8 minute read
Zajrzeć w głąb duszy cukiernika rozmowa z Damianem Wiśniewskim����������������������������������������������������������������������
Advertisement
Szkoleniowiec, któremu bardziej zależy na rewolucji nie w cukierni, a w myśleniu ludzi ją tworzących. Ambitny dekorator, któremu bliżej do artysty z ASP. Człowiek, który po latach pracy w branży zrozumiał, że dopiero zaczyna ją odkrywać. Dziś Damian Wiśniewski podąża za tym, co słyszy w głębi siebie. I zachęca do tego innych. w głąb duszy Zajrzeć cukiernika
Natalia Aurora Ignacek: Z jednej strony prowadzisz firmę, doradzając i szkoląc innych. Z drugiej zaś tworzysz galerię czekoladowych figur oraz zdobywasz tytuł mistrza w rzeźbiarstwie lodowym. Czujesz się bardziej artystą czy rzemieślnikiem? Damian Wiśniewski: Trudno Trudno odpo-
wiedzieć na to pytanie. Z pewnością mogę powiedzieć, że jestem człowiekiem, który wreszcie zaczął podążać za tym, co chce robić. I być może dlatego nie określam siebie w jeden sposób. Dawniej, zanim zacząłem jakiś projekt, często szukałem porady u innych, oglądałem się na boki. Teraz nie muszę, bo słucham tego głosu w środku, który jest najlepszym doradcą. Dzięki temu wiem, jakie są moje potrzeby. A znając je, mogę lepiej o siebie zadbać. W ten sposób będę czuł się dobrze, spełniony.
A nie wtedy, gdy biznes będzie się kręcił, ciastka sprzedawały, a pieniędzy w kasie będzie przybywać?
Jedno z drugim ma dużo wspólnego. Zobacz, emocje, w jakich jesteś, przekładają się na twoją pracę. To właśnie one kreują cały twój biznes, bo wpływają na jakość i wydajność pracy, czyli twoich produktów, ale też tego, jak np. pracownicy czują się na zakładzie czy klienci, pijąc kawę w twoim lokalu. Pozytywne emocje powodują, że pojawia się w nas chęć do pracy, kreatywność, a to oznacza rozwój. Zaś ciągły rozwój przyniesie pewnego dnia sukces. Biznes to w dużej mierze właśnie emocje, bo tworzą go ludzie.
I tym właśnie też się zajmujesz, prowadząc szkolenia?
Damian Wiśniewski pokochał cukiernictwo, gdy odkrył jego artystyczną stronę. Dziś z pasją oddaje się rzeźbieniu w czekoladzie, masie cukrowej, ale też surowcach nie cukierniczych - lodzie czy drewnie
Z całą pewnością mogę powiedzieć, że szkolenia to dużo takiej nieoczywistej pracy. Ludziom wydaje się, że przyjedzie „mistrz” – pokaże nowe techniki, wymieni receptury, uporządkuje pracę zespołu, a okazuje się, że najważniejsze dzieje się poza częścią oficjalną. Bywa, że najważniejszy moment szkolenia to ten, kiedy gdzieś w kącie pijemy kawę parzuchę ze starego kubka i przegadujemy osobiste problemy. W takiej intymnej atmosferze, zwłaszcza gdy ja również zaczynam opowiadać o swoich skromnych początkach, o tym, że też kiedyś myłem ranty, szorowałem podłogę i obierałem jabłka, ludzie zaczynają się otwierać. I tak wiele problemów się rozwiązuje.
Można powiedzieć, że istnieje jakiś schemat problemów w tych wszystkich miejscach?
Tak właśnie jest. Z takich przyziemnych to najczęściej brak kalkulacji kosztów, nieumiejętne zarządzanie zespołem. W ogóle brak ludzi. Brak ambicji, zdrowego podejścia. Często trudności wynikające z różnicy pokoleń, gdy jest to firma prowadzona od kilkudziesięciu lat i następuje zmiana warty. Młodzi mają odwagę, kreatywne i świeże podejście. A ci starsi nie chcą podejmować ryzyka, wyjść poza utarte schematy, bo przecież na tych starych rozwiązaniach zbudowali firmę. I powstaje niezrozumienie. W ogóle zauważam, że bardzo często większość nieporozumień wynika właśnie z tego, że, np. szef nie zna w ogóle swojej załogi. Nie interesuje się ich hobby, życiem prywatnym, a przecież w tych ludziach tkwi często ogromny i nieodkryty potencjał, który w ten sposób się traci.
Wygląda na to, że Twoje szkolenia to trochę taka praca psychologa, coacha albo nawet archeologa, który musi znaleźć ten dawno zakopany skarb…
I nie zapominajmy o tym, że cukiernik musi znać wszystkie bajki (śmiech). Coś jest w tej pracy archeologa... Niedawno byłem w takiej wielopokoleniowej piekarni, gdzie młodzi spadkobiercy przynieśli mi oprawiony w ramkę etos pracy w piekarni, który wisiał dawniej na ścianie i został gdzieś zagrzebany. Brzmiał on następująco: „Pozytywne nastawienie do pracy, miłość do produktów przez was wypiekanych, otwarty umysł i miłość do ludzi”. Jakie to jest cudowne! Jakie to jest aktualne! To przecież podstawa, o której wszyscy zapomnieliśmy.
I tym samym znów wracamy do tematu emocji.
Na szkoleniu czasem trzeba po prostu oczyścić atmosferę, wesprzeć pracownika, uświadomić mu, w czym jest dobry. Czasem w firmie wszystko jest dobrze, tylko okazuje się, że trzeba wykonać rebranding, bo stary wizerunek już nie pasuje
do oczekiwań współczesnego konsumenta. Zresztą zastanowienie się na tym, komu chcemy sprzedać, też jest często ważnym elementem naszej pracy szkoleniowej, od którego warto zacząć. Bo inaczej będziemy prowadzić firmę, gdy chcemy mieć klientów szukających bezy za kilka złotych, a inaczej, gdy szukamy odbiorców, którzy przychodzą po coś więcej niż ciastko. Po atmosferę, po chwilę wytchnienia.
Co jeszcze ma do odkrycia ten „archeolog”?
Wiesz, to określenie jest o tyle trafne, że ja faktycznie nie prowadzę szkoleń w dużych centrach, popularnych, jeżdżę i odkrywam małe, niepozorne perełki porozrzucane po różnych zakątkach Polski. Co ciekawe, często do odkrycia jest to, co mamy blisko. Np. rozmawiamy o robieniu idealnej szarlotki – tu często sednem nie jest receptura, a dobre jabłka od lokalnego sadownika. Inna sprawa, że nieraz muszę uczyć podstaw robienia szarlotki, bo te proste zasady, receptury zostały też zakopane gdzieś głęboko, gdy dekadę temu wszyscy prze-
reklama rzucili się na gotowe mieszanki i proszki. Pod tymi proszkami, jak pod piaskiem, jest naprawdę wiele cennych rzeczy do odkrycia. Bo przecież cukiernictwo było z ludzkością od zawsze. A to znaczy, że dało się zrobić wiele słodkości bez tych ulepszaczy, a nawet bez cukru. Na szczęście dziś wiele małych manufaktur specjalizujących się w tego typu słodkościach udowadnia, że ten powrót jest możliwy. Często to młodzi ludzie, otwarci na coś nowego.
I w tych młodych upatrujesz największy potencjał na zmianę w branży?
Każde pokolenie ma coś do zaoferowania. Wręcz ubolewam nad tym, że dziś nie szanuje się osób starszych, które w danych czasach uchodziły za mędrców. Faktycznie, coraz chętniej pracuję z młodym pokoleniem. Jego przedstawiciele mają świetne pomysły, pandemia pokazała, że to właśnie ta ich elastyczność ratowała wiele biznesów od upadku. Znajduję ogromną satysfakcję we wspieraniu ich rozwoju, odkrywaniu potencjału. Czasem wystarczy podać rękę, wskazać, w czym ktoś jest dobry. I tu mamy kolejny problem, częsty w całej branży – niestety wciąż jest więcej hejtu niż klepania się po ramieniu. Nie rozumiem tego… A może to wynika z historii naszego kraju, która zbudowała taką narodową mentalność? Narzekanie na panujący rząd, na pracę, na klientów, na zarobki… I w efekcie frustracja, która znajduje ujście w tym, że zamiast powiedzieć: „wow, dobra robota!”, wolimy hejtować.
Z wielką radością i powagą, patrząc na Twoje ostatnie dzieło, czyli rzeźby czekoladowe, mówię: wow, świetna robota!
Dziękuję, to sukces, na który złożyła się praca i zaangażowanie wielu osób, za co jestem ogromnie wdzięczny. To także miesiące pracy, bo realizacja projektu trwała pół roku, z czego trzy miesiące zajęło „rzeźbienie” w czekoladzie mierzących prawie metr postaci. Myślę, że galeria, którą można oglądać w Cukierni u Janeczki w Wiśle, spotkała się z tak dużym zainteresowaniem i pozytywnym odzewem właśnie dlatego, że wiele osób włożyło w to swoją energię.
Przede wszystkim właścicielki cukierni obdarzyły mnie ogromnym zaufaniem. Synowie pomagali mi w pracy nad rzeźbami. A gdy konkretne postacie pojawiły się w naszym 60-metrowym mieszkaniu, znajomi doradzali, co jeszcze mógłbym dodać, na przykład Robert Lewandowski zyskał złoty zegarek na ręce, ponieważ mój sąsiad, który jest wielkim fanem piłki nożnej, zasugerował, że to charakterystyczny element tej postaci.
Inaczej mogłyby i rok nie przetrwać, znając zachowania ciekawskich klientów, którzy chcą tylko dotknąć, jak to jest zrobione i czy to aby naprawdę jest czekolada…
Miałem też inne ograniczenia twórcze, jak chociażby tak prozaiczna rzecz jak budżet i czas. No i wreszcie musiałem pamiętać, że te całkiem spore rzeźby trzeba przetransportować z Pszczyny, gdzie aktualnie mam pracownię, do Wisły. Każda z nich jest osadzona na metalowym stelażu, który również osobiście wykonałem.
Jak sugeruje nazwa galerii, głównym budulcem figur jest czekolada, ale domyślam się, że żeby zbudować faktury i detale, używałeś też innych produktów. Zdradzisz nam jakich?
Oczywiście, używałem przede wszystkim różnych czekolad plastycznych. A oprócz tego nietypowych składników, które uwielbiam, takich jak makaron ryżowy czy włókna kokosowe. Ostatecznie dla uzyskania konkretnych efektów zacząłem tworzyć własne receptury. Musiałem pamiętać o tym, że te figury mają stać w kawiarni przez lata. W domyśle chciałem stworzyć takie, które przetrwają ok. 10 lat, a przecież wiemy, że czekolada utlenia się. Oczywiście stoją w gablotach z poliwęglanu.
No tak, jesteś człowiekiem wielu talentów i parasz się pracą zwieloma materiałami… Jeszcze przed otwarciem galerii wziąłeś udział wMistrzostwach Świata w Rzeźbie Lodowej i zająłeś II miejsce!
I nieskromnie dodam, że wziąłem w nich udział właściwie z marszu, bez przygotowania. Ale znów podkreślę, że posłuchałem siebie. Uwielbiam pracę z różnymi materiałami, a ta z lodem jest naprawdę przyjemna i znacznie łatwiejsza niż np. praca w drewnie czy w kamieniu. Trzeba tylko poznać właściwości wody, jej strukturę, a także zachować odpowiednie parametry temperatury. Natomiast najważniejsze w rzeźbieniu to mieć wizję. Widzieć rzeźbę w tej bryle, zanim cokolwiek zaczniemy robić. To też trochę tak jak z naszym życiem, karierą. Jeśli ktoś nie ma pomysłu na siebie, swoją karierę, jak to ma wyglądać, to wciąż będzie tkwił w tym samym miejscu. Będzie skupiać się na przeliczaniu pieniędzy, podglądaniu konkurencji, zamiast konsekwentnie dążyć do realizacji swojego celu.
Na jakich projektach aktualnie się skupiasz?
To niesamowite, jak od pewnego czasu przyciągam do siebie wspaniałych ludzi i mnożą się ciekawe projekty. Właśnie pracuję nad podświetlaną rzeźbą z
czekolady dla cukierni. Oczywiście chcę również poszerzyć o nowe rzeźby Galerię u Janeczki, ale też stworzyć coś podobnego na Pomorzu, skąd pochodzę. Jako przedsiębiorca wiem, że prowadzenie firmy jest trudne. Płacenie ZUS-u, kontrole sanepidu, a nawet marszałka, to trudności, które każdy w branży napotyka, ale gdzieś w tym wszystkim trzeba zadbać o pasję, o miłość do tego, co robimy, właśnie o te dobre emocje, dzięki którym wciąż się rozwijamy i wstajemy do pracy z uśmiechem.
Który właściwie nie znika z Twojej twarzy! I w tym miłym tonie zakończmy naszą rozmowę, za którą Ci bardzo dziękuję.