055
05/2014 ISSN 1644-9711
MAGAZYN STUDENCKI
I STAND WITH MALALA OLA ANZEL: ŻYCIE PRZEZ PRYZMAT FOTOGRAFII MIROSŁAWA RUSINKA PRZYGODA ZE SZTUKĄ
Od redakcji Drodzy Czytelnicy! Z radością przekazujemy w na Wasze tablety, smartfony i monitory laptopów najnowszy numer „Pressji” online. Jest to już 55 wydanie naszego studenckiego czasopisma, 6. w wersji elektronicznej. Tym okrągłym numerem Redakcja „Pressji” chce podziękować osobie, która przez minione 5 lat opiekowała się magazynem, będąc jego dobrym duchem, redaktorem i mentorem. Chodzi oczywiście o dr Annę Martens, dzięki której mogliście czytać wiele poprzednich numerów „Pressji”, a uczący się dziennikarze mogli rozwijać swoje skrzydła. Od maja br. Anna Martens przejęła nowe obowiązki na uczelni, dlatego – w ramach podziękowania za wieloletnią opiekę - publikujemy sylwetkę Pani Doktor. Ci, którzy niewiele o niej dotychczas wiedzieli,
mają szansę zaspokoić nieco ciekawość. Dodatkowo, zachęcamy do zapoznania się z sylwetką Oli Anzel, która redaguje dla Was „Pressję.art”, oraz wywiadami z ciekawymi ludźmi – Arkiem Kłusowskim oraz malarzem – Mirosławem Rusinkiem. Ten numer „Pressji” szczególnie mocno uderza w nuty artystyczne. Drugim tematem, którym zajęliśmy się na poważnie, jest ochrona zwierząt – polecamy teksty Sylwii Wiater oraz Natalii Misiewicz. Tym razem nie publikujemy tekstów w języku ukraińskim, ale za to proponujemy wywiad o bardzo ukraińskiej sztuce walki – hopaku bojowym. Do tego literacka podróż w świat Terrego Pratchetta, a na deser – propozycja na wakacyjne podróże po Podkarpaciu – zaprasza Sylwia Wiater. Przyjemnej lektury życzy Wam REDAKCJA
Press j a
| 0 5 / 2014 | #55
pressj a
03
Spis treści 05 08 10 12 15 16 20 22 26 28 31
I stand with Malala Anna Martens: Dopóki jest pasja – życie ma sens Ola Anzel: Życie przez pryzmat fotografii Opowiedzieć historię bez słów Gdy brak natchnienia, życie w piekło się zmienia Mirosława Rusinka przygoda ze sztuką Bez domu Fundacja Felineus Dwa oblicza Kuby Wojewódzkiego Arek Kłusowski: Każdy dzień jest szansą na sukces Dozwolony użytek
Wydawca: Wyższa Szkoła Informatyki i Zarządzania z siedzibą w Rzeszowie Redakcja – wybór tekstów, korekta: Iwona Leonowicz-Bukała
ul Sucharskiego 2 pressjamagazyn@gmail.com www.pressja.wsiz.pl
Skład: Dariusz Fedorowicz Okładka: modyfikacja grafiki Dominiki Piętak
Pr e ssja
| 05 / 2 0 1 4 | # 5 5
pressj a
04
Press j a
| 0 15 / 2014 | #54 #55
pressj a
05
I stand with
Malala 9
p aź dzi erni k a 2 012. Uzbrojeni Talibowie zatrzymują autobus, którym Malala Yousafzai jedzie do
domu. Wchodzą do środka, wywołują ją z imienia, a następnie strzelają w głowę. 12 lipca 2013 - na forum ONZ Malala mówi: Nie występuję przeciw komukolwiek, nie przemawiam, kierując się osobistą zemstą na Talibach czy innej grupie terrorystów. Chcę walczyć o prawo edukacji dla każdego dziecka.
Część I - A IMIĘ JEJ ZNACZY „POGRĄŻONA W ŻALU” W 2009 roku Malala, młodziutka pakistańska uczennica, przybiera pseudonim Gul Makai i rozpoczyna swoją przygodę z Internetem, za którą przyjdzie jej słono zapłacić. Zaczyna pisać bloga dla BBC Urdu o Pakistanie, głównie o problemach z edukacją, jakie pojawiają się po objęciu władzy przez Talibów w jej rodzinnych stronach, Dolinie Swat. Blog zostaje dostrzeżony, a nazwisko Malali staje się znane. Ojciec dziewczynki zachęca ją więc do dalszej walki o prawa dziewczynek do edukacji. Kilka miesięcy później uczennica otrzyma za to najwyższe cywilne odznaczenie przyznawane przez władze Pakistanu. Malala: Moja mama zrobiła mi śniadanie i poszłam do szkoły. Bałam się pójścia do szkoły ponieważ Talibowie wydali edykt zakazujący wszystkim dziewczętom uczęszczania do szkół.
grafika: Dominika PIĘTAK
Po objęciu władzy przez Talibów, szkoły dla dziewcząt są zamykane, a im samym zakazuje się nauki. Malala w tym czasie się nie poddaje i pojawia się między innymi w filmach nakręconych przez „New York Times”, które dokumentują trudną sytuację w Dolinie Swat. Mimo wyparcia ich przez armię pakistańską, bojownicy Mułły Radia wciąż są obecni na tamtych terenach i coraz bardziej niechętnie patrzą na propagowanie pro-zachodniego stylu życia i otwarte krytykowanie ich przez dziewczynkę. W 2011 roku Malala dostaje Międzynarodową Dziecięcą Nagrodę Pokojową i pakistańską Narodową Młodzieżową Nagrodę Pokojową. Staje się symbolem walki o prawo do edukacji dziewcząt w Pakistanie. Mimo licznych gróźb, Malala nie milknie. Trzy lata później Talibowie mają już dość małej aktywistki - na spotkaniu ugrupowania zapada wyrok śmierci. Pewnego dnia Malala wraz z koleżankami wraca ze szkoły autobusem, który zatrzymuje nieznajomy mężczyzna. Rozkazuje Malali ujawnić się, inaczej zastrzeli wszystkie dziewczynki w autobusie. Mała Yousafzai nie ukrywa się. Zostaje dwukrotnie postrzelona: w głowę i szyję. Razem z nią ranne zostają jej dwie koleżanki. Cały świat dowiaduje się o Malali, cały świat modli się o jej zdrowie i życie. Malala: Talibowie strzelili w lewą część mojego czoła. Postrzelili Pr e ssja
| 05 / 2 0 1 4 | # 5 5
pressj a
06
także moich przyjaciół. Myśleli, że kule nas uciszą. Nie udało im się. Potem, z tej ciszy, pojawiło się tysiące głosów.
Yaweta z Malawi, lat 15, dodaje, że wolałaby, żeby więcej dziewcząt z jej społeczności kończyło szkołę średnią niż wychodziło za mąż.
Martin Nesirky, Rzecznik ONZ, powie później: Od dnia zamachu Malala Yousafzai jest symbolem praw dziewcząt, a nawet symbolem praw wszystkich młodych ludzi do edukacji. Malala ponownie podnosi głos w 2013 roku, w dniu swoich 16. urodzin, które zbiegają się z jej wizytą w siedzibie ONZ. Jej przemówienie, które można zobaczyć na YouTube, zostaje przyjęte oklaskami i wzruszeniem zasiadających na sali członków. Dzień 12 lipca zostaje uznany przez ONZ za Dzień Malali.
17-letnia Celeste Dishime z Rwandy walczy ze stereotypami dotyczącymi pobierania nauk ścisłych przez kobiety. Inaczej niż poprzednie dziewczyny, ona wie, że istnieje mnóstwo możliwości dla kobiet w Rwandzie, jednak to kobiety same nie chcą z tych możliwości skorzystać. Podziela zdanie Hannah, że nawet podejmowanie małych kroków może doprowadzić do wielkich zmian w życiu niektórych ludzi.
Malala: Dzień Malali to nie jest mój dzień. Dzisiaj jest dzień każdej kobiety, każdego chłopca i każdej dziewczynki, która podnosi głos w imię swoich praw... Jestem tylko jedną z nich.
Egipcjanka Yara Hady, lat 17, uczy podczas warsztatów inne dziewczęta, np. dynamiki. Jedna z dziewcząt pod koniec semestru powiedziała, że chce się dalej rozwijać w zakresie inżynierii powietrznej, inna była bardzo zainteresowana teorią względności. Simon Abigail z Nigerii chce być piłkarzem, bo według niej dziewczyny są w tym lepsze od chłopaków. Jeżeli jednak jej się nie uda, to chciałaby zostać dziennikarzem. Marzeniem 15-latki jest uświadomienie nigeryjskich polityków o ważności edukacji dziewcząt. Menuka Gurung z Nepalu, lat 19, dodaje, że kobiety w biznesie to nie tylko szycie, dzierganie i praca w gospodarstwie domowym.
W 2013 roku młoda aktywistka zostaje nominowana do Pokojowej Nagrody Nobla, magazyn Time uznaje ją za jedną z najbardziej wpływowych osób roku 2013. Ponadto Pakistanka dostaje między innymi nagrodę im. Anny Politkowskiej i Nagrodę Sacharowa. Spotka się z prezydentem Obamą i królową Elżbietą. Malala staje się pokojową bojowniczką, idąc w ślady swojej imienniczki – Malali z Maiwandu, na cześć której została nazwana. Imię Malala znaczy w języku pasztuńskim „pogrążona w żalu”. Historyczna Malala w bitwie pod Maiwandem podniosła do góry afgański sztandar, co wznieciło żar walki i pomogło zwyciężyć Afgańczykom. Yousafzai również zachęca do walki - o edukację. Pokazuje, że można sprzeciwiać się niesprawiedliwości - niezależnie od religii, narodowości, płci czy wieku. Uświadamia ludzi jak ważna jest edukacja. W Pakistanie zmienia podejście rodziców do edukacji dziewczynek, na Zachodzie przypomina jak ważne jest zdobywanie wiedzy i jakie szczęście mają dzieci i nastolatkowie mieszkający w Europie czy Ameryce mając przywilej-obowiązek chodzenia do szkoły. Malala swoje liczne wystąpienia popiera materialnymi zmianami. Wraz z ojcem prowadzi fundację Malala Found, która finansuje edukację młodych Pakistanek, zbiera pieniądze na budowę szkół czy zakup potrzebnych przyborów szkolnych - w Dolinie Swat wiele szkół dla dziewcząt zostało zburzonych przez Talibów. Malala: Chcę po prostu opowiedzieć moją historię, ale będzie to także historia 61 mln dzieci, które nie mają szans na edukację. Chcę być częścią wielkiej kampanii na rzecz prawa do uczęszczania do szkoły.
Część II – „THE OTHER MALALAS” Ciągle na uboczu, w cieniu Malali, ale coraz częściej dostrzegane są i działają inne młode aktywistki. Pisze o nich między innymi The Guardian, nazywając je „the other Malalas”. Magazyn przedstawia kolejne bohaterki z różnych krańców świata, walczące o lepsze jutro.
Wierząc w naukę Hannah Godefa, 15-latka z Etiopii, próbuje zmienić mentalność społeczeństwa w postrzeganiu kobiet. Etiopka wyznaje zasadę, że liczy się każdy ruch w stronę zmian, nieważne jak mały. Podobnie działa Thandiwe Diego z Belize. 14-latka chce zmniejszyć liczbę nastolatek w ciąży poprzez edukowanie i zwiększanie ich pewności siebie. Wierzy, że wykształcenie zdobywane przez kobiety pozwala im wyjść z zamkniętego koła analfabetyzm, biedy i wyzysku. Press j a
| 0 5 / 2014 | #55
Nauki ścisłe vs wykorzystywanie seksualne
Yara przytacza stare powiedzenie, że kobieta ma trzy domy: swój rodzinny, jej męża i grób. Dziewczęta często są spychane na margines, obwiniane o spowodowanie gwałtu na sobie poprzez wyzywające stroje, zbyt głośne śmianie się, albo dlatego, że mężczyzna nigdy się nie myli. Dziewczyna nie zgadza się z takim myśleniem, walczy więc o prawa kobiet, sprawiedliwość, pokój, wolność, prawa obywatela. Mówi, że walczy o swoją utopię. 17-letnia Shalu Shrivastava z Indii również walczy z molestowaniem seksualnym, dokuczaniem, prześladowaniem czy przemocą domową. Shalu była napastowana przez mężczyznę w drodze do szkoły. Teraz wszystkie swoje siły pożytkuje, żeby inne dziewczęta nie miały podobnych przeżyć w przyszłości.
Newton i prawo do głosu Według prawa Newtona - obiekt pozostaje w tym samym stanie dopóki jakaś siła nie zadziała na niego. Farkhonda Tahery, 16-latka, uważa, że podobnie dzieje się z ludźmi. W Afganistanie część dziewcząt nie ma dostępu do edukacji, a kobiety są zależne finansowo od rodziny. Zdarza się, że dziewczyny są oddawane jako „blood money” – odszkodowanie dla krewnych zamordowanej osoby. Anę Waqatabu Liganisulu denerwuje, że w jej społeczności dziewczęta nie mają prawa głosu. Chce sprawić, żeby starsi dostrzegli dzieci i nastolatków. 19-latka z Fidżi uważa, że największym wyzwaniem, przed którym stoi, jest brak chęci dziewcząt do tego, żeby im pomóc, ponieważ stosują się one bardziej do tego, co zostaje im wpojone, niż do tego, czego one same chcą. Celeste wspomina o Girl Up, kampanii Fundacji ONZ. Zjednoczone dziewczęta chcą zmieniać świat. Dzięki takiemu wsparciu - zarówno psychicznemu, jak i fizycznemu (pieniądze). Pana nastolatki mają możliwość poprawy poziomu edukacji, bezpieczeństwa czy zdrowia. Simon wierzy, że im więcej dziewcząt zbierze się razem, tym większą siłę będą miały. Podsumowując: dziewczyny rządzą!
pressj a
07 Część III - #GIRLWITHABOOK I DZIEWCZYNKA Z KSIĄŻKĄ O Malali dowiedziałam się, gdy moja znajoma opublikowała zdjęcie z książką i napisem „I STAND WITH MALALA” na swoim profilu na portalu Facebook. Dodając link do linku, dotarłam wreszcie do profilu „Dziewczynka z książką”, gdzie opublikowane są dziesiątki, jeśli nie setki zdjęć kobiet i mężczyzn, dziewczynek i chłopców, zwykłych ludzi i celebrytów (między innymi Maria Pakulnis, Bogusław Linda czy dziennikarka Katarzyna Kowalska), trzymających książki i napis brzmiący po polsku: „Jestem z Malalą”. „Dziewczynka z książką” to, jak można przeczytać w opisie, akcja charytatywno-społeczna, która jest polską edycją międzynarodowego ruchu #GIRLWITHABOOK. Obie akcje mają za zadanie popierać działania Malali Yousafzai. Naszym celem jest podnoszenie tematów związanych z edukacją i dostępem do niej, równouprawnieniem oraz wydanie albumu ze zdjęciami kobiet z książkami, na których, poprzez przyklejoną do książki karteczkę z napisem “I stand with Malala”/”Jestem z Malalą”, wyrażą swoje poparcie dla Pakistanki. Pieniądze ze sprzedaży albumu wesprą międzynarodową zbiórkę na rzecz szkół w Pakistanie – czytamy na facebook’owym fanpage’u. Zdjęcia do albumu mogą wysyłać wszyscy (e-mail: dziewczynkazksiazka@gmail.com). Polska akcja wędruje do różnych miast i miejsc, między innymi zawitała w tym roku na Woodstocku, jak również na Big Book Festival. #GIRLWITHABOOK lubi na facebook’owym profilu ponad 3,5-tysiąca osób. Ta odsłona akcji zbiera z kolei zdjęcia wszystkich osób, które czytają książki. Publikowane zdjęcia można znaleźć na Tumblr. Poza tym można znaleźć wiele informacji na temat sytuacji kobiet w Pakistanie czy poczytać o kobietach-bohaterkach z różnych stron świata. Dzięki Malali cały świat niewątpliwie zwrócił uwagę na problem braku dostępu do edukacji dziewcząt, z którym boryka się wiele krajów. Malala została uznana za jedną z czołowych postaci 2013 roku. Dzięki niej skorzystało wiele innych organizacji czy osób działających na rzecz poprawy warunków szkolnictwa, co zostało przez media nazwane efektem Malali. Malala: Podnoszę mój głos - nie po to, by krzyczeć, ale po to, by ci bez głosu mogli zostać usłyszani.(...) Nie możemy zapominać, że miliony ludzi cierpią z powodu ubóstwa, niesprawiedliwości i ignorancji. Nie możemy zapominać, że miliony dzieci nie mają dostępu do szkół. Nie wolno nam zapominać, że nasze siostry i bracia czekają na przyszłość pełną pokoju. Pozwólcie nam prowadzić globalną walkę z analfabetyzmem, ubóstwem i terroryzmem, i pozwólcie nam wziąć nasze książki i długopisy. One są naszą najpotężniejszą bronią.(...) Jedno dziecko, jeden nauczyciel, jeden długopis i jedna książka może zmienić świat.
Kamila POTAPIUK Ilustracje: Dominika PIĘTAK
Pr e ssja
| 05 / 2 0 1 4 | # 5 5
pressj a
08
Anna Martens:
Fotografie pochodzą z prywatnego archiwum Anny Martens
Fotografie pochodzą z prywatnego archiwum Anny Martens
„Dopóki jest pasja – życie ma sens”
„Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego. Obroniła pracę doktorską w III Ecole Doctorale Sorbonne-Paris IV. Opiekun Magazynu studenckiego Pressja...” – czytamy o Annie Martens na stronie internetowej WSIiZ. To daje jednak niewielką szansę na poznanie jej jako osobowości, którą dr Martens naprawdę jest; osoby, która ma milion pasji i wiele doświadczeń. Anna Martens jest rzeszowianką. Tak sama uważa i o tym świadczy fakt, że po studiach w Krakowie i Paryżu, po zwiedzeniu świata i wielkiej liczbie podróży, Press j a
| 0 5 / 2014 | #55
w końcu wróciła do rodzinnego miasta. Rzeszów jest miejscem idealnym do zakładania rodziny, ponieważ jest duży, ale nie jest metropolią, jest też bezpieczny. To
wpłynęło na decyzję o powrocie i obecnie doktor z Sorbony mieszka w Rzeszowie, z rodziną i 5-letnim synkiem.
Początek Całe dzieciństwo spędziła w Rzeszowie, jej rodzina kilka razy się przeprowadzała, dzięki temu zna właściwie każdy zakątek swojego rodzinnego miasta. Większość czasu spędzała z matką i bratem, ponieważ jej ojciec, jako brydżysta sportowy, wiele
pressj a
09 czasu poświęcał na podróżne. Mimo tego, uważa, że dostała dużo rodzinnego ciepła i wsparcia, kiedy była dzieckiem. To poczucie bezpieczeństwa było niezwykle cenne, gdy nadszedł czas wyruszenia w świat. Dzięki zaangażowaniu i pomysłowości mamy, miała udane dzieciństwo, tańczyła w zespole pieśni i tańca „Uśmiech”, uczyła się języka francuskiego, gry na pianinie, próbowała sił na treningach karate, jeździła na obozy językowe i żeglarskie, należała do drużyny harcerskiej. – To były bardzo barwne lata, intensywne i różnorodne. Mogłam sprawdzić się w wielu dziedzinach i świadomie zdecydować co, chcę robić w życiu – podkreśla Anna Martens.
Studia Kiedy przyszedł czas na studia, zastanawiała się nad socjologią lub psychologią, choć tak naprawdę pomysł na kierunek zmieniał się co tydzień. Jedno było niezmienne: chciała studiować w Krakowie, gdzie w końcu zdecydowała się na filologię romańską. Studia były czasem czerpania z oferty kulturalnej Krakowa i chodzenia na wykłady, prowadzone przez wspaniałych naukowców. W ten sposób Anna Martens poznała profesor Danièle Chauvin z Uniwesytetu Sorbona, która przyjechała na seminarium w Krakowie. Wykład francuskiej specjalistki od literatury porównawczej zrobił na młodej studentce tak duże wrażenie, że Anna Martens zdecydowała się spróbować swoich sił w Paryżu. Po studiach, z dyplomem magistra w ręce, spakowała walizkę i ruszyła do stolicy Francji, właściwie bez planu, ale z jasnym celem – spotkać się z wymarzoną profesor Chauvin na Sorbonie. Zwariowany plan niespodziewanie powiódł się i Anna Martens na ponad trzy lata związała swój los z Paryżem, przygotowując pracę doktorską. – Wielkie marzenie stało się rzeczywistością. Byłam w centrum wielkiego świata, w Paryżu! Studiowałam na legendarnej uczelni i to pod opieką wyjątkowej kobiety. Czułam się jak małe dziecko, które otrzymało największy, najwspanialszy prezent w swoim życiu. Ten czas to łączenie pracy i studiów, zwiedzanie, poszukiwanie, odkrywanie. Jeszcze przed obroną doktoratu, w porozumieniu z promotorką, Anna Martens wróciła z mężem do Polski. – Nie jestem obywatelem świata. Jestem podróżnikiem, ale lubię wracać do azylu, mojego bezpiecznego miejsca na ziemi, którym jest Rzeszów. Paryż jest cudowny, ale nie chciałam tam zostać na stałe, nie wyobrażałam sobie codzienności w tym ogromnym, wiecznie pędzącym, wielokulturowym mieście. Po obronie doktoratu, który dotyczył literatury porównawczej, dr Anna Martens objęła stanowisko adiunkta w Katedrze Mediów, Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej WSIiZ. – Pracuję z wyjątkowymi ludźmi, mam niesamowite szczęście w życiu, bo naprawdę rzadkością jest tak idealny zespół najbliższych współpracowników.
Pasje Anna Martens nigdy nie planowała być wykładowcą. – Nigdy nie wyobrażałam sobie, że mogę stać na środku sali i przemawiać do setki osób, że mogę kogoś zainteresować tym, co mam do powiedzenia. Teraz widać już doświadczenie i umiejętności w pracy dydaktycznej, a Anna Martens często podkreśla, że praca przynosi jej dużo satysfakcji, choć jest trudna i stresująca, ale daje przestrzeń do osobistego rozwoju. Może dzięki temu właśnie tak szanują ją studenci i współpracownicy – Pani doktor lubi pomagać studentom i wspiera ich inicjatywy – mówi Inessa Tkachenko, redaktor
naczelna Pressji.ua. – Dla mnie jest ona doskonałym przykładem kobiety perfekcyjnej. Można nauczyć się od niej wszystkiego, a najbardziej – miłości do tego, czym się zajmujesz. Wiele doświadczeń Anna Martens zdobyła podczas licznych podróży. – Podróże kształcą, dając szansę na poznanie kultury, mentalności innych ludzi – mówi dr Martens, która była między innymi we Francji i Hiszpanii, w Libanie, Egipcie i w Grecji – a każda podróż dawała jej dużo do myślenia. Nigdy nie korzystała z usług firm turystycznych, bo zawsze lepiej podróżować spontanicznie, szukać znajomych i potem odwiedzać ich w tych wszystkich cudownych miejscach. Zdaniem Anny Martens, urok życia polega na tym, by cieszyć się z małych rzeczy i nie wpadać w rutynę. – Dla mnie rutyna nie istnieje, życie jest tak ciekawe, tyle rzeczy jest do zobaczenia, tyle książek do przeczytania, filmów do obejrzenia, miejsc do zobaczenia, zdjęć do zrobienia… Mogę tak wymieniać bez końca, życie jest piękne, tylko trzeba się nauczyć dostrzegać to w drobiazgach codzienności i nigdy o tym nie zapominać. Wielką pasją pani doktor są kulinaria. Anna Martens prowadzi blog kulinarny „Biblia Smaków”, gdzie można odnaleźć wiele przepisów na zdrowe i wyjątkowe dania. Niewiele osób wie, że Anna Martens potrafi upiec ciastka bez jajek czy tarty bez cukru i glutenu. Do eksperymentów z taką niecodzienną kuchnią zmusiła ją alergia, na jaką cierpi jej synek. – Gdyby nie alergia syna pewnie nie zmobilizowałabym się do takich drastycznych zmian w diecie. Dziś już nie wydają się tak trudne, a wyszły na zdrowie wszystkim w domu. Dieta stała się naszym sposobem życia, choć nie widać tego na blogu, nie mam ostatnio czasu na publikowanie nowych przepisów. Inną pasją jest fotografia, czego efekty też można zobaczyć na stronie „Biblii Smaków”. Pasja naukowa i dydaktyczna są zatem tylko niewielką częścią tego, czym zajmuje się Anna Martens.
Praca W Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie Anna Martens pracuje od początku swojej kariery akademickiej. Jej pracę cenią przełożeni i koledzy z Katedry Mediów, Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej. – Ania jest bardzo odpowiedzialna i terminowa – podkreśla mgr Iwona Leonowicz-Bukała, która razem z dr Martens opiekuje się „Pressją” i naukowym kołem dziennikarskim. – Jest też naprawdę kreatywna – potrafi niestandardowo rozwiązywać problemy i inspirować innych do działania. Jest odważna w podejmowaniu decyzji, a do tego serdeczna, silna i konsekwentna, poświęca wiele czasu i energii ludziom, na których jej zależy. Pracujemy „biurko w biurko” od marca 2013 i można powiedzieć, że zawodowo pasujemy do siebie jak dwa puzzle, czasami okazuje się, że myślimy tak samo – dodaje mgr Leonowicz-Bukała. Sama Anna Martens uważa, że ma mocny charakter, częściowo dlatego, że jest zodiakalnym Lwem. Jak każda kobieta, daje sobie radę tym lepiej, im więcej spada jej na głowę, organizując swoje zajęcia tak, by wszystko pogodzić. Czasem pracuje dzień i noc, wychowuje dziecko, prowadzi zajęcia. Radzi sobie ze wszystkim dzięki wsparciu rodziny, przyjaciół, ale przede wszystkim dzięki temu, że robi to co lubi. – Dopóki człowiek ma pasję, ma marzenia – jego życie ma sens – pointuje Anna Martens. Viktoria DEMBROVSKA Fotografie pochodzą z prywatnego archiwum Anny Martens
Pr e ssja
| 05 / 2 0 1 4 | # 5 5
pressj a
10
Ola Anzel:
Fotografia z prywatnego archiwum Aleksandry Anzel
Życie przez pryzmat fotografii
K
obieta, w głowie której nigdy nie kończą się ciekawe pomysły. Jej życie – twórczość, jej miłość – fotografia. Zdjęcia z jej podpisem zdobią ściany Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie, gdzie pracuje. Mowa o mgr Aleksandrze Anzel, która czasem woli być po prostu Olą Anzel. Jest fotografikiem, skończyła krakowską Akademię Sztuk Pięknych. Jej wystawy widział już Kraków, Warszawa, Rzeszów i Nowy Sącz. W tym ostatnim mieście się urodziła. Od dzieciństwa, spę-
Press j a
| 0 5 / 2014 | #55
dzonego w otoczeniu malowniczych Beskidów, Ola chciała, żeby jej życie było związane ze sztuką. W szkole podstawowej dużo rysowała, dopóki w jej ręce nie trafił aparat fotograficzny. Wtedy wszystko się zaczęło. – Na początku bawiłam się aparatem, pomyślałam, że to jest fajne. Później zrozumiałam, że w fotografii chodzi nie tylko o to, żeby zarejestrować jak kwiatki kwitną albo spadł śnieg w zimie, to nie musi być czysta dokumentacja, ale sposób na zinterpretowanie tego, co jest wokół – wspomina Ola.
pressj a
11
W 2000 roku, dorosła już Aleksandra Anzel, wyjechała z rodzinnego miasta do Krakowa. To miasto dało jej wielki impuls do twórczości: intensywnie uczyła się i jednocześnie szukała inspiracji do swoich prac. W 2004 roku zorganizowała swoją pierwszą wystawę. – Nigdy nie miałam stuprocentowego przekonania, że to, co robię spodoba się innym ludziom, bo czasami mi samej to się nie podoba. – szczerze mówi, bardzo krytyczna w ocenie własnej twórczości, artystka. – Dlatego mogę powiedzieć, że to nie jest dla mnie lekki kawałek chleba, bo jeżeli coś tworzymy i jest to konfrontowane z publicznością, to zawsze jest taka opcja, że gdzieś ta krytyka się pojawi – dodaje.
a teraz, odkąd mieszkamy w Rzeszowie, bardzo się uspokoiła – opowiada Ola o swojej przyjaciółce. – Ja mam do niej stosunek inny, może trochę dziwny dla niektórych: generalnie, z założenia traktuję zwierzęta na równi z ludźmi, wielu ludzi, niestety, tego nie rozumie. Nie wyobrażam sobie życia bez niej, bo już tak dziewięć lat razem jesteśmy i, naprawdę, przyzwyczajenie jest niesamowite. Do tego Ola jest też wegetarianką, a w jej domu nigdy nie jest cicho, ponieważ muzyka gra 24 godziny na dobę –Nawet wtedy, gdy idę do pracy, zostawiam radio włączone dla Loli – mówi nasza bohaterka.
Niedługo po obronie dyplomu, Ola otrzymała ofertę pracy w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania z siedzibą w Rzeszowie. Przyjęła ją i musiała na stałe przeprowadzić się do stolicy Podkarpacia. Teraz prowadzi na uczelni Pracownię Fotografii Cyfrowej, Fotografii Reklamowej i Fotograficznych Gatunków Dziennikarskich.
Chociaż Ola Anzel zwiedziła już pół świata, nadal marzy o podróżach. Najbardziej pociąga ją tajemnicza Japonia. – Chciałabym być kimś takim, jak Martyna Wojciechowska, chodzi mi o rodzaj pracy, który ona wykonuje – mówi Ola. – Ja bardzo lubię podróżować, chciałabym w ten sposób zarabiać na życie, chciałabym jeździć po świecie i fotografować to, jak świat wygląda gdzie indziej, bo on gdzie indziej wygląda inaczej.
Nie rezygnuje z pracy twórczej. Dużo tworzy, organizuje wystawy fotografii w Rzeszowie i w innych miastach Polski. Jej zdjęcia, doceniane przez współpracowników, pojawiają się na ścianach uczelni. Aleksandra Anzel jest także opiekunem wydawnictwa „Pressja.art”, które jest artystyczną odsłoną Magazynu studenckiego „Pressja”. Dodatek publikuje prace najzdolniejszych studentów kierunku dziennikarstwo i komunikacja społeczna, gdzie ci uczą m.in. się na ścieżce grafika komputerowa w mediach – Cieszę się, bo widzę, że to, co ja robię ze studentami, jednak ma sens – podsumowuje swoją pracę mgr Anzel.
Póki co, Aleksandra Anzel fotografuje jednak to, co bliskie, także innym ludziom. W 2009 roku nagle zadzwoniła do niej Monika Stachów – młoda kobieta, która zachorowała na raka piersi. Poprosiła Olę, żeby udokumentowała historię jej choroby. Tak powstał kalendarz: co miesiąc piękne zdjęcie Moniki w kolejnych stadiach leczenia. Dzisiaj Monika, szczęśliwa matka dwójki dzieci i ukochana żona, pokonała raka. W związku z tym, jej mąż Janek Markowicz i Aleksandra Anzel w niedalekiej przyszłości planują wydać książkę, w której Janek opowie o swojej żonie, a Ola zrobi jej zdjęcia.
W 2011 roku powstał ciekawy projekt „Web do kwadratu – ludzie polskiego Internetu”, w ramach którego m.in. wydano album fotograficzny. Oli Anzel, która jest współautorem tego przedsięwzięcia i autorem wszystkich zdjęć, udało się sfotografować ludzi związanych z polską siecią. – Ten projekt był dla mnie dużym wyzwaniem, dlatego że robiłam zdjęcia ludzi, których kompletnie nie znałam, nawet nie miałam czasu, aby się z nim zapoznać – mówi Ola – Chciałam, żeby te zdjęcia były bardzo różne i niewydumane – w sumie mogę powiedzieć, że jestem z nich zadowolona i mam pomysł, żeby zorganizować drugą edycję albumu, ale problem, jak zawsze, leży po stronie finansowej, więc aktualnie szukamy sponsorów.
Olha KOTSABA Fotografia z prywatnego archiwum Aleksandry Anzel
Oprócz fotografii, Ola ma jeszcze jedną wielką miłość – swojego psa Lolę. To wyjątkowo piękna bokserka, która ma najwięcej sesji fotograficznych, bo jest ulubioną modelką Oli – Kiedyś była bałaganiarzem, takim bardzo strasznym, jak wracałam do domu z pracy, to wszystko było rozrzucone po całym mieszkaniu,
Pr e ssja
| 05 / 2 0 1 4 | # 5 5
pressj a
12
Opowiedzieć historię bez słów P
ostać Stephena Wiltshire’a jest niejednoznaczna. Z jednej strony jego rysunki są dokładne, a z drugiej każde z nich żyję własnym życiem, co pozwala na różne interpretacje jego prac. Czarnym kolorem Stephen przekazuje różnobarwność miejsc. Kiedy rysuje nową sztukę, jakby zanurza się do innego świata. Nikt nie wie, jak ten jego wszechświat wygląda. Wiadomo tylko to, że tam świecie rodzi się sztuka. Na pierwszy rzut oka stworzyć coś nowego, genialnego, lecz nie do końca odciętego od tego świata, jest niemożliwie. Wiltshire pokazuje, że w cale tak nie jest. Nawet rzecz nowa i genialna może być prosta i rzeczywista. Wystarczy tuzin długopisów kulkowych i wysokogatunkowego papieru. I rzecz główna – muzyka jako drzwi do świata sztuki. – Stephen kocha blues, funk, pop i muzykę lat 80-90. Nienawidzi hard-rock’a – opowiada o preferencjach muzycznych swojego Press j a
| 0 5 / 2014 | #55
przeszłego pacjenta Liana Taliotis, lekarz opiekujący się niegdyś chorym na autyzm Wiltshire’em. – On słucha muzyki nie tylko podczas pracy, ale i na ulicy, właściwie wszędzie – kontynuuje. 20 minutowy lot i Stepher Wiltshire daje światu 5-metrową panoramę Nowego Jorku. Obraz, który został namalowany w 2009 roku tuzinem długopisów, został odtworzony z pamięci. Jest on dokładną kopią Wielkiego Jabłka. Jego arcydzieła są bardziej podobne do zdjęć, niż do obrazków. Posiadając nadzwyczajną fotograficzną pamięć, autystyk od urodzenia, z precyzją maszyny odtwarza kiedyś zobaczone krajobrazy. Jego obrazy są przepełnione najmniejszymi szczegółami. On nie tylko zapamiętuje lokalizację obiektów, ale i takie drobiazgi, jak ilość okien na drapaczach chmur, czy przepływający w tej danej chwili statek. – Podróżując przez miasta, Stephen robi zarys upatrzonej budowli. Później, przez tydzień, miesiąc, rok, malarz, mając zaledwie szkic, maluje całą miejscowość – opowiada siostra
pressj a
13
Stephena. Stephenowi Wiltshire’owi trudno mówić. Swoje myśli i uczucia przekazuje przez obrazy.
Papier… Malarz urodził się 24 kwietnia w 1974 roku, w Londynie. W wieku trzech lat zdiagnozowano u niego autyzm. Jednak dla naprawdę utalentowanych osób nie ma nic niemożliwego. Wystarczy chęci i próby. Pięcioletni chłopak wstąpił do Queensmillskiej szkoły w zachodnim Londynie. Właśnie tam po raz pierwszy został odkryty jego talent artystyczny. Życie Stephena zaczęło nabierać kolorów. Rysowanie stało się tym „promieniem światła”, które zawsze towarzyszy miłości. Jego największą wadę – nieumiejętność mówienia – leczył jego nauczyciel. Zaczął codziennie zabierać mu przybory artystyczne tak, aby Stephen zmuszony był o nie prosić. Setki nieudanych prób i jego pierwsze słowo pojawiło się na świecie. „Proszę papier” – powie-
dział nieśmiało do swojego nauczyciela. Te słowa, niewątpliwie, na zawsze pozostają w pamięci Wiltshire’a. Przecież to właśnie one były początkiem długiej drogi w nauce mówienia. Wiltshire nauczył się mówić w pełni w wieku dziewięciu lat. Pomimo tego, ta umiejętność jeszcze kilkadziesiąt lat nie grała wielkiej roli w jego życiu. Cały czas rysował to, co widzi – zwierzęta, maszyny, znajome miejsca. W taki sposób komunikował się ze światem. Już wtedy, jak również 20 lat później, obrazki Stephena były narysowane bardzo precyzyjnie.
Świat w panoramach Przypadkowo w jego ręce trafiła książka ze zdjęciami ruin z całego świata, które były skutkiem trzęsienia ziemi. Zaskoczony i wstrząśnięty siedmioletni chłopczyk zaczął tworzyć dokładne rysunki architektoniczne zdziwaczałych miejskich pejzaży. Właśnie od tego czasu zaczął się zachwycać architekturą i od tej pory spod jego ręki zaczęły wychodzić nieprześcignione obrazy budowli, ulic Pr e ssja
| 05 / 2 0 1 4 | # 5 5
pressj a
14
i znanych miejskich panoram. – On jakby widzi każdy fragment i każdą właściwość miejsc i w całości je odzwierciedla. Jego obrazy żyją – mówi siostra malarza. W 2005 roku artysta zszokował krytyków i miliony miłośników sztuki. Stephen zademonstrował światu wszystkie możliwości swojej super-pamięci. Po zrealizowaniu wycieczki po Tokio śmigłowcem, w ciągu zaledwie siedmiu dni Stephen stworzył 15,84-metrową zdetalizowaną panoramę stolicy. Tokijska stacja telewizyjna zaproponowała 18-letniemu Wistshire’owi wyjazd do Japonii, aby rysował ważne miejsca w kraju. Bez najmniejszych wątpliwości chłopiec przyjął zaproszenie. – On już od dawna marzył, aby namalować nowe budowle w nieznanych dotychczas stylach architektury – mówi jego matka. Po namalowaniu kilkunastu obrazów, malarz zdecydował się na wyjazd do Ameryki. Skutkiem rocznej podróży były słynne panoramy: Chicago, San Francisco, Arizony i oczywiście Nowego Jorku, który bardzo lubi. Japońsko-amerykańska wędrówka została opisana w książce „Amerykańskie marzenie” z 1993 roku. Ta książka jako pierwsza opisuje nie obrazy, a samego malarza i jego unikalny styl tworzenia różnych odcieni kolorów za pomocą czarnego atramentu długopisu. Jego dorobek jest ogromny. Swoją umiejętną ręką Wiltshire stworzył wiele obrazów: Rzymu, Moskwy, Hong Kongu, Frankfurtu, Madrydu, Dubaju, Jerozolimy, Londynu, Monte Carlo, Melbourne, Brisbane, Paryża, Nowego Orleanu i Texasu. Jednak sercem i duszą artysta zawsze zostaje w Nowym Jorku – w jego ulubionym od dzieciństwa mieście. Właśnie na obrazie Wielkiego Jabłka zauważalna jest nadzwyczajna, nawet dla niego samego, dbałość o szczegóły, którą autor stosuje rysując każdy najmniejszy element.
Dźwięki Carmen – Kiedy byliśmy w Moskwie, miałam szczęście uczestniczyć w prywatnych koncertach w naszym pokoju hotelowym. Stephen śpiewał operę. Jednego wieczoru stanął na krześle i zaczął śpiewać Carmen.
Press j a
| 0 5 / 2014 | #55
Usłyszał ją w telewizorze i zapamiętał prawie idealnie słowa i melodię – mówi Margaret Hewson, agent i opiekun Wiltshire’a. Wkrótce artysta rozpoczął studia muzyczne z nauczycielką Evelyną Preston. Okazało się, że ma doskonały słuch i posiada rzadką zdolność słyszenia dźwięków, które są trudne do uchwycenia. Większość ludzi chorych na autyzm nie rozróżnia ludzkich emocji. Stephen natomiast, opowiada historię muzyki, którą słucha, i interpretuje zawarte w niej uczucia. Właśnie ta zdolność dziwi psychologów.
Życie jak fotoalbum Stephen ma naprawdę fenomenalny talent. Dzięki jego fotograficznej pamięci zapamiętuje każdą sekundę swego życia. W razie potrzeby, czy po prostu z chęci, może przypomnieć sobie każdy moment i przeglądać go znów i znów, jak zdjęcia w fotoalbumie. – Nie jest to taki dar, jak może się wydawać – mówi jego siostra. – On nie może zapomnieć tych momentów, które chciałby. Pamięta wszystko od czasu, kiedy po raz pierwszy wziął ołówek do ręki. Jak wyglądała taksówka, która przejeżdżała obok niego, kiedy miał sześć lat i jakiego koloru była koszulka jego przyjaciela 15 września w podstawówce. Tworząc nowy obraz, malarz pracuje szybko i metodycznie. Krótkimi i drastycznymi ruchami, jak drukarka. Projektuje na papierze dowolne, nawet najbardziej skomplikowane, budowle i miasta. Stephen denerwuje się, kiedy mu przerywają podczas malowania. On bardzo głęboko zanurza się w krótkotrwały, lecz nieskończony wszechświat sztuki i muzyki. W nim tworzy życie na papierze. Chyba to jest jego osobisty sposób na życie – tworzenie nowej rzeczywistości. Tetyana BANYTSKA *W przygotowaniu artykułu korzystano z oficjalnej strony Stephena Wiltshire’a, a ilustracje wykorzystano za zgodą ich właściciela.
pressj a
15
Gdy brak natchnienia, życie w piekło się zmienia Nie można czekać na natchnienie; Za nim należy biegać z kijem. Jack London
C
oraz więcej ludzi angażuje się dziś w różne twórcze zajęcia. Malują, fotografują, gotują eksperymentalne dania albo rysują. Niektórzy wyszywają albo robią ręczną biżuterię. Wielbiciele słowa próbują swoich sił jako literaci, piszą książki i opowiadania. Nie zawsze jednak praca nad dziełem idzie płynnie, czasem pomimo wysiłków nic dobrego nie chce spod pióra (lub myszy) wyjść. To „kryzys twórczy”, brak natchnienia, niechęć do tworzenia czegoś nowego. Dobrze, kiedy twórczość jest tylko hobby, ale co robić, kiedy to źródło dochodów? W takim przypadku brak natchnienia wpływa nie tylko na stan emocjonalny, ale może stać się przyczyną zwolnienia z pracy. Twórcy czasami przez całe miesiące, a nawet lata, przebywają w stanie twórczego kryzysu przez brak natchnienia. Podczas kryzysu twórczego, czujesz, że zamieszkała w Tobie totalna apatia, która nie pozwala zrobić nawet pierwszego kroku. Nawet wtedy, kiedy masz nieskończoną ilość pomysłów, które – zdawałoby się – tak prosto zrealizować. Co wtedy robić? Dołożywszy pewnych wysiłków, można sobie poradzić z tym problemem. Istnieją pewne sposoby, które pomogą wam wyjść z twórczego „głuchego kąta.”
Wykonuj pracę przygotowawczą, rób notatki Łatwiej uprzedzić chorobę, aniżeli ją leczyć. Zawsze miej więc przy sobie jakiś środek (notatnik z długopisem, dyktafon, laptop), na którym najbardziej lubisz zanotować pojawiające się pomysły. Nawet zwyczajne zatytułowanie pierwszego arkusza może na-
tchnąć. Kiedy znów spotka Cię twórczy zastój, możesz otworzyć swoje zapiski. Możliwe, że jeden z nich stanie się podstawą do dalszej pracy.
Zrób przerwę Czekoladka czy herbata zawsze świetnie poprawiają humor. Podczas niewielkiej przerwy potrafisz zebrać myśli i przynajmniej na jakiś czas oderwać się od problemów. Jeśli to nie pomogło, zrób sobie dłuższą przerwę. Odpocznij i przewietrz się: spacer z kolegami, kolacja z rodziną, spotkanie z ukochanym, seans filmowy – świetny początek przed czekającą Cię ciężką pracą.
Szukaj natchnienia wśród prac innych autorów Kiedy Twoje pomysły się wyczerpały, zawsze można odwołać się do prac światowych autorytetów w danej dziedzinie. Być może odnajdziesz jakiś detal, który wyzwoli Twoją fantazję i skieruje Twoją pracę na właściwy tor.
Wyjdź poza ramy Dosyć często przyczyną twórczego zastoju są ograniczenia wynikające na przykład z rozmiaru i zakresu zadania. Bardzo prostym sposobem poradzenia sobie z tym problemem jest wyjście poza ramy, tworzenie tego, co się naprawdę chce. Wtedy możliwe będzie dopasowanie pracy do potrzeb.
Zwalcz w sobie „nie chcę” Jeśli odczuwasz silny opór, ten radykalny sposób jest odpowiednim rozwiązaniem. Zmuś się do pracy przez określoną ilość czasu i obserwuj jakie będą efekty. Kiedy robisz to, czym naprawdę się interesujesz i na czym Ci zależy, pracujesz bardziej efektywnie, a przede wszystkim czerpiesz radość z pracy. Główne zadanie to wierzyć we własne siły. Porady zebrały: Liliana CHEPIL Sofiya MARCHUK
Pr e ssja
| 05 / 2 0 1 4 | # 5 5
pressj a
16
Mirosław Rusinek Moja przygoda ze sztuką M
irosław Rusinek, z zawodu artysta plastyk. Ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Krakowie. Jego prace rozpowszechnione są w takich krajach jak Włochy, USA, Brazylia, Meksyk, Niemcy, Luksemburg, Australia, Japonia, Francja, Czechy. Swoją pasją i umiejętnościami dzieli się z młodymi artystami ucząc w Liceum Plastycznym w Rzeszowie. Sam tworzy obrazy abstrakcyjne oraz akty. O swojej twórczości opowiada w rozmowie z Anną Strugałą, Moniką Sosnowską i Rafałem Braszczowskim.
M. R.: W Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Wcześniej, uczęszczając do szkoły w Rzeszowie, byłem zbyt młody. Ponadto z każdą pracą dojrzewamy, więc nie można powiedzieć w pewnym momencie życia: ten styl tworzymy i trzymamy się go do końca. Styl jest tworzony z każdą pracą.
Pressja: Czy od dzieciństwa jest Pan związany z malarstwem? Jak to się zaczęło?
M. R.: Konkretni malarze raczej nie. Nigdy nie starałem się kogoś naśladować. Edukacja i poznawanie różnych stylów malarskich wpłynęło na mój własny. Często moja twórczość jest porównywana do Gustava Klimta, ale jakoś nigdy nie brałem inspiracji z jego prac. Co ciekawe, mimo że szanuję tego artystę, to niespecjalnie lubię jego obrazy.
Mirosław Rusinek: Moja przygoda z malarstwem rozpoczęła się kiedy zacząłem naukę w Liceum Plastycznym w Rzeszowie. Wcześniej nie byłem raczej zainteresowany sztuką. W każdym razie nie byłem tym pochłonięty na taką skalę, jak miało to miejsce w „Plastyku”. Tam profesorowie nauczyli mnie podstawowych technik malarskich i to tam na poważnie zacząłem myśleć o swojej przyszłości, która miałaby się wiązać właśnie z tą dziedziną sztuki. P: Jakie są Pana upodobania malarskie? M. R.: Z całą pewnością mogę wymienić Press j a
| 0 5 / 2014 | #55
takie osobistości jak Van Gogh, Rubens, Rembrandt. Są jednak malarzami, którzy nie wpłynęli na mój styl. To tylko moje własne upodobania. Po prostu ich sposób malowanie wzbudza mój zachwyt. P: Próbował Pan rozwijać się także w innych kierunkach artystycznych? M. R.: Oczywiście. Zajmowałem się snycerstwem, rzeźbą, próbowałem swoich sił również w kowalstwie artystycznym. Nie było to jednak coś, w czym czułem się najlepszy, z czym ludzie mogliby mnie identyfikować. Dlatego pozostałem przy malarstwie, w którym czuję się najlepiej. P: Kiedy wykreował Pan własny styl?
P: Jacyś konkretni malarze, artyści mieli wpływ na Pana twórczość?
P: Czy miał Pan kiedyś przerwę w malowaniu? Doznał Pan długotrwałego braku natchnienia? M. R.: Jeśli o to chodzi, artyści często tłumaczą się brakiem weny. Nie uważam, że jest to dobra wymówka. Wystarczy tylko zasiąść przed płótnem i po prostu zacząć malować.
pressj a
17
Może to być coś, z czego jest się mniej zadowolonym. Wtedy nic nie stoi na przeszkodzie, by to poprawić. Brak natchnienia dla mnie nie istnieje. P: Prezentował Pan swoje prace w kraju i za granicą. Czy jest jakaś zasadnicza różnica między odbiorem Pana dzieł przez Polaków, a przez inne narodowości? M. R.: Odbiór obrazów jest inny w krajach wschodnich i zachodnich. Jeśli jednak chodzi o moje malarstwo, nie jest ono odzwierciedleniem polskich klimatów. Raczej nie ma nic wspólnego z moją narodowością. Oczywiście samo nazwisko, i to, że pochodzę skąd pochodzę, ma jakiś wpływ na odbiór mojej pracy. Jednak nigdy nie spotkałem się z jakąś dużą różnicą w odbiorze przez Polaków, a inne narodowości. P: Skąd takie rozpowszechnienie Pana prac, od USA po Japonię? Czy sam Pan organizował wernisaże, czy miał Pan swoich pośredników za granicą? M. R.: Obracając się w środowisku malarzy, można usłyszeć o różnych okazjach do wystaw za granicą.
ARTYSTA, JEŚLI CHCE ZAISTNIEĆ, NIE POWINIEN SIĘ OGRANICZAĆ TYLKO DO OKOLICY, W KTÓREJ MIESZKA Ja korzystałem z takich możliwości, dlatego moje prace można
było zobaczyć nawet w Japonii. Oczywiście, nie organizowałem tam wystaw na własną rękę. Pomagały mi różne zagraniczne organizacje, które jeśli są kimś zainteresowane, ułatwiają przeprowadzenie takiej wystawy. P: W Polsce czy za granicą było więcej ofert sprzedaży Pańskich dzieł? M. R.: Nigdy tak naprawdę się nie zastanawiałem nad tym. W Polsce działałem od samego początku, za granicą później. Wydaje mi się, że gdybym to podliczył, to wyszłoby na to, że z Polski było więcej ofert. To jednak tylko sprawa liczb, których zresztą mogę się jedynie domyślać. P: Nie kusiło Pana, by zostać w wielkim mieście, rozwijać się w Niemczech czy nawet w Japonii? M. R.: Czy kusiło? To na pewno, ale nigdy nie myślałem o tym na poważnie. W Rzeszowie mam stałą pracę w Liceum Plastycznym i dobrze mi z tym. Poza wychowywaniem młodych artystów mogę realizować swoje pasje, wciąż prowadzić życie związane ze sztuką. Mając takie poczucie bezpieczeństwa, ludzie raczej nie chcą się z tym rozstawać. Może jakbym był młodszy... (śmiech) P: Czy w Polsce jest przyszłość dla artystów? M. R.: Sprawa jest dość skomplikowana. Otóż z jednej strony mówi się o kryzysie sztuki, który przejawia się w tym, jak sprzedawały się obrazy kiedyś i dziś. Obraz, rzeźba czy grafika jest ostatnim ogniwem
Pr e ssja
| 05 / 2 0 1 4 | # 5 5
pressj a
18
łańcucha pokarmowego. Wiadomo, że człowiek musi zapewnić sobie podstawowe przedmioty do życia, a dopiero gdzieś na końcu chce zapełnić czymś swoją ścianę. Ponadto, nieco orientuję się jak wyglądało kształcenie na wyższych uczelniach dawniej i różni się ono od obecnego. Kiedyś, jako nastolatek czy dwudziestoparolatek, chodziłem po galeriach, nawet prywatnych, w Krakowie. Widziałem wtedy, że absolwenci, np. Akademii Sztuk Pięknych, potrafili zrobić bardzo wiele manualnie, dla mnie również nie było problemem namalować portret czy pejzaż. Dzisiaj szkoły artystyczne opuszcza całe grono ludzi, którzy są przekonani o swojej wielkości, jednak manualnie nie są w stanie wiele zrobić. Byłem ostatnio we Lwowskiej Akademii Obrazu i bardzo pozytywnie zaskoczył mnie widok studentów w białych fartuszkach, którzy od ręki kopiowali dzieła sztuki. Nie przenosząc siatkowo czy przepróchą, tylko właściwie od ręki, przy czym niesamowicie poprawnie im to wychodziło. Myślę właśnie, że takie kształcenie jest świetne. Niekoniecznie będą oni wielkimi artystami znanymi na całym świecie, ale na pewno na przysłowiową kromkę chleba zarobią. Natomiast moja odpowiedź jest taka, że każdy myśli o tym, iż jako absolwent będzie zarabiał setki tysięcy dolarów. Prawdą jest niestety to, że w 90% jest inaczej. P: Czy według Pana Polacy dostrzegają prawdziwą sztukę? M. R.: To, czy Polacy w ogóle będą umieć odczytać sztukę, zależy od kształcenia, a to pogorszyło się systemowo. Kilka lat temu zostało narzucone nauczanie plastyki w szkołach podstawowych, dlatego nie tylko twórcy, ale i odbiorcy są kształceni na ludzi doceniających i znających sztukę. Nie jestem w stanie powiedzieć czy Polacy doceniają jednak sztukę, gdyż jest to sprawa bardziej indywidualna.
DZISIAJ GDY STWORZY SIĘ OBRAZ TRADYCYJNY, MOŻNA SIĘ SPOTKAĆ Z OSKARŻENIEM, ŻE ROBI SIĘ TO „POD PUBLIKĘ” P: Jak się Panu pracuje z młodymi artystami? M. R.: To zależy od klas oraz roczników. Pierwszy rok jest to przystosowanie ucznia do takiej szkoły. Zauważyłem, że młodzież, która dopiero zaczyna swoją artystyczną przygodę, przychodzi z myśleniem plastycznym, tzw. wyobrażeniowym. Wydaje im się coś na jakiś temat: na temat modela, koloru, martwej natury. Trzeba ich natomiast przekierunkować na myślenie rysowania czy też malowania z natury. Jest to bardzo ciężkie, wielu młodych na początku zaczyna wątpić w swoje umiejętności, talenty, gdyż wcześniej nie mieli pojęcia o podstawowych aspektach w sztuce. P: Gdzie obecnie można zobaczyć Pana prace? M. R.: Właściwie we wszystkich większych miastach Polski. W Rzeszowie takim miejscem jest galeria BellArt w Rynku. P: Dziękujemy za rozmowę.
Press j a
| 0 5 / 2014 | #55
pressj a
19
Pr e ssja
| 05 / 2 0 1 4 | # 5 5
pressj a
20
Bez domu N
ajlepszy przyjaciel, członek rodziny, wierny towarzysz. Takimi określeniami opisujemy nasze ukochane psy i koty. I szczęśliwe są te, które mają odpowiedzialnych i kochających właścicieli. A co z tymi, które tego szczęścia nie miały? Prezent na urodziny, dla kilkuletniego jedynaka w postaci słodkiego szczeniaczka, znudził się po kilku latach i skończył przywiązany do drzewa lub wywieziony kilkanaście kilometrów od domu – może nie wróci. Problem bezdomnych zwierząt jest ogromny, schroniska przepełnione, a gminy w większości nie radzą sobie z sytuacją. Pierwszy punkt Ustawy o Ochronie Zwierząt z 21 sierpnia 1997 roku mówi: „Zwierzę nie jest rzeczą”. Jednak, tak osoby prywatne, jak i instytucje, zdają się często o tym zapominać.
Dramatyczny raport NIK Najwyższa Izba Kontroli ujawnia dane na temat tego, jak nieskuteczna jest walka samorządów z bezdomnością psów i kotów. Środki przekazane na ten cel w jednej trzeciej zostały wydane nielegalnie lub niegospodarnie, np. poprzez zlecanie zadań
Press j a
| 0 5 / 2014 | #55
firmom nieposiadającym odpowiednich zezwoleń na wyłapywanie zwierząt i nie zapewniały im miejsc w schroniskach. Nawet jedna skontrolowana umowa gminy z firmą lub schroniskiem, nie zawierała wysokości opłat skalkulowanej na podstawie rzeczywistych kosztów. Ograniczenie kosztów odbijało się niestety na zwierzętach. Kontrola NIK miała wykazać, czy zmiana ustawy o ochronie zwierząt wpłynęła na poprawę ich losu. Wyniki nie są pocieszające. Brak właściwej opieki nad bezpańskimi zwierzakami i nieskuteczne próby gmin zapobiegania ich bezdomności. Rzecznik NIK, Paweł Biedziak, tak mówił dla Jedynki Polskiego Radia – Schroniska nie są w stanie zapewnić zwierzętom godnych warunków bytowania. W 7 na 10 schronisk psy i koty nie mają odpowiednich pomieszczeń, legowisk ani wybiegów, w 4
na 10 przebywają w złych warunkach sanitarnych - zanieczyszczonych odchodami kojcach i boksach. W co piątym schronisku zwierzęta są źle karmione. W takich warunkach nie udaje się przetrwać co czwartemu zwierzęciu przyjętemu do schroniska – dodawał Biedziak.
Smutne realia Podkarpacia Blog informacyjny „KrainaPsa” opublikował wyniki internetowych poszukiwań placówek o nazwie „schronisko”. W rezultacie odnalezionych zostało 147 takich miejsc. Trudno powiedzieć, czy jest to faktyczna liczba wszystkich jednostek, za to pewne jest, że portal ten stworzył największą bazę schronisk w Polsce. Niestety, Podkarpacie wypada na tle kraju niemal najgorzej ze wszystkich województw. Z liczbą trzech placówek plasujemy się na przedostatnim miejscu wraz z woj. opolskim, gorsza sytuacja jest tylko w woj. świętokrzyskim, gdzie schroniska są tylko dwa. Prezes Rzeszowskiego Stowarzyszenia Ochrony Zwierząt, Halina Derwisz, ko-
pressj a
21
mentując ten stan rzeczy mówi, że Podkarpacie pod tym względem jest białą plamą. Twierdzi ona, iż bezpańskie psy i koty są kłopotem większości gmin naszego województwa, które nieumiejętnie rozwiązują problem, budując np. międzygminne schroniska. Na 154 gminy jedynie 20% właściwie realizuje ustawowy obowiązek opieki nad bezdomnymi zwierzętami. Wspomniane 3 placówki znajdują się w Mielcu, Orzechowcach pod Przemyślem i w Rzeszowie. W chwili obecnej, najwięcej zwierzaków przebywa w rzeszowskim „Kundelku”- 260 psów i 84 koty. W Orzechowcach ta liczba jest niewiele niższa220 psów i 25 kotów. Mieleckie schronisko zapewnia teraz azyl ok. 130 psom, jednak jeszcze 2-3 lata temu było ich ok. 500, i do tego nieokreślona liczba kotów, zaś jeszcze wcześniej nawet 600. Było to spowodowane m.in. podpisaną z Rzeszowem umową na przyjmowanie zwierząt z ich terenu. Wszystko się zmieniło, gdy w ubiegłym roku Powiatowy Lekarz Weterynarii zamknął placówkę, a jej nowym zarządcą został magistrat, zastępując w tej roli, po 20 latach, Mieleckie Towarzystwo Ochrony Zwierząt.
Rzeszów – „Kundelek” Rzeszowskie schronisko „Kundelek” działa od 2005 roku. Powstanie placówki było możliwe m.in. dzięki miłości do czworonogów, nieustannej walce i chęci pomocy, członków Rzeszowskiego Stowarzyszenia Ochrony Zwierząt, które pokrywa 30% wszystkich kosztów utrzymania, podnosząc tym samym standard opieki. Miejsce to jest własnością Urzędu Miasta Rzeszowa, który realizuje w ten sposób
swoje obowiązkowe zadanie nałożone przez Ustawę o Ochronie Zwierząt, w zakresie opieki nad bezdomnymi zwierzętami. Pokrywa on 70% kosztów utrzymania schroniska. Dodatkowe źródła finansowania to darowizny oraz 1% podatku. Obszar, jaki zajmuje rzeszowskie schronisko to 1,23 ha. Nad jego sprawnym działaniem i opieką nad zwierzętami czuwa 13 pracowników. W skład obiektu wchodzi budynek administracji, w którym mieści się biuro obsługi. Kolejne miejsca to izolatka i pokój badań zwierząt, pokój dla kotów z wybiegiem oraz dom kota „zielone ogrody”. Ponadto, pomieszczenie dla matki z małymi, kwarantanna, kuchnia do sporządzania posiłków dla zwierząt, a także magazyn wraz z pomieszczeniem biurowym. Znajduje się tam również pokój socjalny oraz zewnętrzne, wewnętrzne i drewniane zadaszone kojce. Jako jedno z nielicznych posiada wybieg dla psów, gdzie każdy z czworonogów może się wybiegać cztery razy w ciągu dnia, dodatkowo są one wyprowadzane przez wolontariuszy, którym może zostać każdy, kto ukończył 18 lat lub 16 i przedłoży pisemną zgodę rodzica. W ramach wolontariatu zatrudniani są także skazani z pobliskiego Zakładu Karnego, aby utrzymać w czystości tak duży obiekt. Rzeszowskie Stowarzyszenie Ochrony Zwierząt przeprowadziło w ubiegłym roku dwie akcje zbiórki karmy dla psów i kotów, która została przekazana „Kundelkowi”. Pierwsza odbyła się w dniach od 30 sierpnia do 1 września na terenie sklepu E.Leclerc w Rzeszowie- wolontariuszom udało się zebrać 449 kg karmy. Druga zbiórka zorganizowana była w dniach 14-16 listo-
pada, w DH Merkury w Rzeszowie. Tam ochotnicy zebrali jej łącznie 167 kg .
W liczbach Począwszy od roku 2006 liczba podopiecznych placówki stale rośnie. Przystosowana jest ona do pobytu 200 psów i 100 kotów, jednak od 2009 roku, szczególnie liczba psów jest stale przekraczana i w chwili obecnej wynosi 258. Jak powiedziała dyrektor schroniska – Przekroczenie tej granicy pociąga za sobą konsekwencje zwiększonej śmiertelności, spowodowanej rozwojem wirusów wśród kotów, czy też wzajemną agresją psów, która prowadzi do niebezpiecznych pogryzień, a nawet zagryzień. Taka sytuacja wypacza nadrzędny cel, jakim jest opieka schroniskowa. W samym tylko 2013 r. (do końca listopada) padło w Kundelku 18 psów i aż 68 kotów. Ze względu na nieuleczalne choroby lub poważne obrażenia, w tym samym czasie, 23 psy i 41 kotów musiano poddać eutanazji. Śmiertelność kotów jest dużo wyższa niż śmiertelność psów. Wynika to z faktu, iż są one mniej odporne na warunki pogodowe, jak i na szybko rozprzestrzeniające się wirusy. Pociesza fakt, że adopcja zwierzaków jest na wysokim poziomie i wynosi 80%. Bezdomność zwierząt w Polsce to wciąż ogromny problem, z którym władze gmin nie umieją sobie do końca poradzić. Dzięki zaangażowaniu ludzi, którym los zwierzaków nie jest obojętny, duża ich liczba może liczyć na opiekę i godne warunki życia.
Tekst i foto: Natalia MISIEWICZ Pr e ssja
| 05 / 2 0 1 4 | # 5 5
pressj a
22
Fundacja Felineus: Dajemy schronienie, opiekę weterynaryjną, przyjaźń
F
undacja Felineus istnieje od 2011 r. Jej założycielami są Wioletta Szajnar oraz Jakub Łętek. Pomysł założenia fundacji pojawił się kilka lat wcześniej, niestety wówczas brakowało osób chętnych do współpracy. Jednak nawet wtedy nie poddawali się. Pomagali zwierzętom sami, z rodziną i znajomymi. Szybko okazało się, że to nie wystarcza, a zwierząt które potrzebują pomocy, jest znacznie więcej niż oni w ten sposób mogli objąć opieką. W końcu jednak zebrała się dostatecznie duża grupa ludzi i zapadła decyzja o założeniu fundacji. Z Wiolettą Szajnar, prezesem Fundacji Felineus oraz jej wiceprezesem, Matyldą Przepiórą, rozmawia Sylwia Wiater. Pressja: Z chwilą sformalizowania waszych działań macie dużo więcej możliwości. Możecie pomagać zwierzętom na większą skale, ale dlaczego wybraliście właśnie zwierzęta? Jest tyle potrzebujących dzieci... Wioletta Szajnar: Tego rodzaju pytanie zawsze wzbudza u nas uśmiech. „Gdyby babka miała wąsy to byłaby dziadkiem”. Każdy z nas robi to, co chce, to, co kocha. To, że zwierzęta, to tak nam się wydaje, że chyba z miłości do nich. A tak na poważnie, zwierzęta zawsze były wokół każdego z nas, nigdy nie były anonimowe. Oczywiście, absolutnie nie negujemy pomocy na innych płaszczyznach, czy to w zakresie pomocy dzieciom, w zakresie kultury, ochrony środowiska, itp. Mamy wielu przyjaciół z różnych organizacji, o różnych profilach – ich praca, zaangażowanie – są równie ważne. Wszyscy razem tworzymy III sektor. Jednak obserwujemy również dużo mniejszą liczbę organizacji prozwierzęcych, niż np. organizacji na rzecz dzieci czy ekologicznych. P: Działalność fundacji opiera się na pomocy bezdomnym zwierzętom. Na czym dokładnie skupia się wasza praca? Matylda Przepióra: Dajemy schronienie, opiekę weterynaryjną, przyjaźń. Przygotowujemy do adopcji. Nierzadko trafiają do nas zwierzęta nieufne wobec człowieka Press j a
| 0 5 / 2014 | #55
(w wyniku wcześniejszych, przykrych doświadczeń zwierzęcia w relacji z człowiekiem). W takich przypadkach poświęcamy wiele czasu, aby to zaufanie i poczucie bezpieczeństwa odbudować. Wtedy dopiero rozpoczynamy szukanie dla takiego zwierzaka nowego domu. Prowadzimy działania adopcyjne – szukamy nowych domów i opiekunów dla podopiecznych fundacji .Wspieramy osoby, które pomagają bezdomnym zwierzętom w swoim lokalnym środowisku. Działamy na rzecz ograniczenia bezdomności wśród zwierząt poprzez sterylizację i kastrację. Bardzo ważnym kierunkiem działań naszej fundacji jest edukacja prozwierzęca, promocja prozwierzęcych postaw, uwrażliwienie na krzywdę wobec zwierząt, nauka empatii. Szczególny nacisk kładziemy na budowanie tych postaw już u najmłodszych. P: Jak wiele zwierząt już uratowaliście, a ile wciąż czeka na nowe domy? WS: Nasza fundacja pomaga głównie kotom. Do tej pory uratowaliśmy ponad 500 kotów, z czego ponad 400 znalazło nowe domy. Pomogliśmy również 40 psom. Obecnie pod opieką fundacji mamy jednego – szczeniaczka Momo, który trafił do nas z bardzo skomplikowanym złamaniem z przemieszczeniem. Ponadto naszymi podopiecznymi były również króliczki miniaturki – obecnie jeszcze Filipka czeka
na nowy dom, pomagaliśmy szukać nowych domów szynszylom. Obecnie pod skrzydłami fundacji znajduje się wciąż ponad 80 kotów, jeden piesek oraz jeden króliczek, które szukają domu. P: Fundacja działa zaledwie 2 lata. Czy w tak krótkim czasie widoczne są jakieś zmiany na lepsze w postępowaniu ludzi w stosunku do zwierząt? MP: Fundacja rzeczywiście działa krótko, jednakże każdy z nas ze środowiskiem prozwierzęcym związany jest o wiele dłużej. Na przestrzeni ostatnich lat sytuacja zwierząt zaczęła się poprawiać. Przede wszystkim odbył się wielki „coming out” zwierząt w sferę zainteresowań społecznych. Dzisiaj bardzo dużo mówi się o zwierzętach w mediach, w środowiskach lokalnych. Zmiana świadomości jest zauważalna. Motorem tych zmian jest Internet, w szczególności media społecznościowe, na których wyraźnie widać prozwierzęce kwestie związane z szukaniem nowych domów dla „bezdomniaków”, promowaniem postaw prozwierzęcych, a przede wszystkim piętnowanie wszelkich przejawów znęcania się nad zwierzętami. Druga strona medalu to ta, która pokazuje jak wielka jest jeszcze liczba zwierzęcych ofiar oraz ludzi – zwierzęcych katów. To świadczy o tym, że proces zmian świadomościowych jest dopiero na starcie, ale już się rozpoczął i ma on ogromne społeczne poparcie. Zmieniła się Ustawa o Ochronie zwierząt (dowód na to, że temat ten jest ważny). Zauważamy zmiany również, a nawet przede wszystkim, w sferze postrzegania zwierząt. Zwierzęta przestają być przedmiotami, instrumentami do wykonywania odpowiednich funkcji, aby zaspokajać próżność swojego właściciela. Zwierzęta stają się naszymi towarzyszami, przyjaciół-
pressj a
23 mi, członkami rodziny. P: Trafiają do was nie tylko psy i koty, ale i inne zwierzęta... WS: Dokładnie tak jak wspominaliśmy już wcześniej, fundacja pod swoją opieką oprócz psów i kotów miała i ma np. króliki miniaturki. Dlaczego? Brak odpowiedzialności, traktowanie zwierząt jak przedmiot, jak prezent. P: Działacie jako Dom Tymczasowy (DT oznacza, że bezdomne zwierzę przebywa pod dachem wolontariusza, do momentu znalezienia nowego domu na stałe. – przyp. red.), Czy macie w planach utworzenie jakiegoś ośrodka na terenie Rzeszowa, gdzie mogłyby trafiać zwierzęta, by uchronić je przed pobytem w schronisku? MP: Projekt „Dom Tymczasowy”, który realizujemy od samego początku, spełnia swoje zadanie. Zwierzęta przebywające w domach naszych wolontariuszy nie są narażone na dodatkowe stresy związane z dużą liczbą przebywających w nich zwierząt, hałas, warunki panujące np. w schroniskach dla zwierząt. Mają bardzo bliski kontakt z człowiekiem. W mniejszym stopniu narażone są na choroby (chociaż i tu one się pojawiają) niż w dużych skupiskach. Mają „domowe” warunki. I to stanowi atut naszych działań. Niemniej jednak chcielibyśmy poszerzyć nasze działania i zorganizować szpital dla zwierząt oraz koci azyl dla kotów, mających bardzo małe szanse na adopcję z powodu np. swojego wieku. Mamy jeszcze kilka pomysłów na działanie takiego kompleksu związane z dodatkowymi jego możliwościami oraz obszarami pomocy. P: Bezdomność zwierząt, to nasza wina, to ludzie są odpowiedzialni za to co się dzieje aktualnie w schroniskach i nie tylko. Jaki jest najskuteczniejszy - oczywiście humanitarny – sposób na walkę z tym problemem? WS: Przede wszystkim edukacja społeczeństwa, z naciskiem na uwrażliwienie i wykształcenie empatii wobec zwierząt
wśród dzieci, młodzieży. Praca nad świadomością w zakresie adopcji, bojkotu pseudohodowli, chipowanie zwierząt. Oczywiście (oraz przede wszystkim) kastracja i sterylizacja zwierząt. P: Większość ludzi wciąż nie jest co do tego przekonana. MP: Nie jest przekonana ponieważ antropomorfizuje zwierzęta, nadaje im cechy ludzkie, traktuje jak człowieka. Nie o to tutaj chodzi. W szczególności u mężczyzn możemy zaobserwować niechęć do kastracji pupila – jako zabiegu uwłaczającego męskości czworonoga. Zwierzęta nie „patrzą” na to w takich samych kategoriach. Kierują się instynktem, który nakazuje im przedłużać swoją linię genetyczną, a nie satysfakcją i przyjemnością. Kastracja oraz sterylizacja wyklucza ryzyko występowania u naszych czworonogów problemów zdrowotnych, np. u suk – guzów macicy i jajników, zmniejsza ryzyko wystąpienia nowotworów sutków. W przypadku psów m.in. nowotworów jąder, stresu z niemożności zaspokojenia popędu, zmniejszenie tendencji do ucieczek z domu i włóczęgostwa. P: 5 października 2013 r. zorganizowaliście imprezę pt. „Zostań przyjacielem bezdomnego kociaka”, która cieszyła się bardzo dużym zainteresowaniem. Uczestnicy mogli zobaczyć kilku waszych podopiecznych. Czy dzięki tego typu imprezom zainteresowanie adopcją wzrasta? WS: Tego rodzaju eventy nakierowane są na uwrażliwianie społeczeństwa w zakresie problemu porzucania zwierząt, ich przedmiotowego traktowania. Poprzez to wydarzenie, które zorganizowaliśmy razem ze sklepem zoologicznym Nika Zoo, chcieliśmy pokazać, że problem istnieje, że jest ważny. Nasi koci podopieczni, którzy wzięli w niej udział stanowią dowód. Podczas eventu spotkaliśmy się z ogromnym zainteresowaniem zarówno wśród dzieci i młodzieży, którzy aktywnie włączyli się w pro zwierzęce warsztaty plastyczne oraz
quiz, jak i ze strony rodziców, dorosłych osób. W czasie imprezy można było porozmawiać z wolontariuszami fundacji, skorzystać z porad lek. wet. Marii Suszko, pobawić się z kociakami. Dostaliśmy wiele dowodów na to, że to co robimy jest ważne i mnóstwo serdeczności na dalsze działania. Dzięki eventowi jeden kot, który w nim uczestniczył, znalazł nowy dom. Po imprezie rozdzwonił się fundacyjny telefon i rozgrzał e-mail. Były to pytania o adopcje, o działanie fundacji, o kolejne akcje. Oczywiście, jest i druga strona medalu – prośba o zabranie zwierząt, które już się znudziły swoim właścicielom. P: Jakie jeszcze akcje aktualnie przeprowadzacie, co macie w planach? MP: Rozpoczęliśmy realizowanie przygotowanego przez nas programu prozwierzęcej lekcji edukacyjnej dla dzieci i młodzieży. Pierwsza lekcja już za nami – odbyła się ona w Oddziale dla Dzieci i Młodzieży Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej w Rzeszowie dla klasy II d Szkoły Podstawowej nr 3 w Rzeszowie. P: Załóżmy, że znajdujemy zwierzę, które potrzebuje pomocy lub jesteśmy świadkami przemocy wobec zwierząt. Co w takich momentach możemy lub nawet powinniśmy zrobić? Gdzie się zgłosić, aby uzyskać jakąś poradę i wsparcie? WS: W momencie zaistnienia takiej sytuacji powinniśmy zgłosić to na Straż Miejską, albo organizację prozwierzecą, działającą na danym terenie.
Rozmawiała Sylwia WIATER foto: Archiwum fundacji
Pr e ssja
| 05 / 2 0 1 4 | # 5 5
pressj a
24
Studia II stopnia Kandydaci, którzy złożą dokumenty na studia II stopnia w WSIiZ do 31 lipca 2014 roku nie wnoszą opłaty rekrutacyjnej, ani wpisowego. Dodatkowo osoba, która uzyska średnią z toku studiów przynajmniej 4,2 może ubiegać się o przyznanie stypendium pokrywającego 100% lub 50% czesnego. Stypendium trafi do osób z najwyższą średnią. Lista osób, które zdobędą „Stypendium od początku studiów II stopnia” zostanie opublikowana w serwisie www.wsiz.rzeszow.pl
7 sierpnia 2014 wraz z ogłoszeniem wyników rekrutacji.
Administracja bezpieczeństwo publiczne – odrębna ścieżka kształcenia ▪ administracja rządowa i samorządowa ▪ administracja bezpieczeństwa wewnętrznego ▪ e-administracja ▪ doradztwo podatkowe
Dziennikarstwo i komunikacja społeczna grafika komputerowa w mediach ▪ marketing interaktywny ▪ reklama i public relations
Ekonomia biznes na rynku azjatyckim ▪ biznes międzynarodowy i zarządzanie projektami ▪ rachunkowość ▪ zarządzanie firmą ▪ logistyka i zarządzanie produkcją ▪ gospodarka turystyczna ▪ inwestycje kapitałowe i strategie inwestycyjne ▪ efektywna sprzedaż ▪ marketing interaktywny ▪ Logistics in Transport – anglojęzyczna ścieżka kształczenia ▪ International Management – anglojęzyczna ścieżka kształczenia
Wyższa SzkołaPress Informatyki i Zarządzania z siedzibą w Rzeszowie; ul. Sucharskiego 2, 35-225 Rzeszów, pok j a | 0 5 / 2014 | #55 tel. 17 866 11 88, 17 866 11 99, fax 17 866 12 29; e-mail: rekrutacja@wsiz.rzeszow.pl
k. RA8
pressj a
25
Rekrutacja trwa do 31 lipca 2014 r. Informatyka architektura usług internetowych ▪ sieci i bezpieczeństwo – CISCO ▪ systemy informatyczne w zarządzaniu ▪ inżynieria produkcji oprogramowania ▪ grafika w rozrywce cyfrowej ▪ Information Technology – anglojęzyczna ścieżka kształczenia
Zdrowie publiczne edukacja i promocja zdrowia ▪ organizacja i zarządzanie w ochronie zdrowia ▪ kosmeceutyki i produkty apteczne ▪ medycyna estetyczna ▪ medycyna i turystyka uzdrowiskowa
Study in English
▪ Aviation Management ▪ Finance and Accounting ▪ Information Technology ▪ International Management ▪ Logistics ▪ Logistics in Transport ▪ Physiotherapy
www.wsiz.rzeszow.pl Pr e ssja
| 05 / 2 0 1 4 | # 5 5
pressj a
26
Dwa oblicza
Kuby Wojewódzkiego „Byd le , ch a m, św in ia, prostak. . .” – to tylko s k r o m n a p r ó b k a „ czu ł ych s łów”, ze stron y celeb r y tów i artystów k i er ow an yc h w s tr o n ę z n a ne g o sh owman a – Kuby Wojewódzkieg o . Przez w i d zów by w a p os t rze g a ny j ako osob a b ardzo elokwen t n a, m ając a w y s o k i e p o cz u cie h um oru, potrafiąca zn akomicie pr ow ad zi ć d i al o g i , a jeg o nie kt ór ych w yp ow iedzi sł ucha się z w ielk ą p rzy jem n o ś c i ą. Co tak na pra wd ę wie my o Kub ie Wojewódzkim?
Dorastanie Niestety, o etapie dorastania i młodości Kuby, wiemy bardzo mało. Jako jednemu z niewielu celebrytów, udało się mu bardzo szczelnie ograniczyć dostęp informacji o swojej rodzinie. Wiadomo tylko to, co sam chciał powiedzieć. Jakub Władysław Wojewódzki urodził się 2 sierpnia 1963 r. w Koszalinie, jako syn Bogusława i Marii. Ma dwie siostry Press j a
| 0 5 / 2014 | #55
i brata. Ukończył klasę humanistyczną VII LO w Warszawie. Następnie przez pewien czas studiował dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim, studiów jednak nie ukończył.
Kariera Początki budowania dorobku zawodowego to praca Kuby w firmie fonograficznej Arston. Zajmował się tam między in-
nymi realizacją albumów zespołów takich jak: Kult, Apteka, Dezerter czy T. Love. Funkcję dyrektora artystycznego Festiwalu Muzyki w Jarocinie Wojewódzki objął w 1993 r. W latach 2000-2002 r. był dyrektorem serwisu Wirtualna Polska. Wojewódzki zadebiutował w telewizji na TVP 1 w programie „Rockandroller”. Następnie w Polsacie, w „Halo-Granie”. Jednak prawdziwą popularność przyniósl Wojewódzkiemu udzial w programie idol, gdzie był najbardziej kontrowersyjnym jurorem.
Szczyt... Punktem kulminacyjnym kariery Wojewódzkiego jest prowadzenie własnego programu, z początku w TV Polsat. Swoją postawą, która jest syntezą komi-
pressj a
27 ka i dobrego psychologa, gromadzi fanów przed telewizorami. Wojewódzki często zaprasza ludzi, którzy swoim zachowaniem wywołują skandal. Dociekliwymi pytaniami zmusza swoich gości do niewygodnych, a czasem nawet wulgarnych wypowiedzi. W 2006 r. przeniósł swój program z Polsatu do TVN. Powodem był konflikt celebryty z przedstawicielami stacji.
...to za mało Kuba Wojewódzki to nie tylko postać telewizyjna. Doskonale radzi sobie w radiu, debiutował w RMF FM. W latach 2002-2010 w Warszawie z Michałem Figurskim prowadził „Antylistę”, poranną audycję w Antyradiu. Od 2008 do 2012 r. współpracował z Figurskim w tworzeniu porannego programu „Poranny WF” w Esce Rock. Jeszcze trzy razy zasiadał w fotelu jurora – w programach rozrywkowych „Mam Talent” i „X-Factor”. Od sierpnia 2011 jego twarz reklamuje sieć komórkową PLAY.
Czy jest prawdziwy? Kuba Wojewódzki, zresztą jak każdy z nas, posiada wiele zarówno pozytywnych, jak i negatywnych cech charakteru. Jest osobą ciekawą i nieprzeciętną, znaną medialnie, a przede wszystkim propagowaną. Tak więc z całą pewnością łatwej dostrzeżemy w nim te cechy, które media kreują jako interesujące. On sam w swoich programach bardzo skrupulatnie dba o swój wygląd i kreuje swój wizerunek. Te fakty upewniają nas coraz bardziej w przekonaniu, że osoby promowane przez media, mogą być takimi samymi aktorami jak Ci z ekranów kinowych. Czyli nic o nich samych nie wiemy, ale wiemy, w jakich grali rolach. Media specjalnie tworzą dla odbiorców (przeważnie młodych) autorytet, którego zachowanie i postawa życiowa tak naprawdę nie liczy się dla sponsorów. Dla mediów ważniejsze bywają zyski, które mogą osiągnąć dzięki idolowi. Błędem byłoby sądzić, że dane nam będzie przeanalizowanie charakteru Kuby Wojewódzkiego, gdyż nie znamy jego prywatnego wizerunku. Tak naprawdę nie jest to możliwe, ze względu na brak prywatnego, niemedialnego kontaktu. Zatem, świadomi ograniczeń, możemy przeanalizować wykreowaną postać Jakuba Wojewódzkiego, nie takiego jakim on jest naprawdę na co dzień, ale takim, jakim stworzony został przez media.
Kuba Wojewódzki show Postać Wojewódzkiego jest obecnie rozpoznawana głównie z jego własnego programu, do którego zaprasza znane osobistości. Program celowo jest emitowany w późnych godzinach, bo jest oglądany przez młodych, a poruszane w programie tematy bywają często uznane za nieprzyzwoite przez starszych i... no właśnie. Od samego początku, na wyrost, nasz idol zaczepnie i prowokująco oczernia i stawia zaproszonych w niezręcznej sytuacji. Pierwszy cios, wymierzony w gościa (zaprzeczenie przysłowiowej staropolskiej gościnności), działający na zasadzie „wiem o tobie wszystko, nic przede mną nie ukryjesz, ty niegrzeczny hipokryto (niegrzeczna hipokrytko)…” I już w następnej chwili taktyka złośliwego gbura jest przez Kubę łagodzona jaśniejszą stroną jego osobowości (inaczej wielu odbiorców wyłączyłoby odbiorniki, bo sarkazmu
i krytyki mamy wszyscy dość). Bez względu na dalszy przebieg rozmowy, charakter ekranowego złośliwca Wojewódzkiego łagodzą pozytywne przymioty jego charakteru, takie jak: inteligencja, wyczucie w rozmowie, umiejętność prowadzenia programów, czy też odwaga, jaką musi się wykazać decydując się na rolę błazna. Programy „Mam Talent” czy „X-Factor” ujawniły jeszcze jedną, niezbyt często dziś spotykaną pozytywną cechę – krytyka. Wojewódzki nie sili się na ugrzecznione pochlebstwa, by osłodzić negatywną ocenę jurora, a po prostu potrafi być do bólu szczery i otwarcie mówić o braku talentu. Szczery Kuba Wojewódzki umie przyznać się także do swojej słabości – do zachwytu nad własną osobą. Jeden z ważniejszych autorytetów młodego pokolenia, lekceważący poprawność moralną i łamiący reguły dobrego wychowania (na zasadzie dobrze wychowany, ale nie praktykujący), jest w rzeczywistości postacią bardziej oryginalną niż odrażającą. Miejmy nadzieję, że prawdziwy Kuba Wojewódzki, taki naprawdę prywatny, chodzący do sklepu czy stojący w kolejce na poczcie jest inną osobą niż wykreowana na potrzeby mediów. Zresztą każda „wymyślona” postać ma cechy niespotykane w rzeczywistości bądź celowo wyolbrzymione. W przeciwnym wypadku Wojewódzki byłby w codziennym życiu mało znośnym typem, któremu i z którym trudno byłoby wytrzymać.
Fenomen postaci Kuba Wojewódzki jest barwną postacią i dobrze wie, co najlepiej sprzedaje się w naszej rodzimej telewizji. Uwagę widzów pomaga dziennikarzowi przyciągnąć nie tylko uzewnętrzniona bezczelność, ale też elokwencja i coraz rzadziej dziś spotykana umiejętność puentowania długich, płynnych i logicznie konsekwentnych wypowiedzi, które prowadzi błyskotliwie… by za chwilę znów wcielić się w błazna. Wojewódzki niejednokrotnie sam udowadniał, że posiada dwa oblicza. Jedno oblicze to twarz człowieka bardzo inteligentnego, stonowanego, elokwentnego, mimo prowokacji skierowanej do odbiorców – posiadającego zasady moralne i propagującego wartości dawno zapomniane. Z drugiej strony widzimy klauna, który stara się zgromadzić wokół siebie jak największy tłum oklaskujących obserwatorów. Poziom inteligentnego uszczypliwego humoru świadczy u Wojewódzkiego o umiejętności zachowywania zdrowego dystansu nie tylko dla ludzkich słabości, ale i do siebie samego. Wszak nie przypadkiem jego widownia dzieli się na dwie grupy, by nie powiedzieć – obozy. Ludzie nie posiadający dystansu do siebie na ogół nie lubią Kuby, natomiast ci, którzy potrafią patrzeć na siebie z przymrużeniem oka – darzą showmana sympatią. Od tego celebryty, jak od żadnego innego, możemy uczyć się autoironii, której nam Polakom często brakuje. Podsumowując w stylu Kuby Wojewódzkiego – jest on żywym przykładem potwierdzającym fakt, że pomysł na umiejętne wykreowanie samego siebie w mediach to podstawa sukcesu. Nawet drogą „zakłamania” swojego prawdziwego JA.... Krzysztof KLIMEK Kamil TOKARSKI Jan ŻURAWSKI Pr e ssja
| 05 / 2 0 1 4 | # 5 5
pressj a
28
AREK KŁUSOWSKI: Każdy dzień jest szansą na sukces 5
0 0 ko nce rtów w Polsce i za gran icą. W s wo i m d o r o b k u m a p o n ad 30 n ag r ó d m u zyczn yc h , ot rzym a nych w w ielu ogóln opolskich i mi ęd zy n ar o d ow yc h fes ti w al ac h . P i er w s zy p o l s k i w y ko na wc a
ś piewa ją cy we W ł oszech n a festiw alu „Can zo r i d al Mo n d o”. Ki m jes t ta c h ar yzm atyczn a o s o b owo ś ć ?
Press j a
| 0 5 / 2014 | #55
pressj a
29 Arek Kłusowski. 22-letni absolwent szkoły muzycznej „Pro musica”, w klasie śpiewu solowego. Jeden z najbardziej popularnych podkarpackich wokalistów. Pomysłodawca i założyciel Rzeszowskiej Grupy Artystycznej. Od 3 lat Dyrektor Artystyczny Festiwalu Rzeszowskie Święto Wokalne. W jego głosie: „chłopak czy dziewczyna?”.
A. K.: Mam już taką możliwość. Właśnie podpisuję kontrakt z wytwórnią i będzie to kilka płyt. Nie da się zaszufladkować tego, co będzie na mojej debiutanckiej płycie... a szykuje coś bardzo zaskakującego. Płyta jest tworzona w zgodzie ze mną. Będzie to podsumowanie tego, co mam do powiedzenia artystycznie w tym miejscu, w którym właśnie się znajduję.
Ze względu na odległość, jaka dzieli mnie od mojego rozmówcy, jedynym sposobem na dialog był Internet. Do rozmowy przygotowywałam się kilka dni. Ułożenie pytań, zastanowienie się o czym chcę rozmawiać, kiedy w mojej głowie „siedziało” tak wiele tematów. Niemal jak zawsze skupiłam się na jednym – na muzyce.
P: Masz głos, którego może pozazdrościć Ci niejedna osoba. Unikatowy styl ubierania się. Niebanalną osobowość, sposób bycia, to jak reagujesz na pewne słowa. Jesteś taki sam z siebie, czy masz w kimś swojego idola, autorytet, który jest dla Ciebie inspiracją?
Pressja: Gdy śpiewasz to…? Arek Kłusowski: To... przenoszę się do innego świata, który otwieram przed publicznością. Śpiewanie jest dla mnie najważniejszą sprawą na ziemi. Nie wyobrażam sobie funkcjonowania bez dźwięków. To dość dziwne, ale dla mnie porównywalne jest z oddychaniem czy jedzeniem. To jedna z funkcji życiowych, bez których usycham. P: Masz cudownych fanów. Z każdym dniem ich przybywa. W programie „The Voice of Poland” na widowni można było zauważyć twoich znajomych. Czy to oni są dla Ciebie największym wsparciem, kimś kto motywuje, daje siłę każdego dnia? A. K.: Fani i słuchacze to nieodłączna cząstka mnie. Tak naprawdę to dla nich istniejemy, tworzymy i oni dostarczają nam ogromnej energii. Bardziej jednak mnie motywują sytuacje i perypetie losu, niż ludzie. Sam jestem dla wielu motywacją i wzorem do naśladowania, czego doświadczam każdego dnia. Lubię przecierać szlaki i być prekursorem w wielu sprawach. Najważniejsi są dla mnie moi przyjaciele, którym ufam najbardziej na świecie. P: Bardzo często artyści są krytykowani, wyśmiewani, ludzie źle im życzą. Zdarzyło Ci się usłyszeć słowa typu: „nic nie osiągniesz”? A. K.: Ja ciągle słyszę, że mi się nie uda, że jestem beznadziejny, że to co robię, jest bez sensu. Jednak mam tak dużo siły w sobie, że taka sfera kompletnie dla mnie nie istnieje. Artysta to bardzo ciężki zawód, ale też coś, z czym trzeba się urodzić. Dziś już nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć, zasmucić czy też zdołować. Przez wiele lat nauczyłem się ogromnej odporności na krytykę i złą energię, która emanuje od nieszczęśliwych ludzi. Ja jestem kwintesencją optymizmu i wszystkich staram się zarażać swoją energią. P: Śpiewasz piosenki różnych wykonawców. Śpiewasz także swoje utwory. Śpiewasz ballady, ale i mocniejsze kawałki. W jakim repertuarze czujesz się najlepiej? A. K.: Najlepiej czuję się w swoich kompozycjach, bo jest to 100 procent muzyki płynącej z serca. Lubię też mądre piosenki, z ciekawym tekstem. Jestem wyczulony na dźwięki, które robią na mnie ogromne wrażenie. Zawsze staram się śpiewać utwory, z którymi sie utożsamiam. P: Gdybyś miał możliwość wydania solowej płyty, co moglibyśmy na niej usłyszeć? Skierowana byłaby do jakiejś specjalnej grupy osób np. młodzieży, subkultury, czy chciałbyś tworzyć muzykę, która docierałaby do każdego?
A. K.: Nie mam żadnego idola ani inspiracji. Niczym się nie sugeruję i niczego nie powielam. Jestem autentyczny i robię w życiu to, na co mam ochotę. Nie mam problemu z wyrażaniem siebie i niczego się nie boję. Cena, jaką za to płacę, jest niewielka. Nikt nie może mi niczego narzucić. Jestem wolnym człowiekiem i mam w sobie na tyle odwagi, żeby w naszym kraju mówić to, co myślę. P: Jak chciałbyś, żeby wyglądała Twoja przyszłość? Masz wizję na kilka następnych lat? Zastanawiasz się nad tym, czy żyjesz mottem „carpe diem” ? A. K.: Najważniejsze jest dla mnie to, żeby być szczęśliwym człowiekiem. Jeśli w pewnym momencie zapragnę pracować w administracji albo sprzedawać w sklepie, i będzie to przynosiło mi „fun”, to to zrobię. Ja ciągle żyję chwilą i moje życie jest dość spontaniczne. Egzystuję w trochę abstrakcyjnym świecie, ponieważ przyjaźnię się tylko z ludźmi ze środowiska artystycznego. Bardzo ciężko dogaduję się z ludźmi, którzy nie mają swoich pasji i żyją bez celów. Uważam, że życie trzeba wyciskać jak cytrynę i nie można marnować tego wspaniałego czasu. P: Jesteś człowiekiem, który podąża za swoimi marzeniami, stara się je realizować krok po kroku, zazwyczaj z pozytywnym zakończeniem. Skąd masz w sobie wiarę i siłę do ich realizacji? Niewielu ludzi miało by w sobie tyle determinacji, chęci do osiągnięcia celu. A. K.: Po prostu taki się urodziłem. Zawsze wiedziałem, że osiągnę to, co chcę. I mimo, że wydawało się to niemożliwe do zrealizowania, to w moim przypadku siła przyciągania sprawdza się w 100 procentach. Jestem zodiakalnym baranem i „energetykiem”. Obracam się tylko w skupiskach dobrej energii i przez to mam tyle siły. Nauczyłem się rozwiązywać problemy i walczyć z kompleksami. Karma zawsze wraca. P: Wiadomo, że jeśli ktoś chciałby zostać piosenkarzem/piosenkarką, to potrzebuje odpowiedniego głosu. Zapewne liczy się też to, w jaki sposób odnajdujemy się na scenie, nasza osobowość. Co według ciebie jest niezbędne, aby stać się artystą? A. K.: Artysta musi mieć to coś. Z tym się rodzisz albo nie. Nawet najpiękniejsze barwy i wielkie skale nie pomogą w osiągnięciu kariery. Twórcą trzeba się urodzić i umieć przekazywać emocje. Ja budzę zawsze skrajne i to jest mój największy sukces. P: W Rzeszowie Arka Kłusowskiego zna najprawdopodobniej co druga osoba. Jeśli nawet nie widziała Cię na scenie, to twoje imię, nazwisko słyszała pewnie nie raz. Na tym terenie działasz Pr e ssja
| 05 / 2 0 1 4 | # 5 5
pressj a
30
bardzo intensywnie. Wiem, że jesteś Dyrektorem Rzeszowskiej Grupy Artystycznej. Jak narodził się pomysł stworzenia tej grupy? To była Twoja inicjatywa? A. K.: Pracowałem na to wiele lat. Było mnóstwo wyrzeczeń, ale nigdy nie zwątpiłem w swoją pracę, choć wiem, że początki były bardzo słabe. Uczyłem się, rozwijałem i miałem wielkie ambicje. Rzeszowska Grupa Artystyczna to moi przyjaciele i mega uzdolnieni ludzie. Robimy razem sztukę i czujemy do siebie sympatię. Uwielbiam pracować z artystami, sam będę kiedyś menadżerem. Lubię adrenalinę. P: Stworzyłeś również Rzeszowskie Święto Wokalne. Powiedz, jak narodził się pomysł zrobienia tego festiwalu? A. K.: Pomysł narodził się z nadmiaru wolnego czasu. Chciałem mieć swój festiwal i coś, do czego będę mógł wracać po latach. Projekt się przyjął. Ludzie mi uwierzyli. Co roku jest progres... czego chcieć więcej? W tym roku szykujemy ogromny strzał. Już zaczynam pracę nad IV edycją. Jestem pracoholikiem, ale przez program musiałem zwolnić tempo i zacząć skupiać się bardziej na sobie. Nie mam już parcia na szkło, to co chciałem, to zrobiłem. Teraz się bawię życiem. P: Obecnie mieszkasz w Warszawie, ale bywasz u nas. Jak to robisz, że realizujesz się w stolicy, a także działasz na Podkarpaciu? A. K.: Lubię Rzeszów, kocham Warszawę. Szybko się regeneruję, więc mam tej siły aż w nadmiarze. Przez pół roku mieszkałem w dwóch miastach naraz. Wszyscy myśleli, że mam jakąś ciężką depresję i obraziłem się na Podkarpacie. A ja pracowałem po cichu. P: Ze szklanego ekranu kojarzy Cię coraz więcej osób. Stajesz się popularny. Mogliśmy Cię oglądać w muzycznym programie „The Voice of Polnad”. Czym był dla Ciebie udział w tym programie? A. K.: Poszedłem tam dla promocji i kontraktu płytowego. Trochę z desperacji, bo nie miałem punktu zaczepienia w stolicy. Mam otwarte furtki, teraz trzeba działać.
Press j a
| 0 5 / 2014 | #55
P: Każdy twój występ w programie przynosił wiele emocji, wzruszeń, zarówno Tobie, jak i telewidzom. Przyciągasz do siebie tłumy. Jesteś rzeczywisty w tym wszystkim, co pokazujesz na scenie. Za to wszyscy Cię pokochali. Nie obawiasz się, że media, mogą to zmienić, że Ty pod ich wpływem staniesz się kimś innym? A. K.: Jestem bardzo asertywny i takie rzeczy nie robią na mnie wrażenia. Nigdy nie odbije mi sodówka, ani nie zmienię się pod wpływem tej całej sławy. Traktuję to jak pracę, robię swoje i wychodzę do domu. Nie nakręcam się, bo już ten okres mam za sobą… P: Arek, wiele osób sugerowało, że wygrasz ten program, jednak zająłeś w nim III miejsce. Nie czujesz się przegrany? A. K.: Nigdy nie postrzegałem tego w takich kategoriach, nie chciałem wygrać programu. A dlaczego, to wszyscy zobaczą niebawem. Jestem zawsze krok dalej niż inni. Muszę myśleć o tym, co będzie za kilka lat, a nie lansować się wygraną. Poza tym, nie uważam, że mój głos jest najlepszy w Polsce. Kompletnie nie miałem parcia na wygraną, nie wiem dlaczego ludzie traktują to wydarzenie w kategoriach porażki. Trzeba pamiętać o tym, że show biznes jest bezlitosny, a każdy taki program ma też drugie dno. Trzeba mieć głowę na karku. Ja w programie pokazałem siebie. Nie zrobiłem „wiochy”, zaśpiewałem najlepiej, jak tylko mogłem i przekazałem mnóstwo emocji. Teraz to etap zamknięty. A tak naprawdę to czas po programie zweryfikuje zwycięzcę… P: Twoja kariera rozwija się coraz szybciej, bardziej intensywnie, masz swoich fanów, robisz to, co kochasz, odnosisz sukcesy. Czy jest jeszcze coś o czym marzysz? A. K.: Marzę o tym, żeby być szczęśliwym człowiekiem, a do tego jeszcze długa droga. Mam parę marzeń, ale najważniejsze się spełniło. Co będzie dalej… Zobaczymy. Ja mam swoją wizję w głowie. Niedługo płyta i nowy początek. Przygotowała: Aneta ROLEK Foto: z prywatnego archiwum Arka Kłusowskiego
pressj a
31
Dozwolony użytek pozwala nam na bardzo wiele P
rawa autorskie kojarzą się głównie z przesadnymi ograniczeniami, których nie sposób przestrzegać. Jednak co tak naprawdę o nich wiemy, poza zwykłymi odczuciami? Może jesteśmy bardziej
„legalni”, niż nam się wydaje? Z dr. Andrzejem Kiebałą o problemach praw autorskich, plagiatów i własności intelektualnej rozmawia Kamil Olechowski.
Pressja: Nasza uczelnia przygotowuje się do kampanii antyplagiatowej. Nawyk bezprawnego kopiowania można w ogóle wykorzenić? Andrzej Kiebała: Pewnie można, bo każdy nawyk można wykorzenić, a przyzwyczajenia zmienić. Problem jest jednak szeroki. Przede wszystkim znajomość prawa, wbrew temu co sądzą niektórzy, jest w naszym kraju niestety dość słaba. A jeśli chodzi o prawa autorskie, to jest wręcz bardzo słaba, wystarczy zobaczyć jakie opinie znajdują się na ten temat w Internecie. P: To jedna z przyczyn tak częstego łamania praw autorskich? A. K.: Niewiedza z pewnością wprowadza zamęt. Trzeba jednak podkreślić, że istnieje także cała masa przekłamań i wyolbrzymień dotyczących ograniczeń związanych z prawami autorskimi. Choćby dozwolony użytek. Pozwala on w wielu wypadkach, oczywiście pod pewnymi warunkami, korzystać legalnie z cudzej twórczości, jednak prawo to często jest niewłaściwie rozumiane – o ile w ogóle znane. Poza tym u nas panuje takie podejście, że jeżeli działanie nie wyrządza widocznej szkody w majątku, to jest dopuszczalne, więc można na nie przymknąć oko. Jeżeli niczego nie ukradłem, niczego nie zniszczyłem, to przecież nic złego nie robię. A to nie do końca tak jest. P: Pojawiają się głosy, że gdybyśmy stosowali rygorystycznie prawa autorskie, to z każdego zrobilibyśmy kryminalistę. A. K.: I te głosy też wynikają z nieznajomości prawa. Wspominałem o dozwolonym użytku, on pozwala nam na bardzo wiele,
zwłaszcza dozwolony użytek prywatny. Na potrzeby własne, oczywiście niezarobkowe, można korzystać z każdego legalnie rozpowszechnionego utworu: muzyki, filmu, książki. Przepis pozwala także na sporządzenie pojedynczych kopii. Inaczej sytuacja wygląda w przypadku wykorzystania zarobkowego, ale też w odniesieniu do programów komputerowych. P: Jak wielki jest problem z prawami autorskimi na uczelniach? A. K.: Problem jest dość spory. To takie środowisko, gdzie intensywność korzystania z cudzej twórczości jest duża. Niestety, świadomość praw autorskich jest niewielka, nie tylko studentów, ale także wśród uczonych. Nasza uczelnia jest jednak pewnym prekursorem walki z tymi nadużyciami, bo chyba jako pierwsza w Polsce wprowadziła system antyplagiatowy, sprawdzający prace dyplomowe. Ale jak wiadomo, studenci tworzą też projekty, a te już niestety nie są sprawdzane programem. P: Jakie sankcje mogą spotkać studenta, który na zaliczenie przedmiotu przynosi plagiat? A. K.: Pierwszą i najbardziej oczywistą sankcją powinna być ocena niedostateczna. Pomijając, że to praca niesamodzielna, to równocześnie próba oszustwa. Druga dolegliwość jaka może się tu pojawić, a niestety, z tego co wiem, często się nie pojawia, to odpowiedzialność przed komisją dyscyplinarną. Zgodnie z ustawą Prawo o szkolnictwie wyższym na uczelni działa takie ciało i ono zajmuje się karaniem studentów za różne przewinienia. Takie działanie, jak popełnienie plagiatu, to już naruszenie ustawy. Trzeci rodzaj odpowiedzialności, która w praktyce pojawia się najrzadziej, to odpowiedzialność karna. Ustawa o prawie autorskim i prawach
pokrewnych przewiduje za popełnienie plagiatu odpowiedzialność karną, z karą pozbawiania wolności włącznie. Co prawda, nie przypominam sobie, aby w Polsce zapadł wyrok bezwzględnego pozbawiania wolności za taki czyn, ale znam przypadki, kiedy były orzekane kary w zawieszeniu. P: 2 lata temu mieliśmy sprawę ACTA. Dlaczego to prawo było złe? A. K.: Wbrew temu, co często można było usłyszeć czy przeczytać, wcale nie chodziło o wprowadzanie ostrzejszych sankcji. Proponowane zmiany w tym zakresie były bardzo nieduże. Po prostu chodziło o zebranie w jednym dokumencie wszystkich kwestii, które są zapisane w różnych miejscach. Natomiast ryzyko było, ale zupełnie gdzie indziej. Mianowicie podmioty, które mogłyby być poszkodowane – podkreślam, mogłyby być, a niekoniecznie byłyby poszkodowane – miały uzyskać prawo dostępu do bardzo szerokiej informacji prywatnej. Ponadto ACTA nie przewidywała szczególnej kontroli nad tymi działaniami. Przykład: operator świadczący usługi internetowe, miałby obowiązek przekazać na żądanie organizacji reprezentującej twórców, wszystkie informacje dotyczące aktywności danej osoby w sieci. W takim wypadku kwestia jakiejkolwiek anonimowości w Internecie zupełnie by zniknęła. P: To brzmi trochę jak próba wprowadzenia Wielkiego Brata. A. K.: W kontekście tamtych propozycji byłoby to całkiem zasadne stwierdzenie. P: Jakie powinno być skuteczne prawo autorskie, które przy okazji nie powielało błędów ACTA? A. K.: Odpowiedź na to pytanie jest bardzo trudna, nie wiem, czy w ogóle możliwa. Mamy tutaj próbę wyważenia różnych interesów. Z jednej strony interesy twórcy, bo Pr e ssja
| 05 / 2 0 1 4 | # 5 5
pressj a
32
skoro człowiek włożył pracę, czas i umiejętności w stworzenie czegoś, to powinien mieć prawo do czerpania korzyści. Nikt nie wyobraża sobie, aby ktoś wybudował sobie dom, a ktoś obcy w nim bez jego zgody nieodpłatnie zamieszkał. Ale to porównanie z domem jest nie do końca uzasadnione, bo przecież mamy takie obszary, jak prawo do dostępu do dóbr kultury oraz dostępu do informacji, również naukowej. Te dwie wartości bardzo często są ze sobą sprzeczne. Z jednej strony mamy ochronę autora i jego dzieł, a z drugiej prawo dostępu dla osoby, która chce się z dziełem zapoznać. Kwestią jest znalezienie złotego środka. Tutaj trzeba przytoczyć stare polskie porzekadło: jeszcze się taki nie urodził, który by wszystkim dogodził. Zawsze znajdą się tacy, którzy będą z tego powodu niezadowoleni. P: Czy można oszacować straty polskich twórców ze względu na łamanie ich praw autorskich? To są tysiące, miliony, może miliardy? A. K.: Niewątpliwie takie straty są, bo do naruszeń dochodzi. Z punktu widzenia osoby poszkodowanej, pojedyncze, jednorazowe przypadki nie są szczególnie dotkliwe. Problem pojawia się wtedy, gdy dzieje się to na skalę masową i ktoś czerpie z tego korzyści. Jeżeli miałbym zaryzykować, to raczej byłbym skłonny szacować straty w granicach dziesiątek, czy tych „pierwszych” setek milionów, niż w wyższych kwotach. P: Istnieje pewna grupa osób, zwanych infoanarchistami, którzy w ogóle nie uznają praw autorskich. Np. w kwestii patentów, mówią, że nie można chronić idei, które się przecież odkrywa, a nie tworzy. Czy to nie jest logiczne rozumowanie? A. K.: To rozumowanie jest oparte na pewnym nieporozumieniu, które pokutuje również w świecie nauki. W przypadku własności intelektualnej, mówimy o tym, co zostało stworzone przez człowieka, o efekcie jego działalności. W ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych, wprost jest zastrzeżone, że ochronie nie podlegają idee, pomysły, wzory matematyczne. Idąc tym tokiem rozumowania dojdzie się do wniosku, że przytoczony argument jest rzeczywiście zasadny. Odkrycie nie jest tworzeniem. Odkrywamy coś, co istnieje, a tworzymy to, czego nie ma. Ale od razu należy dodać, że wyniki odkryć naukowych wcale nie są pozbawione ochrony. Jednak są zupełne inne rygory tej ochrony, bo chroni się je jako dobra osobiste. P: „Piraci” to niesamowicie pomysłowi ludzie. Swego czasu właściciele strony Piratebay, chcieli wykupić własną wyspę i stworzyć na niej państwo, w którym nie obowiązywałyby prawa autorskie. Rozważano także działalność w ramach quasi-państwa, Sealandii. Czy takie zuchwałe pomysły w ogóle mają szansę realizacji? A. K.: Teoretycznie tak, jednak trzeba by spełnić szereg warunków. Fakt, że ktoś chce stworzyć nowe państwo, nie oznacza jeszcze, że ono powstanie. Współcześnie państwo do funkcjonowania potrzebuje, aby zostało uznane na arenie międzynarodowej. Poza tym, gdyby prowadziło działalność „piracką”, to pewnie skończyłoby się to blokadą handlową. Zakładając, że ktoś byłby na tej wyspie fizycznie, to ci ludzie musieliby z czegoś żyć, jakoś funkcjonować. Blokada handlowa taką egzystencję w zasadzie by uniemożliwiała. P: Nielegalne korzystanie z wielu dzieł pozwala na zaoszczędzenie pieniędzy. Jak i gdzie można znaleźć zasoby, które można użytkować legalnie, bez konieczności płacenia za nie? A. K.: Temat jest bardzo szeroki. Po pierwsze prawa autorskie majątkowe są ograniczone w czasie. Co prawda ten okres to 70 lat, liczony od różnych momentów, najczęściej końca roku kalendarzowego, w którym zmarł twórca, jednak z perspektywy życia jednostki to czas dość długi. Ale jeśli mówimy o starszych dobrach, mamy już pewne rozwiązanie. Ochrona wygasa, więc używanie jest dopuszczalne. P: A co w wypadku, kiedy jeszcze te prawo autorskie majątkowe nie wygasło? Press j a
| 0 5 / 2014 | #55
A. K.: Wspomniany przeze mnie dozwolony użytek. Czyli korzystanie w sytuacjach, które przewiduje ustawa. W praktyce nazywany z tego powodu licencją ustawową. Dozwolony użytek może mieć zastosowanie tylko i wyłącznie wtedy, jeżeli wcześniej doszło do legalnego rozpowszechnienia utworu. W innym wypadku nie ma o tym mowy. Dlatego ściągnięcie sobie utworu z sieci, którego premiera była 2 lata temu, jest legalne, jeśli oczywiście ściągamy go na potrzeby własne. Natomiast pobranie z Internetu podobnego utworu, którego premiera ma być za tydzień, jest już działalnością nielegalną, tylko dlatego, że nie pojawił się jeszcze w obrocie. Za tydzień, po rozpowszechnieniu, jego ściągnięcie będzie już legalne. To jest uzasadniane prawem, które uwzględnia dostęp do dóbr kultury i informacji. Przy czym sformułowanie „korzystanie na potrzeby własne” błędnie sugeruje, że grono odbiorców zawężone jest tylko do jednej osoby, bo z danego utworu mogą korzystać także członkowie rodziny, co więcej: wymiona została kategoria, która określa się mianem „osób pozostających w stosunku towarzyskim”, czyli mówiąc inaczej: przyjaciół, znajomych. Przy czym chodzi o znajomości realne, a nie internetowe, za pomocą portali społecznościowych. Po drugie muszą to być znajomości dość bliskie. Ale oczywiście pojawia się pytanie, co znaczy „znajomość dość bliska”? Ta granica jest nieostra, a możliwości szerokie. W oparciu o dozwolony użytek osobisty – pewne środowiska się oburzą – można kopiować podręczniki, sporządzać pojedyncze egzemplarze, na użytek własny. A gdyby ktoś chciał rozprowadzać odpłatnie, łamie prawo. Gdyby rozprowadzał bezpłatnie, ale poza swoją rodziną i znajomymi, również łamie prawo. P: Czyli książkę można skopiować, ale co z przepisaniem fragmentu do swojej pracy? A. K.: Tutaj mamy do czynienia z prawem cytatu, który tak często dotyczy studentów. Wykorzystanie źródła ma miejsce nie tylko jeśli przytacza się fragment dosłownie, ale także w przypadku dokonania parafrazy, czyli przytoczenia pewnej myśli własnymi słowami. Jak zrobić, aby to było legalne? Trzeba podać źródło – po prostu. Należy wskazać autora, tytuł, wydawcę oraz miejsce w źródle, w którym dany fragment się znajduje, np. numer strony. W przypadku Internetu należy podać dokładny adres, konkretną podstronę, a nie tylko link do strony głównej. P: Co z licencjami otwartymi? A. K.: Licencja otwarta to korzystanie z dzieła za zgodą twórcy. Twórca decyduje, że chce udostępnić utwór do powszechnego użytku. Jednak i w tym wypadku nie działa zasada zupełnej wolności, bo także te licencje różnią się od siebie. Jeżeli korzystamy z utworu na podstawie licencji otwartej, z zasady bez uiszczania jakiejkolwiek opłaty, to musimy wiedzieć w jakim zakresie możemy to robić. To najlepiej widać na przykładzie programów komputerowych: niektóre licencje otwarte pozwalają na ich modyfikowanie, rozwijanie, wprowadzanie zmieniane; inne pozwalają je użytkować tylko w takiej formie, w jakiej zostały one udostępnione. P: Jest więc w prawie autorskim sporo niuansów, ale z drugiej strony nie są aż tak rygorystyczne, jak by się wydawało. Nie taki diabeł straszny, jak go malują? A. K.: Oczywiście, że nie. Jak na wstępie mówiłem – problemy najczęściej wynikają z nieznajomości prawa. Również niestety z tego, że niektórzy – celowo, bądź nie – próbują to wykorzystać na swoją korzyść. Na szczęście powoli znajomość tych zagadnień się poszerza i miejmy nadzieję, że tak będzie nadal. Rozmawiał: Kamil OLECHOWSKI Grafika: Daria MOTSAR
pressj a
33
HOPAK BOJOWY to styl życia H
opak bojowy – to ukraińska sztuka walki przy pomocy kopnięć i podcięć, a także tradycyjnej broni kozackiej: sierpów, noży, mieczów, kijów, itp. Wywodzi się on z elemetów tańca ludowego, hopaka, który powstał na Siczy Zaporoskiej. Słowo „hopak” nie jest więc błędem ortograficznym w polskim słowie „chłopak”, jak mogli sobie Państwo pomyśleć, a tylko nazwą własną, która pochodzi od ukraińskiego czasownika „hopaty”, czyli „skakać”. Nazwę wywodzi się także od okrzyku „hop!”, który mógł być używany podczas skoku, jako wyraz zaskoczenia i zdumienia. Po raz pierwszy elementy hopaka bojowego zobaczyłam jeszcze w 2004 roku w teledysku do piosenki „Nasze lato” zespołu „Tartak”. Od tego czasu, z mało znanej i raczej zapomnianej sztuki walki, hopak bojowy staje się coraz bardziej znany, a zainteresowanie nim rośnie. O hopaku bojowym mówi się zarówno na Ukrainie, jak i za granicą. Sztuka zawdzięcza to głównie Władimirowi Pyłatowi, założycielowi stylu oraz Najwyższemu Nauczycielowi Hopaka Bojowego. Zanim Pyłat rozpoczął pracę nad usystematyzowaniem hopaka bojowego, trenował przez wiele lat karate kyokushin (uzyskał tytuł senseia), gojuryu, sone, karate shotokan, kick-boxing, jujitsu i aikido, nie zapominając i odkrywając przy tym ukraińską sztukę walki. Od 1987 roku, Pylat porzucił w końcu karate i zajął się odzyskiwaniem i rozwijaniem hopaka bojowego. Obecnie właśnie do niego należą prawa autorskie stylu i metodyki na-
uczania Bojowego Hopaka. Niedawno ośrodek nauczania hopaka bojowego otwarto w Warszawie. Postanowiliśmy więc przybliżyć polskim Czytelnikom tą ciekawą sztukę walki. Z prezesem Ośrodka Międzynarodowej Federacji Hopaka Bojowego w obwodzie Iwano-Frankiwskim, Sergiejem Demczukiem, rozmawiała Nataliia Sikora. Pressja: Czym się odróżnia hopak bojowy od innych sztuk walki? Sergii Demczuk: To przede wszystkim narodowe odzwierciedlenie ukraińskiej kultury wojskowej, które wymaga zrozumienia naszej wizji. Była ona znana jeszcze w czasach Aryjczyków. Przez wieki doskonaliła się, zmieniały się rodzaje broni, wojskowa taktyka, dominowały walka gołymi rękami lub bronią białą. Zasadniczą różnicą w stosunku do innych stylów jest prowadzenie walki w dolnej pozycji ciała, które jest właściwe w stepach, oraz technika wyskoku, która jest niezwykle skomplikowana. Warto również zauważyć, że hopak bojowy różni się także filozofią, ponieważ tworzy wizję ukraińskiego wojownika, jako obywatela, patrioty, człowieka mądrego, dobrego, obdarzonego pokojową postawą wobec sąsiadów.
P: Jakie są stopnie zaawansowania w hopaku bojowym? S. D.: Jest siedem stopni: Żowtiak, Sokił, Jastrub, Dżura, Kozak, Charakternyk i Wołchw. Aby odpowiednio opanować techniką każdego z nich, trzeba poświęcić co najmniej 3 do 5 lat. P: Czy wzrosło zainteresowanie hopakiem bojowym w porównaniu z latami, kiedy ta sztuka dopiero odradzała się na terytorium Ukrainy? (Chodzi mi o zainteresowanie ze strony nauczycieli, uczniów, a także sponsorzy) S. D.: Mimo tego, że jest narodową sztuką walki, w naszym kraju hopak jest mało ceniony. A przecież jest to kompletny system rozwoju człowieka, zarówno na poziomie doskonalenia, jak i rehabilitacji fizycznej oraz szereg technik i praktyk narodowego wychowania młodzieży i dzieci. Za granicą nas lepiej rozumieją i postrzegają jako artystów, przedstawicieli kultury i wychowania. Ze sponsorami również jest trudno, ponieważ finansowanie jest koniecznym na poziomie państwowym (wywiad przeprowadzono przed rewolucją na Ukrainie – przyp. red.). P: Czy oprócz Ukrainy gdzieś jeszcze uczą tej sztuki walki? Czy są ośrodki za granicą? S. D.: Tak, są ośrodki za granicą: w Ameryce jest szkoła, w Polsce – również. W pewnym stopniu tam styl hopaka bojowego jest postrzegany z większym szacunkiem, niż na Ukrainie. P: Pan jest nauczycielem Szkoły Hopaka Pr e ssja
| 05 / 2 0 1 4 | # 5 5
pressj a
34
stracyjną o znaczeniu regionalnym, która się specjalizuje w fechtowaniu tradycyjną bronią kozacką. Szkolimy na równych warunkach chłopców i dziewczęta. Chcę zauważyć, że „hopakowcy” są natychmiast widoczni wśród innych dzieci – z szacunkiem odnoszą się do przyrody i wspierają słabszych. P: Wspominał Pan o fechtowaniu tradycyjną kozacką bronią, z którą pracują Pana uczniowie. Czy wysokie jest ryzyko jakiegoś urazu i czy nie „uwiera” Pana taka odpowiedzialność za zdrowie młodych ludzi?
Bojowego im. Marka Bojesława. Jak się pojawiła ta szkoła? Dlaczego ma właśnie taką nazwę? S. D.: Szkoła Hopaka Bojowego im. Marka Bojesława „urodziła się” w Bogorodczanach, w obwodzie Iwano-Frankiwskim (jeden z 24 obwodów Ukrainy, leży w jej zachodniej części – przyp. red.). Jej założycielami byli dwaj mężczyźni: Igor Onkaliuk, główny specjalista oddziału edukacji Starostwa Powiatowego w Bogorodczanach oraz ja, jako szef powiatowego ośrodka Międzynarodowej Federacji Hopaka Bojowego w Bogorodczanach, a obecnie prowadzę go na Przykarpaciu. Szkoła nosi imię człowieka, który zginął w Dzwyniaczu, wsi powiatu Bogorodczany, prowadząc partyzancką walkę z rosyjskim NKWD. To Ukrainiec, Mychailo Diaczenko, który nosił pseudonim Marko Bojesław. P: Ilu Pan, jako nauczyciel hopaka bojowego, ma uczniów? S. D.: Liczba uczniów ciągle się zmienia. To zależy od wielu czynników, takich jak możliwości rodziców płacenia za naukę, zapewnienia niezbędnej odzieży i sprzętu sportowego, itd. Jednak istnieją także społeczne uwarunkowania, które wpływają na liczbę zainteresowanych: zbyt wiele jest propagandy otoczenia rosyjskiego, promocji rosyjskich wartości, w przeciwieństwie do europejskich czy ukraińskich. W pewnym momencie było około 170 osób, a teraz trudno powiedzieć coś jednoznacznego – liczba ta spada do setki, czasem mniej. P: Czy może Pan opowiedzieć o sukcesach Pana uczniów? S. D.: Zawsze miło o tym mówić. Szkoła może być dumna z wielu uczniów, ponieważ wygrywaliśmy otwarte mistrzostwa Lwowa, Iwano-Frankowska; mamy wśród uczniów czterech mistrzów Ukrainy, grupę demon-
Press j a
| 0 5 / 2014 | #55
S. D.: Broń – to zawsze jest duże ryzyko, szczególnie dla uczestników występu. Taka praca wymaga zarówno od nauczyciela, jak i od uczniów, wielkiej odpowiedzialności i wysiłku, ponieważ musimy odzwierciedlić odpowiednią epokę i umiejętności wojownika tamtego czasu. Teraźniejszość wniosła wiele korekt w umysłach ludzi, więc fechtowanie bronią, same treningi wymagają zaangażowania i przyjęcia ducha filozofii wojownika. Ten dużo czyta i doskonali się. Od razu wszystkich do fechtowania nie dopuszczam, potrzebny jest czas, żeby uczeń zrozumiał, kim on jest w społeczeństwie i jaka jest jego misja. Jesteśmy nosicielami kultury bojowej, jakkolwiek by jej nie nazywali – to kultura, a zatem potrzebne jest wychowanie, które wymaga dużo czasu. Jeśli chodzi o wpływ na mnie, kiedy moi uczniowie wystepują na scenie – w pełni im ufam, jesteśmy jedną rodziną, w której każdy członek jest pełnowartościowym i równoprawnym krewnym. Bez zaufania w rodzinie relacji nie da się zbudować. Tak więc, możemy pokazać przykład, że nawet wychowanie w kierunku kultury walki daje pozytywne rezultaty: uczniowie są świadomi swojej wiedzy i wykorzystywują ją wyłącznie w celu promowania kultury narodowej, a to już jest sztuką, nie skłonnością do przestępczości. P: Hopak bojowy to nie tylko treningi oraz występy... A co jeszcze? S. D.: Hopak bojowy – to styl życia, świadomy, określający na przyszłość. Tak, to nie tylko występy i wyścigi – to odkrywanie własnej kultury, obyczajów oraz tradycji, badanie faktów historycznych o naszym narodzie nawet przez zagranicznych historyków, bo w przeszłości wszystkie narody, tak czy inaczej, były między sobą w różnych stosunkach. Hopak bojowy dla Ukraińca – to droga wojownika, droga kozaka, filozofia Ukraińca, świadomość obywatela swego narodu, nawet bez konieczności walki, bez konieczności niesienia za sobą zniszczenia, ruiny. Wręcz przeciwnie, swoim przykładem nauczać i prowadzić ludzi wokół do utrzymania pokojowych stosunków, do rozwiązania wszystkich problemów drogą „humanistyczną”, bez użycia siły fizycznej, ale tylko słowem, obdarzonym filozoficzną treścią oraz duchowością.
Rzadko ten, który walczy, jest wojowniem. Wojownik – to filozof, psycholog, artysta i lekarz, mówca i lider, nauczyciel i świadomy człowiek, z wiedzą majestatyczną i świętą. P: Co dla Pana znaczy hopak bojowy? S. D.: Dla mnie osobiście jest to jeden ze sposobów samodoskonalenia, zarówno fizycznego i duchowego. Przez hopaka bojowego, wiele rzeczy w sobie rozwijam i odkrywam. Jestem ciekaw widzieć siebie w rozwoju jako człowieka, mężczyznę, jako ucznia. Nauczanie zawsze przynosi mi satysfakcję: nie stoję w miejscu, jestem ciągle w ruchu, ja żyję. Na zajęciach zawsze mówię uczniom: „Człowiek może wszystko, a jeżeli czegoś jeszcze nie może – wtedy się uczy”. I uczniowie mnie rozumieją, to dodaje im siły oraz pewności siebie. P: Jaką Pan widzi przyszłość hopaka bojowego, szczególnie szkoły im M. Bojesława? Czy ta sztuka będzie się rozwijać? S. D.: Z czasem nauczyłem się ostrożnie marzyć oraz myśleć. Ponieważ wszytkie nasze marzenia spełniają się, a myśli stają się rzeczywistością. Wiem, że hopak, jako część ukraińskiej kultury narodowej, jako jeden z wychowawczych oraz kulturowych związków, w końcu doczeka się wielkiego znaczenia dla narodu ukraińskiego, takiego, jakie powinien mieć. Hopak bojowy naprawdę pomaga stać się lepszym jako osobowość. To zawsze przyciąga ludzi, którzy pragną samodoskonalenia. Jeśli chodzi o szkołę im. Marka Bojesława, to jesteśmy bardzo młodzi. 1 października mieliśmy urodziny – cztery lata. Choć jest to wiek raczej młody, nauczyliśmy się już mocno trzymać się na nogach. Nadal będziemy wychowywali nasze społeczeństwo ukraińskie i będziemy demonstrowali swoje umiejętności walki gołymi rękami i walki bronią, zarówno na Ukrainie, jak i za granicą. Jest to pozytywna rzecz, która łączy ludzi, bo hopak bojowy to nie tylko sport, to jest kultura, która jest zawsze ciekawa dla obcokrajowców. Może uda nam się wyruszyć w trasę po Europie, aby pokazać, że Ukraińcy to są ludzie z pokojowymi nastrojami, z wysoką kulturą komunikacji, z wiedzą i umiejętnościami, nawet jeśli są oni również dobrymi wojownikami. Podsumowując, chciałbym zwrócić uwagę, że znajomość sztuki walki jest potrzebna nam nie do stosowania, a do doskonalenia CZŁOWIEKA w każdym z nas. Jesteśmy ludźmi i innej planety nie mamy, jesteśmy wszyscy tutaj. RAZEM.
Rozmawiała Natalia SIKORA
pressj a
35 Ilustracja: Daria MOSTAR
Wiara Dysku „Wszystko będzie dobrze, jeśli masz swojego ziemniaka”. Te słowa, powtarzane jak mantra, wprawiły zapewne w zdumienie niejednego czytelnika „Prawdy” Terry’ego Pratchetta. Zwłaszcza, jeśli przyjrzał się wypowiadającej je postaci.
Świat Dysku nazwany został światem i zwierciadłem dla światów. Terry Pratchett przerzuca nieświadomego czytelnika przez krzywe zwierciadło groteski, niczym Alicję do Krainy Czarów. Jego płaski świat, który przemierza wszechświat na grzbiecie czterech wielkich słoni, które z kolei stoją na skorupie kosmicznego żółwia, pozornie różni się od Ziemi niemal wszystkim. Pozornie. Choć przetworzone i zniekształcone, wciąż możemy rozpoznać w nim fragmenty naszego świata. Największym wyzwaniem staje się odnalezienie tych części i dopasowanie ich w odpowiednich miejscach układanki. Pan Tulipan, gangster, ramię wykonawcze Nowej Firmy, myślenie pozostawia raczej swojemu partnerowi, Panu Szpili. Tego typa spod ciemnej gwiazdy trudno posądzać o religijność, a jednak zawsze ma przy sobie swojego ziemniaka. Jego bezgraniczna pewność i wiara w moc tego artefaktu jest na tyle silna, że udziela się nawet twardo stąpającemu po ziemi Panu Szpili. W desperackiej próbie ocalenia życia, Pan Szpila kradnie bezcenny przedmiot, który w jego rękach okazuje się… zwykłym ziemniakiem. Wiele lat wcześniej, w innym zakątku Świata Dysku, grupce ludzi udaje się schronić w kapliczce przed wrogim najazdem. Ci, którzy przeżyli, bez dachu nad głową starają się przetrwać zimę. Stara kobieta z trudem odnajduje w śniegu resztki jedzenia. Zwraca się do małego chłopca słowami: „Wszystko dobrze się skończy, jeśli masz ziemniaka…”. Chłopiec, który kiedyś stanie się Panem Tulipanem, wyrzucił
z pamięci te dramatyczne zdarzenia, jednak słowa kobiety towarzyszyły mu aż po kres jego dni. Choć ich pierwotny sens był zupełnie inny, Pan Tulipan szedł przez życie powtarzając je jak modlitwę i nadając zwykłemu przedmiotowi cechy świętości. Niczym moc Czarnoksiężnika z Krainy Oz, wartość ziemniaka była zależna od wiary. Oz, dzięki sprytnej sztuczce, pokonał potężną czarownicę i zaprowadził pokój w królestwie. Musiał jednak pozostać Ozem Wielkim i Potężnym, gdyż na tym właśnie polegała jego magia - na wierze, którą pokładali w nim ludzie. Dopiero Dorotka była w stanie dostrzec prawdę. Była dzieckiem, a w dodatku pochodziła z innego świata. Prosty, niczym nieskażony umysł młodego człowieka często jest w stanie dostrzec dużo więcej niż uczeni dorośli. Dodatkowo, jako osoba z zewnątrz, Dorotka mogła spojrzeć na wszystko z innej perspektywy. Ziemniak Pana Tulipana kojarzy się z odpustami i relikwiami sprzedawanymi w średniowieczu na szeroką skalę. Za palec świętego Józefa 10 lat mniej katuszy czyśćcowych. Za gwóźdź z Krzyża Pańskiego ekspres pierwsza klasa do nieba. Wszystko będzie dobrze, jeśli masz swoją relikwię. Bohater „Pieśni Lodu i Ognia” R.R. Martina, Davos, również pokłada wiarę w swoje relikwie. Nie są to jednak kości świętych Westeros, a jego własne. Końce palców stracił w ramach kary za przemytnictwo. Otrzymał jednak drugą szansę na nowe życie. Wierzył, że woreczek z kośćmi przynosi mu szczęście i chroni go przed złem. Gdy po wielkiej bitwie zauważył, że je stracił, chęć do życia całkowicie go opuściła. Stracił nadzieję, że cokolwiek jeszcze może mu się udać. Okazało się, że się pomylił, jednak nawyk sięgania w miejsce, gdzie dawniej nosił woreczek, w chwilach, gdy potrzebował dodać sobie otuchy, pozostał. Rozmowa Pana Szpili ze Śmiercią uświadomiła mu, że ziemniak to nie wszystko. Spojrzenie na swoje życie i zrozumienie dokonanych zbrodni było o wiele istotniejsze. Jak powiedział Śmierć:
Pr e ssja
| 05 / 2 0 1 4 | # 5 5
pressj a
Ilustracja: Daria MOTSAR
36
„NIE NALEŻY CAŁEGO ZAUFANIA POKŁADAĆ W ROŚLINACH BULWIASTYCH. PEWNE RZECZY CZASEM NIE SĄ TAKIE, JAK SIĘ WYDAJĄ.1” Pan Szpila w swej próżności uwierzył, że dzięki sprytowi udało mu się przechytrzyć Śmierć. Wymachując przed czaszką Śmierci ziemniakiem, zabranym Panu Tulipanowi, był zupełnie pewien swej przewagi. Żeby przekonać się, jak bardzo się pomylił, trzeba jednak dotrzeć do „Prawdy”. Ciekawym nawiązaniem do poruszonego tu tematu może być powieść Stephena Kinga „Miasteczko Salem”. Gdy miastem zawładnęło zło, kilkoro bohaterów zdecydowało się stawić mu czoła. Dochodzi do starcia z wampirem, a ksiądz odważnie staje do
1 Terry Pratchett, „Prawda” Press j a
| 0 5 / 2014 | #55
walki. Moc jego modlitwy powstrzymuje potwora, jednak nie na długo. W najmniej odpowiednim momencie wątpliwości i wahanie wiary, prowadzą do porażki księdza. Jego wiara nie była wystarczająco silna, aby przeciwstawić się złu. Sama modlitwa nie znaczyła nic, jeśli nie było w niej dostatecznie dużo przekonania. W Świecie Dysku następuje pewne odwrócenie ogólnie przyjętego porządku. Istnieją spore zastępy bogów, tych ważniejszych i tych mniej istotnych. Gdy ktoś próbuje zadawać filozoficzne pytania w stylu: „Czy bogowie na pewno istnieją?”, może liczyć na szybkie i dość bolesne spotkanie z piorunem kulistym, z załączoną wiadomością: „Tak, istniejemy”. Jednak, gdy niezniszczalny golem Dorfl oznajmia, że istnienie bogów nie jest ewidentne (wszyscy przezornie odsuwają się od niego na kilka kroków), wyładowanie nie czyni mu żadnej krzywdy, nie wpływa też na jego stanowisko. Kapłani zostają postawieni przed nowym wyzwaniem: „Chcesz za-
pressj a
37 tem powiedzieć, że zaakceptujesz istnienie dowolnego boga tylko wtedy, jeśli da się je wykazać w dyskusji? - Tak” – odpowiada Dorfl (Terry Pratchett „Na glinianych nogach”) Tu dochodzimy do bardzo istotnej kwestii Świata Dysku: bogowie istnieją dzięki temu, że ktoś w nich wierzy. Akt wiary powołuje do życia istotę nadprzyrodzoną, której istnienie i siła są wciąż od tej wiary zależne. Zaznaczyć trzeba, że sami bogowie, nie do końca zdając sobie z tego sprawę, żyją w przekonaniu o własnej wyższości. Wielki Bóg Om za „starych, dobrych czasów” ukazywał się na Dysku jako, dajmy na to, Wielki Byk Depczący Grzeszników. Czasem było to inne stworzenie, ale zawsze coś wielkiego, siejącego zniszczenie i strach. Za którymś jednak razem Wielkiemu Omowi przydarzyła się niezwykle przykra dla boga sprawa: pojawił się na Dysku jako żółw, a ponieważ zwierzę to „porusza się z taką prędkością, jaka wystarcza do polowania na sałatę”, o żadnym deptaniu grzeszników nie mogło być już mowy. Okazuje się, że choć religia ma się bardzo dobrze, to wiara omnian pozwala ich bogu jedynie na tak nieznaczną manifestację. Główna siedziba kapłanów Oma to miejsce pełne grozy. Z imieniem boga na ustach stosuje się tam tortury, aby za pomocą strachu wymusić na wszystkich jedyny słuszny sposób myślenia. Tymczasem Om słabnie coraz bardziej. Grozi mu zapomnienie. Bogowie, w których nikt już nie wierzy, powoli gasną i znikają. Pustynia Pomniejszych Bóstw jest dla nich jak grobowiec. Każde z nich śni o dawnej chwale i żebrze o maleńki skrawek wiary, która pomogłaby mu przetrwać. Wiara a świadomość istnienia, to na Dysku dwie różne rzeczy. Tak na przykład: „Większość czarownic nie wierzy w bogów. Wiedzą naturalnie, że bogowie istnieją. Czasami ubijają z nimi różne interesy. Ale nie wierzą w nich. Zbyt dobrze ich znają. To tak jakby wierzyć w listonosza.” (Terry Pratchett „Wyprawa czarownic”) W największym mieście Dysku, Ankh-Morpork, znajdują się świątynie ogromnej ilości bóstw. Istnieje nawet świątynia pomniejszych bóstw, tych których imiona zostały zapomniane. Po co zatem modlić się do czegoś takiego? Odpowiedź jest dość prosta. Skoro zapomniane bóstwa tak desperacko pragną wiary, jeśli tylko starczy im mocy, mogą uczynić dla modlących się rzeczy, których nie powstydziliby się bardziej popularni bogowie. Bogowie potrzebują ludzi, a ludzie potrzebują bogów. „Ludzie potrzebują wiary w bogów, choćby dlatego, że tak trudno jest wierzyć w ludzi. Bogowie są niezbędni.” (Terry Pratchett „Piramidy”)
kimi cechami. Najistotniejszą z nich jest umiejętność wątpienia. Wróćmy jednak do tematu wiary. Choć śmierć dotyka każdego, nie każdy kończy w ten sam sposób. To akurat zależne jest od tego, w co się wierzyło za życia. Pamiętajmy jednak o tym, co zostało już powiedziane: wiara nie jest sprawą prostą i często, podobnie jak ziemniak, rzeczywistość okazuje się być zupełnie czymś innym niż się wydaje. Tak więc mieszkańcy Dysku, którzy wierzą, że po śmierci czeka ich jedynie ogień i potępienie - dostają to. Czy jednak na pewno? Czy człowiek jest w stanie wierzyć, że po śmierci czeka go tylko wieczna męka, bez nadziei na odkupienie? A skoro pojawia się ten mały promyczek nadziei, to czy nie staje się wiarą w to, że może jest to coś lepszego? Że jeśli będzie się dobrym człowiekiem to po śmierci czeka nagroda? Już samo dopuszczenie takiej możliwości zmienia wiarę, kształtuje ją w nieco inny sposób. A co z tymi, którzy nie wierzą w nic? Podobnie jak nasz świat, Dysk liczy zapewne niewielu, którzy nie dopuszczają nawet najmniejszej możliwości, że istnieje coś jeszcze. Po śmierci wszystko widać wyraźniej. Nadchodzi moment, kiedy należy zmierzyć się z tym, co uczyniło się za życia, a teraz powraca jasno i wyraźnie jak nigdy przedtem. Tak było w przypadku Pana Tulipana. Pan Szpila próbował uniknąć koniecznej konfrontacji z samym sobą. Starał się uciec przed ścigającymi go widmami przeszłości. Tak jak zwykły ziemniak może się stać relikwią, tak zwykłe rzeczy pielęgnowane przez lata mogą stać się dla człowieka ważniejsze, niż wszystko inne. Dla dzieci mogą to być zabawki, które traktują jak żywe stworzenia, którym zdradzają swoje sekrety i lęki, stają się towarzyszami zabaw i przyjaciółmi. Ludzie dorośli często budują wiarę ze wspomnień, gdzie najważniejszymi, świętymi przedmiotami są zdjęcia i pamiątki z dawnych czasów. Rzecz, która przypomina o ukochanej osobie, może czasem dodawać więcej otuchy niż modlitwa.
„Wiara jest jedną z najpotężniejszych sił organicznych w multiwersum. Być może, nie potrafi dosłownie przenosić gór, ale potrafi stworzyć kogoś, kto potrafi.”
tekst: Jagoda ŻURAWSKA autor ilustracji: Daria MOTSAR
W swojej serii o Świecie Dysku, Terry Pratchett uczynił coś, co mogłoby się udać bardzo niewielu pisarzom. Otóż jedną z najbardziej lubianych przez czytelników postaci jest Śmierć. Ten Śmierć. Szkielet odziany w długą szatę z kapturem, jadący przez czas i przestrzeń na wielkim białym ogierze (o wdzięcznym imieniu Pimpuś), dzierżący w dłoni nieodłączną kosę, wsłuchujący się szelest piasku, przesypującego się w klepsydrach życia wszystkich istnień. Ten, który zawsze mówi WIELKIMI LITERAMI. Znajduje się ponad bogami, czeka na każdego bez wyjątku. W pewnym sensie jest tym, czym bogowie chcieliby być. Jego istnienie bowiem niezależne jest od wiary, a jego moc nie podlega ograniczeniom. Jednak nawet Śmierć Świata Dysku obdarzony jest bardzo ludz-
Pr e ssja
| 05 / 2 0 1 4 | # 5 5
pressj a
38
Nieodkryta tw
Nieodkryta twierdza
P
ozostawione same sobie, częściowo wysadzone, zasypane, nieodkryte. Każdy z nich skrywa jakąś tajemnicę, lecz śmiałka, który chce je znaleźć, czeka niełatwa droga. Twierdza Przemyśl to jeden z największych obiektów tego rodzaju w Europie, mimo to nawet okoliczni mieszkańcy nie potrafią turystom pomóc w znalezieniu fortów. Warto więc już na samym początku wyprawy udać się do Przemyśla, gdzie w PTTK można dostać bezpłatnie mapy, które zdecydowanie ułatwią i skrócą poszukiwania. Przydatną rzeczą może okazać się również kompas, gdyż nawigacja nie zawsze kieruje nas tam, gdzie byśmy chcieli. Jednym z fortów do którego najłatwiej trafić jest Fort XIII „San Rideaun”. Znajduje się on w miejscowości Bolestraszyce, niecałe 10 km od centrum Przemyśla. Mijając Arboretum, można go zauważyć już z drogi. Najlepiej zostawić samochód na parkingu ogrodu botanicznego i do fortu udać się pieszo.
Press j a
| 0 5 / 2014 | #55
Tuż przed fortem turystów wita duża, żółta tablica: „Wejście na teren fortu zagraża życiu i zdrowiu”. Przekaz jest dość jasny, aczkolwiek idąc dalej zauważamy, że chyba nieliczni obawiają się tam jakiegoś zagrożenia. Na murach można zobaczyć dużą ilość „zdobień” w postaci rysunków graffiti, potłuczonego szkła i śmieci, co jest dość smutnym widokiem. Im bardziej zbliżamy się do obiektu, tym bardziej w oczy rzuca się wejście do poterny, tam umieszczona została kolejna tabliczka ostrzegawcza w 4 językach, co powinno zniechęcić amatora przygód do zagłębiania się w tunel. Wejście do środka na pewno wiąże się z ryzykiem, niegdyś znajdowały się tam zapadnie, które tak naprawdę nie wiadomo jak zostały zabezpieczone, dlatego bez dobrej latarki lepiej się tam nie wybierać. Jeśli już zdecydujemy
się na wejście do środka, trzeba zachować spokój i być ostrożnym.
Początkowo schodzimy w dół, mimo światła latarek jest ciemno, czuć chłód. Osoby które już na początku mają problemy z tym, że tunel jest dość wąski, powinny wrócić na powierzchnię. Cały czas idziemy prosto, tunel jest długi, następnie
pressj a
39
wierdza
na terenie rezerwatu przyrody „Skarpa Jaksmanicka”. Idąc tam trzeba ze sobą zabrać dokumenty, ponieważ fort znajduje się tuż przy granicy z Ukrainą i bardzo często pojawiają się tam patrole Straży Granicznej. W „Salis Soglio” do dziś zachowała się brama wjazdowa wykonana z cegły, mijając ją dochodzimy do łukowych konstrukcji, a następnie korytarzem wchodzimy na dziedziniec. Wnętrze fortu jest dobrze zachowane, więc bez problemów można poruszać się dużymi korytarzami. Oczywiście, aby tam wejść, niezbędna jest dobra latarka i warto być czujnym, gdyż w kilku korytarzach strop jest mocno popękany. Miejsca te upodobały sobie 2 gatunki nietoperzy, przez co teren został objęty ochroną programu Natura 2000. Dlatego podczas zwiedzania, szczególnie w okresie hibernacji tych ssaków, nie hałasujemy, a widząc nietoperza, w żadnym wypadku go nie dotykamy. Najlepiej jest ominąć dany odcinek, ponieważ nawet niewielka różnica temperatury potrafi je wybudzić. Poruszanie się ciemnymi korytarzami i zagłębianie się w coraz to inne pomieszczenia, których w tym forcie nie brakuje, powinny zadowolić każdego zwiedzającego. Do większości miejsc da się dotrzeć bez trudu. Można tam również zobaczyć pozostałości mocowań, które umożliwiały ruch windy oraz zachowała się ubikacja, którą mieli do dyspozycji żołnierze. Cały fort jest w dość dobrym stanie. Wykonano tam nawet barierki, które mają chronić zwiedzających, co prawda część z nich się rusza, więc trzeba mieć to na uwadze, gdyby zechciało się komuś o nie oprzeć.
przed nami ukazują się dość strome, kręte schody którymi wyjdziemy do muru Carnota, gdy skręci się w lewo, widać już wyjście. Wybierając opcję w prawo należ nadal iść tunelem, następnie wyjść na zewnątrz. Na wprost znajduje się kolejny tunel, który bardzo szybko się kończy, ponieważ został on zasypany. Do punktu, w którym zaczęliśmy wyprawę, możemy przejść przez lasek lub ponownie tunelami. Stojąc znów przy wejściu do poterny, pewnie wiele osób się zastanawia, co znajduje się w tunelu wyżej. Wejście tam jest utrudnione, ponieważ początkowo tylko przy ścianach mamy beton, na którym można stanąć, ale łatwiej jest wyspinać się, niż znaleźć drugie wejście, które szczególnie wiosną i latem jest dość dobrze ukryte. Na prawo od poterny można zauważyć kolejne ciekawe miejsce, do którego można wejść. Aby się tam dostać trzeba wyspinać się po oberwanym betonie. Będąc na górze trzeba zachować dużą ostrożność, ponieważ znajdują się tam co kawałek otwory, przez które można spaść. Jeśli dojdziemy do końca możliwe jest wejście po bardzo wąskim kawałku betonu do kolejnego korytarza, jednak lepiej zawrócić, ponieważ przejście tam jest naprawdę niebezpieczne, a możliwe jest wejście od drugiej strony. Sam tunel jest krótki, idąc tam trzeba uważać, ponieważ w jednym z miejsc została położona blacha, którą chyba starano się zabezpieczyć ten odcinek drogi, więc dla bezpieczeństwa warto ją ominąć lub nie iść dalej.
Fort „San Rideaun” jest bardzo zniszczony, mimo to zwiedzanie go zajmuje około dwóch godzin. Można zauważyć, iż w miarę im głębiej schodzimy, tym bardziej jest czysto. Cisza i ciemność panujące wewnątrz wąskich tuneli nadają temu miejscu mroczny klimat. Ryzyko związanie ze zwiedzaniem tego obiektu podnosi adrenalinę, co wzmacnia jego atrakcyjność. Fort „Salis Soglio” jest naprawdę dobrze zachowany, ciekawy, z dużą ilością korytarzy i pomieszczeń. Zarówno Fort XIII jak i Fort I mają swój własny, charakterystyczny dla nich klimat. Z każdym z nich wiąże się inna historia, warto więc zanim zacznie się wyprawę, poczytać coś na ich temat, co pomoże później lepiej poznać te tajemnicze miejsca. Podczas zwiedzania warto wrócić myślami do legendy związanej z fortem „San Rideaun”. W 1923 roku podczas prac rozbiórkowych robotnicy dotarli do zawalonych gruzem żelaznych drzwi. Wyważyli je. Wewnątrz znajdował się wychudzony, przerażony hukiem jeniec rosyjski. Zabrano go do szpitala, w którym tej samej nocy zmarł. Przeprowadzone śledztwo wykazało, że do pomieszczenia było tylko jedno możliwe wejście – żelazne drzwi, które podczas wysadzania fortu w 1915 roku zostały zasypane. Dzięki zapasom żywności, wody i alkoholu udało mu się przeżyć 8 lat. Znaleziono również zeszyt, w którym prowadził notatki. Opisywał dzień, w którym to się stało, swoje przemyślenia i historię współwięźnia, który popełnił samobójstwo. Będąc w środku, zgaśmy na chwile latarkę, wsłuchajmy się w tą tajemniczą ciszę panującą wewnątrz murów. Tekst i foto: Sylwia WIATER
Fort I „Salis Soglio” – znajduje się w miejscowości Siedliska Pr e ssja
| 05 / 2 0 1 4 | # 5 5
Badanie Udział w szkoleniu predyspozycji zawodowych podczas „Metody i techniki kontroli stresu” spotkania z doradcą zawodowym
Rozwijanie aktywności studenckiej w kołach naukowych, Pressji i Radiu Eter.fm
st II ro ud k ió w
dnienia ze Karier WSIiZ przypadały, w Biur im w roku akademick ego 2012/2013 na jedn ku Informatyka absolwenta kierun
Ponad 4 oferty zatru
$
Pi $ e pr rw na ac sz et a a at
3m
iZ WSI 3 r e i r 201 a K u k o ro Biur ło w a k s pozy
330
Doskonalenie aktywności studenckiej
Doświadczenia zdobywane w czasie III roku studiów
Płatny staż
Praktyka zawodowa
Wyższa Szkoła Informatyki i Zarzadzania z siedzibą w Rzeszowie ul. Sucharskiego 2, 35-225 Rzeszów, pokój RA45/RA46, tel. 17 866 11 55, 17 866 14 44, 17 866 13 18, fax 17 866 12 32 e-mail: bk@wsiz.rzeszow.pl
Udział w szkoleniu „Proces rekrutacyjny od A do Z”
Spotkania z Pracodawcami
k ro ów III udi st
$
acy
pr iejsc
Praktyka zagraniczna ERASMUS
ym ow d o ów aw z nt ą m e c e zą ad logi olw or arc bs o d d a h z i po yc je os ps ów t ac e g z t n l ść u ow ude je ns ac od b, alno ó Ko sult zaw la st mi ł os ia n d i a la dz Ko ktyk aże firm d y ną t a tat łas Pr tne s ca z z ra a ars yć w Pł ółp a i w łoż p za ni Ws ole chcą k Sz óre kt
Doświadczenia zdobywane w czasie II roku studiów
E y m rac owe fir P h d c o wa zy ict i zaw ks n ę i y d cy re tyk rac najw oś ak i Pra h P r i P p c rg cy elam cja zne a ą n j T i e c ic ku ie Ag rani ck zu staw s a g o d Za karp b P rze ó d p s o O z P ia za Ba tkan y t o Sp szta a r i a W olen k Sz
Spotkania z Pracodawcami
s
mu
ras
Praca dorywcza
Udział w szkoleniu „Autoprezentacja i komunikacja interpersonalna”
Doświadczenia zdobywane w czasie I roku studiów
Udział w warsztatach biznesowych „Jak założyć własną firmę”
ok w I r dió u st
Spotkanie z psychologiem (testy osobowościowe)
www.biurokarier.wsiz.pl
pressj a
41
Pr e ssja
| 05 / 2 0 1 4 | # 5 5