6 minute read

Ludzie / Magda w lesie

Magda w lesie

tekst: Magdalena Jeż, zdjęcia: Bartłomiej Pysz / Menciu Men oraz archiwum prywatne

Advertisement

Hamakowe biuro w lesie Przerwa w trasie – kawa na Hali Pawlusiej Zapowiadał się ładny weekend – ostatni kalendarzowego lata. Upiekłam więc ulubione ciasto, zerwałam na prowiant pomidory w ogrodzie i spakowałam do plecaka kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Znajomym na Fejsbuku pochwaliłam się, że jadę w Gorce – podreptać trochę i kimnąć się w drewnianej chacie bez prądu i ludzi. Chwilę później wydawczyni kliknęła lajka, a potem wysłała mi wiadomość: „Napiszesz artykuł o Twoich wędrówkach po górach? Tak z serca.”

Zaśmiałam się głośno – mam pisać o tych swoich spacerkach?! O łażeniu po najbliższej okolicy, o piciu kawy w lesie? A cóż to za wyczyn, czym się tu chwalić? Nie mam na koncie żadnych spektakularnych osiągnięć, ambitnych szczytów i wyczynowych przejść. Nigdy nie widziałam niedźwiedzia ani wilka i nawet zdjęć porządnych nie posiadam, bo pstrykam telefonem. A potem zastanowiłam się nad tym głęboko. Czy to wszystko oznacza, że te moje wędrówki to strata czasu? Że się podczas nich nudzę jak mops i umartwiam, wchodząc „jedynie” na Klimczok zamiast na jakieś K2? Wcale nie! Uważam, że to naprawdę super: dostrzegać piękno wokół siebie, potrafić się nim cieszyć i nie szukać zbyt daleko tego, co jest tuż za rogiem. I gdy tylko mogę, namawiam innych, by robili to samo, czyli wyszli z domu i powłóczyli się po okolicy.

Zgodziłam się więc. Postanowiłam, że napiszę ten tekst. Może ktoś to przeczyta i pomyśli: „Ale fajnie, też tak chcę!”.

W namiocie z przyjaciółką

Rysianka po burzy

Wschód słońca na Klimczoku

od ponad sześciu lat prowadzę klubokawiarnię aquarium na pierwszym piętrze galerii bielskiej bwa. moja praca wymaga naprawdę wiele energii. to ciągły kontakt z ludźmi: wydarzenia kulturalne, spotkania, liczne rozmowy przy barze. uwielbiam to i czuję się wtedy jak ryba w wodzie. muszę jednak dbać, by zachować równowagę i nie przesycić się nadmiarem bodźców. by ładować wewnętrzne akumulatory, uciekam w las. Zaszywam się w ciszy sama ze sobą i chłonę wszystko wokół. chodzę w różne miejsca, często bardzo blisko. podjeżdżam samochodem do granicy lasu, na przykład w wapienicy, olszówce czy na przegibku. a potem wybieram najmniej uczęszczaną ścieżkę i idę tam, gdzie najprawdopodobniej nikogo nie będzie. albo też wychodzę na jakiś szczyt, by obejrzeć świat z góry. magurka jest moją ulubioną i tam zdecydowanie bywam najczęściej. gdy mam więcej czasu, jadę poza miasto – najchętniej w beskid żywiecki. parzę do termosu napar imbirowy, dodaję liczne przyprawy i zioła. czasem coś upiekę. a już na pewno zabieram ze sobą pełen prowiant na porządne śniadanko, by po osiągnięciu wyznaczonego celu urządzić sobie fajny piknik. matka chrzestna nauczyła mnie zabierać ze sobą ugotowane jajko i praktykuję to od lat. niby zwykłe jajko, a smakuje przygodą – zupełnie inaczej niż w domu. po pikniku zbieram dokładnie wszystkie śmieci i znoszę je na dół. sprawa oczywista, ale ze zgrozą zauważam, że chyba nie dla wszystkich. od paru miesięcy obowiązkowo zabieram też zestaw do parzenia kawy: turystyczną kuchenkę z butlą gazową, kawiarkę, kawę i porcelanową filiżankę. i nawet jeśli mi ta kawa nie wyjdzie tak dobra jak w aquarium, i tak piję ją z wielką przyjemnością. wiem, że brzmi to, jakbym pakowała do plecaka pół kuchni. trochę tak rzeczywiście jest. na szczęście miejsca mam tyle, że i sypialnię mogę zabrać, bo mój hamak mieści się w niewielkiej saszetce. a hamak to rzecz obowiązkowa! Zwłaszcza gdy idę do lasu popracować, bo zdarza mi się to dość często. szczególnie w piękne dni, gdy nie mogę się skupić nad dokumentami, których w kawiarni nie brakuje. w dzisiejszych czasach – przenośnych komputerów, telefonów i mobilnego internetu – biuro można zrobić sobie praktycznie wszędzie. dlatego ja urządzam je sobie czasem w lesie. gdy muszę się na czymś mocno skoncentrować, w hamaku wychodzi mi to wyjątkowo dobrze. gdy jest chłodno, zmieszczę do plecaka i kocyk. po prostu lubię, gdy jest przytulnie. te drobne rytuały sprawiają, że każde wyjście w góry jest jak małe święto. warto znaleźć sobie jakieś własne zwyczaje, by nadać takim wędrówkom magiczne znaczenie. można zbierać pieczątki ze schronisk i punkty na odznakę got lub robić sobie zdjęcia przy tabliczkach z nazwą szczytu. można znaleźć sobie ulubiony widok lub drzewo i obserwować je w każdą porę roku. można zabierać ze sobą książkę, pisać dziennik lub listy albo zbierać skarby lasu i rośliny do własnego zielnika. albo można sobie iść do lasu spać – w namiocie, hamaku lub drewnianej bacówce, których wiele rozsianych jest po całych beskidach. warto odwiedzać też schroniska i chatki studenckie, bo wiele z nich ma wyjątkowy klimat. i często robiony jest w nich najlepszy żurek świata. polecam! jeśli jeszcze tego nie robisz – zacznij chodzić po górach. na własnych zasadach i w najbardziej wygodny dla ciebie sposób. mamy tak wielkie szczęście, mieszkając u podnóża beskidów, że szkoda z tego nie korzystać. poczuj wiatr we włosach, zapach ściółki i satysfakcję ze zmęczenia. wyciągnij nogi na trawie i pogap się w niebo. dotknij liści, przytul drzewo, zamocz stopy w leśnym strumyku. a potem wpadnij do aquarium i opowiedz przy kawie, jak było. to co, do zobaczenia?

Kawa w Beskidach Śniadanko w Gorcach Jajko na Szyndzielni

NAJCZĘSTSZE WYKRĘTY OD CHODZENIA W GÓRY

1. Nie mam kondycji, nie dam rady! oczywiście, że dasz radę! Zasada numer jeden: pozwól sobie na to, by iść swoim tempem. nawet gdyby twoje wyjście miało trwać dwa razy dłużej, niż jest to zapisane na „szlakoznaczkach”, pamiętaj, że to droga jest celem. jeśli szybko łapiesz zadyszkę, to nawet lepiej. im bardziej się wleczesz, tym więcej widzisz. latem podjesz jagód z krzaczka, zimą zauważysz, jak śnieg błyszczy w słońcu.

2. Nie mam wypasionego sprzętu ani górskich gadżetów! ja też nie. o niektórych rzeczach marzę, ale większość z nich nie jest mi w ogóle potrzebna. jedyne, co naprawdę trzeba mieć, to jakieś sensowne buty na dobrej podeszwie. swoje kupiłam jeszcze w liceum i mają się nie najgorzej. nawet jeśli więc czeka cię taki zakup, na pewno będzie na lata. oglądając w sklepach odzież z cudownych tkanin, pamiętaj, że dawniej ludzie chodzili w góry w wełnianych swetrach albo koszulach flanelowych. Zapewne to, co jest ci niezbędne, wisi w twojej szafie. jeśli zaś potrzebujesz kijków, a ich nie masz, to zrób tak, jak robili nasi dziadkowie: znajdź sobie jakiś fajny duży patyk w lesie. 3. Nie mam z kim iść! Znam ten ból. dawniej to był mój główny wykręt. Zbieranie ekipy na wspólne góry to nie lada zadanie. ten „problem” znika jednak zaraz po pierwszym samotnym wyjściu do lasu. tak, ja też na początku trochę się bałam. każdy kos grzebiący w ściółce brzmiał jak ogromny dzik, a każdy człowiek mijany na szlaku wyglądał z daleka jak morderca. szybko się przekonałam, że to tylko wymysły.

4. Nie ma pogody! to jest zdecydowanie mój ulubiony mit: że w góry chodzi się tylko wtedy, gdy jest niebieskie bezchmurne niebo. nic bardziej mylnego. jak cudnie pachnie las podczas deszczu! jak magicznie wygląda mgła! a jak drzewa tańczą przy dużym wietrze! gdy planujesz jakąś wędrówkę, ale budzisz się rano, jest szaro i pada, nie zmieniaj tych planów. w lesie będzie na pewno piękniej niż w mieście.

5. „Robaki, błoto, zwierzęta”. na takie argumenty odpowiedź jest tylko jedna: im mniej wygód, tym więcej przygód. sprawdź to!

This article is from: