Powieść Fantasy

Page 1

Stworzeni z wyobraźni Ogólnopolski Projekt Edukacyjny 2016-2017 Powieść fantasy Opracowali: Kacper Kretkiewicz, Marlena Kowalska


WRZESIEŃ 2016

Kres niewinności Publiczne Gimnazjum nr 16 im. Bł. ks. M. Sopoćki w Białymstoku

Znowu nie wyszło… Nigdy nie tchnę w to martwe drzewo życia! Spróbuję jeszcze raz… jak to było? Oczyścić myśli, unieść ręce w górę, skrzyżować je w nadgarstkach, spleść kciuki i nakreślić magiczny znak. Nie… Nie umiem, matka ma rację, nie nadaję się do niczego. Chwila… Co to za hałas? Przecież jest środek nocy, środek lasu, środek suszy… Komu chce się hałasować?

*****

1


Biegłem co sił w nogach. Czułem, że stało się coś strasznego. Cie mność nocy rozś wietlała łuna nad wioską Alpagos – moim domem. Co to ma być? Owce, w środku nocy na drodze? Ojciec powinien lepiej ich pilnować. Powinny być w zagrodzie! I jeszcze ten zapach… coś się pali! Alpagos pochłaniał ogień, niczym drapieżny s mok, atakujący nie winne dziecko. Stanąłe m jak wryty. Nogi odmówiły mi posłus zeństwa, nie mogłem się ruszyć. Patrzyłem jak ogień niszczy całą osadę. Płonęła kuźnia, w które j ojciec od małego uczył mnie tajników płatne rstwa. Płonął mój dom. Łzy spły nęły mi po policzku. Otarłem je wie rzchem dłoni. Płonęła świątynia bogini Pe rianthi. Westchnąłe m głęboko. Uspokój się! Weź się w garść, jesteś mężczyzną. Musisz być silny. Może zdążyli uciec. Ruszyłem. Zbliżając się do wioski zauważałem zniszczenia. Spalone domy, ciała mieszkańców zaskoczonych pożare m. Wuj Lucius, mała sąsiadka Mia, cała rada starców… Cały cech kowalski. Zaparło mi dech w piersiach i poczułe m nagłe ukłucie w sercu. Moja matka. Mój ojciec. Moja maleńka siostra Lola. Kiedy Ven stał w osłupieniu, nadeszła Ari. Stąpała tak cicho i delikatnie, że młody kowal jej nie zauważył. Popatrzyła

na chłopaka. Wcale nie wyglądał na szesnaście lat.

Raczej na dorosłego mężczyznę.

***** Wracałam do wioski. Nie mogłam oficjalnie czarować, rodzice nie zgadzali się na takie “niebezpieczne tracenie czasu”. Miałam żal do mamy - przecież też była czarodziejką, powinna mnie rozumieć i wspierać, a nawet uczyć. Od ślubu ze zwykłym człowiekiem podobno bardzo się zmieniła. Znowu wykradłam jej księgę zaklęć. I znowu prawie nic mi nie wyszło, chociaż gwiazdy były w układzie pierścienia… Po drodze zauważyłam syna kowala. Vena. Szłam cicho, nie chciałam by mnie zauważył, znów wybuchłaby jakaś kłótnia, jak to zwykle pomiędzy naszymi rodzinami… Głupek. Nie znosiłam go, odkąd w dzieciństwie zniszczył mi czarodziejską lalkę, którą dostałam od matki. Kiedy obok niego przechodziłam, przeskanowałam go wzrokiem. Był wysoki, dużo wyższy ode mnie. Ubrany raczej skromnie, skórzane spodnie, płócienna bluza, do tego krótki płaszcz z kapturem. Ładnie zbudowane, lekko umięśnione ciało zastygło bez ruchu, a ciemne włosy rozwiewał wiatr. I te ciemne przenikliwe oczy, które teraz były... 2


zalane łzami…Podążyłam za jego wzrokiem… Cała wioska pochłonięta w ogniu, martwe ciała mieszkańców, jego rodzina… wszyscy nie żyją. Przez chwilę modliłam się, by wraz z nimi nie było moich rodziców… Nie mogłam się powstrzymać. Ruszyłam w stronę naszego domu. Zauważyłam światło w oknie. Może wszystko w porządku? Otworzyłam drzwi, ale klamka oparzyła mi palce. Języki ognia ślizgały się po wnętrzu chaty. Zauważyłam na ziemi swoje znienawidzone krosna. Obok leżała moja… mama. I brat Gaius. Bez ruchu, tacy bezbronni i dalecy… Opadłam na kolana, nie mogąc ustać, a z moich oczu spływały pojedyncze łzy, k tóre przerodziły się po chwili w wodospad. Nagle usłyszałam odgłos kopyt. Poczułam dłoń na ustach i znalazłam się w ciasnym, ciemnym pomieszczeniu. Poczułam ciężar przygniatający moje ciało. Ledwie mogłam oddychać. Usłyszałam męskie głosy: -

Nie zostawiajcie świadków!

-

Dobrze, Panie!

-

Przeszukajcie wioskę, nikt nie może przeżyć.

-

Już się robi, szefie! W tej też chwili poczułam, że dłoń zaciska się mocniej. Kroki były coraz bliżej… Nagle okrzyk:

-

Nikogo nie ma, możemy wracać! Wypuściłam wstrzymywane powietrze i poczułam ulgę. Usłyszałam, że skrzynia, w kt órej właśnie przebywaliśmy otwiera się, po chwili ujrzałam twarz mojego “porywacza”. To Ven!

***** Gdy usłyszałe m, że niebezpieczeństwo mija, postanowiłe m jak najs zybcie j opuścić kryjówkę, w której przebywałe m razem z Ari. Wyważyłem pokrywę skrzyni i ujrzałem wielkie jasnoniebieskie oczy dziewczyny, piękne złote włosy oraz delikatne rysy twarzy. Była wystraszona, potargana i taka drobna. Wydała mi się śliczna. Co ja gadam… Nie znoszę jej… Pamiętaj Ven, rodziny kowali i czarodziejów są odwiecznymi wrogami. Wyskoczyłem ze skrzyni i patrzyłe m, jak Ari próbuje się z nie j wygramolić. Wygląda na to, że jesteśmy na siebie skazani… Stanęliśmy obok siebie bez słowa…

3


Znów tętent końskich kopyt! Przycisnąłe m ją do ściany, za drze wami ujrzeliśmy podejrzane postacie. Zbliżyliśmy się na bezpieczną odległość, ale jedyne, co zdołaliśmy ujrzeć, to twarz osoby, która (sądząc po krwi na butach) brała udział w rze zi i jakąś zakapturzoną, tajemniczą postać. Wsiedli na konie. Miałem wrażenie, że nas zauważyli. Powaliłem dzie wczynę na ziemię. Gdy niebezpieczeństwo minęło, podniosłem się. Ari otrze pywała się z kurzu. Podeszła do mnie i wymierzyła mi s woją drobną dłonią zaskakująco mocny policzek! Ała!

-

Za co?

-

Za to! Za wszystko…

-

Agrh... i co teraz?

-

Jak to co ? Nie możemy tak tego zostawić! Musimy się zemścić!

-

Ale jak?

-

Nie wiem - odpowiedziała cicho. - Poszukajmy czegoś, co może nam się przydać… Bez słowa zacząłe m przeszukiwać wioskę. Niewiele udało mi się znale źć: nadpalony koc, laska, nóż, trochę sera, chleb… musi wystarczyć…

***** Szukałam czegoś, co mogło się przydać… Przede mną była świątynia Perianthi postanowiłam zajrzeć do środka. W środku na kwarcowych płytkach rósł piękny kwiat. Wplotłam go we włosy. Obok znalazłam kawałek ostrza, którym skróciłam moją szarą zbyt długą suknię, sięgała mi teraz do kolan. Na stopach miałam ciemne ciżemki, żałowałam, że nie nałożyłam wysokich trzewików . Przydałoby się jeszcze coś znaleźć... W domu znalazłam różdżkę mojej matki, ocalałą dzięki magii. Teraz to jedyna pamiątka po niej… Ogarnij się dziewczyno… Tu nie jest bezpiecznie. Wracaj do Vena.

***** Spotkali się pod lasem. Ven wyglądał, jakby czekał tu od wieków, ale nie odezwał się ani słowem. Patrzył bykiem na Ari. Przypomniał sobie, że naprawdę nazywała się Aranea, ale wszyscy wołali na nią właśnie Ari. 4


Mała Ari nie jest już taka mała…. ma pe wnie z piętnaście wiosen… Całkiem ładna, ale… Wydawała mu się rozpieszczoną, arogancką dziewuchą. Wyniosłą, upartą i kapryśną. Zainteresował go jednak łuk, który dziewczyna niosła na plecach. Ona zaś kątem oka zauważyła, że chłopak ma ze sobą poręczny nieduży tasak. Pewnie sam go wykuł, w końcu to taki pracowity i grzeczny chłopczyk. Z pogardą wydęła usta. -

Ruszamy? - spytała ze zniecierpliwieniem.

-

Musimy jeszcze iść na pole…

-

Po co?

-

Tego dowiesz się na miejscu...

5


PAŹDZIERNIK 2016

Tajemnica zrujnowanej baszty ZOOS STO Bytom

Przedzieraliśmy się przez gęste krzaki, Ven parł do przodu, zupełnie jakby nie czując gałęzi smagających go po nogach. On chyba nie jest do końca człowiekiem. Mnie kłuł każdy najmniejszy patyk i myślałam, że już nigdy nie dojdziemy do tego pola. W końcu stanęli na środku dużego pola, ze wszystkich stron otaczał ich gęsty i mroczny las. - No i po co tu przyszliśmy? - zapytała Ari z wyraźną niechęcią w głosie. - Mój ojciec kiedyś tu coś ukrył. - To pole jest ogromne, jak zamierzasz to znaleźć? - Pamiętam, że było to obok ruin starej baszty, która znajduję się na północ stąd. - Jakoś jej nie widzę, kowalu. - Stoi na skraju lasu, córko czarodziejki - powiedział z przekąsem Ven - zaraz ją zobaczysz. ***

6


Szliśmy prze z pole, a w moje j głowie kotłowało się mnóstwo myśli. Kto i dlaczego spalił mój dom? Dokąd odjechali sprawcy? I dlaczego muszę się mścić w towarzystwie akurat te j dzie wczyny? Potem odezwały się wspomnienia. W dzieciństwie spędzałem tu dużo czasu, bawiłem się z kolegami, chodziłem na polowania z ojcem, a czasami przychodziliś my w nocy i patrzyliśmy na spadające gwiazdy. - No jesteśmy na miejscu i co teraz? - zapytała Ari. - Mówiłem, że mój ojciec tu coś ukrył. - Ale gdzie ukrył? - No, tego dokładnie nie wiem, widziałem go z daleka, a poza tym zaczynało już zmierzchać... Cudownie, po prostu idealnie, przyciągnął mnie na pole, gdzie jego ojciec podobno coś ukrył. Nie wie co ani nie wie gdzie. Przecież jego ojciec był płatnerzem, co on mógł ukryć, stary hełm czy zardzewiałą kolczugę? Nie wytrzymam z tym chłopakiem ani minuty dłużej!

*** Weszli do środka zrujnowanej baszty. Ruiny wydawały się stare jak świat, dach zapadł się do środka już dawno temu, a ściany zaczęły się już sypać, wszystko wydawało się być w porządku, jednak na środku... - Tu leży jakiś płaszcz! - krzyknęła Ari. - Myślisz, że nie widzę. Nie wytrzymam, uważa mnie za ślepego i jeszcze krzyczy na cały głos. - Może go przeszukajmy, zamiast marnować czas? - No dobra... - westchnął Ven. Ven wziął do ręki płaszcz i zaczął niezdarnie nim trząść. Co on wyrabia? - Dawaj to, nawet z tym nie umiesz sobie poradzić! - wyrwała mu go, patrząc z pogardą. Podczas szarpaniny z odzienia wypadł miedziany, zardzewiały klucz. 7


- Ha! Nareszcie jakiś postęp w sprawie! - krzyknął Ven uśmiechając się do Ari.

Super! Mamy klucz i nie wiemy co on otwiera. Wychodząc z ruin potknąłe m się o kamień, spod którego wybiegło mnóstwo papierożernych żuków. Gdzieś tutaj musi znajdować się jakiś list albo książka.

*** Ven i Ari odążali za gromadą żuków, które w pewnym momencie zatrzymały się przy kopczyku. Wreszcie jakiś postęp w sprawie. Zaczęliśmy kopać rękoma w kopcu i nagle poczułam coś twardego i zimnego. Może to jest coś, co ukrył ojciec Vena i to czego szukaliś my. Po chwili moim oczom ukazała się stara książka, jakby pamiętnik, tylko była ona zapięta paskiem, który kończył się kłódką. - A nie mówiłem że coś znajdziemy - powiedział z zadowoleniem Ven - Zdradź mi tylko, jak to otwo….. Chwila, przecież mamy klucz. Otwieraj!!! Wiedziałe m, po prostu byłem pe wien że coś tu znajdziemy. Ostrożnie włożyłe m klucz do

dziurki.

Pasował

idealnie.

Przekręciłe m

kluczyk

i

ściągnąłem

pasek.

Z podekscytowanie m otworzyłem książkę, i na głos przeczytałem to, co było napisane na pierwszej stronie: "Drogi synu, jest to mój pamiętnik, który ukrywam w nadziei, że znajdziesz go, kiedy to, czego chciałem uniknąć, będzie miało miejsce w naszej wiosce. Twój ojciec Khadger". - Co? Skąd on wiedział co się stanie? - zaczął pytać Ven. - Nie wiem. Czytajmy dalej, może jest coś tam wyjaśnione. "Pewnego dnia Alpagos zaatakują wojownicy, którzy potrafią kontrolować ogień. Wioska zostanie spalona, ale ty mój synu przeżyjesz. Przeszukasz starą skrzynię, w której ukryła się 8


córka tej wstrętnej czarodziejskiej rodziny, ale musisz jej zaufać. Bez niej nie dasz sobie rady. Tasak i różdżkę, którą posiadacie, wykorzystajcie w walce. Odnajdziecie starą zrujnowaną basztę, z której wyjdą setki żuków i zaprowadzą was do tego pamiętnika. Skoro czytacie te słowa, to wszystko już się stało. Teraz musicie udać się na zachód. Dojdziecie do muru oddzielającego Alpagos od Sodryfu. Wejdziecie na środkową wieżę. Tam przy dachu znajdziecie książkę z czarami (kiedyś ukradłem ją naszej wrogiej rodzinie, bo mnie zdenerwowali), ale dzięki niej Ari nauczy się czarować. Tam znajdzie zaklęcie, dzięki któremu otw..." Reszta stron była zniszczona: zamazana i nieczytelna. - Nie! Co teraz zrobimy? - krzyknął Ven. - Chyba musimy iść na ten mur. - Ruszajmy!

9


LISTOPAD 2016

Tatuaż Niepubliczne Gimnazjum nr 1 w Sosnowcu

Bohaterowie wyruszyli w podróż. Byli zdani tylko na siebie i niewiele mieli: różdżkę, namiot, łuk, tasak i trochę prowiantu. Szli już dość długo, kiedy zauważyli mroczny las, do którego nie mieli ochoty wchodzić. Nie mieli jednak wyjścia, musieli zdobyć się na odwagę albo podróż wydłużyłaby im się o kilka godzin. Z obawą zbliżali się do pierwszych pokrzywionych drzew, gdy nagle Ven zaczął krzyczeć - zobaczył gigantyczną pszczołę, która bzyczała im nad głowami. Ari szybko wyciągnęła różdżkę. Zaczęła rzucać na potwora rozmaite zaklęcia, niestety nic nie podziałało. Wtedy owad przemówił: “Dajcie mi coś do jedzenia, nie mam czym wykarmić ula!”. Ven po chwili pomyślał, że mogliby dać pszczole kwiat, który Ari miała we włosach. Dziewczyna bez wahania rzuciła kwiat w górę. Pszczoła pochwyciła go i odleciała. Ze skrzydeł owada posypał się na nich srebrny pyłek, który wniknął w różdżkę i topór. Przyrządy zamigotały przez chwilę, zaraz jednak wyglądały tak, jak dotąd, a bohaterowie nie dostrzegli nawet tego 10


dziwnego zjawiska. Ari bardzo bała się przejść przez tą tajemniczą puszczę. “Boję się tego lasu, ale wiem, że nie ma innej drogi”- pomyślała Ari. ”Mam łuk i różdżkę, Ven ma tasak” - pocieszała się. Weszli do lasu i wydawało im się, że słyszą szepty, dziwne odgłosy. Szli bardzo długo, a las nie miał końca. Postanowili rozbić namiot i rozpalili ognisko. Udało się to głównie dzięki czarom Ari. Nocą Ven miał pilnować obozowiska. Wstydził się powiedzieć Ari, że się boi. Czuł w tym lesie jakieś złe moce. Z drugiej strony jednak nie chciał martwić wiernej mu towarzyszki. Właściwie przeszli razem dość dużo. Głupio by było czynić z niej kłębek nerwów. Ari ułożyła głowę na miękkim, lnianym kocu położonym na leśnej trawie. Odważny Ven wyszedł wtedy ostrożnie na zewnątrz. Chciał dla swej wygody zebrać kilka kępek mchu, aby podłożyć je sobie pod głowę. To był właśnie ten moment, gdy stało się coś, co wprawiło chłopaka w jeszcze większe zdenerwowanie. Dla bezpieczeństwa koleżanki, ba, można by lepiej powiedzieć towarzyszki, odsłonił skrawek wejścia do namiotu. Nastolatka leżała z rozpuszczonymi włosami niby nieżywa, choć jej pierś unosiła się nienaturalnie szybko raz po raz. Van wlepił w nią oczy. - AAAAGRH! - wrzasnął i upadł na ziemię. Jego głos nie zbudził jednak młodej wróżki. Spała spokojnie. Przed oczami Vena stanął obraz, który już niegdyś miał okazję oglądać. Znów ta tajemnicza zakapturzona postać, która pojawiła się w ułamku sekundy poprzedniego dnia, gdy razem z Ari lustrowali szybko wojowników. Tajemnicza, zakapturzona postać. Czerwona peleryna spadała jej aż na ziemię. Stała tuż przed nim, przed wielkim dębem, spod którego miał zerwać mech. Nie było widać jej twarzy. Strój był tak mocno naciągnięty, że Ven rozpoznał w tej sylwetce kobietę. - Siódmego dnia, zanim zajdzie słońce, będziesz mój, kocmołuchu wiejski! - zaskrzeczało widmo i wybuchnęło szyderczym śmiechem. - Ta twoja nędzna pseudo-przyjaciółka również trafi w moje szpony i obu was czeka zgon! Po tych słowach młodzian pobladł ze strachu i o mało nie upadł na leśną ściółkę. W tym momencie zjawa rozpłynęła się, a utworzony z jej ciała siwawy płomień przeniknął do wnętrza wielkiego dębu, a następnie promieniście umknął w bok. Prastare drzewo gwałtownie się ożywiło i rozdziawiło swą paszczę z dziupli. Zionęło wiatrem na wystraszonego kawalera, który mimo mięśni i inteligencji, którą zwykle można było wyczytać z jego twarzy, wydawał się teraz być bezbronnym oseskiem. Podmuch przeniósł Vena o kilka ścieżek dalej. Stał teraz na pustym wręcz polu pełnym kamieni. Otaczały go ze wszystkich stron, tworząc znany młodemu wędrowcowi 11


z opowieści ojca Księżycowy Krąg. Rozejrzał się. Spojrzał w górę na wpół otwartymi oczyma. Zobaczył pełnię księżyca i srebrny snop światła spływający na niego. Upadł na kolana i jęknął bezgłośnie z bólu. Z pleców zaczęła mu bluzgać czarnym strumieniem krew. Nastolatek ściskał się i zwijał. Trwało to może kilka chwil. Snop przesunął się lekko w prawo i zatrzymał się przy jednym z głazów Księżycowego Kręgu. Świetlisty słup rozszerzył się i utworzył niewielkie jeziorko z przejrzystą niczym lustro taflą wody. Ostatkiem sił, pewien wielkiego skaleczenia Ven zdjął lnianą koszulę i odłożył na paprocie rosnące obok. Zrobił krok w przód i odwrócił się. Natychmiast w “lustrze” zauważył to coś, co zostanie zapewne koszmarem na dalsze dni jego żywota. Co prawda, strumień gorącej krwi zniknął, nie pozostawiając najmniejszej blizny, a zamiast niej na plecach chłopca widniał granatowo-czarny tatuaż przedstawiający ognistą kulę. Ven mimo odwagi, dał się ponieść lamentowi i rozpaczy. Wtem zachwiał się i wpadł do jeziora wewnątrz własnej wizji.

*** Obudził się leżąc na mchu w namiocie obok śpiącej Ari. Gorączkowo zastanawiał się, jak się tu znalazł. Teraz przydałyby się jego przenikliwe oczy lustrujące otoczenie. Czy aby na pewno wszystko jest jak należy? Nie! Na nadgarstku Ari pojawił się ten sam tatuaż. Dlaczego? Dlaczego!? Ven szarpnął się gwałtownie, wyczołgał się ponownie z namiotu i zobaczył brzozę rosnącą nieopodal. Stał przed nią i już miał otworzyć usta, gdy ta, jakby czytając w jego myślach, zrzuciła z listków pył maskujący. Ven zebrał go do skorupki orzecha znalezionej naprędce w kieszeni i wrócił do namiotu. Potarł pudrem dłoń Ari. Po tym położył głowę na mchu i szybko zasnął ze zmęczenia.

*** Mimo strachu i niepokojących mar nocnych Vena, dla Ari noc minęła całkiem spokojnie. Rankiem podróżnicy pozbierali wszystkie swoje rzeczy i ruszyli w dalszą podróż. Ven stwierdził, że nie będzie się tym przejmował i powie Ari o tym, co zaszło, długo, długo potem. Nagle usłyszeli, że przemawia do nich wiatr: “Idziecie złą drogą. Natkniecie się na wielkie niebezzzzpieczeństwoooo...”. 12


Ari i Ven przestraszyli się, ale szli dalej. Dotarli do wielkiej skały z wyrytym obrysem dłoni. Dziewczynka przyłożyła rękę we wskazane miejsce. Nagle usłyszeli dźwięk, jakby coś przewiercało się przez skały. Okazało się, że to wielki, kamienny kret, który bardzo głośnym, niskim głosem powiedział, że ten, kto wyrzuci na drewnianej kostce do gry więcej niż 4 oczka, przejdzie dalej przez ten tunel, a ten, kto wyrzuci mniej,

zginie.

Najpierw rzucił Ven, wypadło mu 5 oczek i przeszedł dalej. Potem rzuciła czarodziejka i wypadły równo 4 oczka. Zrozpaczona spojrzała na kreta, a ten pozwolił powtórzyć jej ruch. Poturlała kośćmi i wypadło 1, a wtedy zwierzę rzuciło się na nią. Ven zawrócił z drogi w tunelu i zaczął bronić dziewczyny, wymachując swoim tasakiem. Wtedy nadleciała znajoma pszczoła. Kret spojrzał w górę i szybko wrócił do swojej skały. Pszczoła znów obsypała ich srebrnym pyłkiem i odleciała. Tym razem pyłek wniknął w ich dłonie, które rozjarzyły się różową poświatą, lecz po chwili znów wyglądały jak dawniej. Bohaterowie spojrzeli na siebie, skonsternowani, następnie zerknęli w stronę tunelu. Czuli, że coś z jego wnętrza ich przyciąga, dlatego przestali się opierać. Tunel zdawał się nie mieć końca. Nietypowe ściany o spiralnych brzegach zdawały się napierać na nich. Zmęczenie dawało o sobie znać, gdy nagle Ven poczuł, że wchodzi w coś mokrego. Okazało się, że to był brzeg jeziora. Ven rozglądał się, zadziwiony. Jezioro znajdowało się wewnątrz góry. Chłopiec podchodził jak zahipnotyzowany i dotykał ciemnozielonych pni drzew, które przypominały mu dziko powykrzywiane paluchy unieruchomionych gigantów. Przesuwał palcem po omszałej korze, z której osypywały się porosty i wpadały do oleistej cieczy, którą wypełnione było jezioro. Wiedział jednak, że muszą iść dalej, d latego raz za razem spoglądał w oczy Ari, która po chwili odwróciła głowę i niespiesznie taksowała wzrokiem dziwną przestrzeń. Na koniec chłopiec zobaczył, jak czarodziejka wzrusza ramionami, wzdycha, po czym spokojnym głosem proponuje, żeby zbudowali tratwę. Ven ściął tasakiem chudsze drzewa i wspólnie złączyli je w tratwę przy pomocy magicznych pnączy. Raz za razem zanurzali kawałek kłody w gęstej cieczy, dzięki czemu nie bez trudu dopłynęli do brzegu po drugiej stronie jeziora. Udało im się złapać nawet dwie smoliste ryby w czasie przeprawy. Ven zastanawiał się, czy będą w stanie je zjeść nie bez szkody dla siebie, kiedy dostrzegł chytry uśmiech Ari. Zdawało się, że dziewczyna usłyszała jego myśli (zapewne potrafiła tego dokonać jako wróżka), bo machnęła energicznie swą szczupłą dłonią, wymruczała coś pod nosem i w jednej chwili brudno-smoliste stworzenia przemieniły się w połyskujące w mdłym świetle karpie. 13


Kiedy nocą zmęczeni chcieli rozbić namiot, Ven odkrył, że został on poszarpany podczas walki z kretem. Nocą... Ven rozglądał się po nietypowej przestrzeni. Bura, nieprzejrzysta mgła spowiła górne partie miejsca, w którym się znaleźli. Chłopcu trudno było oszacować, czy wydobyli się już z wnętrza na jakieś bliżej nieokreślone ze wnętrzne. Popatrzył zasmucony w oczy Ari, szukając w nich odpowiedzi. Dziewczyna ponownie wzruszyła ramionami, irytując tym nieco potwornie rozbitego Vena. Postanowili znaleźć inne schronienie. Ari wykorzystała różdżkę, by rozświetlić teren. Wtedy chłopak zauważył budowlę, która bardzo przypominała piramidę. - Wchodzimy? - zapytała Ari. - Nie wiem. To może być niebezpieczne - odpowiedział jej Ven. - To dobre schronienie. Sprawdźmy. - No to naprzód! Nie bez obaw weszli ostrożnie do środka.

*** Pradawna świątynia wyglądała strasznie.

Było

tam bardzo

ciemno

i cicho.

Nasi bohaterowie ciągle wpadali na dziury w podłodze i wielkie, gęste pajęczyny. Na wszystkich ścianach znajdowały się tajemnicze runy. “Te napisy opowiadają o bardzo groźnych smokach” przetłumaczył w myślach Ven. Na końcu korytarza, którym szli, coś się poruszyło. “Oby to nie był smok. Oby to nie był smok…”- powtarzała sobie w głowie Ari. Ven poszedł przodem, ponieważ zauważył przerażony wzrok dziewczyny. "Czyżbym przepowiedział sobie zagładę i klęskę?" - zdążył uchwycić swą myśl, gdy nagle zza rogu wyskoczył wielki, czerwony potwór z kilkoma bliznami na ciele. Ari i Ven wyciągnęli broń. Kiedy kowal rzucił tasakiem, gad zaczął ziać ogniem tak gorącym, że broń roztopiła się w locie. Wtedy czarodziejka zaczęła rzucać zaklęcia. Niestety, te odbijały się od grubych, wielkich łusek. Nie miała też wielkiej wprawy w używaniu takich czarów. Przerażeni, rzucili się do ucieczki. Potwór zaczął ich gonić. Uciekinierzy zagłębili się w mroczne, nieznane korytarze, które zdawały się być nieskończenie długie. - Masz jakiś pomysł?- wydyszała przez ramię Ari. - Nie, a ty? - krzyknął Ven. 14


- Może... Słuchaj, ty odciągniesz jego uwagę, a ja przygotuję pułapkę - rzuciła w jego stronę, odwracając się nagle i przerażając go bardziej swoimi wytrzeszczonymi oczami, które odbijały blask płonącego wlotu korytarza, tym samym zmieniając swój kolor na krwisto-złoty. - Ok - szepnął Ven. Na skrzyżowaniu dziewczyna skręciła w inny korytarz. Zauważyła, że na jego końcu są drzwi. Kiedy je otworzyła, znalazła pomieszczenie, z którego pospiesznie zabrała kilka przedmiotów. W tym czasie Ven ciągle uciekał przez tunele. Nagle usłyszał: “Schyl się!” Chłopak postąpił według instrukcji i “przetoczył się” pod linką, którą na szczęście zauważył. Smok człapał tuż za nim. Dyszał, potrząsając groźnie łbem, z tego powodu nie dostrzegł zasadzki, potknął się na rozciągniętej przez Ari linie i upadł. Głośno zaryczał, z jego strasznych oczu popłynęły łzy. Ari zrobiło się go żal. Okazało się, że pokiereszował skrzydło. Już nie wydawał się ani groźny, ani straszny. Przypominał bezbronnego pieska, którego ktoś za mknął w obcym miejscu i doprowadził do szaleństwa. Pozwolił Ari do siebie podejść i opatrzyć zranienie. Po tej przygodzie dzieci oswoiły smoka (przydały się do tego świeże ryby) i postanowiły, że polecą z nim do muru, w którym ukryta była księga. Wznosili się ponad światem pełni nadziei i szczęścia. Mroczna przestrzeń pozostała daleko pod nimi i z tej perspektywy nie wydawała się wcale groźna. Rozbawiło to Vena tak silnie, że zaczął na zmianę chichotać i pogwizdywać. Wiatr wpadał im raz po raz we włosy. Mijały godziny, a znużona podrożą Ari upadła na smocze cielsko i zapadła w sen. Właściwie nie wiadomo, czemu przyśnił jej się Ven i tajemnicza zakapturzona postać. Potem w jej głowie zrodziła się wizja Księżycowego Kręgu i okropnego ciemnego tatuażu szpecącego każde ciało. Ari zerwała się w swym śnie i dojrzała na nadgarstku zarys tego samego kształtu, który poprzez moc koszmarów utkwił w jej bujnej wyobraźni. Nagle otoczyła ją skądś znajoma biała para. Był to duch matki. Kobieta w obawie o córkę przybyła z zaświatów. Wzięła w swe przejrzyste i delikatne ręce księgę zaklęć i rzuciła na dziewczynę zaklęcie zapomnienia. Potem zniknęła, wtapiając się w kłęby obłoków. Ari i Ven, na równi nieświadomi późniejszych losów, opadli na ciepłe łuski smoka, pogrążyli się w marzeniach i uśmiechnięci leżeli teraz, trzymając się za ręce. W ich głowie zrodziły się nowe, pełne pięknych idei przeżycia. Im więcej ich powstawało, tym mocniej mieszały się z prawdziwymi doświadczeniami nastolatków. Coraz silniejsze imaginacje zacierały przeszłość, mieszały informacje, pozostawiały 15


po sobie chaos szaleństwa i dezorientacji. Tak, szaleństwo i niepamięć mogły dawać szczęście i mogłoby to uchronić bohaterów od zbliżającego się niebezpieczeństwa. Cóż to byłoby jednak za życie bez przeszłości, w nieusuwalnym obłędzie? Ciepło smoczej skóry powstrzymało destrukcję, którą sprzeczne czary - widma i matki - starały się dokonać w umysłach Vena i Ari. Ich dłonie zacisnęły się, a ryk smoka wybudził dzieci z letargu.

*** Dłoń wróżki, przyłożona do grzbietu smoka, pozwalała na czerpanie z prastarej mocy zapomnianych dawno zaklęć. Smocza siła wypełniała dziewc zynę tak mocno, że końcówki jej włosów unosiły się i sypały iskrami. Różdżka sama kierowała bezwładną dłonią Ari, kreśląc mapę i naprowadzając bohaterów na odpowiedni kurs. Do muru ze snów i widzeń. Do muru z przepowiedni i ostrzeżeń. Do muru, który w końcu udało się im dostrzec naprawdę. Pożegnali się wtedy ze smokiem. Postanowili odszukać wieżę, o które j przeczytali w pamiętniku. Nie wierzyli w jej istnienie, a mimo to wyłoniła się ona na wzgórzu w całej okazałości. Gdy wdrapali się na jej dach, tam Ari zauważyła właz. Weszli przez niego do niewielkiego pomieszczenia, w którym znajdował się stół, krzesło i stara skrzynia. Po pokoju były porozrzucane mapy. Czarodziejka podbiegła do skrzyni. “Tam na pewno jest księga ma gii, ale potrzeby jest klucz do kłódki” - pomyślała Ari. Obydwoje zaczęli przeszukiwać pokój. Znaleźli tam nóż, mały miecz, suchary i butelki z jakimś płynem. Wtedy Ven wpadł na pomysł, by sprawdzić, czy coś nie jest ukryte pod stertą map i innych papierów. Zagrzebał się w nie po czubek głowy, a po chwili wrzasnął triumfalnie i wyciągnął w górę zaciśniętą dłoń. Rzeczywiście, znalazł tam klucz, który idealnie pasował do dziurki w kłódce. Chłopak wyjął ze skrzyni encyklopedię czarów i podał dziewczynce. Ari czuła, że trzeba się spieszyć. Otworzyła księgę...

16


GRUDZIEŃ 2016

Zniknięcie Gimnazjum nr 18 w Lublinie

Otworzyła księgę, z której wydobyła się tajemnicza i magnetyczna moc. Końcówki włosów Ari uniosły się lekko ku górze. Przerażona dziewczyna szybko zamknęła książkę z hukiem. Jednak kątem oka dostrzegła rysunek na jednej ze stronic. Wydawało jej się, że przedstawiał odwróconą piramidę, lecz nie b yła tego pewna. Stwierdziła, że powie o tym Venowi. Podeszła do chłopca. - Ven! Słuchaj! Zobaczyłam piramidę! - Co?! - Chodź, zobacz! Lecz gdy Ari odwróciła się, księgi tam nie było. 17


- Gdzie ona jest?! - zapytała z przerażeniem. - Ari! To nie czas na żarty! - wykrzyknął Ven. - Ale ja nie kłamię! Dlaczego mi nie wierzysz? - wybuchnęła Ari poirytowana. - Za dobrze cię znam, żeby znowu się nabrać… - mówił chłopak dalej. - Sam zobacz! Zniknęła! Nie ma jej! - Jak mogłaś zgubić księgę?! Być może była naszym ostatnim ratunkiem! - Ja... nie wiem, zniknęła tak po prostu. - Szybko! Poszukajmy jej. Dziewczyna i chłopiec zaczęli przeszukiwać teren, lecz nic nie znaleźli. Nagle Ven ujrzał jakąś kartkę, której wcześniej nie widzieli. Było na niej napisane: „Ari i Venie, w czwartek o godzinie 15.00 musicie zjawić się w pobliskim lesie. Przyjdźcie na to spotkanie, jeśli wam życie miłe.’’ - O co chodzi?! Kto to napisał? - powiedziała niespokojnym tonem Ari. - Nie mam pojęcia, ale musimy się spieszyć, bo zaraz będzie za późno. - Dobrze. Szli szybkim krokiem. Po jakimś czasie zauważyli, że nie widać końca drogi. Sceneria też się powtarzała. Spostrzegli, że coś jest nie tak. -Ari… Czy tylko mi się wydaje, że chodzimy w kółko, chociaż idziemy ciągle prosto? - zapytał Ven z niepewnością w głosie. - Mijamy ciągle to bajorko - wskazał dłonią. Pływała w nim jedna złota rybka. Na drzewie po prawej stronie od zbiornika wody widniała kartka z ogłoszeniem: Ogłoszenie Dnia 26 marca o godzinie 16.00 odbędzie się połów ryb w pobliskim bajorku. Nagrodą w konkursie będzie tyle złota, ile waży złowiona ryba. Zapraszamy wszystkich chętnych. - Ven! Patrz! Ach, gdybyśmy nie szukali księgi, moglibyśmy wziąć udział. - powiedziała, chcąc nieco rozluźnić atmosferę Ari. - To chyba już jutro, no nie? - Pomyśl życzenie. - Co? - Popatrz, gwiazda spada! - wyjaśnił chłopiec. - No, szybko! 18


- No dobrze… Więc… - Ari zamyśliła się na wspomnienie przyjaciółki z dzieciństwa, Karoliny, z którą też bawiła się w spoglądanie w gwiazdy. To niesamowite, ale mimo tego, że nie widziały się już bardzo długo, zawsze, kiedy spojrzała w niebo, czuła jej obecność. Chciałabym nareszcie zaznać prawdziwego szczęścia - pomyślała. Odmówiła jeszcze dziękczynną modlitwę ku czci bogini Damaris, opiekunki szczęścia i patronki marzycieli. - Teraz twoja kolej, Ven. - nieco cieplej odezwała się. - No, dalej; pomyśl życzenie! - No już, w porządku, muszę pomyśleć - odezwał się ze śmiechem na ustach. - Hmm... - Ven zaczął się zastanawiać. Skup się. Skup się! Czego od zawsze pragnął? Za czym się oglądał? Czego potrzebował? A może raczej… Kogo? - Już wiem! - wykrzyknął - Chciałbym ocieplić swoje relacje z Ari - pomyślał. Rozmówił dziękczynienie i otworzył oczy. Nagle usłyszeli dziwny dźwięk. Odwrócili się. Za nimi stał wysoki mężczyzna ubrany w długą, karmazynową szatę. W prawej ręce trzymał zaginioną księgę, a w lewym długą laskę z niebieskim, mocno mieniącym się kamieniem. Wyglądał jak alegoria sprawiedliwości. Nagle odezwał się: - Zegar tyka, już niedługo wybije piętnasta. Spieszcie się, jeśli wam życie miłe. Gdy Ari chciała się zapytać, o co chodzi, nieznajomy zniknął. - Ven, boję się - spanikowała Ari - czemu przytrafiło się nam to wszystko? - Nie martw się. Ważne, że nie jesteśmy sami. A tymczasem chodź, nie wiemy która godzina, więc lepiej idźmy już do tego lasu. Zaczęli powoli iść. Było tak ciemno, że nie widzieli nawet czubka nosa. W tych ciemnościach wydawało się, że coś zaraz na nich wyskoczy. Po kilku dziwnych dźwiękach strach dopadł także Vena. - Myślisz, że gdzieś w końcu dojdziemy? Zaczyna robić się ciemno... - powiedziała Ari. - Mam taką nadzieję. - odpowiedział. - Boję się ciemności. Ari nie lubiła rozmawiać o jej lękach, a zwłaszcza z Venem. - Ven! Uważaj! Nagle ujrzeli na niebie jedną ze spadających gwiazd. Kiedy podeszli bliżej, odkryli, że to nie był meteoryt, lecz duża kostka do gry. Chłopiec był ciekawski, więc podniósł ją. Szybko jednak wypuścił przedmiot z rąk, bo był gorący i poparzona ręka zabolała. Ari szybko mu pomogła 19


i wyjęła z plecaka maść chłodzącą. Po jej wtarciu w lekko zaczerwienioną dłoń Vena, zauważyli, że tajemniczy przedmiot ostygł i ostrożnie zaczęli go oglądać. Pamięci Karoliny

20


STYCZEŃ 2017

Na tropach prawdy ZSJB Piotrków

Ari i Ven zaczęli przyglądać się kostce z bliska. Jej pojawienie się ogromnie ich zainteresowało. Ven robił dokładne oględziny… Kręci mi się w głowie, nic nie słyszę, i ten ból na nadgarstku, co to jest!? Tatuaż?... Czasomierz?... Zegar? Jego wskazówki zaraz pokażą trzecią godzinę po południu, a przecież jesteśmy dopiero w połowie drogi… Ven nie spostrzegł przerażenia Ari, która od jakiegoś czasu nie odezwała się ani słowem. Dziewczyna stała jak słup soli, niezdolna wypowiedzieć ani słowa. Chłopak zaczął się 21


o nią niepokoić. Odwrócił się, popatrzył na tatuaż - zegarek na nadgarstku czarodziejki i zrozumiał, co się dzieje. Już wiedział, że ich życie zależy teraz od tego, jak szybko dotrą do dębu, przy którym mieli się spotkać z zakapturzonym nieznajomym. W niedługim czasie dotarli do wyznaczonego miejsca spotkania, jednak nikt na nich jeszcze nie czekał... Słyszę jakieś dźwięki... szelest, szmer, piosenkę kwiatów? To Magiczny Las tu rządzi... Magia... wyczuwam ją... Gdzie ona się chowa? Czy jest niebezpieczna? Dlaczego ją czuję? To przecież Ari jest czarodziejką, nie ja... Po chwili z najciemniejszego zakątka lasu wynurzyła się postać niewielkiego krasnala: - Jestem Bożątko, posłany na spotkanie z wami - rzekł uroczyście człowieczek - macie szczęście, żeście się nie spóźnili. Młodzi wędrowcy zaskoczeni spotkaniem z niewinnie wygląd ającą istotą, nie wiedzieli, co czynić. W końcu odezwał się Ven: - Przepraszam, ale czy jesteś w stanie wytłumaczyć nam, dlaczego tak wiele dzieje się ostatnio w naszym życiu. Nie wiemy tak naprawdę nic i nic nie rozumiemy. Dlaczego wioska została spalona, skąd te nakazane spotkania, pogróżki, tajemnicze zakapturzone postacie? Zanim nieznajomy zdążył cokolwiek odpowiedzieć, błyskawicznie lecąca str zała trafiła w nieszczęsnego rozmówcę. Ostrze wbiło się w jego nogę, z której natychmiast zaczęła płynąć krew. - Posłuchajcie - rzekło Bożątko - te kwiaty pod dębem mają moc uzdrawiania. Mikstura z nich przyrządzona może mnie ocalić, pomóżcie mi, proszę! Skąd mam wiedzieć, czy ten człowieczek mówi prawdę, a jeżeli zrobi nam coś złego? I te kwiaty… Wyglądają tak zwyczajnie…. Czy one mogą mieć moc?... Jednak z drugiej strony, czy mamy coś do stracenia? Jeśli mu pomożemy, jest szansa, że on nam się odwdzięczy. Skąd ta strzała? Czy to kole jna próba dla nas? Ile jeszcze mamy wytrzymać? Rodzice mówili, że należy pomagać, że nie można być nijakim, że wyzwania nas wzmacniają… zatem działajmy. 22


I tak młodzi, nie zastanawiając się długo, zaczęli zrywać kolorowe, ale niczym nieróżniące się od innych kwiaty spod dębu. Bożątko poinstruowało nastolatków, jak wycisnąć magiczną ese ncję z kwiatów, a następnie już samodzielnie nałożyło na zranioną nogę płatki nasiąknięte miksturą . - Byliście dla mnie naprawdę dobrzy. Pomogliście mi, choć nie znaliście dokładnie moich zamiarów. W zamian chciałbym wam pomóc. Oto list adresowany do ciebie, Venie. Mój pan kazał mi go spalić, nie zrobiłem jednak tego. Domyślam się, że to, co zawiera ten zwój, będzie dla ciebie wiele znaczyć. Ven spojrzał zaciekawiony na Bożątko. Powoli wyciągnął rękę i wziął list. Od razu rozpoznał jego nadawcę. Ten charakter pisma widział już kiedyś. A to co przeczyta ł, odebrało mu na chwilę dech w piersiach. Jego wzrok przebiegał między kolejnymi liniami raz po raz. Czoło marszczyło się, usta to uśmiechały, to znowu wyrażały przerażenie i szok. Alpagos, w dniu wiosennego przesilenia słońca.

Drogi Venie, Jeśli czytasz ten list, to znaczy, że stało się coś bardzo złego z naszą rodziną - ona już nie istnieje i zapewne zadajesz sobie teraz wiele pytań - czemu napisałam ten list, dlaczego to wszystko musiało Cię spotkać. Muszę Ci coś wyznać. Pochodzę z rodu magów. Wiele lat temu zakochałam się w Twoim ojcu. Byliśmy szczęśliwa parą, ale moi rodzice nie chcieli, bym wiązała się ze zwykłym człowiekiem. Próbowali mnie przekonać, żebym rozstała się z Twoim ojcem. Nie mogłam tego uczynić, za bardzo go kochałam. Zostałam wygnana. Zrozumieliśmy, że odziedziczyłeś magiczne zdolności, gdy tylko ułożyliśmy Cię w kołysce. Uznaliśmy jednak, że nie będziemy Ci o nich mówić. Teraz wiem, że to był błąd. Jesteś magiem, mój Synu. Drzemie w Tobie wielka moc. I musisz z niej skorzystać. Jeśli będziesz potrzebować pomocy, idź do Ari. Możesz jej ufać. Ona jest Twoją siostrą cioteczną. Nie mam wiele czasu. Pamiętaj jedno, musisz w siebie uwierzyć, jesteś wyjątkowy. Kocham Cię. Mama W głowie Vena kłębiło się mnóstwo pytań. 23


Kim naprawdę jestem? Czemu to wszystko spotyka akurat mnie? W ciągu tych kilku dni tak wiele się zmieniło… Ale wiem je dno - grozi nam wielkie niebezpieczeństwo. Na razie nie będę nic mówił Ari o moim pochodzeniu, to nie czas i nie miejsce. Niech dale j będzie ono tajemnicą. - Kim jest twój pan ? - zapytał chłopak. - Mój pan… jest wcieleniem zła. Przybiera różne postacie, ale ma tylko jeden cel - szerzyć zło. Zły pan był na tej ziemi od powstania świata. Od zawsze dobro mierzyło się ze złem. Ale w końcu nastanie koniec. Jesteś wybrańcem Venie. To ty położysz kres temu wszystkiemu. Mój pan rośnie w siłę, on chce zniszczyć wszystkie istoty i cały ten świat - odpowiedziało Bożątko. - Ale ja… sam nie wiem. To ogromna odpowiedzialność, to wszystko stało się tak prędko... - Musisz jak najszybciej poznać swoje umiejętności, bo w końcu nadejdzie ten dzień, w którym zmierzysz się ze złem całego świata. - Co mamy teraz zrobić? Pośród drzew wyłoniły się dwa kare konie gotowe do drogi. Bożątko podeszło do Vena. - Oto mapa. Zaznaczyłem na niej miejsce, do którego musicie dotrzeć. Rozpoznacie je po potężnym moście zwodzonym, który strzeże twierdzy. Tam odkryjecie swe prawdziwe możliwości. Czas się kończy. Ruszajcie w drogę.

24


LUTY 2017

Poświęcenie Gimnazjum nr 2 w Kłodzku

Ven wziął do ręki mapę i zaczął się jej przyglądać, jakby od tego kawałka pergaminu zależało całe jego życie. Właściwie nie tylko jego, ale też jego towarzyszki. Ktoś na margines ie nabazgrał kilka słów instrukcji. Litery były niewyraźne, jakby ten, kto to pisał, bardzo się śpieszył.

25


“Gdy staniesz przed wielką próbą i krok twój będzie niepewny - zginiesz. Spójrz w głąb siebie i zdecyduj, co jest najważniejsze. Odmierz strach, połóż na szali własną odwagę i dokonaj wyboru. To, czego nie widać, może być najbardziej potrzebne. Aby coś zyskać, musisz coś tracić. Gdy stracisz z oczu cel, tylko prawdziwe poświęcenie łzą przyjaciela okupione, przywróci ci wzrok. Podążaj śmiało przez dudniącą odchłań, ściskając dłoń przyjaciela.” Nie rozumiał, co to może znaczyć. Chciał zapytać Bożątko o więcej szczegółów, jednak gdy podniósł wzrok, jego już nie było. Zakłopotany Ven schował mapę do tobołka i wsiadł na konia. Ari poczyniła to samo. Podróżowali całą noc, a kie rowała ich północna gwiazda, która była doskonale widoczna na bezchmurnym niebie. Nagle spostrzegli, że drzewa wokół nich nie są już tak zielone i żywe, a zastępują je spróchniałe, stare konary, z których już dawno opadły liście. - To znak - szepnęła Ari.- Musimy zbliżać się do twierdzy… Ven spójrz! Widać już most! Podjechali bliżej mostu i zeskoczyli z grzbietów koni. Ruszyli w stronę zwodzonego mostu, podziwiając ogrom twierdzy, która wyłaniała się z gęstej mgły. W momencie, w którym chcieli postawić pierwszy krok na drewnianej strukturze, rozległ się huk, a ziemia pod ich stopami zadrżała. - Co się dzieje? - Ven spojrzał na dziewczynę, na której twarzy malowało się przerażenie i szok. On sam ukrywał swój strach, żeby nie martwić dodatkowo młodej czarodziejki. - Ari, podejdź bliżej, szybko! - Nie przejdziecie! - Rozległ się donośny głos. Oczom przyjaciół ukazał się ogromny cyklop, broniący zwod zonego mostu. Potwór patrzył na nich swoim wielkim okiem, mrugając co i rusz, wymachując swoją kamienną bronią, która wyglądała jak poszczerbiony miecz. - Żeby przejść, nie może się obyć bez zapłaty. - A-ale my nie mamy nic! - Ari znalazła w sobie wystarczająco dużo odwagi, by powiedzieć cokolwiek. - Nie mamy czego ci oddać, przepuść nas! - Nie chcę złota! - ryknął cyklop, zbliżając się do nich, stawiając ciężkie kroki, przez które ponownie zadrżała ziemia. - Musicie poświęcić coś, co jest dla was ważne, choć o tym nie myślicie! Ven zastanowił się chwilę, kompletnie nie rozumiejąc słów potwora. Coś mu to przypominało... 26


Te słowa... Już to słyszał. A raczej czytał... TAK! To jest to - instrukcja z mapy! Nie mógł sobie dokładnie jej przypomnieć, ale pamiętał, że na końcu było polecenie, aby iść trzymając przyjaciela za rękę! Już chciał ruszyć przed siebie, gdy przypomniał mu się wcześniejszy wers. Aby coś zyskać, musisz coś stracić. Tak mówiła instrukcja. Ale w tej chwili nie miał nic cennego, nic, co mógłby oddać, nic, co było wartościowe. Po chwili przemyśleń ruszył przed siebie, ciągnąc czarodziejkę za rękę, gdyż ta była zbyt sparaliżowana strachem, by zrobić chociaż krok do przodu. Młodzieniec minął cyklopa i wszedł na most, stawiając coraz to odważniejsze kroki. Poczuł, że nawet Ari nie trzęsie się tak jak wcześniej. Nie odwracał się, jednak czuł na plecach wzrok jednookiego olbrzyma. Nie zatrzymywał się. Chciał jak najszybciej wejść do twierdzy i znaleźć coś, co zdoła im pomóc. Z zapartym tchem zszedł z mostu na twardą ziemię, a kiedy poczuł, że stoi na suchym lądzie, wypuścił ze świstem powietrze. - Udało się… - szepnął, po czym dodał głośniej, nie ukrywając entuzjazmu. - Ari, udało się! Ale nie rozumiem. Ja nic nie… - Ven. Ja coś poświęciłam… - odezwała się dziewczynka, łkając cicho. Chłopak spojrzał na nią i ujrzał, że jej zapłakane oczy są puste, szare, jakby pozbawione życia. Ari zwróciła twarz ku niemu. - Ja nic nie widzę...

27


MARZEC 2017

W labiryncie Gimnazjum w Nędzy

Ven po sekundzie wahania serdecznie przytulił Ari. Oboje zdziwili się tym gestem. Ven odsunąwszy się na powrót zwrócił twarz w stronę przeciwległego krańca mostu: - Cyklopie - zawołał. Musiałeś zażądać aż tak wielkiej ofiary?! Odpowiedziało mi tylko echo: "-ary... -ari". - Ari - zwrócił się do dziewczyny - odtąd będę twoimi oczami. Nie bój się. Mam wrażenie, że jesteśmy coraz bliżej. Pewnym ruchem wziął Ari pod rękę i ruszyli w stronę bramy, coraz wyraźniej wyłaniaj ącej się z mgły. Ku pewnemu zdziwieniu Vena ciężkie, mosiężne drzwi były uchylone. Po przejściu przez próg zanurzyli się w mroku chłodnej i wilgotnej sieni. Po kilku krokach Ven w rozwidleniu korytarza zauważył znak odwróconej piramidy. - Ari - zwrócił się do dziewczyny - Czy ty nie mówiłaś przypadkiem czegoś o piramidzie, zanim zniknęła księga? 28


- Tak, Ven - dziewczyna ciągle jeszcze mówiła przez łzy - Była piramida. Odwrócona. - No to mamy jakąś wskazówkę. Z braku innych trzymajmy się tego, co mamy. Sień okazała się rozległym labiryntem, a różnych znaków ciągle przybywało i coraz trudniej przychodziło Venowi wyszukiwać wśród nich odwróconą piramidę. Raz nawet musieli zawracać, bo piramida pomyliła mu się z trójkątem, a to wbrew pozorom nie to samo. - Aaa! - Ven uświadomił sobie, że na moment puścił rękę Ari i ta potknęła się o coś, uderzając się boleśnie o załom muru. - Ojej, Ari, przepraszam cię! Wiesz, że jeszcze nie mam wprawy - Ven troskliwie pochylił się nad towarzyszką i nagle zauważył, że to, o co się potknęła to... księga. Duża, opasła, jakoś znajoma. - Ari, czy ty widzisz... O rany, jeszcze raz przepraszam! Ale... Ari to jest księga! To jest księga! Rzeczywiście, była to ta sama księga, która tak niespodziewanie zniknęła im sprzed oczu, kiedy ostatnio trzymali ją w rękach i zanim zdążyli ją przejrzeć. Ari nie potrzebowała wzroku, żeby natychmiast rozpoznać w dłoniach jej ciężar i szorstką miękkość skórzanej oprawy. No i ten zapach. Znowu, jak za pierwszym razem, przypłynęło dziwne uczucie, jakby zapach przybierał kształt wspomnienia – nieostry i ulotny, ale bez wątpienia bardzo miły. Teraz, niestety, nie mogła szukać rozwiązania tajemnicy na kartach książki, a z samego przesuwania dłońmi po kartach nic więcej nie wynikało. – Ven – powiedziała dziewczyna. – Przeczytaj mi… – Ciii! – Chłopak zamknął jej usta dłonią i gorączkowo szukał pretekstu, który mógłby wystarczyć za usprawiedliwienie tego zachowania. Nie powie przecież Ari, która i tak jest przygnębiona utratą wzroku, że właśnie na końcu korytarza zobaczył zarys postaci. W czerwonym kapturze. – Co się stało? – Ari powiedziała to ledwo dosłyszalnie. Ven czuł, jak mu się powiększają źrenice, tak bardzo usiłował przebić wzrokiem półmrok, stwierdzić, czy postać przybliża się, oddala czy może stoi w miejscu. Najbardziej skłaniał się, niestety, ku pierwszej z możliwości. – Ven? – w głosie Ari zadrgała nutka paniki, a Ven pomyślał, że chyba jednak lepiej, gdy się widzi coś groźnego, niż gdy się jest zdanym na najgorsze domysły. Powiedział najspokojniej, jak potrafił: – Czekaj, Ari, potem ci wszystko wyjaśnię. Nie ruszaj się z tej wnęki. I nie wypuszczaj księgi! – 29


Delikatnie, ale stanowczo złapał dziewczynę za ramiona i wepchnął do płytkiej niszy w ścianie. Zasłonił ją sobą tak, żeby czuła, iż jest tuż obok, i złapał jej różdżkę. To był odruch. Widocznie przypomniał mu się jakiś obraz sprzed pożaru. Wtedy często widywali różdżki czarodziejów skierowane w stronę któregoś z kowali. I raczej nie spotykało go w takiej chwili nic przyjemnego. – Mamusiu, że też mnie nie nauczyłaś choćby jednego maleńkiego zaklęcia! – Ven nie wiedział, czy te słowa zabrzmiały tylko w jego głowie czy też jakiś dźwięk wydostał się na zewnątrz. Dość, że zakapturzona postać, która już teraz z całkowitą pewnością była dużo bliżej niż przed chwilą, zachwiała się i znikła, jakby wchłonęła ją chropowata ściana korytarza. – Ja nie mogę! To znaczy właśnie mogę! I to chyba dużo więcej, niż myślałem! Mamusiu, jeśli to ty, dzięki! A jeśli kto inny, też dzięki! Ari, wychodzimy stąd tak szybko, jak to możliwe. O nic teraz nie pytaj, później ci wszystko wyjaśnię! Chodź! I pilnuj księgi. Aha, mam twoją różdżkę. Ufasz mi? – A co mi innego pozostało, Ven? – Ari powiedziała to tak smutno, że Ven ledwie się powstrzymał, żeby jej znowu nie przytulić. Ujął mocno jej dłoń i już chciał ruszyć z powrotem szlakiem wyznaczonym przez odwrócone piramidy, gdy ze zdumieniem zauważył, że różdżka wyślizguje mu się z rąk i wcale nie spada na ziemię, lecz zawisa w powietrzu poziomo, wyraźnie pokazując kierunek. Jej koniuszek jarzył się leciutko jak ognik gasnącego papierosa. Ruszyli we wskazanym przez nią kierunku. – Ari! – szepnął do towarzyszki. – Jest dobrze! Wyraźnie mamy jakieś wsparcie! Twoja różdżka nas prowadzi! – O, nareszcie się obudziła! Mama, kiedy uparcie odmawiała mi nauki czarów, mówiła, że moja różdżka śpi i dopóki się nie obudzi, żadne czary nie będą możliwe. – Ha! Czyli teraz powinno już być łatwiej! – Ven niemal wpadł w entuzjazm. Ale dobry humor przepadł już w następnej sekundzie, bo nagle cały korytarz wypełnił się zwielokrotnionym przez echo szeptem: – Łatwiej? Ze ślepą dziewczyną jak z kulą u nogi? No, zawsze możesz ją zostawić. Wtedy być może dorwę cię nieco później… Ale i tak nie uciekniesz! – Ven, słyszysz to? – głos Ari znowu był nabrzmiały płaczem. – Nie myśl o tym, Ari! Ani nie słuchaj! Najważniejsze to wydostać się stąd. Ven nie miał już teraz wątpliwości, że czerwony kaptur, a może nawet więcej czerwonych 30


kapturów, czai się gdzieś w pobliżu, idzie jakby równolegle z nimi, jakimiś bocznymi odnogami korytarza i tylko niespodziewana aktywność różdżki nie dopuszcza go (ich?) bliżej. Chwilę później wędrowcy najpierw poczuli na twarzach strużkę rześkiego powietrza, a zaraz potem zobaczyli wąską furtkę z kilku żelaznych prętów. Różdżka przepłynęła między dwoma z nich, a te w sekundzie odgięły się od siebie na tyle, że nawet Ven nie miał problemu z przeciśnięciem się. Niewidoma Ari chyba nawet nie zauważyła, że forsuje jakieś ciasne przejście. Stali teraz na rozległej łące, a twierdza była za nimi w dość znacznej odległości. Furtka, którą wyszli, z tej strony znajdowała się w zboczu trawiastego pagórka, dość długo musieli więc iść podziemnym korytarzem. Łąka była skąpana w słońcu. Niemal na środku rosła kępa drzew – o dziwo, różnych. Biała kora brzozy była najlepiej widoczna na tle ciemnego brązu pozostałych pni oraz soczystej zieleni koron. Kępkę opływał wąski strumyk, zamykając drzewa niemal idealnym kołem i tworząc z nich coś na kształt wysepki. Strumyk jednak nie płynął dookoła drzew, pętla szemrzącej wody nie zamykała się, jakby w ostatniej chwili decydując o zmianie kierunku i tym sposobem dzieląc w efekcie łąkę na dwie niemal równe części. Od tej strony, z której płynął, horyzont zamykało wyraźnie zarysowane pasmo gór o dość poszarpanych skalistych zboczach zwieńczonych białą pianką śniegu. Biegnąc w przeciwną stronę, wzrok nie napotykał żadnej przeszkody. Trawa po prostu, jak ucięta nożem, łączyła się z niebem. Zdecydowanie za blisko, żeby mogła to być po prostu linia horyzontu. Ven nie musiał podchodzić bliżej, aby być pewnym, co to oznacza. Jednak podszedł, a z nim Ari uczepiona jego ramienia. Podszedł, bo wiedział, że innej drogi nie ma. A dokładniej mówiąc, nie ma żadnej drogi. Stali na urwisku, spadającym niemal pionowo, a kilkaset metrów niżej, u ich stóp rozciągała się malownicza wioska. Z góry mogłaby uchodzić za wioskę krasnali, ale z pewnością nie oni ją zamieszkiwali.

31


KWIECIEŃ 2017

Co będzie dalej ? Gimnazjum Publiczne im. A. Fiedlera w Dębnie

Ven spojrzał ponownie w dół. Intensywnie zastanawiał się: “Co robić?”. Nie spodziewał się tego. Z każdą godziną wyprawa stawała się trudniejsza i mniej zrozumiała. Chłopak poczuł się bezradny. Nie miał ochoty czegokolwiek robić. Nagle przed jego oczami ukazał się spadochron. Zrezygnowany szesnastolatek założył go na plecy i otulił rękoma towarzyszkę, po czym wskoczył w urwisko. -Raz kozie śmierć - pomyślał. Kiedy dotarli na dół, postanowił przeszukać teren. Wśród głazów oraz mniejszych kamieni dostrzegł maskę. Wziął ją do ręki. Na jej tyle widniały nieznane mu wyrazy. Starał sobie przypomnieć, czy wie, co mogłyby oznaczać, jednakże nic nie przychodziło mu do głowy. Przed nim rozciągał się widok wielu domków. Miał zamiar jak najszybciej poznać 32


ich mieszkańców. Nie wahając się, zapukał do jednego z pierwszych. Na odpowiedź nie musiał długo czekać. Nie miał pojęcia, kim będzie osoba zamieszkująca dom. Widok całkowicie go zaskoczył. Natychmiast ujrzał podobieństwo między ujrzaną kobietą a jego matką. Była to zapomniana przez jego rodzinę, ciotka Eliza, siostra jego matki. Zszokowany widokiem zaniemówił, lecz po chwili doszedł do wniosku, że to odkrycie minimalnie przybliży go do zaistniałej sytuacji. Ven nie wiedział, od czego zacząć. W jego głowie

powstało wiele pytań:

- Ciociu, nie wiem, jak tu trafiłem. Nie wiem, co się dzieje. To jest moja przyjaciółka Ari . Straciła wzrok. - Wiem o wszystkim. To okropne, co was spotkało, lecz musicie iść dalej. To już końcówka drogi. Chociaż nie, czekaj. Twoja matka zostawiła tu kiedyś pamiętnik. Myślę, że może ci się przydać.- objaśniła ciocia Eliza. Zaskoczony Ven zamilkł. Gdy wszyscy zgromadzili się przy sto le, ciocia wstała i podeszła do szafki pod ścianą. Wyciągnęła z niej spore liczydło oraz wspomnianą księgę z wieloma napisami w różnych językach. Zaczęła na nim coś liczyć. Podniósłszy głowę, podała podarek i rzekła: - Pozostaje wam coraz mniej czasu. Oni się zbliżają. Podążajcie

nadal na północ, a ż dojdziecie

do ogromnego drzewa. To nie były słowa, które w tamtym momencie chciał usłyszeć. Ale nie zostało mu nic innego, jak iść dalej. Złapał Ari za rękę i pociągnął za sobą. Poszli dalej. Droga nie była długa, chociaż obydwoje byli już zmęczeni. Natknęli się na kilka rozstawionych ławek. Usiedli na chwilę, żeby chociaż Ari odpoc zęła. Ven Wyciągnął pamiętnik i zaczął mu się przyglądać. Na okładce widniał wielki ptak, a pod nim napis “Feniks”. Wiedział, co to za mistyczne stworzenie, ale zastanawiało go, jaki związek miało z jego matką. Otworzywszy księgę, ujrzał zapiski pełne wspaniałych rysunków. Przedstawiały one smoki, cyklopów czy nimfy. Zaczął czytać przypadkowo wybraną stronę i zamarł. Skalista przepaść, 09.04.1997 Dzisiaj nadszedł dzień narodzin mojego syna. Jest przepiękny, w dodatku bije w nim wielka moc. Czuję ją pod palcami. Jest jak prąd. Przyprawia o mrowienie. Przykro mi, że musiało 33


go to spotkać. Czeka go ogromne cierpienie. Mam nadzieję, że uda mi się jak najdłużej chronić rodzinę. Jeśli to czytasz, synu, wiedz, że chciałam dobrze. Teraz musisz się zmierzyć z kimś, kto włada wielką mocą. Mimo to wierzę, że ci się powiedzie. Pamiętaj, będę z ciebie dumna, jakkolwiek los by ci nie sprzyjał. Tylko walcz. Na siedzisku leżał plecak. Postanowił go przeszukać. Nie znalazł w nim nic innego oprócz karty członkostwa do stowarzyszenia ,,ZŁO”. Gdy to odczytał, jego nogi jakby odmówiły mi posłuszeństwa i natychmiast usiadł na mokrej od rosy trawie. Wiedział, że teraz wszystko może się zmienić. Jego towarzyszka Aria szybko wyrwała mu pamiętnik z rąk i wyrzuciła jak najdalej od siebie. Los chciał, że akurat trafiła do wartkiej rzeki. Natychmiast wstał na równe nogi i krzyknął: - Coś ty zrobiła?!

To mogła być moja szansa.

I właśnie w tym momencie przerwała mu swoim jakże spokojnym głosem: - A co będzie ze mną? Ven zamarł, cóż miał odpowiedzieć Ari, jeśli sam nie był pewien, co się stanie. Bał się, ale jeszcze mroczniejsze było to, że nie mógł na nikogo liczyć, jeśli nie na swoją towarzyszkę. Chwila ta wydawała się dla niego wiecznością. Niestrudzony bohater, nie zważywszy na konsekwencje, rzucił się w pościg za niebywale dla niego ważną informacją. Działała na niego jak magnes. Ile ryzykował? Sam nie był świadom, jak duże niebezpieczeństwo czaiło się za rogiem, a zbliżała się pora, w której księżyc świeci pełnym blaskiem. Dostrzegł jedynie w oddali różne postacie, ale nie przejął się nimi zbytnio. Owe stworzenia były niczym innym jak kosmitami.

34


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.