5 minute read
Czy on-line znaczy off-life?
Budzik na 7:58, kiedy zajęcia od 8:00, wykład odsłuchany z kawą w ulubionym kubku czy bezkarne krzątanie się po domu w piżamie do obiadu. To tylko kilka plusów zdalnego trybu nauczania w większości uczelni wyższych w naszym kraju. Z pewnością takich przykładów każdy student znajdzie jeszcze kilka. Niestety, obok mocnych stron takiego sposobu kształcenia, znajdą się i minusy…
Bezpieczeństwo to podstawa
Advertisement
Obserwując obecną sytuację w Polsce i innych państwach, łatwo zauważyć, że nie jest kolorowo. Po letniej odwilży i chwili beztroskich wakacji, przyszła jesień – i to dość szybko – a wraz z nią wzrost zakażeń na koronawirusa i kolejne obostrzenia. Są wśród nas tacy, dla których – wyrastające jak grzyby po deszczu – ograniczenia, niewiele zmieniają w życiu. W końcu większość zakładów, firm i innych miejsc pracy działa (na całe szczęście) bez większych zmian, a życie społeczne, choć zdystansowane i ograniczone, jakoś dalej funkcjonuje. Jednak dla sporej grupy ludzi decyzje rządu i innych instytucji wywracają życie do góry nogami.
Do takiej grupy należną studenci, którzy wraz z rozpoczęciem nowego roku akademickiego rozpoczęli kolejny epizod przygody z Google Meet, czy innymi platformami umożliwiającymi nauczanie online. Studia w formie zdalnej powodują skrajne emocje i opinie na ich temat są zróżnicowane, nie mniej jednak, mając na uwadze dobro i bezpieczeństwo innych, musimy się z tym po prostu pogodzić. Obserwując obecną sytuację, powinniśmy dostosować się do nowych reguł i wprowadzonych obostrzeń, by jak najszybciej pokonać panującą epidemię oraz wrócić do normalności i… w mury naszej uczelni.
Zawsze warto szukać plusów
By kompletnie nie popaść w marazm i nie dać się pokonać jesiennej chandrze, należy spojrzeć na obecną sytuację nieco bardziej pozytywnie. Bo przecież oprócz zachowania bezpieczeństwa swojego i innych, zdalne nauczanie ma też inne pozytywne aspekty. Dla wielu z nas studia online przekładają się na zaoszczędzone pieniądze. I to nie małe. Osoby zmuszone do cyklicznego wynajmowania lokum na okres roku akademickiego teraz mogą spokojnie studiować w swoich rodzinnych stronach, z dala od zgiełku miast, co automatycznie przekłada się na większe zasoby w portfelu i zaoszczędzone nerwy przy poszukiwaniu mieszkania. Dla studentów dojeżdżających na uczelnie, z bliżej lub dalej położonych lokalizacji, to również duży plus. Ceny biletów komunikacji publicznej sukcesywnie rosną, więc odejmując ten wydatek w miesięcznym budżecie przeciętnego studenta, pojawiają się zupełnie nowe możliwości. Nie wspomnę już o zaoszczędzonym czasie, który jest chyba najcenniejszą walutą. Ponadto, kto z nas nie uśmiecha się na samą myśl o całym dniu spędzonym w ciepłym domku, komfortowym dresie i ulubionym kubku wypełnionym taką herbatą, której nie serwuje żaden uczelniany bufet? Dla zapalonych domatorów to istne spełnienie marzeń, a i instagramowe jesieniary miałyby pewnie w tym temacie sporo do powiedzenia. Dla osób ze słabą odpornością na sezonowe przeziębienia, to również jak wygrana w loterii. Ktoś, kto, gdy ledwo
wyściubi nos przez okno, nabawia się kataru, może teraz spać spokojnie. Zaoszczędzony czas, pieniądze, a u niektórych nawet i zdrowie, można zainwestować w coś pożytecznego. Sytuacja epidemiologiczna spowodowała, że większość szkoleń czy wydarzeń przeniosła się do Internetu i w formie webinarów stwarza nowe możliwości rozwoju. To kolejny plus zdalnego trybu nauczania. Oprócz standardowego harmonogramu zajęć, możemy spożytkować nasz czas na takie rzeczy, na które w normalnych warunkach nie moglibyśmy sobie pozwolić. To wszystko sprawia, że nie taka ta pandemia straszna i, że – mimo licznych ograniczeń – można w tym wszystkim ujrzeć jakieś plusy.
Nie wszystko jednak takie kolorowe
Patrząc na powyższe plusy można by odetchnąć z ulgą. No bo w końcu nie jest przecież tak źle. Niemniej jednak cała ta sytuacja, mimo najszczerszych chęci doszukiwania się pozytywów, jest dosyć nieciekawa i momentami nawet przerażająca. Abstrahując już nawet od kwestii zdrowia i bezpieczeństwa, o które przede wszystkim martwią się wszyscy, samo nauczanie zdalne również posiada mniej atrakcyjną stronę. Z pewnością cierpi na tym jakość nauczania. Pomimo wysiłków profesorów i studentów oraz całkiem dobrej infrastruktury technicznej – zdalne nauczanie to nie to samo, co stacjonarne. Brak możliwości interakcji i właściwej weryfikacji wiedzy sprawia, że efekty roku akademickiego online nie będą tak owocne, jak w ubiegłych latach. Ponadto, wspomniane wyżej zaplecze technologiczne, również lubi płatać figle. Często odmawia posłuszeństwa, wprowadza trudności techniczne, a niejednokrotnie też jest przyczyną dyskomfortu uczestników spotkań online, gdyż nie każdy czuje się swobodnie przed kamerą. To wszystko sprawia, że nie jest nam do końca tak po drodze z tym zdalnym nauczaniem, a każdy kij, czy tego chcemy czy nie, ma dwa końce.
To co najgorsze, czyli era off-life
Choć powyższe negatywne oblicze zdalnego nauczania wydaje się być wystarczające, by zatęsknić za budynkiem uniwersytetu, to niestety długodystansową konsekwencją odizolowania będzie przede wszystkim powiększony dystans społeczny w każdym wymiarze, czego doświadczamy wszyscy już dzisiaj. Nasze społeczeństwo już na starcie nie jest do siebie nawzajem pozytywnie nastawione, a obecnie wygląda to jeszcze gorzej. Oddalamy się od siebie z dnia na dzień, wraz z kolejnymi obostrzeniami. O ile w wymiarze fizycznym jest to zrozumiałe i potrzebne, o tyle pod kątem psychicznym i emocjonalnym zaczyna rodzić spore obawy. Stajemy się jeszcze bardziej samotni niż byliśmy, nie mamy możliwości fizycznego obcowania ze znajomymi i przyjaciółmi, a każdy napotkany przechodzień automatycznie staje się naszym covidowym wrogiem. Zdalne funkcjonowanie uczelni wyższych tylko potęguje zarysowany problem społeczny. Wielu młodych ludzi już teraz skarży się na brak swobodnego kontaktu z bliskimi. I pomimo wszechstronnych i coraz lepszych możliwości technologicznych, umożliwiających kontakt z innymi, to wciąż nie to samo, co wspólnie spędzony czas w realu. Taki obrót spraw spowodował, że młodzi, aktywni ludzie, chcący się rozwijać, podróżować, poznawać ludzi i żyć pełnią życia w najlepszym jego okresie, muszą mierzyć się z izolacją, oddaleniem od bliskich i znajomych oraz licznymi ograniczeniami. Czy więc przejście na formę online oznacza tak naprawdę bycie off-life? Niestety – w wielu aspektach tak. Sytuacja jest niesprzyjająca, narasta frustracja i dystans społeczny, a o poprawie ni widu, ni słychu. Wiele jednak zależy od nas samych. Od nastawienia, podejścia, podejmowanych działań. Możemy narzekać i pogłębiać wszechobecny lęk, złość i marazm albo wziąć sprawy w swoje ręce i, jak tylko to możliwe, starać się budować jedność i pozytywny obraz rzeczywistości. Warto wykorzystać dany nam, może nie do końca przychylny, ale czas na to, by ponad wszystko i pomimo wszystko, dbać o siebie nawzajem, by przetrwać ten okres razem. Bo to wszystko kiedyś minie, a my zostaniemy z tym, co udało nam się ocalić. Oby było tego jak najwięcej!