The Red Bulletin_0511_PL

Page 1

Adam Małysz / Tom Wegener / Zbyszek Bartman / Jay-Z / Bootsy Collins / An On Bast / Ivan Lendl / Wiz Khalifa

MAJ 2011

+ MuZYKA

PRAWIE NIEZALEŻNY MAGAZYN

IMPREZY KUCHNIA PODRóże SZTUKA

Północ Południe Quadowy maraton przecina całą Polskę Sztuka Zakazana

Wschodzące gwiazdy street artu i ich prace

DUCH WOLNOŚCI

Skoki na końcu świata

Wyspa Wielkanocna gości Red Bull Cliff Diving

ADEPCI parkouru przełamują miejskie bariery



Rogiem z Byka

WITAMY! W 1902 roku na skutek wybuchu wulkanu na karaibskiej wyspie Martynika narodził się sport, który 100 lat później miał na YouTubie więcej wyświetleń niż jakakolwiek inna dyscyplina. To parkour, freerunning, artystyczny sposób pokonywania różnego rodzaju przeszkód, które życie stawia na naszej drodze. W ramach londyńskiej imprezy, która nosiła nazwę Red Bull Art of Motion, najlepsi freerunnerzy świata pokazali to, co potrafią najlepiej: kultywowanie sztuki poruszania się – strona 26. Górna część stoicko spokojna, nogi zasuwają jak skrzydła kolibra, uszy ogłuszone 160 house’owymi beatami na minutę – to, że każda część ciała porusza się inaczej, zawdzięczamy stylowi tańca zwanemu footwork. Taniec pochodzący z raczej mrocznych rewirów Chicago zdobywa świat, w tym choreografię na koncertach Madonny. Kulisy świata footworku opisują amerykańscy autorzy Glenn Jeffers i Jamie-James Medina: „Stopy w ruch” – strona 44.

ZDJĘCIE NA OKŁADCE: Rutger Pauw. Zdjęcie: Marcin Kin

Jeśli nazwisko zwycięzcy Wimbledonu w 2016 roku będzie brzmieć znajomo, déjà vu może być skutkiem lektury tego numeru. Prezentujemy osiem wybranych tenisowych talentów, o których mówi się, że odegrają poważne role podczas dzielenia najważniejszych tytułów w przyszłości. Na niezwykłym turnieju w Zurychu nastolatki spotkały się z ośmioma legendarnymi graczami: od Samprasa po Lendla, od Mustera po Leconte’a. Fotograf Gian Paul Lozza w porywający sposób sportretował dawne i przyszłe gwiazdy tenisa. Towarzyszący zdjęciom tekst opisuje pewien tydzień, w którym liczyły się tylko przeszłość i przyszłość. „Na barkach gigantów” – strona 58.

„Tajny” maraton quadowy Północ Południe przeciął Polskę. Wysłani przez „Red Bulletina” fotograf Marcin Kin (na zdjęciu) i autor tekstu Wojtek Antonow dzielą się swoimi przeżyciami na stronie 38

Miłej lektury! Redakcja

3


SPIS TREŚCI

MAJOWY Świat ReD Bulla

Quadem w podskokach przez cały kraj, skacząc w rytm muzyki juke, przeskakując pomiędzy tenisowymi pokoleniami lub skokami parkouru – „Red Bulletin” na pewno cię zaskoczy.

52

Bullwar 14 Dobre Wiadomości... ...z kraju i ze świata. 16 TEST MAŁYSZOMANIAKA Sprawdź, jak dużo wiesz o „Orle”. 17 Gwiazda rapu WIZ KHALIFA Rozsławił swoją drużynę footballową, przy okazji programując nas, abyśmy uwielbiali jego kawałki. 18 EWOLUCJA SPRZĘTU O dziwo, moc samochodów wyścigowych NASCAR z biegiem czasu zmalała. 20 Zbyszek Bartman Błyszcząca gwiazda polskiej i światowej siatkówki. 21 CO CI SIEDZI W GŁOWIE Mając tyle ksywek i wcieleń co Jay-Z, trzeba mieć też poukładane pod sufitem. 22 Triki FIZYKI Jak działa współczesny strój Ikara. 24 Festiwal Filmowy w Cannes ...i wszystkie związane z nim liczby.

Akcja

58

66

26 DUCH WOLNOŚCI Podczas Red Bull Art of Motion Londyn zamienił się w wielki plac zabaw. 38 Północ Południe Quadowy maraton przez całą Polskę. 44 Nogi jak szalone Footworkin’ to taniec bijący rekordy szybkości – spróbuj nadążyć. 52 Skoki na końcu świata Zawody Red Bull Cliff Diving nawiedzają Wyspę Wielkanocną. 58 Na Barkach gigantów Ośmiu tenisowych championów, ośmiu wyjątkowo utalentowanych juniorów i co z tego spotkania wynikło. 66 Indywidualista Życie, praca i filozofia faceta, który ożywił pradawną sztukę tworzenia desek surfingowych. 74 Nowi Mistrzowie Zakazana sztuka zarabia miliony. 4

74

26


17 38

44

Zdjęcia: Getty Images (2), imago sportfotodienst, Jamie-James Medina/NB Pictures, Red Bull Content Pool (3), Trent Mitchell

SPIS TREŚCI

Więcej dla Ciała i Umysłu 86 Podróż do HICKSVILLE Hotel z przyczep kempingowych i tego, co w USA najbardziej kiczowate. 88 Red Bull X-Alps Poznaj sprzęt i gadżety obrońcy tytułu. 89 TRENING MISTRZA Jak Max Nagl przygotowuje się do przejęcia motocrossowej korony. 90 NAJLEPSI KUCHARZE ŚWIATA Anatolij Komm – kulinarny kosmonauta. 91 SMAKI ŚWIATA Przepis na ogon byka po rzymsku. 92 NAJLEPSZE KLUBY ŚWIATA The Wright Venue w Dublinie. 93 ŚWIEŻY TOWAR Nowy album The Wild Beasts. 94 CO SIĘ DZIEJE Wydarzenia, które rozgrzewają świat. 96 ZAREZERWUJ CZAS Zapisz, zapamiętaj, baw się razem z nami. Stałe działy 06 Kalendarz Pana Kainratha 08 zdjęcia miesiąca 98 felieton lizuta

nowoŚĆ drugie uderzenie całkiem nowy iPad app, a w nim cała

masa film w

od 12 maja na redbulletin.com/iPad

5


k a rt k a z k a l e n d a r z a pa n a k a i n r at h a

6



Haugastol , Norwegia

Gdy wikingowie płaczą Skoro z 200 startujących wikingów (mężczyzn i kobiet) tylko czworo dotarło do celu, a Aaron Hadlow, jeden z najlepszych kiteboardzistów świata, podał w raporcie, że ledwo uszedł z życiem, warto zapytać, co działo się podczas zawodów Red Bull Ragnarök (w mitologii nordyckiej Ragnarök to zmierzch bogów). W ciepły majowy dzień trudno wyobrazić sobie uciążliwość trzygodzinnego zjazdu na Snow Kite Enduro: wściekle wiejący wiatr, bezlitośnie padający śnieg, palące z bólu ramiona i uda. A do tego zasady, które eliminują zawodników z ostatnich miejsc, pozbawiając ich możliwości dobrowolnej rezygnacji. Patrząc na zdjęcie, trudno w to wszystko uwierzyć. Całą historię opowiada film. Red Bull Ragnarök, Snow Kite Enduro: pl.redbulletin.com/ragnarok


9

Zdjęcie: Dan Vojtěch/Red Bull Content Pool


Alanganallur , indie

pink bull

Zamiłowanie do kolorowego bydła nie jest nam obce. Jednak niewiele osób odważyłoby się podejść do czerwonego byka tak blisko, jak robią to Hindusi w miejscowości Alanganallur podczas święta Jallikattu. W tradycyjnym noworocznym obyczaju chodzi o to, by poskromić kolorowego byka i go dosiąść – podobnie jak w innych kręgach kulturowych rzadko dobrze się to kończy. Z tego powodu indyjski rząd w 2008 roku chciał zakazać tego widowiskowego, ale krwawego święta. Hindusi byli przeciwni decyzji rządu i odpowiedzieli protestami, a nawet strajkiem głodowym. Sąd najwyższy uznał wówczas, że kraj potrzebuje czerwonych byków, i od tamtej pory znów można zobaczyć je na ulicach w różowym, fioletowym i czerwonym kolorze. Imponujące zdjęcia z Indii: www.palanimohan.com


11

Zdjęcie: Palani Mohan/Getty Images


12

Zdjęcie: Luke Aikins/Red Bull Content Pool


Las vegas , USA

Z jasnego nieba

Specyfiką wyścigów NASCAR jest bardzo bogaty program dodatkowy, który obejmuje wykonanie hymnu narodowego na żywo, pokazy lotnicze oraz wystąpienie prezydenta. Mile widziani są także skydiverzy: punkcik na niebie pozostawia za sobą wstążkę dymu, robi się coraz większy i ląduje precyzyjnie w wyznaczonym miejscu przy oszałamiającym aplauzie setek tysięcy fanów na trybunach. A jak to wygląda z innej perspektywy – z perspektywy tego punkciku, który spada z nieba? Wyskakiwał Mike Swanson, a fotografował Luke Aikins, jego kolega z Red Bull Air Force. Akrobatyka podczas swobodnego spadania: www.redbullairforce.com


Bullwar Uskrzydla w małych dawkach.

Mistrzowie kierownicy

Z ostatniej chwili (patrz info o Kimim): lista multitalentów w sportach motorowych

Kimi Räikkönen Mistrz F1 (2007) jeździł w WRC, teraz w NASCAR.  F1   Rajdy   NASCAR

John surtees Mistrz F1 (1964). Wybitny kierowca wyścigowy i motocyklista.  Motory   F1   Samochody sportowe

Johnny Cecotto Mistrz klasy 350 (1975) ma za sobą starty w F1, późne sukcesy w DTM. Motory   F1   DTM

W imię funky Bootsy Collins powrócił. W błyszczących ciemnych okularach, ekstrawaganckim stroju i z nową płytą. Ojcem muzyki funky jest James Brown. Bootsy Collins może być jego świrniętym bratankiem. Zawsze w błyszczących ciemnych okularach i strojach, przy których Lady Gaga wyglądałaby jak szara myszka. Bootsy przystąpił do zespołu mistrza funky pod koniec lat 60., tuż przed powstaniem nieziemskich formacji Parliament-Funkadelic. 59-latek wciąż ma dobry flow, o czym świadczy jego najnowszy album „Tha Funk Capitol Of The World”. Na twojej nowej płycie do głosu dochodzą tacy goście jak Samuel L. Jackson czy amerykański wielebny Al Sharpton... Ponieważ są to ludzie, którzy mają coś do powiedzenia. I inni chcą ich słuchać. Są poetami czasów krótkiego skupiania uwagi. Kto mógłby zagrać ciebie w filmie pt. „Bootsy”? Snoop Dogg. Musiałby co prawda trochę poćwiczyć na basie, ale w temacie stylu w niczym mi nie ustępuje. Możecie przekonać się o tym, oglądając nasz klip. www.bootsycollins.com

ZdjęciA CZYTELNIKÓW

UŚMIECH, PROSZĘ!

Fotografie naszych czytelników dostępne są na: www.redbulletin.pl Juan Montoya Wielokrotny mistrz Formuły Indy; siedem zwycięstw F1; ulubieniec fanów NASCAR.  Formuła Indy   F1   NASCAR

14

Wśród osób, które nadeślą nam najciekawsze zdjęcia związane ze światem Red Bulla, rozlosujemy oryginalny bidon „Red Bulletina” wyprodukowany przez firmę SIGG. Wysyłaj zdjęcia na e-mail: redakcja@redbulletin.com

Dauha Zero piasku w przekładniach. 60

quadów podczas Red Bull Qaher El Tou3ouss na wydmach Mesaieed. Jonathan Le Marchand


B u l lwa r

99

Błyskawiczny wywiad

Arttu Pihlainen mistrz świata Red Bull Crashed Ice

99 najzabawniejszych maszyn z 99 Konkursów Lotów Red Bulla. Setny konkurs: 22 maja, Dublin, Irlandia

Tekst: Steve Yates, Ulrich Corazza, Werner Jessner. Zdjęcia: Action Images (2), Getty Images (3), Sutton Images (1), New York Red Bulls (1), Red Bull Content Pool (7), Daniel Kolodin/Red Bull Crashed Ice (2)

523 sportowców, 4 wyścigi, 1 zwycięzca: Arttu Pihlainen, 29 lat, fiński nauczyciel gimnastyki.

Jak się trenuje z Lionelem Messim Kiedy Sean Davies, pomocnik U18 New York Red Bulls, oglądał w telewizji mecz FC Barcelona z Getafe, nie mógł nawet przypuszczać, że cztery dni później stanie na jednym boisku z Lionelem Messim. By przygotować się do towarzyskiego spotkania z USA, argentyńska drużyna narodowa niespodziewanie wpadła na wspólny trening do East Rutherford. Pierwsze wrażenie Davisa: „To wszystko wygląda łatwo”. Bryan Gallego, kapitan nowojorczyków, zauważył dwie mocne cechy Argentyńczyka Messiego: „niewiarygodne tempo prowadzenia piłki i niezwykle szybkie czytanie gry”. Piłkarz roku 2009 i 2010 nie zgrywał gwiazdora. „Messi jest bardzo skromnym, powściągliwym i naturalnym facetem – na boisku i poza nim” – mówi Gallego, któremu zapadł w pamięć pewien gol Messiego. W 2007 roku w hiszpańskich rozgrywkach ligowych w meczu z Getafe Messi zdobył piłkę i wykonał 60-metrowe solo; ograł ośmiu przeciwników, bramkarza i strzelił do bramki. W stylu gola stulecia Maradony (1986) – sensacyjnie”. www.redbulls.com

Hawana Podręcznikowe uderzenie podczas zawodów street-baseballu.

Sergio Gonzalez Ferrer, Red Bull 4Skina

Ile autografów? Musiałem przestać liczyć. Konkurencja? Co roku ostrzejsza. A ja jestem coraz starszy – tak dużo jak teraz jeszcze nigdy nie trenowałem. Twój ulubiony tor? Quebec: stromy, ze zwariowanymi fanami, którzy kochają naszą dyscyplinę. Twardy czy miękki lód? Twardy, tak samo latem, jak i zimą.

Łyżwy? Używam Bandy Blades. Są trochę dłuższe i bardziej płaskie, i dzięki temu stabilniejsze podczas skoków. Wymarzony finał? Wyścig z legendą hokeja Teemu Selänne, skoczkiem Thomasem Morgensternem i sprinterem Usainem Boltem! Czego jeszcze potrzebuje Red Bull Crashed Ice? Więcej torów treningowych i jednej jeszcze dłuższej serii wyścigów. Dyscyplina jest na bardzo dobrej drodze. www.redbullcrashedice.com

Arttu „R2D2” Pihlainen: mistrz świata przed kanadyjskimi braćmi Kyle’em i Scottem Croxallami

Londyn Producent Mark Ronson (w środku) odpowiadał na pytania podczas Red Bull Music Academy Info Session. Steve Howse

Pelion Wyścig na dwóch kółkach i czterech nogach. Osły były bardziej krnąbrne niż motocykle. Samo Vidic, Red Bull Donkey Cross

15


b u l lwa r

Małe, a jednak niezwykłe

Mistrz świata F1 Sebastian Vettel wygrał GP Malezji w podobnie przekonujący sposób jak w Melbourne – prowadząc od startu do mety.

Jesteś Małyszomaniakiem? Pięć pytań dotyczących kariery i życia Adama. Jeśli odpowiesz dobrze na więcej niż trzy, jesteś ekspertem. 1. Adam Małysz jest: a) rekordzistą świata w liczbie zwycięstw w Pucharze Świata b) zdobywcą największej liczby miejsc na podium w PŚ c) najstarszym zwycięzcą w PŚ d) żadna z tych odpowiedzi nie jest prawidłowa 2. W Wiśle, rodzinnym mieście „Orła”, jest skocznia narciarska jego imienia. W jakiej dzielnicy Wisły znajduje się ten obiekt: a) Truskawka b) Jagódka c) Malinka

MTB Sam Pilgrim (po prawej) triumfował na Yannick Dirt Jump „Vienna Air King”. 2. miejsce: m. Granieri (w środku), 4. – Martin Söderströ

Moskwa Uczestnicy warsztatów wspinaczkowych zastosowali wskazówki Rustamema Gelmanovema w praktyce. Daniel Kolodin

16

Melbourne Nawet z puszki Red Bulla można skonstruować auto godne rywalizacji. Chris Polack, Red Bull Racing Can

3. Jakiej marki były pierwsze narty Adama: a) Elan b) Germina c) Termina 4. Jak Adam odpoczywa? a) wędkując b) gotując c) wykonując prace ogrodowe 5. Oslo w 2011 r. Adam zdobył ostatni medal na mistrzostwach świata. Był to jego: a) 5. medal na MŚ b) 6. c) 7.

1. d Tę klasyfikację Adam zakończył na 2. miejscu. 2. c, 3. b, 4. c, 5. b

Kolumbijczyk Orlando Duque skoczył po zwycięstwo podczas przystanku Red Bull Cliff Diving World Series na Jukatanie w Meksyku.

Edynburg Danny MacAskill wykazał się

wielkim zaufaniem wobec kolegi, kiedy ten lądował między jego nogami. Richard Bisset

Zdjęcia: Dean Treml/Red Bull Content pool (1), Erwin Polanc/Red Bull Content pool (1), Getty Images/Red Bull Content Pool (1), Shamil Tanna (1)

Ci panowie w ubiegłym miesiącu ogrzali się w blasku zwycięstwa.


Gwiazda Rapu

wiz khalifa

Podbił listy przebojów klubowymi barwami swojego ulubionego zespołu futbolowego. Teraz ten raper chce zawojować świat. Imię i nazwisko Cameron Jibril Thomaz Urodzony 8 września 1987, Pittsburgh, Pensylwania, USA Fanklub Taylor Gang, nazwany tak na cześć ulubionych butów Wiza – Chuck Taylor All-Stars Busted Widzowie MTV przyznali mu w 2010 roku pierwsze miejsce w kategorii Hottest Breakthrough MC. Uzyskał 70 000 głosów i pokonał pozostałych finalistów – Nicki Minaj i J. Cole’a Megahit „Black and Yellow” w październiku 2010 wszedł w USA na listę przebojów i od razu awansował na pierwsze miejsce. Następnie spadł, żeby powrócić na szczyt w lutym 2011

Tekst: hattie collins. Zdjęcia: GetTy Images, Corbis

Wiz Khalifa jest znany z energetycznych występów na żywo: na wszystkie koncerty jego trasy we wrześniu 2010 roku sprzedano komplet biletów

48 – właśnie tyle razy Wiz Khalifa powtarza tytuł piosenki w swoim 4-minutowym hicie „Black And Yellow”. Zapowiada się irytująco, ale wcale nie jest. Opinię tę podzielają koledzy – Snoop Dogg i Lil’ Wayne. Wystąpili w coverze – hołdzie Khalify dla Pittsburgh Steelers, zespołu futbolowego z jego rodzinnego miasta (klubowe barwy to czarny i żółty). Tego samego zdania jest też 2,34 miliona dotychczasowych nabywców tego singla, dzięki któremu Wiz jako raperski talent nieźle namieszał na najwyższych miejscach brytyjskich i amerykańskich list przebojów. „Mój przepis na sukces jest bardzo prosty. Ludzie nie wiedzą, dlaczego podoba im się jakiś kawałek. A ja wiem: dlatego, że zaprogramowałem ich tak, żeby im się podobał” – mówi Khalifa, uśmiechając się figlarnie. Czary czy hipnoza? Wpadające w ucho „Blackandyellowblackandyellowblackandyellow” jako klucz do sukcesu? W przypadku Khalify nawet coś więcej. Decydują szelmowski humor jego rapowania, językowy luz oraz doświadczenie w hiphopowym biznesie. Khalifa wychowywał się jako syn zawodowego oficera armii w Anglii, Japonii i USA. Pierwszy rapowy kawałek napisał w wieku sześciu lat, zainspirowany twórczością kuzynów – ambitnych młodych raperów. „Pomyślałem sobie po prostu, że byłoby super też coś takiego robić. Mój pierwszy album wyszedł, gdy miałem

14 lat”. W 2007 roku jako nowicjusz podpisał kontrakt z Warnerem, który wytwórnia zarwała po upływie roku. Nie zraził się tym i dalej wydawał muzykę. Z powodzeniem: jego mixtape z ub.r. („Kush & Orange Juice”) stał się hitem dzięki Twitterowi. Wytwórnia Atlantic Records dostrzegła potencjał artysty i podpisała z nim kontrakt. „Po umowie z Warnerem stałem się bardziej samodzielny” – stwierdza. „Dobrze jest zastanowić się nad swoimi niepowodzeniami. Dzięki temu lepiej uświadamiasz sobie swoje cele. Dopiero jak mnie wywalili, stałem się biznesmenem, którym jestem dzisiaj”. Mierzącemu 1,95 m Wizowi podążanie za głosem serca wyszło na dobre. „Na scenie próbuję zaskoczyć publiczność” – mówi. „Skakać jak szalony podczas koncertu czy farbować sobie włosy – obojętnie, co robię, musi to wyglądać prawdziwie” – wskazuje przy tym na swoją głowę z tlenioną częścią włosów. „Albo wytatuować się w różnych miejscach”. Jego ozdobione licznymi tatuażami ciało uświadamia, że facet mówi to poważnie. „Rodzice uważają, że jestem zakręcony” – mówi rozbawiony. „Lubię się dobrze bawić, ale na moim nowym albumie Rolling Papers mówię o czymś głębszym”. Rzeczywiście, nowy album jest chyba pierwszą częścią planów Khalify w zakresie podboju świata. „Chciałbym zostać gwiazdą – największą z wielkich” – mówi. „Ikoną. A jako ikona nie możesz okazywać strachu. Strach? Nawet nie wiem, co to jest”.

„Ludzie nie wiedzą, dlaczego podoba im się jakiś kawałek. Ja wiem: dlatego, że zaprogramowałem ich tak, żeby się podobał”

Album Wiza Khalify „Rolling Papers” (Atlantic) ukaże się 6 maja

Zaprogramuj się na: www.wizkhalifa.com

17


b u l lwa r

Kiedyś i teraz

nascar

Stock Car Racing, czyli wyścig samochodami, które wywodzą się od aut seryjnych, to praamerykańska forma rozrywki. Samochody są spektakularne i megaszybkie – kiedyś jeszcze bardziej niż teraz.

1970

Królewski Superptak Plymouth Superbird, 1970 Richard Petty, zwany „The King”, wygrał w latach 1964-79 przynajmniej siedem mistrzostw NASCAR i 200 wyścigów. Jego gwiazda świeciła tak jasno, że marka Plymouth specjalnie skonstruowała Superbirda, aby odciągnąć go od Forda. Superbird to szalona wersja roadrunnera, której nazwa wzięła się od Strusia Pędziwiatra (postaci z kreskówki). Najbardziej szpanerski w roadrunnerze był klakson („biip biiip”, dokładnie jak w kreskówce), poza tym Superbird posiadał bojową sylwetkę: stożek przedni został aerodynamicznie wydłużony, a z tyłu zamontowano gigantyczny spojler. Ciekawostka: aby pojazd został zakwalifikowany jako seryjny („stock”), klapa bagażnika musiała być otwieralna. Czy Superbird tylko niezwykle wyglądał? Ależ skąd. Silnik V8 o mocy 700 KM w latach 70. był superszybki. Średnia prędkość okrążenia toru Daytona z pole position wynosiła 194 mile na godzinę, czyli 312 km/h. www.rpmuseum.com

Tekst: werner jessner Zdjęcia: Thomas Hoeffgen

18


2011

Byk Kaseya Toyota Camry, 2011 Obecna generacja samochodów NASCAR nosi nazwę Car of Tomorrow. Pojazdy muszą być ściśle dostosowane do przepisów. Auta wszystkich czterech producentów (Dodge, Ford, Chevrolet, Toyota) powinny potrafić to samo i tylko, i wyłącznie kierowcy mogą tworzyć różnice (w tym przypadku: Kasey Kahne). Jeśli interesuje was średnia prędkość z pole position na Daytonie: 186 mil na godzinę, czyli 299 km/h. Pole do technicznych popisów jest minimalne. To gwarancja pasjonującego wyścigu. Silniki V8 o pojemności 5,7 litra przypominają te z lat 70. (moc ok. 820 KM). Nikt w Ameryce nie podaje w wątpliwość, że samochód wyścigowy wymaga napędu na tylne koła. Sylwetka, która nawiązuje do samochodów seryjnych, kryje w sobie ramę w formie kratownicy z rur. Techniczne nowinki kryją się w przełożeniach skrzyni biegów, aerodynamice i geometrii podwozia. www.kaseykahne.com


b u l lwa r

heros

zbyszek bartman

Siatkówka to sport ekstremalny: zbicia, wyskoki i upadki to chleb powszedni. Dla reprezentanta Polski to całe życie – „to miłość od pierwszego treningu”.

Piłka po serwie pędzi z prędkością 120 km/h

20

Zbigniew chciał oszukać przeznaczenie – najpierw próbował zostać piłkarzem. Potem zaczął trenować koszykówkę – te plany pokrzyżował jednak pewien trener. „Dawał nam, dzieciakom, straszny wycisk” – wspomina Zbyszek. „Kazał biegać na ekstremalnie długich dystansach, a sam jechał obok nas w samochodzie lub na rowerze”. Basket wylądował więc w koszu. „Nie wyobrażałem sobie życia bez sportu” – dodaje zawodnik. „Zapisałem się na siatkówkę. To była miłość od pierwszego treningu”. Poświęcił całego siebie, cały wolny czas, dzieciństwo i chwile dorastania. Zamiast na imprezę szedł do łóżka, by wyspać się przed treningiem lub zawodami. Rodzice pilnowali, by nie zboczył z obranego kursu. Odżywiał się regularnie, stosował nawet specjalną dietę. „Mając 14 lat, szybko urosłem” – opowiada Zbigniew. „Kości nie nadążały za wzrostem i zaczęły się robić rozstępy w kolanach. Lekarze stwierdzili, że to poważne. Wyrokowali, że będę musiał zrobić roczną przerwę”. Zaczął rygorystycznie stosować dietę wapniowo-białkową, pod okiem mamy zjadał kilogramy białego sera, zawsze na śniadanie. „To była męczarnia” – uśmiecha się siatkarz. Ale poskutkowało – po dwóch miesiącach mógł wrócić do gry. „Lekarze byli w szoku. Mówili, że to fenomen” – wspomina.

Z taką determinacją musiał osiągnąć sukces. Choć nie należał do najwyższych zawodników (dziś mierzy 198 cm), był skuteczny na pozycji przyjmującego. W 2005 roku wraz z reprezentacją kadetów zdobył mistrzostwo Europy. A zaraz potem poleciał do najlepszej ligi świata – włoskiej Serie A. Tam poznał człowieka, który stał się dla niego drogowskazem – Lorenza Bernardiego. „Graliśmy wspólnie w Weronie” – opowiada Zbyszek. „Dzięki niemu zrozumiałem, że sportowcem jest się nie tylko na boisku. Równie ważne jest to, co dzieje się poza nim”. Dlatego nie znajdziecie w brukowcach sensacyjnych tekstów na temat Zbyszka. Jedyną jego słabością jest PlayStation. „Gdy występowałem w zespole w Turcji, graliśmy często na konsoli z kolegami z drużyny” – uśmiecha się. Bartman szybko zobaczył swoje nazwisko w szerokim składzie pierwszej reprezentacji Polski. Dziś jest jej podporą, wspólnie z kolegami zdobył m.in. mistrzostwo Europy 2009. „To była niesamowita chwila” – opowiada. „Najwspanialsze było powitanie przez kibiców w Polsce. Czułem się, jakby ktoś dodał mi skrzydeł. Ta jedna chwila zrekompensowała wszystkie wyrzeczenia”. Zbyszek pokazuje pamiątkę z młodości. Był dzieckiem, stał przy linii boiska, obserwował grającego ojca. „Ktoś odbił piłkę, poleciała na mnie” – opowiada. „Dostałem prosto w twarz”. Do dziś ma ukruszony ząb. Taki siatkarski stygmat.

„Najwspanialsze było powitanie przez kibiców w Polsce. Ta jedna chwila zrekompensowała wszystkie wyrzeczenia”

Zostań kibicem klubu Bartmana: www.azspw.com

Zdjęcia: Lukas Nazdraczew/Red Bull Content Pool (2)

Imię i nazwisko Zbigniew Bartman Data i miejsce urodzenia 4 maja 1987, Warszawa Zawód Siatkarz Sukcesy Mistrzostwo Europy 2009 Wicemistrzostwo w Turcji 2008 Mistrzostwo Europy kadetów 2005 Mistrzostwo Europy w siatkówce plażowej 2004 Wicemistrzostwo świata w siatkówce plażowej 2004 Klub AZS Politechnika Warszawa


b u l lwa r

CO CI SIEDZI W GŁOWIE

Jaya-Z

Jeśli nie istniałby naprawdę, stacja HBO z pewnością by go wymyśliła: dzieciak z Nowego Jorku, który dotarł na sam szczyt, zamieniając karierę gangstera na karierę rapera. Oto życie i czas Shawna Cartera. CZ UP RY NA NA SZCZ ĘŚ CIE Legendarny tenisista Björn Borg golił się podczas zwycięskiej nie passy, stąd liczne zdjęcia trofeum Wimbledonu w rękach uśmiechnię tego brodacza. Jay-Z ma podobne trad ycje, kiedy nagrywa album: nie obcina włosów i zawsze nosi „jezuso wy” naszyjnik, który należał kied yś do jego przyjaciela i źródła insp iracji, rapera Biggie Smallsa.

NASTAŁA ERA SHAW NA „December 4th”, utwór na płycie Jaya-Z „The Black Album” (2003), zaczyna się od słów Glorii Carter mówiącej, że jej syn Shawn urodził się 4 grudnia (nie wspomina roku: był to 1969). Shawn, kontynuuje Gloria, „był w dzieciństwie nieśmiały”, ale gdy miał 10 lat, zobaczył na Brooklynie rapującego chłopca otoczonego przez dzieci. I od tego podobno wszystko się zaczęło.

GŁOWA DO INTERES ÓW Obecnie biznesowe umiejętności Jaya-Z wzbudzają chyba większe zainteresowanie niż jego muzyka. Magazyn „Forbes” szacuje jego wciąż rosnącą fortunę na 450 mln dol. Do jego nięć należą sprzeposu h pszyc najle daż marki odzieżowej Rocawear za 204 mln dol., bez oddania kontroli nad nią, oraz zachowanie prawa własności do master tape’ów swych pierwszych albumów.

PAPIEROWE RYMY Zafascynowany rapem mały Shawn i jego starszy kolega Jaz stają się regularnymi uczestnikami lokalnych rapowych bitew. Znany jest jako Jazzy, a z czasem staje się Jayem-Z. Jakiś czas później Jay-Z powiedział, że nie zapisuje swoich tekstów, ale wtedy zapełniał pomysłami jeden zeszyt za drugim, a nawet, jak twierdzi, „zapisywał rymy na papierowych torbach na zakupy”.

Tekst: Paul Wilson. Ilustracja: Lie-Ins and Tigers

CÓŻ WIĘCE J MOG Ę POW IEDZ IEĆ? „Decoded” (2010) to świetnie opracowana książka, w której artysta znany jako Jiggaman i Hova ujawnia znaczenie swych tekstów i szczegóły swego życia. Ale wcześniejsze wspomnienia, „The Black Book”, pozostają nieopublikowane z racji tego, że ujawniają zbyt wiele. Może Wikileaks zajmie się tym tematem. Ame rica n Gan gste r Poza umiejętnościami, dzięki którym stał się światowej sławy artystą, nastoletni Jay-Z posiadał także talent do robienia niezłych przekrętów – m.in. sprzedawania kokainy. W wieku 12 lat postrzelił swego uzależnionego zioma w ramię. Jako 16-latek „pracował 60 godzin bez przerwy” na ulicach, sprzedając crack. Innym razem strzelano do niego, ale żadna z trzech kul nie trafiła.

DETRONIZACJA KRÓLA Choć dużo czasu spędza w sali konferencyjnej, w studiu też idzie mu nieźle. We wrześniu 2009 r. jego 11. solowy album, „The Blueprint 3”, od razu stał się w USA numerem jeden. Albumy nagrane z Linkin Park i R-Kellym także podbiły listy. Mając 11 numerów jeden na koncie, wyprzedza Elvisa o jedno oczko i brak mu ośmiu oczek do Bitelsów.

MUZYKA ŁĄCZY... Każdy król hip-hopu potrzebuje królowej. Poznali się w 2002 r., kiedy to nagrali razem utwór „03 Bonnie & Clyde”, a w kwietniu 2008 r. w Nowym Jorku Shawn Corey Carter poślubił Beyoncé Giselle Knowles. Nie tylko wizualnie tworzą zgrany duet – w rankingach najlepiej zarabiających par także nie mają sobie równych.

PR ZYJACIE L CZ Y WR ÓG? Między artystami hiphopowy mi panuje rywalizacja widoczna w pio sen powiedziach, czasem przyjaci kach i w wyelska, a czasem poważna. A jednak odwiecz ni rywale – Kanye West i Jay-Z – właśnie pracuj ą nad wspólnym albumem „Watch The Throne”. U2 i Coldplay nie zdecydowa liby się chyba na nagranie razem całego albumu... Jay-Z od A do Z: www.rocnation.com

21


b u l lwa r

TRIKI FIZYKI

ZASADY SZYBOWANIA

Wingsuit flying – czyli BASE-jumping w specjalnym stroju z „błonami” – z pewnością spodobałby się Ikarowi. Ale jak to działa?

ZAPLECZE NAUKOWE: „BASE-jumping w stroju wingsuit to niemal spełnienie marzeń człowieka o locie ptaka” – mówi Thomas Schrefl, profesor Wydziału Inżynierii Komunikacyjnej i Symulacji na Uniwersytecie Nauk Stosowanych w St. Pölten. „Skoczek po zeskoczeniu z urwiska jest ściągany w dół przez grawitację, jednak tempo spadania jest znacznie mniejsze niż w przypadku zwykłego skoku ze spadochronem. Spadając głową w dół, skydiver bez stroju wingsuit osiągnie prędkość graniczną około 200 km/h. Wingsuit jest niczym płat nośny: przy wystarczającej prędkości zaczyna działać siła nośna, która redukuje tempo spadania do 65 km/h”. „By szybować, skoczek w wingsuicie musi osiągnąć odpowiednią prędkość postępową. Po pierwsze, opór powietrza musi być jak najmniejszy. Trzymanie głowy i rąk w linii prostej minimalizuje opór; pochylenie w przód zwiększa prędkość. Więcej powietrza przelatuje nad skrzydłami i zwiększa się siła nośna. Zmieniając kąt spadania, skoczek zmienia swą prędkość powietrzną i tym samym kontroluje siłę nośną”. „Skoczek w wingsuicie może osiągnąć prędkość ponad 160 km/h. Podczas lotu ze stałą prędkością v siła wypadkowa działająca na ciało wynosi zero (w przeciwnym razie skoczek przyspieszałby). Na ciało działają trzy siły: ciężkości – W = mg, siła nośna – L = 0,5CLρAv², oraz siła oporu – D = 0,5CDρAv². W tym przypadku m oznacza masę całkowitą, to gęstość powietrza, A to powierzchnia skrzydła, CL to współczynnik nośności, a CD to współczynnik oporu. Siła nośna jest proporcjonalna do kwadratu prędkości. Przy kącie spadania i zerowej sile wypadkowej L = W cosα i D = W sinα. Teraz możemy obliczyć przebyty dystans, zaczynając od danej wysokości – h : d = h/tanα lub d = h L/D. Stosunek L/D jest znany także jako stosunek szybowania. Skoczkowie w strojach wingsuit osiągają stosunek szybowania 2,5, co oznacza, że posuwają się 2,5 m naprzód na każdy metr utraty wysokości”. Prof. Thomas Schrefl wykłada i prowadzi badania w austriackiej Wyższej Szkole St. Pölten i na Uniwersytecie Sheffield w Wielkiej Brytanii.

Wznieś się w niebiosa, oglądając filmy na: www.redbullairforce.com

22

Zdjęcie: Natalia Rozova/Red Bull Content pool. Ilustracja: mandy fischer

DOWÓDCA LOTU: „Lubimy mówić, że latamy – nie spadamy – a naszym silnikiem jest grawitacja” – mówi Jon DeVore, menedżer Red Bull Air Force uprawiający wingsuit flying. „Normalny skok ze spadochronem daje ci minutę spadku swobodnego. Naprawdę można się w ciągu tej minuty zatracić, ponieważ doświadczasz prawdziwej wolności, ale założenie stroju wingsuit przynosi wiele korzyści. Skrzydła pozwalają na radykalne zmniejszenie prędkości spadania, dając czas na ogarnięcie wszystkiego, co się dzieje wokół”.


Gotowość do lotu: strój wingsuit umożliwia skoczkowi BASE zbliżenie się do realizacji marzeń o lataniu niczym ptak


b u l lwa r

Liczby miesiąca

Festiwal w Cannes

Czy te pełne splendoru dwa tygodnie to pretekst dla gwiazd, by opalić się na Lazurowym Wybrzeżu, czy może ostatnie prawdziwe święto światowego kina? Jedno i drugie – i dużo więcej.

9

20

Główna nagroda festiwalu, Złota Palma, wędruje w ręce reżysera najlepszego filmu na podstawie wyboru jury, w skład którego wchodzi dziewięciu zawodowców z przemysłu filmowego. Skład jury zmienia się każdego roku, a wybór na przewodniczącego to w świecie filmu ogromny zaszczyt. W roku 2011 dowodzenie obejmie Robert De Niro – dobry wybór, biorąc pod uwagę, że od 2002 r. prowadzi swój Tribeca Film Festival w Nowym Jorku i wystąpił w dwóch filmach, które zdobyły Złotą Palmę („Taksówkarz” w 1976 r. i „Misja” w 1986 r.).

Donośne „brawo” to dźwięk typowy dla baletu. Na festiwalu muzycznym można się spodziewać transparentów. Za to publiczność w Cannes pokazuje najwięcej emocji. Jeśli film jest słaby, zostanie wygwizdany. W przeciwnym wypadku widownia wyraża zachwyt owacją na stojąco. W 2004 r. po projekcji filmu „Fahrenheit 9.11” tłum stanął na równe nogi i aplauz trwał 20 minut – rekord w historii tego festiwalu. Film zdobył Złotą Palmę, a tym, którzy go widzieli, palma lekko uderzyła do głowy.

876

2300

Festiwal stworzony został przez rząd francuski w ramach przeciwdziałania wpływowi faszystowskiego reżimu – jednak 1 września 1939 r. wybuchła druga wojna światowa i otwarcie festiwalu zostało przełożone. Doszło do skutku w 1946 r. 2011 festiwal otworzy „Midnight in Paris” Woody’ego Allena. Film wyświetlony zostanie w Grand Théâtre Roberto Roberto Lumière dla widowni liczącej 2300 osób.

Michael Moore

Cavalli Cavalli

24

Robert RobertDe Niro De Niro

Soon-Yi Soon-Yi Previn Previn

Mimo sprzecznych opinii Francuzów na temat wpływu Hollywood na jakość le cinema filmy z USA zdobyły główną nagrodę festiwalu aż 17 razy, m.in. „Pulp Fiction”, „M*A*S*H” i „Czas Apokalipsy”. Gospodarze trium­ fowali aż dziewięć. Polski akcent to Złota Palma dla „Pianisty” Polań­ skiego. W 1946 r. 11 filmom jednocześnie, w tym produk­ cjom z USA i francuskim, przyznano Grand Prix Fe­ stiwalu – prekursora Złotej Palmy, która dziś jest liściem z 24-kara­ towego złota. Oscary są tylko pozłacane. www.festival-cannes.com

Tekst: Paul Wilson. Zdjęcia: Rex Features (5), Getty Images (1)

17

40

Festiwal jest też oczywiście dwutygo­ dniową balangą. Wytwórnie filmowe i naj­ większe gwiazdy organizują wytworne przyjęcia w klubach takich jak VIP Room czy Baoli. Przystań za­ pełnia się jachtami zacumo­ wanymi przez miliarderów z całego świata. Np. pro­ jektant mody Roberto Cavalli lubi przeżywać festiwal na pokładzie Woody Woody swej 40-metrowej Allen Allen łodzi (wartej 35 mln euro) – w sumie nie ma co mu się dziwić.

Od 1959 r. festiwal jest także domem dla Marché du Film, największego światowego rynku filmów komercyjnych. Podczas gdy Clooney i spółka popijają w słońcu drinki, około 10 000 przedstawicieli przemysłu filmowego „niższej rangi” zalewa miasto płytami z filmami, które nie zasłużyły na wyświetlanie w kinach i pokazywane były w TV we wtorek o 3 nad ranem. A jest to spory rynek. Każdego roku o Złotą Palmę walczy około 20 filmów. W 2010 r. na rynku pojawiło się 876 filmów na sprzedaż.


Reklama nieodpłatna.

Los nie WyBieRa. to taKże mogę Być ja. aLBo ty. david coulthard,

trzynastokrotny zwycięzca grand Prix Formuły 1 oraz ambasador Wings for Life.

kunde

URaz Rdzenia KRęgoWego mUsi stać się ULeczaLny. Wspierając najbardziej zaawansowane projekty badawcze skupione na leczeniu urazów rdzenia kręgowego, Fundacja Wings for Life na rzecz Badań nad Rdzeniem Kręgowym gwarantuje najwyższy poziom medycznego i naukowego postępu.

twoja pomoc ma ogromne znaczenie. Więcej na www.wingsforlife.com


Zdjęcie: Rutger Pauw

Action

26


duch wolności Freerunning jest najsłynniejszą z nieznanych dyscyplin sportowych i najszybciej rozwijającym się undergroundowym sportem na świecie. Moc jego rozwoju zaprezentowana zastała podczas Red Bull Art of Motion w Londynie. Tekst: Ruth Morgan


a kc ja

rzedzierając się przez chmary zakupoholików i teatromanów przechadzających się wzdłuż South Bank w Londynie, Tim „Livewire” Shieff wchodzi w rolę Clarka Kenta. Ubrany w typowy sportowy duet – dresowe spodnie i trampki – mruży oczy, wtapia się w tysiące ściśniętych przechodniów, wolno posuwających się naprzód wzdłuż brzegu rzeki. Jednak ten chłopak z Derby ma w zanadrzu manewry, które wyzwalają go i takich jak on z objęć napierającego tłumu – a zrodziły się one właśnie tutaj. Dzięki inspiracji, jaką zapewnił dokument nakręcony w tym miejscu osiem lat temu, Shieff jest mistrzem świata we freerunningu i od lat spogląda na świat z dachów, krocząc ścieżkami niewidzialnymi dla niewtajemniczonych. Podczas uprawiania freerunningu Shieff wydaje się po części superbohaterem – jego ciało dosłownie przeczy prawom grawitacji, gdy wspina się po ścianach, przeskakuje trzymetrowe miejskie przepaście lub balansuje na jednej ręce, jednocześnie niebezpiecznie wymachując nogami nad krawędzią budynku: freerunning zmienił świat

Tim Shieff

28

outh S Bank to Ziemia święta dla Freerunnerów

Zdjęcia: Rutger Pauw, Richie Hopson

P

w jego osobisty plac zabaw. Ale tego ranka oszczędza energię na odbywające się za kilka godzin zawody Red Bull Art of Motion, które umieszczą go w centrum uwagi. Nie to, żeby Shieff się niepokoił. Ten 23-letni mężczyzna, w dzieciństwie zwany „Livewire” z powodu niespożytych zapasów energii, jest przyzwyczajony do publicznych występów. Umiejętności, które przez lata doskonalił, doprowadził do perfekcji. Choć wielu przechodniów z South Bank może nie znać terminów „freerunning” czy „parkour”, jak również nazywa się tę dyscyplinę, większość z nich na własne oczy widziała już, na czym ona polega. Płynne salta i imponujące skoki typowe dla parkouru stały się wszechobecne w pierwszej dekadzie XXI wieku. Pojawiły się w niezliczonej liczbie filmów, jak na przykład „Casino Royale”, w grach komputerowych, np. „Assassin’s Creed”, oraz teledyskach, między innymi „Jump” Madonny. Medialne zapotrzebowanie na freerunnerów sprawiło, że Shieff poświęcił propozycję studiowania matematyki i fizyki na Loughborough University na rzecz przejścia na zawodowstwo w wieku 18 lat – decyzja ta nie spodobała się jego rodzicom. Ale pięć lat później ten były breakdancer pojawiał się już w reklamach i programach na żywo na niemal każdym kontynencie, nakręcił dla MTV serial o freerunningu w Los Angeles i wręczył Samuelowi L. Jacksonowi nagrodę w Las Vegas. I sądząc po jego Audi A3 z indywidualnymi tablicami rejestracyjnymi L1VWR, opłaca się wykręcać salta. Ale we freerunningu chodzi o coś więcej niż tylko zainteresowanie mediów. Założyciele parkouru i praktykujący uznają tę dyscyplinę za styl życia dostępny dla wszystkich. „Zajmuję się tym zawodowo, by móc uprawiać freerun, a nie odwrotnie” – mówi Sheiff łagodnym głosem przeczącym wizerunkowi twardziela, który nadaje mu imponująca muskulatura i krótko przycięte włosy. „Freerunning to dla mnie prawdziwe szczęście, sposób na odcięcie się od uwarunkowań społecznych przekonujących, że musisz wchodzić po schodach i podążać wyznaczoną ścieżką. Nie jestem supermanem, ale po czasie można się tak poczuć. Chodzi o uwolnienie własnego umysłu. Każdy jest inny, więc można łączyć różne elementy, od gimnastyki po capoeirę lub – w moim przypadku – breakdance. Nie ma zasad. Niezależnie, czy zeskakujesz z dachu na dach, czy przeskakujesz parkowe ławki, żyjesz chwilą. Czas zwalnia, a ty nie dbasz o nic innego”.


Tim Shieff

Wiek: 23 Urodzony: USA, ale wychowany w Derby, Wielka Brytania Pseudonim: Livewire Shieff dorastał, naśladując ruchy Michaela Jacksona z teledysku do „Billie Jean”, więc nic dziwnego, że bardzo szybko odkrył breakdance. Po obejrzeniu brytyjskich dokumentów o parkourze „Jump London” i „Jump Britain” Shieff złapał bakcyla. Obecnie jest mistrzem świata we freerunningu, a w ostatnich latach zajął drugą i trzecią pozycję w zawodach Red Bull Art od Motion. Jednak po zwycięstwo sięgnął dopiero na rodzinnej ziemi.



a kc ja

Ryan Doyle

Wiek: 26 Urodzony: Liverpool, Wielka Brytania

Zdjęcia: Rutger Pauw (2)

W szkole Doyle nie był typem sportowca. Jego miłość do ruchu narodziła się więc daleko od boiska – podczas uprawiania sztuk walki. Obecnie jest czterokrotnym krajowym mistrzem trickingu i wprowadza elementy sztuk walki do freerunningu. Wygrał w Wiedniu w 2007 roku pierwsze w historii zawody Red Bull Art of Motion, a obecnie prowadzi akademię freerunningową w Liverpoolu, by zainteresować tą dyscypliną jeszcze więcej dzieciaków.

To sposób rozumowania, który szybko się rozprzestrzenia. Ludzie zaczynają uprawiać freerunning na dachach budynków, w lasach i w miastach, w krajach takich jak Nikaragua, Chiny czy Rosja, stając się częścią zwartej społeczności internetowej, która dzieli się informacjami oraz zdjęciami z ostatnich eskapad. Przez zaledwie 15 lat od czasu skromnych początków parkouru stał się on zjawiskiem globalnym. Internet, a zwłaszcza narodziny YouTube, spowodowały międzynarodową eksplozję popularności tej dyscypliny, co starszym sportom akcji, takim jak skateboarding i snowboarding, zajęło dużo więcej czasu. Według brytyjskiej firmy treningowej Parkour Generations jest to najszybciej rozwijający się „wolny sport” na świecie. I najczęściej zamieszczany i oglądany sport na YouTubie, o czym świadczy ponad 20 mln więcej wyświetleń w ciągu jednego roku niż w przypadku największego rywala – skateboardingu. Obecnie na całym świecie istnieją oficjalne akademie treningowe, przy czym większość zlokalizowana jest w Wielkiej Brytanii, która stała się globalnym centrum parkouru. Stało się tak w dużej mierze dzięki brytyjskiemu filmowi dokumentalnemu z 2003 roku pt. „Jump London”, nakręconemu właśnie w okolicach South Bank, który zainspirował nowe pokolenie freerunnerów, między innymi Shieffa, i zapewnił 15 000 praktykujących tu osób spore grono wielbicieli. Oficjalnym miejscem narodzin parkouru są paryskie przedmieścia Lisses, gdzie na początku lat 90. niewielka grupa 20-latków zaczęła go uprawiać, nazywając się Yamakasi, co w językach kongijskich oznacza „silnego mężczyznę, silnego ducha”. Ze względu na zainteresowanie sztukami walki i gimnastyką wpłynęły na nich nauki Georges’a Héberta, francuskiego żołnierza piechoty morskiej, który na początku XX wieku opracował „naturalną metodę”, czyli rodzaj edukacji fizycznej przyjętej i stosowanej przez francuskie wojsko. Praktyka ta kładła nacisk na łączenie siły fizycznej z odwagą i altruizmem, czego podsumowaniem było motto Héberta „etre fort pour etre utile” („bądź silny, by być pożytecznym”). Był zwolennikiem treningów w środowisku naturalnym bez sprzętu – liczyło się bieganie, skakanie, wspinaczka, znajdywanie sposobów na pokonanie wszelkich przeszkód. Yamakasi zastosowali jego teorię i na jej podstawie stworzyli parkour (fr. parcours – ścieżka, trasa) – praktykę mającą na celu jak najsprawniejsze pokonanie trasy z punktu A do B. W dokumencie „Jump London”,

Ryan Doyle

najczęściej oglądany sport na Youtubie w którym wystąpili członkowie Yamakasi, „parkour” przetłumaczono dla anglojęzycznych widzów jako „freerunning”. „Wtedy nastąpiło nieuniknione zamieszanie związane z tymi dwoma terminami” – mówi Dan Edwardes, dyrektor Parkour Generations i Parkour UK, pierwszych na świecie krajowych organów nadzorujących tę dyscyplinę. „Parkour zaczął być kojarzony z oryginalną sprawnością ruchu, a freerunning z kreatywnością, czego przykładem są salta i triki, ale nigdy nie miały to być oddzielne dyscypliny i do dziś nie ma między nimi żadnej różnicy. Wszyscy jesteśmy częścią jednej wielkiej społeczności”. Art of Motion to pierwsze i największe na świecie zawody we freerunningu, które tym razem ściągnęły najsłynniejszych członków jego społeczności do Londynu. Teatr Narodowy na South Bank przeszedł z tej okazji prawdziwą transformację i stał się zewnętrznym torem pełnym przeszkód o różnej wysokości, od poziomu ziemi do prawie 10 m na starcie. To drewniana kraina, w której znajdują się dosłownie wszelkie przeszkody, o jakich mogą na co dzień marzyć freerunnerzy. Na górze, gdzie 25 podekscytowanych zawodników z 15 różnych państw dyskutuje na temat dzisiejszych zawodów, panuje wielojęzyczna wrzawa. Wszyscy 31


a kc ja

32

„Bądź silny...” Fascynująca historia Georges’a Héberta

W 1902 roku Hébert – oficer francuskiej marynarki – stacjonował na Martynice, gdy wybuchł wulkan. Bohatersko pomógł zorganizować pomoc dla tysięcy ofiar katastrofy. Wyjechał z przekonaniem, że siła i zdolności fizyczne muszą iść w parze z altruizmem i odwagą, czego podsumowaniem jest jego motto: „etre fort pour etre utile” („bądź silny, by być pożytecznym”). Podczas swej kariery wojskowej podróżował po Afryce i obserwował, jak tamtejsze społeczności utrzymują doskonałą kondycję fizyczną bez konkretnego treningu, dzięki codziennym obowiązkom. Było to coś niespotykanego w zindustrializowanych krajach Zachodu. Po powrocie do Francji opracował swą „naturalną metodę” polegającą na treningu przy wykorzystaniu ludzkiego ciała w środowisku naturalnym oraz czynności takich jak rzucanie, wspinaczka, bieganie, skakanie i pływanie. Miała ona na celu zachowanie ogólnej sprawności i rozwój kodeksu moralnego. Francuskie wojsko zastosowało program Héberta i w ten sposób dotarł on do jednego z twórców parkouru – Davida Belle’a.

Zdjęcia: musée national de la Marine, Rutger Pauw

prezentują nieoficjalny przepisowy strój freerunnerów składający się z dresowych spodni oraz koszulki, w większości przypadków prezentującej logo danej ekipy, ale na tym fizyczne podobieństwa się kończą. Mamy tu zbiór najróżniejszych postur, od wysokich i szczupłych do przysadzistych i muskularnych – fizyczna demokracja, dzięki której freerunning jest tak ogólnie dostępny. Jermold Compton, stonowany grafik z Trynidadu i Tobago, napawa się każdą sekundą. Po raz pierwszy opuścił Karaiby i po raz pierwszy bierze udział w zawodach. „Od początku śledzę Art of Motion” – uśmiecha się – „więc wielu zawodników to moi idole. Zacząłem uprawiać freerunning, podziwiając Davida Belle’a i Sebastiena Foucana z Yamakashi, więc to niesamowite, że mogę być tu, na South Bank, w miejscach, które stały się kultowe. Oglądałem «Jump London» tyle razy, że odnajduję się tu już lepiej niż niektórzy brytyjscy zawodnicy. To wprost niewiarygodne”. Shieff stoi w głębi pokoju, rozmawiając z zawodowym freerunnerem i mistrzem sztuk walki Ryanem Doyle’em z Liverpoolu, który mając 26 lat na karku, jest tu najstarszym zawodnikiem. Ta dwójka należy do najlepiej rozpoznawalnych twarzy w świecie freerunningu – pierwszy jest zwycięzcą nieistniejących już Mistrzostw Świata we Freerunningu z 2009 roku, a drugi mistrzem Art of Motion 2007. Ale pomimo – i prawdopodobnie z powodu – rozgłosu, jaki wiąże się z takimi triumfami, idea zawodów stała się kością niezgody wśród tej zwartej globalnej społeczności. Wielu wierzy, że wybieranie zwycięzcy spośród reprezentantów stylów, które z natury są tak różne i unikalne, przeczy duchowi parkouru. Jednak te zawody postrzegane są zupełnie inaczej. „To bardziej wystawa stylów niż zawody w tradycyjnym znaczeniu tego słowa” – mówi Doyle, który pracuje z Red Bullem nad Art of Motion od czasu pierwszej edycji w Wiedniu w 2007 roku. „Nie chodzi tu o walkę między 25 zawodnikami, ale o indywidualne starcie z torem. To jak układanka z jednym brakującym elementem, a każdy z nas przynosi swój element, by sprawdzić, czy pasuje – jeśli nie, nie znaczy to, że ponieśliśmy porażkę; po prostu nasz element pasuje do innej układanki”. Konkursy takie jak ten pozwalają sportowcom się poznać. Jedna z trzech kobiet uczestniczących w zawodach, Pamela Obiniana, drobna była gimnastyczka z Austrii, jest w Londynie po raz pierwszy. „Nie zależy mi na zwycięstwie” – uśmiecha się. „Dla mnie jest to show mający pokazać ludziom, że istnieje świat freerunningu, a w nim także

Nie Jestem Supermanem, ale czasem można się Tak Poczuć


BRYTYJSKI FREERUNNING Choć freerunning narodził się na francuskich przedmieściach, Wielka Brytania stała się w ostatnich latach jego globalnym centrum. Uprawia go około 15 000 Brytyjczyków i to w tym państwie w 2009 r. powstał pierwszy oficjalny organ nadzorujący tę dyscyplinę – Parkour UK. Londyńska firma treningowa Parkour Generations działa w niemal wszystkich dzielnicach Londynu, umożliwiając trenowanie dzieciakom oraz osobom w każdym wieku. Dzięki pomocy założycieli z Yamakashi firma oferuje także możliwość zdobycia uznawanego na całym świecie dyplomu z parkouru, więc freerunnerzy z całego globu przyjeżdżają do Wielkiej Brytanii, by zostać dyplomowanymi instruktorami. Komitet organizacyjny igrzysk w Londynie przyznał niedawno fundusze projektowi Parkour Generations „Jump London”, który ma na celu wyszkolenie 500 nowych trenerów parkouru w Wielkiej Brytanii przed rozpoczęciem olimpiady 2012.


a kc ja

Jermold Compton

Campton jest grafikiem i studentem szkoły biznesowej w ojczystym Trynidadzie i Tobago, ale zawsze znajduje czas na freerunning w swoich okolicach w towarzystwie znajomych. Gdyby mógł zajmować się tym zawodowo, bez wahania rzuciłby pracę. Wierzy jednak, że dyplom szkoły biznesowej pomoże mu w spełnieniu marzenia o otwarciu freerunningowej akademii treningowej i rozwijaniu tej wciąż mało znanej dyscypliny. 34

Zdjęcie: Getty images

Wiek: 25 Urodzony: Trynidad i Tobago Pseudonim: Spyder


action

Marcus Gustafsson

Wiek: 22 Urodzony: Helsingborg, Szwecja Pseudonim: Zyrken

Zdjęcie: Scott Bass

Gustafsson odkrył freerunning pięć lat temu w internecie. Po 10 latach uprawiania gimnastyki miał już dosyć żelaznej dyscypliny, więc freerunning zapewnił mu wolność i emocje, jakich pragnął. W 2009 r. zajął czwarte miejsce w Mistrzostwach Świata we Freerunningu i trzecie w zawodach Art of Motion w Bostonie w USA. Drugie miejsce w londyńskiej edycji Art of Motion 2011 jest do tej pory jego największym osiągnięciem.



a kc ja

Luci Romberg

kobiety. Ci freerunnerzy są jak druga rodzina. Uczymy się od siebie”. Gdy słońce powoli chowa się za mostem Waterloo, na brzegu zbiera się ponad 7000 osób chcących zobaczyć największe światowe talenty w akcji. Zawodnicy pojawiają się na starcie prawie 10 m nad ziemią, a głośny szmer tłumu i szybkie tempo dudniącej muzyki podsycają atmosferę podekscytowania. Każdy zawodnik będzie miał 60 sekund na zaprezentowanie się z jak najlepszej strony. Obserwować ich będzie czterech sędziów oceniających: kreatywność, wykonanie, stopień trudności oraz płynność przejścia od jednego triku do drugiego. Zawody rozpoczynają się, co publiczność przyjmuje gromkim aplauzem. Zawodnicy wspierają się wzajemnie, bacznie obserwując każdy ruch i wykrzykując słowa zachęty. Występy są zupełnie do siebie niepodobne, gdyż każda osoba wprowadza na scenę własny styl. Poziom jest bardzo wysoki i wszyscy wiedzą, że nie ma tu miejsca na błędy. W pierwszej rundzie szwajcarski freerunner Christian Harmat ląduje twarzą na drewnie po skoku z trzymetrowych barierek. Francuz Yoann Zephyr Leroux, były zwycięzca Art of Motion, również ponosi porażkę i ląduje na plecach przy tej samej przeszkodzie, podczas próby wykonania ruchu zwanego double gainer – backflipa z rotacją w przód. Żaden z nich nie odnosi poważnej kontuzji, ale wszyscy uświadamiają sobie, z jakim ryzykiem wiąże się wykonanie triku. Tylko 12 zawodników przechodzi do drugiej, finałowej rundy; wśród nich zabrakło Comptona i Obiniany, ale Shieff i Doyle idą dalej. Obydwaj spędzili krótką przerwę na umysłowych przygotowaniach do występów, odtwarzając planowane ruchy w ciszy teatru, zanim zaprezentują je głośnej widowni w świetle reflektorów. Do finału awansowali należący do najlepszych freerunnerzy z Rosji, Szwecji i Ameryki, więc stawka jest wysoka. Pierwszy startuje Doyle i idzie mu całkiem gładko. Jego zainspirowane sztukami walki ewolucje dosłownie zapierają dech w piersiach. Występ kończy trikiem,

Wiek: 26 Urodzona: Kolorado, USA Pseudonim: Steel

Zdjęcie: LUKASZ BASZKO

Ta była gimnastyczka i wszechstronna sportsmenka jest jedną z czołowych kobiecych postaci na światowej scenie freerunningowej. Podróżuje po świecie, rywalizując i występując, oraz pracuje w Hollywood jako kaskaderka. Cechują ją zarówno zdolności fizyczne, jak i żelazna determinacja, dzięki czemu regularnie finiszuje w najlepszej dziesiątce u boku mężczyzn. Była jedną z trzech kobiet biorących udział w Art of Motion 2011 – najwięcej do tej pory – i zgarnęła zasłużoną nagrodę.

. ..Staje na Rękach na poręczy i wykonuje Salto...

jakiego jeszcze nie widziano podczas zawodów: nazywa go odwróconym rundoff wallspringiem – rozpędza się na niezbyt stromym zboczu i wykonuje w powietrzu salto w tył z obrotem. Jeśli Shieff czuje presję, to zdecydowanie tego po nim nie widać. Podczas przygotowań zachowuje kamienną twarz. Gdy z głośników płyną pierwsze dubstepowe dźwięki, Shieff staje na rękach na poręczy, zachowując perfekcyjną równowagę i dosłownie nieruchomiejąc, aż w końcu wykonuje jedno gwałtowne, zwinne salto, po którym ląduje na pierwszym poziomie. Jego styl jest imponujący. Po skoku z 3 m Shieff prezentuje breakdance’owy ruch zwany hollowback – staje na rękach, a jego nogi zwisają nad sześciometrową przepaścią. Następnie zeskakuje na barierki, na których zastyga w pozycji do góry nogami, po czym płynnie przechodzi na najniższy poziom, wykonując gainera. Kończy kolejnym manewrem z breakdance’owym rodowodem zwanym windmill to cork oraz serią przerzutów w przód i w tył. Jego czas w świetle reflektorów minął. Wkrótce na scenie pojawia się podium. Amerykanka Luci Romberg zdobywa trofeum za najlepszy występ kobiecy, a Rosjanin Erik Muchamietszyn zgarnia nagrodę za najlepszy trik. Freerunnerzy wychylają się z balkonu na drugim piętrze, by usłyszeć wyniki, ale utrudnia im to wiwatująca publiczność. Ryan Doyle zajmuje trzecie miejsce, co wywołuje u niego okrzyk radości. Tuż przed nim uplasował się Szwed Marcus Gustaffson. Napięcie rośnie, a zawodnicy zamierają w nerwowym oczekiwaniu, gdyż zostało tylko jedno miejsce i wielu mocnych pretendentów. Z głośników w końcu wydobywają się upragnione dźwięki: „Zwycięzcą zostaje pochodzący aż z Derby w Wielkiej Brytanii – Tim «Livewire» Shieff”. Nowy mistrz na chwilę nieruchomieje, po czym na jego twarzy pojawia się szeroki uśmiech. Wśród gratulacji wskakuje na najwyższy stopień podium. Choć to nie trofeum zmotywowało go do udziału w zawodach, wygranie Art of Motion wywołało radość, która nieprędko zniknie z jego twarzy. I nie tylko jego, bo na widowni po raz pierwszy znaleźli się też jego rodzice. Gdy Shieff opuszcza Teatr Narodowy, by świętować wygraną z rodziną i kolegami po fachu, znów staje się pieszym przemierzającym ulice South Bank. Z tą różnicą, że dzienne tłumy już dawno zniknęły, a zastąpiły je grupki młodych freerunnerów podskakujących na krawężnikach i odbijających się od ścian, mających nadzieję, że pewnego dnia spotkają się z nim na samym szczycie. 37


PÓŁNOC POŁUDNIE

1200 km polskich bezdroży. Od bałtyckiej plaży do Podhala. Trzy doby ryku silników i 78 twardzieli skąpanych w błocie od pierwszych sekund tego jedynego w swoim rodzaju maratonu. „Czy ktoś załatwił na to pozwolenie? Jakie pozwolenie…”. Tekst: Wojtek Antonów, zdjęcia: Marcin Kin

Trzy, dwa, jeden, zero… Start!

Jastrzębia Góra, północny kraniec Polski, 1 kwietnia, godzina 16. Latem chodnik tego wakacyjnego kurortu ugina się pod ciężarem turystów gofrów, waty cukrowej i roztopionych lodów. Teraz w tym miasteczku duchów zamiast gwaru plażowiczów słychać jedynie zwielokrotniony echem ryk startujących quadów. Właśnie „poszedł” numer startowy jeden, rozpoczynając pierwszy w Polsce maraton quadów Północ Południe. Sądząc po wyrazach twarzy zebranych, nikt nie robi sobie tutaj primaaprilisowych żartów. Organizator zakłada, że za mniej więcej 50 godzin pierwszy z grupy śmiałków skupiającej największych quadowych mistrzów powinien znaleźć się w Zakopanem, na szczycie Gubałówki. Kierowcy mają przed sobą ponad 1200 km – i na pewno nie będzie to krajowa siódemka, którą wygodnie można przebyć cały dystans. Trasa maratonu wyznaczona została w ostatniej chwili. Startujący zostali uzbrojeni we wzmocnione, off-roadowe wersje GPS-ów, do których na godzinę przed startem zostały wprowadzone punkty kontrolne całej trasy – do tej pory informacje, którędy dokładnie quady mają przeciąć Polskę, otoczone była ścisłą tajemnicą. „Do pokonania będą szutry, brody i miejsca dawno zapomniane przez ludzi i Boga…” – tak przed startem zapowiada możliwe przygody Michał Jędrzejczyk, organizator, który wcześniej sam, własnym quadem pokonał i dokonał inspekcji wszystkich check pointów. „Trasa jest poprowadzona tak, aby wyjeżdżać na asfalt tylko wtedy, gdy musicie zatankować. Jedziecie non stop… Tak tak, non stop... Oczywiście robicie przerwy na tankowanie i sen, kiedy musicie. Wygrywa ten, kto najszybciej zamelduje się na Gubałówce”. To właśnie kwestia doboru dróg, którymi będą poruszać się quady, budziła największe emocje. Przed samym wyścigiem pojawiły się głosy, że to niemożliwe, aby rajd mógł się odbyć się w całości legalnie. 38

„Rozumiem ekologów i leśników, sam też kocham przyrodę” – tłumaczy jeden z zawodników. „Ale muszą wyznaczyć dla nas jakieś tereny do jazdy. Wysyłają nas na przygotowane tory, ale to tak, jakby wędkarzom kazać łowić w stawach hodowlanych!”. Kończy z zadowoleniem, znajdując odpowiednie porównanie. Tym bardziej zdziwienie wywołała obecność przedstawicieli drogówki i służb leśnych podczas odprawy przed startem, gdzie w luźnej atmosferze kierowcy zostali jeszcze raz pouczeni o głównych zasadach rajdu: „Panowie, każdy, kto będzie się poruszał niezgodnie z prawem, przepisami drogowymi i nie po wyznaczonej na GPS-ach trasie, powinien liczyć się z odpowiednimi konsekwencjami i bierze na siebie wszelką odpowiedzialność. Także prawną!”. Dodatkowym sposobem zapobiegającym szukaniu „alternatywnych tras” były nadajniki zamocowane w każdej maszynie, pozwalające dokładnie śledzić trasę każdego pojazdu.


a kc ja


50

zł na rozwój polskiego rolnictwa

Na miejscu startu stanęło 78 kierowców z całego kraju. Ich Grizzly, Kingquady i Dominatory obstawione ekipami technicznymi zajęły cały parking oczekującego cieplejszych dni ośrodka wczasowego. „Moja maszyna to Yamaha Grizzly, jedna z popularniejszych, ale też sprawdzonych w boju maszyn” – opowiada kierowca z Radomia. „320 kg, 75 KM i tak jak stoi, mogę jechać nią wszędzie”. Quady uzbrojone w dodatkowe oświetlenie, skrzynki z narzędziami i prowiantem oraz kanistry z paliwem czekały na start, a kierowcy wymieniali się uwagami o ekwipunku i trasie. Spekulacje koncentrowały się głównie wokół ewentualnych blokad na trasie, organizowanych czy to przez rolników, czy to ekologów, ewentualnie służby porządkowe. Okazało się jednak, że utrzymanie trasy w tajemnicy było dobrym pomysłem i innych nieprzyjemności niż te dostarczone przez matkę naturę nie było. Jedynie sporadycznie niezadowoleni z hałasu mieszkańcy tranzytowych miejscowości wychodzili w nocy na drogę, by sprawdzić, co się dzieje. A że trzymali w rękach sztachety? No cóż: co kraj, to obyczaj, każdy ma prawo do obrony przed hordą „najeźdźców z kosmosu”. Niektórych reakcji przypadkowych osób nie spodziewał się nikt. „Cały silnik i skrzynię biegów zalepiło mi błotem, quad się dławił, nie mogłem jechać” – opowiada Daniel, kierowca z ekipy Pinguin Squad. „Podjechałem pod jedną z chat w samym środku nocy, od razu wychodzi gospodarz, a ja podkręcam silnik i krzyczę, że nie pojadę, jak nie dostanę węża z wodą, żeby zmyć błoto. Gospodarz zdziwiony, ale całą rodziną pomogli, było bardzo sympatycznie – kolację nawet dostałem! Podziękowałem serdecznie 40

Pierwszy zawodnik odpadł już po 30 minutach, gubiąc GPS-a. Z 78 startujących maszyn na metę dotarło tylko 39

i pognałem dalej”. Mogło być gorzej: kilku zawodników uratowała przezornie zabrana gotówka – blokadę rolników, która szukała sprawców rzekomego „przeorania” bliżej niezidentyfikowanego pola, pokonano, inwestując 50 zł w „rozwój rolnictwa”, i… maraton ruszył dalej. Daniel, któremu pomogli gospodarze, w późniejszym etapie zalicza wywrotkę, łamie rękę i wycofuje się z rajdu.

Mały nie pęka, mały jest kozak

Quad jest wynalazkiem stosunkowo nowym. Pierwsze czterokołowe modele „małych ciągników” powstały na początku lat 90. Jak zwykle na początku używało ich tylko wojsko, później przeszły do rolnictwa i w końcu wpadły w ręce hobbystów. Dopiero oni odkryli, ile radości daje w terenie ten niewielki wynalazek. Jak bardzo sprawne są te maszynki, można było przekonać się już około 70 km od startu, w leśnym wąwozie zagubionym gdzieś na Kaszubach. Dzień był deszczowy, więc cała okolica zmieniła się we wsysające buty bagnisko, poprzetykane brunatnymi kałużami i strumykami. Tu zawodnicy mieli do zaliczenia pierwszy punkt przeprawowy. Na pierwszy rzut oka teren wyglądał na „totalnie-nie-do-przejechania”. Z jednej strony skarpa o nachyleniu powyżej 45 stopni, druga opcja to wjazd przez megakałużę o bliżej nieokreślonej głębokości. W języku normalnych ludzi kałuża to coś, co można przeskoczyć lub ominąć, nadrabiając dwa kroki. W języku mistrzów dosiadających te małe smoki kałuża to dziura o głębokości metra i szerokości 10 m, otoczona głębokim i gęstym błotem z każdej strony. Potwory na szczęście wyposażone są w całą gamę gadżetów – czekających właśnie na taką okazję.


a kc ja

Średnio w trakcie maratonu każda maszyna spaliła ok. 150 litrów benzyny

Dwa wypadki zdarzyły się na początku – zawodnicy zbytnio zaszarżowali. Kolejny incydent to zderzenie, po tym jak auto wymusiło na quadzie pierwszeństwo. Poza tym obyło się bez pomocy lekarskiej czy interwencji policji

Teraz swoją przydatność udowadniają opony Maxxis, wyciągarki, szczelne silniki i oczywiście pomysłowość kierowców. Skarpę można pokonać, przyczepiając się liną do drzewa i opuszczając na wyciągarce. Kałużę trzeba przebyć innym sposobem: można starać się przekraść bokiem, ostrożnie i powoli, lub po prostu wjechać z fasonem w środek i próbować „dopłynąć” do drugiego brzegu. Jeden quad, który spróbował tej taktyki, nie dał rady i stanął na środku kałuży przykryty „po dach”. Maszyna przez chwilę pobulgotała niezadowolona, po czym kierowca wrzucił wsteczny i… zwyczajnie wyjechał, żeby spróbować jeszcze raz. „Nie wolno dopuścić do tego, żeby pod wodą quad ci zgasł. Kiedy silnik pracuje, możesz jechać po dnie, nawet gdy maszyna jest cała zalana” – instruuje Tomek, któremu później udało się jednak utopić swoją maszynę. „Zadławił się, skubany, przy zmianie biegów i raczej szybko go nie uruchomię” – mówi załamany i zmuszony do rezygnacji z dalszego udziału w rajdzie po pokonaniu ponad połowy trasy.

Prawdziwych przyjaciół...

„WYNIKI, RANKINGI I SETNE SEKUND WERYFIKUJE ŻYCIE”

…poznaje się w biedzie. Gdy pomimo sprawnego silnika i wielu prób nie udaje się pokonać przeszkody, to od czego są koledzy? W środowisku quadowców bardzo silnie wykształcony jest instynkt pomocy koleżeńskiej. W trudnych sytuacjach wynik wyścigu przestaje być ważny, zaczyna się liczyć wspólne pokonywanie trudności. Jeden ugrzęźnie w błocie – pozostali wrócą i pomogą. Podepną wyciągarkę, wejdą do wody i pomogą wyciągnąć maszynę siłą własnych rąk. Korzenie wbite w skrzynię biegów? Zdarza się. Wyścig trwa dalej, ale kilka maszyn przystaje na przystanku autobusowym. Ich kierowcy pomagają koledze doprowadzić quada do stanu pozwalającego kontynuować rajd. Im jest ciężej, im bardziej można się sprawdzić, umorusać, posiłować, pokombinować i pogrzebać w silnikach – tym lepiej. To może wydawać się dziwne, ale ci ludzie to kochają! I naprawdę nieważny jest 41


a kc ja

Co nas nie zabije, to nas wzmocni

Teren i awarie sprzętu to niejedyne trudności, które czyhają podczas takiego maratonu. Głównym przeciwnikiem na trasie jest zmęczenie. Jazda wymaga kondycji fizycznej, w terenie mocno pracują ręce, a zwłaszcza nadgarstki. Trzeba cały czas pozostawać mocno skupionym i kontrolować trasę, zwłaszcza względem GPS-a. „Nie zawsze można w 100% polegać na tych GPS-ach, choć są one niezbędne” – narzeka jeden z zawodników. „Na trasie będzie mały łuk czy też eska, a ten pokazuje, że jest prosto jak w mordę strzelił. Odkręcasz gaz i lecisz a tu się okazuje, że jednak są zakręciki, nie wyrabiasz i walisz rolkę. Dlatego trzeba być cały czas na oriencie”. Względy bezpieczeństwa zobowiązywały więc uczestników rajdu do przymusowego trzygodzinnego postoju i odpoczynku oraz kontroli lekarskiej na terenie jednej z mazowieckich żwirowni, mniej więcej w połowie drogi.

„NAJWIĘKSZY przeciwnik To ZMĘCZENIE” Mimo regulaminowej trzygodzinnej przerwy w połowie rajdu nawet najlepsi ucinali sobie dodatkową drzemkę. Najczęściej tuż przed metą

Co kraj, to obyczaj. W niektórych regionach zawodnikom kibicowano i pomagano. Gdzie indziej zdarzały się obelgi, a nawet blokady

42

Credit

wynik… „Wszystkie wyniki, rankingi i setne sekund weryfikuje życie” – mówi Daniel z Pingwinów. „Tu nie chodzi o to, żeby być najszybciej, tylko żeby mieć pomysł na jazdę i tą jazdą się cieszyć”. Zmęczony Michał, organizator, dodaje do tego: „Każdy, kto dojedzie do mety cały i zdrowy, padnięty, ale zadowolony, z poczuciem, że odwalił kawał dobrej roboty, pokonał trudności i nie zawsze łatwy teren – ten już jest zwycięzcą”.


a kc ja

Medycy nie mogą wyjść z podziwu, w jak dobrej formie są kierowcy po 14 godzinach jazdy. „To są naprawdę zdrowe chłopy” – komentuje sanitariusz badający tętno zawodników. „Póki co badania odruchów neurologicznych, odpowiedzi na najprostsze pytania i ogólna kondycja zawodników nie dyskwalifikuje żadnego z nich. Pytanie tylko, co będzie dalej”. Jednak na trasie nie ma żadnych zasłabnięć ani przypadków wymagających interwencji pogotowia. Kilku zawodników wycofuje się co prawda z powodu zmęczenia, ale robią to sami.

A może podniesiemy poprzeczkę?

Na metę w Zakopanem dojeżdża połowa maszyn. To całkiem nieźle. Całe państwo, siedem województw i ponad 40 gmin. Rolnicy na blokadach, zbudzeni mieszkańcy wiosek, doły, dziury i niezapomniane krajobrazy. Pierwszy, który dociera na Gubałówkę, ma czas 22 godziny – w zimę tyle jedzie się pociągiem. Drugi pojawia się po 34 godzinach, a ostatni po 50. „Nie spodziewałem się, że tak szybko dotrą na miejsce, przygotowaliśmy całkiem trudną trasę… No, widać nie doceniłem naszych zawodników” – śmieje się Michał. „Gratuluję, ale we wrześniu trzeba podnieść poprzeczkę!”. Paweł Deżakowski, który pierwszy dociera na metę, mówi: „Jezu, ale się ujechałem…”. Więcej o quadowych przygodach na: www.atvpolska.pl

Kinga Nowaczek – jedyna kobieta, która ukończyła maraton, w dodatku na quadzie zabranym mężowi (po zniszczeniu własnego), tutaj ze zwycięzcą Pawłem Deżakowskim

NOWA PŁYTAS S.P. RECORD

GOORAL ON TOUR METRO

08.04 BIAŁYSTOK− KA 15.04 SOPOT−VERSAL MY DZIEŃ TYGODNIA 16.04 WARSZAWA−ÓS B 17.04 WROCŁAW−PLAN BACKSTAGE 24.04 BIELSKO BIAŁA− UB FANTOM 25.04 BYTOM−JAZZ CL 29.04 ŁÓDŹ−KLUB BLU AŃ−SQ KLUB 13.05 POZN ŻA W−KLUB PLA Ó K A R K 5 .0 14

WWW.GOORAL.NET


a kc ja

Szacunek, szacunek, szacunek: gdy footworkerzy tak jak Jamal Olivier (ta strona) tanecznym krokiem wchodzą do kręgu bitwy, mają tylko jeden cel

44


y p Sto w Ru c h ej części W południow łano do życia Chicago powo rdziej jeden z najba ruchów nowatorskich to świat tanecznych. O footworkin’. ffers, Tekst: Glenn Je mes Medina -Ja ie zdjęcia: Jam


M a kc ja

uzyka dudni tak głośno, że twój mózg wibruje, powodując ból głowy, zęby szczękają, a przez kości przechodzi prąd – dzieje się tak, gdy podpierasz ściany. Niczego takiego nie doświadcza Jamal Olivier, wysoki i chudy 20-latek z Chicago. Na Oliviera, który znany jest także pod pseudonimem Light Bulb, ten dźwiękowy atak działa niczym drobny deszcz. Wpływa do jego uszu, spływa po ramionach i nogach, aż do stóp. I wtedy jego stopy zaczynają się ruszać – i to jak. Light Bulb gwałtownie przemierza każdy centymetr przestrzeni otoczonej tancerzami i obserwatorami, znanej także jako krąg bitwy. Jego stopy wykonują imponujące ruchy, a po jego twarzy spływają strużki potu. W końcu Light Bulb zatrzymuje się naprzeciwko niższego mężczyzny ubranego na czarno – dżinsy, koszulka Iowa Hawkeyes i czapeczka Chicago Bulls – i przez kilka sekund tańczy tuż przed nim. Jego znajomi po prawej stronie kręgu, koledzy z ekipy Terra Squad, krzyczą i gwiżdżą. Wyzwanie zostało rzucone. W chwili gdy Light Bulb opuszcza krąg, Brandon Love – aka Basik, aka koleś ubrany na czarno – z zapałem wskakuje na jego miejsce. Basik mknie po parkiecie z niezwykłą prędkością, niemal na czubkach palców, a następnie podskakuje, krzyżuje nogi w powietrzu, ląduje, padając na kolana, i podnosi się – a to wszystko jednym płynnym ruchem. Kombinacja, nowe dzieło Basika, którą nazywa The Cat Daddy, wywołuje aplauz publiczności. Obserwatorzy kiwają głowami i uśmiechają się, trzymając w rękach telefony i kamery. Już niedługo pojawi się na YouTubie. „To było dobre” – 20-letni Basik z Chicago komentuje własny wyczyn. Ale to dopiero początek. „To jeszcze nic. Light Bulb ma asy w rękawie. Ja też”. Noc w Strefie Bitwy jeszcze się nie kończy. Jest niedzielny wieczór, godzina 23. Bitwy dwóch na dwóch jeszcze się 46

nie zaczęły, nie wspominając o bitwach Mystery. Oto niedzielna impreza footworkin’, która nie skończy się, dopóki... Cóż, o to właśnie chodzi. Koniec w ogóle nie nastąpi, ponieważ to właśnie tutaj, na dusznym zapleczu przedszkola South Side, żyje footworkin’. Z południowej części Chicago do wymuskanego studia „America’s Got Talent” kilka lat temu, a obecnie na sam środek światowej sceny – footworkin’ wyrobił sobie mocną pozycję w zróżnicowanym krajobrazie kultury masowej. Ostatnio dotarł nawet za Atlantyk, gdzie brytyjska wytwórnia muzyki dance Planet Mu wypuściła w grudniu „Bangs and Works Vol. 1: A Chicago Footwork Compilation”. „Jest to bardzo wyraźny i złożony styl tańca” – mówi Rich Talauega, jedna druga duetu braci, którzy stali się jednymi z najbardziej pożądanych choreografów na świecie. „Nauka może wymagać czasu. Ale czy mamy do czynienia z mainstreamowym stylem takim jak Dougie? Tak, myślę, że footworkin’ może być tak wielki. Po prostu jeszcze tego nie wiemy”. To Talauega i jego młodszy brat Tone wprowadzili footworkin’ na światową scenę, zatrudniając pochodzących z Chicago Kinga Charlesa i Jrona jako tancerzy podczas globalnej trasy Madonny „Sticky & Sweet”. Footworkerzy przypomnieli braciom o ich własnych początkach, kiedy to freestyle’owali na ulicach Oakland w Kalifornii. „Weźmy na przykład breakdance” – mówi 33-letni Tone. „To był trudny taniec, ale teraz, 35, prawie 40 lat później breakdance jest popularniejszy niż balet”. Na daną chwilę footworkin’ pozostaje tym, czym zawsze był: kulturą uliczną rozpowszechnianą w centrach rekreacyjnych, na domówkach i skateparkach, mieszanką brzmień i sampli granych, podczas gdy mężczyźni i kobiety szaleją, jakby ich stopy płonęły – a to wszystko po to, by zdobyć uznanie. To styl tańca, który charakteryzują agresja i prędkość, rywalizacja i duma. Stopy wzbijają się w powietrze i opadają; pięty muskają podłogę niczym płaskie kamyki powierzchnię wody; kolana obracają się w lewo i w prawo; ramiona i biodra poruszają się w przód i w tył.

Nieodłączną częścią footworkin’, skomplikowanego stylu tańca ulicznego wywodzącego się z chicagowskiej muzyki house, są bitwy między tancerzami, które mogą odbywać się zawsze i wszędzie, nawet na stacji metra w Chicago


47


a kc ja

Pionierzy footworkin’ tacy jak A.G. (na górze, w środku) odgrywają kluczową rolę w szkoleniu młodych talentów. The Panic Room (w środku i na dole) jest jednym z ulubionych miejsc nowego pokolenia tancerzy w Chicago 48


a kc ja

Muzyka towarzysząca tańcowi footworkin’ – zwana muzyką footwork – pulsuje z prędkością 160 beatów na minutę (bpm), upiększając całkowicie przetransformowane sample mieszanką swoistych basów, perkusji, klaśnięć i syntezatorów. Muzyka i taniec działają razem, tworząc footworkin’ – jedno nie istnieje bez drugiego. „Ta muzyka... drzemie w niej niezwykła dusza” – mówi Light Bulb. „Gdy tańczysz, budzi do życia twoją kreatywność”. Zarówno ta muzyka, jak i taniec istnieją od ponad 20 lat, mówi Nephets Giddens, DJ i prezenter radiowy stacji WPWX-92.3 FM w Hammond w stanie Indiana, na południe od Chicago. Wywodzą się z chicagowskiej muzyki house z początku lat 90., kiedy to DJ-e przyspieszali tempo utworów do 140 bpm. Ten rodzaj muzyki stał się później znany jako ghetto house (Ghettotrax). Muzyka przyspieszyła, a z nią taniec. Gdy tempo doszło do 150 bpm, zmieniła się w muzykę juke, mającą na celu ściągnięcie ludzi na parkiet. W ciągu ostatnich 15 lat juke stała się podstawą większości imprez w Chicago, od szkolnych balów do domówek. „Zazwyczaj juke lub Ghettotrax gra się przez 80 proc. nocy” – mówi Giddens, który puszcza mixy juke podczas swoich audycji radiowych w dni powszednie. „Hip-hop to tylko przerywnik”. Pod koniec lat 90. DJ-e zaczęli ponownie podkręcać tempo, tym razem do 160 bpm. Wtedy większość ludzi szukała alternatywy. Jednak kilku tancerzy utrzymało tempo, a ich stopy dosłownie zamiatały podłogę. Pojawiły się elementy rave i hip-hopu. Od czasu do czasu brzmiało to jak mieszanka utworów do stepowania Gregory’ego Hinesa i stepowych setów twojego dziadka. Jednak płonął w niej ogień ulicznych bitew. Nie była to już tylko zabawa – to była prawdziwa walka. Wygrasz – i zdobędziesz uznanie; lub przegrasz – i będą się z ciebie śmiać. Tak narodził się footworkin’ – styl tańca i muzyka. „Jeśli jesteś w stanie to zrobić, zdobędziesz szacunek i uznanie” – mówi 26-letni Christopher „Mad Dog” Thomas z południowych przedmieść Dolton, członek ekipy Creation oraz słynnej grupy tanecznej FootworKINGz. „Nieważne, jak wyglądasz lub jak jesteś ubrany. Jesteś szanowany, jeśli wiesz, jak to robić” – dodaje.

M

muzyka footwork i jej starsza kuzynka juke zdobywają coraz większe uznanie w Europie – dzięki licznym odniesieniom

Jron, jeden z najlepszych footworkerów, dostał szansę na wzięcie udziału w trasie Madonny

„NIE POWINIENEŚ PRZYPOMINAĆ KOGOŚ INNEGO... JEŚLI BĘDZIESZ ROBOTEM, NIE ZAPAMIĘTAJĄ CIĘ” zarówno w muzyce, jak i mainstreamowej prasie oraz stylistycznym ukłonom takich brytyjskich guru jak Night Slugs czy Ramadanman. W Chicago nadal jest to kultura undergroundowa, kojarzona z czarnymi dzielnicami południowej i wschodniej części miasta. Footworkin’ rozrzucony jest pomiędzy dziesiątkami ekip i DJ-ów, którzy zupełnie nie potrafią ze sobą współpracować. Jednym z powodów, dla których nie potrafią się zjednoczyć, jest rywalizacja. Większość footworkerów szybko przekonuje się, że opanowanie poszczególnych kroków to tylko część sukcesu. Footworkin’ w najczystszej postaci to taniec freestyle’owy. I – jak w przypadku rapowania lub jazzowych solówek – jego podstawą jest osobowość tancerza. Nie powinny istnieć dwa takie same style. „Nie powinieneś przypominać kogoś innego. Powinieneś być niepowtarzalny” – mówi Charles Parks, jeden z najwybitniejszych footworkerów. „Jeśli będziesz robotem, zapamiętają ekipę – nie będą pamiętać ciebie”. To samo dotyczy DJ-ów, których ambicja powstrzymuje od organizowania się, nawiązywania współpracy i grania komercyjnej muzyki. Potwierdza to fakt, że wydaniem pierwszego poważnego albumu tego gatunku musiał się zająć brytyjski producent. „Footworkin’ w Londynie odnosi większe sukcesy niż tutaj” – mówi 26-letni Jerome McCune, znany także jako DJ Ro,

footworker i didżej, który urzęduje na tej scenie już od 14 lat. „Gdybyśmy pracowali wspólnie, byłoby inaczej. Ale zbyt wielu ludzi stwierdza: «Jestem lepszy niż ten czy tamten»”. Jeśli w ogóle dochodzi do współpracy, można ją zobaczyć na imprezach organizowanych parę razy w miesiącu w South Side i na południowych przedmieściach, w dzielnicach mieszkaniowych pełnych wolnych lokali i kościołów. Kamery monitoringu – świadczące o niższych dochodach i wzmożonej działalności policji – zwisają ze słupów elektrycznych. A w szkołach w tej części miasta dzieciaki toczą bitwy, gdzie popadnie – od korytarzy po stołówkę. Sześć lat temu Jaron Boyd jadł lunch z przyjaciółmi w szkole średniej na przedmieściach Chicago, gdy zobaczył pierwszą bitwę. Jron, jak nazywali go znajomi, był zafascynowany – nigdy nie widział, żeby ktoś ruszał się tak szybko. Po bitwie Jron poprosił jednego z uczniów, by nauczył go kilku ruchów. Spotkali się po lekcjach i Jron zaczął powoli opanowywać kroki, a następnie pracować nad szybkością. Po kilku tygodniach stał już w kręgu, stawiając czoła innym dzieciakom. Nowe wyzwania pojawiały się praktycznie każdego dnia. Nie cofnął się – podjął każde z nich. Jron, młody gibki chłopak, którego nieskazitelny wygląd i spokojny głos przeczą jego brutalności na parkiecie, chciał zbudować własną 49


a kc ja

Clowning

Pochodzenie: Los Angeles, Kalifornia. Co to jest? Niezwykle energiczny i szalony styl, w którym tancerze gorączkowo wymachują rękami, torsami, biodrami i głowami... w pełnym makijażu. Agresywniejsza forma clowningu, zwana krumpingiem, jest tematem dokumentu Davida LaChappelle’a z 2005 r. pt. „Rize”. Historia: Prawdziwy klaun Tommy Johnson (poniżej) stworzył ten styl w 1992 r., zabawiając dzieci na przyjęciach urodzinowych. W 2002 r. Johnson miał już ponad 60 ekip Hip-Hop Clown występujących w całym mieście. Zaczął organizować bitwy, by ograniczyć konflikty między nimi.

www.youtube.com: „tommy the clown”

Memphis Jookin’

Ta rewolucja nie pojawi się w telewizji. Jednak dzięki ogólnodostępnym kamerom i YouTube style tańca takie jak footworkin’ pojawiają się w sieci i zyskują należyte uznanie. Oto kilka innych wartych sprawdzenia…

BOUNCE

Turfing

Pochodzenie: Nowy Orlean, Luizjana. Co to jest? Dodatek do muzyki o tej samej nazwie, polegający głównie na potrząsaniu i falowaniu... pośladkami. Historia: Bounce narodził się około 20 lat temu, gdy na ulicach pojawił się „Drag Rap”. Charakteryzuje go „Triggerman beat”, syntezatorowy szereg szesnastek, idealny do trzęsienia pośladkami. Artysta nagrywający dla Cash Money, Juvenile, rozpowszechnił tę muzykę i styl tańca megahitem z 1999 r. „Back That Azz Up”. www.youtube.com: „bounce dance”

Pochodzenie: Oakland, Kalifornia. Co to jest? Styl tańca składający się ze ślizgów, obrotów i wygibasów, których pozazdrościć może nawet wąż. Historia: Turfing, pierwotnie znany jako T.U.R.F. (akronim dla „Taking Up Room on the Floor”), narodził się na prywatnych imprezach w ubogich dzielnicach miasta. Rozwinął się w latach 90. bazując na energicznej, mocno basowej muzyce i stanowi on efekt ewolucji oraz fuzji takich stylów jak breakdance, popping, gliding oraz krumping. www.youtube.com: „turf feinz”

www.youtube.com: „evac jookin”

Od góry, zgodnie z ruchem wskazówek zegara: bounce z Nowego Orleanu; jookin’ z Memphis; Tommy the Clown; turfing z Oakland

50

Zdjęcia: ERIC K ARNOLD, Brady Fontenot, Ted Soqui, Jookin/The Urban Ballet

OGLĄDAJ I TAŃCZ

Pochodzenie: Memphis, Tennessee. Co to jest? Jookin’, znany także jako gangsta walking, to płynny, posuwisty styl łączący blokowanie ramion, obroty i balansowanie na czubkach palców. Historia: Jookin’, który powstał pod koniec lat 80. wraz z muzyką Buck, zdobył popularność, gdy tancerze zaczęli wprowadzać elementy innych stylów, np. breakdance, popping i locking – a nawet „The Robot”. Jookin’ pojawił się ostatnio w teledysku Janelle Monáe „Tightrope”.


a kc ja

reputację. Uciszanie tych, którzy byli na „nie”, było bonusem. „Gdy zauważyłem, że ludzie kopiują moje ruchy, wiedziałem, że robiłem coś, jak należy” – mówi Jron, założyciel ekipy Havoc. Trzy lata później wziął udział w dorocznych zawodach King of the Circle w dzielnicy Markham na południu, uznawanych za najważniejszy konkurs w Chicago. Wygrasz, a organizatorzy okrzykną cię Królem; Jron był drugi i nazwano go Księciem. Królem został młody mężczyzna, który na swą reputację pracował już od wielu lat. Tak jak Jron Charles Parks po raz pierwszy dostrzegł footworkin’ w szkole średniej, gdy miał 14 lat. Zaczął chodzić na imprezy i poznał innych uczących się od oldschoolowych mistrzów. Szybko zebrał własną ekipę, zwaną Creation. Wystąpili w MTV i BET. Leida Villegas, miejscowa choreografka znana w mieście jako Lady Sol, poznała Parksa i wkrótce zaczęła reprezentować Creation, zatrudniając Parksa do uczenia licealistów footworkingu. Po latach spędzonych na obydwu wybrzeżach USA Villegas wiedziała, że gatunek ten nie istnieje nigdzie poza Chicago. Był niepowtarzalny – tak powszechny w Chicago jak turf dancing w Oakland, jookin’ w Memphis czy krumping w Los Angeles. „Gatunek ten nie wyszedł poza granice Chicago przez wiele lat, ponieważ dzieciaki robiły to tylko tam” – mówi 36-letnia Villegas. „Nie miały możliwości opuszczenia miasta i pokazania, co potrafią, w miejscach takich jak Nowy Jork”. Ona dostrzegła okazję. W mieście działały dziesiątki ekip, m.in.: Creation, Havoc, Terra Squad, Heat Squad i 1.8.7. Zaprosiła najlepsze, przesłuchała je i stworzyła FootworKINGz. Pod jej przewodnictwem i nadzorem artystycznym Parksa ekipa trenowała pięć-sześć godzin dziennie. Do słownika footworkingu weszły nowe terminy – postrzeganie przestrzenne oraz przejścia. Freestyle’owe bitwy stały się zawiłym układem płynnych ruchów. Zaplanowano występy w telewizji. Stacja VH1 potrzebowała ich na rozdanie nagród. Firma Verizon dzwoniła w sprawie reklamy. Aż w końcu odezwała się sama Madonna. Był rok 2008 i potrzebowała ulicznych tancerzy do swej trasy koncertowej „Sticky & Sweet”. Parks był pewniakiem, ale ona chciała, by ktoś do niego dołączył. Villegas zadzwoniła do innego tancerza z FootworKINGz – telefon odebrał Jron. I tak zaczęła się ich współpraca. Udali się na przesłuchanie

Według Irona, budowanie reputacji polegało na walce ze wszystkimi i uciszaniu tych, którzy byli na „nie”

„GDY ZAUWAŻYŁEM, ŻE LUDZIE KOPIUJĄ MOJE RUCHY, WIEDZIAŁEM, ŻE ROBIŁEM COŚ, JAK NALEŻY” do Los Angeles, następnie do Nowego Jorku na miesiące treningów, a później wyruszyli w trasę i od tamtej pory tak właśnie wygląda życie tej dwójki: ciągle w ruchu. Duet niedawno wrócił z Finlandii, gdzie zajął pierwsze miejsce w kategorii house w regionalnych finałach Juste Debout, dorocznego globalnego turnieju tańca. W połowie marca udali się do Paryża i dotarli do półfinałów zawodów. „Pojechaliśmy tam, by poprowadzić jedne zajęcia i zaliczyć jeden występ, ale gdy już byliśmy w Finlandii, pomyśleliśmy, że przecież możemy wygrać, więc się zapisaliśmy – i wygraliśmy” – mówi Parks. „Przeznaczeniem Jrona było zostać moim partnerem, bratem i najlepszym przyjacielem”.

W

racając do Strefy Bitwy – Rashad Harden i Morris Harper (aka DJ-e Rashad i Spinn) stoją za konsolą, obserwując wyczyny kolesi takich jak Basik i Light Bulb. Od prawie czterech lat Rashad, Spinn i reszta ich ekipy Ghetto Teknitianz (w skrócie Ghettoteks) regularnie grają na niedzielnych imprezach footworkingowych. „Zebrał się przyzwoity tłum” – stwierdza 30-letni Spinn, spoglądając na 80-osobową widownię. „W pierwszym tygodniu mieliśmy około 100 osób”. Rashad jest zdumiony, że muzyka footwork wyszła poza Chicago. 29-letni Rashad od dawna

zajmuje się produkcją różnych podgatunków – footwork, juke, a nawet ghetto techno – i zakładał, że jego praca ograniczać się będzie do grania na tego typu imprezach. „Obecnie wszyscy mamy szansę na zrobienie czegoś większego” – mówi Rashad. Już od dawna footworkin’ uznawany jest raczej za przybrane dziecko juke, a nie szanowany podgatunek. Jak na ironię wielu house’owych producentów tak samo myślało kiedyś o juke, co nie umyka uwadze Teknitianz. „W Chicago roi się od osób, które myślą, że są zbyt dobre, by z tobą pracować” – mówi Spinn, odmawiając podania imion. „Miło by było, gdyby ludzie mogli współpracować”. Ale „Bangs and Works” to dobry początek, jak mówi, nawet jeśli Spinn, Rashad i Earl „DJ Earl” Smith jednogłośnie stwierdzają, że ich wkład w nagranie albumu to dość stary materiał. Ale prace nad „Vol. 2” już trwają, a większość członków Ghetto Teknitianz w kwietniu zagra w Londynie, Amsterdamie i Berlinie. Według Spinna footworkin’ przeżywa obecnie rozkwit. „Taniec i muzyka zdobywają popularność w całej Europie. Miejmy nadzieję, że reszta społeczności zjednoczy siły i pomoże zaistnieć temu undergroundowemu zjawisku na globalnej scenie. Najwyższa pora, by świat dowiedział się, co się dzieje w Chicago”. Zobacz więcej i przekonaj się, o co chodzi, na: www.footworkingz.com

51


a kc ja

Lot tangata manu Trzeci sezon Red Bull Cliff Diving World Series 2011 zainicjowano na Wyspie Wielkanocnej. Jest to nawiązanie do pierwotnej formy skoków do wody w rodzinnych stronach „ludzi ptaków”. Tekst: Katrin Strobl

Zdjęcia: Alfredo Escobar/Red Bull Cliff Diving (1), Dean Treml/Red Bull Cliff Diving (1)

L

52

otnisko w Limie (Peru), marcowy dzień, krótko przed północą. Na kartce „zaptaszkowane” 12 nazwisk. Kierownik wyprawy odczuwa ulgę. Zespół pasażerów lotu LA 848 w komplecie. Nie jest to wcale oczywiste w przypadku tuzina zawodników zjeżdżających z całego świata na pierwszą imprezę z cyklu Red Bull Cliff Diving World Series. Mimo późnej pory i zimnego światła neonówek w hali odlotów wyczuwa się urlopowe podniecenie. Może to kwestia klapek i luźnych szortów? Albo opalonych twarzy świadczących o częstym przebywaniu w pełnym słońcu? A może luzu i dobrego humoru sportowców oraz osób towarzyszących im przy bramce nr 21 na Aeropuerto Internacional Jorge Chávez? Przyczyną może być też pierwszy cel podróży w ramach nowego sezonu zmagań: z Limy leci się 4000 km na zachód, na Wyspę Wielkanocną, zwaną przez miejscowych Rapa Nui. Pięć godzin lotu nad Pacyfikiem – z nadzieją, że pilotowi uda się odnaleźć tę wysepkę leżącą między Ameryką Południową a Tahiti. Gdyby Ziemia była płaska, z Rapa Nui można by zajrzeć za jej koniec. Dlaczego właśnie Wyspa Wielkanocna? Na pewno dlatego, że wraz z pozostałymi miejscami rozgrywania zawodów w ramach Red Bull Cliff Diving World

Kolosy wyrzeźbione w skale wulkanicznej i umięśnione prawie tak dobrze jak ekipa skoczków Red Bulla

Tour – Atenami, Bostonem, Jukatanem (Meksyk), La Rochelle (Francja), Malcesine (Włochy) i Jałtą (Ukraina) – wyspa tworzy zadziwiającą mieszankę, która świadczy o niepowtarzalności tego cyklu. Tradycja i nowoczesność, egzotyka i fascynująca przyroda: wspaniała sceneria dla zapierającego dech w piersiach widowiska sportowego. 12 najlepszych skoczków walczy o tytuł. Oceniane przez sędziów skoki wykonuje się z wysokości 27 m. Rapa Nui także dlatego, że przez kilkaset lat istniała tam piękna tradycja: kto wiosną jako pierwszy dopłynął z jajem rybitwy z wysepki Moto Nui do krateru wulkanu Rano Kau (miejsca lokalnego kultu religijnego), przez resztę roku nosił zaszczytny tytuł tangata manu (człowieka ptaka) i był czczony jak król. A wyczyn



był rzeczywiście ryzykowny: skok do morza, zmagania wpław z prądami morskimi oraz falami i wreszcie triumfalny powrót z kruchym trofeum – świetnie pasuje to do cliff divingu.

S

koczkowie spotykają się w Limie po raz pierwszy od ostatniego finału na Hawajach, gdzie we wrześniu 2010 roku Anglik Gary Hunt zwyciężył w klasyfikacji generalnej. Mimo długiej przerwy od pierwszej chwili wszyscy mają świetny humor. Przed treningiem i skokami konieczne jest przeprowadzenie wspólnej rozgrzewki – kontakty międzyludzkie są od razu ciepłe i serdeczne. „W skali całego roku spędzamy ze sobą w tym gronie więcej czasu niż ze swoimi rodzinami” – mówi Francuz Cyrille Oumedjkane, od 11 lat członek ekipy. „Dlatego czujemy się teraz tak jak uczniowie na pierwszym spotkaniu po wakacjach. Wszyscy opowiadają o swoich przeżyciach i chcą wiedzieć, co robili koledzy”. Na liście pasażerów lotu LA 848 brakuje trzech znanych nazwisk. Australijczyka Steve’a Blacka, mistrza świata z 2008 roku, wyeliminowała kontuzja goleni. Będzie

54

pauzował jeszcze przez kilka miesięcy. Ukrainiec Andriej Ignatienko (46 lat, najstarszy uczestnik zawodów) dwa dni przed wylotem zerwał prawe ścięgno Achillesa. Kolumbijczyk Eber Pava nie przebrnął w styczniu w Australii przez eliminacje (zabrakło mu 0,15 punktu), co smuci zwłaszcza Orlanda Duquego, dziewięciokrotnego mistrza świata i rodaka Ebera: „Znamy się jeszcze ze skoków z jednometrowej trampoliny, czyli od 23 lat. To będzie pierwszy sezon bez niego!”. W tej sytuacji szansę otrzymała utalentowana młodzież. Steve Lobue, 25 lat, energiczny zawadiaka, może trochę zbyt „amerykański” w zachowaniu. Oleksandr Kucenko z Ukrainy, zwany „Saszą” i podziwiany za nienaganną technikę. Zawsze szeroko uśmiechnięty Meksykanin Jorge Ferzuli, dla którego los przewidział na tych zawodach szczególną rolę. Gdy samolot ląduje na Rapa Nui o 6.30 rano czasu lokalnego, jest jeszcze ciemno. Z całego zespołu była tu wcześniej tylko jedna osoba: Orlando Duque, pełniący dzięki swoim sukcesom funkcję nieformalnego przywódcy całej grupy, przyjechał na wyspę w zeszłym roku, żeby sprawdzić warunki. Duque opowiedział już kolegom, czego mogą się spodziewać: dziewiczej przyrody i przyjaźnie nasta-

Moai to posągi patronów wykute w skałach pochodzenia wulkanicznego

Zdjęcia: Dean Treml/Red Bull Cliff Diving (1), Romina Amato/Red Bull Cliff Diving (3)

Wyluzowani skoczkowie z ekipy Red Bull Cliff Diving niewątpliwie trochę namieszali na spokojnej Wyspie Wielkanocnej


wionych ludzi, wiodących proste życie zgodnie ze starą polinezyjską tradycją. Po nielicznych drogach na wyspie, którą przy odrobinie ambicji można obejść pieszo w ciągu jednego dnia, jeździ trochę pikapów i motocykli oraz chodzi sporo koni. Na Rapa Nui nie ma lasów ani supermarketów, są za to malutkie sklepiki z owocami i warzywami prosto od rolników, a także knajpki ze świetnymi daniami z ryb. Tylko wtedy, gdy przylatuje samolot ze stolicy, Santiago de Chile – licząca 4000 mieszkańców Rapa Nui należy do Chile – w sklepach natychmiast pojawiają się wywieszki: „Dziś świeże mięso”. Rapa Nui to także ojczyzna posągów moai – słynnych, ważących do 80 ton rzeźb wykutych w wulkanicznej skale. Jedną trzecią tych kolosów stanowią zwrócone zwykle ku oceanowi głowy, a rzeźby kończą się tuż poniżej pępka. Moai były kiedyś elementami miejsc kultu i upamiętniają zmarłych wodzów. Posągi mają chronić wyspę jako pośrednicy między światem żywych i umarłych. Są także kamienną motywacją dla skoczków, którzy już podczas pierwszej wycieczki obejrzeli największą grupę moai w Ahu Tongariki: stojące w szeregu 15 postaci, jedna nawet w kapeluszu.

Zdjęcia: Dean Treml/Red Bull Cliff Diving (3), Romina Amato/Red Bull Cliff Diving (2)

P

ierwszy trening w zatoczce Mataveri Otay, niedaleko stolicy, Hanga Roa. Dla wielu zawodników to pierwsza okazja do „przypomnienia sobie” turniejowej wysokości 27 m. „Mój ostatni skok z tej wysokości? Siedem miesięcy temu podczas finału na Hawajach” – opowiada Hassan Mouti ze Strasburga, przyznając, że na początku sezonu zawsze podchodzi do skoków z respektem. Wyspa pokazuje skoczkom żywy talizman: podczas treningu nad wieżą do skoków krąży manu tara, zwana przez miejscowych ptakiem szczęścia. Ten gatunek rybitwy rzadko tu zagląda, ponieważ gniazduje na wysuniętej w morze wysepce Moto Nui, gdzie pierwotnie zamierzano rozegrać zawody. „Jednak jako lęgowisko gatunku manu tara wyspa jest pod ścisłą ochroną” – informuje nas Niki Stajkovic, dyrektor sportowy Red Bull Cliff Diving World Series. „Nie wolno nam było odwiedzić tego ptaka, więc on postanowił przylecieć do nas”. Mimo ograniczonych możliwości w przerwie między sezonami zawodnicy ćwiczą coraz trudniejsze kombinacje śrub i salt. Potrzeba także coraz lepszego przygotowania ogólnofizycznego: przy skoku z 27 m skoczek wpada do wody, która

Kent De Mond (USA) trenuje na sucho na batucie, obserwowany przez moai (zdjęcie górne). Wysokość 27 m n.p.m.: Sława Poleszczuk (UKR) na samej górze

Artem Silczenko (RUS, po lewej). Ekipę ratunkową podczas zawodów stanowią płetwonurkowie. Tu ćwiczą na Michale Navratilu (po prawej) Nieprofesjonalny strój zdradza, że Steven Loube tylko trenuje (na dole)

55


a kc ja

Curanto, zgodnie z rytuałem serwowany przez kapłanów

sprawia wrażenie twardej jak kamień, z prędkością ok. 85 km/h. Woda nie wybacza nawet najmniejszych błędów. Przekonał się o tym trzy tygodnie przed rozpoczęciem sezonu Orlando Duque. W swoim rodzinnym kolumbijskim mieście Cali, gdzie „podwyższył” 10-metrową wieżę do 27 m, zaliczył twarde lądowanie na powierzchni wody. Z trudem wyszedł o własnych siłach z basenu, ale długa seria badań w szpitalu na szczęście nie wykazała niczego poważnego. Duque przyjechał więc na Rapa Nui obolały, ale o bólu skoczkowie nie opowiadają. Tylko owinięte plastrami części ciała – przede wszystkim stopy, kostki, palce u rąk i nadgarstki – oraz „ochraniacze” na kolanach, udach i ramionach świadczą o urazach, których doznaje się po skokach z wysokości ośmiu pięter.

56

Po skoku każdy dostaje – zgodnie z tradycją – kawałek pieczonego kurczaka

Przerwy w zawodach: widzowie dyskutują o skokach, masażyści masują zawodników

Zdjęcia: Dean Treml/Red Bull Cliff Diving (3), Romina Amato/Red Bull Cliff Diving

W

drugim dniu przewidzianym na treningi o programie decyduje matka natura. Już w nocy całymi godzinami o szyby uderzają krople deszczu: niezwykłe zjawisko w miejscu, gdzie średnioroczny opad to tylko 111 mm. Rano sytuacja się wyjaśnia: w nocy Japonię nawiedziło ciężkie trzęsienie ziemi i w całym regionie Pacyfiku obowiązuje ostrzeżenie o tsunami. Około 17.45 fala może dotrzeć także do Rapa Nui. Trening odwołany, a władze wzywają, aby spakować najpotrzebniejsze rzeczy – telefon komórkowy, paszport, długie spodnie, porządne buty – do plecaka i w razie potrzeby postępować zgodnie z planem ewakuacji. To, za czym zawodnicy często nadaremnie tęsknią, czyli czas na wypoczynek i relaks, nagle przestaje sprawiać frajdę. Nikt się nie boi, ale daje się wyczuć niepokój. Czy fala nadejdzie? A jeżeli tak, to z jaką siłą uderzy? Jasne, że w takiej chwili są ważniejsze sprawy, ale Steven Loube myśli o skakaniu: „Miejmy nadzieję, że nie będzie tak źle i że nasza platforma przetrwa tsunami”. Potem stacja meteorologiczna na lotnisku odwołuje alarm: tsunami nie dotarło do wyspy. Po kolacji zawodnicy z wyraźną ulgą wcześniej niż zwykle udają się do łóżek. W sobotę życie na wyspie zamiera ponownie, ale tym razem z weselszego powodu. Chyba wszyscy mieszkańcy przybyli do zatoczki Mataveri Otay. Wielu widzów siedzi na skałach wokół platformy do skoków, ale najlepszy widok jest z łodzi kołyszących się na falach. Kapłani błogosławią zawodników,


Anglik Gary Hunt miał przez chwilę w ręce główne trofeum, w końcu jednak zajął trzecie miejsce

Zdjęcia: Romina Amato/Red Bull Cliff Diving (2), Dean Treml/Red Bull Cliff Diving (2)

Orlando Duque (CO), dziewięciokrotny mistrz świata, nowy sezon rozpoczyna zwycięstwem

a w specjalnym dole na otwartym ogniu piecze się kurczak. Po ceremonii wręczenia nagród każdy skoczek dostanie porcję curanto. Debiutant Jorge Ferzuli wylosował pierwszy numer startowy i rozpoczyna sezon. Leci w dół z rozłożonymi ramionami. Zaraz po wynurzeniu otrzymuje owację od publiczności, komentującej także głośno decyzje sędziów.

Z

asady zawodów są w cliff divingu proste: w początkowych dwóch rundach każdy skok ma współczynnik trudności 3,6 punktu, więc o klasyfikacji decyduje technika wykonania. W trzeciej i czwartej rundzie decydują stopień trudności i wykonanie. Po pierwszej rundzie stawce przewodzi – dzięki nienagannej technice – Ukrainiec Sława Poleszczuk, Gary Hunt jest trzeci (po trochę niepewnym skoku), a Orlando Duque dopiero siódmy. W drugiej rundzie klasyfikacja zaczyna się zmieniać zgodnie z oczekiwaniami:

po wykonaniu popisowego skoku swojego przyjaciela, Ebera Pavy, prowadzenie obejmuje Duque. Gary’emu Huntowi, noszącemu przydomek „Brillant Brit”, brakuje jeszcze trochę zdecydowania, którym imponował w sezonie 2010. W tym roku skoncentrował się na przygotowaniach psychologicznych i jeszcze za mało trenował w wodzie. Jego potrójne salto z czterema śrubami tym razem nie wychodzi najlepiej. Natomiast Duque, którego Hunt pokonał w 2010 roku, tym razem emanuje pewnością siebie jeszcze przed swoim finałowym skokiem, podwójnym saltem w tył z czterema śrubami. Jeden z sędziów daje nawet dziesiątkę – jedyną najwyższą notę podczas zawodów. Duque zwycięża i wychodzi na prowadzenie w klasyfikacji generalnej. „Wynurzyłem się, zobaczyłem oceny sędziów i pomyślałem sobie: od razu czułem, że to świetny skok!”. Dodaje też: „Chcę odzyskać tytuł. To mój główny cel w tym sezonie”. Jako nowemu człowiekowi ptakowi z Rapa Nui „Duke’owi” powinno się to udać.

Dziesiątka − najwyższa nota tego sezonu. Zwycięzca czuł ją już przy wynurzeniu

Więcej na: www.redbullcliffdiving.com

57


a kc ja

Ośmiu mężczyzn, którzy osiągnęli wszystko. Ośmiu chłopAKów, którzy wszystko mają przed sobą. Tydzień, w którym nie liczy się teraźniejszość. Tekst: Stefan Wagner, zdjęcia: Gian Paul Lozza

NA Barkach gigantów Legendy (Pete Sampras – z tyłu po prawej i Henri Leconte – z przodu po prawej) zagrały z młodymi talentami (Oliver Golding – z tyłu po lewej i Jiri Vesely – z przodu po lewej): międzypokoleniowe spotkanie ekstraklasy podczas BNP Paribas Open w Zurychu

Niespodzianka. Pete Sampras, 39 lat, a dokładniej jego udo: nie wytrzyma już dwóch meczy w ciągu dwóch dni. Henri Leconte, 47 lat, ma ześrubowane dwa kręgi po wypadnięciu dysku. Ivan Lendl, 51 lat, nosi okulary do czytania i woli udzielać wywiadu na stojąco, bo w pozycji siedzącej strasznie bolą go plecy. Tim Henman, 36 lat, między wymianą piłek rozmasowuje prawe ramię. Na kolanie Thomasa Mustera, 43 lata, jest tyle blizn pooperacyjnych, że wyglądają one jak instrukcja do wykonania wycinanki na szkolnych zajęciach technicznych. Goran Ivanisević, 39 lat, nosi gruby gorset rozgrzewający plecy i opowiada o intensywnym treningu siłowym, który jest konieczny, by odciążyć zniszczoną łękotkę. Michael Stich, 42 lata ma zabandażowane jedno kolano, a Mark Philippoussis, 34 lata – oba. I mówi o operacji kolana, która miała niezwykle dobry przebieg; to była jego szósta. Na początku marca w Zurychu zebrało się: 25 tytułów wielkoszlemowych światowego tenisa, 132 mln dol. amerykańskich w nagrodach i 562 tygodnie na szczycie w rankingu tenisistów. Odbyła się tam impreza z serii ATP Champions Tour, mimo już niepełnej dyspozycji fizycznej championów wesołego wędrownego 58

cyrku. Impreza zaspokaja nostalgiczne tęsknoty fanów tenisa, a w różnych zakątkach świata powraca klimat starych dobrych czasów: kilka dni przed Zurychem w nowojorskiej Madison Square Garden 19 000 osób obejrzało pokazowy mecz Pete’a Samprasa z Andre Agassim. W centrum prasowym w Zurychu wiszą plakaty, które nakazują akredytowanym dziennikarzom powściągnąć osobisty entuzjazm: „Absolutely no autograph requests in the media center”. Jak długo impreza będzie mieć rozrywkowy charakter, tak długo każdy zawodnik będzie podchodził do Champions Tour w indywidualny sposób: Philippoussis i Muster walczą tu z upływem czasu i traktują swoje mecze jako przygotowanie do prawdziwej trasy ATP (Muster zaciska pięści tak samo zdecydowanie

Czterech z ośmiu championów tego niezwykłego wydarzenia w Zurychu: mimo śladów pozostawionych przez intensywne lata w karierze grę legend tenisa nadal cechuje światowy poziom


Michael Stich, 42

Thomas Muster, 43

Henri Leconte, 47

Pete Sampras, 39


a kc ja

„w hali podczas mojego pierwszego meczu było przynajmniej 1000 widzów. Zazwyczaj gramy przed ludźmi, którzy należą do naszej rodziny albo nas trenują” jak na początku lat 90., a Philippoussis wciąż ma szybszy serwis niż Nadal, Federer czy Djoković). Szczególnie uwielbiany przez publiczność Henri Leconte i trochę bardziej zdystansowany Michael Stich pilnują, by liczyły się nie tylko punkty. Obaj sportowcy są dowodem na to, że wystarczy pewna niezwykła kombinacja uroku i geniuszu, by podporządkować sobie tenisową piłkę. Ludzie lubią tę kombinację. Lubią ją także media i sponsorzy – głównym i największym sponsorem tenisa na świecie jest BNP Paribas. Bilety w strefie VIP były wyprzedane na długo przed wydarzeniem. Najtrudniejsza część biznesu to zarobienie pieniędzy na turnieju championów – by to osiągnąć, należy zdobyć jedną z niewielu licencji ATP. W Zurychu organizatorzy pilnie odrobili zadanie, co jest godne pochwały w świecie sportu: turniej otrzymał motto „Where champions meet talents” i w mecze legendarnych zawodników wpleciono turniej ośmiu juniorów – aby wziąć w nim udział, trzeba otrzymać specjalne zaproszenie. To ośmiu najlepszych zawodników świata, kolejne pokolenie konkurentów Nadala, Djokovicia, del Potro, być może w najbliższej przyszłości najważniejsi pretendenci do wielkoszlemowych tytułów. Wciąż jeszcze ich nazwiska są znane głównie w branży. Faworytem turnieju juniorów jest Jiri Vesely, Czech, 17 lat, numer jeden w światowym rankingu do 18. roku życia. Na początku roku Vesely wygrał zawody juniorów Australian Open w Melbourne zarówno w singlu, jak i w deblu. Do tej pory żadnemu z obecnych mistrzów nie udało się to w czasie kariery juniorskiej. …zee kord… Pierwsze spotkanie championów i młodych talentów ma charakter nieformalny i odbywa się dzień przed rozpoczęciem turnieju; w hali słychać stuk młotków i borowanie podczas ostatnich przygotowań. Po jednej stronie kortu Henri Leconte, były światowy numer pięć, po drugiej Oliver Golding i Mate Pavić, Anglik i Chorwat, numery cztery i pięć w aktualnym rankingu juniorów. Obaj urodzili się w 1993 roku, w ostatnim roku profesjonalnej kariery Lecontego; w Wielkiej Brytanii na listach przebojów królowały wtedy Tina Turner i Cher. Golding i Pavić przerzucają nonszalancko piłkę nad siatką. Może próbują być cool, tylko w ich wieku nie wiedzą, jak to się robi, a może w ten niezbyt zręczny sposób okazują szacunek legendzie po drugiej stronie siatki. Leconte ma coraz bardziej zasępioną twarz. Woła do nich coś w stylu: „trening” i „porządnie”, oraz zagrywa mocniej. „Hit the ball! Hit it!” – krzyczy coraz głośniej Leconte, znany także jako „tenisowy klaun”. 60

„Hit – the – ball!”. Obaj chłopcy faktycznie zagrywają mocniej, jednak piłka ląduje albo w siatce, albo daleko na oucie. Leconte niemal ryczy: „…OVER the net, INTO the court!”, jego wysoki głos i francuski akcent („...zee net, zee kord”) chyba raczej nie przynosi zamierzonego efektu. Nieco później, by podkreślić powagę sytuacji, Leconte jeszcze bardziej się zasępia, przewraca oczami i podenerwowany schodzi z kortu. Zdanie, które zostało wybrane jako motto turniejowego tygodnia: „Where champions meet talents”, miało znaczyć coś zupełnie innego… Nowy świat. W czasie pierwszych dni turnieju juniorzy są nerwowi i w porównaniu do legend sportu wypadają blado. Za duży wymiar, za dużo wielkoszlemowych tytułów, zbyt wiele uwagi, nawet wypełniona w połowie hala na 3 tysiące widzów mieści ich zbyt wielu. „W ogóle nie myślałem o grze” – mówi po swoim pierwszym meczu Alexander Ritschard, 16-letni Szwajcar, który przez pół roku trenuje w USA. „Po prostu obawiałem się kompromitacji”. W świecie tego nastolatka nie ma jeszcze łowców autografów, dziennikarzy, nagród finansowych, sędziów liniowych i podających piłki dzieciaków. Za 50 000 – 100 000 euro za opiekę, sprzęt i podróże w sezonie można sobie kupić szansę na rozpoczęcie międzynarodowej kariery i gwarancję, że nie będzie się rozpieszczanym. Nawet podczas turnieju juniorów na Wimbledonie mieszka się w schronisku młodzieżowym, które oferuje niewiele więcej niż tylko ochronę przed deszczem i wiatrem. W Zurychu juniorzy mają szansę po raz pierwszy sprawdzić, co się może stać, gdy spełni się ich marzenie o wielkiej karierze. Dowiadują się, że warunkiem udziału Pete’a Samprasa był przylot na miejsce z USA prywatnym samolotem. Przez tydzień juniorzy są traktowani jak gwiazdy: nocują w Dolder Grand, najlepszym hotelu w mieście, pięć gwiazdek, każdy pokój powyżej 500 euro za noc. Umundurowany szofer wozi ich limuzyną, mają do dyspozycji Players’ Lounge z przyćmionym światłem

Cztery z ośmiu wybranych „talentów”: Jiri Vesely wygrał na początku roku w Australian Open zawody juniorów zarówno w singlu, jak i w deblu. Do tej pory nie udało się to żadnej z aktualnych gwiazd tenisa jako juniorowi


action

Jiri Vesely, 17

Oliver Golding, 17

Dimitri Bretting, 18

Alexander Ritschard, 16


a kc ja

Goran Ivanisević, 39

Mate Pavić, 17

i kelnerki, które wyglądają jak modelki i serwują menu na „pięciogwiazdkowym” poziomie. „Dostaliśmy nawet nowe piłki na trening – mówi Liam Broady, 17-letni, leworęczny zawodnik z Manchesteru, numer 27 w rankingu juniorów – a w hali podczas mojego pierwszego meczu było przynajmniej 1000 widzów. Zazwyczaj gramy przed ludźmi, którzy należą do naszej rodziny albo nas trenują”. Spotkanie pokoleń jest pojmowane w Zurychu nie tylko jako piękna metafora, ale też całkiem praktycznie. Starzy i młodzi grają w mieszanym deblu, razem trenują, spotykają się w Players’ Lounge, w hotelowej sali śniadaniowej, w limuzynie. „Zapytałem Tima Henmana, czy zna sposób na uspokojenie” – opowiada Liam Broady. „Często jestem nerwowy. Odpowiedział mi: «musisz ciągle myśleć o taktyce na następny punkt, wtedy w głowie nie będzie już miejsca na nerwowość»”. W następnym meczu Broady prowadził w drugim secie 5:0 z Veselym. Potem stracił spokój i serw, przegrał set i mecz. „Rada Tima była dobra. Tylko nie do końca wcieliłem ją w życie” – powiedział później. Następny Federer Szwajcarii. W Zurychu można także spotkać człowieka, który zawodowo zajmuje się sprawami o bardzo

Tim Henman, 36

62

Liam Broady, 17

Obaj pochodzą z Chorwacji, a co więcej: ze Splitu. Obaj są też leworęczni. Jeden jest idolem drugiego – najmocniejszą stroną Matea Pavicia jest zagrywka „dokładnie jak u Gorana”, jak mówi 17-letni zawodnik. „W 2001 roku, kiedy Goran wygrał w Wimbledonie, uczestniczyłem w powitaniu zorganizowanym na jego cześć w Splicie. Miałem wtedy tylko osiem lat, ale już w tamtym momencie wiedziałem, że pewnego dnia chcę się znaleźć na jego miejscu”

małej szansie na powodzenie. Nazywa się Roland Burtscher, jest Austriakiem i głównym trenerem szwajcarskiego związku tenisowego mężczyzn. W uproszczeniu pracę Burtschera można opisać tak: wykształcić nowego Rogera Federera. W turnieju bierze udział dwóch młodych Szwajcarów – dryblasowaty Alexander Ritscharda i ruchliwy Dimitri Bretting, który w wieku 18 lat już wie, co to znaczy złamana kość biodrowa, i który mówi: „Nie mam najstabilniejszych stawów”. Trening z Thomasem Musterem skończył się dla niego kontuzją ramienia, wywalczył jednak trzecie miejsce w turnieju juniorów i został nagrodzony za to drugą w życiu konferencją prasową. Pierwszą odbył w tym samym miejscu rok wcześniej. „Ten turniej dla młodych zawodników jest tak samo ważny jak Wielki Szlem” – mówi Burtscher. „Trudno o lepszą okazję, by się zaprezentować”. Burtscher mówi, że juniorzy grają tu o „swoje życie”. I mówi to dosłownie, gdyż w przypadku rodzin wielu zawodników chodzi o aspekt ekonomiczny: nie jest dziś odosobnionym przypadkiem sprzedanie domu rodzinnego, by sfinansować tenisowe wykształcenie syna, tak jak to zrobił w latach 80. ojciec Gorana Ivaniševicia. Kształcenie młodych tenisistów jest jak wyścig zbrojeń. Dwie dekady temu Michael Stich miał tak dużo

Na pytanie, kto jest największym talentem w ich kategorii wiekowej, wszyscy juniorzy odpowiadają zgodnie: Liam Broady. Ten Anglik musi się czasem zmagać ze stresem, ale jego idol Tim Henman ma na to radę: „Zawsze myśleć o taktyce następnego zagrania, wtedy w głowie zabraknie miejsca na zdenerwowanie”. Największym sprawdzianem opanowania dla brytyjskich graczy jest Wimbledon. Ostatnim krajowym zwycięzcą był Fred Perry – w 1936 roku. Teraz brytyjczycy z niecierpliwością wyczekują jego następcy


„Trzeba to lubić” rozmowa między generacjami: co 51-letni Ivan Lendl radzi 17-letniemu Filipowi Horansky’emu. W 1978 roku Ivan Lendl był mistrzem świata juniorów, w latach 1979-94 jako zawodowy tenisista wygrał nagrody pieniężne w kwocie ponad 21 mln dol., zwyciężył w 94 turniejach, w tym w ośmiu wielkoszlemowych, przez 270 tygodni utrzymywał się na szczycie światowego rankingu. Po zakończeniu kariery przez 14 lat nie grał w tenisa z powodu problemów z kręgosłupem – właśnie ze względu na tę kontuzję przerwał karierę. Tymczasem zaczął grywać w tenisa cztery razy w tygodniu po jednej godzinie, „choć to i tak szkodzi mojej grze w golfa”, mówi. Lendl jest ojcem pięciu córek, trzy z nich uznawane są za niezwykłe talenty w golfie. Jesienią Lendl otwiera akademię tenisową. W Zurychu jest najstarszym uczestnikiem, na początku tygodnia skończył 51 lat. Jest także idolem Filipa Horansky’ego – zwycięzcy turnieju w kategorii junior. Panie Ivanie, chłopak, który stoi obok pana, Filip Horansky, urodził się w 1993 roku – w przedostatnim roku pana profesjonalnej kariery. Ból pleców już panu dokuczał. Gdy zapyta pan tego chłopca, kto jest jego idolem, odpowie: Ivan Lendl. IVAN LENDL: Chłopak musi zatem jeszcze wyrobić sobie gust. Z jakiego powodu można mnie podziwiać?

zawodowcom. Dziś to niemożliwe. 30 lat temu wystarczyło dobrze grać w tenisa. Dziś, by mieć szansę, trzeba być w świetnej formie pod względem technicznym, taktycznym, psychicznym i sportowym. Kiedyś też tak było, czego jestem dobrym przykładem. Różnica jest inna: dziś jest znacznie więcej dobrych graczy. Wcześniej turniej rozpoczynał się dla faworytów od ćwierćfinałów, wcześniejsze gry były tylko rozgrzewką. Dziś możesz w każdym momencie przegrać z każdym.

Ivan Lendl

zakątka świata, ale z różnych politycznych i socjalnych systemów. Czy to gra albo odgrywało jakąś rolę? System komunistyczny był dla sportowców pod wieloma względami dobry, gdyż dostawałeś pełne wsparcie. Ten system miał jeszcze jedną zaletę: motywował cię do tego, by być wystarczająco dobrym, żeby móc wyjechać. Trzy z pana córek są niezwykle dobrymi golfistkami. Ujmijmy to tak: są golfistkami. Może pan przekazać im coś, co będzie pomocne w golfowej karierze? Są moimi córkami, dlatego mnie nie posłuchają. Córki słuchają każdej innej osoby, tylko nie własnego ojca. Ale trudno sobie wyobrazić, że to przypadek, iż pana córki odnoszą sukcesy w sporcie.

Filip Horansky

„Są Moimi córkami, dlatego mnie nie posłuchają. Córki słuchają każdej innej osoby, tylko nie własnego ojca” Są teraz inni pod ręką, np. Federer, Nadal, Djoković. Horansky mówi, że jak nikt inny ucieleśnia pan etykę gry. Czy jest staromodny? Czy najlepszy junior 2011 nie może się wzorować na najlepszym juniorze 1978? Nie można porównywać tych dekad. Gra stała się agresywniejsza, zawodnicy są bardziej postawni, lepiej wytrenowani i grają lepiej. 17-letni chłopcy są bardziej zaawansowani niż my kiedyś. Dlaczego żaden młodzik nie znajduje się w rankingu 100 najlepszych tenisistów świata? Konkurencja wśród mężczyzn stała się bardzo duża. Kiedyś jako dobry junior miałeś szansę dotrzymać kroku

Czy coś zmieniło się w nastawieniu, jakie mają topowi sportowcy? Nie. Trzeba ciężko pracować i na szalę musisz rzucić wszystko, co możesz. I trzeba to lubić. Brzmi to tak, jakby nie trzeba było się zbytnio męczyć i ze sobą zmagać. Jeśli pracujesz wbrew sobie, to poszukaj innej pracy. Gdyby ten sam Ivan Lendl urodził się 35 lat później, miałby dziś tyle samo lat co Filip Horansky… Filip ma 17 lat, ja miałbym 16. …gdyby Lendl był teraz młody, czy miałby szansę na karierę? ...to grałbym w golfa. Nie musiałbym wtedy kończyć kariery. Obaj pochodzicie z tego samego

Zawsze chciałem, by intensywnie uprawiały sport. To mógł być tenis, ale wybrały golf. Nie ma to dla mnie znaczenia. Uważam, że ich życie byłoby marne bez sportu. Dlaczego? Gdyż bez ciężkiego treningu i pracy nie mogłyby się cieszyć przywilejami. Gdyby mógł pan przekazać młodemu sportowcowi tylko trzy rzeczy na drogę, co by to było? Musisz ciężko pracować. Musisz nauczyć się czerpać przyjemność z ciężkiej pracy. Kto ciężko pracuje, ma talent i odrobinę szczęścia, może coś osiągnąć. Nie ma innej drogi. Im wcześniej to zrozumiesz, tym większe są szanse na to, że coś osiągniesz.


a kc ja

czasu, że dopiero po ukończeniu Wimbledonie używa się teraz mieszanki szkoły średniej zdecydował się zostać traw innej niż 10 lat temu. Na tej piłka profesjonalnym tenisistą, a nie studioodbija się wyżej. Dzięki takim zabiegom wać. Dziś tę decyzję trzeba podjąć gra została spowolniona, by była bardziej w wieku 14 lat. atrakcyjna dla widzów. Jednocześnie jest Czy chłopcy czują presję z tego powona tyle wymagająca pod względem spordu, że ich dotychczasowe kariery kosztowym, że nastolatek fizycznie nie ma towały tyle co dom rodzinny czy nowy szans, by się przebić. To nie przypadek, że samochód? „To ważne, aby czuli tę prewszystkich ośmiu juniorów w Zurychu sję. Bo ważne jest, aby się nauczyli, jak zagrywa backhand dwoma rękami, co ją wytrzymać, jak sobie z nią poradzić. pozwala silniej uderzyć piłkę. Siedmiu Najtrudniejsze lata – mówi Burtscher, z ośmiu championów zagrywa backhand Mark Philippoussis, 34 któremu udało się w 1994 roku dotrzeć klasycznie, jedną ręką. do 315. miejsca w rankingu ATP – są Walka o podlegające naturalnej selekcji dopiero przed nimi, nadejdą w chwili miejsca w Top 100 jest z roku na rok coJuniorzy zapytani o to, z kim nie chcieliby się zmierzyć rozpoczęcia kariery seniora. Jeszcze raz trudniejsza i zaczyna się na coraz mniej uwagi ze strony mediów, publicz- przy świadkach, wskazują 34-latka, który wciąż ma niższych etapach. 20 lat temu numerem ności i sponsorów, jeszcze wyższe kosz- szybszy serwis niż Federer, Nadal czy Djoković. Mark 1000 w rankingu ATP był dobrze grający Philippoussis czuje się znów na siłach, by wziąć ty. Po zakończeniu kariery juniora dla hobbysta, dziś na tym miejscu jest profeudział w ATP Tour większości zawodników rozpoczyna się sjonalista. Do tego dochodzi fakt, że tenis trwająca lata codzienna walka o ekonoobok futbolu jest na całym świecie spormiczne przeżycie”. tem uprawianym z najbardziej profesjoJuniorem w tenisie jest się do nalną intensywnością. W czasie turnieju 31 grudnia roku, w którym kończy się w Zurychu w rankingu ATP w Top 20 18. rok życia. 1 stycznia następnego znajdują się zawodnicy reprezentujący roku rozpoczyna się najniższy etap 12 narodowości. W Top 100 jest 37 nacji, tenisa seniorów, Future Tour, turnieje od Tajwanu po Urugwaj, od Kazachstanu typu Futures – czyli zgrupowanie dawpo Kanadę. nych topowych graczy, którzy już odTim Henman opowiada przy okazji, że padli, oraz ambitnych talentów i niecałkiem niedawno chiński rząd ustanowił spełnionych nadziei. tenis oficjalnym sportem szkolnym. I tym „W porównaniu z Future Tour życie samym – dodaje Brytyjczyk, światowy w okresie juniorskim to zabawa w pianumer cztery z 2002 roku – z dnia na skownicy” – mówi Burtscher. „Powiedzień podwoiła się liczba zawodowych działem moim graczom: musicie celegraczy w tenisa”. Na razie żaden Chińbrować życie w takim hotelu jak ten czyk nie zalicza się do Top 300 rankingu w Zurychu, bo jeszcze długo coś podobATP mężczyzn. Można więc spodziewać nego nie będzie w waszym zasięgu”. się planowanego ataku. Droga, jaką musi przebyć zawodnik, nim zostanie profesjonalnym tenisistą, Mały książę. Największym ulubieńcem jest trudna i pełna wyrzeczeń. Żelazna publiczności w Zurychu jest Henri Leconte. Josh Sapwell, 15 zasada jest następująca: od 200. miejsca Małym ulubieńcem publiczności jest najw rankingu stać cię na opłacanie rachunmłodszy junior, pochodzi z Bedfordshire ków, od miejsca w pierwszej setce moż- Ojciec – mechanik, matka – sprzątaczka, trener na północy Londynu i nazywa się Josh na coś odłożyć – dziś ten okres trwa Sapwell. Już na pierwszy rzut oka, także – ciężko chory szkoleniowiec z klubu, opiekunowie bardzo długo. W latach 80. i 90. junioamatorskiego, 15-latek wygląda jak wy– dwaj zawodowi tenisiści w czasie rekonwalescencji: u Josha Sapwella nic nie jest zwyczajne. Najlepszy rów dzielił od zawodowstwa jeden jątkowy sportowiec. Gra własną techniką, na świecie 15-letni tenisista potrafi dokuczyć nawet krok: Boris Becker i Michael Chang zaskakuje dziwnymi pomysłami i odważnajlepszemu na świecie 17-latkowi wygrali w wieku 17 lat swoje pierwsze nymi zagraniami dystansuje się od reszty turnieje wielkoszlemowe. Dziś ten juniorów: w mieszanym deblu dwóch gejeden krok zamienił się w długodystanneracji wygrał cztery zagrywki Marka sowy bieg z przeszkodami. W 2010 roku po raz pierwszy w ranPhilippoussisa pod rząd, wdał się w kłótnię z sędzią, wpędził kingu ATP Top 100 nie znalazł się żaden nastolatek. w kłopoty Pavicia i prawie wygrał z Goldingiem. Dlaczego tak się dzieje? Eksperci są zgodni: tempo gry z roku Historia Josha jest równie zaskakująca jak jego talent: jego na rok jest coraz szybsze; lepszy sprzęt, naciągi i rakiety oraz poojciec jest mechanikiem, mama – sprzątaczką, nikt w jego rodzikolenie Gorana Ivanisevicia czy Marka Philippoussisa sprawiły, nie nie gra w tenisa. Gdy miał trzy lata, z nudów młócił rakietą że gra jest bardziej jednowymiarowa, często sprowadza się tylko starą piłkę tenisową. Zobaczył go wtedy Neil Claxton, klubowy do serwisu. W reakcji na to stopniowo zwiększano ciężar piłek. trener tenisa. Był pod takim wrażeniem, że zaproponował jego Nawierzchnia kortu staje się coraz bardziej szorstka. Nawet na rodzicom bezpłatne trenowanie chłopca. Claxton stał się dla 64


a kc ja

małego Josha kimś więcej niż tylko największym autorytetem sportowym i jest nim niezmiennie do dzisiaj. Mimo że sam – od kiedy zachorował na jakąś zagadkową chorobę związaną z wyczerpaniem – nie może już trenować swojego podopiecznego. Codzienną pracę na korcie przejęli 23- i 25-latek, Marc Beckles i Dominic Ross-Hurst. Obaj nie są z zawodu trenerami, tylko zawodnikami Future Tour, którzy musieli spauzować z powodu odniesionych kontuzji. Josh jest – pomimo, a może właśnie z powodu swojego mało podręcznikowego otoczenia – najlepszym 15-latkiem na świecie, trudno mu znaleźć poważnego przeciwnika wśród rówieśników. W ubiegłym roku podpisał kontrakt z IMG. To agencja menedżerska, reprezentująca interesy m.in. Rogera Federera, Rafaela Nadala czy Marii Szarapowej.

wszystkiego. I nie potrzebował. Nikt tak ciężko nie pracował na sukces jak on sam. Pokazał, co można osiągnąć pracą i silną wolą. To właśnie w nim podziwiam”. Co powiedział mu Lendl? „Że mam ciężko pracować każdego dnia, że osiągnę coś tylko wtedy, gdy będę konsekwentny, a nie gdy będę wychodził wieczorami ze znajomymi”. Ale to mówi mu chyba także jego trener? „Ale gdy mówi to sam Ivan Lendl – odpowiada Filip Horansky – to co innego”. Horansky wyjeżdża z Zurychu odmieniony jest jeszcze bardziej zdeterminowany niż wcześniej, jest gotów spróbować każdego sposobu, by zajść tak daleko jak jego idol. Hit the ball. Finałowa sobota w Zurychu kończy się meczem mieszanego debla: Goran Ivanisević i Mate Pavić przeciwko

To był pierwszy mecz Josha przed kamerami telewizyjnymi. „Wiedział, że w domu oglądają go trener i rodzice. Z nerwów ledwo mógł ustać” Trener Ross-Hurst jest zadowolony, że jego podopieczny przegrał w Zurychu wszystkie trzy mecze: „Musi nauczyć się przyjmować porażki. Na początku był zaszokowany poziomem gry o trzy lata starszych zawodników. Jednak tak szybko przestawił się na ten nowy poziom, że było to wręcz przerażające”. W Zurychu Josh Sapwell zagrał naprawdę źle tylko jeden ze swoich trzech meczów – ze Szwajcarem Brettingiem. To był jego pierwszy mecz przed kamerami telewizyjnymi, transmitowany w internecie. „Wiedział, że w domu oglądają go trener i rodzice” – mówi Ross-Hurst. „Z nerwów ledwo mógł ustać”. Brzmi to tak, jakby trener cieszył się, że jego podopieczny może być jeszcze czymś poirytowany na korcie. Poza kortem już nie jest tak łatwo. Josh lustruje pomieszczenie, skubie palce i odpowiada jakby mimochodem. Mówi, że spotkał Ivana Lendla. „Chciałem wiedzieć, czy tenis sprawia przyjemność także wtedy, gdy jest się już starym”. I? „Powiedział, że tak”. Dobra wiadomość, prawda? „Tak – podnosi wzrok i uśmiecha się. – Tak!”. Wielka chwila Filipa Horansky’ego. Mark Philippoussis wygrywa w finale championów z Timem Henmanem, Goran Ivanisević zajmuje trzecie miejsce po meczu z Ivanem Lendlem. Finał juniorów wygrywa Filip Horansky w meczu z Oliverem Goldingiem, walkę o trzecie miejsce wygrywa Dimitri Bretting z Jirim Veselym. Jednak dla Horansky’ego najważniejszą chwilą w Zurychu nie był zwycięski moment w turnieju: „To był tylko na razie mój najważniejszy sportowy sukces”. Najważniejszym wydarzeniem dla Horansky’ego było spotkanie z Ivanem Lendlem. „Rozmawialiśmy w Players’ Lounge. Jest moim idolem”. 17-letni Słowak – urodził się rok przed końcem kariery Lendla – oglądał mecze Lendla na YouTubie. I dużo o nim rozmawiał ze swoim trenerem. „To fascynujące, czego dokonał. Dzisiaj każdy z nas ma trenera od tenisa, psychologa, trenera kondycyjnego inaczej się nie da. Ivan Lendl nie miał tego

Henriemu Leconte i Jiriemu Vesely’emu. Ważniejszy niż wynik tego spotkania jest miły, radosny nastrój, jakim zakończył się tydzień, żarty i dowcipy. I wtedy czas zatacza koło. Henri Leconte przy siatce, Mate Pavić, młody Chorwat, przy linii głównej. Pavić uderza mocno, Leconte bez wysiłku odpowiada spokojnym volleyem, jeden raz, dwa, trzy razy i w pewnym momencie w trakcie wymiany piłek Francuz woła głośno: „Hit the ball!”. Publiczność się śmieje. Pavić uderza mocniej, znów volley Leconte’a i wołanie: „Hit the ball! Hit it!”. Śmiech. Pavić robi szeroki zamach, wyprowadza z całej siły forhend, dokładnie uderza piłkę, która przelatuje obok Leconte’a i trafia w kort. Szalony aplauz publiczności. Leconte obraca się, robi kilka kroków w stronę linii końcowej, spogląda przez ramię i mruga porozumiewawczo do Pavicia. French Open: 17 maja – 5 czerwca 2011 Roland Garros, Paryż, Francja: www.rolandgarros.com

Uścisk dłoni: Thomas Muster i Josh Sapwell (z tyłu), Dimitri Bretting i Mark Philippoussis (z przodu) 65


a kc ja

Indywidualista Tom Wegener to legendarny longboarder z Los Angeles, który zakochał się w Australii. Stoi za odrodzeniem desek olo i alaia, używanych przed wiekami przez Hawajczyków, a teraz ma nadzieję, że Tuna, produkowana masowo deska typu alaia, ożywi współczesny surfing. Tekst: Robert Tighe, zdjęcia: Trent Mitchell

66


Tom z olo – jedną z wielkich desek, które promuje, odświeżając modę na ręcznie robione drewniane deski popularne w czasach, gdy surfing dopiero raczkował


T a kc ja

om Wegener oprowadza mnie po dwuipółakrowej działce, którą nazywa „twórczą plantacją”. Posiadłość ta, położona około 1,5 km od Cooroy na australijskim Słonecznym Wybrzeżu w Queensland, graniczy z autostradą Bruce, ale strzeliste eukaliptusy i grube pnie bambusów skutecznie chronią przed ruchem ulicznym oraz ciekawskimi spojrzeniami. Na podwórku stoi własnej roboty halfpipe. Na tyłach znajduje się trzypiętrowa budowla – wspaniały stary budynek z drewna z chwiejącymi się schodami na boku, prowadzącymi na poddasze, gdzie Wegener tworzy swe drewniane deski surfingowe. Po zakupieniu posiadłości w 2001 roku posadził na niej drzewka pomarańczowe i figowe, pnącza marakui, tropikalne jabłka, guawy, melonowce, persymony i drzewka brzoskwiniowe. O miejsce w ogródku walczą sałaty, szpinak, kukurydza, pomidory i świeże zioła, a stare kartony po jajkach służą jako ulegające biodegradacji tace na nasiona. Trociny z walącej się szopy stają się ściółką dla drzew, a Wegener wie o kompostowaniu i sadzeniu więcej niż niejeden ogrodowy guru. „Bardzo chcemy być hipisami” – śmieje się. „Chcemy stworzyć równoległy zielony wszechświat, abyśmy w razie katastrofy mieli przynajmniej pożywienie”. Ten sielski azyl znajduje się bardzo daleko od podmiejskiego dostatku Palos Verdes w Los Angeles, gdzie w 1965 roku urodził się Wegener. Palos Verdes to miejsce, w którym „zdesperowane gospodynie domowe” spędzają czas w ekskluzywnych klubach sportowych i cieszą się lekcjami tenisa udzielanymi przez zawodowców z kaloryferem na brzuchu i śnieżnobiałym uśmiechem. Można tam także znaleźć kilka najlepszych kalifornijskich miejscówek surfingowych i tubylców nieprzepadających za ludźmi z zewnątrz. Wegener kochał fale, ale nienawidził tego nastawienia. „W szkole średniej roiło się od popularnych surferów tworzących zabawną elitę, więc mnie 68


Chwila przerwy – Tom surfuje na desce Tuna w okolicach First Point; warsztat Toma zlokalizowany między grządkami warzywnymi; żywica wykorzystywana przy tworzeniu foam boardów wywoływała wysypkę, więc obecnie Tom pracuje wyłącznie z drewnem


Jeśli Tom chciał, by jego rodzina prowadziła hipisowski styl życia, to bez wątpienia udało mu się zrealizować to marzenie. Dzięki produkcji organicznych warzyw i owoców na rodzinnej działce zwanej „twórczą plantacją” stali się niemal samowystarczalni


a kc ja

ciągnęło do longboardów” – mówi Wegener. „Miejscówki longboardowe były praktycznie puste, a shortboardowe spoty zawsze były głośne i zatłoczone. Decyzja była prosta”. W latach 80. Wegener był już sponsorowanym longboarderem i studentem filozofii, gdy podjął zaskakującą decyzję, że zostanie prawnikiem. Surfing był jego pasją, ale ciężko było wyżyć z „pensji” longboardera, więc włożył garnitur, krawat i zajął się nieruchomościami oraz prawem umów. Wytrzymał trzy lata – najdłuższe trzy lata w jego życiu. „Mało powiedziane, że tego nie znosiłem – ja tego nienawidziłem. Bycie prawnikiem w Los Angeles to samo dno. Wszyscy są nieszczęśliwi – sędzia jest nieszczęśliwy, twój klient jest nieszczęśliwy, urzędnik jest nieszczęśliwy – otaczają cię nieszczęśliwi ludzie. A ja lubię być szczęśliwy”. Rzucił tę pracę w 1993 roku na rzecz prowadzenia nowo powstałego Stowarzyszenia Przemysłu Surfboardowego. Stowarzyszenie to próbowało wprowadzić do kalifornijskiego przemysłu środki bezpieczeństwa, ale niecały rok później konflikty wewnętrzne doprowadziły do jego rozpadu. Wegener został bez pracy, ale jak na ironię nigdy wcześniej nie zajmował tak wysokiej pozycji na scenie surfingowej. Zaczął kręcić filmy o surfingu i zyskał sławę w Japonii. „Longboarding dosłownie tam eksplodował i pewna japońska firma chciała stworzyć markę Tom Wegener. Później wartość jena radykalnie spadła i zrezygnowano z tego projektu”. Wegener pożegnał się ze sławą oraz bogactwem i wrócił do kręcenia filmów. W 1998 roku przyjechał do Australii, by promować „Siestas & Olas” („Sjesty i fale”) − 90 dni z życia najpopularniejszych w tamtych czasach longboarderów, czyli Meksyk, fale, słońce, lokalna kultura i niesamowite zachody i wschody słońca. Mieszkał co prawda w vanie, ale ten niegdyś bardzo nieszczęśliwy prawnik teraz był szczęśliwym kempingowcem. „Kilku znajomych z Australii powiedziało mi, że jeśli już tam przyjechałem, to nigdy nie zechcę wrócić. Pewnego razu usiadłem na plaży: przy mnie leżały psy, w ręce trzymałem piwo, obok dziewczyny opalały się topless, dalej grillowali jacyś ludzie – i pomyślałem sobie, że wszystkie te rzeczy to w Stanach ciężkie przestępstwa. To była wolność”. Tom poznał Margie Hughes, didżejkę stacji Noosa Heat FM, podczas promowania swojego filmu. „Wszedłem do studia radiowego i zobaczyłem ją za szybą. Nasze oczy się spotkały i to wystarczyło. Przeprowadziła ze mną wywiad na temat filmu, a ja zrobiłem wywiad na jej temat. Pomyślałem sobie: «Ożenię się z tobą!»”. Było to w marcu 1998 roku. W czerwcu tego samego roku wzięli ślub, a w lutym 1999 roku na świat przyszedł ich syn Finley. „Miałem dosyć” – uśmiecha się Wegener. „Tak jak wielu Amerykanów byłem gotowy do ucieczki. Ameryka się rozpadała, a ja szukałem czegoś innego. Wielu ludzi szuka własnego przeznaczenia i przegrywa. Mnie się poszczęściło”. Naprawdę miał szczęście, bo longboarding właśnie zaczynał święcić triumfy w Australii, a według

Wegenera Noosa ma najlepsze longboardowe fale na świecie. Znów zajął się tworzeniem desek – czymś, co robił od 12. roku życia. Wkrótce nie nadążał z realizacją zamówień. Wszystko było pięknie, dopóki toksyny wydzielane przy produkcji foam boardów, czyli desek piankowych, nie zaczęły negatywnie wpływać na jego zdrowie. „Praca z tymi materiałami kończyła się wysypką. Pewnego dnia wszedłem do domu po pracy i Finley, który miał wtedy cztery lata, powiedział: «Tatusiu, twój oddech pachnie jak żywica». Wtedy zdecydowałem, że przestanę używać żywicy. Postanowiłem tworzyć deski surfingowe z drewna. Musiałem tylko wykombinować, jak stworzyć drewnianą deskę, która będzie tak samo dobra jak foam board, a nawet lepsza”. Do produkcji swoich desek potrzebował odpowiedniego drewna. Zapewniła mu je paulownia. Paulownia pochodzi z Chin, ale w ostatnich latach zyskała popularność w Australii ze względu na szybki wzrost i wszechstronne zastosowanie. Paul Joske, twórca desek surfingowych z Coffs Harbour, był jedną z pierwszych osób, które wykorzystały paulownię do budowy desek. Pokazał to Wegenerowi, który docenił potencjał tego materiału. Wegener zaczął ją wykorzystywać do budowy pojedynczych elementów foam boardów i odkrył, że był to surowiec niemal idealny. „Drewno to miało niesamowite, prawie nieprawdopodobne cechy” – mówi. „Było lekkie, łatwe do obróbki, bardzo mocne i – co najważniejsze – nie chłonęło słonej wody. Odkryliśmy to przez przypadek i dosłownie nas olśniło. Odkrycie to doprowadziło do odrodzenia desek alaia”. Początkowo Wegener tworzył z paulowni ręcznie robione i puste w środku drewniane deski, ale nie mógł sprostać zapotrzebowaniu. Miał dwójkę pomocników i 100 zrealizowanych zamówień, więc w 2004 roku uczcił sukces wycieczką na Hawaje. Były to prawdziwe rodzinne wakacje, ale Wegener miał swoją misję. Jak większość mędrców surfingu przestudiował ich biblię zatytułowaną „Surfing: A History of the Ancient Hawaiian Sport” („Historia pradawnego hawajskiego sportu”) autorstwa Bena Finneya i Jamesa Houstona. Zaintrygowany był rozdziałami dotyczącymi ewolucji deski surfingowej, a w szczególności zdjęciami desek olo i alaia znajdujących się w Bishop Museum w Honolulu. Olo to długa gruba deska zarezerwowana dla dawnych hawajskich wodzów z początku XIX wieku; alaia to deska znacznie krótsza i cieńsza, wykonana z kawałka drewna o grubości około 2,5 cm, znana z szybkości i zwrotności – używana w tamtych czasach wyłącznie przez pospólstwo. Podczas gdy alaia stała się podstawą dla projektów większości desek na początku XX wieku, olo uważana była za przeżytek. Finney stwierdził, że „ostatni raz tradycyjna deska olo poskromiła fale oceanu około 1915 roku”. Wegener chciał popłynąć na olo, by uczcić swoje 40. urodziny. „Chciałem doświadczyć sportu królów” – ale musiał zobaczyć deski w Bishop Museum, by wykombinować, jak stworzyć własną. „Gdy je zobaczyłem, dosłownie zdębiałem” – mówi. „Ich kształty 71


Produkcja drewnianych desek to praca, którą kocha, ale nie przynosi zbyt wielkich dochodów. Tom poszerzył więc ofertę o deski epoksydowe, produkowane na licencji. „Moja pasja to tworzenie drewnianych desek, ale by przetrwać w tym biznesie, trzeba zapewnić sobie alternatywne źródło dochodów”


a kc ja

były niewiarygodne. Chciałem stworzyć własną deskę olo, ale nie miałem pojęcia, że to aż tak duży projekt”. Wegener zabiera mnie do swego warsztatu, by pokazać mi, jak duży. Z boku znajduje się stojak na gotowe do akcji deski surfingowe, na którym zaszczytne miejsce zajmuje olo – prawie pięciometrowe i 68-kilogramowe cudo. Jest wyższa niż dwupiętrowy autobus i niemal 15 razy cięższa niż standardowy shortboard. Nic dziwnego, że do podniesienia jej potrzeba dwóch osób. „Ludzie dosłownie głupieli, gdy pojawiałem się z nią na plaży” – śmieje się Wegener – „ale surfowałem na niej zawzięcie, dopóki jej nie poskromiłem. Była dla mnie wyzwaniem. Starożytni Hawajczycy musieli być niesamowitymi surferami. Do wiosłowania na olo potrzeba ogromnej siły i musisz idealnie wyczuć falę. Zaliczyłem kilka wywrotek, ale jak już złapiesz falę na olo, jest to czysta radość. To po prostu inny rodzaj surfingu”. Po słynnej olo Wegener stworzył alaia i 5 marca 2005 roku, z okazji swoich 40. urodzin, zabrał deski, kilka piw i kilku przyjaciół na swą ulubioną miejscówkę – First Point w Noosa Heads. Miejscowy surfer Jacob Stuth chwycił alaia i wzbudził sensację. „Złapał falę i po prostu pomknął. Płynął tak szybko, że deska muskała tylko powierzchnię wody. Wszyscy byliśmy w szoku. Było tam kilku dobrych surferów na dobrych deskach, ale alaia była bezkonkurencyjnie szybka”. Olo i alaia to deski bez stateczników, przez co kontrolowanie ich jest znacznie trudniejsze niż w przypadku współczesnych desek wyposażonych w dwa lub trzy stateczniki. Usunięcie statecznika sprawia, że deska staje się szybsza i zwinniejsza. Dlaczego więc mimo to deski bez stateczników od tak dawna zbierają na sobie kurz w muzeum? „Pewien facet stworzył jedną na początku lat 90.” – wyjaśnia Wegener – „ale wszyscy stwierdzili, że to nie ma sensu. Nie poświęcili czasu, by nauczyć się na niej jeździć. Obecnie mamy dobrych surferów, którzy wiedzą, jak się z nimi obchodzić, ale 20 lat temu poziom surfingu był znacznie niższy”. Dobrzy surferzy, jak David Rastovich i Tom Carroll, wylansowali deski alaia i przez kilka lat były w świecie surfingu absolutnym niezbędnikiem. Nie są one dziś już tak popularne, ale nie zniknęły na dobre. „Deski alaia to dziś nic nadzwyczajnego, a w tym przypadku jest to największy komplement” – mówi Wegener. Jednak najważniejszy komplement pochodzi od Bena Finneya, antropologa, który pisał o historii hawajskiego surfingu. „«Tom, jestem z ciebie dumny» – powiedział mi. «Udowodniłeś, że dawni Hawajczycy dobrze surfowali»”. Wegener otrzymał za swą pracę mnóstwo nagród – między innymi Shaper of the Year przyznaną przez amerykański magazyn „Surfing” w 2009 roku – jednak w zeszłym roku na forach pojawiły się dość żywe reakcje związane z wypuszczeniem przez Global Surf Industries epoksydowej deski typu alaia zwanej Tuna. Sprzedano już ponad tysiąc desek Tuna wyprodukowanych w Tajlandii, czyli więcej, niż Wegener stworzył własnoręcznie od czasu rozpoczęcia biznesu

w 1998 roku. Ale choć surferzy chętnie kupują te deski, puryści oskarżają Wegenera, że się sprzedał. Derek Hynd, australijski twórca desek i surfer, powiedział: „On zabił Bambi... Sprzedał się masowej produkcji”. Te oskarżenia ranią Wegenera. „Nazywa mnie hipokrytą, bo się sprzedałem? Derek był zawodowym surferem i przez lata pracował dla jednej z ważnych firm, a teraz nagle stwierdza, że się sprzedałem, ponieważ pracuję z dużą firmą? Włożyłem w to lata pracy. Pomogłem przywrócić do życia hawajski surfing, ale z roku na rok traciliśmy pieniądze i wciąż je tracimy, inwestując w deski alaia”. Stworzenie DVD pokazującego, jak zrobić własną alaia, oraz fakt, że Wegener rozdał wiele desek swoim znajomym i ludziom z przemysłu, z pewnością nie wpływa pozytywnie na stan jego konta bankowego, ale ma nadzieję, że Tuna zapewni mu zastrzyk gotówki i możliwość kontynuowania pracy, którą tak kocha. „Moja pasja to tworzenie drewnianych desek, ale by przetrwać w tym biznesie, trzeba zapewnić sobie osobne źródło dochodów. 5 proc. rynku interesuje się moją pracą, czyli tworzeniem pustych w środku drewnianych desek i desek alaia, ale zaledwie kilku surferów jest gotowych za nie zapłacić. Pozostałe 95 proc. chce tego doświadczyć, ale na współczesnych, łatwych warunkach – to właśnie dla nich powstała Tuna”. Wegener ma nadzieję, że masowa sprzedaż desek Tuna przyczyni się do poszerzenia horyzontów surferów. „Surfing stał się sportem wyczynowym, a powinno w nim chodzić o kontakt z naturą. Dzieciaki widzą w telewizji i na YouTubie spektakularne triki oraz idealne fale i oczekują tego cały czas. Tuna umożliwia doświadczenie jazdy na alaia, jednocześnie znacznie ułatwiając sprawę. To czysta esencja surfingu”. Czyli prawie jak życie na „twórczej plantacji”. Sprawdź kolekcję desek Toma i dowiedz się więcej o jego surfingowych przygodach na: www.tomwegenersurfboards.com

73


a kc ja

Nowi

mistrzowie W LA tłumy podziwiają największą w historii retrospektywę graffiti i street artu, a my prezentujemy artystów, którzy mają największe szanse na pójście w ślady Banksy’ego i Sheparda Faireya. Tekst: Caroline Ryder 74


Zdjęcia: Thomas Butler (1), David Ruiz (1)

Graffiti i street art narodziły się w latach 70. w Nowym Jorku i od tamtej pory przeszły nieprawdopodobną transformację z publicznej plagi do dzieł sztuki, takich jak ta praca Smasha 137, o które zabiegają zarówno kolekcjonerzy, jak i kustosze

75


R

ozkwit tego głównego w naszych czasach nurtu pop-artu był dość nieprawdopodobny. Z klekoczącego, brudnego nowojorskiego metra, które było jego pierwszym „płótnem”, do galerii w Londynie, Nowym Jorku i Tokio – graffiti urzekło zarówno nastolatków, jak i kolekcjonerów sztuki. Obecnie miejsce narodzin tego nurtu w końcu docenia swe najszerzej sięgające zjawisko plastyczne, organizując pierwszą w historii wystawę muzealną poświęconą artystom (lub wandalom – w zależności od punktu widzenia), których „płótnem” są miejskie ulice. Wystawa „Art In The Streets”, którą otworzono w zeszłym miesiącu w Muzeum Sztuki Współczesnej (MOCA) w Los Angeles, poświęcona jest sztuce graffiti i jej młodszemu rodzeństwu – street artowi. Na powierzchni ponad 2500 m2 prezentowane są prace 50 artystów. „Jest to największy pokaz graffiti, street artu i undergroundowych miejskich kultur, jaki zorganizowano zarówno w muzeum, jak i poza nim” – mówi Roger Gastman, jeden z kuratorów wystawy, współpracujący z dyrektorem MOCA Jeffreyem Deitchem oraz artystą i reżyserem „Beautiful Losers” Aaronem Rose. Organizacja wystawy zajęła 40 lat, ale lepiej późno niż wcale, mówi Gastman, autor wydanej w zeszłym miesiącu książki „The History of American

76

Graffiti”. Ma on nadzieję, że ten pokaz „przyciągnie krytyków sztuki, historyków i kolekcjonerów, którzy w innym razie nie przyjrzeliby się tym dziełom dokładnie. Czas, by zaczęli je traktować poważnie i przyznali, że jest to ważny nurt kulturalny”. „Art In The Streets” prezentuje prace, które powstały od początku lat 70. do dziś, a tym samym śledzi ewolucję graffiti od bazgrołów kloszardów na pociągach do ambitnych i kontrowersyjnych dzieł sztuki uwiecznionych w filmach z lat 80., takich jak „Wild Style” czy „Style Wars”, obecnie uznawanych za symbole złotego wieku nowojorskiego graffiti. Znaleźć tu można także instalacje gwiazd współczesnego street artu takich jak Space Invader i tajemniczy samozwańczy „wandal” Neck Face. Dla jasności – istnieje różnica między graffiti i street artem. Podstawą graffiti są litery, często imiona, i sztuka ta obejmuje wszystko – od akwafort na szybach przystanków po misterne 15-metrowe ścienne malowidła. Natomiast street art opiera się na technikach malarskich. Są jednak tak samo nielegalne. Street art jest młodszą formą sztuki, więc znajduje się obecnie w centrum zainteresowania dzięki artystom takim jak Shepard Fairey i Banksy, którego dokument „Wyjście przez sklep z pamiątkami” został w tym roku nominowany do Oscara. Zarówno w street arcie, jak i graffiti ważna jest proliferacja – im częściej i regularniej prace artysty pojawiają się na ulicach, tym większy odnosi on sukces. Ale tu pojawiają się problemy, ponieważ nie każdy chce oglądać graffiti. Władze Los Angeles wydały miliony dolarów na usuwanie graffiti w całym mieście, łącznie z największym graffiti świata – wysokim na 15 m i długim na 107 m dziełem na brzegu rzeki Los Angeles autorstwa artysty zwanego Saber (jego prace także znalazły się na wystawie w MOCA) – które widoczne było nawet z kosmosu. Usunięto je w 2009 roku. W marcu tego samego roku policja zrobiła nalot na dom byłego artysty graffiti i ulubieńca galerii Smeara, który padł ofiarą wyjątkowego nakazu sądowego – zabraniającego mu czerpania korzyści finansowych z jego dzieł. Firmy produkujące farby w sprayu, takie jak Rust-Oleum, mają problem z sukcesem graffiti i według wielu artystów ciężko pracują, by odciąć swe marki od ich działalności. Wystawa w MOCA pomogła już zwrócić uwagę na ten nurt, ale do jego legalizacji jest jeszcze daleko, niezależnie od tego, jak wielu światowej klasy artystów tworzy, jak wielu z nich pojawia się w galeriach czy jak wielu – tak jak Fairey z jego plakatem „Hope” – pomaga wybierać prezydentów. „Establishment nigdy nie zaakceptuje graffiti i street artu” – mówi Gastman. „Jest on nielegalny i tak zostanie. Nawet jeśli powstanie 10 długich na 1,5 km ścian oddanych w ręce grafficiarzy, wciąż będzie istnieć nielegalne graffiti. To fakt. Nurt ten będzie się rozwijać i rozprzestrzeniać w wielu miastach, gdzie jednym się to spodoba, a inni uznają to za brzydactwo. Tak czy owak będą pojawiać się nowi artyści – i o tym właśnie jest ta wystawa”. By dać wam jej posmak, na kolejnych stronach prezentujemy trzy wschodzące gwiazdy street artu i graffiti, z których każda reprezentuje inną odmianę tego nurtu – od złożoności Smasha 137, poprzez lekceważenie Neck Face’a po niezwykły kunszt ROA.

Wywołujące zarówno podziw, jak i pogardę graffiti i street art stały się niezwykle lukratywnymi formami na rynku artystycznym, na którym prace Sheparda Faireya i Banksy’ego warte są tysiące funtów. Ich sukces oraz sukces im podobnych utorowały drogę młodszemu pokoleniu artystów ulicznych, takich jak ROA (po prawej: ściana w Paryżu) i Neck Face (po lewej)

Zdjęcia: peter sutherland (1), courtisey of ROA (1

a kc ja


„Jednym się to spodoba, a inni uznają to za brzydactwo. Tak czy owak – będą się pojawiać nowi artyści” Roger Gastman

77


Action

ROA Ten belgijski artysta uliczny znany jest z ogromnych, misternych czarno-białych dzieł przedstawiających dziką przyrodę w ponury sposób. Wyglądają one jak ogromne ilustracje z książek przeniesione na miejskie ściany. „Zwierzęta są fascynujące” – mówi. „Sposób, w jaki przystosowują się do ludzi; jak udaje im się przetrwać w miastach... Symbolizują wiele naszych cech, a ludzie wciąż dziwią się, widząc je na ulicach, nawet gdy je jedzą lub mieszkają tuż obok nich”. Jego zainteresowanie królestwem zwierząt wywodzi się z dzieciństwa w Gandawie w Belgii. „Mój pierwszy nauczyciel plastyki interesował się naturą” – mówi ROA. „Czasem zabierał nas do lasu i opowiadał historie o ptakach”. W domu ROA nie było telewizora, więc rysowanie stworzeń stało się jego ulubioną formą rozrywki. Fascynacja rysunkami zwierząt w połączeniu z wpływem amerykańskiej kultury ulicznej (filmy Spike’a Lee; książka „Subway Art”; hip-hop; skateboarding; sztuka Keitha Haringa) w końcu zmusiła ROA do tworzenia sztuki na ulicach. Wraz ze znajomymi zaczął amatorsko zajmować się scratchingiem, deskorolką i graffiti. „Nie istniała tutaj scena 78

taka jak w Nowym Jorku” – mówi. „Byliśmy grupką znajomych starających się odnaleźć swoje miejsce”. Obecnie prace ROA osiągają 15 m wysokości – jak jego czapla w pobliżu Brick Lane we wschodniej części Londynu lub łasica w Turynie – i pojawiają się w miejscach tak różnych jak USA, Anglia, Polska, Hiszpania i Niemcy. Prace są tak ogromne, że czasem musi korzystać z teleskopowych podnośników. „Wielka ściana to czysta zabawa” – mówi. Ale pomimo rozmiarów jego prac ROA nie zamierza ujawniać swojej tożsamości. „Nie chcę być sławny, chcę tylko malować!” – mówi. „Martwi mnie to, że ludzi bardziej interesuje osoba twórcy niż dzieło na ścianie”. W międzyczasie w miejskich pejzażach i galeriach na całym świecie pojawiają się jego kolejne zwierzęta. Ale praca wewnątrz nie jest tak trudna, jakby się mogło wydawać. „Praca wewnątrz wiąże się z pracą na zewnątrz, i vice versa. Wnętrze może być inspiracją dla malowideł zewnętrznych” – mówi. „Dla mnie wnętrze nie reprezentuje innego świata. Po prostu robię to, co robię”. Zobacz wielkie ścienne zwierzęta ROA na: roaweb.tumblr.com

Ukończenie nowego dzieła zajmuje ROA od godziny do kilku dni. Zaczyna od namalowania białego tła, na którym szkicuje kontury i detale zwierząt, używając farby w sprayu – tak jak na tej ścianie w Shoreditch we wschodnim Londynie (po prawej). Powyżej – świat zapewnia „płótna”: (zgodnie z ruchem wskazówek zegara, od lewego górnego rogu) w Salton Sea w Kalifornii, Berlinie, Cholula w Meksyku i Londynie

Zdjęcia: thomas Butler (2), courtisey of ROA (3)

Artystę malującego zarówno na ulicach, jak i w galeriach inspiruje miłość do przyrody


aa ck tc i oj n a

„Martwi mnie to, że ludzi bardziej interesuje twórca niż dzieło na ścianie” ROA

79


„Jestem wandalem... Przemieszczam się, rysując, i niektórych to denerwuje, a niektórym się podoba... I tyle” Neck face

80


a kc ja

neck fac e

Zdjęcia: Peter Sutherland (1), New Image Art (2)

Oto, co się dzieje, gdy dorastasz w naprawdę nudnym mieście Ten anonimowy artysta uliczny znany z malowania makabrycznych potworów rodem prosto z bardzo złego odlotu po LSD zapewnia, że to nuda zmusiła go do wkroczenia na środek artystycznej sceny. Gdy dorastasz w nieciekawym mieście, w którym centrum kulturalnym jest supermarket, szybko zostajesz pozbawiony nadziei na wielką międzynarodową karierę. O swym rodzinnym mieście w Kalifornii Neck Face mówi: „W zeszłym roku zostało ono uznane za najbardziej przygnębiające miasto Ameryki. Ale cieszę się, że tam dorastałem, bo bez tej nudy nie robiłbym tego, czym się dziś zajmuję”. Z góry zakładał, że skończy, pracując w sklepie z oponami swego ojca, i nie zapowiadało się na to, by fakt, że jako nastolatek zaczął wypisywać na ścianach w całym mieście „Neck Face”, miał to zmienić. Ten pseudonim zrodził się po części dzięki jego przyjacielowi Freddy’emu, który bardzo często używał słowa „neck”, a po części dlatego, że chciał mieć ksywkę wyróżniającą go z tłumu. „Jeśli wybierzesz imię typu Gwiazda” – wyjaśnia – „to w twoim stanie może być nawet 12 innych Gwiazd. Pomyślałem, że musi to być pseudonim niepowtarzalny, taki, którego nikt inny nie wymyśli”. Wtedy dziewczyna jego brata powiedziała mu o czymś zwanym szkołą artystyczną. „Byłem w szoku. Koncept ten był mi zupełnie obcy, bo za każdym razem, gdy rysowałem na lekcjach w szkole, krzyczano na mnie”. W wieku 17 lat udał się do Nowego Jorku, gdzie uczęszczał do szkoły artystycznej, jednocześnie przemierzając miasto na deskorolce i zostawiając swe imię i różne potwory na ścianach. „Aktywnie działałem na ulicach, ponieważ nie miałem nic lepszego do roboty. Potem zacząłem poznawać ludzi, a oni już mnie znali, bo widzieli moje prace”. Po dwóch latach rzucił szkołę – w końcu zyskał już uliczną sławę. Przyjaciel – artysta, kurator i skateboarder Rich Jacobs – zaproponował Neck Face’owi udział w jego pierwszej wystawie. Potem przyszła pora na indywidualne wystawy na całym świecie – w Londynie, Sydney, Kopenhadze i Los Angeles – na których obok będącej jego znakiem rozpoznawczym sztuki ściennej prezentował także metalowe maski swych słynnych już mrocznych potworów. Gdy miał zaledwie 26 lat, zaproponowano mu stworzenie instalacji na „Art In The Streets”. Czy kiedykolwiek sobie wyobrażał, że pewnego dnia on i jego potwory pojawią się w muzeum? „Nie! Jestem wandalem, na bakier z prawem. Nigdy nie planowałem tworzenia street artu. To najgłupsze, co można zrobić. Ja po prostu przemieszczam się, rysując różne rzeczy, i niektórych to denerwuje, a niektórym się podoba. I tyle”.

Artysta w domu – w pelerynie świadczącej o jego obsesji na punkcie horrorów i Halloween. Zaczął pokazywać swoje prace w galeriach w wieku 19 lat. W 2010 r. jego indywidualna wystawa w OHWOW Gallery w Hollywood w Kalifornii przyciągnęła 5000 osób. Wśród jego prac znalazło się powyższe dzieło bez tytułu oraz „Cannibal Carnival” (po prawej)

Oto jego hollywoodzka wystawa: oh-wow.com/community

81


„Moja praca wewnątrz od zawsze wpływała na pracę na zewnątrz – i odwrotnie” Smash 137

82


a kc ja

smash 137 Ten artysta swoimi pracami oddaje hołd nowojorskim mistrzom

Zdjęcia: David Ruiz

Uznawany za wybitnego artystę Smash 137 prezentuje niepowtarzalny styl, wyróżniający się na scenie graffiti. Podróżuje po świecie jako członek czteroosobowej ekipy „pisarzy” reprezentujących produkującą farby w sprayu firmę Montana Colours. Zaprezentowane tutaj prace powstały w Barcelonie

W 1990 roku Smash 137 stworzył swoje pierwsze graffiti, malując wielkimi pomarańczowymi literami słowo „BOSTEN” na ścianie w rodzinnej Bazylei w Szwajcarii. Chciał napisać „BOSTON” na cześć ulubionej drużyny koszykarskiej, Boston Celtics, ale dokładność była ostatnią rzeczą, jaką się przejmował – dołączył właśnie do artystycznego bractwa, które zawsze stoi za nim murem. „Zawsze zdumiewa mnie to, że niezależnie od tego, w jakie miejsce się udaję, gdy tylko poznaję ludzi tak samo bardzo zainteresowanych graffiti jak ja, różnice znikają” – mówi. „Jesteśmy niczym plemię rozsiane po całym świecie, które zawsze czule wita swoich członków, niezależnie od sytuacji”. Smash to grafficiarski purysta znany ze swych literowych dzieł, którego prace bazują na tradycji nowojorskich artystów tworzących na stacjach metra, takich jak jego idol Dondi White, nowojorczyk, który był pionierem wyraźnego, czytelnego stylu pisania, popularnego do dziś. „Moim zdaniem jego prace w nowojorskim metrze są bezkonkurencyjne” – mówi Smash. „Jego dzieła z początku lat 80., czyli z początku jego przygody z graffiti, zasłużyły na miejsce w galeriach”. Smash podróżował ze swoimi puszkami farby w sprayu po całym świecie i niektóre miasta wyróżniają się już na tle innych – na przykład Bukareszt, gdzie malowanie graffiti na pociągach rozkwitło w latach 90. „Jednak farba w całości pokrywająca pociągi nikomu tam nie przeszkadza” – mówi. „Miasto to jest ogólnie dość bezpieczne, więc wygląda to niesamowicie, gdy na stację pełną modnie ubranych ludzi z iPhone’ami podjeżdża jeden z tych barwnych pociągów rodem z lat 80.”. Lubi też wszechobecny w São Paulo styl miejskich hieroglifów zwany Pixação, będący formą graffiti wymagającą od artysty odwagi i umiejętności wspinaczkowych. „A jeśli chodzi o rynek artystyczny, to wybieram Paryż. Znacznie wyprzedza pozostałe miasta” – dodaje. I faktycznie, jak to bywa w przypadku najbardziej utalentowanych i płodnych grafficiarzy, prace Smasha 137 zaczęły się cieszyć powodzeniem wśród kolekcjonerów. Jest szczęśliwy, że może eksplorować świat sztuk pięknych, ale nie zanosi się na to, żeby w najbliższym czasie porzucił ulice. „Nie przestanę tworzyć na ścianach i w miejscach publicznych” – mówi. „Moja praca wewnątrz od zawsze wpływała na pracę na zewnątrz i ją rozwijała – i odwrotnie. Ciężko byłoby więc zrezygnować z jednej z tych form i skupić się wyłącznie na drugiej. Dziś mogę powiedzieć, że udział w wystawie wywołuje u mnie tak samo pozytywne emocje jak widok pociągu z moim graffiti wjeżdżającego na stację”. Prace Smasha można znaleźć na: www.smash137.net

83


Więcej

Dla ciała i umysłu

Poprzez góry: Red Bull X-Alps rozpoczną się 17 lipca w Salzburgu. Paralotnia i sportowe buty to jedyne dozwolone „środki transportu”. Celem wyprawy jest Monte Carlo. Co jeszcze zabrał ze sobą Chrigel Maurer, zwycięzca z 2009 roku – s. 88


Spis treści 86 PORADNIK PODRÓŻNIKA Kiczowaty świat amerykańskich przyczep kempingowych 88 ZDOBĄDŹ SPRZĘT Wszystko, co potrzebne na Red Bull X-Alps 89 TRENING Porady mistrzów 90 GOTOWANIE Sekrety szefa kuchni i niestandardowy przepis 92 NAJLEPSZE KLUBY Wright Venue, Dublin 93 ŚWIEŻY TOWAR Nowa płyta Wild Beasts 94 CO SIĘ DZIEJE 96 ZAREZERWUJ CZAS

Zdjęcie: Olivier Laugero/Red Bull content pool

98 FELIETON Mikołaja Lizuta


Więce j dla Ciała i Umysłu

Fantazyjny kemping

Tam i z powrotem Podróżnicze rady miesiąca

Hicksville schowane w sekretnym miejscu na kalifornijskiej pustyni Mojave oddaje hołd mobilnemu stylowi życia. Ponadto miejsce to oferuje finezyjną zabawę z wiatrówkami i nowoczesne studio nagraniowe.

H

icksville Trailer Palace wyłania się z piasków pustyni Mojave, wyglądając niczym plan zdjęciowy do filmu Johna Watersa – wspaniały i jakże gustowny ukłon w stronę kina exploitation, lat 50., punk rocka oraz kultury „white trash”. Ten nad wyraz kiczowaty motel i zarazem studio nagraniowe znajduje się około dwóch godzin jazdy na wschód od Los Angeles i kilka kilometrów od Parku Narodowego Joshua Tree. Dotrzeć do niego można polną drogą wijącą się przez jałowy krajobraz. Uwaga, miejsce wcale nie jest tak łatwo odnaleźć – Morgan Higby Night, pisarz, DJ i reżyser teledysków, który otworzył Hicksville w kwietniu 2010 roku, wybudował je na zupełnym pustkowiu, zapewniając prywatność swoim klientom: reprezentantom bohemy i nagrywającym tu gwiazdom rocka.

86

Gdy już zarezerwujesz nocleg, Higby głównego placu, by zapewnić lokatorom Night udzieli ci wskazówek dotyczących maksymalną prywatność. Jest to klasyczna dojazdu, ale nawet one na niewiele się przyczepa w najlepszym wydaniu, nazdadzą w środku nocy. Można wtezwana na cześć wytwórni reżysera dy łatwo zabłądzić – tak jak my. filmów klasy B Rogera Cormana. „Podążaj za księżycem i skręć Czysta, przestronna i skrupulatw lewo przy słupie telefonicznie odrestaurowana, posiada nym” – oto jego rada. Higby maleńką łazienkę oraz kuchNight to intrygująca postać. nię z lodówką Smeg w stylu Osierocony w młodym wielat 50. i kuchenką Dixie. Dwa ku, wyprowadził się z domu, piętrowe łóżka można złożyć, gdy miał 17 lat, i zamieszkał robiąc miejsce na sprzęt filmona kempingu w Oregonie. Od wy, a część sypialniana oferuje W Hicksville w rzeczywi- królewskie łoże i telewizor tamtej pory darzy mobilne stości jest niewiele zasad. z płaskim ekranem. domy ogromnym sentymenNajważniejsza to: „Nie tem. Kempingi są ważnym eleNa zewnątrz widzieliśmy przeszkadzać artystom” mentem amerykańskiej kultury, grupkę gości siedzących wouosabiają jednocześnie biedę, wolność kół ogniska. Płomienie oświetlały ogród i prostotę, a w tym przypadku – kicz. ze sztuczną trawą i miniaturowy słonoNajwiększa przyczepa w Hicksville, wodny basen z podwodnymi głośnikami The New World, ustawiona jest 30 m od ogrzewany energią słoneczną. A że jest to

Tekst: caroline ryder

Hicksville Trailer Palace.


San Francisco

Las Vegas

Los Angeles 200 km

Hicksville

100 miles

DROGA DO CELU

Dziewięć kiczowato wyglądających i wyposażonych przyczep wprowadza gości w typową dla Hicksville atmosferę

Trailer Palace znajduje się około 8 km na północ od Parku Narodowego Joshua Tree. Gdy już będziesz blisko, zadzwoń po dalsze wskazówki. Koszt: każda przyczepa ma inną cenę; wahają się od 75 dol. (The Pony) do 225 dol. (The New World) za noc. Rezerwując siedem nocy, zapłacisz za pięć. Rezerwacji można dokonać online.

TO NIE MARRIOTT

Zdjęcia: Åbigail Yan (4), Jason Carlin (2)

Treehotel oferuje eleganckie „pokoje” zawieszone na drzewach w borealnym lesie na południe od koła podbiegunowego. Najpopularniejszy jest MirrorCube, w którym podczerwień sprawia, że ptaki nie uderzają w okna, gdy ucinasz sobie drzemkę. www.treehotel.se

Dziki Zachód, nie mogło zabraknąć terenu strzeleckiego dla łuczników i miłośników wiatrówek – jedna z niewielu zasad w Hicksville (obok „Nie przeszkadzać artystom”) głosi: „Proszę nie strzelać do siebie nawzajem”. Basen otacza kolekcja tematycznych przyczep. The Lux, nazwana na cześć Luxa Interiora z punkowej kapeli The Cramps, zawdzięcza wystrój horrorom z lat 50., psychobilly i Halloween. Fifi – ozdobiona fioletoworóżowymi i indygowymi kwiatami. Są także: The Pioneer – stylizowana na chatę z bali, idealna dla Daveya Crocketta; The Pony, mieszkająca we własnym „boksie”, oraz The Integratrailor – wyposażona w sprzęt do komunikacji z kosmitami i światła statku kosmicznego. Nazwa pochodzi od akustycznie idealnej kopuły skonstruowanej w 1959 roku przez George’a Van Tassela – The Integratron.

Oryginał znajduje się 15 minut jazdy stąd. W pobliżu jest także Noah Purifoy’s Art Complex: akry przedziwnych instalacji ze zużytych toalet, starych kul do kręgli i innych przedmiotów, które wpadły w ręce artysty. No i wspaniały Park Narodowy Joshua Tree. Odwiedź Cap Rock i zobacz miejsce, w którym skremowano ciało piosenkarza country Grama Parsona, lub poczekaj na piękny zachód słońca. Gdy zaliczysz już przechadzki po tym dziwnym terenie i rozmowy o porwaniach przez kosmitów, zrozumiesz, że Morgan Higby Night i jego dziwny kempingowy pałac wcale nie są tacy dziwni – to po prostu kolejne odzwierciedlenie nieposkromionej inwencji twórczej i indywidualizmu zlokalizowane w tej magicznej kieszeni świata. Uważaj, bo możesz nie zechcieć wrócić do rzeczywistości.

Do domów Living Architecture udajesz się, gdy już ci nie wystarcza czytanie magazynu „Wallpaper”. Te rozsiane w okolicach Kent, Suffolk i Norfolk architektoniczne fantazje czterech międzynarodowych firm projektowych są idealne zarówno dla rodzin, jak i grup znajomych. www.living-architecture.co.uk

www.hicksville.com

87


9 15

14

8 13 1

2 7

12 3

11 10 4

6

5

Towarzysze lotu Chrigel Maurer.

Zwycięzca Red Bull X-Alps taszczy ze sobą 17-kilogramowy bagaż. Od 17 lipca będzie bronił tytułu mistrza, co oznacza, że będzie musiał jak najszybciej dostać się z Salzburga do Monako – pieszo lub na paralotni. 88

PROFESJONALNYCH ZAWODNIKÓW

1. Koszulka firmy X-Bionic Inteligentna tkanina chłodzi klatkę piersiową podczas biegania, aby nie było mi zbyt ciepło ani zbyt zimno. 2. Kurtka Haglöfs Wykonana z materiału softshell, idealnie sprawdza się podczas latania. Lekka i wiatroodporna.

3. Spodnie przeciwdeszczowe Haglöfs Podczas Red Bull X-Alps nie zawsze świeci słońce. Przy złej pogodzie dobrze sprawdzają się te spodnie. 4. Prowiant Ważne: Red Bull Energy Shots, woda i węglowodany. 5. Technika Aby nie zgubić się po drodze, zawsze mam przy sobie GPS, telefon komórkowy i mapy.

6. Buty Lowa Sprawdzają się bez względu na podłoże. Na lodzie w górach przypinam do nich raki.

Te okulary są niezniszczalne. Muszą takie być – na paralotni czasem ma się trochę twardsze lądowanie.

13. Taśmy Advance Są bardzo wygodne – i takie być muszą, gdyż prawie zawsze lecę wiele godzin bez zatrzymywania.

7. Kijki Leki Lekkie i stabilne – idealne na zawody.

10. Plecak Plecak na paralotnię firmy Advance: funkcjonalny i lekki.

14. Rękawiczki Po co mieć odciski?

8. Kurtka przeciwdeszczowa Haglöfs Nawet potop jest przy niej bez szans.

11. Czekan marki Black Diamond Gdy robi się ślisko.

9. Okulary przeciwsłoneczne Gloryfy G3

12. Kask Camp Kask jest wyjątkowo lekki, ale doskonale chroni głowę.

15. Paralotnia Właściwie Advance stworzył ją wyłącznie dla mnie. To skrzydło jest lekkie, ale bardzo wytrzymałe. Więcej na: www.redbullxalps.com

Zdjęcie: gian paul lozza

Zdobądź SPRZĘT


Więce j dla Ciała i Umysłu

Pełny gaz już o poranku

Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje: Max Nagl przysłał nam swój plan treningowy.

Przepis na sukces

W drodze po tytuł

Trening zawodowców

Tekst: werner jessner. Zdjęcia: KTM Images/Red Bull Content Pool, Redeye Media Ltd UK

Max nagl. Wicemistrz świata w królewskiej klasie motocrossu MX1 ma tylko jeden cel: zamienić startowy numer dwa na jedynkę.

Kto dziś chce zostać mistrzem świaobojczyk, Bawarczyk znacznie ta MX1, powinien wziąć udział zbliżyłby się do numeru jeden. w wyścigu Red Bull Teka KTM Jeśli Cairoli uchodzi za geniuFactory Racing. Mistrz świata Tony sza wśród kierowców, to Max Cairoli (Włochy) i wicemistrz należy do tych, którzy „konseświata Max Nagl (Niemcy) kwentnie pracują pod dowództwem szefa i podporządkowują teamu Stefana Evertsa swoje całe życie sukwytworzyli taki układ sił, cesowi”, jak mówi zdobywając trzy punkty menedżer sportów pomocnicze w Rzymie, motorowych KTM Mattighofen i Lommer, że Pit Beirer. sami narzucają standardy. Max Nagl, 24 lata: Oczywiście Max atak na tytuł MŚ wykorzystał zimę na Ciągłe dążenie do doskonałości, pedanteria pracę nad formą – w detalu, specjaliści w każdej jego plan treningowy można dziedzinie, a przy tym takie niezobaczyć na górze po prawej. zwykłe techniczne możliwości jak Za triumfem Maxa Nagla stoi dobrowolna rezygnacja z pojembezkompromisowy profesjoności KTM (patrz po prawej): to nalizm i bezwzględny brak prawdziwy profesjonalizm i bezwymówek: gdy pogoda zimą warunkowa wola zwycięstwa. uniemożliwiła trening na moCzłowiekiem, którego trzeba tocyklu, wsiadł do samochodu pokonać, jest kolega z teamu i tak długo jechał na południe, – Cairoli – i właśnie to planuje aż znalazł odpowiednie Nagl: gdyby nie złamany w ub.r. warunki.

Mniej znaczy więcej

Zamień pojemność skokową i moc silnika na sterowność: oto tajemnica „małego” KTM. KTM 350 SX-F postawił w ub.r. na głowie cały świat MX: producent po raz pierwszy wystawił na start mniejszą pojemność (w konsekwencji – moc) niż dozwolona: 350 zamiast 450 cm3 i 58, a nie 64 KM. Początkowo kierowcy byli sceptyczni: jeszcze w 2010 roku Max Nagl życzył sobie „najmocniejszego motocykla, jaki można mieć”. Tymczasem chętnie z niego rezygnuje: „Mały silnik ma przewagę w trudnych warunkach, w błocie albo na piasku. Handling jest lepszy, człowiek mniej się męczy, a dzięki większemu zakresowi obrotów można rzadziej je zmieniać”. Przy masie 101,5 kg na KTM trzeba zgodnie z przepisami zabierać 0,5 kg balastu. Bardziej decydujące są mniejsze w porównaniu do czterystapięćdziesiątki masy oscylujące: 3 kg oszczędności daje efekt w postaci nieprzeciętnej sterowności.

89


Więce j dla Ciała i Umysłu

Kulinarny kosmonauta

Najlepsi Kucharze świata gotują gościnnie w Hangarze-7

Anatolij Komm studiował

fizykę i projektował modę. W kuchni łączy te pasje, tworząc menu high-tech.

Kuchnia Warwarów (ros. Barbarzyńców) przypomina laboratorium. Strzykawki leżą obok noży, suchy lód obok patelni, a talerzyki deserowe przy kulinarnej wirówce. Tak właśnie wygląda kuchnia molekularna, kuchnia z innej planety. Na Ziemię sprowadził ją kuchenny kosmonauta Anatolij Komm. Moskwianin studiował fizykę, zaraz po upadku żelaznej kurtyny otworzył butik marki Versace i dopiero potem gotowanie stało się jego profesją. Należy do niego już kilka restauracji w Moskwie. Jednak oczkiem w głowie są Warwary – pierwsza restauracja haute cuisine w Rosji. Tu łączą się w jedno wszystkie jego pasje: fizyka, moda i gotowanie. „Chciałbym udowodnić, że Rosja w niczym nie ustępuje Europie pod względem kulinarnym” – mówi Anatolij Komm. Używa tylko i wyłącznie lokalnych dodatków, by stworzyć nowe wersje rosyjskich klasycznych dań. „Jako rosyjski kucharz muszę pracować z rosyjskimi produktami. Nic innego nie przejdzie”. Tak samo jak rosyjskie dodatki ważni są dla niego rosyjscy goście. „Mam nadzieję, że wkrótce do Warwarów przychodzić będzie więcej Rosjan. Wtedy dopiero uznam, że osiągnąłem sukces”. Molekularna wersja barszczu

Moja restauracja Warwary Strastnoj bulwar 8A, Moskwa, Rosja www.anatolykomm.com Nazwę restauracji można przetłumaczyć jako „Barbarzyńcy”, jednak zasłony z białych kwiatów i kryształowe świeczniki przywodzą na myśl klimat carskiej Rosji. Głównym elementem sali jadalnej są wysokie okna, przez które można podziwiać panoramę moskiewskiej starówki.

90

Zamiana ról. Chleb jest zawsze ciałem stałym, a olej ma konsystencję płynu. Ale nie u Anatolija Komma. W wyniku specjalnych procesów przetwórczych Komm zamienia słynny rosyjski czarny chleb borodinski w substancję o konsystencji kawioru, a tradycyjny olej słonecznikowy w coś chrupiącego. Wybór menu. Dania molekularne w wykonaniu designerskiego kucharza nie tylko wyglądają jak dzieła sztuki, ale też tak się nazywają. Gość może wybierać z dobrze brzmiących nazw dań takich jak: Dusza Rosji; Nieznany Daleki Wschód; Cichy Don; Moskwa w Lecie. Różnorodność. Wieczór u Anatolija Komma to kulinarne przeżycie. Serwuje się tu takie dania jak barszcz z czosnkiem i z mieszkami z ciasta nadziewanymi krabami oraz langusty na koralowej rafie.

Gościnne występy kucharzy Co miesiąc w restauracji Ikarus w Hangarze-7 w Salzburgu gości inny słynny kucharz i wraz z załogą kreuje dwa menu. W maju 2011 r. na gościnne występy przyjedzie 44-letni Rosjanin Anatolij Komm, szef kuchni restauracji Warwary w sercu Moskwy. Informacje na temat menu Komma w Ikarusie dostępne są tu: www.hangar-7.com; rezerwacje przyjmowane są telefonicznie (+43 662 2197-77), a także pod adresem e-mail: ikarus@hangar-7.com

Tekst: lisa blazek. Zdjęcia: Denis Klero/Red Bull Hangar-7

Moja filozofia


Smaki świata Przepisy na dania regionalne

70 g pancetty (włoski boczek) 400 g włoskich pomidorów z puszki, w dużych kawałkach 3 łyżki stołowe lekko uprażonych orzeszków piniowych 3 łyżki stołowe małych rodzynek 15 g gorzkiej czekolady

Coda alla vaccinara.  Popisowe danie Wiecznego Miasta składa się z byczego ogona i czekolady.

Składniki dla 4 osób 1,5 kg ogonówki w kawałkach mąka 1 drobno posiekana cebula 2 marchewki pokrojone w drobną kostkę 3 posiekane ząbki czosnku 3 gałązki selera naciowego 0,5 l białego wina

Gdy w Rzymie dzielone było mięso byka, największy kawałek przypadał szlachcie, kolejny – klerowi, trzeci co do wielkości – mieszczanom, a ostatni – żołnierzom. Ale to nie było wszystko, pozostawała jeszcze quinto quatro – piąta część. Rzeźnicy z Regola, siódmej dzielnicy nad Tybrem, już czekali na resztę byka. Regola to dzielnica jatek. Zapłatą za rozbiórkę mięsa były wnętrzności, łeb i ogon byka. Z tych pozostałości powstała bardzo urozmaicona kuchnia ubogich, którą tworzyli robotnicy i ich rodziny. Najsławniejszą potrawą jest coda alla vaccinara, ogon byka po rzeźnicku. Ludzie z jatek dość szybko zorientowali się, że najlepsze mięso znajduje się blisko kości.

Piekarnik nagrzać do 150°C. Mięso doprawić solą, pieprzem, oprószyć mąką i przysmażyć na oliwie w dużej brytfance. Wyjąć mięso, a do pieczeni włożyć cebulę, marchew i czosnek. Dobrze przysmażyć, a następnie zalać białym winem i pomidorami z puszki. Pokroić pancettę na drobne kawałki i przyrumienić na beztłuszczowej patelni oraz dodać do pieczeni. Ogonówkę ponownie włożyć do przygotowanej zalewy i dusić pod przykryciem w piekarniku przez 2,5 godziny. W tym czasie pokroić łodygę selera na 5-mm plasterki i lekko zblanszować w osolonej wodzie. Pieczeń wyjąć z pieca i dodać do niej plastry selera, orzeszki piniowe i rodzynki. Dalej dusić pod przykryciem przez pół godziny. Dodać do sosu czekoladę i doprawić szczyptą mielonej gałki muszkatołowej, solą i pieprzem. Na koniec wstawić do piekarnika na 10-15 min i wyjąć tuż przed wrzeniem. Przed podaniem przystroić listkami selera. Danie można spożywać z polentą lub chrupiącym białym chlebem.

Rzymski byk Tekst: Klaus Kamolz. Zdjęcie: Eisenhut & Mayer

przepis

91


Więce j dla Ciała i Umysłu

An On Bast miłość do muzyki ma wypisaną na twarzy

Najlepsze kluby gigantyczna, błyszcząca kostka rubika

The Wright Venue, Dublin.

Ekstaza na parkiecie, rockowa muzyka na żywo i kameralny nastrój ekskluzywnego baru: wszystko to oferuje nowy superklub w Dublinie. Gdy w lipcu 2009 r. otwieraliśmy The Wright Venue, chcieliśmy… ...stworzyć połączenie najlepszych światowych klubów. Mix takich lokali jak Pacha na Ibizie czy XS w Las Vegas. Takiego imprezowego miejsca wcześniej nie było w Irlandii. Z zewnątrz klub wygląda jak.... ...gigantyczna, błyszcząca kostka Rubika. Wnętrze wystrojem przypomina... ...kultowe filmy, takie jak „Studio 54” czy „Moulin Rouge!”. Klub jest pełen, gdy... ...2800 gości tańczy całą noc. Nasi stali bywalcy są... ...sexy i glamour – po prostu bajeczni. I kochają muzykę oraz dobrą zabawę dokładnie tak jak my. 92

Aby wejść do klubu, trzeba... ...mieć skończone 21 lat, imprezowy nastrój i elegancki strój! Najbardziej zwariowaną noc przeżyliśmy ... ...całkiem niedawno, gdy do The Wright Venue zajrzał Usher. Przyszedł w piątek i został do niedzieli. Albo wtedy, gdy Rihanna zakończyła u nas swoją europejską trasę. Powinniśmy wspomnieć o naszych toaletach, gdyż... ...w męskim WC pulsuje w rytm muzyki LED-owa listwa, a panie mogą przeglądać się w lustrach o kształcie serc. A także dlatego, że umywalki umocowane są na nogach manekinów. Najlepsze nocne przekąski za rogiem można dostać... ...w Pizzadog – najlepsze, co może zaproponować Irlandia, gdy głód dopadnie nas w środku nocy. The Wright Venue South Quarter, Airside Retail Park Swords, Dublin, Irlandia Tel. +353 1 8900099 www.thewrightvenue.ie

An On Bast „No Cage” PŁYTA MIESIĄCA. Poznańska

specjalistka od tech-house’owych rytmów po raz kolejny zaprasza wszystkich do swojego własnego, autorskiego klubu.

Z pobliskiego klubu dochodzi stłumiony przez ściany basowy rytm. Dobrze znane imprezowiczom dudnienie nabiera coraz bardziej tanecznej formy. Dubowa pulsacja zaczyna iść w parze z syntezatorowymi partiami i chóralnym zaśpiewem. Nieświadome podrygi przerywa Kwiaty – suszone, jednak dochodząca z drugiej sali brzmienia – świeże burza braw. W ten właśnie sposób publika nagradza skaczącego po scenie szalonego saksofonistę. Nie skończył on jeszcze partii, kiedy znajomi ciągną nas na chillout, w miejsce, gdzie głęboka pulsacja idzie już w parze z odrobinę rozedrganą melodią. Zastanawiacie się pewnie, gdzie znaleźć ten pełen niespodzianek klub taneczny. Bilet wstępu do niego stanowi nowa EP-ka poznańskiej producentki An On Bast. Płyta ukaże się 26 kwietnia nakładem amerykańskiej wytwórni La Folia. „No Cage” to najmłodsze dziecko poruszającej się po rejonach eksperymentalnego tech-house’u polskiej uczestniczki Red Bull Music Academy. Biorąc pod uwagę międzynarodowy rozgłos, jakim cieszyły się jej poprzednie wydawnictwa, warto zarezerwować sobie miejsce, zanim zejdą się tłumy.

Zdjęcia: Florian Stravock (1), Julia Ruminiecka (1), MARC O’SULLIVAN (1), Sync Imaging (3)

Błyszcząca kostka Rubika


Więce j dla Ciała i Umysłu

Droga do „Smother”

W miejskiej dżungli (od lewej): Hayden Thorpe, Ben Little, Tom Fleming i Chris Talbot

Świeży Towar Nowe brzmienia

Wytrawne czerwone wino i gorzka szlachetna czekolada Brytyjska grupa łączy barok z popem, bazując na falsetowych wokalach, uroczystych utworach i lirycznej zmysłowości. Słychać to na jej trzecim albumie „Smother”.

Klaus Nomi Klaus Nomi Pierwszy kontratenor popu. Mieszanie new wave z falsetowym wokalem w kubistycznym kostiumie zapewniło mu uznanie np. Davida Bowiego.

Zdjęcie: Paul Phung

Wild Beasts.

red bulletin: Określiliście album „Two Dancers” jako „erotyczną muzykę downbeatową”. Co powiecie o nowej płycie, „Smother”? tom fleming (bas i wokal): Jest jeszcze bardziej erotyczna i downbeatowa, co pewnie Wild Beasts brzmi strasznie (śmiech). Smother (Domino) To ma być intymny album. Zawiera 10 piosenek miłosnych, ale nie powinny one być dwuwymiarowe; ludzie są skomplikowani. Nagrywaliście ten album w Snowdonii w północnej Walii. Odpowiadała wam praca na odludziu? hayden thorpe (wokal i gitara): To było bardzo istotne, bo umożliwiało bycie odpowiednio obsesyjnym. Tennessee Williams powiedział, że gdy pisze sztukę, tworzy świat, do którego może wkroczyć, podczas gdy ten, który zostawia za sobą, znika. Tematycznie zainspirowała was książka „Frankenstein” Mary Shelley. Jak odzwierciedla się to na albumie? h.t.: Przez długi czas tułaliśmy się, szukając miłości, która w dziwaczny sposób łączy zespół, i to jest pew-

nego rodzaju romantyczne odniesienie. Ponadto na albumie powtarzają się pewne tematy, takie jak „Pieśń o starym żeglarzu” czy mit o albatrosie. To niezwykłe, że czytasz coś, co ma już ponad 200 lat, a jest współczesne jak wczorajszy dzień. „Jesteś moją zabawką, ale zastanawiam się, jak bardzo byłem okrutny?” – to tekst waszej piosenki „Plaything”. Zgłębianie psychologii męskiej seksualności to chyba wasza specjalność? t.f.: W naszej obecnej sytuacji przy trzecim albumie wspaniałe jest to, że możemy grać tak, jak chcemy i jak jest nam najwygodniej: co jeszcze może nam ujść na sucho? Seksualność to fascynujący temat. A muzyka pozwala na wyjątkową otwartość w tej kwestii. Możesz powiedzieć rzeczy, o których nie wypada mówić przy stole. W jakiej sytuacji najlepiej słuchać tego naładowanego seksem albumu Wild Beasts? h.t.: Przy ostatniej płycie mówiliśmy, że powinno się jej słuchać przy butelce wina i czekoladzie. Tym razem konkretniej: powinno to być wytrawne czerwone wino i gorzka szlachetna czekolada. Album „Smother” ukaże się 7 maja w wytwórni Domino; klipy i daty koncertów znajdziesz na: www.wild-beasts.co.uk

Prefab Sprout Steve McQueen Bogate aranżacje, podniosłe melodie, emocje: Prefab Sprout to pierwszy zespół, który użył tak wyrafinowanych środków wyrazu i wciąż był cool.

Antony and the Johnsons I Am a Bird Now Słuchanie Antony’ego jest jak pierwszy pocałunek: zapiera dech i oszałamia. Falset wznoszący się nad dźwiękami fortepianu to muzyczne uosobienie piękna.

93


więcej dla ciała i umysłu

5

13 9

20 6

8 1

19

14 7

2 16 11

15

Do góry nogami: Red Bull X-Fighters w Brazylii

Sporty motorowe FIM Superbike World Championship Włochy (1) Autodromo Nazionale Monza, 8.05.2011 Irlandczyk z Ulsteru Jonathan Rea ma do wyrównania rachunek na odcinku o długości 5973 m. W ub.r. z powodu ciężkich wypadków nie udało mu się przekroczyć linii mety. Moto GP Francji (2) Le Mans, 15.05.2011 W ub.r. Hiszpanie dominowali na podium. Jorge Lorenzo wygrał w klasie Moto GP, Toni Elias wyprzedził Juliána Simóna w Moto 2, a Pol Espargaró – Nicolása Terola w klasie 125 ccm.

Red Bull X-Fighters brazylia (5) Esplanada dos Ministerios, 28.05.2011 W 2008 roku zawodnicy freestyle motocrossu latali nad Rio de Janeiro, teraz podbijają nocne niebo stolicy Brazylii.

WRC Rally Argentyny (4) villa Carlos Paz, 27–29.05.2011 Od pięciu wyścigów Sébastien Loeb jest niepokonany na piaskowych szutrach prowincji Cordoba. W czasie opadów zamieniają się one w prawdziwe kąpiele błotne.

Foruła 1 GP Monako (6) Monte Carlo, 29.05.2011 Wygrana na wąskich uliczkach księstwa to koronacja dla kierowcy F1. W ub.r. podwójne zwycięstwo dla Red Bull Racing zdobyli Mark Webber i Sebastian Vettel.

Co się dzieje Maj 2011

NaszE rekomendacjE: bilet dookoła świata na najbardziej spektakularne i modne wydarzenia sportowe i kulturalne w tym miesiącu. 94

Sporty drużynowe IIHF mś w hokeju na lodzie Słowacja (7) BratysłaWa, Koszyce, 29.04–15.05.2011 Sezon hokejowy kończy się w maju mocnymi akcentami: trwają play-offy NHL, a w kraju mistrza 2002 o tytuł zawalczy 16 drużyn narodowych. FIVB Beach volleyball World Tour czechy (8) Praga, 17–22.05.2011 Pierwsze zawody na europejskim piasku. W ub.r. zwyciężyli Amerykanie; niemiecki duet ze światowej czołówki Brink/Reckermann zajął trzecie miejsce. UEFA Finał Ligi Mistrzów wielka brytania (9) Stadion Wembley, Londyn, 28.05.2011 Obecnie na nowoczesnej arenie, która mieści 90 000 widzów, po raz pierwszy zostanie rozegrany wielki finał Ligi Mistrzów UEFA. Red Bull 4SKINA Kuba (10) Villa Clara, 28.05.2011 W tej niezwykłej serii rozgrywek Baseball Street Game piłkę uderza się ręką, ale po home run trzeba obiec wszystkie cztery bazy.

Zdjęcie: Rex Features

NASCAR Sprint cup All Star Race USA (3) charlotte Motor Speedway, 21.05.2011 Do tego wyścigu kwalifikują się zarówno zwycięzcy ubiegłego, jak i obecnego sezonu, a także 10 ostatnich zwycięzców Pucharu. Zamiast punktów, których się nie nalicza, zwycięzca wygrywa czek na okrągłą sumę prawie miliona dolarów.


więcej dla ciała i umysłu

21 17 18 3 10

13

Summer Camp USA (18) Three Sisters Park, Chillicothe, 27–29.05.2011 65 zespołów, pięć scen, trzy dni muzyki live, jeden obóz letni – tego właśnie chcieliśmy, gdy mieliśmy naście lat. Zamiast kiepskich evergreenów w setach DJ-ów z wiejskich dyskotek na festiwalu w Ohio serwuje się hip-hop w wykonaniu Wiza Khalify i Girl Talk, pokręconą elektronikę Daedalusa czy gypsy punk zespołu Dirtfoot.

12 5

Animal Collective zapraszają na obóz rodzinny

4

Każdy b-boy ma w tym roku szansę na zdobycie biletu na Red Bull BC One, najważniejsze zawody breakdance’owe świata. W rundach kwalifikacyjnych na szczeblu krajowym młodzi tancerze mogą sprawdzić swoje umiejętności i kręcąc headspiny oraz młynki, dostać się do finału w St. Petersburgu.

Kultura Rumble Festival francja (11) Le Transbordeur, Villeurbanne, 5–7.05.2011 Jeśli soundsystem jest dobrze dopasowany, to porusza nawet trzewia, aż zatyka uszy – dobry stary bas. To jemu w okolicach Lyonu składają hołd mistrzowie niskich częstotliwości. Artyści tacy jak Buraka Som Sistema z Portugalii, dubstepowy monster Mala, brytyjski raper Toddla T czy wirtuoz drum’n’bass DJ Hype pytają: „Ready to rumble?”. Red Bull BC One Cypher Peru (12) Trujillo, Arequipa i Lima 4–8.05.2011 Polska Park sowińskiego, warszawa 7–8.05.2011 Kolumbia Bogota/Medellin, 14–21.05.2011

Zdjęcia: Getty Images, picturedesk, Rex Features

Zapełniony Wembley Stadion

ATP Festival Animal Collective wielka brytania (13) Butlins Holiday Centre, Minehead, 13–15.05.2011 Rodzinny kurort urlopowy w południowo-zachodniej Anglii z wodną zjeżdżalnią, halą do gier i minigolfem. Trudno tu tylko spotkać dzieciaki, ponieważ kurort został oblężony przez organizatorów koncertu ATP i jest pod kuratelą zespołu Animal Collective. Amerykańscy dziwacy z kręgów independent zaprosili także takich artystów jak Big Boi (Outkast), Beach House, Omar-S czy Terry Riley. SKIF-15 Rosja (14) St. Petersburg 13–15.05.2011 Kompozytor Sergiej Kuriochin zmarł w 1996 roku. Był kluczową postacią rosyjskiej muzyki rockowej i eksperymentalnej. Ku pamięci tego muzyka co roku do St. Petersburga zapraszani są młodzi artyści elektroniczni. W tym roku to Mujuice, Gonjasufi, Swans czy Zombie Zombie.

9

Movement USA (17) Hart Plaza, Detroit, 28–30.05.2011 Od 11 lat w maju fanatycy elektroniki udają się do Detroit. Do swojej mekki, gdzie wszystko się zaczęło, gdzie jest kolebka techno, skąd swój początek wzięła muzyka maszyn z duszą. Oczywiście nie może tu zabraknąć największych muzyków tego miasta – Carla Craiga czy DJ-a 3000. Gdzieniegdzie przemkną też młode twarze, jak Scuba i Ramandanman.

Summersoon Rosja (19) Amber scene, Kaliningrad, 27–30.05.2011 Rozpustny dance-pop zespołu Blue Foundation, energiczny indie-pop brytyjskiej formacji The Twag i Retro-Rock kapeli Bromheads Jacket: pierwszy wielki międzynarodowy festiwal rockowy w Kaliningradzie przyciągnie wiosną nowe zespoły nad chłodne Morze Bałtyckie. Villette Sonique francja (20) Parc et Grande Halle de la Villette, Paryż, 27.05–1.06.2011 Parc de la Villette w 19. dzielnicy to trzeci co do wielkości teren zielony w Paryżu, nowoczesne miejsce z dekonstruktywistyczną architekturą Bernarda Tschumi. Idealnie nadaje się na doroczny piknik awangardy najnowszej muzyki pop – od Animal Collective, przez Discodeine po Emeralds. Red Bull EMSEE Qualifier USA (21) Canterbury Downs, Minneapolis, 29.05.2011 Freestyle rap wymaga giętkości językowej, spontaniczności i wyczucia rytmu. Podczas Red Bull EmSee żonglerzy słów muszą reagować na hasła i obrazy oraz wplatać je w swoje rymy. W ub.r. gwiazdorski juror Eminem uhonorował młodego MC FowL z Detroit tytułem Red Bull EmSee 2010. W tym roku nowi raperzy dostaną szansę na wejście do wielkiej gry.

17

Red Bull Remake Bośnia-hercegowina (15) Pozoriste, Sarajewo, 20.05.2011 „Red Bull dodaje skrzydeł” – slogan, dzięki któremu wyprodukowano wiele dowcipnych spotów reklamowych. Teraz młodzi kreatywni będą interpretować hasło na nowo. Podczas Red Bull Remake zostaną zaprezentowane i nagrodzone uskrzydlone wideoklipy. Primavera Sound hiszpania (16) Parc Del Forum, Barcelona, 25–29.05.2011 Umiejscowiony w Barcelonie outdoorowy spektakl oferuje wszystko, czego potrzeba ciału i duszy: słońce, morze i cervezę, a oprócz tego najlepszy skład na lato. Obok dawnych sław takich jak John Cale czy Belle & Sebastian na katalońską arenę na plaży przyjeżdża śmietanka nowych zespołów z gatunku independent, takich jak Holy Ghost! albo Yuck.

Carl Craig na Movement Festival w Detroit

95


Więce j dla Ciała i Umysłu

Zarezerwuj czas

Maj 2011

Nie daj się przybić do fotela nadmierną liczbą opcji. Najważniejsze wydarzenia zaplanuj z nami.

28 maja, Ósmy Dzień Tygodnia, Warszawa

Red Bull Guerilla City

www.8dzien.com.pl 27 maja, Warszawa

Numbers

Średniowieczni naukowcy uważali muzykę za część matematyki. Współcześni szkoccy didżeje i producenci – już po wstępnych obliczeniach – połączyli swoje trzy labele w całość. Sumując własne doświadczenia, założyli Numbers. Dodali do siebie house, techno, dubstep i funky, czego wynikiem są koncerty, tłumy na parkietach i tytuł Wytwórni Roku 2010. Trzech spośród genialnych arytmetyków – Jackmaster (na zdjęciu), Deadboy i Spencer – pod koniec miesiąca wygłosi gościnnie w Warszawie wykład. www.nmbrs.net

14–15 maja, Myślenice, Chełm

Diverse Downhill Contest Jako sportowe wydarzenie miesiąca wybieramy renomowane zawody w kolarstwie górskim. Druga w tym sezonie edycja z zaplanowanych czterech przystanków pucharu zagwarantuje pełen odpał: zawodnicy będą rozgrzani, świadomi swoich możliwości i ograniczeń przeciwników – walka na całego! Rowerzyści i widzowie błotem i adrenaliną będą obdarzani po równo! Uwaga, do startu nie jest wymagana licencja Polskiego Związku Kolarstwa – więc na co czekasz? www.downhillcup.eu

13 maja – 12 czerwca

Miesiąc Fotografii w Krakowie Odetchnij atmosferą sztuki i inspiracji. Gdzie? Najlepiej w Krakowie! Tegoroczny festiwal jako motyw przewodni wybrał przewrotne hasło „Alias”. Międzynarodowy skład artystów fotografików przy współpracy z pisarzami stworzy „sztucznych” artystów, którzy w ich imieniu

96

zaprezentują swoje prace w galeriach w całym mieście. Do tego konkurs młodych talentów, wykłady, panele dyskusyjne, imprezy towarzyszące i wszystko, co odwiedzającym zapewni natchnienie na całe lato. www.photomonth.com

Zdjęcia: SHAUN BLOODWORTH, Marek Michalski, Sebastian Wolny/Red Bull Content Pool, Adam Broomberg/Oliver Chanarin

Żeby nie było, że impreza goni imprezę i po weekendzie człowiek jest jeszcze bardziej zmachany niż po tygodniu pracy – zapraszamy na wydarzenie, które można potraktować na dwa sposoby. Industrialny skejt piknik może być wydarzeniem relaksacyjnym: dobra muza i oglądanie deskorolkowych trików na specjalnie sprowadzonej minirampie. Albo – dla ambitniejszych – wysiłkiem fizycznym: udział w skejtowym konkursie, walka o sławę i nagrody. Co kto lubi, byle nie siedzieć w domu. A do tego jeszcze dobra szama z grilla, mniam.


10 maja, Wrocław, Akademiki Tekli, przed Projektem P.I.W.O.

Red Bull Tourbus Wszystkim, którzy lubią świeżą muzykę, podaną w dodatku na świeżym powietrzu, polecamy wybór koncertów, których sceną jest dach legendarnego Red Bull Tourbusa. Na każdym z przystanków będzie można zobaczyć i usłyszeć dwie z dziesięciu rockowych kapel, wybranych z ponad 600 aplikantów. Każdy z koncertów będzie okraszony występem gwiazdy – w tym roku będzie to Fisz Emade; Abradab oraz Tede – a wszystko w juwenaliowej oprawie, czyli zabawa gwarantowana. Kolejne przystanki: 12 maja, Gdańsk, przed Politechniką 18 maja, Lublin, park Akademicki, Juwenalia 19 maja, Olsztyn, Kortowo, przy kotłowni, Juwenalia 22 maja, Kraków, bulwary wiślane pod Wawelem www.redbulltourbus.pl


R

ysunek, który widzą państwo obok, jest nieco stuningowany. Spójrzmy prawdzie w oczy: zacząłem łysieć! Moja coraz bardziej widoczna fryzura na Myszkę Miki jest dojmującym i wstydliwym sygnałem przemijania. Czy nie mógłbym, do cholery, chociaż pięknie osiwieć – jak Wiedźmin, George Clooney czy Lady Gaga? Czy jeszcze zdążę? Zanim mój łeb zacznie przypominać Fa w kulce? Z łysą glacą i zakolami mężczyźni godzą się niełatwo, a walka jest nierówna. No na przykład słynna „pożyczka” Dariusza Szpakowskiego, czyli przedziałek tuż nad lewym uchem i długie pasma maskujące zapuszczone aż do prawej skroni. Dla takiej fryzury wiatr, opady, a nawet delikatne drgania to poważne niebezpieczeństwo. A poza tym: czy ktokolwiek w ogóle dał się na to nabrać? Dlatego chyba sam redaktor Szpakowski już sobie odpuścił. Można też, jak Zbyszek Hołdys czy Kapitan Nemo, nie rozstawać się z kaszkietem, czapką czy beretem, wmawiając wszystkim dość groteskowy farmazon, że nakrycie głowy, niezależnie od sytuacji, to taki artystyczny wyraz niezależności i wiary w wolność jednostki. Jest też droga Eltona Johna czy Silvia Berlusconiego, którzy przeszczepili sobie na głowę włosy z pleców. Nie ma co się śmiać, bo bez włosów jest jakoś łyso. Dlatego, żegnając się na zawsze z piórami jak w „Hair”, warkoczami, dredami, kolorowymi kolcami na cukier, niniejszy tekścik poświęcam fryzjerom. Pierwszy zakład, do którego zaprowadziła mnie mama w Kazimierzu Dolnym, jest dziś kultową restauracją U Fryzjera. Mieścił się w drewnianym domku z gankiem i – o ile dobrze pamiętam – był wyłącznie dla mężczyzn. Do mycia włosów służyła blaszana miska z wycięciem, w jakiej Don Kichot spuścił łomot wiatrakom. Na stoliczkach pod lustrami leżały ręczne, obcęgowate maszynki do strzyżenia,

Felieton Lizuta

Hołd fryzjerom Czyli o przemijającej epoce, kiedy to, co w, było mniej ważne niż to, co na głowie. nożyczki w kilku rozmiarach, składane brzytwy i pędzle. Usiedliśmy w poczekalni, a ja byłem bliski płaczu, bo miałem już za sobą doświadczenia z miejscowym dentystą. Czasem na fotelu siedział rozparty komendant milicji i uprzejmie, choć stanowczo instruował: „Panie Wacku, ogolić! Przyciąć wąsy! Głowa z tyłu krótko, z przodu – poleczka!”. Później, w moich latach szkolnych, niemal każdy fryzjer czy kelner udawał hrabiego. Nosili sygnety herbu ślizgawka i w zasadzie robili łaskę. Z kolei nauczyciele prześladowali uczniów za włosy. Gdy modne były grzywki popersów à la Grzegorz Ciechowski albo tapir na Roberta Smitha z The Cure, szkoły kazały się strzyc na krótko. Ale nie za krótko, bo ogolenie

pały było również niemile widziane. Tak więc gdy po ulicy szedł jakiś Limahl czy Sid Vicious, było niemal pewne, że jest na bakier z obowiązkiem szkolnym. W latach 90. już wszystko było wolno, ale dominowały fryzury męskie na Bundesligę, czyli – jak śpiewał Kazik – „krótko z przodu, długo z tyłu i wąsy na przedzie”. Ja i niektórzy moi koledzy farbowaliśmy włosy. Lubiłem tę modę. Mój kolega Milo, nowojorski korespondent, był prekursorem wszelkich dziwactw na głowie. Kiedyś w Atlantic City chciał porozmawiać z Zyggym Rozalskim, menedżerem Gołoty. Spotkał go w restauracji. Zyggy wskazał na jego włosy kawałkiem krwistej wołowiny na widelcu i wycedził: „Gdyby mój syn zrobił sobie coś takiego, tobym mu łeb obciął przy samej d…!”. Milo tylko wzruszył ramionami: „Na szczęście jesteś impotentem”. I prawie doszło do bójki. W dzisiejszych czasach już prawie nie ma fryzjerów. Zastępują ich designerzy. Do jednego z nich wysłała mnie kiedyś telewizja – najwyraźniej moja ówczesna czupryna była zbyt radiowa. W atelier najwybitniejszego stylisty fryzur w Warszawie czułem się onieśmielony. Na fotelach same „róże «Gali»” i „«Viva!» najpiękniejsi” przemiło gawędzą z wytatuowanymi chłopcami o dziewczęcych twarzach i fantazyjnych ondulacjach na głowach. A lokal tak dziwny, że spokojnie mogłaby w nim zamieszkać Doda z Michałem Wiśniewskim. Włosy obcięli mi bardzo nowocześnie, ale koledzy w radiu nie znają się na designie i gdy mnie zobaczyli, posikali się ze śmiechu. Światowej sławy fryzjer i właściciel marki Vidal Sassoon powiedział kiedyś: „Nasza filozofia to piękne włosy”. Może dlatego, łysiejąc, coraz bardziej czuję pustkę. Mikołaj Lizut (l. 37), dyr. nacz. i programowy Radia Roxy, publicysta „Gazety Wyborczej”, dyr. art. Teatru Radia TOK FM

The Red Bulletin Polska, ISSN 2079-4266: Wydawca Red Bulletin GmbH Redaktor naczelny Szymon Gruszecki Redaktor naczelny wydania międzynarodowego Robert Sperl, Stefan Wagner (z-ca) Zarząd mgr Alexander Koppel, Rudolf Theierl Dyrektor kreatywny Erik Turek Dyrektor artystyczny Markus Kietreiber Szef fotoedycji Susie Forman, Fritz Schuster (z-ca) Sekretarz redakcji Marion Wildmann Redaktor prowadzący Werner Jessner Redakcja Ulrich Corazza, Filip Kalinowski, Florian Obkircher, mgr Arkadiusz Piątek, Andreas Rottenschlager Graficy Miles English, Judit Fortelny, Esther Straganz Fotoedycja Valerie Rosenburg, Catherine Shaw Ilustratorzy Albert Exergian, Mandy Fischer, Dietmar Kainrath Korekta polskiej edycji Maria Tkacz, Kamil Wasilewski Litografia Clemens Ragotzky (dyr.), Christian Graf-Simpson, Claudia Heis, Nenad Isailovic, Karsten Lehmann, Josef Mühlbacher, Thomas Posvanc, Thomas Safranek Przygotowanie do druku Michael Bergmeister Produkcja Wolfgang Stecher Druk Prinovis Ltd. & Co. KG, D-90471 Norymberga, Niemcy Corporate Publishing Boro Petric (dyr.); Lisa Blazek, Markus Kučera, Christoph Rietner, Dominik Uhl, Nadja Žele Kierownictwo wydania polskiego Anna Czerniecka, Aleksandra Zarychta Finanse mgr Siegmar Hofstetter Sprzedaż reklam Frauke Landi (dyr.), Thomas Hutterer, Marcus Zinn Marketing mgr Barbara Kaiser (dyr.), mgr Stefan Ebner, Christian Gruber, Regina Köstler, mgr Klaus Pleninger, Daniela Schwarz, Helga Strnad Zarząd biura Martina Bozecsky, Sabrina Pichl IT Michael Thaler Reklama w wydaniu polskim Biuro reklamy Agora SA, ul. Czerska 8/10, 00-732 Warszawa, Joanna Kmiecicka, tel.: +48 22 555 63 39, joanna.kmiecicka@agora.pl Siedziba redakcji wydania polskiego Al. Wyścigowa 8a, 02-681 Warszawa Telefon +48 22 331 95 50 Fax +48 22 331 95 60 E-mail: redakcja@redbulletin.com Siedziba firmy Red Bulletin GmbH, Am Brunnen 1, A-5330 Fuschl am See, FN 287869 m, ATU 63087028 Siedziba redakcji Wiedeń Heinrich-Collin-Straße 1, A-1140 Wien Biuro redakcji Londyn 155-171 Tooley Street, SE1 2JP, UK Internet www.redbulletin.pl Cykl wydawniczy The Red Bulletin ukazuje się zawsze w pierwszy wtorek miesiąca jako wydanie niezależne lub we współpracy z następującymi gazetami partnerskimi – w Polsce: Gazeta Wyborcza; w Austrii: Kleine Zeitung, Kurier, Oberösterreichische Nachrichten, Die Presse, Salzburger Nachrichten, Tiroler Tageszeitung, Vorarlberger Nachrichten; Burgenländische Volkszeitung, Niederösterreichische Nachrichten; w Niemczech: Frankfurter Allgemeine Zeitung; w Wielkiej Brytanii: The Sunday Telegraph w Irlandii Północnej: Belfast Telegraph; w RPA: Cape Times, Capre Argus, Daily News, Pretoria News, The Star; w Nowej Zelandii: The New Zealand Herald; w Kuwejcie: Kuwait Times Nakład łączny 3,8 miliona Listy czytelników: listy@redbulletin.com Wydanie 14 Warszawa, maj 2011.

NastępnY NUMER UKAŻe się we wtorek 7 CZERWCA

Ilustracja: albert exergian

felieton


1 A Ł U M R O F

T R A T S A N cigi ś y w e i k t wszys l p . a b u z c Z na żywo i

kunde



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.