_PRESSJA WYDANIE SPECJALNE
WYDANIE SPECJALNE
1_
58/2015
ISSN 1644-9711
na wykładowców
O roli współczesnego dydaktyka, autorytetach w szkolnictwie wyższym i o rozwiązywaniu problemów nie do rozwiązania – czyli jak być wykładowcą doskonałym w XXI wieku – piszą i rozmawiają:
Jerzy Chłopecki, Wojciech Pelczar, Andrzej Rozmus, Olga Kurek-Ochmańska, Monika Struck-Peregończyk, Anna Baran, Anna Martens, Maciej Ulita i Inessa Tkachenko
Wyższa Szkoła Informatyki i Zarządzania z siedzibą w Rzeszowie
LUTY 2015
2_
_PRESSJA WYDANIE SPECJALNE
„Wykładowca doskonały. Podręcznik nauczyciela akademickiego” , Redakcja naukowa Andrzej Rozmus Wolters Kluwer, 2013, Wydanie II, rozszerzone i uaktualnione
Drodzy Czytelnicy!
Przedstawiamy Państwu wydanie specjalne naszego czasopisma studenckiego, tym razem poświęcone wydawnictwu, które naszym zdaniem zasługuje na szczególną uwagę. Jest to podręcznik pt. „Wykładowca doskonały” – niedawno na rynku ukazała się jego druga, poprawiona edycja. Idea, jaka przyświeca tej publikacji, służy całej społeczności akademickiej – zarówno wykładowcom, do których jest kierowana, jak istudentom, którzy z pracy wykładowców korzystają. Jednocześnie, ponieważ w styczniu 2015 r. upłynął rok od śmierci prof. dr. hab. Jerzego Chłopeckiego, Prorektora WSIiZ ds. Nauki, który dla wielu z nas był mentorem i wzorem do naśladowania, chcemy to specjalne wydanie „Pressji” poświęcić jego pamięci. Zresztą, to właśnie Pan Profesor był autorem wstępu do „Wykładowcy doskonałego” i dlatego to wywiad z Nim właśnie otwiera niniejszą publikację. O ile nam wiadomo, jest to ostatni wywiad, jakiego udzielił przed śmiercią prof. dr hab. Jerzy Chłopecki. *** Ci z Państwa, którzy na co dzień mają kontakt ze studentami dobrze wiedzą, jak trudna jest dziś praca dydaktyczna – w ostatnich dekadach zmienił się świat, zmieniły się uczelnie, zmienili się też studenci. Wykładowcy powinni starać się nadążyć za tymi zmianami. Książka, której poświęcone jest specjalne wydanie
LUTY 2014
„Pressji”, odpowie na wiele istotnych pytań, które zadaje sobie współczesny wykładowca: Jak mówić, by studenci słuchali? Jak przygotować dobry wykład, ciekawe ćwiczenia i porywającą prezentację? czy wreszcie tak, wydawałoby się banalne, pytania: Jak sobie radzić ze ściąganiem na egzaminach? czy Jak zręcznie wpleść dowcip w treść wykładu? Aby dać Państwu namiastkę tego, co w książce „Wykładowca doskonały” można znaleźć, przygotowaliśmy wywiady z czterema jej współautorami. Publikujemy także ciekawe fragmenty rozdziałów opracowanych przez naszych rozmówców, a także kilka felietonów, prezentujących czasem bardzo skrajne punkty widzenia pracowników naukowo-dydaktycznych Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie, zarówno tych starszych, bardziej doświadczonych, jak i tych dopiero rozpoczynających karierę, a także tych, którzy już kilka zębów na dydaktyce zjedli, ale jeszcze wciąż sporo im pozostało. Życząc przyjemnej lektury, zachęcamy do zagłębienia się w fascynujący świat dydaktyki, którego poznanie może dać Państwu wiele satysfakcji i przynieść wiele ciekawych odpowiedzi na trudne i ważkie pytania, Opiekun Magazynu studenckiego „Pressja” dr Iwona Leonowicz-Bukała wraz z Zespołem Redakcyjnym
_PRESSJA WYDANIE SPECJALNE
SPIS TREŚCI Jeśli mówisz źle o swojej uczelni, to kopiesz sam siebie
5
Kontakt z wykładowcami jest niezastąpiony
10
Idzie ku lepszemu, ale wciąż jest wiele do zrobienia
15
Dziś autorytet nie broni się sam – o roli zmysłu dydaktycznego w nauczaniu
19
Coaching narzędziem doskonalenia nauczyciela akademickiego
23
Wykładowca doskonały – czyli ideał sięga bruku
29
Po drugiej stronie lustra 33 Dokąd zanieść kaganiec oświaty? 36 Doskonały, młody wykładowca 41
ul. Sucharskiego 2, 35-225 Rzeszów
pressjamagazyn@gmail.com www.pressja.wsiz.pl
Wydawca: Wyższa Szkoła Informatyki i Zarządzania z siedzibą w Rzeszowie
Redakcja wydania / korekta: dr Iwona Leonowicz-Bukała, lic. Kamil Olechowski Skład: Adrian Sowiński Zdjęcia: archiwum WSIiZ i Izabela Babiarz
LUTY 2015
3_
fot. archiwum
4_
_PRESSJA WYDANIE SPECJALNE
prof. dr hab. Jerzy Chłopecki
Wieloletni Prorektor ds. Nauki Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie, współtwórca sukcesu Uczelni, wybitny intelektualista i mentor. Socjolog i politolog, meloman. Był absolwentem studiów magisterskich i doktoranckich na Uniwersytecie Warszawskim. Do września 2013 roku sprawował funkcję kierownika Katedry Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej, następnie kierownika Katedry Nauk Społecznych. Autor wielu publikacji. Nie ograniczał się tylko do działalności naukowej, przez wiele lat czynnie działał jako dziennikarz – był redaktorem naczelnym warszawskiego tygodnika „Ekran”, pracował jako dyrektor programowy Polskiego Radia Rzeszów. Zmarł 21 stycznia 2014 r.
LUTY 2014
_PRESSJA WYDANIE SPECJALNE
Jeśli mówisz źle o swojej uczelni, to kopiesz sam siebie
Niż demograficzny, upadek etosu studenckiego oraz umasowienie to współczesne problemy polskich uczelni. O przyczynach tego stanu rzeczy oraz konsekwencjach jakie mogą z niego wyniknąć, jesienią 2013 roku z prof. dr. hab. Jerzym Chłopeckim, wówczas Prorektorem ds. Nauki WSIiZ, rozmawiał Kamil Olechowski. Pan Profesor zmarł w styczniu 2014 r., nie doczekawszy publikacji tekstu. Jest to prawdopodobnie ostatni wywiad, jakiego udzielił przed śmiercią. Kamil Olechowski: We wstępie do Wykładowcy doskonałego* pisał Pan Profesor, że obecnym studentom brakuje ciekawości. Inny z wykładowców, z którym rozmawiałem, twierdzi, że młodzi ludzie nie potrafią korzystać z rzetelnych, sprawdzonych źródeł. Jak radzić sobie z takimi elementarnymi problemami? Jerzy Chłopecki: Tu są dwa wątki: jednym jest ciekawość, drugim szukanie źródeł. Z drugim nie zgodziłbym się do końca. Nie ma możliwości korzystania z Internetu, jeżeli nie potrafi się w nim szukać informacji, więc to studenci potrafią. Natomiast nie mają wielkiej ochoty ani pasji, aby sięgać po książki. Tu zaczyna być problem, bo książka dostarcza nam materiałów do zastanowienia, prowokuje do samodzielnego myślenia, czego zupełnie nie robi Internet, który jedynie dostarcza nam „gołych” informacji. W przypadku podręcznika, siada się wygodnie w fotelu i jeżeli pewien fragment nas zafrapuje, można książkę odłożyć, zastanowić się nad nim, a dopiero po chwili wrócić do czytania. Natomiast Internet zmusza do szybkości. Jest taki termin: nanosekundowcy. Szybkie spojrzenia. To jest doraźne.
Ja w pełni doceniam Internet jako źródło poszukiwania informacji, jednak po nim zaledwie się „surfuje”, a książki – wybiera, czyta i studiuje.
Jeszcze gorsza jest telewizja, która udziela nam odpowiedzi na niezadawane przez nas pytania. W tym dostrzegam pierwsze źródło zaniku ciekawości właściwe pokoleniu audio-wizualnemu. W pewnych amerykańskich badaniach można spostrzec coś niezwykle ciekawego. Mianowicie jedna starsza pani stwierdziła, że dla niej katorgą jest oglądanie z wnuczkiem dobranocki. Chłopiec miał 4 lata, czyli był w wieku, w którym dziecko stale zadaje pytania. Podczas oglądania wspomnianego programu wnuczek pyta: „dlaczego ten wilk goni zająca?” Kiedy babcia zaczyna odpowiadać, chłopiec mówi: „Babciu, nie przeszkadzaj”. Obraz poleciał dalej, dziecko nie doczekało się odpowiedzi, w związku z czym pytanie przestaje być ważne. A jeśli przestają być ważne pytania, to konsekwencją jest zanik ciekawości. W przypadku studentów oraz pracowników naukowych, problem badawczy jest pytaniem. I studia też niestety nie uczą, nie kształcą myślenia problemowego. Obserwuję po swoich magistrantach, że sprawia im kłopot zadawanie pytań. Proszę ich, aby powiedzieli czego nie wiedzą, a chcieliby się dowiedzieć. Trzeba dużo wiedzieć, aby zdawać sobie sprawę z tego, gdzie jest ta luka, którą mogę zbadać. K. O.: Powiedział Pan Profesor, że studenci potrafią szukać informacji w Internecie, ale to nie to samo co książka. Może rozwiązaniem jest po prostu zachęcanie do drukowania treści znalezionych w sieci, by móc je studiować w podobny sposób jak podręcznik? J. Ch.: I marnować papier? To nie jest takie proste. Kiedyś pisało się listy, używało się pełnych zdań – podmiot i orzeczenie. List miał pewną fabułę, opisywał pewne problemy i wydarzenia. Ja to nazywam fabularnością myślenia. W tej chwili maile czy smsy to same skróty – nawet nie myślowe – a informacyjne. Oczywiście, warto sobie uświadamiać, że dawniej uwzględniano różne czynniki: przesyłka będzie szła przez pocztę, w dobrym przypadku minie dwa dni zanim odbiorca ją otrzyma i przeczyta. Jeśli chciał odpowiedzieć na list, to ten czas dodatkowo się wydłużał. Czyli, za przeproszeniem, głupotami się nie zajmowano, bo było wiadomo, że one
LUTY 2015
5_
6_
_PRESSJA WYDANIE SPECJALNE
przeminą za chwilę. Dziś wysyłam wiadomość i zaraz otrzymuję odpowiedź, natychmiast. Zanika poczucie hierarchii ważności spraw, ponieważ znika czas. Najnowsze media niszczą także przestrzeń, bo np. kiedy odbieram komórkę, to nie wiem gdzie jest nadawca, może być przecież wszędzie, na drugim końcu świata. Kiedyś były stacjonarne telefony, więc rozmówca musiał dzwonić z domu. To jest piękny świat, ale jeszcze nie wiadomo, co się z niego wykluje. K. O.: Czy można skontrolować albo w pewnym stopniu zniwelować negatywne konsekwencje postępu technologicznego? J. Ch.: Tego typu działania nigdy się nie udawały, a każda próba świadomej, celowej ingerencji w postęp, w gruncie rzeczy skutków nie przynosiła. Niemniej, pewna świadomość straty i zysku potrzebna jest przynajmniej w warstwie elitarnej. Oczywiście należy próbować tracić jak najmniej. Gdy pojawił się aparat fotograficzny, sądzono, że malarstwo całkowicie zginie. Nie zginęło, ale się zmieniło. Malarz, który utrwalał rzeczywistość tracił sens, dlatego obrazy przestały być czysto realistyczne, a sztuka ta zaczęła być grą wyobraźni. Podobny proces przeszła też fotografia, kiedy poszukiwała źródeł artystycznego wyrazu. K. O.: Jakie są konsekwencje umasowienia szkolnictwa wyższego? J. Ch.: Trudne pytanie. Jak Gutenberg wprowadził swój wynalazek, to pierwszą książką, którą zaczęto drukować była Biblia. Kościół był z tego bardzo niezadowolony, bo było to związane z likwidacją elitarności dostępu do źródeł religii. Każdy kto potrafił czytać – a przecież wtedy nie każdy posiadał tę umiejętność – mógł zapoznać się ze świętą księgą chrześcijaństwa. Upowszechnienie szkolnictwa na poziomie podstawowym, doprowadziło do rozmaitych zmian, polegających także na rozszerzeniu elity. W gruncie rzeczy, masowość zawsze idzie z obniżeniem progu jakościowego. Ale coś za coś.
LUTY 2014
Wolę mieć do czynienia ze światem, w którym są magistrowie, którzy co prawda nie dorównują maturzystom sprzed lat, ale skutkiem tego jest egalitaryzacja ogółu społeczeństwa. Gorzej jeżeli w ogóle zanikają elity, ponieważ mają one charakter wzorcotwórczy. W tej chwili wszyscy potrafią czytać, ale spłaszcza się treść. Rynek jest bardziej masowy, coraz częściej decyduje średni gust. Działa tu ekonomia: im większa skala, tym większy zysk. W początkach transformacji były uczelnie prywatne, które próbowały z wady zrobić cnotę. Twierdziły: „my nie idziemy na masowość, będziemy szkołą elitarną”. Te, które eksponowały swoją rzekomą elitarność, umarły. Ile musiałoby wynosić czesne, jeżeli szkoła miałaby 1000 studentów? Koszty są zbyt wysokie. Nasza uczelnia zarabia na badaniach naukowych, grantach, ponieważ bez tego czesne musiałoby być trzy razy wyższe. Druga sprawa: stół robiony przez rzemieślnika mógł być bardzo wytrzymały, jeśli zaś wychodzi z fabryki mebli, produkcji taśmowej – na pewno nie będzie taki solidny. Dawniejsze domy wytrzymały pokolenia, dzisiejsze kilkadziesiąt lat. Ilość wchodzi w konflikt z jakością. Jednak mam nadzieję, że nie znikają ludzie, którzy mają ambicję wykraczające poza przeciętność. Kapuściński twierdził, że elitą jest zawsze 10%. Kiedyś 10% umiało czytać, reszta była analfabetami. Później 10% miało wykształcenie średnie, reszta podstawowe. Obecnie mamy umasowienie kształcenia na poziomie doktoratu. Co nie oznacza, że ponad poziomem doktoratu nie wyrasta nam elita ludzi. Myślę, że sama natura broni się przed całkowitym spłaszczeniem. K. O.: A czy nie jest tak, że umasowienie jest niezbędne w ustroju demokratycznym, w którym przecież każdy obywatel ma pewien wpływ na kształt państwa? J. Ch.: Jeżeli dajemy każdemu człowiekowi możliwość wpływu na organizowanie świata, chociażby poprzez kartkę wyborczą, to ważne, aby ci ludzie byli w stanie
_PRESSJA WYDANIE SPECJALNE
zdobyć wiedzę, myśleć. Ale to tylko jedna sprawa. Kiedyś kompetencje na poziomie wyższego wykształcenia mogła mieć tylko elita, ponieważ elitarna była ilość stanowisk pracy, która wymagała takiego wykształcenia. Dzisiaj elitą są ludzie, którzy pracują fizycznie, ponieważ ilość tych stanowisk pracy coraz bardziej zanika. To prowadzi do pewnego paradoksu na rynku pracy.
J. Ch.: Tak i to jest też normalne. Jeżeli ktoś myśli, że to zahamuje, to kiepsko myśli.
K. O.: Wróćmy do problemów polskich uczelni. Jak one sobie radzą z niżem demograficznym?
J. Ch.: Jeżeli ktoś obniża poziom, to kopie dołki pod samym sobą. Jest utrzymywanie lub podwyższanie poziomu. Kiedyś był etos studenta, czy się uczęszczało do uczelni na wsi czy Uniwersytetu Jagiellońskiego, wszystko jedno. To był pewien prestiż, status. Dzisiaj ważne jest jaką szkołę wyższą się wybierze. Uczelnie się dywersyfikują, dyplom dyplomowi nie jest równy. Prestiż buduje – poza badaniami naukowymi – opinia, wizerunek. A o tym decydują sami studenci.
J. Ch.: Nasza uczelnia nie ma z tym problemu. Zobrazuje to przykład przejęcia przez nas tyczyńskiej uczelni. Byłem naiwny, że studenci z Tyczyna będą zadowoleni, że zdobędą dyplom uczelni, która plasuje się na wysokich pozycjach w rankingach, a nie szkoły wyższej, która nie ma najlepszej renomy. Nic podobnego, większość uciekła. U nas stawiano wymagania, a tamci studenci przyzwyczajeni byli do tego, że zawsze mają rację, nawet na egzaminie. Wysokie wymagania odstraszyły część osób. Ale my na tym budowaliśmy stabilność uczelni, dlatego tak bardzo nie odczuwamy uderzenia spowodowanego demografią. Oczywiście, ratunkiem są także studenci ze wschodu, ale i nie tylko. Polska staje się krajem starzejącym się, ale nasi politycy o tym nie myślą. Nasz kraj się nie obroni – na szczęście – przed imigrantami. Natomiast musimy mieć koncepcję, aby ich zagospodarować oraz sprawić, żeby znaleźli u nas swoje miejsce, co i dla nas jest korzystne. Nie możemy zrobić tego co Francuzi, którzy mają ze swoimi imigrantami jedynie problemy. Przecież Ameryka powstała z imigrantów, Niemcy mają sporo z nich korzyści. Musimy mieć koncepcję, aby naszą wyrwę demograficzną zaludnili ludzie, którzy przyjadą i będą chcieli tu studiować i żyć. Tym bardziej, że osoby, które przyjeżdżają – oczywiście są w tych grupach także patologie – to są ci najbardziej przedsiębiorczy.
K. O.: Wspomniał Pan Profesor, że na tyczyńskiej uczelni poziom kształcenia nie był najwyższy. A więc jednym z elementów walki z problemem demografii jest obniżanie wymagań?
Na zachodzie jest patriotyzm uczelni. W Oksfordzie istnieje knajpka, która jest cała wytapetowana końcówkami krawatów. Po graduacji szło się tam na piwo i obcinało koniec krawatu. Prestiż uczelni budowały opinie ludzi, którzy ją ukończyli. Jeśli mówisz źle o swojej uczelni, to kopiesz sam siebie. K. O.: Jak się buduje to poczucie wspólnoty studenckiej na naszej uczelni? J. Ch.: Na siłę nie zawsze da się coś zrobić, ale my stajemy na głowie, aby to poczucie budować. Służą ku temu np. spotkania integracyjne, spotkania absolwentów. K. O.: Jaka przyszłość czeka polskie uczelnie?
K. O.: Ale sami Polacy też będą wyjeżdżać, co zresztą robią, do krajów lepiej rozwiniętych.
LUTY 2015
7_
8_
_PRESSJA WYDANIE SPECJALNE
J. Ch.:
Jesteśmy na zakręcie. Nie ma najmniejszej wątpliwości, że uczelni jest za dużo, nie ma szansy na utrzymanie ich wszystkich. Część będzie musiała upaść i upadają, nawet jeśli dawniej ich pozycja była stabilna.
Takie są prawa rynku. Niektóre szkoły wyższe będą się łączyć. W moim przekonaniu utrzymają się w dłuższej perspektywie uczelnie silne, tradycyjne: Uniwersytet Jagielloński, Uniwersytet Warszawski, Uniwersytet Kopernika. Ale wcale nie byłbym pewny losu Uniwersytetu Rzeszowskiego. Natomiast z uczelni niepaństwowych, przetrwają te, które najlepiej będą potrafiły wykorzystać warunki rynkowe. Przede wszystkim nie można utrzymać się z samej dydaktyki, która w tej chwili jest deficytowa. Koszt prowadzenia zajęć jest wysoki i nie da się go pokryć pieniędzmi pochodzącymi z czesnego. Uniwersytet Rzeszowski ma około 3% przychodów z badań, my – ponad 50%. Jest to w pewnym sensie powrót do humboltowskiego modelu uniwersytetu, który wiąże naukę i badania z dydaktyką. Dlatego sukcesem dla nas byłoby zachęcenie studentów do własnych badań. I takie uczelnie, reprezentujące wysoki poziom się uratują, a inne zginą. I nie będę ich żałował. K. O.: Czy mógłby Pan Profesor na koniec przedstawić swoją wizję wykładowcy doskonałego? J.Ch.: Z początku byłem przeciwny temu tytułowi, ale spodobał się bardzo wydawcy. Dlatego napisałem we wstępie: nie jest możliwe bycie doskonałym. Nie mam na to szansy, jeżeli nie mówię do ludzi, którzy są tym zainteresowani. Jeżeli studenci wykazują zainteresowanie, to wiem, że jestem dobrym wykładowcą. Ale kiedy widzę martwe oczy, znużenie, to sam jestem wykładowcą niezadowolonym z siebie. Jednak czasami nie ma możliwości wywołania ciekawości, bo co mam zrobić? Stanąć na rękach? Bez sensu. Muszą być te dwie strony,
LUTY 2014
aby mówić o dobrym wykładowcy. Rozmawiał: Kamil Olechowski, listopad 2013 *Wykładowca doskonały. Podręcznik nauczyciela akademickiego pod red. Andrzeja Rozmusa ukazał się w roku 2013 nakładem wydawnictwa Wolters Kluwer.
_PRESSJA WYDANIE SPECJALNE
Olga Kurek-Ochmańska
Dyrektor Rzeszowskiej Akademii Inspiracji. Doktor nauk społecznych w zakresie nauk o polityce. Obroniła pracę doktorską na Uniwersytecie Warszawskim. Adiunkt w Katedrze Mediów, Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie, a od lutego 2009 jest stałym współpracownikiem w Samodzielnym Zakładzie Badań nad Szkolnictwem Wyższym WSIiZ. Od września 2013 pełni funkcję Pełnomocnika Prorektora ds. Nauczania ds. Studentów Uzdolnionych. Ponadto: członek redakcji naukowego kwartalnika elektronicznego „Komunikacja Społeczna”, redaktor czasopisma dla rodziców uczniów szkół średnich „Klucz do Przyszłości”, opiekun Filmoznawczego Koła Naukowego, sekretarz Samodzielnego Zakładu Badań nad Szkolnictwem Wyższym i konsultant merytoryczny platformy edukacyjnej „e-wsiz”.
LUTY 2015
9_
10_
_PRESSJA WYDANIE SPECJALNE
Kontakt z wykładowcami jest niezastąpiony
Technologie wspomagają pracę uczelni oraz proces zdobywania wiedzy przez studentów. Z drugiej strony, nieodpowiedzialne korzystanie z nowych technologicznych rozwiązań niesie wiele zagrożeń. O wadach i zaletach wykorzystania zaawansowanych technologii w dydaktyce, z autorką jednego z rozdziałów podręcznika akademickiego „Wykładowca doskonały”, dr Olgą KurekOchmańską, rozmawia Kamil Olechowski. Kamil Olechowski: Wyobraża sobie Pani pracę wykładowcy bez tych wszystkich zdobyczy technologicznych? Olga Kurek-Ochmańska: Tylko na bardzo specyficznych kierunkach, typowo humanistycznych, które wymagają głównie pracy umysłowej i rozmowy, jak filozofia. Studenci coraz bardziej są wtopieni w technologię, związani z nią, dlatego bardzo trudno jest dotrzeć do nich bez jej użycia. K.O.: Nowoczesne urządzenia otaczają nas z każdej strony. Można powiedzieć, że czasem ich nie zauważamy? O.K.O.: Traktujemy je jako standard. Kiedy zaczynałam swoją pracę sześć lat temu, nie w każdej sali był rzutnik. Obecnie każda jest w niego wyposażona i jest oczywiste, że zajęcia, szczególnie ćwiczenia, są wspomagane przez komputery, rzutniki, nagłośnienie. Zwłaszcza młodzi wykładowcy raczej nie wyobrażają sobie pracy bez tych urządzeń. Starsi, nauczeni tradycyjnych metod, potrafią się bez nich obejść. Ja sama coraz mniej. K.O.: Wobec tego postępu można się spodziewać, że książki przejdą do lamusa? O.K.O.: Mam nadzieję, że nie. Kontakt z książką jest czystą przyjemnością, nie potrafię korzystać z e-booków, mimo, że na co dzień mam do czynienia z nowoczesnymi
LUTY 2014
technologiami. Dla mnie przyjemny jest dotyk papieru, dlatego mam nadzieję, że nie przejdą do lamusa. Ale czy tak się nie stanie, trudno powiedzieć. K.O.: Na naszej uczelni tradycyjny indeks już nie funkcjonuje. Może to pierwsza oznaka podobnych zmian? O.K.O.: Zgadza się, ale na przykład dyplomy wciąż są – na szczęście – jeszcze w wersji papierowej. K.O.: Internet daje duże możliwości, ale jest też sporym zagrożeniem. Jak z niego mądrze korzystać? O.K.O.: No właśnie. W swoim rozdziale poświęcam sporo miejsca sławnej Wikipedii. Jest ona miejscem zupełnie niesamowitym, jeśli chodzi o gromadzenie wiedzy, jest największym projektem opartym na zasadzie open source, który może być edytowany przez każdego z nas. Funkcjonuje w 140 językach na całym świecie. Dotychczas nie było czegoś takiego, nawet „Britannica”, największa drukowana encyklopedia, nie umywa się do Wikipedii pod względem ilości haseł i użytkowników. Z drugiej strony,
Wikipedia to ogromne zagrożenie, bo nie wszyscy studenci zdają sobie sprawę z tego, jak jest ona tworzona. Prowadzę zajęcia z przedmiotu „Źródła informacji dla dziennikarza” i zawsze podkreślam na ćwiczeniach, że Wikipedię tworzą wszyscy. Każdy może stać się Wikipedystą i edytować hasło, opracowane wcześniej np. przez profesora. Wielu studentów nie zdaje sobie z tego sprawy i są tym faktem wielce zdziwieni. Dlatego, korzystając z Internetu, trzeba pamiętać o kilku zasadach. Przede wszystkim, nie należy opierać się na jednym internetowym źródle. Trzeba unikać mało wiarygodnych stron, które z zasady nie powinny być traktowane jako źródło. Należy selekcjonować informacje. Myślę, że współcześnie rolą wykładowcy jest nauczyć studenta
_PRESSJA WYDANIE SPECJALNE
również tych umiejętności. K.O.: To nie jest zupełnie podstawowa wiedza? O.K.O.: Wydawałoby się, że to wiedza elementarna, jednak trzeba tego uczyć. Zachęcać do korzystania z różnych źródeł, wskazywać prawidłowe. K.O.: Wracając do Wikipedii. przedstawić alternatywę dla niej?
Mogłaby
pani
O.K.O.: Wspomniałam wcześniej encyklopedię „Britannica”, największą i najbardziej szanowaną encyklopedię świata. Ponadto, każdy student już po roku czy dwóch latach studiowania, wie jakie są podstawowe podręczniki w jego dziedzinie. Ja zachęcam do sięgania do nich oraz do artykułów naukowych. K.O.: No tak, ale to tradycyjna alternatywa. Studenci z pewnością woleliby znaleźć ją w sieci. O.K.O.: To trudne zadanie. Tak naprawdę, nie można demonizować Wikipedii, tam jest sporo dobrych materiałów, potwierdzonych licznymi przypisami i bibliografią. Dlatego ciężko wobec niej znaleźć satysfakcjonującą alternatywę, która zawierałaby taką ilość haseł, a była przy tym rzetelniej przygotowana. Można próbować na portalach tematycznych, gdzie publikują specjaliści z danej dziedziny. Ale drugiego takiego obszernego „worka”, jakim jest Wikipedia, niestety nie ma. Na pewno nie w języku polskim. K.O.: Jednak istnieją strony, projekty, które może nie zawierają w sobie takiego ogromu wiedzy, ale przedstawiają większą wartość merytoryczną, są pewniejsze. Mogłaby pani kilka wymienić? O.K.O.: W Polsce mamy Open AGH, otwarte zasoby edukacyjne uczelni, gdzie Akademia GórniczoHutnicza udostępnia różne swoje wykłady czy kursy Distance Learning – zwane popularnie DL-ami –
11_
w formie bezpłatnej. U nas od przeszło dwóch lat funkcjonuje platforma „e-WSIiZ”, do korzystania z której zachęcam. Dostępnych jest na niej kilkadziesiąt kursów DL z różnych dziedzin. Natomiast na świecie, np. Massachusetts Institute of Technology czy Uniwersytet Stanforda, mają ogromne zasoby, oczywiście wszystkie w języku angielskim. Oprócz tego można zapisywać się na bezpłatne kursy DL, w których biorą udział osoby różnych narodowości, więc może zdarzyć się, że zajęcia poprowadzi nam Chińczyk – oczywiście po angielsku. Zdobywa się w ten sposób certyfikaty do wydrukowania, dzięki czemu można wzbogacić swoje kompetencje oraz CV. K.O.: Obecnie wiedza jest ogólnodostępna. Jak to wpływa na proces kształcenia? O.K.O.: Rzeczywiście, obecnie mamy ogromny dostęp do wiedzy, ale też jej ogromny zasób. Współcześnie nie jest już możliwym, aby urodził się nowy „da Vinci”, który posiądzie całą wiedzę, będzie specjalistą we wszystkich dziedzinach. Dlatego idziemy w kierunku głębokiej specjalizacji. W Polsce nie jest to jeszcze tak widoczne, ale chociażby w Stanach Zjednoczonych, lekarz po medycynie jest co prawda ortopedą, ale zajmuje się np. tylko nogami. U nas natomiast jest odpowiedzialny za wszystkie narządy ruchu. K.O.: Studenci obecnie mają problemy z przyswajaniem trudniejszych treści. Jak to przekłada się na ich wiedzę? O.K.O.: Od kilku lat pracuję w Samodzielnym Zakładzie Badań nad Szkolnictwem Wyższym i wiem, że problem jest złożony. Obecnie mamy niż demograficzny, więc coraz więcej osób jest na uczelnie przyjmowanych, osób, które 30 lat temu nie miałby szansy studiowania. Po prostu nie nadawałyby się intelektualnie. Z roku na rok, na studia dostają się osoby z coraz słabszymi wynikami, a masowość w szkolnictwie wyższym jest ogromna, mamy niemal 2 mln studentów. Tu jest problem, bo jeżeli na starcie są osoby, które nie mają przygotowania
LUTY 2015
12_
_PRESSJA WYDANIE SPECJALNE
do studiów na odpowiednim poziomie, to nie będą one w stanie przyswajać trudniejszej wiedzy. Zanika także kultura czytania, wielu młodych ludzi pozostaje na tym, co znajdzie w Internecie. Jeżeli wspomogą się serwisem telewizyjnym czy radiowym, to i tak jest nie najgorzej. Ale do gazet sięgają rzadziej. Brakuje nawyku czytania, poszerzania wiedzy. Współcześni studenci to pokolenie lat ’90, czyli czasu, kiedy już była telewizja kablowa, pojawiły się komputery osobiste, Internet. Zostali nauczeni, że otacza ich ogromna ilość wrażeń, więc muszą być nakręcani formami audio-wizualnymi. Tradycyjne przesiadywanie w bibliotece z książką, gdzie mamy tylko druk, nic dodatkowo nie świeci, nie stuka, jest dla studentów nudne. Dlatego też trudno im zdobywać skomplikowaną wiedzę, a nie każdą treść przyswoić można przy pomocy gry komputerowej. Poza tym, studenci nie potrafią zrozumieć, że to jest ich szansa na nabycie ciekawych umiejętności, możliwość poszerzania horyzontów. Niektórzy traktują naukę jako karę, wielkie nieszczęście. Tak jakby zapomnieli, że sami zdecydowali się na studia. K.O.: Wspomniała pani o programach komputerowych, zatem istnieją sposoby łączenia nauki z rozrywką? O.K.O.: Dobrym sposobem są gry decyzyjne, coraz bardziej popularne. Na naszej uczelni realizujemy takie projekty. Studenci przez cały semestr zarządzają odpowiednią placówką, zależnie od kierunku są to: dla zdrowia publicznego – szpital/sanatorium, dla turystyki – hotel, dla ekonomii – symulacja giełdy, odbywająca się w specjalistycznym laboratorium. To dobry sposób, bo młodych ludzi to interesuje. Mamy symulację rzeczywistości, więc to taka wirtualna praktyka, przy której nie ponosi się prawdziwego ryzyka. Na dziennikarstwie przygotowujemy się do gry decyzyjnej – będzie to zarządzanie redakcją, prawdopodobnie telewizyjną. Być może wystartujemy już za rok. K.O.: W jaki sposób uczelnie mogą nadążyć za postępem technologicznym?
LUTY 2014
O.K.O.: Doskonałym przykładem jest nasza uczelnia, która zdobywa dofinansowania zewnętrzne. Trzeba wygrywać różnego rodzaju projekty, które funduje Unia Europejska czy choćby tzw. fundusze norweskie, na wzbogacenie infrastruktury. Jeżeli to uczelnia prywatna, to z samego czesnego nie ma szans się utrzymać, natomiast w przypadku uczelni publicznej, tym bardziej nie ma takich możliwości. Trzeba szukać zdywersyfikowanych źródeł przychodów. K.O.: Mamy internetowe zasoby, distance learning... więc może wykładowca przestaje być potrzebny? O.K.O.: I będzie e-wykładowca? Wydaje mi się, że nie. Realny, codzienny kontakt z wykładowcami jest niezastąpiony, szczególnie z kadrą profesorską, jeżeli jest ona inspirująca. Zwłaszcza, gdy profesor pełni także funkcję mentora, przewodnika, to całkowicie wirtualne środowisko tego nie zastąpi, co zresztą pokazuje praktyka kursów distance learning. Dobrze przeprowadzone ćwiczenia są zdecydowanie lepsze niż przerobienie kursu DL.
Wykładowca nie przejdzie do historii. Być może kanał komunikacyjny będzie inny, np. w formie videoczatu. Może nie będzie fizycznego kontaktu w jednym pomieszczeniu, ale
zawsze będzie potrzebny ktoś, kto przekazuje wiedzę studentom. Może będzie odbywać się to na odległość, ale mentor musi być. Rozmawiał: Kamil Olechowski
_PRESSJA WYDANIE SPECJALNE
13_
Czerpać wiedzę można również z samych uniwersytetów, nie będąc wcale ich studentami. Jednym z przykładów jest OpenCourseWare, inicjatywa mająca na celu umieszczanie materiałów edukacyjnych w sieci. Obecnie dostępnych jest ponad 2100 kursów akademickich. Niektóre z nich ograniczone są do listy lektur i tematów do dyskusji, większość zaś zawiera problemy do przemyślenia, formularze egzaminów wraz z odpowiedziami oraz notatki wykładowe. W ramach niektórych kursów udostępniane są kompletne podręczniki napisane przez wykładowców oraz nagrania wideo wykładów. Z rozdziału O. Kurek-Ochmańskiej pt. Wykładowca w dobie aplikacji mobilnych i tabletów, [w:] Wykładowca doskonały, s. 249.
LUTY 2015
14_
_PRESSJA WYDANIE SPECJALNE
Monika Struck-Peregończyk
Doktor nauk społecznych w zakresie nauk o polityce. Pracę doktorską pt. „Młodzież niepełnosprawna na podkarpackim rynku pracy” obroniła na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Promotorem pracy była prof. dr hab. Grażyna Firlit-Fesnak. Absolwentka Uniwersytetu Rzeszowskiego (kierunek Filologia angielska i Politologia). Od października 2007 r. pracuje w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania, w Katedrze Nauk Społecznych. Sekretarz Biura Pełnomocnika Rektora ds. Osób Niepełnosprawnych, opiekun Akademii 50+.
LUTY 2014
_PRESSJA WYDANIE SPECJALNE
Idzie ku lepszemu, ale wciąż jest wiele do zrobienia
Wykładowca doskonały powinien być elastyczny i umieć pracować z różnymi grupami osób, w tym z niepełnosprawnymi. Jak tego dokonać – tłumaczy dr Monika Struck-Peregończyk, z którą rozmawia Kamil Olechowski. Kamil Olechowski: Współczesny świat zdaje się iść na rękę wszystkim tym, którzy w jakiś sposób są niesprawni. Dostosowujemy budynki do potrzeb osób jeżdżących na wózkach, niewidomych, niedosłyszących. Interesuje mnie jednak, jak do pracy z takimi ludźmi przygotowani są sami wykładowcy? Ich nie da się przebudować, jak schodów czy korytarza. Monika Struck-Peregończyk: Poruszył Pan ważną kwestię, ponieważ faktycznie często dostosowanie się do potrzeb osób niepełnosprawnych kojarzy się jedynie z kwestią architektoniczną, a przecież płaszczyzn tego problemu jest wiele. Dla osób niewidomych czy niepełnosprawnych ruchowo dostępność budynków jest kluczowa, aby w ogóle dotrzeć na zajęcia. Trzeba jednak pamiętać, że mamy różne typy niepełnosprawności, co łączy się z różnymi problemami... Bardzo ważny jest stosunek wykładowców oraz całego środowiska akademickiego. Badania przeprowadzone w Polsce wykazały, że nastawienie kadry akademickiej jest dosyć dobre. Na naszej uczelni wyniki były dobre, co potwierdzili także sami nasi studenci. Jeśli zaś chodzi o przygotowanie, to prowadzący zajęcia sami często przyznają, że mają z tym problem. Głównie dlatego, że przez długie lata w programie studiów wyższych kwestie te nie były poruszane, więc generalnie ludzie bazują na tym, co gdzieś usłyszą, czego się dowiedzą na własną rękę. No chyba, że mają kontakt z osobą niepełnosprawną na co dzień, wtedy doświadczenia są bogatsze, jednak trudno jest je tak prosto przełożyć na proces edukacyjny. Zapewne teraz to będzie się troszeczkę zmieniać, ponieważ po nowelizacji ustawy o szkolnictwie wyższym, w programach studiów przygotowujących do wykonywania zawodu nauczyciela, mają znaleźć się zajęcia poruszające kwestię pracy dydaktycznej z osobami
15_
niepełnosprawnymi. Organizowane są także szkolenia dla nauczycieli akademickich mające na celu zwiększanie świadomości dotyczącej niepełnosprawności. K.O.: Jakie są najczęstsze niepełnosprawnych na uczelni?
problemy
osób
M. S. P.: Problemy są bardzo różne, tak jak wspomniałam, zależą często od typu niepełnosprawności. Dostępność budynków, materiałów dydaktycznych, nastawienie środowiska akademickiego. O tym ostatnim trzeba cały czas mówić. Dużo się w tej kwestii zmienia, ale wciąż pozostaje sporo do zrobienia. K.O.: A co ze zjawiskiem ostracyzmu osób niepełnosprawnych w środowisku akademickim? Czy on w ogóle ma miejsce? A może to środowisko jest wolne od zachowań dyskryminacyjnych? M. S. P.: Badania wskazują, że bezpośrednie formy dyskryminacji czy złego nastawienia są rzadkie. Warto zwrócić uwagę, powtórzę to znowu, na typy niepełnosprawności. Tak naprawdę, możemy nie dostrzegać większości osób niepełnosprawnych, ponieważ ich niepełnosprawności nie widać. W WSIiZ studiuje mniej więcej 100-150 osób z orzeczeniem o niepełnosprawności i na takie dane wielu wykładowców i studentow reaguje zdziwieniem. Jak twierdzą, widzieli jednego, może dwóch niepełnosprawnych. To dlatego, że nam niepełnosprawność kojarzy się z czymś widocznym, np. wózkiem inwalidzkim, białą laską. A takich przypadków nie jest zbyt wiele. Natomiast jest spora liczba osób, które mają różne problemy, przekładające się na możliwości uczenia. Natomiast z największymi problemami, z akceptacją otoczenia, borykają się osoby, których niepełnosprawność jest związana z zaburzeniami psychicznymi. Tacy ludzie starają się o tym nie wspominać, bo kojarzy się to z bardzo złym odbiorem społecznym. K.O.: Czy w tym wypadku Polska jakoś szczególnie się wyróżnia? Może na Zachodzie już więcej się
LUTY 2015
16_
_PRESSJA WYDANIE SPECJALNE
nauczyli o równości szans, może są jakieś rozwiązania, standardy światowe, które warto by wdrożyć w Polsce? M. S. P.: Wczoraj byłam na konferencji, na której od siedmiu lat spotykają się przedstawiciele wielu uczelni w Polsce i dyskutują na temat dostosowania procesu kształcenia względem potrzeb osób niepełnosprawnych. Po nowelizacji ustawy o szkolnictwie wyższym jest to zresztą obowiązek uczelni, wobec tego nie jest to już tylko dobra wola, ale wymóg. W ciągu ostatnich lat w Polsce dużo się dzieje i to widać chociażby po tej konferencji. Wymieniane są dobre praktyki, przedstawiane przykłady uczelni, które bardzo rozwinęły sposoby pomocy osobom niepełnosprawnym. To przekłada się także na świadomość, że proces dydaktyczny i życie szkoły wyższej powinno być dostępne dla tych osób. Są też standardy europejskie, w sensie ogólnym zawarte między innymi w konwencji o prawach osób niepełnosprawnych, którą Polska ratyfikowała dwa lata temu. Szczegółowe wytyczne są indywidualną kwestią każdego kraju. Są pewne wzorce, które przyjęliśmy z Zachodu, ale wszystko dzieje się w ramach uwarunkowań prawnych naszego państwa, czyli tego, co jest dozwolone, a co nie, na co można przeznaczyć ministerialne pieniądze. Najczęściej stosowanymi rozwiązaniami są: działalność pełnomocników do spraw osób niepełnosprawnych, dostosowanie procesu dydaktycznego, projekty umożliwiające ogólną dostępność architektoniczną. Warto pamiętać o różnych formach zdawania egzaminów, np. od osoby niesłyszącej ciężko wymagać, aby zdawała egzamin ustny, chyba, że będzie mieć do pomocy tłumacza. Dla osoby niewidomej pomocny będzie sprzęt, który pomoże napisać egzamin. Można zwiększać limit dopuszczalnej absencji wobec osób, które mają przewlekłe problemy ze zdrowiem. Tych rozwiązań jest sporo i każda uczelnia sama decyduje z czego korzystać. K.O.: Coraz więcej osób niepełnosprawnych studiuje. Czy wobec tego organizacja uczelni zmieni się w sposób znaczący?
LUTY 2014
M. S. P.: W tym momencie najnowsze dane wskazują, że osób niepełnosprawnych wśród studentów jest mniej niż 2%. Ich liczba nie wzrośnie raczej zbyt drastycznie, ponieważ wśród osób młodych, do 30. roku życia, osoby niepełnosprawne stanowią zaledwie 3 - 4%. Otwarcie się na te osoby nie będzie skutkować rewolucją, a raczej zwiększeniem ogólnej dostępności. Taką ideą jest projektowanie uniwersalne. Głównie mówi się o tym w kontekście rozwiązań architektonicznych, ułatwiających korzystanie z nich osobom niepełnosprawnym, ale można na to spojrzeć szerzej. Np. projektując budynek, w którym nie tylko łatwo będzie się poruszać osobie na wózku inwalidzkim, ale także osobie z chwilowym problemem z poruszaniem się z powodu złamania nogi czy po prostu osobie starszej. To samo można przenieść na proces dydaktyczny. Trzeba prowadzić zajęcia w taki sposób, żeby dostęp do materiałów był przystępny, aby umożliwić uczestniczenie w zajęciach jak najszerszemu gronu. Tak jest np. w Wielkiej Brytanii, gdzie uwzględnia się potrzeby np. osób wychowujących dzieci, potrzeby różnych mniejszości – religijnych, seksualnych, tak, aby każdy mógł skorzystać z oferty uczelni. To są z pewnością wzorce zachodnie, z których można czerpać, wracając do Pana poprzedniego pytania. K.O.: Czyli zmiany będą kompleksowe? M. S. P.: Dopiero zobaczymy, wszystko wymaga czasu...
Jeśli będzie coraz więcej osób niepełnosprawnych, to pracownicy uczelni nauczą się lepiej planować proces dydaktyczny w szerszym zakresie, tak by był dostępny dla wszystkich. Nie tylko osób niepełnosprawnych, ale właśnie dla każdego. K.O.: W podręczniku Wykładowca doskonały czytamy, że nie należy być wobec osób niepełnosprawnych nadopiekuńczym, ale i pamiętać, że czasem potrzebna jest im dodatkowa pomoc. Czy takie wypośrodkowanie
_PRESSJA WYDANIE SPECJALNE
nie jest w praktyce trudne? M. S. P.: Często nie jest to łatwe.
Trzeba pamiętać o tym, że podjęte działania mają wyrównywać szanse, a nie być przywilejami. Każdorazowo wymaga to przemyślenia. Czy dla osoby niewidomej wydłużony czas egzaminu jest ułatwieniem czy może jedynie wyrównaniem szansy? Wprowadzając rozwiązania należy być rozsądnym. Osoba, która ma problemy, ale nierzutujące na sposób nauki czy zdawania egzaminu, a ubiegająca się o wydłużony czas, nie ma ku temu odpowiednich podstaw. Gdyby jej prośba była rozpatrzona pozytywnie, byłoby to dla niej ułatwieniem. Także wypośrodkowanie jest trudne, natomiast trzeba się starać, aby nie zaniżać standardów. Żeby nie okazało się, że osoby niepełnosprawne mając wyższe wykształcenie, nie będą mieć takich samych umiejętności, jak osoby w pełni sprawne. Podam przykład. Mój znajomy jest osobą niewidomą i studiował informatykę. Jest świetnie obeznany w tematyce komputerów. W swojej edukacji korzysta oczywiście z technologii wspierającej, która np. odczytuje mu wszystkie polecenia, tekst z ekranu. To pomagało. Jednak nie było szansy zaliczenia zajęć z grafiki komputerowej. Zastanawiano się, co z tym zrobić, żeby skończył studia, a jego wykształcenie było kompletne. Dlatego nad każdym przypadkiem trzeba się zastanowić indywidualnie, aby dobrze to wypośrodkować. K.O.: Kwestia osób niepełnosprawnych jest szersza niż kontekst uczelni. Jak Pani ocenia stosunek polskiego społeczeństwa do tych osób? Idzie ku lepszemu?
17_
jest pytanie o stosunek do osób niepełnosprawnych, to nawet, gdy odpowiedź jest przychylna, to konkretne zachowania mogą pozostawiać wiele do życzenia. Także idzie ku lepszemu, ale wciąż jest wiele do zrobienia, aby przełamać niekorzystne stereotypy. Bardzo ważny jest osobisty kontakt, własne doświadczenie, bo jest to skuteczniejsze od tego, co przeczytamy czy usłyszymy. Otwieranie się uczelni na osoby niepełnosprawne sprawia, że te osoby stają się dla nas zwyczajne, przestają być kimś egzotycznym. Dzięki temu jesteśmy w stanie czuć się wśród nich swobodnie. Rozmawiał: Kamil Olechowski
Często można się spotkać z opinią, że podjęcie studiów nie jest właściwym wyborem osób niepełnosprawnych, ponieważ „i tak nikt ich nie zatrudni”. Zapomina się, że edukacja pełni także inne, poza zapewnieniem pracy, funkcje, takie jak funkcja socjalizacyjna czy emancypacyjna (rozwój indywidualnego potencjału). Zmiana stereotypowego podejścia do osób niepełnosprawnych jest trudna, gdyż wymaga zmiany postrzegania tych osób w całym społeczeństwie. Z rozdziału M. Struck-Peregończyk pt. Praca ze studentami niepełnosprawnymi, [w:] Wykładowca doskonały, s. 190.
M. S. P.: Wydaje się, że w ciągu ostatnich dwudziestu lat jest lepiej. Wiele mówi się o problemach osób niepełnosprawnych. W warstwie deklaratywnej postawy są pozytywne, rzadko, coraz rzadziej słyszy się np., aby ktoś mówił o osobach niepełnosprawnych używając terminów „kaleka” czy „upośledzony”. Jeżeli
LUTY 2015
18_
_PRESSJA WYDANIE SPECJALNE
Andrzej Rozmus
Prorektor ds. Nauczania Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie. Doktor nauk humanistycznych w zakresie socjologii, adiunkt. Doktoryzował się na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach z tematyki związanej ze szkolnictwem wyższym. Redaktor naukowy bestsellerowego podręcznika dla dydaktyków: „Wykładowca doskonały”, wydanego przez Wolters Kluwer Polska. Brał udział w pracach nad „Strategią rozwoju szkolnictwa wyższego: 2010-2020” kierowanych przez Fundację Rektorów Polskich. Członek Forum Ekspertów Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego w Warszawie (w okresie 20102011). Ekspert Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Edukacji PKPP Lewiatan, kierownik Samodzielnego Zakładu Badań nad Szkolnictwem Wyższym WSIiZ. Licencjonowany Trener – Konsultant w zakresie zastosowania psychologii praktycznej
LUTY 2014
w biznesie – absolwent Instytutu Terapii Gestalt w Krakowie. Obecnie pracuje w zespole ds. strategii szkolnictwa wyższego MNiSW.
_PRESSJA WYDANIE SPECJALNE
Dziś autorytet nie broni się sam – o roli zmysłu dydaktycznego w nauczaniu Wykładowca doskonały to pozycja poruszająca tematykę skutecznego przekazywania wiedzy. O potrzebie nowoczesnego sposobu kształcenia, z redaktorem naukowym podręcznika, dr. Andrzejem Rozmusem, rozmawia Kamil Olechowski. Kamil Olechowski: Czy na polskim rynku są inne książki, podobne do Wykładowcy doskonałego? Andrzej Rozmus:. Jest oczywiście literatura dotycząca metodyki prowadzenia zajęć, pojawiają się pozycje mówiące o poszczególnych aspektach, np. korzystania z nowoczesnych technologii, ale nie ma tak kompleksowego podręcznika, zawierającego wszystkie ważne elementy. K.O.: Dlaczego? Może polscy wykładowcy potrzebują pomocy tylko w tych pojedynczych dziedzinach? A.R.: Nie. Po prostu chyba nikt nie wpadł na pomysł, że można przygotować taki kompleksowy podręcznik. Obecnie mamy już drugie wydanie tej książki, natomiast w 2010, kiedy pierwszy raz pojawił się Wykładowca doskonały, na rynku były tytuły mówiące o zajęciach dydaktycznych, ale nie zawierały one wszystkich istotnych wątków. Przygotowana przez nas pozycja opisuje bardzo różne aspekty, zaczynając od wymowy, po przygotowanie zajęć, komunikację dydaktyczną, pułapki oceniania, kwestię międzykulturowości czy pracy z osobami niepełnosprawnymi. Przed wydaniem Wykładowcy doskonałego na polskim rynku nie było podobnego tytułu, dlatego Wolters Kluwer Polska, które jest przecież szanowanym, międzynarodowym wydawnictwem, mającym siedzibę w Polsce, od razu odpowiedziało pozytywnie na chęć wydania takiego podręcznika. Pierwsza edycja Wykładowcy doskonałego była przez kilka tygodni na liście bestsellerów sprzedaży, toteż w tym roku zwrócono się do mnie z prośbą o przygotowanie wydania drugiego, które zostało rozszerzone i uaktualnione.
19_
K.O.: Właściwie to dlaczego trzeba uczyć się bycia dobrym wykładowcą? Czy to nie jest kwestia talentu dydaktycznego? A.R.: Talent to predyspozycja do powtarzania pewnego wzorca zachowań na wysokim poziomie. Ale to wciąż tylko predyspozycja – żeby była silną stroną, potrzeba wiedzy i doświadczenia. Są utalentowane osoby, ale bez umiejętności i ćwiczeń nad sobą, ich zdolność jest zmarnowana. K.O.: Na naszej uczelni uczy obecnie sporo bardzo młodych wykładowców, zaczynającym dopiero karierę. W ich wypadku nie można jeszcze mówić o ważnym aspekcie w pracy dydaktycznej, jakim jest wspominane przez Pana doświadczenie zawodowe. A.R.: Jeżeli ktoś jest młodym wykładowcą, to prowadząc zajęcia w pierwszych latach, opiera się na pewnym wyobrażeniu wykładowcy, być może typie idealnym. Po drugie, bazuje na doświadczeniu w kontaktach z innymi wykładowcami, np. jako student podglądając pracę dydaktyków. Na samym początku buduje swój indywidualny styl prowadzenia zajęć. Na ten styl składają się wyobrażenia na temat swojej roli, doświadczenia, talent i umiejętności. K.O.: W podręczniku czytamy, że obecny wykładowca musi być człowiekiem renesansu, mieć wszechstronne zainteresowania, pasje. Jak na jakość zajęć wpływa taka interdyscyplinarność? A.R.: Dzisiaj bardzo trudno prowadzić wszelką działalność, nie tylko dydaktyczną, ale i naukową, w oderwaniu od zasad, które rządzą zglobalizowanym światem. Współczesny prowadzący zazwyczaj specjalizuje się w pewnej dyscyplinie, ale że nauka jest interdyscyplinarna, musi także orientować się w innych dziedzinach. Dydaktyk musi mieć wiedzę z różnych obszarów – oczywiście z obszaru swojej wiodącej dyscypliny – ale jego zainteresowania powinny dotyczyć także innych trendów. Powinien rozwijać umiejętności,
LUTY 2015
20_
_PRESSJA WYDANIE SPECJALNE
które nie są bezpośrednio związane z jego specjalnością, np. matematyk może być świetnym w swojej dziedzinie, ale oprócz tego powinien mieć odpowiednie umiejętności komunikacyjne, wiedzę o wykorzystaniu matematyki w praktyce czy algorytmów w informatyce. Jest to niezbędne. Tacy dydaktycy cieszą się największym zaufaniem i szacunkiem studentów. K.O.: Owszem, wszechstronna wiedza z pewnością pomaga w atrakcyjnym prowadzeniu zajęć. Ale jednak chciałbym wiedzieć, jak wygląda druga strona medalu? Jakie są negatywne skutki interdyscyplinarności? A.R.: Jest przekonanie, że jeżeli ktoś zna się na wszystkim, to jednocześnie jest słabym w każdej z tych dziedzin, na niczym nie zna się wystarczająco dobrze. Jest to po części prawda. Jednak wydaje mi się, że można być wystarczająco dobrym w wielu dyscyplinach i doskonałym w tej jednej. K.O.: A czy jest możliwe, że specjalista w danej dziedzinie może źle wykładać przedmiot z zakresu swojego pola zainteresowań? A jeśli tak, jak sobie z tym radzić? A.R.: Niestety tak, odpowiadając na Pana pierwsze pytanie, i to jest bardzo częsty przypadek. Ktoś może być świetnym naukowcem, przeprowadzać doświadczenia, badania, ale bardzo trudno przekazać mu tę wiedzę. Było to szczególnie widoczne w humboltowskim modelu uniwersytetu, w którym naukowcy dzielili się swoimi odkryciami na zajęciach ze studentami. Dzisiaj inaczej wygląda proces kształcenia. Możemy podzielić nauczycieli akademickich na dydaktyków, którzy przekazują wiedzę uniwersalną, ogólną, i na dydaktykównaukowców. Ale również ci naukowcy powinni zwrócić na formę przekazu, a nie tylko na jej treść. K.O.: Więc zdolność komunikowania się z innymi jest niezbędna dla każdego? Rozumiem, że nie wystarczy być dziś po prostu genialnym naukowcem.
LUTY 2014
A.R.: Dzisiaj studenci są bardzo wymagający wobec prowadzących i obecnie żaden autorytet nie broni się sam. Dokonania w nauce nie są obroną dla dydaktyka, jeśli nie potrafi ich przekazać, opowiedzieć innym, dlaczego to co robi jest ważne, jakie ma znaczenie oraz – jak można to wykorzystać. K.O.: Na kierunku takim jak dziennikarstwo i komunikacja społeczna przedmiot związany np. z poprawną dykcją jest sprawą oczywistą. Jednak skoro są to umiejętności, które przydają się w prawie każdej dziedzinie życia, to może powinien powstać kanon wiedzy ogólnej, który byłby obecny na każdym kierunku, nawet ścisłym? A.R.: Potrzebny jest uniwersalny kanon, którego przydatność jest niezależna od dyscypliny, czy to dotyczy dykcji czy komunikacji interpersonalnej, międzykulturowej. Na naszej uczelni jest szereg takich programów jak tutorial czy podstawy krytycznego myślenia, bo wychodzimy z założenia, że – niezależnie od studiowanej dyscypliny – pewna wiedza ogólna powinna być przekazana. K.O.: Jak Pan wcześniej wspominał, to już drugie wydanie podręcznika Wykładowca doskonały. Co możemy w nim znaleźć nowego, czego nie było w pierwszej edycji? A.R.: Pojawiły się absolutnie nowe rozdziały, np. Wykładowca legalny – czyli o prawie autorskim w dydaktyce. Po dwóch latach okazało się, że warto o tym napisać, ponieważ dzisiaj nie ma problemu z dostępem do informacji czy danych, ale z kwestią autorstwa tych prac oraz możliwości ich wykorzystania. Dlatego podpowiadamy jak można korzystać z cudzych dokonań, nie naruszając przy tym praw autorskich. Dalej mamy Aktywne metody dydaktyczne – subiektywne kompendium. W tej części jest mowa o korzyściach i barierach w stosowaniu aktywnych metod dydaktycznych oraz ich rodzajach. To świetne kompendium, przygotowane przez autorki, które
_PRESSJA WYDANIE SPECJALNE
zajmują się tym od pewnego czasu. Z nowości mamy też całkowicie zmieniony rozdział jednej z autorek, w poprzedniej edycji był to Wykładowca i student – role na nowo zdefiniowane. W tej odsłonie został on gruntownie przerobiony i nazywa się Wykładowca w dobie aplikacji mobilnych i tabletów. Zwraca on uwagę na metatrendy w edukacji XXI wieku, na funkcjonowanie Internetu w przestrzeni dydaktycznej czy wreszcie na pozauniwersyteckie formy zdobywania wiedzy. K.O.: Tych zmian jest więc dość sporo. Można się spodziewać, że za kilka lat potrzebne będzie kolejne wydanie? A.R.: Jestem o tym przekonany. Co dwa, trzy lata trzeba będzie powracać do tematu podręcznika dla wykładowców. Jest to spowodowane tym, że z jednej strony mamy coraz doskonalsze metody przekazywania wiedzy, z drugiej strony – zmieniają się potrzeby percepcyjne studentów. Dlatego, jeżeli tylko będę miał odpowiedni materiał, to zostanie przygotowane kolejne wydanie. K.O.: Podręcznik dedykowany jest przede wszystkim dla wykładowców akademickich. Kto jeszcze mógłby po niego sięgnąć? A.R.: Książka faktycznie dedykowana jest dla pracowników naukowo-dydaktycznych szkół wyższych, ale ja widzę szersze zastosowanie tego podręcznika. Mogliby z niego korzystać nauczyciele szkół średnich, a nawet niższych szczebli edukacji. Ponadto w Wykładowcy doskonałym znajdziemy tak uniwersalne rozdziały, jak te mówiące o kształceniu osób niepełnosprawnych, nauczaniu w środowisku wielokulturowym czy w końcu o samej komunikacji dydaktycznej. Dobrą grupą odbiorców będą także sami studenci. Być może mogliby czegoś nauczyć swoich wykładowców albo podpowiedzieć pewne metody przekazywania wiedzy.
21_
K.O.: No właśnie, rozważamy o tym, w jaki sposób wykładowca powinien przekazywać wiedzę, ale czy on może nauczyć się czegoś od swoich studentów? A.R.: Oczywiście, że tak. Służą ku temu ankiety, ale także rozmowy po zajęciach. Każde spotkanie ze studentami powinno dostarczać wykładowcy pewnych zmiennych, które pozwolą przemyśleć i udoskonalić proces dydaktyczny. Im częściej to robimy, tym lepsze osiągamy efekty. Rozmawiał: Kamil Olechowski
Jako wykładowcy musimy się jednak starać przekonać studentów, że jesteśmy właściwymi ludźmi na właściwym miejscu. Jeżeli na zajęciach możemy się pochwalić wynikami własnych badań, tym bardziej stajemy się dla studentów wiarygodni. Ale jeżeli nie prowadzimy własnych eksploracji badawczych z danej dziedziny, to chociaż postarajmy się prezentować najnowsze wyniki innych naukowców z własnym komentarzem, a może i wątpliwościami. Z rozdziału A. Rozmusa pt. Indywidualny styl prowadzenia zajęć, [w:] Wykładowca doskonały, s. 109.
LUTY 2015
22_
_PRESSJA WYDANIE SPECJALNE
Anna Baran
Psycholog, coach, trener. Absolwentka psychologii w Instytucie Psychologii Stosowanej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Po studiach uzyskała certyfikat trenera w prestiżowej Szkole Trenerów i Konsultantów Zarządzania MATRIK. Od 12 lat pracuje jako trener i konsultant (ma na swoim koncie szkolenia i doradztwo dla korporacji, MŚP, uczelni, instytucji publicznych i organizacji pozarządowych). Jest akredytowanym coachem ICF (International Coach Federation) na poziomie ACC (Associate Certified Coach). Jednocześnie jest w procesie uzyskania międzynarodowej akredytacji na poziomie Practitioner Coach Diploma przyznawanej przez Noble Manhattan Coaching. Posiada certyfikat Praktyka NLP oraz dyplom I stopnia Racjonalnej Terapii Zachowań. Przez ponad 7 lat związana była z Wyższą Szkołą Informatyki i Zarządzania pełniąc
LUTY 2014
kolejno funkcje kierownika w Biurze Doradztwa Personalnego WSIiZ, następnie dyrektora Instytutu Rozwoju Personelu WSIiZ (który samodzielnie stworzyła i rozwinęła). Obecnie właściciel Pracowni Psychologii Biznesu MASSIMO (www. pracowniamassimo.pl)
_PRESSJA WYDANIE SPECJALNE
Coaching narzędziem doskonalenia nauczyciela akademickiego „Każdy nauczyciel potrzebuje doskonalenia, nie dlatego, że nie jest wystarczająco dobry, lecz dlatego, że może być lepszy” Dylan Wiliam Nauczyciel akademicki to zawód bardzo trudny, eksploatujący, odpowiedzialny, ale przy tym dający dużo satysfakcji. Jest jednym z tych zawodów, w przypadku których kształcenie się przez całe życie jest niejako wpisane w zakres obowiązków. Jest to także zawód wielopłaszczyznowy. Z jednej strony nauczyciel akademicki powołany jest do nauczania, inspirowania, rozwijania studentów, kształtowania ich postaw i zachowań. Z drugiej strony sam musi stale się rozwijać, aktualizować i poszerzać swoją wiedzę, aby rzetelnie przekazywać ją dalej. Z trzeciej zaś strony, jeśli jest pracownikiem naukowo-dydaktycznym, sam zobowiązany jest do rozwoju naukowego tj. publikowania w obrębie swojej specjalizacji naukowej, zdobywania kolejnych stopni naukowych, angażowania się w prace badawcze, etc. Zakres działań nauczyciela akademickiego jest więc bardzo szeroki i każdy z tych obszarów działań jest równie ważny. Kluczowym wydaje się być jednak obszar drugi tj. rozwój i ciągłe doskonalenie. Słabość w tym obszarze będzie w sposób znaczący rzutowała bowiem na dwa pozostałe obszary.
świecie organizacja zrzeszająca coachów – International Coach Federation (ICF) definiuje tenże, jako „partnerską współpracę z klientami w prowokującym do myślenia i kreatywnym procesie, który inspiruje ich do maksymalizacji swojego osobistego i zawodowego potencjału”.1 Coaching to profesja, której powstanie datuje się na wiek XVI. Jej nazwa pochodzi od francuskiego słowa coche, które wzięło się z kolei od nazwy węgierskiego miasteczka Kòcs, w którym to skonstruowano pierwszy wóz. Rzeczownik ten z czasem stał się czasownikiem i zajęcie, jakim zajmowali się woźnice zostało nazwane coachingiem2. Profesja ta, choć źródłowo „zmechanizowana”, ma wbrew pozorom wiele wspólnego z tym, co współcześnie określamy coachingiem.
Czym jest Coaching?
Współczesne pojęcie coachingu kojarzone jest głównie ze sportem, ale w języku angielskim „coach” oznacza zarówno trenera, jak i autokar. Pod koniec XIX w. amerykańscy studenci zaczęli korzystać z pomocy trenerów (coachów), którzy pomagali im odnosić sukcesy. Podobnie jak kiedyś coachowie – woźnicy, tak i współcześni coachowie pomagają przedostać się z punktu A do punktu B. Różnica jest tylko taka, iż kiedyś podróż ta odbywała się tylko w sensie terytorialnym, a dzisiaj odbywa się w sensie mentalnym, zawodowym, rozwojowym.
Możliwości rozwoju jest cała paleta. Począwszy od samodzielnego eksplorowania interesujących nas zagadnień, poprzez uczestniczenie w konferencjach, kursach, szkoleniach, aż po narzędzie, które jest obecnie narzędziem dającym najlepsze, bo na poziomie postaw i zachowań, a nie deklaracji, efekty rozwojowe tj. COACHING.
Coaching to forma rozmowy, bardzo szczególnej, nastawionej na rozwiązania, określająca w sposób jednoznaczny role uczestników procesu coachingowego. Coach zna bowiem odpowiednie narzędzia, metody i jest ekspertem od procesu coachingowego, z kolei klient coachingu zna siebie, ma motywację do zmiany i jest odpowiedzialny za ostateczny rezultat coachingu.
W najprostszy sposób coaching można zdefiniować, jako usystematyzowaną pracę nad rozwojem. Największa na
Najważniejszym narzędziem pracy coacha są PYTANIA.
1 2
23_
www.icf.org.pl A. Vickers, S. Bavister, „Coaching”, Helion, Gliwice 2007 s. 30.
LUTY 2015
24_
_PRESSJA WYDANIE SPECJALNE
Tenisista Tim Gallwey, w swojej książce pt. The Inner Game of Tennis, przedstawia tezę, iż najlepszym sposobem w osiąganiu sukcesu nie jest dawanie rad, lecz zadawanie odpowiednich pytań, które pomogą graczowi korzystać z własnego doświadczenia i w ten sposób osiągać najlepsze rezultaty3. Ta teza znalazła odzwierciedlenie nie tylko w tenisie, ale także w innych dyscyplinach sportowych, a następnie z całym impetem weszła do świata biznesu i innych dziedzin życia. Tim Gallwey porównuje coaching do trzymania przed klientem lustra, w którym może on obejrzeć swój proces myślowy, często nieuświadomiony, schematyczny, a nierzadkonawet destrukcyjny. Przejrzenie się w ów lustrze pozwala zmienić swoje nieefektywne zachowania, zmodyfikować niekonstruktywny sposób myślenia i wydobyć potencjał, który utknął w labiryncie umysłu.
Coaching dla wykładowcy Bill Gates na konferencji TED w maju 2013 r.4, stwierdził, iż wszyscy potrzebują coacha, ale jedna profesja szczególnie i są nią nauczyciele. Potrzebują oni ciągłego doskonalenia i rozwoju, aby mogli inspirować i rozwijać swoich uczniów. Szczególnie, że młode pokolenie (powszechnie, a raczej roboczo, nazywane pokoleniem Y) jest wyjątkowo wymagające pod względem aktualności i dostępności przekazywanej wiedzy. Przedstawiciele pokolenia Y lubią ambitne i praktyczne wyzwania, a także, co chyba w tym kontekście najważniejsze, potrzebują autorytetów, które nie tylko przekazują uznaną kanonicznie wiedzę, ale przede wszystkim uczą samodzielnego myślenia, rozwiązywania problemów, wskazywania dróg rozwoju. Współcześni studenci mają ogromne możliwości zdobywania wiedzy teoretycznej, począwszy od nieograniczonego dostępu do Internetu, aż po e-booki, kursy e-learningowe, gry symulacyjne czy też różnego rodzaju programy edukacyjne. Niejednokrotnie posiadają już ponadto doświadczenie zawodowe,
zdobywane w trakcie praktyk czy też pracy, co pozwala im na bieżąco weryfikować wiedzę teoretyczną. Potrzeba im zatem czegoś więcej niż akademicka wiedza. Potrzeba im inspirującej motywacji do nauki, nauczycieli, którzy swoją osobowością inspirować ich będą do rozwoju, potrzebują wzorów do naśladowania. Praca wykładowcy nad swoim warsztatem dydaktycznym, celami zawodowymi, a także własnymi kompetencjami i osobowością jest bardzo dobrym obszarem do pracy coachingowej.
Efekty pracy z coachem mogą zaskakiwać, gdyż w sposób bezpośredni przekładają się na budowanie szacunku do siebie i innych osób, budowanie odpowiedzialności wobec siebie i innych, budowanie satysfakcjonujących relacji międzyludzkich, budowanie umiejętności uczenia się i doskonalenia kompetencji, budowanie poczucia sensu a wraz z nim – spokoju i optymizmu5 (co w przypadku nauczyciela, narażonego w szczególny sposób na wypalenie zawodowe, ma niebagatelne znaczenie). Coaching jest także doskonałym narzędziem wprowadzania zmian, kształtowania pożądanych nawyków lub eliminowania tych złych. Praca nauczyciela akademickiego wymaga dużej elastyczności i adaptowania się do zmian. Ludzie w sytuacjach zmian przyjmują najczęściej dwie postawy. Jedna grupa osób biernie poddaje się zmianom, płynie z ich nurtem, nie robiąc nic i ponosząc przy tym niekiedy bolesne konsekwencje. Druga grupa z kolei to ludzie aktywnie uczestniczący w procesie zmian, architekci, którzy raczej podporządkowują zmiany swoim celom, aniżeli modyfikują cele, aby podołać zmianom.
Coaching pomaga być architektem swojej rzeczywistości.
Op. cit. s.31 http://www.ted.com/talks/bill_gates_teachers_need_real_feedback.html. E. Mukoid, Coaching w praktyce nauczyciela akademickiego [w:] Harmonia w życiu prywatnym i biznesie pod red. M. Kułakowskiego, Zacharek Dom Wydawniczy, Warszawa 2011.2 A. Vickers, S. Bavister, „Coaching”, Helion, Gliwice 2007 s. 30. 3 4 5
LUTY 2014
_PRESSJA WYDANIE SPECJALNE
W praktycznym aspekcie coaching realizowany jest w ramach indywidualnych sesji. Ilość sesji uzależniona jest od ilości i złożoności stawianych celów. Każde spotkanie jest kontraktowane na realizację określonego celu na sesję, natomiast cały proces coachingowy znajduje swoje ugruntowanie w umowie zawartej pomiędzy coachem a klientem (w tym wypadku nauczycielem akademickim).
Z jakimi wybranymi problemami nauczyciel akademicki może pracować coachingowo? Wyznaczenie i realizacja celów zawodowych Każda szkoła wyższa stawia przed swoimi pracownikami cele statutowe, wynikające z jednej strony z Ustawy z dnia 27.07.2005 r. Prawo o Szkolnictwie Wyższym, nakładającej na nauczyciela akademickiego obowiązek kształtowania i wychowywania studentów, podnoszenia swoich kwalifikacji zawodowych oraz uczestniczenia w pracach organizacyjnych uczelni6, z drugiej zaś wynikające z wewnętrznej strategii rozwoju uczelni i związanymi z nią wymogami dotyczącymi chociażby liczby i jakości publikacji mierzonej skalą punktową. Pomimo tego, iż cel jest powszechnie znany, nauczyciel akademicki w nadmiarze swoich zadań i obowiązków niejednokrotnie ma problemy z określeniem priorytetów i zarządzaniem swoim czasem, przez co realizacja tego ważnego celu jest zagrożona. Wiele osób ma tendencje do tzw. prokrastynacji, czyli odkładania wszystkiego na później. W przypadku niektórych, problem ten jest tak znaczący, że staje się głównym powodem, dla którego klienci szukają pomocy u coachów.
Prokrastynatorzy to najczęściej perfekcjoniści, którzy chcą, aby wszystko
25_
było doskonałe i najlepsze, dlatego realizacja zadań zajmuje im tak wiele czasu. Najczęściej jednak przyczyn prokrastynacji jest wiele, dlatego człowiekowi trudno jest samemu znaleźć źródło problemu. W sukurs przychodzi wówczas coach, który swoim obiektywnym, pozbawionym uprzedzeń i hipotez oraz profesjonalnym podejściem pozwala klientowi przejrzeć się w lustrze i znaleźć w sobie zasoby, aby poradzić sobie z tym problemem.
Nieumiejętność radzenia sobie ze stresem w sytuacjach wystąpień publicznych Nauczyciel akademicki musi być aktorem. Wszak jego praca po części to liczne występy przed specyficzną publicznością. Nawet najlepsi aktorzy, posiadający wieloletnie doświadczenie przyznają, że zawsze towarzyszy im trema przed występem. Jest ona czymś naturalnym i powszechnym, jednak ludzie różnią się między sobą w sposobach postrzegania sytuacji stresogennej (jaką jest niewątpliwie wystąpienie publiczne) i radzenia sobie z nią.
Nauczyciel akademicki musi być skoncentrowany na studentach, a nie na sobie i swojej tremie. Łukasz Błąd w książce Wykładowca doskonały. Podręcznik nauczyciela akademickiego proponuje humor, jako środek radzenia sobie ze stresem podczas wystąpień publicznych7. Coaching zaś dysponuje wieloma narzędziami, które pomagają wykształcić w kliencie postawę osoby zrelaksowanej i pewnej siebie w sytuacjach ekspozycji społecznej. Narzędzia te, to przede wszystkim praca nad zmianą percepcji, identyfikacji symptomów sytuacji stresogennej, a także modyfikacja postaw i zachowań w tym zakresie.
http://www.nauka.gov.pl/g2/oryginal/2013_05/e1ab196eb962cf762fc8d337dd38c832.pdf Ł. Błąd, Wykładowca dowcipny, czyli wady i zalety humoru w szkole wyższej, [w:] Wykładowca doskonały. Podręcznik nauczyciela akademickiego pod red. A. Rozmusa, Wyd. Wolters Kluwer Polska, Warszawa 2013. 6 7
LUTY 2015
26_
_PRESSJA WYDANIE SPECJALNE
Zachwiana równowaga między życiem zawodowym a osobistym Równowaga między życiem zawodowym a osobistym to podstawa zdrowia psychicznego. Obie te sfery muszą się wzajemnie przenikać, wszak praca stanowi ważną część naszego życia. Jeśli jednak praca staje się substytutem naszego życia osobistego i jednocześnie taki stan rzeczy nam przeszkadza, może być to źródłem dolegliwości zarówno fizycznych, jak i psychicznych. Te ostatnie to najczęściej stany depresyjne o większym lub mniejszym nasileniu, wynikające z przeciążenia pracą, rolami społecznymi oraz z wypalenia zawodowego (nauczyciele, obok pielęgniarek i ratowników medycznych, stanowią największą grupę ryzyka wypalenia zawodowego). Coach pomaga klientowi określić priorytety, skupić się na swoich mocnych stronach i zasobach, które ma w sobie, odpowiedzieć na pytanie, co jest dla niego ważne, w jaki sposób może pogodzić ze sobą pełnione role społeczne, czego tak naprawdę chce oraz jak to osiągnąć.
Problemy w odnalezieniu się w roli nauczyciela akademickiego Nie każdy nauczyciel czuje się w swojej roli swobodnie. Wielu nauczycieli akademickich lepiej odnajduje się tylko w pracy naukowej, jednak musi te role godzić ze sobą, będąc często wybitnym naukowcem, lecz przeciętnym wykładowcą. Inni z kolei mają dar oratorski, potrafią mówić ciekawie i zachęcają studentów do uczestniczenia w swoich zajęciach, jednak na polu naukowym nie odnoszą sukcesów. Są też oczywiście nauczyciele, którzy na żadnym polu nie odnoszą sukcesów a także tacy, którzy równie dobrze odnajdują się w pracy naukowej, jak i dydaktycznej. W przypadku pierwszych dwóch typów widoczny jest 8
LUTY 2014
R. Hargrove, Mistrzowski coaching, Oficyna Ekonomiczna, Kraków 2006.
dysonans pomiędzy Ja realnym a Ja idealnym. Istnieje zasadnicza różnica między tym kiedy mówimy, że jesteśmy nauczycielem akademickim/ naukowcem (Ja idealne) a zachowywaniem się w taki sposób (Ja realne). To kim jesteśmy przemawia bowiem o wiele głośniej, niż to co mówimy i deklarujemy.
Coaching pomaga w sposób aktywny projektować naszą rzeczywistość i decydować o tym, kim jesteśmy. Jest to możliwe tylko wtedy, kiedy będziemy postrzegać siebie jako osobę o dużych możliwościach i zdolną do zmian, a nie jako zbiór przewidywalnych cech i zachowań.8 Coaching pomaga przejść przez proces zmian od deklaracji do konkretnego pożądanego zachowania.
Problemy związane z odnalezieniem się w roli kierownika (katedry/zakładu/grupy badawczej/projektu) Podobnie jak pracownik w korporacji, również w uczelni, nauczyciel akademicki ma przed sobą określoną ścieżkę rozwoju. Chociażby uzyskanie stopnia naukowego doktora pozwala na wspięcie się na wyższy poziom drabiny społeczności akademickiej. Często wiąże się to również z nowymi wyzwaniami zawodowymi, takimi jak prowadzenie seminariów magisterskich i zarządzanie grupą magistrantów, kierowanie grupą badawczą czy też kierowanie zakładem lub katedrą. To wymaga od nauczyciela posiadania kompetencji zarządzania zespołem, co może być zupełnie nowym obszarem dla niego. Wśród wielu rodzajów coachingu, mówi się o coachingu managerskim czy też executive coachingu (dla najwyższej kadry kierowniczej np. dziekanów, prodziekanów, prorektorów, rektorów). Ta forma coachingu pomaga zwiększyć efektywność działań,
_PRESSJA WYDANIE SPECJALNE
27_
budować autorytet kierowniczy, stawiać i realizować ambitne cele, delegować zadania i rozwijać siebie oraz swoich podwładnych.
Coaching to metoda, choć powszechnie znana i stosowana na zachodzie, w Polsce nadal nowa. Jak każda nowość budzi więc naturalny lęk przed nieznanym, obawy i brak wiary w efekty. Ma tyle samo zwolenników, co przeciwników. Ci ostatni to najczęściej osoby akceptujące status quo, poruszający się w znanym sobie, schematycznym świecie, organicznie nietolerujący zmian. Bez zmian jednak nie ma rozwoju. Nauczyciele, dla których doskonalenie siebie samych i otwartość na zmiany jest podstawą rozwoju, mogą doświadczyć niesamowitych efektów coachingu. Anna Baran
LUTY 2015
28_
_PRESSJA WYDANIE SPECJALNE
Wojciech Pelczar
Profesor w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie. Doświadczony dydaktyk. Z wyróżnieniem ukończył studia magisterskie w zakresie dydaktyki w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Rzeszowie. Doktorat dotyczący problematyki medialnej w edukacji polonistycznej obronił w Instytucie Pedagogiki Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Habilitacja na podstawie książki o problematyce edukacji polonijnej w obszarze anglojęzycznym. Autor czterech książek i około stu rozpraw i artykułów naukowych dotyczących dydaktyki literatury.
LUTY 2014
_PRESSJA WYDANIE SPECJALNE
Wykładowca doskonały – czyli ideał sięga bruku
Odwołanie się na początku prezentowanych dalej refleksji do słów zamykających wiersz Norwida „Fortepian Szopena” nie jest sprawą przypadku – nie tylko dlatego, że ich (refleksji) autorem jest zawodowy polonista. Wszak wiodąca przesłanka myślowa to próba przynajmniej zarysowania cech osobowości człowieka, który, zważywszy na profesję, powinien wiązać ponadprzeciętne dyspozycje intelektualne z talentem wręcz krasomówczym. Co więcej, potrafiłby spłynąć z Himalajów naukowej abstrakcji i głębokiego przekonania o wyjątkowości macierzystej dyscypliny badawczej na poziom dla młodego słuchacza bardziej przystępny. Potrafiłby wyzbyć się swego rodzaju narcyzmu umysłowego na rzecz przekonania, iż nie wszyscy zgromadzeni u podnóża uczelnianego Olimpu, czytaj – katedry, podzielają jego z trudem maskowane przeświadczenie, że to, co im mówi, jest równie spektakularne i atrakcyjne jak film o przygodach agenta 007. Jeśli zatem bohater naszego opisu, choćby tylko zamknięty w kształt tego tekstu, ma być tytułowym ideałem, nie powinien zapominać, iż słuchacze wielokroć będą pełnić funkcję Norwidowskiego „bruku” – ze wszystkimi konsekwencjami takiego stanu rzeczy. Staje przeto niżej podpisany przed zadaniem wysoce złożonym, by nie rzec – karkołomnym, i nie chodzi tu jedynie o powzięty zamiar. Komplikacja wypływa bowiem z kilku dalszych przesłanek. Po pierwsze, snując swe, siłą rzeczy dość subiektywne, refleksje, ma on dojmujące odczucie popełniania swego rodzaju harakiri, gdyż, jako nauczyciel akademicki, mówić będzie poniekąd także o sobie. Po drugie, jaką poetykę wywodu przyjąć? Pełną powagi i zadęcia – wszak materia tematyczna rozważań w zasadzie usprawiedliwia taki właśnie ich klimat, czy raczej sięgnąć po ujęcie nieco luźniejsze, niepozbawione nutki przerysowania a nawet prowokacji? Wreszcie moment trzeci – konieczność uświadomienia sobie, że, na dobrą sprawę, podjęty zamysł ma posmak wręcz utopii. Przecież powszechnie znane i nad wyraz trafne, szczególnie w rodzimych realiach, porzekadło jednoznacznie ostrzega –
29_
„jeszcze się taki nie narodził, co by wszystkim dogodził”. Autor niniejszego tekstu przyjmuje stanowisko kompromisowe, w którym klimat złagodzonej powagi będzie się splatał z tonacją nieco lżejszą. Po tym niezbędnym wyjaśnieniu (puryści naukowi powiedzieliby raczej: „po zarysowaniu metodologii wywodu”) przejdźmy do istoty rzeczy (uwaga! będzie bardzo serio!). Wśród dyspozycji wyznaczających profil osobowościowy nauczyciela, także akademickiego, wymienia się z reguły walory intelektualne, czyli wiedzę, instrumentalne, czyli umiejętności, i kierunkowe, czyli postawy. Te ostatnie, jeśli sięgniemy po określenie bardziej modne, rzec można nawet „trendy”, tworzą tak zwaną przestrzeń aksjologiczną. Ponieważ, w zasadzie, liczne opracowania dyspozycjom tym poświęciły sporo miejsca, piszący te słowa, nie chcąc także przyprawić o sen ewentualnego ich czytelnika, ograniczy się do swoich własnych, a więc, zgoda, subiektywnych przemyśleń. Naturalną koleją rzeczy rozpocząć wypada od wiedzy. Tu sprawa wydaje się niezbyt skomplikowana.
Nie ma zapewne, zwłaszcza między Bugiem a Odrą, uczelni, która nie chciałaby mieć w swych szeregach noblisty. Osoba taka to rękojmia nie tylko umysłu absolutnie najwyższego lotu, ale również nobilitacja placówki, więcej, pewność, że na zajęcia ciągnęłyby tłumy słuchaczy – niekoniecznie z uwagi na potrzeby czysto intelektualne, lecz także, aby zobaczyć giganta nauki, swego rodzaju celebrytę. Niestety rodzime realia w noblistów nie obfitują, a jeśli nawet, to wyłącznie literackich. Wszelako ci w komplecie spotykają się już na posiedzeniach niebiańskiej akademii sztuki słowa. Pozostaje więc porzucić sferę utopii i zająć się rzeczywistością. Jak było to już powiedziane, wykładowca to przede
LUTY 2015
30_
_PRESSJA WYDANIE SPECJALNE
wszystkim rzetelna i głęboka wiedza, najlepiej o charakterze interdyscyplinarnym, lecz to nie wystarcza. Równie ważna jest, i tu wkraczamy już w obszar dyspozycji instrumentalnych, umiejętność jej przekazania. Piszący te słowa pamięta, gdy, będąc studentem, a więc jeszcze w XX stuleciu, uczestniczył w Toruniu, wraz ze współtowarzyszami polonistycznej edukacji, w wykładzie jednego z wybitnych znawców literatury polskiej i powszechnej XX wieku, autora książki „Od czystej formy do literatury faktu”, publikacji podstawowej dla szanującego się filologa. Przybyszom z dalekiego i naukowo wówczas prowincjonalnego Rzeszowa wydawało się, że dane im będzie doświadczyć przeżyć nieomal metafizycznych. A tu klops. Profesor nudził, smęcił, a sporą część wykładu przeznaczył na czytanie wspomnianej książki, co zaskoczyło audytorium niepomiernie – dziś powiedzielibyśmy raczej „niesamowicie”. Wspomnienie to jest wielce pouczające. Dowodzi bowiem, iż
najbardziej nawet atrakcyjny temat można zwyczajnie, pardon, spaprać, jeżeli sposób prezentacji będzie nużący, co nawet może skończyć się zapadnięciem w drzemkę studenckiej braci. To oczywisty truizm, ale podkreślmy konieczność atrakcyjnego, przykuwającego uwagę przekazywania problematyki zajęć. To cecha, której znaczenia nie sposób przecenić. Równie ważne jest unikanie przez wykładowcę coraz bardziej ekspansywnej polszczyzny o genezie esemesowej. Nie powinien on również ulegać modom językowym, lecz sięgać, dla przykładu, po inne jeszcze przymiotniki niż szalejący wokół leksem „niesamowity”. Dobrze by też było, aby wiedział, że zaimek względny „gdzie”, również niebywale popularny, odnosi się przede wszystkim do zdań z okolicznikiem miejsca. Zatem niewskazane jest mówić, dajmy na to, „w okresie międzywojennym, gdzie nastąpił dynamiczny rozwój sztuki filmowej…”, lecz „…kiedy nastąpił…”.
LUTY 2014
Na zakończenie wątku lingwistycznego, od którego ucieczka dla autora niniejszego tekstu, polonisty przecież, była absolutnie niemożliwa (wielu rodaków powiedziałoby raczej – „jakby niemożliwa”, co jest kolejnym przejawem mody językowej), podkreślmy kwestię z wątkiem tym mocno związaną. Język wykładowcy to wzór dla studentów, także, a może zwłaszcza, w momencie tworzenia prac licencjackich i magisterskich, a te, jak dowodzi praktyka ostatnich lat, z prawidłową polszczyzną mają coraz mniej wspólnego. Aby nie zanudzić ewentualnych czytelników tych refleksji wypowiedzią nazbyt obszerną, podejmiemy jeszcze jedynie dwie kwestie. Pierwsza dotyczy wagi znajomości w pracy z młodzieżą akademicką jej zainteresowań pozaprzedmiotowych, jak choćby kulturalnych fascynacji. Dobrze jest zatem wiedzieć, jaki wykonawca z kręgu muzyki pop czy rocka cieszy się w danym czasie szczególnym wzięciem, jaki film wspiął się na czoło ekranowych hitów, jaki pisarz otoczony jest uwielbieniem i osiągnął status kultowego, jak spisała się w ostatnim meczu reprezentacja futbolowa czy siatkarska. Wówczas wykładowca staje się, sięgnijmy po młodzieżowy zwrot, trendy, bo zwyczajnie można z nim pogadać poza salą wykładową, na przerwie. Studenci chętnie to czynią. Co więcej, jak przekonuje osobiste doświadczenie piszącego te słowa,
bywają pozytywnie zaskoczeni, kiedy ich profesor, z pozoru zgred i wapniak, nie robi cielęcych oczu, gdy słyszy dla przykładu, słowo „rap”, nazwę Black Sabbath, a bracia Wachowscy nie są utożsamiani z byłym bliskim współpracownikiem Lecha Wałęsy. Wreszcie, już absolutnie na zakończenie, dwie sprawy, sytuujące się w obszarze, naukowo rzecz ujmując, kierunkowych cech osobowości, a bardziej zwyczajnie – postaw wobec i studentów, i samego siebie. Errare humanum est – błądzić jest rzeczą ludzką.
_PRESSJA WYDANIE SPECJALNE
31_
Student ma prawo czegoś nie wiedzieć z macierzystej dyscypliny wykładowcy – wszak nie jest ani profesorem, ani doktorem, ani nawet magistrem. Może też mieć słabszy moment, bo w przeddzień egzaminu czy ważnego zaliczenia, dajmy na to, oświadczył się i został przyjęty, przeto naturalną koleją rzeczy zdał sobie sprawę z bliskiego już końca wolności osobistej. A to wystarczający powód do depresji. Nie gnębmy więc słuchacza, a przede wszystkim nie dajmy mu odczuć, co, niestety, zdarza się na uczelniach, że jego miejsce jest wśród ameb, a pierwotniak ten jak wiadomo, mózgu nie posiada. Wyznaczmy stosowniejszy termin zaprezentowania przez żaka swojej wiedzy. Będzie z pewnością wdzięczny. Moment drugi, o wyjątkowym odniesieniu do wykładu akademickiego. Prowadzący, co naturalne, mają swoje ulubione tematy, które niekoniecznie wywołują erupcję entuzjazmu wśród studenckiej braci. Nie będzie dla wykładowcy ujmą, gdy w wyborze problematyki uwzględni sugestie audytorium, więcej, zaproponuje ewentualnym chętnym wcielenie się w rolę profesora i przedstawienie swoich przemyśleń związanych z zagadnieniem żywo ich interesującym. A jeżeli wystąpienie takie, rzecz jasna o epizodycznym charakterze, zwieńczone zostanie stosowną nagrodą w postaci wysokiej oceny za wysiłek, student będzie się czuł usatysfakcjonowany. To bezsporne. Wbrew obiegowym sądom, są bowiem wśród młodzieży akademickiej osoby, dla których studiowanie to coś więcej niż niewymagająca nadmiernego wysiłku droga po „papierek”. Nadto działania takie to wartościowy zabieg budujący wśród żaków poczucie partnerstwa w intelektualnych poszukiwaniach. A tak na marginesie, warto by było wiedzieć, jakie cechy sami słuchacze umieściliby w hipotetycznym portrecie wykładowcy doskonałego i czy w ogóle, w ich przekonaniu, zdarzają się tacy, którzy zasługują na miano ideału, czy jest to jedynie spekulacja. Wojciech Pelczar
LUTY 2015
32_
_PRESSJA WYDANIE SPECJALNE
Anna Martens
Doktor Sorbony, absolwentka filologii romańskiej UJ, adiunkt w Katedrze Mediów, Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie. Doświadczony i ceniony dydaktyk. Prowadzi zajęcia na kierunkach dziennikarstwo i komunikacja społeczna, filologia angielska oraz na kursach Centrum Studiów Podyplomowych WSIiZ
LUTY 2014
_PRESSJA WYDANIE SPECJALNE
Po drugiej stronie lustra
Kto chce zapalać innych, sam musi płonąć – powiedział ponoć Ludwik Hirszfeld, wybitny polski naukowiec. Te spojrzenia niezmącone żadną głębszą myślą nastrajają mnie melancholijnie – tymi słowami większość wykładów rozpoczynał jeden z profesorów, spotkanych na mojej edukacyjnej drodze. Bywało, że część studentów uśmiechała się, słysząc zawoalowaną krytykę. Zdarzali się też święcie oburzeni, którzy manifestacyjnie prezentowali swoją pogardę dla takiej postawy wykładowcy. Wybuchowo działały uwagi typu „myślenie boli” lub „ta orka na ugorze jest deprymująca”. Niemniej, zajęcia były na tyle interesujące, że cięte riposty uchodziły profesorowi. Minęło kilkanaście lat, w tym czasie ze studenckiej ławki przeniosłam się na katedrę i dzisiaj to ja patrzę na „niezmącone głębszą myślą twarze”. Zachowanie odpowiednich proporcji i dystansu do swojej pracy wymaga chyba jeszcze więcej wysiłku niż kiedyś. Zwłaszcza, gdy student staje się klientem i oczekuje innych standardów. Wiele się zmieniło, ale jednak nie wszystko.
Często patrzyłam na swoich wykładowców jak na ludzi z innej galaktyki, oderwanych od rzeczywistości, którym studenci opowiadali niestworzone historie, święcie wierząc, że profesorowie to kupią.
Standardowe spóźnianie się na zajęcia miewało różne wytłumaczenia, począwszy od banalnego „zaspałem”, przez „autobus nie przyjechał”, po bardziej kreatywne „w kamienicy był wybuch gazu” lub „odwoziłem babcię do szpitala”. Teraz wiem jak często babcie bywają odwożone, a liczba dramatycznych wybuchów gazu brzmi zatrważająco w XXI w. Z perspektywy katedry próby ściągania na kolokwium wydają się żenująco naiwne, a kiedyś sama byłam przekonana, że „stamtąd” nie widać rozbieganych spojrzeń, rumieńców i rozgorączkowania niedouczonej grupy.
33_
Po pewnym czasie zajęcia i egzaminy stają się rutynowym zajęciem, przestajemy zdawać sobie sprawę, że dla kolejnych roczników to nowość, wydarzenie stresujące i niespodzianka, bo każdy wykładowca ma swoje zasady gry. Poziom wiedzy współczesnych studentów i częsty brak tzw. kindersztuby bywają niebezpieczne, nie tylko dla młodych żaków, ale również dla prowadzących zajęcia. Dlaczego? Ponieważ zawód nauczyciela wymaga dużej pokory, a nadmierna pewność siebie i pogłębiająca się przepaść między wykładowcą a studentem prowokują do wypowiadania się ex cathedra, poczucia wyższości nad nic nierozumiejącym tłumem. Przez lata obserwowane przejawy tumiwisizmu skłaniają do uogólnień i coraz trudniej jest prowadzić dialog. Do tego dochodzi zmęczenie, przytłaczająca biurokracja, wymagania ministerialne i setki innych powodów, dla których codzienne prowadzenie zajęć może stać się uciążliwym obowiązkiem. Ale czy to wystarczający powód, by przestało się chcieć? Najbardziej dla mnie bolesne wspomnienie ze studiów paradoksalnie nie miało nic wspólnego ani z egzaminem ani z kolokwiami. Piątkowy poranek, chyba listopad, zajęcia zaczynały się o 8:00. Nieobowiązkowy wykład był idealnym alibi do dłuższego snu. Ale wykład miał profesor, który oczarował mnie swoją wiedzą i pasją z jaką prowadził rozważania, czasami tak emocjonalnie, że zapominał o naszej obecności na sali. Wyszłam więc spod ciepłej kołdry, żeby, walcząc z wiatrem na krakowskich ulicach, dotrzeć na uczelnię na czas. Spóźniony kilkanaście minut profesor wszedł sennym krokiem, zasiadł za biurkiem i – leniwie sącząc kawę – zmierzył nas zrezygnowanym, wręcz poirytowanym spojrzeniem. Siedział tak jeszcze chwilę po czym stwierdził – Nie chce mi się… Mogliście dziś nie przychodzić. Ostatecznie wykład poprowadził od niechcenia, burcząc pod nosem. Byłam rozczarowana, gdzieś wyparowała cała sympatia do podziwianego naukowca, po prostu przestałam go szanować…
LUTY 2015
34_
_PRESSJA WYDANIE SPECJALNE
Grudniowa niedziela, piętnaście lat później. 7:30. Typowa, zimowa szarówka poranna. Drogowcy wyraźnie jeszcze nie wstali, za to ja tak. Pustymi ulicami miasta zmierzam na uczelnię i w lekkim półśnie próbuję uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. A jednak, prawie całe miasto śpi, a ja rzeczywiście jestem w drodze do pracy. W oknach uczelni ćmią się pierwsze światła, w stronę wejścia człapią zaspane postacie. W hallu tłum przy automacie z kawą podejmuje próbę reanimacji, sztucznej pobudki, bo naturalne metody i -10°C na zewnątrz nie pomogły. 7:45. Wchodzę do pustej sali. Punktualność studentów będzie dziś rzadkim towarem. W oczekiwaniu na poranne, niedzielne fantomy (a może zombie?), dekoncentruję się na krótką chwilę. To wystarcza, by przez głowę przebiegło niebezpieczne pytanie: Co ja tu robię i po co to wszystko? i jeszcze krótkie: Nie chce mi się. Wolałabym zostać w domu z rodziną, zjeść spokojnie niedzielne śniadanie, wygrzać się, wyleczyć przeziębienie i odpocząć, albo napisać w końcu zaległy artykuł, zamiast walczyć ze śniegiem i zaspanymi studentami. Tak, to moja praca, sama ją wybrałam, ale w tej konkretnej sekundzie wszystko się we mnie buntuje. Tak zwyczajnie, po ludzku: Nie chce mi się! W niedzielny, grudniowy poranek student w najlepszym razie wie gdzie jest, zna numer sali ćwiczeniowej, rozumie proste komunikaty i potrafi w miarę bezszelestnie przetrwać półtorej godziny w ostatnim rzędzie… Więc ma prawo mi się nie chcieć, prawda? Dudniąca w głowie myśl przywołała wspomnienia. W ten sposób można stracić również szacunek do siebie. Jeśli studenci jednak się pojawią, wszystko jedno w jakim stanie ducha, to w końcu po coś przyszli. Nawet jeżeli na zajęcia dotrą za pomocą funkcji „autopilota”, nie nawiązując jeszcze zbyt skomplikowanych relacji z rzeczywistością, to spotykamy się tu w jakimś celu. I to, czy spędzą czas ukrywając zaspane twarze za plecami kolegów, czy też z pewnym wysiłkiem, ale jednak, opanowując opadające powieki, uda im się nawiązać ze
LUTY 2014
mną kontakt wzrokowy – zależy od tego czy mi się dalej nie będzie chciało.
Do sali wpada zdyszany delikwent i od drzwi woła: „Przepraszam za spóźnienie, ale nie uwierzy Pani co się stało…”. To prawda, raczej nie uwierzę. Zaskoczony lustruje puste ławki, dopiero teraz docierają pozostali. Ich mętne spojrzenia nie wróżą nic dobrego. Postanawiam jednak dać z siebie wszystko, wykonując ekwilibrystykę językową, by w prostych słowach wyłożyć zawiłość dzisiejszych zagadnień. Po kilku próbach nawiązania dialogu, wreszcie trafiam na oznaki życia i dyskusja rozbudza wszystkich. No, przesadziłam, prawie wszystkich. W tych pięknych okolicznościach przyrody półtorej godziny mija niepostrzeżenie i sama jestem zaskoczona, że to już koniec zajęć. Wychodząc jeden ze studentów rzuca na do widzenia: „Warto było wstać”. Tak, warto było. Anna Martens
_PRESSJA WYDANIE SPECJALNE
35_
Maciej Ulita
Doktor nauk humanistycznych w zakresie filozofii. Absolwent Wydziału Filozofii i Socjologii Uniwersytetu Marii CurieSkłodowskiej w Lublinie (2004). Studia magisterskie na kierunku Europeistyka. Stypendysta Centrum Ruskinowskiego Uniwersytetu Lancaster (Wielka Brytania). Doktorat obroniony na Wydziale Filozofii i Socjologii UMCS (2008). Adiunkt w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania z siedzibą w Rzeszowie. Obecnie pełni funkcję Prodziekana Wydziału Administracji i Nauk Społecznych ds. kierunku Dziennikarstwo i Komunikacja Społeczna. Zainteresowania - człowiek, filozofia, media, etyka mediów, strzelanie taktyczne.
LUTY 2015
36_
_PRESSJA WYDANIE SPECJALNE
Dokąd zanieść kaganiec oświaty?
Nauczanie to ciężki i niewdzięczny kawałek chleba.To zadanie niezwykle trudne i wymagające. Wysiłku należy włożyć moc, a satysfakcji z efektów jest stosunkowo niewiele. Pytanie zatem – po co nieść oświaty blask w ciemnoty świat? Komu wręczyć kaganiec oświaty, a kto ma sczeznąć w oparach niewiedzy? Kto to my, a kto oni, i co jedni mogą zrobić dla drugich, a czego zrobić nie chcą. Te i inne pytania pozostaną bez odpowiedzi, ale na zaczepkę i – w ramach zachęty do myślenia – opisano, co poniżej. Odpowiedź wydaje się dość oczywista – by mrok rozjaśnić oczywiście… nauczać, by nauczyć, czyli przejść w tryb dokonany, ale - kiedy uczciwie pochylić się nad zagadnieniem - można dojść do wniosku, że to wcale nie naczelny cel edukowania. Można zasadnie rozważyć opcję, że edukowanie jest (a jeśli nie jest, być powinno) narzędziem selekcji, prowadzącym do podniesienia jakości funkcjonowania świata i w świecie. Celem jakości podniesienia, trzeba zachęcić ludzi do chcenia.
Paradoksalnie, ciemnota jest potrzebna. Jako opozycja i jako siła robocza, i, jako punkt odniesienia. Oświeceni – jakkolwiek by ich nie definiować – bez ciemnoty straciliby rację bytu. Oczywiście można zakładać, że czysta inteligencja i wiedza są wartościami samymi w sobie i – jako takie – nie potrzebują punktu odniesienia, ale założenie to od wielu lat jest już nieaktualne, bo ludzie współcześni zatracili umiejętność wyróżniania z dynamicznej rzeczywistości wartości dla nich samych. Wszystko jest epitetowe albo po coś. Nie ma obszaru wartego zainteresowania przez wzgląd na samego siebie (gra słów zamierzona). Oczywiście, obszar taki istnieje, ale mało kto zadaje sobie trud jego eksploracji. Sztampa, sztampa i jeszcze raz bylejakość – standardy, wzorki, schematy – zakaz myślenia i d**a zbita.
LUTY 2014
Ponadto, na wątpliwy pragmatyzm misji edukacyjnej nakładają się absurdalne rozwiązania systemowe, które – ponad lata doświadczenia i merytorykę – stawiają formalizmy, tabelki i rozwiązania pseudo-projakościowe, które mają ułatwić życie organom kontrolnym, bo z pewnością nie mają nic wspólnego z tradycyjną, solidną pracą na niwie edukacji. Absurd ów osiąga wyżyny na płaszczyźnie kształcenia akademickiego. Pomijam fakt, że dla wielu tzw. studentów jest już za późno. Wcześniejsze szczeble zabiły w nich skutecznie umiejętność myślenia, rozwiązywania problemów i ciekawość, nie wspominając nawet o przekładalności posiadanej (he, he) wiedzy (he, he, he) na działanie. Zaskakującym, jeśli nie przerażającym, jest fakt, że profesorowie, którzy przysłowiowe zęby zjedli nauczając, od chwili, kiedy zostali urzędnikami (w najgorszym możliwym znaczeniu tego słowa) zapomnieli na czym polega nauczanie i mnożą przepisy, z natury swej antyakademickie. Gdzieś po drodze (nie wiem dokąd) zatraciliśmy rozumienie pojęcia edukacji, kształcenia i wychowywania. Uczelnie stają się „nieudolnymi” fabrykami, produkującymi oderwanych od rzeczywistości absolwentów. Młodzi ludzie – ci nieliczni, których rozsądek jeszcze się jakoś trzyma – rezygnują ze studiów po pierwszym stopniu i wchodzą w realny świat – zaskoczeni, ale chociaż nieco świadomi jego prawdziwej specyfiki.
Co powinniśmy robić? Moim zdaniem, działać złośliwie i niedemokratycznie. Wszystkimi siłami powinniśmy zmierzać do odegalitaryzowania studiów wyższych, celem przywrócenia im należytego miejsca.
To nieprawda, że każdy powinien/musi studiować. Studiować powinni ci, którzy posiadają do tego predyspozycję i prawdziwe chęci. Edukacja na poziomie akademickim musi otwierać wrota do świata wiedzy tajemnej – niedostępnej zwykłym śmiertelnikom.
_PRESSJA WYDANIE SPECJALNE
Co z tego, że w trakcie studiów, przed nimi i po nich przeczytałem setki, jeśli nie tysiące książek, spędziłem godziny na dyskusjach akademickich (co obecnie utożsamiane jest ze stratą czasu), co mi po wysokim IQ – jeśli nie mam z kim się tym dzielić. Światła myśl jest we współczesnym świecie perłą rzucaną przed wieprze. Nie rozumiem, dlaczego inteligentni i wykształceni ludzie mieliby się na to zgadzać. Oczywiście, nie żyję w oderwaniu od rzeczywistości i wiem, że wykładowca też musi jeść, ma rodzinę, kredyt i chciałby czasem pojechać na wakacje, żeby ogrzać wymarznięte w bibliotekach i czytelniach kości. Nauka wymaga poświęceń. Frazes to, prawdopodobnie nie do obronienia ze względów ekonomicznych, politycznych i być może społecznych, ale co mi szkodzi pofantazjować.
Wyobrażam sobie utopijną rzeczywistość, w której funkcjonują Uniwersytety będące kuźniami intelektów, bastionami Nauki, gdzie relacja Mistrz – Uczeń nie jest zastępowana przez kartę przedmiotu, matrycę, algorytm do wyliczania punktów ECTS i sprawozdania ilościowe, opisujące proces dydaktyczny. Profesor to nie zawód, ani stanowisko – tylko misja. Młodzi adepci nauki dopuszczani są do kolejnych kręgów wtajemniczenia, a najlepsi spośród nich mają przywilej przystąpienia do obrony pracy dyplomowej. Na studia przychodzą chętni, którzy muszą zdać trudne egzaminy, przejść skomplikowany proces kwalifikujący ich do przedsionka grona wybranych. Świat, w którym wiedza dla niej samej jest realną wartością, a „w d**ę kopani” inteligenci nie muszą się martwić, że umrą z głodu, bo ich państwo dba o to, żeby mogli dla dobra ogólnego myśleć w spokoju. Studia są elitarne, a akademicy zajmują się odsiewaniem ziaren od plew, żeby nie każdy, i nie zawsze, i nie byle jak. Jesteśmy jednak gdzie jesteśmy i pewnie niewielkie są szanse na zmianę, choćby w połowie tak radykalną. Równa równość rządzi i wszystkim, wszystkiego po
37_
równo, co przypomina mi pewien żart: Mam dwie wiadomości złą i dobrą. Zła jest taka, że skończyły się zapasy i będziemy musieli jeść gó**o… Dobra za to jest taka, że gó**a mamy w bród. Wbrew powszechnemu przekonaniu, całkowite zrównanie i ujednolicenie nie jest dobre, bo z definicji zabija ciekawość, a to właśnie ona jest motorem postępu i siłą napędową ludzkości. Jedynym celem kształcenia (nauczania i wychowywania) powinno być umiejętne rozbudzanie ciekawości. W innym przypadku, pozostaje tylko bezpłodna kontestacja status quo, czyli nawet nie stagnacja, a regres. Funkcjonujemy w świecie wypaczonego pojmowania, co obserwowalne jest w każdym obszarze życia.
Nauka, nauczanie, nie może chodzić na skróty. Musi się rozwijać, ewoluować, adaptować, ale jej rdzeń musi pozostać niezmienny. Odbudowanie ciekawości człowieka, w świecie danych odpowiedzi jest zadaniem niezwykle trudnym, ale możliwym. Trzeba chcieć. Zapomniany przez wielu myśliciel angielski – John Ruskin, mówił, że tylko mówiąc rzeczy dziwne mogę was czegoś pożytecznego nauczyć. Nie bójmy się iść tą drogą. Nie wszystko musi być schludne i poukładane. Jeśli popracujemy nad tym uczciwie, na naprawdę wiele będziemy mogli sobie pozwolić. Zapomnieliśmy chyba, jak wielką siłą dysponują akademicy. Możemy obalać rządy i krzewić myśl zdrową i swobodną. Mamy przywilej nauczać i wychowywać, a największym grzechem jaki możemy popełnić, to z przywileju tego nie skorzystać. Popadamy jednak w rutynę – niechcący, pod naporem okoliczności złośliwie zewnętrznych. Jesteśmy zmęczeni koniecznością „babrania się” w wymogach formalnych i „wymóżdżeniach” półinteligentów wszelkiej maści, z którymi musimy zmagać się na co dzień.
Popadamy we frustrację, bo nikt nie słucha, nie czyta, nie mówi, nie myśli.
LUTY 2015
38_
_PRESSJA WYDANIE SPECJALNE
Stajemy się oportunistami i konformistami. Wszystko, co było w nas szlachetne, powoli umiera i odchodzi w niepamięć – co frapujące, nie przeszkadza nam to pamiętać o wielkich tego świata i myśleć – ach, gdybym ja tak w tym Renesansie, to… ach. A kto ci broni zostać kolejnym da Vincim? Oczywiście, oporni powiedzą, że szczególnie na gruncie nauk humanistycznych wszystko już zostało wymyślone i powiedziane… i pewnie będzie miał rację…, ale… Stoimy w obliczu możliwości przełomu. Dzieje się tak, dzięki upadkowi nauczania właśnie. W tajemnicy powiem, że „te gupki nic nie wią i nic nie pamietajo i nie rozumio, ani nie kojarzo (SIC), więc my ich, teraz, spokojnie, pomalutku, możemy, no!” „Koniaczek? Podwójny, stać mnie.”1 Teraz objawia się szansa na przywrócenie edukacji na poziomie akademickim (i nie tylko) jej należytego miejsca i właściwej wartości. Pytanie tylko, czy środowisko zechce. Pytanie równie trudne, co zasadne. Środowisko jest leniwe i dobrze mu jest, więc po co miałoby coś zmieniać, żeby sobie we własne gniazdo… I tu jest sedno problemu – jeśli środowisko nie chce, to znaczy, że nie rozumie, bo jeśli rozumie, to chcieć musi. Zmiany sposobu myślenia o myśleniu są konieczne – inaczej tylko żal i zgrzytanie zębów. Musimy zaniechać myślenia w kategoriach „spraw dobry Boże, żeby mi się chciało tak, jak mi się nie chce”. Wtedy jest nadzieja. Oczami wyobraźni widzę świat, nieco platoński w założeniach – ludzie robią to, do czego posiadają predyspozycje. Rozwijają się, uczą, a ponad wszystko – myślą. Oczywiście, nie wszyscy, tylko ci, celowi temu przeznaczeni. Szlachetne ze swej natury pojęcia są rozumiane, a ich znaczenia nie przykrywa mgła pośpiechu i skrajnego pragmatyzmu. Ludzie chcą żyć, a nie tylko trwać w ramach egzystencji, które zostały im odgórnie dane (nie wiadomo przez kogo). Widzę świat, w którym głupek jest głupkiem, a cham – chamem, i nie 1
LUTY 2014
Jakby ktoś nie wiedział to z „Misia”.
ma przyzwolenia na to, żeby udawać, że jest inaczej. Marzenia, piękna rzecz, ale zachęcam gorąco do takiego eksperymentu myślowego. Może siła doznań, będzie tak wielka, że z poziomu marzeń przejdziemy do czynów, bo, po raz kolejny podkreślam, jeśli my tego nie zrobimy, to nikt nie zrobi tego za nas. Gdybyśmy tak zebrali się na asertywność i jednym głosem powiedzieli – chamstwu i głupocie mówimy zdecydowane NIE! Zebrali się w sobie i nie dawali „kopać w tyłki”, klaszcząc przy tym głośno, jak nam dobrze należeć do elity intelektualnej narodu. Co to za sztuka być wysokim wśród karłów (nikogo nie obrażając, oczywiście)? Sztuką jest powiedzieć Balrogowi – you shall not pass! i zginąć w razie potrzeby, i odrodzić się lepszym. Wiem, że takie nawoływanie trąci dramatyzmem, niepotrzebnym patosem i myszką, ale z drugiej strony, czego mają bronić ludzie nauki, jeśli nie idei… Żyjemy w rzeczywistości, w której bycie innym, inteligentnym i „chciejącym” nie jest modne, ale mody przemijają, a idee pozostają niezmienne. Czy nie dlatego poszliśmy studiować nieprzyszłościowe kierunki? Szukaliśmy prawdy, odpowiedzi i sensu, a teraz nie widzimy sensu w przekazywaniu tej wiedzy. Znowu przemawia przeze mnie niczym nieuzasadniony, naiwny i zdziecinniały w swym świata postrzeganiu idealista, ale nie mam już ochoty zamykać mu ust. A niech krzyczy, może ktoś go usłyszy i chociaż na chwilę zatrzyma się w pędzie. Nie mamy wiele więcej niż to, co możemy dać od siebie – resztę zabiera nam nasz kraj ukochany, którego troska i opiekuńczość przejawia się w odbieraniu nam możliwości, żebyśmy sobie krzywdy przypadkiem nie zrobili. Jeśli już sami chcemy zrezygnować – nasz wybór, ale nie wolno nam krzewić zrezygnowania. Naszym zadaniem jest zaszczepiać umysły młodych ludzi, bo oni, niebawem będą decydować o naszej przyszłości.
_PRESSJA WYDANIE SPECJALNE
Idealistycznie i patetycznie nawołuję do zamian. Zmian koniecznych, jeśli chcemy jeszcze kiedyś powiedzieć z czystym sumieniem, że człowiek to brzmi dumnie. Jeśli chcemy rzeczywistości, która nie będzie nas męczyć, takiej, której nie będziemy się wstydzić, musimy o nią zawalczyć sami. Narzędzi mamy moc – umiemy myśleć i mówić, i mamy do kogo. Jeśli nawet nasze słowa docierają do kilku procent adresatów, to już jest sukces edukacyjny. Z całego serca chcę powiedzieć moim dzieciom, że tata chciał, starał się, działał i coś zrobił. Bo wtedy moje ich wychowanie nie będzie czczą gadaniną. Nic nie stoi na przeszkodzie (poza lepkim, słodkim patosem), żeby studentów traktować jak własne dzieci, bo wtedy łatwiej będzie sprawić, żeby nam zależało. Dzięki temu i studenci poczują, że nie są jedynie źródłem dochodu, a nadzieją na przyszłość i nas, i ich samych. Smutek mnie przepełnia, kiedy widzę zmarnowane intelekty opuszczające mury podstawówek, gimnazjów i liceów. Bo musieli się dostosować, żeby przetrwać. Z trwogą obserwuję tych, którym się udało, jak bardzo boją się ostracyzmu i wewnętrznej banicji.
39_
Oczywiście, będzie łatwiej, jeśli nauczać będziemy tylko tych, którzy tego chcą. Musimy zorganizować się sami, bo rządowi na tym nie zależy – od dawna wiadomo, że głupimi obywatelami rządzi się łatwiej. Dochodzi do tego przekonanie obywateli głoszące w uproszczeniu, że inni to może i tak, ale ja – nigdy w życiu. Nakreślił mi się dość ponury obraz, chociaż głęboko chcę wierzyć, że po diagnozie pojawi się recepta, którą wdrożymy w życie i długo jeszcze będziemy się cieszyć płodami naszych umysłów i spuścizną, jaką po sobie zostawimy. Spuścizną niematerialną, zasianą w głowach i sercach naszych podopiecznych, którzy będą kontynuowali szlachetne dzieło myślenia. Dokąd zatem zanieść kaganiec oświaty? A na skraj świata i założyć go na każdy głupi ryj. Jak zrozumie – sam zdejmie, a jak nie, to przynajmniej nie będzie szczekał po próżnicy. Maciej Ulita
Janusz Zajdel w książce „Cylinder van Troffa” opisuje świat, w którym najgorszą obelgą jest zwrot – „Ty docencie!”. Pomijając obecne w Polsce skojarzenia historyczno-polityczne, nasza rzeczywistość niewiele się różni od tej opisywanej przez jednego z wybitniejszych Polaków. „Wykształciuch”,” ynteligent”, itp., itd. – poważnie… na taką rzeczywistość zgadzają się ludzie, którzy poświęcili połowę albo więcej życia na zdobywanie wiedzy? Że czasy teraz takie, że się nie chce i czasu nie ma? Bzdurna paplanina i nic więcej. Jeśli ci się nie chce, to nie żyjesz. Nie uważam, że posiadanie wykształcenia jest powodem do wstydu. Nie uważam również, że każdy powinien mieć wykształcenie akademickie. Uważam natomiast, że jeśli ktoś uczciwie wobec siebie samego został nauczycielem, to jego psim obowiązkiem jest nauczać.
LUTY 2015
40_
_PRESSJA WYDANIE SPECJALNE
Inessa Tkachenko
Od 1 października 2014 roku asystent w Katedrze Mediów, Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej, a w roku akademickim 2013/2014 – asystentka stażystka w tej katedrze. Absolwentka dziennikarstwa w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie - specjalność: Marketing Interaktywny. Absolwentka Kijowskiego Narodowego Uniwersytet Kultury i Sztuk Pięknych. Od lutego 2013 roku do września 2014 roku pełniła funkcję redaktor naczelnej czasopisma etnicznego dla studentów z Ukrainy „Pressja UA”; była liderem Dziennikarskiego Koła Naukowego „Żurnal”. Student Roku 2013 w kategorii „Lider”. Laureat Regionalny w Konkursie na Najlepszego studenta RP w zakresie nauk społecznych (2014).
LUTY 2014
_PRESSJA WYDANIE SPECJALNE
Doskonały, młody wykładowca
41_
Dla tych, którzy zaczynają karierę dydaktyczną
Początki są zawsze trudne. Przyzwyczajasz się do uczelni, do studentów, swoich przełożonych, szukasz i odkrywasz swoje pasje naukowe. Nocami przygotowujesz prezentacje i piszesz artykuły naukowe, które na pewno podbiją świat… albo zostaną opublikowane w niepunktowanym czasopiśmie. Popełniasz błędy.Ten tekst przygotowałam dla tych z czytelników, którzy są na pierwszych stopniach akademickiej kariery i swoją przygodę z dydaktyką dopiero rozpoczynają. Będą mogli na cudzych błędach nauczyć się czegoś na drodze do dydaktycznej doskonałości. Wyglądaj jak nauczyciel Młody wykładowca musi pamiętać o tym, że nie ma napisane na czole: „początkujący wykładowca”. To, kim jesteś, wynika z tego jak wyglądasz. Włosy, odzież, akcesoria, makijaż (jeżeli dotyczy) – wszystko to musi być spójne i tworzyć całościowy obraz osoby zrównoważonej i twardej. Tymczasem ja połowę stażu asystenckiego na uczelni odbyłam w koszulkach i sweatshirtach w koty. Kiedy już zaczęłam pracować na uczelni jako dydaktyk, moja garderoba przeszła poważną metamorfozę. Ostatnio mama zaproponowała mi w prezencie czapkę z mordką kota i uszami, a ja – grzecznie podziękowałam, ale odmówiłam. Od razu wyobraziłam sobie, jak studenci robią mi zdjęcia w tej czapce, a potem przerabiają fotki w memy na Facebooka. Teraz żadnych kotów i dżinsów, zamiast nich eleganckie koszule, spódnice, sukienki i zegarek. Nawet jeżeli on jest tylko na ozdobę, jak w moim przypadku, na ręce wykładowcy musi być widoczny, bo niewerbalnie mówi o tobie, że jesteś zorganizowany i punktualny. Do tego jeszcze buty – też bardzo ważna sprawa. Nie od dziś wiadomo, że obcas dodaje kobiecie pewności siebie. Panom polecam czyste, klasyczne buty.
Nie bierz zbyt wiele przedmiotów na raz Kiedy w pierwszym semestrze pracy dostałam do poprowadzenia 3 różne przedmioty, szczerze się ucieszyłam. Poczułam się wartościową i docenioną pracownicą. Bardzo szybko jednak poczułam się nieludzko zmęczona. Kiedy zaczęłam przygotowywać materiały do zajęć i kolokwia, okazało się, że aby porządnie wywiązać się z obowiązków wykładowcy, muszę poświęcić na przygotowania do zajęć o wiele więcej czasu niż student. Początkujący dydaktyk musi przede wszystkim dużo czytać, aby nabrać kompetencji w każdym obszarze, który może być poruszony podczas dyskusji ze studentami. Czasem nawet okazuje się, że wartościowe jest czytanie w noc przed spotkaniem z grupą – wszystko jest wtedy „na świeżo” i dyskusja jest ożywcza nie tylko dla studentów, ale i dla ciebie.
Żadnych nierzetelnie przygotowanych zajęć Nowy pracownik jest zawsze pod osobliwą kontrolą, od niego wymaga się więcej. Jako początkujący, to właśnie ty musisz być idealny, bo – jak powiedzieliby informatycy – „trwa test systemu”. W tym przypadku to jest twój indywidualny system, który jednak musi być integralną cząsteczką systemu pod tytułem „Uczelnia”. Aby nigdy nie zabrakło ci „języka w gębie”, układaj materiały w taki sposób, żeby zawsze było więcej niż musi być, i wiarygodnie, jak ze słownika PWN. Studenci jeszcze chętniej niż twoi bezpośredni mentorzy lubią cię sprawdzić. Pojawiają się rożne pytania – sensowne, wynikające z ciekawości, także retoryczne, a czasem po prostu głupie, obliczone na rozciąganie dyskusji, która nie pozwala kontynuować zajęć w normalnym trybie. Tym ostatnim nie poddawaj się, ale – pamiętaj – dziękuj za każde pytanie. Dziś studenci pytają coraz rzadziej…
LUTY 2015
42_
_PRESSJA WYDANIE SPECJALNE
Patrz w kartę przedmiotu, ale pamiętaj o studentach Pytać sensownie studenci będą wtedy, gdy ty będziesz ciekawie opowiadał. Studenci są w miarę odporni na „zanudzenie teorią”, ale mają swój specyficzny próg, uważaj, aby go nie przekroczyć. Mów o tym, co jest w karcie przedmiotu w sposób ciekawy dla studenta. Jesteś młody(a), więc po prostu wyobraź sobie przez chwilę siebie po drugiej stronie i odszukaj prawidłowe słowa albo przykład.
prostych zasad waszej codziennej „współpracy”, kolejni twoi koledzy już nigdy nie będą mogli zmienić ich złych przyzwyczajeń.
Żadnych spóźnień na twoje zajęcia Studia to studia, skoro wykładowca musi być punktualny, to student też. Nie pozwalaj wchodzić na twoje zajęcia po czasie, to rozprasza ciebie i innych studentów, którzy już są na sali. Hołduję staromodnej zasadzie, że spóźnić to się można na randkę, ale nie na zajęcia.
Żadnych przywilejów – wszyscy są równi
Żadnych kaw i piw ze studentami
Ta zasada obowiązuje, nawet kiedy już wiesz, że tuż przed tobą, w pierwszej ławce, zawsze na tym samym miejscu, siedzi „gwiazda gwiazd” – mądry student. Nie podkreślaj swojej opinii o nim w obecności innych studentów. Zawsze można dodać takiemu studentowi punkty za aktywność na zajęciach, a publiczne chwalenie go może niestety zniechęcić do niego grupę. I on może już nie chcieć być gwiazdą.
Żadnych, bo możesz wyrobić sobie na tym tylko niepochlebny dla wykładowcy wizerunek. Studenci będą kojarzyli cię jako dobrego kumpla, który i tak zaliczy im przedmiot, bo w końcu wspólnie się bawicie. Na początku trzeba zapracować na szacunek, a na piwno możesz iść ze studentami po obronie dyplomu.
Żadnych „ty” – tylko Pan, Pani i Państwo
I ostatnie, choć chyba najważniejsze: nawet jeżeli czasem studenci nie słuchają tego, co mówisz, a w trakcie zajęć poszukują twojego konta na Facebooku albo w Instagramie, podchodź z miłością do zawodu nauczyciela. To moja najważniejsza zasada. Jeśli Ty będziesz miał pasję, być może uda ci się zarazić nią studentów, a to ich uznanie przecież jest celem, do którego zmierza wykładowca doskonały.
Moim koszmarnym błędem, który popełniłam podczas swoich pierwszych, zajęć było nieodpowiednie zwracanie się do studentów. Niby wiedziałam, jak do nich mówić, brakowało mi jednak praktycznego przyzwyczajenia, zwłaszcza, że jeszcze nie dawno była studentką i niektórzy z żaków byli moimi kolegami z organizacji studenckich. Nie było wyjścia – musiałam zmusić się do wysiłku i przeprogramować się na automatyczne używanie tradycyjnych zwrotów grzecznościowych.
Żadnych czapek i kurtek na twoich zajęciach Nie pozwalam studentom siedzieć na swoich zajęciach jak na stacji kolejowej, w czapkach i kurtkach. W środowisku akademickim musi panować duch kultury akademickiej. Jeżeli od pierwszych zajęć nie nauczysz studentów
LUTY 2014
Kochaj to, co robisz
Inessa Tkachenko
43_
WYDANIE SPECJALNE MASZ _PRESSJA OKAZJĘ ZADECYDOWAĆ NA CO ZOSTANĄ PRZEZNACZONE TWOJE PIENIĄDZE!
Nr wpisu do Krajowego Rejestru Sądowego: 0000068639 Nr konta: 60 1500 1100 1211 0002 8210 0000
Przekaż
dacji n u F le e c a n u k t a d po y” t n le a t – ji c a k u d e i „Na rzecz nauki
Twój 1% przeznaczymy m.in. na: stypendia naukowe i socjalne dla uczniom i studentów, wsparcie działalności kół zainteresowań i organizacji studenckich, dofinansowanie wyjazdów uczniów i studentów na seminaria, konferencje i szkolenia, wsparcie rozwoju przedsiębiorczości uczniów studentów i absolwentów, pomoc w rozwoju indywidualnych zainteresowań, talentów i pasji, aktywizację zawodową studentów i absolwentów, wsparcie projektów skierowanych do osób niepełnosprawnych i starszych.
DZIAŁAMY DLA CIEBIE I TWOICH NAJBLIŻSZYCH! Fundacja „Na rzecz nauki i edukacji – talenty” LUTY ul. Sucharskiego 20152, 35-225 Rzeszów
44_
_PRESSJA WYDANIE SPECJALNE
Studia Podyplomowe NABÓR NA ROK 2015
Zarządzanie
Informatyka
Administracja
Specjalistyczne
Nauczyciele
20% zniżki dla absolwentów WSIiZ LUTY 2014