VIP BIZNES&STYL
26-31 Maciej Łobos: Jaka jest architektoniczna wizytówka Rzeszowa z ostatnich 20 lat? Nie ma! Okrągła kładka, Most Mazowieckiego i fontanna multimedialna, jak na 17 lat obecności Polski w Unii Europejskiej, to stanowczo za mało! Wstyd, że Rzeszów nie wykorzystał unijnych pieniędzy na żadną spektakularną budowlę – nowoczesną bibliotekę, centrum nauki czy kompleks kulturalno-rozrywkowy. Galerie handlowe, czyste chodniki i ładne rabatki to trochę za mało, aby stać się prawdziwą metropolią i ważnym ośrodkiem naukowo-biznesowym.
LUDZIE SAMORZĄDU
RAPORTY I REPORTAŻE
Tadeusz Ferenc Dwie dekady prezydenta Tadeusza Ferenca w Rzeszowie
Polityka energetyczna Czym będziemy świecić za dwadzieścia lat?
18
VIP TYLKO PYTA
26
Aneta Gieroń rozmawia z Maciejem Łobosem, architektem, prezesem MWM Architekci Rzeszów musi powstrzymać szaleństwo niekontrolowanej zabudowy!
SYLWETKI
46
Arkadiusz Trefon i firma Vianat Prozdrowotna żywność to przyszłość
88
Rzeszowskie ślady Andrzej, syn płk. Cieplińskiego
78 84
Radiologia Prof. Olszewski wykonał pierwsze w Polsce zdjęcia rentgenowskie
KULTURA
14
Historia mody Kolekcja historycznych strojów w Muzeum Okręgowym
96
VIP Kultura Jan Pastuła: – Wymyśliłem na wsi galerię jak w Wiedniu
100
Krzysztofa Brzuzana Ocalanie niknącego świata
60
56
HISTORIA
8
Ocalone archiwum z Żołyni Majerscy dla katedry przemyskiej
92
Dzieje Rzeszowa Rzeszowska księgarnia w tym samym miejscu od 200 lat
74
MEDYCYNA
52
Koronawirus Lek. Włodzimierz Bodnar: – Amantadyna działa na COVID-19
46
56
Dr n.med. Anna Kozak-Sykała Udar, parkinson i alzheimer nie zaczekają na koniec pandemii COVID-19
ROZMOWY
96
60
Anna Siewierska-Chmaj i Piotr Kłodkowski Żaden kraj nie jest w stanie funkcjonować bez rozwoju nauki
74
Rafał Kalisz Ludzie myślą, że liczą się tylko pieniądze…
84
MODA
102
102
KOIKO Ubrania inspirowane emocjami i kobiecą naturą
4
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
78
52
OD REDAKCJI
Po prawie 20 latach prezydent Tadeusz Ferenc żegna się z Rzeszowem. Kończy się pewna epoka w historii miasta – 9 maja rzeszowianie staną przed jednym z najważniejszych wyborów od lat. Po czasach gospodarskich rządów, które podobały się mieszkańcom stolicy Podkarpacia, czas nakreślić wizję nowoczesnego Rzeszowa, który będzie nie tylko przyjazny rzeszowianom, ale również będzie nadążał za coraz szybciej zmieniającą się rzeczywistością. Rzeszów, który w ostatnich 20 latach prawie 3-krotnie zwiększył swoją powierzchnię, nabrał wielkomiejskiego sznytu, a samych mieszkańców uczynił dumnych z bycia rzeszowianami, nie uniknął kilku poważnych błędów. Na świecie coraz mocniejszy jest trend przywracania przestrzeni ludziom i zieleni. W Chinach, gdzie dorobili się ogromnych pieniędzy, starają się teraz tworzyć miejsca przyjazne ludziom – budują wiadukty w mieście, by tworzyć na nich parki. Podobnie dzieje się w Stanach Zjednoczonych i zachodniej Europie, gdzie z centrów największych miast usuwa się samochody. W Rzeszowie w ostatnich latach obserwujemy niekontrolowaną zabudowę Śródmieścia i Doliny Wisłoka. Zajęciem dewelopera, tak jak każdego innego przedsiębiorcy, jest inwestowanie i zarabianie pieniędzy. Ale! Nie zmienia to faktu, że zasobami, jakie mamy w mieście, trzeba zarządzać możliwie najlepiej i od tego są radni oraz prezydent Rzeszowa. Trwa kampania wyborcza, lada moment będziemy mieć nowego prezydenta. Rzeszowianie muszą zacząć egzekwować swoje prawa – najskuteczniej jak się da! Zielony Rzeszów to nie fanaberia. Cały świat musi dziś liczyć się z nurtem eko – w przeciwnym razie natura będzie nam codziennie wystawiać wyższy rachunek za jej degradację. Koronawirus jest już wystarczająco bolesnym i kosztownym ostrzeżeniem. Tym bardziej imponują tacy przedsiębiorcy jak Arkadiusz Trefon, który w strefie ekonomicznej „Aeropolis” w Jasionce stworzył linię produkcyjną z pierwszą na świecie technologią pozwalającą ocalić najcenniejsze dla zdrowia bioaktywne związki roślinne i zamknąć je w butelce razem z wyciśniętym sokiem. Może w końcu Europejczycy zrozumieją istotę idei Hipokratesa: „aby żywność była lekarstwem”, tak jak to praktykują na co dzień Japończycy. Nie wierzymy w naukę, nie szanujemy profesjonalistów, nie mamy zaufania do ekspertów – mówią prof. Anna Siewierska-Chmaj i prof. Piotr Kłodkowski. Ale pamiętajmy! Żaden kraj nie jest w stanie funkcjonować bez rozwoju nauki na różnych poziomach. To droga donikąd.
redaktor naczelna
REDAKCJA redaktor naczelna Aneta Gieroń aneta@vipbiznesistyl.pl zespół redakcyjny Alina Bosak alina@vipbiznesistyl.pl Natalia Chrapek natalia@vipbiznesistyl.pl fotograf Tadeusz Poźniak tadeusz@vipbiznesistyl.pl skład
Artur Buk
współpracownicy Katarzyna Grzebyk, i korespondenci Anna Koniecka, Magdalena Louis, Antoni Adamski Jarosław Szczepański, Krzysztof Martens
REKLAMA I MARKETING dyrektor ds. reklamy Adam Cynk adam@vipbiznesistyl.pl tel. kom. 501 509 004 dyrektor marketingu Dariusz Chyła dariusz.chyla@sagier.pl tel. kom. 607 073 333
ADRES REDAKCJI
ul. Mieszka I 48/50 35-303 Rzeszów tel. 17 850 75 99
www.vipbiznesistyl.pl e-mail: redakcja@vipbiznesistyl.pl
WYDAWCA SAGIER Sp. z o.o. ul. Mieszka I 48/50 35-303 Rzeszów
www.facebook.com/vipbiznesistyl
wybory
Terminarz: • do 26 kwietnia 2021 r. Nieodpłatne rozpowszechnianie audycji wyborczych w programach publicznych nadawców radiowych i telewizyjnych
9 maja
wybory prezydenckie w Rzeszowie Po tym, jak 10 lutego Tadeusz Ferenc, dotychczasowy prezydent Rzeszowa, złożył rezygnację z urzędu, miasto czekają przedterminowe wybory prezydenckie. Zgodnie z prawem, powinny się odbyć w ciągu 90 dni od daty wygaszenia mandatu ustępującego prezydenta Ferenca. Ta data mija 9 maja i na ten dzień premier Mateusz Morawiecki wyznaczył wybory na nowego prezydenta Rzeszowa. Do tego czasu pełniącym obowiązki prezydenta jest Marek Bajdak, dotychczasowy dyrektor Wydziału Nieruchomości w Podkarpackim Urzędzie Wojewódzkim. Do 30 marca sędzia Marcin Dudzik, komisarz wyborczy w Rzeszowie, zarejestrował 13 komitetów wyborczych. Miejska Komisja Wyborcza zatwierdziła także rejestrację 4 kandydatów na prezydenta Rzeszowa. Jeśli okaże się, że 9 maja żaden z nich nie uzyska ponad 50 proc. głosów wyborców, II tura wyborów odbędzie się 23 maja.
J
ako pierwszy swój start w wyborach potwierdził Marcin Warchoł, do niedawna poseł Solidarnej Polski oraz wiceminister sprawiedliwości. 10 lutego na wspólnej konferencji z byłym już prezydentem Rzeszowa, Tadeuszem Ferencem, zadeklarował, że wystartuje jako kandydat bezpartyjny, obywatelski, ale z poparciem ustępującego prezydenta. To właśnie Warchoła dotychczasowy prezydent Rzeszowa wskazał na swojego następcę. O prezydenturę Rzeszowa powalczy też Ewa Leniart, startująca z własnego komitetu, ale nadal pozostająca członkiem PiS i mogąca liczyć na pełne poparcie PiS-u w regionie, która mówiąc o Rzeszowie, kreśli wizję miasta zielonego, pełnego nowych miejsc rekreacyjnych, z udrożnioną komunikacją oraz wysoko postawioną kulturą i sportem. Kandydatem zjednoczonej opozycji został Konrad Fijołek, wiceprzewodniczący Rady Miasta Rzeszowa, którego na wspólnej konferencji w Rzeszowie poparli: Borys Budka, Włodzimierz Czarzasty, Barbara Nowacka, Władysław Kosiniak-Kamysz oraz Szymon Hołownia. I wszystko wskazuje na to, że pomiędzy tymi trzema kandydatami rozegra się najbardziej zażarta walka o prezydenturę Rzeszowa. Jest jeszcze Grzegorz Braun, lider i poseł Konfederacji. Ten sam, który dwa lata temu w przedterminowych wyborach chciał też zostać prezydentem Gdańska.
Tekst Aneta Gieroń Fotografia Tadeusz Poźniak
• do 30 kwietnia 2021 r. Składanie wniosków o sporządzenie aktu pełnomocnictwa do głosowania przez wyborców niepełnosprawnych oraz przez wyborców, którzy najpóźniej w dniu głosowania kończą 60 lat • do 4 maja 2021 r. Składanie przez wyborców wniosków o dopisanie ich do spisu wyborców w wybranym obwodzie głosowania na obszarze miasta, zgłaszanie zamiaru głosowania korespondencyjnego przez wyborców podlegających w dniu głosowania obowiązkowej kwarantannie, izolacji lub izolacji w warunkach domowych • 7 maja 2021 r. o godz. 24 Zakończenie kampanii wyborczej • 8 maja 2021 r. Przekazanie spisów wyborców przewodniczącym obwodowych komisji wyborczych • 9 maja 2021 r. – godz. 7-21 Głosowanie.
Zarejestrowane komitety: • KWW Ewy Leniart Wspólny Dom Rzeszów • KWW Grzegorz Braun – Konfederacja • KWW Konrada Fijołka „Rozwój Rzeszowa 2.0” • KWW Rzeszów Przyszłości • KW Marcin Warchoł Tadeusz Ferenc – Dla Rzeszowa • KWW Waldemar Kotula – Porozumienie dla Rzeszowa • KW Polska 2050 • KW Hejt Stop • KWW Kazimierza Rocheckiego „Z-C-Z Rzeszów” • KWW Trybuna Miasta Rzeszowa • KWW Artura Głowackiego • KW Normalny Kraj • KWW Dobry Wybór dla Rzeszowa
HISTORIA Majerscy dla katedry przemyskiej
Ocalone archiwum z Żołyni Gdy w kwietniu 2019 r. Magdalena Kątnik-Kowalska wraz z mężem zakupiła w Żołyni kamienicę znanych snycerzy Dąbrowskich, natknęła się w ich warsztacie na zamkniętą szafę. Przechowywano tu bogate archiwum, które okazało się prawdziwą sensacją. Czarny mebel skrywał m.in. kolekcję szkiców dawno uznanych za zaginione.
S
zafa zapchana była rulonami i stosami papierów, na których widniały rysunki: projekty ołtarzy i kościołów oraz detale ich wyposażenia. Obok nich wiedeńskie wzorniki architektoniczne, pieczątki, płatki złota do zdobienia ołtarzy… Wszystko otulone warstwą kurzu i aurą tajemnicy. – Miałam wrażenie, że otworzyły się przede mną drzwi Sezamu – wspomina Magdalena Kątnik-Kowalska, dyrektorka GOK-u w Żołyni, która wraz z pracownikami przeniosła zbiory tymczasowo do swojego miejsca pracy. Dużo czasu zajęło odkurzanie papierów. Zawartość archiwum daleko wykraczała poza projekty snycerki, którą trudnili się Franciszek i Henryk Dąbrowscy. Odkrywczyni zaczęła więc szukać ludzi i instytucji, które zajęłyby się opracowaniem zbiorów, przedstawiających często nieznane obiekty. Pomoc przy inwentaryzacji jako pierwsi zadeklarowali: Muzeum Archidiecezjalne w Przemyślu, Uniwersytet Rzeszowski, Fundacja Willa Polonia i Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Renowację części kolekcji wsparła finansowo Fundacja PGNiG im. Ignacego Łukasiewicza. Archiwum zainteresował się także Bartosz Podubny, historyk sztuki, zastępca Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Rzeszowie, który w Żołyni spęTekst Antoni Adamski dził kilka dni i wykonał 2,5 tysiąca zdjęć szkiców. To on zidentyfikował, iż są Fotografie Archiwum VIP Biznes&Styl to w większości projekty z pracowni przemyskiego rzeźbiarza Ferdynanda Majerskiego (1832-1921). Jego warsztat działał w tym mieście przez 63 lata i został zlikwidowany w roku 1930. Warsztat Majerskiego był wszechstronny: zajmował się snycerką oraz pozłotnictwem, rzeźbą w kamieniu, stolarstwem; wykonywał także konserwację zabytków kościelnych. W jego pracowni powstało kilkaset dzieł zdobiących wnętrza kościołów i cerkwi oraz nagrobki na terenie całej Galicji, a później odrodzonej Rzeczypospolitej. „Nie ma kościoła, nie ma i cerkwi w kraju, w których nie byłaby rzeźba Majerskiego” – pisał już 1894 r. F.S. Reichman. Nie był to warsztat prowincjonalny. W 1897 r. Ferdynand założył filię we Lwowie, gdzie na Wystawie Kościelnej w 1909 r. otrzymał srebrny medal. Jego prace zdobią obiekty najwyższej klasy: katedrę na Wawelu, katedrę rzymskokatolicką we Lwowie, katedry: rzymsko- i greckokatolicką w Przemyślu oraz inne świątynie w tym mieście. Restaurował i zdobił liczne kościoły – na Podkarpaciu m.in. oo. Bernardynów w Leżajsku, w Korczynie, Kołaczycach, Brzozowie, Jarosławiu, Sokołowie, Lubaczowie, a także na Kresach – u oo. Bernardynów w Krystynopolu, Samborze, Stryju, Truskawcu. Jego dzieła trafiły także do innych regionów (np. kościół ss. Serafitek w Oświęcimiu), a nawet do Stanów Zjednoczonych (w Buffalo i Detroit). Ferdynand Majerski współpracował ze swoim synem Stanisławem (1872-1926) – architektem i budowniczym, absolwentem Wydziału Budownictwa Politechniki Lwowskiej. Wykonywał on projekty, które realizowała pracownia ojca (wystrój i wyposażenie wnętrz kościelnych). Oprócz tego Stanisław Majerski prowadził działalność budowniczego z uprawnieniami rządowymi. Jako architekt wpisał się na trwałe w krajobraz Przemyśla, przede wszystkim projektując wieżę katedry (o czym będzie mowa niżej),
8
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
kościół Na Błoniach, kończąc zespół klasztorny Karmelitanek Bosych, przebudowując kościoły zakonne: Jezuitów i Reformatów. Współpracował z ks. biskupem ordynariuszem Józefem Sebastianem Pelczarem, wznosząc monumentalną neogotycką świątynię w Korczynie: jego miejscu urodzenia. Stanisław Majerski projektował także kościoły w charakterystycznym dla epoki stylu narodowym. biór projektów w Żołyni ocalał dzięki Franciszkowi Dąbrowskiemu, uczniowi i współpracownikowi Ferdynanda Majerskiego. Wg Bartosza Podubnego, w roku 1930 prawdopodobnie przewiózł on projekty z opuszczonej po śmierci właściciela pracowni do swego warsztatu w Żołyni. Służyły DąbrowBazylika Archikatedralna w Przemyślu. skim do: 1989, do śmierci Henryka – syna Franciszka, ostatniego z żołyńskich rzeźbiarzy. Ich rodzinny dom wraz z pracownią wystawiony został wówczas na sprzedaż. Ocaliła go Magdalena Kątnik-Kowalska, aby zachować pamięć po rodzinie snycerzy. Wśród wyposażenia budynku odnalazł się także zbiór projektów. Dotąd były one uważane za zaginione lub zniszczone. – W zbiorach w Żołyni znalazłem do tej pory projekty 220 obiektów. Prace nad ich rozpoznawaniem nie zostały jeszcze zakończone. Są wśród nich szkice obu Majerskich i Dąbrowskich. To bardzo rzadki zbiór. Takich archiwów jest w naszym regionie niewiele, np. po warsztacie snycerskim Leników w Muzeum Podkarpackim w Krośnie, Szajnów w Jaśle (przechowywane przez rodzinę) – mówi Bartosz Podubny. Magdalena Kątnik-Kowalska zidentyfikowała także rysunki podpisane przez Adolfa Minasiewicza ze Lwowa, podkreślając, iż pozostało jeszcze sporo nieprzejrzanych rulonów i kart. Ks. Marek Wojnarowski, dyrektor Muzeum Archidiecezjalnego w Przemyślu, zorganizował wystawę prac z Żołyni. Ograniczył się do projektów dotyczących przebudowy katedry przemyskiej na przełomie XIX i XX wieku. Są tam rzeczy cenne i nieznane. Budzi zdziwienie projekt Stanisława Majerskiego, który wieżę katedralną zaprojektował w stylu neogotyckim (wysokość ok. 65 m). Miała ona harmonizować z przebudowaną w tym stylu bryłą prezbiterium. W drugiej – neobarokowej wersji wieży, na jej szczycie zaplanował wysoki na 7,5 m posąg Matki Boskiej wykonany z blachy, pusty w środku. Inwestor wycofał się jednak z powodu znacznych kosztów. Architekt zaprojektował więc inną wersję, podwyższając o jeden poziom istniejącą wieżę barokową. Ma ona 71 m wysokości i znakomicie wpisuje się w panoramę miasta. uzeum Archidiecezjalne eksponuje również projekty wnętrza prezbiterium, któremu przywrócono styl gotycki. Wydłużono okna, zamykając je łukiem ostrym, w miejsce starego barokowego ołtarza wykonano nowy. Ma on formę tryptyku o wysmukłych neogotyckich proporcjach. Część centralną ołtarza stanowi witraż niegdyś projektu Jana Matejki ze Chrztem Chrystusa (zniszczony w czasie wojny). W stylu neogotyckim wykonano także stalle w prezbiterium. Jego wygląd zgodny jest z wizją krakowskiego architekta Tomasza Prylińskiego. Po jego śmierci dalsze projekty wystroju wnętrza katedry wykonywali Ferdynand i Stanisław Majerscy, zaś konkretne obiekty powstawały w pracowni Ferdynanda. Wystawę MAJERSCY DLA KATEDRY PRZEMYSKIEJ, eksponującą część zbiorów z Żołyni, możemy zobaczyć w Muzeum Archidiecezjalnym. Cała zaś kolekcja Zbioru Dąbrowskich z Żołyni to niewątpliwie materiał na wiele kolejnych wystaw. Ekspozycji w Muzeum Archidiecezjalnym towarzyszy praca Bartosza Podubnego „Majerscy dla katedry przemyskiej”, wydana przez GOK w Żołyni w ramach projektu „Dąbrowscy. Pasja tworzenia”.
Z
M
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
9
edukacja
25 lat
Od lewej: Dr Wergiliusz Gołąbek, dr hab. Tadeusz Pomianek, dr hab. Agata Jurkowska-Gomułka, dr Olgierd Łunarski, dr hab. Andrzej Rozmus.
D
Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie
okładnie 8 marca 1996 roku szkoła została powołana decyzją Ministra Edukacji Narodowej. W 2013 r. do uczelni została włączona Wyższa Szkoła Społeczno-Gospodarcza w Tyczynie. I jak wspomina po 25 latach dr hab. Tadeusz Pomianek, czas powstania WSIiZ to była data tak bliska 1989 rokowi i przemianom, jakie nastąpiły w tamtym czasie w Polsce, że wielu, także on, zastanawiało się, jak osobiście zmieniać Polskę oraz mieć swój udział w gigantycznych transformacjach, jakie dokonywały się wtedy nad Wisłą. – Startowaliśmy z 2 tys. studentów kształconych na 3 kierunkach. Jako pierwsza uczelnia w regionie i jedna z pierwszych w Polsce, już w 2004 roku zaoferowaliśmy studia w całości prowadzone w języku angielskim – wylicza dr hab. Tadeusz Pomianek. – Aby w 1996 roku zakładać prywatną uczelnię wyższą, trzeba było mieć odwagę, być mężnym, roztropnym i mądrym, czyli posiadać cnoty, o których mówił już Sokrates. Od tego czasu nic się nie zmieniło – mówi dr Wergiliusz Gołąbek, rektor uczelni. – Naszą misją jest edukacja i popularyzacja nauki także poprzez wydawanie wartościowych publikacji, stąd z inicjatywy ks. prof. Michała Hellera oraz Tadeusza Pomianka w 2013 roku powstało Wydawnictwo Copernicus Center Press – dodaje dr Gołąbek. – W ciągu 8 lat wydaliśmy ponad 600 tys. książek, mimo że 65 proc. Polaków w ostatnim roku nie przeczytało ani jednej książki, a 70 proc. ma problem ze zrozumieniem prostego tekstu zaczerpniętego z prasy. W tym roku też planujemy wydać co najmniej 25 nowych tytułów. Ostatni rok, który przez pandemię koronawirusa do góry nogami wywrócił nasze życie, zrewolucjonizował też życie uczelni wyższych. – Do e-learningu byliśmy przygotowani od dawna – tłumaczy dr hab. Andrzej Rozmus, prorektor WSIiZ ds. Nauczania. – I choć od ponad dwóch dekad nie zmienia się nasza chęć dostarczania wiedzy, to bardzo zmieniają się studenci. Mamy też świadomość, że nauczanie zdalne nigdy nie zastąpi zajęć laboratoryjnych, a te mamy właściwie na wszystkich kierunkach nauczania. Dlatego, zdaniem Tadeusza Pomianka, nauczanie zdalne może uzupełniać, ale nigdy nie zastąpi tradycyjnego kształcenia. – Praca w zespole jest wartością i umiejętnością bezcenną – tłumaczy prezydent WSIiZ. – Studenci chcą uczyć się stacjonarnie, wchodzić w interakcje z kolegami i wykładowcami, poznawać Rzeszów, czy inną kulturę, jak to jest w przypadku studentów z innych krajów i kontynentów. Jednocześnie fakt, że WSIiZ od 25 lat trwa na rynku edukacyjnym, w czasie, gdy wiele szkół prywatnych w regionie i Polsce zakończyło już swoją działalność, potwierdza, jak ważna jest dywersyfikacja działań w ramach tego typu przedsięwzięć. – Konieczna jest ścisła współpraca z biznesem – mówił dr hab. Pomianek. – Ponad 55 proc. przychodów generujemy z działalności pozadydaktycznej, podczas gdy na ponad 90 proc. polskich uczelni państwowych przychody pozadydaktyczne stanowią mniej niż 10 proc. To pokazuje, jak patologiczny jest obecny system dotacji. Uczelnie, które mają zagwarantowane pieniądze budżetowe, wykazują dużo mniejszą determinację w potwierdzaniu swojej jakości na linii biznes-nauka. Nie robią tego, bo nie muszą. WSIiZ od początku swojej działalności opiera się na sile oddziaływania trzech pól: nauka – praktyka – dydaktyka. Rzeszowska uczelnia nie kryła też nigdy, że ma ambicje brać udział w bieżącej dyskusji o Polsce. Między innymi dlatego powstał tam dokument „Polskie wyzwania”, zakładający, że fundament naszego państwa powinien opierać się o edukację, naukę i kulturę. Przy tej okazji na 25-lecie WSIiZ powstały także: Cyfrowa Kronika WSIiZ oraz Wystawa Fotografii „WSIiZ wczoraj i dziś”, które można oglądać na stronach www.25lat.wsiz.edu.pl/. 25 lat temu to był czas, kiedy Polska wychodziła z PRL-owskiej mentalności, uczyła się nowoczesnego modelu zarządzania i konkurencyjności na rynku. Po cichu marzyła o dobrobycie oraz standardzie życia, jaki był udziałem zachodniej Europy, ale do naszej obecności w NATO i Unii Europejskiej droga była jeszcze daleka. W tamtym czasie powstawała jedna z pierwszych niepublicznych uczelni w Polsce i na Podkarpaciu – Wyższa Szkoła Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie. Wyrosła ona z Rzeszowskiej Szkoły Menedżerów oraz Stowarzyszenia Promocji Przedsiębiorczości, a głównym jej pomysłodawcą był dr hab. Tadeusz Pomianek. Przez 25 lat uczelnia wykształciła ponad 60 tys. absolwentów, wydała ponad 100 tys. międzynarodowych certyfikatów, zainwestowała ponad 170 mln zł w rozwój bazy naukowo-dydaktycznej i zagwarantowała edukację ponad 7 tys. studentów obcokrajowców z ponad 50 krajów na 5 kontynentach.
Tekst Aneta Gieroń Fotografia Tadeusz Poźniak
HISTORIA
MODY
Imponująca kolekcja historycznych strojów w Muzeum Okręgowym w Rzeszowie Rzeszowskie muzeum wciąż poszerza kolekcję zabytkowych strojów. Na przestrzeni ostatnich pięciu lat po raz czwarty pozyskuje do Działu Sztuki zespół historycznych ubiorów i dopełniających je dodatków. Kolekcja pochodzi ze zbiorów Hanny Szudzińskiej. Zakup mógł zostać zrealizowany dzięki dofinansowaniu przez Narodowy Instytut Muzealnictwa i Ochrony Zbiorów kwotą przekraczającą 250 tys. zł, a także przez Urząd Marszałkowski Województwa Podkarpackiego, który dołożył ponad 62 tys. zł. Imponujące już zasoby rzeszowskiej kolekcji historycznych strojów uzupełniono o 208 nowych muzealiów z XIX w. i 2. poł. ubiegłego stulecia oraz o kilka przykładów osiemnastowiecznego artystycznego rzemiosła.
Tekst Barbara Adamska Fotografie Tadeusz Poźniak
P
ośród nabytków znakomicie prezentują się wspaniale zachowane kompletne ubiory w liczbie 15 sztuk: suknie, spódnice i pelerynki z 2. poł. XIX i pocz. XX w. Z tego samego czasu pochodzi: 14 par bucików, 80 torebek,15 parasolek, 53 wachlarze, kapelusze, liczne flakony i szklane puzderka z zastawy toaletowej. Gorsety modelujące sylwetkę, pończochy i skarpetki z jedwabnej dzianiny o niewielkim stopniu zużycia, są unikalnymi przykładami luksusowej bielizny.
Pozyskiwanie cennych zabytkowych tekstyliów oraz dodatków do kobiecego ubioru zawdzięczamy Beacie Kuman z Działu Sztuki, koordynującej projekt uzupełniania kolekcji o zbiory Hanny Szudzińskiej. Autorka realizowanego od pięciu lat projektu po każdym dotowanym zakupie zobowiązana była do zaprezentowania publiczności nowo nabytych muzealiów. Dlatego co roku w rzeszowskim Muzeum odbywały się wystawy jej autorstwa, znakomicie zaaranżowane i perfekcyjnie opracowane merytorycznie. Ekspozycja ostatnich nabytków z kolekcji Hanny Szudzińskiej zaplanowana jest na koniec 2021 roku. Zanim powstanie wystawa, jej realizatorka udostępniła mediom wybrane muzealia z nowo nabytej kolekcji. Wśród torebek, portfelików, wachlarzy przykuwających wzrok rozmaitością kształtów, barw, rodzajami użytego tworzywa, nie zauważyłam rozpiętej na manekinie sukni, która dopiero w świetle zajaśniała błyskiem złocistego ugru. Toaletę z okresu powtórnej mody na tiurniurę – lata 80. XIX wieku – uszyto z mieniącej się jedwabnej tafty. Dwuczęściowy model składa się z dopasowanego stanika na fiszbinach, zapinanego aż pod szyję drobnymi, obleczonymi tekstylnie guziczkami, oraz z architektonicznie rozbudowanej spódnicy, z tyłu wypiętrzonej turniurą, z przodu osłoniętej, z draperią upiętą na kształt fartuszka. rudno powściągnąć zachwyt nad wieczorową pelerynką, ubiorem niezwykle popularnym w ostatnim dziesięcioleciu XIX w. Model z muzealnej kolekcji, szczególny rodzaj luksusowego okrycia, uzupełniał zapewne wytworną, balową toaletę. Rozkloszowaną pelerynkę o wysokim, stojącym kołnierzu wykonano z czarnego, jedwabnego aksamitu, podbitego perłowobiałą satynową podszewką. Na czarnym tle rysuje się subtelny kwiatowy, secesyjny ornament, misternie haftowany szklanymi koralikami o fasetowanych powierzchniach, które opalizują odbijając światło. Całość obszyto najdelikatniejszymi z ptasich piór – piórami marabuta. Pióra dominują w kolekcji, przede wszystkim strusie używane jako etole i wachlarze, nie tylko czarne, farbowane w pastelowych odcieniach błękitu, różu, perłowej szarości. Wśród różnorodnych przybrań kapeluszy spotykamy też krucze pióra. Trudno nie poddać się refleksji nad utratą życia przez istoty, których cielesna powłoka służyła do produkcji akcesoriów ubioru dla wytwornych elegantek. Podobne skojarzenia budzi we mnie wspaniała brązowo-beżowa torba ze skóry niesympatycznego gada, gdyż zdobią ją małe łapki z pazurkami, należące kiedyś do krokodylowego dziecka. Prócz paciorkowych torebek i wykonanych z metalowej siatki, spostrzegam pancerzową z metalowych płytek połączonych ogniwkami. Ten egzemplarz w stylu secesji został wyprodukowany w Stanach Zjednoczonych w firmie Mandalian Manufacturing Company, założonej przez emigranta z Turcji. Człowiek ten opatentował sposób mechanicznego wytwarzania płytek. Kolorowe płytki układają się w barwny, orientalny ornament, który przypomina o etnicznych korzeniach jej producenta. W dwudziestoleciu międzywojennym świat mody szukał inspiracji w kulturze dalekich, egzotycznych krajów. W latach 30. XX wieku napływają do Europy z Chin i Japonii torebki z rodzajowymi lub pejzażowymi scenami nawiązującymi do dalekowschodnich malowideł i drzeworytów. Muzealna kolekcja zyskała dwie japońskie, kopertowe torebki, dekorowane malowanymi obrazkami z „codziennego życia egzotycznej Japonii”. W międzywojniu torebki niezbędniki funkcjonowały jako atrybut wyemancypowanej kobiety. Wytworna w swojej prostocie torebka z czarnego zamszu, w stylu art déco, przywodzi na myśl kubistyczne kompozycje. Jej wnętrze mieści konieczne przybory: lusterko, portfelik, etui na szminkę, puderniczkę. Ciekawostką jest podróżny kuferek ze sztucznego tworzywa /lucite/, o lśniącej powierzchni, w szaro-różowawym kolorze. Pochodzi z lat 50. XX wieku. Wyprodukowany został w amerykańskiej firmie Vilardi, zaopatrującej celebrycką klientelę. Wyroby z lucite nie gościły długo na rynku, wyparły je przedmioty z bakelitu. Historia pojemników na wonności i kosmetyki sięga odległej starożytności. Naczynia do ich przechowywania zmieniały się w czasie w zależności od formy i surowca. Fin de siècle i międzywojnie to epoki pięknego szkła. Muzealną kolekcję ubiorów uzupełniły flakony i puzderka z zastaw toaletowych. Barwne imitujące półszlachetne kamienie i przezroczyste szkła, plastycznie dekorowane motywami fauny i flory, pochodzą z renomowanych czeskich wytwórni. Planowana w przyszłości ekspozycja prezentująca nabytki z dziedziny dawnej mody będzie z pewnością wydarzeniem dla kolekcjonerów, muzealników i osób zainteresowanych kulturą materialną.
T
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
15
Przemyska katedra
Kaplica Fredrów w Przemyślu znów otwarta Po dwuletnich pracach konserwatorskich otwarta została kaplica pw. Świętego Krzyża w katedrze przemyskiej. Kaplicę fundowaną przez biskupa Aleksandra Antoniego Fredrę wybudowano w latach 1724-30. To miejsce adoracji słynącego łaskami późnogotyckiego krucyfiksu, a także mauzoleum rodowe.
B
iskup Aleksander A. Fredro (1674-1734) sprawował szereg ważnych funkcji państwowych na dworze Augusta II Mocnego. Przez dwadzieścia lat był proboszczem i prepozytem kolegiaty w Jarosławiu, którą wzbogacił wieloma cennymi darami. Następnie otrzymał nominację na biskupa chełmskiego, gdzie dał się poznać jako „ojciec ubogich”. W 1724 r. został biskupem przemyskim i rozpoczął przebudowę katedry, w której w 1733 r. doszło do katastrofy budowlanej: runęło sklepienie i jeden z filarów świątyni. Zmarł rok później ze zgryzoty spowodowanej tym wypadkiem. Pochowany został w podziemiach tej świątyni, w krypcie pod kaplicą, którą ufundował z prywatnych funduszy. Biskup Fredro znany jest jako budowniczy szeregu kościołów w diecezji, m.in. siedziby oo. paulinów (obecnie oo. jezuitów) w Starej Wsi i oo. jezuitów (obecnie oo. dominikanów) w Jarosławiu. Do wnętrza kaplicy Świętego Krzyża prowadzi masywny arkadowy portal ozdobiony herbem Bończa – srebrnym jednorożcem na błękitnym tle. Z masywną architekturą portalu kontrastuje lekka ażurowa krata dekorowana wicią winnej latorośli oraz figurkami ptaków. Są to prawdopodobnie szczygły, które – tak jak winne grono – symbolizują Mękę Pańską. W zrekonstruowanej obecnie marmurowej posadzce o wzorze czarno-białej szachownicy znajdowała się niegdyś kamienna płyta. Kryła ona schodki prowadzące do komory grobowej. Dziś w jej miejscu zamontowano pancerną szybę, przez którą oglądamy prosty kamienny sarkofag z czarnego marmuru. Kryje on szczątki biskupa Aleksandra Antoniego Fredry. Kaplica – zbudowana na planie elipsy – zwieńczona jest kopułą z latarnią. Ołtarz wykonany został z czarnego dębnickiego marmuru. Jego ramy stanowią skręcane kolumny, wzorowane na watykańskiej konfesji św. Piotra. Między kolumnami znajduje się bogato złocona Gloria. Umieszczono w niej postać Boga Ojca otoczoną licznymi aniołami i Chustę św. Weroniki. W ołtarzu na ramionach Krzyża rozpięta jest postać umęczonego Zbawiciela z twarzą zastygłą w cierpieniu. Krucyfiks powstał w XVI stuleciu. Umieszczony pierwotnie w kruchcie zachodniej, cieszył się sławą cudownego i przyciągał rzesze wiernych. To dla wyeksponowania tego krucyfiksu wzniesiona została opisywana kaplica. U stóp Ukrzyżowanego eksponowane jest dzieło o równie wysokim poziomie artystycznym. To rzeźbiona w alabastrze Pieta z XVII w., sprowadzona z Niderlandów. Marmurowy nagrobek biskupa Fredry składa się z dwóch części rozmieszczonych po obu stronach ołtarza. Po stronie lewej (od patrzącego) anioł odsłania kotarę kryjącą kartusz z tablicą inskrypcyjną. Wymienia ona tytuły i zasługi biskupa. Po stronie prawej umieszczono owalny wizerunek biskupa Fredry (płaskorzeźba polichromowana). Zmarłemu towarzyszy Chronos z kosą oraz padający na kolana jednorożec z herbu Bończa. Renowację kaplicy przeprowadził rzeszowski artysta-konserwator Maciej Filip wraz z zespołem. Dotacje na ten cel przekazał Wojewódzki Konserwator Zabytków oraz Ministerstwo Kultury. Ks. prałat Mieczysław Rusin, proboszcz katedry, wspomina, że w latach powojennych kaplica była czasowo zamknięta i pełniła rolę kościelnego magazynu. Otwierano ją tylko przed Wielkanocą, by eksponować Grób Pański. Odnowiona kaplica jest obecnie szeroko udostępniana wiernym i turystom.
Tekst Antoni Adamski Fotografie Archiwum VIP Biznes&Styl
LUDZIE samorządu
Dwie dekady prezydenta Tadeusza Ferenca w Rzeszowie
Tylko raz, w 2002 roku, Tadeusz Ferenc, debiutując w roli prezydenta Rzeszowa, musiał w dwóch turach zabiegać o głosy rzeszowian. W każdych kolejnych wyborach aż 4 razy zwyciężał w I turze z rekordowym poparciem. Jednocześnie nie jest urodzonym zwycięzcą. Trzykrotnie bezskutecznie zabiegał o miejsce w Senacie – w 1997 r. z listy SLD i w 2011 r., startując z własnego komitetu wyborczego. O mandat senatora ubiegał się również w 2015 r. – bez sukcesu. 10 lutego 2021 roku, w dniu swoich 81. urodzin, rezygnując z funkcji prezydenta Rzeszowa, Ferenc zamknął prawie 20-letni rozdział w historii miasta. Jego nazwisko na zawsze kojarzyć się będzie z gospodarzem Rzeszowa, który prawie 3-krotnie zwiększył powierzchnię miasta, nadał mu wielkomiejski sznyt, a samych mieszkańców uczynił dumnych z bycia rzeszowianami. Jednocześnie oceniając prawie dwie dekady rządów Tadeusza Ferenca, nie sposób nie dzielić tego czasu na kilka okresów, gdzie pierwsze trzy kadencje są dużo lepsze niż dwie ostatnie.
Tekst Aneta Gieroń Fotografia Tadeusz Poźniak – To jest człowiek, któremu zależało na rozwoju miasta i odcisnął swoją rękę na jego historii. Bardzo pomógł mu czas, w którym sprawował swoje rządy, a te zbiegły się z wejściem Polski do Unii Europejskiej w 2004 roku, oraz możliwość sprawowania funkcji prezydenta Rzeszowa przez wiele kadencji. Od 2018 roku jest to niemożliwe. Samorządowców obowiązują dwie 5-letnie kadencje, po których nie mogą ubiegać się o kolejne reelekcje – mówi dr Paweł Kuca, politolog z Uniwersytetu Rzeszowskiego. – Trudno jest krótko ocenić wszystkie 5 kadencji, ale w tym czasie Rzeszów z pewnością ogromnie zmienił się na lepsze. Stał się miejscem wygodnym do życia, które łączy w sobie możliwości miasta dużego, ale też cechy i urok kameralnych miejscowości. Rzeszów stał się lokomotywą całego województwa. Ludzie chcą tu mieszkać i pracować. Jak okoliczności sprzyjały Rzeszowowi w czasie, gdy jako kraj wchodziliśmy do Unii Europejskiej, widać chociażby po budżecie miasta. W 2002 roku wynosił on niespełna 400 mln zł, w 2007 ponad 600 mln zł, 1 mld zł przekroczył w roku 2012, a w 2021 roku w miejskiej kasie znalazło się prawie 1,9 mld zł. – Te okoliczności umiał wykorzystać – dodaje Paweł Kuca. – Rzeszów skutecznie sięgał po unijne dotacje, które prezydent Ferenc wykorzystał na inwestycje infrastrukturalne, bo uważał je za najważniejsze. Zabrakło determinacji w inwestowaniu w jakość życia: kulturę, rekreację, rozrywkę, których zasięg oddziaływania przekraczałby granice stolicy województwa.
18
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
Z
daniem dr. hab. Zdzisława Gawlika, prawnika, szefa podkarpackiej PO, który od ponad 40 lat jest związany z Rzeszowem, można sobie zadać pytanie, czy w stolicy Podkarpacia udało się maksymalnie wykorzystać okazję, jaką było wstąpienie Polski do UE i możliwość sięgnięcia po duże unijne dotacje. – Zdania są podzielone, ale uważam, że prezydent nie zmarnował tego czasu, a to dużo – twierdzi Gawlik. – Dzięki temu możliwa była spektakularna rozbudowa i modernizacja infrastruktury miasta. Tym bardziej, że Rzeszów na przestrzeni lat się rozrastał, co też postrzegam w kategorii sukcesów Tadeusza Ferenca. Czy wszystkie przyłączenia były optymalne? Pewnie nie, ale były potrzebne i skutecznie realizowane. Ja zawsze byłem zwolennikiem przyłączania całych gmin i partnerskich negocjacji z ościennymi włodarzami. Rzeszów z powierzchnią 53 km kw. powiększony do 129 km kw. Bo rzeczywiście, kiedy w 2002 r. prezydent Ferenc rozpoczynał pierwszą kadencję, powierzchnia Rzeszowa zajmowała zaledwie 53 km kw. Było to najmniejsze miasto wojewódzkie w kraju. W 2021 roku ma 129 km kw. powierzchni, prawie 200 tys. mieszkańców i 33 dzielnice, z których najmłodszą jest Pogwizdów Nowy przyłączony 1 stycznia 2021 roku.
LUDZIE samorządu
Tadeusz Ferenc.
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
19
LUDZIE samorządu – Poszerzenie Rzeszowa uważam za swoje największe osiągnięcie. Dzięki temu zyskaliśmy nowe tereny inwestycyjne – wielokrotnie powtarzał sam Tadeusz Ferenc. ie mniejszym sukcesem byłego już prezydenta okazała się znakomita umiejętność budowania relacji na szczeblach ministerialnych i rządowych, co jest bezcenne w skutecznym rozwoju każdego miasta. Swoją drogą, pierwsza kadencja Tadeusza Ferenca przypadła na idealny czas, by na warszawskich salonach poruszać się z dużą swobodą. Do władzy doszedł wówczas Sojusz Lewicy Demokratycznej, czyli ugrupowanie, z którym Ferenca łączył największy sentyment. To z listy SLD w 2001 roku zdobył mandat posła, z którego zrezygnował rok później, gdy wygrał wybory na prezydenta Rzeszowa. Wcześniej przez kilka dekad był członkiem PZPR. Będąc prezydentem Rzeszowa mógł liczyć na ciepłe relacje z ówczesnym premierem Leszkiem Millerem czy Krzysztofem Janikiem, ministrem spraw wewnętrznych i administracji w rządzie Millera. Panowie doskonale znali się od lat. Co ciekawe, nie mniej ciepłe znajomości na lata połączyły Tadeusza Ferenca z hierarchami Kościoła w Rzeszowie i na Podkarpaciu, zwłaszcza z ks. biskupem Kazimierzem Górnym. I gdy w 2018 roku w trakcie kampanii wyborczej bardzo mocna była rywalizacja pomiędzy Wojciechem Buczakiem startującym z poparciem PiS, a urzędującym prezydentem Ferencem, otoczenie Buczaka musiało przełknąć gorzką wizerunkowo pigułkę, gdy okazało się, że przedstawiciele Kościoła bardziej pomagają w wyborach człowiekowi Lewicy od lat kojarzonemu z PZPR i SLD, niż kandydatowi prawicy. – To był jednak prezydent, który szybko wybił się na niezależność i potrafił wygrywać wybory bez wsparcia żadnej partii. Tak było od drugiej kadencji, czyli od 2006 roku. Udało mu się wykreować model gospodarskiego Rzeszowa według Ferenca – mówi Marta Niewczas, wielokrotna mistrzyni świata w karate tradycyjnym, która w Radzie Miasta Rzeszowa zasiadała przez 12 lat, od 2002 do 2014 roku, i w tamtym czasie należała do bliskich współpracowników byłego już prezydenta. Doskonale pamięta go jako przyjaciela ojca, ale też prezesa Spółdzielni Mieszkaniowej „Nowe Miasto”, którym był przez 8 lat, zyskując sobie dużą rozpoznawalność i sympatię wśród rzeszowian – Niewczas na tym osiedlu się wychowała.
N
Umiejętność wyzwolenia impulsu dumy z Rzeszowa – Zapamiętałam go jako nieprawdopodobnie pracowitego człowieka, który właściwie nie miał życia prywatnego i który wyleczył mnie z „będzie” – wspomina Niewczas. – Widziałam, jak kilka razy prezydent Ferenc dosłownie wpadał w szał, gdy po raz kolejny słyszał, że Rzeszów leży gdzieś na rubieżach Polski „B” albo „C”. On wyzwolił w nas impuls dumy z tego miasta i nauczył, że nie „bedzie” jakoś tam, byle jak i po łebkach, ale „będzie” najlepiej jak się da, porządnie, na europejskim poziomie. Stąd te jego gospodarskie objazdy, który obrosły w anegdoty, jak to w środku nocy, albo o 5 rano, prezydent Ferenc wspólnie z żoną Aleksandrą objeżdża Rzeszów i natychmiast dzwoni do odpowiedzialnych osób, kiedy tylko dostrzeże,
20
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
że rabaty niepodlane, chodnik krzywy, albo śmieci leżą na skwerku. Taki został do końca swoich dni w ratuszu, choć już w ostatnich latach, kiedy miał coraz poważniejsze kłopoty ze zdrowiem, po mieście jeździli współpracownicy. Ale i tak wszystko musieli bezpośrednio raportować prezydentowi. Nienawidził „będzie”. Gdy jechał do Warszawy na spotkanie w ministerstwie, w samochodzie wiózł co najmniej dwa garnitury. Przed wejściem do gabinetu przebierał się w najlepszy, jaki miał. Z szacunku dla ministra, bez znaczenia, z jakiej był partii. – Swoją prezydenturą wysoko zawiesił poprzeczkę i to się zauważa w aktualnie toczącej się kampanii wyborczej, gdzie żaden z kandydatów na nowego prezydenta Rzeszowa jawnie nie krytykuje prezydenta Ferenca – mówi dr hab. Bartłomiej Biskup, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego, rzeszowiak z urodzenia. – Nowy prezydent będzie porównywany z Tadeuszem Ferencem i trudno będzie się od tego odciąć. To nie przypadek, że zaledwie kilka dni po ustąpieniu przez prezydenta z urzędu, gdy nad Polską i Rzeszowem przetaczały się w lutym kolejne śnieżyce, dało się słyszeć liczne głosy, że gdyby był prezydent Ferenc, ulice w mieście byłyby lepiej odśnieżone. – Mieszkańcy patrzą na miasto praktycznie, dostrzegają to, co ich otacza na co dzień: drogę, chodniki, czystość na ulicach. I w Rzeszowie porządek już jest, czas na przedstawienie wizji miasta z perspektywą nie krótszą niż 10 lat – dodaje Paweł Kuca. – Tym bardziej, że mam wrażenie, iż od kilku lat obracamy się wokół podobnych tematów związanych z poszerzeniem Rzeszowa i infrastrukturą. Brakuje nowego impulsu rozwojowego, który nakreśliłby wizję miasta przyszłości. Jego ambicje i aspiracje. Co jest trudnym wyzwaniem tym bardziej, że rzeszowianie bardzo wysoko oceniają lata prezydentury Tadeusza Ferenca. W ostatnich tygodniach na łamach „Rzeczpospolitej” ukazały się badania IBRiS, z których wynika, że aż 95 proc. rzeszowian jest zadowolonych z poziomu życia w swoim mieście, a 88 proc. dobrze oceniło pracę dotychczasowego prezydenta. W ślad za tymi pochwałami idzie ocena poszczególnych sfer życia miasta: 85 proc. podkreśla, że żyje im się w Rzeszowie bezpiecznie, 83 proc. chwali usługi komunalne, a 71 proc. – dostępność i kontakt z urzędem miasta. Najsłabiej wypada rynek pracy (45 proc.), ochrona zdrowia (50 proc.) i oferta sportowo-rekreacyjna (58 proc.). – Odchodzący prezydent Rzeszowa ustępuje z tarczą i zostawia swoje miasto oraz jego mieszkańców w bardzo dobrych nastrojach – stwierdza Bartłomiej Biskup. – Z punktu widzenia Warszawy Tadeusz Ferenc był rozpoznawalny i zauważany przy okazji każdych wyborów samorządowych, gdzie wśród prezydentów dużych miast wygrywał w pierwszej turze i z dużym poparciem. Nie ma wątpliwości, że przez ostatnie dwie dekady Rzeszów nabrał wielkomiejskiego rozmachu, co świetnie było widać przy okazji chociażby Kongresu 590, organizowanego w Jasionce. Przed pandemią do Rzeszowa latało codziennie 5 samolotów z Warszawy i to nie był przypadek. Gołym okiem było widać, jak rośnie ruch biznesowy, a coraz więcej przedstawicieli różnych zawodów przyjeżdżało tu na konferencje, spotkania i kongresy. Pewnie była to zasługa nie tylko Rzeszowa, ale całej infrastruktury,
LUDZIE samorządu jaka powstała wokół miasta, jednak stolica regionu sprytnie odcinała kupony od całokształtu. Rzeszów przez te wszystkie lata nie stał się też ważnym ośrodkiem kultury, a szkoda. W tej beczce miodu jest też więcej łyżek dziegciu – O ile bardzo dobrze oceniam pierwsze trzy kadencje prezydenta Ferenca, o tyle dwie ostatnie uważam za dużo słabsze. Brak porządku urbanistycznego oraz koncepcja, by budować za wszelką cenę, najlepiej wieżowce, okazały się słabą stroną ostatnich lat prezydentury Ferenca – dodaje Zdzisław Gawlik. – Żałuję również, że Rzeszów nie wykorzystał szansy pomnażania majątku w drodze komunalizacji, a taka możliwość otworzyła się w 2008 roku, gdy składniki majątku Skarbu Państwa na wniosek gminy mogły być przekazywane do samorządu. Mogliśmy w ten sposób przejąć chociażby tereny PKS czy Przedsiębiorstwa Spedycji Krajowej w Rzeszowie. I rzeczywiście, polityka przestrzenna miasta wydaje się tym, co najbardziej zaniedbał w ostatnich latach prezydent Ferenc. – Ludzie na własnej skórze zaczęli odczuwać niekontrolowany boom budowlany, jaki od kilku lat mamy w Rzeszowie. Coraz częściej nowe budynki pojawiają się pod oknami ich własnych mieszkań i domów. Dzieje się to zgodnie z obowiązującymi przepisami, ale wbrew zdrowemu rozsądkowi i bez poszanowania zasad tworzenia miast. To uciążliwe i bolesne zjawisko zaczęło dotykać sporej części rzeszowian, a tym samym stało się powszechnym problemem. Widać gołym okiem, że w Rzeszowie rodzi się bunt obywatelski – mówi Maciej Łobos, architekt. – Jak najszybciej muszą powstać Miejscowe Plany Zagospodarowania Przestrzennego dla Śródmieścia i Doliny Wisłoka, czyli najcenniejszych terenów w mieście. Wstyd, że przez ostatnie lata zaledwie 18 proc. powierzchni Rzeszowa objęte zostało MPZP. artłomiej Biskup przyznaje, że z punktu widzenia Warszawy Rzeszów jawi się jako czyste, zadbane miasto z dobrym gospodarzem. Uwagę zwraca sprawny układ komunikacyjny w północnej części miasta i Most Mazowieckiego, ale wiele do życzenia pozostawia komunikacja miejska, zwłaszcza na terenach nowo przyłączonych dzielnic, podobnie zresztą jak drogi na obrzeżach miasta, które nie korespondują z dynamiczną zabudową wielomieszkaniową i wielorodzinną, która tam powstaje. W opiniach wielu komentatorów, to, co zwracało uwagę w ostatnich latach prezydentury Ferenca, to wspomniana wcześniej, niekontrolowana polityka przestrzenna oraz brak szerszej dyskusji o wizji Rzeszowa. Bezdyskusyjny ton nadawał ratusz. – Tadeusz Ferenc jest silną, decyzyjną osobowością – przyznaje Paweł Kuca. – Ale to też sprawiło, że mocno zdominował nie tylko swoje otoczenie w ratuszu, ale także swoje zaplecze polityczne w Radzie Miasta, które realizowało projekty przygotowane w Urzędzie Miasta. W kolejnych kampaniach wyborczych kandydaci na radnych z jego obozu byli zazwyczaj przedstawiani jako ludzie z „listy Ferenca”. Prezydent Ferenc był związany z SLD, ale z czasem to partia bardziej potrzebowała wsparcia Ferenca niż on poparcia tego ugrupowania.
B
Tym większe było zaskoczenie, gdy 10 lutego Tadeusz Ferenc ogłosił, że rezygnuje z funkcji prezydenta Rzeszowa, a na swojego następcę wskazał Marcina Warchoła, posła z Solidarnej Polski. Jednocześnie już wcześniej zaskakiwał politycznymi sympatiami. Wśród swoich następców wymieniał Konrada Fijołka, Marka Ustrobińskiego, nawet Zdzisława Gawlika. Tylko w wyborach na prezydenta RP w 2020 roku w I turze udzielił wsparcia Władysławowi Kosiniakowi-Kamyszowi z PSL-u, by przed II turą mówić, iż najlepszym kandydatem jest Rafał Trzaskowski z Koalicji Obywatelskiej. – On naprawdę wierzył, że jego partią jest Rzeszów i był gotowy na każdy polityczny alians, jeśli dostrzegał w tym interes miasta – mówi Marta Niewczas. – Tym w ostatnich dwóch latach oczarował go Marcin Warchoł, wiceminister sprawiedliwości, który pomagał mu podczas wielu spotkań w Warszawie. Ale wcześniej takich osób też nie brakowało. Krystyna Wróblewska była dla niego ogromnym wsparciem w stolicy w poprzedniej kadencji Sejmu. Pożegnanie z Rzeszowem – Wskazanie na Marcina Warchoła jako kontynuatora Ferenca było dla mnie dużym zaskoczeniem – twierdzi Zdzisław Gawlik. – Tym bardziej, że dobry gospodarz potrafi wychować swojego następcę. Miarą lidera jest umiejętność wykształcenia sukcesora. Tego po 20 latach prezydentury Tadeusza Ferenca zabrakło. Zdaniem Gawlika, inaczej powinno też wyglądać ostatnie oficjalne wystąpienie ustępującego prezydenta Rzeszowa. – Szkoda, że nie zorganizowano dwóch konferencji prasowych. Na pierwszej w otoczeniu najbliższych współpracowników mógł pożegnać się z mieszkańcami Rzeszowa. Na drugiej przedstawić Marcina Warchoła jako swojego następcę – dodaje szef podkarpackiej PO. To odejście zostało też zauważone w Warszawie. – Choć nieco inaczej niż w Rzeszowie – tłumaczy Bartłomiej Biskup. – Po pierwsze, ruszyła lawina spekulacji, co realnie stało się w stolicy Podkarpacia, jakie zostały zawarte porozumienia polityczne, skoro kojarzony dotychczas z lewicą prezydent Ferenc poparł Marcina Warchoła z Solidarnej Polski. Drugi wątek dotyczył znaczenia wyborów prezydenckich w Rzeszowie dla bieżącej polityki uprawianej w Warszawie. I nie wolno mieć złudzeń – Rzeszów ma być materiałem promocyjnym zarówno dla partii rządzącej, jak i opozycji, w zależności od wyników wyborów. Jednocześnie warto studzić nastroje. To są wybory uzupełniające, a kadencja potrwa tylko dwa lata, do 2023 roku. Nie spodziewałbym się żadnych rewolucyjnych ruchów ze strony nowego prezydenta, nieważne kto zwycięży. Przed nami krótka, bardzo intensywna kampania. Prawdziwa walka o zwycięstwo w Rzeszowie rozegra się najprawdopodobniej w 2023 roku, gdy w perspektywie będzie 5-letnia kadencja. Przed laty Tadeusz Ferenc pokazał, że ma wizję tego miasta i potrafił ją wyegzekwować. Teraz prezydentem Rzeszowa najprawdopodobniej zostanie kandydat o kilka dekad młodszy od Ferenca. Warto, by miał wizję nowoczesnego, przyjaznego ludziom Rzeszowa i równie dużą determinację, by ją zrealizować.
Więcej wywiadów i publicystyki na portalu www.biznesistyl.pl
Aneta Gieroń rozmawia...
Rzeszów musi powstrzymać szaleństwo niekontrolowanej zabudowy i zacząć planować miasto!
...z Maciejem Łobosem, architektem, wspólnikiem w biurze MWM Architekci
Fotografie Tadeusz Poźniak
Maciej Łobos Architekt, absolwent Politechniki Krakowskiej. Współzałożyciel i prezes zarządu MWM Architekci w Rzeszowie. Zajmuje się tworzeniem strategii urbanistycznych skoncentrowanych na kwestiach społecznych, zrównoważonym rozwoju i zapewnieniu długotrwałej wartości obszarom publicznym.
Aneta Gieroń: Przestrzeń miejska Rzeszowa w najbliższych wyborach prezydenckich będzie jednym z najważniejszych tematów toczącej się kampanii. I wszystko wskazuje na to, że w sytuacji, kiedy szanse trzech kandydatów, tj. Ewy Leniart, Konrada Fijołka i Marcina Warchoła, są mocno wyrównane, o zwycięstwie może zdecydować najbardziej przyjazna rzeszowianom wizja miasta, niekoniecznie bezmyślnie zalewanego betonem, jak to się dzieje w ostatnim czasie. Maciej Łobos: Mam wrażenie, że to chyba jedyny temat, poruszany w obecnej kampanii na prezydenta Rzeszowa, zrozumiały dla ogółu społeczeństwa, zwłaszcza że przestrzeń miejska, co powtarzam od wielu lat, w przemożny sposób wpływa na nasze życie, co wreszcie zaczyna do ludzi docierać. Szukając analogii, wytłumaczyłbym rzecz następująco: jeśli będziemy pić zatrutą wodę i oddychać zatrutym powietrzem, to choćbyśmy byli najfantastyczniejszymi ludźmi, prawdopodobnie dość szybko umrzemy na raka. Z przestrzenią, w której przebywamy, jest dokładnie tak samo – nawet gdybyśmy byli najbardziej empatycznymi i najmilszymi ludźmi na świecie, to przestrzeń, w której żyjemy, jeśli będzie zła, doprowadzi nas do depresji, alienacji, problemów społecznych i wielu innych kłopotów. Można człowieka zniszczyć mentalnie i psychicznie, zamykając go w koszmarnych warunkach. To jest właśnie potęga przestrzeni, z której cywilizowany świat od dawna zdaje sobie sprawę. Co się stało w mentalności samych mieszkańców Rzeszowa, że przestrzeń miejska stała się powszechnym tematem? Ostatnie wybory prezydenckie mieliśmy zaledwie 3 lata temu i wtedy nikt specjalnie nie deklarował ładu w przestrzeni miejskiej. Wręcz przeciwnie, na wyścigi obiecywano, co jeszcze zalejemy betonem, a w debacie publicznej nikt specjalnie się nad tym nie pochylał. udzie na własnej skórze zaczęli odczuwać boom budowlany, jaki mamy w Rzeszowie. Coraz częściej nowe budynki pojawiają się pod oknami ich własnych mieszkań i domów. Dzieje się to zgodnie z obowiązującymi przepisami, ale często wbrew zdrowemu rozsądkowi i bez poszanowania zasad tworzenia miast. To uciążliwe i bolesne zjawisko zaczęło dotykać sporą część rzeszowian, a tym samym stało się powszechnym problemem. Widać gołym okiem, że w Rzeszowie rodzi się bunt obywatelski, a ludzie zaczęli mieć świadomość tego, że mogą protestować. Budowanie i inwestowanie są czymś dobrym i pożądanym w każdym mieście, ale skala nieliczenia się deweloperów z potrzebami i jakością życia tysięcy rzeszowian już zamieszkujących to miasto, przekroczyła w ostatnich kilku latach punkt krytyczny? To jest problem ogólnopolski. Przyczyną tego stanu rzeczy jest brak Miejscowych Planów Zagospodarowania Przestrzennego i często bardzo niska jakość tych planów, które obowiązują. Trzeba mieć świadomość, że wszystko, z czym się w życiu spotykamy, zostało przez kogoś zaprojektowane: klamka, krzesło, samochód, budynek i miasto także. Od jakości pracy projektanta zależy, jak my się w tym fotelu, domu i aucie czujemy, jak funkcjonujemy na co dzień. Tak samo jest z architekturą. Od jej jakości zależy, jak dzieci uczą się w szkole, a nawet, czy i w jakim tempie pacjenci dochodzą do zdrowia w szpitalu. Zajęciem dewelopera, tak jak każdego innego przedsiębiorcy, jest inwestowanie i zarabianie pieniędzy. Myślenie o rozwoju w skali całego miasta nie jest jego zadaniem i na tym się znać nie musi. Dlatego, gdy inwestor ma działkę, to próbuje na niej maksymalnie zarobić, niekoniecznie oglądając się na interes społeczny. Nie zmienia to faktu, że zasobami, jakie mamy w mieście, trzeba zarządzać możliwie najlepiej i od tego są radni oraz władze Rzeszowa. Rzeszowianie muszą zacząć to egzekwować – najskuteczniej jak się da. Do naszej wyobraźni najskuteczniej przemówiły ostatnie inwestycje z okolic Mostu Zamkowego? Nowe bloki na Olszynkach oraz wizja kolejnych w bezpośrednim sąsiedztwie mostu na prawym brzegu Wisłoka? Dziś w tej lokalizacji codziennie są korki, w bliskiej przyszłości, gdy wprowadzi się i wjedzie tam kolejnych kilka tysięcy osób, będziemy mieli komunikacyjny paraliż w samym centrum Rzeszowa – w bezpośrednim sąsiedztwie jego najstarszych i najładniejszych uliczek. Chyba że ktoś z władz wpadnie na „świetny” pomysł i zacznie burzyć centrum, by dobudowywać kolejne pasy ruchu. Wykorzystując współczesną technologię możemy udać się w podróż w przyszłość i… zobaczyć, co będzie się działo w Polsce za 40 lat! Dlaczego? Bo 40 lat temu dokładnie te same zjawiska miały miejsce w Stanach Zjednoczonych i zachodniej Europie. Centrum Rzeszowa przechodzi tak dynamiczną przebudowę, że właśnie tracimy historycznie znany pejzaż i widok na śródmieście?
L
28
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
VIP tylko pyta W Polsce obserwujemy zjawisko o charakterze wręcz przestępczym, polegające na prywatyzowaniu zysków i uspołecznianiu kosztów. Inwestor buduje blok, a miasto zostaje z wszystkimi problemami: komunikacyjnymi, przestrzennymi, infrastrukturalnymi i społecznymi, które to koszty ponosi społeczeństwo. Parę lat temu zespół pracujący pod patronatem Polskiej Akademii Nauk wyliczył, że roczne straty całego kraju związane z tym, że planowanie przestrzenne w Polsce praktycznie nie istnieje, wynoszą około 85 miliardów zł rocznie. To są niewyobrażalne pieniądze! Trzeba też pamiętać, że jedynym wyznacznikiem polityki miasta nie może być zysk (krótkoterminowy) dewelopera. Koszty planowego rozwijania miasta, koszty społeczne są bardzo duże i wszystko to musi się kalkulować. Naprawdę można wycenić, ile deweloper zarabia na tym, co buduje, a ile mógłby zarobić, gdyby miasto w odpowiedni sposób „dołożyło” się do inwestycji, zapewniając odpowiednią infrastrukturę. To są typowe rozmowy o interesach i włodarze miasta muszą zacząć to robić. W Europie Zachodniej, w Stanach Zjednoczonych, Azji to są oczywiste sprawy i samorządy w bardzo sprawny sposób potrafią zadbać o interes społeczny. Jako mieszkańcy dostrzegliśmy, że przyszłość Rzeszowa nie opiera się na ilości, ale jakości zabudowy najatrakcyjniejszych miejsc w mieście? ak, coraz więcej osób chce zapłacić coraz większe pieniądze za dobrej jakości architekturę w centrum. To z kolei jest najlepszym impulsem do ożywienia życia w śródmieściu. Chodzi o lokalizacje, z których w 10 minut można pieszo dojść do Rynku, restauracji przy deptaku czy kina i teatru. Jeżeli zamożni ludzie zaczną wracać do śródmieścia, a to jest kolejny priorytetowy plan, który powinniśmy sobie postawić, zaczną działać tam lokale gastronomiczne, sklepy, punkty usługowe. Miasto będzie żyło, kiedy będą mieszkać w nim ludzie. Jak najszybciej powinny być wykorzystane naprawdę spore zasoby w ścisłym centrum, by stworzyć tam dobrą miejską tkankę. O tym się prawie nie mówi, ale w rzeszowskim śródmieściu jest mnóstwo działek, które można i powinno się zabudować. To jest ogromny potencjał w mieście, pod warunkiem, że wreszcie zechcemy go dostrzec. Jest tam też masa możliwości dla deweloperów i architektów. Dlaczego więc jesteśmy tak nieroztropni i nie chcemy korzystać z doświadczenia innych? Nie analizujemy historii i nie uczymy się na cudzych błędach. Nie przyjmujemy do wiadomości faktów i wygłaszamy opinie typu „a moim zdaniem …”. W kwestii faktów, potwierdzonych empirycznie, nie ma miejsca na jakieś własne opinie. Wiemy, że te same problemy, z którymi my się dzisiaj spotykamy w Polsce, w Rzeszowie, miasta europejskie i amerykańskie zdiagnozowały 60 lat temu. Słynna książka Jane Jacobs „Śmierć i życie wielkich miast Ameryki” (wydana w roku 1961) pokazuje dokładnie, gdzie są przyczyny tej katastrofy. Poza modernistyczną, utopijną urbanistyką, promującą, w dużym skrócie, likwidację tradycyjnej gęstej tkanki miejskiej na rzecz wieżowców stojących pośrodku zieleni, podstawową przyczyną jest samochód. Przed laty amerykańskie miasta były projektowane pod naciskiem wielkich koncernów, które wykupywały linie tramwajowe i likwidowały transport publiczny, by maksymalizować swoje zyski. Wprowadzano do miast autostrady i budowano w centrum po 7 pasów ruchu. Miał powstać nowoczesny samochodowy raj (Futurama), a powstało piekło. Szybko okazało się, że takie miejsca nie nadają się do życia. Potwierdziły to wysokie wskaźniki rozwodów, przestępczość, alienacja i uzależnienie mieszkańców od używek. Obecnie na całym świecie wydaje się miliardy dolarów na ratowanie śródmieść i przywracanie miastom ich właściwej skali i relacji do człowieka. Okazało się, że model życia z pracą w centrum i dojazdem samochodem z odległych przedmieść, który zajmuje dwie godziny, generuje gigantyczne problemy społeczne. Dlatego od końca lat 60. XX wieku amerykańskie, europejskie, australijskie, a ostatnio także chińskie miasta organizują bardzo kosztowne programy rewitalizacji przestrzeni miejskiej właśnie ze względów społecznych. W Polsce za kilka lat będziemy musieli robić dokładnie to samo. Różnica jest tylko taka, że my nie mamy na to pieniędzy. W jakim miejscu jest obecnie Rzeszów jeśli chodzi o decyzje związane z przestrzenią miejską? Przekroczyliśmy już punkt krytyczny i mówimy o degradacji miasta?
T
To jest ostatni moment, żeby powstrzymać szaleństwo niekontrolowanej zabudowy i zacząć planować miasto. Zapewnić jego zrównoważony i mądry rozwój. Z punktu widzenia przestrzeni miejskiej, czego każdy rzeszowianin powinien żądać od każdego kandydata na prezydenta Rzeszowa? rzede wszystkim śródmieście Rzeszowa, a ja je rozumiem jako tereny wewnątrz tzw. Rzeszowskiego Ringu (porównanie do Ringu w Wiedniu – przyp. red.) otoczone m.in. aleją Batalionów Chłopskich, aleją Powstańców Warszawy oraz aleją Armii Krajowej, powinny być jak najszybciej objęte Miejscowymi Planami Zagospodarowania Przestrzennego. W tej chwili MPZP stanowią zaledwie kilkanaście procent całego Rzeszowa i to jest straszliwe zaniedbanie. Brak planowania w kluczowych strefach Rzeszowa, czyli śródmieściu i Dolinie Wisłoka, może skończyć się dramatem. Jednym z najniebezpieczniejszych zjawisk, z jakimi walczą współczesne miasta, jest niekontrolowane „rozlewanie się” przedmieść. Ludzie mieszkający daleko od centrum w zasadzie są skazani na poruszanie się własnym samochodem, a temu towarzyszy presja na poszerzanie ulic, lanie asfaltu i wprowadzanie do miasta jeszcze większej liczby samochodów. To prowadzi do jeszcze większych korków, jeszcze większego skażenia, strat czasu itp. To jest droga donikąd. Musimy skupić się na tym, by wykorzystać zasoby terenów do zabudowy w ścisłym centrum Rzeszowa, które wymagają gruntownej rewitalizacji (tzw. brown field). Plac Wolności i okolice ulicy Targowej, Plac Balcerowicza, tereny w okolicach dworca kolejowego, od wiaduktu Tarnobrzeskiego aż po Wisłok. Tereny wszystkich jednostek wojskowych, które w najbliższych latach będą się wyprowadzać z centrum Rzeszowa.
P
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
29
VIP tylko pyta Działki po Zelmerze i CEFARM-ie. Tereny poprzemysłowe pomiędzy ul. Króla Augusta i torami kolejowymi. To wszystko są bardzo atrakcyjne, ale i ważne dla miasta lokalizacje, które wymagają mądrego zaplanowania i zagospodarowania. To wielki potencjał rozwojowy. Jest szansa na stworzenie przyjaznej mieszkańcom zabudowy na uzbrojonych terenach, w centrum miasta, ze świetną komunikacją i zapleczem edukacyjnym, kulturalnym oraz zdrowotnym. W takich miejscach powstawałaby też mniejsza ilość miejsc parkingowych, bo w śródmieściu trzeba wreszcie zacząć ograniczać liczbę samochodów. W centrum Paryża i Londynu powstają duże budynki, które mają zaledwie kilka miejsc parkingowych, i to działa. Lokatorzy i pracownicy na co dzień korzystają z komunikacji miejskiej, a na wakacje lub weekend wypożyczają samochód. Rzeszów mogłoby się stać modelowym, 15-minutowym miastem – gdzie po śródmieściu moglibyśmy się poruszać pieszo lub rowerem. Na jakich miastach powinniśmy się wzorować?
Tych przykładów jest całe mnóstwo: Kopenhaga, Amsterdam, Sydney, Melbourne, Nowy Jork, a nawet Bogota. Wszystkie one starają się być coraz bardziej przyjazne dla mieszkańców. W przypadku Rzeszowa nawet nie chodzi o to, ile kilometrów ścieżek rowerowych faktycznie mamy, ale o brak możliwości przemieszczania się takimi szlakami na duże odległości. Brakuje ciągłości, by bezpiecznie i bez kolizji przejechać 15-20 kilometrów. Do świadomości mieszkańca Rzeszowa już dociera, że to, jak budują w mieście deweloperzy, nie jest przypadkiem, ale przyzwoleniem ze strony radnych i władz Rzeszowa? eweloper nie myśli w skali miasta, bo to nie jest jego biznes i trudno mieć o to do niego pretensje. Oczywiście poczucie odpowiedzialności za dobro wspólne i szacunek dla interesów innych byłyby bardzo pomocne, ale najwyraźniej w Polsce jeszcze nie jesteśmy na tym etapie rozwoju. Jest co najmniej kilka ważnych kwestii związanych z przestrzenią miejską Rzeszowa, z których bezwzględnie powinien być rozliczany każdy, kto w maju zostanie nowym prezydentem. Po pierwsze, objęcie Miejscowym Planem Zagospodarowania Przestrzennego śródmieścia Rzeszowa, ale – uwaga – musi być jakiś okres przejściowy, aby nie doprowadzić miasta do totalnego paraliżu inwestycyjnego. Po drugie, taki sam MPZP dla Doliny Wisłoka. To można przygotować w maksymalnie 2 lata, ale nie może tego robić sama służba miejska – nigdzie na świecie tak się nie dzieje. Proces planowania przestrzennego jest procesem wymagającym zaangażowania bardzo wielu specjalistów z różnych dziedzin i nawet najbogatsze miasta takich specjalistów nie zatrudniają u siebie na etatach. Korzysta się z usług zewnętrznych konsultantów. Trzeba też robić poważne konkursy, w których płaci się godziwe pieniądze zwycięzcy za przygotowanie master planu, czyli idei, jak miasto ma działać, a potem się tych ludzi zatrudnia do współpracy ze służbami miejskimi i zewnętrznymi konsultantami, by stworzyć spójny plan rozwoju miasta lub dzielnicy. Kolejne priorytety to rozwój komunikacji rowerowej, pieszej i publicznej przy jednoczesnym ograniczaniu liczby samochodów w centrum Rzeszowa. Co z pomysłem powołania architekta miejskiego w Rzeszowie? Zadziała, ale pod warunkiem, że będzie to doświadczony architekt, który ma faktyczną wiedzę wymaganą do podejmowania kluczowych decyzji w mieście. Przydałoby się, żeby to stanowisko miało równocześnie rangę wiceprezydenta i uprawnienia do koordynacji i kontroli wszystkich procesów związanych z inwestycjami w mieście. Bez tego będzie to tylko kolejna dekoracja. Wracając do najpoważniejszych kandydatów na prezydenta Rzeszowa, Konrad Fijołek mówi o nowym ładzie przestrzennym w Rzeszowie, Ewa Leniart o mieście przyjaznym rodzinom, a Marcin Warchoł o zielonym Rzeszowie. A fakty są takie, że w mieście nie ma ani jednego przyzwoitego parku, Dolina Wisłoka jest w apogeum niekontrolowanej zabudowy, a lada moment na rzeszowskich bulwarach pojawi się kilometrowy most i tysiące samochodów, bo wszyscy kandydaci na prezydenta Rzeszowa obiecują też budowę obwodnicy południowej. Budowa południowej obwodnicy Rzeszowa z tym przebiegiem, który jest lansowany, to fatalny pomysł. Wpuszczanie intensywnego ruchu kołowego na główny teren zielony miasta, który jest naszym własnym „Central Parkiem”, jest skrajną nieodpowiedzialnością. Każdy, kto poważnie myśli o rozwoju tego miasta w kategoriach dekad, powinien się z tego pomysłu natychmiast wycofać. Tę drogę koniecznie trzeba przenieść w inne miejsce, najlepiej pomiędzy Boguchwałę a Lutoryż, a nie do centrum miasta. Natomiast co do Wisłokostrady, czyli przedłużenia alei Rejtana wzdłuż Wisłoka aż do ulicy Ciepłowniczej, uważam, że powinna zostać zbudowana. Pojawił się też bardzo dobry pomysł, by zamiast budować estakady, które niszczą przestrzeń, schować je wzdłuż rzeki w tunelu. I nawet gdyby to miało kosztować dwa razy drożej, to zróbmy to, bo korzyści społeczne i przyrodnicze są tego warte. Dbanie o przestrzeń w mieście na dłuższą metę opłaca się wszystkim. Przykład z Danii – jedno z renomowanych biur architektonicznych realizowało projekt szpitala. Architekci zaproponowali nieco większą powierzchnię okien niż to było w standardzie, na co zarząd szpitala nie bardzo się chciał zgodzić, bo to podnosiło koszty całej inwestycji. Zostały przeprowadzone badania i okazało się, że jeśli okna pozostaną większe o kilka procent, to średnio każdy pacjent będzie zdrowiał o 7,5 godziny szybciej. W skali kraju okazało się, że to są setki tysięcy godzin rocznie, a każda godzina hospitalizacji jest sporo droższa niż koszty utrzymania budynków z większą powierzchnią okien. To całkowicie zmieniło optykę klienta i jego świadomość na temat tego, co jest kosztem, a co inwestycją. Z miastem jest podobnie. Nie możemy analizować kosztów inwestycji wyłącznie przez pryzmat kosztów betonu i stali. Musimy nauczyć się oceniać inwestycję całościowo i analizować, jakie będą jej długofalowe skutki.
D
30
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
VIP tylko pyta Od roku 1945 władza w Polsce lekceważy i nie rozumie wartości pracy intelektualnej. Liczy się tylko to, co można zmierzyć, czyli ilość betonu i wydobyte tony węgla! Bez szacunku dla wysiłku intelektualnego i inwestycji w badania naukowe nasz dystans do reszty świata będzie się pogłębiał. Doskonale zrozumieli to Chińczycy, którzy od lat inwestują w badania podstawowe i realizują niezwykłe projekty. To tam dzisiaj powstaje najwybitniejsza architektura i tam realizuje się największe i najbardziej innowacyjne projekty infrastrukturalne. W Polsce od kilku dobrych lat nie ma mody na promocję wiedzy, nauki, profesjonalizmu. W Rzeszowie opinie ekspertów też nie przebijają się do publicznej debaty. ie od kilku, tylko przynajmniej od kilkudziesięciu. To jest cena, jaką płacimy za planową eksterminację polskich elit po roku 1939 i później. Niezależnie od tego trzeba mieć świadomość, że żaden polityk nie jest ekspertem w jakiejś dziedzinie i wręcz nie powinien nim być. Powinien patrzeć na problemy całościowo, mieć ogólną orientację w wielu różnych sprawach, umieć dobierać doradców, słuchać ich i podejmować decyzje. Niestety, w Polsce to nie działa i jeśli mamy stworzyć sprawnie działające państwo, należy szybko to zmienić. Jakie profesjonalne działania „na już” są potrzebne w Dolinie Wisłoka? W sytuacji, gdy prawa strona Wisłoka na wysokości od ulicy Kwiatkowskiego po Budziwój doczekała się określenia – patodeweloperka, zabudowa Olszynek grozi paraliżem komunikacyjnym, a dalsza zabudowa Wisłoka wzdłuż ulicy Podwisłocze wydaje się koszmarem. Co zrobić, by to, co jeszcze zostało, w sposób najkorzystniejszy zagospodarować dla rzeszowian? Trzeba jak najszybciej ogłosić poważny konkurs na opracowanie koncepcji całej Doliny Wisłoka. Oferta na zrobienie tego typu konkursu od Stowarzyszenia Architektów Polskich, czyli instytucji, która jako jedyna wie, jak należy to zrobić, od kilku miesięcy leży w ratuszu. Lada moment pojawi się kolejny prezydent i jeśli naprawdę zależy mu na Rzeszowie, to powinien jak najszybciej taki konkurs ogłosić. Do czasu jego rozstrzygnięcia w Dolinie Wisłoka nie powinny być wydawane żadne nowe decyzje administracyjne. W oparciu o taki konkursowy projekt powinien zostać przygotowany Miejscowy Plan Zagospodarowania Przestrzennego dla tych terenów. Problemy przestrzenne miast na świecie rozwiązuje się, prosząc architektów i urbanistów o przedstawienie koncepcji na zagospodarowanie konkretnych terenów. Ktoś powie, że to wymaga czasu i pieniędzy. Owszem – zatrudnianie dobrych specjalistów sporo kosztuje, ale musimy wreszcie zrozumieć, że bez tego nic mądrego nie zrobimy, a dystans pomiędzy Rzeszowem a innymi miastami będzie się coraz bardziej pogłębiał. Można już dziś zakładać, jak to miejsce powinno wyglądać?
N
Dolina rzeki powinna zostać terenem publicznym, zielonym, powszechnie dostępnym dla rzeszowian. Ale to nie znaczy, że wzdłuż doliny nie wolno budować. Wyobrażam sobie, że wzdłuż ulicy Podwisłocze powinny powstać nowe budynki, przy jednoczesnym pozostawieniu szerokiego obszaru zielonego nad samą rzeką. Jedno nie wyklucza drugiego, a dzięki temu te tereny będą bezpieczne, tętniące życiem, z lokalami usługowymi, gastronomią i handlem. Centrum miasta to nie może być też jeden wielki park. Proszę pamiętać, że park bez ludzi, którzy obok mieszkają, bez komunikacji, staje się miejscem niebezpiecznym, szczególnie po zmroku. Bezpieczna przestrzeń jest skutkiem naturalnej społecznej kontroli.
R
Co w tej chwili powinniśmy bezwzględnie chronić w Rzeszowie i wokół czego powinniśmy kreować politykę przestrzenną? zeszów jest młodym miastem, w którym nie mamy unikatowych zabytków, ani wyjątkowych dzieł kultury. Miasto swój rozwój zawdzięcza kilku szczęśliwym przypadkom: Centralnemu Okręgowi Przemysłowemu, awansowi na miasto wojewódzkie po II wojnie światowej, gdy Lwów pozostał w ZSSR oraz położeniu geograficznemu i faktowi, że od kilkunastu lat jest stolicą Podkarpacia. Co można zrobić, by ten brak długiej i barwnej historii odwrócić na naszą korzyść?! Skoro jest mniej zabytków niż w Krakowie czy we Wrocławiu, to jednocześnie mamy mniej ograniczeń, więc możemy zrobić z Rzeszowa mekkę współczesnej, znakomitej architektury i spowodować, że ludzie ze świata będą do nas przyjeżdżać, by oglądać te budynki. To jest najprostsza i najtańsza metoda promocji miasta, bo w znacznej mierze robiona za pieniądze prywatnych inwestorów. Mamy tereny w mieście, które proszą się o rewitalizację, więc dlaczego nie ogłaszać spektakularnych, międzynarodowych konkursów na ich zagospodarowanie. Taki konkurs odbywa się właśnie w Toruniu, gdzie ma powstać siedziba Europejskiego Centrum Filmowego CAMERIMAGE. Budżet inwestycji to prawie 600 mln złotych, a honorarium dla zespołu projektowego wynosi 55 mln zł. Przy takim budżecie jest oczywiste, że o projekt będą zabiegały najlepsze pracownie architektoniczne z całego świata. To są dobrze wydane pieniądze – spektakularne projekty i znane nazwiska są najlepszą reklamą, jaką można mieć. Za tym idzie kapitał i inwestorzy. Jaka jest architektoniczna wizytówka Rzeszowa z ostatnich 20 lat? Nie ma! Okrągła kładka, Most Mazowieckiego i fontanna multimedialna, jak na 17 lat obecności Polski w Unii Europejskiej to stanowczo za mało! Wstyd, że Rzeszów nie wykorzystał unijnych pieniędzy na żadną spektakularną budowlę – nowoczesną bibliotekę, centrum nauki czy kompleks kulturalno-rozrywkowy. Galerie handlowe, czyste chodniki i ładne rabatki to trochę za mało, aby stać się prawdziwą metropolią i ważnym ośrodkiem naukowo-biznesowym.
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
31
Dolina
Lotnicza
w obliczu dramatycznych wyzwań post-Covid Epidemia COVID-19 w dramatyczny sposób wpłynęła na kształt świata, ale nie tylko, jak powszechnie uważamy, poprzez wywrócenie do góry nogami naszego codziennego życia, ale głównie poprzez niezwykłe przyśpieszenie zmian, które na trwałe zmienią naszą rzeczywistość w bliskiej przyszłości. Tekst Marek Darecki, prezes Stowarzyszenia „Dolina Lotnicza” Fotografia Tadeusz Poźniak
K
to mógł przewidzieć, że nauka będzie w stanie stworzyć skuteczną szczepionkę w ciągu jednego roku, a nie, jak to było dotychczas, kilkunastu lat? Kto mógł przypuszczać, że w ciągu kilku tygodni olbrzymia część pracowników na całym świecie będzie w stanie realizować swe zadania zdalnie, nie opuszczając swych domów? To tylko czubek góry lodowej, dwa oczywiste przykłady, ale są one ilustracją nowego przełomu, który zredefiniuje mapę gospodarczą i polityczną świata, który w sposób brutalny powiększy przepaść pomiędzy zwycięzcami i przegranymi, pomiędzy krajami wzrostu i krajami regresu, pomiędzy bogatymi i biednymi. Przyszła pozycja Polski, jak nigdy dotąd, zależeć będzie od tego,
40
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
czy dokonamy właściwych wyborów – czy postawimy na wiedzę, technologię, nowe umiejętności, innowacyjność i kreatywność. Od tego zależeć będzie również dobrobyt mieszkańców Podkarpacia. Jakie są nasze regionalne atuty? Z pewnością jednym z głównych jest nowoczesny przemysł lotniczy, skupiony w Dolinie Lotniczej. W ciągu 18 lat swego istnienia Dolina Lotnicza zdołała zwiększyć swój potencjał w sposób niezwykły. Liczba firm lotniczych zwiększyła się z kilkunastu do prawie stu, zatrudnienie wzrosło z 10 000 do 30 000 a sprzedaż eksportowa z 250 milionów do ponad 3 miliardów dolarów. Jednak te liczby, choć robią wrażenie, nie są najistotniejszym dorobkiem Doliny.
OPINIE jach. Dzieje się to za sprawą robotyki i automatyki, które zredukowały znacząco wagę kosztu pracy ludzkiej. Trend ten jest wzmacniany drugim czynnikiem zagrożenia, czyli protekcjonizmem i nacjonalizmem gospodarczym. Nowy prezydent Stanów Zjednoczonych zdecydowanie deklaruje kontynuację hasła „Ameryka first”. Co należy zrobić, aby ten czynnik zniwelować? rzeci element zagrożenia to coraz powszechniejsze zastosowania sztucznej inteligencji. Ten trend z kolei będzie swego rodzaju „turbodoładowaniem” w zakresie zarządzania procesami, ale z drugiej strony może zagrozić wielu centrom tzw. usług wspólnych, tak licznie ulokowanym w Polsce. Te biurowe procesy będą szybko zastępowane przez sztuczną inteligencję. Jaka będzie nasza reakcja? Jaka będzie nasza propozycja dla tysięcy zatrudnionych w tych centrach pracowników? I w końcu czwarty element ryzyka, czyli klimat. Neutralność emisyjna wpłynie realnie i dramatycznie na technologie i produkty. Kto się nie dostosuje, przepadnie. Czy będziemy w stanie nadążyć w wyścigu o „zielone produkty”? Czy wiemy, jakim wymaganiom muszą sprostać nasze „zielone fabryki”? Jeśli nasze produkty nie będą „zielone”, nikt ich nie kupi, jeśli nasze fabryki nie będą „zielone”, nikt z nimi nie będzie chciał współpracować. Czy wiemy, co trzeba zrobić, czy mamy dostęp do nowych technologii i rozwiązań technicznych? Czy mamy na to kapitał? To są pytania trudne i to są zagrożenia rzeczywiste, choć nie uświadomione powszechnie, a przez rządzących ignorowane. Co robić w takim razie? Czy mamy załamywać ręce, albo uprawiać „strusią politykę”? Oczywiście, że nie. Zadanie będzie podjęte, jak to już miało miejsce w przeszłości, przez przemysłowców, a w tym szczególnym przypadku – przez przemysłowców Doliny Lotniczej. Mamy wiedzę, mamy doświadczenie, mamy talenty, mamy pasję. To bardzo dużo. Kończy się era epidemii, z którą walka pochłonęła nas całkowicie. Teraz przychodzi czas na budowę nowych strategii, w tym strategii Doliny Lotniczej. Byłoby wielkim błędem, gdybyśmy – dumni ze swych osiągnięć – tkwili w samozadowoleniu. Skoro świat się zmienia dramatycznie, to Dolina Lotnicza musi się zmienić w równym stopniu. Nadchodzi czas na redefinicję formuły funkcjonowania naszego klastra. Nadchodzi czas rozwoju nowych umiejętności. Nadchodzi czas gospodarki cyfrowej, czas mobilnych form pracy zdalnej, czas nowych modeli biznesowych. olina Lotnicza dysponuje odpowiednim potencjałem intelektualnym, aby sprostać nowym wyzwaniom. Naszą dodatkową siłą jest wspólne, zgodne i solidarne działanie w ramach klastra, potwierdzone 18-letnią już tradycją. Wierzymy w siłę tradycji. Nie byłoby Doliny Lotniczej, gdyby nie dalekowzroczna wizja wicepremiera rządu II Rzeczypospolitej Eugeniusza Kwiatkowskiego i jego Centralny Okręg Przemysłowy. Rzeszów i Podkarpacie zależą w dużym stopniu od istnienia przemysłu lotniczego. Zadaniem liderów tego przemysłu jest znalezienie rozwiązań, które nie tylko dzisiejszą siłę Doliny Lotniczej zachowają, ale podniosą ją na wyższy poziom.
T
Marek Darecki, prezes Stowarzyszenia „Dolina Lotnicza”.
N
ajwiększe znaczenie mają pozyskane umiejętności kadry zarządzającej i pracowników, najnowocześniejsze technologie aerokosmiczne i światowej klasy park maszynowy. Na tym polega siła nowoczesnego przemysłu lotniczego, inteligentnej specjalizacji Podkarpacia. Te umiejętności i wiedza rozprzestrzeniają się po całym regionie, również poza lotnictwo. To jest rzeczywisty nośnik postępu technicznego, a za nim idzie dobrobyt naszych rodzin. Produkty Doliny Lotniczej są powszechnie stosowane w najnowocześniejszych samolotach cywilnych firm Boeing i Airbus, a także w myśliwcach F-16 czy F-35. Klaster Dolina Lotnicza stał się w Polsce symbolem konsekwentnej pracy u podstaw, wiarygodności liderów, profesjonalizmu pracowników i rzetelności w wywiązywaniu się z poczynionych zobowiązań. To jest niewątpliwy sukces, ale dzieło nie jest zakończone, co więcej, może zostać w dużej mierze zniweczone. Jakie są zagrożenia? Po pierwsze, postępująca automatyzacja i robotyzacja, a co za tym idzie – zmniejszenie wagi niskiego kosztu pracy. Niższe koszty pracy były głównym powodem znaczących inwestycji zagranicznych w Polsce. Dziś mamy dowody, że korporacje obecne na Podkarpaciu lokują coraz częściej nowe fabryki w swych własnych kra-
D
Więcej wywiadów i publicystyki na portalu www.biznesistyl.pl
NAUKA
Pierwsza wystawa Podkarpackiego Centrum Nauki „Łukasiewicz” będzie objazdowa
W
połowie marca podpisane zostały miesięcy od podpisania umowy. Powinniśmy Na kwiecień zaplanowano pierwsze, a w kwietniu zaplanowaje zatem poznać na początku sierpnia – inrozstrzygnięcie ostatnich przetargów na no ostatnie umowy z wykonawcaformuje Tomasz Michalski, z-ca dyrektora interaktywne wystawy Wojewódzkiego Domu Kultury ds. Podkarmi interaktywnych wystaw Podkarpackiego Podkarpackiego Centrum Centrum Nauki „Łukasiewicz”. Ma ich być packiego Centrum Nauki. Nauki „Łukasiewicz”. w sumie sześć. Największą spośród zakonKontrakty obejmują zaprojektowanie, W sumie będzie ich sześć, a następnie również wykonanie i zamontowatraktowanych wystaw, zawierającą dziewięćw tym jedna mobilna, dziesiąt eksponatów, będzie wystawa interdynie wystaw w budowanym obecnie budynku która ma być gotowa PCN „Łukasiewicz”. Ten jest już wybudowascyplinarna „Żyję”. Punktem wyjścia dla jej najwcześniej – w styczniu edukacyjnej narracji będzie człowiek, jego ny do poziomu drugiego kondygnacji nad2022 roku. Posłuży ona zmysły i fizjologia. Przy pomocy eksponatów ziemnej. – Na drugiej kondygnacji wylany zodo promocji inwestycji. Odwiedzi różne zakątki będzie można między innymi odnaleźć „Dustał już strop i trwają prace nad trzecią, która województwa, by na jesień zostanie przykryta dachem. Wewnątrz budyncha w teatrze”, sprawdzić „Jak daleko zajtego samego roku zaprosić dziesz”, czy jak działa ludzkie „Oko”. To tylku stawiane są ściany. Budowa idzie zgodnie wszystkich do Jasionki pod z planem, a niewielkie opóźnienia wykonawca ko kilka przykładów eksponatów tworzących Rzeszowem, gdzie powstaje – firma Warbud S.A. – właśnie nadrabia. wystawę, która pozwoli na samodzielne odnajokazalsze w regionie krywanie, poszukiwanie i pogłębianie wiedzy entrum „Łukasiewicz”, powstające miejsce rozrywki i edukacji nie tylko z biologii, ale także fizyki i chemii. w sąsiedztwie Centrum Wystawiendla całych rodzin. Wystawą szczególnie bliską mieszkańcom reniczo-Kongresowego G2A Arena w Jasionce koło Rzeszowa, będzie budyngionu z bogatymi tradycjami przemysłowymi będzie z pewnością złożona z trzydziestu eksponatów wystawa kiem liczącym 6,5 tys. mkw. Około 3 tys. mkw. stanowić ma „Lotnictwo”, z „Powietrzną koszykówką”, „Echami natury” przestrzeń ekspozycyjna. Nowoczesny budynek ma być zasilai „Przeglądem maszyn”. Dla najmłodszych dzieci w specjalnie ny odnawialnymi źródłami energii. Z 90 mln zł, jakie samorząd wydzielonej przestrzeni centrum nauki, będzie wystawa „Za- zarezerwował na inwestycję (ok. 72 mln stanowią środki Unii bawki Edukacyjne”, składająca się z osiemnastu eksponatów, Europejskiej), przygotowanie wystaw kosztować ma ok. 29 mln między innymi „Chmurkowej fabryki” i „Ptasiego radia”. A po zł. Budowa budynku pochłonie 49 mln zł. Pozostałe 12 mln zł terenie całego województwa podróżować będzie składająca się przeznaczone zostanie m.in. na wyposażenie laboratoriów, zaz piętnastu eksponatów wystawa mobilna, a wśród nich m.in. kup mebli, wyposażenia biur, sprzęt informatyczny, czy system „Energia wiatru”. W kwietniu zaplanowano również rozstrzyg- biletowy. Dostawa pierwszych eksponatów wystawy mobilnej jest planięcie przetargów na wystawę „Przyroda” i wystawę uzupełniającą – obie mają liczyć po trzydzieści eksponatów. Wszystkie nowana już pod koniec tego półrocza, a cała wystawa mobilna wystawy mają w sumie liczyć ponad dwieście obiektów. będzie gotowa w styczniu 2022 roku. Montaż wystaw stałych Wśród projektujących je firm są: Fabryka Dekoracji, New w centrum nauki ma rozpocząć się w kwietniu przyszłego roku Amsterdam, MAE Multimedia Art. & Education, TMD Exhi- i zakończyć w ciągu sześciu miesięcy. Otwarcie Podkarpackiego bitions i TM Development. Centrum Nauki planowane jest na czwarty kwartał 2022 roku. – To firmy, które mają już w tej dziedzinie bogate doświadczenie, wyposażały Centrum Nauki Experyment w Gdyni, Tekst Alina Bosak Centrum Nowoczesności Młyn Wiedzy w Toruniu czy EC1 Wizualizacje PCN „Łukasiewicz” Łódź. Na przygotowanie projektów wystaw dla nas mają pięć
C
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
45
Prozdrowotna żywność to przyszłość Wie o tym Arkadiusz Trefon i… wiedzą to Japończycy
Niewielka linia produkcyjna firmy Vianat w Inkubatorze Technologicznym w podkarpackiej Jasionce wygląda niepozornie – podajnik, na który wpadają owoce, bęben prasy, zbiorniki, labirynt rur, komputerowa centrala. Tymczasem to chroniony patentami prototyp – pierwsza na świecie technologia, pozwalająca ocalić najcenniejsze dla zdrowia bioaktywne związki roślinne i zamknąć je w butelce razem z wyciśniętym sokiem. Arkadiusz Trefon do stworzenia wynalazku w 2016 roku zaangażował naukowców i praktyków, teraz rozwija go z uczelniami w Rzeszowie, Wrocławiu i Gdańsku. Surowcem do prób została aronia – superowoc wyjątkowo bogaty w polifenole. Bronią one organizm przed starzeniem i rakiem. Powstał napój, który chcą kupować Japończycy. Tekst Alina Bosak Fotografie Tadeusz Poźniak „Ludzie sukcesu są marzycielami, którzy uznali marzenie za coś zbyt ważnego, by zostawić je w świecie fantazji”, stwierdził kiedyś amerykański dziennikarz Earl Nightingale. Trafność tych słów przyniosła mu wielką sławę na całym świecie. Doskonale pasują też do biznesu, który pod Rzeszowem rozwija Arkadiusz Trefon. Uparł się, że „przeniesie owoc do butelki”, bo im bogatsza w bioaktywne składniki żywność – tym zdrowszy człowiek. Zadanie jednak wcale nie jest proste. Ani w babcinych przetworach, ani popularnych naturalnych sokach nie udawało się do tej pory zachować ulotnych, prozdrowotnych składników, które mieszczą w sobie warzywa i owoce. W tej kwestii właśnie małemu startupowi udało się dokonać technologicznej rewolucji. Na linii produkcyjnej zbudowanej w Podkarpackim Parku Naukowo-Technologicznym „Aeropolis” w Jasionce, po przeprowadzeniu dziesiątek prób i testów z aronią, opracowano sok, jakiego przemysł spożywczy do tej pory nie oferował. – Z współpracownikami stworzyłem produkt, który zachowuje wysoką ilość roślinnych związków biologiczne czyn-
46
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
nych i jednocześnie jest smaczny. Pomysł wziął się z fascynacji wynikami badań nad aronią i współpracą z prof. Janem Oszmiańskim z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu. Dzięki niemu poznałem, jak istotna jest aronia dla dobrostanu człowieka – zatrzymuje procesy starzeniowe w komórkach i ma wpływ na witalność, a zarazem długość życia – i zrozumiałem, że powinna być elementem codziennej diety. Jest w pierwszej dwudziestce roślin świata o najbardziej dobroczynnym znaczeniu dla zdrowia. W dodatku Polska jest jej największym producentem – mówi Arkadiusz Trefon, który pochodzi ze Śląska, ale firmę postanowił rozwijać na Podkarpaciu ze względu na znakomite zasoby surowcowe tego regionu. Po studiach zaczął pracę jako nauczyciel akademicki, ale równolegle w pionie zarządzania uczelnią. Od początku pozwalano mu na eksperymentowanie. Znajomość specyfiki pracy naukowej po latach pomogła mu skutecznie kooperować z uczelniami i prowadzić badania nad żywnością bioaktywną, a w efekcie stworzyć unikatowy w skali świata sok z aronii – pierwszy produkt w klasie Foshu. Dlaczego właśnie
PORTRET
Arkadiusz Trefon.
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
47
PORTRET cząsteczek aktywnych utleniaczy. To one dokonują uszkodzeń w organizmie. Polifenole (np. czerwone antocyjany) są pierwszą linią obrony przed cząsteczkami, które powodują uszkodzenia. woce bogate w te „waleczne” związki to: maliny, czarne porzeczki, czarny bez, jeżyny, czerwona kapusta, winogrona, bakłażany oraz właśnie aronia. Ta ostatnia ma ich wyjątkowo dużo. Co sprawia, że jest na granicy między roślinami leczniczymi a żywnością. Aktywności biologiczne aronii zostały zbadane m.in. na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym, gdzie z bardzo dobrym rezultatem podawano ją osobom po zawałach sercowych. – Ale służyć może nie tylko w rekonwalescencji chorych – podkreśla profesor. – Wszyscy jesteśmy zagrożeni stresem oksydacyjnym ze względu na rosnące zanieczyszczenie środowiska. U osób żyjących w rejonach borykających się ze smogiem to zagrożenie jest bardzo wysokie. W związku z tym warto myśleć o profilaktyce. Aronia ma tak wysoką zawartość substancji antyutleniających, że już 100 ml jej soku zapewnia działającą ochronnie dawkę polifenoli antocyjanowych – pod warunkiem, że nie zostały one utracone podczas procesu produkcji soku. Niestety, tak najczęściej się dzieje. Antocyjany są bardzo nietrwałe. Niewłaściwa technologia powoduje, że chemicznie zostają zdegradowane, a „naturalny” produkt już nie ma wpływu na stres oksydacyjny. W soku firmy Vianat, w porównaniu z innymi dostępnymi na rynku, a mówimy tu nie tylko o polskich, zawartość tych substancji jest 2-3 razy wyższa. To zasługa nowej, opracowanej od podstaw technologii. laczego w przetwórstwie do tej pory nie dbano o zachowanie wszystkich cennych dla zdrowia substancji? – Skupiano się na zachowaniu sterylności i bezpieczeństwa mikrobiologicznego – stwierdza prof. Bartoszek i tłumaczy: – O zagrożeniu mikrobiologicznym wiemy od dziesiątków lat, a o prozdrowotnych właściwościach pewnych substancji zaledwie od 20 lat. Dlatego dopiero teraz powstają nowe technologie. Nadchodzi ich czas. Po II wojnie światowej skupialiśmy się na tym, jak wyżywić ludzkość. Teraz chcemy maksymalnie wykorzystać lecznicze właściwości surowców, z których powstają produkty żywnościowe. Świat coraz lepiej rozumie znaczenie żywności dla zdrowia. Z wiedzy naukowej wynika, że polifenole, w tym antocyjany, służą zdrowiu człowieka i powinny być w naszej diecie. Wciąż jednak nie opracowaliśmy rekomendacji dotyczących zalecanej dziennej dawki. Prowadzimy w tym kierunku badania. Na tym też polu polska nauka, odpowiednio dofinansowana, miałaby szanse konkurować z innymi krajami. – Jeśli chodzi o obecne badania nad żywnością, wszyscy startujemy z tego samego miejsca, łącznie ze Stanami Zjednoczonymi. Tradycyjne myślenie o żywności powoli się zmienia, ponieważ coraz więcej ludzi rozumie, że choroby mają podłoże
O
Od lewej: prof. Agnieszka Bartoszek, Marika Konderak i prof. Barbara Kusznierewicz. taką nazwę wybrał? „Foshu” to określenie powszechnie znane w Japonii. Oznacza żywność specjalnego przeznaczenia zdrowotnego (od ang. foods for specified health use). Słynący z długowieczności Japończycy jako pierwsi, i jak na razie jedyni na świecie, stworzyli prawne ramy rozwoju tej kategorii żywności. Zawiera ona wyjątkowo wysokie stężenia bioaktywnych związków roślinnych i jest projektowana od podstaw pod kątem terapeutycznego działania na ludzki organizm. I taką właśnie żywność postanowił produkować założyciel firmy Vianat.
Już nie ilość, ale jakość Co do tego, że zainteresowanie konsumentów żywnością bioaktywną będzie wzrastać, nie mają wątpliwości naukowcy zaangażowani w projekt Arkadiusza Trefona. Jednym z nich jest prof. dr hab. inż. Agnieszka Bartoszek z Katedry Chemii, Technologii i Biotechnologii Żywności Wydziału Chemicznego Politechniki Gdańskiej, współpracująca z wieloma instytucjami naukowymi w Niemczech, Francji, Włoszech, Serbii, Norwegii, specjalistka w zakresie biologicznie aktywnych związków fitochemicznych, profilaktyki żywieniowej chorób cywilizacyjnych, autorka publikacji na temat rakotwórczych i przeciwrakotwórczych składników żywności. – Aronia należy do superowoców, a więc roślinnych składników żywności wyjątkowo bogatych w substancje nieobojętne dla ludzkiego zdrowia – mówi prof. Bartoszek. – Zorientowano się, że pewne powszechne dolegliwości zaliczane do tzw. nieinfekcyjnych chorób przewlekłych, w skrócie nazywanych cywilizacyjnymi, takie jak – sercowo-naczyniowe, nowotwory, cukrzyca typu 2, neurodegeneracyjne – mają jeden wspólny czynnik zagrożenia, którym jest stres oksydacyjny. Pojawia się on w organizmie wraz z nadmiarem
48
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
D
PORTRET dietetyczne – zauważa prof. Agnieszka Bartoszek. – Jako naukowca interesuje mnie nutrigenomika. Badam wpływ bioaktywnych składników diety na występowanie chorób – to, w jaki sposób reakcje organizmu na składniki pokarmowe zależą od genotypu, różnego przecież u poszczególnych ludzi. Zrozumienie tych zależności oraz indywidualnych uwarunkowań genetycznych pozwoli w przyszłości projektować dietę i żywność funkcjonalną przeznaczoną dla określonych populacji, a nawet poszczególnych jednostek. Wiemy też, że technologia będzie decydowała o jakości zdrowotnej produktu. I że muszą powstawać nowe technologie, ponieważ stare się nie sprawdzają.
Polski producent krok przed innymi
A
rkadiuszowi Trefonowi opracowanie technologii zajęło cztery lata i pomogło w tym 364 tys. zł unijnego dofinansowania z Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Podkarpackiego. – Budowa prototypowej instalacji w Inkubatorze Technologicznym w Jasionce rozpoczęła się pod koniec 2018 roku i trwała dwa lata – opisuje przedsiębiorca. – Przez pół roku optymalizowaliśmy jej działanie, aby uzyskać sok doskonały. Nieustannie wysyłaliśmy próbki z kolejnych partii do laboratorium, aby potwierdzać, ile polifenoli udaje nam się zatrzymać. I w końcu przenieśliśmy owoc aronii do postaci soku najbardziej wiernego naturze, czyli pozostawiającej ogromne ilości związków biologicznie aktywnych – w 100 ml Foshu ukrywa się nawet do 1000 mg polifenoli. Osiągnęliśmy to poprzez odpowiednio dobrane procesy ciśnieniowe, temperaturowe i czas. Wiele zależy też od pochodzenia surowca, czasu zbiorów, warunków przechowania. Najwięcej antocyjanów i antyoksydacyjnych związków chemicznych jest w skórce owocu. Opracowaliśmy technologię, dzięki której wydobywamy polifenole ze skórek – czego nie robią inni producenci. Nie dodajemy, ani nie odparowujemy wody. Wszystko jest w naturalnej ilości. Powstaje mętny, ale dzięki naszym staraniom również smaczny sok, choć aronia jest cierpka. Technologia została zabezpieczona kilkoma patentami. W 2020 roku Vianat rozpoczął produkcję i sprzedaż przez Internet. Moment na zaoferowanie konsumentom bioaktywnego soku był idealny – pandemia uświadomiła rzeszom ludzi, jak ważne jest dbanie o odporność i witalność organizmu. Firma ma także otwartą drogę do Japonii. Kraj Kwitnącej Wiśni Arkadiusz Trefon odwiedził tuż przed wybuchem pandemii. Wizyta handlowa była wcześniej dobrze przygotowana i możliwa dzięki dotacji z unijnego programu Polskie Mosty Technologiczne. Spotkał się z wieloma naukowcami, przedstawicielami rządowych instytucji, specjalistami żywności prozdrowotnej, także z polskim ambasadorem w Tokio. – Wróciłem z walizką pełną produktów do badań porównawczych. Już je przeprowadziliśmy i wiemy, w jaki sposób polskie soki mogą być nowatorskie w stosunku do produktów japońskich. Japończycy z aronii nie produkują nic. Są zachwyceni naszym sokiem i jego wpływem na zdrowie. Spodziewają się, że na ich rynku będzie chętnie kupowany ze względu na wysoką zawartość związków antyoksydacyjnych. W Japonii panuje kult pracy. Zwolnienia chorobowe to dla wielu dramat. W klasie bizne-
sowej kadra menedżerska chce być ciągle czynna – właśnie jej i innym pracownikom szczebla zarządzania będziemy oferować nasz produkt jako wzmacniacz zdrowia – dzieli się planami szef firmy z Podkarpacia. Vianat, mimo że ma gotowy produkt, wciąż ściśle współpracuje i prowadzi działania badawczo-rozwojowe na Uniwersytecie Rzeszowskim, Uniwersytecie Przyrodniczym i Uniwersytecie Ekonomicznym we Wrocławiu. Zatrudnia biotechnologów, którzy realizują doktoraty naukowe i projekty wdrożeniowe dla Vianatu. Są nimi absolwenci Uniwersytetu Rzeszowskiego, bo to rdzeń kadry przyszłej fabryki, która powstanie pod Rzeszowem. Trzeci ministerialny doktorat wdrożeniowy dla Vianatu rozpoczęto kilka miesięcy temu w Politechnice Gdańskiej pod kierunkiem prof. Barbary Kusznierewicz. To tam powstają nowe metody analiz żywności bioaktywnej, aby eksport do Japonii miał certyfikaty z niepodważalnymi dowodami naukowymi. Również ze względu na Japończyków, Arkadiusz Trefon podjął prace badawcze nad specjalnym opakowaniem, mającym wysoką barierowość, niższy indeks węglowy i wpisującym się w gospodarkę obiegu zamkniętego. Będzie ono wykonane z tworzywa mniej w produkcji szkodliwego dla środowiska niż szkło. Przedsiębiorca chce jak najszybciej wybudować pod Rzeszowem nowoczesny zakład produkcyjny. Według planów ma to być fabryka w standardach Przemysłu 4.0. Zaprogramowana tak, by produkcja odpowiadała zapotrzebowaniu. Żywności bioaktywnej nie można bowiem produkować do magazynu. Dzięki informatyzacji, wiadomość o tym, że konsument wziął produkt z półki i go kupił, od razu dotrze na produkcję, która automatycznie uzupełni zapotrzebowanie rynku. W pierwszym okresie będą to soki z aronii oraz aronii z burakiem czerwonym, ale w zanadrzu Arkadiusz Trefon ma receptury dla wielu innych produktów i pomysły, jak stworzyć takie, które będzie można za dziesięć lat zabrać do statku kosmicznego, aby w podróż na inną planetę być silnym i zdrowym. – Nie jestem technologiem żywności i może dlatego nie mam oporów przed poszukiwaniem innowacji – uśmiecha się przedsiębiorca. – Zaraz po studiach rozpocząłem pracę na uczelni w dziedzinie pedagogiki i muzyki. Przeprowadzałem wywiady z Wojciechem Kilarem, który też pewne związki z Rzeszowem miał, napisałem o nim interesującą pracę, ale los tak mną pokierował, że zacząłem poznawać nowe dziedziny wiedzy. Gdy byłem młodym nauczycielem akademickim, moi profesorowie dawali przykład, jak mam się uczyć przez całe życie. Do dzisiaj nie zaniedbuję tej lekcji. Ukończyłem podyplomowe studia ekonomiczne w kilku specjalnościach, a także jakość i bezpieczeństwo żywności w Instytucie Żywności i Żywienia w Warszawie. Teraz podjąłem studia zielarskie w Krośnie u dr. Henryka Różańskiego. Już wiem, że moim tematem na całe życie będą owoce, warzywa i zioła, które mają znaczenie dla wydłużenia ludzkiego życia w pełnym zdrowiu. Vianat rozwija się dzięki zdobyczom nauki, ale też rozumieniu biblijnej prawdy, że moc w słabościach się doskonali. Chyba nie tylko o sukces rynkowy mi chodzi. Sukcesem będzie zrozumienie przez Europejczyków istoty idei Hipokratesa: „aby żywność była lekarstwem”, tak jak to praktykują na co dzień Japończycy.
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
49
Lek. Włodzimierz Bodnar.
Włodzimierz Bodnar:
Amantadyna działa na COVID-19 Z Włodzimierzem Bodnarem, lekarzem z Przemyśla, który jako pierwszy zaczął leczyć COVID-19 amantadyną, rozmawia Antoni Adamski Fotografie archiwum VIP Biznes&Styl
52
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
KORONAWIRUS Antoni Adamski: Kilka tygodni temu został Pan za swoje medyczne osiągnięcia uhonorowany Laurem Ziemi Przemyskiej. Niestety, nie są one jeszcze na tyle cenione, by oddać pod Pana opiekę oddział COVID-19 miejscowego szpitala po to, aby mógł Pan pokazać skuteczność leczenia amantadyną. Lek. Włodzimierz Bodnar: Przepisy na to nie pozwalają… Czyżby władze nie miały do Pana zaufania? Przypomnę fakty, do opinii publicznej należy ich ocena. Amantadyna (chlorowodorek amantadyny) jest od 60 lat stosowana do leczenia grypy typu A; później była włączona do działań przeciw chorobie Parkinsona. Od marca 2020 roku używam jej do walki z COVID-19. Ponieważ rezultaty były nadspodziewanie dobre, od września 2020 r. zwiększyłem dawkę. Zwiększyła się tym samym skuteczność leku. Wyleczyłem ponad 1 tysiąc osób, w tym samego siebie. Także wiceministra sprawiedliwości Marcina Warchoła, który na Twitterze oświadczył, że: „amantadyna działa na COVID”. Niestety, nie wyleczył Pan, ani nie przekonał ministra zdrowia. Resort wciąż piętrzy trudności… Dzięki mojej metodzie Polska mogłaby być w światowej czołówce państw walczących z pandemią. Powszechne stosowanie amantadyny spowodowałoby masowe wyzdrowienia. Lek działa już w czasie 48 godzin od podania. Po tygodniu pacjent zdrowieje. Od marca ub. r. dobijałem się do Ministerstwa Zdrowia, do profesorów oraz instytutów naukowych. Spotykałem się z milczeniem, odmową, czasem wręcz arogancją. To tak, jakbym uderzał głową w beton. Co stało na przeszkodzie? Procedury leczenia, które nie przewidują stosowania amantadyny w walce z COVID-19. To chyba nic dziwnego. COVID-19 jest nowym wirusem, jego pandemia, która objęła cały świat – nowym zjawiskiem, z którym nikt dotąd nie umiał sobie poradzić. Od końca ub.r. mamy szczepionki. Czy warto więc mówić o amantadynie? arto i trzeba. Zanim poprzez szczepienia wykształcimy masową odporność społeczną na tego wirusa, Polacy wciąż masowo umierają. Mamy jeden z najwyższych w Europie wskaźników śmiertelności. Dotyczy on wszystkich zgonów. Nikt nas nie leczy. Przychodnie są zamknięte, do specjalistów dostać, a nawet dodzwonić się nie sposób. Szpitale zamieniają się w umieralnie. Tzw. teleporady to fikcja, niezgodna z przysięgą Hipokratesa. Nikt bowiem nie jest w stanie przebadać, skonsultować i wyleczyć nas „na telefon”. W trudnych czasach lekarz nie może uciekać przed pacjentem. Moja poradnia w Przemyślu – jako jedna z nielicznych – cały czas jest otwarta. Wszyscy specjaliści przyjmują chorych. Oprócz tego otworzyłem niedawno punkt szczepień na COVID. W prywatnej przychodni mogę legalnie stosować amantadynę, lek dopuszczony na rynki europejskie w 1. połowie XX wieku. Nie pociesza mnie fakt, że ludzie umierają zgodnie z przestarzałymi procedurami. Sytuacja jest wyjątkowa. Co więc przeszkadza w masowym wprowadzeniu amantadyny do leczenia? Za granicą w wypadkach zagrożenia lub pandemii lek warunkowo dopuszcza się po przebadaniu 400 przypadków lub po publikacji naukowej jakiegoś specjalisty. Ja taką publikację (w języku angielskim) złożyłem w zagranicznym periodyku medycznym. Ma ukazać się niebawem, zaś wcześniej – jej wersja elektroniczna. W światowej literaturze jest zaledwie kilka publikacji na ten temat. W sytuacji wyjątkowej różne społeczności podejmują – dla wspólnego dobra – nietypowe działania. U nas procedurę leczenia musi zatwierdzić Polskie Towarzystwo Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych na podstawie wieloletnich badań. Zarzucają Panu brak potwierdzenia skuteczności amantadyny w walce z COVID na kilku tysiącach przebadanych klinicznie pacjentów. Z kolei nie może Pan wykonać takich badań w prywatnej przychodni. Błędne koło.
W
Ministerstwo Zdrowia obiecało powołanie dwóch zespołów badawczych. Już wiem, że jeden z nich, który został podany do publicznej wiadomości, będzie badał aspekty niezwiązane ze sprawą i z moim schematem. Drugi zespół na razie nie powstał. Rzuciłem wyzwanie całemu systemowi opieki zdrowotnej. Wierzę, że moja metoda przyniesie wymierne korzyści i to nie tylko w skali ogólnopolskiej. Co szkodziłoby Polsce – choć nie mamy własnej szczepionki – zrobić interes na walce z COVID-em? Podobno bogactwo Stanów Zjednoczonych bierze się stąd, że każdy człowiek wprost z ulicy może dostać się do właściciela firmy i przedstawić mu swój pomysł czy wynalazek. Jak z tego wynika, Polska wciąż pozostaje krajem biednym. Czy to się zmieni? Przeszkodą pozostaje tylko nędza umysłowa i bezinteresowna zawiść. W ciągu ostatnich miesięcy skontaktowało się ze mną kilkuset lekarzy (w tym także tych z tytułami profesorskimi). Przeważająca większość pracuje w prywatnych przychodniach lub została skierowana do pracy na oddziałach COVID. Z tej liczby kilkudziesięciu z nich te kontakty stale podtrzymuje. Chcą się uczyć, brakuje im doświadczenia w tej nowej przecież dziedzinie leczenia. Jestem oblegany przez pacjentów.
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
53
KORONAWIRUS Dziennie przyjmuję 30-40 osób. Do tego odbieram z setkę telefonów dziennie: od rana do późnych godzin wieczornych. Prowadzę leczenie tych, którym zapisałem amantadynę. Pacjenci przyjeżdżający z najbardziej odległych regionów kraju obsypują Pana pochwałami, nazywając „Judymem naszych czasów”. Inni twierdzą, że chce Pan na amantadynie zbić majątek. ochwały podbudowują moją wiarę w sens tego, co robię. W mojej przychodni obowiązują stawki ogólnie przyjęte: wizyta kosztuje 150 zł, a konsultacje telefoniczne są bezpłatne. Na amantadynie nie da się zbić majątku. To lek, na produkcję którego licencje już dawno wygasły. Pod innymi nazwami handlowymi produkują go liczne kraje: Rosja, Ukraina, Czechy, Słowacja, Niemcy, Francja, Holandia, Anglia, Irlandia, Hiszpania, a także Stany Zjednoczone i Kanada. Dzieje się tak dlatego, że jest on skuteczny w swoich tradycyjnych zastosowaniach. Nowością pozostaje moje odkrycie: zastosowanie amantadyny jako leku przeciw COVID-19. Jak z tego wynika, nie dostanę od światowego koncernu farmaceutycznego grantu na wdrażanie tego specyfiku. Żadna z firm nie sfinansuje też moich badań klinicznych. (Może to zrobić tylko państwo, kierując się interesem swoich obywateli). Fundusze koncernów farmaceutycznych pójdą na badania nowych leków. Z tego powodu w świecie medycyny i biznesu istnieje opinia, że „nie opłaca się” leczyć amantadyną. Jest to lek stosunkowo tani. Opakowanie zawierające 50 kapsułek po 100 mg kosztowało jeszcze niedawno 20 zł, w obecnej sytuacji podrożało do 60 zł. Sprawdzałem w aptece: amantadynę można dostać tylko na receptę i tylko jako lek przeciw grypie A i chorobie Parkinsona. Pana doświadczenia zostały w chwili obecnej zablokowane. Dlaczego? Nie mnie o to pytać. Odkryłem skuteczną metodę leczenia. Chcę ratować przed śmiercią ludzi, którzy są zdani sami na siebie. Bo państwowa – oficjalna służba zdrowia pozbawiła ich dostępu do leczenia. Biznes również potrafię prowadzić, o czym w Przemyślu wszystkim wiadomo. Inwestuję zarobione w zawodzie lekarskim pieniądze; mam do tego prawo. Jakie są przeciwwskazania i skutki uboczne w stosowaniu amantadyny? Po pierwsze, nie należy mylić skutków ubocznych z działaniem niepożądanym leku. Bo pierwsze oznacza trwałe uszkodzenie, a drugie mija po odstawieniu leku. W przypadku skutków ubocznych było już wiele badań klinicznych, które wskazują, że jest to poziom placebo. Czyli go nie ma. Co do efektów niepożądanych, one mogą się pojawiać sporadycznie (z moich doświadczeń to 5 proc. pacjentów), ale można je minimalizować innymi lekami. Tylko 2 proc. pacjentów nie może stosować leku ze względu na przeciwwskazania. Wszystko opisałem w swoim schemacie leczenia. Kto nie może brać szczepionki przeciw COVID?
P
Nie zajmowałem się badaniem szczepionki, więc nie chciałbym się wypowiadać bezpośrednio. Warto pamiętać, że nie u wszystkich szczepionka spowoduje wytworzenie się przeciwciał: dotyczy to głównie osób w podeszłym wieku. Trzeba też pamiętać, że szczepionka ma charakter sezonowy. Ponieważ wirus mutuje, w następnym roku może już nie być skuteczna. Czy będzie skuteczna na inne istniejące dziś, jeszcze groźniejsze odmiany wirusa COVID-19? Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Jest jeszcze inne zagrożenie, którego nie można zlekceważyć. Wielu ozdrowieńców umrze, niestety, za kilka lat. COVID-19 powoduje bowiem poważne problemy neurologiczne oraz włóknienie, czyli zmniejszenie się płuc. Amantadyna działa nie tylko przeciwwirusowo, lecz także przeciwobrzękowo i przeciwbakteryjnie, a także regenerująco na płuca. Lek ten likwiduje uboczne skutki przebytego COVID – pod warunkiem, że zostanie podana szybko. Najlepiej na początku choroby. Staramy się także leczyć tzw. ozdrowieńców do dwóch miesięcy po pierwszych objawach. Skąd najpierw milczenie, a później kiepskie opinie o Pana metodzie w resorcie zdrowia? Doradcy rządowi rozpowszechniają opinię, że jestem szarlatanem. To łatwe, bo obmawianie nic nie kosztuje. Nikt dotąd jednak nie zakwestionował stosowanej przeze mnie metody leczenia. Nikt nie starał się nawet udowodnić, że jest niewłaściwa. To tak, jakbym bił się z powietrzem. Świat medycyny jest zhierarchizowany i powiązany z koncernami farmaceutycznymi. Przypuszczam, iż taka może być przyczyna moich niepowodzeń. Twórca antyseptyki Ignaz Semmelweis (1818-1865) badał przyczyny śmierci kobiet w czasie połogu. Odkrył, że mycie rąk i dezynfekcja narzędzi chirurgicznych znacząco zmniejsza liczbę zgonów. (Nie wiedziano wtedy, że istnieją wirusy i bakterie.) Semmelweis został przez kolegów – lekarzy oraz przez sławy medyczne wyśmiany i przed śmiercią popadł w chorobę psychiczną. Do jego metod powrócono w 1877 r. Bolejąc nad wysoką śmiertelnością położnic, pisał: „to uczyniło mnie tak nieszczęśliwym, że życie wydawało się bezwartościowe”. Nie boi się Pan o losy swojego odkrycia? Wprost przeciwnie, jestem optymistą. Śmierć w czasie pandemii zbiera jeszcze większe żniwo. A ja jej za pomocą amantadyny potrafię skutecznie zapobiegać. Wierzę, że będę mógł czynić to w skali całego kraju. A później – w skali Europy. Kto nie ma marzeń, ten ich nie realizuje.
54
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
KORONAWIRUS
Dr. n. med. Wojciech Domka.
Co o leczeniu COVID-19 amantadyną sądzi dr n. med. Wojciech Domka, prezes Okręgowej Izby Lekarskiej w Rzeszowie?
Z
Wypowiedź:
godnie z Ustawą o zawodach lekarza i lekarza dentysty, lekarz ordynując leczenie powinien kierować się stanem pacjenta, aktualną wiedzą medyczną oraz wskazaniami do zastosowania danego leku, które są szczegółowo opisane w tzw. charakterystyce produktu leczniczego. Powszechnie wiadomo, że wiele cząsteczek chemicznych wykazuje pozytywne działanie w innych schorzeniach niż te, które zostały opisane w ChPL. Czasem fakt ten stwierdzono na etapie badania naukowego nad lekiem, czasem w trakcie badania klinicznego leku w okresie przedrejestracyjnym, a czasem takich obserwacji dokonują lekarze w trakcie leczenia chorych, kiedy lek jest już zarejestrowany i dostępny na rynku. Każdy lekarz, który zauważy tego typu korelacje, zarówno pozytywne, jak i negatywne, powinien poinformować o tym producenta. Może też pokusić się o przeprowadzenie eksperymentu medycznego, którego celem będzie ocena, zwykle na dużej grupie pacjentów, czy jego obserwacje są prawidłowe, czy też były zdarzeniami jednostkowymi, nieznamiennymi statystycznie. Aby przeprowadzić taki eksperyment, należy opracować protokół badania oraz uzyskać zgodę komisji bioetycznej działającej m.in. przy każdej Okręgowej Izbie Lekarskiej. Komisja bioetyczna przed wydaniem zgody analizuje każdy tego typu projekt pod kątem bezpieczeństwa oraz praw pacjenta. Z tego, co mi wiadomo, dr Bodnar przed ukazaniem się informacji w prasie o pozytywnym wpływie amantadyny w leczeniu pacjentów zakażonych wirusem Covid Sars 2 nie występował z wnioskiem o zgodę na badanie kliniczne do komisji bioetycznych przy Izbach Lekarskich. Nie wiem, czy zrobił to do dnia dzisiejszego. Oznacza to, że wszelkie informacje dr. Bodnara nt. amantadyny są, niestety, tylko i wyłącznie jego obserwacjami niepotwierdzonymi żadnymi właściwymi dla tego typu sytuacji badaniami. Nie wyobrażam sobie, aby kolega Bodnar prowadził badanie bez zgody komisji bioetycznej. Po drugie, informacje podawane przez media i potwierdzane przez dr. Bodnara mogły spowodować nadmierne zainteresowanie amantadyną wśród ludzi, którzy chcieli zakupić ją na wszelki wypadek, a to z kolei mogło doprowadzić do braków leku dla pacjentów rzeczywiście potrzebujących i stosujących przewlekle amantadynę zgodnie ze wskazaniami wymienionymi w ChPL. Przemawia za tym komunikat Ministra Zdrowia z 30.11.2020 r. mówiący o ograniczeniach stosowania i sprzedaży amantadyny. Po trzecie, każdy lekarz ma obowiązek leczyć pacjenta, pocieszać go w cierpieniu i dawać nadzieję, ale nadzieja ta musi być oparta na racjonalnych przesłankach. W moim przekonaniu, jest rzeczą niedopuszczalną, aby na podstawie wyłącznie własnych, niepotwierdzonych należnymi badaniami obserwacji, rozbudzać zbyt duże nadzieje. W tym, niestety, pomogły dr. Bodnarowi media. I po czwarte. Nie potrafię zrozumieć, na jakiej podstawie dr Bodnar twierdzi, że wyleczył kilkudziesięciu chorych. Teoretyzując, mógłby tak twierdzić jedynie w sytuacji, kiedy śmiertelność w zakażeniu COVID byłaby 100 proc., a po leczeniu amantadyną co najmniej części zakażonych pacjentów udałoby się przeżyć. W mojej ocenie, opinia dr. Bodnara, powielana wielokrotnie przez media, i niestety niektórych przedstawicieli życia społeczno-politycznego, jest absolutnie nieuprawniona i może przynieść szkody społeczne. Nie potrafię dzisiaj odpowiedzieć, czy amantadyna pomaga w leczeniu pacjentów zakażonych wirusem COVID. Być może tak. Być może dr Bodnar ma rację. Jednak dopóki nie uzyskamy wiarygodnych wyników po prawidłowo przeprowadzonym badaniu, nie wolno twierdzić, że amantadyna u tych chorych działa. I nie wolno jej u tych chorych stosować. Gratuluję koledze Bodnarowi zaangażowania i przenikliwego myślenia. Jeżeli okaże się, że amantadyna rzeczywiście działa u pacjentów zakażonych COVID, będę chciał jako jeden z pierwszych złożyć mu gratulacje.
Więcej wywiadów na portalu www.biznesistyl.pl
Dr n. med. Anna Kozak-Sykała.
Udar, parkinson i alzheimer nie zaczekają na koniec pandemii COVID-19 Z dr n. med. Anną Kozak-Sykałą, neurologiem, ordynatorem Oddziału Neurologicznego i Udarowego w Szpitalu Rejonowym w Przeworsku, rozmawia Aneta Gieroń Fotografia Tadeusz Poźniak
56
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
Aneta Gieroń: Pani doktor, ile łóżek jest na Pani oddziale? Dr n. med. Anna Kozak-Sykała: 32. Ilu lekarzy? specjalistów i 1 rezydent. Od ręki chciałabym mieć kilku więcej. Na Podkarpaciu brakuje lekarzy. W Polsce w 2018 roku na 1000 mieszkańców przypadało 2,4 praktykujących lekarzy. To najniższy wskaźnik spośród wszystkich krajów Unii Europejskiej, dla której średnia wyniosła 3,8. Przykładowo w Niemczech na 1000 mieszkańców przypadało 4,3 lekarza. Jest jeszcze jedna bardzo niekorzystna tendencja – lekarze coraz częściej rezygnują z pracy na oddziałach szpitalnych. Zniechęca ich duże obciążenie psychiczne związane z pracą w takim miejscu i mało atrakcyjne wynagrodzenie. Znacznie wyższe zarobki są w sektorze prywatnym. Zapotrzebowanie na neurologów w opiece ambulatoryjnej jest ogromne. Szpitalne oddziały neurologiczne już dzisiaj mają duże niedobory personelu. W przyszłości będzie jeszcze gorzej. Przykro mi to mówić, bo z przeworskim oddziałem neurologii związana jestem od ponad 30 lat. To moja pierwsza praca, od 20 lat jestem ordynatorem. Przeworsk jest moim rodzinnym miastem i niekiedy żartuję, że szczęśliwa rodzina w powiecie przeworskim, która mnie nie zna, bo to oznacza, że nikt z bliskich nie ma problemów neurologicznych. Jak to koresponduje z polskim społeczeństwem starzejącym się w ekspresowym tempie, w którym liczba osób z chorobami mózgu rośnie lawinowo?
4
Im jesteśmy starsi, tym większy jest odsetek pacjentów z chorobami neurologicznymi, udarami, chorobą Alzheimera czy Parkinsona. Afryka, która właściwie nie ma społeczeństwa w starszym wieku, nie ma problemu z parkinsonem czy alzheimerem. Te dominują w społeczeństwach bogatych, starzejących się. Pod opieką neurologów pozostają też osoby z padaczką, która ujawnia się w wieku dziecięcym i nastoletnim, albo po 60. roku życia. W Polsce jest około 400 tys. osób chorujących na padaczkę, na świecie 50 mln, co czyni ją jedną z najpopularniejszych chorób neurologicznych. Osoby z padaczką doczekały się nawet swojego dnia – od 13 lat 26 marca obchodzimy Lawendowy Dzień. To naprawdę duża grupa osób, która często boryka się z wykluczeniem społecznym, odrzuceniem w swoim środowisku i izolacją. Padaczka ciągle niestety stygmatyzuje, a nie powinno tak być. 80 proc. przypadków padaczki ujawnia się do 16. roku życia i jest to choroba, z którą można normalnie żyć i pracować. Wystarczy odrobinę dobrej woli ze strony społeczeństwa. Napad padaczki trwa około 5 minut i może się zdarzać naprawdę rzadko, np. raz w roku. Mimo to 30 proc. chorych z padaczką nie pracuje, co nie ma absolutnie żadnego związku z kwalifikacjami tych osób, a zazwyczaj z niechęcią i niewiedzą pracodawców. Często nie wiemy, jak zachować się w przypadku ataku padaczki, a to jest dużo prostsze niż udzielanie pierwszej pomocy. Wystarczy zabezpieczyć taką osobę przed urazami, zwłaszcza urazami głowy, czyli ułożyć ją na ziemi, podłożyć poduszkę albo sweter i ewentualnie ułożyć głowę na boku, by uniknąć zakrztuszenia. Inicjatorem Lawendowego Dnia, który obchodzimy od 2008 roku, była 9-letnia Cassidy Megan, która napisała list do świata z prośbą, że chciałaby mieć swoje święto. Dzień, w którym otaczaliby ją przyjaciele i nie czułaby się odrzucona. My w tym dniu dekorujemy oddział na fioletowo, pojawiają się fioletowe balony, zakładamy fioletowe ubrania i prosimy wszystkich wokół, by fioletowym akcentem zamanifestowali swoją solidarność z chorymi na padaczkę. Nie wykluczam, że w tym roku, by jeszcze dobitnej zwrócić uwagę na problem i nieść wsparcie wszystkim osobom z padaczką, na lawendowo będziemy świętować w szpitalu przez najbliższe dwa tygodnie. Ilu pacjentów z różnymi schorzeniami neurologicznymi co roku trafia na oddział? Około półtora tysiąca. Pacjenci udarowi to najczęściej osoby powyżej 60. roku życia. I rzeczywiście, z roku na rok obserwujemy, że liczba coraz starszych pacjentów rośnie, co jest konsekwencją tego, że żyjemy coraz dłużej. W ostatnich latach kardiologia zrobiła ogromne postępy. Wielu pacjentów z chorobami krążenia przeżywa, nie umiera z powodu zawałów czy choroby wieńcowej, ale niestety, choroba naczyniowa postępuje i z czasem dochodzi do zajęcia także naczyń mózgowych, co jest już obszarem działania neurologów. Warto też pamiętać, że w grupie osób z udarami pojawia się coraz więcej pacjentów 30- i 40-letnich. Średnia wieku osób nieudarowych, czyli stricte neurologicznych, waha się od 40 do 50 lat, choć i 20-latkowie trafiają się na oddziale. Wygoda i komfort życia sprawiają, że żyjemy dłużej, ale coraz częściej zapadamy na różnego rodzaju choroby, zaś medycyna potrafi nas leczyć, ale nie wyleczyć? Po części tak. Natura nas wyprzedza, a my nieustannie próbujemy ją gonić. Chociażby pacjenci z cukrzycą od kilku dekad żyją dłużej i nie umierają na cukrzycę, ale zabójcze są dla nich powikłania związane z cukrzycą. I jeśli coś w historii medycyny jest absolutnym sukcesem, to szczepienia. Dzięki szczepionkom udało się nam całkowicie wyeliminować niektóre choroby zakaźne. W pozostałych przypadkach medycyna pozwala nam przedłużać życie i poprawiać jego komfort.
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
57
Tym trudniej uwierzyć, że tak wielu z nas nie chce się szczepić przeciwko COVID-19, dając wiarę teoriom spiskowym o wyrafinowanej inwigilacji za pośrednictwem szczepionki, a jednocześnie masowo korzystamy z mediów społecznościowych, gdzie zamieszczamy prawie wszystkie informacje o sobie. dkąd w obrębie powiatu przeworskiego mam dostęp do pełnej dokumentacji szpitalnej pacjenta, w wielu sytuacjach okazuje się to bezcenne. Gdy trafia do mnie osoba z udarem, wpisując jej PESEL albo imię i nazwisko mam natychmiastowy dostęp do całej historii jej szpitalnych pobytów, zażywanych lekarstw i ewentualnych chorób współistniejących. To pozwala mi nawet 20-30 minut szybciej podjąć decyzję związaną z bezpiecznym i skutecznym leczeniem. Gdy pacjent z udarem jest często nieprzytomny, zamroczony, a kontakt z najbliższymi utrudniony, te informacje mogą pacjentowi uratować życie. Komisja Europejska w ostatnim czasie rekomendowała, by neurologia obok kardiologii i onkologii, była tą dziedziną medycyny, której poświęca się najwięcej uwagi i pieniędzy. Chociażby z tego powodu, że w 2040 roku będziemy mieć na świecie 12 milionów chorych na parkinsona i lawinowy przyrost nowych zachorowań na alzheimera. Przyszłością świata jest neurologia – im będziemy starszym społeczeństwem, tym większe będzie zapotrzebowanie na lekarzy neurologów, zwłaszcza że nie chodzi nam już tylko o przedłużenie życia pacjentów neurologicznych, ale także o poprawę jakości ich życia. Niekiedy żartuję, że gorzej jest przyjść do neurologa, niż wziąć ślub, bo tutaj rozwodów nie ma. Zarówno w chorobie Parkinsona, Alzheimera czy po udarze, pacjent do końca życia wymaga opieki neurologa. Niestety, jesteśmy w stanie opóźnić przebieg choroby i zapewnić pacjentowi jak najlepszy komfort w czasie leczenia, ale nie jesteśmy w stanie go wyleczyć. Dlatego tak ważna jest szybka diagnostyka i rehabilitacja neurologiczna?
O
Tak robi cały świat zachodni, który liczy pieniądze. W Polsce ten sposób myślenia udało się wdrożyć przy chorobach kardiologicznych, kiedy okazało się, że wszystkim opłaca się najbardziej, gdy 50-letni pacjent po zawale ma szanse na powrót do aktywności społecznej i zawodowej, zamiast zamykać go w domu i skazywać na życie z renty czy zasiłku. Dlatego opieka i rehabilitacja medyczna są u nas na dobrym poziomie. W przypadku neurologii wygląda to gorzej. Może ma to związek z wiekiem pacjentów neurologicznych, którzy są sporo starsi od kardiologicznych i często już na emeryturze. Pod względem długości życia Polska w ostatnich latach zbliżyła się do statystyk Europy Zachodniej i aż trudno uwierzyć, że ledwie 100 lat temu średnia długość życia wynosiła około 50 - 55 lat. Na początku XXI wieku to jest około 80 lat, a dla kobiet nawet odrobinę więcej. o te 30 lat, czyli 1/3 długości naszego życia, naprawdę warto walczyć i zabiegać, by jak najdłużej i jak najwięcej osób pozostawało samodzielnych fizycznie oraz psychicznie. Wtedy jest nadzieja, że podobnie jak emeryci z Niemiec, Włoch czy Hiszpanii będziemy do końca życia aktywni. Musimy jednak diametralnie zmienić naszą mentalność i niejako przestać żegnać się z życiem przechodząc na emeryturę. Nieważne, ile mamy lat, trzeba zmuszać się do wysiłku fizycznego i umysłowego. Zawsze. Doskonale pamiętam dwie pacjentki chore na alzheimera, obie 75-letnie. Jedna była w stanie chodzić, ubierać się i funkcjonować tylko z pomocą córki. Druga, która całe życie tańczy oraz śpiewa w zespole ludowym, samodzielnie przychodziła do mnie na wizyty i żartowała, że przy życiu trzymają ją cotygodniowe występy, gdy zakłada strój, korale i śpiewa piosenki, które zna od 40 lat, więc nie zapomina słów. Co trzeba robić, by ćwiczyć mózg? Uczyć się i na pewno nie mam tu na myśli rozwiązywania krzyżówek. Najlepiej uczyć się języka obcego, wierszyków albo słów piosenek. Idąc na zakupy starajmy się tworzyć listę w głowie, a czytając jakiś tekst, spróbujmy go opowiedzieć najbliższym. Narząd nieużywany zanika, po prostu. Jeżeli nie ćwiczymy, zanikają nam mięśnie, nietrenowany mózg też nam szwankuje. Dlatego tak dramatycznie obniża się nasza sprawność umysłowa, gdy przechodzimy na emeryturę. Zwalniamy się wtedy z większego wysiłku intelektualnego, a to okazuje się przekleństwem dla mózgu. Tym, co najbardziej kojarzy się nam z neurologią, są udary. W Polsce około 80 tys. rocznie, z czego około 30 tys. osób umiera. W ostatnim czasie, sparaliżowani strachem przed COVID-19, dużo później i w gorszym stanie trafiamy na oddziały udarowe? W 2020 roku liczba udarów na moim oddziale w szpitalu w Przeworsku była o około 40 proc. wyższa niż w latach poprzednich. To wynika też z tego, że w ciągu ostatniego roku przyjmowaliśmy pacjentów również z powiatu rzeszowskiego i łańcuckiego. I, niestety, pacjenci docierają do nas później, co w przypadku udarów jest dramatem – im szybciej pacjent zostanie zdiagnozowany i trafi do szpitala, tym lepiej. Ten „złoty czas” dla ratowania osób z udarem – ile wynosi?
I
58
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
Najskuteczniejsza pomoc jest możliwa do 4 godzin od wystąpienia schorzenia. Na naszym oddziale każdy lekarz dyżurny ma przy sobie nieustannie telefon, na który dzwonią zespoły ratownictwa medycznego, jeżeli jest podejrzenie udaru. Dzięki temu taki pacjent nie jest kwalifikowany w Izbie Przyjęć, ale natychmiast trafia do pracowni z tomografią komputerową, a my w tym czasie kontaktujemy się z rodziną i uzupełniamy wywiad co do występujących chorób współistniejących oraz zażywanych leków. Jeżeli potwierdzi się udar, natychmiast podawane są leki trombolityczne w celu przywrócenia przepływu krwi w zamkniętym lub znacznie zwężonym naczyniu krwionośnym. Jakich objawów nigdy nie wolno lekceważyć, bo mogą świadczyć o wystąpieniu udaru?
Zazwyczaj mamy do czynienia z jednym z trzech symptomów mówiących o tym, że to może być udar: asymetria twarzy, zaburzenia mowy lub bełkotliwa mowa oraz niedowład którejś z kończyn. I co najważniejsze, każdy z tych objawów pojawia się nagle i nie ustępuje. Warto też pamiętać, że udary wcale nie są charakterystyczne tylko dla osób w podeszłym wieku. 20-latków również mieliśmy na oddziale.
U
Udary częściej występują u kobiet czy mężczyzn? kobiet. Jednak przy udarze, bez względu na płeć, najważniejszy jest czas, w jakim pacjent dociera do szpitala. Po przekroczeniu 6 godzin pozostaje nam już tylko kompleksowa opieka na oddziale udarowym, gdzie rokowania są zazwyczaj bardzo trudne. Natomiast dobre zaopatrzenie chorego w kluczowych pierwszych 4 godzinach od wystąpienia objawów, czyli gdy są podane leki trombolityczne, albo gdy wykonana jest trombektomia, czyli mechaniczne usunięcie zatoru, pod warunkiem, że mamy do czynienia z dużym naczyniem, daje pacjentowi szansę na powrót do w miarę normalnego życia rodzinnego i zawodowego. Czas, w jakim pacjent z udarem dotrze do szpitala, zazwyczaj zależy do reakcji rodziny, kolegów z pracy, przechodniów na ulicy? Tak, gdyż taka osoba jest nieprzytomna albo zamroczona i sama nie bardzo wie, co się z nią dzieje. Dlatego tak ważne jest, byśmy umieli szybko reagować. Przed pandemią koronawirusa nieustannie organizowaliśmy pikniki rodzinne, festyny, gdzie mówiliśmy o objawach udaru i jak się w takiej sytuacji zachować. Dużym sukcesem okazały się pokazowe lekcje, jakie przeprowadziliśmy wśród uczniów 5 klas szkół podstawowych. Niestety, wybuchła pandemia i wszelką aktywność musieliśmy zawiesić, ale na pewno do niej wrócimy. Często w domu dzieci przebywają z dziadkami i to właśnie one mogą uratować seniorów. W przypadku jednego z moich pacjentów tak właśnie było, gdy wnuczek wezwał pogotowie, bo zaniepokoiła go bełkotliwa mowa dziadka. Gdy tylko wrócimy do normalności, już mamy plany na piknik rodzinny z udziałem strażaków i prezentacją wozów strażackich, gdyż w Przeworsku jest jedno z dwóch w całej Europie Muzeów Pożarnictwa. A każdy udar to prawdziwy pożar. Na czym polega fenomen mózgu, bo do fascynacji mózgiem przyznaje się wielu lekarzy i nie tylko?! Zazwyczaj uważamy, że to serce decyduje o naszych emocjach, a tak naprawdę sedno człowieczeństwa leży w mózgu. Nic dziwnego, że fascynuje on ludzkość od dawna. A jeszcze 100 lat temu uważano, że mózg kobiety, w związku z tym, że mieści się w mniejszej czaszce, jest na pewno gorszy od mózgu mężczyzny. Co więcej, był pogląd, że jeżeli obwód czaszki kobiety jest mniejszy niż 52 cm, kobieta nie może być genialna. Te badania były o tyle zabawne co wymowne, bo zostały ogłoszone w tym samym roku, w którym Maria Skłodowska-Curie otrzymała pierwszą Nagrodę Nobla. Oczywiście, są różnice pomiędzy półkulami mózgu kobiety i mężczyzny, ale one wynikają z charakteru połączeń. U mężczyzn jest ich mniej, ale są grubsze. U kobiet są cieńsze i jest ich więcej. Podobno tym można wytłumaczyć fakt, że kobieta może jednocześnie gotować obiad, rozmawiać z koleżanką i odrabiać lekcje z dziećmi, czyli ma podzielną uwagę. Mężczyźni są natomiast nastawieni na wykonanie jednego zadania. Nie bez znaczenia są też uwarunkowania środowiskowe, bo przecież ciągle nieco inaczej wychowuje się dziewczynki, a inaczej chłopców. Dla mnie najbardziej fascynujące w mózgu jest to, że wiemy, jak działają poszczególne obszary mózgu, natomiast nie mamy pojęcia, jak pracuje całość. Przypuszczam, że mózg jest tak genialnym wytworem, iż nigdy do końca nie pozwali zgłębić mechanizmu swojego działania. Mózg ciągle Panią zaskakuje? ak, dlatego nie ma mowy o rutynie w tym zawodzie. Teraz przed neurologami otwiera się kolejny, bardzo ciekawy, ale trudny rozdział związany z SARS-CoV-2. Okazuje się, że w większości przypadków koronawirus penetruje do mózgu. Przypuszczam, że w kolejnych latach pacjentów, którzy trafią do nas z powikłaniami po COVID-19 będzie bardzo dużo. Już w tej chwili mówimy o mgle mózgowej, która objawia się bólami głowy, osłabieniem pamięci, koncentracji, czemu towarzyszy uczucie niepokoju i rozdrażnienia. Te objawy z czasem ustępują? Tego nie wiemy – zbyt mało pacjentów zostało dotychczas przebadanych. Na razie nie ma też rekomendacji do leczenia. Zanik smaku i węchu w trakcie koronawirusa wskazuje, że wirus zawędrował do opuszki węchowej, czyli do mózgu. I nie wiemy, czy w formie nieaktywnej tam przetrwał, czy też nie. Na pewno liczba pacjentów z objawami zespołu pocovidowego rośnie w sposób dramatyczny.
T
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
59
Dr. hab. Anna Siewierska-Chmaj i dr. hab. Piotr Kłodkowski.
Żaden kraj nie jest w stanie funkcjonować bez rozwoju nauki. To droga donikąd! Z dr hab. Anną Siewierską-Chmaj, prof. WSE, rektorką Wyższej Szkoły Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera w Krakowie, oraz dr. hab. Piotrem Kłodkowskim, prof. UJ, orientalistą z Uniwersytetu Jagiellońskiego, rozmawia Aneta Gieroń
Fotografie Dominik Matuła
60
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
RÓŻNICE kulturowe Aneta Gieroń: Ostatni rok naszego życia jest czasem, który trudno porównać do czegokolwiek na przestrzeni kilku dekad, zarówno jeżeli chodzi o człowieka wobec pandemii, jak i wszystkiego tego, co dzieje się w globalnej polityce i gospodarce. Chciałabym nawiązać do tego, co Państwo opisaliście w książce „Człowiek wobec pandemii. Psychologiczne i społeczne uwarunkowania zachowań w warunkach kryzysu zdrowotnego” Małgorzaty Kossowskiej, Natalii Letki, Tomasza Zaleśkiewicza i Szymona Wicharego. Skoncentrowaliście się na temacie – „Pandemia a różnice kulturowe. Wybrane przykłady ze świata islamu i hinduizmu”. Czy pandemia jeszcze bardziej podkreśliła różnice kulturowe pomiędzy różnymi regionami świata, a tym samym pogłębiła bariery komunikacyjne, które już istniały? Nie mamy wątpliwości, że różnice kulturowe, jakie występują pomiędzy Europą a Azją czy Bliskim Wschodem już wcześniej utrudniały nam wzajemny dialog, ale czy pandemia koronawirusa sprowadziła te relacje na jeszcze niższy poziom wzajemnego zrozumienia? Piotr Kłodkowski: Nie ma odpowiedzi zero-jedynkowych, tak – nie. Z historii świata wiemy, jak wirusy zmieniały życie na naszej planecie. Wiemy też, że nie wszyscy jesteśmy tak samo odporni na pewne wirusy. Mamy też świadomość, że utrzymywanie dystansu społecznego dotyczy każdej kultury, podobnie jak środki zapobiegawcze będą w różnych kulturach identyczne. Zbliżona jest też polityka poszczególnych państw wobec pandemii koronawirusa, ale już implementacje tej polityki są inne. Inaczej będzie w kraju takim jak Chiny, gdzie da się zamknąć całe miasta i zmusić fizycznie ludzi do izolacji, co już nie jest możliwe w Indiach czy Europie. Natomiast sposób komunikowania o pandemii i wynikające z niego konsekwencje czy dotarcie wręcz do aspektów metafizycznych tego wszystkiego, będzie się różniło. Nawet bardzo. Anna Siewierska-Chmaj: Politolodzy od dawna, co najmniej od 30 lat, mówią, że większość poważnych problemów jest natury globalnej. W związku z tym ich rozwiązanie też powinno być natury globalnej. Jednak stwierdzenia naukowców niekoniecznie sprawiają, że politycy stosują się do ich uwag. Sama globalność problemu koronawirusa, który początkowo wydawał się związany tylko z Azją, później południem Europy, a dziś wiadomo, że dotyczy dokładnie całego świata, uświadomiła fakt, że nie da się rozwiązywać poważnych, światowych problemów w pojedynkę, na poziomie narodowym. I gdybym miała wskazać jeden z niewielu pozytywnych efektów pandemii, zwróciłabym uwagę na większą liczbę osób, w tym decydentów, którzy dostrzegli, że prowadzenie polityki izolacjonizmu, bez kontekstu światowego, bez ścisłych związków z organizacjami ponadnarodowymi, w szerszym kontekście i ujęciu globalnym problemów, po prostu się nie sprawdza. Musimy na globalne problemy szukać globalnych rozwiązań.
P.K.: Musimy być też solidarni. Tylko niektóre kraje są w stanie wyprodukować szczepionkę przeciwko COVID-19. My tego nie potrafimy. Powiem brutalnie: bez Niemiec, Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych umieramy. Dlatego polityk, który dziś mówi: jesteśmy niezależni i potrafimy sami sobie kupić szczepionkę gdzie chcemy i ile chcemy, wygłasza bzdury. Polska jako kraj zależy od solidarności w Europie i od Stanów Zjednoczonych. Tym bardziej powinno nam dawać do myślenia, kiedy mielibyśmy w Polsce i w jakiej ilości szczepionkę, gdyby nie nasze członkostwo w Unii Europejskiej. P.K.: Dlatego tak istotne są dziś na świecie decyzje nie tylko ekonomiczne, ale też polityczne. To, co w końcu zadzieje się w Europie, czyli zaszczepienie jak najwięcej osób preparatami Pfizera, AstraZeneca, Moderny, z kulawą dystrybucją, opóźnieniami, pozwoli nam na powrót do względnej normalności. To się też uda w Polsce, bo solidarność europejska dotyczy również nas. Dlatego uważam, że wszelkie antyeuropejskie wojenki prowadzone na lokalnym podwórku są szkodliwe dla polskich obywateli, ich życia i zdrowia. Pamiętajmy, że koszt wyprodukowania skutecznej szczepionki w tak krótkim czasie to są ogromne pieniądze. Gdyby w grę
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
61
RÓŻNICE kulturowe wchodziła czysta komercja, producenci szczepionek ustaliliby takie ceny, że dla większości uboższych państw byłyby to kosmiczne, nie do zrealizowania wydatki. Poza tym jeszcze nie możemy pójść sobie do apteki i kupić wybraną szczepionkę, dystrybucja i kolejność szczepień wynika z politycznych decyzji, a te powinny opierać się na przyjętym systemie aksjologicznym, a więc ochronie najsłabszych. To dotyczy też wybranych państw azjatyckich, gdzie rozwija się dynamicznie przemysł farmaceutyczny. Dla przykładu, Indie specjalizują się w produkcji leków generycznych. Innymi słowy, są w stanie wyprodukować ogromną ilość takich leków, w przeciwieństwie do krajów chociażby afrykańskich, gdzie nie ma ani takich możliwości technologicznych, ani warunków do ich przechowywania. Te same Indie nie są w stanie samodzielnie wyprodukować szczepionki przeciwko COVID-19. Muszą uzyskać licencję od największych globalnych koncernów farmaceutycznych, i co więcej – to będzie decyzja nie wyłącznie ekonomiczna, ale przede wszystkim polityczna. Będą produkować te szczepionki po niższych kosztach i sprzedawać po niższej cenie w krajach tzw. Trzeciego Świata. Mówiąc o solidarności nie mamy wątpliwości, że w Europie Polska na niej skorzystała, ale nie tak dawno szef Światowej Organizacji Zdrowia zwrócił uwagę, że o ile dużo mówi się o masowych szczepieniach w krajach najbogatszych, o tyle kraje najbiedniejsze ustawiane są na końcu kolejki do szczepień. P.K.: Nie do końca się z tym zgadzam. W mediach indyjskich czy pakistańskich nieustannie pisze się o zabezpieczeniu przeciwko COVID-19. Natomiast jak nastąpi tam transfer technologii, to już inna rzecz. Przede wszystkim nie jest to kwestia tylko ekonomiczna. Migracje nie ustaną. W momencie, gdy ogromna część ludności uboższej jest niezaszczepiona, ci ludzie i tak będą migrować, stanowiąc ogromne zagrożenie dla wszystkich pozostałych. Poza tym klasy średnie mieszkające w Azji przynoszą spory zysk koncernom oraz firmom z Europy i Stanów Zjednoczonych. Innymi słowy, musimy zrozumieć, że opłaca się zaszczepić także tę biedniejszą część świata ze względu na uniknięcie kolejnych fal pandemii. I nie wynika to wyłącznie z dobrego serca czy solidarności, ale brutalnie mówiąc, z interesów wszystkich innych. Powyżej pewnych kwot w obiegu biznesowym – musimy to wiedzieć, i ja to też zobaczyłem, kiedy byłem dyplomatą – nie ma czegoś takiego jak „czysty biznes”. I to zawsze jest polityka.
A.S-Ch.: Termin „polityka” w kontekście pandemii może być rozmaicie interpretowany. Kwestia szczepionek nie jest tylko sprawą zdrowia, ale również budowania wpływów politycznych. Robią to Chińczycy, Rosjanie, także Arabia Saudyjska. Oczywiście, zdrowie jest bardzo ważne i jest na pierwszym poziomie, ale zaraz za nim jest właśnie polityka. Wielu ośrodkom władzy na świecie będzie zależało, żeby wykorzystać szczepienia i dystrybucję szczepionek do budowania czy powiększania swojej strefy wpływów. P.K.: Gigantyczne koncerny farmaceutyczne nie podlegają rządom krajowym, jak to jest w przypadku Chin czy Rosji. Miejmy jednak świadomość, że szczepionka przeciwko COVID-19 to nie jest produkt czysto komercyjny. Uważam, że zasada „wyrachowanej” solidarności zadziała, a z psychologii doskonale wiemy, że współpraca się opłaca. A.S-Ch.: Bardzo łatwo byłoby w tym przypadku zastosować ostry podział na bardziej egoistyczny świat bogatej Północy w kontrze do bezradnych krajów biednego Południa. To spojrzenie atrakcyjne medialnie, ale bardzo uproszczone i w dużej mierze nieprawdziwe. W obliczu nieprawdopodobnego zagrożenia, jakim okazała się pandemia koronawirusa, religia i kultura mogą mieć znaczenie w skutecznym ograniczaniu rozprzestrzeniania się wirusa w poszczególnych rejonach świata? P.K.: To była nasza teza przedstawiona kolegom-psychologom, z którymi tworzyliśmy książkę, a raczej dopisaliśmy rozdział do ich książki. Mieszkając w Europie postrzegamy kulturę przezroczyście, nasze zachowania są uznawane za oczywiste i naturalne. Przed laty, gdy Brytyjczycy kolonizowali świat, powiadali, że mają standardowe zachowania, a inni – uwarunkowania kulturowe. Oczywiście, wszyscy jesteśmy uwarunkowani kulturowo i chcieliśmy to pokazać nie tyle na ekstremalnych, co mających miejsce zdarzeniach w świecie muzułmańskim oraz hinduistycznym. Zilustrować, w jaki sposób własna kultura może służyć ograniczeniu skutków pandemii albo pomóc ludziom w czasie trwania pandemii. Chcieliśmy iść wbrew pewnym stereotypom, wiedząc, że można skutecznie zapobiegać pandemii, ale należy uszanować obyczaje religijne i współpracować mocno z tymi, którzy w jakiś sposób je reprezentują. Przykład? W islamie nie wolno dokonywać kremacji. Kremacja jest zakazana. W książce opisujemy, jakie są konsekwencje takiego podejścia. A.S-Ch.: Koran, podobnie jak hadisy (zapis tradycji dotyczącej czynów lub wypowiedzi Mahometa – hadisy są po Koranie najważniejszym źródłem muzułmańskiej moralności i prawa – przyp. red.), dostarczają wzorów zachowań w sytuacjach krytycznych. Także w obliczu pandemii. Pobożni muzułmanie zawsze szukają odpowiedzi w Koranie i hadisach. Znajdują je również w przypadku pandemii, stąd zaskakująco szybka reakcja zarówno państw islamskich, jak i organizacji muzułmańskich o ogromnym zasięgu. P.K.: Trzeba jednak pamiętać, że nie ma czegoś takiego jak jeden islam. Inaczej przedstawi się to w Wielkiej Brytanii, gdzie jest wspólnota muzułmańska i wpływ kultury europejskiej. Odmiennie wygląda to w Arabii Saudyjskiej, a jeszcze inaczej w Pakistanie. Pamiętam, jak pojawiła się konieczność zamykania meczetów i dlatego upubliczniono stanowisko uczonych z Uniwersytetu Al-Azhar w Kairze, który ma wyjątkową pozycję w świecie islamu. To była niebywale
62
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
kontrowersyjna rzecz, a mimo to fatwa, czyli decyzja uczonych teologów z Kairu, muzułmańskich alimów, wyraziła na to zgodę. Niebywale rewolucyjna decyzja – nie tylko z punktu widzenia świata islamskiego, co nawet zwykłego Europejczyka. P.K.: Tak. Wcześniej nigdy do tego nie dochodziło. To była sytuacja absolutnie wyjątkowa, ale meczety czy domy modlitwy były zamykane. A.S-Ch.: Szybciej niż polskie kościoły. Ta decyzja w państwach islamskich zapadła błyskawicznie. W społeczności muzułmańskiej nie budziło to wątpliwości czy aby nie jest to fake news? A.S-Ch.: Nasi koledzy psycholodzy przytaczają w książce wyniki badań, z których wynika, że we wszystkich krajach, czy to muzułmańskich, czy z kręgu cywilizacji zachodniej, średnio 20 do 30 proc. informacji dotyczących koronawirusa, które były dostępne w mediach, zwłaszcza społecznościowych, to były informacje fałszywe. Ale co do zamkniętych meczetów, to akurat jak najbardziej prawdziwa informacja! Zresztą Islamic Relief Worldwide i Rada Ulemów przy Uniwersytecie Al-Azhar w Kairze już w marcu 2020 wydały fatwę zakazującą zbiorowych modlitw, ale także, aby powstrzymać krążenie teorii spiskowych, zakazała rozpowszechniania nieprawdziwych informacji na temat wirusa. Mówiąc o komunikowaniu pandemii koronawirusa w różnych rejonach świata, przedstawiacie Państwo ciekawą koncepcję relacji pomiędzy kulturą i religią. Zakładając, że okręgi są ich odzwierciedleniem, to w Ameryce Północnej i Europie Zachodniej okręgi kultury i religii stykają się ze sobą. Ale jeśli mówimy o Arabii Saudyjskiej, Indiach czy Chinach, to powierzchnie tych okręgów, czyli kultura i religia, mocno na siebie zachodzą i przenikają się. Co to oznacza? P.K.: Kultura jest częścią religii, ale religia jest też częścią kultury. W naszym kraju katolicyzm ma swój polski wymiar, ale oczywiście rzymski katolicyzm jako taki współkształtuje kulturę polską. Tak samo jest z islamem. Z jednej strony ogólne nauczanie islamu kształtuje całość kultury miejscowej, ale ta miejscowa kultura, nie zawsze wcześniej muzułmańska, wpływa na kształtowanie się lokalnej odmiany islamu. A.S-Ch.: Dla tych przedstawicieli władzy, którzy rozumieją dobrze, jak wygląda substrat kulturowy i religijny w ich kraju, było to duże ułatwienie. Gdy spojrzymy na wiele krajów muzułmańskich, czy chociażby Indie, to właściwie skonstruowany przekaz, wzmocniony argumentacją religijną, czy jak w przypadku Indii zobrazowany religijnymi przykładami, był ogromnie wiarygodny. Był nieprawdopodobnym wsparciem dla argumentacji racjonalnej, która nie zawsze do wszystkich trafia chociażby ze względu na brak dostatecznego wykształcenia części społeczeństwa. Takie przekazy znakomicie oddziałują na sferę emocji, która jest przecież pierwotna w stosunku do racjonalnego myślenia.
Dr hab. Anna Siewierska-Chmaj, prof. WSE, politolożka Od 2018 roku pierwsza w historii uczelni kobieta na stanowisku rektora Wyższej Szkoły Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera w Krakowie. W badaniach naukowych koncentruje się na języku polityki, mitologii politycznej, teologii politycznej, wielokulturowości, polityce migracyjnej i integracyjnej państwa, komunikacji międzykulturowej oraz tożsamości we współczesnym świecie. Członek Polskiego Towarzystwa Nauk Politycznych. Za książkę „Mity w polityce. Funkcje i mechanizmy aktualizacji” nominowana do Nagrody Znaku i Hestii im. ks. prof. Józefa Tischnera.
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
63
Dr hab. Piotr Kłodkowski, prof. UJ, orientalista Profesor w Katedrze Porównawczych Studiów Cywilizacji Uniwersytetu Jagiellońskiego. Profesor wizytujący na University of Rochester (stan Nowy Jork, USA). Prowadzi również zajęcia w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie. W latach 2009-2014 ambasador RP w Indiach, z akredytacją w Bangladeszu, Nepalu, na Sri Lance i na Malediwach. Członek Rady ds. Azji i Pacyfiku Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP. Jest również członkiem Rady Konsultacyjnej (Advisory Board) czasopisma „Muslim Perspectives”, wydawanego przez Muslim Institute z siedzibą w Islamabadzie i Londynie. Rzeszowianin, absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego. W 2021 roku w książce „Człowiek w obliczu pandemii. Psychologiczne i społeczne uwarunkowania zachowań w warunkach kryzysu zdrowotnego”, pod redakcją Małgorzaty Kossowskiej, Natalii Letki, Tomasza Zaleśkiewicza i Szymona Wicharego, wydanej przez Wydawnictwo Smak Słowa, opublikował wspólnie z Anna Siewierską-Chmaj artykuł pt. „Pandemia a różnice kulturowe. Wybrane przykłady ze świata islamu i hinduizmu”.
64
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
I nawet jeśli na plakatach w Indiach pojawiały się argumenty natury racjonalnej, to były wzbogacone sugestywnymi obrazami, które pokazywały np. hinduistyczne boginie ze strzykawkami i w maseczkach. P.K.: Odmian obrazów bogini Durgi, małżonki Śiwy, walczącej z wirusem jest wiele, ale naprawdę intrygującym obrazem jest ten, na którym została przedstawiona w fartuchu lekarskim, czyli jako bogini-lekarka, z maseczką na twarzy i z instrumentami medycznymi w dwóch dłoniach. W dwóch pozostałych z trójzębem, którym przebija demona wirusa. Interpretacje takiego plakatu są co najmniej dwie. Pierwsza jest oczywista: działanie bogini Durgi jest dobroczynne dla wyznawców, tak jak lekarza wobec pacjentów. Ale druga interpretacja jest nie mniej ważna. Lekarze byli atakowani jako ci, którzy mogą nieświadomie przenosić zarazę poprzez kontakt z chorymi. Przekaz, że lekarz, lekarka czy pielęgniarka postępują podobnie jak bogini Durga – zabijająca wirusa utożsamianego z mitycznym demonem, miała im pomóc w codziennej pracy. Wykorzystując przekaz kulturowo-mityczny narracja o pandemii zyskuje zrozumienie w szerokich warstwach ludności. Oczywiście, ten przekaz kulturowy musi być sprzęgnięty z przekazem czysto medycznym i w Indiach to się udało. Pytanie, na ile takie działania są skuteczne w hamowaniu rozprzestrzeniania się pandemii? A.S-Ch.: W przypadku Indii przyniosły skutek. Biorąc pod uwagę, w jak ogromnym zagęszczeniu mieszkają Hindusi i jak potężnym problemem na co dzień jest przestrzeganie higieny czy dystansu społecznego, mimo wszystko nie doszło tam do katastrofalnego wzrostu śmiertelności. W Iranie z kolei na początku pandemii rząd popełnił wiele błędów i pozwolił na huczne obchody Nowego Roku, co skutkowało ogromnym wzrostem zachorowań. Po tym zdarzeniu władze we współpracy z duchownymi szyickim i z ośrodka teologicznego w Kom szybko powstrzymały lawinowy przyrost zachorowań. Ta dyscyplina społeczna, która nie jest cechą charakterystyczną w odniesieniu do relacji rząd – obywatele, została wzmocniona właśnie dzięki zaangażowaniu muzułmańskich duchownych. Przejście na zdalne nauczanie w bardzo konserwatywnej szkole religijnej w Kom w Iranie, a nawet porady religijne online, to jest niewyobrażalna rewolucja w świecie islamu, nawet z perspektywy świata zachodniego. Także zachowanie talibów w Afganistanie było zdumiewające, wręcz nieprawdopodobne. Talibowie, którzy nie uznawali dotychczas żadnych zachodnich organizacji humanitarnych na terenie Afganistanu, w czasie pandemii sami skontaktowali się z ekspertami Czerwonego Krzyża i WHO, i nawiązali do tego stopnia profesjonalną współpracę, że udostępniali WHO własne kanały w mediach społecznościowych, by walczyć z koronawirusem. Zaangażowali się mocno w dostarczanie maseczek, rękawiczek i środków dezynfekujących dla
RÓŻNICE kulturowe mieszkańców Afganistanu. Na tych terenach, zwłaszcza wobec nieudolności państwa, miało to ogromne znaczenie. Po części ich zachowanie ma też polityczne wytłumaczenie – talibowie próbują tworzyć struktury własnego państwa, więc chcieli w ten sposób pokazać swoją skuteczność. P.K.: Bardzo ciekawie rysuje się też w ostatnim czasie zmiana w wizerunku Narendry Modiego, premiera Indii. 5 lat temu wyglądał jak europejski polityk, dziś jak hinduski guru – prawie jak sannjasin sanjasi (asceta), który wszedł na ostatnią ścieżkę swojej egzystencji. W mediach społecznościowych przemawia tylko w języku hindi, choć dobrze zna angielski. To wszystko jest tak dopasowane do bieżącej sytuacji pandemicznej, że naprawdę robi duże wrażenie. Jeżeli przywódcy religijni, liderzy rozmaitych wspólnot wyznaniowych, ale też politycy świadomi korzeni religijnych, angażują się w kwestie zwalczania koronawirusa i trafiają ze swoim przekazem do wiernych, to są w stanie wpływać na ich zachowania. Na przykładach z hinduizmu i islamu pokazujemy, że to zadziałało. W Indiach i krajach islamskich w czasie pandemii prowadzona jest bardzo aktywna polityka informacyjna w stosunku do dzieci, czego prawie nie ma w Ameryce i Europie.
A.S-Ch.: W kulturze zachodniej dzieci zostały zostawione same sobie. W Indiach wręcz przeciwnie. Po pierwsze, to demograficznie bardzo młody kraj; po drugie, dzieci w tej kulturze są największym szczęściem, przemawiał do nich sam premier Modi. Podobnie jest w świecie islamu. Zarówno w Indiach, jak i w krajach muzułmańskich powstały liczne bajki dla dzieci, które ich uspokajały i uczyły właściwych zachowań w czasie pandemii. W Europie to mocno zaniedbano, stawiając przede wszystkim na racjonalne informowanie i poświęcanie większej uwagi seniorom. Dzieci zostały pozostawione same sobie, zwłaszcza w pierwszych tygodniach pandemii w 2020 roku, kiedy jeszcze chodziły do szkoły. W świecie dziecięcej wyobraźni działy się wtedy rzeczy straszne i na pewno długo jeszcze będziemy odczuwać psychologiczne skutki tego zaniedbania. Jak kod kulturowy i religijny został wykorzystany do informowania o pandemii w takim kraju jak Polska? A.S-Ch.: Polska jest krajem świeckim, ale religia odgrywa w naszym społeczeństwie ogromną rolę. Uważam, że w tym konkretnym przypadku kod religijny nie został w pełni wykorzystany. W pierwszych tygodniach koronawirusa cały „Kościół toruński” bardzo sceptycznie odnosił się do pandemii, co na pewno nie pomagało w jej zapobieganiu i bardzo negatywnie odbiło się na dezinformacji wielu seniorów. Czas pandemii nie umocnił Kościoła w Polsce. Bardzo niewielu księży zaangażowało się w aktywną posługę np. w Domach Pomocy Społecznej, gdzie starzy ludzie przez wiele miesięcy byli odcięci od świata, od swoich bliskich i bardzo czekali na taką pomoc.
P.K.: Z drugiej strony musimy mieć świadomość, że wskaźnik zachorowań wśród księży był dużo wyższy, niż w innych grupach społecznych. To wiele mówi. Wśród sióstr zakonnych jeszcze wyższy. One masowo chorowały na COVID-19, chociażby siostry felicjanki z Krakowa. Wielokrotnie były jedynymi opiekunkami w miejscach, gdzie osoby świeckie nie chciały nieść pomocy. Dla niektórych osób niemożność uczestniczenia w mszy świętej jest takim samym bólem, jak możliwość zarażenia się wirusem, co tłumaczyłoby obecną ostrożność w zamykaniu kościołów. To samo dotyczy muzułmanów i Hindusów. Na pewno jednak zastrzeżenia budzi podawanie komunii św. Absolutnie zakazane powinno być podawanie hostii do ust. A przecież w większości kościołów podaje się ją do ręki i do ust. Nie jestem pewien, ale w czasie pandemii chyba tylko dominikanie rygorystycznie przestrzegają udzielania komunii św. jedynie do ręki. Na tym tle zachowanie muzułmańskich alimów z Uniwersytetu Al-Azhar w Kairze, którzy pozwoli na zamknięcie meczetów, wydaje się czymś rewolucyjnym? P.K.: Różna była reakcja na tę decyzję i nie wszędzie meczety były zamknięte. W Polsce w ubiegłym roku w Wielkanoc kościoły też były zamknięte, co dla większości z nas do dziś jest szokiem. Nie pamiętam, by kiedykolwiek w Wielki Piątek albo Niedzielę Wielkanocną kościół był zamknięty. Nie wiem, czy takie wydarzenie kiedykolwiek miało miejsce w historii polskiego Kościoła. I to, co zauważam przez cały ostatni rok – w kościele jest dużo mniej wiernych. A.S-Ch.: Zamknięcie kościołów było jednak decyzją rządu, a nie hierarchów polskiego Kościoła, i to jest zasadnicza różnica.
Więcej publicystyki na portalu www.biznesistyl.pl
RÓŻNICE kulturowe Zmiany, jakie zachodzą w świecie islamu, ale też w polskim Kościele, po ustąpieniu pandemii mogą przybrać trudną do wyrażenia dziś formę? A.S.Ch.: Pandemia, która cały czas trwa i zbiera żniwo, na pewno zmieni nasze podejście do ochrony zdrowia. Odmieni nas też kulturowo i obyczajowo. W ostatnim czasie w krajach muzułmańskich masowo wykorzystywane są dystrybutory ze środkiem dezynfekującym na bazie alkoholu. Jeszcze nie tak dawno byłoby to nie do pomyślenia, ale fatwa dopuściła zewnętrzne stosowanie alkoholu i jestem pewna, że te pojemniki długo jeszcze nie znikną. Aby chronić ludzi, naruszono kolejne tabu. P.K.: W islamie istnieje silna koncepcja determinizmu. To oznacza, że ludzie są przekonani, iż Bóg dzięki swojej wszechmocy uczyni tak, a nie inaczej. My mówimy los, oni zaś godzą się, że pewne rzeczy zostały zdeterminowane przez wszechmoc Boga. Myślę, że pandemia nauczyła wszystkich troszkę czegoś innego. Otóż wszechmoc boska jest nieograniczona, ale nie oznacza to, że nie możemy zaakceptować pewnych osiągnięć nauki. Człowiek musi dokonać maksimum tego co możliwe i resztę zostawić w ręku Boga. Nie może swojej bierności usprawiedliwiać tym, że wszystko zależy od Boga. Wielu muzułmanów, których znam, tak właśnie interpretuje relacje między omnipotencją boską a wolnością człowieka. Myślę, że dotyczy to nie tylko islamu, ale każdej religii. Czy to oznacza, że w świecie postcovidowym wzrośnie znaczenie nauki? A mówiąc potocznie, czy zdanie eksperta będzie miało dla nas większą wartość niż posty w mediach społecznościowych? A.S-Ch.: Nie do końca. Raczej jeszcze mocniej spolaryzują się postawy ludzkie. Część osób bardziej niż dotychczas zaufa nauce, ale ta część społeczeństwa, która zawsze żyła teoriami spiskowymi i nie ma intelektualnego zaplecza, by zrozumieć siłę racjonalnych argumentów, pozostanie nieufna do nauki. P.K.: Skoncentruję się na rozważaniach społecznych o konsekwencjach zastosowania szczepionki. Zakładając, że zaszczepionych zostanie 1 mln osób, ale powikłania dotkną 1 proc. zaszczepionych, czyli 10 tys. osób, co jest tylko teoretyzowaniem, bo powikłania stanowią niewielki ułamek procenta, to osoby, które zostały dotknięte owymi powikłaniami zdrowotnymi, mogą (chociaż nie muszą) uwierzyć we wszystkie teorie spiskowe. Jednocześnie skuteczność rozpowszechniania informacji o ewentualnych powikłaniach będzie setki razy większa niż wiadomość poświęcona milionowi osób uratowanych, bo zaszczepionych. Niepokoją mnie statystyki, z których wynikało, że w pierwszych tygodniach szczepienia grupy „0” na szczepionkę zdecydowała się mniejsza od spodziewanej liczba lekarzy i pielęgniarek. Jeszcze bardziej zdumiewa mnie fakt, że dużo mniej kobiet niż mężczyzn jest gotowych się zaszczepić. Polacy dużo bardziej sceptycznie podchodzą do racjonalnych argumentów i osiągnięć nauki niż np. Niemcy czy Skandynawowie. Ufam jednakże, że te liczby będą się zmieniały na korzyść w miarę rozwoju akcji szczepień. A.S-Ch.: W czasie pandemii koronawirusa po raz pierwszy w historii mediów społecznościowych najważniejsze kanały informacyjne: Google, Twitter czy Facebook, zgodziły się blokować nieprawdziwe informacje poświęcone COVID-19. Wcześniej było to absolutnie niemożliwe, a właściciele tych kanałów zawsze powtarzali, że najważniejsza jest absolutna wolność słowa w Internecie. Być może otworzy to dyskusję na temat odpowiedzialności mediów cyfrowych za przekazywane treści. W Polsce przez ostatnich 20 lat niemal każda władza celowała w obniżenie autorytetu jakichkolwiek elit, co się kończy katastrofą. Nie wierzymy w naukę, nie szanujemy profesjonalistów, nie mamy zaufania do ekspertów. A pamiętajmy, że żaden kraj nie jest w stanie funkcjonować bez rozwoju nauki na różnych poziomach. To droga donikąd.
66
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
BĄDŹMY szczerzy
Europejski postęp
JAROSŁAW A. SZCZEPAŃSKI
Gdy 40 lat temu pełniłem obowiązki rzecznika prasowego ogólnopolskiego strajku rolników w Rzeszowie i Ustrzykach Dolnych, miałem okazję poznać wielu dziennikarzy zachodnich reprezentujących prestiżowe tytuły prasowe oraz stacje telewizyjne i radiowe, wśród nich ówczesnego korespondenta francuskiego dziennika „Le Monde” Bernarda Margueritte'a. Tak się złożyło, że szybko znaleźliśmy wspólny język i gdy tylko czas pozwalał, ucinaliśmy sobie przy kawie dłuższe pogawędki. Pan Bernard chętnie dzielił się wrażeniami z sierpniowego (1980) strajku w Stoczni Gdańskiej. Opowiadał, że największe zdumienie wśród zachodnich dziennikarzy budził aspekt religijny tego strajku. To, że przygotowany przez robotników ołtarz polowy stał się centralnym miejscem stoczni, nie mogło im się pomieścić w głowach. Do tego jeszcze widok spowiadających się młodych robotników... No i wspólne modlitwy strajkujących i ich rodzin, a także innych gdańszczan po drugiej stronie bramy. Bramy, dodajmy, ustrojonej kwiatami oraz wizerunkami Matki Bożej Częstochowskiej i Jana Pawła II.
Temu zdumieniu nie ma się co dziwić – lata 70. ub. wieku to Europa Zachodnia nękana aktami terroru w wykonaniu skrajnie lewicowych bojówek: Czerwonych Brygad we Włoszech i Frakcji Czerwonej Armii (grupa Baader-Meinhof) w Republice Federalnej Niemiec. Z rąk terrorystów zginął porwany, a następnie okrutnie torturowany, premier Włoch, wybitny polityk, Aldo Moro. Grupa Baader Meinhoff m.in. napadała na banki, nazywając swoje akcje rabunkowe k o n f i s k a t ą p r o l e t a r i a c k ą. No bo przecież lewica działała w imieniu proletariatu i na jego rzecz. Tymczasem robotnicy w Polsce rządzonej przez komunistów, strajkiem generalnym, bez cienia przemocy i bez języka nienawiści wobec władzy narzuconej przez Związek Sowiecki, osiągają nieprawdopodobny cel: niezależne, samorządne związki zawodowe! Do „Solidarności” przystąpiło 10 milionów dorosłych Polaków. Komunistom przygotowanie do zniszczenia „Solidarności” zajęło 16 miesięcy. Udało się, ale tylko częściowo, jak w starym przysłowiu – operacja się udała, ale pacjent umarł; w tym przypadku umarł komunizm w sowieckim wydaniu, choć sami komuniści suchą stopą wkroczyli w świat demokracji. Za trzy lata będziemy obchodzić 20-lecie Polski w Unii Europejskiej. Bardzo jestem ciekaw tych obchodów. Wstępowaliśmy do Unii, by się w niej rozwijać i wzmacniać, tym samym rozwijając i wzmacniając samą Unię. Bo wtedy to była unia suwerennych państw – Europa Ojczyzn, cywilizacja ufundowana na wartościach chrześcijańskich. Dziś UE jest zdominowana przez liberałów i socjalistów. Liberałowie od dawna ulegają presji lewicy neomarksistowskiej i jej wizji rewolucji obyczajowo-kulturowej. W większości państw Unii zalegalizowano małżeństwa jednopłciowe, liberalizuje się przepisy dotyczące aborcji, w kilku krajach legalna jest już eutanazja, płeć biologiczną zastępuje tzw. płeć kulturowa – jest ich już kilkadziesiąt i stale się mnożą. Ostatnio ustawę o eutanazji przegłosował parlament Hiszpanii, zdominowany przez socjalistów i komunistów. Uznano, że leczenie ludzi chorych terminalnie jest bardzo drogie, więc zaproponowano im wybór: cierpienie albo śmierć. To oczywiście ukłon w stronę wolności – jakżeby inaczej! Człowiek ma prawo wybrać – cierpieć albo bezboleśnie umrzeć. Lourdes Mendez – deputowana opozycyjnej partii VOX – skomentowała nową ustawę krótko: „Ustanowiliście przemysł śmierci. To dzień hańby w dziejach Hiszpanii”. Aż boję się myśleć, ile żółci może wywołać takie prawo w hiszpańskich rodzinach, w których chorzy i starzy zaczną się bać, że najbliżsi zdecydują się uwolnić ich (no bo przecież nie zabić) od cierpienia... Dla osób niezainteresowanych dobrodziejstwem eutanazji pozostawiono możliwość jej uniknięcia – w tym celu należy udać się do notariusza i spisać w o l ę ż y c i a. Na razie...
Jarosław A. Szczepański. Dziennikarz, historyk filozofii, coraz bardziej dziadek.
68
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
POLSKA po angielsku
Przyjemności w czasach zarazy
MAGDA LOUIS
U progu wiosny, w obliczu trzeciej fali wirusa, zaczęła prześladować mnie myśl, że być może na wielkie przyjemności trzeba będzie jeszcze długo poczekać. Rok, dwa, pięć, przewidzieć trudno, kiedy nadejdzie dzień, gdy pozwolą nam ściągnąć maski i nie robić łaski. Niewykluczone jest także to, że niepostrzeżenie, zajęci konsumowaniem wirusowego strachu, po prostu wyszliśmy z „Ery wielkich przyjemności” na zawsze. Odtąd radość przyjdzie nam czerpać tylko z rzeczy małych i wykonalnych w domowych warunkach, co więcej, w pojedynkę. Na pierwszym miejscu u wielu osób uprawiających małe przyjemności w zaciszu domowym jest czytanie książek. Czytelnictwo w czasach COVID, wzrosło w Polsce o 30 proc. Widocznie takie już są nasze losy narodowe, że dopiero zaraza musiała przyjść, żeby się statystyczny Polak za czytanie wziął. Empik wrzuca książki do paczkomatu za darmo, zatem czytanie w czasach pandemii, poza innymi walorami, stało się po prostu tańsze.
Moją nowo odkrytą przyjemnością pandemiczną jest internetowa joga, którą uprawiam pod dyktando Adriene. Bez przymusu, z przerwami, w stroju byle jakim, co ani mnie, ani mojego psa, który obserwuje, nie stresuje. Marzy mi się uprawianie jogi w saunie... hot joga to forma popularnej w Azji Hathna Yogi, ale moja łazienka 40 stopni chyba nie wytrzyma, zatem póki co, mata na podłodze w sypialni blisko kaloryfera. Kolejną pandemiczną rozrywką są kuchenne rewolucje bez Magdy Gessler. Liczba zakupionych książek kucharskich – 6! Jamie Olivier na samym wierzchu leży, gdyż wiadomo, jak Anglik ugotuje, to wszystkim smakuje. Wprawdzie goście się nie zapowiadają przez najbliższe tygodnie (miesiące?), ale na dwoje nie tylko da się wróżyć, także i gotować. Do tego wino, ze szczególną ostrożnością spożywane, ze względu na strach przed alkoholizmem, który już swoje żniwo zebrał, choć dopiero jeden rok pandemii minął. W pandemii mocno trzyma się Netflix, który proponuje dobre kino niewychodzącym z domu. Seriale stare i nowe, filmy nagradzane i kompletne gnioty, trochę grozy, śmiechu i akcji, godziny mijają tak szybko, że nie wiadomo, kiedy popołudnie przeszło w noc. Prawdę powiedziawszy, nie wyobrażam sobie przyszłościowego wyjścia do kina, tym bardziej że nie lubię popcornu. Poza tym, w kinie ludzie okropnie kaszlą, czasami się całują, a takie rozrywki to będą zakazane na wieki wieków. Jeżeli chodzi o moje bardziej wyszukane pandemiczne rozrywki, to pragnę również wymienić sprzątanie pomieszczenia gospodarczego, zwanego przez moją córkę pickle room – od ilości magazynowanych tam słoików kiszonych ogórków. Nie udało mi się, jak dotychczas, przesprzątać zawartości wszystkich walizek, które skądś przyleciały, a szybko nie odlecą, kartonów butów, dawno niemodnych, o ściętych obcasach, oraz podniszczonych bajek, z których wyrosła moja córka, bo Brzechwy wyrzucić się po prostu nie godzi. W miarę przepływu czasu w zamknięciu i częściowej izolacji, pomysłów mam coraz mniej na to, czym by się tu zająć, żeby dramatycznie nie myśleć. Rozważałam powrót do amatorskiego malarstwa, ale byłaby to już trzecia próba, w tym żadna udana, więc chyba zaniecham. Pozostaje zatem to, co mi od czasu do czasu nieźle wychodzi. Napisanie kolejnej książki i chyba w tym roku nie będzie lepszej okazji, żeby swoją nową nowelę zapowiedzieć. Ku pokrzepieniu serc piszę o tym, że nawet w najtrudniejszej godzinie życia możemy wysilić się na trochę komedii, bo nic nas nie ocali od popadnięcia w totalną ciemnicę, jak dystans i humor, a tego w mojej książce będzie naprawdę sporo.
Magda Louis. Rzeszowianka, która po latach spędzonych na emigracji w Anglii i USA, w 2014 r. wróciła na stałe do Polski. Pisarka, tłumaczka, felietonistka, autorka 6 powieści: „Ślady hamowania”, powieść nagrodzona w konkursie Świat Kobiety, „Pola” oraz „Kilka przypadków szczęśliwych”, za które otrzymała nagrodę czytelniczek i jury na Festiwalu Literatury w Siedlcach, „Zaginione”, „Chcę wierzyć w waszą niewinność” oraz wydana w 2019 r. w Świecie Książki „Sonia”. Obecnie pracuje jako rzecznik prasowy w WSIiZ.
Więcej felietonów na portalu www.biznesistyl.pl
AS z rękawa
Chińskie interesy w Europie i na świecie
KRZYSZTOF MARTENS
Sami Chińczycy nie spodziewali się, że ich kraj rozwinie się w tak imponującym tempie. Jednym z ważnych motorów był panujący tam system polityczny. Jest to specyficzna wersja cyfrowego totalitaryzmu. System jest dość kruchy, władza mocna – lubiąca rządy silnej ręki. Prezydent Xi Jinping skoncentrował ogromną władzę i wielki kapitał w swoim ręku. Pandemia go jeszcze wzmocniła i może bez przeszkód realizować swoją wizję renesansu wielkiego chińskiego narodu. On planuje i myśli w kategoriach długoterminowych. Jest skuteczny i osiąga założone cele. Eksperymentuje i wybiera narzędzia prowadzące do sukcesu. Na świecie obserwujemy zmierzch liberalnej demokracji. Perspektywa działania od wyborów do wyborów skłania polityków do strategii krótkoterminowych i bezkonfliktowych w celu zapewnienia reelekcji. Prowadzi to do zaniedbywania inwestycji w infrastrukturę i niechęci do zmian i niepopularnych reform. Do tego dochodzi inne postrzeganie roli kapitału. W krajach kapitalistycznych kapitał ma przynosić zysk. Im większy, tym lepiej. W Chinach ma pozwolić na realizację wielkiego marzenia – odbudowy mocarstwa poprzez wielkie inwestycje. Zysk jest na dalszym planie. Chińczycy mają świadomość historii swojego kraju – długiej i bogatej cywilizacji. W ich DNA jest zakodowana duma i długo ukrywane poczucie wyższości. W ciągu życia jednego pokolenia wydobyli się z biedy i wyrastają na światowego lidera. Chińska ekspansja na ca-
łym świecie oszałamia rozmachem i konsekwencją. Polega na nowoczesnej kolonizacji w poszukiwaniu nowych rynków. Dobrym przykładem jest Afryka. Europa i USA o niej zapomniały. Pomoc wysyłana na ten kontynent miała charakter jałmużny. Celem było uspokajanie sumienia „darczyńców”. W ciągu ostatnich 10 lat Chiny zdominowały i uzależniły od siebie prawie wszystkie kraje afrykańskie. Chińczycy mieli długoterminową strategię, myśleli perspektywicznie i nie używali siły, ale pieniędzy. Budowali lotniska, drogi, linie kolejowe, miasta. Inwestowali w energetykę. Rozwijając wymianę handlową, szybko doszli do poziomu 200 miliardów dolarów rocznie. W Afryce działa już 10 tysięcy chińskich firm. Posługują się zręcznie łapówkami, korumpując lokalnych polityków i urzędników. Budują porty, które służą intensyfikacji wymiany towarowej oraz celom militarnym. Zadłużenie państw afrykańskich wobec Chin rośnie z roku na rok. Klasycznym przykładem jest malutkie państwo Dżibuti – istotne, bo kontroluje transport morski przez Morze Czerwone. Chińczycy zbudowali tam swoją bazę marynarki wojennej. Pekin skierował swoją uwagę też na Europę. Wykupił grecki port w Pireusie. Kraje byłej Jugosławii uginają się pod ciężarem chińskich długów. W samej Serbii Chiny zainwestowały ponad 10 miliardów dolarów. Podobnie dzieje się na całym świecie. Z inicjatywy Chin 15 krajów Azji i Pacyfiku podpisało porozumienie dotyczące regionalnego partnerstwa gospodarczego. To największa umowa handlowa na świecie, obejmująca ponad dwa miliardy ludzi. Prezydent Trump bardzo ułatwił zadanie Xi Jinpingowi, odstępując od współpracy z tymi krajami. Absurdalna idea „America first” dała o sobie znać też w Ameryce Południowej. 30 lat temu Argentyna, Brazylia, Paragwaj i Urugwaj stworzyły wspólny rynek – Mercosur. Amerykanie z powodów politycznych osłabiali swoje relacje z tym porozumieniem handlowym. Chińczycy chętnie zajęli ich miejsce i są teraz najważniejszym parterem handlowym Mercosur. Xi Jinping wygrywa rywalizację z USA. Dlaczego? Nie brzydzą go dyktatorzy, nie poucza rządów autorytarnych, nie interesuje go, jak jego partnerzy przestrzegają praw człowieka. Inwestuje, udziela kredytów, udostępnia technologie pozwalające kontrolować obywateli. Satrapowie wszelkiej maści doceniają chińskie kamery rozpoznające twarze, czy narzędzia informatyczne pozwalające kontrolować telefony i Internet. Na przykładzie Sri Lanki można zrozumieć, co się dzieje z krajem uzależnionym od Chin. W takiej sytuacji z żelaznej pięści zostaje zdjęta jedwabna rękawiczka i pojawia się propozycja nie do odrzucenia. Xi zaproponował rządowi w Kolombo umorzenie miliarda dolarów długu w zamian za 99-letni wynajem ważnego portu Hambantota. Na nagą siłę nie ma rady – dostał co chciał. W Europie miała miejsce odwrotna sytuacja. Negocjacje dotyczące umowy handlowej pomiędzy Unią Europejską a Chinami wlokły się latami. Chińskiemu przywódcy bardzo zależało na jej zawarciu, zanim nowy, mądrzejszy prezydent USA zawrze sojusz z Europą przeciwko Chinom. Pojawiła się więc tylko jedwabna rękawiczka. Xi błyskawicznie poszedł na duże ustępstwa i umowę podpisano. Brutalne traktowanie Europy przez Donalda Trumpa miało wpływ na decyzje Unii Europejskiej. Oczywiście, korzyści płynące z intensywniejszej wymiany handlowej z Chinami miały znaczenie. Trzeba przyznać, że Xi miał szczęście, mając przez kilka lat, tak ograniczonego przeciwnika politycznego.
Krzysztof Martens. Brydżysta, polityk, dziennikarz, trener. Człowiek renesansu o wielu zainteresowaniach i pasjach. Dzięki brydżowi obywatel świata, który odwiedził prawie wszystkie kontynenty i potrafi się dogadać w wielu językach. Sybaryta lubiący dobre jedzenie i szlachetne czerwone wino.
72
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
PIŁKA nożna
Ludzie myślą, że liczą się tylko pieniądze. A… liczą się ludzie, pasja i zaangażowanie! Ekstraklasa i europejskie puchary w Rzeszowie? Prezes Fibrainu i Stali uważa, że to nie mrzonki, ale do tego potrzeba czasu, ciężkiej pracy i cierpliwości. Tekst Tomasz Ryzner Fotografia Tadeusz Poźniak
O
takim sponsorze marzy każdy sportowy klub. Fibrain jest uznaną, majętną firmą z branży światłowodowej. Od kilku lat hojnie łoży środki na Stal Rzeszów. Szefem klubu z Hetmańskiej 69 jest Rafał Kalisz, na co dzień prezes Fibrainu. Człowiek, który uważa, że za jego rządów drużyna biało-niebieskich dotrze do futbolowej ekstraklasy. Mało tego! W dłuższej perspektywie projekt zakłada występy stalowców w europejskich pucharach. – Ludzie niekiedy z tego pokpiwają, mówią, że to bajki, ale trzeba mieć marzenia. Mojej rodzinie udało się odnieść sukces w biznesie, dlaczego przy mądrym zarządzaniu nie byłoby to możliwe w sporcie?! – pyta sternik Stali. Kilka lat temu budżet sekcji piłkarskiej Stali wahał się między jednym a dwoma milionami złotych. Drużyna seniorów plątała się w środku tabeli trzeciej ligi, a wcześniej potrafiła przegrywać z takimi zespołami jak Cosmos Nowotaniec. Dziś klub znad Wisłoka może się pochwalić środkami finansowymi na poziomie dwunastu milionów, a od dwóch sezonów gra już o drugoligowe punkty (siódma lokata w tabeli). – Cele mamy wysokie. Wierzę, że jeszcze w tym sezonie powalczymy o awans na zaplecze ekstraklasy – podkreśla prezes Stali. – Co do budżetu, to z jednej strony plasuje nas w czubie drugiej ligi, ale pamiętajmy, że dwie trzecie pieniędzy przeznaczamy na szkolenie młodzieży, rozwój akademii piłkarskiej, więc to nie jest tak, że budujemy coś
74
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
na ogromnych pieniądzach. Nie jestem w gorącej wodzie kąpany, ważny jest stały rozwój klubu, budowa fundamentów, na których powstanie coś trwałego, zespół, który będzie miał swoje DNA. Szef rzeszowskiego klubu urodził się 39 lat temu. Żartuje, że już w dzieciństwie lubił opowiadać rodzicom niestworzone historie. – Miałem wyobraźnię, to fakt. Ale to dobrze, bo to rozwija umysł, pozwala marzyć o wyzwaniach. Jak każdy dzieciak kopałem piłkę, w podstawówce uczyłem się w klasie sportowej. Kariery w piłce nie zrobiłem, bo byłem za słaby fizycznie, trochę za wolny. Dobrze się czułem w linii pomocy, ale z czasem odpuściłem. Brakło samozaparcia. Dużo czasu w tym okresie poświęciłem nauce tańca
Rafał Kalisz.
towarzyskiego w szkole Aksel i Gasiek. Odniosłem na tym polu sporo sukcesów, jak choćby mistrzostwo Podkarpacia – wspomina. Po szkole średniej trafił do Akademii Ekonomicznej w Krakowie, a gdy skończył studia, wrócił do domu i rozpoczął pracę w Elmacie (pierwsza nazwa Fibrainu). FIBRAIN. OD HURTOWNI ELEKTRYCZNEJ DO MIĘDZYNARODOWEJ FIRMY – Zaczynaliśmy od hurtowni elektrycznej, a dziś jesteśmy międzynarodową firmą, która dostarcza produkty do około sześćdziesięciu krajów, właściwie na każdy kontynent świata – informuje prezes Fibrainu, którego firma ma
siedziby między innymi w Rogoźnicy i Jasionce. – Jesteśmy na rynku od 21 lat. Zatrudniamy około tysiąca dwustu osób. Pierwszy lockdown trochę nas spowolnił, były pewne problemy z dotarciem do partnerów z Anglii czy Francji, ale z czasem wszystko wróciło do normy i ostatnio notowaliśmy wzrosty sprzedaży. Szef rzeszowskiego klubu postawił na biznes, jednak miłość do piłki nożnej w nim nie wygasła. – Kiedyś bardzo lubiłem AC Milan, ten z przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, czyli z Marco van Bastenem, Ruudem Gullitem i Frankiem Rijkaardem w składzie. W przeszłości na mecze chodziłem rzadko, ale teraz oglądam w telewizji zwykle trzy tygodniowo, a jest w czym wybierać. Przez lata większość lig grała tylko
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
75
PIŁKA nożna w weekendy, a w środy odbywały sie mecze pucharowe. Dziś dosłownie codziennie można sobie wybrać coś ciekawego – mówi Rafał Kalisz, który w piłkę już nie gra, ale gdy ma więcej wolnego czasu, lubi wybrać się na stok narciarski. – Tej zimy jednak nic z tego nie wyszło. Wiadomo, z jakiego powodu. Koronawirus sprawił, że Fibrain musiał zadbać o bezpieczeństwo swych pracowników, zastosować odpowiednie procedury, które ograniczają ryzyko zarażeń. – Trzeba było wprowadzić między innymi oddzielne kuchnie, przebieralnie, zamontować szyby oddzielające, testować pracowników. Zachorowań nie uniknęliśmy, ale jest ich niewiele – wyjaśnia prezes Stali. W Rzeszowie w piłce od lat rządzą Stal i Resovia. Prezes Fibrainu nie roztrząsał sprawy zbyt długo i z miejsca zdecydował się na współpracę z klubem z Hetmańskiej. Nie chodziło o to, że od dziecka był zagorzałym fanem biało-niebieskich. – W młodości zdarzyło mi się być na meczu stalowców, w sprawie sponsoringu decydowały zarówno kwestie preferencji barw klubowych, jak i kwestie organizacyjne – podkreśla. Stal jest rozpoznawalnym klubem nie tylko w naszym regionie. Na stadionie przy Hetmańskiej reklamuje się sporo firm, ale Kalisz zaznacza, że sprawy marketingowe nie miały większego znaczenia. – Mamy uznaną markę nie tylko w Polsce, dlatego nie potrzebujemy się reklamować dzięki klubom. Nie była to też inwestycja, bo powszechnie wiadomo, że na finansowym wspomaganiu klubów nie ma raczej szans zrobić wielkiego interesu. W sporcie to tak nie działa. W tym wypadku chodziło o społeczny projekt, o fakt, że jesteśmy stąd, że chcieliśmy zrobić coś pożytecznego dla miasta i dla tej części Polski. Dla ludzi, dla dzieci, by miały okazję oglądać widowiska na coraz wyższym poziomie, a przy okazji nabierać ochoty do trenowania piłki nożnej. Oczywiście, polepszenie wizerunku firmy też ma swoje znaczenie, a że i miasto nas mocno namawiało do tego pomysłu, postanowiliśmy w to wejść – mówi prezes Fibrainu. Stal nie była zresztą pierwsza. Fibrain ma już na swoim koncie współpracę z Asseco Resovią, wielokrotnym mistrzem Polski w siatkówce. – Od dawna pomagamy też tenisistom stołowym AZS-u Politechniki Rzeszowskiej, a także Łukaszowi Różańskiemu, zawodowemu bokserowi wagi ciężkiej – wylicza. Kalisz od początku miał ustalony scenariusz działania na Hetmańskiej. Zakładał on pomoc seniorom, ale przy jednoczesnym zbudowaniu akademii piłkarskiej dla młodzieży z prawdziwego zdarzenia. – Gra u nas wielu piłkarzy spoza regionu, ale często młody, zdolny, miejscowy zawodnik rusza w Polskę i potem jest już poza naszym zasięgiem. Nie zamierza opuszczać klubów z wyższych lig, które mają przy okazji akademie na wysokim poziomie. Postanowiliśmy to zmienić, zbudować ośrodek szkoleniowy dla dzieci i młodzieży. Projekt zakłada, że będzie on miał jedenaście boisk, w tym trzy ze sztuczną murawą. Do tego szkoła sportowa, hala, korty tenisowe, specjalistyczne gabinety i nie tylko – opisuje szef Stali.
76
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
AKADEMIA PIŁKARSKA ZA 90 MLN ZŁ W BOGUCHWALE
T
rwają zaawansowane rozmowy z gminą Boguchwała. Inwestycja miałaby się znajdować po wschodniej stronie podrzeszowskiej miejscowości, niedaleko Wisłoka. Przypuszczalny koszt – 80-90 milionów złotych. Obecnie w Stali piłki nożnej uczy się około trzystu młodych adeptów „kopanej”. Na ich szkolenie przeznaczane są dwie trzecie budżetu sekcji (sam transport to koszt miliona złotych rocznie). – Gdy pojawiłem się w Stali, klub miał kilku pracowników, teraz jest ich ponad stu, w tym nie tylko trenerzy futbolu. Nasi zwodnicy w ramach ogólnorozwojowego treningu uprawiają: tenis stołowy, akrobatykę, zapasy, taniec towarzyski, mają kontakt z treningiem mentalnym. Te zajęcia oferujemy także trenerom i rodzicom, aby umieli właściwie podchodzić do swych dzieci, nie wywierali niepotrzebnej presji. Są psycholodzy, którzy zwracają uwagę na predyspozycje charakterologiczne dzieciaków, ich smykałkę do rywalizacji, integracji z grupą, odporności na stres, który towarzyszy każdemu sportowcowi – mówi prezes klubu. Kalisz podkreśla, że Stal zamierza wychowywać nie tylko dobrych piłkarzy, ale też dobrych, inteligentnych ludzi, którzy będą sobie radzić w życiu. – Owszem, z czasem byłoby miło oprzeć skład na wychowankach, ale ważne, aby z naszych młodych zawodników wyrośli przy okazji świadomi ludzie – przekonuje. Rozwijając szkolenie młodzieży, trenerzy Stali korzystają z najlepszych wzorców z Europy. Delegacje Stali gościły między innymi w akademiach Borussii Dortmund, Benfiki Lizbona czy Herthy Berlin. Klub nawiązał współpracę z AS Roma, w planach są wizyty w Manchesterze United i Ajaksie Amsterdam. – Jeśli wszystko dobrze pójdzie, nasza akademia będzie należeć do jednych z lepszych w tej części Europy – uważa Kalisz, który liczy, że gdy dorosną wychowankowie klubu, drużyna seniorów będzie już w ekstraklasie (ostatni raz miało to miejsce w sezonie 1975/76). – Nie ma ciśnienia, ale chcemy iść do przodu. Ekstraklasa w regionie to wielki impuls dla piłki, dla młodzieży, dla kibiców. Należy im się coś więcej niż tylko druga liga. Myślę, że to prędzej czy później nastąpi. Prezes biało-niebieskich nie wtrąca się w pracę trenerów pierwszej drużyny. Nie należy do tych szalonych prezesów, którzy w czasie meczów tracą zmysły i wrzeszczą niczym opętani. Pytany, co to znaczy dobry prezes, odpowiada bez namysłu. – Uczciwy, szanujący ludzi, którzy mają pasję, ale przy okazji stawiający na partnerstwo, dający możliwość rozwoju i nie uważający się za nieomylnego. Wszyscy popełniamy błędy, ja też, ale chodzi o to, aby potem spokojnie siąść i zrozumieć, co było nie tak i jak to zrobić, aby nie powtórzyć złych rzeczy. Nie jestem zwolennikiem karania, bo to bywa destrukcyjne. Lepsza jest merytoryczna rozmowa – stwierdza. I… szukanie lepszych od siebie. Ludzie myślą, że liczą się tylko pieniądze. Moim zdaniem, liczą się ludzie, ich pasja, zaangażowanie!
Czym będziemy świecić za dwadzieścia lat?
Energetyczne plany czy mrzonki Ogłoszona na początku lutego „Polityka energetyczna Polski do roku 2040” zapowiada szeroko zakrojoną transformację. To ma być milowy krok dla branży energetycznej oraz całej gospodarki. Dla środowiska i konsumentów coraz droższego prądu jest na razie obietnica, że za dziesięć, góra dwadzieścia lat, prąd w Polsce może być produkowany taniej, a powietrze mniej truć. Będziemy odchodzić od węgla, zbudujemy elektrownie atomowe i gazowe, a także farmy wiatrowe na morzu. Reanimujemy przyduszony przez poprzednią politykę obecnego rządu ruch prosumencki, który nareszcie bez piętrzenia przeszkód będzie produkował z odnawialnych źródeł więcej prądu dla siebie i do sieci. Liczba prosumentów ma wzrosnąć pięciokrotnie! Ekoprąd, czysty zysk, czysta energia, ekologia, ekonomia. Tak by można w skrócie ująć założenia polityki energetycznej rozpisane na najbliższe dwie dekady.
Tekst Anna Koniecka Fotografie Archiwum VIP Biznes&Styl
78
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
N
ic, tylko się cieszyć? Sęk w tym, że plany firmowane przez obecny rząd, szumnie nazwane przez jego apologetów rewolucyjną strategią rozwoju, budzą więcej pytań niż pewności. Nie tylko dlatego, że część wewnętrznej opozycji w rządzie powiedziała stanowcze „nie” dla rządowej bądź co bądź strategii. Do tego rodzaju schizofrenii w obozie władzy oraz postępowania na zasadzie: psy szczekają, a karawana idzie dalej, przywykliśmy, lecz na dłuższą metę dobrze to nie wróży, zwłaszcza gdy od politycznych deklaracji trzeba, i to już, przejść do podejmowania odpowiedzialnych, kompetentnych(!) decyzji. Niewyobrażalnie kosztownych. Brzemiennych w skutki nieodwracalne, a tak odległe, że wyobraźnia nie sięga. Transformacja w energetyce będzie nas kosztować, wg szacunków rządowych, ok. 1,6 biliona złotych. Na samą restrukturyzację sektora górniczego potrzeba około 60 mld zł. Tu możemy liczyć na wsparcie z funduszy unijnych. Ale i tak trzeba będzie sięgnąć głęboko do kieszeni podatników. Na energetykę atomową wraz z całą infrastrukturą, potrzeba około 80 mld zł. Jeśli rząd wybierze tę opcję transformacji, będziemy się musieli jeszcze bardziej zapożyczyć. Dług na pokolenia. W unijnym funduszu odbudowy nie ma środków na rozwój energetyki atomowej. Bo to nie jest dobre narzędzie do wspierania regionów dekarbonizujących się. Generuje mniej miejsc pracy niż dynamicznie rozwijająca się energetyka oparta na odnawialnych źródłach energii (OZE). UE PREFERUJE ŹRÓDŁA ODNAWIALNE I TO DLA NICH SĄ PRZEWIDZIANE ŚRODKI Tak poza protokołem: gdyby pisowski rząd nie utrącił OZE, kiedy doszedł do władzy, mielibyśmy dzisiaj z odnawialnych źródeł jedną trzecią produkowanego w Polsce prądu. Czyli to, co – wg strategii rządowej – mamy osiągnąć za 10 lat. Jak dobrze pójdzie… Pójdzie, wystarczy nie przeszkadzać.
ANALIZA
E
ATOM
nergetyka jądrowa jest kosztowna. I to bardzo. Kosztuje – bezpieczne funkcjonowanie w specjalnym reżimie, poczynając od budowy aż po likwidację elektrowni. Elektrownie atomowe nie są wieczne, w przeciwieństwie do poprodukcyjnych odpadów radioaktywnych. One zostaną z nami, z naszymi pra pra... Średni żywot elektrowni jądrowej – 40 lat. Stan bezpieczeństwa? Belgia musiała zamknąć (tymczasowo) dwa reaktory po tym, jak wykryto pęknięcia na zbiornikach. Francja w lutym wygasiła pierwszy reaktor w najstarszej elektrowni jądrowej w Fessenheim. Elektrownia pracuje 43 lata, w czerwcu ma być wygaszony drugi reaktor. I fajrant. Po katastrofie w Fukushimie, z której prawie cały świat wyciągnął lekcję, ogólnounijne zasady bezpieczeństwa dotyczące obiektów jądrowych zostały zaktualizowane, także te dotyczące składowania materiałów promieniotwórczych. Są nowe zalecenia. Jak kosztowne jest zbudowanie wg tych zaleceń docelowego składowiska odpadów świadczy fakt, że żadna z elektrowni atomowych w UE nawet nie zaczęła ich jeszcze budować. Bazują na „tymczasowych”. Pytanie za sto punktów: kto będzie u nas, w Polsce, chciał mieć takie sąsiedztwo? [Jak jest z bezpieczeństwem składowisk odpadów radioaktywnych, powstaje nowy raport UE.] RYZYKO Katastrofy – wydarzały się i nadal będą. Nie wymyślono jeszcze technologii odpornej na błąd człowieka, ani takiej, która by potrafiła oprzeć się nieprzewidywalnym siłom natury. Czarnobyl – 35 lat po katastrofie, której przyczyną był błąd popełniony podczas eksperymentu ze schładzaniem reaktora: Na usuwanie skutków, w tym zabezpieczenie zniszczonego IV reaktora, musiało się złożyć wiele krajów, w tym Polska. Musieliśmy – bo to gigantyczne koszty, przekraczające możliwości finansowe nawet zamożnego państwa. Niebezpieczeństwo, że skażenie będzie się powtarzać, zostało na razie zażegnane. Kupiliśmy sobie wzajemne bezpieczeństwo. Na jak długo? Do zamkniętej, strzeżonej czarnobylskiej zony (30 km kw.), zwożone są radioaktywne odpady i Bóg jeden wie, co jeszcze, i skąd.
Fukushima – 10 lat po katastrofie spowodowanej trzęsieniem ziemi i olbrzymią falą tsunami: Nie radzi sobie z usuwaniem skutków. Rząd Japonii podjął decyzję, że skażoną wodę z chłodzenia stopionych reaktorów trzeba wypuszczać do oceanu, bo nie ma już gdzie jej magazynować. I tak będzie prawdopodobnie przez setki lat. Prof. Władysław Mielczarski z Politechniki Łódzkiej: Nie ma bezpiecznych technologii jądrowych i to co można zrobić najlepszego, to zrezygnować z budowy elektrowni jądrowych. Zapewnianie, że jest najlepszym rozwiązaniem to kłamstwo, wygodne, gdyż zdejmuje obowiązek logicznego myślenia. Elektrowni jądrowej nikt nie ubezpiecza. Energetyka jądrowa to pułapka technologiczna, z której nie ma wyjścia – uważa prof. Mielczarski. Krytycznie ocenia plany budowania w Polsce elektrowni jądrowych: Wielu ekspertów uważa, że program energetyki jądrowej, jaki jest w Polsce „realizowany” od 2009 roku, to rodzaj zabawy i tworzenie nowych miejsc pracy. Jednak nawet jeżeli jest to zabawa, to niezbyt bezpieczna – konkluduje. rąd wyprodukowany z atomu jest jedyną realną ścieżką, która umożliwi szybkie i sprawne osiągnięcie neutralności klimatycznej – twierdzą autorzy raportu „Energetyka jądrowa dla Polski”. Raport powstał w Instytucie Sobieskiego; organizacji, która otwarcie popiera PiS; przygotowywała strategie i programy dla partii. Jest sponsorowana z funduszu dla organizacji pozarządowych, ustanowionego przez PiS. Główne założenia raportu przedstawił Adam Rajewski z Uniwersytetu Warszawskiego. Z całym szacunkiem dla nauki oraz autorów Raportu, ale wśród argumentów za budowaniem elektrowni atomowych w Polsce jest również taki, że to podniesie prestiż Polski. To – może dla jeszcze większego prestiżu – wybudujmy kosmodrom narodowy?
P
ANALIZA PLANY Pierwszy w Polsce reaktor ma dać prąd do sieci w 2033 roku. Docelowo ma być sześć reaktorów. Trzy elektrownie jądrowe wraz z całą infrastrukturą, sieciami przesyłowymi, składowiskami odpadów atomowych, itd. Taki jest plan do 2045 roku. Realny plan? Pożyjemy, zobaczymy. Ważniejsze na dziś – czy powinniśmy w ogóle pójść tą drogą. Ogłoszony po 12-letniej przerwie, kilka razy aktualizowany stary-nowy „Program polskiej energetyki jądrowej”, znowu jest na stole – i trzeba zdecydować co dalej. ak naprawdę to my się z tym atomem wozimy od 30 lat. Pierwsza elektrownia atomowa miała być za czasów PRL-u, w Żarnowcu. Ale po drodze zdarzył się Czarnobyl. I już nie chcieliśmy elektrowni atomowej. Teraz podobno znowu chcemy, tak wynika z badania, na które powołuje się rząd. Poparcie jest. 62,5 proc. Polek i Polaków popiera budowę elektrowni jądrowych w Polsce. Przeciwnych inwestowaniu w atom jest 31,6 proc. Ale 51,4 proc. ankietowanych nie chce elektrowni w bezpośredniej okolicy swojego miejsca zamieszkania. [Badanie z listopada ub. roku, przeprowadzone wśród 2110 respondentów. Innych badań brak. Wykonawca reklamuje się w Internecie, że dostarcza „skrojone na miarę potrzeb klienta rozwiązania badawcze”, co trochę niepokoi, ale może niepotrzebnie.] Z elektrowni atomowych za dwadzieścia lat ma pochodzić ok. 20 proc. prądu. I będzie działać stabilizująco na poziom cen energii w perspektywie co najmniej 60 lat! – czytamy w strategii. Jakoś bez entuzjazmu. Bo akurat czeka nas – jak zapowiada „wewnętrzna opozycja rządowa” – skokowy wzrost cen energii. Plany planami, a rzeczywistość skrzeczy.
T
WĘGIEL Energia atomowa oraz ta ze źródeł odnawialnych ma być alternatywą dla energetyki opartej na węglu. Z węglem musimy się pożegnać. Teraz 74 proc. energii pocho-
80
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
dzi z węgla. Za dziesięć lat – 56 proc. A za dwadzieścia lat – najwyżej 28. W przyszłym miksie energetycznym będą dominować gaz, odnawialne źródła energii. Węgiel ma być wyeliminowany z ogrzewania domów w miastach najpóźniej za dziesięć lat. Na wsi – do 2040 roku. Dwa miliony kopciuchów w kraju jeszcze do wymiany. A nowe – jedzie na żółwiu. Polityka odchodzenia od węgla, a dzisiejsza rzeczywistość: Otwarliśmy w lutym kopalnię węgla „Jastrzębie-Bzie”. Nowa kopalnia prowadzi wydobycie z dwóch ścian w swej jastrzębskiej części. Zatrudnia już ponad 1800 pracowników. Zasoby węgla szacowane są na ok. 180 mln ton. Żywotność kopalni została określona do 2084 roku. Jak to się ma do deklaracji rządu o odchodzeniu od węgla do 2049 roku i zaakceptowanego unijnego „zielonego ładu”? Do 2049 ma być zamknięta ostatnia kopalnia. I co? Zmarnujemy ten skarb pod ziemią, w który teraz inwestujemy? ytuacja w branży energetycznej pilnie potrzebuje inwestycji. Stara wysłużona infrastruktura się sypie. Większość elektrowni węglowych to relikty z wczesnego PRL- u. Największe wyłączenia wyeksploatowanych bloków węglowych będą w latach 2030-2040. I do tego czasu trzeba coś faktycznie wybudować. Już teraz brakuje mocy. Importujemy prąd. Ale tym akurat rząd się nie chwali. Jakkolwiek by liczyć – mało czasu, żeby zachować chociaż status quo i nie wpaść w jeszcze większą czarną dziurę. Mówi się, że pierwszy reaktor zaczniemy budować za pięć lat. Ale Ministerstwo Klimatu i Środowiska poinformowało na początku stycznia, że są poważne opóźnienia, „a dalsza realizacja programu energetyki jądrowej wymaga zdynamizowania”. Gdzie będzie ta pierwsza elektrownia i dwie kolejne – nie ma decyzji, bo badania odnośnie do lokalizacji nie zostały jeszcze zakończone. Mówi się o Żarnowcu i „okolicach nadmorskich”. Druga elektrownia ma stanąć w Bełchatowie. W starszych wersjach atomowych polskich planów jest jeszcze wymieniany nasz Połaniec.
S
ANALIZA Kto, w jakiej technologii wybuduje ten pierwszy reaktor, jakie będą warunki kredytowania – jeszcze nie wiadomo. Francja, Korea Południowa, Japonia? Polska podpisała w ub. roku wstępną umowę z USA o współpracy jądrowej. Ponoć jeszcze w tym roku ma być wybrana technologia, w jakiej ma być zbudowany pierwszy reaktor. A to przesądzi w zasadzie, kto będzie wykonawcą. I będzie wiadomo, u kogo polscy podatnicy zaciągną kredyt na polski atom. dam Rajewski z Instytutu Techniki Cieplnej Politechniki Warszawskiej, współautor Raportu Energetyka jądrowa dla Polski”, zapytany, czy te nowe polskie plany atomowe są, jego zdaniem, naprawdę realne, mówi, że… chce wierzyć w to, że są, jeśli w Polsce będzie trwała wola polityczna, by tę elektrownię wybudować. I z tym – jak zaznacza Adam Rajewski – może być największy problem, bo niewykluczone, że w nadchodzących latach Zjednoczona Prawica straci władzę. I nie wiadomo, czy kolejna władza będzie zainteresowana doprowadzeniem tego projektu do końca.
A
NIE IDŹMY TĄ DROGĄ W dyskusjach, jakie się toczą wokół rządowej wersji transformacji energetycznej, eksperci lobbujący na jej rzecz, jak również eksperci-ratio (niekomercyjni i nie polityczni), są zgodni co do jednego: trzeba działać szybko. Opinie tej drugiej strony: analityków, ekonomistów, organizacji pozarządowych, publicystów, internautów, przedstawiam poniżej. Jako skompresowany z konieczności (multum materiałów) komentarz różnych gremiów do przedstawionej zero-jedynkowo rządowej strategii: Rząd skupia się na bardzo odległej wizji, a nie widzi tego, co pod nosem. Co będziemy robić przez najbliższe 20 lat – strategia na to nie odpowiada. Szybka dekarbonizacja już teraz, szybki wzrost fotowoltaiki jest szansą. Polacy nie chcą węgla, chcą OZE (75 proc. Polaków jest za energią z odnawialnych źródeł). zy trzeba stawiać na atom? Atom nie jest magiczną receptą na przyszłość. Elektrownia jądrowa nie jest rozwiązaniem najpilniejszym w uzyskaniu bezpieczeństwa energetycznego. W 2025 roku możemy już mieć poważne problemy w systemie energetycznym. A od ośmiu lat wiadomo, że po roku 2022 problem będzie narastał. To pokazuje brak strategii w tej branży od wielu lat. Nie każdy kraj musi mieć energetykę atomową. Możemy korzystać z francuskich elektrowni atomowych w ramach wymiany sąsiedzkiej. Trzeba patrzeć szerzej na naszą transformację: co się dzieje dookoła. W Niemczech – wygaszają atom. Pojawiają się problemy z zapewnieniem mocy w sieciach. Inwestują w energię gazową. Polska importuje z Niemiec energię, bo swojej nie mamy na tyle. Ich problemy mogą się przelać na nas i … będziemy od nich kupować gaz Putina. Tak się to może skończyć. Musimy bardzo szybko znaleźć inne rozwiązanie niż to, które zapowiedział rząd w swojej szumnej polityce energetycznej do 2040 r. Powinniśmy do 2030 r. postawić
C
maksymalnie na odnawialne źródła – to jest najważniejsze co musimy teraz zrobić. Aby nam prądu nie zabrakło. Wyłącznie na odnawialnych źródłach nie da się oprzeć systemu energetycznego. Lobbyści atomowi zacierają ręce. O innych źródłach (wodór) nie myślą, bo za drogo. Ale te technologie tanieją i to one będą kształtować energetykę. Lecz podejście rządu jest takie: nas nie stać, żeby czekać z założonymi rękami aż rozwiną się elektrownie wodorowe. – Dawajcie atom! Jeśli nie atom, to co? Elektrownie gazowe – to są elastyczne źródła, które będą w stanie zaspokoić potrzeby, gdy OZE nie będzie miało na tyle mocy. Dlaczego rząd przewiduje, że udział gazu zwiększy się o 30 procent, skoro ma być energia atomowa? Sam nie wierzy w to, co mówi? POSTSCRIPTUM Ile kosztuje jedna nieodpowiedzialna decyzja władzy. Właśnie ćwiczymy skutki bezsensownej decyzji, podjętej wbrew ekonomii, ekologii oraz elementarnym zasadom odpowiedzialnego zarządzania państwem: 2015 roku, gdy partia PiS ponownie doszła do władzy, przeforsowała inwestowanie w budowę elektrowni węglowej w Ostrołęce. Chociaż trzy lata wcześniej już było wiadomo, że to inwestycja bez przyszłości, nierentowna, a kredytowanie w tej sytuacji co najmniej wątpliwe. Banki czy inne niezależne od państwa instytucje [finansowe], dobrowolnie by nie zaryzykowały. I słusznie. Trwa wyburzanie ledwo rozpoczętej budowy. Miliard złotych z kieszeni podatników poszedł się paść na drzewo. A to dopiero początek liczenia kosztów tej jednej politycznej decyzji, która nigdy nie powinna była zapaść. I pomyśleć, że jeszcze niespełna rok temu, podczas kampanii prezydenckiej, „Ostrołęka” była lansowana jako sztandarowa inwestycja energetyczna RP. Niezbędna dla podniesienia bezpieczeństwa energetycznego państwa. Ocukrzona mnóstwem wyborczych obietnic o miejscach pracy, zarobkach i benefitach nie tylko dla lokalnej społeczności, ale i tej, co fedruje. Obietnice hojnie rozdawał w imieniu partii rządzącej jej kandydat na prezydenta – reelegenta. I co? Na gruzowisku węglowej Ostrołęki stanie kiedyś elektrownia gazowa. Decyzja zapadła nie teraz, bo rząd nagle olśniło, lecz grubo wcześniej. Ale jakoś tak niepolitycznie było zajeżdżać na wiece wyborcze buldożerami. „By rządzić, trzeba sobie ludzi zjednywać, a nie zrażać. Istotą polityki jest jednak kompromis, a nie ciągła rewolucja (wszelkie podobieństwa do Polski są czysto przypadkowe)” – Witold Jurasz, „Co zostało po Arabskiej Wiośnie? Smutny bilans 10 lat”. Źródła: materiały Ministerstwa Funduszy i Polityki Regionalnej, Ministerstwa Klimatu i Środowiska, Program polskiej energetyki jądrowej za lata 2016-2019, PAA, teraz-srodowisko.pl; okopress; biznes24;TVN24 Biznes; CIRE; businessinsider; Raport „Energetyka jądrowa dla Polski” z listopada 2020; materiały własne autorki.
W
Więcej publicystyki na portalu www.biznesistyl.pl
ZNANI z Podkarpacia
Profesor Karol Olszewski To on wykonał pierwsze w Polsce zdjęcia rentgenowskie Wieś Broniszów w gminie Wielopole Skrzyńskie – miejsce urodzin Karola Stanisława Olszewskiego (1846-1915), wybitnego chemika, naukowca światowej sławy, kandydata do Nagrody Nobla. Wydaje się, iż jest to postać znana. Tymczasem nieoczekiwanie okazało się, że to on wykonał pierwsze w Polsce zdjęcia rentgenowskie. Mówi o tym prof. Andrzej Urbanik, radiolog i historyk radiologii, wykładowca Uniwersytetów: Jagiellońskiego i Rzeszowskiego.
Tekst Antoni Adamski Fotografie Archiwum Katedry Radiologii Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego
N
iewiele w Broniszowie pozostało dziś śladów po wielkim uczonym. Z powierzchni ziemi znikł stary dwór, pochodzący jeszcze z przełomu XVIII i XIX wieku. Był to skromny, parterowy budynek z czterospadowym dachem, z wychodzącą na stary park przeszkloną werandą i drewnianym gankiem. Powyżej dworu na trawiastym stoku zachowały się – podobnie jak we dworze w Iwoniczu – zarysy dawnych umocnień ziemnych. Otaczać miały obronny dwór lub gródek pochodzący z czasów średniowiecza. Wieś – jedna z najstarszych w regionie – wzmiankowana jest już w roku 1252.
84
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
Na początku XIX w. dwór należał do rodziny Gruszczyńskich, którzy ok. 1840 r. oddali go w dzierżawę młodemu, energicznemu zarządcy – Janowi Olszewskiemu. W styczniu 1846 r. jego żona urodziła syna Karola. W miesiąc później wybuchła krwawa rabacja galicyjska. Ostrzeżony Jan Olszewski, który na co dzień pomagał okolicznym chłopom, nie chciał wierzyć, że jego dwór także stanie się obiektem ataku buntowników. Wtargnięcie tłumu, który wcześniej dokonał rzezi i spustoszył Brzeziny oraz Wielopole Skrzyńskie, było dla niego kompletnym zaskoczeniem. Zdążył tylko porwać do sań becik, w który okutany
ZNANI z Podkarpacia
Pracownia profesora Olszewskiego.
był miesięczny niemowlak, i odjechać. W tym czasie roz- Katedrą Chemii. W 1891 r. został profesorem zwyczajpoczęło się rabowanie dworu. Zabity został stary dziedzic nym. Trudno wymienić wszystkie dziedziny, którymi Gruszczyński. Poturbowana została matka Karola – Anna się zajmował. Przeprowadzał analizy wód studziennych, ze Zwolińskich, która jednak ocalała. rzecznych i mineralnych z Krakowa Jan Olszewski pędził przez wieś. Na [był nawet członkiem Komisji Wozakręcie dziecko wypadło z sań w głędociągowej Rady Miejskiej], Rabboki śnieg. Uciekający nawet tego nie ki, Muszyny, Krynicy i Głębokiego. zauważył. Później musiał zatrzymać Badał właściwości ciał w niskich się na zabarykadowanej przez chłotemperaturach, uzyskując w czasie pów drodze. Były to ostatnie chwile swoich doświadczeń najniższy możjego życia. Z zasadzki wypadli bunliwy wskaźnik: minus 225 stopni C. townicy, którzy krwawo rozprawili Założył pierwsze na świecie laborasię nie tylko z Janem Olszewskim, torium kriogeniczne. Z tego powodu lecz także z jego trzema oficjalistaKraków został żartobliwie nazwany mi oraz ekonomem. Dziecko ocalało: „biegunem zimna”. W 1883 r. wraz płaczącego Karola wyciągnęły z zaspy z prof. Zygmuntem Wróblewskim, przechodzące kobiety i oddały matce. jako pierwsi skroplili tlen, azot i tlenek węgla. Później obaj uczeni zestaarol uczęszczał do gimnazjum lili także dwutlenek węgla i metanol. w Nowym Sączu. Przerwał Po śmierci prof. Zygmunta Wróbnaukę na wieść o wybuchu lewskiego, prof. Karol Olszewski powstania w 1863 r. Nie dane mu było Pierwsze polskie stał się międzynarodowym autorytewziąć udziału w walce: aresztowany zdjęcie rentgenowskie tem w dziedzinie niskich temperatur w czasie nielegalnego przekraczania – ręka dr. Estreichera. i skraplania gazów. W 1894 r. dwom granicy, został wtrącony do więzienia angielskim uczonym udało się odkryć św. Michała w Krakowie. Po wyjściu argon – nowy składnik powietrza. Jekontynuował naukę w Tarnowie, gdzie zdał maturę w 1866 r. Później studiował fizykę i chemię na den z nich, prof. William Ramsay, wysłał do Krakowa Uniwersytecie Jagiellońskim, a dzięki stypendium konty- rurkę szklaną napełnioną tym gazem. Olszewskiemu udanuował naukę na Uniwersytecie w Heidelbergu. Otrzymał ło się nie tylko argon skroplić, lecz także zestalić. Mało tam tytuł doktora filozofii. znanym jest fakt, iż Olszewski był zapalonym hodowcą Po powrocie do Krakowa został asystentem prof. chryzantem, którym poświęcił osobną książkę. Kwiaty Emiliana Czyrniańskiego i obronił pracę habilitacyj- przez niego wyhodowane były prezentowane na wielu ną. Otrzymał tytuł profesora nadzwyczajnego, kierował krajowych i międzynarodowych wystawach.
K
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
85
ZNANI z Podkarpacia W znanym i cenionym Polskim Słowniku Biograficznym PAN hasło na temat prof. Karola Olszewskiego nie podaje, iż zajmował się on także radiologią i wykonał pierwsze w Polsce zdjęcie rentgenowskie. Mówi o tym prof. Andrzej Urbanik, radiolog i historyk radiologii, wykładowca Uniwersytetów Jagiellońskiego i Rzeszowskiego: – Wiek XIX, zwany „wiekiem pary i elektryczności”, radykalnie zmienił ówczesny świat. Nastąpił niezwykły rozwój nauki i techniki, co zmieniło życie codzienne. 8 listopada 1895 roku niemiecki fizyk, profesor Wilhelm Konrad Roentgen, odkrył nowy rodzaj promieniowania (nazwał je promieniami X), które pozwoliło w bezinwazyjny sposób obrazować wnętrze ciała ludzkiego. Było to jedno z najważniejszych odkryć w medycynie, które całkowicie ją zmieniło i pchnęło na nowe tory. Świat dowiedział się o tym odkryciu z artykułu, jaki ukazał się wiedeńskim dzienniku „Die Presse” z 5 stycznia 1896 roku. Roentgen opisał swoje odkrycie w bardzo prosty sposób. Co więcej, elementy, które umożliwiały zmontowanie zestawu do wykonania zdjęć rentgenowskich, były ogólnie dostępne. Gdy więc sensacyjna informacja rozeszła się po świecie, od razu zaczęto powtarzać eksperyment Roentgena. Tak narodziła się radiologia. 1995 roku, w 100-lecie wielkiego odkrycia, w większości krajów wydano opracowania historyczne opisujące rozwój radiologii. Tak stało się również w Polsce, a osobą, dzięki której powstało takie wydawnictwo, był profesor Stanisław Leszczyński z Warszawy. Zwrócił się on do ośrodków akademickich w Polsce z prośbą o przesłanie materiałów źródłowych. W tamtym czasie uważano, że pierwsze polskie badanie radiologiczne wykonał 7 lutego 1896 roku chirurg, profesor UJ, Alfred Obaliński. Wkrótce jednak stwierdzono, że zdjęcia rentge-
W
Rekonstrukcja aparatu prof. Olszewskiego.
86
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
nowskie zrobiono już wcześniej, 25 stycznia, w Warszawie. Postanowiłem więc dotrzeć do materiałów źródłowych, aby wyjaśnić sprawę początków radiologii w Krakowie. Razem z moim asystentem, dr. Robertem Chrzanem, dokonaliśmy przeglądu zawartości czasopism, jakie ukazywały się w Krakowie w tamtym czasie. Rezultaty przerosły moje najśmielsze oczekiwania. Okazało się, że już 8 stycznia w krakowskim dzienniku „Czas” podano informacje o odkryciu Roentgena, a 21 stycznia poinformowano o serii zdjęć rentgenowskich, które wykonał… profesor Karol Olszewski. Co więcej, okazało się, że profesor Obaliński jedynie zlecił zrobienie badania radiologicznego pacjenta z urazem łokcia, a procedurę zrealizował … także profesor Olszewski ze swoimi asystentami. tało się jasne, że pionierem polskiej radiologii jest profesor Karol Olszewski. Nieporozumienie dotyczące autorstwa zdjęcia rentgenowskiego łokcia wzięło się stąd, że badanie to opisał 22 lutego 1896 roku prof. Obaliński w „Przeglądzie Lekarskim”. Był to pierwszy polski naukowy artykuł z dziedziny radiologii. Ustaliłem, że pierwsze zdjęcia zostały wykonane w okresie między 8 a 20 stycznia, bo – jak zanotował Edward Drozdowski, asystent prof. Olszewskiego – stało się to „bezpośrednio po odkryciu promieni, a parę dni po ogłoszeniu tego faktu przez pisma codzienne”. Dalsze poszukiwania zaprowadziły mnie do Muzeum Uniwersytetu Jagiellońskiego. Wielką pomoc okazała pani dr Ewa Wyka. Dzięki niej udało się znaleźć oryginalne fotografie z badań rentgenowskich Olszewskiego, z opisami okoliczności ich wykonania. Udało się również znaleźć elementy z tamtych czasów, takie, jakich używał Olszewski. Natrafiliśmy nawet na rysunek przedstawiający rurkę Pluckera użytą w krakowskich eksperymentach. To wszystko pozwoliło wykonać rekonstrukcję rentgenowskiego zestawu Olszewskiego. Eksponat ten był główną atrakcją na jubileuszowej wystawie zorganizowanej przez Katedrę Radiologii Collegium Medicum UJ oraz Muzeum UJ w 1996 roku, w stulecie polskiej radiologii. Kolejna rekonstrukcja była eksponowana w czasie 41. Zjazdu Polskiego Lekarskiego Towarzystwa Radiologicznego, który odbył się w 2016 r. w Krakowie. Zebrane dane pozwoliły na jednoznaczne wykazanie pionierskiej roli profesora Karola Olszewskiego dla polskiej radiologii. Upoważniło to nas do uczczenia tego faktu poprzez ufundowanie dwóch pamiątkowych tablic. Pierwsza zawisła 1 czerwca 2016 roku w Krakowie na budynku, w którym znajdowała się pracownia prof. Olszewskiego, gdzie wykonał pierwsze badania rentgenowskie. Kolejną odsłonięto 21 stycznia 2021 roku w Szkole Podstawowej im. Olszewskiego w Broniszowie, w miejscowości, w której urodził się wielki uczony.
S
ZNANI z Podkarpacia
W
róćmy do pierwszych zdjęć rentgenowskich profesora Olszewskiego. W muzeum Uniwersytetu Jagiellońskiego zachowała się fotografia jaszczurki z brązu, na której odwrocie znajduje się komentarz: „Pierwsza fotografia rentgenowska, robiona w Polsce w ogóle, a w szczególności w Krakowie, przez prof. Olszewskiego w r. 1895/6 [autor miał na myśli rok akademicki – przyp. autora]. Był to przycisk brązowy w kształcie jaszczurki fotografowanej na wskroś deski drewnianej, przy użyciu zwykłej rurki Pluckerowskiej, silnie ewakuowanej”. Kolejna fotografia rentgenowska przedstawiała rękę asystenta Olszewskiego, Tadeusza Estreichera, z pierścionkami na palcach. W odręcznym opisie, sporządzonym na odwrocie tej fotografii, znajduje się szkic rurki, za pomocą której uzyskano promienie X oraz tekst napisany przez Estreichera: „Jedna z pierwszych w Krakowie prób fotografii rentgenowskich. Ręka Tadeusza Estreichera, z pierścionkami prof. Olszewskiego. Zdjęcie dokonane w początku 1896; ekspozycja trwała około pięciu kwadransów, za pomocą zwykłej rurki o katodzie płaskiej; rurka była połączona na stałe z pompką rtęciową Geisslerowską nader starego i niedołężnego systemu, gdyż w innych warunkach nie było trwałe. Rurka była b. prymitywna, roboty mechanika uniwersyteckiego, Grodziskiego”. Zachował się także komentarz Edwarda Drozdowskiego do tego badania: „To zdjęcie Roentgena zrobił Olszewski bezpośrednio po odkryciu promieni, a parę dni po ogłoszeniu tego faktu przez pisma codzienne. Sporządził mianowicie rurkę Roentgena oczywiście bardzo prymitywną i zasilając ją prądem elektr. z induktora niedużego, jaki był pod ręką, eksperymentował kilka godzin. Podczas tego pompowało się powietrze poprawiając ssącą się próżnię pompą Toeplera”. łaśnie te badania zostały opisane w dzienniku „Czas” z 21 stycznia 1896 r. W notatce można przeczytać, że „Doświadczenia Roentgena nad fotografowaniem metali na wskroś ciał nieprzeźroczystych jak na przykład drzewo, powtarzane były i na naszym Uniwersytecie, w Zakładzie Chemicznym przez prof. Olszewskiego. (...) Płytka fotograficzna, znajdująca się w zamkniętej kasetce, na której spoczywało jeszcze masywne drewniane pudełko z ciężarkami mosiężnymi i platynowymi, została wsunięta, a cały ten pakunek został wystawiony na działanie promieni powyżej opisanego aparatu; po długiej (blisko dwugodzinnej) expozycyi wywołał prof. Olszewski na kliszy obraz, który choć słaby, rzeczywiście wystąpił. Znacznie lepiej wypadła fotografia przycisku brązowego, w kształcie jaszczurki… obraz wypadł zupełnie dobrze, tak, że widać każdy palec u nogi, rozczłonkowanie ogona itd.”. Pierwsze badania Olszewskiego miały charakter eksperymentalny – chodziło o powtórzenie doświadczenia Roentgena. Wkrótce Olszewski zastosował promienie X w praktyce klinicznej, także pierwszy raz na ziemiach polskich. Na oddział chirurgii Szpitala św. Łazarza w Krakowie, którego ordynatorem był profesor Alfred Obaliński, zgłosił się bowiem pacjent z silnym obrzękiem lewego
W
stawu łokciowego po urazie. W celu ustalenia przyczyny, Obaliński zwrócił się do Olszewskiego z prośbą o wykonanie badania rentgenowskiego. Zostało ono przeprowadzone 7 lutego. By wybrać optymalne warunki badania, najpierw wykonano próbne zdjęcie stawu łokciowego u zdrowego osobnika. Po stwierdzeniu, że aby otrzymać obraz, należy wykonać 2,5-godzinną ekspozycję, zrobiono zdjęcie u pacjenta, na którym stwierdzono zwichnięcia stawu łokciowego. Tadeusz Estreicher na odwrocie tej fotografii napisał: „Jest to pierwsza w Krakowie i całej Polsce fotografia rentgenowska do celów klinicznych zrobiona w I Zakładzie Chemicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego, w początku roku 1896”, a następnie tak opisał to historyczne badanie: „zdjęcie trwało siedem kwadransów; ręka nieszczęśliwego objektu (experimentum in anima viti) była za pomocą opasek z blachy przyśrubowana do stołu i w ten sposób unieruchomiona. Z powodu nie istnienia w owym czasie specjalnych rurek rentgenowskich do prześwietlania, używano rurki bardzo prymitywnej, z katodą okrągłą płaską; rurka ta była połączona z pompą rtęciową Geisslera i to bardzo starego systemu (rezerwuar szklany a kurek metalowy) wypożyczoną z Zakładu Fizycznego i podczas zdjęcia musiał ją piszący to systematycznie i stale wypompowywać, inaczej ciśnienie wciąż wzrastało i promienie Roentgena ustawały”. O powyższym wydarzeniu doniósł krakowski „Czas” 11 lutego 1896 r, a Karol Olszewski wyniki przeprowadzonego badania, a także rezultaty całomiesięcznych eksperymentów z promieniami X przedstawił 11 lutego 1896 r. na posiedzeniu Towarzystwa Przyjaciół im. Kopernika w sali Zakładu Chemicznego UJ. Od tamtych dni historia polskiej radiologii potoczyła się już wartko. Co więcej, Polacy przyczynili się do rozwoju radiologii światowej. Można o tym przeczytać w książce „Radiologia Polska w XIX i XX wieku” (w serwisie www.inforadiologia.pl – w dziale Historia, można znaleźć bezpłatny dostęp do tej książki). Pisząc tekst korzystałem z portali internetowych „Nowego Podkarpacia” oraz inforadiologia.pl.
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
87
Maj 1956, ogród przy ul. Grottgera w Rzeszowie. Od lewej: Andrzej Ciepliński, Tadeusz Bieda, Jerzy Klus.
Rzeszowskie ślady Andrzej, syn płk. Cieplińskiego, myślał, że ojciec wróci
Ogród znajdował się w miejscu dworca PKS przy ul. Grottgera w Rzeszowie. Od ulicy stał dom, ciasny od dokwaterowanych po wojnie lokatorów, z tyłu zielony azyl. Kryjąc się między jego drzewami, czołgając w gęstej trawie, Jurek i Andrzej bawili się w partyzantów i Niemców, w Indian i kowbojów. Jurek słyszał od dorosłych, że ojciec Andrzeja został zamordowany, ale że to tajemnica, o której z nikim nie wolno rozmawiać. Andrzej długo wierzył, że Łukasz Ciepliński jednak żyje i jeszcze w 1957 roku, mając 10 lat, napisał modlitwę, w której prosił o szczęśliwy powrót taty do domu. Tekst Alina Bosak Fotografie Archiwum Jerzego Klusa – Mieszkaliśmy wtedy przy ul. Grottgera – wspomina Jerzy Klus z Rzeszowa, który Andrzeja Cieplińskiego, syna płk. Łukasza Cieplińskiego, znał od najmłodszych lat. Była połowa lat 50. XX wieku. Dom Klusów stał tam, gdzie dziś pasażerowie czekają na podjeżdżające do dworcowych stanowisk autobusy. Brama na posesję znajdowała się vis a vis bramy kamienicy oznaczonej dziś numerem 6. Dom, któ-
88
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
rego dwie części łączyła długa sień, stał od ulicy. Za nim mieścił się duży ogród oddzielony murem od terenów PKP i torów kolejowych. Działka z jednej strony sąsiadowała z bazą towarową PKS, z drugiej ze składem mebli. Dom składał się z ośmiu izb, które zajmowali: Jerzy z rodzicami i rodzeństwem, jego dwie ciotki i stryj, oraz dokwaterowani przez zarząd komunalny lokatorzy.
HISTORIA prawy o życiu Jadwigi Cieplińskiej – Elżbieta Jakimek-Zapart – pisze, że „trudno powiedzieć, czy i kiedy rodzina otrzymała oficjalną informację o wykonaniu wyroku w dniu 1 marca 1951 r. Nawet jeżeli stało się to niedługo po śmierci Łukasza Cieplińskiego, Jadwiga odsuwała od siebie myśl, że mąż nie żyje. Przez wiele lat starała się żyć w przeświadczeniu, że może odbywa długoletnią karę w więzieniu lub został wywieziony do łagrów do ZSRR (…). Wszystko wskazuje, że długo utrzymywała w tym przekonaniu syna, bo dorastający Andrzej jako dziesięciolatek w lutym 1957 r. ułożył modlitwę w formie listu, w którym pisał: „Jezu, Matko Najświętsza zlituj się nade mną i moją mamusią. Ja przysięgam Ci ile razy będę przechodził koło waszych statuł, Kościołów czy obrazów zawsze będę się żegnał. Wierzę, że masz tę moc żebyś mnie wróciła Tatusia.” Z czasem do rodziny dotarły grypsy pisane przed śmiercią przez Łukasza Cieplińskiego. Okrutna prawda o strzale w tył głowy i metodzie katyńskiej również. – Andrzej o ojcu nie mówił. Tylko raz usłyszałem, jak cicho oskarżył: „Ale oni są źli, skoro zamordowali mi tatusia” – wspomina Jerzy Klus. – Wiedzieliśmy, co się stało z Łukaszem Cieplińskim. To był głośny proces. Pamiętam od najmłodszego dziecka, że w moim domu się mówiło, iż ojca Andrzejka zamordowali komuniści i że to był wyrok wykonany strzałem w tył głowy. Kim była Jadwiga, nie wszyscy wiedzieli, bo przecież z płk. Cieplińskim mieszkała wcześniej gdzie indziej. A ci, którzy wiedzieli, to jej sprzyjali. mieszkaniu z Cieplińskimi mieszkała też Maria Dzierżyńska, kuzynka Jadwigi, niegdyś działaczka WiN. – Pamiętam, jak pewnego razu, usłyszawszy w radiu jakieś kłamstwa na temat „bandytów” z WiN, wpadła do pokoju Cieplińskich krzycząc: „jak oni mogą tak kłamać, gdy żyją jeszcze ludzie, którzy doskonale pamiętają, jak było naprawdę!” – wspomina Jerzy. – W szkole nigdy nie usłyszałem nazwy WiN. Zawsze tylko: bandyci, bandyci, bandyci. Już nie wiadomo było, kiedy w gazetach piszą o prawdziwych bandytach, a kiedy o antykomunistycznym podziemiu. Panował ogólny strach. Kiedy podczas zabawy któryś z nas krzyknął na „Indianina” – „ty czerwony diable”, dorośli zaraz upominali: „Cicho, bo jeszcze jakiś ubek usłyszy”. A rodzinę Cieplińskich dobrze przecież znali. Zresztą myśmy się też bali. Kiedyś ojciec wysłał list za granicę. Zaczęli go za to wzywać na UB. Ubek zawsze podczas przesłuchania wyciągał pistolet i kładł na stole. Także wtedy, kiedy przyszedł do nas do domu, bawił się bronią. – Zarówno Jadwiga, jak i jej matka, bardzo kochały swojego Alusia i chyba nadmiernie go rozpieszczały. Gdy był młodszy, spacerując z nim podczas chłodniejszych dni, ubierały go w sweterki-płaszczyki wykonane na drutach przez panią Wisię – wspomina Jerzy Klus. – Często chorował i był jak na swój wiek niezwykle spokojny i poważny.
Od lewej chłopcy: Andrzej Ciepliński i Jerzy Klus, z nimi (od lewej): Jadwiga Cieplińska i Maria Klus – ciotka Jerzego. Wrzesień 1955.
Ł
ukasz był od Jadwigi pięć lat młodszy. Nie przeszkodziło to, by znajomość przerodziła się w głębsze uczucie. Pobrali się 5 sierpnia 1945 roku, kiedy dla wielu wojna już się skończyła. Ale nie dla ppłk. Łukasza Cieplińskiego, który jako oficer antykomunistycznego podziemia był poszukiwany. Dwa miesiące po „wyzwoleniu” Rzeszowa, w nocy z 7 na 8 października 1944 roku, dowodził nieudaną akcją rozbicia więzienia na zamku, gdzie trzymano m.in. schwytanych żołnierzy AK. Ślub z Jadwigą odbył się potajemnie. W kościele w Staromieściu udzielił go ks. Józef Czyż. Miesiąc później założona została tajna organizacja Wolność i Niezawisłość, do której Ciepliński wstąpił. Małżeństwo przeprowadziło się wkrótce na Śląsk, gdzie ślad próbowało zgubić wielu wówczas konspiratorów. W Zabrzu Ciepliński otworzył sklep galanteryjny, by pod przykrywką podróży w interesach, nadal prowadzić działalność konspiracyjną. Andrzej, ich wyczekiwane dziecko (Jadwiga wcześniej dwa razy poroniła), przyszedł na świat na początku 1947 roku. W tym samym czasie Łukasz Ciepliński stworzył i stanął na czele IV Zarządu Głównego WiN. Ojcostwem cieszył się przez osiem miesięcy. 28 listopada 1947 roku został aresztowany i syna zobaczył jeszcze tylko jeden raz, po trzech latach, w październiku 1950 roku, w sali sądowej, kiedy wydawano na niego pięciokrotny wyrok śmierci. Jadwiga podnosiła synka wysoko, aby Łukasz mógł go zobaczyć. Z rozprawy prawie nic nie pamiętała. Tylko łzy.
Powrót do Rzeszowa Jadwiga z Andrzejem na proces pojechała z Rzeszowa. Po aresztowaniu Łukasza wróciła z synkiem do matki, która w tym czasie mieszkała z rodziną swojej siostry przy ul. Turkienicza 14 (obecnie ks. Jałowego). To właśnie tu w latach 50. Andrzejka odwiedzał Jerzy Klus. Autorka roz-
W
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
89
HISTORIA Okrągła sylwetka zdawała się sugerować, że rodzinie bardzo dobrze się powodzi, tymczasem sytuacja materialna rodziny była trudna. Jadwiga wyprzedawała meble, aby mieć na życie. Sprzedała też męski rower, na którym Andrzej czasami jeździł. W młodości ona też często chorowała i edukację skończyła na szkole średniej. Słaba kondycja fizyczna, a zarazem to, że po 1947 roku nikt nie chciał żony „wyklętego” zatrudnić, sprawiły, że nie pracowała zawodowo. Dorabiała, dając lekcje gry na pianinie i robiąc swetry na drutach. W najtrudniejszym okresie finansowo pomagał jej brat Stefan, rodzina męża. erzy Klus opowiada, że Andrzej Ciepliński był wszechstronnie uzdolniony. Już jako kilkulatek interesował się fotografią, Jerzy Klus i Andrzej Ciepliński w ogrodzie miał zacięcie majsterkowicza i wymyślał różne przy ul. Grottgera, wrzesień 1955. techniczne rozwiązania. Na studiach zaimponował kolegom wykuwając świecznik, a nawet formując szkło. Od dziecka pisał też wiersze i potrafił je pięknie recytować. Nauczycielki przez to często nowotwór. Zmarł 23 grudnia 1972 roku. Wcześniej bardzo angażowały go do szkolnych akademii. Miał świetną pa- cierpiał. Dawki morfiny nie wystarczały. Jadwiga Cieplińska mięć. Na studiach zazdrościło mu jej wielu kolegów. momentami nie miała siły wchodzić do pokoju, w którym W latach 60. przyjaźń Andrzeja i Jerzego rozluź- umierał. Czoła chorobie stawiała Magdalena. Po śmierci Anniła się. Rodzina Jurka musiała przeprowadzić się na drzeja, nawet kiedy z czasem wyszła z mąż po raz drugi, na ul. Obrońców Stalingradu (obecnie Hetmańską), ponie- zawsze pozostała w bliskich relacjach z teściową. Jadwigę waż w 1962 roku działka z domem rodzinnym Klusów do śmierci otaczała też życzliwość sąsiadów, odwiedzało ją została przejęta z powodu budowy dworca PKS. Chłopcy wiele osób. Także Franciszek Kotula, gdy przygotowywał poszli też do różnych szkół średnich. Andrzej do LO nr 2, książkę „Tamten Rzeszów”. a Jerzy do LO nr 1. – Odwiedzałem wprawdzie Andrzeja Jadwiga dożyła 81 lat. Zmarła 16 stycznia 1990 roku. w domu, ale znacznie rzadziej. Andrzej starał się poma- Wyrok śmierci na jej mężu Sąd Warszawskiego Okręgu gać finansowo matce. Udzielał korepetycji, a od połowy Wojskowego unieważnił dwa lata później, we wrześniu lat 60., jako jeden z pierwszych fotografów-amatorów 1992 roku. w Rzeszowie, wykonywał odpłatnie zdjęcia kolorowe. 2011 roku dzień 1 marca został ustanowiony Ciemnię fotograficzną urządził w małej wnęce w mieszNarodowym Dniem Pamięci Żołnierzy Wyklękaniu przy ul. Turkienicza. Jego koleżanka z II LO mówitych, w rocznicę wykonania wyroku śmierci ła mi, że Andrzej często bywał głodny. Zauważył to jeden na siedmiu członkach IV Zarządu Głównego Zrzeszenia z nauczycieli i wspomagał go, przynosząc mu do szkoły „Wolność i Niezawisłość”, w tym na Łukaszu Cieplińskim. drugie śniadania – mówi Jerzy Klus. W 2013 roku Łukasz Ciepliński został mianowany pośmiertnie pułkownikiem. W tym samym roku, 17 listopada, Magdalena i Andrzej Cieplińscy kilka dni przed setną rocznicą jego urodzin, w Rzeszowie został odsłonięty Pomnik Żołnierzy Wyklętych projektu Przyszłą żonę Andrzej poznał niedługo po maturze, prof. Karola Badyny, którego główną część stanowi mow 1966 roku, podczas pobytu w sanatorium w Kamieniu Po- nument upamiętniający postać Cieplińskiego. Obok niego morskim, kiedy pojechał zwiedzać wystawę w tamtejszym stoją popiersia sześciu straconych z nim 1 marca 1951 roku muzeum. Magdalena Czarnecka, studentka historii sztuki na członków WiN. – Byłem w komitecie budowy tego pomnika. Na roczniUAM w Poznaniu, oprowadziła go po niej. Spodobała się i tak to się zaczęło. Pobrali się w kwietniu 1971 roku, po pię- cę 1 marca pod niego nie chodzę. Lubię zajrzeć tam w zwyciu latach znajomości. Andrzej kontynuował wtedy jeszcze kły dzień – przyznaje przyjaciel z dzieciństwa syna płk. Łustudia (zaczął je na wydziale elektrycznym Wyższej Szkoły kasza Cieplińskiego. Inżynierskiej w Rzeszowie, a potem przeniósł się na wycho wanie techniczne na WSP w Rzeszowie). Magdalena miała *** pracować w muzeum łańcuckim, ale kiedy zmieniła nazwisko na Ciepliński, oferta pracy stała się nieaktualna. Dzięki Pisząc artykuł korzystałam m.in. ze spisanych wspopomocy sąsiadki Cieplińskich, udało się jej jednak dostać mnień Jerzego Klusa oraz eseju Elżbiety Jakimek-Zapart etat w bibliotece rzeszowskiej WSP. Bardzo szybko musiała „Ty jedna wybaczysz mi wszystko. Ciche życie Jadwigi zmierzyć się z osobistym dramatem – Andrzej zachorował na Cieplińskiej” (Kwartalnik „Wyklęci” nr 1 (9)/2018).
J
W
90
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
HISTORIA Rzeszowa
Kamienica przy ulicy 3 Maja 2 z księgarnią Uzarskiego w 1938 roku.
Rzeszowska księgarnia w tym samym miejscu od 200 lat
Jan Andrzej Pelar, twórca pierwszej księgarni w Rzeszowie.
Księgarnia Epoka przy ul. 3 Maja 2 to kultowe miejsce dla wielu pokoleń rzeszowian. W czasach, gdy książka była luksusem, to właśnie tutaj można było kupić lub wypożyczyć najnowsze i najbardziej popularne tytuły. Początki księgarni sięgają aż 1848 roku, gdy Jan Andrzej Pelar – młody księgarz ze Lwowa i Stanisławowa, postanowił otworzyć w Rzeszowie własną działalność księgarsko-wydawniczą. Trafił na podatny grunt. W prowincjonalnym mieście nie było księgarni, zaś klientów – jak się później okazało – sporo.
Tekst Katarzyna Grzebyk Fotografie Tadeusz Poźniak, archiwum Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki w Rzeszowie
92
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
Henryk Czerny, drugi właściciel rzeszowskiej księgarni.
HISTORIA Rzeszowa
Współczesny wygląd kamienicy przy ulicy 3 Maja 2.
Z
ałożyciel pierwszej rzeszowskiej księgarni Jan Andrzej Pelar (Johan Pelar) urodził się 18 sierpnia 1822 roku we wsi Bobrek koło Cieszyna w protestanckiej rodzinie ubogiego rolnika i organisty miejscowego zboru. Od 1828 do 1836 r. był uczniem Gimnazjum Ewangelickiego w Cieszynie. Następnie trafił na praktykę zawodową do księgarni Jana Milikowskiego we Lwowie. Był to znany w całej Galicji, pochodzący z Zaolzia księgarz (to on zaproponował Adamowi Mickiewiczowi wydanie „Pana Tadeusza” za 2 tys. franków, choć poemat nie był jeszcze gotowy. Do transakcji jednak nie doszło – przyp. red.), który obdarowywał swoimi książkami m.in. bibliotekę gimnazjum ewangelickiego i Czytelni Ludowej w Cieszynie oraz przyjmował tamtejszą młodzież na praktyki. Pierwsza księgarnia w prowincjonalnym Rzeszowie W wieku 18 lat Jan Andrzej Pelar został kierownikiem filii księgarskiej Milikowskiego w Stanisławowie. W 1843 r. rozpoczął studia handlowe na Oddziale Handlu Instytu-
tu Politechnicznego w Wiedniu, a po ich ukończeniu powrócił do Milikowskiego, do zawodu księgarza. Mając już kilkuletnią praktykę w zawodzie oraz odpowiednie wykształcenie, marzył o uruchomieniu własnego biznesu w Stanisławowie. Po nieudanych próbach otrzymania tamże koncesji, jego uwagę zwrócił Rzeszów. Prowincjonalne miasto, w którym nie było księgarni, więc idealne, by robić tu interesy. Władze Rzeszowa koncesję na księgarnię przyznały Pelarowi w maju 1848 roku, ale otworzył ją dopiero 1 grudnia tego samego roku. Zatrudnił w niej zarządcę, sam zaś nadal próbował uruchomić interes w Stanisławowie i Krakowie. Niestety, osoby zarządzające księgarnią w Rzeszowie nie wywiązywały się z tego zadania do tego stopnia, że włodarze miasta nakazali zatrudnienie wykwalifikowanego księgarza pod groźbą utraty koncesji. Pelar, nie mając możliwości robienia interesów w Stanisławowie, postanowił przeprowadzić się do Rzeszowa. Przybył tu w 1854 roku z żoną Wilhelminą. Dzięki tej decyzji księgarnia nie tylko przetrwała, ale wkrótce stała się ważnym miejscem dla mieszkańców Rzeszowa i okolic.
Więcej publicystyki na portalu www.biznesistyl.pl
W
tym samym czasie bracia Jan i Paweł Jeleniowie, koledzy po fachu Jana Andrzeja Pelara, którzy również praktykowali u Milikowskiego, prowadzili księgarnię w Przemyślu. W roku 1846 otworzył ją Jan Jeleń, zaś w 1849 roku dołączył do niego brat Paweł. Przez lata działali pod nazwą „Bracia Jeleniowie”, zapewniając mieszkańcom Przemyśla i okolic możliwość zakupu interesujących tytułów książkowych. Czy Jeleniowie i Pelar współpracowali czy też raczej rywalizowali, nie wiadomo niemniej wydaje się prawdopodobne, że będąc uczniami Milikowskiego, absolwentami tej samej szkoły oraz przedsiębiorcami w tej samej branży w Galicji, musieli się znać i obserwować rozwój księgarstwa na własnym terenie. Wypożyczalnia i drukarnia u Pelara Już w rok po osiedleniu się w Rzeszowie, Pelar otworzył przy księgarni wypożyczalnię książek. Czytelnicy opłacali abonament, wypożyczali książki na miejscu lub odbierali przesyłki pocztowe. Rzeszowianie mieli do dyspozycji najnowsze i najlepsze pozycje książkowe i czasopisma. Kolejny rok działalności Pelara zaowocował uruchomieniem drukarni. W 1856 r. odkupił dom i firmę drukarską Franciszka Skielskiego. Z czasem stała się ona jedną z najlepszych w Galicji. Wychodziły z niej publikacje o treści religijnej, rozmaite formularze, blankiety i drobne druki dla różnych instytucji państwowych i samorządowych, skupionych na terenie Rzeszowa i w jego okolicach. Pelar drukował tu dzieła nakładowe własnej księgarni, jak również od klientów. pośród licznych tytułów, jakie wyszły drukiem Pelara, wymienić należy chociażby Kalendarz podręczny świąt pańskich obrządku rzymsk.-katol. z tablicą świąt ruchomych czy Ministrantura, czyli sposób służenia do mszy św. Zdarzały się też publikacje innego rodzaju, na przykład Skazówka, czyli łatwy sposób nauczania dzieci czytać (1857 r.), O łaźni parowej. W krótkości zebrane uwagi dla tych, którzy takowej z korzyścią chcą używać, podług własnych i innych spostrzeżeń napisał Józef Starkel (1858 r.). W 1866 roku z rzeszowskiej drukarni wyszła niezwykła publikacja autorstwa J. Bobreckiego Książka kucharska, czyli jasna i dokładna nauka sporządzania potraw mięsnych i postnych, zawierająca znaczny zbiór niezawodnych przepisów…, najstarsza galicyjska książka kucharska, zawierająca zbiór zasad i przepisów kuchni regionalnej, do której jeszcze dziś odwołują się niektórzy szefowie kuchni. Był to trzeci druk tejże książki (pierwszy i drugi ukazał się bezimiennie we Lwowie w pierwszej poł. XIX w.). Pelar był także wydawcą czasopism. Od 1 stycznia 1883 roku wydawał własnym nakładem pierwsze czasopisma rzeszowskie: „Przegląd Rzeszowski” i „Kuryer Rzeszowski”, które wychodziły na przemian co dwa tygodnie. Ponadto uczył zawodu młodych adeptów księgarstwa. Jan Andrzej Pelar, prowadząc liczący się w środowisku biznes księgarsko-wydawniczy, był zapewne postacią szanowaną i zacną. Świadczą o tym rozmaite funkcje i godności honorowe, jakie pełnił. Był członkiem Rady Miejskiej,
S
94
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
Rady Powiatowej, Wydziału i Dyrekcji Kasy Oszczędności, asesorem Sądu Handlowego, asesorem Banku Austriacko-Węgierskiego. Angażował się też w działalność Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych w Krakowie i był członkiem Towarzystwa Naukowego Krakowskiego. Księgarnia w rękach Czernego i Uzarskiego Niestety, Pelarowie nie mieli potomka, któremu mogliby przekazać prężnie działającą firmę. Wybór padł na Henryka Józefa Czernego, kuzyna i ucznia Pelara. Czerny urodził się w 1861 r. w Krakowie. Był absolwentem Gimnazjum św. Anny w Krakowie i Wydziału Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Rzeszowski księgarz przekazał mu firmę formalnie w 1883 roku. Czerny miał wówczas 22 lata, Pelar 61. W 1886 roku Czerny przejął biznes. Pelar zmarł 8 czerwca 1894 roku i został pochowany na Starym Cmentarzu w Rzeszowie. zerny był księgarzem do 1904 roku. Także był postacią szanowaną, o czym świadczą role, jakie pełnił w mieście (rzeszowski radny, członek Rzeszowskiego Oddziału Galicyjskiego Towarzystwa Ochrony Zwierząt, ławnik Trybunału Handlowego w Rzeszowie, członek Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” i Kasynowego, Kółka Literacko-Muzycznego). W 1904 roku ze względów ekonomicznych sprzedał księgarnię Marianowi Matuli, redaktorowi „Kuryera Rzeszowskiego” i „Biblioteki Nowej Uniwersalnej”, uczniowi Jana Andrzeja Pelara. Matula świetnie rozwinął firmę i można przypuszczać, że pod jego skrzydłami księgarnia prosperowałaby znakomicie, gdyby nie jego śmierć w 1905 roku. Potem firmą kierowała jego żona, a następnie Jan Piller, uczeń Pelara. W 1907 roku właścicielką księgarni została Jadwiga Jaroszowa, 57-letnia wdowa po notariuszu z Rawy Ruskiej. Jej zasługą było uruchomienie Biura Dzienników, umożliwiającego zakup prasy galicyjskiej, wiedeńskiej, paryskiej i londyńskiej. Ponadto poszerzyła ofertę księgarni o artykuły biurowe i papiernicze oraz podarunki na różne okazje. Jaroszowa zmarła w 1911 roku, zaś księgarnię nabył Ludwik Bieńkowski, nauczyciel. W 1914 roku nowym właścicielem został Władysław Uzarski (ur. 24 maja 1890 r., absolwent I Gimnazjum w Rzeszowie, student prawa Uniwersytetu Wiedeńskiego, praktykant księgarni w Lipsku). Prawdopodobnie prowadził księgarnię nawet podczas I wojny światowej. Uzarski miał talent przedsiębiorcy – zapewniał klientom wszelkie nowości wydawnicze oraz publikacje cenionych wydawców. Ponadto był żywo zainteresowany propagowaniem czytelnictwa i brał udział w rozmaitych wydarzeniach branżowych. Podczas II wojny światowej księgarnia funkcjonowała w ograniczonym zakresie. Do 1950 roku Uzarski był właścicielem księgarni. Kiedy została znacjonalizowana, został zwykłym pracownikiem. Zmarł w 1967 r. Od 2004 roku w miejscu założonym przez Jana Andrzeja Pelara mieści się księgarnia Epoka, oferująca zarówno nowości wydawnicze beletrystyczne, jak i fachowe publikacje z różnych dziedzin nauki. Dla wielu rzeszowian jest to kultowe miejsce, które znają z czasów dzieciństwa.
C
VIP KULTURA Jan Pastuła.
Jan Pastuła:
Wymyśliłem na wsi galerię jak w Wiedniu Trudno o bardziej wyrafinowane miejsce na Podkarpaciu. W środku lasu, w niepozornych Porębach Kupieńskich pod Kolbuszową, kwitnie awangardowa galeria sztuki. W niej odbywają się wystawy znanych wiedeńskich artystów, wernisaże polskich sław ze szkolnych podręczników. – Nie było sensu robić na wsi galerii jak inne w okolicy – mówi Jan Pastuła. – Ale taką ze sztuką na miarę Warszawy czy Wiednia – jak najbardziej. Wymyśliłem to z Markiem Firkiem przy kawiarnianym stoliku w Krakowie. I chyba się udało. Tekst Alina Bosak Fotografie Tadeusz Poźniak
96
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
P
rzed wernisażem, aby goście nie zbłądzili, Jan ustawia drogowskazy z afiszami. W zwykły, „niewystawowy” dzień jest nieco trudniej. 25 kilometrów od Rzeszowa nawigacja lubi zadrwić z kierowcy i – zamiast elegancką asfaltówką – poprowadzić „na skróty” wertepami przez las. W Porębach Kupieńskich zabudowa jest rozproszona, a oddalone nieco od głównej drogi domy wydają się niczym nie wyróżniać. A jednak, kiedy podjechać bliżej, wiadomo, że cel został osiągnięty. Galeria Sztuki Współczesnej Pastuła wita artystyczną ścianą. Na odpadającym tynku znany wiedeński artysta Siggi Hofer wymalował słowo: PRIVATE. Prywatny. Napis jest do góry nogami. Kojarzy się ze strefą wolności. Goście czują się jak w domu. I z pewnością jest to zasługa gospodarza.
Sprawka Kotuli
K
ocha sztukę. Jan Pastuła, rocznik 1961, przyznaje, że od dziecka było mu z nią po drodze. Jego starszy brat, Wiesław Pastuła, jest rzeźbiarzem. – Dzieli nas tylko rok różnicy, więc trzymaliśmy się razem. Jeździłem do niego, kiedy zamieszkał w internacie Liceum Sztuk Plastycznych w Jarosławiu, i potem do akademika, kiedy został studentem krakowskiej ASP. Maglowałem jego kolegów z historii sztuki. Wiesiek zżymał się: „Chłopie, daj im spokój”. Oni tworzyli, ja dociekałem. Nie złośliwie, po prostu tym żyłem. Dlaczego? – Nie wiem. Po prostu noszę to w sobie. Trudno mówić o tradycjach w rodzinie. Chociaż nie tylko Wiesiek ma talent. Moja młodsza siostra też ukończyła szkołę plastyczną. Ojciec był rzemieślnikiem, ślusarzem, brał się za metaloplastykę. Ale gdybym miał wskazać, co obudziło mój zachwyt, to powiedziałbym, że Franciszek Kotula. Bo ja pochodzę z Głogowa Małopolskiego, a on mieszkał po sąsiedzku. Pięknie opowiadał. Siadałem u niego na progu chałupy i słuchałem. Interesowało mnie wszystko, co mówił o kulturze ludowej, etnografii. Jego dom także robił na mnie, chłopaku z podstawówki, ogromne wrażenie. Wchodziłem jak do muzeum. Nie wiedziałem, na co patrzeć. Wszędzie antyki, obrazy, zabytkowe przedmioty, piękno.
Spotkania z Kotulą, ikoną podkarpackiej etnografii, twórcą dzisiejszego Muzeum Okręgowego w Rzeszowie i autorem kultowych książek o stolicy Podkarpacia dały początek wielkiej fascynacji Jana. Po maturze marzył o historii sztuki. Poszedł jednak na administrację. Studiował ją w rzeszowskiej filii Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej. Życie akademickie Rzeszowa lat 80. pełne było twórczego fermentu. „Solidarność”, NZS. Pachniało wolnością i buntem. Kwitło życie towarzyskie wypełnione dyskusjami o sztuce i literaturze. Spotykali się ludzie z różnych kierunków i uczelni. Jan poznał Magdalenę Rabizo-Birek, Jana Wolskiego i Stanisława Dłuskiego – wtedy studentów polonistyki w Wyższej Szkole Pedagogicznej, późniejszych twórców czasopisma „Fraza”. Zaprzyjaźnił się także z tymi, którzy tworzyli nową awangardę w sztuce – grupę artystyczną Na Drabinie; Krzysztofem Motyką, Antonim Nikielem, Markiem Olszyńskim i Markiem Pokrywką, wraz z Bogumiłem Kołczem, Waldemarem Kordyacznym, Maciejem Majewskim i Bogusławem Tomczakiem. – Te przyjaźnie przetrwały do dzisiaj – mówi twórca galerii w Porębach Kupieńskich. W wiedeńskim atelier mistrza Preloga Wyjechał zaraz po studiach. Do pracy. Do Wiednia. – No więc pracowałem, żeby z czegoś żyć. Sztuka nie
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
97
GALERIA sztuki przestała mnie fascynować. Kiedy mogłem, chodziłem na wernisaże. Szukałem rozmów z artystami. Odkrywali we mnie bratnią duszę. Zapraszali do swoich atelier, a ja ich do Polski. Z czasów studiów miałem dobre kontakty z wieloma galeriami i mogłem pomóc w organizacji wystawy. Pierwszy z zaproszenia skorzystał Franz Wibmer, w 2000 roku. Przełamał lody. Pomógł zdobyć zaufanie innych artystów. Moje wiedeńskie kontakty poszerzały się. Na jednym z wernisaży poznałem prof. Preloga. Od razu polubiliśmy się. Zaprosił mnie do siebie do pracowni i już podczas tej pierwszej wizyty obdarował obrazem. Ja z kolei zorganizowałem dla niego wystawy w Polsce. W 2004 roku w BWA w Rzeszowie. Także w Krakowie, Krośnie i innych miastach. ulius Drago Prelog, absolwent, a potem profesor wiedeńskiej Akademii Sztuk Pięknych, stworzył osobistą technikę graficzną i był w Austrii bardzo wziętym artystą. – Niestety, zmarł w 2020 roku. W szczycie pandemii. Nawet nie mogłem pojechać na jego pogrzeb – mówi Jan Pastuła i ze środka podkarpackich lasów wraca myślami do Wiednia sprzed dwóch dekad. – Prof. Prelog zatrudnił mnie w swojej pracowni. Jako asystenta. Przygotowywałem płótna – naciągałem na blejtramy, gruntowałem, nakładałem szpachlę, warstwy, robiłem przecierki, a on na tym malował obraz. I sprzedawał jak świeże bułeczki... Teraz Janek się uśmiecha. Pracował u Preloga przez dziesięć lat, stając się jednocześnie mecenasem artystów – wiedeńskim otwierał drzwi do galerii w Polsce, a polskim przygotowywał wystawy w Wiedniu. Obie strony wymianą były zachwycone. Przed 1989 rokiem to, co za Żelazną Kurtyną, dla jednych i drugich było egzotycznym lądem, ziemią do odkrycia. Nawet kiedy runął berliński mur, właściwie aż do przystąpienia Polski do Unii Europejskiej, zorganizowanie zagranicznej wystawy było wielkim wyzwaniem. Jana trudności jednak nie zrażały i pomysły realizował, za co zresztą artyści najzwyczajniej w świecie go kochali. Kochają… Dzięki niemu w Wiedniu zaprezentowała swoje obrazy rzeszowska awangarda: Antoni Nikiel, Marek Olszyński, Marek Pokrywka, a także krakowska bohema: Marek Firek, Stanisław Koba, Sławomir Toman. Do Polski, obok Wibmera i Preloga, trafiły natomiast dzieła Austriaków, m.in.: Marthy Jungwirth, Susanne Hornbostel, Christopha Lugera, Eriki Seywald, Kurta Philippa.
J
Poręby po europejsku
W
Austrii spędził 15 lat. W 2003 roku wrócił do Polski. Hektar gruntu, ze starym domem i stodołą, kupił w Porębach przez przypadek. Szukał wszędzie, chciał w lesie, znalazł pod Kolbuszową. Wokół mało gospodarstw, a te, które są – porozrzucane między zagajnikami. – Tu idziesz do lasu na grzyby i nagle między drzewami wyrasta dom na polanie – uśmiecha się Jan. – Nikt nikomu nie przeszkadza. Można urządzać happeningi, artystyczne akcje.
98
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
Na budynek mieszkalny z galerią przerobił stodołę. Dom zostawił taki, jak był. W stodole część stropu wybudowano wcześniej, część zrobił. Wylewki. Ocieplenie. Powstała przestronna sala wystawiennicza. Pokoje na poddaszu, gdzie mogą przenocować artyści. Przyjeżdżają nie tylko na wernisaże. Także na plenery. Mistrzowie ze studentami. W marcu przez tydzień tworzyli tu: Jan Gryka, Robert Kuśmirowski i Sławomir Toman ze swoimi doktorantami. – I już się w Polsce odnalazłem – uśmiecha się Jan, dnia 2 marca 2021 roku, w wyjątkowo słoneczne przedpołudnie, w tej przeplatance wiosenno-zimowych dni. Przez duże okna galerię w Porębach Kupieńskich zalewa fala słońca. Obok sali wystawowej – okazała kuchnia z jadalnią. Pod ścianą kaflowy piec i koza. Prosty stół, na stole fajanse z Bolesławca, chleb i sery od miejscowych gospodarzy. Na ścianach: genialny Maciej Wieczerzak, Jadwiga Sawicka, Sławomir Toman, Stanisław Koba, Marek Olszyński. Polacy, Austriacy. Niewielki wyimek Kolekcji Sammlung, którą Jan Pastuła buduje od lat. Jest z niej dumny. Już kilka razy prezentował swój zbiór na wystawach. I planuje kolejne. Może w rzeszowskim BWA? We wstępie do katalogu jednej z takich wystaw prof. Ulrich Gansert napisał: „Kolekcjonowanie przeradza się czasem w jedną z najsilniejszych namiętności. Olbrzymią przyjemność sprawiać może świadomość dysponowania na własny użytek ciągle powiększającym się zasobem przedmiotów odzwierciedlających nasze otoczenie, bez względu na to, czy są to barokowe tabakiery, kosztowne znaczki pocztowe czy dzieła sztuki współczesnej. Surowo przestrzegający obyczajowości, hiszpański król Filip II umieścił swoje akty Tycjana w zamkniętym gabinecie, do którego tylko on miał dostęp. Z upływem czasu kolekcjonerzy zaczęli chętnie pokazywać szerokiej publiczności swoje skarby, tak jak czyni to polski organizator wystaw, kurator i zbieracz Jan Pastuła (…)”. woją kolekcję buduje świadomie. Oscyluje w stronę sztuki nowoczesnej, teraźniejszej, w to, co się dzieje i jest ważne. Zbiór liczy około stu prac. – Interesują mnie nowe zjawiska w sztuce. Intrygują mnie nowości, inne spojrzenie na sztukę. A sztuka polska jest sztuką europejską. Nie mamy kompleksów. Popatrz na Sasnala, jest znany na całym świecie – mówi twórca galerii w Porębach Kupieńskich. – W sztuce współczesnej pojawia się różna tematyka, ale dominuje otaczająca nas rzeczywistość. Rzeczywistość danego artysty. Jest to sztuka skomplikowana. Często sam nie rozumiem, co autor miał na myśli. Artyści stawiają pytania, na które bardzo trudno znaleźć odpowiedź. Czasem oglądam wystawę i dopiero po jakimś czasie dochodzę do wniosków, jaki miała cel, co zostało w niej przekazane. Treść bywa tak zakodowana, że dzieło okazuje się zagadką. Artyści robią to celowo. Lubią posługiwać się intuicją, zostawiać niedopowiedzenia w artystycznym działaniu. Stawiają na interakcję – robią coś i obserwują reakcję odbiorców, są jej ciekawi, czasami prowokują. Pytanie: „co Pan myśli o tej wystawie”, czasem wprawia mnie w zakłopotanie, chociaż wiele lat zajmuję się tą tematyką – przyznaje Jan.
S
GALERIA sztuki Sztuka ma być wolna
W
ostatnim dwudziestoleciu w Porębach Kupieńskich wydarzyły się dwie ważne rzeczy. Jedną było uruchomienie w styczniu 2011 roku przez sanocki oddział PGNiG kopalni gazu ziemnego, a wcześniej, w 2003 roku, inauguracja działalności Galerii Sztuki Współczesnej Pastula. Pierwszą wystawę otworzył Marek Firek. – Przyjaźniłem się z nim. Znam zresztą całą Grupę Ładnie. Wilhelma Sasnala, Rafała Bujnowskiego, Marcina Maciejowskiego. Znałem też Józka Tomczyka ps. Kurosawa, który był modelem na krakowskiej ASP, a potem artyści zrobili go kierownikiem swojej grupy. Kiedyś z Markiem Firkiem siedziałem na Rynku w Krakowie – jeszcze mieszkałem w Wiedniu – i wymyśliliśmy, że w Porębach Kupieńskich stworzymy Centrum Sztuki Współczesnej – wspomina Jan i tłumaczy, że byłoby bez sensu robić na wsi kolejną galerię, która powiela to, co jest w Rzeszowie, Krakowie, czy gdzieś w okolicy. – Lepsze są wystawy, które można zobaczyć tu albo trzeba jechać do Warszawy czy Wiednia. Siggy Hofer wystawia w jednej z najlepszych galerii austriackich. Instalacje Roberta Kuśmirowskiego pokazuje cały świat i piszą o nim szkolne podręczniki. A można ich zobaczyć w Porębach. Kuśmirowski zrobił tu świetną wystawę. Przywiózł ją z Lublina wielką ciężarówką. Galerię zajął obrazami, a w starym domu obiektami sztuki wypełnił dwie izby, nawiązując ekspozycją do kruszejącego budynku. Zachwycił zwiedzających – wspomina Jan i przyznaje, że kiedy udało się do galerii ściągnąć głośne nazwiska, a byli tu także Wojciech Ćwiertniewicz, Sławomir Lewczuk, kolejni zgadzali się już w ciemno, tym bardziej że galeria jest non profit. Nie zabiega i przynosi zysku. Nie prowadzi sprzedaży prac. Zajmuje się współpracą z artystami i z ich pomocą wystawy są organizowane. To zaufanie artystów zawdzięcza także Jadwidze Sawickiej, pochodzącej z Przemyśla, jednej z najbardziej cenionych w Polsce i na świecie artystek sztuk wizualnych, autorce obrazów, fotografii, obiektów i instalacji tekstowych. Wystawiającej prace od Berlina po Tokio. I w Porębach także. Pokazała tu ciekawą wystawę – „Nowe opakowanie”. Wykorzystała książki ze swojej biblioteki, których nadmiar wydawał się przytłaczający. Wykonała nowe obwoluty, nie mające nic wspólnego z treścią oprawianych tomów. Na okładkach umieściła frapujące hasła: „Mleko Mleko Matki”, „Uciekaj”. Nadała książkom nową formę i znaczenie. – Jestem zafascynowany jej twórczością. To jej wernisaż był przełomem. To za jej nazwiskiem przyszły kolejne wielkie. Od początku była wtajemniczona w koncepcję miejsca. Miało być prestiżowe. Miało być takie, by wielcy artyści chcieli tu przyjechać. By swoją obecnością to miejsce budowali. Powiedziałem: „Jadziu, jak ty zrobisz u mnie wystawę, otworzysz mi drogę. I będziemy w stanie takie miejsce stworzyć”. I ona powiedziała: „Dobrze”. Ona pierwsza z najwybitniejszych artystów zrobiła wystawę. I wiedziałem, że droga jest otwarta – podkreśla Jan. Jeszcze wcześniej, w 2013 roku, w galerii obrazy pokazał Maciej Wieczerzak, artysta, którego później podzi-
wiano w rzeszowskiej DagArt Galerie, a niedługo potem żegnano z żalem, ponieważ bardzo młodo zmarł, w wieku 29 lat. - Przeczytałem gdzieś o Maćku. Dowiedziałem się, że jest ktoś taki w naszym regionie, robi świetną robotę mimo młodego wieku, znają go w Warszawie, a u nas mało kto. Udało mi się do niego dotrzeć i zaprosić do Poręb Kupieńskich. Specjalnie na tę okazję namalował nowe prace. Świetna, piękna wystawa. Na wernisażu było mnóstwo osób. Tu zawsze jest dużo osób na wystawie – stwierdza Jan Pastuła, który pod względem frekwencji nie ma kompleksów wobec galerii wielkomiejskich. Nie bez powodu. Galeria trafiła ostatnio do rankingu tygodnika „Polityka”. Dziennikarz i krytyk sztuki Piotr Sarzyński uznał, że to tu miała miejsce jedna z ośmiu najważniejszych wystaw w 2020 roku w Polsce. Nosiła tytuł „Wybór” i nawiązywała do sytuacji społeczno-politycznej oraz protestów kobiet. Jan Pastuła zorganizował ją spontanicznie, zapraszając twórców z całej Polski. Prace przygotowało 22 artystów. Wystawione zostały w listopadzie i grudniu, potem pojechały do galerii we Wrocławiu. – To była odważna wystawa. Podobnie jak niegdyś Iwony Demko – przyznaje Jan Pastuła. – Sztuka powinna być bez cenzury. Galeria, którą prowadzę, stawia sobie taki warunek – sztuka ma być wolna. en rok, choć pandemiczny, również ma obfitować w wystawy. Będzie Igor Przybylski z Warszawy. Jacek Sroka z Krakowa, Marek Olszyński z Patrycją Longawą i doktorantkami z Uniwersytetu Rzeszowskiego. Prawdopodobnie Krystyna Piotrowska z Warszawy. W końcu Zbigniew Warpechowski z Sandomierza, twórca polskiego performance’u. – Mało znany u nas w środowisku Podkarpacia, a to prawdziwa gwiazda. Urodzony w 1938 roku w Płoskach na Wołyniu polski malarz, poeta, teoretyk sztuki performer. Myślałem, że się nie zgodzi. Długo zwlekałem, w końcu w tym roku zadzwoniłem. A on: „Ciekawie to brzmi. Proszę mi wysłać zdjęcie, więcej informacji, bo nie słyszałem o takiej galerii w Porębach Kupieńskich”. Ale jak zobaczył nazwiska, od razu odpisał: „Panie Janku, pierwsza liga, ma pan Sawicką, ma Kuśmirowskiego, przyjeżdżam” – uśmiecha się gospodarz galerii w Porębach Kupieńskich i przyznaje: – To, że artyści robią tu wystawy, to dla mnie wielka rzecz. Nie zarobią, jak w dużej galerii. Mogę ich gościć jedynie dzięki ich życzliwości i wielkoduszności. Szczęściarz. Udaje mu się robić w życiu to, co kocha. Może nie od samego początku. Bo w końcu nie poszedł na historię sztuki, chociaż bardzo chciał… – Mimo to tak się tym interesowałem, że całe życie poświęciłem sztuce. Fascynuje mnie. Właśnie współczesna. Oczywiście, zaczynałem jak wszyscy, od klasycznej, ale później szukałem coraz więcej. W pewnym momencie już klasyka nie wystarcza. Szuka się dalej. Czegoś nowego. Wrażeń, zagadki. Rozszyfrowanie kodu, którym posługuje się artysta daje dużo satysfakcji. Podobnie jak w muzyce nowoczesnej. Trzeba się z nią obyć, znać się, przejść etapy i nauczyć się czytać współczesny, artystyczny kod – mówi Pastuła i przymierza do ściany w Porębach Kupieńskich różowego królika – kawał świetnego pop-artu Macieja Wieczerzaka, którego nie powstydziłaby się londyńska galeria Saatchi.
T
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
99
Krzysztofa Brzuzana ocalanie niknącego świata Stara blacha mogła zgnić pod płotem. Ale pochodziła z cerkwi, co artysta musiał uznać za znaczące. Zabrał więc wyrzucony kawałek i umieścił w dziele sztuki, które przypomina chorągiew procesyjną prowadzoną na Święto Jordanu. W tym samym zbiorze są nawiązania także do zachodniego obrządku, bo oba na pograniczu się przenikały. Z dawnej dzieży do robienia chleba Trójca Święta błogosławi świat. Ten obecny, a może i ten miniony, razem z jego niknącymi obrazami. – Czas jest ważny. Zostawił znaki na drewnie i metalu, skazał na upadek cywilizacje. Czas weryfikuje artystę i jego dzieło – mówi rzeźbiarz Krzysztof Brzuzan, autor cyklu „Recycling kulturowy”, zbioru, który wyrósł z niezgody na zapominanie i jest gotowy do premierowej wystawy.
Tekst Alina Bosak Fotografia Tadeusz Poźniak
T
rudno oderwać oczy od tych przefiltrowanych przez artystyczną wrażliwość kapliczek, ołtarzyków, krzyży, chorągwi i chroniących przed Złem huculskich zgard. Jedne kolorowe niczym ikonostasy w greckokatolickich świątyniach, inne „po zachodniemu” bardziej ascetyczne. W jednym dziele ceramika, drewno, metal, nienagannie współgrają ze sobą, zdradzając rękę
100
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
wszechstronnego artysty. – Nigdy nie zamykałem się w ramach jednego pomysłu i jednego materiału. Jestem bardzo otwarty. W Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie mieliśmy obowiązek odbyć praktyki w dwóch pracowniach materiałowych. Były cztery: ceramika, drewno, brąz i kamień. Ukończyłem wszystkie. Bo wszystkie te materiały uznaję za szlachetne, z których warto tworzyć. I ich się trzymam – mówi Krzysztof Brzuzan, rzeźbiarz od lat związany z Rzeszowem, a urodzony na Dolnym Śląsku. Uczeń prof. Mariana Koniecznego, w którego pracowni obronił dyplom z wyróżnieniem. Jego prace znajdują się w prywatnych i muzealnych kolekcjach na całym świecie. Rzeszowianom dobrze znany z odlanych w brązie rzeźb wyeksponowanych w miejskiej przestrzeni. Wymienić tu można pomnik Adama Mickiewicza, Jana Pakosławica, czy urwisa celującego w lampę uliczną przy biurowcu Elektromontażu. Tę ostatnią rzeźbę Krzysztof Brzuzan żartobliwie nazwał kiedyś najmniejszym pomnikiem czynu rewolucyjnego. W sztuce odwołuje się do wielu kulturowych tropów, wielkich klasyków i ludowych twórców. Ten eklektyzm bierze się między innymi z pogranicza, z którym od zawsze jest związany. – W okolicy Bolesławca, gdzie się urodziłem, mieszkali przesiedleńcy z Czarnogóry, z Jugosławii. Przywieźli z sobą bałkańską kulturę. Byli też uchodźcy zza Buga. Moje korzenie także są kresowe. Babcia pochodziła z Gródka Jagiellońskiego niedaleko Lwowa, natomiast ojciec spod Leżajska – wspomina artysta. – Temat tego cyklu, który nazwałem „Recyclingiem
SZTUKA kultury” wynikł z moich życiowych doświadczeń. Przed wojną całą Kotlinę Jeleniogórską nazywano riwierą berlińską. Bogaci berlińczycy budowali tam pałace, wille. Jako dziecko obserwowałem znikające ślady po niemieckich mieszkańcach tych ziem. Upadek pewnej cywilizacji. Po studiach, po przeniesieniu się na Podkarpacie, to doświadczenie powtórzyło się. Tu, na pograniczu, gdzie kiedyś mieszkało wielu Rusinów, także zobaczyłem odchodzącą cywilizację, którą w wymiarze sakralnym tworzył styk kultury zachodnioeuropejskiej i bizantyjskiej – mówi Krzysztof Brzuzan i tłumaczy: – Czas jest dla mnie ważny. Ze względu na materiał, którym się posługuję. Ma wpływ na jego wygląd i moje estetyczne uczucia z tym związane. Przemijanie klasyfikuje sztukę i wartości w życiu. Tylko dzieła, które potrafią obronić się w większej przestrzeni czasu, mają jakąś wartość. Podczas pracy nad kolekcją nieustannie pojawiały się nowe pomysły, skojarzenia. Powstało około 50 prac, które tworzą wystawę o minionym już świecie. Artysta nawiązuje do przeszłości nie tylko poprzez symbole, po które sięga, ale i rzeźbiarską materię – drewno czy metal „z odzysku”. Często wypatrzone podczas wędrówek po Roztoczu Południowym. W jednej z kompozycji bazą stał się słup od płotu. – Jest z mojej pracowni w lesie – zdradza rzeźbiarz. – To drewno, które przez kilkadziesiąt lat było wkopane w ziemię. Jest przez nią „zjedzone”, zniszczone, ale i pięknie uformowane. Ja takie rzeczy dostrzegam i wykorzystuję, by podkreślić związek tematu prac z pewnym przedziałem czasowym. Od dawna i bardzo często sięgam po drewno rozbiórkowe. Robiłem to na długo przedtem, kiedy to się stało modne w designie i wnętrzarstwie – uśmiecha się artysta. – Jestem też bardziej wybredny. Ważna jest struktura, „rysunek”. Ułożenie pewnych naturalnych elementów drewna jest istotne w wyrazie pracy. Drewno z dzieł Brzuzana ma historię. I nie tylko ono. Także blacha wykorzystana w obiektach przypominających kościelne sztandary. – Została zdarta ze starych cerkwi. Wtórnie, w ramach recyclingu, zrobiłem z niej chorągwie. Blachę aplikowałem nie na płótno, ale na drewno. Przywróciłem temu materiałowi wartość, wprawdzie nie jako obiektowi kultu, ale obiektowi sztuki – tłumaczy artysta. – Na takie skarby trafiam często przypadkowo. Jeżdżę, szukam, zawsze mam oczy otwarte i potrafię w pokrzywach wypatrzyć kawałek drewna. biekty, składające się na zbiór „Recycling kulturowy”, powstały nie tylko z odzyskanych materiałów. Także nowych, ale postarzanych. Niektóre elementy zostały odlane z brązu, jak na przykład krzyże do huculskich naszyjników, które również są częścią tej kolekcji. – Zgardy, prymitywne naszyjniki, to charakterystyczny element kultury górali karpackich – tłumaczy Krzysztof Brzuzan. – Były wytworem wiejskich artystów. Odlewane z metalu. Zdobione dodatkowo koralami. Kobiety potrafiły na sobie nosić 5 kg takiej biżuterii. Traktowały ją jako amulet. To wiązało się z tym, że Huculi byli bardzo religijni i zabobonni. Mieszkali w tak dzikim kraju, że na różne sposoby chronili się przed złem. Dlaczego przypo-
O
minam zgardy? Bo mieszczą się w temacie przemijania wielokulturowego pogranicza. W tej mieszance Polaków, Rusinów, Bojków, Łemków. Fascynuje mnie kultura bizantyjska Kościoła wschodniego – przyznaje twórca. – Na terenach kresowego Podkarpacia była szczególnie ciekawa, właśnie dlatego, że ścierały się dwa obrządki: łaciński i grecki, a nawet przenikały. Już w XIX wieku religia wschodniochrześcijańska, której elementy wcześniej były traktowane mocno ikonograficznie, zaczęła czerpać ze sztuki Zachodu. To bardzo ciekawe, jak te dwie, zdawałoby się, zamknięte hermetycznie religie otwierały się na siebie, wpływały. Udowadniały przez to, że wywodzą się z tych samych źródeł. kolorystyki cerkwi i kościołów, elementów obu tych obrządków czerpie artysta. Na wystawie (pierwsza odbędzie się w przyszłym roku w Muzeum Etnograficznym im. Franciszka Kotuli w Rzeszowie) chce zestawiać kompozycje, by znów „dialogowały”. – Nawiązują do siebie różnymi elementami, kolorami – ale różnią się symbolami. Na jednej mamy krzyż typowo wschodni, na drugiej grecki. Kolorystyka bizantyjska – ciężka, złota. Zachodnioeuropejska jest dużo subtelniejsza – opisuje dwa z wypełniających całą pracownię dzieł. I nie ukrywa, że przeraża go brak szacunku dla obiektów kultury odmiennej niż ta, z którą człowiek się utożsamia. – Na Dolnym Śląsku byłem w okresie fatalnym dla kultury pozostawionej przez Niemców, kiedy polityka państwa wręcz była nastawiona na zacieranie cywilizacji niemieckiej – mówi. – To przerażające, jak wspaniałe rzeczy były wtedy niszczone. Tam, w Bolesławcu, gdzie się urodziłem i wychowałem, był wspaniały cmentarz ewangelicki, z niesamowitymi nagrobkami, będącymi wykwitem kunsztu XVII-XIX-wiecznej sztuki kamieniarskiej, kowalstwa. To zostało spychaczem zrównane z ziemią, bez jakiegokolwiek szacunku dla obiektów, które tam się znajdowały. Za PRL-u także na Podkarpaciu nie było zwyczaju dbania o świątynie greckokatolickie i prawosławne. O ile nie przejął ich Kościół rzymskokatolicki, to zamieniane były na magazyny albo pozostawione puste i wiele zniszczało. Na szczęście wyposażenie przeniesiono do paru muzeów i tam ocalało. Tej kolekcji nie chciałby szybko rozproszyć, ale zrobić kilka wystaw, wszystko udokumentować. Traktuje ją jako pewnego rodzaju artystyczne credo. – Straszne tempo współczesnego życia sprawia, że młoda sztuka często komentuje bieżące wydarzenia, przestrzega przed zagrożeniami. Przerażony jestem tym tempem i tym, jak przerwała się pewna ciągłość sztuki. Piękno dawniej było głównym elementem w sztuce, dziś kategoria brzydoty tak mocno weszła w estetykę, że często wydaje się dominować – mówi Krzysztof Brzuzan. – Ja, wychowanek klasycznej ASP, dostrzegam zatem piękno w rzeczach przemijających, które często ulegają degradacji. Zajmuję się recyclingiem sztuki, recyclingiem kulturowym. To hasło towarzyszy tej kolekcji. Przywracam miniony świat, jego przedmioty i materię. Wykorzystuję przedmioty, które są już w poniewierce, zlekceważone, zdegradowane przez czas. Wciąż widzę ich piękno i nowe wartości.
Z
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
101
Agata Bauman.
KOIKO Ubrania inspirowane emocjami i kobiecą naturą W mieszkaniu Agaty Bauman w Rzeszowie powstają oryginalne ubrania z ręcznie malowanymi przez nią wizerunkami kobiet. KOIKO to artystyczna marka odzieży malowanej, gdzie przedstawione kobiety za pomocą barw, kształtów i ozdób pokazują swój sekretny świat, swoje piękno, godność i dostojność. – Większość moich prac jest o tym, że każda z nas chce czuć się piękna i mądra, że często musi być wojowniczką i buntowniczką, aby osiągnąć swoje cele. Czasem tego nie widać na zewnątrz, ale tak jest – mówi założycielka marki KOIKO.
Tekst Katarzyna Grzebyk Fotografie Tadeusz Poźniak
102
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
A
gata Bauman pochodzi z rodziny o zainteresowaniach artystycznych. Szkoły artystyczne ukończyły jej dwie siostry; bracia mają pasję związaną z muzyką. – Jako dziecko również przejawiałam talent plastyczny i muzyczny, ale wybrałam liceum ogólnokształcące. Jednak muzyka i sztuka zawsze towarzyszyły mi w życiu. Po skończeniu studiów pedagogicznych spełniałam się zawodowo, pracując na rzecz innych jako pracownik socjalny. Ta praca dawała mi poczucie spełnienia zawodowego – przyznaje. Agata jest pedagogiem i terapeutą dzieci ze spektrum autyzmu. Pracę w przedszkolu traktuje jako możliwość przekazania dzieciom swojej mocy i kreatywności, aby poczuły się bezpiecznie i godnie. Uważa, że najważniejszą zasadą pracy z dziećmi jest stworzenie im takiej przestrzeni i takich warunków, aby mimo swojego spektrum poczuły, że mają kompetencję, że „coś” potrafią. Pracując jako pracownik socjalny była słuchaczem, ale i towarzyszem w drodze wielu osób uwikłanych w trudne sytuacje życiowe z powodu choroby, niepełnosprawności, braku pracy czy doświadczania przemocy. – Poznałam wiele pięknych i smutnych historii kobiet, ich walki o swoją godność, walki o siebie lub dzieci. Te doświadczenia były początkiem
MODA styl bardzo mi się podoba. Moje „kobiety” mają zawsze zamknięte oko. Oczy są zwierciadłem duszy, więc kiedy maluję je jako zamknięte, to twarz, kolczyki, wzory i kolory odzwierciedlają duszę. Każda kobieta ma kolczyki lub kolczyk, ponieważ biżuteria dodaje nam uroku i poczucia piękna. Niepowtarzalne wzory, intrygujące kolory to znak rozpoznawczy
Z
mojego zainteresowania naturą kobiety. Większość moich prac jest o tym, że każda z nas chce czuć się piękna i mądra, że często musi być wojowniczką i buntowniczką, aby osiągnąć swoje cele. Czasem tego nie widać na zewnątrz, ale tak jest – dodaje Agata. Kolczyki z quillingu dały początek marce KOIKO
H
istoria marki KOIKO zaczęła się w 2015 roku, gdy Agata Bauman kształciła się z zakresu arteterapii. Jedna z technik arteterapeutycznych – quilling szczególnie przypadła jej do gustu. Tworzyła w niej kolczyki, które stały się inspiracją do nazwy Kobieta i Kolczyk, czyli KOIKO. Powstało wtedy mnóstwo projektów rysowanych flamastrami na małych karteczkach, ukazujących twarze i emocje kobiet. Agata z zapałem tworzyła kolczyki, w czym chętnie i z nie mniejszą wprawą pomagał jej kilkuletni wówczas syn. Do dziś zakłada wykonany przez niego wisiorek. W manufakturze Agaty Bauman można znaleźć ręcznie malowane koszulki, bluzy, sukienki oraz dodatki: torby na ramię, plecaki, poduszki, a od niedawna obrazy na płótnie z kobietą w roli głównej. Sama wymyśla i maluje wszystkie projekty kobiecych wizerunków. Odzież – ze 100-proc. bawełny – szyta jest na specjalne zamówienie w rodzimej szwalni i sygnowana metką KOIKO. Do malowania tkanin używa sprawdzonych, ekologicznych farb akrylowych. Producent nie testuje ich na zwierzętach, zaś zawarta w nich chemia jest pochodzenia naturalnego. – KOIKO powstało z miłości do emocji. Tych pięknych, które uwielbiamy przeżywać, np. radość, akceptacja, atrakcyjność, zaufanie, oraz tych trudnych, które często ukrywamy, jak np. smutek, wstyd, złość, żal, strach – tłumaczy Agata Bauman. – Maluję wizerunki kobiet w różnym stylu. Od dawna inspiruje mnie muzyka, sztuka, różnorodność kultur oraz wszystko, co dla mnie jest piękne, np. skanseny, góry, łąki, zielone wzgórza, sady owocowe. Maluję kobiety w turbanach, chustach, z dredami, ponieważ taki
nakiem rozpoznawczym manufaktury są wielobarwne, różne malowidła kobiet z kolczykami, ale najwięcej ubrań z metką KOIKO jest w kolorach turkusowym i morskim, ulubionych kolorach Agaty. Ponadto każda praca zawiera barwę złota, srebra albo miedzi dla ukazania strojnego charakteru kobiety oraz jej piękna. – Tworząc kobiece wizerunki niewiele myślę nad wzorami. One same wychodzą spod mojej ręki. Nigdy do końca nie wiem, jak będzie wyglądał projekt. Malując tworzę przestrzeń, w której czuję się wolna. Tworzę dla osób, które szukają rzeczy oryginalnych i wyjątkowych, ceniących rękodzieło tworzone z pasją. Także dla tych, co bywają nieśmiali tak jak ja, ale w środku są bardzo oryginalni i czasami lubią pokazać to światu – mówi Agata. Agata Bauman tworzy i maluje w salonie, który na czas malowania staje się pracownią. Projekty rysuje na papierze flamastrami lub kredkami. Do tej pory przeniosła na odzież tylko niewielką część prac, więc jest pewna, że nie zabraknie jej pomysłów na malowanie. gata Bauman stara się łączyć pracę zawodową z pasją tworzenia ręcznie malowanych ubrań i dodatków. Zwykle maluje po pracy, traktując to jako wspaniały odpoczynek. Ma jednak sprecyzowane plany dotyczące rozwoju marki. Od trzech lat tworzy rozpoznawalność swojego rękodzieła w mediach społecznościowych pod nazwą KOIKO – Kobieta i Kolczyk – odzież ręcznie malowana. Maluje na jeden temat i jest przekonana, że to zagwarantuje rozpoznawalność i zbuduje tożsamość marki. – Sześć lat temu zaczęłam spełniać swoje marzenie. Stworzyłam markę ubrań ręcznie malowanych. Siłą marki są niepowtarzalne projekty kobiet z kolczykami w artystycznym wydaniu. Nie można znaleźć podobnych, ponieważ są one wytworem mojej wyobraźni. Poświęciłam kilka lat na dopracowanie warsztatu twórczego. Odznacza się on precyzją, profesjonalizmem, wyjątkowością oraz trwałością materiału i malowidła. Bardzo często spotykam się z opinią, że moje prace zapadają w pamięć, są charakterystyczne i jednoznacznie kojarzone są z moją osobą, a na żywo wyglądają jeszcze piękniej niż na zdjęciach. To bardzo miłe i dodaje mi skrzydeł – opowiada. – Dlatego cały czas rozwijam swoje umiejętności marketingowe, aby pasję zamienić w biznes. Wciąż projektuję nowe wizerunki kobiece. Chciałabym stworzyć drugą linię ubrań z nadrukami moich projektów oraz zdobyć potrzebne fundusze na otwarcie własnej firmy i jej rozwój. Na razie prowadzę sklep KOIKO w mediach społecznościowych, ale marzeniem jest stworzenie w przyszłości butiku w centrum miasta.
A
VIP B&S MARZEC-KWIECIEŃ 2021
103
Miejsce: Teatr im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie. Pretekst: Premiera spektaklu „Granica” w reżyserii Katarzyny Szyngiery.
Barbara Napieraj, aktorka Teatru im. Wandy Siemaszkowej i Aleksandra Matlingiewicz, aktorka występująca w „Granicy” gościnnie.
Od lewej: Jagoda Skowron, pełnomocnik dyrektora Teatru im. W. Siemaszkowej w Rzeszowie ds. organizacyjnoprogramowych; Jan Nowara, dyrektor Teatru im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie; Aldona Ortyl; Władysław Ortyl, marszałek województwa podkarpackiego.
Od lewej: Katarzyna Cetera, dziennikarka portalu Tarnowski Kurier Kulturalny; Ryszard Zatorski, redaktor prowadzący miesięcznika „Nasz Dom Rzeszów”; Magdalena Mach, redaktor naczelna rzeszowskiej „Gazety Wyborczej”, z mężem Maciejem.
Od lewej: Marta Bury, choreografka i założycielka Teatru O.de.la; Tomasz Kuliberda, aktor Teatru Maska.
Reklama
Robert Godek, dyrektor Departamentu Kultury i Ochrony Dziedzictwa Narodowego w Urzędzie Marszałkowskim Województwa Podkarpackiego, z żoną Beatą.
Od lewej: Agnieszka Gawron, z-ca dyrektora Teatru im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie ds. administracyjno-finansowych; Jagoda Skowron, pełnomocnik dyrektora Teatru im. W. Siemaszkowej w Rzeszowie ds. organizacyjno-programowych.
Od lewej: Maciej Szukała, aktor Teatru Przemieście; Aneta Adamska-Szukała, twórczyni Teatru Przemieście; Tomasz Kuliberda, aktor Teatru Maska.
Reklama
Od lewej: Dr Marta Przydział z Uniwersytetu Rzeszowskiego; Katarzyna Pawlak, dyrektor Wydziału Kultury, Sportu i Turystyki w Urzędzie Miasta Rzeszowa.
Miejsce: Teatr Przedmieście w Rzeszowie. Pretekst: Premiera „Kiedyś ci opowiem” w reżyserii Anety Adamskiej-Szukały.
Teatr Przedmieście, od lewej: Kinga Waleń, Monika Adamiec, Maciej Szukała, Iwona Błądzińska, Aneta Adamska-Szukała, Krzysztof Adamski, Jakub Adamski, Paweł Sroka i Mirosław Kiełbasa.
Od lewej: Jakub Adamski i Maciej Szukała, aktorzy Teatru Przedmieście.
Jakub Adamski i Iwona Błądzińska, aktorzy Teatru Przedmieście.
Iwona Błądzińska i Krzysztof Adamski, aktorzy Teatru Przedmieście.
Aneta Adamska-Szukała, reżyser i autorka scenariusza spektaklu „Kiedyś Ci opowiem”, założycielka Teatru Przedmieście.
Maciej Szukała, aktor Teatru Przedmieście.
Od prawej: Mirosław Kiełbasa, muzyk i członek Teatru Przedmieście, z synem Krystianem Kiełbasą.
Od lewej: Włodzimierz Farengolm, właściciel Firmy „Dafa” z Niska; Paweł Sroka, autor scenografii spektaklu „Kiedyś ci opowiem” i aktor Teatru Przemieście.
Od lewej: Ryszard Zatorski, redaktor prowadzący „Nasz Dom Rzeszów”; Magdalena Mach, redaktor naczelna rzeszowskiej „Gazety Wyborczej”; Krystyna Lenkowska, poetka, z mężem Waldemarem Lenkowskim.
Od lewej: Anna Fostakowska, reporterka; Krystyna Lenkowska, poetka; Barbara Kędzierska, redaktor naczelna portalu Czytaj Rzeszów.
Od lewej: Danuta Zatorska i Ryszard Zatorski, redaktor prowadzący miesięcznika „Nasz Dom Rzeszów”; Magdalena Mach, redaktor naczelna rzeszowskiej „Gazety Wyborczej”, z mężem Maciejem; Anna Fostakowska, reporterka; Krystyna Lenkowska, poetka, z mężem Waldemarem Lenkowskim; Aneta Adamska-Szukała, założycielka Teatru Przedmieście; Barbara Kędzierska, redaktor naczelna portalu Czytaj Rzeszów.