The_Red_Bulletin_1110_PL

Page 1

www.redbulletin.com

prawie niezależny magazyn / Listopad 2010

Mark Webber Mistrz Człowiek ukryty za maską

Odkryj

Print 2.0

Projektantka Lena Hoschek Moda nie tylko dla szczupłych

Śmiech Pustelnika

Mistrz świata wybiera życie na Lofotach

Dziennik Gniazda

Snowboardowa wyprawa do Nowej Zelandii



Rogiem z Byka

DALEJ W DROGĘ! Niezwykła droga syna australijskiego właściciela stacji paliw do tytułu mistrza Formuły 1, naznaczona szykaną za szykaną; Tony Rowlinson, szef londyńskiej redakcji Red Bulletina i wielki znawca Formuły 1, od wielu lat jest blisko zaprzyjaźniony z Markiem Webberem. Obaj pasjonują się nie tylko sportami motorowymi, ale także sportem wytrzymałościowym, spędzili ze sobą odpowiednio dużo czasu i opis kariery przyjaciela, sporządzony przez Rowlinsona, pozwala zrozumieć, dlaczego Webber nauczył się wygrywać w perspektywie długoterminowej. Rowlinson skrupulatnie notował, jak wiele wysiłku, wytrwałości, samodyscypliny i konsekwencji kosztowało Webbera, by pokonać drogę na sam szczyt sportów motorowych. „Droga Webbera” – strona 40.

ZDJĘCIE NA OKŁADCE: Alan Mahon; Zdjęcie: Vaughan Brookfield/ Red Bull photofiles

Każdy może robić wszystko i do wszystkiego dojść. Trzeba tylko uwolnić się od własnych ograniczeń” – mówi urodzony w 1958 roku Jan Wanggaard, który w 1981 roku jako jeden z głównych rywali Robby’ego Naisha zdobył tytuł mistrza świata windsurfingu. Pewnego dnia odkrył, że całe to zamieszanie ze światową karierą „nie pozostawia mu miejsca na oddech”, jak to nazywa. Miejsce na oddech znalazł z biegiem czasu, gdy uwolnił się od wszystkiego, co go krępowało. Alex Lisetz i Philipp Horak z Red Bulletina odwiedzili Norwega w jego królestwie na Lofotach – norweskim archipelagu na północ od koła podbiegunowego. „Śmieszne” – mówi Jan – „że ci, którym czegoś brakuje w życiu, zawsze są tymi, którzy najwięcej posiadają”. Sprawozdanie z podróży – nie tylko w aspekcie geograficznym – od strony 62.

Pozdrowienia z kraju hobbitów W tym numerze nie zabraknie polskiego akcentu, chociaż oddalonego od ojczyzny najbardziej, jak tylko się da. Czołowy polski snowboarder – Wojtek „Gniazdo” Pawlusiak (na zdjęciu po lewej obok innego mistrza snowboardingu, Anglika Jamie Nichollsa) – po powrocie z elitarnego obozu treningowego w górach Nowej Zelandii spotkał się z naszym redaktorem, któremu ze szczegółami opowiedział o swoich przeżyciach na krańcu świata.

To wydanie doprawimy do smaku historią o japońskim baseballu: nigdzie na świecie nie propaguje się baseballu z taką liczbą okrążeń, na tak profesjonalnym poziomie i przed tyloma fanami. Werner Jessner, dziennikarz Red Bulletina, odwiedził 21-letniego Hayato Sakamoto. Pałkarz Yomiuri Giants jest najpopularniejszym sportowcem Japonii: przez pięć dni w tygodniu przyciąga na stadion średnio 50 tysięcy kibiców. „Home run” od strony 56. Inspirującego czytania! Redakcja.

3


Ten Red Bulletin potrafi więcej, niż myślisz. Filmy, Dźwięki, Animacje 12

40

Print 2.0 – dodatkowy wymiar w Red Bulletinie. W tym numerze kolejne historie.

56

72

78

82 Jak to działa? Więcej informacji na s. 7 albo w internecie: pl.redbulletin.com/print2.0

Print 2.0

Całkiem nowe emocje multimedialne.

Wszędzie tam, gdzie oko byka!



SPIS TREŚCI

WITAJ W Świecie Red Bulla Od norweskiego archipelagu Lofoty po japońskie stadiony baseballowe.

72

Bullwar

16 FINAŁ RED BULL X-FIGHTERS Kto, kogo i na czym przeskoczył... 17 MEBLE Z BOLIDU Czyli: wazon ze spoilera, stolik z wydechu. 18 NOWE brzmienie radia ROXY Red Bull Music Academy Radio w cotygodniowej audycji.

30

19 MARIANA PAJON Mistrzyni BMX liczy siniaki. 20 Wczoraj i DZIŚ Rakiety tenisowe kiedyś i rakiety kosmiczne dzisiaj. 22 Triki FIZYKI Rowerowe kraksy zdarzają się każdemu, ale dlaczego?

56

24 JUSTIN TIMBERLAKE Ten chłopak ma poukładne w życiu, ale czy w głowie? 25 SÉBASTIEN LOEB Numery, które ten wielki kierowca ciągle nam wykręca.

Herosi

28 MAJA WŁOSZCZOWSKA Mistrzyni kolarstwa górskiego i wybitny matematyk w jednym. 30 FRED LEBOW Człowiek, który rozpoczął modę na maratony. 32 LENA Hoschek Tworzy modę dla gwiazd, nie zwracając uwagi na światowe trendy.

32

36 Culoe De Song Wschodząca gwiazda afro house koncertuje na Red Bull Studio Live Stage podczas festiwalu Rocking The Daisies.

Stałe działy 08 Kalendarz PANA Kainratha 10 Galeria zdjęć miesiąca 98 FELIETON LIZUTA 6

82


SPIS TREŚCI

Akcja

Zdjęcia: archives of CCC, Getty Images/Red Bull Photofiles, ktm, MATO JOHANNIK, philipp horak, Polyphony Digital Inc./Sony Computer Entertainment Inc., The NewYorkTimes/Redux/laif, thomas butler/Red Bull Photofiles

40 MARK WEBBER Na tytuł mistrza świata już sobie zasłużył. Teraz musi go tylko zdobyć.

40

62

48 GNIAZDO W NOWEJ ZELANDII Snowboardowa wyprawa na elitarny obóz Red Bull Performance Camp. 56 BASEBALL W JAPONII W Kraju Kwitnącej Wiśni bardzo kochają piłkę i pałkę. 62 EMERYTURA NA LOFOTACH Odwiedzamy byłego mistrza świata windsurfingu w jego norweskiej pustelni. 72 STAJNIA MOTOcykli KTM Odwiedzamy miejsce, gdzie rodzą się mistrzowie i ich zwycięskie maszyny.

Więcej dla Ciała i Umysłu

80 WIELKIE MARATONY Przedstawiamy dziesięć najciekawszych tras maratonów na świecie. 82 GRAN TURISMO 5 Nadchodzi najbardziej oczekiwana gra wszechczasów. 84 zwiedzamy toskanię Wycieczka po kraju dobrego smaku. 86 RED BULL CRASHED ICE Wyścigi hokejowe na torze rodem z motocrossu powracają. 87 FOOD FILM FEST Warszawski festiwal filmów o sztuce kulinarnej. 88 DZIEŃ I NOC Zaplanuj sobie weekend.

„red Bulletin” Print 2.0 Filmy, dźwięki, animacje w twoim „Red Bulletinie”. Zawsze tam, gdzie znak oka z rogami. 1

2

3

28 W okienku pl.redbulletin.com/print2.0 przeglądarki znajdziesz okładkę magazynu. Kliknij Startuj Bull’s Eye!

Potrzebna jest kamerka internetowa. Jeśli otworzy się okienko, kliknij Akceptuj.

Ustaw „Red Bulletin” przed kamerką. Oglądaj treści multimedialne – filmy, pliki dźwiękowe i animacje. 7


k a rt k a z k a l e n d a r z a pa n a k a i n r at h a

8


PARTNER MEDIOWY

RED BULL I-BATTLE MUZYCZNY POJEDYNEK

NA KAWAŁKI Z iPODÓW! POJEDYNKI W RINGU BOKSERSKIM NA KAWAŁKI Z iPODÓW. OSIEM DWUOSOBOWYCH TEAMÓW. OSIEM NUMERÓW W RUNDZIE. OSIEM POJEDYNKÓW O WSZYSTKO... I TYLKO JEDNA ZWYCI¢SKA DRU˚YNA. BÑDè KONIECZNIE. LICZY SI¢ SIŁA TWOJEGO GŁOSU!

TERMINY RED BULL I-BATTLE W POLSCE SOPOT 4 LISTOPADA 2010 KLUB SPATIF UL. BOH. MONTE CASSINO 54 BIAŁYSTOK 18 LISTOPADA 2010 M7 CLUB UL. MALMEDA 7 POZNA¡ 26 LISTOPADA 2010 BLUE NOTE JAZZ CLUB UL. KOÂCIUSZKI 76/78 SZCZECIN 2 GRUDNIA 2010 LULU CLUB UL. PARTYZANTÓW 2 LUBLIN 9 GRUDNIA 2010 KLUBOKAWIARNIA ARCHIWUM UL. AKADEMICKA 4

SZCZEGÓ¸Y NA WWW.REDBULLIBATTLE.PL


FOTA MIESIĄCA

Cow ‘ s R e e f, Zac h o d n i a Au st r a l i a

Jeźdźcy Burzy „Storm Surfers” to nazwa zapierającego dech w piersiach projektu, który w 2008 roku zainicjowali i odpowiednio udokumentowali (w formie filmu) Australijczyk Ross Clarke-Jones i jego rodak Tom Carroll – teraz nastąpił ciąg dalszy. „Storm Surfers: New Zeland”, podobnie jak „Storm Surfers: Dangerous Banks”, opowiada o polowaniu obu surferow – gwiazd światowego formatu – na najwyższe fale południowego Pacyfiku. A ponieważ fale te najlepiej kształtują się na skraju frontów burzowych, skorzystali oni z nowoczesnych technologii, współpracowali z meteorologami, przetestowali nowe systemy GPS... i dzięki temu – co widać – udało im się z powodzeniem zdobyć fale o wysokości 4-piętrowych budynków. Patrz i ucz się – czyli, jak to się robi na: www.stromsurfers.tv


11

Zdjęcie: Peter Ranga


FOTA MIESIĄCA

K i j ów, Ukr a i n a

Wszystko o Kijowie! Vasja Lukjanenko, rowerzysta BMX z Dniepropietrowska, ma dopiero 18 lat, ale już od lat marzył o tym, aby wykorzystać jako miejsce rozrywki ekstrawagancko zaprojektowany dach jednego z luksusowych apartamentowców w centrum stolicy Ukrainy, Kijowie. Pod koniec września swoje zamiary wprowadził w czyn. Lukjanenko opowiadał później o niesamowitych emocjach z tym związanych, co chyba nikogo nie dziwi. Ten nietypowy architektonicznie skatepark, z którego widać słynny kijowski Plac Niepodległości, znajduje się na wysokości 100 metrów. Więcej BMX-owych akcji na: vimeo.com/vasyad


Print 2.0

Zdjęcie: Sergey Illin/Red Bull Photofiles

pl.redbulletin.com/print2.0 Jazda po kijowskich dachach

13


14

Zdjęcie: Christopher Vanderyajt/Red Bull Photofiles


FOTA MIESIĄCA

B o sto n, M a s sac h u s e t t s

Sztuka porusza Samochody, opony do ciężarówek, dźwig, mury, płoty, poręcze, ławki w parku i na placu przed miejskim ratuszem... oto parcour podczas „Red Bull Art of Motion” w Bostonie w stanie Massachusetts – pierwszej tego typu imprezy w USA, która na pierwszy rzut oka nie sprawiała wrażenia wyrafinowanej. W rzeczywistości była jednak w pełni przemyślaną inspiracją do spotkania kilku najlepszych freerunnerów z USA (np. Cory Demeyer) z freerunnerami pochodzącymi z pozostałych części świata. Każdy z nich miał do dyspozycji miejski styl parcour na 90 sekund. Zwycięzcą został Niemiec Jason Paul z Frankfurtu (również tegoroczny zwycięzca prestiżowej imprezy w Wiedniu). Poznaj tajniki freerunigu razem z sędzią Art of Motion Ryanem Doylem: pl.redbulletin.com/aomboston


Bullwar

Opowieści o sile, prędkości i pomysłowości ze wszystkich stron świata.

OSTATECZNA ROZGRYWKA Nate Adams został mistrzem serii Red Bull X-Fighters podczas finałowego odcinka sezonu w Rzymie, zdobywając tytuł minimalną przewagą punktów.

Rajd Walii Przemierzając ulice Cardiff, strome trasy leśne i tereny poligonów wojskowych, Rajd Wielkiej Brytanii – Rajd Walii jest jednym z najtrudniejszych i najbardziej emocjonujących wyścigów Rajdowych Mistrzostw Świata. Rajd Wielkiej Brytanii to sportowa instytucja korzeniami sięgająca 1932 r., a w tym roku stanowi trzynasty, finałowy przystanek sezonu 2010. Dumny rekordzista i siedmiokrotny mistrz świata, Francuz Sébastien Loeb będzie walczył, by powtórzyć sukces odniesiony w Cardiff w 2009 r. i zakończyć kolejny wspaniały sezon na samym szczycie. Jednak tegoroczny rajd wydłużono do czterech dni, a to bez wątpienia spore utrudnienie – nawet dla samego Loeba oraz jego zespołu Citroën. Nawiguj do www.wrc.com

770 skoków, 17 000 metrów lotu i ponad 169-tysięczna widownia w sześciu różnych miastach. Po raz pierwszy światowa trasa Red Bull X-Fighters zakończyła się we Włoszech. Współcześni gladiatorzy freestyle motocrossu zdobyli rzymski Stadio Flaminio. W fascynującym finale ulubieniec publiczności, Hiszpan Dany Torres, wygrał z Amerykaninem Adamem Jonesem i przy szalonym aplauzie 20 000 zachwyconych widzów krzyczał do mikrofonu: „I love Italy!”. Tak jak w ubiegłym roku, łączne zwycięstwo serii przypadło Nate’owi Adamsowi – jednak różnica była niewielka. Amerykanin szedł łeb w łeb ze swoim największym konkurentem – Andre Villa z Norwegii – i wygrał World Tour niewielką przewagą pięciu punktów.

Danny Torres pokonał Adama Jonesa (poniżej, po lewej) w Rzymie. Następnie celebrował ze zwycięzcą całej serii 2010, Nate’m Adamsem (poniżej, po prawej)

www.redbullxfighters.com

Zdjęcie miesiąca

UŚMIECH, PROSZĘ!

Niezwykłe sceny z życia naszych czytelników dostępne są tu: www.redbulletin.pl

Wśród osób, które nadeślą nam najciekawsze zdjęcia związane ze światem Red Bulla, rozlosujemy bidony. Więcej gadżetów, ciuchów i pamiątek można zakupić w naszym sklepie internetowym: www.redbullshop.com

Wysyłaj zdjęcia na e-mail: redakcja@redbulletin.com

16

Whistler

Świeży śnieg i mróz sprawdzają możliwości rowerzystów podczas Red Bull 5000 Down. Bryan Ralph, Red Bull 5000 Down


b u l lwa r

Pół świata stąd

Blogi herosów Cytaty z sieci

Półkula północna vs. półkula południowa – wyjątkowy mecz siatkówki plażowej rozegrano w Macapá w Brazylii, na neutralnym terenie, tuż przy równiku. Po jednej stronie siatki Brazylijki Maria Clara i Carolina Salgado oraz ich rodacy Alison Cerruti i Rhonney Ferramenta, a po drugiej Austriaczki Doris i Stefanie Schwaiger oraz panowie Julius Brink i Jonas Reckermann (Niemcy). Pierwszą walkę stoczyły panie.

Francuski mistrz, b-boy Lilou

Zdjęcia: Thomas Butler/ Realise Creative LTD (3), Dom Daher/Red Bull Photofiles, Balazs Gardi/Red Bull Photofiles, Getty Images/Red Bull Photofiles, McKlein/Citroen, Marcelo Maragni/Red Bull Photofiles, Joerg Mitter/Red Bull Photofiles (2), Agustin Munoz/Red Bull Photofiles, Jon Selkowitz/Red Bull Photofiles

Big in Japan Listopad 2009: Lilou i Cloud skradają się na krawędzi sceny jak drapieżne koty przed atakiem. W powietrzu czuć napięcie jak przed rzutem karnym. B-boye patrzą sobie głęboko w oczy. Lilou pluje w ręce i rozpoczyna taniec. Jedna po drugiej wykonuje finezyjne figury: uprock, windmill, turtle, freeze, headspin i hand hop. Francuz jakby zaprzeczał grawitacji – pokazuje breakdance, jakiego świat nie widział. I ostatecznie w rundzie finałowej Red Bull BC w Nowym Jorku wygrywa mistrzowski pas, który oznacza, że do niego należy świat. Złoty pas czyni Lilou najlepszym b-boyem świata! W tym roku Red Bull BC One będzie gościć w Tokio. Znów 16 najlepszych tancerzy stanie naprzeciw siebie podczas najważniejszych breakdance’owych zawodów „jeden na jednego”, by zdetronizować urzędującego championa, Lilou. On sam zasiądzie 27 listopada na ławce jury obok legendy breakdance, Kena Swifta – człowieka, który pod koniec lat 70. przywiózł b-boying do Japonii. Od tamtego momentu breakdance eksplodował: Taisuke, który reprezentuje swój kraj na Red Bull BC One, uważany jest za jednego z najlepszych b-boyów na świecie; 3000 biletów na zawody sprzedano w mgnieniu oka. Bez obaw: event ze stadionu Yoyogi będzie transmitowany na żywo w sieci. Red Bull BC One: 27 listopada 2010, Tokio, Japonia. Na żywo: www.redbullbcone.com

Wyspa Alcatraz

Po udziale w Red Bull King of the Rock, koszykarze bezpiecznie wrócili do domu. Garth Milan, Red Bull King of the Rock

AkSEL LUND SVINDAL (narciarstwo) „6:00 pobudka, czas na test antydopingowy. Siedzę w kuchni razem z dwoma nieznajomymi, pijącymi wodę. Czekają, aż się wysikam do pojemnika. Ale sikałem tuż przed ich wizytą, więc może to trochę potrwać...”.

MAYA GABEIRA (big wave surfing) „Uświadomiłam sobie, że z trzech ostatnich nocy dwie spędziłam w samolocie i byłam na 6 lotniskach... :) boli mnie całe ciało :(!!!”.

Używane samochody Bolidy F1 to dzieła sztuki, a ich prawdziwe piękno ukryte jest we wnętrzu. Nowa kolekcja „Part Of The Team” to „wnętrzności” bolidów Red Bull Racing, przeobrażone w funkcjonalne elementy wyposażenia, np. lampy z systemu odprowadzania spalin, solniczki i pieprzniczki z filtrów skrzyni biegów, itp. Każdy element ma wyjątkową wyścigową historię. „Używano tych części w wyścigach i nadal wyglądają tak dobrze?” – dziwi się kierowca RBR, Mark Webber – „Genialne”. Całą kolekcję znajdziesz na: www.redbullracing.com

Aero Wazon zrobiony z tylnego statecznika

Od bolidu do stołu spalinowego

MARK WEBBER (Formuła 1) „Wraz z kolegami z zespołu zaliczam wyjątkowy masaż stóp w Singapurze! Ryby kąsają nam stopy!”.

Tavarua

Legendarna miejscówka, Fijian Cloudbreak, znowu nie zawiodła i pozwoliła sprawdzić się surferom. Brad Seaman

Sapporo

Kimi Raikkonen podczas drugiego dnia Rajdu Japonii w ramach Rajdowych Mistrzostw Świata. Tamu Tamura

17


wyścigów Ponieważ w tym roku wszystkie 13 ńczył zako ort ersp Sup ta Świa tw rzos Mist turecki ), ycie szcz na trzy tym (w na podium i został biker Kenan Sofuoglu, po raz drug mistrzem.

Zwycięzcy miesiąca Kto, co i gdzie wygrał w tym miesiącu – czyli mistrzowie Red Bulla na podium.

NOWE DŹWIĘKI w RadiU Roxy Muzyczna akademia Red Bulla prowadzi także swoje radio. Teraz możemy posłuchać go na antenie Radia Roxy. Nie wiesz czego słuchać w radiu? Słuchaj dobrej muzyki! W zalewającej nasze uszy papce popowo-informacyjnej coraz trudniej wyłowić ciekawe, wyselekcjonowane brzmienia. Tym bardziej warto włączyć Radio Roxy (94,5 FM). Zwłaszcza w niedzielne popołudnia, gdzie (jak co tydzień) od 16.00 na dwie godziny stery nad konsoletą przejmują Maceo Wyro i Dinn oraz muzyka prosto z Red Bull Music Academy Radio. W eterze pojawiają się wtedy Carl

Utah

Craig, Dizzee Rascal, Lee Scratch Perry, Talib Kweli, Roots Manuva, Mark Ronson i ich najnowsze kawałki. W każdym programie gościnnie występuje jeden z polskich uczestników warsztatów Red Bull Music Academy. W pierwszy weekend października był to DJ Mic Ostap z miasta stołecznego Warszawy. Sprawdźcie, kto pojawi się w najbliższą niedzielę! Red Bull Music Academy Radio w Radio Roxy (94,5 FM) w każdą niedzielę od godziny 16.

Red Bull Rampage – największe wyzwanie dla Wisła Malinka Adam Małysz nie ma łatwego życia. dwóch kółek – tylko dla osób o mocnych nerwach. Nawet w swoim rodzinnym mieście, na skoczni nazwanej jego Alexa Lavergne imieniem... fani są wszędzie. Ewa Kałużny

18

Australijczyk Mick Fanning wystąpił w finale Quiksilver Pro France przeciwko Kelly’eme Slaterowi i tym samym z sukcesem obronił swój tytuł sprzed roku.

Brazylijczyk Casá ł Bueno ustanowi nBo o de ro to au na neville Salt Flats wy w Utah (USA) no i rekord prędkośc . – 345,935 km/h

Chichester Legenda trialu Dougie Lampkin MBE hipnotyzuje publiczność na Goodwood Festival of Speed. Jack Castle

Zdjęcia: Bruno Terena/Red Bull Photofiles, Graeme Brown/Hannspree Ten Kate Honda, Joli/Red Bull Photofiles, Wojtek Antonow/Red Bull Photofiles

b u l lwa r


B u l lwa r

MOJE CIAŁO I JA

Mariana Pajon

Kolumbijska 13-krotna mistrzyni świata BMX jeździ od czasu, gdy nauczyła się chodzić. A łatwo nie jest: siniaki, połamane kości i hamburgery są złem koniecznym. KOŚCI NIEZGODY Zaczęłam się ścigać w wieku 4 lat, więc choć teraz mam zaledwie 18, jestem już starym wyjadaczem. W tym sporcie kraksy są na porządku dziennym i przez lata złamałam już prawie wszystkie możliwe kości. Najgor zej było w 2007 roku, kiedy na treningu złamałam lewy nadgarstek. Kość wyszła na wierzch, a kości łódeczkowata i promieniowa rozpadły się na osiem części. Konieczne było zespolenie ich dziewięcioma śrubami – poważna i bolesna operacja. Wszystkie ścięgna i wiązadła były zerwane i lekarz powiedział, że już nigdy nie wrócę na rower. Wróciłam po sześciu miesiącach, a rok później ponownie złamałam ten sam nadgarstek i wystar towałam w mistrzostwach świata z kością łódeczkowatą złamaną w trzech miejscach. Bolało, ale musiałam to zrobić – nie chciałam przegapić zawodów. Wygrałam.

Tekst: ruth morgan; Zdjęcie: Camilo Rozo/Red Bull Photofiles

ŁASUC H NA DIECIE Próbuję trzymać się zdrowej diety, ale szczerze mówiąc, nie idzie mi najlepiej. Staram się jeść niskotłuszczowe pokarmy, niewiele cukru, jakieś sześć małych posiłków dziennie. Ale uwielbiam słodycze i hamburgery, więc są dni, kiedy zdarza mi się jeść smażone potrawy, lody i słodycze. Równowaga musi być.

WSTAĆ PRAWĄ NOGĄ Złamanie kostki to kontuzja typowa dla BMX. Ja złamałam obydwie, prawą – dwa razy. Zazwyczaj dochodzi do tego, kiedy skaczę i w powietrzu puszczam rower – ciężko jest wtedy dobrze wylądować. Niezby t dobrze pamiętam pierwszy raz, bo miałam wtedy 7 lat. Drugi raz był podczas tegorocznego pucharu świata w Hiszpanii. Świetnie mi szło do momentu, gdy zderzyłam się w powietrzu z Amerykanką. Zaliczyłam niefor tunne lądowanie i gdy się podniosłam, okazało się, że nie mogę chodzić. Skończyło się miesiącem w gipsie. Ciężko jest wrócić na rower po takim wypadku – musisz być naprawdę w świetnej formie, by jeździć. Trenowałam na siłowni mimo kontuzji. Po prostu nie potrafię siedzieć w miejscu.

RAMI Ę W RAMI Ę Złamałam obydwa obojczy ki. Najpierw prawy, kiedy mia łam 5 lat, podczas drugich w kar ierze zawodów BMX. Wysta rto wałam w głównym konkur sie i byłam tak podekscytowa na, że już po wsz ystkim wróciła m na tor i zaliczyłam upadek Następnie jako 10-latka, gdy . trenowałam do Latin Americ an Games – przeleciałam nad rowerem podczas potrójnego skoku i złamałam drugi obo jczyk. Zawsze starasz się uni knąć kontuzji, ale musisz zap omnieć o ryz yku i dać z sieb ie wsz ystko. Czasami przed duż ym podwójnym skokiem myślę: „Jeśli upadnę, cała się połamię”. Ale i tak to rob ię. Naprawdę nie dbam o kolejn e złamane kości. Po prostu chcę jeździć na rowerze. Nig dy nie przestanę. SPR AW Y RODZIN NE wyścigami, ponieważ mój się m Zainteresowała 6 lat ojciec i brat się tym zajmowali. W wieku niu tygod w dni ć sześ wać treno nimi zaczęłam z wygra– nie chciałam zejść z toru. Jako 9-latka y łam pierwsze mistrzost wa świata – wted się iając skup ę, rzuciłam gokarty i gimnastyk ranwyłącznie na BMX. Trenuję codziennie: do 20 kiem od 9 do 12:30 i wieczorem od 17 velo– siłownia, ciężary, sprint lub trening na y dromie, popołudniu – trening techniczn , ijską olimp ą yplin dysc się stał BMX . na torze . czne konie są ania więc takie przygotow Marzę o złotym medalu.

UMYSŁOWE GIERKI Nie przypominam sobie okresu bez siniaków na moim ciele. Trenowanie BMX oznacza ból każdego dnia. Mam problemy z plecami, osłabiłam je trenując gimnastykę, więc dużo pracuję nad ich wzmocnieniem. Moi przyjaciele są przerażeni, gdy na mnie patrzą, ale ja się nie boję. Startuję głównie w dwóch kategoriach: z facetami i z elitą kobiet. Gdy ścigam się z chłopakami, zaliczam wiele upadków. Jestem jedyną dziewczyną rywalizującą z nimi i zwykle kończę w najlepszej trójce, czasem wygrywam. To może ich denerwować. Mariana o rodzinie, rowerach i kraksach: pl.redbulletin.com/pajon

19


b u l lwa r

Kiedyś i teraz

Rakiety tenisowe

Zawodowi tenisiści w XXI wieku używają lekkiego, szybkiego, precyzyjnego sprzętu high-tech – ich poprzednicy mieli o wiele gorzej.

W 1830 roku Michael Thonet (niemiecko-austriacki stolarz i wytwórca mebli) – urodzony w 1796 r. w niemieckim Boppard – opracował rewolucyjną technikę gięcia drewna. W 1850 ze swoim krzesłem nr 1 zapisał się w historii designu. W latach 1859–1930 na całym świecie zostało sprzedanych 50 mln egzemplarzy krzesła nr 14 („krzesła wszystkich 20

krzeseł”). Firma jego synów robiła nie tylko meble, ale również rakiety tenisowe. Model Mentor został wyprodukowany ok. 1925 roku, gdy na scenie panowali „francuscy muszkieterowie”: René Lacoste i Jean Borotra oraz „boska” Suzanne Lenglen. Wykonany był z giętego, klejonego oraz łączonego śrubami drewna jesionu i leszczyny. Z dzisiejszego

punktu widzenia oferował umiarkowany komfort gry – uchwyt stanowiły wykonane w drewnie drobne żłobienia. Naciąg ówczesnych przyrządów do gry stanowiły grube struny ze zwierzęcych jelit, które w razie potrzeby mogły być częściowo wymieniane i napinane ręcznie. Dobrze zachowany Mentor kosztuje w tej chwili na aukcjach ok. 700 euro.

Zdjęcia: Kurt Keinrath

Thonet Mentor, ok. 1925.


Wilson Six.One Tour BLX, 2010 Rok 1983 w technologii rakiet był rokiem pożegnań: Francuz Yannick Noah był ostatnim zwycięzcą turnieju Wielkiego Szlema (w Paryżu) używającym drewnianej rakiety, a Amerykanin Jimmy Connors (podczas US Open) – ostatnim z metalową rakietą. Współczesne rakiety produkowane są z materiałów high-tech, które znajdują zastosowanie

również w badaniach kosmicznych. Roger Federer używa aktualnie modelu firmy Wilson Six.One Tour BLX. Ta ważąca 339 gramów, ciężka jak na dzisiejsze standardy rakieta (nowoczesne amatorskie rakiety ważą często mniej niż 250 gramów) wykonana jest ze specjalnie opracowanego grafitowo-karbonowo-silikonowego amalgamatu Karophite

Black, w który wplecione zostały bazaltowe włókna. Dzisiejsze rakiety high-tech mają naciągi z tworzyw sztucznych; siła naciągu jest dokładnie dopasowywana do pogody, podłoża i piłek. Rakieta Federera jest w zasadzie identyczna z egzemplarzami, dostępnymi w sklepach za ok. 190 euro. www.wilson.com

21


b u l lwa r

TRIKI FIZYKI

EFEKT DOMINA

Finisz peletonu na czwartym etapie Tour de Suisse 2010 w Wettingen kończy się potężną kraksą, gdy prowadzący zawodnicy – Heinrich Haussler (GER) i Mark Cavendish (GBR) – dotykają się kołami kilka metrów przed metą i upadają. Następstwem są upadki jadących za nimi kolarzy. Poświęćmy trochę uwagi najlepszemu obecnie sprinterowi wśród zawodowych kolarzy, Markowi Cavendishowi. Zawodnicy finiszują z prędkością 70 km/h (20 m/s). Przednie koło Cavendisha ucieka w bok i odkształca się, co nieuchronnie powoduje upadek. Po upływie 1,5 sekundy ciało Marka styka się z podłożem. Po upadku ciało porusza się jeszcze przez blisko sześć sekund do przodu, a ruch góra-dół ustaje po kilku milisekundach. Największe siły powstają w wyniku zmiany pędu w kierunku pionowym. Energia potencjalna przed upadkiem (mgh) przekształca się w energię kinetyczną (mv²/2). Ze zrównania obu tych energii powstaje przed upadkiem prędkość pionowa 4 m/s. Z drugiej zasady dynamiki Newtona wynika, że iloczyn siły i czasu kontaktu jest równy zmianie pędu. Czas kontaktu zależy od sztywności i jest różny dla różnych części ciała. Odzież ochronna i kaski wydłużają czas kontaktu i tym samym redukują działające siły. Przy masie ciała 60 kg i czasie kontaktu 0,1 s na ciało działa siła 2400 newtonów, odpowiadająca czterokrotności przyciągania ziemskiego. Jak to możliwe, że przednie koło wygina się o ponad 45 stopni, a następnie powraca do pierwotnej formy? Szprychy ciągną felgę do środka. W feldze powstaje siła ściskająca. W wyniku zderzenia z przednim kołem rywala wzrastają naprężenia w szprychach. Siły docisku w feldze stają się zbyt duże i felga wygina się. To wygięcie jest odkształceniem elastycznym. Koło wraca do swojej pierwotnej formy, gdy naprężenie w szprychach zmniejsza się. Opisany incydent miał dla Cavendisha dodatkowe konsekwencje: „Przesunięcie na drugie miejsce w stawce, odjęcie 25 punktów, 200 franków szwajcarskich kary i 30 karnych sekund w łącznej klasyfikacji” [fragment orzeczenia jury]. * Prof. dr Thomas Schrefl uczy i prowadzi badania na Fachhochschule St. Pölten w Dolnej Austrii oraz na brytyjskim uniwersytecie w Sheffield.

22

Zdjęcia: Christian Hartmann/Reuters, Ilustracja: mandy fischer

Jest 15 czerwca, IV etap Tour de Suisse 2010 kończy się potężną kraksą. Poniżej ta sytuacja z punktu widzenia fizyki*, na przykładzie Marka Cavendisha.

Zaawansowana fizyka: wpadka techniczna Marka Cavendisha, kandydata do zwycięstwa na finiszu



b u l lwa r

CO CI SIEDZI W GŁOWIE

Justin Timberlake Oto dziecięca gwiazda, która przeistoczyła się w gwiazdę pop, a obecnie spełnia się jako gwiazda filmowa. Jeśli chodzi o karierę, to ma głowę na karku. A co wewnątrz?

JUSTIN TIME Jeśli urodziłeś się w Memphis w Tennessee, a twój ojciec jest chórmistrzem, nikogo nie dziwi, że w wieku 11 lat pojawiasz się w telewizyjnym talent show i ubrany w kowbojski kapelusz i kraciastą koszulę wyśpiewujesz skoczną piosenkę countr y. Było to w 1993 roku i choć jury nie było pod specjalnym wrażeniem, tak rozpoczęła się kariera Justina Timberlake’a.

BAJKA O MYSZCE Kilka miesięcy po konkursie talentów mały Justin szczęśliwie dostał pracę w showbiznesie – śpiewał i tańczył na antenie TV m.in. w „Klubie Myszki Miki”. Podczas wykonywania skeczy i prezentowania aranżacji słynnych utworów towarzyszyły mu inne przyszłe gwiazdy sceny muzycznej (Britney Spears – z którą związał się kilka lat później – oraz Christina Aguilera) i filmowej (Ryan Gosling).

24

ARCHIWUM EKS W ciągu ostatnich kilku lat rozwinęła się kariera filmowa Timberlake’a. Podkładanie głosu do Shreka, przebłyski talentu w „Alpha Dog” u boku Bruce’a Willisa i w „Jęku czarnego węża” z Samuelem L. Jacksonem, zapewniły mu główne role. W „Bad Teacher”, którego premierę zaplanowano na przyszły rok, Timberlake gra pedagoga ściganego przez tytułową nauczycielkę – w tej roli nie kto inny, ale jego była dziewczyna Cameron Diaz. WIĘCEJ NIŻ ŁADNA BUZIA Pierwszy rok solowej kariery był naprawdę udany. „Justified” zyskał uznanie szersze niż tylko wśród nastolatek, głównie z powodu świetnego wokalu. Sławę przyniósł mu także występ w ukrytej kamerze programu Punk’d na początku 2003 roku. Widzowie współczuli mu, gdy ze łzami w oczach patrzył, jak skarbówka zabiera mu cały dorobek, łącznie z psami. Śmiali się razem z nim, gdy okazało się, że to żart. Klasa, jaką wtedy pokazał, dowiodła, że ten facet jest w porządku.

AKTUALIZACJA PROFILU W filmie „The Social Network”, biografii Facebooka w reżyserii Davida Finchera, Timberlake gra Seana Parkera – współzałożyciela serwisu muzycznego Napster, który miał swój udział także w sukcesie Facebooka i stał się prezesem firmy. Obecnie Parker jest jednym z zarządców amerykańskiego funduszu inwestycyjnego, który w ciągu ostatnich pięciu lat zebrał ponad 500 mln dolarów! Zobacz zwiastun „The Social Network” na: www.thesocialnetwork-movie.com

Tekst: Paul Wilson; Ilustracja: Lie-Ins and Tigers

DIC K IN a box W 2006 roku Timberlake wydał drugi solowy album – „FutureSex/Love Sounds” i odegrał swą najlepszą dotychczas rolę filmową: piosenk arza pop lat 90. z wyjątkowym prezente m bożonarodzeniowym dla swojej dziewczyny. Parodiowy teledysk do „Dick in a Box”, któr y miał prem ierę w telewizyjnym show Saturday Nigh t Live, stał się hitem YouTube. Just in wykonał ten utwór podczas jedn ego z występów w 2007 roku.

W NAZWIE ZESPOŁU NIE MA „JA” W 1995 roku Timberlake wraz z JC Chasezem – kolegą z szeregów „Myszki Miki” – i trzema innymi stworzył boysband ‘N Sync. Kwintet zdobył fenomenalną popularność, sprzedając 56 milionów płyt. Jednak Timberlake, główny wokalista obok JC, zaczął pracę nad solowym debiutem jeszcze zanim zespół oficjalnie się rozpadł, a gdy latem 2002 roku ukazał się jego album „Justified”, ‘N Sync byli już na dnie. WĄŻ W SPOD NIAC H Justin zyskał ten przydomek, kiedy po rozstaniu z Britney Spears w 2002 roku zaczęto kojarzyć jego nazwisko ze sławnymi pięknościami – np. Fergie z Black Eyed Peas – oraz innymi mniej lub bardziej niedyskretnymi ślicznotkami. Nie mówiąc już o „Nipplegate” z 2004 roku, czyli skandalu związanym z obnażeniem prawej piersi Janet Jackson podczas przerwy Super Bowl XXXVIII przed włączonymi kamerami TV. Oczywiście niechcący. Podczas zamykania tego numeru wydawało się, że po gwałtownych rozstaniach i powrotach Justin znów jest z Jessicą Biel.

UWAŻAJ NA 19 dołek W październiku na polu TPC Summerlin w Las Vegas odbył się trzeci corocz ny otwarty turniej golfa Justin Timberlake Shriners Hospital For Children. To oficjalny przystanek cyk lu PGA z nagrodą 4,3 mln dol. i sławnym gos podarzem, którego handicap schodzi poniżej 10. „Dla mnie” – wyznał na łamach „Golf Digest” – „golf to jedna z rzeczy, które pozwalają o wszystkim zapomnieć”.


B u l lwa r

Liczby miesiąca

4

Sébastien Loeb

Francuski mistrz rajdowy należy do grona najlepszych kierowców w historii sportów motorowych, ale ici un paradoxe: nie potrafi jeździć na pushbike’u.

Cztery rajdy musiał opuścić Loeb w 2006 r. po wypadku podczas rowerowego przejazdu downhillowego, w wyniku którego złamał prawą kość ramienną. Ten demon prędkości w zawrotnym tempie pokonywał lokalny tor w Szwajcarii, gdy jego przednie koło trafiło na koleinę. Choć cztery eventy przeszły mu koło nosa (Turcja, Australia, Nowa Zelandia i Wielka Brytania), jego przewaga nad najbliższym rywalem Marcusem Grönholmem sprzed wypadku pozwoliła mu obronić mistrzowski tytuł – trzeci raz z rzędu. Grönholm był w Oz zaledwie piąty. Séb poznał rezultaty będąc w domu, w strefie czasu europejskiego. Sukces świętował przy porannej kawie.

Tekst: anthony rowlinson; Zdjęcia: McKlien/Citroen Sport Photo (2), Citroen/McKlein/Red Bull Photofiles

12

Dwanaście odcinków specjalnych Rajdowych Mistrzostw Świata 2005 na Korsyce (Rajd Korsyki) wygrał Loeb. Jest to wyjątkowo imponująca ilość zwycięstw etapowych (wielu kierowców nie odnosi nawet jednego w całej karierze), ale najbardziej godny uwagi jest fakt, że Super-Séb zgarnął dosłownie wszystko: żaden inny kierowca nie wygrał nawet jednego OS-a – zdarzyło się to po raz pierwszy w historii WRC. Nigdy wcześniej WRC nie było świadkiem tak zupełnej dominacji, jednak nadzwyczajny geniusz Loeba objawiający się podczas tak zwanych rajdów asfaltowych, takich jak ten, od zawsze był jego znakiem rozpoznawczym.

1

Jeden to liczba kierowców, którzy wygrali WRC Rajd Niemiec (wszystkie osiem razy) – i zgadnijcie, któż to może być? Tak jest! Mr Loeb. Od czasu pojawienia się Rajdu Niemiec na mapie WRC w 2002 r., żadnemu kierowcy nie udało się nawet zbliżyć do prędkości, jaką Loeb osiąga na betonowych drogach byłego poligonu wojskowego, tworzących większą część trasy wyścigu. W 2009 r. nie odbył się Rajd Niemiec i rywale mieli nadzieję, że przerwie to dobrą passę Loeba. Ale nie: w tym roku on i jego wierny co-pilote Daniel Elena ponownie pojechali po zwycięstwo. Sébastien über alles...

17

Siedemnaście to numer samochodu Pescarolo-Judd, który Loeb współprowadził w 2006 r., zajmując drugie miejsce w klasyfikacji generalnej klasycznego 24-godzinnego wyścigu Le Mans (Séb prowadził na zmianę z kolegami Francuzami – Franckiem Montagny i Ericiem Helary). Kierowcy rajdowi nieczęsto startują na torach wyścigowych, ale Loeb wie, jak to robić. Obeznani w tamacie twierdzą, że Séb z wyjątkową łatwością przeobraża swój „szybki, lecz luźny” styl, pozwalający wygrać rajd, w styl „staranny i dokładny” – potrzebny na torze. Nieobeznani w temacie po prostu mówią: „Merde!”.

4

LOEB

ELENA

Czterech Sébastienów lub Sebastianów na krótko pojawiło się w aktach Red Bullowych zespołów Formuły 1: Red Bull Racing i Scuderia Toro Rosso. Jak to możliwe? Cóż, poza sezonem F1 na przełomie 2008/09 Seb(astian Vettel) zamienił Toro Rosso na Red Bull Racing. Były kolega Vettela z zespołu Séb(astien Bourdais) pozostał w STR i wyglądało na to, że na to miejsce wskoczy Séb(astien Loeb). Ostatecznie etat dostał Séb(astien Buemi – nadążacie?), ale kiedy w połowie ‘09 pozbyto się Séb(astiena Bourdais), jego stanowisko omal nie trafiło w ręce Séb(astiena Loeba). Nonsens z imionami zakończył się, gdy Toro Rosso obok Séb(astiena Buemi) umieściło hiszpańskiego debiutanta, Jaimego Alguersuari.

7

Mistrzowskich tytułów na koncie Loeba jest siedem – bijąca wszelkie rekordy seria zwycięstw. Zdobywając mistrzostwo w 2007 r., stał się trzecim kierowcą z czterema tytułami WRC – dokonali tego także Juha Kankkunen i Tommi Mäkinen. Piąta korona w 2008 r. uczyniła go zupełnie wyjątkowym. Tytuły z 2009 i 2010 r. oznaczają, że tylko on i Michael Schumacher wygrali po siedem MŚ w kategorii sportów motorowych. Poznaj świat Loeba na: www.sebastienloeb.com

25


Credit Zdjęcie: Morne van Zyl/Red Bull Photofiles

Elektroniczna muzyka taneczna z południowoafrykańskimi korzeniami, równie futurystyczna, jak przywiązana do tradycji – gwiazda deep house’u, Culoe De Song, hipnotyzuje tańczących, grając na The Dasies Festival


Herosi

Panie i Panowie, którzy nigdy nie cofają się przed wyzwaniem. 28 Maja Włoszczowska 30 frED lebow 32 lena hoschek 36 culoe de song


herosi

Maja Włoszczowska Czy kolarstwo górskie to właściwy sport dla atrakcyjnej kobiety? Maja Włoszczowska uważa, że tak. I wcale nie zamierza odpuszczać! Tekst: Rafał Stanowski, zdjęcie: Maciej Śmiarowski

Nie lubi odpowiadać o początkach swojej przygody z rowerem. Dlatego pomijam to pytanie. Próbuję odkryć, co przyciąga do tego sportu szczupłą, mierzącą 169 cm i ważącą około 54 kg kobietę. Adrenalina? „Lubię emocje” – przyznaje zawodniczka. „Od dzieciństwa miałam poobijane kolana. Dziś już nie liczę szram, które na nich zostały po upadkach. Nie jestem jednak typem ryzykantki. Podczas zawodów nie szarżuję. Najważniejszy jest wynik, a nie szalona jazda”. Kiedy jednak wynik się nie liczy, Maja lubi poszaleć na dwóch kółkach. Podczas tegorocznych zawodów Pucharu Świata w Szwajcarii, gdzie jechała na dalszej pozycji, zrobiła sobie ekstremalny zjazd. „Na trasie był wielki uskok, który można było ominąć. Skoczyłam z niego dla zabawy i wykonałam dłuuugi lot. Z całej stawki tylko trzy zawodniczki odważyły się na coś takiego” – wspomina z uśmiechem. Od dawna sięga po najbardziej prestiżowe tytuły. Pierwszy tytuł mistrza Polski zdobyła w 1999 roku. W 2003 była mistrzynią w maratonie MTB. W 2004 i 2005 zdobyła srebro mistrzostw świata i Europy. Dwa lata temu na Igrzyskach Olimpijskich w Pekinie wyjeździła srebrny medal. W zeszłym roku do kolekcji dołączyła dwa krążki – złoty na mistrzostwach Europy MTB XC oraz srebrny na mistrzostwach Europy MTB w maratonie – a w tym roku wspięła się na szczyt i sięgnęła po mistrzostwo świata MTB! „Ten sukces jeszcze do mnie nie dotarł” – wyznaje Maja. „Ciągle jestem w biegu, przemieszczam się z miasta do miasta, z kraju do kraju. Transmisję z zawodów obejrzałam tylko raz – którejś nocy, gdy nie mogłam zasnąć. W kolarstwie tytuł mistrza świata to najwyższe, najbardziej cenione trofeum”. Maja ma jeszcze jeden powód do dumy – skończyła ekstremalnie trudny kierunek studiów, matematykę stosowaną. „Z tego powodów nie miałam praktycznie życia towarzyskiego” – opowiada zawodniczka. „Postanowiłam sobie, że mimo wszystko skończę studia. Sama nie wiem, jak to wszystko pogodziłam. Pomogli 28

mi znajomi ze studiów oraz profesorowie, którzy mnie wspierali. Dzięki temu mam dziś tytuł matematyka finansowego i ubezpieczeniowego”. Czy ta wiedza przydaje się w sporcie? „Matematyka wymaga analitycznego myślenia, systematyczności, konsekwencji. Podobnie jest w sporcie” – mówi Maja. „Poza tym matematyka wzbudza szacunek. Gdy ludzie słyszą, jaki skończyłam kierunek studiów, inaczej mnie traktują”. Kolarstwo górskie to sport dla wytrzymałych. Zanim wsiądziesz na rower, by zdobyć upragniony tytuł, czekają cię miesiące wyrzeczeń. Przykład? Dieta. Mai nie wolno przytyć więcej niż 3 kilogramy. Lista potraw zakazanych jest długa. „Unikam przede wszystkim tłustych dań. Jem to, co ma pozytywny wpływ na organizm: dużo warzyw, ryby, czerwone mięso. Jeśli węglowodany, to makaron al dente, bez pysznych sosów, tylko z oliwą i przyprawami. A smakoszem jestem... Dlatego po sezonie pozwalam sobie na nieco szaleństwa: kuchnię indyjską, meksykańską, placek po węgiersku i pierogi ruskie”. Uprawianie sportu ma również swoje dobre strony. Pozwala Mai realizować jedną z jej największych pasji – zwiedzanie świata. Maja lubi poznawać nowe zakątki, spotykać nieznanych ludzi, a najbardziej kocha wyprawy, na które jeździ po udanym sezonie rowerowym – w przerwie wakacyjnej, którą zwykle rozpoczyna w listopadzie. Zaliczyła już Afrykę, odwiedzając Kenię i Wenezuelę, za chwilę wylatuje na wyprawę do Indii. „Ciekawa jestem zderzenia z tamtejszą kulturą. Wiele słyszałam o Indiach. Marzę, by zobaczyć Nepal i – oczywiście – Himalaje”. Maja jednak przede wszystkim kocha góry o wiele bardziej, niż zgiełk wielkiego miasta. Mieszka zresztą wśród szczytów, w Jeleniej Górze. „Gdy wjeżdżam na wyżynę, od razu czuję się lepiej” – wyznaje. „Dlatego kocham kolarstwo górskie. Uwielbiam zjazdy w dół, podjazdy, korzenie, kamieniste szlaki. To jest mój świat”. Zostań fanem rowerowej mistrzyni, zaczynając od przejrzenia jej strony: www.majawloszczowska.pl

Imię i nazwisko Maja Włoszczowska Data i miejsce urodzenia 9 listopada 1983, Warszawa Miejsce zamieszkania Jelenia Góra Zawód Profesjonalna zawodniczka MTB Sukcesy Mistrzyni świata MTB, mistrzyni świata w maratonie MTB, wicemistrzyni olimpijska MTB XC (Pekin), mistrzyni Europy MTB XC, mistrzyni Polski Wykształcenie Mgr inż. matematyki finansowej i ubezpieczeniowej (Politechnika Wrocławska, WPPT) Trener Andrzej Piątek Grupa sportowa CCC Polkowice


Zitat Head: Zitat.Velis exer suscipsusto dion ut loborer ostiniamet in henisse vero exero odigna facipsusto corero

Maja większość czasu spędza na treningach, mimo tego lubi jednak zwiedzać dalekie kraje. Aby móc to wszystko jakoś pogodzić na dokładkę ukończyła matematykę stosowaną 29


herosi

Pionier

Fred Lebow

To on w 1969 roku wymyślił maraton w Nowym Jorku. 23 lata później nadludzkim wysiłkiem po raz ostatni udało mu się go ukończyć, czym poruszył widzów do łez. Tekst: Alexander Lisetz, zdjęcie: LAIF

Nazwisko Fred Lebow Nazwisko rodowe Fischel Lebowitz Data i miejsce urodzenia 3 czerwca 1932, Arad, Rumunia Zmarł 9 października 1994, Nowy Jork Pracował W branży tekstylnej Wymyślił New York Marathon (1970 r.) Ukończył 69 maratonów w 30 krajach

30

Pomnik dla pomysłodawcy nowojorskiego maratonu? To ciekawy pomysł, ale zupełnie niepotrzebny. Prawdziwym pomnikiem Freda Lebowa jest bowiem sam New York City Marathon. Lebow – emigrant z Transylwanii i charyzmatyczny uwodziciel niewieścich serc – wymyślił największy maraton świata w 1969 roku. W tamtym czasie – 2359 lat po Fejdipidesie, pierwszym maratończyku – jogging w ogóle nie był w modzie, a lekkoatleci, którzy biegali po ulicach bez celu w krótkich majtkach, byli obiektem drwin. „Zdarzało się, że dzieci rzucały w nas kamieniami” – wspomina Ted Corbitt, pionier joggingu. Jednym z najbardziej krewkich biegaczy, którzy zaliczali wówczas długodystansowy bieg wokół stadionu Yankee, był Lebow – elegancik z Manhattanu w modnym stroju i sportowym samochodzie. Inni biegacze, głównie z Bronksu, traktowali go początkowo z rezerwą. „Biegał jak kaczka” – opowiada jego przyjaciel Bob – „tylko trochę wolniej”. Jednak 37-letni Lebow miał pewien talent i doskonale wiedział, jak go spożytkować: potrafił porwać za sobą tłumy. Podczas treningu wpadł na pomysł, by zorganizować bieg maratoński w sercu Nowego Jorku. W 1969 roku w Central Parku zebrał najdziwniejszych entuzjastów biegania, którzy po opłaceniu startowego w kwocie 1 dolara wzięli udział w pierwszym nowojorskim biegu maratońskim. 127 biegaczy przeciskało się pomiędzy zdziwionymi spacerowiczami – tylko 55 osób dotarło do mety. „Zaraz po otrzymaniu nagrody za zwycięstwo musiałem ją oddać” – opowiada zdobywca pierwszego miejsca, Gary Muhrcke – „ponieważ Fred po każdym biegu zawsze był na minusie”. Lebow nie odpuszczał. Przekonał do projektu władze miasta i udało mu się zrealizować pomysł miejskiego maratonu. Zaledwie w ciągu jednego roku zamienił dyletanckie próby w profesjonalną premierę: w 1970 roku nowojorska policja zamknęła mosty, drogi przejazdowe i ponad 300 skrzyżowań, aby zorganizować maraton wokół New York City w pięciu dzielnicach: Staten Island, Brooklynie, Queens, Bronksie i na Manhattanie. W tamtych czasach był to niezwykły wyczyn, jak przełamanie jakiegoś tabu: prasa

spodziewała się rozbojów i rabunków, a gwiazdom maratonu, Billowi Rodgersowi i Frankowi Shorterowi, przepowiadała tragiczną śmierć w ciemnych uliczkach. W pewnym momencie bieganie stało się trendy, a Lebow został trendsetterem. Zawsze występował w sportowym stroju – nawet na spotkaniach z politykami. Nieustannie podrzucał prasie związane z maratonem anegdoty; z roku na roku coraz bardziej rozsławiał i profesjonalizował nowojorski maraton. Ale przede wszystkim biegał – dzień w dzień, nawet przy najgorszej pogodzie. Być może ta aktywność i pęd do życia wynikała z jego osobistej historii: urodził się w 1932 roku w Rumunii jako Fischel Lebowitz, wychowywał się w szczęśliwej i troskliwej żydowskiej rodzinie wraz z sześciorgiem rodzeństwa – idyllę przerwała wojna i Holocaust. New York City Marathon zawdzięcza dwa zwrotne punkty w swojej historii wysiłkom Lebowa: 13. rekord świata Amerykanina Alberto Salazara (wynik: 2:08:13) w 1981 roku (który został mu później odebrany ze względu na kontrowersje co do pomiaru odległości) oraz serię zwycięstw Norweżki Grete Waitz, która dziewięciokrotnie wygrała NYC w latach 1978–1988 (i była najlepszą platoniczną przyjaciółką Lebowa). W 1990 roku lekarze stwierdzili u Lebowa nieuleczalny nowotwór mózgu. Następnego dnia zabronił komitetowi organizacyjnemu nazywać go imieniem Fred. „Teraz macie do mnie mówić Fischel. Chcę umrzeć pod swoim prawdziwym imieniem”. Przez dwa lata poddawał się różnym terapiom, aż poprosił Gretę Waitz o przysługę, by pobiegła z nim – śmiertelnie chorym – jeszcze raz w nowojorskim maratonie. Bieg ukończyli w czasie 5:32:34. Grete (obecnie sama walczy z nowotworem) nazwała to wydarzenie „najbardziej emocjonalnym wyścigiem w karierze”: wzdłuż całej trasy kibicowały im tysiące osób. Lebow zmarł w 1994 roku – do rozpoczęcia kolejnego maratonu zostały zaledwie cztery tygodnie. „Run For Your Life” – historia życia Freda Lebowa na: www.fredlebowmovie.com


Pomysłodawca nowojorskiego maratonu, Fred Lebow, o tajemnicy swojego sukcesu: „Przy tej okazji cały Nowy Jork i każda dzielnica święciły swój sukces”


herosi

Lena Hoschek Podchodzi do tradycji w świeży, niekonwencjonalny sposób i nieźle miesza w biznesie modowym swoim wesołym, lubującym się w dodatkach stylem retro. Tekst: Uschi Korda, zdjęcia: Mato Johannik

Imię i nazwisko Lena Hoschek Data i miejsce urodzenia 23 kwietnia 1981, Graz Miejsce zamieszkania „Tam, gdzie mam swoje rzeczy. Czyli obecnie w Wiedniu”. Zawód Projektantka mody Kim jest Romantycznie nastawioną do świata tradycjonalistką, uwielbiającą filmy kostiumowe i mężczyzn z wypomadowanymi włosami. Chętnie projektowałaby też modę męską, gdyby znalazła na to środki. Czego nie potrafi Żyć bez muzyki. Wprawdzie lubi wczesne r’n’b oraz rockabilly, ale serce zaczyna jej bić mocniej przy ostrzejszych bitach. Może to być np. Rammstein albo death metal – w ogóle wszystko, co ostre i głośne. Internet www.lenahoschek.com

32

Od kiedy wiedziałaś, że zostaniesz projektantką mody? „Już jako dziecko. Zapytaj moich misiów i lalek Barbie, którym szyłam nowe szaty ze starych skarpetek”. No dobrze, takie rzeczy zdarzają się dość często, ale potem popadają w zapomnienie jako niespełnione marzenia z dzieciństwa. Lena Hoschek chciała także zostać pilotem odrzutowca, weterynarzem, pielęgniarką i zawodową snowboardzistką. „Ale zawsze wiedziałam, że chcę pracować na własny rachunek”. 29-latka z Grazu – bez makijażu, w olbrzymich okularach i raczej niepozornej fryzurze – pałaszuje właśnie mood food w barze „Mayday” w Hangarze-7 i nie ma w sobie niczego z blichtru świata mody. Nawet jej suknia na pierwszy rzut oka nie przyciągałaby uwagi, gdyby nie biała halka, która wystaje spod niej figlarnie i wprawia spódnicę w ruch. Lena nie umie powiedzieć, czy branża modowa jest sama w sobie próżna, ponieważ nie chce mieć z nią głębszych kontaktów. „Ale zawsze lubiłam, gdy wszystko kręciło się wokół mojej osoby”. Zrozumiałe więc, że pierwszym pomysłem było projektowanie modnej odzieży dla siebie samej oraz kobiet o normalnej, niepozbawionej krągłości figurze. Hoschek twierdzi, że w ostatnich latach projektanci skupili się za bardzo na wymyślaniu ciuchów, które wymagają od kobiet figury perfekcyjnej. „A ja chcę tworzyć modę, dla której nie trzeba się głodzić. Rzeczy, które nadają ciału ładną formę”. Sznurowaniami i gorsetami podkreśla biusty i wąskie talie, a szerokie spódnice sprawiają, że wzrok przyciąga także pupa w rozmiarze 42. Słuszność pomysłów Hoschek potwierdzają jej dotychczasowe sukcesy – w końcu od trzech lat należy do grupy młodych gwiazd w branży modowej i chyba nie zniknie szybko z firmamentu. Nawet jeżeli wielcy tego biznesu obiecują – który to już właściwie raz? – odwrót od mody na wychudzone modelki, potem zapominają o tych obietnicach. „Przed pokazami” – opowiada Hoschek – „przez

cały dzień nadzoruję casting modelek, które mają wyjść na wybieg. Chociaż przekazuję agencjom swoje życzenia dotyczące krągłości, pojawiają się dziewczyny, które mam ochotę podkarmić croissantem”. Są potem bardzo zdziwione, że zostały odrzucone jako za chude, bo inni wmawiają im, że są za grube. Mówimy tutaj o rozmiarze 34, a nie 44! Prawdopodobnie Hoschek sama jest swoją najlepszą modelką. Przed naszą sesją zakłada ludową sukienkę (tzw. dirndl), kilkoma ruchami upina włosy i po nałożeniu cieni do powiek oraz szminki błyskawicznie zmienia się w ludową wersję dziewczyny z rozkładówek. Gdy potem przechodzi w czerwonych szpilkach przez Hangar-7, goście tracą na chwilę zainteresowanie bolidami F1 i wspaniałymi samolotami. Obserwują jak zauroczeni buzującą zmysłowość Leny i proszą o autografy. Takie momenty sprawiają Hoschek wyraźną przyjemność. Chciałaby swoją modą umożliwić coś podobnego wszystkim kobietom. Kiedy pierwszy raz pomyślałaś, że odniosłaś sukces? „Gdy jesienią 2007 roku moją bluzkę pokazano w «Vogue»”. Ta biblia fashion victims nadal jest miernikiem sukcesu, ale tylko wśród niewielkiej grupy insiderów. Finansowo znacznie bardziej kalkuluje się być na zdjęciach w popularnych magazynach kobiecych, jak „Brigitte”, „Für Sie”, itp. Wtedy więcej klientek pojawia się w salonach sprzedaży, a liczba kliknięć na stronie internetowej Hoschek szybko i wyraźnie wzrasta. „Długo broniłam się przed otwarciem sklepu w sieci” – mówi Hoschek – „ponieważ z własnego doświadczenia wiem, że podczas zakupów lubię dotykać i przymierzać”. Dlatego do niedawna wykorzystywała witrynę internetową raczej jako informator dla fanów. Ci jednak byli uparci, ponieważ zwolennicy lat 50. i rockabilly oraz dziewczyny kochające styl vintage mieszkają na całym świecie. Ostatnio o ubrania zaczęli pytać nawet ludzie z Bermudów, więc kolekcje Hoschek będą niedługo dostępne także


Wspinanie się na szczyt to ciężka praca. Bez uporu nie dasz rady. Nie zaszkodzi też bycie showmanką

Lena Hoschek kocha Austrię i tradycje, dlatego ma w swojej kolekcji także „dirndl”. Ale to oczywiście nie wszystko!


herosi

online. Obecność w internecie pomaga także zyskać międzynarodową rozpoznawalność. Chodzi o gwiazdy, które pokazują się w rzeczach konkretnych projektantów. „Ale w tej dziedzinie” – mówi Hoschek – „sytuacja przypomina działania mafii”. Największe marki stać na zatrudnienie pracowników, którzy zajmują się wyłącznie nadskakiwaniem celebrytom, a ci każą sobie jeszcze płacić za to, że przyjmą w prezencie rzeczy do noszenia. Tacy pracownicy krążą również wokół popularnych stylistów, żeby ubrania jakiejś marki pojawiały się możliwie często na pokazach i sesjach zdjęciowych. Lena twierdzi, że nie ma na takie działania ani czasu, ani pieniędzy. Aha, ta historia z gwiazdą pop, Kate Perry, to był po prostu szczęśliwy zbieg okoliczności. Ktoś z ekipy sponsorów zapytał o możliwość zaprojektowania dla Perry stroju na jej imprezę z okazji wydania najnowszego albumu. „Kate Perry? A kto to jest?” – zapytałam. „Nie słucham stacji Ö3, nie oglądam MTV, nie mam nawet telewizora. Skąd mam ją znać?”. Była to chyba jak dotąd najskuteczniejsza akcja Leny w zakresie PR, chociaż od tamtej pory do grona zdeklarowanych fanek Hoschek dołączyły także modelka Franziska Knuppe oraz rudowłosa seksbomba, Christina Hendricks, znana z amerykańskiego serialu

OK, już nasze babcie lubiły czarne sukienki w grochy. Lena Hoschek dodała serce na krótkim rękawie, co nadało kreacji szczególny wyraz

„Mad Men”. Przyda się także obecność na tej liście ikony stylu, Dity von Teese, która niedawno listownie pochwaliła projekty Leny i kupiła sobie dirndl. „Ach, znowu ten dirndl” – wzdycha Hoschek. Czuje się za mocno kojarzona z tym elementem ludowego stroju austriackiego, chociaż to przecież tylko niewielka część jej kolekcji. „Jestem rzemieślniczką i tradycjonalistką, a także wielką zwolenniczką dodatków i rzeczy, które dojrzewały przez stulecia”. Dlatego jako projektantka nie korzysta z żadnych wynalazków. Idzie raczej w kierunku retro, a jako osoba usposobiona nostalgicznie lubi austriacki folklor, więc „zostałam zaszufladkowana jako specjalistka od dirndl i innych strojów ludowych”.

Na szyi tatuaż cechu krawców, na przedramieniu – pantera z godła Styrii. Do tego spódnica na szelkach oraz bluzka z lat 50. i vintage look gotowy


herosi

A przecież kolorowe tasiemki, którymi ożywia spódnice i bluzki z najnowszej kolekcji, pochodzą z Europy Wschodniej. Obecnie Lenę inspiruje raczej angielski countryside look oraz dandysi z lat 30. i 40.: „Tweed, kaszkiety. Same motywy angielskie były dla mnie zbyt nudne, więc wymieszałam je z rosyjskim folklorem”. Ośmiomiesięczna praktyka u Vivienne Westwood w Londynie. Jak tam było? „Bardzo wesoło! Ten pobyt otworzył mi oczy na wiele spraw!” Zaraz po maturze, zdanej w Sacré Coeur w Grazu, Lena Hoschek wyruszyła do Wiednia, aby studiować projektowanie mody w Wyższej Szkole Sztuki Stosowanej. „Kandydatka zbyt ukształtowana stylistycznie” – brzmiało uzasadnienie odmowy, więc Hoschek zapisała się na zajęcia w Akademii Ekonomicznej (Wirtschaftsuniverstität). Była nawet zainteresowana tymi studiami – zawsze chciała prowadzić przedsiębiorstwo – ale sukcesy naukowe odniosła raczej umiarkowane. Nocne życie w wielkim mieście było zbyt czasochłonne, koncerty wspaniałe, a wykłady – suche i nudne. Lepiej poszło jej w wiedeńskiej

Materiały to oczywiście najwyższej jakości włókna naturalne. Czasem Lena Hoschek projektuje także sama nadruki – jak w przypadku tej letniej sukienki

Szkole Mody w Hetzendorf, bo uczą tam wszystkiego od początku – od wykroju po wykończenie. Zbyt późno – „Zawsze tak było!” – zgłosiła się też do Central Saint Martins College of Art & Design. Ponieważ w tym celu przyjechała specjalnie do Londynu, austriacki projektant Gregor Pirouzi podsunął jej myśl zadzwonienia do Vivienne Westwood. Zadzwoniła i od razu została przyjęta. Po wstępnej fazie, polegającej na przyszywaniu guzików, Lenie udało się awansować w hierarchii, gdy okazało się, że jest potrzebny ktoś, kto zrobi sygnowany przez Westwood strój dla lalki Barbie na imprezę dobroczynną. „W tym jestem najlepsza. Niezależnie od nakładu pracy – dam radę!”. Mistrzyni zainteresowała się dokonaniami Hoschek. „Potrafię bardzo dokładnie szyć. Asystowałam samej Westwood przy szyciu sukni ślubnej dla pewnej Rosjanki”. Czego jeszcze Lena się nauczyła? Że nawet najwięksi projektanci nie dokonują cudów, że przed pokazami też zawsze mają opóźnienia oraz że liczy się uczciwe rzemiosło – niezależnie, czy pracujesz u instalatora, czy u słynnego projektanta mody. „Początkowo myślałam” – mówi Hoschek – „że muszę być obecna w wielu międzynarodowych salonach sprzedaży. Ale jest to możliwe tylko wtedy, gdy masz źródło finansowania. Im bardziej robisz się sławna, tym bardziej rozwierają się tzw. nożyce finansowe”. W branży mody trzeba najpierw wszystko sfinansować – od materiałów po podwykonawców – a potem czekać długo na dochody, ponieważ pieniądze pojawiają się najwcześniej po roku. Do tego dochodzą niemałe koszty sklepów w dobrych lokalizacjach i wydatki na pokazy, które są potrzebne, żeby zaistnieć. Wcześniej Hoschek wystawiała się tylko na targach mody – od dwóch lat ma własne pokazy na Fashion Week w Berlinie. W swoim małym przedsiębiorstwie może sobie pozwolić na zatrudnienie trzech stałych pracowników. Resztę robią wolni strzelcy. I chociaż szycie jest wielką pasją Leny, sama nie szyje już w ogóle. W przeciwieństwie do Westwood, której kreacje powstają w wyniku drapowania materiałów oraz realizacji projektów na manekinach, Hoschek rozrysowuje najpierw swoje projekty na papierze. I uważa, ze raczej stroni od zbyt eksperymentalnych rozwiązań. Twierdzi też, że nie jest artystką, tylko przestrzega reguł wykroju, które potem lekko zmienia – także dlatego, że najbardziej lubi klasykę. „To, że koszula ma dwa rękawy, a nie pięć, jest odpowiednio uzasadnione. Chcę, żeby ludzie mogli bez żadnych problemów wkładać moje rzeczy”. Lena Hoschek pozowała nam w swoich strojach podczas sesji z dużą dozą autoironii jako: dziewczyna z rozkładówki, królowa lat 50. i rockmanka. Tę łatwość zakładania i noszenia jej rzeczy należałoby jednak trochę zakwestionować w kontekście bardzo mocno zaznaczonej talii. Ale to działa. „Dlaczego kobiety lubią być modne? Bo chcą słyszeć komplementy od mężczyzn” – twierdzi z przekonaniem Hoschek. I dodaje: „No, ale piękno wymaga trochę wyrzeczeń. W przeciwnym razie mogłybyśmy wszystkie zawsze chodzić w dresach!”. 30 września Lena Hoschek otworzyła swój nowy salon w Berlinie-Mitte. Więcej na: www.lenahoschek.com

35


herosi

CULOE DE SONG

Culoe De Song jest wschodzącą gwiazdą afro house. Rocking The Daisies to wschodząca gwiazda wśród festiwali w RPA. Red Bull Studio Live Stage doprowadza do spotkania tej dwójki. Tekst: Evan Milton, zdjęcia: Morne van Zyl

Imię i nazwisko Culoelethu Zulu aka Culoe De Song Data urodzenia 20 sierpnia 1990 w Eshowe, Płd. Afryka Miejsce zamieszkania Johannesburg Historia pseudonimu „Culoelethu” w jego ojczystym języku zulu znaczy „nasza piosenka”. „Mój pseudonim to połączenie piosenki w zulu z piosenką angielską” Życie, muzyka i filozofia „Istnieją różne rodzaje muzyki eksperymentalnej, a życie jest krótkie, więc trzeba to zrozumieć, testować różne gatunki i poczuć uniwersalny język rytmu” Album „Ambush“ (Mule Musiq) Web www.myspace.com/ culoedsong

36

Najwyraźniej kosmici wylądowali na Rocking The Daisies – muzycznym festiwalu w okolicach Darling na terenie Prowincji Przylądkowej Zachodniej, goszczącym 10-tysięczny tłum. Wysocy, szczupli, szarzy faceci (lub kobiety – ciężko stwierdzić) pokonali trasę z Kapsztadu w górę Zachodniego Wybrzeża i zaparkowali swój wielki, szary statek kosmiczny po lewej stronie głównej sceny. Najwyraźniej przybywają w pokojowych zamiarach, bo ofiarowali swój pojazd muzyce dance i na cały weekend przekazali go w ręce Red Bulla. Ten półprzezroczysty cud wielkości boiska piłkarskiego to Red Bull Studio Live Stage, której kopulaste portale zapraszają imprezowiczów do świata muzyki i nowoczesnych projekcji świetlnych. W piątkową noc za sterami statku stanie Culoe De Song. Tłum uwielbia jego rytmy, a on uwielbia tłum. Grał już na scenach we Włoszech, Niemczech, Belgii, na ADE w Holandii i na konferencji muzycznej w Miami. Zachwycił publiczność na prestiżowym festiwalu muzyki elektronicznej Sonar i był hitem festiwalu OppiKoppi w RPA, a teraz po raz pierwszy doświadcza grania na wielkim festiwalu na ojczystej ziemi. „Nigdy wcześniej nie doświadczyłem czegoś takiego we własnym kraju. To prawdziwy festiwal światowej muzyki dla szerokiego grona odbiorców – z zespołami rockowymi i muzyką elektroniczną” – mówi swym spokojnym, cichym głosem. Ta delikatność maskuje fakt, że serwuje burzliwe afrykańskie rytmy oraz głębokie, mroczne brzmienia, sprawiające, że tłum szaleje przy dźwiękach z Czarnego Kontynentu. „Uwielbiam to, ludzie są wspaniali – był tam rytm i miłość, a oni to czuli. Było tam wielu tak różnych ludzi, robiących tak różne rzeczy: osoby w szerokich spodniach z drinkami; osoby żonglujące ogniem; kolesie w rock’n’rollowych skórach; szczęśliwi obozowicze. Energia w namiocie DJ-skim była zwariowana – nawet gdy położyłem się spać o 3 w nocy, wokół mnie nadal panowało pozytywne muzyczne szaleństwo. Był to czas na oddalenie się od domów i życie muzyką. Zobaczyłem festiwal zorganizowany na zupełnie innym poziomie”.

Urodzony jako Culoelethu Zulu w małym mieście Eshowe, przyjął imię Culoe De Song po tym, jak odkrył brzmienie afrykańskiego house’u DJ-ów takich jak Black Coffee czy DJ Kabila i zaczął grać na prywatnych imprezach. Od tamtej pory jego debiutancki album „A Giant Leap” został nominowany do South African Music Award z piosenką „We Baba” w kategorii Utwór Roku, a na scenie międzynarodowej spodobał się jego remix piosenki „The Neighbour” malijskiego artysty Salifa Keita. Jego oryginalny singiel „The Bright Forest”, wydany przez Innervisions, przyniósł mu ogromne uznanie. Krytycy nazwali go „hipnotycznym i absolutnie zabójczym na parkiecie”, doceniając użycie afrykańskiego chóru i tłumaczeń rytmów muzyki maskandi na współczesne house’owe idiomy. „The Bright Forest”, który powstał podczas pobytu na Red Bull Music Academy w Barcelonie, jest jego najbardziej oklaskiwanym utworem, ale to „We Baba” ma dla niego największe znaczenie. Utwór ten jest hołdem dla Busi Mhlongo – legendarnej królowej muzyki zulu. „Była to duchowa współpraca – nie tylko remix”. Pod koniec roku 2010 Innervisions wydaje 12-calową płytę z tym utworem. Culoe De Song staje się jednym z bohaterów południowoafrykańskiego house’u. Gorączka „Durban house sound” ogarnęła RPA i wzbudziła międzynarodowe zainteresowanie na najważniejszych muzycznych eventach (np. Sonar). „Gatunek ten jest obecnie niezwykle popularny w RPA – odrodził się” – mówi Culoe. „Dowodem na to może być fakt, że pojawiają się tu światowe legendy muzyki, jak Louis Vega, a ludzie zabierają ze sobą to brzmienie dalej w świat”. A jaką muzykę DJ ten wrzuca na własne gramofony? „Muszę wspomnieć o trzech osobach. Album Black Coffee musicie sprawdzić jak najszybciej – stanie się rzadkim okazem. Tumelo reprezentuje Soulistic Music i jego nowy album «Arise & Shine». Zakes Bantwini, który pojawia się w «Julu» Black Coffee, tworzy wyjątkową atmosferę, dodając do południowoafrykańskiej muzyki dance funkowe i soulowe brzmienia”.

Więcej na: redbullmusicacademyradio.com/shows/1267/


Culoe De Song podczas The Daisies Festival. Na terenie farmy-winnicy w Darling co roku latem spotyka się 10 000 miłośników muzyki


Akcja

Przewróć stronę i trzymaj się mocno – czeka cię jazda życia.

Zdjęcie: KTM/RAY ARCHER

40 Mark Webber mistrz 48 Dziennik Gniazdora z nowej zelandii 56 Baseball po Japońsku 62 Emerytura na lofotach 72 historia KTM


Świeżo ukoronowany Mistrz Świata MX1 2010 Antonio Cairoli wywalczył tytuł na motorze KTM. Wkrocz do fabryki produkującej zwycięskie maszyny – s. 72


a kc ja

Webber zdemanskowany Zaczynał od mało realnych marzeń o tym, że pewnego dnia zostanie mistrzem świata F1. Obecnie ten dzieciak z przeciętnego australijskiego miasta-sypialni spełnienie życiowej ambicji ma w zasięgu ręki. A oto, jak do tego doszedł. Tekst: Anthony Rowlinson, zdjęcia: Alan Mahon

40


Print 2.0

pl.redbulletin.com/print2.0 Mark Webber w symulatorze F1


J

est lato 1997 roku. Mark Webber rozmawia przez telefon z ojcem Alanem, który jest w oddalonym o 17 000 km Queanbeyan w Australii. Mark płacze. Jest daleko od domu, w Europie – młody, niedoświadczony kierowca wyścigowy, goniący nieprawdopodobne marzenie o zdobyciu mistrzostwa świata Formuły 1. Na tym etapie cel ten wydaje się nie do osiągnięcia. Pełen ambicji, ale bez pieniędzy i bez odpowiednich znajomości, robi to, co zrobiłby każdy młody człowiek w potrzasku: dzwoni do domu. „Tak, pamiętam jak w pewnym momencie płakałem ojcu w słuchawkę, myśląc, że będę musiał się poddać i wrócić do domu” – mówi. „Ale jak już opuścisz Australię, nie masz wyboru – musisz działać dalej. Pewne rzeczy są poza twoją kontrolą, ale musisz zrobić wszystko, co w twojej mocy, by wziąć sprawy w swoje ręce”. Dla Webbera droga na szczyt nie była łatwa – była trudniejsza niż dla większości, a w rzeczywistości trudniejsza niż dla jakiegokolwiek innego kierowcy. Musiał „walczyć, walczyć, walczyć”, jak ujął to jeden z tych, którzy zawsze w niego wierzyli. Lub jak stwierdził inny: „postawił wszystko na szali, choć w zanadrzu miał tylko talent”. Jak się okazało, talent ten w połączeniu z niewiarygodnie szybką maszyną wystarczył, by pokonać drogę z miasta o populacji 21 000 mieszkańców do miejsca znajdującego się bardzo blisko szczytu zigguratu. W Queanbeyan może i brakuje filmowych scenerii typowych dla Sydney czy Melbourne, ale Webber z czułością opowiada o swym „szczęśliwym dzieciństwie w rolniczym mieście z niemal nieograniczoną przestrzenią”, gdzie przemykał po rodzinnej farmie na swym dirt bike’u, wcześnie odkrywając zamiłowanie do dużych prędkości i intuicyjnie doskonaląc wyczucie i równowagę, które wykorzystał w przyszłej karierze wyścigowej. 42

Tata, właściciel stacji benzynowej i wierny fan Formuły 1 w kraju, gdzie F1 nie była popularna, dawał upust wyścigowej pasji syna, pozwalając Markowi szaleć na terenie domostwa. Ale kiedy zakurzony, wysmarowany olejem, podekscytowany łobuz – jakim był wracający z toru Mark – zadał pewnego dnia nieuniknione pytanie: „Tato, czy mogę startować w wyścigach?”, górę wziął rodzicielski instynkt ochronny. „Taaak... nie było szans, by pozwolił mi na ściganie się. Tata sponsorował kilku lokalnych chłopców i był świadkiem kilku kontuzji, a to nie działało na moją korzyść. Zainteresowaliśmy się więc kartingiem, który był atrakcyjniejszy, bezpieczniejszy i lepszy dla jego związku – stanowił mniejsze zagrożenie rozwodem z mamą!”. Webber, obecnie 34-letni, miał 13 lat, gdy po raz pierwszy usiadł za maleńką kierownicą minirakiety o lekkiej konstrukcji, która pozwala dzieciakom na pierwsze wojaże po torach. Mark szybko wykazał się umiejętnościami w tym nowym sporcie, a sprawdził się już w rugby, pływaniu i krykiecie („zawsze zachęcano nas do próbowania swych sił w każdej dziedzinie”). Ale tym razem przeczuwano, że może być lepszy niż tylko „całkiem niezły”. Big Al, benzyna w jego żyłach i sport w jego sercu przeprowadziły młodego zucha przez dwa lata kartingu wprost do mistrzostw Australijskiej Formuły Ford – pierwszy szczebel tak zwanych wyścigów samochodowych (w odróżnieniu od kartingu). Dla Webbera juniora był to szybki skok w górę; kierowcy, z którymi się później zmierzył w Europie – jak Schumacher, Vettel, Hamilton i Alonso – jeździli gokartami od czwartego lub piątego roku życia: mali tytani torów, którzy posiadali dekadę doświadczenia wyścigowego, zanim Webber w ogóle zaczął. Mamy teraz rok 1994 i Mark, który zakończył tegoroczne mistrzostwa Australijskiej Formuły Ford na skromnym 13. miejscu, wkrótce pozna jedną z dwóch lub trzech najważniejszych osób w jego życiu: Ann Neal. Ann, w tamtym czasie menedżer wyścigów Australijskiej Formuły Ford, a obecnie partnerka Marka i jego osobisty menedżer, wspomina 17-latka, który był niedoświadczony pod wieloma względami („Nie wiedziałem nic o budowie samochodów. Jeśli byłem za wolny, starałem się jechać szybciej i wtedy dochodziło do kraks”), a jednak miał w sobie coś, co odróżniało go od rówieśników. Bez przesady, tak typowej dla klanu Webberów, Ann wspomina: „Mark osiągnął kilka dobrych rezultatów w poprzednim roku i kilka razy zaprezentował swój potencjał – nic nadzwyczajnego,

Zdjęcia: camera press (1), Mark Webber Archive (3)

a kc ja


a kc ja

Najlepsza Marka Mark Webber był dzieckiem, które potrzebowało przestrzeni, by rozładować nadwyżki energii. Motto rodziny brzmiało „próbuj”, co obrazują zdjęcia z ich albumu.

Rodzinny dom był daleko od wybrzeża, więc Mark nie wyrósł na surfera. Nie wygląda na zado­ wolonego z kąpieli w dmuchanym basenie...

Od zawsze kółka bardziej intereso­ wały Marka. Tutaj za sterami trak­ tora na rodzinnej farmie. Był pewnie szybszy od niektórych samochodów, z którymi się ścigał

Mark w końcu dał upust wyścigo­ wej pasji, gdy pożyczył gokarta „od kolegi, Matthew Hintona”. Połknął bakcyla i wkroczył w świat australijskich wyścigów 43


As wyścigów (od lewej, zgodnie ze wska­ zówkami zegara): wygląda jak chłopak z boysbandu, ale fundusze od Yellow Pages umożliwiły mu zawodowy start; w latach 1998-99 dzięki Mercedesowi doświadczył jazdy w dużym zespole; w latach 2000-01 wrócił do single-seate­ rów Formuły 3000 – imponująca pręd­ kość zapewniła mu jazdę próbną w F1; Festiwale Formula Ford ’95 i ’96 na torze Brands Hatch były dla Webbera przełomo­ we: zadebiutował na trzecim miejscu, rok później wygrał; Australijska Formuła Ford (tu podczas GP Australii) zmusiła Webbera do przemierzenia ojczyzny w pogoni za szczęściem Za każdym wielkim mężczyzną: Webber z Ann Neal – partnerką i menedżerką. Jej liczne kontakty i przedsiębiorczość i odegrały istotną rolę w drodze Marka do podbicia europejskiej sceny wyścigowej i Formuły 1


Zdjęcia: mark webber archive (4), sutton images (1), PA (1)

a kc ja

ale całkiem nieźle. Następnie zostałam wplątana w próby znalezienia mu sponsora – nie podobało mi się to zadanie, ale pomogłam. Moją uwagę zwrócił fakt, że Mark starał się wykonać swoje zadanie najlepiej jak potrafił, niezależnie od tego, co miał zrobić i to zrobiło na mnie wrażenie. Wciąż taki jest. Widziałam, że nie chciał być taki, jak jego koledzy, dać się zagonić w kierat, ożenić się... Był ambitny, ale myślę, że wtedy nawet przez chwilę nie przeszło mu przez myśl mistrzostwo świata Formuły 1. Zupełnie nie miał pojęcia, jak to zrobić. Wydawało się to zupełnie nierealnym pomysłem”. A jednak pojawiła się iskra. Podsycana talentem Webbera i znajomością zasad działania sportów motorowych Neal, powoli przemieniała się w płomień. Ale w tym żądnym pieniędzy sporcie zawsze pojawia się problem funduszy. Hojność Ala Webbera nie wystarczała na opłacenie wyścigowej kariery syna. Ktoś – tylko kto? – musiał zapewnić poważny zastrzyk gotówki. Znalezienie sponsora zajęło miesiące i kiedy w końcu pojawiły się pierwsze dolary, były nie zielone, a żółte. Geoff Donohue był szefem działu spraw korporacyjnych Yellow Pages Australia i – jak sam stwierdził – facetem, który „nie ma pojęcia o sportach motorowych i w ogóle go one nie interesują”. Tak więc, gdy Ann i Mark przedstawili mu propozycję sponsoringu, sugerującą, by firma Yellow Pages wsparła Marka, szanse na sukces ich misji były niewielkie. Ale przypadkowo mieli doskonałe wyczucie czasu. Sekcja motorowa „żółtych stron” przynosiła imponujące dochody, więc sponsorowanie zawodnika z tej dziedziny miało sens. Jednak wsparcie nieznanego kierowcy single-seatera, podczas gdy w Australii nadal rządziły wyścigi sedanów, było pomysłem... niekonwencjonalnym. „Skonsultowałem to z moim szefem” – mówi Donohue – „i w końcu zdecydowaliśmy, że możemy powrócić do sportów motorowych i zabezpieczyć się, sponsorując samochód Marka – zamiast robienia czegoś bardziej oczywistego i kosztownego, jak sponsorowanie zespołu samochodów turystycznych. I muszę przyznać, że Ann bardzo umiejętnie przekonywała nas do Marka!”. Decydującym argumentem okazał się filmik autorstwa Ann, prezentujący najlepsze momenty dotychczasowej kariery Webbera. „To było naprawdę imponujące” – mówi Donohue, który natychmiast po uzgodnieniu warunków sponsoringu zaczął towarzyszyć Markowi podczas wyścigów w całej Australii. „Dotarliśmy do kilku naprawdę odległych, wiejskich torów” – mówi – „zrodziła

się wtedy między nami więź. Pamiętam jeden wyścig na Phillip Island – lało jak z cebra. Mark zakwalifikował się chyba jako czwarty, ale już przy drugim zakręcie był drugi. A ścigał się z innymi młodymi kierowcami, sponsorowanymi głównie przez fabryki. Szybko stało się jasne, że był naprawdę dobrym kierowcą. To były świetne czasy”. Ale zespołu Webbera nie satysfakcjonowało bycie „naprawdę dobrym” czy nawet „najlepszym w Australii”. Korzystając z rad Ann, zaczęli się szykować do ataku na Europę. „Rozmawialiśmy o byciu «najlepszym w Australii» i znaczeniu tego tytułu” – mówi Neal – „ale Mark chciał się sprawdzić w walce z najlepszymi na świecie. Świetnie mu poszło w 1995 roku w Australijskiej Formule Ford, ale powiedziałam mu, że nawet gdyby został kolejny rok i wygrał mistrzostwa, nic by mu to nie dało. Nawet na tym etapie coraz młodsi kierowcy trafiali do F1. Powiedziałam mu, że w 1996 roku musi zawojować Wielką Brytanię”. „Ona naprawdę motywowała mnie do działania” – potwierdza Webber. „Z pewnością nawet bez niej bym spróbował, ale kto wie, jak by się to potoczyło”. Neal, Brytyjka, która wyemigrowała do Australii, miała mnóstwo kontaktów w świecie sportów motorowych, dzięki wcześniejszej pracy w dziale PR brytyjskich wyścigów. Znała tę scenę i rozumiała, że nieznany kierowca jak Mark musi podążać sprawdzoną ścieżką, by udowodnić, że ma talent i wyrobić sobie reputację. Wspólnie opracowali plan działania – wykres poszczególnych etapów kariery wraz z ilustracjami samochodów z poszczególnych kategorii, w których miał ścigać się Mark przed dotarciem do F1. Na szczycie wykresu znajdował się Benetton-Renault z 1995 roku – właśnie tym bolidem jeździł ówczesny mistrz świata, Michael Schumacher. Do tej pory mają tę proroczą pamiątkę. Pierwszym przystankiem 1996 roku musiał być sezon Brytyjskiej Formuły Ford, ale przedtem, w październiku 1995

„Najlepszy w Australii” nie satysfakcjonowało zespołu

roku, by rozeznać się w sytuacji w UK, Mark wziął udział w Formula Ford Festival na torze Brands Hatch. Znajomości Ann załatwiły Markowi jazdę próbną samochodem firmy Van Diemen. Jego przejazd tak zaimponował właścicielowi Ralphowi Firmanowi, że zaproponował Markowi sponsorowane wystąpienie w głównym wyścigu festiwalu. Mark swój międzynarodowy debiut wyścigowy zakończył na trzeciej pozycji (a ostro walczył o drugą). Dla dzieciaka z Queanbeyan był to niesamowity rezultat. „Trzecie miejsce było czymś niesamowitym” – mówi – „przynajmniej tak wtedy myślałem. Ale kiedy wróciliśmy do Australii, nikt tego nie doceniał. Napędzało mnie to do dalszego działania. Dobrze jest, gdy ludzie wątpią w twoje możliwości. To wspaniała motywacja”. Wydawało się, że australijskie korporacje nie były pod wrażeniem, ale dzięki imponującemu debiutowi na festiwalu, w sezonie 1996 Webbera wspierała firma Van Diemen. Czasy były ciężkie: nieznane tory, tęsknota za domem i brak gotówki sprawiły, że pierwsza połowa sezonu nie była łatwa. „Nie mieliśmy pieniędzy, więc uczyłem w szkole wyścigowej za niecałe 43 funty dziennie” – wspomina Webber – „ale nie było to żadne poświęcenie. To był nasz wybór”. Wizyta w domu w połowie sezonu przypomniała mu, dlaczego wyjechał i naładowany energią Mark Webber wrócił, by zająć drugie miejsce w mistrzostwach i wygrać Formula Ford Festival. Rozpędzony Weeber dotarł do kolejnego przystanku, jakim była Brytyjska Formuła 3 – wiodąca europejska kategoria dla przyszłych gwiazd F1. „To był spory skok” – mówi Ann. „Nie mieliśmy wystarczająco dużo pieniędzy, ale musieliśmy trzymać się planu”. Składali grosz do grosza, by wykupić uczestnictwo w pierwszych czterech wyścigach w najlepszej drużynie, prowadzonej przez Australijczyka Alana Dockinga. Mark wygrał swój czwarty wyścig, ale skarbonka była już pusta. Dokładnie w tym momencie kariera Webbera nabrała tempa, niczym za dotknięciem magicznej różdżki, a rolę bajkowej wróżki odegrał David Campese – australijska legenda rugby. Pod koniec 1996 roku Campese zawiesił imponującą karierę sportową w barwach drużyny Wallabies. Dziwnym zbiegiem okoliczności także pochodził z Queanbeyan i grał w rugby z ojcem Marka. Chcąc rozpocząć nową karierę, Campese zainteresował się biznesem sportowym. Polecono Ann i Markowi skontaktowanie się z nim i namówienie go do pomocy w zbieraniu funduszy na terenie 45


a kc ja

ojczyzny. Odnieśli w tej dziedzinie spektakularny sukces. „Dosłownie przyczailiśmy się na niego na lotnisku Heathrow” – mówi Ann. „Wiedzieliśmy, że wraca do domu i musieliśmy go złapać, zanim wyjedzie”. W rezultacie Campese zorganizował lunch w szykownym londyńskim hotelu Savoy dla najpoważniejszych australijskich biznesmenów, podczas którego przedstawił im Webbera i przekonywał, że warto w niego zainwestować. Campese mówi: „Starałem się im wytłumaczyć, jak ważny jest sponsoring dla kogoś, kto próbuje zaistnieć w sportach motorowych, ale nie wykazali najmniejszego zainteresowania. Pamiętam, że już po wszystkim powiedziałem Markowi, żeby zapamiętał tych, którzy powiedzieli «nie». A gdy już będziesz na szczycie, a oni będą chcieli mieć udział w twoim sukcesie, powiesz im, żeby się wypchali. Zobaczysz, jeszcze będą chcieli być po twojej stronie”. Po kolejnej odmowie Campese sięgnął do własnej kieszeni i wyciągnął z niej niebagatelną sumę ponad 100 000 funtów, by pomóc Markowi ukończyć sezon F3. „Tak, troszkę go wspomogłem. Dlaczego? Ponieważ gonił swe marzenie. Sam to przeżywałem – dzieciak z małego miasta wylądował na boisku z Wallabies. Jeśli mocno wierzysz w to, co robisz, podchodzisz do tego z pasją – musisz o to walczyć. Tak właśnie było w przypadku Marka. Sukces zawdzięcza własnej determinacji”. Webber zaczął startować na scenie pełnej możliwych przyszłych talentów i w końcu wzbudzał odpowiednie zainteresowanie, ale i tak nie było łatwo. Po każdym wyścigu Marka Ann przygotowywała informację prasową, którą wysyłała do wszystkich najlepszych kontaktów jej i Marka. „A nie było wtedy jeszcze e-maili” – śmieje się. „Mark musiał za pomocą faksu skopiować 60 informacji i wysłać każdą indywidualnie. Ja pisałam, on wysyłał. Taką mieliśmy umowę”. Jeden z setek tych listów wylądował na biurku Norberta Hauga, szefa działu sportów motorowych Mercedesa.

Haug: „Walczył, walczył, walczył... a to się najbardziej liczyło” 46

Webber przedstawił się Haugowi kilka lat wcześniej podczas GP Australii i Haug pamiętał, że podobał mu się jego styl: „Podszedł do mnie i powiedział «Ścigam się w Anglii, czy możemy zostać w kontakcie?». Spodobało mi się jego podejście. Nie upadł na kolana, błagając o wsparcie, więc przejrzałem jego dane i zauważyłem doskonałe rezultaty od samego początku kariery. Wiedziałem, że był szybki. Wiele dokonał bez wsparcia zespołu i dużych pieniędzy. Walczył, walczył, walczył, a to się najbardziej liczy”. Współpraca z Mercedesem zapewniła Markowi miejsce w zespole Silver Arrows w wyścigach GT w latach 1998-99 – i sławę pod skrzydłami prestiżowego producenta, nawet jeśli chwilowo musiał oddalić się od wyścigów single-seaterów.

W sezonie 1998 Webber odniósł sukces: był drugi w mistrzostwach FIA GT i doświadczył jazdy w barwach poważnego zespołu. Drugi sezon Mercedesa okazał się katastrofą. W tamtym roku Mercedes skupił się głównie na klasycznym 24-godzinnym wyścigu Le Mans, gdzie ich samochody okazały się aerodynamicznie niestabilne i w rezultacie Webber i kolega z zespołu Peter Dumbreck doznali spektakularnych wypadków, z których cudem wyszli cało [zobacz http://www.youtube. com/watch?v=ZXZaAuyuYmQ&feature=related]. Mercedes wycofał się z wyścigu i zakończył swój program samochodów sportowych. Ten potencjalnie kończący karierę występ okazał się jednak pewnego rodzaju błogosławieństwem: wycofanie się


a kc ja

Mercedesa zmusiło Webbera do ponownego skupienia się wyłącznie na wyścigach single-seaterów, zgodnie z pierwotnym planem. W drodze powrotnej nawiązał kolejny australijski kontakt, tym razem z biznesmenem i właścicielem zespołu wyścigowego, Paulem Stoddartem. „Rozmawialiśmy z wieloma osobami” – mówi Neal – „i jedną z nich był (właściciel zespołu F1) Eddie Jordan, który poświęcił Markowi dużo czasu, sprowadzając go do fabryki i pomagając mu uwierzyć w możliwość kariery w F1. Ciężko stwierdzić, w jakim stopniu było to tylko gadanie, ale EJ przedstawił nas Paulowi i Mark znalazł się w Formule 3000”. Ta podkategoria Formuły 1 jest ostatnią „przeszkodą” na drodze do samochodowej ligi mistrzów. Ci, którzy tam docierają, są naprawdę dobrzy, a niektórzy nadzwyczaj dobrzy i często awansują do F1. Po dwóch mocnych sezonach Webber był jednym z nich. Był drugi w mistrzostwach 2001 i na tym etapie wywalczył jazdę próbną dla zespołu Benetton Formula 1 – na wykresie Marka i Ann zespół ten identyfikowany był z celem, jakim była F1.

„Ci, którzy nie chcieli mu pomóc, teraz biją się w piersi” Proste? Zdecydowanie nie. Oboje uważali, by nie dać się złapać w kontraktowe pułapki i nie pozwolić nieuczciwym szefom związać Webbera wieloletnimi umowami. Dzięki umiejętnemu analizowaniu złudnych obietnic prezentowanych w pierwszych propozycjach, udało im się tego uniknąć. Ofertą, której po prostu nie mogli odrzucić, był długoterminowy kontrakt z Flavio Briatore – jedną z najbardziej wpływowych postaci w Formule 1. Szansa na start w wyścigu Formuły 1 pojawiła się w końcu w 2002 roku, po doskonałych przejazdach testowych dla Benettona. Mark ponownie ścigał się z Paulem Stoddartem, który był teraz właścicielem zespołu Minardi – najskromniej-

szej, niskobudżetowej ekipy w F1. Na taką szansę Mark i Ann czekali prawie dziesięć lat i od tamtej pory Mark wykorzystywał każdą okazję w F1. Oczywiście zespół Minardi nie był końcem historii Marka Webbera, nie był nawet początkiem końca – był końcem jego początków. Dla tych, którzy towarzyszyli mu od samych narodzin tego szalonego marzenia, którzy pomogli mu, gdy nikt inny nie chciał – jego wytrwałe dążenie do realizacji życiowego celu jest inspiracją. Geoff Donohue: „Ludzie w Australii, którzy znają całą tę historię, są zdumieni, że udało mu się przetrwać i obecnie jest pretendentem do tytułu mistrza świata. Jestem pod wrażeniem jego zaangażowania i determinacji”. David Campese: „Wielu ludzi, którzy nie chcieli mu pomóc na początku, teraz bije się w piersi. Mark zasłużył na wszystko, co osiągnął”. Nieprzypadkowo z tyłu kasku Marka Webbera widnieją dwa dyskretne symbole narodowe – emu i kangur. Żadne z tych zwierząt nie stawia kroków w tył. Print2.0: wirtualny test toru w Abu Zabi Śledź Webbera na: www.markwebber.com

Moments for eternity.

Odkr yj zimę w Tyrolu

czekania w kole1.0 00 wyciągów be z h, kic ars rci na s tra Ponad 3.500 km parki i szkółk i narciarch, gastronomia, fun wy co ow darlod w kó od jce, 5 ośr ry pry watne lub gospo od 5* hotelu po kw ate rty ofe e olu Tyr stn w i rzy ec Ko e. trz ski już po raz e. W styczniu 2012 r. klu! stw a agrot ury styczn zes tników tego spekta uc z m ny jed dź Bą ki! ijs mp oli icz zap łonie zn

www.tyrol.pl Tirol. Heart of the Alps.


a kc ja

Gniazdo

w Nowej Zelandii

Zdjęcie: Vaughan Brookfield/Red Bull photofiles

nie robiłem zdjęć dokumentujących ten stan rzeczy, bo nie było warto nie robiłem zdjęć dokumentujących ten stan rzeczy, bo nie było warto jeden z nielicznych na świecie został zaproszony do Nowej Zelandii, aby wziąć udział w obozie treningowym Red Bull Performance Camp. Oto jego wspomnienia z wycieczki do kraju hobbitów.

48



a kc ja

Prezentów nie będzie Szósta rano na lotnisku w Bangkoku. Jeszcze nie wiem, że nasze bagaże zaginęły, ale wiem już, że szczelnie zaklejone torebki z zakupami z bezcłówki na Okęciu jakimś cudem zostały przedziurawione, co powoduje, że tajscy celnicy nie zgadzają się na ich dalszą podróż. Cóż… wino i żubrówka – prezenty dla naszych gospodarzy – muszą zostać skonsumowane na miejscu. Najwyraźniej jesteśmy już na innej półkuli, bo widok dwóch europejskich snowboarderów z wódką i winem o poranku nie przeszkadza nawet ochronie lotniska. To miejsce jest jak niebo W oczekiwaniu na przylot zagubionego bagażu zwiedzamy okolice Queenstown. To miejsce wydaje się być pierwszym stworzonym przez Boga – jest tu dosłownie wszystko. Palmy i świerki, skaliste góry i gorące plaże… Potem Bóg najwyraźniej stwierdził, że trzeba to wszystko trochę bardziej rozrzucić po świecie. Przy okazji dowiadujemy się, że Polacy mają tu jakiś specjalny rodzaj uznania wśród władz. Kiedy policjant zatrzymuje Marka i mnie za jazdę na rowerze bez kasku (tutaj jest to obowiązkowe), wręcza nam mandaty. Gdy słyszy, że jestem z Polski, uśmiecha się szeroko i kończy się tylko na upomnieniu. PS. Stwórca jest jednak sprawiedliwy: stworzył najpiękniejszy kraj na świecie, ale wszystkie ładne kobiety wysłał gdzie indziej… Pod tym względem Nowa Zelandia znajduje się na samym końcu listy (nie robiłem zdjęć dokumentujących ten stan rzeczy, bo nie było warto). 50

W domu „Czerwonego byka” Przed wyjazdem do Milbrook, gdzie mieści się obóz treningowy, zakwaterowano nas w nowozelandzkim domu Red Bulla, stworzonym na potrzeby przylatujących tu zawodników i innych gości. Mamy tu dostęp do wszystkiego, co dusza zapragnie – łącznie z rowerami i samochodem. Razem z nami są tu jeszcze inni zawodnicy w trakcie „transferu” na obóz: Andreas Wiig z Norwegii i Jamie Nicholls – szesnastoletni mistrz z Wielkiej Brytanii. Wspólne oglądanie „Incepcji” miało nas upewnić, że świat dookoła jest realny – skutek jest jednak zupełnie odwrotny… Krowa na obiad Jedna z knajp w Queenstown nazywa się „The Cow”, czyli po prostu „Krowa”. Do złudzenia przypomina nasze polskie góralskie restauracje, jednak w jadłospisie królują dania z baraniny i jagnięciny. Nic dziwnego, na ok. 4 miliony mieszkańców w Nowej Zelandii przypada ok. 30 milionów owiec. Jednak w Krowie najczęściej zamawiamy treściwe pizze i spaghetti. Oprócz tego miejsca odwiedzamy także knajpy z jedzeniem azjatyckim (sajgonki kosztują tu ok. 12 nowozelandzkich dolarów, czyli jakieś 24 złote) i fast-food Ferg Burger, który szczyci się „najlepszymi hamburgerami na świecie” (być może dla lokalesów, bo ja jadłem lepsze hamburgery, i to w Polsce). W stronę słońca Nasze deski w końcu się odnajdują, a linie lotnicze w ramach rekompensaty dowożą nam je pod same drzwi. Z Queenstown przenosimy się do Millbrook, które przez najbliższy tydzień, na czas obozu, będzie naszym domem. Z Millbrook do snowparku to zaledwie godzina autokarem. Serpentynami wspinamy się ponad malowniczą przełęcz Crown Range. Niewiele wskazuje na to, że panuje tutaj zima w europejskim sensie. Od kierowcy naszego autokaru słyszymy, że nowozelandzcy kierowcy nie umieją jeździć w ciężkich warunkach i nawet najmniejsze opady śniegu powodują natychmiastowe utrudnienia w komunikacji. Poznaję kolejnych uczestników obozu – Kanadyjczyków: Seba „Tootsie” Toutanta i Marka McMorrisa.

Zdjęcia: Jamie Nicholls, Wojtek Pawlusiak (4), Marc Swoboda

Na koniec świata i jeszcze dalej! Już sam lot z Warszawy do Queenstown przypomina wyprawę na Księżyc i jest zapowiedzią niezwykłej przygody. Najpierw Londyn – gdzie, jak się okaże pięćdziesiąt godzin później i dwadzieścia tysięcy kilometrów dalej, zaginie mój sprzęt i połowa ciuchów – potem Bangkok, Sydney i na końcu Queenstown. W Londynie dołącza do mnie kolega – austriacki pro, Marc Swoboda, którego bagaże także zaginą razem z moimi.


Od góry, zgodnie z ruchem wskazówek zegara: wylot z Sydney do Queenstown; na lotnisku w Bangkoku; droga do snowparku, przez przełęcz Crown Range; w domu Red Bulla w oczekiwaniu na transfer do Millbrook; bar „Krowa” do złudzenia przypomina nasze knajpy góralskie; z Markiem Swobodą zwiedzamy okolice zatoki Wakatipu

51


Od góry, zgodnie z ruchem wskazówek zegara: nadrabianie zaległości w trakcie burzy śnieżnej i w świetle fleszy; spojrzenie na snowpark od strony głównego wejścia; trener Marco Bruni udziela wskazówek przed skokiem; długi rozpęd na Bag Jump; obóz miał miejsce w sierpniu, tutaj w tym czasie zdarzały się niezłe śnieżyce; na snowparku NZ jeździli prawie sami snowboarderzy

52


a kc ja

Full Opcja Nagle, nie wiadomo skąd, zza zakrętu wyłania się łacha śniegu, a na niej profesjonalnie przygotowany plac zabaw dla snowboarderów. To tutaj przez najbliższe dni, pod okiem specjalistów będziemy doszlifowywać nowe triki oraz pracować nad kondycją i rozwojem, co ma przyczynić się do podniesienia naszych osiągnięć. Park składa się pajpu, serii kikerów, lajnu rurek i poręczy (i schodów!) oraz, a właściwie przede wszystkim, z dwóch na pozór identycznych skoczni (jak się później okaże, jedna kończy się normalnym lądowaniem, a druga – wielką dmuchaną poduchą).

Zdjęcia: Miles Holden/Red Bull Photofiles, Graeme Murray/Red Bull Photofiles (5)

Nadrabiam zaległości Kolejny dzień to totalna zamieć. Większość zawodników na wieść o słabych warunkach postanawia zrobić sobie dzień przerwy. Kiedy inni relaksują się w jacuzzi i jadą poskakać na bungee, tylko Amerykanin Pat Moore i ja udajemy się do snowparku. W górę zabierają się z nami także nasi dzielni fotografowie. Tego dnia pierwszy raz odczuwam różnicę między letnim, wolnym śniegiem z Europy, do którego jestem przyzwyczajony od kilku ostatnich miesięcy, a zimnym i szybkim, zimowym śniegiem, który leży (i teraz mocna pada) tutaj! Bag Jump W czasie kolejnych dni warunki są już dużo lepsze. Wreszcie mogę ćwiczyć to, po co tu przyjechałem – czyli podwójny backflip zakończony obrotem o 180 stopni. Idea jest taka, żeby najpierw trik przećwiczyć do perfekcji, lądując w ogromnej poduszce powietrznej, a potem na skoczni obok lądować już zupełnie perfekcyjnie. Trener freestylowej kadry Szwajcarów, Marco Bruni, przypomina mi o skompresowanej pozycji w locie – „Jak puścisz graba za wcześnie, to siła odśrodkowa zrobi z ciebie szmatę na wietrze” – i o odpowiednim wybiciu na progu – „Wybijaj się, jakbyś chciał polecieć w drugą stronę, z powrotem pod górę, to nada twojemu skokowi odpowiednią wysokość, a parabola lotu pozwoli na lepsze lądowanie”. „Na progu musisz być zwarty, tak aby w locie nie drgnął nawet jeden mięsień” – dodaje na koniec. 53


a kc ja

„Rezultat podziwiam rano następnego dnia – na lewym przedramieniu – tatuaż z kotwicą”

Odpoczynek to też trening Żaden trener nie chce, żebyśmy się przepracowali. Dlatego po całodziennym wycisku spokojnie odpoczywamy w zacisznych, komfortowych apartamentach ośrodka golfowego Millbrook. Marc okazuje się przeciwieństwem stereotypowego wizerunku snowboardera-hulaki. Cały czas opowiada o swojej rodzinie i nowonarodzonym siostrzeńcu. Na gitarze gra jak stary harcerz, generalnie jest grzeczny i ułożony. Jak każdy ma jednak swoją ciemną stronę. Kiedy na śniegu jakiś trik mu nie wychodzi, potrafi stracić swój stoicki spokój i pokazać lwi pazur. Ludzie wielkich głów W ramach luźniejszego dnia wybieramy się na lokalne zawody. Na miejscu okazuje się, że aby wystartować, obowiązkowa jest jazda w kasku. Niestety ani Marc, ani ja, nie mamy ze sobą własnych, a dowiezienie nam ich z Millbrook nie jest możliwe na czas przed startem. Organizatorzy proponują nam włożenie ich własnych kasków – okazuje się, że jedyny dostępny rozmiar jest na tyle pojemny, że pozwala mi na obserwowanie świata przez czołowe wentylatory. W zawodach więc nie bierzemy udziału i wracamy na nasz snowpark, gdzie – aby poprawić sobie humor – trenuję kilka moich ulubionych trików, jak np. zaczerpnięty z deskorolki handplant 360. 54

Historia pewnej dziary Pewnego wieczoru w Queenstown postanawiamy zbadać barowe zwyczaje mieszkańców tej przedziwnej wyspy. Przede wszystkim rzuca nam się w oczy, że trunki spożywa się tutaj w małych czajniczkach i szklaneczkach wielkości 20 ml. Co najbardziej zdradliwe, to fakt, że w każdym wnoszonym przez kelnera czajniczku znajduje się zupełnie inny rodzaj trunku. Po przetestowaniu kilku takich zestawów postanawiamy zostać jednak przy bardziej znajomym rumie z colą. Wychodząc z baru czujemy się świetnie, ale nachodzi mnie jeszcze chęć zrobienia czegoś... wyjątkowego. Rezultat podziwiam rano następnego dnia – na lewym przedramieniu – tatuaż z morską kotwicą. W ten oto sposób, dzięki nowozelandzkim czajniczkom, mam teraz rewelacyjną pamiątkę z wycieczki na drugą półkulę naszej planety. CZAS POŻEGNAŃ Jest jedno takie zdjęcie, gdzie machamy na pożegnanie z kolegą z teamu Burtona Seppe Smithem z Belgii i Markiem Swobodą, siedząc na wyciągu. Ten wyjazd był przede wszystkim wielką przygodą, odkryciem nowego kontynentu, ale także treningiem i wymianą doświadczeń. Był dla mnie także czasem pokornej nauki i zawarciem nowych przyjaźni lub umocnieniem starych, np. z Markiem. Doświadczenie i nowe umiejętności zdobyte podczas tego okresu na pewno pomogą mi w nadchodzącym sezonie – do zobaczenia na stoku! To jednak jeszcze nie koniec Wydawałoby się, że mam za sobą już wszystko: kłopoty z przylotem, walkę z pogodą, przygody z władzą i historie barowe… okazuje się jeszcze, że operatorem lotu powrotnego jest już zupełnie inna firma i teraz dopłata za nadbagaż wyniosłaby dwa razy więcej, niż koszt samego biletu. W związku z tym zmuszony jestem odesłać cały mój sprzęt do domu Red Bulla… gdzie właściwie znajduje się nadal. Nowa Zelandia: niełatwo jest się tu dostać, niełatwo się stąd wydostać, ale przede wszystkim nie można jej nigdy zapomnieć. Dalsze losy Gniazda na: www.wojtekpawlusiak.com

Zdjęcia: Vaughan Brookfield/Red Bull photofiles (3), miles holden/Red Bull Photofiles, Wojtek Pawlusiak, Marc Swoboda

Odwrócony Rewolwer Treningi nie odbywają się tylko na śniegu. Popołudniami mamy sesje na siłowni i bieżni. Wielki jak byk, amerykański trener olimpijczyków, pokazuje mi trik, który nazywa „odwróconym rewolwerem”. Mimo mojej gimnastycznej przeszłości i treningom skoczka narciarskiego wydaje mi się to zupełnie poza zasięgiem… Ćwiczenie to polega na podciągnięciu się z pełnego zwisu i nachwytu do wysokości bioder, po czym podniesienie nóg na wysokość głowy. „Anatomia i fizjonomia to nauki, które pomagają ci zrozumieć części maszyny, którą kierujesz. Leżą u podstaw wszystkich dyscyplin sportowych” – mówi potężny, pięćdziesięcioletni kowboj, wykonując odwrócony rewolwer bez sapnięcia.


Od góry, zgodnie z ruchem wskazówek zegara: czas pożegnań; czy ten kask jest za duży, czy oni mają takie głowy?; w barze, tej nocy kiedy później „nabawiłem” się nowego tatuażu; wylot z Queenstown nad wielkimi, pięknymi górami; na siłowni próbuję „odwróconego rewolwera”; mój ulubiony trik, handplant 360

55


a kc ja

HOMERUN Baseball w Japonii. Próbując odnaleźć się w zupełnie obcym świecie, kurczowo trzymamy się drużyny Yomiuri Giants i jej młodej gwiazdy – Hayato Sakamoto. Tekst: Werner Jessner, zdjęcia: Thomas Butler

Oto zebrana wiedza ogólna na temat japońskiego baseballu: sezon rozpoczyna się w marcu, a kończy w listopadzie; mecze rozgrywane są prawie codziennie (z wyjątkiem poniedziałków), każda drużyna gra 144 razy w roku; każdy mecz transmitowany jest w telewizji (przynajmniej jako skrót). Każde dziecko w Japonii rozpoznaje graczy. Najmniejszy stadion mieści 20 000 widzów. Największy – Tokyo Dome – liczy maksymalnie 55 000 miejsc. Zazwyczaj wszystkie są wykupione. Także pod względem sportowym Japonia jest nr 1 w światowym baseballu. Reprezentacja narodowa dwukrotnie wygrała World Baseball Classic, gdzie startowała amerykańska elita MLB. No i powstał film z Tomem Selleckiem („Mr. Baseball”), w którym legendarny wąsacz robi karierę w japońskiej lidze, a dokładnie w Chunichi Dragons. Ale: czy mówi nam to coś więcej o japońskim baseballu? Czas zatem na szczególną wyprawę – fact finding mission. Z Tokio do Nagoja przemieszczamy się shinkansenem, który z prędkością 260 km/h dowozi nas punktualnie co do minuty do miasta, w którym odbywa się dzisiejszy mecz wyjazdowy: dawna drużyna Sellecka, Chunichi Dragons (Nagoya) podejmuje na stadionie Nagoya Dome zespół Yomiuri Giants 56


Print 2.0

pl.redbulletin.com/print2.0 Bliskie spotkanie w Tokyo Dome

Hayato Sakamoto, nr 6 w drużynie Yomiuri Giants, „przy kiju”. 21-letni shortstop jest obok legionisty Alexa Ramireza i catchera Shinnosuke Abe jedną z gwiazd najstarszego i najbardziej lubianego klubu baseballowego w Japonii. Poza tym Giganci są aktualnym mistrzem kraju


a kc ja

(Tokio). To jeden z ważniejszych meczów Central League – dzięki zwycięstwu drużyna gospodarzy mogłaby strącić z drugiego miejsca w tabeli najlepszą drużynę w historii – Yomiuri Giants. Na szczycie tabeli znajduje się zespół Hanshin Tigers, któremu do wygrania sezonu brakuje zaledwie dwóch zwycięstw. Trzeba uważać też na zespół Yakult Swallows, który znajduje się nieco niżej w klasyfikacji. Walka o play-offy (Climax Series) robi się coraz bardziej zacięta. W finale ligi zagra zwycięzca sezonu regularnego, a jego przeciwnik zostanie wyłoniony w pojedynku między zdobywcą drugiego i trzeciego miejsca. Zwycięzca Central League zagra ze zwycięzcą Pacific League prestiżowy mecz „Nihon Series”, który zadecyduje o mistrzostwie kraju. „Dragonsi to mój ulubiony przeciwnik” – mówi Hayato Sakamoto. Zawodnik w wieku 22 lat jest dumą Giantsów i jednocześnie wielkim fanem drużyny. Oznaczony numerem 6, gra dopiero czwarty rok w NPB (Nippon Pro Baseball), a już jest rozpoczynającym batterem w mistrzowskim zespole; w ubiegłym sezonie jego statystyka wyglądała tak: 18 razy Hayato, skoncentrowany, w obronie na swoim miejscu między 2. i 3. bazą

58

„Wciąż pamiętam, że jako dziecko rzucałem z całej siły piłką brata w ścianę” home run, średnia trafień: 0,306 – niewiele mniej niż ligowy rekord (0,322), który należy do Alexa Ramíreza, jego kolegi z drużyny. „Drużyna smoków jest znana z dobrych pitcherów. Gra z najlepszymi to największa przyjemność”. Wiele przyjemności mają też fani na Nagoya Dome. Tu obowiązuje niepisana zasada: fani VIP siedzą tuż za catcherem, w dalszych rzędach robi się coraz bardziej fanatycznie. Tam, gdzie ląduje piłka po uderzeniu home run, widać tylko barwy klubowe – z prawej strony niebieski – kolor Smoków, z lewej pomarańczowy – kolor Gigantów. Na oko, po kolorach, można oszacować proporcje widzów. Siły rozkładają się w stosunku 70:30 na korzyść miejscowej drużyny. „Ostatecznie Giganci istnieją od 1934 roku – dłużej niż jakikol-

wiek inny klub. Nawet podczas meczów wyjazdowych dopinguje nas wielu fanów. Gdziekolwiek pojedziemy, nigdzie nie jesteśmy sami. To wspaniałe” – mówi Sakamoto, a on dobrze wie, o czym mówi. Fani wciąż są w jego pobliżu, wszędzie otrzymuje od nich prezenty („najbardziej cieszę się z czekolady”). Fani identyfikują się z Sakamoto, kibice przeciwników obawiają się go. Aby powstrzymać Sakamoto, kibice Tigersów (uważa się ich za najbardziej niebezpiecznych) rzucili kiedyś na boisko butelkę. To nie do pomyślenia w kulturze pokojowego kibicowania. Tym bardziej, że sam Sakamoto, który urodził się w Itami, niedaleko Osaki, był jako dziecko kibicem Tygrysów – „to zmieniło się dopiero wtedy, gdy zostałem wybrany w drafcie do Gigantów”. Wszystko zaczęło się tak, jak to zazwyczaj bywa w wielu rodzinach na świecie: „Mój ojciec i mój starszy brat grali w baseball dla przyjemności. Wciąż pamiętam, że jako dziecko rzucałem piłką brata o ścianę z całej siły”. Mimo że młodszy brat miał większy talent niż starszy, to trzeba było go namawiać, by zaczął traktować grę poważnie: „W piątej klasie wolałem futbol. Moi rodzice i trener przekonali mnie jednak do tego, by pozostać przy baseballu”. Dobra decyzja – wszystkie mecze finałowe w rozgrywkach szkół wyższych były pokazywane w telewizji i stały się sprawą wagi narodowej. Kolejność najpopularniejszych dyscyplin sportowych w Japonii to: baseball, potem długo nic. I dopiero przed piętnastoma laty futbol wysunął się na drugie miejsce, wyprzedzając narodowy sport – zapasy sumo. Baseball święci w Japonii sukcesy. Pomijając incydent z butelką, ten sport jest atrakcyjny dla całej rodziny. Zakochane pary, starsze osoby, dzieci – na żadnym europejskim stadionie publika nie jest tak zróżnicowana, jak tutaj. Nie słyszy się obelg ani przekleństw. Obrażanie przeciwników jest niedopuszczalne. Gdy drużyna przegrywa, jej fani odpoczywają od kibicowania, zajmują się jedzeniem z pudełek z przegródkami, machają na dziewczyny w kolorowych strojach, które przez cały mecz (który potrafi trwać cztery godziny) rozwożą napoje – z dołu, do góry i z powrotem. Poza tym za każdym razem pochylają się tak, by nie zasłaniać najniższym rzędom, a nawet rozdają napoje na kolanach. Takie szczegóły sprawiają, że Japonia jest miejscem niezwykłym: obrazują to błazeństwa, jak swawolne maskotki drużyn, które w pełnym rynsztunku robią salta na boisku. Gdy własna drużyna jest w ofensywie, zachowanie publiczności zmienia się


W Tokyo Dome wrze – wszystkie miejsca na całkiem przeciętny mecz z nieudacznikiem z Hiroshimy zostały wykupione. Młoda gwiazda, Sakamoto, to ulubieniec publiczności. Kibice identyfikują się z nim i potrafią dać temu wyraz. Jest na okładce dwóch fanzinów jednocześnie


Miejsce pracy nadzwyczajnie utalentowanego młodego mężczyzny: Tokyo Dome w prefekturze Bunkyo nazywany jest „wielkim jajem”. Z 43. piętra stojącego naprzeciw budynku staje się jasne, dlaczego (dla porównania proszę zwrócić uwagę na tycie diabelskie koło na prawo od niego)


a kc ja

całkowicie. Zaczynają się śpiewy; każdy batter zagrzewany jest do walki inną piosenką, skierowaną wprost do niego. Są tu pewne różnice, jak tłumaczy shortstop Gigantów: „Normalnie fani wołają Let’s go, Sakamoto, ale w Nagoja słyszę raczej Let’s go, Hayato”. Którą wersję woli? „Hayato. Dlatego chętniej tam gram”. Tylko najlepsi dostępują tego zaszczytu, że fani wołają ich po imieniu. Najlepszym przykładem jest Ichiro Suzuki – cała MLB zna go jako „Ichiro”. I jeszcze jeden szczegół: kibice większości klubów używają trąbek i innych instrumentów w rodzaju wuwuzele, a fani Gigantów ograniczają się do bębnów. Giantsi są inni – to widać i słychać. Od kilku lat nie obowiązuje już pewien szczególny rytuał: wcześniej kibice nadmuchiwali balony i wypuszczali je w powietrze jak świszczące rakiety. Nastrój był niezwykły – jednak rytuał przyczyniał się także do rozprzestrzeniania bakterii i po jednej z większych fal grypy zarzucono ten zwyczaj. Mimo dopingu publiczności klub Giants ma dziś trudności w meczu ze świetnie przygotowanymi Smokami, którzy powątpiewają w klasę Gigantów. Ścierają się dwie duże drużyny. Smokom udaje się zdobyć pierwszy punkt. W następnym inningu będzie uderzał nasz człowiek, Sakamoto. Druga piłka pitchera to fastball, lekko odchylona na prawo. Sakamoto precyzyjnie trafia w piłkę, bardzo mocno, outfielderzy Smoków nie mają żadnych szans. Home run, wyrównanie – dzięki, panowie! Dryblas z numerem sześć precyzyjnie trafia w piłkę, w dugoucie – boksie dla zawodników – z tyłu za bazą domową rezerwowi czekają na koniec meczu. To był jedyny punkt Gigantów, przegrywają 3:1 – tym samym tracą także drugie miejsce w tabeli. Znów jesteśmy w Tokio. Zanim udamy się w krótką podróż po historii baseballu, musimy rozwiązać zagadkę transportu publicznego: tokijskie metro to prawdziwe puzzle. Przemieszczamy się na północ 13-milionowej metropolii, do Tokio Dome – hali, której konstrukcja jest nadmuchiwana powietrzem. Dach trzyma swój kształt tylko dzięki temu, że do środka jest bezustannie wdmuchiwane powietrze – typowe dla zakochanej w technologii Japonii. Tokyo Dome znajduje się w parku rozrywki – jest tu diabelskie koło, kolejka górska i inne powodujące mdłości urządzenia, piszczące Japonki i wszystko, co można sobie w takim miejscu wyobrazić. Nieco spokojniej jest w katakumbach stadionu. Tu mieści się Hall of Fame; znalazło się w nim dotąd 171 postaci. Numerem jeden był Matsutaro Shoriki – magnat medialny, założyciel profesjonalnej ligi w Japonii

Kibice przeciwnych drużyn używają trąbek, wygrywają fanfary – fani Gigantów ograniczają się do bębnów i ojciec Gigantów. Pierwszy klub założył Hiroshi Hiraoka – do niego należy drugie miejsce w Hall of Fame. Jego klub – Shimbashi Athletic Club – był kolejarską drużyną zakładową. Do dzisiaj istnieje liga zakładowa, do której należą Hitachi, Mitsubishi i Honda. Horace Wilson to jeden z czterech nie-Japończyków pośród „Wszystkich Świętych”. Aby tu się znaleźć, amerykański nauczyciel musiał po prostu przenieść baseball do Japonii (było to w 1872 roku). Kolejna postać to Sadaharu Oh, którego 868 homerunów pozostanie na wieki niepobitym rekordem. Jego metoda treningowa była równie spektakularna: samurajskim mieczem potrafił przeciąć spadającą kartkę papieru (do tego potrzebne jest coś więcej niż dobrze naostrzone ostrze). Stoiska pełne są oryginalnych pomarańczowo-czarnych gadżetów. Kolejka przed fanshopem jest tak długa, że konieczne jest zaangażowanie służby porządkowej (mimo japońskiej dyscypliny). Maskotka naszego dzisiejszego przeciwnika, Hiroshima Carp (naprawdę napisałem „naszego”?) – przypuszczalnie dinozaur – kokietuje fanów wymyślnymi pozami. Z metra napływają tłumy ludzi. Wiedzieliście kiedyś 55 000 ludzi w jednej hali? Jest jeszcze trochę czasu do rozpoczęcia meczu, spędzamy go w symulatorze baseballu. Można wybierać jednego z czterech animowanych pitcherów klubu Giants – później będą miotać piłki z prędkością 80, 100, 120 lub 140 km/h poprzez wyrzutnię wprost na dyletanckiego fana, którego zadaniem będzie trafienie w nie pałką. Z wyrzutni wypadają 22 piłki i jeśli ktoś nie miał wcześniej nic wspólnego z krykietem, przy dużym szczęściu trafi tylko kilka z nich. Samo odbicie piłki to pół sukcesu: piłka w miarę możliwości powinna znaleźć się tam, gdzie nie obroni jej prze-

ciwna drużyna. Tam można celować: jeśli przeciwnik złapie piłkę z powietrza, wylatuje się z gry. Jak bardzo w baseballu trzeba myśleć, udowadnia Sakamoro już podczas pierwszego inningu: dzięki sprytnemu uderzeniu udaje mu się dobiec do pierwszej bazy. Osiągnął dokładnie to, czego oczekuje się od startującego battera. Koledzy idą w jego ślady, wynik 3:1. Sakamoto zapunktuje jeszcze dwukrotnie podczas tego dnia – bardzo finezyjnie podciął piłkę, poświęcił się, dając kolegom szansę przesunięcia się o jedną bazę, zaliczył bolesne uderzenie (na tablicy pokazano prędkość 143 km/h, miotacz trafił go w lewy mały palec). Jednak tego wieczoru Sakamoto znajdzie się w cieniu swojego kolegi z drużyny – Alexa Ramireza, Wenezuelczyka, który w Japonii gra już dziesiąty sezon. „Let’s go, let’s go, Ramirez! Let’s go, let’s go, Ramirez!” – skandują całe rzędy. Przy takim dopingu w Tokyo Dome można poczuć się jak w Ameryce Południowej. Ramirez, dość krępy zawodnik w najlepszym dla tej dyscypliny wieku 36 lat, odwdzięcza się publiczności jednym homerunem i dwoma spektakularnymi akcjami, które przynoszą Gigantom pięć z wszystkich jedenastu zdobytych punktów. Gra z zespołem z południa japońskiego półwyspu kończy się wynikiem 11:6 na rzecz drużyny Giants, miejsce w playoffach przybliża się coraz bardziej. Dokąd kariera zaprowadzi młodego Hayato Sakamoto? Przed nim jeszcze 15 lat gry na najwyższym poziomie – to wersja realistyczna. W wersji optymistycznej może to być dwadzieścia lat lub więcej. Czy pozycja Big in Japan wystarczy, by zrobić światową karierę? Japończycy, którzy związani są z NPB, zobowiązują się do udziału w systemie free agency, który wiąże ich z ligą na dziewięć lat, bez względu na klub, dla którego grają. Sakamoto gra dopiero czwarty rok, dlatego pytanie o zagraniczny transfer jest czysto akademickie: „Amerykański styl gry jest bardziej agresywny, tutaj przywiązujemy większą uwagę do techniki. Uważam, że japońscy gracze mają szansę w MLB”. Czy żałuje, że nie został piłkarzem? Hayato Sakamoto śmieje się: „Nie. Jedyne, z czego muszę w życiu zrezygnować jako profesjonalny zawodnik baseballu, to bowling, surfing i jazda na nartach. Da się z tym żyć”. print2.0: Fani Sakamoto w akcji Strona japońskich gigantów: www.giants.jp

61



a kc ja

ŚWIAT JANA Jan Wanggaard to były mistrz świata w windsurfingu. Dziś jest mistrzem swojego świata i kultywuje na dalekiej północy Europy sztukę życia bez potrzeb. Tekst: Alexander Lisetz, zdjęcia: Philipp Horak

Oto Jan Wanggaard. Zamienił życie z centralnym ogrzewaniem, plazmowym telewizorem i funduszem emerytalnym na egzystencję bez czynszu, stresu i WC. Na zdjęciu po lewej widzimy Jana podczas umówionego spotkania we wtorkowe przedpołudnie

Nagle pojawia się trąba powietrzna. Najpierw wisi niezdecydowana nad jeziorem, tańczy w różnych kierunkach, by w końcu skierować się wprost na nas. Jan rzuca się w mokrą trawę. W jednej ręce trzyma świeżo złowionego pstrąga, w drugiej nóż, którym zamierzał wypatroszyć rybę. Wir powietrza przetacza się po Janie, szarpiąc go gniewnie za rękawy. Na kilka chwil zamiera plusk fal i milkną mewy. Potem minitornado traci impet i znika gdzieś na zboczu pobliskiej góry. „To jeszcze nic” – mówi Jan, wstając – „jak porządnie zawieje, lata tu kilka domów”. Śmiertelnie poważna mina to nieomylny znak, że był to typowy lofocki dowcip. Lofockie poczucie humoru powstało po to, żeby można było pośmiać się z mięczaków, którzy przyszli na świat poza Lofotami. Ulubionym obiektem kawałów są turyści z południowej Norwegii – czyli ci rozpieszczeni rodacy, którzy kojarzą lipiec ze średnią temperaturą 14ºC, a zimowe miesiące – z czterema lub pięcioma godzinami światła dziennego. Tu, na Lofotach – norweskim archipelagu położonym daleko za północnym kołem podbiegunowym – warunki meteorologiczne nie są aż tak „śródziemnomorskie”. Okolica oferuje natomiast inne atrakcje. „Mogę tu oddychać” – mówi Jan. 63


a kc ja

64

Jeśli ludzie nie są zadowoleni ze świata, czasem popełniają przestępstwa. Ja zbudowałem sobie chatę


a kc ja

Gdy Jan zużyje wszystkie zapasy albo gdy chce spotkać się z przyjaciółmi, musi wyruszyć na trzygodzinną wędrówkę przez góry do najbliższej przystani. Zimą bierze ze sobą snowboard. „Przy wchodzeniu przydają się raki, bo wiatr ubija śnieg na kamień. Za to zjazdy są boskie”

Jan Wanggaard to pogodny facet o żylastym, wytrenowanym ciele 52-latka, który kiedyś był wyczynowym sportowcem. W latach 80. Jan był mistrzem świata w surfingu i rywalem Robby’ego Naisha. „Robby był wtedy objawieniem, a ja pokonałem go na Hawajach już na pierwszych naszych wspólnych zawodach” – wspomina Wanggaard. Jan był u szczytu kariery, gdy stracił radość z surfowania. „Surfowałem, bo sprawiało mi to frajdę, bo umiałem to dobrze robić, bo było to fizyczne wyzwanie. Ale im większe osiągałem sukcesy, tym więcej miałem zobowiązań. Nagle okazało się, że częścią mojej pracy są tysiące rzeczy, które kompletnie mnie nie interesowały”. Jan jest bardzo konsekwentny w odniesieniu do spraw, które go nie interesują: daje sobie z nimi spokój. Teraz interesuje go tylko jedno: zdobycie drewna na opał i kolacja. Rozłupuje na poręczne, łatwopalne polana różnej wielkości pniaki, które przyniósł na plażę Golfsztrom. To nasz pierwszy dzień w zbudowanej przez Jana własnoręcznie chacie. Jest bardzo zimno. Od najbliższych śladów ludzkiej cywilizacji dzielą nas trzy godziny forsownego marszu. Nie ma prądu, czystych naczyń ani bieżącej wody. To dziwne, mówi Jan, że zawsze czegoś w życiu brakuje ludziom, którzy właśnie najwięcej mają: pieniędzy, domów, dużych samochodów. Jemu nie brakuje tu niczego. Pada deszcz, a od strony morza nadciąga burza. Chata jest wtulona w skałę, która chroni przed wiatrem, a wał z ziemi i trawy zabezpiecza nas przed zimnem. W piecu strzelają polana. Po wnętrzu rozlewa się ciepło. Jest wystarczająco przytulnie, żeby przetrwać noc w śpiworze.

Imię i nazwisko Jan Folke Wanggaard Data i miejsce urodzenia 16 lutego 1958, Asker, Norwegia Zawód Artysta, wolny strzelec Sukcesy Mistrzostwo świata w windsurfingu 1981 Film dokumentalny „Panta Rei” Larsa Nilssena dokumentuje najbardziej ambitny projekt artystyczny Jana – model naszego układu planetarnego 65


a kc ja

Następnego dnia rano Jan piecze chleb. Przyniósł z jeziora wodę, dodał mąki i soli. Zagniata gęste ciasto i formuje placki wielkości patelni. Siedzimy w półmroku chaty – na zewnątrz przez całą dobę jest jasno. Przez okno przyglądamy się rozbijającym się na plaży falom, machamy do lwa morskiego, który wynurzył się wśród skał. I rozmawiamy: o pracy, marzeniach, przyjaźniach. Pytamy Jana, jak można tak się odciąć od wszystkiego i zadając to pytanie, czujemy się jak niedzielni turyści w obozie bazowym wyprawy na Everest. Jan nigdy nie starał się robić kariery. Gdy przestał uprawiać wyczynowo surfing, studiował wzornictwo przemysłowe, pracował dorywczo, zasłynął jako artysta. Zbudował dom w rybackiej wiosce Reine, a dwa lata temu w odległej dolinie także tę chatę, w której teraz znaleźliśmy schronienie. Gdy wiatr się nasila, powietrze przeciska się przez szczeliny w belkach, które Jan zrobił dwa lata temu z przyniesionego przez morze drewna i zbudował z nich klinową konstrukcję zewnętrznych ścian. Teraz sięga po worek z sianem i zatyka szczeliny tak długo, aż płomienie świec przestają się poruszać. Oddaje się przy tym rozważaniom. Zauważa, jak wielu ludzi marzy o odcięciu się od świata, widzi jednak, jak niewielu z nich realizuje to marzenie. „Wielu ludzi chce zacząć wszystko od początku, bo odczuwa głębokie niezadowolenie” – mówi. „I wtedy zmieniają pracę albo wiążą się z nową kobietą. Ale to nie rozwiązuje ich problemu”. Od młodości trzeba żyć w zgodzie z samym sobą, stwierdza. Podążać za swoją naturą, uwolnić się od obaw i przymusów – własnych i cudzych. Żyć, a nie obserwować siebie z boku w trakcie życia. Czasem Jan naprawia sąsiadom z wioski rybackie sieci. Wtedy powstrzymuje się od wygłaszania takich mądrości. I tak ludzie są nastawieni do niego sceptycznie, powiedziała nam Runhild – dawna opiekunka obecnie już dorosłych córek Jana. Mieszka w Reine i zna Jana od wielu lat. „We wsi dla jednych jest mitem, a dla innych – dziwakiem” – opowiada. „Tylko kobiety zgodnie twierdzą, że to bardzo pociągający facet”. Jan ma byłą żonę i dziewczynę – Włoszkę, tak jak on kochającą swobodę. „Nie bać się samotności, nie zostawać razem z powodu społecznego przymusu, jeżeli partnerzy oddalają się od siebie” – to właśnie jego zdaniem podstawa udanych związków. Przypominający pitę chleb właśnie się upiekł. Jan kładzie grudę masła na brązową skórkę i wkłada do pieca nowy kawałek ciasta. Podczas jedzenia koncentrujemy się, żeby nie obserwować siebie z boku w trakcie życia. To całkiem niezły pomysł, bo od czterech dni chodzimy nieumyci i nieogoleni.

Z naturą Jana łączy coś w rodzaju traktatu handlowego: on inwestuje swoją siłę roboczą, a w zamian od natury dostaje codziennie świeże ryby i drewno na opał. Ten bezgotówkowy obrót płatniczy funkcjonuje bardzo skutecznie. Dorywcze prace przez dwa-trzy dni co kilka miesięcy dostarczają środków na ewentualne dodatkowe luksusy 66


a kc ja

Codziennie rano zbieram to, co wyrzuci morze i zastanawiam się, jak mógłbym to wykorzystać

67


a kc ja

68

Każdy może wszystko osiągnąć i zostać, kim chce. Trzeba się tylko uwolnić od ograniczeń i przymusu


a kc ja

Stałej pracy Jan nie miał nigdy, ale jest przyzwyczajony do ciężkiej roboty. Samodzielnie zbudował m.in. model Układu Słonecznego z zachowaniem skali (na dużym zdjęciu po lewej – Saturn), serie historycznych łodzi (np. kajak na dolnym zdjęciu) oraz chatę nad Reinefjorden (zdjęcie na samym dole)

Następnego dnia przepływamy łodzią fiord i wędrujemy na planetę Saturn. Na Lofotach jest to rzeczywiście możliwe: najbardziej spektakularny projekt artystyczny Jana (pokazany w filmie dokumentalnym „Panta Rei” [Alt flyter] Larsa Nilssena) to wykonany w odpowiedniej skali model naszego Układu Słonecznego. Aby pokazać ogrom orbit, Jan umieścił na Lofotach w odpowiedniej odległości zmniejszone 200 milionów razy kamienne modele planet. „Jeżeli czegoś nie rozumiem, muszę to zobaczyć” – mówi Jan. Zlecił przewiezienie helikopterem na plażę w Bunes 730-kilogramowej kuli obrazującej Saturna i umocował ją na skale. Model układu jest gotowy dopiero w połowie: Ziemia ma docelowo stanąć przy chacie Jana, a Słońce (o średnicy siedmiu metrów) – kilkaset metrów dalej. Jan nie spieszy się z ukończeniem projektu: na czas pracy nie mają wpływu ani terminy i plany innych, ani jego własna ambicja. Poza tym ma jeszcze wiele innych pomysłów, które chce zrealizować: rzeźby z drewna i kamieni; historyczne łodzie, które buduje przy użyciu tych samych materiałów i narzędzi, co kiedyś wikingowie; organy, które chce zbudować z przyniesionego przez morze drewna i nagłośnić całą dolinę. „I chodzi mi po głowie jeszcze taka instalacja: mój najlepszy przyjaciel BjÖrn, ukrzyżowany nago na skale, wiszący przez cały dzień w pobliżu uczęszczanego szlaku turystycznego...”. Po tygodniu z Janem nie dajemy już się nabrać na lofockie poczucie humoru. Pieniądze i Jan pozostają w bardzo poprawnych stosunkach. On schodzi z drogi im, a one jemu. „Jasne, że mogłem być bogaty” – mówi. „Wzbogacić się jest łatwo, ale nie rozumiałem sensu takiego działania”. W zamian za niewielkie kwoty, których potrzebuje, wykonuje prace, podczas których może ćwiczyć umiejętności potrzebne do realizacji projektów artystycznych. Ostatnio wyłożył taras ogrodowy naturalnym kamieniem. Za wynagrodzenie będzie mógł znowu jakiś czas przeżyć. Jan nie był pierwszą biedną osobą, którą losy rzuciły w tę samotną dolinę, gdzie zbudował swoją chatę. „Od kilkuset lat ludzie uciekali tu przez góry, bo po drugiej stronie rządził wójt, który każdego roku bezlitośnie wyciskał z wszystkich rybackich rodzin daniny aż do ostatniego øre. Najmłodszy potomek tego wójta nie ma już takiej władzy, ale zachował własne miejsce w kościele. Jeszcze pięćdziesiąt lat temu mieszkała tu – na końcu świata – cała rodzina. Najmłodsza córka po raz pierwszy opuściła

69


a kc ja

Słońce o północy na Lofotach. Po kilku dniach godzina na zegarku staje się mało ważna: je się, gdy człowiek odczuwa głód, śpi – gdy jest się zmęczonym. Można też pójść o drugiej w nocy na plażę i przyglądać się falom

dolinę dopiero w wieku sześciu lat”. Po powrocie do chaty Jana wyobrażamy sobie życie tej rodziny i jej świat, ograniczony z lewej strony morzem, a z prawej – górami. Ludzi, którzy nie znali samochodów, wieżowców, tłumów, pojęcia „pogody nadającej się do kąpieli”. Świat, na którego granicach czyhały niesamowite trolle i inne żarłoczne potwory (tak twierdzili rodzice, żeby poskromić u dzieci zapędy odkrywców i badaczy). Najgorzej musiało tu być zimą, gdy wiatr utwardzał śnieg na beton, a noc polarna nie chciała się skończyć. Najgorzej? A może najpiękniej? Wieczorem piłujemy drewno na opał, przynosimy wodę pitną z jeziora, myjemy naczynia. Przestaliśmy zadawać reporterskie pytania i zaczęliśmy rozumieć odpowiedzi Jana. Swoje pierwsze własnoręcznie złowione pstrągi pieczemy sami na otwartym ogniu. W miejscach, które nie są mocno zwęglone, ryby smakują spokojem i przestrzenią, wiatrem i świecącym o północy słońcem. Naprawdę. www.wanggaard.com

70


a kc ja

71


a kc ja

Konkurenci są więksi i bogatsi. Mimo to KTM zdobył w 2010 roku dziewięć z jedenastu tytułów w MŚ. Łatwo to wyjaśnić: kto sam się ściga, umie produkować lepsze motocykle. Tekst: Robert Sperl, zdjęcia: Paul Kranzler

TAK SIĘ ROBI

mistrzów

ŚWIATA

Przemierzanie hal zakładów KTM w towarzystwie Heinza Kinigadnera nie jest łatwym zadaniem. Ten wysoki Tyrolczyk porusza się bardzo szybko i doskonale orientuje się w gąszczu taśm produkcyjnych, stanowisk montażu i kontroli. Kini jest trochę sztywny w biodrach, a ruchy jego długich ramion w rękawach kraciastej koszuli przypominają ruchy szeryfów z westernów. Ale Kini nie nosi coltów, a sztywne biodra to pozostałość po karierze w motocrossie i rajdach. Heinz Kinigadner zdobył dwa razy tytuł motocrossowego mistrza świata (1984 i 1985), a potem udowodnił, że nie boi się także rajdów endurance i ciągle należy do czołówki. Upadki na najtrudniejszych trasach pozostawiły na ciele Heinza liczne ślady, ale Kini może stwierdzić z dumą, że nigdy nie odpuszczał. „W motocrossie musisz być przygotowany na ból”. Chodzenie po zakładzie z Kinim jest męczące także dlatego, że stale ktoś ma do niego jakąś sprawę. Ludzie witają się z nim, przybijają piątkę. Od razu widać, że jesteśmy w towarzystwie faceta, którego wszyscy szanują i bez którego fabryka nie może się obejść. Mimo to Kinigadner nie ma w KTM żadnego oficjalnego stanowiska. Nie posiada też chipowej przepustki, która umożliwia pracownikom pokonywanie kołowrotków przy wejściu do zakładu w małym austriackim mieście Mattighofen. Mimo to Kinigadner, działający także aktywnie jako dealer KTM w tyrolskiej miejscowości Wiesing, jest bezspornie prawą ręką szefa, Stefana Pierera, któremu niespełna 20 lat temu narobił apetytu na przejęcie upadającej firmy KTM. Pierer wszedł w ten biznes ze swoją grupą finansową i tak właśnie zaczęła się kariera KTM jako najlepszej na świecie firmy produkującej offroadowe motocykle. „Win on Sunday, sell on Monday”: KTM żyje z tego, że od początku regularnie upokarza na całym świecie swoich konkurentów – także japońskich motocyklowych gigantów – w zawodach offroad. Już w 1964 roku, gdy firmą zarządzała jeszcze rodzina Trunkenpolzów (stąd „T” w nazwie KTM), powstał pierwszy zespół fabryczny, który wystartował w „Sześciodniówce”. W 1973 roku pierwszy tytuł mistrza świata w motocrossie zdobył Gienadij 72

Szef KTM Stefan Pierer, zakład w Mattighofen (Górna Austria): tradycja tej fabryki to część sukcesu


action Print 2.0

pl.redbulletin.com/print2.0 Motocross z mistrzami świata


a kc ja

Czynnik ludzki Sześciu spośród tych, którzy robią różnicę:

STEFAN Pierer CEO KTM POWER SPORTS AG Szybciej, z większą dozą ryzyka, ale zawsze trzeba pamiętać o ludziach, którzy za tym wszystkim stoją. Heinz Kinigadner LEGENDA KTM Członek zespołu fabrycznego w latach 1983–2003 i jako jego menedżer – dziewięciokrotny zwycięzca Rajdu Dakar. Gerald Kiska PROJEKTANT KTM Autor atrakcyjnych form i kolorów maszyn KTM oraz trendsetter – np. w zakresie umieszczonych jeden nad drugim reflektorów. Bernie Plazotta SPECJALISTA: RAMy do MODELI OFFROAD Tym czego brak inżynierowi, jest zakładowy tor testowy. Poza tym ma idealne warunki do seryjnej produkcji. Josef Sperl GŁÓWNY MECHANIK Warsztat towarzyszy wyścigom. Pod koniec sezonu w podróż wyrusza także beczka piwa, żeby było czym wznieść toast za tytuł MŚ. Pit Beirer DYREKTOR SPORTOWY Ściąga do firmy tylko ludzi lepszych od siebie: „Tyle już osiągnąłem, że zaczynam się bać”.

74

Mojsiejew z ZSRR (według stanu na koniec 2009 roku uzbierały się łącznie 173 tytuły w motocrossie i enduro, w 2010 roku dojdzie 15–16 nowych). Po ogłoszeniu upadłości i fazie marazmu, związanego z rządami nieznających się na sportach motorowych menedżerów, od 1992 roku Stefan Pierer zaczął tworzyć firmę KTM Sportmotorcycle GmbH (spółkę z o.o.). W 1994 roku KTM stał się spółką akcyjną, pod hasłem „Ready to Race” produkującą motocykle szosowe i terenowe (ok. 66 000 sztuk w roku obrotowym 2009/2010). Teraz firma nazywa się KTM Power Sports AG, a jej szef, choć nigdy nie był wyczynowym sportowcem, codziennie udowadnia, że rywalizacja to element jego życiowej filozofii. W razie potrzeby doba może mieć 48 godzin. Czy świadomość, że KTM nie poradziłby sobie bez sportowych sukcesów (60% sprzedaży to modele wyścigowe), nie kojarzy się Piererowi z karuzelą dla chomika? Owszem, twierdzi Pierer, ale bieganie w takiej karuzeli to dobry trening. Wyniki firmy potwierdzają słuszność tego twierdzenia: w enduro KTM jest światowym liderem i ma ponad 50% udziałów w rynku. W MX jeszcze trochę do tego poziomu brakuje, ale po wprowadzeniu na rynek pojemności 350 ccm wynaleziono niejako nową dyscyplinę. Japońska konkurencja nadal dominuje na rynku, ale KTM ma większy zysk na każdej sprzedanej maszynie. Dla Pierera nie ma nic piękniejszego niż pokonanie Japończyków. Żeby zagwarantować sportowym przygodom solidne podstawy na przyszłość, Pierer podjął już pewne decyzje. Jego firma, Cross Industries AG, spółka-matka KTM, skoncentrowała się na sporcie motorowym. Na przykład na firmie Pankl, specjalizującej się w „bebechach” silników samochodów wyścigowych. Gdyby nie Pankl, trzeba by zamknąć F1, a ponieważ jednostki napędowe KTM pod względem technologii od dawna przypominają małe silniki z F1, bliskie kontakty z Panklem trudno przecenić, gdy myśli się o wyprzedzeniu konkurencji. W ramach pilotażowej serii z taśmy ma zejść wiosną 2011 roku model Freeride, produkowany na bazie MX 125 ccm – motocykl MX z napędem elektrycznym. Świetnie nadaje się np. na wypady w okolice, gdzie infrastruktura związana ze sportami zimowymi pozostaje latem niewykorzystana. „Każda stacja wyciągu w jakiejś dolinie to świetne miejsce do podładowania akumulatorów”. Alternatywny napęd ze sportowym zacięciem – po prostu KTM. Partnerstwo z indyjskim gigantem motocyklowym, firmą Bajaj (produkującą 2,5 mln motocykli rocznie) ma stworzyć

okazję do transferu technologii i wizerunku. Po wymuszonym przez kryzys wycofaniu się w 2008 roku z wyścigów szosowych, w 2012 roku ma nastąpić powrót w ramach klasy Moto3. W klasie tej jeżdżą jednocylindrowe czterosuwy o pojemności 250 ccm – a na nich KTM zna się świetnie. Fakt rozgrywania Rajdu Dakar 2011 w Ameryce Płd może stać się pozytywnym impulsem: dziesiąte zwycięstwo z rzędu gwarantowałoby świetny PR przed utworzeniem brazylijskiej filii KTM (brazylijski rynek motocykli jest 1,5 razy większy od europejskiego – 1,4 mln sztuk rocznie!). Rolę ważnego „przyczółka” w dziedzinie sukcesów sportowych odgrywa dyrektor sportowy KTM, Pit Beirer. Ten były niemiecki motocrossowiec światowej klasy zaczął pracować w KTM od 2003 roku – jak sam mówi: „trochę na uboczu” oraz na wózku, na który trafił po wypadku podczas wyścigu 8 czerwca 2003 roku. Porażenie poprzeczne. W 2004 roku Pit stanął na czele pionu sportowego i z pomocą Kinigadnera stworzył nowe struktury w firmie. Pierwszym ruchem Beirera było zatrudnienie byłego mistrza świata, Belga Stefana Evertsa, jako dyrektora ds. wyścigów offroad. Gdy Everts ustąpił w 2006 roku ze swojego dawnego stanowiska po zdobyciu piątego tytułu dla Yamahy, Japończycy nie złożyli mu żadnej propozycji zatrudnienia. Beirer wykorzystał ten brak uprzejmości, załatwił sprawę jednym uściskiem dłoni i sprowadził do firmy osobę dysponującą nieocenionym wręcz doświadczeniem. Ostatnią „zdobyczą” Beirera jest Roger DeCoster. Ten 66-letni Belg był kiedyś pięciokrotnym mistrzem świata w MX, a następnie wyjechał do USA, gdzie prowadził zespoły Hondy i Suzuki. Ponadto DeCoster opiekował się reprezentacją USA podczas „Motocross of Nations” – nieoficjalnych drużynowych MŚ. Pod wodzą DeCostera Amerykanie wygrali od 1981 r. 20 z 29 edycji tej imprezy. DeCoster był – podobnie jak Everts – niezadowolony ze swoich pracodawców, którzy nie potrafili zagwarantować mu stabilnych perspektyw. Beirer zdobył DeCostera obietnicą stworzenia mu optymalnych warunków do założenia stajni KTM w USA. Beirer: „Ludzi takich jak Roger nie można skusić pieniędzmi, tylko optymalnym otoczeniem”. Z pomocą DeCostera KTM chciałby rozpocząć starty w AMA Supercross, popularnych amerykańskich wyścigach halowych. Beirer: „Wyścigi na stadionach mają swoją specyfikę: ciasne tory, zmienną taktykę jazdy, inną nawierzchnię i sprinty na prostych, co wymaga odpowiedniej strategii. Roger zna wszystkie tricki”.


a kc ja

JEŻELI W GRĘ WCHODZI EMOCJONALNE SPOIWO, CZYLI SPORT, cZŁOWIEK NIE ZAUWAŻA, ŻE DZIEŃ PRACY TRWA CZASEM 48 GODZIN

75


a kc ja

KTM żyje z tego, że od początku regularnie upokarza na całym świecie swoich rywali

76


Zdjęcia: Ktm (4)

a kc ja

Gdy inni producenci opracowują plany pięcioletnie, KTM inwestuje w skrócenie okresów planowania. Teraz od stworzenia projektu do wyprodukowania udanego motocykla mijają zaledwie dwa lata: stało się tak np. w przypadku wspomnianego już modelu 350 ccm, na którym Antonio Cairoli w 2010 roku zdobył dla KTM pierwszy tytuł w klasie MX1, „królewskiej” kategorii MŚ w MX (jeżeli wszystko idzie zgodnie z planem, prototyp jest gotowy do testów już po dwóch miesiącach). Pierwsza rama dla „trzystapięćdziesiątki” Włocha powstała bez rysunków konstrukcyjnych i pomocy komputerów w głowie spawacza (uprawiającego hobbystycznie MX) Michaela Achleitnera. I to jest kolejna mocna strona firmy KTM: w działach projektowych pracuje wielu czynnych lub byłych zawodników, co znacznie podnosi skuteczność wszelkich działań. Do tego dochodzi brak obaw przed stosowaniem niekonwencjonalnych rozwiązań, czyli coś, do czego szef KTM, Stefan Pierer, ciągle zachęca swoich pracowników. Oto przykład: Kinigadner i jego zespół wiedzieli od dawna, że maszyny MX2 (maks. 250 ccm, ok. 40 KM) osiągały lepszy czas na okrążenie niż MX1 z mocniejszymi jednostkami napędowymi (maks. 450 ccm, ok. 65 KM). Mniej mocy to mniej zmian obciążenia, czyli lepsze prowadzenie maszyny, ponieważ „pod względem fizycznym czujesz się lepiej, jeżeli nie siedzisz na zrywnym traktorze” (Kinigadner). Zaczęto więc realizować koncepcję rezygnacji z 100 ccm pojemności oraz 10 KM mocy i opracowania modelu 350 ccm. Projekt ruszył w kwietniu 2007 roku, czyli wtedy, gdy do firmy trafił Everts, który podczas swojej kariery zawodniczej był zawsze najlepszy technicznie i zawsze jechał po optymalnej linii. Był więc zawodnikiem idealnie nadającym się do testów w ramach ryzykownego projektu 350. Uzupełnieniem działań badawczo-rozwojowych KTM jest wystawianie prototypowych konstrukcji w krajowych mistrzostwach oraz testach na trasach podobnych do tras z MŚ – w Hiszpanii, Holandii, Belgii i Włoszech. Bernhard Plazotta, który odpowiada za podwozia, organizuje w związku z tym całe ekspedycje. W drogę wyruszają mobilne warsztaty z aparatami spawalniczymi, co pozwala na dokonywanie na miejscu zmian w konstrukcji podwozia. Takie inwestycje i jakość pracy procentują: KTM nie musi już oferować największym gwiazdom sporych sum za występowanie w zespole fabrycznym. Gwiazdy zgłaszają się same i zabiegają o możliwość wzięcia udziału chociażby w jazdach testowych.

Dziewiątka w komplecie

Sezon 2010 był dla KTM najlepszy w historii MX.

Antonio Cairoli (ITA) Mistrz Świata MX1: KTM Już w pierwszym roku startów Cairoli zdobył tytuł MŚ w królewskiej klasie MX – pierwszy w historii firmy KTM.

Marvin Musquin (FRA) MISTRZ ŚWIATA MX2: KTM Dzięki 14 zwycięstwom w 30 wyścigach MŚ temu zaledwie 20-letniemu zawodnikowi udało się obronić tytuł sprzed roku.

Stephanie Laier (GER) MISTRZYNI ŚWIATA: KTM Podczas wyścigu we Włoszech mistrzyni świata z 2009 roku nie przeszkodził nawet upadek w czasie sesji treningowej.

PRZYSZLI ZWYCIĘZCY NASTĘPCY MISTRZÓW ŚWIATA 65/85/125 CCM

Jordi Tixier (FRA, 125 ccm), w środku – Joey Savatgy (USA) oraz Pascal Rauchenecker (AUT). Henri Jacobi (GER, 85 ccm) i Jake Pinhancos (USA, 65 ccm) – wszyscy na maszynach KTM.

Dodatkowo KTM realizuje program szkolenia i pozyskiwania młodych talentów. Jedną z osób odpowiedzialnych za te działania jest ojciec Stefana Evertsa, Henry, który także był pięciokrotnym mistrzem świata i prowadzi szkołę MX w Hiszpanii. W 2010 roku ruszył również program „Champions Academy”: dla najlepszych młodych zawodników (w wieku do 14 lat) nagrodą jest miejsce w zespole biorącym udział w MŚ. Gdy wymienia się te wszystkie „wyczynowe” kryteria, nie wolno zapomnieć, że KTM poddaje swoje motocykle także innego rodzaju testom, za które odpowiada projektant Gerald Kiska. Przed ponad 20 laty wziął udział w konkursie designerskim, ponieważ jako fan KTM („Już jako dziecko miałem rower KTM”) uważał, że poza mocą marka ta miała niewiele do zaoferowania. „Pomyślałem sobie: jeżeli czegoś nie zrobią, nic z tego nie wyjdzie”. Kiska zwyciężył we wspomnianym konkursie, ale zgłoszonego projektu nie zrealizowano. Podstawową (charakterystyczną dla KTM) przesłanką wzornictwa Kiski jest odsłanianie „korzeni” przedsiębiorstwa. „A KTM to ostra sprawa”. Oraz wypełnianie żywą treścią hasła marki: „Ready to Race”. Produkty powinny to hasło jednoznacznie wyrażać. Kiska akceptuje agresywny wizerunek motocykli. „To jest sprzęt na zawody, a KTM jest na wielkim, światowym rynku bardzo niszowym graczem. Jeżeli będzie się chował po krzakach, nikt go nie zauważy”. Wybór pomarańczowego jako przewodniego koloru KTM Kiska uznaje za jedną ze swoich najważniejszych decyzji. W połowie lat 90. ten kolor był bardzo świeży, niezużyty, ponieważ w latach 80. praktycznie nie występował – i od tego czasu KTM rzuca się w oczy. Czy oranż zachowa młodość? Kiska kontruje: „A czy czerwień się starzeje? Dla Ferrari to raczej codzienny kolor. Ja mówię: nie. Jeżeli «zaanektuję» oranż jako firmowy kolor, to się nie zestarzeje”. Zawodnicy uczestniczą notabene w procesie tworzenia. Zdarza się, że ci faceci przychodzą nawet dziesięć razy do studia, żeby „przymierzyć się” do maszyny i marudzą, jeżeli przeszkadza im jakiś jej niewygodny milimetr. Sama forma jest im raczej obojętna: chodzi wyłącznie o funkcjonalność miejsca pracy. Tylko czasem dostaję coś w rodzaju pochwały, mówi Kiska. Na przykład Stefan Everts stwierdził ze zdziwieniem po obejrzeniu trzystapięćdziesiątki: „And it looks good, too”. Kiska: „Chyba go to zaskoczyło”. Piach, kurz i długie skoki: Print 2.0 Świat wyścigów KTM: www.ktm.com

77


Więcej dla Ciała i Umysłu Relacje, zapowiedzi i zerknięcia za kulisy.

80 Zwariowane maratony 82 gran turismo 5 84 ZWIEDZAMY TOSKANIĘ 86 KUCHARZ MIESIĄCA 86 red bull crashed ice 87 food film fest 98 ŚLEdCZY mikołaj lizut

Zdjęcie: Jörg Mitter/Red Bull Photofiles

Print 2.0

pl.redbulletin.com/print2.0 Lodowa akcja downhillowa


Niemiec Martin Niefnecker wyprzedza Kanadyjczyka Gabriela Andre podczas finału Red Bull Crashed Ice 2010 w Monachium. Co przyniesie sezon 2011 na s. 86


WIĘCE J DLA CIAŁA I UMYSŁU

Radość i cierpienie Według legendy bieg maratoński wywodzi się od posłańca Filipiadesa, który w 490 r. p.n.e. dobiegł do Aten, przynosząc wieść o zwycięstwie. Dystans 42 195 kilometrów to dla wielu amatorów granica wytrzymałości. Oto dziesięć szczególnych tras:

5 10

1

9 8

2 1

4

Boston Marathon

2 New York City Marathon Z 45 tysiącami uczestników maraton na Wielkim Jabłku należy do największych na świecie. Zainteresowanie publiczności jest ogromne: maratończykom kibicują niemal dwa miliony widzów, którzy tłoczą się przy odcinkach w pięciu dzielnicach miasta. Najbliższy termin: 7 listopada 2010 Link: www.nycmarathon.org

80

3 Antarctic Ice Marathon Trzeba być ciepło ubranym na trasie, która wiedzie przez śniegi i lody na 80 stopniu południowej szerokości geograficznej. Temperatura spada poniżej 20°C. Do tego dochodzi wysokość 1000 m n.p.m. Najbliższe lotnisko w chilijskim mieście Punta Arenas. Najbliższy termin: 12 grudnia 2010 Link: www.icemarathon.com

3

Zdjęcia: Getty Images (8), imago (1), picturedesk.com (1)

Po raz pierwszy został rozegrany w 1897 r. i ma najdłuższą – po maratonie olimpijskim – tradycję. Liczba startujących jest ograniczona do 20 000. Obowiązują dość ostre zasady kwalifikacji: mężczyźni do 34 roku życia muszą wykazać najlepszy czas 3h 10 min. Najbliższy termin: 18 kwietnia 2011 Link: www.bostonmarathon.org


WIĘCE J DLA CIAŁA I UMYSŁU

4 Berlin-Marathon Berliński maraton należy obok biegu w NYC, Bostonie, Chicago i Londynie do World Marathon Majors. Odcinek uchodzi za ekstremalnie szybki. Udowodnił to Etiopczyk Haile Gebrselassie 28 września 2008, ustanawiając aktualny rekord świata: 2:03:59. Najbliższy termin: 25 września 2011 Link: www.berlin-marathon.com

5 Untertage-Marathon Untertage-Marathon w kopalni Sonderhausen odbywa się 700 m pod ziemią. Maksymalnie 400 uczestników biegnie w kaskach na odcinku zamkniętym o długości 10,5 km. Dużym wyzwaniem jest temperatura – prawie 31°C i niewielka wilgotność powietrza (30%). Najbliższy termin: 4 grudnia 2010 Link: www.sc-impuls.de

7 Everest Marathon Początek najwyżej położonego maratonu znajduje się na wysokości 5184 m n.p.m., meta – na wysokości 3446 m w miasteczku Szerpów, Namche Bazaar. Aby przystosować się do panujących w Himalajach warunków, uczestnicy spotykają się przed biegiem na 25-dniowej wycieczce objazdowej po Nepalu. Najbliższy termin: listopad 2011 Link: www.everestmarathon.org.uk

6

7

6 Great Wall Marathon Trasa w chińskiej prowincji Tianjin oferuje malownicze widoki na wioski i ryżowe pola, a także 5164 stopnie, po których trzeba się wspiąć na Chiński Mur. W związku z tym rekordowy czas to „tylko” 3:18:48. Najbliższy termin: 21 maja 2011 Link: www.great-wall-marathon.com

10 Marathon du Médoc Na zdjęciach tego maratonu, który organizowany jest od 1985 roku, widać biegaczy w przebraniach. Ważne: odpowiedni przydział na przystankach aprowizacyjnych. Na pierwszych kilometrach lepiej trzymać się z daleka od degustowania wina. Najbliższy termin: wrzesień 2011 Link: www.marathondumedoc.com

8 Maraton ateński Historyczny bieg rozpoczyna się w Maratonie. Relatywnie powolna trasa (rekordowy wynik to 2:12:42) prowadzi przez oliwne ogrody i winnice z widokiem na Akropol. Meta znajduje się na olimpijskim stadionie Panathinaikosu z 1896 roku. Najbliższy termin: listopad 2011 Link: www.athenclassicmarathon.gr

9 Maraton wenecki

Więcej informacji i terminów: www.aimsworldrunning.org

Trasa od punktu do punktu prowadzi od Stra Brenta do centrum Wenecji przez 14 słynnych kanałów (m.in. po moście pontonowym nad Canal Grande), części miasta: Marghera i Mestre, obok Placu Świętego Marka i Pałacu Dożów. Najbliższy termin: październik 2011 Link: www.venicemarathon.it 81


WIĘCE J DLA CIAŁA I UMYSŁU

Spotkanie umysłów Jakie jest twoje najśmielsze marzenie związane z jazdą samochodem? Co powiesz na przejażdżkę po trasie Nordschleife w Citroenie C4, którym Sébastien Loeb jeździ w WRC? Albo na wyścig po Rzymie w Audi R8? A może jazda testowa w Red Bull X1, najszybszym samochodzie przeznaczonym na drogi, jaki kiedykolwiek zaprojektowano? To cudo, które z pomocą siły dociskającej o wartości 9800N, uzyskanej dzięki wentylatorowi, na hamowni osiąga moc 1483 bhp, dosłownie miażdży wyniki obecnego rekordzisty – Bugatti Veyron. Ale francuscy pracownicy Bugatti mogą odetchnąć z ulgą, ponieważ jedyne miejsce, w jakim będzie można umieścić zabójczo szybkie X1, to PlayStation 3, a dokładniej nowa wersja Gran Turismo 5. X1 jest efektem spotkania wielkich umysłów – jednego z najlepszych projektantów samochodów wyścigowych, Adriana Neweya z Red Bull Racing oraz jednego z najlepszych kreatorów gier komputerowych, Kazunoriego Yamauchiego z Polyphony Digital, który od początku stoi za sukcesem Gran Turismo. „Był to dla mnie najbardziej ekscytujący projekt związany z Gran Turismo 5, ponieważ było to spełnienie marzeń” – powiedział Yamauchi, który stworzeniu gry poświęcił sześć lat intensywnej pracy umysłowej. Pojechał do Anglii, by spotkać się z Neweyem: „Zapytał, czy razem moglibyśmy zaprojektować samochód stworzony wyłącznie do jazdy po torze z maksymalną prędkością. Taki, który nie przestrzega sportowych zasad ani przepisów” – mówi Newey. „Osiągi samochodów wyścigowych są w dużym stopniu 82

ograniczone przez przepisy. Gdy o nich zapomnimy, możemy stworzyć coś nieprzyzwoicie szybkiego”. Jedną z najistotniejszych innowacji, które Newey wprowadził do X1, jest zamontowanie wentylatora zwiększającego siłę dociskającą – przywodzi to na myśl rewolucyjny Brabham BT46, tak zwany Fan Car (ang. fan – wentylator), który wystartował w jednym wyścigu Formuły 1 (który wygrał), po czym szybko został uznany za nielegalny. Podczas gdy kształt X1 może świadczyć o jego przynależności do świata science fiction, filozofia Yamauchiego dotycząca gier brzmi – rzeczywistość jest fajna. I to właśnie sprawia, że Gran Turismo to gra tak wyjątkowa.

„Przepaść między rzeczywistością a światem wirtualnym zmniejsza się: w dzisiejszych czasach kierowcy wyścigowi trenują na symulatorach. Tak więc realizm i dokładność wcale nie sprawiają, że gra jest mniej zabawna – wręcz przeciwnie” – przekonuje. „Dzięki zaangażowaniu Adriana Neweya i Red Bulla mogliśmy użyć bardzo dokładnych symulacji, by stworzyć coś, co tak naprawdę nie istnieje, ale mogłoby”. Wirtualny kierowca testowy Sebastian Vettel zabrał X1 na przejażdżkę po torze Suzuka w Japonii. Już przy pierwszym podejściu Niemiec pobił rzeczywisty rekord Kimiego Raikkonena o ponad 20 sekund. „Doskonale kieruje się samochodem marzeń Adriana i Ka-

Spotkanie umysłów: Newey (z lewej) i Yamauchi wspólnymi siłami stworzyli X1

Jazda testowa: Sebastian Vettel przetestował maszynę na torze Suzuka

zunoriego. Kilka torów docenia śmiałość i zaangażowanie bardziej, niż Suzuka i nie przychodzi mi do głowy lepszy sposób na doświadczenie tempa i osiągów X1 niż wzięcie zakrętu 130R na pełnym gazie”. Jest to wirtualny samochód stworzony, by zachowywał się tak, jakby był w realu. Jakby to było? „Trochę niewygodnie” – brzmi werdykt Neweya, który przypomina Bulletinowi o przeciążeniach blisko 8g. „Weźmy wagę twojej głowy, dodajmy kask i pomnóżmy przez osiem (bolid F1 generuje przeciążenia około 5g)” – wyjaśnia Adrian Newey. „Byłoby to niewiarygodnie wyczerpujące”. A nie było jeszcze nawet mowy o kosztach produkcji pojazdu. Także jeśli nie masz grubego portfela z zawartością kilku milionów i prywatnego toru wyścigowego, lepiej zrobisz, wydając ciężko zarobione pieniądze na GT5. Jedną z głównych ról w GT5 odgrywa Hangar-7, to tutaj gracz otrzymuje swoje X1 oraz parkuje zdobyte podczas gry pojazdy. A teraz pytanie cisnące się na usta: czy poważny facet jak Newey gra w gry wideo? „Tak, lubię PlayStation 3. Ścigam się z synem, który niezmiennie bije mnie na głowę. Potrzebuję samochodu szybkiego jak ten, by go pokonać! Myślę, że to świetny sposób dla ojca i syna na spędzenie niedzielnego popołudnia”. A co na to Yamauchi? Co on lubi robić w wolne weekendy? „Lubię wyścigi samochodowe. Mój cel to 24-godzinny wyścig na Nürburgring z Sebastianem Vettelem i Sébastienem Loebem”. GT5 wychodzi na rynek w okolicach Bożego Narodzenia. Więcej informacji na: www.gran-turismo.com Film z gry na: pl.redbulletin.com/gt5

Zdjęcia: POLYPHONY Digital Inc./Sony entertainment Inc.

Genialny projektant Adrian Newey i twórca gry Gran Turismo Kazunori Yamauchi stworzyli nieprzyzwoicie szybki samochód. Teraz każdy może go poprowadzić.


WIĘCE J DLA CIAŁA I UMYSŁU

Print 2.0

pl.redbulletin.com/print2.0 Adrian Newey projektuje super bolid

X1 zaprojektowano tak, by pokonywał tor Gran Turismo z maksymalną prędkością

Dobry zestaw: X1 (powyżej w wirtualnym Hangarze-7): Citroën C4 Loeba (pierwszy i trzeci od lewej); klasyk z lat 60. (drugi od lewej), oraz Lamborgini Miura 83


Podróże w czasie na dwóch kółkach Słynne strade bianche jest tym, co stanowi o uroku L’Eroica. Białe, żwirowe drogi wiją się przez najbardziej uroczy zakątek Włoch – obok winnic, lasów piniowych i prastarych gajów oliwnych. Co roku w październiku trasa ta przyciąga do Toskanii miłośników cyclismo z całego świata. L’Eroica prowadzi przez jeden z najpiękniejszych i najbardziej wymagających terenów – na uboczu zawodowych torów wyścigowych. Mimo wszystkich uroków krajobrazu, L’Eroica nie jest dla cykorów. Do przyjemności jazdy po wzgórzach Chianti dochodzą wyzwania techniczne: na przykład w postaci przejazdów pod górę po luźnym żwirze, a stamtąd po rozjeżdżonych, stromych zakrętach pod kątem 90 stopni. Albo na odcinkach pełnych dużych głazów skalnych i kolein. W czasie deszczu L’Eroica przeradza się w przygodę złożoną z błota, potu i łez. Tym, co czyni udział w wyścigu wyjątkowym doświadczeniem, jest ostatecznie miłość do historii. Zasada jest taka: żaden 84

rower nie może być wyprodukowany po 1987 roku. Dlatego na starcie przewijają się rowery ze stalową ramą, manetką na dolnej rurze, z odsłoniętymi elementami systemu przerzutek, ze starymi pedałami zatrzaskowymi. Entuzjaści L’Eroica startują oczywiście w odpowiednich strojach: w drapiących wełnianych trykotach z ubiegłego wieku i okularach ochronnych ze zbiorów dziadka. Czego nie powinno zabraknąć w żadnym plecaku, to narzędzia do nagłych napraw – na dzikich zjazdach po żwirze przebicia opon są na porządku dziennym. Nostalgiczna ostra jazda wystartowała w tym roku 3 października. Do wyboru są cztery trasy: krótsze warianty liczą 38 i 75 kilometrów, odważni rowerzyści decydują się na 135 albo nawet 205 kilometrów. Kto gwiżdże na historię i kondycję, może – w pozostałe dni w roku – wygodnie objechać trasy na motorze lub samochodem. Punktem startowym wszystkich czterech tras jest Gaiole w Chianti – 16 kilometrów

na północny wschód od Sieny. Magazyn „Forbes” wybrał tę miejscowość jako jedno z najlepszych miejsc do życia w Europie, co tłumaczy nadzwyczaj dużą liczbę przebywających tu Amerykanów. Tak jak wiele miejsc w Toskanii, Gaiole zachowało swój lokalny klimat. Nie jest trudno znaleźć tu trattorie, gdzie gotuje się dla toskańskich robotników i rolników. Często opłaca się wypad do knajpki w małej, ukrytej uliczce. Gaiole położone jest, jak na toskańską miejscowość, raczej nietypowo – w dolinie. Większość wiosek została zbudowana na wzgórzach, by móc lepiej bronić się przed wojskami konkurujących ze sobą miast. Rzeczywiście – pierwszymi turystami z Europy Północnej, którzy w średniowieczu przemierzali te tereny, byli szkoccy i irlandcy miecznicy, niemieccy rycerze i angielscy oficerowie, zatrudniający się jako najemnicy. Do dziś jeszcze przetrwało przysłowie, które odwołuje się do krwiożerczych, angielskich capitani di ventura (kapitanów wojsk najemnych):

Tekst: Norman Howell; Zdjęcia: Offside Sports Photography (4), Atlantide Phototravel/Corbis (2);

L’Eroica to wyścig kolarski dla nostalgików, odkrywcza podróż dla smakoszy i ostra jazda po toskańskim żwirze.


WIĘCE J DLA CIAŁA I UMYSŁU

Un inglese italianizzato è il diavolo incarnato (włoski Anglik to reinkarnacja diabła). W pobliżu Gaiole stoi Castello Brolio, należący do rodziny Ricasoli. Wyjątkowo stroma droga, która prowadzi na górę do zamku, to część L’Eroica. Koniecznie odwiedźcie park Bosco Tedesco i wybierzcie się na miły posiłek do „Osteria del Castello”. Kto ma już trud wspinaczki za sobą, na tego czeka imponujący widok na okoliczne lasy cyprysowe. Niedaleko Castello leży miejscowość Radda, która przez swoje położenie na wzgórzu zdominowała krajobraz. Historia tego miejsca sięga 1002 roku. W wolnych od samochodów uliczkach jest wiele do odkrycia, na przykład Ghiacciaia Granducale – złoże bloków lodowych wielkiego księcia Toskanii, który kazał z pobliskich Apeninów zwozić do Raddy śnieg i przemieniać go w lód. Ci, którzy wybrali 75-kilometrowy wariant L’Eroica, dojeżdżają do Panzano. Tu znajduje się sklep (mówiąc dokładniej: centrum handlowe) Dario Cecchini’ego,

mistrza cechu rzeźników. Oprócz tradycyjnego zakładu macierzystego Cecchini prowadzi jeszcze dwie restauracje: „Solo Ciccia” (tylko mięso) i „Mac Dario” – jak sama nazwa wskazuje, przytyk do pewnej dużej sieci fast foodów. Credo Daria: wysokiej jakości lokalny fast food w rozsądnej cenie. Podróż białą drogą prowadzi dalej do Volpaia, skąd rozciąga się widok zapierający dech w piersiach. Zamek Volpaia i znajdująca się w jego okolicy wioska to główna atrakcja L’Eroica. Godna polecenia jest wizyta w „Bar Ucci”, gdzie Signora Paola serwuje bruschetty i fegatini. Do tego najlepiej zamówić butelkę Chianti Classico od Antico Borgo di Sugame. Winnica znajduje się niedaleko Panzano. Właściciele z przyjemnością witają gości wycieczką krajoznawczą i zapoznają z tajemnicami uprawy winorośli. W końcu jesteśmy w Toskanii, a tu – oprócz jazdy na rowerze – wszystko kręci się wokół wina. Mapy tras i informacje o wyścigu kolarskich w stylu retro przez Toskanię: www.eroica-ciclismo.it

Kulinarna skrzynia skarbów na trasie wyścigu: w Panzano mistrz masarski Dario Cecchini (zdjęcie powyżej) wyczarowuje toskański fast food

droga asfaltowa droga szutrowa

Greve

75 km 38 km

Panzano Volpaia

Lucarelli

MONTEVARCHI

Radda Castellina in Chianti

Gaiole

Vagliagli

Brolio

Mapa: Andreas Posselt

Pianella

SIENA

Kto chce wystartować w L’Eroica (zdjęcie powyżej), musi zrezygnować z luksusu nowoczesnej technologii rowerów wyścigowych. W tym wypadku nowoczesne jest wszystko, co zostało zbudowane po 1987 roku. Dwie krótsze trasy (zdjęcie po prawej) liczą 38 i 75 kilometrów

Castelnuovo Berardenga

Narobiliśmy wam smaku? Kto chce zbadać trasy L’Eroica 2011, powinien trzymać się tego planu. Obojętnie: rowerem, motorem czy samochodem, okolice Sieny warte są odwiedzenia przez cały rok 85


WIĘCEJ DLA CIAŁA I UMYSŁU

Rzecz gustu: tajemnice topowych kucharzy

Kwestia oliwy z oliwek Trzy pytania do renomowanego kucharza, Svena Elverfelda, który podbił serca wszystkich gości restauracji „La Aqua” w Wolfsburgu. eksperymentuje z dodatkami. „Nawet jeśli czegoś nie znam, próbuję tego i dopiero wtedy wyrokuję, czy mi to smakuje czy nie. Ostatecznie każdemu składnikowi trzeba dać przynajmniej jedną szansę”. Najważniejsze urządzenie w kuchni? „Mój thermomix” – odpowiada Elverfeld bez wahania – „mam go także w domu”. To mechaniczny omnibus miksowania: posiada wbudowany talerz i płytę grzewczą, by podgrzać potrawę podczas mieszania. „Oczywiście ważny jest też dobry nóż. W restauracji używam japońskiego – Haiku Damascus, którego klinga jest dobrze wypracowana i ostra”. W domu niemiecki kucharz stawia na rodzimą jakość – noże marki Porsche. W listopadzie 2010 r. Sven Elverfeld pichci w restauracji Ikarus w H-7, www.hangar-7.com

Let’s get down MŚ Red Bull Crashed Ice w 2011 r. odbywają się w czterech miastach. Możesz być tam podczas downhillowego szaleństwa – także jako uczestnik. Mistrzostwa Świata Red Bull Crashed Ice w 2011 roku odbywają się w czterech miastach. Aby zaliczyć stromy odcinek downhill, trzeba się najpierw wykazać na płaskim terenie. Red Bull Crashed Ice, wersja skrócona: gladiatorzy na łyżwach zjeżdżają po stromym torze, wygrywa najszybszy. Dla urozmaicenia pomiędzy startem i metą znajdują się rampy i ostre zakręty, a prędkość dochodzi do 70 km/h. Spektakularne? I to jak! W nadchodzącym roku przekonają się o tym widzowie w Monachium (15.01), Valkenburgu (Holandia, 5.02), Moskwie (26.02) i Quebecu (19.03). By wziąć udział w mistrzostwach jako uczestnik, trzeba zaliczyć kwalifikacje w jeździe na torze z przeszkodami (patrz grafika na górze po prawej). Wszystkie terminy kwalifikacji, informacje o biletach oraz film: www.redbullcrashedice.com

86

Droga do mistrzostw świata (na dole) wiedzie przez tor kwalifikacyjny (na górze)

Zdjęcia: Andreas Schaad/Global Newsroom/Red Bull Photofiles, Helge Kirchberger/ Red Bull Hangar-7 (2)

Czego nigdy nie może zabraknąć? „Oliwy z oliwek w różnych gatunkach” – mówi Sven Elverfeld, którego restauracja w ubiegłym roku została wyróżniona trzecią gwiazdką Michelina. Każde danie wymaga innego rodzaju oliwy, jedne delikatniejszej, inne – mocniejszej. „W zależności od tego, co przygotowuję, używam włoskiej, greckiej lub hiszpańskiej oliwy. To ważne, by oliwa harmonizowała z daniem, nie tylko w restauracyjnej kuchni, ale także w domu” – mówi Elverfeld. Czego wcześniej Pan nie lubił? „Miałem to szczęście” – wspomina topowy kucharz – „że moja mama regularnie gotowała dla mnie i brata. W dzieciństwie miałem krótką fazę, kiedy nie chciałem pić mleka”. Z zasady jednak jako kucharz jest otwarty na wszystko, co nowe i chętnie


WIĘCE J DLA CIAŁA I UMYSŁU

Warsztaty dla dzieci, zdrowe jedzenie, spotkania z twórcami – to smakowite dodatki do filmów, takich jak „Krew, pot i wino” (poniżej kadr z filmu)

Food Film Fest

Zdjęcia: Kuchnia.tv (6)

Przegląd filmów o tematyce kulinarnej w Warszawie cieszył się ogromnym zainteresowaniem. W przerwach między projekcjami na widzów czekały smakowite niespodzianki. Kto nie zdążył, może skosztować festiwalowych atrakcji na antenie Kuchnia.tv Podczas drugiej edycji Kuchnia.tv Food Film Fest w dniach 1–3 października w stołecznym kinie Kultura, trzy tysiące widzów obejrzało 11 filmów. Przeglądowi towarzyszyły spotkania z twórcami i bohaterami, a oprócz tego – poczęstunki, warsztaty i „Smakowity kiermasz”. W programie Kuchnia.tv Food Film Fest – przeglądu filmów dokumentalnych o tematyce kulinarnej –znalazy się filmy dokumentalne z Europy, Kanady i Stanów Zjednoczonych. Nowością tegorocznej edycji był pokaz specjalny dla dzieci, któremu towarzyszyły warsztaty kulinarne przygotowane

przez warszawskie Convivium Slow Food. Pokazy filmowe połączono z poczęstunkami, związanymi z tematyką filmów. Po projekcjach widzowie mieli okazję spotkać się z twórcami i bohaterami filmów, m.in. z reżyserem „Krew, pot i wino” („Blood into wine”) – Christopherem Pomerenke, autorką i główną bohaterką filmu „Rozgryźć Alaskę” („Eating Alaska”) – Ellen Frankenstein oraz bohaterem „Historii zażartego Pete’a” – Pete’m Czerwinskim. Od listopada 2010 roku stacja rozpocznie na swojej antenie cykl Kuchnia.tv Food Film Fest, prezentujący filmy tegorocznego przeglądu (w każdą pierwszą

sobotę miesiąca). Cykl otworzy „Krew, pot i wino” (2010). Zainteresuje on zwłaszcza miłośników wina i ostrej muzyki – za sprawą głównego bohatera, Maynarda Jamesa Keenana (wokalistą zespołów Tool, A Perfect Circle i Puscifer). Tłem do jego opowieści o produkcji wina w Arizonie jest historia regionu i uroki okolicznej przyrody. Twórcom udało się przedstawić bohatera jako osobę pełną kontrastów: charyzmatyczny frontman zespołów hardrockowych staje się zaangażowanym właścicielem winnicy. Premiera filmu „Krew, pot i wino” – 6 listopada o godz. 22:00 na antenie Kuchnia.tv

87


Więce j dla Ciała i Umysłu

hot SPOTS Najlepsze imprezy miesiąca na całym świecie.

Puchar Świata FIS w snowboardzie 3–4.11.2010

Pierwsze zawody sezonu w halfpipe dla pań i panów. Obrońcami tytułów są Chinka Cai Xuetong i Kanadyjczyk Justin Lamoureux. Saas-Fee, Szwajcaria Juventus Turyn – FC Red Bull Salzburg 4.11.2010

Intrygujące: czy salzburczykom uda się wygrać w lidze europejskiej z włoskimi mistrzami? Stadion olimpijski, Turyn, Włochy

Zdjęcia: Alfredo Escobar/Red Bull Photofiles, Erich Spiess/Red Bull Photofiles, Getty Images/Red Bull Photofiles, imago

Konkurs Lotów Red Bull

Na oczach dziesiątek tysięcy widzów własnoręcznie wykreowane obiekty latające zanurkują w morzu. 5.11. Salmiya, Kuwejt 7.11. Sydney, Australia Red Bull Soapbox Race 6.11.2010

Znane na całym świecie wyścigi mydelniczek po raz pierwszy będą rozgrywane w północno-wschodnim Meksyku. Monterrey, Meksyk Grand Prix Formuły 1 w Brazylii 7.11.2010

Może podczas przedostatniego wyścigu dokona się wstępne rozstrzygnięcie w ekscytującej walce o tytuł mistrza świata. Autódromo José Carlos Pace, São Paulo, Brazylia MotoGP Walencji 7.11.2010

Motorowe mistrzostwa świata kończą się w Hiszpanii. To rozgrywki dla Iberyjczyków, którzy zdominowali klasę MotoGP (Jorge Lorenzo i Dani Pedrosa) oraz Moto2 (Toni Elias). Circuit Ricardo Tormo, Walencja, Hiszpania 88

FIS Narciarski Puchar Świata kobiet 3–4.12.2010

Tydzień po rozgrywkach męskich do kanadyjskiego Rocky Mountains przybędą także panie. W zeszłym roku w obu zjazdach nie do pobicia była Lindsey Vonn. W Super-G wywalczyła drugie miejsce. Lake Louise, Kanada

WRC RaJd walii 11–14.11.2010

Finał rajdowych mistrzostw świata odbędzie się na szybkich szutrowych trasach w walijskich lasach wokół Cardiff. Sébastien Loeb może zwyciężyć po raz trzeci z kolei. Cardiff, Wielka Brytania IFSC Climbing Worldcup 13–14.11.2010

Ostatni w tym roku konkurs pucharu świata dla czołowych wspinaczy odbywa się w trzecim co do wielkości mieście Słowenii. Kranj, Słowenia Red Bull Port-O-Bowl 15–21.11.2010

Ryan Sheckler, Joey Brezinski i Steven Webb wyruszają z przenośną minirampą na poszukiwanie wyjątkowych lokalizacji do skateboardingu. Houston, USA US Endurocross Championship 20.11.2010

Taddy Błażusiak będzie próbował wykorzystać swoją przewagę także podczas końcowego konkursu w metropolii hazardzistów. The Orleans Arena, Las Vegas, USA Athens Supercross 2010 20–21.11.2010

Około 20 000 widzów podczas największej imprezy motocyklowej Grecji będzie przeżywać spektakularne halowe show – motocrossowe i FMX. Peace and Friendship Stadium, Ateny, Grecja

ASP World Tour 30.10–10.11.2010

Przedostatni konkurs ligi profesjonalistów ściągnie asów surfingu z Rip Curl Search na karaibską wyspę Puerto Rico


Więce j dla Ciała i Umysłu

Wyścig mistrzów 27–28.11.2010

FIS Puchar Świata w biegach przełajowych 20–21.11.2010

Prawie 70 km na północ od koła polarnego rozpoczyna się sezon PŚ. Z biegami w stylu wolnym i sztafetowym dla pań i panów. Gällivare, Szwecja

New Orleans Saints – Seattle Seahawks 21.11.2010

Seattle jest jedynym zespołem NFL, który był zarówno mistrzem American Football Conference, jak i National Football Conference. W zeszłym roku Seahawks minęli się jednak z awansem do play-offów. Superdome, Nowy Orlean, USA NASCAR Sprint Cup Series 21.11.2010

Ford 400 to ostatnie wyścigi serii. Odbędą się na owalnym torze o długości 1,5 mili, otwartym w 1995 r. Homestead-Miami Speedway, USA FIM Supermoto World Championship 21.11.2010

Szósty i ostatni przystanek mistrzostw świata supermoto to Port Aventura Circuit w Katalonii. Salou, Hiszpania Red Bull Under My Wing – Jenny Lavarda 24.11.2010

Około stu amatorów zamieszka w obozie treningowym, prowadzonym przez uprawiającą wspinaczkę klasyczną Jenny Lavardę. Florencja, Włochy PŚ FIS w skokach narciarskich 27–28.11.2010

Gregor Schlierenzauer, Thomas Morgenstern, Adam Małysz i spółka będą rywalizować podczas zespołowych skoków nocnych i w konkursie indywidualnym na skoczni Rukatunturi. Kuusamo, Finlandia Grand Prix Formuły 1 w Abu Zabi 14.11.2010

Czy Mark Webber i Sebastian Vettel zdobędą w ostatnim Grand Prix sezonu decydujące punkty? Spore szanse: w zeszłym roku kierowcy Red Bull Racing zdobyli miejsca pierwsze i drugie. Yas Marina Circuit, Abu Zabi

Narciarski PŚ FIS mężczyzn 27–28.11.2010

Pierwszy weekend sezonu na pełnej prędkości. W zeszłym roku w zjeździe zwyciężył Szwajcar Didier Cuche; Manuel Osborne-Paradis wygrał na własnym terenie w Super-G. Lake Louise, Kanada

To doroczne wydarzenie gromadzi najlepszych kierowców różnych dyscyplin sportów motorowych i wystawia ich do bezpośredniej walki na tym samym torze, w tym samym samochodzie. W tym roku do grona rywalizujących gwiazd należą Sebastian Vettel, siedmiokrotny rajdowy mistrz świata Sébastien Loeb oraz władca dwóch i czterech kółek Travis Pastrana. ESPRIT Arena, Düsseldorf, Niemcy DTM Shanghai 28.11.2010

Jedyne zawody poza Europą zamykają tegoroczny sezon DTM. Szanghaj, Chiny FIA GT1 GP Argentyny 28.11.2010

Karl Wendlinger i jego szwajcarski racing team kończą rozgrywane w tym roku po raz pierwszy MŚ GT1 w Argentynie. Circuito de Potrero de los Funes, San Luis, Argentyna IBU PŚ w biathlonie 1–5.12.2010

Inauguracja sezonu biathlonistów w szwedzkiej prowincji Jämtland z konkursami: indywidualnym, sprinterskim i pościgowym: pań i panów. Östersund, Szwecja Middle East Rally Championship 2–4.12.2010

Czy Khaled Al Qassimi może pokonać w Dubaju trzykrotnego zwycięzcę Nassera Saleha Al Attiyę? Dubaj, ZEA Boston Celtics – Chicago Bulls 3.12.2010

W zeszłym roku team Toma Thibodeau spadł w play-offach na zaledwie ósme miejsce Konferencji Wschodniej. TD Garden, Boston, USA SA Gravity Racing Series 5–6.12.2010

Dwie imprezy narodowe i jeden finał składają się na Hot Heels WorldCup w DH skateboardingu. Koegelberg Reserve, Kapsztad 89


Więce j dla Ciała i Umysłu

Potęga nocy Okrążamy świat więcej niż jeden raz. Dla wszystkich, którzy nigdy nie mają dość zabawy.

Noah Tepperberg

Znany impresario dodał do swego portfolio nowy klub. Avenue już przyciąga najmodniejszych mieszkańców Nowego Jorku, sprawdź na s. 96. Nowy Jork, USA

Busy P 2.11.2010

Francuski wydawca electro wyznaczający nowe trendy, DJ i były menedżer Daft Punk, przybywa do Ameryki Łacińskiej ze swoją torbą, wypełnioną smakołykami z własnej wytwórni, Ed Banger. Cebtro Gallego, Mexico DF, Meksyk

Zdjęcia: Thomas Butler, Hive Club, Yev Kazannik, Rabbani and Solimene Photography/WireImage

Space Dimension Controller 5.11.2010

„Kontrolowanie wymiarów, obijanie się we wszechświecie i spotykanie kosmicznych lasek” – oto zajęcia wypełniające wolny czas Jacka Hamilla alias Space Dimension Controller. Gdy siada do swojego automatu perkusyjnego, powstają kosmiczne hymny z pogranicza space-disco, deephouse’u i wonkey, z którymi ten irlandzki młodzieniec awansował na nową supergwiazdę Drogi Mlecznej. Jelly Roll Soul, Glasgow, Szkocja A Guy Called Gerald 5.11.2010

Na początku był „Voodoo Ray”, acid-house’owy hymn, z którym A Guy Called Gerald w 1988 roku awansował na dance’owego producenta chwili. Kilka lat później ten elektroniczny muzyk z Manchesteru wynalazł jeszcze drum’n’bass, by teraz znów powrócić do swoich korzeni. „Tronic Jazz: The Berlin Sessions” to acid-house w czystej formie. Z powalającymi beatami i ćwierkającymi syntezatorami 303. Berghain, Berlin, Niemcy 90

Braiden 5.11.2010

Fotograf mody, radiowiec, muzyk, DJ: absolwent londyńskiej Red Bull Music Academy, Steve Braiden, to prawdziwy zdolniacha. I idący w górę amabasador nowego londyńskiego basowego brzmienia – gdzieś pomiędzy gorączkowym electro, a pulsującym house’em. Niesenberger, Graz, Austria Axel Boman 5.11.2010

„Axel” to po szwedzku ramię. Bardziej do sztokholmczyka pasowałoby „rumpa”, po polsku: „tyłek”. W końcu to jest część ciała, którą Boman swoimi DJ-skimi setami wprawia w ruch. Wie o tym doskonale DJ Koze, który migotliwy deephouse Bomana publikuje we własnej płytowej kuźni – Pampa. City Hall, Barcelona, Hiszpania Red Bull Kasi Crawl 6.11.2010

Imprezowy alarm: w południowoafrykańskich czarnych dzielnicach zabawa będzie trwała niekoniecznie w klubach, lecz przede wszystkim na ulicy. Z house’owymi i hiphopowymi DJ-ami oraz mnóstwem tancerzy. Najlepsi na początku października wezmą udział w wielkim konkursie tanecznym – Red Bull Kasi Crawl. Soweto, RPA

ISA GT

Medellín nie odstrasza już turystów – są dobre powody, by tam pojechać: muzyka, taniec i dynamiczne życie uliczne. DJ Isa GT pokazuje nam swoje miasto na s. 95. Medellín, Kolumba


Więce j dla Ciała i Umysłu

Jarred Christmas

Zabawny Kiwi w Szkocji: trzy występy jednej nocy i niekończąca się ilość dowcipów – uczestnik Fringe Festival, komik Jarred Christmas nazywa się „ludzką puszką Red Bulla”, s. 92. Edynburg, Szkocja

Elektro Guzzi 12.11.2010 MAYDAY 10.11.2010

W tym roku mekka techno odwiedzi Polskę po raz jedenasty. Z tej okazji dodano trzecią scenę zwaną Ballroom, na której impreza odbywać się będzie przy dźwiękach house, minimal techno i electro. Tysiące fanów będzie słuchało dźwięków Jaffa Millsa, Marca Schulza i wielu innych. Spodek, Katowice, Polska Carl Craig 12.11.2010

Techno urodziło się w Detroit – i Carl Craig jest jego najaktywniejszym ambasadorem. Fani elektroniki traktują go kultowo, wiele jego płyt – jak „Innerzone Orchestra”, „69” czy „Paperclip People” – to kolekcjonerskie rarytasy. I choć właśnie wspólnie z Moritzem von Oswaldem zaangażował się we wprowadzanie techno do sal koncertowych, wciąż można go spotkać w undergroundowych klubach, w blasku dyskotekowej kuli. The Warehouse Project, Manchester, UK Magnetic Man & Jamie 12.11.2010

Magnetic Man jest nowym gwiazdorskim projektem dubstep; jego twórcy to Skream, Benga i Artwork. Trzej producenci, którzy łamią granice gatunku i swe ważące tony basy ozdabiają garażowymi i jungle’owymi beatami, ale też popowymi wokalami. Podobnie jak Jamie XX, mózg XX – brytyjskiej sensacji sceny indie, co udowodnił w tym roku jego remiks hitu „You’ve Got the Love” Florence and The Machine. Maria am Ostbahnhof, Berlin, Niemcy Mayer Hawthorne 12.11.2010

HIVE

Oto klub, który sprawia że cały Zurych tańczy, jest jak ruchliwy ul, gdzieś pomiędzy techno a housem. Dowiedz się więcej na s. 94 Zurych, Szwajcaria

Zaginione nagranie Smokey Robinsona? A może po prostu z zaświatów śpiewa dla nas Marvin Gaye? Nie. Młody Kalifornijczyk ze złotym głosem nazywa się Mayer Hawthorne i ma więcej soulu w swoim małym palcu, niż niekórzy kolekcjonerzy na swoim regale. The Music Box, Los Angeles, USA

Trzech wiedeńskich facetów grających na gitarze, basie i perkusji. Jednak to, co wygląda na rockowy zestaw, brzmi jak muzyka z elektrycznego gniazdka. To efekt eksperymentalnego sposobu grania i dudniącej sekcji rytmicznej. Trio konsekwentnie określa się jako „kapela taneczna techno”. Jako band, który w domu jest raczej w klubie, niż na sali koncertowej. Soljanka, Moskwa, Rosja I Love Techno 13.11.2010

W 1995 r. w Gandawie odbyło się pierwsze party „I Love Techno” – z 700 raverami. Od tego czasu wiele się wydarzyło. Nie tylko to, że festiwal został przeniesiony do Flanders Expo Centre z sześcioma parkietami i 50 000 m² – obecnie co roku pielgrzymuje do Gandawy 35 000 tancerzy. W tym roku po to, by zobaczyć na Red Bull Elektropedia Floor DJ-ów takich jak: Underworld, Booka Shade, A-Trak oder Geht’s Noch. Flanders Expo Centre, Gandawa, Belgia Swede:Art 13.11.2010

Swede:Art nie jest wprawdzie Szwedem, ale wielkim artystą – już tak. Przede wszystkim opanował perfekcyjnie sztukę podstawiania hiphopowym beatom nogi i serwowania im jazzowego masażu. Twórca beatów z Passau sam chętnie opisuje swój styl jako hybrydę dubstepu i powalającego future soulu. Do jego nowej fantastycznej płyty, „Emotional Colors”, ten opis pasuje idealnie. Roxy, Wiedeń, Austria Zola Jesus & Xiu Xiu 15.11.2010

Ich muzyka jest mroczna. Puszyste, szorstkie syntezatorowe przestrzenie i urywane beaty automatu perkusyjnego, ponad którymi głos Zoli Jesus znika jak chmura nad wzburzonym oceanem. 21-letnia Kanadyjka uchodzi – podobnie jak jej austriacka koleżanka Soap & Skin – za cudowne dziecko gotyckiego popu: za artystkę, która jest w stanie czerpać muzyczne piękno z wściekłości i rozpaczy. Tunnel, Mediolan, Włochy 91


Więce j dla Ciała i Umysłu

„Następną godzinę spędzicie ze mną! Gościem z sexy akcentem i upodobaniem do nocnego podjadania”

Jarred Christmas Edynburg Nightcrawler

Krok w krok za wesołym kiwi Ruth Morgan podąża śladami nowozelandzkiego komika, startującego w komediowym maratonie, jakim jest Edinburgh Fringe Festival. Wieczorną atmosferę zdominował harmider – zbliża się finałowy weekend Edinburgh Fringe Festival. Kolorowe plakaty pokrywają niemal każdą ścianę, a miasto po brzegi wypełnione jest ludźmi żądnymi rozrywki i artystami pragnącymi im ją zapewnić. Przez leniwy tłum w biegu przebija się Jarred Christmas. Jego masywna postać niczym trąba powietrzna pokonuje drzwi małego teatru, na jego skroni widnieją krople potu. „Jezu, ale gorąco. Jak tam frekwencja?” – krzyczy przez ramię, pociągając łyk syropu na kaszel i zakładając w biegu czarną kowbojską koszulę. Komik z Nowej Zelandii ma cztery minuty na przygotowanie się do występu przed 92

40-osobową publicznością, zgromadzoną przed wejściem i spragnioną dowcipów, którymi się wsławił. I choć właśnie przybiegł na miejsce prosto z pierwszego z czterech występów tego wieczoru, Christmas – dla którego bycie komikiem to sport wytrzymałościowy – będzie gotowy na czas. Urodził się w Nowej Zelandii dużo wcześniej, nim Flight of the Conchords przetarli szlaki ojczystej scenie komediowej. Jego ojciec i brat zawodowo służyli w armii, więc marzenia Christmasa o karierze na scenie miały nikłe szanse na realizację. Wszystko zmieniła przeprowadzka do Wielkiej Brytanii w 2000 roku. „Do moich pierwszych zajęć zaliczała

się sprzedaż fluorescencyjnych pałeczek z biura nad klubem Stringfellow’s oraz udział w eksperymencie medycznym” – mówi z akcentem, którego dekada w tym kraju zupełnie nie zmieniła. Jego przystępny, choć surrealistyczny dowcip pozwolił mu przejść na zawodowstwo oraz sprawił, że jego nazwisko stało się powszechnie znane. „A jest to moje prawdziwe nazwisko” – mówi, podnosząc jedną brew nad charakterystycznymi, grubymi oprawkami okularów. Po występie, przez resztę wieczoru będzie sobą. Sceniczną wersję jego samego magazyn „Time Out” nazwał ludzką postacią Red Bulla. Publiczność zajmuje miejsca, w tle słychać „Backstreet’s Back” Backstreet Boys, na scenę wkracza Christmas. „Najbliższą godzinę spędzicie ze mną – facetem z seksownym akcentem i skłonnościami do potajemnego podjadania” – mówi, robiąc pauzę na śmiech widowni. „Ale podjęto decyzje i zapłacono, zaczynajmy więc!”. Jego show – „Jarred Christmas Stands Up” – zainspirowane jest rolą świeżo upieczonego ojca. „Wpisanie «komik» w rubryce «zawód ojca» na certyfikacie urodzenia córki – to dopiero presja!” – wybucha. „Teraz wygląda


The Gaslamp Killer, Samiyam & Daedelus 16.11.2010

Trzech artystów, jedna rodzina: Brainfeeder to label wydający Flying Lotus, w którego skład wchodzi tych trzech zwariowanych amerykańskich kreatorów beatów. The Gaslamp Killer wygląda jak zwierzak z „Muppet Show”, jego muzyka jest jak narkotyczny szał po LSD, coś pomiędzy psychodelicznym brzmieniem lat 60. i dubstepem; Samiyam preferuje eksperymentalny hip-hop; Daedelus jest użytkownikiem garniturów z second-handu z wielkimi bakami, łowiącym brzmienia breakcore i easylistening – to może wywoływać ataki epilepsji. Trees, Dallas, USA

Zdjęcia: Thomas Butler (4)

Jamie Lidell 16.11.2010

Grube okulary i mocny akcent. Christmas był gwiazdą tegorocznego Fringe Festival

Nawet przy czterech występach jednej nocy nadal jest pełen energii, a jego żarty – na czasie

to tak – jeśli publiczność nie wiwatuje, twoja córka głoduje!”. A wie, co mówi – jego początki w Londynie nie były łatwe. „Nie byłem znany, więc nikt nie chciał mnie zatrudnić” – wyjaśnia – „stawałem więc na scenie, gdy zwolniło się miejsce, bez zapłaty. Podczas jednego z występów ktoś nawet krzyknął: Zepsułeś mi urodziny!”. Ale przez dwa lata systematycznych występów Christmas wyrobił sobie reputację i w 2002 roku spełniło się jego marzenie – został zawodowcem. „Zbierałem grosz do grosza jeszcze przez półtora roku” – mówi. „Potem zacząłem dostawać świetne propozycje”. Regularna, płatna praca w słynnych miejscach, takich jak Comedy Store w Londynie, zapewniła Christmasowi miejsce w wyższej lidze. Obecnie wspiął się na kolejny szczebel komediowej drabiny – pracuje dla BBC, pojawia się w TV w najlepszym czasie antenowym i właśnie zdobył prestiżową nagrodę Chortle dla Najlepszego Prowadzącego 2010. Jego córka może spać spokojnie. W Edynburgu podbija serca publiczności – pewnie przechadza się po scenie, zabierając ją w energetyczną podróż, pełną różnorodnych dowcipów. Wykonuje nawet moon-

walk Michaela Jacksona. „Wow, spociły mi się nawet gałki oczne!” – stwierdza po zejściu ze sceny przy żywiołowym aplauzie publiki. O godzinie 1 w nocy Christmas znów biegnie – z trzeciego występu na ostatni tego wieczoru, podczas słynnego i sprośnego edynburskiego show „Late’n’Live”. Ledwo zdążył wyhamować, zanim zaczął tańczyć z ekipą do „Voodoo People” Prodigy, nakręcając się przed występem. Hałas generowany przez 400 nietrzeźwych fanów zagłusza muzykę. Kiwi jest w swoim żywiole, emanuje tą samą energią, z jaką zaczął dzisiejszy wieczór. Gdy w końcu opuszcza scenę, dochodzi godzina 3. „Naprawdę mam dosyć własnego smrodu!” – szczerzy się. Nic nie wskazuje na to, żeby w najbliższym czasie zwolnił tempo. Po brytyjskim przyjdzie czas na tournée po Nowej Zelandii, potem kilka wystąpień w TV, kilka nowych dowcipów do napisania... „Ale noc się jeszcze nie kończy” – mówi. Z typowym dla siebie wigorem Christmas kieruje się w stronę baru po kilka piw, zanim jutro wszystko zacznie się od nowa.

Więcej na: www.jarredchristmas.com

W latach 90. Jamie Lidell wspólnie z Christianem Vogelem jako Super_Collider swoim oryginalnym funkiem pisali historię muzyki elektronicznej. Dziś Brytyjczyk poświęcił się soulowi i usycha z tęsknoty, jak Otis Redding nucący kawałki Aphex Twin. Elysee Montmarte, Paryż, Francja Scientist vs The Upsetters, Pinch, Sgt Pokes, Mala, Loefah 18.11.2010

Legenda dubu, Scientist, przepuścił utwory będące jego muzycznym dziedzictwem – producentów dubstepu takich jak Kode 9, Pinch czy Mala – przez swój stół mikserski lub swoją kamerę pogłosową i skleił z tego album „Dubstep Into Outer Space”, który łączy ze sobą dwie generacje muzyki basowej. Fabric, Londyn, UK Le Butcherettes 18.11.2010

Za kilka miesięcy Teri Gender Bender będzie gwiazdą, w tej kwestii są zgodni: Omar Rodríguez-López z Mars Volta, który wyprodukował debiutancki album „Sin Sin Sin” jej zespołu Le Butcherettes, oraz Jack White, który meksykański kobiecy duet wziął ze sobą w trasę. I kto już raz przeżył na żywo show rzeźniczek ze sztuczną krwią, egzorcyzmami i pokazem włosów pod pachami, ten z pewnością nie będzie zaprzeczał. Glav Club, St. Petersburg, Rosja 93


Więce j dla Ciała i Umysłu

Red Bull Thre3style 18.11.2010

W Red Bull Thre3style popierani są lokalni DJ-e. Uczestnicy w 15-minutowym secie muszą zagrać trzy wybrane gatunki muzyczne. Nie ma znaczenia – jakie, dopóki DJ-owi udaje się elegancko łączyć te trzy nurty. Oceniane będą: wybór utworów, umiejętności techniczne, kreatywność i talent do rozkręcania imprezy. Zwycięzca poleci na światowy finał 9 grudnia w Paryżu. Christchurch, Wellington, Nowa Zelandia

Hive Zurych

Podczas szwajcarskiego Red Bull Soundclash zderzają się ze sobą dwa akustyczne światy: 7 Dollar Taxi z Lucerny i Da Sign & The Opposite z Berna. Dwa zespoły z różnymi brzmieniami i stylami, które wystąpią na dwóch stojących naprzeciw siebie scenach. Na Red Bull Soundclash będzie doceniana sztuka kreatywnej współpracy. Komplex 457, Zurych, Szwajcaria Marco Passarani 19.11.2010

Skoro pizza została rzekomo wynaleziona w USA, to może techno pochodzi z Włoch? Marco Passarani miałby na to pewną poszlakę. Od wczesnych lat 90. rzymski pionier, muzyk, DJ i twórca labelu majstruje przy swojej wizji elektronicznej muzyki tanecznej – gdzieś pomiędzy acid house’em, bezgranicznym disco i krystalicznym techno. Pratersauna, Wiedeń, Austria Festival internacional de cine de Gijón 19–27.11.2010

Szkoła berlińska znajduje się w tym roku w centrum uwagi filmowego festiwalu na północnym wybrzeżu Hiszpanii. Pokazane zostaną m.in. obrazy Christiana Petzolda, Angeli Schanelec i Thomasa Arslana. Gijón, Hiszpania Four Tet & Caribou 20.11.2010

Dwóch przyjaciół, dwóch duchowych braci − Four Tet i Caribou. Razem tworzą cyfrową muzykę do ogniska, wzajemnie się remiksują, swoimi aktualnymi albumami zawsze mieszają w wyścigu o tytuł albumu roku. „There Is Love In You” Four Tet jest fantazyjną płytą z elektroniką, która czasami zerka na dancefloor; świetne dzieło Caribou „Swim” rozpina most między psychodelicznym popem lat 60. i czystą muzyką house. The Warehouse Project, Manchester, UK 94

Najlepsze kluby na świecie

Züri Wild Od myśliwskiej izby po designerskie wnętrza. Klub Hive zmienia swój kształt jak pszczoły kwiaty. Ul składa się z pszczelich plastrów. Jest krzątanina, pszczoły latają z jednej komórki do drugiej. System, który nie jest wcale taki odległy od tego panującego w klubie, uważa Anatol Gschwind. Dlatego też klub, który założył wraz z trzema kolegami na Geroldstrasse w Zurychu prawie pięć lat temu, nosi nazwę Hive. „Na początku nasze trzy pomieszczenia nazywaliśmy plastrami miodu. Ponieważ goście w wielu ich zakątkach mogą prześlizgnąć się do środka i na zewnątrz” – mówi. Dwupiętrowy kompleks budynków w modnej dzielnicy przemysłowej Zürich-West ma bogatą nocną historię. W latach 90. odbywały się tutaj pierwsze imprezy rave’owe, potem był tu klub hip-hopowy. W pewnym momencie w dawnej fabryce budowy maszyn mieściła się też szkoła tanga. Sala taneczna istnieje tu nadal. Gschwind: „Mimo tego, że go znacznie przebudowaliśmy, chcieliśmy zachować urok lokalu w jego oryginalnym stanie, najbardziej jak to możliwe – z lustrami na ścianach i dużymi oknami”. Tam dzisiaj przenoszą się imprezy, kiedy zaczyna świtać. Podczas gdy na dużym głównym parkiecie w Hive grają wielcy DJ-je muzyki techno i electro, tacy jak Paul Kalkbrenner, Busy P. czy Ellen Allien, tak samo jak świeże zespoły à la New Young Pony Club lub WhoMadeWho, tłum imprezowiczów płynie od czwartej nad

ranem na górny poziom, aby powitać słońce pod dyskotekową kulą. Trzeci plaster miodu w aktywnym nocą ulu to atelier. Miejsce odwrotu, jak mówi Gschwind, na pierwszym piętrze wyposażone w kanapy, gdzie serwuje się wykwintne koktajle. Miejsce, które stale się zmienia. „Wystrój wnętrz zmienia się co kilka miesięcy. Raz wygląda jak pokój myśliwski z zielonymi tapetami, wypchanymi zwierzętami i starymi kołami od wozów. Kilka tygodni później jest to już hipernowoczesna, designerska przestrzeń”. Stale być w ruchu, stale próbować nowych rzeczy – w atelier szczególnie dobrze odzwierciedla się koncepcja „najmniejszego z wielkich klubów Zurychu”, jak mówi Gschwind. Ostatnio jeden z właścicieli klubu powołał do życia wytwórnię dance’owych vinyli „Hive Audio”, a dziedziniec został przeobrażony w „surrealistyczny miejski ogród krajobrazowy”. I tak ma być, w końcu Hive chce utrzymać opinię najbardziej innowacyjnego klubu, a setki pszczół, które co weekend szturmują plastry miodu, są mu za to wdzięczne. Hive Club, Geroldstrasse 5, 8005 Zurych, Szwajcaria www.hiveclub.ch Przez całą noc przewija się w tłumie od pięciuset do tysiąca imprezowiczów

Zdjęcia: Hive Club (2)

Red Bull Soundclash 19.11.2010


Resident Artist

Kolumbijski kartel

Isa GT Medellín

Zdjęcia: RAUL ARBOLEDA/AFP/Getty Images (2), Yev Kazannik; mapa: Mandy Fischer

Artystka Isa GT na wycieczce po czarnych rynkach i imprezowej scenie w Medellín.

Isa GT rapuje w paisa – slangu jej rodzinnego miasta; gra beaty od balle funk i cumbia, po electro

2 1

lle

50

5

Ca

lle

49

8

LOTNISKO OLAYA HERRERA

Ca

Calle 4

„A Papaya puesta, Papaya partida” to kolumbijskie powiedzenie, które powinno się zapamiętać przed wizytą w Medellín. Znaczy ono: tak jak serwuje się papayę, tak się ją je. Innymi słowy, gdy jedziesz do centrum miasta, zostaw lepiej biżuterię w domu. W przeciwnym razie nie dziw się, jeśli jej więcej nie zobaczysz. Ale bez paniki, moje rodzinne miasto nie jest już tak niebezpieczne, jak kiedyś. Jeszcze dziesięć lat temu nikt nie chciał przyjeżdżać do Medellín. Ze strachu, że mogą cię porwać. Wówczas znalazłam sobie drugi dom w Londynie, ale od tego czasu przy każdym dłuższym pobycie zauważam, że miasto dzięki rozkwitowi turystyki staje się coraz bardziej międzynarodowe i bezpieczniejsze. Najlepsza w Medellín jest wszechobecna miłość do muzyki, którą czujesz na każdym rogu ulicy: cumbia – gatunek, który pochodzi z Kolumbii, a teraz został ponownie odkryty przez moje pokolenie i z pomocą elektronicznych beatów na nowo ożywiony; salsa, którą celebruje się co noc w El Tíbiri (2). Albo tango. Akurat tutaj jest bardzo popularne, ponieważ w Medellín zmarł Carlos Gardel. Na jego cześć otwarto na Carrera 45 Casa Gardeliana – bar z muzealnymi pamiątkami. Poza tym na każdym rogu można spotkać 3-osobowe zespoły grające tango. Właściwie gra się tu muzykę w większej części na wolnym powietrzu. Scena klubowa jest bardzo elitarna, polecam jednak El Cuchitril (1) – mały lokal, w którym dość często gram, a którego nazwa (po polsku: rudera) jest w piękny sposób uzasadniona. W zwyczajne weekendy ulice w Medellín są najczęściej zamknięte. Gra się w piłkę nożną, w ogromnych rondlach gotuje się sancocho – tradycyjną zupę z kukurydzy, ziemniaków i bananów oraz gra się muzykę. Wszystko jedno: vallenato, merengue czy salsę – ważne, żeby głośno. Podobnie sprawy się mają w Parque de el Poblado. Właściwie nic szczególnego: duży plac otoczony drzewami. Jednak w nocy zbiera się tutaj młodzież Medellín. Na rogu znajduje się bar Los Saldarriaga (4), nazwa pochodzi od nazwiska rodziny, która mieszka w tym domu. Kiedyś po prostu sprzedawali przez

Cal

34 Tangoim Casa Gardeliana (powyżej), piękne widoki w dzielnicy Las Palmas (poniżej)

le 1

0

1 El Cuchitril, Calle 10 #52 - 87 Detrás de la Virgen 2 El Tibiri, Carrera 70/Calle 44 3 Mondongo’s, Carretera 70 N C3-43 4 Bar Los Saldarriaga, Parque de el Poblado 5 El Hueco, Carrera 53/Ayacucho

1. El Cuchitril 2. El Tibiri 3. Mondongo’s 4. Bar Los Saldarr 5. El Hueco

okno puszki z piwem, teraz można też do wczesnych godzin porannych przesiadywać na tarasie. W drodze do domu, w jednym z barów szybkiej obsługi, można kupić jeszcze przekąski: hot doga, kolumbijskiego hot doga – z chipsami ziemniaczanymi i ananasem. Tutaj kochamy je z sosem słodko-kwaśnym. Jak również mondongo – zupę mięsną z kolendrą i dużą ilością warzyw. Można ją kupić w restauracjach o tej samej nazwie (3). Najlepszy widok na Medellín jest z dzielnicy Las Palmas. Szczególnie o zachodzie słońca miasto jest przepiękne. Patrzysz na okoliczne góry, małą dolinkę pomiędzy nimi, w której miasto leży u twoich stóp. Tu, na górze, nakręciłam klip do mojej piosenki „Pela’o”. Wiele z moich ciuchów na występy uszyłam sobie sama. Gdy studiowałam tutaj modę i wzornictwo, bywałam często

w El Hueco (5). To ogromny targ uliczny, na którym są najlepsze tkaniny. W zasadzie możesz kupić tu wszystko, naprawdę wszystko. Tak jak w San Andresito, na innym rynku, nazwanym od kolumbijskiej wyspy na Atlantyku, przez który trafiają do kraju podrobione markowe towary. Naturalnie w Medellín zawsze prowadzono ciemne interesy, co jest oczywiste. Za każdym razem jestem zdumiona luksusowymi samochodami i wystawnymi centrami handlowymi w śródmieściu. Centrum handlowe przy Avenida El Poblado, gdzie są najdroższe grunty w mieście, od wieków jest placem budowy – po prostu nigdy nie zostało ukończone, ponieważ mafioso, który chciał je wybudować, trafił za kratki. Zburzyć tego nikt się jednak nie odważy. To właśnie jest Medellín.

Ukazał się już debiutancki SP Isy GT „Pa’ Chikirri” (Man Recordings) Więcej info: www.isagt.com 95


Więce j dla Ciała i Umysłu

Noah Tepperberg w swoim królestwie: klub Marquee należy do najbardziej ekskluzywnych na Manhattanie

Świetnie zaopatrzony i bardzo pożądany: bar w Avenue

Profil

Maestro z Manhattanu

Noah Tepperberg Nowy Jork

Czwartek, wpół do pierwszej w nocy. Bramkarz pod najlepszym nowojorskim klubem uśmiecha się. Nie, żeby chciał zasugerować ludziom za barierkami, że wejdą do środka, ale jest to miły gest. Stylowy gest, aby być dokładnym. Właściwy dla klubu, dla którego pracuje ten dobrze zbudowany facet w wytwornym garniturze. Czwartkowa noc to noc w Avenue, kolejka ciągnie się aż do końca ulicy. I tak właśnie powinno być. „Wyłączność jest dla nas ważna” 96

– mówi Noah Tepperberg, biznesmen i właściciel klubu na West Side na Manhattanie. Avenue jest jego najnowszym projektem; przedtem otworzył w Nowym Jorku Marquee Club, jak również Lavo w najwyśmienitszym hotelu Las Vegas, Palazzo Hotel. Wszystko z sukcesem. Także Avenue jest najgorętszym miejscem w mieście, i to już na kilka tygodni przed otwarciem w zeszłym roku. Ten szum wokół klubu istnieje do dziś – rzadkość w kapryśnym życiu nocnym Nowego Jorku.

Powodem tego są legendy, jakie krążą o klubie. Legendy, które Tepperberg z dbałością pielęgnuje. „Moi goście ekscytują się, wiedząc, że nie każdy wejdzie do środka” – mówi. A szturm klientów tylko to potwierdza. Wewnątrz na białych skórzanych stołkach siedzą długonogie, eleganckie kobiety, dobrze ubrani faceci w niebieskich koszulach trzymają swobodnie między kciukiem a środkowym palcem szklaneczki whisky, a przed barem przeciska się

Zdjęcia: Jacqueline Di Milia, Matthew Salacuse

Dzięki wykwintnemu smakowi i smykałce do interesów Noah Tepperberg zapuścił korzenie jako impresario życia nocnego w Nowym Jorku. Jego recepta na sukces jest tak samo prosta, jak genialna: ekskluzywność.


Więce j dla Ciała i Umysłu

Zdjęcia: Al Powers/Corbis, Avenue Press, Paul Mounce/Corbis, Sara Jaye/Rex Features

Nicole Richie, Christina Aguilera czy David Arquette to stali bywalcy należącego do Tepperberga klubu Lavo (poniżej) w stylowym Hotel Palazzo w Las Vegas (powyżej)

Elegancki, ponadczasowy, wyrafinowany, światowy: atrybuty, które wyróżniają Avenue (powyżej), jak również drugi nowojorski klub Teppenberga, Marquee (poniżej)

hałaśliwy tłum imprezowiczów w wieku 20–40 lat. Wszyscy dobrze się bawią. Ludzie tańczą do hip-hopowych hitów, piosenka J-Kwon’a „Tipsy”, która właśnie leci z głośników, najlepiej opisuje tę całą sytuację. Ozdobne żyrandole z wysokości czwartego piętra oświetlają żółtawym światłem parkiet i wnętrze z wysokogatunkowego, ciemnobrązowego drewna. Muzyka jest głośna – odpowiednio głośna. Pasuje każdy detal, o to Tepperberg się postarał. Wie, co i jak. W końcu ten 35-latek dogadza nocnym hulakom już od 20 lat. Już w liceum organizował imprezy. I nawet wtedy ekskluzywność była priorytetem: osobiście i starannie dobierał gości. Elita, lwy salonowe, celebryci. Szkolni koledzy pod drzwiami troszczyli się o to, by najważniejsi goście mogli przejść bez trudu. „Te wczesne doświadczenia dały mi rozeznanie w stylach i designie” – mówi. Wszystkie jego przekonania odzwierciedlają się teraz w Avenue. Tepperberg nazywa swoje dziecko „doskonałym New York lounge”. Przy całej miłości do detali, prowadzenie klubu nocnego jest jednak dla nowojorczyka przede wszystkim biznesem. Jednym z wielu. Bo oprócz restauracji i dyskotek ma również agencję marketingową Strategic Group, która od 2001 roku organizuje imprezy dla luksusowych marek, takich jak Mercedes-Benz. Jak sama nazwa firmy wskazuje, Tepperberg kalkuluje każdy ze swoich kroków. W dzieciństwie grał w turniejach szachowych – szachy to fascynacja, która go nie opuściła do dziś. „Szachy są moim jedynym, prawdziwym hobby”. Dużo czasu jednak na to mu nie pozostaje, jak mówi – co najmniej sześć nocy w tygodniu spędza w restauracjach, klubach lub barach. Brzmi jak zabawa, ale Tepperberg niechętnie spędza w ten sposób czas, a jego nocne hulanki są częścią jego pracy. „Czasu wolnego nie mam” – mówi. „Zawsze pracuję”. To może wyjaśniać, w jaki sposób ten człowiek potrafi załatwić równocześnie tak wiele rzeczy. A jakby tego było mało – Tepperberg chce wspiąć się jeszcze wyżej. We wrześniu w Nowym Jorku otworzył filię swojego lokalu z Las Vegas, Lavo; za kilka miesięcy ma do tego dojść jeszcze designerska restauracja Artichoke Basille’s Pizza & Bar. „Ponadto planujemy klub nocny o powierzchni 5800 metrów kwadratowych z basenem w Cosmopolitan Hotel w Las Vegas” – mówi. Naturalnie także przy tych projektach pozostaje wierny swoim sprawdzonym zasadom. „Moje motto dla każdej imprezy jest zawsze takie samo: ważny jest detal. Oraz: noc dla gościa zaczyna się już pod drzwiami”. Biorąc Avenue za dobry znak, na pewno pójdzie właściwą drogą. Nowa filia klubu Lavo: 39 East 58th Street, Nowy Jork, 10022; www.lavony.com

The New Pornographers 20.11.2010

Obok takich grup, jak Arcade Fire czy Broken Social Scene, także The New Pornographers są częścią Canadian Invasion – powodzi nieludzko dobrych indierockowych bandów z euforycznymi piosenkami, które w latach zerowych powodowały mocniejsze bicie serc u fanów indie-rocka na całym świecie. To zagwarantowane także przy nowym albumie Pornographers, „Together” – hołdzie dla takich zespołów, jak The Byrds, Beach Boys czy Cheap Trick. Kings Arms, Auckland, Nowa Zelandia Festiwal Le Guess Who? 24.11.2010

W 2007 r. Le Guess Who? wystartował jako holenderski festiwal z kanadyjskimi zespołami – wyłącznie kanadyjskimi zespołami. Z upływem czasu kurator Bob van Heur rozluźnił swoją koncepcję i tym razem obok obligatoryjnych Kanadyjczyków (jak Born Ruffians czy Broken Social Scene) będzie można zobaczyć także świetnych wykonawców o innym pochodzeniu. Brzmieniowo: między indie-rockiem, chillwave i LoFi-songwriting à la Ganglians, Beach House, Giant Sand czy The Swans. Różne lokalizacje, Utrecht, Holandia Numbers Label-Showcase 25.11.2010

Najgorętszy dance’owy label roku nie urzęduje w Londynie czy Nowym Jorku. Nie – Numbers, czy raczej szef wytwórni Jackmaster, żyje w Glasgow. Na północy wyspy, gdzie dialekt brzmi tak dziwnie, jak beaty, które publikuje ten młodzieniec. Do Paryża Jackmaster, obok swojej torby z płytami pełnej garage house’u i drgających brzmień grime, przyholuje także znajomych DJ-ów: Deadboya, Nelsona i Kool Clapa. Social Club, Paryż, Francja LADY GAGA 26.11.2010

Monstrualna trasa koncertowa Monster Ball jest już okrzyknięta jednym z największych wydarzeń popowych tego roku. Dzięki nowej hali wybudowanej na granicy Sopotu i Gdańska, Trójmiasto będzie jedynym miejscem, które w Polsce odwiedzi gwiazda popu, a to dlatego, że jej zaawansowane multimedialnie show tylko w tak nowoczesnym obiekcie może rozwinąć swoje skrzydła. Ergo Arena, Gdańsk/Sopot, Polska 97


W

yrzuciłem Joannę Brodzik. Nie było to zbyt miłe, przyznaję. Co więcej, lubię ją, uważam, że jest piękna. Ona sama chciała się ze mną zaprzyjaźnić. Było to trochę dziwne, ale pomyślałem z odrobiną pychy, że może zna mnie z mediów, czytuje moje felietony w „Red Bulletinie” albo uwielbia Radio Roxy. Przyszło mi też do głowy, że przecież mamy sporo wspólnych znajomych i stąd ta propozycja. Wyrzucając Joannę Brodzik powinienem się poczuć jak bohater dowcipu, który podszedł kiedyś do Czesława Niemena: „Nazywam się Darek, jestem pana wielkim fanem. Czy zrobiłby pan dla mnie jedną drobnostkę? Za chwilę przyjdzie tu moja dziewczyna. Bardzo chcę jej zaimponować. Czy może pan przy niej się ze mną przywitać, jak z dobrym znajomym?” – Niemen się zgodził. Gdy po chwili przyszła dziewczyna, gwiazdor woła przyjaźnie: „Cześć, Darek!”. Ten zmierzył go wzrokiem i odrzekł: „Spadaj, gamoniu!”. Tak się jednak nie poczułem, bo pani Joanna Brodzik na Facebooku to był bot – program, który zaczepia innych użytkowników, posługując się fałszywą tożsamością. Takie boty tworzą cwaniacy głównie w celach reklamowych. W końcu sporo jest takich, którzy chętnie zaprzyjaźnią się z popularną aktorką. A ona sugeruje im produkty, które lubi, programy, które ogląda i sklepy, w których chętnie robi zakupy. Pomysł, trzeba przyznać, jest zbójecki. Bo na przykład uczciwe chipsy musiały chłopaka pani Joanny – Pawła Wilczaka – obsypać studolarówkami, żeby wystąpił w ich reklamie. A Brodzik na fejsie każdy ma za darmo i może nią reklamować pigułki na potencję, testy na zwierzętach, globalne ocieplenie czy blachy ze stali nierdzewnej. To rozbój! Mam nadzieję, że prawnicy aktorki podliczą łobuzów co najmniej po stawkach Wilczaka…

Felieton Lizuta

Wyrzuć lewego Celebrytę Czyli autor i jego krucjata przeciwko wirtualnym robotom. W przypadku Joanny sprawa miała krótkie nogi, bo ktoś w końcu zapytał ją w realu o jej profil i odpowiedziała zdumiona, że nie ma z tym nic wspólnego. No i tak pogoniłem fikcyjną Joannę Brodzik… To nie była zresztą moja pierwsza okoliczność z botem na fejsie. Jakiś czas temu napisał do mnie bankier z Nigerii. Jego były klient Luis Moore zmarł bezpotomnie prawie rok temu, zostawiając na koncie 500 tysięcy dolarów oraz testament. Te pieniądze ma odziedziczyć… Mikołaj Lizut. „Zdaję sobie sprawę, że mogło mu chodzić nie o ciebie” – napisał Nigeryjczyk. – „Ale jeśli podzielisz się ze mną fifty-fifty, to załatwię wszystkie formalności

i nawet nie będziesz musiał odwiedzać mego kraju”. Przerwałem uroczą korespondencję z botem, więc nie wiem, jaki byłby finał i na czym polega numer. Pewnie musiałbym coś wpłacić akonto przyszłej fortuny od zmarłego nieznajomego. I pewnie na miliony użytkowników Facebooka znajduje się kilku frajerów, którzy wpłacają. Podszywki to problem, z którym próbują się zmagać administratorzy społecznościowego digital-świata. Podobno Tina Turner próbowała założyć profil na fejsie, ale szybko go skasowano za podszywanie się. Nikt jej nawet nie spytał o paszport, czy jakikolwiek dowód, że to ona. Gdy nie dała za wygraną i próbowała ponownie, dostała bana – internetową banicję – jako osoba wyjątkowo uparta i szkodliwa. Facebook jest współczesnym fenomenem społecznym, kulturowym i biznesowym. 500 milionów użytkowników i dopiero sześć lat historii. Niektórzy uważają, że jego narodziny należy uznać za przełom cywilizacyjny na miarę pojawienia się telefonu komórkowego na masową skalę. Do kin wszedł niedawno film „The Social Network” o początkach Facebooka i jego założycielu Marku Zuckerbergu, najmłodszym milionerze świata. Jednak hiperportal nie wziął udziału w promocji dzieła. Bo z filmu wynika, że Zuckerberg to chroniczny onanista, frustrat seksualny, cynik i złodziej. Oburzać się nie ma o co, mili moi! Pora dorosnąć. 24-letnia menedżerka w wielkiej korporacji wytłumaczyła mi kilka dni temu, że 3,5 tysiąca znajomych na moim profilu to kupa kasy. „Mógłbyś ten profil sprzedać na Allegro” – rzuciła wzruszając ramionami. „Sprzedać znajomych???! Dzieciaku, co z ciebie wyrośnie?!!”. Mikołaj Lizut (l. 37), dyr. nacz. i programowy Radia Roxy, publicysta „Gazety Wyborczej”, dyr. art. Teatru Radia TOK FM

Polska, ISSN 2079-4266: Wydawca Red Bulletin GmbH Redaktor naczelny Szymon Gruszecki Redaktor naczelny wydania międzynarodowego Robert Sperl, Stefan Wagner (z-ca) Dyrektor kreatywny Erik Turek Dyrektor artystyczny Markus Kietreiber Szef fotoedycji Susie Forman, Fritz Schuster (z-ca) Sekretarz redakcji Marion Wildmann Redaktorzy prowadzący Werner Jessner, Uschi Korda, Nadja Žele Redakcja Lisa Blazek, Ulrich Corazza, Florian Obkircher, Arkadiusz Piątek, Andreas Rottenschlager Graficy Miles English, Judit Fortelny, Esther Straganz, Dominik Uhl Fotoedycja Markus Kučera, Valerie Rosenburg, Catherine Shaw Starszy ilustrator Dietmar Kainrath Współpracownicy Ruth Morgan, Paul Wilson, Wojtek Antonow, Norman Howell, Alexander Lisetz, Evan Milton, Eleanor Morgan, Anthony Rowlinson, Rafał Stanowski Ilustratorzy Mandy Fischer, Lie-Ins and Tigers PRINT 2.0 Martin Herz, www.imagination.at Korekta polskiej edycji Judyta Wajszczak, Katarzyna Wasilewska Litografia Clemens Ragotzky (Dyr.), Christian Graf-Simpson, Claudia Heis, Nenad Isailovic, Karsten Lehmann, Josef Mühlbacher, Thomas Posvanc, Thomas Safranek Przygotowanie do druku Michael Bergmeister Produkcja Wolfgang Stecher Druk Prinovis Ltd. & Co. KG, D-90471 Norymberga, Niemcy Zarząd Alexander Koppel, Rudolf Theierl Kierownictwo projektu międzynarodowego Bernd Fisa Kierownictwo wydania polskiego Anna Czerniecka, Aleksandra Zarychta Projekty specjalne Boro Petric Finanse Siegmar Hofstetter Sprzedaż reklam Marcus Zinn (Dyr.), Bernadette Hochstätter, Thomas Hutterer Marketing Barbara Kaiser (Dyr.), Christian Gruber, Sabine Gschwentner, Regina Köstler, Johanna Schöberl, Daniela Schwarz Zarząd biura Martina Bozecsky, Sabrina Pichl IT Daniel O‘Sheedy, Michael Thaler Reklama w wydaniu polskim Biuro reklamy Agora SA, ul. Czerska 8/10, 00-732 Warszawa, Joanna Kmiecicka, tel.: +48 22 555 63 39, joanna.kmiecicka@agora.pl Siedziba redakcji wydania polskiego Al. Wyścigowa 8a Warszawa 02-681 Telefon +48 22 331 95 50 Fax +48 22 331 95 60 E-mail: redakcja@redbulletin.com Siedziba firmy Red Bulletin GmbH, Am Brunnen 1, A-5330 Fuschl am See, FN 287869 m, ATU 63087028 Siedziba redakcji Wiedeń Heinrich-Collin-Straße 1, A-1140 Wien Biuro redakcji Londyn 155-171 Tooley Street, SE1 2JP, UK Internet www.redbulletin.pl Cykl wydawniczy The Red Bulletin ukazuje się zawsze w pierwszy wtorek miesiąca jako wydanie niezależne lub we współpracy z następującymi gazetami partnerskimi – w Polsce: Gazeta Wyborcza; w Austrii: Kleine Zeitung, Kurier, Oberösterreichische Nachrichten, Die Presse, Salzburger Nachrichten, Tiroler Tageszeitung, Vorarlberger Nachrichten; Burgenländische Volkszeitung, Niederösterreichische Nachrichten; w Niemczech: Frankfurter Allgemeine Zeitung, Münchner Merkur; w Wielkiej Brytanii: The Independent; w Irlandii: Irish Independent; w Irlandii Północnej: Belfast Telegraph; w RPA: Cape Times, Capre Argus, Daily News, Pretoria News, The Star; w Nowej Zelandii: The New Zealand Herald; w Kuwejce: Kuwait Times Nakład łączny 3,8 miliona Listy czytelników: listy@redbulletin.com Wydanie 08 Warszawa, listopad 2010.

NastępnY NUMER UKAŻe się we wtorek 7 Grudnia

Ilustracja: albert exergian

felieton


“Możliwości chodzenia nie należy przyjmować za oczywistość.” David Coulthard.

Trzynastokrotny zwycięzca Grand Prix Formuły 1 i orędownik “Wings for Life”.

Postęp i nieustanny rozwój są cechą naszych czasów. Żyjemy w erze myślenia wizjonerskiego. Najnowsza historia ludzkości obtuje w kroki milowe w zakresie rozwoju techniki i medycyny. Najdłużej panowało przekonanie o niemożności leczenia urazów rdzenia kręgowego. Jednak w drodze badań laboratoryjnych udało się doprowadzić do regeneracji uszkodzonych komórek nerwowych. Najnowsze wyniki badań medycznych i naukowych dowodzą, że także w tej skomplikowanej dziedzinie postęp jest możliwy. Lekarze i naukowcy są zgodni, iż leczenie urazów rdzenia kręgowego stanie się kiedyś rzeczywistością. Właśnie ten cel przyświeca działalności Fundacji na Rzecz Badań nad Rdzeniem Kręgowym “Wings for Life”. Wspierając konkretne, najbardziej zaawansowane projekty badawcze, Fundacja “Wings for Life” inwestuje w postęp na rzecz przyszłości, w której leczenie porażeń spowodowanych urazami rdzenia kręgowego stanie się możliwe.

LECZENIA URAZÓW RDZENIA KRĘGOWEGO.

Twój wkład ma ogromne znaczenie. Przekaż go na

www.wingsforlife.com



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.