dwumiesięcznik podkarpacki
Numer 6 (32)
Listopad-Grudzień 2013
NAJBARDZIEJ WPŁYWOWI PODKARPACIA 2013 VIP TYLKO PYTA
O PRZYSZŁOŚCI RZESZOWA Z BOGUSŁAWEM KOTULĄ
ISSN 1899-6477
nauka
Ks. prof. Michał Heller
reportaż
Początki przemysłu naftowego, zaczęło się na Podkarpaciu Na okładce
Władysław Ortyl, Lucyna Mizera, Aleksandra Wilczek-Banc, Maciej Tadla w imieniu Adama Górala
VIP BIZNES&STYL Listopad – Grudzień 2013
34-39
Bogusław Kotula: O Rzeszowie mówiło się, że to miasto jednej ulicy – Pańskiej, czyli tzw. Paniagi. Ta ulica stanowiła oś życia miasta. W okresie międzywojennym było dość mocne rzemiosło. W tej chwili pewne określenia już nie funkcjonują, ale wtedy mówiło się, że handlu Polaków nauczyli teoretycznie Niemcy, których w Rzeszowie w XVIII w. było sporo, a praktycznie – Żydzi.
RANKING VIP-a
RAPORTY i REPORTAŻE
VIP TYLKO PYTA
76 Anna Koniecka Nobliwa prowincja i pędzący Londyn
18 Najbardziej wpływowi Podkarpacia 2013 VIP Polityka, VIP Biznes, VIP Kultura 34 Jaromir Kwiatkowski rozmawia z Bogusławem Kotulą, znawcą historii Rzeszowa
70 Czarne złoto 160 lat przemysłu naftowego na świecie 110
Rzeszów ma w sobie „coś”!!!...
Biznes z klasą Ludzie cienia i ludożercy
SYLWETKI
KULTURA
54 Wiesław Myśliwski Słowo jest naszym człowieczeństwem
69 Muzyka „Remembering Nina&Abbey” Agi Zaryan
42 Tomasz Abram, Grzegorz Bąk, Drummond Shaw 60 VIP Kultura Wiktoriańskie łazienki prosto z Sanoka Mistrzowie polskiego malarstwa w Przemyślu
57
42
70
Listopad – Grudzień 2013 STYL ŻYCIA
14 Spotkania z cyklu BIZNESiSTYL.pl „Na Żywo” Wpływowi politycy i media
94 Towarzyskie zdarzenia FELIETONY
46 Jarosław A. Szczepański Jak natrętna Mucha
90
50 Magdalena Zimny-Louis Wyrażę się po amerykańsku – I LOVE Christmas NAUKA
57 Ks. prof. Michał Heller Granice kosmosu przebiegają w nas samych
84
PODRÓŻE
74 Ryszard Czajkowski Każda podróż jest piękna MODA
84 Jej styl Kolorowe etapy życia Angeli Gaber
60
UNIJNE PIENIĄDZE
REDAKCJA
112 REKLAMA I MARKETING
ADRES REDAKCJI ul. Cegielniana 18c/2 35-310 Rzeszów tel. 17 862-22-21 fax. 17 862-22-21
redaktor naczelna
Aneta Gieroń aneta@vipbiznesistyl.pl tel./fax: 17 862-22-21
dyrektor ds. promocji Inga Safader-Powroźnik inga@vipbiznesistyl.pl tel. 17 862-22-21
zespół redakcyjny
Jaromir Kwiatkowski jaromir@vipbis.pl Anna Olech anna@vipbiznesistyl.pl
dyrektor ds. reklamy
Adam Cynk adam@vipbiznesistyl.pl tel. 17 862-22-21 tel. kom. 501 509 004
www.biznesistyl.pl e-mail: redakcja@vipbiznesistyl.pl
www.facebook.com/vipbiznesistyl
112 RPO 2014 – 2020
OD REDAKCJI
Statuetki w rankingu magazynu VIP Biznes&Styl – Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2013, autorstwa znakomitego podkarpackiego rzeźbiarza Macieja Syrka, rozdane. Gratulujemy zwycięzcom: Władysławowi Ortylowi w polityce, Adamowi Góralowi w biznesie, Lucynie Mizerze w kulturze oraz dr Aleksandrze Wilczek-Banc, której przypadł tytuł VIP Odkrycie Roku. Motyw wawrzynu zobowiązuje, z roku na rok może nawet bardziej. Polaryzacja sceny politycznej od szczebla gminnego po rządowy sprawia, że powszechne rozczarowanie polityką nasila się. W tym roku spora liczba osób biorących udział w naszym rankingu odmówiła oddania głosu w tej kategorii, nie kryjąc swej niechęci do całej klasy politycznej. – Obawiam się, że politykom coraz skuteczniej udaje się dzielić Polaków – mówi Janusz Szuber, podkarpacki poeta. – Kto zachowuje niezależny, nieupolityczniony, racjonalny ogląd rzeczywistości, skazany jest na alienację. To niebezpieczna droga. Dlatego tak ważne staje się pytanie: co można zrobić z wpływowością, zwłaszcza w polityce? Jak możliwości przekuć w szanse, a władzę w dobro ogółu? Zwycięstwo w tej kategorii Władysława Ortyla potwierdza, że wpływowość kojarzy się nam z realnym wpływem na rzeczywistość, a kto, jak nie marszałek województwa, ma wpływ największy. Adam Góral, zwycięzca w kategorii VIP Biznes, i Lucyna Mizera, która zdobyła statuetkę VIP Kultura, są potwierdzeniem tezy, że konsekwentnie realizowane marzenia prowadzą do sukcesu. Banał – ktoś by powiedział. Ale jakże prawdziwy. Kilkanaście tysięcy zatrudnionych pracowników, biznesowa obecność w Polsce, Europie i na świecie – w takim przypadku nie mówimy o pracowitości oraz szczęściu Adama Górala i firmy Asseco Poland. Tu konieczny był perfekcyjny profesjonalizm, zwłaszcza gdy biznes tworzyło się praktycznie od zera, a zaczynało tylko nieco ponad 20 lat temu. Nie mam złudzeń, taki sukces nigdy nie będzie udziałem tłumów… Ale silna gospodarka z roztropną polityką fiskalną, do tego rządzący skoncentrowani na wspieraniu przedsiębiorczości z równie wielkim zaangażowaniem, co na obsadzaniu swoimi ludźmi stanowisk w spółkach skarbu państwa, może nie są lekiem na całe zło w polskim biznesie, na pewno jednak pozwoliliby wierzyć, że żyjemy w państwie, gdzie mechanizmy demokracji i wolnego rynku nie są wykoślawione. Tak samo jak chciałabym wierzyć, że wszyscy ci, którzy wpływają na politykę kulturalną w Rzeszowie i na Podkarpaciu mają świadomość, że słowo i kultura są podstawą naszego człowieczeństwa. Wiesław Myśliwski, znakomity prozaik, tłumaczy to w sposób szczególny: „To, że człowiek mówi, to jest coś niezwykłego, nieprawdopodobnego i to prowadzi do pytania, dlaczego wśród wszystkiego stworzenia na świecie tylko człowiek mówi? Jak to się stało, że człowiek wynalazł słowo? Słowo jest pierwszym aktem sztuki w dziejach ludzkości”. Tym bardziej jest imponujące, że Lucyna Mizera, która muzealnictwem zajmuje się od 18 lat, w ciągu 16 lat – bo tyle istnieje Muzeum Regionalne w Stalowej Woli, wykreowała placówkę, która choć z prowincjonalnym adresem, to w konsternację pomieszaną z zachwytem wprawia ogólnopolskie i europejskie nazwiska swoich gości. Prowincjonalizm to jednak stan umysłu, nie geograficzne współrzędne. Oby wszyscy wpływowi mieli tego świadomość. ■
redaktor naczelna
WAŻNA DATA
Od lewej: Adam Cynk, dyrektor ds. Reklamy VIP B&S; Inga Safader-Powroźnik, dyrektor ds. Promocji VIP B&S; dr n. med. Aleksandra Wilczek-Banc, dyrektor Podkarpackiego Centrum Rehabilitacji Kardiologicznej w Rymanowie-Zdroju; Władysław Ortyl, marszałek Województwa Podkarpackiego; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP B&S.
5. urodziny magazynu VIP Biznes&Styl
W
listopadzie minęło 5 lat, odkąd magazyn VIP Biznes&Styl po raz pierwszy ukazał się na podkarpackim rynku. W tym czasie tak bardzo zmienił się nasz magazyn i tak bardzo ewoluował rynek wydawniczy zarówno na Podkarpaciu, jak i w Polsce, że obchodzone właśnie 5. urodziny są najlepszym potwierdzeniem, że profesjonalnie, uczciwie i merytorycznie przygotowywana gazeta ma szansę na sukces komercyjny i wydawniczy. Słowo sukces jest nieskromnym, ale pozwalam go sobie użyć, bo jak powiedział zaprzyjaźniony ekonomista: trzy lata obecności na rynku to dla firmy niezły wynik, pięć lat to już sukces. A skoro o sukcesie, to największym są nasi współpracownicy, z którymi od lat tworzymy magazyn. Nie sposób wymienić wszystkich, ale bardzo serdeczne „dziękuję” mówię: Jaromirowi Kwiatkowskiemu, Annie Olech, Katarzynie Grzebyk, Annie Konieckiej i Antoniemu Adamskiemu, Arturowi Bukowi, Grażynie Jandzie i Oldze Golonce. Specjalne „dziękuję” także dla Tadeusza Poźniaka, naszego fotoreportera. Od pięciu lat ukazujący się na rynku magazyn VIP Biznes&Styl to prawie 7 tys. stron, które dla Czytelników wypełniliśmy słowami i fotografiami. Wzruszająca i najlepiej zapamiętaną jest dla nas chwila, kiedy w listopadzie 2008 roku wzięliśmy do ręki pierwszy numer VIP-a z Markiem Dareckim, prezesem WSK-PZL Rzeszów i szefem Stowarzyszenia Dolina Lotnicza, na okładce. Dziękujemy za zaufanie, jakim już wtedy nas obdarzono. W kolejnych latach na naszych okładkach pojawiały się osoby ważne dla regionu zarówno z punktu widzenia politycznego, gospodarczego, kulturalnego, jak i społecznego. Naszą ambicją od początku było i jest tworzenie gazety opinii, która mówi o rzeczach i zjawiskach najważniejszych dla Podkarpacia, ale i wykraczających poza granice regionu i kraju. Nie unikamy porównań Rzeszowa i Podkarpacia do innych części Polski, Europy i świata, choć te porównania bywa, że wywołują wstyd, złość, ale też radość i dumę. Jako patroni medialni obecni jesteśmy na imprezach kulturalnych, wernisażach i aukcjach charytatywnych. Patronujemy przedsięwzięciom i zdarzeniom biznesowym w regionie; targom i konferencjom. Coraz częściej sami jesteśmy inspiratorem i organizatorem wydarzeń kulturalnych, biznesowych i społecznych. Zależy nam na rzeczowym, obiektywnym i dalekowzrocznym dialogu dotyczącym spraw Podkarpacia, ale nie tylko. Staramy się być obecni wszędzie tam, gdzie dzieje się coś ważnego dla regionu. M.in. dlatego, korzystając z doświadczeń zdobytych przy kreowaniu i wydawaniu magazynu VIP Biznes&Styl, nie boimy się kolejnych wyzwań wydawniczych i biznesowych. Od roku realizujemy duży projekt medialny: pierwszy podkarpacki portal opinii – BIZNESiSTYL.PL, a w jego ramach udaje się nam nie tylko informować, ale także zachęcać Państwa do dyskusji, bycia obecnym w życiu publicznym. Systematycznie organizowane debaty BIZNESiSTYL.PL „Na żywo” są okazją do żywej dyskusji na tematy ważne dla Rzeszowa i Podkarpacia. Goście, którzy coraz chętniej nas odwiedzają i coraz odważniej dyskutują, są dla nas potwierdzeniem, że praca na rzecz społeczeństwa obywatelskiego ma sens. Listopad 2013 r. jest dla nas wyjątkowy także z jeszcze jednego powodu. W tym roku na V Gali VIP-a już po raz drugi wręczyliśmy statuetki dla Najbardziej Wpływowych Podkarpacia w kategoriach: VIP Polityka, VIP Biznes i VIP Kultura. I tak jak rok temu na naszej okładce listopadowego numeru VIP-a w pierwszej edycji rankingu znaleźli się: Jan Bury, Marek Darecki i prof. Marta Wierzbieniec, tak w tym roku oglądamy: Władysława Ortyla, Lucynę Mizerę i Adama Górala. Dziękujemy za ogromne zainteresowanie plebiscytem. To zobowiązuje, tym bardziej że tylko dzięki nieustannej innowacji na łamach gazety i portalu możemy cieszyć się Państwa przychylnością; naszych Czytelników i Reklamodawców. Dziękujemy za zaufanie. ■
Tekst Aneta Gieroń Fotografie Tadeusz Poźniak
Sztuka
Timur Karim.
Obrazy z cykli: „Opowieści perskie” i „Opowieści miłosne”, olej na płótnie.
Opowieść o miłości
Timur Karim – z pochodzenia krymski Tatar wychowany w Tadżykistanie, ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Sankt Petersburgu. Opanował tam tradycyjny warsztat malarza-realisty. Po studiach w 1998 roku przyjechał do Polski; mieszka w Przemyślu. Znany jest z interesujących pejzaży, martwych natur, scen figuralnych, aktów, a przede wszystkim ze znakomitych portretów. Ten pełen precyzji warsztat – w polskich warunkach unikalny – zaczął z czasem artyście ciążyć. Niedawno Timur Karim pokazał dwa nowe cykle obrazów: „Opowieści perskie” oraz „Opowieści miłosne”. Stworzył własną wizję, wprowadzając widza w wyimaginowany, niesłychanie osobisty świat, inspirowany zarówno kulturą Wschodu, jak i Zachodu. Z jednej strony – Baśniami z Tysiąca i Jednej Nocy czy perskimi miniaturami, z drugiej: atmosferą komedii dell’ arte i fantastyczną scenerią karnawału w Wenecji. Ukazane z profilu postaci to owoc fascynacji sztuką starożytnego Egiptu, oglądaną w czasach studenckich w Ermitażu. Kompozycje Timura Karima – utrzymane w czystych, intensywnych kolorach – powtarzają ten sam motyw. To zwrócone ku sobie profile: kobiecy i męski. Nieruchome postaci patrzą na siebie, lecz także, przymykając oczy, spoglądają w głąb własnego wnętrza. Ich wzajemne relacje podkreślają gesty rąk: oszczędne, pełne wyrafinowanej dworskiej elegancji. Uwydatniają te relacje rekwizyty: pierścień, sakiewka, naszyjnik z drogich kamieni, porcelanowa fajka, klepsydra, kieliszek z winem, czarka z napojem, półmisek owoców, haczyk do łowienia ryb, a nawet miniatury: wieży w Pizie oraz armaty. Mają one swą tajemną symbolikę znaną z płócien dawnych mistrzów, a dziś niemal zupełnie zapomnianą. Mężczyzna gra na dutorze – dwustrunowym perskim instrumencie uosabiającym uduchowienie dokonujące się poprzez muzykę. (Koncerty – częsty motyw malarstwa holenderskiego XVII stulecia, były aluzją do ziemskiej, seksualnej miłości.) Zdobiące kompozycje owoce: winogrona, pomarańcze, banany, granaty, są oznakami płodności, zaś podawane na półmiskach potrawy (np. pilaw – danie z mięsa i ryżu) podkreślają atmosferę dobrobytu. Akcentuje ją dodatkowo sakiewka – oznaka zamożności i władzy. Ale każdy z przedstawionych symboli ma swoje przeciwieństwo. Np. maska uosabiająca fałsz, brosza w kształcie księżyca przywołująca złe moce, dmuchawiec pokazujący przemijalność miłości i szczęścia oraz pusta klepsydra, przypominająca, iż czas ziemskiej radości definitywnie przeminął. Oznacza to, że relacja pomiędzy przedstawionymi na płótnach osobami: dramatu? komedii? bajki?, dobiega końca. To tajemnicza intryga balansująca między skrywaną czułością a otwartym okrucieństwem, nienawiścią, a dyskretnie ukazanym erotyzmem. Dialog postaci ubranych w historyczne stroje toczy się w wykwintnej oprawie bogatych wschodnich tkanin. Po prezentacji w Galerii Pod Ratuszem w Rzeszowie, oba nowe cykle Timura Karima pokazywane będą w innych miastach – nie tylko w naszym regionie. ■
Tekst Antoni Adamski Fotografia Dariusz Delmanowicz Reprodukcje Tadeusz Poźniak
NOWOCZESNA
TWARZ
legendarnego
Arłamowa
Po tym Arłamowie, w którym w 1982 roku internowano Lecha Wałęsę, a peerelowscy przywódcy tak chętnie go odwiedzali, pozostało niewiele. Zaledwie szczypta historii - kilka odnowionych mebli, największe trofea myśliwskie i legendy, jakie krążyły o tym miejscu. Dziś na wzgórzu króluje czterogwiazdkowy hotel Arłamów, ośrodek potężny, nowoczesny, luksusowy i elegancki. Pierwszą oficjalną imprezą będzie tu bal sylwestrowy na 500 osób.
Tekst Anna Olech Fotografie Tadeusz Poźniak W latach 70. XX wieku rządowy ośrodek wypoczynkowy był ulubionym miejscem notabli, nie tylko polskich. Równie chętnie odpoczywali tu Edward Gierek czy Piotr Jaroszewicz, jak i miłośnicy polowań z zagranicy, np. prezydent Francji Valery Giscard d’Estaigne, przywódca NRD Erich Honecker czy Josip Broz-Tito, prezydent Jugosławii. Z czasem Arłamów stracił nieco na prestiżu, od rządu przejęła go gmina Ustrzyki Dolne, aż w końcu znalazł się prywatny właściciel, który chciał zbudować na legendzie Arłamowa coś naprawdę luksusowego. Miejsce wyjątkowe – potężne, na wysokim poziomie, z bogatą i różnorodną ofertą. MAŁE ŚLADY PRZESZŁOŚCI Stary hotel już od dawna nie spełniał oczekiwań osób zaglądających w te strony. Nie ten standard, nie ta oferta.
12
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
Zmieniły się czasy, a wraz z nimi potrzeby klientów. Dziś, by przyciągnąć gości, trzeba czegoś więcej niż tylko jazda na nartach i konne przejażdżki. A oglądając powstały kompleks, przemierzając „kilometry” korytarzy, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że tydzień spędzony w hotelu Arłamów to zbyt mało, by skorzystać ze wszystkiego, co to miejsce oferuje. Nazwą hotel Arłamów ma nawiązywać do historii i podkreślać wyjątkowość tego miejsca. – Hotel tworzą dwie części – historyczny budynek, nazywany obecnie Rezydencją, który został całkowicie zmodernizowany, ale bryła pozostała niezmieniona, oraz część całkowicie nowa. Obie są ze sobą połączone podziemnym przejściem. W sumie hotel Arłamów może ugościć nawet 700 osób w 254 pokojach, z których 213 znajduje się w części nowej, a 41 w Rezydencji – tłumaczy Barbara Antochów z hotelu Arłamów. Z każdego pokoju roztacza się przepiękny wi-
INWESTYCJE
dok na góry i lasy, a apartamenty prezydenckie mają prywatne windy. Są tu również trzy restauracje, każda z innym wystrojem i z innym menu, do tego kawiarnia, lobby bar, klub nocny oraz dwie karczmy, które znajdują się na terenie ośrodka. Arłamów swoją ofertą zwrócił się również w kierunku klientów biznesowych. Są tu 4 wielofunkcyjne sale, dwie z nich dzielą się na mniejsze, w których można zorganizować konferencje, szkolenia lub kongresy. Wszystkie wyposażone w nowoczesny sprzęt. Na powierzchni 1487 mkw. może pomieścić się równocześnie nawet 1500 osób. Oprócz tego jest też potężne patio, przykryte szklanym dachem, przez który w dzień wpadają promienie słoneczne, a wieczorem i w nocy można podziwiać bieszczadzkie niebo. Na co dzień można tu przysiąść, wypić kawę, ale ten wewnętrzny dziedziniec doskonale nadaje się na targi, koncerty, kongresy, prezentacje nowych modeli samochodów, a nawet walki bokserskie. Tu też odbędzie się bal sylwestrowy. Inspiracją dla designu kompleksu było bogactwo i różnorodność kultury tego regionu. Pogranicze kultur jest widoczne w stylu hotelu Arłamów w postaci artystycznych elementów dekoracyjnych. Dominuje drewno, kamień i szkło. Ich naturalna kolorystyka i wyważone proporcje sprawiły, że pomimo swych rozmiarów, ośrodek doskonale wpisuje się w otoczenie Bieszczadów. Nie przytłacza. SAMOLOTEM DO ARŁAMOWA – CZEMU NIE? W ofercie hotelu jest trzypoziomowe SPA ze strefą VIP SPA, a mocną stroną hotelu Arłamów jest zaplecze sportowe. Od możliwości aktywnego sposobu spędzania czasu może zakręcić się w głowie. Zimą można jeździć na nartach, jak dawniej dostępne są przejażdżki konne wierzchem, bryczką i saniami. Jest też kryta ujeżdżalnia, hala sportowa z pełnowymiarowymi boiskami do piłki ręcznej, siatkówki i koszykówki, 2 korty do tenisa ziemnego, 4 do squasha, siłownie, sala fitness, ścianka wspinaczkowa, 2 strzelnice sportowe, kręgielnia, park linowy, sala bilardowa. Na zewnątrz jest pełnowymiarowe boisko do piłki nożnej z taką samą murawą, na jakiej trenują piłkarze Realu Madryt, korty tenisowe i 9-dołkowe pole golfowe z dwukierunkowym driving-range. Dla zapalonych wędkarzy są stawy rybne, a dla najmłodszych na zewnątrz ogromny plac zabaw, zaś wewnątrz budynku specjalne pokoje za-
baw oraz przedszkole, gdzie maluchy znajdą opiekę, gdy ich rodzice spędzają czas np. w SPA. Nie ma też większych problemów z dojazdem do Arłamowa. Stopniowo remontowane i przebudowywane będą prowadzące tu drogi, ale można dotrzeć tu bardziej luksusowo. Tuż przy ośrodku jest lądowisko dla helikopterów, a zaledwie kilka kilometrów dalej, w Krajnej – wyremontowane lądowisko dla samolotów, z obsługą naziemną, nową wieżą kontroli lotów i możliwością przyjmowania większych samolotów. A jak gruby portfel trzeba mieć, żeby skorzystać z atrakcji hotelu Arłamów? – Nasza polityka cenowa będzie opierała się na tzw. cenie dnia – wyjaśnia Barbara Antochów. – Każdorazowo gość będzie mógł sprawdzić i wyszukać najbardziej atrakcyjną dla siebie ofertę, w zależności od tego, w jakim pokoju będzie chciał przebywać, z jakich atrakcji korzystać. Nie będzie jednej sztywnej ceny. Będą to pakiety pobytowe na przeróżne okazje, pobyty zimowe, jesienne, świąteczne itd. Część atrakcji będzie wliczona w cenę pobytu, np. baseny, sauny; część oferty będzie dostępna w pakietach, oprócz tego będą oczywiście zniżki na usługi. Hotel Arłamów to potężna inwestycja, bo koszt budowy, wynoszący ponad 300 mln zł netto, robi chyba tak samo duże wrażenie, jak sam kompleks. Część z tych pieniędzy udało się pozyskać z funduszy Unii Europejskiej, m.in. na budowę supernowoczesnej elektrociepłowni. To równocześnie niemały zakład pracy, bo zatrudnienie znajdzie tu ponad 200 osób. Dziś to już zupełnie nowe miejsce, choć stworzone na dawnej legendzie. ■
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
13
DEBATA BIZNESISTYL.PL „NA ŻYWO”
Bohaterowie spotkania (od lewej): dr Paweł Kuca, Bogdan Szymanik i prowadząca Aneta Gieroń.
WPŁYWOWI POLITYCY I MEDIA Profesjonaliści na marginesie życia publicznego
Bogdan Szymanik, założyciel i współwłaściciel znanego wydawnictwa BOSZ z Leska, i dr Paweł Kuca, politolog z Uniwersytetu Rzeszowskiego, byli gośćmi debaty w ramach cyklu spotkań BIZNESiSTYL.pl „Na Żywo”, która odbyła się w hotelu Bristol Tradition and Luxury w Rzeszowie. I choć nie do końca udało się odpowiedzieć na pytanie, kto jest najbardziej wpływowy i dlaczego, to nie ma wątpliwości, że największy wpływ na nasze życie publiczne mają politycy i media. Biorąc jednak pod uwagę, jak w dużym stopniu miałkie jest przygotowanie merytoryczne ludzi polityki i mediów, za największą porażkę życia publicznego w Polsce po 1989 roku możemy uznać zmarginalizowanie roli bezpartyjnych fachowców i profesjonalistów.
Tekst Aneta Gieroń Fotografie Tadeusz Poźniak Margaret Thatcher mawiała: Być wpływowym to jak być damą – jeśli musisz mówić ludziom, że nią jesteś, to znaczy, że nią nie jesteś. W listopadzie magazyn VIP Biznes&Styl już po raz trzeci wręczył statuetki dla Najbardziej Wpływowych Podkarpacia 2013, dlatego w trakcie debaty zastanawialiśmy się, kogo dziś uważamy za wpływowego i dlaczego? Jak pojmujemy słowo „wpływowość”? I na ile wpływowość kojarzy się nam z polityczną żonglerką, a na ile jest jeszcze ciągle rządem dusz?
– Najbardziej wpływowy? Ronald Reagan, były prezydent Stanów Zjednoczonych, którego uwielbiałem – mówił Bogdan Szymanik. – Dziś świat się jednak zmienił i obawiam się, że najbardziej wpływowe są media i politycy – tłumaczył właściciel wydawnictwa BOSZ. – Przy czym, mówiąc o mediach, mam na myśli nie tyle dziennikarzy, co wydawców, dla których najważniejsza jest oglądalność, która generuje zyski. Mówiąc to, sam się dziwię ogromnym wpływom polityków, bo zwykle są to dziś lu-
SALON opinii
dzie źle wychowani, kiepsko wykształceni i mało kulturalni. M.in. dlatego od wielu lat w debacie publicznej przestaliśmy się pięknie różnić zdaniem, a każdy inaczej myślący nazywany jest głupkiem, chamem, albo jeszcze mniej wybrednym epitetem. A szkoda, bo media i politycy, jak nikt inny, powinni bronić zdania przypisywanego Voltaire’owi: Nie zgadzam się z tym, co mówisz, ale oddam życie, abyś miał prawo to powiedzieć. Bogdan Szymanik, jako trzecią, bardzo wpływową grupę, wskazał krąg ludzi z dużymi pieniędzmi. I to by w jakimś stopniu tłumaczyło jego obecność wśród najbardziej wpływowych osób świata mediów w trakcie pokazu mody La Mania Joanny Przytakiewicz w foyer Teatru Wielkiego w Warszawie. – Od razu będę się bronił, by nie być posądzonym o aspirowanie do bycia celebrytą – śmiał się Bogdan Szymanik. – Moja obecność tam to był absolutny przypadek, nie zamierzam tego powtarzać i wolę Bieszczady niż pokaz mody w Warszawie. Zabawne zdarzenie wynika z mojej przyjaźni z Jurkiem Kisielewskim i Jerzym Iwaszkiewiczem, a Iwaszkiewicz jako felietonista pewnego dwutygodnika prawie siłą nas tam zaciągnął. Skoro jednak już jesteśmy przy wielkim świecie i polityce, to przytoczę stary, ale bardzo dobry żart: Mołotow był na kolacji u Winstona Churchilla, panowie rozmawiają w Pałacu Buckingham i w pewnej chwili Mołotow pyta, gdzie jest ubikacja. Churchill spokojnie tłumaczy, że prosto i na prawo. Po czym dodaje: tam jest wprawdzie napisane: for gentlemen, ale proszę się nie przejmować i wchodzić. To tak w nawiązaniu do dżentelmenów w polityce – spointował Bogdan Szymanik. POLITYCY, WYDAWCY I CELEBRYCI „UWODZĄ” NAS NAJBARDZIEJ Dr Paweł Kuca, politolog, przyznał, że jego kategorie osób wpływowych dość istotnie pokrywają się ze spostrzeżeniami Bogdana Szymanika. – Po pierwsze, polityka i politycy. I to taki paradoks, bo z jednej strony coraz więcej ludzi polityką przestaje się interesować, a z drugiej politycy w Polsce mają ogromne wpływy, bo jesteśmy krajem ogromnie upartyjnionym i im mniejsza miejscowość, tym wpływy polityka większe – tłumaczył Paweł Kuca. Drugą grupą wpływowych, według politologa z Uniwersytetu Rzeszowskiego, jest biznes i ludzie z nim związani, którzy do swoich pomysłów potrafią przekonywać także polityków. W końcu trzecia grupa osób wpływowych – ce-
lebryci, przy czym ich obecność ma znaczenie tylko w mediach ogólnopolskich. Przykładem może być Kuba Wojewódzki, który za pośrednictwem swojego programu telewizyjnego miał istotny wpływ na wyniki wyborów w Polsce. Jeśli chodzi o media, to nasi goście byli zgodni, że wpływy mediów regionalnych są coraz mniejsze. Prestiż, pieniądze i wpływy są domeną gazet ogólnopolskich. Media regionalne w ciągu ostatnich kilku lat gwałtownie tracą swój walor opiniotwórczości i ich znaczenie dla elit wojewódzkich jest coraz mniejsze. To też osłabia lokalną Polskę samorządową. – Obszar tematyczny mediów regionalnych w ostatnich 10 latach zmienił się w sposób niebywały. Tabloidyzacja jest faktem. Dziś media regionalne nie rywalizują już z Gazetą Wyborcza czy Rzeczpospolitą, ale z Faktem i Super Expressem – tłumaczył Paweł Kuca. – Też jestem pesymistą, bo upadek mediów lokalnych jest widoczny gołym okiem – stwierdził Andrzej Dec, przewodniczący Rady Miasta Rzeszowa. – Gazety są uzależnione od lokalnych polityków i na trudniejsze tematy nie ma w nich czasu i pieniędzy. Jedyna nadzieja w edukacji. Wyborcy muszą być coraz bardziej świadomi i może dzięki temu w kolejnych latach nasze życie publiczne zmieni się na lepsze. Doświadczenia demokratyczne wymagają czasu, a my wciąż jesteśmy bardzo młodą demokracją. – Do polityków mam największy żal za konsekwentne psucie standardów w życiu publicznym – mówił Bogdan Szymanik. – Po 1989 roku miał być czas profesjonalistów i kompetencji, a nadszedł czas TKM. Miało być zawodowstwo bez partyjnej legitymizacji, a zostało politykierstwo. Dlatego dla mnie największą przegraną tej wielkiej wygranej, jaką jest od ponad 20 lat wolność w Polsce, jest nieumiejętność nas wszystkich zbudowania mitu profesjonalisty na każdym szczeblu; od dziennikarza zaczynając, przez przedsiębiorcę, nauczyciela, lekarza, na polityku kończąc. – Pozwolę sobie odrobinę bronić polityków – argumentował Paweł Kuca. – Politycy, podobnie jak inni ludzie, zachowują się w sposób racjonalny, czyli zachowują się w sposób dla nich opłacalny. A przecież politykiem: posłem, ►
Więcej informacji na portalu www.biznesistyl.pl
SALON opinii senatorem, prezydentem miasta nie zostaje się dzięki głosom znajomych i rodziny, ale tysięcy ludzi głosujących na konkretnego polityka. I jeśli politycy zachowują się nieprofesjonalnie, a wyborcy nie wyciągają z tego konsekwencji, to oni wyciągają prosty wniosek, że to zachowanie jest akceptowane, pochwalane i po prostu im się opłaca. To jest właśnie bardzo poważny problem w polskim życiu publicznym. Jedną z najważniejszych rzeczy, jakiej dziś w Polsce potrzebujemy najbardziej, jest edukacja obywateli. Rzeczą fundamentalną jest, by wyborcy dokonywali świadomych i przemyślanych, a nie przypadkowych, bezmyślnych wyborów. Zdaniem Pawła Kucy, wprowadzenie okręgów jednomandatowych też nie jest lekiem na całe zło w polityce. – Jak pokazują doświadczenia z demokracji, gdzie jednomandatowe okręgi istnieją, nastąpiło tam wzmocnienie największych partii i doszło do polaryzacji sceny politycznej. Są dwie duże partie, które tylko wymieniają się władzą. Jednomandatowe okręgi bywa, że powodują lepszy nabór kandydatów do partii, ale nie uzdrawiają życia publicznego – tłumaczył politolog. – Tu się z panem pięknie różnię i mam inne zdanie – dorzucił Bogdan Szymanik. Dlaczego profesjonaliści nie chcą iść do polityki? Bo nie ma tam podmiotowości. Poseł sprowadzony jest do roli maszynki do głosowania, a w partii rządzi wąska liczba osób. – Przy czym, jeśli oczekujemy od polityków wysokich kompetencji, musimy ich też odpowiednio nagradzać. A nie uważam, by sprawiedliwe były obecne proporcje, gdzie wójt gminy zarabia niewiele mniej od premiera państwa – dodawał Paweł Kuca. Nasi goście, zastanawiając się nad wpływowością polityków w życiu publicznym, nawiązali też do trudnej sytuacji gospodarczej w naszym kraju. – W sytuacji, kiedy praca jest tak deficytowym towarem na polskim rynku, a zarobki są bardzo niskie, to właśnie polityczne kontakty są gwarancją dobrych posad, dobrze wynagradzanych, często bez konieczności udowodnienia wysokich kwalifikacji, jak to jest w biznesie – mówił Andrzej Dec, przewodniczący Rady Miasta Rzeszowa. – W tym
16
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
m.in. upatrywałbym postrzegania polityków jako bardzo wpływowych. Dec dodał jednocześnie, że wiele wartościowych osób w ogóle nie chce angażować się w politykę, nawet na szczeblu samorządowym, nie chcąc składać oświadczenia majątkowego i ujawniać swojego majątku. JAK ODRÓŻNIAĆ „WPŁYWOWOŚĆ” OD „MEDIALNOŚCI” Samo pojęcie „wpływowość” też było przedmiotem długiej dyskusji na naszej debacie, bo jak odróżniać „wpływowość” od „medialności” i jak mierzyć wpływowość np. Władysław Ortyla, który jest marszałkiem województwa, czyli decyduje o polityce finansowej i personalnej w Urzędzie Marszałkowskim, w stosunku do nieoficjalnych wpływów Marka Kuchcińskiego, wicemarszałka Sejmu, posła PiS. Tę samą trudność nastręczało porównywanie wpływowości np. Adama Górala, właściciela międzynarodowej firmy Asseco Poland SA, i Janusza Zakręckiego, prezesa WSK Mielec, dużej, poważnej firmy, ale jednak będącej częścią międzynarodowej korporacji. – To jest właśnie ta trudność i względność pojęcia „wpływowość” – mówił Bogdan Szymanik – występująca także w kulturze. Bo jak ocenić wpływowość Krzysztofa Pendereckiego, ogromnie wpływowego na świecie kompozytora, który dla promocji polskiej kultury zrobił więcej niż Ministerstwo Spraw Zagranicznych przez ostatnią dekadę. Na pewno nie da się tego prosto poklasyfikować, że ktoś ma wpływ na 10 osób, a ktoś inny na 100 tys. osób. – Niestety, od dwóch dekad stawiamy na legitymację partyjną, nie zaś na profesjonalizm, i odwrócenie tej tendencji będzie teraz bardzo trudne – dodał Szymanik. – Ale jeśli coś może być pocieszające, to twarde liczby, które mówią, że liczba ludzi światłych w Polsce jest duża. W ostatnich dwóch dekadach w naszym kraju powstało 2,5 mln firm i dokonaliśmy niebywałego skoku cywilizacyjnego – to jest zasługa nas wszystkich. Nie jesteśmy głupim narodem, tylko musimy znaleźć mechanizm, który sprawi, że światli Polacy w masowej ilości trafią do polityki. Nasi goście co do jednego byli jednak zgodni: że wpływy politykierstwa i medialnego celebryctwa nie są w stanie kreować wizerunku Polski w Europie i na świecie. Tu ciągle najbardziej wpływowa jest muzyka Fryderyka Szopena i Krzysztofa Pendereckiego, literatura Szymborskiej, czy Miłosza, a z symboli nieśmiertelny jest Jan Paweł II oraz „Solidarność” i Lech Wałęsa. ■
III RANKING VIP-a Zdecydowane zwycięstwa marszałka Władysława Ortyla w kategorii VIP Polityka i Adama Górala, prezesa Asseco Poland, w kategorii VIP Biznes. Najbardziej wyrównana rywalizacja toczyła się w kategorii VIP Kultura; zwyciężyła Lucyna Mizera, dyrektor muzeum w Stalowej Woli. Dr nauk med. Aleksandra Wilczek-Banc odkryciem roku
Od lewej: Władysław Ortyl, najbardziej wpływowy polityk 2013; Lucyna Mizera, zwycięzca w kategorii VIP Kultura; dr n. med. Aleksandra Wilczek-Banc, odkrycie roku magazynu VIP, zaś najrabdziej wpływowym w biznesie wybrany został Adam Góral, w imieniu którego statuetkę odebrał Maciej Tadla.
Najbardziej Wpływowi Podkarpacia
2013
Władysław Ortyl, marszałek woj. podkarpackiego, podkreśla, że przez 6 miesięcy urzędowania nie został „wielkim kadrowym” i że w tej kwestii nic się nie zmieni. Prezes Adam Góral ma nadzieję, że osiągnięcia Asseco Poland będą inspiracją dla innych przedsiębiorców i w niedalekiej przyszłości doczekamy się polskich marek rozpoznawalnych na całym świecie. Lucyna Mizera, dyrektor Muzeum Regionalnego w Stalowej Woli, uważa, że w pracy potrzebny jest lider, ale jeśli nie ma zespołu, który gra do jednej bramki, to nie ma szans na powodzenie. Te trzy osoby to zwycięzcy trzeciego rankingu VIP-a na najbardziej wpływowe osoby na Podkarpaciu w 2013 roku w kategoriach VIP Polityka, VIP Biznes i VIP Kultura. Odkryciem roku została dr nauk med. Aleksandra Wilczek-Banc, twórczyni Podkarpackiego Centrum Rehabilitacji Kardiologicznej „Polonia” w Rymanowie-Zdroju.
Tekst Aneta Gieroń, Anna Olech, Jaromir Kwiatkowski, Paweł Kuca Fotografie Tadeusz Poźniak
18
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
III RANKING VIP-a
Koncert Hanny Banaszak.
Jak przeprowadziliśmy nasz ranking? Podobnie jak przed rokiem, głosowanie odbyło się w trzech kategoriach: polityka, biznes i kultura. Przyjęliśmy bowiem założenie, że samo pojęcie „wpływowy” można rozumieć na różne sposoby. Dla jednych wpływowość to możliwość podejmowania najważniejszych decyzji dotyczących regionu. Dla innych – możliwość kreowania „z tylnego siedzenia” układów rządzących województwem. Dla jeszcze innych – możliwość wpływania na sposób myślenia mieszkańców Podkarpacia, kształtowania ich postaw (czyli tzw. opiniotwórczość). Głosowanie przeprowadziliśmy w dwóch etapach. Najpierw wytypowaliśmy grupę 150 osób publicznych z Podkarpacia. Byli wśród nich: parlamentarzyści, samorządowcy, przedsiębiorcy, szefowie instytucji wojewódzkich, przedstawiciele wyższych uczelni, ludzie kultury i mediów. Poprosiliśmy ich, by w każdej z trzech kategorii wskazali po trzy nazwiska osób – ich zdaniem – najbardziej wpływowych na Podkarpaciu. Zdobywca pierwszego miejsca otrzymywał 3 pkt, drugiego – 2, a trzeciego – 1 punkt. Do ich głosów doliczyliśmy wskazania naszych Czytelników, przekazane drogą online. W drugim etapie swoje typy przedstawiła Kapituła Konkursowa, w skład której weszli: prof. Aleksander
Bobko, rektor Uniwersytetu Rzeszowskiego; dr Krzysztof Kaszuba, rektor Wyższej Szkoły Zarządzania w Rzeszowie; Jerzy Borcz, adwokat z Rzeszowa; Henryk Pietrzak, prezes Radia Rzeszów; Aneta Gieroń i Inga Safader-Powroźnik, wydawcy magazynu VIP Biznes&Styl; Krystyna Lenkowska, anglistka i poetka; dr Wergiliusz Gołąbek, prorektor ds. rozwoju i współpracy WSIiZ w Rzeszowie; Barbara Kuźniar-Jabłczyńska, dyrektor Wydziału Certyfikacji i Funduszy Europejskich w Podkarpackim Urzędzie Wojewódzkim; Monika Szela, dyrektor Teatru Maska w Rzeszowie. Honorowymi członkami Kapituły zostali ubiegłoroczni laureaci: prof. Marta Wierzbieniec, dyrektor Filharmonii Podkarpackiej; Marek Darecki, prezes WSK Rzeszów i Jan Bury, poseł PSL, lider tej partii na Podkarpaciu. Tak ustawiliśmy punktację, by waga głosów Kapituły była równa wadze głosów osób publicznych, do których dzwoniliśmy, oraz Czytelników. Zsumowanie punktów z obu etapów pozwoliło nam ułożyć listę najbardziej wpływowych w każdej kategorii. Premia dla marszałka za zdobycie władzy i wagę sprawowanego urzędu Przed rozstrzygnięciem kategorii VIP Polityka zastanawialiśmy się, na ile wpływ na wyniki będzie mieć wiosenna afera korupcyjna z ówczesnym marszałkiem Mirosławem Karapytą (PSL) w roli głównej, która doprowadziła pod koniec maja br. do zmiany koalicji rządzącej województwem. Głosujący nie mieli wątpliwości: afera zmiotła PSL-owskiego marszałka nie tylko z życia publicznego, ►
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
19
III RANKING VIP-a ale i z naszego rankingu (w poprzednich edycjach zajął w nim trzecie i drugie miejsce). Z przyczyn regulaminowych ubiegłoroczny zwycięzca, poseł Jan Bury, nie mógł kandydować (kilku głosujących wyraziło zdziwienie z tego powodu, więc musieliśmy przypomnieć im zasady regulaminu). W tej sytuacji głosujący dali zdecydowane zwycięstwo nowemu marszałkowi Władysławowi Ortylowi (PiS), mimo iż pełni on swoją funkcję dopiero od pół roku. Głosujący wskazywali, że marszałek jest człowiekiem decyzyjnym i konsekwentnym oraz mocną osobowością, która zdominowała zarząd województwa. Dość powiedzieć, że drugi w zestawieniu, prezydent Rzeszowa Tadeusz Ferenc, otrzymał liczbę głosów prawie dwukrotnie mniejszą. Dr Bartłomiej Biskup, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego, uważa, że o zwycięstwie marszałka Ortyla zadecydowały dwie rzeczy. Po pierwsze, głosujący docenili – jego zdaniem – zmianę konfiguracji politycznej rządzącej województwem, którą firmował m.in. Władysław Ortyl. Po drugie, pozycja marszałka, jak podkreśla politolog, jest w każdym województwie silna, bo dysponuje on sporym zakresem władzy, wynikającym m.in. z zarządzania dużymi pieniędzmi, szczególnie unijnymi, oraz z możliwości wpływania na wiele instytucji podległych Urzędowi Marszałkowskiemu. Warto też zauważyć, że w czołówce rankingu utrzymali się poseł Zbigniew Rynasiewicz, lider PO na Podkarpaciu, sekretarz stanu w Ministerstwie Infrastruktury i Rozwoju (trzeci, przed rokiem piąty), europosłanka Elżbieta Łukacijewska (PO) – zarówno w tym, jak i w ub. roku czwarta, wojewoda Małgorzata Chomycz-Śmigielska – w br. piąta, w ub.r. siódma, europoseł Tomasz Poręba (PiS) – odpowiednio ósmy i szósty oraz poseł Stanisław Ożóg (PiS) – szósty i dziewiąty. Nowe twarze w rankingu to, oprócz marszałka Ortyla, prezydent Krosna Piotr Przytocki – siódmy, i wicemarszałek Sejmu Marek Kuchciński (PiS) – dziewiąty. W przypadku Zbigniewa Rynasiewicza głosujący podkreślali przede wszystkim jego pozycję w rządzie i związane z tym wpływy, które na pewno są pomocne w kwestiach dotyczących infrastruktury na Podkarpaciu. – Trzecie – to wysokie miejsce. Odbieram to w ten sposób, że efekty mojej pracy są widoczne i zostały zauważone – komentuje lider podkarpackiej Platformy Obywatelskiej. Dodaje, że każdy powinien robić to, co do niego należy, a on całkiem nieźle realizuje się w tym, czym się zajmuje. Czuje też satysfakcję, kiedy obserwuje zmiany, jakie zachodzą w szeroko rozumianej infrastrukturze, transporcie, budowie dróg. Jedna z osób głosujących stwierdziła, że nie przyzna żadnego punktu w kategorii VIP Polityka, bo działalność osób nominowanych ją „drażni”. Kilka innych osób szukało na liście nominowanych wyłącznie przedstawicieli samorządu i na nich oddało swe głosy, tłumacząc, że ich działalność jest bardziej konstruktywna. Nie powinny zatem dziwić wysokie miejsca prezydentów Rzeszowa i Krosna. Obaj zapracowali sobie na opinię dobrych gospodarzy, a w przypadku Tadeusza Ferenca dodatkowego znaczenia nabiera fakt, że jest on włodarzem stolicy województwa, dysponującej miliardowym budżetem. Na pewno też bar-
20
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
Lucyna Mizera.
dzo mu sprzyja wiele nowych inwestycji w Rzeszowie, pozycja jednego z lepszych prezydentów w Polsce w ogólnopolskich rankingach i ogólny pogląd, że Rzeszów w ostatniej dekadzie zmienił się z zapyziałego, prowincjonalnego miasteczka w wygodne, funkcjonalne, ani za duże, ani z małe miasto, idealne do zamieszkania. – Bardzo się cieszę. To zaszczyt dla Rzeszowa, że prezydent miasta zajmuje drugie miejsce w rankingu osób najbardziej wpływowych w regionie – komentuje Tadeusz Ferenc. Dodaje, że Rzeszów jako stolica województwa oddziałuje i wpływa na cały region. Najlepszy dowód to wyliczenia, że każdego dnia do Rzeszowa wjeżdża 100 tys. samochodów. – Chcę wpływać na gospodarkę i na warunki życia ludzi. Zależy mi na tym, żeby ludziom żyło się lepiej. Tak rozumiem wpływ prezydenta miasta i taki wpływ mnie interesuje – mówi Ferenc. W przeciwieństwie do dwóch poprzednich edycji, w tym roku w zestawieniu nie ma hierarchów Kościoła katolickiego. Mało tego – na biskupów nikt nie oddał żadnego głosu. Można w tym widzieć uznanie przez głosujących, że misją Kościoła jest przede wszystkim głoszenie Ewangelii, a nie wpływanie na bieżącą politykę, choć na ten stan rzeczy wpłynęły zapewne: medialny szum wokół niezbyt fortunnych wypowiedzi abpa Józefa Michalika w kwestii pedofilii oraz zmiana ordynariusza diecezji rzeszowskiej. – Poprzedni biskup był postrzegany jako ma-
Od prawej: dr Aleksandra Wilczek-Banc, Adam Głaczyński, Elżbieta Lewicka.
jący duży wpływ na życie publiczne – komentuje Bartłomiej Biskup. – Jest jeszcze za wcześnie, by stwierdzić, czy nowy biskup będzie kontynuował dotychczasowe tradycje kontaktów z politykami, czy nie. Na razie tego wpływu ludzie nie dostrzegają: albo jeszcze, albo w ogóle. Adam Góral nie dał szans konkurentom Statuetka dla Adama Górala za zwycięstwo w kategorii VIP Biznes nie była niespodzianką. Już w ub. roku prezes Asseco Poland, światowego giganta w branży informatycznej, był o krok od zwycięstwa, lecz na finiszu przegrał nieznacznie z Markiem Dareckim, prezesem WSK Rzeszów. Wydawał się więc być naturalnym faworytem tegorocznej edycji rankingu. I tak się stało: Góral otrzymał trzykrotnie więcej głosów niż zdobywcy drugiego miejsca – bracia Adam i Jerzy Krzanowscy, właściciele Grupy Nowy Styl, jednego z największych na świecie producentów mebli, krzeseł i foteli biurowych. Trzeci był Janusz Zakręcki, prezes Państwowych Zakładów Lotniczych w Mielcu. Tegoroczny werdykt głosujących, podobnie zresztą jak ubiegłoroczny, niewątpliwie cieszy. Zwyciężyli bowiem przedstawiciele biznesowej „wagi ciężkiej”, którzy prowadzą działalność na skalę nie tylko wojewódzką czy krajową, ale międzynarodową. Osobowości, których sukcesy promują województwo. Zarówno prezes Asseco Poland, jak i właściciele Grupy Nowy Styl, są synonimem sukcesu, także finansowego. Od lat to jedyni przedsiębiorcy z Podkarpacia, którzy trafiają na Listę 100 Najbogatszych Polaków tygodnika „Wprost”. Głosujący, oddając swoje punkty na Adama Górala, podkreślali, że dzieje Asseco są przykładem polskiego sukcesu na światową skalę, wskazywali, że prezes zwraca uwagę na wysokie standardy etyczne w prowadzeniu biznesu, podkreślali szacunek, jakim jest darzony w regionie i nie tylko, nazwano go nawet „dobrym ambasadorem Podkarpacia”. Również dla dr. Bartłomieja Biskupa zwycięstwo Adama Górala nie było niespodzianką. – W tym roku na Podkarpaciu nie było spektakularnych wydarzeń w gospodar-
III RANKING VIP-a ce, w związku z czym został doceniony prezes firmy najbardziej znanej – komentuje politolog. – Tak wysokie miejsce w gronie osób najbardziej wpływowych na Podkarpaciu to szczególnie miłe wyróżnienie, choć nie jest dla nas celem awansowanie w tego typu rankingach – komentują zdobyte drugie miejsce Adam i Jerzy Krzanowscy, współwłaściciele Grupy Nowy Styl, a zarazem (odpowiednio) prezes i wiceprezes Zarządu. – Jest to wyróżnienie nie tylko dla nas, ale przede wszystkim dla tego co robimy, a staramy się jak najlepiej kierować firmą, którą zakładaliśmy wspólnie 21 lat temu. Nasz sukces daje nam poczucie odpowiedzialności za otoczenie społeczne i biznesowe. Grupa Nowy Styl jest firmą, która myśli globalnie, ale działa lokalnie. Pomimo ogromnej skali działalności, prowadzonej na całym świecie, staramy się jak najwięcej robić dla naszego regionu. Zdajemy sobie sprawę z tego, że jesteśmy jednym z najważniejszych pracodawców Podkarpacia, że bez zaangażowania naszych współpracowników nie zaszlibyśmy tak daleko. Dlatego też chcemy dalej rozwijać się właśnie tutaj, o czym świadczy budowana w Jaśle nowoczesna ►
Władysław Ortyl.
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
21
III RANKING VIP-a
Alicja Wosik.
fabryka. To ważne zarówno dla władz, jak i dla mieszkańców, z którymi na co dzień współpracujemy. – Dziękuję magazynowi VIP Biznes&Styl za wyróżnienie. To zaszczyt znaleźć się w tak doborowym gronie podkarpackich przedsiębiorców – mówi Janusz Zakręcki, prezes PZL w Mielcu, zdobywca trzeciego miejsca. – Do wszystkich plebiscytów podchodzę z pewną rezerwą, gdyż o pozycji i wpływach w biznesie tak naprawdę decydują twarde fakty, liczby i wskaźniki ekonomiczne. Polskie Zakłady Lotnicze w Mielcu od kilku lat mogą pochwalić się dynamicznym wzrostem sprzedaży, eksportu, a co za tym idzie – również zatrudnienia. Nasz flagowy produkt, śmigłowiec Black Hawk, stał się symbolem sukcesu całej branży lotniczej na Podkarpaciu. Swoją pozycję w rankingu traktuję więc jako wyróżnienie dla całej lotniczej społeczności w naszym regionie – podkreśla Zakręcki. Znacznie umocnił swoją pozycję Artur Kazienko, prezes zarządu i właściciel Kazar Footwear z Przemyśla – w tamtym roku ósmy, w tym już czwarty. Buty i torebki z logiem Kazar są od dawna znane i popularne wśród gwiazd oraz projektantów mody. Również działalność zarządzanej przez Martę Półtorak firmy Marma Polskie Folie, potentata w branży przemysłu tworzyw, to przykład gigantycznego sukcesu. Skądinąd, Marta Półtorak to prawdziwy „człowiek-orkiestra” – także właścicielka galerii Millenium Hall i sponsor rzeszowskiego żużla, co zapewne nie pozostało bez wpływu na jej wysoką, piątą pozycję w kategorii „biznes”. Kilka innych firm obecnych w rankingu również stanowi przykład sukcesu: Arkus&Romet Group z Dębicy (szóste miejsce prezesa Wiesława Grzyba); firma Ankol, dostawca materiałów i wyrobów kompletujących dla lotniczych zakładów produkcyjnych (siódme miejsce dla właścicieli – Anny i Czesława Koliszów); firma Ciarko z Sanoka, jeden z największych w Europie producentów okapów kuchennych (ósme miejsce właściciela Ryszarda Ziarki) oraz Fabryka Farb i Lakierów Śnieżka (dziewiąte miejsce prezesa Piotra Mikruta). Dziesiątkę uzupełnił Wojciech Materna, prezes i założyciel Stowarzyszenia „Informatyka Podkarpacka”, zrzeszającego kilkadziesiąt firm informatycznych z naszego regionu. – Cieszy, że zostały docenione także inne firmy – podkreśla Bartłomiej Biskup. – Gdy się spojrzy na zestawienie w kategorii VIP Biznes, to widać duży potencjał ekonomiczny Podkarpacia. Najmniejsza rozpoznawalność ludzi kultury W tym roku najbardziej wyrównana rywalizacja o statuetkę miała miejsce w kategorii VIP Kultura. Ostatecznie na finiszu palma pierwszeństwa przypadła Lucynie Mizerze, dyrektor Muzeum Regionalnego w Stalowej Woli,
22
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
rzutkiej menedżerce kultury, która potrafiła z kierowanej przez siebie placówki uczynić znane i cenione muzeum, z rewelacyjnymi wystawami. Cieszy, że głosujący docenili sukces Anety Adamskiej, założycielki, reżyserki i scenarzystki autorskiego Teatru „Przedmieście” z Rzeszowa, pomysłodawczyni festiwalu „Źródła pamięci. Grotowski, Kantor, Szajna”, nagradzając ją drugim miejscem. Wyprzedziła ona trzech znakomitych menedżerów kultury: Jerzego Ginalskiego, dyrektora Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku; Wiesława Banacha, dyrektora Muzeum Historycznego w Sanoku i twórcy Galerii Zdzisława Beksińskiego oraz Wita Karola Wojtowicza, dyrektora – od ponad dwóch dekad – Muzeum-Zamku w Łańcucie. Trudno nie zauważyć umacniającej się pozycji Sanoka na podkarpackiej mapie kulturalnej (w dziesiątce znalazł się także znakomity poeta z tego miasta, Janusz Szuber), oraz faktu, że ranking zdominowali szefowie instytucji (głównie muzeów), które bardzo dobrze radzą sobie na rynku kulturalnym. – Jestem bardzo, bardzo zaskoczona, ale i szczęśliwa – skomentowała swój wynik Aneta Adamska. – Emocje są szczere, bo ogromnie sobie cenię, że w ogóle znalazłam się w gronie znakomitych twórców, bądź też menedżerów kultury, a już zajęcie przeze mnie drugiego miejsca jest dla mnie ważne i cenne. Według założycielki Teatru „Przedmieście”, to wyróżnienie jest nagrodą za bycie wierną sobie i za konsekwencję w tym, co robi. – A robię to dopiero 12 lat, więc uważam, że jestem na początku swojej drogi – mówi Aneta Adamska. – Staram się zdobywać kolejne doświadczenia i podejmować się coraz trudniejszych zadań. Jak widać, zaczyna to być dostrzegane i dobrze oceniane. Jerzy Ginalski, zdobywca trzeciego miejsca, przyznaje, że to miłe zaskoczenie, bo stanowi potwierdzenie, jak wiele osób docenia to, co dzieje się w sanockim „muzeum na wolnym powietrzu”. A dzieje się dużo. Olbrzymim sukcesem jest odtworzone Miasteczko Galicyjskie, nie mniejszym wydarzeniem kulturalnym sprzed kilku miesięcy jest otwarcie odrestaurowanego dworu ze Święcan. – Cieszę się tym bardziej, że w ubiegłym roku to było miejsce szóste, a w tym roku już trzecie – dodaje Ginalski. – W dodatku muzea na wolnym powietrzu nigdy nie cieszą się tak dużym prestiżem jak tradycyjne. Widać jednak, że nasz pomysł na muzeum podoba się zarówno odwiedzającym,
Elżbieta Łukacijewska.
jak i ludziom kultury, bo liczba nagród, jaka na nas spływa w ostatnich latach, nawet nas samych mile zaskakuje. Warto przy tej okazji zaznaczyć, że część głosujących osób publicznych nie była zbyt dobrze zorientowana w kwestiach dotyczących kultury w regionie. Przejawiało się to tym, że często nie typowały one wszystkich trzech kandydatów (jeden z głosujących dał trzy punkty jednemu z nominowanych, po czym stwierdził: „pozostałych nie znam, więc się nie będę wygłupiał”), albo typowali, kierując się funkcją sprawowaną przez osobę, na którą oddawali głos, lub przedsięwzięciem, z jakim jest kojarzona, niekoniecznie pamiętając przy tym jej nazwisko. Dr Bartłomiej Biskup, komentując wyniki w kategorii VIP Kultura, zwraca uwagę na kilka rzeczy. Po pierwsze, ta kategoria nie miała zdecydowanego lidera. Po drugie, głosujący bardziej kojarzyli nazwy instytucji i najgłośniejsze przedsięwzięcia na niwie podkarpackiej kultury niż nazwiska nominowanych w tej kategorii, a ranking odzwierciedlał przede wszystkim popularność instytucji, które reprezentowali kandydaci. – W tej kategorii widać wyraźnie, że to dzieło świadczy o twórcy, a nie odwrotnie – komentuje politolog. – Lubimy odwiedzać różne instytucje kultury, ale to nie oznacza, że – poza wąskim gronem ekspertów – jesteśmy za pan brat z ich szefami. Gdyby jakiś twórca miał np. wystawy zagraniczne co tydzień, to pewnie byłby uważany za wpływowego. Trudniej jest znać się na sztuce. Łatwiej ocenić, czy dyrektor danej placówki coś zrobił, czy nie.
III RANKING VIP-a
W tym roku statuetka VIP Odkrycie roku trafiła do Aleksandry Wilczek-Banc, ślązaczki z dziada-pradziada, doktora nauk medycznych, przez 20 lat związanej z Kliniką Kardiologiczną Górnośląskiego Centrum Medycznego w Katowicach-Ochojcu. Pani Aleksandra przed pięcioma laty – za namową dr. Kazimierza Widenki, ordynatora kardiochirurgii w Szpitalu Wojewódzkim nr 2 w Rzeszowie – zostawiła śląską klinikę i przyjechała na Podkarpacie, by osiedlić się na wzgórzu w Miejscu Piastowym, a w Rymanowie-Zdroju zorganizować Podkarpackie Centrum Rehabilitacji Kardiologicznej „Polonia”. Na pacjentów czeka tu ponad 50-osobowy personel i 120 łóżek, co z Rymanowa-Zdroju czyni jeden z największych ośrodków rehabilitacji kardiologicznej w kraju. Pani doktor związała się też z Uniwersytetem Rzeszowskim, gdzie jest adiunktem na wydziale medycznym. – Wszyscy mnie przestrzegali, że osiedlając się tutaj skazuję się na życie w Polsce C, w biedzie i ciemnocie. A ja znalazłam region, w którym dostrzegam mniej biedy niż na Śląsku, a ludzie zaskakują mnie pracowitością, przedsiębiorczością i porządkiem, niczym mieszkańcy Śląska Opolskiego, wychowani w niemieckiej mentalności – powiedziała kilka miesięcy temu dr Wilczek-Banc na łamach magazynu VIP Biznes&Styl. ►
Ślązaczka, która w Rymanowie reperuje ludziom serca Oprócz statuetek w kategoriach: VIP Polityka, VIP Kultura i VIP Biznes, magazyn VIP Biznes&Styl po raz drugi przyznał statuetkę także w kategorii VIP Odkrycie Roku. Jest to specjalne wyróżnienie dla osób, które stawiają wysoko poprzeczkę doskonałości, są związane z Podkarpaciem i działają na rzecz jego rozwoju. Dla osób z niezwykłymi sukcesami naukowymi, biznesowymi, kulturalnymi lub społecznymi. Dla tych wyjątkowych osób, które swoją pracą i pasją inspirują innych, by stali się choć trochę lepszymi, mądrzejszymi, bardziej pracowitymi, bardziej skutecznymi w pracy i działaniu.
Więcej informacji i fotografii z V Gali VIP-a na portalu www.biznesistyl.pl
Tadeusz Ferenc.
III RANKING VIP-a Polityka jest niebezpieczna, ale i ekscytująca Statuetki, autorstwa znanego podkarpackiego rzeźbiarza Macieja Syrka, wręczyliśmy zwycięzcom w sobotę, 23 listopada br., podczas uroczystej V Gali VIP Biznes &Styl w dużej sali Filharmonii Podkarpackiej. Uczestniczyli w niej m.in. marszałek województwa Władysław Ortyl (zwycięzca kategorii „polityka”), wicewojewoda Alicja Wosik, prezydent Rzeszowa Tadeusz Ferenc, europosłanka Elżbieta Łukacijewska, parlamentarzyści oraz kilkuset przedstawicieli podkarpackiego biznesu, nauki, kultury, samorządu; sporo bohaterów naszych tekstów. Galę prowadzili dziennikarze Polskiego Radia Rzeszów: red. Elżbieta Lewicka (stały współpracownik VIP-a) i red. Adam Głaczyński. Po raz pierwszy, oprócz przedstawicieli sponsorów, do wręczenia statuetek zaprosiliśmy „generację przyszłości”: jedną studentkę i dwie licealistki – wszystkie nieprzeciętne, odnoszące ogólnopolskie sukcesy. Statuetkę w kategorii VIP Kultura wręczyli Mariusz Chełminiak, Regionalny Kierownik Sprzedaży na Region Południowy firmy Netia, oraz Aneta Bożek, uczennica klasy maturalnej Liceum Plastycznego w Rzeszowie, laureatka ogólnopolskich konkursów plastycznych. Po jej odebraniu zwyciężczyni w tej kategorii, Lucyna Mizera, stwierdziła, że to dla niej prawdziwy zaszczyt otrzymać tak prestiżowe wyróżnienie i znaleźć się w gronie tak znakomitych laureatów i osób nominowanych. Podziękowała Kapitule Konkursowej oraz osobom, które na nią głosowały, po czym dodała: – Przyznane wyróżnienie traktuję jako wyraz uznania dla działalności Muzeum Regionalnego w Stalowej Woli. Przez krótką, bo zaledwie 14-letnią, historię naszego muzeum, udało się zrealizować wiele ważnych i nieszablonowych projektów. Wykreowane przez nas nowe rozwiązania wystawiennicze i edukacyjne wpisują się w nowoczesne myślenie o muzealnictwie. Nagrodę i tę śliczną statuetkę pragnę zadedykować koleżankom i kolegom ze stalowowolskiego muzeum, bo to wspólnie budujemy pozytywny wizerunek naszej instytucji i – mamy nadzieję – kultury Podkarpacia. Laureata w kategorii VIP Biznes ogłosili Andrzej Ciosmak, dyrektor Okręgu Podkarpackiego PZU, i Jennifer Mytych, studentka IV roku biotechnologii Pozawydziałowego Zamiejscowego Instytutu Biotechnologii Stosowanej i Nauk Podstawowych Uniwersytetu Rzeszowskiego w Weryni, laureatka konkursu Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego „Generacja przyszłości”, promującego uczniów nieprzeciętnych. W zastępstwie Adama Górala, który nie mógł przybyć na Galę VIP-a, statuetkę odebrał Maciej Tadla, menedżer odpowiedzialny za rynki zagraniczne Asseco Poland SA. Przekazał podziękowanie od prezesa Górala dla organizatorów rankingu i głosujących oraz obiecał, że niezwłocznie, jak tylko będzie to możliwe, przekaże na jego ręce statuetkę i gratulacje. – To wyróżnienie traktuję jako ważny element mojej działalności gospodarczej, politycznej, a szczególnie sa-
24
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
morządowej, bo taką rolę ostatnio pełnię – powiedział marszałek Władysław Ortyl po tym, jak odebrał statuetkę za zwycięstwo w – jak stwierdzili prowadzący – „najbardziej ekscytującej, niebezpiecznej, ale i pociągającej” kategorii VIP Polityka. Statuetkę wręczyli: Józef Bigos, prezes Zarządu Grupy Kapitałowej Multifarb, w skład której wchodzi Multitruck Sp. z o.o., autoryzowany dealer Kia, oraz Anita Piwowar, uczennica klasy maturalnej IV LO w Rzeszowie, liderka zespołu wolontariuszy w projekcie Szlachetna Paczka, angażująca się także w tworzenie i prowadzenie zajęć artystycznych dla dzieci. – Jest to dla mnie miłe zaskoczenie, że po tych niespełna sześciu miesiącach spotyka mnie taki zaszczyt – stwierdził marszałek. Podziękował także właścicielom VIP-a, Kapitule i wszystkim, którzy na niego głosowali. – Powiedziane było, że polityka to rzecz niebezpieczna; tak faktycznie może być. Pasjonująca także i stawiająca wielkie wyzwania. Chcę powiedzieć, że w tak znakomitym towarzystwie nominowanych jest być miło, ale też może być niebezpiecznie – żartował Władysław Ortyl. – Proszę się nie bać – skomentowała, wchodząc w ten klimat Elżbieta Lewicka. Marszałek stwierdził, że traktuje to wyróżnienie jako dostrzeżenie roli i znaczenia samorządu dla woj. podkarpackiego. Podziękował także żonie za wsparcie w domu. – Zdaniem o małżonce wyjaśnił Pan ideę konkursu na temat wpływowych Podkarpacia – żartował red. Głaczyński. Nie tylko innowacje, ale także natura Potem przyszła kolej na wręczenie statuetki w kategorii specjalnej – VIP Odkrycie Roku. Jej ideę wyjaśniła Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP-a: – To statuetka dla takiej osoby, z którą my – a mamy nadzieję, że również Państwo – bardzo chcemy się utożsamiać. Zawsze wręczamy ją osobie, która jest związana z Podkarpaciem, bardzo wiele robi dla Podkarpacia i wysoko ustawia poprzeczkę dla doskonałości. To jest też osoba, która swoimi działaniami potrafi zmieniać rzeczywistość. Prezentując tegoroczną laureatkę, dr Aleksandrę Wilczek-Banc oraz stworzony przez nią w Rymanowie-Zdroju ośrodek rehabilitacji kardiologicznej, szefowa VIP-a stwierdziła: – Pani Aleksandra jest Ślązaczką z krwi i kości. Całe życie była związana ze Śląskiem i Katowicami. Proszę wierzyć, że pięć lat temu zostawiła wszystko i zdecydowała się na Podkarpacie. Mało tego, że na Podkarpacie – wybrała Rymanów-Zdrój, w którym uważa, że jest najszczęśliwsza na świecie. – Było tu kilka przekłamań – zaczęła żartobliwie swoje wystąpienie po odebraniu statuetki dr Wilczek-Banc. (– Dobrze się zaczyna – wtrącił red. Adam Głaczyński). – Nie mam absolutnie przekonania, że ta piękna statuetka należy się akurat mnie. Po pierwsze, ma za mało liści, bo udziałowców w tym przedsięwzięciu było dużo więcej. Powinien tutaj koło mnie stać człowiek, który spowodował, ►
III RANKING VIP-a że przyjechałam na Podkarpacie, czyli pan dr Kazimierz Widenka, ordynator kardiochirurgii z Rzeszowa. To on przez pół roku namawiał mnie, żeby po 20 latach pracy porzucić klinikę w Katowicach i pojawić się tutaj, na Podkarpaciu. Pani redaktor była uprzejma powiedzieć, że wszystko porzuciłam. Nie, zabrałam z sobą syna – żartowała laureatka. Podkreśliła, że ośrodek w Rymanowie-Zdroju nie powstałby, gdyby nie Uzdrowisko Rymanów i jego władze oraz Urząd Marszałkowski i dotacje unijne. Podziękowała także „za zrozumienie” Narodowemu Funduszowi Zdrowia, bowiem – jak stwierdziła – „bez kontraktu nie mielibyśmy 120 pacjentów”. – Kiedy przyjechałam tu pięć lat temu, okazało się, że jesteśmy jednym z trzech województw, w którym nie ma szpitala rehabilitacji kardiologicznej. W tej chwili jesteśmy na czwartym miejscu w kraju. To jest skok milowy jeśli chodzi o dostępność takiej formy leczenia – podkreśliła dr Wilczek-Banc. „Pochyliła także czoło” przed personelem szpitala: – Bardzo dziękuję za to, że udało się stworzyć coś na kształt rodziny. To jest właściwie nie moja opinia, lecz pacjentów. Dzisiejsza medycyna jest trochę „odczłowieczona”, a u nas jednak podobno widzi się pacjenta, personel się uśmiecha, więc dochodzenie do zdrowia jest dużo szybsze. – A Podkarpacie – ładne jest? – zapytał red. Głaczyński. – O, tak – odpowiedziała Aleksandra Wilczek-Banc. – Zdradzę Państwu, że tak naprawdę przyjechałam tu przedłużyć sobie życie, ponieważ ludzie na Podkarpaciu żyją najdłużej. Zdobywczyni statuetki VIP Odkrycie Roku poprosiła także „wpływowych Podkarpacia”, by mieli na uwadze nie tylko innowacje, ale także to, by „zachować na Podkarpaciu to, co jest najcenniejsze, czyli naturę, bo jest już niewiele takich regionów w kraju, które mogą się poszczycić tak piękną naturą, pięknym krajobrazem”. – Jeśli o to zadbamy, to Państwo będziecie żyć tam samo długo jak ja. Mam stracone, już nie przyznam się ile, lata na Śląsku, ale może to jeszcze odrobię – żartowała Aleksandra Wilczek-Banc. – No i kto uważa, że kategoria VIP Odkrycie Roku to był zły pomysł? – skomentował red. Głaczyński. Gratulacje i prezenty z okazji 5-lecia VIP-a Zwycięzcom i nominowanym w rankingu gratulowali wicewojewoda Alicja Wosik, prezydent Rzeszowa Tadeusz Ferenc i europosłanka Elżbieta Łukacijewska. - Życzę wszystkim dziś nagrodzonym, by tę wysoko ustawioną poprzeczkę utrzymali – stwierdziła pani wicewojewoda. - Podkarpacie rozwija się, Rzeszów również, i jest to zasługa przede wszystkim mieszkańców Podkarpacia i Rzeszowa. Serdeczne dzięki i prosimy o jeszcze. Oby nasza Ojczyzna, Rzeszów i Polska, się rozwijały – powiedział prezydent Rzeszowa.
26
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
– Jestem dumna z tego, że jestem mieszkanką Podkarpacia – stwierdziła pani europoseł. – Zawsze to podkreślam i mówię, jak wspaniały jest to region. Wspaniały dzięki ludziom, którzy tutaj mieszkają, tworzą i działają. Jestem dumna, że na Podkarpaciu mieszka tylu wspaniałych ludzi, którzy dzięki swojej pracy, pasji, umiejętnościom i zdolnościom powodują, że Podkarpacie się rozwija, że tworzone są miejsca pracy, że Podkarpacie jest coraz bardziej atrakcyjne, przyciąga inwestorów i nowych mieszkańców. To jest tak, że często chwalimy kogoś daleko, a nie widzimy tego, co mamy blisko. Jestem dumna, gdy słyszę słowa zachwytu nad Podkarpaciem, nad tym, jak ono się bardzo zmieniło, jak pięknieją nasze miasta, miasteczka i jak rozwija się biznes. Podczas Gali nie tylko rozdaliśmy statuetki zwycięzcom rankingu VIP-a na najbardziej wpływowych na Podkarpaciu. Była ona także okazją do świętowania 5-lecia istnienia naszego magazynu, który mocno wpisał się w medialny pejzaż Podkarpacia. Z tej okazji okolicznościowe prezenty dla redakcji wręczyli: wicewojewoda Alicja Wosik i marszałek Władysław Ortyl, a listy gratulacyjne nadesłali: wojewoda Małgorzata Chomycz-Śmigielska oraz Piotr Tomański i Mirosław Pluta, posłowie PO. – W pewnym sensie odnieśliście Państwo sukces we wszystkich kategoriach tu omawianych – zwróciła się do redakcji VIP-a Alicja Wosik. – W dziedzinie polityki – mobilizując wszystkich nas – ludzi polityki, władzy – do jeszcze intensywniejszej pracy, do godnego reprezentowania Podkarpacia na forum krajowym i międzynarodowym. W dziedzinie gospodarki – bo prowadzenie czasopisma w warunkach rynkowych w dzisiejszych czasach nie jest łatwym przedsięwzięciem. I w dziedzinie kultury – bo wyznaczacie Państwo trendy w tym świecie i sami jesteście czasopismem, które wpisało się znakomicie w świat mediów. Dobre warsztatowo dziennikarstwo, zgodne z etyką zawodową, zawsze warto wspierać. – VIP jest czasopismem, które kreuje i promuje nasze Podkarpacie w sposób innowacyjny. Nam innowacji potrzeba, ale we wszystkich obszarach, i tu z czymś takim się spotykamy – stwierdził marszałek Ortyl. A Elżbieta Łukacijewska dziękowała naszej redakcji za to, że „pokazujecie piękno Podkarpacia, wspaniałych ludzi, którzy tutaj tworzą i działają”. Hanna Banaszak użyła głosu jak trąbki W części artystycznej wystąpiła znakomita wokalistka Hanna Banaszak, która zachwyciła uczestników Gali nie tylko urodą, ale przede wszystkim wspaniałym głosem. Jej wokaliza, przy pomocy której wykonała partię trąbki z pięknego tematu Chucka Mangione z filmu „Dzieci Sancheza”, na pewno pozostanie słuchaczom na długo w pamięci. Nic więc dziwnego, że recital wokalistki i jej znakomitych kolegów-muzyków został entuzjastycznie przyjęty przez publiczność. ■
III RANKING VIP-a
ZWYCIĘZCY W RANKINGU NAJBARDZIEJ WPŁYWOWI PODKARPACIA
1.
2013
Władysław Ortyl, marszałek województwa podkarpackiego,
od 2005 do 2013 roku senator PiS. W latach 2005-2007 sekretarz stanu w Ministerstwie Rozwoju Regionalnego.
2.
Tadeusz Ferenc,
VIP Polityka
samorządowiec i polityk, od trzech kadencji prezydent Rzeszowa. Wcześniej był m.in. prezesem Spółdzielni Mieszkaniowej Nowe Miasto w Rzeszowie.
3.
Zbigniew Rynasiewicz,
od 2005 r. poseł Platformy Obywatelskiej. Były przewodniczący sejmowej komisji infrastruktury, przewodniczący Regionu Podkarpackiego PO. Sekretarz stanu w Ministerstwie Infrastruktury i Rozwoju.
4.
5.
posłanka PO do Parlamentu Europejskiego. Przez 6 lat (2004-2010) była przewodniczącą, a następnie została wiceprzewodniczącą Regionu Podkarpackiego PO, którą to funkcję pełni do dziś.
wojewoda podkarpacka. Od 2006 r. dyrektor biura podkarpackiej PO, w 2007 r. została wicewojewodą, a w grudniu 2010 r. po raz pierwszy objęła urząd wojewody.
Elżbieta Łukacijewska,
Małgorzata Chomycz-Śmigielska,
6.
Stanisław Ożóg, od 8 lat poseł Prawa i Sprawiedliwości. W latach 1992-1998 był burmistrzem Sokołowa
7.
Piotr Przytocki, prezydent Krosna od 2002 roku. Wybory w 2006 r. i w 2010 r. wygrywał z ponad 70-proc. poparciem wyborców. Tygodnik „Newsweek Polska” przyznał mu tytuł „Najlepszy Prezydent w Polsce 2008”.
8.
Tomasz Poręba, poseł PiS do Parlamentu Europejskiego. Zanim został eurodeputowanym, przez kilka lat
9.
Marek Kuchciński, poseł PiS od 2001 roku. W latach 1999-2001 zajmował stanowisko wicewojewody podkarpackiego. W 2011 roku został wicemarszałkiem Sejmu.
Małopolskiego, od 1999 r. do 2005 r. zajmował stanowisko starosty rzeszowskiego.
pracował w Brukseli jako urzędnik. Wiceprzewodniczący rzeszowskiego PiS.
Skowrońska, posłanka PO, była prezes Banku Spółdzielczego w Przecławiu. W Sejmie 10. Krystyna nieprzerwanie od 2001r., wiceprzewodnicząca sejmowej komisji finansów publicznych.
28
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
III RANKING VIP-a
1.
Adam Góral, współzałożyciel i prezes Asseco Poland SA. Prezes Podkarpackiego Klubu Biznesu, współzałożyciel Wyższej Szkoły Zarządzania w Rzeszowie.
2.
3.
Adam i Jerzy Krzanowscy,
Janusz Zakręcki,
4.
5.
prezes zarządu i właściciel Kazar Footwear z Przemyśla. Buty i torebki z logiem Kazar są od dawna znane i popularne wśród gwiazd oraz projektantów mody.
prezes Marma Polskie Folie, właścicielka Galerii Millenium Hall w Rzeszowie.
prezes PZL Mielec. Absolwent Politechniki Krakowskiej, który sprowadził do Mielca produkcję legendarnych śmigłowców Black Hawk.
założyciele i współwłaściciele firmy „Nowy Styl”, która wyprodukowała ponad 50 mln krzeseł i jest największym wytwórcą foteli oraz krzeseł w Europie Środkowej.
Marta Półtorak,
6.
Wiesław Grzyb, przedsiębiorca z Dębicy, założyciel i prezes Arkus & Romet Group. W ciągu ćwierćwiecza zbudował największe w Polsce imperium rowerowe, którego roczne obroty sięgają 200 mln zł.
7.
Anna i Czesław Koliszowie, właściciele firmy „Ankol”, która jest głównym dostawcą materiałów i wyrobów kompletujących dla lotniczych zakładów produkcyjnych oraz autoryzowanym przedstawicielem wybranych polskich zakładów zbrojeniowych.
8.
Ryszard Ziarko, założyciel i właściciel firmy „Ciarko”. Największy w Polsce i trzeci w Europie producent okapów kuchennych z Sanoka. „Ciarko” zatrudnia ponad 400 osób i produkuje ponad 700 tys. okapów rocznie.
9.
Piotr Mikrut, prezes Fabryki Farb i Lakierów Śnieżka SA, firmy będącej jednym z największych producentów farb i lakierów w Polsce. Produkty Śnieżki są sprzedawane w całej Europie Środkowo-wschodniej, a firma zatrudnia ponad 500 osób.
10.
Wojciech Materna, prezes i założyciel Stowarzyszenia „Informatyka Podkarpacka”, skupiającego kilkadziesiąt firm informatycznych z naszego regionu.
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
29
VIP Biznes
Artur Kazienko,
III RANKING VIP-a
1.
Lucyna Mizera, dyrektor Muzeum Regionalnego w Stalowej Woli. Menedżerka
kultury, która dokładnie 18 lat temu rozpoczęła swoją przygodę z muzealnictwem i która w kilkanaście lat zdołała stworzyć znane i cenione w Polsce i Europie muzeum.
2.
Aneta Adamska,
założycielka, reżyserka i scenarzystka Teatru „Przedmieście” z Rzeszowa. Pomysłodawczyni festiwalu „Źródła pamięci. Grotowski, Kantor, Szajna”. Laureatka wielu nagród i wyróżnień w Polsce i za granicą.
3.
Jerzy Ginalski,
archeolog, dyrektor Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku. Twórca „Miasteczka Galicyjskiego” oraz rekonstrukcji szlacheckiego dworu ze Święcan w sanockim skansenie.
VIP Kultura
4.
5.
dyrektor Muzeum Historycznego w Sanoku, twórca Galerii Zdzisława Beksińskiego. Sanocki zamek zawdzięcza mu największą na świecie kolekcję prac Beksińskiego.
historyk sztuki (absolwent KUL), w okresie PRL działacz opozycji demokratycznej związany ze środowiskiem lubelskich „Spotkań”, od 1990 r. dyrektor Muzeum-Zamku w Łańcucie.
Wiesław Banach,
Wit Karol Wojtowicz,
6.
Janusz Szuber, znakomity sanocki poeta. Autor wierszy, które stawiane są w tym samym szeregu,
7.
Jan Gancarski, dyrektor Muzeum Podkarpackiego w Krośnie. Odkrywca grodu z epoki brązu na Podkarpaciu. Twórca archeologicznego skansenu „Karpacka Troja” w Trzcinicy koło Jasła.
8.
Stanisław Piotr Makara, dyrektor Muzeum Kresów w Lubaczowie. Dzięki jego staraniom
9.
Bogdan Szymanik, założyciel i współwłaściciel Wydawnictwa „BOSZ” w Lesku, specjalizującego się
10. 30
co twórczość Wisławy Szymborskiej i Adama Zagajewskiego.
do świetności wrócił zabytek światowej klasy – cerkiew św. Paraskewy w Radrużu z XVI w.
w edycji albumów o sztuce, krajobrazie, przyrodzie i dziedzictwie kulturowym.
Monika Szela, aktorka, od ponad roku dyrektorka Teatru Maska w Rzeszowie, która Przegląd Teatrów Ożywionej Formy „Maskarada” zamieniła w festiwal.
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
III RANKING VIP-a Planowanie, strategia, realizacja – w tym czuję się najlepiej
Z Władysławem Ortylem, marszałkiem województwa podkarpackiego, zwycięzcą rankingu VIP-a w kategorii „polityka”, rozmawia Aneta Gieroń Panie Marszałku, jak się Pan czuje jako najbardziej wpływowy polityk na Podkarpaciu, a za takiego został Pan uznany w rankingu magazynu VIP B&S – Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2013. Zwycięstwo w rankingu traktuję jako wyróżnienie, ale i zobowiązanie, tym bardziej że marszałkiem województwa jestem dopiero od sześciu miesięcy. Swoją wpływowość jako polityka postrzegam w wymiarze merytorycznym. Samorząd dysponuje dużymi środkami budżetowymi, europejskimi, a ja jako marszałek mam wpływ na to, co będzie się działo w tym województwie w przyszłości i bardzo odpowiedzialnie podchodzę do tego zadania. Wpływanie na przyszłość Podkarpacia w sensie gospodarczym, społecznym, przemysłowym – to jest dla mnie najważniejsze. Dlatego, jeśli ktoś uważa mnie za polityka wpływowego, to chciałbym, aby ta wpływowość utożsamiana była z moimi zaangażowanymi działaniami na rzecz gospodarki, przedsiębiorczości i innowacji. Panie Marszałku, w przeszłości był Pan już m.in. wiceministrem w Ministerstwie Rozwoju Regionalnego, senatorem, od pół roku jest Pan marszałkiem województwa podkarpackiego, ale domyślam się, że właśnie po tej ostatniej nominacji kolejka osób, które pojawiają się pod Pana gabinetem, jest największa… Trzy razy byłem senatorem, raz wiceministrem, ale rzeczywiście suma gratulacji i życzeń z tamtego okresu jest sporo mniejsza od tej, jaką otrzymałem po tym, jak zostałem marszałkiem województwa (śmiech). Na stanowisku marszałka jest Pan od 6 miesięcy, w rankingu zebrał Pan prawie dwa razy więcej głosów niż zdobywca drugiego miejsca, prezydent Rzeszowa Tadeusz Ferenc. Pana zdaniem, dlaczego te osoby głosowały akurat na Pana? Po pierwsze, bardzo mi miło, że to wyróżnienie jest poparte dużą liczbą głosów. Sądzę, że jest to wyraz szacunku
Marzy nam się, by marka Asseco była rozpoznawalna na całym świecie
32
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
dla urzędu, jaki zajmuję, oraz dla mojego wcześniejszego doświadczenia w strukturach administracji rządowej i samorządowej. Ostatnie pół roku w Urzędzie Marszałkowskim spędziłem bez politycznych awantur, bez personalnej czystki. Najważniejsza była dla mnie merytoryczna praca, przygotowanie strategii, programu regionalnego i bieżąca praca na rzecz regionu. To prawda, że wiele osób z Prawa i Sprawiedliwości ma do Pana żal, iż w ciągu ostatniego pół roku tych zmian personalnych było za mało? Już się przyzwyczaiłem, że zawsze jest się gdzieś pośrodku zarzutów, że albo zmian personalnych jest za mało, albo za dużo. Wszystko zależy od tego, kto krytykuje. I może nie był to żal, tylko były takie sygnały. Mówią o Panu „technokrata”. To wada, czy komplement na stanowisku marszałka? Rzeczywiście, mam charakter państwowca i to, co mnie najbardziej pasjonuje w polityce, to polityka przemysłowa, tworzenie miejsc pracy, pozyskiwanie inwestorów, wsparcie przedsiębiorczości. Planowanie, strategia, realizacja – w tym czuję się najlepiej i na pewno jest mi to bliższe niż polityka personalna. Po pierwsze gospodarka? No tak. W tym roku w rankingu najbardziej wpływowych polityków na Podkarpaciu w pierwszej dziesiątce znalazło się czterech polityków Platformy Obywatelskiej i czterech polityków Prawa i Sprawiedliwości, jeden polityk SLD, jeden samorządowiec i nikt z PSL-u, choć trzeba dodać, że Jan Bury, poseł PSL, w ubiegłym roku zwyciężył w naszym rankingu i w tym roku nie mógł już brać udziału. To w jakimś stopniu ilustruje polaryzację obecnej sceny politycznej w Polsce? Sądzę, że tak. Ta polaryzacja między PO i PiS była i jest, zwłaszcza na szczeblu ogólnopolskim. Może trochę zaskakuje, że jest tak widoczna także na szczeblu regionalnym. Trochę mnie dziwi nieobecność polityków PSL-u, ale to pewnie wynika z tego, co stało się w maju tego roku, kiedy Mirosław Karapyta przestał być marszałkiem województwa. Głosujący w rankingu wskazują zwykle na osoby, które mają realną władzę, decydują o dużych budżetach i polityce kadrowej. Nie obawia się Pan, że po zwycięstwie w rankingu na najbardziej wpływowego polityka w regionie większość będzie Pana uważała za „pierwszego kadrowego”? Nie, nie. Pierwszym kadrowym mogłem zostać w pierwszych 6 miesiącach mojego urzędowania. Nie zostałem nim i nic w tej kwestii się nie zmieni.
Z Adamem Góralem, prezesem Asseco Poland SA., zwycięzcą rankingu VIP-a w kategorii „biznes”, rozmawia Jaromir Kwiatkowski Panie Prezesie, w ub. roku przegrał Pan na finiszu naszego rankingu z prezesem WSK Rzeszów Markiem Dareckim dosłownie o włos. W tym roku Pana zwycięstwo było już bezapelacyjne. Jak Pan je przyjął? Jakie to uczu-
III RANKING VIP-a cie być najbardziej wpływowym przedsiębiorcą na Podkarpaciu? Nie zastanawiam się nad tym. Nie czuję się osobą wpływową. Cieszę się, że wysiłki – moje i całego mojego zespołu – są zauważalne i doceniane. To tylko dowodzi, że my, Polacy, możemy mieć marzenia i je realizować. Mam nadzieję, że osiągnięcia Asseco będą inspiracją dla innych przedsiębiorców i w niedalekiej przyszłości doczekamy się polskich marek rozpoznawalnych na całym świecie. Czy zwycięstwo w naszym rankingu, poparcie i zaufanie, jakim obdarzyli Pana głosujący, stanowi dla Pana zobowiązanie? A jeżeli tak, to do czego? Jeszcze raz podkreślę, że wysokie miejsce w Państwa rankingu traktuję jako wyróżnienie i uznanie nie tylko dla mnie, ale przede wszystkim dla całego zespołu Asseco. Czy stanowi to dla mnie zobowiązanie? Tak, każde takie wyróżnienie potwierdza tylko słuszność wybranej przez nas drogi i dopinguje nas do dalszego rozwijania globalnej firmy, rozpoznawalnej na świecie pod nazwą Asseco. Ten projekt jest pochodną zaangażowania przedsiębiorców z wielu krajów, ale bez wątpienia ma polskie korzenie. I z tego jestem naprawdę dumny.
Nasze muzeum wyznacza wysokie standardy
Z Lucyną Mizerą, dyrektorem Muzeum Regionalnego w Stalowej Woli, zwyciężczynią rankingu VIP-a w kategorii „kultura”, rozmawia Anna Olech Pani Dyrektor, przed rokiem była Pani czwarta w naszym rankingu, w tym roku uznano, że miała Pani największy wpływ na regionalną kulturę. Jestem bardzo szczęśliwa i mam nadzieję, że to, co robi muzeum, ma rzeczywisty wpływ na kulturę. Nasze projekty są pionierskie, często zaskakują, jak choćby udostępnianie muzeum osobom niepełnosprawnym. Jednak czas weryfikuje ich powodzenie. Wiele z nich jest później realizowanych przez inne muzea. To także odpowiedzialność, ponieważ dziś wszystko, co robimy, jest obserwowane nie tylko na Podkarpaciu. Najbardziej wartościowe projekty są doceniane, przez 14 lat funkcjonowania muzeum zebraliśmy aż 13 nagród w konkursach ministerialnych. Więc rok w rok pokazujemy przedsięwzięcia, które przez jury, ale również przez inne muzea są zauważane i doceniane. Bardzo często nasze muzeum jest pierwszym, które przełamuje pewne bariery w pokazywaniu niektórych rzeczy. Byliśmy np. pierwszym muzeum w Polsce, które zaczęło pokazywać wystawy designu. Wydawałoby się, że tak szacowna instytucja muzealna powinna pokazywać najwyżej sztukę współczesną, a my zaczęliśmy pokazywać sztukę najnowszą. To, co do-
Jaki był mijający rok dla Asseco Poland i jakie są plany na rok przyszły? Cały czas koncentrujemy się na budowie międzynarodowej grupy Asseco. Marzy nam się, aby ta marka była rozpoznawalna na całym świecie. W pewnym sensie to co powiem może wydawać się nudne, bo za każdym razem z uporem powtarzam to samo. Ale właśnie to nas wyróżnia. Asseco jest bardzo konsekwentne w realizacji swojej strategii. Koncentrujemy się na wzroście organicznym i poprzez akwizycje. I w tym względzie nic się nie zmienia. Rok 2013 poświęciliśmy na analizę rynków wschodzących. Na tych rynkach widzimy ogromne szanse dla Asseco. W lipcu tego roku weszliśmy do Rosji. Do naszej grupy dołączyła spółka R-Style Softlab – czołowy producent oprogramowania dla bankowości, obsługująca ponad 400 banków w Rosji. Cały czas interesujemy się również Afryką, szczególnie Etiopią. W krajach, w których działamy, stawiamy na jakość i innowacyjność naszych produktów. Na bazie wieloletnich relacji z naszymi klientami rozwijamy i dostarczamy zaawansowane rozwiązania informatyczne, dzięki którym nasi klienci mogą lepiej i efektywniej obsługiwać swoich klientów.
piero rodziło się w głowach i umysłach projektantów, my natychmiast prezentowaliśmy w salach muzealnych. W ślad za nami poszło wiele muzeów, które nie boją się już dziś pokazywać tej ultranowoczesnej sztuki. Zawsze staramy się, by każdy projekt był na wysokim poziomie. Zależy nam na wprowadzaniu wysokich standardów, ponieważ chcemy, by muzealnictwo było postrzegane jako nowoczesne. Nasze muzeum jest przykładem nowoczesnego spojrzenia na sprawy muzealnictwa i to jest naszą siłą. Kiedy zrodził się pomysł utworzenia muzeum w Stalowej Woli, był on przyjmowany z rezerwą. Nie wierzono, że w takim mieście, jak Stalowa Wola można robić sztukę przez wielkie S. Przez lata działalności pokazaliśmy, że sztuka nie ma granic, nie jest przyznana raz na zawsze wielkim metropoliom czy instytucjom. Sztuka w małym muzeum w niedużym mieście może być przez wielkie S i nie jest to kwestia wielkości miasta czy muzeum, lecz ambicji danego miejsca i programu, jaki chce się realizować. Wszystko zależy od ludzi. Nasze pierwsze wystawy przyjmowano z rezerwą, ale z czasem ludzie zaczęli szukać ciekawych wystaw właśnie tutaj. Udało się nam wypracować markę. Dla nas ważne jest, że nasze projekty są doceniane i inne muzea chcą je wdrażać u siebie. Powtarza Pani „my”… Tak, ponieważ praca w placówkach kulturalnych zawsze jest pracą zespołową. Potrzebny jest lider, ale jeśli nie ma zespołu, który gra do jednej bramki, to nie ma szans na powodzenie. Nie widzę szans dla wielkich osobowości i samotników realizujących w pojedynkę swój, nawet przeambitny, program kulturalny. Lider wyznacza cele, ale bez zgranego zespołu nie da rady. Dlatego zawsze powtarzam „my” i tę nagrodę również traktuję jako przyznaną muzeum, bo to muzeum ma wpływ na to, co dzieje się w kulturze na Podkarpaciu. ■
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
33
Fotografie Tadeusz PoĹşniak
Jaromir Kwiatkowski rozmawia...
...z Bogusławem Kotulą o Rzeszowie, od czasów galicyjskich do współczesnych
Rzeszëw
ma w sobie €co˙•!!!...
Bogusÿaw
KOTULA Rocznik 1938. Etnolog z wykształcenia, pisarz, gawędziarz, znawca historii Rzeszowa. W swoich książkach stara się ocalić niepowtarzalne „wczoraj i dziś” miasta nad Wisłokiem. A napisał ich wiele, m.in.: „Hajleluki, czyli anegdoty prawdziwe o Franciszku Kotuli”, „Rzeszowskie lizaki”, „Kiedy Rzeszów był Reichshofem”, „Na kuca po kampe”, „Kostka szarego mydła” oraz wzruszające oryginalnością językową opowiastki rzeszowskie „Majzlem, szmerglem, klinem”, „Uśpić psa”, „Zobaczyć Rzeszów i…”, „Nie balim się Rzeszowa”. Uhonorowany Nagrodą I stopnia w dziedzinie literatury za całokształt twórczości, przyznaną przez prezydenta i Radę Miasta Rzeszowa oraz nagrodą marszałka województwa w dziedzinie kultury. Syn Franciszka Kotuli – etnografa, historyka, folklorysty i muzealnika, współorganizatora Muzeum Ziemi Rzeszowskiej (dzisiejsze Muzeum Okręgowe w Rzeszowie) i Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku.
Jaromir Kwiatkowski: Rzeszów przez wieki rozwijał się dość wolno. Nie był jednak miastem bez historii, co Pański ojciec – tu ukłon w jego stronę – udowodnił w swoich pracach, z klasyczną książką „Tamten Rzeszów” na czele. Jednak – ckolwiek by powiedzieć o okresie PRL – najbardziej dynamiczny okres rozwoju miasta zaczął się po II wojnie. Bogusław Kotula: To prawda. Rzeszów do II wojny nie miał jednej ważnej rzeczy: inteligencji twórczej. Było grono nauczycieli rzeszowskich szkół, trochę urzędników sądowych, pocztowych i administracji powiatowej oraz kupców, czyli prywatnych właścicieli sklepów. Nie były to grupy społeczne zdolne zapewnić miastu rozwój. W Rzeszowie zawsze było sporo wojska: i w okresie zaboru austriackiego, i w międzywojennym. Nie byli to – poza nielicznymi wyjątkami – oficerowie o najwyższych talentach wojskowych. Funkcjonowało powiedzenie: „Trochę panów, reszta chamów, to 20. Pułk Ułanów”. Spore przywiązanie do Rzeszowa i ochotę działania na rzecz rozwoju miasta wykazywali rzeszowscy Żydzi. W końcu XVIII w. Rzeszów liczył więcej rzeszowiaków pochodzenia żydowskiego, niż samych Polaków. Z tego powodu był nawet nazywany „małą Jerozolimą”. Przed II wojną światową odsetek Żydów był mniejszy, ale też spory – ok. 30 proc. To prawda, z tym, że trzeba podkreślić, iż przed wojną nie pisało się obywatelstwa, lecz wyznanie. W 1938 r. Żydów
36
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
w Rzeszowie było ok. 15 tysięcy, z czego w przypadku ponad tysiąca pisano „bezwyznaniowy”. To byli głównie adwokaci, kupcy i handlowcy. Rzeszowskie rodziny żydowskie były bardzo biedne. Dosłownie kilka rodzin uchodziło za bogatsze, choć w porównaniu z Żydami łódzkimi, krakowskimi czy warszawskimi to byli biedacy. Idąc na spotkanie z Panem, specjalnie przeszedłem przez plac Farny, by przypomnieć sobie plan Rzeszowa z 1762 r., autorstwa Niemca Karola Henryka Wiedemanna, który znajduje się na ścianie jednej z kamienic. Z jednej strony Rzeszów kończy się tam na Wisłoku, kawałeczek za Starym Cmentarzem, z drugiej plan jest zakończony kościołami: oo. Bernardynów i dzisiejszym garnizonowym. I to jest koniec Rzeszowa na planie Wiedemanna. O Rzeszowie mówiło się, że to miasto jednej ulicy – Pańskiej, czyli tzw. Paniagi. Ta ulica stanowiła oś życia miasta. W okresie międzywojennym było dość mocne rzemiosło. W tej chwili pewne określenia już nie funkcjonują, ale wtedy mówiło się, że handlu Polaków nauczyli teoretycznie Niemcy, których w Rzeszowie w XVIII w. było sporo, a praktycznie – Żydzi. To się wiąże z jeszcze jedną sprawą: żydowska biedota nie stanowiła konkurencji dla Polaków. W ich sklepikach dominowały towary „mieszane”: szwarc, mydło i powidło. Żydzi nie robili nawet konkurencji polskim sklepom bławatnym. Dlatego antysemityzm z perspektywy Rzeszowa to naciągana sprawa.
VIP tylko pyta Jakie cechy charakterystyczne miał Rzeszów i okolice pod zaborem austriackim?
Wokëÿ
Rzeszowa była wielka tragedia jeżeli chodzi o demografię. Przede wszystkim wielkie przeludnienie wsi, na której panowała nieprawdopodobna bieda. To skutkowało wyjazdami za chlebem „za wielką wodę”, które o tyle przynosiły korzyść, że ciężko zarobionych pieniędzy ci ludzie nie przepijali w Ameryce, tylko przywozili, by kupić tu ziemię. Dziś nie zdajemy sobie sprawy, jak wielką wartość miała ziemia dla galicyjskiego chłopa. W Wielkopolsce ziemia to był interes. W Galicji posiadanie ziemi miało znaczenie psychologiczne; chłop był szczęśliwy, że tę ziemię ma. Nie tylko dlatego, że przynosiła dochody, zresztą minimalne, ale dlatego, że ziemia miała wartość najwyższą. I jeżeli chłopi czegoś zazdrościli Jędrzejowiczom czy Potockim, to nie pałaców, lecz tego, że mają ziemię. Czy mentalność mieszczan różniła się pod względem stosunku do własności od mentalności chłopów? Niewiele. W Rzeszowie, czy szerzej – Galicji, nie było mieszczaństwa twórczego. Funkcjonowały rzemiosła najpotrzebniejsze dla wsi. Podobnie było na wsi, gdzie bieda, głód na przednówku tłamsiły rozwojowość chłopa. Rzeszów nie miał ani dzielnic, ani osiedli. Mieszkańcy wiosek przyległych do miasta wcale się do niego nie garnęli. A Rzeszów był „dużą wsią”, miastem o mentalności wiejskiej. Nie był on mieszkańcowi Staromieścia czy Pobitnego, które jeszcze wtedy nie znajdowały się w granicach miasta, do niczego potrzebny. Jeżeli chciał on kupić naftę, to szedł do Żyda, który miał sklep w Staromieściu. Jedyną rzeczą, która ciągnęła go do miasta, było to, że musiał gdzieś sprzedać to, co wyprodukował: masło, kurę itd. To sprzedawał w Rzeszowie, bo gdzie indziej nikt by nie kupił. No, chyba że miejscowy Żyd szedł wcześniej i dawał o grosz więcej. Powiedzieliśmy o wiejskiej mentalności mieszkańców Rzeszowa galicyjskiego, o biedzie na wsi. Ale przekazy z 2. połowy XIX w. mówią, że Rzeszów zaczął się wtedy rozwijać: 1858 – doprowadzono linię kolejową z Dębicy, 1888 – pojawiły się pierwsze telefony, 1900 – powstała gazownia i zaczęły działać gazowe lampy uliczne, 1911 – uruchomiono elektrownię i rozpoczęto budowę sieci wodociągowej. Innymi słowy, zaczęła powstawać bardziej nowoczesna infrastruktura. Powiem Panu, dlaczego. Rzeszów był położony pomiędzy Krakowem a Lwowem. Jak to nazywają Rosjanie, był „bezprizornyj”, czyli nie ciążył ani do Krakowa, ani do Lwowa. Jak się jechało z Rzeszowa na studia politechniczne – to do Lwowa. Jak na artystyczne – to do Krakowa. Nawet Dębica ciągnęła do Krakowa, a Przeworsk i Jarosław – do Lwowa. A ówczesne władze Rzeszowa miały ambicje, by miasto stało się samodzielnym ośrodkiem. I Rzeszów
skorzystał wtedy ze względnej swobody i możliwości stanięcia pomiędzy Lwowem a Krakowem. Tyle, że dalej był miastem małym, bo – jak mówią statystyki – w 1910 r. liczył zaledwie 23 tys. mieszkańców. Zgoda. Weźmy jeszcze pod uwagę, że nie było tu przemysłu. Największymi zakładami przemysłowymi w bliższej czy dalszej okolicy były zakłady włókiennicze w Rakszawie i cukrownia w Przeworsku, powstałe pod koniec XIX w., oraz niewielkie browary, które przynosiły dochód tylko właścicielom i Żydom, którzy obsługiwali karczmy. Czym zajmowali się mieszkańcy Rzeszowa i okolic na przełomie XIX i XX oraz na początku XX w.? Z czego żyli? Dużym zastrzykiem energii było powstanie kolei. Maszynista, czy w ogóle kolejarz, to był ktoś. Poza tym kolej nieźle płaciła. Było trochę handlowców, mieszkańcy mieli swoje malutkie działki. Mieszczanie rzeszowscy, choć mieli wiele z mentalności wiejskiej, czuli się ludźmi „miejskimi”, lekceważyli wianuszek wsi wokół Rzeszowa. Z pewnymi wyjątkami, np. bali się zadzierać ze Staromieściem i Pobitnem. Z czego to wynikało? Stamtąd pochodzili kolejarze. Z czego jeszcze żyli mieszkańcy Rzeszowa w tamtym czasie?
Wielu
wyjechało do Stanów Zjednoczonych. Ale oni nie trwonili pieniędzy, które tam zarobili, tylko wspomagali rodziny tu. Poza tym, życie było szalenie tanie. Z ekonomii zna Pan zapewne pojęcie „nożyc cen”. Młotek był bardzo drogi, natomiast osełka masła kosztowała parę groszy. Śmieszy mnie, kiedy widzę, jak pokazuje się w telewizji, jakie to regionalne potrawy jedzono dawniej. Znam dobrze podrzeszowską wieś, gdzie „dziadek” Kotula prowadził badania, a mnie często tam zabierał w niedziele. Co jedzono? Jeżeli krowa nie przyległa królika, to mięso pojawiało się na stole bardzo rzadko. Było natomiast znakomite zaopatrzenie w żywność (mleko, nabiał, ziemniaki) z „wianuszka” podrzeszowskich „dzielnic”. To przetrwało bardzo długo. Jeszcze wiele lat po wojnie, we wtorki i piątki, od krypy Nitki szły tzw. spadochroniarki z Białej czy Drabinianki. Każda szanująca się mieszczka miała swoją babę, która ją zaopatrywała w żywność. I często tym babom nie chodziło o pieniądze, tylko o stare łachy do roboty. Bo na dobrą sprawę na wsiach nie potrzeba było żywej gotówki. Ta samowystarczalność Rzeszowa i okolic hamowała rozwój, bo handel to ruch, dynamika, poznawanie ludzi, wymiana informacji. A wieś galicyjska to był bezruch, statyka. Czy w Rzeszowie galicyjskim i międzywojennym można było mówić o jakimś życiu towarzyskim? ►
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
37
VIP tylko pyta Jak najbardziej. Były tzw. lokaliki śniadaniowe, karczmy, szynki i zwykłe knajpy. Na terenie Rzeszowa było ich kilkadziesiąt. To było miejsce, gdzie można się było spotkać. Pierwsze stałe kino – „Urania” – powstało w 1911 r. Rzeszów przed wojną nie „dochrapał się” natomiast stałego teatru, a Muzeum Ziemi Rzeszowskiej, którego współorganizatorem był mój ojciec, powstało dopiero w 1935 r. (wcześniej było tzw. muzeum przemysłowe, mieszczące się w dzisiejszym budynku banku PKO BP przy ul. 3 Maja, ale z nim mój ojciec nie miał nic wspólnego). Gdzie jeszcze, poza kościołem i knajpami różnego rodzaju, mogli się spotkać rzeszowianie?
Modny
był zwyczaj spacerowania po Lisiej Górze, Olszynkach, parku miejskim czy nad Wisłokiem. Przetrwał on do czasów powojennych. Przychodziły tam tłumy. Ale nie było zwyczaju odwiedzania innych dzielnic. Jeżeli mieszkało się na Wygnańcu, a nie miało się ciotki np. na Staroniwie, to po jaką cholerę było tam iść? Na Staromieściu czy Pobitnem były ładne dziewczyny, lecz jeżeli chłopaki z Rzeszowa chciały tam pójść, to ryzykowały tym, że mogły dostać w czapę. Dlaczego do dziś, choć już oczywiście nie w takim natężeniu, istnieje konflikt między Rudkami, Zwięczycą a Staroniwą? Nikt nie pamięta, jakie były jego początki, ale coś musiało się kiedyś stać, że mieszkańcy tych dzielnic nie pałają do siebie przyjaźnią. W Budziwoju sąsiad pytał sąsiada: „Wojciechu, a gdzie idziecie?”. „A do miasta”. I nie wiadomo było, czy ma na myśli Tyczyn, czy Rzeszów. Rzeszów, przed wojną 40-tysięczne miasto, miał w późnych latach 30. ogromną szansę na rozwój. Mam tu na myśli Centralny Okręg Przemysłowy, którego utworzenie procentuje do dziś, bo podstawę dzisiejszego przemysłu w Rzeszowie, Mielcu itd. stanowią zakłady COP-owskie. Niestety, ten nieźle zapowiadający się okres został przerwany wybuchem II wojny światowej. Jest jeszcze jeden ciekawy szczegół: w 1938 r. znani architekci Dziewoński i Śmigielski przystąpili do opracowania założeń planu rozwoju Rzeszowa. Ze względu na wybuch wojny nie dało się go zrealizować, ale nieoficjalnie, po cichu zrealizowano niemal wszystkie założenia tego planu po wojnie, bo oficjalnie – plan „zaginął”. Część tego planu się zachowała. Od dworca kolejowego miała pójść potężna arteria aż do osiedla WSK. Była to prawdopodobnie koncepcja, którą potem wykorzystała Zielona Góra. Na dokończenie planu w tej formie, jaka była, zabrakło pieniędzy. Jaki wpływ na miasto miała wojna? Rzeszów został zniszczony w niewielkim stopniu i to raczej przypadkowo. Spadło na niego raptem kilka bomb. M.in. bomba zapalająca, która przypadkowo uderzyła w pobliże Banku Austriackiego (obecny NFZ). Spłonęły wtedy dwie wille i słynna drewniana willa „Aniela”. Za-
38
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
wsze będę twierdził, że konspiracja w Rzeszowie w czasie wojny równała się zeru. Dopiero po wojnie wybuchła konspiracja poakowska, WiN. Bo tu, prócz dwóch prowokacji: niby-zniszczenia transformatora na Staroniwie i niby-zamachu na Flaschkego i Pottenbauma, nic się nie działo. Dlaczego „niby”? Rzeszów leżał na linii wschodniej, na Rosję. Tu nie można było pozwolić sobie na jakiekolwiek sabotaże. W przeciwnym razie Niemcy sprowadziliby trzy „tygrysy” i z Rzeszowa zostałaby kupa gruzów. Siedziano więc cicho. Nasi historycy nie chcą pamiętać o jednej rzeczy: że Niemcy jako naród i społeczeństwo są szalenie zorganizowani i zdyscyplinowani. I trudno sobie wyobrazić, by po oddaniu dwóch czy trzech strzałów do transformatora na Staroniwie, starosta Ehaus przyjechał na drugi dzień osobiście, bez przeprowadzania jakiegokolwiek śledztwa, wybrał czterdziestu kilku najbardziej dorodnych mężczyzn i kazał ich rozstrzelać. Tak Niemcy nie robili, bo oni musieli dojść, czy to była zorganizowana akcja. A tak się stało w tym przypadku. Rzeszów, po „odpadnięciu” Lwowa, stał się po II wojnie ostatnim większym (choć obiektywnie niedużym) kresowym miastem i został stolicą województwa. Niezasłużenie? Można tu się spierać. Lublin bardzo chciał wziąć wspaniałe ziemie Roztocza. Kielce bardzo chętnie wzięłyby Stalową Wolę, Mielec czy Nową Dębę. Tylko Kraków wzbraniał się przed Bieszczadami. Dziś wydaje się to dziwne, ale wtedy jeszcze turystyka nie była rozwinięta, a Bieszczady inaczej się kojarzyły niż dziś. Wydaje mi się, że to przeważyło, iż Rzeszów został miastem wojewódzkim. Czy był na to przygotowany? Ależ skąd! Przemysł, który się ostał po wojnie, był już przestarzały. Zniknęła ponad 15-tysięczna populacja żydowska. Trzeba było zaludnić wojewódzkie miasto, więc na początku nie było problemów z mieszkaniami. Kim je zasiedlono?
Tymi,
którzy chcieli tu przyjechać z okolicznych wsi. Rzeszów musiał trochę „podskoczyć” pod względem liczby ludności. Był taki okres w latach 50. i później, że do Rzeszowa przyjeżdżało do pracy, z trzech kierunków, pociągami i autobusami, ponad 40 tys. ludzi. Naprzeciw stadionu Stali był plac, na którym codziennie zatrzymywało się kilkadziesiąt autobusów przywożących ludzi do WSK. Mieszkałem wtedy przy ul. Niemcewicza i widziałem, jak po porannej zmianie z WSK szły do pociągu ulicą Obrońców Stalingradu (dzisiejsza Hetmańska) tłumy. Cokolwiek by powiedzieć o okresie PRL, powstały wtedy w Rzeszowie nowe zakłady pracy, nowe osiedla, miasto rozrastało się liczebnie. Dziś Rzeszów liczy nie 25, jak tuż po wojnie, tylko – według danych z tego roku – ponad 180 tys. mieszkańców. Jak można opisać powojenny charakter miasta?
VIP tylko pyta Mentalność powiatu ciągnęła się jeszcze przez lata 50. Czym się objawiała? Choćby tym, że nie było porządnej restauracji czy hotelu. Hotel Rzeszów, na ówczesne czasy nowoczesny, został oddany dopiero w 1972 r. Zgadza się. Bloki mieszkalne były budowane szybko, żeby tych ludzi gdzieś upchać, a przy tym bardzo chaotycznie. Jak w 1959 r. miał przyjechać Chruszczow, pomalowano trochę kamienic. Przebudowano ul. Dąbrowskiego, a później Hetmańską, gdzie na dojazd szutrowy położono kostkę granitową, no bo przecież do WSK przyjeżdżała codziennie ogromna liczba ludzi. Jak pan idzie Hetmańską od strony sądu, to przed skrzyżowaniem z ul. Czackiego proszę popatrzeć w lewo – tam wywożono śmieci. Ul. Hetmańska, Budy, Bernardyńska – było tam wiele drewnianych chałup. Był jeszcze handel. Słynne rzeszowskie „ciuchy” pod Krzyżykami (dzisiejsza ul. Targowa), na które w piątki przyjeżdżała warszawska „elita handlowa”. Gdy w późnych latach 50. wybudowano halę targową, zostały one przeniesione na ul. Słowackiego. Stragany z ciuchami stały także na ul. Kazimierza Wielkiego i Grodzisko. Co zadecydowało o rozwoju Rzeszowa?
W moim
przekonaniu, utrzymujące się w dalszym ciągu przeludnienie wsi oraz niemożność otrzymywania „twardej waluty” od rodzin z Ameryki, która mogłaby być „wpompowana” na wieś.
Jeszcze jedna rzecz: przeprowadzka ze wsi do miasta – odwrotnie niż teraz – była traktowana jako awans. Ba, kariera! Każdą ilość wolnych rąk do pracy wchłaniało budownictwo. Było bardzo chaotyczne i prymitywne, ale było. Tysiące chłoporobotników dojeżdżały do Rzeszowa do pracy, niektórzy dostali tu mieszkania. Ci ludzie, do tej pory samowystarczalni, nagle zaczęli zarabiać. Zarobki były niewielkie, ale zawsze mogli „zabrać” z budowy deski, trochę gwoździ, kilo cementu. I jakoś funkcjonowali. Jak Pan ocenia czasy Władysława Kruczka dla Rzeszowa? Kruczek był człowiekiem zupełnie bezinteresownym. Jakieś wycieczki zagraniczne, luksusowe samochody – to go w ogóle nie „kręciło”. Do końca czuł się „chłopem ze Zwięczycy”. Pochodził z biednej rodziny i wiedział, co to jest bieda. To, że Rzeszów utrzymał się jako miasto wojewódzkie, było jego dużą zasługą. Powiem Panu, że Rzeszów nie miał szczególnego szczęścia do dobrych władców. W ostatniej dekadzie „błysnął” Tadeusz Ferenc, choć nie wszystko zrobił tak jak trzeba. Jedno, co zaniedbały władze miasta czy województwa w latach 70., to napowietrzna szosa od Przybyszówki do Pobitnego, by rozładować ruch w mieście. Jednym z projektantów był inż. Łukawski. Dlaczego tego zaniechano – nie wiem. Mówi Pan, że prezydent Ferenc „błysnął”. Na pewno ma zasługi, jeżeli chodzi o poprawę estetyki miasta, które jest coraz ładniejsze i potrafi zauroczyć przyjezdnych. W tym mieście można się zakochać.
I jeszcze jedno: to miasto „żyje”. Jaka jest główna wada i zaleta Rzeszowa? A może być jakaś odpowiedź? Jako rzeszowiak od pokoleń mogę powiedzieć, że jest w tym mieście coś, co trudno określić, jakiś koloryt. To miasto zawsze miało w sobie coś żywotnego. Nawet w PRL. Ono „drgało”, nie było zasadzone i przyklepane kapeluszem czy beretem. Trochę ruchu było związane ze sportem, nieśmiertelną Resovią i nieśmiertelną Stalą. Rzeszów nie jest za mały ani za duży. Ma już wiele cech dużego miasta, ale uniknął większości jego niedogodności, zachował pewną swojskość niedużego miasta. To prawda. Nie było tu zderzenia okolicznych wsi z miastem na zasadzie antagonizmu. Np. w szkole. Chodziłem do „Konarskiego” na ul. 3 Maja, gdzie 2/3 to były chłopaki ze wsi. Były różne gadki, ale konfliktu nie było. Rzeszów był za mały, zbyt ubogi, żeby wynosić się na tyle, by powstały konflikty z biedną wsią. Klimat miasta to niewątpliwie jego zaleta. A wada? Musi w tej chwili trochę kuleć komunikacja. To jest ta niedogodność dużego miasta, której nie do końca udało się uniknąć. I z tym nie bardzo da się coś zrobić, bo władze się nie spodziewały, że będzie taki boom motoryzacyjny. Katastrofą jest sprawa zalewu. W Rzeszowie Wisłok kończy bieg jako rzeka górska, a zaczyna jako nizinna. Niemcy siłami Żydów wyprostowali jego kolano, bo Wisłok płynął pod murami WSK. W tej chwili zalew jest bardzo zamulony i trzeba by było gigantycznych pieniędzy, by go odmulić. A szkoda, bo teren nad zalewem można byłoby wykorzystać rekreacyjnie jeszcze lepiej. Zalew to przegrana sprawa. Jest tam w niektórych miejscach 11 metrów mułu. Proszę sobie wyobrazić, jakie tam mogły zajść procesy chemiczne. Przecież chociażby WSK, to nie była fabryka cukierków. Ja bym zalew po prostu zasypał. Zakończmy optymistycznie: ma Rzeszów swoje zalety i wady, ale jest to miasto, z którego nie zamierzamy się wyprowadzać, bo tu się po prostu dobrze żyje.
Maÿo
tego, jest coraz więcej ludzi, którzy chcą zamieszkać w Rzeszowie. Tu się CHCE. Chce się żyć, pracować. Syn mojego starszego brata, Sławomira, a mój chrześniak, ożenił się z pół-Węgierką i pół-Niemką, lekarką weterynarii. Była w Rzeszowie dwa razy i marzy o tym, by na emeryturze tu zamieszkać. Nie tylko dlatego, że to piękne miasto, ale dlatego, że ma ono w sobie „coś”. Rzeszów, ta „mała Jerozolima”, jest miastem wspominanym z wielkim sentymentem przez Żydów. Kiedy byłem pierwszy raz w Izraelu, to koło rzeszowskich Żydów liczyło na całym świecie ponad 1000 osób. Bardzo tęsknili za Rzeszowem. Mnie taki jeden, który robił szczotki na Naruszewicza, powiedział: „Bogusław, jakbym ja przyjechał teraz do Rzeszowa i zobaczył swój dom, to ja bym na serce umarł z żalu”. Jakiś smak to miasto ma! ■
Sesja fotograficzna w alei Pod Kasztanami w Rzeszowie.
PORTRET
Od Tomasza Abrama, Grzegorza Bąka i Drummonda Shawa…
Wiktoriańskie łazienki prosto z Sanoka
Angielska królowa Wiktoria o Sanoku, niewielkim miasteczku gdzieś na rubieżach Europy, nigdy pewnie nie słyszała, ale Sanok, a właściwie sanocka firma Drummonds, ukochała styl wiktoriański nawiązujący do czasów XIX-wiecznej monarchini. I to tak bardzo, że od kilkunastu lat działa tu jedyna w Europie ręczna wytwórnia wiktoriańskich wanien, stylowych zestawów łazienkowych i mosiężnej armatury. W jednym miejscu udało się połączyć stare rzemieślnicze metody, niczym z wzorcowej manufaktury, i najnowocześniejsze rozwiązania hydrauliczne. Brytyjska klasa średnia jest zachwycona, bogaci Amerykanie też, 95 proc. produkcji sanockiej spółki trafia na eksport. Polacy powoli też odkrywają urok stylowego luksusu. W ostatnich miesiącach wiktoriańska łazienka za około 40 tys. zł pojechała do klienta w… Bieszczadach.
Tekst Aneta Gieroń Fotografie Tadeusz Poźniak
Historia… Jest coś niezwykłego w splotach zdarzeń z przeszłości, które odradzają się w teraźniejszości. Spółka Drummonds swoją produkcję ulokowała w halach odkupionych kilkanaście lat temu do Autosanu. Tego samego, który kilka tygodni temu ogłosił upadłość, ale który ciągle ma nadzieję na przetrwanie. Słynna fabryka wagonów i autobusów zdaje się być wpisana w dzieje Sanoka, tym bardziej że jej początki związane są z Zakładami Kotlarskimi założonymi w latach 40. XIX wieku przez Mateusza Beksińskiego, pradziada Zdzisława Beksińskiego, znakomitego malarza. Tak oto historyczne, XIX-wieczne początki Autosanu przypadają na początki panowania Wiktorii Hanowerskiej w Wielkiej Brytanii. Czy więc duch wiktoriański krążący gdzieś nad Sanokiem i firmą Drummonds może zaskakiwać?! Zaskakują raczej początki samej spółki Drummonds, w piwnicy, w 1996 roku, kiedy dwóch młodych chłopaków po technikum mechanicznym; Tomasz Abram i Grzegorz Bąk wpadło na pomysł własnej firmy. – U Grześka w piwnicy założyliśmy mały warsztacik, polerowaliśmy różne przedmioty z chromoniklu i mosiądzu – wspomina Tomasz Abram. – To były czasy, kie-
42
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
dy Polacy masowo wyjeżdżali zobaczyć wymarzony zachód Europy, niedostępny w czasach PRL-u. Ja trafiłem do Wielkiej Brytanii, chciałem podszkolić angielski, a poznałem Drummonda Shawa, który pod Londynem miał farmę z różnego rodzaju antykami, elementami stylowych łazienek, także ogrodowymi fontannami, czyli z tym wszystkim, co znajduje się w domach średniej i wyższej arystokracji brytyjskiej. Ta znajomość skrystalizowała biznesowe plany Tomasza Abrama i Grzegorza Bąka. Młodzi sanoczanie podjęli współpracę z Shawem i zaczęli wykonywać pierwsze odlewy z mosiądzu, wykorzystując do tego starą, ale szlachetną i precyzyjną technologię traconego wosku. Ta do dziś wykorzystywana jest m.in. w przemyśle lotniczym, gwarantując perfekcyjne kształty odlewu. Wymaga jednak ludzkich rąk i żmudnej pracy. Robotnicy najpierw rzeźbią kształt w wosku, na to daje się masę ceramiczną, by powstała forma. Następnie wosk wytapia się w gorącej wodzie, a do ceramicznej formy wlewa się płynny mosiądz. Na koniec niezbędne jest jeszcze szlifowanie i polerowanie, by zobaczyć wreszcie piękny kurek w fantazyjnym kształcie. W sanockiej firmie Drummonds powstają setki ►
PORTRET
Tomasz Abram.
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
43
PORTRET różnych wzorów mosiężnej armatury, zwykle w pojedynczych egzemplarzach albo bardzo limitowanych seriach.
Dwóch Polaków i jeden Brytyjczyk w wiktoriańskim biznesie Właściciele spółki do mosiężnych przedmiotów mają więcej niż sentymentalny stosunek. Od nich zaczął się rozwój firmy, one też przypieczętowały polsko-brytyjską przyjaźń biznesową. – Mosiężna armatura była testem naszej współpracy, po niej był etap reemaliowania historycznych wanien, w końcu w 2000 roku powstała spółka Drummonds, której właścicielami jestem ja, Grzegorz Bąk i Drummond Shaw, a sama nazwa firmy, jak łatwo się domyśleć, pochodzi od imienia naszego brytyjskiego partnera. To była wspólna decyzja, podyktowana marketingowymi realiami. Nasze produkty trafiają głównie na rynek brytyjski i amerykański, a w Anglii firma Drummonds od dawna ma ugruntowaną renomę i stałe grono klientów. W 2000 roku kupiliśmy też pierwsze hale od Autosanu i sami rozpoczęliśmy produkcję wiktoriańskich wanien żeliwnych pokrytych ceramiczną powłoką. Wielu może to dziwić, ale my byliśmy absolutnie przekonani co do produkcji stylowych wanien. Ludzkie ciało czuje się w nich komfortowo. Samo zaś korzystanie z wanien nie plastykowych, ale z materiałów przyjaznych dla naszego ciała można poniekąd porównać do picia herbaty z porcelanowej filiżanki, co nie jest tym samym, co smakowanie napoju z plastykowego kubka – opowiada Tomasz Abram. Zanim jednak w Sanoku powstała pierwsza stylowa wanna, młodzi przedsiębiorcy zdobywali doświadczenie w renowacji zabytkowych wanien, wożąc je w latach 90. do niewielkiego węgierskiego miasteczka, gdzie istniała jeszcze emaliernia. Przedsięwzięcie było dość skomplikowane, bo zaczynało się od umieszczenia ogłoszenia o renowacji historycznej armatury łazienkowej w branżowych pismach w Wielkiej Brytanii, następnie wanny klientów przewożone były do emalierni na Węgrzech, potem do Sanoka, gdzie poddawane były zewnętrznej obróbce, w końcu z powrotem trafiały do Anglii. – Wiedzieliśmy, że podobny system nie wytrzyma dłuższej próby czasu, a ostatecznie o produkcji wanien żeliwnych w Sanoku przesądziła decyzja naszych węgierskich partnerów, którzy sprzedali grunt, na którym stała emaliernia, a tę zlikwidowali – tłumaczy Abram. W 2000 roku w Sanoku stanęły piece elektryczne i zaczęły się żmudne przygotowania do odlania pierwszych żeliwnych wanien. To był czas zdobywania wiedzy od rzemieślników, którzy byli już emerytami, i odtwarzania technologii, jaka była już tylko wspomnieniem. – Do Sanoka sprowadziliśmy m.in. odlewników i emalierników ze Śląska i Grudziądza, którzy wytwarzali tam emaliowane żeliwne wanny, a sprzęt do produkcji robiliśmy na podstawie rycin z modyfikacjami – wspomina Abram. – Według starych rysunków zaprojektowaliśmy np.
44
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
urządzenie służące do emaliowania wanny, która w trakcie emaliowania kręci się wokół własnej osi w różnych płaszczyznach. Szybko się jednak okazało, że produkowane przez nas wanny są dużo większe niż te produkowane w przeszłości, a urządzenie kręci się zbyt szybko w trakcie emaliowania. Co było robić, musieliśmy przerabiać przekładnie, by spowolnić tryb emaliowania. Co ciekawe, proszek do emaliowania sprowadzany jest z niemieckiej manufaktury, która istnieje od ponad 100 lat i jest firmą rodzinną dziedziczoną z ojca na syna. Sanocka firma jest jedynym klientem, dla którego Niemcy mieszają emalię dokładnie tak samo, jak to robili w XIX wieku. Sama wanna powstaje z metalu wlewanego do formy. Żeliwna wanna waży około 200 kilogramów, jest ręcznie obrabiana oraz posypywana proszkiem emalierskim. Wanna trzykrotnie pokrywana jest emalią i po każdym takim zabiegu trafia do pieca nagrzanego do około 960 stopni Celsjusza. Pracownik, który emaliuje wannę, ma joystick pod nogą i to on decyduje o kierunku ruchu wanny. To tylko potwierdza, że w sanockiej firmie Drummonds nie maszyna, ale ręce pracownika są najważniejsze. Obecnie zatrudnionych jest tam 70 osób. I choć stylowe wanny powstają też w Portugalii, to jednak tam produkowane są w sposób maszynowy i na zamówienie konkretnej marki. Inna jest tam też technologia produkcji i emaliowania. W Sanoku wszystko robi się w warunkach manufaktury, metodami podpatrzonymi u starych rzemieślników. Korzystając z tych doświadczeń, od 2006 roku w sanockiej spółce produkuje się też ceramikę łazienkową: umywalki, spłuczki, bidety itd. Te robione są ze specjalnej masy, wlewane do formy, następnie szkliwione i wypalane. Dzięki temu od kilku lat w Drummonds można zamówić już nie tylko pojedynczą wannę czy kran, ale całą wiktoriańską łazienkę.
Polskie wiktoriańskie wanny dla Brytyjczyków i Amerykanów – Naszymi głównymi odbiorcami są klienci z Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych, przy czym nasze kontakty z rynkiem amerykańskim wynikają ze szczęśliwego zbiegu okoliczności – śmieje się Tomasz Abram. – Przed laty w Wielkiej Brytanii poznałem małżeństwo Amerykanów, którzy w Stanach prowadzili kilkanaście ekskluzywnych sklepów, m.in. ze stylowymi łazienkami. Wspomniałem im wtedy, że za kilka lat będę produkował żeliwne wanny wiktoriańskie. Oni całkiem poważnie zadeklarowali, że jeśli rzeczywiście tak będzie, to oni chętnie je zamówią. I… kilka lat później pierwsze wanny wyprodukowane w Sanoku sprzedaliśmy właśnie na rynek amerykański, a nasza współpraca trwa do dziś. W przyszłości chcielibyśmy być mocniej obecni w innych niż tylko Wielka Brytania krajach europejskich. Swoje ekspozycje mamy już w salonach we Francji, w Niemczech, ale to są ciągle niedostateczne działania marketingowe. Marzą się nam większe, te jednak są bardzo drogie.
PORTRET
Klienci mogą w sanockiej firmie kupić pojedynczą rzecz, zestaw, albo i kilka gotowych łazienek. Produkuje się tu rocznie około 300 ręcznie robionych, wiktoriańskich wanien i kompletnych łazienek, do tego setki elementów armatury z mosiądzu. Stylowa wanna z mosiężną baterią kosztuje około 20-25 tys. zł i bez względu na wiek kupującego, jest to wanna na całe życie. W ostatnich latach coraz więcej zamówień pojawia się też z Polski. W listopadzie zestaw łazienkowy za około 30 tys. zł pojechał do Gdańska, a w ostatnich miesiącach stylową łazienkę za 40 tys. zł kupił klient z Bieszczadów. Najwięcej jednak zamówień pochodzi z okolic Warszawy, Gdańska, Poznania i Białegostoku. W Polsce coraz więcej osób zainteresowanych jest konserwatywnym, ponadczasowym, pięknym po prostu stylem wiktoriańskim. – Zainteresowanie nim wymaga oczywiście świadomości klienta, tym bardziej że w Polsce, w Europie Środkowowschodniej łazienka w latach 70., 80. była pomieszczeniem, mówiąc eufemistycznie, mało istotnym, często maleńkim, bez okna, szarym i przaśnym. Dziś łazienka dla wielu z nas staje się idealnym azylem do wypoczynku, relaksu, ważną i piękną częścią domu, mieszkania lub apartamentu – tłumaczy Tomasz Abram. – W Wielkiej Brytanii przedmioty z tamtej epoki od dawna darzone są sentymentem. Pewnie dlatego w fabryce mieliśmy dwie słynne wanny do renowacji. Jedna pochodziła z osobistej łazienki Winstona Churchilla. Nowy właściciel odkupił posiadłość po słynnym premierze i bardzo mu zależało na przywróceniu świetności historycznej wanny. Druga była z Buckingham Palace. Swego czasu mieliśmy też nietypowe zlecenie ze szkockiego hotelu, gdzie bywają m.in. Tom
Cruise i Michelle Pfeiffer. Przez 3 lata, od stycznia do marca, restaurowaliśmy tam po kilkanaście łazienek w stylu edwardiańskim, i był to jedyny czas, kiedy mogły być przeprowadzane remonty. Przez resztę roku gościły tam gwiazdy z całego świata. Tym bardziej miło nam dziś wspominać, że wszystkie łazienki są tam naszego autorstwa. Znani klienci? Zdarzali się, choć zwykle zamówienia przychodzą od firm projektowych lub budowlanych, które zajmują się aranżacją wnętrz. Naszymi klientami byli: David Gilmour, George Harrison, Ringo Starr, Mick Jagger czy Melanie C ze Spice Girls. Kilka łazienek kupiła też siostra miliardera Richarda Bransona. Wyzwania? Są zawsze. Właściciele Drummonds przyznają, że chcą stworzyć tak dużą i dobrą gamę produktów, by każdy miłośnik stylowej łazienki był w stanie w ich firmie wyszukać coś dla siebie. – Ktoś może nie chcieć kupić naszej łazienki, bo nie lubi takiego stylu, albo uznać, że coś jest dla niego za drogie, ale nie może się okazać, że klient nie znajduje u nas czegoś, co by mu się spodobało, lub co pasowałoby do jego łazienki. To takie dość przewrotne marzenie – śmieje się Tomasz Abram. – W tej chwili mamy możliwości zwiększyć produkcję nawet o 50 proc. Wszystko zależy od zainteresowania klientów. Drummonds coraz częściej ma też ambicje być widocznym w Sanoku, na Podkarpaciu, w Polsce, i to w nieco innym wymiarze niż dotychczas. Firma jest autorem okolicznościowych odlewów z metalu; popiersi, rzeźb, tablic okolicznościowych. – To pojedyncze, wymagające dużej precyzji wyzwania – mówi Tomasz Abram. – Ale jaka satysfakcja. Bo jak przejść obojętnie obok pomnika Zdzisława Beksińskiego na sanockim Rynku, który sami odlewaliśmy? ■
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
45
BĄDŹMY szczerzy
Jak natrętna Mucha
Jarosław A. Szczepański
Dziennikarz, historyk filozofii, coraz bardziej dziadek.
Ten tekst piszę 3 grudnia, czyli w bardzo ważnym czasie dla Ukrainy, ale też w nie mniej ważnym dla nas, a nawet dla Europy. Nic nie jest w tym momencie rozstrzygnięte i nikt nie potrafi przewidzieć, jaki będzie finał wielkiego przebudzenia Ukraińców. A wydawało się jeszcze kilkanaście dni temu, że tekst umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską jest gotowy, wystarczy poczekać do wileńskiego szczytu, gdzie umowa stanie się faktem dokonanym. Kilka dni przed wileńskim finałem władze Ukrainy nie kryły już wahania. Naciski Moskwy zaczęły skutkować. Szczyt minął, prezydent i rząd Ukrainy wycofały się z przypieczętowania akcesu do europejskiego Zachodu. To ogromna porażka unijnej dyplomacji i nie mniejszy blamaż polskiej. Trudno w tej sytuacji nie cofnąć się do podobnego przełomu, jaki miał miejsce na Ukrainie 359 lat temu. Wtedy – 18 stycznia 1654 roku – zawarto ugodę w Perejesławiu pomiędzy Radą Kozacką i Bohdanem Chmielnickim a Wasylem Buturlinem – pełnomocnikiem cara Rosji Aleksego I, oddającą Ukrainę pod protektorat Rosji. Ugoda stała się podstawą rozpoczęcia przez cara Aleksego wojny z Rzecząpospolitą Obojga Narodów, trwającej z przerwami do 1686 r. O tej ugodzie historycy ukraińscy, i nie tylko mówią i piszą różnie. Krytycznie oceniał Chmielnickiego Taras Szewczenko właśnie za oddanie Ukrainy pod zwierzchnictwo Rosji. Podkreśla się też, że Chmielnicki szukał sojusznika przeciw Rzeczypospolitej, walcząc o niezależne i niepodległe państwo kozackie. Jeszcze inni oceniają ugodę perejesławską jako akt zdrady wobec wykluwającej się tożsamości ukraińskiej zduszonej przez Rosjan w zalążku. Zresztą już po podpisaniu ugody, Chmielnicki poszukiwał sojuszników przeciwko Rosji w Berlinie i Sztokholmie, a przeciw Rzeczypospolitej w Sztokholmie i Siedmiogrodzie. Jednocześnie powrócono do pertraktacji w sprawie przywrócenia związku z Rzecząpospolitą w postaci federacji. Owocem tych rozmów była unia hadziacka zawarta 16 września 1658 r. między Rzecząpospolitą Obojga Narodów a Kozackim Wojskiem Zaporoskim, reprezentowanym przez hetmana kozackiego Iwana Wyhowskiego, jednego z najbliższych współpracowników Bohdana Chmielnickiego. W wyniku unii zawartej w Hadziaczu Rzeczpospolita miała się przekształcić w unię trzech równoważnych państw: Korony, Wielkiego Księstwa: Litewskiego i Księstwa Ruskiego, utworzonego z województw kijowskiego, bracławskiego i czernihowskiego – wcześniej należących do Korony. Ruś, podobnie jak Korona i Litwa, miała mieć swojego marszałka, kanclerza i hetmana; w Sejmie mieli być posłowie ruscy, a biskupi prawosławni w Senacie. Oczywiście
46
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
szlachta ruska, na równi z polską i litewską, miała uczestniczyć w wyborze króla. No i unia hadziacka przekreślała ugodę perejesławską. Unię zatwierdził Sejm, ratyfikował ją król Jan Kazimierz, wojsko kozackie przeszło na stronę Rzeczypospolitej i 8 lipca 1659 r. pod dowództwem Iwana Wyhowskiego pokonało wojska interwentów moskiewskich pod Konotopem. Rosja, rzecz jasna, nie spała. Doprowadziła do buntu chłopstwa ruskiego, tzw. czerni, w walkach zginął kanclerz ruski Jerzy Niemirycz, a hetmanat Iwana Wyhowskiego został obalony. Przejął go Jerzy Chmielnicki, syn Bohdana – marionetka Moskwy. Unia hadziacka ostatecznie nie zdążyła wejść w pełni w życie, a sama Rzeczpospolita znalazła się na równi pochyłej, której meta przypadła na rok 1795. W czasach sowieckich ugoda perejesławska miała ogromne znaczenie propagandowe. Tak ogromne, że władze ZSRS w 1954 r. w jej 300. rocznicę przekazały Krym Ukraińskiej SRS, a w Kijowie 25 lat później odsłonięto monumentalny pomnik w kształcie betonowej tęczy pod nazwą „Przyjaźń narodów”. W tym kontekście warto spojrzeć na determinację Putina i jego administracji w utrzymaniu Ukrainy w rosyjskiej strefie wpływów. Prawda jest taka, że bez Ukrainy Rosja nigdy nie wróci do wielkomocarstwowej kondycji. W ostatnich dniach jak natrętna mucha kołacze się w świeżej pamięci szydzenie przez naszego prezydenta w Dniu Niepodległości z tych, „którzy do tej pory nie zauważyli, że żyją w niepodległej Polsce”. Rozumiem, że adresował to do tych, którzy domagają się zwrotu podstawowych dowodów w śledztwie smoleńskim, z wrakiem Tu-154 M na czele, dogłębnego wyjaśnienia przyczyn katastrofy, niezamiatania afer pod dywan, nieograniczania się w polityce zagranicznej do płynięcia z tzw. głównym nurtem, pielęgnowania ścisłych relacji z państwami Europy ŚrodkowoWschodniej – by wymienić sprawy najważniejsze. Owo szydzenie odczytałem jako ustawianie środowisk krytycznych wobec kursu obecnej władzy w narożniku tak, by efektowniej przyłożyć. Bo chyba sam prezydent nie wierzy, że adresaci tego szydzenia nie zauważyli, że żyją w niepodległej Polsce. Obawiam się natomiast, że prezydent nie do końca odróżnia obawy i troskę o utrzymanie i umacnianie tej niepodległości od niezauważenia, że ona jest. Bo ona jest. Chodzi wszak o to, że brak dostatecznej troski o jej pielęgnację może się na nas mścić nawet setkami lat, co próbowałem krótko, acz zimno i dosadnie, wykazać.■
AS z rękawa
Franciszku, uważaj na siebie
Krzysztof Martens
brydżysta, polityk, dziennikarz, trener. Człowiek renesansu o wielu zainteresowaniach i pasjach. Dzięki brydżowi obywatel świata, który odwiedził prawie wszystkie kontynenty i potrafi się dogadać w wielu językach. Sybaryta lubiący dobre jedzenie i szlachetne czerwone wino.
Papież Franciszek rozpoczął niebezpieczną krucjatę – przeciwko włoskiej mafii. Każdy, kto oglądał doskonały film „Ojciec Chrzestny” z wielkimi rolami Marlona Brando i Ala Pacino, wie, że mafiosi są z reguły bardzo religijni. W miasteczkach na południu Włoch burmistrz, proboszcz i lokalny szef mafii pozostają zazwyczaj w znakomitej komitywie, wzajemnie się wspierają i mają wspólne interesy. I właśnie tę niebezpieczną symbiozę zaczął ostatnio krytykować Franciszek. Ten, kto udaje chrześcijanina, wyrządza wielkie zło Kościołowi – podkreślił papież podczas mszy w Watykanie. Szef mafii myśli – przecież jestem dobroczyńcą, sięgam do kieszeni i daję pieniądze Kościołowi. Ale drugą ręką okrada państwo, biednych. Franciszek wezwał wiernych do modlitwy o nawrócenie mafiosów. Wskazał, że to mafia stoi za zmuszaniem ludzi do niewolniczej pracy i prostytucji. Z głębi trzewi mafijnej bestii wydobył się wściekły warkot. Papież nie ograniczył się tylko do retoryki. Rozpoczynająca się reforma finansów Watykanu naruszy interesy gangsterów w białych kołnierzykach wywodzących się z Ndranghety – jednej z potężnych włoskich mafii, której roczne dochody szacuje się na ponad 60 miliardów dolarów. Bank Watykański, zwany jak na ironię Instytutem Dzieł Religijnych, od wielu lat służył mafii do prania brudnych pieniędzy. Dlaczego był taki atrakcyjny? Korzystanie z jego usług było o tyle wygodne, że watykańska instytucja nie była objęta żadnym nadzorem finansowym ani prokuratorskim. Klient banku posiadał legitymację kredytową z zakodowanym numerem, bez nazwiska i fotografii. Po otwarciu konta mógł w każdym momencie przekazywać pieniądze do dowolnego banku zagranicznego. Trudno się dziwić, że Instytut był uważany za idealne miejsce do przeprowadzania dziwnych interesów. Dzisiaj papież swoimi decyzjami demontuje ten chory układ. W związku z budzącymi wątpliwości transakcjami zamknięto w Banku Watykańskim między innymi konta Syrii, Iranu, Iraku, Jemenu czy Wietnamu. Warkot wydobywa się z wielu gardeł. Jawność, przejrzystość i żelazne procedury zabijają wszystkie próby nielegalnych operacji finansowych. Attilio Nicora został szefem specjalnego zespołu, który ma do końca
48
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
roku wprowadzić w banku wszystkie zasady, dzięki którym Watykan będzie mógł być wpisany na listę krajów stosujących normy zapobiegające praniu brudnych pieniędzy. Wściekły warkot narasta. Czy fatalna opinia o Instytucie Dzieł Religijnych nie jest zbyt krzywdząca? Bank Watykański schował w swojej szafie wiele „trupów”. Boży bankierzy mają sporo na sumieniu, a ich losy przypominają dzieje bohaterów najbardziej drastycznych thrillerów. Zagadkowa jest śmierć 33-dniowego papieża Jana Pawła I, którego znaleziono martwego w swoim łóżku. Po jego śmierci wielu ekspertów twierdziło, że Jan Paweł I został otruty przez kierownictwo banku. Oficjalny bankier Stolicy Apostolskiej Michel Sindono popełnił „samobójstwo” w więziennej celi – zmarł po wypiciu kawy. Inny boży bankier, Roberto Calvi, został znaleziony powieszony pod mostem Blackfriars w Londynie. Tego samego dnia jego była sekretarka wypadła przez okno i zginęła na miejscu. Zwierzchnikiem Instytutu Dzieł Religijnych był dłuższy czas arcybiskup Paul Marcinkus, który mimo wielu kontrowersji, sporo lat pozostawał na tym stanowisku. Zasłynął on jako autor cynicznego stwierdzenia, że Kościołem nie można zarządzać za pomocą zdrowasiek. Nie chcę Czytelników epatować opisywaniem innych afer, ale smutne jest to, że Bank Watykański pojawiał się we wszystkich włoskich skandalach finansowych ostatnich 20 lat. Obawy o życie papieża Franciszka pojawiły się po wypowiedzi słynnego prokuratora Nicola Gratteri. Na pytanie, czy papieżowi, ze względu na jego bezkompromisowy kurs w kwestiach przejrzystości finansów grozi coś ze strony mafii, odpowiedział: „Nie wiem, czy zorganizowana przestępczość jest w stanie coś zrobić, ale jestem pewien, że to jest rozważane. Zagrożenie jest możliwe”. Głuchy warkot nie milknie nawet przez chwilę. W związku z tym mam do papieża prywatną prośbę. Franciszku, nie lekceważ swojej ochrony osobistej – troszkę się o Ciebie boję. ■
POLSKA po angielsku
Wyrażę się po amerykańsku – I LOVE Christmas... Magdalena Zimny-Louis
Rzeszowianka z urodzenia, przebywająca „czasowo za granicą”, jak twierdzi urząd meldunkowy oraz kartoteka parafialna. Od dwóch dekad mieszka w Anglii, w mieście Ipswich po zachodniej stronie. Kojarzy się z żużlem, jako że przez 10 lat prowadziła speedway club Ipswich Witches. Od 2007 roku pracuje dla angielskiego wymiaru sprawiedliwości oraz pisze książki o tematyce NIE ŻUŻLOWEJ. Pierwsza – „Ślady hamowania”, została nagrodzona w konkursie Świat Kobiety, druga pt. „Pola” trafiła na półki we wrześniu 2012 r. i od razu trafiła w serca czytelników.
A kto świąt nie kocha, ten Ebenezer Scrooge, którego Dickens w „Opowieści wigilijnej” w 1843 roku tak pięknie opisał. Zalecam tę lekturkę wszystkim miłośnikom mamony, którym wciąż się wydaje, że pieniądz sensem życia jest. Jego posiadanie konkretnie, bo gdyby wydawanie, to jeszcze można by się spierać. Gorąco polecam tę opowieść również jednej Pani, która procesuje się o miedzę, od czasu do czasu atakując sekatorem jeżdżących po JEJ drodze mieszkańców wsi. Sama jechałam, to wiem o czym mówię, Edward Nożycoręki, wersja podkarpacka w spódnicy. I tak mi się marzy, żeby jakiś Duch Przyszłych Świąt Panią-Sekator odwiedził we śnie, dzień przed Wigilią powiedzmy, i ukazał jej wizję nas wszystkich po tej drodze jeżdżących – taki bezczelny przegon i przepas – oczywiście, kiedy jej już na tym świecie nie będzie. Gdyby tak zobaczyła, jak się nasze cztery kółka radośnie toczą po jej 3 metrach, może by i zrozumiała, że ta walka o „ojcowiznę” bezsensowna była, bo już ani ojca, ani jej... Lecz cóż to byłaby za edukacja, gdyby najpierw trzeba było umrzeć, żeby pojąć, na jak nieważne i trywialne sprawy tracimy czas, zdrowie oraz energię. Zapalczywość i zajadłość sercem włada, tymczasem nijak się te zachowania mają do przykazania miłości, najważniejszego przecież ze wszystkich. A gdyby tak, myślę sobie, Pani-Sekator w dawnych czasach żyła daleko na wschód od Rzeszowa i po tej JEJ drodze święty Józef brzemienną Maryję na osiołku wiózł do Betlejem? Co by to było ze światem chrześcijaństwa, gdyby tak wyskoczyła na drogę prowadzącą do stajenki z tym
swoim narzędziem i przepuścić nie chciała? Musiałby ją chyba sam archanioł ogniem wiecznym postraszyć, choć pewności nie ma, czy by się ugięła i z drogi zeszła. Piszę o tym, bo idą święta i żeby nie wiem jak powolnym krokiem szły, czyją drogą i przez czyje pola, to w końcu dotrą pod nasze strzechy. 4 miliony Anglików wciąż spłacają zeszłoroczne święta, które „zastaw się, a postaw się” głęboko już zakopane w niepamięci, jedynie tylko bank pamięta, bo bank, jak urząd skarbowy, nie zapomina nigdy. 1 grudnia udałam się w mieście Ipswich szalik i czapkę kupić, aby się nie dać zimie zaskoczyć. I co widzę? Szaleństwo! Ani wjechać, ani wyjechać, ani zapłacić, ani oddać, ludzkie mrowie, pohukując na siebie wzajemnie, k u p u j e podarki świąteczne. Wielkie pudła domków dla lalek, rowerki, misie-giganty, zestawy kąpielowe pachnące lawendą, mieszalniki do ciasta, siekacze do cebuli, wyciskacze wszystkiego oraz kilometry girland we wszystkich kolorach rzucane na ladę wraz z kartą kredytową. Miałam chyba 10 lat, jak poprosiłam rodziców o pianino na świąteczny prezent. Kosztowało 25 tysięcy, to pamiętam, oraz serdeczny śmiech mamy. Pod choinką znalazłam zestaw zwyczajowy: pomarańczka + rajtuzy + czekoladki + piżama + kredki. W niczym te święta gorsze nie były, mimo iż pianino nie wjechało na pierwsze piętro naszego bloku. Magia świąt nie waży tyle, co prezent. Kto to zrozumie jako pierwszy, temu i kolęda w gardle mniej fałszywie wybrzmi, i ość karpia gardła nie dziabnie. ■
Więcej felietonów Magdaleny Zimny-Louis na portalu www.biznesistyl.pl
BEZ żartów
Zabezpieczenia
Jaromir Kwiatkowski
Dziennikarz VIP Biznes&Styl, mąż, ojciec i dziadek. Ukończył studia ekonomiczne oraz – podyplomowo – teologię rodziny i dziennikarstwo. Śmieje się, że ten pierwszy dyplom wykorzystuje najrzadziej. Pasjonat najnowszej historii Polski, fan jazzu, rocka progresywnego i „krainy łagodności”.
W serii reklam jednego z banków jej bohaterowie – małżeństwo – mają takiego hopla na tle oszczędzania, że meldują sobie nawzajem, ile to zaoszczędzili i ile z tego trafiło na ich konto. W jednej z tych reklam Ona z dumą informuje męża, że załatwiła wyjazd na narty za pół ceny, a oszczędności przekazała na ich konto. Po czym, już ciszej, jakby mimochodem, dodaje, że wjeżdżając do garażu zarysowała lusterko. Chce zamknąć laptopa otwartego na ich koncie, ale On prosi: „Nie zamykaj, proszę. Oszczędności tak mnie uspokajają”. Scena ta zawsze mnie irytowała, głównie za sprawą Jego – człowieka zniewolonego myślą, że każda czynność powinna przynieść oszczędności. I nie potrafiącego się od tej myśli oderwać. A uspokajający widok oszczędności na ekranie laptopa – cóż, każdy ma taką melisę, na jaką zasługuje. Biedak nie może dojść do siebie po tym, jak żona jednym niewłaściwym ruchem kierownicą auta niweczy swój uprzedni wysiłek, by zaoszczędzić na zimowym wyjeździe. Zniewolony umysł. Oszczędzaj, bo musisz mieć coś odłożone w „skarpecie” na czarną godzinę. A później – to z autopsji – stracisz te oszczędności, bo musisz wspomóc kogoś bliskiego i bardziej potrzebującego niż ty, i na dodatek nie wiesz, czy te pieniądze odzyskasz. Ubezpiecz się, bo wypadki chodzą po ludziach. A jak przyjdą – to też z autopsji – to ci ubezpieczyciel odmówi pod byle pretekstem wypłaty odszkodowania. Zabezpiecz się – to już nie z autopsji – gdy chcesz uprawiać seks „na zimno, bez bliskości z partnerem” (copyright by „Gazeta Wyborcza”), a później… nie dziw się, gdy natura okaże się silniejsza od farmakologii. Ostatnio miałem okazję rozmawiać z ludźmi – i takie spotkania cenię sobie jako dziennikarz najbardziej – którzy żyją bez ludzkich zabezpieczeń, bo szukają ich zupełnie gdzie indziej. O jednym z takich spotkań chciałbym Wam opowiedzieć. Na początku grudnia w bazylice oo. Bernardynów w Rzeszowie gościła Urszula Mela, mama Jaśka Meli – niepełnosprawnego zdobywcy obu biegunów. Wypadek Jaśka, przez którego przeszedł prąd o napięciu 15 tys. volt, w wyniku czego chłopak stracił rękę i nogę, nie był jedynym traumatycznym doświadczeniem, jakie spotkało tę rodzinę. Kilka lat wcześniej, w odstępie zaledwie pół roku, najpierw od zepsutej „farelki” wybuchł pożar, a płomienie strawiły ich dom, później utopił się 7-letni wówczas brat Jaśka. Już każde z tych wydarzeń z osobna podłamałoby niejedną rodzinę. A Urszula Mela mówi z uśmiechem, że każdy, kto postawi na ludzkie zabezpieczenie swojego losu, ma „przerąbane”, bo teraz będzie musiał już cały czas strzec się, pilno-
52
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
wać, przewidywać różne niebezpieczeństwa, będzie cały czas żył w strachu, że ma nie dość bezpieczny samochód, że wykupił nie dość drogą polisę i że może powinien pójść do kolejnej pracy, by mieć więcej pieniędzy na lepsze leczenie. Nawet „szóstka” w totka nie daje spokoju, bo trzeba myśleć, w ilu bankach umieścić wygraną, aby nie wzbudzała podejrzeń, i czy w ogóle pieniądze na koncie będą bezpieczne, bo czy nie może się włamać na konto żaden haker, a jeśli nawet nie haker, to przecież w budynek banku może trafić bomba albo inny szlag. A w ogóle to trzeba trzymać język za zębami, żeby się nie wydało, bo zaraz odwiedzą nas „szerokie karki” z propozycją „ochrony” – oczywiście nie do odrzucenia. A czy żona nie wychlapie, bo kobiety tak mają, że lubią chlapać, a więc może nie mówić jej o niczym? Itede, itepe. Nawet nie można otworzyć laptopa, by oszczędności uspokoiły, bo jest ich tyle, że raczej niepokoją niż uspokajają. Urszula Mela uważa dziś, że pożar domu był jej potrzebny po to, aby zniknął jej wielki lęk przed tym, co złego może ją spotkać. By zniknęło przekonanie, że musi po ludzku zabezpieczyć swoje życie: musi mieć zawsze odłożone pieniądze, miejsce, z którego ją nikt nie wyrzuci, musi mieć zawsze w co się ubrać etc. Dzięki temu, że straciła wszystko, przekonała się, że to nie jest takie straszne. Mało tego, po pożarze Melowie spotkali się z ogromem ludzkiej miłości: szybko znalazł się dom zastępczy, ludzie pospieszyli z hojną pomocą, a darów, które przynieśli, było tyle, że trzeba je było później rozdawać. Tego nie da nawet najlepsza polisa. Ludzie powiedzą: tak postępują ludzie nieodpowiedzialni. Nie, tak postępują ludzie wolni, którzy zaufali Bożej Opatrzności. Pozwalają jej odzierać się ze złudzeń, że ich szczęście może być mierzone wysokością oszczędności, ilością krat i polis. *** Idą święta Bożego Narodzenia. Znów Dzieciątko narodzi się w stajence. Bez żadnych zabezpieczeń. No a w ogóle, co to za Rodzice, którzy do tego dopuścili! Nie zabezpieczyli położnej, miejsca w szpitalu lub hotelu… Jak wrócą do Nazaretu, już my dopilnujemy, by zajęli się Nimi urzędnicy! Bóg się rooodzi, moc truchleeeje, Pan Niebiosów obnażonyyyy… ■
Wiesław
MYŚLIWSKI: Słowo jest naszym człowieczeństwem
Słowo pisane umiera? Bzdura. Na spotkanie z Wiesławem Myśliwskim, które kilka tygodni temu odbyło się w rzeszowskim hotelu Bristol, przyszły tłumy. Wielu czytelników przyniosło ze sobą kwiaty i książki swojego ulubionego pisarza – w nadziei na otrzymanie autografu autora. Pytania do Wiesława Myśliwskiego dotyczyły w dużej części oczywiście jego najnowszej książki „Ostatnie rozdanie”, ale przy okazji odpowiedzi na nie pisarz zwykle snuł wielowątkowe historie. Jego definiowanie zjawisk, na temat których panują ogólnie przyjęte opinie, jest nadzwyczaj trafne, choć tak inne od utartych szlaków, którymi podążają myśli i przekonania wielu z nas. Tekst Elżbieta Lewicka Fotografie Tadeusz Poźniak
PAMIĘĆ „Pamięć nie jest organem do zapamiętywania, tylko organem kreatywnym… Pamięć poszukuje i interpretuje zdarzenia w taki sposób, żeby one były nas w stanie pocieszyć. Pospolite rozumienie pamięci (że to jest rejestrator naszego życia) jest moim zdaniem nieprawdziwe. Nie wytrzymuje konfrontacji z obserwacjami, z tym, jak pamięć rzeczywiście funkcjonuje. Podam jeden przykład. Będąc w Sandomierzu, w domu twórczym państwa Targowskich znalazłem książkę, w której opisane były wspomnienia lokalnego żołnierza AK, opowiadającego z dużymi szczegółami o różnych działaniach wojennych, w których brał udział.
W tej książce znalazło się też 30 stron maszynopisu innego żołnierza, który o tych samych sytuacjach opowiadał w totalnej kontrze do autora książki. Te same szczegóły, te same akcje kolega autora książki opisał zupełnie inaczej niż jego kolega – też żołnierz. Kompletna rozbieżność w postrzeganiu dwóch ludzi, którzy wykonywali te same akcje. To jest przykład, że pamięć jest zjawiskiem osobniczym i każdy pamięta po swojemu. PAMIĘĆ JEST ZJAWISKIEM INDYWIDUALNYM, A NIE ZBIOROWYM. Pamięć nadaje wyższą rangę człowiekowi. I to, jak on pamięta, jest jego prawdą – nawet kiedy kłamie, przeinacza fakty, mistyfikuje, to jest jego prawda. Pamięć jest kreatywna i nie jest czymś stałym – tak, jak niestały, zmienny jest nasz stosunek do przeszłości”.
LITERATURA
CZAS „Na dobrą sprawę – w moim przekonaniu – ISTNIEJE TYLKO PRZESZŁOŚĆ I CZAS PRZESZŁY. No bo na czym polega teraźniejszość? Przecież te słowa, które przed chwilą wypowiedzieliśmy, są już przeszłością. Słowo wypycha słowo w przeszłość. Bo jak miałby wyglądać czas teraźniejszy? To mogłyby być zaznaczone wycinki „odtąd-dotąd”, zatrzymane, ale dla każdego inne przecież. Każdy postrzega inaczej. A czas przyszły? Jest tylko produktem naszej wyobraźni. Jak wiadomo – przepowiadanie przyszłości, projektowanie czasu przyszłego rzadko kiedy się sprawdza. Realny czas, to jest czas przeszły i realna rzeczywistość, to jest rzeczywistość, która minęła, do której nie ma powrotu, której nie można na dobrą sprawę zrekonstruować w całości, to łańcuch fragmentów – innych dla każdego człowieka”.
SŁOWO „Ja mam na temat słowa bardzo radykalne poglądy. Dla mnie słowo jest podstawową sprawą w literaturze. Przecież to słowo ustanawia świat każdej książki. Słowo jest pierwszym aktem sztuki w dziejach ludzkości. Dla mnie nie myśl jest pierwsza, lecz słowo. SŁOWO JEST NASZYM CZŁOWIECZEŃSTWEM. To, że człowiek mówi, to jest coś niezwykłego, nieprawdopodobnego i to prowadzi do pytania, dlaczego wśród wszystkiego stworzenia na świecie tylko człowiek mówi? Jak to się stało, że człowiek wynalazł słowo? Przecież do porozumiewania się wystarczyłyby tylko jakieś kody tak na dobrą sprawę. Słowo jest pierwszym aktem sztuki w dziejach ludzkości. Dla mnie to nie myśl jest przed słowem, ale słowo przed myślą. Słowo konstytuuje nasze myśli, uczucia i wyobraźnię. Dla mnie słowo nie jest znakiem komunikacji – to jest jedna z jego funkcji – może nawet nie najważniejsza. NAJWAŻNIEJSZE FUNKCJE SŁOWA POLEGAJĄ NA TYM, ŻE TO ONO NAS KONSTYTUUJE WEWNĘTRZNIE. I w sensie psychicznym i moralnym, a nawet w sensie naszych zdolności do związków społecznych, do związku z drugim człowiekiem”.
PISARSTWO „Przepraszam za nieskromność – ja dość dużo wiem na temat literatury i w ogóle sztuki. Otóż uważam, że historia sztuki i oczywiście literatury także, jest przede wszystkim historią dramatów, a nie sukcesów ludzkich. Powiedziałem to zresztą przy okazji, kiedy otrzymywałem pierwszą „Nike”, że w gruncie rzeczy literatura jest cmentarzyskiem i tylko nielicznym udaje się zmartwychwstać. W związku z tym uważam, że w sztuce ilość nie przechodzi w jakość. NAJWIĘKSI PISARZE NIE NAPISALI WCALE WIELU
KSIĄŻEK. To ostrzeżenie skierowałem przede wszystkim pod swoim adresem. I uznałem, że ja nie muszę dużo napisać – właściwie ideałem byłoby napisać jedną książkę, w której zawarłoby się wszystko, na co człowieka stać... i umrzeć. Franz Kafka napisał niewiele, nie był dobrym powieściopisarzem, nie miał zmysłu epickiego. Ale moim zdaniem jest wielkim pisarzem dzięki opowiadaniom, tym mniej znanym, a zwłaszcza jednemu pt. „Budowanie muru chińskiego”. Byłem olśniony tym opowiadaniem. Kafka miał niezwykły zmysł krótkiego, syntetycznego wyrażania świata w pigułce. Potrafił wyrazić świat na paru stronach. Dzięki temu był geniuszem. Sztuka musi zmierzać do syntetyczności. Nie ma gorszej rzeczy niż rozwlekłość w sztuce. To jest coś, co każe być człowiekowi wstrzemięźliwym. Ja oprócz tego, że piszę, to żyję i życiu poświęcam większość czasu. A życie wymaga czasu. Prawda? ŻYCIE JEST MOŻE TRUDNIEJSZYM ZAJĘCIEM NIŻ PISANIE. Znam takich ludzi, którzy uważają, że człowiek piszący książki powinien być maszyną i pisać jedną książkę po drugiej. Jak mnie ktoś zapyta: a co pan teraz pisze – to udusiłbym go! To jest najbardziej nieznośne pytanie, jakie można mi postawić. Nie piszę, nie wiem, kiedy będę pisał i nie wiem, czy w ogóle jeszcze będę pisał! I tak jest po każdej książce. Najnowszą książkę „Ostatnie rozdanie” pisałem trzy lata. No tak, ale od „Traktatu” minęło siedem lat. Czyli nie pisałem cztery lata i nie czułem się z tego powodu nieszczęśliwy. A „Traktat” ukazał się po dziesięciu latach od „Widnokręgu”, a też pisałem go trzy lata. Nie ma gorszej rzeczy niż to, że pisarzowi się wydaje, iż ma bardzo dużo rzeczy do opowiedzenia – to jest nieprawda! Jeśli mu się tak wydaje, to niech opowiada te rzeczy w towarzystwie, a nie zaraz pisze, bo większość zdarzeń czy anegdot nadaje się do życia towarzyskiego, a nie do pisania. Mnie jeżeli coś się zaczyna wydawać, to sobie notuję jakieś zdanie i to się tak zbiera, zbiera… ale czy to jest materiał na powieść? Nie! To się okaże dopiero wtedy, kiedy ta zebrana materia wyda z siebie pierwsze zdanie, kiedy ja usłyszę jej głos. A pierwsze zdanie to jest właściwie cała książka. Ona w pierwszym zdaniu obwieszcza mi, jakim językiem chce być opowiedziana.
NOTES „Mój notes jest trochę młodszy niż ten w „Ostatnim rozdaniu”, ale też tak się już rozleciał, że nie mogę znaleźć odpowiedniej gumy, która by go trzymała. A moja najnowsza powieść powstała trochę z przypadku. Przyjechał do mnie pan Jerzy Ilg, redaktor naczelny Znaku, z panią Małgosią Szczurek – świetną redaktorką, i zadali mi to irytujące pytanie: a co pan teraz zamierza. I ja w jakimś takim… może to był akt olśnienia, a może hochsztaplerstwa... pobiegłem do kuchni, złapałem ten mój notes i powiedziałem: „tu jest powieść, ale jaka, to nie wiem”. Poczułem to jako jakieś zobowiązanie. Zacząłem myśleć nad tym notesem – jest tu powieść, czy nie? A jeśli jest, to jaka? Ale nie mogłem przecież napisać powieści, która byłaby alfabetem ►
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
55
LITERATURA Myśliwskiego – to by nie miało najmniejszej wartości! Okazało się, że notes, jeśli by go uporządkować tzn. powyrzucać tych wszystkich, którzy się „zdezaktualizowali” i do nowego notesu przepisać tych, którzy zostali, a więc wykonać czynność tak prostą, jak selekcja krawatów, czy zamiatanie… Okazało się, że to jest pułapka. Bohater „Ostatniego rozdania” wszedł w tę pułapkę i nagle zobaczył, że to wyrzucanie ludzi z notesu to jest jedna z najbardziej dramatycznych czynności, jaką człowiek może sobie zadać. Że to przypominanie sobie tych wszystkich, których pozapominał, myli jednych z drugimi, to jakiś gąszcz – i w ten gąszcz podążył, tak powstała ta powieść. Jeśli moja książka ma chociaż jakieś pół cienia dydaktycznego, to chciałbym przez nią namówić współczesnego człowieka, aby się zastanowił kim jest. To pytanie wydaje się proste, ale nie wiem, czy w ogóle człowiek jest zdolny odpowiedzieć sobie na to pytanie: kim jestem. Ale chyba udało mi się zachęcić… bo dochodzą do mnie głosy, że ludzie mają, czy mieli takie notesy (przynosili je na spotkania ze mną) i te ich notesy zachęciły ich do zastanowienia się, kto jest w tych notesach”.
tematyczności, wytrwałości, żeby przesiedzieć nad białą kartką papieru pięć, sześć godzin, często po to tylko, żeby nic nie napisać. Ale to ma sens, nawet jeśli doświadczamy tylko własnej bezradności (a na ogół doświadczamy), ale to procentuje w następnych dniach. Ja opuszczając pisanie na kilka dni, później przez dwa tygodnie na nowo muszę się wkręcać w ten świat i takie zrywanie rytmu pisania jest niesłychanie kosztowne. Pisanie wymaga takiego zakonnego rytmu. Dzień w dzień trzeba kilka godzin poświęcić, raz się napisze, raz się nie napisze. I nie pisać więcej, niż jedną stronę. Mój rekord to strona, bo więcej się pisze na jakimś rozhuśtaniu, wewnętrznym napięciu, a na drugi dzień się czyta i wyrzuca do kosza tę stronę – wszystko jest kwestią selekcji. Ja nie mam planu, nie piszę jak książka będzie przebiegać, to jest improwizacja – każde zdanie wywołuje następne. Rzecz polega na tym, żeby odgadnąć, które z następnych zdań jest najbardziej potencjalne i w jakim kierunku trzeba podążać. Gdybym miał plan, to on by mnie zatrzasnął jak w klatce. Kiedy ja nie wiem, o czym będę pisał, to mam pełne poczucie wolności. A piszę ołówkiem z gumką. Nie interesuje mnie komputer i Internet”.
MIŁOŚĆ
MUZYKA
„Michał Nogaś z III programu Polskiego Radia (ma 35 lat) przyszedł do mnie na długą rozmowę i w pierwszych słowach powiedział: to jest książka o „mnie”. Bohater „Ostatniego rozdania” kocha Marię, ale on nie jest w stanie sprostać takiej miłości. Sprostać miłości jest bardzo trudno – jeśli miłość rozumiemy tak, jak rozumiała ją Maria z „Ostatniego rozdania”, a nie tak po prostu, pospolicie – (obserwujemy to… jedna miłość, druga, dziesiąta, rozwody, nienawiść, ale to nie są miłości!). Miłość jest odpowiedzialnością. To najwyższy stan mądrości, na jaki stać człowieka. Dlatego tak rzadko kogokolwiek na nią stać”.
„Nigdy nie grałem na żadnym instrumencie, ale wydaje mi się, że lubię muzykę, nawet kocham, słucham jej, chodzę do filharmonii. Może dlatego postanowiłem uczynić głównego bohatera „Traktatu o łuskaniu fasoli” saksofonistą. W hierarchii sztuk (choć to niebezpieczne tak hierarchizować) powiedziałbym, że muzyka jest na najwyższym piętrze tej hierarchii, ponieważ jest sztuką symboliczną, niejednoznaczną. Tak mi się wydawało do pewnego momentu – aż przeczytałam książkę „Reszta jest hałasem”. Przeraziłem się, bo okazało się, że muzyka w XX w. poddawana była różnym ideologiom, wyrastała z nich. Muzycy też poddawali się temu i nawet uzasadniali ideologią różne koncepcje muzyczne. To nie zmniejszyło mojej miłości do muzyki, ale uświadomiło, że nie ma sztuki, która nie byłaby narażona na presje ideologii. Natomiast niemal wszyscy moi bohaterowie w swojej rozpiętości psychicznej nie mogą wykluczyć muzyki. Bo uważam, że jeśli człowiek byłby niewrażliwy na muzykę, to z góry skazałbym go na ograniczoną wyobraźnię. I stąd prawdopodobnie bierze się obecność muzyki w mojej prozie, w której też jest RYTM MUZYCZNY. Wpływ muzyki na mnie odbija się najbardziej w rytmie mojej prozy. Kiedy piszę zdanie, to nawet jeśli ono zawiera to, co chciałbym, ale nie rytmuje się, to ja szukam, jak je przekonstruować, żeby ono miało rytm. To są niesłychanie ciekawe doświadczenia, kiedy poprzez szyk, zmianę kolejności słów uzyskuję nagle coś, co wyraża MÓJ WEWNĘTRZNY RYTM. A może po prostu jest to wpływ mojej tęsknoty do muzyki, że nie jestem muzykiem?” ■
WIESŁAW MYŚLIWSKI A WSPÓŁCZEŚNI TWÓRCY POLSKIEJ LITERATURY „Prawdę mówiąc – mało czytam współczesnej, polskiej literatury, niemniej jednak uważam, że jest wielu utalentowanych, młodych twórców, którzy jeszcze nie napisali swojego opus magnum, ponieważ są zbyt młodzi, albo okoliczności im przeszkadzają, albo są zbyt niecierpliwi uważając, że jeśli w najbliższym czasie nie ukaże się ich książka, to ich nie ma. Jeden z młodych literatów powiedział mi, że jeśli w danym roku nie ukaże się jego książka, to on nie istnieje. Ja mu doradziłem: niech się pan przyzwyczai do swojego NIEISTNIENIA, to dobrze robi, ponieważ proza wymaga ogromnego trudu! Wymaga sys-
Rzeszowskie spotkanie z Wiesławem Myśliwskim odbyło się w ramach cyklu „Literatura i teatr. Wieczory literackie z mistrzami słowa”. Projekt został dofinansowany przez Urząd Marszałkowski. Partnerem wydarzenia był hotel Bristol Tradition and Luxury w Rzeszowie, a całość zorganizował Teatr „Przedmieście” i Galicyjskie Towarzystwo Edukacyjne „GATE”.
Ks. prof. Michał Heller.
NAUKA
Granice kosmosu
Ks. prof. Michał Heller i dr Wergiliusz Gołąbek.
przebiegają w nas samych
– Jesteśmy elementem kosmosu – elementem w sensie greckiej filozofii: pierwiastkiem, żywiołem, podstawowym składnikiem. Kosmos nas zrodził i kosmos mamy w sobie. Granice kosmosu przebiegają w nas samych – tak ks. prof. Michał Heller, wybitny teolog, kosmolog i filozof, spuentował swój wykład „Granice wszechświata” w Filharmonii Podkarpackiej.
Tekst Jaromir Kwiatkowski Fotografie Tadeusz Poźniak Ks. profesor przyjechał do Rzeszowa na zaproszenie Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania, z którą współpracuje kierowane przez niego Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych w Krakowie oraz wydawnictwa Copernicus Center Press. Chętni do wysłuchania wykładu szczelnie wypełnili nie tylko dużą salę Filharmonii (siedzieli nawet na schodach, a część młodych ludzi prorektor WSIiZ, dr Wergiliusz Gołąbek, zaprosił do zajęcia fragmentu sceny), ale także salę kameralną, gdzie na telebimie mogli obserwować transmisję wideo. Organizatorzy oceniają, że w wykładzie mogło uczestniczyć ok. 1300 osób; zauważalna była spora liczba młodzieży. Gdzie są granice wszechświata w czasie i przestrzeni Ks. prof. Heller na początek podjął wątek dwóch granic wszechświata: w czasie i przestrzeni. Zwrócił uwagę,
że w ośrodku Europejskiej Organizacji Badań Jądrowych (CERN) pod Genewą udało się odtworzyć warunki zbliżone do tych, jakie panowały w milionowej części sekundy po Wielkim Wybuchu. – To jest właśnie cofanie się do granicy czasu – stwierdził kosmolog. Omawiając granice wszechświata w przestrzeni, ks. prof. Heller przypomniał, że nauka próbuje ustalić, czy jest ona płaska, wklęsła czy wypukła. Według aktualnego stanu wiedzy – jest płaska. – Ale za mało wiemy, by móc definitywnie to stwierdzić – podkreślił naukowiec. – Wyobraźmy sobie, że stoimy nad brzegiem morza i patrzymy na linię horyzontu. Ziemia z tej perspektywy wydaje nam się płaska. Jeśli jednak spojrzymy na nią z kosmosu, widzimy, że jest okrągła. Może więc podobnie jest z przestrzenią? Na tym etapie naszych badań wydaje się być płaska. Jeżeli spojrzelibyśmy z pewnego oddalenia, być może okazałoby się, że jest inaczej. Co jest dalej? Nie wiemy. ►
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
57
NAUKA Prawa przyrody to nie „kosmiczny kodeks karny” Kosmolog przypomniał, że obecnie możemy obserwować tylko mały wycinek wszechświata, co wynika z praw przyrody. – Prawami przyrody nazywamy ograniczenia nałożone na wszechświat, a ponieważ określają one wszystko, co może się zdarzyć we wszechświecie, granice możliwości są w każdym drgnięciu atomu, w każdej cząstce istnienia – stwierdził naukowiec. Prawa przyrody nie są „kosmicznym kodeksem karnym”, działają bardzo subtelnie, lecz to one określają, co jest światem materialnym. A zatem prawa przyrody są w nas. Nie możemy się spod nich wyłamać, ale możemy starać się je zrozumieć. – Choć jesteśmy daleko od zrozumienia wszystkiego, zrozumieliśmy już wiele – podkreślił ks. profesor. W wyniku naukowego postępu nasza wiedza na temat wszechświata znacząco się w ostatnich dekadach powiększyła. Zrodził on jednak pewne niebezpieczeństwa. – Ludziom zakręciło się w głowie od tego postępu i powstało wrażenie, że jedynie matematyczno-empiryczna metoda badania świata daje zrozumienie – uważa ks. Heller. Jego zdaniem, tak jednak nie jest. – Granica metody matematyczno-empirycznej nie jest granicą tego, co istnieje – podkreślił naukowiec. Informację, którą stanowi wszechświat, nazwał obszarem „małej racjonalności”, w której rozróżnienie tego, co wartościowe, od tego co nie jest wartościowe, jest stosunkowo łatwe. Ale istnieje także tzw. trudna racjonalność, która wykracza poza granice metody matematyczno-empirycznej, bo są w niej zawarte m.in. wartości. – Wartości nie są zwykłą informacją, lecz, informacją z „wagą”, a waga to coś więcej niż karteczka z oceną „to jest dobre”, a „to jest złe”. Waga zawiera zobowiązanie „to należy czynić”, a „tego nie” – tłumaczył ks. Heller. Po czym, przywołując słynnego filozofa Immanuela Kanta przypomniał, że im-
peratyw moralny nakazuje czynić dobro. – Możemy przypuszczać, że ten imperatyw moralny jest zawarty w strukturze wszechświata, choć metoda empiryczna go nie odkrywa – przekonywał kosmolog. – Jest on mniej czytelny niż zwykła informacja, którą poprzez naukę odszyfrowujemy ze struktury kosmosu. Bóg wybrał świat najlepszy z możliwych Mówiąc o początkach wszechświata, ks. Heller podkreślił, że w warunkach początkowych nie wszystko było ustalone raz na zawsze i że fizyka kwantowa nie determinuje zdarzeń. Nie wszystko wprawdzie jest dozwolone, ale świat ma przestrzeń wyboru i z tych samych wartości początkowych mogą wyewoluować różne historie. Przypomniał w tym kontekście myśl Gottfrieda Wilhelma Leibniza, że Pan Bóg wybrał świat najlepszy z możliwych. Na końcu wykładu kosmolog zauważył, że nieodłącznym elementem wszechświata jest piękno, a jego odbiciem są m.in. dzieła sztuki tworzone przez człowieka. Czy Pan Bóg zna matematykę Jedno z pytań z sali dotyczyło kwestii, dlaczego do opisania wszechświata używa się języka matematycznego. – Mam na to odpowiedź teologiczną: widocznie Pan Bóg myśli matematycznie – stwierdził ks. Heller. Wspomniał, że kiedyś dostał pytanie: „czy Pan Bóg zna matematykę?”. Pytający był zdziwiony, kiedy słynny kosmolog odpowiedział: „Nie”. Ale zdziwienie przeszło, kiedy naukowiec wyjaśnił: „Pan Bóg nie zna matematyki, Pan Bóg jest matematyką”. Dodał, że nie ma na myśli naszej matematyki, lecz informację o strukturze wszechświata, której odzwierciedleniem jest nasza matematyka. ■
Nauka nie robi nic innego poza odczytywaniem zamysłu Bożego Z ks. prof. Michałem Hellerem rozmawia Jaromir Kwiatkowski
Jaromir Kwiatkowski: Sporo zamieszania narobiła ostatnio książka „Dowód”. Jej autorem jest dr Eben Alexander, amerykański neurochirurg, który po zaatakowaniu jego mózgu przez pałeczki okrężnicy zapadł w śpiączkę i przeżył stan śmierci klinicznej. Został odratowany, a to, co zapamiętał, opisał właśnie w tej książce. Ten opis jest w jakiejś mierze podobny do tego, co już przed laty można było przeczytać w „Życiu po życiu” Raymonda Moody’ego i nad tym nie będę się zatrzymywał. Chciałem natomiast zapytać o stosunek księdza profesora do jednej z tez, która pojawiła się
58
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
w tej książce. A mianowicie, że nasza świadomość nie jest wytworem mózgu; że ma ona związek z duchem, jest wieczna i niezależna od mózgu. Ks. prof. Michał Heller: Z religijnego punktu widzenia bardzo pięknie to brzmi, ale przyznam, że miałbym wobec tej tezy trochę wątpliwości i sceptycyzmu. Z czego by on wynikał? Przede wszystkim z tego, że jestem niekompetentny. Zajmuję się kosmologią, fizyką, trochę matematyką. Zagadnieniami związanymi z mózgiem bardzo się interesuję, ale tylko jako amator, więc nie mogę tu zabierać głosu bar-
NAUKA dziej autorytatywnie. Książki typu Moody’ego są bardzo interesujące, bo to jest fascynujący temat, ale sporo im brakuje do naukowego krytycyzmu, dlatego że wszystkie doświadczenia tego typu są jednak doświadczeniami z tej strony. Nikt, kto naprawdę przeszedł ten próg, nie powiedział nam, co dzieje się z drugiej strony. Te doświadczenia, które zebrał Moody czy inni autorzy mówiący o tzw. życiu po życiu, są tylko doświadczeniami zebranymi do momentu umierania. Potem ci ludzie zostali odratowani i granicy śmierci nie przekroczyli, więc de facto nie wiedzą, co jest po drugiej stronie. Mogą opowiedzieć tylko o procesie zbliżania się do tego momentu. Trzeba do tego podchodzić bardzo ostrożnie. Natomiast to, co Pan powiedział – że nie wiemy, skąd się bierze świadomość – to prawda. Z tego, co wiem – z nauk neurokognitywnych – wynika, że wiedza o naszym mózgu ogromnie przyspiesza. Wiemy coraz więcej, natomiast jak to się dzieje, że w pewnym momencie „wiemy, że wiemy” – tego nie wiemy. Zilustrujmy to na prostszym zagadnieniu: doskonale wiemy, jak sygnał nerwowy jest przenoszony z siatkówki oka do mózgu. To zagadnienie jest zbadane. Wiadomo, że do oka trafiają kwanty światła, które pobudzają komórki wzrokowe na dnie oka. Pobudzają je metodą zero-jedynkową: albo komórka jest pobudzona przez kwant, albo nie. I z tych zero-jedynek składa się obraz, z tym, że nasz system nerwowy procesuje to tak jak komputer: sygnał jest przenoszony z oka nerwem do mózgu. Co więcej, wiemy, jakim przekształceniom matematycznym jest on poddawany na danym etapie. Ten sygnał przychodzi do kory mózgowej i aż do tego momentu potrafimy go śledzić. Ale jak to się dzieje, że w korze mózgowej dzieje się coś takiego, że ten fizyczny sygnał odbieramy jako świadomość widzenia – tego nie wiemy. Dr Eben Alexander w jednym z wywiadów tak mówi na temat przyszłości relacji pomiędzy nauką a duchowością: „Myślę, że nauka i duchowość bardzo zbliżą się do siebie. To kwestia poszerzenia horyzontów nauki. Nasza redukcjonistyczna, materialistyczna nauka, której sam byłem gorliwym wyznawcą, nie ma nic do powiedzenia na temat istoty mózgu i istnienia świadomości. Moja książka to żółta kartka dla takiego sposobu poszukiwania prawdy”. Czy rzeczywiście? Trochę bym się z tym nie zgodził, bo nauka zawsze była dość blisko duchowości. Uprawianie nauki to nie jest czynność materialistyczna, lecz czynność bardzo zaawansowanego ducha. Choć rzeczywiście była taka tendencja u pewnej grupy ludzi, nazywana tzw. pozytywizmem naukowym, by wszystko zredukować do wrażeń i materii. Ale to są już chyba czasy przeszłe. Wielcy uczeni, typu Einstein, Dirac, Schrődinger, nigdy nie byli redukcjonistami. W ich książkach popularnonaukowych jest bardzo blisko do ducha. Przypomnijmy słynne powiedzenie Einsteina, że najbardziej religijnymi ludźmi w naszych czasach są uczeni. Kiedy ksiądz profesor znajduje się w swoim laboratorium naukowym, na ile powinien, a na ile nie powinien pamiętać, że jest także kapłanem? W tzw. metodologię naukową nie mogę angażować żad-
nych religijnych czy kapłańskich aspektów; muszę uprawiać naukę tam samo, jak uprawiają ją wszyscy inni. Gdy mam przed sobą jakąś strukturę matematyczną, którą chcę zamienić w model fizyczny, to koncentruję się na tym i stosuję takie same metody, jak każdy inny uczony. Lub dążę do tego, żeby stosować takie same, bo może Einsteinowi nie dorównuję. Z drugiej strony, gdy to robię, czasami przerywam pracę, zwłaszcza gdy przyjdzie chwila zmęczenia. I następuje refleksja: co ja w tej chwili robię? I że de facto zagłębiam się w to, co Einstein nazywał „zamysłem Bożym”. Pan Bóg stworzył świat według pewnego planu, który Einstein nazywał „mind of God”. Nauka nie robi nic innego poza tym, że rozszyfrowuje ów zamysł Boży. Z chwilą, kiedy przychodzi taka refleksja, nie uprawiam czynnie nauki, tylko zastanawiam się, jak ja to robię. To bardzo często przechodzi nawet w rodzaj kontemplacji religijnej. Czy jeżeli uczeni stosują tę samą metodologię i stosują ją prawidłowo, to musi ich ona doprowadzić do tego samego wyniku, bez względu na to, czy mamy do czynienia z uczonymi wierzącymi, czy nie? Powinna doprowadzić do tego samego wyniku w przypadku idealnym. Ale wiadomo, że przypadków idealnych nie ma. I dlatego Einsteina doprowadziła do właściwego wyniku, a innych, którzy szukali podobnych rzeczy, doprowadziła do fałszywych wyników. Oprócz całej metodologii, w nauce trzeba mieć „nosa” i talent, umożliwiający skuteczne stosowanie metody. ■
Wywiady, analizy, relacje na portalu www.biznesistyl.pl
Wojciech Gerson, Portret Ireny Poświkówny-Solskiej, 1895.
Mistrzowie polskiego malarstwa w Przemyślu 60
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
MALARSTWO
W Przemyślu największe wydarzenie kulturalne regionu. W Muzeum Narodowym Ziemi Przemyskiej oglądamy dzieła klasyków malarstwa polskiego przeniesione ze stolicy. Nie jest to krótkoterminowa wystawa, lecz wieloletni depozyt z Muzeum Narodowego w Warszawie, który może zostać poszerzony o kolejne prace. Tekst Antoni Adamski Reprodukcje Dariusz Delmanowicz
Jacek Malczewski, Kobieta z czarką,1901.
W
ypożyczenie dzieł wielkich mistrzów leży zazwyczaj poza możliwościami muzeów regionalnych. Nie tylko z powodu wysokich kosztów ubezpieczenia i transportu, lecz także dlatego, iż trzeba zapewnić szczególne warunki wystawiennicze. A na to biedniejszych, finansowanych przez samorządy placówek nie stać, chyba że w grę wchodzi sprzyjający zbieg okoliczności. Trzeba jednak umieć dostrzec go i wykorzystać. Wojciech Władyczyn, dyrektor przemyskiego Muzeum, przypomina, iż w okresie, gdy remontowano zamek w Sanoku, udało mu się pozyskać dla Przemyśla dzieła Zdzisława Beksińskiego. Rozmowy z Muzeum Narodowym w Warszawie dyrektor rozpoczął na początku br. – w chwili, gdy planowano remont magazynów. Postanowił wykorzystać okazję. Warszawscy muzealnicy znali dotąd nowy gmach MNZP w Przemyślu tylko z fotografii i relacji prasowych. Po przyjeździe stwierdzili, że mają do czynienia z placówką na poziomie europejskim, spełniającą najwyższe standardy konserwatorskie oraz wymogi bezpieczeństwa. Na miejscu istnieje dobra pracownia konserwacji dzieł sztuki, która gwarantuje profesjonalną opiekę nad zbiorami. Zażądali
tylko wzmocnienia ochrony i zwiększenia liczby kamer tak, aby monitorowany był każdy metr kwadratowy planowanej ekspozycji. Po podpisaniu umowy obrazy zostały w strzeżonym konwoju przewiezione do Przemyśla. – Przyjazd miał miejsce akurat w chwili, gdy goście wychodzili z imprezy muzealnej – wspomina dyr. Władyczyn. – Widząc ochroniarzy w hełmach, z bronią maszynową gotową do strzału, którzy wyskoczyli z samochodu, przemyślanie zastanawiali się co się dzieje. Na szczęście nie doszło do paniki. Wypożyczenie obrazów ma charakter pięcioletniego depozytu, który można przedłużyć. Koszty ubezpieczenia i transportu ponosi Muzeum Narodowe w Warszawie. Iwona Danielewicz, kustosz Zbiorów Sztuki Polskiej Muzeum Narodowego w Warszawie, podała kolejną przyczynę użyczenia tak cennego depozytu. W ubiegłym roku, z okazji 150. rocznicy powstania Muzeum, zmieniono koncepcję stałej ekspozycji. Wycofano z niej 100 prac polskich artystów. Zastąpiono je dziełami sztuki europejskiej, tak aby oglądający mógł prześledzić, co się działo w tym czasie w najważniejszych ośrodkach sztuki Zachodu. ►
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
61
MALARSTWO Jacek Malczewski, Św. Jan Chrzciciel, 1911.
Fryderyk Pautsch, Studium chłopów, 1913.
Aby wycofane prace nie powędrowały do magazynów, zaoferowano je w formie depozytów muzeom: np. płótna Jacka Malczewskiego wzbogaciły placówkę jego imienia w Radomiu. Inne przeniesiono do Muzeum Romantyzmu w Opinogórze. Rozmowy z Muzeum Okręgowym w Sandomierzu utknęły w martwym punkcie. Zdaniem I. Danielewicz, Muzeum Narodowe Ziemi Przemyskiej korzystnie się wyróżnia. W mieście leżącym na styku kilku kultur warto pokazać kanon malarstwa polskiego. – Można ten zestaw poszerzyć. Muzeum Narodowe w Warszawie gotowe jest pożyczyć kolejne prace. Jesteśmy otwarci na propozycje z Przemyśla – podkreśliła Iwona Danielewicz. Wystawa z Warszawy – po której oprowadza mnie adiunkt Małgorzata Kaczor, kuratorka ekspozycji – obejmuje najwybitniejsze przykłady polskiego malarstwa, od „Stygmatyzacji św. Franciszka” z 1664 r. po socrealistyczny portret „Mickiewicza – Trybuna Ludu” z 1949 r. Zbigniewa Pronaszki. Wystawa prezentuje przykłady malarstwa akademickiego z początku XIX stulecia, „krajowidoki” i sceny rodzajowe z połowy tegoż stulecia, na impresjonizmie
62
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
i sztuce okresu Młodej Polski kończąc. Przeważa portret we wszystkich odmianach stylowych. Na plakatach i zaproszeniach znalazła się reprodukcja podobizny Ireny Poświkówny pędzla Wojciecha Gersona. Płótno przedstawia zamyśloną dziewczynę. To wyidealizowany (malarz zrezygnował z charakterystycznego nosa i wystającego podbródka swego modela) portret przyszłej wybitnej aktorki, żony Ludwika Solskiego i kochanki Witkacego, opisanej jako pani Akne w „622 upadkach Bunga” – najbardziej osobistej powieści Stanisława Ignacego Witkiewicza. Ozdobą wystawy są dwa portrety pędzla Piotra Michałowskiego, najwybitniejszego malarza epoki romantyzmu, jedynego Polaka, którego płótno znajduje się w Luwrze. Wczesny (z 1824 r.) – sztywny, oficjalny, namalowany w konwencji biedermeierowskiej, przedstawia Antoniego Ostrowskiego – teścia i zarazem szwagra artysty. Drugi (z 1840) – to wizerunek nieznanego mężczyzny, wykonany w Bolestraszycach – podprzemyskim majątku Michałowskiego. Malowany szybko, ma charakter szkicu olejnego, który po mistrzowsku kilkoma pociągnięciami pędzla, charakteryzuje modela. Przykładem portretu mieszczańskiego jest wizerunek Emila Wedla pędzla Stanisława Lentza (1912), którego ciemna, zatopiona w mroku postać kontrastuje z modelowaną światłem twarzą. W portrecie Konrada Dynowskiego autorstwa Władysława Podkowińskiego (ok. 1894) twarz modelowana jest światłem i błękitem, zaś tło potraktowane zostało jak impresjonistyczny szkic. „Chińczyk” Konrada Krzyżanowskiego (1903) to śmiały szkic kolorystyczny połączony z wnikliwym studium twarzy. Podobny charakter ma „Studium chłopów” (1913) Fryderyka Pautscha – malarza Hucułów. Impresjonistyczne zainteresowanie barwą ukazują dwa płótna Józefa Pankiewicza: „Martwa natura-zając”(1891), utrzymana w subtelnych szarościach skontrastowanych z intensywną czerwienią, oraz przesyco-
MALARSTWO ne światłem jego studium krajobrazowe „Sekwana w Les Andelys” (1920). Mistrzem portretu był Jacek Malczewski. W Przemyślu oglądamy sześć jego prac. Oto wizerunek jego wielkiej miłości – Marii Balowej. Przedstawiona jako symbol przemijania „Kobieta z czarką”(1901), nosi na głowie wieniec z ostów – oznakę późnej jesieni. Przemijanie podkreśla unosząca się w powietrzu bańka mydlana. Mistrzowsko zakomponowany został drugi plan: twardo modelowane bryły domów zderzone zostały z szeroko malowanym pejzażem. Wspomnieniem po zmarłym przyjacielu są trzy portrety Adolfa Dygasińskiego (1905) oraz portret podwójny Wacława i Heleny Karczewskich. Pełne ekspresji płótno przedstawia zamyślonego Jana Chrzciciela (1911) na tle dramatycznego pochmurnego pejzażu.
Kanon polskiego malarstwa nie tylko dla znawców Muzealnicy nie adresują tej kolekcji wyłącznie do znawców. – W ciągu ostatnich dwóch lat frekwencja wzrosła o 200 procent. W ciągu roku Muzeum Narodowe Ziemi Przemyskiej odwiedza 50 tysięcy osób. Wystawy zajmują nie tylko sale, lecz także wszystkie pomieszczenia w hallu. Przemyskie Muzeum stało się w mieście modne. Na organizowanego tu sylwestra bilety zostały wykupione kilka miesięcy wcześniej – mówi dyrektor Wojciech Władyczyn. A przy tym MNZP ma bardziej niż skromny budżet, uzupełniany pomocą Urzędu Miejskiego i sponsorów. Dodatkowo Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego zatwierdziło i sfinansowało aż pięć programów na łączną kwotę 500 tys. zł (m.in. na zakup prac, dokumentów rodzinnych i pamiątek po Marianie Strońskim, na prace konserwatorskie, wydawnicze, ekspozycje). Niedawno Przemyśl otrzymał tytuł EDEN – Modelowego Ośrodka Turystycznego Europy (European Destination of Excellence), nadawany od 2006 r. przez Komisję Europejską. Uczestniczy w nim 27 krajów. Tytuł otrzymują unikalne miejsca, fascynujące swą kulturą, wyróżniające się pięknem krajobrazu, posiadające profesjonalną bazę turystyczną przystosowaną do użytku osób starszych i niepełnosprawnych. Przemyśl wygrał m.in. z Borami Tucholskimi i z Muzeum Papiernictwa w Dusznikach-Zdroju, znajdując się wśród 19 utytułowanych miejsc. Jest rzeczą oczywistą, iż na decyzję Komisji Europejskiej miało wpływ dziedzictwo kulturowe Przemyśla, w tym – Muzeum o wiekowej tradycji, posiadające w swych zbiorach kolekcje pamiątek po wielonarodowej społeczności miasta. W przyszłym roku – w okrągłą rocznicę wybuchu I wojny światowej – obchodzone będzie stulecie Twierdzy Przemyśl: trzeciej co do wielkości w Europie (po Antwerpii i Verdun), znaczącej wśród 200 fortyfikacji na naszym kontynencie. Obchody tej rocznicy planowane są wspólnie z Węgrami, którzy należeli do najwaleczniejszych obrońców Twierdzy. Będą liczne atrakcje m.in. przejazd specjalnego pociągu z tamtej epoki trasą z Budapesztu przez Wie-
Piotr Michałowski, Portret mężczyzny, ok. 1840.
Piotr Michałowski, Portret Antoniego Ostrowskiego, 1824.
deń i Kraków do Przemyśla. (Wagony kolei cesarsko-królewskiej służyły jako tabor PKP jeszcze w latach 60. ubiegłego wieku.) W pociągu znajdzie się ekspozycja poświęcona I wojnie, z przedziałami służącymi do transportu wojska, polowym lazaretem itp. Reszta zależy od inwencji grup rekonstrukcyjnych. Przemyskie Muzeum nie raz gościło dobrego Wojaka Szwejka. Otwartym powozem przyjeżdżał tu sobowtór cesarza Franciszka Józefa II, który swą obecnością uświetniał najważniejsze imprezy. ■
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
63
ŚWIATOWE zabytki
KTO MA SZANSĘ NA
Listę UNESCO? Z Anną Fortuną-Marek,
kierowniczką Narodowego Instytutu Dziedzictwa – Oddział Terenowy w Rzeszowie, rozmawia Antoni Adamski
Antoni Adamski: Czym jest Lista Światowego Dziedzictwa UNESCO? Anna Fortuna-Marek: Lista gromadzi zabytki ze wszystkich kontynentów. Jej oryginalność polega na połączeniu pojęć kultury i natury. Stąd na Liście Światowego Dziedzictwa znajdują się zarówno zabytki architektury i zespoły budowlane, jak i pomniki przyrody lub formacje geologiczne i fizjograficzne, a także krajobrazy kulturowe – wspólne dzieła człowieka i przyrody. Uznano, że tożsamość kulturowa narodów i społeczności kształtuje się w określonym środowisku naturalnym, a krajobraz często jest inspiracją do tworzenia dzieł architektury. Obecnie na liście figuruje niemal 1000 obiektów. Ponad 75 procent z nich to dobra kultury. Kto i co decyduje o wpisie na Listę? Wniosek o wpis na Listę Światowego Dziedzictwa składa państwo, na terytorium którego znajduje się dane miejsce, a decyzję o wpisie podejmuje Komitet Światowego Dziedzictwa po zasięgnięciu opinii ICOMOS (Międzynarodowa Rada Ochrony Zabytków) lub IUCN (Międzynarodowa Unia Ochrony Przyrody). Żeby dobro zostało uznane za warte umieszczenia na Liście UNESCO, musi posiadać tzw. wyjątkową uniwersalną wartość. Ocena dóbr ma charakter porównawczy. Dobro musi spełniać jedno lub więcej z 10 kryteriów ustanowionych przez Komitet (6 dla dóbr architektury i 4 dla dóbr natury), spełniać warunek integralności (wszystkie dobra) i autentyczności (dobra kulturowe) oraz posiadać efektywny system ochrony i zarządzania. Każde dobro musi mieć określone granice oraz wyznaczone tzw. strefy buforowe. Konieczne jest zatem także zagwarantowanie prawnej ochrony otoczenia zabytku. Proszę o konkretne przykłady. Narodowy Instytut Dziedzictwa przygotowywał wniosek i pilotował wpis karpackich cerkwi na Listę UNESCO. Jak te przygotowania wyglądały? Rozpoczęliśmy je w 2009 r. Najpierw grono fachowców z Warszawy i Ukrainy dokonało przeglądu kilkudziesięciu cerkwi w Polsce i na Ukrainie. Wyłoniono 16 obiektów, prezentujących różne typy sakralnej architektury cerkiewnej: łemkowskiej, bojkowskiej, halickiej, huculskiej. Następnie w NID i jego oddziałach terenowych w Krakowie i Rzeszowie oraz na Ukrainie rozpoczęto prace nad przygotowaniem wniosku, który jest bardzo obszernym opracowaniem (dostępny na stronie http://whc.unesco.org/uploads/nominations/1424.pdf). Zgodnie z procedurą, dobro to zostało zgłoszone na tzw. Listę Informacyjną, a potem wniosek został oficjalnie złożony w Paryżu. Wszystkie dane zawarte we wniosku zostały następnie zweryfikowane przez eksperta ICOMOS-u, który sprawdził w terenie wszystkie 16 cerkwi. ►
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
65
ŚWIATOWE zabytki Co daje wpis na listę UNESCO? To ogromne wyróżnienie, nobilitacja i promocja, gdyż Lista gromadzi najcenniejsze wytwory człowieka i wyjątkowe zespoły przyrodnicze. Obecność na Liście UNESCO, to obecność w gronie obiektów tej klasy co Wenecja, katedra Notre-Dame w Paryżu, egipskie piramidy, mur chiński czy Wersal. Prestiż przekłada się na liczbę turystów, np. we wpisanym w 1997 r. francuskim Carcassonne liczba odwiedzających wzrosła pięciokrotnie. Takie obiekty mają też pierwszeństwo w przyznawaniu wszelkiego rodzaju funduszy i dotacji. Czy polskich dóbr nie jest na tej Liście zbyt mało? Mamy obecnie 14 wpisów (obiektów znacznie więcej), w tym 13 dóbr kultury. Daje to nam niezłą pozycję wśród krajów europejskich. Czy musimy czekać następne siedem lat na kolejny wpis? Propozycje nasuwają się same: np. zamki w Krasiczynie i Baranowie Sandomierskim. Miejmy nadzieję, że kolejny wpis dokona się szybciej, ale pamiętajmy, że umieszczenie na Liście nie jest prostą sprawą. Wyjątkowych zamków jest na tej Liście wiele. Coraz trudniej też wpisać na nią jakiś zabytek europejski – nawet wysokiej klasy. Jakie szanse wpisu ma miasto Przemyśl i sanktuarium w Leżajsku? Sądzę, iż niewielkie. Zabytkowe miasta i wspaniałe klasztory mają już wielu reprezentantów na Liście. A czy mają szanse jeszcze jakieś obiekty z Podkarpacia? Już jakiś czas temu pojawiały się pomysły wpisu Twierdzy Przemyśl jako wpisu seryjnego i transgranicznego z innymi fortyfikacjami habsburskimi, czy też skansenu naftowego w Bóbrce, gdzie zachowała się pierwsza na świecie kopalnia ropy naftowej (choć o to pierwszeństwo powstał spór z pewną kopalnią w USA). Pamiętać jednak trzeba, że najpierw kraj musi zgłosić potencjalną kandydaturę na tzw. Listę Informacyjną. Tylko z tej Listy mogą być zgłaszane nowe nominacje. Obecnie nie ma na niej żadnego dobra z Podkarpacia. Co mają robić samorządy, które chcą dobrze utrzymywać i promować swoje zabytki, a nie mają szans, by dostać się na Listę UNESCO? W Polsce istnieją cztery formy ochrony zabytków: wpis do rejestru zabytków, uznanie za Pomnik Historii, utworzenie parku kulturowego lub odpowiedni zapis w miejscowym planie zagospodarowania przestrzennego. Mogą wybrać jedną z nich... ...i popaść w kłopoty. To zależy od tego, czy dany samorząd traktuje swoje zabytki jako niepotrzebny ciężar, czy też np. jako sposób na przyciągnięcie turystów. To nierzadko jedyna szansa rozwoju po upadku socjalistycznego przemysłu. Dużym prestiżem jest znalezienie się w gronie Pomników Historii. Obecnie figurują w nim tylko dwa zabytki z naszego regionu: zespół klasztorny oo. Bernardynów w Leżajsku i zespół zamkowo-parkowy w Łańcucie. W roku 2003 odmówiono takiego wpisu władzom Jarosławia, uznając, iż jego zabytki są w złym stanie. Miasto powołało więc park kulturowy: obszar szczególnej ochrony, który ma pomóc ocalić starówkę. Kto jeszcze wystąpił z inicjatywą utworzenia parku kulturowego? Nikt, żaden z samorządów, choć to przecież szansa dla Krosna, Przemyśla, Dukli czy Kalwarii Pacławskiej oraz wielu innych miejscowości. ■
W czerwcu 2013 roku na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO wpisanych zostało 16 drewnianych cerkwi z polskiego i ukraińskiego regionu Karpat. Wpis na Listę obejmuje 8 polskich obiektów, w tym cztery z Podkarpacia. Są to: cerkiew św. Paraskiewy w Radrużu, cerkiew Narodzenia Przenajświętszej Bogurodzicy w Chotyńcu, cerkiew św. Michała Archanioła w Smolniku, cerkiew św. Michała Archanioła w Turzańsku. Obecnie na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO znajduje się 14 dóbr z terenu Polski (alfabetycznie): Auschwitz Birkenau, niemiecki nazistowski obóz koncentracyjny i zagłady; drewniane cerkwie w polskim i ukraińskim regionie Karpat: (w Polsce: Radruż, Chotyniec, Smolnik, Turzańsk, Powroźnik, Owczary, Kwiatoń, Brunary Wyżne); Hala Stulecia we Wrocławiu; historyczne centrum Krakowa; historyczne centrum Warszawy; Kalwaria Zebrzydowska: manierystyczny zespół architektoniczno-krajobrazowy oraz park pielgrzymkowy; kościoły drewniane południowej Małopolski: Binarowa, Blizne, Dębno, Haczów, Lipnica Murowana, Sękowa; Kościoły Pokoju w Jaworze i Świdnicy; Królewskie Kopalnie Soli w Wieliczce i Bochni; miasto średniowieczne w Toruniu; Park Mużakowski; Puszcza Białowieska; stare miasto w Zamościu; zamek krzyżacki w Malborku.
66
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
ZAKOPOWER KOLĘDOWO Filharmonia Podkarpacka w Rzeszowie 5 stycznia 2014, godz. 17 Bilety: kasa Filharmonii, empik, kino Zorza, Podziemna Trasa Turystyczna, www.eventim.pl
Niezapomniany wieczór kolędowy z zespołem Zakopower oraz kapelą Sebastiana Karpiela-Bułecki! Program to tradycyjne polskie kolędy i podhalańskie pastorałki. Kolędy w wykonaniu Sebastiana i kolegów to zarówno utwory w tradycyjnym, góralskim, akustycznym wykonaniu (skrzypce, basy podhalańskie, dudy), jak i energetyczne, nowocześnie zaaranżowane, z wykorzystaniem pulsacji reggae i rytmów samby. Pastorałki są oszczędne i surowe w formie, ale z charakterystycznym dla Podhala mocnym ładunkiem emocjonalnym. Podczas koncertu będzie można nie tylko zaśpiewać razem z zespołem popularne kolędy, m.in. „Gdy się Chrystus rodzi” czy „Przybieżeli do Betlejem”, ale również posłuchać, jak się kolęduje na Podhalu. „Kolędowo” to tytuł kolejnej płyty Zakopowera, która akurat ukazała się na rynku. Jest ona zapisem podobnego koncertu, który odbył się w Kościelisku.
X PRZEGLĄD FILMÓW GÓRSKICH USTRZYKI DOLNE 2014 Ustrzycki Dom Kultury 17-19 stycznia 2014 Bieszczadzka Grupa GOPR już dziesiąty raz zaprasza do Ustrzyk Dolnych na przegląd filmów górskich, który zapowiada się wyjątkowo interesująco. Od 17 do 19 stycznia w Ustrzyckim Domu Kultury zaprezentowane zostaną filmy ludzi, którzy o górach wiedzą wszystko lub prawie wszystko, a z górami związani są od lat. Początkiem imprezy będzie wernisaż wystawy „Manaslu w fotografii Piotra Snopczyńskiego”. Sobotę rozpocznie blok, w którym filmy górskie prezentowane będą non stop, a poprowadzą go Piotr Snopczyński i Aleksander Lwow. Przegląd zakończy niedzielny górski maraton filmowy. W Ustrzykach zaprezentowanych zostanie mnóstwo doskonałych filmów ludzi gór. Będą wśród nich dokumenty znakomitego Darka Załuskiego, „Korona ziemi” Piotra Pustelnika, filmowe wspomnienie Janusza Majera o Arturze Hajzerze czy Krzysztofa Wielickiego „Zima w Himalajach”. Imprezami towarzyszącymi będą kiermasz książek oraz „Akcja bezpieczna zima” prowadzona na stoku Gromadzyń.
ŚWIĘTA W STYLU BuzzArt Galeria Miejska Zespołu Sztuk Plastycznych w Rzeszowie 6-8 grudnia 2013 Na dorocznym kiermaszu BuzzArt można zaopatrzyć się w niebanalne, niepowtarzalne i wyjątkowe ozdoby, które będą pięknym dodatkiem do wyjątkowej atmosfery świąt Bożego Narodzenia. Na kilkudziesięciu stoiskach rękodzielników można znaleźć bajecznie kolorowe cuda, których na pewno nie kupimy w galeriach handlowych i zwykłych sklepach. Jest scrapbooking, ceramika, ikony, wyroby z filcu, niespotykana biżuteria, decoupage – mebelki i dekoracje, designerskie lampy druciane, wyroby szydełkowe, artystyczne kartki świąteczne, tradycyjne hafty krzyżykowe, malunki, rysunki, zabawki dla dzieci, prezenty dla mężczyzn, kartki i ozdoby bożonarodzeniowe. Po kiermaszu prace można kupować bezpośrednio u twórców, a kontakty do nich są zamieszczone na stronie www.rekodzielorzeszow.pl w art-reklamówce, która znajduje się w zakładce „chcę przyjść”.
Więcej informacji kulturalnych na portalu www.biznesistyl.pl
Moje Ulubione Jedną z wielu nowości wydawniczych jesieni 2013 jest płyta „Remembering Nina&Abbey”. To ósmy już album Agi Zaryan – artystki nieprzeciętnej, konElżbieta Lewicka, absolwentka Akademii Muzycznej w Katowicach, sekwentnej – jedynej polskiej wokalistki nagrywająkrytyk muzyczny, dziennikarka Radia Rzeszów. cej dla prestiżowej, amerykańskiej wytwórni BLUE NOTE. Tytuł płyty wyraźnie sugeruje jej zawartość: to hołd złożony dwóm zjawiskowo urodziwym i nadzwyczaj sil- – utwór znany przede wszystkim z niezwykle ekspresyjnej interpretacji Niny Simone. A. Zaryan proponuje zupełnie odmiennym pod każdym względem kobietom-artystkom. Abbey Lincoln i Nina Simone były Afroamerykankami. ną, łagodną wersję, z tanecznym, rozkołysanym groovem na 6/8. Ten fakt determinował całą ich twórczość i działalność poza- W tej wersji pieśń nabiera innego niż oryginał charakteru – pomuzyczną. Walczyły o wolność i równe prawa obywateli USA. dobnie jak pozostałe utwory z repertuaru Niny, której kreacje Na ich repertuar składały się dramatyczne protest songi i ujmu- artystyczne charakteryzowały się nadzwyczajną ekspresją i siłą jące pieśni o miłości. Aga Zaryan znalazła nowy klucz do ich wyrazu. Nawet „Strange Fruit” – pieśń o wyjątkowo dramatycznej treści – w wykonaniu A. Zaryan jest lamentem, niewykrzyinterpretacji. Płyta „Remembering Abbey&Nina” jest przemyślaną i per- czanym protestem. „Remembering Abbey&Nina” już w dniu premiery pokryła fekcyjnie zrealizowaną całością. Pierwsze i ostatnie nagranie to klamra spinająca zawartość krążka. Przeważająca większość się złotem, obecnie jej twórcy odbywają amerykańskie tournée utworów utrzymana jest w tempach slow i medium. Najwięk- koncertowe. A ja życzę Państwu wielu wzruszeń, których dostarszym hitem jest tu oczywiście „My Baby Just Care For Me” cza słuchanie tej płyty. ■
SZALEŃSTWO
SYLWESTROWEJ NOCY
Żegnać stary i witać nowy rok po cichu, bez strzelających korków szampana, po prostu nie wypada. Dlatego ten wieczór obfituje w huczne imprezy, wielkie bale oraz zabawy pod gwiazdami i… z gwiazdami. Największa odbędzie się tradycyjnie na rzeszowskim Rynku, a dla publiczności zagra zespół HEY. Tradycja świętowania sylwestra liczy już ponad tysiąc lat. Jej początek sięga 999 roku, gdy głową Kościoła był papież Sylwester II. Z proroctw Sybilli wynikało, że za sprawą smoka Lewiatana w roku 1000 nastąpi koniec świata. Kiedy sądny dzień minął i okazało się, że proroctwo się nie spełniło, ludzie z radości zaczęli się bawić i hucznie świętować. Było to pierwsze sylwestrowe przyjęcie, na pamiątkę którego co roku organizowano huczne zabawy. Zwyczaj witania nowego roku szampanem jest znacznie młodszy, ponieważ pojawił się dopiero po wojnie, ale doskonale się u nas zakorzenił. A więc, aby tradycji stało się zadość, imieniny Sylwestra obchodzone są bardzo hucznie, z błyskiem fajerwerków i ogólnie panującą radością. Sylwestrowy wieczór i noc spędzamy bardzo różnie, ale największymi imprezami są te organizowane na głównych placach miejskich. Największa zabawa pod gołym niebem w naszym regionie odbywa się tradycyjnie w Rzeszowie, a największymi atrakcjami są koncerty gwiazd polskiej sceny muzycznej oraz pokaz sztucznych ogni. W tym roku sylwester na rzeszowskim Rynku odbędzie się pod hasłem „HEY w Nowy Rok”, a gwiazdą będzie zespół HEY i z Kasią Nosowską na czele. W rzeszowskim Teatrze im. Wandy Siemaszkowej w ten wieczór zaprezentowany zostanie spektakl „Old Love”, po którym odbędzie się bal sylwestrowy. Filharmonia Podkarpacka z kolei zaprasza na koncert sylwestrowy „W krainie Barona Cygańskiego”.
PROGRAM IMPREZY „HEY W NOWY ROK” W RZESZOWIE godz. 21.00 – rozpoczęcie, godz. 21.15 – koncert zespołu Le Fleur, godz. 22.15 – koncert zespołu Neonovi, godz. 23.15 – koncert zespołu HEY (cz. 1.), godz. 23.55 – życzenia prezydenta Rzeszowa, godz. 24.00 – pokaz sztucznych ogni, godz. 0.10 – koncert zespołu HEY (cz. 2.), godz. 0.45 – zakończenie imprezy.
160 lat
naftowego na świecie, przemysłu
a zaczęło się na
PODKARPACIU Pieniądz nie śmierdzi. Naprawdę. Wystarczy czubek nosa wściubić do kolby z ropą naftową, by przekonać się, że miliony z czarnego złota odurzają zapachem żywicy, lasu i ziemi. Ponad 100 lat temu Podkarpacie, a właściwie Galicja, miało być rajem na ziemi, niczym Teksas albo Kuwejt. Tutaj z dnia na dzień zdobywano największe w Europie fortuny i tutaj narodził się przemysł naftowy z pierwszą na świecie kopalnią, gdzie ropę naftową zaczęto wydobywać na skalę przemysłową w Bóbrce koło Krosna. I choć Polski nie było wtedy na mapie Europy, to na przełomie XIX i XX wieku od Gorlic po Lwów unosił się zapach ropy naftowej i pieniędzy.
Tekst Aneta Gieroń Fotografie Tadeusz Poźniak
W
tym roku mija 160 lat od narodzin przemysłu naftowego na świecie i pewnie trudno w to uwierzyć, ale z najbardziej pożądanym surowcem naturalnym na świecie Podkarpacie ma zadziwiająco dużo wspólnego. Tu, w Zadusznikach koło Mielca, urodził się Ignacy Łukasiewicz, nieprzyzwoicie skromny i pracowity farmaceuta oraz chemik, który w lwowskiej aptece „Pod Złotą Gwiazdą”, która należała do Piotra Mikolascha, wspólnie ze swoim ukraińskim kolegą, Janem Zehem, prowadził badania nad destylacją ropy naftowej. W 1853 roku Łukasiewicz i Zeh, podgrzewając ropę do temperatury 200–250 st. Celsjusza, uzyskali ciecz, którą potem rafinowali stężonym kwasem siarkowym i roztworem sodu. Tak otrzymali naftę, która (używając lampy zaprojektowanej przez Łukasiewicza, a wykonanej przez lwowskiego blacharza Bratkowskiego) oświetliła wystawę apteki. Samą lampę naftową po
70
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
raz pierwszy wykorzystano 31 lipca 1853 roku w szpitalu na lwowskim Łyczakowie, by w nocy przeprowadzić operację wyrostka robaczkowego. Pacjent szczęśliwie przeżył, a lipcową datę przyjmuje się za początek przemysłu naftowego na świecie. – Genialność odkrycia Łukasiewicza polegała na tym, że udało się wykorzystać naftę jako paliwo, które paliło się jasnym płomieniem, dawało dużo światła i mało dymu. W lampie naftowej zastosowano też porowaty knot, który bardzo dobrze wchłaniał naftę. Knot był osłonięty, nie było otwartego płomienia, a tym samym lampa była o wiele bezpieczniejsza od wcześniej używanych świec i kaganków – tłumaczy Michał Górecki z działu historycznego Muzeum Przemysłu Naftowego i Gazownictwa im. Ignacego Łukasiewicza w Bóbrce. Gdybyśmy dziś chcieli określić wagę i znaczenie uzyskania przez Łukasiewicza nafty z ropy naftowej, musieli-
CZARNE złoto byśmy tamto odkrycie porównać do współczesnego zastosowania komputera. Oba te wynalazki zrewolucjonizowały życie człowieka. Sama destylacja ropy dokonana przez Łukasiewicza, choć przełomowa w swoim znaczeniu, już w niespełna trzy dekady później przyćmiona została kolejnym genialnym odkryciem, tym razem żarówki przez Thomasa Edisona. Nie zmienia to jednak faktu, że lampa naftowa na długie dziesięciolecia pozostawała cudownym dobrodziejstwem zwłaszcza na polskiej prowincji, gdzie elektryfikacja przebiegała wiele dziesięcioleci później od daty odkrycia zarówno lampy naftowej, jak i żarówki. Wynalazek Łukasiewicza przyczynił się przede wszystkim do eksplozji przemysłu naftowego na świecie. W 1854 roku w Bóbrce koło Krosna Łukasiewicz założył pierwszą kopalnię, gdzie ropę naftową wydobywano ręcznie wiadrami na skalę przemysłową. Magazynowano w drewnianych zbiornikach i beczkami na konnych wozach przewożono do destylarni, które były odpowiednikiem dzisiejszych rafinerii. Amerykanie pierwsze kopalnie ropy naftowej uruchomili cztery lata po Łukasiewiczu, w 1858 roku, i były to już odwierty, a nie ręcznie kopane szyby, skąd ropę pompowano. I tak Polacy, choć byli pierwsi na świecie, pod względem technicznym szybko zostali zdystansowani przez Amerykanów. pogeum naftowego szaleństwa na terenach byłej Galicji i na świecie nastąpiło pod koniec XIX i początku XX wieku. Wtedy odkryto bardzo bogate złoża ropy naftowej w okolicach Borysławia i Drohobycza (miejscowości dziś położone na Ukrainie), a na początku XX wieku Rudolf Diesel skonstruował silnik spalinowy, do którego w tamtych czasach jedynym paliwem była ropa. To spowodowało, że świat oszalał na punkcie ropy naftowej i w tym szaleństwie trwa do dziś. Historyczny, ponad 250-kilometrowy Szlak Naftowy, który od kilku lat jest jedną z największych atrakcji turystycznych nie tylko Podkarpacia, ciągnie się od Jasła, przez Krosno, Bóbrkę, Sanok, Lesko, Ustrzyki Dolne i dalej po stronie ukraińskiej przez Stary Sambor, Sambor, Drohobycz i Borysław po sam Lwów, czyli dokładnie w tym rejonie, gdzie od połowy XIX wieku ropa naftowa była najbardziej pożądanym skarbem, odmieniającym życie wielu osób z całej Europy. Dlatego jest coś fascynującego, gdy stoi się przy „Franku”, najstarszym czynnym szybie naftowym z XIX wieku, z którego w Bóbrce do dziś wiadrami wydobywa się ropę naftową. „Franek” ma ledwie 50 metrów głębokości, więc dokładnie tak jak w 1860 roku, kiedy powstał, tak samo dziś, po ponad 150 latach, można stanąć przy idealnie przez ropę zaimpregnowanych deskach i bez końca patrzeć na bulgoczącą, czarną, gęstą ciecz. Do tego ten zapach metanu – gazu zawsze towarzyszącego ropie, igliwia i ziemi. Na terenie muzeum do dziś pracuje 5 szybów, z czego dwa pochodzą z XIX wieku. Oprócz „Franka” jest jeszcze „Janina”, kopana ręcznie do głębokości 132 metrów, z której od XIX wieku do dziś pompuje się ropę naftową na skalę przemysłową za pomocą konika pompowego, który pracuje dwa razy dziennie: rano i wieczorem, a ropę naftową
za pomocą rurociągu przesyła się do zbiornika poza terenem muzeum, skąd cysterna zabiera ją do rafinerii w Jedliczu i z której robiona jest m.in. parafina. Tuż obok „Janiny” nie sposób nie zwrócić uwagi na ręczną wiertnicę udarową zaprojektowaną w 1862 roku przez inżyniera Henryka Waltera, kierownika kopalni w Bóbrce. Ta wiertnica była przełomowym urządzeniem w kopalni Łukasiewicza. Nie dość, że w niebywały sposób polepszyła bezpieczeństwo pracy górników, to jeszcze wielokrotnie zwiększyła wydobycie, wbijając się po około pół metra dziennie w głąb ziemi. Czy można się więc dziwić, że do historycznej kopalni ropy naftowej w maleńkiej miejscowości pod Krosnem od dawna przyjeżdżają arabscy szejkowie, amerykańscy ►
A
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
71
Ręczna wiertnica udarowa z 1862 r.
CZARNE złoto milionerzy i każdy, choć trochę ciekawy świata? Na prawie 20 hektarach można zobaczyć, jak rodził się, rozwijał, zmieniał przemysł naftowy i gdzie nawet budynek administracyjny muzeum kształtem przypomina okrągłe zbiorniki z ropą i gazem. To w nawiązaniu do pierwszych kopanek ropy naftowej, gdzie łopatami i kilofem kopano studnie do 200 metrów głębokie. W dodatku na Bliskim Wschodzie albo w Teksasie są tylko szyby i pustynia. A u nas las, pagórki i czarne złoto. Ze świecą szukać drugiego takiego miejsca na świecie. Nafciarze i lotnicy od Krosna po Borysław Największe naftowe szaleństwo na przełomie XIX i XX wieku było w okolicach ukraińskiego Borysławia i polskiego Krosna. Jeszcze przed I wojną światową do Galicji ściągali poszukiwacze przygód i fortun z całej Europy, Kanady i Stanów Zjednoczonych. Wielu zostało milionerami, m.in. Kanadyjczyk William Henry McGravey, nazywany Naftowym Królem. To on wprowadził w Galicji najnowocześniejsze i najwydajniejsze sposoby poszukiwawcze, a w Gliniku Mariampolskim koło Gorlic założył fabrykę narzędzi wiertniczych oraz rafinerię. McGarvey doszedł w Galicji do takiego majątku i statusu społecznego,
że młodszą córkę wydał za Eberharda Friedricha Alexandra Josepha Edwarda hrabiego von Zeppelina, bratanka sławnego wynalazcy i producenta sterowców. Pod koniec XIX i na początku XX wieku dzisiejsze Podkarpacie, a zwłaszcza okolice Krosna, Sanoka, Leska i Drohobycza, to były bardzo ekskluzywne okolice i środowisko; sami nafciarze i lotnicy. Dziś brzmi to jak żart, ale jeszcze sto lat temu nasz region zapowiadał się jak prawdziwy raj na ziemi, gdzie w kilka miesięcy nafciarz miał szansę zbić majątek życia. W okolicach Borysławia na początku XX wieku kopacz w miesiąc potrafił zarobić tysiąc złotych. W tamtych czasach to były ogromne pieniądze. Na kupno drewnianego domu wystarczyły 3 tys. zł. ym bardziej jest smutno, gdy dziś pojedzie się do Borysławia i Drohobycza na Ukrainie. Po naftowej świetności nie ma tam śladu. Tuż za przejściem granicznym w Krościenku zaczyna się koszmar jazdy ukraińskimi drogami. Lokalne szosy są nawet szerokie, z wymalowaną przez środek linią ciągłą, której nikt nie respektuje, bo jeździ się tą stroną drogi, gdzie dziur jest mniej. Od granicy aż do Drohobycza za dnia jedzie się z prędkością około 25 km na godzinę, a o podróży nocą nawet nie ma co myśleć. Najgłębsze dziury spotyka się we wsiach i miasteczkach. Nikt ich nie zasypuje, bo dzięki temu wolno jadące samochody nie zagrażają pieszym i chodzącym luzem krowom. Do Drohobycza wjeżdża się drogą dziurawą jak ser szwajcarski. Ma się wrażenie, że miasto na własne życzenie próbuje odciąć się od świata. Naftowa przeszłość nieśmiało prześwituje spomiędzy zapuszczonych ogrodów i willi drohobyckich milionerów: naftowców i adwokatów (przy ul. Mickiewicza), które uwiecznił na „ulicy Krokodyli” mieszkający nieopodal rynku pisarz Brunon Schulz. Życie w mieście toczy się przed drohobycką gotycką farą, którą z trzech stron otaczają pomniki: Jurija Drohobycza, medyka i astronoma na dworze króla Kazimierza Jagiellończyka, papieża Jana Pawła II i Stepana Bandery, który najczęściej jest tłem zdjęć rodzinnych i ślubnych. Na ławkach wokół pomnika Jurija Drohobycza od rana do wieczora przesiadują
T
Plac przed kościołem farnym w Drohobyczu.
Ślady świetności po Zagłębiu Naftowym w Drohobyczu.
72
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
Lampy naftowe z XIX wieku w Muzeum w Bóbrce.
CZARNE złoto miłośnicy gry w szachy i karty, babuszki wygrzewają się w słońcu. Czas się zatrzymał. Przechodnie, zagadywani o przedwojenne zagłębie w Borysławiu i Drohobyczu, zdają się być mocno zdziwieni. – Tutaj? Ropa naftowa na początku XX wieku? Nic takiego nie wiemy – odpowiadają zgodnie młodzi i starzy mieszkańcy Drohobycza. Regionalne Muzeum też zdaje się skutecznie zapominać o historii tych stron z XIX i początku XX wieku. – No tak, tak, była tu u nas ropa – macha ręką zniecierpliwiona zastępczyni dyrektora muzeum w Drohobyczu. – Ale nic specjalnie nie wiem, może w przyszłym roku przygotujemy jakąś ekspozycję. latego, jeśli szukać śladów świetności przemysłu naftowego w byłej Galicji, lepiej kilka godzin spędzić na wycieczce po miejscowościach wokół Krosna. W tamtej okolicy właściwie nie ma wsi, w której nie byłoby śladów milionów zarobionych na ropie. – Łukasiewicz był wyjątkowy. Na ropie dorobił się dużego majątku, ale sporą jego część rozdał potrzebującym. Budował kościoły, zakładał szkoły, żłobki, wspomagał powstańców styczniowych. Od 1865 roku aż do śmierci w 1882 roku mieszkał w dworze w Chorkówce, ok. 7 kilometrów od Bóbrki. Przemysł naftowy przyniósł mu pieniądze, a on wykorzystał je m.in. na budowę szkoły w Bóbrce i kościoła w Zręcinie – mówi Michał Górecki. Wśród tych miejsc Łukasiewicz został też pochowany. Jego grób na cmentarzu w Zręcinie jeszcze pod koniec listopada tonie w świecach i kwiatach, jakie miejscowi przynieśli na Wszystkich Świętych. Zagadnięta na cmentarzu kobieta natychmiast wskazuje duży grobowiec Łukasiewicza, a przy okazji dodaje: – Ten pomnik to tu wszyscy znają. Tak samo jak wszyscy wiedzą, że kościół w Zręcinie zbudowano dzięki hojności Łukasiewicza i jego wspólnika Karola Klobasy. – Ropa naftowa znana była już w starożytności, używano jej jako budulca, elementu spajającego kamienie. Także miejsce, gdzie występowała, uważane było za świątynię ognia. Bulgocząca substancja, nierzadko płonąca bez drewna, działała na wyobraźnię naszych przodków – tłumaczy Michał Górecki. W XVII i XVIII wieku ropa wykorzystywana była jako smar do osi wozów, stosowano ją do
Michał Górecki z Muzeum Przemysłu Naftowego i Gazownictwa im. Ignacego Łukasiewicza w Bóbrce.
D
konserwacji drewna, przygotowywano z niej lekarstwa na choroby skórne. Łemkowie od wieków, destylując na sucho drewno w ziemnych kopcach, pozyskiwali m.in. terpentynę, dziegieć (brunatną ciecz o właściwościach bakteriobójczych, używaną do leczenia chorób skórnych u ludzi i zwierząt). Zauważyli też, że maź można otrzymać po podgrzaniu i zagęszczeniu ropy, która zbierała się w naturalnych zagłębieniach. Jednak dopiero Ignacy Łukasiewicz zdołał wykorzystać ropę naftową na skalę przemysłową. W XXI w. wynaleziona przez niego nafta nie ma dużego znaczenia, a świat zapomniał o Łukasiewiczu. Nie zmienia to jednak faktu, że ropa naftowa, najbardziej dziś pożądany surowiec naturalny świata, na skalę przemysłową zaczął być wydobywany właśnie na Podkarpaciu, właśnie w maleńkiej Bóbrce koło Krosna. I to jest niezwykłe. ■
Grób Łukasiewicza w Zręcinie.
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
Ropa z XIX-wiecznego szybu naftowego „Franek”.
73
Ryszard Czajkowski.
Jak wspaniały, różnorodny i zadziwiający jest świat przekonywał Ryszard Czajkowski, podróżnik-legenda, gość specjalny 5. Podkarpackiego Kalejdoskopu Podróżniczego. Impreza, którą wymyślili Bartek Piziak i Piotr Piecha, każdego roku przyciąga setki słuchaczy, amatorów-podróżników, miłośników wypraw „za jeden uśmiech”. Jest tak popularna, że wejściówki rozchodzą się na długo przed datą spotkań, a sala Wojewódzkiego Domu Kultury pęka w szwach. Szkoda tylko, że kolejne edycje raczej nie będą odbywać się już w Rzeszowie i aby posłuchać takich opowieści jak choćby Ryszarda Czajkowskiego, trzykrotnego uczestnika wypraw na Antarktydę i obieżyświata, autora m.in. programu „Przez lądy i morza”, trzeba będzie wybrać się do innego podkarpackiego miasta.
Tekst Anna Olech Fotografie Tadeusz Poźniak
Każda podróż jest piękna Anna Olech: Pamięta Pan swoją pierwszą podróż? Ryszard Czajkowski: O tak, bo była od razu podróżą życia. Pojechałem na Antarktydę. Pewnego dnia zadzwonił do mnie kolega i powiedział: „Zawsze chciałeś jechać na Antarktydę, to pojutrze lecisz”. Ja oczywiście trochę się przestraszyłem, w domu jeszcze bardziej, ale zawsze mówiłem, że jeśli kiedyś trafi mi się taki wyjazd, to pojadę, na nic nie będę zwracał uwagi. Z tych dwóch dni zrobiły się trzy miesiące, więc mogłem się przygotować. A byłem tam od razu 17 miesięcy. Dziś to się wydaje bajką, ale sądziłem, że nie będę mógł porozumiewać się z domem, że nie będzie żadnego kontaktu. Na szczęście okazało się, że mogliśmy pisać listy-telegramy, raz na miesiąc ok. 60 słów. A więc jakiś kontakt był. Dziś lubi Pan podróżować, czy już musi? (śmiech) Już nie wiem, czy muszę, czy chcę. Z pewnością sprawia mi to przyjemność. Ale co jest ważniejsze? Podróżowałem zanim znałem słowo turysta. Jeszcze w czasie okupacji chodziłem z ojcem na spacery-wycieczki w okolice Warszawy. On brał scyzoryk, haczyk, żyłkę, i tak zaopatrzeni wyruszaliśmy. Nie była to może turystyka w takim sensie jak dziś, pewnie bardziej włóczęgostwo, jednak zaszczepiło to we mnie żyłkę turystyczną. Ale chyba też muszę podróżować. Żona gniewa się, gdy tak mówię, ale domownicy mają mnie dosyć, gdy za długo jestem w domu. Więc kiedy mam już dość absolutnie wszystkiego, trafiam na jakąś wyprawę i na niej się skupiam, pochłaniają mnie przygotowania. Oczywiście, dziś jest to łatwiejsze
74
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
niż dawniej, gdy takie przygotowania były ogromnie trudną pracą. Brakowało butów, nie było ani skarpet, ani swetrów, więc żona robiła je dla mnie na drutach. Tak upływało kilka miesięcy, a po wyprawie wracałem pełen wrażeń i opowieści, zaaferowany tym, co widziałem. Pańskie wyprawy zawsze mają jakiś konkretny cel? yślę, że tak. Przed wyprawą mam swoją „listę” zjawisk, które mnie interesują i chcę je zobaczyć. Teraz jadę do Omanu, gdzie są np. bardzo ciekawe formy pustyni. Interesują mnie szczególnie słone pustynie, które mają ciepłe źródła. I jeszcze rzecz szokująca – tam jest inna religia niż na całym Półwyspie Arabskim. Jest to wprawdzie odłam islamu, ale to inna forma, Ibadyci. To taka specjalna grupa w obrębie islamu, która przez wieki nie zmieniła w ogóle swoich praw. Gdy islam „dzielił się”, część Ibadytów uciekła na Saharę, a część na pustynię na Półwyspie Arabskim. Przed laty poznałem Ibadytów na Saharze, a teraz interesuje mnie, jak bardzo różnią się od tych z Półwyspu Arabskiego. Idea na pewno jest taka sama, ale że razem byli bardzo krótko, a osobno tak długo, więc te zwyczaje na pewno są inne. Wchodzi Pan już w zagadnienia etnograficzne. Tak, to mnie pasjonuje i każda moja podróż była z czym innym związana. Kiedyś pojechałem do Afryki z lingwistą, więc cała podróż była pod znakiem języków. Byłem np. w wiosce, w której kobiety i mężczyźni mówili innymi językami. Mężczyzna gardził językiem kobiety, a kobiecie nie wypadało mówić językiem mężczyzny. Oczywiście,
M
PASJA nie ma tam kłopotów z komunikacją, ponieważ wszyscy znają obydwa języki. Zresztą w Afryce nie ma problemów z językami, ponieważ nawet najprostszy, najbardziej prymitywny mieszkaniec kontynentu zna przynajmniej sześć języków. Oni rozumieją, że każdy mówi inaczej, więc nie ma problemu z komunikowaniem się. Zupełnie inaczej niż w Europie, gdzie wystarczy powiedzieć coś z innym akcentem i się nie jest się rozumianym. W Afryce przeciwnie, tam każdy stara się zrozumieć drugiego. Wiedzą, że ludzie mówią, myślą inaczej, mają inne kultury, więc próbują to pojąć. I właśnie dlatego bardzo interesuje mnie filozofia, religia, organizacja rodziny. A to są kwestie trudne nawet przy znajomości języka. A potrafi Pan wskazać swoją najciekawszą podróż? Nie. Każda była ciekawa z innego punktu widzenia. I każda niewątpliwie była piękna. Mam taką ideę, że cała wyprawa powinna być nieustannym pasmem radości. I jest? (śmiech) Nie zawsze mi się to udaje, ale taka jest idea. I w jakiś sposób się w niej mieszczę, a przynajmniej staram się. Jest jeszcze coś po tylu podróżach, co Pana zaskakuje na świecie? tale coś mnie zadziwia. I ze względu na to właśnie podróżuję. Np. u niektórych ludów nie ma czasu przyszłego. To naprawdę niezwykłe, ponieważ kobiety kochają dzieci, które są przecież synonimem przyszłości. A okazuje się, że jedno z drugim nie ma dla nich nic wspólnego. Takich spraw jest naprawdę wiele i chcę pokazywać, że to wszystko nie jest jednoznaczne, lecz skomplikowane, że świat jest taki różnorodny i wszystko jedno, czy jest różnorodny w kwiatku, człowieku, czy kulturze, czy w budownictwie. Lubię szukać spraw typowych, i w głowie mam jakąś typową wioskę afrykańską, ale zaraz przypominam sobie Kapsztad czy Kair, które też są typowymi wioskami afrykańskimi, a jednak różnice są. To właśnie mnie fascynuje. Np. w naszej kulturze język ma inny charakter niż w Afryce, gdzie nieomal do dziś języki powstają i giną. Kiedyś rozmawiałem np. z kobietą, która opowiadała mi bajki w języku tungi, który zaginął i nikt nim się już nie posługiwał. To było żywe spotkanie z momentem, gdy te języki giną. Pokolenie 30-40-latków wychowało się na Pańskich programach. Pokazywał pan świat, jakiego nie znaliśmy, który był nieosiągalny choćby ze względu na koszty podróży. Teraz wszystko się zmieniło, ale czy można to nazwać prawdziwą turystyką? urystyką na pewno, ale dla takich ludzi, jak ja, to jest, żartując w pewnym sensie, tragedia. Teraz wszędzie ludzie już byli, niektórzy zwiedzają większy obszar świata niż ja. Dziś już nie wystarczy być. Ja zawsze dbałem, żeby coś zobaczyć, poznać coś, co jest oryginalne dla tego miejsca i dla mnie w tym miejscu, a dziś ludzie to lekceważą. A przecież bycie w danym miejsce przez 2-3 dni nie pozwala na żadne obserwacje, na poznanie tego miejsca dogłębnie. Kiedyś podróże były bardzo drogie, więc nie mogłem sobie pozwolić na lot na drugi koniec świata, by być tam 2 tygodnie. Teraz tak jeżdżę, ale przed laty nie mogłem, więc zostawałem 3 miesiące. I to
S
przybliżało mi ludzi i zjawiska. Żeby poznać jakąś świątynię, to wchodząc do niej, najpierw kładłem się i zasypiałem na 2 godziny, i gdy budziłem się, to wydawało mi się, że zupełnie inaczej ją widziałem. A teraz, gdy wychodzi wycieczka 20 osób, które oglądają wszystko na zasadzie „na prawo most, na lewo most, idziemy dalej”, to niewiele ma wspólnego z poznawaniem miejsca. Inaczej też podchodziło się do zdjęć. Jadąc na Antarktydę na 17 miesięcy miałem zaledwie 13 kolorowych filmów. A teraz jadę z żoną na wycieczkę niemalże orbisowską i przywożę ze sobą 1,5 tysiąca zdjęć i 3 godziny materiału filmowego. A ma Pan swoje miejsce na ziemi? hyba nie. A może to jednak tu? Bo to jest ciekawe, że zachwycam się światem, ale gdy wracam, lubię też być tu. Co roku jeżdżę na Mazury, ten krajobraz, najbardziej mi znany, jest też mi najbliższy. Kiedyś dostałem taką naukę – jadę w przepięknym krajobrazie, ale na pustyni, i się zachwycam z kolegą, a nagle kierowca mówi do nas: „Tak, tak, ale ja bym chciał, żeby tutaj rosły zielone drzewa”. Pasjonuję się innością i to ona mnie interesuje, ale gdy wracam i jadę przez Polskę, to również widzę krajobrazy, które są piękne i interesujące z jakiegoś powodu. ■
C
T
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
75
towy etr kwadrasjery. m o il k y sz ż y finan najdro Londyn – tym mieście, czyli cit w
ą z i m a T i n m, Sever
e n o v A d a n t a i w ś i czyl
Londyn, pępek świata, jak zwykle chce być pierwszy we wszystkim. W kreowaniu przedświątecznych nastrojów oczywiście też. Ale tym razem przegrywa już na starcie. I to z kim, z najbardziej konserwatywną angielską prowincją, jaką w opinii Anglików jest West Midlands.
Tekst i fotografie Anna Koniecka Prowincjonalna Anglia odchodzącego pokolenia. Sielska, nobliwa, jeszcze jesiennie wyzłocona w parkach i ogrodach wiejskich posiadłości należących od stuleci do tych samych rodów. Trochę pompatyczna, jak muzyka Elgara – przecież to Człowiek Stąd. Czasem zbyt dosłowna, jak Szekspir – też Człowiek Stąd. Celebruje „herbatkę” na worcesterskiej porcelanie, a gościa zabawia anegdotą, że serwis z tej najsłynniejszej angielskiej manufaktury podarował wdzięczny naród admirałowi Nelsonowi. Anegdota jest świeża jak świąteczny pudding, który czeka w spiżarni na swój wielki dzień już od września. No tak, bo to jest misterium i wymaga czasu – gdy trzynaście składników wędruje wpierw do misy, koniecznie trzynaście, żeby się szczęściło, każdy z domowników powinien je zamieszać przynajmniej raz, ze wschodu na zachód – koniecznie! Potem gotuje się na parze pięć godzin, odstawia do spiżarni. A potem już tylko codziennie wystawia, mie-
76
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
sza i podlewa rumem. I tak aż do Bożego Narodzenia, gdy jeszcze raz trzeba podlać i gotować pięć godzin. Kto ma na to czas? Nooo… O składniki nie pytam, bo i tak nie pojmę. Prowincja lubi mówić dialektami i donikąd się nie spieszy. A Londyn, miasto, które nigdy nie zasypia, pije poranną kawę z plastikowych kubków biegnąc z metra. Ludzie dzierżą przed sobą plastikowe kubki z kawą, jak oręż. W metrze ścisk. Autobusy w korkach. Człowiek Paczka w kartonie na rozpostartych ramionach zatarasował przystanek. Ale nikt go nie ofuknie, co najwyżej przeprosi. Sorry…sorry! – zniecierpliwiony syk przepada w ulicznym zgiełku. I co z tego, że u Harrodsa już płoną lampki na miniaturowych choinkach, a w oknie wystawowym na Piccadilly człapie po sztucznym śniegu renifer jak żywy, choć wypchany. Może to prezent od Norwegów, którzy jak co roku przyślą największą choinkę, jaką mają, z podzię-
płyną nałami
.
barki..
a. Ka
owincj
ka pr Angiels
ŚWIAT Wielka Brytania
kowaniem za pomoc podczas II wojny światowej – to się nazywa wdzięczna pamięć! Choinka stanie na Trafalgar Square. Turyści uwielbiają witać przy niej Nowy Rok. A londyńczycy? Biegną zaaferowani. Święta przyjdą, i przejdą. Merry Christmas! – krzyczy mi do ucha Człowiek Reklama, podając ozdobną torebkę. W torebce jest czerwone serduszko, takie do ściskania w dłoni, żeby lepiej krążyła krew. Wolałabym deskorolkę – Londyn nie jest do zwiedzania na piechotę. Tęsknię za prowincją. Uciekam.
Cameron idzie na wojnę Armia sezonowych imigrantów zrywa właśnie ostatnie jabłka na farmach schowanych za kudłate żywopłoty i wiekowe drzewa. Prowadzą tędy drogi tak wąskie, że drugi samochód musi czekać na mijance. Nikt nie trąbi, nie popędza, czas odmierzają zegary na wieżach romańskich kościołów. Wszystko zasnute lodowatą mgłą. Natura kopiuje ją o świcie z obrazów Goodwina, syna murarza, co uczył się na szewca, nim został słynnym pejzażystą. Mdłe słońce się spóźnia. Dopiero około południa zawisa nad polami, wąwozami, nad siecią kanałów i rzek, którymi niespiesznie płyną barki. Latem można się zaokrętować na taką barkę i podziwiać malarskie plenery w towarzystwie właścicieli mieszkających na barkach przez okrągły rok. To oni znów przypomnieli mi o nadchodzących świętach. Nad rzeką Severn w Worcester, jednym z piękniejszych miast środkowej Anglii fotografując barki zacumowane przy marinie usłyszałam jak dwoje starszych państwa spiera się o to, czy lepszy do zapakowania świątecznych prezentów będzie papier w różowe czy w niebieskie gwiazdki. Ot, skala problemu, pomyślałam. Londyński parlament został akurat obrzucony petardami przez protestujących przeciwko kolejnym cięciom budżetowym, które, jak twierdzą wkurzeni Brytyjczycy, dołują gospodarkę. Obiektywnie i bez emocji: brytyjska gospodarka notuje najszybszy wzrost od 2010 roku (w trzecim kwartale br. urosła o 0,8 proc. kwartał do kwartału wobec 0,7 proc. w drugim kwartale – ogłosił w połowie
lskim stylu.
Przedśw
est iąteczna kw
szym angie a w najllep
października wstępne dane Narodowy Urząd Statystyczny). Ale wciąż jest grubo pod kreską. Realne dochody ludności spadają. Cameron obwinia o to imigrantów, głównie ze wschodniej Europy. Chce, żeby brytyjskie firmy przestały ich za trudniać, bo odbierają pracę młodym Brytyjczykom, którzy nie mają szans konkurować z ciężko pracującymi Polakami, Litwinami czy Łotyszami. No i z tego powodu to całe pokolenie młodych może pozostać w tyle – ubolewa premier. Czemu nie widzi problemu w tym, że oni nie chcą aż tak ciężko pracować? Konkurencja jest. Z samej tylko Europy Wschodniej ponad milion ludzi. Kolejne ćwierć miliona wgarnie wraz z otwarciem brytyjskiego rynku pracy dla Rumunii i Bułgarii. Cameron boi się tego i zapowiada renegocjacje warunków ewentualnego(?!) pozostania w UE. Bruksela wyraża zdziwienie. No przecież Wielka Brytania była orędowniczką rozszerzenia wspólnoty, a gdy to się stało, chce budować brytyjski/ berliński mur? Brytyjscy podatnicy utrzymują 600 tysięcy bezrobotnych imigrantów z państw unijnych. Nie tylko ze wschodniej Europy. Koszty – 1,5 mld funtów rocznie. Wg Sunday Telegraph, liczba bezrobotnych imigrantów poszukujących pracy wzrosła w ciągu ostatnich sześciu lat o 73 procent. Cameron sugeruje, że przyjeżdżają po to, żeby żyć z benefitów. Wypowiedział wojnę wyłudzaczom zasiłków i mieszkań socjalnych. Słusznie, ale czy wygra, zależy od sprawności armii urzędniczej. Drobny szczegół bez strategicznego znaczenia. Na obiady dla bezdomnych w Worcester przychodzi kto? – głównie Brytyjczycy. Na pobliskiej farmie, po kolana w błocie, 7 dni w tygodniu pracuje kto? Nie Brytyjczycy. Marco, Brazylijczyk: – To są złote pieniądze dostępne dla każdego, tylko trzeba się po nie schylić. No to jeszcze taka scenka: w supernowoczesnej bibliotece miejskiej i uniwersyteckiej zarazem, gdzie wszyscy mieszkańcy miasta mogą korzystać z darmowego Internetu, nie mówiąc o bogatym księgozbiorze, także w języku polskim, elegancki starszy pan pyta, czy mogę mu pomóc wyciągnąć „jego elektryczny przewód” spod biurka. Jaki przewód? – dziwię się jak ostatni gamoń, więc pan sam nurkuje pod biurko, grzebie ►
Idą święta.
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
77
ŚWIAT Wielka Brytania pod wykładziną i wyciąga kabel, którym ładował przenośny akumulator. Prąd na wynos nie jest daniem firmowym biblioteki, zaręczam.
Dla kogo święta będą na bogato? Zapowiada się pogoda dla bogaczy. Jeśli masz 10 mln funtów i wpłacisz je do brytyjskiego banku, to dostaniesz brytyjskie obywatelstwo po dwóch latach, a nie po pięciu jak do tej pory. Jeśli wpłacisz 3 mln, to dostaniesz obywatelstwo po trzech latach. Wcale nie musisz tu mieszkać. To zrozumiałe! 70 procent Brytyjczyków uważa, że populacja imigrantów jest za duża, więc w następnych wyborach zagłosuje na tego, kto tę falę obieca powstrzymać. Imigranci dobrze wykształceni – proszę, lecz w ilości nienachalnej. A Polacy? Dawnośmy jako nacja nie mieli tak złej prasy. Lecz w kontaktach 1:1 poprawność angielska jest bez skazy. Mówię to jako turystka podróżująca po Anglii. Jak traktowani są pracujący, osobny temat. Wielowątkowy. Nie na dziś, idą święta. Jednego jestem pewna. Liderzy brytyjskich związków zawodowych spędzą je w poczuciu dobrze spełnionej misji. Znaleźli winnego – imigranci sami psują rynek pracy, godząc się na najniższe stawki i traktowanie poniżej godności. Związki chcą ich bronić, jeśli się zapiszą i będą płacić składki. Tyle że legalnie pracujący nie zapisują się, bo się boją, że pracodawca, jak się dowie, to ich wyrzuci. A oni muszą pracować – nie za składki związkowców żyją. Pracujący na czarno nie mogą się zapisać. Formalnie nie istnieją. Są, lecz ich nie ma według tej księżycowej logiki związkowej. – Jedź do Birmingham. Wszyscy tam jeżdżą na zakupy, bo jest taniej – radzi Joao, Portugalczyk. Mieszkam gościnnie w jego modernistycznym saloniku przy Foregate Street. Wieczorami, gdy wraca z pracy, a ja ze swoich objazdów, opowiada mi o Portugalii. Projektował ubrania dla wielkiej firmy odzieżowej. Gdy zbankrutowała, przyjechał tutaj. Od 13 lat nie pracuje w dawnym zawodzie, jest rehabilitantem w szpitalu. Opowiada o brytyjskim lecznictwie ta-
kie rzeczy, że lepiej nie chorować. Z tym, że to, co jego napawa zgrozą, u nas bywa normą. Już wolę słuchać rad, jak niekonwencjonalnymi metodami przywrócić równowagę zaburzoną chorobą, zmęczeniem, stresem, czy zmianą diety. Ale żeby nie było, że teoria sobie a praktyka sobie, Joao gotuje mi „energetyzującą” zupę z jakiejś rośliny specjalnie sprowadzonej z Portugalii. No more fish and chips! Sprawdza się też złota rada mojego syna, poparta doświadczeniem ze służbowych podróży, że jeść to w Anglii można, ale w hinduskich restauracjach. Bez urazy. Anglicy też nie mają najlepszego zdania o rodzimej kuchni. Hindusów mam na drugim końcu ulicy. Boscy! Tylko że… coraz głośniej odzywa się we mnie babstwo, zwłaszcza gdy w butikach przy High Street oglądam najnowsze jesienno-zimowe kolekcje dzianin, płaszczy z kaszmiru, sukien. Niektóre naprawdę piękne. Drogie, nawet jak na angielską kieszeń. W przeciwieństwie do mnie, Angielki mogą poczekać do poświątecznej wyprzedaży, która ruszy w Boxing Day, czyli nazajutrz po Bożym Narodzeniu. Czy takie luksusowe kolekcje podlegają przecenom – nie wiem, tak to jest, jak się częściej zagląda do bukinistów niż do butików.
Ladacznica w kąpieli W Birmingham, drugim po Londynie największym mieście Wielkiej Brytanii, uderza niespotykana na prowincji ciżba ludności kolorowej. Wiem, to nie jest poprawne politycznie, ale tu bardziej się czuję, jakbym była w Afryce, Kambodży czy w Chinach. Nawiasem mówiąc, w chińskiej dzielnicy, parę przecznic od placu Victoria, spotkałam Chineczkę, z którą powspominałyśmy Pekin. – Nie byłam tam 12 lat – mówiła ze smutkiem. – Więc czemu pani nie pojedzie? – Musiałabym zamknąć sklep! Sklep, raczej sklepik, miniaturowy, z pamiątkami w chińskim wydaniu. Posążki Buddy, kadzidła, amulety i… śliczne jedwabne qipao. Ozdobione wizerunkami smoków, motyli, misternymi haftami kwiatowymi, chińskimi ► Reklama
Worcester .
ŚWIAT Wielka Brytania
Birmingham po chińsku.
Straż mie ...wszęd jska – Worcest mandaty obylska, pomocner, rozdaje z uśmiec a, nawet hem. wzorami, których znaczenie cierpliwie objaśnia właścicielka. Wychodzi na to, że którąkolwiek suknię kupię, zapewnię sobie powodzenie, zdrowie, pomyślność. Najlepiej kupić trzy naraz? Mieszkanki pałacu cesarskiego za czasów dynastii Qing nie miały tego problemu. Qipao to był ich codzienny strój. Mają rację ci, co twierdzą, że Birmingham, przemysłowa stolica West Midlands, jest brzydkie. Miejscami przypomina naszą dziewiętnastowieczną Łódź. Ceglane fabryki i „familoki”. Szklana nowoczesność wyrasta nad dachy starych budynków, jakby się ktoś bawił szklanymi klockami, a potem porzucił je w pośpiechu. Ale miało być o bogactwie. No więc… w słynnej dzielnicy jubilerów (Jewellery Quarter) powstaje 40 procent biżuterii sprzedawanej w Wielkiej Brytanii. Kto kupuje? Turyści raczej tylko oglądają wystawy. Jest co. Ale ileż można?! Bogactwo jest nudne. Zamiast łazić po hektarach markowych sklepów, wszędzie na świecie takich samych, zaglądam na targ. Z zewnątrz dość obskurny. W środku – wszystko co rośnie, lata, pływa, pachnie (i można to zjeść). Tajemnicze przyprawy, wąsate homary, ryby zza siedmiu mórz! A obok rzeźnik zachwala świńskie łby – przysmak ceniony nie tylko na Dalekim Wschodzie. Maestrią zachwalania bije go jednak na głowę młodziutki showman z Worcester. Przyjeżdża wielkim samochodem chłodnią, otwiera boczną ścianę i stojąc wysoko nad głowami kupujących gada do nich wierszem przez mikrofon. Ludzie przychodzą nie tylko kupować, ale i posłuchać. Wszak intelektualista to człowiek, który patrzy na kiełbasę, a myśli o Picassie. Jeszcze sto razy będę wracać do Worcester z tym samym przekonaniem, że tutejsze merostwo jest obdarzone o niebo lepszym gustem niż gdzie indziej – nie wpuszcza tandety, nie maluje kwiatków na koszach od śmieci – jest herb miasta. W Birmingham miliony turystów fotografują (z braku laku) przed merostwem „ladacznicę w jacuzzi” – to jedna z największych w Europie fontann (River Fountain), dość szpetna, przedstawia obfitych kształtów jejmość w wannie. Jeszcze szpetniejszy jest „pijany robotnik” – blaszana rzeźba, przekrzywiona niczym wieża w Pizie, na dodatek wyra-
80
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
sta wprost z chodnika i powracający po ciężkiej nocy spędzonej w pubie jak nic może o nią wyrżnąć łbem.
Komuniści i koronowani demokraci W Hyde Parku, mimo wrednej londyńskiej pogody, że psa by nie wygonił, wokół speakera krytykującego „iluzję brytyjskiej koronowanej demokracji” sięgającej coraz głębiej do kieszeni podatników, zgromadziło się sporo słuchaczy. Zadają pytania, speaker objaśnia, ale gdy przyłącza się mężczyzna o wyraźnie południowoazjatyckich rysach, dyskusja przeradza się w kłótnię. Tylko patrzeć jak dojdzie do rękoczynów. Widząc co się święci, speaker zabiera dwie skrzynki po pomidorach, na których stał przemawiając, i odchodzi w drugi koniec Speakers’ Corner. Po chwili znów otacza go tłumek. A krzykacza toczącego (dosłownie) pianę z ust, ludzie omijają. Z lawiny słów można wyłowić (bez obrazy) dwa: złodziejstwo i niewolnictwo. Na trawniku zalanym deszczem grupa muzułmanów oddaje się rytualnym modłom. Obok czarnoskóry mężczyzna z diabelskim czerwonym rogiem na czole stoi na drabince. Zauważyła, że mu się przyglądam. – Masz do mnie jakieś pytanie? – chrypi. – Ja nie jestem mówcą! – Więc po co tu sterczysz? – Lubię być zabawny. – A z czego żyjesz, masz jakiś zawód? – Nie. A ty? – Dziennikarka. Z Polski. – Polska? U was jest komunizm! Po chwili głębokiego namysłu Rogaty dodaje: - Polacy bronili Anglii podczas wojny i dużo ich tu przyjechało. Jest wyraźnie zadowolony, że błysnął aż taką wiedzą. W szaroburym pałacu Buckingham u królowej zastałam jak zwykle szczelnie zasunięte firanki, nie pierwszej świeżości zresztą. Ale nie ma się co dziwić. Dopiero w przyszłym roku podatnicy dadzą królowej podwyżkę – prawie 7 mln funtów, więc będzie za co ogarnąć pałac. Poza tym tradycja rzecz święta. Historyczny dom królowej w Worcester, opatrzony właśnie taką tablicą, jest walącą się ruderą. Ale ktoś tam mieszka! ►
ŚWIAT Wielka Brytania Na Trafalgar Square znów nerwowo. Szykuje się do demonstracji ruch Anonymous. Młodzi ludzie w maskach. Policja. Stoją, patrzą. Czekają aż się zacznie, a zaczyna się zazwyczaj po zmroku, który zapada coraz prędzej. O szóstej jest prawie ciemno, turyści zmykają do hoteli, National Gallery żegna ostatnich miłośników sztuki, którym, jak mnie, żal odchodzić. Znikają z placu zjawy unoszące się w powietrzu – to przebierańcy różnej maści wysiadujący cały boży dzień na zmyślnych rusztowaniach sprawiających wrażenie jakby faktycznie unosili się nad ziemią. Zarabiają w ten sposób na chleb. Chociaż turyści wolą się gapić niż płacić za widowisko. Zniechęcony skąpstwem odchodzi kobziarz w kilcie, baletmistrz tańczący do muzyki, którą tylko on słyszał w słuchawkach, a za nimi tabun rozczarowanych Japończyków z aparatami fotograficznymi. Na najsłynniejszym londyńskim placu zostają miejscowi, niebieski plastikowy kogut przed Galerią oraz admirał Nelson na swym piedestale. Jak podało później BBC, koguta demonstranci oszczędzili, ale Nelsonowi się dostało. Chociaż kolumna, na której stoi, ma prawie 52 metry wysokości. Jakiś olimpijczyk w niego rzucał, że trafił? Na demonstrujących przed ministerstwem obrony Gurkhów prawie nikt nie zwraca uwagi. Ktoś pstryknie fotkę, przeczyta transparent: „Anglio, gdzie twój honor? Zapomniałaś o długu zaciągniętym wobec nas!”. Najwaleczniejsi z walecznych, duma brytyjskiej armii z wojen przeszłych i teraźniejszych (osobista ochrona księcia Harry’ego podczas służby w Afganistanie), zapowiedzieli protest głodowy. I jak zwykle dotrzymują słowa… Przechodnie przyspieszają kroku. Też się spieszę, jadę do Stonehenge.
Kto zaklina deszcz Stonehenge też szykuje się do świąt. Ziemia rozryta buldożerami, w tle wielka hala – już prawie pod dachem. Będą kłaść tory… Do megalitów sprzed 5 tys. lat stojących w szczerym polu turyści będą dowożeni kolejką z wagonikami. Wariactwo! Po to buduje się tę koszmarną halę, rujnuje okolicę i spokój duchom zaklętym w kamieniach, a także świnkom ryjącym opodal w błocku (hodowla pod gołym niebem). Teraz chodzi się piechotą oglądać megality – najsłynniejszy obiekt turystyczny (po pałacu Buckingham i Big
Benie). Obejście tajemniczego kamiennego kręgu, raczej resztek, co po nim zostały, zajmuje spacerkiem pół godziny. Do parkingu parę kroków. Parking wielki, niewiele samochodów. Nie sezon. No i ta pogoda, całą drogę (2 godziny z Londynu) lało. Kierowca: – A nie mówiłem, że to jest magiczne miejsce i jak dojedziemy do Stonehenge to ustanie deszcz? Faktycznie. Marco jest rozwiedziony, dzieci zostały w Brazylii. Tu mieszka z mamą. Ale czy spędzą święta razem? Może… – Angielscy znajomi zabrali mnie w Wigilię do pubu na zabawę z tańcami do białego rana. I takie były moje pierwsze święta w Anglii – śmieje się, gdy o tym opowiada. Jest tutaj 12 lat. Lubi angielski luz. Lubi tańczyć w pubach. Tańczy bosko! Muzyka na żywo, ludzie śpiewają razem z wykonawcą, podrzucają tytuły piosenek, komitywa.
Pub jest drugim domem Anglika, a czasami pierwszym. Siedzimy w pubie. Kiedyś był tu kościół. Ściana, gdzie widać zarys ołtarza, podświetlona na czerwono. Kelner wspina się z tacą drinków krętymi schodkami na chór, gdzie też stoi rząd stolików. Z chóru sfruwa Różowy Anioł. Skrzydełka, kusa spódniczka. Aureola przekrzywiona zawadiacko. Zahaczyła już o parę piw? Za Aniołem lezie spocony Miś – w klapkach. Na górze trwa impreza firmowa. Toalety są tylko na dole. Jest dziesiąta wieczór, zabawa dopiero się rozkręca. Przychodzą bez przerwy nowi goście, przy barze jest taki ścisk, że nie sposób podejść, ludzie piją na stojąco w tym tłumie. Przy naszym stole też coraz ciaśniej. Dosiedli się angielscy znajomi Marco, on w siódmym niebie, gadają wszyscy naraz, śmieją się jak dzieci. Każdy ma w sobie coś z dziecka, tylko że my się wstydzimy do tego przyznać. Oni nie. Mają do siebie większy dystans. Bo czy u nas ktoś się roześmieje z takiego dowcipu, jaki chodzi teraz po pubach? „Człowiek przechodzi trzy stadia rozwoju: 1. kiedy wierzy w Świętego Mikołaja. 2. kiedy nie wierzy w Świętego Mikołaja. 3. kiedy JEST Świętym Mikołajem!”. A skoro już mowa o tym, to starsi państwo, których poznałam przy marinie w Worcester, zawarli kompromis. On kupił niebieską rolkę papieru do pakowania prezentów świątecznych, a ona różową. No i jak nie lubić takiej Anglii? Jak lukier, ale ja go posmakowałam tylko z wierzchu. ■
n
rg, Londy
, pchli ta Portobello
Hyde Park naw
iedzony religij
82
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
nie.
JEJ styl
KOLOROWE
etapy życia
Angeli
GABER K
iedy wchodzi na scenę, świat dookoła przestaje istnieć. Przykuwa słuch oraz wzrok publiczności. To nie tylko kwestia kolorowego wizerunku scenicznego, ale także magicznej muzyki, w której jest mnóstwo barw i przestrzeni. Nawet styl śpiewania, który uprawia, nazywa się śpiewem kolorowym (wzbogacony śmiechem, piskiem, krzykiem). Spoiwem łączącym sceniczny świat dźwięków i obrazów są etnomotywy, ozdoby i stroje stylizowane lub autentyczne łemkowskie, ukraińskie, a nawet bałkańskie. Panie i Panowie, przed państwem Angela Gaber!
Sylwia Katarzyna Mazur Eliza Osypka FOTOGRAFIE Tadeusz Poźniak TEKST
MAKIJAŻ, FRYZURA I STYLIZACJE
Patrząc na Angelę wiesz, że masz do czynienia z postacią wyrazistą. Na scenie emocjonalna i angażująca, poza nią pogodna i uprzejma. W obu przypadkach skupiona i chłonąca to, co dzieje się dookoła. Podczas sesji widać, jak jest dumna z Sanoka, z którym jest związana od czasów szkoły średniej. Uczucie jak najbardziej
84
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
Angela Gaber.
odwzajemnione, o czym świadczą uśmiechy oraz ukłony mijanych przechodniów. Angela Gaber jest wokalistką polsko-kazachskiej formacji Angela Gaber Trio. Zespół powstał w 2011 r. i od razu zachwycił krytyków oraz publiczność, zgarniając liczne nagrody. W 2013 r. zespół wydał swój debiutancki ►
JEJ styl album „Opowieści z Ziemi”. Tworzą też muzykę do spektakli (m.in. do „Ciemnego Lasu” Andrzeja Stasiuka). Z wokalistką spotykamy się tuż przed jej wyjazdem na targi muzyczne oraz w trakcie przygotowań do koncertów w Lipsku.
Kolorowy
ptak
Kolorowym ptakiem była od zawsze. Na maturę do grzecznej czarnej sukienki w białe prążki założyła bordowe glany. – Musiały pasować do koloru włosów – dodaje z przekornym uśmiechem. – Pamiętam też, jak pewnego dnia dziecko krzyknęło za mną na ulicy „Pocahontas” – wspomina. Na szczęście, jak sama mówi, ma bardzo mądrych rodziców, którzy nigdy nie ingerowali w wygląd córki. – W domu najważniejsza była zasada schludności, do tego trzeba było pamiętać o odpowiednim stroju na odpowiednie okazje. Mama potrafi szyć, co również okazywało się pomocne w kryzysowych sytuacjach – dodaje Angela. Ktoś inny ubrany w kreacje artystki mógłby wyglądać na śmiesznie przerysowanego. Wokalistka nosi ubrania, a nie odwrotnie. Sztuka, o której zdaje się zapominać tak wiele osób. Jak wyznaje, sama odpowiada za swój wizerunek sceniczny. Udowadnia, że bez sztabu stylistów, fryzjerów i wizażystów można wyglądać pięknie i spójnie z muzyką, którą się tworzy. Zapytana o to, czy wystąpiłaby kiedykolwiek w małej czarnej, bez namysłu odpowiada, Reklama
JEJ styl że tak, ale pod warunkiem wykorzystania efektywnych etnicznych dodatków. – Zakupy robię w second handach. Sam proces wyszukiwania jest dla mnie przyjemnością. Dzięki lumpeksom mogę pozwolić sobie na bogatą garderobę, przy niebogatych dochodach. „Ciuszki” odkryła jeszcze w szkole średniej, kiedy rodzice zgodzili się, aby mogła uczyć się w Sanoku, a nie w rodzinnych Ustrzykach Dolnych. – Trzeba było sobie radzić, przerabiać, korzystać z pomocy krawcowej, wymieniać – wspomina. – Moda jest bardzo ważna, dla mnie jest narzędziem do wyrażania siebie. Jednocześnie moda mnie bawi. Daje dużo radości. Nie mam obsesji na punkcie butów czy torebek. Nie przywiązuję się też do rzeczy. Na zakupach kieruję się własnym odzieżowym instynktem – mówi. Co jakiś czas dokonuje garderobianego remanentu, podczas którego pozbywa się części rzeczy. –Tak jak w życiu, czasami należy świadomie zrobić miejsce dla nowych rzeczy – mówi Angela.
Epizod
krakowski
Na studia magisterskie artystka wyjechała do Krakowa, w którym spędziła 4 lata. – Skończyłam ukrainoznawstwo, rozpoczęłam studia na wokalistyce w Krakowskiej Szkole Jazzu i Muzyki Rozrywkowej. Ten epizod trwał tylko rok, ale po rezygnacji rozwijałam się pod skrzydłami Pauliny Kujawskiej – mówi artystka. Kolejną mentorką, ► Reklama
JEJ styl którą wspomina Angela, jest Olga Szwajgier, która podkreśla, jak ważne dla wokalisty jest szukanie, odkrywanie siebie i swojego brzmienia. Akademik, w którym mieszkała w Krakowie, był częścią cerkwi. – Grekokatolicka cerkiew była wtedy moim domem. Tam też znajduje się ikonostas Jerzego Nowosielskiego, artysty totalnego, kontrowersyjnego, który oprócz ikon malował też… akty. Studiowałam ukrainoznawstwo, a pracę magisterską pisałam na temat aktualności ikon w czasach współczesnych na przykładzie malarstwa właśnie Nowosielskiego. Czy można było sobie wymarzyć bardziej idealne miejsce na mieszkanie? – pyta Angela. Do tego, aby znaleźć się części mieszkalnej, należało przejść przez włoską restaurację w podziemiach. Strefa sacrum mieszała się ze strefą profanum. Niezwykłe miejsce na niezwykłe czasy – kończy.
Życie
jest podróżą
W Krakowie Angela pracowała jako pilotka wycieczek na Krym. Po studiach postanowiła zwiedzić świat. Imała się różnych zajęć, aby zebrać pieniądze na podróżowanie. Punktem kulminacyjnym tego okresu była wyprawa do Indii i Nepalu, gdzie zachwyciło ją bogactwo kolorów, tkanin oraz ozdób. Sama chętnie nosiła stroje lokalne. – To przecież istotna część podróżowania, prawda? Podczas podróży wokalistce udało się zdobyć przełęcz masywu Annapurna – Thorung La na wysokości 5416
m n.p.m. – Już na wysokości 3 tysięcy metrów całkowicie zmienia się tok myślenia. Kiedy cały dzień poświęcasz na zdobycie 1000 metrów, nie możesz spać, wiesz, że nie możesz pozwolić sobie na żadną słabość. Każdy oddech, każdy krok w wymaga wysiłku – mówi. Później odwiedziła Moskwę oraz Roskilde w Danii. Kolejnym punktem podróży była Hiszpania, gdzie razem z koleżanką zetknęły się z ukraińską mafią. – Na szczęście w porę ostrzegli nas rodacy. Stwierdziłyśmy, że skoro udało nam się już dotrzeć tak daleko na południe, to grzechem byłoby nie zobaczyć Afryki. Dostałyśmy się do Maroka. Po dotknięciu saharyjskiego piasku wiedziałam, że pora wracać do Sanoka….
Okres
różowo-fioletowy
Po powrocie do Polski Angela prowadziła Galerię Rzeczy i Wydarzeń Rozmaitych „Bazar Sztuki”, która była centrum życia alternatywnego, życia kulturowego na przedsionku Bieszczad. Galeria była miejscem, w którym odbywały się warsztaty, wystawy i koncerty. Na razie artystka pożegnała się z miejscem w sensie stacjonarnym, ale idea żyje w świecie wirtualnym (www.facebook.com/BAZARSZTUKI). To w czasach Bazaru w jej życiu dominował kolor różowy. – Nazywam to okresem różowo-fioletowym. Wtedy miałam takie motto „po(róż) szarość”. Chodziło mi o wynajdowanie w codzienności rzeczy, które dotykają, budzą emocje, które po prostu sprawiają, że szarość dnia codzien-
Więcej informacji i fotografii na portalu www.biznesistyl.pl
JEJ styl nego zmienia kolor... Róż był narzędziem, które do tego służyło. Dzisiaj z perspektywy uważam, że to nadużywanie mogło być infantylne. Teraz, patrząc na stonowaną Angelę, trudno w to uwierzyć, iż mogła być fanką różowego. Jej garderoba zdaje się składać z wszystkich odcieni brązu i zieleni. Przejście z etapu infantylnego różu do palety kolorów ziemi, wydaje się być dramatyczne, ale wokalistka mówi, że ewolucja była czymś naturalnym, a kolory są odzwierciedleniem jej stanu. – Zdecydowanie jestem na etapie, w którym potrzebuję spokoju oraz lekkiego wycofania się po to, żeby pracować nad kolorami w muzyce... Czy na takie, miejsce można wybrać sobie miejsce lepsze niż Sanok?
Przystanek
Sanok
– Na razie nie planuję przeprowadzki. W Sanoku mam wszystko, czego potrzebuję. Żyję w miasteczku książęcym, w którym mogę się schować przed galimatiasem dziejącym się dookoła. Gdy chcę jechać w góry – jadę w Bieszczady, mam ochotę pobyć nad wodą – wybieram się na Solinę. Mam też możliwość kontaktu z przyrodą. Lasy, połoniny, dźwięki przyrody, które przecież wykorzystujemy w swojej twórczości. To wszystko sprawia, że Sanok jest właściwym przystankiem na ten etap mojego kolorowego życia… ■ Za pomoc w realizacji sesji dziękujemy Muzeum Historycznemu oraz sklepowi Almi Decor w Sanoku. Reklama
TRADYCJA obdarowywania
Stylowy świąteczny podarunek Tradycyjnie już przed świętami narzekamy, jak bardzo Boże Narodzenie skomercjalizowało się, po czym… pędzimy do sklepów po prezenty. Ale pomijając ten cały przedświąteczny szał, w którym bardzo łatwo zagubić prawdziwy sens świąt, to prezenty mają niezwykłą moc, absolutnie pozytywną. Dlatego tradycja obdarowywania się wyszła poza krąg prywatny, a firmy coraz częściej wysyłają prezenty partnerom biznesowym i kontrahentom.
Tekst Anna Olech Fotografie Tadeusz Poźniak, Archiwum Bomex
Z
wyczaj obdarowywania się podarkami jest bardzo stary, od zawsze był związany z przesileniem zimowym i ma znacznie dłuższą tradycję niż jakiekolwiek święto ustanowione przez Kościół katolicki. Ludzie od zawsze dawali sobie prezenty, a przez wieki zmieniała się jedynie ich forma. Okazje ku temu, by dać komuś coś, co sprawi mu przyjemność, były najróżniejsze, zazwyczaj były to święta rodzinne lub związane z przesileniami w cyklu roku. Niezmienny jednak był, i taki też pozostał, cel podarunku – miał przynosić szczęście, dawać radość i zapewniać dobrobyt oraz dostatek. Dopiero z czasem Kościół w tych przełomowych momentach w roku ustanowił święta religijne, Boże Narodzenie zimą i Wielkanoc wiosną. To tylko umocniło tradycję obdarowywania się, bo okazje ku temu nabrały dodatkowego znaczenia. Dziś Bożego Narodzenia nie wyobrażamy się bez prezen-
tów, stały się stałym elementem, który szczególnie dzieciom kojarzy się z tym czasem. Jednak najmłodsi bardziej wyczekują 6 grudnia, ale obdarowywanie się w dniu św. Mikołaja, a właściwie podkładanie ukradkiem prezentów nocą, ma znacznie krótszą tradycję. Poza tym w tym dniu na prezenty czekają raczej dzieci niż starsi. Ale według legendy, Mikołaj, biskup Miry, portowego miasteczka w Azji Mniejszej, był człowiekiem wielkiego serca, i pomagał wszystkim biednym i potrzebującym. Na przestrzeni wieków ten święty zmieniał wizerunek, bo ludzie mieli inne wyobrażenia o nim. Jeszcze niedawno do polskich dzieci przychodził Mikołaj w biskupim stroju, ubrany w czerwony płaszcz i z mitrą na głowie, zawsze towarzyszyli mu anioł i diabeł. Zupełnie inaczej wyglądał staruszek rozdający prezenty dzieciom w czasach PRL-u. Wtedy święty nie był mile widziany, więc jego miejsce stał zajęła postać z rosyjskiego folkloru – Dziadek Mróz. Natomiast dziś św. Mikołaj silniej nawiązuje do tradycji anglosaskiej i jest zamerykanizowanym grubaskiem w czerwonych spodniach i kurtce, oraz w czapce z pomponem. Dzieci wierzą, że do domów wchodzi kominem, prezenty zostawia w dużych skarpetach zawieszonych np. nad kominkiem i mieszka w Laponii.
Prezentów moc Panujący powszechnie w tym okresie szał sprawia, że ten czas jest mocno skomercjalizowany. Handlowcy robią, co mogą by wszystko, co kojarzy się z tym okresem, znalazło nabywcę. A tradycja bardzo im to ułatwia. Staramy się każdej bliskiej osobie podarować choćby drobnostkę, a tym sposobem lista prezentów czasem mocno się rozrasta. Nie można zaprzeczyć, że podarunki stały się częścią marketingu i w dużej mierze uległy komercjalizacji, ►
90
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
TRADYCJA obdarowywania ale w atmosferze świąt nawet otrzymane drobnostki sprawiają radość, a obdarowanemu człowiekowi jest przyjemnie, że ktoś o nim pamiętał. Dlatego trzeba pamiętać, że tak naprawdę nie liczy się wartość prezentu, ale sam fakt obdarowania kogoś w tym wyjątkowym okresie. Dziś problemem nie jest kupienie prezentów, kłopotliwe może być raczej wybranie czegoś właściwego. – Oferta umożliwia zakupy według indywidualnych gustów i zdolności finansowych klienta – mówi Anna Bielenda, p.o. dyrektor Galerii Nowy Świat w Rzeszowie. – Np. w naszej galerii można znaleźć mnóstwo pomysłów na świąteczny, niestandardowy prezent. Szukając właściwego podarunku warto kierować się twierdzeniem: Spokojne i przemyślane wybory dadzą Tobie i Twoim bliskim więcej radości i uśmiechu. Firmy starają się, by przed świętami w ofercie zawsze pojawiały się rzeczy, które będą obiektem marzeń klientów. Wiedza na temat tego, co aktualnie jest supermodne i należy do grupy „must have”, zdecydowanie ułatwi wybór czegoś niebanalnego. Ale klasyka też się sprawdza. Reklama
– Oczywiście to, na się zdecydujemy zależy od osoby, do której prezent ma trafić. Np. dla kobiety bardzo bliskiej sercu zawsze coś z bielizny, biżuteria lub inne dodatki w postaci torebki czy apaszki dobrej firmy, jak Clavier, lub też perfumy, a mężczyźnie można sprezentować zegarek lub jakiś gadżet. Najważniejsze, by prezent był przemyślany – doradza Anna Bielenda.
Kosz dla kontrahenta i nie tylko Coraz powszechniejsze w zwyczajach przedświątecznych jest obdarowywanie partnerów biznesowych, kontrahentów, ale nie tylko, koszami. – Zamawiając zestawy prezentowe firmy pragną w ten sposób wyrazić szacunek i podziękować swoim klientom i kontrahentom biznesowym na owocną współpracę i wspólne sukcesy. Ale kosze zamawiane są również z najróżniejszych okazji, także prywatnych – mówi Łukasz Bomba, prokurent firmy Bomex Sp. z o.o., właściciela firmy Plenus – Rarytasy Natury. Co zatem trafia do takiego świątecznego kosza? Zawartość takich koszy zależy od ceny oraz osoby, do której ma on trafić. Inaczej skomponowany będzie kosz dla kontrahenta lub partnera, inaczej zestaw bardziej prywatny dla kogoś bliskiego. – Komponując nasze zestawy prezentowe wybieramy: jakościowe wina, ciekawe alkohole, herbaty, kawy, przyprawy na wagę, których jesteśmy importerem, słodycze niszowych firm z certyfikatami ekologicznymi i FairTrade, przepyszne syropy i konfitury polskich pro-
TRADYCJA obdarowywania ducentów, a także różnorodne akcesoria do wina, herbat. No i oczywiście yerba mate, której wybór mamy ogromny – odpowiada Łukasz Bomba. – Wszystko zależy od okazji, ona stanowi o wartości kupowanego prezentu. Np. z szerokiego asortymentu win, które importujemy z najciekawszych regionów winiarskich świata, dobieramy wina, konsultując z klientem ich przeznaczenie. Ale zauważamy, że klienci, oprócz tradycyjnych wyborów, szukają różnorodności, chcą zaskoczyć czymś ciekawym swoich obdarowywanych, dlatego staramy się poszerzać asortyment o nowe pozycje, a także tworzyć nowe rozwiązania. W tym roku np. ciekawostką są prezenty personalizowane, czyli wzbogacone o logo firmy wraz życzeniami. Ale przecież kontrahentom można przesyłać nie tylko kosze. Jednak wybierając coś z innego asortymentu nie można zapomnieć, że podarunek nie może być zbyt osobisty. To jedna z zasad obowiązujących w biznesie. – Prezent dla partnera biznesowego nie może być zbyt drogi. Proponuję więc zaglądnąć np. do Sony Centre, w Księgarni Matras można wybrać ciekawy album z autobiografią, w Cresti z pewnością uda się znaleźć elegancką teczkę konferencyjną, a Wilmar ma w ofercie zestawy piśmienne, długopis i pióro kulkowe w ozdobnym pudełku Charles Dickens,
które będą doskonałym prezentem biznesowym – doradza Anna Bielenda z Galerii Nowy Świat. Świąteczne prezenty mają ogromną moc sprawczą, a darowane bliskim, przyjaciołom, partnerom biznesowym, pracownikom, zawsze sprawiają radość. Najważniejsze, by wybrać coś właściwego i dopasowanego do gustu obdarowywanego. ■ Reklama
Weź kredyt i spełnij marzenia Weź kredyt gotówkowy do końca roku, a my spłacimy za Ciebie jedną ratę. Do 5 000 PLN bez zaświadczenia o dochodach Szybka decyzja kredytowa Od 1 000 do 100 000 PLN Zapraszamy do placówek w Rzeszowie: ul. Jagiellońska 1, ul. Rejtana 23, ul. Żeromskiego 10; w Stalowej Woli: ul. Handlowa 1B, ul. Jana Pawła II 2A; w Krośnie: ul. Niepodległości 16B, ul. Piłsudskiego 12.
801 822 100* 22 3822 100 raiffeisenpolbank.com Promocja dotyczy„Kredytów na Miarę” („Kredyt”) wypłaconych od 16.10.2013 r. do 31.12.2013 r., których rata nie przekracza 760,00 PLN, a okres kredytowania wynosi co najmniej 36 miesięcy. Uczestnik Promocji jest uprawniony do otrzymania nagrody stanowiącej równowartość jednej miesięcznej raty kapitałowo-odsetkowej („Premia”). Premia zostanie przekazana na rachunek wskazany w umowie Kredytu jako rachunek do spłaty Kredytu i jest przeznaczona na spłatę najbliższej raty kapitałowo-odsetkowej zgodnie z harmonogramem spłat Kredytu. Wypłata premii może nastąpić po dacie płatności pierwszej raty Kredytu i przed datą płatności dwunastej raty Kredytu. Do wypłaty Premii nie są uprawnieni Uczestnicy, którzy nieterminowo regulują spłatę Kredytu lub na dzień złożenia Dyspozycji mają zaległości w spłacie Kredytu. Szczegółowe informacje dotyczące warunków Promocji znajdują się w Regulaminie sprzedaży premiowej „Rata w prezencie” dostępnym w Oddziałach oraz na stronie raiffeisenpolbank.com. * Koszt połączenia według taryfy operatora.
TOWARZYSKIE zdarzenia
Władysław Ortyl, marszałek województwa podkarpackiego, zwycięzca rankingu w kategorii VIP Polityka.
Tadeusz Ferenc, prezydent Rzeszowa.
Miejsce: Filharmonia Podkarpacka. Pretekst: V Gala Magazynu VIP Biznes&Styl połączona z ogłoszeniem wyników rankingu Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2013 w kategoriach: polityka, biznes i kultura.
Maciej Tadla, manager odpowiedzialny za rynki zagraniczne w Asseco Poland SA, który w imieniu Adama Górala odebrał statuetkę dla zwycięzcy rankingu w kategorii VIP Biznes.
Od lewej: Jan Bury, poseł PSL-u; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl; Adam Cynk, dyrektor ds. reklamy VIP Biznes& Styl.
Dr n. med. Aleksandra Wilczek-Banc, dyrektor Podkarpackiego Centrum Rehabilitacji Kardiologicznej w Rymanowie – Zdroju, laureatka nagrody Odkrycie Roku VIP Biznes&Styl.
Lucyna Mizera, dyrektor Muzeum Regionalnego w Stalowej Woli, zwyciężczyni rankingu w kategorii VIP Kultura.
Alicja Wosik, wicewojewoda podkarpacka.
Elżbieta Łukacijewska, posłanka PO do Parlamentu Europejskiego.
Od lewej: Andrzej Ciosmak, dyrektor okręgu podkarpackiego PZU; Jennifer Mytych, studentka IV roku biotechnologii Pozawydziałowego Zamiejscowego Instytutu Biotechnologii Stosowanej i Nauk Podstawowych Uniwersytetu Rzeszowskiego w Weryni; Maciej Tadla, manager odpowiedzialny za rynki zagraniczne w Asseco Poland SA, który w imieniu Adama Górala odebrał statuetkę dla zwycięzcy rankingu w kategorii VIP Biznes.
Od lewej: Elżbieta Lewicka i Adam Głaczyński, dziennikarze Radia Rzeszów; Józef Bigos, prezes Grupy Kapitałowej Multifarb, w skład której wchodzi Multitruck Sp. z o.o. Autoryzowany Dealer Kia oraz Anita Piwowar, uczennica klasy maturalnej w IV LO w Rzeszowie.
Hanna Banaszak.
Od lewej: Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP B&S; Barbara Inglot, współwłaścicielka Inglot Cosmetics; Inga SafaderPowroźnik, dyrektor ds. Promocji VIP B&S.
Od lewej: Piotr Latawiec, prezes Centrali Farmaceutycznej CEFARM S.A.; Elżbieta Latawiec, dermatolog; Henryk Myłek, z żoną dr Danutą Myłek, alergologiem.
Ryszard Ziarko, założyciel i właściciel firmy „Ciarko” z Sanoka i Katarzyna Olender.
Od lewej: Piotr Latawiec, prezes Centrali Farmaceutycznej CEFARM S.A.; Marta Dybka-Tyczyńska, zastępca dyrektora Zespołu Szkół Muzycznych nr 1 w Rzeszowie; Elżbieta Latawiec, dermatolog; Maciej Tyczyński.
Dr n. med. Aleksandra WilczekBanc, dyrektor Podkarpackiego Centrum Rehabilitacji Kardiologicznej w Rymanowie-Zdroju; Mieczysław Górak, pilot instruktor.
Od prawej: Mariusz Chełminiak, Regionalny Kierownik Sprzedaży na Region Południowy i Aneta Bożyk, uczennica klasy maturalnej Liceum Plastycznego w Rzeszowie.
Od lewej: Adam Cynk, dyrektor ds. reklamy VIP Biznes& Styl; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl; Lucyna Mizera, dyrektor Muzeum Regionalnego w Stalowej Woli, z mężem Waldemarem Mizerą, koordynatorem ds. kolportażu RUCH S.A.; Inga Safader-Powroźnik, dyrektor ds. Promocji VIP Biznes&Styl.
Od lewej: dr Henryk Pietrzak, prezes Polskiego Radia Rzeszów; Adam Małek, właściciel Małek – Media, Jacek Szarek, dyrektor TVP Rzeszów.
Od prawej: dr inż. Colin Hales, Wydział Ekonomii Uniwersytetu Rzeszowskiego; Eloise Hales; Monika Wolańska, dyrektor Uniwersytetu Ludowego Rzemiosła Artystycznego w Woli Sękowej; Agelika Gaber, wokalistka zespołu Angela Gaber Trio.
Od lewej: Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP B&S; dr Grażyna Stojak, Podkarpacki Wojewódzki Konserwator Zabytków, z mężem Januszem; Inga Safader-Powroźnik, dyrektor ds. Promocji VIP B&S.
TOWARZYSKIE zdarzenia
Miejsce: Filharmonia Podkarpacka. Pretekst: V Gala Magazynu VIP Biznes&Styl połączona z ogłoszeniem wyników rankingu Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2013 w kategoriach: polityka, biznes i kultura.
Od lewej: Adam Cynk, dyrektor ds. Reklamy VIP B&S; Inga Safader-Powroźnik, dyrektor ds. Promocji VIP B&S; dr n. med. Aleksandra Wilczek-Banc, dyrektor Podkarpackiego Centrum Rehabilitacji Kardiologicznej w Rymanowie-Zdroju; Władysław Ortyl, marszałek Województwa Podkarpackiego; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP B&S.
Jadwiga Kuźniar, właścicielka Zakładu Tłuszczowego Białoboki, z mężem Lucjanem Kuźniarem, wicemarszałkiem Województwa Podkarpackiego.
Od lewej: Mariusz Kawa, radny Sejmiku Województwa Podkarpackiego, z żoną Marzeną; Paweł Chmiel, prezes zarządu Visum Clinic; Agnieszka Dziunycz; dr Mariusz Spyra, dyrektor ds. medycznych w Visum Clinic; Alicja Góra; Waldemar Góra, zastępca burmistrza Strzyżowa.
Od lewej: Ewa Draus, radna Sejmiku Województwa Podkarpackiego; Magdalena Antos-Tadla; Maciej Tadla, manager odpowiedzialny za rynki zagraniczne w Asseco Poland SA.
Mecenas Gali VIP-a
Sponsorzy główni Gali VIP-a
Jolanta i Waldemar Waligórowie, właściciele firmy SoftSystem.
Od lewej: Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl; Elżbieta Łukacijewska, posłanka PO do Parlamentu Europejskiego; Adam Cynk, dyrektor ds. reklamy VIP Biznes&Styl; Inga Safader-Powroźnik, dyrektor ds. Promocji VIP B&S.
Od lewej: Jerzy Borcz, adwokat; Marta Półtorak, prezes koncernu Grupa Marma Polskie Folie, właścicielka Millenium Hall; Elżbieta Łukacijewska, posłanka PO do Parlamentu Europejskiego.
Od prawej: Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl, z mężem Mieczysławem Górakiem, pilotem instruktorem; dr n. med. Aleksandra Wilczek-Banc, dyrektor Podkarpackiego Centrum Rehabilitacji Kardiologicznej w Rymanowie-Zdroju, Władysław Ortyl, marszałek województwa podkarpackiego, z żoną Czesławą.
Od lewej: Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl; Alicja Wosik, wicewojewoda podkarpacka; Adam Cynk, dyrektor ds. reklamy ds. reklamy VIP Biznes&Styl.
Sponsorzy Gali VIP-a
Patroni medialni Gali VIP-a
Od lewej Magda Zimny-Louis, autorka powieści, felietonistka VIP B&S; Tadeusz Pietrasz, prezes ICN Polfa Rzeszów S.A., z żoną Jolantą.
TOWARZYSKIE zdarzenia
Miejsce: Filharmonia Podkarpacka. Pretekst: V Gala Magazynu VIP Biznes&Styl połączona z ogłoszeniem wyników rankingu Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2013 w kategoriach: polityka, biznes i kultura.
Od lewej: Eliza Osypka, stylistka; Oktawiusz Wolnicki, dyrektor CH „Plaza” w Rzeszowie.
Andrzej Szlachta, poseł PiS, z żoną Krystyną.
Od prawej: Monika Szela, dyrektor Teatru Maska w Rzeszowie, z mężem Tomaszem; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl.
Od prawej: Grażyna Szarama, dyrektor Zespołu Szkół Społecznych nr 2 w Rzeszowie; Janusz Solarz, dyrektor Szpitala Wojewódzkiego nr 2 w Rzeszowie, z żoną Danutą.
Od lewej: Mariola Łabno-Flaumenhaft, aktorka Teatru im. Wandy Siemaszkowej, współzałożycielka Teatru „Bo Tak”; Eliza Osypka, stylistka.
Władysław Ortyl, marszałek województwa podkarpackiego; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl.
Od lewej: Elwira i Wiktor Szpakowie, właściciele winnicy „Jasiel” z Jasła; Anitta Rotter-Pucz, malarka.
Od lewej: Adam Cynk, dyrektor ds. reklamy VIP Biznes& Styl; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl; dr Henryk Pietrzak, prezes Polskiego Radia Rzeszów. Marta Niewczas, przewodnicząca podkarpackich struktur Twojego Ruchu, z mężem dr hab. Wojciechem Czarnym z Wydziału Wychowania Fizycznego Uniwersytetu Rzeszowskiego.
Od prawej: Andrzej Kołder, twórca Muzeum Kultury Szlacheckiej w Kopytowej; dr Grażyna Stojak, Podkarpacki Wojewódzki Konserwator Zabytków, z mężem Januszem.
Więcej fotografii z wydarzeń biznesowych i kulturalnych z Podkarpacia na portalu www.biznesistyl.pl
Anna Bazan; Daniel Duda, dyrektor Simple S.A. O/Rzeszów.
Od lewej: Emil Jurkiewicz, prezes fundacji „Bliźniemu swemu”; Alicja Wosik, wicewojewoda podkarpacka; Paweł Zając, dyrektor Centrum Promocji Biznesu; Maria Król, kierownik Ośrodka Pomocy Społecznej w Padwi Narodowej; Ryszard Król, dyrektor Poczty Polskiej S.A. Region Sieci w Rzeszowie.
Od lewej: Józef Bigos, prezes zarządu Multifarb Sp. z o.o.; Bogusław Nowak, wiceprezes zarządu Multitruck Sp. z o.o.; Adam Dubas, Agent Lider Plus PZU SA; Kamil Kędzior, kierownik sprzedaży PZU SA; Andrzej Ciosmak, dyrektor sprzedaży PZU SA.
Od lewej: Bogusław Nowak, wiceprezes zarządu Multitruck Sp. z o.o.; Józef Bigos, prezes zarządu Multifarb Sp. z o.o.; Marcin Pastuszak, prezes zarządu Multitruck Sp. z o.o.; Adam Cynk, dyrektor ds. reklamy VIP B&S.
Od prawej: Dr Arkadiusz Bielecki, dyrektor Szpitala Specjalistycznego im. Św. Rodziny w Rudnej Małej; Renata Styka, dyrektor finansowy Szpitala Specjalistycznego im. Św. Rodziny w Rudnej Małej, z mężem Józefem Piotrem. Izabela Wiktorowicz, dyrektor zarządzający firmy Hollex TV-SAT; Dariusz Kopacz, właściciel firmy Hollex TV-SAT.
Od lewej: Dorota Gawle, studiogawle.pl; Bożena Rzym, z mężem Ryszardem Rzymem, prezesem zarządu Zeto-Rzeszów; Marek Gawle, studiogawle.pl.
Od lewej: Aneta Szela, dyrektor działu obsługi klienta I O/Rzeszów PKO BP; Danuta Stępień, dyrektor IV Liceum Ogólnokształcącego w Rzeszowie; Dariusz Wojnar, dyrektor regionalny Podkarpackiego Centrum Finansowego Spektrum; Katarzyna Tylutki, kierownik zespołu bankowości osobistej PKO BP.
Marek Bujny, wiceprezes Ultratech; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP B&S.
Od lewej: Bogumił Sobota, właściciel firmy Tablitek; Jolanta Niżańska, dyrektor Zespołu Szkół Muzycznych nr 1 w Rzeszowie; Jerzy Cypryś, wicedyrektor Wojewódzkiego Urzędu Pracy.
Od lewej: Dr Marzena Porzycka, okulista w Visum Clinic; dr Beata Pelc, okulista w Visum Clinic; dr Janusz Piekuta, okulista, z córka Magdaleną.
TOWARZYSKIE zdarzenia
Miejsce: Filharmonia Podkarpacka. Pretekst: V Gala Magazynu VIP Biznes&Styl połączona z ogłoszeniem wyników rankingu Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2013 w kategoriach: polityka, biznes i kultura.
Od lewe: Lucyna Pokrzywa, wiceprezes Betad-Leasing Rzeszów; Jolanta Pietrasz; Aneta Adamska, założycielka Teatru Przemieście; Andrzej Bieńczak, prezes Fundacji Pomocy Dzieciom im. Stanisławy Bieńczak; Tadeusz Pietrasz, prezes ICN Polfa Rzeszów; Alina Bosak, dziennikarka GC Nowiny.
Od lewej: Mateusz Krok, dyrektor Podkarpackiego Banku Spółdzielczego O/Rzeszów; Elżbieta Kalandyk, z mężem Klaudiuszem Kalandykiem, dyrektorem II O/Banku Pekao S.A. w Rzeszowie.
Od lewej: Mariusz Chełminiak, regionalny kierownik sprzedaży Region Południowy NETIA, z żoną; Edyta Styczeń-Gawin, kierownik ds. Komunikacji Marketingowej NETIA.
Od lewej: Elżbieta Lewicka, Adam Głaczyński, prowadzący galę; Józef Bigos, prezes zarządu Grupy Kapitałowej Multifarb; Władysław Ortyl, marszałek województwa podkarpackiego.
Inga Safader-Powroźnik, dyrektor ds. promocji VIP B&S, z mężem Michałem Powroźnikiem.
Adam Cynk, dyrektor ds. reklamy VIP B&S, z żoną Bernadetą. Od lewej: Adam Głaczyński i Elżbieta Lewicka, prowadzący galę; Maciej Syrek, artysta rzeźbiarz.
Od lewej: Piotr Bieńczak, właściciel firmy Multi Stone Sp. z o.o., z żoną Kingą; Andrzej Bieńczak, prezes Fundacji Pomocy Dzieciom im. Stanisławy Bieńczak. Od lewej: Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP B&S; Eliza Osypka, stylistka.
Od lewej: Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP B&S; Alina Bosak, dziennikarka Gazety Codziennej Nowiny, z mężem dr. Markiem Bosakiem.
TOWARZYSKIE zdarzenia
Miejsce: Filharmonia Podkarpacka. Pretekst: V Gala Magazynu VIP Biznes&Styl połączona z ogłoszeniem wyników rankingu Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2013 w kategoriach: polityka, biznes i kultura.
Krzysztof Olbrycht, specjalista ds. sprzedaży Salon KIA Multitruck Sp. z o.o., i Kinga Kluska, asystentka zarządu Multitruck Sp. z o.o.
Od prawej: Anna Koniecka, publicystka VIP B&S; Jaromir Kwiatkowski, dziennikarz VIP B&S, z żoną Renatą.
Tomasz Leyko, rzecznik prasowy Urzędu Marszałkowskiego Województwa Podkarpackiego, z żoną Joanną Tarnowską-Leyko.
Zuzanna Babiarz, specjalista do spraw business w Getin Noble Bank S.A i Wojciech Błażej, doradca klienta do spraw business w Getin Noble Bank S.A.
Od lewej: Hubert Piekarski, dyrektor Linia Biznesowa, Pojazdy Impuls Leasing Polska Sp. z o.o., z żoną; Marcin Pastuszak, prezes zarządu Multitruck Sp. z o.o.; Radosław Potaczała, Team Leader Region Podkarpacki Impuls Leasing Polska Sp. z o.o.
Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP B&S i Ralph McGaw, native speaker w English Language Institute. Katarzyna Żółkiewska-Bodden i Maik Bodden, właściciele Agencji Hyper Fox.
Ewelina Dec, projektantka mody, i Hubert Bisto, dyrektor Best Fashion Agency.
Od lewej: Magdalena Płonka, specjalista ds. sprzedaży i marketingu w Hotelu Bristol Tradition&Luxury; Wojciech Siemień, dyrektor Hotelu Bristol Tradition&Luxury; Dominika Kasiurak; Grzegorz Lemieszek, specjalista ds. sprzedaży i marketingu w Hotelu Bristol Tradition&Luxury.
Od lewej: Barbara JastrzębskaKawalec, adwokat; Adam Cynk, dyrektor ds. reklamy VIP B&S; Magdalena Grabowska, zastępca regionalnego dyrektora ochrony środowiska w Rzeszowie.
Natalia Kazimierowicz, specjalista ds. marketingu Kula Bowling&Club i Marek Damski.
Od lewej: Mateusz Krok, dyrektor Podkarpackiego Banku Spółdzielczego O/Rzeszów; Marta Rzeszutko, dyrektor regionalny Radio ESKA Rzeszów; Justyna Placha-Adamska; Ilona Małek, dziennikarka TVP Rzeszów, z mężem Adamem, właścicielem Małek-Media.
Miejsce: TOWARZYSKIE Filharmonia Podkarpacka. Pretekst: V Gala Magazynu VIP Biznes&Styl połączona z ogłoszeniem wyników rankingu Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2013 w kategoriach: polityka, biznes i kultura.
zdarzenia
Od lewej: Roman Dec, dyrektor regionalny ds. klientów biznesowych Banku Pekao S.A., z żoną Anną; Elżbieta Kalandyk, z mężem Klaudiuszem Kalandykiem, dyrektorem II O/Banku Pekao S.A. w Rzeszowie.
Od lewej: Ryszard Machnica, kierownik salonu Orange w Rzeszowie, z żoną Agnieszką; Adam Cynk, dyrektor ds. reklamy VIP B&S.
Od lewej: Adam Cynk, dyrektor ds. reklamy VIP B&S, z żoną Bernadetą; Jacek Perłowski, prezes zarządu Caspol-Trade Sp. z o.o., z żoną Martą StockPerłowską, kierownikiem JAS-SBG S.A.; dr Bożena Stasiowska-Chrobak, wykładowca w Instytucie Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego, dyrygent Chóru Kameralnego, z mężem Markiem Chrobakiem, architektem w firmie Archi Group; Agnieszka Dobrzańska z mężem Jackiem Dobrzańskim z firmy Gaja Recykling Sp. z o.o.
Od lewej: Małgorzata Wisz, dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury i Rekreacji w Czarnej; Roman Adamski, dyrektor programowy Radia Rzeszów; Sławomir Wisz.
Od lewej: Magdalena Pasieczna, dyrektor w firmie Dripol; Krzysztof Kubiak; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP B&S; Urszula Pasieczna, rzecznik prasowy Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie.
Od lewej: Piotr Piórkowski, kierownik sprzedaży; Jacek Sumiec, Agent Lider Plus, z żoną Alicją; Andrzej Ciosmak, dyrektor sprzedaży; Kamil Kędzior, kierownik sprzedaży; Robert Bialic, Agent Lider Plus, Marek Piskur, Agent Lider Plus, Paweł Możdżeń, kierownik sprzedaży, Adam Dubas, Agent Lider Plus – przedstawiciele PZU S.A.
Od lewej: Agnieszka Zawalska; Tomasz Zawalski, kierownik działu handlowego Toyota Dakar w Rzeszowie; Edyta Ciepiela; Grzegorz Ciepiela, kierownik działu Inżynieringu w Centrum Badań i Rozwoju Hamilton Sundstrand Poland; Adam Cynk, dyrektor ds. reklamy VIP B&S.
Joanna Dobrzańska, menager ds. sprzedaży i marketingu Hotelu Rzeszów, z mężem Marcinem Dobrzańskim, doradcą zarządu firmy Nettle.
Od lewej: Michał Haze, właściciel Mikomax Meble Biurowe i wiceprezes Łódzkiej Izby Przemysłowo-Handlowej, z żoną Anetą Ogińską-Haze, właścicielką firmy Inside; Anna Stańko, dyrektor oddziału w Rzeszowie Mikomax Meble Biurowe, z mężem Krzysztofem Stańko, menedżerem w firmie BMM Sp. z o.o.
Od lewej: Mariusz Laszczyk; Alicja Leś; Marcin Leś; Maciej Rug z firmy Mariot z Rzeszowa.
Od lewej: Wiesław Kwaśniak, właściciel Nieruchomości Kwaśniak; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP B&S; Krzysztof Byjoś, radca prawny; Tomasz Abram, współwłaściciel firmy Drummonds z Sanoka.
TOWARZYSKIE zdarzenia
Miejsce: Filharmonia Podkarpacka. Pretekst: V Gala Magazynu VIP Biznes&Styl połączona z ogłoszeniem wyników rankingu Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2013 w kategoriach: polityka, biznes i kultura.
Od lewej: Dariusz Chyła, kierownik działu marketingu w Greinplast Sp. z o.o.; Paweł Zając, dyrektor Centrum Promocji Biznesu; Sylwia Sawic-Tarkowska; Agnieszka Orzechowska-Chyła; Tomasz Tarkowski, kierownik sprzedaży salonu T-Mobile w Rzeszowie; Agnieszka Machnica; Ryszard Machnica, kierownik salonu Orange.
Grażyna Janda z biura reklamy VIP B&S, z mężem Ryszardem.
Od lewej: Paweł Dubis, kierownik Biura Karier Uniwersytetu Rzeszowskiego, z żoną Katarzyną Uryć-Dubis; Sylwia Katarzyna Mazur; Joanna Pieniążek-Poźniak; Tadeusz Poźniak, fotograf VIP B&S; Eliza Osypka, stylistka; Izabela Lampart; Olga Golonka; Rafał Kozioł.
Od lewej: Joanna Mordarska, naczelnik Wydziału Kultury, Turystyki i Promocji Urzędu Miasta Jarosławia; Andrzej Wyczawski, burmistrz Jarosławia, z żoną Małgorzatą.
Od lewej: Kamil Ważny, z żoną Pauliną Ważny; Marek Budzisz, z żoną Lidią Budzisz.
Od lewej: Dr Maciej Wnuk, zastępca dyrektora Pozawydziałowego Zamiejscowego Instytutu Biotechnologii Stosowanej i Nauk Podstawowych Uniwersytetu Rzeszowskiego w Weryni; Jennifer Mytych, studentka Pozawydziałowego Zamiejscowego Instytutu Biotechnologii Stosowanej i Nauk Podstawowych UR; Przemysław Sołek.
Paweł Chlebek, nauczyciel Zespołu Szkół Plastycznych w Rzeszowie i Małgorzata Chlebek, właścicielka firmy Reaktor Sztuki.
Barbara Olearka, projektantka mody, z mężem Pawłem Olearką, nauczycielem w Zespole Szkół Plastycznych w Rzeszowie.
Od lewej: Joanna Bazylak i Anna Drozdowska, Kula Bowling&Club.
Od lewej: Tadeusz Poźniak, fotograf VIP B&S, z żoną Joanną; Anna Olech, dziennikarka VIP B&S, z mężem Marcinem; Artur Buk; Olga Golonka; Sylwia Katarzyna Mazur.
Od lewej: Mariusz Laszczyk, właściciel firmy Mariot; Łukasz Kołodziej, menager biura regionalnego Duolife w Rzeszowie; Paulina Kawa, klubowicz Duolife; Wiesław Kwaśniak, właściciel Kwaśniak Nieruchomości; Karolina Kołodziej, klubowicz Duolife; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP B&S; Łukasz Frączek, manager biura regionalnego Duolife w Rzeszowie.
Od lewej: Marcin Mosior, właściciel Biura Podróży Itaka, z żoną Agnieszką; Agnieszka Rajzer; Jerzy Cypryś, wicedyrektor Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Rzeszowie; Jaromir Rajzer, współwłaściciel Biura Nieruchomości Certus w Rzeszowie.
Od lewej: Mariusz Chełminiak, regionalny kierownik sprzedaży Region Południowy NETIA; Dawid Pękala; Edyta Styczeń-Gawin; Mateusz Lenart; Marcin Oboda.
Od lewej: Grzegorz Kolasiński, rzecznik Uniwersytetu Rzeszowskiego; Marzena Domino, kierownik biura rektora UR; dr Grzegorz Domino, adiunkt na Wydziale Wychowania Fizycznego UR.
Od lewej: Janina Chudzik, z mężem Grzegorzem Chudzikiem, naczelnikiem Bieszczadzkiej Grupy GOPR; Beata Gieroń, z mężem Robertem Gieroniem.
Od lewej: Olga Golonka; Katarzyna Grzebyk, dziennikarka VIP B&S, z mężem Mariuszem.
Reklama
Od lewej: Barbara Kostyra, dyrektor Centrum Zarządzania Podkarpackim Pakiem NaukowoTechnologicznym i Justyna Placha-Adamska.
Miejsce: Instytut Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego. Pretekst: XII edycja konkursu Podkarpacka Nagroda Gospodarcza.
TOWARZYSKIE zdarzenia
Od lewej: Marek Zabielski, dyrektor zakładu BorgWarner Sp. z o.o.; Wojciech Kuziara, prokurent Creo Sp. z o.o.; Władysław Stępień, Miejski Zakład Komunalny Sp. z o.o. Stalowa Wola; Rafał Kalisz, wiceprezes zarządu Elmat; Stefan Bieszczad, Suret Sp. z o.o.; Henryk Cieśla, dyrektor ekonomiczny Olimp Laboratories Sp. z o.o.; Sławomir Ogryzek, prezes zarządu Ros-Sweet Sp. z o.o.; Paweł Chmiel, Prezes Zarządu Visum Clinic Sp. z o.o.
Od lewej: Ryszard Rabski, dyrektor PGNiG Technologie S.A. O/Hotel Krosno-Nafta w Krośnie; Tadeusz Więcek, prezes zarządu Tygodnika Nowe Podkarpacie.
Od lewej: Henryk Cieśla, dyrektor ekonomiczny Olimp Laboratories Sp. z o.o.; Stanisław Jedliński, prezes zarządu Olimp Laboratories Sp. z o.o.
Od lewej: Agnieszka Dziunycz; Paweł Chmiel, prezes zarządu Visum Clinic w Rzeszowie.
Od lewej: Stefan Bieszczad, Suret Sp. z o.o.; Alicja Wosik, wicewojewoda podkarpacka; Władysław Ortyl, marszałek województwa podkarpackiego; Paweł Zając, dyrektor Centrum Promocji Biznesu.
Od lewej: Paweł Zając, dyrektor Centrum Promocji Biznesu; Alicja Wosik, wicewojewoda podkarpacka; Szczepan Jędral, dyrektor Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Rzeszowie.
Od lewej: Tomasz Czop, dyrektor Wojewódzkiego Urzędu Pracy; Roman Dec, dyrektor regionalny ds. firm Banku Pekao S.A.; Jerzy Cypryś, wicedyrektor Wojewódzkiego Urzędu Pracy; dr Arkadiusz Bielecki, dyrektor Szpitala Specjalistycznego im. Św. Rodziny w Rudnej Małej; Piotr Zawada, wiceprezes Rzeszowskiej Agencji Rozwoju Regionalnego; dr Artur Grzesik, prezes RARR; Wojciech Trzaska Zastępca Dyrektora Departamentu OrganizacyjnoPrawnego Urzędu Marszałkowskiego.
Od lewej: Alicja Wosik, wicewojewoda podkarpacka; Rafał Kalisz wiceprezes zarządu Eimat; Władysław Ortyl, marszałek województwa podkarpackiego; Paweł Zając, dyrektor Centrum Promocji Biznesu.
Od lewej: Paweł Chmiel, prezes zarządu Visum Clinic w Rzeszowie; Alicja Wosik, wicewojewoda podkarpacka; Władysław Ortyl, marszałek województwa podkarpackiego.
BIZNES z klasą
Anna Koniecka publicystka VIP Biznes&Styl
Ludzie cienia i ludożercy Chwała z własnych ust śmierdzi. Paskudne, ale trafne. Nie ja wymyśliłam, lecz popieram. Nikt nie lubi, jak się ktoś przesadnie chwali, puszy i nadyma. A jeszcze przypisuje sobie zasługi cudze albo wyolbrzymia własne, jak to robią często politycy, zapominając, że nie wszyscy w tym kraju zostali dotknięci amnezją i jeszcze potrafią oddzielić fakty od iluzji. Niestety, wciąż płacimy za ten żenujący spektakl – demokracja jest kosztowną inwestycją. Długoterminową i na razie bezzwrotną. Czasem się zastanawiam, czy ci wszyscy nadymacze mają nas za głupków, a może sami wierzą w to, co mówią? Ponoć sto razy powtarzane kłamstwo staje się prawdą. Nieprawda! Już bardziej wierzę tym, co twierdzą, że to wszystko przez kompleksy, brak poczucia własnej wartości, strach, że nikt nie zauważy ile się nawojowali, żeby zbawić ludzkość, a ona, niewdzięcznica, tego nie docenia, a przecież dla niej skakali przez ten płot do wolności! Oooo! to boli. Za mało czołobitnie dziękujemy, gdzie lektyka? Co za wychowanie a raczej jego brak! ychowanie, no właśnie. Moje pokolenie było wychowywane tak: siedź w kącie, a znajdą cię. Stąd się bierze przypadłość przesadnej skromności. Wkurzająca jak samochwalstwo. Może mniej, ale – popatrzmy krytycznie na siebie. Gdy ktoś nas chwali, czujemy się raczej zakłopotani. Zamiast szczerze podziękować, mamroczemy, że… tak jakoś „samo” wyszło, „się udało”. No co, nie tak jest? A nie jest również tak, że po cichu zazdrościmy dobrego samopoczucia i tupetu tym, co wypinają pierś po nie swoje ordery? Co gorsze, zachowujemy się wobec nich czołobitnie. To kamyczek do ogródka m.in. dziennikarzy obsługujących tzw. oficjałki. W rozmowach zresztą też to wyłazi. I razi. Znowu kogoś wkurzę, ale powiem: skończmy wreszcie z tą nieznośną tytulaturą. Ktoś był premierem dwa miesiące, ale dożywotnio będziemy go tytułować premierem. Były minister, już nie pamiętamy dawno od czego, też jest ciągle „panem ministrem”. Obcokrajowiec, gdy to słyszy, łapie się za głowę, bo już nie wie, który pan minister jest były, a który jeszcze obecny. Litości! Takiemu byłemu musi być przykro, że już nie jest
W
110
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
ministrem i tytułują go ponad stan, bo tak jest grzecznie. A kto was, z przeproszeniem, uczył takich manier?! To już lepiej niech ktoś wystąpi z ustawodawczą inicjatywą, żeby wszystkim, co otarli się o jakiś państwowy urząd, nadawać automatycznie tytuł: Sir. Łatwy do zapamiętania, nie trzeba odmieniać, łamać sobie głowy, jak tytułować (bo koniecznie trzeba!!!) byłego eurodeputowanego na przykład. akując ostatnio plecak przed kolejną podróżą, patrzyłam na spektakl czołobitny pod tytułem urodziny (imieniny? – przepraszam, już też mi się pokręciło) u byłego prezydenta. Kolejka winszowników długa, jak aleja prowadząca do budynku, gdzie solenizant odbierał hołdy, zimno jak jasna cholera, ale goście stoją, niektórzy w samych garniturach, panie w za cienkich płaszczach jak na takie długie stanie, od nóg ciągnie, przydałyby się walonki, a nie szpilki, lecz kamery patrzą, więc czizzz – winszownicy szczerzą się w uśmiechach. Bo są tacy uszczęśliwieni tym staniem, taki zaszczyt, no i to jest najgłośniejsze wydarzenie polityczno-towarzyskie w tej chwili. Okazja, żeby zademonstrować, że się jest ponad podziałami, czytaj: nie jestem z tej opcji, nie cierpię solenizanta, ale diabli wiedzą z kim przyjdzie jeszcze wchodzić w koalicje. Polityka to jest taka k…aruzela, że nie wiadomo, komu da szansę w następnym rozdaniu. Byłabym nie fair, gdybym nie dodała, że wśród staczy i oglądaczy spektakli tego typu jest zapewne wielu takich, którzy solenizanta szczerze podziwiają i cenią za zasługi. Ja też. Za upór przede wszystkim. Podobno nie ma szlachetniejszej przesady niż przesadna wdzięczność. Też się z tym nie zgadzam. Przesada zawsze trąci fałszem.
P
BIZNES z klasą Japończycy mówią: – Jeśli chcesz być między orłami, wpierw naucz się latać. I tego się trzymajmy. Edukacji. Wszechstronnej i to w najlepszych szkołach. Marzenie? A czemu nie. Trzeba mieć marzenia. Mnie się marzy taka rzecz. Drobna. Na początek. Żeby nasze sześciolatki, które muszą iść do szkoły, uczyły się tego, co później faktycznie przydaje się w życiu: pewność siebie, własne zdanie, a przede wszystkim, żeby nie bać się je mieć. A nie jak stado baranów leźć za tłumem. apońscy rodzice już noworodka zapisują w kolejce do najlepszego przedszkola, bo ono daje szansę dostania się później do prestiżowej szkoły, a potem jeszcze wyżej, aż na same szczyty. Polscy rodzice zaczynają podobnie kombinować widząc, że winda, która wynosi w lepszy świat, zabiera coraz mniejszą liczbę pasażerów. Tak samo jest z sukcesami w biznesie. W jednym z warszawskich przedszkoli, które reklamuje się, że ma profil ludowo-patriotyczny, dzieci uczą się piec chleb i kisić kapustę, a więc uczą się polskości –wyjaśniła rzeczniczka prasowa, dając tym samym lepszą definicję polskości niż prezes z wiceprezesem PiS razem wzięci. Mam nadzieję, że nowa minister edukacji, dziennikarka zresztą, wpuści trochę świeżego powietrza do zatęchłej oświaty. Tu potrzeba więcej mydła niż kadzidła. Celowo nie nazywam nowej minister byłą dziennikarką, bo dziennikarstwo to nie jest zawód, lecz charakter. Szkopuł w tym, żeby go mieć. Jak patrzę na różne fety, lecia i rozdania nagród orłom różnych lotów, to dochodzę do wniosku, że szkoły powinny koniecznie dołożyć do programu lekcje dobrego smaku. Nie po to, żeby jeszcze bardziej udawała się kapusta, lecz żeby przyszłe prezydentowe, śpiewaczki i inne ważne osoby wiedziały, jak się zachować, i były lepiej wyedukowane estetycznie. Wówczas żadna nie założy niestosownej do okazji sukni, na przykład a’la nimfa wodna, podkreślającej to, co powinno się ukryć, i to prędko. A śpiewaczka nie będzie czarować majtkami zamiast głosem. Teraz im słabszy głosik, tym bardziej skąpa szatka. A im bogatsza metryka, tym głębszy dekolt. yłam ostatnio na gali z okazji piątych urodzin VIP-a. Trochę się bałam, że znów zobaczę powielony ogólnopolski schemat, ale nie. Na szczęście… nie we wszystkim. No więc najpierw miłe, bo każdy lubi być chwalony, bez względu na to, jak wysoko wyniesie go winda do kariery. Pięć lat na rynku wydawniczym, jak trudnym – widać po ilości znikających tytułów, jest to sukces biznesowy, który ma swoją wartość nie tylko w kategoriach finansowych. To jest kolejna dobra MARKA na Podkarpaciu, z którą może się identyfikować region. Szkoda by było to przegapić! A teraz poplotkujmy. Liczne gratulacje, w tym od marszałka i prezydenta – red. naczelna VIP-a przyjmowała z nie udawanym wdziękiem. No tak, to już jest to młodsze pokolenie, które nie ma tych okropnych zahamowań, co moja stara generacja. Nie narzekam na wiek, przywykłam, że to ja jestem wszędzie „ta najstarsza” dziennikarka z plecakiem zawsze gotowym do drogi. Ale oko mam jeszcze dobre i święty Boże nie pomoże, jak mi ktoś podpadnie. Tym razem podpadły mi, i to bardzo, dyskotekowe kiecki i poma-
J
B
rańczowe szpilki. Śliczne, ale gdzie w tym na galę! Drogie panie, na takich szpilkach, to najpierw trzeba się nauczyć stąpać, to po pierwsze, a po drugie, nie wolno się spóźniać i kuśtykać po schodkach, szukając wolnego miejsca, gdy już gala trwa. A za niedługą chwilę znowu leźć do wyjścia. Rada gratis, której trzymają się dyplomaci: korzystać z toalety, kiedy można, a nie kiedy trzeba. No i – w toalecie nie oddaje honorów nawet generał, gdy spotyka marszałka. Zostawiamy też small talk na bankiet w foyer. Skoro już o bankiecie, to z pewną nieśmiałością znów pozwolę sobie przypomnieć, że warto wpierw coś przekąsić w domu, żeby nie gnać do stołu, nim skończy się koncert uświetniający galę. Panowie – wam się też dostanie. Niektórym. No bo kto przychodzi na galę w samej koszuli! Nawet jak jest prosto ze sklepu. zisiejsza technika jest bezlitosna. Na scenie stawia się ekran – pokazuje w detalach to, co chcielibyśmy zatuszować. Na przykład, że marynarka duuużo napracowała się przy biurku zanim uświetniła galę. Spodnie – z Guliwera w dalszym ciągu, mimo że nie każdy pan ma aż tyle wzrostu, więc w nogawki można by zmieścić po cetnarze kartofli i jeszcze zostanie materiału na szorty. Mężczyźni uważają, iż to niemęskie stać przed lustrem, ale jakby tak tylko zerknąć, to od razu widać, że skóra zwisająca z szyi układa się w fałdy na kołnierzyku, więc trzeba poluźnić krawat, albo włożyć koszulę o rozmiar większą, wtedy kołnierzyk – koniecznie zapięty na ostatni guzik, nie będzie dusił jak Otello Desdemonę. Wizytówki, kolejny bolesny temat. Błagam, nie chowajmy jej do portfela wysiedzianego w tylnej kieszeni spodni. Chińczyk by się śmiertelnie obraził i nie chciał więcej robić z nami interesów. Nie namawiam, żeby – jak – on podawać i przyjmować wizytówkę w obie ręce, ale chociaż na nią spójrzmy, nawet jeśli jesteśmy bez okularów. Koniecznie – gdy rozmawiamy z osobą dopiero co poznaną. Dziennikarzy chwali się rzadko, bo coraz rzadziej jest za co, nasz fach psieje. Takie czasy. Cięcie kosztów za wszelką cenę, gonitwa. To się odbija na jakości. Jest jeszcze wiele innych powodów do przewałkowania, lecz nie w takich momentach. To by było złamanie żelaznej zasady, że po pracy o pracy się nie rozmawia – to jest uwaga a’propos przedświątecznych firmowych „opłatków”, które zapewne Państwa nie ominą. I dobrze. Chociaż nie wiem, jak byście nie lubili takich imprez, pójdźcie na chwilę. Nie lekceważcie kolegów, z którymi pracujecie. I nie gadajcie w kółko o tym samym, nie załatwiajcie spraw niezałatwionych przy biurku. Wypada też odłożyć animozje na bok, a już na pewno nie wyskakiwać z tekstem: „Cooo? To emerytów też zapraszają na wigilię?!” i buch – tyłkiem do kolegi. Kolega, fachura, że daj Panie każdemu choć krztynę, wyszedł. Nigdy więcej go nie zobaczyliśmy. Opowiadam tu historię sprzed lat – ku przestrodze. W każdej branży można przecież pracować brudną łopatą i pięknym narzędziem. To jest kwestia wyboru. Dlatego cieszy, nie ukrywam, gdy ktoś zauważa i potrafi docenić profesjonalizm. Pod adresem Magazynu VIP usłyszeliśmy komplement, na jaki czeka każdy dziennikarz i fotoreporter – że to jest dziennikarstwo rzetelne. Powiedziała to wicewojewoda, również dziennikarka. Tym bardziej cenne. ■
D
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
111
RPO 2014-2020:
na jakie cele
zostaną skierowane pieniądze z nowej perspektywy finansowej
Zgodnie z zapisami projektu Umowy Partnerstwa (wersja z października 2013 r.), województwo podkarpackie otrzyma w ramach Regionalnego Programu Operacyjnego na lata 2014-2020 ponad 2,1 mld euro, w tym ponad 1,5 mld euro z Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego (EFRR) i prawie 600 mln w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego (EFS).
Tekst Jaromir Kwiatkowski Fotografia Tadeusz Poźniak Umowa Partnerstwa to kluczowy dla Polski dokument strategiczny na nową unijną perspektywę finansowania na lata 2014-2020. Od jego kształtu zależy, na jakie cele zostaną skierowane fundusze z UE w ramach trzech polityk unijnych w Polsce: Polityki Spójności, Wspólnej Polityki Rolnej i Wspólnej Polityki Rybackiej. GŁÓWNY CEL I KIERUNKI RPO – Zgodnie z założeniami Umowy Partnerstwa, celem regionalnych programów operacyjnych będzie zwiększanie konkurencyjności regionów oraz poprawa jakości życia ich mieszkańców poprzez wykorzystanie potencjałów regionalnych i skoncentrowane niwelowanie barier rozwojowych. Z uwagi na fakt, że nowe regionalne programy operacyjne będą dwufunduszowe (finansowanie będzie zarówno z EFRR, jak i EFS), nacisk będzie położony przede wszystkim na wspieranie przedsiębiorczości, edukacji, zatrudnienia i włączenia społecznego, technologii informacyjno-komunikacyjnych, infrastruktury ochrony środowiska, energetyki oraz transportu, co znajduje odzwierciedlenie w programie przyjętym przez Zarząd Województwa Podkarpackiego – informuje Tomasz Leyko, rzecznik prasowy Urzędu Marszałkowskiego Województwa Podkarpackiego. Obecnie przygotowywany nowy RPO dla województwa podkarpackiego na lata 2014-2020 będzie realizował – w ramach dziewięciu osi priorytetowych - dziesięć celów tematycznych określonych w Umowie Partnerstwa, a jego celem będzie „wzmocnienie i efektywne wykorzystanie gospodarczych i społecznych potencjałów regionu dla zrównoważonego i inteligentnego rozwoju województwa”.
112
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
– W ślad za postępem prac nad dokumentami programowymi na szczeblu krajowym oraz ustalaniem całości pakietu legislacyjnego dla perspektywy finansowej 2014-2020, projekt programu będzie dostosowywany do wprowadzanych zmian i uzupełniany o stosowne zapisy. Możliwa jest także zmiana założonej konstrukcji programu – zapowiada T. Leyko. OSIE PRIORYTETOWE I CELE TEMATYCZNE W ramach projektu RPO województwa podkarpackiego osie priorytetowe i cele tematyczne przedstawiają się następująco: Oś priorytetowa 1. Konkurencyjna i innowacyjna gospodarka – w jej ramach będą realizowane cele tematyczne nr 1: Wspieranie badań naukowych, rozwoju technologicznego i innowacji, oraz nr 3: Podnoszenie konkurencyjności małych i średnich przedsiębiorstw, sektora rolnego oraz sektora rybołówstwa i akwakultury. Oś priorytetowa 2. Cyfrowe Podkarpackie – tu będzie realizowany cel tematyczny nr 2: Zwiększenie dostępności, stopnia wykorzystania i jakości technologii informacyjno-komunikacyjnych. Oś priorytetowa 3. Czysta energia – cel tematyczny nr 4: Wspieranie przejścia na gospodarkę niskoemisyjną we wszystkich sektorach. Oś priorytetowa 4. Ochrona środowiska naturalnego i dziedzictwa kulturowego – cele tematyczne nr 5: Promowanie dostosowania do zmiany klimatu, zapobiegania ryzyku i zarządzania ryzykiem, oraz nr 6: Ochrona
UNIJNE Pieniądze środowiska naturalnego i wspieranie efektywności wykorzystywania zasobów. Oś priorytetowa 5. Infrastruktura komunikacyjna – cele tematyczne nr 4: Wspieranie przejścia na gospodarkę niskoemisyjną we wszystkich sektorach, oraz nr 7: Promowanie zrównoważonego transportu i usuwanie niedoborów przepustowości w działaniu najważniejszych infrastruktur sieciowych. Oś priorytetowa 6. Regionalny rynek pracy – cel tematyczny nr 8: Wspieranie zatrudnienia i mobilności pracowników. Oś priorytetowa 7. Integracja społeczna – cel tematyczny nr 9: Wspieranie włączenia społecznego i walka z ubóstwem. Oś priorytetowa 8. Jakość edukacji i kompetencji w regionie – cel tematyczny nr 10: Inwestowanie w edukację, umiejętności i uczenie się przez całe życie. Oś priorytetowa 9. Pomoc techniczna. PODZIAŁ PIENIĘDZY W RAMACH RPO Cele tematyczne w ramach osi priorytetowych nr 1-5 byłyby finansowane z EFRR, w ramach osi 6 i 9 – z EFS. Osie 7 i 8 byłyby dwufunduszowe, czyli finansowane zarówno z EFRR, jak i z EFS. Jeżeli chodzi o rozkład procentowy, to najwięcej pieniędzy – 21,2 proc. – poszłoby na finansowanie projektów w ramach osi Infrastruktura komunikacyjna. Kolejno na osie Konkurencyjna i innowacyjna gospodarka (18,26 proc.), Integracja społeczna (13,02 proc.), Ochrona środowiska naturalnego i dziedzictwa kulturowego (11,87 proc.) i Regionalny rynek pracy (11,44 proc.). INTELIGENTNE SPECJALIZACJE – W nowej koncepcji wdrażania funduszy, Komisja Europejska zwraca większą uwagę na zintegrowane interwencje ukierunkowane terytorialnie, wykorzy-
stujące specjalizację regionalną, a także zaangażowanie naturalnych potencjałów rozwojowych (społecznych, gospodarczych, środowiskowych) – podkreśla rzecznik prasowy Urzędu Marszałkowskiego. – Jednym z warunków, których spełnienie będzie niezbędne do uruchomienia nowych programów, jest przygotowanie przez dany kraj lub region strategii „inteligentnej specjalizacji”, która wyznaczy priorytetowe obszary wsparcia ze środków europejskich. Inteligentne specjalizacje regionu są rezultatem wyboru bazującego przede wszystkim na regionalnych atutach i zasobach endogenicznych (pochodzących z wewnątrz). W województwie podkarpackim wybrano dwie inteligentne specjalizacje wiodące: lotnictwo i kosmonautyka oraz jakość ► Reklama
UNIJNE Pieniądze życia, jak również jedną inteligentną specjalizację wspomagającą: informatyka i telekomunikacja. Wybór przemysłu lotniczego i kosmicznego jako inteligentnej specjalizacji województwa podkarpackiego ma uzasadnienie w potencjale naukowo-badawczym i edukacyjnym regionu. Region charakteryzuje się m.in. wysoko rozwiniętym przemysłem lotniczym o długich tradycjach, z zaangażowanym kapitałem zagranicznym, jak również rozwiniętym szkolnictwem wyższym, istotnymi dla rozwoju regionu kierunkami badań i edukacji, głównie w Politechnice Rzeszowskiej i Uniwersytecie Rzeszowskim. Ogromny potencjał w tej dziedzinie posiada Dolina Lotnicza – unikatowy klaster high-tech, pełniący rolę klastra wiodącego nie tylko w południowo-wschodniej Polsce, ale również w Europie. Obecnie na Podkarpaciu koncentruje się około 90 proc. krajowej produkcji przemysłu lotniczego. Dolina Lotnicza poprzez swoje działania dąży do dynamicznego rozwoju regionu, zwiększenia liczby miejsc pracy oraz poprawy warunków życia mieszkańców. Wybór jakości życia jako drugiej inteligentnej specjalizacji znajduje uzasadnienie w zasobach wewnętrznych regionu. O ile inteligentna specjalizacja „lotnictwo i kosmonautyka” dotyczy głównie kilku największych miast województwa podkarpackiego, to specjalizacja „jakość życia” z założenia ma służyć inteligentnemu rozwojowi całego województwa, w tym szczególnie środowiska wiejskiego i małych miejscowości. Natomiast „informatyka i telekomunikacja” została uznana za inteligentną specjalizację wspomagającą. Ma to duże znaczenie dla rozwoju regionu, ponieważ pozwoli organizacyjnie i finansowo wspierać sektory wysokich technologii. RÓŻNICE MIĘDZY „STARYM” A „NOWYM” RPO RPO Województwa Podkarpackiego na lata 2014-2020 będzie, jak już wspomnieliśmy, programem dwufunduszowym, tj. współfinansowanym z EFRR i EFS. Dotychczas w regionie wdrażane były odrębnie RPO Województwa Podkarpackiego na lata 2007-2013 oraz komponent regionalny Programu Operacyjnego Kapitał Ludzki, współfinansowane odpowiednio z EFRR i EFS. Nowością jest także koncepcja Zintegrowanych Inwestycji Terytorialnych (ZIT), czyli wiązki projektów realizujących ideę koncentracji tematycznej, ukierunkowanej na rozwiązanie określonego, specyficznego dla danego obszaru problemu społeczno-gospodarczego. Zgodnie z koncepcją przedstawioną przez Ministerstwo Rozwoju Regionalnego, ZIT-y powinny być realizowane przede wszystkim przez miasta wojewódzkie, pod warunkiem opracowania programu ZIT oraz zawiązania porozumienia jednostek samorządu terytorialnego wchodzących w skład miejskiego obszaru funkcjonalnego. W większym stopniu niż dotychczas regiony będą rozliczane z efektywności wydatkowania pieniędzy rozumianej jako osiąganie pożądanych rezultatów, w mniejszym stopniu z szybkości i sprawności wydatkowania funduszy. Nowym elementem perspektywy finansowej 2014-2020 będzie również sprowadzenie certyfikacji wydatków do poziomu Instytucji Zarządzającej danym RPO, co da możli-
114
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2013
wość bezpośredniego certyfikowania wydatków do Komisji Europejskiej. KTO BĘDZIE MÓGŁ SKORZYSTAĆ Z NOWEGO RPO Z uwagi na dwufunduszowy charakter RPO, katalog potencjalnych beneficjentów jest bardzo szeroki. O pieniądze będą mogli ubiegać się dotychczasowi beneficjenci RPO na lata 2007-2013, jak również ci, którzy aplikowali o fundusze w ramach regionalnego komponentu Programu Operacyjnego Kapitał Ludzki 2007-2013. Są to m.in.: jednostki badawczo-rozwojowe; parki naukowo-technologiczne; szkoły wyższe; mikro, małe i średnie przedsiębiorstwa; inkubatory przedsiębiorczości; klastry; instytucje otoczenia biznesu; jednostki samorządu terytorialnego, ich związki, stowarzyszenia i porozumienia; organizacje pozarządowe; jednostki administracji rządowej w województwie podkarpackim; publiczne zakłady opieki zdrowotnej; podmioty wykonujące działalność leczniczą w rozumieniu ustawy o działalności leczniczej; osoby prawne i fizyczne będące organami prowadzącymi szkoły i placówki oświatowe; Kościoły i związki wyznaniowe oraz osoby prawne Kościołów i związków wyznaniowych; instytucje kultury; spółdzielnie i wspólnoty mieszkaniowe; TBS; spółki wodne i ich związki; jednostki OSP; parki narodowe i krajobrazowe; Państwowe Gospodarstwo Leśne Lasy Państwowe i jego jednostki organizacyjne; jednostki sektora finansów publicznych posiadające osobowość prawną; partnerzy społeczni i gospodarczy; podmioty zarządzające infrastrukturą kolejową; przedsiębiorstwa społeczne; Ośrodki Wsparcia Ekonomii Społecznej; podmioty zatrudnienia socjalnego; Centralny Zarząd Służby Więziennej oraz/lub okręgowe inspektoraty Służby Więziennej; ochotnicze hufce pracy; podmioty działające w obszarze pomocy i integracji społecznej oraz w sektorze ekonomii społecznej. INSTYTUCJE ODPOWIEDZIALNE ZA REALIZACJĘ NOWEGO RPO Rolę Instytucji Zarządzającej RPO Województwa Podkarpackiego 2014-2020 będzie pełnił Zarząd Województwa Podkarpackiego. Instytucja Zarządzająca jest odpowiedzialna za przygotowanie RPO oraz sprawne i efektywne funkcjonowanie systemu zarządzania i kontroli programu. Ponadto zostaną jej powierzone zadania związane z certyfikacją wydatków do Komisji Europejskiej, przy jednoczesnym oddzieleniu zadań zarządczo-kontrolnych od certyfikacji. Z uwagi na objęcie zakresem nowego programu regionalnego działań współfinansowanych z EFS, konieczne będzie zaangażowanie we wdrażanie RPO na lata 2014-2020 Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Rzeszowie. Instytucja ta pełniła funkcję Instytucji Pośredniczącej Programu Operacyjnego Kapitał Ludzki na lata 2007-2013. Jednocześnie, w związku z realizacją w ramach RPO Województwa Podkarpackiego 2014-2020 działań w formule ZIT, konieczne będzie przekazanie części zadań związanych z ich wdrażaniem do związków ZIT (udział w wyborze projektów). ■