Miasta Kobiet luty 2014

Page 1

nasze miejsca spotkań

luty 2014

kontrowersje

portret

Marzena Matowska nie boi siÄ™ emocji str. 6-9

Szkolny eksperyment str. 20-21


focus na modę

5

4 3

7

2 6

Esencja

stylu

1

13 14

8

9

10

Retro i glamour

11

Te błyszczące, kobiece, nawiązujące do przeszłości klimaty robią teraz karierę w modzie i we wnętrzach. Taliowane spódnice podkreślające kształty, pepitka, kratka, delikatna koronka, czerń i biel a’la Audrey Hepburn, to tylko niektóre hity. A co jeśli styl retro jest zbyt delikatny dla Ciebie? Wybierz zatem glamour i błyszcz jak gwiazda. Diamenty, cyrkonie, złote torebki i buty dedykowane są odważnym kobietom z klasą.

7

12

20

15

18 29 17

19

16

22

23

24

25 28

21

27 26 1. Pierścionek z rubinami YES - 2195 zł 2. Pierścionek z kolekcji Royal YES - 3195 zł 3. Kolczyki z diamentami - Metropolitan YES - od 3995 zł 4. Kolczyki Kruk - 749 zł 5. Kolczyki z brylantami i szafirami YES - 3495 zł 6. Mascara Rossmann - 29,99 zł 7. Bluzka bez rękawów Levis - 289 zł 8. Rozświetlacz do twarzy i ciała Inglot - 39 zł 9. Torebka Wittchen - 255 zł 10. Żel pod prysznic 250 ml Douglas - 39 zł 11. Biustonosz Atlantic - 134,99 zł 12. Figi Atlantic - 54,99 zł 13. Sukienka Ochnik - 699,99 zł 14. Sukienka Medicine - 129,90 zł 15. Sukienka Levis - 419 zł 16. Szpilki Wojas - 299 zł 17. Spódnica Butik - 69,90 zł 18. Zegar Vinyl Home & You - 39 zł 19. Spódnica Butik I Like - 69,90 zł 20. Torebka Deichmann - 39 zł 21. Kredka Rossmann - 24,99 zł 22. Lakier O2M Inglot - 32 zł 23. Pomadka Inglot - 21 zł 24. Szminka Rossmann - 54,99 zł 25. Buty Kazar - 468 zł 26. Sweter Medicine - 59,90 zł 27. Pantofle Gino Rossi - 379,90 zł 28. Szpilki Ryłko - 269,90 zł 29. Płaszcz Monnari - 459 zł Focus Mall Bydgoszcz: ul. Jagiellońska, www.focusmall-bydgoszcz.pl, czynne codziennie od 9.00 do 21.00

2

miasta kobiet

luty 2014


30 32

focus na modę

34

31 33 36 35 38 37

39

40

42

41

44

43

46

45

47

52

50

53

48

49

51

60 59 57 61

54

56 67

55

58 65

62 63

64

66

Focus Mall Bydgoszcz: ul. Jagiellońska, www.focusmall-bydgoszcz.pl, czynne codziennie od 9.00 do 21.00

miasta kobiet

luty 2014

3

117314BDBHA,B

30. Róż z rozświetlaczem Inglot - 25 zł 31. Sukienka Butik I Like - 89,99 zł 32. Torba Diverse - 99,99 zł 33. Buty Kazar - 656 zł 34. Biustonosz Samanta kremowy Scarlett - 139,90 zł 35. Biustonosz Esotiq - 74,90 zł 36. Muszka Pako Lorente - 50 zł 37. Torebka Deichmann - 39 zł 38. Bielizna polarowa 4F - 89,90 zł 39. Biustonosz Triumph - 164,90 zł 40. Torebka Monnari - 239 zł 41. Sukienka Monnari - 259 zł 42. Bransoletka Glitter - 39,90 zł 43. Bransoletka Glitter - 29,90 zł 44. Majtki Triumph - 94,90 zł 45. Klucze Mister Minit - 27 zł 46. Halka Esotiq - 119,90 zł 47. Halka Triumph - 189,90 zł 48. Bielizna korygująca Esotiq - 249,90 zł 49. Kamizelka Ochnik - 1799 zł 50. Poszewka Home & You - 69 zł 51. Zegar Home & You - 29 zł 52. Torebka Monnari - 139 zł 53. Torebka Wittchen - 199 zł 54. Szpilki Ryłko - 299,90 zł 55. Wianek Glitter - 69,90 zł 56. Peeling Douglas - 59 zł 57. Suplement diety Super Pharm - 59,99 zł 58. Świeca Home & You - 29 zł 59. Koszula Tatuum - 169,99 zł 60. Koszulka Diverse - 39,99 zł 61. Spódnica Medicine - 99,90 zł 62. Baletki Kazar - 289 zł 63. Czółenko Gabor - 399 zł 64. Szpilki Deichmann - 79 zł (tylko online) 65. Pasek Kazar - wzór 66. Spódnica Tatuum - 149,99 zł 67. Koszulka Levis - 149 zł


Wydawca: EXPRESS MEDIA Sp. z o.o. Bydgoszcz, ul. Warszawska 13 tel. 52 32 60 733 Prezes Zarządu: dr Tomasz Wojciekiewicz Redaktor Naczelny: Artur Szczepański Dyrektor sprzedaży: Adrian Basa Redaktorka prowadząca: Emilia Iwanciw tel. 52 32 60 863 e.iwanciw@expressmedia.pl

Coś o miłości Planując nowy numer „Miast Kobiet” stanęłam przed dylematem. Zastanawiałam się, co myślicie o walentynkach. I czy wypada powiedzieć, że ja, choć mam z kim świętować, walentynek nie lubię. Powód? Kolejki, tłumy, kiczowate balony w kształcie serca. Poza tym co roku mam wrażenie, że świętujemy tak trochę na siłę. Najczęściej akurat tego dnia, on i ja, mamy ochotę zaszyć się pod kołdrą w ciepłych skarpetach z miską popcornu. A tu zaplanowane wyjście, zarezerwowany stolik, kupione bilety. Trzeba więc ubrać coś seksownego, wyjść do ludzi i tworzyć romantyczną atmosferę. A jej się przecież nie da uczynić na zawołanie. Ona tworzy się sama w najmniej oczekiwanych momentach, gdzieś pomiędzy wierszami trywialnej codzienności. Na koniec swoich walentynkowych rozważań doszłam do wniosku, że mimo moich oporów, w „Miastach Kobiet” rozprawimy się z tym świętem. Wykorzystamy je jako pretekst, by napisać coś o miłości. I to był dobry pomysł. Na stronach 28-29 znajdziecie wyznania par, które są razem pół wieku. My, pokolenie rozwodów, zapytaliśmy seniorów, jak udało im się wytrwać ze sobą tyle lat. Ich ciepłe wspomnienia nas wzruszyły. Pozostając w miłosnym klimacie, życzę Wam miłych walentynek. Albo nie. Bo może Wam też nie wychodzi romantyzm na zawołanie. Życzę Wam zatem szczypty romantyzmu w życiu. Niekoniecznie w walentynki. Niekoniecznie w eleganckiej restauracji. Życzę Wam romantyzmu, który pojawia się mimochodem w codziennym życiu bez szczególnej oprawy. Takiego, który nie potrzebuje balonów, blasku świec i pluszowych misiów.

Teksty: Lucyna Tataruch Emilia Iwanciw Dominika Kucharska Janusz Milanowski Lena Kałużna Jan Oleksy Zdjęcie na okładce: Natalia Kuligowska www.052b.com Projekt: Iwona Cenkier i.cenkier@expressmedia.pl Skład: Ilona Koszańska-Ignasiak i.koszanska@expressmedia.pl Sprzedaż: Angelika Sumińska tel. 691 370 521 a.suminska@express.bydgoski.pl Michał Kopeć tel. 56 61 18 156 m.kopec@nowosci.com.pl

KONKURS! Polub nas na Facebooku i weź udział w walentynkowym konkursie. Do wygrania atrakcyjne nagrody! Znajdziesz nas na: www.facebook.com/ MiastaKobiet.Nowosci.ExpressBydgoski

Emilia Iwanciw, redaktorka prowadząca „MiASTA KOBIET” „Miasta Kobiet” ukazują się w każdy ostatni wtorek miesiąca, jako dodatek do „Expressu Bydgoskiego” i „Nowości - Dziennika Toruńskiego”. Przez cały miesiąc są dostępne również w 73 miejscach w Bydgoszczy i Toruniu. Adresy znajdziesz na stronie www.miastakobiet.pl

4

miasta kobiet

luty 2014


113114BDBRA


jej portret

Nie boję się

cj m e o i

Wiem, że mam opinię takiej trochę płaczki, bo ja naprawdę potrafię się tak wzruszyć, tak nakręcić, tak nawiedzić!

Z Marzeną Matowską*, dyrektorką Miejskiego Centrum Kultury w Bydgoszczy, rozmawia Janusz Milanowski zdjęcia: Natalia Kuligowska

Przejrzałem Internet i natknąłem się na coś takiego jak „styl Matowskiej”, a chodzi o ubiór. Czarna skóra i wyraziste kolory. Czego to jest wyrazem? Mojej wewnętrznej siły. Ostra z Pani babka… Tak! Nie żyję półcieniami, choć rozumiem, że świat nie jest zerojedynkowy czy też czarno-biały, że są też odcienie szarości, ale one też muszą być widoczne i coś znaczące. W życiu szkoda czasu na mało wyraziste sytuacje, na słowa wypowiedziane niepotrzebnie, na taką watę, miazgę. Co nie oznacza, że ja nie cenię pasteli, ale nie żyję pastelowo. Może czasami za szybko podejmuję decyzje zawodowe i życiowe, nieraz nieodwołalnie. Nie boję się jednak emocji. Co mi się wydaje zgubne w życiu? Jakaś taka… idiotyczna moda, na przykład w polityce i w zarządzaniu, nieokazywania emocji. Jeśli ktoś ma zimną krew, to wtedy jest dobrze i poprawnie. A ja uważam, że trzeba okazywać emocje, bo one coś komunikują. Nie lubię rozmawiać, czy pracować z ludźmi nie wiedząc, co oni myślą albo czują. A jak się Pani ubierała w okresie życia niesłusznie zwanym młodością? Wyraziście. Punk? Nie, nigdy, nigdy! Własny styl? Tak, ponieważ - i tu się odkryję - nigdy nie byłam zadowolona z własnej figury, nie będąc szczupłą. Myślałam więc sobie tak: jak nie masz figury, to chociaż miej pomysł. Przechodziłam różne okresy. Na przykład okres samych kołnierzyków i przypinanych fiołków, piórek, czegoś tam jeszcze. Zawsze miałam asymetryczną fryzurę, nawet gdy asymetria jeszcze nie była w modzie. Wiedząc, że z figurą szału nie ma, szukałam czegoś, co odwróci od niej uwagę. A więc bez subkultur i kulturowych trendów? Rzeczywiście. Ja nie cierpię mód kulturowych. Gdy całe moje środowisko czytało literaturę iberoamerkańską, to ja siedziałam przy powieściach rosyjskich. Nigdy nie słuchałam

6

miasta kobiet

luty 2014

„Polonista, to ktoś, kto dobry apetyt zjadł na śniadanie” - twierdził, zdaje się, że Słonimski. Polonista, który jest tylko polonistą! Obojętnie, kim się jest z zawodu, to musi w jakiś sposób przekładać się na życie, na nieustanne szukanie. Trzy lata byłam nauczycielką języka polskiego, ale nigdy nie zadałam pytania: „Co autor chciał przez to powiedzieć”, bo dla mnie samej nie jest to interesujące. Autor tworząc, chce sobie coś powiedzieć, załatwić dla siebie, ale w momencie, gdy to pokazuje, to już nie jest jego własność. Wtedy jest ważne, co ja chcę powiedzieć sobie w kontakcie z jego dziełem sztuki. Dlatego moich uczniów przekonywałam, że spotkanie z literaturą to jest podjęcie jakiejś gry: co ja z tego rozumiem, w jaki sposób mnie to dotyczy albo nie, może ja tam znajduję tylko jedno ważne dla mnie zdanie? Będąc dziś dyrektorem interdyscyplinarnej instytucji robię to ze świadomością, że nie znam się na wszystkim. Otwieram jakąś wystawę… list przebojów, bo nie uważałam, że trzeba być na topie, znać tytuły i nazwy zespołów. Wydawało mi się to cholernie snobistyczne. W modzie mocnych brzmień wolałam „Piwnicę pod Baranami”, poezję śpiewaną i w ogóle klimaty refleksyjne i sentymentalne. Lubię też modę, ale ją filtruję. Powieść rosyjska, mówi Pani… Dostojewski w „Zbrodni i karze” ustami Razumichina stwierdza, że „dobra własna blaga jest więcej warta niż czyjaś powtórzona prawda, bo w pierwszym przypadku jest się sobą, a w drugim tylko papugą”. Czy Pani się z tym zgadza? Absolutnie tak, chociaż czasami mam wrażenie, że tak bardzo mam ochotę dobrze się poczuć ze sobą, trochę się wyidealizować, że ta własna prawda może być trochę prawdą idealną, taką na użytek lustra. …własna blaga, nie prawda. No, właśnie! Ta własna prawda jest czasami blagą, bo chodzi o ten własny wizerunek. Ja od dziecka trochę bawiłam się wizerunkiem. Pani jest filozofem z wykształcenia? Polonistką.

…tańczę tango… …(uśmiech) tango (przez trzy lekcje się nauczyłam!), ale ja przecież się nie znam na wszystkim, no więc otwierając wystawę, przychodzę do galerii pół godziny wcześniej, staram się odebrać to, co widzę najgłębiej, by nie mówić o autorze jak krytyk tylko jak odbiorca, ze świeżością i otwarciem na wzruszenie. Wiem, że mam opinię takiej trochę płaczki, bo ja naprawdę potrafię się tak wzruszyć, tak nakręcić, tak nawiedzić! Ma Pani wschodnią duszę? Ta miłość do literatury rosyjskiej… Tak! Ja bym mogła jeszcze tysiąc razy obejrzeć „Rewizora”, ja kocham Gogola, tę jego zadziwiającą dulszczyznę, to Bizancjum wokół tego Rewizora, ten Dyzma, blichtr, oszustwa, ta małość ludzka! Przecież to wszystko dzieje się dzisiaj choćby w polityce. A gdzie Pani odnajduje rzeczywistość „Rewizora”? We własnej partii (Marzena Matowska należy do PO - JM), w konkurencyjnym ugrupowaniu, w Bydgoszczy? Nie. To tkwi w ludziach. W każdym towarzystwie, na różnego rodzaju spotkaniach nie znoszę tego, jak ludzie się tak sondują: kto


63014TRTHA

1108713TRTHB

117214BDBHA


jej portret od kogo zależy oraz kto i co od kogo może coś uzyskać. Pani jest zdiagnozowana jako zależna od prezydenta Bruskiego albo od poseł Piotrowskiej. Ależ skąd!? Ja od prezydenta Bruskiego zależę o tyle… Nie! Najpierw dokończę myśl… Nie cierpię (!) jak komuś zaczyna podobać się wszystko i jest na kolanach przed każdą światłą myślą osoby, od której może coś zależeć. Prezydent Bruski jest moim pracodawcą - i tylko tyle. Mamy za sobą wiele trudnych rozmów, choćby o festiwalu „Niepokornych”. Po czasie dopiero zrozumiałam własne błędy. Ja za szybko coś chciałam i on miał rację, że to zatrzymał. Gdybyśmy dłużej ze sobą pogadali, gdybym ja się nie postawiła i nie obraziła, to w ogóle nie byłoby tego problemu. Przeżywam to w jakiś sposób do dziś. Z kolei z Teresą Piotrowską swego czasu nie rozmawiałam przez rok, mimo że jest to moja przyjaciółka.

to ma wrażenie, że mam „wrażliwość motyla i skórę nosorożca”. Trudno. Czasem muszę tę skórę zakładać. A portal bydgoszcz24 też Panią wkurza? Wkurza i boli. Bardzo. Piszący w nim ludzie nic o mnie nie wiedzą. Diagnozują mnie tam jako potwora, ale - powtarzam - nigdy mnie nie zapytano, dlaczego taka jestem, dlaczego to czy tamto zrobiłam? Nigdy! Kiedyś usłyszałam: „Marzena, ty jesteś kimś ważnym w tym mieście”. A ja w ogóle nie mam takiego poczucia! Robią mi też niekiedy zdjęcia na imprezach, wybierając ujęcia z minami pasującymi do obrazu potwora. Matko Boska! Ja taka nie jestem!

Pani jest bydgoszczanką z urodzenia? Tak. Mama urodziła się w Bydgoszczy, a tata „napłynął” z Kongresówki. Wszystko, co dla mnie ważne, jest związane z tym miastem. Gdy przez pewien czas dojeżdżałam do pracy pod Chełmno, to miałam wrażenie, że to były godziny wyrwane z mojego życia. Szwedzki w trzy tygodnie. Tango po trzech lekcjach… Ale dzieci mam dwoje, a nie troje (uśmiech). A co jeszcze „na trzy”? To moja trzecia instytucja w kulturze. Zawsze potrafię się spiąć, ale miałam kiedyś taki okres złych wyborów w życiu.

Dlaczego? Miałyśmy różne zdanie w sprawie kampanii prezydenckiej w mieście. Ona popierała pana Dombrowicza, ja Kosmę-Złotowskiego. Nie szkodziłyśmy sobie, nie obgadywałyśmy, ale tak nas to podzieliło, że nastał między nami rok milczenia. Dość namiętny pluralizm panuje w Platformie Obywatelskiej… W moim przypadku wszystko jest namiętne. Proszę rozwinąć. Walczę w każdej dyskusji, a w wielu kwestiach jestem bardzo ortodoksyjna. Ortodoksyjna czy dogmatyczna? Ortodoksyjna. Nieubłagana z powodu namiętności? Naprawdę muszę bardzo, bardzo mocno wiedzieć, dlaczego to, przeciwko czemu występuję, jest lepsze i dlaczego warto do tego się przekonać. Ale nie obrażam się na wieki i nie pałam chęcią zemsty. Nigdy! Negatywne emocje są tak toksyczne, że to się nawet na cerze odbija. Pani dyrektor, zabawmy się w salonowca. Proszę dokończyć: wkurza mnie… …prostactwo. Co to znaczy? Brak wrażliwości. I wkurza mnie jeszcze takie życie z tezą; kiedy ktoś przychodzi do mnie i już ma tezę. To tak jak w tym dowcipie, kiedy facet chciał pożyczyć od sąsiada sekator, uznał jednak, że tamten mu na pewno odmówi. Kiedy stanął w drzwiach jego domu, nawet nie zapytał. Stwierdził arbitralnie: „A w dupie mam twój sekator”. Nie lubię, gdy ktoś nie słucha albo nie chce usłyszeć, co mówię. Denerwuje mnie wtedy własna bezradność. Niedawno pewien warszawski aktor, który gra u nas w spektaklu „Zabić nie zabić”, powiedział mi, że jak obserwuje to, co się tu dzieje,

8

miasta kobiet

luty 2014

Ma Pani wrażenie, że zrobiono z niej figurę do manipulacji ludzkich postaw? Tak. Tak to czuję… A Bydgoszcz dla mnie to… …miejsce, w którym lubię i potrafię żyć, mimo wszystkich przykrości, które teraz mnie zaskakują, bo kiedyś tak nie było. Czuję się tu bezpiecznie. Nie jestem z natury podróżniczką. Boję się trochę obcych przestrzeni. Lubię ląd. Kiedyś miałam taką pracę, że raz w miesiącu musiałam płynąć do Szwecji… O, Jezus, Maria… Straszne. Co to była za praca? W firmie wydawniczej, wydającej m.in. taką gazetę „Bydgoszcz Ekstra”. Byłam redaktorką naczelną, a gazeta wydawana była w Szwecji. W trzy tygodnie nauczyłam się szwedzkiego i mówiłam. Załoga promu poznała mnie doskonale, bo gdy wchodziłam na pokład, to musiała mi wytłumaczyć, gdzie są kamizelki, szalupy ratunkowe, itd. Nie przespałam ani jednej nocy na promie. Siedziałam w kabinie, patrząc w czeluść bulaja i jeszcze ta samotność…

Chodziło o miłość? Czuję, że przy Pani mogę pozwolić sobie na taką bezpośredniość. Tak. Jestem rozwiedzioną kobietą. Mój były mąż jest niezwykle wartościowym człowiekiem. Tylko w jakimś momencie minęliśmy się. Może ja nie byłam kobietą dla niego, a on nie był mężczyzną dla mnie? Rozstaliśmy się bardzo dobrze i do dziś przyjaźnimy się, a czasem współpracujemy. Nigdy nie było między nami wrogości. Ale niektóre moje fascynacje to był naprawdę… dramat (śmiech)! To efekt wspominanej „do wszystkiego”? Tak.

namiętności

A co Panią fascynuje w mężczyznach? Intelekt. A nie figura? W ogóle. Nie mam swojego typu urody. Intelekt, sposób bycia, poczucie humoru, niezwykła czułość, a nawet słabość. Uwielbiam taką męską łzę. Jest taki piękny tekst Wierzyńskiego „Męska łza”… Lubię tę słabość, a jednocześnie


jej portret siłę. Nie cierpię tylko braku zdecydowania i malkontenctwa. Chyba znalazłem faceta dla Pani. Noo… (śmiech) Czytała Pani „Psy wojny” Forsytha? Tak. Główny bohater Carlo Shannon, który chciał umrzeć z kulą w piersi i krwią w ustach. Znakomity strateg, silny facet. To byłby ktoś dla Pani. Nooo… może, byłby (śmiech)! Ja jestem teraz szczęśliwa! Byłam już mężatką. Dla mnie bycie w związku to… eee tam, nie wiem? Może to

Zawsze miałam asymetryczną fryzurę, nawet gdy asymetria jeszcze nie była w modzie. Wiedząc, że z figurą szału nie ma, szukałam czegoś, co odwróci od niej uwagę. Marzena Matowska dyrektorka MCK

niepolityczne, lepiej nie powiem (śmiech). Umiem się cieszyć tym, co mi niesie życie. Przeżyłam okres samotności, zamknięcia się w poczuciu, że nie będę zakochana. Niech pan

zauważy: nie chodziło o to, że nie będę kochana, tylko zakochana. Jednak w życiu mocno stąpam po ziemi. Jestem dość systematyczna. Przed zaśnięciem mam rzeczy ułożone w kolejności zakładania na następny dzień.

Co by chciała Pani teraz powiedzieć portalowi bydgoszcz24? Poznajcie mnie naprawdę, zamiast kreować daleki od realiów obraz instytucji, którą kieruję i mnie samej.

Zazdroszczę… A kontynuując naszą grę. Tylko barmanowi powiedziałabym… Nie ma takiej rzeczy. Jestem zbyt otwarta.

Ale ja tam widziałem rozmowę z Panią?! Chodziło chyba o podsumowanie Lata Kulturalnego. To była wypowiedź z konferencji prasowej. Zauważyłam, że na tym portalu ja nawet nie mówię, tylko „obwieszczam”.

Konfesjonał też odpada? Mam wrażenie, że mogłabym się wyspowiadać w sali widowiskowej, ale pod warunkiem, że ta spowiedź nikogo by nie skrzywdziła. Nie mam się czego w życiu wstydzić. W tym, co ludzie o sobie opowiadają, jest przecież jakaś

nauka. To jest dzielenie się doświadczeniami. Szczera rozmowa to najważniejsza część życia i miłości. Pani dyrektor, może to Panią wkurzy, ale muszę coś wyjaśnić. Przeczytałem, że udostępnia Pani lokale organizacjom pozarządowym w zamian za podpisanie tzw. lojalki, że jest Pani dobra, fajna, itd. Ależ absolutnie nie. Czytałam to i nawet odpowiedziałam organizacji, która to napisała. Nigdy nikt nie przyszedł do mnie rozmawiać o tej umowie. Wyjaśniam, w czym rzecz. Do umowy o współpracy, w ramach której udostępniamy pomieszczenie, wpisaliśmy punkt o wzajemnej (!) lojalności, czyli o wzajemnym poszanowaniu wizerunku, o nieszkodzeniu sobie, poszanowaniu swojego czasu i mienia. Słowo lojalność wywodzące się z łacińskiej praworządności jest niezbywalnym warunkiem dobrej współpracy. Byłam zdumiona zestawieniem lojalności z lojalką! Oniemiałam! Warto podkreślić, że wszyscy, którzy z nami współpracują, podpisują te umowy, a jest to około stu stowarzyszeń. Wszystkie, poza Klubem Środowisk Twórczych - bo o nim mowa.

Dlaczego taki parol na Panią zagięli? Nie wiem, nie wiem?! Bo jest Pani z PO? Nie mam pojęcia! Może to kwestia polityczna, a może towarzyska? Przeczytałam niedawno, że Klub Środowisk Twórczych już nie będzie się spotykał w MCK i ze mną współpracował, ponieważ moje zachowanie „uwłacza ich godności”. W życiu nie zrobiłam niczego, co uwłaczałoby godności kogokolwiek. „W nowej kulturze bydgoskiej” oprócz mnie działa mnóstwo ludzi. Nie wiem, dlaczego to ja stałam się ikoną wszystkiego, co złe? Spekuluję na podstawie tzw. doniesień: bo jest Pani człowiekiem prezydenta. Słyszałam, że tylko dlatego znalazłam się w MCK, że jestem koleżanką partyjną prezydenta. Co za idiotyzm! Jestem tutaj dlatego, że przeszłam określoną drogę zawodową. Wcześniej to ja, z uczestnikami Forum Kultury Bydgoskiej, byłam orędowniczką stworzenia tej instytucji w sposób partycypacyjny. To było moje ryzyko. Nie wiedziałam wtedy, że będę dyrektorką, ale gdy już nowa koncepcja została stworzona, to padło pytanie: kto tym nowym tworem pokieruje? Czy ktoś, kto będzie miał własną wizję i odpuści to wszystko, czy ktoś, kto dopilnuje, żeby tego nie zmarnowano? Przyszłam ja i tego pilnuję. Nieraz jestem w tym świętsza od papieża. Myślę, że z prezydentem Bruskim nie mam lepiej niż inni dyrektorzy miejskich instytucji. Na koniec zapytam, czy te rzeczy poukładane przed wyjściem według kolejności zakładania, to metafora Pani życia? Absolutnie tak. Wokół siebie muszę mieć harmonię i porządek. Mam pięcioletnią wnuczkę Polę, która nie zaśnie, jeśli nie ma tego samego co ja, w sensie przygotowania do następnego dnia. A przy czym Pani zasypia? Przy powtórce „Kropki nad i”. I my też postawmy już kropkę.

*Marzena Matowska dyrektor Miejskiego Centrum Kultury w Bydgoszczy. Lubi teatr różny, kino polskie. Fascynatka psychologii, socjologii i polityki ze wszystkimi zawiłościami. Zaczyna odkrywać sport ku swemu zaskoczeniu. miasta kobiet

luty 2014

9


Ich weekendowy scenariusz: kilka drinków u Elwiry w domu. Na rozgrzewkę. Potem makijaż i ciuchy. Większość facetów chce, żeby na imprezie ich dziewczyna wyglądała jak niezła dzida. Tekst: Dominika Kucharska W dyskotece czas szybko płynie. Wykorzystaj więc każdą chwilę. Twoje ciało skąpo tak ubrane, mówi mi, że ty możesz spełnić moje sny. Na zimowym niebie miga kolorowe światło. Reflektor zamontowany na dachu jedynej działającej tu dyskoteki zaprasza. Betonowy budynek w formie klocka od innych tego typu różnią kolorowe ściany i światła zamontowane gdzie się da. Kiedyś był tu duży zakład zatrudniający mieszkańców okolicznych wiosek. Dziś ci ostatni co tydzień przyjeżdżają na zabawę.

10

miasta kobiet

luty 2014

Jak co sobotę parking jest pełen. Przed wejściem życie pulsuje w powtarzającym się rytmie techno i disco polo. Słychać je od ogrodzenia. - Ja już jestem nawalona - mówi rozbawiona nastolatka, uczennica tutejszej zawodówki. Chwieje się. Ma czerwone włosy jak Rihanna i szpilki w panterkę. Krótkie, błyszczące spodenki ledwo zasłaniają jej pośladki. Przez koronkową bluzkę na ramiączkach prześwituje czarny stanik. - Weź nie pie..dol. Mnie też wzięło, ale damy radę. Jest ten blondyn z tym twoim pięknym.

Zajebiście. Zakręcimy, wyjdziemy na fajkę, coś z tego będzie - odpowiada jej koleżanka ubrana w czarny, lateksowy kombinezon na zamek. Do tego kabaretki i kozaki na obcasie. W środku impreza napiera tempa.

Ich szoł Do centralnego baru podchodzą dwie farbowane brunetki. Na oko mają po 20 lat. Do nich należy dzisiejsze szoł. Fuchę w dyskotece załatwił im zaprzyjaźniony didżej. To duże wyróżnienie, powód do dumy. Tę dumę widać w spojrzeniach i pewnych ruchach.


reportaż Jednoczęściowe stroje kąpielowe z wycięciami do pępka, a’la impreza przy basenie, dostały dziś wieczorem. Poza nimi mają na sobie tylko czarne szpilki. Faceci wodzą za nimi wzrokiem. Ci, którzy przyszli na dyskotekę z dziewczyną, robią to ukradkiem. Inni zmieniają miejsce, żeby lepiej widzieć, podchodzą bliżej. - Ku…, może i nie za ładne, ale ja od czterech miesięcy dupy nie widziałem. Wyposzczony jestem - pada z ust chłopaka siedzącego przy stoliku obok. Zaczynają od nalewania drinków. Potem jedna kładzie się na barze. Shoty będą serwowane z jej biustu. Kolejka chętnych tworzy się błyskawicznie. Piją dziewczyny, piją faceci. Bita śmietana to kolejny element wieczornego występu. Biała porcja ląduje między piersiami barmanki. Można smakować. - A mogę niżej? - pyta nastoletni chłopak z kieliszkiem w ręku. - Możesz. Tylko nie ma łapania - odpowiada bez chwili zastanowienia barowa gwiazda. Kieliszek wędruje między jej nogi. Czemu to robicie? - pytam. - A czemu nie? Jesteśmy młode. Ja lubię być w centrum zainteresowania. Kolesie się ślinią, a mnie to odpowiada. Zawsze chciałam wystąpić na imprezie. Spodobałyśmy się, dostałyśmy propozycję. Może znów nas zaproszą - odpowiada pewna siebie brunetka. A wstyd? - Czego tu się wstydzić. Nie daję dupy. Mam ładnie wyglądać, podawać drinki. Potem idziemy tańczyć na podest. Będzie co wspominać - mówi. Później robią się bardziej rozmowne. To koleżanki z jednej klasy. Przyjaźnią się od dziecka. W przyszłym roku skończą technikum. W domu się nie przelewa, a za występ dostaną kilka złotych. Rodzina wie tylko, że pojechały na dyskotekę. - Gdzie indziej nie zarobimy więcej w jeden wieczór. Na nową kieckę starczy - mówi jedna z nich.

biel, jaskrawy pomarańcz, panterkę. A ta znów się odpier..liła jak na wesele. - Są i moje ulubienice, panterki. Bluzka, legginsy, kiecka, spódniczka, torebka… Nieważne co. Ważne, że musi być w panterkę, zeberkę czy tym podobne. I tak co sobotę - mówi znajoma „Bibera”. Zauważam, że panterki są odważne. Mieszają różowego „tygrysa” z szarym „lampartem” i nie ma obciachu. Taki styl.

Dyskoteka wita Aby tu dotrzeć z Bydgoszczy, trzeba pokonać kilkadziesiąt kilometrów. Samochód wciskał się w wąskie ulice obdrapanego miasteczka, rozświetlone świątecznymi lampkami. Fryzjer, bank spółdzielczy, monopol, moda z Anglii, spożywczak, kościół. I to by było na tyle. Przestaje mnie dziwić brak innego pomysłu na spędzenie czasu niż dyskoteka. W sobotę zjeżdża się tu cała okolica. Jest ciasno, gorąco, lakierowo, plastikowo, kiczowato. Różowe i zielone światła przebijają się z parkietu. Na pierwszy rzut oka wnętrze nie różni się znacząco od klubów w dużych miastach, chociaż tu parkiet jest znacznie większy. Może półmrok robi swoje? Sofy, stoliki, lustra w przejściach, oblegany bar. Z sufitów zwisają sztuczne bożonarodzeniowe ozdoby. W powietrzu mieszają się zapachy perfum - tych z bazaru i tych sprzedawanych w eleganckich flakonikach. Duża sala techno szaleje przy niezniszczalnym Scooterze.

Dziewczyny z dyskoteki One-two-three-four, uno-dos-tres-quatro I know you want me, you know I want cha…

Czarnulka, panterka czy blondi? Jak wyglądają dziewczyny z dyskoteki? - Chodzi ci o stałe bywalczynie? Typów jest kilka. Czarnulki i typowe blondi - wylicza rozbawiony chłopak z fryzurą na Bibera, w swetrze w paski. Na te przy kości mówi „świnki”, ale nie obraźliwie. - No i są jeszcze panterki. Szukamy przykładów. - O, tu masz trzy czarnulki. Namalowane henną brwi nieraz mają z centymetr grubości. Czarne, proste włosy. Tapir na czubku głowy. Oko obrysowane kredką w kolorze smoły - mówi koleżanka „Bibera”. A strój? - Ubierają się podobnie. Dzikie wzory, sztuczna skóra. Jeśli sukienka, to koniecznie krótka i obcisła, z megadekoltem. Koronka lub siateczka na plecach albo brzuchu. Te najczęściej zajmują podesty. Gdy tańczysz pod nim, jest ogromna szansa, że dowiesz się też, jaką noszą bieliznę - mówi z ironią. - Chyba idą blondi… - wskazuje palcem na dwie dziewczyny. - I to jeszcze jakie egzemplarze. Świeżo tlenione - śmieje się chłopak. - Te są bardziej kolorowe niż czarnulki - wtrącam. - Tęczowe! Masz tu cały przegląd. Róż,

Maria believe me I like it loud Maria believe me I like it loud Stroboskop kłuje w oczy. Co chwila biel zalewa bawiący się tłum. Część odlatuje. Zamykają oczy, wyciągają ręce do góry. - Jedziemy! - krzyczy do mikrofonu didżej. Tańczący na balkonach i podestach wyglądają jak wyjęci z Love Parade. Obok zapełnia się mniejsza sala dance. Tu króluje disco polo i zmiksowane hity z radia. Ja wychodzę z domu ciemną nocą po kryjomu. Uciekam od żony jej gadaniem już znudzony. Jadę na Milano Jest kolorowo, swojsko, biesiadnie. Tańczy się tu różnie. Solo, w parach. „Z ręką” i bez. Są obroty. Jak na zabawie w remizie. Niektórzy przychodzą na dyskotekę z całą rodziną. Matki zakładają obcisłe bluzki z cekinami, kupione na straganie. Ojcowie koszule i dżinsy z młodzieżowym haftem na tylnych kieszeniach. Są też ciotki i wujkowie. Nieraz rodzice ubierają się tak samo jak ich dzieci. Mama w skajowej miniówie, nastoletnia córka w tym samym zestawie. Piją razem, tańczą razem.

Pytasz kolesia o fajkę - Na imprezę czekam cały tydzień. W technikum tyram od rana do 17. Teraz mamy jeszcze nową pizdę od polaka. Taka zaraz po studiach. Mamy wykuć 60 stron i jeszcze „Lalkę” przeczytać - skarży się Justyna. Ma 19 lat i na tyle wygląda, chociaż zaklina się, że wszyscy dają

jej dużo więcej. Pamiętasz, jak przyszłaś tu pierwszy raz? - No raczej. Miałam wtedy jakieś 14 lat. Ta muzyka, światła to był szok. Rodzice w domu słuchali tylko disco polo. Tu grali inaczej. Spodobało mi się - wspomina. Łatwo tu kogoś poznać? - Pewnie. Podchodzisz i pytasz kolesia, czy ma fajkę. Ja tak dziś zrobiłam. Potem wychodzicie i zaczynacie gadać. To zawsze działa. Jak stać go na drinka, to jest temat - odpowiada. - Jeden, drugi drink, trzeci… - Ten trzeci drink do niczego nie zobowiązuje? - pytam. - Ja nie z tych, co podchodzą do kolesia z tekstem „Jak chcesz się ruchać, to postaw flaszkę” - Justyna odpowiada zdecydowanie. - A i takie tanie kurwiszony tu można spotkać. Justyna jest na dyskotece prawie co tydzień. - Kiedyś miałam dłuższe przerwy. Chłopak, z którym się spotykałam, powtarzał, że jeżdżę tu, żeby się szmacić, przekręcać go, znaczy się. On nie czuł tego klimatu. Teraz zamiast chłopaka przychodzę z kierowcą. Mam trzech w zanadrzu. Zawsze któryś da się namówić. Najgorzej, jak taki nie potrafi się bawić bez picia. Wtedy zamula i robi się do dupy. Ooh, tonight! Tonight we could be more than friends - Lubię ten kawałek. Chodź się bawić! - Justyna znika na parkiecie.

Rzęsy, brokat, rolka Przy stoliku siedzi blondynka o twarzy porcelanowej lalki, mocna budowa ciała, modnie ubrana. Czeka na znajomych. - Dawno tu nie byłam. Kiedyś przyjeżdżaliśmy regularnie. Tu było najbliżej. W Bydgoszczy to macie fajniejsze kluby, ale jechać taki kawał… - mówi. Jest przed trzydziestką. Kiedyś zawodowo trenowała siatkówkę. Wróżono jej karierę, wyjazdy. Plany pokrzyżowała kontuzja, a ona utknęła w rodzinnej wiosce. Od roku pracuje w pobliskim spożywczaku. Rozmawiamy o muzyce. - Gdy byłam młodsza, to mnie to bardziej kręciło. Tu wciąż jest tak samo. Młodość mi się przypomina. Najlepsze biby… - mówi. Do baru idzie po sok. „Wkładkę” wyciąga z małej kopertówki. Do szklanki wlewa wódkę, przyniesioną w srebrnej piersiówce. - To standard. Ta wódka z dyskoteki mnie nie bierze - tłumaczy. Damska toaleta. Prawie dziesięć kabin, ale i tak trzeba swoje odczekać. Weszłam 10 minut temu. Przede mną jeszcze cztery niecierpliwe. Stare kafelki gdzieniegdzie poodpadały ze ścian. Brakuje kilku żarówek, ale jest czysto. W normalnym świetle doskonale widać, ile czasu bywalczynie poświęcają na przygotowania. Sporo dziewczyn ma doczepiane włosy. Po ziemi walają się sztuczne rzęsy. - Spoko. Zawsze biorę zapasowe - mówi blondi w małej czerwonej. Nie mogę wyjść z podziwu, jak szybko udaje się jej uzupełnić braki mając tak długie tipsy. W ruch idą pędzle do pudru, szminki, błyszczyki, kredki i brokat. „Obcinam końcówki i zawsze to serum, bo inaczej byłaby tragedia…”; „Zajebiste te szpile”. Babska miasta kobiet

luty 2014

11


› fot. Dariusz Bloch

› fot. Tadeusz Pawłowski

reportaż

Impreza o nazwie „entrance”, która odbywała się w bydgoskiej hali łuczniczka gadanina. Wchodzi pani z workiem papieru toaletowego. Każda pierwsza w kolejce dostaje rolkę. Rozglądam się z uśmiechem. Jednak nikt się nie dziwi, więc stoję z tym papierem w dłoniach i czekam.

Niezła dzida Monika na imprezy chodzi z Elwirą. Ma 160 centymetrów wzrostu. Jest brunetką z rudymi pasemkami. Ani czarnulka, ani blondi. Najbliżej jej do panterki. Ma pokaźny biust i bezpośredni sposób bycia. Pracuje w gastronomii. Dużo przeklina. - Chodziłam na parafinę i brwi do salonu, w którym pracuje Elwira. Ku…, jak dobrze się nam gadało. I w końcu stwierdziłyśmy: ku…, czas wyjść zaszaleć - mówi 26-latka. Ich weekendowy scenariusz: kilka drinków u Elwiry w domu. Na rozgrzewkę. Potem makijaż, wybór ciuchów. - Większość facetów chce, żeby na imprezie ich dziewczyna wyglądała jak niezła dzida. Niech inni patrzą, niech się oglądają, a on wie, że i tak jestem jego. U mnie ku…, było inaczej. Dekolty, krótkie spódniczki nie wchodziły w grę. Nie wytrzymałam rygoru. Teraz jestem sama. Mogę robić, co chcę. Nie potrzebuję nikogo na stałe - tłumaczy Monika. Elwira jest rozwódką. Ma 34 lata i 5-letnią córeczkę. Gdy mama idzie się bawić, dzieckiem zajmują się znajomi albo ciocia. - Jestem po zajebiście ciężkim związku. Chcę o tym zapomnieć, ale nie siedzieć w domu, zapuścić się - opowiada. Elwira jest lekko przy kości, jednak nie ma oporów, żeby założyć obcisłą kieckę, sięgającą do połowy uda. Na plecach ma skrzydełka z kryształków. Jak tatuaż Dody. - Tu jestem pewna siebie. Faceci się za mną oglądają. Nie ma wieczoru, żeby któryś nie chciał mojego numeru - mówi. Proponują seks? - Pewnie, ale to robią wieśniaki. Taki to wyglą-

12

miasta kobiet

luty 2014

da, co dopiero z pola zszedł. Nawet włosów nie umyje, a myśli, że zaliczy - odpowiada. A ci, którzy przyjeżdżają z miasta? - Z nimi bywa różnie. Niektórzy są w porządku. Mili, dobrze ubrani, szanują kobiety, postawią drinka, chcą się umówić. Są też tacy, co przyjeżdżają tu na łatwe rwanie. „Dziewczyna ze wsi na pewno poleci na miastowego”. I często tak jest, więc wracają.

Trudne sprawy - Tu można kręcić „Trudne sprawy” - mówi wesoło barmanka. - Awantury, obmacywania, bójki. A prawdziwą miłość da się znaleźć na dyskotece? - Pewnie można, jak wszędzie. Są nawet dyskotekowe małżeństwa, ale częściej zdarzają się związki na krótko. Jak gimnazjalista się napije i zagada do dziewczyny, to wiesz jak jest. Liżą się przez cały wieczór, macają na parkiecie, nieraz wychodzą razem, a za tydzień udają, że się nie znają. Zdarzają się też awantury. Tu dużo ludzi się zna. Chodzą razem do szkoły, do tej samej parafii. Jak ex spotka się na parkiecie z obecną dziewczyną, to i z liścia może dostać - mówi. Co jakiś czas atrakcją imprezy jest erotyczne show. Wynajęte dziewczyny rozbierają się do naga, kąpią się w dmuchanym basenie, tańczą na barze… To mieszkanki okolic? - Coś ty. Te z okolic to co najwyżej wystąpią w jakimś skąpym stroju. Jak te dziś. Te, co paradują z gołymi dupami, są z innych województw, żeby nikt ich nie poznał, nie wysłał foty rodzicom czy chłopakowi. Ten biznes się rozrasta. Dziewczyny przyjeżdżają z menadżerem - śmieje się. - Tyłek pokażą, ale inteligencją nie grzeszą. Chociaż są wyjątki. Raz jedna kelnerka zobaczyła na scenie swoją koleżankę ze studiów.

Zmieniło się tu coś od czasów złotej ery dyskotek? - Nie ma gwizdków i białych rękawiczek - mówi jeden z pracowników. Na pewno ludzie biorą mniej tabsów, ale coś tam biorą. Nieraz w męskim kiblu można zobaczyć rozsypane „białe” na podłodze, ale nie ma przegięcia. Jest mniej techno, więcej dance. Co jeszcze… Kiedyś na ten podest wchodziło 10 osób. Każdy chciał się tam pokazać, nawet jak stał u góry jedną nogą. Teraz już się ludzie tam tak nie pchają. A tak poza tym to tu czas się trochę zatrzymał. Ludzie wciąż chcą się bawić i wciąż czekają na sobotę. Wychodzę. - I jak się u nas podobało? - pyta parkingowy, spokojny pan koło sześćdziesiątki. - Trochę inny świat - odpowiadam. - Wie pani, ja już jestem stary i na dyskotekach się nie znam, ale na tych młodych patrzę trochę jak na swoje dzieci. Bawią się tu, bo gdzie indziej mają iść, gdzie kogoś poznać? Lepsze to od stania z piwem pod sklepem. Tu przynajmniej potańczą. Napiją się i pobłądzą, to fakt, ale to dobre dzieciaki.

Zdjęcia nie zostały wykonane w miejscu opisanym w reportażu. W artykule zamieściliśmy fragmenty piosenek: Mega Dance „W dyskotece” Pitbull „I know you want me” Scooter „Maria (I like It Loud)” Effect „Uciekam od żony (Weź ogarnij się)” Inna „More Than Friends”


STYLIZACJA: Lena Kałużna, MODELKA: Katarzyna Sulżycka, ASYSTENTKA STYLISTKI: Magdalena Żyłkowska FOTOGRAFIE: Marta Pawłowska

stylistka poleca

Luz i wygoda

Lena Kałużna trenerka wizerunku

W ciągu dnia nie zawsze możemy pozwolić sobie na 100% komfortu. Na przykład kiedy obowiązuje nas sztywny biznesowy dress code. Gdy wracamy do domu, zdejmujemy zimowe kozaki czy wysokie szpilki. Wtedy wspaniale jest wsunąć zmęczone stopy w miękkie papcie lub grube skarpety. Rzeczy, w których chodzimy po domu, powinny być szczególnie wygodne. Ciepłe, przyjemne w dotyku. Celem moich zakupów z Kasią były tym razem piękne, kobiece, ale i praktyczne rzeczy „domowe”. Zobaczcie, co znalazłyśmy! Jeśli i Ty posiadasz modowe dylematy, w każdą środę możesz skorzystać z bezpłatnych porad stylistek Galerii Pomorskiej. Wystarczy zapisać się za pomocą specjalnej aplikacji na Facebooku Galerii Pomorskiej: www.facebook.com/Galeria.Pomorska

Styl domowy dziękujemy firmie EUROFIRANY za udostępnienie przestrzeni do zdjęć

Bluza 4F 99,90 T-shirt 4F 29,90 Getry TALLY WEJL 39,90 Skarpety 4F 34,90 Zegarek SIX 40,00 Kolczyki SIX 19,90 Poszewka różowa na poduszkę EUROFIRANY 32,70

BEZPŁATNIE W KAŻDĄ ŚRODĘ. Wejdź na: www.galeriowaszafa.pl

kobieco

miękko

Koszula WRANGLER 129,00 Bluzka TATUUM 39,99 Spodnie PROMOD 129,00 Skarpety KAPPAHL 20,00 Komin SIX 39,90 Bransoletka SIX 24,90 Pościel EUROFIRANY 295,00

Sweterek MOHITO 79,99 Spodnie KAPPAHL 149,00 Podkoszulka PROMOD 59,00 Zegarek SIX 84,90 Kolczyki SIX 19,90 Opaska SIX 22,90 Okulary (oprawa) VISION EXPRESS 349,00 Książka „Magia Stylu” EMPIK 59,00

Szlafrok CUBUS 59,99 Papcie CUBUS 59,99 Koszulka TRIUMPH 129,90 Biustonosz TRIUMPH 129,90 Spodnie pidżamowe KAPPAHL 69,90 Opaska SIX 29,90 Pościel EUROFIRANY 295,00

MAKIJAŻ

DO STYLIZACJI WYKORZYSTANO:

Twoje indywidualne spotkanie ze stylistką

na luzie

FRYZURA

sportowo

KOSMETYKI JLD: SZAMPON KERASTASE, MASKA KERASTASE MASKA W SPRAYU „JEAN LOUIS DAVID” DESIGNPASTE „JEAN LOUIS DAVID” LAKIER „JEAN LOUIS DAVID” 117414BDBHA


felieton

Ojciec w roli głównej? Pewnie teraz spadną na mnie gromy od pełnoetatowych matek, ale to powiem. Magda ma komfort. Mimo kupek, zupek, kosi, kosi łapci i nieprzespanych nocy. Emilia Iwanciw*

Nim Magda została mamą na pełen etat, była pełnoetatowym managerem w dużej korporacji. Jako specjalistka z dwoma fakultetami i znajomością trzech języków obcych, zarabiała dużo powyżej średniej krajowej. Feministka. Wywalczyła u szefa pensję wyższą od kolegi na tym samym stanowisku. Po tym, jak zaszła w ciążę, od razu jednak wzięła zwolnienie. - To praca w stresie, a ja chcę jak najlepiej dla dziecka - tłumaczyła. Amelka przyszła na świat trzy lata temu. Magda doskonale odnalazła się w roli pełnoetatowej mamy. Kupki, zupki, kosi, kosi łapci - to dziś świat, w którym odpoczywa od cyfr i szarej garsonki. Nie wróciła do firmy ani na chwilę, znów tłumacząc, że tak dla dziecka będzie najlepiej. Po płatnym urlopie macierzyńskim poszła na już całkiem bezpłatny urlop wychowawczy. Pół roku temu urodziła Stasia. Garsonka wciąż czeka na wieszaku. - Tak będzie lepiej dla dzieci - powtarza jak mantrę.

Nie daję rady Czas, by przedstawić Piotra, męża Magdy. Ma duszę artysty i średnie wykształcenie. Nim znalazł „poważną pracę”, żył z okazjonalnej sprzedaży swoich obrazów. Dziś jest przedstawicielem handlowym ogólnopolskiej marki. Zarabia połowę tego co jego żona, nim została matką. W domu ląduje wieczorem albo wcale. Czasami uda mu się wrócić z trasy w tygodniu o 20. Wtedy w asyście żony kąpie dzieci, a potem do północy spisuje raporty. Nie narzekał na pracę, dopóki szef nie obniżył mu premii ze względu na kryzys w branży. - Jestem kompletnie wypalony - mówi. - Nie mam jednak odwagi teraz zmieniać pracy, bo każda nowa jest niepewna, a mam rodzinę na utrzymaniu. Żałuję, że żona nie wyobraża sobie powrotu do zawodu. Nim zaszła w ciążę, żyliśmy w partnerskim związku. Dziś jej jedynym celem jest wychować fajnie dzieci. Moim jej to umożliwić. Chciałbym jednak zamienić się na jakiś czas. Martwię się, że będę dla dzieci obcy. Wiem, że opieka nad nimi to też ciężka praca, ale się nie boję. Nikt jej nie zmuszał To historia z prawdziwego życia. Znam takich więcej. Bizneswoman zamienia obcasy

14

miasta kobiet

luty 2014

Amelka i Staś wiedzą, że to ona, a nie sąsiadka, teściowa, babcia, koleżanka z piaskownicy, jest ich mamą. Opieka nad dzieckiem daje Magdzie ogromną satysfakcję i to jest super. Widzę też jednak ciemną stronę. Przekonana o swojej matczynej misji, ze swoim „ja zrobię to lepiej”, odsuwa ojca od dzieci. Obawiam się, że robi to nie tylko z matczynej miłości. To trochę z wygody, przywiązania do komfortu i z lęku, że roli matki i bizneswoman pogodzić się nie da.

na trampki. Bez przymusu. Sama postanawia zostać pełnoetatową mamą. Jest przekonana, że nikt tak dobrze jak ona nie przeczyta bajki, nie przewinie na czas, nie utuli. Jest w tym jakaś prawda. Któż zna dziecko lepiej niż własna matka? Ale czy tylko matka jest w stanie zadbać o potrzeby rocznego, dwuletniego, trzyletniego malucha? Czy naprawdę nie ma takiej opcji, by się czasem zamienić, kiedy życie samo podsuwa takie rozwiązanie? Są urlopy ojcowskie. A jednak niewielu tatusiów się na nie decyduje. Znane feministki krytykują płeć brzydką, że nie garnie się do dzieci. Czy naprawdę zawsze się nie garnie? Może to matki zwyczajnie nie chcą, jak Magda, podzielić się rodzicielskimi obowiązkami?

Magda ma komfort Pewnie teraz spadną na mnie gromy od pełnoetatowych matek, ale to powiem. Magda ma komfort. Mimo kupek, zupek, kosi, kosi łapci i nieprzespanych nocy. Nie spędza w samochodzie ponad połowy swojego czasu, podjadając parówki ze stacji benzynowej. Nie sypia w zadymionych przydrożnych motelach z zepsutym kaloryferem. Nie musi codziennie słuchać gróźb i narzekań szefa. Na koniec miesiąca nie ma poczucia, że zmarnowała mnóstwo czasu, bo planu i tak się zrobić nie udało, ekstrapremii nie będzie i jak tu teraz spłacić ratę kredytu? I przede wszystkim, nie zastanawia się codziennie, czy

Z drugiej strony Jako kobieta, rozumiem jej obawy. Jednak znając też drugą stronę, powiem, że postawa Magdy mnie wkurza. Co gorsza, widzę wokół siebie coraz więcej Polek, które są zwolenniczkami równouprawnienia tylko wtedy, kiedy tak jest wygodnie. A kiedy trzeba wynieść śmieci, przybić gwoździk albo iść do pracy, okazuje się, że to są męskie zadania. Wtedy przeterminowane slogany z poprzedniej epoki stają się znów aktualne. Nagle „miejsce kobiety jest w domu”. Jesteśmy niekonsekwentne. Nie do końca godzimy się z tym, że nowe możliwości to też nowe obowiązki. Jednym z nich może być konieczność powrotu do pracy po urlopie macierzyńskim i zostawienie dzieci „na pastwę ojca”. Dla wielu z nas to straszne doświadczenie, bo jesteśmy przekonane, że nikt nie jest w stanie nas zastąpić. A może też troszkę, niewypowiedzianie, po cichu, obawiamy się, że ojciec zastąpi nas całkiem dobrze? Dołącz do dyskusji na naszym Facebooku! www.facebook.com/MiastaKobiet.Nowosci. ExpressBydgoski

*Emilia Iwanciw Redaktorka prowadząca „Miasta Kobiet”, dziennikarka, historyczka sztuki, supermenka, królowa lodu. Mama 11-latka.


1

Trendy z

3

2

5

4

7

6

8 13

9 11

10

14

12

zimowa

ELEGANCJA 19 17 18

W co się ubrać zimą? Jak połączyć elegancję z poczuciem komfortu, który dają długie rękawy i grube materiały? Przyjrzyj się naszym inspiracjom. Tym razem jednak nie poprzestajemy na pomysłach. U dołu strony znajdziesz kupony z super rabatami w Toruń Plaza. Nie przegap okazji!

16 15 20

21

22

Anna Deperas-Lipińska stylistka Toruń Plaza

23 117514BDBHA

1. Zakochane kubeczki Hebe - 29,99 zł/2 szt., Toruń Plaza 2. Oprawki DKNY 4628 kolor 3001 Twoje Soczewki - 299,50 zł, Toruń Plaza 3. Nauszniki 4F - 9,90 zł, Toruń Plaza 4. Sweter Pull&Bear - 79.90 zł, Toruń Plaza 5. Sukienka Tatuum - 269,99 zł, Toruń Plaza 6. Kolczyki YES - 415 zł, Toruń Plaza 7. Bluzka Tally Weijl - 59,90 zł, Toruń Plaza 8. Oprawa okularowa damska Miki Ninn Vision Express - 349 zł, Toruń Plaza 9. Tort truskawkowy Cukiernia Sowa - 27,90 zł/kg, Toruń Plaza 10. Płaszcz Massimo Dutti - 799 zł, Toruń Plaza 11. Zegarek Emporio Armani AR1695 Swiss - 795 zł, Toruń Plaza 12. Botki Deichmann - 239 zł, Toruń Plaza 13. Sweter Stradivarius - 99,90 zł, Toruń Plaza 14. Torebka CCC - 129,90 zł, Toruń Plaza 15. Spódnica Zara - 199 zł, Toruń Plaza 16. Szal Bershka - 44,90 zł, Toruń Plaza 17. Kawiarka Home&You - 49 zł, Toruń Plaza 18. Torebka Świat Torebek - 399 zł, Toruń Plaza 19. Sweter Lee Lee Wrangler - 199 zł, Toruń Plaza 20. Kozaki Kazar - 749 zł, Toruń Plaza 21. Sweter Orsay - 30 zł, Toruń Plaza 22. Pasek Cropp - 24,99 zł, Toruń Plaza 23. Torebka Primamoda - 699 zł, Toruń Plaza Toruń Plaza: ul. Broniewskiego 90, www.torun-plaza.pl, czynne codziennie od 9.00 do 21.00

RABATU NA NOWĄ KOLEKCJĘ

RABATU NA ZEGARKI DAMSKIE

(*oferta nie łączy się z innymi promocjami) Kupon ważny w dniach 3 - 7 lutego 2014 r. w CHR Toruń Plaza.

Kupon ważny w dniach 22 - 23 lutego 2014 r. w CHR Toruń Plaza.

RABATU NA TOREBKI Kupon ważny do 23 lutego 2014 r.* w CHR Toruń Plaza *Kupon nie łączy się z innymi promocjami

z wyłączeniem marki SKAGEN

5%

Drugi Sub-15cm

RABATU NA OFERTĘ ECCO HOLIDAY I ECCO TRAVEL Kupon ważny w dniach 28.01. - 14.02.2014 r. w CHR Toruń Plaza.

za

50%*

Kupon ważny do 30.04.2014 r. w CHR Toruń Plaza. *Kupon nie łączy się z innymi promocjami *Nie dotyczy dodatkowych porcji, np. podwójny ser

10%

15%

10%


felieton

Wypinamy tyłeczek W dżinsach nasze pupeczki wyglądają na szczególnie jędrne. Materiał jakby liftinguje i podnosi pośladki. Jest to ładny widok. Po prostu. Lena Kałużna* Nie wiadomo, w którym momencie wpadłaś na ten pomysł. Pewne jest natomiast, że zrobiłaś to skutecznie i postanowiłaś nigdy już tej myśli nie opuszczać. Po pierwsze, doszłaś do wniosku, że masz szerokie biodra oraz wielki jak szafa trzydrzwiowa odstający tyłek. Po drugie, wymyśliłaś sobie, że żeby je ukryć, trzeba naciągnąć na nie długą bluzkę. Najlepiej aż za pośladki. Przetestowałaś wiele ubrań i wiesz już, że świetnie się sprawdza w tej roli bawełniany T-shirt, bo jest najbardziej elastyczny. Że niby ma to działać jak zasłonka? Kotara jakaś? Że naciągasz bluzkę na tyłek i nagle on znika? Zostają tylko tylko plecy i nogi.

Krótkie nóżki Niestety, tak nie jest. Ta pozioma linia, jaką tworzy bluzka czy tunika naciągnięta na dupsko, teraz dzieli twoją sylwetkę na dłuuugi tułów i krótkie nóżki. Jeśli jesteś niska, to nawet nóżeczki. Dodatkowo jest ona punktem zaczepienia dla każdej osoby, która znajduje się za tobą. Wzrok człowieka jest taki jak autofocus. Działa punktowo. Szuka zaczepek na naszym ciele. Więc kiedy ktoś „rzuci na ciebie okiem”, to zobaczy przede wszystkim właśnie twoją dupę i biodra, sięgające od morza aż do Tatr. Gruszka to nie owoc W ciągu roku szkolę setki kobiet. Często pytam, na ile znają swoje ciało i czy wiedzą, jaką mają sylwetkę. W zdecydowanej większości przypadków kobiety twierdzą, że są typem gruszki. Reszta po prostu nie wie. Spieszę z wyjaśnieniem dla niewtajemniczonych. Gruszka w tym przypadku to nie owoc, ale taki typ sylwetki. Mniej ciebie u góry, za to w dolnych partiach Bozia ciałka nie poskąpiła. Kiedy zaczynamy te sylwetki sprawdzać, okazuje się, że pani Gruszka może jest na sali jedna czy dwie. Reszta to piękne ideały kobiecości, tak zwane klepsydry, proporcjonalne „90-60-90”. Za to niemal wszystkie chcą chować swoje tyły. Chyba mamy jakiś ogólnonarodowy problem z dupą.

16

miasta kobiet

luty 2014

Ładny widok Polskie kobiety swoich pup się wstydzą. Natomiast mężczyźni wprost uwielbiają kobiece pośladki! Wskazują na to wszystkie badania. W ciągu ostatnich 60 lat psychologowie i socjologowie przebadali mężczyzn wielokrotnie. Wyniki zawsze były takie same. Panowie uważają zaokrągloną pupę, brzoskwinkę taką soczystą, za szczególnie atrakcyjną. Do najbardziej seksownych elementów kobiecego ubioru mężczyźni zaliczają czerwone szpilki i obcisłe na pośladkach dżinsy. Gdy wkładamy buty na obcasie, ciało automatycznie szuka równowagi. Wyginamy więc plecy w łuk i lekko wypinamy tyłeczek. Zaczynamy też chodzić w bardziej rozkołysany sposób, co dodatkowo podkreśla te partie ciała. W dżinsach zaś nasze pupeczki wyglądają na szczególnie jędrne. Materiał jakby liftinguje i podnosi pośladki. Jest to ładny widok. Po prostu. Popatrzeć na pupę Swoją drogą, człowiek jest jedynym gatunkiem żyjącym na ziemi, u którego łączenie się w pary odbywa się twarzą w twarz. U pozostałych naczelnych samce podchodzą do samic od tyłu, popatrzeć na pupę (a często i ją powąchać). Gdyby ludzie działali w podobny sposób, cóż wtedy miałyby począć panie cierpiące na klasyczne płaskodupie? To one chowałyby pośladki za kotarą z bawełnianej bluzki… Skąd wstyd przed własną atrakcyjnością? Pojęcia nie mam. Może odbieramy pupę jako pełniącą zwyczajnie biologiczne funkcje. A może, kochaniutka, ukrywanie dupki to dokładnie to samo, co nieumiejętność przyjmowania komplementów? „Ładną masz bluzkę”. „Daj spokój, jest stara i do tego tu na dole obdarta”. Znasz to? A może by tak uśmiechnąć się i przyjąć do wiadomości, że JESTEŚ SEXY?

* Lena Kałużna Socjolożka, trenerka wizerunku. Pomaga kobietom odnaleźć własny styl. Szczegóły na www.kobiecaperspektywa.pl


kultura w sukience W lutym będzie się działo! Wśród wydarzeń kulturalnych przeważają koncerty na żywo. Paulina Błaszkiewicz

Drugi „debiut” Toruń, klub Lizard King, 6 lutego, GODZ. 20, CENA: 30/35/38 ZŁ

Nową płytą pt. „Moizm” Tomek Makowiecki podważył podstawowe prawo rynku: można „debiutować” dwa razy. Obecnie koncerty różnią się od płyty tym, że muzycy pozwalają sobie na improwizacje, bawią się w perfekcyjny sposób dźwiękiem, wprowadzając ludzi w trans, zabierają publikę do magicznej krainy moizmu.

Och - Teatr w operze Bydgoszcz, Opera Nova, 24 lutego, GODZ. 17.30, 20.15, cena: 95 zł

„Pocztówki z Europy” Michaela McKeevera w reżyserii Krystyny Jandy to skrząca się absurdalnym, momentami nieco okrutnym humorem komedia, która wciąga widza w sam środek zwariowanego domu. Bombarduje zwrotami akcji, nie pozwala odetchnąć. Paradoksalnie jednak okazuje się, że ów „krzywy dom wariatów” to spokojne oko cyklonu, a burza jest gdzie indziej. W spektaklu zobaczymy plejadę znakomitych polskich aktorów, a będą to: Magdalena Zawadzka, Leonard Pietraszak, Wiesława Mazurkiewicz, Maria Seweryn, Cezary Kosiński i Dorota Pomykała.

Muzyczna podróż z Kayah Bydgoszcz, Opera Nova, 17 lutego, GODZ. 19, CENA: 109/129/149 Płyta „Transoriental Orchestra” wyrosła z niezwykłego pomysłu. Wszystko zaczęło się od wielkiej miłości Kayah do muzyki świata. Jak sama mówi, album „Transoriental Orchestra” jest spełnieniem jej marzeń. Muzyka, którą można usłyszeć na płycie, skierowana jest do ludzi, którzy kochają podróże i poznawanie nowych kultur. Koncerty, które odbyły się w ramach trasy promującej najnowszy album Kayah, cieszyły się dużym zainteresowaniem nawet najbardziej wymagających słuchaczy. Jak będzie w Bydgoszczy?

Misia Furtak na obcasach

Wystawa malarstwa

Toruń, Od Nowa, 22 lutego, GODZ. 20, CENA: 25/30 ZŁ

Toruń, Od Nowa Galeria Dworzec Zachodni, do 23 lutego, GODZ. 20, BEZPŁATNIE

W lutym w kolejnej odsłonie cyklu kobiecych koncertów „Od Nowa na obcasach” zobaczymy wokalistkę, kompozytorkę i autorkę tekstów - Misię Furtak. Laureatka Nagrody Artystycznej im. Grzegorza Ciechowskiego, wokalistka zespołu Tres. B zagra pierwszy samodzielny koncert. Będzie można usłyszeć utwory z jej pierwszej epki, którą promowały takie utwory , jak: „Mózg” i „Kartonem”. Warto podkreślić, że jest to jedna z najciekawszych płyt 2013 roku, a sama Misia Furtak doskonale wpisuje się w założenie cyklu, czyli prezentowanie artystek o charyzmatycznym głosie z wielką osobowością.

Beata Będkowska jest malarką mieszkającą i tworzącą w Chorzowie. Studiowała na Wydziale Grafiki Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. W 2000 roku uzyskała dyplom z malarstwa w pracowni prof. Stanisława Batruha. Uprawia malarstwo olejne oraz grafikę użytkową. Jej obrazy płynnie wiążą powszednie życie ze sztuką. Malarstwo olejne Beaty Będkowskiej opowiada o różnych aspektach życia codziennego - kontaktach międzyludzkich, rozmowach, marzeniach, obowiązkach, napotkanych pejzażach. Zapraszamy.

Bracia na walentynki Bydgoszcz, hala „Łuczniczka”, 14 lutego, GODZ. 19, CENA: 40/50/100 ZŁ

Bracia to jeden z najpopularniejszych zespołów rockowych w Polsce. Grupa istnieje od czternastu lat i ma na koncie wiele sukcesów. W 2013 roku ukazał się jej ostatni album zatytułowany „Zmienić zdarzeń bieg”, z którego pochodzą takie przeboje, jak: „Parnassus”, nagrany wspólnie z Edytą Bartosiewicz utwór „Nad przepaścią” czy ostatni radiowy singel „Po drugiej stronie chmur”.

Pamięci Wojciecha Kilara Bydgoszcz, Filharmonia Pomorska, 14 lutego, GODZ. 19, od 25 do 80 zł

Orkiestra Filharmonii Pomorskiej 14 lutego zaprasza na wyjątkowy Koncert Specjalny Pamięci Wojciecha Kilara. W programie m.in.: temat z filmu „Smuga cienia”, walc z filmu „Trędowata”, Marsz Witka i Aliny z „Kroniki wypadków miłosnych”, walc z filmu „Ziemia obiecana”, wokaliza z filmu „Dziewiąte wrota”, suita z filmu „Śmierć i dziewczyna”, fragmenty z filmu „Dracula”, polonez z „Pana Tadeusza”, mazur z filmu „Zemsta”. Polecamy.

Jazz Od Nowa Festiwal Toruń, Od Nowa, 26 lutego - 2 marca, Karnet: 100/120 zł, bilety na poszczególne koncerty: 20/30/40/50 zł

JAZZ Od Nowa Festival narodził się w 2001 roku i stał się zwieńczeniem jazzowej działalności klubu. To jeden z najmłodszych polskich festiwali jazzowych. Celem twórców imprezy jest sprostanie gustom wiernych miłośników jazzu, jak również zainteresowanie muzyką i zarażenie jazzową atmosferą młodych. W tym roku na festiwalu zobaczymy i usłyszymy takich artystów, jak: Marc Bernstein Power Trio, Wojtek Karolak Quartet, Maciej Obara International Quartet, Leszek Kułakowski Quartet, Jacques Kuba Seguin Litania Projekt, Adam Bałdych Quartet, Urszula Dudziak. Zapraszamy. miasta kobiet

luty 2014

17


jej pasja

Staram się, żeby moje ubrania nie były elementem charakterystycznym samym w sobie. Zależy mi bardziej na tym, żeby dawały kobietom możliwość tworzenia czegoś własnego. tekst: Dominika Kucharska zdjęcia: Tomasz Czachorowski; Hanushka

S

potykamy się w mieszkaniu Hanki Solarskiej, założycielki odzieżowej marki Hanushka. Niewielki pokój pełni także rolę pracowni. Dwie maszyny do szycia, kolorowe próbki materiałów zawieszone nad biurkiem, zdjęcia projektów... Pod oknem drewniany stół. Na jego solidnym blacie leży mata krawiecka. Styl skandynawski, cisza, idealny porządek. Wygodna, biała wersalka skłania do rozmowy. Na niewielkim stoliku ląduje biała herbata o mandarynkowym aromacie. Trafiłam na miłośniczkę bieli - mówię od progu. - Ten kolor ma wiele zalet. Optycznie powiększa przestrzeń. Poza tym mam wrażenie, że biel porządkuje, że jest dobrym tłem dla bardziej wyrazistych elementów - odpowiada projektantka.

18

miasta kobiet

luty 2014

Tło ożywa Potrzebę dobrego tła widać także w projektach bydgoszczanki. Ubrania od Hanushki są minimalistyczne. Szyje z dzianiny. Dominują szarości, grafity. Prostotę materiału przełamują ciekawe kroje. Ubranie ożywa, gdy dochodzą do niego dodatki - tworzone przez Hanushkę kopertówki, torby i biżuteria. W przeciwieństwie do ubrań, te krzyczą feerią nasyconych kolorów. - Staram się, żeby moje sukienki, tuniki czy spódniczki nie były elementem charakterystycznym samym w sobie. Zależy mi bardziej na tym, żeby dawały kobietom możliwość tworzenia czegoś własnego, własnych stylizacji - wyjaśnia. Okazuje się, że właśnie to doceniają jej klientki. Wybierając Hanushkę mają coś,

czego nie znajdą w sieciówkach. Jednocześnie jest to rzecz, która sprawdzi się w wielu sytuacjach - od tej oficjalnej, po sportową. Gdzie jest początek tej modowej historii? Aby odpowiedzieć na to pytanie, musimy się cofnąć kilka lat wstecz, bo z nitką i igłą Hanka kombinowała już jako nastolatka. - Szycie zawsze gdzieś mi towarzyszyło - opowiada. W szkole jej ubrania budziły zainteresowanie wśród koleżanek. - Może określenie awangardowo nie do końca tu pasuje, ale na pewno ubierałam się odważnie - wspomina. O mały włos, a pasja pozostałaby jedynie przerywnikiem wykonywanym po pracy. Talent zostałby zawalony grubą warstwą codziennej rutyny i obowiązków. Hanka, zanim została projektantką, pracowała jako grafik w wydaw-


jej pasja ciekawe jest dopracowywanie szczegółów, zestawianie różnych tkanin, materiałów, sprawianie, żeby ubranie dobrze leżało, a torebka była idealnie skrojona i funkcjonalna - wylicza. - Indywidualność należy podkreślać w każdym elemencie. Nie chodzi tylko o projekty. Mam na myśli nawet stylizacje zdjęć. Nie chcę „wieszać” swoich sukienek na modelce i ustawiać jej na neutralnym tle. Wolę pokazać to w określonym kontekście, proponując gotową stylizację - dodaje. Ogromną wagę przykłada także do jakości. Szyjąc stara się, żeby były to rzeczy bardzo solidne. - Nawet, jeśli decyduję się na modne obecnie, surowe wykończenie, to przykładam bardzo dużą wagę do tego, żeby zrobić to starannie. Chcę, aby klientki były zadowolone - zaznacza. Kłopotliwe okazuje się znalezienie dobrego producenta skór wykorzystywanych do tworzenia torebek i biżuterii. - Mam nadzieję, że uda mi się rozwinąć na tyle, że problemem nie będzie sięganie po wyroby producentów zagranicznych. Mam namiary na włoskie garbarnie, ale trochę jeszcze muszę z tym poczekać - mówi.

nictwach i agencjach reklamowych. Typowy etat. Długie godziny przed monitorem i presja czasu.

Od początku do końca moje Impulsem do zmian była utrata posady, która paradoksalnie dała wiele. Wtedy wzięła sprawy w swoje ręce. Na wiosnę, gdy natura budziła się do życia, obudziła się także Hanushka. Coś tylko i wyłącznie jej. Coś, nad czym ma całkowitą kontrolę, za co ponosi stuprocentową odpowiedzialność. - Wkroczyłam w zupełnie inną bajkę. Bycie samą sobie szefem daje mi ogromną satysfakcję - opowiada z uśmiechem. - Przez całe życie pracowałam dla kogoś. Teraz mam firmę, która jest moim dzieckiem. Jestem tym bardzo podekscytowana i z każdym kolejnym, małym sukcesem jeszcze bardziej przekonana o słuszności decyzji. Daje mi to nieprawdopodobne spełnienie i radość - mówi z pasją. Dziś szyje i projektuje to, co najchętniej sama by ubrała. Busolą jest jej gust, wyczucie smaku. - Czuję w jakim kierunku chcę iść. Jestem coraz odważniejsza - przyznaje. Choć... nie zabrakło wątpiących, a może raczej troskliwych, którzy mówili „nie ryzykuj”. - Ja już spróbowałam etatu. Wiem, z czym to się je. Nie żałuję decyzji - odpowiada z przekonaniem. Gdy wizja nabiera kształtów Najbardziej ekscytuje ją etap projektowania, przenoszenia wizji na prototyp. - Równie

Prawa kolorów Jej pracownia jest otwarta na nowe pomysły. Projektuje i szyje na zamówienie. Czy fanka szarości i bieli zgodzi się na pomarańczową tunikę? - dopytuję się. - Wszystko jest kwestią obgadania pomysłu. Kolor? Myślę, że każdy ma jakieś prawo do istnienia - odpowiada śmiejąc się. - Jasne, że ten zamówiony produkt musi współgrać z moją stylistyką. Chodzi o to, żebym nie miała wątpliwości umieszczając na ubraniu wszywkę Hanushka - dodaje. W głowie projektantki kiełkują teraz pomysły na kreacje wieczorowe. Moment jak najbardziej odpowiedni. Będą inne niż poprzednie, zaprojektowane przez nią stroje, ale nie ma zamiaru rezygnować z charakterystycznego stylu. Swoje inspiracje Hanushka czerpie z wielu źródeł. - Nierzadko szukam ich na ulicy. Dla mnie świetną sprawą jest portal The Sartorialist. Scott Schuman prowadzący tę stronę robi zdjęcia ciekawie wystylizowanych ludzi na ulicach miast z różnych części świata. Są tam mieszkańcy Mediolanu, Paryża, Nowego Jorku... Moim zdaniem właśnie tacy ludzie wnoszą najbardziej nowatorskie, świeże pomysły. Oczywiście mam też swoich faworytów w projektowaniu. Bardzo odpowiada mi to, co robi Gosia Baczyńska. To samo mogę powiedzieć o Galliano czy Vivienne Westwood - mówi. Siedzimy, popijamy herbatę. Przeglądamy najświeższe, jeszcze nieobrobione zdjęcia modelek, prezentujących projekty Hanushki. Udziela mi się spokój gospodyni. - Zdarza się, że opanowuje panią artystyczny szał? - pytam się. Hanka bez chwili namysłu odpowiada, że jest introwertyczką. - Przeżywam emocje, ale raczej tego po mnie nie widać. Rzeczywiście uchodzę za osobę spokojną - przyznaje. Tu nie można jej zarzucić braku szczerości. Po kilku minutach rozmowy da się wyczuć, że do wybuchowych osób raczej nie należy.

Babski raj W przypadku Hanushki spokojna natura nie kłóci się z potrzebą towarzystwa. Marzy jej się stworzenie miejsca, do którego mogłaby zapraszać kobiety na babskie spotkania. Dobra kawa, rozmowy, przymierzanie ubrań... - Raz udało mi się coś takiego zorganizować. Było genialnie. W jednym miejscu spotkały się kobiety, które wcześniej się nie znały. Były w bardzo różnym wieku, a mimo to nawiązał się między nimi fajny kontakt. Myślę, że takich inicjatyw brakuje w mieście, a szkoda, bo to doskonały pretekst do tego, aby spotkać się w większym gronie, wyjść poza codzienne obowiązki. Próbuję organizować takie spotkania towarzyskie, gdzie koleżanka zaprasza koleżankę. Jest wtedy jedno wielkie przymierzanie i gadanie o ciuchach - mówi. Trudno jest wycenić dzieło swojej głowy i rąk? - Nabieram w tym wprawy. Staram się znajdować złoty środek. Żeby nie odstraszyć, ale jednocześnie docenić to, co wkładam w daną rzecz. Takiej jednoosobowej firmy nie można porównywać z pracą zakładu, w którym zatrudnionych jest szereg szwaczek i kaletników. Ja sama robię wszystko od początku do ostatniego supełka. I to w tym wszystkim jest najlepsze.

*Hanka Solarska Bydgoszczanka, założycielka marki odzieżowej dla kobiet - Hanushka. Sama projektuje i szyje ubrania oraz dodatki. Jej dzieła można kupić na stronach: hanushka.eu oraz pl.dawanda.com

miasta kobiet

luty 2014

19


kontrowersje

szkolny eksperyment To właśnie z tego uczucia, z wewnętrznej potrzeby i obserwacji własnych dzieci zrodził się pomysł, by coś zmienić. tekst: Lucyna Tataruch zdjęcia: Tomek Czachorowski

1

2

B

ezpieczna, przyjazna, otwarta na ucznia. Z nauczycielami, którzy słuchają, zamiast przerywać zirytowani, gdy siedmiolatek chce coś powiedzieć. Taka, w której dzieci rozwijają swoje zainteresowania, pasje i zdolności, a nie wykuwają na pamięć szablonowe zadania z podręczników. Oto szkoła idealna, oczami bydgoskich rodziców. O opinie zapytano ich w badaniu sondażowym, prowadzonym przez Fundację Kreatywnej Edukacji w Bydgoszczy i toruńską Pracownię Zrównoważonego Rozwoju. Czy takie są współczesne szkoły podstawowe? - Nie - odpowiadają zniechęceni rodzice. - Sytuacja w oświacie rodzi w ludziach frustrację. We mnie jako matce też - komentuje - Jolanta Gawryłkiewicz, prezeska FKE. - To właśnie z tego uczucia, z wewnętrznej potrzeby i obserwacji własnych dzieci, obecnie dwuipółlatka oraz siedmiolatka, zrodził się pomysł, by coś zmienić. Postanowiliśmy otworzyć własną szkołę. Bez podręczników, gotowców i scenariuszy.

Moje dziecko źle się uczy Wiola chodzi do czwartej klasy publicznej szkoły podstawowej. Jeszcze dwa lata temu liczyła

20

miasta kobiet

luty 2014

w domu kolorowe klocki. Od roku ma problemy z matematyką. Nauczycielka zgłosiła już, że choć dzieci miewają różne trudności, jedynie Wiola notorycznie „nie nadąża”. Nie rozumie sensu podręcznikowych poleceń. Jedyną zaleconą przez pedagoga metodą jest wałkowanie w domu do znudzenia tych samych żmudnych ćwiczeń. Wielu rodziców słyszy w szkole, że ich dzieci po prostu źle się uczą. Ocena omija przyczyny i zewnętrzne trudności, niedopasowaną formę zajęć czy brak indywidualnego podejścia do ucznia. Nie jest już tajemnicą, z jaką różnorodnością rozwoju zdolności poznawczych można spotkać się u dzieci w tym samym wieku. Jednak w polskiej szkole wszystkie dzieci powinny równać do szeregu i podążać jedną, wybraną przez nauczyciela drogą. Rodzice chcąc pomóc, fundują swoim pociechom korepetycje lub dodatkową pracę w domu, w myśl tego samego szkolnego schematu. Bardzo często jednak niewłaściwa ocena nie jest konsekwencją lenistwa lub złych intencji malucha. - Już jako fundacja realizowaliśmy różne projekty, np. z edukacji matematycznej - zaznacza Gawryłkiewicz. - Można uczyć na wiele sposobów. Nie trzeba kazać dziecku

liczyć narysowanych wisienek, kiedy wystarczy dać mu prawdziwe przedmioty, którymi samo będzie chciało manipulować, coś odejmować, dodawać czy dzielić. Poza tym, ważna jest reakcja zwrotna. Warto nieustannie badać i pytać. Choćby o to, jak dana metoda się sprawdza, czy dzieciaki mają ochotę się tak uczyć, a jeśli nie, to dlaczego? Może da się coś zmienić. Zamiast twierdzić, że Wiola się źle uczy, lepiej spytać, jak jest uczona.

Chemia z Egiptu Projekt pionierskiej w regionie szkoły demokratycznej przewiduje specyficzne podejście do podstawy programowej. Nie zostanie ona zrealizowana w standardowy sposób. Dzieci zdobędą jednak wiedzę, niezbędną do dalszej nauki w szkołach ponadpodstawowych, co zostanie zwieńczone państwowym egzaminem. To nie zakres obowiązkowej wiedzy odróżni tę szkołę od innych, ale podejście i sposób nauczania. Jeśli matematyki można uczyć na prawdziwych przedmiotach, to biologia może łączyć się z wizytą w zoo, zabawą i nauką w ogrodzie, poznawaniem wszystkiego, co mamy wokół siebie. Fizyka i chemia to ciekawe eksperymenty, realizowane przez zaproszonych gości,


kontrowersje np. farmaceutę z Egiptu, który na szkolnym podwórku pokaże dzieciom efektowne sztuczki z zakresu swojej specjalizacji. Inne, utrwalane w klasycznych szkołach teorie i zasady można przyswajać przy okazji wizyt specjalistów, architektów, budowniczych czy filmowców. Bez poustawianych w rządku ławek, dzwonków i stałych godzin lekcyjnych.

Zamiast kary Placówka zacznie działać od przyszłego września, przy ulicy Toruńskiej 50. Początkowo będzie do niej uczęszczać około 30 dzieci. Jedną z mam, które zapiszą do niej swoje pociechy, jest architektka Monika Dołkowska. - Zaczęło się od przedszkola założonego w ramach FKE. Funkcjonuje ono już kilka lat przy ulicy Kordeckiego w Bydgoszczy. Zanim zapisała do niego córkę, sprawdzała różne miejsca. Tutaj od razu rzuciło jej się w oczy to, że panie przedszkolanki cały czas uczestniczyły z dziećmi w zabawach, nie stały z boku. Chodziły też na targ z opiekunami po świeże warzywa i owoce, by w ramach zabawy przygotować swoje własne przetwory czy kompoty. - Moja córka jest trudnym dzieckiem - przyznaje Dołkowska. - Wiem, że w normalnym przedszkolu cały czas miałaby karę, stałaby w kącie, rosłaby w niej niska samoocena i poczucie winy, że ciągle źle coś robi. A to przecież nieprawda. Tutaj panie wykorzystują to, co w niej jest, widzą że jest aktywna, chętna do pomocy. Zachęcają ją do podejmowania zadań, w których może to spożytkować, nie tłamszą jej, ale rozwijają, tak żeby sama wiedziała, jak później sobą pokierować i w czym jest dobra.

w prawie oświatowym. Będzie miała swój statut. Pewną przestrzeń do decydowania o kształcie szkoły i zajęć dostaną też dzieci. Same wybiorą, w których zajęciach chcą uczestniczyć i w jakiej formie powinny się one odbywać, poza określoną ministerialnie podstawą programową. Co z resztą dnia, kiedy dzieci muszą siedzieć grzecznie w ławce? - Widzę po swoich dzieciach, jakie potrafią być kreatywne, jak chłoną wiedzę i chcą poznawać świat. Standardowa szkoła publiczna to marnuje. Dzieci mają słuchać, robić zadania, za dużo się nie odzywać. Belfer zakłada, że siedmiolatek nie ma nic ciekawego do powiedzenia - dodaje Monika Dołkowska. Kompletowana kadra pedagogiczna musi być otwarta na wyznaczanie nowych kierunków. Nie będzie podręczników, gotowców, scenariuszy. - Kuratorium rozszczelniło tę przestrzeń, daje to nauczycielom możliwość, by realizować swój własny, autorski tryb zajęć w oparciu o przyjęte w podstawie programowej punkty - mówi Gawryłkiewicz. Monika Dołkowska przyklaskuje. - Gotowe książki do nauki ograniczają horyzont dzieci. Przykładowe zadania zostawiają dla nich jedynie mały skrawek miejsca, by wyrazić swoje zdanie. Wszystko pisze się skrótowcami. To nie służy niczemu, poza wydawaniem koszmarnych pieniędzy.

Bez ukrytych dopłat Rodzicom odejdzie opłata za książki, jednak uczęszczanie do „niepublicznej placówki o uprawnieniach szkoły publicznej” będzie się wiązać z miesięcznym czesnym w wysokości około 500 zł.

Wielu rodziców słyszy w szkole, że ich dzieci po prostu źle się uczą. Ocena omija przyczyny i zewnętrzne trudności, niedopasowaną formę zajęć czy brak indywidualnego podejścia do ucznia. To, co wspólne Jolanta Gawryłkiewicz tłumaczy, że u podstaw tego typu instytucji leży coś jeszcze - silne przekonanie o tym jak ważne jest funkcjonowanie w społecznościach lokalnych, współpraca, relacje, coś, czego ludzie powinni uczyć się od małego, a z czym nadal w większości mają problem. - Widać to po tym, co się dzieje dookoła, po ilości zniszczeń, śmieci, przekonaniu, że jak coś jest wspólne to jest niczyje. To jest błędne koło z którego trzeba się jakoś wyłączyć. Chcemy w tej szkole w naturalny sposób uczyć świadomej, obywatelskiej postawy. Szkoła demokratyczna budowana jest wspólnymi siłami, współodpowiedzialnie. - Dziś rodziców o nic się nie pyta. My wszystko chcemy wypracować na zasadzie debaty, kolektywu nauczycieli, rodziców i dzieci. Dzieci wybierają Nowa szkoła, jak każda tego typu instytucja musi spełniać wymogi prawne, zawarte

Gawryłkiewicz dodaje, że jako fundacja, FKE ma możliwość pozyskiwania dodatkowych funduszy, które będą wykorzystywane w sposób często niedostępny dla innych szkół. Przywołuje przykład szkół wiejskich, które nie zamykają szczelnie swoich drzwi o godzinie 16, za to dzięki determinacji rodziców stają się swoistym centrum życia lokalnej społeczności. - O coś takiego nam chodzi - wskazuje.

Między siedem a dziesięć Niecodziennym w naszych realiach pomysłem jest koncepcja łączenia dzieci w grupy różnowiekowe, zamiast konwencjonalnych klas z podziałem na roczniki. Jedne z podstawowych pytań zadawanych przez rodziców brzmią - czy starsze dzieci nie stracą na edukacji z młodszymi od siebie? Jak połączyć wspólne zajęcia siedmio- i dziesięciolatka? - Możemy tu już oprzeć się na pewnym wypracowanym trybie, realizowanym choć-

by w przedszkolu, do którego chodzi moja córka i do którego za jakiś czas poślę drugie, młodsze dziecko - opowiada Dołkowska. - Razem będzie im raźniej, starsza zaopiekuje się młodszą, zyskają na tym obie. Zajęcia realizowane są z podziałem na trudność zadań. Kiedy dzieci dostają np. do ulepienia kwiatek, te małe po prostu to robią, starsze mają już określony konkretny kolor, temat, coś bardziej skomplikowanego. Jednak nauczyciel kieruje się głównie indywidualnymi zdolnościami, nie rocznikiem. Dzieci nie będą więc anonimowymi siedmiolatkami w jednej grupie. Architektka zwraca uwagę na sposób w jaki dzieci ze sobą pracują. - Kiedy wychodzą na spacer, to te starsze pomagają ubrać się młodszym. Robią to z własnej woli. Są przyzwyczajone do takich relacji, uczą się od siebie wzajemnie.

Co dalej? Nie ma podobnego gimnazjum i liceum. Dzieci przyzwyczajone do innego sposobu nauki prędzej czy później będą musiały stanąć twarzą w twarz z wymaganiami ponadpodstawowych szkół publicznych. Niektórzy z rodziców nazywają szkołę demokratyczną eksperymentem. Nie wiadomo, co przyniesie w przyszłości. Monika Dołkowska nie ma wątpliwości: - Prawdziwym eksperymentem są reformy ministerialne, przy których nikogo z bezpośrednio zaangażowanych o nic się nie pyta i nie wiadomo, co z tego wyniknie. Tutaj nie ma żadnej ukrytej kontrowersji, jedyna widoczna różnica to sposób organizacji i podejście do uczniów. Naszym dzieciom będzie łatwiej! To prawda, że pewnie staną się bardziej wymagające dla nauczycieli, być może będą potrzebowały większej atencji i zaangażowania ze strony pedagogów. Jednak ta otwartość z jaką się rozwijają mieszane grupy i kreatywność, do jakiej są zachęcane, sprawiają, że wychodzą z tych szkół bardziej pewne siebie i potrafią odnaleźć się doskonale w innych warunkach. Wiem to od matek, których dzieci skończyły już takie szkoły w innych miastach. To są dwunastolatki, stojące przed wyborem gimnazjum, rozumne dzieci, którym łatwiej coś wytłumaczyć, np. także to, że nie każdy nauczyciel na ich drodze pozwoli im na zajęciach artystycznych malować martwą naturę na niebiesko. Jednak jest też szansa, że do tego czasu inicjatywa rozwinie się na tyle, by objąć także starsze dzieci. Byłoby idealnie.

1 Kreatywne zabawy z najmłodszymi prowadzone przez Jolantę Gawryłkiewicz 2 Monika Dołkowska (druga od prawej) i Jolanta Gawryłkiewicz (pierwsza od prawej) w trakcie zajęć muzycznych dla rodziców i dzieci

miasta kobiet

luty 2014

21


zdrowie i uroda

Trzysta kilo Wszystko ze mną w porządku, lubię siebie, nie zamierzam się karać czy katować. Chcę po prostu zadbać o swój tyłek, kupić fajne spodnie, nie szukać ciągle większych rozmiarów. Tekst: Lucyna Tataruch

N

o i stało się, po świętach przytyłam trzysta kilo. Trzysta? No dobrze, tak naprawdę to pewnie ze trzy, ale to nieistotne. Ważne jest to, że jestem większa, a wolałam siebie w tej mniejszej wersji. Mniejszej, czyli takiej sprzed 10 lat... Nawet nie mam co pytać, czy też to znacie, wiem że tak jest. Nowy rok i pierwsze postanowienie - „W końcu schudnę”. Nie „Pokocham siebie taką, jaka jestem”, przecież to jakaś naiwna śpiewka. Wszystko ze mną w porządku, lubię siebie, nie zamierzam się karać czy katować. Chcę po prostu zadbać o swój tyłek, kupić fajne spodnie, nie szukać

22

miasta kobiet

luty 2014

ciągle większych rozmiarów. Czasem też szybciej wejść po schodach lub nie dusić się przy ludziach przez 15 minut, gdy podbiegnę metr do autobusu. A za parę miesięcy, kiedy zrobi się ciepło, może nawet chciałabym odsłonić trochę więcej mniejszego ciała? Czy w tych planach jest coś złego? Nie. No to zaczynamy.

Zjem mniej Nie będę ściemniać. Przed końcem roku trochę się objadałam. Było ku temu mnóstwo okazji, a ja postanowiłam sobie nie żałować. Ale wracam już przecież do normalnego trybu życia, do pracy, obowiązków... czyli wiecznego

braku czasu na wszystko, także na jedzenie. - W takich okolicznościach schudnę bardzo szybko, idealna okazja, prawda? - w doskonałym nastroju podpytałam tu i ówdzie. Nic bardziej mylnego. - To brzmi dziwnie, ale podstawowym mitem związanym z odchudzaniem jest proste przekonanie „mało jem - schudnę” - tłumaczy Agnieszka Kudanowska, dietetyczka z Kosmetycznego Instytutu Dr Ireny Eris w Bydgoszczy. W głowie pojawia mi się wielki znak zapytania. A co z najsłynniejszą, powtarzaną jak mantra dietą NŻT ? (Nie oszukujmy się rozwijając ten skrót. To krótkie, aczkolwiek wymowne „Nie Żryj Tyle”).


zdrowie i uroda - Rozmawiam często z paniami, które jedzą po 600 kilokalorii dziennie, ich waga stoi lub wręcz zaczyna rosnąć - komentuje specjalistka. - Każda dieta mniejsza niż 1000 kilokalorii nam to zafunduje. Nasz organizm jest tak skonstruowany, że odczytuje te sytuacje jako zagrożenie, podczas którego trzeba zmagazynować trochę zapasów. To tak na wypadek, gdybyśmy miały umierać z głodu. Zamiast spadku masy ciała, najpierw paradoksalnie obrośniemy tłuszczem.

Rozmawiam często z paniami, które jedzą po 600 kilokalorii dziennie, ich waga stoi lub wręcz zaczyna rosnąć.

Budda z miską zupy OK, przyznaję, brzmi to przekonująco. Tyle tylko, że ja wcale nie zamierzam głodować. Po prostu i tak nie mam czasu jeść w ciągu dnia, zjem coś jak wrócę do domu. Może być? - Oczywiście, że nie - specjalistka nie ma wątpliwości. - Jeden duży posiłek po kilku godzinach niejedzenia? Nie róbmy sobie tej krzywdy. W ten sposób zapewnimy szybki skok cukru we krwi. Tę typową nadwyżkę energii insulina zmieni nam w boczki, gdzieś musi się to odłożyć. Na dodatek ten jeden posiłek jest zwykle źle zbilansowany. Chcemy się najeść i myślimy, że skoro oszczędzałyśmy się wcześniej, to możemy sobie pozwolić na więcej. A później i tak to spalimy gdzieś wciągu dnia. Otóż nie. Znam z literatury przykłady mnichów buddyjskich, którzy jedzą raz na dobę, około godziny trzynastej. Zwykle jest to miska zupy bez mięsa, dużo kiełków i warzyw. Ci panowie są bardzo szczupli i to wynika z innej kultury, ich odmiennego stylu życia i przyzwyczajeń. Ale żadna z nas nie jest i nigdy nie będzie buddyjskim mnichem.

Instytut Dr Ireny Eris

Dłuższa zabawa Ponoć wszystko trzeba robić z głową, ruszam więc z konkretnym planem. Co nieco już o tym wiem, lata czytania kobiecej prasy zrobiły swoje. Powinnam unikać białego chleba, rozgotowanego makaronu i tym podobnych. Służy mi za to razowe pieczywo, wszystkie ciemne produkty, warzywa, warzywa i jeszcze raz warzywa (im bardziej kolorowe, tym lepiej, więcej witamin). Sałatki mam podlewać oliwą, bo razem z nią odżywcze składniki się lepiej wchłaniają. Agnieszka Kudanowska podkreśla, że najważniejsze są regularne, pełnowartościowe posiłki. Oczyma wyobraźni widzę swój codzienny grafik i przyrządzanie potraw pięć razy dziennie. Krzyczy we mnie tłumiony zbędnymi kilogramami głos - to nierealne! - Posiłków nie musi być pięć - stwierdza dietetyczka, jakby czytając mi w myślach. - Mogą być cztery, a nawet trzy, zależy od konkretnej osoby. Sekret tkwi w poziomie cukru we krwi. W praktyce oznacza to, że nie możemy doprowadzać do poczucia głodu. Jeśli jesteśmy głodne i spada nam cukier, to tracimy energię, od razu boli nas głowa. Do życia podnosimy się kawą, jemy na szybko coś słodkiego, bo akurat wtedy mamy na to ochotę. A za pół godziny znowu jesteśmy głodne. W rezultacie i tak tyjemy. Angielska królowa z migreną - przypominam sobie swój ostatni ból głowy, po pięciu godzinach zapijania głodu kawą i energetykiem. Coś musi w tym być. Co więc mam robić?

Agnieszka Kudanowska

- Jedynym rozwiązaniem będzie posiłek, który wolniej się trawi, czyli węglowodany złożone, wszystko, co ma błonnik - podkreśla specjalistka. - Nie będziemy miały napadów głodu, bo nasz organizm zajmie się tym, co dałyśmy mu do zabawy na dłużej. To działa nawet na uzależnienie od słodyczy. Zbilansowana dieta wyklucza takie łaknienie. Jeśli nadal chodzi za nami batonik w czekoladzie, organizm informuje nas, że czegoś mu brakuje. Ale nie musimy traktować tego aż tak dosłownie. Lepiej zagryźć to migdałami czy bakaliami. Nie damy rady zjeść tego dużo, ale zabijemy chęć na coś innego, co na pewno nam nie pomoże.

Dopóki nie umrę? Następnego dnia w pracy mam już w pudełku małą porcję na obiad i jogurt naturalny jako drugie śniadanie. Opisuję współtowarzyszkom niedoli swój niecny plan na życie. Jeszcze przed wiosną zgubię te zbędne kilogramy, według rad dietetyczki maksymalnie do jednego na tydzień. Wszystkie koleżanki mi kibicują. W minutę umawiamy się razem na pierwsze treningi po południu. Jak chudnąć, to także w ruchu - radzą to wszystkim znane trenerki fitnessu, Ewa Chodakowska czy Amerykanka Jillian Michaels. Tej drugiej trochę się boję, dzień wcześniej do trzeciej w nocy czytałam jej porady dla ćwiczących grubasów. „Dopóki nie zemdlejesz, nie zwymiotujesz albo nie umrzesz, kontynuuj”. Poważnie? Zaczynam się zastanawiać, czy mój zgrabny tyłek naprawdę jest tego wart… - Trzeba pamiętać, że wyczerpujące ćwiczenia nie są nam potrzebne - ostrzega mnie przy okazji Agnieszka Kudanowska. - Często nadwyrężają stawy, nie każdy wie, na jakie treningi może sobie pozwolić, to wszystko jest poza kontrolą. Modne mentorki tego nowego stylu życia zaszczepiają w ludziach chęć uprawiania sportu i to jest dobre. Jednak nie brnijmy w to ślepo. Nie zaczynajmy od codziennych półtoragodzinnych treningów, bo po trzech dniach zakwasy nie pozwolą nam wstać z łóżka, a wizja następnego treningu wywoła płacz. Małymi krokami cieszmy się z tej aktywności. 50 minut co dwa dni nam wystarczy. Po treningu obowiązkowo uzupełniamy węglowodany. Poziom glukozy, jaki mamy we krwi, spalimy podczas 20 minut wysiłku. Następnie zaczynamy zużywać białko, czyli

spada nam masa mięśniowa. Gdy za mało jemy i za dużo ćwiczymy, nie spalamy zbędnego tłuszczu, przejadamy swoje własne mięśnie. W niczym nam to nie pomoże.

O trzeciej w nocy Wszystko w zasadzie zmierza do pewnego przyzwyczajenia, stylu życia, który powinnyśmy przyjąć już na stałe. Inaczej pewnie też schudniemy, ale wagę jeszcze trzeba utrzymać. Im szybciej uda się zmniejszyć obwód w pasie, tym większe ryzyko efektu jojo. Każda restrykcyjna, deficytowa dieta wiąże się z dramatycznym powrotem do starych nawyków. Dukana, kopenhaska czy Kwaśniewskiego - to nie ma znaczenia. Spróbujcie odmówić sobie prawie wszystkiego. Ciekawe, jak szybko skończycie z głową w lodówce, o trzeciej w nocy! - To naturalna reakcja - pociesza mnie specjalistka. - Organizm pod koniec każdej tego typu gotowej diety zaczyna świrować, bo czegoś mu brakuje. W krótkim czasie można rozregulować sobie metabolizm i narazić się na poważniejsze schorzenia. Na przykład na diecie Dukana schudniemy szybko, ale i rozwalimy sobie nerki, zakwasimy organizm, a finalnie i tak wrócimy do starej wagi. Tu nie ma cudów. Z rozsądkiem Internet roi się od porad, jak przetrwać najgorsze chwile. - Koniecznie zjedz śniadanie. Pij czerwoną herbatę. Yerba hamuje łaknienie. Gdy masz ochotę jeść coś między posiłkami, umyj zęby - czytam z wypiekami na twarzy. No dobrze, to przecież i tak mi nie zaszkodzi, a jeśli nawet nie ma udowodnionego naukowo działania, pozostaje genialny efekt placebo. Spróbuję. Oczywiście, że każdy chciałby jeść słodycze i być szczupły. U mnie to jednak nie przejdzie. Agnieszka Kudanowska pozwala swoim klientkom zaszaleć z deserem raz na tydzień, choć oczywiście z rozsądkiem. Można przecież zrobić sobie pieczone owoce, zamiast kupować pełne niezdrowych tłuszczów trans wyroby cukiernicze. Ufam tej drodze. Jak jednak wytrwać po latach złych nawyków i uzależnień od drobnych przyjemności? - Przynajmniej przez miesiąc zrezygnujmy ze słodyczy, alkoholu i tego, co nam naprawdę szkodzi przy odchudzaniu. Najlepiej najpierw zgubić 10 procent tych kilogramów, których chcemy się pozbyć. Po tym zróbmy sobie sensowną przerwę, utrzymajmy wagę i dopiero po paru miesiącach ruszajmy z dalszym odchudzaniem. To nie są zawody, kto pierwszy, ten lepszy. Liczy się długotrwały efekt - tłumaczy dietetyczka. - Przede wszystkim mniej stresu, więcej spokoju i rozsądku. Nie zaszkodzą nam nawet geny po mamie i babci. Każdy ma predyspozycje do tego, by być szczupłym i zdrowym.

Szukasz diety? Specjalnie dla Ciebie Agnieszka Kudanowska przygotowała jadłospis. Zajrzyj na naszego Facebooka www.facebook.com/MiastaKobiet.Nowosci. ExpressBydgoski

miasta kobiet

luty 2014

23


kontrowersje

Jestem indywidualistką. Czy to wada? Czekałam na ostateczny cios. Po raz pierwszy w życiu wciąż płakałam w pracy. Psychicznie znalazłam się na krawędzi. Z Katarzyną Kluczwajd* rozmawia Janusz Milanowski mi nie przysporzył. Gdy później „Solidarność” brzydkimi metodami walczyła o wyrzucenie pana Woźniaka (ostatecznie podał się do dymisji), byłam po jego stronie. Nie było ważne, czy się lubimy, czy nie. Metody związkowców były obrzydliwe. No i był to bezsensowny ruch przeciwko dobru instytucji - co widać dziś. Pan Woźniak był szefem kreatywnym, z ogromną wiedzą, z wizją i motywacją. Z powodu jego odejścia straciło muzeum i stracił Toruń.

Ile lat przepracowała Pani w toruńskim Muzeum Okręgowym? Dwadzieścia sześć i pół. To była moja pierwsza praca i jak na razie ostatnia. Ta zasadnicza. Bo pracowałam też przez lata na rzecz Olimpiady Artystycznej, prowadziłam zajęcia dla studentów na UMK. Wciąż muszę się kontrolować, żeby nie mówić o muzeum„moja firma”. Bo już nie jest. Co Pani teraz czuje patrząc na Ratusz Staromiejski? Wracają złe emocje sprzed kilku lat, sprzed półtora roku i sprzed trzech miesięcy, związane ze złymi relacjami w pracy, a najbardziej z wyrzuceniem mnie z pracy, bo trudno mówić o zwolnieniu. Wyrzuceniem - trzy miesiące temu. Wypowiedzenie dostałam pocztą, wyznaczono mi termin na spakowanie, nikt nie powiedział nawet „do widzenia” (a raczej „żegnaj”). Tak kulturalnie największa instytucja kultury w Toruniu traktuje swoich pracowników. Niektórych. Pani Katarzyno, dziennikarze, nie wyłączając mnie, często pisali o złych relacjach międzyludzkich w tej instytucji. Zawsze tam wrzało. Pani jest indywidualistką. Jak Pani wytrzymywała w tym wrzątku? Tak. Ma pan rację. Tam były, są i będą konflikty. Tak było za czasów trzech kolejnych dyrekcji. Wytrzymywałam (nigdzie nie jest idealnie), bo ta właśnie muzealna praca jest... - przepraszam, była, moim życiem. „Trzy dyrekcje wstecz”, czyli po czasy pana Michała Woźniaka? Tak. Myślę o panu Woźniaku, pani Kosickiej i o obecnym szefie panu Rubnikowiczu. I to nie jest kwestia tylko mojej oceny, choć od czasu upublicznienia problemu słyszałam argumenty, że to ja jestem kłótliwa i z żadnym dyrektorem „mi się nie podoba”. Teza ad personam - typowa, kiedy nie ma argumentów rzeczowych. A jak to było? Kto kogo nie rozumiał? Tak jak pan powiedział: jestem indywidualistką. A ktoś inny stwierdził, że niepokorną, niezależną czy jakoś tak? Faktycznie. Czy to wada? Czy wadą jest brak zgody na - ogólnie mówiąc

24

miasta kobiet

luty 2014

I nastał dyrektor „solidarnościowy”. Jaki był dalszy ciąg dla Pani? „Ciąg dalszy” trwający do dziś - przepraszam, do momentu wyrzucenia mnie z pracy - był następstwem mojego bezwzględnego opowiedzenia się po stronie dyrektora Woźniaka. „Solidarność” była wówczas na fali, miała władzę w mieście i zdrowy rozsądek nakazywał przyłączyć się do zwycięzców. Jak inni koledzy. Tymczasem jako jedna z nielicznych byłam po stronie zaatakowanego.

- głupotę, nieuczciwość? Konflikt wewnątrz instytucji może być walorem, jeżeli jest odpowiednio potraktowany przez obie strony, bo spór „o coś” nie jest tym samym, co kłótnia „z kimś”. Zatem „o co” kłóciła się Pani „trzy dyrekcje wstecz” i potem? Tamten konflikt dotyczył konkretnej sprawy. Nie miał podłoża personalnego, przynajmniej z mojej strony. Chodziło o pracownika, który był alkoholikiem, z czym musiałam się zmierzyć w momencie, gdy zostałam kierownikiem. Ten pracownik przychodził pijany do pracy. Przyczyną konfliktu była moja pryncypialność (kolejna wada...). Sytuacja była dla mnie uwłaczająca, zresztą dla tego kolegi również, a efekty żadne. W końcu postawiłam sprawę na ostrzu noża i to ja na tym straciłam. Zrezygnowałam z funkcji kierownika, bo nie chciałam firmować fikcji i stosować różnych wymagań dla różnych pracowników. Ale to był konflikt rzeczowy, konflikt „w sprawie”, choć sympatii dyrektora z pewnością

I co się działo w związku z tym? Mówiąc kolokwialnie, za nowej dyrekcji miałam przerąbane. Byłam kierownikiem działu sztuki i zamiast zwyczajnie mnie odwołać, do czego każdy przełożony ma prawo, zaczęło się produkowanie papierów na mnie przy pomocy koleżanek i osób spoza muzeum. W końcu dostałam wypowiedzenie. No dobrze, w końcu kierownikiem się tylko bywa. Dla mnie najważniejsza jest praca - wystawy, konferencje, publikacje, a nie funkcje. Aż nastał trzeci dyrektor. Słyszeliśmy złe opinie o panu Rubnikowiczu jako o szefie. Mieliśmy stracha. Naiwnie uważałam, że konflikt posolidarnościowy ustał z odejściem pani Kosickiej, że nareszcie będę mogła pracować. Było inaczej. Przeliczyłam się sądząc, że będę w końcu mogła pracować na pełnych obrotach. Na początku nie było źle, ale szybko moja praca zaczęła trafiać do szuflady lub kosza. Co się nie podobało? Do dzisiaj nie wiem, co się nie podobało. Nie było mi dane wysłuchać argumentów drugiej strony. Uwagi i złośliwości do mnie


kontrowersje docierały przez osoby trzecie, ale działania już wprost. Jak w przypadku wystawy na 700-lecie kościoła św. Jakuba (2009), kiedy zostałam przeczołgana z jej scenariuszem - za każdym razem było czegoś albo za mało, albo za dużo. A chodziło o przejęcie przez muzeum gotowej już konferencji na temat kościoła, przygotowanej przez Stowarzyszenie Historyków Sztuki. Dodam, że w momencie objęcia funkcji przez pana Rubnikowicza w 2007 r. w imieniu SHS zaproponowałam wszystkie nasze projekty, rozpoczęte i planowane, do współpracy na zasadzie partnerskiej. W odpowiedzi usłyszałam, przez sekretarkę, że dyrektor na rozmowę ze mną jako prezesem oddziału SHS nigdy nie znajdzie czasu. Jednoznaczne, prawda? Takie sytuacje uświadamiały mi, że przyczyną moich problemów jest m.in. aktywność poza muzeum i jej efekty, cenione w środowisku fachowym i lokalnym. I co Pani zrobiła w tej sytuacji? Co miałam robić, skoro moja firma nie chciała mojej pracy? Bez względu na to, co zrobiłam lub nie - było źle. Konkrety? W 2009 roku nie znalazłam się w gronie osób zaszczyconych nagrodą roku pana dyrektora, mimo że projekt mojego autorstwa (wystawa i pierwsza monografia zegarmistrzostwa toruńskiego) dostał I nagrodę w tej kategorii w Konkursie Najciekawsze Wydarzenie Muzealne Roku. Nie chodzi o nagrodę, a o zasadę. Jeśli nie I nagroda w prestiżowym konkursie ogólnopolskim, to co? I znów kolejne pomysły do kosza. Szczególnie żal mi niektórych, np. konkursu na małe formy złotnicze o tematyce toruńskiej: artystyczna biżuteria i pamiątki. Był to efekt mojej wieloletniej pracy społecznej, kontaktów z artystami złotnikami i projektantami w ramach SHS. Co było dalej? Na ostatnim etapie były paskudne pisma w stylu jak za Gomułki. Na zasadzie „dajcie mi człowieka, a paragraf się znajdzie” - pamięta pan to powiedzenie? Wiem, że deprecjonowano mnie i moją pracę także na zewnątrz przed dziennikarzami. Na przykład podczas promocji książki „Dzieje sztuki Torunia”, przygotowanej przez SHS, ważnej, bo to pierwsza monografia od 1933 roku, pan Rubnikowicz zabronił rozmawiać ze mną lokalnej telewizji kablowej. SHS nie musi być partnerem muzeum, jeśli dyrekcja nie chce, ale też nie jest mu podporządkowane. To kolejna przyczyna moich problemów. Chciałam zachować niezależność. Pani nie była wyjątkiem. Toruńska prasa dużo pisała o mobbingu w Muzeum Okręgowym. Zachowania o cechach mobbingu, jak to się uczenie nazywa, dotknęły wiele osób w bardzo różny sposób. Psychiczny i fizyczny, z długo trwającymi skutkami. Jak mówią prawnicy, mobbing w sądzie trudno udowodnić, jeśli nie było próby samobójczej lub próby gwałtu. Poza tym, kto odważy się zeznawać? Podczas kilku procesów w sądzie pracy za czasów pana Rubnikowicza (notabene kilka przegranych przez muzeum, z wypłatą odszkodowań)

pracownicy byli pouczani, co mają zeznawać. Chyba tylko ja byłam wyjątkiem. Ofiary stoją na straconej pozycji. Mobbing nie obchodzi organu założycielskiego, chociaż niszczy instytucję. Bo że ludzie nikogo nie obchodzą, to wiem od dawna. Zarządzanie przez strach niszczy kreatywność i unicestwia motywację. Oducza myślenia. Czy o to chodzi? Może warto, żeby jakaś instytucja zainteresowała się statystyką długoterminowych L4 w ostatnich latach, będących skutkiem tych zachowań. Było ich mnóstwo... Półroczne, dziewięciomiesięczne... Kontrola Państwowej Inspekcji Pracy wykazała mobbing w muzeum. Czy z tego coś wynikło? Strzeliłam sobie w stopę, pisząc do prezydenta miasta o swojej sytuacji: „chciałabym normalnie wykonywać swoją pracę, ale nie mogę ze względu na zachowania mające cechy mobbingu”. Zastosowano najbardziej dotkliwą dla mnie jego formę - odsuwanie od pracy. Na desperackie pismo zdecydowałam się ze względu na sytuację ogólną w muzeum, a nie tylko własną. Nikt nie miał odwagi. Ja też jej nie miałam, ale doszłam do ściany. Musiałam coś zrobić. I wtedy… …się zaczęło… Naiwnie wierzyłam, że organ założycielski musi jakoś zareagować: zbadać problem i wskazać rozwiązanie. Dostałam odpowiedź, z której nic nie wynikało. Nikt nic nie musi. Nikt nie rozmawiał ani ze mną, ani z innymi pracownikami - ani komisja kultury, ani magistrat, ani rada miejska, ani rada muzeum. Problem zignorowano. Ale on nie zniknął. Trwał i trwa. Zawiadomiłam w końcu PIP, więc ta przeprowadziła ankietę - anonimową. Początkowo pan Rubnikowicz nie zgodził się na nią z powodu… remontu. Inspektorowi zaproponowano towarzystwo sipowca (społecznego inspektora pracy - J.M.), bo… inspektor z PIP nie będzie wiedział, gdzie trafić, a przy okazji od razu zbierze ankiety! Sporo ludzi te ankiety wypełniło, ale to był czas urlopów. Niemniej wiele osób mobbing zasygnalizowało, więc PIP zaleciła wszczęcie procedur zapobiegania, przeciwdziałania itd. PIP tylko tyle może zrobić. Dyrektor powołał komisję antymobbingową, było szkolenie - ble, ble, ble (m.in. z zastraszającą pracowników definicją mobbingu: co najmniej 2 razy w tygodniu…) i po sprawie. W papierach wszystko się zgadza. Naczelną i ostateczną instancją, która oceniała efekty pracy tej komisji był, niech pan zgadnie, kto? Domyślam się, że dyrektor... Zgadza się. Tylko ja ośmieliłam się składać do tej komisji pisma. Wiedząc, jaki będzie efekt, ale musiałam wyczerpać drogę służbową. A efekt był taki, że zostałam wezwana - czułam się jak na przesłuchaniu. Zaczęło się od „subtelnego” zastraszenia - czy jestem pewna, że to mobbing? Poprosiłam o konfrontację z wicedyrektorem, bo jego dotyczyła sprawa. Oczywiście bezskutecznie.

Przegrała Pani kampanię antymobbingową i co się dalej działo? Kolejne projekty, pomysły, teksty do szuflady. Praca w nieustającym stresie - wszystko robię źle. Dobrym przykładem jest rocznica 150-lecia muzeum (2011). Zgłosiłam kilkunastopunktowy program, z wystawą łączącą walory edukacyjne i rocznicowe. Dyrektor przekazał pomysł wystawy kierownikom, nie mogłam nawet brać udziału w dyskusji. A po zmitrężeniu dużej ilości czasu ostatecznie ekspozycję zrealizowała koleżanka, która oponowała przeciw poleceniu realizacji cudzego pomysłu. To wbrew dobrej praktyce muzealnej. Jest też coś takiego jak prawa autorskie. To chyba kolejna przyczyna moich problemów w pracy - za dużo pomysłów autorskich, czyli pod własnym nazwiskiem. Co zabolało najbardziej? Mobbing zaczął wkraczać na terytorium poza pracą. Znowu wystąpiłam ze skargą do prezydenta - jako osoba prywatna. I wtedy u panów dyrektorów miarka się przebrała. Zaczęto produkować papiery na wszystko. Wyglądały jak przygotowanie do dyscyplinarnego zwolnienia. Wiem, że brzmi to jak absurd. Na tym polega mobbing. Trudno dyskutować z pomówieniami i insynuacjami, prawda? Nawet zalanie magazynów w piwnicy Domu Eskenów po źle zrobionym remoncie było moją winą! O pracy już nie było mowy. Nie mogłam się skupić, bałam się wszystkiego - każdej decyzji, każdego napisanego zdania, każdego spojrzenia, telefonu, wyjścia z pokoju, kodów do magazynów, gości, praktykantów. Tak to działa. Przełożony może wszystko, ty - nic. Fakty nie istnieją, twoje słowa nie mają znaczenia. Czekałam na ostateczny cios. Czekanie jest gorsze niż fakt dokonany. Po raz pierwszy w życiu wciąż w pracy płakałam. Psychicznie znalazłam się na krawędzi. Pani zachorowała? Tak, ale to trwało już od 2011 roku, od upublicznienia problemu. Zespół depresyjny teraz wrócił na ostro. W jego trakcie przeszłam masywne zatrucie polekowe. W ciężkim stanie trafiłam do szpitala i dostałam kolejne zwolnienie z tego właśnie powodu na pół roku. Trzy miesiące temu wypowiedziano mi pracę z powodu przewlekłej choroby (art. 53 Kodeksu pracy). Znaleziono na mnie kodeksową furtkę. Jakie twórcze podejście do sprawy, prawda? Ale zabicie posłańca, który przynosi złą wiadomość, nie sprawi, że problem zniknie. Tyle że nikt już pewnie się nie odważy mówić o nim głośno. Ktoś mnie pytał, czy Toruń wykorzystuje swój potencjał w dziedzinie kultury? Mój przypadek jest dowodem na to, że nie.

*Katarzyna Kluczwajd Historyczka sztuki, autorka m.in. książek o Toruniu. Uhonorowana złotą odznaką „Za Opiekę nad Zabytkami”, Medalem Komisji Edukacji Narodowej, odznaką „Zasłużony Działacz Kultury”, laureatka Nagrody Marszałka Województwa Kujawsko-Pomorskiego (2007, 2009 r). Laureatka Złotej Karety „Nowości” w dziedzinie kultury.

miasta kobiet

luty 2014

25


zdrowie i uroda

Zacznij już zimą Jakim zabiegom warto poddać się właśnie teraz i które nich są najskuteczniejsze? Zapytaliśmy specjalistkę. tekst: Paulina Błaszkiewicz

D

o lata pozostało jeszcze kilka miesięcy. Już teraz warto zastanowić się, co zrobić, by poprawić nasz wygląd. To doskonały moment, by zdążyć na czas i nie rozpaczać przed wizytą na plaży. Jakim zabiegom warto się poddać i które nich są najskuteczniejsze? - Wszystko zależy od naszych potrzeb - mówi Anna Zielińska ze Studia Kontur Hi-Tech*. Na początek proponuje indywidualne konsultacje, które nic nie kosztują. Jednak już przed przyjściem warto zapoznać się z najciekawszymi propozycjami. Poniżej przedstawiamy najpopularniejsze zabiegi modelujące sylwetkę, ale warto podkreślić, że hitem wśród pań są tzw. lunchówki, czyli zabiegi natychmiastowe. Tym najpopularniejszym jest rewitalizacja ust kwasem hialuronowym, na którą wystarczy poświęcić przerwę w pracy na lunch.

Lipo Laser Zabieg komfortowy, nie powoduje absolutnie żadnych nieprzyjemnych doznań. Po założeniu padów, czyli emiterów światła laserowego, osoba przeprowadzająca zabieg nie musi nam towarzyszyć. 10 - 30 minut (w zależności od mocy, można poświęcić na słuchanie muzyki, zaległą prasówkę, czytanie dla przyjemności czy w końcu coś, na co nie ma nigdy dość czasu. Sesja to minimum 6 zabiegów 2-3 razy w tygodniu. Efekty są zróżnicowane. U niektórych osób kilka centymetrów może ubyć po nawet jednym zabiegu. Najlepsze rezultaty uzyskuje się jednak w połączeniu z innymi terapiami, które modelują sylwetkę.

58414TRTHA

Krio-lipoliza Terapia zimnem - tak najkrócej można opisać zabieg, który w Stanach Zjednoczonych jest hitem, jeśli chodzi o modelowanie sylwetki.

26

miasta kobiet

luty 2014

W trakcie zabiegu trzeba leżeć z głowicą chłodzącą na wybranym obszarze ciała. Przez chwilę może nam doskwierać lekki dyskomfort z powodu zasysania fałd skóry oraz lekkiego uczucia chłodu. Zabieg daje widoczne efekty. Trzeba na to poświęcić jednak trochę czasu, ponieważ rezultaty widać po trzech miesiącach. Tyle trwa uprzątnięcie z naszego organizmu obumarłych adipocytów. Krio-lipoliza to jeden z najmniej uciążliwych zabiegów modelujących. Jedynym tymczasowym problemem może być siniak lub lekkie zaczerwienienie w miejscu dotkniętym głowicą. Wszystko zależy od wrażliwości skóry. Innych skutków ubocznych nie ma.

Kawitacja ultradźwiękowa Dla tych, którzy raz na zawsze chcą pozbyć się mało estetycznych fałdek i grudek, jakie powstały w wyniku nagromadzenia tłuszczu, polecamy kawitację ultradźwiękową. Inna nazwa zabiegu to wirujący tłuszcz. Wcześniejsze urządzenia do kawitacji podobnie jak RF łączyły się z odczuciem gorąca w czasie zabiegu. Był to spory dyskomfort dla osób źle tolerujących wysokie temperatury. W Studio Kontur efekt termiczny nie występuje dzięki nowoczesnej konstrukcji specjalnie schładzanych głowic kawitacyjnych, chroniących naskórek przed przegrzaniem. Głębokie ciepło jest generowane pod mroźną kołderką. Dzięki kawitacji raz na zawsze można się pozbyć istniejących komórek tłuszczowych, ale należy pamiętać o tym, że najlepsze efekty uzyskuje się bez spożywania fast foodów w postaci frytek, coli i hamburgerów. Ci, którzy zdecydują się na taki zabieg, powinni też polubić wodę mineralną.

Endermologia To jeden z najpopularniejszych zabiegów, który służy poprawieniu kondycji naszej skóry.

Dzięki endermologii zmniejsza się cellulit i ilość tkanki tłuszczowej. Masaż powoduje redukcję toksyn i tzw. drenaż zbędnej wody. Endermologię w Studiu Kontur wykonuje się za pomocą urządzenia MED-360 Vacuum Body Contouring. Do wykonania zabiegu nie jest potrzebny specjalny strój.

Mezoterapia Jeden z najbardziej znanych zabiegów stosowanych przez kobiety. Służy nie tylko poprawie jakości skóry na twarzy, ale może być wykorzystywana również na ciało, ponieważ polega na docieraniu do głębokich warstw skóry. Dzięki mezoterapii możemy poprawić nasz metabolizm, przyspieszyć spalanie tkanki tłuszczowej, zlikwidować cellulit i lepiej nawilżyć skórę. Istnieje kilka rodzajów mezoterapii. Jaki wybrać? Tego dowiemy się od specjalisty, który będzie wykonywał zabieg.

* Anna Zielińska Kosmetolog, właścicielka Studia Kontur Hi-Tech w Toruniu. www.studiokontur.pl | tel. 602 358 275


Pani Asia BUTIK VITO VERGELIS sukienka 260 zł torebka skórzana Sagan 299 zł

Romantyczna kolacja we dwoje potrzebuje specjalnej oprawy. Jest to wyjątkowy czas z bliską osobą i zawsze chcemy wyglądać perfekcyjnie. Jak to zrobić? Postaw na kobiecość! TEKST: Anna Deperas-Lipińska* Sukienka jest najprostszym, ale i najbardziej eleganckim sposobem do idealnego wyrażenia siebie. Wiem, pewnie pierwszą rzeczą, która przychodzi Ci do głowy jest klasyczna mała czarna. Zadbaj jednak o to, by na ten wieczór stworzyć z niej seksowną stylizację. Zamiast sztampowych pereł postaw na bardziej zdecydowane dodatki np. czerwone szpilki w duecie z soczystą kopertówką. Ażurowe plecy lub fason bombka sprawią, że stylizacja będzie kobieca, seksowna i wyjątkowa. Wykorzystaj kolory. Nic tak nie osładza mrozów, jak delikatny pastelowy róż. Wieczorową porą połącz go z czarnym jedwabnym topem i wzorzystymi spodniami. Czerwień na randce też jest zawsze na czasie, ale wybieraj te odcienie, w których najlepiej wyglądasz. Czerwony jest najsilniej stymulującym ludzką psychikę kolorem. Jest najgorętszą ze wszystkich barw i od najdawniejszych czasów była kolorem mocnych uczuć. Jeśli wybierasz się na szczególną randkę, czerwona sukienka będzie strzałem w dziesiątkę! Panie wierne klasyce mogą wybrać niezawodną czerń z bielą, ale tym razem w unowocześnionej wersji. Białe cygaretki z delikatnym topem w kratę oraz pudełkowy biało-czarny płaszcz ozdobiony złotą kopertówką jest iście Carrington’owską stylizacją. Idealną kreację uzupełnij romantyczną nutą zapachową ulubionych perfum. I najważniejsze! Bądź świadoma i pewna swojego wyglądu. Czaruj, kokietuj, olśniewaj. To recepta na udaną randkę.

*Anna Deperas-Lipińska Osobista stylistka i pasjonatka mody. Uczy świadomości kolorystycznej, wskazuje proporcje i odkrywa zalety.

zobacz film nakręcony podczas sesji

więcej na www.miastakobiet.pl

Pani Ewa CATERINA kurtka skórzana 1890 zł sukienka 860 zł szpilki 820 zł naszyjnik z pereł 290 zł

Pani Asia CATERINA sukienka 890 zł bransoletka 140 zł kopertówka 390 zł

Pani Asia LUISA CERANO W BUTIKU UNIQUE jedwabna koszula 559 zł kardigan 1069 zł spodnie 1069 zł

Pani Ewa BUTIK VITO VERGELIS sukienka 499 zł SAGAN torebka skórzana 489 zł LEMONIQ bransoletka 74 zł VITO VERGELIS pasek 59 zł

Pani Ewa LUISA CERANO W BUTIKU UNIQUE płaszcz 1499 zł jedwabna bluzka 819 zł spodnie 649 zł

58314TRTHA


temat

› Krystyna i Jerzy Lenscy

Dzisiaj zależy nam tylko na tym, by jak najdłużej było tak, jak jest teraz. Nie trzeba wiele. Trzeba się cieszyć z małych rzeczy, bo to one składają się na to wielkie szczęście. Tekst: Paulina Błaszkiewicz Zdjęcia: Janusz Milanowski

M

iłość od pierwszego wejrzenia - ponoć wciąż marzy o niej każdy. Tyle, że dziś zupełnie inaczej się do niej podchodzi. Pojawia się nagle i równie szybko się kończy, bo kiedy spadną różowe okulary, zaczynamy dostrzegać wady drugiej osoby. Jak było kilkadziesiąt lat temu? Rozmawiamy z parami, które przeżyły ze sobą pół wieku i do dziś twierdzą, że miłość od pierwszego wejrzenia może być tą jedyną i ostatnią. Jak im się udało?

› Zofia i Jerzy Walkowscy

28

miasta kobiet

luty 2014

› Cecylia i Romuald Stodolscy

Krystyna i Jerzy Lenscy 9 października 2015 roku minie pięćdziesiąt lat od dnia, w którym zdecydowali się powiedzieć sakramentalne tak. Wszystko zaczęło się pod Bydgoszczą. Państwo Lenscy pobrali się pół roku po tym, jak się poznali. Później przez pięć lat mieszkali z teściami. Mają dwoje dzieci: córkę Hannę i syna Piotra. Doczekali się też trojga wnucząt. - Kiedy poznałam Jerzego, miałam siedemnaście lat. Do dziś pamiętam, jak wyglądało nasze pierwsze spotkanie u cioci na imieninach. On był gościem, a ja byłam tam jako pomoc. Wymieniliśmy spojrzenia, ale brakowało czasu na rozmowę. Szybko wróciłam pomagać do kuchni, ale to nie zniechęciło mojego przyszłego męża. Wparował do kuchni, zabrał mi ścierkę i poprosił do tańca. Proszę sobie wyobrazić moją minę… - Ona była tak cicha, spokojna, mała i… chuda. Ważyła chyba ze 45 kg, nie więcej. - No tak, za to ty byłeś postawny i wysoki, a do tego bezpośredni i błyskotliwy. Czyli przeciwieństwa się przyciągnęły, ale z biegiem czasu zamieniliśmy się charakterami. Widzi pani, jak to się można pomylić? - Ożeniłem się z cichą wodą, która dziś mówi dwa razy więcej ode mnie i jest duszą towarzystwa. - Kiedy ja byłam młoda, inaczej patrzyło się na chłopaków. Ważne, żeby był przystojny i elegancki, a dziś? Jest cały zestaw innych cech - ma być inteligentny, pracowity, mądry. Kiedyś ta uroda była ważna, bo o byt nie trzeba było aż tak się martwić jak dziś. Każdy chłopak, który chciał się ożenić, wiedział, że musi być odpowiedzialny i że ma dbać o rodzinę. - Jaka jest nasza recepta na udany związek? Przyjaźń i wzajemny szacunek. Zainteresowań wspólnych nie mamy, poza grą w karty, którą oboje lubimy. Mąż ostatnio wrócił do malowania. Pamiętam, jak kiedyś do każde-


walentynki go listu, który do mnie pisał, dołączał rysunek. Dzięki listom tak naprawdę się poznaliśmy. PKS był naszym kolejnym dobrym duchem, bo mąż co tydzień do mnie przyjeżdżał. - Jak dojechałem na miejsce, to trzeba było jeszcze dojść kolejne trzy kilometry przez las. - Dziś mało kto aż tak się poświęca… - Ja miałem przekonanie, że to jest właśnie ta jedyna. Lepszej nie znalazłem. Było warto! W tamtych czasach było też lepsze życie, tak ogólnie. Nikt się nie śpieszył, ludzie nie gnali nie wiadomo za czym. Wszystko było trwalsze - i miłość, i przyjaźń, a dziś co? Sześćdziesięcioletni mężczyzna zostawia żonę dla dwudziestolatki… Jak można być tak durnym? My wyznajmy zasadę, że trzeba być razem, nie tylko we dwoje, bo to daje siłę. Przez te pięćdziesiąt lat przeżyliśmy wiele dobrego, ale przez cały czas nie było kolorowo. - Spaliło nam się mieszkanie, musieliśmy zaczynać od początku… - Żona była załamana, a ja cały czas jej powtarzałem: Damy radę, najważniejsze, że nam się nic nie stało. Kilka lat temu przeszedłem bardzo poważny zawał. Gdyby nie zięć, który przyszedł w porę do domu… nie wiadomo, jakby się to skończyło. Czy dziś rozmawialibyśmy we trójkę? Siła tkwi w rodzinie i drugim człowieku. Dzisiaj zależy nam tylko na tym, by jak najdłużej było tak jak jest teraz. Nie trzeba wiele. Trzeba się cieszyć z małych rzeczy, bo to one składają się na to wielkie szczęście.

Zofia i Jerzy Walkowscy W smutnych okolicznościach poznali się państwo Walkowscy, którzy 29 lutego będą obchodzić pięćdziesiątą rocznicę ślubu. - Skoro przetrwaliśmy razem pięćdziesiąt lat, to coś musiało być na rzeczy? - Musiało mocno iskrzyć i iskrzy do dziś. Byłem w szpitalu odwiedzić mojego kuzyna, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem Zosię. - Ty, wyjdź na korytarz, zobacz, jaka dziewczyna tu przychodzi - powiedział mój kuzyn. I tak się zakochałem od pierwszego wejrzenia w pięknej, wysokiej brunetce. - To były czasy, kiedy nie było telefonów, a poza tym te szpitalne okoliczności. Nie dziwi mnie, że nie podszedł do mnie od razu. - Co miałem zrobić? Podejść i zapytać, czy się ze mną umówi? Wróciłem do domu i cały czas o niej myślałem. Nie wiedziałem, czy czekać pod szpitalem, aż znowu przyjdzie… Kiedy kilka tygodni później zobaczyłem ją po raz kolejny na ulicy, nie miałem już wątpliwości, a nieśmiałość sama zniknęła. Początek naszej znajomości był smutny, bo jak się później okazało, Zofia przychodziła do szpitala do taty, który dwa dni po tym, jak pierwszy raz ją zobaczyłem, zmarł. - Spotykaliśmy się kilka miesięcy, a po pół roku się pobraliśmy. Dziś mamy troje dzieci i ośmioro wnucząt - czterech wnuków i czte-

ry wnuczki. Po latach uważamy podobnie jak Maria Czubaszek, że ludzi łączą nie charaktery, a upodobania. - Mamy potrzebę bycia ze sobą. Ja od kiedy jestem mężatką, nigdy nie miałam przyjaciółki. Owszem, mam koleżanki, ale przyjaciółki nie. Dlaczego? Bo trzeba dmuchać na zimne. O własne szczęście trzeba dbać, a nie rozpowiadać o nim na prawo i lewo. Nie uznaję też osobnego spędzania czasu i wyjść do znajomych. - Jeśli gdzieś wychodzimy, to zawsze razem, a atrakcji nam nie brakuje. - Prowadzę sekcję kulturalną na Uniwersytecie Trzeciego Wieku, dlatego jestem dobrze poinformowana o tym, co się dzieje. - Moja żona jest niezwykle aktywną kobietą. Poza tym, że doskonale organizuje czas, ma też inne zalety. Jest ciepła, opiekuńcza i otwarta. Przy niej się rozgadałem, bo wcześniej byłem małomówny. Udało nam się osiągnąć pełne porozumienie. To wzajemne uzupełnianie jest bardzo ważne. Kiedy każdy idzie w swoją stronę, nie można liczyć na szczęście. Tak jak mówi żona, my mamy potrzebę bycia razem, ale nie jesteśmy od siebie uzależnieni. Każdy szanuje swoje potrzeby. - Teraz w związkach brakuje stabilizacji. Pogoń za pieniędzmi i życie z dnia na dzień nie wróży nic dobrego. - Młodzi ludzie nie mają dziś lekko. Kiedyś każdy, kto chciał pracować, miał pracę. Chociaż nie było takich udogodnień, bez których dziś nie wyobrażamy sobie życia, to mimo wszystko, życie było łatwiejsze. Każde z nas pracowało, ale nie po kilkanaście godzin dziennie, tak jak to jest teraz. Po zakończeniu pracy, po 15, wracaliśmy do domu i spędzaliśmy czas z dziećmi. Był czas na wspólne posiłki, odrabianie lekcji. To proza życia, która dziś wielu ludziom kojarzy się jako święto. My mieliśmy czas na pracę i przyjemności. Dziś też staramy się, by proporcje były zachowane. Żyjemy intensywnie. Jedyna rzecz, której można nam życzyć, to zdrowie, a reszta sama się ułoży.

Cecylia i Romuald Stodolscy Oboje pochodzą z okolic Działdowa. Poznali się w szkole. Od tamtej pory są razem ponad pięćdziesiąt lat. Co sprawiło, że koleżeństwo przerodziło się w miłość, która trwa do dziś? - Moja żona była słowna. Jak już coś powiedziała, to później nie kręciła z innymi. - Mąż był czuły i opiekuńczy. Tym mnie ujął. Wiedziałam, że wychodząc za niego będę mogła czuć się bezpiecznie. Gdyby był niepoważny i bez pracy, to nie wiem, czy tak bardzo paliłabym się do tego małżeństwa, a poza tym jakaś tam miłość pomiędzy nami była. Dziś mogę powiedzieć, że był i nadal jest moją jedyną miłością. Choć nie był moim pierwszym chłopakiem…

- Tak, żona miała chłopaka przede mną, ale to nie było nic poważnego. Dlaczego wzięliśmy ślub? Bo chcieliśmy zacząć samodzielne życie. Wbrew pozorom nie byliśmy jak na tamte czasy aż tacy młodzi. Znaliśmy się półtora roku. - Kiedy braliśmy ślub, miałam 21 lat, a mąż 25. To było normalne. Nie mogłam zostać panną przy rodzinie, trzeba było pomyśleć o tym, żeby żyć po dorosłemu. Po ślubie przeprowadziliśmy się do Torunia, gdzie mieszkamy do dziś. Najpierw wynajmowaliśmy niewielki pokój. Później, kiedy na świat przyszło pierwsze dziecko, zaczęliśmy myśleć o własnym kącie. - Cieszyliśmy się z dzieci jak głupi! Nie kalkulowaliśmy tak jak dziś, czy każde dziecko będzie miało własny pokój, najlepsze ubrania itd. Ważne było to, że tworzymy rodzinę. W naszym małżeństwie były dobre, jak i gorsze dni. Cudowne momenty były wtedy, jak rodziły się dzieci, jak jeździliśmy razem na wakacje do rodziny na wsi. - Wczasy były za drogie. Zabrać pięcioosobową rodzinę na dwutygodniowe wakacje to byłby luksus. My nie mogliśmy sobie na nie pozwolić, ponieważ prowadziliśmy własny interes, którego trzeba było pilnować. - Jak ja się cieszyłem, gdy kupiliśmy pierwszy samochód - dużego fiata! Małymi krokami i ciężką pracą udało nam się czegoś dorobić. - Oboje pracowaliśmy. Ja wróciłam do pracy w opatrunkach, kiedy dzieci poszły do szkoły. To było naturalne. Chcieliśmy coś osiągnąć, więc musiałam pomóc. Nie mogłam być tylko panią domu, ale tego nie żałuję. Jakiś czas później założyliśmy zakład krawiecki. - Problemy zawsze jakieś były, ale dziękuję Bogu, że w naszej rodzinie nie było chorób i wielkich dramatów. Oczywiście, że były nieporozumienia, ale wtedy trzeba usiąść i porozmawiać. Jak razem się do czegoś dąży, to szkoda to zaprzepaścić kłótnią. Jeden drugiego musi szanować, a jak coś mu nie pasuje, to powinien to szczerze powiedzieć. - Dla ludzi z naszego pokolenia rodzina była rzeczą świętą. Nie było zdrad, bo nie opłacało się ryzykować. Poza tym uważam, że jeśli ktoś po latach związku jest zazdrosny, zdradza albo na siłę szuka pretekstu do kłótni, to znaczy, że zawsze taki był. Wcześniej się miało klapki na oczach. Wybierając partnera na życie, nie można tyko bujać w obłokach, trzeba realistycznie podejść do tego. - Miłość to zaufanie. Po co wiązać się z kimś, kto na nie nie zasługuje? My poważnie traktowaliśmy nasze uczucie, które cały czas się zmienia. Inaczej było na początku, inaczej, kiedy były dzieci, a jeszcze inaczej jest teraz. Mamy czas dla siebie. Wiemy, jak go zagospodarować. Teraz jeździmy razem na wczasy i do sanatorium. Nadrabiamy zaległości, bo wcześniej mieliśmy niewiele czasu na przyjemności.

Rozmowa o tym, jak przetrwać razem pół wieku w sobotę (1.02) i niedzielę (2.02) o godzinie 8.00 w Radiu ZET Gold 92,8 fm oraz na www.zetgold.pl miasta kobiet

luty 2014

29


kobieta przedsiębiorcza

› N a zdjęciu od lewej Milena Maroszek i Agata Biesaga - właścicielki „Garderoby”

30

miasta kobiet

luty 2014


kobieta przedsiębiorcza

- Będziemy promować lokalnych twórców - mówią Agata Biesaga i Milena Maroszek, które otwierają w Bydgoszczy sklep z ubraniami od projektantów z regionu. Tekst: Emilia Iwanciw zdjęciE: Tomasz Czachorowski

S

ukienki z jedwabnymi rękawami, kaszmirowe szale, asymetryczne spódnice wiszą równo na metalowych wieszakach. Niektóre ubrania i biżuteria czekają jeszcze nierozpakowane w kartonach. W rogu pomieszczenia stoi duże żelazko parowe. Na manekinie wdzięczy się haftowana sukienka bombka. „Garderoba” zostanie otwarta dopiero 1 lutego. Trwają ostatnie przygotowania. Za tydzień pojawią się nowe meble i ostatnie ubrania od projektantów. W progu witają mnie roześmiane właścicielki. To Milena Maroszek i Agata Biesaga, które nie mogą się już doczekać.

Znają siebie i branżę Poznały się w Bydgoszczy w jednej z galerii handlowych. Od lat obie pracowały w sklepach odzieżowych. Początkowo jako sprzedawczynie, potem awansowały na kierowniczki. Znają branżę i siebie nawzajem z każdej perspektywy. Nie boją się porażki. - Przyszedł taki czas, kiedy trzeba było zadać sobie pytanie, co dalej - mówi Milena. - I w tym samym momencie nadarzyła się okazja, by wynająć nieduże pomieszczenie przy ul. Cieszkowskiego 7. Postanowiłyśmy zaryzykować. Od marzenia do otwarcia sklepu minęły zaledwie 2 miesiące. - Wielu znajomych narzeka na opieszałe i mało pomocne działania urzędników. U nas było inaczej. Urzędnicy nam sprzyjali - mówi Agata. - Otrzymałyśmy od nich ogromne wsparcie i zrozumienie, a także dotację z urzędu pracy na początek. Dzięki niej mogłyśmy kupić meble, żelazko, manekiny, kasę fiskalną i kilka innych niezbędnych na starcie rzeczy. Pomocni w otwarciu biznesu okazali się też mężowie i znajomi. Coś załatwili, coś przewieźli, wykonali masę telefonów. Cały czas trzymają kciuki. Jakość przede wszystkim Milena i Agata błyskawicznie nawiązały kontakt z projektantami z Bydgoszczy i Torunia. Na wieszakach i półkach w „Garderobie” klientki znajdą m.in. ubrania, biżuterię i torebki Brunoszki, Katarzyny Jarantowicz, Iwony Wiśniewskiej i Maryli W. - Cały czas nawiązujemy nowe kontakty z projektantami - mówi Milena. - Zamierzamy promować nie tylko znane już nazwiska. Chcemy dotrzeć do osób,

które dopiero zaczynają tworzyć swoje kolekcje. Mają pomysły, talent i dbają o jakość. To ostatnie jest bardzo ważną cechą asortymentu w „Garderobie”. - Nasza selekcja polega na tym, że wybieramy wyłącznie ubrania wykonane z wysokogatunkowych materiałów - mówi Agata. - Dzięki temu zyskujemy pewność, że zadowolone klientki do nas wrócą.

Staranne wykończenie Bydgoszczanki dbają też o oryginalne fasony. W ich kolekcji niewiele jest jednak modnych w ostatnim czasie dzianinowych bluz i sukienek a’la dres. Tym chcą odróżniać się np. od bydgoskiego Landschaftu, że w ich asortymencie najwięcej miejsca zajmą ekskluzywne ubrania do biura i na bal dla eleganckich kobiet z klasą, które dbają o szykowne detale. - Czym różni się sweter od waszej projektantki od swetra kupionego w galerii handlowej? - pytam. - Oryginalnym fasonem, dbałością o szczegóły, unikatowością, doskonałym jakościowo materiałem, starannym wykończeniem - wymienia jednym tchem Milena i dla przykładu pokazuje mi brązowy, ciężki, przyjemny w dotyku asymetryczny sweter z zamkiem. - Zobacz - mówi. - On jest z doskonałej wełny, ma nietuzinkowy krój, a wnętrze kieszeni wykonane jest z jedwabiu. Sweter świetnie leży. Nigdzie nie wystaje żadna nitka, nic tu nie jest przypadkowe. Do tego masz pewność, że w takim swetrze nie spotkasz koleżanki na ulicy. W takim ciuchu można się poczuć naprawdę wyjątkowo. W rozmiarze 42 Przeglądam pozostałe ubrania na wieszakach. Dużo odświętnych sukien „na wesele”, ale zupełnie nietuzinkowych. Takich krojów, misternych haftów, niespotykanych guzików i innych ozdobnych detali próżno szukać w zwykłych sklepach. Są też modne sukienki minimalistyczne, bez żadnych ozdób albo z fantazyjnym kołnierzem w ludowe wzory. Jest nowoczesna czarna bluzka z frędzlami, a także płócienna kremowa bluzka na lato. Jest jedwabna spódnica oraz marynarki z motywami ze skóry. Nadawać się będą dla pań, które obowiązuje elegancki biurowy dress code, ale nie chcą nosić klasycznych garsonek dostępnych w sieciówkach. Większość to na oko rozmiary od 36 do 42. - Nie zamierza-

my koncentrować się wyłącznie na ciuchach dla bardzo młodych i superzgrabnych pań - podkreśla Milena. - Na naszych półkach znajdą coś dla siebie również kobiety w średnim wieku, a także klientki noszące ubrania większego rozmiaru.

Specjalnie dla nas Prostej nazwie „Garderoba” towarzyszy hasło - promujemy polskich projektantów. Na razie bydgoszczanki koncentrują się na ubraniach, tworzonych przez zdolnych ludzi z naszego regionu, ale nie wykluczają też sprzedaży warszawskich marek. Ich sklep ma różnić się od zwykłych butików również atmosferą. - Każdą klientkę potraktujemy indywidualnie - mówi Agata. - Staniemy się jej osobistym doradcą. Umówimy się na dogodny termin, nawet poza oficjalnymi godzinami otwarcia sklepu. Nie zamierzamy nachalnie namawiać do zakupów. Z pewnością jednak będziemy pomocne w przymierzalni. Czasem zdarza się, że sukienka na wieszaku prezentuje się niepozornie, nie zwrócimy na nią uwagi, a po przymierzeniu okazuje się, że wygląda, jakby została uszyta specjalnie dla nas. Cena prawdę powie Pozostaje najważniejsze: cena. Ubrania z„Garderoby” nie są tanie. - Cena uwarunkowana jest głównie materiałem i sposobem wykonania. Oczywiście, kupując ubrania od projektanta płacimy również za projekt - zaznacza Milena. Prosta bluzka kosztuje od 180 do 400 zł, sukienka od 300 do 750 zł, torba od 200 do 400 zł, biżuteria od 200 zł. Dziewczyny są przekonane, że nasz region gotowy jest na takie stawki. - Spotykamy w Bydgoszczy coraz więcej pań, które stawiają na jakość, a nie ilość dobierając garderobę - mówi Agata. - Mówią, że wolą wydać więcej jednorazowo i mieć ponadczasową marynarkę, która nie wyjdzie z mody po jednym sezonie. My, kobiety, lubimy mieć coś oryginalnego, nietuzinkowego. To nam dodaje pewności siebie i pomaga odzwierciedlić osobowość. Ubrania w sieciówkach często rozczarowują jakością materiału i szablonowym krojem. U nas nie ma sztampy. Obejrzyj ubrania z „Garderoby” na Facebooku • www.facebook.com/MiastaKobiet.Nowosci. ExpressBydgoski • www.facebook.com/garderobakobiet

miasta kobiet

luty 2014

31


Tłok na ulicach Daleki Wschód był w sferze pomysłów nie z tej ziemi. Zdarzył się jednak przypadek - dostała trochę pieniędzy w spadku po dziadku. Wsiadła w samolot i wylądowała w Tokio. tekst: Jan Oleksy zdjęcia: Karolina Skonieczka

B

yła to kwota niebagatelna jak na kieszeń studentki piątego roku - opowiada Karolina Skonieczka. - Zastanawiałam się, co robić po skończeniu filozofii. Postanowiłam spróbować nauki w japońskiej szkole. Wsiadłam w samolot i lecąc przez Frankfurt po 11 godzinach wylądowałam w Tokio.

R

E

K

W japońskiej szkole - Miałam plan, by najpierw skończyć szkołę językową, później znaleźć pracę i zostać na stałe - opowiada Karolina. Trafiła do Tohou Kokusai Gakuin. Większość studentów w tej szkole stanowili Azjaci. - Panuje opinia, że absolwent prestiżowego uniwersytetu to człowiek, który ma nieprzeL

A

ciętne zdolności i… nieważne jaki kierunek skończy, to wszystko potrafi - wyjaśnia Karolina. Znajomość języka japońskiego to przyswojenie sobie kilku tysięcy znaków. Człowiek po studiach powinien znać około 6000 znaków. Karolina uczęszczała do szkoły przez blisko dwa lata. W tym czasie dorabiała, mając pozwolenie na pracę do sześciu godzin dziennie. - PracoM

117914BDBHA

OFERUJEMY:

szeroki wybór oferty znanych touroperatorów wczasy w kraju i za granicą wycieczki objazdowe i zwiedzanie 7+7 bogata oferta LAST MINUTE dojazd własny wyjazdy i obozy narciarskie kolonie, obozy miłą i fachową obsługę Wakacje.pl - Partner Bygdoszcz C.H Tesco ul. Toruńska 101, 85-817 Bygdoszcz tel.: +48 52 321 48 70 fax: +48 52 321 48 70 godz. otwarcia: pn-sob. 9.00-21.00, nd. 10.00-18.00

A


kobieta w podróży

wałam jako kelnerka, a później w firmie, która przygotowywała materiały do nauki języków obcych przez internet. Tam byłam odpowiedzialna za język polski - wspomina.

Japończyk idzie na urlop Powszechnie sądzi się, że Japończycy dużo pracują i nie korzystają z urlopów. To mit! - Większość tokijskich firm ma w sierpniu wakacje, mniej więcej w tym samym czasie co dzieci. Zamykają wtedy biznes i przez tydzień nikt nie pracuje - wyjaśnia Karolina. - Gremialnie biorą urlopy też w Nowy Rok. To dla nich święta rodzinne. O północy idą do świątyni, a później przez siedem dni odpoczywają. 1 i 2 stycznia w Japonii panuje absolutna cisza. Nikogo nie ma na ulicach. Pyszne nad wyraz - Najlepsze potrawy w Tokio to typowo japońskie takoyaki, czyli smażone kulki z ciasta z ośmiornicą w środku - Karolina opowiada o wrażeniach kulinarnych. - Podawane ze specjalnym sosem, majonezem, posypane suszonymi płatkami ryby. Smaczna była także

taiyaki, „pieczona dorada”. Zwykle wypełniona jest pastą anko z czerwonej fasoli azuki z cukrem. Przed każdą restauracją jest wystawa z serwowanymi potrawami. Są to atrapy wykonane z wosku. Praktyczne, bo codziennie nie trzeba zmieniać tego obrazowego menu.

Nie jedz na ulicy W Japonii nie jada się na ulicach i to nie tylko z powodu panującego tłoku. Na początku pobytu Karolina kupiła w supermarkecie bułkę z nadzieniem mięsno-warzywnym z sosem curry. - Wyszłam ze sklepu i zaczęłam zajadać. Przechodzący patrzyli na mnie jak na potwora. Nie rozumiałam, o co chodzi, dopiero później dowiedziałam się, jakie faux pas popełniłam. Jak się ubierają Japonki? Takich ciuchów w naszych sklepach nie ma. Podobny do naszego jest jedynie strój biznesowy. W Tokio młode kobiety ubierają się bardzo dziewczęco, a nawet infantylnie. Dużo koroneczek, kokardek, w stylu francuskiej lalki z porcelany. W kimonach chodzą jedynie starsze panie i to tylko podczas uroczystości.

miasta kobiet

luty 2014

33


ReFashion Day Za nami ReFashion Day vol.3. Bydgoski Dom Mody Drukarnia opanowali lokalni artyści i projektanci. Byłyśmy tam z aparatem. Zdjęcia: Marta Pawłowska

34

miasta kobiet

luty 2014


już 3 lutego znajdziesz także w Internecie!

61614TRTHA 31614BDBHA 54314TRTHA 53014BDBHA


kobieca perspektywa

Na zdjęciach (od lewej): Daria Wasąg, Krystyna Klaużyńska, Barbara Olszewska, Jolanta Baziak, Magda Poros, Małgorzata Świątkowska, Iza Kopczyńska, Lidia Sufisz, Joanna Scheuring-Wielgus, Lidia Jarosz, A nna Gużyńska, Ewa grobelska

SIŁA pasji

Jest nas mało w zarządach firm. Niewiele z nas kieruje wielkimi spółkami, ale tu bezsprzecznie rządzimy. W organizacjach pozarządowych kobiety stoją na czele i są w tym świetne!

P

oświęcają swój czas idei, w którą wierzą. W kierowanych przez siebie fundacjach i stowarzyszeniach spędzają każdą wolną chwilę. Czekamy, aż świat biznesu zdominowany przez mężczyzn zauważy to poświęcenie i profesjonalizm. Kobiety w roli prezesek to nie zło konieczne, a strzał w dziesiątkę.

Daria Wasąg prezeska zarządu Fundacji „Bezpieczny Świat” Ludzie nas potrzebują, a my czujemy potrzebę pomagania. W okresie, gdy byliśmy zmuszeni zawiesić działalność fundacji, każdego dnia odbieraliśmy telefony z pytaniem o bezpłatne porady prawne. Zawsze widziałam w tym sens. Wcześniej byłam zwykłym członkiem fundacji. Na stanowisku prezeska jestem od miesiąca. To krótko, ale wierzę w tę inicjatywę z całych sił. Jestem zdeterminowana. Chcemy podnosić

36

miasta kobiet

luty 2014

świadomość społeczną, tłumaczyć, że wiedza daje przewagę. Pomagamy osobom najbardziej potrzebującym. Zgłaszają się do nas wolontariusze. Nowością jest akcja „Wspólne odrabianie lekcji”. Studenci za darmo będą pomagać uczniom w nauce. W bezpiecznym świecie żyje się lepiej.

Krystyna Klaużyńska koordynatorka bydgoskiego oddziału Fundacji „Mam Marzenie” Każdy dzień w fundacji to pozytywne zaskoczenie. Stoją za tym dzieciaki i to, że nie kierują się one takimi sztywnymi kategoriami jak dorośli. O czym marzą? O spotkaniu z King Kongiem czy psem Scooby-Doo. Mamy marzyciela, chcącego zostać fachowcem od gier komputerowych. Wciąż robimy wszystko, żeby spełnić marzenie i skontaktować się z Enrique Iglesiasem. I my to załatwimy. Nie ma takiej opcji, żeby się nie udało. Rozmowa z Leo

Messim? Brzmi nieprawdopodobnie, ale nam się udało. Nasz marzyciel jest zapisany na listę i za dwa lata spotka się ze swoim piłkarskim idolem. Wiem, że marzycieli nie zabraknie nam nigdy. Oby i nie zabrakło sponsorów…

Barbara Olszewska prezeska Fundacji „Arka” Jestem społecznikiem. Wyniosłam to z domu. Jasne, że nie musiałbym tego robić, ale praca w fundacji daje mi wiele satysfakcji, Kontakt z drugim człowiekiem i możliwość pomocy innym to to, co mnie podbudowuje. Zdarzają się kryzysy. Potem jednak zaczynamy pracę nad nowym projektem, widzę efekty, słyszę słowo „dziękuję” i wcześniej złamane skrzydła rosną mi na nowo. Moja praca z ludźmi niepełnosprawnymi zaczęła się od przypadkowego spotkania. W jednej chwili myślenie o tym, że to osoby, którym przede wszystkim trzeba pomagać, zamieniło się na przekonanie,

c


67814TRTHA

czytaj czytaj stronie

60414TRTHA

nas na nas na

miastakobiet.pl

68014TRTHA

miasta kobiet

luty 2014

37


kobieca perspektywa że to ludzie, od którym my możemy się wiele nauczyć. Ich wewnętrzna siła zaraża pozytywnym nastawieniem.

Jolanta Baziak prezeska Stowarzyszenia „Teatr Na Barce” Poza „Teatrem na Barce” jestem także wiceprezesem Towarzystwa Inicjatyw Kulturalnych. To łączy się idealnie z moimi pasjami, odkąd sięgam pamięcią. Dużo podróżowałam po kraju, byłam kierownikiem Zjednoczonych Przedsiębiorstw Rozrywkowych, pracowałam w Stołecznej Estradzie, współrealizowałam akcje Artyści Dzieciom. Te intensywne lata zaprowadziły mnie z powrotem do rodzinnych stron. To właśnie w Bydgoszczy podczas wielu spotkań z literatami podjęliśmy decyzje, by działać na polu stowarzyszeń. Realizujemy projekty, wspieramy lokalne teatry, inicjatywy kulturalne, chcemy działać też na rzecz niewidomych. Uruchomiliśmy „Podwórko z Kulturą”, pod gołym niebem przy ulicy Dworcowej. Jedna z milszych chwil? Przyznam, że jest to odebranie Nagrody Artystycznej Prezydenta Miasta Bydgoszczy za całokształt pracy artystycznej i działalności społecznej.

Magda Poros przewodnicząca Komitetu „Mogę się uczyć” Nigdy wcześniej nie zastanawiałam się nad tym, czy mogłabym poprowadzić coś sama. W tamtej chwili, w afrykańskim buszu, myśli zawirowały i w mgnieniu oka postanowiłam po prostu zacząć, nie czekać, nie pytać i nie liczyć na kogoś innego. Zawiązałam komitet, teraz zakładam fundację. Wspieramy edukację kenijskich dzieci, opłacając czesne i wyżywienie w szkole. Chciałabym poszerzyć pole działania o wsparcie masajskich kobiet. Samej nie jest łatwo, ale świadomość tego, że pomagam innym i że tak wiele zmienia to w ich szansach na przyszłość, jest czymś, co daje dodatkową energię, nieopisaną energię. Czerpię radość z tego, że się udaje, z tego, że z dnia na dzień widzę, jak jedna osoba może zmieniać świat. Wspaniale, gdy dostaję wiadomości od zupełnie obcych osób, które podzielają mój zapał. Chciałabym przekonać jak najwięcej ludzi do tego, że dzielenie się jest czymś niezwykle wzbogacającym.

Małgorzata Świątkowska prezeska Fundacji „Dom Lekarza Seniora” W społeczeństwie panuje błędne przekonanie, że lekarze są bogaci, mają pieniądze, stać ich na wszystko, w szczególności na spokojną starość przy dobrej opiece. Niestety, bardzo często nie jest to prawda. Lekarzy, którzy całe swoje życie poświęcili pomagając innym, w jesieni swojego życia nie stać na miejsca w drogich ośrodkach opieki. Ten problem, czy może raczej ogólnie problemy ludzi starszych są mi bliskie od dawna. Odkąd pracuję społecz-

38

miasta kobiet

luty 2014

nie w Bydgoskiej Izbie Lekarskiej, zajmuję się głównie seniorami. Stąd też naturalną konsekwencją jest moja działalność na rzecz budowy Domu Lekarza Seniora, miejsca gdzie zamieszkać mogliby samotni, wymagający opieki lekarze. To są osoby, od których ja i wiele moich koleżanek i kolegów czerpiemy wiele ciepła, doświadczenia i mądrości życiowej. Wiem, że trzeba im pomóc uporać się z tą trudną sytuacją. Dlatego też została powołana Fundacja Domu Lekarza Seniora.

Iza Kopczyńska prezeska Fundacji „Grupa T” Staram się, by wszystko, co robię było kreatywne, inne. Pomysł na stworzenie miejsca dla dzieci i rodzin powstał w ubiegłym roku i powoli dojrzewał. Jest to projekt mój i mojego męża. Tak powstała „Kreatywna Kamienica”, do której mogą przychodzić całe rodziny. Mam doświadczenia wyniesione z prowadzenia objazdowego teatru dla dzieci, z którym wędrujemy po Polsce. Nie wystawiamy typowych spektakli teatralnych, a kabaret dla dzieci to coś, czego dotychczas nie było. Na wesoło „przemycamy” dużo edukacyjnych treści. Sama również grałam w tych przedstawieniach. Jestem taką niespełnioną aktorką. Skończyłam prawo, ale zawsze chciałam pójść do szkoły teatralnej. Zabrakło chyba jednak odwagi. Teraz, dzięki „Kreatywnej Kamienicy” mogę się spełniać artystycznie i realizować swoje marzenia. Wszystko idzie w dobrym kierunku.

Lidia Sufisz prezeska Fundacji „Proyecto Domeyko” Z wykształcenia, i z zamiłowania jestem iberystką, więc zainteresowanie tematyką krajów hiszpańskojęzycznych to dla mnie coś naturalnego. Najpierw były podróże do Hiszpanii, a potem ziszczeniem moich marzeń była wyprawa do Ameryki Południowej. I chociaż wielkim sentymentem darzę wszystkie kraje tamtego regionu, to moje serce pozostało w Chile. Dlatego chciałam zrobić coś, co połączyłoby Polskę i ten kraj. Tak powstała Fundacja Proyecto Domeyko. Wciągamy zwykłych ludzi w życie kulturalne, kierując ich w stronę Półwyspu Iberyjskiego i… dalej za ocean. Dobrym przykładem są organizowane przez nas Iberiale. Jestem przekonana, że sukces można osiągnąć tylko wtedy, gdy będziemy działać z pasją.

Joanna Scheuring-Wielgus prezeska Fundacji „Win-Win” Mówiąc „moja praca” myślę o miejscu, do którego chcę rano pójść, gdzie spotykam ciekawych ludzi, którzy pracują nie z konieczności, a z pasji i miejsce, w którym dobrze jest spędzać czas. Fundacja Win-Win powstała z marzeń o miejscu, w którym każdy wygrywa. Win-Win bowiem to zasada w biznesie, która mówi o tym, że każda ze stron kontraktu jhest zwycięzcą, nie ma przegranych. Win-Win to zespół przyjaciół, fachowców i indywidualistów. Czerpiemy siłę od siebie

nawzajem, uzupełniamy się. Fundacja działa w świecie kultury, wspieramy zarówno indywidualnych artystów, jak i inne organizacje, realizujemy również własne autorskie projekty w Polsce i na świecie.

Lidia Jarosz prezeska Fundacji „Kot” Nie mogłam patrzeć obojętnie, jak smutny bywa los bezpańskich kotów. Ludzie biorą do domu zwierzaka, a po paru dniach zapominają, że kot to nie zabawka, tylko żywe stworzenie, które potrzebuje uwagi i opieki. Nie tak znowu rzadko zwierzęta są dosłownie wyrzucane na bruk. Dołączają wtedy do grona głodnych, pokrzywdzonych kotów, wymagających niezwłocznej pomocy i leczenia. Jeśli mają trochę szczęścia, to trafiają do fundacji, gdzie mogą liczyć na fachową pomoc. Każdy kot zostaje u nas odrobaczony, zaszczepiony i wysterylizowany. Potem już tylko czeka na nowego opiekuna. Zaadoptowanych zostało kilkaset zwierzątek, a 1230 kotów wolno żyjących zostało wysterylizowanych. Dzięki otrzymywanej pomocy finansowej udało nam się uratować setki kocich istot. nna Gużyńska A prezeska Stowarzyszenia dla Dzieci i Młodzieży Niepełnosprawnej oraz ich Rodzin „Dziewiętnastka” Początki były trudne, pukaliśmy do różnych drzwi, szukając wsparcia i pomocy finansowej dla naszych uczniów i ich rodzin, w trudnej sytuacji materialnej. Niejednokrotnie udawało nam się uzyskać coś od sponsorów. Wtedy stwierdziliśmy, że przecież możemy działać na własne konto. I tak po zebraniu prężnego zespołu z pomysłami i chęcią niesienia pomocy powołaliśmy nasze stowarzyszenie. Po przebrnięciu przez formalności urzędowe, prawne, nareszcie mogliśmy robić to, co najważniejsze - działać na rzecz dzieci. Pamiętam nasze pierwsze akcje, własnym sumptem zorganizowane ognisko, zabawa, bal noworoczny, koncert… Pozytywnie nastawieni małymi sukcesami, zaczęliśmy szukać możliwości dofinansowania naszych działań i do dziś je realizujemy.

Ewa Grobelska prezeska Fundacji „Daj Szansę” Prezesem Fundacji Daj Szansę jestem stosunkowo niedługo, ale Fundacja kobietami zawsze była silna. Wystarczy wspomnieć, że od początku na jej czela stała kobieta. Pierwszą prezeską była Pani Ołena Bożemska, a od zawsze jednym z najważniejszych filarów - pani dr Anna Grochal. Matki naszych podopiecznych - niewiele się o tym mówi, ale to one na ogół dźwigają cały ciężar codziennej pracy z niepełnosprawnym dzieckiem. Jak to często bywa w działalności tego typu, jest ona odpowiedzią na jakieś wydarzenie, sytuację, itp., i rodzi się z autentycznej potrzeby. Ja widzę siebie potrzebną środowisku dzieci, młodzieży, rodzin osób niepełnosprawnych, bo ten problem znam na co dzień.


męskim okiem

Pięć róż dla posłanki Kempy Z tego spektaklu odczytałem jedno. Transseksualista w średnim wieku i samotna kobieta po 40. są równie śmieszni. Janusz Milanowski* Mam dość. Otwieram lodówkę i boję się, że wyskoczy gender. Klikam pilotem w kanał informacyjny tv, a tam pani posłanka Kempa gada o gender i przypomina mi się awantura, którą jako pięciolatek urządziłem matce. Krawiec sprawił mi krótkie spodenki na szelkach, nie miałem nic do gadania. Że na szelkach - przełknąłem. Jednak rozporka na zamek nie darowałem. Miał być na guziki i basta! Rykiem wyegzekwowałem przeróbkę. W końcu, gdy się pięścią rządzi na podwórku, to nie ma zmiłuj! I w taki sposób swą płeć biologiczną ukonstytuowałem kulturową nadbudową. Wczoraj usłyszałem, że pani Kempa przyjedzie do naszego regionu ze speckomisją postraszyć piekłem gender. Boję się, bo w rozporku niektórych dżinsów mam dziś… zamek.

Grodzka z Neapolu Zmęczony tematami płciowymi nie chciałem więc za bardzo pójść do Teatru Horzycy na spektakl „Pięć róż dla Jennifer”, o transseksualiście, którego „życie zawieszone jest między marzeniami a samotnością, między tym kim jest, a kim chciałaby być” - jak wyczytałem na stronie teatru. Wybrałem się jednak z powodów towarzyskich. Jest to pierwszy dramat Annibale Ruccello, dobrze zapowiadającego się włoskiego dramaturga, który zginął w wypadku samochodowym w 1986 r. Autor umieścił

akcję w środowisku neapolitańskich transseksualistów i transwestytów. Jennifer - grana przez aktora w sukience - krząta się po mieszkaniu i czeka na telefon od inżyniera Franco. W międzyczasie radiowa spikerka podaje beznamiętnie informacje o kolejnych tajemniczych zgonach - w dzielnicy grasuje seryjny morderca transseksualistów. Jennifer odwiedza Anna - również samotny transseksualista, który dał anons do rubryki z ogłoszeniami matrymonialnymi i bezskutecznie czeka na odpowiedź. Annę wystylizowano w tym spektaklu na posłankę Grodzką, co wywołało radość na widowni. W finale Jennifer ginie i wtedy słychać dzwonek telefonu.

Polski rechot Gdy na scenę wkroczyła Anna (Grodzka), zacząłem się zastanawiać, co reżyserka (Maria Spiss) chce powiedzieć tą stylizacją, do czego nawiązać? Może do jałowości polaryzujących się w naszym kraju poglądów na rolę płci? Może próbuje rozprawić się z mitem większej wrażliwości, cechującej ponoć ludzi inaczej zorientowanych seksualnie. Pluć, bronić, współczuć, stworzyć jakiś background z polskiej farsy? Nic z tych rzeczy. To jasełkowy zabieg, ku uciesze publiczności. Nie wiem, po jaką cholerę zalęgły mi się w głowie takie pytania? Może z nudów w obliczu bardzo słabej dramaturgii, w nadziei, że reżyserka

zrobi coś z tą „tragedią romantyczną”. Z tego spektaklu odczytałem jedno: transseksualista w średnim wieku i samotna kobieta po 40. są równie śmieszni. I nie chodzi tu o śmiech w ramach zdrowej autoironii, tylko o cichy, sardoniczny rechot publiki na widok Anny (postaci zresztą bardzo taktownie sportretowanej przez Jarosława Felczykowskiego). I to było najgorsze. Kempa górą!

* Janusz Milanowski Dziennikarz, publicysta, fotograf. Miłośnik długodystansowego pływania i jazzu. miasta kobiet

luty 2014

39


35514TRTHA


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.