10 minute read
Głos redakcji - najlepsze derby
DER
RBY
Advertisement
Bartek Bojanowski
redaktor naczelny bbojanowski@polishreds.pl
Derby Merseyside to zawsze szalenie ważne wydarzenie nie tylko dla kibiców ekip z Liverpoolu, ale dla wszystkich zainteresowanych angielskim futbolem. Wszyscy kojarzymy te pojedynki z walką do końca, nie odstawianiem nogi oraz wielkimi emocjami. Tych potyczek było już naprawdę sporo, jednak wybierając jedną, która najbardziej zapadła mi w pamięć, muszę cofnąć się do 20 kwietnia 2016 roku. Co prawda, zapowiadało się na bezbramkową pierwszą odsłonę, lecz dwa szybkie ciosy wyprowadzili w stronę gardy Evertonu kolejno: Divock Origi (43’) oraz Mamadou Sakho (45+2’). Były to 2 gole po dobrze rozegranych akcjach po skrzydle. 2 mocne strzały głową i mieliśmy 2:0 do przerwy. Następną bramkę wpakował do siatki Daniel Sturridge, po świetnym przechwycie oraz asyście Lucasa Leivy - to dopiero rzadki obrazek. Ostatnie słowo należało jednak do Philippe Coutinho. Niewątpliwą ozdobę tego meczu odnotowano w 76 minucie i był to już gwóźdź do trumny The Toffees. Cóż to był za mecz! Do dziś wspominam go z przyjemnością.
Damian Święcicki
autor tekstów dswiecicki@polishreds.pl Muszę przyznać, że do czasu mojej wizyty na Anfield, tak naprawdę nigdy nie doceniałem rywalizacji z Evertonem. Bardziej interesowało mnie spotkanie z United, Chelsea, czy Arsenalem jako potencjalnie mocniejszymi zespołami. Mój punkt widzenia zmienił się w momencie, gdy przewodnik po stadionie opowiedział nam, że jego małżonka jest fanką The Toffees, zupełnie jak jego córka. Z kolei dwóch synów Gary’ego podzielało przekonania taty. Cała rodzina żony namiętnie odwiedziła Goodison Park, zupełnie inaczej niż najbliżsi bohatera tej krótkiej opowieści. Niesamowite, prawda?
Jeśli chodzi o moje ulubione Derby Merseyside, to szczególnie pamiętam te z sezonu 2013/2014. Graliśmy wtedy z bardzo mocnym Evertonem Roberto Martíneza, który dysponował takimi zawodnikami jak: Lukaku, Barry, Howard, Stones, Barkley, czy Mirallas. Udało nam się wygrać tamten mecz 4:0 po dublecie Sturridge’a oraz golach Gerrarda i Suáreza. Każde trafienie było piękne na swój sposób, jeśli nie pamiętacie to warto nadrobić zaległości! Zwycięstwo mogło być jeszcze bardziej okazałe, ale Daniel w 54 minucie nie wykorzystał rzutu karnego.
Sceną, którą najbardziej pamiętam z tamtego spotkania była ekspresyjna radość Gerrarda i Suáreza po trafieniu na 1:0. Każdy z nas zna tą scenę, gdy obydwoje wpadają sobie w ramiona, nie każdy jednak pamięta, że stało się to podczas styczniowych
Derbów Merseyside w 2014 roku.
Mariusz Przepiórka
autor tekstów
mprzepiorka@polishreds.pl Derby Merseyside to bez wątpienia jeden z najczęściej rozgrywanych meczów w Anglii. The Reds mierzyli się z Evertonem grubo ponad 200 razy. W czasie mojego kibicowania (dwadzieścia lat z okładem) obie ekipy rozegrały ze sobą kilkadziesiąt meczów, więc wybór ulubionego jest naprawdę trudny. Najlepiej pamiętam te najnowsze, które obserwowałem z trybun Anfield Road. Jeden z ostatnich meczów z Evertonem, które miałem przyjemność oglądać z the Kop, to mecz rozegrany 2 grudnia 2018 roku. Ten, w którym Jordan Pickford zrobił nam ogromny prezent i pomógł nam wygrać 1:0. Mecz, z tego co pamiętam, był nudnawy, nieszczególnie przypominał typowo derbową potyczkę. I nawet akcja, po której w doliczonym czasie strzeliliśmy gola, nie zapowia-
dała, że damy tego dnia radę przełamać obronę Evertonu. Dośrodkowanie, odbicie, Virgil van Dijk strzałem rozpaczy posyła piłkę w niebo. Już chyba wszyscy na the Kop zdążyliśmy pomyśleć, że nic z tego nie będzie. Piłka jednak spadała na poprzeczkę, a Jordan Pickford (co on robi w reprezentacji Anglii?) wpadł na pomysł, żeby ją złapać, zamiast wyrzucić na rzut rożny. Gdy Divock Origi wpakował ją z bliska do bramki wszyscy wpadliśmy w dziki szał. Wygrana z Evertonem po takiej bramce była wyjątkowa.
Mikołaj Sarnowski
autor tekstów msarnowski@polishreds.pl
Ciężko jest mi wybrać jeden mecz spośród tylu fantastycznych Derbów Merseyside, jakie mam w pamięci, lecz chyba zdecyduję się na prawdziwą demolkę ze stycznia 2014r. Pamiętny sezon niestety niezakończony happy endem, w którym to druży-
na Brendana Rodgersa imponowała przede wszystkim siłą rażenia w ataku, co ten mecz dobitnie pokazał. Do przerwy było już niemal pozamiatane, 3-0 po bramce Gerrarda z rzutu rożnego oraz dwóch trafieniach Daniela Sturridge’a, w tym jedno było tym cudownym lobem nad bezradnym Howardem. Wynik zamknął na samym początku drugiej części niezawodny wówczas Luis Suárez, który wykorzystał błąd defensywy The Toffees. Pamiętam jak niesamowicie rajcował mnie ten ofensywny i „wesoły” futbol The Reds, ponieważ jako młody dzieciak, wyznacznik dobrego meczu widziałem głównie w ilości bramek. Tak mi w sumie zostało do teraz, te zamiłowanie do otwartej gry i efektywności połączonej z jak największą dawką efektowności.
Adam Mokrzycki
autor tekstów amokrzycki@polishreds.pl Derby Merseyside zbliżają się nieubłagalnie. Z tej okazji chciałbym Wam przedstawić potyczkę derbową, która najbardziej utkwiła mi w pamięci. Daleko w przeszłość nie trzeba zaglądać, bowiem do 5 stycznia 2020 r. było to spotkanie rozgrywane na Anfield w ramach 3. rundy FA Cup. Liverpool wygrał tamtejszy mecz 1:0 i nie byłoby w tym nic spektakularnego, gdyby nie fakt, iż Everton wyszedł w najmocniejszym składzie, a Liverpool w mocno rezerwowym zestawieniu. Na papierze faworytami byli zawodnicy Carlo Ancelottiego, natomiast The Reds mieli przewagę własnego boiska oraz dopingu niosącego się z trybun. Od pierwszego gwizdka sędziego The Tofees przejęli inicjatywę na murawie, jednak na drodze do szczęścia stanął świetnie dysponowany tamtego dnia Adrián. Po zmasowanych atakach spotkanie się wyrównało, a kontrolę stopniowo przejmował Liverpool. W drugiej połowie karty rozdawali już tylko piłkarze w czerwonych strojach, a konkretnie Curtis Jones, który popisał się fantastycznym uderzeniem z dystansu, dającym zwycięstwo. Była to jego debiutancka bramka w czerwonych barwach. Everton stanął przed idealną okazją, aby odczarować derby Merseyside, ale tym razem na ich drodze stanęła zdolna liverpoolska młodzież. 17 października mija równo 10 lat od ostatniego derbowego zwycięstwa piłkarzy z Goodison Park; będzie to idealna okazja do przełamania fatalnej passy. Miejmy jednak nadzieję, że ta niechlubna seria bę-
dzie się dłużyła w nieskończoność.
Rado Chmiel
autor tekstów rchmiel@polishreds.pl
Każde derbowe spotkanie z Everonem jest dla nas, kibiców Liverpoolu, niezwykle ważne. To walka o dumę w mieście, o swoiste prawa do drwin z przeciwnika na kolejne kilka miesięcy do następnej potyczki. Po kilkunastu latach mieszkania w Liverpoolu znam to doskonale z autopsji i choć widziałem już wiele derbowych meczów, to w pamięci wyjątkowo zapadło mi spotkanie Liverpoolu z Evertonem z 25 marca 2006 roku. Byłem jeszcze wtedy w szkole średniej, a kilka dni przed meczem zapadła decyzja, że Liverpool w 2008 roku zostanie Europejską Stolicą Kultury. Z tego też powodu zarówno Steven Gerrard oraz James Beattie dostali przyzwolenie na zagranie w koszulkach z numerami 08. Dość powiedzieć, że ten mecz nie miał jednak z kulturą wiele wspólnego. Gerrard zakończył mecz już w 18 minucie z czerwoną kartką, a w Evertonie taki sam kartonik w 73 minucie obejrzał Van der Meyde. Sędzia pokazał w sumie aż 10 żółtych kartek. Kości trzeszczały, ale padały też piękne gole. Szczególnej urody były te strzelone dla Liverpoolu przez Luisa Garcię i Harry’ego Kewella, który ustalił wynik
na 3:1 dla The Reds. Można więc powiedzieć, że był to typowy przykład derbowego spotkania w Liverpoolu po raz kolejny zakończony zdobyciem trzech punktów przez The Reds.
Kacper Kosterna
autor tekstów kkosterna@polishreds.pl Od dziecka Derby Merseyside kojarzą mi się z typowym angielskim futbolem. Twarda gra okraszona wieloma kartkami, bezpardonowe wejścia, masa kontrowersji, ale przede wszystkim nieograniczona ilość emocji. Takie właśnie były derby z dnia 20 października 2007 roku. Były to moje jedne z pierwszych derbów jakie obejrzałem, lecz mimo upływu czasu wciąż doskonale pamiętam to spotkanie. Mecz nie zaczął się dobrze dla zawodników Liverpoolu, a szczególnie dla fińskiego stopera – Samiego Hyypi, który wpakował piłkę do własnej bramki. Na szczęście na początku drugiej połowy role się odwróciły, a od 53 minuty Everton musiał radzić sobie w dziesiątkę. Wszystko za sprawą faulu Tonny’ego Hibberta na Stevenie Gerrardzie. Co ciekawe, minutę potem do jedenastki nie podszedł poszkodowany, a Dirk Kuyt. Całe szczęście zamienił karnego na bramkę. Do dość ciekawej sytuacji doszło jednak w 72 minucie, gdy Rafa Benítez zdjął z murawy kapitana The Reds, a wpuścił za niego defensywnego pomocnika – Lucasa Leive. Co ciekawe, hiszpański szkoleniowiec miał nosa co do zmiany gdyż w 90 minucie to właśnie Lucas uderzał na bramkę, na której był Phill Neville. Obrońca próbując ratować drużynę obronił strzał ręką za co wyleciał z boiska. Do karnego podszedł ponownie Dirk. Chwile potem kibice Evertonu zamilkli. Do dziś pamiętam ten stres oraz ciarki, które po mnie przechodziły podczas tego karnego.
Zdecydowanie wspaniałe uczucie.
Igor Borkowski
autor tekstów
iborkowski@polishreds.pl Derby Merseyside to wyjątkowa rywalizacja dwóch - w przenośni i dosłownie - bliskich sobie klubów. Powierzchowna nienawiść, typowa dla międzymiastowych pojedynków, skrywa wspólną historię: powstanie naszego klubu m.in. dzięki Evertonowi lub pomoc ze strony „The Toffees” w czasach tragedii na Hillsborough. Ten rzadko spotykany szacunek nie zmienia jednak faktu, że derby Liverpoolu to jedne z najważniejszych meczów angielskiej Premier League. Bolesny remis po bramce Jagielki, wyszarpywane zwycięstwa trafieniami Mané i wieloletnia dominacja na Anfield to pierwsze skojarzenia związane z tą rywalizacją. Natomiast moje ulubione zwycięstwo nad Evertonem to zdecydowanie 4:0 z kwietnia 2016 roku. 21-letni Origi wspaniałe przywitał się z kibicami Liverpoolu, strzelając na 1:0. Kiedy wiele wskazywało, ze Belg będzie stanowił o sile ataku Liverpoolu, musiał opuścić boisko po obrzydliwym faulu Funesa Moriego. Mało było wówczas we mnie szacunku. Nienawiści za to, od groma. Argentyńczyk poklepał się jeszcze z dumą po klubowym herbie, schodząc do szatni z czerwoną kartką. Szczęśliwie zmiennik Origiego - Sturridge, szybko uciszył naszych sąsiadów (3:0), a kariera Moriego stanęła w miejscu. Pograł jeszcze chwilę w Evertonie i Evertonie u-23, ale kolejny sezon z co najmniej dziesięcioma rozegranymi przez niego spotkaniami miał miejsce dopiero w 2018/19 (zanotował wówczas 31 meczów w La Lidze, otrzymując 15 żółtych kartek). Na 4:0 strzelił pod koniec Coutinho i z dumą mogliśmy świętować zmiażdżenie lokalnego rywala. Można zachować respekt i klasę, ale nic nie smakuje tak dobrze, jak upokorzenie przeciwnika derbowego. Inna sprawa, że do Evertonu mam więcej wciąż szacunku niż do Funesa Moriego...
Derby Merseyside nie należą do najczystrzych gier w Premir League. Ostra gra i czerwone kartki to chleb powszedni tych meczy. Na zdjęciu jedną z nich dostaje Steven Gerrard za atak na Kevina Campbell w 1999 roku. Liverpool przegrał wtedy 1-0 z Evertonem na Anfield fot.: liverpoolecho.co.uk
Opisać ulubiony mecz przeciwko „niebieskim” to dla mnie nie lada wyczyn. Z racji ostatniego zabiegania nie będę szukał daleko, bo pewnie wcześniej – w latach 80. czy 90. znalazłbym tego całkiem pokaźną ilość. Skupię się zatem na czasach „współczesnych” tj. do 2 grudnia 2018 roku. Wszyscy zapewne wiedzą już czemu, a ja nie będę zaprzeczał, chodzi o bramkę naszego kochanego Belga. Cały mecz z pewnością nie przeszedłby do historii gdyby nie 96 minuta. I właśnie za tą minutę ten meczyk ląduje w mojej nominacji do Głosu Redakcji. Dodając do tego, że zaczęło się to wszystko od, też lubianego przeze mnie, Trenta Alexandra-Arnolda to zastanawiam się czy przy większej ilości czasu na napisanie tego tekstu szukałbym dalej. Zaznaczyć też warto nieudany wolej van Dijka, który już po dotknięciu piłki odwrócił się w niemocy i chciał iść do szatni. Mając Origiego w ostatnich minutach na boisku trzeba jednak wierzyć do końca i to w tym przypadku zaowocowało. Co prawda, widziałem piłkę w siatce już wtedy jak holender składał się do strzału, ale suma summarum ważne, że Pickford został pokonany.
Bartek Góra
autor tekstów
Artur Budziak
DTP abudziak@polishreds.pl
bgora@polishreds.pl Nietrudno było mi wybrać ulubiony mecz z Evertonem. Dla mnie wybór był oczywisty, czyli wygrana 1:0 po golu Divocka Origiego w 96. minucie w sezonie 2018/19. To spotkanie szczególnie zapadło mi w pamięć. Nie był to idealny mecz dla LFC. Sporo w tym wszystkim było męczarni, ale koniec końców udało się wygrać i przy okazji znaleźć człowieka do zadań specjalnych, jakim okazał się Belg. Pamiętam, że lekkie politowanie wywołał u mnie widok wchodzącego na boisko Origiego, który wtedy, jeśli dobrze pamiętam, od jakiegoś czasu w ogóle nie grał. A jednak kilkanaście minut później dał mi ogromny powód do radości, strzelając tak kuriozalną bramkę w ostatniej akcji meczu i do tego wszystkiego jeszcze w derbach z Evertonem. Coś pięknego!