DARIUSZ STANIEWSKI Dziennikarz z bardzo bogatym stażem i podobno niezłym dorobkiem. Pracował w kilku lokalnych mediach. Do niedawna dziennikarz „Kuriera Szczecińskiego”, m.in. autor poczytnej (przez niektórych uwielbianej, przez innych znienawidzonej) kolumny pt. „Kurier Towarzyski” (w piątkowym „Magazynie”). Współautor dwóch książek i autor jednej – satyrycznie prezentującej świat lokalnej polityki. Status w życiu i na Facebooku: „w związku” z piękną kobietą. Wielbiciel hucznych imprez, dobrej kuchni i polskiej kinematografii.
Kto nie ma alergii na pyłki, ten nie wie, ile kosztuje samotna walka, aby poskromić swoje łapy, często brudne, żeby ich nie wsadzać do piekących oczu. I trzeć i trzeć, z zapałem zaiste zupełnie innej sprawy. Aż do bólu, aż do chwili, kiedy pojawia się złudna chwila ulgi. Ale ona mija szybko i znowu zaczyna się walka z dłońmi i palcami, które znowu chcą podążać w kierunku oczu. I znowu trzeć, trzeć i trzeć.
Krzywym okiem No i zaczęło się. Wystarczyło tylko kilka ciepłych dni a przyroda oszalała. Raczej dziwić powinno, że ktoś się temu zjawisku dziwi. Przecież mamy z nim do czynienia co roku, od czasów, których najstarsi górale na Pomorzu Zachodnim nie pamiętają. Mimo to ludzie się dziwią, że przyszła wiosna. To tak, jak z flaszką alkoholu – człowiek pije i pije i wie, że jej zawartość kiedyś się skończy. Ale mimo to zawsze jest bardzo zdziwiony, kiedy do tego dochodzi. I tak też jest z porami roku. Ale wróćmy do wiosny. Ptaszki ćwiergolą na potęgę, rośliny wybuchły gwałtowną soczystością i różnorodnością kolorów, a telewizje zabijały się np. żeby pokazywać szczecińskie dywany z krokusów m.in. na Jasnych Błoniach. Aż się chce przypomnieć fragment sławnego przeboju legendarnego kabaretu Potem: Idzie sobie wiosna Słychać świergot ptaka Ładna to piosenka Tylko głupia taka Już przyleciał bocian I w kałuży dłubie Mi to nie przeszkadza Dalej będzie głupiej Aaaaa Już jest wiosna (już jest wiosna) Aaaaa Dłuższe dnie (dłuższe dnie) Aaaaa Kwiaty rosną (kwiaty rosną) Aaaaa
FELIETON
Głupie, nie.
12
Coraz wyższe temperatury sprawiają, że płeć żeńska odważniej prezentuje swoje wdzięki, a płeć brzydsza swoje tatuaże, zazwyczaj ulokowane na rękach i nogach. Wielu rzuciło się do siłowni i klubów fitness oraz na diety odchudzające. Wszystko po to, żeby „schuść” dziesiątki kilogramów w weekend. Bogatsi wybrali inną opcję – wszak medycyna estetyczna czyni cuda. Ale wielu rzuciło się w innym kierunku – do aptek, lekarzy, przychodni, szpi-
tali, a także szeptuch, cudotwórców, zielarzy, szamanów. Łatwo ich rozpoznać – zaczerwienione oczy i strumienie jakiejś wydzieliny cieknące z nosów oraz kilogramy chusteczek jednorazowych upchniętych po wszystkich kieszeniach. Nie, to nie są osobnicy nadmiernie i namiętnie wprowadzający do organizmu „element baśniowy” w płynie (jak mawiał Jan Himilsbach). Po cóż oni więc atakują służbę zdrowia, w jakim celu? I tu dochodzimy do sedna tej bazgraniny. Otóż oni szukają ratunku przed niszczycielską i złowrogą siłą broni biologicznej występującej w przyrodzie w postaci pyłków roślinnych na które właśnie zaczął się sezon. Już są, unoszą się w powietrzu, już dają znaki, że „zabawa” się zaczyna. Ze złośliwymi uśmieszkami na swych pyłkowych obliczach wypatrują nieszczęśników z którymi odtańczą swój swoisty „dance macabre” z towarzyszeniem muzycznego duetu pod nazwą „Łzawiące gały i smarkający nochal”. Kto nie ma alergii na pyłki, ten nie wie, ile kosztuje samotna walka, aby poskromić swoje łapy, często brudne, żeby ich nie wsadzać do piekących oczu. I trzeć i trzeć, z zapałem zaiste zupełnie innej sprawy. Aż do bólu, aż do chwili, kiedy pojawia się złudna chwila ulgi. Ale ona mija szybko i znowu zaczyna się walka z dłońmi i palcami, które znowu chcą podążać w kierunku oczu. I znowu trzeć, trzeć i trzeć. I tak dziesiątki razy w ciągu dnia. Mądrala powie: „są przecież antyalergiczne krople do oczu”. Odpowiadam: i cóż tego? Myślisz mądralo, że to pomaga? Owszem, czasami, na dłużej lub krócej. Ale to tylko pewnego rodzaju chwila ciszy na wojnie człowieka z pyłkami. Jest też drugi element tej walki. To nos. Nagle coś zaczyna cię w nim kręcić, coś z niego wycieka z siłą wodospadu aż w końcu pojawia się on – katar. I kichanie, najgorsze to „seriami”. Moje rekordy, to w jednej serii nie mniej niż 20 kichnięć. I znowu pewnie pojawi się mądrala, który stwierdzi: „są antyalergiczne krople do nosa”. I doda jeszcze: „są także tabletki na alergię”. A pewnie, że są, odpowiem. Ale trawestując słowa poety rzeknę: „pełno ich a jakoby żadnego nie było”. Jak pewnie wielu z alergików wypróbowałem już pewnie wszystkie z dostępnych medykamentów. Skłamałbym, gdybym powiedział, że niektóre nie zadziałały. Ale nigdy do końca. Bo przecież piąta władza, a tak naprawdę pierwsza, rządząca światem, czyli koncerny farmaceutyczne wiedzą o co chodzi: trzeba gonić króliczka a nie go złapać. No to czekając aż krople i tabletki zadziałają, zanucę sobie spod kapiącego nosa i przez załzawione oczy kolejne zwrotki przeboju kabaretu Potem.