filmów i seriali. Większość osób kojarzy Wilka z Wall Street czy serial Mad Man, jednak mało kto zdaje sobie sprawę, że pojawiły się tam wątki dotyczące nieuczciwej konkurencji. Czerpiemy z tego, żeby przybliżać przepisy w jasny sposób, który łatwo zapamiętać. Dodatkowo przygotowujemy szkolenia dla przedsiębiorców właśnie z tej tematyki.
Czy ta akcja sprawi, że skończą się nieuczciwe zagrywki w biznesie? Nie liczę na to. Nieuczciwe praktyki same się nie skończą. Zawsze będzie ktoś, kto spróbuje pozbyć się konkurencji, żeby zwiększyć zyski, zostać liderem, obniżyć koszty. Mam jednak nadzieję, że mówienie o tym temacie, edukacja i nagłaśnianie problemu sprawi, że przedsiębiorcy będą bardziej świadomi, kiedy ktoś przekracza granice prawa. Chciałabym, żeby osoby prowadzące biznes nie bały się działać, kiedy pojawia się problem, zamiast zaciskać zęby i powtarzać sobie „jakoś to będzie”. Bo warto chronić dorobek i efekty swojej pracy. Nasze działania mają im w tym pomóc.
Beztroskie dzieciństwo – możliwy scenariusz czy mit?
Coraz częściej otwarcie mówimy o tym, że zdrowie psychiczne dzieci dalekie jest od idealnego. Młode osoby, często ledwo sięgające ponad stół, potrzebują pomocy w nawigacji w tym stresogennym świecie, a my, ich bliscy, chcemy zapewnić im wsparcie. O problemach, z jakimi mierzy się współczesna młodzież i w jaki sposób możemy im pomóc, opowiada Ewa Nowicki — psycholożka, psychoterapeutka i założycielka poradni HealthyMind Gabinety Terapii i Rozwoju
już po próbach samobójczych. Coraz częściej młodzi doświadczają uzależnień. Z dziećmi oraz młodzieżą rozmawiamy o trudnościach w odnalezieniu się w grupie rówieśniczej, ponieważ towarzyszy im poczucie osamotnienia i odrzucenia.
Mówiąc o problemach, z jakimi mierzą się dzieci i młodzież, nie można nie wspomnieć o trudnościach w przeżywaniu, nazywaniu i ekspresji emocji. Wielu z nich nie potrafi poradzić sobie w zdrowy sposób. Musimy pamiętać, że brak akceptacji, niezrozumienie, czy przemoc są to aspekty, z którymi młodzi spotykają się nie tylko wśród rówieśników, ale bardzo często też w swoich domach rodzinnych.
Jakiego rodzaju wsparcia aktualnie najbardziej potrzebują?
Przede wszystkim obecności, ale też uważnego słuchania, mądrych rozmów, ciepła, cierpliwości, otwartości, zaangażowania. Czasami dzieci nie potrzebują żadnych działań z naszej strony. Wystarczy im, że jesteśmy i dajemy swoją obecnością poczucie bezpieczeństwa
Zdarza się jednak, że problem jest na tyle poważny, że sama obecność to za mało. Dla wielu rodziców trudne jest przyznanie, że ich dziecko choruje i potrzebuje profesjonalnej pomocy. Z kolei, wiele dzieci nie chce rozmawiać z rodzicami o swoich problemach. Wstydzą się, boją się oceny, nie czują zrozumienia czy akceptacji. Rolą rodziców, bliskich jest odbudowanie zaufania i poczucia bezpieczeństwa. Akceptacja to ważny element wsparcia, zatem jeśli dziecko/nastolatek nie chce w pełni się otworzyć, uznajmy to, ale bądźmy czujni. Rozmowa na „siłę” nie jest rozmową wspierającą.
Bywają i takie momenty, w których niezbędna jest pomoc ze strony profesjonalistów. Nie wstydźmy się z niej skorzystać. A jeżeli nastolatek kategorycznie odmawia spotkania z psychologiem, pójdźmy sami. To też jest forma wsparcia oraz zaopiekowania się naszym dzieckiem.
Z jakimi problemami najczęściej mierzą się dzieci oraz młodzież?
EWA NOWICKI: Do naszych gabinetów trafiają dzieci i młodzież zmagający się z depresją, lękami, doświadczający przemocy rówieśniczej, ale też cyberprzemocy. Nierzadko widzimy młode osoby z niską samooceną i brakiem wiary w siebie, z dolegliwościami psychosomatycznymi, zmagający się z myślami samobójczymi, a czasami
Czy rodzice mogą jeszcze zapewnić swoim dzieciom przysłowiowe „beztroskie dzieciństwo”?
Pytanie brzmi, jak definiujemy „beztroskie dzieciństwo”?
Czy mówimy o dzieciństwie bez zasad, reguł i granic? A może jednak mowa o dzieciństwie, w którym dzieci doskonale wiedzą co wolno, a czego nie, rodzice są konsekwentni w swoich działaniach, a do tego jest miłość, opieka oraz wsparcie. Niegdyś uważano, że brak granic i zasad to sposób na „bezstresowe” wychowywanie dzieci. Dzisiaj już
doskonale wiemy, że nie tędy droga. Dzieci wychowywane w tym modelu, w późniejszym czasie miewają zdecydowanie większą trudność w poradzeniu sobie ze stresem, oczekiwaniami i wymaganiami świata dorosłych.
Granice pomiędzy światem ludzi dorosłych i światem dzieci są mocno zatarte. Dzieci mają dostęp do informacji, które powinny być przeznaczone tylko dla osób już dojrzałych, gdyż mogą one powodować stres, zaburzenia lękowe czy depresję. Zadaniem dorosłych jest filtrowanie tego, co dociera do ich pociech, zwłaszcza tych młodszych. Wydaje mi się, że w życiu nie do końca chodzi o poczucie beztroski. Jestem zdania, że naszym zadaniem jest nauczenie dzieci, jak radzić sobie z troskami, wyzwaniami i stresem w życiu. To może być kluczem do poczucia bezpieczeństwa, a co za tym idzie radości i dobrostanu.
Kiedy warto udać się z dzieckiem po profesjonalną pomoc do psychologa lub psychoterapeuty?
Nie ma jednego uniwersalnego, idealnego czasu.
Najważniejsze, żebyśmy jako rodzice/opiekunowie nie bali się sięgać po pomoc. A po pomoc warto sięgać zawsze, gdy widzimy, że nasze dzieci tego potrzebują. Każda zmiana
zachowania wymaga reakcji, natomiast nie każda wymaga konsultacji z profesjonalistą. Bądźmy uważni na to, co dzieje się z naszymi latoroślami. Dentysta leczy zęby, kardiolog serce, a psycholog pomaga w trudnościach emocjonalnych.
Zbliżają się wakacje, kiedy rodzice będą spędzać więcej czasu ze swoimi dziećmi, jak wykorzystać ten czas, by pogłębić relację rodzic-dziecko?
Być, słuchać i rozmawiać. Może to brzmi banalnie, ale nie ma innego sposobu na zdrową relację niż wspólny czas i rozmowa. Pamiętajmy, że to dorosły odpowiada za budowanie relacji z dzieckiem. Jeśli my nie wyjdziemy z inicjatywą, nie możemy liczyć na to, że relacja „sama” się zbuduje. Często w swoim gabinecie, kiedy mówię o relacji rodzic-dziecko, porównuję ją do rośliny. Kiedy o nią dbamy, rozwija się, rośnie, rozkwita, gdy przestajemy to robić, usycha. Tego lata zadbajmy o odpowiednie nawodnienie.
POCZUJ NIESAMOWITY SMAK POTRAW Z PIECÓW OPALANYCH DREWNEM
Spersonalizowane piece na zamówienia do domu, ogrodu, na taras czy do restauracji to nie lada gratka dla pasjonatów pizzy i kulinarnych wypieków. Poznańska firma Forno Italia dysponuje różnorodnymi opcjami, które można zaaranżować do wymarzonych przestrzeni oraz wzbogacić autorskim designem. Piece dwóch włoskich producentów Refrattari Valoriani oraz Marana Forni służą do użytku domowego lub stricte profesjonalnego.
esteście wyłącznym dystrybutorem na terenie Polski, Litwy i Niemiec pieców do wypiekania pizzy, oferujecie profesjonalne i sprawdzone rozwiązania włoskich producentów. Jak zaczęła się ta przygoda ze sprzedażą i rozpowszechnianiem włoskich urządzeń?
TOMASZ MAZUR: W 2011 roku, w drodze do Rzymu, zboczyłem trochę z trasy i dotarłem do małej miejscowości Reggello, siedziby rodzinnej firmy Refrattari Valoriani. I tam dokonałem zakupu pieca, który stanął w moim przydomowym ogrodzie. Zapragnąłem czegoś innego niż grilla i nie pożałowałem! Wprost przeciwnie – bo czas spędzony przy wypiekach pochodzących z pieca jest zupełnie inny niż przy jedzeniu serwowanym z grilla. Nawiązałem wówczas kontakty i tak się wszystko zaczęło.
Panie Tomku, piec, który ma Pan w swoim ogrodzie, Refrattari Valoriani, jakie ma zalety?
T.M.: To piec uniwersalny o wysokiej jakości. Wypiekam w nim zarówno pizzę, mięso, jak i warzywa, zgodnie z zamówieniami rodziny oraz przyjaciół. Refrattari Valoriani ma tradycję sięgającą 1890 roku, to piece chlebowe o szerokim zastosowaniu. Mam akurat tzw. 80-tkę, gdzie zmieszczą się od razu dwie pizze, cztery chleby bądź brytfanna z mięsem lub taca z rybą. Rozpalam piec, delektuję się zapachem potraw, chwilą z najbliższymi. Jest wtedy czas na degustację trunków, ciekawych smakowo piw lub win z różnych stron świata. To nasz rodzinny rytuał, który polecam każdemu!
BARTOSZ MAZUR: Piec do pizzy, to potoczna nazwa, bo Refrattari Valoriani to faktycznie piec do wszystkiego!
Piec to trochę jak mebel wielkogabarytowy, musi być dobrze dopasowany do przestrzeni, musi mieć swoje wybrane miejsce, pasujące do wnętrza. Jest jednak jeden niezwykły rodzaj o wdzięcznej nazwie…
B.M.: (śmiech) BABY to model mobilny, na kółkach, który jest świetną alternatywą do grilla na tarasie lub w innej przydomowej przestrzeni lub nawet jako sprzęt do food trucków. BABY jak sama nazwa wskazuje jest nieco mniejszy niż inne piece, środek ma wymiar 60 cm lub 75 cm. BABY może być ze stelażem albo bez, w wybranym przez klienta kolorze, obudowany np. płytkami. Naprawdę możliwości jest wiele.
Z jakich pieców korzystacie w swoich restauracjach?
T.M.: Na Kościelnej i na Śródce korzystamy przede wszystkim z pieców firmy Marana Forni, to są
piece obrotowe, profesjonalne, produkowane na użytek restauracji. Warto podkreślić, że w 1992 roku Ferdinando Marana zrewolucjonizował świat restauracji, opatentowując pierwszy system SU&GIU podnoszący płytę obrotową pieca do trzech poziomów. Dziś marka i jakość Marana Forni jest w ponad 85 krajach na całym świecie z tysiącami realizacji. Produkują oni szeroką gamę pieców obrotowych, profesjonalnych, z wysokiej jakości surowców. Dodatkowo umożliwiając ich personalizację, przygotowanie wyglądu na indywidualne zamówienia do konkretnej restauracji, pizzerii.
B.M.: Natomiast w piec statyczny – Refrattari Valoriani – mamy zaopatrzoną salę szkoleniową mieszczącą się na Kościelnej, gdzie kształcimy profesjonalistów i przeprowadzamy warsztaty dla amatorów pizzy.
Co jest atutem włoskich pieców?
B.M.: Przede wszystkim materiały, z których są zbudowane.
T.M.: Włosi produkują piece z kruszywa termicznego połączonego ze specjalną mieszanką cementów, co skutkuje wyważoną i bardzo wysoką termiką każdego pieca. Niektóre z oferowanych pieców posiadają certyfikat AVPN. Taki piec będziemy montować w najbliższym czasie na południu Polski.
Macie Panowie w swojej ofercie profesjonalne piece Marana Forni oraz Refrattari Valoriani. Czym one się od siebie różnią?
T.M: Valoriani to piece tradycyjne, statyczne. Charakteryzują się wysoką termiką, która wpływa na ich znakomitą efektywność. Natomiast piece Marana to niewątpliwie wysoka wydajność i gwarancja szybkiej obsługi. Tu płyta nie tylko się kręci, ale także podnosi. Jest to na tyle ciekawe i koncepcyjnie trafne rozwiązanie, bo w piecu pod kopułą jest przecież najwyższa temperatura, a można ustawiać pizzę na trzech wybranych poziomach w zależności od ruchu w restauracji, od zapotrzebowania gości. Marana Forni jako piec do użytku profesjonalnego naprawdę daje komfort pracy.
B.M.: Marana Forni są idealne do przyrządzania większej ilości pizz. Wówczas gdy płyta się kręci, nie trzeba ich obracać. Tu silnik i cała
konstrukcja zastępują pracę fizyczną człowieka, który przy statycznym piecu musi wyciągać i przekładać pizzę, aby się nie spaliła. Podczas wypieku w Marana Forni mamy ten komfort, że można robić coś innego, zająć się przygotowywaniem następnego dania. Ponadto funkcja SU&GIU, o której wspominaliśmy przy podniesieniu płyty na najwyższy poziom, skraca wypiekanie pizzy o minutę.
Słowo personalizacja tak popularne w obecnej dobie. Jakie są możliwości realizacji zamówienia?
T.M.: W Marana Forni serce jest to samo, mówiąc potocznie. Chodzi tylko o budowę tych pieców, o ich wygląd zewnętrzny. Klient zawsze ma opcje do wyboru, począwszy od materiałów obudowujących, poprzez grafikę, drukarkę 3D, skończywszy na kolorach, które można nawet dobrać z palety RAL. Powstają prawdziwe dzieła sztuki, idealnie wkomponowane w aranżację wnętrz. Mogą być zaprojektowane przez architekta, designera z uwzględnieniem wizji klienta.
B.M.: Oczywiście, Refrattari Valoriani również dostępne są w wielu wariantach i różnych rozmiarach.
Obecnie wiele urządzeń, nowinek technologicznych to hybrydy. Czy Panowie również posiadacie w swojej ofercie takie piece?
B.M.: Klienci mają swoje gusta i preferencje. Jedni są tradycjonalistami i kochają zapach drewna, więc wybierają te opalane drewnem, inni cenią sobie komfort pracy i preferują gazowe. Odpowiadając na pytanie, to tak, posiadamy w swojej ofercie również piece hybrydowe firmy Marana Forni, które można opalać gazem lub drewnem.
Jaki trzeba przewidzieć budżet na taki zakup i jaki jest czas realizacji zamówienia?
T.M.: Wszystko zależy od kombinacji, czy to ma być hybryda, jaki design, jakie opcje dodatkowe.
B.M.: Realizujemy zamówienie w przeciągu miesiąca, w zależności od modelu i typu.
W jakiej formie klient otrzymuje piec? W całości czy do montażu?
T.M.: Zarówno piece Refrattari Valoriani, jaki i Marana Forni dostarczamy w dwóch opcjach: fabryka buduje u siebie i my otrzymujemy piec do postawienia lub jeśli są jakieś bariery architektoniczne, to budujemy piec z elementów na miejscu, u klienta. Montaż taki wykonuje ekipa przeszkolona u włoskich producentów. Składamy wszystkie części, izolację, na końcu kopułę.
Gdzie możemy zobaczyć Wasze realizacje?
B.M.: Od lat mamy kontakt z sieciówką Tutti Santi. To pizzerie w całej Polsce. Oni zawsze kupują jeden rodzaj pieca, czyli ten tradycyjny, statyczny, Refrattari Valoriani, który genialnie prezentuje się obudowany cegłami lub płytkami, w stylu retro. Dodatkowo piece firmy Refrattari Valoriani znajdują się m.in. w restauracji LOFT 79 w Toruniu, restauracji A Modo Mio w Sopocie, hotelu Marriott w Krakowie. Natomiast piece firmy Marana Forni są np. w: Energylandii w Zatorze oraz Restauracji Jurgis ir Drakonas na Litwie.
T.M.: Więcej naszych projektów można znaleźć na stronie www.fornoitalia.pl
Stylowe wczasowiczki
Przepis na udaną plażową garderobę jest prosty: piękny strój kąpielowy, torba-koszyk, klapki lub sandały, okulary przeciwsłoneczne, słomkowy kapelusz z ogromnym rondem. Na ciepłe wieczory – zwiewne sukienki i ażurowe komplety.
Zobacz, jakie ubrania i dodatki ze sklepów w Starym Browarze
wrzuci do wakacyjnej walizki
stylowa Pauli!
Walizki i kapelusz Ochnik (Pasaż +1)W Metamorfoza dresu
Uwielbiasz chodzić w dresie, ale nie wiesz jak łączyć go z innymi elementami garderoby tak, aby stracił swój sportowy charakter? Lubisz nieszablonowe stylizacje, jednocześnie ceniąc sobie wygodę? Otwórz szafę i włóż na siebie dres. Sportowa elegancja, czyli trend, który zakorzenił się na dobre w ulicznych stylizacjach.
TeksT: Anna Śmiechowska
ygoda i komfort to dwie cechy, które podczas pandemii spowodowały, że dres kojarzony do tej pory tylko ze sportowym boiskiem i siłownią, dostał drugie życie i stał się elementem naszych codziennych stylizacji. Pandemia już za nami, ale swobodny dres pozostał
z nami na dłużej. Dres nie oznacza nudy –obrał kierunek naszych streetowych stylizacji. Ulice zapełniły się kolorowymi bluzami, które z chęcią łączymy z lekkimi zwiewnymi sukienkami, a spodnie dresowe z koszulą i botkami.
Spodnie dresowe to drugie, najpopularniejsze obok dżinsów, spodnie w naszej szafie. Forma dresów przeszła znaczną rewolucję począwszy od kolorów, po fason i tkaninę. Dres nabrał
innego wyrazu i to nie tylko przez fasony, w których w większości usunięto ściągacze. Dziś spotkamy nawet spodnie dresowe z szyciem na nogawce imitującym kant. Nie ważne, czy jesteś team kolor, czy wolisz odcienie ziemi, zapewne w szafie znajdziesz kilka par spodni dresowych. Tylko z czym je łączyć, aby straciły sportowy charakter? Postaw na połączenie z koszulą, wsuń klapki, mokasyny lub kowbojki, czy botki, dodaj biżuterię
i niebanalną formę torebki. W chłodniejsze poranki narzuć oversizową marynarkę lub trencz i gotowe. Luz a przy okazji modna uliczna stylizacja.
Dziś moda jest dużo bardziej liberalna, łączymy różne style, kolory, faktury materiałów. Dlatego też sportowa bluza nie jest już zarezerwowana jako „druga połówka” spodni dresowych. Stanowi idealne dopełnienie stylu smart casual, czyli stroju
półformalnego, tzw. sportowej elegancji. Bluza stworzy oryginalny element codziennego outfitu, łączymy ją ze spódnicami, zwiewnymi sukienkami, ubieramy do botków czy butów na słupku.
Sportowa elegancja intryguje i zachwyca. Nosząc dres, nie wyglądasz jak kanapowiec, pod warunkiem, że odpowiednio sportowe ubrania połączysz z tymi bardziej oficjalnymi. Twoje spodnie dresowe mogą dodać charakteru stylizacji, a przede wszystkim wygody. Sportowa elegancja sprawdzi się w każdej sytuacji – jest szykowna i daje nieskończenie wiele możliwości. Sprawdzi się zarówno podczas spotkania ze znajomymi, jak i w pracy.
swoje stylizacje, wykorzystując ten styl. Pamiętaj o zasadzie
im mniej tym lepiej, nie przesadź z kolorami i wzorami. Skup się na tym, aby ubranie prezentowało Ciebie, a nie Ty ubranie. Pamiętaj – bądź sobą, nie kopią.
Sportowa elegancja to spora przestrzeń i uniwersalność, baw się modą i komponuj
Dlaczego warto się nauczyć „być ze sobą”?
TEKST:
TATIANA MINDEWICZ-PUACZ / Mindset & Business Coach, Psychoterapeutka, Mówczyni Motywacyjna, Autorka Bestsellerów, Przedsiębiorczyni. Od lat zawodowo zajmuje się pomaganiem innym w uruchamianiu ich osobistego potencjału oraz pokonywaniu trudności.
Myślę, że dzisiaj to szczególnie ważne, bo kryzysy, które nas dotknęły w ostatnich latach osłabiły naszą kondycję psychiczną. Widzę to podczas pracy z moimi Klientkami i Klientami, obserwuję u znajomych i sama, jako człowiek, też tego doświadczam. Fakt, że mam profesjonalną wiedzę i odpowiednie zasoby, żeby sobie z tym radzić, nie oznacza bowiem, że mnie to nie dotyczy.
Każdy zewnętrzny kryzys odbija się na naszym wewnętrznym świecie. Kiedy jego siła jest duża, a skutki trudne do przewidzenia stajemy się jak żywa tkanka. Wszystko, co czujemy wydaje się być tak mocne, że aż „nie do przeżycia”. Z obawy, że sobie z tym nie poradzimy staramy się od tego uciec. Jednym ze sposobów uciekania jest działanie, którego funkcją nie jest wówczas wykonywanie konkretnych zadań tylko znalezienie ulgi. Mamy nadzieję, że robiąc więcej, poczujemy się lepiej. W rzeczywistości jedynie tłumimy trudne emocje, jednak one nadal w nas „pracują” tyle, że bez naszego świadomego udziału. Oddalamy się od siebie, zamiast się sobą zaopiekować.
Co można i warto z tym zrobić?
Każda emocja niesie informację. Przychodzi po to, żeby nam powiedzieć, co się w danym momencie z nami dzieje. Jeśli pozwolimy jej wybrzmieć, zyskujemy znacznie więcej niż kiedy próbujemy jej nie dopuścić do głosu lub „pozbyć się jej” na siłę. Odczytujemy ją, akceptujemy, analizujemy to, co przyniosła i pozwalamy odejść.
Na przykład to, że się boję nie musi oznaczać, że naprawdę coś groźnego mi zagraża, tylko, że dana sytuacja przypomina mi o podobnych doświadczeniach z przeszłości. Przyglądając się temu „strachowi” łatwiej mi ustalić, co jest jego rzeczywistą przyczyną, pomaga oddzielić fakty od projekcji na ich temat, złapać szerszą perspektywę i dopiero potem działać. Taki kontakt ze sobą pomaga lepiej się poznać i zrozumieć, uczy, jak się zatroszczyć o własne potrzeby. Wzmacnia się także nasza rezyliencja, czyli zdolność do radzenia sobie z trudnościami. Kiedy wiem, że jestem w stanie się sobą zaopiekować i dzięki temu wyjść z kryzysu, staję się bardziej świadoma własnej sprawczości. Mam dowód – dałam radę, dzięki temu łatwiej mi wierzyć, że następnym razem też sobie poradzę.
Każdy z nas miewa trudne chwile, każdemu zdarza się otrzymać od życia ciosy, które wydają się być nie do udźwignięcia. Jeśli zdarza się to, w czasie, kiedy jesteśmy, jak pisałam wyżej, w słabszej kondycji psychicznej mamy wrażenie, że sobie nie poradzimy. To, co myślimy w takich sytuacjach jest naturalne, ale nie jest prawdą o nas. Tak długo, jak wstajesz rano i zaczynasz nowy dzień, dostajesz kolejną szansę na to, żeby sobie poradzić. Bądź blisko siebie i ze sobą w takich chwilach. Pamiętaj, że masz w sobie wszystko, co potrzebne, żeby nie tylko przetrwać, ale i czerpać z życia to, co dla Ciebie najlepsze. Głęboko w to wierzę.
Cykl felietonów „Be a part of” został zainicjowany przez Volvo Firma Karlik z troski o drugiego człowieka i naturę, by inspirować do pozytywnych zmian w naszym życiu. Do projektu zapraszani są eksperci i osoby zaprzyjaźnione z Firmą Karlik, które dzielą się własnymi doświadczeniami, świadomie poszukują życiowej równowagi, przestrzeni dookoła i w głowie, chcą być blisko natury i blisko siebie. Z uważnością na drugiego człowieka i otaczający świat zapraszamy do obserwowania bloga Made by Karlik. Be a part of our story! Więcej o nas: madebykarlik.pl
MOOJ OPTYK
Stawia na niszowe marki
Wyznacza okularowe trendy w Poznaniu, wybierając do swojej oferty marki niszowe, które dzięki jej pomysłom, zaangażowaniu i ciężkiej pracy zyskują na popularności. Uczy swoje klientki przemyślanych zakupów i świadomego doboru garderoby okularowej. Magda Jurga, właścicielka salonu MOOJ OPTYK w CITY PARKU podsumowuje cztery lata istnienia salonu, podpowiada, jakie fasony okularów słonecznych będą modne tego lata i przekonuje, że okrągły stół w salonie optycznym to strzał w dziesiątkę.
Rozmawia: Alicja Kulbicka | zdjęcia: archiwum MOOJ OPTYK
Tuż po otwarciu salonu MOOJ OPTYK powiedziałaś w wywiadzie, że Twoim marzeniem jest stworzyć galerię okularową, która nie będzie typowym sklepem, a miejscem spotkań, wieczorowych eventów i miejscem wymiany doświadczeń i światopoglądów. Spełniłaś to marzenie?
MAGDA JURGA: Z całą odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że tak! Ludzie przychodzą do nas nie tylko kupić okulary, ale też po prostu się spotkać. Wpadają na kawę, żeby pogadać, nawet jeśli w galerii korzystają z usług innych sklepów, zawsze przyjdą się przywitać i zamienić parę słów. Lokalizacja, jaką wybrałam cztery lata temu, czyli CITY PARK jest miejscem dla „MOOJ OPTYK” naprawdę idealnym. Po pierwsze ze względu na
parking tuż przed samym wejściem do salonu, po drugie – nie jesteśmy w CITY PARKU odosobnionym, ciekawym miejscem, które klienci mogą odwiedzić. Jest tutaj sporo sklepów, restauracji, z oferty których można skorzystać kompleksowo. Przy tej ilości atrakcji, jakie oferuje CITY PARK, w zasadzie można stąd nie wychodzić cały weekend. Dodatkowo od samego początku urzekła mnie architektura tego miejsca. Połączenie minimalizmu i ciepłych loftowych, ceglanych wnętrz. To coś, co od początku ukuło mnie w serce i co spowodowało, że zakochałam się w tym miejscu. I chyba z wzajemnością. (śmiech)
Co zatem sprawiło, że zbudowałaś miejsce, które nie jest kolejnym sklepem z okularami, tylko właśnie miejscem spotkań? Na pewno bardzo pomogło nam to, że mamy produkt zupełnie wyjątkowy, inny niż wszystkie pozostałe salony optyczne w Poznaniu. Proponujemy swoim klientom
wyjątkowy asortyment i nieszablonową ofertę. Bardzo zależy mi na tym, aby w okulary ubierać, a nie tylko je sprzedawać. To podejście sprawia, że nasi klienci chętnie do nas wracają. Moje doradztwo jest bardzo szczere, indywidualne i spersonalizowane. Znam swoje klientki, znam ich gusta, ale także jestem świadoma ich okularowej garderoby. Zdarza się czasem, że podczas wizyty nie uda się dobrać właściwych oprawek. Bo zwyczajnie – to, co mamy w salonie nie jest odpowiednie dla klientki, czasem nie pasuje kolorem, kształtem, a czasem nie pasuje do osobowości. Nie nastawiam się na szybką, jednorazową sprzedaż, tylko chcę, aby klient świadomie podchodził do wyboru okularów jako integralnej części swojej garderoby. A także, aby wybierał te produkty, które dadzą mu pewność, że nie jest to zakup sezonowy. Proponując klientowi okulary, może on być pewien tego, że dostanie najwyższej jakości produkt, o światowym designie. Stawiam na klasykę i ponadczasowość.
Ale chyba nie tylko produkt odgrywa tu ważną rolę? Jestem u Ciebie kilka minut, a wszystkie klientki znasz, jesteś z nimi wręcz zaprzyjaźniona.
Relacje to podstawa mojej pracy. Faktycznie, jeśli wracają do nas klienci, którzy już u nas kupowali, nasze relacje są bardzo przyjacielskie. Z wieloma klientkami rozmawiamy nie tylko o ich potrzebach okularowych, ale o wszystkim. O ich pracy, podróżach, życiu. To „rodzina MOOJ OPTYK”. (śmiech)
Ważnym elementem, który zmieniłam w wystroju salonu jest… stół. Jak możesz zauważyć – jest okrągły. Najczęściej idąc do optyka, siedzisz jako klient po jednej stronie stołu, a doradca – po drugiej. Czujesz się trochę jak petent w banku. A okrągły stół to moja przemyślana decyzja, która pozwala poczuć się jak w domu. Siedzimy obok siebie, rozmawiamy, jesteśmy „na tych samych pozycjach”. To niby szczegół, ale likwidacja tej bariery, jaką stanowił zwykły, prostokątny stół, świetnie się sprawdziła. Nikt nie musi czekać, możemy posiedzieć w kilka osób, nikt nie stoi i nie czeka na swoją kolejkę. I kiedy przychodzą do nas klienci, okazuje się, że ostatecznie wszyscy siedzimy przy stole, wymieniając się poglądami, spostrzeżeniami czy opiniami. Nasz stół pełni dokładnie taką samą funkcję jak kuchnia podczas imprez domowych. (śmiech)
To pogadajmy o okularach. Jakie marki dzisiaj oferujesz poznaniakom? Oprócz dobrze znanych światowych marek stawiasz też na marki niszowe. Dlaczego? Powiedziałabym, że głównie stawiam na marki niszowe. Oferta, która dziś jest dostępna w Polsce w salonach optycznych jest dość mocno powielana. I chociaż kolekcje dużych domów mody są oczywiście dość rozbudowane i w każdej znajduje się pomiędzy czterdzieści a pięćdziesiąt modeli, optycy w dużej mierze proponują swoim klientom to samo. Te same „bezpieczne” modele. Dlatego my obraliśmy zupełnie inną drogę. Taki zresztą był nasz pomysł na MOOJ OPTYK od początku. Pomyśl jak byś się czuła, wchodząc na wesele, gdzie kilka innych kobiet ma dokładnie taką samą sukienkę jak ty? Z okularami jest podobnie, to część garderoby i chcemy ubierać naszych klientów w różne, oryginalne, dopasowane do ich charakteru fasony. Zdarza mi się, zamawiać niektóre modele w pojedynczych sztukach, właśnie po to, aby uniknąć powtarzalności. Każdy nasz klient jest niepowtarzalny i bardzo pilnujemy tego, aby kontrolować liczbę sztuk poszczególnych par okularów, jakie pojawiają się w ofercie naszego sklepu. Nie zależy nam na masowej sprzedaży na lokalnym rynku, tylko na podkreśleniu wyjątkowości naszych klientów. Dlatego mamy w naszym asortymencie takie marki jak Linda Farrow marka z pięćdziesięcioletnią tradycją czy John Dalia oferująca robione ręcznie we Francji okulary. Obie posiadają wykończenia ze złota i soczewki Zeissa, więc to produkty najwyższej jakości. ic! Berlin to z kolei doskonała propozycja dla panów. Marka oferująca okulary w stylu sportowym z wykończeniami ze stali chirurgicznej, także z soczewkami Zeissa. Anna Karin Karlsson to okulary bardziej zdobne, typowe dzieła sztuki, wypuszczane w limitowanych ilościach do stu sztuk na cały świat, Cartier i Boucheron – to już naprawdę wysoka
półka, a nowością w naszym salonie jest francuska marka Ahlem. Wysokojakościowe materiały oraz najwyższej klasy soczewki stawiają produkty tej firmy na podium. Wszystkie wymienione przeze mnie marki, to marki typowo optyczne, oczywiście Cartier czy Boucheron robią także biżuterię i biżuteryjne dodatki, ale w ofercie tych firm nie znajdziemy ubrań, torebek czy butów. Skupiają się one tylko na okularach, co pozwala im dopracować każdy model w najdrobniejszych szczegółach. Wisienką na torcie jest firma Chrome Hearts, która swoje triumfy święci przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych. Ta jubilerska marka stawia na rockowe, często gotyckie wykończenia, a także zasłynęła ze spersonalizowania Rolls Royce’a jednemu ze słynnych amerykańskich raperów.
Zaciekawiłaś mnie Cartierem. To już naprawdę wysoka marka, synonim luksusu. Ile wysiłku kosztowało Was zdobycie licencji na jej sprzedaż?
To było moje marzenie! Staraliśmy się o licencję rok. To był naprawdę niełatwy proces, który wymagał podniesienia standardu naszego salonu, znalezienia miejsca na odpowiednią ekspozycję marki. Wysłałam do Cartiera tonę zdjęć salonu (śmiech), żeby marka była pewna, że jej produkty trafiają w miejsce, które spełnia ich rygorystyczne normy. I zrobiliśmy to! Marzenie udało się spełnić.
Czy okulary są już stałym i świadomym elementem naszej garderoby?
Na pewno Polska to rynek, który producenci okularów bacznie obserwują. Konsumpcja produktów z segmentu premium i luksus ciągle rośnie. A produkty, które proponujemy, do tych kategorii się zaliczają. Z moich obserwacji i z rozmów z klientami śmiało mogę powiedzieć, że faktycznie, okulary stają się coraz ważniejszym elementem naszych stylizacji. Doganiamy pod tym względem zachód Europy, gdzie często minimalistyczny ubiór dopełnia jeden dodatek, którym
właśnie są okulary. Dlatego lwią część mojej pracy pochłaniają poszukiwania nowych marek, ale też ciekawych wzorów w obrębie marek już obecnych w salonie. Po to, aby klient mógł sobie tę garderobę okularową zbudować i nie bazował na jednym wzorze. Tak, aby inne okulary służyły mu podczas plażowania, inne pasowały do stylizacji sportowych, a jeszcze inne do bardziej eleganckich.
Skąd czerpiesz inspirację do wyboru marek, które oferujesz? Marki, które wymieniłaś, nie są tak oczywiste jak Dior czy Gucci, o których słyszał pewnie każdy.
Przede wszystkim główną inspiracją są targi – w Mediolanie i Paryżu. To tam pojawiają się wszyscy producenci, a ich ofertę łatwo porównać, kiedy wszyscy są obecni w jednym miejscu. To tam kształtują się trendy. Ale sporo inspiracji przynosi nam również ulica, zdjęcia na instagramie i wcale nie z kont innych optyków. (śmiech) Pewnie jak w każdym zawodzie chyba padłam ofiarą „zboczenia zawodowego”, bo kiedy tylko widzę kogoś w fajnych okularach, a ich nie znam, to koniecznie muszę się dowiedzieć, co to za marka i model. (śmiech) Moim ogromnym marzeniem optycznym jest mieć markę Jacque Marie Mage, ale niestety ich oferta jest bardzo limitowana i póki co jesteśmy na liście rezerwowej.
Jesteś optometrystką, nie tylko dobierasz modele pod kątem designu, ale także pod kątem ich funkcjonalności. Na co powinniśmy zwracać uwagę, kupując okulary przeciwsłoneczne?
W tej chwili do lamusa odchodzą już sztywne reguły, mówiące o doborze okularów bazującym na kształcie twarzy. Kiedyś mówiło się, że jeśli mamy okrągłą czy kwadratową twarz, powinniśmy nosić okulary o określonym fasonie. To, co na pewno jest ważne, to proporcja – dobrze dobrane okulary nie mogą być ani za duże, ani za małe. Ważna jest wygoda, muszą dobrze leżeć na nosie, mieć dobrze dopasowane zauszniki. Nie mogą za mocno odstawać, ale też nie mogą opierać się na policzkach. Ale po tych latach pracy jako optometrystka, już nie stosuję za wszelką cenę każdej z tych zasad. Dzisiaj patrzę na swojego klienta całościowo, na jego styl ubierania się – odważny lub minimalistyczny, na charakter, temperament i styl bycia. Okulary nosimy na twarzy, więc to klient musi się czuć w nich dobrze, pewnie i wygodnie.
A filtry? Jaka dzisiaj jest norma?
Wszystkie oferowane przez nas okulary posiadają filtr UV400, rzadko kiedy produkuje się już w tej chwili okulary z polaryzacją, ale za to bardzo ważnym elementem jest powłoka antyrefleksyjna na wewnętrznej powierzchni soczewki, którą stosują wszystkie marki optyczne. Znacznie zwiększa ona wartość użytkową okularów, gdyż przepuszcza przez powierzchnię soczewki okularowej więcej światła niż odbija. Dzięki tej powłoce w znacznym stopniu zredukowane zostają wszelkie odblaski. Antyrefleks poprawia również odwzorowanie barw i poprawia kontrast widzenia.
I to dziś chyba najważniejsza funkcja dobrych okularów.
Jest jakiś czarny koń, model wybierany najchętniej spośród wszystkich w Twojej kolekcji?
To ciekawe zagadnienie, bo szczerze powiedziawszy, wybierając okulary, nigdy do końca nie wiem, co będzie bestsellerem sprzedażowym danej kolekcji. Często okazuje się to dopiero po prezentacji poszczególnych modeli na social mediach i reakcjach klientek. Dużą rolę w naszym marketingu odgrywają także influencerki, (współpracujemy chociażby z @Pauli331), które prezentując modele na swoich twarzach wyznaczają trendy. Bo od początku istnienia MOOJ OPTYK powiedzieliśmy sobie, że to naszym zadaniem jest ich kreowanie, a nie naśladowanie innych. To raczej my jesteśmy naśladowani. Zdarza się, że w innych salonach optycznych,
pojawiają się marki, które swoją premierę miały w naszym salonie i w których promocję włożyliśmy mnóstwo czasu, pomysłów i pieniędzy. Sprzedaż marek niszowych wcale nie jest łatwa. Wielkie domy mody, takie Dior, Gucci czy Prada mają ogromne budżety marketingowe, wspierając tym samym swoich sprzedawców kampaniami reklamowymi. Marki niszowe działają zupełnie inaczej, pozostawiając marketing po stronie swoich resellerów. I zdarzają się sytuacje, kiedy po wypromowaniu przez nas konkretnej marki, inne salony optyczne zauważają, że marka zaczyna być znana i wprowadzają ją do swojej oferty.
Naśladownictwo to podobno najszczersza forma pochlebstwa…
Zdecydowanie chcemy inspirować. Jednak wolelibyśmy naszych klientów niż inne salony optyczne. Niech każdy znajdzie własną drogę rozwoju. Tort jest duży, marek okularowych jest tyle, że naprawdę jest z czego wybierać.
Zatem jakie okulary będą królowały na naszych twarzach latem tego roku?
Myślę, że będzie to niebieska soczewka, lekko przejrzysta, taka, przez którą widać oko. Czy to w połączeniu z brązowawą, szyldkretową oprawą czy transparentną, która od kilku sezonów stara się przebić do trendów i chyba tego lata w końcu jej się to uda. To świetna propozycja dla miejskiego stylu, do typowych casualowych stylizacji. Sprawdzi się o każdej
porze dnia i przy każdej okazji. To także wybór @Pauli331, więc jestem spokojna o ten trend. (śmiech)
A czy Ty swój model na tegoroczny sezon już wybrałaś?
Jestem minimalistką i mam bardzo ograniczoną garderobę, zarówno odzieżową, jak i okularową. Moje zakupy są przeważnie bardzo przemyślane, nie pozwalam sobie na „jednoroczne” hity sezonu, czego uczę też moje klientki. Bo tylko pod warunkiem dobrze przemyślanego zakupu, będzie on satysfakcjonujący. Bo nie sztuką jest kupić kolejny ciuch lub kolejną parę okularów i odłożyć je na półkę. Sztuką jest tak dobrać garderobę, aby służyła nam wiele lat. Ale faktycznie z tej kolekcji wybrałam swojego faworyta. Wąskie, czarne, klasyczne, wręcz kocie okulary od Lindy Farrow – model Shelby.
Podczas naszej rozmowy w salonie pojawiło się kilka klientek, kolejne pisały esemesy, dzwoniły. Pojawiło się kilku kurierów z przesyłkami, kilka osób wpadło po prostu się przywitać. Wszystko to, kolokwialnie mówiąc, ogarniasz, jednocześnie ze mną rozmawiając. Dodatkowo Twoja praca to wyszukiwanie trendów, nowych marek, sama też dbasz o media społecznościowe salonu. Masz jeszcze czas na życie prywatne?
Poświęcam salonowi 16 godzin dziennie od poniedziałku do soboty i gdybym tej pracy tak nie kochała, to pewnie nie wkładałabym w to miejsce tyle czasu i serca. To angażujące na wielu poziomach zajęcie. Marketing, social media, targi, zamówienia i bieżąca obsługa w salonie. Każdy proces jest kontrolowany przeze mnie, w zasadzie od wyboru okularów przez ich sprzedaż w salonie, marketing, ewentualne reklamacje, naprawy. Z wielką chęcią wcisnęłabym w mój grafik jeszcze kilka chwil sportu, bo tego mi bardzo brakuje. Dodatkowo mam mnóstwo planów na rozwój firmy. Marzę o rozciągnięciu doby o kilka godzin. (śmiech) To kosztuje mnie naprawdę sporo czasu i energii, żyję bardzo intensywnie, ale ta praca to moja pasja. I każda zadowolona klientka daje mi motywację do codziennego wysiłku i rozwoju salonu.
Zadbaj o skórę głowy i włosy tak samo jak o skórę twarzy
III CZĘŚĆ
– PRODUKTY STOSOWANE W PIELĘGNACJI PEHWostatnim czasie bardzo popularny stał się termin „pielęgnacja włosów według zasady PEH”. Co tak właściwe ta nazwa oznacza? Jest to skrót, pod którym ukryte są trzy filary pielęgnacji: P jak proteiny, E – emolienty, H –humektanty. Ustalenie, jakiej grupy produktów potrzebujemy, wymaga indywidualnej oceny i zagłębienia się w kondycje naszych włosów. Należy pamiętać o zachowaniu równowagi między proteinami, emolientami oraz humektantami. Aby dobrać produkty w odpowiedni sposób, należy wyjaśnić trzy wyżej wymienione pojęcia.
Proteiny to podstawowy budulec naszych włosów – „cegiełka”. W kosmetykach substancje te wypełniają ubytki we włosach, które są spowodowane nadmiernymi zabiegami chemicznym, zbyt inwazyjnym układaniem włosów oraz wieloma czynnikami zewnętrznymi, takimi jak między innymi zmiany pogodowe. Proteiny tworzą również na kosmykach warstwę ochronną. W dzisiejszych czasach
możemy zauważyć bardzo dużą ilość tych związków; do najczęściej stosowanych należą: keratyna, jedwab, elastyna, kolagen, aminokwasy, proteiny mleczne, hydrolizowane białka grochu, soi oraz owsa. Proteiny nadają włosom zdrowy wygląd, odpowiednią objętość oraz wygładzają je na całej ich powierzchni. Bez omawianych związków nasze włosy będą zniszczone oraz matowe. Należy również pamiętać, aby nie aplikować za dużej ilości takich produktów, ponieważ możemy uzyskać odwrotny efekt. Zawsze należy stosować się do wytycznych producentów co do ilości oraz częstotliwości użycia.
PRZYKŁADY PRODUKTÓW PROTEINOWYCH:
Produkty do włosów zawierające proteiny
Kolejną grupą związków, która jest wykorzystywana w pielęgnacji PEH są emolienty. Główną rolą emolientów jest tworzenie warstwy okluzyjnej (ochronnej) na włosach, która zapobiega utracie wody. Dzięki nim kosmyki utrzymują odpowiedni poziom nawilżenia, są elastyczne oraz wygładzone. Przykładowe emolienty to: oleje, masła, woski, silikony, alkohole tłuszczowe oraz lanolina. Wszystkie wymienione grupy związków dociążają, nadają blask, zmniejszają elektryzowanie i puszenie się włosów oraz chronią je przed czynnikami zewnętrznymi. Każda odżywka, lotion czy maska zawiera emolienty. Niedobór emolientów wpływa na przesuszenie i szorstkość włosów. Natomiast ich nadmiar może spowodować nadmierne przetłuszczenie się kosmyków. Emolienty domykają humektanty oraz proteiny, pozwalając dłużej utrzymać efekt zarówno nawilżenia (od humektantów), jak i odżywienia (od protein).
PRZYKŁADY PRODUKTÓW EMOLIENTOWYCH:
PRZYKŁADY PRODUKTÓW HUMEKTANTOWYCH:
PROTEINY
emolienty
Ostatnia grupa związków to humektanty. Są to związki nawilżające, między innymi dzięki swoim zdolnością higroskopijnym, czyli umiejętności przyciągania i wiązania wody. Dla zwiększenia skuteczności omawianej grupy zalecane jest stosowanie ich w towarzystwie emolientów, które otulają włosy ochronnym filmem. Dzięki czemu cząsteczki wody zostaną w środku. Nie należy nakładać ich nadmiernie, szczególnie w wilgotne dni, ponieważ pojawi się puch. Dla ułatwienia możemy podzielić humektanty pod kątem tego, jak bardzo są higroskopijne. Im bardziej, tym łatwiej wywołują puszenie włosów i potrzebują połączenia z większą ilością emolientów:
wysoko higroskopijne – łatwiej puszą włosy, warto stosować je z dużą dozą emolientów:
• gliceryna,
• sorbitol,
• kwas hialuronowy,
mniej higroskopijne:
• aloes,
• miód,
• pantenol,
• żel lniany,
• pektyna.
Wszystkie obmówione grupy substancji w zależności od kondycji włosów powinny być ze sobą łączone. I dobór omówionych produktów powinien być połączony z porowatością naszych włosów. Równowaga PEH nie oznacza dostarczania tych składników w równych proporcjach. Ilość powinna być dopasowana do aktualnych potrzeb Twoich włosów.
Kto jest winny rozwodu?
Rozwody to jedna z tych kategorii spraw, które wzbudzają w Klientach, co oczywiście zrozumiałe, ogromne emocje. Dominujące tendencje rozwodowe są dwie. Sprawy takie kończy się albo błyskawicznie, po przeprowadzeniu jednej rozprawy – gdy małżonkowie (już za chwilę ex) są zgodni co do rozwodu, kwestii winy i brak jest wspólnych małoletnich dzieci, albo wręcz przeciwnie – postępowanie jest długotrwałe, a na rozwód czekać można miesiącami.
Osią niezgody jest oczywiście najczęściej
kwestia winy zupełnego i trwałego „rozkładu pożycia”. W każdej sprawie rozwodowej sąd musi bowiem orzec czy, a jeśli tak, to kto tę winę ponosi (a ponosić mogą ją również oboje małżonkowie). Jest jednak jeden wyjątek – gdy byli partnerzy są zgodni i zgłoszą taki wniosek sądowi, ten zaniecha rozstrzygania o winie, a skutki będą wówczas takie, jak gdyby żaden z małżonków winy nie ponosił. Przepisy nie definiują winy rozkładu pożycia. Każdorazowo należy ją jednak udowodnić i tu liczyć się trzeba z koniecznością zebrania dowodów, przeprowadzeniem skrupulatnego postępowania dowodowego przed sądem i poruszania na sali sądowej intymnych kwestii z życia małżonków (także przez świadków), co wiąże się dla stron z wysiłkiem emocjonalnym, stresem i napięciem. Wbrew temu, co powszechnie się przyjmuje, wina to nie tylko zdrada. To każde negatywne zachowanie małżonka, które spowodowało rozpad małżeństwa. Jeśli więc zupełny i trwały rozkład pożycia wynika z braku wsparcia emocjonalnego jednego z małżonków, to zostanie on uznany winnym (czy wyłącznie, czy nie, to już kwestia osobna). Winy w sprawach rozwodowych się przy tym nie stopniuje – w wyroku sąd uznaje wyłącznie jej istnienie lub brak, nie wskazując natomiast jej stopnia (ta kwestia może być natomiast przedmiotem uzasadnienia rozstrzygnięcia).
Czemu strony tak często nie chcą odpuścić walki o winę?
Nie bez znaczenia jest oczywiście aspekt psychologiczny, ale i są ku temu prawne powody. Małżonek uznany za niewinnego może domagać się bowiem alimentów od małżonka wyłącznie winnego, jeśli rozwód powoduje istotne pogorszenie sytuacji materialnej małżonka niewinnego. Sam jest natomiast chroniony przed roszczeniem alimentacyjnym drugiego małżonka, gdy ten pozostaje w niedostatku.
Duńscy naukowcy wykazali, że rozwód co do zasady wywiera bezpośredni negatywny wpływ na zdrowie psychiczne i fizyczne rozwodników. Te pejoratywne skutki mogą być jednak ograniczone, gdy rozwód będzie przeprowadzony
sprawnie (co niekoniecznie tożsame jest z „szybko”), poprzedzony, o ile to możliwe, ustaleniami stron co do istotnych dla nich kwestii – i tu polecam mediację przedsądową, a także u boku dobrego procesualisty. Prawnicy, którzy prowadzą sprawy rozwodowe, muszą znać się bowiem nie tylko na prawie, ale także wykazywać empatią, zrozumieniem potrzeb, muszą umieć słuchać i przekładać to, co mówi Klient, na roszczenia w procesie.
Słowem podsumowania zostawię Państwa z wyimkiem z raportu podsumowującego przeprowadzone niedawno badania statystyczne – od stycznia do końca marca zeszłego roku do Sądów Okręgowych wpłynęło niemal 20 000 pozwów rozwodowych.
Lubię zaskakiwać sam siebie
Mówi o duszy i głębi, o tajemnicy życia i ciemnych stronach ludzkiej egzystencji. Wie, że trzeba dobrze traktować i siebie, a błądzić jest rzeczą ludzką. Tworzy wielowymiarowe kompozycje, będące kompilacją wielu gatunków muzyki. Jako człowiek renesansu, wszechstronnie uzdolniony, inspiruje się artystami o różnych talentach, zamiłowaniach i pasjach. Tak właśnie uczynił w najnowszym albumie „Reliefs”. O kim mowa? O Aresie Chadzinikolau.
Powiedziałeś kiedyś, że najbardziej fascynuje Cię w drugim człowieku umysł, który jest nieograniczony i może wyzwalać wizjonerstwo. To dlatego zainspirowałeś się awangardowym twórcą, jakim był, jakim jest dla nas, Henryk Stażewski?
ARES CHADZINIKOLAU: Wizjonizm, tak. Zaskakujące jest zderzanie się z twórczością wielkich polskich awangardzistów, myślicieli, o fantazji życia i braku czasu na przetrzymywanie zadr. Bo istotą jest akt kreacji z nowatorskim językiem i futuryzmem myślowidzenia. Przed koncertem na wernisażu „Reliefy” Henryka
Stażewskiego całkowicie zespoliłem się
z jego obrazowaniem rzeczywistości i te emocje tak otworzyły moją jaźń, że rozpocząłem koncert zupełnie inaczej, niż planowałem, przenosząc się w metafizyczną podróż. Później poprzez obcowanie z Jego światem, z Jego barwną osobowością, nagrałem 50 minut muzyki wykraczającej poza schematy geometryzacji świata, dbając o szeroką fakturę i sonorystykę. To muzyka emocjonalna, momentami szaleńcza, bo i wewnętrzne życie Stażewskiego było jakoś podobnie burzliwe. Podobnej elektryfikacji doznałem, pracując nad opracowaniem muzyki Komedy, a teraz z albumem inspirowanym Witkacym. To moja ulubiona wielowymiarowa i demoniczna postać. Mocowanie się i współbycie z artystą takiego formatu jednym wskazuje drogę do trumny, innym do uniwersalizmu. Wszystko jednak musi być przeżyte i poparte badaniem całokształtu takich protagonistów.
Wydałeś album „Reliefs” nawiązujący do twórczości Henryka Stażewskiego, reprezentanta konstruktywizmu, współtwórcy nurtu abstrakcji geometrycznej, autora kompozycji reliefowych. Mamy tu niezwykły mariaż sztuk, przenikania się muzyki i malarstwa. Gdzie tu jest wspólny mianownik?
Za każdym razem, gdy pochłania mnie projekt, to tworzywo – którym operuje artysta – staje się moim światem. Transwzrastam i do końca jest trudno określić, czy jest to wizja artysty, o którym piszemy/mówimy, czy jest to już kreacjonizm. Zarówno na płaszczyźnie kompozytorskiej, malarskiej czy translatorskiej. Gdy tłumaczymy Kawafisa, Seferisa czy Herberta to znajdujemy nie tylko bogactwo językowe, epigramatyczność i celność point, ale i swoją duszę, kwintesencję nas samych. Dorastamy w trakcie tworzenia projektu, chodzimy z kształtowaniem myśli. Pamiętam jak tłumaczyłem Yannisa Kalpouzosa „Imaret”, to pół roku wychodząc do miasta, nie widziałem współczesnego Poznania, tylko starą grecką Artę z XIX wieku. To jest właśnie ten mistyczny stan, ta niesamowita podróż, jaką daje akt twórczy.
Co jest trudniejsze, czy ubieranie myśli w słowa, czy nadawanie im dźwięków, czy wyrażanie swoich myśli na płótnie?
Ujarzmianie siebie jest największą trudnością, praca nad sobą. Ostatnio Leszek Możdżer zażartował, że jeśli ktoś stał się mistrzem w danej dziedzinie, to znaczy, że coś z jego
charakterem musi być nie tak (śmiech), więc to nie tylko praca nad formą talentu jest ważna czy nad kompozycją szeroko rozumianą, ale właśnie praca nad sobą. Nieraz chodzi się z myślą przez mroki czasu, zanim ujrzy światło dzienne, stąd częsta insomnia. Nie zdajemy sobie z tego sprawy, jakie męczarnie przechodzi nieraz artysta w procesie twórczym (śmiech), i gdy dzieło już jest w końcu gotowe, to jest myślami już często w kolejnym projekcie, w następnym etapie, jak to Stanisław Soyka powtarza w wywiadach, które tutaj realizowaliśmy w Ariston Studio.
Czy Ty – podobnie jak Henryk Stażewski – rozpatrujesz wielowymiarowość sztuki, a wręcz uniwersalizm geometrii, która łączy różne warianty i dziedziny sztuki? Czym się zainspirowałeś?
Oczywiście, ale przede wszystkim odnalazłem w tym siebie, sporo podobieństw połączyło mnie ze Stażewskim, pitagorejczykami, a szalony okres Witkacowski też kiedyś przeżyłem. (śmiech) Poznanie siebie jest przecież kluczem do sensu naszej egzystencji i ponownego odrodzenia. Zainspirowała mnie wystawa Stażewskiego w Akademii Jana Lubrańskiego w Poznaniu. Teraz polecam wystawę Jerzego Nowosielskiego „Ikona i abstrakcja”, którego uwielbiałem od małego, zresztą przyjaźnił się z moim ojcem, a ja z Jego uczniami. Twórczość tego genialnego artysty jest też w kręgu moich zainteresowań, więc pewnie zaiskrzy. Chętnie gram na wernisażach i w przestrzeniach sztuki. To aleatorycznie niepowtarzalne doznanie.
Gdzie powstał album „Reliefs” i jak długo trwała praca nad nim?
Koncepcyjnie w Ariston Studio – Galerii Greckiej, gdzie można podziwiać już ponad 200 obrazów i ikon wystawowych, czy uczestniczyć w warsztatach, zapraszamy do odwiedzin, a w wakacje może na ogrodowe spektakle. „Reliefy” nagrałem w Muzeum Archidiecezjalnym na fortepianie, obcując
do albumu stworzył oczywiście mój wieloletni przyjaciel prof. Mirosław Pawłowski.
Zrobiłeś sobie fantastyczny prezent na swoje 50. urodziny tym albumem. (śmiech) Czy to był zaplanowany scenariusz?
Niezaplanowany. Dla mnie życie jest zaskakującym splotem wydarzeń. Bardzo lubię niespodzianki i to jak sam siebie zaskakuję. (śmiech) I ten niedosyt, co jeszcze mogę zrobić dla sztuki i dla ludzi.
Co możemy usłyszeć na płycie? Jakie to są utwory, jaki rodzaj muzyki? Bo zaczynałeś od klasyki, od koncertów klasycznych Chopina, Liszta, przez muzykę etniczną, ambient, a od wielu lat skupiasz się na jazzie.
To cały ja! ( śmiech ) Jazz jest dla mnie wolnością, a ptak jej symbolem. Kiedyś zazdrościłem ptakom otwierania dnia skrzydłami i umierania w locie. To czucie szczęśliwości napędzało mnie. Stąd ta moja tęsknota i ciarki zachwytu niezbędne do odbioru natury, sztuki, by tworzyć. A ornitologią zafascynowali mnie
Theodorakis i Visvikis, którzy studiowali u Oliviera Messiaena w Paryżu. Rodzaj muzyki jest więc tylko narzędziem, a liczy się paleta barw, przekaz i ekspresja. Jestem więc ptakiem.
„Żyj piękną chwilą… żyj jakby karnawał był, bo życie tak szybko mija…” To wartościowe słowa z jednego z Twoich utworów, skłaniające do refleksji i zadumy nad życiem. Czy Ty jesteś refleksyjny
i sentymentalny?
To niezły tekst z wielu, jakie napisałem. Im starszy człowiek, tym bardziej refleksyjny.
I nieustannie uczę się dystansu do siebie, do świata, choć często dźwigam jego ciężar, stąd
filozoficzne cykle poetyckie „Rasta mówi”, „Bez rozgrzeszenia” czy „Realistyczne obrazy”. Jestem też człowiekiem, który często się wzrusza. Dzielenie się pięknem i życiem jest niezwykle cennym darem. Grałem też przez 10 lat z zespołem Ares & the Tribe dla Unicef’u, Wośp’u, Monaru, dla dzieci, na rzecz budowy studni w Sudanie, na rzecz budowy szkoły na Haiti po trzęsieniu ziemi.
Trzeba mieć w sobie świątynię, która da wytchnienie. Aktualnie jest taka pogoń, o której mówił już Witkacy, przestrzegając przed zbyt szybkim tempem życia i spłycaniem go, a to było 70 lat temu. To co by teraz powiedział w naszej cyber-erze?
Twój najnowszy album „Reliefs” otrzymał już I nagrodę w Londynie oraz Special Prize w Berlinie. Na co jury zwróciło uwagę, dokonując podsumowań i ocen?
Otrzymałem nagrody za kompozycję i wykonanie. Miłe to.
Nagrody dodają Ci skrzydeł?
Teraz mam większy dystans do wyróżnień, ale nie ukrywajmy – tworzenie jest trudną ścieżką życia. To tak jak Herakles, który stanął na rozstaju dróg, zastanawiając się, którą z nich wybrać i wybrał tę najtrudniejszą. Ta mitologiczność we mnie wciąż pulsuje, wiele lat pracowałem z ojcem nad „Mitologią”. Przesiąkłem ją. W dzieciństwie cały czas obcowałem z antycznym światem. Wychowałem się w Delfach, gdzie widnieje napis przed wejściem do świątyni Apollina „poznaj siebie”, a przy wyjściu „zachowaj umiar”. Ta myśl antyczna jest prawdą, ponadczasowym drogowskazem, co nie znaczy, że nie można trochę poszaleć. (śmiech)
Jesteś człowiekiem renesansu o wielu talentach, poetą fortepianu, ambasadorem dwóch krajów: Polski i Grecji, kontynuujesz dialog międzykulturowy zapoczątkowany przez Twego ojca, Nikosa Chadzinikolau. Dionizy Piątkowski, twórca Ery Jazzu, mówił o Tobie, że „masz serducho romantyka”. Które z tych określeń jest najbliższe Twemu sercu?
W tym wszystkim kluczem jest miłość i pasja życia, to mnie scala i pcha dalej. Przepływ energii jest też niezwykle istotny, także w relacjach z publicznością. Mówią, że jestem ulepiony ze sztuki, sprawdziłem się też wielokrotnie w roli organizatora festiwali i wciąż uważam, że jestem tylko człowiekiem, który też popełnia błędy… tak po ludzku.
26 maja obchodzimy piękne święto, Dzień Mamy. Wiem, że Twoja przygoda ze słowem rozpoczęła się od poezji, od samotworzenia, kreacji. Napisałeś wiersz dla Mamy, mając 10 lat, który został opublikowany w „Głosie Wielkopolskim”. Wspomnienie
Mamy – jak Ją zapamiętałeś z dzieciństwa, kim dla Ciebie jest w dorosłym życiu?
Mama jest naszą westalką, boginią. Pionizowała nas, otoczyła olbrzymim ciepłem, miłością i zrozumieniem. Nauczyła mnie też przydatności i dbania o ład. To niezwykle istotne podczas kształtowania się osobowości młodego człowieka. Mama też jest genialnym przewodnikiem po Grecji i mistrzynią kulinarną, łącząc finezyjnie kuchnię polską z grecką. Tak więc pokochałem gotowanie, często eksperymentując. Moje specialite to ośmiornica i jeżowce pełne ikry zbierane przy pełni księżyca.
A 23 czerwca obchodzimy kolejne wielkie święto rodzinne, Dzień Ojca. Kim dla Ciebie był i jest Nikos Chadzinikolau, poza tym, że był Twoim ojcem?
Przede wszystkim mentorem. Autorytetem. Oczy taty były solarne, jakby rozplatał nimi warkocz światła. Był bardzo wymagający przede wszystkim od siebie, zdyscyplinowany i punktualny. Nauczył mnie pracy nad słowem i afirmacji piękna. Kiedyś napisał celny aforyzm „Kochaj słowo w sobie, a nie siebie w słowie”. Więc godzinami milczeliśmy.
Tata był przepięknym człowiekiem, kochającym ludzi i świat, rozpoetyzował Wielkopolskę, a jak napisał Aleksander Krawczuk: „od Nikosa zaczęła się wiosna grecka w Polsce”. Miasto mogłoby zadbać o jakiś skwer Jego imienia i ławeczkę.
teatru wrocławskiego Dariusza Bereskiego. Ukaże się też płyta dla dzieci licząca 21 archiwalnych piosenek – mam nadzieję, że mali odbiorcy będą zachwyceni. Kiedyś jeździłem też z maluchami na koncerty. Piosenki nagrałem wspólnie z córkami i uczniami ze szkoły muzycznej. To również była cudowna przygoda, mnóstwo wzruszeń, dziecięca radość, szczerość! Znajdą się na płycie piosenki i o rodzicach, i o sercu, o kłótni, która do niczego nie prowadzi, o zamienianiu zła w dobro, po prostu „Pomalujmy świat, będzie kolorowo”. Piosenki i bajki są ważne i dla dzieci, i dla nas dorosłych, uczą, bawią, uwrażliwiają i dają nadzieję, a tylko nadziei nie oprawisz w drewno – budzimy się z nimi, przypominamy przy codziennych czynnościach, aż stają się nasze. Ale potrzeba też wizji abstrakcyjnych, skomplikowanych w odbiorze. Wystarczy znaleźć na nie czas, by celebrować i pomyśleć choćby o tym, jak trwał proces ich realizacji.
Życie ma dopiero sens jak człowiek ma pasję. Ty masz tych pasji mnóstwo i obdarowujesz nas niczym Święty Mikołaj. Czym aktualnie się zajmujesz, nad czym pracujesz jako człowiek, wciąż poszukujący i niecierpiący nudy?
Moje nazwisko w tłumaczeniu, to najlepszy z Mikołajów, więc zobowiązuje. ( śmiech ) Staję się coraz to bardziej uniwersalny. Niedawno ukazały się moje bajki greckie.
Ponadto ujrzy światło dzienne na Dzień Dziecka audiobook z opowiadaniem „Adimetra i Atydorfa”, które napisałem o moich kochanych córach, czytane przez aktora
Przed „Reliefami” półtora roku pracowałem z Quartetem jazzowym i wyprodukowałem, aż trzy elektryczne albumy studyjne, bardzo dobrze przyjęte: Galaxis, Utopology i Odyssey dostępne w sieci. Niedawno ukazała się też płyta „Sons d’amour” z romantycznymi 24 utworami fortepianowymi z achiwalnych zapisów. Kilka z nich doczekało się nawet choreografii, a ja uwielbiam balet i operę.
Ukazały się również audiobooki Taty powieści „Niebieskooka Greczynka” i „Greczynki”, które nagrałem w międzyczasie, a niebawem do Serii Greckiej na audiotece dołączy też antologia noweli greckiej w Jego tłumaczeniu, także z okładką Jull’a Dziamskiego.
Lubię wciąż tworzyć, działać, pielęgnować, dbać jak o ogród, by nie zmarnować życia. Potrzebowałbym jednak managera, który by to wszystko usprawnił. (uśmiech)
O znaczeniu rytmu
tekst : Marta SzostakGitarzysta i kontrabasista. Odważny, twórczy, poszukujący. Choć ma na swoim koncie kilkadziesiąt płyt, nagranych u boku najznamienitszych osobistości świata muzyki rozrywkowej, czas na jego pierwszy, autorski album przyszedł dopiero w zeszłym roku. Wiosna 2023 potwierdziła jednak, że warto było czekać – płyta Masovian Mantra została jazzowym albumem roku, a on sam – jazzowym artystą roku. I jeśli rozdanie fryderykowych nagród nie zdążyło Was jeszcze zainspirować do przekonania się na własne uszy, kim jest Michał Barański oraz co ma wspólnego mantra z Mazowszem, mam nadzieję, że zrobi to kilka moich słów, z których postaram się złożyć niepodważalne argumenty (tak mi dopomóż, pani redaktor Ciesielska!).
Album Barańskiego ukazał się w kultowej, wydawanej od 1965 roku serii Polish Jazz, którą rozpoczęli
lubujący się w jazzie tradycyjnym Warszawscy Stompersi (znani wcześniej jako New Orleans Stompers czy też Warsaw Stompers). W ciągu niemalże 6 dekad, serię tę współtworzyli między innymi Andrzej Trzaskowski Quintet, Włodzimierz Nahorny Trio, Tomasz Stańko, Mieczysław Kosz, Adam Makowicz, Jan Ptaszyn Wróblewski Quartet, Krzysztof Herdzin czy Kuba Więcek Trio. Choć lista poprzedników Barańskiego jest o wiele dłuższa, nie o ilość w tym wszystkim chodzi, a o jakość. Polish Jazz to kwintesencja, esencja polskiego jazzu. Można przejść obok tego obojętnie, ale po co?
Muzyk opisywany jest jako jeden z najbardziej kreatywnych artystów współczesnej sceny jazzowej. Swoją
pierwszą autorską płytę poświęcił połączeniu przeszłości z teraźniejszością i Polski z Indiami. I o ile
Michał Barański, Masovian Mantra (Polish Jazz vol. 88)
(współ)granie z estetyką czasów minionych nie należy do najbardziej niecodziennych wyborów, osadzenie wątku azjatyckiego w polskim kontekście już tak. Artysta podkreśla wspólny mianownik obydwu krajów i tradycji muzycznych, którym jest rytm. Muzyka polska często opiera się na metrum 3/4, w hinduskiej natomiast liczenie na trzy ma ogromne znaczenie. Dzięki temu, Barańskiemu udało połączyć dwie muzyczne rzeczywistości i zrobić to w sposób, który ani przez chwilę nie wydaje się być nieautentyczny, przekombinowany. Wspólny fundament, rytm, wspólne tętno.
Eksperyment zakończył się sukcesem. Mantry chce się słuchać jak… mantry właśnie. Bez ustanku, w zapętleniu i niegasnącej fascynacji wynikającej z odkrywania coraz to kolejnych znaczeń, warstw i kolorów.
W nagraniach towarzyszyli Barańskiemu znakomici artyści: Shachar Elnatan (gitara), Michał Tokaj (fortepian), Łukasz Żyta (perkusja), Bodek Janke (tabla), Kuba Więcek (saksofon), Kacper Malisz (skrzypce), Joachim Mencel (lira korbowa), Olga Stopińska (wokal), Jan Smoczyński (akordeon) oraz Dziadek Tadek (recytacja).
Barański, łącząc polską tradycję ludową z bezmiarem możliwości współczesnego jazzu i indyjskim kolorytem, tworzy jakość nowoczesną i inspirującą. Masovian Mantra to nie tylko kolejny, znakomity rozdział w historii twórców polskiego jazzu, z których dokonań najzwyczajniej w świecie możemy być dumni, ale – w moim odczuciu – to także nowy sposób myślenia o tym, czym tak naprawdę jest rytm, ten w muzyce, w jazzie, i ten w nas. Ten nasz.
tekst : Radek Tomasik / z wykształcenia filmoznawca, z wyboru przedsiębiorca, edukator filmowy, marketingowiec. Współwłaściciel Ferment Kolektiv – firmy specjalizującej się w działaniach na styku kultury filmowej, biznesu i edukacji oraz Kina Ferment. Autor wielu programów dotyczących wykorzystania filmu w komunikacji marketingowej realizowanych dla takich marek jak: Orange, Mastercard, Multikino, Renault, ING, Disney, Santander Bank, British Council i in.
MAFIA MAMMA: GIRL POWER
Mafia rządzi światem, a mafiozami rządzą ich żony. Taki mniej więcej stereotypowy obraz włoskich przestępczych familii otrzymujemy z wielu filmów. Tym razem jednak dziewczynom znudziło się to tradycyjne zapośredniczenie. „Power” jest tu więc nie tyle „mocą”, ile „władzą” i ambicją jej sprawowania, choć nie od razu uświadomioną.
Mafia Mamma, reż. Catherine Hardwicke
prod. USA, Wlk. Brytania, Włochy 2023, 1h 23’ dystrybucja w Polsce: Monolith Films data premiery kinowej: 26 maja 2023
Dziś na tapet bierzemy kino czysto rozrywkowe. Wakacje zbliżają się wielkimi krokami, większość z nas myśli już zapewne o wakacyjnych destynacjach, a dla części naturalnym kierunkiem będzie mityczne
ciepło południa Europy. Włochy rozpalają nie tylko nasze głowy, serca i dusze, kusząc pięknymi widokami, rozkoszami podniebienia i pięknymi ludźmi. Podobną, jeśli nie większą sławę, mają za oceanem.
Gdy jesteś więc czterdziestoletnią amerykańską kobietą, która matkuje nie tylko nastoletniemu synowi, ale także mężowi – niespełnionemu rokendrolowcowi, którego na dodatek przyłapujesz in flagranti z o połowę od ciebie młodszą, pełną jednoczącej empatii dla zdradzonej żony „feministką” – w takiej fatalnie pokręconej sytuacji niespodziewane zaproszenie z Italii jest jak uśmiech losu. Jedz, módl się, kochaj pod słońcem Toskanii – czy można sobie wyobrazić lepsze włoskie wakacje?
Dolce vita! Mamma Mia!
No dobra, zejdźmy na ziemię. Zaproszenie nie jest z Toskanii, tylko z wiecznego miasta i bynajmniej nie zapowiada się radośnie. To zaproszenie na pogrzeb dziadka, którego Kristin (fantastyczna Toni Collette) ledwo pamięta. Ale darowanemu koniowi… wiadomo. Wobec tego, wiele się nie zastanawiając, choć uczciwiej powiedzieć, że po głębokim zastanowieniu, którego dobrą suflerką jest troskliwa i radykalna przyjaciółka (ach, ci wspaniali ludzie, nasi życiowi doradcy, którzy szturchają nas do wyjścia za próg własnej nory niczym Gandalf Bilba Bagginsa!) –nasza bohaterka wyrusza w podróż życia. I choć już na lotnisku w Rzymie robi się ciekawie, gdy nieznajomy uwodziciel daje nadzieję, jeśli nie na „Dobry rok” to przynajmniej niezłe „365 dni” – grzechem byłoby nie wspomnieć, że Kristen trafia na pogrzeb szefa mafii. Tak, dziadziuś okazał się tak naprawdę don Padre, który postanowił przekazać swoje imperium nikomu nieznanej wnuczce.
I tutaj zaczyna się niezła jazda bez trzymanki i jak to w takich przypadkach bywa, czasem zdarzają się piękne narracyjne katastrofy. Ale choć scenariusz jest tu i ówdzie szyty nićmi, które – jak mawia jeden z wytrawnych krytyków – mogłyby służyć do cumowania statków, kogo to obchodzi? Zabawa jest przednia, gdy zahukana mamuśka staje w szranki z przypucowanymi testosteronem południowcami, rozbrajając ich własnoręcznie upichconymi babeczkami. Bo jest to też opowieść o relacjach i komunikacji w wersji instant, w której (czułą) przewodniczką jest doświadczona Blanca (w tej roli przyprawiająca o szybsze tętno Monica Bellucci).
Będąca kimś w rodzaju consigliere (pamiętacie Roberta Duvalla z „Ojca Chrzestnego”?), światłej doradczyni rodziny, tłumaczy Kristin zawiłości interesów, ale też emocjonalnych więzi, przy czym we wskazanej frazie słowo „emocjonalne” znaczy więcej niż „więzi”. Innymi słowy, gdy emocje wchodzą w grę, wszelkie więzi mogą zostać porwane w strzępy. A Blanca jest w zarządzaniu emocjami prawdziwą mistrzynią, zgodnie z kreowanym przez siebie wizerunkiem femme fatale, który tak dobrze znamy z „Maleny”.
I skoro już jesteśmy przy Bellucci, to aktorska współpraca z Toni Collette jest dla widza rozkoszą czystej wody. Świadomie nie piszę „aktorski pojedynek”, jak zapewne łatwo określilibyśmy relacje mężczyzn, na przykład w takiej „Gorączce” z Alem Pacino i Robertem de Niro. Tutaj nie widać cienia rywalizacji, jest za to serdeczna i uważna
przyjacielsko-opiekuńczo-matczyno-siostrzana relacja dwóch dojrzałych, pięknych, silnych kobiet, oparta na rosnącej samoświadomości, która jest całkowitym przeciwieństwem męskiego szowinizmu, mensplainingu, zaślepienia i walki kogutów.
Czytam to jako uproszczoną, ale jednak celną satyrę na świat władzy podporządkowanej smutnym panom w granatowych garniturach, które mają przydać im mądrości, ale są tylko listkiem figowym dla bezrefleksyjności.
Niech nam to jednak nie przesłoni faktu, że „Mafia Mamma” to w pierwszej kolejności przednia, generująca ubaw po pachy zabawa. Więc zapnijcie pasy i bawcie się dobrze!
BOOKOWSKI
Ile razy będąc w księgarni, mówiliście sobie, żeby nie oceniać książki po okładce? Pewnie kilka razy się zdarzyło. Co by jednak było, gdybyśmy zmienili podejście? Przecież kupujemy rzeczy oczami i to właśnie okładka jako pierwsza przyciąga nasz wzrok. Na szczęście coraz więcej wydawnictw zaczęło zdawać sobie z tego sprawę i wręcz prześcigają się teraz, kto ma okładkę bardziej oryginalną, jacy artyści przygotowali projekt i czy
Mark Twain to absolutny klasyk, ale choć większość z nas kojarzy twórcę, to już z jego twórczością bywa różnie. I tutaj wkracza Wydawnictwo Dwie Siostry, które wznowiło ostatnią powieść Twaina Tajemniczego nieznajomego W dodatku zrobiło to w sposób wyjątkowy, bo cała historia dopełniona jest pięknymi ilustracjami niemieckiego malarza i grafika znanego pod pseudonimem ATAK. I nie, nie jest to książka dla dzieci, jakby to sugerowała obecność ilustracji. Bo Wydawnictwo Dwie Siostry postanowiło złamać stereotyp i tworzyć również pięknie ilustrowane książki dla dorosłych, którzy też zasługują na to, aby cieszyć oko czymś więcej niż samym tekstem. Wracając jednak do Tajemniczego nieznajomego, jest to historia wioski w Austrii, w której w pewnym momencie pojawia się
Szatan, ale nie ten, którego znamy z lekcji religii, a jego bratanek o tym samym imieniu, anioł, który zszedł na ziemię. Po zawarciu znajomości z grupą lokalnych chłopców, którzy nie mogą nikomu opowiedzieć o swoim nowym towarzyszu, wprowadza w życie mieszkańców zamieszanie, którym stara się udowodnić, że zmysł moralności to największa zguba ludzi. Twain w Tajemniczym nieznajomym zupełnie odbiega od swojego wcześniejszego wizerunku czołowego humorysty Ameryki i jawi się jako człowiek doświadczony życiem i stratą.
Tajemniczy nieznajomy to zdecydowanie jego najdojrzalsza książka, a czytanie jej w oprawie ilustracji jest świetnym doświadczeniem.
książka pasuje do serii. A my jako czytelnicy i czytelniczki mamy prawo wymagać już nie tylko jakości treści, bo tę można też zapewnić w ebooku, ale również jakości wydania, bo to ona wyróżnia książkę papierową od jej cyfrowych nośników.
tekst i zdjęcia : Monika Wójtowicz / czytelniczka, doradca z księgarni Bookowski w poznańskim Centrum Kultury Zamek
Ż
yjemy w czasach prawdziwego urodzaju ilustracji. I to już nie tylko w kontekście książek dla najmłodszych, ale całej sfery wizualnej, w której funkcjonujemy na co dzień. Ilustracje pojawiają się na plakatach, na budynkach, opakowaniach wszelakich produktów, w szeroko pojmowanej reklamie, na okładkach płyt, książek i czasopism. Jednym słowem są wszędzie i sprawiają, że wokół nas robi się piękniej. Do tego możemy się poszczycić sporym gronem
znakomitych ilustratorów i ilustratorek w naszym kraju. Patryk Mogilnicki wybrał tych najciekawszych, przepytał i wraz z dużą selekcją prac umieścił w książce Nówka sztuka. Młoda polska ilustracja. Jest to publikacja, która cieszy przede wszystkim swoją różnorodnością, dopełniona krótkimi wywiadami, które owszem są inspirujące, ale jednak to przeglądanie jej sprawia największą frajdę.
PRZEWODNIK PRZEWODNIK
WIEDZA, która ratuje życie
Upragnione prawo jazdy to marzenie wielu. 30 godzin lekcyjnych teorii, 30 godzin zegarowych praktyki, trochę nerwów, egzamin i stajemy się mistrzami kierownicy. Przynajmniej we własnym mniemaniu. Polacy dobrze oceniają swoje umiejętności prowadzenia samochodu. W badaniu Polskiej Izby Ubezpieczeń aż 96 proc. ankietowanych uznało samych siebie za dobrych kierowców, a 82 proc. stwierdziło, że wykonując manewry, zawsze bezbłędnie ocenia sytuację na drodze. Jednak, jeśli przyjrzeć się statystykom tak różowo już nie jest.
T eks T : Alicja Kulbicka | zdjęcia : Firma KarlikWPolsce zarejestrowanych jest 35 milionów samochodów.
W porównaniu z rokiem 2013 to wzrost o 35 proc. W 2022 roku
zgłoszono 21 322 wypadki dro -
gowe mające miejsce na drogach publicznych, w strefach zamieszkania lub strefach ruchu. I choć w porównaniu z rokiem 2020, liczba ta spadła o 9,4%, ich konsekwencją była śmierć 1 896 osób. Ranne zostały 24 743 osoby (w tym ciężko 7 541). Dodatkowo w 2022 roku
zgłoszono 362 266 kolizji drogowych. To oficjalne dane Komendy Głównej Policji, Biura Ruchu Drogowego „Wypadki drogowe w Polsce w 2022 roku”.
CZERWCOWE, SŁONECZNE, PIĄTKOWE POPOŁUDNIE…
Jak pokazują liczby do większości wypadków wcale nie dochodzi w miesiącach, w których na „chłopski rozum” byśmy się ich spodziewali. To nie miesiące zimowe ze złą aurą królują w statystykach. W 2022 r. najwięcej wypadków miało miejsce w czerwcu (11% ogółu), w sierpniu (10,3%) i w lipcu (10,1%).
Najwięcej osób zginęło w sierpniu (10,7%) oraz w październiku (10,3%). Dokonując podziału wypadków drogowych na poszczególne dni tygodnia, najwięcej wypadków odnotowano w piątki (17,0% ogółu), w tych dniach zanotowano też najwięcej osób zabitych (15,9%) oraz osób rannych (16,8%). Zarówno w 2022 r., jak i w latach poprzednich, najwięcej wypadków odnotowano w godzinach 13.00-18.00, czyli w okresie zwiększonego natężenia ruchu (37,6% wypadków). Najmniej – w godzinach 00.0005.00. W 2022 r., podobnie jak w latach wcześniejszych, najwięcej wypadków wydarzyło się przy dobrych warunkach atmosferycznych.
WIELKOPOLSKA W ŚRODKU STAWKI
Wielkopolska w ilości wypadków zaznacza się dość wysoko w tabeli. W naszym województwie zdarzyło się 2299 wypadków, w których śmierć poniosło 214 osób, a 2617 zostało rannych. Wskaźnik liczby zabitych na 100 wypadków plasuje województwo wielkopolskie w połowie stawki i wynosi 9,3. Niechlubnym zwycięzcą w tej kategorii jest podlaskie, w którym przy 333 wypadkach zginęło aż 69 osób.
W 2022 roku zdecydowana większość wypadków, bo 15 050 (70,6% ogółu) miało miejsce w obszarze zabudowanym, zginęło w nich 751 osób (39,6%), a 16 872 zostały ranne. Poza obszarem zabudowanym miały miejsce 6 272 wypadki (29,4% ogółu), zginęło w nich 1 145 osób (60,4%), a obrażenia ciała odniosło 7 871 uczestników ruchu. Mimo iż większość wypadków wydarzyła się na obszarze zabudowanym, to w wyniku wypadków mających miejsce poza obszarem zabudowanym zginęło więcej osób, w co piątym wypadku zginął człowiek, podczas gdy w obszarze zabudowanym „tylko” w co dwudziestym.
ruchu autostradowego jest niezachowanie bezpiecznej odległości między pojazdami, które stało się przyczyną przeszło 1100 wypadków.
SZUKANIE WINNEGO
O d lat, przy okazji debaty publicznej o wypadkach drogowych w Polsce, mamy do czynienia z przerzucaniem winy. Policja wskazuje na brawurę kierowców, ci z kolei na stan dróg i nieżyciowe przepisy. Jednak rzeczywistość nie pozostawia złudzeń. Wśród czynników mających decydujący wpływ na bezpieczeństwo ruchu drogowego (człowiek – droga – pojazd) na pierwsze miejsce zdecydowanie wysuwa się człowiek. To właśnie zachowanie poszczególnych grup użytkowników dróg wpływa na powstawanie wypadków drogowych. Inne czynniki mają zdecydowanie mniejsze znaczenie. Zatem może warto zadać pytanie o jakość kursów na prawo jazdy? Może cały system szkół nauki jazdy to fikcja, służąca tylko przygotowaniu do egzaminu na prawo jazdy i pokonaniu konkretnej trasy egzaminacyjnej?
TEORIA A PRAKTYKA
Stając się szczęśliwym posiadaczem upragnionego dokumentu zezwalającego nam prowadzić samochód, jesteśmy de facto na początku swojej motoryzacyjnej przygody. Pomyślnie zdany egzamin stanowi zaledwie preludium do tego, co może nas spotkać w trakcie jazdy już bez nadzoru instruktora. Podczas nauki, wielu z nas nie miało szansy poznać swojej reakcji podczas poślizgów czy awaryjnego hamowania. W czasie kursów na prawo jazdy, szkolenie z zakresu techniki jazdy jest dalece niewystarczające. Ale nie tylko umiejętności sprawnej reakcji za kierownicą to pięta achillesowa teorii wykładanej na kursach prawa jazdy. Problemy sprawia także prawidłowa pozycja za kierownicą czy udzielanie pierwszej pomocy w wypadkach drogowych.
PROSTA DROGA NIE TAKA PROSTA…
Jak się okazuje i prosta droga potrafi przysporzyć kłopotów. Na prostych odcinkach dróg miały miejsce 12 784 wypadki. Ich główną przyczyną było niedostosowanie prędkości do warunków ruchu oraz nieustąpienie pierwszeństwa przejazdu, a także pieszemu na drodze. Zmorą
SZKOŁA BEZPIECZNEJ JAZDY
Poznanie granic swoich możliwości, weryfikacja umiejętności, lekcja pokory – to tylko kilka ocen uczestników Szkoły Bezpiecznej Jazdy Volvo Firma Karlik, edukacyjnego spotkania, dzięki któremu można zrozumieć, co dzieje się z samochodem w skrajnej sytuacji i poznać, jak działają systemy bezpieczeństwa. A także zderzyć się z reakcją na własny stres. – Marka Volvo to synonim bezpieczeństwa,
zatem dbałość o bezpieczeństwo naszych klientów wpisane jest w nasze DNA – mówi Sylwia Skorupińska dyrektor marketingu Volvo Fima Karlik. I dlatego w połowie maja, na torze Bednary Driving City obyło się kolejne zorganizowane przez Firmę Volvo Karlik szkolenie z technik bezpiecznej jazdy. – Ośrodek Doskonalenia Techniki Jazdy to takie miejsce, gdzie nasi instruktorzy mogą pokazać, jak skutecznie zmienić nawyki, po to, aby bezpieczniej poruszać się po drogach – mówi Tomasz Czopik, autor programów szkoleniowych, jeden z najlepszych polskich kierowców rajdowych.
BEZPIECZEŃSTWO JAZDY ROZPOCZYNA SIĘ
NA POSTOJU
Poprawna pozycja siedząca za kierownicą ma ogromny wpływ na nasze bezpieczeństwo i komfort jazdy. Ustawienie fotela wpływa na wygodę podczas jazdy, ale też szybkość reakcji czy możliwość obserwacji drogi. Prawidłowo naciągnięty pas, odpowiednio wyregulowany fotel i zagłówki, właściwie ustawiona kierownica zwiększają nasze szanse na przeżycie podczas niebezpiecznego zdarzenia drogowego. Pozwalają także na szybszą reakcję w sytuacji konieczności wykonania nagłego manewru. To czasem ułamki sekund, które decydują o naszym życiu lub zdrowiu. Zbyt niskie ustawienie fotela ogranicza widoczność, zbyt wysokie zwiększa ryzyko obrażeń. Optymalnym chwytem jest położenie obu rąk na kierownicy w układzie “za piętnaście trzecia”. Taki chwyt umożliwia wykonanie pełnego ruchu kierownicą, bez zbędnego odrywania dłoni i niepotrzebnego ich przekładania. Grażyna Wolszczak – ambasadorka marki w firmie Volvo Firma Karlik pod czujnym okiem instruktora, prezentowała pozostałym kursantom prawidłową pozycję za kierownicą.
PIERWSZA POMOC – OBALAMY MITY
Każdy z nas miał w jakimś zakresie szkolenie z udzielania pierwszej pomocy. Czy to w szkole, czy w miejscu pracy. Jednak mało kto zetknął się z tym zagadnieniem w prawdziwym życiu, gdzie stres i adrenalina odgrywają pierwsze skrzypce. Zacznijmy od przepisów prawa. Jak wskazuje przepis zawarty w kodeksie karnym, każdy z nas ma obowiązek udzielenia pomocy, jeśli widzi sytuację zagrażającą życiu lub zdrowiu drugiego człowieka. Regulacja ta nie zawęża kręgu osób, których dotyczy obowiązek. Zatem widząc wypadek drogowy, nie możesz przejść obok niego obojętnie, nawet jeśli w nim nie uczestniczyłeś. Podobny przepis znajdziemy w kodeksie drogowym, który mówi o tym, że osoba kierująca pojazdem w razie uczestnictwa w wypadku drogowym jest zobowiązana udzielić niezbędnej pomocy ofiarom wypadku lub rannym, a także wezwać policję i zespół ratownictwa medycznego. Dodać należy, że art. 44 ust. 3 Kodeksu drogowego rozciąga powyższy obowiązek na wszystkich uczestników zdarzenia. Za nieudzielenie pomocy grozi kara do trzech lat pozbawienia wolności. I tyle teorii. W praktyce w obawie przed konsekwencjami boimy się udzielać pomocy. Wszak nie jesteśmy lekarzami i stan naszej
wiedzy pochodzący głównie z seriali o tematyce medycznej nie wydaje się być wystarczający w sytuacji zagrożenia. Na szczęście ustawodawca nie wymaga od nas szczegółowej wiedzy medycznej. Zakres pierwszej pomocy powinien być adekwatny do stanu zagrożenia i naszej wiedzy. Ratownicy z Medevac Kursy Pierwszej Pomocy w trakcie szkolenia przejrzyście wytłumaczyli zawiłe aspekty prawne i przekazali kursantom kilka podstawowych zasad, które zabezpieczą miejsce wypadku oraz poszkodowanych do momentu przyjazdu odpowiednich służb. – Pierwsza pomoc to moduł, który niezmiennie cieszy się ogromnym zainteresowaniem –mówi Tomasz Czopik – nadal nie do końca wiemy, jak zachować się, kiedy najedziemy na wypadek. Okazało się, że nie każdy wie, gdzie w samochodzie znajduje się trójkąt ostrzegawczy czy apteczka. A to podstawowe narzędzia w sytuacji wypadku drogowego. Niemało emocji wywołało także wyciąganie poszkodowanych z rozbitego samochodu. Czy 50-kilogramowa drobna kobieta jest w stanie wyciągnąć z auta 90-kilogramowego mężczyznę? Okazuje się, że przy znajomości odpowiednich chwytów jest to możliwe.
zakończony długim prawym zakrętem ma nachylenie 10 stopni. Najważniejszym elementem zjazdu są jednak dwa rzędy mechanicznych przeszkód. Elektroniczny system sterujący uruchomia je w określonych momentach, symulując różnego typu zdarzenia drogowe wymuszające omijanie przeszkód i gwałtowną zmianę pasa ruchu. A to wszystko na mokrej nawierzchni.
LEKCJA POKORY
Po teoretycznych zajęciach z pierwszej pomocy oraz właściwej pozycji za kierownicą przyszedł czas na to, co najbardziej ekscytujące. Na zajęcia praktyczne na torze. Przez resztę dnia uczestnicy ćwiczyli awaryjne hamowanie na różnego rodzaju nawierzchniach, technikę jazdy w zakręcie, hamowanie i omijanie przeszkód, zachowanie w przypadku poślizgu nadsterownego i podsterownego. Sporo emocji wzbudził tzw. szarpak będący symulacją uderzenia tylnego-bocznego. Profesjonalny, z płytą poślizgową i kurtynami wodnymi dedykowany prowadzeniu zajęć z zakresu opanowywania poślizgu nadsterownego. Awaryjne hamowanie na płytach poślizgowych pokazało jak bardzo różna potrafi być droga hamowania samochodu przy różnych prędkościach. A wisienką na torcie były ćwiczenia na górze szkoleniowej, gdzie różnica poziomów wynosi blisko 14 metrów, a zjazd
POLAK MĄDRY PRZED SZKODĄ
Możliwość wykonywania niebezpiecznych manewrów w kontrolowanym środowisku, poznanie własnej reakcji na stres i całkiem spora dawka adrenaliny. Dodatkowo świetnie wykwalifikowani, certyfikowani instruktorzy. W parze z ich doskonałymi umiejętnościami i bogatym doświadczeniem idzie również odpowiednie podejście do kursantów, atrakcyjny sposób przekazywania wiedzy oraz poczucie humoru.
To tylko kilka opinii uczestników szkolenia po całodniowym pobycie na torze w Bednarach.
– Volvo wyznacza dla branży motoryzacyjnej standardy w dziedzinie bezpieczeństwa, dbając o świat, w którym żyjemy i ludzi wokół nas – mówi Sylwia Skorupińska.
I dodaje: W imieniu Volvo Firma Karlik gorąco zachęcam do udziału w naszym kursie. Zapraszamy wszystkich kierowców do uczestnictwa w tego typu szkoleniu. Niezależnie od samochodu, jakim przemieszczasz się na co dzień, możesz skorzystać z tego rodzaju edukacji. Przygotowaliśmy kolejne terminy szkoleń dla wszystkich chcących udoskonalić swoją technikę jazdy i przygotować się do krytycznych zdarzeń na drodze. Zachęcamy do kontaktu pod adresem mailowym: marketing@karlik.dealervolvo. pl, gdzie można dokonać zapisu, poznać ofertę oraz otrzymać więcej informacji. Jeśli chcesz sprawdzić swoje umiejętności, zadbać o bezpieczeństwo swoje i swoich najbliższych, to szkolenie jest dla Ciebie.
Prestiżowe Technologia
SMART KONTRAKT:
Rewolucja w biznesie oparta na technologii blockchain
Technologia i innowacje tworzą nowe możliwości i przewagi konkurencyjne w biznesie. Jednym z najbardziej fascynujących osiągnięć technologii blockchain jest smart kontrakt – program komputerowy, który rewolucjonizuje sposób zawierania umów i przeprowadzania transakcji biznesowych.
Teks T : Zuzanna Henshaw | z djęcia : Adobe Stock
zym dokładnie jest smart kontrakt? Można go postrzegać jako cyfrową wersję tradycyjnego kontraktu, który realizuje się automatycznie, wykonując ustalone czynności na podstawie określonych warunków. Wykorzystuje on technologię blockchain do przechowywania, weryfikacji i egzekwowania umów, eliminując potrzebę zaufanego pośrednika, jak np. banku czy notariusza. Jak działa smart kontrakt? Na początku, strony umowy wprowadzają określone warunki, takie jak terminy płatności, dostawy lub inne wymagania. Następnie, gdy warunki te zostaną spełnione, smart kontrakt automatycznie uruchamia i wykonuje odpowiednie czynności, np. wykonuje przelew albo udostępnia dane. Dzięki zastosowaniu technologii blockchain, smart kontrakt jest zdecentralizowany, co oznacza, że żadna strona nie ma pełnej kontroli nad nim, co przyczynia się do większej uczciwości i niezawodności procesu.
Czy warto skorzystać ze smart kontraktów w biznesie? Istnieje wiele korzyści i możliwości, jakie się otwierają dzięki smart kontraktom, oto kilka z nich:
1Automatyzacja
i efektywność: Smart kontrakty eliminują potrzebę manualnego wykonywania czynności w ramach umowy. Działają one na zasadzie automatycznego wykonywania określonych czynności na podstawie ustalonych warunków. Dzięki temu umowy mogą być zawierane i realizowane szybko i skutecznie, co przyspiesza procesy biznesowe.
Przykładowo, firma e-commerce może wykorzystywać smart kontrakty do automatycznego przetwarzania płatności i zarządzania zamówieniami. Po spełnieniu warunków umowy, np. opłacenia zamówienia, smart kontrakt automatycznie potwierdza płatność, generuje fakturę i przekazuje informacje do systemu logistycznego w celu przetworzenia i wysyłki towaru.
Albo firma ubezpieczeniowa, która wykorzystuje smart kontrakty do ubezpieczenia podróżników. Smart kontrakt może zawierać warunki dotyczące odwołania lub opóźnienia lotu, a w przypadku spełnienia tych warunków automatycznie wypłacać odszkodowanie podróżnikowi, eliminując konieczność składania roszczeń i realizacji długotrwałych procesów.
produktu, od producenta po półki sklepowe. Smart kontrakt rejestruje wszystkie etapy procesu dostawy, zapewniając pełną przejrzystość i możliwość weryfikacji jakości oraz autentyczności produktu.
2Bezpieczeństwo
i niezmienność: Smart kontrakty są oparte na technologii blockchain, co oznacza, że są odporne na manipulacje i nie ma możliwości ich sfałszowania. Przechowują one dane transakcji w sposób bezpieczny i niezmienialny, daje to pewność wiarygodności i integralności umów. A dodatkowo można w łatwy sposób śledzić historię transakcji.
W MetaMixerze, zachęcamy artystów do tworzenia swoich kolekcji NFT. Każda ich praca jest wtedy opatrzona smartkontraktem, w którym możemy zapisać, że artysta otrzyma prowizję od każdej sprzedaży tego dzieła, nawet w przyszłości, kiedy NFT będzie przechodziło z rąk do rąk.
5Redukcja
kosztów: Dzięki eliminacji pośredników i automatyzacji
procesów, smart kontrakty mogą przyczynić się do znacznego obniżenia kosztów biznesowych. Mniej osób jest zaangażowanych w wykonanie i nadzór nad umowami, a procesy są bardziej efektywne.
3Eliminacja
pośredników: Smart kontrakty pozwalają na bezpośrednią interakcję między stronami umowy, bez konieczności korzystania z pośredników czy instytucji finansowych. To zmniejsza koszty transakcyjne i eliminuje opóźnienia związane z zewnętrznymi procesami. Przykładem może być platforma peer-to-peer do sprzedaży nieruchomości. Smart kontrakt pozwala na bezpośrednią interakcję między właścicielem nieruchomości a kupującym, eliminując konieczność korzystania z tradycyjnego notariusza. Umowa sprzedaży jest zawierana i wykonywana automatycznie na podstawie ustalonych warunków, a płatności są bezpośrednio przekazywane między stronami.
W przypadku wykorzystania smart kontraktów do śledzenia i zarządzania przesyłkami w firmie logistycznej, smart kontrakt może automatycznie monitorować status przesyłki, rejestrować dostawy i przetwarzać płatności. Dzięki temu firma może zredukować koszty związane z tradycyjnymi procesami administracyjnymi oraz ograniczyć ilość błędów i opóźnień.
4Transparentność
i audyt: Technologia blockchain, na której oparte są smart kontrakty, zapewnia przejrzystość działań. Wszystkie transakcje są rejestrowane w publicznym rejestrze, co umożliwia pełny audyt operacji. To daje większe zaufanie dla stron umowy oraz potencjalnych klientów lub partnerów biznesowych.
W branży spożywczej, przykładowo, można wykorzystać smart kontrakty do śledzenia łańcucha dostaw. Dzięki temu klienci i dostawcy mogą śledzić historię
Niestety, nie zapominajmy też o tym, że to tylko narzędzie w rękach ludzkich. I może to pięknie brzmi, że my jako konsumenci możemy dokładnie sprawdzić, z jakiej uprawy pochodzą warzywa z naklejką bio na półce sklepowej, ale często jeszcze dane zapisywane na blockchainie są deklaratywne, czyli rolnik wpisuje, że partia produktów, którą przekazuje do transportu danego dania, pochodzi z upraw ekologicznych… W idealnym świecie nadzór nad prawdziwością tych danych powinny sprawować czujniki i urządzenia oraz automatycznie zapisywać je na blockchainie, wtedy mielibyśmy pewność co do ich poprawności i wiarygodności.
R ozmawia : Przemysław Wichłacz, były piłkarz, obecnie przedsiębiorca, www.wichlacz.pl
Jak wygląda życie sportowców w trakcie kariery i od razu po? Choć często nie zdają sobie z tego sprawy ich działania w sporcie i później w biznesie są źródłem inspiracji. Determinacja, wola walki i dyscyplina, to coś co możemy naśladować i czerpać od nich.
Zabierz z rozmowy jedno zdanie, które napędzi Twoje działania.
BEACH TENIS. NISZOWY SPORT
SPOSOBEM NA ZDOBYWANIE ŚWIATA?
Beach tenis – co to jest i dlaczego powinniśmy się tym zainteresować?
TOMASZ MROZOWSKI:
Połącznie siatkówki plażowej i tenisa! Fantastyczne!
To sport rozgrywany na najpiękniejszych plażach na świecie, jeśli chodzi o profesjonalne granie, a dodatkowo można spotkać ciekawe osobistości wywodzące się z tenisa. Jednocześnie jest to bardzo wymagająca dyscyplina, ponieważ samo poruszanie się po piasku jest bardzo męczące i trudne. Warto zainteresować się tym sportem, bo bardzo rośnie popularność tej dyscypliny.
Drużynowe Mistrzostwa
Świata i mecz Polska – Brazylia obejrzało ponad pół miliona osób! W Brazylii beach tenis, po piłce nożnej, jest to najpopularniejsza dyscyplina, prawdopodobnie z racji tego, że jest fenomenalna atmosfera wokół meczu. Konferansjer, muzyka, plaża, szybkość – wszyscy się świetnie bawią.
Popularyzacja tego sportu to kolejny krok w stronę zaangażowania ludzi do uprawiania sportu?
Zdecydowanie tak. Popularyzacja tego sportu jest istotna, ponieważ chociażby w porównaniu do klasycznego tenisa, gdzie potrzeba co najmniej kilku miesięcy treningu, aby móc czerpać radość z gry z racji trudności w opanowaniu technicznych elementów, to tenis na plaży można wykonywać niemalże od razu. Będąc na piasku, w słonecznej pogodzie prawie każdy może czerpać natychmiast radość z gry!
Jesteś profesjonalistą, trenerem. To znak, że w Polsce jest osoba, która może pokierować zawodnika do światowego sukcesu?
Zawsze dbałem jako trener o ścieżkę szkoleniową, więc bywałem tak naprawdę we wszystkich akademiach tenisa na świecie. Podpatrywałem, byłem na różnego rodzaju praktykach, prowadziłem zawodników z całego świata i jako trener wychowałem też medalistów Mistrzostw Polski czy zawodników będących w okolicach najlepszej setki na świecie w kategoriach juniorskich. Sam też byłem 12 razy Mistrzem Polski w kategoriach juniorskich, więc tak naprawdę tenis istnieje w moim życiu od dawna. Doszło do tego nawet, że prowadziłem biznes, który był również bezpośrednio związany z tenisem.
Przekładając to na beach tenis, dostałem propozycje ze związku objęcia kadry narodowej, aby niezależnym okiem, ze świeżością spojrzeć na tę dyscyplinę i wprowadzić nowe standardy pracy. Te standardy z klasycznego tenisa, który jest bardzo profesjonalny. Jesteśmy na bardzo dobrej drodze, a dodam, że jest to pewnego rodzaju rewolucja i mam nadzieję, że pierwszym turniejem, na którym będzie widoczny efekt to będą wrześniowe Mistrzostwa Europy.
Czy uważasz, że nisza sportowa może być sposobem na zdobywanie świata i osiągnięcie sukcesów na międzynarodowej arenie?
Jest to nisza, ale tylko w Polsce! Na świecie, w miejscach, w których są do tego warunki to beach tenis uprawia mnóstwo ludzi. Jest dużo
profesjonalnych graczy, ale też amatorów, którzy idąc na plaże, miło spędzają czas, nie leżąc, a uprawiając sport.
Osoby, które mają potencjał, które często grały w tenisa i były dobrymi graczami, ale z różnych powodów nie przebiły się do profesjonalnego grania, mogą teraz wykorzystać te umiejętności do nieco mniej sprofesjonalizowanej dyscypliny, jaką jest beach tenis i na pewno to jest duży plus dla nich, bo nie ma takiej konkurencji. A za tym idzie większa szansa na rywalizacje na całym świecie, międzynarodowe rozrywki i sukcesy na świecie.
Jakie problemy napotykają zawodnicy, którzy mają potencjał na wysokie wyniki w beach tenisie?
Finanse to pierwszy problem. Mamy co prawda wsparcie od Ministerstwa Sportu i od czasu do czasu od lokalnych sponsorów, natomiast patrząc na ilość osób –4 mężczyzn i 4 kobiety w ścisłej kadrze, to budżet nie wystarcza nam do realizacji wszystkich celów. Drugi problem jest powiązany bezpośrednio również z pierwszym. Reprezentanci nie są dzisiaj w pełni profesjonalnymi zawodnikami z racji tego, że muszą pracować, aby spełniać swoje tenisowe marzenia.
Łączą treningi z pracą, rodziną, ale także z działaniami związanymi z finansowaniem tenisowych wyjazdów. Te dwa wyzwania powodują, że bariera przejścia z amatora na pełnego profesjonalistę, który cały tydzień podporządkowuje się tylko i wyłącznie pod treningi, jest ogromna. Pracujemy i promujemy ten sport, aby to zmienić.
Jakimi osiągnięciami może pochwalić się dzisiaj polski beach tenis? Pochwalę się dwoma sukcesami. Drużynowo w 2022 zakwalifikowaliśmy się do Mistrzostw Świata, co już samo w sobie jest fantastycznym osiągnięciem. Zajęliśmy 12 miejsce. Taki wynik napawa dumą i daje nadzieję na jeszcze lepsze rezultaty w następnych latach. Indywidualnie warto zwrócić uwagę na obecność w pierwszej setce rankingu światowego Oli Adamskiej. To duże osiągnięcie, ponieważ jeszcze kilka lat temu obecność na liście pięciuset było świetnym wynikiem, a dzisiaj już zajmujemy miejsca dużo wyżej.
Jakie plany na przyszłość?
Przede wszystkim zwiększenie budżetu związku. To jest klucz do rozwoju tej dyscypliny. Za tym idzie szereg działań, które musimy wykonać. M.in. otwartość medialna. Chcemy, aby każdy zawodnik profesjonalnie prowadził swoje social media, aby był poniekąd „produktem”, który promuje beach tenis. Gramy na całym świecie, na najpiękniejszych plażach, w ciekawych miejscach, ze świetną oprawą, więc liczymy, że ekspozycja logotypów potencjalnych sponsorów na koszulkach, w internecie, czy na innych nośnikach będzie wartością dodaną dla przedsiębiorców w zamian za wsparcie. Sportowe plany to przede wszystkim cel zdobycia medalu Mistrzostw Europy oraz kwalifikacja do Igrzysk Olimpijskich sportów plażowych, które odbędą się za 4 lata. Będziemy walczyć, aby nasi utalentowani juniorzy wystartowali tam i walczyli o wysokie rezultaty.
KRAJ na bogato
Dzisiaj kierunek Ameryka Środkowa, zapraszam do Kostaryki. Sama jej nazwa z hiszpańskiego Costa Rica brzmi obiecująco. Bogate Wybrzeże, bo tak można przetłumaczyć nazwę tego kraju, nęci obietnicami, których nie pozostawi bez pokrycia. Na bogato będzie z pewnością.
Największym bogactwem Kostaryki jest przyroda i to dla niej i po nią się tutaj przylatuje. Wspaniałe zróżnicowanie krajobrazów, od plaż po góry, od wulkanów po rafy koralowe, od lasów chmurzastych po rwące rzeki pełne seledynowej wody – Kostaryka ma wszystko. Na co dzień będzie zielono, będzie wilgotno, czasem mgliście, czasem deszczowo, a ta ilość wody jest gwarancją zielonych wakacji.
Pura vida słyszy się w Kostaryce wymiennie z dzień dobry, „samo życie” na powitanie? Brzmi to dość osobliwie, ale gdy to samo pura vida usłyszycie także przy pożegnaniu, dodane do podziękowań, a czasem po prostu ot tak bez powodu, uda się nam rozszyfrować filozofię życia Tikos
bo tak o sobie mówią Kostarykańczycy.
Odetchną tutaj osoby, które nie lubią zwiedzać zabytków, Kostaryka nie ma ich zbyt wiele, a może nawet wcale. Nikt nie umęczy się długimi i monotonnymi przejazdami, bo odległości są tutaj niewielkie. Nie ma mowy o nudzie, każdy dzień i każda okolica proponuje zupełnie inne aktywności.
Zachwyceni będą Ci, którzy lubią i znają się na wulkanach. Jest tu ich sporo, wiele z nich oferuje szlaki piesze z możliwością dotarcia
nawet
do samego krateru, inne zdobywać można, pnąc się do góry po dość trudnych trasach trekkingowych, są i takie –stale aktywne, które można obserwować, leżąc w gorących źródłach u ich stóp, kiedy te plują lawą i skrzą się nocą drobinkami wydychanej lawy.
Dla osób o mocnych nerwach Kostaryka przygotowała piękny rafting, nie tylko chodzi w nim o samą adrenalinę podczas pokonywania kolejnych przełomów, ale także o widoki dookoła. Gdyby tego było za mało, Zip line czyli popularna tyrolka, wymyślona właśnie tutaj, zaskakuje rekordowymi odległościami pomiędzy platformami, prędkością, z którą można zjeżdżać, a i wysokość kilkunastu metrów zapowiada się imponująco.
By nie przestraszyć tych, co wolą jednak zwiedzać na wakacjach trochę spokojniej, mamy wspaniałe wiszące mosty, które ukryte w koronach drzew oferują niezapomniane przeżycia. Są motylarnie i ranarium, czyli wielkie hale z żabkami, mamy mnóstwo wolier z kolibrami i papugami, tukanami. A i tak każdy czeka na swojego pierwszego leniwca. I daję słowo, że bez niego nikt do domu nie wróci. Znajdziemy go na pewno na trasie, z natury leniwy nie da się zastraszyć i z pewnością dostojnie wisieć będzie nadal w niezmienionej pozycji, co najwyżej
przeciągnie się leniwie, może rozprostuje łapy. Inaczej rzecz się ma z quetzalami, pięknymi i kolorowymi ptakami z dwoma długimi piórami w ogonie. Tu potrzeba szczęścia, by zobaczyć je z bliska ukryte w zielonych koronach drzew. Nie omijajcie Tortugero. By dotrzeć tu, trzeba porzucić auto i przesiąść się do łódki, a potem podczas pobytu albo chadzać pieszo, albo pływać łódkami czy kajakami, to dwie albo trzy noce spędzone w Tortugero będą z pewnością okazją do obcowania z naturą oko w oko. A gdybyście trafili tutaj w lipcu (choć specjalnie Kostaryki w tym terminie nie polecam, bo to jednak pora deszczowa, która lubi dokuczyć w podróży objazdowej), to po zmierzchu na tutejszych plażach zobaczycie wielkie żółwice składające jaja. W Kostaryce jak nigdzie indziej na świecie dba się o spokój i bezpieczeństwo zwierzaków. Grupy zorganizowane pozostają pod stałą opieką przewodnika, a ten dokładnie wie, co i na ile nam wolno, by nie zakłócić tego wielkiego, ale i pięknego wydarzenia.
Dla wielbicieli plaż i palm Kostaryka przygotowała piękne białe plaże na południu i cudne, puste, bardziej surowe i czarne plaże na północy. I choć wraz z wami z samolotu w stolicy wysiądzie na pewno wielu turystów, bez obaw, nie będziecie stacjonować przez dwa tygodnie w tym samym miejscu. Może się zdarzyć, że na wielu plażach będziecie zupełnie sami. A miejsc wyjątkowych wzdłuż wybrzeża jest bardzo dużo. Na jednych ogląda się najpiękniejsze
zachody słońca, na innych plantacje ananasów, gdzie indziej chodzi się skakać przez fale, gdzie indziej surfować. Kostaryka nie jest nudna. Jest różnorodna. Jej urok odkryło sporo Amerykanów, którzy chętnie spędzają tutaj nawet pół roku, mając do siebie zaledwie żabi skok samolotem, wielu z nich tak bardzo zakochało się w tutejszym luzie i sposobie na życie, że przenosi się na jesień życia właśnie na Kostarykę.
Nikt nie będzie głodny, jada się tu proste i smaczne rzeczy. Na talerzach króluje malowany kogut, czyli gallo pinto, mieszanka ryżu i fasoli z dodatkami. Ryżu tu będzie pod dostatkiem, często w ustalonych zestawach z rybą, kurczakiem czy mięsem. Wygrali los na loterii wegetarianie, którzy gdzie się nie obejrzą, będą mieli fantastyczne soki, sałaty, warzywa i owoce. Większość z nich prosto z drzewa albo krzaka. Nigdzie indziej na świecie nie widziałam tak ogromnych awokado czy soczystych mango.
Nie bez znaczenia jest fakt, że Kostaryka to kraj bardzo bezpieczny. Nie bój się wybrać w objazd tego kraju w pojedynkę. Nie ma tu armii, nie ma tu służby wojskowej. Każdy każdemu jest przyjacielem. Czuć tę filozofię życia w wielu miejscach na trasie. Slow life, bez pośpiechu, bez gonitwy w wyścigu.
Dobra kawa, pyszna czekolada, wspaniały rum… rodzina i przyjaciele. Kostaryka oczaruje każdego, komu jest bliska natura. Każdego, kto ceni autentyczność i naturę. I wreszcie każdego, kto ma w sobie choć odrobinę latynoskiej krwi, tej nieugłaskanej, szalonej i spontanicznej.
Pura vida!
Będzie
się działo
h.
Spektakl w ramach projektu Opera
Otwiera
13-16.06., godz. 10:00 i 12:30
Sala Drabowicza
Eksperymentalny projekt teatralny łączący w sobie elementy teatru dramatycznego, baletu, muzyki klasycznej i internetowego soundscape’u oraz video. Spektakl rozgrywa się w kameralnej przestrzeni szkolnej klasy, w której opowiadana jest historia dwojga młodych ludzi dotkniętych cyberbullyingiem i hejtem w internecie. Mowa nienawiści rozpowszechniona w sieci, nieustanne ocenianie siebie nawzajem, walka o kolejne lajki i wzrastającą popularność mają bezpośredni, często destrukcyjny wpływ na życie młodych ludzi.
h. obrazuje mechanizmy kształtowania się hejtu w sieci, czerpiąc inspirację m.in. z autentycznych wpisów i komentarzy zamieszczanych na portalach społecznościowych. Muzyczną kanwą, na której utkana jest bolesna historia młodych ludzi, staje się pieśń Franza Schuberta Śmierć i dziewczyna, poddawana procesualnym przekształceniom i dekonstrukcji.
Prapremiera spektaklu h. odbyła się w Szkole Podstawowej nr 9 w Poznaniu.
Spektakl przeznaczony jest dla uczniów ostatnich klas szkoły podstawowej.
Simon Boccanegra Verdi wykonanie koncertowe
14.06., godz. 19:00
Aula Uniwersytecka
Ponury pałac dożów w Genui trawią polityczne intrygi. Pod rządami dawnego korsarza – Simona Boccanegry – rada dożów rozprawia się z oponentami. Na prowincji ukrywa się dawny przeciwnik Simona – Fiesco, który sprawuje pieczę nad przybraną córką – Amelią. Dziewczyna łudząco przypomina ukochaną Boccanegry, zmarłą przeszło dwadzieścia lat temu…
Opera w Auli w wyjątkowym wydaniu! Najważniejszy koncert sezonu 2022/2023. Po raz pierwszy w historii Teatru Wielkiego koncertowa prezentacja opery Verdiego Simon Boccanegra. W partii tytułowej wystąpi zaliczany do grona najwybitniejszych barytonów na świecie
– Artur Ruciński. Artysta gościł w poznańskim Teatrze Wielkim ostatnio w 2016 roku, tuż po owacyjnie przyjętym debiucie w nowojorskiej Metropolitan Opera. Tym razem przyjedzie do Poznania pomiędzy występami w teatrze w Palermo i Arena di Verona. Artyście w partii Amelii, nieślubnej córki byłego korsarza, partnerować będzie Iwona Sobotka.
Giuseppe Verdi pisał w jednym z listów, że partia Simona Boccanegry jest „tysiąc razy trudniejsza” niż Rigoletto. My nieśmiało napomykamy, że równie wspaniale zabrzmią pozostali artyści. Natomiast to, co możemy z pewności zagwarantować, to wieczór pełen emocji.
Don Kichot
balet w trzech aktach i pięciu obrazach
21.06., godz. 19:00
22.06., godz. 11:00 i 19:00
23.06.,godz. 19:00
Aula Artis
libretto: Marius Petipa na podstawie powieści Miguela de Cervantesa El ingenioso hidalgo Don Quixote de la Mancha (Przemyślny szlachcic Don Kichot z Manczy)
muzyka: Ludwig Minkus
Temperament, wdzięk, wirtuozeria oraz potężna dawka komizmu –baletowa wersja przygód szlachetnego rycerza z La Manchy od dawna urzeka miłośników tańca. Ten oparty na znakomitym literackim pierwowzorze spektakl – tym razem w choreografii Michala Štípy – przenosi nas do słonecznej Hiszpanii, gdzie piękna Kitri i zakochany w niej Basilio napotykają zbłąkanego rycerza wraz z nieodłącznym giermkiem. Czy to Kitri jest Dulcyneą, ukochaną Don Kichota? Czy Don Kichot będzie walczył z wiatrakami? Czy Sancho Pansa uchroni swego pana przed kolejnymi kłopotami? Zapraszamy marzycieli i tych, którym potrzebna jest solidna dawka wspaniałego klasycznego tańca ze szczyptą hiszpańskiego folkloru.
Gala operowa na zakończenie sezonu
25.06., godz. 18:00
Aula Uniwersytecka
Na zwieńczenie sezonu – wielka gala prezentująca bogactwo repertuaru operowego w mistrzowskim wykonaniu Chóru i Orkiestry oraz gwiazd Sceny pod Pegazem. Wieczór pełen artystycznych wrażeń, który na długo zapadnie nam w pamięć!
Wykonawcy:
Marco Guidarini – dyrygent soliści, Chór i Orkiestra Teatru Wielkiego im. Stanisława Moniuszko w Poznaniu
Będzie się działo
Piękna i Bestia
01.06., godz. 19:00 / 02.06., godz. 11:00 i 19:00 / 03.06., godz. 1:.00 i 19:00 / 04.06., godz. 11:00 / 06.06., godz. 11:00 i 19:00 / 07.06., godz. 11:00 i 19:00 / 09.06., godz. 11:00 i 19:00 / 10.09., godz. 15:00 i 19:00 / 13.06., godz. 12:00 i 19:00
Dawno, dawno temu, w dalekim kraju, w pięknym zamku, żył młody książę, którego czarodziejka uwięziła w ciele… bestii. Jeśli książę nauczy się kochać i zdobędzie wzajemną miłość, przekleństwo straci moc. Ale czas ucieka… Gdy z ofiarowanej przez czarodziejkę róży opadnie ostatni płatek, złego uroku nie da się już odwrócić. Wówczas
Bestia i wszyscy jego domownicy pozostaną zaklęci na zawsze. Czy znajdzie się ktoś, kto będzie umiał zajrzeć głębiej? Dojrzeć piękno ukryte w sercu? Ktoś, kto będzie w stanie pokochać… bestię?
„Piękna i Bestia” to musical Disneya z muzyką Alana Menkena, piosenkami Howarda Ashmana i Tima Rice’a, na podstawie libretta Lindy Woolverton. Na scenę Teatru Muzycznego w Poznaniu spektakl przeniósł reżyser Jerzy Jan Połoński. Musical wystawiany w porozumieniu z Music Theatre International (Europe) www.mtishows.eu
Salon Poezji dla dzieci / Tomasz Steciuk
03.06., godz. 11:45 (Teatr Muzyczny) i 18:00 (Biblioteka w Zamku w Kórniku)
Wyjątkowa 83. odsłona Salonu Poezji, tym razem skierowana do naj-
młodszych widzów. Gościem będzie Tomasz Steciuk, aktor teatralny i dubbingowy, dzięki któremu usłyszymy głosy bohaterów znanych z popularnych animacji, w tym Szeregowego z Pingwinów z Madagaskaru, Prosiaczka z Kubusia Puchatka, Theodora z Alvina i wiewiórek i Świerszcza Sebastiana z Pinokia, produkcji Netflixa w reżyserii Guillermo del Toro. Nie zabraknie również fragmentów Koziołka Matołka Kornela Makuszyńskiego oraz piosenek nieodłącznie kojarzonych z tymi tytułami.
Będzie się działo
KONCERT RODZINNY MUZOBAJKI – INSTRUMENTÓW PODRÓŻE MAŁE I DUŻE
3 czerwca, godz. 11:00, Filharmonia Poznańska, Aula Uniwersytecka
• Paulina GRAŚ-ŁUKASZEWSKA – flet
• Olga WINKOWSKA – skrzypce
• Małgorzata BLEJA – wiolonczela
• Tomasz SOŚNIAK – fortepian
• Marlena GNATOWICZ – reżyseria, narracja
• Tomasz ILMER – narrator
Zakończenie 55. sezonu Koncertów Rodzinnych Pro Sinfoniki – Filharmonii Poznańskiej MUZYKOTEKA. Muzyczna bajka autorstwa Marleny Gnatowicz inspirowana różnorodnością instrumentów.
MUZOBAJKI to autorska seria koncertów Pro Sinfoniki –Filharmonii Poznańskiej.
Program:
• Camille Saint-Saëns – „Łabędź” z „Karnawału zwierząt” –wersja na wiolonczelę i fortepian
• Fritz Kreisler – „Chiński Tamburyn” op. 3 na skrzypce i fortepian
• Aleksandra Chmielewska – „Mohawk Tale” na flet i fortepian
• William Kroll – „Banjo i skrzypce” na skrzypce i fortepian
• Astor Piazzolla – „Wiosna” z „Czterech pór roku” na trio fortepianowe w opracowaniu José Bragato
• Claude Debussy, Syrinx
• Jacques Offenbach – „Kankan” z operetki „Orfeusz w piekle” na flet, fortepian, skrzypce i wiolonczelę (opracowanie Tomasz Sośniak)
505. KONCERT POZNAŃSKI KLASYKA BEZ GRANIC
3 czerwca, godz. 16:00
Filharmonia Poznańska, Aula Uniwersytecka
• Tianwa YANG – skrzypce
• Jörg-Peter WEIGLE – dyrygent
• Brandenburgisches Staatsorchester Frankfurt Program:
• Emilie Mayer V Symfonia f-moll
• Ludwig van Beethoven Koncert skrzypcowy D-dur op. 61
(NIE) ZNACIE TO POSŁUCHAJCIE
9 czerwca, godz. 19:00
Filharmonia Poznańska, Aula Uniwersytecka
• Jakub KUSZLIK – fortepian
• Przemysław NEUMANN – dyrygent
• Orkiestra Filharmonii Poznańskiej
Program:
• Witold Maliszewski I Symfonia g-moll op. 8
• Fryderyk Chopin Koncert fortepianowy e-moll op. 11
ZAKOŃCZENIE SEZONU BŁĘKITNA RAPSODIA I TYTAN
16 czerwca, godz. 19:00
Filharmonia Poznańska, Aula Uniwersytecka
• Martin James BARTLETT – fortepian
• Łukasz BOROWICZ – dyrygent
• Orkiestra Filharmonii Poznańskiej
Program:
• George Gershwin Błękitna rapsodia
• Gustav Mahler Poemat symfoniczny Tytan
SPOTKANIA Z ARTYSTĄ
KENYA HARA na jego wystawie: Japońskie projektowanie graficzne
1 czerwca godz. 18:00
3 czerwca godzina 10:30
Muzeum Narodowe w Poznaniu
To pierwsza w Polsce autorska wystawa jednego z najbardziej uznanych na świecie współczesnych japońskich projektantów, na której zobaczyć można plakaty i kampanie reklamowe, realizacje edytorskie: książki, katalogi, plakaty realizowane od 1990 r., instalacje interaktywne oraz niezwykle ciekawe dla europejskiego odbiorcy etiudy filmowe pokazujące Japonię oczami Hary.
Kenya Hara traktuje design jako uniwersalną mądrość zgromadzoną w społeczeństwie. W pracach przywiązuje ogromną wagę do tradycji kulturowej swojego kraju, którą umiejętnie transponuje na nowoczesny język projektowania.
Artysta przylatuje z Japonii, by opowiedzieć o własnym rozumieniu designu. Spotkanie będzie doskonałą okazją do obejrzenia wystawy i wysłuchania autorskiego komentarza.
Będzie się działo
KIEDY?
23 czerwca, o 17:00
DLA KOGO?
DLA WŁAŚCICIELI FIRM
Wieczór networkingowy organizowany jest głównie dla właścicieli firm, a celem spotkania jest nawiązanie współpracy i nowych relacji biznesowych pomiędzy uczestnikami
DLA MENEDŻERÓW WYSOKIEGO SZCZEBLA
W spotkaniu mogą wziąć udział również
menedżerowie firm, którzy poszukują nowych
kontaktów biznesowych oraz współpracy z innymi firmami
Rozmowy biznesowe to nie tylko sale konferencyjne, projektory i rzutniki, to także spotkania mniej formalne Związek Pracodawców Mentor Biznesu z ogromną przyjemnością zaprasza Ciebie na spotkanie przy lampce wina Będzie to doskonała okazja do nawiązania nowych kontaktów, wymiany doświadczeń oraz rozmów na temat współpracy Zapewnimy Państwu comfortową atmosferę do rozmów biznesowych
SKORZYSTAJ Z QR CODU ŻEBY
WZIĄĆ UDZIAŁ W SPOTKANIU
Najlepsze okładki płytowe w Galerii na Dziedzińcu Starego Browaru
Wystawa Konkursu 30/30
Galeria na Dziedzińcu Starego Browaru
Wernisaż i ogłoszenie wyników: 22 czerwca 2023 r., godz. 18:00
Wystawa czynna do 30 lipca, od wtorku do niedzieli w godz. 12:00-20:00
Wstęp wolny
Najlepsze okładki płytowe w Galerii na Dziedzińcu Starego Browaru
Wystawa Konkursu 30/30
Galeria na Dziedzińcu Starego Browaru
Wernisaż i ogłoszenie wyników: 22 czerwca 2023 r., godz. 18:00
Wystawa czynna do 30 lipca, od wtorku do niedzieli w godz. 12:00-20:00
Wstęp wolny
22 czerwca podczas wernisażu w Galerii na Dziedzińcu Starego Browaru poznamy laureata Konkursu 30/30, czyli autora lub autorkę
najlepszej okładki płytowej 2022 r. Na pokonkursowej wystawie będzie
można zobaczyć finałowe 30 projektów wybranych przez jury z kilkudziesięciu zgłoszeń.
To już dziewiąta edycja
22 czerwca podczas wernisażu w Galerii na Dziedzińcu Starego
Browaru poznamy laureata Konkursu 30/30, czyli autora lub autorkę
najlepszej okładki płytowej 2022 r. Na pokonkursowej wystawie
będzie można zobaczyć finałowe 30 projektów wybranych przez jury
z kilkudziesięciu zgłoszeń.
To już dziewiąta edycja Konkursu 30/30. Selekcji okładek dokonało
16-osobowe Jury złożone z cenionych muzyków, grafików, ilustratorów, fotografów i dziennikarzy muzycznych. W obradach uczestniczyły takie cenione osobistości jak Jacek Poremba, Grzegorz ,,Forin” Piwnicki, dziennikarz Bartek Chaciński, czy Bovska (laureatka Nagrody Specjalnej 30/30 za Edytorstwo 2020).
Laureat konkursu oprócz tytułu Najlepszej Polskiej Okładki Płytowej 2021 otrzyma także nagrodę główną w wysokości 5000 zł. Podobnie jak w ubiegłym roku przyznane zostaną Nagroda Specjalna im. Rosława Szaybo, Nagroda Specjalna za Edytorstwo oraz Nagroda Publiczności.
Konkursu 30/30. Selekcji okładek dokonało 16-osobowe Jury złożone z cenionych muzyków, grafików, ilustratorów, fotografów i dziennikarzy muzycznych. W obradach uczestniczyły takie cenione osobistości jak Jacek Poremba, Grzegorz ,,Forin” Piwnicki, dziennikarz Bartek
Chaciński, czy Bovska (laureatka Nagrody Specjalnej 30/30 za Edytorstwo 2020).
Laureat konkursu oprócz
tytułu Najlepszej Polskiej
Okładki Płytowej 2021
otrzyma także nagrodę
główną w wysokości 5000 zł.
Będzie się działo
„B!WELL WOMEN – KONWENT NA RZECZ ROZWOJU KOBIET”
18 czerwca 2023 w Poznaniu odbędzie się niezwykłe wydarzenie dla kobiet „B!WELL WOMEN - KONWENT NA RZECZ ROZWOJU
KOBIET”. To interdyscyplinarne spotkanie, które ma na celu wspieranie rozwoju zawodowego i osobistego uczestniczek poprzez
mentorskie wsparcie Trenerek i Ekspertek. Inicjatorką wydarzenia jest Dominika Flaczyk prezeska BusinessWell – Inkubator przedsiębiorczości.
Konwent „B!WELL WOMEN» będzie gościł wybitne prelegentki, które podzielą się swoją wiedzą i inspirującymi historiami.
Spotkanie będzie doskonałą okazją do nawiązania wartościowych relacji, wymiany doświadczeń oraz zdobycia praktycznych
narzędzi potrzebnych do osiągnięcia sukcesu w różnych dziedzinach życia.
Gościem specjalna wydarzenia będzie Małgorzata Ohme, ceniona psycholożka i dziennikarka. Jej wiedza i doświadczenie dodadzą wartościowych perspektyw i inspiracji uczestniczkom. Ponadto konwent będzie gościł takie osobistości jak Dorota Puzio, Agnieszka Maruda, Joanna Janowicz, Anna Karolska, Daria Wiercioch i Ana Brodziak. Podczas konwentu „B!WELL WOMEN” uczestniczki będą miały możliwość zdobycia nowych, wartościowych umiejętności, dzielenia się doświadczeniami, a także angażowania się w ważne tematy, tworząc przestrzeń do otwartej dyskusji.
18 CZERWCA 2023, POZNAŃ
„KoczkodanSE”
1 i 2 czerwca, godz. 10:30 i 13:00
Polski Teatr Tańca
ul. Taczaka 8
Świętowanie Dnia Dziecka to niezwykła uroczystość. Młodzi widzowie oraz ich Rodzice będą mogli wspólnie obejrzeć spektakl „KoczkodanSE” w reżyserii Iwony Pasińskiej. To pierwszy w historii Polskiego Teatru Tańca spektakl edukacyjny dla dzieci w wieku od 7 do 11 lat, otwierający młodych widzów na piękno tańca i uczący empatii dla zwierząt – najbliższych człowiekowi żywych istot.
Projekt „Kosmos”
24-29 czerwca, godz. 10:00-18:00
Polski Teatr Tańca
ul. Taczaka 8
Będzie się działo
Zapraszamy do udziału w projekcie „Kosmos” – letnich warsztatach ruchowych, prowadzonych przez artystki i artystów PTT. W programie znalazły się 3 moduły – lekcje tańca współczesnego, jazzowego, improwizacja, streching i pilates oraz nauka repertuaru Polskiego Teatru Tańca
oraz współtworzenie spektaklu pod okiem profesjonalistów. Pokaz finałowy oraz rozmównica z uczestnikami projektu odbędzie się 29 czerwca o godz. 21:00. Warsztaty kierowane są do osób powyżej 14. roku życia, niezależnie od poziomu zaawansowania.
Więcej informacji: projektkosmos@ptt-poznan.pl.
„InstynkTY”
30 czerwca, godz. 10:30
Polski Teatr Tańca
ul. Taczaka 8
W ramach Festiwalu Najmłodszych organizowanego przez Art Fraction Foundation we współpracy z Teatrem Animacji, Polski Teatr Tańca zaprasza najmłodsze dzieci (do lat 3) oraz bliskich im dorosłych do kameralnej przestrzeni spektaklu „InstynkTY”. Poprzez działania z obiektem, ruchem i dźwiękiem, tancerze i widzowie tworzą wspólnie ruchową opowieść o „wiciu gniazda”, poszukiwaniu domu, budowaniu więzi bliskich naszej naturze.
* * *
Do 30 czerwca w Polskim Teatrze Tańca trwa nabór na warsztaty filmu choreograficznego realizowanych w ramach programu Laboratoria Twórcze. Początkujący twórcy, zainteresowani zagadnieniami operatorskimi, montażu i postprodukcji będą mogli poznać bliżej ten gatunek i posmakować procesu twóczego. Projekt realizowany jest w ramach programu „Edukacja kulturalna” organizowanego przez MKiDN, którego operatorem jest Narodowe Centrum Kultury. Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz z z funduszy Samorządu Województwa Wielkopolskiego.
Będzie się działo
Młyńska12 NA LATO!
www.mlynska12.pl
rezerwacje: 606431689
TWELVE COCKTAILS
W czerwcu na dach zapraszamy 9, 10 i 23 czerwca.
Elegancki reset, w pięknej nietuzinkowej scenerii, czyli wieczory z widokiem na Poznań i z klasyczną kartą koktajli w barze.
Już od pierwszego lipca zapraszamy w każdy weekend od 20:00-02:00.
FISH MARKET
Restauracja sezonowa z owocami morza na pięknym tarasie rotundowym pierwszego piętra.
Zapraszamy na kolacje w formule live cooking, luksusowy targ z owocami morza, w każdy piątkowy i sobotni wieczór.
Mamy tutaj studio kulinarne o zdecydowanie śródziemnomorskim charakterze w samym sercu Poznania.
CAFE MŁYŃSKA
Śniadania, lunche i przepyszne ciasta w przepięknych okolicznościach przyrody i architektury.
Zapraszamy od poniedziałku do soboty od 8:00-17:00.
Uroczystość w Akademii
Lubrańskiego
z djęcia : P iotr s kórnicki
Wniedzielę 21 maja obchodziliśmy Święto Akademii Lubrańskiego, któremu towarzyszyło wręczenie nagrody Divinis et Humanis za wybitne osiągnięcia w przestrzeni kultury, sztuki, nauki oraz spraw społecznych i religijnych, za wiedzę, fantazję, wyobraźnię oraz łączenie spraw „ziemskich i boskich”.
Tegorocznymi Lauretami zostali Leszek Możdżer – wirtuoz fortepianu, kompozytor i aranżer oraz wybitny malarz, ikonopis, teolog i pedagog – Jerzy Nowosielski (pośmiertnie).
Podczas uroczystości laudacje wygłosiła Agnieszka Duczmal oraz prof. Michał Klinger. Nagrody wręczyli ks. dr Jerzy Stranz – prezes Fundacji Akademia
Jana Lubrańskiego oraz prof. Sławomir Rosolski – przewodniczący Rady Programowej Fundacji. Licznie zgromadzeni na uroczystości przyjaciele Akademii z satysfakcją wysłuchali krótkiego koncertu fortepianowego w wykonaniu Leszka Możdżera. Wyróżnienie dla Jerzego Nowosielskiego w imieniu Fundacji Nowosielskich odebrał Lucjan Bartkowiak CR, po czym prowadząca spotkanie Joanna Divina zaprosiła wszystkich do podziwiania wystawy Jerzy Nowosielski. Ikona i abstrakcja oraz korzystania z poczęstunku na dziedzińcu Akademii Lubrańskiego.
Determinacja jest kobietą!
z djęcia : k arina awarskaPod względem równości kobiet i mężczyzn Polska przegrywa z połową świata. Najbardziej odstajemy pod względem udziału kobiet we władzach politycznych i biznesowych oraz w dostępie do praw reprodukcyjnych. Najmniej – jeśli chodzi o poziom wykształcenia. Luka płacowa, nierówności, dyskryminacja i mobbing to tematy, których doświadcza na co dzień wiele kobiet. Czy zatem dostatecznie się wspierają, czy hasło „wsparcie kobiet” to pusty slogan?
Tym razem w ramach Śniadania Poznańskiego Prestiżu, kobiety biznesu, poznanianki, spotkały się w kancelarii Wasielewska Adwokaci,
aby rozmawiać o sytuacji i pozycji kobiet w biznesie. Na pytania o to, z jakimi trudnościami mierzą się w naszym kraju kobiety prowadzące własne firmy, czy fakt bycia kobietą wpływa na szanse rozwoju w biznesie, czy płeć determinuje przebieg kariery albo sprzyja występowaniu trudności w codziennej pracy – odpowiadała mecenaska Alicja Wasielewska, specjalizująca się w obsłudze prawnej małych i średnich przedsiębiorstw, ze szczególnym uwzględnieniem tych, prowadzonych właśnie przez kobiety.
Jak zawsze było inspirująco, merytorycznie i energetycznie. Dziękujemy, że byłyście z nami!
W międzynarodowym gronie
Dystrybutorzy z całego świata spotkali się pod koniec maja br. w Marana Forni. Międzynarodowe spotkanie w słonecznej Italii zaowocowało nowymi projektami, nową perspektywą rozwoju oraz kompletnie nowym designem pieców profesjonalnych, o czym już wkrótce klienci będą mogli się przekonać. Oferta została wzbogacona i przemyślana tak, aby zadowolić niejedne gusta.
Poznańską markę Forno Italia reprezentowali właściciele – Tomasz Mazur i Bartosz Mazur. Zaczerpnęli włoskiej energii, degustowali potrawy oraz trunki, co idealnie pokryło się w czasie z otwarciem winiarni – SORSO DI VINO Forno Italia na poznańskiej Śródce.
Zapraszamy do Forno Italia na włoskie smaki, przepyszne pizze, makarony, desery i wina. Zapraszamy też do kontaktu w celu zakupu wybranych modeli pieców na użytek domowy bądź profesjonalny.
„Paria” Stanisława Moniuszki w Filharmonii Berlińskiej
Teatr Wielki w Poznaniu zaprezentował 23 maja w Filharmonii Berlińskiej „Parię” Stanisława Moniuszki. Koncertowe wykonanie ostatniej, ukończonej opery patrona poznańskiego Teatru zachwyciło i poruszyło melomanów. Publiczność nagrodziła brawami Dominika Sutowicza (Idamor), Iwonę Sobotkę (Neala), Stanislava Kuflyuka (Dżares), Piotra Friebe (Ratef), Lucynę Białas (Kapłanka). Partię Akebara wykonał Volodymyr Tyshkov, uzdolniony ukraiński bas, laureat ostatniej edycji Konkursu Moniuszkowskiego w Warszawie, dla którego berliński występ był pierwszą wokalną współpracą z zespołem Teatru Wielkiego w Poznaniu. Występ Tyshkova to symboliczny gest naszej solidarności z Ukrainą. Solistom towarzyszył Chór i Orkiestra poznańskiej opery pod batutą Maestro Jacka Kaspszyka. „Paria” zabrzmiała w słynnej sali koncertowej tuż przed wydaniem płyty z nagraniem, przygotowanej przez wytwórnię Naxos. Patronat honorowy nad wydarzeniem objął Ambasador Rzeczypospolitej w Berlinie, Pan Dariusz Pawłoś.
Koncertowe wykonanie „Parii” w Filharmonii Berlińskiej to zwieńczenie wyjazdowych prezentacji tego dzieła, zaplanowanych w sezonie artystycznym 2022/2023, a jednocześnie kolejny, ważny krok w promocji twórczości patrona poznańskiej Opery. To już druga prezentacja opery Stanisława Moniuszki w Filharmonii Berlińskiej w wykonaniu artystów z Poznania. W 2019 roku Teatr Wielki zaprezentował nad Sprewą „Halkę”. Wybór „Parii” w 2023 był oczywisty. Utwór został nagrodzony najbardziej prestiżową nagrodą środowiska muzycznego – International Opera Award – w kategorii „dzieło odkryte na
nowo”. Doceniono nie tylko spektakularną inscenizację oraz wartość muzyczną, ale przede wszystkim uniwersalność dzieła, które dotyka trudnych, bardzo aktualnych dziś tematów: miłości, która nie ma prawa się spełnić, wykluczenia społecznego, siły uprzedzeń, wielkiej potrzeby wolności. Sukces koncertowego wykonania „Parii” w Filharmonii Berlińskiej, a wcześniej w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej w Warszawie i w Teatrze Wielkim w Łodzi pokazuje, jak bardzo bliska współczesnemu odbiorcy jest ta opera. Kolejna koncertowa prezentacja opery Stanisława Moniuszki w Filharmonii Berlińskiej odbędzie się 22 kwietnia 2024 roku – już dziś serdecznie Państwa zapraszamy na „Straszny dwór” w mistrzowskim wykonaniu gwiazd Teatru Wielkiego w Poznaniu.
Global Stone szkoli projektantów wnętrz
Po raz kolejny firma Global Stone zaprosiła do siebie architektów wnętrz, aby zaprezentować najnowszą kolekcję wielkoformatowych spieków kwarcowych firmy Grespania – Coverlam. Nie zabrakło inspiracji, a także szczegółowych danych technicznych, a przedstawiciele firmy odpowiedzieli na nurtujące projektantów pytania.
Gościem specjalnym spotkania był Cyryl Zakrzewski, absolwent Wydziału Rzeźby i Działań Przestrzennych Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu. Motywem przewodnim prac Zakrzewskiego jest relacja pomiędzy światem przyrody a cywilizacją. Od 2015 r. pracuje z fundacją Nowymodel.org, gdzie stworzył kilkadziesiąt oryginalnych mebli i elementów wyposażenia wnętrz.
z djęcia : B artek B arczykMaj w Związku Pracodawców Mentor Biznesu
Dziewiątego maja 2023 r. odbył się webinar pt. „Wsparcie doradcze dla firm w projektach dofinansowanych”
Szkolenie zostało przeprowadzone w wersji hybrydowej (online oraz stacjonarnie w siedzibie Związku Pracodawców Mentor Biznesu). Spotkanie poprowadził Konrad Jaśkowiak z Wielkopolskiej Grupy Prawniczej Maźwa, Sendrowski i Wspólnicy Sp. K.
Na seminarium uczestnicy mogli uzyskać informacje na temat Wielkopolskiej Grupy Prawniczej, dane o projektach, w ramach których firmy mogą uzyskać wsparcie szkoleniowe/ prawne/ eksperckie, a także jakie zyski uzyskają w ramach jego wsparcia.
16 maja 2023 odbyło się spotkanie z cyklu Poznański Leadership pt. „Supermoc XXI wieku: motywacja. Jak dbać o motywację własną i motywację zespołów pracowniczych”.
Warsztat poprowadziła Pani Agnieszka Nadstawna – coach.
W programie znalazły się: zagadnienie motywacji własnej i motywowania innych, motywacja zewnętrzna i wewnętrzna a ośrodek nagrody, czyli pisklak w naszych mózgach – czym go „karmić”, jak „uciszać”? Osobisty motywacyjny GPS: pisemny test na motywację dla wszystkich uczestników i omówienie wyników w kontekście pracy indywidualnej i zespołowej. Narzędzia motywacji – czyli co zachęca, a co zniechęca, kogo i kiedy. „Never-ending story”: co mogę poprawić i po co, czyli 3 główne zapalniki motywacyjne w połączeniu z systemem wartości. Przegląd narzędzi psychometrycznych dostępnych na rynku, określających motywatory respondentów dla kontekstów zespołów, organizacji, leadershipu.
Hiszpańskie klimaty w V.A.Gallery
z djęcia : a gata w eronika j uska
Wernisaż wystawy „Wytańczyć ogień” Renaty Brzozowskiej był ekscytującą podróżą do przepełnionej zabytkami, pięknymi krajobrazami spowitej gorącym powietrzem i cudowną wodą Hiszpanii, od zawsze kojarzonej z flamenco, korridą, Pablo Picasso, Salvadorem Dali, znakomitym jedzeniem i wybornym winem.
Wernisaż uświetniły swym występem flamenco tancerki – Kasia Ołubczyńska, Sonia Ołubczyńska i Wiktoria Sikora – absolwentki Szkoły Tańca i Baletu „Fouetté”. O ucztę dla podniebienia podczas Dnia Hiszpańskiego i wernisażu zadbał Antonio Cabrera z Casa Antonio – Borówiec. Hiszpańskie Centrum Kulinarne.
20. edycja Gali Polskiej Mody – jubileusz szyty na miarę
tekst : d o M inik g órny z djęcia : M ateriały P rasowe
Po raz kolejny pod skrzydłami Polskiej Akademii Mody w Poznaniu odbyło się święto mody. Mody, która wyznacza nowy sposób patrzenia na styl ubierania się oraz życia, nawiązując do najlepszych tradycji. Udowodniła to 20. edycja Gali Polskiej Mody, która odbyła się 14 maja br. w Concordia Design w Poznaniu. Jej organizatorami była Polska Akademia Mody, a gościem specjalnym – mistrz Jerzy Antkowiak, w finałowym pokazie kolekcję przedstawiła zaś Teresa Rosati. Galę rozpoczął pokaz francuskiego projektanta Christophe’ra Guillarme, zaprezentowany na specjalnie przygotowanym nagraniu. Eksperymentalnym podejściem do formy bursztynu i stroju zadziwiła kolekcja Magdaleny Arłukiewicz i Aleksandra Gliwińskiego. Uhonorowani zostali Statuetkami Złotej Super Pętelki. W prezentacjach Konkursu o Srebrną Pętelkę – najbardziej pożądaną nagrodę dla młodych projektantów – udział wzięli: Monika Nowak z kolekcją „Retrojeans recycling” (wyróżnienie), Magdalena Kubacka (wyróżnienie dla kolekcji „Sielsko-wiejsko w ogrodzie”), Michał Cisłowski wyróżniony za kolekcję „Decorum”, Krystian Grzeszczak, który otrzymał Statuetkę Srebrnej Pętelki za kolekcję „Przebiśnieg”, inspirowaną imionami kobiet. Podobną Statuetkę dostała Lidia Mukhamadeeva za kolekcję „Jutro” stworzoną przy wykorzystaniu sztucznej inteligencji.
Statuetki Kreatora Mody zostały wręczone: Annie Kiereckiej (kolekcja „Eksplozja”), Alicji Prus (druga kolekcja w jej życiu - „Futuristic”) oraz Julii Tomaszewskiej („Co mi w duszy gra”). Z kolei Barbara Piekut otrzymała Statuetkę Top Moda, a Ireneusz Glaza – Złotą Pętelkę. Pokaz „Liberta” & „Sparkle” stworzony z połączenia marek: MO.YA fashion oraz CHILLI Jewellery udowodnił oryginalne podejście do łączenia odzieży z bursztynem traktowanym jako amulet. Anna Regimowicz-Korytowska znalazła się w gronie laureatów Złotej Pętelki dzięki kolekcji „Slow Motion” utrzymanej w bieli, czerni i szarości. Finałowy pokaz zachwycił kunsztem, klasą i wdziękiem, właśnie na te trzy wartości zwraca uwagę twórczyni – Teresa Rosati, która została uhonorowana
Statuetką Złotej Super Pętelki. Pierwsza Dama Polskiej Mody wyraziła uznanie dla działalności Polskiej Akademii Mody.
Podczas Gali „za zasługi dla świata mody” Polska Akademia Mody nagrodziła Halinę Rostkowską-Niemczyk
Statuetką Złotej Pętelki oraz Ewę Rachoń – Statuetką im. Jagody Komorowskiej, a Towarzystwo im. Hipolita Cegielskiego uhonorowało Lidię Przybylską Medalem „Labor Omnia Vincit”.
87 Po godzinach
Przedsiębiorcy nawiązali kolejne relacje biznesowe
z djęcia : M ateriały P rasowe
Podczas ostatniego spotkania PKB, które odbyło się w zeszłym miesiącu w siedzibie PKB Wielkopolska można było zauważyć powtarzający się scenariusz – uścisk dłoni, krótka rozmowa, wymiana danych kontaktowych i umówienie na dalsze rozmowy.
– To niewątpliwie powód do zadowolenia i dumy dla nas, jako organizatorów kolejnego Spotkania Przedsiębiorców, że przedsiębiorcy wykorzystują przestrzeń, którą dla nich tworzymy. Dziękujemy wszystkim uczestnikom za obecność, otwartość na rozmowy oraz zaangażowanie. To duża wartość budować relacje z prawdziwymi ekspertami w swoich dziedzinach – podsumował
Prezes Zarządu PKB Wielkopolska Bartłomiej Krukowski.
Partnerskie Kluby Biznesu Wielkopolska kontynuują promowanie łączenia biznesu i sportu, czego przykładem jest właśnie to spotkanie. Wspólne inicjatywy mają na celu integracje wielkopolskiego środowiska biznesowego.
Wernisaż wystawy Lucasa Lucaprio w Poznaniu
z djęcia : o lga j ędrzejewska
Majowy wernisaż wystawy młodego, uzdolnionego malarza, plakacisty Lucasa Lucaprio zgromadził w poznańskiej restauracji F...ing Delicious miłośników sztuki. Odwiedzający mogli podziwiać portrety koni i psów, a także martwe natury oraz pejzaże, które artysta pokazał po raz pierwszy szerokiej publiczności właśnie w Poznaniu. Dziękujemy za zaproszenie!
S P R A W D Ź K O R Z Y Ś C I D L A T W O J E J F I R M Y
S P R A W D Ź K O R Z Y Ś C I D L A T W O J E J F I R M Y
I
odbierz
I BUDUJ RAZEM Z NAMI SPOŁECZNOŚĆ BIZNESU B I L E T
B
P K
B I L E T
SPOTKANIE OTWARTE
SPOTKANIE OTWARTE
P K B P A R T N E R S K I E K L U B Y B I Z N E S U W I E L K O P O L S K A
SPOTKANIE OTWARTE
P K B P A R T N E R S K I E K L U B Y B I Z N E S U W I E L K O P O L S K A
odbierz bezpłatny bilet i przyjdź na biznesowe spotkanie dla nowych firm
29.06.2023 godz. 17:00 - 18:00.
29.06.2023 godz. 17:00 - 18:00.
Siedziba Partnerskich Klubów Biznesu Wielkopolska
Siedziba Partnerskich Klubów Biznesu Wielkopolska
Rejestracja na pkbwielkopolska.pl/spotkanieprzedsiebiorcow
Rejestracja na pkbwielkopolska.pl/spotkanieprzedsiebiorcow
Siedziba Partnerskich Klubów Biznesu Wielkopolska Re biorcow
pkb wielkopolska
pkb wielkopolska
partnerskieklubybiznesu.pl
partnerskieklubybiznesu.pl
partnerskieklubybiznesu.pl
p.wichlacz@pkbwielkopolska.pl
p.wichlacz@pkbwielkopolska.pl
patronat medialny
patronat medialny
t t di