dwumiesięcznik podkarpacki
Numer 6 (26)
Listopad-Grudzień 2012
NAJBARDZIEJ WPŁYWOWI PODKARPACIA 2012 VIP TYLKO PYTA
O PODZIAŁACH WŚRÓD POLAKÓW Z ALEKSANDREM HALLEM
ISSN 1899-6477
pożegnanie
Jan Kaznecki
reportaż
Kto przybieży do Betlejem? Na okładce
Marek Darecki, Marta Wierzbieniec, Błażej Błażejowski, Jan Bury
VIP BIZNES&STYL Listopad – Grudzień 2012
30-34 Dr hab. Aleksander Hall: Bilans III RP jako narodu i państwa wychodzi, moim zdaniem, zdecydowanie pozytywnie. Składa się nań nie tylko zbudowanie demokratycznych instytucji państwa, ale także wprowadzenie Polski do Unii Europejskiej i NATO, zagwarantowanie bezpieczeństwa naszemu krajowi. Kiedy patrzymy na historię Polski, to nie ulega żadnej wątpliwości, że niewiele mieliśmy okresów tak pozytywnych, jak ostatnie dwie dekady. Ale niewątpliwie jesteśmy obecnie społeczeństwem głęboko podzielonym.
RANKING VIP-A
RAPORTY i REPORTAŻE
VIP TYLKO PYTA
78 Międzynarodowe Podkarpacie Z każdej strony świata do Rzeszowa
16 Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2012 VIP Polityka, VIP Biznes, VIP Kultura 30 Aneta Gieroń i Jaromir Kwiatkowski rozmawiają z dr. hab. Aleksandrem Hallem,
historykiem, ministrem w rządzie Tadeusza Mazowieckiego Jesteśmy głęboko podzielonym, ale jednym narodem
SYLWETKI
36 Dr hab. Sławomir Snela Rzeszowska ortopedia dziecięca bez kompleksów 66 Bez polityki – życie żon polityków
72 Palestyna Kto przybieży do Betlejem?
82 Anna Koniecka i zapiski do książki „Mała Rosja” „Ech, Rassija!”
88 Edukacja 20 lat Fundacji Muzycznej KULTURA
14 Jan Kaznecki Malarz czystego serca
36
66 Listopad – Grudzień 2012 FELIETONY
42
Jarosław A. Szczepański „Nawet niezgodnie z prawem”
90
44 Krzysztof Martens Bezradni kontra bezsilni MODA
60
Świąteczna elegancja, sylwestrowa ekstrawagancja
EDUKACJA
88 Fundacja Muzyczna
82
STYL ŻYCIA
90 Towarzyskie zdarzenia 78
WIRTUALNIE
108 Na zakupy do e-sklepów FINANSE
72
111 SKOK-i pod nadzorem
60 6
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
OD REDAKCJI
Statuetki, w rankingu magazynu VIP Biznes&Styl – Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2012, rozdane. O samym znaczeniu słowa „wpływowość” dyskutować można bez końca, na wielu płaszczyznach i w wielu kontekstach. Bezspornie „wpływowość” kojarzy się z realnym wpływem na rzeczywistość. Dlatego, bodaj najważniejsze pozostaje pytanie: co można zrobić z „wpływowością”? Jak możliwości przekuć w szanse, a władzę w dobro ogółu? Serdecznie gratuluję zwycięzcom: Janowi Buremu, Markowi Dareckiemu i Marcie Wierzbieniec, ale sukces zobowiązuje. Mam nadzieję, że tegoroczny laureat, ani żaden inny w kolejnych latach, wpływowości w polityce nie pojmie literalnie i nie sprowadzi tylko do polityki kadrowej. Mam nadzieję, że ta statuetka z motywem wawrzynu, zmotywuje do czegoś więcej, niż tylko do najprostszych, osobistych zwycięstw. Dokładnie takie same marzenia związane są ze statuetką VIP Biznes. Oby jej tegoroczny zwycięzca, jak i wszyscy kolejni, rozwój gospodarczy widzieli w szerokim, także ludzkim wymiarze i nie pozwolili go ujarzmić w ramy księgowych liczb i zysków netto. Umiejętność wybiegania myślami daleko w przyszłość jest niezbędna w biznesie, pożądana w polityce i konieczna w kulturze. Ta ostatnia pozostaje fenomenem od tysiącleci. Na przestrzeni wieków upadają mocarstwa, w zapomnienie odchodzą najwięksi mężowie stanu, fabryki i korporacje zmieniają właścicieli, rodzaj produkcji, a twórcy i ich dzieła trwają nie tracąc na wartości. Pamiętam, jak swego czasu Janusz Szuber, znakomity podkarpacki poeta z pobłażliwym uśmiechem tłumaczył mi zjawisko wpływowości. Spokojnie wymieniał kolejnych polityków, przedsiębiorców, dyrektorów, w końcu powiedział Zdzisław Beksiński i zaskoczył mnie pytaniem. – Czy sądzi pani, że za 200 lat, ktoś będzie pamiętał ich nazwiska? – Śmiem wątpić – odpowiedział Szuber. – Najprawdopodobniej tylko Beksiński będzie znany, a i to zależy od dalekowzroczności i mądrości współczesnych polityków, przedsiębiorców, dyrektorów, którzy docenią i wspomogą, albo i nie, rzeczy nie podlegające sile czasu. Warto o tym pamiętać.
redaktor naczelna
REDAKCJA redaktor naczelna
Aneta Gieroń aneta@vipbiznesistyl.pl tel./fax: 17 862-22-21
zespół redakcyjny fotograf
Jaromir Kwiatkowski jaromir@vipbis.pl Anna Olech anna@vipbiznesistyl.pl Katarzyna Grzebyk katarzyna@vipbis.pl
skład
Artur Buk
współpracownicy i korespondenci
Anna Koniecka, Paweł Kuca, Antoni Adamski Jarosław Szczepański, Krzysztof Martens, Jerzy Borcz
Tadeusz Poźniak tadeusz@vipbiznesistyl.pl
REKLAMA I MARKETING dyrektor ds. promocji Inga Safader-Powroźnik inga@vipbiznesistyl.pl tel. 17 862-22-21 dyrektor ds. reklamy
Adam Cynk adam@vipbiznesistyl.pl tel. 17 862-22-21 tel. kom. 501 509 004
biuro reklamy
Grażyna Janda grazyna@vipbiznesistyl.pl tel. kom. 502 798 600
Przemysław Worwa przemek@vipbis.pl tel. kom. 512 760 033
ADRES REDAKCJI
ul. Cegielniana 18c/2 35-310 Rzeszów tel. 17 862-22-21 fax. 17 862-22-21
www.vipbiznesistyl.pl e-mail: redakcja@vipbiznesistyl.pl
WYDAWCA SAGIER PR S.C. ul. Cegielniana 18c/2 35-310 Rzeszów
www.facebook.com/vipbiznesistyl
Ważna data
Od
VIP Biznes&Styl cztery lata na rynku Od lewej: Inga Safader-Powroźnik, Aneta Gieroń, Adam Cynk – wydawcy magazynu VIP Biznes&Styl.
Mija dokładnie cztery lata, odkąd po raz pierwszy na rynku podkarpackim ukazał się magazyn VIP Biznes&Styl. To był pamiętny listopad z Markiem Dareckim, prezesem WSK-PZL Rzeszów i szefem Stowarzyszenia Dolina Lotnicza na okładce. Listopad 2012 r. znów jest dla nas wyjątkowy, bo po raz pierwszy wręczyliśmy statuetki dla Najbardziej Wpływowych Podkarpacia 2012 w kategoriach: VIP Polityka, VIP Biznes i VIP Kultura, a na listopadowej okładce, obok Jana Burego, Marty Wierzbieniec i Błażeja Błażejowskiego, znów jest Marek Darecki. Trudno w takich momentach uciec od podsumowań. Od czterech lat ukazujący się na rynku VIP B&S, to prawie 5 tys. stron, jakie dla Czytelników wypełniliśmy słowami i fotografiami. Tylko w ostatnim roku bohaterami kolejnych okładek byli: Jan Bury, Elżbieta Łukacijewska i Mirosław Karapyta, najbardziej wpływowi politycy Podkarpacia w 2011 r.; Janusz Zakręcki, prezes PZL Mielec, któremu w ostatnich latach udało się ściągnąć do Mielca produkcję legendarnych Black Hawków; Anna Sieńko, dyrektor generalna IBM na Polskę i Kraje Bałtyckie; prof. Roman Kuźniar, doradca prezydenta RP, Bronisława Komorowskiego; Tadeusz Pietrasz, prezes ICN Polfa Rzeszów. Dziękujemy Czytelnikom, którzy są z nami wiernie od 2008 r. Dziękujemy wszystkim, którzy przez 4 lata ciągle przyczyniają się do umacniania naszej gazety na rynku wydawniczym i reklamowym. Na łamach gościmy znanych polityków, naukowców, artystów i publicystów. Zależy nam na rzeczowym, obiektywnym i dalekowzrocznym dialogu dotyczącym spraw Podkarpacia, ale nie tylko. Staramy się być obecni wszędzie tam, gdzie dzieje się coś ważnego dla regionu. VIP Biznes&Styl po czterech latach ukazywania się na rynku, ma coraz większe ambicje i możliwości dbania o szeroko rozumiane interesy Podkarpacia. Jego rozwój biznesowy, naukowy, kulturalny, gospodarczy oraz mocne zakotwiczenie się regionu w środkowo-wschodniej Europie. Każdy rok działalności magazynu VIP Biznes&Styl, to także nowe produkty. Od 2009 roku wydajemy kolejne pismo, które jest uzupełnieniem zakresu tematycznego VIP-a – TRENDY Podkarpackie. Rok temu TRENDY doczekały się lokalnych mutacji: Rzeszów-Łańcut, Przemyśl-Jarosław, Krosno-Sanok i Mielec-Dębica. Rok 2012 jest także wyjątkowy dla wydawców magazynu VIP Biznes&Styl. Po raz pierwszy wydaliśmy albumu w oryginalnej formule słowno-zdjęciowej „Mój Rzeszów” oraz uruchomiliśmy duży projekt medialny, pierwszy podkarpacki portal opinii – BIZNESISTYL.PL. To wszystko specjalnie dla naszych Czytelników, dla których jak najszerzej staramy się opisywać rzeczywistość. Nie unikamy porównań Rzeszowa i Podkarpacia do innych części Polski, Europy i świat, choć te porównania bywa, że wywołują wstyd, ale tylko w pracy mamy szanse się rozwijać. Jako patroni medialni obecni jesteśmy na imprezach kulturalnych, wernisażach i aukcjach charytatywnych. Patronujemy przedsięwzięciom i zdarzeniom biznesowym w regionie; targom i konferencjom, jesteśmy obecni na Forum Innowacji. Bo tylko dzięki nieustannej innowacji na łamach gazet i portalu możemy cieszyć się coraz większą przychylnością Państwa; naszych Czytelników i Reklamodawców. Dziękujemy za zaufanie. ■
Tekst Aneta Gieroń Fotografie Tadeusz Poźniak
10
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
Słuchowisko „Dama w opałach”
– słuchowisko dokumentalne Polskiego Radia Rzeszów S.A. Autor i reżyser: Andrzej Zajdel, realizacja: Jerzy Dziobak, oprawa muzyczna: Zofia Stopińska. O „Damie z łasiczką” mówili: Janusz Wałek z Muzeum Książąt Czartoryskich w Krakowie oraz Dariusz Bartecki – gospodarz pałacu-hotelu w Sieniawie. Wystąpili aktorzy: Robert Chodur, Paweł Gładyś, Henryk Hryniewicki, Wojciech Kwiatkowski, Małgorzata Machowska, Andrzej Piecuch oraz dziennikarze: Roman Adamski, Adam Głaczyński, Grzegorz Leśniak i Rafał Potocki.
Andrzej Zajdel jest autorem 10 słuchowisk m.in.: „Anus
mundi”, „Akcja Zamek”, „Winny bohater” (o Łukaszu Cieplińskim), „Las turzański woła”, monodramu „Czarne kwiaty” opartego na prozie C.K. Norwida. Jako jedyny uprawia ten gatunek w Polskim Radiu Rzeszów.
W Sali Balowej. Od lewej: Andrzej Zajdel, Dariusz Bartecki, gospodarz pałacu-hotelu w Sieniawie, red. Anna Leśniewska, Henryk Pietrzak, prezes Zarządu Polskiego Radia Rzeszów S.A.
Sieniawa w teatrze wyobraźni Profesor Karol Estreicher mawiał, że historia polskiej kultury jest historią wojen, rabunków i zniszczeń. W jej dzieje wpisują się losy arcydzieł malarstwa z Muzeum Książąt Czartoryskich w Krakowie. Wśród nich najsłynniejszym jest „Dama z łasiczką” Leonarda da Vinci, pokazywana na całym świecie – tylko w tym roku na międzynarodowych wystawach w Londynie i Berlinie. Dramatyczne losy obrazu związane są z Podkarpaciem: z dawną posiadłością Czartoryskich w Sieniawie. W sierpniu 1939 r. zapakowany do przygotowanej zawczasu cynowej skrzyni obraz przyjechał z Krakowa do Sieniawy i zamurowany został – wraz z innymi skarbami – w niszy pałacowej oficyny. Gdy Niemcy wkroczyli do Sieniawy, miejsce ukrycia zdradził hitlerowcom miejscowy młynarz Sauer, który później podpisał volkslistę. W trzy dni później Zofia Szmit – gospodyni Czartoryskich, poszła obejrzeć skrytkę. Ściana maskująca schowek była zburzona, skrzynie rozbite, a jubilerskie precjoza wywiezione. Na podłodze walały się obrazy. Na „Damie z łasiczką” widać było ślad podeszwy wojskowego buta. Pani Szmit zorganizowała wywiezienie ocalałych skarbów na zachodni brzeg Sanu. Gdy 17 września Armia Czerwona wkroczyła do Sieniawy, „Dama” była już w Pełkiniach. Tam przejęło ją gestapo. Arcydzieło miało trafić do Muzeum Rzeszy organizowanego przez Hitlera w Linzu. Ostatecznie znalazło się jednak na Wawelu, w siedzibie generalnego gubernatora Hansa Franka. „Potrzeba brania łupów [wojennych] to najstarszy popęd ludzkości” – podkreślał Hans Frank. W czasie jego ucieczki z Krakowa skarby Czartoryskich trafiły do Bawarii. Po wojnie „Dama z łasiczką” wróciła do Polski, przywieziona do Krakowa przez prof. Karola Estreichera. Dzieje arcydzieła stały się tematem świetnego słuchowiska Andrzeja Zajdla, w którym fakty połączone zostały z inscenizacją opartą na słabo znanych dokumentach. Historia tułaczki obrazu – która mogłaby stać się scenariuszem sensacyjnego filmu – nie weszła dotąd w szerszy obieg kulturalny w naszym regionie. Słuchowisko tę lukę wypełnia, udowadniając, że kultura popularna nie musi opierać się na „operach mydlanych”. I że poprzeczkę można podnieść wyżej, nie tracąc masowej widowni. We wcześniejszych słuchowiskach Andrzej pokazywał nieznane epizody najnowszej historii i jej skazanych na niepamięć bohaterów. W czasach, gdy planuje się wycofanie tego przedmiotu ze szkół, taka działalność jest nie do przecenienia. Autor przypomina, że nasz region nie był nigdy peryferyjnym w dziejach polskiej kultury. Wiedzą o tym specjaliści, nie wiemy my sami. Teraz należy sprzedać to słuchowisko innym ośrodkom radiowym, z Warszawą i Krakowem na czele. ■
W tym miejscu, w podziemiach oficyny pałacu Sieniawie zamurowano „Damę z łasiczką”.
Tekst Antoni Adamski Fotografie Anna Klag, Polskie Radio Rzeszów S.A.
12
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
Sztuka „Kolej rzeczy I”, druk cyfrowy, 2011 – Grand Prix na Międzynarodowym Triennale Grafiki – Kraków 2012.
Joanna
Janowska-Augustyn Urodzona w Rzeszowie. W latach 1991– –1994 studiowała na Wydziale Filozoficznym UJ. W latach 1994–1999 – studia na Wydziale Grafiki ASP w Krakowie. Dyplom z wyróżnieniem w Pracowni Litografii prof. Romana Żygulskiego, medal Rektora ASP. W 1998 r. – stypendium w Kent Institute of Art and Design w Canterbury, Anglia. W 2008 roku obroniła doktorat na Wydziale Grafiki ASP w Krakowie. Obecnie pracuje na stanowisku adiunkta na Wydziale Sztuki Uniwersytetu Rzeszowskiego, prowadząc zajęcia w Pracowniach: Rysunku oraz Druku Cyfrowego. Uprawia: grafikę, rysunek, malarstwo i fotografię. Zorganizowała 19 wystaw indywidualnych w kraju i za granicą, brała udział w ponad stu wystawach zbiorowych: ogólnopolskich i międzynarodowych.
„Kolej rzeczy III”, druk cyfrowy, 2011 – eksponowana na Triennale.
Joanna Janowska-Augustyn, adiunkt na Wydziale Sztuki Uniwersytetu Rzeszowskiego, otrzymała niedawno Grand Prix na Międzynarodowym Triennale Grafiki w Krakowie, a wkrótce po tym II nagrodę Prezydenta Miasta Gdańska na III Międzynarodowym Biennale Grafiki Cyfrowej w Gdyni (dwa lata wcześniej na tym samym Biennale artystka zdobyła Grand Prix). Krakowskie Triennale to jeden z najważniejszych przeglądów grafiki o zasięgu światowym. W tym roku spośród 5 tysięcy zgłoszonych prac wybrano do ekspozycji jedynie 300. Joanna Janowska-Augustyn dostała Grand Prix za „Kolej rzeczy I” – pracę wykonaną w technice druku cyfrowego. Artystka swą nagrodę zadedykowała pamięci prof. Włodzimierza Kotkowskiego, niedawno zmarłego twórcy i wieloletniego wykładowcy rzeszowskiego Wydziału Sztuki. Warto dodać, iż tegorocznej edycji Triennale towarzyszyła m. in. wystawa poświęcona uczelniom artystycznym, na których wykładana jest grafika. Po raz pierwszy zaprezentowany został na niej Wydział Sztuki UR, mający w kraju ustaloną renomę. Trudno w jednym akapicie scharakteryzować twórczość artystki. Jej kompozycje przeniknięte są mrokiem, z którego wyłania się miękki zarys ludzkiego ciała, kamienna płyta lub abstrakcyjny kształt. Kontury rysuje padający z niewiadomego źródła promień światła. Modeluje on zarys postaci, przedmioty, figury geometryczne. W tej oszczędnej, dążącej do monumentalizmu przestrzeni rozgrywa się pokazany lapidarnie dramat samotności, lęku, obecności i nieobecności, nadziei i opłakiwania. „Mówię raczej przez milczenie” – podkreśla artystka, dodając, że zaznacza jedynie obecność człowieka, który sam musi stanąć w obliczu śmierci i nieskończoności. To nadaje mu godność: „Człowiek jest tylko trzciną, najwątlejszą w przyrodzie, ale trzciną myślącą. Nie potrzeba, by cały wszechświat uzbroił się, aby ją zmiażdżyć: mgła, kropla wody wystarczy, aby go zabić. Ale gdyby nawet wszechświat go zmiażdżył, człowiek byłby i tak czymś szlachetniejszym niż to, co go zabija, ponieważ wie, że umiera, i zna przemoc, którą wszechświat ma nad nim. Wszechświat nie wie nic. Cała nasza godność spoczywa tedy w myśli” – pisał Błażej Pascal w swym najsłynniejszym dziele (tłum. T. Boya-Żeleńskiego). Nawet człowiek – ogłupiony żądzą władzy i pieniądza, z mózgiem zaklajstrowanym wytworami kultury masowej – musi czasem pomyśleć o przemijaniu i śmierci. I dlatego także jemu wielka sztuka może – nieoczekiwanie – stać się potrzebna. ■
Tekst Antoni Adamski Fotografia i reprodukcje Joanna Janowska-Augustyn, Leszek Augustyn
POŻEGNANIE Jan Kaznecki (1916-2012)
Malarz czystego serca Nazywano Go „rzeszowskim Nikiforem”, ale bardzo nie lubił tego określenia. Wolał, by zwracano się do Niego „mistrzu Janie”. Malował dużo, ale większość swoich obrazów rozdał, bo lubił obdarowywać nimi ludzi. Dane Mu było dożyć sędziwego wieku; odszedł w październiku br. w wieku 96 lat. Tekst Jaromir Kwiatkowski Reprodukcje Tadeusz Poźniak Jan Kaznecki urodził się 10 czerwca 1916 r. w Rzeszowie. W domu nie było warunków, by mógł zdobyć wykształcenie: ukończył jedynie Szkołę Powszechną im. M. Jachowicza. W dzieciństwie stwierdzono u niego wrodzoną wadę wymowy. Jako kilkunastoletni chłopak przeszedł w Warszawie skomplikowaną operację neurochirurgiczną. Uczestniczył w kampanii wrześniowej jako żołnierz Wojska Polskiego. Po wojnie pracował jako kościelny w rzeszowskiej farze, a od 1949 r. jako portier w Okręgowych Zakładach Mleczarskich. W 1982 r. przeszedł na emeryturę.
Malował z miłością Rysował i malował od 14. roku życia. Jego twórczość zdominowała tematyka sakralna (wizerunki Chrystusa, Matki Bożej i świętych, sceny biblijne), kombatancko-patriotyczna (m.in. wydarzenia II wojny światowej) oraz ulice, zaułki i świątynie rodzinnego Rzeszowa. Był wielkim, samorodnym talentem. Jeżeli gdziekolwiek uczył się podstaw malarstwa, to w Klubie Plastyka Amatora przy rzeszowskim WDK. Jacek Kawałek, wicedyrektor ds. artystycznych rzeszowskiego Zespołu Szkół Plastycznych, wspomina, że Jego obrazy bywały przedmiotem drwin członków Klubu. – Aż pani Krystyna Sus-Aksamit zrobiła prześmiewcom awanturę, mówiąc, że to jest właśnie dobre malarstwo – wspomina Kawałek. Skąd się wzięły te drwiny? Pewnie stąd, że Kaznecki był przedstawicielem nurtu malarstwa zwanego prymitywizmem lub sztuką naiwną. – Jego cechy charakterystycz-
16
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
ne to szczerość wypowiedzi, prostota środków wyrazu oraz wielka odwaga, bo twórca naiwny nie boi się, że się nie mieści w klasycznych regułach malowania – podkreśla Marek Jakubowicz, przyjaciel Kazneckiego, były dziennikarz Nowin, a obecnie rzecznik prasowy podkarpackiego oddziału NFZ. – Do pewnego momentu byłem sceptykiem co do talentu pana Jana. Uważałem, że jest to talent, który nie miał czasu się rozwinąć – przyznaje Jacek Kawałek. – Zmieniłem zdanie, gdy byłem świadkiem sytuacji, kiedy musiał błyskawicznie narysować twarz Chrystusa. Poradził sobie z tym zadaniem w sposób godny największych mistrzów. I to była głowa bardzo realistyczna. Wtedy zrozumiałem, że pan Jan celowo wybrał sobie taki sposób malowania. Nie dlatego, że nie mógłby inaczej, ale że to najbardziej mu odpowiadało. Marek Jakubowicz zwraca uwagę na to, że te obrazy przemawiają do odbiorców, bo są malowane z miłością do przedstawianych postaci i pejzaży. Pewnie dlatego Jacek Kawałek uważa, że twórczość Kazneckiego najlepiej opisuje określenie „malarz czystego serca”.
Co najmniej równy Nikiforowi Kaznecki uczestniczył w ogólnopolskich i zagranicznych wystawach sztuki nieprofesjonalnej, głównie dzięki wsparciu prof. Aleksandra Jackowskiego z Uniwersytetu Warszawskiego i Instytutu Sztuki PAN, badacza sztuki naiwnej. – W 1965 r. prof. Jackowski zorganizował w Zachę-
POŻEGNANIE cie ogólnopolską wystawę zatytułowaną „Inni” – wspomina Jacek Kawałek. – Pan Jan miał do dyspozycji, tak jak Nikifor czy Ociepka, małą salkę, podczas gdy inni malarze mogli zaprezentować jeden, dwa obrazy. Takie szczegóły biograficzne powodują, że łatwiej zrozumieć, dlaczego Kaznecki nie lubił, gdy go przyrównywano do Nikifora. Wolał, gdy zwracano się do niego „mistrzu Janie”. – Uważam, że Jego twórczość co najmniej dorównuje twórczości Nikifora, a być może nawet jest ciekawsza, tylko Janek miał mniej szczęścia przy jej rozreklamowaniu – przekonuje Marek Jakubowicz. Prace Kazneckiego mogli podziwiać miłośnicy malarstwa m.in. w Rzeszowie, Krakowie, Szczecinie oraz Rzymie, Stuttgarcie i Norymberdze. A On z niezmiennym entuzjazmem przygotowywał i przeżywał kolejne wernisaże. Szkoda, że nie udało się zorganizować wystawy przed Jego śmiercią, o czym tak marzył. Kaznecki, zatrudniony jako nocny portier, poświęcał długie godziny na malowanie. Portiernia przy ul. Grodzisko stała się osobliwą galerią Jego obrazów. – Kiedyś, a było to w latach 50., drzwi stróżówki pokrył swoimi pracami – wspomina Jacek Kawałek. – Przyjechał lekarz z Poznania, kupił nowe drzwi, a tamte zabrał. Będąc już na emeryturze, od dyrektora Muzeum Okręgowego Tadeusza Aksamita otrzymał na pracownię jedno z pomieszczeń muzealnych przy ul. 3 Maja. – To był strzał w dziesiątkę, ponieważ spędzał w swojej pracowni codziennie 3 - 4 godzin. Wtedy powstało najwięcej jego prac – opowiada Marek Jakubowicz. Wówczas mistrz Jan stał się charakterystyczną postacią Rzeszowa. Codziennie rano przemierzał drogę z ul. Hetmańskiej, przy której mieszkał, do swojej pracowni. Z laską, teczką ze świńskiej skóry, w której nosił mnóstwo ołówków, pędzli i szkiców, w charakterystycznym berecie i długim zielonym płaszczu, uszytym na wzór wojskowy, dziarsko stukając podkutymi butami. Później odwiedzał swoich przyjaciół w Nowinach, skąd szedł do stołówki w budynku sądu na obiad. – Nawet kiedy już miał problemy z chodzeniem, odwiedzał mnie w NFZ i nie pozwalał, żebym schodził na parter. Dopóki miał siłę, dźwigał się po schodach na drugie piętro – dodaje Marek Jakubowicz. Kiedy na początku nowego wieku Kaznecki stracił swoją pracownię w muzeum, nie miał już dogodnych warunków do pracy. W domu (mieszkał z wnukiem i jego rodziną) było to trudne ze względu na uciążliwy zapach farb olejnych. To był Jego dramat. Kiedy złamany staw biodrowy przykuł Go do łóżka, rodzina opiekowała się Nim 24 godziny na dobę. W ostatnich trzech latach życia przebywał w Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym w Niechobrzu. Był jeszcze na tyle sprawny, że jeździł na wózku niemal do końca życia. – Gdyby miał wtedy możliwość malowania, to pewnie byłby w lepszej kondycji – uważa Jacek Kawałek. Marek Jakubowicz podkreśla, że mistrza Jana cechowała prostota i głęboka wiara w Boga. Był też człowiekiem bardzo szczerym. Co miał w sercu, to i na języku. Chętnie rozdawał swoje obrazy. Nie chciał za to pieniędzy, mawiał: „Nie płać, zmów pacierz”. – To nie była
poza. Widziałem, że sprawia Mu to przyjemność – podkreśla Jacek Kawałek. Często zapraszał swoich znajomych, by przyszli do Jego pracowni i sami wybrali sobie jakiś obraz. Życie pod jednym dachem z artystą nie było łatwe. – Żył w swoim świecie malarstwa. Pracował solidnie, oddawał mamie pieniądze, ale najbardziej liczyły się u Niego farby i kredki. Mama musiała wziąć na siebie obowiązki związane z naszym wychowaniem – wspomina Elżbieta Kaznecka, córka. Zaraz jednak dodaje, że gdy była młoda, miała o to do Niego żal, ale kiedy ojciec był już w podeszłym wieku, podziwiała Go za to, że umiał cierpieć i nigdy się nie skarżył.
Niedoceniony przez miasto Moi rozmówcy są zgodni: mistrz Jan nie został przez miasto doceniony tak, jak na to zasługiwał. – Można było z Janka zrobić wizytówkę Rzeszowa, tak jak Krynica zrobiła ją z Nikifora – uważa Marek Jakubowicz. Swego czasu śp. red. Stanisław Szczepański podjął starania, by przyznać Kazneckiemu tytuł honorowego obywatela Rzeszowa, ale ostatecznie do tego nie doszło. Może dlatego, że wielu tych, od których to zależało, w swej niewiedzy uważali Jego twórczość za „dziecięce bohomazy”. Prace Kazneckiego, zwłaszcza te wcześniejsze, można oglądać na drugim piętrze WDK, ale pewnie niewiele osób o tym wie i tam zagląda. Przez niemal cały listopad obrazy mistrza Jana były prezentowane w Galerii Miejskiej przy Zespole Szkół Plastycznych. Miasto jest winne zmarłemu malarzowi zorganizowanie stałej, powszechnie dostępnej, galerii Jego prac. Problem jedynie w tym, co by można w niej pokazać, skoro większość swych prac rozdał. ■
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
17
II RANKING VIP-a Jan Bury najbardziej wpływowym politykiem po raz drugi. Marek Darecki i Adam Góral walczyli o prymat do końca. W kulturze niezagrożona Marta Wierzbieniec. Błażej Błażejowski odkryciem roku.
NAJBARDZIEJ WPŁYWOWI PODKARPACIA 2012
Poseł Jan Bury, lider podkarpackiego PSL, nie lubi pojęcia „wielki kadrowy” i uważa, że w polityce największą rolę odgrywają obecnie kompetencje i procedury, a nie kierowanie „z tylnego siedzenia”. Marek Darecki, prezes WSK „PZL-Rzeszów”, uważa, że od miejsca w rankingu bardziej liczy się możliwość wpływania na rozwój regionu. Prof. Marta Wierzbieniec, dyrektor Filharmonii Podkarpackiej, zadedykowała swoje zwycięstwo całemu zespołowi kierowanej przez siebie instytucji, bo – jak podkreśliła – „stawia na pracę zespołową”. Te trzy osoby to zwycięzcy drugiego rankingu VIP-a na najbardziej wpływowe osoby na Podkarpaciu w 2012 roku w kategoriach VIP Polityka, VIP Biznes i VIP Kultura. Odkryciem roku został dr Błażej Błażejowski, młody paleontolog z PAN z bieszczadzkimi korzeniami.
Tekst Aneta Gieroń, Jaromir Kwiatkowski, Paweł Kuca Współpraca Anna Olech i Katarzyna Grzebyk Fotografie Tadeusz Poźniak Jak przeprowadziliśmy nasz ranking? Przede wszystkim, wyciągając wnioski z wyników pierwszego rankingu, który przeprowadziliśmy na początku tego roku, dokonaliśmy dwóch istotnych modyfikacji regulaminu głosowania. Po pierwsze, nie wrzucaliśmy wszystkich do „jednego worka”, lecz przeprowadziliśmy głosowanie w trzech kategoriach: polityka, biznes i kultura. Przyjęliśmy bowiem założenie, że samo pojęcie „wpływowy” można rozumieć na różne sposoby. Dla jednych wpływowość to możliwość podejmowania najważniejszych decyzji dotyczących regionu. Dla innych – możliwość kreowania „z tylnego siedzenia” układów rządzących województwem. Dla jeszcze innych – możliwość wpływania na sposób myślenia mieszkańców Podkarpacia, kształtowania ich postaw (czyli tzw. opinio-
18
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
twórczość). Uznaliśmy, że są to na tyle różne „światy”, iż trzeba je rozdzielić. Poza tym chcieliśmy uniknąć sytuacji, w której każde takie zestawienie zdominują politycy, jako że pojęcie wpływowości najczęściej jest utożsamiane z realną, rzeczywistą, teraźniejszą władzą. Druga istotna modyfikacja: głosowanie przeprowadziliśmy w dwóch etapach. Najpierw wytypowaliśmy grupę 150 osób publicznych z Podkarpacia. Byli wśród nich parlamentarzyści, samorządowcy, przedsiębiorcy, szefowie instytucji wojewódzkich, przedstawiciele wyższych uczelni, ludzie kultury i mediów. Poprosiliśmy ich, by w każdej z trzech kategorii wskazali po trzy nazwiska osób – ich zdaniem – najbardziej wpływowych na Podkarpaciu. Zdobywca pierwszego miejsca otrzymywał 3 pkt, drugiego – 2,
II RANKING VIP-a
a trzeciego – 1 punkt. Do ich głosów doliczyliśmy wskazania naszych Czytelników. W drugim etapie swoje typy przedstawiła Kapituła Konkursowa, w skład której weszli: prof. Aleksander Bobko, rektor Uniwersytetu Rzeszowskiego; dr Krzysztof Kaszuba, rektor Wyższej Szkoły Zarządzania w Rzeszowie; Jerzy Borcz, adwokat z Rzeszowa; Henryk Pietrzak, prezes Radia Rzeszów; Aneta Gieroń i Inga Safader-Powroźnik, wydawcy magazynu VIP Biznes&Styl; Krystyna Lenkowska, anglistka i poetka; dr Anna Siewierska-Chmaj, politolog, wicedyrektor Instytutu Badań Nad Cywilizacjami w Rzeszowie; Barbara Kuźniar-Jabłczyńska, dyrektor ds. Funduszy Europejskich w Podkarpackim Urzędzie Wojewódzkim. Tak ustawiliśmy punktację, by waga głosów kapituły była równa wadze głosów osób publicznych, do których dzwoniliśmy, oraz Czytelników. Zsumowanie punktów z obu etapów pozwoliło nam ułożyć listę najbardziej wpływowych w każdej kategorii. Zdaniem dr. Bartłomieja Biskupa, politologa z Uniwersytetu Warszawskiego, podzielenie rankingu Najbardziej Wpływowych Podkarpacia na kategorie: polityka, biznes i kultura, sprawiło, że wyniki stają się bardziej wiarygodnym i obiektywnym podsumowaniem zdarzeń i osób, które
Koncert Lory Szarfan. były bohaterami życia publicznego na Podkarpaciu w mijającym 2012 roku. PSL WYPADŁO LEPIEJ OD PO. PORĘBA ROŚNIE W SIŁĘ, DALSZE MIEJSCA BISKUPÓW Kategoria VIP Polityka przyniosła ponownie zdecydowane zwycięstwo posła Jana Burego, szefa Klubu Parlamentarnego PSL. Nic dziwnego, skoro to nie tylko jedna z najważniejszych postaci tej partii na szczeblu krajowym, ale także – zdaniem głosujących – sprawny i skuteczny polityk, mający duży wpływ na to, co się dzieje w województwie, m.in. na politykę i obsadę stanowisk w Urzędzie Marszałkowskim. Sam Bury odżegnuje się od bycia „wielkim kadrowym”, podkreśla, że w dzisiejszej polityce coraz większą rolę odgrywają kompetencje i procedury. ►
Od lewej: Elżbieta Lewicka, Tadeusz Ferenc, Alicja Wosik, Mirosław Karapyta.
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
19
II RANKING VIP-a
Od lewej: Adam Kruk, Adam Cynk, prof. Marta Wierzbieniec. Jego zdaniem, sukcesy PSL w polityce regionalnej to wynik zgodnej współpracy ze współkoalicjantami w podkarpackim sejmiku (PO i SLD) oraz otwarcia partii na osoby spoza tego środowiska (np. piłsudczyk prof. Janusz Cisek, który z rekomendacji ludowców został wiceministrem spraw zagranicznych). – Zwycięstwo Jana Burego, szefa podkarpackiego PSL-u, nie jest dla mnie zaskoczeniem. Raczej potwierdzeniem jego wieloletniej, konsekwentnej polityki personalnej na szczeblu lokalnym, ale i mocnej pozycji w centrali partii w Warszawie – komentuje dr Bartłomiej Biskup. – Ostatnie dwa lata były dla posła trudne medialnie, pojawiło się kilka niezręcznych dla niego historii, ale poseł Bury spokojnie je przeczekał i pokazał swoją skuteczność, choćby obsadzając stanowisko marszałka województwa człowiekiem PSL-u, mimo że PO w wyborach samorządowych zdobyła więcej mandatów radnych do sejmiku wojewódzkiego. Co ciekawe, czołówka rankingu polityków obejmuje te same nazwiska co w pierwszym rankingu, jedynie w nieco innej konfiguracji: na kolejnych miejscach uplasowali się marszałek Mirosław Karapyta (PSL, przed rokiem trzeci), prezydent Rzeszowa Tadeusz Ferenc (przed rokiem czwarty), europosłanka Elżbieta Łukacijewska (PO, przed rokiem druga) oraz poseł Zbigniew Rynasiewicz (przed rokiem ósmy). Drugie miejsce Mirosława Karapyty nie dziwi – głosujący docenili zapewne możliwości decyzyjne, jakie ma marszałek województwa, zarządzający gigantycznym budżetem. Jan Bury podkreśla walory Karapyty, nazywając go „dobrą twarzą PSL-u”. Ale wśród wypowiadających się były i takie głosy, że w tym przypadku to sama funkcja – abstrahując od tego, kto ją sprawuje – daje ogromne wpływy. Sam marszałek ocenia, że drugie miejsce w rankingu to wyróżnienie, które z jednej strony odzwierciedla jego działania w sferze organizacyjno-gospodarczej, a z drugiej wynika z coraz większej roli samorządu lokalnego, co widać na każdym szczeblu. Marszałek dodaje, że w ocenie jego działań pomaga mu też fakt, że w sferze publicznej funkcjonuje od jakiegoś czasu i pełnił ważne urzędy: był wojewodą podkarpackim i wicemarszałkiem województwa.
20
Także trzecie miejsce Tadeusza Ferenca nie zaskakuje. Prezydent Rzeszowa przez lata zapracował sobie na opinię dobrego gospodarza, za którego rządów Rzeszów stał się większy i piękniejszy. W głosowaniu ważna zapewne była także jego szczególna pozycja jako włodarza stolicy województwa, dysponującego miliardowym budżetem. Na pewno bardzo sprzyja mu ogólny rozwój miasta w ostatnich latach, budowa nowego terminalu na lotnisku, kolejne fabryki otwierające się w Parku Naukowo-Technologicznym „Aeropolis” w Jasionce, do tego rozbudowujące się osiedla mieszkaniowe wokół Rzeszowa i ogólny pogląd, że Rzeszów w ostatniej dekadzie zmienił się z zapyziałego, prowincjonalnego miasteczka w wygodne, funkcjonalne, ani za duże, ani z małe miasto, idealne do zamieszkania. Prezydent Ferenc powiedział VIP-owi, że jest zaskoczony bardzo wysokim miejscem, jakie zajął, tym bardziej że – jak stwierdził – na Podkarpaciu są wspaniali politycy, którzy mają wpływ na decyzje na szczeblu regionu, a nawet kraju. Trzecie miejsce w rankingu traktuje jako wyróżnienie nie tyle dla siebie, co dla Rzeszowa, który oddziałuje na cały region. Warto zwrócić uwagę na wysokie, szóste miejsce europosła Tomasza Poręby z PiS (w poprzednim rankingu znalazł się dopiero pod koniec drugiej dziesiątki), który wypadł znacznie lepiej niż lider tej partii w okręgu rzeszowskim, poseł Stanisław Ożóg, czy – niemal niezauważony – wicemarszałek Sejmu Marek Kuchciński. – Poręba to polityk młody, pragmatyczny, skuteczny, sprawnie poruszający się po brukselskich korytarzach, co skutkuje sympatią dla niego płynącą nie tylko z obozu zwolenników PiS – tłumaczy dr Biskup. – W dodatku europoseł Poręba jest widoczny w ogólnopolskich mediach, a ostatnio był bardzo aktywny w lobbowaniu na rzecz Via Carpatii. Dziesiąta pozycja ks. biskupa Kazimierza Górnego też nie powinna specjalnie dziwić. Politycy, bez względu na swoje barwy polityczne, nie ukrywają, że akceptacja hie-
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
Dr Błażej Błażejowski.
II RANKING VIP-a tylko wojewódzką czy krajową, ale wręcz międzynarodową. Osobowości, których sukcesy promują województwo. Zarówno prezes Asseco, jak i prezes rzeszowskiej WSK i Doliny Lotniczej, to wizjonerzy, którzy pokazali, że sukces jest możliwy nie tylko w działalności handlowej, ale także na polu przemysłu informatycznego i hi-tech. Że można odmienić Podkarpacie w region rozwinięty technicznie, technologicznie i naukowo.
Marek Darecki.
Jan Bury. rarchy dla wszelkich poczynań w sferze publicznej zawsze jest mile widziana. Nieoficjalnie też wiadomo, że najlepszym źródłem informacji w stolicy Podkarpacia jest właśnie pałac biskupa Górnego, a każdy, kto zostanie zaproszony na śniadanie w towarzystwie Jego Ekscelencji, poczytuje to sobie za spore wyróżnienie. Nie da się jednak ukryć, że – w porównaniu z poprzednim rankingiem – hierarchowie Kościoła katolickiego (oprócz bpa Górnego także abp Józef Michalik) – wypadli słabiej (przed rokiem piąte i siódme miejsce, w tym rankingu metropolita przemyski znalazł się poza pierwszą dziesiątką). Można w tym widzieć dowód na powrót do normalności, uznanie przez głosujących, że misją Kościoła jest przede wszystkim głoszenie Ewangelii, a nie wpływanie na bieżącą politykę. Po raz drugi PSL wypadło w rankingu lepiej niż PO. – Uważam, że to, iż mamy na Podkarpaciu wiele sukcesów, jest wspólną zasługą Platformy i PSL, ale także naszego trzeciego koalicjanta w sejmiku, czyli SLD. W zgodzie, kompromisie, dialogu można budować i to się nam udaje od 2 lat w podkarpackim samorządzie, a od 5 lat w rządzie. Nie byłoby tych wyników bez wsparcia posła Rynasiewicza, europosłanki Łukacijewskiej, rządu i osobiście premiera Tuska, który ostatnio jest bardzo aktywny na Podkarpaciu – komentuje dyplomatycznie poseł Bury. POJEDYNEK GIGANTÓW BIZNESU Rywalizacja kandydatów do zwycięstwa w kategorii VIP Biznes była w tym roku najbardziej emocjonująca, jako że walka o zwycięstwo trwała do końca, a różnica punktowa pomiędzy dwoma pierwszymi kandydatami była minimalna. Ostatecznie statuetka VIP Biznes 2012 trafiła w ręce Marka Dareckiego, prezesa WSK „PZL-Rzeszów” oraz szefa Stowarzyszenia Dolina Lotnicza. Drugie miejsce zajął Adam Góral, prezes Asseco Poland, światowego giganta w branży informatycznej. Takie rozstrzygnięcie może stanowić powód do zadowolenia. Zwyciężyli bowiem przedstawiciele biznesowej „wagi ciężkiej”, którzy prowadzą działalność na skalę nie
– Obecność obu panów w życiu publicznym Podkarpacia jest dobrodziejstwem dla regionu – uważa Bartłomiej Biskup. – Marek Darecki reprezentuje bardzo innowacyjny i bogaty przemysł lotniczy, w dodatku ma w sobie spory pierwiastek pozytywistyczny, przez co temperament nie pozwala mu zadowolić się tylko funkcją, pensją i prestiżem prezesa, ale ma on ambicje działać na rzecz regionu, co już ma swoje bardzo namacalne skutki. Adam Góral zaś od zera zbudował międzynarodową, potężną firmę informatyczną. Obaj są różni, realizują się na bardzo różnym polu, ale są bardzo dobrymi ambasadorami Podkarpacia. Na trzecim miejscu – wprawdzie ze sporą stratą punktową do zwycięskiego tandemu, ale i sporą przewagą nad kolejnymi w rankingu: Martą Półtorak i braćmi Krzanowskimi – uplasował się Wojciech Inglot, prezes firmy kosmetycznej Inglot, która jest obecna w 250 sklepach na całym świecie. – To naprawdę robi wrażenie, gdy ogromne banery reklamujące firmę Inglot wiszą w Nowym Jorku, Delhi czy Dublinie – mówi dr Anna Siewierska-Chmaj, politolog z Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie, wchodząca w skład Kapituły Konkursowej. Mocną pozycję przemyskiego biznesu w rankingu potwierdza ósme miejsce, które zajął Artur Kazienko, prezes zarządu i właściciel Kazar Footwear. Buty i torebki z logiem Kazar są od dawna znane i popularne wśród gwiazd oraz projektantów mody. Również działalność zarządzanej przez Martę Półtorak firmy Marma Polskie Folie, potentata w branży przemysłu tworzyw, czy „Nowego Stylu” braci Krzanowskich, największego w Europie Środkowej producenta krzeseł i foteli, to przykłady gigantycznego sukcesu. Skądinąd Marta Półtorak to prawdziwy „człowiek-orkiestra” – także właścicielka galerii Millenium Hall i sponsor rzeszowskiego ►
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
21
II RANKING VIP-a żużla, co zapewne nie pozostało bez wpływu na jej wysoką pozycję w kategorii „biznes”. W zestawieniu najbardziej wpływowych przedsiębiorców na siódmym miejscu znalazł się Ryszard Podkulski, właściciel kilku rzeszowskich galerii. Przedsiębiorca kilka tygodni temu w centrum miasta świętował otwarcie Galerii i Hotelu Rzeszów. NAJMNIEJSZA ZNAJOMOŚĆ LUDZI KULTURY W kategorii VIP Kultura zdecydowanie zwyciężyła prof. Marta Wierzbieniec, dyrektor Filharmonii Podkarpackiej, wyprzedzając dyrektora Muzeum Historycznego w Sanoku Wiesława Banacha, któremu zawdzięczamy największą na świecie kolekcję prac Zdzisława Beksińskiego, oraz Jana Gancarskiego, dyrektora Muzeum Podkarpackiego w Krośnie, którego zasługą jest z kolei skansen archeologiczny „Karpacka Troja” w Trzcinicy k. Jasła. Dr Bartłomiej Biskup zwraca uwagę na rodzaj zwycięzców w tej kategorii: – Wszystkie te osoby są menedżerami kultury. Proszę zauważyć, że ranking zdominowali szefowie instytucji, które bardzo dobrze radzą sobie na rynku kulturalnym. Mają dobrą ofertę i sporo osób odwiedzających. Wiesław Banach przyznaje, że drugim miejscem w rankingu jest zaskoczony, ponieważ nie czuje się osobą wpływową. – Traktuję swoją funkcję jako zadania i robotę, którą trzeba zrobić – mówi dyrektor Muzeum Historycznego w Sanoku. Dodaje, że na jego miejsce być może miało wpływ doprowadzenie do końca sprawy Galerii Zdzisława Beksińskiego i spadku po artyście, a to jest kwestia, która ma siłę nośną. – Cieszy mnie wysoka pozycja Wiesława Banacha – zdradza Barbara Kuźniar-Jabłczyńska, dyrektor ds. Funduszy Europejskich w Podkarpackim Urzędzie Wojewódzkim, członkini Kapituły Konkursowej. – Stworzona przez niego Galeria Beksińskiego w Sanoku udowadnia, że można bardzo rozumnie wydawać unijne pieniądze, a dzięki temu stworzyć muzeum na europejskim poziomie. Warto przy tej okazji zaznaczyć, że część głosujących na 150 osób publicznych nie była zbyt dobrze zorientowana w kwestiach dotyczących kultury w regionie. Przejawiało się to tym, że nie typowali oni w tej kategorii wszystkich trzech kandydatów, albo typowali kierując się funkcją sprawowaną przez osobę, na którą oddawali głos, a niekoniecznie pamiętając jej nazwisko. Kiedy już nie bardzo wiedzieli na kogo zagłosować, najczęściej wymieniali Janusza Szubera, bo to nazwisko musiało im się „obić o uszy”. Stąd wniosek, że być może szefowie instytucji kulturalnych, a także sami twórcy, powinni bardziej aktywnie promować działalność swoją lub instytucji, którymi zarządzają. MŁODY PALEONTOLOG ODKRYCIEM ROKU Oprócz statuetek w kategoriach: VIP Polityka, VIP Kultura i VIP Biznes, magazyn VIP Biznes&Styl postanowił rokrocznie nagradzać także w kategorii VIP Odkrycie
22
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
Roku. Jest to specjalne wyróżnienie dla osób, które stawiają wysoko poprzeczkę doskonałości, są związane z Podkarpaciem i działają na rzecz jego rozwoju. Dla osób z niezwykłymi sukcesami naukowymi, biznesowymi, kulturalnymi lub społecznymi. Dla tych wyjątkowych osób, które co roku swoją pracą i pasją inspirują innych, by stali się choć trochę lepszymi, mądrzejszymi, bardziej pracowitymi, bogatszymi, lub bardziej nowoczesnymi i skutecznymi w pracy oraz działaniu. W tym roku nagroda trafiła w ręce dr. Błażeja Błażejowskiego, paleontologa, pracownika i członka rady naukowej Instytutu Paleobiologii Polskiej Akademii Nauk oraz Zakładu Biologii Antarktyki Instytutu Biochemii i Biofizyki PAN, wiceprezesa Stowarzyszenia Przyjaciół Nauk o Ziemi PHACOPS. Błażejowski jest jedynym Polakiem, który w 2004 roku – mając 25 lat – wziął udział w międzynarodowym projekcie Mars Society i NASA na kanadyjskiej wyspie Devon, gdzie przeprowadzano badania istotne dla eksploracji Marsa. Mimo licznych wypraw i przedsięwzięć naukowych, zawsze znajduje czas, by wrócić w ukochane Bieszczady. Do Szczawnego, gdzie mieszkają jego rodzice, i do Zubeńska, w którym zakochał się dawno temu. „Wysoko stawiaj poprzeczkę doskonałości” – te słowa, widniejące na ścianie Zespołu Szkół Gazowo-Naftowych w Krośnie (obecnie Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych nr 4), mocno wryły się w pamięć Błażeja Błażejowskiego. Do dziś się nimi kieruje. W latach 1993-98 był uczniem tutejszego technikum geologicznego, które sprecyzowało jego zainteresowania oraz zweryfikowało plany na przyszłość. Błażejowski jest specjalistą od zmian biotycznych i izotopowych sprzed prawie 300 mln lat na pograniczu er paleozoiku i mezozoiku, kiedy to wyginęło około 90 proc. istot żywych. Więcej niż wtedy, gdy wyginęły dinozaury. Oprócz badań paleontologicznych i całego szeregu zainteresowań okołopaleontologicznych, których – jak sam przyznaje – na naukowca-specjalistę w konkretnej dziedzinie ma zdecydowanie za dużo, pracuje jako wolontariusz. Prowadzi wykłady „Wędrówki po dziejach Ziemi” w przedszkolu Montessori w Konstancinie. Naukę popularyzuje także podczas spotkań i warsztatów paleontologicznych w szkołach na Podkarpaciu. Jest autorem pierwszej lekcji dla ogólnopolskiego programu edukacyjnego „Szkoła pod Biegunem” oraz współautorem ogólnopolskiego programu edukacyjnego „Edukacja interaktywna w podstawach nauk o Ziemi i przyrodoznawstwie”. Był ambasadorem ogólnopolskiej akcji „Wyślij książkę do Komańczy”, w wyniku której do szkoły trafiło 2,5 tysiąca książek. ZE STATUETKĄ VIP-A NA ANTARKTYDĘ Statuetki autorstwa znanego podkarpackiego rzeźbiarza Macieja Syrka, wręczyliśmy zwycięzcom podczas uroczystej IV Gali VIP Biznes&Styl w dużej sali Filharmonii Podkarpackiej. Uczestniczyli w niej m.in. marszałek województwa Mirosław Karapyta, wicewojewoda Alicja Wosik, prezydent Rzeszowa Tadeusz Ferenc oraz kilkuset przedstawicieli podkarpackiego biznesu, nauki, kultury, ►
II RANKING VIP-a samorządu; sporo bohaterów naszych tekstów z czterech lat. Galę prowadziła red. Elżbieta Lewicka, stały współpracownik VIP-a. Statuetkę w kategorii VIP Kultura wręczyli Adam Kruk, dyrektor Galerii Nowy Świat, i Adam Cynk, wydawca magazynu VIP. Odbierając ją, prof. Marta Wierzbieniec stwierdziła: – Taka nagroda bardzo cieszy, wzrusza, na pewno dodaje skrzydeł, ale też zobowiązuje. Swój sukces zadedykowała współpracownikom: zarówno orkiestrze, jak i pracownikom administracji i obsługi, bo – jak stwierdziła – „w tej nagrodzie jest cząstka wkładu pracy każdego z nich”. Prof. Wierzbieniec przypomniała także, że „w tej nagrodzie jest cząstka publiczności”, bo „każdy wykonawca potrzebuje odbiorcy”. Laureata w kategorii VIP Biznes ogłosili Andrzej Ciosmak, dyrektor Okręgu Podkarpackiego PZU, i Aneta Gieroń, wydawca i redaktor naczelna magazynu VIP. Zwycięzca, prezes WSK „PZL-Rzeszów” Marek Darecki, stwierdził, że patrząc na sylwetki osób nominowanych myśli: „ileż tu jest pasji, ile zaangażowania i talentów, aby nasz region podkarpacki ruszyć do przodu”. – Jest sukces w postaci Asseco, Doliny Lotniczej czy tego, co robi pan prezydent Ferenc – Rzeszowa, który wkrótce będzie najpiękniejszym miastem Polski – stwierdził prezes Darecki. – Ale są to wysiłki punktowe. Okazuje się, że ciągle rośnie dystans Podkarpacia do średniej krajowej, Odbieram tę nagrodę jako zobowiązanie – niniejszym czynię je przed Państwem – do jeszcze większego przyspieszenia, jeszcze większego dołożenia się do sukcesu tak przepięknej krainy, jaką jest Podkarpacie. – Jestem zaskoczony, ale nie tak bardzo, jak w ubiegłym tygodniu, w sobotę, mój były lider Waldemar Pawlak i nowy lider Janusz Piechociński – zażartował prezes podkarpackiego PSL, poseł Jan Bury, po tym, jak odebrał statuetkę za zwycięstwo w kategorii VIP Polityka z rąk Piotra Bieńczaka, właściciela firmy Multistone, i Ingi Safader-Powroźnik, wydawcy VIP-a. – Jestem człowiekiem bardzo skromnym i pracuję dla Podkarpacia, dla swojego regionu, dla swojej partii, zawsze z pasją. Na tej sali mogłoby się jeszcze zmieścić kilkudziesięciu czy kilkuset takich, którzy na tę nagrodę zasługują. Dzisiaj w kategorii biznes, kultura czy polityka widzieliśmy kilkadziesiąt twarzy. Każdy w swojej kategorii jest wyśmienity, wspaniały i pomysłowy – stwierdził poseł Bury. Przypomniał sukcesy Podkarpacia m.in. w dziedzinie infrastruktury, kultury czy sportu. – Nie byłoby tego bez współpracy i bez dużego, wspólnego kompromisu, który dzisiaj jest bardzo ważny w biznesie, polityce i działalności samorządowej – podkreślił. – A słowo kompromis jest kluczem do sukcesu. W Brukseli zakończyły się w dniu wczorajszym negocjacje nad budżetem Unii. Zabrakło kompromisu. A gdyby był, to mielibyśmy pewność, że kolejnych 7 lat byłoby w Polsce i na Podkarpaciu siedmioleciem rozwoju. – W ub. roku pan doktor dostał propozycję objęcia naszej placówki naukowej na Antarktydzie i chciałam powiedzieć, że pan Błażej tylko dlatego nie pojechał, iż chciał dziś odebrać tę nagrodę – żartowała red. Aneta Gieroń, wręczająca statuetkę laureatowi kategorii VIP Odkrycie Roku dr. Błażejowi Błażejowskiemu. – Ale jest to część
24
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
prawdy, bo pan Błażej pojedzie w przyszłym roku. Mam nadzieję, że z naszą statuetką w walizce. A to, że w tym roku jest z nami, jest związane z jego zobowiązaniami naukowymi i zawodowymi. – Kiedy dzisiaj przechodziłem przez rzeszowski Rynek, zrozumiałem co miał na myśli mój dyrektor, prof. Majewski, który był tutaj kilka miesięcy temu, kiedy mówił: „słuchaj, ale ten Rzeszów jest piękny” – stwierdził dr Błażejowski. Komplementował także magazyn VIP, który – jak stwierdził – śledzi od ponad roku: – Widzę, że w redakcji rozumieją, czym jest popularyzacja nauki, jak jest ważna, że nauka jest częścią naszego kulturowego dziedzictwa, że demokracja wymaga, aby coraz większa liczba obywateli rozumiała znaczenie kultury, nauki, sztuki, świadomie zabierała głos w debatach publicznych. O WPŁYWOWOŚCI PRZESĄDZAJĄ CZYNY, A NIE SŁOWA Następnie zabrali głos przedstawiciele władz województwa i miasta. Wicewojewoda Alicja Wosik przypomniała powiedzenie Margaret Thatcher: „być wpływowym to tak jak być damą. Jeśli trzeba ludziom tłumaczyć, że się nią jest, to się nią nie jest”. – O tym, czy ktoś jest wpływowy przesądzają czyny, a nie słowa – podkreśliła pani wicewojewoda. Jej zdaniem, laureaci rankingu są dowodem na prawdziwość tego twierdzenia. A zwracając się do dr. Błażejowskiego, Alicja Wosik żartobliwie apelowała: – Niech Pan nie leci na Marsa, bo to podróż w jedną stronę, a my chcemy Pana tu oglądać. Zdaniem prezydenta Tadeusza Ferenca, to nie przypadek, że trójka z czterech laureatów rankingu to osoby z Rzeszowa. Prezydent uważa, że ranking VIP-a „utrwala świadomość, że mamy w Rzeszowie, na Podkarpaciu wspaniałych ludzi”. – Proszę przyjechać po powrocie ze świata, Rzeszów dalej będzie się rozwijał, Podkarpacie będzie dalej się rozwijało – zwrócił się prezydent do zwycięzcy kategorii VIP Odkrycie Roku. Marszałek Karapyta wspominał, że kiedy jeszcze był wojewodą, w programie „Herbatka u Tadka” Tadeusz Drozda zapytał go, jak się czuje jako wojewoda ostatniego województwa w UE. – Moja odpowiedź była krótka: „panie Tadeuszu, czy pan kiedyś wjeżdżał do Polski od strony Ukrainy?”. „Tak”. „Gdzie jest ustawiona tablica: Unia Europejska? W województwie podkarpackim. To jest pierwsze województwo Unii”. Marszałek stwierdził, że utożsamia się z każdym z laureatów. Nawiązał także do Marsa: – Tak jak rozsławiamy Podkarpacie w Paryżu, Londynie czy Berlinie, tak będzie znane na Marsie. Panie Błażeju, liczymy na to. W części artystycznej wystąpiła Lora Szafran, znakomita wokalistka jazzowa rodem z Krosna. Z towarzyszeniem zespołu zaśpiewała utwory z płyty „Sekrety życia według Leonarda Cohena”. Podniebne, mrożące krew w żyłach ewolucje na szarfie zaprezentowała Aneta Micał z Rzeszowa. Pokaz mody biznesowej, zaprezentowanej przez modelki i modeli z agencji Millenium Model, przygotowało Centrum Handlowe Nowy Świat w Rzeszowie. ■
II RANKING VIP-a
ZWYCIĘZCY W RANKINGU
NAJBARDZIEJ WPŁYWOWI PODKARPACIA 2012
1.
Jan Bury, prawnik i polityk, poseł (obecna kadencja jest już szóstą,
w której sprawuje mandat), od 1996 r. prezes podkarpackiego PSL, w obecnej kadencji Sejmu przewodniczący Klubu Parlamentarnego tej partii. Po raz pierwszy został posłem w 1991 r. Był też radnym sejmiku wojewódzkiego. Inicjator Forum Innowacji w Rzeszowie.
2.
Mirosław Karapyta,
VIP Polityka
polityk PSL i samorządowiec, doktor socjologii, wykładowca wyższych uczelni. Od 2010 r. marszałek województwa podkarpackiego.
3.
Tadeusz Ferenc,
samorządowiec i polityk, od trzech kadencji prezydent Rzeszowa. Wcześniej był m.in. prezesem Spółdzielni Mieszkaniowej Nowe Miasto w Rzeszowie i posłem SLD.
4.
5.
posłanka PO do Parlamentu Europejskiego. Przez 6 lat (2004 - 2010) była przewodniczącą, a następnie wiceprzewodniczącą Regionu Podkarpackiego PO.
od 2005 r. poseł Platformy Obywatelskiej. Przewodniczący sejmowej Komisji Infrastruktury. Obecnie przewodniczący Regionu Podkarpackiego PO.
Elżbieta Łukacijewska,
Zbigniew Rynasiewicz,
6.
Tomasz Poręba, poseł PiS do Parlamentu Europejskiego. Zanim został eurodeputowanym, przez kilka lat pracował w Brukseli jako urzędnik. Wiceprzewodniczący rzeszowskiego PiS.
7.
Małgorzata Chomycz-Śmigielska, wojewoda podkarpacka. Od 2006 r. dyrektor biura podkarpackiej PO, w 2007 r. została wicewojewodą, a w grudniu 2010 r. po raz pierwszy objęła urząd wojewody.
8.
Krystyna Skowrońska,
9.
Stanisław Ożóg, od 6 lat poseł Prawa i Sprawiedliwości. W latach 1992 - 1998 był burmistrzem Sokołowa Małopolskiego, od 1999 do 2005 r. zajmował stanowisko starosty rzeszowskiego.
posłanka PO, była prezes Banku Spółdzielczego w Przecławiu. W Sejmie nieprzerwanie od 2001 r., wiceprzewodnicząca sejmowej Komisji Finansów Publicznych.
Kazimierz Górny, biskup pomocniczy krakowski w latach 1985 - 92, od 1992 r. biskup rzeszowski. 10. Bp Przewodniczący Rady ds. Rodziny Konferencji Episkopatu Polski. 26
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
II RANKING VIP-a
1.
Marek Darecki, absolwent Politechniki Rzeszowskiej (wydział mechaniczny – silniki lotnicze). Prezes WSK „PZL-Rzeszów” (związany z tą firmą od 1978 r., z czteroletnią przerwą w latach 1998 - 2002, kiedy był dyrektorem naczelnym Goodrich Krosno). Pomysłodawca i prezes Stowarzyszenia Dolina Lotnicza, które skupia dziś na Podkarpaciu prawie 100 firm z branży lotniczej. Prezes Pratt&Whitney Poland.
2.
Adam Góral,
współzałożyciel i prezes Asseco Poland SA. Prezes Podkarpackiego Klubu Biznesu, współzałożyciel Wyższej Szkoły Zarządzania w Rzeszowie.
3.
Wojciech Inglot,
prezes przemyskiej firmy kosmetycznej „Inglot”, sprzedającej kosmetyki w ponad 250 sklepach na całym świecie. Absolwent Wydziału Chemii Uniwersytetu Jagiellońskiego.
4.
Marta Półtorak,
prezes Marma Polskie Folie, prezes sekcji żużlowej Stali Rzeszów, właścicielka Galerii Millenium Hall w Rzeszowie.
Adam i Jerzy Krzanowscy,
założyciele i współwłaściciele firmy „Nowy Styl”, która wyprodukowała ponad 50 mln krzeseł i jest największym wytwórcą foteli oraz krzeseł w Europie Środkowej.
6.
Janusz Zakręcki, prezes PZL Mielec. Absolwent Politechniki Krakowskiej, który sprowadził do Mielca
7.
Ryszard Podkulski, rzeszowski przedsiębiorca pochodzący z Jasła. Realizator wielu centrów handlowych
8.
Artur Kazienko, prezes zarządu i właściciel Kazar Footwear z Przemyśla. Buty i torebki z logiem Kazar są od dawna znane i popularne wśród gwiazd oraz projektantów mody. Od roku salon firmowy Kazara jest także w Rzeszowie.
9.
Piotr Mikrut, prezes Fabryki Farb i Lakierów Śnieżka SA, firmy będącej jednym z największych producentów
10.
Wojciech Materna, prezes i założyciel Stowarzyszenia „Informatyka Podkarpacka”, skupiającego kilkadziesiąt firm informatycznych z naszego regionu. Stowarzyszenie dąży do współpracy z firmami z województw: świętokrzyskiego, lubelskiego i podlaskiego.
produkcję legendarnych śmigłowców Black Hawk.
w Rzeszowie, m.in. Europa II, Galeria Graffica, Capital Park, Plaza Rzeszów. W listopadzie otworzył Galerię i Hotel Rzeszów.
farb i lakierów w Polsce. Produkty Śnieżki są sprzedawane w całej Europie Środkowo-Wschodniej, a firma zatrudnia ponad 500 osób.
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
27
VIP Biznes
5.
II RANKING VIP-a
1.
Marta Wierzbieniec, dyrektor Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie oraz Festiwalu Muzycznego w Łańcucie. Profesor w dziedzinie sztuk muzycznych w dyscyplinie dyrygentura. Menedżerka kultury, która z filharmonii uczyniła najpopularniejsze miejsce kulturalne w Rzeszowie.
2.
Wiesław Banach,
dyrektor Muzeum Historycznego w Sanoku, twórca Galerii Zdzisława Beksińskiego. Sanocki zamek zawdzięcza mu największą na świecie kolekcję prac Beksińskiego.
3.
Jan Gancarski, dyrektor Muzeum Podkarpackiego w Krośnie. Odkrywca grodu z epoki brązu na Podkarpaciu. Twórca archeologicznego skansenu „Karpacka Troja” w Trzcinicy koło Jasła.
VIP Kultura
4.
5.
dyrektor Muzeum Regionalnego w Stalowej Woli. Menedżerka kultury, która w nieco ponad 10 lat potrafiła w niewielkim mieście stworzyć znane i cenione w Polsce muzeum.
znakomity sanocki poeta. Autor wierszy, które stawiane są w tym samym szeregu, co twórczość Wisławy Szymborskiej i Adama Zagajewskiego.
Lucyna Mizera,
Janusz Szuber,
6.
Jerzy Ginalski, archeolog, dyrektor Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku. Twórca „Miasteczka Galicyjskiego” w sanockim skansenie.
7.
Aneta Adamska,
8.
Iga Dżochowska, założycielka Centrum Kultury Japońskiej i Fundacji Polsko-Japońskiej „YAMATO”
9.
Wit Karol Wojtowicz,
10. 28
założycielka, reżyserka i scenarzystka teatru „Przedmieście” z Rzeszowa. Pomysłodawczyni festiwalu „Źródła pamięci. Grotowski, Kantor, Szajna.” Laureatka wielu nagród i wyróżnień w Polsce i za granicą. w Przemyślu. Od 11 lat organizatorka Festiwalu Kultury Japońskiej w Krasiczynie.
historyk sztuki (absolwent KUL), w okresie PRL działacz opozycji demokratycznej związany ze środowiskiem lubelskich „Spotkań”, od 1990 r. dyrektor Muzeum-Zamku w Łańcucie.
Andrzej Kołder, krośnianin, kolekcjoner dzieł sztuki i kustosz Muzeum Zamkowego „Kamieniec” w Odrzykoniu. Twórca prywatnego Muzeum Kultury Szlacheckiej w Kopytowej.
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
II RANKING VIP-a
KOMPETENCJE I PROCEDURY ZAMIAST „WIELKICH KADROWYCH” Z posłem Janem Burym, liderem podkarpackiego PSL, przewodniczącym Klubu Parlamentarnego tej partii, zwycięzcą rankingu VIP-a w kategorii „polityka”, rozmawia Jaromir Kwiatkowski Po tym, jak w styczniu br. wygrał Pan pierwszy ranking VIP-a na najbardziej wpływową osobę na Podkarpaciu, powiedział Pan, że nie lubi takich rankingów, bo po nich przybywa tylko petentów i wrogów. Podtrzymuję tę opinię. A powtórnym zwycięstwem jestem pozytywnie zaskoczony. Liczyłem na miejsce w pierwszej dziesiątce, ale wydawało mi się, że co roku może pojawić się nowe nazwisko, zwłaszcza, że uważam, iż sukcesy są wynikiem pracy zespołowej. Dobrze się stało, że poszerzyli Państwo formułę rankingu, wprowadzając kategorie „biznes” i „kultura”. Uważam bowiem, że w Rzeszowie, na Podkarpaciu, jest mnóstwo ciekawych ludzi – kreatywnych, z pomysłami i inicjatywą. Nie tylko w świecie polityki, ale także biznesu, kultury, nauki, jak również na polu aktywności społecznej. Mieliśmy podobne przemyślenia i dlatego właśnie poszerzyliśmy formułę rankingu. Zrozumieliśmy też, że jeżeli będziemy wrzucać do jednego „worka” polityków z ludźmi kultury, przedsiębiorcami czy profesorami, to ci pierwsi za każdym razem zdominują ranking, bowiem ludziom wpływowość kojarzy się głównie z doraźną, bieżącą polityką. To prawda. Wpływ polityków na życie obywateli jest bardzo duży, a ponadto polityka od kilku, kilkunastu lat stała się bardzo „celebrycka”. Dziś poziom popularności polityka wynika nie tylko z jego pracy w parlamencie czy rządzie, ale także z liczby wystąpień w telewizji, radiu czy prasie. Polityka stała się także trochę aktorstwem, co w Polsce również ma miejsce.
TO NAGRODA DLA CAŁEGO ZESPOŁU FILHARMONII Z prof. Martą Wierzbieniec, dyrektorem naczelnym Filharmonii Podkarpackiej im. A. Malawskiego, zwyciężczynią rankingu VIP-a w kategorii „kultura”, rozmawia Katarzyna Grzebyk
30
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
W porównaniu z pierwszym rankingiem, wśród polityków powtórzyła się pierwsza czwórka zwycięzców, choć – z wyjątkiem Pana – w nieco innej kolejności. Dla mnie jest bardzo interesujące to, że w tej czwórce są dwaj politycy PSL, tzn. ja i marszałek Karapyta. To, że osoby, które głosowały, tak nas postrzegają, dobrze świadczy o wizerunku Stronnictwa. W skali kraju PSL uzyskuje w sondażach 4 - 6 procent, a jednak są takie regiony jak Lubelskie, Świętokrzyskie czy Podkarpacie, gdzie potrafimy wygrywać wybory samorządowe z wynikiem 20 i więcej procent, zdobywać mandaty do Sejmu, Sejmiku, a nasi ludzie potrafią dobrze sprawować np. funkcje marszałków. Tak jest na Podkarpaciu, gdzie marszałek Karapyta jest „dobrą twarzą PSL-u”. Po raz drugi politycy PSL wypadli w naszym rankingu lepiej od przedstawicieli swojego większego koalicjanta, czyli PO. Uważam, że to, iż odnosimy na Podkarpaciu wiele sukcesów, jest wspólną zasługą Platformy i PSL, ale także naszego trzeciego koalicjanta w Sejmiku, czyli SLD. W zgodzie, kompromisie, dialogu można budować i to się nam udaje od dwóch lat w podkarpackim samorządzie, a od pięciu lat w rządzie. Nie byłoby tych wyników bez wsparcia posła Rynasiewicza, europosłanki Łukacijewskiej, rządu i osobiście premiera Tuska, który ostatnio jest bardzo aktywny na Podkarpaciu. Po pierwszym rankingu przekonywał Pan, że nie jest „wielkim kadrowym”. Obawiam się, że po drugim jeszcze mniej osób uwierzy, iż tak jest w istocie. Nie lubię pojęcia „wielki kadrowy”. Uważam, że w polityce coraz bardziej liczą się kompetencje i procedury, regulaminy i zasady, choć mam świadomość, że ludzie postrzegają to trochę inaczej. Przykład kompetencji? Prof. Janusz Cisek. Był dyrektorem Instytutu Piłsudskiego w Nowym Jorku, komendantem głównym „Strzelca”, dyrektorem Muzeum Wojska Polskiego. I z naszej rekomendacji został wiceministrem spraw zagranicznych, choć nie jest członkiem PSL. Albo Wojciech Węgrzyn, prezes Sądu Okręgowego w Krośnie, który – także z rekomendacji PSL - został wiceministrem sprawiedliwości. Ci ludzie pokazują nowy wizerunek PSL jako partii, która chce być ogólnonarodowa, choć korzenie, tradycja, wieś zawsze będą dla nas najważniejsze.
Przedstawiciele życia publicznego w naszym regionie oraz Kapituła Konkursowa uznali Panią za najbardziej wpływową osobę na Podkarpaciu w kategorii „kultura”… Niezmiernie się cieszę i bardzo dziękuję wszystkim, którzy na mnie głosowali. Takie wyróżnienie sprawia ogromną radość, a zarazem zobowiązuje. Nagrody przyznawane przez odbiorów naszej działalności – podkreślam, że naszej, a nie tylko mojej – są szczególnie ważne. Statuetka, którą otrzymałam, jest tak naprawdę statuetką dla wszystkich pracowników filharmonii. Chciałabym dedykować ją całemu zespołowi filharmonii, zarówno orkiestrze, jak również pracownikom administracji i obsługi, bo cztery lata temu, obejmując
funkcję dyrektora filharmonii, powiedziałam, że stawiam na pracę zespołową. Nasza działalność to również zasługa naszego odbiorcy. Jesteśmy sobie nawzajem potrzebni. O tym, że jest Pani wpływowa w świecie kultury, może świadczyć właśnie ta publiczność, niezmiennie chętnie uczestnicząca w proponowanych przez filharmonię koncertach. Cały czas zabiegamy o to, by filharmonia i Festiwal Muzyczny w Łańcucie mogły gościć wspaniałych, znanych na całym świecie artystów. Nasza scena jest również otwarta dla młodych wykonawców. Często wręcz są to muzyczne debiuty. Cieszę się, że w programach koncertów są dzieła bardzo znane, często grywane na wielu scenach świata, ale też utwory mało znane, rzadko goszczące w planach koncertowych. Niektóre wielkie i bardzo znane kompozycje w ostatnich latach w Rzeszowie zostały wykonane po raz
WPŁYWOWOŚĆ TO MOŻLIWOŚĆ WPŁYWANIA NA ROZWÓJ REGIONU Z Markiem Dareckim, prezesem WSK „PZL-Rzeszów” i Stowarzyszenia „Dolina Lotnicza”, zwycięzcą rankingu VIP-a w kategorii „biznes”, rozmawia Aneta Gieroń Panie Prezesie, jak to jest być najbardziej wpływowym przedsiębiorcą na Podkarpaciu? Doceniam zaszczyt, który mi przypadł w udziale, choć nie do końca wiem, czy aby na pewno jestem najbardziej wpływowy. Na pewno z racji tego, że jestem prezesem WSK „PZL-Rzeszów” i prezesem Stowarzyszenia „Dolina Lotnicza”, posiadam jakieś wpływy. Dla mnie jednak najistotniejsze nie jest miejsce w rankingu, ale to, co z posiadaną wpływowością można zrobić, w jaki sposób dzięki niej można realizować samego siebie i pracować na rzecz podkarpackiej społeczności. Sam staram się to wykorzystywać nie tylko w pracy na rzecz przedsiębiorstwa, które reprezentuję, ale również działając na rzecz regionu. Tytuł bardzo zobowiązuje. Pana konkretnie, do czego? Przez ostatnich 10 lat udało nam się zbudować piękną rzecz – Dolinę Lotniczą. Unikatowy w Polsce, a nawet w Europie mechanizm klastrowy, który odmienił Podkarpacie. 10 lat temu w stowarzyszeniu było 18 firm, dziś jest ich kilkadziesiąt. Tylko w tym roku w Rzeszowie powstały trzy nowe fabryki lotnicze. To jest ewenement nawet w Polsce. Co więcej, fabryki hi-tech lokują się w jednym z najbiedniejszych regionów Polski. Ale to ciągle za mało. Dolina Lotnicza jest wspaniałym klastrem, ale to „tylko”, albo „aż” 23 tys. pracowników, a mieszkańców Podkarpacia są prawie 2 mln. Moim zdaniem, naszym ogromnym, ciągle niewykorzystanym potencjałem, jest piękna przyroda. Dlatego w kolejnych latach zobowiązuję się do stworzenia Do-
pierwszy, jak np. „Pasja wg św. Mateusza” Jana Sebastiana Bacha. Oczywiście, na to wszystko potrzebne są odpowiednie środki finansowe, więc ukłon w stronę osób, które mają nie tylko serce dla muzyki, ale również hojną kieszeń: od ministerstwa począwszy, poprzez władze samorządowe województwa i miasta, po prywatnych sponsorów. Biorąc udział w naszym rankingu i oddając głosy na nominowanych w poszczególnych kategoriach, przyznała Pani, że wybór był bardzo trudny, zwłaszcza w kulturze. Muszę przyznać, że najchętniej zagłosowałabym na wszystkich nominowanych w kategorii VIP Kultura, ponieważ każda z tych osób jest znakomita w swojej dziedzinie i – niezależnie od tego, czy to jest duże miasto, czy małe miasteczko – robi bardzo dużo dla naszego województwa oraz dla propagowania kultury. Bardzo trudno było wybrać spośród tego grona tylko trzy osoby.
liny Lotniczej bis, zwanej Krainą Podkarpacie, która będzie drugim filarem, na którym wesprze się gospodarka naszego regionu. Przez najbliższych 10 lat będę ciężko pracował, by zbudować nowoczesny, innowacyjny przemysł turystyczny na Podkarpaciu. Oczywiście nie bezpośrednio, bo ja jestem człowiekiem lotnictwa, ale z nowym klastrem podzielę się swoją wiedzą, pasjami, energią i wpływami. Panie Prezesie, w tym roku rywalizacja o laur Najbardziej Wpływowego Człowieka Biznesu Podkarpacia do końca toczyła się między Panem a Adamem Góralem, prezesem Asseco Poland. Pańskim zdaniem, co przesądziło, że większa liczba osób zagłosowała właśnie na Pana? Ani ja, ani pan Adam Góral nie uczestniczyliśmy w żadnym wyścigu, nie mamy czasu, by myśleć w takich kategoriach. Każdy z nas realizuje swoje pasje i takich osób jak my na Podkarpaciu na szczęście jest sporo. To, co robię ja i pan Adam Góral, to są dwie różne konkurencje. Każdy z nas robi coś zupełnie innego, ale najważniejsze, że stara się to robić najlepiej jak potrafi, a to bardzo pozytywnie wpływa na Podkarpacie. Panie Prezesie, mówiąc już pół żartem, pół serio, bo rozmawiamy w czasie, gdy w mediach ciągle głośno jest o dość niefortunnej wypowiedzi dr. Krzysztofa Kaszuby, który kilka tygodni temu podczas publicznej debaty stwierdził, że kiedyś na Podkarpaciu produkowano „jakiegoś łosia”, a dziś produkuje się „jakieś łopatki” do samolotów, co wywołało falę krytyki pod jego adresem. Muszę uzupełnić, że dr Kaszuba był członkiem naszej kapituły konkursowej, która przesądziła o Pana zwycięstwie w rankingu. Można więc mieć pewność, że tamta wypowiedź była raczej nieszczęśliwym skrótem myślowym, niż racjonalną oceną przemysłu lotniczego na Podkarpaciu. Każdy ma prawo do swoich poglądów, choć ja się fundamentalnie nie zgadzam z poglądami dr. Kaszuby. Dzisiejsza rzeczywistość nowoczesnego przemysłu jest zupełnie inna i powinna być analizowana w oparciu o fakty i mierzalne klasyfikacje. Powinniśmy mierzyć: kilogramy, dolary, kilometry, a nie bazować na emocjach. Ja jestem inżynierem, pan doktor jest ekonomistą i inaczej to ocenia. Dla mnie była i jest najważniejsza merytoryczna dyskusja w oparciu o liczby i fakty. ■
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
31
Aneta Gieroń i Jaromir Kwiatkowski rozmawiają...
...z prof. Aleksandrem Hallem, historykiem, ministrem w rządzie Tadeusza Mazowieckiego,
głęboko podzielonym,
JESTEŚMY
ale JEDNYM NARODEM
VIP tylko pyta
Aleksander HALL
– historyk i polityk, doktor habilitowany nauk humanistycznych w zakresie nauk o polityce w Instytucie Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk (rozprawa habilitacyjna nt. „Historia prawicy francuskiej (1981–2007)”). Od połowy lat 70. działał w opozycji demokratycznej, m.in. współzakładał i kierował Ruchem Młodej Polski, redagował pismo „Bratniak”. Uczestnik strajku w Stoczni Gdańskiej w sierpniu 1980 r. Po wprowadzeniu stanu wojennego ukrywał się. Był członkiem podziemnej Regionalnej Komisji Koordynacyjnej NSZZ „S” w Gdańsku, a w drugiej połowie lat 80. – Klubu Myśli Politycznej Dziekania. Pracował także w redakcji „Przeglądu Katolickiego” i „Polityki Polskiej” (pisma poza cenzurą), był współpracownikiem „Tygodnika Powszechnego”. Brał udział w obradach Okrągłego Stołu, jednakże nie kandydował w wyborach do Sejmu kontraktowego. W rządzie Tadeusza Mazowieckiego pełnił funkcję ministra ds. współpracy z organizacjami politycznymi i stowarzyszeniami. Przewodniczył Forum Prawicy Demokratycznej (1990–91), działał następnie jako wiceprzewodniczący Unii Demokratycznej (1991–92), przewodniczący Partii Konserwatywnej (1992–97), był współtwórcą Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego. Poseł w latach 1991–93 (z listy Unii Demokratycznej) i 1997–2001 (z listy AWS). Po porażce w wyborach parlamentarnych w 2001 r. wycofał się z czynnego udziału w polityce i skoncentrował się na pracy naukowej. Od 2002 r. pracownik naukowo-dydaktyczny Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie, profesor tej uczelni. W 2010 r. członek komitetu honorowego kandydata na urząd prezydenta RP Bronisława Komorowskiego. W listopadzie tegoż roku odznaczony przez prezydenta Komorowskiego Orderem Orła Białego, członek kapituły tego orderu. W 2012 r. został laureatem Nagrody Historycznej „Polityki” za książkę „Osobista historia III Rzeczypospolitej”.
Aneta Gieroń, Jaromir Kwiatkowski: Panie Profesorze, niedawno obchodziliśmy kolejną rocznicę odzyskania niepodległości. 11 listopada w Warszawie odbyło się kilka marszów i patrząc na nie zadawaliśmy sobie pytanie, gdzie miał tam szukać dla siebie miejsca obywatel, który nie utożsamiał się z marszem „prezydenckim”, w którym zresztą Pan uczestniczył, ale też nie utożsamiał się z próbą przejęcia Marszu Niepodległości przez marginalne grupki narodowe. Nie było tej przestrzeni pośrodku, w której być może jest najwięcej Polaków.
34
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
Aleksander Hall: Żyjemy w wolnym kraju, w związku z tym każdy obywatel może w rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości robić co chce, tak świętować, jak uważa za stosowne. Może także – i tak zrobiła większość Polaków – pozostać w domu. Ale chciałbym zwrócić uwagę na fakt, że w wielu miastach, także w Gdańsku, gdzie się urodziłem i z którym jestem bardzo związany, od wielu już lat obchodzi się święto 11 Listopada w zgodzie, pogodnie, na wspólnej manifestacji, w której bierze udział bardzo wiele osób ponad podziałami politycznymi. Tak się rzeczy-
VIP tylko pyta wiście złożyło, że w Warszawie w ostatnich latach powstała zła tradycja marszów, które są de facto politycznie wymierzone przeciwko sobie. Inicjatywa marszu „prezydenckiego”, który przebiegał pod hasłem „Razem dla Niepodległej”, jest – moim zdaniem – cenną inicjatywą, gdyż próbuje ponad podziałami politycznymi nawiązać do tradycji wspólnego świętowania, która to tradycja od kilku dobrych lat jest już obecna w wielu miastach Polski. Nie zmienia to jednak faktu, że najbardziej utrwalony obraz świętowania 11 Listopada, to obraz bardzo mocno podzielonej Polski. Nie ma dyskusji, jest ostry podział na Polskę solidarną albo liberalną. Na Polskę „lemingów” albo „ludu smoleńskiego”. Panie Profesorze, czy my jeszcze potrafimy być jednym narodem?
Moim ZDANIEM,
niewątpliwie jesteśmy jednym narodem i jest bardzo wiele elementów stale nas łączących: kultura narodowa, dziedzictwo narodowe, historia, symbole, hymn, poczucie identyfikacji z ojczyzną. Są europejskie narody, które przeżywały znacznie głębsze podziały, fosy były znacznie głębiej wykopane, a jednak nikt nie kwestionował wspólnoty narodowej. Natomiast rzeczywiście Polacy są narodem politycznie mocno podzielonym. Niewątpliwie gdzieś do 2005, 2006 roku ta podstawowa linia podziału przebiegała pomiędzy Polską wywodzącą się z Solidarności i Polską wywodzącą się z PRL-u, a ściślej: z PZPR-u. Gdzieś około 2005 roku nastąpił podział na – mówiąc w wielkim uproszczeniu – Polskę dążącą do budowy IV Rzeczypospolitej (mam tu na myśli głównie obóz Prawa i Sprawiedliwości) oraz Polskę, która odrzuca ten program i tę wizję. Ten podział trwa i został jeszcze bardzo pogłębiony po katastrofie smoleńskiej. Można powiedzieć, że to tragiczne wydarzenie, uderzające we wszystkie rodziny polityczne w Polsce, we wszystkie instytucje w Polsce, które mogło nas na nowo połączyć, spoić, spowodowało wręcz przeciwny skutek – pogłębiło podziały. I to jest, niestety, dzisiejsza rzeczywistość.
Czy w kolejnych latach te podziały będą się pogłębiały, czy też doczekamy takiej chwili, jaką niedawno oglądaliśmy po wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych, gdzie przegrany kandydat Republikanów, Mitt Romney, powiedział: „od jutra mamy jedne Stany Zjednoczone, idziemy razem”… W krótkiej perspektywie wydaje mi się to nieprawdopodobne, obecny podział jest zbyt głęboki. Ale w dłuższej perspektywie wydaje mi się to możliwe, a przede wszystkim bardzo potrzebne. Chciałbym też dodać, że bardzo istotna jest kwestia proporcji. Bo jeśli te podziały układałyby się pół na pół, to oznaczałoby, że jest Polska, która identyfikuje się z instytucjami państwa i akceptuje drogę, którą przeszliśmy po 1989 r., i jest druga połowa Polski,
która nie identyfikuje się ani z państwem, ani z władzami i właściwie uważa historię ostatnich dwudziestu kilku lat za wielkie nieszczęście. Taki podział byłby bardzo groźny. Mnie się jednak zdaje, że to, co nazywamy Polską identyfikującą się z projektem IV RP, to jest jednak mniejszość. Oczywiście, jest to zjawisko liczące się, obejmujące jedną czwartą, może nawet jedną trzecią społeczeństwa, ale jest to jednak mniejszość. To fakt, który trzeba widzieć, uznawać, szanować, ale trzeba ten fakt widzieć we właściwych proporcjach. Panie Profesorze, abstrahując od Polaków kontestujących obecną rzeczywistość polityczną, jak i od tych, którzy ją akceptują (a którzy skądinąd nie są politycznym monolitem), trzeba stwierdzić, że są także obywatele, którzy coraz częściej nie mają poczucia identyfikacji z polskim państwem. Uważają je za nazbyt upartyjnione. Zdarzają się takie zasmucające wypowiedzi, jak pogląd pewnego młodego Polaka: „moją ojczyzną jest Facebook”.
To PRAWDA,
że tzw. większościowa Polska jest wewnętrznie bardzo zróżnicowana, także politycznie. W końcu różnice pomiędzy Platformą Obywatelską a Ruchem Palikota są duże. Ale ja mówię i myślę bardziej o postawie akceptacji instytucji państwowych, a nie ich odrzucenia. Niekiedy można mieć wrażenie, że niektórzy czołowi przedstawiciele IV RP zachowują się tak, jakby istniało alternatywne państwo polskie na wygnaniu, coś w rodzaju emigracji wewnętrznej z równoległymi do instytucji państwowych hierarchiami: polityczną i autorytetów. Natomiast rzeczywiście bardzo wiele osób wycofuje się w tej chwili z życia publicznego. Jednak nie jest to zjawisko nowe. Proszę zauważyć, że w 1989 r., kiedy zaczynaliśmy nasz marsz ku normalności, w tamtych wyborach głosowało tylko 62 proc. Polaków. Ponad jedna trzecia obywateli nie skorzystała z możliwości wpłynięcia na los kraju. Czyli obszar obojętności, dystansu do spraw publicznych istniał od początku III RP. I na pewno dużą słabością wolnej Polski jest to, że obecnie ten obszar obojętności pozostaje na podobnym poziomie jak w 1989 r., a nawet się poszerza.
Podsumujmy 23 lata, które upłynęły od przełomu 1989 r. Jaką przeszliśmy drogę? Jakim dziś jesteśmy narodem? Trzeba oddzielić dwie rzeczy. Bilans III RP jako narodu i państwa wychodzi, moim zdaniem, zdecydowanie pozytywnie. Składa się nań nie tylko zbudowanie demokratycznych instytucji państwa, ale także wprowadzenie Polski do Unii Europejskiej i NATO, zagwarantowanie bezpieczeństwa naszemu krajowi. Kiedy patrzymy na historię Polski, to nie ulega żadnej wątpliwości, że niewiele mieliśmy okresów tak pozytywnych, jak ostatnie dwie dekady. Ale zarazem jesteśmy obecnie społeczeństwem ►
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
35
VIP tylko pyta głęboko podzielonym. Społeczeństwem, w którym istnieją duże obszary obojętności, braku czynnej identyfikacji ze sprawami publicznymi, z państwem. To jest niewątpliwie porażka, która boli. Z Diagnozy Społecznej 2011 wynika rzecz zaskakująca: 80 proc. Polaków określa siebie samych jako osoby szczęśliwe, z drugiej jednak strony nie brakuje narzekania czy wręcz głosów, że „Polska ginie”. Czy ta dwoistość nie wynika z charakteru Polaków, którzy wtedy są szczęśliwi, gdy są… nieszczęśliwi?
Tak OSTRO
jak Państwo bym tej sprawy jednak nie stawiał. Myślę, że kto inny odpowiada, iż jest szczęśliwy, a kto inny – że „Polska ginie”. Za diagnozę „Polska ginie” ponoszą odpowiedzialność konkretne siły polityczne. Moim zdaniem, ta diagnoza jest tak oderwana od rzeczywistości, tak sprzeczna z faktami, że twierdzę, iż została sformułowana w sposób nieodpowiedzialny i wyrządza krzywdę ludziom, którzy z różnych powodów są skłonni pod nią się podpisać. Oczywiście, można i trzeba widzieć słabości współczesnej Polski. Ale nie można jej opisywać wyłącznie czarną barwą, bo rzeczywistość jest inna.
Tyle, że jednej stronie politycznego sporu można zarzucić, iż wypowiada się o dzisiejszej Polsce w tonacji nazbyt przyczernionej, ale drugiej – że za bardzo wybiela rzeczywistość. A może po prostu nie da się rozmawiać o Polsce w tonacji czarno-białej? Coś się udało, coś się nie udało, z jednej strony wielu Polaków codziennie wykazuje się wyobraźnią, pomysłowością, przedsiębiorczością, z drugiej – są duże obszary społecznego wykluczenia, często bez winy ludzi, których to dotyczy. Oczywiście, operując tylko czarną i białą barwą, prawdy o współczesnej Polsce się nie odda. Ale trzeba zachować proporcje. Trzeba, po pierwsze, widzieć Polskę na tle jej historii, zaś po drugie – na tle regionu polityczno-geograficznego, w którym się znajdujemy. Jeśli się spojrzy w tych kategoriach – losów naszego narodu i jego historii oraz porównania z sąsiadami – to ten obraz jest jednak zdecydowanie pozytywny. Mamy powody do dumy, bo staliśmy się nieźle rozwijającym się państwem, z poczuciem wewnętrznego i zewnętrznego bezpieczeństwa. Mamy powody, by mieć poczucie sukcesu. Natomiast oczywiście to nie jest obraz wspaniały. Są obszary wykluczenia. Jeżdżąc do Rzeszowa aż z Sopotu widzę, jak wygląda infrastruktura i ile jest jeszcze do zrobienia. Można rzec, że widzę Polskę w całej jej złożoności. Ale jest niezwykle ważne, by przy ocenie zachować właściwe proporcje. Jeżeli człowiek da sobie wmówić, że dzisiejsza Polska to jedna wielka katastrofa, to skąd wziąć pozytywną energię do działania, skąd czerpać satysfakcję? A mamy przecież powody do satysfakcji. Na pewno, ale są to powody raczej do częściowej niż całościowej satysfakcji. Czy jednak przez te 23 lata nie można było zrobić o wiele więcej i lepiej?
36
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
Oczywiście, nigdy nie jest tak, że nie można czegoś zrobić więcej i lepiej. Na pewno można sobie wyobrazić scenariusze, że jesteśmy dalej, że mamy większe powody do zadowolenia. Zgoda, moglibyśmy mieć mniej skłóconą klasę polityczną, bardziej rozwinięte społeczeństwo obywatelskie. Ale – powtórzę – rzecz trzeba widzieć w kontekście historycznym i na tle naszego regionu, Europy Środkowo-Wschodniej. I na tych skalach te dwadzieścia kilka lat, które upłynęły od przełomu 1989 r., to jest czas dla Polski dobry. Czas sukcesu. I tak jesteśmy postrzegani z perspektywy zagranicy. Polskę traktuje się jako kraj stabilny, obliczalny, niezagrożony ani gospodarczym, ani politycznym załamaniem. To są elementy realnej oceny rzeczywistości, z których powinniśmy czerpać pozytywną energię. To wszystko nie zostało nam dane. Oczywiście, koniunktura międzynarodowa sprzyjała Polsce. Ale tę koniunkturę trzeba było wykorzystać. Moim zdaniem, w bardzo dużym stopniu potrafiliśmy to zrobić. Obraz Polski ostatnich 23 lat jest, jak Pan powiedział, bardzo zróżnicowany. Są pozytywy i negatywy, choć – Pańskim zdaniem – te pierwsze dominują. Tyle tylko, że jak się posłucha polityków i – niestety – od pewnego czasu także dziennikarzy, to można odnieść wrażenie, że za bardzo zasklepiliśmy się w tych dwóch obozach. Kto nie z nami, ten nie jest patriotą, człowiekiem przyzwoitym itd. Poziom agresji w życiu publicznym udziela się zwykłym obywatelom. I nie można być pośrodku, bo takiego człowieka te dwa obozy zetrą w pył. Czy jest jakaś szansa, by ten bardzo głęboki podział przysypać (choć na pewno nie za cenę prawdy o polskiej rzeczywistości), by jednak nie był on tak jałowy i niszczący dla Polski?
Bardzo CHCIAŁBYM
zakończyć optymistycznym akcentem, ale w odniesieniu do bliskiej przyszłości nie zaryzykowałbym tezy, że linie podziału się zatrą czy że zbliżymy się do innej kultury politycznej. Dla mnie są jednak bardzo ważne dwa momenty. Po pierwsze, jak wyglądają proporcje pomiędzy tymi dwoma obozami. Obóz, który akceptuje obecną Polskę, który ma poczucie, że żyje we własnym, demokratycznym i niepodległym państwie, choć bardzo wewnętrznie zróżnicowany, jest w moim przekonaniu obozem większościowym. Obóz radykalnej kontestacji jest jednak obozem mniejszościowym. Liczyłbym raczej na to, że ten obóz będzie się w dalszym ciągu zmniejszał. Druga sprawa – mam jednak nadzieję, że w dłuższej perspektywie czasowej emocje i linie podziałów mogą i powinny się zacierać. I każdy z nas może coś w tej sprawie zrobić. To jest kwestia, jak traktujemy innych ludzi, jakiego języka używamy, jak odnosimy się również do ludzi, z którymi politycznie głęboko się nie zgadzamy. Szacunek należy się każdemu człowiekowi. Przyjmując taką postawę, możemy w dłuższej perspektywie przyczynić się do zakopywania tych rowów. Chociaż na pewno to będzie długi proces. ■
PORTRET Dr hab. nauk medycznych Sławomir Snela 13 lat temu osiadł w Rzeszowie, a teraz innych namawia, by z Rzeszowa uczynić miasto kształcące lekarzy.
Rzeszowska ortopedia dziecięca
BEZ KOMPLEKSÓW
Kilkanaście lat temu, z gotową habilitacją w kieszeni, zostawił Klinikę Ortopedii Dziecięcej w Lublinie, by od zera rozpocząć budowę oddziału ortopedii i traumatologii dziecięcej w Rzeszowie. Przez 13 lat wrósł w miasto, ale nie na tyle, by nie szukać wyzwań. W tym roku dr hab. nauk medycznych Sławomir Snela został pełnomocnikiem rektora Uniwersytetu Rzeszowskiego ds. utworzenia kierunku lekarskiego. Najwięksi optymiści o pierwszym roczniku rzeszowskich studentów medycyny mówią już w 2014 r., realiści uzupełniają, że rok 2015 zdaje się być bardziej prawdopodobny.
Tekst Aneta Gieroń Fotografie Tadeusz Poźniak Wyobraźnia. Ta była niezbędna, by w 1999 r. zostawić duże, akademickie miasto, ośrodek kliniczny i zdecydować się na nieznane w Rzeszowie. – Miasto rzeczywiście niepodobne było do tego, co dziś widzimy, ale dawało możliwości – tłumaczy prof. Snela. – Kiedy przychodziłem do Rzeszowa, miałem 37 lat, rok później obroniłem habilitację, w Klinice Ortopedii Dziecięcej w Lublinie być może długo musiałbym czekać na awans, w dodatku nie do końca zgadzałem się z ówczesnym szefem. Przyjście do Szpitala Wojewódzkiego nr 2 dawało mi duże możliwości. Na pewno Rzeszów nie był i ciągle nie jest idealnym miejscem dla osób z dużymi ambicjami naukowymi, ale ponad 10 lat temu dał mi ogromne możliwości rozwoju zawodowego. Z niczym nie da się porównać możliwości zbudowania czegoś od zera, patrzenia na to, jak się rozwija, a ja taką właśnie szansę w życiu dostałem. Od podstaw tworzyliśmy w Rzeszowie ortopedię i traumatologię dziecięcą, która dziś znana jest nie tylko na Podkarpaciu. Na pewno nie mamy kompleksów – dodaje prof. Snela.
KIERUNEK LEKARSKI W RZESZOWIE Podobne mechanizmy mogą zadziałać przy tworzeniu kierunku lekarskiego w Rzeszowie. Sprowadzenie tutaj dodatkowych, niezbędnych samodzielnych pracowników
38
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
naukowych nie musi być aż tak trudne, gdyż w dużych ośrodkach klinicznych utalentowanych lekarzy z tytułami naukowymi jest sporo. Wielu z nich ma swoje ambicje i aspiracje, które nie zawsze mają szansę się zmaterializować w szpitalach klinicznych, gdzie najzwyczajniej nie każdy ma szanse zostać szefem, ordynatorem, a już na pewno nie ma szans na stworzenie jakiegoś oddziału od zera, tak jak to za chwilę będzie możliwe w Rzeszowie. – Cierpliwość i pokora wpisują się w ten zawód – uśmiecha się prof. Snela. On sam w sposób wcale nie oczywisty został lekarzem. Marzył o byciu prawnikiem. Koniec liceum przesądził o wyborze Akademii Medycznej w Lublinie i nigdy później tamtej decyzji nie żałował. Szybko, bo na piątym roku studiów pracował już jako młodszy asystent w Zakładzie Anatomii Prawidłowej Człowieka. Z wolontariatu zrobił pierwszy stopień specjalizacji w Klinice Ortopedii. W końcu na jego drodze pojawił się prof. Ignacy Wośko, twórca polskiej ortopedii dziecięcej, i na zawsze przesądził o wszystkim, co później zdarzyło się w życiu prof. Sneli. – Paradoksalnie, początkowo nie byłem zachwycony propozycją profesora Wośko, który zaoferował mi pracę w klinice dziecięcej. Przyzwyczaiłem się już do ortopedii dorosłych i dobrze mi szło – wspomina prof. Snela. – Tamte lata w Lublinie były dobrym czasem zawodowym i naukowym. Na początku lat 90. trafiłem na roczne stypendium ►
PORTRET
Dr hab. n. med. SĹ‚awomir Snela.
PORTRET naukowe do Kliniki Ortopedii w Stuttgarcie. Przed laty to było prawdziwe otwarcie się na świat, nowości w medycynie, inny komfort pracy i znakomite warunki finansowe. To była klinika dla dzieci i dorosłych, gdzie robiło się bardzo dużo różnych zabiegów. Dla młodego ortopedy idealne miejsce do nauki. Pokusa, by na stałe zostać w Niemczech, była duża, rodzina nie wyobrażała sobie jednak wyprowadzki z Polski na stałe. Dla prof. Sneli przełomowy był rok 1996, kiedy z lubelskiej kliniki odszedł prof. Ignacy Wośko. Jego następca miał diametralnie różną politykę, a prof. Snela już nie bardzo widział tam dla siebie miejsca. Propozycja, jaką dostał od ówczesnego dyrektora SW nr 2 w Rzeszowie, śp. dr hab. nauk medycznych Wrzesława Romańczuka, wydała mu się na tyle interesująca, że postanowił związać się z Rzeszowem. – Na początku bardzo ostrożnie, bo ciągle nie byłem pewny, co z tego wyjdzie. Kilka dni w tygodniu pracowałem w Rzeszowie, resztę czasu spędzałem w Akademii Medycznej w Lublinie – opowiada prof. Snela. – W maju 2000 r. wygrałem konkurs na ordynatora oddziału ortopedii i traumatologii dziecięcej w Rzeszowie, ostatecznie zwolniłem się z Akademii i na dobre zacząłem tworzenie rzeszowskiego oddziału. Prof. Snela po latach już z rozbawieniem wspomina tamte początki, gdy pomieszkiwał w hotelu z azbestowymi ścianami, a Rzeszów zdawał mu się szarą i smutną mieściną. – Trochę podobną historię przeżył także mój śp. ojciec, który ukończył Politechnikę Poznańską, był inżynierem mechanikiem, ale jeszcze przed obroną dyplomu, po zamieszkach poznańskich w 1956 r., dostał nakaz przeniesienia się do Lublina. Tutaj poznał moją matkę, pochodzącą z Kielecczyzny, i w Lublinie spędzili całe życie. Dlatego zawsze uważałem i nadal uważam, że zmiany są czymś niezbędnym i inspirującym w życiu.
BEZ KOMPLEKSÓW DO POLSKIEJ ORTOPEDII DZIECIĘCEJ Dziś prof. Snela nie ma żadnych kompleksów jeśli chodzi o ortopedię dziecięcą. W zabiegach planowych Rzeszów robi wszystko, co w ortopedii dziecięcej robi się w Polsce. W Rzeszowie nie ma kliniki uniwersyteckiej, ale na oddziale wykonywane są zabiegi, jakich nie powstydziłby się niejeden oddział kliniczny. Stabilizacje kręgosłupa przeprowadza się tylko na śrubach, co wymaga od chirurga dużej wprawy i umiejętności. Od października, jako drugi oddział w Polsce, rzeszowska ortopedia zaczęła używać tzw. ramy Taylora. Pozwala ona cyfrowo zaplanować sposób oraz miejsce korekcji wad wrodzonych i zniekształceń. Aparat może być dostosowany do każdej deformacji. – Wykonujemy sporo operacji planowych, ale silną stroną naszego oddziału jest także traumatologia, czyli chirurgia urazowa. Do nas przywożone są dzieci z całego województwa, trafiają tu najtrudniejsze przypadki. Koledzy mają już taką wprawę, że wykonują dziennie 6 - 8 operacji z urazówki – dodaje prof. Snela. – Staramy się ciągle coś roz-
40
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
szerzać, wprowadzać coś nowego na oddziale. Jeśli chodzi o chirurgię ręki, mamy świetnego specjalistę, dr. nauk med. Bogusława Rydzaka. Moim „konikiem” jest wydłużanie kończyn, mózgowe porażenie dziecięce, przepuklina oponowo-rdzeniowa, której nauczyłem się jeszcze na stypendium w Niemczech, ale na szczęście tej wady jest coraz mniej choćby dzięki podawaniu kwasu foliowego kobietom w okresie ciąży i w wieku rozrodczym. Przez kilka lat robiliśmy kursy i szkolenia dla lekarzy ortopedów, teraz lekarze z naszego oddziału są wykładowcami w Szkole Ortopedii Dziecięcej, które to warsztaty organizowane są w Uniejowie. Kilka tygodni temu ponad 1,5 tysiąca lekarzy przyjechało do Rzeszowa na XXXIX Naukowy Zjazd Polskiego Towarzystwa Ortopedycznego i Traumatologicznego. Liczba imponująca, jeśli wziąć pod uwagę, że Rzeszów nie ma kierunku lekarskiego, a zjazd po raz pierwszy odbył się w mieście, które nie jest ośrodkiem klinicznym. – Z pewnością jest to wyraz szacunku dla naszego środowiska ortopedycznego – potwierdza prof. Snela. Jeśli porównamy się z innymi województwami, np. województwem lubelskim, które jest zbliżone wielkością do Podkarpacia, to prezentujemy się naprawdę dobrze. Na Lubelszczyźnie jest sześć oddziałów ortopedycznych, u nas 17. Ważne jest też to, że ich poziom w szpitalach powiatowych jest naprawdę przyzwoity. To oznacza, że pacjent może liczyć na fachową opiekę. Jednak najważniejsze jest, by w najbliższych latach powstał na Podkarpaciu, w Rzeszowie, kliniczny ośrodek kształcący lekarzy, który będzie konsultował i wspierał wszystkie pozostałe szpitale w regionie. Bez tego nie ma mowy o faktycznym rozwoju naukowym i zawodowym środowiska medycznego na Podkarpaciu. Prof. Snela żartuje, że ambicji na Podkarpaciu nam nie brakuje, i dobrze. Gdy on w 2000 r. zostawał konsultantem wojewódzkim ds. ortopedii. Zdarzały się złośliwości, czy aby na pewno konsultantem wojewódzkim powinien zostać ktoś zupełnie nowy, który ledwie kilka miesięcy temu przyjechał do Rzeszowa z Lublina – zwłaszcza że ten region od dawna ma duże ambicje ortopedyczne – mówi prof. Snela. Można nawet mówić o dwóch szkołach ortopedycznych na Podkarpaciu. Pierwsza szkoła, warszawska, była związana ze znanym rzeszowskim ortopedą, dr. Mieczysławem Koczanem, który był uczniem wybitnego polskiego ortopedy, warszawskiego profesora Adama Grucy, pochodzącego z Majdanu Sieniawskiego, nieopodal Przeworska. Drugą, poznańską szkołę ortopedyczną przez lata reprezentował w Przemyślu dr Leon Birn, wychowanek prof. Wiktora Degi z poznańskiej Akademii Medycznej. – A ja po części wpisuję się w tę historię i historię szkoły ortopedii poznańskiej – uśmiecha się prof. Sławomir Snela. – Byłem uczniem prof. Stanisława Piątkowskiego, założyciela Katedry i Kliniki Ortopedii Akademii Medycznej w Lublinie, zaś prof. Piątkowski był uczniem prof. Wiktora Degi. O tym, że Rzeszów nie musi być i nie jest w ogonie miejsc atrakcyjnych zawodowo i naukowo, świadczą liczby – na tegoroczny XXXIX Naukowy Zjazd Polskiego To-
PORTRET
Dr hab. n. med. Sławomir Snela przed Centrami Mikroelektroniki i Nanotechnologii oraz Innowacji i Transferu Wiedzy Techniczno-Przyrodniczej Uniwersytetu Rzeszowskiego.
warzystwa Ortopedycznego i Traumatologicznego zgłoszono aż 300 prac do wygłoszenia, w programie konferencji było miejsce tylko na 60.
W ŻYCIU NIGDY NIE MÓWI SIĘ NIGDY – Sam o sobie mówię: rzeszowski patriota – dodaje prof. Snela. – Ale goście z Polski coraz częściej przyznają, że Rzeszów w ostatnich latach zmienił się zauważalnie. Pojawiły się niezłe hotele, miasto jest zadbane, a na lotnisku widzi się nowoczesny terminal. Jednak mówiąc o rozwoju miasta nie można mieć na myśli tylko budowy dróg czy nowych osiedli mieszkaniowych. Niezbędny jest też rozwój potencjału naukowego. – Powstanie kierunku lekarskiego w Rzeszowie w najbliższych latach to nie fanaberia, lecz konieczność – uważa prof. Snela, który jest też pełnomocnikiem rektora Uniwersytetu Rzeszowskiego ds. utworzenia tego kierunku. – Jesteśmy jednym z czterech ostatnich regionów w Polsce, oprócz opolskiego, świętokrzyskiego i lubuskiego, gdzie nie ma kształcenia lekarzy. Kierunek medyczny nie tylko wpływa na prestiż miasta, poprawę usług medycznych, ale
też ściąga dodatkowe pieniądze choćby na programy naukowe, które Ministerstwo Zdrowia zwykle adresuje do szpitali klinicznych. Aby realnie mówić o naborze na pierwszy rok medycyny w Rzeszowie w 2015 roku, do czerwca 2013 r. musi być złożony wniosek o zgodę na uruchomienie kierunku lekarskiego do Ministerstwa Zdrowia oraz Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Zanim jednak gotowy będzie wniosek, musi zapaść ostateczna decyzja o budowie Zakładu Nauk o Człowieku przy Szpitalu Wojewódzkim nr 2 w Rzeszowie, który w przyszłości byłby ośrodkiem klinicznym podległym Uniwersytetowi Rzeszowskiemu, na którym otwarty zostałby kierunek lekarski. – Rzeszów może być dobrym miejscem do pracy i mieszkania dla osób z ambicjami – dodaje prof. Snela. – Dlatego nie mam żadnych obaw co do tego, czy uda się tu ściągnąć brakujących do otwarcia kierunku lekarskiego samodzielnych pracowników naukowych. Uda się na pewno. Mam świadomość, że Rzeszów, przekształcony w ośrodek kliniczny, być może nie wszystkim będzie na rękę i nie wszystkich będzie zachwycał, ale trudno. Rozwój i postęp są nieuniknione. Niekiedy żartuję, że być może także dla mnie Rzeszów nie jest jeszcze ostatnim przystankiem na zawodowej drodze. Nigdy nie mówię nigdy. ■
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
41
BĄDŹMY szczerzy
„Nawet niezgodnie z prawem”
Jarosław A. Szczepański
Dziennikarz, historyk filozofii, coraz bardziej dziadek.
Stałą pozycją serwisu informacyjnego największej prywatnej telewizji w Polsce jest codzienny materiał kompromitujący największą partię opozycyjną. Schemat tego materiału jest niezmienny: zwolennik opozycji wypowiada się w tonie nienawistnym o aktualnie rządzących, życząc im wszystkiego najgorszego, a także wszystkim sympatykom władzy; ci sami do znudzenia dyżurni eksperci politolodzy i specjaliści od wizerunku odkrywają w tym zagrożenie dla demokracji przez wzgląd na zdziczenie politycznej debaty z prawej strony sceny; politycy od Palikota i Millera przestrzegają przed faszyzmem; zwykli obywatele troszczą się o własne bezpieczeństwo. Ostatnio widzieliśmy jakiegoś gminnego działacza PiS-u, który mówił coś o ewentualnym przegłosowaniu możliwości zastrzelenia premiera, skoro można przegłosować możliwość zabijania nienarodzonych, czy jakoś tam, bo całość przekazu była cokolwiek mętna. W ostatnią niedzielę listopada zacytowano, też dość mętnie, wypowiedź innego prawicowca o wystrzelaniu części dziennikarzy „Gazety Wyborczej” i TVN. Cóż, tylko czekać, aż rozmaite środowiska myślące racjonalnie zaczną się domagać delegalizacji PiS-u, aby zapobiec politycznej katastrofie. Na razie apele o delegalizację testowane są na ONRze i Młodzieży Wszechpolskiej, nawiasem mówiąc mających z PiS-em tyle wspólnego co, mniej więcej, święty Jan Kanty z kanciarzami. Tymczasem na początku listopada, tuż przed Świętem Niepodległości, Kazimierz Kik, ekspert-politolog, którego pełno w „GW”, radiu i telewizji publicznej, a także największej telewizji prywatnej, powiedział w radiu TOK FM: „Wszyscy wiedzą, że Jarosław Kaczyński i Antoni Macierewicz powinni siedzieć (...). Nie jest nawet ważne, czy oni mają rację, czy nie” – dodał. A za chwilę zaprezentował, jak należy zapuszkować Macierewicza: „Zanim by zszedł z mównicy, powinni go aresztować na sali sejmowej, nawet niezgodnie z prawem”.
44
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
Rzecz jasna, tropiciele awanturników politycznych z największej polskiej telewizji nie zauważyli występu profesora Kika w TOK FM – na niego i jemu podobnych nie są zaprogramowani... Nie odpuścili mu za to dziennikarze „Gazety Polskiej”, którym przyznał: „To była wypowiedź emocjonalna, przesadziłem, zagalopowałem się. Oczywiście istnieje problem odpowiedzialności za słowo, ale w demokracji nie można nikogo zamykać za słowa do więzienia”. Widać prof. Kik po występie w TOK FM najwyraźniej zaprzyjaźnił się z kalkulatorem i mu wyszło, że lepiej opłaci się wycofać. Skądinąd ciekawostką jest, skąd biorą się ci eksperci-politolodzy garnący się do maistreamowych mediów. Kazimierz Kik w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku studiował historię na Uniwersytecie Jagiellońskim, wtedy wstąpił do PZPR. Później pracował w partyjnej Akademii Nauk Społecznych, był też lektorem Komitetu Centralnego PZPR. W latach osiemdziesiątych krytykował hiszpańskich komunistów za to, że nie poparli wprowadzenia w Polsce stanu wojennego. No i był przeciwny przystąpieniu Polski do NATO. Biorąc to wszystko pod uwagę trudno się dziwić, że marzy mu się posłać Kaczyńskiego i Macierewicza za kratki. O korzeniach Kika żadne ochoczo goszczące go i cytujące media nie poinformują swoich widzów, słuchaczy i czytelników. Ekspert musi sprawiać wrażenie uczonego i bezstronnego. Od jakiegoś czasu z uporem przywołuję w tym miejscu fakty świadczące o tym, że wolność słowa i demokracja, to nie są dobra samopielęgnujące się, o które nie trzeba się przesadnie troszczyć. Nie jest tak, że jak już są, to sobie będą. W Polsce w coraz większym stopniu media, szczególnie te adresowane do milionów odbiorców, stają się swą własną karykaturą – informacja nie tyle ma służyć poszerzaniu wiedzy o otaczającej nas rzeczywistości, ile, obłożona stosownym kontekstem, ma wywołać u odbiorcy pożądane emocje. Czyli, krótko mówiąc, jesteśmy manipulowani. Na manipulację uodparnia, niczym szczepionka, świadomość bycia manipulowanym. Innej obrony nie ma. ■
AS z rękawa
Bezradni kontra bezsilni
Krzysztof Martens
brydżysta, polityk, dziennikarz, trener. Człowiek renesansu o wielu zainteresowaniach i pasjach. Dzięki brydżowi obywatel świata, który odwiedził prawie wszystkie kontynenty i potrafi się dogadać w wielu językach. Sybaryta lubiący dobre jedzenie i szlachetne czerwone wino.
Konflikt izraelsko-palestyński obserwuję z Ejlatu, pięknego miasta położonego nad zatoką Akaba (Morze Czerwone). Jestem po lekturze felietonu Roberta Mazurka „Żydzie nadstaw drugi policzek”(„Rzeczpospolita”) i nie ukrywam, że krew mnie zalała. Lubiany przez czytelników dziennikarz porusza się po delikatnej, trudnej i skomplikowanej rzeczywistości Bliskiego Wschodu z wdziękiem troglodyty. „Nie usprawiedliwiam żadnej przemocy, ale gdyby ktokolwiek zechciał unicestwić moje państwo, zepchnąć wszystkich Polaków do Bałtyku i jeszcze oburzał się, że mu na to nie pozwalam, to raczej nie mógłby liczyć na moje zrozumienie.” Pan Mazurek nie zauważył, że Izrael posiada najlepiej uzbrojoną i wyposażoną armię na świecie, liczącą 175 tysięcy znakomitych żołnierzy i 450 tysięcy świetnie wyszkolonych rezerwistów. Gdyby armie wszystkich krajów arabskich próbowały ten kraj unicestwić, to ich porażka byłaby szybka i nieuchronna, a Żydzi nie zdążyliby się nawet spocić, i to nie naruszając swojego potencjału nuklearnego. „Im więcej czytam o Bliskim Wschodzie, tym bardziej uderza niechęć, by nie powiedzieć nienawiść do Izraela. Żydzi nadużywają prawa do samoobrony – grzmią owi specjaliści. Wystarczy wszak, że zestrzelą lecące na siebie rakiety, po co jeszcze ostrzeliwać Gazę, wszak cierpią niewinni. Słuszne to rozumowanie chciałbym zadedykować Tobie, Drogi Czytelniku. Napadnie Cię w ciemnej bramie zbir? Masz prawo uciec, zrobić unik, ale za nic w świecie nie oddawaj żulowi, bo – nie daj Boże – okażesz się silniejszy, nie daj Boże zrobisz mu trwałe kuku, nie daj Boże skrzywdzisz człowieka.” Konflikt rozpoczął się od wystrzelenia rakiety ze Strefy Gazy w kierunku izraelskiego pojazdu opancerzonego. Rannych zostało czterech żołnierzy. Izrael odpowiedział ostrzałem artyleryjskim, co doprowadziło do wystrzelenia przez Palestyńczyków 25 rakiet. Decyzja o eskalacji napięcia wokół Strefy Gazy zapadła, według
46
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
komentatorów żydowskich, w Teheranie. Irański program nuklearny jest bliski ukończenia, a Izrael wciągnięty w lokalny konflikt nie będzie w stanie wystąpić zbrojnie przeciwko Iranowi, głównie z racji politycznych, a nie militarnych. W powodzi rutynowych i w większości hipokratycznych oświadczeń politycznych wielkich tego świata, zainteresowało mnie wezwanie szefowej dyplomacji UE Catherine Ashton skierowane do Izraela, by jego reakcja na ataki Palestyńczyków była proporcjonalna. Wróćmy do zbira z felietonu Roberta Mazurka. Kiedy będziemy mieli do czynienia z reakcją nieproporcjonalną? Dostaliśmy od zbira w mordę – w ramach odpowiedzi na ten czyn zastrzelimy jego, całą jego rodzinę i pół wsi, z której pochodził. Będzie to morderstwo, za które grozić nam będzie kara śmierci lub dożywotnie więzienie. To jednak, co w wykonaniu zwykłego człowieka jest przestępstwem, w przypadku silnego państwa nazywa się doktryną, polityką lub strategią odstraszania. Po tygodniu konfliktu w Strefie Gazy przyjrzyjmy się bilansowi ofiar. Na pięciu martwych obywateli Izraela przypada 120 zabitych Palestyńczyków, w tym sporo kobiet i dzieci. Teraz łatwiej jest zrozumieć wezwanie pani Ashton. Światli Żydzi, z którymi miałem okazję w Ejlacie dyskutować, podchodzą do tego problemu pragmatycznie. Krytykują izraelską strategię odstraszania, dlatego że jest droga – tydzień prowadzenia walki kosztował 300 milionów dolarów. Dlatego że prowadzi do straty zysków – to prawda, hotele w Ejlacie opustoszały. Co jednak najważniejsze – według nich – strategia jest nieskuteczna. Po tygodniu konfliktu w Strefie Gazy Hamas urósł w siłę, a w Izraelu prawicowe „jastrzębie” w zbliżających się wyborach dostaną dodatkowe głosy, a chętnych do roli zamachowca-samobójcy wyprodukowano bez liku. Jak wyjść z tego klinczu? Na powstanie niepodległego państewka Palestyny – co zapewne rozwiązałoby problem – nie ma i nie będzie zgody. Łańcuch krzywd obustronnych nie ma końca, a krew nie wsiąka w ziemię – rodzi zapiekłą nienawiść. Bezradni Żydzi zmagają się z bezsilnymi Arabami – wygląda jakby wypowiedzieli wojnę pokojowi. ■
MĘSKIE, żeńskie, nijakie
Co w życiu najlepsze?
Lena Świadek
Łatwiej chyba napisać czego nie robiła, niż co robiła. Pisarka, dziennikarka, modelka, choreograf, podróżniczka, biznes coach. Obecnie pisze i współtworzy dwujęzyczny magazyn GoodLifePoland. Niepoprawana optymistka, uwielbia podróże i spotkania z ciekawymi ludźmi.
No więc ponoć, jak podają niektóre źródła, ma być, dodam, że po raz kolejny, koniec świata. Zeznania są różne, ale większość wskazuje na znamienną datę 21grudnia 2012 roku. Na moje skromne oko, mnie to wygląda bardziej na początek, po pierwsze roku, po drugie pewnej ery. I jak to zwykle bywa z przełomowymi datami, to dobry czas, by spojrzeć wstecz i zrobić małe podsumowanie. Jeśli faktycznie coś ma się skończyć lub zacząć, dobrze siebie zapytać: co bym chciał/ chciała, a za co już definitywnie w moim życiu podziękuję ;-) Patrząc na najbliższe podwórko, nasuwa mi się taka refleksja, że nie mogę uwierzyć, iż jestem z Wami na kartach VIP-a już trzy lata. Pamiętam doskonale, jak poznałam Anetkę Gieroń, redaktor naczelną pisma, i jak to często bywa w moim życiu, w którym wiele wydarza się przez tzw. przypadek, nasza przemiła rozmowa o mojej książce przerodziła się w propozycję współpracy. Ciekawy czas, doprawdy, i zastanawiam się, czy u Was też taki rozpędzony. To właśnie trzy lata temu wylądowałam na polskiej ziemi po prawie pięciu latach błąkania się po świecie. Zdawało mi się wtedy, że będzie to tylko krótki przystanek, że taki pędziwiatr jak ja nie zagrzeje nigdzie miejsca na dłużej, cygańska dusza porwie mnie dalej w nieznane. A jednak stało się inaczej, z czego z perspektywy czasu ogromnie się cieszę. Nie to, że nie próbowałam, były plany i powzięte za nimi kroki, ale Przeznaczenie wyznaczyło mi inny kierunek. Działy się rzeczy dziwne, wręcz tajemnicze, jak zagubienie mego biletu przez linie lotnicze, które uniemożliwiło mi powrót do Stanów we właściwym czasie, zbiegi okoliczności, które odciągały mnie od innych podróży, aż odnalazłam coś wartego pozostania w ojczystym kraju. Ale to już zupełnie inna historia :-) Kiedy patrzę na czas spędzony w Polsce, jawi mi się jako rozpędzona, szalona karuzela. Kolorowa, to prawda, bo działo się dużo i ciekawie, z rozmachem, ale zdecydowanie za szybka i na dłuższą metę przyprawiająca o zawrót głowy. Za dużo pracy, za dużo znajomości, za dużo ambicji... w końcu zmęczona
48
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
wysiadłam z karuzeli i zaczęłam odkrywać, jak piękne jest życie, kiedy dajemy sobie przestrzeń na bycie; kiedy szanujemy nasz wewnętrzny rytm, mądrze zarządzając daną nam energią. Być może się powtarzam, Kochani, ale wciąż jeszcze zachwycam się możliwością robienia tego, co się kocha, przy niespiesznym, uważnym smakowaniu życia. Celebruję mój własny powrót do prostoty i właściwie, jeśli miałabym przekazać coś wartościowego innym, to właśnie tę drogę. O tym piszę, o tym mówię, tego uczę na warsztatach samorozwoju, które prowadzę. Chyba musiałam się zatrzymać na dłużej w jednym miejscu, aby odbyć tę najważniejszą z podróży: do wnętrza Siebie. Nie obyło się bez kilku upadków, a nawet wpadek, ale warto było. Wiedzieć, czego się nie chce, to już połowa sukcesu. Trochę jak w książce „Chata” autorstwa WM. Paula Younga, którą gorąco Wam polecam, szczególnie na świąteczny czas. Opowieść otwierająca serce, prosta i wzruszająca jak uśmiech, bestseller numer 1 New York Timesa, który czyta się szybko, ale pamięta długo. Czasem trzeba spojrzeć na najgłębsze rany w nas, aby odkryć ukryty pod nimi skarb. Paul Young napisał tę książkę dla swoich dzieci, bez intencji publikacji, a kiedy jego przyjaciele wydali ją własnym sumptem, wylądowała na pierwszym miejscu listy bestsellerów i pozostała tam przez rok. No właśnie. Więc czego już nie chcę? Nie chcę, Kochani, pisać tylko o ludziach sławnych... za to chętnie napiszę o ludziach dobrych i ciekawych, co nie zawsze idzie w parze. Nie chcę pisać o egzotycznych podróżach, ale o podróżach do miejsc niezwykłych...tych w nas...i pośród nas. Nie wiem jak Wy, ale ja wierzę, że czasem o wiele lepiej być z bliską osobą pod przysłowiową gruszą niż kisić się w złej atmosferze w największym luksusie. Jeśli czegoś ta epoka, która się właśnie kończy, mogła nas nauczyć, to szacunku dla rzeczy prostych i naturalnych: świeżego powietrza, niemodyfikowanego pożywienia i autentycznych relacji międzyludzkich. I tego z pewnością chcę. I tego Nam gorąco życzę. Niech rok 2013 będzie pasjonującą podróżą, a może powrotem do tego, co w życiu najlepsze. ■
PROCES myślowy
Dyscyplina światopoglądowa. Czemu nie? Jerzy Borcz
adwokat, współwłaściciel Kancelarii Adwokackiej J. Borcz i Partnerzy, specjalizujący się w prawie gospodarczym i handlowym. Zapalony myśliwy, koneser wina, zwłaszcza pochodzącego z krajów Nowego Świata.
W ostatnim czasie, przy okazji zaskakującej decyzji parlamentu o skierowaniu do dalszych prac sejmowych projektu ustawy autorstwa Solidarnej Polski, zaostrzającego przepisy antyaborcyjne, dość dużo mówiło się o wolności sumienia posłów. Kilkudziesięciu posłów PO zagłosowało za tym projektem, wbrew stanowisku kierownictwa klubu. Zrobiło się wokół tego niemałe zamieszanie, niektórzy posłowie z dumą eksponowali swą samodzielność, powoływali się na klauzulę sumienia, wyrażali satysfakcję z tego, iż należą do partii, która pozostawia im swobodę w sprawach światopoglądowych. Ale trochę później, po reprymendzie ze strony premiera, w kolejnym głosowaniu w tej sprawie projekt Solidarnej Polski Sejm odrzucił, zaś zdecydowana większość posłów PO, którzy pierwotnie poparli projekt, tym razem była przeciw. Jedynie kilku wytrwało przy wcześniejszej postawie. Inni, jak na przykład John Godson, mało przekonująco wyjaśniali zmianę swego stanowiska. Wszyscy jednak podkreślali jako coś szczególnie cennego, że i tym razem nie było dyscypliny klubowej przy głosowaniu, że nie „łamano sumień” . Zresztą posłowie innych partii również często wskazują, jak bardzo ważne jest dla nich zachowanie swobody decyzji w takich sprawach i już chyba dość powszechnie przyjmuje się, iż tak właśnie być powinno. Ja jednak uważam, że właśnie być nie powinno, że mankamentem naszego politycznego obyczaju stało się uznanie, iż niedopuszczalne jest egzekwowanie dyscypliny partyjnej w sprawach światopoglądowych. Przecież to właśnie wspólne poglądy w takich sprawach powinny być osią, wokół której organizują się podmioty polityczne. Jeżeli ludzie myślą to samo w sprawach dotyczących życia poczętego, zapłodnienia in vitro, eutanazji, związków partnerskich, praw mniejszości, podstawowych praw socjalnych i politycznych wywodzonych z określonego systemu wartości, roli wiary i Kościoła w życiu społecznym i politycznym, tradycji narodowej, to powinni być w jednej partii, gdzie mają szansę dobrze ze sobą współpracować i głosować w parlamencie naprawdę zgodnie ze swoimi poglądami i sumieniem. Trzeba pamiętać, że społeczne, ekonomiczne i polityczne konsekwencje dokonywanych w tych sprawach wy-
50
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
borów, przełożone na treść ustaw, są ogromne, dotykają często wszystkich obywateli i to w sposób bardzo istotny. Partie idące do wyborów powinny więc czytelnie określać swe stanowisko w najważniejszych sprawach światopoglądowych tak, aby wyborcy mogli identyfikować te z nich, które najbardziej odpowiadają ich poglądom. Wiarygodność prezentowanych przez partie postaw i poglądów powinna być gwarantowana właśnie możliwością egzekwowania dyscypliny partyjnej. Chodzi o to, aby unikać takich sytuacji, kiedy wyborca głosujący na określonego posła z danej partii, prezentującego odpowiadające wyborcy poglądy, za sprawą partyjnych kolegów owego posła dostanie produkt ustawowy kompletnie odmienny od tego, czego oczekiwał. Dzisiaj bowiem tak naprawdę nie bardzo wiadomo, co jest osią gromadzenia się ludzi w wielu partiach, ich charakter zaczyna przypominać zmieniającą się magmę. Programy partyjne zaczynają być budowane wedle wskazań sondaży i reguły „dla każdego coś miłego”, przy jednoczesnym łatwym zapominaniu tego, co się wcześniej mówiło. Skąd wyborca ma wiedzieć, czego się po partii spodziewać w ważnych dla niego sprawach, jeśli każdy poseł, powołując się na klauzulę sumienia, może zrobić, co zechce? Argumenty o zakazie łamania sumień nie brzmią moim zdaniem poważnie, jeśli wziąć po uwagę, że najsurowsze konsekwencje, jakie mogą dotknąć posła w razie złamania dyscypliny w głosowaniu, to usunięcie z klubu. Nie jest to wielka cena za obronę swych poglądów, a poza tym jak się w ważnych sprawach myśli inaczej niż partyjni koledzy, to może lepiej się rozstać. Pamiętam, ile oburzenia wywołała kiedyś wypowiedź arcybiskupa Michalika, której sens był taki, że katolik powinien głosować na katolika, Żyd na Żyda, a ateista na ateistę. Może istotnie nie brzmiało to najlepiej, ale myślę, że w trochę innym, szerszym znaczeniu byłoby to uzasadnione. Ale kto dzisiaj w świecie postpolityki zwraca uwagę na światopogląd? ■
FOTOGRAFIA
VIP kultura „Freedom”.
„Ptaki”.
Otaczają nas obrazy Dziś każdy może wykonać zdjęcie, każdy może mieć sprzęt, który – zdaniem amatorów – sam robi zdjęcia. Dziś wszystko jest zautomatyzowane, aparaty cyfrowe również. Jakie w tym świecie jest miejsce artysty-fotografika? Janusz Wojewoda odpowiada: – Twórczość fotograficzna to manipulacja obrazem, kreowanie realnego świata. „Altered reality” zdobywa coraz więcej zwolenników wśród twórców-fotografów. Po to, by ukazać głębszą, często niedostrzegalną prawdę o świecie. Zdjęcia mają coraz mniej wspólnego z informacyjnym i realnym przedstawianiem rzeczywistości. A więc należą do sztuki. Sztuka wybiera to, co jej odpowiada i odrzuca to, co jej nie odpowiada. We współczesnej fotografii artystycznej materialny świat oddala się, realność przedmiotów i ludzi zanika. Zdjęcia odwołują się coraz mniej do konkretnych przedmiotów, bardziej nawiązując do innych obrazów. Tak tworzone fotograficzne znaki kreują swój własny świat, a właściwie, na nowo – nasz świat. Zdjęcia robi się głową. Aparat fotograficzny jest tylko niezbędnym narzędziem.
Tekst Antoni Adamski Fotografie Janusz Wojewoda
FOTOGRAFIA
„Mój przyjaciel George”. – Fotografowałem Nowy Jork. Fotografowałem przygniatające monotonią fasady wieżowców i morze świecących reklam na Times Square. Tę monotonię ożywiło stado lecących ptaków, których czarne sylwetki wprowadziły nowy element – element życia, burzący martwe struktury wielkiego miasta. Tak powstało zdjęcie „Ptaki”. Oglądając zdjęcia Janusza Wojewody doznaję szeregu skojarzeń i refleksji. Podzielę się nimi z Czytelnikiem. Zdjęcie „Op Art”: w szklanej ścianie wieżowca odbijają się sylwetki innych budynków. Sylwetki te dematerializują się, kontury są faliste, giętkie jak linie w architekturze Antonio Gaudiego. Wyższe partie budynku, przecięte inną taflą szkła, oddzielają się od całości, płyną w powietrzu. Powstała odrealniona kompozycja, jakby żywcem przeniesiona z galerii sztuki. Zdjęcie może z biegiem lat budzić coraz to nowe skojarzenia. Oglądam zdjęcie z 1987 roku, przedstawiające wieże World Trade Center na tle stojącej w pobliżu niewielkiej starej kaplicy. Krzyż i dzwon sygnaturki kontrastują z jasnymi płaszczyznami wież WTC. W świetle późniejszych wydarzeń z 11 września, kompozycja nabiera nowych, nieoczekiwanych znaczeń. „Mój przyjaciel George” to zdjęcie przedstawiające jakby księżycowy pejzaż miejski z bezładnie położonymi budynkami Dolnego Manhattanu. Na pierwszym planie wysypisko gruzu, zbędnych przedmiotów i przerdzewiałych karoserii samochodowych. Na zdezelowanej kanapie rozsiadł się przyjaciel fotografika, George, obecnie znany nowojorski artysta malarz. Uderza kontrast martwego, groźnego, tajemniczego krajobrazu z człowiekiem, który znalazł się tu przypadkiem (a może nie), jest w tym otoczeniu obcy i wyraźnie pozuje do zdjęcia. Janusz Wojewoda ingeruje także w naturę – w porządek harmonijnie skonstruowanego świata, wprowadzając w tę harmonię własny, subiektywny ład. W płótnach Kamila Corota harmonię kompozycji podkreśla mała, niedostrzegalna na pierwszy rzut oka plamka intensywnej czerwieni. W „Żółtych polach” Janusza Wojewody tę rolę odgrywa bryła niewielkiego domku na trzecim planie. Widzimy nieefektowny, zszarzały trapez kwitnącego pola (na pierwszym planie) zestawiony z trójkątem pola w intensywnej żółci. Ta żółć okalająca zieleń pól powtarza się w głębi. Obok nich zrudziałe kolory drzew oraz intensywna, nienaturalna barwa nieba. Artysta, manipulując barwa-
54
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
mi i ich nasileniem oraz kadrem, kreuje w gruncie rzeczy własną rzeczywistość. Jak wyglądałby ten pejzaż bez jego ingerencji? Prawdopodobnie tak, jak zdjęcie z kartki pocztowej. Oglądam zdjęcia martwych natur. Jedna z nich przedstawia dwa cynowe dzbanki. Ich szara, zimna powierzchnia kontrastuje z jaskrawą , soczystą czerwienią owocu granatu, który w starożytności symbolizował płodność i pełnię życia. W chrześcijaństwie jego doskonały, kulisty kształt obrazował doskonałość i dobroć Boga, był atrybutem Marii i Kościoła. Jabłko granatu oznacza też otwierającą się na bliźniego miłość, a jego ciemnoczerwony sok – krew męczenników. Zestawienie martwych przedmiotów z owocem to kontrast życia i śmierci. Temat życia i śmierci, nieuchronnego przemijania, obecny jest również w innych martwych naturach Janusza Wojewody. Widać go na zdjęciu usychającego ziemniaka, który wypuścił młode pędy. Sam ziemniak usycha, nowe, młode pędy czerpią z niego swoje nowe życie. Na innym zdjęciu widzimy fantastyczny kształt pomarszczonego, widocznie przez wszystkich zapomnianego, usychającego jabłka. Ziemniak i jabłko umieszczone zostały na tym samym marmurowym postumencie: dekoracyjnym i martwym, kontrastującym ze zmiennymi formami życia zmierzającego ku śmierci. Starannie skomponowane martwe natury to mikrokosmos artysty, ukazujący prawidła rządzące wszechświatem – makrokosmosem. Te kompozycje są symbolem vanitas – marności przemijającego świata. Autoportrety Janusza Wojewody to nie fotograficzne wizerunki. To wirtualna autobiografia, często w wykreowanym entourage’u, w otoczeniu dziwnych i symbolicznych rekwizytów lub pamiątek z przeszłości. W pracy „Wolność” autor upodabnia się do demiurga, spoglądającego na poruszane za pomocą sznurków ludzkie manekiny. W innych, bardzo osobistych pracach, zestawia własny wizerunek ze starymi fotografiami swoich przodków („Przodkowie”), spogląda w gwiazdy przez wielką kartonową lunetę („Obserwator) lub trwa w zamyśleniu nad szachownicą pełną odrealnionych postaci – kadłubków (Wolność 2”). „Mój stary przyjaciel” to portret wykonany w technice wielobarwnej gumy chromianowej, ulubionej techniki fotograficznej Janusza Wojewody.
„Przodkowie”. Większość z wymienionych tu zdjęć zdobyła medale i nagrody na międzynarodowych salonach fotograficznych na całym świecie. Nierzadko na jednym międzynarodowym konkursie artysta zdobył po kilka medali, np. w 2011 i 2012 roku na dorocznej wystawie w USA w Północnej Georgii otrzymał medal Best Of Show, 3 medale Norga, medal Gaso i 30 wyróżnień honorowych (2011) oraz 15 wyróżnień honorowych (2012). W Spanish Andorran Circuit 2012 w Hiszpanii (nadesłano ok. 5 tysięcy fotografii) jego praca otrzymała Złoty Medal FIAP. W 2012 roku na prestiżowym, krajowym konkursie fotograficznym BZ WBK PRESS FOTO 2012, Janusz Wojewoda zajął I miejsce w kategorii fotografii kreacyjnej. Wystawa, składająca się z nagrodzonych zdjęć, eksponowana jest jak co roku kolejno w miastach wojewódzkich. W Rzeszowie wernisaż wystawy odbył się we wrześniu. Artysta od kilku lat nie miał dużej indywidualnej wystawy w Rzeszowie, nie wydał też albumu ze swoimi pracami. – Nie stać mnie na to i brak propozycji – tłumaczy fotografik. ■
„Mój stary przyjaciel”.
Janusz
Wojewoda Artysta fotografik, oprócz tradycyjnej fotografii tworzy w technice gumy chromianowej. Ur. w 1946 r. w Krakowie, gdzie ukończył studia w 1971 roku, na Wydziale Metali Nieżelaznych AGH. Jest członkiem FIAP (Fédération Internationale de l’Art Photographique) z tytułem Artiste FIAP (AFIAP), a od 2012 roku Excellence FIAP (EFIAP). Jest członkiem PSA (Photographic Society of America) z tytułem 4Star PSA oraz członkiem rzeczywistym Stowarzyszenia Twórców Fotoklub Rzeczypospolitej z tytułem Artysty AFRP. Autor 21 indywidualnych wystaw fotograficznych w kraju (Kraków, Rzeszów, Łańcut, Przemyśl) oraz za granicą (Australia, Kanada, Węgry). Brał udział w około 250 wystawach zbiorowych i pokonkursowych, głównie za granicą. Jego prace były eksponowane w: Australii, Argentynie, Austrii, Andorze, Belgii, Bośni i Hercegowinie, Chinach, Chorwacji, Czechach, Danii, Francji, Finlandii, Hongkongu, Hiszpanii, Holandii, Indiach, Irlandii, Indonezji, Japonii, Kanadzie, Luksemburgu, Macedonii, Malezji, w Niemczech, Słowenii, Słowacji, Serbii, Singapurze, Szwecji,Turcji, na Tajwanie, w USA, Wielkiej Brytanii, we Włoszech, na Węgrzech, w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Otrzymał około 60 medali i kilkadziesiąt wyróżnień honorowych na międzynarodowych salonach fotograficznych, w tym: Złoty Medal FIAP – Hiszpania, Złoty Medal PSA – Chiny, Złoty Medal – Japonia (dwukrotnie), Złoty Medal FSS – Serbia, Złoty Medal PS - Indie, Medal Best of Show – USA, Srebrny Medal – Luksemburg, Medal of Excellence – USA, Srebrny Medal – Taiwan itd. Został wymieniony w amerykańskim “Who is Who in Photography” Journal w 2010 i 2011 roku. Jest jurorem na międzynarodowych salonach fotograficznych. Za twórczość w dziedzinie fotografii odznaczony Medalem 150-lecia Fotografii (1989), Odznaką „Zasłużony Działacz Kultury” (1999), Srebrnym Krzyżem Zasługi (2000), Złotym Medalem „Za Fotograficzną Twórczość” (2010). W latach 1986 -1987 mieszkał i pracował w Nowym Jorku. Od 1988 roku prowadzi w Rzeszowie Autorską Agencję Fotograficzno-Wydawniczą 6x6. Od 1998 roku współpracuje z Towarzystwem Pomocy im. Św. Brata Alberta. Mieszka w Rzeszowie.
KULTURA Boże Narodzenie według Andy'ego Warhola Muzeum Okręgowe w Rzeszowie Wystawa czynna od grudnia 2012 r. do 22 stycznia 2013 r. Ekspozycja zatytułowana „Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku, Andy!” ukazuje mało znaną twórczość artysty, gdzie do głosu dochodzi jeszcze tradycja rodzimej kultury. Tradycję tę kultywowała matka artysty, Julia Warhola, która miała wpływ na jego działania twórcze. Młody Andy z upodobaniem powielał kaligrafię matki w swych reklamach, materiałach promocyjnych, opierał się na jej sugestiach w kwestiach artystycznych. Z upodobaniem wykorzystywał wyrazistą kolorystykę, stosował technikę monotypii, zabiegi zwielokrotnienia elementów dekoracyjnych tak charakterystyczne dla rusińskich twórców. Na wystawie zaprezentowano dzieła, które tematycznie związane są z okresem Bożego Narodzenia. Ukazują one nieznanego Warhola, nie jako ekscentryka, budzącą kontrowersje gwiazdę popkultury, ale jako wrażliwego człowieka, powracającego do swych rodzinnych korzeni, do swojego dzieciństwa, gdzie można odnaleźć spokój i bezpieczeństwo.
Norblin na stałe w Stalowej Woli Niezwykłe wydarzenie, jakim w 2011 roku była wystawa dorobku Stefana Norblina z udziałem m.in. syna artysty, Andrew, ma swój ciąg dalszy. W Muzeum Regionalnym w Stalowej Woli powstaje kolekcja prac Stefana Norblina. W październiku 2012 roku – po tym, jak okazało się, że wbrew dotychczasowym ustaleniom, prochy Stefana Norblina i jego żony, Leny Żelichowskiej, nie zostały rozsypane nad jeziorem w pobliżu San Francisco, lecz spoczywają w urnach na cmentarzach w okolicy tego miasta – sprowadzono ich prochy do Polski, gdzie odbyły się uroczystości pogrzebowe. W tym samym czasie w Muzeum Plakatu w Wilanowie otwarto wystawę Sztuka poza czasem. Stefan Norblin (1892–1952), której współorganizatorem jest Muzeum Regionalne w Stalowej Woli Niedawno okazało się, że Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego przyznało dotację Muzeum Regionalnemu w Stalowej Woli na zakup szesnastu kalifornijskich obrazów Stefana Norblina, które wypożyczone rok temu do Polski przez The Polish Arts and Culture Foundation z San Francisco, zostały tu odnowione i pokazane na wystawie. Ekspozycja tych prac zostanie pokazana wiosną 2013 r. i będzie ona zapowiedzią wystawy stałej poświęconej twórczości Norblina. Tym samym stalowowolskie muzeum będzie pierwszą placówką muzealną w Polsce gromadzącą prace Norblina. W tym roku muzeum zostało obdarowane przez niemieckiego badacza twórczości artysty, Clausa Ullricha Simona dwiema akwarelkami artysty – „Dama w kostiumie” i „Portret kobiety”. C.U. Simon przekazał do muzeum swoje archiwum badań nad twórczością Norblina. Składają się na nie liczne dokumenty oraz zbiór fotografii z archiwum rodzinnego Norblina, a także unikatowe slajdy ilustrujące głównie dzieła artysty w Indiach.
„Tchnienie” Premiera: 1 grudnia Teatr Przedmieście, ul. Reformacka 4 „Tchnienie” w wykonaniu Teatru Przedmieście to kameralna opowieść o miłości, śmierci i cierpieniu. Życie bohaterów toczy się tu na pograniczu jawy i snu, rzeczywistości i wspomnienia. Na plan pierwszy wyłania się pojedynczy człowiek postawiony sam na sam w obliczu śmierci. W tej autorskiej sztuce każdy znajdzie odbicie swoich najgłębszych tęsknot, pragnień i lęków, swojej wrażliwości i siły. Te filozoficzne rozważania, które odbywają się poprzez dialog aktorów z publicznością, zmierzają do postawienia ważnego pytania: czy miłość może nas uwolnić od strachu śmierci? Scenariusz i reżyseria: Aneta Adamska. Występują: Aneta Adamska, Maciej Szukała.
56
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
Moje Ulubione
Podczas IV Gali VIP-a oklaskiwali Państwo występ Lory Szafran, która przedstawiła projekt „Sekrety życia według Leonarda Cohena”. Płytę pod tym tytułem recenzowałam w tym miejscu, „prorokując” jej rychły sukces. Tak się też staElżbieta Lewicka, absolwentka Akademii Muzycznej w Katowicach, ło. Krążek zyskał miano Złotej Płyty już krytyk muzyczny, dziennikarka Radia Rzeszów. trzy miesiące po premierze. Myślę, że nagrania, które tym razem zarekomenduję, także zdobędą uznanie publiczności, zwłaszcza tej wymagają- strumentach akustycznych. Płyta zawiera tylko 6 utworów, a szkocej i wyrafinowanej. da, bo po ich wysłuchaniu mam apetyt na wiele więcej. Otwierający Właśnie ukazała się płyta „Noya Jakubek Maseli”. Bywalcy krążek, tajemniczo brzmiący „Rubikon” (komp. B. Maseli) uruchafestiwali i koncertów jazzowych w Polsce doskonale znają moż- mia wyobraźnię słuchacza, stawia pytanie o różnego rodzaju graniliwości i dokonania muzyków, których nazwiska firmują ów krą- ce, sens i konsekwencje ich przekraczania. „Abc song” (Z. Jakubek) żek, który jest zapisem koncertu. Po wysłuchaniu tej płyty chciało- to niezwykle ekspresyjny temat, który w chorusach improwizowaby się zakrzyknąć: „Vivant professores!”, bowiem Nippy Noya, Zbi- nych nieoczekiwanie przeistacza się w wypowiedzi o mocno liryczgniew Jakubek (rzeszowianin!) i Bernard Maseli to nie tylko wy- nym charakterze. „Africa” (B. Maseli) tchnie nienachalną egzotytrawni instrumentaliści i kompozytorzy, ale też nauczyciele akade- ką i wielką nostalgią. „The unknown guy” (Z. Jakubek) jest niepomiccy z tytułami, ogromną wiedzą i umiejętnościami muzycznymi. prawnie radosny, a „Ballada o pokuszeniu” (Z. Jakubek) utrzymana W 1993 r. Jakubek i Maseli założyli duet Back In. Niebawem dołą- w miarowym, średnim tempie zachwyca doskonałością rozwiązań czył do nich indonezyjski mistrz instrumentów perkusyjnych, Nip- harmonicznych i zakończeniem nawiązującym do klasycznej estetypy Noya. Suma talentów, pasji i muzycznego doświadczenia spra- ki muzycznej. Płytę zamyka frenetyczna i magiczna zarazem „Siówiła, że muzyka tworzona przez trio Noya Jakubek Maseli ma cha- demka” (B. Maseli), która oprócz ładunku niezwykłej ekspresji zarakter bezprecedensowy w skali światowej. Jakubek i Maseli wyko- wiera także wątek liryczny. rzystują w pełni możliwości instrumentalne, jakie daje współczesna Muzyka w wykonaniu tria Noya Jakubek Maseli to potężna dawelektronika. Środkiem do realizacji muzycznych celów są tu moduły ka pozytywnej energii. To muzyka w pełni oddająca osobowości jej brzmieniowe, dzięki którym artyści mają nieograniczone możliwo- twórców, muzyka niemająca cech wtórności, grana na żywo i po miści sonorystyczne, podobnie jak N. Noya grający dla odmiany na in- strzowsku. ■
Lata dwudzieste... lata trzydzieste... Sportowy samochód Spartan o charakterystycznych opływowych kształtach, umieszczony w hallu Muzeum Narodowego Ziemi Przemyskiej, wprowadza w klimat ekspozycji poświęconej latom międzywojnia w Warszawie i Przemyślu. Stare fotografie pokazują inne cuda ówczesnej techniki, jak niedościgniony do dziś pociąg Lux Torpeda z elegancką salonką i restauracją oraz czystą kuchnią. Lux Torpeda obsługiwała najbardziej uczęszczane trasy, jak Warszawa – Lwów przez Przemyśl. Takie jest tło ekspozycji, która prezentuje życie codzienne XX-lecia międzywojennego. Były to trudne lata, lecz mimo biedy i długotrwałego kryzysu ekonomicznego kultura pełniła w nim pierwszoplanową rolę. (Odwrotnie niż dzisiaj: także mamy kryzys, ale kultura została sprowadzona na margines życia społecznego). W Warszawie działało 20 teatrów i 70 kin – te ostatnie odwiedzało 12 tysięcy widzów rocznie. Sportowy samochód Spartan stylizowany na lata 20. XX w. jest dobrym wprowadzeniem Co najciekawsze: odległy od stolicy, lecz bynajmniej nie prodo ekspozycji w Muzeum Narodowym wincjonalny Przemyśl czerpał z tej kultury pełnymi garściami. Ziemi Przemyskiej. Miejscowa publiczność gościła tak znakomitych artystów jak Ada Sari (1919 r.), Jan Kiepura czy Artur Rubinstein (obaj w 1934 r.). Nie brakowało rozrywki w najlepszym wydaniu. Hanka Ordonówna, Zula Pogorzelska, Eugeniusz Bodo, Adolf Dymsza kilkakrotnie odwiedzali miasto, szczycące się najstarszym teatrem amatorskim w Polsce: Towarzystwem Dramatycznym Fredreum – 1869. Warszawa – Przemyśl, kierunek Lwów. Podróż po 20-leciu międzywojennym – wystawa w Muzeum Narodowym Ziemi Przemyskiej we współpracy z Muzeum Historycznym m.st.Warszawy. ■
Tekst Antoni Adamski Fotografia Dariusz Delmanowicz
Filharmonia Podkarpacka AB 14 XII 2012, piątek, godz. 19.00 Ze szlachetnym patosem! Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej J. Chrenowicz – dyrygent, M. Łapszański – fortepian F. Nowowiejski – Uwertura „W zaklętym mieście Wineta”, E. Grieg – Koncert fortepianowy a-moll op. 16, B. Smetana – Poematy symfoniczne „Wyszehrad”, „Wełtawa”, „Szarka” z cyklu „Moja ojczyzna”. AB 21 XII 2012, piątek, godz. 19.00 Zimowe marzenia Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej T. Tokarczyk – dyrygent, E. Aleksadrowa – harfa, Ting-Wei Chen – flet P. Czajkowski – I Symfonia g-moll op. 13, W. A. Mozart – Koncert na flet i harfę C-dur KV 299 oraz Suita Świąteczna. 31 XII 2012, poniedziałek, godz. 18.00 Koncert sylwestrowy Po raz pierwszy razem na rzeszowskiej scenie w wyjątkowym koncercie: Grażyna Brodzińska & Marcin Jajkiewicz Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod dyrekcją Mikołaja Blajdy Podczas koncertu będzie można usłyszeć muzykę operetkową, musicalową, filmową oraz światowe przeboje, całość w oprawie multimedialnej. Będą to między innymi czardasz z operetki „Perła z Tokaju”, niezapomniany przebój Franka Sinatry „My Way”, wzruszające „Memory” z musicalu „Koty” oraz „Singing in the rain” z „Deszczowej piosenki”. Brzmienie muzyki filmowej przypomni tak bardzo lubiany walc z „Nocy i dni” i zmysłowe tango z „Zapachu Kobiety”. Nie zabraknie również duetów takich jak „Daj mi siebie” z musicalu „Upiór w Operze”, „Hello” L. Richie, „Usta milczą, dusza śpiewa” oraz „Time to say Goodbye”. Ten wyjątkowy koncert to nie tylko znakomici wykonawcy, ale również połączenie tańca, światła i obrazu, które z pewnością zachwyci każdego! Całość wypełnią dwa telebimy oraz rewiowe schody.
1 I 2013, wtorek, godz. 18.00 Koncert noworoczny Powtórzenie koncertu sylwestrowego 5 I 2013, sobota, godz. 18.00 Koncert karnawałowy Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej J. Radek – śpiew W programie: Wielka Gala Piosenki, m.in.: Walc Embarras, Dziwny jest ten świat, Niech żyje bal...
Grażyna Brodzińska.
10 I 2013, czwartek, godz. 19.00 AB 11 I 2013, piątek, godz. 19.00 Waldemar Malicki zaprasza Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej V. Kiradjiev – dyrygent E. Lalo – Rapsodia na orkiestrę, F. Liszt – Fantazja węgierska na fortepian i orkiestrę, G. Enescu – Rapsodia rumuńska A – dur op. 11 nr 1, A. Copland – Suita orkiestrowa „Wiosna w Appalachach”, G. Gershwin – Błękitna rapsodia 24 I 2013, czwartek, godz. 19.00 AB 25 I 2013, piątek, godz. 19.00 Balet feeria w dwóch aktach „Dziadek do orzechów” Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej Libretto: Marius Petipa wg opowieści E.T.A. Hoffmanna Muzyka: P. Czajkowski Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej Lwowski Teatr Operowy J. Berwetzki – dyrygent
Teatr im. Wandy Siemaszkowej
ŚMIERĆ PIĘKNYCH SAREN
Teatr im. Wandy Siemaszkowej 31 grudnia, godz. 18.00 i 21.45
Sztuka oparta na opowiadaniach Oty Pavla, ukazująca losy żydowskoczeskiej rodziny z Pragi. Nietuzinkowy, kierujący się własnym kodeksem honorowym ojciec – sprzedawca odkurzaczy – sprawia, że życie trzech jego synów jest magiczne i obfituje w najróżniejsze przygody, ciągle dostarcza powodu do uśmiechu. Pełna pasji, radości i zwyczajnego ludzkiego szczęścia egzystencja zostaje zakłócona przez wybuch drugiej wojny światowej. „Śmierć pięknych saren” to opowieść o tym, co w życiu najważniejsze i najpiękniejsze. Reżyseria i adaptacja: Paweł Szumiec. Obsada: Joanna Baran, Mariola Łabno-Flaumenhaft, Małgorzata Machowska, Małgorzata Pruchnik, Robert Chodur, Michał Chołka, Paweł Gładyś, Marek Kępiński, Wojciech Kwiatkowski, Piotr Napieraj, Robert Żurek.
POZOSTAŁE SPEKTAKLE: Szalone nożyczki: 19, 20, 21, 22 grudnia; godz. 19.00, Sprzedawcy gumek: 29, 30 grudnia; godz. 18.00; 6 stycznia, godz. 18.00; 11 stycznia, godz. 19.00, Edukacja Rity: 23 grudnia, godz. 18.00, Boguduchawinni: premiera 12 stycznia, godz. 19.00 (spektakle: 13, 16, 17, 18, 19 stycznia, godz. 19.00), Mój boski rozwód: 3 - 4 stycznia, godz. 19.00, Hetery: 4 - 5 stycznia, godz. 19.00.
Ranga świąt Bożego Narodzenia wymaga, aby ten czas – spędzany najczęściej w gronie rodzinnym – podkreślić eleganckim, uroczystym strojem. I niekoniecznie musi to być nudny damski kostium czy też nieśmiertelny czarny męski garnitur. Nawet jeśli (a może na szczęście!) nie przypominamy modelek z wybiegów, możemy prezentować się wyjątkowo atrakcyjnie i niepowtarzalnie, bo współczesna moda umożliwia dobranie odpowiedniej garderoby do każdego typu figury. Z kolei okres sylwestrowo-karnawałowy pozwala na prawdziwe szaleństwo w stylizacjach, makijażu i fryzurze. To chyba jedyny taki czas w roku, gdy można całkowicie popuścić wodze fantazji. Granicą jest jedynie nasze samopoczucie. Bo najpiękniej i najkorzystniej będziemy wyglądać dopiero wtedy, gdy stylizacja będzie tworzyć harmonijną całość, a nam samym sprawiać niekłamaną przyjemność.
TEKST Katarzyna Grzebyk
˘WIøTECZNA elegancja,
KONSULTACJA, MAKIJAŻ I STYLIZACJE Anna Jabłońska FOTOGRAFIE Urszula Deręgowska MODELKA Natalia Michno
sylwestrowa
ekstrawagancja MODA DAMSKA: klasyka, elegancja i wygoda – Sugerowałabym posłuchać własnego gustu i wybrać kreację, w której będziemy się dobrze czuć. Święta to czas odpoczynku, spędzonego w gronie najbliższych, dlatego też nasze samopoczucie powinno być najbardziej istotne. Jednak z drugiej strony powinniśmy wejść w ten świąteczny nastrój pełnią życia modowego. Interesujący strój zawsze działa energetyzująco i potęguje nastrój. Modne
62
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
są wszelkie kreacje, które zachowują przynajmniej minimum klasyki; sukienki tuż przed, do albo za kolano, sukienki maxi, które nadają świetności i blasku, kombinezony o różnych długościach, krojach i kolorach – wylicza Anna Jabłońska, stylistka. – Kolory dominujące w aktualnych trendach to czerwienie, beże, odcienie złotego i srebra, brązy, szarości, czernie z jakimś innym mocnym kolorystycznym akcentem (różem, fioletem). Gładkie w dotyku materiały, często takie, które idealnie podkreślają kobiecą sylwetkę. Zdobienia, zdobienia i jeszcze raz ►
MODA
zdobienia – jako część danej kreacji albo jako współistniejący z nią dodatek np. w stylu vintage. Różnego rodzaju drapowania są jak najbardziej wskazane: ubogacają strój i czynią go po prostu ciekawym. Modne są też gustowne kostiumy, najlepiej z krótkim rękawem, który dodaje świeżości. Na topie są dżersejowe sukienki w stonowanych odcieniach, o prostym kroju i długości zaraz przed kolana. – Wzorując się na tradycji, podglądnijmy zdjęcia Coco Chanel, a jeśli chcemy uaktualnić nasz strój, połączmy taką sukienkę z fantazyjną torebką. Uzyskamy śliczny i słodki wygląd, a jednocześnie pełen elegancji – doskonały na wieczorne wyjście. Proste w kroju sukienki z dekoltem w łódkę, jednak bardziej różnorodne kolorystycznie, z przeplatanym wzorem, to propozycja dla kobiet, które cenią świeżość i oryginalność. Dodatkową inspiracją mogą być sukienki, które wyglądają jakby składały się z dwóch elementów – bluzki i spódnicy, często w odmiennych od siebie barwach. Piękne dekoracje ręczne na sukienkach to więcej niż elegancja – to powab i wdzięk w najbardziej delikatnym oraz stylowym wydaniu – sugeruje stylistka. – Jeśli nie stać nas na drogie kreacje, zalecałabym obejrzeć pokazy mody, by wzorując się na najlepszych projektantach, takich jak Gucci, Versace, Givenchy, Prada, Sonia Rykiel, Escada, Louis Vitton, Chanel – stworzyć pomysł na idealną kreację. Wystarczy, że kupimy jej tańszy odpowiednik niż ten z wybiegu, a poczujemy się tak samo pięknie. Jak zauważa Anna Jabłońska, w tym roku moda świąteczna proponuje mężczyznom przynajmniej trzy rodzaje trendów. Pierwszy to klasyczny: połączenie czerni z bie-
lą w postaci klasycznego garnituru czy smokingu. Drugi – polegający na skompletowaniu całego stroju na bazie samej czerni (czarna marynarka, czarny krawat i czarna koszula) – jest alternatywą dla klasyki w tradycyjnym wydaniu. Wreszcie trzeci: dla panów, którzy pragną czegoś ekstra, czegoś odmiennego, co będą mogli skonfrontować ze swoimi aktualnymi potrzebami wizerunkowymi. Dotyczy to przede wszystkim koloru oraz interesujących materiałów i faktur. – W tym momencie nie istnieje coś takiego, jak kolor zakazany dla panów. W sklepach możemy znaleźć ogromną różnorodność nie tylko ubrań męskich, ale także akcesoriów. Po kolory typu róż, fiolet – utożsamiane od zawsze z kobietą – coraz częściej sięgają mężczyźni. Te kolory mogą być wspaniałą okazją do tego, aby znalazły się one na takich elementach stroju jak krawat czy koszula – wyjaśnia stylistka. – Bardzo modne są koszule w paski o leśnej kolorystyce, takiej jak fioletowy, jagodowy czy malinowy. To propozycja dla panów, którzy chcą uzyskać wygląd mniej formalny i bardziej na czasie. Odpowiednio dobrane smukłe marynarki, a także dopasowane spodnie, to sposób na to, aby wyglądać awangardowo i seksownie. Panom, którym te kolory są obce, albo po prostu nie są do nich przyzwyczajeni, proponowałabym skoncentrować uwagę na barwach bardziej stonowanych: beżach, brązach, szarościach oraz praktycznie wszystkich odcieniach niebieskiego aż po granat. Oczywiście że nie każdy mężczyzna preferuje elegancję. Tym, co cenią komfort, można polecić wygodne dżinsy połączone z jakimś klasycznym albo szykownym dodatkiem. Niezwykle modne są militarne płaszcze, swetry i marynarki. Ponadto elegancka i dobrze dobrana koszula w klasycznym wydaniu sprawdza się od zawsze i nic nie wskazuje na to, aby coś zmieniło się w tej kwestii. – Aby unowocześnić swój outfit, można rozświetlić go jakimś
MODA ciekawym krawatem, niekoniecznie o klasycznym wzorze czy tradycyjnej fakturze. Dobierajmy tak części garderoby, aby zrównoważyć je między sobą. Coś klasycznego plus coś nowoczesnego. I odwrotnie. Strój ma wyglądać tak, aby cieszył samym widokiem i nie powodował efektu ciężkości, kiedy się na niego patrzy. Pozwólmy sobie na różnego rodzaju „eksperymentowanie ubraniowe” – zachęca Anna Jabłońska. Współczesna moda nie zapomina również o dzieciach. Zarówno słynne marki (Gucci, Versace), jak i popularne sieciówki, tworzą specjalne kolekcje dla najmłodszych, ale o tym, co dzieci, zwłaszcza te małe, ubierają, decydują zwykle rodzice. W modzie dziecięcej nie ma sztywnych reguł, do których należałoby się stosować. Jednak na bazie tego, co obecnie jest dostępne na rynku, można stworzyć uroczą dziecięcą stylizację. – Firma Marks and Spencer przygotowała naprawdę wspaniałą, kolorową i pełną młodzieńczego ducha kolekcję dla najmłodszych. Sweterki w paski, renifery, śnieżynki, a także bluzeczki migoczące ładnymi guzikami, perełkami i naszyciami to tylko część propozycji. W przypadku dziewczynki polecałabym słodką sukienkę albo spódnicę i wielobarwne rajstopy, natomiast chłopcom – urocze sweterki i bluzy z zabawnymi napisami oraz nadrukami (np. swetry o wzorach nordyckich) – radzi nasza specjalistka. – Unikałabym ubrań, które mogłyby postarzyć nasze dzieci, a także zanadto przestylizowanych ubrań, które zamiast nadać rangę świętom, nadadzą je najmłodszym. Nie o to w tym wszystkim chodzi. Naturalność i delikatność
w przypadku mody dziecięcej powinna być zawsze obowiązkowo na pierwszym miejscu. ORYGINALNY DODATEK zapewni niepowtarzalność O tym, co założyć w wieczór sylwestrowy, właściwie można by pisać bez końca. Nie trzeba koniecznie ślepo podążać za tym, co jest akurat modne, ale wybrać to, w czym czujemy się pięknie, wygodnie i atrakcyjnie. Może to być klasyczna sukienka, typowa suknia balowa, ale jednocześnie jest to tak specyficzny wieczór, że w sumie można założyć na siebie najbardziej zwariowaną, najbardziej odważną, byle dopasowaną do siebie kreację. Równie dobrze możemy spotkać na balu sylwestrowym kobietę w… identycznej sukience. Żeby uniknąć takiej sytuacji, wystarczy zaopatrzyć się w jakiś stylowy dodatek. To może być naszyjnik, bransoletka, kolczyki, szpilki w innym kolorze niż czarny czy jakaś zwracająca uwagę torebka. – To nie koniec oczywiście. Możemy użyć innej sprytnej sztuczki. Może być nią bajeczna fryzura czy urokliwy dodatek do włosów. Inną możliwą opcją jest doszycie do wyśnionej kreacji jakiegoś strojnego elementu. Możemy to zrobić same albo poprosić o pomoc sprawdzoną krawcową. Sposobów jest naprawdę wiele. Wystarczy uruchomić naszą wyobraźnię i działać. Dzisiejszy świat jest pełen inspiracji, które możemy spotkać na każdym kroku – wyjaśnia Anna Jabłońska. – Pamiętajmy również o tym, że do każdej figury zawsze coś dopasujemy. Każda z nas jest ►
Reklama
MODA
inna i przez to niepowtarzalna. To, że modelki na wybiegu są wysokie i szczupłe, nie oznacza, że nam czegoś brakuje. Myślmy o sobie zawsze w najlepszych kategoriach. Inni to będą dostrzegać. Cieszmy się modą i podkreślajmy najpiękniejsze części naszej figury oraz twarzy. Każda z kobiet ma coś, co wyróżnia ją z tłumu. Bądźmy wdzięczne za to, że nie jesteśmy manekinami. To my mamy nosić strój, a nie on nas, i poprzez niego prezentować siebie. Nigdy odwrotnie. STONOWANY MAKIJAŻ W ŚWIĘTA, smoky eyes na sylwestra Całość sylwestrowej stylizacji powinien dopełnić dobrze ubrany partner. Sprawdzony sposób w tej kwestii to dobranie koloru krawata do koloru kobiecej kreacji. JeReklama
śli kobieta założy np. fioletowe szpilki, niech jej mężczyzna pomyśli o fioletowych elementach koszuli czy swetra. Ponieważ nie ma już kolorów zakazanych dla mężczyzn, o czym była mowa wcześniej, problem „jak dopasować do siebie partnera” właściwie nie powinien istnieć. Świąteczny makijaż powinien być stonowany, choć nie zawsze jest on najlepszym rozwiązaniem, ponieważ makijaż powinien być dopasowany głównie do danego typu urody. Poeksperymentować można natomiast w sylwestra, kiedy to modne są odważne rozwiązania. – Choć do tej pory najbardziej pożądane były cieniutkie kreski, w tym sezonie wyjątkowo modna jest gruba czarna kreska nad górną powieką, wykonana eyelinerem. Smoky eyes w różnych odcieniach to cudowne rozwiązanie, kiedy chcemy nadać oku odrobinę tajemniczości. Brokatowe cienie, pyłki z drobinkami, rozświetlające pudry i róże to nieodzowne rzeczy, które powinny znaleźć się w każdej kosmetyczce. Jeśli ktoś nie czuje się pewnie w makijażu, niech zasięgnie porad dostępnych np. w Internecie. Youtube jest pełen krótkich filmików, gdzie panie pokazują, jak się starannie i pięknie umalować, by osiągnąć efekt jak po wyjściu od profesjonalnej wizażystki – radzi Anna Jabłońska. Na co można sobie jeszcze pozwolić w makijażu sylwestrowym? Zdaniem naszej specjalistki, na: czerwone usta, które zaprezentowano na pokazie Thakoon i Ricka Owensa podczas Tygodnia Mody w Nowym Jorku, a także na oczy okalane wielobarwnymi cieniami, zaproponowane przez Annę Sui i Dries Van Notena. Na grubą kreskę pociągniętą eye-linerem, w maksymalnej wersji – wyciągniętą do góry, niczym uskrzydloną i tęczową, a także na tusz do rzęs w wersji niebieskiej. Jean Paul Gaultier i Louis Vuitton posunęli się jeszcze dalej i zaproponowali efekt „morning-after” („kaca”) dla naszych oczu. ■
Sesję fotograficzną przeprowadziła Urszula Deręgowska.
STYL życia
Bez polityki ŻYCIE ŻON POLITYKÓW
Krystyna Szlachta. NIE ŻYJĄ NA ŚWIECZNIKU, STRONIĄ OD PUBLICZNYCH WYSTĄPIEŃ, JAK OGNIA UNIKAJĄ MEDIÓW. CHCĄ BYĆ ZWYKŁYMI KOBIETAMI, POŚWIĘCIĆ SIĘ ROLI MATKI, ŻONY, BABCI I PRACY ZAWODOWEJ. MĘŻÓW-POLITYKÓW OCZYWIŚCIE WSPIERAJĄ, ALE NIGDY NIE WYCHODZĄ Z CIENIA. NIE CZUJĄ TAKIEJ POTRZEBY. CZAS WYPEŁNIAJĄ IM CODZIENNE OBOWIĄZKI, KTÓRYCH MAJĄ WIĘCEJ, BO ICH MĘŻÓW WCIĄGNĄŁ ŚWIAT POLITYKI. ALE NIE NARZEKAJĄ, WSZYSTKIE PODKREŚLAJĄ, ŻE ŻYJĄ JAK KAŻDA INNA ZWYKŁA RODZINA.
Tekst Katarzyna Grzebyk, Anna Olech Fotografie Tadeusz Poźniak Krystyna Szlachta, żona Andrzeja Szlachty, dziś posła Prawa i Sprawiedliwości, w latach 1999-2002 prezydenta Rzeszowa, później radnego Rady Miejskiej, początkowo niepewnie podchodzi do rozmowy o swoim życiu. Wręcz dziwi się, że chcemy o tym pisać, bo przecież jest ono całkiem normalne. Ale kiedy zaczyna opowiadać o mężu, dwóch córkach i sześciorgu wnukach, na jej twarzy natychmiast pojawia się uśmiech. Podkreśla, że mąż to działacz od zawsze. Gdy opowiada o nim, w jej oczach wyraźnie widać podziw nad jego zaangażowaniem we wszystko, czym się zajmuje. Wydaje się być idealnym wcieleniem strażniczki domowego ogniska. – Nie musiałam łączyć pracy zawodowej z prowadzeniem domu, rodziną i wspieraniem męża w działalności politycznej – przyznaje pani Krystyna. – Moim królestwem był dom, stanowiący dla męża azyl od polityki. Tu zawsze mógł zasiąść do wspólnego posiłku, porozmawiać i odpocząć. Obecnie dzielę czas między Rzeszowem, gdzie mam córkę i dwoje wnuków, a Warszawą,
68
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
gdzie mieszka druga córka z czwórką dzieci. Znajduję również czas na dobrą książkę, film oraz na pływanie, jazdę na rowerze i wyjścia do teatru czy filharmonii. Choć dom jest najważniejszy, to u boku męża stała zawsze, a dla niego, co podkreśla pani Krystyna, bardzo istotne było jej zdanie. Tak było chociażby z decyzją o kandydowaniu na prezydenta Rzeszowa. – Mąż oczywiście konsultował ze mną tę sprawę. Był to kolejny szczebel w jego działalności. Najpierw był szefem „Solidarności” w Politechnice Rzeszowskiej, członkiem władz regionalnych i Komisji Krajowej „Solidarności”. Po wygranej kampanii wyborczej do samorządów, którą mąż powadził jako szef sztabu wyborczego AWS, zaproponowano mu kandydowanie na prezydenta, więc uszanowałam jego decyzję. Gdy w 2002 r. mąż po raz drugi ubiegał się o urząd prezydenta, miałam wątpliwości. Przeszliśmy już przez pewien etap i poznaliśmy smak tej polityki. Pełniąc funkcję publiczną trudno uniknąć krytyki, jednak gdy pojawiają się bezpodstawne ►
STYL życia Troszczy się o to, by dom był azylem, miejscem, gdzie mąż to przede wszystkim mąż, a nie polityk, poseł. Dlatego po powrocie z Sejmu często czeka na niego cała lista rzeczy do zrobienia w domu, z którymi pani Krystyna sama sobie nie poradzi. Ot, proza życia. A gdyby mąż chciał jeszcze raz kandydować? – Ooo, nad kandydowaniem męża na urząd prezydenta mocno bym się zastanawiała – stwierdza stanowczo. – Chociaż wiem, że jest do tego mocno namawiany. Pełnienie przez męża funkcji posła jest dla mnie mniej stresujące, bo moja rola jest wtedy drugoplanowa. Przy mężu prezydencie ciążyły na mnie obowiązki towarzyszenia w oficjalnych spotkaniach bilateralnych, w roli żony posła, i to posła bardzo aktywnego, czuję się mimo wszystko lepiej, pozostając w drugim planie, przy rodzinie. Do publicznego zgiełku mnie nie ciągnie, a powrót męża do ratusza rodzi wiele moich obaw. Chociaż wiem, o jakim Rzeszowie mąż marzy... ANNA RZOŃCA: ŻONA WOJEWODY, MARSZAŁKA I POSŁA
Magdalena Miklicz. zarzuty dotykające nawet rodziny, jest to wyjątkowo bolesne. Podziwiałam męża, że w tej atmosferze potrafił znaleźć radość i motywację do działania. Dlatego w sposób szczególny wspierałam wówczas męża. Poznałam wtedy blaski i cienie działalności publicznej – przyznaje. DETOKSYKACJA OD POLITYKI Pani Krystyna nie kryje radości z faktu, że teraz jej życie wygląda inaczej niż za czasów prezydentury męża. Protokół nie wymaga już jej obecności na oficjalnych uroczystościach, a zatem ma czas, by cieszyć się rodziną i chwilami spędzonymi w gronie najbliższych. Celebruje te momenty i dba, by ich nie brakowało: święta, wspólne zimowe wyjazdy na narty i wakacyjne urlopy. Oczywiście, zdarza się im z mężem zorganizować wyjazd tylko we dwoje, ale tęsknota pojawia się szybko. Nie ukrywa, że nie sposób całkowicie uciec od świata polityki, ale dziś w pełni cieszy się z roli, jaką ma. – Teraz, gdy mąż sprawuje mandat posła, dbam o to, by miał wszystko przygotowane do pełnienia funkcji publicznej, od garnituru po krawat. W nawale obowiązków mężczyzna może czegoś nie zauważyć, a kobiece oko wychwyci wszystko. Dom jest dla męża miejscem detoksykacji politycznej. Tu skupiamy się na sprawach rodzinnych. Często przebywają u nas córki ze swoimi rodzinami. Spełniam się więc w roli żony, matki i babci. Spotykam się też ze znajomymi i przyjaciółmi. Wyjątkowymi chwilami są święta – to ogromna przyjemność, mnóstwo radości, ale też niemały wysiłek. To buduje jedność i scala rodzinę, dla której chce się żyć i poświęcać – podkreśla.
70
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
Anna Rzońca, stomatolog w Samodzielnym Publicznym Miejsko-Gminnym ZOZ-ie w Jaśle, od prawie 30 lat jest żoną Bogdana Rzońcy. Tym samym była już żoną dyrektora Zespołu Szkół Ekonomicznych w Jaśle, żoną wojewody krośnieńskiego, żoną marszałka województwa podkarpackiego i żoną wicemarszałka województwa podkarpackiego. Teraz jest żoną posła PiS-u. Dużo tych zaszczytnych tytułów w życiu jej przypadło, jednak pani Anna traktuje je z dystansem. Anna Rzońca jest przede wszystkim żoną, matką i stomatologiem z imponującym stażem pracy. Początek związku Anny i Bogdana Rzońców bynajmniej nie miał nic wspólnego z polityką. Pochodząca z Dolnego Śląska pani Anna przyjeżdżała na wakacje do rodziny mieszkającej w Zarzeczu w gminie Dębowiec, gdzie urodził się i mieszkał Bogdan Rzońca. Poznali się na miejscowej dyskotece. Atrakcyjna brunetka z miejsca go oczarowała i zrobiła piorunujące wrażenie. On ujął ją romantycznym zaproszeniem do tańca. – Pamiętam, że powiedział: Czy zgodzi się waćpanna zatańczyć ze mną? I jestem pewna, że o żadnej polityce wówczas nie rozmawialiśmy – wspomina z uśmiechem Anna Rzońca. Pobrali się w 1985 roku w Dębowcu, a wkrótce potem na świat przyszły ich córki: 27-letnia dziś Karolina, absolwentka Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie, na stałe mieszkająca w stolicy, i 23-letnia Aleksandra, która właśnie przygotowuje się do obrony pracy magisterskiej na Wydziale Prawa i Administracji. Bogdan Rzońca pracował jako nauczyciel w Studium Nauczycielskim w Jaśle, następnie jako dyrektor Zespołu Szkół Ekonomicznych w Jaśle. Na początku lat 90. XX w. zaangażował się w działalność polityczną. W latach 1997 - 1998 pełnił funkcję ostatniego wojewody krośnieńskiego, będąc zarazem najmłodszym wojewodą w kraju. O tym, że jego kandydatura jest brana pod uwagę, jego żona dowiedziała się właściwie na samym końcu. – Mąż chciał oszczędzić mi stresu. Był to jego pierwszy sukces w polityce, a dla naszej rodziny zupełnie nowa sytuacja – tłumaczy pani Anna.
STYL życia PODZIWIAM MĘŻA, BO POLITYKA JEST NIE DLA MNIE Anna Rzońca przyznaje, że nigdy nie angażowała się przesadnie w działalność samorządową i polityczną męża. Mimo że z pracą samorządowca i polityka związana jest częsta nieobecność w domu, twierdzi, że doskonale rozumie jego zamiłowanie do działalności społecznej. – Kiedy mąż zaczął działalność polityczną, córki były małe. Gdy został wojewodą, a potem marszałkiem i wicemarszałkiem, spadło na niego masę obowiązków, czasu wolnego miał coraz mniej. Dlatego każdą wolną chwilę spędzał z dziewczynkami, nawet wieczorami sprawdzał im lekcje. W weekendy i wakacje zabierał je na wycieczki, bardzo często w góry, obie zaraził miłością do Bieszczad. Mimo natłoku obowiązków, obie przygotował do matury i egzaminów na studia. Teraz, kiedy jest posłem, nadal jest bardzo zajęty, ale widujemy się częściej, bo co drugi tydzień, który nie jest sejmowym, mąż wraca na Podkarpacie i na miejscu wykonuje poselskie obowiązki w biurach w Jaśle, Brzozowie i Ustrzykach. Bycie żoną polityka, zdaniem Anny Rzońcy, wcale nie oznacza życia na świeczniku i bycia na cenzurowanym. – Absolutnie nie czuję się osobą na świeczniku. Przez funkcję mojego męża jestem w pewien sposób osobą publiczną, ale nie ma to wpływu na moje codzienne życie i pracę – mówi. – Proszę mi wierzyć, bycie politykiem to nie same zaszczyty, tylko ciężka praca, duża odpowiedzialność
i odwaga. Podziwiam mojego męża i jestem dumna z niego, bo sama nigdy bym się na to nie zdecydowała. I chociaż w pełni doceniam jego polityczne sukcesy, to najbardziej dumna byłam z męża w listopadzie zeszłego roku, kiedy po trudach kampanii wyborczej obronił doktorat na Uniwersytecie Jagiellońskim. Również w domu państwa Rzońców rzadko dyskutuje się o polityce, choć poglądy pani Anny są zbieżne z poglądami męża. Jak sama przyznaje, gdyby było inaczej, z mniejszym zrozumieniem podchodziłaby do jego pracy. Ich dom jest domem bardzo tradycyjnym, więc celebruje się tu życie rodzinne i spędza ze sobą wolne chwile. Szczególnie miłe są te dni, kiedy do domu zjeżdżają córki i wnuczka Igusia, za której przyczyną pan Bogdan został mężem babci Ani. – Ostatnio wybraliśmy się z mężem na wspólny urlop tylko we dwójkę, nad nasze polskie morze. Mieszkaliśmy w Pucku i bardzo aktywnie spędzaliśmy urlop, jeżdżąc na rowerach i maszerując brzegiem morza z kijkami. Po powrocie mąż przyznał, że to były dla niego fantastyczne wczasy, bo w końcu mógł odpocząć tak jak lubi, w ruchu, a żona nie zmuszała go do leżenia na plaży. MAGDALENA MIKLICZ: – SŁAWEK TO MĄŻ I OJCIEC, DOPIERO POTEM MARSZAŁEK W sanockim mieszkaniu Magdaleny i Sławomira Mikliczów toczy się codzienne życie najnormalniejszej rodziny na świecie, o czym pani Magdalena w rozmowie ►
Reklama
STYL życia
Anna Rzońca. przekonuje kilkakrotnie, zaprzeczając jakoby fakt, że jej mąż pełni istotną funkcję w Urzędzie Marszałkowskim w Rzeszowie (Sławomir Miklicz jest członkiem Zarządu Województwa Podkarpackiego), miał jakieś szczególne znaczenie w domu albo na gruncie prywatnym. Oczywiście, cała rodzina jest dumna z tego powodu, ale pan Sławomir w domu jest przede wszystkim mężem, ojcem dwóch synów: 10-letniego Mateusza i 6-letniego Kacpra – i głową rodziny. Poza tym, że w domu czasem komentuje się ważne wydarzenia, raczej unika się dyskusji o polityce. Magdalena i Sławomir Mikliczowie są małżeństwem od ponad 10 lat, ale staż związku mają zdecydowanie dłuższy. Byli dla siebie licealną miłością – koledzy z klasy pani Magdaleny byli dla pana Sławomira kolegami z podwórka, więc spotkanie tych dwojga było nieuniknione. – Zaczęliśmy bywać na tych samych wycieczkach i imprezach, i tak to właśnie się zaczęło – wspomina pani Magdalena. Działalnością samorządową i polityczną Sławomir Miklicz zaczął zajmować się dość wcześnie. Wspólnie z Elżbietą Łukacijewską tworzył struktury Platformy Obywatelskiej w powiecie sanockim. Mając 27 lat był już sanockim radnym. Od 2006 do 2010 roku był radnym Sejmiku Województwa Podkarpackiego, gdzie pełnił funkcję przewodniczącego Klubu Radnych PO. Od dwóch lat zasiada w Zarządzie Województwa Podkarpackiego. – Męża od zawsze interesowała taka działalność, więc przyjmowałam to jako naturalną kolej rzeczy i nie zastanawiałam się, jak będzie wyglądać nasze codzienne życie. Nie analizowałam tego. Jednak wybór takiego rodzaju działalności, moim zdaniem, musi mieć pełną akceptację współmałżonka. Trudno samemu podjąć decyzję, a potem mieć do siebie pretensje – tłumaczy Magdalena Miklicz. – Zawsze mówię Sławkowi, że podjął się bardzo ciężkiej pracy, więc musi być dostępny dla ludzi, którzy zgłaszają się do niego z różnymi sprawami. Częste nieobecności pana Sławomira w domu nie są dla domowników czymś nowym. Przez wiele lat pracował jako regionalny menedżer w firmie kosmetycznej i zarządzał regionem obejmującym województwa: podkarpackie, świętokrzyskie oraz lubelskie. – Już wtedy przyzwycza-
iłam się do takiego trybu życia. Oczywiście, bardzo ciężko było, gdy dzieci były małe. Teraz czasami denerwuję się, że chłopcy za mało czasu spędzają z ojcem – bo są już w takim wieku, kiedy mama nie jest już ekspertem od wszystkiego – ale uczymy się gospodarować naszym wspólnym czasem – dodaje. Magdalena Miklicz nie angażuje się w działalność męża. Wspiera go jako żona. Polityka nie jest jej pasją, ale gdy trzeba towarzyszyć mężowi, nie odmawia. Na co dzień nie odczuwa też, że jest żoną znanego samorządowca. – Być może decyduje o tym fakt, że mieszkamy w Sanoku, nie w Rzeszowie – zastanawia się. BANKOWIEC I „MAMUŚKA”, KTÓRA WSTAJE O 4.40 Pani Magdalena, z wykształcenia ekonomistka, na co dzień pracuje w Podkarpackim Banku Spółdzielczym w Sanoku. Jest tu kierownikiem Sekcji Zarządzania Systemami w Departamencie Informatyki. Jej dzień rozpoczyna się o 4.40 nad ranem, bo jak sama przyznaje, jest „mamuśką, która dba o swoich chłopaków, choć oni świetnie poradziliby sobie bez jej opieki”. – Pakuję synom plecaki, robię śniadanie i razem z mężem wybieramy się do pracy. Pracę kończę o 15, potem zaczynają się zajęcia pozalekcyjne chłopców, a później do domu wraca mąż, więc dla siebie mamy jedynie wieczory – mówi Magdalena Miklicz. Jest zwolenniczką zdrowego trybu życia i regularnie chodzi na fitness. – Kilka miesięcy temu do ćwiczeń namówiłam męża i ćwiczymy wspólnie. Mąż zresztą uwielbia piłkę nożną i gdy tylko może, gra na Orliku. Nasi synowie trenują judo. Niedawno Sławek zrobił patent żeglarski. W tygodniu staramy się aktywnie spędzać czas, natomiast w weekendy leniuchujemy. Mamy bardzo mało weekendów tylko dla siebie, więc kiedy mąż jest w domu, nigdzie nie wychodzimy, tylko najnormalniej w świecie spędzamy czas w gronie rodzinnym. Zimą jeździmy na narty, staramy się też wyjeżdżać wspólnie na wakacje. Żyjemy jak każda inna, zwykła rodzina – zaznacza. ■
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
73
PALESTYNA
Bazylika Narodzenia.
Srebrna gwiazda wskazuje wg tradycji miejsce, gdzie Bóg się narodził.
J
ezus nie ma szczęścia do Betlejem. W zeszłym roku narodził się w strugach deszczu. W Jerozolimie, 8 kilometrów od Betlejem, zaczęło biblijnie lać, nim nastała cicha noc/święta noc. Policjant izraelski, który przyniósł do hotelu dwie wejściówki na pasterkę w Betlejem, nie znalazł chętnych. Słabo szukał.
Tekst i fotografie Anna Koniecka
Kto przybieży
do Betlejem? Betlejem. W głębi zamurowane od góry drzwi do Bazyliki Narodzenia Pańskiego. Zostawiono tylko niewielki otwór, przez który wchodzą pielgrzymi.
PALESTYNA Uczestnictwo w tej wyjątkowej mszy, celebrowanej z wielką pompą, to misterium. I zaszczyt. Być w Betlejem, gdy Bóg się rodzi dosłownie za ścianą! Pasterka katolicka odprawiana jest w kościele św. Katarzyny, przylegającym do Bazyliki Narodzenia Pańskiego. Zapraszany jest zawsze prezydent Autonomii Palestyńskiej, chociaż muzułmanin, nie odmawia zaszczytu. Inni znamienici goście z całego świata, zjeżdżający się na tę jedną jedyną w roku, magiczną noc, też tylko za zaproszeniami. Niełatwo więc je zdobyć. Dlatego pasterkę transmituje się na pobliskim placu przed meczetem – na telebimie. Mistyczne przeżycie – pasterka pod rozgwieżdżonym niebem Betlejem! Chyba że leje. Albo obok modlących się staje ktoś i pali papierosa, popija herbatę, gada. Ulica arabska chodzi późno spać. Kolędy na pasterce w kościele św. Katarzyny w Betlejem śpiewane są po arabsku, msza celebrowana też w tym języku, przecież to jest arabskie państwo – Autonomia Palestyńska, a 40 procent Arabów to katolicy. Za murem hańby Autonomia Palestyńska jako państwo jest nieuznawana przez większość świata. Według władz palestyńskich, w połowie 2011 roku państwo Palestynę uznawały 122 państwa członkowskie ONZ, wśród nich Polska, co jest nieprawdą. (Inne źródła podają 15 państw, też bez Polski). Palestyna odgrodzona jest od Izraela siedmiometrowej wysokości murem. Wjazd, wejście – tylko za specjalnym zezwoleniem. Taksówkarz na izraelskich numerach nie wjedzie do Betlejem. Taksówkarz palestyński nie wjedzie do Jerozolimy. Najlepiej korzystać ze zorganizowanego transportu.
Zanim się wjedzie za mur, na palestyńską stronę, w punkcie kontrolnym trzeba okazać paszport, a izraelscy żołnierze i żołnierki, prawie dzieciaki, z karabinami załadowanymi ostrą amunicją, uważnie przyglądają się dokumentom i ich właścicielom; sprawdzają autokar, bagażniki. To trochę trwa, zwłaszcza w powrotnej drodze z Betlejem do Jerozolimy. Można wtedy zerknąć, jak klatką okratowaną jak dla lwów idą Palestyńczycy, którzy chcą się dostać na stronę izraelską, bo np. pracują w Jerozolimie (około tysiąca osób, wg niektórych źródeł). Albo idą do doktora, albo w innych sprawach. Powód zawsze musi byćnie budzący wątpliwości. Trudno wymazać z pamięci widok żołnierza izraelskiego, który stoi na tej żelaznej klatce z karabinem wycelowanym w dół i obserwuje ludzi przechodzących pod jego butami. Trudno też wymazać z pamięci wysokie mury z drutem kolczastym na szczycie albo kawałkami szkła przyklejonymi na sztorc, te mury są stawiane wokół wielu domów w Jerozolimie. To świadczy o tym, jak się czują Izraelczycy we własnym państwie. Komunikaty o kolejnych krwawych zamachach palestyńskich samobójców, a to w kawiarni, a to w autobusie, a to na przystanku wyjaśniają – dlaczego. Ale pytani o poczucie bezpieczeństwa ►
Betlejem.
Betlejem.
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
75
PALESTYNA ludzie – twierdzą, że czują się bezpiecznie. Nadrabiają miną? Po palestyńskiej stronie, jak się już wjedzie za mur bezpieczeństwa – tak nazywają go Izraelczycy, Palestyńczycy mówią – mur hańby, to widać, ile emocji można oddać… za pomocą spreya. Mur jest od góry do dołu pokryty różnymi napisami i graffiti. Gołąbek Pokoju jest narysowany w kuloodpornej kamizelce. Oby nie, lecz może się zdarzyć, że tegoroczna cicha noc/święta noc wcale cicha nie będzie, a nowo narodzonego w palestyńskim mieście Betlejem Jezusa matula otuli kuloodporną kamizelką. Jeśli na linii Palestyna – Izrael karabiny będą jeszcze ostrzej wyznaczać granice życia niż dotąd. Zamiast betlejemskiej gwiazdy na niebie, ludzie będą wypatrywać rakiet balistycznych dalekiego zasięgu. Tutaj trudno liczyć na święty spokój. Z wielu powodów. W 2002 roku Bazylikę Narodzenia Pańskiego okupowali Palestyńczycy przez kilka tygodni, grozili jej wysadzeniem. Armia izraelska otoczyła świątynię czołgami. W Grocie Narodzenia, znajdującej się pod głównym ołtarzem w bazylice, jakoś też nie ma miejsca na spokój ani na skupienie. Popychanie, szturchanie, pozowanie do zdjęć (koniecznie!) z ręką na Srebrnej Gwieździe, symbolizującej miejsce, gdzie się Bóg narodził. Na schodkach, którymi się schodzi do uświęconego tradycją miejsca, znowu przepychanka – lezie facet z kamerą i wszystkich bodzie – musi mieć views! W bazylice rokrocznie podczas przedświątecznego sprzątania dochodzi do regularnych bijatyk pomiędzy mnichami wyznającymi tę samą religię chrześcijańską, z założenia miłującą pokój i głoszącą miłość bliźniego. W ubiegłym roku tłukło się miotłami 300 mnichów. Świat islamski (i nie tylko) miał widowisko. Bazylika została „oddana w opiekę” mnichom prawosławnym, katolickim i Ormianom. I nie mogą się co do zakresu tej opieki dogadać. A bazylika od dziesiątków lat nie może się doczekać porządnego remontu. Nawet kurzu ze srebrnych kandelabrów i lamp oliwnych, co też kopcą, nie ma kto zdrapać. Dobrze, że Francuzi podarowali żaroodporną tapetę do Groty Narodzenia, bo strach byłoby wejść, że znów wybuchnie pożar i zagrozi ludzkiej ciżbie. I jakże w takim rejwachu, w takim bardachu Jezusowi ma być dobrze w Betlejem? Po sąsiedzku, tuż za ścianą, w kościele św. Katarzyny – cichutko, czyściutko. Kościół prowadzą franciszkanie. Jak się patrzy na witraż w głównym ołtarzu, można odnieść wrażenie, że przy narodzinach Jezusa asystowali nie aniołowie niebiescy, ale ziemscy. Po obu stronach witrażowego żłóbka z Maryją, Dzieciątkiem i Józefem stoją… franciszkanie. Tam, gdzie na obrazach zwykł się unosić Duch Święty (w postaci Gołębicy), posadził artysta witrażysta… franciszkanina w aureoli. Zapewne to święty Hieronim. Wielce zasłużony dla Kościoła – przetłumaczył z języków oryginalnych Ewangelie na łacinę. Franciszkanie wykuli w murze dziurę i zrobili sobie własne przejście do Groty Narodzenia. Mają tam swoje miejsce – malutki ołtarzyk „należący wyłącznie do katolików” – sama grota malutka, ciaśniutka, ale też podlega podziałom między braćmi jednego Boga.
76
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
Kto zarabia na Jezusie W Betlejem, które liczy 30 tysięcy mieszkańców, dziesięć tysięcy wyznaje katolicyzm (różne nacje, ostatnio liczba katolików topnieje – uciekają stąd). Palestyńczycy do Polaków odnoszą się z sympatią. Lubią polskich katolików? Pielgrzymi z Polski płyną tutaj szeroką rzeką. <Jak się masz>, <Niedrogo>, słychać już na parkingu, gdzie z naręczami różańców handlarze czatują na wysiadających z autokarów. Na narodzinach Boga zarabia się przez okrągły rok. To jest biznes 24 h. Główne źródło utrzymania. Bardzo obfite. Chińskie różańce – 20 dolarów za 10 sztuk, krzyżyki, bransoletki, pierścioneczki jak na bazarze w Jerozolimie, przyprawy. Lalki Barbie w arabskich strojach. Obok chłamu pamiątkowego, markowe magazyny. Rodzime rzemiosło, czasami trafi się coś niesztampowego. Knajpki, hotele noszące już w samej nazwie świętość. Na latarniach mikołajowe czerwone czapki z lampek, betlejemskie gwiazdy; dywaniki pod nogi z wizerunkiem świętego Mikołaja. Wycierasz buty i od razu czujesz, że idą święta. Żeby jeszcze bardziej poprawić relacje polsko-palestyńskie, a ściślej – wesprzeć tutejszą ekonomię, Polska wystąpiła z inicjatywą uczenia mieszkańców Betlejem języka polskiego. Najpierw tych, którzy pracują w handlu i turystyce, a potem, kto wie?! W 2010 roku Betlejem odwiedziło 3 mln turystów, ale ostatnio, z powodu rosnących niepokojów na granicy izraelsko-palestyńskiej, ruch jest mniejszy. Śledztwo w sprawie Jezusa Jezus nie ma szczęścia do Betlejem jeszcze z wielu powodów. Jeden z nich w sposób szczególny nawiązuje do nadchodzących świąt Bożego Narodzenia. Jest związany z poszukiwaniem tzw. prawdy o Jezusie. Co mu się w życiu faktycznie przytrafiło, czy był żonaty, dzieciaty, ile miał rodzeństwa. No i gdzie się urodził. W toku śledztwa „w sprawie Jezusa” miejsce urodzenia w Betlejem – zaczyna być wątpliwe. Wątpić ludzka rzecz, znak czasu, pytać nie grzech, tylko co, jeśli dla ukrzepienia wiary potrzeba niezbitych dowodów na cud? Jeden z badaczy pisze z najświętszą powagą, że nie znalazł dotąd historycznie wiarygodnego dowodu na to, kiedy dokładnie Zachariaszowi, mężowi Elżbiety, ukazał się Anioł, żeby powiedzieć mu o tym, że doczeka narodzin syna (Jana Chrzciciela). A leciwi już byli małżonkowie. Wątpliwości okołoewangeliczne: Książka „Święty Gral, Święta Krew”. Autorzy Michael Baigent, Richard Leigh, Henry Lincoln piszą, że pochodzenie i okoliczności narodzin Jezusa są dobrze znane z tradycji, ale Ewangelia, która jest jej źródłem, opowiada o tym dość niejasno. Tylko dwie księgi – według św. Mateusza i św. Łukasza – wspominają o narodzinach i pochodzeniu Jezusa, i to wyraźnie sobie przecząc. Według św. Mateusza, Jezus pochodził jeśli nie z królewskiego rodu Dawida i Salomona, to na pewno z żydowskiej arystokracji. Tymczasem święty Łukasz utrzymuje, że rodzina Jezusa, choć pochodziła z domu Dawida, nie miała aż tak wspaniałego rodowodu.
PALESTYNA Z kolei Ewangelia według świętego Marka podaje legendę o ubogim cieśli. Informacje o pochodzeniu Jezusa są więc tak rozbieżne, jakby dotyczyły dwóch różnych osób. Rozbieżności między księgami Ewangelii nie ograniczają się jedynie do pochodzenia Jezusa. Różnie przedstawiane są też okoliczności jego narodzin. Święty Łukasz utrzymuje, że do dzieciątka przybyli pasterze. Święty Mateusz, że królowie. Święty Łukasz pisze, że rodzina Jezusa mieszkała w Nazarecie. Stamtąd wyruszyła do Betlejem, gdzie miał się odbyć spis ludności, ale historycy sugerują, że niczego takiego akurat w podawanym czasie nie było. W Betlejem, w ubogim żłobie miał się urodzić Jezus. Według św. Mateusza, rodzina Jezusa należała do zamożnych mieszkańców Betlejem, a on sam przyszedł na świat w domu. Rzeź niewiniątek z rozkazu Heroda zmusiła rodzinę do ucieczki do Egiptu i dopiero po powrocie zamieszkała ona w Nazarecie. Bryan Bruce w książce „Jezus. Dowody zbrodni” powtarza za amerykańskim badaczem Pisma Świętego, biskupem Johnem Shelbym Spongiem, że autor Ewangelii św. Mateusza chciał nadać bardzo zwyczajnej opowieści o narodzinach Jezusa trochę dramatyzmu, dlatego wymyślił historię o złym Herodzie. Herod, owszem, bywał padalcem spod ciemnej gwiazdy, kazał wszak zamordować własną żonę i dwóch synów spiskujących przeciwko niemu, ale wśród wielu jeszcze innych okrucieństw, rzeź niewiniątek w Betlejem nie figuruje, co, zdaniem biskupa i autora książki, podważa także wiarygodność informacji o miejscu urodzenia Jezusa. „Chodziło o element mitologiczny służący kreowaniu wizerunku” – twierdził biskup Spong. Autorzy Ewangelii, pisanych niemal sto lat po narodzinach Jezusa, chcieli zyskać nowych wyznawców, więc przyjście na świat Jezusa starali się uczynić bardziej znaczącym w oczach Żydów. Bo <czyż może być co dobrego z Nazaretu?> Betlejem natomiast było miastem w sam raz dla Zbawiciela. Tam przyszedł na świat potężny król Dawid, który pokonał Goliata i przepędził Filistynów, a także sprowadził do Jerozolimy Arkę Przymierza /Stary Testament/. Bryan Bruce za biskupem Spongiem powtarza więc, że Jezus urodził się w Nazarecie. Nie w Betlejem. I nie było żadnej gwiazdy, aniołów, mędrców, pasterzy ani żłóbka.
Czy to aby to miejsce, ta grota? – A skąd wiadomo? – Nie wiadomo, można przypuszczać. – Przewodnicy po Betlejem mają mniej wątpliwości niż badacze Pisma Świętego. Bo czemu rzymianie tak zakrywali akurat to miejsce – wokół tej konkretnej groty sadzili gaje oliwne ku czci Adonisa, skoro w okolicach Betlejem jest wiele takich grot. Tych świętych miejsc związanych z kultem chrześcijan, a „zatuszowanych” przez rzymian szukała ze swoją „ekipą pomocników” matka Konstantyna Wielkiego, święta Helena (Indiana Jones w spódnicy). Przyjechała na te tereny będąc już staruszeczką. I znalazła. Kiedy narodził się Jezus? Badacze nie mają pewności, podają różne daty. Patrząc jednak z perspektywy Betlejem, „śledztwa w sprawie Jezusa” nie mają wpływu na to, jak chrześcijanie obchodzą święta Bożego Narodzenia. Jak je przeżywają – to osobna sprawa. Bardzo osobista. W Bazylice Narodzenia Pańskiego w Betlejem, w wigilię narodzin Jezusa jest szczególnie tłoczno. Kolejka do drzwi pokory, czyli niewielkiej dziury w murze, przez którą trzeba przeleźć, żeby znaleźć się w bazylice, jest bardzo długa. A to dopiero początek drogi do Groty Narodzenia, która znajduje się pod głównym ołtarzem bazyliki. I żeby tam wleźć, znowu trzeba pochylić się do ziemi. Po sąsiedzku, przed kościołem św. Katarzyny, dojrzewają pomarańcze. Na piniach skrzą się świecidełka i czerwienieją czapki mikołajowe. ■
Z KAŻDEJ
strony świata
do Rzeszowa
Alam Shah Mohd Chowdhury. Polska? Gdzie to jest? – gorączkowo rozmyślał Alam Shah Mohd Chowdhury. Młody Bengalczyk kończył właśnie w stolicy Bangladeszu college i miał szanse na rządowe stypendium w Polsce. 25 lat temu w pół godziny podjął decyzję o wyjeździe gdzieś na kraniec Europy i tak szczęśliwie trwa w tej decyzji od ponad dwóch dekad w Rzeszowie. Atsuko Ogawa po prostu wsiadła w Kioto do samolotu, wylądowała w Krakowie i na stałe została w Polsce. – U Japończyków takie rzeczy się zdarzają – z wdziękiem macha ręką japońska pianistka i – jakby nic się nie stało – od 5 lat smakuje pracę i życie w Przemyślu. Dla Ayhama Mohsina, po Damaszku, pięknej stolicy Syrii, gdzie się urodził, i Moskwie, gdzie ukończył studia ze stomatologii i specjalizację z ortodoncji, przyjazd do Dynowa był – mówiąc delikatnie – szokiem. Ten szybko minął, a w Ayhamie Mohsinie odezwała się syryjska pracowitość – od kilku lat prowadzi znany w Rzeszowie gabinet NZOZ „Ortodent” i zatrudnia 19 osób. Polska? Świadomy i szczęśliwy wybór – mówi Walery Sienkiel, przed laty chłopak z niewielkiego białoruskiego miasteczka Indura, dziś ordynator oddziału ortopedii i traumatologii narządu ruchu w Szpitalu Specjalistycznym im. Św. Rodziny w Rudnej Małej.
Tekst Aneta Gieroń Fotografie Tadeusz Poźniak Z miłości, z tęsknot za spokojnym życiem, z chęci odnalezienia miejsca na ziemi, które zagwarantuje lepsze wykształcenie, pracę, dom… Z różnych powodów ludzie od zawsze decydują się na rewolucyjne zmiany w swoim życiu i… o dziwo, te zmiany prawie zawsze są zmianami na lepsze. Atsuko Ogawa była maleńką, ledwie 3-letnią dziewczynką, która gdzieś daleko, w japońskim Kioto, grała już
80
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
Chopina. – I zabrzmi to nieprawdopodobnie, ale już wtedy znałam słowo Polska – opowiada Atsuko. – Studia w Akademii Muzycznej w Osace, potem dwuletnie studia podyplomowe w Polsce, wszystko to było moją wędrówką śladami Chopina. Odkąd pamiętam, codziennie gram sześć godzin dziennie, i nieważne, jak bardzo jestem zmęczona, ćwiczenia i systematyczna praca w życiu pianistki są najważniejsze.
MIĘDZYNARODOWE Podkarpacie – Tylko ciężko i systematycznie pracując, człowiek ma szansę na sukces – uparcie powtarza Ayham Mohsin, Syryjczyk, który w 1999 r. na stałe osiadł w Polsce, mimo że wcześniej z sukcesami prowadził własny gabinet ortodontyczny w centrum Damaszku, a po przyjeździe do Polski przez dwa lata był tylko pomocnikiem swojej żony w niewielkim Dynowie. Można sobie zadać pytanie, po co to wszystko? – Bo zakochałem się w Agnieszce, mojej żonie – ot cała odpowiedź, śmieje się Ayham Mohsin. – Dla mnie najważniejsza jest rodzina i praca. Z wszystkim innym wszędzie dam sobie radę – mówi Ayham. Syn znanego i szanowanego w Damaszku adwokata, który w latach 80. XX w., w ramach rządowego stypendium, wyjechał na studia stomatologiczne do Moskwy. Tam poznał młodą Polkę, wkrótce zostali małżeństwem, a po studiach osiedli w Damaszku. – Dla mnie to był wspaniały czas, gabinet w centrum miasta coraz lepiej się rozwijał, Damaszek był moim ukochanym miejscem, ale Agnieszka nie do końca była w Syrii szczęśliwa – wspomina Ayham Mohsin. – W 1999 r. zgodziłem się wszystko zostawić i na stałe osiąść w Polsce. Świetnie znałem język arabski, angielski, rosyjski, byłem pewny, że bez problemu szybko nauczę się polskiego i nostryfikuję dyplom. I rzeczywiście, dziś Ayham mówi idealną polszczyzną, z ogromną świadomością odmiany rzeczowników przez przypadki i nieregularnej odmiany wielu polskich czasowników. Ale wtedy, 13 lat temu, Ayham, Agnieszka i mała Marysia wylądowali ze słonecznego, wielkomiejskiego Damaszku w szarym i prowincjonalnym Dynowie. – To był dla mnie szok – opowiada Ayham. – Co gorsza, w kolejnych dwóch latach w ogóle nie mogłem pracować w zawodzie, w tym czasie odbywałem staże w Krakowie i trochę pomagałem żonie. Nigdy wcześniej i nigdy później nie przeżyłem tak trudnego czasu w moim życiu. Zdesperowany kilka razy chciałem pakować walizki i wracać do Damaszku. Tam byłem wziętym ortodontą, w Polsce dopadła mnie bezradność i beznadzieja. – Coś o tym wiem – uśmiecha się Alam Chowdhury. – Gdy w 1987 r. wylądowałem na lotnisku w Warszawie, nie chciałem wysiąść z samolotu. Nie mogłem uwierzyć, że to szare, skromne, ciemne miasto może być stolicą jakiegoś państwa, zwłaszcza że moja wiedza o Polsce była wtedy żadna. W kolejnych miesiącach też nie było lepiej. Alam, który w Bangladeszu zdał egzaminy na medycynę, w Łodzi, w Studium Języka Polskiego dla Cudzoziemców, usłyszał, że nie ma szans na miejsce w akademiku na Akademii Medycznej. Ewentualnie może zostać inżynierem. – Od dziecka interesowało mnie budownictwo. Pomyślałem, dlaczego nie? Tak trafiłem na Politechnikę Rzeszowską – wspomina Alam Chowdhury. Kończąc budownictwo na Politechnice Rzeszowskiej ciągle dość słabo radził sobie z językiem polskim, ale uparł się, że najważniejsza jest praktyka na budowie. W 1994 r. obronił dyplom, a tydzień później poszedł na spotkanie w sprawie pracy. – To było w Inżynierii Rzeszów. Usiadłem przed właścicielem firmy, Tadeuszem Gratkowskim, dostałem angielski tekst do przetłumaczenia i pytanie, skąd pochodzę. Sądzę, że Bangladesz i dobre wspomnienia
Atsuko Ogawa.
o Bengalczykach przesądziły o moim zatrudnieniu. Właściciel firmy w latach 80. pracował w Libii, a jego szefem był Bengalczyk. Z Inżynierią Alam Chowdhury związany jest już 18 lat. W tym czasie zdążył być szefem kilku projektów, które zapamiętał na długo. To on odpowiadał za rozbudowę Liceum Sztuk Plastycznych przy ul. Dąbrowskiego w Rzeszowie, budowę Komendy Powiatowej Policji w Jarosławiu, w końcu za budowę siedziby Inżynierii Rzeszów i przejścia podziemnego pod rzeszowską zaporą, które połączyło bulwary.
Z Białorusi przez Zakopane DO RZESZOWA Walery Sienkiel urodził się na Białorusi, ale w polskiej rodzinie. W domu mówiło się lokalną mieszanką ►
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
81
MIĘDZYNARODOWE Podkarpacie rosyjskiego, polskiego i białoruskiego, w szkole niepodzielnie królował rosyjski, w domu dziadków polski. – Jestem i czuję się Polakiem – mówi Walery Sienkiel. – Studia medyczne ukończyłem jeszcze w Grodnie, ale swoje życie od zawsze chciałem związać z Polską. Po części udało się to już w trakcie studiów, gdy przyszły ortopeda przyjeżdżał do Polski na staże. W 1995 r. polska rzeczywistość stała się dla niego codziennością. Po ukończonych studiach medycznych znalazł się na stypendium rządowym w Zakopanem. Pobyt pod Giewontem przedłużył się do 2000 r. i były to jedne z najważniejszych pięciu lat w życiu Sienkiela. Tutaj trafił do Uniwersyteckiego Szpitala Ortopedyczno-Rehabilitacyjnego, prowadzonego przez prof. Daniela Zarzyckiego, gdzie zrobił pierwszy stopień specjalizacji z ortopedii i traumatologii narządu ruchu. Tutaj też dostał tak duży zastrzyk wiedzy, doświadczenia i umiejętności, że korzysta z niego do dziś, w końcu tutaj założył rodzinę i w Zakopanem urodziło mu się pierwsze dziecko. – Dlaczego Polska? – zastanawia się Walery Sienkiel. – Bo mam duże poczucie polskości i było dla mnie oczywiste, że tutaj będę miał dużo większe szanse na rozwój zawodowy oraz komfort życia niż na Białorusi – odpowiada Sienkiel. – Poza tym jestem człowiekiem, który nie ma większego problemu z adaptacją w nowym miejscu pracy czy życia. Ważna jest żona, dzieci, szpital, pacjenci, a otoczkę życia potrafię zbudować sobie wszędzie. Jak jest biednie, umiem się dostosować, jak jest dostatniej, cieszą mnie możliwości, jakie z tego wynikają. Dziś Walery Sienkiel mówi po polsku właściwie bez cienia akcentu, a czy kiedyś spotkał się ze złośliwościami, że to ten z „Ukrainy” albo z „Białorusi”? – Nie – odpowiada. – Może w pierwszych latach spędzonych w Polsce mówiłem z silnym wschodnim zaśpiewem, ale z żadnymi uwagami się nie spotkałem. Niektórzy koledzy, raczej z sympatii, do dziś witają się, wykrzykując moje imię z mocnym, wschodnim akcentem. Trudno to jednak nazwać złośliwością, raczej żartobliwym puszczeniem „oka”. Od 2000 r. Walery Sienkiel jest związany z Rzeszowem, tutaj znalazł pracę, gdy w Szpitalu Wojewódzkim nr 2 powstawała ortopedia, a dr Arkadiusz Bielecki kompletował zespół lekarzy na nowym oddziale. Od kilku lat Walery Sienkiel jest też ordynatorem oddziału ortopedii i traumatologii narządu ruchu w Szpitalu Specjalistycznym im. Św. Rodziny w Rudnej Małej k. Rzeszowa. Tutaj tworzy coś w rodzaju środowiska „kręgosłupowego”. Cieszy go, że wspólnie z dr. n. med. Robertem Wojnarowskim leczą i operują najtrudniejsze przypadki związane z kręgosłupem na Podkarpaciu. Klinika, korzystając z najnowszych rozwiązań technologicznych, wykonuje różnego rodzaju zabiegi endoskopowe na kręgosłupie, w tym na odcinku szyjnym, piersiowym i lędźwiowym. Operacje na kręgosłupie zostały wprowadzone w klinice w 2009 r. Bardzo często zabiegi te dotyczą dyskopatii i zwyrodnień kręgosłupa. Obejmują m.in. nukleoplastykę i endoskopowe usuwanie dysków. Szpital jest jedynym ośrodkiem na Podkarpaciu, a także wiodącym w Polsce, jeśli chodzi o leczenie dyskopatii odcinka szyjnego kręgosłupa metodami małoinwazyjnymi.
82
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
Walery Sienkiel.
Syryjczyk zakochany W RZESZOWIE Ayham Mohsin, gdy wraca do swoich medycznych początków na Podkarpaciu, przyznaje, że po raz pierwszy poczuł się w Polsce u siebie, gdy w 2002 r. otrzymał ograniczone prawo wykonywania zawodu i już był na prostej drodze do nostryfikacji dyplomu z ortodoncji. Gdy w 2005 r. zakładał własny gabinet, w Polsce, w Rzeszowie był już naprawdę szczęśliwy. – Damaszek słynie z handlu od 5 tysięcy lat, przedsiębiorczość mamy we krwi – żartuje Ayham. I choć tęskni za Syrią ogromnie, już nie wyobraża sobie tam powrotu na stałe, zwłaszcza teraz, gdy tak często dochodzi do krwawych zamieszek. W Rzeszowie ma dziś własny gabinet, dom, żonę i trójkę dzieci. W kolejnych latach zamierza zrobić wszystko, by doprowadzić do bliższych kontaktów między Rzeszowem a Damaszkiem. Klinika stomatologiczna, o jakiej marzy od lat, jeśli tylko powstanie, będzie w orientalnym stylu i na pewno ze słynną mozaiką z Damaszku. Ayham Mohsin, który jest muzułmaninem, z radością obchodzi polskie święta Bożego Narodzenia. Syryjczyków, którzy są jeszcze bardziej rodzinni niż Polacy, zachwyca wspólne biesiadowanie przy stole. Dla Ayhama polska wigilia jest pięknym świętem, w trakcie którego dzieli się opłatkiem, a polska rodzina czyta przy stole fragmenty Pisma Świętego, te związane z Damaszkiem, by zrobić mu przyjemność.
MIĘDZYNARODOWE Podkarpacie – W Syrii dominuje islam, choć jest też sporo katolików. Dla nas najważniejszym świętem jest Id al-Fitr, które następuje po miesięcznym poście ramadan. I choć nie jestem już praktykującym muzułmaninem, to z tej okazji zawsze zapraszam w Polsce rodzinę na kolację. Żona i dzieci cieszą się z tego święta tym bardziej, że jest to czas obdarowywania. Po skończonym ramadanie jest tradycja kupowania nowej odzieży, a więc okazja do zakupowego szaleństwa – żartuje Ayham Mohsin.
Japonka zakochana W CHOPINIE I POLSCE Atsuko Ogawa, która w Przemyślu na stałe osiadła pięć la temu, twierdzi, że w Polsce znalazła spokój i szczęście. Wspólnie z Igą Dżochowską prowadzi Centrum Kultury Japońskiej „YAMATO”. Udziela lekcji gry na fortepianie, uczy japońskiego, żyje spokojniej i bliżej natury, niż było to możliwe w Kioto. – Niekiedy tęsknię do rodziny, Akademii Muzycznej w Osace, gdzie byłam nauczycielem, ale jestem pewna, że Polska jest moim przeznaczeniem – opowiada Atsuko. Gdy przyjechała tu po raz pierwszy w 1979 r. na studia podyplomowe, nie przeraziły ją zimno, brzydota, kartki na żywność w sklepach. Widziała tylko rozemocjonowanych, ekspresyjnych ludzi, melancholię, bliskie kontakty międzyludzkie, gościnność, romantyzm pomieszany z szaleństwem i te wierzby płaczące jak u Chopina. W kolejnych latach tamte wspomnienie nie dawały jej spokoju i nieustannie myślała, jakby w Polsce osiąść na stałe. – W 1981 r. byłam na koncercie w Łańcucie i szczerze mówiąc myślałam, że tutaj kończy się Polska, a dalej to już tylko republiki Związku Radzieckiego – wspomina ze śmiechem Atsuko. – Od 1994 r. na stałe współpracuję z Igą Dżochowską, ona zorganizowała większość moich recitali i to ona pomogła mi zorganizować życie w Polsce, gdy w 2007 r. z jedną walizką wysiadłam na lotnisku w Krakowie z mocnym postanowieniem, że już tylko w Polsce chcę mieszkać i pracować. Ciągle jednak trudno przyzwyczaić mi się do polskiej mentalności. W Japonii panuje żelazna dyscyplina, skromność, pokora, obowiązkowość. Życie jest wielkim pędem. W Polsce odwrotnie, życie jest wolniejsze, ale ludzie dużo bardziej ekspresyjni. Dla Atsuko, która jest buddystką, czas Bożego Narodzenia w Polsce jest magiczny. W Japonii obchodzona jest tylko wigilia i nawet nie jest świętem, tylko kopią kolacji, jaką Japończycy znają z amerykańskich seriali. W tym dniu na japońskich stołach nie ma tradycyjnych potraw, ale króluje kurczak na amerykańską modłę. Dla Japończyków najważniejszym świętem jest Nowy Rok. W tym dniu idą do świątyni, zapalają świeczki, zasiadają z rodziną do uroczystego śniadania, na które spożywają m.in. ciasta ryżowe, wspólnie przygotowują też kolację, a co najważniejsze, w tym dniu wszyscy obdarowują się kartkami z życzeniami noworocznymi. – Odkąd jestem w Polsce, uwielbiam tradycyjną, wigilijną kolację, składającą się z 12 potraw. Celebruję też choinkę i prezenty. Wszystko to niezmiennie mnie wzru-
sza i zachwyca – mówi Atsuko Ogawa. – Potrafię nawet po japońsku zaśpiewać „Cichą noc, świętą noc”, ale to nie to samo, co prawdziwe gromkie kolędowanie Polaków na pasterkach. Alam Chowdhury do dziś pamięta, jak po raz pierwszy zobaczył w Polsce śnieg i zasiadł do wigilijnego stołu. – To było ponad dwadzieścia lat temu. Święta spędzałem w domu mojego kolegi ze studiów. Po raz pierwszy ubierałem wtedy choinkę i zobaczyłem górę podarków pod drzewkiem. Nie mogłem wprost uwierzyć, gdy po kolacji spod choinki ktoś wyciągnął prezent także dla mnie. Podobnego uczucia gościnności doświadczyłem potem w Polsce jeszcze wiele razy, także od polskiej rodziny mojej żony. Fakt, że ja jestem muzułmaninem, niczego nie zmienia, obchodzimy tradycyjne Boże Narodzenie, a jedynie bengalskie potrawy albo przyprawy na stole symbolizują, że jesteśmy trochę bardziej międzynarodowym domem niż inne polskie rodziny – śmieje się Alam Chowdhury. ■
Ayham Mohsin.
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
83
Między Wołgą a Donem, październik – listopad 2012 (zapiski do książki „Mała Rosja”)
Ech, Rassija!
Jak wrócisz do Moskwy, zabiorę cię do bani – zapowiedział Dymitr, a mnie się zrobiło gorąco już na samą myśl. Nie chciał słyszeć, że nie mogę, i w ogóle, to po moim trupie. – Radi Boga! Anna Marianowna! – zaprotestował udając oburzenie. – Gadajmy o życiu! Dostałam skróconą lekcję optymizmu rosyjskiego, że żyć warto tylko tak, żeby nawet grabarzowi było nas cholernie żal, kiedy będzie zakopywał nas do piachu. Bez prawdziwej ruskiej bani, z kamiejką, pieczką i wódeczką to właściwie szkoda żyć. Wszak on, Dymitr Nikołajewicz Fiodorow, lat 67, po zawale, a bani zażywa co najmniej raz w miesiącu. Wódeczki – ostrożnie! A pamiętasz, co generał Aleksandr Wasiljewicz Suworow swoim żołnierzom kazał: < Choćbyś spodnie miał sprzedać, to w bani napij się wódki.> Suworow, ceniony strateg acz kanalia, o czym się Dymitr już nie zająknął, zasłynął też innym powiedzeniem, że „kula głupia, a bagnet zuch”. Swoich żołnierzy, którzy nie chcieli walczyć na bagnety, rozstrzeliwał. (…) Tekst i fotografie Anna Koniecka
Moskwa, wieże Kremla nz. Dymitr Fiodorow.
Plac Czerwony.
PODRÓŻE
Arbat moskiewski w deszczu.
ienia dla Polski.
zdrow Moskwianka – po
Czemu się broniłam przed „prawdziwą ruską banią”, męska logika, w której istnienie słabo wierzę, i tak by nie ogarnęła. Poza tym jest jeszcze parę innych powodów, o których mój stary przyjaciel, mam nadzieję, nigdy się nie dowie. Jak przystało na zdeklarowanego Rosjanina (urodził się w Łodzi, dorastał we Lwowie, potem los rzucił go do Jakucka na Syberię), wierzy, że bania ma moc uzdrawiającą; leczy nie tylko ciało z różnych przypadłości, odchudza i odmładza, ale również duszę leczy. Tymczasem mnie bania duszę zatruła! A Dymitra o mało nie wyprawiła na tamten świat i to w najmniej odpowiednim momencie: gdy był młody, u progu kariery inżyniersko-wynalazczej, teatralno-reżyserskiej i poetyckiej. Bardem z nieodłączną gitarą, której futerał dociąża zawsze przed podróżą historycznymi książkami oraz jedną parą skarpetek, żeby się nie nudziło i nie waniało, też by nie został. Nie zdążyłby napisać książki. Dopiero co się wtedy ożenił z Nadią. Jedyną miłością. Ty wiesz – mówił, gdyśmy się spotkali w zeszłym roku u mnie w Polsce, ja się dopiero po Jej śmierci dowiedziałem, że też mnie kochała. Powiedziała to koleżance. Mnie nigdy. Nigdy! Zaloty wyglądały tak: Był już żonaty drugi raz – z Jakutką. Ich córka Nataszka jest dzisiaj dziennikarką radiową w Moskwie; córka Dimy z pierwszego małżeństwa jest śpiewaczką we Lwowie. Ale gdy ujrzał Nadię, zakochał się, jak mówi – od pierwszego wejrzenia.
Baśniowy świat – pamiątka po poprzednim merze Moskwy, Łużkowie.
Wystawał pod jej oknem na mrozie; 50 stopni w Jakucku to norma. No więc zamarzał normalnie, po jakucku, a ona tylko zerk, zerk przez szybkę. – Wreszcie wychodzi na próg mama Nadii i woła: <Maładoj cziełowiek, zachadi!> Dała mi herbaty z konfiturą. Kazała Nadii przyjść do kuchni. Mówi: <Ja jemu wierzę, a ty – jak chcesz.> WYPIJMY ZA PAMIĘĆ Nadia była moją przyjaciółką. Gdyśmy się widziały ostatni raz w Jakucku, Ona już wiedziała… Ja nie. Ukrywała chorobę także przed rodziną. Nastia i Antek, dzieci Nadii i Dymitra, były jeszcze małe. <Aniu, ja o Nastię to jestem całkiem spokojna, ale Antek…> Niepokój mamin uzasadniony, niestety. (...) Nadia była architektem, według jej projektu zbudowano Nierungrie, najpiękniejsze, najbardziej przyjazne człowiekowi miasto na nieludzkiej ziemi. Miejski park nosi jej imię – Nadieżdy Szepielowej. Po mężu nazwiska nie wzięła. Jeszcze jeden jej ziemski ślad jest w najprzyjaźniejszym miejscu, jakie istnieje – nad Zatoką Taganrogską, nad Morzem Azowskim. Bardzo mi ciężko, ale (...) pojedziemy z Dimą na cmentarz, wypijemy, jak każe zwyczaj, po kieliszeczku, strącając najprzód parę kropel wódki na mogiłę Nadii. ►
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
85
PODRÓŻE Za parę dni mam się zobaczyć z trzecią kandydatką na czwartą żonę Dymitra. Ona czeka na mnie w Czeboksarach. W Czuwaszii. Boję się tego spotkania. PYTANIA DO HISTORII (...) Oba dramatyczne zdarzenia z banią, moje i Dymitra, mają związek z Jakuckiem, jednak ja nie jestem jeszcze gotowa do zwierzeń. Dymitr mówi, że jest. Przynagla mnie, kto wie, kiedy jeszcze będziemy mogli się spotkać. A tyle jest do przegadania. W jego losach – rodziny Fiodorowów, Kosteleckich, kresowej szlachty, polskich Żydów, rosyjskich Niemców, jakuckich, chińskich krewnych, przyjaciół, których może znowu zobaczę, a innych może dopiero poznam, skupia się jak w soczewce historia wielkiej Rosji, poskładana z małych, pojedynczych epizodów. Dramatycznych, śmiesznych, strasznych, sierceszczipatielnych. Epizody drugorzędnego historycznie znaczenia. To nie jest moje określenie. Przetłumaczyłam je (nie wiem czy dobrze) z pierwszego fabularnego filmu nakręconego przez młodego moskiewskiego reżysera. Krewnego Dymitra. Chciałam zapomnieć o tym debiutanckim filmie, ale siedzi mi w sercu, jak cierń. Jest o karnej kompanii, która idzie za frontem i zbiera z pola bitwy „wojenne trofea” – broń, osobiste rzeczy z poległych żołnierzy (...) Kogo dzisiaj obchodzi „tamta wojna”? Bohaterowie – młodziaki, jak Antek, syn Dimy, jak Pasza – Nastii mąż, który mówi mi, że jego – Bogu dzięki, los oszczędził i nie musiał jechać do Czeczenii jak jego czterej kumple. – Na własnych ramionach niosłem trumny trzech. Pasza w zeszłym roku pracował u Anatola Tarnawskiego w kopalni złota, głęboko w jakuckiej tajdze. U „mojego Tarnawskiego”, o którym też robiłam film. Krewnego Dimy. Najbliższe miasto dla staratieli z kopalni to Nierungrie. Pasza nie zdążył poznać teściowej. Ona nie zobaczyła czwórki wnuków. Najstarszy ma prawie 12 lat, najmłodszy – Danio, ma dwa latka. Może namówić młodego reżysera z Moskwy, żebyśmy razem popracowali nad „Małą Rosją” Fiodorowów? Ja zrobiłam zaledwie kilka epizodów „ich syberyjskiej Odysei”. Pora dopisać dalszy ciąg (...) PRZEZNACZENIE CZY ŚLEPY LOS Czarna bania. (...) Właśnie tam o mały włos Dymitr nie zaczadział. – To była moja pierwsza wizyta w bani, weszliśmy z bratem Nadii. Lejemy wodę na pieczkę, gaśnie ogień, oblepia nas sadza, jesteśmy czarni jak diabły. Gorąco. Fajnie. Nagle widzę, ze szwagrem coś niedobrze, chcę go zaciągnąć do drzwi. Nie mogę, czuję, jak mięśnie odłażą mi od kości. Dopiero brat Nadii wyciągnął nas na śnieg, w ostatniej chwili. Dima zapowiada, żebym się nie bała – w Moskwie wszystko będzie według jego recepty. A więc bania biała – bez czadu. Pariłka – góra 90-100 stopni, delikatnie, z otdychem, przekąska w międzyczasie, rybka suszona albo obiad. Zamawia się, gotują od ręki, wpierw idą do sklepu
86
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
po produkty. Można przynieść swoje. Piwko lub wódeczkę – kieliszki stoją na stole w salonie, który jest pierwszym pomieszczeniem jak się wchodzi do bani. Będą wence dubowyje (miotełki dębowe) do naganiania pary z kamiejki, czyli pieca dającego ciepło, a nie czad. Na koniec masaż – też delikatny. Dima weźmie gitarę (...) – W zeszłym roku w bani obchodziliśmy urodziny – ja i Natasza. Urodziliśmy się tego samego dnia i miesiąca. No jak tu nie wierzyć w przeznaczenie (...) KTO PRZYNOSI SZCZĘŚCIE Nie było mnie w Rosji czternaście lat. Mam tremę. Ale jadę. Z walizką kabanosów – bo Dymitr lubi, z czekoladowym Szopenem zadumanym pod wierzbą oraz wódką Szopen – bo to jest kwintesencja polskości za granicą, najlepsza na prezenty. I z torbą lekarstw, bo mi szwankuje oko. Okulistka kazała leżeć, ale może wystarczy, jak w pociągu swoje odleżę. Dwadzieścia trzy i pół godziny – według rosyjskiego rozkładu jazdy, tyle mam do Moskwy ze Lwowa. Pierwszy etap. A jak już wszędzie objadę (te 20 tys. kilometrów), jak wszystko porobię i obgadam, to wpadnę odetchnąć nad cichy Don. Na bezludnych wysepkach w delcie rzeki żyją jeszcze dzikie konie. Ale wcześniej muszę się spotkać z Alegiem w Czuwaszii. W tamtejszych nadwołżańskich lasach szuka na zlecenie Instytutu Onkologii ziół skutecznych na raka. Czuwaszja ma w herbie „drzewo życia”. Z Nataszą, narzeczoną Dymitra, która się urodziła w Czuwaszii, mamy jechać do jej przyjaciół – joginów w Kazaniu. Joginką jest Ajgul – rówieśnica Nastii, która ma już czworo dzieci. Ajgul najpierw chciała iść na studia, a teraz znów, że wszystko sobie przemyślała i chce wyjść za mąż, być dobrą żoną, rodzić dzieci. Skąd ta zmiana? (...) W Kazaniu – stolicy Tatarstanu, kreml jest biały, nie czerwony, jak w Moskwie, ale problemy podobne – z islamskim radykalizmem. Zamach na wielkiego muftiego (nie dość radykalnego wg zamachowców) wprawdzie się w Kazaniu nie powiódł – zamiast niego zginął jego kierowca, bo się zamienili miejscami w samochodzie, gdzie była podłożona bomba, ale fundamentaliści grożą, że będą zabijać dzieci, których jedno z rodziców jest muzułmaninem, a drugie wyznaje inną religię. Tatarstan to była oaza spokoju i tolerancji. Bogaty kraj – ropa, najdynamiczniej rozwijający się przemysł (...) Rozkładam wielką mapę Federacji Rosyjskiej, naklejoną na ceracie. Zdobyczna. Kropkami zaznaczam miejsca, gdzie „koniecznie” muszę być: Rostow, Azow, Staroczerkask, Jejsk. Zadonia nie ma na tej mapie. Mały kozacki chutor. W Rosji niepraktycznie jest liczyć odległości w kilometrach. Nie ta skala. Takie liczenie oszukuje wyobraźnię. I boli tyłek. Bez obrazy; pociągi, którymi najchętniej podróżują Rosjanie, a ja z nimi, są wyposażone w piętrowe półki do leżenia. Obowiązuje swoisty savoir vivre: wsiadam, oddaję bilet (paszport odbierali mi dawniej, teraz tylko pokazałam przy wejściu). Zakładam kapcie i dres – dyskretnie. Niektóre panie robią przebierankę pod prześcieradłem. – Po-
PODRÓŻE znakomimsja – Ania – Oczeń prijatno – Luda. Dwójka pozostałych pasażerów w naszym boksie – mężczyzna i kobieta nie biorą udziału w prezentacji. Prowadnica przyniosła pościel – ścielimy „łóżka”. Wyciągam mój poobijany blaszany garnuszek made in China. Weteran – zdobywał ze mną Ararat, bywaliśmy razem w Indochinach, ostatnio w Kambodży. Pani Luda i ta druga, wreszcie wiem – lekarka z Rostowa, wyjmują porcelanowe filiżanki. Kipiatok (wrzątek) w kociołku na końcu wagonu zawsze jest. Prowadnica, zarazem akwizytorka loterii kolejowej, do której gorąco zachęca, gdyż 30 procent idzie na potrzeby kolei, a 10 procent na bezdomne dzieci, proponuje, że zrobi nam herbatę. Po co? Mamy swoją. W ostatniej chwili zapakowałam do walizki moją najlepszą biżuterię – naszyjnik z syberyjskich czaroitów i pasującą do ich jedwabistego blasku szaroniebieską suknię z naturalnego jedwabiu. I teraz się martwię, czy mi kabanosami nie prześmierdnie. Zabrałam ją na wsiakij słuczaj, gdyby Wołodia, przyjaciel Dimy, znany moskiewski architekt, mniej znany jako akwarelista, szkoda, bo utalentowany, zdobył dla mnie jakimś cudem bilet na „Jezioro łabędzie”. Balszoj Tieatr otwiera sezon baletem Czajkowskiego 21 października; powinnam zdążyć (...) W środku nocy pociąg staje na jakiejś stacji. Duża, słabo oświetlona, ledwo widać zarys wiaduktu nad torami. Skraj peronu ginie w mroku. Biały duży pies, który leżał przy schodach prowadzących na wiadukt, gdy wjeżdżaliśmy na stację podniósł się i lustruje wysiadających – z dystansu. Mało ludzi wysiadło, nikt nie wsiadł. Pociąg wciąż stoi. Może to już granica rosyjska? Pani Luda mówi, że za wcześnie, granicę ukraińsko-rosyjską przekroczymy nad ranem.
Jest pracownicą uniwersytetu. Wraca ze Lwowa z delegacji służbowej. Poprosiła specjalnie o ten wyjazd, żeby nie siedzieć w Moskwie. Moskwa ją boli jak najgorsza choroba, której nazwę kobiety w pewnym wieku wymieniają szeptem: zdrada. Żyli 32 lata kak w kino. Wszędzie razem. Urlopy, grille, urodziny, dacza, przyjaciele. Dużo. Mąż – profesor, chirurg. Pieniądze. Prestiż. – Dzieci dawno na swoim, właśnie zaczęliśmy urządzać nowe dwupoziomowe mieszkanie. Tylko dla nas. Ciche, zwyczajne szczęście. Jakieś półtora roku temu zaczął wracać coraz później, zamyślony, nieobecny. Schudł. Zdobyłam się na śmiałość, pytam, co się dzieje. A on – że nic. Ale przecież widzę, że cierpi. Kocham go i też cierpię. Wreszcie mówię, że dłużej tak nie wytrzymam. A on: „No, jest kobieta w moim życiu, przyszła na staż. I jeszcze – że nie wie, jak dalej będzie. Ja też. Na razie ukrywam przed rodziną i znajomymi, ale mama, jak to mama, wyczuła sercem na odległość. Przyznałam się, lżej mi, bo chociaż jej nie muszę okłamywać (…) Od czoła pociągu idą skrajem cienia czterej mężczyźni w pomarańczowych kamizelkach. Dźwigają nosze. Gdy mijają nasz wagon, widzę woskowo bladą twarz człowieka na noszach. Biały pies towarzyszy idącym. Zatrzymuje się dopiero przy schodkach na wiadukt, siada na swoim dawnym miejscu. Czeka. ►
wieków d o e i g i l e r taj różne ie. Ale ostatnio u t – ń a z Ka obok sieb kojnie... ą j u t s y z g koe niespo ć i b o r ę i zaczyna s
Kazań - cerkiew spasska. Kazań - na drugim brzegu Wołgi nowoczesna część stolicy Tatarstanu.
Kozaczka ze Staroczerkaska.
POCIĄG RUSZA. NARESZCIE Mówią, że łabędź – symbol miłości i szczęścia. Ale Biały Szaman z polskim rodowodem Adam Dieczkowskij z Jakucka upierał się, że szczęście przynosi, gdy się ujrzy białego żurawia. Dlatego Dieczkowskij ciągle go szukał, wyprawiał się na wiele tygodni w głąb tajgi. Aż nareszcie go ujrzał. I mało tego życiem nie przypłacił; złapała go śnieżna burza. Więc jeśli nie biały łabędź, nie biały żuraw, to co przynosi szczęście? (...) (...) Rok temu bilety na premierę do teatru Balszoj sięgały ponoć 20 tysięcy rubli, czyli nasze dwa tysiące. I pomyśleć, że Czajkowski za skomponowanie swojego baletu dostał 800 rubli, co nie było oszałamiającą sumą nawet w tamtych czasach. Dzisiaj za 800 rubli można kupić trzy kilo średnio ładnej wołowiny. Świnina jest o sto rubli droższa. A 10 tysięcy zarabia lekarka z Rostowa; zajmuje spalną półkę pode mną, szczęściara. Ja muszę się wdrapywać na swoją półkę po jej półce i po stoliku przymocowanym do okna, a jeszcze – jak wagonem zarzuci na zakręcie – asekuruje mnie lub podsadza (w zależności czy włażę, czy złażę) milczący dotąd mężczyzna, okazuje się fizyk teoretyczny z Noworosyjska; też szczęściarz – dolna półka naprzeciwko lekarki. Leżę i liczę. Ile musi zarabiać Dymitr, odpowiedzialny za to, żeby prawie dziesięciomilionowa Moskwa nie utonęła w g..., a moskwianie z samej Moskwy i moskwianie z satelickich miast dookoła mieli w kranach wodę zdatną do picia. Różnie z tym jest. W podmoskiewskich Mytiszczach, gdzie założono pierwszy miejski wodociąg, i gdzie Dima wynajmuje mieszkanie za 26 tys. rubli miesięcznie, wodę trzeba filtrować – wygląda jak żabi skrzek. (...) Ceny w sklepach coraz bardziej moskiewskie, ciut wyższe od warszawskich – lekarka z Rostowa była w Warszawie, ma skalę porównawczą. Emerytura Nataszy, narzeczonej Dimy, 4,5 tys. rubli. Syberyjska emerytura Dimy
88
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
Kozacka stanica nad Donem.
– 12 tysięcy z małym haczykiem. Byłaby wyższa, gdyby nie wrócił na matierik, tylko siedział dalej tam, w tym swoim Jakucku nad Leną, gdzie zimą hajcuje się tak w kaloryferach, że aż dymią, a ciuchy i tak przymarzają w szafie do ściany (...) Zaraz szlag mnie trafi z gorąca. Nie dość, że śpię (?) pod sufitem, to jeszcze nie ma czym oddychać. Złażę z półki, ryzykując (asekurant zasnął snem sprawiedliwego). Proszę konduktorkę, żeby przykręciła ogrzewanie. Ona mówi, że grzeje zgodnie z przepisami. – Ale w wagonie jest już 26 stopni! – Ale w Moskwie będzie tylko 4. W Moskwie będziemy jutro przed południem. Wszystko w Rosji jest, jeśli już jest, to balszoje i nastojaszcze. Nie tylko odległości. Myślenie, jak widać, też. I cierpliwość, i miłość, nienawiść, bogactwo, żal, piękno, smród, tłok w metrze. Codziennie do Moskwy przyjeżdżają i wyjeżdżają trzy miliony ludzi. W metrze wtedy nie idzie się – tłum niesie. Trzeba tylko posuwać pomaleńku stopami. Po prostu – trzeba przywyknąć do skali, w jakiej toczy się tu życie. Ta skala jest olbrzymia. Aż chwilami budzi lęk. Jak wtedy, gdy się stanie przed obrazem Ajwazowskiego w Tretiakowce, a morze wylewa się z ram i grozi zatopieniem, jeśli się nie umie pływać. PRZYSTANEK MOSKWA Prawie od dwóch godzin za oknem ciągnie się już Moskwa. Pasażerowie zdenerwowani – pociąg się spóźni! Ile? Dwie minuty. Fizyk teoretyczny opowiada stary dowcip o Icku, co uciekł do Izraela ze Swierdłowska i dzwoni do rodziny co dziesięć lat: – Jak wy żyjecie? – Jak wy, żyjecie? – Jak, wy żyjecie? LEKARKA I PANI LUDA SIĘ ŚMIEJĄ. Ja myślę o Neli z Czeboksarów, która szła do pokoju patrzeć w telewizor, gdy w kuchni umierał jej mąż.
PODRÓŻE – Złamał mi życie. Inżynier, a pił jak najgorszy bomż, wszystko wyniósł na wódkę. Ja dom szanowałam. Wychowałam się w sierocińcu. Ogryzki z jabłek i ości ze śledzi szukaliśmy po śmietnikach. Na urodziny dostawało się kulę z gazety – w środku orzech i jabłuszko. Latałam co trochę do kierownika i mówiłam, że mam urodziny. Śmiał się. Karetkę wezwałam, kiedy mąż zesiniał. O tu, w tym kącie przy stole. – Nela opowiedziała mi to szeptem; siedziałyśmy kiedyś obie w kuchni przy śniadaniu. Kuchnia malutka, jak całe mieszkanie. Chruszczowówka na piątym etażu. Po naszemu czwarte piętro, dwa pokoje – wagoniki. Trzeci nieco większy. I luksus: osobno łazienka i toaleta, ale tak małe, że kuweta perskiej kotki zagradza dojście do muszli, a kicia siedzi ciągle w kuwecie, bo jak mówiła Nela, nie może się wykakać. – Spadła z balkonu i tak ma z tym kakaniem od tamtej pory. Radość. Wjeżdżamy na dworzec Kijewskij. W strugach deszczu, w przemokniętych butach czeka Dima. – Bo u nas, Daragaja Anna Marianowna, jak leje deszcz, to równo i pa wsiem. Zupełnie jak w tym dowcipie o Breżniewie, co mu podczas defilady na placu Czerwonym podano z tłumu na trybunę wraz z bukietem kwiatów małego chłopaczka, żeby go uściskał. Ale biedak tak się przestraszył, że się zesikał, oblał nawet buty towarzysza Breżniewa! Dima mrugnął porozumiewawczo. W mieszkaniu w Mytiszczach biorę się najpierw za mycie garów. W łazience odkleja się tapeta, cuchnie z kanalizacji. Tymczasowość, prowizorka. Dima sięga po gitarę. – Zaśpiewam ci piosenkę, ułożyłem ją z Nataszą. Piosenka jest o tym, żeby nie bać się szczęścia. I zdążyć powiedzieć – kocham. – Psia krew, Dima, gdzie ty masz w tej prowizorce miotłę? Przepraszam, nie ta skala. I nie w porę. Jak pytania Icka ze Swierdłowska. (...) Teraz Swierdłowsk nazywa się Jekatierinburg i kibicuje mu cała Rosja w każdy niedzielny wieczór, gdy w telewizji pokazują „Bitwę chórów”. Ulubiony program Dimy. To jest program, gdzie znani artyści – tak znani, że na spotkaniach przy wódeczce (i bez) śpiewa się ich piosenki, uczą amatorów śpiewać, potem telewidzowie głosują na najlepszy chór. Przy okazji widać, kogo Rosjanie lubią nieco mniej. Ostatnio przegrał chór z Petersburga, chociaż był, na moje ucho, najlepszy. Moskiewski odpadł jeszcze wcześniej. Moskwa to nie Rosja, więc jutro znowu wsiadam w pociąg. Dzisiaj zajrzę jeszcze tylko na Arbat. Arbat przemoknięty do suchej nitki. Błękitny autobus, gdzie każdy może przyjść z gitarą i zaśpiewać, pusty. Puste kawiarnie, u jubilera, w sklepach z pamiątkami nie ma kto kupować koszulek ze Stalinem i Leninem pokazującym fuck you! Obok spiżowego Okudżawy ledwie przemknie jakiś parasol. I po Arbacie nie przechadza się już Puszkin. Osień, pieczalnaja para, ocziej oczarowanije – pisał. No i coś Ty, Aleksandrze Siergiejewiczu, nałgał?! Jakie oczarowanie, w taki deszcz? Teatr Balszoj też płacze, nawet nie mam jak zrobić historycznego zdjęcia. Podczas remontu – trwał sześć lat, pościągali wszystko, co by się mogło kojarzyć z CCCP. Na frontonie historycznego gmachu, gdzie był sierp i młot, teraz roz-
pościera skrzydła dwugłowy orzeł w koronie. Moskiewską kawiarnię o nazwie „CCCP”, taką jak w Czeboksarach – z wystrojem w stylu minionej epoki, z portretami Lenina itp., najpierw zamknięto, żeby nie drażnić opozycji, potem po cichu otwarto – ze zmienionym szyldem i wnętrzem. W metrze na stacji Komsomolskaja zaczepia mnie starsza kobieta. Usłyszała, że gadam z Dimą po polsku, więc ona pyta bardzo uprzejmie po rosyjsku, czy może wiem, skoro jestem z Polski, dlaczego nasz generalny prokurator się zastrzelił. Widząc moje zdumienie, objaśnia, że czytała w Internecie, że to z powodu zamachu w Smoleńsku, ale niestety nie ma szczegółów. Nie wierzy mi, gdy mówię, że to nieprawda. Odchodzi zawiedziona. W wagonie metra jakaś młoda Rosjanka z synkiem pozuje mi spontanicznie do zdjęcia, a Uzbek wracający z roboty zaprasza na wódeczkę. Też Rosja - w mikroskali. W telewizji o Polsce mówią dwa razy – raz, gdy nasi pirotechnicy burzą stary komin na cegielni, a drugi raz, gdy jest burzony kilkupiętrowy budynek. Za każdym razem – z uznaniem. (Jesteśmy dobrzy w burzeniu!) Natasza (Dimy narzeczona): – Jakby u nas tak było, jak u was, to byśmy jak wy do Anglii nie jeździli. (Jesteśmy lepsi w… narzekaniu?) ■
Aleg, ekonomista, z zamiłowania botanik – poszukuje ziół na zlecenie Instytutu Onkologii.
Staroczerkask. Pracownice muzeum ubrały się w kozackie stroje i podejmują gości.
EDUKACJA
Marta Dybka-Tyczyńska.
Kto ma pasję, ten jest człowiekiem szczęśliwym i uszczęśliwia innych. Pasja pedagogiczna jest szczególnym przykładem działania na rzecz innych właśnie. Za sprawą nietuzinkowych osób dzieją się rzeczy, które zapewne nigdy by nie zaistniały, gdyby nie pomysł i chęć działania – zawsze jest przecież coś do zrobienia! Dzięki grupie pasjonatów-pedagogów edukujących uzdolnioną muzycznie rzeszowską młodzież, powstała instytucja, która nie ma biura, pokoi, ale ma za to osiągnięcia, coraz lepszą markę i konkretne efekty działalności. Nauczyciele pracują tu po godzinach, społecznie, zawsze gotowi do niesienia pomocy, dzielenia się swoim czasem i kompetencjami.
Tekst Elżbieta Lewicka Fotografia Tadeusz Poźniak W tym roku mija 20 lat działalności Fundacji Szkolnictwa Muzycznego w Rzeszowie. Przewodniczącą fundacji była wieloletnia pedagog szkół muzycznych od lat mieszczących się przy ul. Chopina w Rzeszowie, Małgorzata Gajewska. Od 12 lat prezesem fundacji jest Marta Dybka-Tyczyńska, wiceprezesem Norbert Buda, a członkiem zarzą-
90
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
du Rafał Mazur. Wszyscy są pedagogami Zespołu Szkół Muzycznych nr 1 w Rzeszowie. Fundację założyła grupa nauczycieli i grono fundatorów złożonych głównie z rodziców ówczesnych uczniów. Naczelną ideą i celem od początku były wsparcie utalentowanej młodzieży i promocja ich osiągnięć, popularyzacja
EDUKACJA muzyki i kultury wysokiej w szerokim tego słowa znaczeniu. Oczywiście, działalność fundacji jest ściśle związana z działalnością Zespołu Szkół Muzycznych nr 1 w Rzeszowie. Pomysły do realizacji przynoszą nauczyciele, członkowie zarządu i oczywiście uczniowie. Od kilkunastu lat fundacja rozwija kilka sztandarowych imprez. Najbardziej prestiżowy jest Konkurs Zespołów Kameralnych (o zasięgu międzynarodowym), któremu przewodniczy prof. Krzysztof Jakowicz, a w jury zasiada m. in. dyrektor Filharmonii Podkarpackiej, prof. Marta Wierzbieniec. Poziom konkursu jest bardzo wysoki, a to przynosi splendor fundacji. Drugą ważną imprezą jest Konkurs Wokalny im. Barbary Kostrzewskiej. Od wielu lat fundacja współpracuje z ośrodkami muzycznymi Niemiec, co w konsekwencji owocuje spotkaniami w międzynarodowym gronie i koncertami młodych, rzeszowskich artystów za granicami Polski, na które wyjeżdża młodzież zrzeszona nie tylko w fundacji, ale też ucząca się w Krośnie, Sanoku czy Leżajsku. Niedawno nawiązano współpracę z polską szkołą na Litwie, Nawiązywane są nowe kontakty ze Słowacją i Węgrami. To wszystko sprzyja wymianie doświadczeń, przemyśleń metodycznych i integracji uzdolnionej młodzieży. Nieistniejące już projekty to cykl koncertów filharmonicznych „Podzielić się talentem”, do którego fundacja zamierza powrócić. Ten projekt promował uzdolnioną młodzież z całego Podkarpacia. Młodzi muzycy koncertują w wielu miejscach: domach seniora, na rzeszowskim Rynku, w Teatrze Maska, w szpitalach, muzeach, przedszkolach, hospicjum. – „Mamy cudowną młodzież! Wystarczy dać im zajęcie, pokazać cel i pomóc go realizować. Młodzież jest bardzo otwarta, aktywna, pięknie promuje Polskę na wyjazdach zagranicznych. Jesteśmy przecież obserwowani, a nasza młodzież świetnie wygląda, jest utalentowana, ma doskonałe maniery, potrafi się świetnie zachować – to wszystko jest wizytówką naszego miasta i kraju. Bywają u nas goście z całej Polski, a my promujemy Rzeszów – mówi prezes fundacji, Marta Dybka-Tyczyńska. undacja Szkolnictwa Muzycznego w Rzeszowie przydziela też jednorazowe stypendia dla najbardziej uzdolnionych, młodych muzyków. Zdarzyło się już, że dzięki takiej pomocy finansowej można było sfinansować wyjazd na konkurs czy egzaminy wstępne do Akademii Muzycznej. Edukacja muzyczna dziecka jest w ogóle kosztowna – zwłaszcza kiedy pojawiają się konkursy, koncerty, wyjazdy. I tu najbardziej potrzebującym udzielamy wsparcia finansowego. Podobnie traktujemy też konkursy szkolne, które również dofinansowujemy. Łukasz Rusin, prowadzący na co dzień klasę gitary, odpowiedzialny jest za organizowanie Podkarpackiego Konkursu Zespołów Kameralnych: – Marka konkursu jest naszą wizytówką. Co roku z całej Polski i z zagranicy mamy mnóstwo zgłoszeń i pytań, czy można wziąć udział w tej imprezie – tyle dobrego o niej słychać w środowisku muzycznym. – Nareszcie doczekaliśmy się statuetki, która będzie symbolem naszego konkursu! To dzieło młodzieży
F
z Warsztatów Terapii Zajęciowej na Załężu. My dla nich od lat koncertujemy, a teraz oni dali nam coś od siebie – dodaje Marta Dybka-Tyczyńska. 7 lat fundacja organizuje też Warsztaty Jazzowe. Edukacja muzyczna w Polsce nie obejmuje swoimi programami innej muzyki niż klasyczna. Warsztaty służą temu, aby nadać szlif twórczości związanej z muzyką improwizowaną czy rozrywkową, ponieważ młodzież często próbuje grać właśnie takie gatunki. Wykładowcami na warsztatach są zawsze najlepsi polscy muzycy – między innymi kompozytor, aranżer, pianista jazzowy i wykładowca Zbigniew Jakubek: – Działalność jazzowa i rozrywkowa fundacji stanowi uzupełnienie edukacji, którą młodzież odbiera w szkole. Część młodzieży jest na etapie dokonywania przyszłych wyborów życiowych i zastanawia się, w jakim kierunku powinna iść ich dalsza edukacja muzyczna. Niektórzy decydują się właśnie na jazz czy rozrywkę. Z. Jakubek marzy, aby fundację było stać na zorganizowanie tygodniowych warsztatów dla big-bandu, który w Zespole Szkół Muzycznych nr1 istnieje jeszcze od czasów Liceum Muzycznego. Jestem pod wrażeniem konsekwentnego działania osób zaangażowanych w prace fundacji. Często wykonują czy uzupełniają pracę, która nie została przez kogoś gdzieś wcześniej wykonana. Bywają lata gorsze i lepsze pod względem finansowym, ale to wcale nie oznacza, że kiedykolwiek następuje utrata energii – wręcz przeciwnie! – W ramach ścieżki patriotycznej, którą realizujemy od wielu lat, organizujemy wycieczki do miejsc pamięci narodowej, a najnowszym naszym projektem jest konkurs dotyczący tematyki zawartej w filmie i książce „Czas honoru”. Organizujemy również seminaria, korzystając z obecności wybitnych muzyków, którzy koncertują w naszej filharmonii. Na koncerty organizowane przez fundację przychodzą rzeszowscy melomani, którzy często dopytują o terminy kolejnych występów młodych artystów. Wszystkie koncerty – w tym finałowe konkursowe – mają charakter non profit. Na styczeń 2013 r. zaplanowano uroczysty, jubileuszowy koncert wieńczący 20 lat działalności Fundacji Szkolnictwa Muzycznego w Rzeszowie. Członkowie fundacji marzą, aby przez kolejne lata utrzymać i rozwijać te imprezy, które są najmocniejszymi. – Bardzo chciałbym, aby w naszym mieście zmieniły się choć trochę pewne priorytety – tu apel do osób decyzyjnych – Rzeszów nam pięknieje, rozwijają się różne dziedziny, często dzięki wsparciu finansowemu odpowiednich instytucji. Wciąż jednak zbyt małą wagę przywiązuje się do wsparcia działalności edukacji muzycznej. Kultura, w tym muzyka właśnie, jest naszym największym atutem i wizytówką w Europie między innymi dlatego, że można z nią wszędzie dotrzeć. Młodzież jest uzdolniona i pracowita, dlatego trzeba w nią inwestować. Taka inwestycja zawsze się zwraca! ■
Od
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
91
TOWARZYSKIE zdarzenia
Miejsce: Filharmonia Podkarpacka. Pretekst: IV Gala Magazynu VIP Biznes i Styl połączona z ogłoszeniem wyników rankingu Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2012 w kategoriach: polityka, biznes i kultura.
Od lewej: Inga Safader-Powroźnik, dyrektor ds. promocji VIP Biznes i Styl; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes i Styl; Aleksandra Ferenc; Tadeusz Ferenc, prezydent Rzeszowa.
Marek Darecki, prezes WSK „PZL-Rzeszów”, prezes Stowarzyszenia Dolina Lotnicza, zwycięzca rankingu w kategorii VIP Biznes.
Od lewej: Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes i Styl; Marek Darecki, prezes WSK „PZL-Rzeszów”, prezes Stowarzyszenia Dolina Lotnicza, z żoną Anną. Od lewej: Adam Kruk, dyrektor Galerii Nowy Świat; Adam Cynk, dyrektor ds. reklamy VIP Biznes i Styl; prof. Marta Wierzbieniec, dyrektor Filharmonii Podkarpackiej, zwyciężczyni rankingu w kategorii VIP Kultura.
Dr Błażej Błażejowski, paleontolog, pracownik i członek rady naukowej Instytutu Paleobiologii Polskiej Akademii Nauk, prezes Stowarzyszenia Przyjaciół Nauk o Ziemi PHACOPS, laureat nagrody Odkrycie Roku VIP Biznes i Styl.
Od lewej: Tadeusz Pietrasz, prezes ICN Polfa Rzeszów S.A., z żoną Jolantą; Bogusława Burda, przewodnicząca Wydziału Pracy i Ubezpieczeń Społecznych Sądu Apelacyjnego w Rzeszowie; Marian Burda, prezes Elektromontaż Rzeszów S.A. Od lewej: Piotr Bieńczak, właściciel firmy Multi Stone Sp. z o.o.; Inga Safader-Powroźnik, dyrektor ds. promocji VIP Biznes i Styl; Jan Bury, poseł, prezes podkarpackiego PSL, zwycięzca rankingu w kategorii VIP Polityka.
Mirosław Karapyta, marszałek województwa podkarpackiego.
Od lewej: Elżbieta Lewicka, prowadząca Galę; Tadeusz Ferenc, prezydent Rzeszowa; Alicja Wosik, wicewojewoda podkarpacka; Mirosław Karapyta, marszałek województwa podkarpackiego.
Alicja Wosik, wicewojewoda podkarpacka.
Więcej fotografii z Gali VIP-a na portalu www.biznesistyl.pl
TOWARZYSKIE zdarzenia
Miejsce: Filharmonia Podkarpacka. Pretekst: IV Gala Magazynu VIP Biznes i Styl połączona z ogłoszeniem wyników rankingu Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2012 w kategoriach: polityka, biznes i kultura.
Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes i Styl; Michał Ciąpała, prezes Zakładów Odzieżowych „Vipo” Sp. z o.o. Elwira i Wiktor Szpak, winnica „Jasiel” z Jasła.
Od lewej: Katarzyna Grzebyk, dziennikarka VIP Biznes i Styl, z mężem Mariuszem; dr Błażej Błażejowski, paleontolog, pracownik PAN-u, prezes Stowarzyszenia Przyjaciół Nauk o Ziemi PHACOPS, laureat nagrody Odkrycie Roku VIP Biznes i Styl, z żoną Agnieszką.
Od lewej: Oktawiusz Wolnicki, dyrektor ds. komercjalizacji Galerii Nowy Świat; Adam Kruk, dyrektor Galerii Nowy Świat; Kinga Przybyłowicz; Olaf Przybyłowicz, menedżer Kula Bowling&Club.
Lucyna Mizera, dyrektor Muzeum Regionalnego w Stalowej Woli, z mężem Waldemarem Mizerą, koordynatorem ds. kolportażu Ruch S.A.
Anna Ochalik-Pęcak, prezes Spółdzielni Mieszkaniowej LokatorskoWłasnościowej „Geodeci”, z mężem Mirosławem Pęcakiem, dziennikarzem TVP Rzeszów.
TOWARZYSKIE zdarzenia
Arkadiusz Zuzmak, radca prawny z Kancelarii Radców Prawnych i Adwokatów Zuzmak i Partnerzy, z żoną Moniką Taradajko-Zuzmak.
Od lewej: Jan Bury, poseł, prezes podkarpackiego PSL, zwycięzca rankingu w kategorii VIP Polityka, z żoną Urszulą; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes i Styl; dr Arkadiusz Bielecki, dyrektor Szpitala Specjalistycznego im. św. Rodziny w Rudnej Małej, z żoną Haliną Łebek-Bielecką, udziałowcem NTM Sp z o.o; Elżbieta Latawiec, dermatolog; Piotr Latawiec, ortopeda, prezes Centrali Farmaceutycznej CEFARM S.A.
Marta Półtorak, prezes koncernu Grupa Marma Polskie Folie, właścicielka Millenium Hall.
Od lewej: Piotr Bieńczak, właściciel firmy Multi Stone Sp. z o.o, z żoną Kingą; Bożena Bieńczak, wiceprezes Fundacji Pomocy Dzieciom im. Stanisławy Bieńczak; Andrzej Bieńczak, prezes Fundacji Pomocy Dzieciom im. Stanisławy Bieńczak.
Artur Lipiński, sędzia Sądu Okręgowego w Krośnie, z żoną Agnieszką. Izabela Wiktorowicz, kierownik ds. marketingu Hollex; Dariusz Kopacz, właściciel firmy Hollex.
Od lewej: Ryszard Podkulski, właściciel Galerii Rzeszów; Robert Wróbel, dyrektor ds. rozwoju i marketingu Millenium Hall; Agnieszka Król.
TOWARZYSKIE zdarzenia
Miejsce: Filharmonia Podkarpacka. Pretekst: IV Gala Magazynu VIP Biznes i Styl połączona z ogłoszeniem wyników rankingu Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2012 w kategoriach: polityka, biznes i kultura.
Od lewej: Urszula Bury; Anna Darecka. Od lewej: Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes i Styl; Andrzej Czarnecki, communication manager WSK „PZL-Rzeszów”, z żoną Beatą.
Leszek Waliszewski, prezes zarządu FA Krosno, z żoną Urszulą.
Od lewej: Adam Małek, właściciel Małek-Media, z żoną Iloną, dziennikarką TVP Rzeszów; Beata Sztorc, szefowa działu reklamy w Radiu VIA; Mariusz Sztorc, sędzia Sądu Okręgowego w Rzeszowie.
Od lewej: Teresa Kubas-Hul, przewodnicząca Sejmiku Województwa Podkarpackiego; Jan Bury, poseł PSL, z żoną Urszulą.
Od lewej: Paulina Semen; Aleksandra Ferenc; Krystyna Semen, dyrektor Alior Banku o. Rzeszów.
Od lewej: Katarzyna Kordoń, współwłaścicielka K&K Selekt; dr Krzysztof Kaszuba, ekonomista; Beata Pisula, współwłaścicielka K&K Selekt.
Andrzej Ciosmak, dyrektor sprzedaży Obszaru Podkarpackiego PZU S.A; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes i Styl.
Od lewej: Anna Dec; Anna Zając; Bogusław Zając, dyrektor oddziału Alior Banku w Rzeszowie; Roman Dec, dyrektor regionalny ds. firm Banku Pekao S.A.; Klaudiusz Kalandyk, dyrektor II O/Banku Pekao S.A.
Od lewej: Stanisław Nowak, prezes zarządu Portu Lotniczego „Rzeszów-Jasionka” Sp. z o.o., z żoną Jadwigą.
Dr inż. Collin Halles, Wydział Ekonomii Uniwersytetu Rzeszowskiego, z córką Natalią.
Krystyna Lenkowska, anglistka i poetka, z mężem Waldemarem.
Od lewej: Krystyna Lenkowska, poetka; dr Marta Rachel, konsultant wojewódzki ds. alergologii; prof. Marta Wierzbieniec, dyrektor Filharmonii Podkarpackiej.
Marek Fura, właściciel Centrum Zdrowego Snu w Rzeszowie.
Od lewej: prof. Marta Wierzbieniec, dyrektor Filharmonii Podkarpackiej; Iga Dżochowska, dyrektor Centrum Kultury Japońskiej w Przemyślu; Atsuko Ogawa, pianistka; Mirosław Karapyta, marszałek województwa podkarpackiego.
Od lewej: Robert Michalak, lekarz stomatolog; Beata Danecka-Szatko, właścicielka butików Simple i Deni Cler w Rzeszowie; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP B&S; Marta DaneckaMichalak, właścicielka butików Simple i Deni Cler w Rzeszowie; Maciej Szatko.
Od lewej: Kamil Kędzior, kierownik sprzedaży PZU SA; Bożena Tarańska, koordynator MSP; Andrzej Ciosmak, dyrektor sprzedaży okręgu podkarpackiego PZU SA; Grzegorz Sięga, kierownik sprzedaży PZU SA.
Od lewej: Inga Safader-Powroźnik, dyrektor ds. promocji VIP B&S; Bogusława i Maciej Twardzikowie, właściciele NTB Active Club w Głogowie Młp.; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP B&S.
Adam Kozioł, Property Manager Immochan Polska i Ewelina Malińska.
Andrzej Szlachta, poseł PiS, z żoną Krystyną.
Od lewej: Maria i Ryszard Korczowscy; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP B&S.
Jadwiga Kuźniar, właścicielka Zakładu Tłuszczowego Białoboki, z mężem Lucjanem Kuźniarem, członkiem Zarządu Województwa Podkarpackiego.
Marta Niewczas, wiceprzewodnicząca Rady Miasta Rzeszowa, z mężem dr hab. Wojciechem Czarnym z Wydziału Wychowania Fizycznego Uniwersytetu Rzeszowskiego.
TOWARZYSKIE zdarzenia
Miejsce: Filharmonia Podkarpacka. Pretekst: IV Gala Magazynu VIP Biznes i Styl połączona z ogłoszeniem wyników rankingu Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2012 w kategoriach: polityka, biznes i kultura.
Od lewej: Agnieszka Mosior; Marcin Mosior, właściciel Biura Podróży Itaka; Elżbieta Lewicka, Jerzy Dziobak, realizator dźwięku Radia Rzeszów; Dariusz Śmigiel, właściciel firmy PRO-ART Profesjonalna Technika Estradowa.
Od lewej: Anna Koniecka, publicystka VIP B&S; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP B&S.
Alicja i Oskar Strzępek, właściciele TiO Media s.c. Od lewej: Olga Golonka, Katarzyna Grzebyk, Grażyna Janda i Anna Olech VIP B&S.
Od lewej: Tadeusz Poźniak, fotoreporter VIP B&S, z żoną Od lewej: Lidia Budzisz, Aneta Joanną; Anna Olech, dziennikarka VIP B&S, z mężem Marcinem; Gieroń, redaktor naczelna VIP Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP B&S, z mężem B&S, Wiktoria Budzisz. Mieczysławem Górakiem, pilotem instruktorem; Katarzyna Grzebyk, dziennikarka VIP B&S z mężem Mariuszem. Reklama
Od lewej: Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP B&S; Małgorzata Waksmundzka-Szarek, rzecznik prasowy oddziału IPN w Rzeszowie, z mężem Januszem.
Od lewej: Marek Bujny, wiceprezes Ultratech; Inga Safader-Powroźnik, dyrektor ds. promocji VIP B&S; Emil Jurkiewicz, prezes fundacji „Bliźniemu Swemu”.
Od prawej: Barbara Bogusz-Hoszko, Regionalny Dyrektor Sprzedaży Regionu Południowy Wschód AXA Polska S.A, z mężem Stanisławem; Grażyna Janda z biura reklamy VIP B&S.
Od lewej: Grażyna Janda z biura reklamy VIP B&S; Zofia Kordela-Borczyk, prezes zarządu Fundacji Karpackiej w Sanoku.
Od lewej: Emil Jurkiewicz, prezes fundacji „Bliźniemu Swemu”; Ryszard Podkulski, właściciel Galerii Rzeszów; Mirosław Karapyta, marszałek województwa podkarpackiego; Lora Szafran, wokalistka jazzowa; dr Arkadiusz Bielecki; dyrektor Szpitala Specjalistycznego im. Św. Rodziny w Rudnej Małej.
Od lewej: Mirosław Karapyta, marszałek województwa podkarpackiego; Paweł Zając, dyrektor Centrum Promocji Biznesu w Rzeszowie; Katarzyna Nycz; dr Kazimierz Widenka, ordynator kardiochirurgii w SW nr 2 w Rzeszowie.
Jaromir Rajzer, współwłaściciel Biura Nieruchomości Certus w Rzeszowie, z żoną Agnieszką.
Maciej Król, kierownik sprzedaży samochodów w salonie VW Król-Knapik w Rzeszowie z żoną Anną.
Aneta Adamska, reżyserka i twórczyni Teatru Przedmieście, z mężem Romanem Adamskim, dziennikarzem, dyrektor programowy Radia Rzeszów. Reklama
TOWARZYSKIE zdarzenia
Miejsce: Filharmonia Podkarpacka. Pretekst: IV Gala Magazynu VIP Biznes i Styl połączona z ogłoszeniem wyników rankingu Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2012 w kategoriach: polityka, biznes i kultura.
Zbigniew Nosal, prezes Stowarzyszenia Dębicki Klub Biznesu, z żoną Renatą.
Od lewej: Mariola Łabno-Flaumenhaft, aktorka; Beata Zarembianka, aktorka; Emil Jurkiewicz, prezes zarządu fundacji „Bliźniemu Swemu”; Mirosław Karapyta, marszałek województwa podkarpackiego.
Renata Styka, dyrektor finansowy Szpitala Specjalistycznego im. Św. Rodziny w Rudnej Małej, z mężem Józefem Piotrem.
Mateusz Kasperek, prezes Drukarni Millenium z Dębicy, z żoną Anetą.
Od lewej: Joanna Kwiatkowska, kierownik centrum sprzedaży Multifarb Rzeszów; Dariusz Machlarz, dyrektor sprzedaży Multifarb; Dorota Walny, zastępca dyrektora ds. sprzedaży detalicznej Multifarb.
Od lewej: Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP B&S; Ola, Beata i Robert Gieroniowie.
Aneta Micał.
Reklama
Od lewej: Dorota Sitek-Ryndak, pracownica Urzędu Miasta Rzeszowa; Krystyna Stachowska, dyrektor handlowy Aviva Sp z o.o.
Od lewej: Barbara Olearka, projektantka mody; Paweł Olearka, nauczyciel w Zespole Szkół Plastycznych w Rzeszowie; Paweł Chlebek, nauczyciel w Zespole Szkół Plastycznych w Rzeszowie; Małgorzata Chlebek, właścicielka firmy Reaktor Sztuki; Grażyna Bochenek, dziennikarka Radia Rzeszów, z mężem Łukaszem Bochenkiem, adwokatem.
Miejsce: Filharmonia Podkarpacka. Pretekst: Nadanie tytułu Honorowego Obywatela Miasta Rzeszowa.
TOWARZYSKIE zdarzenia
Od lewej: Adam Góral, prezes Asseco Poland S.A.; Marta Niewczas, wiceprzewodnicząca Rady Miasta Rzeszowa; Marek Darecki, prezes WSK „PZLRzeszów”, prezes Stowarzyszenia Dolina Lotnicza; Tadeusz Ferenc, prezydent Rzeszowa.
Od lewej: Marek Darecki, prezes WSK „PZL-Rzeszów”, prezes Stowarzyszenia Dolina Lotnicza; Tadeusz Ferenc, prezydent Rzeszowa; Adam Góral, prezes Asseco Poland S.A.
Od lewej: Roman Staszewski, wiceprezes ds. operacyjnych WSK „PZL-Rzeszów”; Joanna Pijanowska, dyrektor ds. obsługi prawnej WSK „PZL-Rzeszów”; Marek Darecki, prezes i dyrektor generalny WSK „PZLRzeszów”; Edward Strzępek, dyrektor administracyjny WSK „PZL-Rzeszów”; Alicja Wycisk-Kaleta, dyrektor personalny WSK „PZL-Rzeszów”; Andrzej Czarnecki, communication manager WSK „PZL-Rzeszów”.
Od lewej: prof. Jan Sieniawski, kierownik Katedry Materiałoznawstwa na Wydziale Budowy Maszyn i Lotnictwa Politechniki Rzeszowskiej, kierownik Laboratorium Badań Materiałów dla Przemysłu Lotniczego Politechniki Rzeszowskiej; prof. Jarosław Sęp, dziekan Wydziału Budowy Maszyn i Lotnictwa Politechniki Rzeszowskiej; prof. Leszek Trybus, kierownik katedry Informatyki i Automatyki Wydziału Elektrotechniki i Informatyki Politechniki Rzeszowskiej.
Od lewej: dr Krzysztof Kaszuba, rektor Wyższej Szkoły Zarządzania; Andrzej Rybka, dyrektor Stowarzyszenia Dolina Lotnicza, z żoną Agatą.
Od lewej: Tadeusz Ferenc, prezydent Rzeszowa; Marek Darecki, prezes WSK „PZL-Rzeszów”, prezes Stowarzyszenia Dolina Lotnicza; Ligia Krajewska, posłanka PO z Warszawy, była wiceprzewodnicząca Rady Miasta Stołecznego Warszawy; Mirosław Kubiak, dyrektor biura Rady Miasta Rzeszowa.
Marta Niewczas, wiceprzewodnicząca Rady Miasta Rzeszowa, z mężem dr hab. Wojciechem Czarnym z Wydziału Wychowania Fizycznego Uniwersytetu Rzeszowskiego.
Od lewej: Krystyna Skowrońska, posłanka PO; prof. Marta Wierzbieniec, dyrektor Filharmonii Podkarpackiej.
Od lewej: Waldemar Szumny, wiceprzewodniczący Rady Miasta Rzeszowa; Teresa Kubas-Hul, przewodnicząca Sejmiku Województwa Podkarpackiego; mecenas Aleksander Bentkowski; Bolesław Pezdan; Andrzej Dec, przewodniczący Rady Miasta Rzeszowa.
Od lewej: Marek Darecki, prezes WSK „PZL-Rzeszów”, prezes Stowarzyszenia Dolina Lotnicza; Krystyna Skowrońska, posłanka PO; prof. Marek Orkisz, rektor Politechniki Rzeszowskiej; prof. Romana Śliwa, Politechnika Rzeszowska; prof. Leszek Woźniak, Politechnika Rzeszowska.
Od lewej: Mirosław Kwaśniak, rzeszowski radny; Marek Ustrobiński, wiceprezydent Rzeszowa; Janina Filipek, skarbnik Miasta Rzeszowa.
TOWARZYSKIE zdarzenia
Od lewej: Stanisław Sieńko, wiceprezydent Rzeszowa; Sławomir Miklicz, członek Zarządu Województwa Podkarpackiego; Jarosław Reczek, dyrektor Departamentu Promocji i Turystyki w Urzędzie Marszałkowskim w Rzeszowie.
Od lewej: Mirosław Kwaśniak, rzeszowski radny; Witold Walawender, rzeszowski radny; Andrzej Dec, przewodniczący Rady Miasta Rzeszowa. Reklama
Miejsce: Hilton Garden Inn w Millenium Hall. Pretekst: II Kongres Innowacyjnego Marketingu w Samorządach.
Od lewej: Mirosław Kwaśniak, rzeszowski radny; Katarzyna Pawlak, Biuro Prasowe Urzędu Miasta Od lewej: Wojciech Materna, prezes Rzeszowa; Agnieszka Szczekala, Wydział Promocji Stowarzyszenia Informatyka Podkarpacka; i Współpracy Międzynarodowej Urzędu Miasta Stanisław Sieńko, wiceprezydent Rzeszowa. Rzeszowa; Stanisław Sieńko, wiceprezydent Rzeszowa.
Od lewej: Bartłomiej Walas, Polska Organizacja Turystyczna; Anna Proszowska-Sala, prezes Citybell Consulting; Dariusz Tworzydło, prezes Exacto Sp. z o.o.
Od lewej: Dr Marek Żołdak, prezes Domu Brokerskiego VECTOR; Bartłomiej Walas, Polska Organizacja Turystyczna.
Miejsce: Filharmonia Podkarpacka. Pretekst: Wręczenie Nagrody Honorowej „Świadek Historii”.
Prof. Janina Marciak-Kozłowska, fizyk, laureatka I edycji Rzeszowskiej Nagrody Honorowej „Świadek Historii”; Stanisław Micał, przewodniczący Podkarpackiej Rady ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych, prezes Zarządu Okręgu WiN w Rzeszowie.
TOWARZYSKIE zdarzenia Od lewej: prof. Janina Marciak-Kozłowska, fizyk, laureatka I edycji Rzeszowskiej Nagrody Honorowej „Świadek Historii”; Ewa Leniart, dyrektor oddziału IPN w Rzeszowie.
Od lewej: Lesław Szpunar, syn Stanisława Szpunara, laureata I edycji Rzeszowskiej Nagrody Honorowej „Świadek Historii”; prof. Janina Marciak-Kozłowska, fizyk, laureatka I edycji Rzeszowskiej Nagrody Honorowej „Świadek Historii”; Stanisław Micał, przewodniczący Podkarpackiej Rady ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych, prezes Zarządu Okręgu WiN w Rzeszowie; Franciszek Batory, laureat I edycji Rzeszowskiej Nagrody Honorowej „Świadek Historii”.
Od lewej: ks. dr Henryk Borcz, dyrektor Archiwum Diecezjalnego w Przemyślu; ks. Tadeusz Pater, laureat I edycji Rzeszowskiej Nagrody Honorowej „Świadek Historii”; Mieczysław Kulczycki.
Od lewej: Tadeusz Pietrasz, prezes ICN Polfa S.A; Bogumiła Burda, przewodnicząca Wydziału Pracy i Ubezpieczeń Społecznych Sądu Apelacyjnego w Rzeszowie; Marian Burda, prezes Elektromontaż Rzeszów SA.
Teresa Drupka, PR Manager ICN Polfa SA.; Józef Laskowski.
Od lewej: Jan Zuba, burmistrz Kolbuszowej; ks. Lucjan Szumierz, wicedziekan dekanatu Kolbuszowa Wschód, proboszcz parafii pw. Wszystkich Świętych Kolegiaty w Kolbuszowej; Janina Batory; Franciszek Batory, laureat I edycji Rzeszowskiej Nagrody Honorowej „Świadek Historii”; ks. Mariusz Fijałkiewicz, wikary parafii pw. Wszystkich Świętych Kolegiaty w Kolbuszowej; Marek Opaliński, przewodniczący Rady Miejskiej w Kolbuszowej.
Mirosław Majkowski, prezes Przemyskiego Stowarzyszenia Rekonstrukcji Historycznej „X DOK”, laureat I edycji Rzeszowskiej Nagrody Honorowej „Świadek Historii”.
Od lewej: dr Mariusz Krzysztofiński, IPN w Rzeszowie; Ewa Leniart, dyrektor oddziału IPN w Rzeszowie; Małgorzata Waksmundzka-Szarek, rzecznik prasowy oddziału IPN w Rzeszowie; ks. dr Henryk Borcz, dyrektor Archiwum Diecezjalnego w Przemyślu.
Miejsce: ICN Polfa S.A. Pretekst: Wystawa malarstwa Łukasza Gila.
Od lewej: Łukasz Gil; Jacek Nowak, prezes Podkarpackiego Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych; Tadeusz Pietrasz, prezes ICN Polfa S.A. Od lewej: Łukasz Gil; dr Magdalena Rabizo-Birek, krytyk sztuki, Uniwersytet Rzeszowski; Jacek Nowak, prezes Podkarpackiego Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych.
Miejsce: Galeria Rzeszów. Pretekst: Otwarcie Galerii Rzeszów.
Od lewej: Joanna Krupa, modelka; Sebastian Podkulski, dyrektor generalny Galerii Rzeszów; Tadeusz Ferenc, prezydent Rzeszowa; Ryszard Podkulski, właściciel Galerii Rzeszów.
Od lewej: Anna Ptaszek-Hrynus; Marta Niewczas, wiceprzewodnicząca Rady Miasta Rzeszowa; Magdalena Mazur, właścicielka Salonu Mody Ślubnej Impresja. Reklama
Od lewej: Joanna Krupa, modelka; Urszula Polanowska, dyrektor Domu Dziecka w Rzeszowie; Tomasz Barchański, menadżer sieci sklepów Martes Sport z Bielska-Białej, zwycięzca licytacji zakupów z Joanną Krupą.
Od lewej: Stanisław Nowak, prezes zarządu Portu Lotniczego „Rzeszów-Jasionka” Sp. z o.o., z żoną Jadwigą; Wergiliusz Gołąbek, prorektor Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie, z żoną Ireną.
Od lewej: Tadeusz Ferenc, prezydent Rzeszowa; Ryszard Podkulski, właściciel Galerii Rzeszów.
Od lewej: Ryszard Podkulski, właściciel Galerii Rzeszów; Alicja Wosik, wicewojewoda podkarpacka; Tadeusz Ferenc, Stanisław Rusznica, były podkarpacki kurator oświaty; Krystyna prezydent Rzeszowa, z żoną Aleksandrą. Wróblewska, rzeszowska radna, dyrektor Podkarpackiego Centrum Edukacji Nauczycieli w Rzeszowie.
Od prawej: Zdzisław Siewierski, były wojewoda podkarpacki, przewodniczący Zarządu Polskiego Związku Łowieckiego w Rzeszowie, z żoną Marią; Aleksandra Ferenc; Violetta Sarzyńska z mężem.
Od lewej: Arkadiusz Czach, członek zarządu Danuta i Ryszard Czach Sp. z o.o.; z żoną Anną; Danuta Czach, właścicielka firmy Danuta Ryszard Czach Sp. z o.o.; Mariola Łabno-Flaumenhaft, aktorka Teatru im. Wandy Siemaszkowej, Ryszard Czach, właściciel firmy Danuta Ryszard Czach Sp. z o.o.
Teresa Kubas-Hul, przewodnicząca Sejmiku Województwa Podkarpackiego, z mężem Józefem.
Od lewej: Henryk Pietrzak, prezes Radia Rzeszów; Tomasz Kamiński, poseł SLD, z żoną Anną. Reklama
TOWARZYSKIE zdarzenia
Andrzej Grün; Marta Półtorak, właścicielka Millenium Hall.
Miejsce: Millenium Hall. Pretekst: Otwarcie Hotelu Hilton Garden Inn.
Od lewej: Stanisław Sienko, wiceprezydent Rzeszowa; Janusz Olech, dyrektor Podkarpackiego Urzędu Wojewódzkiego; dr Wergiliusz Gołąbek, prorektor Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie.
Od lewej: Marta Półtorak, właścicielka Millenium Hall; Stanisław Sienko, wiceprezydent Rzeszowa; Monika Krzeszowiec, dyrektor Hilton Garden Inn. Od lewej Konrad Fijołek, dyrektor Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Rzeszowie, z żoną Magdaleną Czach; Marta Niewczas, wiceprzewodnicząca Rady Miasta Rzeszowa, z mężem dr hab. Wojciechem Czarnym z Wydziału Wychowania Fizycznego Uniwersytetu Rzeszowskiego.
Od lewej: dr Dariusz Tworzydło, prezes Exacto, z żoną Anną; Tomasz Kammel.
Od lewej: Jerzy Piecuch; Elżbieta Piecuch, Wydział Promocji i Współpracy Międzynarodowej Urzędu Miasta Rzeszowa; Jolanta Ożóg; Wojciech Ożóg, menedżer Hotelu Ambasadorski w Rzeszowie. Reklama
Od lewej: Rafał Darecki, właściciel firmy Set2go; Andrzej Rybka, dyrektor Stowarzyszenia Dolina Lotnicza, z żoną Agatą.
Od lewej: Barbara Kasprzycka, prezydent Lions Club Rzeszów; Jolanta Pietrasz; Renata Bomba.
WIRTUALNIE
Na zakupy
do e-sklepów Wirtualne zakupy to przyszłość, a ściśle rzecz ujmując, teraźniejszość i przyszłość. W Internecie można kupić już właściwie wszystko i wiele wskazuje na to, że ta forma handlu będzie się rozwijała. Chcemy kupować szybko, wygodnie i tanio. I to właśnie w sieci szukamy okazji, o jakie w zwykłych sklepach trudno. A że popyt warunkuje podaż, więc e-sklepy mają się coraz lepiej.
Konsument początku XXI wieku jest zupełnie inny niż ten sprzed kilku dekad. Przede wszystkim w znaczący sposób ukształtował go rozwój technologii informacyjno-telekomunikacyjnych, a więc i Internetu. Wykorzystuje on nowe technologie, m.in. do poszukiwania informacji o ofercie rynku, dzielenia się informacjami rynkowymi i właśnie do zakupu produktów i usług. Dr Maciej Kucia z Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach, badający rynek i konsumpcję, w najnowszych badaniach przyznaje, że nowy typ konsumenta ma do dyspozycji wiele źródeł informacji, w tym Internet, który ogromnie zwiększył możliwości wyboru produktów. Obecnie mówi się już o nowym jakościowo konsumencie – e-konsumencie, który najnowsze technologie wykorzystuje dla ułatwienia sobie zakupów. Z badań dr. Kuci wynika, że najczęściej kupujemy na aukcjach internetowych (65,5 proc.), chętnie korzystamy również z zakupów grupowych, które kuszą przede wszystkim niskimi, bardzo promocyjnymi cenami produktów. Ale poza aukcjami, ciekawych ofert użytkownicy szu-
110
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
kają również w sklepach internetowych. Okazuje się, że blisko 19 proc. osób kupujących wirtualnie, kupuje bezpośrednio w e-sklepach.
SKOK W E-HANDLU W ostatnich latach można zaobserwować silny rozkwit sklepów internetowych. Za prowadzeniem biznesu w sieci przemawia kilka dość mocnych argumentów. – Jest to spowodowane między innymi niską barierą wejścia i stosunkowo niskimi kosztami stałymi – mówi Oskar Strzępek, współwłaściciel TiO Media s.c. w Rzeszowie. – Przede wszystkim nie trzeba wynajmować drogiego pomieszczenia ani inwestować wysokich kwot w jego urządzenie. Czasami jednak zakładający sklepy internetowe zapominają, że tak samo jak w przypadku tradycyjnego lokalu, wygląd oraz funkcjonalność są nadal bardzo ważne. W tej chwili konsument podejmuje decyzję zakupową, zwracając uwagę nie tylko na niską cenę, ale również na wygląd, ►
WIRTUALNIE łatwość robienia zakupów, nawigację po stronie, szerokość oferty, dogodne formy płatności czy opcje dostawy. Wtedy właśnie liczy się indywidualizacja i dopasowanie do potrzeb klienta. Stara zasada „wyróżnij się albo zgiń”, w przypadku sklepów internetowych w ostatnich latach znacznie nabrała znaczenia. Rosnące wymagania klientów wymuszają na handlowcach inwestycje w technologię. Dziś firmy, które chcą założyć sklep internetowy, poszukują przede wszystkim kompleksowości obsługi, zarówno w trakcie wdrożenia sklepu, jak i po starcie sklepu online. Warto zwracać się więc z prośbą o ofertę do firm, które mają wystarczająco duże doświadczenie i są w stanie zaproponować kompleksowe rozwiązanie, gdyż tylko wtedy można osiągnąć najlepszy efekt końcowy. – Coraz częściej zdarzają się przypadki, kiedy to klienci przychodzą do nas, mając dużą wiedzę na dany temat, jednak w większości poszukują oni profesjonalnego doradztwa – przyznaje Strzępek z TiO Media. – Skuteczny sklep internetowy to przede wszystkim taki, który przynosi zyski właścicielowi, więc zanim go wykonamy, dokonujemy analizy potrzeb, obowiązujących trendów rynkowych oraz oczekiwań właściciela. Tylko przy takiej konfiguracji można powiedzieć, czy będzie mógł odnieść sukces. Jako produkt finalny powstają u nas dedykowane systemy e-commerce, które różnią się od siebie funkcjonalnościami, rozwiązaniami autorskimi stosowanymi tylko w przypadku wybranych branż. Co ważne, taki „produkt” idzie z duchem czasu, gdyż jest zaprogramowany w taki sposób, aby można było go modyfikować, dodawać nowe funkcje i rozwiązania. E-klient również wymaga kompleksowej obsługi w sklepie. Dlatego jego właściciel nie może zapomnieć o wdrożeniu takich funkcjonalności, jak integracja z porównywarkami cen, z Allegro, płatności online, które są już standardem. W miarę rozwoju sklepu koniecznością staje się także jego dodatkowa integracja z systemem sprzedaży, która pozwala na podawanie aktualnych stanów magazynowych oraz cen, a klientowi oszczędzić rozczarowania, że produktu nie ma w magazynie.
BUTY Z SIECI, SZTUĆCE Z INTERNETU Dziś wirtualny handel jest poważną częścią ogólnego rynku. Ale jeszcze kilka lat temu wielu traktowało to bardziej w kategoriach reklamy i początkowo nie nastawiali się na większe korzyści. – Zaczęliśmy w 2007 roku jako eksperyment i na zasadzie reklamy sklepu stacjonarnego – przyznaje Krzysztof Kozdraś, właściciel sklepu Helios-szklo.pl w Rzeszowie, sprzedającego zastawę stołową. – Stopniowo to ewoluowało, nabieraliśmy doświadczenia, chociażby w kwestii przesyłki delikatnych przedmiotów, jakie sprzedajemy. Obecnie bardzo często e-sklepy są nieodłączną częścią sklepów stacjonarnych. – Oczywiście, pod uwagę trzeba wziąć koszty utrzymania sklepu internetowego. Nie są to oszałamiające wyniki, ale dla nas jest to dodatkowy kanał sprzedaży, ponieważ zależało nam na tym, by otworzyć się na klientów z całego kraju. W niedługim czasie możemy
112
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
też handlować z Europą i wschodnią, i zachodnią, bo świat się robi coraz mniejszy. By zaistnieć w branży trzeba być konkurencyjnym cenowo i oczywiście dobrze się zareklamować, w co bardzo mocno inwestujemy – przyznaje Zbigniew Sitek, właściciel internetowego sklepu Prima Strada, który debiutował na rynku pięć lat temu. – Staram się patrzeć szerzej na całe zagadnienie – opowiada Zbigniew Sitek. – W regionie mamy jedenaście sklepów stacjonarnych, ale od dawna obserwowałem zachodnie rynki, głównie amerykański. A że handlem obuwiem zajmujemy się już ponad 20 lat, więc dosyć dobrze znamy tę branżę i to zarówno w kraju, jak i w Europie. Przyglądałem się więc, jaka byłaby w ogóle szansa na prosperowanie internetowej sprzedaży obuwia, gdzie przecież klient musi dotknąć, przymierzyć, sprawdzić wygodę itd. I z tych obserwacji wynikało, że e-sklepy rozwijają się, choć oczywiście 5 lat temu nie działo się to tak dynamicznie, jak obecnie. Ale już wtedy było wiadomo, że będą się rozwijać. Wówczas jakichś spektakularnych sukcesów finansowych nie było, natomiast naszym atutem stało się połączenie e-sprzedaży ze sklepami stacjonarnymi, z bogatą ofertą, która modowo często wyprzedza trendy w naszym regionie. To właśnie zostało docenione, tym bardziej że nasze sklepy pod względem modowym są w bardzo dobrej sytuacji, zarówno w porównaniu do sklepów stacjonarnych, jak i internetowych. Nasze buty są bardzo dobre jakościowo, wzorniczo i modelowo, a to wszystko łączy się z dobrą ceną – wymienia atuty przyciągające klientów do e-sklepu.
E-BIZNES Z PRZYSZŁOŚCIĄ Jednak nie można zapomnieć, że sklep internetowy trzeba prowadzić, nie będzie się to działo samoistnie. Tak, jak handel stacjonarny, również ten internetowy wymaga nakładów, i pracy, i finansowych. Ale to wszystko z czasem przynosi korzyści. – W zeszłym roku obrót z e-sklepu wynosił ok. 12 proc. ogólnego dochodu ze sprzedaży, a w tym powinniśmy się zbliżyć do ok. 15 - 16 proc. – zdradza właściciel sklepu Helios-szklo.pl – Z pewnością da się sprzedać więcej, barierą w naszej branży jest obawa klienta przed tym, że przesyłka może dotrzeć do niego zniszczona. Aczkolwiek porównując rok 2011 do 2012, widzimy, że wzrost obrotu wirtualnego wynosi ok. 20 proc., więc jest to znaczący skok. I myślę, że w kolejnych latach sprzedaż również będzie rosła, nie wiem tylko, czy tak szybko, jak obecnie. A jeśli rośnie obrót i jest coraz więcej klientów, to wymaga to inwestycji w technologię. Przy niewielkiej liczbie zamówień sklep może być w miarę prosty i kupiony za grosze przez portal internetowy, natomiast przy dużym obrocie, w naszym przypadku za rok 2012 wynosi w granicach 600 tys. zł, to musieliśmy zainwestować w pewne rozwiązania, które automatyzują pracę tego sklepu, weryfikują automatycznie dostępność towaru, zmieniające się ceny. Jako konsumenci jesteśmy coraz bardziej wygodni i takie sklepy są odpowiedzią na tę potrzebę – puentuje Krzysztof Kozdraś. ■
Tekst Anna Olech Fotografia Tadeusz Poźniak
FINANSE NOWE PRZEPISY TO PRZEDE WSZYSTKIM GWARANCJA ZACHOWANIA WYSOKICH STANDARDÓW DZIAŁANIA SPÓŁDZIELNI FINANSOWYCH – UWAŻA ANALITYK OPEN FINANCE. DZIĘKI NOWELIZACJI ZYSKAMY WIZERUNKOWO – CIESZY SIĘ PRZEDSTAWICIELKA JEDNEJ ZE SPÓŁDZIELCZYCH KAS
SKOK-i pod nadzorem
27 października br. weszła w życie nowelizacja ustawy o spółdzielczych kasach oszczędnościowo-kredytowych, w wyniku czego trafiły one pod nadzór Komisji Nadzoru Finansowego. Przedstawiciele SKOK-ów uważają, że nie tylko na tym nie stracą, ale że nawet wizerunkowo zyskają, bo członkowie kas będą mieli jeszcze większą pewność, że ich depozyty będą bezpieczne. Nie będzie też można, w sposób od początku do końca nieuprawniony, łączyć SKOK-ów z parabankami.
Tekst Jaromir Kwiatkowski Fotografie Tadeusz Poźniak Najważniejszym skutkiem przejęcia przez KNF nadzoru nad SKOK-ami będzie ujawnienie sytuacji finansowej kas. W pierwszym okresie ma być dokonana ich ocena, w szczególności zaś ustalenie jakości ich aktywów oraz identyfikacja ryzyka występującego zarówno w działalności pojedynczych placówek, jak i całego systemu SKOK. Temu ma służyć bilans otwarcia przygotowany przez biegłych rewidentów. Zgodnie z ustawą, SKOK-i są zobowiązane w terminie do 27 stycznia 2013 r. do przekazania wyników audytu ministrowi finansów, NBP, KNF, Komitetowi Stabilności Finansowej, Krajowej SKOK i Krajowej Radzie Spółdzielczej. Podobnie jak w przypadku nadzoru nad bankami, nadzór KNF ma być – zgodnie z założeniami ustawy – nakierowany na bezpieczeństwo depozytów członków kas. – SKOK-i pod nadzorem KNF to przede wszystkim gwarancja zachowania wysokich standardów ich działania. Co nie bez znaczenia, również większe bezpieczeństwo depozytów zgromadzonych w kasach spółdzielczych. Mimo że wykonany właśnie ruch na razie nie oznacza ochrony oszczędności klientów SKOK-ów przez Bankowy Fundusz
Gwarancyjny, to można oczekiwać, że jeśli nadzór finansowy powiedział „A”, to za jakiś czas powie też „B” i BFG w końcu wkroczy na ten teren – twierdzi Halina Kochalska, analityk z centrali Open Finance w Warszawie. DEPOZYTY BYŁY I BĘDĄ BEZPIECZNE Przedstawiciele kas podkreślają natomiast, że dla nich zapewnienie bezpieczeństwa depozytów to nic nowego. Przypominają, że SKOK-i przez 20 lat funkcjonowały z własnym systemem gwarantowania depozytów. Ten system się sprawdził i nigdy nie zdarzyło się tak, by jakiś członek SKOK ucierpiał w wyniku działalności kasy. KNF zapewne narzuci swoje normy prowadzenia działalności, jednak to nie powinno być zaskoczeniem dla SKOK-ów, bo ich własne normy, jeżeli chodzi o gwarantowanie depozytów, już dziś są, zdaniem samych kas, dość ostre. Maria Łątka, wieloletni kierownik oddziałów SKOK-u Chmielewskiego w Łańcucie, Przeworsku i Nowej Sarzynie, zauważa, że po nowelizacji ustawy zwiększyła się ►
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2012
113
FINANSE liczba podmiotów kontrolujących spółdzielcze kasy. – Z punktu widzenia oddziałów nie będzie to złe – przekonuje. – Krajowa SKOK, która dotychczas była naszą jedyną „czapą”, trzymała nas żelazną ręką, co spowodowało, że nie boimy się kontroli. SKOK-om przybędzie sprawozdawczości, ale zwykle jest tak, że duże SKOK-i mają centralę, która się nią zajmuje, natomiast oddziały nadal będą się koncentrować na obsłudze naszych członków. NIE JESTEŚMY PARABANKAMI Zasady działania SKOK-ów od co najmniej połowy ubiegłej dekady są przedmiotem sporu, który ma wyraźny kontekst polityczny i rozgrywa się raczej na szczeblu krajowym niż oddziałów, których pracownicy – jak można usłyszeć od nich samych – są apolityczni. Panuje przekonanie, że w SKOK-ach, jako instytucji finansowej z wyłącznie polskim kapitałem, lokuje swoje sympatie prawica, a zwłaszcza PiS. Faktem jest, że Grzegorz Bierecki, długoletni prezes Krajowej SKOK, jest senatorem wybranym z listy PiS, a portal informacyjny Stefczyk.info ma wyraźnie prawicowe zabarwienie. Obrońcy SKOK-ów są skłonni widzieć w przeforsowanych w Sejmie zmianach skutek nacisków lobby banków, dla których ruch spółdzielczy – po osiągnięciu stanu „too big to fall” (za duże, by upaść) – zaczął być poważną konkurencją. A stara zasada mówi, że jeżeli nie można konkurencji zlikwidować, to trzeba przejąć nad nią kontrolę – uważają obrońcy spółdzielczych kas. JaReklama
nusz Szewczak, główny ekonomista SKOK, w tekście na portalu wPolityce.pl stawia tezę, że nadzór bankowy, zamiast wyciągać wnioski z afer w rodzaju Amber Gold, woli „pastwić się nad SKOK-ami, które są w tej chwili bardziej regulowane niż banki”. Narracji po drugiej stronie sporu nadają ton posłowie Platformy Obywatelskiej oraz niektóre media, zwłaszcza „Gazeta Wyborcza” i „Polityka”. Maciej Samcik w komentarzu po nowelizacji ustawy o SKOK-ach, opublikowanym na portalu Wyborcza.biz, zarzuca spółdzielczym kasom m.in. to, że całymi latami cieszyły się przywilejami, nie płacąc podatku dochodowego od zysku z działalności statutowej; że zarządzanie Krajową SKOK pozostawało w rękach wąskiej grupy menedżerów; że nadzór nad instytucją, która ma 2,5 mln członków i zebrała kilkanaście miliardów złotych oszczędności, nie może spoczywać wyłącznie w prywatnych rękach. Przeciwnicy SKOK-ów zaczęli też stosować wobec nich „czarny PR”, wymieniając je jednym tchem z instytucjami parabankowymi. Nawet ostatnio, przy okazji afery Amber Gold. Tymczasem nie są one ani bankami, ani parabankami, lecz spółdzielniami finansowymi, czyli instytucjami występującymi powszechnie na całym świecie i kierującymi się prawem spółdzielczym, prawem unii kredytowych. Ich łączenie z parabankami w rodzaju Amber Gold jest dużym nadużyciem, bo Amber Gold działał bez koncesji na handel złotem, zaś SKOK-i – na podstawie ustawy, a więc w świetle prawa. ►
FINANSE NASZ WIZERUNEK ZYSKA NA ZMIANACH
Reklama
Maria Łątka uważa, że obecne zmiany nie tylko SKOK-om nie zaszkodzą, ale wręcz przeciwnie – na tych zmianach zyska ich wizerunek: – Nasi członkowie będą mieli pewność, że ich depozyty będą bardziej bezpieczne, choć one i tak są bezpieczne, o czym świadczy fakt, że żaden SKOK nie upadł. A skoro zostaliśmy objęci nadzorem KNF, to jest to powód, by nas wiązać bardziej z bankami niż z parabankami. „To dobrze, że SKOK-i będą teraz nadzorowane przez wyspecjalizowaną instytucję państwową, choć nie ma co ukrywać, że jest to zmiana mocno spóźniona” – pisze we wspomnianym już komentarzu na Wyborcza.biz Maciej Samcik. – Szkoda, że nie stało się to wcześniej, wówczas nie ukazywałyby się takie artykuły – ripostuje Maria Łątka. Dla członka SKOK ważniejsze od politycznych kontekstów jest to, czy zyska, czy straci na zmianach. Zdaniem Haliny Kochalskiej, odpowiedź nie jest jednoznaczna. – Dobrą informacją jest wydłużenie okresu kredytowania. Zamiast pożyczać maksymalnie na 5 lat w przypadku kredytów o charakterze konsumpcyjnym, kasy będą mogły udzielać np. pożyczki gotówkowej na 10 lat. Z kolei czas, na jaki są udzielane kredyty hipoteczne, wydłuży się z 8 do 20 lat – informuje analityk Open Finance. Zła wiadomość, zdaniem Kochalskiej, jest taka, że SKOK-i i ich klienci kredytowi będą jednak musieli sprostać ostrzejszym wymaganiom narzucanym m.in. przez
liczne rekomendacje KNF. W efekcie może się okazać, że uzyskanie kredytu już wkrótce będzie trudniejsze niż w czasach, gdy KNF spółdzielczymi kasami się nie interesowała. Wyższe wymagania stawiane przez nadzór mogą też przyczynić się do wzrostu cen usług SKOK-ów. DIABEŁ TKWI W SZCZEGÓŁACH Ten problem widzi także Maria Łątka. Przedstawicielka SKOK-u Chmielewskiego przypomina, że dotychczas spółdzielcze kasy w znacznej mierze obsługiwały osoby mniej zamożne. – Bywało, że klient odrzucony przez bank przychodził do nas i myśmy go obsługiwali, przeciwdziałając w ten sposób jego finansowemu wykluczeniu. Dla nas zresztą to nie był klient, tylko członek spółdzielni, a więc jeden z nas – podkreśla. – Byłoby niedobrze, gdyby KNF zaczęła wydawać nam rekomendacje narzucające takie kryteria ustalania zdolności kredytowej, których nasza „półka” klientów nie spełni. Zdaniem przedstawicielki SKOK-u Chmielewskiego, nowelizacja ustawy o kasach spółdzielczych tworzy jedynie nowe ramy działalności kas. Natomiast „diabeł tkwi w szczegółach”, a więc o tym, jakie skutki rzeczywiście przyniosą znowelizowane przepisy, przekonamy się, gdy pojawią się rozporządzenia wykonawcze. – Wierzymy, że ustawa została uchwalona w dobrej wierze. Czas pokaże, czy rzeczywiście, ale na razie nie niepokoimy się i nie spodziewamy się niczego złego – przekonuje Maria Łątka. ■