Sri Aurobindo - Savitri

Page 1


Spis treści Opowieść o Satyavanie i Savitri ......................................................................................................... 2 KSIĘGA II .......................................................................................................................................... 3 Księga Podróżnika Światów — Pieśń 7 ........................................................................................ 3 Księga Podróżnika Światów — Pieśń 8 ...................................................................................... 16 KSIĘGA III ....................................................................................................................................... 26 Księga Boskiej Matki — Pieśń 4 ................................................................................................. 26 KSIĘGA IX....................................................................................................................................... 37 Księga Wiecznej Nocy — Pieśń 1 ................................................................................................... 37 Księga Wiecznej Nocy — Pieśń 2 ................................................................................................... 45 KSIĘGA X........................................................................................................................................ 55 Księga Podwójnego Zmierzchu — Pieśń 1 ..................................................................................... 55 Księga Podwójnego Zmierzchu — Pieśń 2 ..................................................................................... 61 Księga Podwójnego Zmierzchu — Pieśń 3 ..................................................................................... 71 Księga Podwójnego Zmierzchu — Pieśń 4 ..................................................................................... 85

1


Opowieść o Satyavanie i Savitri

Opowieść o Satyavanie i Savitri była recytowana w "Mahabharacie" jako historia małżeńskiej miłości, która pokonuje śmierć. Ale ta legenda jest również, jak na to wskazuje wiele zarysów tej ludzkiej historii — jednym z wielu symbolicznych mitów cyklu wedyckiego. Satyavan obrazuje duszę, która nosi w sobie boską prawdę istnienia, ale schodzi w dół w objęcia śmierci i ignorancji; Savitri jest Słowem Boskim, córką Słońca, bóstwem Najwyższej Prawdy, która schodzi na ziemię i rodzi się w ciele po to, aby zbawiać. Aswapati, Pan Koni, jej ludzki ojciec jest Panem Dyscypliny, czyli skoncentrowanej energii duchowego przedsięwzięcia, która pomaga nam wznieść się z poziomów śmiertelnych w nieśmiertelność; Dyumatsena, Pan Błyszczącej Gospody, ojciec Satyavana — jest Boskim Umysłem, który tutaj zapadł na ślepotę, tracąc swoje niebiańskie królestwo wizji i poprzez tę stratę również swe królestwo chwały. Wciąż jednak, nie jest to jedynie alegorią, charaktery wspomniane nie są jedynie uosobionymi jakościami, ale inkarnacją lub też emanacją żywych i świadomych Potęg, z którymi możemy wejść w konkretny kontakt i które przybierają ludzkie ciała po to, aby pomóc człowiekowi i ukazywać mu drogę z jego śmiertelnego stanu do boskiej świadomości i nieśmiertelnego życia. Sri Aurobindo

2


KSIĘGA II

Księga Podróżnika Światów — Pieśń 7

ZEJŚCIE W NOC

Umarł wolny od życia, ku Wiedzy otwarty, I serce rozwiedzione z ślepotą i skurczem, Łez pieczęcią i wszelkim węzłem Ignorancji, Zwrócił on, by odnaleźć przyczyny upadku. Wzrok odwrócił od twarzy widzialnej Natury I posłał go daleko w niewidoczną Przestrzeń, We wspaniałą, nieznaną Nieskończoność białą, Uśpioną poza zwykłą skończonością rzeczy, która unosi wszechświat w bezkresie bez czasu, A której nasze życia są zmarszczką istnienia. Jej nieświadomy Oddech buduje te światy A Materia i Umysł są jej potęgami, Nasze myśli na jawie — są jej snu efektem. Rozdarły się zasłony nad głębią Natury: I ujrzał on fontannę stałych cierpień świata I czarną, i okropną paszczę Ignorancji; Zło, które było stróżem w życia korzeni Podniosło łeb i w oczy mu długo spojrzało, Na brzegu, gdzie umiera subiektywna Przestrzeń, Ze stromej skały, która nad wszystkim góruje Nieświadomość się mroczna powoli budziła, Jej puste ślepia, Czasem i Formą zdumione Gapiły się na żywej Próżni wynalazki I w Przepaść, z której nasze wzięły się początki. Z tyłu się pojawiła szara maska Mocy Śledząca narodziny wszelkiego stworzenia. Jak skryte Ostrze, siły swej wiecznie świadome, Mglista i czyhająca Obecność we wszystkim, Zagłada, co zagraża wszelkiemu stworzeniu, Śmierć, przebrana za ciemne, gorzkie ziarno Życia, Wydawała się wcielać w świat, aby zabijać. A potem z tej ponurej, tajemniczej głębi Z pustego, rzeźbionego wnętrza Maski wyszło Coś śliskiego, co zdało się Myślą bezkształtną. 3


Fatalny Wpływ na losy stworzenia, co ściga Nieśmiertelnego ducha swym strasznym dotykiem, Na życiu położony został palec Śmierci I przytłoczył swym błędem, żałością i bólem Wrodzoną duszy wolę ku Prawdzie, Radości. Zwinięta deformacja, co siebie czyniła Samym sekretem istnienia i celem Natury. Wrogi i perwersyjny Umysł w swym działaniu Rozparł się w każdym kącie świadomego życia I skorumpował Prawdę swą własną formułą, Przechwytując to wszystko, czego słucha dusza, I przyciemniając wiedzę cieniem wątpliwości Pochwycił on wyrocznię bóstw okultystycznych, Zamazał drogowskazy życiowej pielgrzymki, Skasował edykt Czasu na skałach wyryty I na wszystkich fundacjach Kosmicznego Prawa Zbudował swe brązowe pylony nierządu. Nawet Światło i Miłość pod ciemną tą klątwą Zawróciły od jasnej boskości natury Do upadłych aniołów i słońc oszukańczych Stając się same w sobie dość groźnym urokiem, Perwersyjną słodyczą, złem w niebie zrodzonym: Ciemna potęga mogła zdeformować wszystko, Nawet boskość: Wiatr smutku powiewał po świecie Wszelkie myśli i czyny Fałsz zmącił dokładnie Stemplując je frustracją, czy wady symbolem A wszystkie wzloty — klęską lub próżnym sukcesem, Ale nikt nie mógł poznać przyczyny upadku. Szara Maska szeptała, choć dźwięku nie było, Lecz w ciemnym sercu ziarno posiane zostało, Rodząc czarne owoce cierpienia i śmierci. Z chłodnych, bezbarwnych stepów rzeczy Niewidzialnych, Niewidoczne, noszące Mocy maski szare, Przybyły cienie strasznych posłańców ciemności, Najeźdźców z potężnego i groźnego świata Ambasadorów z głębin złego absolutu. I niesłyszalne głowy w ciszy przemawiały, A niewidzialne ręce siały ziarno zguby, Choć żadna forma nigdy widoczną nie była, Brudna praca została zrobiona do końca. Żelazny uncjał fałszu nowe głosił prawo Złego losu i grzechu, a życie patrzyło Na niego już zmienionym i ponurym wzrokiem: Widział Natury piękno i skrytą tęsknotę W sercu rzeczy, co małe im szczęście wystarcza, Gotowych odpowiedzieć z otwartą ufnością Na choćby mały promyk miłości czy prawdy; Widział jej złote światło i niebo błękitne Zielony liść i kolor oraz zapach kwiatów I urok małych dzieci i miłość przyjaciół 4


Piękno kobiet i męskich serc dobro wrodzone, Lecz widział też okropne Potęgi, co rządzą Jej nastrojem rozpaczy, co zdobią jej drogi W Los czyhający skrycie na kroki człowieka I jej złości, i smutek, i wreszcie dar śmierci. Bo Oddech dekadencji i rozczarowania Korumpujący czekał na Życia dojrzałość I powodował gnicie pełni ziarna duszy: Postęp stawał się tylko mierniczym dla Śmierci; Świat, który lgnął do prawa zabitego Światła Pielęgnował korpusy prawd dawno umarłych I witał jako nowość ich formy skrzywione. A Piękno od brzydoty i zła już pijane Czuło się jakby gościem na bogów bankiecie Smakując korupcji, jak ostrej przyprawy. Ciemność osiadła wszędzie w tym ciężkim powietrzu; Spędzając z ust Natury jej jasne uśmiechy I zabijając ufność wrodzoną w jej sercu A wzrok, strachem złamany, włożyła w jej oczy Żądza, która wykrzywia ducha zwykłe dobro Zastępując przez sztuczne cnoty i niecnoty Szczery i spontaniczny impuls czystej duszy; Przytłoczyła Naturę swym kłamstwem podwójnym A podwójne wartości żądze pobudzały Czyniąc zło — odpoczynkiem od dobra pozorów. Ego rosło na równi w prawości, czy w grzechu A każde z nich się stało Piekła instrumentem. Przy monotonnej drodze, w stertach porzucone Stare, proste zachwyty legły na śmietnisku, Na tym życia ugorze, co w Noc już wstępuje; Gloria życia zamglona, zepchnięta w zwątpienie I piękno, co się kończy twarzą starzejącą. Siła przyszła w tyranie, od Boga przeklęta, Prawda stała się fikcją dla potrzeb Umysłu, Pęd radości się zmienił w mękę polowania A wiedza — w ignorancji wieczne wątpliwości. I widział, jak wynurza się z ciemnego łona Ciało i kształt cienisty Niewidzialnej mocy, Ukryty poza życia daleką rubieżą. Jej niebezpieczny handel jest bólu przyczyną, Jej oddech jest trucizną śmiertelną serc ludzkich; Wszystko zło wyszło kiedyś z tej podwójnej twarzy. Niebezpieczeństwo gniotło zwyczajne powietrze; Świat zaludnił się groźnej Energii tworami, I gdziekolwiek wzrok zwrócił w nadziei pomocy, Na polu, na ulicy, jarmarku czy w domu, Spotykał on przypływy zdradliwej opresji Zbrojnych Wpływów wcielonych żywe niepokoje. Marsze ciemnych i nagich figuryn bogini 5


Przygniatały powietrze ogromnym ciężarem; Odrażające kroki podchodziły blisko, Groźne kształty najeźdźców w ciemnym, sennym świetle, Złowieszcze go istnienia na drodze mijały, Których samo spojrzenie było katastrofą. Czar i słodycz, tak nagła i zdumiewająca Twarzy o ust i oczu ponętnym widoku Podeszła, zbrojna w piękno, jak w straszną pułapkę A każda z linii kryła fatalne znaczenie I w momencie się mogła niebezpiecznie zmienić. Ale on już rozróżniał atak przysłonięty, Zasłona wciąż leżała na wizji wewnętrznej; Moc tam była, co kryła swoje straszne kroki Wszystko było tu kłamstwem za prawdę przebranym, I wszystko w osaczeniu, którego nie znało: Gdyż nikt nie mógł zobaczyć autorów upadku. Świadomy jakiejś ciemnej mądrości ukrytej Co byłaby pieczęcią i sił tych gwarantem Śledził on te niejasne i potworne kroki Powracając do Nocy, z której one wyszły. Dotarł do dróg niczyich i niewytyczonych Gdzie wejść mógł każdy, lecz nikt na dłużej pozostać Na tej ziemi niczyjej, w powietrzu morowym, W zatłoczonym sąsiedztwie bez jednego domu, Na tym pasie granicznym Piekła oraz świata Ciemna nierzeczywistość Naturą rządziła. W dziedzinie, gdzie nic prawdą być dłużej nie mogło Gdyż nic nie było, za co podawać się chciało; Wysoki pozór próżnię przestrzenną owinął. Jednak nic do pretensji się przyznać nie mogło Nawet sobie samemu w swym sercu podwójnym; I rozległa zwodniczość była prawem rzeczy; Tylko przez tę zwodniczość istnieć one mogły. Wielkie Nic, bez substancji, tam gwarantowało Fałsz wszelkich form przybranych przez tą-że Naturę Pozwalając im istnieć i pożyć na krótko. Przez magię pożyczoną z tej próżni bezdennej Kradły one substancje i kształty nie swoje, Demonstrując kolory nie własne, lecz cudze Zwierciadła dla fantomu tej rzeczywistości. Każda jasność tęczowa była pięknym kłamstwem; Jak nierealne piękno zbyt krzykliwej twarzy. Niczemu się nie dało ufać, że zostanie; Radość rodziła łzy, a dobro — złego dowodziło, Ale nigdy zła plonem dobro być nie mogło; Miłość się nienawiścią kończyła, śmiech — bólem, Prawda w fałsz wyrastała, śmierć życiem rządziła. Potęga, co szydziła z przewrotności świata Ironia, co łączyła świata przeciwności Miotając jedne w drugie, by z sobą walczyły, 6


Sardonicznym grymasem skrzywiła twarz Boga. Chłodny jej wpływ rozchodził się wszędzie, bez przeszkód, Ślady swych koźlich kopyt na piersi wyciskał; A wykrzywione serca w ponurych uśmiechach Szydziły ze złowrogiej życiowej komedii Obwieszczając nadejście formy niebezpiecznej. Złowróżbny krok się zmieniał w ostrożne skradanie Tak, aby nikt nie widział i ustrzec się nie mógł, Nikt nie słyszał, dopóki straszny chwyt się zbliży. Lub też wszystko wróżyło o boskim nadejściu, Czuło się atmosferę proroczej nadziei, Wsłuchując w ewangelie, wypatrując gwiazdki. Wróg był widzialny, ale w światło przyodziany; Wydając się pomocnym aniołem gdzieś z nieba; Uzbrajał on nieprawdę w swe pisma i prawa, Zwodząc swoją mądrością, cnotą miażdżąc duszę, Prowadził do zagłady niebiańską ścieżyną. Dawał bujne znaczenie radości, potędze, A gdy się jakiś alarm wewnętrzny podnosił Upewniał ludzkie uszy najsłodszymi tony Lub chwytał ich umysły w swoje własne sieci; Z doskonałą logiką fałsz czynił prawdziwym Zdumiewając wybranych swym świętym porządkiem, Przemawiał on jak gdyby samym głosem Boga. Powietrze było pełne zdrady i wybiegu; Prawdomówność tu była oszukańczym trikiem; Zasadzka, czyhająca w uśmiechu, czyniła Bezpieczeństwo swą maską, by wciągnąć w swe bramy; Fałsz nadciągał, śmiejący się prawdy oczyma Przyjaciel mógł się zmienić we wroga lub szpiega, A podawana ręka — godziła sztyletem I objęcie być mogło Zagłady pułapką. Agonia oraz zgroza swą zdobycz tropiły Szepcząc miękkie perswazje, jak do przyjaciela Atak tryskał też znikąd, zdradziecki i nagły; Strach na każdym zakręcie za serce pochwycał I krzyczał udręczonym, okropnym wołaniem Pomocy przyzywając, lecz nikt nie przychodził; Wszyscy szli umęczeni, gdyż śmierć było blisko; Jednak ostrożność próżnym wysiłkiem się zdała Gdyż wszystko, co strzec miało — było śmierci siecią I gdy po zawieszeniu zbawienie nadeszło Przynosząc miłą ulgę, siły rozbrajając, Służyło ono tylko za maskę uśmiechu, Która zasłania przejście do gorszego losu. Nie było zawieszenia i miejsca spoczynku; Nie śmiało się tam zdrzemnąć, ni broń puścić z ręki; Był to świat ciągłych zmagań i stałych zaskoczeń, Wszyscy w nim żyli tylko wyłącznie dla siebie, Każdy strzegł się każdego, nienawiść łączyła 7


Przeciwko umysłowi, co szukał dóbr większych; Prawda była banitką, nie śmiejąc przemówić I raniła ciemności i serca swoim światłem Albo swą dumę z wiedzy czyniła bluźnierstwem W tej osiadłej anarchii rzeczy ustalonych. Wtem scena się zmieniła w formach powierzchniowych, Zachowując niezmiennym straszny wątek życia. I była tam stolica, co państwa nie miała Ani władcy: jedynie grupy, co dążyły. Ujrzał on starożytne miasto Ignorancji Założone na ziemi, co światła nie znała. Każdy tam żył samotnie, w swej własnej ciemności; Jedynie na ścieżkach Złego zgadzali się różnić, Żyjąc dla siebie samych, na swój własny sposób Lub by wymuszać wspólne zło i kłamstwo wspólne; Tam Ego było panem, na swym pawim tronie I Fałszu połowica przy nim zasiadała A ciemny świat w nich widział Prawdę oraz Boga. Silny wyrok nieprawość czynił tam prawością, Ciężar Błędu — rzemiosłem był całkiem legalnym, Ale wszystkie ciężary były fałszywymi. Pani Fałszu z swym mieczem i wagą śledziła Czy słowo świętokradcze gdzieś tam nie odsłoni Jej starego nierządu formuł uświęconych. Samowola w wysokie profesje odziana Zamaszyście kroczyła, ględząc o porządku A swoboda szła w ślady tego samoprawia; Dla Wolności ołtarzy nikt nie śmiał tam wznosić; Wolność Prawdy tam była zaszczuta w pogardzie. Harmonii, tolerancji — nikt tam nie uświadczył; Każda z grup proklamując okrutne swe Prawo Ramy etyk zasadą pisemną utkała Lub teorią, namiętnie na wiarę przyjętą, Która święty kod niebios udawać tam miała. I w formalnej praktyce, w żelazo okutej Nadała bezlitosnej rasie wojowników, Prymitywnych i dzikich, jak z ziemi wnętrzności, Dumne i sztywne pozy twardej szlachetności I cywilne postawy drętwe i wspaniałe. Lecz wszystkie ich działania tę pozę zdradzały; Potęga i użycie bywała ich prawdą; I orła popędliwość swe dobra chwytała, Dzioby, szpony swą słabszą zdobycz rozdzierały W swoim słodkim sekrecie przyjemnego grzechu; Poddani swej Naturze, nie Boga morałom Nieświadomi handlarze bagażem sprzeczności Czynili to, co w innych tak prześladowali, Gdy oczy ich patrzyły na winy bliźniego Cnotliwy gniew nich płonął i święta obraza; 8


Obojętni na własne, ukryte przewiny Kamienowali bliźnich na grzechu schwytanych. Pragmatyk — sędzia, wewnątrz wyroków fałszywych W najgorszej nierówności na bazie równości Czynił zło sprawiedliwym, sankcjonując wagę Na rzecz Ego handlarzy i ich interesów; Chwiejny balans trzymano, by świat mógł się toczyć; Fantastyczne ferwory bezlitosnych kultów Kwitły tam rozdmuchane i kto nie szedł z nimi, ten, jako innowierca, krwawił pod ich batem; W inkwizycji więzieniach, torturach i stosach, Gdzie duszy swej się zaprzeć miał wybór, lub zginąć. Pośród walczących wyznań i sekt poróżnionych Religia siadła na krwią poplamionym tronie Setkami swych tyranii posłuch wymuszając, Ufundowała jedność na fałszu przemocy: Tylko pozór był w cenie, jako rzeczywistość; Ideał był szyderczych prześmiechów obiektem; Wyszydzany przez masy, wyśmiany w dowcipie; Duchowy poszukiwacz stawał się banitą, Marzycielem w zwodniczej swoich myśli sieci, Osądzany wariatem, zbłąkanym oszustem, W swym namiętnym instynkcie, w ciemności umysłu Zagubionym na krętych ścieżkach Ignorancji. Kłamstwo było tam prawdą, a Prawda — obelgą. Podróżnik na wznoszącej się drodze, tu musi Przystanąć lub iść wolno przez groźne te ścieżki, Gdyż przez Piekło ku Niebu rozwija się droga, Z modlitwą na swych ustach i wielkim Imieniem. Gdyż jeśli nie rozezna tu ostrej krawędzi, Może spaść w niekończące się Fałszu zasadzki. Musi często spoglądać przez ramię, do tyłu Jak ktoś czujący wrogi oddech na swym karku; By zdradziecki cios z tyłu go tu nie powalił Na klęczki, przyszpilając do ziemi nie-świętej, Przeszywającym ostrzem Zła czyhającego. Tak mógłby człowiek upaść na drodze Wieczności, Gubiąc jedyną szansę swego ducha w Czasie I żadne o nim wieści nigdy nie dosięgną Oczekujących bogów, którzy tam zamieszczą W rejestrze dusz przy jego imieniu "Zagubiony"; W indeksie utraconych nadziei zostanie Jak pozycja umarłej, zapomnianej gwiazdy. Tylko ci, którzy Boga w swym sercu trzymają Są bezpieczni: Odwaga stanowi tu zbroję Wiara zaś jest ich mieczem i muszą iść dalej Z czujnym okiem i ręką do ciosu gotową Rzucający przed siebie uwagę, jak oszczep; Armii Światła żołnierze i bohaterowie 9


Tak przejść mogą zdradliwych zasadzek tysiące I znalazłszy się w czystym i świeżym powietrzu Mogą wreszcie odetchnąć i znów się uśmiechnąć, Poruszając się znowu pod słońcem prawdziwym. Bo choć Piekło tam rządzi, duch wciąż ma potęgę. Na tej ziemi niczyjej on przeszedł bez przeszkód Kierowały nim Szczyty, choć Przepaść ciągnęła, Nikt mu nie stał na drodze, nikt przejścia nie wzbraniał Gdyż i łatwa i szybka jest droga schodząca, Aż wreszcie zwrócił swoje oblicze ku Nocy. Większa ciemność czekała tam i gorsze rządy Jeśli gorszym być może coś od zła ekstremów; Jednak dla przybranego — nagość gorsza zda się. Tam gdzie dotarł — Bóg, Prawda i Światło najwyższe Nigdy jeszcze nie były, lub siły nie miały. I tak, jak ktoś w momencie głębokiego transu Wypada przez granice umysłu w świat inny, Tak on przebył granice, których żadnych śladów Oko widzieć nie mogło, dusza jeno czuła. Wszedł on w zbrojną, ognistą i straszną domenę I zobaczył tam siebie, jak duszę zbłąkaną Pośród ponurych murów, w dzikich slumsach Nocy. Wokół niego stłoczone szare, nędzne chaty W sąsiedztwie z perwersyjnej Potęgi pałacem I nieludzkie kwatery i straże demonów. Zło w pysze swej tuliło własną zwyrodniałość, Ogrom nędzy uciskał tych, którzy upadli Na tych samych przedmieściach miast sennego życia. Tam Życie objawiało duszy, co widziała Ciemną głębię swojego dziwacznego cudu. Beznadziejna bogini silna i upadła Zdeformowana ciemnym Gorgony zaklęciem, Cesarzowa nierządnic podniosła się z łoża Naga, egzaltowana i bezwstydna stała Z niebezpiecznym obliczem zła, piękna i czaru Powodując panikę drżącym pocałunkiem, Pomiędzy wspaniałością swych fatalnych piersi Wciągała w swe przepaście ducha upadłego. I poprzez pole wizji mnożyła tam ona Jak na filmu ekranie lub scenie ruchomej Niesyty splendor swojej pompatycznej grozy. Na czarnym tle owego bezdusznego świata, Między światłocieniami grała swoją scenę, Swe dramaty żałosne, smutnych, ciemnych głębin, Pisane udręczonym nerwem żywych rzeczy; Epopei horroru majestat ponury, W błocie życia zastygłe, skręcone figury, Przesyt form przeraźliwych i czynów okrutnych, Paraliżował litość w piersi zatwardziałej. 10


A na grzechu stoiskach i na zła straganach Stylizowana hańba wszelkiej żądzy ciała, Jątrzyła wyobraźnię, ciało zatruwając I brud żądzy zmieniając w sztukę dekoracji: Dar Natury użyty w perwersyjnych sztukach Unieśmiertelnił żywej Śmierci siewne ziarno. Bachusowe wino rozlał w skorupy gliniane, Satyrowi nadając boskiej władzy berło. Nieczyste, sadystyczne, z grymasem na ustach, Groteskowej makabry szare wynalazki, Płyną przekazywane z ciemnej głębi Nocy. Jej sztuka w monstrualnych kształtach trenowana Zniecierpliwiona wszelką naturalną pozą, Jak przerwa przesadzonych, krętych linii nagich Dała rzeczywistości rys karykatury, A parada sztuk — figur dziwnych, zniekształconych I groteskowych masek wulgarnych, okropnych Wgniotła w rozdarte zmysły pozy udręczone. Niezmienna wielbicielka zła i upodlenia Czyniła podłość wielką esencją zgnilizny; A smocze potęgi jaszczurzych energii I dziwne objawienia pełzającej Siły I Wężowe wielkości w błocie przyczajone Pociągały wielbiących swym połyskiem śluzu. Natura tak wyrwana ze swych ram i podstaw Wykręcona została w pozie spotworniałej; Wstrętem stymulowała pragnienia w inercji: Z agonii uczyniła przyprawę błogości, Nienawiści oddała działania żądz wszelkich, A tortura zajęła miejsce czułych objęć; W rytualnej udręce Śmierci poświęconej, Ofiarowano chwalbę temu, co nie-Boskie. A nową estetyką sztuki Piekła było Uczyć Umysł, by kochał to, czym gardzi dusza, Wymusić współdziałanie nerwów roztrzęsionych, Zmusić oporne ciało do ciemnych wibracji. Zbyt słodkie, harmonijne, by móc ekscytować W tym reżimie, brudzącym sam środek istnienia — Piekło było wzbronione, a serce uśpione Zamiast nich się zjawiły dreszcze podniecenia; Świat był tylko badany pod kątem zmysłowym. Tu, chłodny intelektu materiał był sędzią, Co pragnął szpilek bodźców, uderzeń i szarpnięć, By jego twarda suchość i nerwy nieczułe Mogły poczuć coś z życia potęgi i pasji. Filozofia teorią zła prawo zdobiła, Wynosząc je pod niebo w zgniłej dekadencji Lub dając pytonowi wielką siłę mowy I uzbrajając w wiedzę pierwotność brutala. Nad Życiem i Materią schylił się rozwlekle 11


Umysł, zmieniony w obraz bestii rozwścieczonej; Włażąc w lochy, by prawa zgubione odgrzebać I przyświecając sobie lampką podświadomą. Stamtąd zaś się podniosły, bulgocąc swym jadem Zatęchłe i trujące wyziewy Otchłani; I to, co teraz wisi w cuchnącym powietrzu Zwie faktem pozytywnym i życiem prawdziwym A wyziewy te tworzą atmosferę śmierci. Dziki zwierz namiętności wypełzł z tajni Nocy Aby śledzić swe łupy fascynacji okiem: Wokół niego, jak ogień skaczących języków Zwieszają się w chichocie bestialskie ekstazy; Atmosfera jest gęsta od tęsknot brutalnych Cisnąc szumem natrętnym Umysłu zawoje, Myśli, co w stanie zatruć są oddech niebiański, Zmuszające oporne powieki, by widzieć Dzieła odsłaniające tajemnice Piekła I wszystko na ten wzorzec tam było zrobione. Zamieszkała te części rasa obłąkana Sil demonicznych, śpiących we wnętrzu człowieka Co wije się, ściśnięta ludzkim serca prawem, Podziwiana przez chłodny wzrok nadrzędnej Myśli I która może wznieść się w ogniu i pogromie By przy pomocy Nocy — duszę ludzką zabić I obaliwszy rozum — życie okupować, Znacząc swoim kopytem grząski grunt Natury; Był to ich rozpalony ośrodek istnienia. Energia wszechpotężna i bóg monstrualny, Twardy, nieubłagany dla silnych i słabych, Oglądał bezlitosny świat, który zbudował Kamiennymi oczyma swych trwałych idei. Jego serce pijane było głodu winem W cierpieniu innych czuło swe dreszcze zachwytu I słuchało muzyki śmierci i ruiny. Mieć potęgę, być mistrzem — było jego cnotą. Zajmował on świat cały na Zła zamieszkanie, W swojej partii ponurym totalitaryzmie, W okrutnym przeznaczeniu wszystkiego, co żyje. Wszystko tam kształtowane jednym planem było Pod ciemną dyktaturą jarzma bez oddechu. Na ulicach i w domach, w radzie czy też sądzie Spotykał on istnienia żywych udające, Co w mowie się wznosiły na skrzydłach swych myśli, Lecz kryły w sobie podłe i podludzkie cechy, Gorsze od najniższego jaszczurów pełzania. Rozum, zrobiony po to, by zbliżać do bogów I wznieść się w niebnej skali przez dotyk umysłu, Tylko wzmacniał, przez swoje jaśniejsze promienie Monstrualność wrodzona tej niskiej naturze. 12


Dość często studiujący widoki znajome Spotykane z radością na groźnych zakrętach, W nadziei rozpoznania spojrzenia ze światła, Swoją wizją, strzeżoną głębszym okiem ducha, Odkrywał on tam nagle tajne znamię Piekła, Widząc zmysłem wewnętrznym, który się nie myli W podobieństwie przyjemnej i żywotnej formy Demona oraz karła makabrycznej zmory. Niepokój rządził siłą serc zimnych, jak kamień Potężny i posłuszny złym prawom Tytana W potwornym i straszliwym okrucieństwie śmiechu I zagorzałym gwałcie, czynionym z ochotą. W tym cynicznym zakątku bestii, która myśli Na próżno się szukało współczucia, miłości; Nie było tutaj nigdzie ni śladu słodyczy, Lecz Moc i jej wspólnicy: nienawiść i chciwość; Nikt nie ulżył w cierpieniu, nikt nie uratował Nikt nie śmiał tam wymówić słowa szlachetnego. Uzbrojona w oszczepy tyrańskiej Potęgi, Podpisując edykty swych rządów straszliwych, Pieczętując je skrzepłą krwią i torturami, Ciemność tam ogłaszała światu swe slogany. Służąca, zgięta cisza umysł tam koiła, Lub tylko powtarzała lekcje wyuczone, Podczas gdy z mitrą władzy i laską pasterza, Fałsz zasiadał na tronie pośród serc uległych. A kulty i wyznania administrowały Śmierć żyjącą w obrządku, który miał na celu Zabić duszę w ofierze na kłamstwa ołtarzu. Wszystko było oszustwem lub sługą oszustwa. Prawda istnieć nie mogła w tym dusznym powietrzu; Tylko podłość wierzyła tam w swoje uciechy A strach z słabością wiły się w nędznych kryjówkach; Wszystko, co prymitywne, niskie czy też podłe, Wszystko to, co okropne, błędne, najnędzniejsze, Oddychało rozwiąźle tam własnym powietrzem, Nie czując żadnych tęsknot za boskim zbawieniem; Aroganccy — nie dbali o stany świetliste, Ludzie z dołów gardzili jasnym światłem słońca, Bariery autarchii światło wykluczały; Utwierdzeni w swej woli bycia swą szarością, Ogłaszali swe własne normy za wspaniałe, Kojąc swój głód zażarty snami o grabieży, Wywijając swym krzyżem posług, jak koroną, Lgnęli do swej żałości twardej autonomii. Bycza krtań rozbrzmiewała językiem miedzianym Swym gwarem prymitywnym przestrzeń wypełniając I grożąc wszystkim, którzy Prawdy śmieli słuchać, Wymuszając monopol na uchu ogłuchłym; I zagłuszona zgoda swój głos oddawała, 13


Aroganckie dogmaty rozgłaszane w Nocy Miały dla dusz upadłych, ongiś boskich jeszcze Pychę swych absolutów bezdennej Przepaści. A samotny odkrywca tych dziedzin — majaków, Strzeżonych tak przed słońcem, jak kopce termitów, Naciskany przez tłumy, hałasy i wrzaski, Idąc z półmroku w półmrok jeszcze okropniejszy, Zmagał się z potęgami, które światło kradły Umysłowi, biczując go swym lepkim wpływem. Wynurzył się on wkrótce w zamglonej przestrzeni, Teraz, gdy ludzkich kształtów już przed nim nie było, Szedł pomiędzy brzegami gęstniejących mroków; Wokół niego wciąż rosła duchowa pustynia, Przerażający ugór, samotność okropna, Atakom niewidzialnym umysł poddająca, Pusta strona, na której wszystko pisać mogło Monstrualne zapisy bez żadnej kontroli. Podróżujący punkcik drogi w zmierzch schodzącej Pośród pól opuszczonych, stodół i chat dusznych I kilku poskręcanych drzew fantasmagorii, Stanął w śmierci przeczuciu w tej Próżni świadomej. Lecz wciąż tam było wrogie, niewidzialne Życie W pozie oporu wobec światła oraz prawdy, Które czyniło przerwę w wypranej nicości. Słyszał okrutne głosy, które zaprzeczały; Napadany przez myśli, jak hordy zdradzieckie, Jak zdobycz dla wpatrzonych fantomów zagłady Z terrorem podchodzącym z morderczymi usty, Wiedziony dziwną wolą po ścieżce schodzącej, Pod niebem nieustannie wieszczącym Zagładę, Pragnął osłonić swego ducha przed rozpaczą, Ale czuł cały horror tej rosnącej Nocy I Przepaść powstająca, by mu ukraść duszę. Potem znikły budowle i formy wszelakie I pustka otuliła go w bezgłośnych zwojach. Wszystko znikło tak nagle, jak myśl wyrzucona; Jego duch stał się pustą, zasłuchaną głębią, Próżnią zmarłej iluzji, która była światem: Nic nie zostało, ani jedna ze złych twarzy; Był on samotny z Nocy szarawym pytonem. Gęste i bezimienne Nic świadome, głuche, Które zdało się żywym bez ciała czy myśli I pragnęło zadusić wszelakie istnienie By mogło być na zawsze samotne i nagie; I jak w bezkształtnej bestii szczękach niewidzialnych Pochwycony, duszony przez tę plazmę lepką, Wciągany w jakieś czarne, gigantyczne usta, Przełykająca gardziel, wielki brzuch zagłady — Jego istnienie znikło z jego własnej wizji 14


Wciągane w głębię jego upadku spragnioną. Bezkształtna Próżnia gniotła jego mózg walczący, Ciemność ponura, zimna ciało rozgniatała A szept szarych sugestii jego serce chłodził; Z siedziby swej, wężową siłą wyrzucane, Wleczone ku zagładzie — jego Życie lgnęło Do swego domu, sznurem urwanych oddechów; Ciało było wsysane przez jęzor ciemności Istnienie przytłoczone o życie walczyło; Nadzieja zaduszona znikła w pustej duszy, Wiara i pamięć — dawno zmarły wymazane I wszystko, co na drodze duchowi pomaga. Strach wielki, bezimienny, nie do wyrażenia Pełzał w każdym napiętym, obolałym nerwie, Zostawiając za sobą ostre, drżące ślady. I jak morze się zbliża ku swojej ofierze Związanej i bezsilnej — tak owo podejście Ostrzegało już umysł jego ogłuszony O tym nieubłaganym wieczności nadejściu, O bólu już nieludzkim i nie do zniesienia. To musi znieść, bez żadnej na niebo nadziei Musi istnieć na zawsze bez śmierci spokoju W powolnym Czasie bólu, w torturze Przestrzeni, I w udręce nicości w tym stanie bez końca. Pierś jego była teraz próżnią bezżyciową I w miejscu gdzie świetlista myśl przedtem gościła Pozostała jedynie, jak zjawa wyblakła Niezdolność wszelkiej wiary i wszelkiej nadziei I straszne przekonanie o duszy zgubionej, Wciąż jeszcze nieśmiertelnej, lecz z bóstwem straconym, Stratą siebie i Boga i światów szczęśliwszych. Lecz wytrzymywał horror i znosił wytrwale Palący spazm agonii i lęk przeokropny; Potem spokój powrócił i duszy wejrzenie Spokojnym światłem nagi ten horror odbiło: Niezmienne, nie-umarłe i nie-narodzone, Potężne, nieme Bóstwo się w nim obudziło, Stawiając czoła bólom i grozie tych światów. Jako Mistrz powstał nagle nad falą Natury, Spojrzeniem władał teraz Natury przypływem; W swym duchu obnażonym spotkał Piekło nagie.

15


Księga Podróżnika Światów — Pieśń 8

ŚWIAT FAŁSZU, MATKA ZŁA I SYNOWIE CIEMNOŚCI

Wreszcie mógł on zobaczyć skryte serce Nocy I jej nieświadomości dzieła obnażone, Odsłaniane w okropnym Bezsensie bez końca. Była tam Nieskończoność bezduszna i pusta Natury, która wiecznej Prawdzie zaprzeczała W próżnej, zarozumiałej swych myśli swobodzie Chcącej Boga wymazać, by rządzić samotnie. Nie było tam ni Gościa, ni światła ze szczytów, Bez pomocy tworzyła swe światy pustynne. Ślepe oczy patrzyły na dzieła demonów, Głuche uszy słuchały kłamstw na niemych ustach; Dziki kaprys przybierał kształty rozłożyste A bezrozumne czucie drżało pychą ognia, Rodząc życia zasady twarde i brutalne; Zło i boleść poczęły dusze monstrualne. Anarchowie powstali z swych bezkształtnych głębin, Tytaniczne istnienia, potęgi demonów Ego świata, miotane żądzą, myślą, wolą Ogromne i bezduszne umysły i życia; Architekci naprędcy dla błędu domostwa, Przywódcy ignorancji i buntów kosmicznych, Sponsorzy śmiertelności i smutku bez granic, Ucieleśnili ciemne Idee Przepaści. Ciemna substancja zaraz pustkę zapełniła, Ciemne formy zostały w tej próżni zrodzone, Sprzecznych wirów spotkanie dało sprzeczną Przestrzeń I Byt z jej fałdów czerni Piekło wyobraził. Jego oczy przeszyła potrójna ponurość Jednocząc ich spojrzenie z swym oślepłym wzrokiem. Przywykłe do ciemności, zobaczyły one Realną nierealność i świadomość Nocy; Gwałtowny, zagorzały świat zdumiewający Łono snów starożytnych potworne i wielkie, Jako larwa zwinięte w ciemności nieznanej, Co wstrzymuje je z dala od włóczni gwiazd nieba. Fałszywego Bezkresu zostało to bramą, Wiecznością absolutów niosących zniszczenie; Niezmierzona negacja duchowych wartości. Wszystko, niegdyś świetliste w jasnych sferach Ducha Obróciło się teraz w ciemne przeciwieństwa; Byt zapadł się sam w sobie w pustkę nieistnienia, 16


Która była zerową rodzicielką światów; Nieświadomość, połknąwszy Umysł kosmiczny, Tworzyła wszechświat ze snu swego śmiertelnego; Błogość w czarną agonię popadła nieczuła, Skuliwszy się ku sobie: Wieczna Radość Boga, Poprzez fałszywy symbol żałości i bólu, Wciąż boleśnie na krzyżu gwoźdźmi przybitego Utrwaliła się w gruncie nieczułego świata, Gdzie bólem narodziny i śmierć jest agonią, A która znów się w błogość ma zmienić, nierychło. Myśl zasiadła, kapłanka straszliwej Perwersji Na swym czarnym trójnogu potrójnego węża, Czytając wieczne skrypty przez przeciwne znaki, Wiedźma, co ramy Życia Boskiego odwraca W ciemnych kątach, gdzie wzrok jej złośliwy jest lampą I fatalnym swym głosem śpiewając z ambony W dziwacznych i piekielnie ciemnych bazylikach, Intonując magiczne, nie-święte swe Słowo, Jak złowieszczy, głęboki hymn wtajemniczenia, Dokonuje obrządku swych tajnych misteriów. Tam cierpienie się stało żywnością Natury Wciągając obolałe i serca i ciała A tortura tam była formułą rozkoszy I ból udawał bycie niebiańską ekstazą. Tam Dobro, ten ogrodnik niewierzący Boga Podlewało swą cnotą zgniłe drzewo świata I uważne na słowa i czyny zewnętrzne Rodziło hipokryzji kwiaty na swej glebie. Wszystko wyższe służyło swym celom przeciwnym; Formy Boga syciły kulty demoniczne; A twarz Nieba się stała sidłem maski Piekła I właśnie tam, w pustym fenomenie serca W ogromnym centrum akcji potwornie skrzywionej Ujrzał on kształt rozmyty, nieograniczony Na grzbiecie Śmierci, która wszystko połykała; Chłód mroził twarz okrutną z wzrokiem nieruchomym, Straszny trójząb tkwił mocno w jej cienistej dłoni I przeszywał stworzenie całe jednym losem. Gdy nie było nic, oprócz bezdusznej Materii I bezduchową próżnią było serce Czasu Budząc Próżni absolut w żałosnej nadziei Natury blady promień omiótł Noc głęboką, W której Bóg ukrył siebie przed własnym swym wzrokiem. We wszystkich rzeczach szukała ich prawdy mistycznej Słowa, co inspiruje formy nieświadome Ślepo w głębi szukając jego Praw ukrytych, Potykając się w mroku myśli podświadomych Dążąc by znaleźć drogi dla ducha istnienia; Lecz z Nocy inna wtedy odpowiedź nadeszła, 17


Ziarno padło na gleby pierwotnej matrycę W głuchej, nieznanej głębi prawdy przekręconej Nieskończoności pierwsza, nieczuła komórka Dała kosmicznej formy poród monstrualny W embrionie Ignorancji i Natury — Tytana A następnie w fatalnej, potwornej godzinie, Coś, co wyrosło z czystych snów Nieświadomości Bezcelowo poczęte poprzez niemą Próżnię, Podniosło swój złowieszczy łeb naprzeciw gwiazdom, Zaciemniając tę ziemię swym cielskiem Zagłady; Chłodziło ono nieba swą twarzą złowrogą Bezimienna Potęga, ciemna Wola wstała Niezmierzona i obca w tym naszym wszechświecie, W nieznanym celu, c go nikt rozgryźć nie może Rozległe Nie-Istnienie w kształty się przybrało; Nieskończona Niewiedza głębin nieświadomych Pokryła swą nicością niemal wieczność całą; Duszy wizje — zastąpił Umysł szukający Życie rosło w ogromną Śmierć, nigdy nie sytą, Błogość Ducha zmieniła się w kosmiczne bóle Dając neutralność Bóstwu w sobie zwiniętemu. Potężna opozycja podbiła przestrzenie Z nadrzędnym rządem fałszu, śmierci oraz żalu, Wymuszając na ziemi swoją hegemonię Wyrzucając z harmonii początkowe style; I tak z architektury jej losu projektów Zafałszowała wolę kosmiczną, pierwotną Przymuszając do walki i zmagań straszliwych, Długi, powolny proces cierpliwej Potęgi; Cechując błędem samą substancję obiektów Uczyniła Niewiedzę swym wszech-mądrym Prawem; Pierwszy dotyk zmysłowy życia wykrzywiła Uśpiła intuicji straże w śnie Materii, Deformując instynkty owada i zwierza, Zniekształciła humanizm z myśli narodzony, Cień padł na jeden, czysty, prosty, biały Promień, Zniknęło światło Prawdy w serca ciemnej jamie, Gdzie pali się tajemnie na krypcie ołtarza Poza pergaminowych tajemnic bezruchem Towarzyszącym Bóstwu w ukrytej świątyni. Tak zrodziła się ciemna Energia przeciwna Co udaje Odwiecznej Matki kształt potężny I z Jej nieskończoności świetlistej naśmiewa; O szarej, zniekształconej sylwetce, gdzieś w Nocy Aresztując namiętność pnącej się wzwyż duszy Zmusiła ona życie do kroków kulawych; Jej dłoń, która zniekształca i wagą obciąża Ciśnie mistyczną linię wielkiej ewolucji A linii zwodniczego umysłu zygzaków Bogowie już nie widzą i człek jest bezsilnym; 18


Tak cisnąc iskrę Boga wewnątrz ludzkiej duszy Przymusza ona ludzkość do bestii upadków A jednak w swym umyśle, instynktem swym dziwnym Czuje ona, jak Jedność rośnie w sercu Czasu Widząc Nieśmiertelności przebłysk w ludzkiej formie; W obawie o swe rządy w wściekłości i strachu Ściga każde światełko, co błyska w ciemności, Rzucając promień z Ducha samotnych namiotów W nadziei, że się uda jej wśliznąć podstępnie I w kolebce zadusić boskości Dzieciątko. Niepoliczalna bywa jej siła i śmiałość; Zabija swe ofiary ich własnym zachwytem Z Dobra nawet hak czyniąc, by zawlec do Piekła; Dla niej to świat w agonii ciągle jeszcze krąży. Jakże często pielgrzymi na drogach Wieczności Źle oświetlonych bladym Umysłu księżycem, Czy samotni zbłąkani na błędnych manowcach Lub zgubieni w pustyni, gdzie drogi nie widać, Padają przytłoczeni jej nagłym, lwim skokiem, Podbici i złapani w straszliwe pazury, Zatruci jej rozgrzanym, palącym oddechem I lubieżnym pomrukiem niszczycielskiej paszczy; Niegdyś będąc nośnikiem dla Ognia świętego Śmiertelnik teraz ginie dla Boga i Światła, Jego Przeciwnik rządzi umysłem i sercem Natura, co jest wrogiem Matczynej potęgi. Istota życia swoje narzędzia odsłania Dla Tytana i grona tworów demonicznych, Które ziemską naturę z ram jej wyrzucają I ukryty sprzedawczyk jest już myśli stróżem Jego podszepty klęski zabijają wiarę I czy to skryta w piersi, czy z zewnątrz szepcząca, Kłamliwa inspiracja ciemna i upadła Nowym swoim porządkiem — boski zastępuje. Cisza zapada wtedy na Ducha wyżynach, Z zasłoniętych świątyni Bóg cicho odchodzi, Pustką i zimnem wieje pokój Narzeczonej, Złoty Nimb nie jest teraz już dłużej widziany, Nie pali się już białym, duchowym płomieniem; Na zawsze głos tajemny bywa uciszony. A potem przez Anioła na Wieży Strażniczej Imię jest wymazane z ksiąg wszelkich zapisu; Płomień, co śpiewał w Niebie, cichnie wygaszony I kończy się ruiną wielki epik duszy. Oto znana tragedia tej wewnętrznej śmierci Kiedy to sfałszowany jest boski element I tylko umysł z ciałem żyją, by umierać. Gdyż Duch dopuszcza wszelkie agencje straszliwe I bywają subtelne, ogromne Potęgi 19


Co osłaniając siebie płaszczem Ignorancji, Płodem ciemnej głębiny, Sił cienistych rojem, Nienawidzący Światła, gardzący spokojem, Małpujący dla myśli Stróża, Przyjaciela, A w sercu wiecznej Woli się sprzeciwiający; Co kryją Harmonistę okultu wzniosłego I wyrocznię mądrości w kajdany zmieniają; Drzwi do Boga zamknęli kluczami wyznania I odcięli przez Prawa - Łaskę nieskończoną. Stawiając swe ołtarze wzdłuż linii Natury Aby przechwytywały Światła karawany; Gdziekolwiek Bóg zadziała — oni ingerują; Jarzmo jest nałożone na mdłe serce świata; Jego bicie — odcięte od wiecznej Błogości I zamknięte rubieże światłego Umysłu Blokują ciasne wejścia niebiańskiego Ognia. Ciemni Awanturnicy zdają się zwyciężać; Wypełniając Naturę złą instytutami Zmieniając w klęskę Prawdy zwycięstwa wspaniałe, Proklamując swe fałsze jako wieczne prawa I kość Zagłady sycąc czarodziejskim kłamstwem; Weszli w świata świątynie trony uzurpując Na przekór zmiennym szansom istniejących bogów, Ogłaszając kreacje za swój łup podbity I koronują siebie jako Panów Czasu; Adepci ciemnych masek i trików iluzji, Producenci Natury upadku i bólu, Zbudowali ołtarze dla tryumfu Nocy W tej glinianej świątyni ludzkiego żywota; W opróżnionych rewirach świętego Płomienia. A na przedzie ołtarza, w mistycznym obrządku, Spoglądając w wolumin, którego nie zgłębi Ksiądz w mitrze intonuje swój hymn uroczysty Budząc nim w swojej piersi okropną obecność; Przypisując im magię strasznego Imienia Wymawia on sylaby tekstu magicznego I wzywa niewidzialny akt swojej komunii; A pomiędzy kadzidłem i mrukiem modlitwy, Wszystkie pasje zażarte, co szarpią tym światem Są zmieszane w serc ludzkich pieniących kielichach I wylewane dla nich jako wino ofiarne. Przyjmując boskie nazwy, co strzegą i rządzą Przybyli Najwyższego potężni wrogowie Ze swych światów bezdusznej potęgi i myśli By służyć swą wrogością w kosmicznym schemacie. Noc bywa ich ucieczką, bazą strategiczną. Przeciw mieczowi Ognia, świetlistemu Oku Obwarowani, żyją w silnych mrocznych fortach Spokojni i bezpieczni w odcięciu od Światła. Żaden Nieba zbłąkany promień tam nie dotrze. 20


Uzbrojeni, zakuci w swe maski śmiertelne Prawie jak w twórczej Śmierci studio artystycznym Gigantyczni synowie Ciemności planują Dramat ziemi: swą wielką i tragiczną scenę; Ktokolwiek miałby podnieść upadły świat, musi Przejść niebezpieczne luki ich strasznej potęgi Gdyż nawet promienistych dzieci samych bogów Wyblaknie tam przywilej w ich prawie straszliwym; Nikt nie osiągnie nieba, kto piekła nie zgłębił. To również musi przebyć podróżnik przez światy, Wojownik w pojedynku w czasie zagubionym Wkroczył w Noc, ciemną, głuchą w głębi swej rozpaczy, Wyzywając ciemności swą świetlistą duszą Alarmując swym krokiem jej przejścia ponure Przybył on w zagorzałe, bolesne dziedziny Pełne dusz, które nigdy nie znały błogości; Ciemnych, jak ktoś, kto ślepym na ten świat się rodzi; Co zło najgorsze równać może z samym dobrem; Cnota była w ich oczach samą twarzą grzechu A zło i nędza były stanem naturalnym; Kodeks karny tych ciemnych dziedzin ustanawiał Ból i gorycz za prawo niemal zwyczajowe Uniwersalną radość na zgubę skazując Zmienił życie w stoicki rodzaj sakramentu A torturę w codzienne jego festiwale. Akt wydano, by szczęście na zawsze zabronić Śmiech i rozkosz się stały śmiertelną obrazą; Umysł, który nie pytał — uznany był mądrym Apatia serc ogłuchłych — była tu spokojem; Sen tam nie istniał wcale, tylko otępienie, Śmierć kresu nie dawała, ani odpoczynku; Zawsze tam dusza żyła i więcej cierpiała. W miarę, gdy się zagłębiał w to królestwo bólu Wokół niego narastał terror tego świata Agonia się w agonię ostrzejszą zmieniała W terrorze przezierała perfidna uciecha, Ciesząca się z własnego i innych nieszczęścia. Tam umysł i życie były długim pokaraniem, Oddech — ciężarem, biczem wszelkie nadzieje; Ciało — polem męczarni, masowym duszeniem, Odpoczynek — czekaniem na następne spazmy. To było prawo rzeczy, co nie śnią o zmianie; Twarde, ponure serca, umysł bez uśmiechu Odrzucające szczęście jako brudną słodycz. Spokojem tam bywała nuda i zmęczenie; Tylko cierpienie życiu kolor nadawało; Potrzebowało przypraw bólu i łez soli. Wszystko byłoby dobrze, gdyby byt mógł zginąć Tylko gorzkie wrażenia dały pozór celu; 21


Płomień furii zazdrości w sercu udręczonym, Żądła wzgardy morderczej, nienawiść i żądza, Podszepty, c wciągały w zdradzieckie pułapki, Rzucały żywe cienie na tło obolałe. By obserwować dramat tego świata nieszczęść Wijących się kreatur pod batem zagłady I tragicznego smutku spojrzenia w noc ciemną Horroru i tłuczenia serc lękiem przejętych W wielkim Czasie pucharze zmieszane składniki Pozwalające gorzki ten napój smakować. Z tych to przypraw ognistych się życie składało: To były nici jego ciemnej pajęczyny W których duszę łapano, spowitą i drżącą; Taka była religia i prawa Natury W tej upadłej kaplicy wszelkich nierówności Wielbiło się Potęgi bezlitosnej wzorzec, Na klęczkach przemierzając kamienne przybytki Wymoszczone podłogi najgorszego losu. Każdy kamień był ostrzem bezlitosnej siły Zlepiony krwią zakrzepłą z piersi udręczonej; Suche, pogięte drzewa stały jako trupy Zesztywniałe w swych pozach straszliwej agonii; Złowieszczy ksiądz wyglądał zaś z okna każdego Wyśpiewując Te Deum ku rzezi pochwale Nad zrównanymi z ziemią ludzkimi miastami, Zgliszczami ciał spalonych w masakrach bombowych. "Nasi wrogowie padli!" śpiewają zwycięsko; "Wszyscy niegdyś oporni — dziś śmiercią skarani; Jak żeśmy wielcy, jakże Tyś jest miłosiernym!" Tak myślą sięgnąć Boga beznamiętnych tronów, Jego, któremu dzieła ich przeczą zupełnie, Rozdmuchując swe czyny, by nieba dosięgły I czyniąc Go wspólnikiem swych zbrodni straszliwych. Tam żadna litość nigdy zamieszkać nie mogła Lecz bezlitosnej siły żelazne nastroje, Niepamiętne zwierzchnictwo terroru i mroku Przybrało tam figurę Boga ściemniałego, Czczonego poprzez podłość, którą sam tam stworzył I który trzymał w ryzach ten świat strasznej nędzy. Biedne serca, dręczone tęsknotą bez końca Wielbiły stopy nienawiści i smutków straszliwych, Gdzie smutek z nienawiścią był jedną uciechą, Nienawiść z innych smutkiem była jego fiestą; Gorzki grymas wykrzywiał usta obolałe; Tragiczne okrucieństwo swą szansę widziało. Nienawiść była czarnym świata archaniołem; Płonęła, jak ponury klejnot w głębi serca Paląc duszę złośliwie swymi promieniami, Nurzając się w przepaści upadku i mocy. Ta pasja przenikała nawet martwe rzeczy 22


Gdyż umysł się przelewał w obiekty bez życia Które odpowiadały na podłość — podłością Zbuntowane przeciwko swym użytkownikom, Zabijając i raniąc, chociaż rąk nie miały Jak narzędzia zagłady nagłej, niewidocznej, Lub też czyniły z siebie fatalne więzienia, W których ludzi skazanych się wlokły godziny Odliczane złowieszczym uderzeniem dzwonów. Pogarszało złe dusze środowisko podłe: Wszystko było świadomym i wszystko perwersją. W tej piekielnej dziedzinie on śmiało się wciskał Nawet w lochy najgłębsze, w najdalsze zakątki Zakłócając jej ciemne podstawy, śmiał wyzwać Jej prastary przywilej absolutnej siły. Wszedł w Noc, aby móc poznać jej serce straszliwe W Piekle szukał korzeni i Piekła przyczyny Jego bolesne lochy rozwarł w własnej piersi Wsłuchując się we wrzaski stłoczonego bólu W bicie serca fatalne w swojej samotności. Ponad nim się roztaczał chłód głuchej Wieczności W niewyrażalnych pasażach straszliwej Zagłady Słyszał on głosy gnomów ku śmierci wabiące I oglądał zachwyty demona Symbolu I przebywał zasadzki Węża — oponenta. Po drogach niebezpiecznych w samotnej udręce Samotny na manowcach bez ścieżek gdzieś kroczył Gdzie czerwony Wilk czyha przy rzece bezbrzeżnej I czarne orły śmierci krzyczą nad przepaścią. I spotkał psy na ludzkie serca polujące Nurzając się w sawannach swego Przeznaczenia W bezdennych polach bitew potwornej Przepaści; Zwalczał cienie w bezgłośnych, niewidzialnych głębiach Wytrwał Piekła zamachy i ciosy Tytanów Znosząc rany wewnętrzne, trudne do zgojenia Więzień zakapturzonej i magicznej Siły Schwytany i wleczony w Fałszu zgubnej sieci Często duszony w pętli głębokiej żałości Lub wrzucany w ponure bagniska zwątpienia, Więziony w ciemnych lochach błędu i rozpaczy; Pił do dna ich trucizny, aż nic nie zostało. W świecie, gdzie ni nadzieja, ni radość nie dotrze Wycierpiał on torturę zła rządów bezwzględnych, Utrzymując bez skazy promień Prawdy ducha. Niezdolny do wszelkiego ruchu czy wysiłku W Materii zaprzeczeniu skuty i oślepły Do ciasnych fundamentów inercji przykuty, Chronił on w swoich dłoniach wątły płomyk duszy. Jego istnienie weszło w Próżnię bezmyślności Nieczułe głębie, myślom i zmysłom dalekie; 23


Myśl i czucie ustały, tylko dusza znała Widząc Nieskończoności podział atomowy. Tuż przy głuchych początkach zgubionej Istoty Odczuwał on ciekawą, drobną próżność rzeczy, Wszelkich rzeczy będących materialnym tworem. Lub sztywny, w pustym zmierzchu tej Nieświadomości, Sondował tajemnice ciemne i bezdenne Potwornych, strasznych głębin bez cienia znaczenia, Skąd podniosło się życie w tym martwym wszechświecie. Tam, w ostrej tożsamości, przez umysł straconej Czuł on sens skryty tego nieczułego świata I niema mądrość wielkiej, niewiedzącej Nocy. Wszedł on wreszcie w przepastne serce Tajemnicy Gdzie ciemność obnażona z macierzy przeziera I stanął na ostatniej warstwie podświadomej Gdzie śpi Istnienie, swoich myśli nieświadome I tworzy świat, nie wiedząc, co już zbudowało. Tam czeka swej godziny przyszłość niewiadoma, Tam są wszelkie zapisy gwiazd dawno zgubionych. Tam to w kosmicznej Woli drzemce zbyt przeciągłej Zobaczył klucz tajemny do zmiany Natury. I Światło było przy nim, ręka niewidzialna Została położona na błędzie i bólu Aż zmieniły się one w ekstazę bez granic W szok słodyczy i dreszcze w objęciu kochanym. Ujrzał on wtedy w Nocy Wieczności zasłonę, Wiedział, że Śmierć piwnicą domu Życia bywa, W destrukcji czuł stworzenia kroki przyspieszone, Znał stratę, jako cenne niebiańskich zdobyczy I piekło, jako skróty do bramy niebieskiej. Wtedy w okultystycznej iluzji fabryce Oraz w Nieświadomości magicznej drukarni Rozdarty został format tej Nocy pierwotnej Ignorancji strzaskany został stereotyp, Żywa, oddychająca duchowym oddechem Natura zarzuciła swój kod mechaniczny Artykułów, wiążących dusze kontraktami. Fałsz oddał wiecznej Prawdzie jej kształt udręczony Tablice prawa bólu zostały zatarte, A w ich miejsce wyrosły świetliste litery. Palec niewidzialnego Pisarza wypisał W swojej intuicyjnej, szybkiej kaligrafii; Ziemskie formy się stały boskim dokumentem Ucieleśniając mądrość obcą dla Umysłu Przepłaszając ciemnotę z cichej piersi świata; Przemienione zostały schematy rozumu. Wznosząca się świadomość w innych, martwych rzeczach Wycisnął w niemej masie i w ciemnym atomie Tego, co Niezniszczalne skrypty diamentowe 24


Wyryte w ciemnym sercu rzeczy, co upadły Sławiły Nieskończoność swym hymnem dziękczynnym Oraz Imię, niezmienny fundament Wieczności. I zaznaczył w komórek wielkim obudzeniu W ideogramach tego, co Niepomyślne Lirykę czekającej poprzez Czas miłości Oraz Księgi Błogości mistyczne wolumy I wiadomości Ognia Super-świadomego. Życie jęło bić czysto w swej cielesnej ramie Piekielny ognik wzdłuż swojej ogromnej fasady Jak magiczna budowla, co wali się w gruzy Noc otwarta zanikła, jako sen głębiny W drzwiach istnienia rozsiana, jako pusta Przestrzeń Gdzie wypełniała miejsce absencji Boskości, Tam rozlał się szeroki i błogi Poranek Uzdrawiając to wszystko, co Czas porozdzielał I smutek nie mógł dłużej żyć w piersi Natury, Podziałów już ne było, bo Bóg był obecny Dusza świeciła ciału swymi promieniami I Duch z Materią zlały się w unii Jedności.

25


KSIĘGA III

Księga Boskiej Matki — Pieśń 4

WIZJA I OLŚNIENIE

Wtem nagle wir się podniósł, jakby święty zamęt Pośrodku bez-życiowej ciszy strasznej Poróżni W samotności bez granic jak gdyby coś drgnęło; Drżący dźwięk, jak szmer kroków kochanych nadpłynął Odbijany przez duszy przestrzenie wsłuchane; Jego dotyk wypełnił każdy nerw zachwytem A jego wpływ dosięgał śmiertelnych zakresów. Bezkresne Serce było blisko jego serca, Mistyczna forma jego ziemski kształt objęła W tym zetknięciu, gdzie spadły pieczęcie milczenia; Duch i ciało zadrżały w jedności stopione Związane tym objęciem bezmownej radości; Umysł, członki i życie zlały się w ekstazie, Jakby deszczem nektaru nagle upojone. Pasje jego natury do niej popłynęły Usiane błyskawicą, światłością pijane Wszystko było bezkresem, co sięga księżyca. Boski strumień wziął jego żyły w posiadanie Budząc ciała komórki dla odczuć duchowych Każdy z nerwów palącą był nitką radości Tkanka i ciało udział w tej błogości brały Oświetlone, odkryte lochy podświadome Drżały przeczuciem kroków dawno wytęsknionych Pełne błysków nadziei, modlących języków Nawet we śnie zapadłe, nieme i nieżywe Jego ciało się biernie potędze poddało I Tą, którą uwielbiał, była w jego wnętrzu; Zjawiła się jak czysty płomień Twarz potęgi Usta się poruszyły w nieśmiertelnych słowach Listki mądrości powiek nad orbit zachwytem, Jak marmurowy posąg wspaniały zabłysła Spod czoła, krypty wizji, jak toń oceanu Dwoje oczu niebiańskich myśli bezgranicznej Spojrzało w oczy ludzkie, widząc przyszłe bóstwo. 26


Kształt pojawił się w bramie Umysłu i głosem Absolutnej mądrości zabrzmiał w ludzkim sercu: "Synu Mocy, co wspinasz się na szczyt stworzenia, Żadna dusza w tym świecie nie jest twym kompanem; I stoisz tu samotny u bramy Wieczności Co zdobyłeś ? jest twoim, lecz nie proś o więcej. O, Duchu, który dążysz w ignorancji ramie O, Głosie, podnoszący się z Nieświadomości, Jak przemówisz do ludzi, których serca głuche Czynią tę ślepą ziemię domem wizji I jak oświecasz jarzmo nieczułego globu? Ja jestem Tajemnicą poza myśli wzlotem Ja jestem celem trudów wszystkich słońc na niebie; Mój ogień i ma słodycz są życia przyczyną. Lecz zbyt wielka ma radość i zbyt niebezpieczna. Nie budź jej bezkresnego zejścia na twą ziemię, Nie zdradzaj wrogim Czasom mojego Imienia Człek jest zbyt słabym, by znieść Nieskończoną wagę. Prawda zrodzona wcześnie, może ziemię złamać Pozwól Potędze z wolna przecinać swe drogi: W swym wielkim osiągnięciu żyj nadal samotny Niosąc pomoc dla świata samotną wielkością. Nie mieszaj swego serca z ognistych płomieni Z rozległego Bezruchu błogością beztroską Któremu obce wieków bezpłodne krążenia Więc opuszczą ogniste dzieła swoich światów Odległy od istnienia w swej białej Samotni. Jakże twój Duch potężny ma przynieść spoczynek Gdy Śmierć wciąż nie podbita panuje na ziemi A Czas jest jeno polem bólu i cierpienia? Twa dusza jest zrodzona, by dzielić tę Siłę; Poddaj się swej naturze i los swój wypełnij; Akceptując trudności i znój boskiej miary Gdyż wszechmocny cel żyje w tym wolnym postępie; Rodzaj ludzki jest węzłem wielkiej Tajemnicy. Błyskawice z tych wyżyn, co myślą, planują Orząc ziemskie powietrze znikającym śladem Budzą tylko człowieka w świecie nieświadomym, Który na próżno pragnie zmienić sen kosmiczny. Przybyły tu, ze swoich pół-świetlistych Dziedzin, Jest on obcym pośrodku bezmyślnych ugorów, Podróżnikiem pomiędzy myśli wybrzeżami Łowcą wspaniałych Potęg w bezkresnym Nieznanym Nomadą odległego światła tajemnicy, Na swych rozległych drogach — mała iskra Boga. I wszystko się sprzymierza, by zabić w nim ducha, Wpływ Tytanów blokuje jego wzrok ku Bogu, Wokół niego głód rośnie bezlitosnej Próżni, Wieczna Ciemność go szuka na oślep rękami A tajemne Energie wiodą go zwodzą, 27


W niezmiernym pojedynku tych boskich sprzeczności. Dusza w inercji i Moc somnambuliczna Oddzieliły te światy od życia i myśli; Smok czarnych fundamentów ciągle utrzymuje Niezmienne swoje prawa Przypadku i Śmierci; A na drodze przez Przestrzeń, Czas i Okoliczność Szary i zagadkowy, cień Sfinksa podziemny Ze strasznymi łapami na piaskach zdradliwych, Czeka nań, zbrojny w słowo, co duszę zabija; Jego drogi przecina Nocy obóz ciemny Jego dzień jest momentem w wiecznie-stałym Czasie; Jest on łowną zwierzyną dla minut i godzin. Napadany na ziemi i nieba niepewny, Schodzi tutaj nieszczęsny i sublimowany, Jako więź, która łączy bestie i pół-boga. Nie zna on swej wielkości, ni celu swojego, Zapomniał po co przybył i skąd na tę ziemię; Jego duch w stanie wojny bywa z jego ciałem; Jego wzloty zbyt słabe, by nieba dosięgnąć; Jego masa w zwierzęcym błocie pogrzebana. Dziwaczną antynomią jest jego natura, Jego polem jest stała szarada sprzeczności: Potrzebuje żyć w więzach, lecz błaga o wolność, Potrzebuje ciemności, by widzieć mógł Światło, Potrzebuje on bólu, by zaznać błogości; Potrzebuje wciąż Śmierci, by w większe wejść życie. Widzi wszystko i idzie za każdym wołaniem. Nie ma światła pewnego, by móc z nim iść w drogę. Jego życie jest ciągłym szukaniem na ślepo: Szuka siebie, a wiecznie ucieka przed sobą, A gdy siebie napotka ? myśli, że jest innym. Chce budować, lecz gruntu stałego nie znajdzie Podróżuje on wiecznie, lecz nigdy przybywa; Chciałby światu przewodzić, lecz sobie nie może, Chciałby duszę swą zbawiać, a życia nie zbawi. Gdyż Umysł skrył pod korcem jego duszy światło; Wszystko, co się nauczy, jest zaraz wątpliwym; Słońce mu się wydaje jego myśli cieniem Wtedy wszystko jest cieniem i nic prawdą nie jest: Nie wiedzący co czyni i dokąd podąża Fabrykuje symbole Prawdy w Ignorancji. Błąd śmiertelny przyczepia do swej gwiazdki Prawdy. Mądrość maską świetlistą go stale przyciąga Lecz nigdy nie zobaczył, co za nią się kryje; Ignorancją potworną doktryny otacza. Przeznaczone, by spotkać kosmiczne sekrety; W materialnym swym świecie zostaje w ciemności, Jego paszport i sama osoba jest fałszem, Gdyż zmuszony jest być tym, czym nie jest naprawdę; Nieświadomość nim rządzi, a przybył Nią rządzić 28


I w Materii się topi, by duszę wypełnić. Obudzona ze swych niskich i ciemnych popędów, Ziemia-Matka mu w ręce swe siły włożyła A on strzeże boleśnie ciężkiego Jej daru; Jego umysł ? jest błędną pochodnią w Jej marszu, Aby plazma czuć mogła i myśl się rozjaśnić, Trudzi on się w swym mózgu powolnym, sceptycznym, Wspomaganym przez zmienne ogniki rozumu, By swą wolę i myśli w drzwi zmienić magiczne Aby wiedza wejść mogła w światowe ciemności A miłość w nienawiści i trudzie panować. Umysł, tysiącem więzów z Materią splątany Bezsilny, by pogodzić Ziemię z Niebiosami, Człowiek wznosi, by stawać się bóstwem świadomym. Nawet, gdy mądrość chwałą brew jego ozdabia, Kiedy duch wraz z umysłem światłem promieniuje, By wywyższyć ten produkt ze spermy i genu, By ten, kto biegł, czy pełzał razem ze zwierzęciem Wzniósł posąg swojej myśli w Bezśmiertne wyżyny, Choć jego życie krąży w ludzkiej koleinie; I odda w końcu ciało śmierci i cierpieniu Opuszczając Materii swój balast zbyt ciężki. Traumatyczny sceptyk odnośnie wszech-cudu, Duch wyprany zupełnie z potęg okultyzmu, Przez mózg, co nie dowierza i serce, co wątpi, Opuszcza ten świat, by skończyć tam, gdzie kiedyś zaczął; Pragnąc nagród niebiańskich dla dzieł nieskończonych; Tak ciągle on wymija absolut stworzenia. Zatrzymując wpół drogi gwiazdę przeznaczenia; W swym próżnym i wlokącym się eksperymencie W wadliwie wykonanej koncepcji z wysoka, Życie świata kuleje, nie widząc swych celów, Zbaczając zygzakami na grunt niebezpieczny, Zawsze powtarzające swe drogi koliste, Zawsze umykające po długiej marszrucie; I najtwardsze zwycięstwa, co skutków nie niosą, Przewlekają bez końca grę nierozstrzygniętą. W swych źle dopasowanych i licznych przebraniach, Cel świetlisty wciąż swoje ukrywa oblicze, A ogromna ślepota błądzi w swych nadziejach, Karmiąc siły darami świetlistych Przypadków. A ponieważ to ludzkie narzędzie zawodzi, Boskość wciąż sfrustrowana drzemie w jego ziarnie, Duch zaplątany w formy, które niegdyś stworzył. Tej klęski nie podziela ów, kogo Bóg wiedzie; Przez wszystkie tajemnice i marsze powolne; Niezmienna Moc wciąż tworzy ten świat ciągle zmienny; Spełniająca się boskość kroczy w ludzkich drogach Jako duszy woźnica, na wszystkich jej ścieżkach; Znając kroki i drogi jej nieodwołalne; 29


Jak cel mógłby być próżnym tam, gdzie Bóg prowadzi? Jednak umysł człowieka ustaje i ciało, Wola kasuje jego świadome wybory; Cel odchodzi, a przestrzeń nieskończona wzywa, Odchodząc w niezmierzone Nieznane ponownie; Nie ma końca dla świata olbrzymiego marszu I nie ma odpoczynku dla duszy, gdy w ciele Musi żyć, opisując cały okrąg Czasu. Wpływ naciska z zamkniętych, niedostępnych dziedzin, Zabraniając spoczynku relaksu na ziemi, Póki siebie nie znajdzie — przerwać nie jest w stanie. Jest Światło, co prowadzi, Potęga, co wspiera, Nieznaczna, niewidoczna — jest tam w nim i działa: I Ignorant formuje Wszech-wiedzę w swych głębiach, Jako człowiek — spogląda na szczyt super-ludzki; Pożyczając swe złoto od Super-Natury Mości nim przyszłą drogę ku Nieśmiertelności. Bogowie go pilnują i czynią wybory Dzisiejszych niemożliwych dla bazy przyszłości. Pod dotykiem Wieczności drży jego przejściowość; Nieskończoności kroki bariery zmiatają W jego życie wkraczają wielcy Nieśmiertelni; Ambasadorzy goszczą z dziedzin Niewidzialnych; A Cudowność, skażona śmiertelnym powietrzem, Miłość, jak gość wędrowny w jego sercu bywa I Piękno go otacza w magicznej godzinie; Miewa on nawiedzenia potężnej radości; Przelotny bezkres czasem uwalnia go z siebie, Ciągnąc w kierunku chwały, co zawsze gdzieś w przedzie; Słodyczy żywej mgnienie ciągnie go i rzuca, Jego Umysł przebiega cud odkrywczych ogni Rzadki powiew olśnienia ślepą mowę wznosi Na przelotne spotkanie z jednym, wiecznym Słowem. Maska mądrości krąży wokół jego mózgu Zakłócając go błyskiem pół-boskich objawień; Czasami on dotyka krańców Nieznanego Czasami bywa krótko w komunii z Wiecznością. Dziwnym były symbolem jego narodziny I nieśmiertelność oraz siedziba dla ducha I czysta doskonałość i błogość bez cienia, To wszystko tej mizernej istoty jest losem. W nim Ziemia — Matka widzi zmianę nadchodzącą, Zaćmiewaną w jej głuchych, ognistych głębinach; Bóstwo z jej własnych członków, lecz transmutowanych, Alchemia samych Niebios na bazie Natury. Adepci samoistnej linii niezawodnej Nie schodzący ze Światła, by umrzeć, przez wieki Wspomagają ludzkości życie w ślepym bólu: Poddaj się swego ducha impulsom rozległym. On jest świadkiem dysputy Boga z wieczną Nocą, 30


Skłaniając się z współczuciem ze swego spokoju, Dał początek pragnieniu, ziarnu wszelkiej rzeczy. W swojej wyższej istocie, twórz i przetrwaj wszystko. Nie uciekaj od wiedzy, niech twój trud się szerzy, Już nie w ziemskich granicach skupiaj swoje siły; Twa praca będzie równa z Czasu wielkim dziełem, Podróżniku na nagich wyżynach Wieczności, Idź nadal jej trudnymi ścieżkami bez daty, Łącząc cykle kolejne po łuku zewnętrznym Odmierzanym dla ludzi przez bogów tajemnych; Me światło będzie z tobą, ma siła — twą siłą. Niech niecierpliwy Tytan twym sercem nie rządzi; Nie proś o dar cząstkowy, owoc niedojrzały; Proś o jedno olśnienie, co ducha powiększy; Żądaj jednej radości — by podnieść swą rasę. Nad wrogich potęg rządem i losem oślepłym Bez ruchu stoi wielka i niezmienna Wola; Jej potędze pozostaw swych działań wyniki, Wszystko zmieni się w Boskiej godzinie przemiany". Majestatyczny, słodki, zamilkł Głos potężny. Nic w ogromnej przestrzeni teraz ani drgnęło, Jakby Bezruch się rozlał w świecie zasłuchanym, Jak niema niezmierzoność spokoju Wieczności. Lecz serce Aswapati tu odpowiedziało Krzykiem pośrodku ciszy rozległych Przestrzeni: "Jak mam się zadowolić swych dni śmiertelnością I ciemną, ziemską miarą rzeczy tego życia, Ja, który raz ujrzałem za kosmiczną maską Całą glorię i piękno Twojego oblicza? Ciężka jest dola, którą wiążesz swoje syny! Jak długo nasze duchy będą walczyć z Nocą, Znosząc klęski i jarzmo tej brutalnej Śmierci, My, którzyśmy naczyniem nieśmiertelnej Siły Oraz budowniczymi bóstwa ziemskiej rasy? Lub jeśli to Twą wolę czynię tu na dole Pośród błędu i śmiecia ludzkiego żywota W ciemnym świetle umysłu, na poły świadomym, Czemu się tu nie przedrze Twój odblask odległy? Choć mijają tu wieki oraz tysiąclecia, Gdzie jest Twój nadchodzący promień w tej szarości? Słychać jedynie kroki mijających bogów. Plany okultystyczne wiecznego Umysłu Dały mapy dla wstecznych, proroczych widoków. Eony powtarzają swe rundy niezmienne W odbudowanych cyklach, które wiecznie dążą. Wszystko cośmy zrobili jest wciąż do zrobienia. Ogromne rewolucje w życiu bezowocnym, Nowo zrodzone wieki ginące, jak stare Jakby smutna Enigma praw swoich broniła 31


Dopóki się nie skończy dramat ziemskiej sceny. Zbyt mała jest ta siła, z którą się rodzimy; Zbyt słabe światło wpada w powieki Natury; Zbyt drobna radość, która płaci nasze bóle, W tępym świecie, co nie zna swoich własnych zmysłów; Żyjąc w kole narodzin, myślą napędzanym, Jak narzędzia impulsów nieznanych, nie własnych Pędzeni do osiągnięć, za cenę krwi z serca, Pół-stworzenie w pół-wiedzy, co szybko się męczy. Zwinięta nieśmiertelna dusza w ziemskim ciele, Kłopotana i bita, ciągle w nas się trudzi Wymazana, zgnębiona — a my wciąż żyjemy, Pracujący w udręce, by spośród nas powstał Człowiek o większej wizji, szlachetniejszym sercu, Złote naczynie Prawdy, co ciałem się stanie, Co byłby wykonawcą boskiego zamiaru, Wyposażony w ziemskie, jednak Boga ciało, Jasnowidz oraz prorok i król i kochanek. Wiem, że Twoje stworzenie upaść nie jest w stanie, Gdyż nawet poprzez myśli śmiertelnych mgły ciemne, Niezawodne są Twoje tajemnicze kroki, I choć konieczność nosi czasem płaszcz Przypadku Ukryta w ciemnych Losu odmianach, to idzie Nieskończoności krokiem powolnym, logiczna, W niewzruszonej sekwencji swej spokojnej Woli. Całe życie tkwi w ciągle wznoszącej się skali I niezłomne jak diament jest prawo rozwoju; W początkach leży koniec przygotowywany. Dziwny, nieracjonalny, ludzki produkt błota Ów kompromis pomiędzy zwierzęciem a Bogiem, Nie jest jeszcze koroną cudownego świata. Ja wiem, że nieświadome komórki rozświeci W jedności i z Naturą i z Nieba wyżyną Duch rozległy, co całe zawiera niebiosa I zmieciony ekstazą z fontann niewidzialnych Bóg zejdzie w dół, tym większy poprzez swój upadek. Potęga się podniosła w mych śpiących komórkach Opuszczając spóźnionych godzin krok kulawy I niestałe migoty ziemskiego widoku, Tam, gdzie w powodzi światła drzemie sam Myśliciel I płomień samotnego Oka wielkiej wizji Słuchający słów Losu w sercu samej Ciszy W niekończącym się nigdy momencie Wieczności Z bezczasowości ujrzał wszelkie dzieła Czasu. Przekroczone zostały formuły Umysłu, Pokonane przeszkody śmiertelnej Przestrzeni; Przyszłych rzeczy się Obraz przed okiem rozwinął: Potworny taniec Shiwy rozdarł całą przeszłość Był tam grzmot, jakby w gruzy padających światów; Ziemia niszczona ogniem w strasznym ryku Śmierci, 32


Pragnącej zabić wszystko, co głód jej utworzył: Był tam skrzydeł Zniszczenia stukot metaliczny; Krzyk wojenny Tytanów dźwięczał w moich uszach, Alarm i rumor wstrząsały Nocą uzbrojoną. Widziałem Wszechpotęgi płomiennych pionierów Na skraju Nieba, które ku życiu zawraca; Szli w dół po bursztynowych schodach narodzenia, Jak owi przodownicy boskości prześlicznej Przyszli oni ścieżkami od gwiazdy porannej Wchodząc w ziemskie podwoje śmiertelnego życia. Widziałem, jak zmierzch wieku oni przekraczali, Słonecznookie dzieci cudnego poranka, Wielcy twórcy z szerokim i spokojnym czołem, Silni łamacze barier śmiertelnego świata, Mocarze z przeznaczeniem dotychczas niezmiennym, Kamieniołomu bogów wielcy pracownicy, Posłowie z dziedzin dotąd zupełnie nieznanych, Nieśmiertelności ludzkiej żywi architekci. W upadłą, ludzką glebę schodzący z wyżyny, Z obliczem wciąż noszącym glorię nieśmiertelną, Z głosem, co jest w łączności z samą myślą Boga. W pięknych ciałach ze światła Ducha uczynionych, Niosący magię słowa i ogień mistyczny, Niosący dionizyjskie puchary radości. Przed wyższego człowieka przechodzili wzrokiem, A ich usta śpiewały hymn duszy nieznany, Krok odbijał echami w Czasu korytarzach, Hierofanci mądrości, słodyczy i mocy, Odkrywcy dróg słonecznych piękna i błogości, W roześmianej powodzi miłości pływacy I tancerze za drzwiami złocistej rozkoszy. Ich kroki dnia pewnego zmienią boleść ziemi Usprawiedliwią światło na twarzy Natury. Choć los nasz wciąż zalega w wysokim Nieznanym I naszych serc wysiłki próżnymi się zdają, Wszystko będzie zrobione, czemu ból nasz służył. I tak, jak niegdyś człowiek po bestii zawitał, Tak po nas nadejść musi ten boski sukcesor Po człowieka śmiertelnych, nieskutecznych krokach, Po jego próżnym trudzie, pocie krwią i łzami; On będzie znał to, czego nasz umysł nie sięga On uczyni, co serca śmiertelne nie śmiały. Jako dziedzic udręki i trudów ludzkości Weźmie on na swe barki cały ciężar bogów; Całe światło niebieskie myśl ziemska nawiedzi, Moc niebiańska uzbroi słabe ludzkie serca; Czyny ziemi się wzbiją w nadludzkie wyżyny, W nieskończoność się ziemskie widzenie rozszerzy; Teraz wciąż ciężar gniecie świat niedoskonały; Wspaniała młodzież Czasu przeszła i upadła; 33


Ociężale się wloką lata naszych znojów I silne są pieczęcie na człowieczej duszy I znużone już serce naszej Wiecznej Matki. O, Prawdo, tak broniona w swym tajemnym słońcu, O głosie jej potęgi w zamkniętych niebiosach, Rzeczy wycofywanych w ich świetliste głębie, O Mądrości Wspaniała, Ty Matko Wszechświata, Twórczyni i Wiecznego Artysty Dziewico, Nie opóźniaj Twej dłoni, co wszystko przemieni, Położonej na próżno na Czasu pręt złoty, Jakby Czas nie śmiał serca dla Boga otworzyć. O, promienna fontanno światowych zachwytów, Świecie wolny, na szczytach swych nieosiągalnych, O Błogości, co drzemiesz tam wewnątrz ukryta, Gdy człek szuka Cię zewnątrz i znaleźć nie może; Tajemnico i Muzo z językiem kryptycznym, Ucieleśnij Twej siły świetlistą namiętność, Wysyłając na ziemię swoją formę żywą. Wypełnij jeden moment tą swoją Wiecznością, Niech żyje Nieskończoność w jednym, ludzkim ciele. Wszech-Wiedza niech otuli światłem umysł jeden; Wszech-Miłość zadrży choćby w jednym ludzkim sercu; Nieśmiertelna, przejdź ziemię stopy śmiertelnymi Stłocz całe piękno Nieba w jednych ludzkich członkach! Wszechmoco, owiń w Boskiej potęgi bezkresy Każdy ruch oraz moment w śmiertelnej tej woli, Wypełnij wieczną mocą jedną z ludzkich godzin I przemień jednym gestem cały czas przyszłości. Pozwól zawitać słońcu z wyżyn niedostępnych I jednym, wielkim aktem otwórz nam drzwi Losu". Jego modlitwa wsiąkła gdzieś w opornej Nocy, Zgnieciona przez tysiące sił, co jej przeczyły, Jakby będąc zbyt słabą, by dotrzeć do szczytów. Lecz podniósł się wspaniały głos w rozległej zgodzie:" Duch piękna odsłonięty został jego dźwiękiem; Światło płynęło wokół brwi cudownej Wizji I jej usta nabrały radości wyrazu: "O, silny przodowniku, twój krzyk usłyszałam. Zejdzie ktoś, kto połamie te Prawa z żelaza I swą potęgą Ducha zmieni twarz Natury. Ten bezgraniczny Umysł świat zawrzeć jest w stanie, Słodkie, gwałtowne serce w żarliwym spokoju Pasją bóstw poruszane nadejdzie na ziemię. Wszystkie moce i wielkość będą w niej złączone; Niebiańskie piękno będzie kroczyło po ziemi, Zachwyt będzie spać w chmurze jej włosów, jak w sieci, A w jej ciele, jak na swej kwitnącej gałęzi Będzie biła skrzydłami Miłość Nieśmiertelna. Muzyka z serca rzeczy uplecie jej czary, 34


Harfa Doskonałości dostroi jej głosy, Strumień Nieba w jej śmiechu zaszemrze na ziemi, Jej usta będą Boga miodową słodyczą, Jej członki — Jego złotym naczyniem ekstazy, Jej piersi — kwiatem rajskim wszelkiego zachwytu. Ona będzie nieść Mądrość w swej piersi bezmownej, Siła będzie stać przy niej, jak miecz bohatera Z jej oczu będzie błogość Wieczności przezierać, Ziarno będzie rzucone w śmiertelnej godzinie. Różdżka Nieba zakwitnie na glebie ciemności; A Natura przeskoczy śmiertelne swe kroki I Los będzie zmieniony przez Wolę niezmienną". I jak płomień zanika w bezkresnej Światłości, Nieśmiertelnie w swym źródle płomiennym zgaszony, Tak znikła ta wspaniałość i słowa ucichły. Echo zachwytu, które tak bliskim raz było W harmonii odleciało, by w dali zamilknąć; Muzyka gdzieś zamarła w transowym olśnieniu, Kadencje uleciały w odległą Kadencję Głosu wycofanego, co zagrał na strunach. Jej forma odleciała z smętnej, biednej ziemi, Pozbawiając bliskości zmysły opuszczone. Wznosząc się w niedostępny swój dom, gdzieś na szczytach. Opustoszały w świetle wewnętrzne dziedziny; Wszystko było niepełną, duchową przestrzenią, Obojętną, jak jasne, pustynne spokoje. A potem linia drgnęła na krańcach spokoju; Ciepłousta i miękka, czuła ziemska fala, Jak szybki, wielogłośny jęk i śmiech zarazem Weszła ślizgiem na białych stopach znanych dźwięków; I absolutny bezruch, cichy, niewzruszony Poddał się powiewowi ziemskiego powietrza, Rozpuszczając trans niebios nieograniczony. Wpadł znowu w zwykły Umysł. Gdzieś Wieczność przymknęła Swe powieki na rzeczy nigdy nie pojęte, Na swój spokój odległy, na zasięg percepcji; Poza bezgłośną, wielką, senną tajemnicą, Wielki relaks się skończył i ulga niezmierna. Poprzez światła mijanych w wielkim pędzie światów Co uciekały przed nim jak deszcze gwiaździste, Zmuszając do powrotu w dom ludzki w swym Czasie; Dusza jego znów wiodła w szum życia i zgiełki Wielkich, codziennych zajęć rzeczy pospolitych; A on w karocy wszelkich wspaniałości Nieba, Wielkiej, by nosić bóstwa na płomiennych kołach Jak błyskawica przemknął przez duchowe bramy. Śmiertelny wir go wchłonął w sam środek cyklonu I znowu się poruszał wśród scen materialnych, Unoszony przez Wizję i Wiedzę z wysoka. 35


I pomiędzy pauzami konstrukcji mózgowych Natury wrcającej do brzegów ukrytych, Dotykany myślami, co kryły głąb wielką Jak wieczny poszukiwacz na polach eonów, Napadany przez godzin nieznośne ataki, Znów był silny i zwarty, do czynów gotowy. Rozbudzony pod ciemnym sklepieniem tej Nocy, Widział niepoliczalnych ludzi pod gwiazdami, Słyszał kwestionowania powodzi niesytych I widział trud Umysłu, wykonawcy formy. Wędrowiec, który przybył spod słońc niewidzialnych By wypełnić swe losy przejściowej istoty; Bóg w zwierzęcej figurze tak nagle wzniesiony, Wzniósł swą brew, jakby mierząc niebiańskie podboje By ustalić na ziemi imperium dla duszy, Tu, na bazie Materii i w więzach wszechświata, Jak na skale solidnej w morzu nieskończonym. Pan Życia podjął swoje potężne rutyny Na tym drobnym poletku swych ziemskich sprzeczności.

36


KSIĘGA IX

Księga Wiecznej Nocy — Pieśń 1 KU CZARNEJ PRÓŻNI

Pozostała samotna w tym lesie ogromnym, Otoczona przez ciemność nieczułego świata Z ciałem męża, tulonym do piersi samotnej; Nie mierzyła swej straty bezsilnym myśleniem, Nie roniła łez bólu kropli marmurowych; Nie podnosząc wciąż oczu na bóstwo straszliwe Dusza jej pochylona nad ciałem kochanym W swym straszliwym bezruchu, bez drgnienia, bez głosu, Jakby umysł jej umarł razem z Satyavanem, Ale wciąż ludzkie serce w jej piersi stukało. Świadoma nieruchomej tej jego bliskości Cichą formę bez życia do siebie tuliła, Jak gdyby strzegąc jedność, którą dotąd byli I duch jej nieruchomo tkwił wewnątrz oprawy; Wtem nagle spadła na nią zmiana niespodziana, Która w naszego życia chwilach najważniejszych Może wziąć w posiadanie ludzką duszę czasem I skierować ją pewnie do źródeł światłości: Zasłona się rozdziera i myśliciel znika, Tylko duch widzi wszystko i wszystko jest znanym, Wtedy cicha Potęga, nad brwiami siedząca Widzi się, nie wstrząśniętą przez myśli i czyny, W swej ciszy znosi ona wszelkie głosy świata; Nieruchoma — porusza Naturę i życie, Kształtując niewzruszenie odległe swe cele, Nietknięta i spokojna wśród błędów i smutków, Niezmierzona nad naszej woli dążeniami Swym wzrokiem kontroluje gwałtowny wir rzeczy; Zbratany ze swą chwałą widzialną — duch rośnie; Głoś życia się dostraja do dźwięków wieczności, Nadpływają momenty na skrzydłach błyskawic I boska jakość myśli dziwi ziemski umysł. A w duszy intensywność i wspaniałość sama 37


Wrzucony bywa księżyc cudownych narodzin, Którego róg tajemny płynie w jasnej próżni, Jak gdyby w niebie siły i w ciszy umysłu Miały rozkwitać, a żywa i śmiertelna glina Pochwycana jest szybką, ognistą powodzią Dotyków kształtowanych poprzez Niewidzialne; Nowa wizja nadchodzi a nowe w nas głosy Tworzą ciało muzyki i nieśmiertelnych bogów. Nieśmiertelne tęsknoty bez nazw zeskakują Wielkie drżenia i bóstwa szukające biegną Przędąc na przejmujących równinach spokoju Wysoką i samotną ekstazę jej woli. To w głębinie momentu się w niej narodziło I odkryły się przed jej bezgranicznym wzrokiem Rzeczy, na których oko zwyczajne nie spocznie; Duch ukryty w Naturze wzbił się prosto w górę Ze świetlistego gniazda wewnątrz wiecznych światów I jak rozległy ogień przeciął nieba Nocy, Rozrywając nim więzy samo-zapomnienia; Jak ktoś, kto patrzy z wyżyn, zobaczyła ona Starożytna i silna na bezwietrznym szczycie Nad sobą, gdzie działała w umyśle odciętym, Rozpracowując siebie, jak wieżę samotną — Źródło wszystkich swych działań i swoich zamysłów, Jak potęgę rzuconą w kosmiczne przestrzenie, Wolne ucieleśnienie całych wieków woli Jako wieczystej Prawdy fragmenty gwiaździste I namiętny instrument Potęg niewzruszonych; Obecność tam istniała, co świat wypełniła Centralnym Wszystkim, które jej życie przybrało. Niezależność i cisza i szybkość błyskawic Zasiadły nad przepaścią, którą była ona I jak w choralnym płaszczu dźwięków niesłyszalnych Zeszła Siła, migocąc licznymi światłami; Wiążąc Czasu sekundy do Nieskończoności, Opasując bezkresem ją samą i ziemię; Zapadła gdzieś w jej duszę i ją odmieniła. Potem, jak myśl wielkimi słowy wypełniona Ta Potęga przybrała formę symboliczną I jej bytu przestrzenie drżały jej dotykiem; Pokryła ją, jak gdyby w skrzydła nieśmiertelne; Niewysłowiona Prawda na ustach przysiadła W aureoli błyskawic Mądrości korony, Weszła w mistyczny lotos na szczycie je głowy, Dom o tysiącu płatków potęgi i światła, Nieśmiertelny przywódca dla jej śmiertelności Wykonawca jej działań i jej słów fontanny, Przez Czas nienaruszalny, wszechpotężny, błogi, Stał ponad jej spokojem, bezruchem i ciszą. 38


Wszystko w niej się stapiało z potężną godziną, Jak gdyby wszelkie resztki jej zwykłej ludzkości, Które były nią dotąd — Śmierć naraz zabiła. Przyjmująca rozległą, duchową kontrolę, Czyniąca morze życia — niebiosów zwierciadłem, Młoda boskość jej ziemskie członki wypełniła Niebiańską siłą w każdej z jej części śmiertelnych. Przejmujący ból zanikł, lęk dokądś odleciał, Jej żałość gdzieś zniknęła, jej umysł był cichy, Serce biło spokojnie z najwyższą potęgą; Przyszła wolność od serca wiążących uścisków; Teraz akt każdy płynął z boskiego spokoju; Spokojnie więc złożyła na leśnej pościółce Martwe ciało, co dotąd jej pierś unosiła I zdołała odwrócić wzrok od martwej formy, Powstając na spotkanie potwornego bóstwa. Duch w niej, teraz silniejszy, zwrócił swe spojrzenie Na życie i na rzeczy jako dziedzic dzieła, Które mu pozostało z minionej przeszłości, Kiedy to jeszcze umysł uczący się trudził, Poruszając niezdarnie swymi instrumenty. Przekroczone zostały nędzne, ludzkie prawa Była w zamian potęga samej boskiej woli. Przez krótką jeszcze chwilę w bezruchu została, Spoglądając na martwe ciało u stóp swoich; Potem, jak drzewo, co się na wietrze prostuje, Podniosła swoją głowę szlachetną: Tuż przed nią Coś stanęło, nieziemskie, ponure, ogromne Jak bezkresne przeczenie wszelkiego istnienia, Uosabiając terror i dziwność swych kształtem; W przeraźliwych swych oczach mroczny kształt zachował, coś, jak głęboka litość bogów niszczycielskich, Wyraz smutnej ironii krzywił straszne usta Niosące dźwięk zagłady. Wiecznej Nocy bóstwo W całym swym dziwnym pięknie nieśmiertelnej twarzy, Podniosło się litośnie, w swego serca czeluść Nieprzeczuwalną biorąc to, co kiedyś żyło, Jak ostatnia ucieczka z cierpień tego świata. Kształt zjawy był nicością zmienioną w realność, O członkach-monumentach samej przejściowości, Spod brwi i boskich powiek, wielkich, niewzruszalnych Niezmienny, bezczasowy wzrok siedział w spokoju Węża życia spłoszone, rozpaczliwe wicie Wzrok ten widział niejedne cykle bezowocne I przeżył wiele śmierci gwiazd niepoliczalnych Oglądanych w tych samych, niezmiennych orbitach; Stali naprzeciw siebie, mierząc się oczyma Uniwersalne bóstwo i żywa kobieta, Wokół której nieznośna samotność skupiona Na jej potężnej, ale opuszczonej duszy, 39


Zaczęła się zagęszczać, koło zacieśniając. Pusty okrąg wieczności bez cienia nadziei Spoczął na niej potwornym i martwym spojrzeniem, Uciszając w jej uszach wszelkie, ziemskie dźwięki I smutny a straszliwy głos nagle się rozległ, Jakby nie z tego świata: "Rozluźnij!" zawołał "Swoje wpływy namiętne, spocznij, niewolnico Natury, zmienny miocie niezmiennego Prawa, Która próżno się wijesz w buncie pod mym jarzmem. Puść ten swój chwyt pierwotny: Płacz i zapominaj! Pogrzeb swoją namiętność w jej żyjącym grobie, Zostaw niegdyś kochany, dziś zdjęty płaszcz ducha: Wróć samotnie w swe puste życie, tam na ziemi!" Głos umilkł: Ona stała bez ruchu, głos podjął Obniżając swe tony dla słuchu ludzkiego Jednak krzyk przeraźliwy wciąż drżał w jego dźwiękach, Jak echo nieśmiertelne smutku i przygany; Wyjąc, jak głód odległej, wędrującej fali: "Czyż będziesz już na zawsze trzymać swe objęcia, Ty, stworzenie skazane, jak on, by przeminąć, Wzbraniając jego duszy spoczynku w spokoju? Rozluźnij uchwyt: Ciało jest twoim i ziemi, Jego duch przynależy do większej potęgi, Kobieto, twój mąż cierpi". Dopiero Savitri Cofnęła siłę serca, co ciało trzymała. Z jej kolan ześlizgnęło się na miękką trawę W swym bezwładzie, jak przedtem często we śnie było, Kiedy wstawała z łoża o wczesnym świtaniu Do codziennych swych zadań. I teraz podobnie Podniosła się, zbierając samotne swe siły, Jak ktoś, kto do wyścigu przyjmuje wyzwanie Oczekując sygnału uważnie, bez ruchu. Nie wiedziała, co przed nią. Jej duch nad nią w górze Na swym szczycie tajemnym, w sekretnej swej formie Jak jedyny wartownik. który jej pozostał Ognio-stopa Wspaniałość o skrzydłach potężnych, Patrzył płonący cicho w jej duszę bezgłośną, Jak nieruchomy żagiel na morzu bez fali. W beznamiętnej swej bieli Moc zakotwiczona W oczekiwaniu jakby sygnału z oddali Z wiecznych głębin, skąd hasło tajemne ma nadejść. Wtedy Śmierć po królewsku swój cień pochyliła, Jak Noc na świat się skłania, gdy wieczór już gaśnie I znikające błyski giną w horyzontach Zanim mistyczny zmierzch się rozsiada z księżycem; Ciemne i straszne bóstwo podniosło się prosto Ze swego przelotnego stąpnięcia na ziemię I jak sen, co się ze snu swojego obudzi, Opuszczając swój nędzny, martwy model z gliny, 40


Tak podniósł się tam drugi, świetlisty Satyavan, Wznosząc się prosto w górę od ziemi uśpionej, Jak ktoś przekraczający niewidzialne mury Wynurzając się na skraj światów niewidzialnych. W ziemskim dniu cud tam cichy się nagle pojawił Pomiędzy bóstwem oraz śmiertelna kobieta, Zdając się kimś, kto umarł, lecz wrócił w przebraniu, Noszący samo światło w niebiańskim swym kształcie; Wspaniałość całkiem obca w śmiertelnym powietrzu. Umysł szukał kochanych szczegółów, lecz odpadł Od nieznanych odcieni, patrzył, lecz z tęsknotą Nieukojoną słodką formą promienistą, Zbyt jasnym błyskom nieba nie dowierzający; Świetlny fantom był obcym dla życia ucisku, Pragnącego ciepłego stworzenia z tej ziemi; Wychowane w przyziemnych, materialnych słońcach Zmysły na próżno chciały schwytać kształt wspaniały, Jedynie duch poznawał ducha w swym bezruchu, A serce ubóstwiało swe serce kochane. Na granicy dwóch światów stał on nieruchomy, Usztywniony w spokojnym i silnym czekaniu, Jak ktoś, kto niewidomy, czeka na rozkazy. Tak stali nieruchomo na tym ziemskim polu, Dwie potęgi nieziemskie, jedna z ludzkiej gliny; Dwa duchy z dwóch stron różnych się z sobą zmagały, Cisza walczyła z ciszą, a bezmiar z bezmiarem; Ale teraz się dało odczuć impuls Drogi, Wyruszającej z ciszy, co gwiazdy unosi, Aby dotknąć gdzieś kresów widzialnego świata. Świetlista postać poszła naprzód, a Śmierć za nim Poszła wolno, swym krokiem prawie bezszelestnym, Jak we śnie pasterz płynie cienisty na polu, Za swą zbłąkaną owcą z bezgłośnego stada. A Savitri ruszyła w ślad za wieczną Śmiercią Jej krok śmiertelny dążył w ślad za bóstwa krokiem; Bez słowa poszła ona śladami kochanka, Stawiając swoje stopy tam, gdzie jego przeszły, Szła w niebezpiecznej ciszy dziedziny nieznane. Najpierw droga ich wiodła przez dzikie ostępy Z dziwnymi, nieludzkimi śladami na ziemi; Podróżując po jakichś drogach niewidzialnych Wokół niej, na zielonej, nierealnej ziemi Błyski leśnej zasłony jej krok odbijały Swą głęboką, obfitą przeszkodą zarośli, Omiatając jej ciało na oślep dążące W bogatej swej dziedzinie szeptów dotykalnych; Całe szumiące piękno liści dookoła Wokół niej falowało, jak płaszcz szmaragdowy Ale ciągle narastał w nich jakiś dźwięk obcy 41


I jej stare, znajome ciało się zdawało Jako ciężar niesiony przez inne istnienie. Ona sama gdzieś żyła jakby w innej scenie, Gdzie do wizji pościgu przykuta w swym transie Była czczą obecnością w jakimś śnie przestrzennym; Świetlisty duch wciąż płynął naprzód nieustannie A wielki Cień uparcie dążył w jego ślady. Jak w rozkochanym tłumie rąk poszukujących Łagodnie podsycanym przez dawne pragnienia Jej zmysły czuły bliskość ziemskiego powietrza Wiszącego dokoła, co znało w gałęziach Niepewne wędrowania cicho-stopych wiatrów; Czuła wonie dalekie, wyblakłe odgłosy; Głosy dzikiego ptactwa i szum skrzydeł, były Jakby westchnieniem z świata już zapomnianego. Ziemia, choć bliska, stała jakoś obojętnie Wokół niej plotąc słodycz i zieleń i zachwyt, Swe jasne piękno żywych, kochanych odcieni Słońca przychodzącego w złociste południe I błękitnego nieba i gleby łagodnej. Tutaj swojemu dziecku starożytna Matka Świat prosty, znanych rzeczy ofiarowywała; Lecz teraz, jakby ciała zmysłowe wędzidła Na drodze nieskończonej bóstwem kierujące Uwolniły te duchy dla ich głównej drogi Poprzez jakowychś granic nieuchwytne kraty; Cichy bóg rósł w potęgę, stając się odległym Gdzieś w przestrzeniach, a dusza, którą tak kochała Traciła swą znajomą bliskość dla jej życia Wpadając w atmosfery głębie nieznajome, Potworne i bezwietrzne, bez ruchu czy dźwięku; Wydawali się oni znikać, przyciągani Przez dal bladą od ciepłej, przyziermskiej kontroli I dystans się powiększał, jakby uciec mieli; Wtedy tknięty alarmem gwałtownym z jej ciała Płomienny duch, szybując spadł na Satyavana. W swym locie nurkującym ze szczytów podniebnych Jak przejęta terrorem w swoim świętym gniewie Spada nagle orlica ze skalnego gniazda Ze stalowymi szpony na śmierć, co się wznosi By zagrozić jej dzieciom w podniebnym mieszkaniu; W ognistym swoim zrywie potęgi i krzyku Przelatując jak masa złocistego ognia, Tak niesiona na ducha płomiennym odruchu, Przekroczyła granicę dzielących ją zmysłów I jak białe powłoki zrzucone spadają Tak jej członki śmiertelne od duszy odpadły. Z chwilą, kiedy tajemne snu ciało odpadło Jej trans nie znał już dłużej ni ziemi, ni świata; Myśl, Czas i Śmierć stanęły poza jej zasięgiem, 42


Zapomniawszy o sobie — już sobą nie była; Wszystko było gwałtownym woli oceanem Gdzie żyło się złapanym w bezkresnej pieszczocie, Roztopionym w najwyższym stopniu tożsamości. Tylko Satyavan był jej celem i początkiem Jej panem, uwięzionym w centrum jej istnienia. Tam był on jej rytmicznym serca uderzeniem, Choć inny — wciąż kochanym, objętym, schwyconym Skarbem, uratowanym z zagłady przestrzeni. Przy nim to bezimienna, wierna się znalazła jej duch się jego duchem wypełnił, bogaty Wszelkim Czasem, jak gdyby razem odnaleźli Miłości nieśmiertelnej ten moment jedyny, Jak perłę w śnieżnobiałej skorupie Wieczności; A potem z morza transu, który ją ogarnął Umysł wzleciał ku światłu, mieniąc się tonami Wizji i obudzony ponownie dla Czasu, Powrócił, by kształtować wielki zarys rzeczy I żyć gdzieś na granicy wizji oraz wiedzy. Troje szło ciągle naprzód na jej duszy scenie Jak gdyby śniąc na jawie i innych i siebie I przez tych innych śniona w ich drzemce samotnej, Nierealnej, ulotnej — a jednak skądś znanej, Jakby wycinki jakichś nietrwałych pamięci. Sceny skądś dobrze znane, nie z życia, przemknęły Mimo niej, mknąc do jakichś celów zapomnianych; Byli podróżnikami z bezgłośnych regionach, Samotni w nowym świecie, gdzie duszy nie było Ale żyły nastroje. Dziwny, niewyraźny Otaczał ich kraj teraz z dziwnym niebem w górze, Wątpiąca przestrzeń, w której żyły snów obiekty, Same w sobie, jak własne, niezmienne idee; Dziwne były tam trawy i dziwne równiny, Dziwne drogi się wiły, co jak strach zdążały W kierunku najwyższego przechodząc terroru. Jak zjawa wyrósł filar świadomych kamieni Ponurych bram wysokich, których myśl kamienna Straciła sens gdzieś poza, w gigantycznej nocy. W enigmie rzeźbiącego snu Nieświadomości, Jak symboliczne przejście do starej ciemności I jej tytańskich rządów — skalne monumenty Otwierały się w glebie, jak szczęki straszliwe Na zbłąkanych podróżnych groźnie czyhające, Tych, wabionych śmiertelnych tajemnic urokiem; Teraz strzegły jej drogi, okrutne, bez drgnienia Stojąc jako strażniczki niemej Konieczności, Nieme głowy mściwego, ponurego mroku Rzeźbione paszcze ciemni potwornego świata. Przybywszy do tej chłodnej i ciężkiej granicy Gdzie stopy dotykały ciemny skraj przepaści 43


Zwracając się do tyłu, świetlisty Satyavan Spojrzał w tył na Savitri wzrokiem kochającym; Lecz tutaj Śmierć wydała straszny krzyk przepastny: "Śmiertelniczko, zawracaj do swej przejściowości I nie śmiej towarzyszyć Śmierci do jej domu, Jakby żyć mógł twój oddech tam, gdzie Czas umiera. Nie myl pasji umysłu za siłę niebiańską Co podnieść może ducha z jego ziemskiej bazy, A który raz uciekłszy z materialnej klatki Wyrywa senne stopy z Nicości bez gruntu By na nich przejść bezdroża tej Nieskończoności. Tylko w ludzkich granicach możesz żyć bezpiecznie. Nie wierz ty nierealnym wieściom Panów Czasu, Co nieśmiertelnym zowią ten twój nikły obraz Zbudowany na lotnym gruncie sennych marzeń. Niechaj straszna bogini nie pcha twojej duszy Powiększając twą zbrodnię wtargnięcia w te światy, Gdzie może ona zniknąć, jak myśl beznadziejna. Poznaj zimne kamienie twych życia nadziei Uzbrojona w Idei pożyczone moce, Nie śmiej przestąpić granic i mierzyć swej siły Ignoranckiej i ślepej w swych ciasnych granicach, Człowieka, co się czyni stworzenia koroną, Torturując Naturę tworami Umysłu. O, senna marzycielko, śniąca o boskości Obudź się, drżąc pośrodku obojętnych ciszy, W których twego istnienia słaby akord zginie. Ty przejściowe stworzenie, smutna pianko Czasu, Twa ziemska miłość bogów wieczystych nie wiąże!" Straszny głos zwolna zamarł, nadciągnęła cisza Co zdała się zamykać za nim, niezmierzona Bezsłowna sankcja z paszczy przeogromnej Nocy. Kobieta nic nie rzekła. Dusza jej wysoka Odarta już gorsetu zwykłej śmiertelności Przeciwko przeznaczeniu i praw koleinie Stała w swej czystej woli pierwotnej potędze, Nieruchomo, jak posąg na swym piedestale, Samotna w strasznej ciszy, naga w swym bezmiarze Przeciw głuchym przepaściom przed nią rozdziawionym Wzniosła się jak kolumna ognistego światła.

44


Księga Wiecznej Nocy — Pieśń 2 PODRÓŻ W WIECZNĄ NOC I GŁOS CIEMNOŚCI

Przez jakiś czas na zimnym, strasznym Nocy skraju Zastygło wszystko, jakby świat na śmierć skazany Oczekiwał na przełom w groźnej, wiecznej ciszy; Nieba się pochyliły, jako brwi pochmurne Groźby przezierającej poprzez mglistą ciszę, Jak myśli stoją nieme na skraju rozpaczy Kiedy ostatnia głębia nurza się w nicości I sen ostatni kończy: Stanęli, przed nimi Była ciemność, jak oczy zmarłego człowieka. Gdzieś, poza, Noc czyhała głodna na jej duszę. Wciąż jeszcze w swojej niszy świątynnej potęgi Nieruchoma i prosta w jasnym ogniu ducha Płonęła, jak pochodnia w komnacie z oknami Kłując swoim obrazem mroczną pierś ciemności; Kobieta po raz pierwszy Przepaść obraziła Śmiejąc przez wiecznej Nocy przechodzić królestwo, Uzbrojona w swe światło, nurzała się ona W próżni strasznej, gdzie istnieć nie mógł żaden odcień; Duch jej nieustraszony, nieśmiertelny patrzył Na niebezpieczną ciemnię pustki niewidocznej Gdzie wzbudzali swym krokiem tajemnicze ruchy W atramentowej czerni siejąc zamieszanie, Swoją płynącą akcją, marszem dryfującym, Jak wizje pod zamkniętą powieką tańczące. I wszystko, tak jak we śnie, ślizgiem poruszane, Ciężkie, kamienne bramy zostały za nimi Jak gdyby w tamtym przejściu Czas niejako zamarł Teraźniejszość i Przeszłość przeszły z Bezczasowość, Aresztowane w przejściu tej ciemnej przygody, A przyszłość się skończyła, tonąc w tej nicości Wśród padających kształtów, które wymijali. Znikające przedsionki cienistego świata Przyjmowały ich wewnątrz, jakby szli do przodu Jednocześnie zmrożeni w miejscu, by przeminąć Jako ciemne procesja na ciemnym obrazie A nie świadome formy w rzeczywistej scenie. Nieograniczoności straszna tajemnica Zbierając głodne siły w próżni bezlitosnej Otaczała ich zwolna swą bezdźwięczną głębią I monstrualna przepaść jaskiniowej paszczy Pożerała ją w swojej czerni dusznej masy. 45


Tak w duchowej agonii swoich snów ognistych Wokół klatki jej zmysłów Ciemność zawiesiła Nieprzebytą kurtynę mrożącego strachu. Jak drzewa zamienione w kształty rozmazane Gdy ostatni, przyjazny odblask już zanika Dla zwierzyny w potrzasku, co czuje w ciemności Zbliżanie się myśliwych w swym lesie koszmaru, Myśl, która dąży w świecie — była zniweczona; Porzuciła wysiłki, aby być i wiedzieć Przekonana, że w końcu nigdy nie istniała, Znikła, po wykonaniu swoich sennych zadań. Zakrzepła nicość była jej ciemnym wynikiem W tym miażdżącym ciśnieniu ogromnej Nicości; Umysł nie mógł tu myśleć, a oddech — oddychać; Dusza nie mogła siebie czuć, ni też pamiętać Zdając się wydrążoną i sterylną próżnią, Zerem, co nie dba jakie cyfry przed nim stoją, Abnegacja radości swego Stworzyciela Nie zbawiona przez żaden spokój odpoczynku. Na wszystko, co tu chciało być Prawdą i Bogiem I świadomą Istotą i Słowem olśnienia, Czy też twórczą ekstazą sfer wyższych Umysłu, Miłością czy też Wiedzą — na wszystko to spadła Niezmierzona odmowa tego Nie wiecznego. I jak złocista lampa, znikająca w mroku Uniesiona daleko od oczu spragnionych, Tak zniknęła Savitri w tym cienistym świecie. Nie było tam już trasy czy ścieżki, czy celu Bez wizji przechodziła przez głębie nieczułe Przebywając przez czarne Niewiedzy śmietniki, Lub wirując w spotkaniach zderzających wiatrów Zbieranych przez Przypadku tytaniczne dłonie. Nie było z nią nikogo w tej Pustce straszliwej Nie widziała już dłużej bóstwa okropnego I świetlisty Satyavan gdzieś się skrył przed wzrokiem, Jednak duch w niej nie upadł, trzymając się mocniej Niż kiedykolwiek zmysły mogłyby się trzymać, Które łapią pozory, znajdując i tracąc Obiekt swojej miłości. Gdy żyli na ziemi Zawsze czuła. gdy zbaczał na leśną polanę Jakby wizję otwartą w swym własnym istnieniu Gdzie mu wszystko zdradzało swe tajne sekrety I w zazdrosnej słodyczy jej serce ściskało Każdą przestrzeń, na której postawił swą stopę Jakby dusza, w ślad jego na ślepo dążąca, Każdą z jego radości objęciem witała. Ale teraz dzieliły ich ciche zatoki; W przepaścistą samotność Savitri upadła Sobie samej nieznana, miłości daleka 46


W długich godzin rozłące, gdy czas się tak wlecze Odmierzany skurczami, co duszę ściskają W nierealnej ciemności, okropnej i pustej Błądziła ona śledząc w życiowej martwocie Zagubiona w ślepocie duszy wyniszczonej. Samotna w tej okropnej, pustynnej udręce Żyła ona wbrew śmierci, wciąż jeszcze zwycięska Na próżno jej potężnej istoty opresją; Jej ciężka i przewlekła monotonia bólu Powoli się nużyła tą samo-torturą. Najpierw coś tam zabłysło, nie do odróżnienia Blado, lecz nieśmiertelnie coś w mroku błyskało Jakby pamięć wracała do duchów umarłych Pamięć, która pragnęła żyć nadal, ponownie Uwolniona z Umysłu w śnie pierwszym Natury Wędrowała jak promień księżyca zbłąkany. Odsłaniający Nocy swoją duszę zgrozy Wąż prześlizgnął się gładko w tym błysku ciemności Jego łeb się zaiskrzył mistyczną poświatą Ciemne zwoje oślizłe zwinęły się w kłębek Reagując na światło, jak na ból okrutny I cierpiąc od bladego zarania nadziei. Noc poczuła wyzwanie w ponurej swej władzy Groziła jej wspaniałość tej jasnej wieczności Nawet w słabym promyku błądzącej tam Prawdy Krył się cios dla imperium wszechwładnej Nicości. W swej potędze nieznośnej i nieusuwalnej Pewna siebie, że była tam prawdą jedyną Zdusić chciała ten wątły i groźny promyczek; Świadoma swych ogromów wszystkiemu przeczących Potworny łeb Nicości strasznej zbudowała A jej usta ciemności wszystko połykały; Tylko w sobie Absolut widziała ponury. Lecz światło znowu rosnąć, zwyciężać zaczęło I Savitri zbudzona znów się odnalazła Jej członki odmówiły zimnych objęć śmierci Jej serce biło, skurcze bólu zwyciężając Jej dusza wciąż szukała prawa do radości I duszy kochanego więcej nie widzianej. A przed sobą, w bezruchu cienistego świata Ponownie usłyszała kroki bóstwa Śmierci I z ponurych zarysów ciemności — Satyavan Jej mąż — znowu świetlistym jej kształtem zabłysnął: Wtem dźwięk się w monstrualnej przetoczył dziedzinie Jak ryk morza w zmęczonych już uszach pływaka Wydając ten fatalny zew serca z żelaza Śmierć obwieszczała Nocy swoje panowanie: "Oto jest moja cicha, ciemna niezmierzoność Oto jest wiecznie trwałej Nocy dom rozległy Oto jest tajemnica Nicości bezkresnej 47


Pochłaniająca próżność wszelkich pragnień życia. Czy ujrzałaś swe źródło, o serce przejściowe I poznałaś, jakiego to snu jesteś tworem? I w tej nagłej szczerości pustki obnażonej Czy ciągle masz nadzieję trwania i kochania?" Kobieta nic nie rzekła; Jej duch był odporny Na głos Nocy, która wie i Śmierci, co myśli. W swojej nieskończoności i bez żadnych początków Patrzyła przez bezkresne swej duszy zasięgi Widząc fontannę życia swego nieśmiertelną; Wiedziała, iż jest wieczna, bez żadnych narodzin; Lecz wciąż jeszcze ją cisnąc mocą nieskończoną Śmierć, owo ciemne bóstwo, w oczach jej utkwiło Nieśmiertelnie spokojne, straszliwe spojrzenie: "Choć przejść ci się udało próżnie niezrodzonych Która ci nie przebaczy, aż do końca Czasu Gwałtu na tym, co myśli kształtuje z niczego Zmuszając bezruch Próżni do życia i bólu, To żałosne zwycięstwo odniosłaś jedynie Że możesz żyć przez krótko, lecz bez Satyavana. Jakże mogła ci pomóc odwieczna bogini Która sercu bić każe? Jedynie przedłuża Byt wyśniony z nicości i opóźnia ona Ciężkim wysiłkiem życia twoje sny wieczyste; Sny tej kruchej łupinki twej myślącej gliny Zbrojne w swoje złudzenia wypraw dziecka Czasu, Co chce zapełnić Próżnię, której się obawia; Próżnię, z której odchodzi i do której zmierza. Powiększa swoje ego i Bogiem je zowie Wzywa nieba pomocy w swych płonnych nadziejach Ogląda ponad sobą z sercem roztęsknionym Puste przestrzenie, bardziej odeń nieświadome, Które nie mają nawet jego daru myśli Opróżnione z wszystkiego, oprócz swych błękitów I zaludnia je jasnych potęg całym rojem, Gdyż morze wokół ryczy i ziemia się trzęsie Pod jego stopą, a drzwi już ogień dosięga I Śmierć poluje, krocząc poprzez lasy życia. Tknięty Obecnościami, za którymi tęskni Ofiaruje w nieczułych kaplicach swą duszę I stroi wszystko wokół w piękno swoich marzeń. Bóstwa, co strzegą ziemi w swym wiecznym czuwaniu Prowadząc ją przez Próżnię, w jej wielkich potknięciach Dały balast Umysłu, by człowiek go dźwigał; Zapaliły swój ogień w jego sercu głuchym I posiały w nim zamęt nie do uleczenia. Jego umysł poluje na trasach nieznanych Pustymi odkryciami bawiąc Czasu bezkres Tajemnicę swych losów zgłębia on myślami 48


I w pieśń przemienia swoje śmiechy i zalotności. Ta śmiertelność, drażniona snem nieśmiertelności Dręczy jego przejściowość nieskończonym tchnieniem Powodując w nim głody, których nic nie syci; Jest on jedynie trzodą swych boskich pasterzy Jego ciało jest sznurem, którym jest związany; Oni karmią go żalem, radością, nadzieją A grunt jego pastwiska Ignorancja grodzi W jego kruchą, bezsilną pierś wdychają oni Odwagę, która zawsze z Śmiercią się spotyka. Dali mu mądrość, z której Noc ciągle się śmieje Zakreślili dlań podróż, co celu nie widzi. Bezcelowo się trudzi w tym niepewnym świecie Usypiany przez rzadkie przerwy w jego bólach, Smagany, jako zwierzę, ciągłych żądz batogiem, Wleczony za karocą swoich bóstw straszliwych. Lecz jeśli ciągle możesz kochać, mieć nadzieję Wracaj do muszli ciała z ziemią związanego I próbuj żyć ze swego serca odłamkami Bez nadziei, że wygrasz powrót Satyavana. Lecz jako że twa siła wymaga korony Darami twe zranione osłodzę ci życie Umową, którą z Losem śmiertelnik mieć może I z ubocznych słodyczy serc ziemskich korzysta, Jeśli twa wola przyjmie — te dary są twoje. Wybierz nadzieję życia jako swą nagrodę." Gdy przebrzmiał bezlitosny i straszny Głos Śmierci Coś powstało w Savitri, jak fala bez końca Lub poświata księżyca na toni bezkresnej; Wir myśli narodzonych z centrum samej ciszy Poprzez morza niemego, nieznanego serca; Nareszcie przemówiła; Jej głos Noc słyszała: "Nie kłaniam ci się wcale, wielka masko Śmierci Zastraszonych dusz ludzkich czarne kłamstwo Nocy, Nieunikniony końcu rzeczy nierealnych. Twa ciemna gra jest grana z duchem nieśmiertelnym Którego ja świadoma — w twoją ciemność wchodzę Jako duch w pełni świadom zwycięstwa swej siły. Przyszłam tutaj nie jako proszący z petycją, Przeżyłam uchwyt Nocy niczym nie dotknięta, Mój żal pierwotny mego umysłu nie wzruszał, Me łzy nie uronione są Siły perłami Przeistoczyłam kruchą glinę swoich kształtów W twardość diamentu duszy już ukształtowanej. Teraz w zmaganiu z całą wspaniałością bogów Mój duch będzie uparty i silny bez granic. Wbrew rozległym odmowom świata ja tu stoję Nie zjednoczona z tłumem poddańczych umysłów, Co biegną schwytać pozór chciwymi rękami 49


I z błota deptanego wieloma stopami Podnosić drobne datki — koncesja dla słabych, Do mnie należą trudy bogów wojujących: Wymuszenie w opornym i wolnym lat biegu Płomiennej Woli, która rządzi nad gwiazdami: Oni prawa Umysłu nad Materią kładą Wolę duszy rwąc z ziemi siły nieświadomej. Najpierw żądam wszystkiego, cokolwiek Satyavan Mój mąż, marzył i pragnął w swoim pięknym życiu, W swoim czystym dzieciństwie wśród leśnych uroków; Daj to, jeśli dać musisz, lub odmów, jak wolisz". Śmierć skłoniła swą głowę jakby w chłodnej zgodzie Twórcy, co senną ziemię dla człowieka tworzy, Który gardzi próżnością wszystkich swoich darów; Wznosząc swój głos straszliwy, przemówiła ona: "Przesądzając dla marzeń, które później złamię Ustąpię jego ojca ślepego tęsknotom Zwracając mu królestwo i wielkość straconą I potęgę królestwa w jego starczym wieku, Blada pompa tych ludzkich dni, co w przepaść spadną I posrebrzane chwały życia dekadencji. Temu, kto wzrastał w mądrość pod Losu batogiem Przywrócę dobra, które woli ślepa dusza Od bezosobowego sublimatu pustki. Dam pociechę zmysłową światła dla tych oczu Które mogły odnaleźć swe głębsze dziedziny I głębszą wizję w swojej nocy nieskończonej. Tego ten człowiek pragnął i prosił na próżno, Podczas gdy żył na ziemi, hołubiąc nadzieję. A ty zaś, śmiertelniczko, z niebezpiecznych dziedzin Mej wielkości — idź w swoje sfery nie wzbronione! Pospiesz się jeszcze, zanim zabiją twe życie Wielkie prawa, wtargnięciem twoim pogwałcone I tworzą na ciebie swój wzrok marmurowy." Lecz Savitri odparła wzgardliwemu Cieniu: "Duchu-świata, jam równym ci duchem zrodzona Gdyż jestem nieśmiertelna w swojej śmiertelności I nie drżę tu przed twoim nieruchomym wzrokiem Hierarchii marmurowych, od wieków niezmiennych, Spoglądających okiem Losu oraz Prawa. Moja dusza je spotka ze swym żywym ogniem. Ty zaś, ze swych ciemności, oddaj mi z powrotem W ziemską, kwiecistą przestrzeń mego Satyavana W słodkiej przemijalności jego ludzkich kształtów, Abym z nim mogła czynić mego ducha wolę. Z nim iść o ziemskich drogach do Boga wiodących Aż się wieczne przestrzenie otworzą przed nami I dziwne horyzonty uciekną daleko 50


Podróżującym razem w bezkresie nieznanym: Gdyż ja, która z nim przeszłam wszelkie drogi Czasu Tropiąc go, mogę spotkać jakiekolwiek noce, Czy niewyobrażalne wspaniałe poranki Duchom naszym dawane w manowcach Nieznanych. Gdziekolwiek jego duszę prowadzisz, tam pójdę." Lecz niewzruszony niczym i twardy jak skała Wyroków swych niezmiennych broniący uparcie I Praw, od których żadnej nie bywa ucieczki, Z ciemnych Nocy ugorów nadpłynął głęboki, Jak zrodzony z enigmy głębin niepoznanych Głos tak majestatyczny gniotącej przygany Jak morze tytaniczne w swe sztormy wieńczone, Co rzuca śmiech ogromny na nicość pływaka, Pamiętając radości zmiatane swą falą; Tak z ciemności nadrzędnie panującej Nocy Wzniósł się przeciw kobiety sercu ogromnemu Uniwersalnej Śmierci okrzyk wszechpotężny: "Czy masz boskości skrzydła by w me wzlatać gwiazdy, Słaby stworze, z odwagą, która aspiruje, Zapomniawszy swe więzy myśli i swą rolę? Ich orbity powstały wcześniej od twej duszy. Ja, Śmierć ze swojej Próżni je wszystkie stworzyłam, Ja wszystko zbudowałam i ja wszystko zniszczę. Świat zrobiłam swą siecią, siatką — każdą radość; Ja, Głód, rozmiłowany w łupu swego bólu Życie, które pożera — mój obraz postrzega; Śmiertelniku, którego duch jest mym oddechem I którego przejściowość mój śmiech wyobraził, Zmykaj, tuląc do piersi swe nędzne korzyści! Przeszyty mymi szpony, Czas nie załagodzi O, ślepy niewolniku, mej siły, co zmusza Do grzechu, abym mogła z rozkoszą cię karać, Do żądz, abym smagała rozpaczą i żalem I wykrwawiona do mnie się w końcu przyczołgasz Rozpoznając swą nicość, mą wielkość przyznając. Nie zwracaj się do szczęsnych, lecz wzbronionych krain Przeznaczonych dla tych dusz, co mi są posłuszne; Niech twe kroki nie budzą w ponurych świątyniach Mych Furii z ich niełatwej żelaznych serc drzemki, Które pomszczą natychmiast spełnione pragnienie, Nie mniej straszne na niebach, gdzie pasja żyć chciała W Nieznanego straszliwych chromów rozpasaniu, Samotna, zagoniona przez charty niebieskie Uciekniesz, jak zraniona, opuszczona dusza Poprzez długą torturę wieków, bo i wiele Żywotów nie wyczerpie zawziętych mych gniewów, Nie złagodzonych piekłem, ni nieba litością. Zdejmę z ciebie mój uchwyt czarny, nieśmiertelny: 51


Trzymając w swoim sercu grosik twego losu Idź w spokoju, jeżeli spokoju ci trzeba". Lecz Savitri odparła naganę naganą Swą kobiecą śmiertelność z strasznym bóstwem mierząc: "Kimże jest Bóg przez twoją ciemność wymarzony Pogardliwie tworzący światy pogardzane Który na próżno stworzył świetliste te gwiazdy? Nie jest on tym, co mieszka w świątyni mych myśli I w mym sercu człowieczym ma świętą podłogę; Bóg jest Wolą, co święci triumf na swych drogach, Jest Miłością, co wszystko w słodyczy wycierpi Jemu ofiarowałam nadziei ofiarę I oddałam tęsknoty jako sakramenty. I któż zagrodzi drogi, którymi On dąży Cudownemu woźnicy, szybkiemu jak strzała? Co podróżuje poprzez dróg życia miliony I jego kroki, znając dobrze światło nieba, Bez bólu przejdą ostre kamienie piekielne: Tam on schodzi, na krańce swej wiecznej radości Złote skrzydła Miłości twą pustkę rozwieją A oczy, jak te gwiazdy patrzą przez Noc Śmierci. Bose stopy Miłości przejdą świat najtwardszy; On trudzi sie w głębinach, cieszy na wyżynie, On przemieni twój wszechświat nareszcie, o, Śmierci!" Skończyła i przez moment głos żaden nie zabrzmiał Podczas gdy szli tak ciągle przez Nocy bezbrzeża I wciąż tam był ten przebłysk, jakby blade oko Swym spojrzeniem wątpliwym ciemności płoszące. Zjawiła się ponownie głębia groźnej przerwy W nierealnej podróży poprzez ślepą Nicość; I ponownie w tej próżni Słowo-Myśl się wzniosło} A Śmierć taką odpowiedź ludzkiej duszy dała: "Co jest twoją nadzieją? Co czego ty dążysz? To jest twojego ciała pułapką najsłodszą Przez ból atakowaną w swojej kruchej formie By zmysły zadowolić przez nędznych lat parę Miodem tęsknot fizycznych i serca płomieniem Szukając ciągle objęć swej próżnej jedności Błyskotliwego bóstwa w ucieczki godzinie. I ty — kim jesteś duszo, w śnie swoim wspaniałym Z krótkich uczuć zrobionym i myśli przebłysku Mały tańcu świetlika poprzez noc płynący W życia błocie pod słońcem błyszczący fermencie? Nieśmiertelności żądasz, o serce zuchwałe Wołając wbrew świadectwu odwiecznych przestrzeni Że ty i on jesteście potęgą bez końca? Śmierć tylko trwa i sama Próżnia nieświadoma Tylko ja jestem wieczna i wszystko przetrzymam. 52


Ja jestem tą bezkształtną i wspaniałą Próżnią Ja jestem pustką, którą ludzie zwą Przestrzenią, Jam Nicość Bezczasowa, co wszystko unosi, Jam Nieograniczoną, niemą Samotnością; Ja, Śmierć — Nim jestem; Nie ma innego już Boga. Wszystko mych głębi plonem i poprzez Śmierć żyje, Wszystko do moich głębi powraca i znika. Ja Siłą nieświadomą, ten świat uczyniłam Mą Siłą jest Natura, co tworzy i zgładza Serce, co ma nadzieję, członki, co żyć pragną. Ja zrobiłam człowieka jej ślepym narzędziem Ciało — moim bankietem, Życie — moją strawą Człek nie ma żadnej innej nadziei, prócz śmierci Przybywa do mnie w końcu po spokój spoczynku; Ja, Śmierć, jestem jedyną ucieczką twej duszy. Bóstwa, do których człowiek swe modły zanosi Nie mogą w niczym pomóc, bo są mym nastrojem Odbitym w nim przez mojej iluzji potęgę. To, co widzisz za swoją nieśmiertelną duszę Jest cienistą ikoną mej nieskończoności, Jest Śmiercią, która w tobie marzy o wieczności; Ja jestem tym Bezruchem, w którym wszystko pędzi I jestem nagim Niczym, w którym wszystko staje: Ni ciała, ni języka dla mowy ja nie mam I się nie kontaktuję ni z okiem, ni z uchem; Tylko twe myśli dały mej Próżni figurę, Gdyż ty, o aspirantko do samej boskości Wezwałaś mnie do zmagań z własną swoja duszą, Tak więc przybrałam lico, kształty oraz mowę; Lecz gdyby coś istniało, co byłoby świadkiem Jak mogłoby pragnieniom twym namiętnym pomóc? Gdyż chłodno obserwując, absolutna, sama. Obojętna na krzyk twój w bezimiennym chłodzie Ma istota jest czysta, jedna, nie zraniona. To jedność obserwuje sceny nieświadome Gdzie wszystkie rzeczy giną, jako gwiezdna pianka. Jedność żyje na zawsze. Tam żaden Satyavan Zmienny nie był zrodzony, ni żadna Savitri Nie żąda od krótkiego życia swej radości. Tam miłość nie dotarła z okiem załzawionym Ani Czasu tam nie ma, ni żadnej Przestrzeni, Nie nosi żywej twarzy i nie ma imienia, Ni spojrzenia, ni serca. Ni prosi o moment By swe wspomóc istnienie lub dzielić swą radość. Jest to zachwyt samotny w swej nieśmiertelności; Jeśli więc nieśmiertelność jest tym, czego pragniesz Bądź samowystarczalna dla swej wielkiej duszy: Żyj w sobie i zapomnij o tym, co kochałaś, Moja wielkość cię w końcu od życia ocali, Wtedy wzniesiesz się w swoje źródło nienazwane". 53


Lecz Savitri odparła na ten Głos straszliwy: "O, Śmierci, która myślisz — ja nie rozumuję Rozum szuka i łamie, lecz wznieść nic nie może, Lub buduje na próżno, gdyż wątpi w swe dzieła. Ja jestem, kocham, widzę, działam i mam wolę". Śmierć odparła jej jednym, wszechobecnym krzykiem: "Wiedz również! Wiedząc bowiem — przestaniesz już kochać I chcieć przestaniesz, ze swego serca wyzwolona, Tak więc wreszcie odpoczniesz i zaznasz spokoju Godząc się z przemijaniem wszystkich ziemskich rzeczy". Lecz Savitri odrzekła w imieniu człowieka: "Gdy będę kochać wiecznie — wtedy będę wiedzieć; Miłość we mnie zna prawdę wszystkich masek zmiennych, Wiem, że Wiedza jest bardzo rozległym objęciem; Wiem, że każda istota jest również mną samą W każdym sercu się kryje jedność nieprzebrana. Znam spokój Transcendentu, co światy unosi, Ukrytego Mieszkańca i Cichego Pana; Czuję jego działanie i ogień wewnętrzny; Słyszę kosmiczny pomruk odległego Głosu, Wiem, że moje istnienie jest falą od Boga Gdyż wszystkie Jego gwiazdy — świadkiem mych narodzin. I Ten, który w nas kocha, przybył w śmierci masce. Wtedy człek się narodził pomiędzy gwiazdami Zbrojny w Umysł i Serce, by ciebie pokonać". Z wieczności swojej głuchej, bezlitosnej woli Pewna swego imperium i swej zbrojnej mocy Jak ktoś pogardzający bezsilnymi słowy Z ust swej ofiary — Śmierć już nie rzekła ni słowa. Stała w ciszy, w ciemności cała spowinięta Jak figura bez ruchu, jal cień niewyraźny Kreśląc kręgi terrorem miecza tajemnego. Pół-widoczne zjawiło się straszne oblicze: Tiara nocy ciemności była jego włosem Proch stosów pogrzebowych znaczył zarys czoła; A ona, jak wędrowiec w nieskończonej Nocy Któremu martwe oczy wstępu zabraniały Szła dalej poprzez głuche, beznadziejne szlaki. Wokół niej mrok rozwijał swe drżące przestrzenie Połykającej pustki Śmierci bez radości Zawistny o jej myśli i życie i miłość. Przez długą noc gasnącą przez nią popędzani Ślizgiem na wpół widocznych i nieziemskich drogach Jak fantomy ciemności szli nadal we troje.

54


KSIĘGA X

Księga Podwójnego Zmierzchu — Pieśń 1 SENNY ZMIERZCH IDEAŁU

Wszystko było ciemnością straszną, opuszczoną Nie było żadnej zmiany, ani szans na zmianę W tym czarnym śnie, co Próżni był jedynie domem Był to spacer do Nikąd na Ziemi Niczyjej Ciągle jeszcze płynęli bez końca, bez celu Mrok gęstniał z każdym krokiem, śmierć w pustkę wzrastała W bezcelowym Bezmiarze pulsu Nie-Istnienia Poprzez bezkształtny ugór, głuchy, niepoznany Wkradła się słaba wiązka cierpiącego światła Przez rozpaczliwą ciemność dążyła w ich ślady Jakby jakieś wspomnienie utraconej chwały Rosnąc w siłę, zdawała się tam nierealna Nawiedzając Nicości rozległe królestwo Nieugięte i stałe, samotne, nijakie Jak blada zjawa z jakiejś umarłej wieczności; Zdało się, jakby przyszło jej teraz dług płacić Za swe próżne zamiary bycia i myślenia Jakiejś Ułudzie, która jej duszę poczęła; Musi odpokutować w niekończących bólach Za swój grzech pierworodny, za wolę istnienia I za grzech swój największy, za duchową dumę, Za swą nicość robaka pełznącego w błocie Zrodzonego z Natury snów efemerydy; Za bunt wobec przejściowej swej roli stworzenia Za chęć bycia żyjącym ogniem Najwyższego Za swą wolę boskości i nieśmiertelności W tej straszliwej ciemności, ciężkiej, obnażonej Płaciła dług za wszystko, od najpierwszej chwili Co była źródłem grzechu świadomości Czasu; Za zerwanie pieczęci snu Nieświadomości Pierwszy, niewybaczalny bunt, który przełamał Ongiś pierwotny spokój i ciszę Nicości, Jaka istniała przed tym pozornym wszechświatem 55


Co pojawił się w próżni zmyślonej przestrzeni I życiu dał początki w bólu i cierpieniu Wielką Negacją było Realiów oblicze Wzbraniające próżnemu procesowi Czasu Bo kiedy nie ma świata, nie ma żadnych stworzeń Kiedy Czasu natręctwo bywa wymazane Tamto trwa bezcielesne, w bezmyślnym spokoju Przeklęte w tym, co było źródłem jej boskości Skazane by żyć wiecznie życiem bez błogości Tak w swej nieśmiertelności, w okrutnej pokucie Jej duch, winny istnienia, wędrował zgubiony W bezkresnej swej podróży poprzez wieczność Nocy; Lecz Złuda — Absolutu jest jeno zasłoną Wyższa Prawda stworzyła te potężne światy Cała mądrość Wieczności i jej samo-wiedza Działa w ciemnym Umyśle, w każdym kroku ciała Nieświadomość — snem jeno Superświadomości Inteligencja poza wszelkim intelektem Wynajdująca głębszy paradoks stworzenia; Duchowa myśl wtłoczona jest w formy Materii Niewidzialna, wyrzuca bezmyślne energie I tworzy wszelkie cuda z maszyny pomocą Wszystko tutaj jest tylko sekretem sprzeczności Ciemność, to magia światła skrytego przed sobą Cierpienie — tajną maską tragiczną błogości I śmierć — wiecznego życia tylko instrumentem Chociaż na drodze życia wraz z śmiercią kroczymy Jest ona naszym cieniem od początków ciała I ostatnim osądem próżnych prac człowieka Lecz inna jest szarada jej podwójnej twarzy; Śmierć jest szczeblem, lub drzwiami, zaporą do przejścia Którą dusza przebywać musi raz za razem Jest ona szarą klęską brzemienną zwycięstwem Biczem, co nas popędza ku nieśmiertelności Ciemny świat jest też ducha specjalną komnatą A Wieczna Noc jest tylko cieniem Dnia Wiecznego Noc nie jest ani naszym początkiem, ni końcem Jest ciemną Matką, której łono nas ukrywa Bezpiecznie od przedwczesnej próby bólu świata Przybyliśmy tu do Niej z najwyższego Światła; Przez to Światło żyjemy, do Światła zdążamy Tu w siedlisku Ciemności głuchej i samotnej W wiecznotrwałej Nicości samym sercu głuchym Światło znów zwyciężało nawet wątłą wiązką Jego świder borował ślepo głuchą masę Zamieniając ją niemal w błyskający pejzaż Co był domem fantomu złocistego Słońca Którego blask źrenicy kłuł oko Nicości; Złocisty ogień wypadł parząc serce Nocy I jej mroczna bezmyślność śnić zaraz zaczęła 56


Nieświadomość zaczęła rzednąć, Noc odczuwać Napadnięta w nadrzędnej pustce swojej władzy Nieznośna Ciemność zblakła i się rozstąpiła Aż tylko resztki czerni ów Promień plamiły Ale na krańcach głuchej, zgubionej przestrzeni Wyjrzało wielkie cielsko złowrogiego smoka Wroga przedzierającej się z wolna Jutrzenki Broniącego swych dziedzin dręczonych tajemnic Pełzło poprzez martwe, dręczone powietrze Zmykając w przepaść szarych, mglistych stoków Czasu. Jest taki półmrok, kiedy to bogowie Budzą się, rozwijając swoje formy senne I długich nocy Boga świt bywa nagrodą; Tam jest pasja i nowych narodzin wspaniałość I uskrzydlonych wizji natłok pod powieką Śniących bóstw wzrok dosięga rzeczy niewidzialnych I kształtują w swych myślach idealne światy Tryskające w bezmiernej chwili pożądania Co niegdyś się gnieździło w sercu przepaścistym; Przeminęła już ciężkość bezokiej ciemności I cały smutek nocy nagle jakby zamarł Zdumiony szukającą na ślepo radością, Jak ktoś ze snu zbudzony sprawdza, że to jawa. Weszła ona w szczęśliwy i mglisty świat zmierzchu Gdzie światło, radość, miłość wielką miały cenę I odległe zachwyty znowu się zbliżyły Oczekujące zawsze bezdennych rozkoszy Skłonne dać się pochwycić i trzymać na zawsze Nigdy nie uchwycone, dyszały ekstazą Perłowo-skrzydła mgiełka ulotnie przemknęła W Powietrzu nie znoszącym nazbyt dobrze światła Rozmyte pół zarysy, pastwiska i drzewa Rozmytych scen obrazy bez śladu ostrości Rozmyte białe stada przez mgły błyskające I melodie przelotnie muskające duszę Uciekły nieuchwytne w harmonijne dale Subtelność form rozmytych, pół świetlistych potęg Nie spragnionych swych celów na nieziemskich trasach Błądziła szczęśnie w mglistych lądach ideału Lub płynęła nad ziemią na swoich spacerach Ślady marzeń w pamięci wyciskając gruncie Lub kroczyła w potężnej mierze swoich myśl Wiedziona bogów niskim, odległym śpiewaniem; Zmarszczka błyszczących skrzydeł gdzieś niebo przecięła Przeleciały nań ptaki, jak zjawy wyblakłe O niskich i kuszących głosach pożądania Na wpół słyszalne dźwięki przyciągnęły ucho Jak gdyby boga Słońca był tam bliźniak jasny Ukryty w mgle i ciągle ku słońcu płynący 57


Te ulotne istnienia, owe zwiewne kształty Były wszystkim co oko i dusza spotkały Naturalni mieszkańcy dziwacznego świata Lecz nic nie było stałym, ni trwało zbyt długo Żadna stopa śmiertelna stanąć tam nie mogła I żaden oddech życia nie mógł się tam wcielić W tym chaosie gdzie radość tańcząc umykała I piękno wymykało się linii czy formie Ukrywając swe zmysły w sekretach odcieni Jednak te same nuty satysfakcja grała I dawała poczucie dość trwałego świata Była tam dziwna zgodność kształtów powtarzalnych I takie same myśli koliście krążyły I wszystko odnawiało swój czar niestrudzenie Przyciągając spragnione serce w swe orbity Jak muzyka, której się chętnie zawsze słucha Jak powrót uroczego rymu czy refrenu Dotykało się stale nieuchwytnych rzeczy Jakby podszewki światów niewidzialnie boskich Lub też jak trasy gwiezdnej, szybko znikającej, Która spadała deszczem w lotnej atmosferze Pełna kolorów, świateł, mieniących przebłysków Zapraszających w bramę do magicznych niebios I w każdym z owych wołań, co dotknęły ucha Był dźwięk niewypełnionej, bezdennej błogości Uwielbienie w tęskniącym sercu się rodziło Duch czystości, ulotna i jasna obecność Legendarnego piękna, przelotnej rozkoszy, którego ta ulotność i dreszcze pogoni Jakkolwiek nieuchwytne dla naszego ciała I nazbyt krótkie nawet w swojej niezniszczalności Wydawały się słodsze od wszelkich zachwytów Jakie może dać ziemia, czy wszechmocne niebo; Niebo zawsze tak młode i ziemia tak stara Poprzez swą nieruchomość serca opóźniają Ich ekstaza tworzenia trwa zwykle zbyt długo A ich śmiałe formacje są zbyt absolutne Rzeźbione tępym bólem boskiego zamiaru Górują swoją formą na wieczystych wzgórzach Lub ciosane z żyjącej opoki Boskości Nieśmiertelność zdobędą formą doskonałą Są one zbyt zażyły z wiecznymi rzeczami Naczynia wielu, wielu nieskończonych znaczeń Są one nazbyt jasne, ogromne, znaczące Żadna mgiełka nie koi podbitych widoków Żadna miękka otoczka, ni cień niepewności; Złotych krańców błogości one dotykają Błyszczących ramion boskiej, najczystszej nadziei Uskrzydlonych stóp pragnień jakże wyjątkowych Na tej drżącej przełęczy między dniem i nocą 58


Świecą one, jak goście gdzieś z poranek gwiazdy Wypełnione początki preferencji i pierwsze Drżące wyobrażenia niebieskiego świata Przeplatają się z sobą z tej pasji pościgu. Wszystko było w tym świecie zamglone, niejasne Jakby twarze skaczące na ognia wachlarzu Lub też kształty zachwytu w rozmytych odcieniach Jak ulotne malarskie pejzaże w mgieł srebrze Tu wizja się cofała spłoszona widokiem I dźwięk szukał ucieczki przed ducha zdumieniem Zostawało wrażenie pospiesznej radości Jak owo zakazany chwytanej ukradkiem Płochliwy welon duszy subtelnie zasłaniał Tak, jak w piersi bogini rodzić się zaczyna Pierwsze z pragnień co biała jej dusza przekształca W lśniący Eden w bajeczne przebłyski bogaty Drżący w oczekiwaniu jej różdżki ognistej; Lecz nic nie jest znajomym, choć pełne błogości Wszystko było tu obcym w bajkowej dziedzinie Niestrudzonych zachwytów ulotnej błogości W wszechobecnym natręctwie magicznej zmienności Znikający żywopłot, zmykające pola Ścieżki uciekające spod jej stóp w pośpiechu; Chciała tak iść bez końca, jak ktoś kto przez chmury Przelatuje nad górskim łańcuchem i słyszy Podnoszące się w sobie gdzieś z ukrytych głębin niewidzialnych strumieni szmery; Tak szła ona Urzeczona iluzją mistycznej przestrzeni Bezcielesnych dotyków urokiem spętana Słodyczą niby-głosów odległych, wysokich Wołających na wietrze jak błędny podróżny Melodyjnie, nęcąco, jak dziwna muzyka Niby stara i znana, a wciąż wiecznie nowa Zmienne sugestie grały na strunach jej serca Zbłąkane myśli lgnęły, jak ptaki bez gniazda Namiętnie powtarzanym refrenem w jej głowie Pragnienia co nie ranią, szczęśliwe we żyją Zawsze jednak te same, zawsze niespełnione Śpiewały gdzieś w jej piersi, jak niebiańskie liry; Tak więc wszystko trwać mogło, lecz nic być prawdziwie W tym pięknie, które umysł w formę ucieleśnił W swe promienie zachwytu odziany Satyavan Idąc przed nią, wydawał się centrum tych czarów Głową jej wytęsknionych marzeń o piękności I kapitanem pragnień jej gorącej duszy Nawet straszny majestat groźnej twarzy Śmierci I jej ponury smutek nie ył w stanie zabić Nieuchwytnego blasku tych niebios ulotnych Ponury Cień, napięty i nieodwołalny Powodował, że piękno i śmiech w moc wzrastały 59


Wzmocniona jej szarością, radość jaśniej brzmiała Jej ciemność poprzez kontrast wzmacniała widoki Pogłębiając niejasne w jej sercu znaczenia Ból się wzmagał, ta drżąca wyściółka błogości I przejściowość, ten płynny brzeg nieśmiertelności Była płaszczem, pod którym ładnie wyglądała Antyteza, jej boskość na nowo ostrząca Towarzyszka Promienia Mgły i Płomienia Szkicowana przez moment w księżyca poświacie Zdawała się nieomal myślą pośród myśli Ledwo zauważalna przez wzrok wizjonera Pośród białych, wewnętrznych zachwytów swej duszy Wpół podbitych przez senną szczęśliwość dokoła; Poruszała się ona w zaklętej dziedzinie Mając wciąż w posiadaniu swoją jasną duszę Ponad nią duch jej zawisł w swym potężnym transie Widząc wszystko, lecz gotów do wyższych zamierzeń Niezmienny, jako jakaś stała, wieczna gwiazda.

60


Księga Podwójnego Zmierzchu — Pieśń 2 EWANGELIA ŚMIERCI I PRÓŻNOŚCI IDEAŁU

Wtem ciszę przerwał ostro głos nieodwołalny Uśmiercając nadzieję złotych prawd życiowych Jego akcent fatalny ciał drżące powietrze I piękny świat roztopił się, jak coś kruchego Perłowo połyskując w geście pożegnania Na bladym skraju zmierzchu bezksiężycowego "Więźniu Natury, duchu o rozległej wizji Stworzenie myśli, które w świecie ideału Bezzasadnie się cieszysz swą nieśmiertelnością Jaką wspaniały umysł tutaj sfabrykował Oto jest świat, skąd twoje pochodzą tęsknoty A który zbudowałby wieczność nawet z pyłu Myśl maluje obrazy, złuda się powtarza Prorokując ci glorię, której nie zobaczysz Subtelnie on tam działa między twymi snami Otóż masz ten ulotny świat świetlistych kształtów Powietrzny strój królewski bogów bezcielesnych Zachwyt rzeczy, co nigdy zrodzić się nie mogą Nadzieja gra nadziei w nieśmiertelnym chórze Chmura wypełnia chmurę, zjawa lgnie do zjawy Słodko spada i słodko pochwyca i goni To surowiec, z którego ideał się tworzy Myśl jest tu budowniczym, baza — serc pragnienie Lecz nic rzeczywistego na zew nie odpowie Ideał nie przebywa na ziemi, ni w niebie Jest on jasnym delirium człowieczej nadziei Pijany swojej własnej wyobraźni winem Jest on tylko świetlistym, sennym śladem cienia To błąd twej wizji wznosi nieba lazurowe Błąd twej wizji maluje tęczy krąg na niebie Twe śmiertelne tęsknoty duszę twą stworzyły A ów anioł w twym ciele, co go zwiesz miłością Co kreuje swe skrzydła z uczuć twych odcieni W fermencie twego ciała został narodzony I umrzeć musi z ciałem, które go gościło Jest on pasją twych wielce stęsknionych komórek Jest ciałem, które pragnie ciała w służbie żądzy Umysł szuka umysłu, który mu odpowie I marzy przez czas jakiś, iż znalazł kompana To twe życie, co prosi o ludzką podporę By podtrzymać swą słabość samotną w tym świecie 61


Lub też sycić swe głody na podobnym życiu Jak drapieżnik, co wolno swą zdobycz pożera Przyczajony pod krzewem o kwieciu wspaniałym Łowiąc serce i ciało na swe pożywienie Ta bestia, sądzisz, ma być bogiem nieśmiertelnym? Och, ty ludzki umyśle, na próżno się dręczysz Chcąc godzinę zachwytu rozciągnąć na wieczność By wypełnić bezkształtne, beznamiętne luki I skłonić zimną Przepaść, aby obdarzyła Swą wiecznością te rzeczy na zgubę skazane Oszukujesz ty wątłe serca twego drgnienia Nieśmiertelność jest jeno twego ducha złudą Wszystko tu się wyłania zrodzone z Nicości Trwa ono, otoczone przez pustkę Przestrzeni Podtrzymane na moment przez nieznaną Siłę By wpaść z powrotem w Nicość swojego rodzica Tylko niema Samotność może istnieć sama I w Samotności nie ma tam miejsca na miłość Próżno stroić miłości błoto przemijalne W strój upleciony z sennych zjaw Nieśmiertelności We wspaniałe, niezmienne płaszcze ideału Ideał nigdy jeszcze nie bywał realnym Bo w formie uwięziona — gloria żyć nie może Zamknięta w ciele — nie jest oddychać już w stanie Nieuchwytna, odległa i czysta na zawsze Rządzi ona swym własnym, błyskotliwym światem Niechętnie schodząc w ziemskie, zatęchłe powietrze Mieszkać w białej świątyni serca człowieczego Tam się kryje, przez ludzkie życie odrzucona Niezmienna, bezcielesna, wielka, piękna, niema Nieruchomo zasiada na błyszczącym tronie Niemo przyjmując ludzkie prośby i ofiary Nie ma głosu, by odrzec na żądne wezwanie Nie ma stóp, by się ruszyć, rąk, by przyjąć dary Obnażonej idei jest lekkim posągiem Bezcielesnego bóstwa dziewiczym poczęciem Jej światło pcha człowieka umysłu, by tworzył Na ziemi podobieństwa bardziej boskich rzeczy Jej odbicie oświetla wszystkie jego czyny A jego instytucje są jej nagrobkami Jej imieniem swe martwe konwencje sygnuje Jego cnoty splatają płaszcz dla Ideału I kreślą nimb zarysu jego boskiej twarzy Człek ukrywa swą małość pod boskim imieniem Choć nigdy mu nie starcza jasnego pozoru By zasłonić swe niskie i ziemskie początki Tylko ziemia istnieje, nie źródła niebiańskie Jeśli niebo istnieje — żyje w własnym świetle Jeśli gdzieś wieczna Prawda rządzi niepoznana To pali się tam ona w wielkiej próżni Boga 62


Gdyż Prawda świeci z dala od tych fałszów świata Jakże mogłoby niebo zejść na nędzną ziemię Lub wieczność zadomowić się w płynącym czasie? Jakże miałby Ideał kroczyć drogą bólu Tam gdzie życie jest tylko znojem i nadzieją? Dzieckiem Materii, przez tąż Materię karmionym Ogniem płonącym nisko wśród zgrzytów Natury W trudnej wędrówce, której śmierć zawsze jest celem? Awatary tam żyły i marły na próżno Próżna była myśl mędrca i głosy proroka Próżno kontemplowana jasna droga w górę Ziemia wciąż śpi niezmienna pod krążącym słońcem Kochając swój upadek, nie pragnąc wszechmocy I jej śmiertelne wady są w stanie zniweczyć, Wykrzywić prostą linię Sił schodzących z nieba czy też kolonizację bogów w świecie śmierci Och, Podróżniczko w słońca złocistej karocy Wyższa Kapłanko jasnej i pięknej świątyni Która magicznym rytem w swoim ziemskim domu Wielbisz pusty ideał odwiecznej Miłości Czymże jest twoja miłość przez myśl ubóstwiona Owa święta legenda i mit nieśmiertelny? Jest świadomą tęsknotą w twoim młodym ciele Jest wspaniałym żarzeniem wszystkich twoich nerwów Różą snu wspaniałego w swych płatkach umysłu Ekstazą i torturą straszną serca twego I nagłym przemienieniem dni twoich na ziemi Przemija ona, ale świat dalej się toczy Na kolorowym skraju słodyczy i bólu Tęskne drżenia jej dają boskości pozory Czyniąc zeń złoty pomost nad wieków rozgwarem Albo też sznur wiążący ciebie do wieczności. Jakże krótki i kruchy! Jak szybko niszczony Jest ten skarb marnowany przez bogów dla ludzi! Szczęśliwa bliskość duszy wobec duszy innej Cały ten miód cielesnej nieodłączoności Ta wywyższona radość, ta w żyłach ekstaza Dziwna iluminacja dotąd śpiących zmysłów! Gdyby Satyavan przeżył — miłość by umarła Ale Satyavan umarł i miłość żyć będzie Przynajmniej przez czas jakiś w twojej smutnej piersi Póki nie zblaknie jego obraz w twej pamięci I przyjdą inne ciała, inne przejdą twarze Jak kiedy miłość nagle znów się wkrada w życie I człowiek wkracza najpierw w świat dziwnie słoneczny Czując w swej namiętności element niebiański Lecz tylko drobna cząstka świetlana na ziemi Przyjmie wybuchu nieba cudowne aspekty Gdyż jest tam wąż i robak w samym sercu róży Słowo lub wybryk chwili może zabić boga 63


Wątpliwa wielce jest ta jego nieśmiertelność Zna tysiące sposobów tortury i śmierci Miłość żyć nie jest w stanie na pokarmie z nieba Tylko na sokach ziemi przetrwać ona może Gdyż twa pasja — pragnieniem jeno wyższym była Głodem ciała i serca, choć rafinowanym, Twe pragnienie się znuży, lub gdzie indziej zwróci Lub miłość się zakończy w brzydocie i żalu Przez gorzkie zdrady, gniewy, czy okrutne rany Które dzielą podobnie, jak rozczarowania Odchodź, gdy radość pada naga i zabita Szarość obojętności ogień twój zastąpi Albo też miły nawyk, miłość udający Gdzie pozorny, niełatwy związek trwać jest w stanie Czy też zwykła rutyna kompromisów życia Gdzie raz ziarno jedności rzucone zostało Na ziemską imitację duchowego gruntu Poprzez boską przygodę potęg z nieba rodem Znojny zaprzęg wspólników bez żadnej radości Dwa "ego" targające się na jednej smyczy Dwa umysły odcięte przez jątrzące myśli Dwa duchy rozłączone, na zawsze oddzielone Tak bywa w ludzkim świecie Ideał skrzywiony Trywialnie czy ponuro — żyje zniechęcenie Twarda realność życia spogląda na duszę Odroczona godzina Nieba ginie w Czasie Śmierć zbawia cię od tego, zbawia Satyavana Teraz on już bezpieczny, zbawiony przed sobą Podróżuje w ciszę i radość i szczęście Nie przywołuj go zatem na zdradliwą ziemię W to nędzne, małe życie zwykłej bestii ludzkiej Pozwól mu spać spokojnie w mych cichych przestrzeniach W harmonii z wszechpotężnym śmierci kołysaniem Gdzie miłość spocznie drzemiąc na piersi spokoju A ty powracaj sama do kruchego świata Smagaj serce swe wiedzą, obnaż je i zobacz Swą naturę na jasne wzniesioną wyżyny Lotem ptaka ze szczytów niewyobrażalnych Gdyż kiedy oddasz ducha swym sennym marzeniom Wkrótce twarda konieczność ciosem cię obudzi Najczystszy zachwyt zaczął się i skończyć musi Poznasz też, że twe serce nie rzuca kotwicy Dusza twa w wiecznym morzu kotwicę zarzuca Próżne są cykle twego jasnego umysłu Porzuć, zapomnij radość i łzy i nadzieję Twa namiętna natura w tej piersi głębokiej Ze szczęśliwej Nicości i Ciszy bez słowa Przywiedziona w tajemne moje spoczywanie Zapomni wszystko, wraz z mym NIC nieprzeczuwalnym Zapomnij o swym duchu, co niszczy swe siły 64


Zapomnij o wytartym cyklu swych narodzin Zapomnij ból i radość i całe zmaganie Poszukiwań duchowych, które się zaczęły Kiedy światy wybuchły, jak roje świetlików I myśl paląca przeszła po niebie umysłu A Czas w swoich eonach wypełznął w bezmiary I dusze wynurzyły się w śmiertelnym świecie" Lecz Savitri odparła tu ciemnej Potędze: "Niebezpieczną muzykę grasz teraz, o Śmierci! Roztapiając swą mowę w bolesnej harmonii Kuszącym dźwiękiem wabiąc znużone nadzieje Twe fałsze przemieszane są ze smutną prawdą Lecz nie pozwolę, by twój głos mą duszę zabił Ma miłość nie jest jeno serca mego głodem Przyszła do mnie od Boga, do Boga powróci Nawet w tym, co już życie i człowiek zbrukali Ciągle jeszcze się słyszy szept cichy boskości I czuje się powiewy ze sfer wyższych płynące Zsyłane nam przez Niebo, cudne dla człowieka Słodkie ogniste rytmy śpiewają miłości Nadzieje niosąc swoim dźwiękiem nieskończonym Dzwonią wołaniem z wyżyn dawno zapomnianych I gdy ich dźwięk zamiera w duszach uskrzydlonych W najwyższych kręgach nieba, ich oddech palący Przetrzyma rozpalone centra słońc i żyje Ten płomień zawsze czysty w niewidzialnych niebach Który wiecznej ekstazy jest namiętnym głosem Pewnego dnia zobaczę mój świat słodki, wielki Kiedy zdejmie okropne swych bogów przebranie Odsłonięty z terroru, z grzechu oczyszczony I przyjdziemy przed samo oblicze Matczyne Rzucimy Jej pod stopy nasze dusze śmiałe Upragniona ekstaza będzie wtedy nasza Wtedy zadrżymy Bogiem od dawna szukanym Wtedy znajdziemy Nieba ciąg niespodziewany Nadzieja nie istnieje dla bóstw tylko białych Bo gwałtowne i ciemne bóstwa też skoczyły Z jednej piersi, by znaleźć w zrywie oszalałym To, co biali bogowie przeoczą. Bezpieczni Gdyż wzrok Matki obejmie ich i Jej ramiona Z miłością przyholują synów zbuntowanych Ten kto przybył, Kochanek, kochany i miłość Wieczny, zbudował sobie pole tak wspaniałe Splatając wzorce tańca jakże cudownego Tam w jego wirowaniu i w magicznych zwrotach Przybywa przyciągany, odepchnięty znika W dzikich, krętych podszeptach swojego umysłu Próbuje on łez miodu i radość wygasza Pokutując, wybucha to gniewem, to śmiechem 65


A obydwa są duszy złamaną muzyką Która szuka i godzi swe rymy niebiańskie Zawsze do nas nadchodzi przez lata i wieki Nosząc słodką twarz nową, a jednak tak starą Jego błogość uśmiecha się do nas w ukryciu Jak słyszany z oddali magiczny dźwięk fletu W drżących lasu gałęziach, w księżyca poświacie Prowokuje szukanie i boleść namiętną Naszych dusz poszukuje Kochanek w przebraniu Dla mnie przyjął swe imię, rodząc Satyavana Bo myśmy od początku mężem i kobietą Bliźnięta dusz, ukute w ogniu nieśmiertelnym Czyż nie wschodził on dla mnie już na innych gwiazdach? I jakże poprzez gąszcze świata za mną gonił Ścigając mnie nocami, jak lew wygłodzony Spadając na mnie nagle, na różne sposoby Chwytając mnie wspaniałym, złocistym swym skokiem Za mną tęsknił spragniony przez wszystkie te czasy Czasem w gniewie, a czasem ze słodkim spokojem Pragnąc mnie od samego świata prapoczątków Wzbierał on dziką falą ogromnej powodzi Zmiatając mnie bezsilną na morza błogości Z zasłoniętej przeszłości wyciągał ramiona Które mnie dotykały wiatru zwiewnym tchnieniem Zrywając mnie, jak kwiatek drżący lecz szczęśliwy I spalając w objęciach bezlitosnym ogniem Znajdywałam też jego urok w pięknych formach I biegłam zachwycona na jego wołania Poprzez wszelkie zapory doń się przebijając Jeśli więc gdzieś istnieje bóg większy, szczęśliwszy Pozwól mu najpierw nosić lico Satyavana I pozwól jego duszy być z moją w jedności Gdyż tylko jedno serce w piersi mojej bije I jeden bóg na tronie tam siedzi. O, Śmierci Przejdź poza fantom piękna, które jest tym światem Gdyż ja obywatelstwa tutaj nie posiadam Ja wielbię Boga-Ognia, nie Boga-Marzenie" Lecz Śmierć znowu odparła, przygniatając serce Majestatem spokoju straszliwego głosu: "Jasną halucynacją są jedno twe myśli Więźniu, trzymany tutaj na duchowym sznurze Twej własnej zmysłowości są one sługami Wysyłasz je, jak orły na słońca spotkanie Słowa czerwienią serca twego uskrzydlone Wiedza nie zamieszkuje w twym namiętnym sercu Słowa serca nie dotrą do Mądrości tronu Próżne twoje tęsknoty za niebem na ziemi Rzemieślniku Idei oraz Ideału Umysł, dziecko Materii w swym życia łonie 66


Pcha swojego rodzica do wyższej wspinaczki I dąży on za swoim śmiałym przewodnikiem Lecz umysł, ten wspaniały podróżnik po niebie Wlecze wolno po ziemi swe kroki kalekie Ledwo mogąc formować życie zbuntowane Nie mogąc kontrolować swych zmysłów galopu Jego myśli wzlatują prosto w samo niebo Ściągając jego złoto z niebiańskich kopalni Jego dzieła bolesne zwykłą topią rudę Twe górne sny powstały z umysłu Materii By koić nudne prace w Materii więzieniu Jedynym domu, w którym prawdziwym się zdaje Solidny obraz — symbol tej rzeczywistości Wyrył istnienie, aby popchnąć dzieła Czasu Materia stałej ziemi jest pewna i silna Jest ona pierworodną pośród wszelkich rzeczy I przetrzyma gdy życie i umysł już padną A gdyby się skończyła, znikłoby wszystko Wszystko inne jest bowiem wynikiem jej fazy Twa dusza — wątłym kwiatkiem w Umysłu ogrodzie Stworzonym na Materii podstępnym terenie I zaniknie z rośliną, co tu ją zrodziła I soków ziemi on czerpie niebiańskie odcienie Twe myśli są błyskami na krańcu Materii Twe życie zmienną falą na Jej oceanie Ostrożny sternik Prawdy zbyt wąskich kanałów Przed rozrzutną Potęgą jej faktów strzegący Do zmysłowych palików umysł przywiązuje W ciężkiej, szarej rutynie więżąc kaprys Życia Krępując sznurem Prawa totalność stworzenia W alchemicznym kociołku wyższej transmutacji Jest klejem, który spaja myśl z życiem w istnieniu Gdy Materia zawodzi — rozpada się wszystko Bo wszystko na Materii stoi, jak na skale Jednak ten silny gwarant, ten pewnik jedyny Gdy mu się przyjrzeć z bliska — jest tylko złudzeniem Imitacją substancji tam, gdzie żadnej nie ma Pozorem i symbolem, nie czymś rzeczywistym Jego formy nie mają się prawa narodzić Jego aspekty trwałej stabilności kłamią Będąc skorupą wiru zmrożonego ruchu Porządkiem pewnych kroków w tym tańcu Energii Który tylko zostawia takie same ślady Konkretną twarzą Czasu bez żadnej substancji Miernikiem kropkującym bezmiary Przestrzeni Pozornym, stałym ruchem bez zmiany widocznej Zmiana jednak przybywa i śmierć jest ostatnia To, co było realnym — jest farsą Nicości Jej figury są sidłem dla zmysłów schwytania Ta Próżnia bez początków kowalem ich była 67


Nie ma nic, prócz aspektów Przypadkiem rządzonych Tak więc pozorne kształty pozornej Energii Oddychają i żyją tylko z łaski Śmierci Wszystko myśli i działa poprzez Nieświadomość. Przywykły do różanych luksusów swych myśli Nie kieruj wzroku wewnątrz, by w sobie oglądać Wizje w lśniącym krysztale, Umyśle zwodniczy! Nie zamykaj swych powiek, by formy śnić boskie Otwórz chętnie swe oczy i spojrzyj dokoła To samo jest tworzywo i w tobie i w świecie Nieświadomy, w bezruchu nieświadomej Próżni Niewyjaśnialnie wyrósł cały świat ruchomy Dla niedoskonałego człowieka na ziemi Boga, który upada na każdym wręcz kroku Byłaby ona tylko wiecznym cyklem bólu. Mądrość i miłość głosisz jako prawa swoje Ale wiedza w tym świecie jest błędu efektem A ludzka miłość — pozą na tej ziemskiej scenie, Co z werwą imituje swój taniec bajkowy Jest sokiem wyciśniętym z twardości doświadczeń; Wiedza ludzka zamknięta jest w beczkach Pamięci I posiada smak gorzki śmiertelnego piwa A słodkie wydzieliny cielesnych gruczołów Torturują i koją nerwy rozpalone Miłość, to miód z trucizną w piersi przemieszany I wypijany chętnie, jako nektar bogów. Ludzka i ziemska mądrość potęgi nie mają I miłość nie jest jasnym aniołem, gdzieś z nieba; Jeśli zdążą gdzieś poza mdłe ziemi powietrze Wzbijając się ku słońcu na skrzydłach woskowych Ileż potrwa lot taki, sztuczny, wytężony? Lecz nie na ziemi może boska mądrość rządzić I nie na ziemi boską można znaleźć miłość Zrodzona w niebie — tylko w niebie przeżyć może Albo i tam jest tylko błyszczącym marzeniem; Cóż, nie jest li to wszystko snem twoim jedynie? Twoje życie i umysł są sztuczką Materii Jeśli twój umysł zdaje ci się jasnym słońcem, Jeśli twe życie płynie, jako sen wspaniały Jest to tylko iluzja śmiertelnego serca Oślepiona promieniem światła szczęśliwości Bezsilna, by żyć swoim własnym, boskim prawem Przekonana o jego nierzeczywistości. Kiedy zaś jej podpora zostaje odcięta Owo dziecko Materii — w Materii zaginie Nawet sama Materia w Energię się zmieni A Energia jest ruchem odwiecznej Nicości Jakże więc bezpodstawne cienie Ideału Malowane być mogą w mdłej, ziemskiej czerwieni? Sen we śnie maiłby może podwójnie się sprawdzić? 68


Jakże sanie się gwiazdą jakiś błędny ognik? Ideał jest chorobą twojego umysłu Jasnym delirium twoich i myśli i mowy Dziwnym winem piękności, co w miraż cię wznosi Szlachetna fikcja z tęsknot twych wyższych spleciona Ludzka niedoskonałość musi sen twój dzielić Jego formy w Naturze serca rozczarują I nigdy nie odnajdziesz kształtu niebiańskiego I nigdy twój Ideał nie spełni się w Czasie; Duszo zbłąkana, mimo twych myśli ogromu O ty, ziemskie stworzenie, ze snami o niebie Podporządkuj się kornie swym ziemskim prawidłom Akceptując to światło, co twoje dni złoci; Cierp, co musisz wycierpieć z żalu, znoju, troski A przyjdzie kiedyś spokój w twe serce namiętne, Cisza spokojnej nocy snu mego wiecznego Z której kiedyś powstałeś i gdzie spocząć możesz" Bezpieczny przez czas jakiś i szczęśnie nieczuły Nie mógł się zadowolić swoją własną prawdą, Gdyż coś tam się zrodziło w jego ciemnej piersi Skazane, aby widzieć, poznawać, czuć, kochać; To coś obserwowało swe własne działanie Wyobrażając sobie, iż wewnątrz ma duszę Szukało Prawdy, marząc o sobie i Bogu. Wszystko było w porządku, póki ciemnym było Ja, Śmierć, byłam tam królem i władca jedynym Swe mocne i bezbłędne wykonując plany Tworząc w spokoju serca, które nic nie wzrusza W mej nadrzędnej potędze nierzeczywistości Zmuszałam Nicość, aby kształty przybierała; Niezawodna w mej ślepej i bezmyślnej sile Utrwalając przypadki jako Losu wyrok Poprzez kaprys formuły zwykłej konieczności Zbudowany na pustej podstawie Bezsensu Z pewną ekscentrycznością schematów Natury. Ja powiązałam pusty eter, tworząc Przestrzeń W ogromny Oddech, co się rozszerza i kurczy I który daje przystań ogniskom Wszechświata; Ja zapaliłam pierwszy i najwyższy płomień Rozciągając przez Bezmiar różne jego armie, Sfabrykowałam gwiazdy z okultu promieni Ustaliłam platformy niewidzialnych tańców Ja tworzę piękno ziemi z atomu i gazu I żywego człowieka z plazm chemicznych stwarzam. Lecz później Myśl nadeszła, mącąc świat harmonii Materia czuć zaczęła, myśleć, mieć nadzieję Tkanka i nerw znosiły błogość i agonię I kosmos nieświadomy uczyć się zapragnął; Ciemny bóg osobowy zrodził się w Umyśle I aby móc zrozumieć — rozumu dał prawa 69


Bezosobową Próżnię żądza wykrzywiła Problem się zaczął w wielkim, ślepym sercu świata A Natura straciła swój spokój rozległy Tak zjawiła się krzywa, niepojęta scena Dusz zaplątanych w życia bólu i rozkoszy W śnie Materii i masce śmiertelnej Umysłu Istot-więźniów Natury na śmierć czekających I świadomość fragmentów, oślepłe szukanie; Oto świat, w którym błądzisz ciągle po manowcach Na tych krętych drożynach ludzkiego umysłu W bezsensownym błąkaniu ludzkiego żywota Szukając swojej duszy i Boga skrytego W tym wulgarnym bezmiarze zwyczajnej maszyny! Za swą duszę uważasz ten oddech przelotny Z gazu, z plazmy zrodzony, ze spermy i genu I swój rozdęty umysł uważasz za Boga, Który jest twoim cieniem odbitym w Przestrzeni Pomiędzy wyższym światem, a Próżnią nicości; Twa świadomość odbija świat jeno widzialny W ignoranckim zwierciadle, co wszystko wykrzywia Lub też pragnie pochwycić swe gwiazdy zmyślone. Nawet jeśli pół-Prawda zaigra na ziemi Rzucając swoje światło na glebę cienistą Dotyka ona ledwie, ślad gubiąc świetlisty. Nieśmiertelności żądasz dla ducha swojego."

70


Księga Podwójnego Zmierzchu — Pieśń 3 DEBATA POMIĘDZY MIŁOŚCIĄ I ŚMIERCIĄ

Smętny i destrukcyjny głos powoli zamarł Wydając się prowadzić pospieszny marsz życia W jakiś cichy, pierwotny Bezsens Nie-Istnienia Lecz Savitri odparła wszechpotężnej Śmierci: "O, ciemnobrewa, sprytna sofistko Wszechświata Która Prawdę zasłaniasz swą własną Ideą Kryjąc w martwych obiektach Natury twarz żywa I swym tańcem śmiertelnym tę Wieczność maskując To ty splotłaś ciemnego Umysłu zasłonę I z myśli błędu czynisz skrybę i miernika A ze służebnych zmysłów — świadków zakłamanych. Och ty, estetko wszelkich smutków tego świata Mistrzyni filozofii smętnej, bezlitosnej To ty wzywasz Prawdę, aby obronić swe kłamstwa Kłamliwa rzeczywistość jest Fałszu koroną A wykrzywione prawdy są jej klejnotami> O Śmierci, prawdę rzeczesz, lecz tę, co zabija Ja ci na to odpowiem Prawdą, która zbawia: Podróżnik poznający wciąż siebie na nowo Uczynił z tej Materii swą bazę wyjściową To on zrobił z Nicości swój pokój mieszkalny A Noc — jeno procesem Światła odwiecznego A Śmierć — tylko napędem ku nieśmiertelności; Bóg ukrył swoją głowę w Materii kapturze Jego świadomość — sondą nieświadomych głębin A Wszechwiedza — bezbrzeżną Niewiedzą się zdaje I Nieskończoność nosi wielką formę zera W nieczułe głębie zeszły przepaście Błogości Wieczność stała się białą, duchową Przestrzenią Anulując pierwotną nicość nieistnienia By Bezczasowy zajął w Pustce swoje miejsce I z niego narysował figurę Wszechświata Po to, by duch przygodę mógł przeżywać w Czasie Zmagając się w procesie z twardą koniecznością A dusza — podróżować w kosmicznej pielgrzymce. Duch poruszał się w czerni pustki niezmierzonej I zbudował Myśl pierwszą w antycznej Nicości W ogromnej próżni Boga dusza zapłonęła Tajemniczym płomieniem ognia narodzenia Z ciemnych zatok niezmierna Potęga wykuła Kształty, w które wrzuciła swe bezkształtne ruchy 71


Z Materii czyniąc ciało dla Bezcielesnego Dziecinne, niewyraźne zbudziły się Moce Tchnąc oddechem swym życie w inercję Materii; W Życia podświadomości Umysł spał głęboko By w obudzonym Życiu rozprostować kości I by strząsnąć z nich drętwość nazbyt długiej drzemki A nieczuła substancja zadrżała zmysłami Serce świata zaczęło bić, a oczy widzieć W poplątanych i ciemnych wibracjach mózgowych Myśl zataczała koła, aby się odnaleźć Odkryła mowę, karmiąc Słowo narodzone Co świat ciemności nicią światła połączyło Myśliciel dom zbudował w umyśle zbudzonym Rozumny zwierz rozpoczął planować, chcieć, szukać Stając w pionie pośrodku swych dzikich współbraci Budując nowe życie i świat przemierzając Walcząc z Losem i chmarą Potęg niewidzialnych Zdobył on i używał praw, co rządzą światem Aż wzlecieć pragnął w niebo, by gwiazdy dosięgnąć Dotąd mistrz środowiska Natury i życia Teraz przez okno Myśli — pół-bogiem spogląda Ukrytym za kotarą każdej ludzkiej duszy Widział Nieznane, spojrzał na Prawdę bez zasłon Wiecznego Słońca promień wreszcie spoczął na nim Bez ruchu i bez słowa w proroczych głębinach W Supernatury blasku obudzony stoi I widzi wielką chwałę skrzydeł rozpostartych I widzi wielkie zejście na świat mocy Boga. O, Śmierci! Ty oglądasz świat nieukończony Zaludniony przez ciemne umysły i życia Twierdzisz, że Boga nie ma i wszystko na próżno Jakże dziecko być może dorosłym człowiekiem Gdy jest dzieckiem, czy znaczy to, że nie dorośnie? Jest ciemnym, czy to znaczy, że się nie nauczy? W małym i kruchym ziarnie wielkie mieszka drzewo W małym genie śpi cała myśląca istota I z tej małej komórki, w spermy odrobinie Wyrasta ktoś, kto bywa zwycięzcą i mędrcem jakżeż wyrzucisz Śmierci tajną Prawdę Boga Zaprzeczając cudowi okultyzmu Ducha? Będziesz twierdzić, że nie ma ni Boga, ni Ducha? Materialna Natura budzi się i widzi Wynalazła już mowę, wolę odsłoniła Coś ciągle przed nią czeka, ku czemu tak dąży Coś ją zewsząd otacza, w czym ona wyrasta Aby ducha odkrywać, by zmienić się w Boga Aby przejść siebie samą jest wiecznym jej celem Świat tu w Bogu zamknięty swe zaczął istnienie I dąży nieustannie, aby Go objawić Nasze wady do wiecznej perfekcji zdążają 72


A ciało jest kokonem duszy nieśmiertelnej Nieskończoność — skończoność w swych tuli ramionach Czas pędzi, by odsłonić wieczności oblicze A w cudownej strukturze wiecznego Magika Materia kryje sekret przed własnym swym wzrokiem Jak papirus pisany kryptycznym symbolem Okultyzmu dokument o sztuce Wszech-Cudu Wszystko tutaj jest świadkiem Jego tajnej mocy I w wszystkim czujemy Obecność i Siłę Słońce jest blaskiem Jego najjaśniejszej chwały Jego chwałą jest złoty i błyszczący księżyc I chwałą jest sen Jego o niebach fiołkowych Marszem Jego wielkości krążące są gwiazdy Jego śmiech piękna dzwoni w tych drzewach zielonych Jego piękno zakwita triumfem wśród kwiecia A szum mórz szafirowych i szmery strumieni Są szeptami, co z harfy Wieczności spływają Ten świat cały jest Bogiem, na zewnątrz spełnionym Jego drogi kpią z naszych rozsądków i zmysłów Przez ślepe, dzikie ruchy ignoranckiej Siły Przez to, co my widzimy wulgarnym czy niskim Rośnie wielkość stawiana na wielkich małościach; On zbudował świat cały z próżni nieświadomej Swoje formy zmasował z bezkresnej małości Jego cuda zrobione są z rzeczy nieznacznych. Jeśli Umysł kuleje w życiu prymitywnym I pod maską brutalną zło i podłość działa Są one wypadkami w Jego grze rozległej Gdyż wielki, groźny dramat — odsłon potrzebuje A On czyn z tych odsłon i gry swej namiętnej Sztukę, co nie jest grą już, lecz większym schematem Transcendentnej Mądrości znajdującej drogi By spotkać swego Pana w ciemności i w Nocy. Ponad nią, rozciągnięte gwiazd obserwatorki Przez samą Nieskończoność wiecznie pilnowane; Ta Mądrość ucieleśnia Boskość w tej Materii W symbolicznych umysłach Absolut przeżywa Cudotwórczyni w swojej mechanicznej sztuce Jak maszyna Materii prawa myśli tworzy A życiowe motory służą pracy duszy Potężna Matka swoje wykuła stworzenie Jako okropny kaprys w pętach praw z żelaza W enigmatycznym świecie Boga zatrzasnęła I uśpiła Wszechwiedzę w drzemce nieświadomej A Wszechmoc posadziła na grzbiecie Inercji By kroczyła na oślep boskimi krokami; W ogromnym kołowrocie swych dzieł znakomitych Nieśmiertelność przez śmierć się upewniać musiała I Wieczności oblicze przez Czas posiekane 73


Swoją wiedzę przebrało w Ignorancji stroje I swe Dobro rozsiało w Zła łożu potwornym; Błąd uczynił On drzwiami, by Prawda wejść mogła Swą roślinę błogości — łez smutkiem podlewał Tysiącami aspektów swą jedność wskazując; Jedynego ukryła Natura podwójna W tym spotkaniu Wieczności masek przemieszanych W owym tańcu namiętnym splątanych sprzeczności Jak kochankowie lgnący w objęciu wzbronionym Kłótnią identyczności zgubionej się toczy W tym zmaganiu i walce Potęgi ekstremów Ziemskich ścieżek miliony dążą do boskości Wszystkie są potknięciami za Stróżem kulawym Lecz każde z owych potknięć jest krokiem niezbędnym Tras nieznanych do celu niepoznawalnego Wszystko błądzi w dążeniu do Jednej Boskości; Transmutowane jakby Tytanów zaklęciem Wieczne Siły wątpliwe oblicza przybrały Idoli, w tej boskości nie do określenia Przebierając się w maski to zwierząt, to gnomów, Wdziewając uszy saren, satyrów kopyta Lub skrywając demony w swym dzikim spojrzeniu Z myślącego Umysłu — labirynt stworzyli Metamorfoza serca wycierpieć musieli Zapraszając rozpustne bachantki gdzieś z Nocy W swoje sanktuaria wzbronionych rozkoszy I tak jak w dionizyjskich misteriów paradzie Czy na drogach ruchliwych, czy w świata ogrodach Nurzali się, swych boskich części nieświadomi Jak opilcy ospali po Circe napoju Lub dzieci, które brodzą w kałużach Natury. Nawet Mądrość do Boga przecinając drogi Jest partnerką w głębokiej tej grze niszczycielskiej W pielgrzymce gdzieś straciła sakwę ze swym skryptem Nie może map odczytać i nie zna dróg gwiezdnych Uboga, ciasna cnota jest całym jej skarbem I pragmatyczny rozum w abstrakcie kuleje Lub też naucza technik krótkiego sukcesu W szkółkach rzemiosła zwykłej utylitarności Z powierzchni Świadomości wielkiej oceanu Małe myśli, jak szprotki w swą sieć wychwytuje Lecz prawd wielkich sieć taka przenigdy nie sięga Gdyż strzeżone przed wizją w głębinach stworzenia Płyną one na ślepi w najgłębszych zatokach Bezpieczne od zbyt ciasnych wędzideł umysłu Zbyt głęboko ukryte dla nurka z mielizny; Śmiertelna wizja patrzy ślepymi oczyma Niema ona wejrzenia w głębsze serce rzeczy, Nasza Wiedza na łasce się Błędu opiera Chwalca fałszywych bogów, fałszywych dogmatów 74


czy fanatyk w swój ślepy zaułek wpatrzony Poszukiwacz wątpiący we wszystko, co znajdzie Sceptyk w Światło patrzący ze swym 'Nie!' upartym Albo chłodzący serce śmiechem ironicznym Cynik, wykpiwający boskość u człowieka Ciemność, która zalega na Czasu bezdrożach Lub łeb wielki podnosi, by gwiazdy zasłonić Czyniąc chmurę z Umysłu-Interpretatora I przejmując niepoprawne Słowem wyrażanie A jednak jest tam Światło: w drzwiach stoi Natury Trzyma pochodnie, aby wieść dalej człowieka Czeka, by go rozniecić w uśpionych komórkach Jak gwiazdę, co rozświetli ignoranckie morze Lampa na naszym maszcie, Noc przeszywająca. W miarę, jak rośnie wiedza, płomień się rozszerza Wewnątrz jest wojownikiem świetlistym Umysłu Orłem snów w sercu wiecznie boskiego różdżkarza Zbroją w walce i łukiem z ostrza Boga strzałą; Potem większy świt wstaje i Mądrość pompuje Więcej światła przez mroczne czeluście istnienia Filozofia się wspina na szczyt za chmurami A nauka obdziera Naturę z jej potęg Potworne dżiny w służbie małych potrzeb karła Eksponują tajemne jej sztuki cząsteczki Pokonując ją poprzez jej siły spętane Najśmielsi się wzbijają nad Umysł, w Nieznane Na niebezpieczne krańce, gdzie Czas już zanika Dusza ciągnie z powrotem w bezśmiertne istnienie Wiedza ludzka się staje Boga jasnym światłem Jest dziedziną mistyczną, gdzie tańczą potęgi Których ogniem się palą mędrcy, wizjonerzy Błyskawicowe światło w wizjonera oku Gra na wewnętrznych krańcach tych rzadkich umysłów Spogląda poprzez Ciszę w brylantową Próżnię I głos spływa z mistycznych, niewidzialnych szczytów Zew wspaniałości płynie z potężnych ust burzy Jest to Głos, co przemawia do Nocy głębokiej Jest to grzmot, a zarazem płonące wezwanie Ze sfer, co otaczają ziemię nieświadomą Ku Niewidzialnym krajom ręka się unosi Poza superświadomy krąg oślepiający I zrywa Nieznanego odwieczne zasłony. Duch wewnątrz patrzy wreszcie wprost w oczy Wieczności Słysząc słowa, na które serca głuche były Widzi przez płomień, który oślepił już myśli Pije ze wspaniałej Prawdy piersi obnażonej I uczy się prastarych sekretów Wieczności Jak wszystko raz wrzucone było w Nocy głusze Tak teraz jest wzniesione na Słońca spotkanie. O Śmierci, oto twoich rządów tajemnica 75


Na ziemi wykrzywionym i tragicznym polu Dźwiganym w bezcelowej podróży przez Słońce Wśród potężnej marszruty gwiazd wielkich i niemych Ciemność okupowała długo pola Boga I świat Materii twoim był kształtem rządzony Twoja maska pokryła Wieczności oblicze Błogość, która sprawiła, że świat padł uśpiony Opuszczona w bezmiarze, w którym się zdrzemnęła Podła, zła transmutacja zdradliwie przejęła Zamrażając jej ruchy we śnie zapomnienia Jedynie poprzez szpary jej twórczej senności Słaba pamięć radości i piękna znaczyły Pod nieba błękitami — śmiech wśród pól zielonych I szczęśliwa rozrzutność zapachów, odcieni Na tych polach złocistej Słońca promenady Czuwanie sennych świateł na gwiaździstym niebie Pośród wysokich czaszek wzgórz medytujących W piersi obfitej, deszczem całowanej ziemi I poprzez szafirowe morza falowanie Lecz teraz, choć pierwotna niewinność stracona A Śmierć i Ignorancja światem zarządzają I obrazy Natury szary noszą odcień Ziemia wciąż swój pierwotny wdzięk i czar posiada Wielkość i Piękno wciąż są jej cnotą najwyższą Ale boski Mieszkaniec jest w nic zasłonięty I Wielka Matka od niej już twarz swą odwraca Przymyka oczy wieka twórczyni Błogości I dotyk smutku już Ją w Jej śnie odnajduje Przewraca się i rzuca na swym łożu Próżni Gdyż nie może się zbudzić, by siebie odszukać I nie może znów tworzyć kształtów doskonałych Nieświadoma swej władzy i stanu swojego Zapomniawszy radosny świat stwarzać na nowo Płacze ona i sprawia, iż płacze stworzenie Zgłębiając ostrzem smutku piersi swoich dzieci Spędza Ona na życia znój, trud i nadzieje Ostry, lecz próżny luksus swych łez i żałości W sennej zmorze snu swego na poły świadomej Torturująca siebie i wszystko, co dotknie Przybywa do serc naszych, do ciał i żywotów Nosząc twardą, okrutną, smętną bólu maskę Przez fakt narodzin nasza natura skrzywiona Na szok życia jedynie krzywo odpowiada W bólu świata znajdując tylko posmak gorzki Spijając ostre wino perwersji żałości. Klątwa wisi nad życia niewinną radością Zachwyt, ten bliźniak Piękna, najsłodszy znak Boga Jest czymś, czego się lęka i mędrzec, i święty Zepchnięty w niebezpieczne oszustwo zostaje Jako sztuczka specjalna piekielnej Potęgi 76


Skłania on tylko duszę do ran i upadków Purytański Bóg zmienił przyjemność w truciznę Lub czerwony narkotyk na Śmierci jarmarku I obserwował grzechem Natury ekstazę. A jednak każda z istot na szczęście poluje Płacąc zań bólem, łzami lub gwałtem targając Z ciemnej, przepastnej piersi martwego już globu Jak fragmenty rozbite — drobiny błogości Nawet radość się stała trującym wywarem Uczyniono z jej głodu straszliwy hak Losu Wszystkich środków używa, by schwytać ten promyk I poświęca swą wieczność za chwilę błogości; Dla radości, nie smutku, ta ziemia stworzona Została, nie dla Czasu cierpienia bez końca; Lecz chociaż Bóg świat stworzył dla swego zachwytu Ignorancka Potęga w nim władzę przejęła I głęboki fałsz Śmierci stał się panem Życia A wszystko grą Przypadku, za Los się strojącą Lecz tajemne powietrze czystej szczęśliwości Nasze duchy wdychają, jak nieba szafiry Nasze serca i ciała czują zew tajemny Nasze zmysły go gonią, znajdując i tracąc Gdyby tego nie było — świat w Pustce by tonął Gdyby tego nie było — nic żyć by nie mogło Ukryta błogość bowiem jest rzeczy korzeniem; Niemy Zachwyt postrzega Czasu wielkie dzieła To dla boskiej radości Przestrzeń miejsce dała I dla niej nasze dusze zostały stworzone Ten wszechświat jeno strzeże odwieczne zachwyty Jego rzeczy są świata Błogości pucharem A jej wino — dusz pewnych najczystszą ambrozją Wszech-Cudowny zaludnił niebo swymi snami Czyniąc z pustej Przestrzeni swój dom przewspaniały On rozlał swego ducha w symbolach Materii Jego ogniem wielkości wielkie gwiazdy płoną On płynie poprzez niebo w księżyca poświacie On jest słodką muzyką na dźwięku równinach On śpiewa swoje pieśni w wielkich odach Wiatru On jest Ciszą na gwiazdy patrzącą wśród nocy On budzi się o świcie i woła z zacisza Leżąc martwo w kamieniu, śniąc w kwieciu i drzewie Nawet w tym znoju, w wielkiej Ignorancji bólu Na twardym, niebezpiecznym gruncie trudnej ziemi Wbrew śmierci i na przekór złej okoliczności Wola życia trwa nadal i radość istnienia; Jest radość w tym, co zmysły wszędzie wokół czują I radość jest we wszystkich duszy doświadczeniach Radość w tym, co za dobro i za zło uchodzi Radość w cnocie i w grzechu, wszędzie ona mieszka 77


Obojętna na prawa karmicznych zagrożeń Radość śmiało wyrasta na gruncie wzbronionym Jej sok płynie w roślinach i w bólu zakwita Drży w tragedii zagłady i w losu dramacie Wyciska swoją żywność z ekstazy i smutku W trudnościach i ryzykach hartując swą siłę Nurza się ona w błocie z jaszczurem, robakiem I podnosi swą głowę, jako równa gwiazdom Dzieli swój taniec wróżki i z gnomem wieczerza Kąpie się w słońc przeróżnych cieple i jasności Słońce Piękna i Słońce bezkresnej Potęgi Otaczają ją czule swym światłem złocistym I rośnie, by się stawać Tytanem i Bogiem; Na ziemi wciąż zalega, spijając jej głębię Przez symbol przyjemności symbol jej bólu Czy z gron Nieba, czy z kwiatów Przepaści bezdennej, Z ran płomiennych, czy z Piekła okrutnych agonii I z zanikłych fragmentów byłej glorii Raju Z małych, bladych ludzkiego życia przyjemności Smakuje swoje małe radości i pasje Smakuje serc złamanych tortury, łzy łyka Czy to w złotej koronie, czy koronie z cierni W życiu słodkim nektarze, czy w winie goryczy Rewiduje istnienie, szukając błogości Zgłębia swe doświadczenia w pogoni za nowym Wnosi życie w stworzenia ziemskiego dni szare Język ognisty chwały z najwyższych sfer ducha Hartuje się on w jego zabawie i sztuce Skacząc ku wspaniałości dokładnego słowa Egzaltując się w wyższym, szlachetnym działaniu Wędruje w swoich błędach, mierząc skraj przepaści Wspina się w swoich wzlotach, w upadku się nurza Anioł i demon wspólną w nim dzielą alkowę Jak rywale, co pragną życia posiąść serce; Dla Tego, który bawi się kosmiczną sceną Na równi są człowieka wielkość, albo małość Wielkoduszność, czy różne podłości odcienie Rzucane na tło bogów, zawsze neutralne; Podziwia on Artysty talent, co plan tworzy. Lecz nie na zawsze przetrwa ta gra niebezpieczna Grywana poza ziemią, dla ziemi zbawienia Mądrość i Radość piękną gotują koronę Gdy superludzka Prawda zawezwie człowieka Kiedy dusza się zwróci ku rzeczom odwiecznym W każdej z świątyń zawoła o dotyk wieczności Koronna Tajemnica wtedy się rozegra; Wtedy cud wytęskniony nareszcie się spełni. W nieśmiertelnej Błogości, jej oczy rozwarte Spojrzą wreszcie na gwiazdy, podniesie swe członki Czas zadrży pod dźwiękami jej pieśni miłości 78


I przestrzeń się wypełni białawą błogością; Wtedy, pozostawiając żal ludzkiego serca, Porzucając swą mowę i pustych nazw roje Poprzez bezsłownych myśli świetliste niebiosa Przez oczyszczone z myśli nieba Absolutu Wejdzie ona na szczyty bezśmiertnej Idei Przypominając Przyszłość, która ma nastąpić Spojrzy w dół na działanie pracowitej Siły Niezmiennej , ponad światem, który utworzyła. W rozległym złotym śmiechu swego słońca Prawdy Jak wielki ptak niebios nad morzem bezruchu Rozłoży ciepłe skrzydła swej twórczej radości Na nieruchomej głębi wiecznego spokoju. Taki był cel Natury, jej Prawo najwyższe Pierwszym było zadaniem, gdy w pięknie skąpana Podniosła się na mglistej snu nieświadomości Ciemnych wodach, wynosząc ten ogrom stworzenia; Dlatego właśnie celu Duch w Przepaść zstępował Swą Potęgą Materii i Siłę napełniając Od nagich sesji Nocy — do świateł katedry Nieśmiertelność, w krainę śmierci przesiedlona Działa transmutująco, powolna, mistyczna; Ziemią z błota zaczyna, a kończy się w niebie A Miłość, co zwierzęcym była pożądaniem A później słodkim szałem porywczego serca I ciepłym towarzystwem w umyśle szczęśliwym Staje się tęsknot Ducha rozległą przestrzenią Pasją duszy samotnej dla jednej Jedności Bo serce, które kocha — drży Boga miłością, A ciało jest alkową i Jego świątynią; Z separacji zbawione zostaje istnienie Wszystko znowu jest Sobą, w Bogu odczuwanym Kochanek, opuszczając swą celę klasztorną Do swej piersi świat cały w uścisku przytula Wtedy kończy się problem i Nocy i Śmierci Kiedy Jedność zwycięży i przegra dążenie I wszystko będzie znanym, schwytanym przez Miłość Któżby wtedy chciał wracać w ten ból ignorancji? O, Śmierci, ja w swym wnętrzu już ciebie pobiłam Nie drżę dłużej przed bólu najdzikszym atakiem Bo potęga spokoju zasiada w mej głębi Wypełniając me ciało i kojąc me zmysły; Bierze ona ból świata i w siłę przetapia Radość świata jednocząc wraz z Boga radością Tron mej wiecznej miłości jest w Boga spokoju Gdyż Miłość musi wzlatywać poza wszelkie nieba By odnaleźć swe zmysły nie do określenia; Musi zmienić swe ludzkie sposoby na boskie Zatrzymując nadrzędność swej ziemskiej błogości; O Śmierci, nie dla mego to serca słodyczy 79


Ni dla błogości mego szczęśliwego ciała Pragnę ja tobie wydrzeć życie Satyavana... Lecz dla jego i mego świętego zadania Nasze życia są tylko posłańcami Boga Przybyłymi, by mieszkać w ciemnym Śmierci cieniu Ściągając boskie światło w ignorancką rasę, Miłością Jego sycąc puste ludzkie serca Jego błogością lecząc to nieszczęście świata Gdyż ja, kobieta — jestem tegoż Boga Siłą On — delegatem duszy Wieczności w człowieku; Ma wola jest silniejsza od praw twych, o Śmierci! Ma miłość jest silniejsza niż Losu kajdany Nasza miłość — to nieba pieczęć Najwyższego, Której ja strzec zamierzam przez twą chciwą ręką Miłość nie może zginąć przenigdy na ziemi Gdyż jest to więź łącząca ziemię z niebiosami Jest ona Transcendencji odległej Aniołem Świętym prawem człowieka, wziętym z Absolutu" Lecz na to bóstwo Śmierci odrzekło kobiecie Ze śmiechem ironicznym w pewnym siebie głosie: "Jakżeż ludzie próbują tę Prawdę oszukać Szarlatana Umysłu myśleniem wspaniałym Każąc mu z Ideału pajęczyn na wietrze Uprząść strój znakomity dla żądzy cielesnej By w nim ukryć twe pasje żarłocznej i chciwe! Nie maluj siebie życia w magiczne odcienie; Raczej uczyń z twych myśli szkło jasne, przejrzyste Co odbija Materię i twoją śmiertelność I wiedz, że twoja dusza jest ciała produktem W tegoż świata konstrukcji przez ciebie zrobionym Twe słowa snów mistycznych są tylko pomrukiem Bo jakby w brudnym serce człowieka mógł mieszkać Niewyrażalny ogrom Boskości twych marzeń? I któż oglądać miałby to Boskie oblicze W nagim, nędznym robaku, nazwanym człowiekiem? O, ludzka twarzy! Zdejm że te maski umysłu Bądź zwierzęciem, robakiem, jak chciała Natura Zaakceptuj swą nicość i ciasne swe życie, Gdyż Prawda jest jak kamień i jako Śmierć twarda Żyj więc w pustce i twardo w swej prawdy twardości!" Lecz Savitri odparła tak bóstwu strasznemu: "Tak, ja jestem człowiekiem jedynie. Lecz człowiek, Jako że wszak w ludzkości śpi Boga godzina, Po twym grzbiecie krok zrobi, by sięgnąć do szczytów Tratując razem z tobą znój, los i cierpienie. Tak, moje człowieczeństwo też Boga jest maską Mieszka we mnie i w moim działaniu On działa Kierując wielkim kołem swej kosmicznej pracy. Ja jestem instrumentem myślowej potęgi 80


Ja ucieleśniam Mądrość w słabej, ziemskiej piersi, Jako niezwyciężoną, nie podbitą Wolę Bezkształtny Duch swe kształty we mnie zarysował We mnie jest Bezimienny i tajemne Imię" Tu Śmierć z niewiarygodnej ciemności ryknęła: "O, kapłanko w domostwie swojej Wyobraźni Wyjaśnij wpierw Natury prawa niewzruszone I uczyń niemożliwość swym dziennym zadaniem; Jak zamierzasz pogodzić dwu odwiecznych wrogów, Co mocują się w spięciu nie do pogodzenia Kasując swoją chwałę w swych czystych ekstremach; Nieudane małżeństwo jest wzorcem tych zmagań; Jak twa wola pogodzi fałsz z prawdą jasności? Gdzie Materia jest wszystkim, tam Duch jest snem tylko, A gdzie wszystko jest Duchem — Materia jest kłamstwem I kim wtedy był kłamca, co wykuł wszechświaty? Realne z nierealnym się nigdy nie zbrata! Kto się zwróci ku Bogu — świat musi porzucić, Ten, kto pragnie żyć w duchu — musi oddać życie; Ten, kto spotka sam siebie — nie jest dłużej sobą; Podróżnicy milionów tras różnych Umysłu co przebyli istnienie od krańca, do krańca Mędrcy, badając bezmiar świata oceanu Odkryli śmierć za przystań jedynie bezpieczną; Dwoje drzwi dla ucieczki człowieka zostaje; Śmierć cielesnej Materii jest bramą spokoju A śmierć duszy jest szczęściem dla niego ostatnim; Jam ucieczką ich wszystkich! Ja, Śmierć, jestem Bogiem" Lecz Savitri potężnej tak Śmierci odrzekła: "Me serce jest mądrzejsze, niż myśli Rozumu, Me serce jest silniejsze, niż więzy twe, Śmierci; Widzi ono, że jedno serce wszędzie bije Czuje ciepło najwyższej, transcendentnej dłoni Widzi ono w działaniu kosmicznego Ducha W ciemnej nocy samotne — w Bogu odpoczywa Jego siła znieść może cierpienie wszechświata I nigdy się nie zachwiać na swym świetlnym torze W swojej białej orbicie boskiego spokoju Może ono pić z morza Wszelkiego Zachwytu Nie tracąc nigdy bieli duchowej styczności Spokoju, co zalega w głębi Nieskończonej" Śmierć na to: "Czyżbyś było tak silnym, o serce O duszo taka wolna? I czy możesz zbierać Z moich kwiatów przydrożnych jasne przyjemności A jednak się nie uginać przed trudem podróży? Przejść przez świat niebezpieczeństw i nigdy nie upaść? Pokaż że mi swą siłę i od praw mych wolność!" Lecz Savitri odparła: "Znajdę ja na pewno 81


Wśród zielonych, szumiących lasów mego życia Bliskie mi przyjemności i moje i jego Albo moje dla niego, gdyż jednym jesteśmy I jeśli mnie opóźnią — Czas mój jest i Boga Jeśli padnę — czyż Jego ręki przy mnie nie ma? Wszystko jest jednym planem, każdy akt uboczny Pogłębia duszy oddźwięk, do celu przybliża" Na to wzgardliwym tonem Śmierć odpowiedziała: "Dowiedz więc absolutnych swych sił mądrym bogom Wybierając radości na ziemi! Dla siebie Jednak wolna od siebie — żyj wolno bez masek Wtedy dam ci to wszystko, co dusza zapragnie Wszystko co ziemska radość ma dla serc śmiertelnych Jednego tylko z życzeń, którego tak pragniesz Twarde prawa wzbraniają i Losu ironia Ma wola, raz ukuta — niezmienną zostaje I nigdy już Satyavan być twoim nie może" Lecz Savitri odparła zamglonej Potędze: "Jeśli oczy Ciemności mogą spojrzeć w Prawdę Popatrz w moje serce i wiedząc, kim jestem Daj mi to, co dać musisz i oddasz, o Śmierci! Niczego ja nie pragnę, tylko Satyavana" Był tam zamęt, jak gdyby losy się ważyły Lecz wzgardliwa Śmierć ciągle ustąpić nie chciała Chłodno głowę skłaniając w pół-zgodzie odrzekła: "Dam ci to, co bezpieczne od śmierci i losu A czego niegdyś żywy Satyavan pożądał W głębi serca swojego dla ciebie, Savitri: Dam ci jasne południa i świty bez zmazy Córki na twój kształt własny w umyśle i sercu, Pięknych i mężnych synów, słodycz niezmąconą Unię z twym nowym mężem drogą i prawdziwą I będziesz tam zbierała w swym radosnym domu Wieczorami kwiat szczęścia, która cię otoczy Twa miłość zwiąże z tobą wiele serc zebranych I przeciwne słodycze w twych dniach się spotkają W czułej służbie, przez twoje życie pożądanej W kochającym imperium wszystkich twych kochanych Dwa bieguny błogości są jednym, Savitri, Wróć więc, dziecko, na swoją opuszczoną ziemię" Lecz Savitri odparła: "Twych darów odmawiam Ziemia kwitnąć nie będzie, gdy wrócę tam sama" Wtedy Śmierć znów ryknęła ze złością tłumioną Jak lew, któremu zdobycz sprzed nosa umyka: "Cóż ty wiesz o bogatym, zmiennym życiu ziemi Ty, co myślisz, że radość z jednym człekiem ginie? Nie miej nadziei cierpiąc do końca samego Gdyż żal umiera szybko w sercu umęczonym I wkrótce inni goście komnatę zapełnią 82


Jak przejściowy malunek świątecznej podłogi. Miłość była zrobiona dla piękna momentu Jeśli ktoś podróżuje na trasie wieczności Wie, że obiekt się zmienia w jej płynnych objęciach Jak fala dla pływaka na morzu bez brzegów" Lecz Savitri odparła znów bóstwu ciemnemu: "Tylko zwróć Satyavana, on jeden mym Panem; Twe myśli zieją pustką dla duszy, co czuje Głębię Prawdy odwiecznej w tych rzeczach przejściowych" Śmierć odparła jej: "Wracaj i próbuj swą duszę A odkryjesz pokrótce, że inni mężczyźni Również piękno i siłę i prawdę posiedli A jeden z nich, gdy pamięć już twoja przyblaknie Zaspokoi twe serce, co tak potrzebuje Serce bliskie do piersi spragnionej przytulić, Gdyż któryż to z śmiertelnych żyć mógłby samotnie? I pamięć Satyavana utonie w przeszłości Jak subtelne wspomnienie, zwolna odpychane Przez nową miłość i twych dzieci czułe rączki Aż zaczniesz się zdumiewać, że mogłaś tak kochać Bo takim bywa życie przez ziemię spłodzone, Stały strumień, co nigdy nie jest takim samym" Lecz Savitri potężnej znów Śmierci odrzekła: "O, ciemny, ironiczny dzieł boskich krytyku co kpisz z ciała i myśli stałych poszukiwań Tego, co serce pozna w proroczej godzinie A duch mój nieśmiertelny swym własnym uczyni; Moje serce wyznaje, chociaż opuszczone Obraz bóstwa, którego wielbi jego miłość I pali się płomieniem ścigając go wszędzie Bo czyż my nie znosimy wielkiej samotności Siedząc z Bogiem, samotnie, na wzgórzach wysokich? Czemu ze mną się spierasz na próżno, o Śmierci Umyśle wybawiony od myśli półmroku, Któremu są dostępne bogów tajemnice? Gdyż teraz wiem, na pewno, bez smugi wątpienia, Że moim stałym ogniem wielkie gwiazdy płoną A ta śmierć i to życie są jego paliwem Życie było mym ślepym zamiarem kochania Ziemia świadkiem mej walki, a niebo — zwycięstwa Wszystko to będzie wkrótce dalej przekroczone Gdy przed małżeńskim ogniem zrzucimy welony I wieczna para znajdzie siebie w pocałunku Nasze przerwane loty znów niebo połączy Na życia sterze, który łamie Czasu fale; Żadne światła nadziei nie były na próżno!" Tu urwała, a członki bóstwa potwornego Jakby rażone jakąś tajemną ekstazą Zadrżały w ciszy, jakby woda zamącona Którą księżyc przyciąga z ciemnych oceanów; 83


Potem, jakby zdmuchnięte nagłym wiatru tchnieniem Wokół niej, w tym niejasnym, migotliwym świecie Półmrok zadrżał, jak jakaś rozdarta zasłona Tak w ostrej mowie, dwoje rozmówców zdążało Mijając senne zjawy w mgle połyskującej Głębsze pół-światło mknęło na skrzydłach perłowych Jakby chciało dosięgnąć Ideał Poranka Zarys jej myśli przemknął przez błyski rozmyte Mieszając blask swój jasny z welonami świateł A jej słowa, zmienione w błyszczące klejnoty Tkwiły schwytane w błyskach tajemnego świata Lub oprawione w tęczę, odcień jej zmieniały Jako zanikający ślad łabędzich głosów Wszelki dźwięk, wszelki nastrój — zaraz się stawały Nietrwałą tkanką widma przez myśli splątaną, By tworzyć płaszcz pajęczy dla przepięknej zmiany. Skupiona w swojej woli, przechodziła ona Po niewyraźnych trawach równin niewyraźnych Przed nią zasłona wizji spokojnie płynęła Za nią wlókł się w jej ślady tren sennego płaszcza Teraz już płomień ducha jej siły świadomej Z bezowocnej słodyczy się wycofujący Skupił wewnątrz jej myśli, mowie odebrane W domu jej medytacji głębokim pokoju Bo tylko tam zamieszkać mogła duszy Prawda Niezniszczalna, jak język ognia ofiarnego Płonęła nieugasła w jej centrum istnienia Gdzie pali się dla pana swojego domostwa Jako strażnik domowy i świadek ognisty Z którego rozświecane są bogów ołtarze. Wszystko wciąż mknęło naprzód, jakby przymuszone Porządek w owych światach był wciąż odwrócony Śmiertelnik tu wygrywał, duch z bogiem ulegli A ona idąc z tyłu ich marsz prowadziła Oni z przodu, za wolą jej pójść przymuszeni Przebywali przez zmienne i lotne drożyny Nieśmiałe towarzyszki mgieł szły razem z nimi Lecz wszystko teraz szybciej płynęło, jak w biegu Popędzane ostrogą jasności jej duszy Jak ptak niebios na wiatru skrzydłach brylantowych, Ucieleśniony ogień, zrodzony w kolorach Dźwigany poprzez duchy w perłowej kapsule Tak przez czarowną mglistość płynęła jej dusza Śmierć kroczyła tuż przed nią, przed Śmiercią, jak gwiazda Zanikająca blado — szedł cień Satyavana W górze zaś się los jego ważył niewidzialny.

84


Księga Podwójnego Zmierzchu — Pieśń 4 SENNY ZMIERZCH ZIEMSKIEJ RZECZYWISTOŚCI

Doszli wreszcie do zbocza, co z wolna tonęło Schodząc w dół, wahając się, ku szarym nizinom. Znikło gdzieś mgliste serce cudnych ideałów; Tłoczny cud delikatnych, jasnych marzeń sennych I wyszła ona z lotnych dziedzin subtelności; Myśl upadła ku niższym poziomom; Stężona Jakby w pragnieniu jakiejś twardej realności. Zmierzch ciągle jeszcze płynął, lecz zmieniał odcienie Jakby ciągnąc z wysiłkiem sny już mniej cudowne; Osiadał zmęczonymi masami w powietrzu; I symboliczny kolor był już w mdłej czerwieni Wydając się, jak gdyby, dziennych mgieł pułapką. Napięcie i wysiłek jej serce opadły; Zmysły się obciążały w balast niebezpieczny... Smutniejsze, niższe dźwięki w uszach jej rozbrzmiały I przez liczne szczeliny w pół-świetlnej poświacie Jej wizja uchwyciła pośpiech wielkich nizin; Góry w mgłach oraz pręgi szerokich strumieni, Miasta wystrzelające w wieżach, minaretach, Pnące się ku niezmiennym, niedostępnym niebom. Długie przystanie, porty z białymi żaglami Wyzywały jej widok przez moment nim znikły. Pośród nich wrzała praca trudzących się tłumów W ciągle zmiennych i wiecznie nietrwałych gromadach, Jak filmowe urywki zmiennych kształto-cieni Otulonych w mantyle swej sennej szarości. Poszukujący znaczeń w ciężkim nurcie życie Ufali swym niepewnym środowiska ramom Czekając na śmierć, aby zmienić ducha scenę; Dziki obóz prac ciężkich i marszowych kroków Uzbrojonego życia i szum monotonny Myśli i czynów — zawsze, zawsze takich samych, Jak gdyby mechanicznych, kręcących się kółek Prymitywnej maszyny, opadły jej duszę Szarym i zniechęconym hałasem, jak zjawa Jęczącego, głośnego morza podczas sztormu. Ogromne i nieludzkie głosy Cyklopowe Budowniczych wież Babel sięgały do nieba; Ryki maszyn i stukot wytrwały narzędzi Niosły podton głęboki udręk próżnej pracy. Jak blada błyskawica, co niebo rozdziera 85


Oświetlając nad głową ciemnych chmur zarysy, Rozpędzając, jak dymy czerwonych kominów Ignorancji Umysłu twory wymuszone; Tak zobaczyła ona, jak filmu fragmenty Fantomy ludzkich myśli, pobitych nadziei. Liczne kształty Natury i sztuki człowiecze Filozofie i prawa oraz dyscypliny I umarłego ducha starych społeczności I konstrukcje Tytanów i dzieła robaka. I jak resztki strącone światów zapomnianych Przed umysłem jej mknęły na skrzydłach szerokich Zamglone objawienia i słowa zbawienne Opróżnione z swej misji i siły, by zbawić Wiadomości od bogów, wszelkie ewangelie, Pisma zanikłych wyznań i głosy proroków. Każde z nich przeszło w swojej wieczności godzinie; Ideały, systemy, nauki, wiersze, sztuki Niezmiennie zanikały, by znów się powtarzać Szukane nieustannie przez twórczą Potęgę, Ale wszystkie snem były, co przestrzeń przecinał. Na szczytach gór, na brzegach rzek czy na pustyni Lub z serca wielkiej puszczy wołały już głosy Jasnowidzów i świętych, samotnych ascetów Szukające spoczynku w niebiosach dla ducha, Spokoju wieczystego, hen, gdzieś w pozaświatach, Lub w ciałach nieruchomych, sztywnych jak posągi W transie, gdzie myśl zamiera, zanim sen nadchodzi Siedziały śpiące dusze — to również snem było. Było tam wszystko dotąd stworzone i zmarłe I wszystkie zapomniane formy, co raz żyły I obecne miłości w swej nowej odsłonie I wszystkie już upadłe nadzieje na przyszłość Były tam uchwycone w swoim próżnym trudzie, Bezowocnie przez wieli wieków powtarzane. Niestrudzone wracały z niezmiennym uporem Gdyż udręka pościgu niosła również radość; Radość, aby pracować, zwyciężać i tracić Radość, by tworzyć, trzymać. Radość, by zabijać. I wirujące cykle mijały, by wrócić Niosąc te same trudy i taki sam koniec Form wiecznie nowych, jednak jakże wiecznie starych W długiej, odpychającej rewolucji świata. I ponownie się podniósł wielki Głos niszczący Poprzez te bezowocne, wieczne trudy światów; Jego siła pogromcza wielkiego przeczenia Śledziła ignorancki marsz krzyżowy Czasu: "Spójrz na owe figury w dziedzinie symbolu, Której solidne rysy tego snu twórczego Inspirują konkretne zadania na ziemi 86


W tej ruchomej powieści ludzkiego żywota. Tutaj możesz prześledzić wyniki Natury, Która daje tym rzeczom grzech życia i błędu I pragnienie, co zmusza je wszystkie do życia I śmiertelną chorobę nadziei człowieka. W niezmiennego porządku hierarchii — Natura Jest zmienna, więc człowiek się zmienić nie może; Zawsze będzie podlegał jej prawu mutacji; Co znaczy nową wersję prastarej historii I rasa wciąż się kręci w swych cyklach kolein. Umysł ludzki wiruje na koła obwodzie Gdyż umysł jest człowiekiem i jego granicą. Gdyby mógł ją przekroczyć, to byłby bezpieczny: Widzi on, lecz nie może się wspinać do nieb wyższych choćby i uskrzydlony — tonie znowu w bagnie, Jak ten więzień, złapany w swej sieci umysłu, Bijąc duszy skrzydłami wśród ścian swego życia; Na próżno wznosi serce w stęsknionej modlitwie, Zaludniając bezkształtną Próżnię Bóstw natłokiem. W końcu, rozczarowany, do Próżni się zwraca I w jej szczęsnej nicości szuka uwolnienia I spokoju Nirwany dla swej senne jaźni; Słowo kończy się ciszą, a Nicością — imię. Oddzielony pośród tłumu innych śmiertelników Przywołuje on Bóstwo, które go nie słyszy, Aby było kochankiem dla samotnej duszy; Lub rzuca swego ducha w jego objęć próżni, Czy znajduje swą kopię w tym bezstronnym Wszystkim; Obdziela wieczny Bezruch swoją własną wolą Przypisując Wieczności czy to gniew, czy miłość I wzywa Nieuchwytne tysiącami imion. Rzuć nadzieję zniesienia Bóstwa w jego życie; Jakżeż tam możesz przynieść Życie Wiecznie trwałe? Wszak nie ma dlań domostwa w tym pędzącym Czasie. Próżno szukasz w Materii jakichś celów świata; Nie ma tam żadnych celów, tylko wola bycia Wszyscy kroczą w Natury więzach tacy sami. Spójrz na te formy, trwają chwilę i odchodzą; Te życia, które dążą, a wkrótce ich nie ma; Te struktury, co żadnej z trwałych prawd nie mają: Te creda zbawicieli, co siebie nie zbawią, Lecz giną z dusicielskiej ręki lat tak samo Z ludzkiej myśli wyzuci, przez Czas odrzuceni. Filozofia, co wszelkie problemy rozdrabnia Ale nic od początków ziemi nie zmieniła I wszechmocne nauki, płodzone na próżno, Z których człowiek się uczy o słońca składnikach, Transformują te formy w służbie żądz zewnętrznych, Aby wzlatać na niebie, żeglować pod wodą, 87


Lecz nie uczą kim człowiek jest i po co przyszedł. Ich polityki, ludzkich mózgów architekci Cegłami zła i dobra ducha zamurują A popękane domy, pałace — więzienia Gniją w czasie ich rządów nim w gruzy upadną. Te rewolucje — diabłów czy bogów pijanych Szarpią ciało ludzkości swymi konwulsjami By malować twarz starą na nowe kolory; Te wojny, triumf rzezi, szalona ruina... Dzieła wieków zburzone w jedynej godzinie, Krew pobitych, skrwawiona korona zwycięzcy, Za którą przyszłe dzieci będą bólem płacić. Bohatera twarz boska na nogach satyra, Demona wielkość z siłą półboga zmieszana, Chwała i szczyt bestialstwa i hańba na wieki; Skąd to wszystko i po co ten trud i ten zamęt, Krótka radość płacona łez morzem bezbrzeżnym, Tęsknoty i nadzieje i stałe wołanie Bezcelowej podróży, co nigdy nie staje, Trud znojnych dni i senne, niepojęte zmory? Pieśń, krzyk i płacz, mądrości oraz puste słowa, Śmiech ludzki i ironia bogów przeogromna? dokąd ten marsz prowadzi? Gdzie jest cel pielgrzymki? Kto trzyma mapy drogi lub sceny planuje? Czy też świat samoistnie krąży na swój sposób I nie ma tam niczego, oprócz snów Umysłu; Świat jest mitem, co istniał, by stawać się prawdą, Legendą monologów świadomych Umysłu, Rozgrywaną na sztucznym boisku Materii Zawieszonym nad Próżnią bez żadnej substancji. Umysł jest tu aktorem, widzem, akcją, sceną; Tylko Umysł istnieje i widzi myśl swoją. Jeśli Umysł jest wszystkim — rzuć wszelkie nadzieje, Gdyż wtedy próżno czekać na Błogość czy Prawdę; Gdyż Umysł tknąć nie może nigdy ciała Prawdy I Umysł nie zobaczy nigdy duszy Boga. Tylko jego cień pędzi, nie słysząc już śmiechu, Gdy wiruje w kolistej rutynie pozorów. Umysł jest tkanką ze światła i cienia splecioną, Gdzie zło i dobro ziarna mieszane posiały; Lub też jest on Natury małżeństwem z rozsądku Między prawdą a fałszem, radością i bólem I tej walczącej pary już nic nie rozdzieli; Każda myśl jest monetą o jasnym połysku A błąd z prawdą są orłem i reszką monety, Taka jest ta cesarska mennica mózgowa I wszystkie jej pieniądze są tego rodzaju. Nie myśl o żywej Prawdy przeszczepie na Ziemię Lub czynieniu z Materii domostwa dla Boga, Bo Prawda tam nie wejdzie, jeno myśl o Prawdzie 88


I Boga tam nie będzie, tylko boskie Imię. Jeśli jest gdzieś Istota, to jest bezcielesna, Niczyja, nie zrodzona i nie do schwytania; Na czymże więc zbudujesz ten swój świat szczęśliwy? Odrzuć życie i Umysł, a będziesz Istotą, Wszech-wizji Obecnością ostrą i samotną Gdyż jeśli Bóg istnieje, nie dba on o światy: Widzi on wszystkie rzeczy wzrokiem obojętnym, Skazał on wszystkie rzeczy wzrokiem obojętnym, I związał życie w pęta praw nieubłaganych; Na ignoranckie mogły on nie odpowiada, Wieczny, gdy tu na dole trud wieków wciąż płynie, Niewzruszony, nietknięty przez to, co sam stworzył Widzi on najdrobniejsze detale pod słońcem I zwierzęcą agonię i losy człowieka. I niezmierzenie mądry — twe myśli przekracza; Jego samotna radość nie chce twej miłości Jego prawda w myśleniu ludzkim żyć nie może; Jeśli pożądasz prawdy, to wycisz swój umysł Na zawsze niechaj zginie w Świetle niewidzialnym. Bezśmiertna błogość w ludzkim powietrzu nie mieszka; Jakże Potężna Matka mogłaby pomieścić Wonność swojej błogości w kruchej, ludzkiej wazie, Lub umieścić swą słodką, niezłomną ekstazę W sercach wciąż napadanych przez ziemskie żałości, W ciałach, które Śmierć może w każdej chwili zabić? Nie śmiej ty zmieniać świta, który Bóg planował, Nie śmiej dążyć do zmiany jego praw odwiecznych. Jeśli nieba istnieją, odcięte od bólu To w nich szukaj radości, a nie na tej ziemi; Lub w owej niezniszczalnej półkuli wieczności, Gdzie Światło jest rodakiem i Zachwyt jest królem I Duch jest nieśmiertelnym gruntem wszelkich Rzeczy. Wybierz wysoką stację, o dziecię Wieczności, Gdyż jeśli jesteś Duchem w Natury przybraniu Zrzuć przybranie i będziesz swą nagą Istotą, Niezmienną w swojej prawdzie, nigdy nie umarłej. Samotna, już na zawsze pośród Samotności Zwróć się wtedy ku Bogu, zostawiając wszystko, Zapominając Miłość oraz Satyavana, Anuluj samą siebie w niezmiennym spokoju O, duszo pociągana w jego wieczną błogość, Musisz umrzeć dla siebie, by szczyt sięgnąć Boga; I ja, Śmierć, jestem bramą tej nieśmiertelności" Lecz Savitri odparła tak bóstwu-sofiście: "I znowu wzywasz Światło, by Prawdę oślepić, Czyniąc z Wiedzy pułapkę samej Ignorancji, Strzałą Słowa chcesz zabić moją duszę żywą? Ofiaruj, władco, dar swój dla duchów zmęczonych I serc, co znieść nie mogą Czasu ran bolesnych, 89


Pozwól tym przywiązanym do ciał i umysłów Zerwać więzi i uciec w te białe dziedziny, Skoro pragną ucieczki od wielkiej gry Boga. Twe dary są ogromne, gdyż Tyś wszak nim samym! Lecz jakże ja mam szukać wiecznego spokoju, Która jestem naczyniem Wiecznej Matki Siły, Jej Wizją, by odczytać tę świata enigmę, Jej Wolą hartowaną w ogniu słońc Mądrości I Jej serca miłości spokojem płomiennym? Duchowym paradoksem jest ten świat, zaiste Stworzonym przez potrzebę w tym, co Niewidzialne, Ubogim tłumaczeniem dla zmysłów stworzenia, Czegoś, co zbyt wykracza poza myśl i mowę, Symbolem tego, czego ogarnąć się nie da, Językiem niepoznanym, a jednak prawdziwym. Jego Potęga zeszła ze szczytów wieczności By zgłębić nieświadomą Przepaści głębinę I podniosła się stamtąd, by cudu dokonać. Dusza jest tu figurą Nieoczywistego; Umysł trudzi się sięgnąć Niepomyślanego, Życie wzywa narodzin swej Nieśmiertelności, A ciało ma zamieszkać Nieograniczoność. Świat nie jest oddzielony od Prawdy i Boga, Na próżno wykopałaś te ciemne przepaście, Na próżno zbudowałaś bez bram ślepe mury. Dusza ludzka przekroczy przez ciebie do Raju, A siła słońca przebrnie przez śmierć i ciemności; Jej światło widać teraz na krańcach istnienia, Mój umysł jest pochodnią od słońca wiecznego, Me życie — bezśmiertnego Gościa jest oddechem; Moje śmiertelne ciało jest domem wieczności I pochodnia się staje bezśmiertnym promieniem A życie się przemienia w siłę nieśmiertelną, Dom staje się mieszkańca częścią i jednością; Jak możesz rzec, iż Prawda nigdy nie rozświeci Ludzkiej myśli, a błogość serca nie nawiedzi, Ani też Bóg nie wejdzie w świat, który utworzył? Jeśli z próżni bez znaczeń, wzniosło się stworzenie, Jeśli z Mocy bez ciała Materia powstała, Jeśli Życie się wzniosło w drzewie nieświadomym, Jeśli zachwyt zieleni pękł w liści szmaragdzie A ich radość i piękno kwiatami rozkwitły; Jeśli zmysł się obudził w komórce i tkance A Myśl w szarej, mózgowej materii rozkwita I dusza mogła wyjrzeć z ukrycia przez ciało, Cóż więc powstrzyma Światło przed zejściem do ludzi By obudzić Natury potęgi nieznane? Nawet dziś dotyk Prawdy świetlistej, jak gwiazdy Wznosi się w Ignorancji księżycu — Umyśle? Nawet dziś nieśmiertelny kochanek dotyka 90


Nas, jeśli uchylimy nieco serca bramy; Cóż może wstrzymać Boga, by w serca wszedł nasze, Kto zabroni mu śpiącą duszę całować? Gdyż Bóg już się przybliża, Prawda jest już blisko, Choć ciemny ateista — ciało wciąż go nie zna; Czyż mędrzec przeczy Światłu, jasnowidz — swej duszy? Ja nie jestem związana przez myśl, kształt czy czucie, Ja żyję w pełni glorii tej Nieskończoności Do Niepoznawalnego i Bezimiennego Zbliżam się; Nieuchwytne jest dziś mym kompanem, Lecz stojąc na świetlistej przełęczy Wieczności, Odkryłam, że świat cały był Nim od początku. Spotkałam Ducha w duchu, Istotę w istocie, Ale kochałam również ciało swego Boga, Ścigając go od zawsze w jego ziemskiej formie, Gdyż samotna mnie wolność już nie zadowoli, Kiedy serce się zrosło w jedność z każdym sercem; Ja jestem wysłanniczką dążącego świata W wolności mego ducha i żądam wszystkiego." Wtedy ponownie zabrzmiał głębszy okrzyk Śmierci, Jak gdyby spod brzemienia sterylnego prawa, Naciskany swą własną i upartą wolą, Pogardliwy, zmęczony oraz współczujący; Nie miał już niszczących sprzeciwu pod-tonów, Lecz podobny był życiu, na drogach tak wielu, Trudzącemu się zawsze, by z niczym odchodzić, Gdyż wzrastania i zmiany, śmiertelne potęgi, Poprzez które trwa ono — wirują wzdłuż osi, Zakreślając szerokie, bezcelowe koła, Których kurs się przyspiesza, będąc wciąż tym samym. I w swej długiej zabawie z Losem, Szansą, Czasem, Przekonane o zwycięstw czy klęski próżności, Zmiażdżone ignorancją i wątpliwościami, Które zdają się rosnąć wraz z wiedzy rozkwitem; Ziemski umysł w rozpaczy tonący, spogląda Stary i zniechęcony na swoje działanie; Czyżby było to na nic, na próżno zdobyte? Było tam parę zwycięstw, coś z Światła, Potęgi Wyzwolonej z uchwytu tej Nieświadomości; Wynurzyło się z Nocy, widziało swe ranki, Lecz w myśli wirującej z nich żaden nie został; Ta zmian w Śmierci głosie widoczna się stała; jej forma się zmieniła okropna, puszczając Nasz przejściowy wysiłek w kierunku wieczności, Ciągle jednak wątpliwy rezultat pobrzmiewał, Odnośnie przeczuć tego dnia niemożliwego; Wielki głos znów zawołał w kierunku Savitri: "Ponieważ mieszka w tobie mądrość, co wykracza Zarówno poza formę, jak i form pogardę, 91


Wznosząc się, już zbawiona, przez bóstwa widzące; Jeśli utrzymasz umysł w wolności od życia, Możesz być równa bogom, spokojna w wszechwiedzy, Lecz gwałtowne, namiętne serce ci przeszkadza. Jest ono ptakiem burzy Potęgi anarchii, Która może obalić świat i wydrzeć z niego Nieczytelny papirus tajemnicy Losu, Rządów Śmierci i Prawa i Woli nieznanej. Wielkie duchy o zbytnim nadmiarze miłości Zbyt gwałtownie przyspieszyć pragną Boga dzieło, Inni na twoją miarę i na równi z tobą Schodzili w te kajdany ziemskiego żywota Ze zbyt wielką naturą, czas przeszukującą Jako nośnicy Siły, nie znając jej kresu Swą gigantyczną wolą zmieniając lat trudy. Mądrość bywa spokojna, jak cisza na szczytach, Co wznoszą się wytrwale ku nieba bezkresom, Siedząc na swej niezmiennej podstawie, swą głową Przebywając w niebiańskiej, niezmiennej domenie. Na tych wyniosłych szczytach, subtelnych i cichych Wynoszą do wpół-nieba duszę, co się wspina Potężni mediatorzy zaś stoją w spokoju Ażeby obserwować ruchy gwiazd na niebie. W bezruchu, poruszani mocą wielkiej ziemi widzą wieki co przeszły, a wciąż są te same; Mądrość myśli cyklicznie, słysząc krok odległy Przeczy jeszcze dalekich, cierpliwie, w bezruchu Powstrzymując swą wiedzę stłumioną w swych głębiach, Póki kruche dni ludzkie w nieznanym nie zginą Topione, jako statki przez chwyt Lewiatana W przepaści jego morza głębinie nieznanej. Wszystko drży, kiedy kroki zbliżają się bogów! W niebezpiecznej panice, bólu i rozdarciu Rozpędzonych eonów szybki krok by utknął Gdyby Siła niebios ziemię zaskoczyła I odsłoniętą wiedzą zmiotła dusze słabe Bóstwa muszą zasłaniać swe straszne potęgi; Bóg kryje swoje myśli i zdaje się mylić; Bądź stała i powolna w tym świecie powolnym. Jesteś silna i pełna straszliwej boskości, Której wzywałaś świtem w tych lasach cienistych; Nie użyj swojej siły, jak dzicz dusz Tytanów. Nie tykaj stałych linii i praw starożytnych, Szanuj spokój tych wielkich rzeczy ustalonych." Lecz Savitri odparła bóstwu ogromnemu: "Czym jest spokój, który tu Prawem głosisz, Śmierci? Czyż nie jest on zamglonej wizji martwym krokiem W monstrualnych energii kolistym łańcuchu, Bezdusznym i kamiennym, o snach mechanicznych? Jeśli one są wszystkim — próżne dusz nadzieje; 92


A spieszące eony, Boga odsłaniając, Prą zawsze w przód, do tego, co nowe, nieznane; Czym byłyby te ziemskie wieki, gdyby szarość Więzów Prawa nie była nigdy przełamana I gloria się nie mogła dalej rozprzestrzeniać, Rozsadzając ich ciemne ziarno, a powolne Życie ludzkie przyspieszać na ścieżkach wspaniałych, Odsłanianych przez boskie słowo ludzkich bogów? Nie nakładaj na czułe umysły i serca Sztywnych ram, odpowiednich dla rzeczy nieżywych. Nieświadome twe prawa niech starczą zwierzętom, Które cieszą się życiem w twym jarzmie niezmiennym; Człowiek zawraca w wyższe i mistrzowskie ścieżki. Ja depczę twoje prawo żywymi stopami, Gdyż zostałam zrodzona by powstać w wolności. Jeśli jesteś potęgą — zwól jej się rozwinąć, Jak równej towarzyszce tych potęg bez daty, Lub też zgnębionej duszy pozwól się zatopić Jeśli niegodna Bóstwa w swym śnie początkowym. Wieczności dla mej woli ja żądam od Czasu I Boga z Jego chwili." A Śmierć jej odrzekła: Czemuż ma twa szlachetna, nieśmiertelna wola Ulegać niskim dziełom tej przejściowej ziemi, Zapomniawszy wolności i Wieczności drogi? Czyż to dobry użytek z sił i myśli czynisz, Walcząc z wieżami Śmierci i Czasu, spędzając Trud pracy, co by mogła na boskość zarobić, Walcząc i znosząc rany okrutne agonie, Po to, by schwytać drobne, przyziemne radości W małych komodach ziemskich rzeczy przemijalnych? Dziecko, czyż po to depczesz bogów swymi stopy By wygrać nędzne skrawki przyziemnego życia I dla twego kochanka ulgi się wyrzekasz, Kasując wspaniałości niebiańskich zachwytów Jego duszy, wezwanej przez bóstwa łagodne? Czyż słodsze twe ramiona, niźli Boga dwory?" A ona rzekła: "Idę prosto swoją drogą, Wyciętą silną ręką, co drogi pilnuje; Idę tam, gdzie mnie wiedzie głos słodki, straszliwy A prowadzą mnie lejce Boga Najwyższego; Czemuż on narysował schematy tych światów, Nieskończoność wypełnił swej pasji oddechem? O po co on zbudował mą formę śmiertelną I posiał w niej swe jasne i dumne pragnienia, Jak nie po to, by spełnić i kwitnąć i kochać, Rzeźbiąc swój ludzki obraz w kształty przebogate, W tych myślach i wielkości i złotej potędze? Dalekie nieba mogą czekać w swym spokoju Gdyż nieba były łatwą budowlą dla Boga; 93


Z ziemią miał trudny problem, lecz ziemia nadaje Zwycięstwu przez wysiłek i trud glorię nową. Są tam złowieszcze maski, straszliwe potęgi, Jest tam również i wielkość, aby tworzyć bogów. I czyż Duch nieśmiertelny nie bywa tu zawsze Wyzwalany, zbawiany od Czasu uchwytu? Lecz czemu schodzi na dół w śmiertelne Przestrzenie? On dał władzę wyższemu duchowi w człowieku, Pisząc ukryty rozkaz na szczytach Natury; Wolność ta mieszka w każdej z dusz tutaj osiadłych, Wielka w życia limitach, moc w pętach Materii, Budując wielkie dzieło ze świata substancji By stworzyć wyższą mądrość w nitek rozproszonych, Wykuć miłość i piękno z wojen oraz z nocy; Oto stawka cudowna, oto gra boskości. Jakąż wolność ma dusza, wolną się nie czując Póki naga, swych błogich więzów nie całuje Kochanka, co oplata w uścisku jej ciało, Wybierając tyranię, zgniataną w objęciach? Aby schwytać go lepiej swym sercem bezmiernym, Akceptuje limity kręgu jego ramion, Poddając się w błogości jego rękom mistrza, Śmiejąc się, tym wolniejsza, przez swoją niewolę. Oto moja odpowiedź na chwyt twój, o Śmierci." Niezmienna Śmierć przeczeniem na krzyk jej odparła: "Choć żeś silna, jakkolwiek Twe tajemne imię Wymawiane być może w tajnych bóstw konklawach, To pasja twego serca przełamać nie może Żelaznych bram tych rzeczy, co raz osiągnięte, A którymi Bogowie grodzą swe obozy. Kimkolwiek więc ty jesteś poza ludzką maską Nawet jeśliś jest samą Matką tychże światów, Wymuszając żądania w dziedzinie Przypadku, Kosmiczne Prawo większym jest od twej woli. Gdyż nawet Bóg podlega prawu, które stworzył. Prawo jest i nie może przenigdy się zmienić, Osoba jest bąbelkiem w Czasu ocenie. Jako zwiastunka większej Prawdy, co ma nadejść, Twórczyni praw wolniejszych dla twej silnej duszy, Przyzywając tę siłę, na której się wspierasz, Światło w górze, którego nikt prócz ciebie nie zna — Żądasz pierwszych owoców tej wiktorii Prawdy. Lecz czym jest Prawda i kto formy jej odnajdzie Pomiędzy wielkim tłumem zgadywań Umysłu I w ciemnych dwuznacznościach zwyczajnego świata, Zaludnionego gęsto Myśli niepewnością Gdyż gdzie jest Prawda, kiedy jej kroki słyszano Wśród nieustannych wrzasków na Czasu jarmarku? I który głos — jej głosem, wśród wołań tysięcy 94


Przez mózg przebiegających, by dusze oszukać? Czy też Prawda jest jeno gwiaździstym imieniem, Lub mdłym, wspaniałym słowem, które sankcjonuje I uświęca myśl ludzką w wyborach Natury; Pragnieniem serca, w wiedzę, jak w płaszcz przyodzianym, Idea wywyższona pośrodku wybranych, Lub myśli faworytka u półciemnych dzieci, Których głosiki tłoczą Umysłu boiska Lub gęste korytarze w dziecinnym uśpieniu? Wszystko zawisa między tak i nie Boskości, Dwu Potęg rzeczywistych, co się wykluczają; Jak dwie gwiazdy w poświacie księżyca Umysłu, Który spogląda na dwa przeciwległe skraje; Biały łeb, czarny ogon mistycznego smoka; Dwa skrzydła, czy dwie stopy: zdrowa i kaleka, Co podtrzymują ciało w tym świecie niepewnym; Wielki smok surrealny na nieba przestrzeni. Zbyt niebezpieczne żyć twej dumnej, wyższej prawdzie, Zaplątanej w śmiertelnej miłości Materii. Wszystko tu jest prawdziwym i wszystko fałszywym; Jej myśli krążą w wiecznej cyfry kołowaniu, Jej dzieła puchną w Czasu krągłą sumę zera. Tak, człowiek jest zarówno zwierzęciem i Bogiem, Dwudzielną tajemnicą Boskiego stworzenia, Niezdolny, by uwolnić formę Bóstwa w sobie Jest czymś mniejszym niż sobą, a jednak czymś więcej; Aspirującą bestią, bogiem sfrustrowanym; A jednak ani zwierzę, ni bóstwo, lecz człowiek I choć związany ziemią, dąży by wyjść z siebie Pnąc się po Boskich schodach gdzieś do wyższych Rzeczy. Obiekty są pozorem, nikt ich prawdy nie zna; Idee są ciemnego boga zgadywanką; Prawda nie zamieszkuje w ziemskiej, mrocznej piersi, A jednak bez rozumu — życie jest snów splotem; Lecz rozum się rozsiada nad ciemną przepaścią, Wspierając się na cienkiej desce wątpliwości. Wieczna Prawda nie żyje w śmiertelnym człowieku, Lub jeśli mieszka ona w twym sercu śmiertelnym, To pokaż mi żyjącej w tobie Prawdy ciało, Lub narysuj tu dla mnie zarys jej twarzy, Abym mogła się przed nią ukłonić w uwielbieniu. Wtedy tylko ci oddam twego Satyavana. Lecz tu się liczą fakty i stalowe Prawo I tę znam tylko prawdę, że umarł Satyavan I nawet twoja słodycz nigdy go nie wróci. Żadna Prawda magiczna nie wskrzesi umarłych, Żadna potęga ziemska czynów nie odwróci I żadna radość serca nie przeżyje śmierci, Żadna błogość nie wróci życia, co minęło Lecz tylko Życie może koić niemą Próżnię 95


I wypełnić myślami Czasu pustkę straszną. Zostaw swego zmarłego i żyj, o Savitri!" Kobieta zaś odrzekła cienistej Potędze I w miarę, jak mówiła, śmiertelność znikała; Jej boskość się stawała widzialną w jej oczach, Światło, jak sen niebiański lico rozświeciło: "O Śmierci, ty też jesteś Bogiem, jednak nie Nim Lecz tylko Jego cieniem odbitym na drodze, Kiedy wychodząc z Nocy pnie On się ku górze, Wlokąc z sobą przylepną Siłę nieświadomą. Nieświadomości Boga jesteś ciemną głową, I Jego Ignorancji niepoprawnym znakiem, Jego ciemnego łona dzieckiem naturalnym, Jego nieśmiertelności złowieszczą zagrodą. Każda sprzeczność —

96


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.