Miasta Kobiet luty 2017

Page 1

nasze miejsca spotkań

luty 2017

Magdalena Rosła Nie celebruję porażek str. 6-7


Sukces nie przyjdzie sam Wymarzona rodzina, świetna praca, czas na realizowanie swoich pasji - czy można mieć to wszystko? Mówi się, że postać superwoman, która radzi sobie w każdej dziedzinie życia, to mit. Przykłady kobiecych sukcesów niejedną z nas mogą wpędzić w kompleksy. Przecież nikt nie lubi porównywać się z idealnymi ludźmi. W tym numerze postanowiliśmy odczarować ten temat i odpowiedzieć na pytanie: Kim tak naprawdę jest współczesna kobieta sukcesu? Czy faktycznie nie ma na swoim koncie żadnych porażek? Jak osiągnęła to, na co wielu patrzy z podziwem? Magdalena Rosła, nasza okładkowa bohaterka (str. 6-7), właścicielka biura podróży Magellan, nie kryje, że w jej życiu zdarzały się trudniejsze chwile. Wprost mówi o wcześniejszych błędach zawodowych; wspomina, jak poświęcenie się pracy doprowadziło do rozpadu jej małżeństwa (dziś już szczęśliwie odbudowanego). Przyznaje też, że bycie matką nie zawsze jest łatwe w biznesowych realiach. Nie kreuje swojego wizerunku bez skazy. Podkreśla jednak, że wszystko, co osiągnęła, zawdzięcza swojej ciężkiej pracy i determinacji. Dzięki temu dziś z całą pewnością jest kobietą spełnioną. O tym, że doba ma co najmniej o kilka godzin za mało, opowiada również jedna z najbardziej wpływowych polskich blogerek, Katarzyna Ogórek (str. 18-19). Kluczem do jej sukcesu jest pasja przekuta w zawodowe obowiązki. Ryzyko, jakie dawniej podjęła, porzucając pracę na etacie, opłaciło się. Dziś jest wzorem dla wielu innych kobiet, a swoją działalność nazywa misją. W każdej tego typu historii nie brakuje wytężonej pracy i nieprzespanych nocy. Nasze bohaterki podkreślają jednak, że warto. Sukces nie przychodzi sam. A superwomen są bardziej realne, niż wielu z nas się wydaje.

Wydawca: Polska Press Sp. z o.o. Oddział w Bydgoszczy ul. Zamoyskiego 2 85-063 Bydgoszcz Prezes Zarządu: Marek Ciesielski Redaktor Naczelny: Artur Szczepański Dyrektor sprzedaży: Agnieszka Perlińska Menedżer produktu: Emilia Iwanciw, tel. 52 326 31 34 emilia.iwanciw@polskapress.pl Redaktorka prowadząca: Lucyna Tataruch, tel. 52 326 31 65 lucyna.tataruch@polskapress.pl Teksty: Lucyna Tataruch lucyna.tataruch@polskapress.pl Emilia Iwanciw emilia.iwanciw@polskapress.pl Dominika Kucharska dominika.kucharska@polskapress.pl Jan Oleksy jan.oleksy@polskapress.pl Tomasz Skory tomasz.skory@polskapress.pl Natalia Czekalska Justyna Niebieszczańska Zdjęcie na okładce: Daniel Rutkowski/Studio Pod Łabędziem Projekt i skład: Ilona Koszańska-Ignasiak Sprzedaż: Angelika Sumińska, tel. 691 370 521 angelika.suminska@polskapress.pl Anna Kapusta, tel. 693 463 185 anna.kapusta@polskapress.pl

CP J esteś zainteresowany kupnem treści lub zdjęć? Skontaktuj się z naszym handlowcem: Piotr Król, tel. 603 076 449 piotr.krol@polskapress.pl

Znajdziesz nas na: www.miastakobiet.pl www.fb.com/MiastaKobiet.Nowosci.ExpressBydgoski

Lucyna Tataruch redaktorka prowadząca „MiASTA KOBIET” „Miasta Kobiet” ukazują się w każdy ostatni wtorek miesiąca. Przez cały miesiąc są dostępne w punktach partnerskich w Bydgoszczy i Toruniu. Adresy znajdziesz na stronie www.miastakobiet.pl

nasi partnerzy

Dom Towarowy PDT Rynek Staromiejski 36-38, Toruń


make-up

Fryzura

Zmieniamy kolory włosów do woli dzięki Smartbond - innowacyjny dodatek do koloryzacji.

Kobiecość w trzech odsłonach

Cekiny to trend, który od kilku sezonów gości na naszych salonach. Złota spódnica w zestawieniu z delikatnym topem tworzą niezwykle gustowną, karnawałową stylizację. Wytworności i dodatkowego urozmaicenia całości doda odważna biżuteria i przykuwający wzrok, efektowny płaszcz.

Na co dzień i spotkanie z przyjaciółmi. Ramoneska sprawdzi się na wiele okazji. Zestawiając ją z czarnymi jeansami i kontrastową bluzką uzyskamy oryginalny efekt, a designerski kapelusz doda szyku i elegancji.

Oversizowy płaszcz i dopasowane rurki w połączeniu z kobiecą koszulą tworzą ciekawe zestawienie biznesowe. Idealnym uzupełnieniem będzie praktyczna torba w minimalistycznym stylu i eleganckie czółenka.

Unisono płaszcz - 139 medicine spódniczka - 59,99 Reserved bluzka - 19,99 new look choker - 29,99 new look buty - 149,90 Vision Express okulary Dior - 1299 swiss zegarek Ice Watch - 690 orsay bransoletka - 24,90 orsay pierścionek - 19,90 venezia torebka - 159

mustang spodnie - 299 New Look bluzka - 99,99 New Look torebka - 69,99 house kapelusz - 9,99 Reserved kurtka - 79,99 Medicine pasek - 29,99 orsay naszyjnik - 41,90 orsay pierścionek - 12,90 venezia buty - 299 time trEnd zegarek Grovana - 535

Simple spodnie - 499,99 Simple płaszcz - 1299,99 MEDICINE koszula - 99,99 ORSAY torebka - 139,99 orsay apaszka - 29,90 Venezia buty - 349 Lynx Optique okulary Vogue - 533 Reserved bransoletki - 29,99 Reserved kolczyki - 9,99 new look wisiorek - 15 swiss Pierre Lannier - 470

Zapraszamy do Centrum Handlowego Focus!

7017308

d o

b i u ra

E F E K T O W N I E

I

K A R N A W A Ł O W O

S T Y L O W O

u l . J a g i e l l o ń s k a 3 9 - 47


walentynki

Amor na zakupach Dla smakosza Pizza z dowozem, a może zestaw sushi? Obie propozycje prezentują się smakowicie i dzięki temu jeszcze bardziej zaskakują. To w rzeczywistości designerskie skarpetki, ułożone w fantazyjny sposób. Gwarantujemy, że Wasz smakosz będzie pod wrażeniem.

Znalezienie trafionego prezentu na walentynki bywa wyzwaniem. Jak zaskoczyć drugą połówkę, sprawić radość, rozbawić, a jednocześnie uniknąć kiczu? Prezentujemy małą ściągę na 14 lutego. Wybór i tekst: Dominika Kucharska

Cena 110 zł (do kupienia na DaWanda) Zestaw sushi ze skarpet /Sushi Socks Box

Koszulka /Gau Great As You

Cena 170 zł

Cena 80 zł

Kurs kiperski Cena 175 zł (do kupienia m.in. na www.katalogmarzen.pl)

Oświecony Gadżet nie tylko dla pracusiów. Mała, LED-owa lampka USB umożliwia skierowanie światła w dowolny punkt. Sprawdzi się podczas korzystania z laptopa, np. w podróży autobusem czy pociągiem, ale i w domu, gdy nie chcemy zapalać światła, a jednocześnie musimy widzieć klawiaturę.

Dla Pana idealnego Zabawny T-shirt dla mężczyzny, który nigdy się nie myli. Na pewno „Chodzący Ideał” będzie nosił go z dumą.

Pizza hawajska ze skarpet /Meg&Cyprian Store

Piwny specjalista Masz u boku miłośnika złocistego trunku? Sprezentuj mu kurs kiperski! To podstawowy kurs wiedzy o piwie obejmujący zasady produkcji, historię i pochodzenie surowców, ale przede wszystkim zasady sztuki degustacji. Piwne szkolenie kończy się wręczeniem certyfikatu.

lampka USB LED /ikea Cena 13 zł

Na szczyt To nowość w księgarniach. Książka autorstwa Simone’a Moro najbardziej utytułowanego i najpopularniejszego dziś himalaisty świata – odpowiada na pytanie, jak żyć, kiedy minie czas mierzenia się z najwyższymi górami tego świata i najmroźniejszymi zimami na ośmiotysięcznikach. Lektura dla lubiących przygody.

Zapuszkowany Pomysł na prezent dla amatora gorących napojów. Ten kubek termiczny nie tylko utrzyma odpowiednią temperaturę napoju, ale i poprawi humor. Po pierwsze, wygląda jak puszka, co wyróżnia go na tle innych kubków. Po drugie, można na nim zamieścić imię obdarowanego.

Książka „Misja helikopter” Cena 35 zł

Kubek termiczny / www.crazyshop.pl Cena 70 zł

Coś słodkiego dla majsterkowiczów. Myślisz, że pudełko czekoladek na walentynki to oklepany pomysł? Na pewno nie takie. W skrzynce na narzędzia Twój ukochany znajdzie wykonane z czekolady: klucz francuski, młotek ciesielski, klucz płaski, śrubokręt i kombinerki. Czekoladowa skrzynka na narzędzia /Chocolissimo Cena 220 zł

K

Bydgoszcz, ul. Dworcowa 28 Bydgoszcz, ul. Rataja 11 sexshop-bydgoszcz.pl ZAPRASZAMY

L

A

M

A

promocja

E

007050054

R

Bombonierka dla złotej rączki


007023237


jej portret

Nie celebruję porażek W biznesie ogromne znaczenie ma nastawienie. Znam wielu ludzi, którzy mówią: „Ciągle mi się coś nie udaje”. Oni patrzą na swoje życie przez pryzmat porażek, skupiają się na nich, rozpamiętują. Ja mam odwrotnie. Z Magdaleną Rosłą*, właścicielką firmy Magellan, rozmawia Emilia Iwanciw

Pamięta Pani swoje pierwsze kroki w biznesie? Takich rzeczy się nie zapomina. Zaczynałam w 28-metrowym lokalu, gdzie było tak zimno, że zamarzała szyba. Stał tam mały piecyk elektryczny, ale był też dobry odtwarzacz płyt i radio. Moja przyjaciółka śmiała się, że jeśli wystarczająco długo będę tam siedzieć, to w końcu jakiś klient wejdzie z ulicy. Ja cały dzień dzwoniłam do potencjalnych klientów i dostawców, aż ucho mnie bolało od słuchawki. Nie chciałam siedzieć bezczynnie. W końcu pojawił się ten pierwszy klient. W radiu grało Radiohead. Elegancki starszy pan przyszedł poradzić się, jak załatwić wizę do Stanów. Sama miałam już taką wizę, więc opowiedziałam mu krok po kroku, co powinien zrobić. Pan się ucieszył, podziękował, powiedział że bardzo mu pomogłam i wręczył mi dolara na szczęście. Tego dolara mam do dziś, oprawiłam go w ramkę. Dziś jest Pani kobietą sukcesu. Rozwinęła Pani biznes, wiedzie udane życie prywatne. Do tego jeszcze wyczytałam, że uprawia Pani sport i świetnie śpiewa. Zaczęłam się obawiać, że po przeczytaniu wywiadu z Panią nasze Czytelniczki wpadną w kompleksy… Zawsze było tak różowo? Mam poczucie, że osiągnęłam sukces, choć mam też w sobie sporo pokory. I zdecydowanie nie zawsze było łatwo. Pierwsze dwa lata po założeniu Magellana były bardzo trudne. Jak się zaczyna prowadzić działalność, a ma się znajomych z tego samego środowiska branżowego, to ci ludzie nagle przestają się odzywać. Znajomi odwrócili się z zazdrości? Myślę, że tak się stało, bo oni pozostali w tym samym punkcie, a ja poszłam naprzód. To jednak nie przeszkodziło mi w rozwinięciu skrzydeł. Pierwsze dwa lata były kiepskie, biznes nie przynosił zysków. Okazało się, że dostawcy wcale nie czekają z otwartymi ramionami, a do tego konkurencja powodowała, że każdego dnia trzeba było przedzierać się przez wysoką falę. Ja jednak nie brałam w ogóle pod uwagę takiej opcji, że może mi się nie udać. Dziś z perspektywy czasu sądzę, że to była młodzieńcza naiwność. Może m.in. dzięki tej naiwności i pozytywnemu nastawieniu biznes się udał. Miała Pani odwagę zaryzykować. Tak, to możliwe. Naiwność sprawia, że człowiek nie myśli o konsekwencjach. Uważam, że w biznesie ogromne znaczenie ma nastawienie. Znam wielu ludzi, którzy mówią: „Ciągle mi się

6

miasta kobiet.pl

Chciałam organizować wyjazdy służbowe dla pracowników, którzy nie mają czasu, by sami sobie taką podróż zaplanować. I to był strzał w dziesiątkę. Dwie korporacje, które skorzystały wtedy z mojej oferty, są z nami do dziś. Od początku dbałam o to, by budować długofalowe relacje.

coś nie udaje”. Oni patrzą na swoje życie przez pryzmat porażek, skupiają się na nich, rozpamiętują, rozkładają na czynniki pierwsze. Jednocześnie nie dostrzegają pozytywów, przechodzą obok nich obojętnie. Taką mają optykę, która wyłapuje to, co przykre. Ja mam odwrotnie. Porażki mi się przytrafiały, ale nie celebrowałam ich. Kiedy interes zaczął przynosić zyski? Dopiero po 3 latach. Mieliśmy z mężem trochę oszczędności i tylko dlatego udało się przetrwać ten okres. Najtrudniejsze było utrzymanie co miesiąc stałego poziomu sprzedaży i zbudowanie takich relacji z klientami, by co roku myśląc o wakacjach wracali do nas. I to się z czasem udało. Zadowoleni klienci polecali moje biuro kolejnym. Zatrudniłam pierwszego pracownika. Była to stażystka z urzędu pracy, Maja, która pracuje ze mną nadal i aktualnie zajmuje wysokie stanowisko. Dziś mam dużo większy, 16-osobowy zespół i każdy jest dla mnie bardzo ważny. Był jakiś punkt zwrotny, który sprawił, że firma zaczęła dynamicznie się rozwijać? Po półtora roku prowadzenia biura podróży wpadłam na pomysł, by przygotować nowy produkt - ofertę dla klienta korporacyjnego.

Konkurencja w tamtym czasie nie była tak dokuczliwa jak dzisiaj? Przede wszystkim wtedy jeszcze touroperatorzy wspierali takich małych agentów, a dziś stanowią konkurencję. Dodatkowo do trudności tej branży dochodzą nowe czynniki, bardziej walczymy z internetem niż ze stacjonarną konkurencją. Z czasem zaczęliśmy sięgać do innych województw. Nie wszystko się jednak udawało. Po półtora roku zdecydowałam się otworzyć oddział w małej miejscowości w województwie pomorskim, ale z uwagi na lokalną specyfikę było to nierentowne. Zamknęłam go i wtedy przez chwilę miałam poczucie, że coś się nie udało. Szybko jednak zaczęłam patrzeć na to doświadczenie, jak na świetną biznesową lekcję. Kolejne moje inwestycje były już dzięki temu bardziej przemyślane. Dziś jesteśmy obecni w województwach pomorskim, wielkopolskim, na Dolnym Śląsku. Co Panią pchnęło do tego, by w ogóle zacząć myśleć o własnym biznesie? Studiowałam prawo zaocznie, wcześnie poszłam do pracy. Miałam jednak kiepskie doświadczenia z pracodawcami. Pracowałam w korporacji farmaceutycznej, w urzędzie - w administracji i w biurze podróży, gdzie zarabiałam 550 zł. To jednak w administracji najbardziej się męczyłam, dołowały mnie procedury i cisza, jaka panowała w biurze. Żadnej muzyki, rozmów. Nigdy też nie trafiłam na szefa, który dostrzegłby moje umiejętności i postarał się je w pełni wykorzystać. Raczej czułam się częścią szarej masy, a miałam ambicje i chęć samodzielnego prowadzenia projektów. Mam wrażenie, że psychologicznie jest we mnie więcej cech stereotypowo męskich niż kobiecych. Chociaż na pewno jestem też wrażliwa, jak każda kobieta. Ma Pani artystyczną pasję. Śpiewa Pani w zespole, nagrywa płyty. To rzadko spotykane w kręgach biznesowych. Kiedyś marzyłam o muzycznej karierze. Cieszę się jednak, że wybrałam inną drogę zawodową. Świat muzyczny wiąże się z nieustannym brakiem funduszy, a ja dzięki zarobionym pieniądzom,


jej portret Skąd czas u zabieganej bizneswoman na śpiewanie, nagrywanie płyt? Po wielu latach pracy po kilkanaście godzin na dobę dojrzałam do tego, żeby zwolnić i zająć się także rozwijaniem pasji i pielęgnowaniem relacji z rodziną. Tego też nauczyło mnie pewne trudne doświadczenie. Jakie? Nie wiem, czy powinnam o tym mówić. Proszę powiedzieć, żeby nie wyszedł nam z tego wywiadu idealny, a zarazem sztuczny obraz Pani osoby. Każdy ma jakąś rysę na obrazie… Jestem z moim mężem w rzadko spotykanym związku. Między innymi przez to, że momentami żyłam wyłącznie rozwijaniem biznesu, popsuła się relacja między nami i rozwiedliśmy się. Każdy poszedł w swoją stronę, ale po dwóch latach wróciliśmy do siebie. Dziś jesteśmy razem, tworzymy szczęśliwy, silny związek. Traktuję to też jako kolejny dowód, że czasem warto pójść pod prąd wbrew obiegowym opiniom. Mamy z mężem cudowną córeczkę i rozwijamy się w roli rodziców. Jak udaje się Pani godzić macierzyństwo z pracą zawodową? Całkiem nieźle, bo mam elastyczny czas pracy. Jak pani widzi, biuro mam urządzone trochę jak mieszkanie. Jest tu kojec i masa innych dziecięcych gadżetów. Pracuję z córką u boku i to się sprawdza. Czasem zabieram ją nawet na spotkania z klientami, ale tylko z tymi najbardziej zaprzyjaźnionymi, gdy wiem, że mogę sobie na to pozwolić. Najtrudniejsza w wychowaniu dziecka jest dla mnie na razie nieprzewidywalność. Niczego do końca nie można zaplanować, bo przytrafić się może tysiąc różnych rzeczy, które zburzą misterny plan: nieprzespana noc, gorączka. Odkąd jestem mamą nie przespałam żadnej nocy w całości, ale nie narzekam. Mimo zmęczenia, jestem spokojniejsza, bardziej cierpliwa. To narodziny córeczki zainspirowały Panią do urządzenia w firmie kącika dla maluchów? Tak, zaczęłam czuć dyskomfort, kiedy musiałam z córką załatwiać sprawy w urzędach, firmach. Stresowała mnie obawa, że może nie być miejsca, w którym mogłabym córeczkę spokojnie nakarmić. Czasem nie mogłam skoncentrować się na załatwianiu sprawy, bo córka odwracała moją uwagę. Pomyślałam wtedy, że koniecznie muszę stworzyć komfortowe warunki dla matek z dziećmi we własnej firmie. Mamy profesjonalnego animatora, a także wszystko, co potrzebne dzieciom: zabawki, deserki, mleko, pieluchy. Myślę, że za jakiś czas taka dbałość o rodzica będzie widoczna we wszystkich firmach i instytucjach. W naszym mieście na razie takich miejsc jest jednak niewiele. Przeczytałam w jakimś starym wywiadzie z Panią, że zatrudnia Pani same kobiety. Zdziwiłam się, gdy dziś na wejściu zobaczyłam dwóch panów i to jeszcze siedzących naprze-

ciwko kącika dla dzieci. Zatrudniła Pani mężczyzn jako animatorów? (śmiech) Nie, panowie pełnią w firmie inną funkcję. Rzeczywiście był taki czas, że zatrudniałam tylko kobiety. Nie było to jednak celowe działanie, po prostu do pracy w biurze podróży zgłaszały się głównie panie. Od niedawna mam w zespole 13 kobiet i 2 mężczyzn. Przewaga naszej płci jest więc wciąż widoczna. Inaczej pracuje się z kobietami niż z mężczyznami? Sądzę, że nie. Ale osobiście w początkach działalności spotkałam się z wieloma stereotypami, np. że szefem musi być facet. Kiedyś byłam sama w biurze, krótko przed zamknięciem przyszedł starszy pan. Chciał zapytać o wycieczkę, ale nie interesowała go rozmowa ze mną. Zapytał, czy jest szef w biurze, na co powiedziałam, że ja jestem szefem. Widziałam rozczarowanie i niechęć, bo ten pan wyraźnie przyszedł załatwić sprawę z szefem mężczyzną. To mnie bardzo rozbawiło. Kobiecie nie chciał zaufać. Dziś jednak obserwuję, że mentalność bardzo się zmieniła, rynek pracy sprzyja kobietom. To są świetne czasy dla kobiet. Wiem, że wciąż sporo mówi się o dyskryminacji, niższych zarobkach kobiet. Ja tego wokół siebie nie widzę, choć nie wykluczam, że gdzieś są takie niesprawiedliwe przypadki. U Pani kobiety nie zarabiają mniej niż mężczyźni? Niektóre zarabiają więcej. Jaki styl zarządzania Pani preferuje? Nie jestem szefem, który grozi kijem i karze. Każda osoba z mojego zespołu wie, jakie są granice. Szanuję ludzi, nie wyśmiewamy się, atmosfera jest dobra, lubimy dużo żartować. Jest to na pewno miękkie zarządzanie, ale są też oczywiście konkretne zasady wynagrodzeń, plany sprzedażowe do wykonania itp. Wszyscy wiedzą, że jeśli chcą zarobić dobre pieniądze, to muszą się angażować. Na niektórych stanowiskach w mojej firmie wymagam dużej dyspozycyjności. Zostawania po godzinach? Nie, raczej pracy zdalnej, np. odbierania telefonów od klientów, którzy są akurat w podróży, chcą o coś zapytać, a dzielą nas różnice czasowe. Pracownicy mojej firmy mają też czas na przyjemności. Prawie każdy uprawia jakiś sport i myślę, że dzięki temu rozładowujemy stresy i nie warczymy na siebie w biurze. Stawiam na dobrą atmosferę. Ma Pani jakieś wzorce biznesowe, mentora? Miałam w najbliższym otoczeniu wzory kobiet, które robiły wielkie kariery, zarządzały wielomilionowymi spółkami, ale czasem przychodziło załamanie zdrowotne i sytuacja zmieniała się diametralnie. Nauczyło mnie to ostrożności. Stawiam na rozwój, ale nie za cenę swojego zdrowia. Mam pewne pozytywne wzorce z branży farmaceutycznej, w której pracowałam. Szef zbudował tam mocną pozycję firmy, dzięki przewidywaniu, co wydarzy się z branżą w perspektywie kilku lat do przodu i wykonywaniu ruchów zabezpieczających interes. Obserwowanie go pomogło mi zdywersyfikować sprzedaż, by mieć bardzo wielu klientów i nie opierać się

tylko na jednej firmie, choć były takie pokusy. Nie skorzystałam. Znam wiele przykładów, gdy firma oparta na jednym kliencie czy dostawcy upadała prawie z dnia na dzień. Każdy szef, który odnosi sukces, ma jakąś charakterystyczną cechę, która pomaga mu w osiągnięciu celu. Widzi Pani coś takiego u siebie? Jestem niecierpliwa. Kiedy pojawi się jakiś ciekawy pomysł, od razu chcę działać. Nie znoszę czekania. Myślę, że ta cecha pomogła mi pójść do przodu, nie poprzestać na wizjach, ale od razu analizować pomysły i wcielać je w życie. Kiedy rodzi się idea nowego produktu, od razu planuję, jak go wprowadzić do sprzedaży. Druga sprawa to budowanie relacji. Ja po prostu bardzo lubię ludzi. Mam też zdolność do wyczuwania napięć między nimi. Mogę tydzień nie być w firmie i kiedy wracam, od razu wiem, jakie nieporozumienie nastąpiło między pracownikami. Nie skupiam się jednak tylko na mówieniu, ale też umiem słuchać, obserwować i być np. krok przed konkurencją. Dzięki takim dobrym relacjom np. dziś jesteśmy przedstawicielami największego brokera zagranicznego i oferujemy naszym klientom biznesowym bilety na najważniejsze wydarzenia sportowe ligi hiszpańskiej, włoskiej, niemieckiej. Co Pani uważa za swój największy sukces? To, że budzę się każdego dnia zadowolona z tego, jak teraz żyję. Nauczyłam się cieszyć z drobnych rzeczy. Dookoła ciągle słyszę o chorobach, nieudanych inwestycjach, więc staram się doceniać fakt, że aktualnie nie mam takich poważnych zmartwień i mogę cieszyć się dniem codziennym. Mam taki przyjemny obraz w głowie - malownicza sceneria w Australii, kocyk, na kocyku butelka wina i supersmaczne jedzenie. Kiedy przywołuję ten obraz, od razu lepiej się czuję. To miłe wspomnienie czy marzenie? Raczej plan, ja nie mam marzeń, mam cele. Planujemy taki ciekawy wyjazd jesienią tego roku. Jakie ma Pani jeszcze plany na ten rok? Na wiosnę zamierzam wydać drugą płytę, również winylową. Mam już odpowiednich muzyków, przyjaciół, którzy chcą wejść w ten projekt. Co to będzie za gatunek muzyczny? Tego na razie nie chciałabym wyjawić. To będzie coś innego, czego nie mogę znaleźć w typowych sieciówkach muzycznych, a jedynie zdarza się w niszowych sklepikach. A poza śpiewaniem, zamierzam dużo jeździć na rowerze. Szlifuję formę z trenerem personalnym, by przy pierwszych promieniach słońca wyruszyć na wyprawę rowerową.Cp

*Magdalena Rosła prezes zarządu firmy MBT24.PL, przekształconej właśnie w spółkę z o.o. Związana jest z branżą turystyczną od 16 lat. Fascynują ją ludzie i ich nieprzewidywalność, dlatego tak dobrze odnajduje się w zarządzaniu firmą. Spełniona w życiu prywatnym i zawodowym. miasta kobiet

luty 2017

7

PROMOCJA

mogę swoją pasję realizować. Planuję nagrać płytę, koncertować, nie muszę szukać wydawcy. Doceniam ten komfort.


kultura w sukience

Kino Centrum, CSW Toruńskim 17 lutego, godz. 19.00

KINO KOBIET

l u t y

„Sztuka Kochania. Historia Michaliny Wisłockiej” to zdecydowane jeden z najważniejszych filmów tego sezonu. Czekałyśmy na niego długo, więc tym bardziej z niecierpliwością odliczamy dni do niezwykłego seansu w ramach Kina Kobiet w bydgoskim Heliosie, który odbędzie się już 8 lutego. Jaka historia kryje się za wydaniem książki, która odmieniła życie seksualne Polaków? Dowiemy się tego m.in. dzięki dwóm cudownym kobietom - Marii Sadowskiej, reżyserce filmu i Magdalenie Boczarskiej, odtwórczyni tytułowej roli. Obie panie gościły na uroczystej premierze filmu w kinie Helios, a także podpisały specjalne wydania książki Michaliny Wisłockiej, które wygrać będzie można podczas najbliższego seansu Kina Kobiet! Oczywiście nie będzie to jedyna atrakcja wieczoru. Wszystkie doskonale wiemy, że podczas naszych babskich spotkań nigdy nie brakuje niespodzianek, upominków i mnóstwa pozytywnej energii! Przygotujcie się też na spotkania z ekspertami z różnych dziedzin i przede wszystkim na niezapomnianą zabawę! Tego wieczora trzeba być w kinie Helios! Widzimy się jak zawsze w środę, jak zawsze o godzinie 18:30. Już dziś zarezerwujcie sobie ten czas. Sprawdźcie szczegóły na www.helios.pl. PROMOCJA

8

miasta kobiet.pl

8

lutego

17

lutego

Najnowszy album Gorzyckiego to olbrzymia dawka spokoju, tajemnicy, oszczędnej formy i głębi brzmienia… Rafał Gorzycki gra nie tylko na swoim wiodącym instrumencie - perkusji, ale przede wszystkim na fortepianie, wibrafonie i organach. Jednak „Syriusz” to nie tylko nieziemska muzyka. Tym razem koncerty Rafała będą wielowymiarowymi spektaklami - słuchowiskami. Artysta będzie też prezentował poezję współczesną mieszkającego w Niemczech poety i malarza - Krzysztofa Grusego. O warstwę wizualną i filmową „Syriusza” zadbał jeden z najlepszych dokumentalistów - Marcin Sauter. Wstęp: 10 zł.

urodziny MCK - Tęgie Chłopy! Sala widowiskowo-koncertową, MCK 18 lutego, godz. 20.00

18

lutego

Zapraszamy na koncert i potańcówkę z okazji 5. urodzin Miejskiego Centrum Kultury. Tego wieczoru na scenie wystąpi kapela Tęgie Chłopy, która kontynuuje tradycje muzyki tanecznej Kielecczyzny w jej autentycznej i niestylizowanej formie. Repertuarem i instrumentarium nawiązuje do najlepszych wzorów tradycyjnych kapel ogrywających dawniej wesela i wiejskie zabawy w okolicach Łagowa i Opatowa. Starając się dotrzeć do najstarszego repertuaru Kielecczyzny, członkowie kapeli przejechali wspólnie setki kilometrów w poszukiwaniu muzykantów i śpiewaczek tego regionu. Wstęp wolny!

007103178

HELIOS BYDGOSZCZ - GALERIA POMORSKA 8 lutego, godz. 18.30

Syriusz Rafała Gorzyckiego


ZAPŁAĆ TYLKO 1 ZŁ ZA MODELOWANIE OWALU TWARZY LUB SYLWETKI ALBO REDUKCJĘ TKANKI TŁUSZCZOWEJ I CELLULITU Mamy dla Ciebie prezent - ZABIEG MAXIMUS TRILIPO za 1 zł, dzięki któremu w sposób nieinwazyjny wymodelujesz owal twarzy i sylwetkę ciała. Już dziś skorzystaj z zabiegów estetycznych w naszym gabinecie za minimum 350 zł, poleć nasze usługi swoim znajomym i odbierz nagrodę. Szczegółowe warunki promocji sprawdź w regulaminie na www.civisvita.pl lub spytaj o nie w Civis Vita 531071671

Głównym zadaniem zabiegów medycyny estetycznej oferowanych przez Civis Vita Centrum Medyczne jest poprawa jakości życia pacjentów. Oferowane przez nas usługi pozwalają usunąć niedoskonałości o różnym podłożu, co przekłada się na satysfakcję z własnego wyglądu, większą pewność siebie i zwiększenie poczucia zadowolenia z życia. Naszym specjalistom pomagają szeroka wiedza i doświadczenie oraz najnowocześniejsza technika. Zabiegi wykonywane są wyłącznie przez lekarzy posiadających prawo do wykonywania zawodu:

Joanna Rosińska-Migda specjalista chorób wewnętrznych, lekarz medycyny estetycznej

dr n. med.

Marian Migda specjalista ginekolog-położnik, lekarz medycyny estetycznej

CENTRUM MEDYCYNY ESTETYCZNEJ I PRZECIWSTARZENIOWEJ CIVIS VITA TORUŃ, UL. WARSZAWSKA 20 TEL. 56 6447607, KOM. 531071671

007051335

dr n. med.

W dużej mierze skupiamy się na zahamowaniu procesów starzenia się skóry i likwidacji zmarszczek, ale poza tą problematyką zajmujemy się również korektą szeroko pojętych defektów estetycznych o rozmaitym podłożu, takich jak: blizny, zapadnięte policzki, miejscowa otyłość, cellulit, rozstępy, zabiegi z zakresu ginekologii estetycznej i wiele innych mogących wpłynąć na dyskomfort płynący z własnego wyglądu.


Pewność siebie, od małego

Jeśli rodzice ciągle powtarzają: „Mogło być lepiej, z czego tu się cieszyć?”, to dziecko zaczyna z góry zakładać, że wszystko jest ponad jego siły. Z terapeutką Barbarą Nasarzewską* rozmawia Jan Oleksy Czym jest ta pewność siebie, o której tak dużo się mówi? Składa się na nią poczucie wartości, samoocena i świadomość, czyli akceptacja siebie. To stan, w którym czuję się dobrze ze sobą zarówno fizycznie, jak psychicznie. Fizycznie - czyli akceptuję, że mam takie nogi, takie uszy, takie włosy, a psychicznie - że jestem taka troszkę postrzelona albo może bardziej spokojna. Akceptuję, że w niektórych sytuacjach się śmieję, a w innych wycofuję. Czuję się dobrze z całym swoim dobrodziejstwem inwentarza - dostrzegam, że mogę być cudowna, fajna, ale mam też swoje ograniczenia, gorsze dni. Jest to taki pakiet „na dobre i na złe”. Daję sobie prawo do sukcesów, ale też do błędów i porażek. Jak osiągnąć taki w miarę idealny stan? Jedni to po prostu mają, inni - nie. Pytasz, czy ktoś może być tego sprawcą i co można później z tym zrobić? Dam przykład: jeżeli kobieta uważa, że ma za grube nogi, to już nigdy nie będzie pewna siebie? A jakie to są za grube nogi? Kto o tym decyduje? Dla jednego będą w sam raz, a dla innego nie. Jak mam poczucie pewności siebie, to moje nogi są takie, jakie są i jest OK. Jednakże niestety nie jest to takie proste. Istnieje określony kontekst społeczno-kulturowy, każdy z nas wychowuje się w jakimś środowisku i ono nas stymuluje. Pierwszym środowiskiem jest rodzina, a wyznacznikiem rodzice - ich sądy, opinie i przekonania. Jeśli rodzice są pewni siebie, to uczą też tego swoje dzieci.

10

miasta kobiet.pl

Niektórzy nie uczą… Moje doświadczenie jako terapeuty pokazuje, że jeżeli nie dostaliśmy tego od rodziców, to potem - wraz z rozszerzaniem się strefy oddziaływań - każda krytyka nauczyciela czy negatywna ocena kolegi będzie wzmacniać nasz brak pewności siebie. Na co rodzice muszą zwracać uwagę w procesie wychowawczym? Co mogą robić, a czego nie powinni? Dzieciom z pewnością nie pomaga brak uwagi, nieokazywanie uczuć lub permanentna krytyka, zarówno ta jawna, jak i ukryta. Nieobiektywne ocenianie też jest złe, co nie znaczy, że rodzice w ogóle nie mogą oceniać jakiegoś postępowania. Jeżeli jednak są ciągle niezadowoleni i stale powtarzają: „Mogło być lepiej, z czego tu się cieszyć”, to źle wpływają na dziecko. Ono czuje, że musi sprostać ich wymaganiom. A jak nie może, to zaczyna z góry zakładać, że wszystko jest ponad jego siły. Negatywnie działa również porównywanie: „Zobacz, twoja starsza siostra grzecznie siedzi, a ty się ciągle wiercisz”. Dlaczego tak wielu z nas nie lubi np. swojego kuzynostwa? Bo dawniej słyszeliśmy przy każdej okazji: „Spójrz, Marysia od cioci Hani taka grzeczna, umie się zachować, a ty?”, „Dlaczego ty się nie mogłeś nauczyć tak jak Marek?”. Marek nic nam nie zrobił, ale użycie go do krytycznych porównań potem się mści. Przeczytałem niedawno wywiad z Michałem Żebrowskim w jednym z pism. Znany aktor na pytanie, czy od dzieciństwa był pewny siebie,


rodzina odpowiedział, że nie, bo nigdy nie słyszał pochwał, nie był zagłaskiwanym dzieckiem. Nie znam życiorysu Żebrowskiego, ale podejrzewam, że był inteligentnym, przystojnym i utalentowanym chłopcem, co widać teraz w jego dorosłym życiu. A gdyby jednak wyglądało to inaczej? Załóżmy, że był niezbyt bystry, nieatrakcyjny, nie miał ukrytych marzeń. Jeśli oznajmiłby wtedy, że chce zostać aktorem, mógłby zostać wyśmiany, a to tylko wzmocniłoby niepewność. Ale Żebrowski miał wiele atutów. Może też dostał w domu inną pomoc, mimo że go nie chwalono? Albo czuł np. w szkole, że jest mądry i sobie poradzi? To mogło zbudować w nim przekonanie o sobie i stawało się impulsem do podjęcia określonych działań. Łatwiej chyba jednak po prostu chwalić dziecko? Trzeba to robić umiejętnie, bo przesadne chwalenie może wyrządzić krzywdę. Nie można w kółko dziecku powtarzać: „Jesteś genialna, ładna, mądra”, bo to rodzi postawę roszczeniową: „jestem ładna, więc mi się należy”, „Jestem mądra, więc zawsze wiem lepiej”. Chwalmy za bardzo konkretną rzecz, np.: „Zobacz, jak ładnie poskładałeś ubranko, tak szybko nauczyłeś się tabliczki mnożenia, jestem z ciebie dumna”. Dajmy też dziecku prawo do błędów? Oczywiście. W dziecko trzeba się wsłuchiwać i podążać za nim. Przypominają mi się słowa amerykańskiej psychoterapeutki Virginii Satir: „Będąc rodzicem, bądź ogrodnikiem, pielęgnuj, podlewaj, doglądaj, pozwól roślinie urosnąć, a nie bądź rzeźbiarzem, który tylko dłutem nadaje kształt według swojej wizji”. Zbyt często strofujemy: „Nie dotykaj, nie zjeżdżaj, uważaj”. Robimy to w dobrej wierze, ale kiedy dziecko ma się nauczyć tych wszystkich rzeczy o życiu? W terapii czasem stosuję technikę relaksu autogennego, w której pacjenci mogą cofnąć się do przeszłości i być dziećmi - wskoczyć do kałuży, pobrudzić się, porysować po ścianie. Zdarza się, że jest to bardzo emocjonalne doświadczenie - te osoby płaczą, bo mogą coś zrobić poza wyznaczonym schematem; uświadamiają sobie, że w przeszłości nie pozwalano im robić tego, czego chciały. Miały robić tylko to, co powinny. Mam osobiste doświadczenia związane z chwaleniem dziecka. Moja mama ciągle mówiła: „Ty tego nie umiesz robić, nie dasz rady”. Później poskutkowało to tym, że nie wierząc w swoje siły, wybrałem dziwną drogę, poszedłem do lichego technikum. Okazało się, że byłem dobry, polonistka mnie chwaliła. Postanowiłem zdawać na studia… Ktoś cię wsparł, sygnały przyszły ze świata. Dopiero na studiach, porównując się z kolegami, pomału zaczynałem nabierać pewności siebie. Jednak po pewnym czasie zaczęło mi odbijać w drugą stronę. Stawałem się pyszałkiem! Dawna skromność gdzieś uleciała? Nabrałeś pewności siebie, zacząłeś się tym zachwycać, woda sodowa uderzyła ci do głowy. I popadłeś z jednej skrajności w drugą. Zarówno pierwsza, jak i druga wizja siebie były nieprawdziwe. Życie jest pośrodku. Jeżeli ktoś zacznie upajać się sobą i dostanie małpiego rozumu, to daleko na tym nie zajedzie. Na dodatek, jeśli mu coś nie wyjdzie, to osoby, które wcześniej w niego nie wierzyły, od razu powiedzą: „No przecież to było do przewidzenia. Gdybyś nas słuchał, to byś wiedział…”. Człowiek, który przekroczył rozsądne granice pewności siebie jest odbierany jako bufon?

Tak, bo jest za bardzo skupiony na sobie. Wprawdzie od lat 80. amerykańscy terapeuci twierdzą, że należy skupić się na sobie i być egoistą, ale dotyczy to pozytywnie rozumianego egoizmu. Chodzi o pracę nad sobą, czas na skupienie się na swoich zasobach, ale też na ograniczeniach. Im lepiej poznasz siebie, tym lepszym możesz być człowiekiem. Będziesz mógł dawać coś światu i sam od niego przyjmować. Taka transakcja wymiany i równowagi. Jednak wiele osób nadal błędnie interpretuje pojęcie „zdrowy egoizm”, przechodząc na ciemną stronę mocy. Zajmują się sobą i tylko sobą, traktując innych jako dodatek. Stawiają siebie ponad wszystkimi. Mówią: „Jestem genialny, niebywale mądry, elokwentny, ładny, błyskotliwy, ze wszystkim sobie poradzę”, a inni ludzie są w ich ocenie beznadziejni. Nikt nie lubi takich osób. Tak, ludzie się odsuwają, ale taka osoba interpretuje te zachowania opacznie. Jest przekonana, że to inni mają problem. Co w takim razie robić, gdy dziecko ma zawyżone poczucie własnej wartości? Rodzice powinni się zastanowić, jakie błędy wychowawcze popełnili. Wychowanie to trudna praca i nie ma tu mocnych. Może zbyt chwalili dziecko i ono myśli, że jest alfą i omegą? Powinniśmy nauczyć się inaczej zachowywać w stosunku do małego człowieka - tak, żeby poczuł, że nie jest pępkiem świata. Z dorosłym sytuacja jest jeszcze trudniejsza, bo mamy już do czynienia z narcyzem, któremu ludzie są potrzebni tylko do tego, by karmić jego ego. Ale to już jest zupełnie inna historia, wkraczająca w obszar dysfunkcji. Rodzice nas wychowali na pewnego siebie człowieka, a potem idziemy do pracy, bierzemy ślub i… tracimy to poczucie pewności siebie. Tak też się zdarza? Tak, pewność siebie nie jest nam dana raz na zawsze. Możemy przecież mieć gorszy czas, wczoraj jeszcze czuliśmy siłę i moc, a dzisiaj świat wydaje nam się beznadziejny i my też jesteśmy do niczego. Jeżeli potwierdzi to jeszcze ktoś inny - wysyłając jakieś sygnały zmniejszające poczucie pewności siebie, to spadek murowany. Dlatego tak ważna jest praca nad sobą, samoświadomość. Warto być pewnym siebie w dzisiejszych czasach? Gdy mamy zaufanie do siebie i możemy na sobie polegać, to żyje się nam łatwiej. Wiara w swoje możliwości powoduje dobre samopoczucie, a co za tym - idzie umożliwia osiągnięcie sukcesu w dorosłym życiu. Jeżeli nie mamy pewności i wiary w siebie to zawieszamy się na ludziach i oczekujemy od nich, że nam tę pewność siebie przekażą. Często dzieci, które nie mają pewności siebie, podkładają się w relacjach rówieśniczych, chodzą za kimś „ważnym”, noszą za niego teczkę, oddają śniadanie, żeby tylko być lubianym. Uważają, że ta ważność drugiej osoby na nie spłynie i będą mogły choć trochę grzać się w ich ciepełku.

*

Barbara Nasarzewska terapeutka par i małżeństw, mediator rodzinny, prowadzi Poradnię Małżeńską i Przedmałżeńską Siła Pojednania w Toruniu oraz w Krakowie, twórca gabinetów mediacji Wasz Mediator.

Zatem poczucie własnej wartości jest nie do przecenienia? Bez niego mamy w sobie lęk przed czymś nieokreślonym, co może nas spotkać, przyjść z zewnątrz. Człowiek bez poczucia własnej wartości może się zmęczyć, bo ciągle musi być czujny, kontroluje miny, zachowania. W słowach innych ludzi doszukuje się oceny swojej osoby. Pewny siebie człowiek to człowiek otwarty, kreatywny, empatyczny; taki, który potrafi sygnalizować swoje racje i potrzeby. Dobrze mu ze sobą i z innymi.CP miasta kobiet

styczeń 2017

11


jej smak

Zdrowe słodycze istnieją! Mamy dla Ciebie dobrą wiadomość: nie musisz całkowicie rezygnować z jedzenia słodkości, jeśli masz do nich słabość. Przygotowanie zdrowych i słodkich przekąsek może być banalnie proste. tekst: Natalia Czekalska*

o czym warto pamiętać? 1. z amień zwykły cukier na ksylitol (cukier brzozowy), erytrol lub ewentualnie dobrej jakości miód. 2. Wyrzuć margarynę i oleje roślinne, poza kokosowym, używaj też masła klarowanego. 3. Ogranicz lub wyeliminuj mąkę pszenną. Możesz wykorzystać gryczaną, kokosową, jaglaną i wiele innych. 4. Używaj naturalnych aromatów i przypraw. 5. Korzystaj z ziarna kakaowca zamiast dosładzanego kakao. Kakaowiec nada czekoladowY smak i jednocześnie dostarczy wiele witamin i składników mineralnych. 6. Wymień zwykłe mleko na roślinne (kokosowe, ryżowe lubkobiet.pl migdałowe). 12 miasta

czekolada

SKŁA D NIKI :

• 1 łyżeczka kakao lub ziarna kakaowca • 3 -4 łyżki rozpuszczonego oleju kokosowego • 1 -2 łyżeczki ksylitolu lub miodu • w iórki kokosowe (do smaku) • o rzechy np. laskowe (do smaku) WYKONANIE : R ozpuść olej kokosowy, dodaj kakao i ksylitol lub miód. Całość rozpuść w rondelku. Następnie dodaj wiórki kokosowe i rozgniecione orzechy. Wszystko wymieszaj i umieść w lodówce na około 20 minut. Poczekaj, aż masa stężeje.

Gdy brakuje ci czasu na przygotowanie zdrowych słodyczy to poszukaj ich w sklepach na przykład ze zdrową żywnością. Podczas zakupów zwróć uwagę, czy w produkcie nie ma zbyt wielu przetworzonych składników, takich jak: tłuszcze trans czy syrop glukozowo-fruktozowy. Im krótszy skład, tym lepiej. Pamiętaj! Zdrowe słodycze to takie, które przygotowane są ze zdrowych produktów i które spożywane są w rozsądnych ilościach.

*Natalia Czekalska dietetyczka, trenerka personalna, autorka książki „Kalorie to nie wszystko - sekrety dietetyka”; ELITE - Centrum Dietetyki, Coachingu i Treningu Indywidualnego.


concierge@mbt24.pl | telefon: 52 321 19 94 oraz 52 524 61 20 Cabforce, bilety lotnicze, pobyty w hotelach, bilety na wydarzenia sportowe oraz koncerty. Zapewnimy komfortowe warunki podczas pobytu na targach, jak również pomagamy w stworzeniu zabudowy stoisk targowych naszych Klientów. Oferujemy tłumaczenie dokumentów, bilety kolejowe, nie tylko w Europie, ale i na świecie. Pomagamy w przejściu przez gąszcz procedur wizowych, załatwiamy ubezpieczenia turystyczne. Organizujemy wynajem samochodów za granicą, oferujemy rejsy i przeprawy promowe. Na dodatek zajmujemy się też najprzyjemniejszym - upragnionymi urlopami! Spełniamy marzenia o ciszy i spokoju… lub wręcz odwrotnie - dostarczymy potrzebnej dawki adrenaliny.

mbt24.pl

- zespół młodych ludzi pełnych pasji i zaangażowania!

To wszystko i wiele innych usług znajdziesz pod jednym adresem. Nie stawiamy sobie granic i zawsze jesteśmy w stanie odpowiedzieć nawet na te najbardziej nietypowe wyzwania, które stawiają przed nami Klienci.

MBT24.PL to firma obecna na bydgoskim rynku już od 11 lat. Zaczynaliśmy naszą działalność od prowadzenia typowego biura podróży, by stworzyć unikatową firmę nie tylko w skali regionu, ale również i kraju. Od początku wiedzieliśmy, że nasza działalność nie może opierać się na oferowaniu typowych wyjazdów pakietowych, dostępnych w innych firmach. Stworzyliśmy więc produkt, który nas wyróżnia. Aby móc jeszcze lepiej odpowiadać na dynamiczne potrzeby Klientów, wprowadziliśmy kompleksowość usług.

ul. Dworcowa 47 e

k

l

a

m

Bydgoszcz

007050771

a

w Żninie ul. Plac Wolności 13 tel. (52) 302 04 50 pn.-nd. 8-22

ul.Kossaka 23 tel. 515 979 046 pn.-nd. 8 – 21

007053279

r

|

2016 rok przyniósł w naszej firmie dużo pozytywnych zmian. MBT24.PL została spółką z ograniczoną odpowiedzialnością - wierzymy, że to zapewni jeszcze większą transparentność naszych działań i przyczyni się do jeszcze większego poczucia bezpieczeństwa naszych Klientów.


tabu

Mama tata rak

Podczas choroby rodziców zawsze grałam dwie role - córki i fotografki. Zauważyłam, że mam mało zdjęć z okresu, gdy moja mama umierała. Być może rzeczywistość stała się już wtedy zbyt przerażająca, a aparat nie mógł mnie przed tym w pełni ochronić. Zd j ę c i a N a n c y B o r o w i c K

14

miasta kobiet.pl

8 marca 2013 r., Howie i Laurel (chorzy na raka rodzice Nancy) przytulają się w domu

Z Nancy Borowick*, nowojorską fotoreporterką i laureatką drugiej nagrody w kategorii „Projekty długoterminowe” World Press Photo 2016 (nagrodzone prace oglądać można w CSW w Toruniu do 12 lutego) rozmawia Lucyna Tataruch


tabu 30 stycznia 2013 r., Howie i Laurel podczas cotygodniowej chemioterapii.

27 lutego 2013 r., Howie rozśmiesza Laurel tańcem w kuchni

Powiedziałaś kiedyś, że zaczęłaś fotografować swoich rodziców podczas ich walki z rakiem, bo chciałaś spędzić z nimi więcej czasu. Udało się? Zdjęcia zmieniły Wasze relacje? Zdecydowanie tak. Pozwoliło mi to nie tylko spędzić z nimi więcej czasu, ale i zrozumieć, co dzieje się w naszym życiu. Ja od zawsze przetwarzam i przyswajam informacje poprzez obiektyw aparatu. To moje okno na świat. Fotografowanie rodziców w naturalny sposób ułatwiło mi uporanie się z ich chorobą, potem śmiercią… Dzięki temu byłam blisko - mogłam z nimi rozmawiać, wspierać ich podczas leczenia. Myślę, że w tych chwilach poznaliśmy się na nowo. Jaka była Twoja rodzina? Zawsze byliśmy bardzo zżyci. Mój tata stracił swoich rodziców w młodym wieku; również zmarli na raka. Z tego powodu, gdy sam założył rodzinę, to chciał, byśmy jak najwięcej czasu spędzali razem - bez znaczenia, czy były to rodzinne wakacje, czy przygotowywanie posiłku w domu. Nasze życie wyglądało chyba całkiem normalnie. Mam jeszcze dwójkę rodzeństwa, ja jestem tym środkowym dzieckiem. Rodzice ślub wzięli, gdy mieli po 24 lata. W ich związku zdarzały się lepsze i gorsze momenty, jednak kiedy mama zaczęła chorować, wszyscy bardzo mocno zbliżyliśmy się do siebie.

Pamiętasz tę pierwszą informację o jej chorobie? To się stało, gdy miała 42 lata; wtedy po raz pierwszy zdiagnozowano u niej raka piersi. Ja miałam 12 lat i nie rozumiałam tak do końca, co to wszystko znaczy. Mama na wiele sposobów próbowała nas przed tym chronić, odgradzała się ze swoim bólem i strachem. Dlatego jako dziecko zupełnie nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak groźna jest jej choroba. Kiedy to się zmieniło? Na pewno inaczej wyglądało to już 12 lat później, gdy usłyszeliśmy o nawrocie choroby - czwarty stopień raka z przerzutami. Studiowałam w tamtym czasie w szkole fotograficznej i właśnie wtedy pomyślałam, że jeśli zacznę robić zdjęcia mojej mamie, to będę mogła spędzić z nią więcej czasu. Po roku dowiedzieliśmy się, że jej nowotwór jest w remisji. To jednak nie był koniec walki. Dwa lata później rak wrócił i rozprzestrzenił się po całym ciele. Bałaś się? Co ciekawe, właśnie nie. Mama chorowała praktycznie przez całe moje życie, więc w pewnym sensie stało się to dla mnie normalne. Po informacji o drugim nawrocie, natychmiast podjęła leczenie, a ja starałam się spędzać miasta kobiet

>

luty 2017

15


tabu >

8 marca 2013 r., Howie rozmawia w łazience przez telefon z onkologiem. Przekazuje żonie dobre wieści - zarówno u niego, jak i u niej guzy się zmniejszyły

z nią tak dużo czasu, jak tylko się dało. Byłam na to gotowa. Myślałam: „Może już zawsze będzie chora, ale przecież żyje. To lepsze, niż gdybym miała ją stracić”. W tym czasie lekarze zdiagnozowali również nowotwór trzustki u Twojego taty… Od razu chciałoby się od razu wykrzyknąć: „Ile cierpienia może znieść jedna rodzina? Przecież to niesprawiedliwe!” Zdarzało mi się tak krzyczeć, dużo też płakałam. Wrzeszczałam do nieba: „Jak to możliwe? Moi rodzice umierają na raka ramię w ramię? To absolutnie niesprawiedliwe! To nie ma sensu!”. Przecież zawsze wyobrażałam sobie nas razem - mamę i tatę obok mnie, podczas tych wszystkich ważnych chwil w życiu, takich jak ślub, narodziny moich dzieci… Rodzice jednak mieli w sobie dużo siły. Postanowili, że wykorzystają swój czas do końca. Woleli naprawdę żyć, zamiast chować się przed światem. To mnie zmotywowało. Musiałam przecież być dla nich jak skała, bo oni też pozostawali dla mnie takim oparciem przez ostatnie 29 lat. Nauczyłam się doceniać to, co dostałam. Niektórzy nie mają nawet tych 29 lat ze swoimi rodzicami, więc naprawdę jestem wdzięczna za ten czas. Oboje radzili sobie z chorobą w taki sam sposób? Każde z nich pochodziło do tego trochę inaczej. Mama była „pro”, jeśli można to tak nazwać. Przeżyła ten proces już dwukrotnie i wiedziała, czego się spodziewać. Nie pozwalała, by choroba stopowała ją w czymkolwiek. Z kolei tata… Jak wspomniałam, jego rodzice umarli młodo z powodu nowotworów, więc i on nie spodziewał się, że dożyje starości. Zachorował, gdy miał 57 lat. Zakładał, że i tak dostał od życia więcej niż miał dostać. Razem z mamą bardzo się wspierali. W tamtym czasie dotarło do mnie, że choroba nowotworowa to też często przeraźliwa samotność. Rak odgradza chorych od innych ludzi. Moi rodzice byli w tym razem, co rzadko się zdarza, więc pod wieloma względami było im łatwiej.

16

miasta kobiet.pl

5 października 2013 r. Howie i Laurel, odprowadzają swoją córkę do ołtarza


tabu

10 grudnia 2013 r., Laurel spędza swoje ostatnie chwile z mężem, zanim jego trumna zostanie zamknięta. Howie ubrany jest w swój ulubiony sportowy strój

Jak zareagowali na wieść o tym, że ich zdjęcia będzie mógł zobaczyć każdy? Nie mieli żadnych obaw przed pokazaniem się światu w chwilach słabości, bólu? Nie bardzo. Co tak naprawdę mieli do stracenia na koniec swojego życia? Od początku w pewnym sensie sami zachęcali mnie do robienia tych zdjęć; myślę, że chcieli w ten sposób spisać swoją historię. Kiedy powiedziałam im, że te fotografie mogą zostać opublikowane w „New York Timesie”, zapytali jedynie: „Dlaczego? Przecież nie jesteśmy nikim wyjątkowym”. Uważali, że nikogo to nie zainteresuje, ale zgodzili się, ponieważ czuli, że to będzie ważne dla mojej pracy zawodowej. Później nie mogli uwierzyć, ilu ludzi dziękowało nam za to wszystko i jak wiele osób dzieliło się z nami swoimi doświadczeniami. Sądzę, że odzew był tak ogromny, ponieważ nasza historia - choć dość niespotykana - w gruncie rzeczy jest czymś, co może dotyczyć każdego. Jest w niej coś, co sfotografowałaś, ale zachowałaś dla siebie? Nie, ale były takie momenty, gdy po prostu nie robiłam zbyt wielu zdjęć. To wszystko działo się w moim życiu, więc zawsze grałam jakby dwie role - córki i fotografki. Zauważyłam, że mam mało zdjęć z okresu, gdy moja mama umierała. Być może rzeczywistość stała się już wtedy zbyt realna i przerażająca, a aparat nie mógł mnie przed tym w pełni ochronić. A rodzice prosili czasem, żebyś go odłożyła? Był taki jeden moment, podczas kolacji w domu… Rodzice zdawali się być już wykończeni chemioterapią, która ciągnęła się całymi dniami i mieli nie najlepsze humory. Zrobiłam kilka zdjęć, a mój tata krzyknął: „Dlaczego chcesz nas teraz fotografować?”. Po tym szybko przeprosił za swoją reakcję. Myślę, że ta chwila była kulminacją wielu emocji, które się w nim skłębiły. Tobie też zdarzały się takie wybuchy, trudniejsze chwile? Czasem chciałam po prostu zniknąć albo zostać zwyczajnie sama ze swoimi łzami. Musiałam być silna dla rodziców, ale chwilami tego wszystkiego było po prostu zbyt wiele. Innym, trudnym emocjonalnie momentem okazał się też czas po tym, jak moja praca została pierwszy raz opublikowana i rozeszła się po internecie jak ogień. Zostałam zalana falą e-maili i telefonów. To było niezwykłe, ale i wyczerpujące. Chciałam odpowiedzieć na każdą wiadomość, jednak dostawałam ich tak dużo, że psychicznie nie dawałam sobie z tym rady. Dźwigałam zarówno swój żal, jak i emocje bardzo wielu innych osób. Dzięki temu poczułam jednak niezwykle silną więź z ludźmi z całego świata, którzy też doświadczyli takiej straty, śmierci bliskich osób…

Wcześniej rozmawialiście w domu otwarcie o śmierci? Na początku tylko trochę. Myślę, że jako społeczeństwo próbujemy za wszelką cenę unikać tego tematu. Boimy się nieznanego, a przecież śmierć jest uniwersalną częścią naszego świata, tak jak narodziny. Może gdybyśmy rozmawiali o tym częściej, to wiedzielibyśmy, że warto wykorzystywać każdą sekundę życia i nie pozwalalibyśmy, aby czas uciekał nam przez palce… Moi rodzice chcieli rozmawiać o swojej śmierci, a my - ich dzieci - oczywiście woleliśmy udawać, że taki scenariusz nie istnieje. Czuliśmy jednak, że to dla nich ważne. Rodzice chcieli przekazać nam swoją wolę; chcieli odpowiedzieć na wszystkie pytania, zanim ktokolwiek zdążyłby je zadać. Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale dziś już wiem, że te rozmowy były dla nas, nie dla nich. Dzięki nim wszystkie decyzje zostały podjęte, cały proces był bardzo przejrzysty i przez to zdecydowanie mniej bolesny - np. nie mieliśmy żadnych wątpliwości co do tego, jakiej opieki medycznej rodzice oczekują na sam koniec życia, w jaki sposób chcą być pochowani… Twój tata zmarł w grudniu 2013 roku, mama prawie rok później. Często oglądasz teraz ich zdjęcia? Codziennie. Patrzę na nie, bo chcę pamiętać każdy detal. Często zauważam w sobie rzeczy, które są bezpośrednim odzwierciedleniem moich rodziców. Trzymam się tych naszych szczególnych cech, dziwactw, zachowań - wszystkiego, co po nich mam. W jakimś sensie, im więcej o nich mówię oraz im częściej dzielę się tymi fotografiami, tym bardziej nadal żyją. Masz jakieś swoje ulubione zdjęcie z tej serii? Wszystkie są dla mnie ważne. Jeśli jednak miałabym wybrać jedno… to byłoby to zdjęcie, które nazywam „Uścisk”. Uwielbiam je, bo pokazuje coś niezwykłego. Nowotwór zmienia ciało i umysł. Ten proces sprawił, że moi rodzice zaczęli być do siebie podobni - niemal jak jedna osoba w dwóch ciałach, lustrzane odbicia. I to udało się uchwycić na fotografii. Poza tym, w jakiś przedziwny i zarazem piękny sposób przypominają na niej dzieci na początku swojej drogi… a przecież to końcówka ich życia. Ten moment przepełniony jest ich wzajemną miłością. No i do tego wszystkiego udało mi się trafić na ładne światło. W marcu wychodzi moja książka „The Family Imprint”, czyli właśnie cała ta intymna historia mojej rodziny. I tak jak to zdjęcie - będzie to bardziej opowieść o życiu i miłości niż o raku i umieraniu.CP

w w w. N a n c y B o r o w i c K . c o m

miasta kobiet

luty 2017

17


kobieta przedsiębiorcza

zdjęcie Sonia Tlili

Królowa DIY

Mam dwie ręce, więc sama wszystko robię. Często wychodzi mi to taniej niż gdybym kupiła coś w sklepie lub zapłaciła fachowcom. Na blogu pokazuję innym, że z dobrą instrukcją każdy sobie poradzi. Z Katarzyną Ogórek*, autorą bloga twojediy.pl, rozmawia Jan Oleksy

18

miasta kobiet.pl


kobieta przedsiębiorcza Czy można zrobić coś z niczego? Przecież to paradoks! Podam przykład. Jeżeli robimy coś z puszki, którą normalnie się w domu wyrzuca, to w sumie mamy coś z niczego. Nie kupujemy nowych materiałów, aby stworzyć fajną rzecz, tylko korzystamy z zasobów do tej pory spisanych na straty. Jestem za takim recyklingiem i lubię go wykorzystywać, bo wtedy najlepiej widać, że zasada Do It Yourself (zrób to sam przyp. red.) - jest ciekawa. Swoją firmę również założyła Pani z niczego? Dokładnie. Pierwszy blog pisałam na darmowej platformie i nie ponosiłam prawie żadnych kosztów, oprócz tubki kleju i masy mojego czasu. Dopiero w miarę rozwoju koszty zaczęły rosnąć, ale już wtedy miałam finansowanie ze strony internetowej i od partnerów. By to się udało, coś jednak trzeba mieć. Czym jest to „coś”? Na początku wystarczy pomysł na blog lub ogólnie działanie w internecie. Jeżeli mamy ideę, to potem dochodzi regularność i poświęcenie się na 100 procent. Trzeba nieustannie angażować społeczność, która się wokół nas skupia. Nie ma szans na wakacje czy dłuższe przerwy. To ciągła praca. Mam też takie założenie, że każdy mój wpis musi coś dawać moim czytelnikom. Konkretną wiedzę, z której będą czerpać jak najwięcej dla siebie. Myślę, że potrzebna jest też odwaga i determinacja, by dokonać dużej zmiany w swoim życiu - rzucić pracę za biurkiem i pójść na swoje. Tak stworzyła Pani najpopularniejszy w Polsce blog twojediy.pl… Ten „najpopularniejszy blog w Polsce” wyszedł mi przypadkiem. Porzucenie etatu nie było łatwe, jednak czułam, że chcę coś zmienić… To był chyba dla mnie ostatni moment na zmianę zawodu i pracy. Gdy się przebranżowiłam, miałam 35 lat. Musiałam się nauczyć czegoś dla mnie absolutnie nowego, czyli social mediów. Wbrew pozorom to dziedzina dla wybranych. I tak zaczęła Pani nowe życie. Hasło „zrób to sam” w Pani przypadku ma podwójne znaczenie. Sama Pani doszła do wszystkiego, a teraz doradza innym, budzi ich kreatywność… To jest hasło, które towarzyszy mi od dzieciństwa. Mam dwie ręce, więc sama wszystko zrobię. Często wychodzi mi to taniej niż gdybym kupiła coś w sklepie lub zapłaciła fachowcom, na przykład za remont. Kiedy otwierałam blog, to przyświecała mi taka myśl, aby pokazać innym, że jak mamy dobrą instrukcję, to zawsze sobie poradzimy. Okazuje się, że to działa. Dzisiaj blog odwiedzany jest przez ponad 100 tys. użytkowników, a to więcej niż cała moja rodzinna miejscowość - Inowrocław. Szał! Wcześniej nie było bloga, który pokazywałby, jak coś wykonać? Jest dużo blogów o tej tematyce, ale często pokazują tylko efekt końcowy, a ja przedstawiam każdy krok tworzenia handmade. Chyba stąd ta popularność. Dzielę się całą swoją wiedzą, jak daną rzecz wykonać. To ciekawe, że w dzisiejszych czasach, w których niemalże wszystko można kupić, idea „zrób to sam” okazała się hitem. Jak Pani myśli, dlaczego? Mimo że faktycznie wszystko dziś można kupić, każdy z nas potrzebuje pasji. „Posiadanie hobby daje psychiczne poczucie komfortu, bo wyzwala aktywność, którą sami wybieramy, a ona daje tak dużo satysfakcji, że czujemy szczęście. Dlatego tak ważne, aby znaleźć pasję, w której najlepiej się realizujemy” - to chyba najlepsze zdanie z mojej książki „Twoje DIY - krok po kroku do zrób to sam”. Może to, co Pani robi, to rodzaj misji? Teraz to już na pewno misja. Dostaję wiele pytań, podpowiadam, rozwiązuję problemy czytelników, ale także na ich prośbę tworzę nowe tutoriale. Bardzo lubię te kontakty, czuję się potrzebna i to na mnie

dobrze działa. Nie tylko ja daję dużo, ale sama też dużo dostaję. Bardzo to doceniam. To Panią motywuje do jeszcze większej aktywności? Jak się jest taką chodzącą bombą zegarową, jak ja, to niewiele trzeba. Mam nadzieję, że życia mi wystarczy, aby zrealizować te wszystkie pomysły, które mam w głowie. Po prostu to lubię, to moje życie, realizuję się w tym. Wszystko mnie inspiruje. Potrzeby w domu, konieczność zrobienia remontu, chęć, by coś udoskonalić i ułatwić sobie życie… Jakiś stary mebel, który wymaga odświeżenia czy materiał do wykorzystania. Oczywiście też internet, bo pojawiają się nowe trendy czy gadżety, które warto rozebrać na części pierwsze i pokazać, jak samemu je wykonać. Zajmuje się Pani wieloma dziedzinami handmade, poczynając od elementów dekoracyjnych, na pracach remontowych kończąc. Kobiety w dzisiejszych czasach powinny być samodzielne? Kobiety muszą być samodzielne, bo wiele żyje samotnie i wychowuje jeszcze dzieci. Jeżeli odważą się zrobić jakieś małe rękodzieło, to nabierają pewności, że poradzą sobie z czymś większym. W konsekwencji często dochodzi do tego, że same robią remont lub biorą elektronarzędzia do ręki. Dla mnie to nic nadzwyczajnego pracować w drewnie czy gładzić ściany, ale wiele kobiet potrzebuje inspiracji. Może ja im ją daję? Po cichu na to liczę. Czy we własnym domu jest Pani również czynną propagatorką DIY, a mieszkanie wypełniają rękodzieła? Tak, oczywiście! Mój dom to przede wszystkim pomieszczenia wyremontowane przeze mnie i przez męża. Tworzę dekoracje sezonowe, to one ozdabiają wnętrza na święta czy inne okazje. Najwięcej przytulności zyskał chyba jednak mój domek letniskowy. Tam mam raj do tworzenia wakacyjnego klimatu. W zasadzie cały czas jest Pani w pracy, bo dom jest jednocześnie pracownią i biurem. Co na to domownicy? Dość trudno jest oddzielić dom od pracy, gdy to wszystko dzieje się pod jednym dachem. Oczywiście, rodzina to akceptuje, mąż nawet mi pomaga, bo już wielu rzeczy nie jestem sama w stanie zorganizować, a doba ma niestety tylko 24 godziny. Część pracy podzieliłam na inne osoby. Całe techniczne działanie bloga oddałam pod opiekę, zatrudniam korektora, fotografa, osobę od nagrywania filmów i montażu. Coraz więcej osób pracuje przy marce Twoje DIY. Trudny jest los freelancera? Znajduje Pani czas na odpoczynek? Jestem dobrze zorganizowana i zadaniowa, ale i tak pojawia się sporo pracy na wczoraj i wiele działań naraz. Jednak czuję, że to mój czas i chcę go wycisnąć jak cytrynę. Czy istnieje jakieś życie poza blogiem? Śmiem twierdzić, że - mając taką twórczą wyobraźnię - pola do działania są nieograniczone. Na co dzień jestem mamą i lubię swoje cztery ściany. Mam mimo wszystko naturę domatorki. Po częstych wyjazdach na konferencje, warsztaty lub nagrania, wracam do siebie z utęsknieniem. Wtedy spędzam czas z rodziną, namiętnie czytam i głaszczę kota. I tyle wystarczy. Zna Pani przepis na to, by inni też mogli zacząć robić to, co lubią? Przede wszystkim zamiast rozmyślać, trzeba zabrać się do działania. Nic nie przychodzi samo. Na wszystko trzeba ciężko pracować. Niech nikt nie liczy, że to będzie 8 godzin dziennie, tak jak na etacie. Tu trzeba się całkowicie poświęcić. Przeorganizować swoje życie, często też życie rodziny i inaczej podzielić obowiązki. To już połowa sukcesu! Potem trzeba po prostu żyć, nie oglądać się na innych i być sobą. Wiele osób chce się upodobnić do otoczenia, nie zdając sobie sprawy, że to właśnie inność bywa atrakcyjna.CP

*Kasia Ogórek - torunianka, autorka najpopularniejszego bloga DIY w Polsce twojediy.pl, nazywana Królową DIY i Vine. Tworzy kreatywne treści dla marek i jest mistrzem filmów poklatkowych. Jej miniwideo kupuje amerykański McDonald’s, a jej konto na Vine jest numerem 1 w kategorii „Zrób to sam”. W 2016 została wymieniona w rankingu najbardziej wpływowych polskich blogerów. Była gościem toruńskiego spotkania „Z biznesem mi do twarzy”. miasta kobiet

luty 2017

19


temat rodzina

Nie miałybyśmy sumienia… Opieka nad starszym rodzicem bywa niezwykle trudna. Nie wszyscy mają wystarczająco dużo siły, co wcale nie znaczy, że kochają mniej. Tekst: Jan Oleksy

S

tarsza pani nie pamięta. Nawet tego, że kiedyś miała męża. Czajnik zostawia w szafie, portfel w lodówce. Gaz zawsze musi mieć zakręcony, mikrofalówkę wyłączoną. Zdarzało się, że wychodziła z domu, a wracała w towarzystwie strażników miejskich, bo traciła orientację. Starsza pani, mimo 95 lat, jest sprawna ruchowo i gdyby nie problemy z zanikiem pamięci, to ciągle mogłaby mieszkać sama. To nie tak rzadki przypadek, choroba Alzheimera dotyka wiele osób. Starsza pani na szczęście ma cztery córki. - Początkowo miałyśmy nadzieję, że uda nam się opiekować mamą na zmianę. Ustaliłyśmy dyżury, ale pomysł okazał się nierealny. Każda z nas jest jeszcze czynna zawodowo, a pracy nie mogłyśmy porzucić. Miałyśmy dla mamy czas tylko

20

miasta kobiet.pl

popołudniami i w weekendy, a to za mało. Pozostało nam poszukanie opiekunki. Znalazłyśmy taką, która brała 15 zł za godzinę. Oddanie mamy do domu opieki nie wchodziło w grę, nie miałybyśmy sumienia… - mówi jedna z córek.

Za żadne pieniądze? - Uważam, że oddanie bliskiej osoby do domu opieki, to nie zbrodnia, tylko wygodnictwo i egoizm - twierdzi pani Barbara. - Opiekowałam się babcią, której w chwili śmierci zabrakło dwóch miesięcy do ukończenia 100 lat. Jednocześnie zajmowałam się ciężko chorą mamą, która zmarła cztery miesiące po babci. To dla nich przeszłam na wcześniejszą emeryturę. Z całą pewnością, gdybym miała więcej egoizmu, dziś żyłoby mi się


rodzina wygodniej. Nie żałuję jednak tamtej decyzji. Sumienie by mnie zagryzło, gdybym oddała babcię do domu starców, a mamę do hospicjum. Żadne pieniądze by tego nie zagłuszyły. Może łatwiej jest podjąć taką decyzję, gdy ta bliska osoba nie ma kontaktu z otoczeniem? W moim przypadku i babcia, i mama do samego końca były sprawne umysłowo, wiedziały, co się wokół nich dzieje i opuszczenie domu byłoby dla nich strasznym ciosem - wyznaje pani Barbara. Nie każdy jednak poradzi sobie z takim zadaniem. Nie wszyscy mają w sobie wystarczająco dużo siły, co wcale nie znaczy, że nie kochają lub że kochają mniej. Zdaniem psychologów polskie społeczeństwo jest raczej tradycyjne. W naszej kulturze zakorzenione są zasady określające stosunek do rodziców. Te zasady mają przeważnie charakter norm zalecających określone powinności. Przykładem takiej normy może być przykazanie dekalogu „Czcij ojca swego i matkę swoją”. Konsekwencją jest konieczność niesienia pomocy rodzicom w trudnych sytuacjach, takich jak starość, choroba czy śmierć jednego z nich. Nikt nie powinien zostawiać swoich rodziców bez pomocy, kiedy nie są już w stanie sami o siebie zadbać. - Warto jednak zaznaczyć, że w dzisiejszych realiach pojęcie pomocy ma wielorakie znaczenia - tłumaczy Ireneusz Margol, terapeuta prowadzący poradnictwo rodzinne. - Dla jednych „czcij ojca swego i matkę swoją” będzie oznaczało bezpośrednią, fizyczną opiekę nad rodzicami na co dzień, niekiedy przez całą dobę, poświęcenie swojej kariery, własnej rodziny. Dla innych będzie to zapewnienie matce czy ojcu profesjonalnej opieki i spokojnej starości w bezpiecznych warunkach, ale niekoniecznie pod swoim dachem. Czy można mieć wyrzuty sumienia i poczucie winy, kiedy wybierzemy to, co jest najlepsze dla naszej najbliższej osoby? Jeżeli sytuacja tego wymaga i z jakichś powodów czujemy, że nie mamy innej możliwości, to profesjonalny dom opieki może być jedynym rozwiązaniem.

Dylemat pozostaje Osoby oddające rodziców pod opiekę ciągle zadają sobie pytanie, czy dobrze robią. To nigdy nie jest łatwa decyzja. Nawet jeśli wszystkie racje przemawiają za tym, że trzeba tak postąpić, to w głębi duszy pojawiają się wątpliwości. Nierzadko dorosłe dzieci dręczone są przez myśli, że nie jest to rozwiązanie, którego życzyliby sobie rodzice. Tyle włożyli trudu w nasze wychowanie, więc może powinniśmy się za to odwdzięczyć? - Spora część osób, które muszą decydować o przyszłości swoich rodziców, uznaje wariant z domem opieki za przejaw braku szacunku wobec rodziców czy wręcz rodzaj moralnej niegodziwości. Funkcjonuje w opinii publicznej przekonanie, że tego typu placówki to K

Nie ma innego wyjścia Pani Katarzyna wspomina historię jednej ze starszych pensjonariuszek DPS-u, która dawniej była wychowanką domu dziecka. W dorosłym życiu założyła rodzinę, miała dwoje dzieci. Syn zmarł, pozostała jej tylko córka. - Któregoś razu ta córka zjawiła się u nas, poszukując miejsca dla matki. Opowiadała, że objeździła całą masę domów, wychodziła z nich, wsiadała do samochodu i płakała, a w uszach miała słowa matki: „Pamiętaj, ja dzieciństwo spędziłam w bidulu i na stare lata nie chcę być w przytułku”. Kobieta żaliła się, że nie ma innego wyjścia, bo sama też jest chora i nie może zaopiekować się starą matką. Ale zaraz dodała: „Dopiero wasz ośrodek jest pierwszym domem, gdzie ludzie nie stoją z nosem przy oknie. Tego tu nie widać”. Takie wyznanie poruszy każdego - stwierdza.CP L

A

59% Polaków jest zdania, że osoby starsze powinny mieszkać z jednym ze swoich dzieci, mogącym zapewnić im opiekę

3% Polaków uważa, że osoby starsze powinny zamieszkać w domu opieki

64% Polaków, myśląc o starości, chciałoby mieszkać we własnym mieszkaniu, korzystając z pomocy bliskich* *dane pochodzą z Regionalnego Ośrodka Polityki Społecznej w Krakowie

M

A

00710092

E

Nie zawsze jest źle - Moja sąsiadka, która całe życie mieszkała sama, przeniosła się do takiego domu po tym, jak nagle osłabła w 93 roku życia. Ma rodzinę, syna już na emeryturze, świetny stan majątkowy… Skąd więc taka decyzja? W domu opieki jest jej dobrze, syn ją odwiedza codziennie, kiedy chce spać, to śpi, co chce jeść, to dostaje… - opowiada pani Mariola. - Jeśli sama tak woli, to cóż znaczą komentarze o nieczułym sercu rodziny? Bywa jeszcze inaczej. - Zdarzają się pensjonariusze o różnych charakterach - mówi Katarzyna Bułkowska. Niektórzy odpychają swoje rodziny od siebie. Nie chcą kontaktu. Nie można więc całej winy zrzucać na dzieci. Nieraz poznajemy historię rodzin, w których rodzice napsuli dzieciom dużo krwi, krzywdzili, niszczyli relacje. A jednak te dzieci ich odwiedzają, sprawdzają, czy są bezpieczni. Nie można generalizować. Naszą rolą jest także gaszenie waśni, nakłanianie do zgody i utrzymywania kontaktów z bliskimi. Zawsze zabiegamy o poprawę relacji rodzinnych, nakłaniamy do przebaczania - po to, by móc spokojnie zamknąć oczy - mówi dyrektor Katarzyna Bułkowska.

PEWNA PRACA dla opiekunek

PISA N E Z MYŚLĄ

O

osób starszych w Niemczech

500 435 500

www.angelcare24.eu

KOBIETACH 007081059

R

miejsca bez miłości, gdzie porzucamy swoich bliskich, którymi nie chcemy się zajmować. Już samo potoczne nazewnictwo tych instytucji, takie jak np. „dom starców”, nacechowane jest negatywnie - tłumaczy Ireneusz Margol. Wprawdzie określenie „domy starców” zastępuje się już „domami opieki”, ale czy wraz z nazwą zmieniło się nastawienie społeczne? - Obserwujemy powolną zmianę mentalności i nastawienia do umieszczania rodziców w domach pomocy. Natomiast, szczególnie w świadomości ludzi starszych, nadal pokutuje ta niechęć - wyjaśnia Katarzyna Bułkowska, dyrektor Domu Pomocy Społecznej w Ugoszczu.

miastakobiet.pl


kobieca perspektywa

Nie kocham

zdradzam Statystyki pokazują, że coraz więcej kobiet potrafi bez trudu usprawiedliwić zdradę. Zdradzają głównie menedżerki, kobiety na kierowniczych stanowiskach i przedstawicielki wolnych zawodów. Tekst: Lucyna Tataruch

K

asia już od roku nie mieszka ze swoim mężem. Są w separacji, czekają na rozwód. Gdy pewnego dnia poinformowała go, że chce odejść, najpierw rozpętał karczemną awanturę, potem płakał, przepraszał i prosił by została. - Było głośno i dramatycznie, ale nic już nie dało się zrobić - wzrusza ramionami 34-latka. - Znamy się od liceum, nie mamy dzieci. Przez ten długi czas każde z nas poszło w zupełnie inną stronę i teraz już niewiele nas łączy. Jesteśmy zupełnie innymi ludźmi, mamy inne oczekiwania, plany. To wszystko próbowałam mu wtedy powiedzieć… Jedno tylko pominęła. Swoją zdradę. Za pierwszym razem był to klasyczny skok w bok na jednym z korporacyjnych wyjazdów. Zrobiła to z kolegą, z którym od dawna niewinnie flirtowała w biurze. Następnego dnia miała kaca. Wyrzutów sumienia nie.

Zdradza pani kierownik Z sondy przeprowadzonej wśród użytkowników portalu sympatia.pl wynika, że to w naszym regionie najwięcej osób zdradza swoich partnerów - zadeklarowało tak 11 procent mieszkańców Kujawsko-Pomorskiego. Na tysiąc nowo zawartych tu małżeństw, ponad 104 kończy się rozwodem z powodu zdrady - podaje Główny Urząd Statystyczny.

22

miasta kobiet.pl

Większość z nas bez trudu znalazłaby w swoim otoczeniu osobę, która w prywatnej rozmowie przyzna się do niewierności. Według ubiegłorocznych danych, aż 84 proc. mężczyzn i 72 proc. kobiet zna dobrze kogoś takiego. Statystyki w dalszym ciągu wskazują na to, że raczej będzie to facet, choć liczba zdradzających kobiet stale się powiększa. Jeśli jednak okaże się, że chodzi o koleżankę, to prawdopodobnie będzie ona miała wyższe wykształcenie i dobrze płatną pracę. Na co dzień może trochę narzekać na konflikty w związku, brak satysfakcji z seksu bądź nudę. A jej zdrada - zamiast jednorazowego numerka, stanie się dłuższym romansem. Taki obraz wyłania się badań. Zdradzają głównie menedżerki, kobiety na kierowniczych stanowiskach i przedstawicielki wolnych zawodów. Ponoć istotne w tym wszystkim jest poczucie niezależności i pewność siebie, czyli cechy, które charakteryzują pracowników na wyższych szczeblach w hierarchii.

mąż się nie zmienia - Gdy ktoś widzi moje zdjęcie sprzed kilku lat, to nie wierzy, że to ja - śmieje się Kasia, odgarniając idealnie ułożoną blond grzywkę. Ma


kobieca perspektywa na sobie ołówkową spódnicę, modną koszulę. Preferuje styl bizneswoman. - Dawniej miałam szare włosy, kilka kilogramów więcej, fatalnie się ubierałam. Zawsze stałam na tyłach, jak zahukana i zakompleksiona mysz, bez większych ambicji. Taką poznał mnie mój mąż. Pasowało mu to, bo sam również nie aspirował zbyt wysoko. Zarabiał raczej mało, ale cenił sobie to, że ma etat i może wyjść z pracy o 16. Tak naprawdę, chyba nigdy nie miał żadnych marzeń, pasji ani planów na kolejne lata. I ja idealnie do takiej wizji życia pasowałam - zwykła żona, która nigdzie nie wychodzi, nie wydziwia, sprząta, gotuje, jest miła i ciepła. To był mój pierwszy facet, pierwsza miłość. Nikt przed nim nie zwrócił na mnie uwagi. Zakochałam się w nim, bo był dobrym człowiekiem. Nigdy mnie nie krytykował. Wszystko zmieniło się, gdy Kasia dostała pracę w dużej, międzynarodowej firmie. - Zaczynałam jako handlowiec, teraz jestem koordynatorką zespołu. Nie wiem, co szef we mnie zobaczył na rozmowie kwalifikacyjnej. Wszyscy tam byli ode mnie młodsi, bardziej wygadani, atrakcyjni. Wyglądałam wśród nich jak bohaterka serialu „Brzudula”, nie pasowałam. Przyjęto mnie jednak z entuzjazmem. Byłam oczarowana ludźmi z firmy, ich stylem życia, możliwościami. Po raz piewszy coś tak mnie zmotywowało - chciałam się wykazać, więc postanowiłam, że pokażę się im od najlepszej strony. Pracowałam po godzinach, dawałam z siebie wszystko i wkrótce mój wysiłek się opłacił. Pierwszą premię Kasia wydała na fryzjera, kolejną na ciuchy. Po kilku miesiącach wyglądała już jak inna osoba. Zapisała się na siłownię, zaczęła wychodzić na imprezy ze współpracownikami. - Mimo stresu, planów sprzedaży i wymagających przełożonych, w biurze panowała świetna atmosfera. Czułam się jak nowo narodzona. Był tylko jeden problem - codziennie wracałam do swojego dawnego męża, który nie zmienił się ani trochę.

Nie taką cię poślubiłem Kasia wspomina, że na początku puszczała mimo uszu jego żarty i docinki, gdy opowiadała z entuzjazmem o tym, co dzieje się w firmie. Nieraz z niej kpił i sugerował, że się ośmiesza, próbując wkupić się w łaski plastikowych ludzi z korporacji. Szydził z wyjść do modnych knajp i wieczorów na kręglach. - Proponowałam parę razy, by poszedł ze mną, ale odpowiadał zgryźliwie, że nie, bo z pewnością przyniesie mi wstyd wśród tych wszystkich ludzi sukcesu. W takiej atmosferze minęły nam całe miesiące. Nie mogłam już tego znieść. Zaczęłam coraz później wracać do domu, bo nie chciało mi się z nim rozmawiać. Do pracy wpadałam jak na skrzydłach i nikt mi ich tam nie podcinał. Późnym wieczorem, by nie budzić męża, Kasia coraz częściej kładła się spać w drugim pokoju. Wspólne łóżko i tak nie miało dla nich większego znaczenia, seksu nie uprawiali już od dawna, nie przytulali się na dobranoc. Z czasem przestali ze sobą rozmawiać. - On nie pytał, co u mnie, ja nie interesowałam się jego sprawami. Jakbyśmy przestali dla siebie istnieć. Łudziłam się, że to jakiś etap przejściowy, poza tym byłam zajęta swoją pracą. Raz tylko, widząc jak pakuję się na fitness, wyrzucił nagle z siebie: „Nie taką cię poślubiłem”. Wyszłam trzaskając drzwiami, bardzo mnie te słowa wtedy zabolały. - Często na terapię trafiają pary, które w długoletnim związku rozjeżdżają się w oczekiwaniach - tłumaczy Beata Kowalczyk, terapeutka rodzinna. - Przyczyn może być wiele i trudno pokusić się tu o generalizację. Jednak dla wielu osób punktem kulminacyjnym takiej sytuacji jest dramatyczny krok - zdrada jednego z partnerów. Momentem, który powtarza się w tych scenariuszach, bywa tak zwany kryzys wieku średniego, szczególnie u mężczyzn. Stereotypowo zakładamy, że to właśnie panowie radzą sobie z nim szukając kochanek. Coraz częściej jednak kryzys mężczyzny objawia się jego marazmem, obniżonym nastrojem, zniechęceniem do nowych aktywności, drastycznie obniżoną samooceną. Jeśli partnerka w tym czasie zmienia się - rozkwita i realizuje swoje marzenia, to ten kontrast bywa przytłaczający dla drugiej strony. Ona nie może znieść, że jej partner nic ze sobą nie robi. On z kolei nie radzi sobie z jej sukcesem i energią, mimo że tego się od niego oczekuje. Każde z nich czuje się samotne, nierozumiane. W takim przypadku zdrada jest dla kobiety jak powiew świeżego powietrza. Nowy partner słucha, interesuje się, docenia, komplementuje. Zwraca uwagę na wszystko, czego mąż do tej pory nie widział. Z badań wiemy, że kobiece zdrady przeważnie biorą się z braku uczuć w związku, braku

zaangażowania czy zainteresowania partnera. Niewierność bywa więc namiastką tego, za czym tęskni się w domu.

Kobieca zdrada jest inna Według raportów Centrum Profilaktyki Społecznej, zdradzających osób jest coraz więcej. Jednocześnie część z nas staje się bardziej wyrozumiała. W zeszłym roku gotowość do usprawiedliwienia niewierności deklarowało 71 procent mężczyzn i 62 procent kobiet. Co ciekawe, więcej pań uważa, iż skok w bok nie musi automatycznie oznaczać rozpadu związku. Już Michalina Wisłocka, czołowa seksuolożka PRL-u, przekonywała kobiety, by z powodu urażonej ambicji nie wyrzucały zdradzającego męża z domu. Ponoć czasem lepiej wybaczyć i spróbować w ten sposób ulepszyć swój związek. - Te deklaracje mogą jeszcze brać się z konserwatywnego wychowania, zgodnie z którym kobiety faktycznie nie powinny porzucać całego swojego dotychczasowego życia przez jeden występek męża - dodaje Beata Kowalczyk. - Być może to efekt zależności ekonomicznej w związku oraz kulturowych przekonań, że niewierność leży w naturze mężczyzn. Patrząc jednak na to przez pryzmat emancypacji kobiet, warto zastanowić się nad czymś innym: czy zgłaszana przez nie gotowość do wybaczenia zdrady nie jest efektem dopuszczania możliwości, że zdradzi nie on, lecz ona? Mówiąc krótko - być może usprawiedliwiamy mężczyzn, ale też oczekujemy usprawiedliwienia dla siebie. Mimo wielu podobieństw w podejściu do życia seksualnego, kobiety nadal zdradzają z innych powodów i w inny sposób. Według statystyk większość z pań angażuje się emocjonalnie w nowe znajomości lub po prostu kieruje się uczuciami - również takimi, jak niechęć czy żal do obecnego partnera, niezadowolenie ze swojego związku. Z kolei 56 procent zdradzających mężów, mimo regularnych ucieczek z małżeńskiego łoża, ocenia swoje pożycie z żoną jako bardzo udane. Być częścią spirali Pierwszą zdradę Kasia ukryła bez trudu. - Przez jakiś czas nawet zastanawiałam się, czy wszystko ze mną w porządku, skoro tak łatwo mi to przyszło. Jedna z moich przyjaciółek, gdy zdradziła męża, zachowywała się tak dziwnie, że ten bez problemu domyślił się, co się stało. Zjadły ją wyrzuty sumienia. Mnie nic nie gryzło. Czułam za to coraz większą niechęć do Marka i nawet obwiniałam go o to, że nic nie podejrzewa. Przecież trzeba być ślepym, by nie zauważyć, że po jednej imprezie służbowej żona nagle wychodzi wieczorami na jogę, w weekendy co chwilę odbiera SMS-y, ucieka do innego pokoju, by odebrać telefon… Dla mnie to było oznaką braku zainteresowania. Miałam wrażenie, że jemu jest wszystko jedno, więc i mnie było. Zdrada z imprezy przerodziła się w romans, a nawet i w lekkie zauroczenie. Kasia przyznaje, że w pewnym momencie nie wiedziała już, co z tym zrobić. - Prowadziłam podwójne życie i dość sprawnie mi to wychodziło, jeśli tak można powiedzieć, ale nie dawałam rady psychicznie. Nie chciałam być częścią takiej spirali. Zakończyłam to, choć nie było łatwo. Po tym wszystkim nie potrafiłam wrócić do starego życia. Nie kochałam męża. W końcu powiedziałam mu, że chcę odejść. Przyznawanie się do zdrady nie miałoby sensu, nic by to nie zmieniło, choć myślę, że on mógłby mi wybaczyć… Nigdy tego nie planowałam, nie wiedziałam, że tak potoczy się moje życie. Wiem, że nie ma się czym chwalić, ale znamy się na tyle, na ile nas sprawdzono. Nie będę się za to biczować. - Wiele par nadal funkcjonuje po zdradzie. 10 procent osób przyznaje nawet, że potrafiłoby tolerować stały romans partnera - podaje Beata Kowalczyk. - Nie jest prawdą powiedzenie, że gdy ktoś raz zdradził, to będzie już tak robił zawsze. Znam wiele związków, które zażegnały ten kryzys, choć na początku nie było im łatwo. Widzę jednak, że coraz częściej staje się to niemożliwe w sytuacji, gdy niewierności dopuszcza się kobieta. Być może nadal jest to dla nas kulturowo obce zjawisko, więc jako ludzie żyjący w parach nie mamy gotowych, przepracowanych schematów. Co ciekawe, zdradzani panowie - jeśli już pojawiają się na terapii - często wyrażają chęć przebaczenia. Obserwuję, że to raczej kobiety nie chcą cofać się do miejsca, które popchnęło je do niewierności.CP miasta kobiet

luty 2017

23


kobieta przedsiębiorcza

Miłość nie wystarczy

Zastanawiałam się ostatnio, ile ról pełnisz w życiu i która z nich jest dla Ciebie najważniejsza? Działam na polu zawodowym i rodzinnym, zresztą jak większość ludzi. Największym wyzwaniem jest dla mnie osiągnięcie równowagi pomiędzy jednym a drugim. Poświęcam dużo czasu pracy, a nieraz dopada mnie myśl, że powinnam pracować i uczyć się jeszcze więcej. Weterynaria idzie do przodu, dynamicznie się rozwija, wprowadzając nowe rozwiązania w diagnostyce i leczeniu. Trzeba za tym nadążyć dla dobra i zdrowia pacjentów. Czyli najpierw praca? Rodzina. To rodzina przywraca zdrowy rozsądek i porządkuje priorytety. Czas spędzony z najbliższymi i przyjaciółmi jest najważniejszy. Myślę wtedy: „Jeszcze zdążysz doskonalić się w zawodzie, jeżeli jednak opuścisz ważne chwile w życiu najbliższych, to stracisz coś niepowtarzalnego”. Balansowanie pomiędzy rolami mamy, żony i lekarza weterynarii nie jest łatwe. Wymaga cierpliwości, której uczę się i będę się uczyła przez całe życie. Wiem, że przy tak wymagającej pracy i intensywnym życiu rodzinnym uczysz się jeszcze języka angielskiego. Podziwiam! Pomysł z wyjazdem na kurs językowy do Londynu zrodził się w głowach moich dzieci. One od dziecka były przeze mnie puszczane na głęboką wodę i motywowane do nauki, nawet w czasie wakacji, więc teraz odwdzięczają mi się w podobny sposób (śmiech). Kurs to ważny element mojego rozwoju osobistego, ale także świetna zabawa. I tu odzywa się moja potrzeba równowagi. Pracując w klinice weterynaryjnej często zapewne jesteś takim pomostem pomiędzy światem zwierząt a ludzi. Pies, kot czy królik nie może nic powiedzieć, a właściciel decyduje o tym, jakie leczenie zostanie podjęte. Jak to jest być tym łącznikiem? Jestem weterynarzem już od 25 lat. Miłość weterynarza do zwierząt jest sprawą oczywistą, ale... Ciągle wzbudza mój niepokój formułowane przez ludzi zdanie: „Moje dziecko chce być weterynarzem, bo kocha zwierzęta”. To błąd, bo sama miłość nie wystarczy. W niektórych sytuacjach może nawet przeszkadzać. Aby leczenie było skuteczne, muszą królować rozsądek, wiedza i cierpliwość oraz dobra komunikacja z właścicielem pacjenta, a tej ostatniej niestety nie uczą na studiach.

Moja cierpliwość, wiedza i sposób komunikacji w wielu przypadkach wpływają na decyzje właścicieli zwierząt. Bywa, że są to decyzje o życiu bądź śmierci. W medycynie ludzi nikt nie ma tak bezpośredniego wpływu na śmierć, jak w zawodzie weterynarza. Z Marleną Mederską* rozmawia Justyna Niebieszczańska

Co najbardziej się liczy? Cierpliwość do zwierząt i ich właścicieli. Cierpliwość do ludzi wyrażamy poprzez rozmowę, tłumaczenie danej sytuacji, rozwiewanie wątpliwości. Moja cierpliwość, wiedza i sposób komunikacji w wielu przypadkach wpływają na decyzję właścicieli. Bywa, że jest to decyzja o życiu bądź śmierci. Każdą taką sytuację przeżywam, analizuję, niekiedy bardzo długo. W medycynie ludzi nikt nie ma tak bezpośredniego wpływu na śmierć i życie jak w naszym zawodzie. Bardzo dużo czasu spędzamy na rozmowie z właścicielem. Gdyby były prowadzone na ten temat statystyki, to nasza klinika byłaby w czołówce. A co z miłością? Miłość widzę w oczach każdego czworonoga. Jest bezgraniczna i bezinteresowna. Bezsporna. To przekaz od zwierząt, do nas - ludzi. Ludzie potrafią odwzajemnić to uczucie? To wymaga zachowana równowagi, szczególnie w trudnych sytuacjach, kiedy właściciel podejmuje decyzję w imieniu swego czworonoga. Człowiek, jeżeli naprawdę kocha, nie może patrzeć poprzez swoje cierpienie, ale przede wszystkim przez pryzmat tego, co najlepsze dla jego towarzysza. Czasami musimy się rozstać. Na chwilę. Na zawsze. A gdyby zwierzęta umiały mówić… ? … to prosiłyby nas o mądrą i cierpliwą miłość.CP

*Marlena Mederska - od 25 lat jest lekarzem weterynarii; współwłaścicielka jednej z nowocześniejszych klinik weterynaryjnych na Kujawach. Zwierząt w jej życiu jest wiele, a wśród nich Helcia, yorkshire terier, o oczach pełnych nieskończonej miłości. Z Justyną Niebieszczańską, córką weterynarza, połączyły ją zwierzęta. Obie dzielą się myślami podczas coffe PR, które Justyna, jako specjalistka od public relations, uprawia od kilku lat. www.justynaniebieszczanska.pl

24

miasta kobiet.pl


temat Skuteczne sposoby leczenia

Po menopauzie nie musi tak być! Szacuje się, że na całym świecie z powodu zaburzeń po menopauzie cierpią 294 miliony kobiet, z czego 211 milionów nie jest prawidłowo leczona. „Po menopauzie jakość mojego życia seksualnego drastycznie spadła. Chciałabym nadal czerpać radość ze swojego związku, jednak podczas stosunku często odczuwam duży dyskomfort. Zdarzają mi się również wstydliwe epizody nietrzymania moczu. Lekarz bagatelizuje te objawy, przekonując mnie, że jest to coś, z czym powinnam się pogodzić. Czy faktycznie tak już musi być?” Anna, 51 lat Menopauza występuje u kobiet między 44. a 56. rokiem życia. Średni wiek życia kobiety obecnie szacuje się na 82 lata, więc 1/3 z tego przypada na czas tzw. hipoestrogenizmu (okresu zmniejszonej ilości estrogenów) i związanych z tym zaburzeniami w zakresie narządu rodnego. Towarzyszą temu również inne ogólnoustrojowe schorzenia, takie jak cukrzyca, nadciśnienie, zaburzenia gospodarki lipidowej, otyłość, osteoporoza itp. Problemy te często są bagatelizowane, niestety również przez personel medyczny, choć blisko co trzecia kobieta w Europie

zgłasza co najmniej jeden z takich symptomów, jak: bolesność przy współżyciu, świąd, pieczenie w pochwie, parcia na mocz, częstomocz, nietrzymanie moczu, nocne oddawanie moczu lub nawracające infekcje dróg moczowych. Niedobór estrogenów prowadzi również do skrócenia się pochwy, zwężenia, spłycenia i zanikania sklepień, a także do zmniejszenia przepływu krwi, przez co śluzówki stają się blade i suche. Szacuje się, że na całym świecie z powodu tego typu zaburzeń po menopauzie cierpią 294 miliony kobiet, z czego 211 milionów nie jest prawidłowo leczona. Równie istotnym problemem w tym okresie są zaburzenia związane ze statyką narządu rodnego - obniżenie ścian pochwy i narządu rodnego, najczęściej związane z przebytymi ciążami i porodami. Wiąże się to także z nagłymi parciami, popuszczaniem i nietrzymaniem moczu. To ostatnie jest jedną z najczęściej występujących przewlekłych chorób u kobiet. Według różnych źródeł cierpi na nią 17, 46, a nawet i 60 procent populacji.CP

Skala problemu, jaki opisała pani Anna, jest ogromna. Na szczęście istnieją już skuteczne sposoby przeciwdziałania niepokojącym objawom, które towarzyszą kobietom na tym etapie życia i nikt, a w szczególności personel medyczny, nie powinien tego bagatelizować. Oferowane terapie obejmują ćwiczenia behawioralne, ćwiczenia mięśni Kegla, mięśni miednicy małej, farmakoterapię oraz leczenie zabiegowe i operacyjne przy wyższych stopniach zaawansowania klinicznego nietrzymania moczu. Z pomocą przy tego typu schorzeniach przychodzą również medycyna i ginekologia estetyczna, szczególnie we wczesnych okresach nietrzymania moczu, w pierwszym i częściowo drugim stopniu klinicznym zaawansowania zmian. Zastosowanie laseroterapii, w której wiązka światła generowana przez laser stymuluje wytwarzanie przez fibroblasty włókien kolagenowych, elastyny oraz kwasu hialuronowego, zwiększa elastyczność i nawilżanie nabłonka. Zostaje też przywrócone naturalne pH pochwy. Energia cieplna, wytwarzana za pomocą lasera, powoduje zwiększenie napięcia pochwy oraz zwężenie jej ścian i wzrost ciśnienia zamknięcia ujścia cewki moczowej. Przy leczeniu nietrzymania moczu, suchości pochwy oraz dyskomfortu przy współżyciu niepożądane objawy ustępują u 80-90 proc. pacjentek. Metody te są bezbolesne i nie wyłączają pacjentki z codziennego życia. Efekty leczenia utrzymują się nawet do dwóch - trzech lat. dr n. med. MARIAN MIGDA specjalista ginekolog-położnik, lekarz medycyny estetycznej Centrum Medycyny Estetycznej i Przeciwstarzeniowej CIVIS VITA

miasta kobiet

luty 2017

25


męska perspektywa

Szczery wobec siebie

Staram się nie do końca płynąć z prądem komercji. Stawiam na autentyczne emocje. Dlatego praca nad moją płytą tyle trwa.

Z Krzysztofem Iwaneczko*, zwycięzcą szóstej edycji The Voice of Poland, rozmawia Tomasz Skory

Od Twojego sukcesu w programie upłynął już ponad rok. Jak minął Ci ten czas? Bardzo dobrze. Wykonaliśmy i dalej wykonujemy bardzo wytężoną pracę. Nagrodą za nią była kończąca rok trasa koncertowa, a szczególnie ostatni koncert w warszawskiej „Stodole”. Jest to miejsce legendarne. Dzień wcześniej wystąpiła tam Ania Dąbrowska, dzień później Lady Pank. Ja się wcisnąłem w środek. Trudno było doprowadzić do tego koncertu, bo jeszcze nie mam płyty. Materiał jest, ale nie ma jej fizycznie, a tam zasada jest prosta - nie masz płyty, to nie grasz. Nam się udało. Bilety na koncert zostały wyprzedane i to pokazało, że drogą, którą sobie obraliśmy, jest słuszna. Powiedziałeś, że materiał jest, ale płyty fizycznie nie ma. Kiedy więc możemy się jej spodziewać? Wszystko zależy teraz od wytwórni i pewnej koniunktury rynkowej. Ja się w to nie mieszam. Robię swoje i nie próżnuję. Pracujemy już nad kolejnym materiałem, więc nie wiadomo, jak to się skończy i które numery znajdą się na płycie. Sprawa jest otwarta. A nie masz poczucia, że ta płyta pootwierałaby Ci kolejne drzwi? Na pewno płyta otwiera drzwi, jak chociażby w przypadku koncertu w „Stodole”. Powiedzmy sobie szczerze - ja nie funkcjonuję na polskim rynku jako artysta, funkcjonuję jako zwycięzca pewnego programu, a tych zwycięzców i programów było multum i będzie jeszcze więcej. Na pewno z płytą byłoby mi znacznie łatwiej. Ale z drugiej strony mam poczucie, że co ma wisieć nie utonie. Liczy się nie prędkość, a jakość. Pracujemy nad tym, żeby ta jakość stale wzrastała. Możesz wyjaśnić, co na pewno znajdzie się na Twojej płycie?

26

miasta kobiet.pl

Piosenki (śmiech). Powiem szczerze, że nie czuję się upoważniony, by opowiadać o muzyce, bo sama muzyka powinna być opowieścią. Myślę też, że mogę potrzymać ludzi, którzy czekają na ten album, w niepewności. Dla tych niecierpliwych zrobiliśmy preludium w formie koncertów. Mogę jedynie powiedzieć, że staram się nie do końca płynąć z prądem komercji, tylko postawić na autentyczne emocje. Dlatego ta praca nad płytą tyle trwa. Ona już kilkukrotnie mogłaby być na półkach, ale ja chcę być szczery, w szczególności wobec siebie. Wierzę, że jeśli tak się stanie, to będę też szczery wobec tych, którzy później po tę płytę sięgną. Muzyką zaraziłeś się w domu. Twoja mama dalej gra na skrzypcach? Niestety, zdrowie jej już nie pozwala. Zawsze też mnie bardzo uczulała na to, że warto mieć różne możliwości. Wiele razy, gdy wracałem do domu z jedynkami z matmy, słyszałem: „Ucz się chłopie, bo widzisz, co się dzieje”. Dziś mama realizuje się w inny sposób, jest dyrektorem specjalnego ośrodka szkolno-wychowawczego i zajmuje się osobami niepełnosprawnymi. Taka robota bardzo mocno uwrażliwia. Ale wracając do pytania, faktycznie ta muzyka była w domu przez cały czas. W szkole w Przemyślu uczyłeś się gry na fortepianie. Dlaczego padło akurat na ten instrument? Zaczęło się od tego, że miałem przyjemność pracować z panem Pawłem Waliszewskim, moim sąsiadem i kolegą mamy. To za jej namową zaczął mnie uczyć i pokazał też, że oprócz klasyki - Bacha, Mozarta, Beethovena i Chopina - są ragtime’y Scotta Joplina. Myśmy te ragtime’y trochę katowali.


*Krzysztof Iwaneczko wokalista, pianista, kompozytor i autor tekstów. Pochodzi z Przemyśla, studiuje jazz na Akademii Muzycznej im. Feliksa Nowowiejskiego w Bydgoszczy.

Tak mnie to wciągnęło, że gdy przychodziło do ćwiczeń - a mamy w domu nie było - to trochę oszukiwałem. Zamiast grać etiudy to improwizowałem do upadłego.

życiu. Bydgoszcz stała się moim domem. Jestem jeszcze bardzo młody, a życie różnie drogi układa, ale bardzo bym chciał tutaj zostać.

Jednak ostatecznie odnalazłeś się w śpiewie. Jak to się stało? Hmm… Ale ja ciągle jestem pianistą! Na razie to mój jedyny zawód, ukończyłem dwa stopnie szkoły muzycznej i zawsze będę kochać fortepian. Trudno mi zaakceptować myśl, że jestem teraz wokalistą. Jednak to też dzięki panu Pawłowi. Na koniec szkoły podstawowej zgłosiłem się na festiwal piosenki, miałem swoje utwory, które ćwiczyliśmy razem. Nawet nie pamiętam, jak mi tam poszło, ale profesor stwierdził wtedy, że może coś z tego będzie.

Pracujesz z prof. Zagdańską, w programie Twoją opiekunką była Maria Sadowska, na fortepianie uczyła Cię też grać Jadwiga Pawłucka, a w domu o ten kontakt z muzyką zadbała mama. To przypadek, czy świadomie wybierasz kobiety na swoje mentorki? O, to jest ciekawe pytanie. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Na pewno mama odgrywa bardzo ważną rolę w moim życiu i kocham ją najbardziej na świecie. Ale jeśli chodzi o kobiety jako mentorki… Każda ma osobną historię. Pani Jadzia była taką pomocną dłonią, kiedy miałem różne kłopoty w szkole. Marysia z kolei urzekła mnie tym, że była najbardziej konkretna i wyznawała zasadę ciężkiej pracy. A co do pani Joasi, to jest to taka trochę moja druga mama. Możemy do siebie zadzwonić o każdej porze dnia i nocy.

Jak trafiłeś na studia do Bydgoszczy? Chcieli Cię jeszcze w Katowicach i w Gdańsku… Zdawałem egzaminy wstępne do tych wszystkich uczelni, ponieważ zawsze chciałem studiować na jednej z akademii muzycznych. Po egzaminie w Bydgoszczy prof. Joanna Zagdańska na wieść o tym, że startowałem gdzie się da, powiedziała mi: „Ja to zupełnie szanuję i popieram, ale gdyby pan się wahał, proszę pamiętać, że my tu mamy na pana pomysł”. Urzekła mnie tym. Oprócz tego poznałem tu Adasia Lemańczyka, mojego obecnego klawiszowca i współproducenta płyty. Miałem też świadomość, że wykładowcą jest tutaj Krzysztof Herdzin, absolutna legenda. To była najlepsza decyzja w moim

A masz ulubione wokalistki? Kobiety, które Cię inspirują artystycznie? Muszę przyznać, że wolę śpiewających mężczyzn. Lubię taki męski styl śpiewania - ciepły, niski, bardzo miękki. Jakbym miał wymienić jedną artystkę, która jest dla mnie ważna, to na pewno byłaby to Chaka Khan. Poza tym jest sporo osób, z którymi nawet miałem przyjemność pracować, jak Natalia Kukulska czy Kasia Cerekwicka. Od każdego można się czegoś nauczyć.CP

miasta kobiet

luty 2017

27


007013360


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.