nasze miejsca spotkań
portret
Magdalena Czerwińska Zrzuciłam zasłony str. 6-8
październik 2014
kobieca perspektywa
Babia jesień Może to nie czas na jesienne porządki. Odpocznijmy i pozwólmy sobie na bałagan w domu, w głowie, chwilowy bałagan w życiu. Nikomu nic do tego - jak będziemy chciały, to posprzątamy. Dzień staje się coraz krótszy, ale my wcale nie mamy mniej do zrobienia. Janusz Milanowski w swoim felietonie pisze o tym, czego mężczyźni nam nigdy nie pokażą (str. 38). Ja wiem, czego my kobiety nie chcemy pokazywać nikomu. Na przykład tego, że chociaż możemy robić wszystko, co chcemy (jak wielokrotnie sama na łamach „Miast Kobiet” pisałam), to czasem jesteśmy już tymi swoimi wyborami i życiową, ambitną drogą zmęczone. Czasem nam coś nie wychodzi i już zwyczajnie nam się nie chce. Przełamujemy stereotypy o tym, że kobieta nie nadaje się do biznesu, polityki, że nie poprowadzi jednocześnie domu i nie wychowa dzieci, że nie uda jej się przy tym być zadbaną, elegancką... Całym sercem wspieram kobiece sukcesy na każdym polu, ale bywa i tak, że mam ochotę krzyknąć: „Żadna z nas nie musi być Superwoman!” Tak naprawdę, niczego nie musimy udowadniać. Nie musimy czuć żadnej presji. Odpocznijmy i pozwólmy sobie na bałagan w domu, w głowie, chwilowy bałagan w życiu. Nikomu nic do tego. Jak będziemy chciały, to posprzątamy. Może ten moment to niekoniecznie czas na jesienne porządki. Dajmy sobie trochę luzu i bądźmy dla siebie bardziej wyrozumiałe. Zmierzyłyśmy się już z letnią energią, uporałyśmy się z pourlopowym powrotem do pracy i obowiązków, przeżyłyśmy wrzesień z wyprawką dzieci do szkoły... Teraz zregenerujmy siły przed zimą. Zróbmy sobie prawdziwą, tylko naszą babią jesień. A jeśli coś kłębi nam się w głowie, nie daje odpocząć i zasnąć wieczorem? Pewien praktyczny sposób na poradzenie sobie z tymi uciążliwymi myślami zdradziła mi Elżbieta Rusielewicz, z którą rozmawiałam przy okazji zbierania materiału do artykułu o kobietach w polityce (str. 32-33). Pani prezydent zawsze przed snem kładzie koło łóżka kartkę i długopis. Gdy przy zgaszonym świetle próbuje już zasnąć, a coś z wnętrza głowy nie pozwala jej na to - odruchowo i nawet po ciemku to zapisuje. - Nagle ta szufladka z niepokojami się zamyka - tłumaczyła mi podczas spotkania. Tak po prostu? Nie uwierzyłam, ale sprawdziłam raz, drugi, bo co mi szkodzi... I muszę przyznać: to działa! Przekonajcie się same.
WYDAWCA: EXPRESS MEDIA Sp. z o.o. Bydgoszcz, ul. Warszawska 13 tel. 52 32 60 733 Prezes Zarządu: dr Tomasz Wojciekiewicz Redaktor Naczelny: Artur Szczepański Dyrektor sprzedaży: Adrian Basa Redaktorka prowadząca: Lucyna Tataruch, tel. 52 32 60 798 l.tataruch@expressmedia.pl Teksty: Lucyna Tataruch l.tataruch@expressmedia.pl Dominika Kucharska d.kucharska@expressmedia.pl Janusz Milanowski j.milanowski@expressmedia.pl Jan Oleksy j.oleksy@expressmedia.pl Paulina Błaszkiewicz p.blaszkiewicz@expressmedia.pl Jacek Kowalski j.kowalski@expressmedia.pl Zdjęcie na okładce: Luke Garstka Projekt: Iwona Cenkier i.cenkier@expressmedia.pl Skład: Ilona Koszańska-Ignasiak i.koszanska@expressmedia.pl Tomasz Bieńkowski www.grafit.pro Sprzedaż: Michał Kopeć, tel. 56 61 18 156 m.kopec@nowosci.com.pl Angelika Sumińska, tel. 691 370 521 a.suminska@express.bydgoski.pl ZNAJDZIESZ NAS NA: www.fb.com/MiastaKobiet.Nowosci.ExpressBydgoski
Lucyna Tataruch, redaktorka prowadząca „Miasta Kobiet” „Miasta Kobiet” ukazują się w każdy ostatni wtorek miesiąca, jako dodatek do „Expressu Bydgoskiego” i „Nowości - Dziennika Toruńskiego”. Przez cały miesiąc są dostępne również w 91 miejscach w Bydgoszczy i Toruniu. Adresy znajdziesz na stronie www.miastakobiet.pl
2
miasta kobiet
październik 2014
1512514BDBHA
oski
ka
atlas kobiet
Jak kobiety wymyślały
Dziewczyny nosiły wtedy długie włosy na głowie i długie włosy w ogóle - mawia się złośliwie o kobietach w PRL. To nie do końca prawda. TEKST: Janusz Milanowski
T
amten czas trudno opisać bez ironii. Owłosione łydki pań stały się znakiem szczególnym kobiecości w socjalistycznej Polsce. Zagadką pozostaje, czemu panie nie goliły nóg i nie naśladowały w tym względzie zachodnich wzorców? Były przecież męskie maszynki. Przyczyną mogło być wyrównanie warstw społecznych. Matki kobiet z lat 70. wychowane na wsi, albo w rodzinach robotniczych, nie przekazywały córkom wzorca kobiecości z walorem gładkiej skóry. Jednak dyktatura proletariatu i tak przegrała. Akcentowanie kobiecości było buntem przeciwko dziewojom na traktorach i kiczowatej cepelii.
PEACE, LOVE I PRL Najwyraziściej zbuntowały się hipiski, którym można było się przyjrzeć na wystawie „Lokalny pejzaż kontrkultury. Peace, Love i PRL” w toruńskim Muzeum Etnograficznym. Otwiera ją zdjęcie pięknej torunianki: rozwiane włosy, obcisła bluzka w kwiaty i słynne dzwony - obcisłe w biodrach jak leginsy. Hipiski rzuciły wyzwanie dyktaturze koków na głowie z lat 60. Długie włosy, albo bujne afro, a w nich zawsze coś wpiętego. - Hipiski toruńskie, czy bydgoskie nie różniły się niczym od tych z Grudziądza czy Krakowa - mówi Artur Trapszyc, współautor scenariusza wystawy. Hipiska była to najczęściej dziewczyna hipisa, bo jak wszystkie ruchy kontrkulturowe tak i ten zdominowany był przez facetów. - W domu, starzy truli, jak to się wówczas mówiło - wspomina Jovita. - Zastępowy w mundurku mnie nie interesował. W ’73 miałam 17 lat i z koleżankami kombinowałyśmy, jak wejść do Od Nowy w Dworze Artusa. Nagle podszedł do mnie długowłosy student z brodą. Dmuchnął mi dymem z Klubowego w twarz, uśmiechnął się i powiedział: „Mam nową dziewczynę, chodź”. Wziął mnie za rękę i znalazłam się w dźwiękach gitary Hendriksa, dymu i alkoholu. I wie pan co? To było cudowne... - opowiada z tęsknoty. I tak została Jovitą, ponieważ z urody bardzo przypominała tajemniczą brunetkę z filmu Janusza Morgensterna.
4
miasta kobiet
październik 2014
Długowłosy Jurek był na drugim roku prawa. Odkrywała z nim świat zadymionych pokojów w akademikach, imprez przy świecach, muzyki Janis Joplin, picia dużego „W” z gwinta na Bulwarze Filadelfijskim i miłości, ale bynajmniej nie wolnej. - To bzdury z tą wolną miłością. Ja byłam Jovitą Jurka i wara innemu do mnie. - A Jurek? - A Jurek... No cóż... Jurek kosił wszystkie i tłumaczył mi, że same wchodzą mu do łóżka, a on przez grzeczność ich nie wyprasza. Historia ich miłości skończyła się banalnie. Ona oblała trzecią klasę, on zmienił uczelnię i nigdy więcej go nie zobaczyła, ale już na zawsze nosiła się jak hipiska. Dziś ma 58 lat, jest babcią Marysią i prosi o niepodawanie nazwiska. - Co w pani pozostało z tego buntu? - W gruncie rzeczy nie przestałam do końca być córką starych, którzy truli. Córka, gdy dorosła to powiedziała mi kiedyś tak: „Wiesz mama, ja nawet zbuntować się przeciwko tobie nie mogłam, bo ty się tylko z tego śmiałaś”.
LA BOHEME - KOBIECA CYGANERIA Pani Ewa Krzywka w czasach PRL studiowała konserwację na Wydziale Sztuk Pięknych UMK. Jest też projektantką mody. Swego czasu współpracowała z galerią słynnej Grażyny Hasse, projektując dla niej stroje. - Ewa była zjawiskową kobietą - wspomina toruński dziennikarz. Gdy szła deptakiem, to ruch zamierał... - Nie przypominam sobie, żebym wstrzymywała ruch uliczny - ripostuje elegancka pani Ewa. - Można mieć swój styl i nie być wcale modnym i odwrotnie. Dbanie o siebie, oryginalność była po części wyrazem buntu przeciwko szaremu systemowi, który dosłownie gnoił wszystko. Studenci sztuk byli wówczas najbardziej kolorową awangardą Torunia. Dziewczyny nie wyglądały jak okularnice z filologii, czy pedagogiki. - Nie było wtedy dobrych farb i cieni do oczu, więc odkryłyśmy, że doskonale nadają się do tego nasze akwarele - wspomina pani Ewa. - Przecież to były wodne farby, robio-
ne na miodzie. Świetnie trzymały. Musiałyśmy kombinować, żeby być pięknymi, bo nawet od fryzjera kobieta mogła wyjść w opłakanym stanie. Coś takiego właśnie jej się przytrafiło. Pewnego razu w zakładzie przy Mickiewicza postanowiła zrobić pasemka. Fryzjerka nałożyła jej na głowę foliowy worek, podziurawiony drutami do szycia. Przez te otwory wyciągnęła kosmyki włosów i położyła na nie farbę. Ale farba spłynęła na głowę i pani Ewa wyglądała jak korpus biedronki. Fryzjerka oświadczyła, że nic z tym nie może zrobić, bo... nie ma więcej farby. Przed wojną damy kupowały buty na jeden bal, w myśl zasady, że na dobrym balu trzeba zedrzeć podeszwy. - Naszym wynalazkiem były jednorazowe spodnie - wspomina artystka. W sklepach nie brakowało dobrych i tanich materiałów. Same szyły. Jako, że nie było zamków błyskawicznych, ubrane spodnie jedna drugiej zszywała z boku.
NOBLA ZA STRINGI Dobre, modne rzeczy można było kupić w sklepie „Moda Polska” bądź w peweksach za dolary, albo na targowisku. Staniki - tylko czarne i różowe, rzadko białe. O majtkach z grubą gumą, odparzającą biodra lepiej nie wspominać. - Na myśl o bieliźnie z tamtych czasów, mam ochotę przyznać Nobla wynalazcy stringów - przyznaje Ewa Krzywka. Farba do włosów - tylko firmy Lond. Pasta do zębów „Lechia” świetnie też się nadawała do bielenia tenisówek. Dezodoranty „Bac” sprawdzały się tylko przez dwie godziny, a lepszą wodą była jedynie „Pani Walewska”, ale tu już wkraczamy w sferę luksusu. Tanią bawełnę dziewczyny farbowały w wielkich garach akademikowej kuchni. Pofarbowany materiał utrwalany był zwykłym octem. Podczas wykładów, robiły na drutach bajeczne swetry. - Kobiecość w tamtych czasach nie mogła obejść się bez wyobraźni. Dbanie o nią, wymyślanie krojów rozwijało twórczo - podkreśla pani Ewa. - Dziewczyny współczesne ograniczają się do wyboru tego, co można kupić. My piękno wymyślałyśmy...
15414T4JBA
jej portret
FOT. JAROSŁAW SOSIŃSKI / WATCHOUT PRODUCTION
KADR Z FILMU „BOGOWIE”. MAGDALENA CZERWIŃSKA W ROLI ANNY RELIGI
Czasami daję sobie luz, czasami w ogóle o siebie nie dbam, bo tak chcę. Są wschody i zachody. Nie zakłócimy cyklu. To trochę tak, jak w miłości. Trzeba się poznać i wiedzieć, że raz się oddalasz, a raz zbliżasz. Złe chwile też są potrzebne. Z Magdaleną Czerwińską* rozmawia Paulina Błaszkiewicz
Wyglądasz na bardzo wypoczętą. Za chwilę w kinach pojawi się film „Bogowie”, w którym grasz żonę profesora Zbigniewa Religi. Rozumiem, że teraz przyszedł czas na odpoczynek? Żyję falami. Jak mam cel, wyzwanie i jestem w tak zwanej gotowości, to mogę osiągnąć wyżyny formy. Jestem zadaniowcem. Najpierw na coś, kolokwialnie mówiąc, zasuwam, a potem muszę odpocząć. To normalne, bo kiedy już pojawia się u mnie stres, to jest naprawdę mocny. Organizm sam potrzebuje zresetowania. Ten stres pojawia się dlatego, że wykonujesz ryzykowny zawód? Mówi się, że wszystko zależy od nas samych… Na poziomie filozoficznym na pewno tak jest, ale są sytuacje towarzyskie, które mają wpływ na to, czy będę miała pracę, czy nie. To loteria, która zależy między innymi od tego, czy jesteś w grze. Jesteś absolwentką krakowskiej PWST - renomowanej szkoły teatralnej. To pomaga w byciu aktorką? Jakie to ma dzisiaj znaczenie? Nikt mi nie da roli tylko dlatego, że skończyłam krakowską szkołę… Do współpracy zaprasza się ludzi, którzy są sprawdzeni, na których można liczyć - tak to działa. OK, ta szkoła sprawiła, że jestem traktowana poważnie, ale tak samo dobrze może grać
6
miasta kobiet
październik 2014
ktoś, kto nigdy się tam nie uczył. Nie mam nic przeciwko temu, pod warunkiem, że rola jest dobrze zagrana. Ale jak w kinie podczas oglądania filmu myślę „What the f…”, to już mam. Chodzisz na takie filmy? Nie, nie chodzę na takie filmy (śmiech). Wolę te, przy których aktorzy przez pół roku pracują nad scenariuszem. Wtedy nie ma siły, żeby to się nie udało. Są tak przesiąknięci postacią, że ona sama zaczyna w nich żyć. Tak było u Ciebie z postacią Anny Religi? To był ważny moment na mojej drodze, ponieważ pierwszy raz wcielałam się w postać, która jest bezpośrednim świadkiem granych przeze mnie wydarzeń i może na bieżąco konfrontować scenariusz z rzeczywistością. W mojej ocenie to bardzo delikatna chwila, wymagająca poszanowania dla człowieka i jego prywatności - szczególnie, że w tym przypadku dotyczy wspomnień o mężu. Premiera „Bogów” już za chwilę, ale ja z wielką niecierpliwością, a zarazem radością czekam też na premierę filmu „Matka”, w którym zagrałam główną rolę. To, że sama jesteś matką, pomogło Ci w stworzeniu tej postaci? Pomogło, ale miałam też takie sceny, że to bycie matką we własnym życiu bardzo mi prze-
szkadzało. Pamiętam dzień zdjęciowy na placu zabaw, kiedy moja bohaterka w chorobie alkoholowej, a właściwie jej kulminacyjnym momencie, dostaje szału, bo nie może znaleźć syna… Idzie w rozpaczy na plac zabaw i myśli, że tam go znajdzie. Paweł Dyllus - operator zdjęć do tego filmu - wymyślił scenę, w której moja bohaterka wchodzi na prawdziwy plac zabaw. Nikt, poza mną, z obecnych na tym placu nie wiedział, że bierze udział w filmie, ponieważ kręciliśmy to wszystko z ukrycia. Wyobraź sobie, jak mogłam się czuć. To było dla mnie arcytrudne zadanie. Ekipa nie potrafiła tego zrozumieć, wszyscy mi mówili: wchodzisz, grasz, a później zapominasz. Ciężko to zapomnieć. Jedna z matek na tym placu zabaw zadzwoniła po straż miejską. To chyba komplement dla Ciebie? Tak, ale mimo wszystko to było ciężkie. Ten film to jedna z tych prawdziwych, trudnych historii, które warto przenieść na duży ekran? Zdecydowanie tak. Długo spotykałam się z kobietami, którym z powodu nadużywania alkoholu odebrano dzieci. One idą do aresztu i są w fatalnej formie. Biorą się w garść, żeby odzyskać dziecko, ale najpierw jest syndrom odstawienia alkoholu, do tego dochodzi jeszcze rozpacz i tęsknota… Nie wspominając
jej portret o tym, co przeżywają w takich momentach same dzieci. Myślisz, że ten film przełamie jakieś tabu? W Polsce rzadko robi się filmy o piciu, szczególnie o piciu kobiet. Był „Żółty szalik” Janusza Morgensterna i „Pod mocnym aniołem” Smarzowskiego, w którym też zagrałaś, ale to wszystko przykłady kina męskiego. Sytuacje z życia przekładają się na kino. Dlaczego kobietom się nie pomaga, kiedy w ich domu jest przemoc? Dobrze, pomaga się… Napruty mąż bije kobietę i dziecko, ona nie wytrzymuje, idzie do domu opieki z dzieckiem, a ten ch… za przeproszeniem zostaje w jej mieszkaniu. Co to jest za prawo? Nic dziwnego, że po kolejnej próbie przeprosin z jego strony, ona wraca. To bardzo ciekawe sprawy… …które mają miejsce nie tylko na warszawskiej Pradze, ale również na grodzonych osiedlach… To się może dziać wszędzie. Tak samo jest też z piciem… Powiedziałaś, że bycie matką trochę przeszkadzało Ci w graniu matki - alkoholiczki, ale powiedz, jak szukałaś środków, by stworzyć tę postać? Każdy aktor powie, że postać trzeba przepuścić przez siebie… Nie musiałam pić, żeby zagrać alkoholiczkę. Przecież nie chodziło o to, żeby zrozumieć, ile ona wypiła. Chodziło o emocje, jakie ten alkohol w niej wyzwalał, agresję lub chęć dalszego picia. Tworząc postać szukam ludzi, buduję swój świat. Zgłosiłam się do człowieka, który prowadzi terapię dla kobiet. Odwiedzałam też domy, w których takie kobiety jak moja bohaterka mieszkały. Były w nich puste ściany, jak makiety. Brakowało nawet cukru do herbaty. Takie spotkania wywołują niesamowite przemyślenia… Na przykład jakie? Ile schodów brakuje do tego, żeby być na ich miejscu? Zaczynasz szanować swoje życie i chcesz o nie dbać. Trzymam kciuki za takie przemyślenia i uważam, że takim kobietom trzeba dawać szansę. Jak grałam „Matkę” miałam w sobie dużo bólu, który chciałam wypuścić. Dla mnie ten film był terapią, formą oczyszczenia, spuszczeniem wody. Po każdej scenie paradoksalnie było mi lżej w życiu. Wychodziłam z planu jak nowo narodzona. To jest świetne w tym zawodzie, że możesz dać upust swoim emocjom i nie musisz ich gromadzić w sobie. Bierzesz przykład ze swojego syna? Jasne. To mój najwspanialszy nauczyciel. Czego się można nauczyć od takiego malucha? Tego, co w życiu jest najważniejsze, czyli szczerości. Nie ma w nim żadnej kalkulacji, myślenia o jutrze. Jest tu i teraz. Mój syn codziennie jest moim mistrzem. Brakuje Ci szczerości?
Mnie nie brakuje. Doszłam do tego etapu, że sama jestem szczera i takimi ludźmi się otaczam. Moi bliscy wiedzą, jaka jestem. Nienawidzę obłudy. Nie mam z tym problemu, bo nie biorę odpowiedzialności za kogoś, ale wcześniej było mi bardzo przykro, że ktoś mnie nie lubi. Dużo pracy włożyłam też w budowanie relacji. Ale zaczęłam od siebie. Czego się dowiedziałaś o sobie? Tego, że trzymam dystans. Wcześniej wydawało mi się, że jestem otwarta. Kiedy spotkałyśmy się po raz pierwszy, też pomyślałam, że jesteś zdystansowana… Trochę zagrałam (śmiech). Dystans był, bo spotkałyśmy się zawodowo. Musiałam ci się przypatrzeć. Biorę odpowiedzialność za słowa, które mówię.
Silne kobiety, czy kobiety dowartościowane nigdy nie zazdroszczą drugiej kobiecie, tylko cieszą się z tego, co ona ma. MAGDALENA CZERWIŃSKA
Jesteś też odpowiedzialna za projekt dotyczący kobiet. Powiesz coś więcej na ten temat? Nie wiem, czy mogę, żeby nie zapeszyć. Bardzo chcę zrobić ciekawy projekt o kobietach aktorkach i wszystko wskazuje na to, że może się to udać. To będą raczej pytania postawione kobietom, które mnie wydają się interesujące w kontekście konkretnej osoby i konkretnej sytuacji. Możesz zdradzić jedno z tych kluczowych pytań? Nie zdradzę ci tego jeszcze. To ty możesz mi podpowiedzieć parę pytań (uśmiech). To będzie spotkanie aktorki z aktorką, kobiety z kobietą. Lubisz kobiety? Uwielbiam, choć przez trzydzieści lat życia wydawało mi się, że bardziej lubię facetów i że bardziej odpowiada mi męskie towarzystwo. A co z kobiecą rywalizacją? Niektórzy nadal twierdzą, że największym wrogiem dla kobiety jest druga kobieta… To bzdura! Słabe kobiety ze sobą rywalizują. Takie, które widzą zagrożenie w tym, że masz kieckę, że jesteś umalowana. Silne kobiety, czy
kobiety dowartościowane nigdy nie zazdroszczą drugiej kobiecie, tylko cieszą się z tego, co ona ma. A przez kogo kobiety się dowartościowują? Przez mężczyzn? A dlaczego miałyby? Ja nie potrzebuję się przez kogoś dowartościowywać. Musi mi być dobrze samej ze sobą. Wtedy mogę wybrać fajnego faceta i nie popełnię błędów, bo będę wiedziała, ile mogę poświęcić. Będę też wiedziała, że muszę stworzyć przestrzeń dla siebie. Kobiety stają się bardziej męskie, a faceci bardziej kobiecy… Oni często mają z tym problem, ale - wbrew pozorom - to jest pozytywne. Wszyscy mamy w sobie jakieś pierwiastki tej drugiej strony, musimy je odkryć i zaakceptować. Za co Ty tak naprawdę lubisz kobiety? Za delikatność, za ciepło, za to że potrafią działać w ekstremalnych sytuacjach. Z kobietami możesz poczuć się jak w jednej drużynie. Jak jesteś z przyjaciółką, to jest między wami ten specyficzny rodzaj chemii. Tą przyjaciółką może być mama, sąsiadka, ciotka, ale do takich relacji trzeba wybierać mądre kobiety, które powiedzą czasem: „Nie zgadzam się z tym”. Cenię takie osoby. To jest bardzo trudne, sama całkiem niedawno coś takiego przeżyłam. Moja przyjaciółka powiedziała mi: „Nie mogę tego dla ciebie zrobić”. To było dla mnie ciężkie, ale wiem, że ona jest bardzo mądra i bardzo ją za to szanuję. Jest silna i mogę się jej poradzić, bo ma swój punkt widzenia, który jest odrębny od mojego. Ten punkt widzenia umacnia naszą przyjaźń. Czy aktorstwo pomaga Ci w życiu? Jestem wdzięczna, że ten zawód daje mi możliwości rozwoju. Teraz przygotowuję się do nowej sztuki - „Idioty” w reżyserii Igora Gorzkowskiego w Studiu Teatralnym Koło w Warszawie i czytam Dostojewskiego. Znowu muszę się zanurzyć w ten świat, mogę w nim być. Poza tym jeżdżę w różne miejsca, w których spotykam genialnych ludzi. A co z prozą życia? Ona po prostu jest - płacenie rachunków, bycie z dzieckiem, a nie włączanie mu telewizora. Ale to fantastyczne rzeczy, które po trzydziestce zaczęłam widzieć. Zrzuciłam zasłony i wyszłam na świat. Wcześniej nie mogłam zrozumieć, na czym polega to magiczne zdanie: „Otwórz się”. Dziś wiem, że chodzi tylko o wybór. Własny wybór. Na kim możesz polegać? Na mojej mamie, ale mam to szczęście, że mogę też liczyć na kilka innych osób. A mężczyzna jest Ci potrzebny? Tak. Do czego? No właśnie próbuję to zrozumieć (śmiech). Chciałabym, żeby był potrzebny. Mówi się, że w naszym życiu pojawiają się partnerzy, na których jesteśmy gotowi. Tak samo jest z przyjaciółmi. Więc jeśli kogoś wybieram, a on miasta kobiet
październik 2014
7
jej portret Grałam z moim filmowym mężem, czyli Tomkiem Kotem. Razem budowaliśmy ten dom, a ja zastanawiałam się nad tym, jaką ta kobieta miała kuchnię, jak stała, jak tęskniła, jak go dotykała...
nuję. Jak coś robisz, musi być drugi człowiek. Nie okłamujmy rzeczywistości. Długo czekałaś po dyplomie na swoją pierwszą rolę? Tak. Na początku nikt mi nie chciał dać pracy. Mówili o mnie: „Ona jest taka ciemna i taka mocna”. Jakaś paranoja! Jak masz czarne oczy, to już jesteś mroczna i nie ma w tobie wrażliwości czy spokoju. Możesz grać prostytutki, panie prokurator albo kochanki. Mój rozwój osobisty był o wiele większy niż stereotypowe myślenie o mnie. Myślałam, że bardziej liczą się talent i umiejętności niż wygląd… Jasne, że tak, ale takie jest podejście. Niestety nadal mało osób chce ryzykować i szukać.
MAGDALENA CZERWIŃSKA
A Ty lubisz ryzyko? Kto nie ryzykuje, ten nie tańczy. Robię swoje, taka jest moja droga i nie będę nikogo za to przepraszać.
Masz takie poczucie, że jesteś samowystarczalna? Tak, ale to na dłuższą metę nie ma sensu. To takie poczucie samowystarczalności na krótkich nogach. Wydaje mi się, że tajemnica tego, na czym to wszystko polega, tkwi w bardzo prostych rzeczach. Im dalej uciekamy od tych prostych rzeczy, kupujemy coś, nakręcamy swoje własne ego, tym bardziej zderzamy się z rzeczywistością później. To jest trudne. Jesteś trudna? Tak. Jestem trudna, bo jestem zmienna. Jak każda kobieta… Widzisz, wszystkie jesteśmy trudne (śmiech). Kiedy opowiadasz o swoim dziecku, bije od Ciebie radość. Pojawienie się Twojego syna na świecie było zaplanowane? Decyzja o macierzyństwie w przypadku aktorki musi być jeszcze trudniejsza… Absolutnie zaplanowałam swoje macierzyństwo. Usiadłam i stwierdziłam, że właśnie teraz jest ten czas, że trzeba się podzielić. Pamiętam dzień, kiedy tak pomyślałam. Mój syn jest bardzo silny. Powstał z miłości i wszystko już zagrało. Ja byłam spokojna. Ciąża i pojawianie się nowego życia są magiczne. Twoje dziecko wszystko czuje, np. strach albo jakiś rodzaj braku akceptacji z Twojej strony. Wierzyłam w to i nadal wierzę. Dodatkowo mój syn ma to szczęście, że ma bardzo mądrego tatę. A wierzysz, że niektóre kobiety nie chcą mieć dzieci, po prostu? Nie mam powodu, żeby się z tym nie zgodzić. Każdy ma prawo do własnego zdania. A co z tym czasem? Kiedy jest czas na posiadanie dziecka? Podobno nigdy.
8
miasta kobiet
październik 2014
FOT. LUKE GARSTKA
zrobi mnie za przeproszeniem w balona, to ja później nie płaczę, bo wiem, że takiego wyboru dokonałam. Żeby kogoś do siebie dopuścić, muszę z nim trochę pobyć, zaufać mu. Tylko wtedy mogę pójść z człowiekiem dalej.
Nie ma czasu na dziecko. Ja bym inaczej zadała pytanie: „Czy ty jesteś gotowa na to dziecko?”. To, że nie ma czasu jest jasne, bo zawsze znajdzie się coś innego do zrobienia. Jesteś jedyną kobietą z filmu „Bogowie”, o której się mówi… Nie przebijałam się przez męski tłum - może dlatego (śmiech). Grałam z moim filmowym mężem, czyli Tomkiem Kotem. Razem budowaliśmy ten dom, a ja zastanawiałam się nad tym, jaką ta kobieta miała kuchnię, jak stała, jak tęskniła, jak go dotykała, jak spędzała czas? Jest w tym filmie taka piękna scena jak prof. Anna Religa stoi w oknie… Zawsze wydawało mi się, że jak kobieta stoi w oknie, to czeka z miłości i ona czekała… Całe życie czekała na niego. Warto czekać? Nie wiem. A może to szczęście, kiedy cały czas wierzy się w to, że warto? To stawia nas w zupełnie innej pozycji. Czekanie na niego, na bycie razem, na dom, na jutro… Uważam, że zawsze warto, jak jest drugi człowiek. Mówię tak również przez pryzmat pracy, którą wyko-
Zawsze byłaś taka świadoma siebie? Dopiero teraz wchodzę w galop. Wiem, co jest trudne i z czym muszę sobie poradzić. Każda rola mnie umacnia, ale jednocześnie jeszcze bardziej umacnia mnie w przekonaniu, że ten zawód wybrał mnie, a nie ja jego. Zawsze taka byłam. Biegałam do MDK-u na zajęcia, sama zapisałam się do szkoły muzycznej i ją skończyłam. Byłam jakimś turbo-gigantem, wracałam do domu po 21 i ze wszystkim sobie radziłam. Dzisiaj też sobie tak radzisz? Dzisiaj już nie użyłabym słowa turbo (śmiech). A tak poważnie, wyznaję zasadę, że zmiany trzeba zacząć od dziś. Od tego, co dzisiaj postanowię zależy wszystko. Małymi krokami - to bardzo trudne, ale działa. Udało mi się uwolnić od jakichś demonów. Czasami daję sobie luz, czasami w ogóle o siebie nie dbam, bo tak chcę. Są wschody i zachody. Nie zakłócimy cyklu. To trochę tak, jak w miłości. Trzeba się poznać i wiedzieć, że raz się oddalasz, a raz zbliżasz. Nie można się bać tych złych chwil, bo one też są potrzebne. Zaczynam lubić swoje życie i to jest super. Nie przeczytałam jednej książki, by coś zmienić, ale kilkadziesiąt, po to, by pokonać jakiegoś potwora w sobie i zwalczyć pewne słabości. Są rzeczy, które mną rządzą, ale jeszcze nie mam siły się z nimi zmierzyć. Może za chwilę mi się to uda. Życie ma sprawiać przyjemność i nie chodzi mi tutaj o jakiś wyjazd do SPA, ale umiejętność zorganizowania tego życia. Trzeba być otwartym na niespodzianki, nawet jeśli widzi się, że wszystko jest skomplikowane i zmienne.
*Magdalena Czerwińska Aktorka filmowa i teatralna, urodzona 36 lat temu w Toruniu, absolwentka PWST. 10 października do kin wchodzi najnowszy film z jej udziałem „Bogowie” w reżyserii Łukasza Palkowskiego. Mama 6-latka.
Trendy z
2
1
7
4
8
3 5 6
jesienny SZYK 11 13
12
Tegoroczna jesień będzie tryskać modną elegancją. W końcu, kto powiedział, że ciepłe, przyjemne ubrania, nie mogą być zarazem szykowne? Do kozaków i botków idealnie pasować będą skórzane i wełniane okrycia oraz dopasowane bluzki. Wyłożoną czerwono-pomarańczowymi liśćmi ulicę ożywią dodatki - oryginalne torebki, czapki i rajstopy. No i nie rezygnujmy z wysokich obcasów. Przecież jesień jest kobietą! Anna Deperas-Lipińska stylistka Toruń Plaza
18 16
14
17
15
1. Herbata Cukiernia Sowa - 23,90 zł, Toruń Plaza 2. Zegarek Fossil ES3523 Swiss - 555 zł, Toruń Plaza 3. Czapka damska Deichmann - 24 zł, Toruń Plaza 4. Koszulka Diverse - 59,99 zł, Toruń Plaza 5. Kurtka Simple - 899,90 zł, Toruń Plaza 6. Kurtka Simple - 1599,90 zł, Toruń Plaza 7. Sweter Tatuum - 149,99 zł, Toruń Plaza 8. Spodnie Lee Scarlett Lee Wrangler - 299 zł, Toruń Plaza 9. Oprawki Fossil VisionExpress - 449 zł, Toruń Plaza 10. Torebka Simple - 499,90 zł, Toruń Plaza 11. Rajstopy Veneziana Manuella Melange - Nero Vessa - 39,90 zł, Toruń Plaza 12. Torebka Venezia - 799 zł, Toruń Plaza 13. Torebka Deichmann - 59 zł, Toruń Plaza 14. Torebka Świat Torebek - 149 zł, Toruń Plaza 15. Botki Deichmann - 119 zł, Toruń Plaza 16. Kozaki Bartek - 259,90 zł, Toruń Plaza 17. Botki Venezia - 467 zł, Toruń Plaza 18. Torebka Deichmann - 69 zł, Toruń Plaza Toruń Plaza: ul. Broniewskiego 90, www.torun-plaza.pl, czynne codziennie od 9 do 21
miasta kobiet
październik 2014
9
1291414BDBHB
10
9
1549614BDDWA
zdrowie i uroda
Pogoda na Każda z nas doskonale wie, jak ważny jest komfort i zadowolenie z gładkiego ciała. Może się wydawać, że depilacja to temat bliższy letnim temperaturom. Jednak okazuje się, że to właśnie jesień jest najlepszą porą na rozpoczęcie kuracji trwale usuwającej owłosienie za pomocą lasera. Dlaczego?
NAJSKUTECZNIEJ Lasery diodowe dobrej klasy to obecnie najlepsza metoda rozprawiania się z niechcianym owłosieniem. Przede wszystkim jest to depilacja na zawsze. I nie są to tylko głosy marketingowe - dowodzą tego również badania publikowane w „British Journal of
Dermatology” w 2012 roku. Według danych, pacjenci poddawani zabiegom depilacji laserem diodowym oceniali poziom satysfakcji z efektów na 9 w 10-punktowej skali. Wynik ten zdecydowanie przewyższał oceny zabiegów IPL czy elektrokoagulacji. - Te same opinie wyrażają nasi pacjenci - mówi pani Joanna. - Prowadzimy regularne ankiety, w których widzimy, że osoby korzystające z lasera diodowego Light Sheer średnio już po drugim zabiegu deklarują utratę 50-60 proc. owłosienia. Po 4-5 zabiegach mamy skuteczność na poziomie 85-90 proc. Włosy, które pozostają, są cienkie i jasne.
ZAOSZCZĘDZISZ CZAS I PIENIĄDZE Zaskakujące jest to, iż kobiety na golenie i depilację poświęcają łącznie aż 50-70 dni swojego życia. Depilacja laserowa zdecydowanie skróci ten czas. Pozytywnie wpłynie też na stan naszego portfela - na kupowane latami maszynki czy wizyty u kosmetyczki wydamy znacznie więcej pieniędzy niż na serię zabiegów. Poza tym, jak dodaje pani Joanna, ceny w Vanilla Spa są naprawdę atrakcyjne i znacznie różnią się od tych, które panowały na rynku jeszcze kilkanaście miesięcy temu.
BEZ OBAW W momencie strzału lasera, czujemy lekkie ukłucie lub pieczenie. Zależy to od wrażliwości skóry, jej koloru, grubości włosów, czy samego miejsca na ciele. W skali bólu określanego od 1 do 10, depilacji laserowej przyznaje się 3. W przypadku bardzo wrażliwych miejsc, takich jak pachy, czy bikini, stosuje się dodatkowo znieczulenie miejscowe. Nie musimy też martwić się o swoje zdrowie i bezpieczeństwo naszej skóry. Każdy dobry laser diodowy ma najwyższy certyfikat bezpieczeństwa FDA. Laser taki świeci jedną długością fali 800 nm, która nie wnika w głąb ciała, a zaledwie na 2 mm i działa stricte na cebulki włosowe. Zabiegi wykonywane są przez certyfikowane osoby z wieloletnim doświadczeniem, a każda wizyta poprzedzona jest szczegółowym wywiadem i tzw. próbą laserową, która wyklucza uczulenie.
Vanilla Spa ul. Lelewela 33, Toruń Centrum Handlowe Arpol tel. 56 610 67 67, 535 353 143 www.vanilla-spa.pl
947914TRTHA
J
ak podkreśla Joanna Różalska z toruńskiego Vanilla Spa, słońce to główne przeciwwskazanie dla depilacji laserowej. - Dlatego właśnie najlepszym okresem do przeprowadzenia tego typu zabiegów są jesień i zima - tłumaczy. - Nie narażamy depilowanych miejsc na groźne promienie. Dodatkowo skóra jest wtedy jaśniejsza, przez co światło lasera jest lepiej absorbowane przez same włosy i dzięki temu depilacja jest bardziej skuteczna. Naszym sprzymierzeńcem będzie też czas. W zależności od miejsca na ciele włosy rosną w różnym tempie. Cała kuracja składa się przeważnie z 4-5 zabiegów i trwa od 5 do 12 miesięcy. Najwolniej przechodzą przez fazy wzrostu włosy na kończynach, jeśli więc myślimy o zupełnie gładkich nogach w następne letnie upały, to warto zaczynać zabiegi właśnie teraz.
tabu
PAMIETNIK
sportoholiczki ...po pracy na siłkę, a po siłce choćby jeden szybki „skalpel” z Ewką. Przyjaciółki muszą zrozumieć, a chłopak i tak odszedł. W końcu sport to zdrowie? Nie zawsze. TEKST: Dominika Kucharska
- Tak, jestem uzależniona od ćwiczeń - przyznaje spokojnie jak alkoholik, który regularnie odhacza się na liście członków grupy AA. - Napisz o tym, bo dziewczyny nie zdają sobie sprawy, jak łatwo się w to wkopać. Ja nie wiedziałam i sama widzisz - mówi. Ewelina ma 27 lat. Idealne ciało, proste blond włosy - jak z billboardu Nike czy Adidasa. Jest absolwentką marketingu i zarządzania, pracuje w administracji dużej bydgoskiej firmy. Dwa lata temu postanowiła wziąć się za siebie. Nie była gruba ani nawet przy kości, ale od dziecka ciotki i babcie mówiły, że „taka mocna” z niej dziewczyna. Jej chłopak nie naciskał i powtarzał, że jemu odpowiada taka jaka jest, że nic nie musi zmieniać. - A ja chciałam po prostu wyrzeźbić brzuch i uda. Dobrze wyglądać w bikini, być zdrowsza. Myślałam, że jak nie teraz, to kiedy? - wspomina.
NAKRĘCONA Kupiła karnet na siłownię i dołączyła do sporej ekipy osób, chwalących się na Facebooku postępami w ćwiczeniach. - Znajomi lajkowali. To mnie jeszcze bardziej nakręcało. Czerpałam z tego ogromną frajdę. Poza tym czułam się świetnie, miałam więcej energii, lepszy metabolizm, lepiej wyglądałam. Efekty ćwiczeń pojawiły się dość szybko. Po gorszym dniu wylewałam frustrację razem z potem, biegając na orbitreku. Endorfiny tłumiły złe myśli - opowiada. Z trzech treningów w tygodniu szybko przeszła do cyklu codziennego, a z czasem sama siłka nie wystarczała. Ewelina zaczęła ćwiczyć też w domu. Sięgnęła po filmiki z „trenerką wszystkich Polek” - Ewą Chodakowską. - Była dla mnie boginią, wzorem do naśladowania. Wiem,
12
miasta kobiet
październik 2014
że to strasznie głupie, ale miałam w głowie myśl, że nie mogę jej zawieść. Kobieta, którą znam z ekranu laptopa, stawała się ważniejsza niż najbliżsi, ale to dawało mi pozytywnego kopa.
WYRZEŹBIONA Doszło do tego, że Ewelina każdego dnia, po 8 godzinach pracy przy biurku, ćwiczyła 2 godziny na siłowni, a potem jeszcze 40 minut z ukochaną Ewką. - Kłóciłam się o to z chłopakiem. Tyle razy odkładałam wyjście do kina, bo przecież trening jest ważniejszy. On rozkładał ręce i szedł do innego pokoju. Z koleżankami spotykałam się może raz na miesiąc i w dodatku na krótko, bo przecież trzeba poćwiczyć. Zdarzyło się, że zasłabłam w pracy. Okazało się, że mam anemię. Lekarz sugerował, żeby się oszczędzała, ale po powrocie ze szpitala i tak zrobiłam trening. Tego dnia siłkę odpuściłam, nie chciałam jeszcze większej awantury. Szala przechyliła się, jak z kontuzjowanym barkiem poszłam ćwiczyć. Najzwyczajniej nie potrafiłam sobie odpuścić. Chłopak się wyprowadził. Miałam wyrzeźbione mięśnie i życie osobiste w kompletnej ruinie. Zostały mi już tylko treningi. UZALEŻNIONA Po przeszło roku od rozpoczęcia „fit życia”, Ewelina leżąc sama w łóżku, pierwszy raz, na spokojnie zastanowiła się, co sprawiło, że jej rzeczywistość wygląda tak, a nie inaczej. - Na początku odrzucałam myśli, że chodzi o te moje ćwiczenia. W końcu sport to zdrowie. Panuję nad tym. Postanowiłam, że następnego dnia odpuszczę sobie trening, tak dla udowodnienia, że potrafię. Nazajutrz okazało się, że jednak nie umiem porzucić ćwiczeń. Nosiło mnie,
nie mogłam się na niczym skupić, no i koniec końców włączyłam Ewkę - przyznaje. W internetową przeglądarkę wpisała hasło „uzależnienie od sportu”. Zdziwiła się, że tyle o tym piszą, a najbardziej zdziwiło ją to, że takie uzależnienie w ogóle istnieje. - Załamałam się. Straciłam wszystko, a zyskałam zgrabne, ale przetrenowane ciało. Jak się ćwiczy z wewnętrznego przymusu, a nie dla przyjemności, to już nie jest tak fajnie. Kiedyś paliłam papierosy i teraz czułam się tak samo, jak w momencie, gdy rzucałam palenie. Poszła do psychologa. Powoli wychodzi na prostą, ale odstawienie - jak przy każdym innym uzależnieniu - nie jest łatwe. Kiedyś zadzwoniła do byłego chłopaka. Dostała rykoszetem. - Wiesz co, nie mam czasu - odpowiedział na propozycję spotkania. Koleżanki podchodzą do niej nieufnie, ale wspierają ją w terapii.
BEZ RADOŚCI - Granicę między zdrową aktywnością fizyczną a uzależnieniem można łatwo wychwycić. Przekraczamy ją wtedy, gdy potrzeba ćwiczenia zaczyna nami rządzić, kiedy cierpią na tym inne sfery naszego życia, relacje z bliskimi, praca - wyjaśnia Oliwia Beck, psycholog sportu, terapeutka, instruktorka rekreacji ruchowej i trenerka osobista pracująca w Bydgoskim Ośrodku Rehabilitacji, Terapii Uzależnień i Profilaktyki BORPA. Oczywiście nie dajmy się zwariować. Nie chodzi o to, że sport jest czymś groźnym. Wręcz przeciwnie - jest wskazany. Światowa Organizacja Zdrowia zaleca każdemu, bez względu na wiek, 30 minut codziennej aktywności fizycznej. - Pamiętajmy, że na rekreacji rucho-
temat wej opiera się nasze zdrowie. Zrównoważona aktywność jest szalenie ważna. Nie bez przyczyny ćwiczenia są także traktowane jako terapia. W ich trakcie wydzielane są endorfiny, czyli tzw. hormony szczęścia. Dzięki nim czujemy się lepiej. Natomiast, jeśli ćwiczenia nie dają nam już radości i satysfakcji, a stają się obsesją, to bez wątpienia mamy problem. Osoby uzależnione od sportu, zamiast tej radości, czują frustrację. Przytłaczają je myśli, że dają z siebie za mało, że powinny ćwiczyć jeszcze ostrzej. Podkreślam, że mówimy tu o aktywności rekreacyjnej, bo sport uprawiany zawodowo bardzo często ze zdrowiem ma niewiele wspólnego - mówi pani psycholog. Inną sprawą jest to, że sportowiec ma nad sobą sztab specjalistów, którzy w całych cyklach treningowych ustalają odpowiedni dla niego tryb ćwiczeń, odnowy biologicznej i suplementacji. Amator ćwiczący w domu czy samodzielnie na siłowni nie ma obok siebie osobistego szkoleniowca. - Sama od lat pracuję jako trener osobisty i wiem, że pokazanie komuś, jak ma wykonać dane ćwiczenie, to jest nic. Nawet jeśli ćwiczący stoi pół metra ode mnie. Nierzadko trzeba podejść, skorygować technikę wykonywania danego ruchu bezpośrednio na nim. Gdyby to było takie proste, to każdy z nas mógłby być „trenerem wszystkich Polaków”. Nie mając wiedzy na temat ćwiczeń i rzucając się na głęboką wodę możemy łatwo wyrządzić sobie nie tylko krzywdę fizyczną, ale i emocjonalną - dodaje Oliwia Beck. Kiedy wypatrywać sygnału alarmowego? Specjalistka mówi, że czerwona lampka powinna nam się zapalić, jeśli nie możemy obejść się bez ćwiczeń, w momentach, gdy są one niewskazane. Mowa o nadwerężeniach mięśni, przeziębieniach czy innych chorobach i kontuzjach. Wtedy zdroworozsądkowo należy sobie odpuścić trening. Osoby uzależnione mają z tym ogromny problem. Wyłamując się z wyśrubowanego reżimu, który same sobie stworzyły, mają poczucie winy. - Pojawiają się objawy odstawienne, takie jak mocno obniżony nastrój. Każde uzależnienie jest fizycznym przejawem problemów emocjonalnych. Nie wolno tego bagatelizować - wyjaśnia Oliwia Beck. Natomiast, jeśli wydaje nam się, że bliska osoba wpada w uzależnienie od ćwiczeń, to nie zaczynajmy od wyrzutów, nie atakujmy jej. - Lepsza będzie spokojna rozmowa, próba delikatnego uświadamiania, że coś nas nie pokoi, że martwimy się o tę osobę. Dopóki sam uzależniony nie zda sobie sprawy z tego, że sprawy zaszły za daleko, to wszelkie dosadne komentarze będą go tylko irytować, podburzać - mówi pani psycholog. - Fakt, że aktywność fizyczna jest modna, niezwykle mnie cieszy. Jednak ćwiczmy przede wszystkim dla zdrowia, a nie ze względów estetycznych. Bo co z tego, że wyrzeźbimy sobie ten wymarzony kaloryfer, jeśli przy okazji nabawimy się zwyrodnień czy problemów z kręgosłupem szyjnym - mówi Oliwa Beck. Jej słowo klucz to „równowaga”. A ta połączona ze zdrowym rozsądkiem sprawia, że sport wychodzi na zdrowie.
Rozmowa o uzależnieniu od sportu w sobotę (4.10.) i niedzielę (5.10.) o godz. 8.00 w Radiu ZET Gold 92,8 fm oraz na www.zetgold.pl
miasta kobiet
październik 2014
13
jej pasja
Szyfonowy przełom Jak porażkę przekuć w sukces? Trzeba znaleźć dobry materiał, pojętną krawcową... a potem zacząć realizować to, co kotłowało się w głowie od dawna. Odzieżowa marka „Freeshion Izabela Szymona” jest tego żywym dowodem. Design z Chełmży nadciąga.
S
potykamy się pod toruńskim Osiokiem. - Czeka pani na kogoś? - pyta para. Blondynka i szatyn. - Czekam. - To jesteśmy. Ona - Izabela Szymona, na pierwszy rzut oka skromna, cicha. Pozory jednak mylą, bo to pulsujący wulkan pomysłów i nazwisko marki Freeshion. Projektantka? Sama o sobie tak nie mówi, twierdząc, że jeszcze za szybko na takie wielkie słowa. On - Bartek, mąż Izy, logistyk, ogarniacz biznesowej rzeczywistości i kreatywnego chaosu swojej drugiej połówki. Mieszkają w Chełmży. W tym 14- tysięcznym miasteczku obok Torunia jest ich firmowy butik, ale kobiety w ubraniach z metką Freeshion spotkamy i na sopockim Monciaku, i na stołecznej
14
miasta kobiet
październik 2014
Mokotowskiej, i na Krupówkach. Nie będą to pojedyncze osoby czy znajomi i rodzina. Projekty Izy idą w Polskę jak ciepłe bułeczki. W końcu nie każdy początkujący projektant potrafi sprzedać 5 tysięcy ubrań w miesiąc.
NAJPIERW BYŁA… …klapa. W odzieżowej branży Iza i Bartek działają już od blisko 8 lat. Wcześniej kupowali ubrania z duńskich outletów i nadprodukcji, żeby sprzedawać je w rodzimych stronach. Zatrudniali pracowników, mieli kilka swoich sklepów, dobrze szła im też sprzedaż przez Internet. Słowem - prężnie działający biznes. Do czasu… Ogólnoświatowy kryzys wkradł się i do Chełmży. Pewnego dnia bez pardonu zapukał do ich drzwi. Ceny odzieży w ojczyźnie H. Ch. Andersena poszybowały w górę,
FOT. ROKSANA WĄŻ
TEKST: Dominika Kucharska
FOT. ROKSANA WĄŻ
FOT. MARTA MĄCZKA
zrobiło się nieciekawie. Trzeba było znaleźć inne wyjście. - Iza często powtarzała, że moglibyśmy sami coś robić, że ma pomysły. Nasz problem był taki, że sprowadzając ubrania od dużych firm odzieżowych, nie byliśmy w stanie zamawiać kolejnych partii. Co z tego, że pani z Poznania, Bydgoszczy czy Torunia chciałaby jeszcze 5 takich bluzek, skoro już się ich nie szyje wspomina Bartek. Szalę przechyliła dostawa ubrań na wiosnę - same czarne i szarobure ciuchy. Polki w kwietniu chcą kwiatów i tęczowych barw, a nie klimatu nadciągającej burzy.
BASTA Wczesną, wiosną 2012 roku, Iza powiedziała „basta” i postanowiła, że skoro w jej głowie nie mieszczą się już pomysły na wzory ubrań, to nie ma co czekać na znak z nieba - trzeba je realizować. Artystyczna dusza, odziedziczona prawdopodobnie po pradziadku malarzu, wkroczyła na pierwszy plan. Jako, że Iza sama nie szyła, to biegała do znajomej krawcowej. Ta z kolei wizje koleżanki starannie wykrajała i łączyła ściegiem. I wreszcie było tak jak Iza chciała - kolorowo, kobieco, radośnie. Powstawały zwiewne spódnice, sukienki z oryginalnymi przeszyciami i drapowaniami, krzyczące barwą bluzki.
- Czułam się jak ryba w wodzie. Okazało się, że to, co kiełkowało gdzieś tam we mnie, jest czymś fajnym, atrakcyjnym. Podjęliśmy ryzyko. Znaleźliśmy zakład krawiecki, w którym pracowało około 20 osób. Zawiązaliśmy współpracę i postanowiliśmy szyć ubrania na sprzedaż. Wiedzieliśmy, że dobre projekty to nie wszystko. Klientki wracają, gdy wiedzą, że poza ładnym ciuchem dajemy im też wysoką jakość. W tej sferze nie mogliśmy zawieść. No i mieliśmy jeszcze jedną zaletę, którą nie mogą pochwalić się sieciówki - możliwość indywidualnego dopasowania rozmiaru, bo różnorodności nie da się zamknąć w rozmiarach od XS do XL - mówi Iza. Sprzedaż internetowa - już nie duńskich, a polskich autorskich ciuchów - ruszyła z kopyta. Marka zyskała nazwę Freeshion - gra słów: „free” i „fashion”, czyli „wolna moda”- podpisaną nazwiskiem projektantki. Logo małżeństwo wymyśliło między kolacją a przygotowaniem córki do snu. Po poprzednim biznesie została im internetowa baza klientów. Nowością był natomiast własny butik w rodzinnym miasteczku. I tak wśród wszechobecnych lumpeksów zawisł szyld - Freeshion Izabela Szymona Butik. - A potem znalazłam DaWandę, czyli stronę, gdzie swoje produkty oferują młodzi twórcy i projektanci. To było to miejsce. Powiedzia-
łam do Bartka, że tam powinniśmy być. I tak też się stało - wspomina z uśmiechem Iza.
SZYFONOWY SZYK Z każdym miesiącem ubrania Freeshion sprzedawały się coraz lepiej. Kiedy ich zyski w trzecim miesiącu funkcjonowania na DaWandzie wzrosły 10-krotnie, prowadzący portal dostrzegli potencjał raczkującej marki z Chełmży. Zaproponowano im udział w weekendowej promocji. To był przełom. Na długie, szyfonowe spódnice, zaprojektowane przez Izę, klientki czekały trzy tygodnie. - To było istne szaleństwo. Zamówień było tak wiele, że nie mieliśmy czasu na sen. Ciągle tylko te spódnice. To one pozwoliły nam się pokazać - wspominają. Po pamiętnym weekendzie w spódnicach z metką Freeshion chodziło kilka tysięcy kobiet. I tak rozwijała się marka, jak i sama projektantka, bo Iza z każdym sukcesem stawała się coraz odważniejsza. - Kiedyś miałam fazę na wstążki. Dokładałam je do wszystkiego. Zostało mi coś z tego. Taki kobiecy element stanowią teraz kokardki, które zmieniają charakter, np. sukienki z tkaniny dresowej. Jesień i zima będą u nas kolorowe. Na ubraniach pojawią się autorskie nadruki - piękne gejsze, pióra. Upierałam się przy tym, bo wiedziałam, że to wprowadzi świeży powiew. miasta kobiet
październik 2014
15
jej pasja Czemu gejsze? Jak wszystkie moje pomysły i ten zrodził się tak po prostu. Pracuję inaczej niż projektanci. Nie projektuję jednej kolekcji licząc, że odniesie sukces. Ja wciąż coś wymyślam, a potem okazuje się, czy ma to sens. Miesięcznie tych pomysłów jest nawet 30 - mówi Iza. Obiecała sobie, że nie będzie oszczędzać na jakości i tego się trzyma. Dotyczy to nie tylko perfekcyjnego wykończenia, ale i tkanin. W kolekcjach Freeshion przeważają materiały od polskich producentów, ale część z nich sprowadzana jest z zagranicy, między innymi z Francji. Jak wielu projektantów sięga po wdzięczny dres i miłe do noszenia wiskozy.
W WERSJI MINI Wspólnie z mężem znaleźli własny sposób na to, aby marka nie stała w miejscu. Wymyślili, że będą konkurencyjni wciąż wprowadzając coś nowego do oferty. Iza jest więc w siódmym niebie. Już zaprojektowała kolekcję dziecięcą - urocze miniaturki ubrań dla dorosłych. A w dalekosiężnych planach są ubrania dla panów. - Freeshion jest wciąż w fazie kreacji. Jeszcze się nie skończyliśmy. Nie chodzi nam o robienie sztuki dla sztuki. Nie chcemy, żeby czegoś, co świetnie wygląda, nie dało się nosić. To ubrania dla każdego - free fashion, a nie high fashion. Myślę, że z tego względu nasze ubrania wybierają kobiety w różnym wieku, zarówno 25-latki, jak i 50-latki. I to jest fajne. Wiele rzeczy robimy na tak zwanego czuja, ale się udaje. Zresztą od zawsze mi powtarzano, że jestem w czepku urodzona - mówi Iza. - Usłyszałem kiedyś, że każdy projekt, nieważne jak bardzo byłby niszowy, ma szansę na sukces, jeśli wsadzi się w niego wystarczająco dużo energii. My włożyliśmy w to całych siebie i chyba dlatego na razie się udaje - dodaje Bartek. POCHŁONIĘCI Jak układa się praca i życie w duecie? - Ludzie nam zazdroszczą, ale to wcale nie jest takie łatwe. Nieraz przydałoby się odpocząć - mówią. Znają się jak łyse konie. Poznali się będąc dziećmi. Razem są od 16 lat. Przez ten czas nauczyli się wzajemnie uzupełniać. Iza otwiera wszystkie drzwi, jakie się da, a Bartek idzie za nią i zamyka te, których wnętrze nie zapowiada się dobrze. - Macie czas dla siebie? - pytam. - Troszkę, ale nie za dużo. Tak to już jest, że działanie na własną rękę pochłania człowieka. Po ośmiu godzinach nie wychodzimy do domu. My wciąż jesteśmy w pracy, jednocześnie robiąc to, co kochamy. Projektowanie to jedno, ale mamy niepełnosprawną córkę, która bardzo nas potrzebuje. Dzięki temu łapiemy równowagę. Jak już lepiej sobie to wszystko poukładamy, to mamy nadzieję, że wreszcie uda nam się wyjechać na wyczekane wakacje - mówią. Co w planach? Marzy im się drugi butik. Najlepiej taki przy Szerokiej w Toruniu.
16
miasta kobiet
październik 2014
K
W k D
FOT. MARTA MĄCZKA
1533714BDBHA
Kawa pierwszego aromatu W Kona Coast Cafe w Toruniu można wypić kawę świeżo paloną, której smak jest niepowtarzalny. Rozkoszować się nią można słuchając dobrej muzyki w ciepłym wnętrzu urządzonym w stylu kolonialnym. Dzień od razu staje się lepszy.
- Sekret smaku naszej kawy polega na świeżości – wyjaśnia Łukasz Kaźmierczak, właściciel Kona Coast Cafe. - Sprowadzamy ją „prosto z drzewa”, a więc jeszcze zieloną, którą sami palimy w specjalnej maszynie, dobierając najlepsze mieszanki. Nawet bardzo dobra gatunkowo kawa uznanych producentów, serwowana w najdroższych restauracjach, leży co najmniej miesiąc w magazynie zanim dotrze do Polski. - Najlepsza kawa to taka, która po przepaleniu, nie leży dłużej na półce niż dwa tygodnie – mówi Łukasz Kaźmierczak.- Taka właśnie ma najlepszy aromat i smak. My palimy kawę raz w tygodniu, a potem leży bardzo krótko półce, żeby wydzielić pierwszy aromat. Palenie kawy w Kona Coast Cafe odbywa się w specjalnej, zamówionej w Turcji, maszynie. Nie polega to bynajmniej na tym, że wsypie się do niej ziarna, ustawi czas i temperaturę. Proces ów jest sztuką i rzemiosłem. Każda kawa palona jest inaczej, bo każda jest inna i trzeba użyć niemal wszystkich ludzkich zmysłów, żeby stwierdzić właściwy efekt. A jak rozpoznać smak dobrej „małej czarnej”. - Smakowita kawa nie Z tym kupo nem powinna zostawić grymasu na twarzy – odpowiada Łukasz Kaźmierczak, z uśmiechem zachęcając do spróbowania świeżo palonej kawy w Kona Coast Cafe przy ul. Chełmińskiej 18.
d armo wa m ała czarna kawa
958814TRTHA
kobieta przedsiębiorcza
FOT. KUTYBA.COM
10 października w hotelu „Pod Orłem” odbędzie się już III spotkanie Charmsy Biznesu, organizowane dla wszystkich przedsiębiorczych kobiet z naszego regionu. My też tam będziemy! TEKST: Lucyna Tataruch
18
miasta kobiet
październik 2014
BIZNES
to wybór
kobieta przedsiębiorcza
O
dpowiednie przygotowanie się do założenia firmy ułatwia wszystko - zarówno organizację życia, jak i osiągnięcie sukcesu zawodowego. Zbyt często zachłystujemy się samym faktem działania, zapominając o oczywistych elementach, takich jak cel czy wartość dla innych. Bywa też tak, że podjęliśmy już najważniejsze decyzje, jednak z czasem zaczynamy mieć coraz więcej chwil zwątpienia. Szczególnie wtedy, gdy dużo pracujemy, a zaległości i tak nadal rosną. Jak pogodzić to wszystko? O tym, jak wyglądają kulisy zakładania i prowadzenia własnego biznesu, doskonale wiedzą ogranizatorki spotkań Charmsy Biznesu.
się na 100 proc. prędzej czy później i możemy się na nie przygotować. Dla mnie ważne jest, żeby mieć plan B. Przetrenowałam już odbieranie dziecka ze szkoły w Bydgoszczy, kiedy sama szkoliłam się w tym czasie w Poznaniu, a do zamknięcia świetlicy zostało 10 minut. Niewykonalne? Nie dla mnie. Jestem ekspertem w dziedzinie marketingu kompleksowego - planowania i realizacji. Moją pracą jest nie tylko projektowanie i druk materiałów. To przede wszystkim planowanie i realizacja działań, które są odpowiedzią na potrzeby klienta. Przykład? Klient dzwoni, żeby zamówić 5000 ulotek, a ja zapraszam na kawę i wspólnie dochodzimy do tego, co jest celem i jakie środki do niego doprowadzą. Justyna to moja partnerka biznesowa. Cieszę się, że na siebie trafiłyśmy, bo wiem, że wspieramy się w trudnych momentach i razem cieszymy z sukcesów. Nie każdemu jest potrzebna taka pokrewna dusza, ale nam - bardzo! Często rozmawiamy o tym, że nasze partnerstwo w biznesie i przyjaźń poza nim, to coś niezwykłego, co trzeba pielęgnować. Zaryzykuję stwierdzenie, że nie byłoby nas tutaj, gdybyśmy nie połączyły w pewnym momencie sił. A jakie mamy plany! Powiem krótko - jeszcze o nas usłyszycie!
Joanna Czerska-Thomas właścicielka Agencji Reklamowej M4Bizz Od zawsze chciałam być nauczycielką. Ale na studiach odkryłam inną fascynującą drogę - dziennikarstwo i grafikę, a potem marketing. Swoje marzenia nauczycielskie spełniam jako szkoleniowiec. Daje mi to niesamowitą energię, chociaż mój stres przed wystąpieniami jest już legendarny. Na szczęście to mnie mobilizuje. Zaczynając swoją drogę biznesową miałam już za sobą ponad 10-letnie doświadczenie w marketingu oraz wykształcenie zdobyte na trzech kierunkach. W najśmielszych marzeniach nie przypuszczałabym, że przed czterdziestką będę miała własną agencję reklamową z kilkuletnim stażem. Ale tak jest! Wszystko dzięki wsparciu najbliższych, własnej pracy i podjęciu odpowiednich decyzji. Bo z nimi jest często najtrudniej. To w nas dojrzewa często latami i nie zawsze chcemy wyjść z naszej strefy komfortu. Dla mojej firmy ważny był początek - przygotowywałam się pół roku. W tym czasie powstawała nazwa, logo, projekty, wydruki wizytówek, strona internetowa i plan na najbliższy rok. Życie zweryfikowało plany, a identyfikacja wizualna po roku została odświeżona. Będę powtarzała cały czas, ze start firmy musi być przygotowany też marketingowo. To procentuje. W życiu i biznesie pomaga umiejętność reagowania w sytuacjach kryzysowych i kontakty z ludźmi. Trzeba pamiętać, że nasze firmy istnieją tu i teraz, a nie na oddalonej planecie, gdzie panują idealne warunki do rozwoju firm. Wszyscy mamy lepsze i gorsze dni, popełniamy błędy. Są też takie sytuacje, które zdarzą nam
Justyna Niebieszczańska właścicielka Agencji Public Reletions BRIDGEHEAD PR Kiedy zakładałam własną działalność, miałam za sobą pracę na etacie, rok poszukiwań wymarzonej posady i epizod pracy w Warszawie. Decyzję podjęłam szybko, tego wymagały okoliczności. Przyszło mi to z łatwością, bo wiedziałam, że chcę związać swoją drogę zawodową z komunikacją i public relations. Założyłam agencję public relations, a moim pierwszym klientem była firma zagraniczna - ogromne wyzwanie. Od tego momentu sama sobie byłam sterem, żeglarzem i okrętem. Niezależność to dla mnie bardzo ważna wartość. Dzisiaj dostrzegam, że od samego początku, już na studiach filologii klasycznej, a potem angielskiej, aż po ukończenie London School of Public Relations, droga wiodła mnie do miejsca, w którym jestem teraz: do własnej agencji oraz międzynarodowego koncernu w Polsce i krajach nadbałtyckich, którego jestem mana-
gerem. Specjalizuję się w strategicznym planowaniu i projektowaniu kampanii PR spójnych i autentycznych. Wspaniale pracuje mi się z klientami zagranicznymi, dla których takie planowanie to biznesowa rutyna. W Polsce jeszcze się tego uczymy. Łatwo skusić mnie na rozmowę o komunikacji i relacjach międzyludzkich przy filiżance kawy (nazywam to coffee PR). Moje wybory piszą scenariusz mojego życia. Wierzę, że jestem jego główną autorką. Dobrze jest myśleć o życiu w sposób strategiczny - wyznaczać cel i realizować go przez lata, uwzględniając wszystkie okoliczności. Nie warto się szarpać i wymagać od siebie fizycznie i psychicznie zbyt wiele. W tym wypadku to nie biznes nas wykańcza, sami siebie krzywdzimy. Chcemy tak wiele i mamy rację, bo tyle jest do zrobienia, ale jesteśmy tylko ludźmi, więc ustalmy swoje priorytety i bądźmy konsekwentni. Kiedyś szkoda mi było rezygnować z pewnych biznesowych zleceń, pomysłów, a dzisiaj wiem, że tu nie chodzi o rezygnację, ale o to, że mam możliwość wyboru. To przywilej, który ma każdy z nas. Zajmuję się w szczególności strategią, długofalowym planowaniem połączonym ze spójną i autentyczną identyfikacją firmy. Lubię pracować z dentystami i jako jedna z niewielu osób w Polsce koncentruję się na przedstawianiu i opowiadaniu, jakie wartości może wnieść public relations do stomatologii. Wierzę w siłę i piękno słowa. Dużo piszę, a wydanie tomiku własnych wierszy „Sub rosa” było jednym z najtrudniejszych wyborów osobistych i zawodowych, którym stawiłam czoło. Nie mam oporu, aby powiedzieć, że nie współpracuję ze wszystkimi i nie wykonuję zleceń dla każdego. Współpraca zaczyna się od poznania osoby i intrakomunikacji, potem dochodzi rozmowa o strategii. Jeżeli ten etap mamy za sobą, to rozpoczynamy planowanie kampanii. Public relations, które uprawiam, wymaga wiele od moich klientów, bo zadaję trudne pytania i angażuję ich w wypracowywanie sukcesu. Ufam ludziom i ufam w ich możliwości. Buduję mosty między nimi, a one mają doprowadzać ich tam, gdzie chcą. Niektóre wymagają miesięcy pracy. Inne po kilku dniach rozpadają się w pył. Te, które nie przetrwały, uczą, że nikt nie ma recepty czy patentu na sukces. Kiedy Joanna wspomniała o pomyśle organizacji spotkania dla 100 kobiet, od razu mi się to spodobało. Samą organizację poprzedziło wypracowanie misji, celu i zasad współpracy. Nazywam je zaawansowanym partnerstwem, bo łączy nas zaufanie i wzajemny szacunek. Stosujemy zasadę liberum veto, więc wszystkie decyzje podejmujemy wspólnie. Nie zawsze się zgadzamy, ale potrafimy rozmawiać. Każde Charmsy Biznesu to dla nas życiowy egzamin. Przystępujemy do niego z radością, bo jesteśmy gotowe i ufamy sobie nawzajem. Doświadczamy partnerstwa na najwyższym poziomie, które łączy szacunek, otwartość i kultura rozmowy oraz wierność. Charmsy Biznesu to dowód, że można i warto współpracować, i ufać sobie nawzajem.
mama
Badania jak najbardziej potrzebne TEKST: Lucyna Tataruch
D
la przyszłych rodziców nie ma ważniejszej informacji, niż ta o stanie zdrowia ich dziecka. W mieszance emocji bardzo często pojawia się też strach o to, czy wszystko na pewno jest w porządku. Jak podkreślają specjaliści z Kliniki Położnictwa, Chorób Kobiecych i Ginekologii Onkologicznej Szpitala Uniwersyteckiego nr 2 im. dr. Jana Biziela w Bydgoszczy, w ostatnich dekadach przeszliśmy spektakularną w efektach drogę pod względem rozwoju ginekologii i położnictwa. Leczy się już nie tylko przyszłe mamy, ale także i dzieci, jeszcze przed urodzeniem. Kamieniem milowym dla diagnostyki zdrowotnej stały się badania prenatalne. - Badania, które na szerszą skalę prowadzi się w innych krajach Europy Zachodniej, są już dostępne u nas - mówi dr hab. n. med. Małgorzata Walentowicz-Sadłecka, specjalista położnictwa i ginekologii. - Pierwszy etap diagnostyki to badania alternatywne do badań inwazyjnych, obarczonych pewnym ryzykiem dla ciąży. Te drugie wykonuje się dopiero po tak zwanych badaniach przesiewowych.
BEZINWAZYJNIE Najczęściej wykonywaną i doskonale znaną procedurą jest badanie ultrasonograficzne. Standardowo wykonuje się je przynajmniej
20
miasta kobiet
październik 2014
trzykrotnie: w 11-14 tyg. ciąży, w 18-22 tyg. (gdy można już szczegółowo ocenić narządy dziecka, w tym serce) oraz w 30 tyg. - Badanie w pierwszym trymestrze ciąży umożliwia wyłonienie pacjentek z grupy podwyższonego ryzyka wystąpienia aberracji chromosomowej. Ocenia się kość nosową oraz przyzierność karkową, by wykryć nieprawidłowości, charakterystyczne dla niektórych schorzeń - tłumaczy dr Walentowicz-Sadłecka. Istotny jest również wywiad genetyka, po którym pacjentka kierowana jest do analizy biochemicznej krwi. W jej skład wchodzą odpowiednie teksty, wykonywane między 11 a 14 tyg. ciąży, 14 a 16 i 17 a 20. Pozwalają one wykryć m.in. 90 proc. przypadków podwyższonego ryzyka wystąpień zespołu Downa, Edwardsa, Turnera, i innych wad rozwoju płodu.
KOLEJNY KROK Na badania inwazyjne kierowane są przede wszystkim pacjentki powyżej 35. roku życia, z obciążeniami genetycznymi lub takie, które wcześniej urodziły dziecko z aberracją chromosomową, czy innymi wadami. Wykonuje się je również u kobiet, u których stwierdzono nieprawidłowości we wcześniejszych badaniach krwi lub podczas USG. Do tego typu procedur należy np. amniopunkcja, czyli pobranie do analizy płynu owodniowego. - Używamy do tego nowoczesnego sprzętu USG, który pozwala lekarzowi z niezwykłą precyzją nakłuć igłą powłoki brzuszne i pęcherz owodniowy, oraz pobrać strzykawką płyn, unikając uszkodzenia dziecka. Robi to zawsze wykwalifikowany ginekolog, mający uprawnienia do wykonywania USG „ginekologicznego” tłumaczy dr Walentowicz-Sadłecka. PRZED URODZENIEM Wcześniejsze wykrycie nieprawidłowości zwiększa szanse na odpowiednie leczenie dziecka, czasem nawet jeszcze w czasie ciąży. Pozwala także przewidzieć konieczność rozwiązania
ciąży w wyspecjalizowanym ośrodku. Rozwijające się w łonie matki dziecko może już na tym etapie dostawać odpowiednie leki lub zostać poddane właściwym zabiegom i operacjom. - Leczymy w ten sposób zaburzenia rytmu serca, przepukliny, schorzenia układu moczowego i wiele innych - dodaje dr Walendowicz-Sadłecka. - Co ważne, jedynie 2-3 proc. badań prenatalnych wykrywa choroby, które mogą stać się przyczyną przerwania ciąży.
TRUDNE DECYZJE Wokół tej metody diagnostyki w dalszym ciągu pojawiają się kontrowersje. - Światopoglądowo jest to oceniane różnie - przyznaje specjalistka. Np. amniopunkcja zakłada pewien stopień ryzyka powikłań dla życia dziecka, jest to od 0,5 do 1 proc. W przypadku złego wyniku, świadczącego o poważnych aberracjach płodu, pacjentka zgodnie z prawem może wybrać, czy podtrzymać ciążę. Nie każdy godzi się z tym, że ta wiedza może być wykorzystywana do podjęcia tej decyzji. Doktor Walentowicz-Sadłecka przytacza jednak ze swojej praktyki przypadki pacjentek, które mimo iż są zdecydowane utrzymać ciążę, niezależnie od wszystkiego i tak godzą się na badania. - To pacjentki, które wiedzą, że są w grupie ryzyka, bo mają obciążenia genetyczne - podaje przykład. - Chcą być przygotowane, chcą wiedzieć, jakie podjąć kroki w kierunku dalszego leczenia. I choć dowiadują się czasem, że ich dziecko urodzi się chore, śpią spokojniej niż gdyby żyły w niepewności przez kolejne miesiące. Wiedzą, że mogą je uratować.
742714BDBHA
Leczy się już nie tylko przyszłe mamy, ale także dzieci jeszcze przed urodzeniem. Kamieniem milowym dla diagnostyki zdrowotnej stały się badania prenatalne.
1261414BDBHA
742714BDBHA
939414BDBHA
1535914BDBHA 1535814BDBHA
zdrowie i uroda
Czas na nową skórę Jesień to dość uciążliwa pora dla naszej skóry, która jeszcze nie zdążyła zregenerować się po działaniu letniego słońca, a już narażona jest na kolejne kaprysy aury. W efekcie staje się bardziej szorstka i traci blask. Możemy jej jednak pomóc. TEKST: Jan Oleksy
BEZ BLIZN Najnowszą technologię wykorzystuje się również do regeneracji i prawidłowej odbudowy skóry. Resurfacing laserem to nowa forma zabiegu odmładzającego skórę bez bólu i blizn. Dzięki temu pozbywamy się śladów po trądziku oraz zmarszczek. Przez odpowiednio dobraną wiązkę światła pobudzamy syntezę nowego kolagenu, dzięki czemu uzyskujemy bardzo szybkie i spektakularne efekty. Skóra wygląda dużo młodziej, a zmarszczki są wyraźnie wygładzone.
T
o właśnie teraz jest najlepszy czas na odnowę skóry. Choć mniejsza ilość promieni słonecznych nie cieszy, pomoże nam to w regeneracji po zabiegach pielęgnacyjnych. Do najbardziej skutecznych zaliczyć można kurację laserową i kurację kwasami.
BEZ PRZEBARWIEŃ Za pomocą lasera można zlikwidować ślady, powstałe na skutek nadmiernego opalania, a także brązowe plamy, wywołane przez zaburzoną gospodarkę hormonalną czy choroby tarczycy. Laser daje również doskonałe efekty w walce z przebarwieniami wrodzonymi lub plamami starczymi. Jednym z najlepszych sprzętów, rozprawiających się z widocznymi kompleksami kobiet i mężczyzn, jest laser Fotona. Efekty kliniczne zabiegów są rewelacyjne, o czym zapewniają lekarze specjaliści
22
miasta kobiet
październik 2014
z Kliniki Skin-Med oraz setki zadowolonych pacjentów. Poprawa utrzymuje się długo, m.in. dzięki ogromnej precyzji działania urządzenia Jak wygląda zabieg? Lekarz naświetla laserem poszczególne plamy. Światło jest pochłaniane przez nagromadzoną miejscami melaninę, która odbiera energię i rozbija się na mniejsze kawałki. Taki rozdrobniony barwnik jest usuwany przez organizm. - Często poważnym problemem estetycznym są drobne, popękane naczynka krwionośne. Jednym z najskuteczniejszych sposobów na zamknięcie szpecących śladów na ciele i twarzy, jest użycie laseru Fotona. Efekt jest widoczny już po pierwszym zabiegu. Dla utrwalenia najlepiej jest jednak wykonać przynajmniej trzy zabiegi - zapewnia Kamila Bogdanowicz z bydgoskiej Kliniki Skin-Med.
OWOCOWE KWASY - Jesienią polecam zabiegi mające na celu głębokie złuszczenie naskórka, regenerację, nawilżenie, odżywienie oraz wygładzenie skóry - informuje kosmetolog Katarzyna Mierzejewska-Walinowicz z Kosmetycznego Instytutu Dr Irena Eris w Toruniu. Najlepszymi zabiegami o tej porze roku są mikrodermabrazja lub chemabrazja, czyli złuszczanie kwasami owocowymi. Te drugie dają efekt dogłębnie oczyszczonej, świeżej skóry. Poprawiają koloryt, nawilżają i wygładzają. - Najpopularniejszymi sposobami są peelingi z użyciem kwasów: migdałowego, działającego ujędrniająco i jednocześnie złuszczająco, kwasu glikolowego o działaniu liftingująco-ujędrniającym oraz kwasu salicylowego do skór trądzikowych i przy stanach zapalnych. Kwasy są skuteczne, bo oprócz złuszczania naskórka, mają jeszcze dodatkowe działanie. Oczyszczają, usuwają przebarwienia i rewitalizują skórę. Jednakże wybór odpowiedniego preparatu zależy od rodzaju skóry i powinien być dokonany po konsultacji - tłumaczy kosmetolog Katarzyna Mierzejewska-Walinowicz. PIELĘGNACJA W DOMU Zabiegi pielęgnacyjne nie powinny się kończyć w salonie kosmetycznym. - Bardzo ważna jest pielęgnacja w domu oraz stosowanie naszych wskazówek. Zalecamy używanie profesjonalnych kremów, dobranych do potrzeb naszej skóry, dermokosmetyków dla skór problematycznych i alergicznych, a także całego szeregu specjalistycznych preparatów do ciała - radzi kosmetolog z Instytutu Dr Irena Eris.
1484514BDBHA 1531814BDBHA
• Luksusowe zabiegi na twarz • Endermologia LPG • Manicure SPA, pedicure SPA • Usługi fryzjerskie
• Medycyna estetyczna • Face Lab - fale radiowe, podczerwień • Zabiegi na ciało, masaże
888114TRTHA
Nowoczesna kosmetologia
914714TRTHA
Zapraszamy: Toruń, ul. Szosa Chełmińska 166, tel. (56) 655 24 99, www.DrIrenaEris.com/Instytut
zdrowie
PARTNER CYKLU
Zdrowa na sto procent! „Młoda i Zdrowa” - pod tym hasłem Ogólnopolska Organizacja Kwiat Kobiecości i marka Bella rozwiewają mity na temat raka szyjki macicy i profilaktyki badań ginekologicznych. TEKST: Lucyna Tataruch
T
egoroczne hasło programu brzmi „Piękno i Zdrowie na sto procent”. Tyle procentowo mamy szans na wyleczenie nowotworu przy odpowiednio szybko postawionej diagnozie. Między innymi o tym podczas cyklu spotkań z młodzieżą opowiada Ida Karpińska, prezes i założycielka Ogólnopolskiej Organizacji Kwiat Kobiecości, której celem jest budowanie świadomości profilaktyki ginekologicznej. Sama na raka szyjki macicy zachorowała 10 lat temu. Teraz jest już całkowicie zdrowa. - Dzięki spotkaniom dziewczyny i chłopcy zyskują świadomość na temat własnego ciała i zdrowia. Uczą się, w jaki sposób o nie dbać - podkreśla Ida Karpińska. - Poruszamy też niezwykle ważny aspekt zakażenia wirusem HPV, który dotyczy obu płci. Stworzyłam ten program, gdyż chcę chronić młode kobiety przed tym, co mnie spotkało i pokazać im, że proste badania mogą ratować życie. Chłopcy też nie powinni zapominać o swoich partnerkach. Przez lata prowadzenia działań informujących, założycielka organizacji spotkała się z wieloma nieprawdziwymi informacjami na temat raka szyjki macicy. Rozprawia się z każdą z nich.
24
miasta kobiet
październik 2014
Mit 1:
Mit 3:
ZŁY WYNIK CYTOLOGII OZNACZA, ŻE MAM RAKA
RAK SZYJKI MACICY JEST CHOROBĄ GENETYCZNĄ
Ida Karpińska: Nie, to wcale nie oznacza, że kobieta ma raka szyjki macicy. Wynik badania cytologicznego jest uzależniony od bardzo wielu czynników. Może on świadczyć np. o stanie zapalnym czy obecności drożdżaków.
I.K.: Rak szyjki macicy nie jest chorobą genetyczną. Jego rozwój jest uzależniony od wirusa brodawczaka ludzkiego HPV, którego przenoszą mężczyźni. Najbardziej onkogennymi typami wirusa są typy 16 i 18. Każda kobieta może się spotkać z różnymi typami wirusa HPV - nawet kilka razy w życiu, ale nie muszą one ulegać przekształceniu nowotworowemu, gdyż organizm może go samoczynnie zwalczyć.
Mit 2: CYTOLOGIĘ WYSTARCZY WYKONAĆ RAZ NA TRZY LATA I.K.: Nie - badanie trzeba wykonywać co roku. Jest to bardzo ważne, gdyż tylko regularna cytologia może wykryć raka szyjki macicy we wczesnym stadium, co daje prawie 100-procentową szansę na jego wyleczenie. Poza tym musimy zwracać uwagę na to, czym wykonywana jest cytologia. Nie może być to ani szpatułka, ani drewniany patyczek z wacikiem na końcu. Ginekolog musi zastosować specjalną elastyczną szczoteczkę. Dzięki niej został u mnie wykryty rak szyjki macicy, co pozwoliło na całkowite jego wyleczenie. Teraz mogę cieszyć się każdą chwilą mojego życia i wspierać, przekonywać oraz namawiać wszystkie kochane kobiety do wykonywania regularnych badań.
Mit 4: SZCZEPIONKA PRZECIWKO HPV JEST SKUTECZNA TYLKO W PRZYPADKU KOBIET, KTÓRE JESZCZE NIE ROZPOCZĘŁY WSPÓŁŻYCIA I.K.: To nie jest prawda. Szczepionka działa także w przypadku kobiet, które rozpoczęły już współżycie, chociaż najlepiej jest zaszczepić się w wieku 12 czy 13 lat. Zanim przyjmiemy serię 3 dawek szczepienia, ginekolog powinien nam zrobić test na obecność wirusa brodawczaka ludzkiego HPV. Jeśli wykaże on, że jesteśmy jego nosicielkami, to wtedy musimy poczekać, aż organizm sam go zwalczy, po czym wykonujemy kolejny test. Gdy okaże
zdrowie
PARTNER CYKLU
Mit 5: KOBIETY, KTÓRE MIAŁY TYLKO JEDNEGO PARTNERA SEKSUALNEGO, NIE SĄ NARAŻONE NA RAKA SZYJKI MACICY I.K.: To jest oczywiście mit, gdyż każda z nas bez względu na to, ilu miała partnerów seksualnych, jest narażona na kontakt z wirusem HPV, chociaż nie musi on prowadzić do nowotworu.
Mit 6: TEST NA HPV WYKRYWA OBECNOŚĆ WIRUSA. OZNACZA TO, ŻE MUSIMY CZEKAĆ I W TYM CZASIE SIĘ UWAŻNIE OBSERWOWAĆ I.K.: Nie, jeśli zostanie u nas stwierdzony jeden z typów onkogennych np. 16, 18 , 26, 31 - wtedy nie możemy czekać. Znajdźmy lekarza, który zastosuje kurację farmakologiczną, polegającą na wzmacnianiu organizmu, by mógł zwalczyć wirusa brodawczaka ludzkiego HPV.
Mit 7: WIRUS BRODAWCZAKA LUDZKIEGO HPV NIE MOŻE SIĘ ROZPRZESTRZENIAĆ POPRZEZ KONTAKT ZE SKÓRĄ NARZĄDÓW INTYMNYCH
I.K.: Niestety, może. Wystarczy zwykły kontakt ze skórą partnera w miejscach intymnych, wirus doskonale przenika przez pory skóry, która jest bardzo dobrym nośnikiem. Zabezpieczenie w postaci prezerwatywy nie daje 100-proc. ochrony przed wirusem brodawczaka ludzkiego HPV.
Mit 8: MĘŻCZYŹNI NIE SĄ ODPOWIEDZIALNI ZA PRZENOSZENIE WIRUSA BRODAWCZAKA LUDZKIEGO HPV I.K.: Zarówno mężczyźni, jak i kobiety przenoszą wirusa brodawczaka ludzkiego HPV. Zakażenie odbywa się tak naprawdę w obydwu kierunkach. Nie znaleziono jeszcze leku, który zwalczałby wirusa HPV, dlatego jeśli test wykaże jego obecność u mężczyzny, to tak naprawdę trzeba poczekać, aż organizm sam się go pozbędzie.
Mit 9: ZACHOROWANIA NA RAKA JAJNIKA NIE DA SIĘ PRZEWIDZIEĆ. NIE MA ŻADNEJ SKUTECZNEJ PROFILAKTYKI
obserwować, gdyż rak jajnika nie daje żadnych wyraźnych objawów przez wiele lat. Przede wszystkim trzeba odwiedzać regularnie ginekologa - raz w roku i wykonywać USG dopochwowe. Można także zrobić test genetyczny i zobaczyć, czy posiadamy zmutowany gen BRCA1, który może odpowiadać za zachorowanie na raka jajnika i raka piersi.
Mit 10: DIAGNOZA RAKA TO WYROK ŚMIERCI I.K.: Współcześnie diagnoza raka nie oznacza wyroku śmierci i jeżeli nowotwór jest wykryty we wczesnym stadium, to może być w 100-proc. wyleczalny - czego ja jestem doskonałym przykładem, chociaż w moim przypadku rak szyjki macicy był już dużo bardziej zaawansowany. - Nie można się poddawać, trzeba z tym walczyć - podkreśla Ida Karpińska. - Ja dopiero teraz doceniam codzienność i czuję, że mam przed sobą jeszcze wiele lat do przeżycia. Dbajmy o siebie i cieszmy się każdą chwilą! Zapraszam na stronę www.kwiatkobiecości.pl.
I.K.: Temat raka jajnika jest bardzo trudny. W przeciwieństwie do raka szyjki macicy jest to choroba genetyczna. Musimy przede wszystkim przeprowadzić wywiad rodzinny: dowiedzieć się, czy w naszej rodzinie były przypadki zachorowania na raka jajnika u babci, mamy czy cioci. Jeśli tak, to musimy się uważnie
236614TRTHD
się, że wszystko jest w porządku, możemy się spokojnie zaszczepić.
miasta kobiet
październik 2014
25
historie miłości
ON ŚPI, jaczuwam Iwona chciała umierać w domu. Lekarz dał jej dwa tygodnie życia, rak zamienił w wodę jej organy wewnętrzne. Zostałem sam z umierającą żoną i niepełnosprawnym dzieckiem. TEKST I ZDJĘCIE: Janusz Milanowski
M
ieszkanie w starym domu z pruskiego muru lśni czystością i pachnie ugotowanymi papierówkami. Białe firanki w oknach, biały obrus na stole, a w podłogowych panelach można się przejrzeć. Ten pruski mur jest jednym z niewielu ocalałych przy jednym z większych skrzyżowań Torunia. Adam Cichoracki (57 l.) skarży się, że w pobliżu nie ma placu zabaw, na który mógłby pójść ze swoim synem, Szymonem. Chodzi z nim wszędzie sam. Zresztą wszystko robi sam po tym, jak cztery lata temu „Iwona zamknęła oczy”. Dał jej słowo. że nigdy nie zostawi ich syna. Sklepy, lekarze, sprzątanie, gotowanie, wyciskanie świeżego soku, przywożenie chłopaka ze szkoły - wszystko sam. Przyznaje, że czasami jest mu trudno, bo nie ma już 20 lat. Szymon urodził się 19 lat temu z zespołem Downa, jako trzecie dziecko. Niedawno przeszedł ciężką operację z powodu bezdechu. Chłopak przesypia 10-11 godzin z maseczką tlenową (to jego „drugie serce”). Adam Cichoracki śpi pięć godzin. Tak się nauczył i tyle mu wystarczy. On śpi, ja czuwam - opowiada spokojnie. - 11 lat temu wszystko było inaczej…
DŁUGIE, KRĘCONE WŁOSY Iwona robiła wszystko. Adam ciężko pracował i ostro pił, bo nie potrafił odmówić. Ślusarz, mechanik, spawacz, złota rączka od budowlanki, nieźle zarabiał i nieźle dorabiał, a fucha nieopita to nie fucha. Pił więc kilka dni pod rząd. Nie awanturował się, nie wynosił nic z domu. Wręcz przeciwnie - to jego wnosili potłuczonego. Stracił raz pracę, ale przyjęli go znowu. - Jedenaście lat temu postanowiłem, że nie będę pił i palił - opowiada dalej. - Niektó-
26
miasta kobiet
październik 2014
rzy dziwią się jak mi to wszystko wychodzi, mi, 57-letniemu mężczyźnie… A ja zawsze powtarzam: wiara, nadzieja, miłość - to jest najważniejsze. Iwonę poznał w 1979 r. w jej domu na Podgórzu, gdzie zawiózł go kolega. Kończył wtedy kurs rewidentów kolejowych. Pamięta, że padał straszny deszcz i najpierw zobaczył ją w takim małym okienku. Teraz wskazuje na czarno-białą fotografię, wiszącą na ścianie. - Aktoreczka, prawda? Młodziutka, fajna, długie, kręcone, czarne włosy, spodobała mi się od razu - wspomina. - I od razu patrząc jej w oczy powiedziałem, że będzie moja. Aktoreczka się roześmiała, że głupi i postawiła przed nim obiad. Rok później ślubowali „na dobre i na złe” i oboje dotrzymali słowa. Iwona była pracowitą, dobrą kobietą. Praktycznie to ona wychowywała swoje rodzeństwo po tym, jak jej ojciec zmarł i matka nie dawała rady sama. - Była cudowna, wspaniała… Wszystko robiła dla innych, a tak niewiele dla siebie - przyznaje Adam. - Nigdy nie odwróciła się ode mnie, gdy staczałem się w nałogu. Nie tłumaczy mnie to, że nie robiłem piekła w domu. Prawdę mówiąc, nie pamiętam, co robiłem, bo żaden alkoholik nie pamięta - podkreśla mocno.
WÓDKA ZA SZAFĄ Z alkoholizmu wyleczyli go ludzie, jak sam przyznaje. Dokonał rzeczy niemożliwej: przestał pić bez wszywek i detoksu. Przez dwa lata, dzień w dzień oprócz sobót i niedziel, chodził na spotkania AA. - W każdym alkoholiku widziałem siebie i to mnie budowało - opowiada.- Żona była jeszcze zdrowa, nie wiedziała, że umrze - zamilkł i po chwili dodał. - Przestałem pić, bo chyba
Nigdy nie odwróciła się ode mnie, gdy staczałem się w nałogu. Nie tłumaczy mnie to, że nie robiłem piekła w domu. Prawdę mówiąc, nie pamiętam, co robiłem, bo żaden alkoholik nie pamięta. ADAM CICHORACKI
Pan Bóg chciał mnie przygotować do opieki nad Szymkiem. Tak zawsze tłumaczę sobie wkroczenie na drogę trzeźwości. Nie było łatwo. Bał się wódki…. Zdarzyło się raz, że pilnował dobytku kuzynowi na wsi przed komunią jego córki. Za szafą schowane były dwie skrzynki czystej. Adam nie był w stanie siedzieć w domu. - Deszcz lał jak cholera, a ja całą noc spędziłem na dworze, ale dałem radę - opowiada z dumą. - Dzisiaj już się wódki nie boję.
NIGDY JEJ NIE ZAPOMNĘ… Iwona chciała umierać w domu. Lekarz dał jej dwa tygodnie życia. Rak zamienił w wodę jej organy wewnętrzne. - Zostałem sam z umierającą żoną i niepełnosprawnym dzieckiem - wspomina spokojnie. - Robiłem żonie zastrzy-
historie miłości
ADAM CICHORACKI Z SYNEM SZYMONEM
ki z morfiny. Spałem na podłodze, żeby być blisko niej. Ja jej nigdy nie zapomnę, kochałem ją i kocham… Na „koniec” zawiózł żonę do hospicjum, bo już nie dawał rady. I tam przy niej siedział. W hospicjum stała figurka Matki Boskiej, którą matka Iwony chciała rozwalić za to, że zabiera jej córkę. Gdy nadszedł koniec, przyrzekł żonie, że nigdy nie zostawi Szymka. Potem miał różne propozycje opieki nad synem ze strony rodziny. Była też mowa o ośrodku. - I pan się pyta, czy nie wahałem się zostać z Szymonem? To się samo układało, bo jeśli najpierw dałem sobie radę z alkoholem, potem z umieraniem żony, to i z dzieckiem dam sobie radę. Jak mi Pan Bóg pozwoli długo żyć, to nikomu go nie oddam. Korzonki mi trochę dokuczają, ale to od roboty. Spadłem z drzewa. Złamałem trzy żebra, a i tak jeszcze kładłem tu tapety i podłogi. Jaki wiek mam, taki mam. Jak się czuję, taki jestem. Kiedyś zamknę oczy i już teraz myślę, co z nim będzie dalej?
WIEM, ŻE BY MNIE UTULIŁA… Opowiadając o opiece nad Szymkiem wymienia tylko jeden problem: chłopak lubi jeść dużo bułek. Najchętniej zajadałby się nimi bez przerwy, słuchając Krawczyka i Eleni. Dla Adama nieważne są inne sprawy, na przykład to, że
opiekuje się nim przez całą dobę, że śpi pięć godzin, że nie przelewa się z pieniędzmi (renta po żonie, 1000 zł zasiłku pielęgnacyjnego), że jeszcze opiekuje się nieraz wnukami, że chętnie gdzieś by dorobił, że codziennie o siódmej rano musi zapiąć mu wszystkie guziki, a dzień wcześniej przygotować ubranka do szkoły, że potem ogarnia dom, robi zakupy, że obiad je zawsze sam… - Gdy panu ktoś gwóźdź w rękę wbije, to trzeba go wyciągnąć - komentuje. - A ja muszę go pielęgnować. Nie mam takich myśli, że mam dość. Pielęgnuje Szymona najlepiej jak potrafi. Chłopak nie zna smaku soków ze sklepu. Ojciec wyciska mu sok z jabłek w sokowirówce. W zeszłym roku przerobił tak tonę jabłek, które zwoził ze wsi na rowerze. Szymek wypija dziennie dwa litry takiego soku i nigdy nie miał żadnej infekcji. Ojciec potrafi też doskonale zająć się nim od strony psychologicznej. Jego pedagogika jest prosta. - Gdy nie wiem, co mu odpowiedzieć, nic nie odpowiadam albo zmieniam temat - wyjaśnia. - Nie chciałbym go nigdy w życiu okłamać. Staram się mówić prawdę i tylko prawdę. Wiem, że on mi ufa i to mnie buduje. Szymek znakomicie się rozwinął. Potrafi czytać. Jest dobrym biegaczem i pływakiem. I bardzo wiele rozumie. Adam wspomina jak
pewnego razu Szymek jechał z Iwoną autobusem. Starsza pani, patrząc na niego zaczęła ględzić, że takie dzieci to powinno się oddawać do zakładów, nie powinno się ich pokazywać, itp. A gdy wysiadała Szymek krzyknął za nią. - A pani jest stara i głupia! - Co pan robi dla siebie? - pytam Adama. - Proszę pana… Dla siebie to ja miałem czas, kiedy piłem. Odpoczywa, gdy na rowerze jedzie po te jabłka - 20 km w jedną stronę. - Nie oszukałem żony. To, co obiecałem, zrobiłem. Gdyby ona otworzyła dziś oczy, to wiem, że wzięłaby mnie w ramiona i utuliła - mówi spokojnie.
ZAMIAST ZAKOŃCZENIA Pytam Adama, czy kiedyś płakał. - Płakałem, ale jak mężczyzna… - To znaczy jak? - dopytuję. - Tak, żeby nikt tego nie widział.
Chcesz opowiedzieć nam swoją historię miłości? Napisz do nas: miastakobiet@expressmedia.pl miasta kobiet
październik 2014
27
zdrowie i uroda
Myślę o prawie kobiety do tego, aby bez wstydu pokazywać się na ulicy, o jej komforcie i nieskończonej ignorancji psychologów, którym zdaje się, że świat można zamknąć w formułkach. TEKST: Jacek Kowalski
- Pan nie powinien pisać tego tekstu - usłyszałem w poczekalni jednej z klinik. Siedziałem - jedyny mężczyzna w poczekalni - pochylony nad nie najświeższym numerem „Twojego Stylu”, z papierowym kubkiem kawy w dłoni. Starałem się za wszelką cenę nie zwracać na siebie uwagi, ale jak mogłoby się to udać, jeśli w poczekalni są trzy osoby, w tym dwie kobiety w okolicach pięćdziesiątki i jeden mężczyzna? - Panu, jak każdemu facetowi, w kobiecie podoba się wszystko. No na przykład niech pan spojrzy na mnie: co pan widzi? Widzę zgrabne, odsłonięte do połowy uda, opalone nogi. Nienaganną figurę odzianą w czerwoną sukienkę z zamkiem błyskawicznym, biegnącym wzdłuż lewego boku, oblamowanym na czarno. Widzę kasztanowe włosy spięte w koński ogon i szczupłą, elegancką twarz z dużymi, szarymi oczami. Ale nie mówię
28
miasta kobiet
październik 2014
tego wszystkiego. - Nie musi pan odpowiadać. I tak nie zauważył pan zaczynającej zwisać skóry na podbródku, prawda? Ani opadających powiek? Nie zauważyłem.
Z JESIENIĄ DO KLINIKI Z czym kobiety przychodzą do kliniki poprawiania urody? - Ze swoimi kompleksami i starością, której nawet jeszcze nie potrafią dobrze dostrzec, a tym bardziej zwerbalizować, a jednak jej pierwsze oznaki wprawiają je w popłoch. Chcą je natychmiast zniwelować mówi Tomasz Mazur, psycholog. I opowiada mi o późnym lecie, przechodzącym niezauważalnie we wczesną jesień. O nitkach babiego lata, widocznych tylko kątem oka na letnim (jeszcze) spacerze. O chłodniejszych podmuchach i żółknących liściach w koronach drzew, które - wśród setek tysięcy zielonych - potrafi wypa-
trzyć tylko bardzo bystre oko. - Kobiety mają takie oko, jeśli idzie o swój wiek i urodę. Widzą tę najwcześniejszą jesień na swoich twarzach prędzej, niż by się panu zdawało - dodaje. Ale jeśli zapytacie lekarzy z bydgoskich i toruńskich klinik medycyny estetycznej, co tak naprawdę nie podoba się kobietom w starzejącej się twarzy, to okaże się, że wcale nie są to zmarszczki. To zmiana rysów. - Moja twarz nagle zaczęła robić się coraz smutniejsza - mówi Pacjentka A, ta, która kazała mi przyglądać się swojej urodzie. - Tak naprawdę przecież nie miałam powodów do smutku, a jednak zaczęłam wyglądać na posępniejszą. Sama nie wiedziałam dlaczego.
„V” JAK MŁODOŚĆ Lekarze, z którymi rozmawiałem, wyjaśnili mi, dlaczego tak jest. Otóż z wiekiem u każdej osoby opadają kąciki ust, zaś bruzdy nosowo-
Była zszokowana i nie mogła uwierzyć, kiedy po zabiegu spojrzała w lustro i zobaczyła, że odmłodniała o 15 lat! Teraz i Ty możesz tak jak Pani Barbara poczuć się znów młodą i odzyskać wiarę w siłę swojej kobiecości!!!
przed
po
Myślisz o operacji plastycznej? Zobacz jak wiele może dla Ciebie zrobić po mistrzowsku wykonany makijaż permanentny i Zapomnij o inwazyjnej chirurgii!!! kształcie, dobranym przez doświadczoną linergistkę specjalnie dla Twojego typu urody. - Masz asymetryczne usta lub brwi? Po tym niezwykłym zabiegu zapomnisz, że to kiedykolwiek miałaś. - Twoja twarz będzie zawsze wyraźna i nie usłyszysz już głupich pytań: ”o jej, chora jesteś?”, - Twoje koleżanki nie będą mogły wyjść z podziwu, że co dziennie masz piękne równe kreseczki, a „cudowna pomadka” nigdy się nie ściera zachowując estetyczny wygląd ust przez cały dzień. Podczas zabiegu zapewniamy Tobie: - bezpłatną konsultację kolorystyczną, podczas której następuje etap projektowania makijażu „na miarę”. Linergistka rozrysowuje wstępnie każdy element makijażu permanentnego, który Cię interesuje. Dobiera kształty i kolory tak, abyś wyglądała całkowicie zjawiskowo. Paleta barwników jest dostosowana dla różnych kobiet: od delikatnej blondyneczki, po intrygującą rudą, do rasowej brunetki) - barwniki z atestami medycznymi (są odpowiednie dla alergików) i aparaturę marki nr 1 na świecie Long Time Liner. - dwa rodzaje znieczulenia, gwarantujące bezbolesny zabieg! To nie boli. - w pełni sterylny i jednorazowy sprzęt, dzięki czemu u nas jesteś w pełni bezpieczna dbając o swoje piękno, równocześnie chronisz swoje zdrowie. To ważne! - najwyższej klasy artystycznie uzdolnioną linergistkę z wieloletnim doświadczeniem. Spod jej ręki wychodzą prawdziwe dzieła sztuki, które nosi już ponad dwa tysiące zadowolonych klientek.
Możliwość płatności ratalnej.
Zadzwoń już teraz aby umówić się na zabieg makijażu permanentnego! Tel. 56 621 06 88 Feminarium PCME, Szosa Chełmińska 84/68, www.feminarium.com
832314TRTHA
- Jeśli Twoje brwi spędzają Ci sen z powiek jak koszmar (nie masz już włosków), jest na to rada: metoda włoskowa makijażu permanentnego, która idealnie imituje naturalne włoski, sprawi że o tym horrorze zapomnisz przynajmniej na trzy lata. - Kiedy Twój wzrok odmawia posłuszeństwa i ciężko jest wypracować idealny wizerunek za pomocą makijażu tradycyjnego, my zdejmiemy z Ciebie ten ciężar i na wiele lat zapomnisz o malowaniu „przez okulary”. - Nie będziesz cierpieć nigdy więcej widząc co rano w lustrze twarz bez wyrazu. Każdego ranka z przyjemnością rozpoczniesz dzień patrząc w lustro na piękną kobietę o eleganckim wizerunku. - Twoje kąciki oczu opadają? Myślisz o liftingu oczu? Przekonaj się jak „optyczny lifting” odpowiednio poprowadzoną kreską sprawi, że i ten problem będzie wspomnieniem na długie lata i znów będziesz mogła cieszyć się młodszym wyglądem. - Kiedy budzisz się rano w objęciach swego mężczyzny, nie musisz biec do łazienki aby się pomalować zanim Cię zobaczy. Budzisz się, otwierasz oczy, a on mówi: „kochanie, jak pięknie wyglądasz!” - wyobraź sobie, że Twoje równiutkie kreski się nie rozmazują i nie odbijają w ciągu dnia, a Twoje usta zachowują ulubiony soczysty kolor przez cały dzień, nawet podczas spożywania posiłków. Żadnych poprawek! - Jeśli dręczy Cię „ponury” wyraz twarzy, można to idealnie skorygować podnosząc optycznie kąciki Twoich ust, abyś wyglądała na pogodną i wypoczętą. - Zapomnij o bolesnym powiększaniu ust u lekarza, za pomocą tej metody odzyskasz młodzieńczy wygląd i kolor Twoich ust. - Możesz czuć się dumna nosząc elitarny rodzaj makijażu permanentnego, który noszą gwiazdy muzyki i filmu, a także znane podróżniczki. - Twoje brwi są zawsze idealnie symetryczne o pięknym kolorze i idealnym
zdrowie i uroda
Las sto inf po tłu cza
-wargowe nadają twarzy posępnego wyrazu. Do tego dochodzi przesunięcie ku dołowi tzw. poduszeczek tłuszczowych, które wypełniają przestrzeń między mięśniem policzkowym, a przednią częścią mięśnia żwacza. W dodatku zwisająca skóra policzków zaczyna wystawać poza owal, tworząc tzw. chomiki. Zatem twarz nieuchronnie zaczyna przybierać kształt kwadratu, gdy tymczasem symbolem młodości jest litera „V”. Jak „zwycięstwo”. Odmładzanie polega na zatrzymaniu tych zmian, dlatego najpopularniejszym zabiegiem medycyny estetycznej jest tak zwana wolumetria. Doświadczeni lekarze medycyny estetycznej stosują takie techniki i preparaty, by przywrócić twarzy prawidłowe proporcje bez nienaturalnych efektów. Modelują linię żuchwy i kości policzkowe, przesuwają poduszeczki tłuszczowe na swoje miejsca, likwidują obwiśniętą skórę na podbródku.
-„ no ny stę w Ra Las na
NO I BOTOKS - Niech pan wstanie - mówi tonem nieznoszącym sprzeciwu Tomasz Mazur. - I niech pan powie głośno „jestem brzydki”. - No wie pan… - próbuję oponować zawstydzony, chociaż przecież doskonale wiem, jak bardzo daleko mi do Adonisa. - A widzi pan. Podobnie jak większość kobiet, a może nawet wszystkie, jest pan niewolnikiem samooceny. Lubi pan, gdy kobiety mówią, jaki pan przystojny, jaki męski… - Nie no, panie Tomaszu… - znów próbuję protestować, chociaż wewnętrzny chochlik mówi mi: „Tak, on ma rację”. - Proszę nie protestować, każdy człowiek ma w sobie głęboko zakodowaną potrzebę akceptacji. Więc jeśli pan, mężczyzna w sile wieku, jest tak przywiązany do swojej zewnętrzności, proszę sobie wyobrazić, jakim problemem może być uroda dla młodej kobiety. Każdy, niewielki, niewidoczny dla innych defekt, urasta do rangi czegoś, co nie pozwala normalnie funkcjonować. Co trzeba zrobić z takim problemem? - Zlikwidować - rzucam posępnie. - Powiedziałbym raczej: skorygować - poprawia mnie Mazur.
(taki drobny efekt uboczny). Polega na tym, że - z pomocą wielu drobnych iniekcji - wprowadza się pod skórę składniki aktywne, specjalnie dobrane do indywidualnych potrzeb. Po takim zabiegu - jak zapewniają mnie specjaliści cera jest nie tylko głęboko odżywiona, ale także bardziej elastyczna, nabiera blasku, a zmarszczki są bardziej płytkie. - Przecież pani cera jest promienna, a także - co zauważam z prawdziwą przyjemnością - głęboko odżywiona i elastyczna. - A więc widzi pan, że zabiegi działają - cieszy się Pacjentka B.
NA KOŃCU BIUST Do regionalnych gabinetów poprawiania urody trafiają więc nie tylko panie we wczesnej jesieni życia, tracące nieuchronnie wymarzone „V” na twarzy. Przychodzą tu też młode kobiety, którym nie podobają się - w kolejności: pojawiające się zmarszczki, kształt nosa, zbyt poszarzała cera, za mało zmysłowe usta, rumieńce na policzkach, przebarwienia na twarzy i dekolcie, a wreszcie na szarym końcu (i to jest zaskoczenie) za mały lub zbyt mało jędrny biust. Pacjentka B, spotkana w mniejszej klinice. Na oko - trzydziestka, no ale przecież nie będę pytał o metrykę. Uważa, że ma zszarzałą skórę. - Kupowałam różne kremy, także te najdroższe. Stosowałam rozmaite kuracje rozświetlające. Nic mi nie pomagało, więc zdecydowałam się na mezoterapię. To terapia mająca zrewitalizować cerę, pobudzić ją i jednocześnie zredukować zmarszczki
CZARODZIEJKI Problemem nie są opadające kąciki ust, powieki ciążące ku ziemi, czy nawet podwójny podbródek (wyjaśniono mi, że postarza i „odbiera twarzy młodzieńczą lekkość”, cokolwiek miałoby się kryć pod tym stwierdzeniem). Problemem jest ten powszechny pęd do zachowania młodości. Tak uważam i dzielę się swoim poglądem z psychologiem. - Niech pan nie będzie płytki - parska Mazur, i prawdę mówiąc nie podoba mi się ani to parsknięcie, ani słowa, jakie mu towarzyszą. - Sprowadza pan kobiety do bezrefleksyjnych lalek. Tymczasem tak nie jest. Owszem, naciski na młodość są dosyć mocne w naszej kulturze. Jednakże przecież odwołują się do tego wszystkiego, co siedzi w człowieku od tysiącleci: strachu przed starością i śmiercią. Ja nazwałbym takie kobiety, które trafiają do klinik urody, raczej czarodziejkami, próbującymi zaklinać czas i rzeczywistość.
30
miasta kobiet
październik 2014
To nawet urocze, ale proszę mi nie przypisywać tej opinii jako psychologowi, raczej jako mężczyźnie.
WIDZĘ BABIE LATO No ale co zrobić z kimś takim, jak Pacjentka C, spotkana w Bydgoszczy, której po intensywnej kuracji hormonalnej i lecie nad polskim Bałtykiem, zaczęły pojawiać się na twarzy koszmarne przebarwienia? - Nie tuszują tego żadne kosmetyki, wizyta w klinice jest moją ostatnią deską ratunku. W takim przypadku nie ma mowy o zaklinaniu czasu, jest mowa o walce o normalny wygląd. W przypadku Pacjentki C - jak się dowiaduję - metodą walki będzie rozjaśnienie przebarwień podczas specjalnego zabiegu. Przebiegnie on dwuetapowo: etap pierwszy to nałożenie maski w gabinecie, drugi to kontynuowanie terapii w domu poprzez codzienne stosowanie specjalistycznych preparatów. - No wie pan, z plamami na twarzy można przecież żyć, tuszować, ale żyć. Tu także widzę chęć zaklinania czasu i rzeczywistości - mówi mi Tomasz Mazur. A ja myślę wtedy raczej o prawie kobiety do tego, aby bez wstydu pokazywać się na ulicy, o jej komforcie i nieskończonej ignorancji psychologów, którym zdaje się, że świat można zamknąć w formułkach. Poczekalnia robi się coraz bardziej pusta. Wyglądam przez okno kliniki i widzę pierwsze nitki babiego lata w powietrzu. Tak, teraz je dostrzegam.
Pozbyć się fałdek cach, ale zazwyczaj nie jest to konieczne – mówi doktor Rajs. - Można odessać nawet do 3-5 kilogramów tkanki tłuszczowej. Jest to oczywiście uzależnione od miejsca i stopnia wymaganej korekcji. Uzyskane efekty są trwałe i pozbawione tzw. efektu jo-jo.
Laser-Med S.A.
667214BDBHD
konieczna jest korekcja chirurgiczna. W przypadku liposukcji laserowej nie ma takiego problemu. Podczas zabiegu niwelowana jest tkanka tłuszczowa, a skóra jest jędrna i elastyczna. Tą metodą można usuwać tłuszcz z brzucha, ramion, wewnętrznej i zewnętrznej części ud, pośladków, niwelować tzw. podwójny podbródek czy likwidować bryczesy na plecach. Zabieg wykonuje się jednorazowo w obrębie danej okolicy ciała. - Jeśli otyłość jest bardzo zaawansowana, można go powtórzyć po 6 miesią-
ul. Jagiellońska 109/23, Bydgoszcz, tel. 790 57 57 57. Godziny otwarcia pn-pt 9:00 - 18:00, sobota 9:00 - 14:00.
958414TRTHA
rze, powodując jej obkurczanie – dodaje doktor Rajs. Największą zaletą tej metody jest to, ze nie tylko rozbijamy komórki tłuszczowe, umożliwiając następnie ich odessanie i tym samym likwidując miejscową otyłość, ale równocześnie ujędrniamy skórę. Po tradycyjnej liposukcji, zwłaszcza w przypadku rozległej korekcji, często pozostaje nadmiar wiotkiej, nieestetycznie wyglądającej skóry. U młodych osób ulega ona stopniowemu obkurczeniu, jednak u pacjentów powyżej 35 roku życia jest ono niepełne i często
Ogłoszenie współfinansowane jest ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego
Zapraszamy osoby bezrobotne i pracujące, w wieku 18-64, z wykształceniem maksymalnie średnim, mieszkające w województwie kujawsko-pomorskim
do bezpłatnego udziału w projekcie „WEBskie KKZ-y”
Oferujemy następujące formy kształcenia: - Organizacja i prowadzenie kampanii reklamowej - Prowadzenie rachunkowości - Rozliczanie wynagrodzeń i danin publicznych - Przygotowanie materiałów graficznych do procesu drukowania - Organizacja i prowadzenie archiwum ZAPEWNIAMY: - praktykę zawodową - roczny tryb nauki zakończony egzaminem zewnętrznym OKE potwierdzający kwalifikacje w danym zawodzie - część zajęć prowadzoną w wygodnej formie e-learning (na odległość) - dofinansowanie do dojazdów - materiały dydaktyczne, catering Szczegółowe informacje: www.info-biz.edu.pl INFO – BIZ Profesjonalna Edukacja, 86-300 Grudziądz, ul. Chełmińska 106 A/36, tel. 56 46 13 709, e-mail: projekt-9.6.1@wp.pl
Człowiek - najlepsza inwestycja
951214TRTHA
- „Palomar SlimLipo” to najbardziej nowoczesna technologia do wykonywania laserowej liposukcji, dostępna w zaledwie kilku centrach w naszym kraju – tłumaczy Tomasz Rajs, chirurg z Centrum Medycznego Laser-Med w Bydgoszczy. - Tradycyjna liposukcja to zabieg polegający
na odsysaniu tłuszczu z tkanki podskórnej ciała, za pomocą ssaka mechanicznego. W naszym centrum przeprowadzamy ten zabieg z zastosowaniem techniki laserowej, co jest bezpieczniejsze i daje znacznie lepsze efekty kosmetyczne. W czasie zabiegu wykorzystywane są dwie długości fal laserowych, 924 nm oraz 975 nm. Strumień lasera o długości 924 nm równomiernie rozgrzewa, a następnie rozbija komórki tłuszczowe. Natomiast druga fala skraca włókna kolagenowe w skó-
1509014BDBHA
Laserowa liposukcja. Te zdania często można znaleźć, gdy szukamy informacji o skutecznych sposobach pozbywania się nadmiaru tkanki tłuszczowej. Co one dokładnie oznaczają, przybliża nam specjalista.
Projekt „WEBskie KKZ-y” realizowany jest w ramach Programu Operacyjnego Kapitał Ludzki, Działanie 9.6 Upowszechnianie uczenia się dorosłych, Poddziałanie 9.6.1. Upowszechnianie kształcenia osób dorosłych w formach szkolnych
kobieca perspektywa
Słowo „polityczka”?
Wolimy równość
Nie zawsze jest im łatwo, ale praca to dla nich pasja. Nie chcą władzy po to, by rządzić. One chcą zmieniać świat, a przecież każdy wie, że najłatwiej zrobić to zaczynając od swojego podwórka. TEKST: Lucyna Tataruch, Jacek Kowalski
M
amy dużo do zrobienia - powtarzają jednym głosem kobiety zajmujące się polityką w naszym regionie. Radne, posłanki, panie na stanowiskach wiceburmistrza czy zastępcy prezydenta miasta. Polityczki? Na żeńskich odpowiednikach nazw sprawowanych przez nie funkcji im nie zależy. Chcą czegoś innego - by poza słowami i deklaracjami istniała prawdziwa równość płci. Same udowadniają najlepiej, że mogą być pełnoprawnymi partnerkami w każdej dziedzinie życia. I wcale nie potrzebują do tego wchodzenia w męskie buty, mogą być sobą. Wybory samorządowe zbliżają się wielkimi krokami. Polityka, zarówno ta krajowa, jak i lokalna, coraz częściej ma twarz kobiety. Co to tak naprawdę oznacza? Zapytaliśmy o to panie, które doskonale znają ten świat od politycznej kuchni.
Aleksandra Nowakowska WICEBURMISTRZ ŻNINA
JAK TO SIĘ ZACZĘŁO Najpierw byłam przez długi czas nauczycielką; to już jest pewnego rodzaju władza - nad klasą, nad rodzicami w trakcie wywiadówki (śmiech). A później już poszło. Zostałam szefową jednej szkoły, potem kilku następnych. Dobrze czuję się z tą „władzą”. Nie lubię się wywyższać, ale lubię mieć coś do powiedzenia. Gdy w 2006 roku dostałam propozycję objęcia stanowiska wiceburmistrza, nie wahałam się ani chwili. Lubię męski, trochę szorstki świat, a środowisko władzy takie właśnie jest. Tak mi się wtedy wydawało i to się sprawdziło. IDEALNE CECHY CHARAKTERU Kobieta musi mieć w sobie pewną twardość, żeby przeciwstawiać się - jak się zdarza - zmasowanemu atakowi panów, którzy próbują przepchnąć jakąś swoją propozycję. Musimy też trochę bardziej w siebie uwierzyć. Do moich obowiązków należy praca z sołtysami. Gdy zaczynałam, było wśród nich tylko kilka pań. Obecnie na 39 sołtysów większość to kobiety. Ale nawet gdy teraz przed wyborami namawiam panie do startu, to one odpowiadają: „Nie nadaję się, nie sprawdzę się”. Mężczyźni tego nie mają. Przekonuję je: „Dasz radę, zobacz, od czego ja zaczynałam”. No i trochę tych kobiet już udało mi się przekonać.
Elżbieta Rusielewicz ZASTĘPCA PREZYDENTA MIASTA BYDGOSZCZY
KTO SIĘ NAS BOI Nawet wczoraj miałam okazję słyszeć, jak panowie komentują, że coraz częściej czują
32
miasta kobiet
październik 2014
kobieca perspektywa się rugowani ze swoich miejsc przez kobiety. Dobrze, że widzą, iż kobiety zajmują coraz więcej ważnych stanowisk, ale z drugiej strony ten przestrach mężczyzn jest zupełnie nieuzasadniony - oni i tak mają kilkakrotnie łatwiej. Pewne funkcje są im przypisywane naturalnie. Sam fakt, że uważają, iż coś im się zabiera, o tym świadczy.
zdyscyplinowane od mężczyzn. Oczywiście generalizuję teraz trochę, ale po latach funkcjonowania u szczytów powiatowej władzy wiem, co mówię. Kluczem do sprawowania dobrej władzy są zawsze osoby, którymi się otaczam i to połowa sukcesu. Najważniejsze, to ich słuchać. Kobiety mają tę umiejętność słuchania.
TO NASZE MIEJSCE Nigdy nie słyszałam komentarza, że powinnam zająć się czymś innym. Myślę, że nikt nie odważyłby się mi czegoś takiego powiedzieć (śmiech). Jestem z natury społecznikiem. Oczywiście zdarzają się i chwile zwątpienia. Moja córka pracowała przez wiele lat w zespole doradców premiera. Rozmawiałyśmy kiedyś o tym wszystkim, czym się zajmujemy i doszło do nas, że gdybyśmy na przykład zbudowały most czy kamienicę, to coś by po nas zostało. A my tylko w tych papierach… Ale jednak, gdy przyjdzie do nas ktoś, kto potrzebuje pomocy, a nam uda się mu pomóc, to to jest dużo więcej warte.
Grażyna Ciemniak
MAMY COŚ WIĘCEJ Kobiety łagodzą obyczaje. Tam, gdzie jesteśmy, wszystko jest bardziej uporządkowane. Jesteśmy zorganizowane, odporne i jednocześnie też wrażliwe. Nie można uogólniać, ale trochę jest w tym prawdy, tak samo jak w naszej intuicji. Kiedy byłam jeszcze w Unii Wolności, to bardzo często spotykałam się z profesorem Balcerowiczem. Profesor jest niezwykle poukładanym człowiekiem, więc zawsze, kiedy chciałam go do czegoś przekonać, szłam na rozmowę przygotowana. I on nie zawsze się ze mną zgadzał, a jednak mówił: „Mam inne zdanie, ale kobiety mają intuicję, więc ja chyba jednak wezmę pani stronę”.
Urszula Iwicka RADNA, PRZEZ DWIE KADENCJE PRZEWODNICZĄCA RADY POWIATU INOWROCŁAWSKIEGO
DLACZEGO NAS TAK MAŁO Trudno się dziwić. Mężczyźni wmówili nam, że to męski świat. Pilnują wejść. A tymczasem to bzdura: świat władzy jest po prostu bez płci. Kto powiedział, że kobiety tu się nie sprawdzają? Nie jestem za parytetami, jeśli idzie o podział władzy, ale ostatnio coraz częściej dochodzę do przekonania, że inaczej być chyba nie może, nie da się inaczej tej władzy rozsądnie podzielić. Ale ja nigdy nie miałam problemu z wchodzeniem w ten „męski” świat. JAKIE JESTEŚMY Nie szukamy władzy dla samej władzy czy dla korzyści. Jesteśmy na to zbyt odpowiedzialne, zbyt dokładne, za bardzo zwracamy uwagę na szczegóły. Kobiety są też bardziej
ZASTĘPCA PREZYDENTA MIASTA BYDGOSZCZY
JAK DUŻO SIĘ ZMIENIŁO Pamiętam jeszcze z czasów, gdy byłam parlamentarzystką, jak szłyśmy na spotkanie grupy parlamentarnej kobiet. Panowie w żartach nazywali to wtedy sabatem czarownic. Spotkania grupy mężczyzn zawsze były czymś naturalnym, te nasze wywoływały lekki uśmiech, sympatyczny, ale jednak... Pracowałyśmy nad tym, by do konstytucji wpisano równe szanse i równe traktowanie bez względu na płeć. Teraz konstytucyjnie jak i przez zapisy w poszczególnych ustawach mamy już zagwarantowane równouprawnienie. Jednak kobiety nadal napotykają trudności, szczególnie jeśli chodzi o łączenie życia zawodowego z rodzinnym. W tym temacie kluczowe jest stwarzanie odpowiednich warunków - czyli też takich, które pozwolą nam w równym stopniu uczestniczyć we wszystkich gremiach, np. politycznych. Nierówności jest jeszcze sporo, na przykład w niektórych kręgach przy wynagrodzeniach. Byłam na konferencji w Norwegii, gdy obchodzono rocznicę uzyskania praw wyborczych dla kobiet. W kontekście równouprawnienia wytworzono tam wtedy jednego eurocenta i wycięto z niego 25 proc. do sprzedaży dla mężczyzn. Średnio o tyle mniej kobiety zarabiają od mężczyzn w całej Unii Europejskiej. MĘSKIE DECYZJE? A co to właściwie znaczy? Może stereotypowo męska decyzja to taka, którą po prostu trzeba podjąć, szybka, racjonalna. Kobiety robią to nieustannie, więc ta „męskość” działania musi być w dużym cudzysłowie. Jest wiele kobiet bardzo silnych, wielu mężczyzn bardzo słabych, i na odwrót. Sama zajmuję się obszarem, który ktoś mógłby nazwać „męskim”, ja tak nie uważam. Widać jednak, że kobiety odgrywają dużą rolę - jeśli chodzi o tak zwane miękkie zarządzanie. Na ten model postawiono już np. w Japonii - na rozmowy, przekonywanie i analizy ze współpracownikami. W tym też doskonale się sprawdzamy.
CZY WŁADZA NAS ZMIENIA Będąc przy władzy, trzeba mieć twardą skórę. Kobietom jest trochę ciężej, bo one przecież są dobre, empatyczne. Zawsze mi mówiono, że taka jestem, że mam w sobie tę dobrze rozumianą kobiecą naiwność. A jednak przyznam, że z czasem i nam skóra grubieje. CO JEST NAJWAŻNIEJSZE Zaczynałam w oświacie. W ciągu ostatnich 20 lat byłam i dyrektorem szkół, i kuratorem, radną miejską, powiatową, posłanką. Wiem, że trzeba być nastawionym na służenie ludziom. Doświadczenie nauczyło mnie pokory i determinacji w działalności społecznej. Trzeba też lubić ludzi. Bez tego w ogóle ciężko jest człowiekowi na świecie, ale politykowi - jak sądzę - ciężko w dwójnasób.
Ewa Mes WOJEWODA KUJAWSKO-POMORSKI
CO DAJE SATYSFAKCJĘ 14 grudnia 2010 roku, dokładnie o piętnastej czterdzieści pięć, zostałam powołana przez premiera na stanowisko wojewody kujawsko-pomorskiego. Ta praca to wyzwanie, a ja się nie boję wyzwań. Często wykorzystuję bardzo cenne doświadczenie, które zdobyłam pracując w samorządzie. Do każdego zadania podchodzę z dużym zaangażowaniem. Czuję satysfakcję, gdy moje decyzje i działania w pracy przynoszą zamierzone efekty i mają realny wpływ na poprawę życia mieszkańców województwa. CO STOI NA PRZESZKODZIE Bariery w drodze do politycznej kariery tworzą ci, którzy stale umacniają i wierzą w stereotypy. Role kobiety i mężczyzny często postrzegane są schematycznie, co może hamować osobiste aspiracje. Dla mnie jednak ważny jest człowiek. Kobiety i mężczyźni to równorzędni partnerzy w życiu politycznym i społecznym. Cechy, które predysponują do zajmowania ważnych stanowisk, zależą przecież od osobowości, a nie od płci. PARYTETY? Silne i zdecydowane kobiety, a takie mamy w województwie, nie potrzebują parytetów, żeby zaistnieć na arenie politycznej. Jeśli nie ma zbyt wielu kobiet w polityce, to wyłącznie dlatego, że nie chcą tam być. I mają do tego pełne prawo. Gdyby chciały, nie miałyby najmniejszego problemu, żeby się do niej dostać.
Domicela Kopaczewska POSŁANKA PLATFORMY OBYWATELSKIEJ, WICESZEFOWA STRUKTUR PARTII W TORUŃSKIM OKRĘGU
Zajrzyj na facebookowy profil Miast Kobiet. Weź udział w dyskusji o kobietach w polityce.
miasta kobiet
październik 2014
33
atlas kobiet
Nasze dzieci też były waleczne. Pamiętam, że syn Maciej nosił bibułę, w szkole nauczycielka zarzucała mu, że jest nieodpowiedzialny. Co miałam jej powiedzieć, że bardzo odpowiedzialnie ją nosi? Z dr Marią Anną Karwowską* rozmawia Jan Oleksy
Dlaczego początkowo nie chciała Pani udzielić wywiadu? Wie pan, wywiady trzeba robić z młodymi ludźmi, miło widzieć w gazecie młode dziewczyny, to człowieka raduje… Ale z tymi młodymi nie mógłbym porozmawiać tak jak z Panią, np. o Sierpniu 80. Za swoją działalność opozycyjną dostała Pani Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski. Co Pani robiła latem 1980 roku? Mój mąż jest fizykiem teoretykiem i dostał stypendium w Bielefeld (dawne Niemcy Zachodnie). Wraz z trójką małych dzieci chciałam do niego dołączyć. Zabiegałam o paszport, ale pan Wątroba z biura paszportowego nie chciał mi go dać. W lipcu 1980 roku zaczęło się już robić nerwowo - strajki kolejarzy w Lubelskiem, nie było telefonów. Bałam się, że jak się coś zdarzy, to mąż będzie tam, a my tu. Chodziłam codziennie do biura, stałam w kolejkach. W końcu w połowie lipca pan Wątroba łaskawie dał mi paszport. Wyjechaliśmy w nocy tego samego dnia. Lipiec był gorący, a w sierpniu zaczęło się już robić bardzo poważnie… Początki strajków w stoczni śledziliśmy w niemieckiej telewizji, po angielsku słuchaliśmy BBC, a po polsku Wolnej Europy. Wtedy zdecydowaliśmy się wrócić do kraju z całą dzieciarnią, choć wszyscy koledzy męża namawiali nas, byśmy zostali. Uznaliśmy, że są to historyczne momenty i że trzeba być w Polsce. Kupiliśmy mąkę, cukier, olej, proszki do prania i 26 sierpnia znaleźliśmy się w domu. Oczywiście, wszyscy przeżywaliśmy podpisanie postulatów. Potem zaczęła się już zwykła praca, zaczęliśmy tworzyć Solidarność na uczelni. Razem z Jurkiem Wieczorkiem (później pierwszy prezydent Torunia w wolnej Polsce - J.O.), z Tolkiem Stawikowskim i innymi, współpracowaliśmy z Regionem. Z wykształcenia jestem prawnikiem i ekonomistą, zaczęłam więc doradzać, robić ekonomiczne programy. Uczestniczyłam w I zjeździe Solidarności w Oliwie. Pamiętam, że siedziałam w galerii obok Mazowieckiego, który występował jako ekspert. Atmosfera tego pierwszego zjazdu była niewyobrażalna. To były emocje,
34
miasta kobiet
październik 2014
ale bez szpanerstwa. W tej sali była rzeczywiście wolność, ludzie mówili, co chcieli. Zaczęłam mocno udzielać się w ruchu samorządowym, uważając, że wcześniejsze reformy Gierka wprowadziły trochę wolności gospodarczej i można wzmocnić wpływy samorządów pracowniczych w przedsiębiorstwach. Dziś jest tak wiele niesprawiedliwości, a połowa społeczeństwa uważa stan wojenny za pozytywne wydarzenie. Z perspektywy czasu, sądzi Pani, że można było coś zrobić inaczej? Lubię wspominać, jestem sentymentalna. Ale jestem też bardzo racjonalna i wiem, że po pierwsze wielu rzeczy nie można było przewidzieć, a po drugie - to jest trochę tak jak z dorastaniem mentalnym dzieci. Nie może pan wymagać od dziecka poziomu człowie-
ka z doświadczeniami. Dla ludzi te wszystkie zmiany były szokiem. Oczekiwano innej rzeczywistości, a w istocie ta rzeczywistość była inna niż wyobrażenia. Zdecydowanie lepsza niż poprzednia, ale inna niż marzenia. I w związku z tym wielu ludzi jest rozgniewanych i rozżalonych. To mądrzy ludzie, ale nie mieli wystarczająco dużo siły, żeby przebić się przez zamęt pierwszego okresu i znaleźć swoje miejsce. Odnieśliśmy jednak niebywały sukces polityczny. Przecież całe nasze pokolenie uważało, że ze Związkiem Radzieckim będziemy już na zawsze. Jakie były Pani oczekiwania? Wyprowadzenie wojska radzieckiego przez Mazowieckiego, wprowadzenie Polski do NATO - to był szok! Nie mogliśmy uwierzyć. Nie oczekiwałam, że wejdziemy do Unii Europejskiej. Myślałam, że będziemy mieć paszporty, że będziemy mogli wyjeżdżać za granicę, ale nigdy, że staniemy się równoprawnym narodem w Europie. Może niezupełnie dorośliśmy do tego, może Polak za granicą drażni… No dobrze, może zachowujemy się trochę inaczej, no i co z tego!? Mamy już bardzo dobrze zorganizowany biznes, wykształconych ludzi, fajną młodzież. Mamy się czym pochwalić. Niektórzy wspominają, że za komuny nie było aż tak źle. Kwitło życie towarzyskie, wszyscy mieli tyle samo, nikt niczego nie zazdrościł. Po studiach 2500 złotych, czyli tyle, ile kosztował sweter w „Modzie Polskiej”. Myśmy się potrafili organizować. Nie byliśmy w partii, to nie było bohaterstwo, nie było nigdy wyrzucania z pracy. Organizowaliśmy się we własnych grupach, wewnętrznie. Wspinaliśmy się z mężem w Tatrach, ale nawet na Słowację nie było można przejść. Dziś jedni jadą na Maderę, inni do Chorwacji czy nad Bałtyk. Dawniej wszyscy jeździliśmy do ośrodka wypoczynkowego UMK do Bachotka. Tam tętniło życie towarzyskie, zawiązywały się przyjaźnie, które później sprawdziły się w działalności opozycyjnej. Czy wtedy było dobrze? Czy teraz lubię wyjeżdżać w Himalaje? No, lubię! Wtedy było fajnie i teraz jest fajnie.
atlas kobiet Kobieta walcząca, ale także prowadząca dom, z trójką dzieci… Jak wyglądało życie codzienne? Kolejki, myślenie, co na obiad? Nie było łatwo, ale myśmy też nigdy nie żyli wystawnie. Nie stałam w kolejkach i nie zawsze wykorzystywałam kartki żywnościowe. Sporządziłam dietę, dbałam, żeby dzieci miały żelazo. Jadły kaszę gryczaną, groch, fasolę i się tym nie martwiłam. Wtedy jeszcze można było kupić cielęcinę „od baby”.
HENRYK WUJEC, LEGENDA SOLIDARNOŚCI, WRĘCZA MARII ANNIE KARWOWSKIEJ KRZYŻ OFICERSKI ORDERU ODRODZENIA POLSKI, TORUŃ, SIERPIEŃ 2011 R. Fot. Adam Zakrzewski Zmienia się punkt widzenia. Po festiwalu Solidarności przyszedł stan wojenny i nie było już tak fajnie. Poszła Pani na wojnę? Mój mąż był internowany. Przyszli po niego z psami i karabinami o 2 w nocy. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje, dokąd go zabierają. 10-letnia córka wszystko widziała przez okno. Była przerażona. Poleciałam do budki telefonicznej, ale nigdzie nie można było zadzwonić. Na ulicy mówili, że milicja wyciąga ludzi z domów. Nocował wtedy u nas Ersen, przyjaciel z Turcji i on wysłuchał w tureckim radiu już o trzeciej nad ranem, że wprowadzono stan wojenny. Oficjalnie Jaruzelski ogłosił to dopiero o szóstej. Od razu byłam zorganizowana, rano obleciałam cały uniwersytet, a u jezuitów zobaczyłam na liście kogo zabrali. Na uniwersytecie szybko się skrzyknięto, odbyło się nadzwyczajne posiedzenie senatu. Dopiero po kilku dniach dowiedzieliśmy się, dokąd wywieźli internowanych. Byłam chyba pierwszą żoną, która pojechała do obozu internowania w Potulicach. Pamięta Pani te odwiedziny? Mam takie wzruszające wspomnienie. Moja córka 15 stycznia obchodziła urodziny, upiekłam ciasto, zrobiłam kawę do termosów, do koszyka włożyłam tyle filiżanek, ile miałam w domu i pojechałyśmy do męża do obozu internowania. Usadzili nas naprzeciwko siebie - więźniowie i rodziny. Na widzeniu Marta zdmuchnęła świeczki na torcie, wszyscy świętowali. Strażnik miał łzy w oczach. Mówił, że pracuje 20 lat, ale czegoś takiego jeszcze nie widział. Czego Pani się bała najbardziej? Nasze dzieci też były waleczne i najbardziej o nie się bałam. Pamiętam, że syn Maciej nosił bibułę, w szkole nauczycielka zarzucała mu, że jest nieodpowiedzialny. Co miałam jej powiedzieć, że bardzo odpowiedzialnie nosi bibułę!? Niepokoiłam się o dzieci, powtarzałam im, że jeżeli was złapią, to wrzeszczcie. I o córkę się bardzo bałam, żeby dziewczynce krzywdy nie zrobili. To był jedyny strach. Na strajkach nocowałam ze studentami w instytucie, żeby się dzieciom nic nie stało, jak przyjdą ubecy. Zresztą i tak byli…
A pamięta Pani przepis na sok pomarańczowy z… marchwi? Kombinowaliśmy różne rzeczy. Pamiętam, że kiedyś na Wielkanoc zrobiłam szynkę z marchwi. Pofarbowałam twaróg, dodałam marchew, wszystko doprawiłam i… była szynka. Wybory 4 czerwca to była niespodzianka? Dużo wysiłku włożyliśmy w przygotowania do wyborów. Jeździliśmy razem z Alicją Grześkowiak, Jankiem Wyrowińskim, Krzysiem Żabińskim, rektorem Stanisławem Dembińskim. Robiliśmy propagandę, akcję plakatową. W komisji wyborczej w Brzozie Toruńskiej, w której brałam udział, prawie wszyscy głosowali na Solidarność. Oczywiście, nie spodziewaliśmy się, że Solidarność wygra wybory. Czy tak Pani sobie wyobrażała wolną Polskę? W ogóle sobie nie wyobrażałam. Myśmy po prostu pracowali, wiedzieliśmy, że trzeba budować, a nie niszczyć. Bardzo dużo pracowałam przy prywatyzacji, już w 1990 roku założyłam firmę doradczą KarStanS. Wyjeżdżałam wtedy na szkolenia do Anglii, tam się uczyłam rynkowej ekonomii. Chcieliśmy działać konstruktywnie. Nie spodziewałam się, że tak szybko będą dobre efekty. Pracowali na to Mazowiecki, Suchocka, Jakub i Maciej Święciccy i wielu innych. Oni byli państwowcami, nie szli do polityki dla kariery. Ma Pani doktorat z finansów, doradza Pani wielu firmom… Czy uważa się Pani za kobietę sukcesu? Nie wiem, co to znaczy. Jeżeli pan pyta, czy jestem bardzo zadowolona ze swojego życia, to powiem, że tak. Jeżeli pan mnie zapyta, co mnie cieszy codziennie, to odpowiem, że nawożenie gnojem kawałka piachu przy domu, aby go użyźnić. Codziennie przewożę 10 taczek gnoju (śmiech). Po prostu robię to, co lubię, a zawsze lubiłam pracować, zwłaszcza z młodzieżą, z trudnymi i ambitnymi ludźmi. A u siebie, jakie cechy charakteru ceni Pani szczególnie? Lubię nauczać ludzi, lubię dzielić się wiedzą, sama stale się uczę. A może jakaś niefajna cecha? Wściekam się, jak coś idzie nie tak jak chcę. Nie wścieka się Pani, że ideały Solidarności się spsiały? Nigdy nie wściekam się, gdy chodzi o ideały. To rzecz względna. Być może dla młodych ideały Solidarności są niezrozumiałe. Znam ludzi z Solidarności, którzy byli wspaniali. Znam i takich, którzy byli podli i tyle.
Podzieliliśmy się już do tego stopnia, że prawie przestajemy być społeczeństwem… Czy to możliwe, żeby nas, Polaków, zniszczyły nie wojny i ucisk, a wolność? Nie martwi to Panią? Bardzo mnie to martwi. Dramatycznym przykładem takiego rozdziału jest Ukraina. Tego nie wolno robić. U nas też jest grupa ludzi, która lubi dzielić. Nie będę wymieniała nazwisk! Co by się musiało wydarzyć, byśmy znowu się zjednoczyli? Wojna jak na Ukrainie? Myślę, że nasze pokolenie musi wymrzeć. Ono ciągle dzieli tak jak za komuny, na „my” i „oni”. Tylko że teraz nie wiadomo, kto jest kto. Tak nie powinno być. Podziałem niczego się nie osiągnie. Ale to nie jest klęska demokracji, to jest skutek mentalności:„ja jestem lepszy”. Nigdy nie byłam w partii, ale też nigdy nie uważałam, że przez to byłam lepsza. My z Solidarności to byliśmy ci lepsi?! Tak nie można mówić! Znam wielu partyjnych, którzy byli bardzo porządnymi ludźmi. Na szczęście prezydent Komorowski nie dzieli. Nie dorośliśmy do myślenia Mazowieckiego proponującego „grubą kreskę”. Może młodzież będzie inaczej to widziała? Młodzież jest zainteresowana ciekawym życiem, chce pracować, chce wyjeżdżać. Nieznośne jest to ciągłe jęczenie, że młodzież opuszcza kraj. Jeżeli ktoś mieszka w Kalifornii i jedzie na Alaskę, dlatego, że tam trzy razy więcej płacą, to nikt się nie dziwi. Czy burmistrz Los Angeles jęczy z tego powodu? Może jadą tam, bo jest cicho, spokojnie i oprócz pieniędzy są zorze polarne. W Polsce lubimy wszystko etykietkować, nadużywać słowa „patriotyzm”… Patriotyzm w moim wydaniu, to budowanie społeczeństwa obywatelskiego. Nauczam, nie patrząc na to, czy młodzieży dzisiaj jest wszystko jedno, czy będzie pracować tutaj czy gdzie indziej. Potrzebujemy nosicieli dobrych rzeczy. Dlaczego jeszcze z Ukrainą tak się stało? Bo nie było jednoczenia społeczeństwa. Wykreowali oligarchię majątkową, nie było poczucia odpowiedzialności obywatelskiej. W demokracji musi być tkanka obywatelska. My mieliśmy to szczęście, że była opozycja demokratyczna i społeczeństwo dojrzało do Sierpnia 80. Oni nie mieli takiej bazy, przeskoczyli z tyranii caratu w tyranię komunizmu, nie mają się do czego odwołać. Zatem cieszmy się tym, co mamy? Zdecydowanie tak.
*Dr Maria Anna Karwowska Prezes firmy doradczej KarStanS sp. z o. o., prezes Kujawsko-Pomorskiej Organizacji Pracodawców Lewiatan. Ma doktorat z finansów przedsiębiorstw, przez 15 lat była kierownikiem Zakładu Finansów na Wydziale Nauk Ekonomicznych UMK, wieloletni wykładowca i wychowawca wielu pokoleń ekonomistów. miasta kobiet
październik 2014
35
męska perspektywa
Mam w sercu ranę Błądzę całe życie. Jestem pewny tylko na swojej płycie i w studiu nagraniowym. To taki mój bezpieczny teren, drugie życie - chyba dużo lepsze od tego pierwszego, zwykłego. Z Tomaszem Organkiem* rozmawia Paulina Błaszkiewicz ZDJĘCIE: FILIP ŻOŁYŃSKI STYLIZACJA: ELA OLECH Gdy spotkaliśmy się rok temu, powiedziałeś, że nie będziesz kserobojem. Udało się? Tak. Moja muzyka jest takim patchworkiem. Czerpię z różnych zespołów i nurtów np. z The Doors itp., ale nie mam poczucia, że jestem kserobojem, bo to wszystko służy mi do stworzenia nowej jakości. Gdybym ja się w tym wspomnianym patchworku nie przebijał, to wszystko byłoby bez sensu. Krótko mówiąc odgrzewałbym starego kotleta. Muzyka, którą robię jest nowoczesna. Co chciałeś pokazać swoją płytą? Mam wrażenie, że muzyka jest wykrojona z jednego wzorca. Ja chciałem się z tego wymiksować, dlatego postawiłem na proste, mocne gitarowe, wyraziste i surowe granie. Męskie granie. Tak. Męskie granie to dobre określenie. W ogóle lubię, gdy wszystko jest takie dookreślone. Na Twojej płycie nie brakuje wątków poświęconych kobietom… No cóż. To moje doświadczenia (śmiech). Album „Głupi” jest opisem moich przeżyć. To nie są wydumane piosenki o niczym. Co miałeś na myśli pisząc, a później śpiewając, że nie lubisz kobiet, które pachną mydłem? Rozumiem, że wolisz indywidualistki i cenisz oryginalność? Zdecydowanie tak! (śmiech) Nie lubię ludzi bez fantazji i tylko o to mi chodziło. Ktoś mi kiedyś powiedział, że śpiewam o kobietach, które
36
miasta kobiet
październik 2014
pachną mydłem, bo nie wiedzą, że są jeszcze perfumy. Śpiewam też, że ich trumny są zimne, bo mieszkają w takich ładnych mieszkaniach, w pokojach w kolorze ecru. Przecież jasne kolory powiększają optycznie - taka stereotypowa opinia. Ale nie chcę wyjść na szowinistę. Kobiety to tylko pewna część „Mizantropii”. Ja śpiewam też o biznesmenach w tanich butach. Nie lubię ludzi jałowych, wyciętych z wzorca. Kate Moss nie jest wycięta z wzorca? To ikona stylu. A dziewczyny podobne do niej? Śpiewasz „Ty jesteś moja mała Kate Moss, chude masz ręce, nogi, a oczy głębokie, że hej, hej, hej”… Porównuję dziewczynę, która ostro się bawi, do Kate Moss, ale - jak wiesz - ta piosenka jest o kresie zabawy, o przebijaniu się przez ścianę, za którą już jest pustka. Wstajesz rano i masz przeświadczenie, że nic tam nie ma. Kiedy zaczyna się to zauważać? Wtedy, kiedy się dużo baluje. Nie wmówisz mi, że teraz siedzisz w domu, przed telewizorem, w kapciach… No nie. Wiesz, ja nie mam nic przeciwko imprezie, bo to integralna część naszego życia i czasem trzeba odreagować. Mówię o sytuacji, gdy wpada się w ciąg. Ludzie pracują od poniedziałku do piątku, a w weekend wpadają w tunel. Obserwowałem to dawno temu, kiedy wyjeżdżałem do pracy do Anglii. Zaczynał się weekend, a ludzie biegli w tych
marynarkach z pracy prosto do knajpy i zostawali w nich aż do poniedziałku. Tak się dzieje, jeśli znajomości ograniczają się tylko do tych zawodowych i imprezowych. Przy balowaniu nie liczy się nic więcej. Dopiero później czuje się pustkę. Ja to znam, znam też takich ludzi. A teraz o tym śpiewam. Bez oceniania? Nie mam w sobie tyle bezczelności, żeby oceniać, kto jest głupi, a kto mądry. Ale np. w piosence „Kate Moss” śpiewam o placu Zbawiciela, bo widziałem palenie tęczy i rzucanie cegłówkami w policję. Dla mnie to zwykła impreza, tylko podszyta fałszywą ideologią - antyfeministyczną albo narodową. Tak naprawdę ci ludzie w ogóle nie mają pojęcia o tych ideologiach i wychodzą na ulicę tylko po to, by poczuć adrenalinę. Dzięki zbiorowemu naparzaniu z kumplami można odreagować najprostsze emocje. Jesteś buntownikiem? Nie. Ja się nie buntuję. Zaskoczyłaś mnie teraz. A może jestem? Nie mam ubezpieczenia, nie mam stałej pracy, nie mam pieniędzy… Może rzeczywiście coś w tym jest, kontestuję dzisiejszy styl życia. Tak na zdrowy rozum to powinienem po prostu iść do roboty i jakoś się ogarnąć, ale w ogóle mi się do tego nie śpieszy, nie widzę w tym sensu. Magister anglistyki… Pracowałem w szkole dwa lata, ale to nie jest miejsce dla mnie. Bardzo źle się tam czułem i to
męska perspektywa było tylko zawracanie głowy. Nie wyobrażam sobie życia innego od tego, które mam teraz i które prowadzę od dziesięciu lat. Zawsze jesteś wierny sobie? W sensie artystycznym na pewno jestem nie do zgięcia. Od zawsze wiedziałem, że nagram solową płytę. Wiedziałem, że chcę być Organkiem. A nie Tomkiem Organkiem? Oj nie! Nie lubię tych końcówek obok siebie: ek-ek. Źle mi to brzmi. To taki estetyczny zakręt. Tomek Organek - taki dzieciaczek. Jakoś specjalnie mnie to nie bodzie i nie podkopuje mojej pewności siebie, ale denerwują mnie te sufiksy. Tomasz po prostu lepiej brzmi. Może nie lepiej, a doroślej? Lepiej. Tomasz to ładne imię, a Tomek nie… Nie chcę sobie dodawać na siłę powagi, bo w ogóle nie jestem poważny. Teraz zaczynam dorastać, chyba trochę dojrzałem. Masz dystans do siebie? Trudno jest mieć dystans do tego, co się robi. Miewałem dni kiedy uważałem, że wszystko jest złe. Chwilę po tym pojawiało się drugie ekstremum, że jest świetne. To chyba było mi potrzebne. Mam wrażenie, że na płycie „Głupi” jesteś szczery aż do bólu. To był zamierzony efekt? Tak. Wyszedłem z założenia, że jeśli mam pisać, to muszę to robić szczerze. Mam świadomość istnienia pewnego ryzyka, że tym, co napisałem mogę kogoś urazić, ale w pewnym momencie w ogóle przestałem to brać pod uwagę. Podczas procesu tworzenia nie wolno się takimi rzeczami przejmować. Jeśli zaczynam coś robić, to zawsze na serio i szczerze. To moje ryzyko. O byłych dziewczynach nie pisałeś… Nie mam żadnych byłych dziewczyn. Moje teksty nie opisują konkretnej osoby, ale jakieś emocje, typ zachowania lub problem. Świadomie unikasz tematu miłości? Ja dopiero uczę się śpiewać i pisać o miłości. To ważny temat. Związki i relacje zajmują nam dużą część życia, ale strasznie ciężko się o tym pisze. Szczególnie wtedy, kiedy chce się to zrobić niebanalnie. I może dlatego nie porwałem się na napisanie ballady miłosnej. Łatwiej było napisać i później zaśpiewać: „Nazywam się Organek i mam w sercu ranę”? Ten utwór, „Italiano”, to jest piosenka o piciu. Stworzyłem w nim taki podmiot liryczny i obarczyłem go problemami. Uwielbiam pisać po polsku i cenię wokalistów, którzy przemycają w głosie siebie. Umiem dostrzec, kiedy przez człowieka przemawia osobowość, a nie coś sztucznego. Jesteś anglistą, więc skąd się w ogóle wzięła ta muzyka? Rodzice nie doradzali Ci, żebyś zajął się czymś „pożytecznym w życiu”?
Mój ojciec był muzykiem, grał na gitarze. Z kolei mama tańczyła w zespole tanecznym. Miałem to szczęście, że nigdy nikt mi nie mówił, żebym poszedł na prawo. To było fajne, bo nie miałem poczucia, że może kogoś zawiodłem. Taki brak obciążeń jest bardzo ważny. Rodzice są z Ciebie dumni? Mój ojciec już dawno nie żyje, a mama jest szczęśliwa. Opowiadała mi jak ostatnio wezwała ją kierowniczka z pracy. - Pani Wando proszę na górę - powiedziała. Mama była zaskoczona, bo kierowniczka rzadko ją wzywa. Kiedy weszła, przełożona otworzyła gazetę i powiedziała: Proszę spojrzeć, to pani syn. Żałujesz czegoś? Pewnie. Wielu rzeczy żałuję. Popełniam błędy i w moim życiu wydarzyło się dużo złego, ale mimo wszystko nie żałuję, że żyję i jak żyję. I jesteś poza systemem… Na własne życzenie. Nie odnajduję się w systemie dzienno-nocnym, rutynie, kołowrotku z pracą i dziećmi. Nie neguję tego, bo cały świat tak żyje, ale ja zawsze wolałem zrobić krok w bok i uczestniczyć w tym z daleka. Albo w ogóle nie uczestniczyć. Większość artystów, z którymi miałam okazję rozmawiać mówiło, że trudno im pogodzić życie prywatne z zawodowym. Jak jest u Ciebie? Trudno mówić o życiu prywatnym, bo nie ma nawet takiego rozgraniczenia. Życie zawodowe jest życiem prywatnym i odwrotnie. Wszyscy ludzie, którzy są blisko mnie, są powiązani z tym, co robię. Krąg moich znajomych tworzą głównie muzycy, artyści. Ja w ogóle mam mało relacji codziennych z ludźmi. Chyba nawet nie umiem utrzymywać tych relacji. Nigdy mi to nie wychodziło. Jesteś typem samotnika? Zdecydowanie tak, ale czasami lubię wejść sam w środek tłumu, tego kokonu. Jestem sam, ale potrzebuję od czasu do czasu ludzi czy miasta. Muszę mieć jednak swoją własną przestrzeń. A Ty w ogóle lubisz ludzi? Nie bardzo. (śmiech)
Nie, to takie banalne! Co to jest za granica 40, 30 czy 50 lat? W życiu człowieka graniczne momenty są zupełnie gdzie indziej. Ja wyznaczam je sobie sam. Odpowiadając na twoje pytanie, to masz rację - czuję się mentalnie młodszy. Moi rówieśnicy mają zupełnie inne problemy, ale to naturalne. Myślę, że gdybym miał trójkę dzieci, to pewnie miałbym te same problemy, jednak świadomie nie podejmuję pewnych zadań. Nie chodzę do pracy od 8 do 16, tylko zajmuję się pisaniem albo komponowaniem. To wynika pewnie z egoizmu. Cały czas robię coś dla siebie, albo z myślą o sobie. A jesteś hedonistą? Z przekonania nie, ale zdarza się, okazjonalnie. Na przykład wtedy, kiedy muszę wyrzucić z siebie wszystko co niedobre. Powiedziałeś, że świadomie nie chodzisz do pracy. Czy tak samo świadomie rezygnujesz z bycia ojcem? Nie chcesz mieć dzieci? To trudny temat. Czasami wydaje mi się, że chcę, a czasami, że nie. Czasami mam pewne przebłyski, ale nie wiem po co miałbym to dziecko mieć? Co miałabym z nim zrobić, co powiedzieć? Czego bym go uczył, jak prowadził przez życie? Pewnie każdy ma takie wątpliwości, ale jak dziecko przychodzi już na świat, to naturalnie wie się, co i jak z tym fantem zrobić. Ja na razie tego nie czuję. Boisz się popełnić błąd? Błądzę całe życie. Jestem pewny tylko na swojej płycie i w studiu nagraniowym. To taki mój bezpieczny teren, za który wiem, że jestem odpowiedzialny. To moje drugie życie - chyba dużo lepsze od tego pierwszego, zwykłego.
*Tomasz Organek Wokalista, autor tekstów, gitarzysta. Od prawie dwudzietu lat mieszka w Toruniu. Absolwent anglistyki na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika, kształcił się muzycznie na Akademii Muzycznej w Katowicach na Wydziale Jazzu i Muzyki Rozrywkowej. Jeden z założycieli zespołu SOFA. Współpracował ze Smolikiem i Kayah. W maju tego roku wydał solową płytę pt. „Głupi”.
Odważne wyznanie jak na debiutanta. Bo chyba tak trzeba o Tobie dzisiaj mówić? Nie jestem zakładnikiem publiczności. Robię to, co robię w taki, a nie inny sposób, bo nie zakładam, że to ma się wszystkim spodobać. Jeżeli to się komuś podoba, to bardzo mi miło, że jest nam po drodze, a jeśli się rozmijamy - to trudno. Masz plan na życie? Nie mam żadnych planów na życie. Tak naprawdę nigdy ich nie miałem i zawsze przyjmowałem to, co daje mi los. Masz 38 lat. Czujesz się mentalnie młodszy od swoich rówieśników, czy może tak jak oni za dwa lata zrobisz bilans czterdziestolatka?
Rozmowa z Tomaszem Organkiem we wtorek (30.09.) o godzinie 10 i 16 oraz w środę (1.10.) o godzinie 12 na antenie Radia Eska. 94,4 fm (Bydgoszcz) 104,6 fm (Toruń) miasta kobiet
październik 2014
37
temat okiem męskim
Czego Wam
nie pokażemy
nigdy
„Płacz Władek, nie wstydź się, bo jak prawdziwy chłop płacze, to musi być święto” (Pawlak do Kargula). Janusz Milanowski*
E
K
L
1549614BDDWB
R
mieć w życiu wszystko ładne i sprawne. Po to „robi kasę”. Inny przypadek... W tym roku zmarł pewien polski sportowiec (nie wymienię nazwiska, bo dowiedziałem się o wszystkim prywatnie), którego żona zostawiła, gdyż nie mogli mieć dzieci. Znalazła sobie innego prokreatora. Sportowiec zarabiał duże pieniądze, jeździł po świecie, itd... Mógł na nowo ułożyć sobie życie z inną kobietą. Jeden drobiazg spowodował tylko, że tego nie zrobił: on ją naprawdę kochał. Dalej zarabiał więc dużą kasę, żeby starczyło mu na... ekstremalne picie. I zapił się, bo jak - innymi słowy napisał w poprzednim felietonie mój redakcyjny kumpel Kowalski - my „z lekkością skaczemy w ciemność”. Bohater mojego reportażu zapytany, czy kiedyś płakał, odpowiedział krótko, że płakał, ale jak mężczyzna, czyli tak, by nikt nie widział. Kobiece pisma postulują niejednokrotnie: pozwólcie płakać mężczyznom. Ogarnia mnie śmiech nad częstym uzasadnieniem tego
postulatu: bo mężczyzna to też człowiek a kim/czym innym, do jasnej cholery, mógłby jeszcze być?! Co więcej, często słyszę, jak kobiety nieświadome tego lapsusu, używają go w rozmowach. I tu dochodzimy do sedna zagadnienia pt. „Dlaczego mężczyźni wstydzą się łez?” To proste. Trudno nam znieść ośmieszenie, bo naprawdę dumni mężczyźni wytyczają ostrą granicę między swą intymnością a światem zewnętrznym. I gdzieś mamy idiotyczne kuriozalne współczucie, że też (!) jesteśmy ludźmi. Kobiety nie zdają sobie sprawy z jednego. Otóż, oprócz strasznych tragedii życiowych, mężczyźni robią to najczęściej z jednego powodu: kobiety („Słabości, imię twe kobieta” - Hamlet). I najczęściej są to łzy bez łez. A tych na pewno nigdy Wam nie pokażemy... *Janusz Milanowski
Dziennikarz, publicysta, fotograf. Miłośnik długodystansowego pływania i jazzu.
A
M
A
229514T2BBA
Nie zastanawiałem się nad tym nigdy, dopóki nie poznałem pana Adama, bohatera mojego reportażu (str. 26-27). Pan Adam wygrał najtrudniejszą do wygrania walkę: z samym sobą-alkoholikiem. I gdy pokonał cholerny nałóg, został sam z umierającą żoną i niepełnosprawnym synem. Kobieta, którą pokochał od pierwszego wejrzenia, zamknęła oczy - jak to określił - po straszliwej chorobie, w której on jej nie opuścił, bo kiedyś dał słowo, że będzie na dobre i na złe. Większość ludzi ma gdzieś to słowo i zawija żagle tylko dlatego, że zaczyna być źle. Kobieta zostawia mężczyznę, gdy ten się wypalił, na przykład. Mężczyzna kobietę, bo ona w jakiś sposób przestała spełniać jego oczekiwania. Najokrutniejsze znane mi przypadki: on zostawił żonę, bo urodziła córkę zamiast syna, w dodatku, w jego opinii, brzydką. Inny, bo syn po porodzie krótko nie oddychał. Nie na tyle, żeby zaszły zmiany w mózgu, ale ojciec kretyn wyobraził sobie, że dziecko będzie niepełnosprawne, a on chce
229514T2BBA
1547814BDBHA
956214TRTHA
1539114BDBHA
1531314BDBHA
1531214BDBHA 1548814BDBHA
Superoferty dla Czytelnik贸w!
1530814BDBHA