PiłkarskaPrawda.pl - Wrzesień | 1

Page 1


PIŁKA NOŻNA

Wreszcie – to chyba najlepsze słowa, jakie można napisać na początek. Po wielu miesiącach przygotowań i przeciwnościach losu, nasz projekt powoli wchodzi na salony prasy elektronicznej. Pracę doświadczonych, ale i tych uczących się dziennikarzy będziecie mogli czytać co miesiąc. Piszemy o polskiej piłce, podkreślam, całej polskiej piłce. Czasem kontrowersyjnie, czasem mniej. Swoją uwagę poświęcamy nie tylko Ekstraklasie, ale również niższym ligom. Co więcej, zaglądając do najnowszego numeru Piłkarskiej Prawdy przeczytacie o poczynaniach w ligach płci pięknej. Teoretycznie na tym mój monolog mógłby się skończyć, a Ty, drogi czytelniku, przeszedłbyś do dalszej części naszego magazynu. Jednak tak łatwo Ci na to nie pozwolę. Nie teraz. Tworzymy go my, młodzi ludzie, którzy od najmłodszych lat fascynują się rodzimą ligą. Nie obchodzą nas wyniki Barcelony czy Realu. Tego tutaj nie znajdziecie. Dla nas liczy się Polska piłka w każdym wydaniu. Męskim i kobiecym. Ktoś powie: gadam bzdury. Ja odpowiem: wspieraj lokalny futbol. Miej lokalnych idoli. Polskich piłkarskich idoli. Jest ich wielu. My właśnie postaramy się przybliżyć ich sylwetki w co miesięcznym wydaniu. Połączyliśmy w jednolitą całość twórczość młodych, ale też tych - zaproszonych do współpracy - doświadczonych, sportowych dziennikarzy. To właśnie tutaj znajdziesz niesamowite historie ludzi związanych z Widzewem - Wielkim Widzewem - o których opowiada Marek Wawrzynowski. Również w tym miejscu co miesiąc będziesz delektował się szczegółowymi analizami taktycznego eksperta, Andrzeja Gołomyska z portalu taktycznie.net. Nie zabraknie nam słów dotyczących 1.ligi, która przecież dla wielu jest #stylemżycia. Wszystkiego nie zdradzę. Naszych współpracowników będziecie poznawać z biegiem czasu. Bo, co za dużo, to nie zdrowo. Kto, co lubi. Będzie ostro, będzie kontrowersyjnie. Jeśli sytuacja zacznie tego wymagać, złagodniejemy. Jednak nie zapominajcie, że to co piszemy, to po prostu Prawda, Piłkarska Prawda. Mamy pomysł na nasz miesięcznik i będziemy go skutecznie realizować. To wszystko z miłości do futbolu i naszych czytelników. Usiądźcie wygodnie w fotelach, zaparzcie sobie kawę lub herbatę, weźcie pod rękę smaczne przekąski i wejdźcie do świata naszej rodzimej piłki. Mikołaj Kortus Redaktor Naczelny PiłkarskaPrawda.pl Magazyn współtworzyli: Michał Jurek, Łukasz Mackiewicz, Dawid Brilowski, Darek Lipski, Marcin Maliczowski, Kacper Chwedoruk, Mikołaj Kortus, Sandra Kacperczyk, Wiktor Dziamski, Marek Wawrzynowski, Michał Rygiel, Andrzej Gomołysek, Piotr Przyborowski, Kuba Kaczmarek, Mateusz Świerkowski, Oskar Jasiński, Krystian Działowy, Przemek Augustyn

Wydawca: PiłkarskaPrawda

Oprawa graficzna: Karol Dolata, Dawid Haczyk Kaźmierczak

Prawa autorskie (zdjęcia na okładce): Adam Ciereszko Foto środek: Użyto zdjęć dostępnych w sieci Internet. Jeśli autor wykorzystanej fotografii nie zezwala na publikację - prosimy o kontakt mailowy.

Redaktor naczelny: Mikołaj Kortus Zastępca: Michał Jurek, Marcin Maciejewski Kontakt: redakcja@pilkarskaprawda.pl

Wrzesień/2014 - nr 1

Farbowane lisy W historii polskiej Ekstraklasy mieliśmy kilku zagranicznych „farbowanych lisów”. Emanuel Sarki, zawodnik Wisły Kraków, niedawno niemal wystąpił w reprezentacji Haiti, dla której gra inny gracz „Białej Gwiazdy”, Wilde Donald Guerrier. Nie byłoby w tym niemal nic ciekawego, gdyby nie fakt, że w 2003 roku wystąpił na Mistrzostwach Świata U-17 w barwach… Nigerii, czyli swojej ojczyzny. To nie pierwszy taki przypadek w rodzimej lidze. Znany nam z występów w Jagiellonii, a obecnie piłkarz GKS-u Bełchatów, Alexis Norambuena to Chilijczyk, ale zdecydował się na grę dla reprezentacji Palestyny. Z kolei Boubacar Dialiba, kopiący w Cracovii, poprzez okrężną drogę zdołał zaliczyć minuty w młodzieżówce Bośni i Hercegowiny (!) i dorosłej drużynie Senegalu. Jak widać, nie tylko Polacy mają swoje „farbowane lisy”.

Lech i Cracovia talizmanami dla siebie nawzajem Lech w tej rundzie był bardzo bliski pokonania Legii i to w Warszawie, ale ostatecznie zaledwie zremisował 2:2. Dzień później Cracovia odniosła jednak zwycięstwo w prestiżowych Derbach Krakowa. Nie jest to pierwsza tego typu sytuacja. Kiedy to w sezonie 09/10 Lech pokonał na wiosnę stołeczną ekipę, tyle że u siebie 1:0, z kolei „Pasy” swoim przyjaciołom pomogły, wygrywając w bardzo ważnym meczu z Wisłą również 1:0, ale na wyjeździe. Ta wygrana zespołu ze stadionu z Kałuży bardzo przyczyniła się do tego, że to Lech został mistrzem Polski, a antybohaterem tego spotkania był Mariusz Jop, który zaliczył w końcówce koszmarnego samobója. W tych niedawnych derbach i też w końcówce błąd na wagę zwycięstwa popełnił inny obrońca „Białej Gwiazdy”, Richárd Guzmics, po którego kiksie podopieczni Roberta Podolińskiego dostali rzut rożny, po którym strzelili zwycięskiego gola.


Piłka NOŻNA nożna Nożna PIŁKA Hucznie zapowiadane „Derby Polski” już za nami. Legia pokonała Wisłę aż 0:3, ale czy ten wynik tak naprawdę odzwierciedla rzeczywisty obraz tego pojedynku? Śmiem wątpić. Pierwsza bramka, która padła z wyraźnego spalonego mocno wpłynęła na dalszą część meczu, jednak uczciwie trzeba dodać, że Wisła nie miała dzisiaj najlepszego dnia. Spotkanie które miało być swego rodzaju „papierkiem lakmusowym” dla podopiecznych Franciszka Smudy rozczarowało i to pomimo trzech bramek , jednakże po części odpowiedziało nam w jakiej fazie tworzenia drużyny jest były selekcjoner reprezentacji Polski.

Wehikuł czasu Cofnijmy się w czasie o ponad rok. Wtedy to właśnie, dokładnie 11 czerwca Franciszek Smuda po nieudanej przygodzie z kadrą Polski, a także po spuszczeniu do 3. Bundesligi SSV Jahn Regensburg powraca na „stare śmieci”. Podpisuje aż trzyletni kontrakt, co nie spotyka się z wielką aprobatą kibiców Wisły, ale na pewno jest na rękę właścicielowi klubu, Bogusławowi Cupiałowi. Nie miało to jednak wtedy większego znaczenia, ponieważ znajdująca się w głębokim kryzysie sportowym, a może przede wszystkim finansowym drużyna potrzebowała szkoleniowca który uporządkuje sytuację na boisku po tym jaki chaos zaprowadziła „holenderska nawałnica” pod postacią Stana Valckxa i Roberta Maaskanta. Czy ktoś wtedy spodziewał się, że po dwóch klęskach Smuda będzie w stanie tchnąć w tą drużynę nowego ducha? Śmiem twierdzić, że mimo przyjaźni łączącej obu panów sam Bogusław Cupiał nie był w stu procentach przekonany czy – w końcu już nie pierwszej młodości- szkoleniowiec za trzecim, a zarazem zdecydowanie najtrudniejszym podoła wyzwaniu jakie zostało przed nim postawione. „Franz” zadeklarował że potrzebuje czterech okienek by postawić ten zespół na nogi. Już

teraz, mimo porażki z Legią może- ziatenpspor) postanowił powrócić my stwierdzić, że mu się to udało. pod skrzydła swojego ulubionego trenera, u którego rozbłysnął w Nowy początek barwach Lecha parę lat wcześniej. Najpierw jednak by chociaż tro- Jego powrót okazał się strzałem w chę polepszyć sytuację finanso- „dychę”, nie dość że wychowanek wą klubu musiał pozbyć się kilku FC Porto z miejsca wkomponował graczy. Na odstrzał poszli m.in. się w zespół, to „Franz” potrafił zapodstarzały Sergei Pareiko, nie- szczepić w nim swoją filozofię gry wypał Kew Jaliens czy też totalny tj. angażowanie się każdego gracza parodysta jakim niewątpliwie był drugiej linii w pomoc defensywie. Daniel Sikorski. Z zagranicznych Właśnie ta płynność w grze jakiej wojaży powrócił za to Paweł Bro- wymaga od swoich podopiecznych żek, środek pola wzmocnił Ostoja 66-letni trener charakteryzuje jego Stjepanovic. To tylko niewielka drużyny. Stilić stał się zawodniczęść ruchów które poczynił klub , kiem bardziej odpowiedzialnym a które zdecydowanie zaczęły przy- niż w Lechu, już nie „człapie” pominać rewolucję. Kadra wyglą- po boisku i nawet po stracie stadała bardzo biednie, mimo to już ra się walczyć o odzyskanie piłki. start rozgrywek pokazał, że Smuda Do tego dochodzi oczywiście ten nie zatracił swojego trenerskiego „błysk” który wyróżnia go na tle nosa w klubach. Już w piątej kolej- całej Ekstraklasy i sprawia, że jest ce jego zawodnicy pokonali Lecha, w czołówce najlepszych jej graczy. pokazując, że nie będą chłopcami Ci którzy regularnie śledzą nado bicia. Aż do 12 kolejki pozosta- szą ukochaną ligę, a nawet ci któli zresztą niepokonani. Co prawda rzy oglądają ją od czasu do czasu tragiczna wiosna, spowodowana doskonale wiedzą o czym piszę. kontuzjami kluczowych graczy pokazała jak szczupłą kadrą dys- Co to będzie, co to będzie? ponuje Wisła, jednak mimo to Wszyscy wiedzieli na co stać tawszyscy w klubie byli zadowoleni z kich graczy jak Dudka, Brożek czy tego, że „Biała Gwiazda” do końca też Stilić właśnie. Jednak nikt inny walczyła o udział w europejskich tylko Smuda tchnął w nich drugie pucharach. Ponadto właśnie wio- życie, dał im szansę odbudowy. sną do klubu dołączył Semir Stilić . Bośniak po nieudanych wojażach zagranicznych(Karpaty Lwów, Ga-

Kolejny przypadek to zaciąg z Ruchu, a szczególnie Maciej Sadlok, który po latach kontuzji i jednym niepełnym, przeciętnym sezonie w Ruchu nagle wyrósł na czołowego lewego obrońcę ligi. Oczywiście, wielu zaapeluje o sceptycyzm w ocenianiu Smudy jako cudotwórcy który niczym za dotknięciem różdżki potrafi przywrócić piłkarzy do dawnej dyspozycji. Tutaj można przywołać przykład Arkadiusza Głowackiego, który jeszcze za kadencji Kulawika otwarcie mówił o tym, że zagra jeszcze jeden sezon i kończy karierę. Teraz jest podporą defensywy „Białej Gwiazdy”, nie kryje tego, że z przyjemnością przychodzi na treningi. O rozbracie z piłką na razie nie wspomina. Franciszek Smuda po raz kolejny stworzył ze swojego zespołu monolit, który po raz pierwszy od 2011 roku chociaż przez chwilę był liderem. Teraz, po dotkliwej porażce z Legią spadł na drugie miejsce, to fakt. Mimo to nikt nie rozpacza, bowiem w poprzednich spotkaniach Wisła pokazywała futbol jakiego od bardzo dawna nie widziano w jej wykonaniu. Również i w meczu ze stołeczną drużyną wszystko mogło się potoczyć ciut inaczej, gdyby nie błąd sędziego i uznana bramka którą strzelił Orlando Sa z dość dużego spalonego. Uważam jednak, że ta jedna porażka(pierwsza w tym sezonie) nie jest w stanie nagle zburzyć tego, co mozolnie od ponad roku stara się budować Smuda i miejsce w

pierwszej „trójce” jest realnym celem do osiągnięcia. W Wiśle już bowiem nikt z przerażeniem nie pyta „Co to będzie, co to będzie?”. Teraz wychylając się w przyszłość usłyszeć można coraz to śmielsze głosy podśpiewujące „Jeszcze będzie przepięknie…”. Krystian Działowy


PIŁKA NOŻNA

Stefan Majewski po porażce młodzieżowej reprezentacji Polski z Grecją stwierdził, że młodzi piłkarze za szybko opuszczają ekstraklasę. Za granicą nie są w stanie przebić się do pierwszego składu, co wpływa na złą grę w kadrze. Taki stan rzeczy ma swoje przyczyny i z nimi należy się zmierzyć. Zwolennikami gry młodych w polskiej lidze są trenerzy, którzy twierdzą że powinni oni zbierać piłkarskie szlify w Polsce, a dopiero po 3-4 sezonach wyjechać za granicę. Jednak jak tu zdobywać to doświadczenie, kiedy szkoleniowcy zamiast stawiać na młodych Polaków wolą dać miejsce w składzie cudzoziemcom - o wątpliwych umiejętnościach. Często po prostu zwykły szrot. Popatrzmy na Gliwice. Tam Angel Perez Garcia woli postawić na 35-letniego Cifuentesa, niż dać szanse Polakowi, Szumskiemu. Sytuacja dla młodego zawodnika może budzić frustrację. Poniekąd ich decyzje o wyjeździe nie mogą dziwić. Gdzie tu logika. Przecież wyjedzie do takiej Bundesligi, sytuacja będzie analogiczna, jednak zarobi o wiele więcej. Teraz futbolem żądzą grube portfele. Mamy w Polsce kluby, które zrozumiały, że inwestowanie w młodzież to jedyna droga do sukcesu. Legia ma Żyrę, Bielika czy Kalinkowskiego. W Poznaniu z kolei bryluje Kownacki, Linetty i Kędziora, a do drużyny wchodzi Bednarek. Ci zawodnicy, jeśli regularnie będą

otrzymywać swoje szanse, po rozegraniu jednego, dwóch sezonów będą, po pierwsze, o wiele lepszymi piłkarzami, a po drugie o wiele cenniejszymi niż na początku swojej kariery, co czyni sprzedaż bardziej opłacalną. Interes się kręci. Sami zainteresowani w takich sytuacjach wychodzą kontrastowo. Jednym uda się wyjechać w miarę młodego wieku - będąc gwiazdą ligi - i zawojować rozgrywki mocniejsze od rodzimych, drudzy w nich zginą. Przykład: Lewandowski w Bundeslidze, a Milik w Bundeslidze. Co prawda po przejściu tego drugiego do Holandii sytuacja nieco się zmienia, ale w Leverkusen czy Augsburgu nie było o nim za dużo słychać. Podsumowując, swoje zarobił, a doświadczenie z boisk zagranicznych przecież mu zostanie. Marcin Kamiński, który na początku swojej przygody z dorosłą piłką obwoływany był objawieniem, a przez dziennikarzy powoływany był do dorosłej reprezentacji, mimo propozycji z między innymi Palermo, pozostał na ten sezon w Poznaniu. Dotychczas zalicza zdecydowany regres formy i na razie nie wygląda na to, żeby jego gra uległa znacznej poprawie. Między innymi po jego błędach, czy fatalnym wykonaniu rzutu karnego w meczu z Ruchem, drużyna Lecha straciła początek sezonu. Jeśli dalej będzie utrzymywał ten poziom, podobonej propozycji do tej z Włoch już nie otrzyma. Podobieństwem

Obecnie zawodnik Legii, Arkadiusz Piech, to świetny i bardzo uniwersalny przykład polskiego piłkarza za granicą. Były napastnik Zagłębia Lubin swój szczyt formy osiągnął w Ruchu Chorzów, gdzie spędził okres od 15 lutego

2007 roku wyjechać do Dortmundu. W tamtejszej Borussii “Kuba” dostał szansę już na początku i wykorzystał ją genialnie - dając swojej drużynie bramkę. Z meczu na mecz było lepiej i dzięki temu zyskał poparcie kibiców. Co więcej,

2010 roku do stycznia 2013 roku. Wówczas zimą zmienił klub i przeniósł się do Turcji - strzelając jedną bramkę w siedmiu meczach. Po tym czasie wrócił do kraju z podkulonym ogonem. Porównywalna sytuacja do przypadku z Milikiem, jednak na tyle inna, że zawodnik Ajaxu jest młodszy i do Polski nie wrócił.

w następnym sezonie gry został nominowany na miano najlepszego zawodnika BVB.

obrońcy Lecha jest Michał Żyro. Nie tyle, co w jego poczynaniach na boisku, a w tym, że nie wyjechał i został w kraju. Po wejściu do drużyny szło mu kiepsko. Kibice Legii zaczęli go ostro wyśmiewać. Dopiero zmiana szkoleniowca w warszawskim klubie wyszła mu dobre. Henning Berg na początku swojej pracy dał szansę młodemu pomocnikowi, a ten jak nigdy nic - zaczął grać na wysokim. Niektórzy przecierali oczy, kiedy zobaczyli, co ten chłopak robił z piłką. Trener nie boi się stawiać młodzieżowego reprezentanta Polski, dał mu kredyt zaufania, który Żyro w pełni wykorzystuje. Dzięki temu, że szkoleniowiec nie bał się postawić na młodego - zyska każdy. Finansowo i piłkarsko. Już niedługo.

Każdą pracę należy jakoś podsumować lub chociaż wyciągnąć finalne wnioski. Mogę powiedzieć, że w Polsce, jeśli chodzi o piłkarską młodzież to idzie ku lepszemu. Powoli kluby dają młodym odpowiednie możliwości. Nikogo nie może Kuba Błaszczykowski zagrał w jednak dziwić fakt, że młodzi Wiśle Kraków 51 spotkań by w nadal wyjeżdżają i wyjeżdżać

będą, bowiem w porównaniu do wielkich klubów i pieniędzy, które na nich tam czekają, Ekstraklasa nie jest jeszcze w stanie być dla nich atrakcyjna. Marcin Maliczowski


Miesiąc sierpień dla polskiego kibica był prawdziwym emocjonalnym rollercoasterem. Wysoka wygrana Legii z Celtikiem, aby potem w śmieszny sposób odpaść z walki o Ligę Mistrzów. Historyczny wyczyn Ruchu w europejskich pucharach przyćmiony kompromitacją Lecha Poznań z półamatorską drużyną. Równie ciekawie działo się w naszej rodzimej Ekstraklasie. Pora podsumować nasz piłkarski, polski miesiąc. Mistrz Polski sezonu 2013/14 przygodę z Ligą Mistrzów zaczął bardzo przeciętnie, czyli od remisu 1:1 na własnym boisku z półamatorską drużyną, St. Patrick’s Athletic. Nie tyle wynik był kompromitujący, a styl w jakim został on wywalczony. Po meczu pisano o Legii bez stylu, zaangażowania i pomysłu. Podobnie było na inauguracje sezonu w

Kiedy okazało się, że kolejnym rywalem ma być Celtic Glasgow (wielka firma z tradycjami i bogatą historią) niektórzy byli sceptycznie nastawieni, ale znalazło się równie dużo optymistów. Oczywiście każdy okazywał szacunek wobec rywala, jednak wiedzieliśmy o tym, że to nie ten sam Celtic, co kiedyś i jest szansa by go pokonać. To zna-

Pomimo wygranego dwumeczu, aż 6:1, Legia nie awansowała do kolejnej, ostatniej fazy eliminacji do Ligi Mistrzów. Wszystko przez niedopatrzenie i nie znajomość regulaminu kierownictwa drużyny. Na boisko wszedł zawodnik nieuprawniony do gry, który powinien ten mecz przesiedzieć na ławce. Tym samym UEFA przyznała

Ekstraklasie. Po raz kolejny mecz u siebie i znów marna gra, czego skutkiem była przegrana z beniaminkiem (nomen omen późniejszym „czarnym koniem” rozgrywek). Na szczęście rewanż należał już do Legii, która wygrała wysoko, bo 5:0 i do kolejnej rundy wszyscy już podchodzili z większym spokojem.

lazło swoje potwierdzenie już w pierwszym meczu i Legia rozgromiła przeciwnika 4:1, choć powinna strzelić co najmniej 3 bramki więcej. Vrdoljakowi na pewno do dzisiaj śnią się przestrzelone karne, które mogły nam przecież przynieść awans, pomimo nałożonej kary przez UEFA. No właśnie…

walkower zespołowi z Glasgow i ostatecznie wynik dwumeczu brzmiał 4:4 i tym samym awans „wywalczył” Celtic. Do tej pory zastanawiam się, dlaczego trener Berg sięgnął akurat po tego zawodnika. Wynik był bezpieczny i nic złego już się stać nie mogło. Można było wprowadzić byle kogo, nawet

się stać nie mogło. Można było wprowadzić byle kogo, nawet juniora, aby zdobył doświadczenie. Szczególnie jeśli sam nie był w pełni przekonany, co do słuszności tej decyzji… Niestety było inaczej i pomimo wszystkich możliwych apelacji warszawska drużyna musiała zadowolić się walką o fazę grupową, ale Ligi Europejskiej. O nią walczyły jeszcze trzy polskie drużyny. Wicemistrz Polski 13/14 – Lech Poznań, trzecia drużyna ligi – Ruch Chorzów oraz zwycięzca Pucharu Polski – Zawisza Bydgoszcz. Ten ostatni odpadł najwcześniej, natomiast Lech, który miał zapewnić fazę grupową przyćmiewał swoją okropną grą, rewelacyjny Ruch. „Kolejorz” nie był w stanie strzelić nawet jednej bramki półamatorskiej drużynie z Islandii i co gorsza odpadł z nią po porażce na własnym stadionie. Osobiście, po raz pierwszy od kiedy chodzę na mecze poznańskiej drużyny (czyli kilkunastu lat), widziałem aby ponad 20.000 obecnych kibiców oklaskiwało przyjezdną drużynę po meczu. Kompromitacja, to zbyt słabe słowo aby opisać ten dwumecz. Był jedynie „gwoździem do trumny” dla Mariusza Rumaka, który po tygodniu pożegnał się z drużyną, choć wielu oczekiwało tego już po meczu.

dzięki golom na wyjeździe. Już samo pojawienie się chorzowskiego zespołu w IV rundzie eliminacji sprawiło sporą niespodziankę, więc wylosowanie Metalista Charków zapowiadało jednostronny mecz. Na całe szczęście miło nas zaskoczono, ponieważ Ruch w niektórych momentach gry był nawet lepszy! Kiedy większość kibiców oglądało spotkanie Legii z Aktobe, Ruch grał najlepsze spotkanie w tym sezonie. Po bezbramkowym remisie w Gliwicach (niestety obiekt przy ul. Cichej nie został przez UEFA dopuszczony do rozgrywek) ekipa Jana Kociana leciała na otoczoną wojną Ukrainę z wielkimi nadziejami i po historyczny sukces. Niestety błąd w dogrywce kosztował ich odpadnięciem z Ligi Europy. Niepowtarzalna szansa choć do nie dawna w przypadku Ruchu nie wielu by użyło tego słowa - przemknęła im koło nosa i to dosłownie. W jednej chwili stracono okazję na zarobienie ogromnych pieniędzy, zebrania doświadczenia i poczucia czym są tak naprawdę europejskie puchary. Mimo wszystko Ruch zagrał najlepsze eliminacje spośród wszystkich polskich drużyn i to z niego powinniśmy być naprawdę dumni. „Niebiescy” udowodnili, że nie liczy się budżet, czy klasa piłkarza, ale serce do walki i wspólne dążenie do celu.

nej kompromitacji - wpierw na miejsce Mariusza Rumaka pojawił się mało znany Krzysztof Chrobak, który do tej pory pracował jedynie z zespołem młodzieżowym „Kolejorza”. Władze poznańskiego klubu uległy przed kibicami i zwolniły trenera nie mając jeszcze jego następcy. Ratowali sytuację zatrudniając trenera tymczasowego, który jedynie mógł pomóc „pozbierać” kilka punktów drużynie, nic więcej. Cała ta sytuacja wyglądała, jakbyśmy oglądali komedie Stanisława Bareji – „Ja rozumiem, że wam jest zimno, ale jak jest zima to musi być zimno!”. Na szczęście Lech znalazł nowego trenera, a został nim Maciej Skorża. Czy to odpowiedni trener dla tego klubu? Na pewno ma ogromne doświadczenie z za granicy, jak również z czasów Legii Warszawa, którą wyprowadzał z fazy grupowej Ligi Europejskiej. Mam jednak nadzieję, że jego współpraca z włodarzami klubu nie skończy się konfliktem. Już na swojej pierwszej konferencji Skorża zapowiadał, że „ławka rezerwowych” musi się powiększyć, aby łatwo było zastąpić kontuzjowanego, czy zmęczonego zawodnika. Jak wiemy, z tym problemem „Kolejorz” zmaga się nie od dziś, a główną przyczyną jest brak pieniędzy. Pierwszym krokiem była sprzedaż Teodorczyka (z czego Maciej SkorO dobre imię naszej polskiej ligi ża zadowolony nie był) i pozyskadbał Ruch Chorzów, który na po- Tymczasem w Ekstraklasie… nie w ostatnich dniach okienka czątku eliminacji wyeliminował Przede wszystkim zmiany, zmiany ferowego Zaura Sadajewa. Trener groźną FC Vaduz (3:2), a następ- i jeszcze raz zmiany… W Lechu Skorża może być pewien, że kibinie równie ciężki Esbjerg fB (2:2), Poznań - po wcześniej wspomnia- ce rozliczą go z każdego spotkania.


transferowego Zaura Sadajewa. Czy Skorża podoła wyzwaniu? Może być pewien, że kibice rozliczą go z każdego spotkania. Zmiany nastąpiły również w Wiśle Kraków. Burzliwa kadencja Jacka Bednarza nareszcie dobiegła końca i kibice wspólnie odetchnęli z ulgą, bo już od dawna domagali się zwolnienia prezesa swojego klubu. Klub zmaga się z problemami finansowymi, praktycznie stracił płynność finansową, a na dodatek kibice nie chcieli przychodzić na mecze (frekwencja spadła o 60%!). Cała sytuacja przez jaką Pan prezes stracił posadę jest świetnym scenariuszem do filmu komediowego. 25 lipca rada nadzorcza, wbrew stano-

wisku prezesa, wprowadziła do zarządu klubu Tadeusza Czerwińskiego. Jego zadaniem było prowadzenie negocjacji ze Stowarzyszeniem Kibiców Wisły Kraków i tym samym uratowanie posady Jacka Bednarza. Jednak całe te negocjacje skończyły się fiaskiem i podpisaniem się Czerwińskiego pod komunikatem , w którym były zamieszczone obraźliwe sformułowania pod adresem Bednarza. Na reakcję nie trzeba było długo czekać, bo ówczesny prezes natychmiast zwołał radę nadzorczą (której głównym zadaniem było odwołanie Czerwińskiego). Rada się zebrała, ale ostatecznie posadę stracił… Jacek Bednarz. Całą tą sytuację można opisać,

po raz kolejny, sławnym cytatem: „Kto pod kim dołki kopie, ten sam w nie wpada”. Patryk rozrabiaka Już od bardzo dawno nie słyszeliśmy żadnych skarg, ani wybryków z udziałem Patryka Małeckiego. Na swoim koncie ma już ich tyle, że mógłby spokojnie zacząć pisać autobiografio - poradnik, pt. „Jak stać się boiskowym rozrabiakom”. Jego lista jest praktycznie nieskończona, a wymienić można chociażby: obraźliwe słowa w stosunku do kibiców za gry w Wiśle Kraków - Chciałbym, żeby „pikniki” w ogóle nie przychodziły na stadion Wisły. Irytują mnie, bo jak wszystko jest dobrze, to klepią po plecach,

a gdy tylko coś się nie uda - gwiżdżą. Nie pomagają nam, tylko przeszkadzają. Takich kibiców nie potrzebujemy.- za które klub ukarał go finansowo. Dyskryminujące słowa do Saidiego Ntibazonkizy, które brzmiały mniej więcej tak: „Co, kur...? Spier..., czarnuchu jeb...”. Trzeba przyznać, że język miał niewyparzony. Po derbach Krakowa nie wstydził się nawet zaatakować dziennikarza „Gazety Wyborczej” mówiąc: „My sobie, k..., pogadamy! Zobaczysz, k..., na Wiśle! Chłopaki też są na ciebie wkurw...!”. Cały Patryk Małecki… Spokorniał to prawda, ale do dziś zdarzają mu się podobne incydenty. Ostatnio podpadł Pogoni Szczecin i to dwukrotnie.

Ostatnio podpadł Pogoni Szczecin i to dwukrotnie. Za pierwszym razem z powodu braku miejsca w pierwszym składzie, kiedy to Pogoń miała grać z Górnikiem Łęczna. Zawodnik odmówił wyjazdu na mecz i postanowił zagrać… ale z rezerwami, tłumacząc: „Wolę zagrać cały mecz w rezerwach, aby odbudować formę, niż siedzieć na ławce w Łęcznej”. Natomiast czego dotyczyła druga sytuacja? Chyba nikogo nie zaskoczę, bo takie sytuacje z udziałem Patryka są na

pak impulsywny. Musi sobie z tym jednak radzić. Nikt nie chce go tu skrzywdzić, a pomóc. Na pewno ma nasze wsparcie”. No cóż… Patryk Małecki już po prostu taki jest.

porządku dziennym. Były piłkarz Wisły Kraków w wulgarnych słowach dał upust swoim emocjom po zmianie w 62. minucie. Krzyczał i kopał niczemu winną ławkę rezerwowych, aż nawet siedzący na niej Edi Andradina wyraźnie się przestraszył. W Krakowie za takie zachowania już dawno straciłby pracę, jednak Dariusz Wdowczyk to spokojna osoba i choć przyznaje, że tolerować takiego zachowania nie będzie, to daje mu szansę mówiąc: „Wiemy, że jest to chło-

nak, czy skandowany w Poznaniu „Na Rumaku lepszej klasy” trener, jest w stanie dokonać cudu? •Rekordowi piłkarze Ruchu. Najpierw Łukasz Surma stał się rekordzistą ligi polskiej pod kątem rozegranych meczów na najwyższym szczeblu rozgrywkowym (452), a później Marcin Malinowski rozegrał swój 200. mecz w barwach „Niebieskich”. •Nowy kierownik w Legii Warszawa! Konrad Paśniewski zastąpił Martę Ostrowską, która została uznana za

główną winowajczyni wykluczenia klubu z Ligi Mistrzów. W latach 2010-13 odpowiadał za sprawy organizacyjne w reprezentacji Polski; w trakcie Euro 2012 pełnił funkcję dyrektora technicznego kadry proPozostałe informacje w pigułce: wadzonej przez Franciszka Smudę. •Mariusz Rumak pomimo ogólnokrajowej kompromitacji szyb- Kuba Kaczmarek ko znalazł sobie klub. Mowa o Zawiszy Bydgoszcz, która sezon zaczęła od bilansu 1-0-7. Zadaniem Rumaka jest wyciągnięcie drużyny z piłkarskiego dołka. Jed-


Piłka NOŻNA nożna Nożna PIŁKA Marek WAWRZYNOWSKI:

Wszystko miało być załatwione po cichu. Dziennikarze nagle stracili władzę w piórach, a w Łodzi wierzono, że moc sprawcza prezesa Ludwika Sobolewskiego jest tak wielka, że może on zmienić bieg wydarzeń. Uwierzył również Stanisław Burzyński i to był błąd. Mój cykl, jako autor książki o Wielkim Widzewie, rozpoczynam od dramatycznej historii tego znakomitego bramkarza łódzkiego klubu. Ale też musimy pamiętać, że cała ta historia była konsekwencją jego wyboru, stylu życia. Dziś to postać w sumie nieco zapomniana, ale w latach 70. Była to postać niemalże wybitna. Niemalże, bo jednak w kadrze narodowej nie miał wielkich szans. Miejsce było zarezerwowane dla Jana Tomaszewskiego. O tym drugim mówiono, że w lidze był co najwyżej dobry, ale w kadrze już fantastyczny. Burzyński był fantastyczny w lidze, ale nie był w stanie przebić się wyżej. Jego kariera skończyła się kilkaset metrów za skrzyżowaniem ulic Rzgowskiej i Kosynierów Gdyńskich. Rozpędzony Fiat 125P uderzył w przechodzącego niedozwolonym miejscu (członkowie rodziny uważają, że było inaczej) Ignacego Olczyka. 85-latek zdążył, według świadków, wycedzić jedynie: „Nie wiem co się stało, mam prąd w nogach”. I to były jego ostatnie słowa. Może nawet Burzyński zdołałby się z tego wybronić, gdyby był trzeźwy. W końcu oświetlenie nawaliło, a Olczyk, jak twierdził sprawca

i jego pasażer (Piotr Gajda, drugi bramkarz), przechodził na skróty, kilkadziesiąt metrów za pasami. Dziś na temat tej historii powstało sporo teorii. Wieloletni przyjaciel Burzyńskiego i jego trener z drużyny juniorów, Roman Rogocz, powiedział mi, że w samochodzie były trzy osoby, a ten trzeci był kryty przez sprawców. Tego jednak nigdy nie dowiedziono. Pewnymi sprawami gazetom nie wolno było się zajmować, dlatego o procesie można było wyczytać tylko w „Polityce” i magazynie „Prawo i Życie”. Co wszyscy, którzy pisali o piłce regularnie, teraz zostali ubezwłasnowolnieni. No cóż, nie można obrażać się na rzeczywistość. Burzyński z Gajdą próbowali zbiec z miejsca wypadku (gdy rozmawiałem z Gajdą wił się: „ale co ja mogłem zrobić, byłem jedynie pasażerem, nic nie zrobiłem”) ale dogonił ich taksówkarz i spisał numery rejestracyjne. Potem kierowca i pasażer się oddalili. Prosto do domu Zibiego. Dlaczego? Tomek Zimoch, który zresztą był na procesie Burzyńskiego, mówił, że po prostu Boniek mieszkał najbliżej. No nie wiem. Jednak nie ma przypadku w tym, że zawsze gdy coś się działo był tam Zibi. I to w kluczowej roli. Tego wieczora, a było po 18, to właśnie on wyciągnął z barku butelkę koniaku i polał sprawcy. Można tylko domyślać się w jakim celu, przecież to jedna z najbardziej standardowych sztuczek pijanych sprawców wypad-

ków. I zawsze ta sama formułka. „Na zdenerwowanie”. W każdym razie zakład medycyny sądowej był bezlitosny. Burzyński miał dwa badania. Za pierwszym razem stwierdzono 0,95 promila, za drugim 0,77. Być może procesu udałoby się uniknąć, gdyby nie postawa Widzewa. Nawet z PZPN dzwoniono do Sobolewskiego i sugerowano, by Burzyński nie grał do czasu wyjaśnienia sprawy. Ale w Łodzi nikt się tym nie przejął, bo przecież prezes wszystko załatwi… a trzeba pamiętać, że Sobolewski to nie był jakiś tam prezes. To był facet, który chwytał już w garść polską piłkę. Oczywiście nie był to jeszcze jego najlepszy czas, bo ten przyszedł z największymi sukcesami Widzewa, ale już wtedy powołanie się na nazwisko Sobolewski otwierało wiele drzwi. Ale jego pukania do tych z napisem „biuro prokuratora generalnego” nikt nie usłyszał. Gdyby Burzyński nie zagrał zaraz po wypadku, można było to wszystko wyciszyć, ale to obnoszenie się z „wszechmocą” rozwścieczyło rodzinę Olczyka. Jego córka, Kazimiera Najberg odrzuciła propozycje „gruba koperta za dyskrecję”, napisała list do wspomnianego prokuratora, a ten postawił twardo na swoim. Burzyński poszedł do więzienia, a zastąpił go Józef Młynarczyk, wkrótce najlepszy bramkarz w Polsce, a są tacy (jak np. Tadeusz Świątek) którzy twierdzą, że w tym czasie nawet na świecie.

(jak np. Tadeusz Świątek) którzy twierdzą, że w tym czasie nawet na świecie. Burzyński był skończony. Jacek Machciński, ówczesny trener Widzewa, opowiadał mi, że bramkarz chwilę przed wypadkiem, pożyczył od niego sporą sumę. Miał kupić meble i oddać po pierwszej wypłacie za grę w Anglii. Ale jak już wiemy do Anglii nie pojechał. Jego znajomi przekonują, że chodziło o Ipswich Town i tak napisałem w książce, choć padały jeszcze inne kandydatury jak Everton (ówczesny menedżer zaprzeczył) czy Derby. Gra w Ipswich Bobby’ego Robsona, to byłoby coś niezwykłego. Zamiast tego musiał zadowolić się treningami w Odrze Opole (miał żal, że wymieniono go na Młynarczyka, ale cóż, znowu rzeczywistość), ale tylko popołudniami, bo w godzinach poranych i w nocy przebywał w zakładzie zamkniętym w Choruli. Wyszedł po wprowadzeniu stanu wojennego. Jego znajomi sugerują, że był to czas, gdy zwalniano sprawców wypadków i lżejszych przestępstw, żeby zasiedlić więzienia nowymi lokatorami, tzw. „politycznymi”.

Burzyński grał jeszcze na wybrzeżu, w Bałtyku, Arce i MOSIRze Gdańsk. Jako człowiek powoli stawał się wrakiem. Ale bardziej pod względem psychicznym. Fizycznie trzymał się nieźle, choć dość mocno nadużywał alkoholu. Zdążyłem spotkać się ze świętej pamięci Andrzejem Czyżniewskim, który był przyjacielem Burzyńskiego. „Czyżyk” jako że sam miał kilka prób samobójczych powiedział mi, że „Stasiu nie mógł przeboleć tego transferu o Ipswich”. Nie mógł pogodzić się ze straconą szansą. Mógł być kimś, a został pracownikiem w warsztacie. Nie wytrzymał psychicznie i 5 października 1991 roku wyskoczył z okna swojego mieszkania mieszczącego się na 9 piętrze wieżowca na Chyloni w Gdyni.

na swoje. Zatrudnienie w sporcie znalazło być może kilka procent zawodników, a co z resztą? Przy pracy nad książką o Widzewie spotykałem czasem ludzi, którzy mogli umówić się tylko rano, bo potem szli na drugą zmianę. Albo tylko w piątek, bo od poniedziałku do czwartku zawsze są w trasie. Nic w tym złego, żyją i pracują normalnie. Piękne beztroskie czasy się skończyły. Hubet Kostka powiedział, że za komuny piłkarze zarabiali zbyt dużo by żyć normalnie i jednocześnie zbyt mało, by zaoszczędzić. Po zakończeniu kariery zostaje nawyk wydawania sporych pieniędzy, ale źródełko wysycha w bardzo szybkim tempie. I to samo w sumie jest dziś, tyle że pieniądze, które zarabiają zawodnicy są większe, podobnie jak możliwości rozTak naprawdę sprawa Burzyńskie- wijania prywatnego interesu. Kto go odsłania jednak spory problem ma mądrą żonę, ten sobie poradzi, polskiej piłki czy sportu w ogóle. kto źle wybrał, no cóż… W każZobaczcie na byłych piłkarzy, kto dym razie nie zmieniono jednego tak naprawdę dorobił się pienię- – jak nie było, tak nie ma żadnych dzy? Może Boniek. Pozostali sobie zabezpieczeń dla zawodników. Jaradzą, lepiej albo gorzej. Oczywi- kiś czas temu rozmawiałem z naście nie liczę ludzi pokroju Ryszar- szym hokeistą w NHL, Wojtkiem da Sobiesiaka, tacy zawsze wyjdą Wolskim, który mówił, że podpi-


PIŁKA NOŻNA Andrzej GOMOŁYSEK:

...czyli co dla kadry znaczy dobry defensywny pomocnik Cena jaką w mediach za wizytę u Eugena Polanskiego zapłacił Adam Nawałka była wysoka, zaś sama misja z góry wydawała się skazana na niepowodzenie. Co więc skłoniło szkoleniowca reprezentacji do tak ryzykownego posunięcia? Czy zawodnik Hoffenheimu jest dla kadry na tyle niezbędny, aby dla niego ryzykować powagą swojego stanowiska?

w NHL, Wojtkiem Wolskim, który mówił, że podpisując kontrakt został wręcz zmuszony do zatrudnienia doradcy, który inwestuje zarobione przez niego pieniądze. To było 10 procent dochodów. Doradca kupował duże mieszkania, przerabiał je na luksusowe apartamenty i wynajmował. Dzięki temu po iluś tam latach kariery zawodnik będzie miał stałe źródło dochodu. Oczywiście nigdy nie ma gwarancji, że wszystkiego nie przepuści. Przecież bankructwa zawodników NFL to niemal epidemia, ale cóż, dorosłych dzieci nie można upilnować.

W poszukiwaniu odpowiedzi na to pytanie cofnijmy się kilka lat wstecz. Jerzy Engel, poszukując swojej optymalnej jedenastki również długo poruszał się po omacku. I jemu zdarzyło się przepraszać ze strzelającym w Bundeslidze gola za golem Andrzejem Juskowiakiem. Te eliminacje są pamiętane przede wszystkim jako popis Emmanuela Olisadebe, który znalazł się wśród najlepszych strzelców rozgrywek w skali całej Europy. Miały one jednak i innego, nieco bardziej cichego bohatera. Radosław Kałużny jest pamiętany przede wszystkim za swoje gole, zdobywane z Białorusią i Ukrainą w eliminacjach, ewentualnie za przegrywane pojedynki główkowe z niższymi o –naście centymetrów graczami z Korei. Tymczasem w ustawieniu 4-4-2, które preferował Engel, wspólnie z Piotrem Świerczewski umiejętnie ryglowali środek pola. Kałużny był przy tym również całkiem kreatywnym zawodnikiem, który szybko potrafił przenieść się do ataku, co przy braku klasycznego ofensywnego pomocnika i płasko grającej dwójce w ataku, miało kluczowe znaczenie. Zawsze jednak w sytuacjach, kiedy zespół się bronił, formowane było płaskie 4-4-2, skutecznie zabezpieczające środek pola. Poza kompromitującym spotkaniem z Armenią, Polacy bronili się stosunkowo dobrze, zwłaszcza w końcowej fazie rozgrywek.


PIŁKA NOŻNA Engela zastąpił Zbigniew Boniek, który do sprawy podszedł nieco bardziej pragmatycznie. W kluczowym dla jego kariery selekcjonera spotkaniu z Łotwą postawił na duet Lewandowski – Kukiełka. Obaj byli kompetentni w zakresie rozprowadzania krótkich piłek do blisko ustawionych zawodników, nie popisywali się natomiast sprawnym rozgrywaniem akcji. W efekcie ilość szans stworzonych przez Polaków była na tyle niewielka, że ich za wysokie ustawienie przy bramce Laizansa i zostawienie mu miejsca wystarczyło, aby nasza drużyna przegrała 0-1 i nie wyszła z grupy eliminacyjnej.

U Janasa nastąpiła zmiana nastawienie. Zamiast dwóch pomocników do wszystkiego („a jak ktoś jest do wszystkiego, to jest do niczego”), wprowadzono dość wyraźną specjalizację. Ofensywnym i głównym kreatorem gry został Szymkowiak, podczas gdy bliżej obrońców operował zawodnik, który do dziś definiuje w kadrze pozycję defensywnego pomocnika – Radosław Sobolewski. Ustawienie zmieniło się na „diamentowe” 4-4-2, z szeroko grającymi skrzydłowymi, a Polacy dzięki stabilnej grze w defensywie i spontanicznemu, acz skutecznemu atakowi, zdołali awansować na niemiecki Mundial.

Klęska koncepcji (i selekcji Janasa) sprowadziła do Polski Leo Beenhakkera. Za jego czasów świadomość taktyczna kadry osiągnęła apogeum, zaś operujący między liniami Sobolewski osiągnął szczyt formy. Przy stosowanym przez Holendra 4-1-4-1 pomocnik Wisły mógł przesuwać się w strefę bezpośredniego zagrożenia, gdzie podwajał krycie, dzięki czemu często odbierał piłkę. Umiejętność czytania gry pozwalała mu przy tym na notowanie dużej ilości przechwytów. Dzięki tym czynnikom, Polacy w bardzo dobrym stylu wyszli z trudnej grupy eliminacyjnej. Działo się to 5 lat temu. Na dobrą sprawę był to ostatni duży sukces kadry. Zbiegło się to z zakończeniem kariery reprezentacyjnej przez Sobolewskiego. Wraz z odejściem tego zawodnika w kadrze powstała dziura, której nie udawało się zapełnić w żaden możliwy sposób. Zarzucono 4-1-4-1, używając tego ustawienia już tylko sytuacyjnie i przechodząc docelowo na 4-2-3-1. W roli defensywnego pomocnika używano głównie Mariusza Lewandowskiego, który nieco dojrzał do tej roli grą w Szachtarze i Sewastopolu na pozycji obrońcy. O tym, że przez ostatnie lata jawił się on jako jedyny zawodnik mogący równać się w roli zabezpieczającego partnerów defensywnego pomocnika było awaryjne powo-

Lewandowski miał jedną podstawową zaletę. W ostatnich miesiącach swojej gry na Ukrainie był bardzo skuteczny pod kątem odbiorów i przechwytów. Zwłaszcza na tle reszty zawodników w swoich ostatnich spotkaniach w kadrze nie zawiódł. Nie dziwi więc, że nie mając innego wyjścia w starciach z silnymi rywalami, Nawałka szukał wsparcia dla linii pomocy. Na ten moment sytuacja w pomocy zaczyna przypominać tę z czasów Bońka. W pomocy znajdują się zawodnicy, którzy są w stanie w pewnym zakresie odebrać piłkę, w pewnym zakresie rozprowadzić akcję. Nie ma natomiast zawodnika – specjalisty, który służyłby zabezpieczeniem dla bardziej ryzykownych akcji w ofensywie, dobrze czytał grę i radził sobie w odbiorach. Naturalnym jest, że Nawałka zwrócił się do zawodnika, który jest w ścisłej czołówce pożądanych na tej pozycji statystyk w Bundeslidze. W całych Niemczech nie ma ten moment zawodnika, który częściej odbierałby piłkę, a i przechwytujących ją znajdzie się niewiele. Polanski jest ważnym ogniwem Hoffenheimu, który w tym sezonie mierzy w lidze naszych zachodnich sąsiadów w miejsce premiowane startem w pucharach. Zawodnikiem, który dla zespołu, który niespecjalnie dobrze jest w stanie utrzymywać się przy piłce, mógłby zapewnić nieco więcej spokoju w tyłach i w najmniej skutecznym wypadku, opóźniać chociaż akcje rywala. W skrócie, kimś na kogo musimy czekać od czasów ostatnich sukcesów i Sobolewskiego. I jeszcze przez jakiś czas będziemy musieli poczekać.


Piłka NOŻNA nożna Nożna PIŁKA Coraz częściej spotykam się ze stwierdzeniem, że kluczem do sukcesu w piłce nożnej jest posiadanie piłki. Era Barcelony miała przynieść nam zwycięstwo piękna, maestrii nad ociężałym i brzydkim futbolem. Przyniosła jednak również spore grono wyznawców ślepo zapatrzonych w jeden punkt – posiadanie piłki. Widać to w zasadzie na całym świecie. Nie ma kraju, w którym jakiś klub nie wzorowałby się na Barcelonie w tym aspekcie Od kiedy Barcelona zaczęła regularnie wygrywać swoje spotkania (i to nierzadko w stosunku 4:0, 5:0), wielu ludzi z podnieceniem w głosie informowało: „to jest to!”… jakby chcieli stwierdzić „nie będzie już lepszej taktyki w tej dyscyplinie. Ta jest idealna”. Owszem, oglądając lekkość, z jaką piłkarze Blaugrany pokonywali kolejnych rywali i sięgali po kolejne trofea, można było odnieść wrażenie, że niemożliwym jest walczyć jak równy z równym przeciw temu klubowi. A przecież sukcesy w tym czasie święciła również reprezentacja Hiszpanii, która w zasadzie była przełożeniem katalońskiej szkoły na poziom międzynarodowy. Najpiękniejszym komplementem dla stylu gry klubu z Katalonii, były powtarzające się teksty o „śmierci tiki-taki” niemalże po każdej porażce tego klubu. A więc teksty pojawiające się bardzo rzadko. Im dłużej jesteś przy piłce, tym mniej czasu ma rywal na strzelenie gola – w tym prostym stwierdzeniu wielu ludzi znalazło coś dla siebie. Czasami można odnieść wrażenie, że znalazło o wiele więcej, niż ów stwierdzenie jest warte.

rozstawienie w fazie ataku dwóch stoperów. Czy wysokie i bardzo szerokie ustawienie bocznych obrońców. Wreszcie – utrzymywanie się przy piłce i wymiana sporej liczby podań. W tym elemencie gry „Pasy” osiągnęły wynik 59,81% czasu przy piłce i przebiły nawet mistrza kraju, Legię Warszawa! I tutaj pojawił się ogromny problem. Zanim jednak o nim, zaznaczmy, że podobna strategia o mało nie zakończyła się… spadkiem tego zespołu. Cracovia pod batutą Stawowego przegrała aż 17 meczów (na 37 spotkań) i znalazła się o zaledwie 3 punkty nad strefą spadkową. Konsekwencją słabych wyników było pożegnanie się ze szkoleniowcem. Na czym polegał największy błąd w tej sytuacji? I dlaczego posiadanie piłki nie przełożyło się na lepsze wyniki? Wszystkiemu winna była decyzja szkoleniowca, by przenieść bardzo trudną taktykę na polski grunt, mając najwyżej dwóch piłkarzy gotowych spełnić jego oczekiwania (Dawid Nowak, Saidi Ntibazonkiza). Inna sprawa, że nie można było opierać sukcesów na wspomnianej dwójce, gdyż są to zawodnicy podatni na urazy.

mi zwłaszcza przegrany 1:5 mecz z Piastem Gliwice, kiedy zawodnicy „Pasów” kilkanaście (bodajże 15) razy tracili piłkę na własnej połowie w przeciągu… 20 minut! Chyba nie muszę dodawać, że to piłkarski kryminał? Często podopieczni Stawowego notowali również straty w środkowej strefie boiska – były to zazwyczaj straty na kontry. Aby się o tym przekonać, wystarczy obejrzeć skrót z tego spotkania (link poniżej). W nim zawarta jest kwintesencja tego, jak tragicznie wyglądała Cracovia, próbująca imitować styl dobrze znany z hiszpańskich boisk. I dlaczego gra na posiadanie piłki nie mogła mieć w tym wypadku żadnego pozytywnego wpływu na jej wyniki.

Co równie istotne – średnia 59% w posiadaniu piłki nijak ma się do ok. 70% wykręcanych przez Barcelonę czy teraz Bayern prowadzony przez Pepa Guardiolę. Różnica w tych wynikach to także efekt o wiele słabszych umiejętności technicznych, przekładający się na zdecydowanie większą ilość strat. Oczywiście, można powiedzieć, że przypadki Barcelony czy Cracovii to skrajności. Warto więc zadać soPosłużmy się przykładem. W nabie pytanie, na ile posiadanie piłki w szej Ekstraklasie grać jak Barceistocie ma wpływ na wynik? Na ile lona próbowała Cracovia. I nie Piłkarze Cracovii nie byli w stanie bycie przy piłce (samo w sobie) jest ma w tym stwierdzeniu żadnej skutecznie realizować założeń tak- w stanie zapewnić większe prawdoprzesady. Podopieczni Wojciecha tycznych i wyglądali częściej jak podobieństwo zdobycia punktów? Stawowego starali się wykonywać owieczki we mgle. Zadania najpodobne schematy, dobrze znane zwyczajniej w świecie ich przeroz gry katalońskiego klubu. Czy to sły, a najbardziej brakowało im w Do tego celu przeanalizowałem powrót defensywnego pomocni- tym wypadku umiejętności czysto dwa ostatnie sezony w czterech ka do linii obrony. Czy szerokie technicznych. W pamięci utkwił czołowych ligach Europy (angiel-

Do tego celu przeanalizowałem dwa ostatnie sezony w czterech czołowych ligach Europy (angielska, hiszpańska, włoska i niemiecka). Analizie poddałem wyłącznie mecze z udziałem czołowych sześciu drużyn każdej z lig (tylko mecze bezpośrednie między tymi drużynami). Wszystko po to, by jak najmniejszy wpływ na wynik miały różnice między zespołami.

Przykładowo gdyby wziąć pod uwagę spotkania pokroju Gibraltar – Polska, obraz byłby zakłamany, gdyż częstsze posiadanie piłki przez zespół zwycięski wynikało bardziej z ogromnej różnicy w umiejętnościach, aniżeli obranej strategii. Siłą rzeczy – drużyna wyraźnie lepsza będzie częściej przy piłce i najczęściej konkretne spotkanie wygra. Wynika to z

braku jakichkolwiek argumentów rywala, by dłużej utrzymać się przy futbolówce. Jak i z braku jakichkolwiek argumentów, by przez 90 minut skutecznie odpierać ataki rywala. W przypadku Barcelony czy Bayernu wszystko idzie w parze – a więc wyraźna przewaga nad rywalami w kwestii szeroko pojętego przygotowania do sezonu z nałożoną taktyką, mającą

stłamsić przeciwnika. Mi natomiast zależało na tym, aby przeanalizować mecze zespołów, które osiągały zbliżone wyniki w konkretnych sezonach – by zminimalizować różnice w umiejętnościach, a uwypuklić samo posiadanie piłki.


PIŁKA NOŻNA

Wnioski:

Drużyny częściej utrzymujące się przy piłce oddają więcej strzałów

W istocie. Częstsze operowanie piłką i bycie „pod grą” sprawia, że drużyna siłą rzeczy wykonuje statystycznie więcej ataków na bramkę rywali. Przekłada się to przede wszystkim na liczbę oddawanych strzałów. I to dość wyraźnie. W analizowanych meczach zespoły częściej posiadające piłkę oddawały średnio o 4 strzały więcej, niż drużyny skupione na defensywie, tudzież czające się na kontry (15 do 11).

Ilość strzałów NIE przekłada się wyraźnie na ich jakość

I tutaj pierwszy argument, świadczący o tym, że posiadanie piłki wcale nie ma tak wielkiego wpływu na wynik. Jeżeli bowiem weźmiemy pod uwagę strzały celne, to przewaga na korzyść zespołów utrzymujących się częściej przy futbolówce topnieje do średnio jednego strzału na mecz (5,2 do 4,2). Ta różnica jednak całkowicie zanika w momencie, gdy przejdziemy do strzelonych goli. W tej statystyce proporcje wynoszą 1,31 do 1,26 na korzyść… drużyn nie skupiających się na posiadaniu piłki!

Drużyny częściej utrzymujące się przy piłce zdobywają mniej punktów(!)

Wiem, bardzo ciężko w to uwierzyć, zwłaszcza w erze Barcelony i reprezentacji Hiszpanii. Drużyny częściej broniące dostępu do swojej bramki i czyhające na kontry osiągnęły wyśrodkowany wynik 1,55 pkt (przy 1,22 pkt opozycji!). Mało tego, zespoły będące rzadziej przy piłce wygrywały w 45% analizowanych spotkań. W przypadku drużyn utrzymujących się częściej przy futbolówce ten bilans wynosi 31%. Nie ma jednak czemu się dziwić. Kiedy grają ze sobą drużyny o porównywalnych umiejętnościach, samo posiadanie piłki nie znaczy nic. O wyniku decydują w tym momencie nawet nie tylko detale, co jak najmniejsza ilość popełnionych błędów w grze defensywnej. Na wyrównanym (również wysokim) poziomie ta umiejętność jest kluczem do zgarnięcia kompletu punktów. Czy aby jednak posiadanie piłki nie jest również umiejętną grą w defensywie? W takim razie skąd te różnice – przemknęło mi przez myśl. Odpowiedź w zasadzie jest prosta…

…aby osiągnąć wyraźną skuteczność za pomocą utrzymywania się przy piłce, należałoby mieć ją w posiadaniu co najmniej przez 65% czasu gry

Zaznaczmy od razu, że i tutaj są oczywiście wyjątki. Niemniej, przy posiadaniu piłki co najmniej przez 65% czasu tak Barcelona, jak i Bayern osiągały średnią 2,55 pkt! Czemu zatem nie przekłada się to na spotkania z rywalami o porównywalnych umiejętnościach? Bardzo ciężko bowiem osiągnąć podobną średnią procentową w posiadaniu piłki w meczach drużyn o wyrównanym potencjale. Po przeanalizowaniu trzech sezonów w Lidze Mistrzów, w których Barcelona i Bayern miały najlepszy bilans posiadania piłki (09/10, 10/11, 13/14), obu drużynom udało się osiągnąć co najmniej 70% czasu przy piłce w zaledwie 1/3 analizowanych meczów. Kolejna 1/3 to osiągnięcie ledwie granicy minimalnej (więc najczęściej 65-68%). Pamiętajmy jednocześnie, że część z tych meczów, to spotkania przeciw zespołom Jose Mourinho, który świadomie oddaje pole rywalowi i wcale nie wychodzi na tym źle (to jeden z wyjątków). Ponadto w 37,5% przypadków obu drużynom nie udało się osiągnąć granicy 65%. A przecież mówimy o zespołach przygotowanych perfekcyjnie do gry o posiadanie piłki! Także, nie dość, że przewaga w posiadaniu piłki przy meczu dwóch zespołów o podobnym potencjale nie przekłada się wybitnie na zdobycze punktowe, to w dodatku klubom w tych spotkaniach bardzo ciężko osiągnąć próg 65%, który statystycznie wyraźnie podwyższa szanse na wygranie meczu. To również jeden z powodów, dla których Cracovia nie była w stanie poradzić sobie z rywalami w Ekstraklasie. Wyrównany poziom ligi (oraz fakt, że „Pasy” nie dysponowały wcale kadrą na czołówkę ligową) nie pozwolił im przebić się nawet przez średnią 60%, a więc samym posiadaniem piłki nie zwiększyli wcale szans na zdobycze punktowe. W dodatku przy słabej kadrze, niezdolnej do realizacji założeń taktycznych, otrzymujemy tak mizerny wynik podopiecznych Stawowego. Oskar Jasiński

Co się stało, że zagrał Pan tak mało w I Lidze (obecnie Ekstraklasie)? Umiejętności czy kontuzje? - No to fakt. Niestety zagrałem w niej bardzo mało, ale udało mi się zagrać w innych, ważnych spotkaniach. Zagrałem w finale Pucharu Polski, pucharach europejskich. Uważam, że nie było to spowodowane ani brakiem umiejętności, ani kontuzjami.

Co Panu najbardziej zostało w głowie po tych stażach?

Największym wydarzeniem w pańskiej karierze piłkarskiej był mecz przeciwko Atletico Madryt w Pucharze UEFA czy może coś innego?

- Zostało mi dużo rzeczy, dużo ciekawostek. Nie chciałbym o tym opowiadać, bo jest tego naprawdę bardzo dużo. Jest bardzo dużo niuansów i, jak to mówi Tomek Hajto, detali. Dużo rzeczy i naprawdę warto jest pojechać, zobaczyć i poznać nowych ludzi. Na pewno to jest dobre, ale trzeba pamiętać, że trzeba mieć swój rozum i wprowadzać własne rzeczy, jednak też musimy umieć skorzystać z tych stażów i z tego, co przekazują tamci trenerzy.

- Nie był to najważniejszy mecz w mojej karierze. Najważniejsze było spotkanie w finale Pucharu Polski i Superpucharze. Oba te mecze wygraliśmy.

W 2004 roku był już Pan w drodze do Gdyni. Miał Pan zostać trenerem Arki, ale ostatecznie został Pan szkoleniowcem Lecha.

Jako piłkarz nie zaszedł Pan daleko. To przede wszystkim dlatego dość wcześnie zakończył Pan karierę.

- Byłem już dogadany z Arką, ale Lech to Lech. Pojawiła się oferta i ją przyjąłem. Oglądałem spotkania i nie żałuje tego. To był świetny okres. Od razu sukcesy. Najdłuższy okres pracy w mojej karierze, bo prowadziłem Lecha trzy lata. Piękne miasto również i to też miało wpływ na moją decyzję.

- Uważam, że zagrałem tyle ile mogłem. Trafiłem do naprawdę dobrego klubu, Amiki Wronki. Z bramkarzami tak jest, że możesz być dobry i równocześnie możesz nie grać. Moim rywalem był świetny rywal, który był nawet powołany do reprezentacji. Przejdźmy teraz do trochę milszych tematów. Mianowicie pańska kariera trenerska. Zacznijmy może od stażów. Schalke, Bayer czy Hannover? Z którego z nich wyniósł Pan najwięcej? - Nie chcę mówić z którego najwięcej. Z każdego wyniosłem trochę. Przede wszystkim poznałem sposób myślenia w innych realiach, w innych krajach i o innych możliwościach. Głównie starałem się poznać tych ludzi i ich tok myślenia, a następnie wzorować się na nich.

Kiedy był Pan trenerem Lecha Poznań to byliśmy świadkami niecodziennej sytuacji. Nie miał Pan licencji PZPN i na papierze szkoleniowcem Kolejorza był Ryszard Łukasik. - Tak, to była bardzo dziwna sytuacja. Byłem jednym z nielicznych trenerów, który po prostu był po studiach, miał magistra wychowania fizycznego i był trenerem drugiej klasy, a ktoś wymyślił, że nie dostanę tej licencji. Widzimy jak to się wszystko odbywało. W tamtym czasie musiałem zakończyć kurs i nie żałuje tego. Wtedy to ja byłem trenerem, a wszystko inne to była fikcja.

Wygrał Pan z Lechem Puchar i Superpuchar Polski, ale mimo to dwa lata później rozstał się Pan z tym klubem. - Po prostu skończył się kontrakt. Wtedy to był zupełnie inny zespół i tak nasze drogi się rozeszły. Inny klub, inne realia, inny właściciel. Jednak nie zostałem zwolniony, ale najzwyczajniej w świecie skończyła się umowa pomiędzy mną a Lechem. Od maja do października 2006 roku był Pan bezrobotny, jednak robił Pan wiele aby poprawić swoje umiejętności trenerskie. Był Pan na stażu w Anglii. Zaskoczyła Pana intensywnością i ogólnie pracą, jaką się wykonuje na co dzień w takim klubie jak Tottenham? - Nie, nie zostałem niczym zaskoczony, a było wręcz przeciwnie. Potwierdziły się tylko moje przewidywania. Wcześniejsze obserwowanie innych trenerów tylko udowodniły moje oczekiwania. W Anglii jest zupełnie inna specyfika ligi. Gra się praktycznie cały rok, są zupełnie inne obciążenia. Był to na pewno bardzo ciekawy wyjazd i też ciekawy staż, który później wykorzystałem w Lubinie i w innych klubach. Powrócił Pan ze stażu i od razu pojawiła się oferta z Zagłębia Lubin? - Nie. Troszkę to trwało. Miałem też inne oferty. Bardzo chciał mnie prezes Groclinu, ale postanowiłem wybrać Lubin. Mistrzostwo Polski, a do tego Superpuchar Polski z tym klubem to chyba największy pański sukces?


WYWIADY - Na pewno tak. Biorąc pod uwagę fakt, iż w Zagłębiu się bardzo ciężko pracuje. Różnym trenerom, nie tylko po mnie, ale i przede mną nie wiodło się różowo. Zawsze były tam wielkie oczekiwania. Akurat nam wtedy udało się zdobyć mistrzostwo i to jest bez wątpienia wielki sukces. Sukces, który odnieśliśmy nie był tylko mój, ale też zarządu klubu, piłkarzy, do którego z chęcią wracam. Jak to się stało, że z takim zespołem jak Zagłębie, z tak niskim budżetem (w porównaniu do największych klubów w Polsce) udało się Panu odnieść tak historyczny sukces, który zapamięta każdy do końca życia? - Myślę, że głównie dzięki wielkiej motywacji. Mieliśmy naprawdę świetnych zawodników. Łukasz Piszczek, Wojtek Łobodziński, Michał Chałbiński, Maciej Iwański czy Manuel Arboleda i wielu wielu innych. Bardzo ciężko pracowaliśmy na ten sukces. Chcieliśmy wygrać ligę i to nam się udało. Każdy ciężko trenował i to przyniosło efekty na koniec tamtego sezonu.

Rok plus kilkanaście dni prowadził Pan Zagłębie. Dlaczego tak szybko rozeszły się drogi Czesława Michniewicza z zespołem z Lubina? - Dużo rzeczy się na to złożyło. Trochę mojej winy w tym wszystkim. Trochę inne okoliczności miały na to wpływ i dlatego tak szybko to wszystko się zakończyło. Szczerze mówiąc to do końca nie wiem, ale nie chciałbym już do tego wracać. Doświadczenie na pewno takie, że zdobyliśmy mistrzostwo Polski. Nie byliśmy również gotowi na Ligę Mistrzów, bo nikt się tego nie spodziewał. To było zaskoczenie dla wszystkich. Mistrz Polski, za chwilę LM, a tu nie było stadionu, nie było możliwości większych transferów, ze względu na finanse. Na pewno na pieniądzach tam nie spaliśmy, a szczególnie ja. Dalej przejął Pan Arkę. Klub z Gdyni w końcu Pana zatrudnił, ale tam również nie spędził Pan dużo czasu. - Przejąłem Arkę w trudnym momencie. Udało nam się awansować. Nie było wiadomo wtedy czy ta liga będzie się na-

zywać Ekstraklasa, I Liga czy jeszcze inaczej. Było wiele rzeczy, które musiałem wymienić. Nie udało mi się to i w pewnym momencie odszedłem stamtąd. Nie powinien tam pracować, bo to moje miejsce zamieszkania, a tam nigdy nie powinno się pracować. Ja jednak chciałem podjąć to ryzyko. Nie pracuje się tam, gdzie się mieszka i to był błąd. Wtedy to zeznawał Pan jako świadek w sprawie korupcji w polskim futbolu. Dlaczego zdecydował się Pan na taki krok? - Ta sprawa dotyczyła Lecha, czyli klubu, w którym Już nie pamiętam pracowałem i dladokładnie, a utrzytego zeznawałem. manie nie było takie trudne. W W międzyczasie zapewnym momenkończył Pan swoją cie byliśmy nawet przygodę z Arką. na 7. miejscu, a więc nie była to zła - Pewne rzeczy nie praca w moim wybyły tak, jakbym konaniu. I tak żeby sobie tego życzył. było jasne, moje Oczywiście to była zeznania nie miały moja decyzja. Uważadnego wpływu żałem, że nie będę na pracę w Arce. tego akceptował i odszedłem. Arkę zoWidzew i Jastawiłem w nie najgiellonia. To kogorszej sytuacji, bo lejne kluby, które miała 25 punktów Pan prowadził. i 7 czy 8 kolejek do końca. Już nie pa- No tak było. W miętam dokładnie, Widzewie doa utrzymanie nie trwałem do końbyło takie trudne. W ca kontraktu. W pewnym momencie Widzewie zrobi-

łem bardzo dobrą robotę. Od mojego przyjścia do końca walczyliśmy o udział w pucharach. To był również mój sukces i całego zespołu. To była świetna praca. A do Jagiellonii trafiłem po prostu w złym momencie. Odnieśli oni sukces, a ja musiałem tą drużynę przebudować. Ustalenia były zupełnie inne, ale potem wszystko to gdzieś się rozmyło. Następnie był Pan szkoleniowcem Polonii Warszawa i Podbeskidzia

Bielsko-Biała. Te kluby prowadził Pan bardzo krótko i właściwie jakie były powody tego, że trenerem Polonii był Pan zaledwie 3 miesiące, a Podbeskidzia tylko 8?

nie wierzę, że takich nie było? był to Piotrek Reiss. Z kolei w Lubinie było kilku zawod- Miałem, ale nie chcę o tym ników: Łukasz Piszczek czy mówić. To są rozmowy, które Maciek Iwański. Ale naprawświatła dziennego nie uznały i dę było ich wielu. W każdym chciałbym, żeby tak zostało. Nie klubie był jakiś super piłkarz, pracuję i dzisiaj liczy się tylko to. którego dobrze wspominam. Nie jest tajemnicą, że jedną nogą byłem już w Arabii Saudyjskiej. Rozmawiał Kacper Chwedoruk Byłem blisko podpisania kontraktu, ale do tego nie doszło. Były też możliwości dołączenia do Ekstraklasy, ale nie chce zdradzać nazw tych klubów.

- W Polonii byłem bardzo krótko, bo prezes Wojciechowski się wycofał. Taki był los, a ja miałem doprowadzić Polonię do końca i tak zrobiłem. Nie udało się tam, bo w złym momencie trafiłem do Warszawy. Wszystko tam przygasało i ciężko było cokolwiek zmienić. A z Podbeskidziem zrobiłem coś, co się dłu- Umiejętności jakiego piłgo nie powtórzy. Utrzymałem karza utkwiły Panu najw pamięci? ten klub w sytuacji, kiedy było bardziej to już praktycznie niemożliwe. - Wielu takich było. W każdym Obecnie Pan jest bezrobot- zespole, w którym pracowany. Oferty z jakich klubów łem mógłbym śmiało wymiemiał Pan bądź ma na stole, bo nić kilku. Na pewno w Lechu


WYWIADY

„Paweł Zarzeczny otwarcie mówi, że jest najlepszy. Oczywiście istnieje coś takiego jak mania grandiosa. Choroba, na którą nikt nie znalazł jeszcze lekarstwa.” Odpalam wujka Google, wpisuję Mateusz Święcicki i… i na pierwszym planie mam Mateusza Święcickiego - kompozytora. Kiedy to się zmieni? - Kiedyś jako stypendysta Fundacji Dzieło Nowego Tysiąclecia brałem udział w audycji Radia VOX FM. Opowiadałem o indeksie na studia dziennikarskie, które wygrałem, o pasjach, marzeniach. Kilka dni później odebrałem telefon od brata Mateusza Święcickiego, który mieszka na warszawskim Zaciszu. Dopiero wtedy poznałem historię tego wielkiego dziennikarza i kompozytora. Jemu więc należy się pierwsze miejsce. Ja mogę być jak Adaś Miauczyński - wiecznie drugi. Nie będę z tego powodu płakał. Dla swojego byłego liceum jesteś jednak chyba tym pierwszym. Odnoszę wrażenie, że traktują Cię tam niemal jak kosmitę (żeby nie powiedzieć Mikitę). - Cieszą się. Ja w liceum byłem jak Martin Luter King, który powiedział kiedyś: I have a dream. Jemu marzenie się spełniło, mi też. Jestem pierwszym ambasadorem tej szkoły. Bez fałszywej skromności - mój przykład to dowód na tezę, że „no limit”, że można być kim się chce i gonić skutecznie za marzeniami. Skoro powiodło się Święcickiemu, to naprawdę może się udać każdemu. Właśnie. To w tym liceum wszystko się zaczęło. Gazetka, która tworzyłeś została uznana za najlepszą gazetkę szkolną w Polsce. Później zacząłeś zgarniać nagrody indywidualne, aż w koń-

cu wygrałeś indeks na UW. Ze studiów wyszedłeś jednak bez szwanku - wciąż pracujesz, dziennikarstwa Ci nie obrzydzono... To histeryczne myślenie, że studia dziennikarskie mogą zwichnąć twój pomysł na zawód. Zabić marzenia. Jeśli poczytasz jaki mają profil, czego tam uczą, a czego nie, jakie są plusy i minusy, to wiesz czego się spodziewać. To wyjątkowo naiwne sądzić, że trafi się do fabryki marzeń na Krakowskim Przedmieściu, która zrobi z Ciebie drugiego Szaranowicza czy Kapuścińskiego. Ten zawód to praktyka, a nie teoria. Poza tym ja zawsze twierdzę, że wybrałem ten kierunek, bo jest lekki, łatwy i przyjemny, a by dostać się na inny byłem za głupi.

hermetycznym środowisku piłki nożnej. A to zubaża osobowość. Trzeba mieć pasje pozasportowe, znajomych, których futbol w ogóle nie interesuje, jakieś enklawy, gdzie można się odciąć. Na przykład muzykę, kino, literaturę. Jeśli miałbym wskazać najważniejszą cechę w dziennikarstwie poza kreatywnością wskazałbym umiejętne rozkładanie sił. Robert Lewandowski nie byłby doskonały, gdyby trenował codziennie po 20 godzin.

O tym, że trzeba mieć życie poza piłką często mówi Mateusz Borek. A skoro już jesteśmy przy Borku. Słyszałeś głosy, że wzorujesz się na nim aż do przesady? Że stajesz się przez to nieautentyczny? - Nie, nie słyszałem takich głosów. Ty masz 27 lat. Jeśli by tak trochę To wielki komentator, wybitny, policzyć, niektórzy w tym wieku ale mam zupełnie inne podejście są dopiero co po studiach - a Ma- do zawodu niż on. Inny sposób teusz Święcicki w zawodzie ma juz komentowania, prowadzenia proprzecież na rozkładzie i Canal+ i gramów. Jestem na tyle dużym Orange Sport, wcześniej była Piłka chłopcem, że potrafię, chcę i luNożna. Nie licząc już nawet zaba- bię być sobą. Chodzenie po czywy na Valenciacf.pl. Spełniasz te ichś śladach mnie nie interesuje. kryterium z żartów, że do pracy teraz szukają młodego, po studiach, Kiedyś mi się to obiło o uszy... Nie ale i z doświadczeniem. Da się. powiem Ci teraz czyja to opinia. - Da się, ale w życiu coś jest zawsze Ale od Borka nie uciekniemy. Swekosztem czegoś. Ze mną było tak, go czasu powiedział, że w wieku 40 ze wsiadłem do Ferrari w wieku 20 lat zastanowi się nad tym wszystlat i jadę nim dalej, ale wiadomo, kim i możliwe, że odejdzie z zawoże tak się nie da cały czas. Czasami du. A kiedy u Ciebie przyjdzie czas trzeba zwolnić, odetchnąć, skon- na poważne decyzje? Bo ja nie wycentrować się na innych sprawach. obrażam sobie, że taki układ jaki Dziennikarstwo sportowe strasz- masz teraz w OS pasuje Ci na dłużej. nie drenuje. Bardzo też ograni- Musi przyjść moment, w którym bęcza. W pewnym momencie ock- dziesz chciał wyjść na wielką scenę. nąłem się, że nie istnieje dla mnie inny świat i że zamknąłem się w

- Nie. Ja chciałbym być niszowy. Przygotowuję teraz bardzo poważny projekt, który da mi absolutną suwerenność i będzie spełnieniem moich marzeń. Ale nie choruję na popularność. Finały Ligi Mistrzów czy Mistrzostw Świata…? Gdyby ktoś mi dziś powiedział – Mateusz, jedziesz skomentować wielki mecz, zrobiłbym to bez problemu (jeśli po drodze nie umarłbym z radości), bo znam swoją wartość i nie, nie cierpię na kompleksy. Pedro Pinto, do niedawna dziennikarz CNN zapytał kiedyś Derricka Rose’a - koszykarza Chicago Bulls kto jest najlepszym zawodnikiem w tym momencie w NBA. A on bez mrugnięcia okiem odpowiedział: Derrick Rose. Pinto na to: Naprawdę? Rose: Yeah. Dodam tylko, że w tamtym momencie Amerykanin przez rok nie grał w koszykówkę po zerwaniu więzadeł krzyżowych w kolanie. Do czego zmierzam? Każdy powinien mieć poczucie własnej wartości, ale i świadomość ograniczeń, błędów jakie popełnia. Uważam, że potrafiłbym zrobić wielki mecz na bardzo wysokim poziomie, ale z drugiej strony nie cierpię z tego powodu, że wielkich meczów nie komentuję. Jak nigdy to nie nastąpi, to przecież nic złego się nie stanie. W życiu są ważniejsze rzeczy niż to, czy ktoś prosto kopnął piłkę. Jestem teraz pochłonięty w 100 procentach własnym projektem i uważam, że da mi on niesamowitą frajdę i satysfakcję. Może nawet większą niż skomentowanie finału MŚ. Włodzimierz Szaranowicz powie-

dział w wywiadzie dla Playboya, że w dziennikarstwie pojęciem przeklętnym jest tak zwana „szansa”. Powiedzmy, że mogę zrobić w najbliższych latach niesamowite postępy, opanować do perfekcji dykcję, poznać kilka języków obcych, a i tak mogę jej nie dostać. Za długo jestem w tym zawodzie, by naiwnie wierzyć, że jedynym wyznacznikiem tego czy skomentujesz wielkie wydarzenia jest poziom jaki reprezentujesz. Dlatego trzeba wyluzować. Robić swoje i nie płakać, że jest się niedocenionym, bo komentuje się mecze I ligi.

przez całe życie. Chcę Ci uświadomić, że komentowanie meczów to nie najważniejsza rzecz na świecie, choć fascynująca. To ukoronowanie pracy dziennikarza sportowego. Skomentowanie meczu jest jak randka z piekną i inteligentną kobietą. Nie ma nic lepszego.

Nie masz ambicji zostania w świadomości kibiców nowym Szpakiem. A co byś powiedział, gdybyś teraz dostał ofertę pracy z TVP. I nie, nie byłoby tam żadnej zmiany stylu pracy. Miałbyś być jednym z wielu. Nikt nie miałby zamiaru na budować na Tobie czegoś nowego... Ale gdy za, dajmy na to, za 40 lat - Gdyby to ulubione słowo polskie, spojrzysz w tył i zobaczysz, że w gdyby matka miała chuja to by wieku 27 lat się zatrzymałeś, to nie była ojcem. Tylko tego nie wytnij. pojawi się żadne rozczarowanie? Każdy chce rozwijać się zawodowo... Piję do tego, czy nie kisiłbyś - W swoim projekcie będę się roz- się w tamtej redakcji? Czy nie wijał jak torpeda. Poza tym to wy- gniłbyś, widząc jak tam podjątkowo nierozsądne myśleć co chodzi sie do różnych spraw... będzie za czterdzieści lat. Wiem, - Jak mam mówić o czymś o że jestem nieobliczalny i za miesiąc czym nie mam bladego pojęmogę sobie powiedzieć: pierdolę cia? Nie wiem co by było gdyby. dziennikarstwo, zajmę się czymś innym. Cyzelowanie zawodu przez To inaczej. Podoba Ci się, jak twoi lata z pasją maniaka czasem jest koledzy z „Publicznej” robią piłkę? błędem. Może przez 40 lat nie roz- - A tu poruszyłeś ważną kwewinę się jako komentator, ale zro- stię. Publicznie nie krytykuję bię mega postęp jako dziennikarz, swoich kolegów z innych staczłowiek, pasjonat. Przed laty wy- cji. Szczerze? Niech każdy w znaczyłem sobie prostą strategię, tym zawodzie zajmie się kurwa strategię marzeń. Chciałem dostać sobą. Mnie interesuje zawodosię na studia do Warszawy. Później wo tylko to, co ja robię. To zdrokomentować mecze. Następnie we podejście, polecam każdemu. prowadzić programy. Dziś mam inne marzenia. Chodzi o zadaniowość. Zrobiłeś coś, super. Możesz robić za chwilę coś innego, a nie kurczowo trzymać się jednego


WYWIADY Stan nie ma problemu z mówieniem o kolegach z branży. Mówieniem, zaznaczmy, często negatywnym... - Nie moja rzecz. Jestem za pełną wolnością. Stan sobie może mówić co chce. Ja jestem od tego wszystkiego dalej - powiedz mi jak Ty to widzisz. Są w polskim dziennikarstwie piłkarskim 2-3 frakcje? Jedna, do której chyba należysz, popierająca Weszło bardzo mocno. Druga, skupiona wokół Marka Wawrzynowskiego i Piotra Żelaznego, którzy mają zazwyczaj opinie kompletnie różne od tych z Weszło. Trzecia, czyli Godlewski i Kołtoń - mający zatargi ze Stanowskim. Da sie zauważyć taki podział? Jest coś na rzeczy? - Nie wiem. Odczep się ode mnie. W rozmowie z igol.pl powiedziałeś, że Weszło wygenerowało potężny ładunek zazdrości wobec Stana. - Uwielbiam określenie: ból dupy. Jest epickie. Jakbym miał nazwać reakcję pewnych ludzi na sukces Krzyśka to bym powiedział, że mają ból dupy. Dlaczego? Bo to wspaniały projekt biznesowy. Pamiętajmy, że poza dziennikarstwem (pisanym i video) Stan prowadzi na Weszło też inne formy działalności. Jest najlepszym przedsiębiorcą wśród dziennikarzy. To mądry i dobry człowiek. Każdy z nas pracujących w branży chciałby od podstaw wykreować coś własnego, zarabiać na tym dobre pieniądze, układać sobie tygodniowy grafik, być Panem i Władcą na końcu świata. Każdy z nas ma duże pragnienie niezależności. Stan je osiągnął jako pierwszy. Szacunek dla niego za pasję tworzenia i to, że mu się udało. Też bym tak chciał.

Kompletnie nie interesują Cię wojenki środowiskow. Ewidentnie nie chcesz w nich brać udziału. Nie Twoja bajka. - Nie. Przecież to nic nie daje. Nie jest konstruktywne. To strata czasu, nerwów i energii. Lepiej obejrzeć mecz albo iść na wódkę. Jest milion fascynujących rzeczy do robienia na tym świecie. I miliard ciekawszych niż rozmowa o dziennikarzach sportowych. Przy wódce też bym z Ciebie nic nie wydusił? Nikt Ci nie zalazł za skórę? - Nie, poszedłbym na parkiet, bo ja po wódce jestem z tych tańczących. Pewnie, że wiele osób mi zaszło za skórę. To naturalne. Ale nie są warci by o nich mówić. Coś Ci powiem. Zajmowanie się dziennikarzami sportowymi jest bez sensu. Dlaczego? Bo prawda jest taka, że przeceniamy ich znaczenie. Nikogo nie obchodzą dziennikarze sportowi poza kilkoma wybitnymi postaciami typu: Szaranowicz, Borek, Szpakowski, Pindera. Takimi, którzy mnóstwo widzieli, mnóstwo potrafią i mają klasę. Andy Warhol powiedział kiedyś taką wizjonerską tezę, że w przyszłości każdy będzie znany przez pięć minut. To „pięć minut” zostało później podchwycone i dziś jest pewnym symbolem. Warhol był wizjonerem, czuł jak będą rozwijały się media. Kariery w nich dziś są tak długie jak błysk zapalonego światła. Dlatego ja mam dość lekkie podejście do tych spraw i nie zajmuję się środowiskiem dziennikarzy, bo to nie jest warte uwagi. W książce „Bóg nigdy nie mruga” pada fantastyczny teks: nie traktuj siebie tak poważnie. Nikt poza tobą tego nie robi. Znakomite, prawda? Dystans do samego siebie, autoironia to najlepszy lek na rzeczywistość. Często trudną.

I to z tego powodu, z zazdrości, wynika niechęć części środowiska do Weszło? A nie jest przypadkiem tak, że to - Nie mam pojęcia, ale chyba tak. przede wszystkim “Januszy” nie obchodzi nikt poza Borkiem i Szara-

nem? Bo w, przykładowo, Przeglądzie Sportowym może i taki Janusz rozmowy z Krzyśkiem Marciniakiem nie przeczyta, ale już czytelnicy z Weszło powiedzą: O! Na niego czekałem. I wystarczy sprawdzić klikalność Szaranowicza w PS i Marciniaka na Weszło. Można tez porównać potencjał klikalności między dziennikarzami, a piłkarzami. - Myślę, że wywiad z Szaranowiczem przeczytałoby zdecydowanie więcej osób niż z Krzyśkiem Marciniakiem. Choć Krzysiek to zajebisty gość. Spotkałem go wczoraj w centrum Warszawy. Ma naderwane więzadło w kolanie, nogę w stabilizatorze, a szedł na imprezę, żeby potańczyć. Rewelacja. Marciniak jest najlepszym prezenterem w młodym pokoleniu dziennikarzy. I marzeniem każdej teściowej, by poślubił jej córkę. No właśnie. Prezenterem. A, jak sam mówi, kiedyś chciał przede wszystkim pisać. Coś jak z Tobą chyba... - Dziś nie ma podziału na: piszących, niepiszących. Zawód jest bardziej kompleksowy. Musisz umieć zrobić wszystko. To naturalne. Poza tym wiadomo, ze człowiek ciągle ewoluuje. Dziś chce robić to, jutro tamto. Wyjątkowo głupie byłoby trwanie przy czymś maniakalnie. Gdyby świat był konserwatywny za wszelką cenę, mieszkalibyśmy w jaskiniach i walili się po głowach maczugami. Ale piszesz mało. Nie brakuje Ci tego? - Nie, telewizja to wielka namiętność. Jest fascynująca. Robienie telewizji wymaga niezwykłej wszechstronności. I dlatego też jest najtrudniejsze. Poza tym umówmy się, ja nie umiem pisać. Składam litery. Wolę czytać to, co

inni napisali. Wisława Szymborska powiedziała kiedyś, że czytanie to najlepsza zabawa jaką wymyśliła sobie ludzkość. Zgadzam się. W filmie Różyczka jest taka scena jak główna bohaterka przychodzi do profesora brawurowo zagranego przez Andrzeja Seweryna, patrzy na jego wielką bibliotekę i mówi: wow, Pan to wszystko przeczytał? A on: nie, to niemożliwe. Ale wie Pani książka to piękny przedmiot. Dlatego nie umiem się przekonać do e-czytników. Chyba dziadzieję. Jakbym mógł, wykupiłbym cały asortyment sieci Empik, zamknął się na kilka lat i czytał. Oriana Fallaci, którą wręcz histerycznie wielbię opisuje w książce „Wywiady z władzą” jak pracowała przy innej książce „Un uomo”. Zamknęła się na trzy lata w swoim pokoju w Toskanii i pisała. Pisała jak szalona. Mijały miesiące, zmieniały się pory roku, a ona nigdzie nie wychodziła, wręcz nie opuszczała pokoju, z nikim się nie spotkała. Opiekowała się jedynie umierającą na jej oczach matką. To może chore, ale pokazuje, że jak coś robisz, to poświęć się temu maksymalnie. Czyli w momencie kiedy wysyłałeś ten słynny list do Basałaja wiedziałeś, że Twoja przyszłość to telewizja? Tak, pamiętajmy, że komentowałem mecze w radiu internetowym iGol FM i chciałem to samo robić, ale już profesjonalnie. W igolu zaczynało wielu, nie ma sensu wymieniać. Chcę spytać o coś innego. Mówisz, że teraz nie ma już podziału na dziennikarzy piszących i tych z TV. Ale jest coś takiego, że wychowawcą tych z telewizji jest przede wszystkim Basso, a pismaków św. pamięci Roman Hurkowski. Jakiś tam podział jednak jest. - Jest mnóstwo dziennikarzy piszących i jednocześnie pracujących w TV. Te granice w ostatnich latach niezwykle się zatarły.

W takim sensie tak. Wia- samego picia. Dla mnie alkohol domo, Internet robi swoje. musi mieć dwóch towarzyszy: balangę i innych ludzi. Bawić się Ale skoro juz zaczepiliśmy o Krzyś- bez alkoholu to trudna rzecz. Jeka Marciniaka. Znacie się z Oran- rzy Urban powiedział kiedyś nage Sport. Marciniak opowiadał wet, że nie ma seksu bez alkoholu. kiedyś na Weszło, jak – cytuję Przegiął. Ale biorąc pod uwagę - pogrążyć go mogły sutki repor- jego wygląd, to może i miał rację? terki. A Ty, masz jakieś historie z sutkami w tle fajne anegdotki? Zmierzam do jednego z wywiadów - Miałem jedną spektakularną Mirosławskiego. Bania, bania, bania. wpadkę podczas komentowania - Nie kojarzę. Kiedyś w środomeczu, której nikt nie wyłapał, wisku, lata temu, piło się dużo, ale że był to olbrzymi wstyd, więc teraz nie. To tak jak z piłkarzanie powiem. Co do anegdot, jest mi. Tymi sprzed lat i obecnymi. ich mnóstwo. Pracuję już zawodowo od ponad sześciu lat. Ostat- Rozmowa z Burnosem… nio prawie spaliłem redakcję, bo - I co mam Ci powiewłożyłem tosta do mikrofalówki dzieć? Nie moja rzecz. i ustawiłem na pięć minut. Kiedy wszedłem do kuchni, było w niej Na Twitterze miadosłownie ciemno. Istniało spo- łeś z tego niezły ubaw. re ryzyko, że czujniki wyłapujące - Każdy miał. Bo było zabawne. dym się uruchomią, a wraz z nimi alarmy i zraszanie całego pomiesz- Chwilę się do tej rozmowy przyczenia. Byłby hicior, a ja stałbym gotowałem, coś tam obejrzałem się nieśmiertelny w środowisku. i jedna rzecz zapadła mi w pamięć. I Janusz Basałaj, i GodZ innej beczki. Basałaj do PZP- lewski mówią o dziennikarzach Nu wziął Twojego dobrego - narcyzach. Paweł Zarzeczny swekumpla - Łukasza Wiśniow- go czasu też o tym wspominał. skiego. Z Tobą rozmowy na te- - Każdy z nas ma pierwiastek kamat pracy w PZPNie prowadził? botyństwa w sobie. To zawód w - Nie. Łukasz był pierwszym wybo- którym każdy myśli, że jest dobry. rem Janusza, bo idealnie pasował Znasz dziennikarza sportowego, do pracy, którą teraz tam wyko- który by powiedział: jestem słanuje. Po prostu był z nas najlepszy. by? Ja nie. A przecież nie wszyscy Ktoś mi później pytał czy mam jesteśmy wspaniali. Łatwo się zaz tym problem? A w czym pro- kochać w samym sobie z wzajemblem? Mój kumpel poszedł za pił- nością. Wiesz kto jest ulubionym ką, jest szczęśliwy, robi to o czym komentatorem każdego komentamarzył. Podnosisz wtedy dupę z tora? On sam. I choć wielu będzie siedzenia, wstajesz, bijesz brawo! oficjalnie zaprzeczać, to taka jest Możesz oczywiście przestrze- prawda. Paweł Zarzeczny otwarcie lić mu kolana i zająć jego miej- mówi, że jest najlepszy. Ale Paweł sce, ale na to jeszcze za wcześnie. taki ma styl, jest kochany. Mam Zrobimy to przed Euro 2016! do niego wielką wyrozumiałość, szacunek i lubię z nim rozmawiać. Co do wódki. Dużo pijesz? Oczywiście istnieje coś takiego - Powiem Ci jak Jan Himilsbach: jak mania grandiosa. Choroba, na nie mam żadnego problemu z al- którą nikt nie znalazł jeszcze lekoholem. Mam z nim same przy- karstwa. Ale można jej uniknąć. jemności. Nie potrafię pić dla


WYWIADY Wystarczy tylko dać sobie prawo do powiedzenia: nie wiem czegoś, ktoś inny wie lepiej, dać sobie prawo do popełnienia błędu. Każdy je robi. Zwłaszcza dziennikarze sportowi. Ty unikasz jak ognia oceniania kolegów po fachu. Inni nie mają z tym jednak większego problemu. Z Twittera Przemysława Michalaka: „Mateusz Święcicki to jak dla mnie solidny komentator, ale jego oceny na Weszło wyraźnie zawyżone. Pisane przez kolegów, niestety to widać.” - Muszę się powtórzyć. Jestem za pełną wolnością. Przemysław Michalak może sobie napisać co chce, to jego prawo. Mnie może to co on napisał absolutnie pierdolić. I pierdoli. Nie jestem zły na niego, to była zwykła szczera ocena. Gdyby powiedział mi to na przykład Piotrek Dumanowski, którego cenię, bo jest bardzo dobrym komentatorem, to bym się przejął. Napisałem później kolegom z Weszło. Dajcie mi następnym razem mniej punktów, to się ode mnie odpierdolą. Obiecali, że dadzą. Problem zniknie. Ale dziwnie to wyglądało kiedy Borek dostał 22/25 a Ty 24. Nie odwróciłbyś tego? - Dałbym Borkowi maxa. A sobie zostawił 24. Narcyz. Dobra, wróćmy jeszcze na chwilę do początku. Ale, nie martw się, przy klimatach Weszło pozostaniemy. - Sam fakt z jakim uporem wracasz do Weszło, świadczy, że odnieśli niewyobrażalny sukces jako portal. Powiedziałeś, że poszedłeś na dziennikarstwo, bo na coś innego byłeś za głupi. Tomek Cwiąkała studiował filologię portugalską. Ty komentujesz francuską piłkę... - Nie komentuję francuskiej piłki. Prawa do ligi straciliśmy w 2012 roku. Później mieliśmy już tylko Puchar Fran-

cji

i

mecze

Trójkolorowych. Uczę się włoskiego. Io sono... Te sprawy. Okej. Komentowałeś. - To było zaledwie kilka- W Polskim futbolu najbarnaście spotkań w roku. dziej boli/śmieszy/irytuje/nie daje mi spokoju… Nie ma znaczenia. Chodzi mi o Hipokryzja. to, czy żałujesz, że nie studiowałeś żadnego języka, że nie obrałeś Rozmawiał: Łukasz Mackiewicz drogi podobnej do Tomka Ćwiąkały? A może i bez tego jesteś w stanie dogadać się w kilku językach? - Po pierwsze, jak u Edith Piaf: niczego nie żałuję. Na Harvardzie są takie zajęcia prowadzone przez jednego mądralę, na które studenci walą drzwiami i oknami. Ten mądrala przekonuje, że wszystkie wydarzenia (poza śmiercią rodziców, rodzeństwa czy innymi okropieństwami) nie powinny być przez nas oceniane od razu, a z dystansem i że nie są ZŁE. Bo nie ma złych sytuacji (kobiety są, a i owszem). Po latach mogą okazać się bardzo dobre. Powiedzmy, że tracisz pracę. Jesteś załamany, ale możesz za chwilę znaleźć lepszą, przeżyć coś wspaniałego i może być ci lepiej. Wracam do książki „Bóg nigdy nie mruga”. Autorka radzi by sobie postawić takie post scriptum po złych wydarzeniach w życiu i zapytać siebie samego: jakie to będzie mieć znaczenie za pięć lat? Po drugie: przecież jedyną drogą do nauki języka nie jest studiowanie filologii. Po trzecie: gdybym studiował filologię nie miałby czasu na pracę w Orange sport i nie robilibyśmy tego wywiadu. Uwierz, wiem o czym mówię. Bo mam znajomych po filologiach. To mega absourbujący kierunek. To wiem, dlatego napisałem, że może bez tego dajesz radę. - Jeśli dziś nie znasz języka obcego to jesteś inwalidą. Nie tylko w dziennikarstwie sportowym. Angielski i co dalej? Z Goulonem pogadasz? A może z Vasco?

„Ten polański jest tak świetny, jak tamten cnotliwy…” Domyślasz się czyje to słowa? Moje! Z Twittera. Gwoli ścisłości. Osobiście nie mam nic do Polańskiego, w sumie jego sprawa jak ma ochotę prowadzić swoją karierę. Boli mnie tylko to, że koleś wypina się na kadrę, jedzie z Nawałką jak z jakimś menelem spod sklepu, a potem selekcjoner biegnie, prosi, aby przeciętny piłkarz wrócił do kadry. Po co? Jodłowiec jest w dobrej formie, rzekłbym, że życiowej. Nic nie stracimy wrzucając go do kadry. A te wszystkie błagania o powrót Polańskiego są po prostu słabe. Nawałka szmaci tę reprezentację? - Czy szmaci? Wydaje mi się, ze ranga, magia kadry już dawno się skończyła. Mam wrażenie, że ogromna ilość kibiców Ekstraklasy, którzy w dość zaawansowany sposób interesują się piłką nożną, poświęcają dużo czasu dla swoich klubów, nie jest mentalnie związana z kadrą. Mi osobiście z kadrą kojarzy się „typowy Janusz”, a nie kibic z Żylety, czy Wiary Lecha. W sprawie Polańskiego boli mnie jeszcze jedno. Nawałka ewidentnie nie ma pomysłu na ten zespół. Miał dłuuuugi okres aż do rozpoczęcia eliminacji, w którym powinien tę drużynę (z)budować. Wtedy na Eugena nie stawiał, a teraz gdy już powinien mieć wszystkie klocki poustawiane, z marszu chce wrzucić gościa, którego wcześniej miał pod nosem, ale z tego nie korzystał. Amatorka. - Może nie amatorka, bo kadra, to kadra. Taki Iniesta z marszu może wskoczyć do kadry Hiszpanii (za-

kładamy, że np. przez rok w niej nie grał) i będzie robić różnicę. Także profesjonalny piłkarz z umiejętnościami poradzi sobie z tym. Tutaj chodzi raczej o to, że Nawałka próbował udowodnić nam, że ma koncepcję, a teraz nagle chyba przyznał się, że jego koncepcja nie wypaliła. Albo, że tej koncepcji nie miał. Wracając do Polańskiego. Gdyby on był kimś, kto robi różnicę. Ale nie, to typowy przecinak. Nie warto robić z siebie pośmiewiska. Inaczej by to wyglądało, gdyby to Polański przyszedł, pokajał się, przeprosił. Ale było odwrotnie. No i Geniek jeszcze ma czelność zastanawiać się. (Rozmowa przeprowadzona zanim EP odmówił Nawałce - przyp. red.) Dokładnie, Eugen, Obraniak - sprawa wciąż ta sama. Oszukujemy się, że ci ludzie mogą nas zbawić, choć nie zrobili tego ani razu. W ogóle coraz bardziej zaczyna mnie bawić dyskusja o personaliach tej kadry. Można by tu zacytować klasyka - słowa inne, ale muzyka wciąż ta sama. - Może wystarczyło zrobić to tak: Polański nie chce? Ok, jego sprawa. Nie ma tematu. A tak to jak zawsze. Mamy kolejną telenowelę z przeciętnym piłkarzem w tle. Fochy to sobie może strzelać Zlatan. Ogólnie wydaję mi się, że jest zbyt dużo analiz odnośnie Polańskiego. Krychowiak powiedział, że jeśli ten nie ma ochoty przyjechać na kadrę, to niech już nie przyjeżdża. Co to oznacza? Selekcjoner nie tylko straci w naszych oczach, kibiców, ale także u piłkarzy. Nie wiem, czy pamiętasz eliminacje do mundialu w Korei i Japonii. Tam Engel zbudował drużynę, stworzył szkielet. I tego się trzymał.

No i właśnie, ten pomysł. Kiedyś napisałem tekst, w którym przekonywałem, że trener musi mieć swoją wizję zespołu. Nie może być zakładnikiem gwiazd, mediów. Przyklasnąłem Nawałce na samym początku, gdy wyskoczył z Kosznikami i Marciniakami. Dawało to nadzieję, że gość wie, czego chce. Okazało się, że to był - przede wszystkim - nepotyzm, ale pomysł miał. I za to brawa. Szkoda, że szybko wymiękł. Dla mnie w kadrze może grać nawet połowa Polaków z Podbeskidzia, byle to miało jakiś sens, abym widział walkę, serce zostawione na boisku. A tego nie ma. I właśnie. Jesteśmy NIJACY- i to nie są puste słowa. Od dłuższego czasu mam wrażenie, że MY gramy jak wszystkie najlepsze reprezentacje, tylko kilka razy gorzej. Tu trzeba własnego pomysłu. Inaczej dalej będziemy bawić się w nazwiska, a to już od kilku lat nam nie wychodzi. Może trzeba skupić się ewidentnie na jakimś stylu – bądźmy np. ewidentnie nastawieni na kontrę, tak by można powiedzieć: O! Oni grają tak jak Polacy. - Styl stylem, ale nie ma kontynuacji. Co eliminacje zmiana, zero stabilizacji. Chciałbym zobaczyć dłuższy projekt. Może wtedy by coś z tego wyszło?


WYWIADY Nawałka nie potrafił utrzymać jakiegoś tam układu tego zespołu przez okres przygotowań. Zaczynał inaczej, teraz jest inaczej. Nie ma tu ani ładu, ani składu. Ostatnio tez zdałem sobie sprawę, że jeszcze niedawno zwalnialiśmy selekcjonerów po nieudanych turniejach finałowych. - Na turniej najpierw trzeba się dostać, a potem wyjść z grupy. Jak na razie bardzo topornie nam to idzie. Czekam na progres. Choć przyznam szczerze, że bardziej ekscytuje mnie piłka w wydaniu klubowym, niż reprezentacyjnym. W klubowym, czyli Legia i Valencia. - Tam są większe emocje, bo gra toczy się o większe pieniądze. Legia jest najbliższa mojemu sercu, mam to szczęście, że pamiętam Legię w CL. Wtedy to była magia, Studio S13, mecze kodowane, gdy mieszkało się na peryferiach znalezienie dekodera w promieniu 15 km graniczyło z cudem. Jedna połowa meczu na TVP2 w ciągu jednej kolejki. Klimat niesamowity, ale wtedy w piłkę grali piłkarze, a nie parodyści, jak to teraz często bywa w naszej lidze. Ostatnio rozmawiałem z kolegą, który rozmawiał z kolei z kolegą piłkarzem-którego na pewno kojarzysz, ale pominę nazwiska. No i ten piłkarz mówi, że teraz ci młodzi piłkarze to w dużej części pizdy życiowe. - Wystarczy obejrzeć sobie zdjęcia drużyn z lat 90-tych i tych obecnych. W tamtych czasach młody wiedział co ma robić, gdzie w szatni jest jego miejsce, zarabiał mało, ale i tak się cieszył. Miał ambicję. A teraz? Wystarczy przejść się na trening drużyny T-Mobile Ekstraklasy, zobaczyć co robią młodzi. Fala i hierarchia minęła. Młody zagra dobre 2 spotkania, zaraz mu dadzą 30-40 tys. pensji, znajdzie sobie jakąś lalę i zakotwiczy w galerii handlowej. Inna mentalność, inne podejście.

Smutne, bo piłka to powinien być sport dla facetów, dla prawdziwych mężczyzn. Powoli od tego odchodzimy. Częściej widzę albo maszyny albo wyimaginowanych grajków, a nie prawdziwych wojowników. Klimat się zmienił, to juz nie lata 90., o których wspominałeś. - Ja od dawna powtarzam, że płacimy nieadekwatnie do poziomu reprezentowanego przez nasze drużyny. Legia w latach 90., Widzew z tego okresu, Wisła Kasperczaka. To były drużyny z charakterem, umiejętnościami. Nawet obecnej Legii jeszcze do tego trochę brakuje. A ja chciałbym, aby moja Legia wychodziła jak Wisła Kasperczaka i abym nie pytał, czy wygramy, a ile wygramy.

gnębi. Dziś mówi się super Akademi Legii, ale w dużej części to PR. Żyro odpalił, a reszta? Nie liczę Borysiuka i Rybusa. Efir - zjadły go kontuzje. Furman? Mnie jakoś nigdy nie urzekł, a chyba siedzenie na trybunach w Tuluzie o czymś tam świadczy. Łukasik zapowiadał się fajnie, a potem go zagłaskano. Obecnie to parodia piłkarza.

Mówisz, że PR. Piotrek Joźwiak z Weszło pewnie się z tym nie zgodzi. Jego zdaniem ekipa: Rybus, Żyro, Furman itd., to piłkarze ledwo co liźnięci przez akademię. Oni byli w jakimś tam stopniu królikami doświadczalnymi, a docelowe roczniki wyrastają w Akademii dopiero teraz. - Doceniam zaangażowanie i fanatyzm Piotrka Jóźwiaka, serio, podziwiam go. Wie o tych chłopaI wiesz co? Sam to nawet teraz zrobi- ka więcej niż ich rodziny. Często łeś. Upadliśmy tak nisko, że wspomi- czytam jego opinie, ale jak na razie namy z nostalgią czasy co najwyżej nikt z tych chłopaków nie wystrzesprzed 10 lat. Hołubimy Wisłę, która lił. Ja jestem cierpliwy, czekam. nie awansowała do LM. Ale z chęcią Przecież akademia nie musi dawać byśmy wrócili właśnie do nich. Nie talentu co rok. Także czas pokaże. koniecznie do Dziekana, Laty itp. ale już nawet do Wisły z Cantoro i Uche. Skoro juz jesteśmy przy Legii. - Może to dlatego, że jak już prze- UEFA tak dobrze liczy, że potrafigrać, to po pięknej grze. Tylko weź- ła szybciutko porachować, że Celtic my pod uwagę jedno. Wisła Ka- im sie bardziej opłaci pod wzglęsperczaka obecne eliminacje LM dem marketingowym, niż jakiś przeszłaby jak burza. Ja nie tęsk- tam podrzędny klubik ze wschodnię za czasami Laty, Dziekana, bo niej Europy? Bo ciężko wyzbyć się ich wielkich lat nie pamiętam. Dla wrażenia, że Real czy Barcelona mnie idolem był Pisz, Czereszew- potraktowane zostałyby inaczej. ski, Karwan, podziwiałem Citko, - W niedzielę w Cafe Futbol Boczy nawet Adama Ledwonia w bar- niek tłumaczył, że jeszcze przed wach GKS. Lato znam z retrans- wyrzuceniem Legii, gdy tylmisji. Niech jego czasami podnie- ko ktoś zorientował się, że jest cają się ludzie, którzy to pamiętają. mega błąd, obdzwaniał ludzi z UEFA i jeszcze w czwartek powieTo akurat prawda. Ale chodzi mi dział jasno - nie ma innego wyjo to, że z zazdrością patrzymy już ścia - walkower to jedyna kara. nawet na piękne porażki, na niewielkie sukcesy, nie odwołujemy się Nie uwierzę jednak, że Real czy już do medali. Niewiele nam teraz potrzeba. Szybko i nisko upadliśmy. - Nie upadliśmy. Po prostu nie zbudowaliśmy żadnego modelu szkolenia. Co nas teraz trochę

Barcelonę spotkałaby podobna kara. Nie ma szans. Za dużo do stracenia. Legię, owszem, można tak ukarać, ale nie tych co naganiają całą kasę dla UEFA. - Smutne jest to, co się stało, ale sami się podłożyliśmy. UEFA podobno przed sezonem wysyła listę graczy z kartkami i instrukcjami co i jak oraz dlaczego. Czyli błąd ludzki, ignorancja, bycie mądrzejszym. Jeśli Kuciak instruuje Bereszyńskiego, aby zorientował się, co z jego kartkami, to troszkę słabe jest. Próbuję przypomnieć sobie, czy duże firmy w ciągu ostatnich 2 dekad dostały bany. Nie chcę dywagować na ten temat, choć

wa, że trzeba pamiętać o tym, że Legii pozostałaby jeszcze jedna runda eliminacji. Teraz ważna jest Liga Europy i walka o MP. Legia rośnie w siłę. Budżet, PR, 10-15 lat temu ten klub wyciągałby każdego sensownego grajka z Ekstraklasy. A teraz? Legia chce kogoś? Łup 5 mln zł! Bo każdy wie, że Legia kasę ma. Prezes Leśnodorski to inteligentny facet i zrozumiał jedno. Już jedna wojna na linii klub - kibice była i nikt na tym nie zyskał. “Leśny” i Mioduski wymagają jednego - zero burd, mordobicia jak z Jagą, a za race zapłacą. Mają to wkalkulowane w koszty. Ja też lubię race, w sumie to niech każdy sobie zo-

To przyciąga i jeśli - tak jak mówisz - Leśnodorski i Mioduski są w stanie ponosić koszt rac to bardzo fajnie. Zero burd, race tak. Sprytnie to rozegrali. Tylko czy nikt sie z tej umowy nie wyłamie? - To jest ryzyko. Psychologia tłumu. Na trybunach jest nie 20, czy 50 kibiców. Tylko kilkanaście tysięcy. No i co? Wystarczy dwóch idiotów, a potem pójdzie lawina. Niech znajdzie się trzydziestu i jest problem. Znam ludzi, którzy lubią takie akcje, mówią mi zawsze, że nie znam się, że biją się tylko ci co chcą. Ok, ale niech to robią sobie pod lasem. Liga Europy. Osobiście nie spodziewałem się, że ten żal wywołany

może coś w tym jest. Wywalić baczy Gate 13 z Panathinaikosu. wielką firmę? Z ekonomiczne- Oni racowisko robią nawet w hali, go punktu widzenia może i nie. podczas kosza, czy siatkówki. Dla nich to norma, sens ruchu ultras. Ja uważam, że to jest niemożliwe. I ja lubię to, wolę taki model kiUEFA własnymi rękoma zaciu- bicowania, a nie atmosferę z Prekałaby kurę, która znosi dla niej mier League, gdzie ekstrawaganzłote jaja. Ale okej. Sprawa jest cją jest pokazanie się na trybunie podobna do taśm wprost. Tak jak w barwach klubowych. Derby tam nie powinno być nagrań, bo Buenos Aires. Czy to na El Mopewne słowa nie powinny być w numental, czy na La Bombonera. ogóle wypowiedziane, tak tu nie Ogólnie cała argentyńska Primepowinno być w tematu, bo taka ra Division. To co tam się dziefuszerka jest nie do pomyślenia. je na trybunach, to jest kosmos. - Legii pozostaje tylko wyjść z tego I ja lubię taki koz bagażem doświadczenia. Jest to smos, a nie Janusz Style. nauczka na przyszłość. Inna spra- Właśnie. To też jest jakiś styl Legii.

odpadnięciem z LM w taki sposób zniknie na tyle skutecznie, żeby móc z wypiekami na twarzy czekać na LE, odpuszczając przy okazji mecz polskich siatkarzy z Rosjanami. - Ten, kto ma oglądać siatkarzy, to ich obejrzy. Dla mnie siatkówka jest bo jest, ale nie oglądam. Nie lubię sportów niekontaktowych. Może nie żal, a niedosyt, że mogło być inaczej. Ale szybko na Twitterze poszło „finał LE w Warszawie! Niech Legia tam zagra”. I kibice już mają jakiś cel.


WYWIADY Wspomniałeś o Cafe Futbol. Cafe futbol wróciło, a wraz z nim Roman Kołtoń. Wejście w sezon miał jednak nie najlepsze – został zmasakrowany przez Bońka. Romek - ten od Zibi to są moi gamonie - chciał zagaić Zibiego w kwestiach personalnych kadry. I pierwszej i młodzieżowej. Prezes szybciutko sprowadził go na ziemię, mówiąc, że na takie tematy rozmawiał nie będzie. - Kołtoń to nie moja bajka. Wolę Mateusza Borka, który jest pro. A Pan Kołtoń z roku na rok staje się coraz bardziej kluchowaty, bez wyrazu. Chciałem pogadać nawet nie tyle co o Kołtoniu, co o sporze w kontekście odpowiedzialności prezesa PZPN za wyniki kadry. Po której stronie jesteś? Boniek powinien być rozliczany za wyniki kadry? Ja uważam, że nie. Marek Wawrzynowski nie raz i nie dwa był za tym, aby prezesa, co najmniej, nie rozgrzeszać z postawy reprezentacji. - Boniek nie powinien ponosić takiej odpowiedzialności. Na pewno nie po jednym selekcjonerze. Co innego, jeżeli popracuje dwie kadencje, przeżyje dwóch, trzech selekcjonerów. Wtedy można zacząć zastanawiać się, czy wszystko jest ok, czy tędy droga? Ale ocenianie Bońka po działaniach Nawałki i kadry? Słabe… O kadrze moglibyśmy rozmawiać jeszcze długo, ale teraz o czymś innym. Rosja, Putin, Mundial 2018. - Chyba ekonomia zrobi swoje. Putin to kasa, a misie lubią kasę. Do mundialu jeszcze cztery lata, więc dużo spraw umrze śmiercią naturalną. Igrzyska w Soczi się odbyły, to i Mundial będzie w Rosji. Trochę słabe jest to, gdy czytam w mediach: „przyjmijcie miło reprezentację Rosji w siatkówce, sport, to nie polityka”, a wcześniej ten dziennikarz, czy jego redakcja apelowała o zabranie Rosji mundialu. Apelować sobie możemy, tyle że zapełni

jeden, czy drugi kolumnę, a ci na górze sami podejmą decyzję. Ekonomia, kasa. I co? Były pomysły, aby nie brać udziału w kwalifikacjach do tego turnieju. Już to widzę, wszyscy jak jeden mąż, „Nie, nie jedziemy! Niech Putin ma nauczkę!” Na razie Mundial 2018 to temat dla dziennikarzy, nie czytałem nigdzie, aby ktoś z działaczy zabierał głos w tej sprawie. Też mam wrażenie, że góra gra na przeczekanie, że czeka aż wiele spraw umrze śmiercią naturalną. Boli mnie jedna jednak jedna rzecz. Piotr Koźmiński z „Superaka” wciąż rzuca jednym argumentem: „Ręce polityków precz od sportu”. Ale, nie wiem czy on zauważył, sprawa jest na tyle poważna, że nie można oszczędzać - pójdźmy jego tokiem rozumowania - nawet sportu. - Etyka etyką, ale gdy w grę wchodzi taka kasa, to niestety, ale my możemy sobie pogadać. Magia pieniądza robi swoje. To wiadomo. Etyka, kasa i TVP. Brak transmisji Ruchu w decydującej fazie el. LE, olewanie siatkarskiego mundialu w wiadomościach sportowych. Zamiast realizacji misji, polska młodzież jest karmiona Szkołą Życia – dla wyjaśnienia – odpowiedniku trudnych spraw. - Zresztą, wymagamy od FIFA czegoś, a UE, NATO wyznają zasadę dyplomacji i udają, że nic się nie dzieje. Są organy poważniejsze, które walczą z ekspansją Rosji na zasadzie wydawania sankcji. A FIFA, to FIFA. Obecność w jej szeregach nie jest obowiązkowa. Jak się komuś nie podoba, to może z niej wystąpić. Dlatego wątpię, aby coś w temacie Mundial 2018 się zmieniło. Jeśli chodzi o TVP i siatkarskie mistrzostwa. Polsat kupił prawa, to jest biznes. Ma prawa, więc może sobie Solorz puścić te spotkania nawet w prywatnym domu, nic nikomu do tego. Stać

go, ok. Także śmieszne jest lamentowanie (np. Szaranowicza), że taka impreza jest zakodowana. My byśmy chcieli wszystko za darmo. Tylko gdyby nie kasa Plusa, gdyby nie prywatne firmy, które przez tyle lat ładowały kasę w siatkówkę, w kadrę, w ligę, to dziś nie byłoby tego wszystkiego. Ale nie, źle, bo prywatna telewizja chce około stu złotych za ponad 100 spotkań. Kradzież w biały dzień. I tu się z Tobą w pełni zgadzam. Polsatu sprawa, co robi z prawami. - Jeśli chodzi o TVP, to nie oglądam ich transmisji. Studio by Iwański, czy ten co zawsze dostaje nagrodę dla najlepszego komentatora, są na niskim poziomie. Jeszcze trochę, to Gmoch i Engel będą prowadzić studio z domu starców. Jeszcze brakuje Piechniczka i jego sławnego kominka w Wiśle. Próbowałem na temat braku transmisji z Ruchu na Twitterze podyskutować z Jackiem Kurowskim. Niestety, rozmowa - z braku woli dziennikarza TVP – urwała się dość szybko. Wywnioskowałem tylko tyle, że TVP ma zamiar ogłupiać naród tak długo, jak nic innego nie będzie dla „Publicznej” opłacalne. Tonący brzytwy sie chwyta. - Inna sprawa, że bieda tam aż piszczy. Trzeba walić kasę na produkcje dla debili, więc oszczędza się na wszystkim. Zwolnienia, redukcje. Dlatego nie dziwię się, że TVP nie ma ochoty wydawać kasy na sport. Mówi się tez, że TVP ma taki, a nie inny target, dlatego realizacja piłki wygląda tam, jak wygląda. - Mam często do czynienia z transmisjami na SKY, bądź hiszpańskim C+. Niemiecki Sky robi mistrzowskie transmisje. Człowiek ma wrażenie, że tam nawet rozstawienie kamer na stadionie było przemyślane i przetestowane. Do tego studio, analizy graficzne,

ski. Weszlo jest pro Boniek, teraz pro Boniek jest też Przegląd Sportowy. A może oni są po prostu „pro normalność”? Jak to widzisz? -Weszło jest pro Boniek, co nie uchroniło Nawałki, bo dziś Caplica, Filippo Caplica… (16.09. przyp. red.) Stanowski zje-śmiechchał go ostro. Zresztą. Ciężko nie być pro Boniek, biorą pod uwaA właśnie, jeśli już o robieniu dzien- gę to co ostatnio się działo. Bonikarstwa, to ciężko uciec od Patry- niek przyszedł, Boniek ma dać ka Mirosławskiego. Nie wiem z czego nową jakość. PZPN zmienia się, to wynika, ale Internety, mówiąc a czy na lepsze? To czas pokaże. delikatnie, nie przepadają za nim. - Mirosławski robi coś po swo- W „Przeglądzie” piszemy pod lijemu. Niech robi, jego sprawa. I nię redakcyjną? Pozbyto się Żetak mam wrażenie, że większość laznego i Wawrzynowskiego... jego programów ludzie oglądają - Wiesz, nie chcę wypowiadać sie na YT, a nie w Sportklubie. Świat na takie tematy, bo nie jestem eksdziennikarstwa robi sobie z niego pertem w tych sprawach. Biorąc bekę, bo trochę zaczął gwiazdo- to na chłopski rozum - przyszła rzyć. Według mnie ten program nowa władza, zrobiła po swomiał wzięcie, ale na kilkanaście jemu. W wielu firmach tak jest. odcinków, nie więcej. Bo ile my Piotr Żelazny to rzetelny promamy tych gwiazd, których war- fesjonalista. Nie jest gwiazdą, to posłuchać? A ja ostatnio widzę, ale jednym z lepszych dzienjak ktoś na Twittera wrzuca link nikarzy sportowych w Polsce. do jego programu z Natalią Siwiec. Porażka. On chyba chciał być takim Kubą Wojewódzkim sportu. Tak można wszystko wytłumaczyć. Tylko, że dziennikarze mają możliSiwiec, jeżeli mnie pamięć nie myli, wość wpływania na opinię mass… była w pierwszym, bądź drugim A tu trudno oprzeć się wrażeniu, że sezonie. Tak, też mnie to śmieszy- wylecieli nieprzychylni Bońkowi, a ło, ale podoba mi sie jedna spra- weszli wręcz przeciwnie, jego ludzie. wa. Nikt poza nim i Weszlo nie - A nawet jeżeli tak było, to co? robi rozmówek z dziennikarzami. Ktoś pojedzie na Pola i RudzkieStanowski, Kmiecik, Borek, Iwa- go, nic poza tym. Przegląd Sportonow, duet Jaroński - Wyrzykowski. wy to, tak samo jak Polsat, spółka Trochę tego było. Jako Wojewódz- prywatna. Robią sobie co chcą. kiego go nie kupuje. Co nie zmie- Mogą nawet na etacie zatrudnić nia faktu, że było kogo posłuchać. Rafalalę, jeśli im się to podoba. - Czasami gdzieś się taka rozmo- Zwolnili, stało się. Zarówno Żewa znalazła. Iwanow kilka razy lazny, jak i Wawrzynowski pogdzieś tam wywiadu udzielił, Bor- radzą sobie w tym zawodzie.Nie ka pamiętam z programu moto- chcesz, nie czytaj… W TVP też co ryzacyjnego. Stanowski regularnie wybory zmienia się władza, pańpisze. Niech Mirosławski robi to stwowa telewizja jest narzędziem co chce, ktoś mu to puszcza, więc w rękach władzy. Takie czasy. chyba zapotrzebowanie jest. Nie moja bajka, nie chcę, nie oglądam. Odejdźmy na koniec od polskieNo dobra. Nawinął sie Stanow- go piekiełka. Hiszpania, Valencia. powtórki z naniesionymi schematami graficznymi. Dlaczego nc+ się sprzedaje? Bo ma produkt! Ligi zagraniczne, TME, LM, LE. Niech to straci, a będzie kaplica.

Carlos Marchena powiedział ostatnio, co zresztą podałeś dalej na TT, że Czarek Wilk to jedna z lepszych osób jakie spotkał w karierze. - Sądzę, że to taka kurtuazja. Marchena grał w jednym zespole z Villą, z Silvą, Barają, Albeldą. Canizaresem! Piłkarzy lepszych od Wilka to on zapewne kilkuset widział. Może mu Czarek charakterologicznie pasuje? Tylko, czy oni gadają ze sobą? Czy Wilk zna już hiszpański? Dziś np. widziałem fajną rzecz na hiszpańskim C+. Oglądałem rano program o Bundeslidze. Skrót meczu BVB - Freiburg. Po meczu wywiady w mixed zone. Kagawa jedzie ojczystym językiem, Aubameyang po francusku. Jak widać oni też języków sie nie uczą. Kto wie, może Czarek łyka hiszpański nawet szybciej od Bartka Pawłowskiego... Nie śledzę sytuacji Wilka. Jak to u niego wygląda? Częściej ławeczka? - Wilk raczej Priemera Division nie podbije. Nie oszukujmy się. Tu raczej na Krychowiaku trzeba się skupić. A obok Krychowiaka na pewno nie Polański... Polskie piekiełko opuściliśmy, ale zamiast tego mamy pożar w Madrycie. Przed chwilą widziałem na TT pytanie z profilu FourFourTwo: „Kto jest odpowiedzialny za bałagan w Realu?”. Mi nie podobało się pozbywanie się lekką ręka Angela i Alonso, a wrzucanie w ich miejsce kompletnie nowych ludzi. - Di Maria to był błąd. Jak można było opchnąć człowieka, który był w życiowej formie? A osiągnął ją przecież na nowej pozycji… Xabiego też będą żałować. Dla mnie ten Real się rozpadnie.


WYWIADY CR7 też tam nie wytrzyma, o czym wspomniał też Angel. Decyzje ze sportowego punktu widzenia wyglądają na kosmicznie wręcz głupie. Kupowanie Jamesa, a sprzedawanie Di Marii. Co to miało dać? Tylko marketing, bo ze sportowego punktu widzenia można na tym tylko stracić. Może na dłuższą metę Rodriguez będzie w stanie zaoferować Królewskim tyle, ile dawał Angel, ale na pewno nie od razu, nie już. Perez popełnia drugi raz ten sam błąd. - Może naprawdę chodzi o ten kontrakt na autostrady w Kolumbii? Serio?! Nic o tym nie słyszałem… - Podobno firma Pereza dostała kontrakt na autostrady w Kolumbii. A słyszałeś o tym, że Real specjalnie czekał z transferem Jamesa do mundialu, bo kupienie go drożej - ale już jako gwiazdę mundialu, gościa, którym są zafascynowani nastolatkowie całego Świata bardziej im sie opłacało, niż kupowanie go przed mistrzostwami - za kilkanaście milionów euro mniej, ale tylko jako zwykłego, całkiem dobrego grajka z Monaco? Marketing. - O to chodzi. Kasa, kasa, kasa. Na papierze Real wygląda nieziemsko. Na boisku na razie dramat. Wydaje mi się, że Ronaldo ostatni sezon ubiera koszulkę Królewskich. Za to w Polsce koszulkę “Amiki” po raz drugi ubiera Skorża. Liga będzie ciekawsza. - Czasami żartobliwie tak piszę o Lechu. Na jednym z for piłkarskich, na którym jestem od dawna, kiedyś zorganizowano akcję „Urodziny Amiki Wronki”. I jechali chłopaki z Lechem tak długo, aż moderacji się to znudziło… Z Bartkiem Buksem rozmiawiał: Łukasz Mackiewicz

Od czasów wejścia Polski do Unii dużo się w naszym kraju zmieniło – również to, że zwiększyła się u nas ilość imigrantów. Dotyczy to także piłki nożnej, od kilku lat już nie tylko w przypadku piłkarzy, ale i trenerów, którzy kolejno przewijają się przez naszą Ekstraklasę. Jaki jest tego efekt? Niejednoznaczny. Ten sezon w najwyższej klasie rozgrywkowej w naszym kraju na ławce trenerskiej rozpoczęło czterech zagranicznych szkoleniowców. Jeszcze przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego jeden z nich już jednak stracił pracę. Zaraz może się to zdarzyć z drugim.

graniczni trenerzy radzą sobie całkiem nieźle. Henning Berg z Legią awansował do Ligi Europy, Ján Kocian był tego bardzo bliski z Ruchem, z kolei Ángel Pérez García po nieco dłuższym czasie potrafił wypracować nowy, bardzo efektowny styl Piasta Gliwice.

Tak naprawdę w tym sezonie za-

Tylko

Portugalczycy

smutni

Nie idzie za to zupełnie szkoleniowcom z Portugalii chociaż ich już w Ekstraklasie w sumie nie ma. Jorge Paixão jako pierwszy, nie licząc Mariusza Rumaka, stracił w tym sezonie pracę. Tutaj postać byłego sternika Lecha Poznań też jest na miejscu, bo to właśnie on zastąpił Portugalczyka w Zawiszy Bydgoszcz.

Z Lechii wyleciał z kolei Quim Machado i pewnie już niedługo do Gdańska wpłynie kilka ofert od menadżerów. Facet na PGE Arenie nie miał jednak łatwo, wiadome jest przecież, że to tak naprawdę nie do końca on pociągał w zespole z nad Bałtyku za sznurki. Poza tym, chyba nawet José Mourinho od razu nie osiągnąłby z tą drużyną od razu najwyższego poziomu, dostając kilkunastu nowych zawodników.

wamy też duży zaciąg z Półwyspu Iberyjskiego, na który z pewnością duży wpływ miały sukcesy choćby hiszpańskiej piłki na arenie międzynarodowej. W Ekstraklasie pierwszym z nich był José Mari Bakero, którym najpierw zakrztusiła się Polonia Warszawa, a potem omal nie udusił Lech Poznań. Co prawda, prywatnie bardzo lubię byłego gwiazdora FC Barcelony, to jednak na ławce trenerskiej nie za dobrze mu poNie ufaj sąsiadom szło, a jego największym sukcesem Powiedzmy sobie jednak szczerze, jest wciąż zwycięstwo nad Manże i tak w tym sezonie drużyny chesterem City w Lidze Europy. prowadzone przez obcokrajowców prezentują się naprawdę nieźle, Również José Rojo Martín nie zaczego jednak nie możemy powie- wojował ligi, chociaż w Koronie dzieć o tych z ostatnich sezonów. plany były naprawdę wielkie. SaNa pierwszy ogień wysuwa nam mego szkoleniowca cała sytuacja się zdecydowanie Pavel Hapal. też w dziwnie zarządzanym kluCzech dostał w Zagłębiu tych za- bie z Kielc chyba jednak przerosła. wodników, których chciał, zawsze Kiedy pojawiła się szansa powrotu dostawał pensję na czas, a i ta nie do ojczyzny, Pacheta jak najszybnależała do najniższych. Z „Mie- ciej z Polski uciekł i został nowym dziowymi” jednak osiągnął jedno szkoleniowcem zdegradowanego wielkie nic, rozstał się 30 lipca ze- do Segunda División B Hérculesa. szłego roku, po zaledwie jedenastu dniach tamtego sezonu. Oczywiście z drugiej strony mamy Stanislava Levý’ego, który ze Śląskiem jako tako sobie radził, jednak i on naszej ligi nie zawojował, ale to też nie jest do końca jego wina, tylko również nieco chora sytuacja panująca we wrocławskim klubie. Iberyjski zaciąg W ostatnich latach odczu-

Ostatnim efektem iberyjskiego zaciągu jest obecny trener Piasta, Ángel Pérez García. W ogóle zespół, którego sternikiem jest również Zdzisław Kręcina, ma bardzo dobre kontakty na tamtejszym półwyspie. W zespole z Gliwic gra aż czterech Hiszpanów i trzeba przyznać, że prezentują się naprawdę nieźle. Gerard Badía zalicza coraz lepsze występy, Rubén Jurado już od kilku sezonów stanowi o sile Piasta, a Carles Martínez to solidny pomocnik. Nawet Alberto Cifuentes, który początek miał niezbyt dobry, broni wreszcie solidnie. Jakość a nie ilość Tak jak w Piaście, czy w innych polskich klubach, które mają tendencję do sprowadzania trenerów zza granicy – przede wszystkim należy postawić na jakość. To nie musi być koniecznie trener z jakimś wielkim nazwiskiem (jak Bakero), tylko człowiek, który nawet w tej przysłowiowej „drugiej lidze hiszpańskiej” robi różnicę. Jeśli nic się w najbliższych latach nie zmieni, to w T-Mobile Ekstraklasie będziemy mieli jeszcze więcej zagranicznych trenerów, nie zawsze sprowadzonych właśnie z tego powodu, że swoimi umiejętnościami wyrastają ponad polskich szkoleniowców. Wracając jeszcze do pytania z tytułu: dobre bo zagraniczne? Nie zawsze, ale na szczęście coraz częściej.


PIŁKA NOŻNA

Legia Warszawa w pierwszej kolejce Ligi Europy pokonała na swoim stadionie belgijski Lokeren 1:0, po bramce Miroslava Radovicia. W drugim spotkaniu w Grupie L Trabzonspor na wyjeździe wygrał z Metalistem Charków 2:1. Po pierwszej kolejce Legia zajmuje drugie miejsce, a jej kolejnym „przystankiem” będzie turecki Trabzonspor.

Czy Legię stać na wyjście z grupy? Oczywiście, poziom sportowy prezentowany przez polski klub nie jest najwyższy, jednak grupa ta na pewno jest słabsza od tej sprzed roku. Dla przypomnienia: Rok temu Legia w swojej grupie miała takie drużyny, jak: Lazio, Apollon, czy właśnie Trabzonspor. Nie możemy lekceważyć jednak żadnego z rywali. Metalist to zespół, który do niedawna był czołową drużyną europejską. Obecnie sytuacja jest diametralnie inna. Z powodu sytuacji finansowej nie jest w stanie zatrzymać swoich najlepszych graczy, którzy odchodzą z dnia na dzień. Ponadto drużyna nie może grać na swoim stadionie w Charkowie, co spowodowane jest wojną na wschodzie Ukrainy, a do tego bliski wyeliminowania ukraińców był Ruch Chorzów (którego obecność w IV rundzie eliminacji już był niespodzianką). Pamiętajmy jednak, że Metalist pomimo słabszej kadry i problemów z graniem „u siebie”, jest drużyną bardzo doświadczoną, grającą szybki futbol.

Przed sezonem głównym celem był awans do Ligi Mistrzów. Niestety tego zrealizować się nie udało – nie koniecznie przez brak umiejętności – i automatycznie kolejnym z nich stał się awans do fazy grupowej Ligi Europy. Cel został, bez większych trudności osiągnięty, choć niedostyt pozostał. Wszyscy pamiętamy całe zamieszanie z Celticiem i UEFĄ… Niemniej nie ma co tego teraz rozpamiętywać. Teraz, kolejnym punktem w liście zadań Henninga Berga i spółki jest wyjście z grupy, a następnie zajście jak najdalej w fazie pucharowej. Przy Łazienkowskiej słychać głosy o finale, który odbędzie się w Warszawie, jednak do tego jeszcze długa droga. Mimo wszystko marzyć i wierzyć trzeba. Spośród wszystkich rywali,

Legia najlepiej zna się z tureckim Trabzonsporem. W poprzednim sezonie dwa razy wyraźnie przegrała z Turkami po 0:2. Trzeba przyznać, że podczas letniego okienka transferowego klub nie próżnował. Sprowadzono dwóch ciekawych zawodników z czołowych klubów europejskich, tj. Oscar Cardozo z Benfiki Lizbona, czy pomocnik Milanu – Kevin Constant. Nie ma już jednak w drużynie Adriana Mierzejewskiego, który wybrał grę za większe pieniądze w Arabii Saudyjskiej. Brak Polaka w drużynie z Trabzonu nie jest jednak tak dużym osłabieniem. Włodarze klubu wydali na transfery blisko 20 milionów euro, zarabiając przy tym powyżej 10 milionów. Wniosek jest tylko jeden: Trabzonspor jest faworytem do wyjścia z grupy. Został Lokeren, z którym Legia wygrała swój pierwszy mecz, w ramach 1. kolejki rozgrywek, w Warszawie. Nie był to perfekcyjny mecz „Wojskowych”, ale liczy się wynik końcowy.

Warszawie. Nie był to perfekcyjny mecz „Wojskowych”, ale liczy się wynik końcowy. Belgijski zespół pokazał, że ma umiejętności, aby utrzymywać się przy piłce na połowie przeciwnika (wymieniając przy tym kilka ciekawych podań z „pierwszej piłki”) i nakładać na niego wysoki pres-

sing. “De Tricolores” na wyjeździe grają bojaźliwie, ale u siebie są o wiele bardziej agresywni. To właśnie tam, w spotkaniu rozgrywanym na Daknamstadion podopiecznym Henninga Berga będzie się grało najtrudniej. Przekonały się o tym, m.in. czołowe belgijskie zespoły, tracąc cenne punkty w lidze.

wyjście z grupy ma bardzo duże szanse. Pepsi Arena musi stać się twierdzą niezdobytą. To tam trzeba szukać zwycięstw, a reszta przyjdzie sama. Eksperci narzekają: Berg gra bez napastnika! Ja powiadam. System Duda-Radović przynosi efekty. “Wojskowi” grając z tzw. “fałszywą dzie-

wał się jakby… przestraszony grą na takim poziomie i o taką stawkę. Właściciele Legii nie mogą w zimę przespać okna transferowego i poświęcić trochę więcej pieniędzy właśnie na wzmocnienie formacji obronnej. Piłkarze Legii, jak i jej kibice marzą o zagraniu na Sta-

wiątką” budują styl. Niepo- dionie Narodowym w finale wtarzalny. Nieskazitelny. Ligi Europy. Jednak żeby ten Przede wszystkim - własny. sen się ziścił - trzeba wyjść z grupy. Osobiście polecam Najsłabiej obsadzoną po- wstrzymanie się z tymi zazycją w układance Berga powiedziami i zatrzymać jest lewa strony defensywy. się na tym, co czeka nas Brzyski na realia Ekstra- w najbliższej przyszłości. klasy wystarczy, jednak już pierwszy mecz w europejskich pucharach pokazał, że w Europie, to nie przejdzie. Wydaję mi się, że Legia na Reprezentant Polski wyda-


O tym tutaj nie przeczytacie: pochwalić, żeby pomarudzić: „O, tam to są trenerzy, takich nam poSprawa dosyć znana. Zawodnik trzeba.” Jednocześnie nie sposób nie chce przedłużyć wygasającego nie zauważyć, kiedy krytykujecie kontraktu z klubem, w najbliższym trenerów za odstawianie zawodniokienku odchodzi za darmo-ląduje ków, którzy za chwilę klub opuszw klubie kokosa. Oczywiście to jest czą od zespołu, od pierwszej „11″. wszystko szmaceniem zawodnika, A to jest w pewnych sytuacjach próbą wymuszenia na nim zmiany decyzji, czasem „przekonania” do zgody na rozwiązanie kontraktu bez odszkodowania, czasem też jest to zwyczajna chęć zemsty, pokazania, kto tu rządzi. Dziś dzie

bętak.

Lubicie wymagać od trenerów wizji prowadzenia zespołu. I jeżeli ją już u kogoś zauważycie (to jest chyba możliwe głównie zagranicą) nie macie oporów, żeby

bardzo rozsądne. Sprawa Lewandowskiego w Borussii. Pomyślcie. Klopp nie odstawia Lewego, daje mu grać. Radosław Matusiak w swoim co czwartkowym felietonie na Weszło chwali za to Kloppa. Pisze, że ważna ma być przede wszystkim forma zawodnika, a nie to, że już za chwile nie będzie go w klubie. Naprawdę? Według mnie ważny ma być przede wszystkim interes drużyny i jeżeli posadzenie na ławie odchodzącego niebawem z klubu Lewego ma być dla drużyny na dłuższą metę lepszym rozwiązaniem to Roberta trzeba sadzać. Jeżeli Klopp widzi, że ma w składzie Aubameyanga, który poprzez ogrywanie się teraz na „9″ ma szansę w przyszłym sezonie godnie zastąpić RL to ma grać Pierre Emerick, a nie Robert. Jeżeli nawet Aubameyang jest w stanie teraz grać na


PIŁKA NOŻNA poziomie nawet o półkę niższym niż „Lewy”, ale poprzez grę już w przyszłym sezonie będzie dla Roberta Lewandowskiego najlepszym zastępstwem, jeżeli klubu nie stać na ściągnięcie gościa o poziomie Roberta, a wierzą, że w klubie takiego gościa mają, tylko potrzebuje on gry, potrzebuje zyskania pewności na murawie, potrzebuje zrozumienia specyfiki gry w Dortmundzie na tej pozycji, to Lewy ma siedzieć. Jeżeli Aubameyang jest najlepszą na rynku opcją za te pieniądze - czyli za żadne - do wypełnienia po Lewandowskim luki w największym stopniu to ma grać Aubumeyang, a nie Polak. Jeśli Klopp chce przyzwyczajać zespół do gry z reprezentantem Gabonu, chłopakiem o zupełnie innej specyfice (niekoniecznie wg „JK” gorszej i w efekcie mniej skutecznej) niż reprezentant to ma grać Aubameyang.

jak miał do tego, aby Robert nie podnosił się z łąwki przez dłuższy czas. Jego decyzja. Ale jeżeli w jakimkolwiek innym klubie decyzja będzie się różniła od tej Kloppa to także należy zaakceptować. Ale w tym wszystkim muszą decydować względy sportowe. Jeżeli trener uważa, że dla BVB bardziej niebezpieczna jest gra Lewandowskiego niż tej gry brak, to ma prawo podjąć decyzję taką, a nie inną. Jeżeli uważa, że większą szkodę robi swojemu zespołowi nie dając grać gościowi, który wkrótce będzie dbał o jego posadę, niż nie dając grać Lewandowskiemu, który już niedługo o nich zapomni, to ma obowiązek podjąć decyzję najlepszą dla zespołu.

Jeśli sztab szkoleniowy i władze BVB są w stanie poświęcić nawet końcówkę sezonu, są nawet w stanie poświęcić Puchar Niemiec, ale po to, aby w przyszłości nie stracić szans na jeszcze więcej poprzez brak odpowiednio przygotowanego zastępcy swojej byłej gwiazdy, to mają prawo Roberta na ławce posadzić. Maja prawo posunąć się tak daleko, aż osiągną to czego oczekują. Czyli odpowiednio przygotowany zespół nie na przyszły tydzień, nie na dwa najbliższe mecze, ale na długą przyszłość. Oni są za tę drużynę odpowiedzialni, oni mają kontrakty na kilka lat do przodu, aby za ten zespół odpowiadać w dłuższym okresie, aby go budować tak, jak im się podoba. Aby ta budowa zapewniała odpowiedni poziom gry zespołu na długie lata. Oczywiście możecie powiedzieć, że BVB nie planuje zastąpienia Lewego ani Mchitarjanem ani Aubameyangiem, ale ja oczywiście uogólniałem. Za nazwisko Lewandowskiego możecie wstawić każde inne, za nazwisko jego zastępcy również, możecie sobie zmienić tez nazwę klubu. Mają decydować względy sportowe, ale nie liczą się indywidualności, a cała drużyna. Dobro drużyny jest najważniejsze, zawodnicy przychodzą i odchodzą, a klub pozostaje. Jeżeli trener uważa, że lepiej czasem najpierw zrobić krok do tyłu, aby w przyszłym sezonie zrobić dwa do przodu, zamiast spieprzyć się ze szczytu, bo nie myśleliśmy o przyszłości w odpowiednim momencie, to ma grać Aubumeyang a nie Lewandowski. Klopp uznał jednak, że najlepsze dla jego drużyny będzie wybieganie Lewego w podstawie w każdym meczu, okej, miał do tego prawo. Takie samo,

Po trudnych chwilach w Poznaniu zmiana trenera! Na miejsce Mariusza Rumaka zjawił się Maciej Skorża, który ma zostać wybawicielem Poznania. Niczym Rycerz na rumaku koniu przybył, aby smokowi księżniczkę. Tylko czy tym mieczem można walczyć? Lech nie ma składu na miarę mistrza Polski. Pomimo słów włodarzy klubu stwierdzam, że ta kadra może nie wystarczyć, żeby powalczyć z Wisłą czy Legią o tytuł. Skorża ma nie lada zadanie. Sympatycy Kolejorza wiążą z nim spore nadzieje. Tylko czy te nadzieje nie będą na nim zbyt mocno ciążyć? Moje obawy jednak zostały rozwiane i to szybciej niż się spodziewałem. Konferencja prasowa i odpowiedź

czerwcu tego roku krążyły plotki, że powróci do Ekstraklasy, ale jako trener Zawiszy Bydgoszcz. Sam odrzucił propozycję, a 27 sierpnia na konferencji prasowej poinformowano media, że będzie nowym trenerem Lecha Poznań. Tyle z historii i dokonań, a teraz troszkę z innej beczki. Kibice nie przepadają Przejdźmy jednak do osoby Ma- za nim, bo w końcu prowadził Lecieja Skorży. Trener doświadczony, gię Warszawa, głównego rywala. który swoje „za uszami ma”. Ma Jednak jeśli przyszedł zmienić ich Puchar Polski i Puchar Ekstrakla- piłkarski świat to swoim dopinsy z Dyskobolią Grodzisk Wielko- giem pomogą drużynie i treneropolski w sezonie 2006/07. Później wi walczyć o kolejne zwycięstwa. Wisła Kraków, którą doprowadził dwukrotnie do Mistrzostwa Polski. Czy będzie wybawicielem? Po poW 2010 roku objął Legię Warsza- rażce 0:1 z Jagiellonią Białystok na wa i zdobył z nią dwa razy Puchar pewno wiara została zachwiana, Polski. Przygoda w Arabii Saudyj- ale „nie od razu Kraków zbudowaskiej gdzie przez sezon prowadził no” i wierzę, że z każdym dniem Ettifaq FC zakończyła się… tak drużyna Lecha będzie silniejsza i sobie. Zajął 6 miejsce w lidze. W z każdym dniem będzie rosłal jak na pytania kibiców były niczym huragan w mojej głowie, który wywiał złe myśli. Teraz pozostaje wiara, że będzie to zespół, który w końcu powalczy z Legią o Mistrza Polski, bo rozgrywki Ekstraklasy są nudne, a spełnieniem marzeń będzie udział w Lidze Mistrzów.


PIŁKA NOŻNA balon napełniony helem, aby wznieść się na wyżyny. Reformy i zmiany, to czeka w najbliższym czasie kibiców Lecha, prawie jak cały naród w związku z zmianą rządu. Jednak jestem napełniony optymizmem jeśli mowa o Lechu, bo ten nasz rząd…

krajami. Tylko w takim sporcie jeden naród stawał przeciwko drugiemu, a nie zawodnik przeciw zawodnikowi. Chyba każdy przyzna, że więcej emocji wzbudza w nas pokonanie Rosjan w meczu Polska-Rosja niż choćby w pojedynku Stoch-Wassiliew.

Sam Mourinho prosił aby jego zespołów nie oceniano po pierwszym sezonie i z taką samą rozwagą podchodziłbym do oceny zespołu Skorży. Oczywiście trener Lecha to nie jest Jose Mourihno, a klub potrzebuje zwycięstw od zaraz, jednak to nie zmienia mojego podejścia. Jeśli Poznań ma realnie walczyć o mistrza, to potrzeba czasu i zaangażowania, bo generał na stanowisku już jest.

Piłka nożna – nasz sport narodowy, komentowany i oceniany na szeroką skalę pod każdym względem. Kiedy gra reprezentacja lub jakiś klub w europejskich pucharach, każdy z nas – choć po części – staje się wielkim ekspertem tego sportu. Czemu akurat piłka kopana zyskała w naszym społeczeństwie taką popularność?

Ile osób pamięta Orły Górskiego? Ilu z nas pamięta mundial z 1974 roku? W pewnym sensie żyjemy zatem legendą - legendą o wielkim polskim sukcesie, pomijając jakby niezwykłe wyczyny dzisiejszych sportowców, choćby siatkarzy. Moim zdaniem nie to jednak decyduje o tym, że piłka przeważa. Jestem także zdania, iż zarówno siatkarze jak i wszyscy inni sportowcy w Polsce są godnie doceniani przez wszystkich fanów.

Dlaczego tak jest? Pierwszą narzucającą się myślą są warunki. Ogromne stadiony piłkarskie dają takie, które tworzą możliwość organizacji wielkiego święta na trybunach. Coś niesamowitego! Są też jednak inne aspekty, które decydują o tym, że piłka nożna jest dla kibiców bardziej pociągająca niż inne sporty.

Co więcej, decydującym myślę czynnikiem, jest to o czym pisałem wcześniej – wielka rywalizacja między narodami. W rankingu IIHF (hokej na lodzie) mamy 49 reprezentacji narodowych, w rankingu FIVB (siatkówka) mamy około 130 drużyn, a w piłkę ręczną grają 82 kraje.

Tak już jakoś jest, że człowiek przez życie stara się zwalczać wszelkie niedoskonałości w swojej sferze psychicznej oraz fizycznej. Być może właśnie dlatego taką furorę robi sport, w którym można używać jedynie kończyn, do tego... tych słabszych. Każdy z zawodników – jeśli chce osiągnąć szczyt – Niesamowitą popularność tego musi zatem bardzo dużo trenować. sportu widać choćby podczas... Z drugiej zaś strony piłka nożna jakiegokolwiek meczu. Na stadio- jest dostępna dla wszystkich. W nie, który pomieścić może od kil- przeciwieństwie do siatkówki, kokunastu do kilkudziesięciu tysięcy szykówki czy hokeja na lodzie, tu widzów, zwykle pozostaje niewiele nie potrzebna jest siatka, kosz czy pustych miejsc. Na zwykłym me- odpowiednie warunki na lodzie. czu polskiej ekstraklasy, który nie Wystarczy piłka, bramkę może stajest jakimś hiper-ważnym spotka- nowić cokolwiek. Trenować mogą niem potrafi znaleźć się 30 tysięcy wszyscy i w tym tkwi piękno tej gry. kibiców. Na Mistrzostwach Świata czy Europy lub w ważniejszych Ponadto piłka jest nieprzewidywalmeczach Ligi Mistrzów stadiony na. W koszykówce od lat dominuje zapełniają się natomiast zwykle USA, a reszta krajów – w i tak dosyć po brzegi, a każdy mecz ogląda zamkniętej grupie – zmaga się tylko po 60-70 tysięcy ludzi. I to nieza- o 2. miejsce. W hokeju reprezentależnie od tego czy jest to finał czy cje wystawiają tylko te kraje, które też zwykły mecz Chile z Australią. mają takie warunki (czytaj: kraje, w których widziano śnieg), a lista Jak jest w innych sportach? Przy kandydatów do medalu jest bardzo meczach siatkówki, piłki ręcznej, krótka. W piłce ręcznej i siatkówce koszykówki czy hokeja, hale, któ- także dochodzi do sytuacji, w które mogą pomieścić zwykle po 5-15 rych mamy kilku faworytów, któtysięcy widzów zapełniają się je- rych nikt nie jest w stanie wygryźć. dynie podczas finałów i meczów gospodarzy. Na innych meczach W futbolu jest inaczej. Tutaj każdy obiekty świecą zaś pustymi krze- ma szanse na wygrywanie, co posełkami. Wiem jak jest, byłem w kazała już choćby Kostaryka na poGdańsku na meczu Mistrzostw przednich Mistrzostwach Świata. Świata w siatce i... na prawdę kibi- Lista drużyn, zmagających się o tro-

W rankingu FIFA znajduje się natomiast 210 państw. Jest to zatem mniej więcej tyle, ile jest ich ogółem na świecie. To tworzy zatem różnicę i niesamowitą przewagę nad innymi sportami. To tutaj – na piłkarskim boisku – można zatem pokonać cały świat. Zostając mistrzem świata hokeja ogrywamy bowiem zaledwie 48 krajów, zostając mistrzem świata w piłce nożnej – mamy pod sobą cały glob.

Zmiana myśli społecznej jest już zatem chyba jasna. Ale nadal pozostaje pytanie – dlaczego piłka nożna? Mamy przecież także inne sporty zespołowe: siatkówkę, piłkę ręczną, koszykówkę czy hokej. No a przecież przewaga „kopaczy” (nie szukać podtekstów związanych z przyszłą panią premier, o której z resztą można by napisać kolejny felieton...) nad resztą sportowców jest bardzo wyraźna.

ły, a po zwycięstwie chwała spadała na wybraną (najlepszą) osobę. Nie było możliwości, aby część odebrała drużyna. Nie było bowiem odpowiednich więzi społecznych, aby można było taką zawiązać.

W XX wieku wszystko wywróciło się do góry nogami. Świat, dotknięty przeróżnymi konfliktami na tle niepodległościowym, zmienił tok myślenia. Wszystko zaczęło się już od XVIII-wiecz Przy każdym meczu piłnych rewolucjonistów z Francji, ki nożnej dzieje się coś absolutnie Człowiek od zawsze lubił Niemiec, Włoch czy Belgii. W niesamowitego, a już w szczególności, gdy rozpoczynają się Mi- rywalizować. Przez wieki jednak głowach ludzi zaczęły kreować się strzostwa Świata. Takiego rozgłosu nieco pozmieniało nam się w gło- po prostu myśli narodowościowe. jak futbol, nie ma w Polsce żaden wach. W starożytności popular- Wówczas w grę wkroczyły gry zesport. Wielu z nas zadaje sobie ne były sporty indywidualne, a w społowe. Spójrzmy – to właśnie pytanie „jak to w ogóle możli- szczególności te zręcznościowe w XX wieku nastąpił dynamiczny we, skoro nasza kadra od lat pre- oraz siłowe. Przypomnę jednak, że rozwój każdej z zespołówek. Dlazentuje się... co najwyżej źle?” w czasach wiary w bóstwa z Olimpu czego? A no dlatego, że wszyscy właśnie indywidualności się liczy- nastawili się na walkę z innymi

ców zbyt wielu nie było, a jeśli już fea są tu dużo dłuższe i... mogą być byli, to zajmowali trybuny, któ- stale powiększane, bo niespodzianre były pokazywane w telewizji. ki są jakby wpisane w ten sport.

Miłość do futbolu przejawia się wszędzie. To jest piękne, że kibicujemy dla swojej drużyny zarówno wówczas gdy wygrywa, jak i wtedy, gdy radzi sobie nieco gorzej. Przywiązanie do barw i ukochanie reprezentacji narodowej to to, co czyni kibiców wielką rodziną. Piłka nożna jest zdecydowanie czymś więcej niż sportem. Świadczą o tym krew, pot i łzy zostawione nie tylko na boisku, ale także na trybunach. Dawid Brilowski


PIŁKA NOŻNA

Od rozpoczęcia kampanii 2014/15 w I Lidze minęły już niemal dwa miesiące i aż dziewięć kolejek. Niedługo będziemy mieli za sobą 1/3 rozgrywek, co pozwala na wyciągnięcie pierwszych wniosków i snucie prognoz przed kolejnym etapem ligi. Zobaczmy, jakie rozstrzygnięcia przyniósł początek sezonu na zapleczu Ekstraklasy. Uciekające Słoniki Liderem od pierwszej kolejki jest Termalica Bruk-Bet Nieciecza. Klub z Małopolski po raz czwarty próbuje szturmować bramy Ekstraklasy i jeżeli utrzymają swoją znakomitą dyspozycję przez resztę sezonu, wreszcie wygrają I Ligę w cuglach. Zespół prowadzony przez Piotra Mandrysza nie przejął się odejściem Rafała Kujawy i Łukasza Pielorza do GKS-u Katowice, rozjeżdżając kolejnych rywali niczym walec drogowy. Obecnie mają wszystko, czego potrzebuje dobry lider – Sebastian Nowak to jeden z lepszych bramkarzy w lidze, defensywa to połączenie rutyny z młodością, w pomocy bryluje Jakub Biskup, wspierany przez Kaczmarczyka czy Foszmańczyka, a w ataku szaleje Emil Drozdowicz. Oprócz wyrównanej kadry dysponują także innymi ważnymi cechami – potrafią przetrwać ataki przeciwników, po czym rzucają się im do gardeł czy, prawdopodobnie najważniejszy obecnie atrybut Termaliki, umiejętność wrzucenia w odpowiednim momencie gracze z Niecieczy wyższego biegu i przechylenia szali wyniku na swoją stronę. Nie ma w tym momencie siły, która jest w stanie zagrozić dominacji uciekających Słoników. Można się pokusić o stwierdzenie, że najgroźniejszym rywalem Piotra Mandrysza i jego piłkarzy

są oni sami. Pamiętamy bowiem przypadek Floty Świnoujście, która w sezonie 2012/13 w rundzie jesiennej była nie do zatrzymania, żeby ostatecznie skończyć rozgrywki na czwartym miejscu. Peleton

Stomil to rewelacja tego sezonu, wykorzystują otrzymaną od losu drugą szansę (występują w I lidze w miejsce Kolejarza Stróże). Prowadzeni przez Mirosława Jabłońskiego piłkarze przegrali pierwszy mecz dopiero w ósmej kolejce spotkań, wcześniej tworząc kanapkę remisów z serią zwycięstw w środku. Mimo odejścia z klubu wyróżniającego się defensora – Marcina Warcholaka olsztynianie prezentują się w defensywie bardzo dobrze, gorzej sytuacja wygląda z przodu, po odejściu mózgu zespołu – Grzegorza Lecha ciężko Stomilowi przychodzi zdobywanie bramek. Jeżeli ten problem nie zostanie rozwiązany, popularny Jabłoński nie będzie w stanie utrzymać swojego zespołu w czołówce.

Za plecami lidera stworzył się swoisty peleton, który wciąga każdego, kto ośmieliłby się od niego oderwać. Próby doskoczenia do Termaliki kończą się tak szybko, jak się zaczęły. Jedna wygrana rozbudza nadzieje i przenosi nawet na pozycję wicelidera, ale zazwyczaj zdobycie trzech punktów w jednym spotkaniu oznacza remis bądź porażkę w następnym. O pozycję wicelidera, która również gwarantuje awans do Ekstraklasy bije się kilka zespołów – Olim- GKS to ciekawy przypadek, w Kapia Grudziądz, Zagłębie Lubin, towicach pojawiały się w zeszłym GKS Katowice i Stomil Olsztyn. sezonie transparenty „Ekstraklasa albo śmierć” i choć w tej kampaPodopieczni Dariusza Kubickie- nii nie używa się już takich środgo zaliczyli dobry start, w pierw- ków „motywujących” ciężko ukryć szej kolejce efektownie ogrywając kibicom GieKSy chęć powrotu na Miedź Legnica, lecz szybko na ich najwyższy poziom rozgrywkogłowy został wylany kubeł zimnej wy. Ciężko jednak wyobrazić sowody. Po porażce z Termaliką w bie awans, gdy klub prowadzony drugiej kolejce zaczęło się ciułanie przez Kazimierza Moskala to jedna punktów. Mimo dokonania bardzo wielka niewiadoma i eksperyment. dobrych wzmocnień (Aleksander Miały być próby grania 3-5-2, nie wyrwany z Gdyni, Popović zabra- udało się. Z klubu odeszli Budziny Tychom, ściągnięty z Azerbej- łek, Wróbel, Fonfara czy Gancardżanu Sapela czy sprowadzony z czyk – chcą w Katowicach tworzyć Widzewa Kaczmarek) Olimpia drużynę młodych gniewnych. Nieprezentuje przeciętny futbol, jeże- stety w polskiej rzeczywistości tym li wygrywa, to nieznacznie, jeże- wilkom brakuje często stabilizacji li remisuje, to zasłużenie, a jeżeli formy, czego najlepszym przykłaprzegrywa, to nie miała pomysłu dem może być Aleksander Januszna grę. Utrzymują się jednak w kiewicz. Młody skrzydłowy potrafi czubie tabeli i nie wygląda na to, narobić sporo wiatru w szeregach żeby ten stan rzeczy uległ zmianie. przeciwników, ale również nie poTylko czy będą grali na tyle dobrze, jawić się na radarze przez 90 miżeby zrealizować marzenia o awan- nut. Kibice po początkowych żądasie? Na razie ciężko w to uwierzyć. niach dymisji Moskala tymczasem jest wyłącznie I liga. Władze posta-

la wydają się być spokojni, ale skoro GKS jest tak nieprzewidywalny, to nerwy mogą wrócić na Bukową szybciej niż Ekstraklasa. Zagłębia nie można traktować w kategorii rozczarowania, bardziej jako największych frajerów I Ligi. Na dobrą sprawę Miedziowi powinni swoich rywali wciągać nosem, po pierwszych siedmiu kolejkach mieć komplet punktów i z góry patrzeć na zmagania przeciwników. Tymczasem po dobrym początku i sześciu oczkach w dwóch meczach nastąpiło brutalne zderzenie z rzeczywistością, tylko punkcik w trzech kolejnych starciach. Zagłębie przed sezonem wyczyściło kadrę z zagranicznego zaciągu, zostawiając w swojej kadrze tylko trzech obcokrajowców – Papadopulosa, Guldana i Cotrę. Pozostali zostaną we wspomnieniach kibiców jako „szrot”, który mimo wielkich pensji nie potrafił utrzymać drugiego najlepszego klubu na Dolnym Śląsku w Ekstraklasie. Liczono na gorszy sezon i potencjalne występy w Europie, tymczasem jest wyłącznie I liga. Władze postawiły na akademię, zakręciły kurek z pieniędzmi i tak każąc Piotrowi Stokowcowi wywalczyć awans. Nie ma złudzeń, w Lubinie kolejny sezon na zapleczu Ekstraklasy nikogo nie interesuje. Połączenie doświadczonych piłkarzy pokroju Kwieka, Łukasza Piątka, czy Papadopulosa i Guldana z (ponoć) jedną z najlepszych szkółek w Polsce, czyli chociażby Krzysztofem Piątkiem, Jarosławem Jachem, Jarosławem Kubickim czy Sebastianem Boneckim oraz z niespełnionymi gniewnymi w postaci Przybeckiego, Błąda, Woźniaka czy Rakowskiego miało być receptą na sukces. Choć cel można dalej osiągnąć, wiadomo że I Liga to nie jest spacerek po parku i trzeba będzie się napracować, żeby wrócić do elity.

Przyczajeni bezpieczni Spokojnych o swój byt na zapleczu Ekstraklasy z widokiem na sprawienie niespodzianki jest dwóch. W Płocku mimo straty Filipa Burkhardta buduje się ciekawy zespół, który może napsuć krwi kandydatom do awansu tak, jak na przykład już to zrobili z Zagłębiem Lubin, pokonując spadkowicza na ich terenie. Mimo wyrównanej kadry wydaje się, że ciężko będzie im przeskoczyć o poziom wyżej. To samo można napisać o Dolcanie Ząbki, który po stracie Dariusza Zjawińskiego ma problem ze zdobywaniem goli i prób kontynuacji misji Roberta Podolińskiego raczej nie zdoła wskoczyć na właściwe tory. Wyżej głowy nie podskoczą Flota Świnoujście miała w I Lidze w ogóle nie wystąpić, tymczasem radzi sobie całkiem przyzwoicie, notując niezłe rezultaty i ucierając nosa na przykład Olimpii Grudziądz czy Dolcanowi Ząbki. Tomasz Kafarski pozbierał zespół z przedsezonowego zamieszania i bez wielkich zmartwień powinien utrzymać Flotę na powierzchni. Wyniku sprzed dwóch lat nie wykręci, ale do tragedii też nie dojdzie. Sandecja Nowy Sącz co jakiś czas pokaże, na co ją stać, lecz duet Bębenek-Grzeszczyk nie wystarczy, żeby powalczyć o coś więcej niż środek tabeli. W ataku gra zbyt chimeryczny Mouhamadou Traore, a Matej Nather nie może znaleźć formy, której się po nim spodziewano. Trener Kostelnik również potrzebuje czasu żeby poukładać zespół na swoją modłę. GKS Tychy obecnie znajduje się w strefie spadkowej, ale nie mogę się pozbyć wrażenia, że zespół Przemysława Cecherza jeszcze przed przerwą zimową wróci na bezpieczną pozycję. Zbyt wiele jednak zależy od Macieja Kowalczyka i

jeżeli dozna kontuzji, inauguracja stadionu w Tychach może nie być zbyt radosna. Chojniczanka będzie do końca ocierać się o strefę spadkową, trener Mariusz Pawlak wykonuje dobrą robotę w Chojnicach, lecz z takim potencjałem kadrowym i błędami w defensywie ciężko marzyć o czymś innym niż nerwy do ostatniej kolejki. Falstart trzech beniaminków i późne wyjście z bloków czwartego Pogoń Siedlce, Wigry Suwałki i Bytovia Bytów dobrze weszły w sezon, zajmując bezpieczne miejsca w tabeli. Pogoń zdemolowała na starcie rozgrywek Chojniczankę, ale od tego meczu zaczęła się równia pochyła, wychodził brak doświadczenia i umiejętności. Zresztą to samo można napisać o dwóch pozostałych zespołach w tym akapicie. Paweł Janas i Zbigniew Kaczmarek wykonywali w swoich zespołach fantastyczną pracę (zwłaszcza Kaczmarek, który w fenomenalnym stylu wprowadził Wigry do Ekstraklasy), ale na dłuższą metę rywale będą zbyt mocni i przewiduję, że z tego tercetu przynajmniej jedna drużyna opuści szeregi zaplecza Ekstraklasy. Co jakiś czas zaskoczą bukmacherów, lecz pojedyncze niespodzianki to moim zdaniem maksimum, jakie osiągną zespoły z Bytowa, Suwałk i Siedlc. Co innego Chrobry, który na inaugurację zebrał baty od Termaliki, potem w beznadziejnym stylu wtopił kilka następnych spotkań i jak za dotknięciem magicznej różdżki wygrał trzy kolejne. Drużyna z Głogowa niemalże co mecz grała z rywalem, który kolejkę wcześniej wylewał na boisku siódme poty przeciwko Zagłębiu Lubin i choć tydzień to wystarczający czas na regenerację, pewni kibice doszukują się w tym przyczyn końca fatalnej passy zespołu Ire-


PIŁKA NOŻNA czas na regenerację, pewni kibice doszukują się w tym przyczyn końca fatalnej passy zespołu Ireneusza Mamrota. Nie można odmówić jego podopiecznym woli walki, kilka razy pokazali, że są w stanie odrobić straty i choć nie zawsze wychodziło, przeciwko głogowianom trzeba grać do końca. Stać ich na miejsce w środku tabeli i pewnie napsują jeszcze krwi groźniejszym przeciwnikom. Rozczarowanie goni rozczarowanie Na koniec zostawiam sobie najgorszych, drużyny które przed startem rozgrywek miały prezentować się zupełnie inaczej i ich miejsce w tabeli na pewno nie jest zgodne z oczekiwaniami kibiców. Zaczniemy w Gdyni, gdzie już nie ma trenera Dźwigały. Ciężko było spodziewać się Arki na 15. miejscu. Mimo rewolucji kadrowej, która miała miejsce w Trójmieście Arkowcy powinni walczyć o awans. Klub opuścili między innymi Ślusarski, Aleksander, Radzewicz, Szwoch czy Jarzębowski, ale na ich miejsce sprowadzono choćby Pawła Abbotta, Antoniego Łukasiewicza, Grzegorza Lecha, Bartosza Ławę czy Marcina Warcholaka – zawodników z ekstraklasowym doświadczeniem bądź wyróżniających się na poziomie I Ligi. Dodano też kilku ciekawych młodzieżowców – Michała Nalepę, Pawła Wojowskiego czy wypożyczonego z Legii Jagiełłę. To połączenie miało dać Arce szansę na wysoką lokatę, tymczasem rzeczywistość zwe-

ryfikowała przedsezonowe założenia. W Gdyni nie ma obecnie pomysłu na grę, solidnej defensywy, bramek – czegokolwiek co dawałoby podstawy by sądzić, że będzie lepiej. Oczywiście, na koniec sezonu Arka podskoczy o kilka(naście?) pozycji, ale awansu w tym sezonie raczej nie można się spodziewać. Z Gdyni wybierzmy się do Łodzi. Po Widzewie co prawda ciężko było się spodziewać czegokolwiek, ale 14. pozycja na pewno nie satysfakcjonuje kibiców. Agencja castingowa Widzew testowała, ściągała, oddawała, przesiewając kandydatów na piłkarzy i pozorantów. Jedna wielka zbieranina. Rozczarowaniem podopieczni Włodzimierza Tylaka nie są dlatego, że grają tak słabo (to można było przewidzieć), ale raczej dlatego, że nie ma żadnej nadziei na to, że sytuacja w tak zasłużonym klubie ulegnie zmianie na lepsze. Przed Widzewem ciężka reszta sezonu, naprawdę nie jestem w stanie ocenić, gdzie na koniec rozgrywek wyląduje klub z Łodzi. Ostatnim klubem grającym poniżej oczekiwań jest Miedź Legnica. Miedzianka pozbyła się wielu doświadczonych graczy, stawiając raczej na młodszych graczy. Jednak największym atutem zespołu z Legnicy miał być trener. Po Wojciechu Stawowym spodziewano się wprowadzenia do Miedzi ciekawego stylu gry, z którego przecież słynie i za sprawą którego czasami oglądało się Cracovię z podziwem. Tymczasem w jego zespole panuje pomieszanie z poplątaniem i jeden wielki chaos. Drużynę za uszy

próbuje ciągnąć Wojciech Łobodziński, ale popularny Łobo nie jest w stanie zapobiec radosnej grze w defensywie swoich kolegów z zespołu, najzwyczajniej w świecie się nie rozdwoi (a i to pewnie byłoby za mało). Inaczej niż w przypadku wyżej wymienionych rozczarowań wydaje się, że Miedzi i Stawowemu po prostu potrzeba czasu. Były szkoleniowiec Pasów wie, jak wprowadzać drużynę do Ekstraklasy i choć raczej nie nastąpi to w tym sezonie, po roku stabilizacji i nauczania gry „po Stawowemu” Miedź znowu powinna włączyć się do walki o awans. Jak widać, I Liga nie przestaje emocjonować i znowu dostarcza ciekawych rozwiązań. Niespodzianek i rozczarowań mamy w bród, więc ciężko spodziewać się, że do końca sezonu ten stan rzeczy ulegnie zmianie. Bynajmniej, powinniśmy oczekiwać jeszcze bardziej zaskakujących rozwiązań. No, może poza Niecieczą. Tam już wszystko jest poukładane. Wszędzie indziej pokazują, że pierwsza liga to naprawdę styl życia. Michał Rygiel

Reforma ekstraligi – co dała? Ligowy sezon 2014/2015 jest wyjątkowy z jednego, podstawowego względu – zwiększono liczbę drużyn występujących na najwyższym szczeblu rozgrywek piłkarstwa kobiecego z 10-ciu do 12-tu ekip. O reformie było wiadomo przeszło 1.5 roku temu. Zdecydowano że do walki w aktualnych rozgrywkach dopuszczone zostaną po dwie najlepsze ekipy z 1-ligowych aren. Dzięki temu ruchowi do elity po latach niebytu wróciły: wielokrotne mistrzynie kraju i zdobywczynie Pucharu Polski (Czarni Sosnowiec), lawirujące co jakiś czas na granicy obu klas FC Katowice i Stilon Gorzów Wlkp., a także debiutancki powiew zachodniopomorskiej bryzy, Olimpia Szczecin. Nigdy w historii nie zderzono się z sytuacją by 1/3 liczebności obecnych ekip stanowiły posiadające status beniaminka. Plusy? Podstawowym i zarazem najważniejszym argumentem jest zwiększenie rywalizacji w czasach gdy na boiskach rządzą i dzielą: Medyk Konin, Górnik Łęczna i AZS Wrocław. Kolejnym z pozytywów zaobserwowanych z niedalekiej przeszłości to nowe twarze które nieśmiało przekraczają próg świętych a zarazem wymarzonych bram dostępnych tylko dla najlepszych zespołów. Co ciekawe, tylko w czasie pierwszych trzech kolejek odnotowano aż 55 nowych piłkarek które być może za jakiś czas wybiegną w koszulce z orłem na piersi i poprowadzą naszą reprezentację do upragnionych finałów mistrzostw świata czy europy. Minusy? Odległości. To zawsze była zmora każdej futbolistki. Każda z drużyn (nie licząc ekip ze śląska) by dojechać na boisko rywalek musi spędzić co najmniej 3 godziny podróży często zatłoczonymi autokarami. Kolejną praktyką po części związaną z podróżami jest ustawianie spotkań na godziny poranne (najczęściej o 11-tej) po to by wykorzystać zmęczenie przeciwniczek. W 5 kolejce niedogodności te próbowały przezwyciężyć GOSiRki Polflam Piaseczno które (chyba jako pierwsze w historii) chciały zagrać na nosie Olimpii wykorzystując zarazem atut sąsiedztwa z Warszawą... przylatując samolotem do Szczecina. Transport i wyżywienie podczas tak dalekich eskapad spełniają sen z powiek zarządcom klubów i doprowadzają do smutku dział księgowości , a zanim przyjdzie moment kiedy jakakolwiek stacja telewizyjna zainteresuje się ligą i w dodatku będzie łożyć takie kwoty jakie chociażby serwowało Canal+ 15 lat temu, to mech porośnie okolice Stadionu Narodowego.


PIŁKA NOŻNA właśnie rundzie mistrzynie Polski zmierzą się bowiem ze szkocką drużyną Glasgow City. Miejmy nadzieje, że tym razem wszystko rozstrzygnie się na boisku, a Medyk nie przeżyje podobnych „przygód” jak niedawno Legia... Zanim jednak będziemy ściskać kciuki za kolejne sukcesy piłkarek Medyka Konin, rzućmy okiem na to co dzieje się w reprezentacji... młodzieżowej. Tam niestety nie możemy odnaleźć zbyt wielu pozytywów. Niedawno odbyły się eliminacje Mistrzostw Europy do lat 19. Polki nie trafiły być może na najsilniejszą grupę, lecz zdecydowanie zawiodły. Już w pierwszym spotkaniu widoczny był wręcz porażający

Rozpoczął się nowy sezon rozgrywek kobiecej piłki nożnej. Już od początku zapowiada nam się kontynuacja sukcesów Ewy Pajor. Polska „Lea Messi” wyrasta zatem na gwiazdę formatu światowego.

W pierwszych 5 spotkaniach Medyk Konin zwyciężył czterokrotnie i zremisował tylko raz, dzięki czemu prowadzi w tabeli Ekstraligi. Zawodniczkom z Konina – jak na razie – zagrażać zdają się jedynie Górnik Łęczna i Zagłębie Lubin. Już kilka tygodni temu na start Oba te zespoły mają bowiem taką stanęła polska Ekstraliga. Naj- samą liczbę punktów jak Medyk, lepsze 12 zespołów w kraju ry- jednak rozegrały o 1 mecz więcej. walizuje tu o Mistrzostwo Polski. Zdecydowanymi faworytkami Sukcesy drużyny z Konina to jednak tego sezonu są obrończynie tytu- nie tylko rozgrywki na krajowym łu – piłkarki Medyka Konin. Po podwórku. Mistrzynie Polski barniesamowitym poprzednim roku, dzo dobrze radzą sobie w kobiecej teraz także zawodniczki z woje- odmianie Ligi Mistrzów. W grupie wództwa Kujawsko-Pomorskie- eliminacyjnej Medyk nie dał najgo w sezon weszły fenomenalnie. mniejszych szans drużynom: SFK Sarajevo (Bośnia), Aland United

(Finlandia) i ZFK Kochani (Macedonia). Polki w trzech meczach zdobyły łącznie 21 bramek, straciły zaś tylko jedną, dzięki czemu przebojem przedarły się do 1/16 finału. Dużą zasługę w kwestii awansu może przypisać sobie Ewa Pajor, o której wspominałem już wcześniej. Bez wątpienia najbardziej utalentowana piłkarka w naszym kraju tworzyła różnicę klas na murawie, zdobyła kilka bramek, przy kilku asystowała. Podobną formę Ewy mamy nadzieję zobaczyć w meczach 1/16 finału. Już za 3 tygodnie w tej właśnie

brak skuteczności. Nasze zawodniczki nie były w stanie zdobyć gola nawet z rzutu karnego, co znakomicie wykorzystały Norweżki. Rywalki, obnażając nasze słabości, strzeliły 3 bramki i pewnie wygrały mecz.

wysokie zwycięstwo na koniec nie dało jednak naszej reprezentacji nic, oprócz prestiżowych 3 punktów w tabeli grupowej.

Jeżeli by zatem wyśrodkować nieco bilans – kobieca piłka nożna w Lepiej nie było niestety w kolejnym naszym kraju ma się dobrze. Zaspotkaniu – przeciwko Szkocji. równo „dorosła” reprezentacja jak Biało-czerwone zagrały dobrze je- i Medyk Konin prezentują się – w dynie przez 30 minut. Tym razem dużej mierze dzięki grze Ewy Paudało się strzelić bramkę, jednak jor – bardzo dobrze. Martwi jedystracone kolejne trzy ostatecznie nie słabsza postawa juniorek. To przekreśliły nasze szanse na awans. z nich przecież budowany będzie przyszły skład drużyny narodowej. Na otarcie łez Polkom pozostał mecz z ultra-słabą Albanią. Tym razem na szczęście udało się już uniknąć kompromitacji, jaką byłby niekorzystny wynik w tym spotkaniu i wygrać aż 5:0. Te

Pytania: Według Ciebie, jak daleko Legia Warszawa zajdzie w LE? Czy Polskę stać na wygranie grupy w el. do Mistrzostw Europy? Kto Twoim zdaniem jest faworytem do zdobycia tytułu mistrza Polski?


PIŁKA NOŻNA

Odpowiedzi: Mikołaj Kortus - Odpowiem tak. W tej grupie może zdarzyć się dosłownie wszystko. Począwszy od tego, że podopieczni Henninga Berga mają możliwości do tego, aby grupę bez większych problemów wygrać. Może być też zupełnie odwrotnie, ale to są zwykłe gdybania. Osobiście uważam, że kluczem do awansu są zwycięstwa na własnym stadionie, a reszta sama przyjdzie. - Nie jest to niemożliwe, ale szans zbyt wielkich na to, powiedzmy sobie szczerze, nie ma. Niemcy, świeżo upieczeni, mistrzowie świata są zdecydowanym faworytem, a pierwszy mecz ze Szkocją utwierdził mnie w pewnym przekonaniu. Ktoś powie: „Szkoci mogli zremisować”, przyznam rację. Zauważmy jednak fakt, że reprezentanci Niemiec mieli za sobą długi turniej w Brazylii. Jestem podobnego zdania co Loew - optymalna forma przyjdzie na październik i od tego momentu zakończą się dyskusje, kto tę grupę wygra. Serce i rozum podpowiadają: Polska zajmie drugie miejsce i wywalczy awans na Mistrzostwa Europy we Francji. - Za szybko na takie zapowiedzi, ale wiem jedno - do samego końca będą liczyły się tylko dwa zespoły, zresztą jak co roku. Legia i Lech. Myślałem o Wiśle, ale nie, do takiego sukcesu w Krakowie zdecydowanie brakuje szerokiej kadry. Jesienią idzie dobrze, ale Smuda braki zacznie odczuwać na wiosnę i „Biała Gwiazda” z czołówki wypadnie. Odpowiadając na pytanie: Legia. Kacper Chwedoruk - Legia wyjdzie z grupy. Co bę-

dzie dalej, to ciężko powiedzieć. Wszystko będzie zależało od tego, na jakiego rywala trafi w kolejnej fazie. Mistrzowie Polski są w stanie zajść naprawdę bardzo wysoko, bo mają wyrównaną i szeroką kadrę. Oprócz tego, Legioniści mają świetnego fachowca na ławce trenerskiej i to też jest duży plus w walce o jak najlepszy rezultat. Mając taką grupę do jakiej trafiła Legia, to ja nie widzę innej możliwości niż wyjście z niej. To jest konieczność. - Pierwsze miejsce jest niemożliwe. Od początku ta lokata jest zarezerwowana dla Niemców i inaczej być nie może. Polacy powalczą o drugi stopień podium ze Szkocją i Irlandią. Może się okazać, że nie zajmiemy nawet miejsca gwarantującego grę w barażach, czyli trzeciego. Uważam jednak, że Polacy są w stanie przegonić wyspiarzy w końcowej klasyfikacji i zakwalifikować się do mistrzostw Europy we Francji bez konieczności grania w barażach. Przede wszystkim Nawałka musi znaleźć środkowych obrońców z prawdziwego zdarzenia. Kamil Glik i Łukasz Szukała prezentują się dobrze w klubach, ale w reprezentacji wielokrotnie przydarzały im się błędy. To może być kluczowe, bowiem pewnie grający stoperzy dadzą komfort gry dla środkowych pomocników, którzy nie będą musieli skupiać aż tak bardzo swojej uwagi na defensywie. Kolejny problem stanowi lewa obrona. Wydaje się, że na tej pozycji długo nie będziemy mieć klasowego zawodnika. Na ten moment najlepszym chyba jest Tomasz Brzyski, jednak to nie jest najwyższy europejski poziom. - Mistrz Polski może być tylko jeden i najprawdopodobniej tak też

się stanie. Jest nim Legia Warszawa. Obecnie zespół poza zasięgiem każdej drużyny w Polsce. Jeżeli nadal będzie tak świetnie wspierana finansowo przez właścicieli, to długo jej nikt nie przegoni. W tym momencie ciężko znaleźć jakiegoś godnego rywala dla Legionistów w lidze. Niedawno był nim Lech Poznań, ale teraz znacznie obniżył loty i wydaje się, że jest na tym samym poziomie, co Lechia Gdańsk czy Wisła Kraków. Oskar Jasiński - Ciężko wybiegać w tej kwestii w przyszłość i wysuwać daleko idące wnioski. Legia Warszawa przede wszystkim ma spore szanse, by wyjść ze swojej grupy. Metalist (w ogóle Ukraina) ma teraz poważniejsze problemy, niż walka o wyjście z grupy w LE. W dodatku ze składu tego klubu odeszło kilku podstawowych zawodników (głównie z Ameryki Łacińskiej), ponieważ nie czuli się u naszych sąsiadów bezpieczni. Wielce prawdopodobne, że mistrz Polski zagra o pierwsze miejsce z Trabzonsporem. Co dalej? Ciężko rokować – wszystko zależy od tego, na kogo nasz reprezentant trafi. Klub jednak ma potencjał, by przebić dotychczasowy szczyt naszych klubów w LE (a więc odpadnięcie zaraz po rozgrywkach grupowych). - Jestem człowiekiem, który wyznaje zasadę, że każdy zespół przystępujący do konkretnych rozgrywek ma szanse na wygranie

grupy, jak i na zajęcie w niej ostatniego miejsca. Różne są jednak proporcje. Powiedzmy sobie wprost – Niemcy piłkarsko są daleko przed nami. Nie oznacza to jednak, że mamy się przed nimi płaszczyć. Odpowiem więc tak – dopóki prawdopodobieństwo wskazuje chociaż 1% szans na wygranie grupy – należy wierzyć i trzeba dążyć do zwycięstwa. Piłkarze natomiast powinni przede wszystkim skupiać swoją uwagę na każdym kolejnym meczu, bez niepotrzebnego kalkulowania. Zarazem – nie my jesteśmy faworytem tej grupy i z tym też należy się liczyć. Ba! To można wręcz wykorzystać jako kartę przetargową! Problem polskiej piłki, to jednak zagadnienie na wielostronicową pracę dyplomową. Ja ledwie więc musnę ten problem - nie potrafimy sprecyzować swojego położenia. Nie potrafimy zbadać naszej kadry, potencjału piłkarskiego, ocenić umiejętności kadrowiczów. Nie potrafią tego zrobić zresztą kolejni selekcjonerzy. Mamy potencjał, mamy paru piłkarzy z topu, mamy jednak również słabości i ubytki w kadrze. Czego na pewno nie mamy? Zespołu. I to jest największy problem – który jednak doskwiera nie tylko naszej kadrze. W tych czasach bardzo ciężko stworzyć odpowiednią atmosferę w zespole narodowym. Ci zawodnicy nierzadko widują się tylko na zgrupowaniach, nie ma naturalnej przyjaźni, brakuje tego, co tworzy historię i potęgę u najlepszych! Owszem, jeden reprezentant pośmieje się z drugim, porozmawiają, pokażą w telewizji, że wszystko jest fajnie. Nie to jednak jest najważniejsze przy budowaniu atmosfery zespołu. Zresztą, żyjemy w bardzo komercyjnym świecie – wkraczamy w czasy, gdzie człowiekowi będzie najprawdopodobniej coraz ciężej określić własną osobę. Zanika naturalna komunikacja, wspólnota, świadomość społeczna. Lu-

dzie są coraz mniej pewni swoich uczuć, nie wiedzą gdzie je lokować i co z nimi począć. Stajemy się produktem, towarem, jesteśmy na każdym kroku wyceniani, oceniani, analizowani. W warunkach laboratoryjnych „odpowiednią” atmosferę wytworzyć można, ale nigdy ona nie poniesie drużyny w taki sposób, w jaki zrobi to naturalna więź, naturalne zrozumienie i kolektyw. Czemu problem jest szerszy? Nie dotykamy tutaj tylko umiejętności piłkarskich, szkolenia itd. Wkraczamy tutaj już na pole socjologii, psychologii i wielu innych poważnych i trudnych do jednoznacznego określenia dzedzin. Gdybym wygłosił więc pogląd jednotorowy, byłbym głupcem. To za poważny problem. Reprezentacja w tej materii jest bardzo trafną wizytówką całej polskiej piłki. Najgorsze w tym wszystkim jest to – że to wszystko nie wyklucza sukcesu. Jeżeli on przyjdzie, wszystko będzie sprzątnięte pod dywan. Dlatego warto zająć się tymi zagadnieniami już teraz, kiedy faktycznie nie wykorzystujemy piłkarskiego potencjału. - Nie będę oryginalny - oczywiście Legia Warszawa. W tej chwili jakiekolwiek inne rozwiązanie będzie po prostu niespodzianką i uważam, że to Legia bardziej może przegrać mistrzostwo, niż ktokolwiek inny je zdobyć. Zespół ze stolicy kraju ma po prostu najrówniejszą i najszerszą kadrę, przygotowaną do walki na kilku frontach.

żyna wiele straciła i nie jest już tak dobra, jak kiedyś. Najciężej będzie z Trabzonsporem, chociaż i on jest w zasięgu Legii. Przy odrobinie szczęścia w losowaniu par 1/16 warszawiacy ominą najmocniejsze zespoły (tj. Everton czy Sevilla) i pokonają swoich rywali. Jednak w 1/8 pozostaną drużyny, które będą po prostu poza zasięgiem. 2. Wygranie grupy pozostaje w sferach marzeń. Niemcy są poza zasięgiem naszej reprezentacji. Polacy potrzebują jedynie większej motywacji, żądzy walki o każdy skrawek boiska od pierwszej do ostatniej minuty. Jeżeli nie będą odpuszczać to znajdziemy się w fazie grupowej EURO 2016. 3. Myślę, że nadal faworytem jest Legia. Henning Berg posiada szeroką, dobrze zorganizowaną kadrę, więc nawet walka w europejskich pucharach nie odbije się zbyt negatywnie na pojedynkach w ekstraklasie, czego przykładem mogą być ostatnie spotkania - wygrana 4:3 ze Śląskiem, 1:0 z Lokeren i 3:0 z Wisłą.

Łukasz Mackiewicz - Legię stać na wyjście z grupy. Nie oszukujmy się - rywale są w zasięgu. Mnie osobiście bardzo cieszy wygrana z Lokeren - może trochę w bolach, może nie w najpiękniejszym stylu, ale jednak wygrana. Z przeciwnikiem o zbliżonym potencjale, z zespołem z którym w końcu trzeba wygrywać, aby mieć nadzieje na cos więcej. To się w europie liczy-trzeba punktować, a Mateusz Rzepecki pełna pula na początku fazy gru- Z góry zakładam, że Legia doj- powej to bardzo druzo. Boje sie dzie do 1/8 finału. Zespół ten tra- tylko o ewentualne pauzy kogoś fił do grupy, z której powinien z duetu Rado-Duda. Jeśli któryś z spokojnie awansować. Zarówno nich wypadnie - mistrzom Polski w meczach z Lokeren, jak i Meta- będzie bardzo trudno o bramki. listem liczę na komplet punktów. Pierwszy mecz z belgijskim zespołem pokazał, że klub ze stolicy jest zdecydowanie mocniejszy. Natomiast jeśli chodzi o Metalist, to przez sytuację na Ukrainie dru-


PIŁKA NOŻNA - Zawsze dobrze się z rana pośmiać - a takich pytań nie traktuje w kategoriach innych niż po prostu żartu. Różne cuda sie na tym swiecie zdarzaja, dlatego mogę pójść na kompromis i uznać, ze powalczymy o trzecie miejsce w grupie. Ale to - pamiętajmy - patrząc na kadrę Nawałki obecnie to raczej irracjonalne marzenia. Jesli mam być szczery większą szanse dąłbym podopiecznym Berga na wyjście z grupy LE, niz. na choćby pierwsza trójkę dla kadry Nawałki. Co ma poprawić Nawałka? Na pewno team spirit. Tego mi brakuje. Ale co najważniejsze - gra obronna w wykonaniu całego zespołu. Znakomity przykład tego widzieliśmy na mundialu - to była bomba, a kto nie zauważył ten trąba. Pressing na własnej połowie, świetne przesuwanie, agresywność, pasja. Wreszcie kontry. Kolumbia przez dlugaą część meczu z Grecja, Kostaryka, Algieria. Gdybyście zapytali mnie o to tuz po mundialu albo w jego trakcie wymieniłbym więcej. Byłem pod olbrzymim wrażeniem kopciuszków, aktorzy świetnie się ustawiali na własnej połowie (i nie, nie był to autobus na 20 metrze). Nawet Honduras z Francją aż do straty bramki i człowieka. A co z kadra Nawałki? Brakuje mi gry z jajem. Ale to, wiadomo, nie wszystko. Chcialbym, żebyśmy przestali się w

końcu OSZUKIWAĆ, ze Lewandowski sam nam cos wygra. Bo takie myślenie staje sie chyba powoli NAJWIĘKSZYM problemem polskiej piłki. A i jeszcze jedno. Krychowiak do jasnej cholery nie potrafi grać do przodu. Jeżeli w środku pola wyjdzie obok niego gość o podobnej charakterystyce, a my chcemy prowadzić grę, to lepiej od razu złożyć broń i nie męczyć kibiców. Smutno to wygląda. - Kto faworytem? Czyli kto okaże się najmniej beznadziejny, tak? Pewnie Legia. Wisła wygląda fajnie - albo inaczej - wyglądała fajnie do meczu z Legia. Co będzie dalej? Czy wytrzyma kondycyjnie? Atutem krakowian powinien być podział punktów, ale też ewentualna gra mistrzów Polski w pucharach na jesień. To samo się tyczy Lecha. Ale. Na dziś ani Wisła, ani Lech. Wisła, bo to jest wręcz niewyobrażalne, ze mogą tak szybko trafić do nieba. Lech - wiadomo jaka jest sytuacja. Czyli Legia. Mocna i kadrowo, i najdojrzalsza chyba, ze sztabem trenerskim będę się upierał - który zrobił gigantyczna robotę. Berg i jego świta jeszcze trochei i uznamy ich za najlepszy sztab ostatnich lat w Polsce. Do tego dochodzą właściciele, których celem jest - klucz - sukces sportowy. Kuba Kaczmarek - Trudno powiedzieć do-

kładnie, do jakiej fazy rozgrywek Ligi Europy dojdzie Legia Warszawa, szczególnie tylko po jednej kolejce. Na pewno realne jest wyjście z grupy. Teoretycznie tylko z Trabzonsporem może być trudniej, ale też po tym pojedynku przekonamy się na co, tak naprawdę, stać mistrza Polski. Ważne, aby przez ten cały okres rozgrywek Legia nie stała w miejscu, ale zwiększała swój poziom piłkarski. Musi postarać się o rozwijanie swojej gry zespołowej, aby w przypadku (odpukać w nie malowane!) kontuzji Radovica „Wojskowi” nagle nie stanęli w miejscu. Na boisku liczy się zespół i spokojne dążenie do celu – co ostatnio udowodnili nasi siatkarze. - Ja bym się martwił o to, czy Polskę stać na bezpośredni awans z drugiego miejsca, dlatego o pierwszym nawet nie marzę. Nie ma co ukrywać, że Polska piłka przeżywa swój najcięższy okres od kilkunastu lat i potrzeba znacznie więcej czasu, aby walczyć z największymi piłkarskimi potęgami (jak Niemcy). W naszej drużynie brakuje przede wszystkim stylu i spokoju. Nie można odebrać jej ambicji i chęci, ale nie można grać skoro nikt nie rozumie swojej filozofii gry. Lewandowski, Piszczek i Błaszczykowski, to piłka niemiecka (zorganizowana, dokładna i ofensywna). Krychowiak na co dzień jest czołowym zawodnikiem

Sevilli, a więc liga hiszpańska (techniczna, nieszablonowa). Grosicki, Rybus, Szukała i Wawrzyniak (który nie wiem, co takiego w sobie ma, że każdy trener na niego stawia..), to znowu odrębne ligi. Skoro chcemy grać najlepszymi polskimi zawodnikami, to nie mam nic przeciwko, ale nie oczekujmy, że przyjadą prosto ze swoich klubów i zagrają w meczu reprezentacji 3 dni później nie znając nawet swoich boiskowych przyzwyczajeń. Drogi Panie Nawałko: Złóżmy w końcu jeden skład, grajmy nim, przegrywajmy, ale stwórzmy - na litość boską - jakiś swój, niepowtarzalny i jedyny, POLSKI styl! - Na tą chwilę jedynym polskim klubem, który nie ma żadnych problemów kadrowych i finansowych oraz prezentuje już jakiś styl, którego szlifuje jest Legia Warszawa. Chciałbym, aby do tej walki włączył się Lech Poznań, Wisła Kraków, a nawet Ruch Chorzów. Jednak w pierwszym nastąpiła zmiana trenera, a więc potrzeba czasu na jakąkolwiek ocenę. W Krakowie dopiero zaczyna się układać, choć ostatnia porażka z Legią pokazała, że wciąż czegoś brakuje do perfekcji. Natomiast Ruch to drużyna nieobliczalna, która znakomite

występy przeplata z fatalnymi. Miejmy nadzieję, że jednak się mylę i obejrzymy pasjonującą walkę, choćby jedynie dwóch klubów, o najcenniejsze piłkarskie trofeum w naszym kraju. Darek Lipski - Grupę ma nie za trudną, co pokazało spotkanie z Lokeren. Jeśli szczęście im dopisze i „Łysy” pomoże to realnie patrząc 1/4 finału jest w zasięgu - Pamiętajmy że wszyscy na starcie są równi, nieważne czy to są Niemcy czy Gibraltar którego wyniki i tak nie będą raczej liczone na sam koniec eliminacji. Przy powiększeniu liczby drużyn do 24 sztuką będzie brak awansu, co niestety jest możliwe. Jeśli chodzi o samą grę - mniej kombinacji związanych z rotacją. Bo nie może być tak że Nawałka ściąga specjalnie z Chin jednego ze swoich ulubieńców - Mączyńskiego tylko dlatego że jakaś koncepcja mu nie wypaliła. A śmiem uważać że nawet takowej nie ma - Bezapelacyjnie Legia. I to nie tylko ze względu na skrytą sympatię do „Wojskowych”. Przede wszystkim wyrównana kadra, a stabilność w grupie jest kluczem do sukcesu. Berg nie boi się stawiać na młodych i to w tak hurtowych ilościach, w dodatku niespotykanych od bardzo dawna na ligowych boiskach. Wirtuozów pokroju Radovicia nie znajdzie się w Wiśle czy w szczególności u beniaminków Marcin Maliczowski - Jeśli drużynie Henninga Berga uda utrzymać się optymalną formę wierzę, że 1/16 jest w zasięgu warszawskiej drużyny, co do dalszej przygody z Le to

wszystko zależy od jakości drużyny na jaką trafiłaby w 1/8. - Uważam, że w naszej grupie faworytami bezsprzecznie są Niemcy, a Polska będzie raczej bić się o drugie miejsce. W grze reprezentacji szczególnie trzeba poprawić atak no i obronę, a najlepiej jeszcze pomoc. Nasza formacja ofensywna oprócz spotkań z amatorami nie popisuje się najlepszą skutecznością, co więcej często potrafi stracić głupią bramkę, która niweczy cały wisiłek drużyny 3. Myślę, że w tym sezonie faworyt jest jeden Legia Warszawa. Z takim potencjałem kadrowym, nikt w Polsce na tę chwilę nie jest w stanie im zaszkodzić, zwłaszcza biorąc pod uwagę zawirowania w Lechu i wąską kadrę w Wiśle czyli dwóch głównych rywali Legii w walce o tytuł. Mateusz Świerkowski - Legia ma dobry skład i stać ich na wyjście z grupy, ale przypuszczam, że nie zagrają dalej niż pierwszy dwumecz po fazie grupowej - Nie jestem pesymistą, ale nie widzę szans. Brak dobrze zgranej obrony i tej „10” na której opierać się powinna gra ofensywna. Nie mając takiego zawodnika trzeba zmienić ustawienie drużyny, ale do tego trzeba mieć cojones, a nie na kolana latać do Polańskiego. Trener się spłaszczył i zbłaźnił, a drużyna nie gra ani trochę lepiej. Nie ma szans przy tej defensywie i braku typowego rozgrywającego. - Najładniejszą piłkę gra Legia, po słabym starcie będą bronić tytułu i to oni wydają się być poważnym kandydatem. Lech

jeśli pozbiera się to może powalczyć jeszcze z Wisłą, która zaskakująco dobrze gra. Moje serce jest w Poznaniu, ale Mistrz Polski prawdopodobnie ponownie w Warszawie


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.