Pressja (52) 10/2013

Page 1


PROFESJONALNE SESJE ZDJĘCIOWE DLA STUDENTÓW JUŻ OD

99ZŁ

791 933 213

kontakt@grafitdesign.pl

www.grafitdesign.pl



od redakcji polskiej: Numerem 52 naszego „Magazynu Studenckiego Pressja” witamy się z Wami, drodzy Czytelnicy, w nowym roku akademickim. Szczególnie ciepło witamy naszych nieopierzonych jeszcze kolegów i koleżanki, mając nadzieję, że dzięki regularnemu czytaniu portalu pressja.wsiz.pl i naszego magazynu, szybko wdrożą się w studenckie realia. Dla nich mamy w tym numerze coś na temat kosztów życia żaka – dobrze wiedzieć niektóre rzeczy już na samym początku. Pewnym stałym elementem naszego magazynu stały się w krótkim czasie teksty dotyczące rzeczywistości wirtualnej – zachęcamy do uważnego pochylenia się na tekstem o Google, a o bardziej optymistycznej stronie sieci możecie poczytać w tekście Pawła i Yaryny o tzw. „fanficach”. Może ktoś z Was ma ochotę pobawić się w pisarza? W tym numerze także ciekawe wywiady z ludźmi, którzy – co w czasach Facebooka i Demotywatorów jest rzadkością – mają pasję i uczynili z niej swój sposób na życie. Tradycyjnie też garść tekstów o naszej sąsiedniej Ukrainie oraz dodatek ukraińskojęzyczny – Pressja UA. Przyjemnej lektury!

від української редакції: Наші любі читачі, у новому випуску на Вас чекає багато приємних несподіванок і ретельно підготовлених статей! Особливо корисними деякі з них будуть для першокурсників – вони допоможуть новимим студентам швидше адаптуватись. Запрошуємо разом з нашими журналістами зруйнувати стереотипи про жінок, а також замислитися над майбутнім України з огляду на проблему витоку працездатного населення за кордон. Сподобається номер усім, хто прагне розшири свій світогляд, а зокрема любителям подорожувати, та тим, хто багато часу проводить у соціальних мережах. Приємного читання.

wydawca: Wyższa Szkoła Informatyki

pressjamagazyn@gmail.com

i Zarządzania z siedzibą w Rzeszowie

pressja.wsiz.pl

Ul. Sucharskiego 2


spis treści: 06 10 14 18 22 26 29 33 34 38 40 44 46 48 52 54 60 63 65 70 72 74 76 77 80 82 84 86 87 88

Michał Ręczkowicz – w pewnym sensie odniosłem sukces Książka na cenzurowanym Kurs szybkiego czytania Fan-fiction. Uczta fana Wirtualny świat podbija rzeczywistość Jestem Google – wiem o Tobie wszystko Każdy chce pisać. Czy ktoś czyta? Muzyka jak lokata Kosztowna walka o przyszłość Przez życie z pasją Sięgać ponad przeciętność Bez ryzyka nie ma zabawy Na szczęście nie miałem pieniędzy, żeby wrócić do domu Żeby w życiu coś osiągnąć, trzeba ciężko pracować Otwórzmy się na ludzi i na inne kraje Okno na Europę Sąsiedzi, którzy nic o sobie nie wiedzą Mam okropny nawyk: oddaję naczelnemu teksty bez lidów i tytułów Dziennikarstwo to sztuka Ілюстрації. Stairway to childhood Підпишись, читай, вір. Пабліки в соціальній мережі vk.com Жінки – такі жінки Хотілося б відвідати цю країну ще раз. Або враження поляків від поїздки у Львів Що очікує мою країну через 5 років, мій приїзд з іноземним дипломом чи масова «еміграція мізків»? Трохи цікавої інформації, котра допоможе зробити ваші мандрівки різними країнами дешевшими Як відшукати хороше житло в Жешові? Порадник для студента Троллінг в соціальних мережах. Хамство та неввічливість, яких не побороти Пригоди на кордоні Дівчина XXI Іронічна старість

opiekunowie wydania: Anna Martens,

korekta ukraińska: Yaryna Onishechko, Irena Szara

Iwona-Leonowicz Bukała, Olga Kurek

skład: Nina Błagowiecka


#06

fot. Piotr Kordyś

Michał Ręczkowicz W pewnym sensie odniosłem sukces


Student i biznesman. Prezes i współwłaściciel firmy MobiTouch sp. z o.o. Finalista Imagine Cup Poland, Konkursu Impreza Napędzana Kodem, oraz finalista i laureat Isobra Create Warsaw. Redaktor portalu CodeGuru. Założyciel i lider Koła Naukowego Nowych Technologii Programistycznych oraz założyciel Rzeszowskiej grupy .NET WSIiZ . Uczestnik prestiżowego programu Microsoft Student Partner. Organizator i prelegent konferencji, warsztatów i różnego typu spotkań związanych z technologią i biznesem, stworzonych w celu aktywizacji studentów i krzewienia technologii. Czynnie wspiera uczelnię i reprezentuje informatyków w Radzie Wydziału Informatyki Stosowanej. Autor wielu artykułów o tematyce technologicznej jak i kursów video, stworzonych z myślą o młodych, poszukujących wiedzy i inspiracji. - W jaki sposób i w którym momencie zaczął Pan realizować swoje aspiracje? - Już w dzieciństwie marzyłem o tym, by pracować w Microsoft. Wtedy to zobaczyłem po raz pierwszy system operacyjny Windows ‘95. W trzeciej klasie podstawówki wiedziałem już, że będę informatykiem. Wiedziałem też że chcę mieć swoją firmę i od tamtej pory dążyłem do tego, często symulując i planując różne biznesy. Tak mając zaledwie 12 lat zrobiłem swój pierwszy biznesplan z mapą i perspektywami rozwoju, uwzględniając w tym nawet stopień zysku… - Skąd ta pewność, że działalność gospodarcza jest dla Pana dobrym rozwiązaniem? - Od małego kombinowałem i nie miałem problemu ze zdobywaniem pieniędzy. W domu było różnie, raz były pieniądze, raz nie. Na dodatek pochodzę z rozbitej rodziny, co wpłynęło też na to, jaki jestem. Dziś z perspektywy czasu wiem, że dzięki temu stałem się bardziej odpowiedzialny i mam twardszy charakter. - A czy w Pana planach było też studiowanie? - Tak, od samego początku. W domu cały czas słyszałem, że po liceum nie ma nic, a studia to strata czasu itd. Cóż, mimo tego uparłem się na liceum, a zaraz po maturze postanowiłem wyjechać za granicę, by zarobić na studia. Wakacje spędzone na pracy fizycznej dużo mnie nauczyły. - A co było po powrocie? - Wróciłem po wakacjach i wyprowadziłem się z domu. Nadal miałem obawy o to, czy będzie mnie stać na własne utrzymanie i na studia. Postanowiłem, że najpierw zrobię szkołę policealną, aby nie przerywać nauki. Kierunek Informatyka w niepublicznej szkole biznesu był wtedy dobrym wyborem. Uważam tak nawet teraz, gdy robię studia magisterskie w WSIiZ. - Jak to się stało, że wreszcie się Pan odważył na podjęcie studiów? - Kończąc szkolę policealną rozkręcałem za granicą swój własny biznes i muszę przyznać, że szło mi nieźle. Przy okazji zdobyłem cenne doświadczenie, związane z prowadzeniem własnej działalności. Szkoliłem ludzi, ale też tworzyłem strony internetowe, nawet potem zlecałem ich wykonanie znajomym z braku czasu. Gdy ukończyłem szkolę policealną było mnie w pełni stać na studia. Mając 20 lat przyszedłem do WSIiZ na kierunek Informatyka, mając nadzieję że uczelnia, którą sobie upatrzyłem już w liceum, spełni moje oczekiwania. - A jak Panu idzie samo studiowanie? - Pierwsze dwa lata były dla mnie ciężkie z racji tego, że specjalnie przyjeżdżałem na zjazdy prosto z Wiednia, często zmęczony po całym tygodniu pracy. Można powiedzieć, że wtedy byłem przeciętnym studentem, niczym się nie wyróżniałem. Kończąc drugi rok studiów dostałem wreszcie szansę zrobienia praktyk w firmie Microsoft. Porzuciłem wszystko w pogoni za marzeniem. Zainspirowany wakacyjnymi praktykami w Microsft wróciłem na uczelnię z myślą o stworzeniu koła naukowego. Stwierdziłem, że samo uczenie się to jednak za mało. - Ale studiował Pan zaocznie? - Tak, ale byłem świadom tego, że dużo szkoleń i wydarzeń biznesowych przelatywało mi koło nosa, bo nie

pressja.wsiz.pl

52/10.2013

07


#8 było mnie na miejscu. Dlatego na jesień przeprowadziłem się do Rzeszowa, przeszedłem na wieczorowy tryb studiów, zająłem się tworzeniem koła. - Czy stworzenie koła było łatwe? - Nie, było bardzo trudno, gdyż nie znalem studentów dziennych, musiałem więc w jakiś sposób do członkostwa nakłonić studentów zaocznych. Pomogło mi w tym m.in. doświadczenie z zagranicy oraz odbyte wcześniej praktyki w Microsoft, które zwiększyły mój autorytet wśród kolegów. Miałem też problem ze znalezieniem opiekuna dydaktycznego. Dr Marek Jaszuk jako jedyny zgodził się zaopiekować kołem, za co mu serdecznie dziękuję. Tak właśnie powstało Koło Naukowe Nowych Technologii Programistycznych. - Jak wyglądały początki działalności koła? - Już na pierwszym spotkaniu powstał pomysł na wspólny projekt, który był realizowany później przez długi okres. Projekt był komercyjny, więc było to spore wyzwanie. Przez cały ten czas starałem się utrzymywać też kontakty z ludźmi z Microsoft i wybywałem do Warszawy na szkolenia. Przez pierwszy rok uczyliśmy się prowadzić zajęcia na kole. Moje pierwsze wystąpienia były pełne stresu i obaw, lecz z każdym kolejnym nabierałem pewności siebie. - Jakieś osiągnięcia koła? - Po pierwszym kwartale koło było na drugim miejscu wśród innych kół naukowych w uczelni. To był mega sukces i bardzo nas to cieszyło. Kolejne kwartały były jeszcze lepsze, wskoczyliśmy na pierwszą pozycję. Do koła przybywało coraz więcej ludzi. To był okres, kiedy poznawałem swoich obecnych przyjaciół, z którymi teraz tworzę firmę MobiTouch. Niedawno jako koło wzięliśmy udział w ogólnopolskim konkursie Imagine Cup, w którym zajęliśmy czwarte miejsce na 300 drużyn. - A jak powstała Grupa .NET WSIiZ? - Microsoft Rzeszowską Grupę .NET WSIiZ stworzyłem po pierwszym semestrze dzielności koła. Wystartowaliśmy w konkursie „Pojedynek miast - impreza napędzana kodem” i Rzeszów m.in. dzięki nam wygrał ten konkurs. Zajęliśmy drugie miejsce i poznaliśmy bardzo dużo ciekawych ludzi. Studenci z Politechniki Rzeszowskiej od dawna mieli swoją Grupę .NET oraz byli w prestiżowym programie Student Partner, w którym też bardzo chciałem brać udział. Warunkiem było utrzymanie stworzonej grupy .NET przez co najmniej sześć miesięcy. Udało się. Po tym czasie zostałem wezwany na rozmowie do Warszawy i wtedy zostałem przyjęty do programu. Cieszyłem się bardzo, że udało mi się osiągnąć taki status. - Czy miał Pan duże wsparcie wśród kolegów i ludzi z otoczenia? - Właśnie w tym czasie, kiedy starałem się podnieść swoje kwalifikacje, dużo osób rzucało mi kłody pod nogi. - Nie zniechęciło to Pana? - Nie powiem, że było to mile, ale tym bardziej zaciskałem zęby i robiłem swoje. Jestem człowiekiem, który im trudniej ma do celu, tym mocniej do niego dąży. Im częściej odnoszę porażki, tym bardziej się staram. Obelgi w moją stronę i krytyka umacniają mnie bardziej niż chwalnie za osiągnięcia. To właśnie dzięki tym nieprzychylnym ludziom parłem na przód, by udowodnić sobie i im, że potrafię. Muszę jednak przyznać, że gdyby nie wsparcie mojej rodziny byłoby mi ciężko osiągnąć to wszystko, dlatego jestem im za to bardzo wdzięczny. - A jak doszło do tego, że rozkręcił Pan wreszcie swój własny biznes? - Po wielu sukcesach i zdobytym doświadczeniu przez członków koła, postanowiłem otworzyć firmę, która będzie tworzyć aplikacje mobilne. Było to związane z projektami, jakie realizowaliśmy wcześniej na kole. InnoFund zainwestował w nas całkiem nie dawno, bo na początku tego roku, lecz już w tej chwili można powiedzieć że inwestycja z każdym dniem coraz bardziej się opłaca. MobiTouch sp. zo.o. jest obecnie prężnie rozwijającą się firmą, zatrudniamy coraz więcej ludzi, otrzymujemy coraz więcej zleceń i tworzymy wiele własnych projektów. Uczestniczymy w różnych konkursach technologicznych, reprezentując MobiTouch. Ostatnio byliśmy na Isobar Create Warsaw i zajęliśmy pierwsze miejsce w kategorii „Rozrywka”, pokonując tym samym inne firmy z Polski. Dzięki temu wzrosło zainteresowanie naszą organizacją i otrzymaliśmy więcej zleceń na aplikacje mobilne. Jesteśmy firmą w pełni złożoną ze studentów, mimo to uważam, że nasz poziom jest bardzo wysoki. - Jest Pan zadowolony z tego, jak to wszystko się potoczyło? - Tak, choć nie było łatwo. Mogę jednak z dumą powiedzieć, że zrealizowałem część moich młodzieńczych marzeń, więc w pewnym sensie odniosłem sukces. Rozmawiała Ewa Gyurkovich


Czym jest e-WSIiZ? Otwarte zasoby edukacyjne

Podstawowe informacje

Celem platformy e-WSIiZ jest udostępnienie wszystkim zainteresowanym

Aby rozpocząć swoją pracę na platformie

osobom wysokiej jakości materiałów dydaktycznych, w postaci kursów

e-WSIiZ i skorzystać z bezpłatnej oferty

e-learningowych ,które powstawały przez wiele lat funkcjonowania Uczelni.

przygotowanej przez nasz zespół w ramach otwartych zasobów edukacyjnych, należy zarejestrować się pod adresem podanym poniżej, następnie aktywować konto.

Adres platformy: www.e-wsiz.pl Liczba kursów na start: 20 Ilość kategorii tematycznych: 6 E-learning na WSIiZ rozpoczął się w 1996. Byliśmy pierwszą uczelnią w regionie, która na tak dużą skalę zaczęła stosować rozwiązania e-learningowe. Obecnie

Dostępnych modułów: 100 Ilość godzin dydaktycznych : 500

możemy się poszczycić ogromnym doświadczeniem w organizacji całego procesu

Ilość zadań sprawdzających : 50

zdalnego nauczania. Do tej pory powstało ponad 400 pełnych kursów

Ilość pytań sprawdzających: 200

e-learningowych (każdy składający się z wielu modułów).

Platforma e-WSIiZ to zupełnie bezpłatne kursy e-learningowe, możliwość założenia własnego konta i śledzenia wyników, uzyskanie bezpłatnego certyfikatu potwierdzającego ukończenie kursu.

Nasza oferta Startujemy z 20 kursami, pogrupowanymi w 6 kategorii tematycznych: nauki humanistyczne, nauki społeczne, nauki ścisłe, nauki przyrodnicze, nauki techniczne, nauki medyczne i nauki o zdrowiu. Na początku oferujemy ponad 100 modułów kursów oraz 500 godzin dydaktycznych zupełnie za darmo. Wejdź na www.e-wsiz.pl i już dziś sprawdź naszą ofertę.

Kiedy startujemy: 01.10.2013r Dostęp: bezpłatny Darmowy certyfikat Kontakt: support@e-wsiz.edu.pl Centrum Edukacji Międzynarodowej


#010

Książka Na Cenzurowanym W dniach 22 - 28 września w różnych częściach świata obchodzono 31. Tydzień Książek Zakazanych. Wydawać by się mogło, że demokratyzacja społeczeństw i związana z nią wolność słowa wyklucza cenzurę książek. Organizatorzy akcji po raz kolejny chcą zwrócić naszą uwagę na same książki oraz na to jak wyglądała cenzura kiedyś i jak wygląda dziś. „Wolność słowa i wyznania na papierze jest…” Idea Tygodnia Zakazanych Książek zrodziła się w stolicy współczesnej demokracji czyli w USA. Ci, którzy tak głośno mówią o wolności słowa i często odnoszą się do swojego największego sukcesu w tej dziedzinie, czyli pierwszej poprawki do Konstytucji Stanów Zjednoczonych, równie często naruszali tę wolność i cenzurowali książki. Najczęściej było to powodowane rzekomą obroną dobrych obyczajów. Jednym z głośnych przykładów cenzury jest przypadek „Ulissesa” irlandzkiego pisarza Jamesa Joyce’a. W latach dwudziestych XX wieku, niedługo po ukazaniu się dzieła, amerykańscy bibliotekarze uznali książkę za zbyt zawiłą a dodatkowo obsceniczną. Ta prawie tysiącstronicowa powieść to mistrzowski przykład strumienia świadomości. Akcja książki obejmuje jedynie jeden dzień z życia trójki bohaterów. W dużej mierze skupia się na ich myślach i uczuciach. Co ciekawe to właśnie cenzura tej pozycji przyczyniła się do późniejszych przychylnych wyroków sądów odnośnie obscenicznych treści w książkach. Sąd, który pozwolił na rozpowszechnianie „Ulissesa”, zwrócił uwagę obrońców moralności, że ewentualną szkodliwość treści zawartych w książce należy wyrokować na podstawie ogólnego wydźwięku utworu, a nie poszczególnych fragmentów.

Przy okazji „Ulissesa” należy wspomnieć o innych znanych tytułach, które też spotkały represje cenzorów ze względów obyczajowych i społecznych: „Zwrotnik Raka”, „Zwrotnik Koziorożca” (Henry Miller), „Lolita” (Vladimir Nabokov), „Nowy wspaniały świat” (Aldous Huxley) czy „Lot nad kukułczym gniazdem” (Ken Kesey). Wymienione tytuły były cenzurowanie czy wycofywanie z księgarń i bibliotek właśnie w USA. Najwidoczniej Amerykanie już tak mają, że demokracja w ich wydaniu dopuszcza zarówno głoszenie dowolnych poglądów oraz ich zakazywanie. „Tu za próbę latania stawiają pod sąd!” Jednym z najstarszych przykładów cenzury książek jest przypadek Owidiusza i jego „Sztuki kochania”. Ponad 2000 lat temu cesarz August wygnał poetę z Rzymu. Oficjalnie odbyło się to z powodów politycznych, jednak przepełniona erotycznymi odniesieniami książka według historyków wpłynęła na tę decyzję. Książeczka sama w sobie jest niewielkich rozmiarów, zawiera mądre rady zarówno dla mężczyzn jak i dla kobiet o tym jak powinno się postępować z płcią przeciwną. Oprócz tego mamy jeszcze wskazówki w jaki sposób dbać o swój wygląd oraz jak powinno się prawić komplementy. „Sztuka kochania” przeszła do klasyki literatury, jednak z po-


zoru może sprawiać wrażenie niewinnej i nieszkodliwej broszurki dla niewtajemniczonych w miłosnych podchodach. Erotyka była jednym z głównych powodów, dla których cenzurowano książki. Ewentualny zły wpływ jakie mogły mieć dane treści na obyczajowość był wystarczającym powodem aby często bez mocnych dowodów posłać niewygodnego autora wraz z jego dziełami na stos. Idealnym instrumentem do tego okazał się Indeks Ksiąg Zakazanych. Jego pierwsza wersja ukazała się w 1557 roku, choć już wcześniej władze duchowne i świeckie w różnych krajach Europy ingerowały w to jakie książki trafiają w ręce czytelników. Wynalezienie ruchomej czcionki przez Gutenberga sprawiło, że cenzorzy mieli odtąd pełne ręce roboty. „Gdzie nie ma wiary, tam nie ma i bluźnierstwa” Cenzura nie oszczędziła również takich dzieł jak Biblia, Koran czy Talmud. Cenzurowanie Biblii ma związek ze średniowiecznym nakazem władz kościelnych aby nie tłumaczyć jej na języki narodowe. Angielski reformator John Wycliffe pod koniec XIV wieku przełożył Wulgatę na język angielski. Reakcja władz kościelnych była wyjątkowo gwałtowna: tłumaczenie jak i czytanie Pisma Świętego w języku innym niż łacińskim zostało zabronione pod groźbą ekskomuniki. Podobne obostrzenia związane były z Koranem i Talmudem, tylko że w ich przypadku zakazane było jakiekolwiek ich upowszechnianie. Oczywiście, potępienie tych ksiąg pod zarzutem bluźnierstwa i niemoralności miało miejsce w średniowieczu. Wiązało się to z niekwestionowaną dominacją Kościoła Katolickiego w sferze światopoglądu i moralności. Ciekawym przykładem cenzury książki z powodów religijnych jest przypadek „Szatańskich wersetów” Salmana Rushdiego. Wydana w 1988 roku książka dla szukających literackich sensacji może okazać się zawiła. Surrealistyczna opowieść o naturze dobra i zła, utracie wiary oraz o poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi nie należy do najłatwiejszych. Jednak dla cenzorów nie była ważna jej rzeczywista wartość artystyczna. Już w rok po wydaniu książki, przywódca Iranu ajatollah Chomeini potępił zarówno książkę, jak i autora. Od tego czasu Rushdie musi się ukrywać przed islamskimi ekstremistami, zaś sama książka została zakazana jako bluźniercza w wielu arabskich krajach.

„Wolność to okrągły kołek w kwadratowej dziurze” Autorem wytrwale walczącym z cenzurą książek był angielski poeta i pisarz John Milton. W 1644 roku ten myśliciel i polityk wygłosił przed parlamentem swój traktat pod tytułem „Aeropagitica”. Sformułował w nim pogląd, że cenzura zarówno państwowa jak i kościelna jest zła. Jednym z postulatów Miltona było zakazywanie druków katolickich jako tych, które mają najgorszy wpływ na odbiorów. „Aeropagitica” oraz sama postawa Miltona przyczyniły się do zwrócenia uwagi na wolność głoszenia poglądów. Jednak mimo tak odważnych wystąpień nawet najznamienitsi autorzy bardzo często borykali się z cenzurą ze względów politycznych. Jednym ze sztandarowych przykładów może być historia „Archipelagu GUŁag” Aleksandra Sołżenicyna. W tym dramatycznym świadectwie piekła przeżytego w radzieckich łagrach, autor daje dowód wielkiego upadku człowieka w XX wieku. Osobiste doświadczenia Sołżenicyna oraz innych więźniów łagrów zebrane w wielkim trzytomowym dziele, jak łatwo się domyśleć, nie spodobały się komunistycznym władzom. Sam autor zaraz po publikacji dzieła został aresztowany, pozbawiono go radzieckiego obywatelstwa i wydalono z ZSRR. Prawie wszystkie jego publikacje zostały objęte zakazem rozpowszechniania. Cenzura ze względów politycznych ingerowała również w dystrybucję takich dzieł jak: „Folwark zwierzęcy”, „Rok 1984” (George Orwell), „Na zachodzie bez zmian” (Erich Maria Remarque) czy „Rzeźnia numer pięć” (Kurt Vonnegut Jr). Jak można się domyśleć, ci zachodni autorzy i ich dzieła nie podzielili tak tragicznego losu Aleksandra Sołżenicyna.

pressja.wsiz.pl

52/10.2013

011


#12

il. Dominika Piętak


„Stanął w ogniu nasz wielki dom…” W Polsce cenzura ma niestety długą historię. Jednym z jej pierwszych znanych przykładów był edykt Zygmunta I Starego z 1520 roku zakazujący sprowadzania do kraju dzieł Marcina Lutra. Czasy zaborów a później PRL były bardzo trudne nie tylko dla autorów kontestujących rzeczywistość. Urząd cenzora stale produkował listę tematów zakazanych i nieodpowiednich. Pod względem zaradności Polacy wykazali się jednak niesamowitą inicjatywą. W czasach PRL publikacje były wydawane przez niezależnych wydawców zarówno w drugim obiegu, stojącym w opozycji do tego państwowego, jak i w trzecim. Trzeci obieg wydawniczy związany był często ze środowiskami ówczesnej kontrkultury. Zakładał tworzenie literatury, i nie tylko, uwolnionej od wszelkiej zależności – zarówno od aparatu państwowego jak i środowiska opozycyjnego. Ze względu na ryzyko represji oraz konfiskaty, publikacje często ukazywały się w efemerycznej formie fanzinów lub artzinów. W chwili obecnej ciężko oszacować jakie były nakłady i zasięg pozycji wydawanych poza cenzurą chociaż powoli ukazują się już szczegółowe publikacje na ten temat. W ciągu ostatnich lat w Polsce zdarzały się przypadki cenzury prewencyjnej kiedy sąd wydawał nakaz wycofania jakiejś książki z oficjalnej sprzedaży. Jedne z najgłośniejszych zakazanych tytułów to „Amok” Krystiana Bali oraz „Nocnik” Andrzeja Żuławskiego. Pierwsza posłużyła jako dowód w sprawie o zabójstwo, którego dokonał autor a następnie je w niej opisał. „Nocnik” z kolei został wycofany ze sprzedaży do czasu zakończenia procesu, w którym Żuławski został oskarżony o naruszenie dóbr osobistych byłej partnerki. Nie są to odosobnione przypadki zakazywania publikacji w Polsce. W rzeczywistości ciągle jakiś tytuł zostaje objęty chociażby chwilowym zakazem.

„Wszyscy jedziemy na tym samym wózku…” Tydzień Zakazanych Książek to tylko siedem dni, podczas których biblioteki i czasami księgarnie organizują mniejsze lub większe akcje dla czytelników. Bazując na aurze skandalu związanego z jakimś tytułem lub etykietą zakazanego owocu próbuje się zwrócić uwagę na „zakazane” książki. Co ciekawe, czasami nawet sama historia cenzury niektórych tytułów jest równie interesująca jak ich treść. Jednak idea Tygodnia Zakazanych Książek powinna być propagowana nie tylko jako krótka wzmianka w mediach, gdzieś na przełomie września i października, i kilkudniowa akcja w bibliotekach. Już sam fakt zakazywania jakiejś twórczości, dlatego, że jest na przykład nonkonformistyczna, daje do myślenia i nie nastraja optymistycznie. Kampania propagowania zakazanych książek powinna obowiązywać ciągle. Poza tym, obecnie to Internet zajął pierwsze miejsce innego „złodzieja czasu”, czyli telewizji. W sieci możemy czytać na okrągło co tylko chcemy, jednak jakość tego co czytamy czasami jest drastycznie niska. Dodatkowo pozostaje jeszcze fakt samego obcowania z książką – najpiękniejszym i najdoskonalszym przedmiotem jaki stworzył człowiek. Nawet najbardziej nowoczesny czytnik e-książek ani najbardziej sensacyjny artykuł w Internecie nie dorówna zwykłej, czasami zakurzonej i zniszczonej, ale jedynej oraz niepowtarzalnej KSIĄŻCE. Wojciech Burszta, w książce „Świat jako więzienie kultury”, zauważa, że jedną z cech współczesnego nowoczesnego świata jest efemeryczny charakter codziennie używanych przedmiotów. Książkę powoli zastępuje czytnik e-booków, a płytę CD - odtwarzacz mp3. Nietrwałość albo może niematerialność tych przedmiotów, w połączeniu z natłokiem dóbr konsumpcyjnych, oddala nas od świata autentyczności. Czy zatem wybierając nowoczesne gadżety sami skazujemy się na powolną, kulturową śmierć? A może taka jest cena bycia nowoczesnym: musimy nauczyć się żyć w świecie, w którym wszystko co stałe, rozpływa się w powietrzu? Paweł Młynarski

pressja.wsiz.pl

52/10.2013

013


#014

Kurs szybkiego czytania metoda na wysoką średnią czy pieniądze wyrzucone w błoto? Szybki postęp w nauce sprawia, że co roku około 10% informacji dezaktualizuje się. Absolwent uczelni traci więc po pięciu latach ponad połowę wiedzy uzyskanej podczas studiów. Każdy specjalista, chcący śledzić na bieżąco postęp w danej dziedzinie, musi czytać 10-15 razy więcej aniżeli 30 lat temu!


Powyższe dane skłaniają do refleksji – współczesny człowiek musi dużo czytać. Biologiczne uwarunkowania są jednak bezlitosne. Przeciętny człowiek czyta bowiem maksymalnie około 300 słów na minutę. Zakładając, że co dzień przeczyta 50 stron (co przy dzisiejszych realiach i tak jest wynikiem wybitnym), to jego „życiowy” rekord zamknie się w przedziale 2-3 tysięcy książek. Wobec tego wydaje się, iż najrozsądniejszym posunięciem jest nauka szybkiego czytania. Z podaną tezą w ostatnich latach zgadza się coraz większa ilość młodych ludzi, ciągle uczących się, jak i ta grupa społeczna, która reprezentuje osoby nieco starsze, czynne zawodowo. Najlepiej świadczy o tym ciągle wzrastająca popularność kursów nauki szybkiego czytania, jak i niesłabnące zainteresowanie nimi. Jedni kończą je, chwaląc sobie przyswojone umiejętności, inni zaś żałują źle „zainwestowanych” pieniędzy. Jaka jest więc prawda o kursach szybkiego czytania, oraz na czym one w ogóle polegają?

twie w kursie. Bo czy kreowanie licealistom wizji przeczytania szkolnych lektur w czasie jednej przerwy, nie przekonałoby kogoś z nas? Czy obietnice, że my, studenci, po opanowaniu metod szybkiego czytania, będziemy wstanie trzy, cztero-krotnie szybciej przeczytać potrzebne materiały, a co za tym idzie zaoszczędzić nawet kilka dni na naukę, nie skłaniają nas do myśli, że może jednak warto spróbować? Takich śmiałków jest rzecz jasna sporo, z kilkoma miałem przyjemność rozmawiać w czasie odwiedzin w placówkach szybkiego czytania.

Szybkie czytanie jest „trendy” W celu bliższego zapoznania się z tematyką, prześledziłem obecnie działające szkoły lub kursy szybkiego czytania na terenie Rzeszowa. Zgodnie z oczekiwaniami, ich znalezienie nie zajęło mi dużo czasu, ponieważ „moda” na szybkie czytanie już jakiś czas temu przywędrowała do naszego województwa z Zachodu. Większość z istniejących już szkółek, w których można rozwinąć umiejętność szybkiego czytania, to przedsiębiorstwa ogólnopolskie, dla których Rzeszów jest tylko jednym z licznych oddziałów. Europejskie Centrum Uczenia „Efekt”, Szkoła Pamięci „SPW”, czy Szkoła Szybkiego Czytania „Tubaj”, to niektóre z nich. Tak jak wspomniałem, wymienione szkoły łączy ich ogólnokrajowość, przez co i ceny za kurs są takie same dla wszystkich placówek w Polsce. Nie jest to najlepsza wiadomość dla zainteresowanych kursem szybkiego czytania w naszym województwie, które do najbogatszych nie należy, bowiem za naukę efektywniejszego czytania, trzeba w wymienionych szkołach zapłacić około 650 złotych. Jest to cena jednego kursu, który przeważnie trwa od 2-3 miesięcy. Kwota ta to wydatek, przy którym większość z nas musiałaby się poważnie zastanowić. Za te pieniądze w podobnym czasie (30 godzin) można wykupić kurs języka obcego! Obiecywane w akcjach reklamowych szerokie korzyści, które można czerpać po ukończeniu kursu, poniekąd jednak rekompensują wydane pieniądze i przyczyniają się do podjęcia decyzji o uczestnic-

Kursant kursantowi nierówny Pierwszym z moich rozmówców był Marcin, 22-letni student Politechniki Rzeszowskiej. – Tak jak i większość studentów, tak i mnie skusiła perspektywa krótszego czasu spędzonego nad książkami. W jego głosie łatwo można było jednak wyczuć niezadowolenie, wręcz irytację z przebiegu nauki. Zapytałem więc czy jest zadowolony z kursu. – Wiesz co, zaraz zaczynają się moje przedostatnie zajęcia, a efektów specjalnie, przynajmniej po sobie, nie widzę. Nie wiem, może jest to wina mojego małego zaangażowania, ale po zajęciach nie mam za dużo czasu, który mógłbym poświęcić na naukę szybkiego czytania. Ten kurs miał pomóc mi jak uczyć się krócej, a nie dołożyć mi kolejne obowiązki. Marcin, tym razem wyraźnie poirytowany, po udzielonej odpowiedzi poszedł do sali na rozpoczynające się zajęcia. Dzięki uprzejmości prowadzącej również i ja, w roli obserwatora, mogłem wziąć udział w spotkaniu. Początek zajęć polegał na ogólnym skupieniu się i rozgrzewce oczu. Każdy z kursantów otrzymał białą kartkę A4, na której w centralnym punkcie umieszczona była czarna kropka. Prowadząca poprosiła o skupienie wzroku właśnie na tym punkcie przez kilka minut. – Takie ćwiczenie jest niezwykle pomocne w zdobyciu niezbędnej koncentracji do dalszej pracy podczas zajęć - tłumaczyła mi po zajęciach. Jak ważnym elementem w czasie nauki szybkiego czytania jest własne nastawienie, można było się przekonać już podczas tego pierwszego z ćwiczeń. Mój wcześniejszy rozmówca Marcin, któ-

pressja.wsiz.pl

52/10.2013

015


#16 rego bacznie obserwowałem, ewidentnie nie mógł się należycie koncentrować. Jego oczy błądziły po sali, a czarny punkt na kartce był tylko jednym z elementów, które obejmował wzrok Marcina. Kolejnym etapem zajęć był szereg ćwiczeń wykonywanych przy użyciu książki. Co należy do takich ćwiczeń? Jest to m.in szybkie kartkowanie, czytanie pionowe (które najogólniej mówiąc polega na ogarnianiu wzrokiem jak największej powierzchni tekstu), oraz – a może przede wszystkim, czytanie przy pomocy wskaźnika, który ułatwia skupianie wzroku na danej partii tekstu, oraz wyznacza tempo czytania. Takim wskaźnikiem może być zwykły, cienki patyk, więc jest to przyrząd ogólnodostępny, który wymiernie może zwiększyć średnią szybkość czytania. Oprócz tego równie ważne jest przyswojenie sobie technik zapamiętywania i czytania. Jedną z metod zaprezentowanych na zajęciach była antycypacja, czyli przewidywanie, domyślanie się, uzupełnianie drogą skojarzenia. „Szybki” czytelnik na podstawie kilku liter odgaduje słowo, na postawie początkowych słów – całe zdanie, a po kilku zdaniach domyśla się sensu całego akapitu i dalej – myśli autora. Przy opanowaniu tej umiejętności nadrzędnym obowiązkiem jest pełna koncentracja. Być może właśnie z tego względu, zdaniem prowadzącej, choć były to przedostatnie zajęcia kursu, część z uczestników poczyniła wymierny postęp w tej dziedzinie, a inni nie rozwinęli swoich umiejętności, tak jak było to planowane. Niestety, do tej drugiej grupy zalicza się Marcin, którego nastawienie oraz stopień zaangażowania od początku zajęć nie zmienił się. Negatywne opinie na temat posiadanej przez niego umiejętności szybkiego czytania – a raczej jej braku, potwierdził test na koniec zajęć. Według jego wyników Marcin zwiększył szybkość swojego czytania zaledwie o 80 słów na minutę (ze 180 na 260), w porównaniu z podobnym testem wykonywanym na pierwszych zajęciach. Dla prowadzącej nie był to wynik imponujący, ponieważ jak sama twierdzi – uczestnicy kursu zazwyczaj po jego ukończeniu czytają dwukrotnie szybciej, w przypadku Marcina nie ma o tym mowy. Nie wszyscy z kursantów poczynili tak śladowe postępy. Wśród obecnych na zajęciach była 20-letnia Asia, która od początku zajęć imponowała aktywnością i koncentracją. Przełożyło się to na ostateczny wynik testu szybkiego czytania. Młoda studentka przeczytała tekst z prędkością 700 słów na minutę, ze zrozumieniem na poziomie 75% co było świetnym wynikiem. W czym więc tkwi tajemnica jej sukcesu? – Nie wiem, po prostu starałam się wykonywać wszystkie polecenia prowadzącej, a oprócz tego sama w domu sporo pracowałam, zawsze chciałam szybko czytać, więc teraz staram się robić wszystko, żeby mi się to udało – odpowiedziała mi po zajęciach wyraźnie speszona Asia – studentka pierwszego roku socjologii. Sama została

„zwerbowana” na kurs, tak jak większość uczestników, przez reklamy zamieszczone w Internecie. – Szczerze mówiąc, to nie ja szukałam odpowiedniej szkoły szybkiego czytania, lecz to ona znalazła mnie – mówi. Asia nie żałuje wydanych pieniędzy, wszak na jej kierunku studiów, umiejętność szybkiego czytania jest bezcenna! Szybkie czytanie tylko dla ambitnych? Jaka jest więc prawda o kursach szybkiego czytania? Gdyby oceniać je przez pryzmat postępów Marcina, na pewno nie byłaby to pozytywna ocena. Asia pokazała jednak, że można z takiego kursu czerpać wymierne korzyści... Kolejni napotkani rozmówcy w placówce jednej z rzeszowskich szkół nauki szybkiego czytania, nie rozwiewali moich wątpliwości. Jedni twierdzili, że spodziewali się zdecydowanie lepszych efektów, inni zaś szczerze polecali kursy tego typu, wskazując siebie jako żywe przykłady na to, iż są one skuteczne. Za obiektywną i wielce prawdopodobne, że zgodną z rzeczywistością, można uznać opinię niespełna 30-letniego Jakuba. Choć jest on uczestnikiem zajęć z szybkiego czytania dla firm, to ma już za sobą podobny kurs, w którym uczestniczył będąc studentem. Czy ta pierwsza próba przyswojenia sobie szybkiego czytania okazała się nieskuteczna? Na to pytanie Jakub nie znalazł jednoznacznej odpowiedzi, ale potrafił krytycznie wskazać własne błędy. – Przede wszystkim to ja zaniedbałem naukę szybkiego czytania. Mimo pierwszych pozytywnych efektów włożonej pracy, przestałem trenować, co jest największym i niestety najczęstszym błędem pojawiającym się u kursantów – opowiadał Kuba. Historia zatoczyła w jego przypadku koło, ponieważ po upływie 3 lat od ukończenia poprzedniego kursu, tym razem to firma, której Kuba jest pracownikiem, wysłała go na dwumiesięczny kurs szybkiego czytania. Ciekawe są wyniki testu na szybkość czytania, któremu poddany został 30-latek. Na pierwszych zajęciach szybkiego czytania dla firm jego wynik wyniósł 400 słów na minutę. – To wynik zdecydowanie gorszy od tego jaki uzyskałem zaraz po ukończeniu poprzedniego kursu (wtedy było to 700 słów czytanych na minutę), ale i dwukrotnie lepszy niż ten osiągnięty na rozpoczęcie kursu przed trzema laty – z satysfakcją stwierdził Kuba. Skuteczność kursu szybkiego czytania wydaje się być (tak jak większość nowo pozyskiwanych umiejętności) uzależniona przede wszystkim od własnego zaangażowania i uporu, z jakim dąży się do opanowania nowej zdolności. Jedna z bohaterek tego reportażu, Asia, obecnie czyta z prędkością 1100 słów na minutę, co pozwoliłoby jej przeczytać cały powyższy tekst w niewiele ponad minutę. Niemożliwe? A jednak! Kamil Gorlicki

C

M

Y

CM

MY

CY

CMY

K


pressja.wsiz.pl

52/10.2013

017


#18

Fan-fiction uczta fana


Czy chcielibyście znaleźć się w Hogwarcie obok Harry’ego Pottera? Albo zobaczyć, jak przechodzi na ciemną stronę mocy? A może myśleliście o tym, co by było, gdyby Bella Swan wybrała jednak wilkołaka? Jeśli tak – zostańcie twórcami fanfików i kierujcie losem waszych ulubionych bohaterów.

Fanfik to twórczość fanów (czasem krytyków), która opiera się na już istniejącym utworze. Dotyczy dziejów postaci z jakiejś opowieści, w wybranej przez autora sytuacji i czasie. Fanfiki najłatwiej znaleźć w Internecie, na różnych portalach, blogach oraz – przed erą internetową – w fanzinach, czyli magazynach i gazetach literackich, tworzonych, najczęściej amatorsko, przez fanów danego utworu bądź autora. Fundamentem fabuły fanfikowej opowieści może być film, książka, seria komiksowa czy nawet gra komputerowa. Często podstawą do zrozumienia fanfików jest znajomość pierwowzoru, nie jest to jednak konieczne. Czasem opowiadania tworzone przez fanów mają całkiem dużą wartość rozrywkową i można je czytać po prostu dla przyjemności.

Fan-fiction to styl życia Różni się od literatury klasycznej nie tylko tym, że przy pisaniu opowiadania autorzy wykorzystują już wymyślonych bohaterów. – Dla mnie fanfik to możliwość odejścia od kanonu, zmieniania toku wydarzeń tak jak mi się podoba – mówi Oleksandra Zemliana, ukraińska autorka i tłumacz fanfików. – To świetna sprawa, móc podzielić się z czytelnikiem swoim wyobrażeniem sceny, o której w książce jedynie wspomniano. Bohater ulubionej książki często staje się niemal częścią rodziny. Martwisz się o niego, przemyślasz jego działania, wściekasz się na niego. Jeśli zgodnie z fabułą on powinien umrzeć, to mimo tego, że jest wymyślony, będę płakać, a fan-fiction daje mi możliwość odmiany jego losu.– kontynuuje Oleksandra. Najważniejszą rzeczą jednak pozostaje interakcja między pisarzem, a czytelnikami. Komentarz pod tekstem to nie tylko miernik pisarskich zdolności fic-writera. To również nagroda za wykonaną pracę, na którą każdy pisarz czeka z niecierpliwością. Idealny komentarz dla autora fanfiku jest połączeniem opisanych emocji, doznanych podczas czytania, omówienie najlepszych fragmentów tekstu i konstruktywnej krytyki.

pressja.wsiz.pl

52/10.2013

019


#20

Fanfikowe gatunki i bohaterowie Ze względu na fabułę, fanfiki można podzielić na trzy podstawowe grupy. Pierwsza – to fanfiki alternatywne. Odpowiadają na pytanie „co by było gdyby?” W tym przypadku, jedynym łącznikiem między fanfikiem a oryginałem są główni bohaterowie. Zadaniem autora takiego fanfika jest wprowadzenie jakiejś istotnej zmiany w historii, która wywróci fabułę do góry nogami i ukształtuje przebieg wydarzeń zupełnie inaczej niż w wersji pierwotnej. Druga grupa to fanfiki – kontynuacje. Albo są to tzw. sequele, czyli dalsze losy bohaterów oryginału, albo prequele – czyli opowieści o tym, co było wcześniej. Wreszcie mamy fanfiki poboczne, które polegają na rozwijaniu wątków, nieopowiedzianych szczegółowo w utworze oryginalnym. Te mają najczęściej na celu spojrzenie na historię z zupełnie innej strony. Pozwalają również uczynić głównym tego bohatera, który w oryginale był drugoplanowy lub jedynie epizodyczny. Autorzy fanfików piszą różnie. Czasem w formie pamiętników, czasem opowiadań z perspektywy pierwszo-, drugo-, a nawet trzecioosobowej. Formę w pierwszej osobie przyjmują najczęściej wspomnienia, bądź listy bohatera, mające na celu zmusić czytelnika do refleksji nad wydarzeniami. Wiele fanfików ma charakter powieści z kluczem. W takim przypadku autorzy (najczęściej blogerzy, lecz nie tylko oni) formują się w grupy i tworzą tzw. „serie”. Historie pisane przez inne osoby są ze sobą w odpowiedni sposób połączone i tworzą jednolitą całość. Ostatnio ciekawą nowością są fanfiki opowiadające historie osób sławnych w świecie rzeczywistym, np. członków zespołów muzycznych, czy nawet niektórych postaci historycznych. Fan-fiction jest również bardzo popularne wśród fanów mangi i anime, szczególnie w przypadkach zakończonych już historii, lub gdy kolejne odcinki wychodzą ze zbyt dużym opóźnieniem. Przerwa pomiędzy nimi jest elementem napędzającym do tworzenia fanfików. Często dochodzi też do sytuacji, gdy autor zakończonej już serii postanawia kontynuować swoje dzieło, a w tym czasie setki fanów już zaczęły to robić. To spotkało np. serię dotyczącą przygód Harry’ego Pottera, który miał już co najmniej kilkanaście siódmych tomów w Internecie przed ukazaniem się oryginalnego finału. Zresztą – opowieść o Harrym Potterze pozostaje dotychczas najpopularniejszym motywem fanfikowym. Na samym tylko portalu www.fanfiction.net, który jest najdłużej działającym adresem tego rodzaju, jest ponad 640 tys. potterowych historii. Na drugim miejscu jest saga „Zmierzch” – prawie 210 tys. opowiadań. „Władca Pierścieni” z liczbą niecałych 50 tys. zostaje daleko w tyle.


Profesjonalny, ale za darmo Mitem jest, że pisaniem fanfików zajmują się jedynie fani – amatorzy. Tworzeniem własnych wersji wydarzeń potterowskich zajmuje się nawet polska pisarka fantasy – Ewa Białołęcka. Fikcyjne utwory mogą powstawać pod jednym, wyraźnym warunkiem – muszą być publikowane non-profit (w celach niekomercyjnych). W innym wypadku mogą zostać potraktowane jako zwyczajne łamanie praw autorskich. Na szczęście dla nas (i dla fanów fanfików), zdarzają się wyjątki w przepisach niektórych krajów. Na przykład w Polsce i Rosji nie musimy się przejmować tą regułą, choć akurat w naszym kraju nie ma fanfików zbyt wiele – jeśli porównać to z ich liczbą choćby w języku angielskim. Jeżeli władacie biegle tym drugim językiem warto zajrzeć na wspominany już www.fanfiction.net i www.archiweofourown.org. Na fanfiction.net można znaleźć kilkadziesiąt tekstów w języku polskim. Fan-fiction w Rosji Fanfiki zadziwiająco popularne są w Rosji, szerzej – w krajach byłego Związku Radzieckiego. Co ciekawe, grono ludzi zajmujących się fan-fiction na tym obszarze, jest dość zamknięte ze względu na swoisty język, którym posługują się jego członkowie. Szczególna terminologia towarzyszy sztuce fan-fiction przez cały czas powstawania tekstu. Porządnie napisać tekst, który zyska popularność na portalach fan-fiction, można tylko wtedy, kiedy zna się wszystkie reguły, dotyczące prawidłowej konstrukcji opowiadania. Bez znajomości swoistego słownictwa, trudno też zrozumieć komentarze. Te utrudnienia nie odbijają się w sposób szczególny na liczbie opowiadań dostępnych w sieci. Największy portal fan-fiction w Rosji - www.ficbook.net - liczy ponad 450 tysięcy opowiadań na temat 6 tysięcy oryginalnych powieści, nieco więcej niż 300 tysięcy aktywnych użytkowników i 4,5 miliona stron tekstu. Codziennie portal odwiedza około 150 tysięcy czytelników. Brak szczęścia do fanfików na Ukrainie Fan-fiction w języku ukraińskim nie jest tak rozwinięty, bo nie ma gdzie go publikować. Ze względu na to wielu ukraińskich pisarzy zaczyna pisać po rosyjsku. Kilka lat temu został zamknięty portal www.forenter. com, który gromadził opowiadania głównie na temat Harry’ego Pottera i „Zmierzchu”. – Nie spędzam dużo czasu na rosyjskich portalach – mówi Oleksandra – Od momentu, gdy przestał działać www.forenter.com, zaczęłam się bardziej interesować angielskojęzycznymi tekstami. Autorom chcącym publikować fanfiki w języku ukraińskim, można polecić www.fanfikyua.blogspot.com i grupę poświęconą fan-fiction po ukraińsku w serwisie społecznościowym www.vk.com. Te portale, póki co, niestety nie cieszą się wielką popularnością. Może Ty też napiszesz fanfika? Fanfiki to nie jest zjawisko nowe – pierwsze, podobne do dzisiejszych, powstały w latach 60. XX wieku. Były to fanfiki serialu Star Trek, publikowane w fanzinach. Dziś światem fan-fiction rządzi dostępny dla wszystkich Internet. Dlaczego tego nie wykorzystać? Jeśli lubisz czytać dobre książki, a pisanie nie sprawia Ci problemów, może właśnie dla Ciebie stworzone jest pisanie fanfików. Nie ma lepszego sposobu na wyrobienie swojego warsztatu, niż tworzenie własnych tekstów. Fanfiki nie narzucają żadnej sztywnej formy, a jeśli to co napiszesz okaże się dobre i ciekawe, będzie to dla ciebie drogowskaz, że może właśnie Ty będziesz kolejną J.K. Rolwing czy Stephanie Meyers… Paweł Sochacki, Yaryna Onishechko ilustracje: Sofiya Marchuk

pressja.wsiz.pl

52/10.2013

021


#22

Wirtualny podbija Świat rzeczywistość

il. Maria Gonchar


Odkąd Internet zaczął podbijać świat, powstało pojęcie wirtualnej rzeczywistości. Miejsce beztroski, spełnienia skrytych pragnień i odkrycia nowych możliwości, a może iluzji i źródła agresji? Dlaczego wirtualność nazywają realnością i czym to grozi ?

Wyobraźcie sobie przez chwilę życie bez Internetu: żeby coś kupić trzeba iść do sklepu, żeby napisać referat – do biblioteki, a żeby pooglądać zdjęcia znajomych – do nich do domu na kawę. Ludziom około trzydziestki trudno przypomnieć sobie, a młodszym – uświadomić, że jeszcze blisko 15 lat temu tak było. Teraz, nie wychodząc z domu, można znaleźć wszystko w Internecie. Światy: realny i wirtualny zaczęły wzajemnie się przenikać. - Homo sapiens stopniowo przekształca się w Homo medium – człowieka, który przepuszcza przez siebie tyle informacji, że czasami nie może ustalić granicy między realnym a wirtualnym światem - komentuje dr psychologii Chrystyna Turecka. Egipcjanin nazwał swoją córkę Facebook z wdzięczności do serwisu społecznościowego za pomoc w organizacji rewolucji w Egipcie. 34-letni mieszkaniec Tajwanu, razem z dwoma swoimi przyjaciółmi, pobił na śmierć wirtualnego znajomego swojej żony, ponieważ był zazdrosny po przeczytaniu elektronicznej korespondencji. 60-letni Amerykanin zabił dwie osoby dlatego, że one usunęły z grona swoich znajomych na Facebook’u jego 30-letnią córkę, Jenelle Potter. W Sewastopolu mężczyzna rozstał się ze swoją żoną, kiedy dowiedział się o jej wirtualnej zdradzie. Takie informacje coraz liczniej pojawiają się na stronach gazet. Coraz częściej ludzie kojarzą życie w sieci ze swoim bytem. Nie na próżno pojęcie, złożone z dwóch wykluczających się wzajemnie słów - wirtualna rzeczywistość. Liczba dzieci i nastolatków, którzy umieją pracować z komputerem, dziennie rośnie bardzo szybko. Jeśli jeszcze w połowie lat 90. wśród swoich ulubionych zajęć, dzieci wymieniały przegląd programów telewizyjnych i słuchanie muzyki, to w ostatnich latach palmę pierwszeństwa otrzymują komputerowe gry i Internet. Zgodnie z badaniem, przeprowadzonym w Wielkiej Brytanii przez organizację Kidscape w 2011 roku, z 2300 osób w wieku od 11 do 18 lat, 45% mówi, że w wirtualnym świecie czuje się bardziej szczęśliwa, aniżeli w życiu realnym. Przyczyną takiego stanu rzeczy jest lęk przed żywym komunikowaniem się. Mimo to, 47% badanych w Internecie zachowuje się inaczej niż w rzeczywistości, 60% ukrywa swój wiek, a co ósmy komunikuje się z nieznajomymi ludźmi.

Czym tak przyciąga wirtualna rzeczywistość?

Pragnienie człowieka bycia tym, kim nie jest, zapomnienia o aktualnych problemach pcha go do świata iluzji. Wirtualna rzeczywistość przypomina inny społeczny problem - narkotyki. Od obu uzależnień nie sposób uciec, tak jak od nieszczęścia i problemów rzeczywistości. Po około 40 latach istnienia Internetu, zależność od niego zdążyła pewnie uplasować się na szóstym miejscu rankingu najbardziej szkodliwych nałogów, po narkotykach, nikotynie, alkoholu, pornografii i grach hazardowych. W 2008 roku wirtualny świat „Second Life” przeprowadzał konkurs, w którym należało stworzyć wideo

pressja.wsiz.pl

52/10.2013

023


#24

jak najlepiej opisujące treść tego miejsca w sieci. Zwycięzcą został film, w którym inwalida, stwarzając swojego bohatera w „Second Life”, otrzymuje możliwość chodzenia. Ten film rzeczywiście jak najlepiej odzwierciedlił treść projektu. Tylko to nie dobroczynność, a niebezpieczne oszukiwanie się, które propaguje ucieczkę od rzeczywistości, bo inwalida i tak pozostał na swoim wózku. Tylko teraz prowadzi swoje życie przed komputerem, a to nie sprzyja walce z chorobą i integracji ze społeczeństwem, nie uwzględnia i nie akceptuje wad. Z psychologicznego punktu widzenia taki sam efekt można osiągnąć za pomocą książek i filmów. Zasada działania polega na tym, że psychika nie skupia się na bolesnym temacie, a przesuwa się do stron odwracających naszą uwagę. To jeden z mechanizmów samoobrony. Jednak między wirtualnym światem a wymyśloną historią jest zasadnicza różnica: książka czy film kiedyś się skończą. Natomiast wirtualna rzeczywistość jest nieskończona, i, grzęznąc w niej, przyzwyczajamy się do rozwiązywania problemów metodą chowania głowy w piasek. Tam, w wirtualnym świecie, każdy jest silny, niezależny i lepszy, dlatego, wracając do realnego życia i odczuwając swoją słabość i bezbronność, człowiek żyje w oczekiwaniu powrotu do świata, gdzie to on właśnie jest zwycięzcą. Największą pokusą w wirtualnym świecie jednak jest niska cena błędu i brak odpowiedzialności. Nikt nie zrezygnuje z niezliczonej ilości żyć i wolności czynienia wszystkiego, co zechce. W wirtualnym świecie łatwo można obrazić, rozumiejąc, że nigdy nie spotkasz tego człowieka w życiu. Jednym naciśnięciem klawisza ściągnąć „piracką” produkcję, chociaż to tak samo, jak ukraść coś w sklepie. Według raportu Organizacji Business Software Alliance (BSA) za 2011 rok, stopa piractwa na świecie wyniosła 42%. Łączna wartość tego procederu - 63,4 miliarda dolarów. W porównaniu z 2010 rokiem ten wskaźnik wzrósł o 4,6 milliarda dolarów. W ten sposób przebudowują się pojęcia o dobru i złu, wykształcone bajkami czytanymi przed snem, bo siejąc agresję w Internecie, człowiek przywyka i przenosi ją do realnego życia. Jeśli kiedyś Internet wykorzystywali prawie wszyscy do wymiany poczty elektronicznej, to teraz przeciętny użytkownik traci blisko 90-100 godzin w tygodniu na błąkanie się po stronach światowej pajęczyny.

Serwisy społecznościowe

Na oddzielną uwagę zasługują serwisy społecznościowe. Pierwszy taki projekt pojawił się w 1995 roku - classmates.com (do dziś zarejestrowano więcej niż 50 milionów aktywnych użytkowników). W 2001 powstał Ryze – serwis społecznościowy dla biznesu. Teraz liczy on ponad 600 tys. użytkowników. W 2003 pojawił się LinkedIn (dziś to ponad 200 milionów użytkowników) i Hi5 (ponad 330 milionów osób). 2004 to rok powstania Facebooka (1,2 miliarda użytkowników) i MySpace, którego szalona popularność (w ciągu dwóch lat jego istnienia liczba zarejestrowanych sięgnęła prawie 50 milionów) doprowadziła do wzrostu popularności wszystkich takich serwisów. Teraz MySpace liczy nieco więcej niż miliard użytkowników. W ciągu 18 lat powstało blisko 350 sieci społecznościowych. Według danych firmy ComScore (badania przeprowadzone w październiku 2011 roku) ludzie spędzają w serwisach społecznościowych 20% swego czasu w Internecie, rozmawiając, przeglądając i załadowując zdjęcia i wideo. Wydarzenia w serwisach społecznościowych stały się na tyle ważne, że nawet w realnym życiu omawiane są te wirtualne. Popularna w krajach WNP sieć społecznościowa „odnoklassniki.ru” nawet reklamuje się zwrotem: „Na odnoklassniki.ru - jak w życiu, tylko lepiej”. Dlaczego media społecznościowe zdobyły taką popularność, zwłaszcza wśród młodzieży? Znów: dzię-


ki możliwości ucieczki od swojego „ja”, zmieniwszy zdjęcie profilowe w Photoshopie i dopisawszy w polu „O sobie” kilka mądrych, jednak cudzych fraz z książek, których się nigdy nawet nie widziało. Według badań, 80% ludzi nie potrafi nie sprawdzić swojej strony w sieci chociażby raz na dobę, a jedna trzecia badanych czyni to z maniakalną częstotliwością. Profesor Oksfordu, Susan Grinfield, uważa, że rozpaczliwym fanom sieci społecznych zagraża utrata tożsamości, degradacja mózgu i niektórych niewerbalnych przyzwyczajeń, w szczególności zdolność patrzenia rozmówcy w oczy podczas rozmowy. Większość ludzi w serwisach społecznościowych dzieli się informacją o swoich osiągnięciach. Kiedy u człowieka w życiu pojawiają się ciemne chmury i nie ma czym podzielić się z wirtualnymi znajomymi, zaczyna porównywać swoje sukcesy z osiągnięciami innych. Właśnie wtedy zaczynają się zazdrość, zawiść i rozwija się niewiara we własne siły. Serwisy społecznościowe dają możliwość uwypuklenia najbardziej negatywnych cech człowieka.

Kochać, nie wychodząc z domu

Razem z pojawieniem się wirtualnego świata bardzo duży problem zaczęło stanowić komunikowanie się w realnym życiu. O tym świadczy liczba użytkowników Internetu, zarejestrowanych w rozmaitych serwisach społecznościowych, na forach, czatach itp., - to więcej, niż miliard osób, czyli prawie 70% ludzi, którzy w ogóle korzystają z Internetu. О wiele łatwiej napisać list elektroniczny, rzetelnie przemyślawszy każde słowo w zdaniu nie wyrażając przy tym swoich niewerbalnych reakcji. Współcześni ludzie tracą umiejętność nawiązywania kontaktów w sposób naturalny, tradycyjny, dlatego coraz częściej korzystają z usług serwisów randkowych. Jedni uważają to za świetną alternatywę prawdziwego poznawania się, inny twierdzą, że to jest psychologiczna pułapka i oszukiwanie siebie. Przeprowadzone badanie pokazało, że 20% użytkowników serwisów randkowych dopuszcza kłamstwo w swoich ankietach, przy czym uważa, że czyni to 90% odwiedzających takie strony. Istnieją darmowe i płatne serwisy randkowe. Rynek ten bardzo szybko się rozwija: jeśli w 2001 roku wartość randkowych stron internetowych oceniano na 40 milionów dolarów, to w 2008 roku osiągnięto już 600 milionów. Jakiś skutek takie serwisy jednak odnoszą – w przeciągu trzech dni wykreowany przeze mnie profil na jednej z takich stron internetowych otrzymał 51 powiadomień. Wśród nich prawdopodobnie mógł być królewicz na białym koniu. Badanie 50 respondentów pokazało, że 28% z nich uważa uczucie w sieci za niemożliwe, 35% postrzega je jako możliwość założenia rodziny, 30% odczuwa wirtualną miłość, a reszta nie ma wyraźnego zdania na ten temat. Jeszcze 20 lat temu przeprowadzenie takich badań było niemożliwie, bo nie istniało pojęcie wirtualnych uczuć. Starsze pokolenia nie mogą sobie wyobrazić, jak może przyspieszyć bicie serca na widok długo oczekiwanego napisu „on line” ze znajomym nickiem rozmówcy. Natomiast młodzi ludzie coraz częściej faworyzują czytanie romantycznych listów elektronicznych, aniżeli budowanie relacji ze zwykłymi ludźmi. Albert Einstein powiedział, że są tylko dwa sposoby, by przeżyć swoje życie. Pierwszy - tak, że żaden cud nie istnieje, drugi - tak, jak gdyby wszystko na świecie było cudem. Z pojawieniem się wirtualnego świata każdy otrzymał możliwość spróbować obydwu, a do tego jeszcze kilkunastu innych, ponieważ wirtualna rzeczywistość nie ma granic. Yaryna Onishechko

pressja.wsiz.pl

52/10.2013

025


#26

jestem google

wiem o Tobie wszystko

Internet od roku 1977, kiedy ostatecznie został opublikowany i wdrożony w życie protokół kontroli sieci, miał za zadanie stworzyć coś na kształt alternatywnego społeczeństwa, nad którym nikt nie sprawuje władzy. Informacje w Internecie miały być darmowe, dostępne dla wszystkich. Krótko mówiąc, każdy kto miał dostęp do komputera podłączonego do sieci oraz wiedział jak posługiwać się systemem komputerowym, mógł korzystać z zasobów „netu” w sposób taki jaki chciał, mając na uwadze tylko jedno – ochronę prawa autorskich. Dzisiejszy Internet, w moim przekonaniu, znacznie różni się od tego, co zostało zapoczątkowane pod koniec XX wieku.

Każdy zdrowo myślący człowiek jest w stanie zrozumieć, że Internet niesie za sobą wiele korzyści, jak i niebezpieczeństw. Jednak samo mówienie, że Internet jest niebezpieczny, nic tak naprawdę nie wnosi. Ludzie są w stanie wymyślić wiele pretekstów i różnych historii, żeby teoretycznie obalić wszystkie teorie.

Wirtualna konstytucja nie działa Wystarczy spojrzeć na Internet jak na miejsce, w którym „spotykają się” znajomi. W życiu codziennym możemy wstępnie określić, czy ktoś jest do nas pozytywnie nastawiony, czy wręcz przeciwnie. Internet tego nie gwarantuje, pomimo, że istnieje wiele form wyrażania emocji, jak np. emotikony (elementy ikonograficzne) czy poprawne używanie interpunkcji, której z resztą jest jak na lekarstwo. Nigdy nie mamy stuprocentowej pewności, czy ktoś nam nie wbije wirtualnego noża w plecy. Ktoś mądry wymyślił uproszczony zbiór zasad, które powinny być respektowane w Internecie, jak ustawa zasadnicza w naszym kraju. Oczywiście, chodzi o „Netykietę”, która niestety w praktyce nie jest uważana przez Internautów za „Wirtualną Konstytucję”. Wiem o Tobie wszystko. Google.com Wiedza praktyczna, potwierdzona wynikami badań, oraz zachowania dzisiejszego pokolenia Internetu pokazują, że wirtualny świat zmierza do dominacji największych „graczy” w sieci. Film w świetny sposób ukazuje rolę zwykłej, jakby się mogło wydawać, wyszukiwarki internetowej, która początkowo tylko zliczała zapytania, linki i innego rodzaju odnośniki, ustalając hierarchię. Oczywiście mowa o Google.com. Długo nie trzeba było czekać, żeby myśl twórców dzisiejszego monopolistycznego „gugla” stała się jedną, wielką bazą danych, zbierającą nasze prywatne informacje, na co my, użytkownicy – często bezmyślnie, ale też i nieświadomie – zgadzamy się w zamian za darmową pocztę, kalendarz czy wyszukiwarkę grafiki.

Jest to sprzeczne z zamysłem twórcy WWW. Niestety, ludzie robili, robią i – jak sytuacja nie ulegnie poprawie – będą robili co chcą w sieci, myśląc, że są całkowicie anonimowi. Nie podoba mi się, że ludzie nie myślą podczas korzystania z sieci oraz nie czytają wszystkich informacji, a jak już przeczytają, to przyswajają je sobie kropka w kropkę, tak jak zostały napisane. W przypadku treści objętych prawem własności intelektualnej… Kiedyś słowem „sieć” określało się komputery połączone ze sobą za pomocą kabla, modemów, switchy, później drogą radiową i światłowodem. Dzisiaj nie obawiałbym się postawić tezy, że Internet jest siecią, w której najwięksi gracze próbują nas – użytkowników – spętać i wykorzystać w każdy wirtualny sposób, jaki to tylko możliwe. Np. często, a właściwie to zawsze, regulaminy serwisów są pisane językiem prawniczym. Jak wiadomo, takie treści („prawniczo-podobne”) wymagają odpowiedniej wiedzy do ich interpretacji. Można powiedzieć, że różnego rodzaju paragrafy i punkty są swoistą „powieścią parabolą”, która – jak wiadomo – ma drugie dno. Pozwolę sobie zacytować jeden punkt regulaminu największego na świecie portalu społecznościowego, facebook.com: „W przypadku treści objętych prawem własności intelektualnej (IP, ang. intellectual property), takich jak zdjęcia i filmy, użytkownik przyznaje nam poniższe uprawnienia zgodnie z wprowadzonymi przez siebie ustawieniami prywatności i ustawieniami aplikacji: użytkownik przyznaje nam niewyłącz-


ną, zbywalną, obejmującą prawo do udzielania sublicencji, bezpłatną, światową licencję zezwalającą na wykorzystanie wszelkich treści objętych prawem własności intelektualnej publikowanych przez niego w ramach serwisu Facebook lub w związku z nim (Licencja IP). Licencja IP wygasa wraz z usunięciem przez użytkownika treści objętych prawami własności intelektualnej lub konta, o ile treści nie zostały udostępnione innym osobom, które ich nie usunęły.” Zacytowany punkt regulaminu można określić jednym zdaniem, użytkownik publikując jakiekolwiek materiały na łamach portalu społecznościowego facebook.com, zrzeka się do nich praw autorskich na rzecz wspomnianego serwisu społecznościowego. W Europie ten zapis budzi ogromne kontrowersje. Można go interpretować na różnorakie sposoby, przez co nie mamy jednolitego wytłumaczenia, które by wyjaśniło konkretną interpretację prawa autorskich właścicieli tego serwisu. Jak wiadomo, kiedy już coś raz zostanie wrzucone w internetowy obieg nigdy z niego nie wyjdzie i będzie krążyło po sieci nawet wówczas, kiedy my już dawno o tym zapomnimy. Transakcja została przyjęta Warto jeszcze raz wspomnieć o wyszukiwarce Google.com, która ingeruje w życie człowieka, a on bez mrugnięcia okiem zgadza się na to. Nawet dzisiaj, oglądając film na YouTube o wirtualnej rewolucji, natrafiłem na reklamę, która wyświetliła się podczas oglądania. Kilka chwil przed

uruchomieniem youtube.com i wyszukania filmu, kupiłem książkę w sklepie Gram.pl. Konto w tym sklepie mam zarejestrowane pod adresem Gmail. com. Zapłaciłem za książkę drogą elektroniczną i w ciągu 2 minut dostałem komunikat drogą mailową, że transakcja została przyjęta przez system PayPal (o którym również jest mowa w filmie), oraz potwierdzenie ze sklepu, że produkt został opłacony i w najbliższym czasie będę go mógł odebrać osobiście. Ale nie o tym. Reklama, którą ujrzałem, miała naniesionych kilka ważnych elementów. Mianowicie, logo sklepu, w którym zakupiłem książkę, logo PayPal, informację tekstową: „Dziękujemy za zakupy w naszym sklepie. Sklep.Gram.pl” oraz informację, że jest to reklama z Google AdWords… Reasumując, w ciągu kilkunastu minut, system wyszukiwania fraz Google przeanalizował mój zakup. I teraz pytanie: czy tego nie można nazwać inwigilacją? Otóż nie, nie można – bo teoretycznie, a może praktycznie, zgodziłem się na to, akceptując politykę, cookies i regulamin Google.com. Dlaczego teoretycznie? Bo, jak większość użytkowników darmowego „gugla”, nie zapoznałem się z regulaminem, który za mojej kadencji użytkowania zmieniał się kilkukrotnie. Co więcej? Początkowo, gdy Google.com i Facebook.com „wchodzili” na rynek polski, regulamin był dostępny wyłącznie w oryginalnej wersji językowej, czyli angielskiej. Jako 15-latkowi nie chciało mi się tłumaczyć każdego zdania, czy sformułowania napisanego w prawniczym języku, bo nie ukrywajmy, moja znajomość języka angielskiego była uboga.

pressja.wsiz.pl

52/10.2013

027


#28

Czy byłbym w stanie zrezygnować z konta pocztowego Gmail.com? Czy byłbym w stanie zrezygnować ze ściany na Facebook.com? Czy byłbym w stanie zrezygnować z filmów na YouTube. com? Czy w końcu byłbym w stanie zrezygnować z rozmów na SKYPE? Nie oszukujmy się, nie. W związku z tym, że studiuję na kierunku Dziennikarstwo, jestem czynnie zaangażowany w rozwój Internetu i mediów studenckich, straciłbym jedyny (poza telefonem) sposób kontaktu z bliskimi mi osobami, które są rozsiane po Polsce i całym świecie. Usuwając swoje konta z różnych portali społecznościowych przestałbym żyć wirtualnie, ale dla niektórych osób przestałbym żyć i fizycznie, bo utraciłbym jedyny – „darmowy” – sposób komunikacji z nimi. Nie tylko social media Uwikłanie w sieci nie dotyczy tylko mediów społecznościowych. Taki system uczelniany został na przykład stworzony po to, żeby ułatwić studentom współpracę i kontakt z wykładowcami czy dziekanatem. Ale coś za coś, wszystko ma swoją cenę, a każdy student, pracownik jak i wykładowca przez ów system traktowany jest jako towar, czy wpis do rejestru. Każdy zgadzając się na korzystanie z tego systemu, zgadza się również na udostępnienie swoich danych. Jeżeli ktoś zechciałby zrezygnować z udostępniania informacji o sobie innym instytucjom przez Internet, zmuszony byłby usunąć swoje konta. Z drugiej jednak strony, dzisiaj każdy komputer podłączony do sieci zaraz po uruchomieniu jest namierzany. A jeśli zostanie włączona przeglądarka internetowa, to niemalże automatycznie uruchamia się system śledzenia. Poczekalnia Krzysztof Gonciarz, dziennikarz internetowy, były redaktor naczelny największej telewizji internetowej o grach rozpoczął akcję „Miesiąc bez internetu”, która trwała przez cały styczeń tego roku. Po zakończeniu akcji, Gonciarz stwierdził, że przez ten czas znajdował się w czymś w rodzaju „poczekalni”. Na jego przykładzie widać, że jeśli ktoś chce być na bieżąco z otaczającym go światem, musi mieć dostęp do wirtualnej pajęczyny. Odcięcie się od niej, w ciągu doby, może ściągnąć człowieka na margines Internetu, bowiem jednego dnia ma miejsce tak wiele wydarzeń, że po kilkudziesięciu godzinach czujemy się jak skreśleni, bądź przeniesieni do „poczekalni Internetu”. Krótko mówiąc, nie wiemy, co się dzieje. Nie jesteś już naszym przyjacielem Niestety, wygląda na to, że nie ma dobrego wyjścia z tej sytuacji, bo jakby nie patrzeć, zaczniemy popadać ze skrajności w skrajność. Uciekanie się do drastycznych metod, takich jak usunięcie

wszystkich danych ze wszystkich portali, w moim przekonaniu nie ma sensu, bo przyznam szczerze – próbowałem. Na moim przykładzie widzę jak facebook.com działa na ludzi, którzy usuwają swoich „znajomych”, swoje posty, wpisy, czyli całą aktywność. Od początku 2007 roku, kiedy założyłem swoje konto na „twarzo-książce”, pojawiło się na platformie kilkaset moich wpisów i aktywności. Kilka tygodni temu zacząłem konsekwentnie usuwać wpisy i informacje osobiste. Oto, co odkryłem. Takich informacji jak adres email, numer telefonu nie ma w ogóle możliwości usunąć. W chwili, gdy zacząłem usuwać „siatkę znajomych”, której rzeczywiście nie znałem – facebook.com to świetnie nazywa, znajomi znajomych – zauważyłem, że zaczęło pojawiać się mniej aktywności w sekcji aktualności, a co za tym idzie, facebook „stawał się dla mnie mniej przychylny”. Dostawałem więcej powiadomień drogą mailową, w sekcji polecane pojawiało się więcej informacji, które mnie w rzeczywistości nie dotyczyły oraz nie mogłem korzystać z niektórych usług, takich jak jakieś konkretne aplikacje, do których wcześniej miałem dostęp. Wyglądało to tak, że kiedy ja usuwam swoją aktywność, którą nota bene, facebook i tak miał zarchiwizowaną, staję się nieopłacalnym użytkownikiem. Ktoś zapyta – dlaczego? Ano dlatego, że jeśli ja mam mało zainteresowań, firma facebook. com mniej na mnie zarabia, pojawiają się nietrafione reklamy, zmniejsza się siatka znajomych, którzy mi coś polecają, mam coraz mniej informacji, nie mogę korzystać z aplikacji, jeżeli nie polubię jakiejś strony. Stawałem się wrogiem facebooka.

To dopiero początek Już dawno temu wizja hipisowskiego Internetu została zagubiona. Pojawia się tutaj pytanie, dlaczego nikt na to nie zareagował? Chęć dominacji w społeczeństwie, które jeszcze nie zostało okiełznane? A może po prostu nikt nie zorientował się wystarczająco szybko, że Internet zmierza ku zagładzie? Miało to być przecież miejsce, gdzie każdy ma swoje zdanie, może czuć się wolny. A jak jest naprawdę? Każdy może każdego sprawdzić, a po adresie IP można dotrzeć do informacji kto, kiedy i jaką stronę przeglądał. Archiwizowane są wszystkie informacje o nas, użytkownikach sieci, o czym często nikt nie wie. Pogdybajmy, co by się stało gdyby Google.com zostało przechwycone przez jakąś grupę terrorystyczną, która będzie sprzedawać nasze dane? Nie oszukujmy się, Google.com już robi to w świetny sposób. Czy zainteresowało kogoś to, że na poczcie dostaje wiadomość reklamową (SPAM) ze swoim imieniem, wiekiem czy płcią? Czy to również nie jest w pewnym sensie inwigilacja? Czy do tego zmierza Internet przyszłości? Konrad Bosak


il. Adam Piętak

Każdy chce pisać.

Czy ktoś czyta? Dzisiaj ludzie coraz częściej zakładają blogi - dlaczego tak jest? Może, dlatego, że coraz więcej osób czuje się samotnie, nie ma komu się zwierzyć… Tacy ludzie zakładają więc strony, na których mogą pisać o sobie i swoich pasjach. I tak oto zwykły portal staje się ich przyjacielem, powiernikiem tajemnic i psychologiem. Na platformie blogowej znajdują wszystko to, czego brakuje im w „realu”. Czy to normalne? Wielu ludziom takie wirtualne pamiętniki pomagają.

pressja.wsiz.pl

52/10.2013

029


#30 blog Pawła

W świecie blogów Blog jest czymś w rodzaju pamiętnika, możemy zapisywać w nim swoje refleksje, to co nas porusza i co nas cieszy. Jest to taka nasza odskocznia od rzeczywistości. W dzisiejszym świecie jest coraz więcej elektroniki i wirtualnych form kontaktu, przez co stajemy się bardziej wyizolowani od kontaktów fizycznych z drugą osobą. Może właśnie ta samotność zmusza nas to zakładania blogów, bo jeśli nie mamy przyjaciela staje się nim właśnie ta strona www. Prawda – jest to przyjaźń jednostronna. Mimo to cieszy się coraz większą popularnością. Po co komu blog? Bo ciągle muszę potwierdzać swoje istnienie. Ładne, prawda? To słowa Poświatowskiej. Można by jeszcze dodać: Czy chcę coś powiedzieć? Chcę – siebie. Ale to normalne. Zawsze chce się powiedzieć siebie, tylko strasznie nie ma komu. Więc się mówi siebie sobie i się tworzy – mówi Kamila, autorka bloga fotograficznego. Na to samo pytanie odpowiedziała Magda, którą do stworzenia własnej strony modowej przekonali znajomi i jej mama. Dziś nie żałuje, że uległa ich namowom. – Od zawsze miałam bzika na punkcie mody. W gimnazjum mój wykaz ocen był notorycznie „upiększany” przez opisy typu „nieod-

powiedni strój do szkoły”, ale miałam to gdzieś i robiłam swoje; doszło do tego, że będąc licealistką i blogerką, nie tylko zdobywałam aprobatę wśród znajomych, ale również nauczycielek – wspomina kłopotliwe początki swej indywidualności. Obecnie Magda dzieli się doświadczeniem z innymi początkującymi, a przede wszystkim pisze o tym, co kocha, bez żadnych adnotacji w wykazie ocen. Kolejnym blogerem jest Paweł. On założył dwa blogi – jeden by pisać, co go trapi i co raduje, czyli taki wirtualny pamiętnik i traktuje go bardzo osobiście, drugi o fotografii – swojej pasji, co miało się stać pewnego rodzaju autopromocją. – Chciałem mieć miejsce, w którym mógłbym dodawać zdjęcia mojego autorstwa i publikować je dla szerszego grona odbiorców. Mam już bloga i co teraz? Kiedy założymy bloga chcielibyśmy, aby to co na nim piszemy zyskało jak najwięcej czytelników i stałych odbiorców. Pragniemy, by ktoś się zatrzymał na naszej stronie i wykazał odrobinę zainteresowania. Udało się to Magdzie, której blog odwiedzają nie tylko ludzie z Polski, ale i z Niemiec, USA, Francji, Rosji, a nawet Wielkiej Brytanii. Tak więc można zyskać sławę, nawet o nią specjalnie nie zabiegając. – Nie zależy mi na sławie, rozpoznawal-


blog Kamili

ności czy darmowych ubraniach… zadziwiające, jak po kliknięciu - dodaj notkę - w ciągu niespełna kilku minut pojawiają się na niej goście, zupełnie jakby na wieść o tym, że cokolwiek wkleiłam, rozbrzmiewał w telefonie czerwony alarm. To miłe i bardzo motywujące – podkreśla blogerka. Ktoś mnie zna? Prowadzimy bloga, nieważne czy prywatnego, wyłącznie z naszymi przemyśleniami, czy o naszej pasji, każda forma, jeśli jest ciekawa, znajdzie swojego odbiorcę. Przez to autorzy tych stron zyskują popularność i rozpoznawalność, a co za tym idzie, mogą czerpać również zyski, jeśli na ich twórczość znajdzie się popyt. Potwierdza to Paweł – Faktycznie udało mi się dzięki temu pokazać większej ilości odbiorców. Wywołało to dużo większe chęci do współpracy osób, które wcześniej nawet nie wiedziały, że robię zdjęcia. Można też odciąć się całkowicie od komercji i traktować bloga wyłącznie jako miejsce, gdzie wyładowuje się nagromadzoną w nas twórczą pasję, jak robi to Kamila. – Dzielę się swoim tworzeniem – fotografią, poezją, urywkami prozy – które jest częścią mnie, z innymi ludźmi. Poza tym wysyłam w cybernetyczny kosmos swoje odczucia i rejestruję ulotne fragmenty rzeczywistości, a w zamian

przyjmuję mnóstwo inspiracji (śledzę blogi innych). Paweł, na swym drugim blogu, pisze w większości o swoim życiu i mimo, że zainteresowanie jest znacznie mniejsze niż strona o fotografii – Jednak mam z tego satysfakcję. Ten blog zna tylko kilka bliskich mi osób i cieszę się, że mogę się z nimi dzielić tym, co się u mnie dzieje również w ten sposób. A czy z tego wszystkiego jest coś dla mnie? Prócz możliwości stania się „sławnym i bogatym”? Zdaniem Magdy, blogowaie uczy też – kreatywności, wzbogaca słownictwo oraz wyobraźnię. Uczy pokory wobec słów krytyki oraz umila dzień dzięki przychylnemu komentarzowi czy e-mail-owi. Innymi słowy, blogi są też dobrą formą kształtowania naszego „ja”, dają nam cenne lekcje, które procentują w przyszłości. Często też przejmują rolę naszego spowiednika, tylko, że tu jest łatwiej, nie trzeba klęczeć przed kratką konfesjonału i opowiadać z zawstydzeniem o naszym zachowaniu. Tu, jeśli chcemy, możemy być całkowicie anonimowi i przelać na stronę bloga całą nasz gorycz, co pomaga nam przejść swoiste katharsis. O swoim prywatnym blogu Paweł mówi tak: Często czuję ulgę jak wyleję z siebie nadmiar uczuć negatywnych. Innym razem zapisuję coś miłego, jakąś ulubioną piosenkę. Dzięki temu mam uczucie,

pressja.wsiz.pl

52/10.2013

031


#32 blog Magdy

że moje wspomnienia są bardziej trwałe. Blog, nieważne jaki, ale ułatwia nam życie nawet przez taka prostą formę jak wygadanie się komuś, mimo że to odbywa się za pośrednictwem klawiatury i szklanego monitora, to i tak daje więcej niż tłumienie w sobie emocji. Jesteś „narcyzem”? Zakładając bloga myślimy raczej o sobie, ale też mamy taką malutką nadzieję, że ktoś będzie zaglądał na naszą stroną, że ktoś nas polubi, może nawet stanie się naszym fanem. Czy to nie jest z naszej strony narcystyczne? Pewnie tak, ale jednak znajduje się ktoś, kto zagląda na nasz blog, czyta go i komentuje, odpowiada mu wybrana tematyka. Sukces Magdy, której stronę odwiedzają również blogersi z zagranicy, utwierdza w przekonaniu, że warto tworzyć i że nasza pasja może być dla kogoś bardzo inspirująca. A takie wpisy jak – już nie mogę się doczekać i nie wiem, na co bardziej czekam – na drugą część boskiego Greya czy na Twoje opowiadanie – wpis jednej z fanek wspomina Kamila, podnoszą w nas poziom własnej samooceny, zachęcają do dalszej twórczości.

Dlaczego? Cała trójka blogerów potwierdza, że tematyka ich blogów jest z nimi ściśle związana, ponieważ są to ich przemyślenia i pasja, którą postanowili podzielić się ze światem. Wiadomo, że osobiste, wirtualne pamiętniki, wyłącznie o naszym życiu, muszą być albo niesamowicie ekscytujące lub prowadzone przez znanych celebrytów, by znaleźć szerokie uznanie w świecie wirtualnym. Wynika to z faktu, że niewiele osób chce czytać o powodzeniach czy problemach szarego człowieka, każdy ma na głowie dość własnych spraw. Mimo to, warto tworzyć i takie blogi, choć są bardziej wymagające niż te o naszych zainteresowaniach, bo w końcu zawsze znajdzie się ktoś, kto podziela nasze hobby i będzie czytał nasze wpisy z wypiekami na twarzy. Tak czy siak, warto zakładać blogi, bo to również świetny sposób na znalezienie słuchacza w tak zwariowanym i pędzącym dziś świecie, gdzie coraz więcej osób chce mówić, a mało kto chce słuchać. Kinga Bocoń


okiem studenta:

Muzyka jak lokata Coraz częściej utwory muzyczne traktowane są jak instrumenty finansowe. Tworzy się je i zarządza nimi w celu osiągnięcia zysku i tylko o nim myśli się przy tworzeniu nowych przebojów. Czy to nowa mantra przemysłu muzycznego?

Już samo słowo mantra mówi nam że chodzi o coś stałego, o zasadę postępowania która leży u podstaw wszystkiego i wyznacza zarówno te mniejsze jak i bardziej dalekosiężne cele. Zysk jako nadrzędny cel w produkcji muzyki stał się dla przedsiębiorców sektora muzycznego jedynym wyznacznikiem powodzenia. Nawet popularność i dobra opinia nie jest ważna, jeżeli płyta się sprzedaje. Stąd pojawia się w tzw. „show-businessie” wiele karier opartych jedynie na kontrowersji i eksponujących na potrzeby promocji wszystko, oprócz artystycznych talentów wykonawcy. Światek muzyczny nauczył się, że dla zapewnienia sobie sukcesu nie trzeba być drugim Straussem czy Stingiem. Wystarczy czymś zaskoczyć publiczność i „podwinąć firanki” uchylając rąbka pikantnej tajemnicy na swój temat. Tylko tyle i aż tyle. Powrócę tu do dwóch określeń użytych dla opisania muzycznego świata: sektor i przedsiębiorca. Te, z pozoru niewinne słowa są zwierciadłem naszych czasów. Muzyka to już nie sztuka, nie styl życia ani nawet nie pasja. To po prostu sektor usług – sektor muzyczny, dostarczający masom rozrywki, ludyczny element codzienności wypełniający każdą minutę życia spędzoną w towarzystwie radioodbiorników, telewizji i komputera. To sektor produktów o dobrej dynamice sprzedaży jak powiedziałby marketingowiec. Po prostu świetny interes. A jeżeli jest interes, to musi być i przedsiębiorca. Tylko, że smutni panowie w szarych garniturach, nie pasują do wizerunku gałęzi przemysłu, która opiera się na odwołaniach do takich aspektów życia jak beztroska, zabawa i radość. Dlatego też, w sektorze muzycznym przedsiębiorcy mają zazwyczaj dziwne przydomki, ubierają się w ekstrawaganckie kreacje, a wszystko co robią obliczone jest jako działanie promocyjne. Są muzykami albo producentami muzyki, jak zwykło się dziś określać osoby, które w powstanie albumu płytowego angażują własne siły i środki zarówno fizyczne, psychiczne jak i pieniężne. Chociaż taki człowiek nie jest oklejony naklejkami z logo swoich sponsorów, tak jak to ma miejsce w sporcie, to i tak jest powierzchnią reklamową. I to dynamiczną. Oddziałującą poprzez samo bycie, bycie odmieńcem. To wszystko, czym charakteryzuje się świat nowoczesnej muzyki, w szczególności muzyki pop, to nie są przypadkowe skutki ewolucji przemysłu muzycznego. To jasno sprecyzowany kierunek, w którym porusza się cała branża. Wszyscy pragną zysku i stabilności w jego uzyskiwaniu. We wczesnych latach XX wieku, kiedy płyty winylowe dopiero zdobywały popularność, a muzyka schodziła pod strzechy, muzycy nie mogli cieszyć się komfortem i nie pławili się w pieniądzach. Wielkie wytwórnie płytowe, instytucje zarządzane przez wspomnianych wcześniej smutnych panów w szarych garniturach, inwestujące tylko w bezpieczne style muzyczne które dawały gwarancję zwrotu kosztów nagrania muzyki były monolitycznymi firmami które produkowały płyty jak fabryki Forda samochody. Taśmowo i najlepiej w jednym stylu. Artyści pozostawali sobą, starając się przezwyciężyć impas okowów nakładanych na nich przez wielkie przedsiębiorstwa. Zarabiali marnie i walczyli o uznanie. Starali się tworzyć nagrania piękniejsze i doskonalsze, by zasłużyć na poważanie, powszechny szacunek i popularność oraz płynące z tego korzyści finansowe. Po prostu mieli motywację aby rozwijać swój warsztat, innego sposobu na wybicie się wśród zalewu identycznych zespołów było poprawienie jakości. Dziś przy odrobinie szczęścia i sprawnym marketingu sprzedać można każdy rodzaj muzyki. Każdy muzyk może nagrać swoje dźwiękowe próby na płytę czy wrzucić je do Internetu i machina rusza. Wytwórnie płytowe interesują się dziś wszystkim co „świeże”, czyli nowe i inne niż reszta, to daje szansę na zaistnienie. Niestety, nie chodzi o inność w sensie artystycznym, tu pierwszeństwo ma inność osobista. Dziwaczność – im bardziej artysta nietuzinkowy, tym większe prawdopodobieństwo, że sprzeda się sam, dzięki swojemu rozgłosowi. Dla wytwórni to czysty zysk, a dla muzyka – lokata kapitału którym jest jego „image” – wizerunek który zarabia dla niego pieniądze. Wszak reklama jest dźwignią handlu. Ulokowanie tego kapitału w dobrym miejscu, w firmie fonograficznej która zajmie się promocją takiego „świeżego” artysty, to dla niego duży zysk w postaci procenta zarobku odprowadzanego przez wydawcę od każdej sprzedanej płyty. Procenty, kapitał, lokaty – te słowa nie pozostawiają wątpliwości. Muzyka, w szczególności popularna, to dziś czysty biznes i służy tylko do spieniężania tego, czym artysta może handlować – talentu. Zarówno talentu do śpiewania jak i tego mniej chlubnego, polegającego na robieniu wokół siebie szumu, który wystarczy do tego, aby ściągnąć na siebie zainteresowanie opinii publicznej. Czy to dobrze czy też źle? Póki znajdują się odbiorcy takich „produktów”, nikt nie będzie się skarżył. Wszyscy mają to czego chcą. Przedsiębiorczy muzycy pieniądze, a odbiorcy nowe tematy do plotkowania. Julia Trembovetska, Olesia Kohut

pressja.wsiz.pl

52/10.2013

033


#34

Kosztowna walka o przyszłość

Jest ich trzech: Artur, Paweł i Radek. Siedzą na kanapie w niewielkim pokoju i oglądają program motoryzacyjny na malutkim telewizorze. Do dyspozycji mają także łazienkę i kuchnię, w której może przebywać najwyżej jedna osoba, bo w innym przypadku ciężko się poruszać. Artur zajmuje wątpliwej jakości łóżko w lewym rogu pokoju, a pozostała dwójka zwykle śpi na materacach. Wszyscy trzej pochodzą z okolic Dębicy i zdecydowali się na wspólnie studiowanie i wynajmowanie mieszkania w Rzeszowie.

il. Dominika Piętak


- Jest może i ciasno, ale nie mamy na co narzekać – śmieje się Paweł – Ogólnie dajemy sobie radę ze wszystkim, staramy się dzielić obowiązkami, a za samo mieszkanie nie płacimy wielkich pieniędzy. Co prawda, to żadna willa, a do dyspozycji mamy jeden pokój, małą łazienkę i kuchnię, ale za 900 złotych miesięcznie niczego więcej się nie spodziewaliśmy. Wiele osób z małych miejscowości co roku postanawia studiować w większych miastach takich jak Rzeszów, Kraków czy Warszawa i często decydują się także na zamieszkanie w nich, a jak wiadomo to kosztuje. Ceny mieszkań są różne, głównie zależą od wielkości, warunków czy położenia danego mieszkania. Do wydatków studenckich trzeba doliczyć jeszcze jedzenie, rozrywkę oraz pieniądze przeznaczane na dojazdy do uczelni. Z jakimi wydatkami musimy się liczyć decydując się na studiowanie i zamieszkanie w Rzeszowie? Mieszkanie czy akademik – oto jest pytanie Przy przeprowadzce do innego miasta studenci stają przed pierwszym ważnym wyborem, czyli gdzie będą mieszkać podczas studiów. Do wyboru jest kilka akademików oraz mieszkania do wynajęcia, jednak z decyzją trzeba się pośpieszyć. – Jeśli ktoś chce wynająć mieszkanie w dobrej cenie, powinien się rozglądać za nim już na początku wakacji. Wtedy dostępna jest dość duża ilość mieszkań w całkiem dobrej cenie. Z upływem czasu coraz trudniej znaleźć nam dobre mieszkanie w odpowiedniej cenie – mówi Paweł, student drugiego roku bezpieczeństwa wewnętrznego WSPiA w Rzeszowie. Ceny wahają się od 250 do nawet 600 złotych od osoby. Wszystko oczywiście zależy od tego jak duże ma być dane mieszkanie oraz co do zaoferowania mają osoby wynajmujące. W większości przypadków ceny rachunków za prąd, wodę i gaz są wliczone w ceny czynszu, a dodatkowo osoby wynajmujące stancję oferują różne dogodności dla studentów, np. Internet, telewizję czy w pełni umeblowany pokój. – My płacimy tylko czynsz i w niego mamy wliczone koszty rachunków za prąd, gaz i wodę. Mamy także mały telewizor zapewniony przez wynajmującego nam mieszkaniewłaściciela. Doskwiera brak Internetu, który musimy sobie załatwić na własną rękę, ale niestety z tym mamy pewne trudności – mówi Paweł. Szukając ofert wynajęcia stancji w Rzeszowie możemy natknąć się na parę ciekawych. Pokoje 1-osobowe zwykle są w cenie od 300 do 500 złotych, ale studentom bardziej opłaca się wynajmować mieszkania kilkuosobowe. – Ja mieszkam z dwoma kolegami i rzeczywiście jest to opcja bardziej opłacalna. –Nawet nie chodzi o to, że dzielimy się czynszem, bo równie dobrze mógłbym znaleźć pokój jednoosobowy za mniej niż 300 złotych, ale o dzielenie się wydatkami na jedzenie, środki czystości itp., w tym na pewno łatwiej jest oszczędzać mieszkając w kilka osób niż samemu –

przekonuje Paweł. Gdy komuś jednak nie pasują warunki panujące w mieszkaniach, może wybrać akademiki. Ceny zaczynają się od 240, a kończą na 350 złotych. Wychodzi nieco taniej, ale wiąże się z tym sporo niedogodności. Po pierwsze warunki w akademikach są nieco gorsze niż w droższych stancjach i ma się mniej prywatności. Po drugie o przydziale miejsca w wielu akademikach dowiadujemy się dopiero po dostaniu decyzji w sprawie przyjęcia na uczelnię. Tak jest między innymi na Politechnice Rzeszowskiej. – Mi akurat udało się dostać pokój w akademiku, ale mam znajomego, któremu pokój nie został przydzielony. Został na lodzie, bo wtedy już było za późno na szukanie stancji, zwłaszcza takiej, która odpowiadałby mu finansowo, dlatego przez cały rok musiał dojeżdżać do Rzeszowa – opowiada Mateusz, student Politechniki. W akademikach Uniwersytetu Rzeszowskiego cena 1-osobowego pokoju to 300 złotych, za pokój 2-osobowy trzeba zapłacić 290 zł, a za 3-osobowy 240 zł. Każdy student może jednak korzystać z Internetu, telewizji czy telefonu, a także ze kuchni, które znajdują się na każdym piętrze budynku. Rzeszów lepszy niż Kraków i Warszawa? Jak Rzeszów wypada na tle Krakowa i Warszawy pod względem ceny mieszkań dla studentów? Po pierwsze trzeba zacząć od tego, że te dwa miasta są większe od Rzeszowa, a ma to znaczenie, ponieważ im dalej do centrum miasta tym mieszkania są tańsze. W Krakowie szacunkowo uczy się około 180 tysięcy studentów, z czego zdecydowana większość to przyjezdni. Studenci w dużej mierze wybierają mieszkania jak najbliżej centrum miasta, nawet jeżeli te są nieco gorsze niż na obrzeżach. – Zdecydowana większość studentów woli mieszkać w małych mieszkaniach w centrum miasta niż w większych, tyle że położonych daleko od centrum – mówi Maksym, studiujący informatykę stosowaną na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie – To naturalna sprawa, zwłaszcza dla początkujących studentów i ludzi, którym Kraków jest obcy. Każdy chce być jak najbliżej swojej uczelni, w centrum najłatwiej też jest poruszać się komunikacją miejską. Ale ceny stancji w centrum miasta są dużo wyższe niż te na obrzeżach, czasami nawet o połowę. Przykładowo za pokój 2-osobowy na Starym Mieście zapłacimy nawet 1800 złotych (900 zł na jedną osobę), za to w Nowej Hucie podobne mieszkanie możemy dostać za 1000 złotych. Podobnie jest z kawalerkami – te najdroższe w centrum kosztują nawet do 1500 zł, a najtańsze są za niecałe 1000 zł. Tak samo jest w Warszawie, gdzie miejsce zamieszkania ma spory wpływ na zawartość studenckiego portfela. Jednoosobowe pokoje w Warszawie kosztują od 900 do 1300 zł, za kawalerkę musimy zapłacić od 1000 do nawet 1800 złotych.

pressja.wsiz.pl

52/10.2013

035


#36

Czynsz rośnie, jeśli mieszkanie, które wynajmujemy, znajduje się blisko środków komunikacji miejskiej, np. metra. Za samo „sąsiedztwo” z metrem pokoje drożeją o około 200 zł. Naturalną sprawą jest, że im wyższy standard i warunki mieszkalne, tym stancja jest droższa. Jeśli chodzi o akademiki to ceny w Krakowie i Warszawie są bardzo podobne do tych w Rzeszowie. W Krakowie za pokój 1-osoby w akademiku średnio zapłacimy 300 zł, w stolicy kilka złotych więcej. - Ja na początku chciałem znaleźć jakieś mieszkanie dla siebie, ale w Krakowie jest to naprawdę ciężkie – skarży się Maksym – Były mieszkania albo za drogie, albo o bardzo złych warunkach mieszkalnych, dlatego zdecydowałem się na akademik i nie żałuję. Jest to chyba najlepsza opcja dla studentów, którzy chcą zaoszczędzić parę groszy. Płacę niewiele ponad 300 złotych, mieszkam w 3-osobym pokoju, w którym warunki są lepsze niż w niejednym droższym mieszkaniu, a w dodatku mam sporo znajomych na miejscu. Głodny człowiek to zły człowiek Jednak wydatki studentów nie kończą się na czynszu. Jako, że nie samą nauką człowiek żyje, trzeba też coś zjeść i od czasu do czasu dobrze się zabawić. Te wydatki są już dużo przyjemniejsze, ale że student z natury jest istotą oszczędną, także one sprawiają kłopoty. - Jeśli chodzi o jedzenie to mam spory wybór. Mogę zjeść w stołówce na terenie kampusu, wokół miejsca zamieszkania mam też sporo barów mlecznych, w których można dobrze i tanio zjeść. Czasami sam przyrządzam sobie jedzenie. Tak czy inaczej na wyżywienie wydaję około 90 złotych tygodniowo – podlicza Maksym. I tutaj nie ma wielkiej różnicy czy studiujemy w Rzeszowie czy w Krakowie, bo studenci najczęściej zaopatrują się w supermarketach, w których ceny są jednakowe. Również wszelkiego rodzaju bary mleczne oraz stołówki oferują nam tanie posiłki. Dodatkowe pieniądze trzeba przeznaczyć na

środki czystości oraz artykuły pierwszej potrzeby. - Z kolegami mamy taki system, że składamy się na daną rzecz, która jest nam potrzebna, która służy nam wszystkim. A więc, jeśli potrzebujemy płynu do mycia naczyń czy podłóg składamy się po złotówce i kupujemy to. Tak samo jest z innymi tego typu artykułami. Jeśli chodzi o środki higieny osobistej, to każdy kupuje je we własnym zakresie – mówi Paweł. - Ale trzeba też zauważyć, że staramy się, aby każdy z nas wniósł coś do mieszkania. Na początku, kiedy wprowadzaliśmy się do mieszkania ustalaliśmy, że każdy, kto będzie wracał do domu będzie przywoził z niego coś pożytecznego. I tak ja z domu zwędziłem miotłę do zamiatania, Radek przywiózł sztućce, a Paweł zadbał o parę innych ważnych rzeczy – wtrąca Artur, współlokator Pawła. Można obliczyć, że średnio rzeszowski student na jedzenie oraz artykuły pierwszej potrzeby wydaje miesięcznie około 400 złotych. Imprezowe szaleństwa Jeśli student się nie uczy albo nie śpi, wtedy najprawdopodobniej imprezuje. A to też kosztuje, jak się okazuje, dość sporo. – To jeden z najlepszych aspektów bycia studentem. Jak nie ma sesji, możemy imprezować co weekend – ekscytuje się Mateusz - Ale wiadomo, to też sporo kosztuje – kończy z nutą smutku w głosie. Studenci z Rzeszowa mają szeroki wachlarz ofert, jeśli chodzi o kluby. Jest ich dość sporo, ale do większości sam wstęp kosztuje 5-10 zł. Imprezy rzadko kiedy odbywają się bez udziału alkoholu, który kosztuje studentów bardzo dużo. Średnia cena drinków w klubach to wydatek rzędu 15-20 zł, a piwo najczęściej kosztuje od 5 do 8 zł. I tu również nie ma znaczenia w jakim mieście studiujemy. – Większość klubów „woła” sobie około 10 zł za wstęp na imprezę, a alkohol jest tam dość drogi. Na szczęście są kluby, które mają specjalne zniżki dla studentów. Co prawda, nie są bardzo duże, ale zawsze parę groszy więcej zostanie w kieszeni – mówi Maksym studiujący


w Krakowie. Jeśli student wybierze rozrywkę w postaci kina, też musi liczyć się z wydatkiem około 15 zł. W rzeszowskich kinach ceny biletów to 15-20 zł, podobnie jak w Krakowie. Parę złotych więcej trzeba zapłacić w warszawskich kinach. „Obiadki od mamy dużo pieniędzy oszczędzają” Jak widać, życie studenckie jest kosztowne, a studenci muszą nauczyć się jak mądrze gospodarować pieniędzmi oraz dowiedzieć się na czym najlepiej i najskuteczniej oszczędzać. Ja, żeby oszczędzać rzuciłem palenie – mówi Maksym – dzięki temu w kieszeni zostaje mi nawet 10 zł tygodniowo, a to sporo. W dodatku, jeśli sam przyrządzam sobie obiady to wybieram najczęściej tanie produkty w sprawdzonych sieciach sklepów, takich jak Biedronka czy Carrefour. No i obiadki od mamy, dużo pieniędzy oszczędzają – kończy ze śmiechem. Studenci mogą oszczędzać na wielu rzeczach, a jak skutecznie to robić mogą znaleźć choćby w Internecie, gdzie jest mnóstwo ciekawych porad. Jednym ze skuteczniejszych sposobów oszczędzania, jest zwyczajnie odkładanie pieniędzy na „czarną godzinę”. Bez względu na to czy sami pracujemy, czy nasze studia finansują rodzice, to dobry sposób, aby zaoszczędzić parę złotych. – Kiedyś próbowałem tak robić, ale pieniądze się mnie chyba nie trzymają – uśmiecha się Paweł – Był okres, kiedy każdą wolną złotówkę przechowywałem, a potem zebrała się tam spora sumka, lecz życie studenckie kusi i dość szybko wszystko wydałem. Jeśli ktoś oddzielnie płaci rachunki za gaz, światło i wodę, również ma duże pole do oszczędzania. Wystarczy pamiętać o wyłączaniu światła, kiedy nie jest nam ono potrzebne, wyjmowaniu z gniazdek urządzeń elektrycznych, nawet jeśli wydaje nam się, że one w tej chwili nie działają i pamiętać, że prysznic jest tańszy niż kąpiel w wannie. Bilet autobusowy studencki w Rzeszowie kosz-

tuje w tej chwili 1,40 zł i tutaj też można poszukać oszczędności. Zamiast płacić za transport, można wstać kilkanaście minut wcześniej i drogę do uczelni pokonać pieszo, a w ciepłe dni można jeździć rowerem. Jednak wśród studentów to nie jest zbyt popularny sposób, mimo tego, że można oszczędzić ponad 10 zł tygodniowo. – Kiedy człowiek ma dużo nauki, albo dzień wcześniej imprezował, to zwyczajnie mu się nie chce iść na uczelnię na nogach, a tym bardziej wstawać wcześniej. Sen dla studenta to rzecz święta – takie zdanie ma Paweł. Jeszcze trudniej oszczędza się na przyjemnościach, ale i tutaj można znaleźć dobry sposób. Idąc do klubu czy na imprezę, nie bierzmy wszystkich pieniędzy jakie mamy, bo istnieje duże prawdopodobieństwo, że wydamy wszystko. Warto wziąć ze sobą taką sumkę, która będzie nam się wydawała odpowiednia. A najlepiej stworzyć sobie plan wydatków i konsekwentnie się go trzymać. Studia to kosztowny okres życia Studiowanie, zwłaszcza w obcym mieście nigdy tanie nie było. Ci, którzy zdecydują się na taki krok, muszą przygotować się na życie na nie najwyższym poziomie i na odmówienie sobie wielu przyjemności. – Ale ja nie żałuje, że studiuję – mówi z przekonaniem Paweł – Owszem, czasami jest trudno ze wszystkim wyrobić, ale z chłopakami staramy się jak możemy. Szukamy dorywczych prac, dostajemy pomoc finansową od rodziców i szukamy oszczędnoścxi. Przede wszystkim jednak, traktuję studia jako taką szkołę życia. Pierwszy raz jestem naprawdę samodzielny, coraz bardziej niezależny, poznaję smak dorosłego życia. Myślę, że to nas dobrze przygotuje do tego co nas czeka wkrótce, jeśli uda nam się znaleźć pracę i będziemy musieli sami troszczyć się o własną przyszłość. Czasami się nawet śmiejemy, że skoro przeżyjemy studia, to przeżyjemy już wszystko – kończy Paweł. Krystian Marek

pressja.wsiz.pl

52/10.2013

037


#38

Przez życie z pasją

Słowo „pasja” rozumiane jest na różne sposoby. Najpierw miało znaczenie czysto religijne, następnie pod wpływem etymologii francuskiej zaczęło funkcjonować w języku polskim jako „zamiłowanie, namiętność do robienia czegoś”, a na końcu w XIX wieku używano go do określenia gniewu, a nawet furii. Współcześnie pasją nazywamy czynność, którą lubimy robić i często wykonujemy ja na tyle dobrze, by mogła stać się sposobem na satysfakcjonująca pracę oraz źródło osiągnięć.

Martyna Zawsze umalowana, z zadbanymi dłońmi, ułożonymi włosami. Martyna Mastej nie wyobraża sobie życia bez kosmetyki. Wkrótce zdobędzie zawód „technik usług kosmetycznych”, dodatkowo robi kursy z nim powiązane – stylizacji paznokci i profesjonalne kursy wizażu: I-go, II-go i II stopnia. Poznaje kosmetyki i sprzęt do makijażu, uczy się robić analizy kolorystyczne, wykonywać makijaż dzienny, ślubny, wieczorowy, sylwestrowy, makijaż graficzny i fantazyjny... Uczyć trzeba się cały czas, bo jak mówi: – W kosmetyce nie ma mowy o nudzie! Co chwilę pojawiają się nowinki na rynku kosmetycznym, gdy chodzi o zabiegi upiększające czy o kosmetyki do makijażu. Rynek wymyśla coraz lepsze i nowsze rzeczy, aby każdy klient czuł się dopieszczony w szczególny sposób – opowiada Martyna. Dziewczyna nie planuje szybko zakończyć swojej edukacji – Kursy będę robić cały czas, jeśli tylko będą na to pieniążki, bo co kurs to inne, nowe doświadczenie – mówi. Ostatnio brała udział w konkursie na najciekawszy makijaż kolorowy i dostała wyróżnienie. Wszystko to robi z pasji. Coraz częściej koleżanki proszą ją o zrobienie makijażu na wesele czy sesję fotograficzną. Maluje je w studio, czasem w plenerze. Brzmi to nieprawdopodobnie, ale zrobienie makijażu jednej osobie trwa od 45 minut do 1,5 godziny! Jej marzeniem jest otworzenie swojego biznesu, najlepiej kompleksu SPA z salonami kosmetycznymi i masażem. – Wiadomo, świeżo po szkole, sama, z małym kapitałem nie otworzę nic, dlatego myślałam, aby popracować najpierw u kogoś, w międzyczasie robić dalej kursy z zakresu kosmetyki, a później w końcu otworzyć coś swojego, po kilku latach doświadczenia zawodowego – tłumaczy Martyna. Kasia Zaczęło się od wypożyczenia książki pt. „Wyznania Gejszy” Arthura Goldena. Przedstawia ona losy małej dziewczynki, rozdzielonej z siostrą i oddanej do domu gejsz oraz jej dzieje, opisane w perspektywie wielu lat życia. Katarzyna Myśliwiec, magister administracji wymiaru sprawiedliwości i prokuratury, tak opowiada o początkach swojego hobby, którym stała się literatura dotycząca Japonii: – Kultura japońska, historia i dzieje Japonii zawsze mnie bardzo interesowały, pewna aura egzotyzmu i magii, jaka panuje wokół tego kraju spowodowały, iż zaczęłam zgłębiać swoją wiedzę na ten temat. Do dziś Kasia przeczytała już mnóstwo książek o „kraju kwitnącej wiśni”, zwyczajach jego mieszkańców i bogatej tradycji, a podczas lektury znalazła tematykę, która szczególnie ją interesuje: gejsze. – Świat gejsz jest fascynujący – zachwyca się – W moim odczuciu gejsza jest to kobieta niezwykle utalentowana, pewna siebie, zdająca sobie sprawę z własnej wartości i wytrwała w dążeniu do celu, jakim jest stanie się prawdziwą gejszą. To trudna i skomplikowana droga, owiana tajemnicą i spekulacjami na temat charakteru tego specyficznego zawodu. Pasja Kasi stała się inspiracją do stworzenia japońskiego zakątka w jej ogrodzie. Prace rozpoczęła od zgromadzenia potrzebnych materiałów tj.: kamienie różnej wielkości, żwirek do wysypania ścieżek, fragment starego muru, przy którym posadzono już zimozielone bluszcze. Niezbędnym elementem takiego ogródka są rośliny i miniaturowe drzewka, charakterystyczne dla stylu japońskiego. W ubiegłą wiosnę zasadzone zostały w nim drzewa – klon japoński, sosny, miniaturowy buk zwyczajny, a także niskie trawy kępiaste, azalie oraz fuksje. Dodatkowo znajdą się w nim pagody (kamienne latarnie), poidełka dla ptaków oraz lampiony, które dodadzą mu uroku i japońskiego klimatu. W tym zakątku Kasia chce czytać kolejne książki o Japonii przy filiżance ulubionej białej herbaty.


Dorota Dorota Zawadzka, właścicielka Zuzartu (www.zuzart-rekodzielo.pl), zajmuje się rękodziełem od około siedmiu lat, a od trzech lat robi to zarobkowo. Tworzy biżuterię, dekoracje wnętrz, akcesoria ślubne, ozdoby świąteczne. – Na początku tworzyłam dla siebie, do szuflady, robiłam prezenty znajomym, którzy zawsze mi powtarzali, że powinnam z tym wyjść do ludzi, chciałam się sprawdzić, podjąć wyzwanie, jakie sobie postawiłam w głowie – czy z pasji tworzenia da się żyć? Dało się. Dorota, absolwentka liceum plastycznego w Rzeszowie na kierunku wystawiennictwo, swoją pracownię założyła w domu i rzadko z niej wychodzi. Inspiracją dla niej jest wszystko, co ją otacza, szuka jej w zwykłym codziennym życiu. Na przykład kiedy ma ochotę na kombinacje z kolorem, to natchnieniem staje się tęcza, łąka z kwiatami, dziewczyna napotkana na spacerze z psem, czy obraz jaki jej się przyśnił – kształt – marzenie – uczucie. Prace się podobają, dziewczyna często bierze udział w targach rękodzieła, na których sprzedaje swoje cuda. Za swój największy sukces uważa udział w kiermaszu rękodzieła w estońskim Tallinie, gdzie promowała region Podkarpacia. Czy praca nie czyni pasję rutyną i nie odbiera radości z jej wykonywania? – Nie nudzi mi się wcale praca, dla mnie ona nigdy nie będzie rutyną. Mam głowę pełną pomysłów, zeszyt, w którym je zapisuję: niezrealizowane, żeby nie uciekły, do realizacji w późniejszym terminie, kiedy „nabiorą mocy urzędowej” – śmieje się artystka i dodaje – Praca jest dla mnie czystą przyjemnością, często żałuję, że mam tylko dwie ręce i że doba ma tylko 24 godziny, chociaż gdyby miała więcej, to pewnie też byłoby za mało… Obecnie Dorota skupia się na rozkręceniu biznesu z akcesoriami ślubnymi, wystawia tego typu rzeczy na targach ślubnych od czterech lat. Sprzedaje je m.in. poprzez swoją strone internetową. *** Dobrze mieć zainteresowania, które stają się odskocznią od codzienności czy pomysłem na biznes. Jak wykazują badania, ciekawa pasja jest również pomocna w znalezieniu pracy. Kiedy kandydaci mają podobne wykształcenie i kwalifikacje, to właśnie hobby decyduje o ich przyjęciu, bo często na jego podstawie określana jest osobowość człowieka. Pasja wskazuje na to, czy jest on na tyle zorganizowany, by poza pracą i obowiązkami w domu, zająć się jeszcze własnym rozwojem oraz czy ma od pracy odskocznię, która pozwoli mu się zrelaksować i uchroni przed coraz częstszym wypaleniem zawodowym. Wniosek z tego taki, że pasja nie tylko odpręża i wypełnia wolny czas, może być również sposobem na zaplanowanie kariery zawodowej albo dodatkowym atutem u przyszłego pracodawcy. Karolina Ochmanek

pressja.wsiz.pl

52/10.2013

039


#40

Sięgać ponad przeciętność wywiad z Natalią Szczepanik


Jest przykładem osoby, która robi to, co kocha i jest w tym naprawdę dobra. Młoda kobieta sukcesu. Z uśmiechem na twarzy, pędzlem w dłoni i masą pomysłów w głowie. Kreatywna, twórcza, otwarta. Natalia Szczepanik jako przykład, że warto być nieustępliwym, kiedy walczymy o swoje marzenia. Pressja: Jesteś jedną z najlepszych wizażystek na Podkarpaciu i, mimo młodego wieku, angażują Cię do swoich projektów najlepsi fotografowie i agencje modelek. Kiedy odkryłaś, że właśnie to chcesz robić w życiu i jak doszłaś do miejsca, w którym właśnie jesteś? Natalia Szczepanik: Od zawsze interesowały mnie zagadnienia mody i urody, odkąd pamiętam wiedziałam, co z czym zestawiać, jak się malować – generalnie, co robić, żeby dobrze wyglądać. To chyba było we mnie. Ale dojrzałam do tego dopiero na studiach, już ukierunkowanych na wizaż i stylizację. I tak się zaczęło. Później była praca dla renomowanej marki GOSH, sesje fotograficzne, wizaże, pokazy mody. Obecnie nie wyobrażam sobie siebie bez kuferka kosmetyków i pędzla w ręce. Odnalazłam swoje powołanie. P: Powiedziałaś o studiach, jak wspominasz te lata? Co dały Ci studia na WSIiZ-ie? N.S.: Oprócz wiedzy i wykształcenia, dały mi wspaniałą grupę przyjaciół, wspomnienia, które wywołują uśmiech na twarzy i czas, o którym nigdy nie będę chciała zapomnieć. P: Co najbardziej lubisz w swojej pracy - co sprawia Ci największą przyjemność i przynosi satysfakcję? N.S.: Co najbardziej lubię? Chyba to, że każdy dzień pracy przynosi coś innego, nowi ludzie, nowe twarze, nowe pomysły... Codziennie czegoś się uczę, rozwijam się i chyba to jest najważniejsze! Co sprawia mi największą przyjemność i satysfakcję? Zadowolenie, zdziwienie, uśmiech, łezka w oku, które pojawiają się, kiedy klientka przegląda się w lustrze po skończonym makijażu. Ten moment jest chyba dla mnie najbardziej stresujący, a zarazem najbardziej satysfakcjonujący. P: Nawiązując do stresu - jakie przeszkody są najbardziej uciążliwe w Twojej pracy? Pośpiech, stres, zbyt duże wymagania klienta? N.S.: Wszystkie te przeszkody są do przeskoczenia; lubię pośpiech i stres, bo mnie mobilizują, zbyt wygórowane wymagania też mnie nie przerażają, bo lubię wyzwania. Stresują mnie tylko te ułamki sekund, w których klientka, patrząc w lustro, ma określić czy podoba jej się moja praca, czy nie. P: Niewątpliwie dużym sukcesem jest fakt, że byłaś wizażystką na wyborach Miss Polski, Miss Polski Nastolatek i Miss Supernational. Jak udało Ci się tam dojść? N.S.: Udało mi się dzięki marce GOSH, dla której pracowałam jako wizażystka, jest ona jednym z głównych sponsorów wyborów Miss Polski. P: Na pewno nauczyłaś się nowych rzeczy i zdobyłaś inne doświadczenia. Które z nich okazały się najważniejsze? Co sprawiło Ci największą trudność podczas tej pracy? N.S.: Najszybciej uczę się obserwując swoja „konkurencję”, czyli inne wizażystki, zawsze można podłapać jakieś nowe triki makijażowe, techniki, odkrycia kosmetyczne itd. Największa trudność? To jest chyba zbyt wielkie przeżycie: być tam, wśród wszystkich tych ludzi i kandydatek na miss... Ale, paradoksalnie, cały ten chaos, który cię otacza i który powinien cię rozpraszać, tak naprawdę nie przeszkadza. Zbyt dużo się tam dzieje - i zbyt szybko - żeby skupiać się na sobie. Najważniejsze doświadczenia to praca z ludźmi w stresie, szybkim tempie, chaosie, zamieszaniu, a także umiejętność oddzielenia się od tego wszystkiego i „robienie swojego”. No i najważniejsze - nowe znajomości z wizażystkami, fotoreporterami, gwiazdami, „misskami”. P: Czy ważna jest więź z osobami, z którymi pracujesz? Zdarzyło Ci się w pracy nawiązać znajomości, które zaowocowały przyjaźnią? N.S.: Tak! Dla mnie bardzo ważna jest atmosfera w pracy, to ona nastraja mnie pozytywnie lub negatywnie do rozpoczynającego się dnia. Podczas pracy nawiązałam wiele znajomości, które przetrwały do teraz i są dla mnie bardzo ważne.

pressja.wsiz.pl

52/10.2013

041


#42 P: Gdy, tak ja Ty, pracuje się bezpośrednio z ludźmi, ważne jest nawiązanie z nimi kontaktu. Czy zawsze udaje Ci się złapać kontakt ze swoimi klientami lub współpracownikami? N.S.: Tyle, ile jest ludzi, tyle jest charakterów. Od początku staram się, aby klientka czuła się przy mnie swobodnie, nieskrępowanie. Każdy makijaż staram się dostosować do klientki tak, aby przede wszystkim ona dobrze się w nim czuła. Dlatego tak ważna jest rozmowa, więź, jaką nawiązuję z klientem. Bywa, że dla tych Pań jestem nie tylko wizażystką, ale i powierniczką. Trochę inaczej ma się sprawa z osobami, z którymi współpracuję, czyli modelkami, fotografami, projektantami itp. W tym przypadku równie ważne jest dogadanie się, ale staram się trzymać dystans zawodowy. P: Lepiej czujesz się w bardziej kameralnych zleceniach dla klientek czy podczas pracy przy sesjach fotograficznych lub pokazach mody? W którym przypadku pełniej się realizujesz? N.S.: Pełnię realizacji osiągam, kiedy po prostu mogę malować, nie ma znaczenia czy maluję prywatną osobę, czy modelkę do sesji, czy na pokazy mody. Oczywiście, te trzy makijaże zestawione ze sobą diametralnie by się różniły, ale każdy przynosi mi tyle samo satysfakcji. Przy makijażu do sesji czy na pokaz mody mogę się w pełni wyżyć artystycznie, obnażyć się i pokazać, co we mnie siedzi, natomiast przy makijażach indywidualnych lubię tę kameralną atmosferę i metamorfozę, jaka dokonuje się za każdym razem. P: Współpracowałaś z wieloma fotografami, przy różnych projektach. Które wspominasz najmilej? N.S.: Trudne pytanie. Chyba zbyt wiele było tych wszystkich sesji, żeby wybrać tę jedyną. Każda nowa jest na topie, później przychodzi następna i notowanie się zmienia. P: Opisz te, które najmocniej zapamiętałaś, z którymi wiążą się jakieś specyficzne wspomnienia? N.S.: Na pewno sesje z Małgorzatą Cwynar-Owsiak do drugiej już edycji kalendarza, gdzie zwykłe dziewczyny przechodziły metamorfozy, a efekty zapierały dech w piersiach. Na pewno na uwagę zasługuje też sesja dla magazynu „Day and night”: „W świecie folii”, choćby dla samego faktu publikacji zdjęć w tym miesięczniku. P: Opowiedz coś więcej o kalendarzu, którego byłaś współtwórcą - skąd wziął się pomysł, jak przebiegła realizacja i jak został przyjęty? N.S.: Idea kalendarza narodziła się w głowie już wcześnie wspomnianej Pani fotograf - Małgorzaty Cwynar-Owsiak. W obydwu edycjach - na rok 2011 i 2012 - modelkami były „dziewczyny z sąsiedztwa”. Każda z nich musiała zmierzyć się z obiektywem, no i ze mną - myślę, że efekty warte były ich stresu i naszej pracy. Kalendarz został przyjęty bardzo pozytywnie, z roku na rok rośnie jego popularność. My, czyli fotograf i ja, też rozwijamy się z roku na rok, mamy inne oczekiwania względem naszej pracy, nowe pomysły, odważniejsze stylizacje; z roku na rok jest coraz ciekawiej. P: Skąd czerpiesz nowe pomysły, co Cię inspiruje? N.S.: W zasadzie wszystko; nowe pomysły przychodzą zewsząd, czasami po prostu biorę pędzel, zaczynam malować i koncept rodzi się w trakcie pracy. Jeśli czeka mnie sesja o określonej wcześniej tematyce, to szukam inspiracji, pomysłów i staram się przygotować jak najlepiej. Jeśli natomiast sesja jest spontaniczna, to pomysły powstają na bieżąco, są czystą improwizacją z mojej strony. P: Czy są osoby, które Cię inspirują? N.S.: Oczywiście, że są, ale nie jest to wąskie grono, nie są to tylko sławni i podziwiani. Inspirują mnie też zwykli ludzie, tacy jak ja, którzy swoją pracą potrafią sięgnąć ponad przeciętność, którzy z niczego robią coś wielkiego. P: Jeśli miałabyś określić, co najbardziej cenisz w swojej pracy, co byś wskazała? N.S.: Robię to, co kocham. Wizaż jest moją największą pasją. Składa się na niego wiele aspektów i każdy z nich jednakowo cenię. „Na ogół składają się szczegóły”, bez nich to, co robię, nie byłoby pełne, dlatego ciężko jest mi wyróżnić cokolwiek. Moja praca wiąże się z ciągłym przemieszczaniem się, co bardzo lubię, z nowymi miejscami i ludźmi, którzy nie pozwalaj się nudzić, z nowymi sytuacjami i doświadczeniami, które wzbogacają mnie jako człowieka i jako wizażystkę. Tak jak mówiłam, każdy z tych szczegółów składa się na to, co robię i nie wyobrażam sobie, żeby któregokolwiek miało zabraknąć. P: Co jest Twoim marzeniem, jeśli chodzi o sferę zawodową? Jakie masz plany na przyszłość? N.S.: Chcę się rozwijać, dlatego mam w planach zwiększenie swoich kwalifikacji (szczegółów jeszcze nie zdradzę). Na pewno planuję zwiększenie zakresu swojej działalności, podjęcie współpracy z konkretnymi osobami czy firmami. Może w przyszłości, kiedy znudzi mi się ciągłe podróżowanie - otworzę coś swojego.


P: Jest takie powiedzenie: nie mam marzeń, mam cele. Utożsamiasz się z nim? N.S.: Moim celem jest mieć zawsze w zanadrzu jakieś marzenia, bo to one mnie napędzają. P: Co jeszcze ważne jest w Twoim życiu, oprócz pracy, która jednocześnie jest Twoją pasją? N.S.: Ważni są dla mnie najbliżsi (rodzina, chłopak, przyjaciele), w których mam wsparcie, na których zawsze mogę polegać, którzy są całym moim światem. P: Co mogłabyś doradzić wizażystkom, które rozpoczynają swoją karierę? N.S.: Małymi kroczkami, nieprzerwanie do przodu! Są lepsze i gorsze dni, tylko od nas zależy, jak je wykorzystamy. Te dobre – wiadomo, a te złe... też są potrzebne. Nie poddawać się! Rozmawiała Izabela Babiarz

pressja.wsiz.pl

52/10.2013

043


#44

Bez ryzyka nie ma zabawy Z jednej strony dobra zabawa, z drugiej – śmiertelne niebezpieczeństwo. Pomiędzy tymi alternatywami musi wybierać sporo osób. Jak się okazuje, grono ludzi zakochanych w szybkości i dźwięku silników, jest liczne. Są to osoby, których życiem są samochody i motocykle, a także… nielegalne wyścigi i niebezpieczne manewry na publicznych drogach. Po każdym głośnym wypadku, są oni atakowani przez media, ale czy faktycznie za każdym razem winni są oni?

„Młodzi giną przez tylny napęd…” Jakiś czas temu, na jednym z portali poświęconych motoryzacji, pojawił się artykuł o tym, że tylny napęd „zabija”, przez co jest gorszy od przedniego napędu, a do tego wszyscy młodzi kierowcy są nieodpowiedzialni. Pomimo zapewnień autora o braku intencji dokonywania napaści na fanów „tylnonapędowców”, na forach wybuchła wrzawa. Zresztą, nie tylko na forach – Ten artykuł bardzo mnie rozśmieszył i zbulwersował jednocześnie. Uważam, że niestety nie był napisany profesjonalnie. Miał wywołać sensację, co zresztą się udało. – mówi Tomek, członek rzeszowskiego klubu Street Racers. – Tylny napęd czy przedni nie zabija, zabijają ludzie i nie zawsze są to młodzi kierowcy – dodaje. Jak Street Racersi sami przyznają, nie ma znaczenia czy jedzie się Fiatem czy BMW i czy ma się 30 czy 300 koni mechanicznych pod maską. Auto niezależnie od tego może być niebezpieczne, najbardziej wówczas, gdy połączenie pomiędzy pedałami a rozumem kierowcy nie jest odpowiednie. Nakręćmy film! W mediach zawrzało po opublikowaniu amatorskiego filmiku z Łodzi, na którym jeden z kierowców „driftował”* po ulicach miasta. Jak twierdzą uliczni drifterzy i rajdowcy, tego typu filmiki to jedynie promocja grupy, bądź konkretnego człowieka. Mają zrobić furorę w sieci, a czasami – zwrócić uwagę na pewne problemy. – Nie jest to może do końca bezpieczne, ale trzeba brać pod uwagę to, że film kręcili JBB, a kierowcy są profesjonalistami, którzy startują w zawodach w całym kraju i nie tylko. – mówi Tomek. Produkcje takie jak ta z Łodzi zawsze są kon-

trowersyjne i znów wywołują temat niebezpieczeństwa, jakie ze sobą niosą nielegalne, uliczne wyczyny kierowców. Początkujący drifterzy czasami niestety próbują naśladować profesjonalistów i zdarza się, że kończy się to tragicznie. Atakowani wówczas są sami Street Racerzy, ale czy słusznie? - Nas najłatwiej obwiniać – skarży się Tomasz – bo przecież to my jeździmy szybko i niebezpiecznie, ale zapomina się o tym, że najczęściej wypadki powodują ludzie niezwiązani z nami, czyli albo nie należą do naszej grupy albo przyszli popatrzeć i nie potrafią zrozumieć, że na przykład nie powinno się stać na zakręcie przy samym krawężniku, bo coś może się stać. Zresztą tak samo jest na zawodach. - dodaje Tomasz. Dobry początek i zły koniec Każdy sport niesie za sobą ryzyko, ale bez ryzyka nie ma zabawy – można powiedzieć, że to jedna z dewiz Street Racerów. Na początku zawsze jest zabawa, nikt nie przewiduje tego, co może się stać później. Choć drifting wywodzi się z ulic i według Street Racerów na ulicy powinien pozostać, policja nie jest tego samego zdania. 500 złotych mandatu i 10 punktów karnych; po kilku wpadkach szybko można pożegnać się z prawem jazdy. Trochę bardziej kosztowny koniec to uszkodzenie samochodu. A bardziej tragiczne finały to utrata zdrowia lub nawet życia. – Zawsze lubiłam szybka jazdę. Walka ze swoimi umiejętnościami, z samochodem, później z innymi kierowcami, to było coś co uwielbiałam. Nie skończyło się to za dobrze… - mówi Katarzyna, jedna z dziewczyn należących do Street Racers. Kilka lat temu miała poważny wypadek samochodowy. Nie zdarzył się


on jednak podczas spotów grupy ST, a podczas powrotu do domu z wyjazdu. Lekarze nie dawali jej wielu szans na przeżycie. – Nie zdawałam sobie sprawy, że to było aż tak poważne, ale udało się. Chociaż momentami było ciężko. Powoli z tego wychodzę, dzięki wsparciu rodziny i przyjaciół. – dodaje. Katarzyna, która przez pół roku jeździła na wózku, przeszła kilka operacji nóg, przez długi czas nie mogła normalnie funkcjonować. – Musiałam uczyć się wszystkiego od nowa, ale jest jednak jakiś plus tego całego zdarzenia – teraz już jeżdżę ostrożniej i nie ufam innym kierowcom. Dla nich nie ma miejsca W Polsce nie ma obiektów przystosowanych tylko do driftingu. Są dwa tory wyścigowe, które, jak twierdzą drifterzy, nie nadają się do „latania bokiem”. Istnieje też kilka mniejszych torów, na których są organizowane zawody i treningi. Stworzone są najczęściej ze starych pasów startowych lotnisk lub torów budowanych z myślą o kartingu. – Cena za wjazd na te mniejsze tory to wydatek w granicach 100 złotych. Czy to dużo? Raz na miesiąc według mnie nie, ale sumując razem cenę opon, paliwa na dojazd i trening, no i oczywiście przygotowanie samochodu, to już spory koszt. – stwierdza Tomek. – Oczywiście można swoją technikę jazdy szkolić na imprezach takich jak KJS czy Rallysprint, ale jak nie ma się takiej możliwości to niestety pozostają ulice. Najważniejsze jest, żeby nie uważać się za Kena Blocka (amer. kierowca rajdowy – przyp. red.) i na pewno nie próbować swoich sił w dzień tylko późną nocą, jak jest pusto na drogach. – dodaje. Kompromisowe rozwiązanie Roman Dębecki, zastępca redaktora naczelnego magazynu „Auto Świat”, wypowiadał się kiedyś na temat rozwiązania, które wydaje się być kompromisem i dla ulicznych drifterów, i dla policji oraz mieszkańców miast. Chodzi o wydzielenie specjalnych stref dla amatorów wyścigów, na przykład na parkingach czy placach, w odpowiednich godzi-

nach i pod kontrolą policji oraz samorządu terytorialnego. Street Racerzy są bardzo optymistycznie nastawieni do tego pomysłu, ale uważają, że niestety jest on niemożliwy do zrealizowania. – Każdy tego typu event to duże przedsięwzięcie i problem dla władz i policji, straży pożarnej i ratownictwa medycznego, dodatkowo zawsze właściciel parkingu ma problemy, bo mu sie asfalt zniszczy albo kostka pobrudzi... – mówi Tomek. No a skoro nie ma, i raczej nie będzie specjalnych miejsc, gdzie można ćwiczyć, pozostają ulice, a na publicznej drodze nie trudno o wypadek, nawet późną nocą. Może nie taki diabeł straszny jak go malują Uliczni drifterzy i samozwańczy rajdowcy zapewniają, że mają wszystko pod kontrolą. Na cotygodniowych spotkaniach nie zawsze dochodzi do wyścigów. – Nasze spotkania opierają się głównie na dobrej zabawie. Spotykamy się większa grupą, aby pogadać i pośmiać się. Oczywiście chętni mogą stanąć „na kresce” i sprawdzić, czyje auto jest mocniejsze, ale jeszcze nigdy nikomu nie stało się nic poważnego. – mówi jeden z członków Street Racers. Jak się okazuje, sztuka poprawnego driftowania może się przydać także w codziennej jeździe samochodem. Opanowanie pojazdu w kontrolowanym poślizgu to ważna umiejętność dla każdego kierowcy, bo nie zawsze jesteśmy w stanie przewidzieć dokładnie, jak zachowa się auto wjeżdżając w zakręt, lub czy droga jest tak samo przyczepna na całej długości zakrętu. W momencie wystąpienia poślizgu dobry kierowca ma już zakodowane pewne zachowania i odruchy, co ułatwia mu w przypadku niespodziewanej sytuacji opanowanie pojazdu i bezpieczne wyjście z opresji. Może więc prawda jest taka, że uliczne rajdy przynoszą – odwracając powiedzenie – więcej pożytku niż szkody? Tekst i ilustracje: Gabriela Piechnik

pressja.wsiz.pl

52/10.2013

045


#46

Na szczęście nie miałem pieniędzy, żeby wrócić do domu Rozmowa z Bartłomiejem Krzychem, klerykiem uczącym i formującym się na co dzień w seminarium duchownym we Francji.

Pressja: Można Cię w ogóle nazwać studentem? Bartłomiej Krzych: To zależy. Nasz system studiów (oparty na tradycyjnym ratio studiorum) jest nieco inny niż ten, jaki znamy z seminariów duchownych w Polsce, dodatkowo z powodu braku profesorów z tytułami naukowymi nie jesteśmy afiliowani do żadnej uczelni. Z tego powodu, aby napisać pracę magisterką (lub jej odpowiednik), musimy przejść na ostatnim roku, lub po święceniach kapłańskich, na wyższą uczelnię (wtedy nauka połączona jest z duszpasterstwem). P: Czyli po ukończeniu seminarium nie otrzymujecie żadnego dyplomu, który byłby uznawany przez inne uczelnie? B.K.: Istnieją dwie możliwości – pierwsza to wyjazd na praktyki diakońskie na ostatnim z trzech lat teologii, niekoniecznie do Polski (w tym przypadku pracę magisterską pisze się przez rok, do święceń kapłańskich); druga to studia połączone z posługą duszpasterską w określonej parafii. Wydaje się, że we Francji dyplom taki nie jest konieczny, w Polsce jednak jest on niezbędny (na przykład, by móc w szkołach nauczać katechezy). P: W przyszłości więc wybierzesz się do Polski, czy jednak zostaniesz we Francji? B.K.: Decyzja w ostateczności należy do przełożonych. Może to być Polska lub Francja, ale nie można wykluczyć na przykład Kolumbii, gdzie prowadzimy własną parafię. Osobiście preferowałbym wrócić do Polski lub kontynuować naukę na jednej z rzymskich uczelni wyższych. Pewne jest to, że trzeba z radością przyjmować to wszystko, co dostajemy w darze od Bożej Opatrzności. P: W takim razie przez rok będziesz mógł doświadczyć uroków studiowania na takiej typowej uczelni. B.K.: Być może. Niewiadomo, co przyniesie ze sobą przyszłość. Trzeba być zawsze gotowym na porzucenie swoich własnych planów, by być tam, gdzie tego wymaga konieczność lub dobro innych ludzi. P: Gdyby nie powołanie duchowe, to co byś robił? B.K.: Przede wszystkim trzeba zaznaczyć, że powołanie to nie jeden z kierunków nauczania, ani tym bardziej praca, czy styl życia jak wszystkie inne – powołanie to dar, to wezwanie do służby Bogu i bliźnim, które należy starannie odkrywać współpracując z Bożą łaską. Odpowiadając na pytanie: rozważałem studia matematyczne, ewentualnie filologię polską lub filozofię. Nic nie stoi zresztą na przeszkodzie, by studiować dwa różne kierunki (tym bardziej, że matematyka brata się z filozofią, zwłaszcza wobec wciąż postępującego rozwoju nauk fizycznych) – będąc seminarzystą można rozwijać się we wszystkich tych dziedzinach (najważniejsze miejsce zajmuje jednak studium teologii, która jest najwyższą i najdostojniejszą z nauk). P: Kiedy wyjeżdżałeś to nie znałeś języka francuskiego? B.K.: Nie. W szkole miałem tylko możliwość nauki języka angielskiego i niemieckiego. P: Długo się go uczyłeś? B.K.: Na krótko przed wyjazdem do seminarium pracowałem z samouczkami, jednak nie dało to oczekiwanych efektów. Funkcjonując jednak w społeczności, która na co dzień posługuje się językiem francuskim, każdy, kto tylko chce, jest w stanie nauczyć się porozumiewać w czasie trzech miesięcy, a więc w tym przypadku do Świąt Bożego Narodzenia (kandydaci wstępujący na pierwszy rok rozpoczynają swą formację początkiem października). P: A co przez te 3 miesiące? Jak sobie radzić? B.K.: Odbywają się kursy języka francuskiego. Poza tym, jak już powiedziałem, trzeba się nim posługiwać


każdego dnia (wykłady, rozmowy, lektura prywatna, etc.). W seminarium jest także kilku innych Polaków, więc w razie potrzeby można się było zwrócić do nich o pomoc. Myślę, że warto dodać, iż niejako drugim językiem jest dla nas łacina, której naukę (w języku francuskim) rozpoczynamy na samym początku naszej formacji. P: A jak wyglądały początki? B.K.: Początek był – z ludzkiego punktu widzenia – tragiczny. Na lotnisku miała mnie odebrać pewna osoba, ale się nie pojawiła. Po pewnym czasie, gdy już zaczynały przychodzić nieco rozpaczliwe myśli, przyszedł znajomy, który musiał się „urwać” z pracy, by móc się mną zająć. Pierwszy pociąg do centrum Paryża (z lotniska Roissy) odjechał, kolejny był opóźniony o prawie godzinę z powodu rzekomego wypadku. Mimo, że zdążyłem na ostatni pociąg do słynnego Chartres, to okazało się, że nie ma (i nie będzie do dnia następnego) kolejnego pociągu do Courtalain (gdzie przebywamy). Dodzwoniłem się do seminarium – jeden z kleryków mógł przyjechać po mnie samochodem, jednak zgubiliśmy się po drodze. Dochodziła prawie północ. Tak więc mój dzień rozpoczął się o 4 rano, a zasnąć mogłem dopiero po 1 w nocy dnia następnego. Pierwsza moja myśl: Nie! Wracam do domu! Byłoby to nierozsądne, ale na szczęście nie miałem ani pieniędzy, ani możliwości, by móc sobie zorganizować powrót, przynajmniej przez najbliższe kilkanaście tygodni. Więc zostałem, za co dzisiaj mogę dziękować Bogu. P: Jakie są różnice między polskim a francuskim seminarium? B.K.: Nie tyle francuskim, co znajdującym się we Francji, gdyż nasze seminarium jest międzynarodowe (nasza wspólnota, Instytut Dobrego Pasterza, jest międzynarodową wspólnotą życia apostolskiego na prawie pontyfikalnym, nadanym przez Ojca Świętego, Benedykta XVI), opiera się ono na duchu tzw. „romanista”, która pozwala nam czerpać ze skarbca tradycji Kościoła Rzymskiego. Tok formacji i nauki jest podzielony na 6 lat: rok pierwszy (nazywany propedeutycznym) jest poświęcony duchowości, dwa kolejne lata to studium filozofii, zaś ostatnie trzy lata są poświęcone zgłębianiu teologii. Jak już wspomniałem, w naszym seminarium – w przeciwieństwie do seminariów diecezjalnych, także w Polsce – całość przebiega według dawnego ratio studiorum (przystosowanego do warunków i wymagań współczesnych) opartego na solidnym fundamencie doktryny św. Tomasza z Akwinu. P: Jak często wracasz do Polski? B.K.: Po Świętach Bożego Narodzenia i po Wielkanocy mamy mniej więcej 2 tygodnie wakacji, z czego przynajmniej tydzień należy spędzić poza seminarium, by móc naprawdę odpocząć. Nie zawsze udaje się wrócić do Polski, niekiedy spędzam swój czas wolny wraz z innymi klerykami w Rzymie. Wakacje letnie zaczynają się teoretycznie 29 czerwca w Uroczystość śś. Piotra i Pawła, zaś powrót do seminarium jest przewidziany na początek września. W tym czasie wypełniamy także tzw. miesięczny apostolat (może on być podzielony na wiele wyjazdów, kolonii, czy posługę w parafiach). P: A jak widzisz swoją dalszą przyszłość? B.K.: Nie widzę, nie jestem jasnowidzem. „Nie martwcie się więc o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie martwić się będzie. Dosyć ma dzień każdy swojej biedy” (Mt 6, 34). Oczywiście, każdy ma pewne marzenia, czy postawione cele, ale ambicje nigdy nie mogą przesłonić Bożej chwały, czy dobra wspólnoty. Ważne jest to, by jak najlepiej przeżywać każdy dzień, wypełniając starannie wszelkie nasze zadania i obowiązki, nawet – a może zwłaszcza – te, które wydają się nam najmniej istotne. Rozmawiał: Kamil Olechowski

pressja.wsiz.pl

52/10.2013

047


#48

Żeby w życiu coś osiągnąć, trzeba ciężko pracować. Niczego nie dostaje się za darmo.


W korytarzach Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania można spotkać setki Ukraińców. Pośród nich jest również wykładowca. Niegdyś zwyczajny student, bardzo podobny do nas, dzisiaj człowiek sukcesu – magister Rusłan Harasym, asystent w Katedrze Makroekonomii. Zapytaliśmy go o sprawy, które interesują i martwią każdego studenta. Pressja: Każdy z nas decyduje samodzielnie, co ma robić w życiu. Każdy może osiągnąć wyznaczone cele na tyle, na ile będzie mu naprawdę zależeć. Jakie były Pana pierwsze, dziecięce marzenia o przyszłości? Rusłan Harasym: Każdy mały chłopiec chciał być kosmonautą lub pilotem. Ja nie. Już od małego myślałem bardziej realnie, co zawsze dziwiło moich rodziców. Prawdę mówiąc, zawsze marzyłem aby powiązać swoje życie z ekonomią – bardzo mi się podobała ta dziedzina nauki. Chociaż, jak sięgnę pamięcią, w dzieciństwie miałem ochotę pracować w Służbie Wewnętrznego Bezpieczeństwa Ukrainy. Ale nawet wtedy chciałem, aby praca ta była powiązana z finansami. P: Od razu widać, że Pan był poważnym – jakby to dziwnie nie brzmiało – dzieckiem. Jaki to miało wpływ na wyniki w szkole? RH: Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale przez całe swoje życie nie otrzymałem ani jednej negatywnej oceny. To jest stuprocentowa prawda! Dla mnie nigdy nie było problemu, jak trzeba było uczyć się. Nie mówię, że zawsze siedziałem przez cały dzień nad książkami i nudziłem się jak kujon, ale nie ukrywam – nauka szła mi bardzo dobrze. Moja matka była w szkole tylko i wyłącznie dwa razy – pierwszego i ostatniego dnia podczas otrzymania świadectw maturalnych. Zawsze mówiła, że czuła się zawstydzona, kiedy wszyscy w szkole uważali, że nie ma lepszego chłopaka ode mnie (śmiech). P: Skoro nauka przedmiotów nie sprawiała Panu najmniejszych problemów, to dlaczego jako kierunek studiów wybrał Pan właśnie ekonomię i biznes międzynarodowy? RH: W swojej ukraińskiej szkole mieliśmy ekonomię dopiero w ostatnich latach nauki, w formie konwersatorium, zatem jak tylko byleś obecny – już było dobrze (śmiech). Podobały mi się te zajęcia. Zawsze interesowała mnie sytuacja gospodarcza na Ukrainie i na świecie. Brałem udział w różnych konkursach, miałem już swoje pierwsze osiągnięcia. Może właśnie wówczas narodził się cel, do którego dążyłem i który potem został zrealizowany w postaci wykonywanego zawodu. P: Już wiemy dlaczego wybrał Pan ekonomię jako kierunek, a dlaczego akuratnie WSIiZ? Dlaczego Rzeszów? Dlaczego Polska? RH: Kiedy już wiedziałem czego konkretnie chcę od życia, musiałem podjąć decyzję, co do wyższego wykształcenia. Na początku myślałem, że pójdę studiować na Lwowską Komercyjną Akademię, podobnie jak moja siostra. Ale pewnego dnia pojechałem odwiedzić WSIiZ. Byłem przyjemnie zaskoczony taką infrastrukturą i informatycznymi technologiami. Wtedy na pewno już miałem drugi wielki cel, aby tutaj otrzymać wykształcenie. Rodzice zgodzili się z moją decyzją, kiedy otrzymałem zniżkę w czesnym po napisaniu testu kwalifikacyjnego, w ramach Systemu Bezpłatnych Miejsc. P: Przenieśmy się do Pańskich pierwszych dni w murach naszej uczelni. Pierwsze zajęcia, zaliczenia, problemy… Czy wszystko od razu poszło łatwo? RH: Jak jest łatwo to jest nudno (śmiech). Pierwsze wrażenia były tylko pozytywne. Tyle komputerów dla studenta! W tamtych czasach to było naprawdę czymś nieistniejącym! Ogólnie, jak i wszyscy obcokrajowcy, miałem barierę językową, ale w naszej grupie biznesu międzynarodowego było tylko czterech Ukraińców, a dzięki Polakom, którzy nas często poprawiali, bo rozumieli jak jest nam trudno, szybko poszła

pressja.wsiz.pl

52/10.2013

049


#50

nauka. Prawie wszystko rozumiałem i mogłem się komunikować, ale było mi trudno robić notatki na wykładach. Nie było łatwo szybko złapać i zrozumieć, gdzie jest litera z kropką, kreskowana, głoska nosowa, itp. Ale wielkim plusem było to, że większość egzaminów była prowadzona ustnie, bo wiadomo, że nawet jak możesz szybko pisać, to nie wiesz, czy jest to dobrze, a jak rozmawiasz z profesorem – to widać po reakcji na twarzy, kiedy mówisz głupoty (śmiech). P: Skoro już Pan zaczął mówić o egzaminach, to proszę szczerze wyznać, ile miał Pan poprawek? RH: Może nikt w to nie uwierzy, ale w ciągu studiowania na WSIiZie nie miałem żadnej poprawki. Wiem, że to może dziwne, szczególnie dla studenta z Ukrainy, ale myślę, że wtedy miałem poglądy na życie trochę inne od dzisiejszych studentów. Oczywiście nie mogę się chwalić tym, że nie miałem poprawek, bo to jest bezsensownie. Pamiętam, że miałem takich kolegów, którzy dużo przedmiotów zaliczali w poprawkowych terminach, dlatego że zawsze byli w rozjazdach spowodowanych różnymi kwestiami. Wtedy wszyscy uważali to za bezsens. A potem co? A potem my trzymamy w rękach dyplomy, a oni mają własny biznes i masę doświadczenia zawodowego. P: Ciężko uwierzyć w to, że student z Ukrainy nie miał poprawek. A jakie Pan miał oceny? Może same piątki? RH: Prawie tak. Średnią ocen miałem wyższą niż 4,75, dzisiaj już nie pamiętam jaką dokładnie. I to jeszcze uwzględniając taką rzecz, że z informatyki w pierwszym semestrze miałem 3,5 (śmiech). Tak, tak, teraz to się wydaje śmiesznie, a wtedy nie śmiałem się. Były takie czasy, że u nas na Ukrainie nie było takich nowoczesnych komputerów, a tutaj przyjechaliśmy i Wirtualna Uczelnia zamiast indeksów, poczta studencka, jeden laptop na cały akademik. Do dziś pamiętam dokładnie jak miałem pierwszy egzamin z ECDLa z obsługi komputera i mieliśmy za zadanie przenieść plik do foldera. Ludzie przeciągali poprawnie plik na piktogram foldera, a ja ciągnąłem folder na plik: bach-bach-bach ale nic mi nie wychodzi. Te pliki były dla mnie naprawdę czarną magią (śmiech) P: Widać, że potem dobrze poszła Panu informatyka, bo udziela Pan tyle informacji na swoich zajęciach w ciekawy sposób. Wracając do kariery, czy było łatwo przejść od studenta do wykładowcy i magistra? Jak długo to trwało i jak ciężko było? RH: Przejść do prowadzenia zajęć nie było tak trudno, pamiętam nawet ten moment, kiedy prezentowałem moją pracę magisterską, pt. „Międzynarodowy przepływ bezpośrednich inwestycji zagranicznych”. Dziekan mojego Wydziału powiedział, że chce abym pracował w Katedrze. Zgodziłem się dlatego, że pod koniec studiów już o tym marzyłem. Również pamiętam swoje pierwsze zajęcia z niestacjonarnymi studentami, czyli z ludźmi w wieku mojego ojca. I wyobraźcie sobie jak mówię: „Proszę pana do tablicy!”. Zawsze mówiłem i nawet teraz od czasu do czasu żartuję z zaoczniakami: „Powiem wam ile mam lat, ale na kolokwium!” (śmiech). Ale tak ogólnie szybko mi poszło. Zrozumiałem, że to jest trudna praca, która nie polega tylko na prowadzeniu zajęć. Trzeba również pisać artykuły i rozwijać się naukowo. Jakbym porównał swoje pierwsze zajęcia z teraźniejszymi, to na pewno jest wielka różnica. Nauczyciel jest wiecznym studentem. Ciągle uczę się czegoś nowego. Mam też swoich nauczycieli, a czasami są nimi studenci. P: Jest Pan człowiekiem sukcesu o jakim marzy każdy piątkowy student. Droga do niego była długa i ciężka. A jakie jest Pana motto życiowe, które pomagało iść pewnie po tej drodze? RH: Zawsze wszystkim studentom mówię, żeby nie zostawiali spraw na potem i nie czekali dopóki los podaruje im szczęście. Żeby coś osiągnąć, trzeba ciężko pracować. Niczego nie dostaje się za darmo. Tekst i zdjęcia: Olena Shershnova


TH!NK

Studenckie Naukowe Czasopismo Internetowe

think.wsiz.rzeszow.pl Publikujemy naukowe teksty studentów Ka¿dy tekst jest recenzowany Taka publikacja to dobry punkt w Twoim

CV

a i o stypendium ³atwiej...

TH!NK

studenckie naukowe czasopismo internetowe

Zespó³ Redakcyjny TH!NK Studenckiego Naukowego Czasopisma Internetowego Wy¿szej Szko³y Informatyki i Zarz¹dzania z siedzib¹ w Rzeszowie: Redaktor merytoryczny: dr Marcin Szewczyk Redaktor techniczny: mgr El¿bieta Szczepaniak think@student.wsiz.rzeszow.pl


#52

Otwórzmy się na ludzi i na inne kraje Podróżnik, zdobywca Czarnego Lądu i amator spontanicznych wycieczek – Albert Wójtowicz – opowiada nam o swojej pasji i udziela rad udającym się w podróże. Rozmawiały Kinga Bocoń i Karolina Ochmanek.

Pressja: Podczas swoich podróży odwiedza Pan m.in. Afrykę i Europę Wschodnią. Skąd pomysł na podróże w tak ekstremalne miejsca, a nie na przykład do Włoch lub Hiszpanii, spanie na kempingach a nie w ekskluzywnych hotelach? Albert Wójtowicz: Przede wszystkim, z powodu kwestii finansowych. Hotele we Włoszech prawdopodobnie wychodzą drożej niż taka podróż do Afryki (śmieje się). A skąd pomysł? Stwierdziłem, że Włochy, Hiszpania czy cała Europa Zachodnia wiele się nie zmienią w przeciągu najbliższych 30 lat, więc w każdej chwili będzie można tam podjechać. Jest blisko, nawet już na emeryturze, na wózeczku będę mógł tam pojechać. Natomiast jeśli chodzi o Afrykę czy Tadżykistan, to już nie będzie takie proste, trzeba korzystać dopóki te kraje są w „zasięgu zdrowia” i jeszcze nie są może na tyle zmienione przez cywilizację, jak zachodnia Europa. P: A jaka była Pana najciekawsza podróż? A.W.: Ciężko powiedzieć, każda podróż jest ciekawa pod jakimś względem. Na przykład bardzo dobrze wspominam, wcale nie takie egzotyczne, wyjazdy na Ukrainę. Z bardziej może ekstremalnych, ale takich, które dały mi najwięcej doznań, to wyjazd na motocyklu do Tadżykistanu. W ogóle pierwszy raz jechałem na motocyklu i udało mi się dojechać tak daleko, a jeśli chodzi o doznania widokowe, to choćby ta Afryka teraz… P: Na naszej uczelni studiuje wielu studentów z Ukrainy i z pewnością byliby ciekawi co najbardziej Pana w tym kraju urzekło? A.W.: Cała Ukraina urzeka. Ja tam wracam kiedy tylko mogę, przynajmniej raz do roku, byłem już przynajmniej z dziesięć razy i mam nadzieję, że drugie tyle będę. Na pewno zachwyca mnie duża otwartość ludzi, nie zamykają się w sobie, co już niestety u nas trochę widać, a poza tym krajobrazy. No i nie ukrywam, że ciągnie mnie tam także, ponieważ moi dziadkowie pochodzą ze Lwowa, więc są to dla mnie rodzinne klimaty. P: A jaka najstraszniejsza przygoda się Panu przydarzyła, czy był taki moment który wzbudził strach? A.W.: Oj, chyba nie było takiej jeszcze i mam nadzieję, że nie będzie.


fot. Natalia Klocek

P: Jednak kiedy się słyszy, że ktoś odwiedza Afganistan czy Afrykę, to ma się wyobrażenie, że to niebezpieczne kraje, które wiążą się z ryzykiem? A.W.: Faktycznie brzmi to egzotycznie i strasznie, ale jak się tam pojedzie, to tak nie jest i zawsze trzeba dzielić przez dziesięć doniesienia prasowe. Nagle na miejscu się okazuje, że to wszystko nieprawda. Jedyny moment, kiedy poczułem strach, to wtedy gdy mi nie chciał odpalić motocykl. Wtedy pomyślałem, że tam zostanę na zawsze (śmieje się). P: Jakie są trzy najważniejsze rzeczy bez których się pan sie rusza w podróż? A.W.: Na pewno paszport i pieniądze, a reszta jest już do załatwienia. Nic ciekawego nie wymyślę. Jak ma się paszport i jakiś grosz przy duszy, a czasem nawet nie, to wszystko da się zrobić. P: A do jakiego kraju poleciłby Pan podróż na tzw. „studencką kieszeń”? A.W.: Choćby wspomniana już Ukraina, bo jest „rzut beretem”. To stereotypy, że podróże muszą strasznie dużo kosztować, to nieprawda. Już nie raz mi się zdarzyło, że np. po powrocie z Indii, kiedy powiedziałem, ile mnie to kosztowało, to nikt nie chciał uwierzyć, bo kolega wydał tyle samo pieniędzy w Zakopanem w dwa tygodnie. Jak widać podróżowanie nie jest takie drogie. Ze studenckiej kieszeni można objechać pół świata, znam przypadki ludzi, którzy wychodzili z domu mając sto złotych w kieszeni i podróżowali po świecie. P: Nasi studenci wybierają się w podróż trwającą trzydzieści dni, objadą busem Europę środkową. Jakiej rady by im Pan udzielił? A.W.: Wadą takich wycieczek autokarowych jest to, że człowiek ma mało czasu, żeby poczuć tak naprawdę klimat miejsca. Najlepiej się podróżuje, kiedy nikt nie goni, można sobie pójść usiąść, porozmawiać z ludźmi. Oczywiście, jest to też fajne, wszystko trzeba przeżyć i wszystkiego doświadczyć. Jeżeli chodzi o rady, to nie wolno się zamykać, a przede wszystkim ulegać stereotypom, trzeba spróbować otworzyć się na ludzi i na kraj, a będzie dobrze i cała wycieczka się uda. Rozmawiały: Kinga Bocoń, Karolina Ochmanek

pressja.wsiz.pl

52/10.2013

053


#54

Okno na Europę

Z 5 tysięcy ludzi, którzy przekraczają ukraińsko-polską granicę, tylko 500 odwiedza Polskę jako turyści. Pozostali to mieszkańcy 30-kilometrowej strefy, którym nie potrzebna jest wiza, żeby trafić do Polski. Korzystają z tego, żeby zarobić sobie na życie. Przemycając.

Dobrze jest tam, gdzie nas nie ma - W ciągu dnia udaje mi się przewieźć na Ukrainę od 50 do 100 kilogramów mięsa - opowiada kobieta, która stoi obok mnie. - Zarabiam około 100-200 hrywien. Jestem jedynym żywicielem rodziny. O tym, jak udaje się jej przekroczyć granicę w jednym dniu 50 razy, milczy. Przecież, zgodnie z ustawą, przechodząc przez granicę można mieć przy sobie nie więcej niż 2 kilogramy mięsa. Moja podróż zaczyna się na przystanku autobusowym obok głównego dworca kolejowego we Lwowie. Właśnie stąd co pół godziny lub co godzinę odjeżdżają autobusy do „lepszego świata”, gdzie drogi są pokryte równym asfaltem i wszyscy stanowczo przestrzegają przepisów ruchu drogowego. Gdzie ustawy naprawdę działają, a ludzie są zadowoleni z władzy, która nie wie, co to jest korupcja. Właśnie tak większość Ukraińców wyobraża sobie Europę Zachodnią. Kierunek Lwów - Szeginie Podchodzę do piątego stanowiska, skąd odjeżdżają autobusy w kierunku rejonu mościskiego, o czym świadczy drobny napis koło dużej liczby „5”. Tutaj na mnie już czeka niewielki autobus białego koloru z tabliczką „Lwów-Szeginie”. Ona zawiadamia o jego trasie, która przechodzi przez miasteczka Gródek, Sądową Wiśnię i Mościska. Obok niego z papierosem w ustach stoi kierowca, nerwowo mierząc krokami pole powierzchni stanowiska. Obie ręce trzyma w kieszeniach, nawet, podczas gdy wydycha dym tytoniowy. - Dzień dobry, za ile minut wyruszamy? - pytam. Żadnego rozkładu jazdy autobusów na przystanku nie ma. - Pięć - krótko odpowiada. Papieros w jego ustach zakołysał się tak, że prawie wypadł mu, jednak ręce kierowcy mimo wszystko pozostały w kieszeniach. Zaglądam w głąb pojazdu, gdzie pozostało tylko jedno wolne miejsce, służbowe, które znajduje się obok fotela kierowcy. Cofam się, żeby zapytać, czy mogę go zająć, ale jeszcze przed pytaniem otrzymuję odpowiedź: nieme potwierdzające kiwnięcie głową. Pokonawszy żółtą barierkę, która oddziela pasażerów od miejsca kierowcy, przygotowuję pieniądze, aby kupić bilet i oczekuję na odprawę. Za mną do autobusu wchodzi kierowca. Już bez papierosa, lecz z ciągnącym się za nim zapachem dymu tytoniowego. Bilet kupić można tylko u niego, przy czym żadnego potwierdzenia opłaty przejazdu pasażerowie nie otrzymują. Mężczyzna zbiera u ludzi pieniądze, a ja nie mogę pozbyć się myśli, że jego wąskie oczy upodabniają go do krymskich chanów, którzy zbierali daninę od mieszkańców małych wiosek.


pressja.wsiz.pl

52/10.2013

055


#56

W drodze do granicy Wyjeżdżamy. Podobnego autobusu jeszcze nigdy nie widziałam. Jego przednia szyba jest oprawiona strzępem granatowej tkaniny z frędzlami, które leniwie huśtają się, strząsając drobinki kurzu. Improwizowany baldachim gdzieniegdzie ozdabiają duże broszki. Plastikowe oczy jednego z reniferów Świętego Mikołaja, powieszonego na przedniej szybie, bacznie obserwują mnie. Obok niego wisi czyjś ogon, który radośnie porusza się w takt autobusowi. Na tylnym lusterku wisi wykorzystana karta kredytowa z dziurą po środku i różowy woreczek z kamykami, których dźwięk słuchać przy przesypywaniu. Pod tym wszystkim w drewnianym pudełku przygląda się horyzontowi zabawkowy Czeburaszek, otoczony różnokolorowymi landrynkami. Obok znajdują się dwie ikony, nad którymi obfituje biały napis na czarnym tle „NIE WIERZYMY”. Dodatkowo wisi tabliczka z namalowanym autobusem wśród kwiatów, która życzy pasażerom szczęśliwej drogi. Droga do granicy przechodzi przez kilkanaście wsi, w każdej z których wsiadają nowi pasażerowie, a kierowca decyduje ile mają zapłacić za przejazd. Nowobudowana trasa przeplata się z dziurawym asfaltem w miasteczkach, do których zajeżdżamy na dworce autobusowe. Euro 2012 tutaj nie było. Im bliżej Europy zwiększa się ilość podróżujących. Dużo ludzi wsiada z wózkami. O tym, że zbliżamy się do przejścia granicznego świadczy duża liczba sklepowych szyldów w języku polskim: „Alkohol i tytoń”. Obok każdego koniecznie napis „tanio”. Szeginie i Medyka: przygraniczni bliźniacy Przystanek dla wysiadających pasażerów na stacji „Szeginie” znajduje się naprzeciwko toalety publicznej. Nowoprzybyłych osób tutaj serdecznie wita napis na otwartych drzwiach: „Toaleta - 1,50 kop.” i nieprzyjemny zapach. Kobieta, która pilnuje tam porządku, spokojnie siedzi na krześle i czyta gazetę. Nikt tu się nie zatrzymuje: wszyscy idą do granicy, starając się wyprzedzić innych. Kolejka formuje się już po drodze do przejścia granicznego. Wzdłuż drogi znajdują się kioski z tytoniem i alkoholem. To jest ostatnia możliwość kupienia taniej wódki i papierosów. Obok znajdują się okienka przedstawicieli kilku firm ubezpieczeniowych, do których zwracają się tylko pojedynczy kierowcy, bo w Polsce ubezpieczenie jest tańsze. Do ukraińskiego przejścia granicznego prowadzi setka metrów akuratnie wyłożonej ścieżki. Żeby wejść do środka, trzeba przejść pojedynczo. W pomieszczeniu są dwa okienka, dlatego kolejka porusza się bardzo szybko. Podaję celniczce paszport, ona mnie bacznie obserwuje. - Pani Yaryna, tak? Proszę, 11:23 - w taki sposób kończy się każda procedura odprawy paszportowej. Otrzymuję dokument i idę dalej.


Polskie i ukraińskie przejścia graniczne dzieli prawie pół kilometra. Obok trzymetrowej siatki, która wyznacza kierunki ruchu z Polski i do Polski, dwaj strażnicy graniczni starannie łatają drutem dziury w ogrodzeniu. Trochę dalej zaczyna się kolejka do polskiego punktu przekroczenia granicy. Na procedurę kontroli celnej i odprawy paszportowej czeka blisko 150 osób. Wszyscy są rozdzieleni na trzy grupy, między którymi są 3-4 metry wolnej przestrzeni. Mówi się, że tak jest lżej oddychać. - Teraz tutaj jest jeszcze normalnie, bo wszyscy stoją spokojnie - opowiada kobieta, która stoi obok mnie. W rękach trzyma dwie paczki papierosów i butelkę wódki. Przekroczenie tej „normy” zgodnie z ustawą jest uważane za przemyt. - Jest na co popatrzeć, kiedy „skoczki” (ci, którzy przeskakują ogrodzenie poza kolejką) przychodzą. Jednak tutaj bez nich jest na co spojrzeć. Poczekaj trochę, brama otworzy się, jeszcze przedstawienie będzie. Nie raz tutaj i ręce, i żebra były łamane – kontynuuje kobieta. Minęła godzina, kolejka trochę się posunęła. W środku tłumu ktoś włącza muzykę w telefonie. Nie poprawia to nastrojów. Po drugiej stronie siatki widać tych, którzy już wracają na Ukrainę. Ludzie zaczynają rozpytywać, jak dzisiaj jest z kontrolą. Wiele osób przekazuje sobie przez szpary w siatce zbędne paczki i kartony papierosów. - Tam teraz są surowi celnicy, często zabierają na indywidualne przeszukiwania. Jeśli znajdą coś zbędnego, trzeba będzie zapłacić grzywnę. Nikt nie chce ryzykować bez przyczyny, lepiej oddać towar i pójść jeszcze raz - wyjaśnia Igor, który codziennie chodzi do Polski. – Takie są reguły naszego biznesu. - Uśmiecha się. – Innej pracy na wsi nie ma, a dzieci karmić trzeba. Mam troje. Starszego niedawno zacząłem brać ze sobą, żeby się przyzwyczajał. Jego wypowiedź przerywa hałas z przodu. To strażnik graniczny wspina się na ogrodzenie i przygotowuje się do otwarcia przejścia. Ludzie na początku kolejki tłoczą się do zagonu - zielonego korytarzu ogrodzenia przed furtką. Kiedy przejście jest otwarte, ci ludzie za kilkanaście sekund wypełniają obszar między drzwiami budynku polskiego punktu przekroczenia granicy a bramą, która powstrzymuje następną grupę kolejki. Strażnik z uśmiechem na ustach obserwuje bezładny tłum, jednak jego radość szybko mija, kiedy próbuje uspokoić ludzi, żeby znów zamknąć furtkę. - Jak nie pozwolicie mi zamknąć, to będziecie stali do jutra! - tylko groźbą udaje mu się zamknąć przejście. Po tym zamieszaniu stoję przed zagonem. Tutaj już nie ma tyle wolnej przestrzeni, jak obok siatki: każdy pilnuje swojego miejsca. Ktoś dowcipkuje, że w takiej intymnej atmosferze kobiety mogą nawet zajść w ciążę. Nie uwzględniając braku przestrzeni i protestów ludzi, ktoś zapala papierosa. Pachnie tanim tytoniem i potem. Czekanie staje się trudniejsze. Kiedy furtka otwiera się znowu, mnie wciskają do metalowego zagonu. Czyjś łokieć ubija się w moje

pressja.wsiz.pl

52/10.2013

057


#58

żebra. - Ludzie, jesteście ludźmi czy bydłem?! – ktoś krzyczy. Po chwili już jestem po tamtej stronie zagonu, w kolejce przed drzwiami przejścia granicznego. Samodzielnie nie szłam, to tłum mnie pchał. Żebra mnie bolą, po stopach przejechało mi kilka wózków. Już wiem, że będę miała siniaki. Jednak mogło być o wiele gorzej. Czasami przy wejściu wynikają kłótnie: wykorzystując toaletę niektórzy próbują ominąć kolejkę, przeskakując przez ogrodzenie, kiedy strażnicy ni widzą. Ludzie są wściekli, bo czekamy już blisko trzy godziny. To znaczy, że dziś przemytnikom przekroczyć granicę prawdopodobnie uda się tylko raz. Do pomieszczenia przejścia granicznego wchodzi od 7 do 10 osób, kiedy włącza się zielona strzałka. W drzwiach ustawiona jest bramka obrotowa, która automatycznie blokuje się, kiedy zaświeca się czerwona żarówka. Doczekawszy się swojej kolei, przepycham się przez metalową konstrukcję w drzwiach. Podchodzę do celnika. - Dzień dobry, papierosy, alkohol jest? - to pytanie tutaj jest niezbędną częścią kontroli celnej. - Nie ma - łapię na sobie nieufny wzrok mężczyzny, który zaczyna natarczywiej przeszukiwać moje rzeczy. Przekroczenie granicy „na próżno” jest tutaj dziwactwem. Nie znalazłszy nic zabronionego, mężczyzna mnie puszcza. W sumie kontrola trwała nie więcej niż dziesięć minut. Odprawę paszportową przechodzę bez żadnych problemów. Jestem w Europie. Wiele osób, odchodząc trochę od szklanych drzwi budynku przejścia granicznego, wyciągają z obuwia i spod ubrań paczki papierosów rodzaju „slim”. Przemyt do ciała przyklejają taśmą klejącą. Polska wita mieszanką zapachów kanalizacyjnych ścieków i błota, śmieciami i bieganiną. 100 metrów od granicy koło kantora funkcjonuje improwizowany alkoholowo-tytoniowy rynek. Kilku nastolatków pyta o cenę. Dokumentów tutaj nikt nie sprawdza. - Ty gdzie jedziesz? Gdzieś daleko? - podchodzi do mnie kobieta ze „standardowym zestawem”. - Weź, tam sprzedasz. - Proponuje mi wódkę. - Najtańsza butelka kosztuje tutaj co najmniej 15 złotych, a ja sprzedam ci za 13. Całe 5 hrywien czystego zarobku! Jeśli weźmiesz jeszcze papierosy, to droga ci się opłaci, chytrze mruga. – Nie? Ale głupia jesteś. Przecież nic złego ci nie radzę! Pomyśl tymczasem, bo przyjedzie samochód i będzie za późno. - Jaki samochód? - nie rozumiem. - Skupować towar przyjeżdżają, a potem jadą gdzieś dalej i odprzedają. Polacy za bardzo nie kupują, oni sami mogą pójść na Ukrainę. Generalnie biorą nasi, którzy nie chcą ryzykować, przenosząc więcej niż „norma” i „samochody”. To jak, nie bierzesz? Bo już jadą - kiwa na butelkę. Wszyscy zrywają się z miejsca do starego volkswagena. Wracają już z pustymi rękami. Znów na Ukrainę nikt się nie śpieszy. Teraz idą do „Biedronki”. Iść do domu z niczym nie opłaca się. - Tam są składy - wyjaśnia podczas biegu kobieta, która ciągnie za sobą wózek, pokazując na obszar za sklepem. – Przenoszę różne: mięso, ser, kiełbasę. Zależy od tego, co przywiozą. Płacą po 2-3 hrywny za kilogram. Biznesmenom wygodniej zapłacić ludziom, aniżeli robić wszystko „poprawnie”. Najważniejsze jest to, żeby po ukraińskiej stronie celnicy byli normalni, bo zawsze mogą skonfiskować towar. Ryzykow-


nie, lecz zarobić kopiejkę można. Również dzieciom coś kupię: tutaj ceny nie takie, jak u nas, i jakość jest o wiele lepsza. Na Ukrainę ludzie wracają jak mrówki: każdy ciągnie ze sobą tyle, ile może udźwignąć. Liczą czas tak, by zdążyć na ostatni autobus. Obok polskiego punktu przekroczenia granicy jest niewielka kolejka. Tutaj nie jest tak, jak przy wejściu: wszystko zorganizowane kulturalnie, czekać można w pomieszczeniu. Są dwa okienka, jednak teraz pracuje tylko jedno. Do niepracującego podchodzi para. - Przepraszam, my Polaki. Możemy przejść tędy czy należy czekać w kolejce? - pyta mężczyzna kobietę, która dokonuje odprawy paszportowej. Ona nieufnie na jego spojrzała, jednak zobaczyła w jego rękach polskie paszporty. - Pan to bardzo po polsku powiedział - odpowiada. Mężczyzna jej sarkazmu nie rozumie. Kiedy para przechodzi odprawę, pani celnik zaprasza do siebie innych ludzi. Przechodzę kontrolę w ciągu 5 minut. Rzeczy nikt nie sprawdza. Z Polski chyba można wywozić wszystko. Obok ukraińskiego przejścia granicznego zebrało się dwadzieścioro osób z wózkami. Surowi celnicy ich nie przepuszczają. Aby nie utracić zarobku, czekają na następną zmianę. Pojedynczy ludzie ryzykują. Celnicy pracują w trybie „face-control”: jeśli spodobasz się, rzeczy nikt sprawdzać nie będzie. - Niech Pan to zostawia albo wraca do Polski - mówi do mężczyzny, u którego znaleźli zbędne kilogramy sera. Oddaje, bo inaczej nie zdąży na ostatni autobus. Moich rzeczy nikt nie sprawdza. Wychodzimy razem. - Szkoda, ale nic strasznego się nie stało, jutro będzie jutro - smutnie uśmiecha się. Do pracy jak na święto Ledwie wciskam się do autobusu do Lwowa. Trzeba stać na dolnym schodku, bo prawie cały obszar autobusu zajmują bagaże pasażerów. Trzymać się nie ma za co. Proszę innych pasażerów, żeby przekazali moje pieniądze kierowcy. Reszty mi nie zwracają. Kobieta, która siedzi obok drzwi, bierze ode mnie plecak. Jest mi trochę lżej. Mężczyzna i kobieta, którzy stoją razem ze mną jadą z granicy. Kobieta dzieli się sukcesami dzisiejszej podróży: - Wymieniłam rano 300 hrywien na złotówki i dużo kupiłam, - pokazuje na dwie duże czarne reklamówki. Demonstrując zadowolenie z siebie, szeroko uśmiecha się. Brakuje jej jednej zęba z przodu. - Tutaj nigdy bym tyle nie wzięła. Aczkolwiek Polacy też są dobrzy: wiedzą o tym, że Ukraińcy mają święta i podnieśli ceny. Jeszcze wczoraj boczek był po 13 złotych, a dziś już po 13,40 i po 13,79. Zarabiają na nas. Wyciąga telefon. - Halo, synku, słuchaj, weź rower, torbę tę dużą i wyjdź mi naprzeciw, bo coś za dużo wzięłam, i czuję, że urwę reklamówki. Jeszcze weź żółte klapki z korytarzu. Te, które mi wczoraj brałeś, bo jestem na obcasach, i mnie już palce pieką. Do domu nie dojdę. Kobieta wysiada w Mościskach. Dzisiaj dzień roboczy dla niej się już skończył. Jutro będzie nowy. Yaryna Onishechko

pressja.wsiz.pl

52/10.2013

059


#60

Sąsiedzi, którzy nic o sobie nie wiedzą

O Ukrainie krążą różne opowieści i stereotypy. Wielu osobom wciąż kojarzy się jedynie z Czarnobylem lub biedą. Z kolei w wyobrażeniu Ukraińców, Polska jest krajem równego asfaltu, kościołów i uśmiechniętych ludzi. Jak naprawdę wyglądają te oba kraje?

Część I. Patrycja jedzie na Ukrainę

Wsiadamy do samochodu, jest 6:00 rano. – Jeśli chcemy być na Ukrainie szybciej, musimy jechać o tej porze, później będzie ogromna kolejka – mówią przyjaciele. Kierujemy się w stronę Hrubieszowa, stamtąd już prosto na przejście graniczne w Zosinie. Na miejscu jesteśmy godzinę później. Przed nami sznur aut, wszystkie z polskimi, miejscowymi rejestracjami, najprawdopodobniej jadą „na przemyt”, bo celnicy patrzą na nich krzywo. Na Ukrainę najlepiej jechać autobusem – z wjazdem autem osobowym co prawda nie ma większego problemu, natomiast powrót to niemal niekończąca się męczarnia, o czym przekonaliśmy się parę godzin później. Kartoczki Po 30 minutach oczekiwania wjeżdżamy pod punkt Polskiej Straży Granicznej. Wysiadamy wszyscy, w okienku pokazujemy paszporty, trwa to kilka minut. Teraz zaczynają się schody. Wjeżdżamy na most, już po ukraińskiej stronie. Żwawym krokiem zmierza do nas ukraiński strażnik. Zatrzymujemy się, ten spisuje numer rejestracyjny samochodu oraz liczbę osób w aucie. Bez drobnej łapówki ani rusz, do paszportu trzeba włożyć kilka hrywien, ewentualnie dolarów. To również nie trwa długo, jednak już straciliśmy kilka banknotów. Zadowolony strażnik wraca do budki. Przejeżdżamy przez most, w końcu możemy jechać swobodnie. Witamy na Ukrainie! Prawdziwa Ukraina Jedziemy przez Uściług. Cieszymy się, bo nie jest tak źle jak wszyscy twierdzili. Zieleń i świeże powietrze. Świeże do czasu – mijając las, poczuliśmy zapach zgnilizny. Dopiero po powrocie dowiadujemy się, że to martwe kurczaki z fermy, które są wyrzucane za lasem. Zatrzymujemy się we Włodzimierzu. Na parkingu zaczepia mnie ukraiński policjant. – Słucham? – pytam, licząc, że wytłumaczy mi łamaną polszczyzną. Powtarza swoje słowa, oczywiście po ukraińsku, dwa razy szybciej. – Przepraszam, nie rozumiem pana – bezradnie rozkładam ręce. – Zostaw go, chce tylko łapówkę. Nie złamaliśmy przepisów, więc się nie przejmuj – mówi nasz kierowca. Ukraińska policja jest skorumpowana i sądzi, że polscy turyści z łatwością dadzą się omamić, chcąc uniknąć przykrych sytuacji. Bez przeszkód jedziemy dalej. Jest niedziela, więc miejscowy targ tętni życiem. Ukraiński targ nie różni się znacząco od polskiego. Mijamy stoiska z warzywami i owocami, które wyglądają dobrze. Najwięcej straganów jest jednak ze… skarpetami. Adidas, Nike, Puma – do wyboru, do koloru. Są to prymitywne podróbki, kosztują kilka hrywien. Po obejrzeniu wszystkich budek stwierdzamy, że większość rzeczy to właśnie tanie podróbki znanych marek. Po niecałej godzinie spędzonej na targu wsiadamy do samochodu, kierujemy się już prosto do Lwowa. Po drodze spotykamy się z przenikliwymi spojrzeniami miejscowych – od razu widać, że jesteśmy z Polski i nie chodzi tylko o rejestrację. Większość mijanych przez nas samochodów jest już „w średnim wieku”, dotyczy to nie tylko tych osobowych. Ukraińskie autobusy są lekko zardzewiałe, ciasne i po prostu stare – nie wiem czy w Polsce dopuszczono by takie do ruchu. Daje się zauważyć także inną rzecz – Ukraińcy na drodze robią co chcą. Nieważne, że jest czerwone światło, a przez pasy przechodzą piesi, trzeba jechać! Po pewnym czasie wjeżdżamy na polne drogi, które wyglądają znacznie gorzej niż nasze, nawet te najbardziej dziurawe. – Zobaczysz, to naprawdę inny świat – tak przed wyjazdem mówił mój ojciec... Krajobraz jest tak monotonny, że można oszaleć – wyłącznie lasy i ogromne, zielone pola oraz łąki, gdzie pasą się krowy. Tu nawet domy i bloki wyglądają inaczej, biedniej, bardziej szaro. W końcu zatrzymujemy


się, żeby zatankować. Już nie dziwię się, dlaczego Polacy tak chętnie przemycają paliwo z Ukrainy – jest znacznie tańsze, jednak trochę gorszej jakości, dlatego najlepiej tankować na markowych stacjach. Wsiadamy do samochodu, do Lwowa już niedaleko. Tylko we Lwowie Ukraina słynie ze złego oznakowania, o mapie zapomnieliśmy, a zatrzymani przez nas mieszkańcy kompletnie nie rozumieli po polsku, tym bardziej po angielsku. Po kilku nieudanych próbach udało nam się znaleźć kogoś, kto żywą gestykulacją wytłumaczył nam, jak dojechać do Lwowa. Dzięki Bogu, w końcu trafiliśmy! Miasto prezentuje się wyjątkowo pięknie w porównaniu do mijanych przez nas wsi i miasteczek. Idziemy obejrzeć Stare Miasto, jedną z najbardziej zabytkowych dzielnic. Co interesującego można tam znaleźć? Oczywiście Kolumne Adama Mickiewicza, symbol polskości Lwowa, która od razu rzuca się w oczy. Przy kolumnie podchodzi do nas mężczyzna w lekko poszarpanych i przybrudzonych ubraniach. Chce nam opowiedzieć legendy, tak naprawdę szuka jednak kilku hrywien, zapewne na alkohol. Oddalamy się więc, trochę błądzimy po ulicach. We Lwowie jest mnóstwo zabytków godnych obejrzenia, m.in. Katedra Łacińska, Ratusz, Czarna Kamienica – to wszystko można znaleźć na lwowskim Rynku. Choć niegdyś miasto należało do Polski, na próżno szukać tu kogoś, kto polszczyznę zrozumie. Preferowane języki to oczywiście ukraiński, ewentualnie rosyjski. Nie możemy porozumieć się z przechodniami na ulicy, a szukamy taniej restauracji, gdzie można dobrze zjeść. W końcu trafiamy do elegancko wyglądającej knajpy. Menu zapisane cyrylicą, mamy problem. Na szczęście obsługa zna angielski, w końcu udaje nam się coś zamówić. Po wyjściu odwiedzamy jeszcze Katedrę Ormiańską, jeden z najcenniejszych zabytkowych kościołów miasta oraz Sobór św. Jura, który wygląda niezwykle imponująco. Zbliża się 16:00, czas wracać do Polski. Długi powrót Na przejście graniczne dojeżdżamy półtorej godziny później. To, co zobaczyliśmy, przeszło nasze najśmielsze oczekiwania – na oko kolejka samochodów ma długość ponad 1 kilometra. Podczas powrotu trzeba uzbroić się więc w anielską cierpliwość. Kolejka tworzy się dzięki skrupulatności polskich celników podczas sprawdzania aut. Popełniliśmy największy błąd, jaki można zrobić podczas podróży do Polski – stanęliśmy za ukraińskim busem. Nasza podróż zatem się przedłuży, bo busy na ukraińskich rejestracjach zazwyczaj sprawdzane są najdłużej. Długa kolejka to okazja na ucięcie sobie drzemki. Długiej drzemki. Ślimaczym tempem zbliżamy się do punktu straży. Ponownie musimy wysiąść, pokazać paszporty. Wsiadamy z powrotem, podchodzi celnik, znów musimy wysiąść, aby mógł przeszukać nasz samochód. – Co przewozicie? – to standardowe pytanie. Mamy tylko kilka woreczków z cukierkami, żadnych papierosów czy alkoholu. Możemy wrócić do środka i spokojnie jechać do domu. Na miejscu jesteśmy ok. godziny 22:00, a wszystko przez kolejkę na granicy. To jednak standard i wszyscy, którzy wybierają się na Ukrainę własnym samochodem, muszą się z tym liczyć. Ukraina ma wiele pięknych zabytków, niższe ceny większości artykułów spożywczych (i nie tylko), jednak to wciąż kraj stosunkowo biedny i borykający się z korupcją. Mimo fatalnego stanu dróg, braku oznakowania czy barier językowych, warto jednak odwiedzić kraj za wschodnią granicą i na własne oczy przekonać się, jak to wszystko wygląda. Może to pozwoli docenić to co mamy u siebie? Tak jak doceniła to Tetyana.

pressja.wsiz.pl

52/10.2013

061


#62

Część 2. Tetyana jedzie do Polski

Moja podróż do Polski zaczęła się dość pozytywnie. Gdzieś o godzinie 12 w nocy wyjechaliśmy z ojcem z domu. Nie chcieliśmy stać kilku godzin na granicy. Wpół do drugiej już byliśmy koło tzw. „wejścia do Polski”. Jakieś 15 minut i sprawa załatwiona, można wreszcie wjechać do Europy. Sama jechać się bałam. Nieznane miasto w – jak ja go nazywam – „nowym świecie”, a ponadto nigdy w życiu nie uczyłam się języka polskiego. Liczyłam na to, że jest podobny do ukraińskiego. Nie wiedziałam nawet, jak witać się i jak się żegnać. Pełna optymizmu, wierzyłam w to, że mnie zrozumieją. Moje nadzieje się spełniły. Rzeszów wita Zaraz po przekroczeniu granicy polskiej zasnęłam. Ojciec obudził mnie o 5 rano. W końcu dotarliśmy do miejsca przeznaczenia. Przywitał nas pomnik Czynu Rewolucyjnego, znajdujący się w samym centrum miasta. Ojciec mówił, że kiedy spałam, kilka razy się zgubił. Kompletnie nie znając języka potrafił zapytać o drogę na stacjach paliw. Mówił, że musiał porozumiewać się z nimi po angielsku. – Jestem zaskoczony i dumny z tego, że mnie zrozumieli – komentował. Najlepiej wolno i prosto Ojciec wrócił na Ukrainę, więc w Polsce zostałam sama. Nauczyłam się kilku polskich słów. Oczywiście, nie można było tego nazwać znajomością języka. Nawet podstawową. W każdym razie, to wystarczyło, żeby sobie poradzić. Miałam okropny akcent, lecz to nie przeszkadzało Polakom mnie rozumieć. Kiedy potrzebowałam gdzieś dojechać, pytałam ludzi na przystanku. Zawsze mi pokazywali odpowiedni autobus lub kierunek, gdzie mam iść. Owszem, czasami słyszałam sprzeczne odpowiedzi na jedno pytanie, ale w końcu zawsze odnajdywałam drogę. Mówiłam bardzo wolno i chyba okropnie prostym językiem. Polacy od razu rozumieli, że jestem obcokrajowcem i zaraz chcieli mi pomóc. Ludzie też zaczynali mówić wolniej i bardzo dokładnie wyjaśniali mi to, o co prosiłam. Czasami mówiłam po angielsku. Właściwie w sytuacjach, kiedy trzeba było wyjaśnić coś bardzo skomplikowanego, czego nie mogłam wytłumaczyć po polsku. Dziwne było to, że po angielsku rozumieli mnie dość dobrze. Nawet osoby starsze potrafiły wyjaśnić mi niektóre kwestie. Nikt się nie bał tego, że mówiłam w obcym języku. Wyglądało na to, że jest to dla nich całkiem normalne. Z zakupami było jeszcze łatwiej. Zazwyczaj robiłam zakupy w supermarketach, gdzie wystarczy po prostu znaleźć odpowiedzi produkt i włożyć go do koszyka. Język tutaj wcale nie jest potrzebny. Sprzedawczyni w sklepie wszystko zrobi za ciebie. A cena wyskoczy na ekranie kasy. Więc to proste. Dla mnie zaskoczeniem były kasy samoobsługowe, które czasami wymagają minimalnej znajomości języka. W moim kraju czegoś takiego nie ma. Ani razu się nie zgubiłam. Oczywiście byłam na początku zdezorientowana, ale nie było dla mnie problemem znalezienie osoby, która mi pomoże. Jak w domu Na Ukrainę wróciłam po kilku tygodniach. Podczas przebywania w Polsce nigdy nie czułam się zagubiona. Polacy są otwarci na pomoc innym narodowościom i mają dość wysoki poziom znajomości języka angielskiego. Być może to zostało po Euro 2012, być może nie. Wiem tylko to, że Polska jest dobrze przygotowana na przyjęcie gości z różnych części świata. Patrycja Tokarska, Tetyana Bantyska


Mam okropny nawyk: oddaję naczelnemu teksty bez lidów i tytułów

Wiosną tego roku we Lwowie odbyło się spotkanie z niezwykłą osobą. Dziennikarka „Russkij reportior”, tygodnika społeczno-politycznego z największym nakładem w Rosji, pisarka, która ma za sobą cztery wydane książki, zwykła kobieta, która prosi fotografów, by nie publikowali jej nieudanych zdjęć na Facebook’u. Marina Achmiedowa świetnie posługuje się słowem, jednak bezpośrednia rozmowa z audytorium sprawia jej trudności, dlatego spotkanie z nią odbywało się w trybie publicznego wywiadu. Rozmówcą Mariny był Otar Dowżenko – ukraiński dziennikarz, pisarz i wykładowca na kierunku Dziennikarstwo. Tematem spotkania był „Dziennikarz reporter i jego praca”. Postanowiliśmy spisać doświadczenia Achmiedowej, bo może nam – przyszłym dziennikarzom – i Wam, naszym Czytelnikom, przyda się trochę warsztatowej wiedzy o tym, co jest naszą pasją. Warto wiedzieć, że zanim Marina Achmiedowa dołączyła do „Russkij reportior”, z którym jest obecnie związana, pracowała w magazynie kobiecym, jednak to jej nie zadowalało, a nawet zaczęło denerwować. W nowej pracy zaś była jedną z tych, którzy tworzyli ducha zespołu redakcyjnego, gdyż przyszła do redakcji w momencie, kiedy gazeta zaczynała się dopiero rozwijać. – Jestem jednym z członków rodziny – tak wyznacza swoją rolę w zespole Marina Achmiedowa. Pisanie reportaży nie było dla niej trudne. – Nikt mnie nie uczył. Po prostu przyszłam do redakcji i przejrzałam pilotowe wersje czasopisma z pierwszymi tekstami – wspomina Marina. Zadaniem reportera jest opisywanie okoliczności i wydarzeń, w których bierze udział, zadawanie swoim bohaterom właściwych pytań, by wydobyć z nich odpowiedzi najważniejsze i wczuć się w sytuację. Przy pisaniu reportażu „Krokodyl”, Marina przeżyła tydzień razem z narkomanami. Ten czas porównuje do spotkania z samochodem, który przejeżdża ci tuż przed nosem. Było strasznie, lecz było to jej zadanie, które musiała doprowadzić do końca i lęk nie mógł jej w tym przeszkodzić. Człowiek

do wszystkiego się adaptuje, później, z perspektywy wydaje się to już mniej przerażające. – Dziwię się – stwierdziła podczas lwowskiego spotkania – kiedy mówią mi, że przeżyłam jakiś wstrząs u narkomanów. Dobrze spędziłam czas. Uczciwie. Najtrudniejsze z tego wszystkiego było podejście do obcego mężczyzny i powiedzenie mu: „Dzień dobry, chcę Pana poznać, bo spodobał mi się Pan od pierwszego wejrzenia”. To było naprawdę trudne – opowiada Marina. Jak pracuje Marina Achmiedowa na co dzień? Co jest dla niej ważne? Dlaczego? Oto, co udało nam się ustalić. Temat bywa różny Najczęściej temat reportażu to inicjatywa samej reporterki, jednak bywa również tak, iż wykonuje zadanie zlecone przez redakcję. Jednym z ostatnich takich tekstów był reportaż „Polowanie na mężczyzn”. Według Achmiedowej, było to jedno z najtrudniejszych jej zadań. Marina Achmiedowa nigdy nie odczuwa braku tematów do reportażu, niekiedy nie nadąża nawet ze realizowaniem wszystkich pomysłów. Z czasem przechodzą one przez filtr i zostają tylko najlepsze. Przygotowanie? Niekoniecznie Do napisania reportażu trzeba przygotowywać się tylko wtedy, kiedy musimy znać kontekst, uważa Achmiedowa. – Jeśli jadę, na przykład, pracować do jadalni, do narkomanów czy na Kaukaz, to do czego mam się przygotowywać? Po prostu nie wiesz, co na Ciebie czeka. – Niedopuszczalne jest ruszanie do pracy z wizją już napisanego tekstu, bo w takim przypadku brak nam obiektywizmu.

pressja.wsiz.pl

52/10.2013

063


#64

Wówczas dziennikarz podporządkowuje to co widzi swoim wyobrażeniom, a przecież wydarzenia mogą mieć najbardziej nieprzewidywalne zwroty akcji. – Jeśli już coś wiesz na dany temat, to po co dokądś jedziesz? Siedź w domu i pisz – podsumowuje reporterka. Otwartość – różnie z tym bywa Marina Achmiedowa będąc dziennikarką, nie ma problemu, aby rozmawiać z kimkolwiek. Jednak poczucie własnej godności nie pozwoli jej przedzierać się do kogoś przez tłum, w celu zadania pytania, na przykład prezydentowi Putinowi. W realnym życiu, kiedy trzeba dowiedzieć jak znaleźć drogę, Marina okropnie się stresuje, a mężczyzn w ogóle nigdy się nie pyta i czeka aż nadejdzie kobieta. Subiektywizm świadomy Charakterystyczną cechą reportaży Achmiedowej jest subiektywizm. Sama to potwierdza, tak naprawdę, chciałaby do tekstów wkładać jeszcze więcej siebie, jednak podkreśla, że się hamuje. – Pozwalam sobie na to, bo pracuję, włączając się do sytuacji i jestem jednym z jej elementów. Kiedy zadaję pytanie, to zawsze wybieram bardzo neutralne słowa, po prostu układam je tak, aby wywołały emocje – wyjaśnia Achmiedowa. Subiektywizm w reportażu, zdaniem reporterki, powinien być usprawiedliwiony i nieść w sobie coś nowego. Misja wprost wyrażona Achmiedowa przyznaje się, że nie w każdym jej tekście da się sformułować w jednym zdaniu cenną myśl, którą należy przekazać czytelnikom. Jej zdaniem, zadaniem dziennikarza jest opisanie tego gdzie był i kogo widział, tak by u czytelnika powstało wrażenie obecności i odczuł to samo, co reporter. – Dlaczego ludzie nie pomagają bezdomnym zwierzętom? Nie dlatego, że są źli. Po prostu o nich nie wiedzą – uważa Marina. Tajemnica dopuszczona Marina Achmiedowa nie zawsze przyznaje się bohaterom swoich tekstów, że jest dziennikarką. W tajemnicy pracowała kiedyś razem z kwiaciarkami, w jadalni stalowników, z psychologiem w klubie

striptizu, mieszkała w burdelu. – Piszę o człowieku i jego duszy. Nie szukam i nie wyciągam brudu – wyjaśnia dziennikarka. Kompozycja… niekompozycyjna Co do samego tekstu, dla dziennikarki bardzo ważny jest rytm. Tekst musi oddychać. Czytając go, człowiek musi oddychać razem z nim. – Denerwuję się, gdy ktoś próbuje usunąć słowo ze zdania – podkreśla Achmiedowa. Gotowe teksty reporterka wysyła redaktorowi naczelnemu natychmiast, bo uważa, że jeśli są wątpliwości co do tekstu, to jest to dla niej porażka. Witalij Liejbin (redaktor naczelny tygodnika „Russkij reportior”) pisze do tekstów Mariny lidy i tytuły, bo ona nie potrafi tego robić. Szczerość ponad wszystko Niektórzy znani reportażyści przyznają się, że pozwalają sobie na zmyślanie w reportażu, koloryzując lub wkładając w czyjeś usta zmyśloną wypowiedź. Marina Achmiedowa takiego zachowania nie akceptuje. Jej zdaniem, podważa to podstawy dziennikarstwa. – Jeśli chcesz wymyślać, idź pisać książki – uważa reporterka. Detale Wszystkie rozmowy odbyte w trakcie przygotowywania reportażu Achmiedowa nagrywa na dyktafon, a detale notuje w notesie. Obecność każdego elementu w tekście musi być usprawiedliwiona. – Mam wrodzony dar zauważania szczegółów. Nie da się nauczyć kogoś postrzegania świata tak, jak Ty go widzisz – dodaje. *** Achmiedowa co tydzień oddaje do druku dzienniczek reportera, pisze książki, dwa, trzy reportaże na miesiąc. Jeśli nie napisze żadnego, źle się z tym czuje. – Jestem pracoholikiem. Piszę codziennie. Yaryna Onishechko


dziennikarstwo to sztuka Dziennikarstwo jest jednym z najciekawszych zawodów. Zawsze być na czasie, umieszczać najświeższe newsy, omawiać aktualne tematy, relacjonować społeczeństwu ważne wydarzenia i pomagać ludziom - to najważniejsze aspekty zawodu dziennikarza. Praca ta często związana jest z ciekawymi spotkaniami i podróżami. Być dziennikarzem, to być człowiekiem, który uporczywie dąży do celu oraz takim, z którym łatwo nawiązać kontakt.

il. Adam Piętak

Jana Diachuk – to ukraińska dziennikarka znanego czasopi-

sma „Наталі” („Natalia”- rosyjskie czasopismo pokroju Cosmopolitan, przeznaczone dla Kobiet 25+ - uzup. red.). Młoda i utalentowana kobieta, z radością zgodziła się opowiedzieć nam o tym, jak i dlaczego postanowiła związać się właśnie z dziennikarstwem, dając przy tym kilka rad początkującym kolegom i koleżankom po fachu. Rozmowa Bohdany Nykonchuk.

pressja.wsiz.pl

52/10.2013

065


#66

Pressja: Dlaczego zdecydowała się Pani zostać dziennikarką? Jana Dachiuk: Wszystkie dzieci marzą o jakimś zawodzie. Długo nie mogłam się zdecydować, co ja chcę robić w życiu. Gdy miałam szesnaście lat, kończąc szkołę, oglądałam czasopisma, czytałam artykuły znanych dziennikarzy i pomyślałam, że ich praca jest niezwykle ciekawa. Bardzo mnie to zainspirowało, nawet próbowałam samodzielnie opanować sztukę pisania. Pomagała mi w tym moja nauczycielka, za co jestem jej bardzo wdzięczna. Z czasem, zaczęłam publikować swoje teksty w szkolnej gazetce. Właśnie wtedy zadecydowałam, że chcę się tym zajmować w przyszłości. P: Rozumiem, że nie skończyło się na publikacjach artykułów w szkolnej gazetce. J.D.: Tak, zdecydowałam się podążać tą ścieżką i postanowiłam pójść na studia. Uczyłam się na Kijowskim Uniwersytecie im. Tarasa Szewczenki, gdzie poszerzyłam swoją wiedzę na temat dziennikarstwa. Po zakończeniu studiów dostałam propozycję pracy w znanym na Ukrainie czasopiśmie „Natalia”. P: Jaki rodzaj dziennikarstwa przypadł Pani szczególnie do gustu? J.D.: Kiedy rozpoczęłam studia, interesował mnie każdy rodzaj dziennikarstwa. W czasie nauki zrozumiałam, że najlepszym wyborem będzie dziennikarstwo telewizyjne. Obcowanie z ludźmi za pośrednictwem kamery bardzo mnie zainteresowało. Miałam nawet okazję poprowadzić malutką audycję telewizyjną. P: Teraz pracuje Pani w czasopiśmie, wcześniej jednak związana była Pani z telewizją. Dlaczego porzuciła Pani tamtą pracę? J.D.: Nie zawsze w życiu jest tak, jakbyśmy chcieli. Z czasem kanał telewizyjny zawiesił audycję, którą prowadziłam i zdecydowałam, że czas na zmianę. Nie byłam do końca zadowolona, ponieważ dobry dziennikarz powinien pracować we wszystkich wariantach swojego zawodu. P: Który moment ze swojej pracy zapamiętała Pani najmocniej? J.D.: Dwa lata temu, kiedy pojechałam specjalnie do Francji, żeby przeprowadzić wywiad z pisarzem i autorem popularnej książki, spotkała mnie ciekawa przygoda. Kiedy przyleciałam na miejsce i wysiadłam z samolotu, na lotnisku spotkałam miłą dziewczynkę, która spytała mnie czy to właśnie ja jestem tą dziennikarką, która przyjechała w sprawie wywiadu. Potwierdziłam i poszłyśmy do samochodu, który zawiózł nas do wielkiej willi. Gdy wysiadłam, byłam zaskoczona tym, co zobaczyłam – przepiękny i duży dom stał wśród ogrodu z dziecięcym placykiem. To, co jako pierwsze wydało mi się podejrzane, to właśnie ten placyk, bo wiedziałam, że pisarz nie ma dzieci. Wtedy wyszła do mnie gospodyni domu i zaprosiła do środka. Byłam zdziwiona, kiedy zobaczyłam znaną aktorkę Angelinę Jolię. Od razu powiedziałam, że trafiłam tu przez przypadek i zostałam pomylona z dziennikarzem, który prawdopodobnie miał z nią przeprowadzić wywiad. Uspokojono mnie i poczęstowano kawą. Chwilę później podszedł do mnie jej mąż, Brad Pitt. Z radością przywitałam się i jeszcze raz wyjaśniłam sytuację. Aktor wszystko zrozumiał i uśmiechnął się. Korzystając z okazji, z udało mi się również z nimi przeprowadzić wywiad. Następnie udałam się do pierwotnego celu mojej podróży i jeszcze w ten sam dzień zdążyłam porozmawiać z pisarzem.


P: Rzeczywiście, zadziwiająca historia. Skoro już jesteśmy przy gwiazdach, proszę powiedzieć, z kim jeszcze miała Pani okazję rozmawiać?J.D.: Nie jestem dziennikarką z długim stażem, dlatego nie miałam okazji przeprowadzić wielu wywiadów. W życiu zdarzają się nieprzewidywalne momenty, których się nie spodziewasz, a kiedy już się przytrafią, trzeba umieć z nich skorzystać, tak jak ja wówczas. W odpowiedzi na pytanie powiem, że ze znanych ludzi miałam okazję porozmawiać jedynie z gwiazdami, które już wymieniłam i z moimi koleżankami, z którymi pracowałam. Na przyszłość planuję rozwijać się i pisać o bardziej znanych osobistościach. P: Kiedy mówiła Pani o podróżowaniu, nasunęło mi się pytanie - w których krajach już Pani była? Jakie znaczenie miało to dla Pani pracy? J.D.: Byłam między innymi w USA, Australii, kilku krajach Afryki i prawie wszystkich krajach Unii Europejskiej. To dzięki mojej matce, która bardzo kochała podróżować i każdego lata planowała nową przygodę. Chciała, żebym poznawała różne kultury, nie tylko nasz kraj. Zawsze mówiła, że człowieka można zrozumieć jedynie wtedy, gdy się z nim przebywa i widzi jego zachowanie. To moja mama nauczyła mnie sztuki rozmawiania z ludźmi. P: Zauważyłam, że mama była i jest nauczycielką dla Pani? J.D.: Moja mama jest dla mnie nauczycielką, opiekunką, koleżanką, najważniejszym krytykiem i zawsze służy radą. Kiedy potrzebuję pomocy, w pierwszej kolejności zgłaszam się właśnie do niej. Rodzina zawsze miała dla mnie wielkie znaczenie. P: Czym zajmuje się Pani w wolnym czasie? J.D.: Mam wiele zainteresowań, które staram się rozwijać. Od dziecka pokochałam gotowanie. Kiedy mam trochę wolnego czasu, zawsze coś ugotuję. To moja ucieczka od codzienności. W domu staram się zadziwić samą siebie. P: Wiem, że nie tylko pracuje Pani w gazecie, ale dodatkowo pomaga Pani dzieciom z ciężkimi chorobami, publikując artykuły na ich temat. Co Panią do tego skłoniło? J.D.: Dziennikarz to nie tylko człowiek, który pisze artykuły o wydarzeniach mających miejsce w niedalekiej przeszłości. Pierwszy raz pomyślałam o tym, gdy byłam w dziecięcym szpitalu. Patrząc na los tak małych dzieci, które zostały dotknięte ciężkimi chorobami, rodzi się w człowieku chęć niesienia im pomocy. Wtedy zaproponowałam redaktorowi czasopisma takie właśnie artykuły. Tak pojawiła się nowa rubryka, która istnieje już ponad rok. P: Może zechciałaby Pani dać kilka rad przyszłym dziennikarzom? J.D.: Głównym mottem w moim życiu jest iść za swoją pasją i marzeniem. Jednak bez naszej pracy i bez naszych starań, nigdy tych marzeń nie uda się zarealizować. Moją radą, nie tylko dla przyszłych dziennikarzy, ale dla wszystkich, jest to, że jeśli macie jakieś pragnienie, pasję, czyńcie wszystko, aby doszło ono do skutku! Dziennikarzom mogę przekazać jedno – to odpowiedzialna praca, która wymaga cierpliwości i uporu. Należy pamiętać, aby swoimi działaniami nikomu nie zaszkodzić. Rozmawiała: Bohdana Nykonchuk

pressja.wsiz.pl

52/10.2013

067


#68

KOŁO NAUKOWE

MAKROEKONOMII EMPIRYCZNEJ Czy potrafisz ocenić aktualną sytuację gospodarczą w Polsce i na świecie? A może interesuje Cię zastosowanie najnowszych teorii makroekonomicznych w praktyce? Jeżeli chcesz wziąć udział w badaniach naukowych i projektach badawczych realizowanych przez katedrę makroekonomii, poszerzyć swoją wiedzę na temat metod, badań i analiz makroekonomicznych, lub zdobyć grant na własne badania dołącz do Koła Naukowego Makroekonomii Empirycznej. Nasze koło zrzesza pasjonatów, którzy w oparciu o nowoczesne metody badawcze sporządzają analizy bieżących procesów rynkowych. Dzięki Nam zdobędziesz kompleksową wiedzę, którą wykorzystasz w pracy lub w działalności naukowej. Szczególną uwagę poświęcamy zastosowaniu metod ilościowych w ekonomii oraz wykorzystaniu teorii makroekonomii do analiz problemów praktycznych. Szukamy osób zainteresowanych zdobyciem wiedzy w zakresie metod, badań i analiz makroekonomicznych. Działając w Kole poznasz tajniki badań naukowych pracując w zespole, który z pasją i entuzjazmem wprowadzi Cię w intrygujący świat współczesnej makroekonomii. Nasze działania skupiają się wokół teorii makroekonomii oraz współczesnych narzędzi analiz ekonometrycznych. Otrzymasz unikatową szansę wzięcia udziału w prowadzonych badaniach naukowych. Głównymi wymogami otrzymania ministerialnego stypendium jest uczestnictwo w badaniach naukowych oraz publikacje w recenzowanych czasopismach naukowych. Jeżeli zatem pragniesz lepiej zrozumieć występujące wokół Ciebie procesy gospodarcze, dokonać bieżącej analizy stanu gospodarki albo stać się atrakcyjnym kandydatem dla pracodawcy, nie wahaj się ani chwilę i dołącz do Nas! KN Makroekonomii Empirycznej www.facebook.com/KNMakroE


pressja.wsiz.pl

52/10.2013

069


#70

Ілюстрації.

Stairway to childhood

Чого варта книжка без малюнків та розмов? Аліса в Країні Чудес Льюїс Керролл Сьогоднішній випуск буде найдивакуватішим з усіх. Знаєте чому? Поговоримо про дивних риб, чудовиськ і Снігову Королеву, про „Джури”, геніїв і про груші. Одним словом, про найголовнішу нішу малювання – про ілюстрацію.


Давайте пригадаємо наше дитинство! Пам’ятаєте всі ті запахи (мускатний горіх і лимон), смачну їжу, яскраві кольори на вулицях, і все… Все було нам цікаво. Груша в шість років була величезною, соковитою, дуже солодкою. Зорі були іншими світами. Мені здається, всі ми були трішки аутистами тоді, на початку, а потім, що ми зробили? Обмежили себе словом „неможливо”. Як вчив Діма Білан? „Я знаю точно, невозможное возможно”. Ну це так, до слова ;), але ви ж то розумієте, що наш розум необмежений. Ми можемо вигадувати міріади різних ідей і концепцій. Наше тіло необмежене, а наша уява безкінечна. Дитинство тим і різниться від дорослості, що ти в це віриш, свято і сліпо. Що ми обожнювали більше всього? Погуляти всласть на вулиці, покопатися в земельці, набратися піску, ховати секретики під землю з кульбабок і інших квітів, а потім прийти додому, лягти в ліжко і слухати казку. Нам читали про надзвичайні пригоди хороброго Робіна Гуда, про неописувану красу сплячої красуні. Все це - ми живо і колоритно уявляли. А допомагали в цьому ілюстрації, бо вони казали нам: от, дивись, все, що тут написано - правда, це реальність, подивись! І ми піддавалися цьому голосу і боялися, і мерзли, і відчували спрагу, любов та жаль разом з тими казковими героями, як колобок, пітер пен, або вінні-пух. Ілюстрація - це цілий світ. Люди малювали від народження цивілізації. Цікаво те, що на початку шляху ілюстрації в книгах розмальовувалися вручну, кожна книга по одному екземпляру. Жодних тисячних тиражів. Це було до винаходу друку. Потім відкрили - о еврика - книгодрукування і там вже була ціла купа різних технік на кшталт гравюр, офортів (про які вже йшлося в рубриці), літографії і навіть дереворитів. Ілюстрація – це, як підтвердження казкових фантасмагорій. Ви зараз перетворитеся на клубочок здивування. Всі чули про книжкове видавництво „А-Ба-Ба-Га -Ла-Ма-Га” з яскравими обкладинками дитячих казок. Так от, там працюють генії. Дехто з вас бачив книгу „Снігова Королева” Х. К. Андерсена з ілюстраціями Владислава Єрко. Так, це український художник зробив це диво. Пам’ятаю, як я прийшла ночувати до подруги, надворі був дощ, а ми були всередині в теплій квартирі і роздивлялися ілюстрації, і диву давалися, наскільки багато там деталей, можна роздивлятися цілу вічність, і такі теплі ці малюнки, казкові, найкращі малюнки у світі. І от, виявляється тепер, що ця книга була видана, окрім українського, ще в англійському варіанті (тобто не в Україні, а за кордоном), стала лідером продаж англійського видання „Templar”, і це все Владислав Єрко. Що ще про нього сказати? Він патріот, має чудове почуття гумору, живе, в основному, в Києві. І, зрозуміло, Владислав Єрко – один з тих художників, які творять мистецьке обличчя України. Тільки боги можуть так малювати. Коли дивишся на такі ілюстрації, - потроху сльози з’являються на очах, бо казка і реальність - один організм. Чорно-білі графічні ілюстрації до книги Володимира Рутківського „Джури” створив Максим Паленко з Дніпропетровської області. Ці малюнки абсолютно українські, самобутні, колоритні, страшні, правдиві, воєнні, бо в книзі йдеться про війну. Зараз самі побачите. Але Максим Паленко не завжди малює в такому стилі. Книги, які він ілюстрував до цієї, мали яскраві малюнки, райдужні. Справа в тому, що книга „Джури” розповідає про війну, і тому вимагає малюнків до роздумів, малюнків серйозних, в яких важливіший дух, а не кольори. І, насамкінець, трохи про світлі малюнки Марисі Рудської. Ця неймовірно позитивна людина зараз вчиться в Києві, весь час посміхається, і сама по собі відкрита та добра. Її секрет в тому, що вона малює з дитинства, ніколи не припиняла малювати, і малює всюди. Вигадує різні світи з дивними рибами. А ще вірить в те, що з чудовиськом можна подружитись, і тоді воно буде тебе оберігати. Насправді всі ілюстратори як дорослі діти. Для мене ці люди як хіпі, найцікавіші з усіх. Насолоджуйтесь! Картини взяті з живих журналів (тільки живих!) і фан-клубів художників: Максим Паленко http://palenko.livejournal.com/ Nataliia Kotok

pressja.wsiz.pl

52/10.2013

071


#72

Підпишись, читай, вір. Пабліки в соціальній мережі vk.com Ми вже декілька разів торкалися тем пов’язаних з vk.com. Писати тут можна постійно, відстежувати явища комунікації в Інтернеті завжди захопливо. Сьогодні ми наважилися підставити під сумніви вірогідність інформації у «підписках» та «групах» в соціальній мережі vk.com.

Голосом соціальних мереж — стали пабліки, підписки, групи. Багато з того, заради чого, раніше, необхідно було бігти в магазин по журнал або в бібліотеку, сьогодні стало можливим дізнатися за допомогою простого кліку по кнопці «мої новини». Таким чином, всього-на-всього підписавшись на те, що нас найбільше цікавить можна легко кількома жартами підняти настрій після важкого дня на роботі чи навчанні. В мотиваційних цитатах знайти для себе підтримку на шляху до успіху, різними порадами для повсякденного життя спростити рутинну роботу, збільшити кругозір за допомогою цікавих фактів тощо. Проте, все має і свої негативні сторони. Винятком не є і інформація, опублікована на сторінках «Контакту». Можливо ті, хто люблять читати різні цікаві факти про все і вся, вже помітили, що підписки цього роду, останнім часом перетворюються у щось на зразок «жовтої преси», переписуючі реальні факти на ті, котрих прагне почути підписник. Вдумайтесь, це лише простий паблік, за яким не стоїть жодна владна або фінансова структура, якій вигідно маніпулювати фактами. Часом ця інформація є нейтральною та ніяк не впливає на читачів, проте іноді має потенціал і до негативних наслідків, як, наприклад, ось в цьому пості: Зміст посту, вже являється неможливим, згідно загальній декларації прав людини 1948 року. Цитата з декларації: ““Кожна людина повинна мати всі права і свободи, проголошені цією Декларацією, незалежно від раси, кольору шкіри, статі, мови, релігії, політичних або інших переконань, національного, станового чи соціального походження, майнового або іншого стану.““ “ Окрім того, в жодному офіційному джерелі немає підтвердження такій інформації. Але, тим не менш, пост набрав 3100 «лайків» і 820 коментарів у більшості з яких користувачі або підтримують дану «політику», або виступають проти неї, тобто які прийняли написане за правду і, можливо, змінили своє ставлення до Японії. (Більше прикладів + доказів тут http://vk.com/fakebusters) Також набуває популярності дискримінація окремих груп населення. Так наприклад, останнім часом, можна побачити багато постів проти вегетаріанства чи християнства. І, якщо, останнє ще можна пояснити тролінгом «віруючих», то перше зрозуміти важко. Іноді, складається враження, що їх навмисно створюють та поширюють власники м’ясо-ковбасних комбінатів, щоб збільшити попит на свою продукцію. Проте тут, не можна не зазначити й позитивні аспекти масових «виступів» такого роду. Так, наприклад, пости проти споживання тютюну та алкоголю дівчатами, висміювання занадто «розбалуваних» школярів, за здоровий спосіб життя.


Ще досить популярними є підписки з фотографіями найкрасивіших людей певного міста, по типу “Найкрасивіші люди Донецька”. На сторінках такої підписки фото конкретних осіб, хлопців та дівчат, під фото може бути кілька слів про красунь та красенів, інколи пісня, яка найбільше характеризує дану людину. Але часом подібні пости не надають популярності, а навпаки понижують імідж. Наприклад, додавання іноземних пісень під фото, переклад яких свідчить про те, що ці молоді дівчата або хлопці ведуть “спірний” образ життя. Прикро. Хотіли возвеличити, але не вдалося. Музика, як і слова — це теж велична зброя. Ну і звісно, одна з головних проблем пабліків, котра стосується не інформації представленої ними, а безпосередньо самих підписників. Після вводу в «Вкотакті» можливості перегляду новини з усіх груп, не заходячи в якусь окрему, натискання на кнопку «мої новини» стало улюбленим заняттям багатьох користувачів, а для деяких - це вже перейшло у щось, на зразок залежності. Адже, часом, навіть, якщо вони знають, що там нічого немає, вони все одно оновлюють сторінку, в надії, що там з’явиться щось нове. Власне, в цей момент стає зрозуміло, чому новини у «Вконтакі» називаються саме «feed» (з англійської букв. «корм»). І хоча на перший погляд в цьому немає нічого небезпечного, існують деякі речі, на які потрібно звернути увагу. По-перше – це марне витрачання часу. Іноді можна провести і по декілька годин, натискаючи одну кнопку (при тому, що працює автооновлення). По -друге – це велике навантаження на мозок. Сприйняття великих об’ємів інформації, одразу багатьох галузей стомлює мозок набагато швидше, ніж звичайне читання книги, чи, принаймні, інформації з однієї галузі. Окрім того, можливо на краще, можливо на гірше, запам’ятовується набагато менше, в порівнянні з тим самим читанням книги. Дехто вважає, що подібні новини просто “сміття” і не мають жодної вартості. Без сумніву, пабліки та групи – це корисні засоби акумуляції тематичної інформації, яка спрощує та поліпшує життя інтернет-користувачів. Проте, не будучи впевненим в надійності інформації, найкраще – просто не сприяти її поширенню та просто відписуватись від тих публічних сторінок, в яких намагаються нав’язувати думку відмінну від вашої. Не треба сприймати все на віру. Прочитайте інформацію, опрацюйте її, перевірте на власному досвіді - і залиште з неї тільки те, що вам потрібно. Інтернет-грамотності та доброго гумору зичить вам редакція “Pressji UA”. Sergiy Minin

pressja.wsiz.pl

52/10.2013

073


#74

Жінки – такі жінки Стереотипи.Саме через них страждає більша частина земної кулі. А якщо вже вести мову про земну кулю і стереотипи, поговоримо про ті, які пов’язані з прекрасною половиною планети - жінками.

il. Alona Kolomiiets


Заради жінок чоловіки здатні на все: дістати зірку з неба, співати серенади, писати вірші, битись на дуелі та, звичайно, вигадувати велику кількість стереотипів. Що ж таке стереотип? Якщо не використовувати науково-психологічну термінологію, можна сказати, що стереотип - це уставлена думка про щось або когось, яка найчастіше не є правдивою. А щодо жінок, то таких стереотипів існує величезна кількість. Спробуємо зруйнувати хоча б декілька з них. Жінка буває або гарна, або розумна. Ні, ні і ще раз ні. Це все вигадали чоловіки, котрі не можуть змиритись з тим, що жінка може бути розумною та водночас гарною, і один з найпопулярніших стереотипів це думка, про те, що блондинки дурні. Чоловіки, отямтеся, судити людину за кольором волосся, і за цим визначати наявність мозку? Варто замислитись. Навпаки, чим гарніше та привабливіше жінка виглядає, тим розумнішою вона є. Прикладом цього є талановита, розумна та надзвичайно гарна Джоан Роулінг – усім відома „мама” Гаррі Поттера. Жінка, що написала серію романів, які підкорили сердця не лише дітей, а і дорослих. Вона має безкрайню фантазію, добре сердце та розум, займається все життя улюбленою справою та заробляє на цьому немалі гроші. І з гордістю руйнує стереотип про те, що блондинки не мають розуму. Ще одним ясравим прикладом розумної блондинки може послугувати Хіларі Клінтон, жінка 42 презедента США Біла Клінтона. Була незрівняним, мудрим та сильним політиком, свою стратегію вона прораховувала до найменших дрібниць. Можна навіть сказати, що в своїй кар’єрі перевершила чоловіка, і знову ж таки, будучи блондинкою. Насправді таких жінок дуже багато, і кожна з них є цікавою, розумною та вродливою. Техніка вмирає в руках жінки Дуже часто чоловіки насміхаються над тим, як жінки поводяться з технікою. Говорять, що якщо дати жінці в руки компьютер, магнітофон телефон або будь-яку іншу технічну річ, то вона довго не проживе. Чоловіки поговорюють, що жінки часто заливають клавіатуру компьютера кавою, або жіночі мобільні телефони люблять „поплавати”. Незалежні експерти говорять, що в Америці найчастіше розливають каву або чай на коп’ютер саме чоловіки, які цілий день проводять в офісі. Чоловіки безпідставно звинувачують жінок у тому, що може статись з кожним без винятку і незалежно від статі. А чи знали ви, що першим у світі програмістом була жінка?! Графиня Ада Лавлейс зробила опис обчислювальної машини та склала першу у світі програму, саме для цієї машини. Отже, знову ж таки, перед тим як стверджувати, переконайтесь, що це не застарілий стереотип. Не дозволяй жінці сідати за кермо Напевно найпопулярнішим стереотипом щодо жінок є думка про те, що вони жахливі водії. А чи відомо вам, що за статистикою жінки набагато рідше потрапляють в аварії, тому що є уважнішими. У кожній жінці від природи, закладений інстинкт самозбереження, який розвинутий на досить високому рівні в кожної майбутньої мами. Процес керування автомобілем залежить не від статі, а перш за все, від людини. Чоловіки, в свою чергу, здебільшого живуть за звичаями до 19 сторіччя, тобто за правилами тих часів, коли жінки не мали рівних прав і можливостей з чоловіками, як ми маємо в наші часи. Сильній половині людства важко сприйняти той факт, що жінка так само добре може водити машину як і чоловік, а інколи навіть краще. Незабаром кількість водіїв жінок та чоловіків буде рівною, і скоріш за все, через 5-10 років стереотипа щодо жінок за кермом вже не існуватиме. Ставтесь до стереотипів з усмішкою, адже вони не диктують правила життя. Це нам вирішувати, чи заслуговує така думка уваги, чи варто її зруйнувати. Alona Kolomiiets

pressja.wsiz.pl

52/10.2013

075


#76

Хотілося б відвідати цю країну ще раз. Або враження поляків від поїздки у Львів Цікаво, що вони там бачили, та які у них залишились спогади про Україну, адже більшість з них відвідали нашу Батьківщину вперше?

З першими промінчиками весняного сонечка та бажанням подорожувати, наші польські колеги скористались пропозицією кафедри «Туризму та відпочинку» відвідати славетне місто Львів на 2 дні за 300 злотих. Знайшлось таких активістів близько 40, які погодились поїхати подивитись як там на Україні, і взагалі як вона виглядає. Повернувшись з міста лева, туристи розповіли автору історію своєї подорожі: «Зранку 16 березня на Україні випало дуже багато снігу, що спричинило страшенні корки на польсько-українському кордоні. Нас дуже рознервувало 3 годинне очікування на кордоні, але коли ми його все-таки перетнули сталась інша пригода, наш автобус застряг у снігу, хлопці вибігли та почали лопатами відгрібати сніг, щоб хоча б якось проїхати. Що цікавого побачили? По приїзді до Львова нас повели на екскурсію по різних храмах, та пам’ятних місцях міста, але ми були такі стомлені, що хотіли тільки прилягти на ліжко та відпочити. Наступного дня ми продовжили знайомство з містом, воно нас надзвичайно вразило своєю вишуканою архітектурою, яка має свою особливу історію, у більшості пов’язану з Польщею, що для нас, як поляків було дуже цікаво. Відвідали Личаківське кладовище, Оперний театр, площу Ринок, та ще дуже багато іншого. Не до всіх архітектурних шедеврів заходили, але більшість з них бачили, просто проходячи повз. Найприємнішим для нас, було побачити пам’ятник Адаму Міцкевичу. Що здивувало? Після прогулянок містом, захотілось чогось смачненького, і ми завітали у „Mc Donalds”, нас дуже здивували ціни, адже на Україні вони вищі від Польських. Також хотілося б сказати, що люди дуже добрі та привітні, всі нам усміхались, та охоче допомагали, так як серед нас не було жодного українця. За чим сумуватимуть? Будемо дуже сумувати за приязною атмосферою славетного Львова, за історичними місцями, які поєднують польську та українську історію, за позитивними враженнями, які ми отримали незважаючи на не дуже сприятливі погодні умови. Україна - гарна країна, хотілося б відвідати її ще раз, у більш теплу пору року.» Прочитавши такі коментарі, на душі стає тепло. Радість і гордість за нашу країну, за те, що в нас такі приязні люди, вражаюча архітектура, та дружелюбна атмосфера, проймає до самої глибини душі. Єдине, що хочеться додати: Любімо, Україну! Alisa Melnyk


Що очікує мою країну через 5 років, мій приїзд з іноземним дипломом чи масова «еміграція мізків»? Наша країна вже давно стала не тільки „донором мізків” для розвинених держав, але і постачальником „свіжої крові”, адже за кордон прагне назавжди виїхати левова частка молодих українців.

Отож 29,1 % українських студентів задоволені своїм життям в Україні та не хочуть покидати територію рідної держави . Решта ж 70,9 % молоді «гострить лижі» за кордон – ось такі вражаючі дані українсько-польського соціологічного дослідження. Раніше кращого життя шукали в основному вчені, котрі не могли розвивати свій науковий потенціал через брак фінансування з боку держави чи малокваліфіковані робітники, які просто шукали заробітку у багатшого європейського брата. Тепер же більшість українських гастрабайтерів - студенти. Молоді люди, котрі після закінчення вузів мали би будувати нову, міцну, конкурентоспроможну Європейську державу . Експерти вважають, якщо ситуація не зміниться, через рік -два цвіт нації буде цвісти на користь інших держав. До речі найбільше українських студентів навчаються у Росії, Німеччині та Польщі. За останніми даними інституту статистики ЮНЕСКО за 2010 рік, у вказаний період за кордоном навчалося близько 35 тисяч українських студентів. Отримати вищу освіту у Росії вирушили трохи менше 12,8 тис. українців. На другому місці - Німеччина (туди приїхали 6,4 тис. студентів), замикає трійку лідерів Польща (3,2 тис. українських студентів). Окрім того, у топ-10 країн, куди їдуть на навчання українці, увійшли: США, Франція, Чехія, Італія, Угорщина, Австрія, Великобританія. „А що хорошого мене чекає в цій Україні? Окрім культури та історії, котру намагаються спаплюжити всіма можливими способами, у нас практично нічого не залишилось. Сучасна влада відбила всі бажання бути патріотом” - моїй співрозмовниці, - 18 річній студентці Польського Університету Інформаційних технологій та Менеджменту, явно не притаманний патріотизм, в принципі, як і більшості студентів, котрі взяли квиток в один кінець . Відсутність перспективи - саме це називають молоді українці причиною, щоб виїхати з рідної держави . Виходячи зі стін альма-матер, більшість з них розуміє, що добра освіта, знання кількох іноземних мов не дають жодних гарантій отримання хорошої роботи.

pressja.wsiz.pl

52/10.2013

077


#78

Вакансій, які пропонують гідну оплату праці, набагато менше, ніж охочих їх отримати. Можливо, ми живемо краще, ніж вважаємо, але гірше, ніж хотілося б. Зміни є. Проявляються вони хоча б у тому, що ми дедалі менше розраховуємо на державу, а дедалі більше на свої можливості. Саме тому, вчорашнім випускникам доводиться стати перед важким вибором - залишитись в Україні чи шукати кращої долі поза Батьківщиною. Ще однією вагомою причиною витоку мізків з України експерти вважають низьку заробітну плату . Люди не бачать впевненості в завтрашньому дні, а протягом тривалого часу в Україні фактично немає змін на краще. І молодь робить відповідні висновки. На думку експертів, зараз основне питання, над яким має працювати уряд, - це реформування системи оплати праці. Поки це питання не буде вирішено, говорити про те, що студент з європейським дипломом захоче повернутись і шукати праці в Україні, безумовно, марно. Тим часом в урядах країн Євросоюзу змінюється ставлення до іммігрантів. Європейці все ширше і ширше відчиняють двері перед перспективною, високоосвіченою українською молоддю . Тож, якщо через рік-два українська влада не почне вживати адекватних заходів для захисту трудового потенціалу, результати будуть невтішними. Україна опиниться перед новою хвилею, втрати громадян, які повинні працювати тут, перед новою хвилею втрати цвіту нації. Ми будемо втрачати не низько кваліфіковані робочі кадри, а вкотре відчуємо сплеск „витоку мізків” - вчених, висококваліфікованих людей, молоді, студентів, які мали б стати основою майбутнього нашої держави . Але все-таки є випускники європейських вузів, фахівці зі знаннями, амбіціями та вже, напевно, європейським світоглядом, котрі мають бажання повернутись до України . Богдан Зубач , випускник юридичного факультету Празького Університету, переконаний, що в Україні зможе знайти своє місце кожен, хто отримав освіту за кордоном і бажає повернутись на Батьківщину . « Випускники європейських вузів і справжні молоді українські патріоти, в змозі відбудувати нашу країну та перетворити її в державу свідомої демократії, соціальної справедливості », — акцентує Богдан. Він переконаний, що у випускників європейських вузів є шанс знайти хорошу роботу в Україні . « Наразі я хочу спробувати реалізувати себе на Батьківщині», - розповідає випускниця Ягелонського Університету, Катерина Семчук . При цьому вона усвідомлює, що вдома буде нелегко, адже після закордоння складно адаптуватись в українському середовищі: «Ти пропускаєш момент адаптації в українському суспільстві, момент вибудовування зв’язків з людьми в Україні» Молодих людей змінює не тільки освіта, але і країна та оточення, в якому вони формувалися як особистість. Країна, в якій п’ять років важко працювали, будували мрії та амбіції, отримали хороший досвід та пройшли своєрідну школу життя - зараз мають брак досвіду роботи в умовах України та, вочевидь, дещо інше бачення роботи, ніж у колег — випускників українських вузів. Чи готовий український ринок приймати таких кадрів? І чи готові випускники європейських вищих закладів пристосовуватися до українських реалій, хоч більшість із них цього насправді прагне? Ці питання залишаються відкритими . Bożena Hubych


FILMoznawcze kolo naukowe zaprasza

ZACHWYC SiE WYNALAZKIEM BRACI LUMIERE

PRZYJDZ OBEJRZYJ PODYSKUTUJ NAPISZ Filmoznawcze ko³o naukowe WSIZ zaprasza Spotkania odbywaj¹ siê w czwartki o 17:30, najczêœciej w Klubie Akademickim Opiekunowie ko³a: dr Marcin Szewczyk, mgr Olga Kurek http://wsiz.rzeszow.pl/pl/studenci/kola_naukowe/filmoznawcze_kolo_naukowe/Strony/fkn.aspx Pytania, zapisy, informacje: mszewczyk@wsiz.rzeszow.pl


#80

Трохи цікавої інформації, котра допоможе зробити ваші мандрівки різними країнами дешевшими

fot. Aleksndr Nakoniechnyi


Почнемо з ночівлі. Коли приїжджаєш в іншу країну, зазвичай найбільше грошей потрібно витратити на те, щоб переночувати. Сайт http://www.couchsurfing.org/ Ваш найкращий помічник. Скажу одразу: спочатку треба зареєструватися або залогуватися через профіль Facebook. Потім потрібно вписати місто або місцевість, куди їдете, і вибрати місце ночівлі серед людей, що пропонують зупинитись у них. Грошей за нічліг з вас не візьмуть - це заборонено правилами спільноти, але ви можете в якості подяки допомогти господареві помешкання прибрати вдома або щось подарувати. Зазвичай люди, які реєструються на сайті, веселі, радісні і творчі. Тепер я розповім трохи, як можна дешево дістатися цікавих куточків планети. Якщо ви хочете подорожувати, але не знаєте ще, в яку країну - не біда. От вам сайт, спроектований двома студентами-інформатикамми, які теж шукали дешевих перельотів: http://drungli.com/. Тут ви вписуєте, з якого міста хочете летіти і коли (причому можна подивитись результати пошуку дешевих пропозицій на цілий місяць), і бачите табличку результатів. Якщо пропозиція вам пасує, купуєте квиток. Але насправді першим ділом треба підписатися на розсилку. Прямо зараз підпишіться, і одного літнього вечора вам прийде на пошту лист, де буде сказано, що є можливість полетіти в Норвегію або в Італію, або ще куди, і якщо ви скажете «так» (раджу саме так і сказати, а якщо у вас не буде попутника - пишіть до мене;)), то відправитесь в подорож всього вашого життя. Отже, підписатися на newsletter варто на сайтах: • http://www.alitalia.com/ - тут бувають до абсурду дешеві пропозиції, від яких ви не зможете відмовитись; • http://lowcylotow.pl/ - сайт польської фірми, яка займається пошуком дешевих перельотів як в межах Польщі, так і за кордоном; • http://drungli.com/- якщо ви хочете полетіти в конкретне місце - ця розсилка саме для вас. Окрім того, ви вказуєте максимальну можливу ціну квитка, пропозиції вище якої вам не будуть надсилатися. Не можна оминути увагою молоду польську автобусну фірму: http://www.polskibus.com/. Нещодавно була пропозиція переїздів за 1 злотий. В ціну входить доступ до інтернету та ланч. На новому, можливо, двоповерховому автобусі можна дістатимь в різні куточки Польщі. Так само можна добратися до європейських міст (Відень, Братислава та ін.). Окрім цієї фірми, існують ще інші, які є більш інтернаціональними: http://www.megabus.com/ і http://www.simpleexpress.eu/. Вони теж славляться тим, що періодично можна побачити пропозицію, в яку навіть важко повірити. А ви не вірте – купуйте квиток, поки є шанс. Справді, за 1 злотий доїхати до іншого міста, ще й з їжею та інтернетом – це дивно, це невигідно перевізникові, але такі рекламні ходи– це нормально, це ХХІ століття. Компанії роблять неймовірні речі, аби лишень ми їх обрали. Поки розум шукає обґрунтування такому божевіллю, мишка тисне «ок»! І, насамкінець, ще одна маленька порада: якщо ви хочете зв’язатися з родичами чи ще кимось, хто знаходиться в межах України, користуйтеся чудовою можливостю відправляти смс через Інтернет. Пишете в гуглі «безкоштовні смс на лайф\мтс\київстар», переходите на офіційний сайт оператора, і маєте змогу надіслати 3 смс безплатно, де б ви не були, тільки мусите мати доступ до Інтернету. Чудовий спосіб в противагу роумінгу чи смс-кам через мобільні мережі чи не так? Ну і, якщо ви знаходитесь в Україні, так само можете користуватися цим способом. Не можна не згадати також автостоп і сайт http://www.avtostop.ua/ : як водій, можете зробити свою поїздку дешевшою, прийнявши пасажирів, а в ролі пасажира можете дешевше, а ще і вчасно доїхати до місця призначення. Щоб почати подорожувати – треба закласти якийсь фундамент: пообіцяти собі, що поїдете кудись до кінця місяця або – що вірніше – підписатися на розсилку, і тоді, коли прийде лист, ви зрозумієте: це початок цікавого життя. Не зволікайте. Nataliia Kotok

pressja.wsiz.pl

52/10.2013

081


#082

Як відшукати хороше житло в Жешові? Порадник для студента Кожен український студент перед тим як їде до Польщі обов’язково має знайти житло. Це можливо зробити різними способами та не всім про них відомо. Трішки порад для майбутніх студентів. Різновидність помешкань є велика : квартири , будинки та студентські гуртожитки. Перш за все Університет менеджменту та інформатики пропонує студентам своє житло у якому вони можуть проживати. Один з них – це Кіньнарова, яке знаходиться в горах з мальовничими краєвидами та чистим повітрям. Знаходиться за 14 кілометрів від міста та не рекомендується студентам у яких немає там пар, адже потрібно багато часу ,щоб дістатися до головного корпусу. Також пропонують помешкання у Тичині та звісно у Жешові. Студент може винайняти приватне помешкання, хоча має це зробити самостійно. Для великих компаній існує пропозиція ви наймання цілого будинку, для меншої кількості людей можливо найняти квартиру різного розміру(одно, двох або трьох кімнатні). Також винаймати тільки одні кімнату або одне ліжко. Знайти хороше житло студенти може різними способами. Один з найефективніших через Інтернет. Існують спеціальні сайти на яких доступна інформація про помешкання : ціна,розмір квартири,розташування і фотографії із виглядом. Одні з найкращих http://www.rzeszowiak.pl/ , http:// www.wspollokator.pl/ , http://rzeszow.pajeczyna.pl/ , http://www.ogloszeniadrobne.rzeszow.pl/ , http:// dom.money.pl/.Кожен в змозі знайти оптимальний варіант для себе. Ще один вид пошуку – це оголошення. Звісно менш дієвий ніж попередній та зрозумілий. Найчастіше студенти шукають житло через знайомих. Така метода добра тільки студент не буде впевнений у своєму виборі, адже сам не пересвідчився у цьому. Найголовніше у винайму ванні помешкання є підписання договору оренди! У цьому потрібно бути обережним. Це відповідальна та важлива річ. Підписуючи такі папери обов’язково перевірте усі умови які представлені в документі. Прослідкуйте чи все підходить для вас. Вимоги мають бути логічні та зрозумілі для двох сторін. Незабудьте додати свої умови , які має виконувати господар житла. Цінова політика буває різна, можливо знайти прекрасне помешкання в центрі за безцінь , а можливо довго шукати і не знайти нормальної пропозиції. Ціна житла залежить від потреб мешканця , умов проживання, особистих рахунків та розташування. Звісно житло в центрі куштуватиме більше ніж за містом або на окраїні. Також впливає і ремонт. Хто полюбляє новенькі меблі та … має розщедритись та заплатити більше. Оптимальний варіант за помешкання 300- 400 злотих у місяць , ще в додаток особисті рахунки. Комунальні послуги також мають своє цінову політику. Сюди входить світло, вода, опалення, газ, ну і звісно Інтернет, обов’язкова річ для теперішнього студента. Щомісячно витрати становлять 400-500 злотих за квартиру. Отже, маю надію, що дана стаття допоможе вам у пошуку помешкання та надасть потрібну інформацію про всі необхідності цієї нелегкої справи. Нехай щастить! Dana Nikochuk



#84

Троллінг в соціальних мережах. Хамство та неввічливість, яких не побороти Те, що заважає нам спокійно існувати у Всесвітній павутині, енергетичні вампіри, хамство, яке не знає меж. Хто вони, „тролі”, і як впливають на нашу підсвідомість , ламають стереотипи і викликають конфлікти.


Що таке троллінг та його цілі. Мабуть хоч раз в житті кожен зіткнувся з цим массовим явищем котре виникло в Інтернеті, на початку 21 ст. Тролінг – це один із видів віртуальної комунікації в агресивному її прояві, коли людина троль прагне вивести з рівноваги учасників якоїсь дискусії, зіткнути їх в боротьбі за свої погляди. Троль має на меті викликати конфлікт, взаємні образи між учасниками форуму чи дискусійної групи. Портрет типового ” троля”. Психологи запевняють, що люди, котрі займаються тролінгом, мають від цього залежність. Вони як енергетичні вампіри: живляться енергією конфліктів та агресією, яка викликана провокаційними висловлюваннями троля. Американські вченні порівнюють їх з хворими на алкоголізм, це схоже на ейфорію після вживання алкоголю. Як правило, в реальному житті тролі - невпевнені та замкнуті в собі люди. Тільки в соціальних мережах вони почувають себе захищеними і дозволяють собі виходити за рамки дозволеного. Зазвичай, тролі мають низьку самооцінку і в таких хамський спосіб намагаються привернути до себе увагу. Тролі „ Типового ВСіЗівця” та як себе від них захистити. Ми собі навіть уявити не можемо, що терплять адміністратори групи, яка займає в нашому житті не останнє місце. Вони заміщують на сторінку групи інформацію, яка не завжди всім подобається і тоді...Бруд який ллється в коментарях, просто не зупинити. ”Адміністратори групи мали такий досвід. Серед наших користувачів з’явився троль, через якого ми навіть подумувала припинити існування „Типового ВСіЗівця”. Я не знаю, що могла йому такого зробити, щоб він в такій формі дозволяв собі до мене звертатися. Його повідомлення просто надходили і надходили, було навіть трохи страшно. Але згодом я зрозуміла, що людина цього і прагне. Після цього адміністратори вирішили фільтрувати подібні написи тролів в коментарях та повідомленнях, щоб не псувати настрій студентам” – говорить головний адміністратор групи. Це тільки підтверджує той факт, що тролі – це енергетичні вампіри. Тож намагайтеся не вступати в контакт з такими людьми, бережіть свою нервову систему та не йдіть на провокації. Пам’ятайте, що доведення Вас до агресивної поведінки тільки дає тролю задоволення! Часом ми теж можемо висловитися негативно в коментарях „типового”, але ж цього права нам ніхто не давав. Навіщо ми псуємо те, що створене не нами, але для нас?! Троллінг в україномовному студенстському журналі „Pressja”. Часом можемо зустріти тролів і серед своїх друзів. Атаку тролів інколи терпить і студентський журнал „Pressja”. „За останній час роботи журналу на нашому порталі я часто помічаю досить злісну і часто необгрунтовану критику статей. Думаю, що це в першу чергу пишуть люди, котрі не самоствердилися, з низькою самооцінкою, які явно самі не попрацюють і не виконають важку роботу по написанню статті. Їм завжди простіше написати короткий пост і замістити його під статею з гострою реакцією на граматику автора або неточну інформацію. Половина коментарів просто не конструктивні, тролі пишуть суто свою думку, не спромігшись перевірити інформацію хоч би у Вікіпедії. Це парадокс нашого суспільства ніхто ж не пише трольні пости під черговим невдалим законом наших політиків, коли справа стосується усієї країни, а як принизити молодого журналіста, котрий тільки вчиться писати, так вишикувалися черги. „ – з жалем зазначає головний редактор україномовної версії журналу. Тож і правда, чому тролі дозволяють собі так з нами поводитись? Кожна людина має право на самоствердження, якщо для них це виражається в такий спосіб, то нехай. Слід просто ігнорувати подібного роду коментарі, не приймати їх близько до серця. „Голодування” для тролів, як протиотрута. Як побороти тролінг? Це не так просто, але цілком можливо. Спробуймо перевтілитися в адміністратора сайту чи форуму. Перша атака в бік троля. В Інтернеті вже з’явився вираз „не годуйте троля”. Потрібно зрозуміти, що ваші відповіді та й взагалі будь-яка реакція, для троля – як їжа. Друге, порозсилайте учасникам форуму чи дискусії повідомлення з проханням не реагувати на провокаційні підбурювання з боку троля. І тоді атаку троля зупинено, хоча будьте обережними : троль може повернутися через певний відрізок часу! І як підсумок, тролінг - це явище, яке, в принципі, можна побороти та викорінити з просторів Інтернету, але треба об’єднатися заради спільної мети. Можливо хтось, має інші ідеї та техніки боротьби з цим. Головне не опускатися до рівня типового троля, не вступати з ним в контакт, аа краще просто ігнорувати. Будьте пильними, та пам’ятайте, що тролі живляться вашою енергією гніву. А вже чи „годувати” троля чи ні, вирішувати вам... Alisa Melnyk

pressja.wsiz.pl

52/10.2013

085


#86

Пригоди на кордоні

Нерідко перетинаючи кордон з України до Польщі ми помічаємо якісь кумедні ситуації, або навпаки – жахливо дратуючі. Цікаво, які ж з них найбільш запам’ятались?

Подорож через піший кордон – найдешевша, тому всі мешканці прикордонної зони, туристи та студенти таким чином значно економлять гроші, але не сили та нерви. Період перетину кордону інколи просто вражає кількістю несподіваних та курйозних ситуацій, які залишаються у пам`яті надовго. Черги Найбільші черги на кордоні Шегині - Медика, тягнуться по 4-5 годин. А до того, як відкрили зелений коридор для студентів, можна було простояти значно більше, відверто кажучи не найкраще проведений час. У черзі, що тільки не вигадують люди аби потрапити на іншу сторону кордону: наприклад, бабусі з торбами лізуть через паркани, штовхаються http://www.youtube.com/ watch?v=MzUwe00i_tM&feature=player_embedded. Один чоловік навіть прикинувся поляком, говорив «przepraszam» весь час, розштовхував людей, за що і отримав від прикордонників, які відвели його у окрему кімнату для ретельної перевірки особистих речей та документів. Доброзичливі бабусі Бабусі, котрі проживають не далеко від кордону частенько везуть алкоголь та тютюн на продаж до Перемишля, але звичайно кожній з них хочеться провезти більше ніж вказана норма. Не рідко вони просять студентів, або просто незнайомих людей провезти їм щось. Хоча трапляється так, що на очах у всіх людей бабусі ховають сигарети у шкарпетки, або кофти, а потім лаються та штурхають людей у черзі, щоб скоріше пройти митний контроль. Автобус Якщо ви подорожуєте автобусом на українській стороні, у вас не перевірять нічого крім паспорту, а от на польському кордоні можуть попросити вийти з сумками і почати перевіряти всі речі та автобус, але це залежить від зміни та настрою прикордонників. Загалом студентів не дуже перевіряють, але везти алкоголь або тютюнові вироби вище норми не рекомендується, можуть виникнути неочікувані проблеми. Головне на кордоні – завжди відповідати на питання прикордонників, якими дивними вони б не були, та ніколи не шуткувати, так як не всі митники сприймають жарти і через це можуть бути непорозуміння. Хотілося б додати, що у зоні Шенгену немає кордонів та черг. Проте у нас люди змушені перетинати кордон по декілька разів на день продаючи горілку та сигарети, у спеку та холод , вони просто не мають вибору, влада знищила більшість заводів та фабрик, от їм і доводиться виживати та якось утримувати сім’ї. Нажаль через страшенні черги на кордоні ми навіть не звертаємо уваги, на таких заробітчан та думаємо лише про себе і свій комфорт, тому давайте бути більш людяними, терплячими та з повагою відноситись один до одного. Alisa Melnyk


Дівчина XXI

Досвідчена та самореалізована чи намальована лялька «Барбі», яка ж вона насправді? Уже пройшов час благородних лицарів ,тепер принцеси самі дають собі раду. Наполеглево та довго боролися жінки за рівні права і ось настав цей момент. Жінка перестала бути звичайною домогосподаркою, тепер вона самодостатня: займається наукою, спортом, бізнесом, політикою, жінка сіла за кермо, зайнялася самбо, футболом, більярдом, почала балотуватися в президенти, при тому залишаючись хорошою мамою, яка стежить за будинком та відмінно виглядає. Скажу вам це не підсилу кожному чоловікові. Сучасна дівчина впевнена в собі, впевнена в своїх силах, вона завжди залишається жіночною, але при цьому є досвідченою та незалежною. Вона має цілий набір якостей, які допомагають їй легко справлятись з темпом сучасного життя, який є дуже швидкий. На даний момент в світі не існує напевне такого поняття «заборона для жінки». Ми й у військах і в медицині, і в космосі, і на війні, і в сім’ї, і в спорті та в політиці . Жінка перетворюється на універсального солдата, якому під силу все. Всі ми прекрасно знаємо, що жінка вміє робити декілька справ одночасно, на відміну від чоловіка, який зосереджується тільки на одній. Це доводить до думки, що обсяг жіночих думок необмежений та різноманітний, що підтверджує тезу - жінки знають все! Для переконання можна зайти на жіночий форум і переглянути кількість тематик: це і догляд за собою, і новинки моди, дієти, вагітність, медицина, здоров’я, бізнес, успіх, кохання, любов, психологія, діти, кухня, квітникарство, домашні улюбленці, дизайн будинку, творчість, культура, політика, спорт, релігія, екстрим і багато-багато інших важливих тем, які важливі не тільки для жінок. А в чоловіків що: спорт, бізнес, машини і на цьому все. Та, на жаль, не тільки хороші сторони є у дівчини XXI століття, часто бачимо на вулиці ляльок намальованих : брови татуаж, вії нарощені, волосся нарощене, неприродні губи, силіконові груди, а що найсумніше – вони справді вважають себе красунями. Дівчина повинна бути приємною на зовнішність, натуральною з легеньким макіяжем, цікавою, а головне зі своїм особистим стилем, на якому вона виграє. Якщо навіть в моді підбори 20 см, не потрібно взувати їх якщо ти не вмієш ходити, та не потрібно натягувати легінси на «худенькі» стегна. Це не відсутність комплексів - це не гарно! Головне, будьте собою, шукайте індивідуальність, а то куди не подивись всі як штамповані. Один і той же одяг, такий же колір волосся, один на всіх макіяж . Така правда, вибачайте, якщо грубо. Ми невгамовно можемо сперечатися на тему сучасної дівчини, але де написано, якою повинна бути дівчина XXI століття. Що робить жінку жінкою, всі говорять про внутрішню красу, а в чому вона заключається? В умінні бути ніжною, доброю, піклуючою, тою на яку можна покластись. Сучасна жінка хоче і встигає бути успішною в коханні, на роботі чи в університеті. Вона не уявляє свого життя без всього того, що наповнює її день. Також вона скоріше добавить у свій щоденний розклад ще кілька занять, ніж щось з нього виключить. Підсумовуючи, сучасна дівчина намагається все встигнути і сяяти у всій своїй красі на фоні люблячого чоловіка. Oksana Shkliar

pressja.wsiz.pl

52/10.2013

087


#88

Іронічна старість

Я обычная, я земная

Я не старая, не молодая Вроде с мыслями, даже с разумом

Не кидаюсь напрасно фразами Старість не захищає нас від любові, але любов захищає нас від старості. Так казала легендарна дизайнер та витончена жінка Коко Шанель. Мудрі люди з життєвим досвідом кажуть, що жінка починає старіти, як тільки перестає бути коханою. Зникає блиск в очах і старість починає іти від самого тендітного органу – від серця. Відкрию вам одну таємницю: я дуже люблю спостерігати за людьми у громадському транспорті. Тут, у Жешові, в автобусах я часто бачу трохи комічних, але дуже елегантно одягнутих бабусь. Одного разу навіть проїхала свою зупинку, розглядаючи літню пані в мереживих рукавичках та червоною помадою на губах, навіть Мерлін Монро позаздрила б їй. Зелений плащ, чорна спідниця -олівець, підбори, коричнева сумочка і капелюх, оуаля! Вона сиділа рівно, підборіддя тримала, як особа царського престолу. Хіба можна звернутись до такої жінки: «бабуню», ні, тільки «пані». Вона не боїться старості, адже як можна боятися неминучого? Вона сприймає її як ще одни період свого життя, і зустрічає її гідно. Іронічна старість, старість кріз вуаль капелюшка на лавочці в тихому осінньому парку Митці бачать старіючу жінку, як осінь в природі. Тільки в природі птахи летять у теплі краї, а людину покидають життєві сили. Моя бабуня казала: «кожного ранку я прокидаюсь і відчуваю, що сил все менше і менше, колись їх не вистачить навіть, щоб прокинутись». Жешовські бабусі просто зачаровують мене своїм шармом, майже завше усміхнені, і здається, що їм як і раніше 20, тільки сивина у волоссі і запах старості видають, що їм уже 20+40. Запах старості – солодкуватий, трохи нудотний душок, який з перших же хвилин відчувається в будинках, де живуть літні люди (навіть найбільш охайні). Його не сплутаєш ні з чим. Так пахне старість … Поети б сказали, що так пахне зневіра, туга і самотність. Але вчені кажуть, що у літніх людей в організмі виробляються особливі хімічні речовини – ноненали. Чим старша людина, тим більше у нього ноненалів, котрі виділяють характерний запах, що асоціюється у нас з літнім віком. На жаль, вплинути на процес утворення ноненалів наука поки не в силах, можливо тому жешовські бабуні намагаються побороти старість іронічно споглядаючи на неї. І хоч сил ходити на підборах зовсім небагато, але це їх власний рецепт молодості, такий простий і водночас складний. А там дивись за 50 років буде і моя старість, маю надію, що я теж буду такою витонченою, на підборах, у капелюшку, з іронічною усмішкою та своїми життєрадісними шоколадними очима. Очі не старіють. Вірш з сайту: http://www.inpearls.ru/ Inessa Tkachenko


Ko³o naukowe Antropologii Kultury Zaprasza na tegoroczne spotkania JEŒLI: chcesz dyskutowaæ o cz³owieku we wszystkich aspektach jego istnienia chcesz dyskutowaæ antropologicznie i politologicznie chcesz poznaæ interesuj¹cych ludzi lubisz kultywowaæ polskie tradycje œwi¹teczne chcesz poznaæ ciekawe teksty kulturowe interesuj¹ ciê ró¿ne aspekty cywilizacji i kultury chcesz zaanga¿owaæ siê w projekt wyjazdowy chcesz braæ udzia³ w konferencjach masz pomys³y i brakuje ci ludzi do ich realizacji nie masz pomys³ów, ale chcesz coœ zrobiæ

przyjdŸ wspó³praca miêdzynarodowa

sprawdŸ projekty i inicjatywy m³odzie¿owe

edukacja nieformalna

ciekawostki Europa wielokulturowa - Europa wielokierunkowa praktyczna edukacja miêdzykulturowa Romowie Inuici Saami

jeœli nie przyjdziesz nigdy siê nie dowiesz Spotykamy siê co tydzieñ w ró¿ne dni Spotkania odbywaj¹ siê najczêœciej o czasie, gdy popo³udnie zamienia siê w wieczór. Opiekun ko³a: dr Marcin Szewczyk, mszewczyk@wsiz.rzeszow.pl. Pytania, zapisy, informacje tak¿e u liderki ko³a: Maria Marciniszyn, mmarciniszyn@onet.eu znajdŸ nas na facebooku: Ko³o Naukowe Antropologii Kultury WSIiZ Wiêcej informacji na stronie ko³a: http://wsiz.rzeszow.pl/pl/studenci/kola_naukowe/kolo_naukowe_antropologii_kultury/Strony/kolo_naukowe_antropologii_kultury.aspx


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.