12 minute read

Takie czasy

Next Article
Kultura

Kultura

NOWYCZAS 17 listopada 2006 10

nowyczas.co.uk

Advertisement

Wrocławski przykład

Jeszcze przed niespełna dobą Rafał Dutkiewicz świętował ponowne zwycięstwo w wyborach na fotel prezydenta Wrocławia. W poniedziałkowy wieczór zawitał do Krakowa, by podzielić się z jego mieszkańcami swymi refleksjami na temat szans otwierających się w przed Polską w najbliższych latach.

Pretekstem do spotkania, które miało miejsce w kapitularzu krakowskiego Klasztoru OO. Dominikanów była promocja książki pt. „Nowe horyzonty”. W roli gospodarza wystąpił o. Maciej Zięba OP, dyrektor Instytutu Tertio Millennio, z pochodzenia również wrocławianin. W niedzielnych wyborach, Rafał Dutkiewicz otrzymał poparcie 84,53 proc. głosów, co stanowi przypadek bez precedensu w skali kraju.

Według Rafała Dutkiewicza stoimy obecnie w przededniu okresu niebywałej koniunktury. W ciągu najbliższych pięciu lat spłynie do Polski 65 miliardów euro ze środków pomocowych Unii Europejskiej. W tej sytuacji – zdaniem prezydenta Dutkiewicza – władza publiczna powinna skoncentrować o nim cała Polska. Jego wytarty sweter, w którym pokazywał się na spotkaniach z wyborcami jest licytowany na aukcjach internetowych. Na jego cześć powstają piosenki, a jego przemówienia są wykorzystywane jako dzwonki w telefonach komórkowych.

Pora przedstawić naszego bohatera. To Krzysztof Kononowicz (na zdjęciu obok), który wraz ze swoją matką mieszka na obrzeżach Białegowi – chciał pomóc matce. Ta ma skromną rentę, a on nawet tego nie ma. Jego program wyborczy jest prosty. Zakazać sprzedaży młodzieży papierosów, alkoholu, zabrać im narkotyki, wyprowadzić policję na ulice, by trzymała porządek i poprawić komunikację w Białymstoku.

Mówił do swoich wyborców prostym, niekiedy prostackim językiem. Furorę na serwisie YouTube zrobił jego spot wyborczy, w którym z trudem wysławiając się powiedział między indla młodzieży i dla ludzi” oraz że chce, aby „nie było złodziejstwa, żeby nie bysię na długofalowej strategii rozwoju dużych miast, będących zarazem centrami akademickimi i naturalnym zapleczem dla biznesu. Priorytetem powinno być stworzenie warunków dla rozwoju gospodarki opartej na wiedzy. Temu ma służyć przygotowany we współpracy z Uniwersytetem Wrocławskim i Politechniką Wrocławską program EIT +. Jego celem jest powołanie Europejskiego Instytutu Technologicznego – ośrodka szkolnictwa wyższego i badań naukowych, ściśle współpracującego z innowacyjnym przemysłem.

Dla projektu, którego ogólny zarys przedstawił przed rokiem przewodniczący Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso, udało się pozyskać poparcie rządów Marka Belki, Kazimierza Marło bandyctwa, żeby niczego nie było”. Obejrzano go dwa i pół miliona razy. Przed wyborami oświadczył: „Ja się spodziewam, że w tych wyborach dostanę jakieś 300, 400 procent głosów”. Poza tym „pracował w Urzędzie Miasta”, jak sam powiedział... jako pracownik gospodarczy. Zasłynął również z tego, że przyszedł do komendy policji i chciał zostać... komendantem wojewódzkim. „Poprzyj mnie pan, nie pożałujesz” – powiedział jeszcze komendantowi wojewódzkiemu. Jak się okazało, stoją za nim ludzie z Polskiej Partii Narodowej, którzy nie kryją, że to oni go wymyślili. – Bo nie było nikogo w garniturze, to uznaliśmy, że ten facet w swetrze wystarczy.

Teraz do Białegostoku pielgrzymują dziennikarze z gazet i tygodników, reporterzy radiowi i telewizyjni. W jednej chwili z człowieka, którego wyśmiewano stał się bożyszczem niemal całej Polski. I nikt nie wypomina mu programiu politycznego, tylko każdy by chciał pogadać chwilę z tym oryginałem, a jeszcze lepiej, gdyby się udało kupić jego słynny sweter. „Zapraszam czym chata bogata” –mówi najsłynniejszy kandydat tegorocznych wyborów samorządowych w Polsce.

Jego rodzina jest z Grodna. Ojca zesłano na 25 lat na Syberię, bo walczył w Armii Krajowej. Wrócił po dziewięciu latach. – Najlepiej to było w latach siedemdziesiątych w Kętrzynie. Było wtedy jedzenie – wspomina staruszka Leonarda, matka Kononowicza.– A tutaj jest źle. Z mojego Krzysia chcieli zrobić wariata. A to przecież anioł. cinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego, co – jak podkreślił Dutkiewicz – samo w sobie stanowi ewenement.

Nic dziwnego, że coraz częściej młodzi, wykształceni Polacy zamiast emigrować, wiążą swoją przyszłość ze stolicą Dolnego Śląska. Co więcej, dzięki umiejętnie prowadzonej promocji miasta, wielu z tych, którzy wyjechali, decyduje się na powrót właśnie do Wrocławia.

Zdaniem Rafała Dutkiewicza, to co stało się możliwe w jego mieście, może być także wzorem dla innych ośrodków. Miejmy nadzieję, że w najbliższych latach lokalni liderzy zechcą wyciągnąć

Michał Tyrpa

Robili z niego głupka, a on podbił serca Polaków

Jeszcze niedawno znało go tylko grono najbliższych. Dziś jest najpopularniejszym Polakiem, człowiekiem, który ubiegał się o prezydenturę Białegostoku. Dostał tylko dwa procent głosów, ale dzięki jego występom w internecie, mówi

stoku. Poszedł na wybory, bo – jak mó

nymi, że chce „otworzyć miejsca pracy

wnioski z wrocławskiego przykładu.

Bartosz Rutkowski

PAP Prezydent Rafał Dutkiewicz i o. Maciej Zięba OP w kapitularzu Klasztoru Dominikanów w Krakowie

Aktywna eutanazja

Grupa lekarzy z The Royal College of Obstetricians and Gynaecology wezwała do debaty nad „aktywną eutanazją” ciężko upośledzonych noworodków. Twierdzą oni, że „umyślna interwencja powodująca śmierć głęboko upośledzonego noworodka powinna być zalegalizowana.

Propozycja spotkała się z potępieniem ze strony środowisk religijnych i świeckich. Laburzystowski poseł Jim Dobbin porównał ją do praktyki nazistowskich Niemiec, gdzie osoby takie były zabijane na wniosek lekarzy. „Jest to wyraźny sygnał dla społeczeństwa, że tylko osoby perfekcyjne będą akceptowane, niepełnosprawni zaś mogą być odtrącani”.

Zauważono także, że otwiera to pole do pytania, czy mogą być zabijane dzieci niechciane przez rodziców. Zaniepokojenie pomysłem wyraziła Komisja Praw Osób Niepełnosprawnych. Jej rzecznik powiedział: „Jest moralnie nie do zaakceptowania uznawanie wartości życia jednej osoby ponad inną”. Z kolei Simone Aspis z Rady Osób Niepełnosprawnych zapytała: „Jeśli zaczniemy zabijać kalekie noworodki, jaki sygnał wyślemy niepełnosprawnym dzieciom – że ich życie jest mniej warte niż dzieci pełnosprawnych?”.

John Wyatt, neonatolog wyraził obawę, że eutanazja wcześniaków (główny powód niedorozwoju organów i niewykształcenia mózgu u noworodków) może zamienić medycynę w inżynierię społeczną, w której dzieci uznane za mniej wartościowe zostaną przeznaczone na śmierć.

Doradcy rządu Tony'ego Blaira zauważyli ponadto, że ewentualna regulacja prawna w tym zakresie podkopałaby jasność i logikę oceny popełnienia morderstwa – adwokaci mogliby powoływać się na „miłość” i „współczucie” morderców do swych ofiar.

Rzecznicy „aktywnej eutanazji” odpowiadają, że uwolniłaby ona rodziców od utrzymywania i opieki nad ciężko upośledzonym noworodkiem przez całe ich życie, oraz że w wielu przypadkach nie ma nadziei na poprawę stanu zdrowia takiej osoby, gdyż uszkodzenia mózgu są nieodwracalne. Propozycja ta jest zbliżona do poglądów kontrowersyjnego etyka Petera Singera, przedstawionego w jego książce „O życiu i śmierci. Upadek etyki tradycyjnej”. Singer jest rzecznikiem „etyki jakości życia”, w myśl której o prawie do życia decydować powinien poziom intelektualny i możliwości rozwoju jednostki. „Proponowałem kiedyś, żeby wprowadzić okres przejściowy 28 dni po urodzeniu, po których dopiero dziecko nabywałoby pełnię praw. Jest to co prawda arbitralnie wybrany moment, który zapożyczyliśmy z idei pochodzącej ze starożytnej Grecji. Dałoby to jednak rodzicom czas na decyzję” – powiewdział już w 2002 roku.

Maciej Psyk

REKLAMA

nowyczas.co.uk

N OWYCZAS

FELIETONY 11

17 listopada 2006

Grzegorz Małkiewicz

Zdawałoby się bastiony, jeśli chodzi o obronę wartości – lekarze i duchowni, opowiadają się za rozwiązaniami pragmatycznymi w życiu społecznym. Chodzi o uśmiercanie niepełnosprawnych dzieci. To, co tak bardzo oburzało strażników wartości w czasach nazizmu, stało się nagle akceptowalne. Żyjemy w innych czasach, czyli co, hitlerowcy byli prekursorami, których niesprawiedliwie wtedy oceniono i skazano? Jeszcze trochę a powrócą na karty historii jako męczennicy, którzy podzielili los wyprzedzającego swoją epokę Giordano Bruno.

Etyka i medycyna od zawsze były ze sobą ściśle powiązane. Nie jest przypadkiem, że uczący się tajemnic medycyny studenci zapoznają się również z problematyką etyczną, a więc światem wartości, który jest integralną częścią naszej kultury. Przysięga lekarska Hipokratesa też nawiązuje do tych wartości. A najważniejszą wartością, z punktu widzenia medycyny, jest życie ludzkie, jego ochrona i ratowanie.

JAZDA bez cugli

Debaty publiczne są potrzebne, szkoda tylko, że pozyskujemy w nich zwolenników naszych opinii nie przedstawiając pełnej argumentacji, bądź ją świadomie upraszczamy. Jak odpowiedzieć na pytania, które stawia niewyobrażalny wcześniej rozwój medycyny?

Oczywiście rozwój technologii stawia wspólczesnemu człowiekowi liczne wyzwania natury etycznej, szczególnie trudne w świecie medycyny. Czy na przykład ratowanie życia wszystkimi dostępnymi środkami nie jest ludzką ingerencją w naturalny proces umierania? Na takie pytania muszą sobie odpowiadać prawie codziennie lekarze. Można sobie wyobrazić sytuację, kiedy praktyczne rozwiązanie przemawia za powstrzymaniem się od udzielania dalszej pomocy człowiekowi w stanie wegetatywnym. W takich przypadkach musimy zaufać lekarzom, a nie prawnikom. Nie można przepisami sankcjonować kiedy mamy do czynienia z ratowaniem życia, a kiedy nie.

Dobro pacjenta w oderwaniu od świata wartości jest pojęciem pustym, nawet jeśli postępowanie w takim planie wydaje się bardziej pragmatyczne. Wartości nie są pragmatyczne, są nawet iracjonalne i wymagają od nas częstych wyrzeczeń. Tym bardziej zdumiewające jest poparcie udzielone zwolennikom „kontrolowanej eutanazji” w przypadkach nieuleczalnie chorych dzieci przez biskupa Southwark Toma Butlera, wysokiego hierarchy w Kościele anglikańskim. Czy w ten sposób Kościół w coraz bardziej świeckim społeczeństwie chce pozyskać nowych zwolenników? Taka postawa jest kapitulacją Kościoła i zakwestionowaniem jego roli w życiu społeczeństwa.

Powołanie nie jest zawodem praktycznym, a osoba duchowna bez względu na współczesne tendencje powinna występować, nawet jeśli jest to niepopularne, w obronie wartości. Tak też zrobił inny hierarcha Kościoła anglikańskiego arcybiskup Yorku dr John Sentamu. Wystąpił przeciwko poporawności politycznej i źle pojętej „nowoczesności”, która doprowadza do absurdów, takich jak zastępowanie słowa Christmas przez nowy zlepek „Winterval”. Poprawność polityczna sprawiła, że wstydzimy się własnych korzeni i tradycji. Komercjalizacje święta Bożego Narodzenia postępuje i nawet jeśli jakieś nadgorliwe władze dzięki protestom religijnych fundamentalistów nie zmienią nazwy świąt, to ich wymowa będzie miała coraz mniejsze znaczenie. Co ciekawe, w Birmingham w obronie świąt Bożego Narodzenia wystąpili również muzułmanie, a to właśnie o ich wrażliwość chciały zadbać lokalne władze. Żyjemy w ciekawych czasach.

G ALERIA ANDRZEJA KRAUZEGO

Michał P. Garapich

Szarża związków

Julian Zieliński, jak tysiące jemu podobnych przyjechał do pracy w Irlandii Północnej poprzez firmę rekrutacyjną działającą w Polsce. Szybko to co miało być, okazało się dość odległe od tego co zastał. Niska płaca, złe warunki, szykany współpracowników, dyskryminacja doprowadziły do konfliktu. Julian jednak nie położył uszu po sobie tylko zaczął walczyć. Dzisiaj jest działaczem związkowym w regionie i pomaga Polakom zorganizować się i domagać własnych praw.

To nie jest odosobniony przypadek. Jak kraj długi i szeroki związki zawodowe ze wzmożoną aktywnością rekrutują członków spośród imigrantów, głównie z krajów akcesyjnych. Dla związków od lat zmagających się z malejącą liczbą członków wśród rodzimej siły roboczej to gratka.

Dla Polaków, a zwłaszcza dla polonijnych organizacji z kolei to paradoks. Stowarzyszeniami, do których masowo wstępują Polacy, nie są polskie organizacje, w których mówi się górnolotnymi frazesami, nie są stowarzyszenia z przymiotnikiem „polski” odmienianym przez wszystkie przypadki, ale właśnie brytyjskie związki zawodowe. Wygląda na to, że w integracji społecznej większą rolę odgrywają organizacje, które z definicji nie są „etniczne” ani tym bardziej polskie, ale właśnie zawodowe.

Można na to popatrzeć z kilku perspektyw. Przede wszystkim mitem jest, że rolą organizacji polskich jest tworzenie więzi między Polakami w ogóle. Większość osób ma tych więzi już nadmiar i szuka czegoś innego. Dla wielu więzi te oznaczały tylko rozczarowania, gdyż naiwnie uwierzyli w to głupawe ludowe przysłowie, że „bliższa koszula ciału”. Najcześniej jest tak, że zadaniem tych organizacji jest skupianie ludzi o określonym stylu życia, przekonaniach i zawodowym profilu –a przy okazji skupianie Polaków.

Czy aby nie jesteśmy świadkami powstawania zupełnie nowej tożsamości migranta-paneuropejskiego pracownika, który czuje się bliżej związany z osobami z własnej klasy społecznej czy zawodowej, niż ziomkami, zwłaszcza tymi z Wiejskiej. Julian, na przykład, mówi prasie: „Nie przybyliśmy tu jako tania siła robocza, gotowi jesteśmy powstać z naszymi braćmi i siostrami w Irlandii Północnej i walczyć o lepsze warunki pracy dla wszystkich”. Brzmi to bardzo odważnie, ale i autentycznie. Dotychczas terminy „bracia” lub „siostry” zarezerwowane były dla klerykalno-narodowego dyskursu jaki słyszymy z ambon. Dlatego jest jedna instytucja, która bez entuzjazmu patrzy na masową rekrutację Polaków do związków – Kościół. Dla Kościoła katolickiego związki zawodowe zawsze zbytnio pachniały lewizną i kontestacją.

Czyżbyśmy więc mieli do czynienia z reanimacją ruchu robotniczego polskich emigrantów, który naprzykrzał się francuskim pracodawcom w latach 30. lub amerykańskim biznesmenom na przełomie wieków? Bardzo możliwe.

Mamy też jeszcze inny paradoks. Atrakcyjność polskich pracowników polega właśnie na tym, że są tani i to popyt ze strony pracodawców jest głównym kołem zamachowym polskiej migracji. „Pracodawcy być może szukają taniej siły roboczej, ale my powstrzymamy ich wysiłki” – mówi Julian. Oznacza, to, że albo pracodawcy się przeliczyli i zamiast potulnych pracowników będą mieli kłopoty, albo że Julian tak naprawdę najchętniej widziałby zmniejszenie migracji. Trudno z tej sprzeczności wybrnąć i wyjścia zapewne nie ma. Ale próbować warto.

Z DRUGIEJ strony Rzecz o dziadostwie

Maciej Psyk

Wszyscy przybyliśmy na Wyspy zarobić pieniądze –nawet, jeśli nie był to jedyny powód wyjazdu. Wszyscy też wiemy, jak trudno się je zarabia, a jak łatwo wydaje. Wielu rodaków, znajdujących się na dole drabiny brytyjskiego społeczeństwa zarabia tylko tyle, ile potrzeba do następnej wypłaty. Taki to niestety los emigranta, który świadomie wybraliśmy i na który się godzimy. Co więcej – jest to niejako naturalny los każdego emigranta. Czy oznacza to jednak, że stan taki ma trwać w nieskończoność? Czy jedyną szansą na „odłożenie” jest kupowanie w Lidlu czy w Tesco jedzenia w pękniętych butelkach i rozerwanych opakowaniach za 50 pensów?

Wielu rodaków godzi się na pracę za minimalne stawki – zazwyczaj za przysłowiowe „pięć zero pięć” – ale nie rezygnuje z marzeń o zrobieniu kariery i oszczędza na jakiś kurs lub szkolenie.

Tutaj można przecież nie tylko osiągnąć poziom społeczny i zawodowy, na jaki zapracowaliśmy w Polsce (a więc uniknąć deklasacji), ale i rozwijać się – od zdobycia lepszej pracy, przez opanowanie języka angielskiego, a na studiach doktoranckich skończywszy.

Niestety, jest także druga strona medalu. Obok Polaków ciężko pracujących na swoją szansę są także inni, równie ciężko – a może nawet jeszcze ciężej – pracujący, ale na pasożytujących na nich drani. Jesteśmy obywatelami Unii i mamy prawo do takiej samej płacy za identyczną pracę jak obywatele tego kraju, do wolności od dyskryminacji, a nade wszystko do legalnego zatrudnienia w każdym zawodzie.

Powiedzmy wreszcie „NIE” wyzyskiwaniu Polaków przez nieuczciwych pracodawców, bezwzględnie wykorzystujących ich nieporadność i nieznajomość praw lub możliwości ich wyegzekwowania . Ale by to było możliwe, w interesie osób wyzyskiwanych jak i naszym własnym, tym bardziej musimy wypalić żelazem ZGODĘ NA WYZYSK I PONIŻANIE.

Jeśli ktoś CHCE pracować za trzy funty „na rękę”, argumentując: „no bo gdzie ja pójdę, jak nie znam angielskiego” czy „w Polsce było jeszcze gorzej” – to najwyższy czas spytać: „to po coś tu przyjeżdżał?”. Osoby takie (ze wszystkich ośmiu krajów naszego regionu, zwanych tutaj „A8”, lecz pod względem statystycznym najczęściej Polacy) dumpingują rynek pracy, szkodząc samym sobie, a przy okazji reszcie naszej społeczności. Jeśli ich „pracodawca”, płacący w kopercie połowę stawki legalnej, nie spotka się z głośnym „NIE”, a najlepiej sądem pracy, będzie miał w przyszłości mniejsze opory przed łamaniem praw pracowniczych, zwlekaniem z wypłatą. Nawet wtedy, gdy ci, którzy go tego nauczyli będą już dawno w innym mieście lub z powrotem w rodzinnych stronach. Po co wyjeżdżać z kraju, skoro w budownictwie w Polsce można już bez problemu zarobić trzy tysiące złotych, a podobne podwyżki notuje się we wszystkich branżach? Bez problemów z językiem, bez rozłąki z rodziną i bez 70 funtów na Home Office…

Wszystkich harujących za „sto dwadzieścia w kopercie” wyślijmy – niezależnie od narodowości – na Madagaskar. Niech tam sobie żyją i dają się wyzyskiwać ile wlezie, skoro im tak dobrze. W tym mitycznym kraju walutą będą tylko dwa bony: na wyro i na żarcie. Płatne w kopercie po przepracowaniu dniówki.

This article is from: