Czas zatrzymany w
obiektywie
Dziedziniec kamienicy przy ulicy Starowiślnej tuż po spadnięciu śniegu
Rozbiórka starego domu na wsi, w drodze
patruje
yna przy
Dziewcz Bulwarze m Wiślany
do Ost. Świętokrzyskiego
ziom przy
się łabęd
Dziecko nasłuchujące nadjeżdżających pociągów
Mimo niskiej temperatury, starsze osoby grają w szachy nad Bulwarem Wiślanym
Fani festiwalu
Woodstock zm
Cierpliwy wędkarz nad stawem starachowickim w województwie świętokrzyskim
Marta Gluza studiuje turystykę i rekreację w Krakowie i niecierpliwi się na wymianę studencką do Innsbrucka. Na studiach po raz pierwszy udała się w samodzielną podróż autostopem. Dzieciństwo upłynęło jej z widokiem na wzniesienia Beskidu Śląskiego i dlatego góry przyciągają ją jak magnes. Z fotografią zetknęła się po przejęciu starego aparatu fotograficznego taty (Zenit). Pierwsze próby podejmowała podczas podróży z rodzicami po Europie. 2
|www.podprad.pl
ierzają do Ko
strzyna nad
Odrą
wstępniak foto: rf 123
Czekanie
niedoczekane Czekamy na gotującą się wodę i na wolną toaletę w łazience uniwersyteckiej. Na pociąg, na tramwaj, na SKM. Na jutrzejszy dzień, weekend i święta Bożego Narodzenia. Ale czekamy też na słowa podziękowania, przeprosiny lub, o czym opowiada piosenka, na przyjście ważnej dla nas osoby – choć jest to przecież innego rodzaju czekanie.
M
ogę stwierdzić, że stan ten to mieszanka konieczności, czegoś narzuconego, lecz także naszego wyboru. Gdy czekam na pociąg, a ten spóźnia się, nie muszę przecież czekać – mogę równie dobrze pójść do domu, lecz nie byłoby to dobre rozwiązanie z perspektywy zaliczenia studiów. Więc czekam, bo pociąg przecież w końcu przyjedzie. Inaczej wygląda sytuacja, gdy czekamy z wątłą lub żadną nadzieją na doczekanie się. Kiedy cel jest nieosiągalny lub ponad nasze siły. A mimo to wciąż tak robimy, coraz bardziej pogrążając się w tym stanie.
zastać mnie w domu. Są jednak osoby, które takie wieczne czekanie traktują jako sposób na życie. Myślą, że wszystko samo się ułoży, jeśli tylko wystarczająco długo się poczeka. I tak nieobecności na uczelni same się odrobią, bo przecież egzamin sam się zda i jakoś to będzie. Przecież w końcu u ich drzwi musi stanąć sam Mark Zuckerberg i zaprosić ich do pracy. A wtedy wygodnie rozłożą się w fotelu, czekając, aż tę pracę przyniesie im do domu.
Manna z nieba
Niektórzy czekają ze wszystkim na polepszenie sytuacji życiowej, na moment, w którym zacznie być idealna – pieniądze Moim zdaniem: nie. Dla jasności, pomijam wszelkie miłoz nieba będą spadać niczym manna w Starym Testamencie, a na sne sytuacje, ponieważ miłość wymyka się wszelkim prawom horyzoncie ciągle będzie świecić słońce. Oczywiście, wszystko logiki i rozumu, a także takie, w których to stanie się samo, za pomocą woli bożej lub szanse na osiągnięcie celu są choć trochę dobrego losu. Muszę jednak powiedzieć jasno: Pieniądze realne. Czyli po prostu mówiąc, jeśli liczę tak się nie stanie. Nigdy. Zawsze będzie coś z nieba nie będą do poprawki, coś do wymiany, a czekanie tym i czekam na to, że spotkam kiedyś Hugh Jackspadać mana, to wszystko jest w porządku, ponieważ bardziej niczego nie zmieni. on wciąż żyje i chodzi po tej samej Ziemi, Mówi się, że jedyną rzeczą pewną jak manna. co ja, więc być może los będzie mi sprzyjał w życiu jest śmierć. Nie sposób się z tym i skrzyżuje kiedyś nasze drogi. Jeśli jednak czestwierdzeniem nie zgodzić. Pozostaje tylko kam na to, że zjawi się pewnego dnia w mojej kuchni i zrobi pytanie, jak wypełnimy czas w środku: czy będzie aktywnie mi tosty na śniadanie, to już jest prawie nierealne: musiałby spędzony, nasycony działaniem, czy może zamieni się mnie znaleźć i wybrać spośród trzech milionów innych kobiet, w nieustanne na koniec czekanie? Magdalena Chrzanowiecka wydobyć mój adres, przelecieć tysiące kilometrów i na dodatek
Czy warto wtedy czekać?
W
dzieciństwie kiedy spadł śnieg, a w telewizji puszczali reklamę Coca-Coli odliczałam dni do Świąt. Będąc dzieckiem zdarzyło mi się wyczekiwać na wiele rzeczy. Teraz jestem o kilkanaście lat starsza i często nadejście pewnych spraw mnie zaskakuje. Na przykład dziwię się kalendarzom adwentowym w sklepach w październiku. Często mówię: jak ten czas leci. Mam nadzieję, że przeglądając nasz magazyn czas zatrzyma się w miejscu. Dlatego zaczynamy nastrojowym fotoreportażem o czasie zatrzymanym w obiektywie. Do tego, na refleksję, polecam felieton Magdaleny Chrzanowieckiej pytającej o postawę życiową – czy czas wypełnisz działaniem czy oczekiwaniem? Na kolejnych stronach zagłębiamy się w sprawy studenckie. W reportażu Koleje studenckie zastanawiam się jak wiele wspólnego mają koleje i uniwersytety. Natomiast Katarzyna Michałowska opowiada historię chłopaków-cudaków studiujących i posiadających nietypowe hobby. Dodatkowo, zatrzymać się w pędzie życia pozwoli nam Jacek Kucharski, dzielący się w pamiętnikarskiej formie, wrażeniami z pobytu w Iraku. Następne reportaże zabiorą nas w kulisy pracy strażaka, sprzedawcy na stosiku w centrum handlowym oraz pracy w hospicjum. Ostatni tekst został nagrodzony w konkursie na najlepszy reportaż konferencji dziennikarskiej Medionalia. Relację z tegorocznej edycji znajdziecie na zewnętrznej stronie magazynu. Życzę miłej lektury, może uda wam się zwolnić z nami na chwilę. Dominika Stańkowska www.podprad.pl|
3
e-K<30 <3zero prasa A4P 1
12-05-11 17:06
Studenckie
studencko
koleje Koleje studenckie nie istnieją. Mimo to studia i kolej mają wiele ze sobą wspólnego. Pociągi spóźniają się. Profesorowie też. Jednak w drugiej sytuacji szczęśliwi studenci po 15 minutach mogą wrócić do domu. W pierwszej pasażerowie muszą czekać na wietrznym peronie.
foto: rf 123
S
tudentom odwołuje się zajęcia, gdy nie ma dla nich odpowiednio dużej sali. Podróżujący muszą zmieścić się w klaustrofobicznych pomieszczeniach. Często rozkład jazdy lub plan zajęć jest nieaktualny lub go po prostu brak. Większość z nas wie, jakich jeszcze absurdów można doświadczyć, podróżując. A jakich można zaznać na studiach?
Niedoszłe spotkanie Była wiosna. Ostatni rok studiów licencjackich. Student turystyki i rekreacji na Akademii Wychowania Fizycznego i Sportu w Gdańsku pojechał na weekend majowy do domu. – Byłem w górach – opowiada. – Dzwoni do mnie promotorka licencjatu, że termin ostatecznego omówienia prac wyznaczyła w długi weekend. Wcześniej nie można było się z nią skontaktować. Była nieuchwytna - opowiada Paweł. Chłopak wrócił z prędkością Polskich Kolei Państwowych do Trójmiasta. Czekał godzinę. Profesor nie stawiła się. Mimo to kilka tygodni później szczęśliwie obronił prace licencjacką.
Milisekundy decydują Do legend powtarzanych często przez starsze roczniki na Uniwersytecie Gdańskim przeszły zapisy na zajęcia wychowania fizycznego. W dniu zapisów na forach studenci prześcigają się, kto poda większą liczbę aktywnych kont. Natomiast o wyznaczonej porze milisekundy decydują o dostaniu się na wybrane zajęcia. Rok temu serwer zawiesił się z powodu przeciążenia i zniweczył plany wielu studentów o wymarzonym w-fie. Tydzień później powtórzono zapisy, przez to zajęcia z wychowania fizycznego opóźniły się o kilka tygodni, co ucieszyło studentów.
System flag Jest jeszcze jeden historyczny moment w życiu studenta – czekanie w kolejce. Nieważne, w jakim celu. Student najczęściej znika za drzwiami dziekanatu. Wraca i po wyrazie twarzy, odgłosie trzaskanych drzwi i szybkości wyjścia można wnioskować rezultat spotkania. Jedynie wytężając ucho, można usłyszeć o panujących
nastrojach wewnątrz. Studenci powinni ustalić wspólny system. Biała flaga – neutralne załatwienie sprawy. Czerwona – załatwienie sprawy z negatywnym komentarzem. Czarna – narażanie na niezałatwienie sprawy.
Plan zajęć niczym szwajcarski ser
Studia wieczorowe Dlatego studenci czekający to powszechne zjawisko. Znajdują się na korytarzach uczelni, w barach akademickich, w pobliskich parkach. Między innymi na Politechnice Gdańskiej plan zajęć przypomina szwajcarski ser. Może to planiści uważają, że nasz wolny czas trzeba podziurawić zajęciami. I tak przyszli inżynierowie spędzają czas od 8 do 21 z przerwami na uczelni.
Palec klikający Przed pierwszym października studenci filologii polskiej na Uniwersytecie Gdańskim odwiedzili stronę wydziału w celu sprawdzenia planu zajęć. Na portalu widniał jeszcze zeszłoroczny plan. Oficjalna wersja: plan będzie w weekend. Po niedzieli: plan pojawi się wieczorem. Wtorek: po co wam plan, skoro zajęcia zaczynają się we czwartek? Środa: planista wprowadza jeszcze ostatnie zmiany. Pani profesor z Uniwersytetu Gdańskiego powiedziała mi, że często to właśnie planista jest ofiarą, a winny jest system (nabór do ostatniej chwili, życzenia pracowników, wybór specjalizacji, brak sal).
Słodko-gorzko Szkoda, że uczelnie czerpią ze złego przykładu, jakim jest polska kolej. Może w mediach obok informacji o kiepskim stanie kolei będą także o kiepskiej organizacji polskiego szkolnictwa? Wystarczy tylko podmieć kilka wyrazów, a obraz ukazuje się ten sam. Dominika Stańkowska www.podprad.pl|
5
Chłopaki cudaki Marcin, Maciej i Krzysztof. Jeden układa kostkę Rubika z zamkniętymi oczami, drugi zajmuje się iluzją karcianą, a trzeci żongluje. Co ich łączy oprócz niestandardowej pasji? Studiowanie na jednej uczelni.
Trzeba być nastawionym na drobne sukcesy
M
arcin, Maciej i Krzysztof wystąpili w programie szukającym talentów. Pierwszy doszedł do finału, drugi do półfinału, trzeci został zauważony podczas precastingów i zaproszony do występu w programie. – Kostkę układam od klasy maturalnej – mówi Marcin Kowalczyk, speedcuber. – Nudziłem się na lekcjach, więc znalazłem zajęcie w wolnych chwilach. Układam od dwóch lat. Chciałem pobić rekord, stąd pomysł na układanie kostki bez patrzenia. Marcin został wicemistrzem Europy w multiblindfoldzie, czyli układaniu wielu kostek jednocześnie bez patrzenia. Mistrz europy układa kostkę z zamkniętymi oczami w czasie 26,36 sekund. Marcin jest wicemistrzem, ułożył ją w 33,56. Dla porównania, trzecie miejsce to 44,65. Czas obejmuje zapamiętanie oraz ułożenie kostki.
Pasja – Mój tato umiał jedną sztuczkę z kartami – opowiada Maciej Dzięgielewski. – Gdy miałem około pięć lat, pokazał mi ją trzy razy. Później wyjaśnił. Od początku wiedziałem, że to nie może być magia, tylko metoda. Jako siedemnastolatek, Maciej postanawia, że rozwinie się w sztuce iluzji. Zachęca go to, że nie trzeba wstępować do gildii magów. Zamawia przez Internet płytę DVD. Ogląda dobrze wytłumaczone podstawy. Ćwiczy i czyta dobrą literaturę. – Miałem szczęście, bo można źle trafić – wspomina. Później rozwija swą pasję, rozmawiając z ludźmi z czołówki światowej. – Obecnie pracuję razem z kolegą – mówi. – On tworzy iluzję, ja ją testuję. Czasami sam coś wymyślam i dokładam. Obecnie Maciej Dzięgielewski przygotowuje program autorski mentalizmu. Stara się tworzyć nowe efekty, by od nowego roku zaprezentować je w teatrze. Krzysztof zajmuje się kuglarstwem. Począwszy od żonglowania maczugami, piłkami, poprzez żonglerkę kontaktową, manipulację obręczą, kończąc na ekwilibrystyce, stanie na równoważni i rzucaniu maczetami. – Jestem samoukiem – mówi o sobie. – Uczestniczę w wielu festiwalach i konwentach żonglerskich w Polsce. Tu się doszkalam. Poza tym oglądam filmy, tutoriale oraz poświęcam dużą ilość czasu na ćwiczenia. 6
|www.podprad.pl
Studiowanie – Nie jest łatwo godzić pasję ze studiowaniem – mówi Krzysztof. – Kiedy zacząłem zajmować się kuglarstwem na poważnie, występować i zarabiać pieniądze, czas podczas sezonu okazał się ciężki. Najlepszy okres na występy uliczne w Polsce, to miesiące od kwietnia do września. Studiujący żongler musi odłożyć sesję na wrzesień. – Albo zajmuje się pokazami na poważnie, albo sesją – opowiada Mańkowski. – Maj i czerwiec odpuszczałem. Nadrabiałem we wrześniu. Cały czas studiuję na czysto i uważam, to za mój sukces. Marcin Kowalczyk miał braki we wrześniu, które zaliczył w październiku. Obecnie, z powodu przygotowań do programu i udziału w finale, ma dużo nieobecności na ćwiczeniach. Teraz jego studencki los zależy od decyzji dziekana. Maciej Dzięgielewski po urlopie dziekańskim, w październiku wrócił na uczelnię. – Pół roku temu zdałem sobie sprawę, że wolę wziąć dziekankę i skupić się na tym, by posiąść wiedzę, a nie zaliczać – tłumaczy. – Na uczelni zbieram inspiracje, rozwijam się, jestem tu dla idei uczenia się a nie dla samego papieru. Oczywiście, bardzo chciałbym obronić licencjat na moim wydziale. Marcin i Maciej studiują na Wydziale Fizyki Technicznej i Matematyki Stosowanej na drugim roku. Krzysztof na czwartym roku Wydziału Elektroniki, Telekomunikacji i Informatyki.
Nauka pomaga Krzysztof mówi, że studia bardziej pomogły mu w żonglerce niż żonglowanie pomogło w studiowaniu. – Podstawowa wiedza z elektroniki, planowanie czasu, zajmowanie się dużymi projektami – opowiada – bez tej wiedzy nie złożyłbym wzmacniacza, by wyjść na ulicę. Nie wiedziałbym, jak podłączyć sprzęt z mikrofonem i odtwarzaczem mp3. Mańkowski był przez półtora roku prezesem SKALPU, czyli studenckiego koła automatyków na Wydziale ETI. Współorganizował turniej robotów dla dzieci. – Chciałem robić coś, co przynosi nie tylko zysk, ale jest miejscem dla rozwoju innych ludzi – mówi.
– Nie za bardzo wychodzi mi uczenie się rzeczy przydatnych w życiu – mówi Marcin Kowalczyk. – Zapamiętuję cyfry, kostki, karty dla sportu. Dobrze rozwinięta pamięć przydaje się w nauce, ale by się nauczyć, trzeba chcieć. Marcin zapamiętuje ciąg stucyfrowy w półtorej minuty. – Iluzja to moja pasja i od jakiegoś czasu praca – mówi Dzięgielewski. – Na studiach uzmysłowiłem sobie, że jest pewna matematyczna metoda, której używałem w iluzji od dawna, niezdając sobie z niej sprawy. Maciej ocenia, że czas spędzony na nauce to 5%, a uczenie się efektów karcianych zajmuje mu 95% czasu.
foto: Katarzyna Michałowska
Gdański
Park Naukowo – Technologiczny i Interizon – Pomorski Klaster ICT zaprasza
foto: Kama Jutkowiak – Gdy czytam coś, zawsze bawię się kartami, bo to mi nie przeszkadza – mówi. – Gdy ćwiczę jakiś ruch, długo mi to zajmuje, ale gdy już się nauczę, mogę go doskonalić, ucząc się na jakiś przedmiot na studiach.
Czekanie na efekt Trzeba mieć dużo cierpliwości do rzeczy, które na początku nie wychodzą. – W zajmowaniu się iluzją pomogła mi wrodzona wytrwałość – mówi Maciej Dzięgielewski. – Czasami jedna rzecz zajmuje mi kilka tygodni. Do tego mam świadomość, że inni ludzie mogą to zrobić o wiele szybciej. Ja muszę pracować więcej niż inni. Z czasem tempo jest lepsze. Pomaga mi świadomość, że jeśli coś wyjdzie raz, to można to tak wyćwiczyć, by wychodziło zawsze, no prawie zawsze. Maciej mówi, że iluzja uczy pokory, ponieważ posiada on umiejętności, których nikt nigdy nie zobaczy. – Trzeba z tym żyć i wiedzieć, że to jest po to, by wywołać reakcję, a nie po to, by się popisywać – mówi. – Żonglowanie trzema piłkami to umiejętność do nauczenia się w jedną noc – mówi Krzysztof. – Natomiast przejście z trzech piłek do pięciu, to kwestia pół roku, by robić to niestabilnie, a dwóch lat, by żonglować stabilnie. Mańkowski mówi, że jego profesja wymaga dużo cierpliwości i szacunku do tego, że czasem coś się nie udaje. Nie można być nastawionym na efekty, trzeba umieć się cieszyć z drobnych sukcesów, z tego że uda się zrobić coś drobnego raz na sto prób.
Przyszłość Krzysztof mówi, że lubi marzyć o rzeczach całkowicie realnych. – Nie chciałbym przez najbliższe kilkanaście lat pracować jako artysta uliczny – mówi. – Z drugiej strony bycie inżynierem automatykiem do końca nie leży w mojej naturze. Lubię zajmować się projektami, nowymi rzeczami, a siedzenie przed komputerem nie jest tym, co chciałbym robić. Mówi, że jeśli mógłby robić coś, co nie byłoby związane z przymusem zarabiania, to chciałby być żonglerem. Marcin Kowalczyk chciałby w przyszłości zajmować się speedcubingiem i mnemoniką. To drugie wydaje mu się bardziej przyszłościowe. Maciej marzy, by łączyć studia z pracą. W przyszłości, oprócz licencjatu na wydziale matematyki, chciałbym zrobić licencjat z psychologii. Obecnie myśli też nad aktorstwem.
Wartość Krzysztof występuje na ulicy w Gdańsku, nazywa siebie buskerem. – Jako student nie jest łatwo utrzymać się z ulicznego występowania, chociaż zarobek jest wystarczający, by przetrwać kilka miesięcy w roku – opowiada. – Trzeba się nastawić, na pracę cały możliwy czas. Nie można robić wakacji w czasie sezonu. Tak jak w pracy, kilka godzin dziennie, siedem dni w tygodniu. To ciężki kawałek chleba. Nie mówi, ile zarabia na ulicy. Za występy, które ma rzadziej, otrzymuje 400–500 zł za krótki pokaz a 800 zł za dłuższy. Maciej Dzięgielewski mówi, że spokojnie utrzymuje się z iluzji karcianej. – Wolę pracować rzadziej, by skończyć studia – mówi. – Można się z tego utrzymać. Wystarczy tylko mieć pomysł na siebie, by sprzedać to, co się robi. Tylko albo aż. Katarzyna Michałowska
planujących nowy start w życiu i prowadzenie własnego biznesu do udziału w innowacyjnym Projekcie ICT Startup – generowanie innowacyjnych przedsiębiorstw przez Gdański Park Naukowo-Technologiczny w celu rozwoju Pomorskiego Klastra ICT współfinansowanego ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego w ramach Poddziałania 1.5.2 Wsparcie Regionalnych Procesów Proinnowacyjnych Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Pomorskiego na lata 2007-2013. Każdy z Uczestników Projektu weźmie udział w ocenie kompetencji prowadzenia własnej działalności gospodarczej w specjalnie przygotowanych pracowniach co-workingowych mieszących się w Gdańskim Parku NaukowoTechnologicznym (GPN-T) na ul. Trzy Lipy 3 w Gdańsku. Dla Uczestników Projektu wyłonionych w drodze oceny kompetencji, zapewniamy cykl warsztatów stymulujących i konsultacji w zakresie tworzenia biznes planu. Dodatkowo opieka mentorów w zakresie biznesowym oraz spotkania networkingowe!
Informacje o projekcie: Gdański Park Naukowo-Technologiczny, Iga Pachulska, i.pachulska@strefa.gda.pl, www.gpnt.pl Interizon - Pomorski Klaster ICT, Magdalena Pawlun, magdalena.pawlun@interizon.pl, www.pomorski-klaster-ict.pl
Projekt współfinansowany przez Unię Europejską z Europejskiego Funduszu Regionanego
Pokój!
– krzyczy Irańczyk
Ani razu nie usłyszałem wybuchu bomby, nie usłyszałem także wystrzałów z karabinu – prawdę mówiąc, nie widziałem nawet karabinu ani terrorystów. Ich przywitanie Salam oznacza Pokój. fot. Jarosław Kuchaski. Szutur’y - wielbłądy podczas posiłku
T
utejsi chcieli nas dotknąć, usłyszeć naszą mowę, porozmawiać pomimo tego, że większość ludzi nie potrafi mówić po angielsku. Nasz widok był dla nich czymś niezwykłym. Czułem się tutaj bezpieczniej niż w Polsce, choć często bywałem przemęczony ich serdecznością i ciekawością, a także gwarem przeludnionych miast.
Telewizja i rzeczywistość
Dziś jesteśmy bombardowani przez media sensacyjnymi informacjami przekazującymi nam określoną wizję państwa, którego samo wspomnienie, wywołuje dreszcze ze względu na jego rzekomy charakter militarny. Warto zatem zweryfikować tę wiedzę. A co takiego ciekawego może być w takim Iranie? Ano, jak się okazuje, całkiem sporo, począwszy od ludzi, ich zwyczajów, jedzenia, ruchu ulicznego, krajobrazów, zabytków, a na architekturze skończywszy. Iran zwiedziliśmy przez dwa tygodnie od morza do morza – kąpałem się zatem w gorącej jak pod prysznicem – Zatoce Perskiej, a także pod koniec podróży w morzu Kaspijskim, którego temperatura wody, była taka, jak latem w brzydszy dzień nad Bałtykiem, a był to już koniec października. Na południu – Nad Zatoką Perską widziałem namorzyny (mangrowce) – lasy, które rosną na morzu. Ich widok był niezwykły. Pływaliśmy między korytarzami drzew, a ja czułem się niczym w dżungli amazońskiej, a poza tym rośliny, które rosną na słonej wodzie…
Kobieta i mężczyzna Do Iranu jechałem z myślą, aby zdobyć materiał na napisanie pracy zaliczeniowej na studia. Chciałem porównać kobietę europejską do kobiety ze świata muzułmańskiego. Na miejscu bardzo szybko zorientowałem się, że będzie to niemożliwe. A jaka jest kobieta irańska? Niedostępna dla obcego mężczyzny. 8
|www.podprad.pl
Niektóre młode dziewczyny wykazywały pewne zainteresowanie naszą obecnością. Uśmiechały się, czasem rozmawiały z nami, ale zazwyczaj z dużą asekuracją i dystansem. Dłuższa rozmowa była prawie że nie do osiągnięcia. Ze zrobieniem im zdjęcia też mieliśmy problemy. Mężczyźni byli natomiast zupełnie inni, momentami byli tak narzucający się swoją osobą, że w kręgach europejskich byliby uznani za homoseksualistów. Wielokrotnie zostałem wycałowany przez obcych facetów… U nich to wyraz sympatii i serdeczności. W Iranie nie pochwala się natomiast ostentacyjnego afiszowania swoich uczuć w stosunku do płci przeciwnej. Małżonkowie muszą zachowywać powściągliwość w miejscach publicznych. Zaś spotykanie się z kobietą bez nadzoru rodziców, która nie jest naszą żoną, jest nielegalne!
Na pustyni wołania o pomoc nikt nie usłyszy – tam nie ma echa
Krawężnik kontra samochód Warto wspomnieć, że krawężniki w tym kraju są wyjątkowo wysokie. Niektóre z nich sięgały nawet 60 cm. Idea tego jest taka, iż żaden samochód nie ma prawa wjechać na chodnik, gdyż człowiek idący po chodniku powinien czuć się bezpiecznie. Paradoks tego jednak jest taki, że większość ludzi chodzi po ulicach, bo chodniki są w opłakanym stanie. Ruch uliczny w Iranie jest dość problematyczny dla Europejczyka czy to na miejscu kierowcy, czy pieszego. Ten fakt architektoniczny może stanowić duży problem dla osób niepełnosprawnych – pomyślałem, jak to pierwszy raz zobaczyłem, ale niepełnosprawnych nie widziałem, są za to seniorzy, dla których jest to z pewnością przeszkodą. Wyobraźmy sobie ogromne miasto – 7 pasów po jednej stronie. Z początku, kiedy przechodziłem przez taką jezdnię, strasznie się złościłem i co chwilę się zatrzymywałem, żeby ktoś mnie nie potrącił. Jest na to jedna rada: przestać myśleć i po prostu iść przed siebie. Samochody się tak dopasują i wymanewrują, żeby cię ominąć lub zwolnić w odpowiednim momencie.
fot. Maciej Kozieł. Na pustyni, obok słonego jeziora Namak, gdzie niegdyś była woda.
W Iranie mogłem zobaczyć na własne oczy coś, co widziałem lata temu w podręczniku od historii: zigguraty – a dokładnie jeden w Czoga Zanbil, ma około 3500 lat i jest świadectwem starożytnej cywilizacji, gdzie widzieliśmy pismo klinowe; a także Persepolis – starożytne miasto perskie założone 2500 lat temu. Byliśmy także u stóp jednej z największych gór na świecie – Damavand 5604 m n.p.m., na którą wchodzi się 2–3 dni. My nie weszliśmy na jej szczyt. Jeździliśmy za to autem po krętych, wężowatych serpentynach nad stromymi przepaściami. Pierwszy raz w życiu byłem na pustyni. Czułem się tam wyciszony i spokojny. Nie potrzebowałem niczego poza wodą i jedzeniem. À propos ciszy. Na pustyni niezwykłe jest to, że nie ma echa. Gdyby tam się zgubić, nikt nas nie usłyszy, bo kiedy krzyczymy, nasz głos się nie niesie.
Bazar, łaźnia i arbuzy
fot. Maciej Kozieł. Przeprawa przez mangrowce - krzewy rosnące na słonej wodzie.
W Iranie widziałem jeden z największych targów na świecie. Był to Grand Bazar w stolicy kraju. Jest to miejsce, na którym pracuje 2 mln ludzi. Teherański bazar wielkości miasta uporządkowany był tematycznie: każda grupa towarów miała swoją alejkę. Była aleja przypraw, aleja owoców i warzyw, aleja lamp i żyrandoli, aleja spodni, aleja sukienek i mnóstwo innych alejek. Klient ma ogromny wybór, ale jeśli chce kupić żyrandol, dywan, spodnie i przyprawy jednego dnia musi się sporo nabiegać i poświęcić na to dużo czasu. Pod koniec naszej włóczęgi po Grand Bazar trafiliśmy do zabytkowego hamam’u czyli łaźni publicznej. Niezwykłe było to, że budynek pomimo 1000 lat, do dziś nie zmienił swojego zastosowania i nadal służy do mycia, więc wykąpaliśmy się tam… Pewnego dnia, gdy jechaliśmy zobaczyć starożytny ziggurat, natknęliśmy się na pole arbuzów. Arbuz rośnie nisko przy ziemi jak dynia, a liście ma podobne do ogórków. Wzięliśmy trzy arbuzy – wracając do samochodu, natknęliśmy się na właścicieli pola, chcieliśmy im zapłacić i przeprosiliśmy za to, że niegrzecznie… bez pytania i na ich polu… Oni pozwolili nam zatrzymać owoce i dali nam do zrozumienia, że to prezent.
Wieża babilońska
fotka: fot. Jarosław Kucharski. Chłopiec bawi się podczas pracy. Oczekuje na starszych kolegów.
Podczas tej podróży nauczyłem się także, że nie zawsze trzeba znać język, by dogadać się z człowiekiem. W Iranie rzadko kiedy ktoś mówił po angielsku, dlatego uczyliśmy się ich języka na bieżąco. Jednakże bardzo często mówiliśmy po prostu w naszym języku, a oni po persku. Rozumiałem dużo pomimo tego, iż mówiliśmy w zupełnie innych językach. Człowiek ma wrodzoną umiejętność przekazywania swoich emocji i informacji za pomocą ciała, mimiki twarzy i gestykulacji.
Pechowe, krótkie spodnie Irańczycy są pozytywnie nastawieni do turystów, jednakże pewnego razu w mieście Dezful zdarzyło mi się być obiektem naznaczenia społecznego. Tego dnia ze względu na wysoką temperaturę powietrza miałem krótkie spodnie. Wiele razy ludzie zwracali mi na to uwagę w bardziej lub mniej kulturalny sposób. Ludzie w autach trąbili na mnie i wymachiwali rękoma, pokazując na spodnie, niektórzy łapali mnie za nogawki, niektórzy krzyczeli. Aż w końcu podjechał do nas policjant na motorze, który tłumaczył mi po persku, że to nielegalne chodzić w krótkich spodniach. Wszystko się zmienia, kiedy założysz spodnie, ich nastawienie zmienia się diametralnie, znowu wszyscy są pozytywni. Hodafes! (pers. Do widzenia!) Jarosław Kucharski fot. Maciej Kozieł. Handlarze na bazarze sprzedający kaki
fot. Jarosław Kucharski. Choga Zanbil - Ziggurat, XIII wieku p.n.e
perspektywa
Zigguraty, pismo klinowe i pustynia
Czekając na
Rycerze Floriana czekają na sygnał. Wezwanie do ratowania ludzkiego życia. Porzucają wszystko i oddają się swojemu powołaniu. Ale co dzieje, zanim zadzwoni alarm?
fot: Marek Rauchfleisch [OSP Pruszcz Gdański]
C
zekanie podczas służby w Państwowej Straży Pożarnej jest zupełnie inne niż strażaka Ochotniczej Straży Pożarnej.
Przygotowania
W straży zawodowej pracownicy nie są stale w gotowości, ale wyłącznie podczas 24 godzinnych służb. W trakcie ich pełnienia nie czekają bezczynnie. Czas wolny od działań ratowniczo-gaśniczych jest skrzętnie zaplanowany. – W zawodowej służbie czas mamy wypełniony po brzegi. Przygotowujemy i przeglądamy sprzęt, usuwamy usterki, ulepszamy naszą siedzibę – mówi Grzegorz, strażak Lotniskowej Wojskowej Straży Pożarnej i Ochotniczej Straży Pożarnej. – W trakcie służby wykonujemy prace gospodarcze, czyli czyszczenie wozów, sprzętu, pomieszczeń – relacjonuje Tomek, strażak Państwowej Straży Pożarnej i kadet Szkoły Aspirantów. Jednak czas między wyjazdami alarmowymi w głównej mierze wypełniają różnego rodzaju ćwiczenia i szkolenia. – Ćwiczymy obsługę znajdującego się na wyposażeniu sprzętu, omawiamy różnego rodzaju procedury, ćwiczymy dopiero co rozwijające się w straży ratownictwo medyczne – opowiada Tomek. Z tych działań wyrywa strażaków sygnał alarmu, bo w każdej chwili z głośników może paść komunikat: Uwaga, uwaga! Ogłaszam alarm dla… i wtedy rzucają wszystko, ruszając do akcji.
Zawodowcy a ochotnicy
fot: Dominika Grzechowiak i Marcin Zawada [OSP Witkowo] 10 |www.podprad.pl
Tomek zaobserwował, że po kilkunastu służbach strażaków budzi samo zapalenie się świateł w sali sypialnej. Jeszcze przed komunikatem dźwiękowym o alarmie. – Organizm tak się przyzwyczaja do reakcji na zapalenie się świateł czy komunikat w głośnikach, że czasem czuję pobudzenie jak na służbie w czasie alarmu, kiedy w supermarkecie obsługa podaje jakąś informację przez głośniki – zwierza się Tomek. W PSP po odbyciu służby strażak jest wolny od czekania na alarm aż do następnej zmiany. Inaczej jest w OSP. Strażak-ochotnik żyje w gotowości przez 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu. Nigdy nie wie, kiedy nadejdzie wezwanie i z normalnego pracownika czy ucznia zmieni się w ratownika.
Wspólne dla wszystkich młodych strażaków jest niecierpliwe oczekiwanie na alarm. – Początkowo żyłem tylko i wyłącznie wyjazdami alarmowymi. Dźwięk syreny produkował adrenalinę. Ten dźwięk odbijający się od bloków był moim pragnieniem – mówi Marcin strażak Ochotniczej Straży Pożarnej. – Czekałem i czekałem, aby zerwać się, porzucić wszystko i biec do remizy – wspomina. Teraz wie, że był to okres niepełnej świadomości, nie do końca zdawał sobie wtedy sprawę, co tak naprawdę się dzieje. Jak sam dodaje, dopiero później uświadomił sobie rolę, jaką odgrywa w życiu poszkodowanego. Dopiero później jego czekanie się zmieniło. – Nadszedł czas, kiedy zacząłem pojmować sytuację, w której się znalazłem – opowiada. – Każdy alarm napełniał moje serce już nie tylko radością, ale i trwogą. Marcin zdobywał kolejne doświadczenia i otrzymywał coraz to bardziej odpowiedzialne zadania. Nie myślał już wyłącznie o tym, że za chwilę będą mknęli ulicami miasta, rozświetlając wszystko niebieskim światłem, że w uszach będzie obecny tylko dźwięk syreny. Zaczęły napływać myśli, co spotka go tym razem, jaką sytuację zastanie na miejscu zdarzenia. Ta świadomość pchała go do samokształcenia. – Starałem się coraz bardziej udoskonalać siebie, nie tylko pod względem technicznym, ale też psychicznym – mówi. – W końcu zostałem strażakiem ratownikiem.
Dojrzałość
Czekałem, by zerwać się, rzucić wszystko i biec do remizy
Dziś jego życie wygląda inaczej. Nastąpił przełom w jego pożarnictwie, osiągnął dojrzałość. Przestał z niecierpliwością oczekiwać alarmu. Już nie odbiera wszystkiego tak, jak do tej pory. Stara się skupiać na myśleniu podczas działania niż na uczuciach. – Powoli popadam w rutynę. Oczekiwanie całkowicie zniknęło. – mówi Marcin. A jak to jest ze starszymi stażem strażakami? Według Grzegorza czekania w straży nie można porównać z żadnym innym. – Strażakiem stajesz się w chwili, kiedy przychodzi wezwanie. W takim momencie zrywasz się, porzucasz dotychczasowe czynności i biegniesz do remizy. Tam zmieniasz ubranie, siadasz do wozu i jedziesz nieść pomoc tam, gdzie jest ona potrzebna – podsumowuje Grzegorz. Sam przyznaje, że nie czeka na akcje. One go po prostu zaskakują. Andrzej, strażak Ochotniczej Straży Pożarnej, też nie wyczekuje alarmu. Natomiast czasem przychodzi mu na myśl, że dzieje się coś niedobrego. Zdarza się tak, kiedy widzi załamanie pogody, silne wiatry, mocne opady deszczu czy śniegu. Jednak nie nazywa tego czekaniem na alarm tylko podwyższoną gotowością. Wie, że wezwanie w takich sytuacjach staje się bardziej prawdopodobne. Andrzej nigdy nie czeka na alarm i, mimo że lubi jeździć na akcje, bo czuje się potrzebny, woli, by wezwań było jak najmniej.
Poza czekaniem
fot. Dominika Grześkowiak
Czy czekanie w pracy strażaka jest faktycznie czekaniem? Wydaje się, że nie można tego tak nazywać. Strażak, jak każdy człowiek, ma swoje życie, rodzinę, przyjaciół, marzenia, hobby i czas wolny. Służba nie opiera się wyłącznie na oczekiwaniu. Patrząc na zmieniające się podejście do czekania na wezwanie, można pokusić się o stwierdzenie, że to, jaką rolę odgrywa strażaka, definiuje dojrzałość jego służby. Bo zgodnie ze słowami Alberta Camus: W miarę czekania, przestaje się już czekać. Małgorzata Kania
zawołanie
alarm
Doświadczenie
Ostatni
Krakowskie Przedmieście przez cały rok tętni życiem. Tu chętnie przyjeżdżają turyści,
foto: rf 123
wypoczywają mieszkańcy Warszawy, a studenci śpieszą się na zajęcia. Wśród
Ż
zgiełku jest jedno miejsce, gdzie czas płynie trochę wolniej. To Zakład Opiekuńczo– Leczniczy oraz hospicjum Caritas Archidiecezji Warszawskiej.
ółte, ciepłe ściany, kwiatki na parapetach, mała biblioteczka za szkłem, a w tle muzyka lat 80. – Aneka z utworem Japanese Boy, wydobywającym się z biało-czerwonego małego boomboxa. Kilka okrągłych drewnianych stolików. Od progu wołanie: – Cześć, chcesz rozwałkować ciasto i powycinać trochę ozdób choinkowych? Brakuje nam jeszcze aniołów. Pani Lucynko, może pani ozdobić sukienkę anioła, zaraz dam koraliki. I jeszcze otwory powycinać w zającach. To terapeutka zajęciowa, Dorota, która wraz z pacjentami Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego Caritas w Warszawie wycina ozdoby choinkowe z masy solnej. Gdzieś z tyłu pani Henia siedzi na ławeczce, obok stoi kula podparta o ścianę. Pani Henia w ręku trzyma dziurkacz i wycina nim z kolorowego papieru małe choinki. Od czasu do czasu prosi, żeby ktoś odciął jej niepotrzebne brzegi kartki. Sama nie poradzi sobie z trzymaniem nożyczek. I zaczyna pracę od nowa. Pani Lucyna wciska w solne ręce anioła koralikowe serce i gotowa ozdoba schnie wraz z innymi. Podopieczni zobaczą swoje dzieła ponownie na Boże Narodzenie. 12 |www.podprad.pl
Pani Henia Uśmiechnięta staruszka ze związanymi w kucyk siwymi włosami, w żółtej, robionej własnoręcznie na szydełku kamizelce. Zrobiła ją, gdy była jeszcze zdrowa. Ale i tak ma szczęście. Samodzielnie porusza się o kuli i ma rodzinę. – Moje sąsiadki z sali wyczekują na odwiedziny. Ja zwykle wiem, kiedy przyjdzie syn. Był u mnie dziś. Przywiózł mi kurtkę. Jeszcze buty zimowe przywiezie. Jedna z wolontariuszek obiecała, że zabierze mnie na wózku na jakąś wystawę. Bardzo bym chciała. Jak tu trafiłam w zeszłym roku, to wyszłam do domu na Wigilię. Ale tylko na Wigilię, bo później musieli mnie przywieźć. Pamiętam, że na początku stycznia w kościele akademickim, tu obok, były jasełka. Wystawili je klerycy. Ksiądz Jacek, nasz kapelan, zabrał mnie na wózku. Przykrył kocem, bo nie miałam cieplejszych rzeczy. Z początku myślałam: Po co w ogóle dałam się namówić?! Ale później byłam bardzo zadowolona. I teraz kazałam sobie przywieźć zimowe ubrania. Jak tylko ktoś mi zaproponuje podobne wyjście, od razu pojadę – śmieje się Pani Henia. – Czekam na takie inicjatywy. Kiedy przychodzą
uczniowie ze szkoły muzycznej i śpiewają, możemy się oderwać od, jak to mówią, szarej rzeczywistości. Pamiętam, że we wrześniu wyszliśmy na spacer do Ogrodu Saskiego, trochę się przeziębiłam. Mimo to nie żałuję. Dostałam wtedy przepiękną czerwoną różę. Zaniosłam ją do kaplicy. Stała tam ponad tydzień.
Czekanie uczy O tym, żeby pójść do domu, nie ma mowy, bo moje dzieci pracują. Moje palce się nie wyprostują, mam zwyrodnienie stawów. Dzisiaj po koncercie muzyki góralskiej wszyscy bili brawa. A ja nie mogłam. Bo jak? Jeszcze w domu miałam intensywną rehabilitację. Dzięki niej w ogóle zaczęłam chodzić. Najlepsze, co mnie tutaj spotkało, jest to, że ktoś się mną opiekuje. Są pielęgniarki, lekarz, salowe. Mam to szczęście, że jeszcze sobie radzę. Ale gdy nie mogę założyć skarpetki, to muszę prosić o pomoc. W życiu nic nie ma od razu. Na wszystko trzeba czekać. Czekanie uczy cierpliwości, a cierpliwość wytrwałości. Dlatego ćwiczę, poddaję się masażom. Tyle ile wytrzymam. Inaczej mój stan by się pogarszał. Z perspektywy czasu myślę, że zdrowie jest najważniejsze i trzeba o nie dbać. Nie liczy się pośpiech. Wiadomo, że czeka się na narodziny dziecka i inne rzeczy. Ale bez zdrowia nie ma niczego. – mówi Pani Henia. Zakład Opiekuńczo-Leczniczy, w którym przebywa pani Henia, jest przeznaczony dla osób przewlekle chorych i niesamodzielnych. W odróżnieniu od hospicjum są tu głównie ludzie starsi. W domu często nie miał się nimi kto zająć. Jak mówi psycholog z oddziału hospicyjnego dr Elżbieta Trylińska-Tekielska, mimo ćwiczeń rehabilitacyjnych, telewizji i rozmów z wolontariuszami, podopieczni mogą odczuwać tęsknotę za domem. Są zależni od innych, choćby najbardziej życzliwych, to jednak obcych osób. Starość nie jest chorobą, a naturalnym procesem – dodaje – stąd procent smutku jest tutaj większy niż w hospicjum.
Trochę ciszej Piętro wyżej. Tu też ciepłe, ciemnożółte ściany, zdobione obrazkami świętych. Ale jest dużo ciszej, spokojniej. Od czasu do czasu przez korytarz przemknie pielęgniarka, fizjoterapeuta, lekarz, psycholog. Na oddział hospicjum trafiają pacjenci w ostatniej fazie chorób nowotworowych. Wśród chorych występują mechanizmy obronne – mówi dr Elżbieta Trylińska-Tekielska, psycholog z oddziału hospicyjnego. – Pan Bóg nas tak wyposażył, że w sytuacji zagrożenia one się włączają. Bunt, rozpacz są obecne na początku choroby.
wyciszenie
przystanek
Ale, gdy osoba zostaje przez nią pokonana i trafia do nas, zwykle jest spokojna, czuje się bezpiecznie. Samo odchodzenie to moment wyciszenia, zaśnięcie. Ja nie widziałam w swojej pracy drastycznych sytuacji. Nie spotkałam pacjenta, który by się bał. To kwestia dojrzałości do śmierci. Mechanizmy obronne chronią pacjenta przed paniką, depresją. Z jednej strony chory zdaje sobie sprawę z tego, jak jego choroba może się zakończyć, z drugiej do końca tego nie przyjmuje. W hospicjum jest leczenie, nie ma wyleczenia. Pacjenci o tym doskonale wiedzą. I jeśli już rozmawiają, to Wciska w solne raczej w formie pytań, np.: Czy ja umrę? Wtedy ręce anioła odpowiadam pytaniem: A co pan/pani o tym myśli? I zazwyczaj słyszę: Nie, nie, jak się wypiszę, będzie koralikowe inaczej. Będę robił to i tamto… I takiej osobie się serce nie zaprzecza. Celem jest, by czuła się dobrze. Prawdę mówi się wtedy, gdy ktoś chce ją naprawdę usłyszeć. To zależy od odporności psychicznej chorego. Zwykle pacjenci wiedzą, że są w hospicjum, choćby nie wiadomo jak rodzina to ukrywała. Ale nie czekają na śmierć. Snują plany, rozmawiają z rodziną, hodują kwiatki. Są osoby, które w tym czasie rozwiązują trudne życiowe problemy, godzą się z rodziną, regulują formalności związane np. z testamentem.
Liczą się inne rzeczy Zwykle jest tak, że pacjenci w hospicjum są na tyle zmęczeni chorobą, że pobyt tu jest czasem odpoczynku. Następuje reorganizacja wartości – tłumaczy psycholog. – Coś, co kiedyś było istotne w życiu chorego, nagle przestaje takie być. W hospicjum nie liczą się wartości materialne. Pacjenci nie dbają o nie. Często nie mają poczucia czasu. Rytm normalności na oddziale wyznaczają posiłki o stałych porach. Ostatnie amerykańskie badania pokazały, że w hospicjum stacjonarnym pacjent czuje się lepiej niż w hospicjum domowym. – przekonuje. – Na oddziale jest częścią grupy i przebywa z takimi samymi osobami jak on. Często rodziny czują się gorzej z powodu oddania pacjenta. To one panikują, denerwują się, wpadają w depresje, są zmęczone. Pacjent oczekuje, że nie będzie go nic bolało. Zresztą opieka paliatywna ma na celu zapewnienie możliwie największej jakości życia choremu. On sam określa swoje potrzeby. – U nas chorzy nie przebywają wcale długo. – dodaje psycholog – Czasem jest to kilka godzin, czasem kilka miesięcy. Hospicjum to ostatni przystanek, nie umieralnia, jak się często mówi. Małgorzata Maciejewska www.podprad.pl| 13
Klient –
Na stoiskach obowiązuje najczęściej zakaz robienia czegokolwiek, co nie jest związane z pracą. Przyłapanie na czytaniu książki czy przeglądaniu Facebooka może oznaczać pożegnanie się z dniówką. Pozostaje sprzątanie, dbanie o stanowisko pracy i oczekiwanie na kogoś, kto zdecyduje się coś kupić.
nasz
Rozczarowanie ciszą – Kiedy czekam na klientów, czuję zniecierpliwienie, zaczynam przestępować z nogi na nogę. Gdy po dłuższym czasie nadal żadnego nie ma, jestem rozczarowana. Rozgoryczenie przychodzi do mnie, gdy z godziny bez klienta robią się dwie. Ogarnia mnie panika, gdy czas oczekiwania staje się jeszcze dłuższy! – opowiada Ania, studentka pracująca na jednym ze stoisk w galerii handlowej. Do obowiązków pracownika należy obsługiwanie klienta, tak by ten chciał tu jeszcze wrócić. Mile widziany jest szeroki uśmiech i zaangażowanie w rozmowę. Niektórzy pracownicy narzekają jednak, że po całym dniu stania i patrzenia pustym wzrokiem w przestrzeń, nie mają już siły na uprzejmości.
cel
Urok sprzedawcy – Stoiska w galeriach są często niewidzialne. Przechodzisz obok nich i ich nie dostrzegasz – opowiada Tomek, student ekonomii. – Dopiero kiedy moja znajoma powiedziała, że pracuje na jednym z nich, zdałem sobie sprawę, że przechodzę obok niego codziennie, idąc do pracy. Klienci kierują się często zasadą: wchodzić tylko do sklepów, które znamy. Wyspy stojące na środkach korytarzy omijają, nie obdarzając ich ani jednym spojrzeniem. Wojtek, student Politechniki, zapytany o to, jakie zna stoiska w galeriach, odpowiada ze śmiechem: – W zasadzie to żadnego. Wiem, że gdzieś sprzedają e-papierosy, ale na tym moja wiedza się kończy. Przypominam sobie jednak, że oczarowała mnie kiedyś jedna ze sprzedawczyń. Nie wiem, czym handlowała, ale uśmiechnęła się do mnie tak, że mi aż nogi zmiękły. Gdybym nie był spłukany, kupiłbym od niej, co tylko by mi tylko zaproponowała.
Natarczywy czy bierny Pracownicy mają na ogół dwie strategie. Pierwsza polega na sprzedaży produktu za wszelką cenę. Wiąże się to z nagabywaniem klientów i nieopuszczaniem ich ani na krok, gdyby przypadkiem chcieli uciec. Druga, bardziej bierna, opiera się na założeniu, że klient woli dokonać zakupu bez ingerencji osób trzecich. Ekspedient jest tu tylko obserwatorem, który w razie potrzeby może coś polecić lub objaśnić. Trudno powiedzieć, która strategia przynosi lepsze rezultaty. Sprzedawcy zgodnie przyznają, że zależy to od upodobań potencjalnego klienta. Czekanie nie – Wiem, że zadaniem handlowcy jest zaprezentowanie produktu, jest niczym ale nie znoszę, gdy jestem do czegoś zmuszana. Kiedyś dziewczyna przyjemnym prawie walnęła mnie kremem w głowę, zachęcając mnie do jego kupna. Wolę sprzedawcę, który się do mnie uśmiecha, ale zostawia mi też przestrzeń i czas do namysłu – tłumaczy Kasia, klientka galerii handlowych. Inne zdanie na ten temat ma Tomek: – Jeżeli stoję tuż przy jednym ze stoisk, to oznacza, ze chcę coś kupić, przeważnie prezent. Lubię sprzedawców, którzy od razu do mnie podchodzą i doradzają. Mam wtedy to szybko z głowy i nie muszę spędzać całego dnia na zakupach.
Niespełnione ambicje
Zegar wskazuje dwunastą. Z głośników rozchodzi się głos Carly Rae Jepsen, która zachęca, by do niej zadzwonić. Wokół roznosi się zapach czekolady. Drobna szatynka, ubrana we wściekle różową koszulkę, uśmiecha się nieśmiało.
U
śmiech sprzedawczyni pozostaje nieodwzajemniony. Ostatniego klienta widziała wczoraj po dwudziestej. – Może się wydawać, że dostawanie pieniędzy za stanie i nicnierobienie to idealna praca. Jednak czy 6 zł za godzinę rekompensuje tyle nudy i źle spożytkowanego czasu? – pyta Iza, studentka neurobiopsychologii. 14 |www.podprad.pl
Stojąc przez parę godzin w jednym miejscu, mając za jedynego towarzysza swój cień, człowiek zaczyna obserwować inne sklepy. Oczywiście te pełne ludzi. Pojawia się wtedy pytanie, dlaczego na stoisku, w którym pracuję, ich nie ma? Każdy ma na to inną odpowiedź, ale każdy zgodnie przyznaje, że go to frustruje. – Czekanie nie jest niczym przyjemnym. Będąc w pracy, realizuję się, gdy obsługuję klientów. Gdy ich nie ma, praca zaczyna męczyć, nie tylko fizycznie, ale i intelektualnie z powodu niespełnionych ambicji – tłumaczy Ania.
Dorwać klienta – Zdarzało się, że stałam przez cały dzień (9 godzin) i nic się nie sprzedało. Wtedy nieomal rzucasz się na każdego, kto tylko zerknie na stoisko – opowiada Iza. Dobra sprzedaż oznacza premię. Brak chętnych równa się nie tylko złemu samopoczuciu, ale także gorszym zarobkom. – W sytuacji, gdy klient mówi, że wróci po dany towar za chwilę, a ta chwila przeradza się w wieczność, mam ochotę takiego klienta złapać i ostentacyjnie pozdrowić oraz podziękować za słowność! Mówiąc dosadnie, mam ochotę mu przywalić, nie szczędząc przy tym przekleństw! – dodaje ze śmiechem Ania. Maria Gilewicz
Weź swój język na warsztat To innowacyjne warsztaty językowe organizowane przez AIESEC University. Oryginalne warsztaty pozwolą uczestnikom na doszlifowanie umiejętności językowych i swobodną komunikację w obcym języku. W tym roku odbywać się będą zajęcia z języka angielskiego, niemieckiego, hiszpańskiego, francuskiego oraz rosyjskiego. Warsztat jest intensywny, zajęcia odbywają się dwa razy w tygodniu po dwie godziny zegarowe ,na różnych poziomach. Zajęcia prowadzone są z zagranicznymi praktykantami biegle posługującymi się językiem, którego nauczają. Więcej na stronie: www.learnbyplay.pl oraz www.gdansk.aiesec.pl. Święta dla każdego Pod takim tytułem już po raz drugi, w dniach 10–12 grudnia, ruszy ogólnopolska akcja pomocy rodzinom z osobami niepełnosprawnymi. Na uczelniach piętnastu miast wolontariusze będą zbierać pieniądze na zakup świątecznych paczek żywnościowych. Trafią one aż do trzydziestu rodzin. Pomoc otrzyma również pani Emilia z Niegowa, która od lat cierpi na mózgowe porażenie dziecięce. Wymaga stałego leczenia i rehabilitacji. Zakupiony, ze środków zbiórki, podnośnik elektryczny jej w tym pomoże. Pomóc potrzebującym rodzinom będzie można również wpłacając pieniądze na specjalne konto bankowe. Wolontariusze pojawią się w Gdańsku na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Gdańskiego, w Gmachu Głównym Politechniki Gdańskiej oraz na wydziale Ekonomicznym Uniwersytetu Gdańskiego w Sopocie. Partnerem akcji jest fundacja Anny Dymnej Mimo Wszystko. Więcej informacji znajduje się na stronie: http://swietadlakazdego.pl Głośno o głosie Jak pracować nad głosem i dbać o niego, by służył nam przez wiele lat? Jakie ćwiczenia wykonywać, by był dźwięczny, odpowiednio natężony i czysty? O tym dyskutowali uczestnicy Ogólnopolskiej Konferencji Głos w sprawie głosu, która odbyła się 17 listopada w Poznaniu. Jak pokazują badania, problemy z głosem dotyczą już nie tylko nauczycieli, ale także innych grup zawodowych, które intensywnie używają go na co dzień. Zwykle te kłopoty wynikają z nieprawidłowego posługiwania się aparatem mowy. Wielu z nas nie zna bowiem technik i zasad prawidłowej emisji głosu, a do tego nieprawidłowo oddycha podczas mówienia. Wydarzenie było skierowane do nauczycieli i innych grup zawodowych, które na co dzień wyjątkowo intensywnie pracują głosem. Informatyczna fiesta na Politechnice Śląskiej! Od 22 do 24 listopada podkręciliśmy temperaturę na Politechnice Śląskiej! Tej jesieni gorące wrażenia zapewnił BEST Information Technology Festival, organizowany przez Stowarzyszenie Studentów BEST Gliwice. Jest to największy na tej uczelni event tego typu skierowany do osób zainteresowanych tematyką Hi-Tech. W ciągu trzech dni poprzedzających wydarzenie na trzech różnych wydziałach została zorganizowana Fun Strefa mająca wprowadzić studentów w klimat Festiwalu. Patronat honorowy nad wydarzeniem objęła Politechnika Śląska oraz Prezydent Miasta Gliwice.
Akademia Młodego Project Managera AMPM to cykl szkoleń: wykładów i warsztatów dotyczących zarządzania projektami oraz umiejętności miękkich. Kurs ma charakter praktyczny i jest adresowany do studentów ostatnich lat studiów. Zarządzanie projektami to usystematyzowany, metodyczny i skuteczny sposób prowadzenia nowych przedsięwzięć. Umiejętności z zakresu project managmentu są jednymi z najbardziej pożądanych na rynku pracy. Pozwalają na skrócenie procesu wytwarzania produktu, redukcję kosztów, ułatwiają wdrożenie nowych rozwiązań. Projekt powstaje przy współpracy: BEST AGH Kraków, Fundacji dla AGH i Grupy PM. Więcej szczegółów znajdziecie na stronie: www.ampm.BEST.krakow.pl.
raport
Zainspirowani do działania 9 listopada po raz pierwszy odbyła się w Gdańsku TEDxPolitechnikaGdanska. Jest to wydarzenie poświęcone ideom wartym rozprzestrzeniania. Formuła wydarzenia opiera się na jednodniowym cyklu przemówień, które szerzą idee w sposób kreatywny i inspirujący. Podczas TEDx każdy mówca ma na scenie 18 minut, by zaprezentować swoje poglądy i sprawić, by uczestnicy zmienili sposób patrzenia na otaczający ich świat. Swoje prelekcje wygłosili: Wojciech Tremiszewski, Łukasz Olechnowicz, Joanna Gdaniec, Grzegorz Byczek, Krzysztof Malicki oraz Piotr Skoracki. Organizatorem TEDxPolitechnikaGdanska są studenci – członkowie Samorządu Studentów Politechniki Gdańskiej. Konferencja była zorganizowana jest pod Honorowym Patronatem Rektora Politechniki Gdańskiej.
Ballet Magnificat W kwietniu przyszłego roku słynna amerykańska grupa baletowa Ballet Magnificat Omega odbywa tourne po Europie. Oprócz takich krajów jak Niemcy, Czechy, Rosja, Włochy, amerykańcy artyści wystąpią również w Polsce m.in. w Krakowie, 26 kwietnia 2013 r. Ballet Magnificat, to założona w 1986 r. przez wielokrotnie nagradzaną medalami amerykańska tancerkę Kathy Thibodeaux grupa baletowa z Jackson nad Missisipi, wystawiająca swoje spektakle na całym świecie. W Krakowie artyści wystawią sztukę Journey of the Prodigal Son (Syn Marnotrawny) nawiązujący do biblijnej przypowieści o synu marnotrawnym. Organizatorem spektaklu będzie Stowarzyszenie Do Źródła. Warsztaty medyczne 8 grudnia na łódzkim UMEDzie zorganizowano warsztaty pt. Przekazywanie złych wiadomości. Podczas warsztatów była możliwość nauczenia się jak nawiązać kontakt z pacjentem i jego rodziną w celu przekazania złej wiadomości. Warsztat ten pozwolił rzucić światło na kwestię rozwiązywania trudnych sytuacji i na sposób przeprowadzania konfliktowych rozmów. Warsztaty prowadzili dr n. med. Tomasz Waszyrowski – specjalista kardiolog, mgr Katarzyna Sikora – psycholog, trener, mgr Łukasz Hansel – aktor oraz mgr Karolina Matałowska – ratownik medyczny, wykładowca. Warsztaty odbyły się pod patronatem JM Rektora prof. Pawła Górskiego. Organizatorem był Ruch Akademicki Pod Prąd oraz Chrześcijańskie Stowarzyszenie Medyczne (ChSM Polska). Konferencja Presidents’ Meeting W zabytkowym Krakowie, a następnie w malowniczej Limanowej w dniach od 11 do 17 listopada Stowarzyszenie Studentów BEST AGH Kraków zorganizowało Presidents’ Meeting. Jest to jedno z dwóch najważniejszych i największych spotkań decyzyjnych Stowarzyszenia Studentów BEST (Board of European Student of Technology). Podczas międzynarodowego kongresu zgromadził się zarząd organizacji, delegaci ze wszystkich 86 grup lokalnych (tyle bowiem oddziałów liczy obecnie BEST) oraz reprezentanci międzynarodowych komitetów. Łącznie w wydarzeniu wzięło udział ponad 150 uczestników z całej Europy, a także przedstawiciele firm oraz zaprzyjaźnione ze Stowarzyszeniem instytucje. Czerp ze studiów to, co najlepsze BEST Automatics & IT Festival to projekt organizowany przez Stowarzyszenie Studentów BEST AGH Kraków. Jest on połączeniem popularnego wśród studentów AGH Turnieju Robotów Mobilnych i BEST IT Festival. BAIT został stworzony z myślą o miłośnikach automatyki i robotyki, a także o fanach wirtualnej rozrywki. Festiwal podzielony jest na trzy części: Turniej Robotów, Turniej Gier oraz otwarte, bezpłatne warsztaty przeprowadzone przez firmy z branży informatycznej. Finał Turnieju Robotów odbył się 6 grudnia, gdzie roboty zostały przedstawione publiczności. Przy okazji zorganizowano Turniej Gier. 11 grudnia w klubie Studio na Miasteczku Studenckim AGH każdy ma okazję udowodnić innym, że jest najlepszy w DotA2, League of Legends, Starcraft czy Quake Live. Więcej o wydarzeniu na stronie: www.bait.best.krakow.pl www.podprad.pl| 15
Życie numer dwa
Kiedy podczas Euro 2012 do Opalenicy przyjechała reprezentacja Portugalii, on postanowił spotkać się z Ronaldo. Przy okazji dostał koszulkę z autografami piłkarzy i wystawił ją na aukcję charytatywną. Kiedy doszedł do wniosku, że chce zamienić kilka słów z Prezydentem, pojechał do Warszawy i nalegał tak długo, aż strażnikom zabrakło kontrargumentów.
Nie potrafiłem zauważyć różnych rzeczy Wyspa mgieł. Najjaśniejsza latarnia w Europie.
Początek wyprawy - hospicjum Palium. Osoby w żółtych koszulkach to wolontariusze.
T
rzecia w nocy. Interesy gonią, trzeba jechać po towar do hurtowni pod Warszawą. Trasę można pokonać niemalże na pamięć, bo przecież często się nią jeździ. Narzeczona śpi na fotelu obok, w radiu audycja o seksie ludzi niepełnosprawnych. – Mówili, że ich życie jest ciekawe, piękne, pełne – opowiada. Niedługo, przy trasie, będzie bar. Trzeba zajechać po kawę… Chwila. I sarna. Betonowy próg. Później już tylko głosy ludzi, którzy dzwonili po pogotowie. Niemoc. Bo nikt nie pomógł wstać. – Często ludzie mówią, że przed śmiercią zamyka się oczy i pod powiekami przepływają obrazy z całego życia. I mi te obrazy też się wtedy włączyły. Chciałem zabrać je ze sobą. Sarna przebiegła drogę Przemka Kowalika 12 czerwca 2003 roku.
Cień W szpitalu Przemek dowiaduje się, że chrzęst kości, który słyszał podczas wypadku, to odgłos pękającego kręgosłupa. Jedyną częścią ciała, jaką może w miarę swobodnie poruszać, jest głowa. Jego narzeczona, Basia, jest w śpiączce. Przechodzi cały szereg operacji, ma pęknięte żebra, żuchwę. Przez długi czas nie może mówić, przechodzi intensywną rehabilitację. Para traci kontakt na niemalże rok.
– Ten okres po wypadku to była wegetacja. Bo jak pogodzić się z tym, że z dnia na dzień życie tak bardzo się zmieniło? – pyta retorycznie chłopak. Przemek nie chciał i nie umiał poradzić sobie z nową rzeczywistością, z nową codziennością pełną nieopisanego bólu i zależności od innych. Napisał więc list do Prezydenta Kaczyńskiego z prośbą o eutanazję. List został rozpatrzony negatywnie. – Dotarłem do miejsca, gdzie nie było już żadnego światła.
Cel Podczas rehabilitacji, Przemek zaczął poruszać lewą ręką. I te początkowo nieśmiałe, niezbyt dokładne ruchy pociągnęły za sobą całą lawinę późniejszych zdarzeń. Przemek zaczął pisać na komputerze, starał się o wózek elektryczny. W głowie zakiełkował mu pomysł, by ruszyć się z domu. I to nie tylko do sklepu, czy parku, ale na drugi koniec Polski. – Postanowiłem postawić wszystko na jedną kartę. Walkę o być albo nie być. Albo wygram, albo odejdę z godnością. Rozpoczęło się wysyłanie setek maili z prośbą o wsparcie. Osobom niepełnosprawnym ciężko jest o regularną rehabilitację, a co dopiero o realizację marzeń. Ale Przemek wiedział, że każda
Wózek przystowany do trudnych warunków.
Konkurs Odpowiedz na pytanie i wygraj inspirującą książkę.
Opalenica - pierwszy polski motocykl Lech.
mozolnie wystukiwana litera na komputerze może przybliżyć go do celu. Nie mylił się.
Droga Wbrew zaleceniom lekarzy, 26 lipca 2007 r., wyruszył na swoją pierwszą wyprawę. Towarzyszyła mu Basia i brat Marcin. Każdego dnia, Przemek siadał na wózek elektryczny i, nie zważając na pogodę, jechał dalej. Jednak ta pierwsza wyprawa mogła skończyć się tragicznie. Przemek zachorował na sepsę, groziła mu amputacja nogi. W Warszawie, w szpitalu MSWiA, lekarze uratowali mu nogę i życie. Żeby dojść do siebie, Przemek potrzebuje niemalże roku. Ale nie poddaje się i walczy dalej. Do kolejnych wypraw, przygotowuje się dłużej. Skrupulatnie planuje trasy, finanse, noclegi. Przejeżdża Polskę wzdłuż i wszerz, jedzie na Przystanek Woodstock, odwiedza Prezydenta… Innego roku planuje wyprawę na Wyspy Brytyjskie. I tym razem wyjazd okupiony wielkim bólem i przezwyciężaniem własnych ograniczeń się udaje.
Ja Przemek zaprasza mnie do swojego pokoju. Ciągle się uśmiecha, pyta, jak minęła mi droga. Głaszcze siedzącego mu na kolanach psa. Od razu rzuca mi się w oczy wielka mapa na ścianie. I zdjęcia. Mnóstwo zdjęć. Zarówno tych sprzed, jak i po wypadku. Z Basią, z przyjacielem, z Anną Dymną, z Prezydentem. – Mamy jeszcze dużo rzeczy do zaplanowania – mówi. Kolejne dni spędzamy na przygotowaniach do wyprawy. Trzeba zrobić zakupy,
foto: Jan Chomuszko
załadować przyczepę, sprawdzić sprzęt. Przez dom przewija się mnóstwo ludzi życzących powodzenia. Dzień przed planowanym wyjazdem, Przemek chce odwiedzić jeszcze swojego przyjaciela – Konrada.
Konrad Nie lubię tych miejsc. Tych, w których unosi się w powietrzu ból. Wcześniej nie potrafiłabym usiedzieć w nich kilku minut. Nie potrafiłabym. Gdyby nie Przemek. Podjeżdża na swoim wózku do łózka, uśmiecha się. Konrada poznał po swojej pierwszej wyprawie, na oddziale opiekuńczym. Młody mężczyzna. W pełni świadomy, ale już nie w pełni sprawny fizycznie. Nieludzko traktowany w jednej z placówek. Przez długi czas nie mógł się porozumiewać w żaden sposób ze światem. Aż zorientowano się, że przecież ma sprawne… powieki. Przemek postanowił, ze będzie go odwiedzał. Wiedział bowiem, jak bardzo potrzebny jest w takich sytuacjach kontakt z drugim człowiekiem. – Wiesz, czasem to daje więcej niż rozmowy z psychologiem. Kiedy leżałem po wypadku, odwiedził mnie mężczyzna na wózku. Rozmowa z nim dała mi więcej niż z różnymi specjalistami. Postanowiłem, że też będę w ten sposób pomagał ludziom. Bo to jest ważne dla nich. Konrad potrzebował dwa lata, by uwierzyć, że jest ktoś, komu zależy i go nie zostawi. Wcześniej odwracał głowę, nie chciał rozmawiać, był bardzo nieufny. Przez Konrada przepływają fale bólu. Przemek kładzie na kolanach telefon i zaczyna „rozmawiać” ze swoim przyjacielem. Czyta rzędami litery, Konrad mruga przy właściwych. Jego oczy… Oczy, które wszystko rozumieją i w których maluje się ogromny ból. Pytam Konrada, czy mogę usiąść obok niego.
Brama Brandenburska
Pozwala mi. Opowiada o tym, że Przemek jest jego przyjacielem, że mu pomógł. I dziękuje. Że jest.
Palium Miejscem, z którego mamy wyruszyć, jest hospicjum Palium w Poznaniu. Przemek jest w nim wolontariuszem. Czekają na niego dziennikarze i mnóstwo osób chcących go pożegnać. Zadziwia mnie ciepło, które czuć w tym miejscu. Ludzie, którzy ciągle się uśmiechają. Samo hospicjum pełne motyli i kolorów. I po raz kolejny Przemek. Który swoimi wyprawami chce pokazać, że można. Chce przywracać ludziom nadzieję. Babeczki z flagą Francji, małpka podarowana przez syna jednej z wolontariuszek, słowa uznania od Dyrektora hospicjum, światło. I w drogę. Do najjaśniejszej latarni w Europie.
Francja Wyprawa była trudna. Codzienne szukanie noclegu, kłopoty z akumulatorami w wózku, wypadek samochodu technicznego po dwudziestu dniach drogi. Ale Przemek wiedział, że wierzy w niego mnóstwo ludzi. – Trzeba było zacisnąć zęby i jechać dalej – mówi. I dojechał. Przemek Kowalik dojechał do kolejnego celu, kolejny raz wygrał walkę o swój honor, o marzenia, o życie. – Wiesz, ja czasem myślę, że tak jest lepiej, ciekawiej. Kiedyś to był bieg. Praca, rachunki, praca. Nie potrafiłem zauważyć różnych rzeczy, nie wiedziałem, że wokół jest tyle cierpienia. Teraz robię więcej, widzę więcej. I w sumie to chyba miałem szczęście. Ewa Walas Reportaż nagrodzony w konkursie na reportaż studencki podczas konferencji studenckich dziennikarzy Medionalia 2012
Wymień nazwisko studenta układającego kostkę Rubika z zamkniętymi oczami. Znalazł się on w finale programu szukającego talentów. Wyślij odpowiedź do 13 stycznia 2013 roku na adres redakcja@podprad.pl. Tytuł: Bez rąk, bez nóg, bez ograniczeń! Autor: Nick Vujicic
Nick Vujicic cierpi na fokomelię, rzadkie schorzenie objawiające się brakiem kończyn. Jednak ten niezwykły młody człowiek pokonał niewyobrażalne ograniczenia wynikające z jego niepełnosprawności. Dziś prowadzi aktywne życie, podróżuje po całym świecie i występuje jako mówca motywacyjny, niosąc nadzieję i inspirację milionom ludzi. Nick angażuje się w działalność charytatywną, kieruje własną firmą, prowadzi szkolenia biznesowe i przemawia na międzynarodowych konferencjach i spotyka się z głowami państw. Chcieć znaczy móc – to, zdawałoby się trywialne stwierdzenie ciągle nie traci nic ze swojej aktualności. Jeśli myślicie inaczej, koniecznie sięgnijcie po książkę Nicka Vujicica. To historia o współczesnym herosie, dla którego receptą na szczęście nie jest ciało, a umysł. (Natalia Partyka)
Pressówka
gadżetomania
Z sieci wygrzebane
W
Olsztynie nastolatka ogłosiła na Facebooku Wielki Melanż u Sandry. Nie zamknęła listy zaproszonych gości i o jej imprezie dowiedziało się niespodziewanie dużo osób. Domówka wymknęła się spod kontroli i przypominała film Projekt X. Do rozproszenia gości potrzeba było 100 funkcjonariuszy. Natemat.pl
K
siążka Danuty Wałęsy Marzenia i tajemnice odbiła się szerokim echem w Polsce i błyskawicznie znalazła się na liście bestsellerów. Teraz zdobywa laury za granicą. Sonhos e segredos to tytuł portugalskiego tłumaczenia książki. Autorka liczy, że jej wspomnienia trafią do mieszkańców Portugalii. Tok.fm
Kolejna porcja gadżetów. Tym razem w wyborze inspirowałem się po trosze zimą, stąd czapka i rękawiczki, a po trosze tym, co przykuło moją uwagę, czyli czymś niezwykłym, niecodziennym lub po prostu odjechanym. Zobaczcie sami, co wygrzebałem z sieci.
Latający budzik Urządzenie o ustalonym czasie wprawia w ruch śmigło, które kręcąc się coraz szybciej, w końcu odlatuje w powietrze. Budzik zaczyna hałasować i nie wyłączysz go, dopóki śmigło powtórnie nie znajdzie się na swoim dawnym miejscu. A to wymaga wstania z łózka i złapania go. Super gadżet, jeśli masz problemy ze wstawaniem albo jako jajcarski prezent dla znajomego. Cena: $15.
M
agazyn „Ale historia” donosi, że nasi przodkowie uwielbiali przyprawy korzenne i dosypywali je w takich ilościach, że inne narodowości wolały umrzeć z głodu, niż je zjeść. Używaliśmy ich także jako panierki, zagęszczacza i farszu. Ponadto w XVI wieku jadaliśmy też bociany i łabędzie. Wyborcza.pl
J
oe Monster informuje o najdłuższym wyrazie na świecie. Składa się z 189 819 liter, a jego pełne wymówienie zajmuje ponad 3 godziny. Co kryje się pod tą nazwą? Konektyna (zwana również tytyną). Jest to największe znane białko pod względem masy cząsteczkowej. Na YouTube pewien mężczyzna podjął się wymówienia tego słowa. Joemonster.org
W
Polsce autostrady dopiero się budują. Natomiast w jednym z japońskich miast (Osace) autostrada przechodzi przez jeden z wieżowców, Gate Tower Building. Droga przebiega na wysokości szóstego i siódmego piętra. Jest wyłożona od wewnątrz specjalnym materiałem izolującym szum. Pracownicy na razie nie narzekają. Rly.pl
N
a koniec warto przypomnieć, że 21 grudnia nastąpi koniec świata. Wyznawców tej teorii nie brakuje. I tak samo nie brakuje osób, które przygotowują się na ten moment (zbierają jedzenie, broń, leki). Natomiast naukowcy z NASA obalają każdy z mitów dotyczący w jaki sposób świat miałby się skończyć. CNN 18 |www.podprad.pl
Czapka z brodą
Zimno ci w policzki i brodę. Możesz to zmienić, kupując taką oto czapkę. Funkcjonalna, a przy tym szałowa. Nosząc ją, na pewno różnisz się od tłumu. Dostępna w kilku wersjach kolorystycznych, m.in. taka, która upodobni cię do świętego Mikołaja. Cena to ok. $35. Możesz też zrobić ją na drutach sam albo poprosić o to dobrą koleżankę.
Pyton-żelek
Lubisz żelki. A widziałeś kiedyś prawie ośmiometrowego żelka? Twoi znajomi pewnie też nie. Waży prawie 12 kg, jest w 100% jadalny, zawiera ponad 36 000 kalorii. Wykonany ręcznie z niesamowitą precyzją. Dostępny w dwóch kombinacjach smakowych. Cena trochę zaporowa – $150. Ale jak kogoś stać, to mina znajomych – bezcenna.
Słomka dla majsterkowicza Zestaw zawiera 20 elastycznych, gumowych złączek i 24 proste słomki. Używając trochę wyobraźni, można na przykład pić jednocześnie siedem różnych napojów. Dostępny w pięciu zestawach kolorystycznych. Cena: $10.
Wykałaczki żołnierzyki W dzieciństwie lubiłeś bawić się żołnierzykami? A może by tak ożywić dawne wspomnienia? Zaserwuj kiedyś posiłek udekorowany tymi niezwykłymi wykałaczkami współlokatorowi i rozegrajcie razem kampanię przy jedzeniu. Zestaw zawiera 12 figurek, po sześć z każdego koloru. Cena: $10.
Niezwykłe rękawiczki Wykonane z wełny pozyskiwanej z wyselekcjonowanych australijskich gospodarstw. Szydełkowane ręcznie. Te niesamowite rękawiczki nie tylko ogrzeją twoje zmarznięte dłonie – będziesz mógł nimi także odegrać przedstawienie. Dostępne w wersjach: pies i kot; wilk i owca; mysz i sowa. Cena: $24.
Chcesz do mnie napisać? Śmiało. mrwysocki@gmail.com
Łukasz Wysocki
www.podprad.pl
Adres redakcji:
ul. Pilotów 19A/4, 80-460 Gdańsk tel./fax 058 710 82 54 redakcja@podprad.pl redaktor naczelna
Katarzyna Michałowska REDAKTOR WYDANIA
Dominika Stańkowska zespół redakcyjny:
Maciej Pietrzak, Maciej Badowicz, Karolina Gizara, Anna Iwanowska, Dawid Linowski, Anna Górecka, Tomasz Czapla, Marcin Grzegorczyk, Maksymilian Woroniszewski, Artur Czaja, Magdalena Chrzanowiecka, Malwina Karczewska, Ola Mazur, Marcin Kozic, Anna Domysławska, Miron Miotk korekta: Anna Iwanowska, Magdalena Chrzanowiecka, Kamila Kuchta Jeśli chcesz zaangażować się w tworzenie gazety – napisz: redakcja@podprad.pl Zapytanie o reklamę: reklama@podprad.pl Skład i projekt okładki:
Sylwester Gigoń Oddziały w Polsce: Kraków: Renata Matuszczak, krakow@podprad.pl; Łódź: Magda Wysocka, lodz@podprad.pl; Poznań: Anna Jędrzejewska poznan@podprad.pl; Warszawa: Dominik Ostrowski,
ostrowski.dominik@gmail.com Magazyn jest tworzony m.in. przez studentów z Ruchu Akademickiego Pod Prąd z pięciu głównych miast akademickich Polski. Skupia on katolickich i protestanckich studentów, którzy pragną żyć w przyjaźni z Bogiem i inspirować do tego innych.
Czekanie
różności
Magazyn Studencki, copyright © płyń POD PRĄD Wszelkie prawa zastrzeżone
Czekanie. Trudna sprawa. Szczególnie dzisiaj – w epoce telefonii komórkowej, szerokopasmowego Internetu i podobnych wynalazków, w której kontakt lub szybka informacja są często towarami dużo cenniejszymi od dóbr tzw. materialnych.
C
zekanie… Jak to wytrzymać, jak do tego podejść, gdy wszystko musi być na cito – wszak czas to pieniądz – a my już fatalnie znosimy to, że ktoś nie odbiera teraz, gdy do niego teraz telefonujemy. Czekanie wraz z rozwojem technologii przesyłu danych coraz bardziej rejteruje na pozycję czegoś anachronicznego, wręcz upierdliwego, stojącego w poprzek widzenia świata, w którym teraz oznacza nie tylko szybko, lecz także łatwo i nowocześnie.
No właśnie Kiedy na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych rozpoczynałem swoją zawodową aktywność, byłem bardzo ubogim człowiekiem. Nie miałem samochodu, maleńka garsoniera, którą wynajmowaliśmy z Żoną, nie była wyposażona w telefon stacjonarny, o Internecie zaś i telefonii komórkowej nikt jeszcze wtedy nie śnił. Żeby w mojej działalności wszystko trzymało się kupy, korzystałem z jedynej na osiedlu budki telefonicznej, przyjmującej żetony C i pozwalającej dzwonić za miasto, pisałem listy oraz wysyłałem z poczty telegramy. Wszędzie podróżowałem pociągami lub autobusami, w jednej ręce dzierżąc gitarę, w drugiej dwukołowy wózeczek z kasetami i płytami
(wtedy podstawowym nośnikiem była kochanym. Tylko nie wszyscy potrafimy kaseta, płyta stanowiła rarytas dostępny się do tego przyznać. Więc gdy nikt nas nie jedynie dla zamożnych!), a na garbie widzi, marzymy o wielkiej, romantycznej, mając ciężki plecak z rzeczami osobi- dozgonnej miłości. Marzymy, że spotkamy stymi. Wyglądałem cudacznie! I chociaż Tę najwspanialszą, Tego najwspanialszego dzisiaj to może się wydać niemożliwe, i razem będziemy żyli długo i szczęśliwie. zawsze docierałem gdzie trzeba i na czas, Jednak jakże często wchodzimy w jakieś ponieważ ten czas płynął inaczej. Wolniej. toksyczne związki i... żałujemy. WypoW naszych głowach! Czekanie było czymś minamy sobie, dlaczego to zrobiliśmy, normalnym. Czy byłem dlaczego byliśmy tacy głupi wtedy, z tego powodu, i pochopni. Okazuje się mniej szczęśliwym człobowiem, że nowoczesna Warto czekać wiekiem? Nasuwa się niecierpliwość traktująca na miłość refleksja, czy sto pięćwspólną noc na równi dziesiąt kanałów w mojej z podaniem sobie ręki, jest niczym więcej jak kablówce (z czego 1/3 w jakości HD) czyni mnie dziś bardziej wyprzedażą naszej intymności, w marzespełnionym niż wtedy, gdy miałem do niach zarezerwowanej dla Tej i dla Tego. dyspozycji zaledwie czarno-białą Jedynkę Intymności, którą właśnie sprzedaliśmy i Dwójkę, a na domiar złego Dwójka za bezcen, ponieważ baliśmy się czyichś zawsze śnieżyła podczas niepogody? szyderstw o staroświeckości lub własnych myśli o odrzuceniu, o samotności i o tym, Czekanie... że przecież ćwierćwiecze mija, a ja niczyja. Pomimo wszystko czasem bywa bezcenne, szczególnie, gdy za inne rzeczy Czekanie... możemy zapłacić kartą. Na przykład czeNo cóż... Trochę tak – o co naprawdę kanie na miłość. Choć to bardzo niepopu- w życiu chodzi? Jakim powinienem być? larne, bo jednak wbrew trendom, może Ale przepraszam, muszę kończyć. powinno się wykrzyczeć, że na miłość Dzwoni komórka... Z pewnością coś warto czekać! Czekać! Nie brać, jak leci! niecierpiącego zwłoki! Ot, choćby dlatego, że miłość to wielka rzecz, a każdy z nas chce kochać i być Tomasz Żółtko Kraków 15.11.2012
Tomek Żółtko – muzyk, kompozytor, poeta i publicysta. Jedna z najbardziej barwnych i niekonwencjonalnych postaci współczesnej piosenki autorskiej. Niektóre utwory takie, jak Bóg kocha chorych na AIDS, wywołały fale oburzenia, natomiast rozgłos przyniósł mu album Klatka skandalu. Pochodząca z tego albumu piosenka Kochaj mnie i dotykaj przez blisko 30 tygodni utrzymywała się w pierwszej dziesiątce Muzycznej Jedynki. Na swej najnowszej płycie Może ostatni taki głupiec autor zmusza do głębszego spojrzenia na siebie i otaczającą nas rzeczywistość. Śpiewa o trudnych i czasami kontrowersyjnych tematach: pornografii, zwątpieniu, nienawiści, antysemityzmie i potrzebie przebaczenia. Poeta pochodzi z Gdańska, a obecnie mieszka w Krakowie. www.podprad.pl| 19
Dziennikarze dla studentów
Medionalia 2012 Połowa listopada jest terminem, który każdy młody adept dziennikarstwa powinien wpisać w kalendarz. Trzecia edycja Medionaliów, jak co roku, odbyła się na Politechnice Gdańskiej.
N
a studentów czekały warsztaty i panele, prowadzone przez dziennikarzy, głównie z trójmiejskich redakcji, przekazujących słuchaczom swoją wiedzę i doświadczenie.
Panelowo PR w roli oskarżonego czy oskarżyciela? – na takie pytanie starali się odpowiedzieć prelegenci podczas pierwszego panelu. Marzena Klimowicz-Sikorska z trójmiasto.pl i Wojciech Wężyk z firmy Brandscope doszli do wniosku, że podstawą relacji dziennikarz vs PR-owiec powinno być zaufanie. Klimowicz porównała swoją rolę do łowczego zbierającego tematy wśród materiałów prasowych. Z kolei Wężyk podkreślał, że PR-owiec jest tyle wart w swoim zawodzie, ilu ma przyjaciół wśród dziennikarzy. O podgrzanie atmosfery zadbali uczestnicy drugiego spotkania. Krzysztof Skiba i Tomasz Żółtko udowodnili, że poprzez felieton można wyrażać różne rodzaje wrażliwości. Zdaniem Skiby jest to szlachetna forma dziennikarska, ale czytanie felietonów określił jako masochistyczną frajdę. Drugi z prelegentów zaznaczał, że felietoniści piszą dla ludzi, którzy posiadają pęd do czytania ze zrozumieniem. Niedzielne panele upłynęły pod znakiem dziennikarstwa w praktyce. Małgorzata Żerwe z Radia Gdańsk starała się wyzwolić wyobraźnię studentów przez odtwarzanie słuchowisk. Prezentując dokument Zakazany klarnet, ukazała sytuację młodej klarnecistki w ogniu sąsiedzkiej krytyki. Z kolei tajniki dziennikarstwa śledczego odkrył redaktor Roman Daszczyński. Dziennikarz Gazety Wyborczej wprowadzał słuchaczy w sprawy ukryte, ponadto wplatał w swoje wypowiedzi anegdoty z życia zawodowego. Ostatni goście, Daniel Stenzel z TVN 24 i Tomasz Złotoś z TVP, w przystępnej i lekkiej formie przedstawili od kuchni zawód reportera. Studenci mogli zmierzyć się z pracą w świetle kamer, odgrywając scenę relacji na żywo.
Warsztatowo Praktyka czyni mistrza, dlatego studenccy dziennikarze z napięciem czekali na zajęcia praktyczne. Możliwości, jakie stoją przed reportażystą, ukazał uczestnikom konferencji Tomasz Słomczyński. Redaktor Dziennika Bałtyckiego stwierdził, że celem tej formy jest przedstawienie obrazu w soczewce, gdzie każdy może odnaleźć siebie.
Z kolei Łukasz Rudziński z trójmiasto.pl odsłonił kulisy powstawania recenzji. Jego zdaniem recenzent może spotykać się z różnymi oczekiwaniami ze strony twórców wydarzenia. Podczas warsztatu uczyliśmy się, jak omijać tego rodzaju pułapki. Jak blogować, pokazała Sylwia Kubryńska. Laureatka konkursu Blog Forum Gdańsk 2012 zaprezentowała wiele sposobów na prowadzenie i promocję internetowego dziennika. Na uczestników Medionaliów czekały zajęcia telewizyjne i radiowe. W ich trakcie każdy student mógł spróbować swoich sił w czytaniu z promptera lub robieniu sondy. Tematem zajęć praktycznych było nie tylko dziennikarstwo. Sztuki fotografii uczył Łukasz Rusajczyk, wraz z nim studenci mogli poznać przebieg sesji zdjęciowej. Praca ze światłem, cyfrowe wywoływanie zdjęć i dobór sprzętu to tylko niektóre z podejmowanych podczas warsztatu tematów. Marek Witkowski poprowadził zaś zajęcia z PR. W ich trakcie młodzi dziennikarze uczyli się, jak do promocji organizacji studenckich wykorzystywać nowe media, w tym Facebooka. Mogli także przekonać się, jak funkcjonuje e-mailowy marketing.
Integracyjnie Pierwsza okazją do integracji uczestników był piątkowy koncert wspomnianego już Tomasza Żółtko. W klubie AK PG Kwadratowa publicysta i kompozytor dał próbkę swoich wokalnych umiejętności. Pokazał również, w jaki sposób między nutami można zawrzeć trudne tematy, jak zwątpienie, nienawiść czy antysemityzm. Po sobotnich warsztatach studenci regenerowali siły podczas wspólnej zabawy. Gry planszowe, loterie i dyskusje stanowiły szansę na poznanie się i wymianę doświadczeń. Finałem konferencji były plenerowe wycieczki. Uczestnicy mogli zwiedzić tereny postoczniowe, galerię muralu na Zaspie, a także jedną z tajemniczych dzielnic Gdańska – Biskupią Górkę. Na chętnych czekały wyprawy do Dziennika Bałtyckiego i Radia Plus. Obejrzenie redakcji, poznanie dziennikarzy i ich pracy było, jak wyrazili się studenci, fajną przygodą. Zresztą dziennikarstwo to jedna wielka przygoda, co potwierdzali prelegenci. Medionalia 2012 to już historia. Miejmy nadzieję, że jej kolejny rozdział napiszemy w przyszłym roku. Tomasz Czapla
Zapraszamy za rok! www.medionalia.pl