Anna Ołów - Wachowicz Pijarowiec z zawodu, polonistka z wykształcenia, szczecinianka z wyboru. Autorka fejsbukowego bloga „Jest Sprawa”. Mama Filipa i Antosi. Ogrodniczka, bibliofilka, kinomanka. Swoją pierwszą książkę pisze właśnie teraz.
Wywlekam haczkę spod sterty w garażu, będę osiągała wyżej wymieniony raj i jaśminy. Jest dobrze, bo odnalazłam narzędzie. Daj człowiekowi wędkę, a nie rybę, mówią.
Jak zrobić sobie ogród marzeń i się przy tym nie rozwieść Jest słoneczna pogoda, a ja marzę o fantastycznym ogrodzie. Już się widzę, jak wśród bajecznej zieleni, w letniej sukience i sandałkach podaję szklaneczki z lemoniadą moim miłym gościom. Tu rezeda się chyli, tam bez pachnie – jest pięknie, rój motyli, zapach raju, skrzypce w tle. Albo taki letni wieczór: białe hamaki, świece, słowiki w jabłoniach, maciejka i jaśminy. Taki ogród angielski, lekko dziki. Albo rano po rosie boso, przejść się jak Zosia do warzywnika po szczypior do twarożku. O, ja chcę. No dobrze, ale jak tu się boso przez pokrzywy przeprawić? Mój ogród jest lekko angielski, a bardziej dziki. Szczypiorku też nie uświadczysz, bardziej podagrycznik. Trzeba zabrać się za pracę u podstaw, bo wszystkie jakiś czas temu wsadzone rośliny ledwo zipią w buszu, który się wcale dobrze zahodował, choć o niego nie dbałam. Czemu z kwiatkami to tak nie działa. Wywlekam haczkę spod sterty w garażu, będę osiągała wyżej wymieniony raj i jaśminy. Jest dobrze, bo odnalazłam narzędzie. Daj człowiekowi wędkę, a nie rybę, mówią. Po drodze sweter zaczepiam o grabie, też się znalazły. Jeszcze mnie to nie zniechęca, choć gubię gumiak, gdy utyka w zwoju węża. Wybieram skrawek ugoru, który na kolanach będę reanimowała, następnie nasypuję sobie ziemi do gumowca i chwilę przeklinam. Kolejno: chwytam uzbrojonymi w rękawice ogrodowe rękami pokrzywy, wkładam głowę w pajęczyny pod krzakiem, zaczynam się stamtąd wycofywać, a sunąc tak nachodzę na porzuconą haczkę i trzonek udowadnia mi bezwzględne prawo Murphy’ego. Pokrzywy spadły mi na kolana i parzą przez spodnie. Psiakość, łatwo nie będzie. Idę zrobić sobie drinka (niby chłodno, a jak się gorąco na tym słońcu zrobiło, normalnie spiekota) i czuję, że mój entuzjazm jednak nie wygasł. Ale na dziś mi wystarczy. Na dziś ryba zamiast wędki, lepiej podjadę do Rajskiego po jakieś roślinki. To będzie motywacja, żeby wychuchać im ładne miejsce i już potem pójdzie. Potem po kawałeczku odzyskam ziemię utraconą. Zamówiłam też internetowo sadzonki – bo wiadomo, że na nową roślinę miejsce znajdzie się zawsze (zwłaszcza w tak pięknie w mojej wyobraźni zaplanowanym ogrodzie). I oto otrzymuję mail, że przesyłka wyszła. Mail brzmi tak: „Twoje produkty zostały przeniesione z magazynu do biura na platynowej tacy, w tle dobrze było słychać słynny przebój Jonasza Kofty Pamiętajcie o ogrodach. Następnie zespół naszych pracowników kolejno sprawdził i potrząsnął każdym z nich, aby upewnić się że każdy jest najwyższej jakości. Nasz szwajcarski specjalista od pakowania paczek wygłosił kilkuminutowy monolog o standardach ISO w pakowaniu, po czym przystąpił do dzie-
14
ła. Używając najbardziej solidnych kartonów dostępnych w Polsce, tak solidnych jak te które uśmierciły pewną znaną polską aktorkę w równie znanym polskim serialu, zapakował paczkę dla Ciebie. Kolejnym bardzo ważnym krokiem było okraszenie przesyłki odpowiednimi naklejkami, aby paczka całą drogę traktowana była z należytym szacunkiem. Ostatnim etapem było staranne kaligrafowanie Twojego adresu. Tuż po odebraniu przesyłki przez kuriera, cała firma machała na pożegnanie Twojej paczce wykrzykując Szczęśliwej podróży. Wzruszyłam się. Piękne pokolenie marketingowców nam rośnie. Po kilku dniach bicia się z myślami czy ja chcę mieć te ogrody Semiramidy, czy nie, dostaję ostatecznie jakiegoś szału ogrodowego: latam, ganiam, wyrywam, kopię, sadzam – ogólnie przesadzam. Kolejne już popołudnie przewalam swój spłachetek, aż mi te saboty ogrodowe z Lidla spadają. Aktualnie Najdroższy w tym samym czasie siedzi na hamaku i z przyjemnością przygląda się, jak wydajnie daję radę. Otwiera sobie kolejne piwo i milczy. Czeka aż padnę. I wtedy skopie czy posadzi co tam zostało i to będzie taka wisienka na torcie. Kto nie wpadnie to powie: ależ tu pięknie! A on wtedy: POMAGAŁEM. Już ja go znam. Zdechnę, a nie poproszę, o nie będzie tak. Nie daję mu więc satysfakcji i urabiam się do końca po czoło, a na koniec rzucam kilka zdań o leniach i uzurpatorach mojego sukcesu co od dwóch lat nie chcą współpracować i idę żałować, że jestem taka durna – do domu. I teraz zrozumcie ten moment nazajutrz: wracam do domu od świeżo otwartego fryzjera, a Najdroższy, jedyny, światło moich oczu, mój miś, ptyś i tak dalej – czeka z NIESPODZIANKĄ. – Kochanie, popatrz!!! I ty widzisz go, jak stoi wsparty dumnie o szpadel, niczym zdobywca K2 o proporzec flagi waszej rodzinnej, rodowej, zatkniętej, gdzie jeszcze nikt nie zatknął. Stoi w blasku nieziemskim, w glorii Bohatera Swojego Domu. Mokry po czoło, urąbany znojem jak górnik ku chwale ojczyzny co fedrował węgiel dla ludu. Zbawca, zdobywca, heros. Radość bije z jego utrudzonego oblicza, wzrok błyszczy szaleństwem spełnienia – no, jednym słowem czeka na pochwały. Za jego plecami zaś łan wykoszony, niwa przeorana, ziemia niczyja okiełznana. Ogród chłopak ogarnął po 2 latach od prośby o to! Ten moment, kiedy nie masz serca powiedzieć swojemu niespodziewanemu geniuszowi, że mówiłaś zawsze o LEWEJ STRONIE do skopania. Tej bez nasadzanych przez dwa lata lilii, tulipanów, żonkili, hiacyntów...
Felieton