VIP BIZNES & STYL

Page 1

dwumiesięcznik podkarpacki

Numer 6 (38)

Listopad-Grudzień 2014

NAJBARDZIEJ WPŁYWOWI PODKARPACIA 2014 VIP TYLKO PYTA

PROF. JAN GMIŃSKI: O MEDYCYNIE I PRZEMYŚLE FARMACEUTYCZNYM

ISSN 1899-6477

ekonomia

Prof. Grzegorz Kołodko 25 lat III RP

podróże

Prof. Piotr Kłodkowski o Indiach Na okładce

Jerzy Ginalski, prof. Marek Koziorowski, Tadeusz Ferenc, Grzegorz Inglot w imieniu Rodziny Inglotów



VIP BIZNES&STYL

38-43 Prof. dr hab. n. med. Jan Gmiński: Nie należy wierzyć w jakąś magię medycyny i przemysłu farmaceutycznego. Kształtowanie stylu życia, przestrzeganie pewnych zasad musi być długofalowe i stałe. Tylko wtedy przynosi efekt. Akcyjne podejście do kwestii zdrowego stylu życia nie przyniesie żadnego długofalowego efektu.

RANKING VIP-a

RAPORTY i REPORTAŻE

VIP TYLKO PYTA

80 Anna Koniecka Świat – Sri Lanka

20 Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2014 VIP Polityka, VIP Biznes, VIP Kultura 38 Aneta Gieroń i Jaromir Kwiatkowski rozmawiają z prof. dr. hab. n. med. Janem Gmińskim Nie wierzmy w magię medycyny i przemysłu farmaceutycznego

SYLWETKI

46 Wojomir „Woj” Wojciechowski Legenda Bieszczadów 60 Bartosz Gałązka Kolędy Podkarpacia

68 Prof. Grzegorz Kołodko Droga do Teraz KULTURA

16 Jedenaście wieków historii w Przemyślu Archikatedra pw. św. Jana Chrzciciela 72 VIP Kultura Krzysztof Penderecki Symfonia lusławicka

76 Pokolędujmy z Centrum Sztuki Wokalnej Płyta „Zadumany cały świat”


64

78

68

STYL ŻYCIA

12 Spotkania z cyklu BIZNESiSTYL.pl „Na Żywo” Święta Bożego Narodzenia elementem ogólnoludzkiej kultury

49

ŻYCIE W PODRÓŻY

49 Prof. Piotr Kłodkowski Cokolwiek powiemy o Indiach, będzie to prawda FELIETONY

56 Magdalena Zimny-Louis Nowe religie na talerzu

60

58 Krzysztof Martens Znani z tego, że są znani NAUKA

64 Ks. prof. Michał Heller Dobro jest przyczyną istnienia wszechświata ROZMOWY

78 Katarzyna Lengren

84

46

MODA

84 Dagmara Kowal-Hazuka Sztuka. Po prostu

80 4

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2014

72


OD REDAKCJI

Już po raz trzeci wręczyliśmy statuetki w rankingu magazynu VIP Biznes&Styl - Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2014. W tym roku najbardziej wpływowym w polityce wybrany został Tadeusz Ferenc, w kulturze Jerzy Ginalski, a za najbardziej wpływową w biznesie uznana została Rodzina Inglotów, kontynuująca dzieło śp. Wojciecha Inglota. Tytuł VIP Odkrycie Roku przypadł prof. Markowi Koziorowskiemu. Gratulujemy! Sam nastrój wyborów, smak zwycięstwa i porażki towarzyszył nam nieco dłużej niż tylko przy okazji Gali VIP-a, bo listopad w tym roku był też miesiącem wyborów samorządowych. Wyborów, które przyniosły wiele niespodzianek, a które najkrócej można podsumować słowami: arogancja została ukarana. Doskonale wiedzą, o czym mówię wszyscy ci samorządowcy, którzy przekonani byli, że wójtem, burmistrzem, prezydentem albo radnym można być na wieki wieków. Otóż nie, wyborcy po raz pierwszy od lat tak odważnie powiedzieli, że chcą zmian i nie godzą się na wieloletnie, skostniałe, przeżarte nepotyzmem układy na wszystkich szczeblach samorządów. Mam też nadzieję, że we wszystkich kolejnych wyborach coraz trudniej będzie zdobyć głosy wyborców, zajadając się jedynie ciastkiem na festynie koła gospodyń wiejskich, albo kiełbaską przed siedzibą ochotniczej straży pożarnej. Mówię to nieprzypadkowo, bo przeraża mnie czas po każdych wyborach, kiedy to po korytarzach najważniejszych urzędów w regionie biegają przedstawiciele partyjnych młodzieżówek, licząc na co bardziej intratne posady. Jeśli na takich „profesjonalistach” nadal będziemy budować przyszłość Rzeszowa, Podkarpacia i Polski, to pozostaje tylko z politowaniem pokiwać głową. Polska nie jest mocarstwem i nigdy nie będzie, ale będzie jeszcze gorzej, jeżeli tożsamości nie będziemy osadzali na własnym przemyśle, innowacjach, kapitale i mediach. Bez tego dla nikogo nie będziemy partnerem na europejskich salonach. Wspieranie polskiej przedsiębiorczości, firm z polskim kapitałem, to jest najlepsza gwarancja szybkiego wzrostu gospodarczego dla Polski i poziomu życia dla samych Polaków. Ale do tego trzeba roztropnych, mądrych, odpowiedzialnych, doświadczonych zawodowo, a przede wszystkim uczciwych polityków na każdym szczeblu władzy. Zatem pracowitości, profesjonalizmu, przedsiębiorczości – tego Państwu życzę w Nowym Roku 2015, a na czas Bożego Narodzenia tradycyjnie wszelkiego dobra.

redaktor naczelna


REDAKCJA redaktor naczelna

Aneta Gieroń aneta@vipbiznesistyl.pl tel./fax: 17 862-22-21

zespół redakcyjny fotograf

Jaromir Kwiatkowski jaromir@vipbis.pl Anna Olech anna@vipbiznesistyl.pl Katarzyna Grzebyk katarzyna@vipbis.pl

skład

Artur Buk

współpracownicy i korespondenci

Anna Koniecka, Paweł Kuca, Antoni Adamski Jarosław Szczepański, Krzysztof Martens,

Tadeusz Poźniak tadeusz@vipbiznesistyl.pl

REKLAMA I MARKETING dyrektor ds. promocji Inga Safader-Powroźnik inga@vipbiznesistyl.pl tel. 17 862-22-21 dyrektor ds. reklamy

Adam Cynk adam@vipbiznesistyl.pl tel. 17 862-22-21 tel. kom. 501 509 004

biuro reklamy

Grażyna Janda grazyna@vipbiznesistyl.pl tel. kom. 502 798 600

ADRES REDAKCJI

ul. Cegielniana 18c/2 35-310 Rzeszów tel. 17 862-22-21 fax. 17 862-22-21

www.vipbiznesistyl.pl e-mail: redakcja@vipbiznesistyl.pl

WYDAWCA SAGIER PR S.C. ul. Cegielniana 18c/2 35-310 Rzeszów

www.facebook.com/vipbiznesistyl



nie tylko pod choinkę Księgi Jakubowe

C

Religa

J

ak bardzo wszyscy potrzebujemy pozytywnych bohaterów najlepiej widać po sukcesie frekwencyjnym filmu „Bogowie”, który obejrzało już ponad milion Polaków, i sukcesie wydawniczym książki „Religa”, na podstawie której powstał film z Tomaszem Kotem w roli głównej. Biografia najsłynniejszego polskiego kardiochirurga, prof. Zbigniewa Religi, to opowieść o człowieku, który pierwszy w Polsce przeszczepił serce, ale też o człowieku, który zmienił stosunki panującej w polskich szpitalach. To opowieść bliska każdemu z nas, bo nie boi się mówić o słabościach i nałogach prof. Religi. To książka o „świętym”, który za dużo pije, pali, przeklina, bywa niesprawiedliwy, ma problemy osobiste, dla własnych dzieci jest gościem w domu, ale taka jest cena morderczego tempa pracy, jakie sobie narzucił. „Religa” to portret lekarza, jakiego każdy chory chciałby spotkać; cierpliwego, walczącego, dla dobra pacjenta podejmującego ryzyko na granicy zdrowego rozsądku. Tylko że idealnych lekarzy, podobnie jak świata idealnego, nie ma. Bezpośredni, szczery, pogodny sposób bycia prof. Religi nie wszystkim się podobał. On sam nie uniknął środowiskowych i politycznych konfliktów. Niektórzy nigdy mu nie wybaczyli wejścia w politykę i może faktycznie byłoby lepiej, gdyby w politykę nigdy się nie angażował. Ciekawy jest w książce wątek znajomości prof. Zbigniewa Religi z kardiochirurgiem Mirosławem Garlickim. To w nawiązaniu do akcji CBA w 2007 roku, ale nie o politykę w książce chodzi. Środowisko medyczne, podobnie jak wiele innych, nie jest wolne od chorobliwych ambicji i pogoni za pieniędzmi. Czy to ma swoje znaczenie w kwalifikowaniu pacjentów do zabiegu?! Na pewno nie jest bez znaczenia! A sama biografia najsłynniejszego polskiego kardiochirurga to też kawał historii polskiej kardiochirurgii, którą warto poznać, nawet jeśli nasza wiedza i wyobrażenie o sercu sprowadzają się do czerwonych gryzmołów na świątecznych kartkach. 

Judyta Watoła, Dariusz Kortko „Religa” Wydawnictwo Agora Warszawa 2014 rok

hyba najbardziej oczekiwana książka roku. Prawie 1000 stron lektury, imponujących literackim rozmachem, i wielka podróż przez siedem granic, pięć języków i trzy duże religie. Odwiedzamy szlacheckie dwory, katolickie plebanie i żydowskie domostwa, rozmodlone i zanurzone w lekturze tajemniczych pism. Jawi się nam obraz dawnej Polski, w której egzystowały obok siebie chrześcijaństwo, judaizm oraz islam, o czym tak często nie pamiętamy albo nie chcemy pamiętać. Chociaż autorka „Prawieku i innych czasów” pisze o wydarzeniach sprzed ponad dwustu lat – Podole, połowa XVIII wieku – to „Księgi Jakubowe” są historią współczesną. Większa część narracji prowadzona jest przez uciekającą z ciała duszę Jenty, która połknęła amulet, i jest to narracja w czasie teraźniejszym, a że pokazuje te aspekty historii Rzeczypospolitej, które są szerzej nieznane, stwarza ułudę współczesności. Siedem ksiąg, sześć lat pracy nad nimi, i opowieść, która zadaje pytanie nie o to, jak mimo różnorodności kulturowej i religijnej w XVIII wieku charyzmatyczny Jakub Frank zbudował wokół siebie rzesze wiernych zjednanych obietnicami godnego życia w tolerancyjnym świecie, ale o to, w jaki sposób swym stylem życia i przekonaniami udowadniał, że w Polsce możliwe będzie religijne pojednanie. Piękna opowieść o wielokulturowej, wieloetnicznej i wielowyznaniowej krainie. Wielka podróż od chłopskich chat poprzez magnackie dwory aż do cesarskich komnat, i jeszcze większa dbałość o szczegóły oddające realia epoki, architekturę, ubiory, smaki oraz zapachy. ■

Olga Tokarczuk „ Księgi Jakubowe” Wydawnictwo Literackie Kraków 2014 rok

Tekst Aneta Gieroń

Reprodukcje Tadeusz Poźniak



Badania dla firm Od lewej: Łukasz Filc OP z Duszpasterstwa Akademickiego; prof. Leonard Ziemiański, prorektor Politechniki Rzeszowskiej; Teresa Kubas-Hul, wiceprezes Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości; Władysław Ortyl, marszałek województwa podkarpackiego; Janusz Fudała, prezes Rzeszowskiej Agencji Rozwoju Regionalnego S.A.

Współpraca nauki z gospodarką w Laboratorium Badawczym

Małe i średnie firmy z Podkarpacia, działające w branży lotniczej, medycznej, mechanicznej, tworzyw sztucznych oraz ochronie środowiska, które nie mają specjalistycznych urządzeń ani warunków, by przeprowadzić u siebie jakiekolwiek badania naukowe, mogą je zlecać naukowcom z Laboratorium Badawczego dla Politechniki Rzeszowskiej. Jest to pierwsze laboratorium w regionie, które powstało po to, by zacieśniać współpracę nauki z gospodarką. Badania będą płatne, ale na preferencyjnych warunkach.

Mgr inż. Rafał Oliwa, doktorant Wydziału Chemicznego Politechniki Rzeszowskiej.

L

aboratorium Badawcze dla Politechniki Rzeszowskiej to jeden z segmentów projektu pn. „Rozbudowa Podkarpackiego Parku Naukowo-Technologicznego (PPNT) II etap”, realizowanego przez Rzeszowską Agencję Rozwoju Regionalnego S.A. W budynku o powierzchni ok. 930 mkw., zlokalizowanym na terenie Politechniki Rzeszowskiej, funkcjonować będą: Laboratorium Komputerowego Wspomagania Badań i Projektowania Konstrukcji Lotniczych i Alternatywnych – Odnawialnych Źródeł Energii, Laboratorium Zastosowań Systemów Informatycznych w Diagnostyce oraz Laboratorium Materiałów Kompozytowych i Polimerowych dla potrzeb lotnictwa. – Jest to miejsce ważne dla podkarpackiej przedsiębiorczości i przemysłu. Jego infrastruktura badawcza odpowiada na potrzeby Podkarpacia – mówił podczas otwarcia marszałek Władysław Ortyl. – Jako województwo dużo inwestujemy w naukę i rozwój, mamy 200 laboratoriów badawczych i zajmujemy wysoką pozycję w tym zakresie w kraju, więc liczymy, że ta kolejna współpraca nauki z przemysłem przyniesie jeszcze lepsze efekty. Prof. Leonard Ziemiański, prorektor Politechniki Rzeszowskiej, zaznaczył, że uczelnia ma wiele laboratoriów realizujących wiele projektów i grantów, ale to jest specyficzne, bo powstało z myślą o współpracy nauki z gospodarką. – Będziemy czekać na przedsiębiorców i ich propozycje badań. Drzwi laboratorium zawsze będą otwarte, aby firmy mogły wykorzystać u siebie potencjał naszych naukowców. Mam nadzieję, że czas spędzony w tym laboratorium zawsze będzie owocował wieloma cennymi rozwiązaniami.

Badania dla firm wielu branż

Laboratorium Badawcze to szansa dla wielu podkarpackich firm, które nie mają specjalistycznych urządzeń ani warunków, by przeprowadzić u siebie jakiekolwiek badania naukowe. W Laboratorium Komputerowego Wspomagania Badań i Projektowania Konstrukcji Lotniczych i Alternatywnych – Odnawialnych Źródeł Energii prowadzone będą badania strukturalne, wytrzymałościowe, wibracje, hałas – samolotu i silnika lotniczego, badania układów sterowania i awioniki lotniczej oraz badania związane z optymalizacją systemów energetycznych zawierających alternatywne źródła energii, takie jak: elektrownie wiatrowe, panele słoneczne, układy z odzyskiem energii cieplnej. W Laboratorium Zastosowań Systemów Informatycznych w Diagnostyce badania mogą zlecać firmy z branży lotniczej, samochodowej, budowlanej, medycznej oraz ochrony środowiska, które nie mają stosownego zaplecza ani kadry naukowej. Natomiast oferta Laboratorium Materiałów Kompozytowych i Polimerowych dla potrzeb lotnictwa skierowana jest m.in. do przedsiębiorstw zajmujących się produkcją innowacyjnych tworzyw polimerowych i ich przetwórstwem, które dotyczą głównie branży lotniczej oraz przedsiębiorstw, które pracują na rzecz konstrukcji lotniczych w zakresie stosowania i projektowania różnych wyrobów konstrukcyjnych i użytkowych z tworzyw sztucznych. Jak wyjaśnia Barbara Kostyra, wiceprezes RARR-u, badania zlecane przez podkarpackie przedsiębiorstwa będą płatne, ale stawki mają być preferencyjne, a o ich wysokości każdorazowo będzie decydować Politechnika Rzeszowska. Badania prowadzone w tym laboratorium mają mieć wpływ na uzyskanie rozwiązań innowacyjnych nie tylko w skali kraju, ale również w skali światowej.

Tekst Katarzyna Grzebyk Fotografie Tadeusz Poźniak



DEBATA BIZNESISTYL.PL „NA ŻYWO”

Święta

Bożego Narodzenia

elementem ogólnoludzkiej kultury

Bohaterowie spotkania, od lewej: Damian Drąg i Aleksander Bielenda oraz prowadząca debatę Aneta Gieroń. W sferze sacrum czy profanum? W sferze rozmodlenia czy konsumpcyjnego szaleństwa pozostajemy w czasie świąt Bożego Narodzenia i na wiele tygodni przed nimi? Na ile czas Bożego Narodzenia jest kultywowaniem pięknej tradycji, a na ile czasem komercyjnej, plastikowej wręcz przerwy świątecznej?! Na te i inne pytania starali się odpowiedzieć: Damian Drąg, kierownik Muzeum Etnograficznego w Rzeszowie, oraz Aleksander Bielenda, nauczyciel, regionalista, twórca i opiekun Muzeum Regionalnego w Lubeni z siedzibą w Sołonce, którzy byli gośćmi debaty w ramach cyklu spotkań BIZNESiSTYL. pl „Na Żywo”, jaka odbyła się w Muzeum Etnograficznym w Rzeszowie. Debaty pod każdym względem wyjątkowej, bo w niezwykłym miejscu, poświęconej najpopularniejszemu na świecie świętu i z bożonarodzeniowymi piernikami na stołach, które specjalnie dla nas upiekła Magdalena Pietrucha, autorka kulinarnego bloga – znerwicowanazona.blog.pl.

R

ozmawialiśmy o tradycji i tożsamości. Tym bardziej, że z roku na rok coraz trudniej zdefiniować Boże Narodzenie jako apogeum naszej religijności, bo coraz częściej zamienia się w apogeum naszej aktywności konsumenckiej. Jak w tym wszystkim nie zagubić prawdziwego sensu świąt, tradycji bożonarodzeniowej, w którą wpisana jest zaduma i zabawa, ale ta ostatnia niekoniecznie przed telewizorem albo w pubie?! Pytania bardzo aktualne, bo trwa właśnie adwent, czas przygotowań do świąt, a te już za kilka tygodni. – Boże Narodzenie to święta, które podlegają nieustannej transformacji nie tylko w ostatnich dwóch dekadach, ale i ogromne zmiany zaszły na przestrzeni dwóch ostatnich stuleci – mówił Damian Drąg. – Święta, jakie dziś znamy i kultywujemy w domach, to święta, które swoją proweniencję mają na przełomie XIX i XX wieku i na początku XX wieku. Gdybyśmy sięgnęli do starszej trady-

cji, w domach na wsi nie było choinek, ale tzw. jutki, czyli zielone gałęzie świerku lub sosny, które we wszystkich kulturach symbolizują odradzające się życie, witalność, tak ludzką, jak i całej przyrody. Jutki wieszało się u sufitu i przyozdabiało w sposób, który w niczym nie przypomina współcześnie nam znanych ozdób choinkowych. Zawieszano tam ozdoby symboliczne, jak choćby jabłka, które mówiły o powiązaniach Bożego Narodzenia z pierwszymi ludźmi: Adamem i Ewą, i z czasem, kiedy historia ludzkości się zaczynała. Także orzechy i cebulę, czego dziś już prawie nikt nie robi. o ciekawe, w regionach na południe od Rzeszowa jako pierwszą potrawę wigilijną spożywało się ząbki czosnku i wypowiadało formułę: „nie łupię cię do gołego, żebyś mię bronił od wszelkiego złego”. Samą wieczerzę wigilijną też obchodzono inaczej niż dziś, na stojąco, przy dzieży, rzadko kiedy przy stole. Dziś mówimy o 12 potrawach wigilijnych, a kiedyś zjadano tyle potraw, ile gospodyni udało się przyrządzić. Także w zależności od wsi, szczęście na wigilijnym stole przynosiła parzysta liczba dań i uczestników albo nieparzysta liczba gości i dań. Wszystko zależało do tego, gdzie, kto mieszkał.

C

Świętowanie jest przyrodzoną wartością człowieka – Musimy też pamiętać, że jak Polska długa i szeroka, w żadnej wsi chłop niczego nie robił dla symbolu czy magii, wszystko robił dla użytku – przypominał Olek Bielenda.


SALON opinii

– Proszę sobie wyobrazić choinkę w chłopskiej izbie, gdzie klepisko, bieda aż piszczy, ośmioro dzieci, dwoje dziadków i rodzice, więc gdzie tam jeszcze miało być miejsce na choinkę?! Była gałąź u powały i koniecznie snopek zboża w kącie izby. Wszystko musiało być użyteczne. Samo zaś Boże Narodzenie, Wielkanoc, Wszystkich Świętych czy Zaduszki, to są święta, które obecne były już w czasach pogańskich, a przyjęcie chrześcijaństwa nadało tym świętom nową moc. Stały się uniwersalne, nie tylko religijne, ale też kulturowe. Dziś uczestniczą w nich wszyscy, wierzący i niewierzący, bo za tym kryje się siła ludzkiej kultury, a wiejskiej w szczególności. Samo świętowanie jest elementem ogólnoludzkiej kultury, niezależnie w jakim miejscu i czasie żyjemy. Świętowanie jest przyrodzoną wartością człowieka. Damian Drąg uzupełnił wypowiedź Olka Bielendy o wytłumaczenie, że są takie okresy w cyklu rocznym, w cyklu wędrówki słońca po nieboskłonie, kiedy następują daty pewnego rodzaju przesileń i wszystkie cywilizacje, kultury, te przesilenia obserwowały i w tych okresach umieszczały swoje najważniejsze święta.

Z

Co więc jest najważniejsze w okresie świat Bożego Narodzenia?

daniem Bielendy, sacrum jest bardzo ważne, ale równie istotna jest rodzina i te święta są absolutnie rodzinne. Tak też od zawsze świętowano 25 grudnia, kiedy czas spędzano we własnych domach, a dopiero 26 grudnia, w św. Szczepana, zaczynały się odwiedziny u sąsiadów i dalszych krewnych. – Po kolędzie słynne draby chodziły dopiero po 6 stycznia, czyli po Trzech Królach – mówił Aleksander Bielenda.

– Boże Narodzenie to bardzo rodzinne święta, ale był to też okres w naszej tradycji bardzo związany z tym, co miało nastąpić potem. Czas po Bożym Narodzeniu do Trzech Króli nazywany bywał świętymi wieczorami i wyróżniany jako trzynasty, pusty miesiąc w roku. To był czas przeistoczenia się tego świata, by mógł wejść w nowy okres. Z tego też powodu najważniejszymi życzeniami w czasie Wigilii były te, byśmy doczekali Do Siego Roku – tłumaczył kierownik Muzeum Etnograficznego w Rzeszowie. – Było też przekonanie, że gdy ludzie podróżowali i zgubili drogę, to przypomnienie sobie, kto im składał życzenia jako pierwszy w czasie Wigilii gwarantowało odnalezienie dobrej drogi. Ludzie wierzyli, że magiczny czas po Bożym Narodzeniu a przed Nowym Rokiem skutkuje reperkusjami w cyklu całorocznym. leksander Bielenda w czasie spotkania żartował, że musi wywołać jakąś malutką awanturę, bo co to za dyskusja bez awantury. Nawiązał tym samym do tradycji „opłatków” organizowanych przed 24 grudnia u prezydentów, wojewody, szefów firm, komendantów i jeszcze nie wiadomo gdzie, a które on uznawał za profanum i zwalczał przez wiele lat. – Dziś już to zaakceptowałem i mimo że niechętnie polityk politykowi rękę podaje z udawanym uśmiechem, to i tak lepsze niż brak pojednania – mówił. Uczestnicy debaty przypomnieli też, że 25 grudnia, czyli nasze Boże Narodzenie, już w starożytnym Rzymie znane jako Saturnalia, było jednym z ważniejszych świąt rzymskich. Były to uroczystości na cześć Saturna, rzymskiego boga rolnictwa, utożsamionego później z greckim Kronosem. Oddawano też wtedy cześć jego żonie Ops – bogini dostatku. Skojarzenie Saturnaliów ze świętami Bożego Narodzenia jest nieuniknione. Uroczystość obchodzona w grudniu, czas radości i zabaw, obdarowywanie się prezentami, a nawet coś w rodzaju choinek. Wszystko wskazuje na to, że wiele bożonarodzeniowych zwyczajów mogło też mieć swoje źródła w starożytnym Rzymie. Na podobne przenikanie się tradycji wskazywała inna uczestniczka spotkania, która przypomniała, że świąteczne pierniki, jakie smakowaliśmy na naszej debacie i które kojarzą się nam z Bożym Narodzeniem, do Polski ►

A

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2014

13


SALON opinii

przywędrowały z Niemiec, a czas adwentu to był okres, kiedy przygotowywało się ciasto, samo zaś konsumowanie pierników następowało dopiero w Boże Narodzenie. Czy dziś potrafimy być na tle cierpliwi? Czy okres poprzedzający Boże Narodzenie kojarzy się nam z czasem oczekiwania i zadumy? A może kolorowa konsumpcja zalewa wszystko? – Od kilku lat obserwuję, że nawet puby są otwarte w Wigilię – stwierdził Olek Bielenda. – I tak zachowując sacrum, zjadamy z rodziną kolację wigilijną, a po niej młode pokolenie idzie na spotkanie ze znajomymi. Te zmiany odbywają się na naszych oczach i są nieuniknione. Ulegamy wpływom kultury anglosaskiej, bo ta zalewa cały świat. I …paradoksalnie, mamy dziś dużo bardziej bajkowe święta niż kiedyś, bo ubrane są drzewka przed domem, ogromne choinki w domach i tak idąc na pasterkę i zachowując tradycję, jednocześnie zachwycamy się pięknie oświetlonymi domostwami sąsiadów niczym z amerykańskiego serialu. To też takie odreagowanie naszych siermiężnych, PRL-owskich czasów.

Z

Podświadome przywiązanie do obfitości, o jaką dbali nasi przodkowie

mienia się forma świętowania, a wraz z nią także miejsce. Coraz częściej Boże Narodzenie staje się jeszcze jednym urlopem w roku, w czasie którego jedziemy na narty w góry. – Ale czy to w górach, czy pod palmami, to jednak zasiadamy do wigilijnego stołu i zachowujemy tradycję. A że zmienia się forma? Nie ma przed tym odwrotu – skwitował Olek Bielenda. – Kiedyś choinkę ubierało się w Wigilię, dziś gotową, już ubraną, na początku grudnia kupuje się w hipermarkecie i ustawia w domu. Wielu jednak pozostaje tradycjonalistami. Ja co roku ścinam gałęzie w Lubeni, stroję nimi dom i nigdy z tego nie zrezygnuję. Co ciekawe, w konsumpcyjnym szaleństwie jest jednak maleńkie ziarenko tradycji na nasze usprawiedliwienie. Jest w tym podświadome przywiązanie do obfitości, o jaką dbali nasi przodkowie.

– Czas Bożego Narodzenia był czasem magicznym, spożywanie obfitych posiłków w tym okresie miało zagwarantować obfitość w całym następnym roku. Mówiono, że należy spożywać wszystkie te potrawy, które urodziły się w lesie, na polu i w ogrodzie – mówił Damian Drąg. – Kasze, prosa, ziemniaki, kapusta, grzyby na świątecznych stołach, to wszystko miało swój wymiar magiczny. Obfitość, zasobność miały zagwarantować dobrobyt na cały rok następny. Tymi potrawami częstowano też dusze zmarłych. Odwiedzanie cmentarzy, popularne dziś, kiedyś było jeszcze bardziej kultywowane. Na groby wynoszono nie tylko świece, ale też pożywienie, co do dziś kultywowane jest w obrządku wschodnim. Kontakt ze światem zmarłych w tym okresie był niezwykle ważny, tak samo jak spożywanie słodkiego ciasta drożdżowego, pampuchów. Wierzono, że słodkie ciasto drożdżowe na oleju jest potrawą dla dusz przodków. Podobnie było z kogucikami makowymi, gdzie mak uważany był za strawę magiczną, łączącą świat żywych i umarłych. Zdaniem Aleksandra Bielendy, mimo iż zmian zachodzących w czasie świąt Bożego Narodzenia nie jesteśmy w stanie zatrzymać, to o zachowanie niektórych tradycji warto zabiegać. – Dla mnie najważniejsze jest dzielenie się opłatkiem, wspólna wieczerza i pusta miejsce zostawione za stołem. W Lubeni do dziś żywa jest też piękna tradycja przywoływania wilczka. W Wigilię wygłaszana jest formuła: „wilczku, wilczku przyjdź do nas, a jak nie przyjdziesz na wieczerzę, to nie przychodź nigdy”. I choć wilk nie jest już dziś problemem dla mieszkańców wsi, to w Lubeni ta tradycja trwa. Podobnie jak unikatowa w skali Polski tradycja spożywania na Podkarpaciu barszczu czerwonego z uszkami, co jest ruskim zwyczajem, a u nas, na pograniczu kultur, się zachowało – mówił Bielenda. – Jak już jesteśmy przy kulinariach, na pewno warto kultywować zachowanie tradycyjnych potraw na stole, żuru wigilijnego, kogutków z makiem, kaszy jaglanej ze śliwkami czy klusek z makiem – wyliczał Damian Drąg. – Jeszcze ważniejsza jest otwartość na drugiego człowieka, tradycja zachowania bardzo rodzinnego charakteru świąt, wspólnego kolędowania i odwiedzania swoich krewnych i znajomych. – Koniecznie chodźcie z kolędą – przekonywał Olek Bielenda. – I najlepiej już od drzwi winszujcie: Na szczęście, na zdrowie, na ten Nowy Rok! Żeby Was nie bolała głowa ani bok. Żeby się Wam darzyło, mnożyło w każdym kątku po dzieciątku a na piecu troje. Tylko żebyś potem nie godała, że to moje!

Więcej informacji na portalu www.biznesistyl.pl



Relikwiarze.

Krypta biskupów sufraganów, m.in. Hieronima Wielogłowskiego.

Jedenaście wieków historii w Przemyślu 20 listopada zostały udostępnione zwiedzającym podziemia przemyskiej archikatedry pw. św. Jana Chrzciciela. W dyskretnym świetle rysuje się barokowe sklepienie krypty głównej prowadzące do znakomicie wyeksponowanego muru rotundy św. Mikołaja.

R

omańska rotunda usytuowana pod prezbiterium świątyni to najbardziej zagadkowa budowla Przemyśla. Oglądamy jej mur zewnętrzny wzniesiony z potężnych ciosów piaskowca. Wnętrze nie zostało jeszcze przebadane. Można spodziewać się ważnych odkryć archeologicznych. Historia chrześcijaństwa w Przemyślu liczy bowiem jedenaście wieków: biskupstwo istnieje tu od IX stulecia. Jego dzieje ukazuje ekspozycja w krypcie archikatedralnej, która powstała z inicjatywy abp. Józefa Michalika, metropolity przemyskiego, oraz dr Grażyny Stojak, wojewódzkiego konserwatora zabytków. W czasie prac konserwatorskich zidentyfikowano pochówki 11 miejscowych biskupów; najstarsze pochodzą z XVIII stulecia. Są wśród nich tak znaczące postacie jak np. bp Aleksander Antoni Fredro (kierujący diecezją w latach 1724–34), który rozpoczął przebudowę świątyni w stylu barokowym. Roboty przerwała katastrofa budowlana, kiedy to runęło sklepienie nawy, a za nim gotyckie sklepienie krypt. Zniszczeniu uległy m.in. 62 pomniki nagrobne – dzieła dużej klasy artystycznej. Ich fragmenty oglądamy w lapidarium. Katedrę odbudował i powtórnie poświęcił bp Hieronim Sierakowski (1743–60). W trumnie bp. Walentego Wężyka (1765–66) znaleziono ceramiczną urnę ze zmumifikowanym sercem, pokazanym w specjalnej gablocie. W ubiegłym roku w Dzień Zaduszny biskupi pochowani zostali powtórnie w nowych kamiennych sarkofagach. Na jednym z nich stoi trumna bp. Józefa Tadeusza Kierskiego (1768–83), w której ułożono jego pełny strój pontyfikalny. Obok sarkofagu bp. Walentego Wężyka pokazany został jego ornat z cennej tkaniny (jedwab lyoński). Najnowsze pochówki pochodzą z XX wieku. Spoczywają tu: bp Anatol Nowak (1924–1934), bp Franciszek Barda (1934–1964), bp Stanisław Jakiel (1964–1966) i abp Ignacy Tokarczuk (1966–1993). nikalna ekspozycja zakonserwowanych tkanin wyjętych z trumien to dzieło prof. Anny Drążkowskiej z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Są wśród nich również fragmenty strojów osób świeckich, bo w podziemiach spoczęli także przedstawiciele szlachty i patrycjatu. Na przykład niemal kompletna zachowała się sukienka dziewczęca z końca XVIII stulecia. W czasie prac w podziemiach katedry natrafiono na liczne pochówki anonimowych osób. Szczątki zebrano w dwóch ossuariach. Jedno z nich znajduje się w zamurowanej krypcie. W drugim – dostępnym dla zwiedzających – pokazane są czaszki i kości. To jakby ilustracja wersetu: „To bowiem, co widzialne, przemija. To zaś, co niewidzialne, trwa na wieki” (por. 2 Kor 4). Ekspozycja została opracowana przy współpracy: Muzeum Archidiecezjalnego oraz Muzeum Narodowego Ziemi Przemyskiej i Firmy PPUH Orion inż. Macieja Piórkowskiego, która wykonała roboty budowlano-konserwatorskie. Prace sfinansowali: Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Wojewódzki Konserwator Zabytków, Podkarpacki Urząd Marszałkowski oraz Urząd Miasta Przemyśla i wierni.

U

Tekst Antoni Adamski Fotografie Archiwum VIP Biznes&Styl

Krypta biskupów sufraganów, w której spoczywają: Hieronim Wielogłowski, Stanisław Wykowski, Andrzej Pruski i Michał Witosławski.

Fragment murów rotundy św. Mikołaja.

Wejście do krypt znajduje się w głównym przedsionku archikatedry. Godziny otwarcia: niedziela i poniedziałek nieczynne, wtorek – sobota w godz. 9–16. Wejście w grupach maksymalnie 30-osobowych o każdej pełnej godzinie: 9.00; 10.00; 11.00; 12.00; 13.00; 14.00 i ostatnie wejście o godz. 15.00.



TEATR

53.

„Chopin bez fortepianu”.

Rzeszowskie Spotkania Teatralne

– Festiwal Nowego Teatru

53. Rzeszowskie Spotkania Teatralne w tym roku odbyły się w formule Festiwalu Nowego Teatru. To już kolejny pomysł na Rzeszowskie Spotkania Teatralne. Przez dwa lata odbywał się VizuArt Festiwal Scenografów i Kostiumografów, w tym roku zobaczyliśmy w Rzeszowie młode pokolenie twórców, którzy pokazali swój pomysł na teatr, w którym nie zabrakło multimediów i nowoczesnych środków wyrazu. I o ile poszukiwania są rzeczą cenną, o tyle zmiany dla samych zmian niekoniecznie. Oby w kolejnych latach nie pojawił się pomysł na kolejny, diametralnie różny festiwal, bo to, co zapoczątkowano w ramach Festiwalu Nowego Teatru, na pewno jest interesujące i – co bardzo ważne w Rzeszowie – aktualne: pokazuje, co nowego powstaje w polskim teatrze.

Tekst Aneta Gieroń Fotografie Tadeusz Poźniak

W

trakcie festiwalu zobaczyliśmy kilka znakomitych spektakli, choć nie zabrakło i takich, które rozczarowały zarówno brakami warsztatowymi, jak i spójnym pomysłem na całość przedstawienia. W sumie wystawiono w Rzeszowie dziesięć spektakli: „Paradise Now?” RE//MIX Living Theatre Komuny// Warszawa w reżyserii zbiorowej, „Stara kobieta wysiaduje” Tadeusza Różewicza z Teatru im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie w reżyserii Jakuba Falkowskiego, „Teren Badań: Jeżycjada” Komuny//Warszawa i Centrum Kultury Zamek w Poznaniu w reżyserii Weroniki Szczawińskiej, „Dziady” Adama Mickiewicza z Teatru Nowego im. Tadeusza Łomnickiego w Poznaniu w reżyserii Radosława Rychcika, „Bohaterowie przyszłości” Komuny// Warszawa i Krakowskich Reminiscencji Teatralnych w reżyserii Markusa Öhrna, „W samo południe” z Teatru Dramatycznego im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu w reżyserii Wojciecha Ziemilskiego, „Chopin bez fortepianu” w reżyserii Michała Zadary, „Umwuka” wg „Dzisiaj narysujemy śmierć” Wojciecha Tochmana z Teatru Muzycznego Capitol we Wrocławiu w reżyserii Jana Naturskiego, „Utwór o Matce i Ojczyźnie” Bożeny Keff z Teatru Współczesnego w Szczecinie w reżyserii Marcina Libera oraz „Akropolis” wg Stanisława Wyspiańskiego z Narodowego Starego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie w reżyserii Łukasza Twarkowskiego. Były rozmowy z twórcami i aktorami po spektaklach oraz nocne czytanie współczesnych sztuk. Festiwal wyszedł też poza mury teatru, co mogło oczywiście budzić kontrowersje, choć w przypadku wystawienia spektaklu „Stara kobieta wysiaduje” w sali industrialnej Hotelu Rzeszów był to bardzo dobry pomysł, a sama przestrzeń okazała się najlepszą scenografią. Nagrodę za Najlepszy Spektakl otrzymali twórcy „Dziadów” w reżyserii Radosława Rychcika, tego samego, którego pracę z rzeszowskim teatrem już w grudniu będzie można oglądać w ramach spektaklu „Balladyna”. Nagroda Specjalna dla Młodego Artysty trafiła w ręce Łukasza Twarkowskiego za podjęcie próby odnalezienia innowacyjnego, audiowizualnego języka teatralnego w spektaklu „Akropolis”. Wyróżnieniami nagrodzono też Irenę Jun za rolę Meter w spektaklu „Utwór o Matce i Ojczyźnie” oraz twórców spektaklu „W samo południe” w reżyserii Wojciecha Ziemilskiego za twórcze wychodzenie poza granice teatru. Nagrodę dla Osobowości Artystycznej otrzymali Barbara Wysocka i Michał Zadara za spektakl „Chopin bez fortepianu”, do którego wspólnie napisali scenariusz, a który Zadara wyreżyserował. Ich „wywrotowa” interpretacja twórczości Fryderyka Chopina była jedną z najciekawszych propozycji festiwalowych. Znakomity pomysł, realizacja, warsztat aktorski i muzyczny Barbary Wysockiej, udowodniły, że oryginalność niekoniecznie musi być synonimem skandalu. „Stara kobieta Festiwal Nowego Teatru wniósł też na rzeszowską sceną kawał publicywysiaduje”. styki. „Umwuka” wg książki „Dzisiaj narysujemy śmierć” autorstwa dziennikarza Wojciecha Tochmana wystawił Teatr Muzyczny Capitol z Wrocławia w reżyserii Jana Naturskiego. Historia ludobójstwa w Rwandzie, gdzie dziesięć lat temu w niespełna trzy miesiące członkowie plemienia Hutu wymordowali prawie milion ludzi z plemienia Tutsi, nie mogła nie poruszyć. Kto jednak tęskni za tradycyjnym, gwiazdorskim teatrem, już wkrótce doczeka się Rzeszowskich Spotkań Karnawałowych, które odbędą się w niezmiennej od lat formule.



IV RANKING VIP-a

Najbardziej wpływowi Podkarpacia 2014

Od lewej: Jerzy Ginalski, zwycięzca w kategorii VIP Kultura; prof. dr hab. Marek Koziorowski, odkrycie roku magazynu VIP; Tadeusz Ferenc, najbardziej wpływowy polityk 2014; Grzegorz Inglot, który w imieniu Rodziny Inglotów odebrał statuetkę w kategorii VIP Biznes.

Zdecydowane zwycięstwa prezydenta Rzeszowa Tadeusza Ferenca w kategorii VIP Polityka i rodziny Inglotów, właścicieli kosmetycznego „imperium”, w kategorii VIP Biznes. W kulturze, tak jak w ub. roku, przetasowania trwały do końca; ostatecznie zwyciężył Jerzy Ginalski, dyrektor Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku. Prof. dr hab. Marek Koziorowski, dyrektor Pozawydziałowego Zamiejscowego Instytutu Biotechnologii Stosowanej i Nauk Podstawowych Uniwersytetu Rzeszowskiego, odkryciem roku. Tegorocznych laureatów uhonorowaliśmy podczas VI Gali VIP-a w Filharmonii Podkarpackiej.

Tekst: Aneta Gieroń, Anna Olech, Katarzyna Grzebyk, Jaromir Kwiatkowski, Paweł Kuca Fotografie Tadeusz Poźniak – Jestem ogromnie zaszczycony tym tytułem, ale nigdy nie myślę o nagrodach. Najbardziej zależy mi na tym, aby w mieście i regionie ludziom żyło się lepiej – zapewnił nas Tadeusz Ferenc, prezydent Rzeszowa, kiedy po rozstrzygnięciu rankingu poprosiliśmy go o komentarz. Dr Zbigniew Inglot, przewodniczący Rady Nadzorczej INGLOT Sp. z o. o., podkreślił, że współwłaściciele firmy nie czują się ludźmi wpływowymi ani na Podkarpaciu, ani na szerszą skalę; interesuje ich przede wszystkim rozwój firmy i na nim się koncentrują. Zdaniem Jerzego Ginalskiego, dyrektora Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku, osoba wpływowa w kulturze to taka, która odciska na niej swoje

20

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2014

piętno, kształtuje wiodące trendy. Wychodząc tym trendom naprzeciw, kierowane przez Ginalskiego muzeum zrealizowało jedyną w swoim rodzaju interaktywną przestrzeń muzealną, czyli Rynek Galicyjski. JAK PRZEPROWADZILIŚMY NASZ RANKING? Podobnie jak przed rokiem, głosowanie odbywało się w trzech kategoriach: polityka, biznes i kultura. Przyjęliśmy bowiem założenie, że samo pojęcie „wpływowy”


IV RANKING VIP-a

można rozumieć na różne sposoby. Dla jednych wpływowość to możliwość podejmowania najważniejszych decyzji dotyczących regionu. Dla innych – możliwość kreowania „z tylnego siedzenia” układów rządzących województwem. Dla jeszcze innych – możliwość wpływania na sposób myślenia mieszkańców Podkarpacia, kształtowania ich postaw (czyli tzw. opiniotwórczość). Głosowanie przeprowadziliśmy w dwóch etapach. Najpierw wytypowaliśmy grupę ok. 150 osób publicznych z Podkarpacia. Byli wśród nich parlamentarzyści, samorządowcy, przedsiębiorcy, szefowie instytucji wojewódzkich, przedstawiciele wyższych uczelni, ludzie kultury i mediów. Poprosiliśmy ich, by w każdej z trzech kategorii wskazali po trzy nazwiska osób – ich zdaniem – najbardziej wpływowych na Podkarpaciu. Zdobywca pierwszego miejsca otrzymywał 3 pkt, drugiego – 2, a trzeciego – 1 punkt. Do ich głosów doliczyliśmy wskazania naszych Czytelników, przekazane drogą online. W drugim etapie swoje typy przedstawiła Kapituła Konkursowa, w skład której weszli: prof. Aleksander Bobko, rektor Uniwersytetu Rzeszowskiego; dr Krzysztof Kaszuba, ekonomista; Jerzy Borcz, adwokat z Rzeszowa; Henryk Pietrzak, prezes Radia Rzeszów; Aneta Gieroń i Inga Safader-Powroźnik, wydawcy magazynu VIP Biznes&Styl; Krystyna Lenkowska, anglistka i poetka; dr Wergiliusz Gołąbek, prorektor ds. rozwoju i współpracy WSIiZ w Rzeszowie; Barbara Kuźniar-Jabłczyńska, dyrektor ds. Funduszy Europejskich w Podkarpackim Urzędzie Wojewódzkim; Monika Szela, dyrektor Teatru Maska w Rzeszowie. Tak ustawiliśmy punktację, by waga głosów kapituły była równa wadze głosów osób publicznych, do których dzwoniliśmy, oraz Czytelników. Zsumowanie punktów z obu etapów pozwoliło nam ułożyć listę najbardziej wpływowych w każdej kategorii.

bardziej że Ferenc swój urząd sprawował już wtedy trzy kadencje i był zdecydowanym faworytem w wyborach prezydenckich w Rzeszowie (co potwierdziły wyniki – Tadeusz Ferenc zwyciężył zdecydowanie w pierwszej turze – przyp. aut.). – Prezydent Ferenc stoi na czele największego miasta w regionie, które w ostatnich kilkunastu latach przeszło spektakularną metamorfozę i na pewno przysporzyło mu to sporo sympatyków. Paradoksalnie, w takim regionie jak Podkarpacie, gdzie zwykle wygrywają kandydaci Prawa i Sprawiedliwości, Tadeuszowi Ferencowi nie przeszkadzają jego związki z Sojuszem Lewicy Demokratycznej. Uważany jest za dobrego i sprawnego gospodarza, który potrafi dogadać się z politykami wszystkich opcji. Posiada też realną władzę, co tylko potwierdza jego wpływowość – skomentował dla nas Biskup. Drugie miejsce w rankingu dla Tomasza Poręby, to – zdaniem dr. Biskupa – potwierdzenie rosnących wpływów europosła PiS na Podkarpaciu, gdzie Poręba wyrasta na głównego „kadrowego” i rozgrywającego w swej partii. W naszym rankingu zaliczył on spektakularny awans z ósmego miejsca, które zajął w ub.r. Nie ma wątpliwości, że Poręba buduje sobie zespół ludzi, co widać po nominacjach urzędniczych w Podkarpackim Urzędzie Marszałkowskim i składzie list do Rady Miasta Rzeszowa. Wielu głosujących nawiązywało zresztą do rosnących wpływów europosła PiS; jeden z typujących stwierdził nawet, że wpływy Poręby są większe niż marszałka Władysława Ortyla. Zwracano też uwagę, że jest bardzo aktywny i w swojej działalności zajmuje się ważnymi sprawami dla regionu, np. kwestią budowy drogi S19; aktywizuje również ludzi młodych, zabierając ich do Brukseli na staże. Jak doniosły nam ►

PREZYDENT RZESZOWA POZA KONKURENCJĄ, DUŻY AWANS EUROPOSŁA PORĘBY Zwycięstwo Tadeusza Ferenca, prezydenta Rzeszowa, w kategorii VIP Polityka, nie zaskoczyło dr. Bartłomieja Biskupa, politologa z Uniwersytetu Warszawskiego, tym

Mieczysław Szcześniak.


IV RANKING VIP-a

Prof. dr hab. Marek Koziorowski.

Czwarte miejsce dla Krystyny Skowrońskiej to, zdaniem Bartłomieja Biskupa, bardziej wynik poddania się głosujących atmosferze zakulisowej polityki niż faktycznego stanu rzeczy. – W mediach lokalnych i ogólnopolskich ciągle podkreślana jest zażyłość obecnej premier Ewy Kopacz i Krystyny Skowrońskiej, co ma skutkować dla tej drugiej dużymi profitami – stwierdził politolog. – W rzeczywistości na plotkach na razie się kończy. Mówiło się o Krystynie Skowrońskiej w kontekście wicemarszałka Sejmu, wiceministra finansów, ale nic z tego nie wynikło. Przed rozstrzygnięciem kategorii VIP Polityka zastanawialiśmy się, na ile wpływ na wynik lidera PO w regionie, Zbigniewa Rynasiewicza, będzie mieć podkarpacka afera korupcyjna. Okazało się, że miała: Rynasiewicz – w porównaniu z ub. rokiem – spadł w naszym rankingu z trzeciego na dziewiąte miejsce. – To bez wątpienia oznacza utratę zaufania do polityka, który w ostatnich miesiącach miał problemy z CBA i w życiu osobistym – to opinia politologa z Uniwersytetu Warszawskiego. Wielu głosujących chciało przydzielić swoje punkty marszałkowi Władysławowi Ortylowi jako najbardziej wpływowemu i byli zdziwieni jego nieobecnością w rankingu; musieliśmy wyjaśniać, że ta absencja wynika wyłącznie z przyczyn regulaminowych – marszałek wygrał głosowanie w ub. roku i w obecnej edycji już nie mogliśmy go uwzględnić. Niektórzy głosujący w ogóle nie oddali głosu na polityków, tłumacząc, że ci wykorzystują swoje wpływy jedynie dla partykularnych interesów, pomijając dobro ogółu. – Cała klasa polityczna zepsuła się nam, co jest bardzo smutne – to jeden z bardziej charakterystycznych głosów. Zwracano też uwagę, że nie przez przypadek w rankingu VIP Polityka jest

osoby związane z PiS-em, Tomasz Poręba miał być kandydatem PiS na prezydenta Rzeszowa, co ustalane było już wiosną 2014 roku, ale on sam nie był tym pomysłem zachwycony i – co zaskakujące – prezes PiS Jarosław Kaczyński zgodził się, by Poręba po raz drugi kandydował do Parlamentu Europejskiego i nie walczył o prezydenturę w Rzeszowie. To tylko potwierdza jego mocną pozycję nie tylko na Podkarpaciu, ale też w centrali partii. – To, czy ktoś jest mniej lub bardziej wpływowy w polityce, jest bardzo subiektywne – powiedział nam Tomasz Poręba. – Dla mnie osobiście ważne jest, aby wszyscy, którzy pełnią funkcje publiczne i reprezentują Podkarpacie w różnych instytucjach, starali się w pierwszej kolejności wykorzystywać swoje wpływy i umiejętności do realizacji najbardziej strategicznych celów służących przyspieszeniu rozwoju naszego regionu. Tak też rozumiem swoją aktywność i działania w Parlamencie Europejskim, gdzie w kolejnych latach chcę jeszcze lepiej i skuteczniej zabiegać o interesy Podkarpacia. Wysokie, trzecie miejsce dla Stanisława Ożoga (awans z szóstego, które zajął w ub. roku) to bardziej podkreślenie jego wpłyJerzy Ginalski. wu na wyborców, którzy pozwolili mu zdobyć mandat europosła PiS, mimo że gołym okiem było widać, iż w kampanii do Parlamentu Europejskiego nie miał specjalnego wsparcia swojej partii i samego Jarosława Kaczyńskiego. Ożóg powiedział nam, że jest zadowolony ze swojego miejsca w rankingu, ale jednocześnie bardzo zaskoczony. – W ogóle nie czuję się osobą wpływową. Nigdy nie działam w świetle jupiterów, ale staram się być skuteczny. Swoją pracę w samorządzie i parlamencie traktuję jako funkcję służebną. Jeśli w takich kategoriach te działania są traktowane, to jestem zadowolony – skomentował poseł.

22

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2014


IV RANKING VIP-a

Tadeusz Ferenc.

aż 8 polityków i tylko dwóch samorządowców, bo choć ci ostatni posiadają realną władzę, to jednak bez kontaktów i świetnych relacji w ministerstwach nic specjalnie nie mogą zdziałać w terenie. Zwłaszcza w ostatnich latach, kiedy tak dużo pieniędzy unijnych spływa do samorządów. INGLOTOWIE NIE DALI SZANS KONKURENTOM

Mielec (w ub.r. był trzeci) potwierdza, że w naszym rankingu wytworzyła się wyraźna grupa podkarpackich liderów, przedstawicieli biznesowej „wagi ciężkiej”, obecnych z wielkimi sukcesami na rynku gospodarczym od lat. Są to przedsiębiorcy, którzy prowadzą działalność na skalę nie tylko wojewódzką czy krajową, ale często wręcz międzynarodową. Osobowości, których sukcesy promują województwo. Zarówno właściciele Grupy Nowy Styl, jak i prezes Marmy Polskie Folie są synonimami sukcesu. – Kolejny rok w zacnym gronie Najbardziej Wpływowych na Podkarpaciu to dla nas duże wyróżnienie, szczególnie, że dużo serca i wysiłku wkładamy nie tylko w biznes, który prowadzimy, ale i w rozwój naszego regionu – zapewnili nas Adam i Jerzy Krzanowscy, współwłaściciele, a zarazem prezes i wiceprezes zarządu Grupy Nowy Styl. – Zarządzana przez nas Grupa Nowy Styl jest obecnie czwartym największym producentem krzeseł i mebli biurowych w Europie. Konsekwentnie pniemy się w górę i rozwijamy nasz biznes, jednocześnie inwestując w Podkarpacie, budując nowoczesną Fabrykę Mebli Biurowych w Jaśle, modernizując nasze zakłady, tworząc nowe miejsca pracy, inwestując w ochronę środowiska. Nasz sukces daje nam poczucie odpowiedzialności za otoczenie społeczne i biznesowe. – Nie czuję się osobą wpływową, a jedyne, co mogę o sobie powiedzieć, to to, że jestem aktywna i nie należę do ludzi spokojnych, pogodzonych z rzeczywistością. Może dzięki temu nie brakuje mi pracy i nowych wyzwań – skomentowała swoje miejsce w rankingu Marta Półtorak. Warto zwrócić uwagę, że z jednego miasta – Przemyśla – wywodzą się dwie mocne marki związane z modą i stylem – firmy Kazar i Inglot, które z roku na rok umacniają się na rynkach międzynarodowych. ►

Bezdyskusyjne było zwycięstwo rodziny Inglotów, współwłaścicieli słynnej firmy kosmetycznej, w kategorii VIP Biznes. Zdobyła ona w naszym rankingu dwa razy więcej punktów niż drudzy w zestawieniu Adam i Jerzy Krzanowscy, właściciele firmy „Nowy Styl”. – Sukces biznesowy kojarzy się nam z uznaniem na świecie i tak jest właśnie w przypadku marki Inglot, która jest bardzo ceniona i popularna w Stanach Zjednoczonych, zachodniej Europie i na Bliskim Wschodzie. W dodatku produkcja firmy prawie w całości odbywa się w Polsce, co imponuje i jest powodem do dumy – skomentował ten fakt Bartłomiej Biskup. W podobnym duchu wypowiadali się głosujący: podkreślali, że właściciele firmy – na czeElżbieta Lewicka i Grzegorz Inglot. le ze zmarłym w lutym ub. roku Wojciechem Inglotem – pokazali, jak stworzyć i rozwinąć markę znaną na całym świecie, co powoduje, że jest ona ewenementem wśród firm wywodzących się z Podkarpacia. Drugie miejsce braci Adama i Jerzego Krzanowskich, współwłaścicieli firmy Nowy Styl (powtórka z ub. roku), trzecie Marty Półtorak, prezes firmy Marma Polskie Folie i właścicielki Galerii Millenium Hall w Rzeszowie (w ub. roku piąte miejsce) oraz czwarte Janusza Zakręckiego, prezesa PZL


IV RANKING VIP-a

Rodzeństwo Inglotów.Milena i Grzegorz Inglot.

Podobnie jak w przypadku kategorii „polityka”, wielu głosujących chciało oddać swoje punkty zwycięzcom z poprzednich lat – Markowi Dareckiemu, prezesowi WSK Rzeszów, i Adamowi Góralowi, współwłaścicielowi i prezesowi Asseco Poland, co nie dziwi, bo są to od lat liderzy życia gospodarczego na Podkarpaciu. Z przyczyn regulaminowych nie mogli oni jednak wziąć udziału w tym roku w naszym rankingu. Przy okazji pojawiły się też typy spoza listy nominowanych. Jeden z głosujących zwrócił nam uwagę na dębicką firmę Olimp Laboratories i jej właściciela Stanisława Jedlińskiego. – To jedyna firma na Podkarpaciu, która od dziesięciu lat co roku notuje wzrost o 20 proc. Nie ma drugiej takiej firmy w całym regionie, uważam, że powinna znaleźć się w rankingu – stwierdził głosujący. LUDZIE KULTURY NAJMNIEJ ZNANI W tym roku powtórzyła się sytuacja z ubiegłorocznej edycji: najbardziej zacięta walka o statuetkę miała miejsce w kategorii VIP Kultura. Na finiszu palma pierwszeństwa przypadła Jerzemu Ginalskiemu, dyrektorowi Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku, twórcy Miasteczka Galicyjskiego oraz rekonstrukcji szlacheckiego dworu ze Święcan w sanockim skansenie. Jego zwycięstwo to – zdaniem dr. Biskupa – ukłon w kierunku osoby, która rozumie nowoczesne muzealnictwo i której udało się stworzyć miejsce bardzo interesujące, wartościowe i otwarte na różnego odbiorcę. Głosujący w kategorii VIP Kultura mieli spory problem, czy swoje punkty przyznawać menedżerom, czy twórcom kultury. Tłumaczyli, że bardziej niż twórcy, są wpływowi

24

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2014

szefowie największych instytucji kulturalnych, którzy są bardziej rozpoznawalni i medialni, a przy tym muszą być rzutkimi menedżerami. Dlatego tym bardziej cieszy drugie miejsce Janusza Szubera, znakomitego poety z Sanoka (w ub. roku zajął szóste miejsce). Szuber, mimo że funkcjonuje poza głównym nurtem medialnym, jest jednak zauważany i często przywoływany (szkoda że nie przez ogólnopolski mainstream). Poeta przyznał, że czuje się zaszczycony, iż on sam i jego poezja zostały tak wysoko ocenione. – Tym bardziej, że kultura masowa żywi się skandalem, a poezja nie ma z nim nic wspólnego – stwierdził Szuber. Cieszy również czwarte miejsce innego przedstawiciela twórców kultury – Anety Adamskiej, twórczyni Teatru „Przedmieście”, która od lat udowadnia, że kultura wysoka ma całkiem duże grono odbiorców w Rzeszowie, a teatr autorski to bardzo ważne i zauważane w mieście przedsięwzięcie. Na ul. Reformackiej 4 w Rzeszowie chcą występować wielkie nazwiska teatru z Polski i Europy przy okazji kolejnych edycji festiwalu „Źródła pamięci. Szajna – Grotowski – Kantor”. Aneta Adamska zajęła w ub. roku jeszcze wyższe, drugie miejsce, a to, że i w tym roku jest w czołówce, potwierdza, że stała się rozpoznawalną, mocną marką. Wit Karol Wojtowicz, dyrektor Muzeum-Zamku w Łańcucie, w kategorii VIP Kultura zajął w tym roku miejsce trzecie, o dwa „oczka” wyższe niż w roku ubiegłym. – To dla mnie duże zaskoczenie, tym większe, że wykonuję pracę, która na co dzień i dla większości osób może być mało widoczna. Wyróżnienie, które bardzo mnie cieszy, traktuję jako nagrodę dla całego zespołu, który w tym roku i w kolejnym stoi przed ogromnym zadaniem – w Muzeum-Zamku w Łańcucie trwają właśnie prace remontowe i konserwatorskie na ogromną skalę, największe po II wojnie światowej – stwierdził Wit Karol Wojtowicz. Podkreślił, że czuje się dumny z pracy na rzecz miejsca, które jest wyjątkowym zabytkiem na skalę polską i europejską, a jednocześnie ma świadomość, że Muzeum-Zamek w Łańcucie jest dziedzictwem narodowym, które w stanie nie gorszym niż jest dziś musimy ochronić dla przyszłych pokoleń. Warto przy okazji zaznaczyć, że – identycznie jak w ub. roku – część głosujących osób publicznych typowała kierując się funkcją sprawowaną przez osobę, na którą oddawały głos, lub przedsięwzięciem, z jakim jest kojarzona, a niekoniecznie pamiętając jej nazwisko. Warto też zwrócić uwagę na mocną pozycję Sanoka na kulturalnej mapie Podkarpacia: jego przedstawiciele zajęli w tegorocznej edycji pierwsze dwa miejsca, do czego trzeba dodać piąte miejsce Wiesława Banacha, dyrektora Muzeum Historycznego w tym mieście, twórcy Galerii Beksińskiego.


IV RANKING VIP-a Odnotowaliśmy głosy, że statuetkę w kategorii VIP Kultura powinien otrzymać pośmiertnie Marek Czarnota, który zrobił bardzo wiele dla upowszechnienia historii Rzeszowa. Jedna z osób głosujących wskazała Filipa Berkowicza, dyrektora Goodfest Festiwal w Dębicy, gdzie na koncerty zapraszane są gwiazdy światowego formatu. Zwrócono też uwagę, że warto byłoby docenić Cieszanów Rock Festiwal za to, do jakich rozmiarów rozrosła się ta na początku mała, lokalna impreza. NAUKA JEST JAK NARKOTYK Oprócz statuetek w kategoriach: VIP Polityka, VIP Kultura i VIP Biznes, magazyn VIP Biznes&Styl postanowił rokrocznie nagradzać także w kategorii VIP Odkrycie Roku. Jest to specjalne wyróżnienie dla osób, które stawiają wysoko poprzeczkę doskonałości, są związane z Podkarpaciem i działają na rzecz jego rozwoju. Dla osób z niezwykłymi sukcesami naukowymi, biznesowymi, kulturalnymi lub społecznymi. Dla tych wyjątkowych osób, które co roku swoją pracą i pasją inspirują innych, by stali się choć trochę lepszymi, mądrzejszymi, bardziej pracowitymi, bogatszymi, lub bardziej nowoczesnymi i skutecznymi w pracy oraz działaniu. W tym roku statuetka VIP Odkrycie roku trafiła do prof. dr. hab. Marka Koziorowskiego, dyrektora Pozawydziałowego Zamiejscowego Instytutu Biotechnologii Stosowanej i Nauk Podstawowych Uniwersytetu Rzeszowskiego. Człowieka, który do Rzeszowa i Weryni, gdzie mieści się instytut, przyjechał w 1997 r., choć z Podkarpaciem związany nie był nigdy i w żaden sposób, i skupił wokół siebie niebywałe grono ludzi. Takich jak on – wymagających od innych, ale przede wszystkim od siebie, szaleńczo pracowitych. Efekty okazały się niebywałe. Wynikami badań profesora i jego zespołu interesuje się świat. Mógłby pracować jako konsultant największych firm farmaceutycznych na świecie, a on ciągle walczy, żeby jego ludzie mieli lepsze warunki pracy, żeby studenci mogli odbywać staże w najznakomitszych ośrodkach naukowych. Prof. Koziorowski przez wiele lat był członkiem zespołu badawczego prof. Tadeusza Krzymowskiego, który jako pierwszy w świecie wykazał niezwykle ważną rolę specyficznego unaczynienia jajnika. Po paru latach na podstawie tych wyników prof. Dan A. Oren z Uniwersytetu Yale przedstawił teorię zakładającą, że informacja o intensywności światła słonecznego może być przekazywana z siatkówki oka do mózgu nie tylko drogą nerwową, ale także drogą neurohumoralną, czyli że istnieje bezpośrednia łączność oka z mózgiem drogą krwi. Na udowodnienie swojej hipotezy ten światowej sławy naukowiec czekał ponad 15 lat, a stało się to dzięki wynikom badań prowadzonych m.in. właśnie

Tadeusz Ferenc i prof. dr hab. Marek Koziorowski.

przez zespół prof. Koziorowskiego. Zespoły profesora z Weryni i naukowców z Olsztyna wykazały, że istnieje mechanizm, który powoduje, iż tlenek węgla produkowany w oku może przejść bezpośrednio do mózgu i wpływać na ekspresję określonych genów włączonych w system reprodukcyjny, czego efektem jest produkcja hormonu decydującego o rozrodzie u obu płci. – Po opublikowaniu tych wyników odezwał się do nas prof. Oren, pełen szczęśliwości, że udowodniliśmy jego teorię – powiedział nam prof. Koziorowski. Takie odkrycia to dla potężnego światowego przemysłu farmaceutycznego znak, że trzeba w to koniecznie wejść, ponieważ może się to opłacać. Bo w chwili, gdy jedna trzecia ludzkości jest dotknięta sezonową depresją, wyprodukowanie nieinwazyjnego leku zastępującego fizjologiczną regulację oznacza miliardy dolarów zysku. To jest właśnie namacalna, realna, nie tylko na papierze i w słowach, współpraca nauki i biznesu na światowym poziomie. O niewielkim instytucie w Weryni wciąż jest głośno. Zgłaszają patenty, wyniki ich badań zaskakują światową naukę, naukowcy z najróżniejszych zakątków kuli ziemskiej chcą tu przyjeżdżać i współpracować z zespołem kierowanym przez Koziorowskiego. Studenci i absolwenci mają prace opublikowane w pismach z listy filadelfijskiej, wygrywają konkursy na granty naukowe, otrzymują stypendia od ministra nauki i szkolnictwa wyższego oraz premiera. Sukces goni sukces. Ale to wszystko jest okupione ciężką pracą, ogromnym wysiłkiem, organizacją i poświęceniem. Szef instytutu mówi wprost i nie ukrywał tego nigdy – tu nie ma miejsca dla obiboków, tu trzeba bezwzględnie poświęcić się nauce. – O naukę trzeba dbać bardziej niż o kochankę – mówi pół żartem, pół serio. – Nauka zawsze się odwdzięczy, ale trzeba ją z pieczołowitością pielęgnować. Nauka nie pozwala sobie na porzucenie, bo jeżeli to zrobisz i zaczniesz się rozpraszać, co uważam za tragedię ►

Więcej informacji i fotografii z VI Gali VIP-a na portalu www.biznesistyl.pl


IV RANKING VIP-a polskiej nauki, to nic z tego nie będzie. O Weryni jest opinia, prawdziwa zaznaczam, że trzeba tu ostro pracować. Ale kto tu przyszedł i postudiował pół roku, rok, ten nie chce stąd już odejść. Bo nauka jest jak narkotyk. Wciąga to ciągłe szukanie w świecie nauki, czy ktoś nie robi czegoś podobnego, czy z kimś można wymienić opinię, by już razem pójść dalej, do przodu. OSOBA WPŁYWOWA CZY OSOBA, NA KTÓRĄ SIĘ WPŁYWA Tegorocznych laureatów rankingu uhonorowaliśmy podczas VI Gali VIP-a w Filharmonii Podkarpackiej. Zwycięzcom wręczyliśmy statuetki, autorstwa znanego podkarpackiego rzeźbiarza Macieja Syrka. W VI Gali VIP-a uczestniczyli m.in. prezydent Rzeszowa Tadeusz Ferenc (zwycięzca kategorii „polityka”), przedstawiciele Urzędu Marszałkowskiego i Wojewódzkiego, parlamentarzyści oraz kilkuset przedstawicieli podkarpackiego biznesu, nauki, kultury, samorządu, mediów; sporo bohaterów naszych tekstów. Galę prowadziła Elżbieta Lewicka, dziennikarka Polskiego Radia Rzeszów, stały współpracownik VIP-a. Po raz drugi, oprócz przedstawicieli sponsorów, do wręczenia statuetek zaprosiliśmy „generację przyszłości”: studenta i dwie licealistki – osoby nieprzeciętne, odnoszące ogólnopolskie sukcesy. Statuetkę w kategorii VIP Kultura wręczyły Kinga Kielar, dyrektor Regionu Departament Zarządzania Siecią Oddziałów Banku BPH SA Grupa GE Capital, oraz Małgorzata Kruczek, uczennica IV klasy Państwowej Szkoły Muzycznej II stopnia przy Zespole Szkół Muzycznych nr 1 w Rzeszowie w klasie fortepianu, a także I klasy Liceum Sióstr Prezentek w Rzeszowie, wybitnie utalentowana pianistka, wielokrotna stypendystka Prezydenta Miasta Rzeszowa oraz Zarządu Województwa Podkarpackiego, od 2011 r. objęta programem Krajowego Funduszu na Rzecz Dzieci, laureatka wielu krajowych i międzynarodowych konkursów i festiwali. Statuetka trafiła w ręce Jerzego Ginalskiego, archeologa, dyrektora Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku, twórcy „Miasteczka Galicyjskiego” oraz rekonstrukcji szlacheckiego dworu ze Święcan w sanockim skansenie. – Słuchałem kiedyś jednego medioznawcy, który stwierdził, że człowiek wpływowy to przede wszystkim człowiek aktywny – powiedział laureat. Po czym, wzbudzając rozbawienie na sali, dodał: – Jak sam stwierdził (ów medioznawca – przyp. aut.), zgodnie z tą definicją, człowiekiem wpływowym może być zarówno mędrzec, jak i lokalny gangster. Ja nie jestem ani jednym, ani drugim, a więc moja obecność tutaj jest spowodowana moimi zainteresowaniami i związaną z nimi moją aktywnością zawodową. Ginalski dodał, że jest jeszcze jeden „sprawca” jego przemowy: prof. dr hab. Jerzy Czajkowski, jego poprzednik, który kierował sanockim skansenem przez blisko 30 lat i „zostawił mi tak wysoką poprzeczkę, że ja teraz muszę robić wszystko, żeby z tego wysokiego konia nie spaść”.

26

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2014

Zdobywca statuetki podziękował Kapitule i wszystkim, którzy oddali na niego głos: – Odczuwam to jako wyraz uznania, docenienie moich koleżanek i kolegów, dzięki którym tę pozycję naszego muzeum staramy się utrzymać i razem z nimi realizujemy te wielkie muzealne inwestycje. Statuetkę za zwycięstwo w kategorii VIP Polityka odebrał Tadeusz Ferenc, prezydent Rzeszowa od 2002 r. A wręczyli ją: Andrzej Szlęzak, dyrektor logistyki w firmie Reslogistic, oraz Ewa Leśniak, uczennica drugiej klasy III Liceum Ogólnokształcącego w Rzeszowie, wolontariuszka w Fundacji Generator Inspiracji dbającej o rozwój osobisty dzieci i młodzieży (Ewa współtworzyła m.in. projekty Młodzieżowe Laboratorium Wolontariatu oraz Młodzieżowe Laboratorium Nauki, który zwyciężył w ogólnopolskim konkursie; jako wolontariuszka prowadzi pokazy z nauk ścisłych dla uczniów szkół podstawowych i gimnazjów, które mają przekonać ich, że nauka może być ciekawa i inspirująca). – Zastanawiam się, czy prezydent Rzeszowa jest rzeczywiście osobą wpływową, czy też osobą, na którą się wpływa – zaczął dowcipnie najbardziej wpływowy polityk, wzbudzając salwę śmiechu na sali. – Pewne jest to drugie, bo jako prezydent miasta muszę przede wszystkim słuchać ludzi. Oni na mnie wpływają i mówią, co mam robić, by miasto się rozwijało, by ludziom żyło się tu lepiej, by miasto było nowoczesne. To chyba jest wpływ mieszkańców. Prezydent Ferenc dodał, że ta nagroda jest nie dla niego, lecz przede wszystkim dla mieszkańców Rzeszowa. – Dla wspaniałych ludzi, którzy mieszkają w naszym mieście. Chciałbym wszystkim podziękować za to, co czynicie dla miasta. Ja chcę to wykonywać, współpracować z wami i chcę, by miasto było znane na świecie, w Europie i oczywiście w naszym kraju – stwierdzi Tadeusz Ferenc. Prezydent podziękował także redaktor naczelnej VIP-a Anecie Gieroń oraz zespołowi redakcyjnemu za inicjatywę organizacji takiego rankingu: – Myślę, że pomysł był doskonały. Po czym dodał: – Jakoś tak się składało, że zajmowałem zwykle trzecie miejsce, drugie miejsce, nigdy nie miałem okazji zdobyć tej pięknej nagrody. Bardzo serdecznie za to dziękuję. Tadeusz Ferenc przypomniał także, że miasto Rzeszów zdobywa nagrody na Podkarpaciu, w Polsce, Europie i na świecie. Przypomniał kilka najbardziej prestiżowych i stwierdził: – To jest, szanowni państwo, wasza zasługa i za to wam wszystkim dziękuję. Następnie na scenę poproszono wydawców VIP-a: Anetę Gieroń, Ingę Safader-Powroźnik i Adama Cynka, których prezydent Rzeszowa obdarował bukietami kwiatów oraz egzemplarzem „Encyklopedii Rzeszowa”. BADANIA WAŻNIEJSZE DLA PSYCHIATRII NIŻ REGULACJI ROZRODU Przyjemność wręczenia statuetki w kategorii VIP Biznes przypadł w udziale Krystynie Stachowskiej, dyrektor sprzedaży sieci własnej firmy ubezpieczeniowej ►



IV RANKING VIP-a Aviva, oraz Grzegorzowi Kuraszowi, studentowi IV roku mechatroniki na Wydziale Matematyczno-Przyrodniczym Uniwersytetu Rzeszowskiego (Grzegorz w tym roku zajął pierwsze miejsce w konkursie mechatronicznym organizowanym przez uniwersytet. Z materiałów wtórnych stworzył prototyp robota inspekcyjnego, wyposażonego w kamerę, który może być wykorzystywany do badania niedostępnych dla człowieka miejsc, np. rur, szczelin, kanałów. Robot może również służyć jako obserwator zjawisk niebezpiecznych i może przekazywać sygnał wizyjny na odległość). Statuetkę w imieniu zwycięzców – rodziny Inglotów, współwłaścicieli firmy kosmetycznej Inglot, założonej przez śp. Wojciecha Inglota i mającej swoje punkty sprzedaży na 6 kontynentach – odebrał Grzegorz Inglot, doradca Zarządu, syn Zbigniewa Inglota – współwłaściciela firmy i przewodniczącego Rady Nadzorczej Inglot Sp. z o. o. – Myślałam, że przedstawiciel takiej firmy wystąpi w dyskretnym makijażu – żartowała Elżbieta Lewicka, wzbudzając wesołość w sali. – Chciałbym podziękować Kapitule i wszystkim głosującym za tę statuetkę – powiedział Grzegorz Inglot. – Niewątpliwie nie byłoby jej bez wkładu wspaniałego zespołu tutaj, na Podkarpaciu, dzięki któremu w przyszłym tygodniu otwieramy sklep nr 500. Przedstawiając ideę kategorii VIP Odkrycie Roku, red. naczelna VIP-a Aneta Gieroń podkreśliła, że w redakcji wręcz „zakochujemy” się w osobie, o której w ciągu roku zaczynamy myśleć w kontekście tego wyróżnienia. – Mam nadzieję, że państwo będziecie nią tak samo zauroczeni, zwłaszcza że ta osoba to wybitny naukowiec, osoba, która współpracuje z najlepszymi ośrodkami badawczymi na świecie i z którą chcą pracować najlepsi naukowcy na świecie – podkreśliła Aneta. Przedstawiając tegorocznego laureata – prof. Marka Koziorowskiego, redaktor naczelna VIP-a wyraziła nadzieję, że „za kilka lat będzie w grupie osób, które pojadą do Skandynawii i odbiorą Nagrodę Nobla” w dziedzinie medycyny. Jak stwierdziła, tegoroczny laureat wraz ze swoim zespołem „dokonał czegoś, co już w bardzo bliskiej przyszłości może zostać wykorzystane w produkcji leku na depresję. Wyjątkowość tego leku polega na tym, że będzie to lek podawany w formie aerozolu do nosa, a nos – tak samo jak oko – jest w stanie przetransportowywać substancje bezpośrednio do mózgu”. Aneta podkreśliła także wielkie poczucie humoru tegorocznego laureata, które powodowało, że „jak pan profesor przychodził do nas, do redakcji, to na dwie godziny zamierało życie, bo wszyscy słuchaliśmy go z otwartymi ustami”. Prof. Marek Koziorowski najpierw zwrócił się ze sceny do uczestniczącego w uroczystości prof. Dana Orena z Wydziału Lekarskiego Yale University, należącego do „pierwszej piątki uniwersytetów świata”. – Dan przyjechał do nas na 9 miesięcy, pracujemy razem i dzisiaj mogę powiedzieć, że nam się humory trochę poprawiły, bo ten kroczek dalej został uczyniony – wyjaśnił profesor. Podkreślił, że chce potraktować otrzymane wyróżnienie nie tylko jako swo-

28

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2014

je, ale także jako sukces całego zespołu naukowego Instytutu Biotechnologii w Weryni. – Jesteśmy jednostką bardzo młodą, istniejemy właściwie parę lat, w historii nauki jest to mrugnięcie powieki. I gdyby nie wspaniali studenci, gdyby nie wspaniali pracownicy naszego Instytutu, gdyby nie wspaniali koledzy i przyjaciele, z którymi razem kieruję tym Instytutem – kolega dr Maciek Wnuk jest tu razem z nami – to nie byłoby tego sukcesu. Sukces, jak stwierdził prof. Koziorowski, to pojęcie bardzo względne. – Kto pracuje w nauce, musi pamiętać o jednej rzeczy. A mianowicie: pokora, pokora i jeszcze raz pokora. Nauka wymaga pokory. Wydaje mi się, że u nas w Instytucie ta pokora jest na co dzień dynamicznie zmieniającym się w zależności od nastrojów, ale jednak faktem ciągle istniejącym. Tegoroczny laureat podkreślił, że jeżeli zajmujemy się nauką, to nigdy nie wiadomo, co z tego wyniknie. Wzbudzając wesołość w sali i burzę braw stwierdził: – Cel naszych badań był zupełnie inny. Okazało się, że to, co odkryliśmy, ma dużo większe znaczenie dla psychiatrii niż dla sezonowej regulacji rozrodu. – Bo ja jestem lekarzem, ale od zielonych recept, czyli lekarzem weterynarii – wyjaśnił. Prof. Koziorowski stwierdził, że Werynia już jest bardzo znana, ale jeżeli „wyjdą” badania prowadzone z udziałem prof. Dana Orena, to będzie to znana jednostka naukowa na świecie. – Z tego naprawdę bardzo się cieszę. Cieszę się z naszego wspólnego sukcesu i przekażę wszystkie pozdrowienia wraz z najlepszymi życzeniami kolegom z Instytutu – stwierdził laureat. SZCZEŚNIAK WZRUSZAJĄCO O MIŁOŚCI I BLISKOŚCI Po emocjach związanych z wręczaniem statuetek przyszedł czas na emocje muzyczne. Zapewnił je recital Mieczysława Szcześniaka, wokalisty obdarzonego jednym z najbardziej „czarnych” głosów w Polsce, kompozytora i autora tekstów, laureata m.in. Bursztynowego Słowika na festiwalu w Sopocie oraz trzykrotnego zdobywcę Fryderyka w kategorii „wokalista roku”. Szcześniakowi towarzyszył pianista Paweł Zarecki. Recital był przekrojem twórczości artysty, włącznie z piosenkami z nagranej, ale jeszcze niewydanej płyty z jego kompozycjami do wierszy ks. Jana Twardowskiego. To naładowana dobrymi emocjami twórczość o ludzkich uczuciach. O miłości i potrzebie bliskości. O tym, że jesteśmy sobie nawzajem potrzebni. O tym, że warto wierzyć, iż marzenia się spełniają. Szcześniak, m.in. współzałożyciel znanego zespołu muzyki chrześcijańskiej New Life M, w którym śpiewał przed laty, zanim zdecydował się na karierę solową, tłumaczył, że nigdy nie chciał być ani piosenkarzem religijnym, ani świeckim, śpiewa bowiem o całym człowieku, który ma ciało i duszę. Po części „dla ducha” nastąpiła część „dla ciała”. Catering zapewnił Hotel Nowy Dwór ze Świlczy. W foyer Filharmonii długo trwały rozmowy kuluarowe.



IV RANKING VIP-a

ZWYCIĘZCY W RANKINGU NAJBARDZIEJ WPŁYWOWI PODKARPACIA

1.

2014

Tadeusz Ferenc,

samorządowiec i polityk, były poseł, prezydent Rzeszowa od 2002 r.

2.

3.

poseł PiS do Parlamentu Europejskiego. Zanim został eurodeputowanym, przez kilka lat pracował w Brukseli jako urzędnik. Wiceprzewodniczący rzeszowskiego PiS.

poseł Prawa i Sprawiedliwości do Parlamentu Europejskiego. Od 1999 r. do 2005 r. zajmował stanowisko starosty rzeszowskiego. W latach 2005–2014 był posłem PiS.

Tomasz Poręba,

Stanisław Ożóg,

VIP Polityka

4.

5.

posłanka PO, była prezes Banku Spółdzielczego w Przecławiu. W Sejmie nieprzerwanie od 2001r., przewodnicząca sejmowej komisji finansów publicznych.

posłanka PO do Parlamentu Europejskiego. Przez 6 lat (2004–2010) była przewodniczącą, a następnie wiceprzewodniczącą Regionu Podkarpackiego PO.

Krystyna Skowrońska,

Elżbieta Łukacijewska,

6.

Marek Kuchciński, poseł PiS od 2001 roku. W latach 1999–2001 zajmował stanowisko wicewojewody podkarpackiego. W 2011 roku został wicemarszałkiem Sejmu.

7.

Małgorzata Chomycz-Śmigielska, wojewoda podkarpacka. Od 2006 r. dyrektor biura podkarpackiej PO, w 2007 r. została wicewojewodą, a w grudniu 2010 r. po raz pierwszy objęła urząd wojewody.

8.

Piotr Przytocki, prezydent Krosna od 2002 r. Kolejne wybory wygrywał z ponad 70-proc. poparciem wyborców.

9.

Zbigniew Rynasiewicz, od 2005 r. poseł Platformy Obywatelskiej. Przewodniczący Regionu Podkarpackiego PO. Sekretarz stanu w Ministerstwie Infrastruktury i Rozwoju.

10. Andrzej Szlachta, poseł Prawa i Sprawiedliwości, były prezydent Rzeszowa.


IV RANKING VIP-a

1.

Rodzina Inglotów,

właściciele marki Inglot założonej przez śp. Wojciecha Inglota, która to firma ma ok. 500 salonów w ponad 50 krajach na 6 kontynentach.

2.

Adam i Jerzy Krzanowscy,

założyciele i współwłaściciele firmy „Nowy Styl”, która wyprodukowała ponad 50 mln krzeseł i jest największym wytwórcą foteli oraz krzeseł w Europie Środkowej.

Janusz Zakręcki,

prezes PZL Mielec. Absolwent Politechniki Krakowskiej, który sprowadził do Mielca produkcję legendarnych śmigłowców Black Hawk.

Marta Półtorak,

prezes Marma Polskie Folie, właścicielka Galerii Millenium Hall w Rzeszowie.

5.

Artur Kazienko,

prezes zarządu i właściciel Kazar Footwear z Przemyśla. Buty i torebki z logiem Kazar są od dawna znane i popularne wśród gwiazd oraz projektantów mody.

6.

Wiesław Grzyb, przedsiębiorca z Dębicy, założyciel i prezes Arkus & Romet Group, który w ciągu

7.

Piotr Mikrut, prezes Fabryki Farb i Lakierów Śnieżka SA, firmy będącej jednym z największych producentów farb i lakierów w Polsce. Produkty Śnieżki są sprzedawane w całej Europie Środkowowschodniej.

8.

Ryszard Ziarko, założyciel i właściciel firmy „Ciarko”. Największy w Polsce i trzeci w Europie producent okapów kuchennych z Sanoka. „Ciarko” zatrudnia ponad 400 osób i produkuje ponad 700 tys. okapów rocznie.

9.

Leszek Waliszewski, prezes FA Krosno. Absolwent Politechniki Gdańskiej, były dyrektor Delphi

10.

ćwierćwiecza zbudował największe w Polsce imperium rowerowe, którego roczne obroty sięgają 200 mln zł.

Automotive Systems Poland, były dyrektor operacyjny Delphi na Europę Północną, od 2006 r. współwłaściciel Fabryki Amortyzatorów w Krośnie.

Anna i Czesław Koliszowie, właściciele firmy „Ankol”, która jest głównym dostawcą materiałów i wyrobów kompletujących dla lotniczych zakładów produkcyjnych oraz autoryzowanym przedstawicielem wybranych polskich zakładów zbrojeniowych.

VIP Biznes

4.

3.


IV RANKING VIP-a

1.

Jerzy Ginalski,

archeolog, dyrektor Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku. Twórca „Miasteczka Galicyjskiego” oraz rekonstrukcji Szlacheckiego Dworu ze Święcan w sanockim skansenie.

2.

Janusz Szuber,

3.

Wit Karol Wojtowicz,

VIP Kultura

znakomity sanocki poeta. Autor wierszy, które stawiane są w tym samym szeregu, co twórczość Wisławy Szymborskiej i Adama Zagajewskiego.

historyk sztuki (absolwent KUL), w okresie PRL działacz opozycji demokratycznej związany ze środowiskiem lubelskich „Spotkań”, od 1990 r. dyrektor Muzeum-Zamku w Łańcucie.

4.

5.

założycielka, reżyserka i scenarzystka teatru „Przedmieście” z Rzeszowa. Pomysłodawczyni festiwalu „Źródła pamięci. Szajna – Grotowski – Kantor”. Laureatka wielu nagród i wyróżnień w Polsce i za granicą.

dyrektor Muzeum Historycznego w Sanoku, twórca Galerii Zdzisława Beksińskiego. Sanocki zamek zawdzięcza mu największą na świecie kolekcję prac Beksińskiego.

Aneta Adamska,

Wiesław Banach,

6.

Monika Szela, dyrektorka Teatru Maska w Rzeszowie, która Przegląd Teatrów Ożywionej Formy

7.

Jan Gancarski, dyrektor Muzeum Podkarpackiego w Krośnie. Odkrywca grodu z epoki brązu na Podkarpaciu. Twórca archeologicznego skansenu „Karpacka Troja” w Trzcinicy koło Jasła.

8.

Bogdan Szymanik, założyciel i współwłaściciel Wydawnictwa „BOSZ” w Lesku, specjalizującego się

9.

Monika Wolańska, dyrektorka Uniwersytetu Ludowego Rzemiosła Artystycznego w Woli Sękowej,

10.

„Maskarada” zamieniła w festiwal.

w edycji albumów o sztuce, krajobrazie, przyrodzie i dziedzictwie kulturowym.

zdobywczyni prestiżowego tytułu „Kulturysta Roku 2013” przyznawanego przez Program Trzeci Polskiego Radia.

Stanisław Piotr Makara, dyrektor Muzeum Kresów w Lubaczowie. Dzięki jego staraniom do świetności wróciła cerkiew św. Paraskewy w Radrużu z XVI w., wpisana na Światową Listę UNESCO.



IV RANKING VIP-a MOJĄ PARTIĄ JEST RZESZÓW Z Tadeuszem Ferencem, prezydentem Rzeszowa, zwycięzcą rankingu VIP-a w kategorii „polityka”, rozmawia Aneta Gieroń Panie Prezydencie, w rankingu magazynu VIP Biznes &Styl został Pan uznany Najbardziej Wpływowym Politykiem Podkarpacia 2014. Jestem szczerze zaskoczony tym tytułem, bo przecież moja działalność skoncentrowana jest na Rzeszowie, choć oczywiście to, co robimy, wpływa na całe Podkarpacie – tutaj mieszkańcy regionu przyjeżdżają się uczyć, leczyć, a zwłaszcza do pracy. Codziennie do Rzeszowa wjeżdża około 120 tys. samochodów i być może wszystkie te rzeczy postrzegane są jako moje oddziaływanie na teren i w tym inni dostrzegają moją wpływowość. Panie Prezydencie, jako samorządowiec, do którego w ostatnich tygodniach przyjechał prezydent RP, Bronisław Komorowski, by wspólnie otwierać węzeł komunikacyjny przy al. Wyzwolenia, chyba trochę nas Pan kokietuje skromnością. Nie, naprawdę nie, choć rzeczywiście, kiedy jestem w ministerstwach i rozmawiam z bardzo wpływowymi osobami o tym, co dzieje się w Rzeszowie, to miło mi słuchać, jak nasze miasto się rozwija, jaki ma wpływ na gospodarkę Polski, ale i światową, mam tu na myśli loty cargo z Rzeszowa do Miami, strefę ekonomiczną „Dworzysko” i inne przedsięwzięcia. Dlatego jestem dumny i szczęśliwy, że zostałem uhonorowany tytułem Najbardziej Wpływowego Podkarpacia 2014 w kategorii „polityka”, choć wszystko, co robię, nie robię dla siebie czy tytułów. Cieszy mnie każda inwestycja w tym mieście, każda dobra ocena Rzeszowa. Zależy mi, by w Rzeszowie osiedlało się jak najwięcej osób – już blisko 80 proc. sprzedawanych w stolicy Podkarpacia mieszkań kupowanych jest przez osoby spoza Rzeszowa, które z tym mia-

stem postanowiły związać swoją przyszłość, karierę, tutaj osiąść na stałe. Największym skarbem Rzeszowa są ludzie. Życzę sobie i nam wszystkim, by Rzeszów się rozwijał, oddziaływał na Polskę, Europę, a może i świat. Prezydentem Rzeszowa jest Pan już od 12 lat. W tegorocznym rankingu zdobył Pan dwa razy więcej głosów niż drugi w zestawieniu europoseł PiS, Tomasz Poręba. Pana zdaniem, dlaczego akurat na Tadeusza Ferenca, prezydenta Rzeszowa, głosowało tak dużo osób? Jestem tym ogromnie zaszczycony, ale nigdy nie myślę o nagrodach. Najbardziej zależy mi na tym, aby w mieście i regionie ludziom żyło się lepiej. Jednocześnie jestem zaskoczony, że zostałem lepiej oceniony niż europosłowie. Być może to pokazuje, że za mało robią dla Rzeszowa i Podkarpacia, że za mało wspierają biznes, kulturę, ochronę zdrowia. Dlatego ten tytuł chcę wykorzystać do własnych celów, a mój cel to Rzeszów, Podkarpacie i Polska. Muszę i chcę więcej rozmawiać z posłami do Parlamentu Europejskiego, by dopingować ich do większej pracy na rzecz Rzeszowa i regionu. Panie Prezydencie, w Rzeszowie nic się nie dzieje bez Pana wiedzy. W wyborach na prezydenta Rzeszowa poparło Pana SLD, PO i PSL. Większość kandydatów w wyborach samorządowych musiało zabiegać o poparcie partii, a w Pana przypadku to partie zabiegają o Pana przychylność. Ależ ja się bardzo liczę z partią i partia jest dla mnie najważniejsza. Ta partia nazywa się Rzeszów. Na każdego mieszkańca Rzeszowa patrzę z takim samym ogromnym szacunkiem i sympatią.

KONCENTRUJEMY SIĘ NA ROZWOJU FIRMY Z dr. Zbigniewem Inglotem, współwłaścicielem firmy i przewodniczącym Rady Nadzorczej INGLOT Sp. z o. o., który wraz z innymi współwłaścicielami zwyciężył w rankingu VIP-a w kategorii „biznes”, rozmawia Jaromir Kwiatkowski Jak Państwo przyjęliście zwycięstwo w naszym rankingu? Jest nam bardzo przyjemnie, aczkolwiek nie czujemy się ludźmi wpływowymi ani na Podkarpaciu, ani na szerszą skalę. Interesuje nas przede wszystkim rozwój firmy i na nim się koncentrujemy.

34

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2014

Jednak zostaliście Państwo uznani przez osoby głosujące za najbardziej wpływowych przedsiębiorców na Podkarpaciu. Co to dziś oznacza – być wpływowym przedsiębiorcą? Tak jak wspomniałem, nie uważamy się za wpływowych przedsiębiorców. Prowadząc firmę, bez angażowa-


IV RANKING VIP-a nia się w politykę, stawiamy na ciągły rozwój, tworzenie miejsc pracy. Nie odcinamy się również od lokalnych projektów. Każdego roku bierzemy udział w wielu inicjatywach, wspieramy instytucje i programy na terenie regionu, o czym nie chcielibyśmy opowiadać. Jesteśmy również dumni z tego, że jesteśmy partnerem drużyny Asseco Resovia Rzeszów. Jesteście Państwo naturalnymi kontynuatorami dzieła zmarłego w ub. roku Wojciecha Inglota. Czy stanowi to dla Państwa obciążenie, brzemię odpowiedzialności, czy raczej mobilizuje do jeszcze większego wysiłku, by marka Inglot nadal zyskiwała na sile? Możliwość kontynuacji dzieła założyciela firmy – Wojciecha Inglota, to zarówno ogromna odpowiedzialność, jak i mobilizacja do dalszej pracy. Czy zwycięstwo w naszym rankingu, poparcie i zaufanie, jakim obdarzyli Państwa głosujący, stanowi dla Państwa zobowiązanie? A jeżeli tak, to do czego? Tak, bardzo cieszymy się, że głosujący docenili naszą firmę i będziemy starali się rozwijać w nie mniejszym tempie. Jesteśmy dumni, że niemal każdego miesiąca otwieramy bu-

tiki na nowych rynkach i jesteśmy obecni już w 70 krajach. Cieszymy się, że nasza marka jest w stu procentach polska i w dalszym ciągu będziemy starać się być dobrymi ambasadorami Polski i regionu. Jakie sukcesy firmy Inglot w kończącym się roku zasługują na szczególne podkreślenie i jakie są plany firmy na rok przyszły? Mijający rok to czas intensywnej pracy związanej z ekspansją zagraniczną i bardzo ciekawymi projektami związanymi z promowaniem marki i obecnością na Broadwayu. W 2014 roku otwarte zostały pierwsze butiki w Nigerii, Peru, Singapurze, Teksasie, na Wybrzeżu Kości Słoniowej oraz na terenie Nowej Kaledonii. Po bardzo udanym debiucie na Broadwayu i współpracy z musicalem Pippin, wystąpiliśmy w roli partnera The Cripple of Inishmaan, The Last Ship. Ogromnym zainteresowaniem cieszyła się kolekcja powstała we współpracy z musicalem The Lion King. W roku 2015 planujemy m.in. wejście na rynek Egiptu, Pakistanu, Iranu, Mołdawii, Luksemburga czy Trynidadu i Tobago. Szykujemy również niespodziankę związaną z legendarnym musicalem, o czym opowiemy już w niedługim czasie. 

TRZEBA CIĄGLE MIEĆ MARZENIA Z Jerzym Ginalskim, archeologiem, dyrektorem Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku, zwycięzcą rankingu VIP-a w kategorii „kultura”, rozmawia Anna Olech Panie Dyrektorze, czy czuje Pan, że ma Pan wpływ na podkarpacką kulturę? Na kulturę pewno jakiś wpływ mam, skoro tych głosów w rankingu troszkę zdobyłem. I jeżeli w jakikolwiek sposób czuję się wpływowym, to tylko i wyłącznie w tym zakresie. Bo co to znaczy człowiek wpływowy w kulturze? To taki, który na tej kulturze odciska jakieś swoje piętno, zmienia ją, ubogaca, kształtuje wiodące trendy zgodnie z panującą modą i oczekiwaniami potencjalnych uczestników w tej kulturze. Myślę, że ostatnio właśnie taką modą jest interaktywne uczestnictwo w zjawiskach kulturalnych. Wychodząc temu trendowi naprzeciw, zrealizowaliśmy jedyną w swoim rodzaju interaktywną przestrzeń muzealną, czyli Rynek Galicyjski. Rynek, który – choć zrekonstruowany – często tętni życiem zwiedzających. Jednak przyznanie tytułu wpływowego w kulturze odnosiłbym nie tylko do siebie, ponieważ realizacja tak śmiałych inwestycji muzealnych, jak Rynek Galicyjski i dwór szlachecki ze Święcan, dokonała się także dzięki moim współpracownikom. Więc także im należy się to wyróżnienie i tytuł. Podkreśla Pan zasługi swoich współpracowników. Czy zatem w kulturze tak jest, że jedna osoba coś może zdziałać, ale w zespole można znacznie więcej? Tak. Najważniejszy jest pomysł i nasze marzenia. Moją de-

wizą życiową są słowa Josepha Conrada: „Iść za marzeniem i znowu iść za marzeniem, i tak zawsze aż do końca”. I to nasze marzenie spełniło się, ponieważ w muzeum marzono zawsze, żeby tę pozycję, która została przez dziesiątki lat ukształtowana, utrzymać. Myślę tu o wysokiej pozycji muzeum na wolnym powietrzu, bo przecież nasz skansen zawsze był wzorem dla tego typu placówek. Teraz zadaniem moim i moich współpracowników jest tę pozycję utrzymać, siedzieć na tym wysokim koniu i nie spaść z niego nagle. Ale to nie koniec naszych marzeń, przecież tytuł wpływowego w kulturze również do czegoś zobowiązuje. Mamy następne pomysły; mam nadzieję, że równie kreatywne. Może Pan uchylić rąbka tajemnicy, co jest tym następnych marzeniem? Najbliższym marzeniem jest wzbogacanie naszego Galicyjskiego Miasteczka i zrekonstruowanie obiektu, którego nie ma w żadnym polskim skansenie – drewnianej synagogi, bożnicy. To będzie duże wydarzenie. Mamy już wytypowany obiekt i prace rozpoczynamy już w tym roku. A że posiadamy niezwykle bogaty zbiór judaików, moglibyśmy ten obiekt wspaniale wyposażyć. A więc marzenia zobowiązują? Jak najbardziej. 

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2014

35




Nie wierzmy

w magię medycyny i przemysłu farmaceutycznego

Aneta Gieroń i Jaromir Kwiatkowski rozmawiają...

Fotografie Tadeusz Poźniak


...Z prof. dr. hab. n. med. Janem Gmińskim


Prof. dr hab. n. med. Jan Gmiński Absolwent Śląskiej Akademii Medycznej, endokrynolog, specjalista angiologii, biologii medycznej, biochemii, chorób wewnętrznych i diagnostyki laboratoryjnej. Kierownik Katedry Zdrowia Publicznego, Dietetyki i Chorób Cywilizacyjnych Wydziału Medycznego w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie. Aneta Gieroń, Jaromir Kwiatkowski: Koniec roku zwykle nastraja nas do podsumowań, a Nowy Rok do składania obietnic, także samym sobie. Nowy Rok – nowe życie, a mówi się, że XXI wiek, to wiek medycyny. Istotnie możemy żyć coraz dłużej, jednocześnie coraz dłużej zachowując młodość i zdrowie? Prof. Jan Gmiński: Co do długości naszego życia, jest oczywiście limit wyznaczony prawami biologii. Szacuje się, że maksymalna długość życia wynosi około 120 lat. Natomiast jest też prawdą, że poprawa jakości opieki zdrowotnej, przede wszystkim skuteczne zwalczenie poważnych chorób zakaźnych w XX wieku, wprowadzenie antybiotyków, sprawiło, że ludzie żyją coraz dłużej. Poprawie uległa również skuteczność diagnostyki i leczenia chorób układu krążenia i nowotworów. W latach 40. i 50. XX wieku w zachodniej Europie średnia długość życia wynosiła około 50 lat. Dziś to około 80 lat. Dlaczego średnia długość życia kobiet jest zawsze o kilka lat wyższa niż dla mężczyzn? Kobiety statystycznie żyją dłużej, bo są silniejsze pod względem genetycznym. Informacje o funkcjonowaniu organizmu są zakodowane w genach, a te znajdują się w chromosomach. Kobieta ma dwa chromosomy X, mężczyzna tylko jeden. Na każdym etapie rozwoju zarodkowego umiera więcej płodów męskich niż żeńskich. Kobieta jest w sytuacji faworyzowanej, ponadto ochronnie działają na nią żeńskie hormony płciowe. Z tego też powodu

40

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2014

po 50. roku życia tendencje w ilości chorób układu krążenia wśród mężczyzn i kobiet zaczynają się wyrównywać. U kobiet następuje wtedy niedobór hormonów płciowych żeńskich i zachorowalność na choroby układu krążenia gwałtownie u nich wzrasta. Kobiety są też mniej narażone na urazy i wypadki z racji wykonywania innych prac niż mężczyźni. Mniej też piją alkoholu i mniej palą papierosów. Hormony płciowe żeńskie sprawiają także, że kobiety mają niższe stężenie złego cholesterolu w surowicy krwi. Na Podkarpaciu średnia długość życia jest jedną z najwyższych w Polsce. Dlaczego? Ponieważ spora część tutejszej populacji pochodzi ze środowisk wiejskich, ekologicznych, gdzie jest mniejszy dostęp do fast-foodów i wysoko przetworzonej żywności. Na Podkarpaciu nie ma też przemysłu ciężkiego, przez co mniej zanieczyszczone jest środowisko naturalne. Dodatkowym atutem jest dużo niższy poziom stresu w życiu mieszkańców w porównaniu do środowisk wielkomiejskich i wielkoprzemysłowych. Postęp cywilizacyjny staje się naszym dobrodziejstwem i przekleństwem jednocześnie? Jedne z najpoważniejszych odkryć, które popychają świat do przodu – także medycynę, zapewniając lepszą diagnostykę chorób, zwłaszcza chorób cywilizacyjnych, m.in. chorób krążenia i nowotworów – miały miejsce w XXI wieku. Dzięki rozwojowi przede wszystkim biologii molekularnej nowoczesne techniki diagnostyczne zeszły „pod


VIP tylko pyta strzechy”. Stają się dostępne w każdym większym ośrodku akademickim. Jednocześnie w Polsce, podobnie jak i w innych krajach wysoko rozwiniętych, co drugi zgon spowodowany jest przyczynami sercowo-naczyniowymi. Choroby cywilizacyjne są największym problemem krajów wysoko rozwiniętych, czy może i tutaj dosięgła nas już globalizacja? Choroby cywilizacyjne mają ścisły związek z cywilizacją danego rejonu świata. W krajach wysoko rozwiniętych: Stanach Zjednoczonych, Europie Zachodniej, Polsce, są to głównie choroby układu krążenia i nowotworowe. Na trzecim miejscu są urazy i wypadki. Dlaczego akurat choroby układu krążenia i nowotworowe?

W

patogenezie chorób układu krążenia podstawowe znaczenie ma styl życia. Na to składa się odżywianie, a globalizacja sprzyja jedzeniu gorszej jakości, wysoko przetworzonemu, bogatemu w kalorie i cukry proste oraz w kwasy tłuszczowe. Jest to jedzenie tanie, stosunkowo łatwe do wytworzenia, ale równocześnie niesie z sobą konsekwencje w postaci gwałtownego wzrostu występowania chorób układu krążenia. Równocześnie rozprzestrzenia się nałóg tytoniowy, nadmierna konsumpcja alkoholi mocnych, bardzo niska aktywność ruchowa, a to wszystko pogarsza i tak już niekorzystny styl życia. Do tego trzeba dodać jeszcze bogacenie się społeczeństwa, migrację ze wsi do miasta, która sprawia, że ludzie coraz rzadziej używają własnych mięśni, a głównie poruszają się środkami komunikacji publicznej i samochodami.

Panie Profesorze, ale gołym okiem widać, że np. w Polsce maleje spożycie wódki na rzecz piwa i wina; jest też coraz mniej palących, bo palenie stało się niemodne. To prawda, ale nie do wszystkich członków społeczeństwa ten przekaz dociera, co jest ściśle związane z poziomem wykształcenia. Na różnych etapach edukacji młody człowiek styka się z tematyką zdrowego stylu życia, ale nie zawsze w dorosłym życiu chce ją wykorzystywać. Dlatego tak ważna w prewencji chorób cywilizacyjnych jest edukacja, przypominanie, uświadamianie zdrowego stylu życia „bezinwestycyjnego”, czego od najmłodszych lat powinni uczyć nauczyciele biologii, chemii i wychowania fizycznego. „Bezinwestycyjne” elementy zdrowego stylu życia to… …przede wszystkim zmniejszenie spożycia produktów wysoko przetworzonych, zmniejszenie ilości cukrów prostych, ograniczenie cholesterolu, ograniczenie kalorii, zastąpienie kwasów tłuszczowych nasyconych, czyli pocho-

dzenia zwierzęcego, kwasami tłuszczowymi nienasyconymi pochodzenia roślinnego lub rybnego oraz zastąpienie mięsa czerwonego białym. Tylko czy mięso drobiowe na pewno wyjdzie nam na zdrowie, biorąc pod uwagę ogromne ilości hormonów i antybiotyków wykorzystywanych w hodowli drobiu? Wszystko zależy od hodowli. Wielkoprzemysłowe fermy mają produkcję tanią i nie ekologiczną, ale małe gospodarstwa rolne stawiają na jakość i drób z takiej hodowli jest dla naszego zdrowia jak najbardziej korzystny. Podobnie jest z rybami. Najważniejszy jest jednak zdrowy rozsądek i znajomość podstawowych zasad. Mam świadomość, że większość z nas nie ma dostatecznie dużo czasu i pieniędzy, by wszystko kupować tylko w ekologicznych gospodarstwach. Dlatego najważniejsze jest racjonalne i regularne odżywianie, unikanie bardzo przetworzonej żywności oraz papierosów i alkoholu. Nie wolno też zapominać o wysiłku fizycznym, jednakże ruch musi nam towarzyszyć na co dzień, a nie sporadycznie. Wysiłek fizyczny sprawia, że mięśnie szkieletowe pobierają glukozę, spalają ją, a to gwarantuje utrzymanie prawidłowego stężenia glukozy w organizmie, przeciwdziała nadwadze i otyłości. Te z kolei są plagą cywilizacyjną, które sprzyja kolejnej patologii, jaką jest cukrzyca typu 2. Jesteśmy tym, co jemy, wpływ odżywiania na nasze zdrowie jest bezdyskusyjny. Ale czy nie większym wrogiem człowieka niż zła dieta jest stres?

S

tres jest poważnym czynnikiem sprawczym chorób układu krążenia. Pewne typy osobowości: osoby działające w pośpiechu, przesadnie ambitne, niepotrafiące zapanować nad zazdrością, zawiścią, stawiające sobie zbyt wygórowane cele w stosunku do swoich możliwości, są narażone na dużo częstsze występowanie chorób układu krążenia niż inni. Stres, poprzez uruchamianie pewnych mechanizmów hormonalnych, sprzyja podwyższonemu stężeniu glukozy w surowicy krwi, wzrostowi ciśnienia tętniczego krwi, wpływa też na układ immunologiczny. Dowiedzione jest, że przewlekły stres na tyle osłabia układ odpornościowy, że może to być powodem zmniejszonej kontroli nad rozwojem komórek nowotworowych. Przewlekły stres sprzyja też pojawianiu się pewnych dysfunkcji układu immunologicznego i powstawaniu chorób z autoagresji. Lekarze często powtarzają: więcej ruchu, odpowiednia dieta, mniej stresu. Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Na to nie ma łatwej recepty. Każdy musi indywidualnie rozważyć, co jest dla niego ważne: kariera, pośpiech, pieniądze, czy może model działania bardziej sprzyjający zdrowemu i długiemu życiu. ►

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2014

41


VIP tylko pyta Jaka jest cena przedłużania życia przy pomocy osiągnięć medycyny? Dawniej przeżywali tylko najsilniejsi, bo słabszym medycyna nie była w stanie pomóc. Dziś jest ona w stanie utrzymać przy życiu – oczywiście do pewnego momentu – nawet bardzo słaby organizm.

N

owoczesne położnictwo współczesne, nowoczesna neonatologia, czyli gałąź medycyny zajmująca się noworodkami, sprawiają, że dziś – dzięki rozwojowi nowoczesnych metod intensywnej terapii – przeżywają dzieci, które kilkanaście czy kilkadziesiąt temu nie miałyby szans. Są to osoby słabsze, częściej podatne na choroby zakaźne, choroby układu krążenia czy oddechowego, co generuje odpowiednie koszty ich dalszego funkcjonowania w społeczeństwie. Równocześnie przekazują one swoją słabość genetyczną kolejnym pokoleniom.

Żyjemy w świecie, w którym dobrobyt sprawia, że żyjemy dłużej i wygodniej, a równocześnie jest to największe zagrożenie naszego życia? Wszystkie cywilizacje dobrobytu na przestrzeni dziejów ludzkości doprowadzały do powstawania poważnych chorób zależnych od stylu życia. Miażdżyca tętnic, leżąca u podłoża chorób układu krążenia, które – jak już wcześniej powiedziałem – są główną przyczyną zgonów, to nie jest wynalazek XX ani XXI wieku. To jest patologia znana od tysięcy lat. Potwierdzają to badania prowadzone przez Brytyjczyków w latach 20. XX w., ale również wykonane w ostatnich latach badania mumii pochodzących z Ameryki Południowej. Niektóre z tych mumii liczyły sobie ponad 4 tys. lat. Wykorzystano w tym celu nowoczesne techniki badania z zastosowaniem tomografii komputerowej. Wykrywano u tych mumii zmiany miażdżycowe jako żywo przypominające te, które występują współcześnie. Ale mumifikowano nie ludzi biednych, pochodzących z niższych stanów, tylko osoby zamożne. Czyli tamtejszy styl życia, nadmierne spożycie pokarmów, być może niska aktywność ruchowa sprzyjały podobnym patologiom, jakie niszczą ludzi współcześnie. Skoncentrowaliśmy się jak dotąd na chorobach cywilizacyjnych występujących w społeczeństwach zamożnych. A jak wygląda ta sprawa w odniesieniu do biedniejszych społeczeństw? Tam dużym problemem są wciąż choroby zakaźne, w związku z tym, że wciąż brakuje pieniędzy na szczepienia ochronne, albo są to choroby na tyle mało nękające świat zachodni, że nie inwestuje się w ich zwalczanie. Po drugie, jest bardzo duża urazowość, i nie są to – jak w świecie zachodnim – urazy komunikacyjne, lecz urazy w rolnictwie, i to często prymitywnym, w którym zatrudniona jest duża część społeczeństwa. Dalej: globalizacja częstokroć sprzyja temu, że w krajach rozwijających się pojawiają się fast-foody z tych sieci, które występują w świecie za-

42

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2014

chodnim. Ale metabolizm tamtejszych ludzi nie jest przystosowany do tego typu żywienia. Do tej pory był to pokarm niskokaloryczny, natomiast w tej chwili otrzymują oni pokarm wysokokaloryczny. Dawniej był to pokarm nie przetworzony, który znacznie wolniej był metabolizowany. Teraz jest to pokarm wysoko przetworzony. To wszystko sprawia, że w krajach rozwijających się, zwłaszcza w Chinach i Indiach, mamy prawdziwą epidemię nadwagi i otyłości oraz cukrzycy typu 2. Paradoks? Paradoks. A ściślej: efekt zmian cywilizacyjnych, wędrówki ze wsi do miasta, bogacenia się. Do tej pory tamci ludzie widzieli McDonald’sa wyłącznie w reklamach telewizyjnych. Teraz mają go na rogu ulicy, więc czemu nie spróbować? Do tej pory szli w pole 5 km i to co zjedli – spalili. A teraz podjeżdżają autobusem, tramwajem czy metrem. I to jest prawdziwa epidemia chorób cywilizacyjnych Zachodu kiełkująca w krajach rozwijających się, zwłaszcza w Azji Południowo-Wschodniej. Czy globalizacja sprawi, że ludzie w świecie, który był bardzo różnorodny, staną się podobni do siebie bez względu na szerokość geograficzną: wielcy, otyli i chorzy na te same choroby? Jeśli nie będziemy wierni tradycji kulturowej, temu, co tradycyjnie było w naszych społeczeństwach jedzone, to grozi nam globalna epidemia chorób cywilizacyjnych. Musimy sobie zdawać sprawę, że ludzie w Azji Południowo-Wschodniej są wyposażeni w inne geny niż my. Czy to oznacza, że przepiękne, niewysokie i drobne Azjatki z kruczoczarnymi włosami, nagle staną się wysokie i otyłe?

J

eśli nie zastosują się do tradycyjnych reguł odżywiania, które w tamtych społeczeństwach istnieją, staną się równie „zglobalizowane” i zunifikowane jak ludzie żyjący w świecie zachodnim. Widać to dobrze w Japonii, gdzie młode społeczeństwo, które odchodzi od tradycyjnego żywienia i poznaje nowe tradycje kulinarne, które przychodzą ze świata zachodniego, zmienia swoje parametry antropometryczne. Japończycy stają się wysocy, otyli, zupełnie nie przypominają tradycyjnego Azjaty.

Joanna Penson, lekarka Lecha Wałęsy, która była więźniarką obozu w Ravensbrück, napisała w swojej książce, że tak długo żyje, bo przez długi okres życia doświadczała głodu. Czy to jest tak, że w świecie, w którym jest nadmiar wszystkiego, jedyną szansą na długie i zdrowe życie będzie niedojadanie? Trzeba powiedzieć, że współczesna dieta Europejczyka czy Amerykanina jest dietą stanowczo zbyt kaloryczną w stosunku do potrzeb. Dawniej człowiek, wykonując ciężką pracę fizyczną i poruszając się przy pomocy własnych mięśni, spalał nadmiar kalorii. Dziś nadmiar


VIP tylko pyta kalorii, dostarczany w żywności wysoko przetworzonej, sprzyja powstawaniu nadwagi i otyłości, a na ich podłożu rozwijają się choroby cywilizacyjne. Ten rozwój nadwagi i otyłości widać już u najmłodszych. Model typowego zachowania dziecka to dziś nie bieganie z piłką i pajdą chleba w ręce, tylko wielogodzinne ślęczenie przed laptopem i imieniny w fast-foodzie. Sprzyja to nie tylko chorobom układu krążenia, ale również chorobom układu ruchu, ponieważ w tym okresie kształtuje się tzw. szczytowa masa kostna. Od niej zależy to, na jakim etapie życia wystąpią problemy związane z osteoporozą, czyli zrzeszotnieniem kości, prowadzącą do poważnych złamań i ubytku masy kostnej. Pokolenie dzieci wychowanych na podwórkowych trzepakach może o sobie powiedzieć, że dostało najlepszy posag od rodziców? A rodzice wożący dzieci samochodami do szkoły i pozwalający im ślęczeć godzinami przy laptopie wyrządzają im największą krzywdę? Zdecydowanie tak. Ale ta sytuacja to skutek tempa życia. Nikt nie ma na nic czasu, a rodzice – często „programując” dziecku przyszłość – nie posyłają dziecka go najbliższej szkoły, gdzie mogłoby dotrzeć pieszo, tylko do elitarnych, ekskluzywnych szkół, do których wypada przywieźć dziecko samochodem. Potem dziecko jest odbierane ze szkoły i przywożone do domu, w międzyczasie są zajęcia pozalekcyjne, głównie o charakterze intelektualnym w rodzaju nauki języków obcych, a więc głównie w formie siedzącej. Nie ma czasu na typową aktywność ruchową. Stąd tak duża częstotliwość wad postawy, chorób układu krążenia itd. A zaczyna się od unikania lekcji WF, co staje się coraz bardziej nagminne. Tak jest. Ludzie nie lubią się męczyć. Natomiast lekcje WF są męczące, bo trzeba dać z siebie jakiś wysiłek fizyczny. Jeśli dziecko dawniej bawiło się na podwórku, biegało, grało w piłkę, to lekcja WF nie była dla niego wielkim wysiłkiem. Obecnie jest ona wielkim wysiłkiem fizycznym i rodzice uciekają się do wszelkich sposobów, nawet szukając znajomości wśród lekarzy, aby z błahych powodów wystawili dziecku zwolnienie lekarskie z ćwiczeń. Ale czy to nie jest tak, że snobizm wielu z nas objawia się tym, że rezygnujemy z najprostszych form ruchu – pójścia pieszo do sklepu, spacerów itd. – natomiast spędzamy mnóstwo czasu na siłowni? Czy nie doszliśmy w tym do idiotycznych paradoksów? Przede wszystkim ruch musi być dostosowany do możliwości fizycznych danej osoby. Jeżeli ktoś przez całe życie się nie ruszał, to nagłe pójście na siłownię i rozpoczęcie w sposób agresywny wysiłku fizycznego może skutkować u niego wystąpieniem poważnych problemów kardiologicznych, wzrostem ciśnienia tętniczego krwi, rzutem hormonów i może on już z tej siłowni nie wrócić. Ruch powinien być dozowany. Na początku to może być spacer po gazetę do kiosku, spacer z psem, wyjście ze znajomymi na godzinny spacer w weekend, a potem wysiłek może stać się modą. Ludzie w wielu krajach nie spędzają czasu na siłowni; raczej biegają w alejkach parkowych, jeżdżą na rowerze. Siłownia jest gestem rozpaczy w miejscach, gdzie nie ma terenów zielonych i nie ma gdzie się ruszać.

To dlaczego na rzeszowskich bulwarach rano jest pusto, a w pobliskiej siłowni – tłum? To moda. Snobizm. Okazja do pokazania się. Podobnie jak spacer z nowymi nartami po Krupówkach. No właśnie, moda. Co Pan sądzi o naszej powszechnej skłonności do łykania różnych suplementów diety, witamin w formie tabletek itd.? Jemy góry tego, co jest obecne w produktach naturalnych, po które nie sięgamy.

W

spółczesny człowiek idzie na łatwiznę i chce szybko uzyskać efekt. Jest bombardowany informacjami w reklamach. Witaminy, suplementy diety, mikroelementy są najlepiej sprzedającą się grupą leków bez recepty na całym świecie. Sami farmaceuci mówią, że ludzie, którzy przychodzą z receptami na leki ratujące życie, np. na nadciśnienie czy cukrzycę, pytają często, czy nie byłoby czegoś tańszego, choć ten lek kosztuje np. 15 zł. A jednocześnie ci sami ludzie biorą najdroższe witaminy, za 100–150 zł. Moda na suplementy pochodzi ze źle rozumianych badań epidemiologicznych. Jeśli dowiedziono, że stężenie witamin przeciwdziałających chorobom układu krążenia koreluje ze zmniejszeniem zapadalności na te choroby, to nie wnioskujemy, że są to wskaźniki zdrowego stylu życia, będące pochodną spożywania dużej ilości warzyw, owoców i ryb morskich, tylko że możemy w ogóle nie jeść warzyw i owoców, możemy spożywać tłustą wieprzowinę i jeśli tylko kupimy w aptece witaminy, które zabezpieczają przed chorobami układu krążenia, osiągniemy ten sam efekt. Lecz suplement diety nie zastąpi zdrowego trybu życia i zdrowego odżywiania. Stężenie witamin w krwi jest jedynie markerem tego stanu. Zbliżają się święta Bożego Narodzenia, więc będziemy coraz częściej bombardowani reklamami w rodzaju: bez względu na to co zjesz, jeżeli później połkniesz tabletkę – twoja wątroba będzie „jak nowo narodzona”. To wielkie oszustwo. Nie należy wierzyć w jakąś magię medycyny i przemysłu farmaceutycznego. Kształtowanie stylu życia, przestrzeganie pewnych zasad musi być długofalowe i stałe. Tylko wtedy przynosi efekt. Akcyjne podejście do kwestii zdrowego stylu życia nie przyniesie żadnego długofalowego efektu. Jeżeli sami – właściwym odżywianiem, ruchem itd. – nie zapewnimy sobie zdrowia… …to żadne środki farmaceutyczne ani żadne cudowne metody terapeutyczne za nas tego nie zrobią. Czyli – jak zawsze – najważniejszy jest zdrowy rozsądek i umiar.

Sesję fotograficzną przeprowadziliśmy w Hotelu Bristol Tradition & Luxury w Rzeszowie.




Wojomir „Woj” Wojciechowski.

Legenda Bieszczadów Kresowiak, od prawie 60 lat związany z Bieszczadami. Wojomir „Woj” Wojciechowski miał niespełna 22 lata, gdy jako inżynier leśnik rozpoczął swoje życie pod połoninami, które przewędrował jeszcze jako student. W latach 50. XX wieku tutaj znalazł wolność i przestrzeń. Nikt nikogo nie pytał o przeszłość, a polityka i partia były bezpiecznie daleko. Zamieszkał w Lutowiskach, z którymi związany jest do dzisiaj, i jak mało kto poznał historię tych ziem oraz jej mieszkańców. Przez wiele lat dyrektor Bieszczadzkiego Parku Narodowego, który m.in. z Henrykiem Victorinim i Lutkiem Pińczukiem tworzył legendę Bieszczadów.

Tekst Aneta Gieroń Fotografie Tadeusz Poźniak

U

rodzony w Dorotyczach na Wołyniu, przez wiele lat miał wpis w dowodzie – urodzony w ZSRR. Ot, cała prawda o Polsce w PRL-u. Tragiczna, zwłaszcza dla rodziców Wojomira Wojciechowskiego, polskich nauczycieli, którzy wywodzili się z okolic Krakowa – matka – i Kurozwęk – ojciec, a którzy na Wołyniu uczyli w szkole. Wojna nie tylko wygnała ich z Wołynia; ojca Wojciechowskiego na 6 lat skazała też na Syberię. – Tamta historia odmieniła nas wszystkich – opowiada Wojomir Wojciechowski. – Gdy po wojnie osiedliśmy w Tuchowie w otoczeniu Góry Brzanka na Pogórzu Ciężkowickim, wróciły do mnie obrazy z Wołynia. Ogromne, zielone przestrzenie i poczucie wolności, mimo albo na

przekór siermiężnemu PRL-owi. To wtedy zdecydowałem się na Wydział Leśny w Wyższej Szkole Rolniczej w Poznaniu. Znakomita szkoła z przedwojennymi wykładowcami, gdzie dużo uczono i jeszcze więcej wymagano, znakomita szkoła życia. W latach 50. XX wieku Wojomir Wojciechowski w różnych częściach Polski odbywał praktyki w nadleśnictwach. Zachwyciły go Bieszczady, które schodził jeszcze jako student. I gdy jako 22-letni inżynier leśnik dostał propozycję pracy w Nadleśnictwie w Lutowiskach, nawet przez moment się nie zawahał. Zaczynał jako stażysta i adiunkt, a już po 5 latach został najmłodszym w Polsce nadleśniczym w jednym z największych nadleśnictw w Polsce.►


PORTRET

Wojomir „Woj” Wojciechowski.

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2014

47


PORTRET „Czar Bieszczadów. Opowiadania Woja”

parku, a jednocześnie pozwolić na godne życie tutejszym mieszkańcom.

– Gdy przybyłem w Bieszczady, miałem tylko młodość i zapał – śmieje się Wojciechowski. – Nawet się wtedy nie śniło o wielkiej pętli bieszczadzkiej czy elektryfikacji w Lutowiskach. Światło rozbłysło dopiero w 1963 roku, ale nikt nie widział w tym problemu, podobnie jak w całodziennej wędrówce do najbliższego sklepu czy chatach krytych strzechą. Wszyscy byliśmy młodzi, zdeterminowani, w przepięknych okolicznościach przyrody, gdzie prawie w ogóle nie było miejscowej ludności, którą wysiedlono w 1951 roku, a my przybywaliśmy z różnych stron Polski, życzliwi, ofiarni, skazani na siebie nawzajem. Tamtej atmosfery Bieszczadów nie da się opisać. Jej klimat przywołuję w mojej książce „Czar Bieszczadów. Opowiadania Woja”. Bardzo szybko też zrozumiałem, że Bieszczady są moim miejscem na Ziemi, największą miłością. Tutaj się ożeniłem i tutaj urodziły się moje dzieci. Nigdy nie żałowałem, że tu osiadłem. Od początku jestem związany z Lutowiskami i uwielbiam widok z mojego domu na Otryt. Tutaj jestem u siebie. Po tych wszystkich latach jestem przekonany, że także moje imiona, typowo słowiańskie: Wojomir Wojciech Mieczysław, przesądziły o moim życiu spędzonym na kresach obecnej Rzeczpospolitej. Mój brat bliźniak, Walter Piotr Rafał, całe życie spędził we Wrocławiu, więc jak tu nie wierzyć w przeznaczenie?! ojomir Wojciechowski od 1958 r., kiedy przybył w Bieszczady jako młody adept leśnictwa, zajmował się gospodarką leśną, organizował od podstaw pracę nadleśnictwa Lutowiska, bardzo angażował się w ochronę przyrody. W Bieszczady powróciło wiele gatunków ptaków. Zagnieździły się: orzeł przedni, gadożer, orlik krzykliwy i inne drobne ptactwo. Podjęta została bardzo udana próba reintrodukcji bobra. To ekologiczne zaangażowanie po polskiej stronie z czasem przekonało też Słowaków i Ukraińców, którzy powiększyli Narodowy Park „Połoniny” na Słowacji oraz Narodowy Park Ukraiński. Od 1991 r. do 2003 r. Wojciechowski był dyrektorem Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Wtedy też park wszedł na europejskie „salony” i uznany został za jeden z najcenniejszych obszarów przyrodniczych w Europie. Wojciechowski był współtwórcą Międzynarodowego Rezerwatu Biosfery „Karpaty Wschodnie”, za jego rządów powstała Zachowawcza Hodowla Konia Huculskiego w Wołosatem, Dolina Górnego Sanu została częściowo zrenaturalizowana, a w Lutowiskach powstał Ośrodek Informacyjno-Edukacyjny BdPN. Trzeba też pamiętać o muzeum przyrodniczym w Ustrzykach Dolnych, które zostało przekształcone w Ośrodek Naukowo-Dydaktyczny, oraz o zaangażowaniu Wojomira Wojciechowskiego w działalność Bieszczadzkiej Grupy GOPR, której przez wiele lat był prezesem zarządu. Zapalony turysta i myśliwy – schodził każdy centymetr Bieszczadów – do dziś angażuje się w ich zrównoważony rozwój, bierze udział w każdej dyskusji, która może przyczynić się do rozwoju tych terenów. Przy czym nie chodzi o ich dewastację, ale o mądre wykorzystanie miejscowych atutów, tak by nie zniszczyć wyjątkowego w skali Europy

Współczesne problemy Bieszczadów

W

48

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2014

– Bieszczady się wyludniają, masowo wyjeżdżają stąd ludzie młodzi i to jest nasz największy dramat – mówi Wojciechowski. – Przed laty uważałem, że rozwój turystyki rozwiąże wszystkie problemy Bieszczadów. Dziś wiem, że to nie do końca prawda. Po pierwsze, ciągle nie udało się wydłużyć okresu turystycznego w Bieszczadach, który trwa od czerwca do sierpnia i w niewielkim stopniu jesienią, a to za mało, by stać się źródłem utrzymania dla większości mieszkańców tych terenów. Istnieje też ogromna dysproporcja ekonomiczna między Bieszczadami od strony Cisnej i Wetliny, a tymi na odcinku z Ustrzyk Górnych do Lutowisk, które są typowymi obszarami postpegeerowskimi. – Wielu się obruszy na to, co powiem, ale przez wiele lat jednym ze sposobów zarabiania w Bieszczadach było łowiectwo, sam byłem zapalonym myśliwym na grubego zwierza – wspomina Wojomir Wojciechowski. Gdzie dziś szukać szans dla Bieszczadów? Nie mam wątpliwości, że jak najszybciej powinno powstać polsko-ukraińskie przejście graniczne w pobliżu Lutowisk, Żurawin-Boberka. To skróciłoby polskim turystom drogę w ukraińskie Bieszczady i bardzo ożywiło gospodarczo te tereny. Stryj, Kamieniec Podolski, wyprawy na najwyższy szczyt Bieszczadów – Pikuj, nagle byłyby na wyciągnięcie ręki bez konieczności wyjazdów na przejścia graniczne do Krościenka czy Medyki. – To najpiękniejszy zakątek Polski – powtarza Wojomir Wojciechowski w swoim domu pachnącym lasem i z widokiem na Otryt, w dodatku zakątek, który kiedyś był prawdziwym tyglem kulturowym, religijnym, narodowościowym i który znów w swej różnorodności się odradza. Powstają zespoły polskie, ukraińskie, ludzie z coraz większą dumą mówią o swoich korzeniach, i ciągle panuje tu fantastyczne przemieszanie się osobowości z całej Polski. – Tylko u nas w domu, ja pochodzę z Kresów, moja żona ma korzenie z Rzeszowa, ale wychowała się w okolicach Komańczy, gdzie jej ojciec był leśnikiem. Niekiedy żartuję, że wychowałem sobie żonę, bo gdy ja już wędrowałem z plecakiem, ona była jeszcze małą dziewczynką bawiącą się w piasku nad brzegiem rzeki. Połączyły nas Bieszczady – mówi Wojomir Wojciechowski. statnio bardzo popularna twarz telewizyjna, bo przy okazji emisji serialu „Wataha” w stacji HBO, znalazł się w gronie „Twarzy Bieszczadów” promujących film. – Choćby i dla samych widoków warto obejrzeć ten serial – żartuje Wojciechowski. – A tak zupełnie poważnie, na pewno jest świetną reklamą naszych terenów. Na szczęście nie do końca skomercjalizowanych, co wielu uważa za przekleństwo, a ja za błogosławieństwo. Bo tylko zrównoważony rozwój i wieloletni plan zagospodarowania tych terenów ocali ich przyrodniczą wyjątkowość i tylko to może być źródłem bogacenia się miejscowych w kolejnych dekadach. 

O


Prof. Piotr Kłodkowski.

Cokolwiek

powiemy o Indiach,

będzie to prawda

Podróż to spotkanie z inną kulturą, ale trzeba pamiętać, że zawsze za tą impresją i kolorem kryje się coś więcej. To odmienna filozofia komunikacji z drugim człowiek, czasem inny system wartości. Takie spotkanie jest wyzwaniem, które może wskazać sposób budowania mostów pomiędzy różnymi kulturami. Takim przykładem był Stefan Norblin, wybitny malarz art déco, który przez kilka lat żył i tworzył w Indiach, i dopiero niedawno został tam odkryty. O nim opowiadał film zaprezentowany przez profesora Piotra Kłodkowskiego, orientalistę, byłego ambasadora RP w Indiach, autora książki „Doskonały smak Orientu”, a także scenariusza filmu dla TVP „Z innej strony – Iran”. Współtworzył również projekt i film przygotowany przez British Council „Multicultural Europe/Wielokulturowa Europa”. Laureat nagrody im. Beaty Pawlak za teksty publikowane w miesięczniku „Znak” na temat odmiennych kultur i cywilizacji, oraz wyróżnienia im. ks. prof. Józefa Tischnera za eseistykę na tematy społeczne, która uczy Polaków przyjmować, jak mawiał ks. Tischner, „nieszczęsny dar wolności”. Wyróżniony za książkę „O pęknięciu wewnątrz cywilizacji”.

Tekst Anna Olech Fotografie Tadeusz Poźniak, Piotr Kłodkowski

P

Anna Olech: Panie Profesorze, czego tak naprawdę szukamy podróżując? rof. Piotr Kłodkowski: To z pewnością zależy od motywacji i intencji podróżujących. Są tacy, którzy chcą bez przerwy doznawać czegoś innego, to rodzaj takiego filmu na żywo, w którym uczestniczą. Inni znów chcą poznać obcą kulturę, a jest też sporo osób, które chcą zapomnieć o problemach, które mają w swoim własnym kraju. Chcą doznać albo oświecenia, albo poznać coś, co pozwoli im spojrzeć na siebie inaczej. A dla jeszcze innych jest to rodzaj narkotyku. Jeśli czegoś nie poznają, gdzieś nie podróżują, czegoś nie doświadczają, to ich życie staje się uboższe. To część ich własnej tożsamości. A dla Pana to…? Dla mnie to taka naturalna część życia. Miał rację św. Augustyn pisząc, że świat jest jak księga, a człowiek nie podróżując czyta zawsze tylko jedną stronę. A chyba nie chcemy czytać tylko jednej strony, dlatego myślę, że jeśli jest to tylko możliwe, to warto poświęcić czas na podróże. Ale podróż powinna być głębsza, bo jeżeli ograniczymy się tylko do impresji zewnętrznych, to niewiele nam to da. Oczywiście, coś zobaczymy, coś zapamiętamy, ale jeśliby kogoś zapytać szczegółowo po jakimś czasie, gdzie był, co widział, to możliwe, że niewiele mógłby nam powiedzieć poza kilkoma banałami. Taka podróż nie jest tylko fizycznym przemieszczaniem się, ale to poznawanie, w miarę możliwości, bardzo głęboko ►

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2014

49


odmiennej kultury, co oczywiście wymaga też od nas wiedzy. Dlatego musimy się zagłębić, poznać pewne fakty, ale też nawet sposób myślenia, co jest niezwykle trudne. Natomiast poznawanie miejscowego języka jest już, w mojej opinii, wyższym poziomem podróżowania. Kultura w dużej mierze kryje się w języku. Uważam też, że im bardziej głęboko podróżujemy, tym lepiej poznajemy swoją własną kulturę, ponieważ kultura zawsze funkcjonuje poprzez kontrastowość, porównanie z czymś innym. Najprostszy przykład: dziś lepiej rozumiemy takie drobne rzeczy jak smaki. Kiedyś Polacy nie jadali ostrych potraw, a z kolei kuchnia polska dla człowieka z Indii jest kompletnie pozbawiona smaku. Nie lubiliśmy w pewnym sensie skrajności, jakie odkrywaliśmy na subkontynencie indyjskim. A ja dziś, po wieloletnim pobycie w Indiach, studiach w Pakistanie, w Anglii, Irlandii, dostrzegam, że mój smak zdywersyfikował się. Mogłem próbować bardzo różnych potraw i nastawiałem własną świadomość na testowanie ich. W ten sposób w wielu kuchniach mam dziś swoje ulubione dania. Taka podróż kulinarna również jest niezwykle istotna, ponieważ jedzenie w pewien sposób odzwierciedla tę głębię miejscowej kultury. Dlatego trzeba pamiętać, że podróżowanie ma trzy wymiary: pierwszy to geograficzny, przestrzenny, bo zmieniamy miejsce, drugim jest podróżowanie w czasie, gdy musimy poznać to, co było wcześniej, zobaczyć, jak ta kultura się zmieniała. I w końcu podróż w głąb, takie zagłębienie się w tej poznawanej kulturze, ale też odniesienie jej do własnej, która w pewien sposób określa nasze postrzeganie i ocenianie świata. A co sprawiło, że zatrzymał się Pan na stronie zatytułowanej Indie? ończyłem orientalistykę, więc bardzo wcześnie zainspirowała mnie Azja. Interesują mnie jednak nie tylko Indie, ale również pociąga mnie kultura chińska i szerzej: konfucjańska, oraz Bliskiego Wschodu. Słowem: to wszystko, co jest dalej na wschód od limes Zachodu rozumianego jako Cywilizacji Zachodu (nie uwzględniam jednak ciekawej bez wątpienia kultury państw post-radzieckich). Poza tym kiedyś, będąc jeszcze studentem, byłem na Górze Abu w Radżasthanie, gdzie znajduje się cenione centrum jogiczne. Spotkałem tam jednego z przewodników, jogina, który zaczął oglądać moją rękę. Każdy człowiek, według niego, ma tzw. lakszany, czyli cechy szczególne, a dzięki właściwemu ich odczytaniu możemy poznać, kim był w poprzednim wcieleniu, ponieważ Hindusi wierzą w reinkarnację. I ten jogin powiedział mi, że widzi, iż byłem tam wcześniej, jako jogin medytowałem na Górze Abu. A więc jeśli powołałbym się na słowa tego człowieka, to w jakiś sposób wyjaśniłbym, że moje poprzednie żywoty mnie tam przyciągnęły. Ale ponieważ nie wierzę w reinkarnację, to myślę, że te podróże do Indii są dla nas bardzo konieczne, by lepiej zrozumieć kondycję człowieka we współczesnym świecie. Nie tylko w Indiach, ale właśnie na całym świecie. A więc w Indiach szukał Pan odpowiedzi, czy raczej kierował się Pan zasadą kontrastu? aczej na zasadzie kontrastu. Ja mam jednak spojrzenie naukowca, takie bardzo zimne, przez pewne „szkiełko i oko”. Nigdy nie utożsamiam się z miejscową kulturą, raczej jestem obserwatorem, życzliwym współuczestnikiem, ale na pewno nie zmieniam własnej osobowości, tożsamości, tak aby „stać się Indusem” na jakiś czas. Mimo że czasami noszę stroje hinduskie, znam języki hindi i urdu, jednak jako badacz i naukowiec muszę mieć pewien dystans, bo w przeciwnym razie mój opis nie będzie wiarygodny. Z kolei jako dyplomata musiałem mieć jeszcze inną filozofię działania: dobra znajomość miejscowych realiów pozwalała mi znaleźć właściwe formuły promocji polskiej kultury i polskich interesów, i to z pożytkiem dla obydwóch stron. A wielu Indusów zaciekawiło się wybranymi elementami naszej literatury, filmu czy designu. Zresztą budowanie takich mostów dialogu międzykulturowego to fascynująca rzecz. Czyli totalne zachłyśnięcie się kulturą w Pana przypadku nie wchodzi w grę? gromnie zainteresowanie tą kulturą oczywiście tak, bo jako naukowiec i dyplomata muszę mieć pewien głód odmienności, zafascynowanie innością. Jednak zachłyśnięcie się z pewnością nie, bo to oznacza utratę stabilności intelektualnej i emocjonalnej. Myślę, że nawet w swojej książce „Doskonały smak Orientu” pokazuję ten dystans, co wielu osobom zdecydowanie się nie spodobało. A ja uważam, że to jest właściwie podejście. Bo jeżeli traci się równowagę, przeskakuje się z jednej kultury do drugiej, to nie jest się tak naprawdę w ani jednej, ani w drugiej. Aby poznawać tę drugą kulturę, mieć dla niej szacunek, trzeba stać bardzo twardo na ziemi, a ja staram się stać twardo na ziemi. Nigdy nie zapominam o tym, że jestem Polakiem, jestem Europejczykiem,

K

R

O

Reklama


ŻYCIE w podróży ale z drugiej strony jestem otwarty na poznawanie czy to kultury indyjskiej, czy kultury cywilizacji muzułmańskiej, czy też kultury chińskiej. Takie podróże pozwalają mi spojrzeć inaczej na cywilizację europejską. Czy po tylu podróżach na subkontynent i po tylu latach pobytu w Indiach jest jeszcze coś, co Pana zadziwia w tym kraju? czywiście, że tak. Indie atakują zmysły, węch, powonienie, smaki, wzrok. Z pewnością uderzyła mnie głęboka transformacja Indii, bardzo pospieszna, dość podobna do polskiej, ponieważ zaczęliśmy w tym samym czasie, na początku lat 90. XX wieku. Ale do końca nie wiemy, czym to Gurudwara, czyli świątynia sikhijska w Ladakhu, się skończy. Z jednej strony wciąż są Indie. Prof. Kłodkowski z córką Joanną. te tradycyjne Indie, które można odkrywać, ale one nie są już takie same, jak je pamiętam z lat 80. ubiegłego wieku. Indie przyspieszyły, są głodne sukcesu, chcą zamożności, pieniądze stają się czymś fundamentalnym. To w pewnym stopniu wpływa na tę dawną duchowość, ale na szczęście Indie potrafią zachować również te tradycyjne wartości. Ale jak to będzie wyglądało za lat 20, raczej nikt nie jest w stanie przewidzieć. Zachwyciło mnie też kino indyjskie, aczkolwiek rozumiem, że ta klasyczna jego poetyka jest trudna do estetycznego przetrawienia dla Europejczyka. Ale i to się zmienia, jako że Indusi starają się też dotrzeć do gustów zachodnich. Byłem chyba jedynym ambasadorem, który spotykał się z kilkoma największymi gwiazdami kina bollywoodzkiego. Przyjął mnie Amitabh Bachchan, mega gwiazda, honorowany w Cannes, w Hollywood, który ma 3 miliardy fanów na całym świecie. Tam jest uważany niemal za półboga. W 2011 roku zorganizowano dla niego specjalny pobyt w Krakowie w ramach festiwalu Off Plus Camera. Zażądał pobytu na Wawelu i tam też zamieszkał. Był traktowany jak maharadża. Jego synową jest Aishwaryą Rai, Miss World z 1994 roku. Proszę sobie wyobrazić, że miałem zaszczyt uczestniczyć w jego 70. urodzinach. Czerwone dywany, występy zespołów, coś takiego zdarza się tylko raz w życiu. Kilka miesięcy temu, tuż przed moim wyjazdem z Indii, Bachchan gościł mnie również w swoim domu, a znakomite chickencurry podawała mi jego synowa, była miss świata. Ojciec Bachchana, Harivansh Rai Bachchan, to wielki poeta języka hindi, a on sam często recytuje jego poezję. Kilka lat temu zapytałem go, gdzie ostatnio recytował poezję ojca, gdzie odbywał się wieczór poetycki. Bachchan, odpowiedział, że miał takie spotkanie w Pune i słuchało go… 100 tysięcy osób. Z kolei ja miałem honor recytować poezję Adama Zagajewskiego, w tłumaczeniu na język hindi w ogólnoindyjskiej telewizji Doordarshan i prawdopodobnie oglądało to wydarzenie 150 mln ludzi. Te liczby doskonale pokazują, jakie są Indie. Dziś bardzo modnym twierdzeniem jest, że świat nie ma granic, że jest otwarty. W sensie geograficznym tych granic nie ma. Miejsca, które dawniej były zamknięte, dziś zazwyczaj są otwarte, jak np. królestwo Bhutanu, które jednak ściśle reguluje liczba osób przejeżdżających. Częściowo przez same ceny, gdyż sam dzienny koszt pobytu to ok. 600 zł. Poza tym, ze względu na troskę o klimat kulturowy, zachowanie tradycji i ochronę środowiska, bardzo limituje się wjazdy do tego kraju obcokrajowców. A zatem nie każdy kraj chce zwiększać liczbę odwiedzających. W Indiach też są miejsca, do których nikt nie dociera. I wbrew pozorom turystów, obcokrajowców odwiedzających Indie jest mniej niż obcokrajowców, którzy każdego roku przyjeżdżają do Krakowa. Czy istnieje jedno słowo, którym można określić Indie, czy jest to kraj tak różnorodny, tak barwny, że to niemożliwe? iedyś premier Indii Manmohan Singh powiedział, że cokolwiek powie się o Indiach, będzie to prawdą. Jeśli powiem, że tam są najbogatsi ludzie świata, którzy żyją w sposób bajeczny. To prawda. Powiemy – potworna nędza. Prawda. Różnorodność niesłychana? Prawda. Monotonia? Prawda. To chyba najbardziej różnorodny kraj na świecie. I prawda ma tam wiele wymiarów.

O

K

Prof. Piotr Kłodkowski, rektor w Wyższej Szkole Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera w Krakowie, był gościem 6. Podkarpackiego Kalejdoskopu Podróżniczego. Impreza, stworzona przez Bartka Piziaka i Piotra Piechę, niezmiennie przyciąga setki słuchaczy, amatorów-podróżników, miłośników wypraw „za jeden uśmiech”. 

Więcej informacji i wywiadów na portalu www.biznesistyl.pl




BĄDŹMY szczerzy

Wstydliwie skrywane wyjazdy PKW do Moskwy

Jarosław A. Szczepański

Dziennikarz, historyk filozofii, coraz bardziej dziadek.

W najczarniejszych snach nie przyśniłoby mi się, by jakiekolwiek wybory w Polsce po 1989 roku kojarzyć z farsą wyborczą, jaką były wybory w 1947 roku. Niestety, w wieczór wyborczy z 16 na 17 listopada br. takie skojarzenie, po kilku godzinach, zaczęło zagospodarowywać świadomość. Najpierw próbowałem je odrzucać jako niedorzeczne w nadziei, że w najbliższym czasie wszystko się wyjaśni. I nic się nie wyjaśniało. Wręcz przeciwnie, lawinowo rosło przekonanie, że skala kompromitacji gremiów odpowiedzialnych za organizację i sprawne przeprowadzenie wyborów jest tak niewyobrażalnie wielka, że należy się poważnie zastanowić, czy wyniki tych wyborów, bez względu na to, kiedy zostaną one policzone, da się w ogóle uznać. Jednocześnie z pogłębiającą się agonią systemu informatycznego dochodziły informacje o nienaturalnie dużej ilości głosów nieważnych. Przez wiele godzin na ekranach telewizorów królowała mapa wyborcza z Polską podzieloną na 8 województw „pisowskich” i 8 „platformerskich”. Badania exit poll, przeprowadzane przed lokalami wyborczymi, dotyczące sejmików wojewódzkich, wskazywały na wyraźną kilkupunktową wygraną PiS przed PO. Nikt tego nie kwestionował, bo dotychczas te badania zawsze prawie pokrywały się z oficjalnymi wynikami. Liczenie ręczne zakwestionowało wszak wiarygodność metody exit poll. Okazało się – po paru dniach – że PiS-owi województw „ubyło” na rzecz... PSL. PiS wprawdzie pozostał na najwyższym stopniu podium, ale jego przewaga nad PO stopniała do niecałego pół procenta, czyli dziesięciokrotnie. Za to Platforma „miała” nadal 8 sejmików, PiS zaś już tylko 6. A poparcie dla PSL w województwie zachodniopomorskim wzrosło od 2010 roku o około... 1000 procent! Piękny wzrost. Do tego wszystkiego okazało się w pewnym momencie, że prezydentem Szczecina „został” facet, który tam wcale nie kandydował ani nawet nie mieszkał. Dobrze, że liczenie ręczne skorygowało to dziwactwo w wykonaniu systemu informatycznego, który na naszych oczach obracał się w swoje własne zgliszcza. W kontekście tych zdarzeń prezydent Bronisław Komorowski nie widzi powodów, aby kwestionować uczciwość wyborów, a ci, którzy to robią, „pogrążają się w odmęty szaleństwa" – tak własnoustnie wyraził się o nich pan prezydent. Żeby chociaż przyznał, że nie dziwi się owej fali nieufności... Nie, prezydent zachował się raczej jak szatniarz z komedii Barei, mówiący klientowi: – No, nie mam pańskiego płaszcza i co mi pan zrobi? Tymczasem, choć minęły dwa tygodnie od pierwszej tury wyborów samorządowych, w mediach mainstreamowych nikt, do-

54

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2014

słownie nikt, nie próbował dociekać, po co 12-osobowa delegacja polska z przewodniczącym Państwowej Komisji Wyborczej Stefanem Jaworskim na czele wyjeżdżała do Moskwy na zaproszenie Władimira Czurowa – przewodniczącego Centralnej Komisji Wyborczej Federacji Rosyjskiej? Dwukrotnie w ciągu roku! W internetowych serwisach informacyjnych PKW nie ma ani słowa o moskiewskich wizytach. O wycieczkach PKW do Moskwy informowały media opozycyjne: Radio Maryja, Telewizja Trwam, Telewizja Republika, Gazeta Polska – tygodnik i dziennik, tygodniki „Do Rzeczy” i „W sieci”. I tyle. Media mainstreamowe nawet się o tym nie zająknęły. Natomiast milczenie mediów publicznych na temat wojaży PKW to już niedopełnienie obowiązku. W kontekście wyborów samorządowych 2014 milczenie najbardziej masowych mediów w tej sprawie jest zupełnie niezrozumiałe z dziennikarskiego punktu widzenia. Jedyne racjonalne wyjaśnienie to zakaz szefostwa. A skoro tak, to demokratyczne państwo ma poważny problem. O tym, co robiła PKW w Rosji możemy przeczytać w oficjalnym komunikacie CKW Federacji Rosyjskiej rozpowszechnionym w mediach rosyjskich: „Przewodniczący Moskiewskiej Komisji Wyborczej Walentyn Gorbunow opowiedział o podstawowych zasadach organizacji pracy, o zasadach utworzenia komisji oraz wsparciu technicznym działalności komisji w trakcie kampanii wyborczej oraz w okresie pomiędzy wyborami. Przewodniczący polskiej PKW Stefan Jan Jaworski, po wysłuchaniu sprawozdania kolegów, zauważył, że struktura komisji wyborczych w regionach Polski i Rosji jest bardzo podobna. O szczegółach organizacji pracy systemu komisji wyborczych różnych szczebli w Polsce powiedział sekretarz PKW Kazimierz Wojciech Czaplicki. Podczas wizyty w MKW przy okrągłym stole uczestnicy konferencji oraz przedstawiciele MKW omówili aktualne kwestie organizacji wyborów, w szczególności tworzenia systemów komisji wyborczych w Rosji i w Polsce" (cyt. za tygodnikiem „w sieci”). Rzecz jasna komunikat jest w rodzaju tych „okrągłych", ale za tą oficjałką mogą kryć się jakieś cele szkoleniowe. Czego spodziewali się nauczyć polscy organizatorzy wyborów od swych rosyjskich odpowiedników? I dlaczego to jest tak wstydliwe i tajne, że o tym nie poinformowali Polaków? Przecież do Moskwy jeździli za ich pieniądze. A jeśli fundowali Rosjanie, to jeszcze gorzej.



POLSKA po angielsku

Nowe religie na talerzu Magdalena Zimny-Louis

Rzeszowianka z urodzenia, jak twierdzi urząd meldunkowy oraz kartoteka parafialna. Przez dwie dekady mieszkała w Anglii, w mieście Ipswich po zachodniej stronie, ale na początku 2014 roku na stałe wróciła do Rzeszowa. Kojarzy się z żużlem, jako że przez 10 lat prowadziła speedway club Ipswich Witches. Autorka trzech powieści: „Ślady hamowania”, która została nagrodzona w konkursie Świat Kobiety, „Pola”, wydana we wrześniu 2012 r. i „Kilka przypadków szczęśliwych” opublikowana w 2013 roku.

Naukowcy, amerykańscy w szczególności, od jakiegoś już czasu rozwalają mój życiowy porządek gastronomiczny, co rusz wyznaczając nowe religie na talerzu. Zamiast czas i pieniądz poświęcić na konkrety przedłużające młodość i potencję, prześcigają się w oświadczeniach na temat szkodliwości i zbawienności produktów spożywczych. Biorą je na widelec i bum! Co dnia napotykam w prasie rewelacje poparte badaniami i testami na myszach, które, jak wiadomo, do człowieka jak dwie krople wody podobne, skutecznie odbierające apetyt. Mam im za złe, że już nie wodę, ale koktajl z mózgu człowiekowi robią swoimi odkryciami. Co stwierdzą lub wybadają w jednym roku, w następnym obalą i odkręcą, pozostawiając prostego homo czytatus medicus w ciemności piwnicznej. Wino czerwone miało być dobre... na serce. Szybko się jednak okazało, że aby korzyść ze żłopania wina była konkretna, to trzeba gen jakiś rzadki posiadać, a posiada go zaledwie 15% ludzkości. W pozostałych przypadkach – trwały uszczerbek na zdrowiu, odwyk oraz inne ryzyka uliczne. Mówili, żeby ziemniaków i chleba nie jeść, bo tyłek rośnie i ogólne zamulenie organizmu zagraża. Odszczekali! Chleb kazali spożywać ziarnisty oraz ziemniaki w dowolnych ilościach, aby tylko nie mieszać z mięsem. A mięsa czerwonego nie tykać, zalecają, tylko białe, broń Boże kurczaki czy indyki, bo te na antybiotykach hodowane i stopa po nich urośnie jak podolskiemu złodziejowi. Kazali jeść łososie, gdyż zawierają cenne tłuszcze omega-3! Jadłam przez rok, zanim ujawnili, że łosoś hodowlany najwięcej rtęci zawiera ze wszystkich ryb i jednak należy wyhamować z różowym mięskiem, szczególnie gdy się człowiek zaczyna w nocy świecić.

Wyplułam. Tłuszcz zwierzęcy ograniczać – mówili – bo waga z ważeniem kilogramów nie nadąży. Teraz obwieścili, że od tłuszczu się nie tyje, tylko od cukru. Cukier i sól biała śmierć, ciśnienie skoczy, skali braknie. Miód kazali lać do herbaty i się lało bez ograniczeń, zanim nie dowiedli, że okropnie szkodliwy, najwyżej łyżczekę dziennie. Na jaja „kurzence” się przeniosłam, bo dobry cholesterol po spożyciu wzrasta, aż tu nagle nowe odkrycie – żółtko wyrzucić, białko zjeść, nie więcej niż 3 tygodniowo, inaczej choroba wieńcowa się przytrafi. Zamknięci w labolatoriach na ostatnim piętrze dokonali kolejnego odkrycia – marchewki nie wolno gotować, bo indeks glikemiczny wariuje i poziom insuliny wzrasta, takie piwo ma IG aż 110, a tylko do IG 60 można jeść spokojnie: surowe brokuły, woda z kranu i ryba bez ogona. Margaryną całe pokolenie smarowało świeży chlebek na śniadanie, zanim naukowcy nie dowiedli, że tłuszcze trans, jakie w tym smarowidle są, to już nie jedna, lecz dwie deski do trumny, z masłem kazali się przeprosić. Nakupiłam osełek, a oni mi teraz mówią, że od masła skleroza i kurzajki. Rozmiłowałam się w oliwie z oliwek, na modę śródziemnomorską szczodrą ręką lejąc po talerzu złoty płyn, ale szybko się okazało, że pokropić jedynie wolno dwa listki sałaty, nie smażyć i nie mieszać, chyba że z octem, bo ocet wprawdze szkodliwy i cierpki, ale się ładnie mąci w polewie. Smażone jedzenie zostało zakazane już 10 lat temu, tak że wszystko surowe i nieprzetworzone teraz jem, jak nasi przodkowie, którzy w zdrowiu dożywali 35. roku życia z ładnym rumieńcem na twarzy i gęstym włosem pod pachą. 

Więcej felietonów Magdaleny Zimny-Louis na portalu www.biznesistyl.pl



AS z rękawa

Znani z tego, że są znani

Krzysztof Martens

brydżysta, polityk, dziennikarz, trener. Człowiek renesansu o wielu zainteresowaniach i pasjach. Dzięki brydżowi obywatel świata, który odwiedził prawie wszystkie kontynenty i potrafi się dogadać w wielu językach. Sybaryta lubiący dobre jedzenie i szlachetne czerwone wino.

Celebryci drugiej polowy XX wieku byli znani jako wybitni artyści, intelektualiści, dziennikarze telewizyjni. Niegrzeczny chłopiec Marek Hłasko, tajemniczy Leopold Tyrmand, seksowny Jan Nowicki czy elegancki Andrzej Łapicki byli ikonami. Ówczesna skandalistka Kalina Jędrusik dzisiaj nie miałaby żadnych szans na znalezienie się na pierwszej stronie tabloidu. Celebryci PRL-u otoczeni byli uwielbieniem, sporo o nich plotkowano, ale prywatne życie starannie chronili przed mediami. Na swoją pozycję pracowali intensywnie korzystając z talentów, którymi obdarzyła ich natura. To prawda, że towarzyszyły im tabuny pięknych kobiet i przy każdej okazji wypijali morze wódki. Stefan Kisielewski tłumaczył to szarą PRL-owską rzeczywistością – pili, aby zmniejszyć swoje wymagania wobec życia. Gombrowicz był przekonany, że w Polsce w owym czasie łatwiej było znaleźć pisarza bez pióra niż bez kieliszka. Zdaję sobie sprawę z tego, że mam sporo sentymentu do tamtych lat, ale nie ulega dla mnie wątpliwości, że Agnieszka Osiecka, Beata Tyszkiewicz, Maklakiewicz czy Himilsbach byli postaciami dużo ciekawszymi niż dzisiejsze gwiazdy brylujące w mediach. O nich pamiętamy, mimo że minęło sporo czasu, o pani Natalii Siwiec zapomnimy po jednym sezonie. Moje poczucie dobrego smaku z trudem znosi fakt, że granica pomiędzy tym co prywatne i publiczne zniknęła. Można rozebrać się przed kamerą tylko do naga, bardziej się nie da. Natomiast publiczne pranie prywatnych brudów coraz bardziej się opłaca. Intelektualista to człowiek, który promuje wartościowe idee, prezentuje prawdy ogólne, starając się to robić w sposób ciekawy i czasem zabawny. Okazuje się, że w XXI wieku jedynie intelektualna autokompromitacja przysparza sławy. Pisarka Kinga

58

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2014

Dunin na swoim profilu na Facebooku zażądała od swojego partnera, również pisarza – zwrotu długu. On na tym samym portalu kazał jej spierdalać i wyznał ze smutkiem, że Kinga go zgwałciła. Znany dziennikarz Rafał Ziemkiewicz, obrzydliwie komentując na Twitterze historię zakonnika oskarżonego o gwałt na nieprzytomnej dziewczynie, napisał: „No cóż, kto nigdy nie wykorzystał nietrzeźwej, niech pierwszy rzuci kamieniem”. Subtelny chłop. Pisarz Wojciech Kuczok publicznie się pochwalił, że ze swoją żoną Agatą Passent namiętnie uprawiali seks przez pół roku, nieomal nie wychodząc z łóżka. Godne zazdrości, ale czy wszyscy muszą o tym wiedzieć? Pani Jadwiga Staniszkis uważała za konieczne opowiedzieć po trzydziestu latach o tym, jak ją traktował świętej pamięci mąż Ireneusz Iredyński: „Bił mnie smyczą, czy pękiem kluczy, karał mnie, ale to była taka gra między nami”. Celebryci XXI wieku są ludźmi pozornego sukcesu, znani są jedynie z tego, że są znani. Dla jednodniowej sławy są gotowi podpalić stos, na którym siedzą. Rozumiem, że media potrzebują ciągle nowego skandalizującego surowca, który w dobie cywilizacji obrazkowej będzie się dobrze sprzedawał. Co mnie przeraża, to eskalacja drastyczności poczynań, dzięki którym można zaistnieć. Wynika to z postępującego lenistwa umysłowego naszego społeczeństwa. Nie interesują nas profesjonalne opinie czy debaty. Jedynie konflikt, skandal, skrajne emocje są w stanie jeszcze na chwilę przyciągnąć naszą uwagę. Zrozumiały i narastający wyścig mediów o uwagę odbiorcy nie wróży nic dobrego. Moim zdaniem, za dziesięć lat będzie obrzydliwiej niż dzisiaj, ale za to dużo bardziej intensywnie. Bagienko celebrytów sprzedających własną i cudzą intymność będzie niestety coraz mocniej śmierdziało.



TRADYCJA Bartosz Gałązka – etnograf, etnomuzykolog, językoznawca i pedagog, Stypendysta Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, wykładowca Międzynarodowej Letniej Szkoły Muzyki Tradycyjnej.

Bartosz Gałązka.

Podkarpacki Kolberg i kolędy Podkarpacia

Jakiż można mieć powód, by nieprzerwanie od piętnastu lat odwiedzać średnio 100 podkarpackich miejscowości rocznie, trafiając do niektórych po raz kolejny, i wciąż na nowo cieszyć się ich pięknem? Podczas gdy my zachwycamy się innowacjami i nowoczesnością Podkarpacia, krośnianin Bartosz Gałązka z godnym pozazdroszczenia zapałem odkrywa – może mniej widowiskową, ale liczącą kilka wieków – zapomnianą tradycję regionu. Od 15 lat nagrywa, kataloguje, transkrybuje i opracowuje ludowe śpiewy religijne i obrzędowe, głównie kolędy. Od zapomnienia ocalił tysiące wersji melodycznych znanych i mniej znanych kolęd i… jeszcze nie odkrył wszystkiego!

Tekst Katarzyna Grzebyk Fotografie Tadeusz Poźniak

60

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2014


TRADYCJA

I

le kolęd zna przeciętny mieszkaniec Podkarpacia? Kilka? Kilkanaście? Kolędy kojarzą się powszechnie z grupą tzw. „klasyków” bożonarodzeniowych, jak: „Wśród nocnej ciszy”, czy „Dzisiaj w Betlejem”... W kościołach śpiewa się maksymalnie około 20 różnych kolęd. W mediach usłyszymy jeszcze mniej, nie licząc piosenek świątecznych. Tymczasem, jak twierdzi Bartosz Gałązka, Podkarpacie ma w swojej bogatej tradycji kilkaset kolęd bożonarodzeniowych i życzących, a są wśród nich pieśni pojawiające się w nawet kilkuset różnych odmianach melodycznych. Mamy więc tysiące wariantów kolęd znanych i nieznanych… i 10 czy 20 kolęd, które śpiewamy w okresie świątecznym. Dysproporcja jest ogromna!

W poszukiwaniu ginących skarbów Podkarpacia Bartosz Gałązka wychował się w rodzinie, w której pielęgnowano tradycję i pamięć o przeszłości. Jego fascynację śpiewem tradycyjnym, wyniesioną z rodzinnego domu, utwierdziły studia polonistyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim. Wtedy rozpoczął badania etnograficzne, poszukując śladów dawnych śpiewów obrzędowych w okolicach rodzinnego Krosna. Od tamtej pory każdego roku trafiał do nowych miejscowości na Podkarpaciu. Średnio w ciągu roku odwiedzał i odwiedza nadal około 100 wsi i miasteczek, niektóre po kilka, a nawet kilkanaście razy. – Spośród wszystkich miejscowości na Podkarpaciu nie byłem tylko w kilku. Wydawać by się mogło, że po tylu latach nic nowego już tu nie odkryję. Nic bardziej mylnego – są jeszcze choćby te osoby, które już dobrze znam, ale muszę odwiedzić je ponownie, ponieważ są skarbnicą informacji o muzyce tradycyjnej i dawnych zwyczajach, a ich repertuaru jeszcze nie zdążyłem utrwalić w całości – tłumaczy etnograf, który po kilkunastu latach mrówczej pracy dotarł na pogranicze polsko-ruskie. Rozpoczął już badania w okolicach Spiszu w Małopolsce i na Roztoczu lubelskim. artosz Gałązka trafnie porównuje swoją pracę etnografa do legendarnych, mitycznych wypraw poszukiwaczy zaginionych skarbów. Jego wyprawy w głąb podkarpackich wiosek zwykle są wyprawami w nieznane, gdyż nigdy nie jest pewien, gdzie dotrze, z kim będzie rozmawiał i co odkryje. Tę dozę niepewności i tajemniczości uważa za najbardziej fascynującą. – Przybywam do danej miejscowości, gdzie – jak mi się wydaje – może mieszkać ktoś niezwykły, kto pamięta dawne zwyczaje i stare pieśni. Wędruję więc od domu do domu, pytając o osoby, które mogłyby odpowiedzieć na interesujące mnie pytania, a każdy napotkany człowiek może pomóc mi w poszukiwaniach, bo w małych społecznościach ludzie dużo o sobie wiedzą – opowiada krośnianin. – Często zresztą bywa, że moi skromni rozmówcy, wielcy śpiewacy, nie mają świadomości tego, jak ogromną wiedzę posiadają. Mówią: „Lubię śpiewać, bo babcia mnie nauczyła, ale nigdy w chórze czy w zespole nie śpiewałam. Co ja panu pomogę? Ja tylko śpiewam”. Ale kiedy zaczy-

B

namy rozmawiać o zwyczajach i pieśniach z nimi związanymi, okazuje się, że taka osoba pamięta dziesiątki tekstów, zna setki melodii! Są też i tacy, którzy w swoich środowiskach uchodzą za wybitnych artystów ludowych, ale niewiele mogą wnieść w moje badania.

NIE TYLKO TEKST I NUTY W badaniach pomaga mu wykształcenie muzyczne, które przez lata uzupełniał literaturą etnomuzykologiczną. Bo stawia sobie za cel to, by w zapisie oddać nie tylko samą linię melodyczną, ale jak najwięcej cech indywidualnego wykonania. Np. tempo, odchylenia intonacyjne, różnego rodzaju ozdobniki czy glissanda trzeba zaznaczyć tak, żeby osoba czytająca zapis melodii mogła jak najwierniej ją sobie wyobrazić i odtworzyć. Równie ważna w pracy etnomuzykologa jest późniejsza analiza stranskrybowanej melodii, klasyfikacja, porównanie z innymi wariantami zapisanymi podczas badań i znanymi ze źródeł drukowanych, zbadanie zasięgu występowania, wpływu innych wątków melodycznych... Każde nagranie zostaje opatrzone metryczką oraz komentarzem z dołączoną historyczną dokumentacją źródeł. ksplorując Podkarpacie Bartosz Gałązka jedzie zaopatrzony w dyktafon cyfrowy, na który nagrywa swoich rozmówców. Wywiady zwykle dotyczą pieśni związanych z rokiem obrzędowym i liturgicznym oraz zwyczajami rodzinnymi. Etnomuzykologa interesują przede wszystkim melodie – jak się okazuje, wiele utworów może występować w kilku, kilkunastu, a nawet w kilkuset wersjach melodycznych. Staropolskie przysłowie mówi: „Co wieś – to inna pieśń”, i rzeczywiście tak jest, bo np. okolice Krosna śpiewają niektóre pieśni zupełnie inaczej niż okolice Leżajska. Po wstępnych pytaniach, które pozwalają mu zorientować się, czy jego rozmówca specjalizuje się w kolędach, pieśniach weselnych czy też pogrzebowych, prosi o zaśpiewanie. – Rozmowy i nagrania często trwają po kilka godzin. Kiedy podczas jednej wizyty nie zdołam nagrać wszystkiego, bo zbliża się noc albo rozmówca jest zmęczony – a moimi rozmówcami są przede wszystkim starsi ludzie – wracam w to miejsce po raz drugi, trzeci, kolejny. Bywa, że nawet po kilku spotkaniach repertuar śpiewaka nie zostaje wyczerpany – przyznaje Bartosz Gałązka. – Moi rozmówcy są niezwykle serdeczni, otwarci, świadomi tego, jak ważne jest ocalenie tradycyjnego repertuaru dla następnych pokoleń. Często nie udaje im się znaleźć w swoim otoczeniu następców, którzy chcieliby od nich nauczyć się pieśni. Rozmowa z badaczem staje się dla nich jedyną szansą, by nie zabrać swej niezwykłej wiedzy do grobu.

E

OD KROSNA PRZEZ STRZYŻÓW I DYNÓW NA POGRANICZE POLSKO-RUSKIE W kolejnych latach badań Bartosz Gałązka koncentruje się na poszczególnych subregionach województwa podkarpackiego. W 2007 roku ukazał się pierwszy tom serii ►

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2014

61


TRADYCJA

„Kolędy Podkarpacia” pt. „Pogórze I” jako drugie wydanie „Kolęd regionu krośnieńskiego” z 2004 roku. Znalazły się w niej zapisy tekstów i melodii pieśni zebranych w czasie wieloletnich badań terenowych w południowo-wschodniej Polsce, w okolicach Krosna, Brzozowa, Strzyżowa, częściowo Sanoka i Jasła. Ogółem antologia zawierała niemal 800 ludowych wariantów melodycznych trzystu dziesięciu pieśni związanych z okresem świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku oraz ponad 50 tekstów ludowych powinszowań świątecznych i noworocznych. W 2011 roku wyszedł drugi tom serii pt. „Pogórze II”, dotyczący tego samego obszaru, poszerzonego o okolice Dynowa po wschodniej, a Gorlic po zachodniej stronie regionu. Ta książka zawiera z kolei ponad 700 zapisów utworów wykonywanych w okresie bożonarodzeniowym i noworocznym. trzecim, jak dotąd najobszerniejszym tomie serii Kolędy Podkarpacia „Pogranicze polsko-ruskie” z 2012 roku, krośnianin udokumentował repertuar kolędniczy obszarów pogranicza polsko-ruskiego, obejmujących powiaty: jarosławski, lubaczowski i przemyski, częściowo: przeworski oraz rzeszowski. Są to tereny posiadające do czasu wysiedleń lat 1945–1947 charakter dwujęzyczny i dwukulturowy. Zamieszkiwała je ludność polska i ruska (ukraińska); kultury i tradycje tych dwóch narodów przenikały się, co odzwierciedliło się także we współcześnie stwierdzonym bogactwie i różnorodności tekstów, melodii oraz form obrzędowych związanych z Bożym Narodzeniem i Nowym Rokiem. W książce znalazło się ponad 800 wariantów ponad dwustu kolęd. Większość z zapisów stanowią przekazy dotąd niepublikowane.

W 62

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2014

K

olejne tomy czekają na wydanie. Najbliższy, już gotowy, będzie dotyczył kolęd pochodzących „od Leżajska”, które w 2013 roku badał jako stypendysta Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. W 2014 roku wspólnie ze Stowarzyszeniem Muzyka Dawna w Jarosławiu eksplorował pogranicze polsko-ukraińskie w ramach projektu „Przemyskie 2014”, w ramach programu „Kolberg 2014. Promesa”, realizowanego przez Instytut Muzyki i Tańca. Badania dotyczyły nie tylko kolęd. Ich celem była szeroka dokumentacja i popularyzacja wszystkich przejawów folkloru słowno-muzycznego, a więc zarówno śpiewów, jak i tańców, podań, legend, przysłów itp. Owocem projektu jest płyta „Wschód bliski. Pieśni z Przemyskiego”, wkrótce ukażą się też dwie książki zawierające efekty tych badań.

NAJSTARSZA PODKARPACKA KOLĘDA POCHODZI Z XIV WIEKU Choć Bartosz Gałązka nie jest pierwszą osobą badającą teren Podkarpacia – jego poprzednikami byli przecież m. in. Oskar Kolberg i Franciszek Kotula – materiału badawczego jest aż nadto. W badaniach etnomuzykologicznych natknął się na prawdziwe perełki pochodzące sprzed kilku wieków. – Nawet niektóre znane kolędy występują w regionie z nienotowaną dotąd, archaiczną melodią i wtedy można mówić o wielkim odkryciu. Poza tym, obok bożonarodzeniowych, spotyka się kolędy życzące, noworoczne: wyrażające w sposób symboliczny i dosłowny życzenia urodzaju dla gospodarzy, a miłości dla panien czy kawale-


TRADYCJA rów – tłumaczy Bartosz Gałązka. – Bo przecież, o czym dziś mało kto pamięta, słowo „calendae” (łacińskie, oznaczające „pierwszy dzień miesiąca”) oznaczało pierwotnie śpiewy niechrześcijańskie, związane z obchodzeniem domów i składaniem życzeń. I właśnie w grupie tych kolęd trafiają się prawdziwe skarby. Teksty nigdy wcześniej nie notowane, a pochodzące z wieków średnich, czy melodie o równie starej metryczce. Jedną z melodii, znaną w regionie z wielu wariantów, notowano w kancjonałach z XIV wieku! ą na Podkarpaciu niewątpliwie stare kolędy odwołujące się do pogańskiej symboliki godnich świąt, pozbawione zupełnie motywów chrześcijańskich, są kolędy powierzchownie i głęboko schrystianizowane. Za szczególną kolędę badacz uważa jednak „modlitewkę” o magicznym zakończeniu, pochodzącą z terenów Beskidu Niskiego. Ludzie śpiewali ją w okresie Bożego Narodzenia wierząc, że jeśli wykona się ją trzy razy w ciągu dnia, zostaną im darowane grzechy i zyskają jeszcze szereg innych łask z niebios. Ta kolęda jest połączeniem przedchrześcijańskiego myślenia magicznego z chrześcijańskim przekazem:

S

Narodził nam się Pan Jezus na świat, śliczny jako kwiateczek. Z białego kwiatu cudna lilija – Najświętszej Pannie imię Maryja. Panna Maryja prosiła Syna, co Go pod swoim sercem nosiła. Mateńko moja, nie bój się tego, nie zażyjesz Ty niczego złego. Bo Ty se będziesz tak między nami, jako miesiączek między gwiazdami. Będziesz się świecić jako pochodnia, jako słoneczko wśród białego dnia. Kto tę piosneczkę trzy razy dnia śpiewa, temu Pan Jezus grzechów ubywa. Bo ją śpiewają w niebie anieli – my ją śpiewajmy, grzeszni na ziemi.

W archiwum ma już ponad 20 tysięcy nagrań, ale woli ich nie liczyć dokładnie, bo – jak przyznaje – już trochę się tego „boi”. Mnóstwo nagrań dopiero czeka na transkrypcję, gdyż czas pracy badacza dzieli między wyjazdy w teren a zapisywanie melodii. – To, co już skatalogowałem i opracowałem, zamyka się powoli w pewną całość, ale nadal nie mogę powiedzieć, że wiem wszystko o kolędach Podkarpacia. Przykład? W III tomie mojej antologii opublikowałem bardzo rzadką ruską kolędę gospodarską, w komentarzu podkreślając brak jej polskiego odpowiednika w dostępnych źródłach i w moich zbiorach. I dzień po oddaniu książki do druku znalazłem ten odpowiednik w okolicach Leżajska! egionalne kolędy mają ogromną przewagę nad kolędami powszechnie znanymi i świątecznymi melodiami, którymi raczą nas stacje radiowe. – Szkoda, że nie wszyscy zdajemy sobie z tego sprawę. Uważam, że zadaniem pedagogów, etnografów, regionalistów, a także dziennikarzy powinno być uświadamianie ludzi o bogactwie, jakie drzemie w naszych „małych ojczyznach”. Przewagą regionalnego repertuaru jest jego różnorodność i silne zakorzenienie. Tak zwane „nowe” pastorałki oraz współczesne piosenki świąteczne zaczerpnięte z kultury Zachodu są ładne i łatwiejsze w odbiorze, ale kolejne pokolenia nie będą o nich pamiętać – mówi krośnianin.

R

CO WSPÓLNEGO MAJĄ ZE SOBĄ KOLĘDY I MOTYLE?

P

raca Bartosza Gałązki nie jest tylko sztuką dla sztuki. Sam śpiewa odnalezione przez siebie kolędy, zapoznaje z nimi swoją rodzinę, która – jak twierdzi – „jest regularnie tymi kolędami katowana” i odczuwa już pewien przesyt. – Moja praca badawcza byłaby tylko pracą dla samej idei, gdyby nie osoby i instytucje, które ją aktualizują i ożywiają, wykonując te pieśni – przyznaje krośnianin. Z opublikowanych przez niego materiałów korzystają zespoły muzyczne i śpiewacze, np. rzeszowski Vox Angeli, szkoły i ośrodki kultury. Sam, jako nauczyciel języka polskiego i przedmiotów artystycznych w Zespole Szkół Ponadgimnazjalnych nr 1 w Krośnie, popularnym „Szczepaniku”, stara się zaszczepić w swoich uczniach zamiłowanie do tradycji, do dawnych pieśni z ich rodzinnych stron. Robi to z powodzeniem, bo przez uczniów jest wręcz uwielbiany. – Lubimy się nawzajem – przyznaje, podkreślając, że dyrekcja szkoły akceptuje jego zainteresowania. – Plan zajęć mam ułożony tak, bym mógł raz czy dwa razy w tygodniu skończyć pracę nieco wcześniej i udać się w teren. Dla mnie jest to bardzo ważne. Kolędy nie pochłonęły Bartosza Gałązki całkowicie. To człowiek wielu pasji. W szkole od kilku lat prowadzi Kabaret SSOK, odnoszący sukcesy na przeglądach wojewódzkich. Interesuje się również motylami – zajmuje się dokumentowaniem bioróżnorodności lepidopterologicznej Podkarpacia: fotografuje motyle, bada ich migracje i w tej dziedzinie również dokonał znaczących odkryć. Pasje stara się łączyć: jadąc w teren, oprócz dyktafonu często bierze aparat fotograficzny i po nagraniu pieśni... fotografuje motyle, co musi się wydawać kontrowersyjne osobom obserwującym go z boku. – Teraz już jestem bardziej stateczny, bo tylko fotografuję motyle. Kiedyś chwytałem je do siatki – śmieje się. – Jakże groteskowo musiało to wyglądać, gdy przedstawiałem się jako poważny badacz, a po skończeniu wywiadu biegałem po pobliskich łąkach, łapiąc motyle.

PRACY NAD KOLĘDAMI STARCZY NA CO NAJMNIEJ 20 LAT! Choć na Podkarpaciu repertuar kolęd i innych dawnych śpiewów ludowych i obrzędowych nie został jeszcze przez niego całkowicie udokumentowany, Bartosz Gałązka powoli zapuszcza się na tereny innych województw: lubelskiego, świętokrzyskiego i małopolskiego. W przyszłym roku planuje zająć się dokładniej polską częścią Spiszu. Wstępne badania, które przeprowadził, są bardzo obiecujące. – Finalizuję też pracę nad kolędami Łemkowszczyzny. Ogólnie pracy w terenie wystarczy mi jeszcze na jakieś 20 lat. Brzmi optymistycznie, prawda? – uśmiecha się.

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2014

63


Ks. prof. Michał

Heller:

D O B R O JEST PRZYCZYNĄ ISTNIENIA WSZECHŚWIATA

CO STANIE SIĘ Z DOBREM, GDY SKOŃCZY SIĘ WSZECHŚWIAT? – TO BARDZO PIĘKNE PYTANIE, NADAJE SIĘ WRĘCZ NA ZAKOŃCZENIE KAZANIA – ODPOWIEDZIAŁ KS. PROF. MICHAŁ HELLER. – CZASEM NA KAZANIU TAK MÓWIĘ, ŻE DOBRO, KTÓRE WYKONUJEMY, NP. PRZEŁAMANIE SIĘ Z BIEDNYM KAWAŁKIEM CHLEBA, TO NIE JEST COŚ PRZEMIJAJĄCEGO, ALE ZOSTANIE DOBRZE ZAPISANE, A W PERSPEKTYWIE PANA BOGA, JEŚLI PAN BÓG ISTNIEJE NIE W CZASIE, LECZ POZA CZASEM, TO WSZYSTKO JEST W JEDNYM „TERAZ”. DOBRO NIE PRZEMIJA, LECZ NARASTA.

Tekst Jaromir Kwiatkowski Fotografie Krzysztof Koch Tą piękną puentą zakończyło się 18 listopada br. w Filharmonii Podkarpackiej spotkanie z wybitnym teologiem, kosmologiem i filozofem, jedynym Polakiem będącym laureatem Nagrody Templetona, uhonorowanym w tym roku najwyższym polskim odznaczeniem – Orderem Orła Białego. Ks. Heller przyjechał na zaproszenie Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania oraz wydawnictwa Copernicus Center Press, którego współzałożycielami są WSIiZ oraz Fundacja Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych w Krakowie (uczony jest pomysłodawcą, fundatorem i dyrektorem Centrum). Partnerem głównym wydarzenia był Urząd Marszałkowski. Współpartnerami: Urząd Miasta Rzeszowa oraz Urząd Miejski w Ropczycach (ks. Heller jest honorowym obywatelem tego miasta; parafia w Ropczycach była jego pierwszą placówką po święceniach). ył to już drugi wykład otwarty wygłoszony przez Księdza Profesora w tym miejscu. Podobnie jak ubiegłoroczny („Granice Wszechświata”), zgromadził – według szacunków organizatorów – ok. 1,5 tys. osób, które zajęły nie tylko komplet miejsc na dużej widowni, ale także schody, część sceny i salę kameralną, gdzie mogły na telebimie obserwować transmisję wideo. – Żaden artysta ani polityk nie sprawił, że w tej sali pojawiło się aż tylu

B

64

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2014

obecnych – podkreślił prowadzący spotkanie dr Wergiliusz Gołąbek, prorektor WSIiZ ds. Rozwoju i Współpracy. W wykładzie licznie uczestniczyli przedstawiciele świata nauki, kultury, samorządu i duchowieństwa. Fenomenem spotkań z ks. prof. Hellerem staje się bardzo liczny udział ludzi młodych, którzy przyjeżdżają często z daleka, np. z Sanoka, mimo iż nie jest to koncert gwiazdy pop. ZŁO MORALNE POJAWIŁO SIĘ WRAZ Z ISTOTĄ ROZUMNĄ

W

ykład „Od Wielkiego Wybuchu do Gułagu. Jak usprawiedliwić historię wszechświata” dotyczył problemu Dobra i Zła w świecie. Historia Wszechświata, jak przypomniał uczony, zaczęła się od Wielkiego Wybuchu, czyli momentu, kiedy istniejące dotąd ogromne pole możliwości tego wszystkiego, co może się wydarzyć, zostało zawężone do tego, co miało największą szansę się wydarzyć. Wtedy zaczął też płynąć czas. – Fizycy dziś wiedzą, że kierunek czasu jest wyznaczony przez prawo wzrostu entropii – stwierdził ks. Heller. – Entropia rośnie, jeżeli układ ulega w pewnym sensie degradacji, czyli porządek zmienia się w bałagan; jeżeli energia rozprasza się. To napędza kierunek czasu; powoduje, że zaczyna dziać się historia.


NAUKA

A

le, jak podkreślił wybitny kosmolog, we wszechświecie, mimo tego, że rozwija się on w kierunku wzrostu entropii, a więc wzrostu bałaganu, mogą powstać struktury zorganizowane. Dzieje się to wtedy, gdy układ jest daleki od stanu równowagi, czyli stanu, gdy entropia osiąga maksimum. – Prowadzi to do wniosku, że na końcu prawo wzrostu entropii musi osiągnąć swój kres i wtedy nastąpi śmierć organizmu – stwierdził ks. Heller. Tak więc organizmy żywe mogą powstawać dzięki temu, że mamy wzrost entropii i możliwość powstawania struktur w stanach dalekich od równowagi. Ale za to trzeba zapłacić cenę: kiedyś musi nastąpić rozpad i śmierć – zło fizyczne, które jest wytłumaczalne przy pomocy praw fizyki. Jest ono, innymi słowy, ceną za to, że życie jest w ogóle możliwe. Jednak – jak podkreślił uczony – istnieje także zło moralne, kiedy człowiek wykorzystuje zło fizyczne, by zniszczyć drugiego człowieka. Ale zło moralne to coś więcej niż zło fizyczne. – Zło moralne pojawiło się w historii Wszechświata dopiero wtedy, gdy zaistniała w nim istota rozumna, która jest zdolna do wybierania pomiędzy Dobrem i Złem – stwierdził ks. Heller. Zło moralne może przybierać drastyczne postacie, przypomniał Ksiądz Profesor, prezentując kilka slajdów z gułagu. Wykracza ono poza możliwości wyjaśnienia przy pomocy praw fizyki. DLACZEGO ISTNIEJE RACZEJ COŚ NIŻ NIC?

Ż

eby zmierzyć się z problemem Zła we wszechświecie, Ksiądz Profesor zaproponował powrót do problemu postawionego przez redaktorów książki „Tajemnica istnienia. Dlaczego w ogóle istnieje cokolwiek”, będącego z kolei powrotem do starego pytania Leibniza: „dlaczego istnieje raczej coś niż nic?”. Książka zawiera wybór tekstów różnych myślicieli na ten temat, z komentarzami redaktorów książki. Pytanie Leibniza ma jakby dwie składowe. Pierwsza to tajemnica istnienia: dlaczego mogłoby niczego nie być, a jednak jest? Druga składowa: to, co istnieje, nie jest byle jakie. To jest cały wszechświat, który bada nauka i może go w jakimś sensie zrozumieć. To, że coś istnieje, można wytłumaczyć przy pomocy praw fizyki. Ale ks. Heller przypomniał dzieło Platona „Fedon”, w którym wybitny filozof jakby mimochodem rzucił uwagę, że jeśli nawet znajdziemy Atlasa, który – zgodnie z mitologią grecką – podtrzymuje na swoich barkach porządek świata, to i tak nie zbliżymy się nawet do pytania, co podtrzymuje Atlasa. Czyli jeśli nawet odkryjemy prawa fizyki, które podtrzymują istnienie świata, to i tak nie zbliżymy się nawet do pytania, co podtrzymuje te prawa fizyki. Problem przesunie się tylko na głębszy poziom: dlaczego istnieją raczej prawa fizyki niż nic. brew pozorom, odpowiedzi na pytanie, dlaczego istnieje raczej coś niż nic, nie ma zbyt wiele. Niektóre z nich, jak stwierdził ks. Heller, starają się raczej to pytanie „unieszkodliwić”, zneutralizować. Niektórzy myśliciele powiadają, że to, iż coś istnieje, to po prostu brutalny fakt, z którym trzeba się pogodzić i nie zawracać sobie głowy jakimiś spekulacjami. Inna odpowiedź mówi,

W

że jest to pytanie bez sensu, więc nie należy się nim zajmować. – Są to jednak, moim zdaniem, bardziej psychologiczne działania uspokajające, pewne zabiegi terapeutyczne, znieczulające, niż próby zmierzenia się z tym zagadnieniem metafizycznym – uważa uczony. DOBRO JEST NAJLEPSZĄ Z MOŻLIWOŚCI Istnieje też jedna, zaskakująca – jak to określił ks. Heller – próba odpowiedzi na to pytanie. Jest to odpowiedź, jakiej udzielił Platon, a mianowicie, że przyczyną istnienia świata jest Dobro. Redaktorzy książki „Tajemnica istnienia. Dlaczego w ogóle istnieje cokolwiek” nazywają to wyjaśnienie „etycznym”. – A może jest tak, że to nie etyka pociąga za sobą ontologię, czyli to, co jest, lecz raczej odwrotnie – Dobro jest czymś ontologicznym, istniejącym, tzn. Dobro ani nie zależy od czyjejś intencji, ani od tego, czy ktoś je czyni, czy nie, ale jest czymś rzeczywistym, obiektywnym – rozważał ks. Heller. – Tak by wynikało z sugestii, że Dobro jest racją istnienia świata. uż w średniowieczu św. Tomasz z Akwinu przekonywał, że Dobro i Byt są zamienne. – Jeżeli tak, to odpowiedź na pytanie Leibniza poprzez odwołanie się do Boga, należy rozumieć w sensie sprzężenia: Dobro jest źródłem istnienia, a istnienie sprawia, że Dobro jest – stwierdził kosmolog. – Jeśli przyjmiemy koncepcję, że Dobro uzasadnia istnienie wszechświata, to nie jest tak, że istnieje jakiś Bóg, Demiurg czy Wielki Gracz, który układa przed sobą wszystkie możliwości, klasyfikuje je i wybiera do realizacji najlepsze – dowodził uczony. – Samo Dobro jest najlepszą z możliwości. I dlatego istnieje i jest źródłem wszystkiego, co jest. W teologii chrześcijańskiej trzeba by po prostu powiedzieć, że Dobro równa się Pan Bóg. owstaje jednak pytanie: jak pogodzić konieczność Dobra z wolnością czynienia zła? Gdzie można znaleźć obszar rzeczywistości, w którym wolność współżyje z koniecznością? – Myślę – stwierdził ks. Heller – że takim obszarem jest sztuka. W dziele sztuki, ale w prawdziwym arcydziele, zarówno cały zamysł, jak i każde pociągnięcie ręki mistrza jest wyrazem jego wolności. Bez wolnej decyzji, wyrażającej się w każdym szczególe, mogłaby to być najwyżej reprodukcja, ale nigdy dzieło sztuki. Ale równocześnie ręka mistrza jest powodowana subtelną koniecznością: Pieta Michała Anioła była zawarta w marmurze, a artysta musiał tylko odrzucić zbyteczne warstwy, które ją zakrywały. eżeli wszechświat jest dziełem dynamicznej natury Dobra, to skąd się bierze zło moralne? John Leslie, jeden z redaktorów wspomnianej książki, nawiązuje do znanego argumentu Leibniza: nasz świat jest najlepszy z możliwych, ale należy to rozumieć w ten sposób – możliwe Dobra nie mogą urzeczywistniać się równocześnie. Takiego wszechświata, w którym równocześnie funkcjonują dwa wykluczające się Dobra, nie można by zrealizować. A więc konkurują ze sobą nie poszczególne Dobra, każde osobno, lecz wszystkie ich możliwe do urzeczywistnienia konfiguracje. Okazuje się, że z wszystkich ►

J

P

J

Więcej informacji i wywiadów na portalu www.biznesistyl.pl


NAUKA takich możliwych konfiguracji nasz wszechświat jest, według Leibniza, najlepszy. ŚWIAT ZE ZŁEM I WOLNOŚCIĄ, CZY BEZ ZŁA, ALE I BEZ WOLNOŚCI?

Z

koncepcji Leibniza do dziś wyśmiewają się ludzie, którzy nie całkiem ją zrozumieli. Pierwszym bluźniercą był Wolter, który zadał słynne pytanie: jeżeli ten świat, w którym żyjemy, jest najlepszy z możliwych, to jakie są te gorsze? – Wszechświat ze Złem, ale i z wolnością jest lepszą konfiguracją niż wszechświat bez Zła, ale i bez wolności – tłumaczył ks. Heller. – Wolność jest tak wielkim dobrem, że w pewnym sensie przeważa nad istnieniem Zła. zy w ten sposób usprawiedliwiamy istnienie Zła? – Jeżeli Dobro jest usprawiedliwieniem istnienia, to jest też usprawiedliwieniem racjonalności – odpowiedział uczony. – A Zło jest przeciwstawieniem Dobra, a więc jest irracjonalne. A jeżeli jest irracjonalne, to nie da się racjonalnie usprawiedliwić. A to, że Zła nie da się racjonalnie usprawiedliwić, jest jednak pewnym wyłomem w racjonalności. Ale ten wyłom jest tolerowany, bo – jak wspomniałem – wszechświat ze Złem i wolnością jest lepszy niż wszechświat bez Zła i bez wolności. Po czym uczony dodał: – Dobro jest czymś wielkim, a Zło – jak mówiłem przed chwilą – jest irracjonalne. Ale problem wyboru jednej z tych dwóch dróg, to problem osobisty każdego z nas. Bardziej niż problem filozoficzny czy kosmologiczny. Rozwiązuje się go nie tyle budowaniem teorii, ile raczej życiem. Swój wykład, nagrodzony burzą oklasków, ks. Heller zakończył stwierdzeniem, że Dobro jest wprawdzie osobistym problemem każdego z nas, ale jest również uzasadnieniem istnienia świata, a więc ma wymiar kosmiczny.

C

SCENARIUSZE KOŃCA WSZECHŚWIATA

P

óźniej przyszedł czas na serię pytań z sali. Ks. Heller, odnosząc się do tezy, że nauki biologiczne często odwodzą człowieka od metafizyki, przyznał, że biologa trudniej przekonać do tych spraw niż fizyka czy matematyka. – Biolog sobie tłumaczy, że biologią wszystkiego nie da się wytłumaczyć, ale jeżeli zredukujemy biologię do praw fizyki, to one wszystko załatwią. Lecz do czego może prawa fizyki zredukować fizyka? Najwyżej do matematyki, ale wtedy powstaje pytanie, skąd się bierze matematyka. Jest to pytanie absolutnie metafizyczne. Według Platona, matematyka to tajemnica. Mówiąc trywialnie, Pan Bóg myśli matematycznie i stąd się bierze matematyka – stwierdził uczony. Jedno z pytań dotyczyło kwestii, kiedy nastąpi koniec wszechświata. – Kiedy Pana Jezusa o to zapytano, odpowiedział, że nikt tego nie wie, tylko Ojciec – odpowiedział kosmolog. – Nauka może tylko spekulować na ten temat. Przede wszystkim, co to znaczy: koniec wszechświata? Koniec istnienia ludzkości. To możemy nawet dość do-

66

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2014

kładnie przewidzieć. Nasze Słońce, dzięki którego energii żyjemy, ma jeszcze zapasów paliwa jądrowego na ok. 5 mld lat. Po tym okresie życie na Ziemi rzeczywiście będzie niemożliwe i ten nasz koniec świata musi nastąpić. Wiemy, że dużo wcześniej, zanim Słońce zgaśnie, naruszy się jego wewnętrzna równowaga pomiędzy ciśnieniem promieniowania na zewnątrz a grawitacją do wewnątrz, Słońce wybuchnie i ten cały układ planetarny spali, znajdziemy się we wnętrzu Słońca. Mamy więc scenariusz końca naszej Ziemi dość wyraźny i jasny, o ile wcześniej sami sobie nie zafundujemy końca świata, bo zapasów broni jądrowej jest już na Ziemi tyle, że możemy sobie łatwo zafundować kres przynajmniej naszej cywilizacji. osmolog przypomniał, że mamy kilka scenariuszy końca wszechświata. – Jeden z nich jest związany z prawem wzrostu entropii. Jeżeli ewolucja wszechświata, „ucieczka” galaktyk będzie trwała nieograniczenie, to wszechświat osiągnie taki stan, że wszystkie gwiazdy zgasną i temperatury ulegną wyrównaniu, czyli nastąpi śmierć wszechświata. Żadne struktury zorganizowane nie będą mogły istnieć i to się nazywa stanem śmierci cieplnej wszechświata. Inny scenariusz jest taki, że jeżeli grawitacja przeważy nad ekspansją i wszechświat zacznie się zapadać, to się zamknie do Wielkiego Antywybuchu i wszystko ulegnie spaleniu. Jedno z prowokacyjnych pytań brzmiało: „Czy Ksiądz Profesor kocha bardziej Pana Boga czy naukę?”. Uczony uśmiechnął się: – No oczywiście, że Pana Boga. Naukę kocha się tak jak muzykę, sztukę, jak życiową pasję. Myślę, że Pan Bóg również może i powinien być życiową pasją, ale jak się ma wielkie przedmioty miłości, wielkie pasje, to one się w jakimś sensie utożsamiają. Ładne pytanie, ale trochę poetyckie. rowadzący tę część spotkania asystent ks. Hellera, Łukasz Kwiatek, przypomniał tytuł jednej z książek uczonego: „Bóg i nauka. Moje dwie drogi do jednego celu”. – Ale dwie drogi – podkreślił ks. Heller, po czym zażartował, wzbudzając salwę śmiechu na widowni: – Można je poszerzyć i najwyżej zrobić pas zieleni pomiędzy nimi. Po wykładzie uczony długo podpisywał swoje książki wydane przez Copernicus Center Press.

K

P



GOSPODARKA

Z tego,

co zdarzyło się Polsce

w ostatnich 25 latach,

zadowolony jestem na dwie trzecie

Z prof. Grzegorzem W. Kołodką, ekonomistą, byłym wicepremierem i ministrem finansów, rozmawia Aneta Gieroń

Aneta Gieroń: Panie Profesorze, kilka tygodni temu ukazała się Pana najnowsza książka „Droga do teraz”, w której najwięcej uwagi poświęca Pan transformacji ustrojowej, jaka dokonała się w Polsce w ostatnich 25 latach. Jak Pan ocenia to, co zdarzyło się w naszym kraju po 1989 roku pod względem politycznym, społecznym i gospodarczym? Prof. Grzegorz W. Kołodko: W ciągu ostatnich 25 lat więcej osiągnęliśmy w urynkowieniu gospodarki niż w kreowaniu pełnokrwistej, funkcjonalnej demokracji politycznej. I choć jedno i drugie dalekie jest od ideału, to sądzę, że mniej krytycznych uwag można sformułować pod adresem gospodarki rynkowej, niż pod adresem demokracji. Nasz rynek funkcjonuje w miarę sprawnie także dzięki wejściu na niezłych warunkach do Unii Europejskej. Dobrze to pamiętam, bo uczestniczyłem i w początkowej części tego procesu, kiedy to w 1994 roku podpisaliśmy porozumienie o stowarzyszeniu z Unią, a potem także w końcowej fazie, kiedy zamykaliśmy nasze negocjacje przed wstąpieniem do Unii w 2004 roku i kończyliśmy te dotyczące handlu, inwestycji oraz środowiska naturalnego. To uczyniło polski rynek obliczalnym, przewidywalnym, wiarygodnym, także w odbiorze świata zewnętrznego. ostatnich 25 latach ogromnie zmieniła się natomiast mentalność ludzi i widać duże różnice międzypokoleniowe. Często, gdy mam wykład w Norwegii, Kanadzie albo w Japonii, nie dostrzegam tam takich różnic, jakie widzę podczas wykładów na Ukrainie, w Polsce, czy w Rosji, gdzie inne wartości mają licealiści i studenci, inne ich rodzice, a jeszcze inne dziadkowie. I co najważniejsze, polityka, także ta gospodarcza, musi to uwzględniać. Nie można dziś w Polsce lekceważyć oczekiwań emerytów i rencistów, którzy swoje już przepracowali, ale nie można także nie doceniać znaczenia imperatywu dużych inwestycji w kapitał ludzki w fazie, kiedy jest on młodym pokoleniem, a przecież w sposób oczywisty występuje tutaj pewna sprzeczność. Pojawiają się więc pytania, jak te kwestie rozstrzygać?! Czy warto np. w 2015 roku rewaloryzować emerytury i renty, czy może lepiej wydać te pieniądze na dofinansowanie zawodowego szkolnictwa średniego, gdzie sytuacja jest niezadowalająca. Na te pytania musi odpowiadać polityka, uwzględniając nie tylko uwarunkowania ekonomiczne, ale też społeczne i kulturowe. odsumowując, to co zdarzyło się Polsce w ostatnich 25 latach oceniam jako sukces na dwie trzecie. Bierze się to z moich wyliczeń, że gdyby przez cały czas, jaki mieliśmy po 1989 roku, prawidłowo definiować cele i gdyby polityka była oparta na prawidłowej teorii ekonomicznej, to bylibyśmy dziś z naszym dochodem mierzonym Produktem Krajowym Brutto na mieszkańca gdzieś między Słowenią a Portugalią, a jesteśmy między Litwą a Łotwą. Antropolodzy, kulturoznawcy, psychologowie społeczni, socjologowie, z pewnością powiedzą, że można było mieć wyższy poziom kulturowy, a także kulturalny społeczeństwa. Ja odrzucam tego typu poglądy i polemizuję z tezami, że jako społeczeństwo dziczejemy i chamiejemy. Jak większości intelektualistów, nie podoba mi się tabloidyzacja niektórych

W P 68

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2014


GOSPODARKA Prof. Grzegorz W. Kołodko,

ekonomista, absolwent Szkoły Głównej Planowania i Statystyki – obecnie Szkoły Głównej Handlowej, wykładowca w Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie, wicepremier i minister finansów w latach 1994–1997 i 2002–2003. Członek Europejskiej Akademii Nauki, Sztuki i Literatury oraz Rady Naukowej Fundacji Europejskich Studiów Postępowych. Autor bestsellerowej trylogii „Wędrujący świat”, „Świat na wyciągnięcie myśli” i „Dokąd zmierza świat”. W październiku wziął udział w drugim maratonie rzeszowskim, a po biegu spotkał się z czytelnikami w księgarni Empik w Rzeszowie. Fot. Tadeusz Poźniak (2)

mediów, nie podoba mi się wiele w obyczajowości, ale nie mam wątpliwości, że w ostatnich 25 latach dokonał się w Polsce wielki postęp.

J

est Pan niezwykle aktywnym obserwatorem otaczającej nas rzeczywistości, ciągle w podróży po świecie, odwiedził Pan ponad 160 krajów. Co Pan obserwuje w naszym społeczeństwie, skoro w swojej książce pisze: „Wzrost gospodarczy jest bardzo ważny, ale musi on dawać to poczucie wszystkim grupom społecznym”. Domyślam się, że to w nawiązaniu do kosztów społecznych, jakie ponieśliśmy w ciągu ostatnich 25 lat przemian, jakie zachodziły w Polsce.

To jest pytanie, które wiąże się nie tylko z racjonalnością ekonomiczną, ale też z systemem wartości. Czy wszyscy korzystamy z owoców przemian?! Na pewno są dziś w Polsce nie tylko jednostki, ale i pewne grupy społeczne, może nie tak duże, które są w gorszej sytuacji niż były przed rokiem 1989. Na pewno w gorszej sytuacji są ci, którzy są autentycznie bezrobotni, pracownicy niektórych schyłkowych gałęzi gospodarki oraz część mieszkańców takich regionów jak Warmia i Mazury czy Pomorze Zachodnie, gdzie wskutek szkodliwej i wadliwej polityki okresu „szoku bez terapii” na początku lat 90. zrujnowano PGR-y. Oczywiście, nie należało podtrzymywać PGR-ów, ale należało je wpierw skomercjalizować jako państwowe przedsiębiorstwa, a potem uczynić spółkami pracowniczymi. arto zadać sobie też zapytanie, czy z pieniędzy unijnych, jakie w ostatnich latach szerokim strumieniem płyną do Polski, korzystają wszystkie grupy społeczne?! Z pewnością najbardziej skorzystała infrastruktura, środowisko naturalne, środowisko naukowe, uniwersyteckie i choć alokacja tych pieniędzy może nie jest idealna, to uważam, że nieźle sobie radzimy z wykorzystaniem unijnych pieniędzy, co ewidentnie widać od Rzeszowa po Szczecin. To, co mnie niepokoi, to powstanie bardzo wielu firm, wręcz przemysłu specjalizującego się w pisaniu wniosków o dopłaty unijne, przez co niektóre gminy, miasta dostają ich za dużo i alokują je niekoniecznie tam, gdzie wskazywałyby na to potrzeby, zdrowy rozsądek, czy korzyści dla jak największej liczby beneficjentów.

W

Użył Pan kiedyś popularnego już sformułowania: „na początku ludzie wychodzą z siebie, a potem wychodzą na ulice”. To ciekawe, w nawiązaniu do dedykacji dla Pana córek, Julii i Gabrieli, którym w 2001 roku w książce „Globalizacja i perspektywy rozwoju krajów posocjalistycznych”, napisał Pan, aby one i ich rówieśnicy nie musieli zostać rewolucjonistami. Dedykacja już niemłoda, ale w kontekście ostatnich kilku lat i tego, co dzieje się z młodym pokoleniem borykającym się w Polsce z gigantycznym bezrobociem, może okazać się bardzo aktualna. Jakie ma Pan największe obawy związane ze współczesnym światem? ►

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2014

69


GOSPODARKA

M

oje córki dobrze sobie radzą we współczesnym świecie, ale rzeczywiście światem jestem bardzo zaniepokojony, czemu daję wyraz w innej mojej książce „Dokąd zmierza świat”. Po upadku realnego socjalizmu przekonanie, że nastał czas triumfu liberalnej demokracji, rynkowej gospodarki, gdzie ustrojowo i systemowo nie ma się z kim i o co kłócić, okazało się złudne, a problemów jest bardzo dużo. Samuel Huntington już w latach 90. XX wieku przestrzegał przed zderzeniem cywilizacji, czyli zderzeniem świata chrześcijańskiego, czy też judeochrześcijańskiego, z islamskim. Kompromituje się neoliberalizm, który myli cele ze środkami, celowo osłabia regulacyjną funkcję państwa i tak steruje redystrybucją budżetową (podatki, transfery, wydatki), żeby wzbogacać nielicznych kosztem większości. To powoduje to, co pani przypomniała, że wpierw wielu wychodzi z siebie, by temu sprostać, a potem wychodzi na ulice. Kompromituje się też, może z wyjątkiem Chin i Wietnamu, kapitalizm państwowy. Dlatego jako receptę na dobrą przyszłość odrzucam zarówno neoliberalizm, w tym także jego nadwiślańską odsłonę, jak również kapitalizm państwowy, a to, co proponuję w zamian, to nasycona treściami społecznymi gospodarka rynkowa. To ma być dynamiczny, potrójnie zrównoważony: ekonomicznie, ekologicznie i społecznie, długofalowy rozwój gospodarczy. To koncepcja, której pewne elementy można dostrzec w Chinach, Brazylii i w krajach skandynawskich. Nie mam wątpliwości, że otaczający nas świat jest niebezpieczny, ryzykowny, jest kłębowiskiem różnych sprzeczności i to nie tylko ekonomiczno-finansowych, związanych z bezpieczeństwem, ale także z globalizacją, która w ostatnich latach poszła w złym kierunku. Globalizacja bowiem sama w sobie jest procesem nieodwracalnym i nie jestem jej przeciwnikiem, ale ta powinna bardziej włączać ludzi do korzystania z jej efektów, a obecnie największe jej profity zjadają najbogatsi tego świata. Skala nierówności, jaka występuje obecnie w podziale dóbr, na dłuższą metę jest nie do utrzymania. Może da się tak pożyć jeszcze 3 lata albo 13, ale na pewno nie 30 albo 300. Dlatego nie tylko chcę zobaczyć, co zdarzy się za 30 lat, ale chciałbym coś do tej dyskusji, na temat możliwych rozwiązań wnieść. To powody, dla których tak wiele podróżuję, wykładam, dyskutuję, konsultuję, piszę i publikuję w wielu językach. Panie Profesorze, to gdzie popełniliśmy błąd, skoro w ostatnich 25 latach w Polsce mamy PKB dwa razy wyższe niż w 1989 roku, w Rosji na przestrzeni tych lat nie zmieniło się, a w Chinach zwiększyło się aż 7-krotnie i w jednym pokoleniu nastąpił skok cywilizacyjny.

N

awet gdybyśmy w Polsce nie mieli w ostatnich 25 latach demokracji, ale byłby wolny rynek, to nie mielibyśmy tak spektakularnych sukcesów jak Chiny, bo na to składa się wiele czynników, także kulturowych. Na pewno bardzo dobrze, że żyjemy w kraju demokratycznym. Jednak moim zdaniem za dużo kosztował nas „szok bez terapii”, czyli polityka Leszka Balcerowicza na początku lat 90., kiedy to dochód narodowy spadł o 20 proc., produkcja przemysłowa o 40 proc., a bezrobocie skoczyło z nieistniejącego do ponad 3 mln osób. Po tym czasie był dynamiczny okres mojej „Strategii dla Polski”, kiedy byłem ministrem finansów i dochód narodowy wzrósł o 30 proc. Wystarczyło kontynuować tę politykę do końca lat 90., ale nastały czasy rządu Unii Wolności i AWS, i przyszło skrzyżowanie nadwiślańskiego neoliberalizmu z prawicowym populizmem, gdzie tempo wzrostu z 1997 roku na poziomie 7,5 proc. PKB spadło do 0,2 PKB w 2001 roku. W tym czasie w Polsce nie było tsunami, wojen, ani innych kataklizmów, ale zaatakowały nas błędy polityki gospodarczej. Gdy wróciłem do polityki w 2002 r. powiedziałem słynne 3, 5, 7 i w I kwartale 2004 roku faktycznie był wzrost na poziomie 7 proc. PKB. Potem weszliśmy do Unii Europejskiej i był to okres napływu środków unijnych. Od 2008 roku mamy uderzenie światowego kryzysu, a w pierwszej połowie rządów premiera Tuska popełniono wiele błędów. Należało inaczej poprowadzić politykę budżetową, przyzwalając na pewien deficyt, który dofinansowywał nakręcanie rodzimej przedsiębiorczości przy wykorzystaniu także własnego kapitału, jak to się dzieje obecnie. Według parytetu siły nabywczej mamy obecnie nieco ponad 20 tys. dolarów na mieszkańca, co w porównaniu do przeciętnej europejskiej jest dużo wyższe niż 25 lat temu, ale mogło być dużo lepiej i nie ma się co pocieszać, że na Ukrainie jest dużo gorzej, a w innych krajach posocjalistycznej transformacji osiągnięto jeszcze mniej niż w Polsce. Najważniejsze jest jednak to, czy potrafimy z tego wyciągać właściwe wnioski na przyszłość, aby te szanse, które obecnie daje nam globalizacja, rewolucja naukowa-techniczna, integracja europejska, wykorzystać do szybkiego rozwoju. I o tym wszystkim piszę w „Drodze do teraz”. Gdzie więc w kolejnej dekadzie widzi Pan Polskę i Europę? Dziś starzejące się, z niskim przyrostem naturalnym i wzrostem gospodarczym.

U

ważam, że trzeba bardzo mocno, także wspierając środkami publicznymi, doinwestować wychowanie przedszkolne: żłobki, przedszkola, by umożliwić realizację karier zawodowych kobietom, matkom. Te będą decydowały się na drugie, trzecie dziecko, ale pod warunkiem, że będą pewne dobrej opieki nad dziećmi. Kiedy kończyłem „Strategię dla Polski” w latach 1996–1997, więcej ludzi do Polski wracało niż wyjeżdżało. Uważam, że tak samo może być w przyszłości, ale to wymaga przyspieszenia tempa wzrostu gospodarczego, dalszego odbiurokratyzowania gospodarki, niższych stóp procentowych, właściwej struktury wydatków budżetowych i zmiany klimatu politycznego zwłaszcza jeśli chodzi o naszą politykę ze Wschodem. Czyli możliwości są. A co do naszego miejsca w Unii Europejskiej, nie ma żadnych przeciwwskazań, żeby tempo wzrostu polskiej gospodarki w ciągu następnych 10 lat było dwukrotnie szybsze niż przeciętnie bogatej Unii Europejskiej. Trzeba jednak mieć politykę gospodarczą, która opiera się na dobrej teorii ekonomicznej.

70

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2014



Symfonia lusławicka

Mieszkać mogę wszędzie. Żyć – tylko w Lusławicach. Postanowiłem zawrzeć z naturą pakt szczęśliwości – opowiada Krzysztof Penderecki. Jego trzyhektarowy dworski ogród w ciągu czterdziestu lat rozrósł się do trzydziestohektarowego arboretum – unikatowego nie tylko w skali kraju.

Tekst i fotografie Antoni Adamski

P

o raz pierwszy kompozytor zobaczył dwór w Lusławicach w roku 1973. Widok był przygnębiający: zabytek sypał się, od wilgoci zgniły podłogi, w pobliskim lamusie zawalone były stropy. Park – w którym wycięto wszystkie drzewa nadające się na deski – pełen był samosiejek. Za skarpą na tyłach dworu zostały tylko chaszcze i porosłe trzciną bagna. Pomnik Fausta Socyna stał się ulubionym miejscem wiejskich libacji. Później wywieziono stamtąd pół ciężarówki butelek i szkła. A jednak miejsce spodobało się kompozytorowi. Pomyślał, że tu może spełnić swoje marzenie z dzieciństwa: założyć własny ogród. Jego pradziadek Jan był leśniczym. Zakładał lasy w dobrach hrabiego Raczyńskiego koło Dębicy. Dziadek Robert Berger odziedziczył po nim zainteresowanie drzewami i przekazał je wnukowi. Przyszły kompozytor sporządzał pod jego kierunkiem zielniki, ucząc się rozpoznawać rośliny. (Do dziś używa tylko łacińskich nazw; potrafi wymienić wszystkie gatunki drzew i krzewów ze swego parku. Jest ich ponad 1700). Wokół rodzinnego domu w Dębicy dziadek zasadził półhektarowy ogród, po którym nie pozostał żaden ślad. W tym miejscu stoi dziś blokowisko. W Rynku obok mieszka-

72

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2014

nia, do którego Niemcy przesiedlili rodzinę Pendereckich, rósł ogromny dąb. Potężne drzewo mogło mieć trzysta-czterysta lat. Gdy do Dębicy weszli Rosjanie, wycięli drzewo, a na jego miejscu postawili pomnik armii radzieckiej. Dziadek miał wtedy łzy w oczach – wspomina po latach kompozytor. rujnowany dwór ma długą historię. Pierwsza wzmianka o dobrach lusławickich pojawiła się w XIII w. Później ich właścicielem był słynny rycerz Spytek z Melsztyna. W wieku XVI zawitali tu bracia polscy – arianie. Założyli zbór, szkołę i drukarnię. Powstał promieniujący na całą Małopolskę ośrodek myśli kalwińskiej, w którym odbyły się dwa synody. W końcu XVI stulecia zawitał tu przywódca arian Faust Socyn (Fausto Sozzini), który przedtem tułał się po Europie. Z dworu florenckiego przeniósł się do Bazylei, stamtąd z powodu prześladowań schronił się w Krakowie. Nie zagrzał tam miejsca. W 1598 r. pobity przez katolickich studentów, cudem uniknął egzekucji. Uciekł do Lusławic, gdzie gościny udzielił mu właściciel majątku, Abraham Błoński. Socyn zajął się reformowaniem szkoły ariańskiej. Nigdy nie wrócił do dawnej kondycji i zmarł w 1604 r.

Z


OGRÓD

Popiersie Krzysztofa Pendereckiego autorstwa prof. Adama Myjaka.

Dwór w Lusławicach.

G

rób Socyna istniał do roku 1873, kiedy wybuchła epidemia cholery. Lusławiccy duchowni katoliccy wezwali wtedy chłopów, by zniszczyli resztki ariańskiego cmentarza, aby „dobry Bóg powstrzymał zarazę”. Ciała innowierców – w tym Socyna – wrzucono do Dunajca. (Zaraza podobno ustąpiła. Arianie – zwani dziś unitarianami – uciekli na Zachód, później wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych, gdzie dziś jest ich 2–3 milionów). W roku 1933 – w roku narodzin Krzysztofa Pendereckiego – profesorowie z Berkeley zamówili u wybitnego krakowskiego architekta Adolfa Szyszko-Bohusza symboliczny grób Socyna, który stanął w dworskim parku. Kompozytor wspomina: – Tak więc to miejsce ma swoją historię, która – nie ukrywam – zrobiła na mnie wrażenie. Ludzi oświeconych, jak to najczęściej bywa, zgniótł Kościół. Z początku sąsiedzi w Lusławicach nie przyjęli Krzysztofa Pendereckiego zbyt życzliwie. Widzieli w nim nowego „dziedzica-krwiopijcę”. Gdy starał się powiększyć ogród, wietrzyli podstęp. Czy to normalne, że ktoś kupuje tyle hektarów tylko po to, aby sadzić drzewa? Jeden z sąsiadów zwlekał 10 lat ze sprzedażą jednego hektara niezbęd-

nego do rozbudowy parku. Kompozytor zapłacił za ten grunt prawie dziesięciokrotnie więcej niż planował. Później dopłacił jeszcze za... cień, który ogrodowy mur rzucał na działkę sąsiada: – W południe sąsiad mierzył, jak daleko sięga cień rzucany przez ogrodzenie parku. Prawdziwy galicyjski chłop. Przebiegły, uparty, nieprzewidywalny. W tych okolicach podczas rabacji galicyjskiej chłopi rżnęli panów. Smarżowa, gdzie mieszkał Szela, leży niedaleko Lusławic – wspomina kompozytor. Później sąsiedzi przekonali się, że nowy właściciel dworu nie jest intruzem. Przeciwnie – to on dawał pracę w czasie remontu dworu, a później przy utrzymaniu rozrastającego się parku. Jednym z nich jest Stanisław Dudek – ogrodnik, który od 40 lat pielęgnuje lusławickie drzewa. Zna ich wszystkie nazwy, oczywiście po łacinie. rzed dworem ocalały resztki starodrzewu – pamiątka po dawnych właścicielach. To park drzew rodzimych: dębów, grabów, klonów, jesionów, wierzb. I nie tylko rodzimych; np. osiemdziesięcioletni, pochodzący z Ameryki tulipanowiec posadzony został w latach 30. ubiegłego wieku. Jest kasztan jadalny zasadzony przed wojną przez Włocha. Są resztki alei lipowej, troskliwie uzupełnione przez Krzysztofa Pendereckiego. Do grobu Socyna prowadzi alejka grabowa. Przed dworem zachował się wiekowy klon, którego wygląd pokazuje upadek i odrodzenie tego miejsca. W dolnej części drzewo jest spróchniałe, z uschniętymi konarami i ubytkami wypełnionymi specjalną masą. W górnych partiach klon wystrzela w górę młodymi, pokrytymi świeżym listowiem gałęziami. – Zacząłem od zmiany ukształtowania terenu – mówi Krzysztof Penderecki. – Park jest malowniczo położony na dwóch poziomach. Za dworem znajduje się dziewięciometrowa skarpa. W dolnej części wykopałem dwa ►

P

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2014

73


Labirynt.

Ogrody włoskie. stawy. Powstały idealne warunki dla roślin, które dobrze czują się w tym otoczeniu. Reszta posesji była natomiast płaska. Nawiozłem więc tony gruzu, żeby pofałdować teren. Powstały zatem wzniesienia, niektóre wysokie do pięciu metrów. Dzięki temu park ma ciekawe ukształtowanie. eren otoczony został solidnym murem, który osłania roślinność od wiatrów, tworząc łagodny mikroklimat. Przed wojną na ziemiach II Rzeczypospolitej okolice Tarnowa uważane były za najcieplejsze, najbardziej nasłonecznione miejsce w kraju. Powietrze do Lamus – dawny zbór ariański. dziś jest tu krystalicznie czyste. Koncepcja kompozytora szybko wykroczyła daleko poza tradycję parku dworskiego. Nie jest jednak kopią dawnych parków, które właściciel oglądał na terenie całej Polski oraz na wszystkich kontynentach. Co najwyżej inspirują go stare parki takie jak romantyczny – założony przez Izabelę Czartoryską w Puławach, parki w Kórniku i Gołuchowie po Działyńskich, wspaniały londyński Kew Garden, Bedgebury w hrabstwie Kent, parki holenderskie lub stuletnie arboretum koło Bostonu. udując arboretum Krzysztof Penderecki stworzył swą własną polifoniczGrobowiec Socyna. ną kompozycję, nawiązującą do partytury utworu symfonicznego. A symfonię – jak podkreśla – tworzyć może tylko kompozytor dojrzały. On sam swoje ogrody zaczął tworzyć w wieku czterdziestu lat: „W życia wędrówce, na połowie czasu / Straciwszy z oczu szlak niemylnej drogi...” (Dante, Boska Komedia, przekład Edwarda Porębowicza). Bo „posadzenie drzewa to tak jak postawienie akordu w symfonii” – podkreśla, dodając: – Każde drzewo ma u mnie

T

B

– co się może komuś wydawać dziwne – swoje miejsce w parku. Często wcześniej zarezerwowane, oczekujące na ów „akord”. Oczekujące na taki, a nie inny kształt czy kolor. I tak samo bywa w partyturze. Często, pisząc, zostawiam miejsce, gdy jeszcze nie znajduję potrzebnego odpowiednika dźwiękowego czy akordu. Zostawiam, ale wiem mniej więcej, jak on ma wyglądać. To jest komponowanie z niewiadomą. ak podkreśla, „ogród to zmatematyzowana natura, tak jak muzyka jest zmatematyzowaną ekspresją”. Kształtowanie parku wymaga podobnej wyobraźni jak komponowanie dużej formy muzycznej. Siedząc nad kartką papieru nutowego musi wyobrazić sobie, jaki kształt przybierze utwór. Planując zaś park musi przewidzieć, jaki przybierze on kształt za kilkadziesiąt lat. W ogrodzie ma do czynienia z powstawaniem życia, gdy drzewo wypuszcza pierwsze gałęzie. Ze śmiercią – gdy usycha, i ze zmartwychwstaniem, gdy usychające na nowo budzi się do egzystencji w innym klimacie. Taxodium, bagienne drzewo z Luizjany, rozwija się w klimacie cieplejszym niż włoski. „Drzewo to właściwie nie ma prawa rosnąć w Polsce, ale rośnie” – mówi z dumą, podkreślając, iż ma taki okaz w Lusławicach. – Popatrzmy na drzewo: ono nas uczy, że dzieło sztuki musi być zakorzenione – w ziemi i na niebie. Bez korzeni nie ostoi się żadna twórczość – podkreśla, eksponując zaskakujący paradoks: otóż jako dendrolog czuje się wielokrotnie pewniej niż jako kompozytor! Na początku kwietnia oraz we wrześniu i październiku Krzysztof Penderecki nie bierze koncertów. To okresy nasadzania. Rysuje w kalendarzu zielone drzewo i wyjeżdża do Lusławic. Krok po kroku buduje swoje arboretum, przywożąc z całego świata najbardziej interesujące okazy. Kiedyś w państwie, gdzie przepisy zabraniały niemal wszystkiego – wymagało to wielkiej przemyślności. Przemycał sadzonki ukryte w pokrowcu do nart, w walizkach, w olbrzymich bukietach suszonych kwiatów. Sadzonki ulubionych klonów kupił w ogrodach botanicznych w Moskwie i Leningradzie za 1 rubla i 40 kopiejek, czyli za odpowiednik symbolicznej złotówki. Posadził także klony kanadyjskie, japońskie, chińskie (z piękną odmianą mandżurską). Odmian klonu ma ponad 80, a buka – ok. 40. Gdy urodziła się wnuczka Marysia, posadził 132 dęby polskie wraz z amerykańskimi w dwóch krzyżujących się ze sobą alejach. Pod każdy z nich – zgodnie ze wskazaniami XIX-wiecznego kalendarza rolnika – wrzucono po kopie jaj. Po takim nawożeniu drzewa zaczęły rosnąć dwa razy szybciej.

J


OGRÓD

Ogród w Lusławicach.

W

Lusławicach istnieje wartościowa kolekcja roślin iglastych, np. sosna żółta, płaczący iglak, jodła koreańska czy japońska sosna drobnokwiatowa, a także trzy sosny z Finlandii – zza koła podbiegunowego. Inne egzotyczne drzewa to korkowiec amurski, modrzew japoński, chińska topola oraz uważany za święty chiński miłorząb. Z Ameryki Północnej przyleciały: mamutowiec olbrzymi, kanadyjski klon cukrowy, kielichowiec. Jedyna w Polsce aleja tulipanowców pochodzi z Georgii i składa się z 15 gatunków. – Na początku właściwie nie sadziłem zwykłych drzew, tylko ciekawostki kolekcjonerskie – mówi Krzysztof Penderecki. – Po latach okazało się jednak, że ponad połowa tych ciekawostek to arcyciekawostki, które można znaleźć jedynie w bardzo dobrych ogrodach botanicznych. Wycieczki specjalistów z wielu państw Europy, w tym z kraju ogrodów – Anglii, dają kompozytorowi wiele satysfakcji. Kiedyś parki tworzyły całe pokolenia właścicieli. Ten lusławicki buduje on sam, poszukując własnej, indywidualnej formy. Forma ta wyrasta z korzeni kultury europejskiej i światowej. Za dworem, w północnej części powstał ogród włoski wybudowany w hołdzie Socynowi oraz całej epoce renesansu. Aby go stworzyć, osuszono podmokłą działkę i usypano tarasy. Wspiera je solidna konstrukcja muru oporowego, która pochłonęła 5 ton stali i 160 ton betonu. Tulipanowce świetnie przyjęły się na wilgotnym gruncie. W ogrodzie ustawiono kaplicę, brakuje jeszcze sztucznej groty, posągów oraz fontanny. zachodniej części usytuowany jest ogród japoński (w budowie). Tworzy go wyspa o nieregularnym kształcie z wygiętym w górę drewnianym mostkiem malowanym na czerwono. Rośliny z Dalekiego Wschodu, które nie mogą utrzymać się w naszym klimacie, podmienią rośliny polskie. Na przykład przemarzające azalie ma zastąpić przycinana w półkola kosodrzewina. W nowej części parku kompozytor stworzył labirynt z 15 tysięcy nasadzonych grabów. Historia labiryntu jest

W

Ogród w Lusławicach.

Mostek japoński. niezwykle ciekawa. Jego plan wyryto na kamiennej płycie znalezionej we Francji w ruinach XIII-wiecznego kościoła. Labirynt ten nigdy nie powstał. Krzysztof Penderecki przeczytał o nim w książce z XIV stulecia i postanowił zrealizować plan nieznanego twórcy sprzed wieluset lat. Labirynt symbolizuje w chrześcijaństwie drogę pielgrzyma, który zagubiony w chaosie materialnego świata podąża ku nieziemskiej rzeczywistości – ku niebiańskiej Jeruzalem. Aby osiągnąć zbawienie, wierni „doświadczali” labiryntu, wędrując na kolanach kamiennym labiryntem utrwalonym np. na posadzce nawy katedry w Chartres. – Labirynt jest czymś, z czym po prostu może najbardziej się identyfikuję – twierdzi Penderecki. – W szerokim rozumieniu labirynt znaczy poszukiwanie, błądzenie, dochodzenie do celu drogą okrężną... Prawdziwa twórczość musi być wędrówką. W Lusławicach zmienił się jego styl; pisze inną muzykę niż w Krakowie: kameralną, bardziej osobistą i szczerą. Miejscowym ogrodom i ich drzewom zawdzięcza wiele stron kompozycji. Nadał im nawet nazwę „musica domestica”. – To są moje drzewa, bo ja je wszystkie zasadziłem. Jeżeli nie dosłownie, to choćby trzymając za pień przy sadzeniu – mówi, wyznając, iż pisze o swoich drzewach VIII Symfonię. Prawdopodobnie będzie nosiła ona tytuł: „Drzewo życia”. Pisząc tekst korzystałem z publikacji: P. Ćwikliński, J. Ziarno, Pasja – o Krzysztofie Pendereckim, Warszawa 1993; K. Penderecki, Labirynt czasu. Pięć wykładów na koniec wieku, Warszawa 1997; M.Tomaszewski, Rozmowy lusławickie – t. I, Lusławickie ogrody – t. II, Olszanica 2005; K.Penderecki, Pendereccy – saga rodzinna, Kraków 2013.

Park w Lusławicach zwiedzałem jako uczestnik seminarium „Ogród między naturą a kulturą”, zorganizowanego przez Muzeum Okręgowe w Rzeszowie wraz z Wydziałem Biologiczno-Rolniczym UR. Projekt finansowany był przez Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Rzeszowie. Autor projektu: dr Michał Rut

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2014

75


POKOLĘDUJMY Z CENTRUM SZTUKI WOKALNEJ

„Z

adumany cały świat…” to tytuł nowej płyty wydanej z okazji zbliżających się świąt Bożego Narodzenia oraz 15-lecia Centrum Sztuki Wokalnej w Rzeszowie. Znajdzie się na niej 12 popularnych tradycyjnych kolęd oraz 4 pieśni patriotyczne. Nad opracowaniem wokalnym czuwała Anna Czenczek, dyrektor CSW oraz „Rzeszów Carpathia Festival”, natomiast aranżacje instrumentalne przygotował Andrzej Paśkiewicz, wokalista, gitarzysta, lider zespołu Manitou. Wykonawcami są dzieci i młodzież z Centrum Sztuki Wokalnej. Kolędy zostały tak zaaranżowane, by każdy mógł je zaśpiewać przy wigilijnym stole. Płyta będzie bezpłatnym dodatkiem do GC Nowiny 22 grudnia 2014. Będą ją promować również koncerty: 14 grudnia br., godz. 16, Miejski Dom Kultury w Łańcucie; 19 grudnia br., w trakcie wigilii na rzeszowskim Rynku; 21 grudnia, godz. 15, Galeria Rzeszów.

XI PRZEGLĄD FILMÓW GÓRSKICH USTRZYKI DOLNE 2015 Ustrzycki Dom Kultury, 16–18 stycznia 2015 r.

D

oroczne spotkanie, w tym roku już jedenaste, z filmami górskimi to nie lada gratka dla kochających góry. Bieszczadzka Grupa GOPR zaprasza od 16 do 18 stycznia do Ustrzyckiego Domu Kultury, gdzie będzie można spotkać wybitnych i posłuchać himalaistów i oczywiście obejrzeć filmy o tematyce górskiej. Gośćmi będą m.in.: Leszek Cichy, Krzysztof Wielicki, Janusz Majer, Aleksander Lwow, Piotr Snopczyński, Tamara Styś, Dariusz Załuski, Jacek Jawień. Przegląd rozpocznie się w piątek wernisażem wystawy Piotra Snopczyńskiego „K2”, a wieczorem zaplanowano m.in. przegląd nowości filmoteki górskiej oraz retrospektywę „Złota era polskiego himalaizmu”. Sobotę rozpocznie blok, w którym filmy górskie prezentowane będą non stop, a gościem specjalnym będzie Piotr Pustelnik; wieczorem zaplanowano również benefis Tamary Styś i Darka Załuskiego. Niedziela to górski maraton filmowy: „Północna ściana” w reżyserii Philuppa Stolzla, „Akcja” Jerzego Surdeli z archiwum TVP Sport oraz „Zew ciszy” Louisa Osmonda. W czasie przeglądu odbywać się będzie kiermasz książek górskich.

WIECZORY MUZYCZNE W KOMBORNI Dwór Kombornia, 25 grudnia–1 stycznia 2015 r.

K

olejna edycja Festiwalu Karpackiego – Wieczory Muzyczne w Dworze Kombornia to wyjątkowa propozycja dla miłośników muzyki. Od 25 grudnia br. do 1 stycznia 2015 r. odbędzie się siedem różnorodnych stylistycznie koncertów. Oprócz znanego z poprzedniej edycji festiwalu pianisty i kompozytora Marcina Dominika Głucha, wystąpią m.in. Stanisław Tomanka oraz Kamil Tomanka. Wszystkich trzech artystów razem będzie można zobaczyć i usłyszeć w finałowym Koncercie Noworocznym. Cykl koncertów rozpocznie się wieczorem kolęd, będzie też wieczór „Music&Wine” inspirowany tematami operowymi, a także spotkanie z muzyką jazzową oraz filmową. Rok 2015 goście rozpoczną w rytmie walców Europy i czardasza węgierskiego. Koncerty odbywać się będą we wnętrzach zabytkowego zespołu dworsko-parkowego w Komborni. Jeden z nich będzie koncertem charytatywnym na rzecz podopiecznych Stowarzyszenia „Czyń Dobro mimo wszystko”. Więcej informacji oraz pełny program na stronie Dworu Kombornia. 

Więcej informacji kulturalnych na portalu www.biznesistyl.pl



Katarzyna Lengren:

WOLĘ STAROŚĆ! K

atarzyna Lengren, z wykształcenia malarka, autorka książek, felietonistka, scenograf. Córka Zbigniewa, słynnego rysownika. Osoba z ogromnym poczuciem humoru i dystansem do życia. Zaprzyjaźniona z leskim Wydawnictwem BOSZ, którego benefis 20-lecia poprowadziła w Rzeszowie.

Tekst Elżbieta Lewicka Fotografia Tadeusz Poźniak

Katarzyna Lengren. Elżbieta Lewicka: Wiele osób deklaruje przynależność do tzw. kultury wysokiej. A Pani? atarzyna Lengren: Myślę, że jest kultura w ogóle (albo jej nie ma). Oczywiście, my często mylimy rozrywkę z kulturą. Wydaje nam się, że rozrywka może być uznana za symptom kultury. Otóż często jest to zjawisko, które dostarcza nam po prostu rozrywki i nie wymaga zaangażowania intelektualnego. Jeżeli już jakieś zjawisko czy twórczość przynależy do tzw. kultury wysokiej, to na ogół ma cechy, elementy, które pomagają odbiorcom zastanowić się nad różnymi sprawami, odkryć coś i spowodować nasze pobudzenie intelektualne. Co nie znaczy, że kultura wysoka ma być nieprzyjemna, nudna, niezrozumiała czy irytująca. Nie są to elementy składowe zjawiska, o którym mowa. Pojęcie kultury wysokiej wymyślili zapewne naukowcy i tak naprawdę trudno kategorycznie stwierdzić, co przynależy do czego. Na przykład słynna książka Bułhakowa „Mistrz i Małgorzata” to proza na najwyższym poziomie, a jednocześnie romans, kryminał i bajka. W żadnym jednak razie nie należy jej przypisywać cech tzw. kultury niskiej (istnieje w ogóle coś takiego?). Niewątpliwie najlepsze wytwory kultury to takie, których odbiór nas rozwija i to uważam za główne kryterium oceny kultury. To tak, jak z jedzeniem: albo się karmimy hamburgerami i ponosimy tego opłakane skutki, albo dbamy o dobrą dietę, która przynosi same korzyści dla organizmu. Nasz

K

78

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2014

mózg lubi jeść „dobre rzeczy” i w dodatku – jeśli chodzi o kulturę – możemy jeść ile wlezie, a im więcej, tym lepiej! Jest Pani osobą słynącą z ciętego dowcipu, nie oszczędza Pani ani kobiet, ani mężczyzn, ale robi to Pani z dużą kulturą. oczucie humoru i dowcip trzeba ćwiczyć. Ja to robię od dziecka – dzięki ojcu satyrykowi i nie mniej dowcipnej mamie. Staram się nikogo nie urażać tym, co mówię, nigdy nie śmieję się z dzieci, natomiast z dorosłych, którzy zachowują się jak dzieci, czasem tak. Ale na pewno nie kpię z ludzi. „I śmiech niekiedy może być nauką, kiedy się z przywar, nie z osób natrząsa” – to cytat z I. Krasickiego, o którym staram się zawsze pamiętać. Jest Pani kobietą wielu talentów, pełni Pani różne role zawodowe. Wszystkie są jednakowo zajmujące i ciekawe? Kreatorem moich ról jest moja najbliższa rodzina. Jestem więc najpierw matką i kucharką, a kiedy czasu starczy, to jakiś wiersz napiszę, albo coś namaluję pokątnie… A ponieważ nauczyłam się robić wszystko szybko i w skupieniu, to umiem się skoncentrować. Moje teksty są krótkie i na temat – to chyba zaleta w dzisiejszych czasach – one szybko trafiają do odbiorców, podobają się. Nawet myślałam o napisaniu książki do czytania w windzie. Współczesne kobiety, jeśli chcą robić różne rzeczy, nie mają czasu na siedzenie w fotelu i długie lektury… Jako plastyk powinna się Pani interesować modą, ale zdaje się, że to temat, którym nie zaprząta Pani sobie głowy? ubię kostiumy teatralne, historyczne, interesuje mnie tkanina. Moda jako taka w ogóle mnie nie interesuje. Kiedy kobiety w Polsce zaczęły się wcielać w nowe role zawodowe, jeszcze nosiły minispódniczki, ale już przejmowały męskie role, ubierając marynarki z watowanymi ramionami. Pod tym względem jest to interesujące. Natomiast nie chodzę na zakupy do domów towarowych, bo to wieje nudą i zawalonymi po sufity półkami z odzieżą byle jaką, a kosztującą tysiące złotych. O wiele ciekaw-

P

L


ROZMOWY sze są pod tym względem second handy – tam znalazłam wiele ciekawych kostiumów, które później wykorzystywałam w teatrze. Odnoszę wrażenie, że większość Polek i Polaków preferuje unifikację w modzie, efektem czego ulice są pełne tak samo wyglądających ludzi – zwłaszcza młodych. A przecież dziś mamy nieograniczone możliwości kreowania własnego wyglądu. Polacy nie chcą, nie lubią wyglądać oryginalnie, nie potrafią, boją się krytyki? owiedziałabym, że kobiety straciły na urodzie, a zyskały na wolności. Chętniej ubierają miękkie obuwie na płaskim obcasie (to nie jest piękne!), niż wysokie, stukające szpilki – atrybut kobiecości. Rzadko widzę kobiety w sukienkach czy spódnicach, chyba że latem. To świadczy o wolności kobiet, o tym, że dobrze się czują w swoich ciałach, ale mam wrażenie, że trochę są zagubione w swoich rolach. Te role jeszcze nie są napisane. Rola kobiety, matki, pani domu – dawne wzorce już są nieaktualne, nowe dopiero się ustalają. To, co mi się bardzo nie podoba, to agresja kobiet – są agresywne nie tylko w stosunku do mężczyzn ale często wobec siebie! Przeklinają, piją alkohol, tatuują swoje piękne ciała, katują się operacjami plastycznymi. Chcą we wszystkim dorównać albo przegonić mężczyzn, i to jest wielki błąd, ponieważ każda płeć jest inaczej skonstruowana fizycznie i psychicznie – wątroba kobiety szybciej przetacza krew, bo jednym z jej zadań jest wykarmienie płodu. Dlatego kobiety upijają się szybciej niż mężczyźni itd. Dojrzałe kobiety, matki, ciotki, babki powinny starać się zatrzymać to szaleństwo, jakiemu ulegają dziś młode kobiety, z którymi trzeba rozmawiać na temat ich ról życiowych. Zamiast się szybko rozwodzić, może lepiej spróbować się uspokoić, pomedytować, zrobić czapkę albo sweter na drutach, zamiast palić szóstego papierosa i sobie szkodzić. Odnaleźć przyjemności życiowe. Bardzo przyjemnie jest nie palić i umieć gotować. To żaden wstyd, a wręcz przyjemność i korzyści życiowe. Miła Pani Kasiu! Łatwo pouczać innych…Zawsze była Pani taką mądralą? iedy byłam „piękna i młoda”, też oczywiście się miotałam, miałam różne dylematy, rozwiodłam się. Z wiekiem stałam się spokojniejsza, bardzo złagodniałam – co nie znaczy, że dziś nie mam w życiu przyjemności. Życie jest wciąż dla mnie niespodzianką, ale znacznie lepiej się w tym życiu poruszam jako osoba dojrzała. Odnoszę wrażenie, że jest Pani pogodzona z tym, co życie przynosi, pogodna i patrząca z dystansem na wszystko. Na tym polega starość. To nie jest rezygnacja i smutek, że na przykład nie zostanę primabaleriną. Ja teraz wiem, że po prostu nie chcę być primabaleriną! A łagodność wynika z rozumu, którego przybywa latami. I pod tym względem starość jest bardzo przyjemna. Największe przyjemności to…? Wnuczka! Tylko? Oczywiście, że jest najważniejsza, ale przecież ja cały czas pracuję, a praca jest nagrodą. Proszę zauważyć, że więźniowie dostają pracę za dobre sprawowanie, a ludzie często

P

K

nie doceniają tego, że mogą pracować. Praca jest przywilejem i dopóki możemy pracować, to jest to największa przyjemność życiowa. A w ogóle ja wszystko lubię i zawsze się cieszę. Wstaję rano i jestem zadowolona z samego faktu wstania i cieszę się, że znów mnie coś nowego spotka. Bardzo lubię swoją córkę, męża, psa, przyjaciół – cieszę się na ich widok i myślę, że oni mi to oddają. Tak, wiem, jest Pani osobą bardzo zajętą, ale ostatnio nie wydała Pani żadnej książki. Dlaczego? Będą dwie książki, które piszę od jakiegoś czasu. Jedna ma roboczy tytuł „Samolot ze słomy”, a druga to są opowieści rodzinne. Ja je spisuję trochę dla swoich córek i wnuczki, staram się zebrać same śmieszne historie. Piszę i maluję, jak zwykle, tylko teraz się przeprowadzam (bo ja ciągle zmieniam domy) i nie wiem nawet, gdzie mam zimowe obuwie. Dlaczego Pani tak zmienia? Z różnych powodów. Albo mi się coś znudziło, albo jest jakaś zapaść finansowa, albo zmiana trybu życia. Ostatnio zmieniłam tryb życia, ponieważ wyszłam za mąż. To jakiś nowy mężczyzna? nam go od 25 lat, ale pobraliśmy się niedawno. O, właśnie! Dlaczego ja się tak mężem chwalę? Ponieważ nie znoszę takiego powiedzenia, że kobieta w moim wieku prędzej padnie ofiarą terrorystów niż wyjdzie za mąż. Kobiety, spójrzcie na mnie! Nie padłam ofiarą terrorystów i jest mi bardzo dobrze. Wbrew pozorom, miłych mężczyzn jest wokół nas sporo. Tylko jeśli my się zaprogramujemy na przystojnego bruneta, to choć już mamy 60 lat, nadal szukamy tego wysokiego bruneta lat 34, bo tak nam się kiedyś zaprogramowało. Ale ten następny też może być świetny, tylko niech on będzie inny od poprzedniego. No więc luzik! Wszystko nowe: mężczyzna, dom, praca. Teraz marzę, aby zdjąć folię z mebli i zacząć je ustawiać w nowym domu. A może polskie kobiety nie są skłonne do flirtów, do robienia pozytywnych zmian w życiu, z którego nie zawsze są zadowolone, szukania nowych mężczyzn? ie winiłabym za wszystko kobiet. W Polsce jest mało mężczyzn „do wzięcia”. Wielu pije, sporo wyjechało, jest coraz więcej gejów. Jak się dobrze rozejrzeć, to na jednego faceta przypada ok. 10 fajnych kobiet. To duża konkurencja i kobiety się na niej skupiły. A więc przede wszystkim chcą być atrakcyjne, pięknie wyglądać, ponieważ jest taka opinia, że mężczyźni główne są wzrokowcami. Owszem, zwracają uwagę na wygląd kobiet, ale może przez pierwsze 15 minut! Już w dwudziestej minucie widzą, że to idiotka na przykład i uciekają, gdzie pieprz rośnie. Jaki więc typ kobiety jest Pani najbliższy? Ja raczej reprezentuję typ matki, którego teraz prawie nie ma. Bo albo są matki, które siedzą w domu i gotują kartoflankę, nie wiedząc nawet, co się dzieje za rogiem ich mieszkania, albo są wystrojone kociudry (to przedwojenne określenie), które nie mają czasu dla swoich dorosłych córek i często z nimi rywalizują – nawet o mężczyzn. I ten środek, czyli matka zadowolona z życia, czynna zawodowo, a jednocześnie umiejąca służyć radą, czy konkretną pomocą, to ja.

Z

N

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2014

79


CEJLON PADŹDZIERNIK-LISTOPAD 2014

PIĘĆ STOPNI

od równika Niby żadna różnica, skąd się ogląda świat. Wszędzie jest ten sam, chociaż inne lądy, morza, ludzie i problemy. Cejlon, mała wyspa na Oceanie Indyjskim, jednak mnie zaskoczył, i to z paru powodów. Dobrych i złych. Odbywam po tym skrawku lądu oderwanym od kontynentu azjatyckiego wielką podróż w czasie. Od prehistorycznej dżungli porośniętej drzewiastymi paprociami jak w epoce dinozaurów, po XXI wiek, gdzie rozrasta się miejska dżungla. Szklane wieżowce, autostrady, zgiełk, smród spalin. Polityka. A gdzieś pomiędzy – zupełnie inna epoka – ludzie żyją bez światła, bez sklepów, telewizorów i innych elektronicznych śmieci.

Tamilki wracają z plantacji herbaty. Każda musi uzbierać co najmniej 17 kg liści – taka jest dzienna norma.

Tekst i fotografie Anna Koniecka

T

ak żyje plemię Weddów. Tutejsi aborygeni. Szczęśliwi, wolni ludzie. Żywi ich dżungla i to, co sami wyhodują. Ryż. Dopiero niedawno dostali dowody osobiste, chociaż ich nie potrzebują (kredytów przecież nie biorą). Języka pisanego nie mają. Swe dziedzictwo kulturowe – kodeks etyczny, panteon bogów, rytuały i tajemnice przekazują następnym pokoleniom, a one następnym. I to działa. Weddowie wiedzą, jak żyć szczęśliwie nie posiadając nic. Tymczasem w górach, gdzie rośnie najlepsza cejlońska herbata, jest już (dopiero?) XIX wiek. Angielscy kolonizatorzy sprowadzili wtedy z Indii Tamilów, żeby pracowali na plantacjach kawy, a kiedy zaraza je zniszczyła, zasadzili drzewa herbaciane. I jak dwieście lat temu Tamilowie wciąż na tych plantacjach pracują, mieszkają w slumsach, wielu nie ma obywatelstwa tego kraju. Są najbiedniejszą, najgorzej edukowaną społecznością Sri Lanki. Państwa, które na edukację stawia i rozwija się w imponującym tempie. Zwłaszcza ostatnio. Ale ten rozwój Tamilów z plantacji omija. erbaciane góry wyglądają jakby ktoś je okrył zielonym karakułem. Lecz tu się kończy zachwyt, a zaczyna twarda rzeczywistość. Tamilki, niektóre już mocno posiwiałe, owinięte w plastikowe płachty sięgające bosych stóp, zrywają liście w niemiłosiernym upale. Bo wtedy herbata ma najwyższą jakość. I cenę! Norma dzienna – siedemnaście kilo liści. Zapłata – ok. pięćset rupii. Za każdy dodatkowy kilogram – pięć.

H

80

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2014

Butelka wody w hurcie (w detalu drożej, bo kupują turyści) – kosztuje pięćdziesiąt rupii. Związany czerwoną nitką pakiecik najtańszych papierosów, kobiety skręcają je z liści tytoniu jak cygara, tyle że miniaturowe, kosztuje dwieście rupii (niecałe dwa dolary). obiety nie palą, a już w publicznym miejscu?! Wykluczone. Czasami żują betel. Czerni zęby, ale dodaje energii i nie chce się jeść. Widziałam na targu liście betelu ułożone w pliki jak papierowe pieniądze, którymi się tu płaci. Obrót bezgotówkowy raczkuje. Chociaż są bankomaty, a banki dają nawet trzynaście procent od lokaty. To nie jest oferta dla tych, co muszą przeżyć dzień za sto rupii.

K

Najlepszej jakości herbata pochodzi z plantacji powyżej 1200 m n.p.m.


ŚWIAT Sri Lanka Na plantacjach herbaty pracuje ponad trzysta tysięcy kobiet. Innej pracy tam nie ma. Widziałam mężczyzn – zbieraczy; ponoć rzadkość. Przemysł herbaciany daje pracę około dwóm milionom ludzi. Ile zarabia nadzorca-menedżer pilnujący zbioru liści, nie wiem. Było cholernie gorąco, nie dałam rady wleźć na szczyt stromego wzgórza, gdzie miał swoje stanowisko pracy w cieniu sosen. Stał tam i patrzał w dół, na zbieraczki, jak w tych swoich plastikowych kokonach przemierzały plantację z workami urobku zawieszonymi na głowach. On, jak dawni kolonizatorzy, w krótkich spodniach i długich skarpetach naciągniętych aż na kolana. Korkowego hełmu nie miał. Gdyby nie ten drobny szczegół, byłby żywą repliką dziewiętnastowiecznych fotografii, jakie ostatnio oglądałam w porcie nad Czarną Rzeką. Utkwiło mi w pamięci szczególnie zdjęcie starego Syngaleza ciągnącego rikszę. Siedział w niej biały mężczyzna w korkowym hełmie, a obok dama, w sukni zapiętej szczelnie pod szyję, osłaniała się koronkową parasolką. ówi się, że zawsze jest coś za coś. Oprócz paru użytecznych rzeczy, takich jak kolej, pierwsze samochody, postęp techniczny i ekonomiczny, Anglicy przywlekli na Cejlon również hierarchiczny podział społeczny, no i wspomniane sosny – żeby nadały angielskości krajobrazom. Sosny rozpleniły się jak chwasty, wypierając rodzime gatunki roślinności. Są poważnym zagrożeniem. Najgorsze jednak, co pozostało z kolonialnych czasów, to mentalność ludzi, którzy doszli do majątku i zachowują się jak dawni kolonizatorzy, wykorzystując bezpardonowo biednych. Lokalne niewolnictwo. Taka jest azjatycka tradycja kulturowa – usłyszałam. Azjatycka? Nie – angielska? Anglicy przejęli Cejlon od Holendrów, a ci od Portugalczyków. Było się o co bić, snuć intrygi i przekupywać lokalnych władców, bo ta wyspa jest bogata jak królewski skarbiec. Są tu m.in. złoża kamieni szlachetnych. Przy odrobinie szczęścia można je znaleźć w jamie wykopanej za domem, np. kamień księżycowy. Albo gdzieś głęboko w dżungli szafiry, topazy i inne klejnoty. Przyjeżdżają po nie kupcy z całego świata, jak niegdyś Arabowie po egzotyczne przyprawy w XIII wieku. Od tego zaczęła się przecież kolonizacja Cejlonu.

M

ta Świątynia

Dambula, Zło

U

jubilera z sąsiedniej ulicy – lubię z nim pogadać, był w Rosji aż za Uralem – spotkałam Angielkę z Londynu, która przyjeżdża tu dwa razy do roku po kamienie. Ile ona lub jej mocodawcy na nich zarabiają – tajemnica handlowa. Rosjanie przyjeżdżający na wakacje na Sri Lankę też dużo kupują, ale gotowej biżuterii, m.in. kolie warte miliony. Na zapleczu sklepu jubiler ma fabryczkę. Pokazał mi ją. W dusznym pomieszczeniu pracowały akurat trzy osoby. Jedna przy buchającym żarem małym palenisku roztapiała w tygielku jakiś metal, druga wykuwała miniaturowe rusztowanie pierścionka, a trzecia osadzała błękitny topaz. Misterna robota, wymagająca kociej cierpliwości. Największy skarb tej wyspy to ludzie. Cierpliwi i żeby nie wiem jak umordowani, potrafią się uśmiechać. Nas by już jasny szlag trafił, zwłaszcza na drogach na prowincji, wąziutkich jak wstążeczki, a zatłoczonych jak Aleje Jerozolimskie w godzinach szczytu. W korkach stoi nie tylko Kolombo, Galle – postholenderskie miasto fort, czy Kandy – dawna stolica syngaleskiego królestwa, mekka buddystów pielgrzymujących z całego świata do świątyni, gdzie za okutymi, rzadko otwieranymi drzwiami jest przechowywana cenna relikwia – ząb Buddy. bwodnic nie ma, cały ruch wali przez zabudowane wzdłuż dróg tereny. Tuk tuki, ciężarówki, arby zaprzężone w woły, a pomiędzy nie wciskają się autokary z turystami. Luksusowe samochody też. Są horrendalnie drogie z powodu nakładanego cła, stąd traktuje się je wyjątkowo – siedzenia często nakryte folią, a na podłodze porozkładane gazety. Samochody w tym tłoku mijają się nieraz na grubość lakieru. Kierowcy nie skaczą sobie do oczu. Gdy chcą wyprzedzać, dają krótki sygnał klaksonem, który nie ryczy, tylko dźwięczy. Dwa dźwięknięcia – podziękowanie, że ktoś ustąpił drogi. Cierpliwość i jeszcze raz cierpliwość. Na drogach lubią się wylegiwać psy. Każdy kierowca zwalnia, żeby je ominąć. Tak samo kiedy przez drogę przechodzi waran albo inne boskie stworzenie, wstrzymując ruch. – Tutaj wszędzie była dżungla, to my jesteśmy intruzami – mówi Sami, młody Syngalez, z którym przez jakiś czas jeździłam po wyspie. Samiego boli serce o każde stworzenie, któremu dzieje się krzywda. Opowiada o dzikich słoniach. Żyje ich w dżungli ok. pięciu tysięcy. ►

O

Mihintale, kolebka buddyzmu na Sri Lance (III- IV w p.n.e.)


ięta Kandy pam ich lsk czasy angie Czwarte rów. kolonizato ości na co do wielk . wyspie

Dzikie słonie – jest ich ok. 5 tys. na wyspie.

Okrucieństwo, o k tórym nie wiedzą turyści – kobrom ulicznym wybija się zęby.

– Ty jesteś dziennikarka, więc musisz to wiedzieć, że odkąd wybudowano autostradę do nowego lotniska, biegnącą przez terytoria słoni, one wciąż tu wracają. I śpią na ulicach. zdłuż autostrady rozciągnięto druty pod napięciem. Nowe lotnisko jeszcze nieczynne. Ta inwestycja da znowu zatrudnienie armii ludzi. System generalnie jest taki, że to co mógłby robić jeden człowiek, robi trzech. Płace są przez to niskie, lecz bezrobocie jednoprocentowe. Dużo ludzi wyjeżdża do Emiratów, gdzie zarobki są lepsze. Kobiety też wyjeżdżają. Tam – opowiada znajomy jubiler – są źle traktowane, zmuszane do seksu. Wracają na Sri Lankę z dzieckiem. I znowu dramat. Żeby wyjść za mąż, dziewczyna musi mieć nieskazitelną opinię. Wyspa jest jak mała wioska. Wszyscy o wszystkich wiedzą. A małżeństwo to jest układ między rodzicami. To oni decydują. Małżeństwa są przeważnie aranżowane. Oczywiście w obrębie swojej „klasy społecznej”. Osobną klasą są np. jubilerzy (rzemieślnicy). Osobną nauczyciele, lekarze, urzędnicy. Status materialny – bardzo ważny. Dlatego Sami chce wyjechać do Chin. – Dopóki jestem młody, chcę ciężko pracować, a potem tu wrócę. Teraz mnie nie stać, żeby się ożenić. Sugandika Nilimini, u której mieszkam w tradycyjnym syngaleskim domu, sama wybrała męża. Zaczyna dzień od zapalenia kadzidełka przed ołtarzykiem Buddy na przydomowym podwórku. Budowała dom razem z mężem. Żyli szczęśliwie, wychowywali dwóch synów. Aż nagle ten szczęśliwy, ludzki świat runął, gdy mąż zmarł. – On był całym moim życiem, moją miłością. – Sugi jest młodą kobietą, ale zawsze już będzie chodzić w białej sukni na znak żałoby. Wieczorem znowu zapala kadzidełka, okadza nimi Buddę, próg domu i duże zdjęcie męża, które wisi w jadalni nad stołem. Tutaj prędko zapada noc. Czasem błyśnie w ciemnościach neonowym światełkiem rój owadów. Słychać świerszcze. Śpiewa, gada, gra cała dżungla. Gdy wstaje dzień, dżungla zamienia się w rajski ogród, pełen egzotycznych ptaków i motyli wirujących wokół drzew jak spadające liście.

W

J

utro jest święto Poya. Sugi szyje mi białą bluzkę – wszyscy idą do świątyni ubrani na biało. Święto jest obchodzone podczas pełni księżyca – kiedy Budda się narodził, doznał oświecenia, a także zmarł. Nie ma tego dnia ulicznych kolorowych procesji. Urzędy i szkoły są zamknięte. Ludzie niosą do świątyni dary – przeważnie owoce na tacach przykrytych gazetą. Przed posągami Buddy kładą kwiaty lotosu. Chociaż Budda nauczał, że nie rytuały są ważne, a poszukiwanie drogi oświecenia. Chyba zaczynam rozumieć, co to znaczy, że tutaj egzystują równolegle dwa światy. Ludzki, materialny, i ten niematerialny, który nadaje sens cierpieniu i radości. Gdy rodzi się dziecko, też idzie się z darami do świątyni, żeby podziękować za nowe życie. Nie ma cennika za błogosławieństwo. Naprawdę jest co łaska. Ale zdarzają się donatorzy, mówił mi Sami, którzy kupują mnichom wille i samochody. I oni je przyjmują. W święto Poya sklepy są otwarte. Ale alkoholu się nie sprzedaje. Ludzie pracują na budowach. ajwięcej pracy jest w miastach, na wybrzeżu, w branży turystycznej i budowlanej. Ewa Pisera, mój srilancki cicerone, mieszkająca po zachodniej stronie wyspy, mówi, że ceny działek nad oceanem skoczyły znowu ostro w górę. Za jej domem wyrasta olbrzymi hotel, nie jedyny. Teraz jeszcze jest tutaj spokój, wokoło dwustuletnie rezydencje, małe rodzinne pensjonaty. I pusta o świcie, przepiękna dzika plaża. Odejdzie w przeszłość, gdy inwestycje zostaną zakończone. Najpóźniej za dwa lata. Robotnicy są już na wysokości szóstej, siódmej kondygnacji. Pracują bez żadnego zabezpieczenia. Pięć lat temu zakończyła się krwawa wojna domowa z tamilskimi separatystami, nękająca kraj przez wiele lat. Za sprawą obecnego prezydenta Rajapaksy, terrorystyczna organizacja (Tamilskie Tygrysy) została zlikwidowana, a jej przywódca zabity. Radykalne rozwiązanie, ale jest spokój. Drobne incydenty się zdarzają. Syngalescy chłopcy pobiją jakiegoś Tamila albo na odwrót. Wtedy pojawia

N

Więcej reportaży na portalu www.biznesistyl.pl


ŚWIAT Sri Lanka się natychmiast więcej policji i wojsko, żeby nie dopuścić do poważniejszego konfliktu. Teraz już można bez specjalnego pozwolenia jeździć na północ wyspy, gdzie żyje tamilska mniejszość. Ta zamożniejsza, wspierana przez diasporę rozpierzchłą po świecie. Wschodnie wybrzeże, gdzie również żyją Tamilowie, turyści odwiedzają rzadziej. Nie ma tam jeszcze takiej infrastruktury jak na południowym zachodzie. Tutaj turyści przyjeżdżają coraz liczniej, więc potrzeba nowych hoteli. Stąd ten budowlany boom. rzyjeżdżają Chińczycy, nie tylko żeby tu budować autostrady, ale i na wypoczynek. Rosjan widuję ostatnio mniej. Najwięcej Niemców. Czuję się, jakbym znowu była w bliskim sercu Bremen. Za sąsiadów mam młode niemieckie małżeństwo. Również z Niemiec, dwudziesty siódmy raz, przyjechali do Sugi jej starzy przyjaciele. Ma dużo takich gości – długodystansowców. To mówi samo za siebie, jaka jest Sugi i jej dom. Dom z dobrą energią, którą się czuje od pierwszej chwili. Z najlepszym rice&curry gotowanym przez Sugandikę w rozmaitych wariantach, żeby mi się nie znudziło. Poznaję smaki, o jakich czytałam w książkach, ale jakie one są, wiem dopiero teraz. Zaznaczam to miejsce na mojej podróżnej mapie. Będę tu wracać. Do Sugandiki. Plażowanie nad oceanem jest lekko uciążliwe i wkurza. Z powodu beach boysów. Namolni, up... ludzie – cienie. Snują się za każdym turystą i bez końca proponują różne usługi, niekoniecznie uczciwe i przyzwoite. To jest duży problem. Teraz, gdy zaczyna się na dobre sezon – apogeum będzie w święta i Nowy Rok - nadciągają kolejne zastępy ludzi-cieni. each boysi są produktem turystycznym, wypromowanym przez przyjeżdżających tu na seksturystykę Europejczyków. Łatwe źródło dochodu. Mafijne powiązania, trudno je ruszyć. Wkurza mnie również status społeczny tutejszych kobiet. Mają prawo głosować, uczyć się, pracować, a nawet kierować państwem – vide pani Bandaranaike. Ale po pracy kobiety znikają w domu. W kawiarni sami faceci. Na dyskotece też. Świetnie się sami bawią. Byłam kiedyś na weselnej kolacji. Zastałam już tylko biesiadu-

P

B

jących mężczyzn. Popijali arak. Kobiety dawno zostały odesłane do domu. Próbuję rozmawiać o tym z kobietami handlującymi na plaży. Nie widzą problemu. Kobieta = dom i dzieci. Mają zwyczaj witać się przez podanie ręki. Męski uścisk. ubię Cujge. Jest wesoła i nigdy nie narzeka jak inne handlarki, że turyści nic nie kupują. Żartuje sobie z tych, co przyjeżdżają na kuracje ajurwedyjskie. Ona, gdy ją coś boli, idzie po prostu do lekarza. Na szczęście rzadko. Trzyma się krzepko. Ma siedemdziesiąt lat, a wygląda dwadzieścia lat młodziej. Co do wyglądu, z Azjatami tak jest, że trzeba dodawać 10 lat, żeby trafnie określić wiek. Ale na Cejlonie tę stawkę trzeba co najmniej podwoić. Gdzie tkwi tajemnica? I czemu oni starzeją się tak powoli i pięknie, a my? Gdy piszę ten tekst, tropikalna ulewa wali o dach. Palmowy las, który mam za drogą, znikł. Słychać jeden wielki huk, jakby po dachu jechały czołgi. Zgasło światło. Jeszcze jeden urok Sri Lanki. Ciepły monsunowy deszcz. Wiewiórki palmowe przeczekują go na werandzie. Zawsze, zanim lunie, one pierwsze mnie ostrzegają. Ćwierkają jak ptaki, tylko głośniej. 

L

Nazajutrz po ślubie - obowiązkowy spacer i zdjęcia. A potem proza życia...

Święto Poya Aluthgama – 6 listopada. Mnich w rodzin ie lepszą edukację to zaszczyt i szansa na dziecka, a może wybrać św le gdy dorośnie ieckie życie.

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2014

83


Dagmara Kowal-Hazuka, galerzystka, menedżerka sztuki, żona artysty-malarza, mama 5-letniej Dafne i 1,5-rocznego Davida

JEJ styl

Sztuka. Po prostu P

RACOWNIA JACKA HAZUKI, MIESZCZĄCA SIĘ W MILLENIUM HALL, MIENI SIĘ CAŁĄ PALETĄ BARW I ŚWIATEŁ. TUTAJ POWSTAJĄ IMPRESJE 28 STOLIC UNII EUROPEJSKIEJ JEGO AUTORSTWA – WIELKOFORMATOWE PRZYKUWAJĄCE UWAGĘ OBRAZY. W PRACOWNI MALARZA CZĘSTYM GOŚCIEM JEST JEGO ŻONA DAGMARA, ZAWODOWO ZAJMUJĄCA SIĘ PROMOCJĄ SZTUKI WSPÓŁCZESNEJ. W PRACY ZAZWYCZAJ W CZERNI, RZADZIEJ SZAROŚCI I BIELI, ALE ZAWSZE ELEGANCKA. NIE MOŻE SOBIE POZWOLIĆ NA EKSTRAWAGANCJĘ, KTÓRA ODWRACAŁABY UWAGĘ PUBLICZNOŚCI OD PREZENTOWANEJ PRZEZ NIĄ SZTUKI.

Jak potoczyłyby się losy rzeszowianki Dagmary Kowal, gdyby nie poznała Jacka Hazuki? Czy zdecydowałaby się związać swoje życie zawodowe z popularyzacją polskiej i francuskiej sztuki współczesnej? Czysty przypadek sprawił, że pewnego dnia, będąc w Tarnowie, poznała Jacka, artystę-malarza, który w 1981 roku wyemigrował z Polski i akurat przyjechał do Tarnowa odwiedzić najbliższych. Dagmara w Tarnowie była pierwszy raz w życiu i właśnie to spotkanie z charyzmatycznym i fascynującym mężczyzną zmieniło całkowicie jej plany na przyszłość. Porzuciła dotychczasową pracę przedstawiciela medycznego w jednej z polskich firm farmaceutycznych i pod koniec 2004 roku wyjechała do Francji, by już w 2005 roku zorganizować pierwszą wystawę obrazów męża. – We Francji bardzo szybko zdałam sobie sprawę, że sama muszę sobie stworzyć miejsce pracy. Postanowiłam wykorzystać moje umiejętności marketingowe i zostać menedżerem Jacka. Miałam dużo wolnego czasu, który ►

84 VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2014

>>>>Tekst

Katarzyna Grzebyk >>>>Fotografie

Tadeusz Poźniak >>>>Stylizacje oraz makijaż

Eliza Osypka



JEJ styl wykorzystywałam na naukę języka francuskiego i zgłębianie wiedzy na temat rynku sztuki, odwiedzając liczne galerie, muzea i salony sztuki we Francji, Belgii, Holandii i Anglii – opowiada.

Zaczęło się

od „Martwej miniatury” Pierwszą wystawą była „Miniatures mortes” – seria 200 małych obrazków Jacka Hazuki przedstawiających martwą naturę, wystawionych w pierwszej siedzibie Dagart Galerie, mieszczącej się na parterze domu Hazuków. Ponieważ właścicielka galerii nie znała na tyle dobrze języka francuskiego, by swobodnie się porozumieć, z klientami rozmawiała wyuczoną formułką. Całkiem skutecznie, bo wszystkie miniaturki szybko zostały sprzedane. W ten sposób Hazukowie stworzyli zgraną parę także na gruncie zawodowym. Kiedy Jacek Hazuka zajmował się malowaniem kolejnych obrazów, głównie pejzaży urbanistycznych miast europejskich, Dagmara organizowała mu wystawy. W końcu oficjalnie otworzyła Dagart Galerie i zaczęła organizować we Francji wystawy również innych polskich artystów współczesnych. W 2007 roku, z okazji Roku Polskiego, prezentowała prace 30 polskich artystów w Departamencie Pasde-Calais. Na wystawie znalazły się dzieła m.in.: Waldemara Marszałka z Gdańska, Andrzeja Fogtta z Warszawy, Przemysława Lasaka i Pawła Frąckiewicza z Wrocławia, Jędrzeja Stępaka z Poznania, Ryszarda Dudka i Emila Polita z Rzeszowa, Ryszarda Kryńskiego z Krosna, Michała Bajsarowicza z Gorzowa Wlkp., Haliny Nowickiej i Tomasza Klimczyka z Sieradza, Wacława Onaka, Pawła Rybczyńskiego i Roberta Żybury z Tarnowa oraz Zbigniewa Bajka z Krakowa. Wcześniej tych artystów prezentowała na indywidualnych wystawach w Dagart Galerie w Arras, rue Heronval. – Z czasem 50 metrów na parterze okazało się niewystarczające dla galerii, która szybko zajęła całe 200-metrowe piętro. Na szczęście kamienica w Arras, gdzie mieszkaliśmy, była duża – mówi Dagmara Kowal-Hazuka. Dagart Galerie funkcjonowała w Arras z powodzeniem. Ukoronowaniem sukcesu galerii był udział w Międzynarodowym Salonie Sztuki Lineart w Gandawie w 2008 roku. Od tego momentu Dagart Galerie regularnie uczestniczyła w najważniejszych międzynarodowych targach sztuki na północy Francji, Holandii i Belgii. Natomiast galerzystka, zauroczona sąsiednim Lille, stolicą Nord, gdzie oprócz wielu znanych muzeów, w tym słynnego Musee des Beaux-Arts, istnieje mnóstwo prywatnych galerii, postanowiła tam przenieść swoją siedzibę. Galeria była niewielka, mieściła się na dwóch poziomach, ale klientów nie brakowało, bo wieść o niej szybko się rozeszła. Rok później przeniosła galerię dwie ulice dalej, naprzeciw katedry Notre Dame de la Treille, i to właśnie tu, będąc już w 8. miesiącu ciąży, we wrześniu 2009 roku zorganizowała ostatnią wystawę. Był to ostatni adres Dagart Galerie we Francji. Kiedy urodziła córkę Dafne, miejsce galerii zajęła pracownia Jacka.

86

VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2014

Dagart w Rzeszowie

W 2012 roku Hazukowie przyjechali do Rzeszowa. Nie bez powodu. Za namową pochodzącej z Rzeszowa żony i dzięki wsparciu Marty Półtorak, w Centrum Kulturalno-Handlowym Millenium Hall Jacek Hazuka otworzył pracownię malarską. Tam rozpoczął malowanie cyklu „Europa” – wielkoformatowych obrazów prezentujących 28 stolic Unii Europejskiej, pod patronatem założonego przez Dagmarę Stowarzyszenia Promocji Polskiej Sztuki Współczesnej „Namaluj mi Europę”. W maju 2013 roku Dagmara Kowal-Hazuka urodziła drugie dziecko, Davida. Teraz po urlopie macierzyńskim wraca do zawodu. W marcu 2015 roku na drugim piętrze Millenium Hall otwiera Dagart Galerie, gdzie będzie promować polską i francuską sztukę współczesną. Na pewno zobaczymy w niej prace Jacka Hazuki, pozostałych nazwisk na razie nie chce zdradzać. – Przede mną ważne zadanie: chcę zmienić sposób myślenia ludzi o galeriach sztuki. Mam własny nowatorski koncept, którego nie ujawnię aż do otwarcia galerii. Będzie ona dostosowana do potrzeb mieszkańców ►




Dagmara Kowal-Hazuka, z mężem Jackiem Hazuką, córką Dafne i synkiem Davidem.

Podkarpacia i chcę, aby była przyjazna – mówi galerzystka. – Chciałabym, aby sztuka zagościła w domach tak po prostu. Żeby dotarła spontanicznie do przeciętnego odbiorcy, który często, niesłusznie, boi się lub nie potrafi o niej rozmawiać. Marzy mi się, aby sztuka dotarła do dzieci. Owszem, sztuka była i jest elitarna, ale dostęp do niej powinien być powszechny. Właścicielka Dagart Galerie zdaje sobie sprawę, że funkcjonowanie ambitnej galerii sztuki w Rzeszowie może nie okazać się tak łatwe jak we Francji, ale Dagmara Kowal-Hazuka jest przekonana, że większość z nas odczuwa naturalną potrzebę otaczania się pięknem. – Moim zadaniem jest sprawić, aby faktycznie się nim otaczać – tłumaczy. – Umieszczenie galerii w Millenium Hall to świadoma rezygnacja z pewnego piedestału, na jakim stoi sztuka. Muzea często mają ciekawe ekspozycje, jednak wielu osobom wydają się niedostępne. Moja galeria ma być miejscem dla wszystkich. Doświadczenie w zawodzie podpowiada mi, jak to zrobić, nie dewaluując pojęcia sztuki.

JEJ styl

Codzienne obcowanie ze sztuką i artystami znajduje odbicie w ubiorze Dagmary Kowal-Hazuki. Na ekstrawagancję, zwykle oryginalną biżuterię artystyczną, pozwala sobie jedynie wtedy, gdy nie jest w pracy. W pracy zawsze musi wyglądać elegancko i skromnie właśnie ze względu na specyfikę swojego zawodu. W jej szafie znajdują się klasyczne stroje w stonowanych kolorach, głównie w czerni, bieli i szarości. – Obowiązuje mnie dość sztywny dress-code. Galerzysta to zawód zdominowany przez mężczyzn i to niejako oni nadają tu rytm, dlatego preferuję garnitury. Założenie sukienki w moim przypadku to rzadkość i nie jest to moja fanaberia, tylko kwestia czysto handlowa. Galerzysta nie powinien rzucać się w oczy, powinien zawsze być w cieniu sztuki, którą chce sprzedać. W przypadku kobiet-galerzystek seksapil powinien być umiarkowanie dozowany. Liczy się dobry gust, którego wyznacznikiem jest minimalizm – mówi Dagmara Kowal-Hazuka. – Nawet na wernisażach marszand jest szarą eminencją. Artysta na wernisażu może być ekstrawagancko ubrany, może być nawet nagi, bo właściwie wszystko mu wolno, ale galerzysta musi pozostać niewidoczny. Dagmara Kowal-Hazuka przyznaje, że po latach pracy w zawodzie jej szafa składa się właściwie z kilku eleganckich, uniwersalnych kompletów. Pieniądze zdecydowanie bardziej woli wydawać na sztukę. – To uzależnia – dodaje z uśmiechem. – Naprawdę, prywatnie wolę inwestować w sztukę, niż w szafę. Mody przemijają, a tylko sztuka jest nieśmiertelna.

Kto i czyją jest muzą?

Twarz Dagmary można zobaczyć na wielu obrazach jej męża. Ale rzeszowianka śmieje się, że tak naprawdę nie wiadomo, kto w ich związku jest „muzą”. – Gdyby nie Jacek, pewnie nigdy nie zajęłabym się zawodowo produkowaniem wystaw i promowaniem sztuki – przyznaje otwarcie. – Nie jestem krytykiem czy historykiem sztuki i nigdy nim nie będę, ale dzięki Jackowi weszłam w ten świat z innej strony. Jestem marketingowcem, moim zadaniem jest wypromować i sprzedać sztukę. Bo jeśli organizuję kilkudniowy salon sztuki we Francji, inwestując kilka lub kilkanaście tysięcy euro, to nie po to, by wrócić z niego z dziurą w budżecie. Sesja fotograficzna w pracowni Jacka Hazuki w Millenium Hall w Rzeszowie.


Miejsce: Filharmonia Podkarpacka. Pretekst: VI Gala Magazynu VIP Biznes&Styl połączona z ogłoszeniem wyników rankingu Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2014 w kategoriach: polityka, biznes i kultura.

Tadeusz Ferenc, prezydent Rzeszowa, zwycięzca rankingu w kategorii VIP Polityka.

Prof. Marek Koziorowski, dyrektor Pozawydziałowego Zamiejscowego Instytutu Biotechnologii Stosowanej i Nauk Podstawowych Uniwersytetu Rzeszowskiego, laureat nagrody Odkrycie Roku VIP Biznes&Styl.

Andrzej Szlęzak, dyrektor logistyki w firmie Reslogistic, oraz Ewa Leśniak, uczennica III Liceum Ogólnokształcącego w Rzeszowie, wolontariuszka w Fundacji Generator Inspiracji.

Od lewej: Elżbieta Lewicka, prowadząca Galę; Jerzy Ginalski, dyrektor Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku, zwycięzca rankingu w kategorii VIP Kultura; Kinga Kielar, dyrektor Regionu Departament Zarządzania Siecią Oddziałów Banku BPH SA Grupa GE Capital oraz Małgorzata Kruczek, uczennica Państwowej Szkoły Muzycznej II stopnia przy Zespole Szkół Muzycznych nr 1 w Rzeszowie w klasie fortepianu.

Jerzy Ginalski, dyrektor Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku, zwycięzca rankingu w kategorii VIP Kultura.

Grzegorz Inglot, doradca zarządu Inglot sp. z o. o., który w imieniu Rodziny Inglotów odebrał statuetkę dla zwycięzcy rankingu kategorii VIP Biznes.

Od lewej: prof. Marek Koziorowski, dyrektor Pozawydziałowego Zamiejscowego Instytutu Biotechnologii Stosowanej i Nauk Podstawowych Uniwersytetu Rzeszowskiego, laureat nagrody Odkrycie Roku VIP Biznes&Styl; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl.

Krystyna Stachowska, dyrektor sprzedaży sieci własnej firmy ubezpieczeniowej Aviva oraz Grzegorz Kurasz, student IV roku mechatroniki na Wydziale Matematyczno-Przyrodniczym Uniwersytetu Rzeszowskiego.

Rodzeństwo Inglotów: Milena i Grzegorz Inglot.

Od lewej: Tadeusz Ferenc, prezydent Rzeszowa, zwycięzca rankingu w kategorii VIP Polityka; Andrzej Szlęzak, dyrektor logistyki w firmie Reslogistic, oraz Ewa Leśniak, uczennica III Liceum Ogólnokształcącego w Rzeszowie, wolontariuszka w Fundacji Generator Inspiracji.


TOWARZYSKIE zdarzenia

Od lewej: Emil Jurkiewicz; Aleksandra Ferenc; Marta Półtorak, prezes Marma Polskie Folie, właścicielka Millenium Hall; Tadeusz Ferenc, prezydent Rzeszowa.

Od lewej: Jolanta Kaźmierczak, radna PO Miasta Rzeszowa, zastępca dyrektora podkarpackiego oddziału Agencji Nieruchomości Rolnych; Mietek Szcześniak. Andrzej Dec, przewodniczący Rady Miasta Rzeszowa; Lucyna Cząstkiewicz.

Od lewej: Adam Cynk, dyrektor ds. Reklamy VIP Biznes&Styl, Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl, Alina Ożóg-Tyrała; Stanisław Ożóg, poseł do Parlamentu Europejskiego PiS, z żoną Anną; Inga Safader-Powroźnik, dyrektor ds. Promocji VIP Biznes&Styl.

Od lewej: Inga Safader-Powroźnik, dyrektor ds. Promocji VIP B&S; dr Wergiliusz Gołąbek, prorektor ds. nauczania Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP B&S.

Od lewej: Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl, Tadeusz Ferenc, prezydent Rzeszowa, żoną Aleksandrą; Adam Cynk, dyrektor ds. Reklamy VIP Biznes&Styl.

Artur Lipiński, sędzia Sądu Okręgowego w Krośnie, z żoną Agnieszką.

Od lewej: Inga Safader-Powroźnik, dyrektor ds. Promocji VIP B&S; dr Henryk Pietrzak, prezes Polskiego Radia Rzeszów; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP B&S; Adam Cynk, dyrektor ds. Reklamy VIP B&S; Grzegorz Walicki, kierownik ds. Marketingu i Reklamy Polskiego Radia Rzeszów.

Od lewej: Inga Safader-Powroźnik, dyrektor ds. Promocji VIP B&S; Jerzy Ginalski, dyrektor Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP B&S.

Od lewej: Anna Zawada; Piotr Zawada, wiceprezes Rzeszowskiej Agencji Rozwoju Regionalnego; Ewa Leniart, dyrektor Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej w Rzeszowie; Jerzy Cypryś, radny sejmiku województwa podkarpackiego.

Od lewej: Monika Bober, dyrektor Muzeum Samorządowego Ziemi Strzyżowskiej w Strzyżowie, Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP B&S.


Miejsce: Filharmonia Podkarpacka. Pretekst: VI Gala Magazynu VIP Biznes&Styl połączona z ogłoszeniem wyników rankingu Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2014 w kategoriach: polityka, biznes i kultura.

Od lewej: Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl; Urszula Waliszewska; Leszek Waliszewski, prezes FA Krosno; Adam Cynk, dyrektor ds. Reklamy VIP Biznes&Styl.

Od lewej: Katarzyna Godawska, prezes PP PKS Sp. z o.o.; Adam Godawski, prezes Grupy OMEGA Pilzno; Inga Safader-Powroźnik, dyrektor ds. promocji VIP Biznes&Styl, Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl.

Od lewej: Mieczysław Górak, instruktor pilot; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP B&S; Zbigniew Piskor, instruktor pilot.

Krystyna i Waldemar Lenkowscy.

Elżbieta Lewicka, prowadząca Galę, dziennikarka Polskiego Radia Rzeszów; Mietek Szcześniak.

Mecenas Gali VIP-a

Sponsorzy główni Gali VIP-a


TOWARZYSKIE zdarzenia Od lewej: Dawid Adamski, Podkarpacki Park Naukowo-Technologiczny AEROPOLIS – RARR S.A; Marta Retman-Adamska; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP B&S; Barbara Kostyra, wiceprezes Rzeszowskiej Agencji Rozwoju Regionalnego S.A.; Dagmara Chwiej-Łobaczewska, asystentka biura zarządu RARR S.A; Małgorzata Smulska; Jacek Smulski, konsultant w Centrum Zarządzania PPNT AEROPOLIS.

Dr hab. Kazimierz Widenka, ordynator kardiochirurgii w Szpitalu Wojewódzkim nr 2 w Rzeszowie; Katarzyna Nycz.

Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP B&S; Konrad Fijołek, radny miasta Rzeszowa; Inga Safader-Powroźnik, dyrektor ds. Promocji VIP B&S.

Od lewej: Janusz Szarek; Małgorzata Waksmundzka-Szarek, rzecznik prasowy Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej w Rzeszowie; Ewa Leniart, dyrektor Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej w Rzeszowie, Wit Karol Wojtowicz, dyrektor Muzeum-Zamku w Łańcucie.

Od lewej: Mariusz Spyra, dyrektor ds. medycznych w Visum Clinic; Maria i Jerzy Spyrowie; Agnieszka Dziunycz-Chmiel; Paweł Chmiel, prezes Visum Clinic.

Sponsorzy Gali VIP-a

Patroni medialni Gali VIP-a


Miejsce: Filharmonia Podkarpacka. Pretekst: VI Gala Magazynu VIP Biznes&Styl połączona z ogłoszeniem wyników rankingu Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2014 w kategoriach: polityka, biznes i kultura.

Od lewej: Jerzy Ginalski, dyrektor Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl; Wit Karol Wojtowicz, dyrektor Muzeum-Zamku w Łańcucie.

Od lewej: Małgorzata Kobak, radca prawny; Marta Niewczas, adiunkt Uniwersytetu Rzeszowskiego; Maciej Kobak, radca prawny; dr hab. Wojciech Czarny, dziekan Wydziału Wychowania Fizycznego Uniwersytetu Rzeszowskiego.

Maciej i Bogusława Twardzikowie, właściciele NTB Active Club Głogów Młp.

Od lewej: Inga Safader-Powroźnik, dyrektor ds. promocji VIP Biznes&Styl; dr Wiesław Stępień, wykładowca Politechniki Rzeszowskiej; Danuta Stępień, dyrektor IV Liceum Ogólnokształcącego w Rzeszowie; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl.

Od lewej: Waldemar Kotula, radny miasta Rzeszowa; Stanisław Nowak, prezes Portu Lotniczego Rzeszów-Jasionka; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl; Grażyna Szarama, radna miasta Rzeszowa; Janusz Ramski.

Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl; Jerzy Borcz, adwokat.

Od lewej: Oktawiusz Wolnicki, dyrektor CH Plaza Rzeszów, z żoną Aleksandrą; Adam Cynk, dyrektor ds. reklamy VIP Biznes&Styl. Anna Bazan; Daniel Duda, dyrektor sprzedaży PolSource.

Jadwiga M. Mastej, dyrektor Hotelu Nowy Dwór w Świlczy; dr Krzysztof Kaszuba, ekonomista.

Od lewej: Monika Szela, dyrektor Teatru Maska w Rzeszowie, z mężem Tomaszem; Sabina Kurek-Delikat, Wydział Kultury, Sportu i Turystyki Urzędu Miasta Rzeszowa; Krzysztof Delikat, dyrektor Estrady Rzeszowskiej.

Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl; Tomasz Leyko, rzecznik prasowy Urzędu Marszałkowskiego Województwa Podkarpackiego.


TOWARZYSKIE zdarzenia

Od lewej: Henryk Myłek, z żoną dr Danutą Myłek, alergologiem; Narcyza Rejment, ekspert PKO Bank Polski Departament Marketingu Zespół Marketingu Lokalnego; Adam Cynk, dyrektor ds. reklamy VIP Biznes&Styl.

Kinga Kielar, dyrektor Regionu Departament Zarządzania Siecią Oddziałów Banku BPH SA Grupa GE Capital, z mężem Witoldem Kielarem, kierownikiem projektu w firmie Energoserwis SA.

Od lewej: Joanna Polanin-Huk, Clinical Trial Menegar; Mariola ŁabnoFlaumenhaft, aktorka Teatru im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie.

Od lewej: Adam Małek, właściciel Małek-Media; Jolanta Migut, właścicielka hoteli Nowy Dwór; Ilona Małek, dziennikarka TVP Rzeszów; Monika Figiel, logopeda, z mężem Andrzejem Figielem, wiceprezesem Spar Polska S.A.

Od lewej: Janusz Ramski; Krystyna Szlachta; Andrzej Szlachta, poseł PiS; Grażyna Szarama; radna miasta Rzeszowa; Waldemar Kotula, radny miasta Rzeszowa. Od lewej: Inga Safader-Powroźnik, dyrektor ds. promocji VIP Biznes&Styl; Wacław Graniczka, dyrektor Inkubatora Nowych Technologii IN-Tech w Agencji Rozwoju Regionalnego MARR S.A.; Urszula Podsadowska, kierownik zespołu administracyjno-informacyjnego Agencji Rozwoju Regionalnego MARR S.A.; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl.

Od lewej: Andrzej Szlachta, poseł PiS; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl; Paweł Kuca, politolog z Uniwersytetu Rzeszowskiego, z żoną Katarzyną KadajKucą, redaktorem programowym Radia VIA.

Od lewej: Dariusz Kopacz, właściciel firmy Hollex TV-SAT; Izabela Wiktorowicz, dyrektor zarządzający firmy Hollex TV-SAT; Adam Cynk, dyrektor ds. reklamy VIP Biznes&Styl.

Aneta Czapraga-Kozak, z mężem Sławomirem Kozakiem, właściciele Anes Kwiaty.

Bogdan Kaczmar, dyrektor Muzeum Okręgowego w Rzeszowie; Monika Bober, dyrektor Muzeum Samorządowego Ziemi Strzyżowskiej.


Miejsce: Filharmonia Podkarpacka. Pretekst: VI Gala Magazynu VIP Biznes&Styl połączona z ogłoszeniem wyników rankingu Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2014 w kategoriach: polityka, biznes i kultura.

Od lewej: Paweł Zając, dyrektor Centrum Promocji Biznesu; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP B&S; Jerzy Cypryś, radny sejmiku województwa podkarpackiego. Kuba Karyś, producent, reżyser, szef Instytutu Kulturalnego im. Chune Goldberga, z żoną Agatą.

Od lewej: Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl; Beata Wielgosz, dyrektor Idea Leasing w Rzeszowie; Inga Safader-Powroźnik, dyrektor ds. promocji VIP Biznes&Styl.

Od lewej: Tomasz Zawalski, kierownik działu handlowego Toyota Dakar w Rzeszowie, z żoną Agnieszką; Agnieszka Machnica; Ryszard Machnica, kierownik salonu Orange; Adam Cynk, dyrektor ds. reklamy VIP Biznes&Styl.

Od lewej: Maciej Chłodnicki, rzecznik prasowy prezydenta Rzeszowa; Katarzyna Pawlak, biuro prasowe Miasta Rzeszowa; Artur Gernand; dziennikarz Gazety Wyborczej w Rzeszowie.

Od lewej: Małgorzata Wisz, dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury i Rekreacji w Czarnej, z mężem Sławomirem Wiszem, właścicielem firmy Trans Plus; Justyna i Paweł Polanowscy, firma Kemon. Od lewej: Dorota Tyczyńska, z mężem Tomaszem Tyczyńskim, dyrektorem zarządzającym Millenium Hall; Witold Olech; sędzia Sądu Rejonowego w Rzeszowie; Natalia Kurzawa.

Od lewej: Jolanta Migut, właścicielka hoteli Nowy Dwór; Monika Figiel, logopeda, z mężem Andrzejem Figielem, wiceprezesem Spar Polska S.A.; Eliza Osypka, stylistka.

Od lewej: Kasia Twardzik, właścicielka Kasia Twardzik Studio; Bogusława Twardzik, współwłaścicielka NTB Active Club w Głogowie Młp.

Od lewej: Krystyna Stachowska, dyrektor sprzedaży Sieci Własnej Aviva; Adam Cynk, dyrektor ds. reklamy VIP Biznes&Styl; Magdalena Głowacz, regionalny menedżer ds. wsparcia marketingowego Aviva.

Więcej fotografii z wydarzeń biznesowych i kulturalnych na portalu www.biznesistyl.pl


TOWARZYSKIE zdarzenia

Od lewej: pracownicy Pozawydziałowego Zamiejscowego Instytutu Biotechnologii Stosowanej i Nauk Podstawowych Uniwersytetu Rzeszowskiego: dr Anna Lewińska; dr Maciej Wnuk; prof. dr hab. Marek Koziorowski, Odkrycie Roku 2014; oraz prof. Dan Oren z Yale University; dr Anna Koziorowska z Wydziału Matematyczno-Przyrodniczego Uniwersytetu Rzeszowskiego.

Od lewej: Agnieszka Dziunycz-Chmiel; lek. med. Beata Pelc, okulista; lek. med. Beata Porzycka, okulista, lek. med. Paweł Porzycki, urolog; dr Małgorzata Gąsior, okulista; Paweł Chmiel, prezes Visum Clinic.

Od lewej: dr Marek Bosak z Instytutu Filozofii Uniwersytetu Rzeszowskiego; Alina Bosak, dziennikarka Gazety Codziennej Nowiny; Jaromir Kwiatkowski, dziennikarz VIP Biznes &Styl; Renata Kwiatkowska; Jarosław Szczepański, felietonista VIP Biznes &Styl.

Od lewej: Adam Cynk, dyrektor ds. reklamy VIP Biznes&Styl; Henryk Mierzwiński, prezes I-BS. PL sp. z o.o.

Od lewej: Karolina Bartkowsk-Mazur, dyrektor PBS Oddział Rzeszów; Przemysław Mazur; Monika Szela, dyrektor Teatru Maska. Od lewej: dr inż. Collin Halles z Wydziału Ekonomii Uniwersytetu Rzeszowskiego, z córką Natalią; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl; dr Krzysztof Kaszuba, ekonomista.

Od lewej: Krystyna Stachowska, dyrektor sprzedaży Sieci Własnej Aviva; Dorota Sitek-Ryndak, Urząd Miasta Rzeszowa; Andrzej Klęsk, właściciel firmy Usługi Motoryzacyjne i Transportowe; Jolanta Łukaszewska; Halina Klęsk; właścicielka firmy Usługi Motoryzacyjne i Transportowe; Katarzyna Stachowska.

Od lewej: Angela Gaber, wokalistka zespołu Angela Gaber Trio; Łukasz Wójcik, aktor; Joanna Orłowska, właścicielka Hurtowni Ruchu; Izabela Błażowska, założycielka serwisu Na-kawe.net; Sylwester Stabryła, artysta-malarz.

Elżbieta Lewicka; prof. dr hab. Marek Koziorowski, Odkrycie Roku 2014.

Od lewej: Katarzyna Bartoś; Kuba Karyś, producent, reżyser, szef Instytutu Kulturalnego im. Chune Goldberga; Katarzyna Kordoń, współwłaścicielka K&K Selekt; Agata Karyś; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes &Styl.

Od lewej: Antoni Adamski, publicysta VIP Biznes&Styl; Roman Adamski, sekretarz programowy Polskiego Radia Rzeszów.


Miejsce: Filharmonia Podkarpacka. Pretekst: VI Gala Magazynu VIP Biznes&Styl połączona z ogłoszeniem wyników rankingu Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2014 w kategoriach: polityka, biznes i kultura. Od lewej: Inga Safader, dyrektor ds. promocji VIP Biznes&Styl; Katarzyna Żółkiewska-Bodden, Maik Bodden właściciele Agencji Hyperfox.

Andrzej Szlęzak, dyrektor logistyki w Reslogoistic, z żoną Beatą.

Od lewej: Beata Wielgosz, dyrektor Idea Leasing w Rzeszowie; Edyta Jachimowicz.

Anna Czenczek, pomysłodawczyni i dyrektor festiwalu Carpathia, z mężem Mariuszem.

Od lewej: Mieczysław Janowski, były europoseł; Weronika Janowska-Kurdziel; Jerzy Cypryś, radny sejmiku województwa podkarpackiego; Maciej Syrek, artysta-rzeźbiarz. Od prawej: Inga Safader, dyrektor ds. promocji VIP Biznes&Styl; Adam Balawender, wiceprezes Eltel Networks, z żoną Zofią.

Aneta Szuberla i Artur Buk.

Od lewej: Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl; Kinga Bieńczak, współwłaścicielka MULTI STONE Sp. z o.o.; Ewa Buszta, Mary Kay; Ewelina Dec, projektantka mody.

Od lewej: Edyta Pytko, właścicielka firmy Akces; Jakub Szpunar, właściciel BC Group Kuba Szpunar; Natalia Znamirowska. Od lewej: Agnieszka Zielińska; Janusz Zieliński, prezes Zarządu Środowiskowego AZS w Rzeszowie; Waldemar Wywrocki, radny Miasta Rzeszowa, z żoną Iwoną.


Od lewej: Katarzyna Godawska, prezes PP PKS sp. z o.o.; Adam Godawski, prezes Grupy OMEGA Pilzno; Iwona Walicka; Grzegorz Walicki, Polskie Radio Rzeszów; dr Henryk Pietrzak, prezes Polskiego Radia Rzeszów; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl.

Od lewej: Anna Olech, dziennikarka VIP Biznes& Styl; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl; Katarzyna Grzebyk, dziennikarka VIP Biznes&Styl; Inga Safader, dyrektor ds. promocji VIP Biznes&Styl.

Od lewej: Adam Cynk, dyrektor ds. reklamy VIP Biznes&Styl; Jolanta Jędruch, właścicielka firmy BeeYes, z mężem Maciejem Jędruchem.

Od lewej: Marcin Nowak, członek zarządu, dyrektor handlowy Softhis; Katarzyna Paś; Inga Safader, dyrektor ds. promocji VIP Biznes&Styl, z mężem Michałem Powroźnikiem. Od lewej: Anna Bełch; Dagmara Goś; Kamila Stabryła, Paulina Lubaś. Andrzej Kołder, kustosz Muzeum Zamkowego „Kamieniec” w Odrzykoniu, z żoną Martą.

Native speakers w English Language Institute, od lewej: Iryna Voytovych; Ralph McGaw; Ira Korenkovska.

Od lewej: Paweł Olearka, nauczyciel Zespołu Szkół Plastycznych w Rzeszowie; Barbara Olearka, projektantka mody, właścicielka BO Style; Paweł Chlebek, nauczyciel Zespołu Szkół Plastycznych w Rzeszowie.

Od lewej: Lidia Budzisz; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl; Wiktoria Budzisz; Marek Budzisz.



Miejsce: Filharmonia Podkarpacka. Pretekst: VI Gala Magazynu VIP Biznes&Styl połączona z ogłoszeniem wyników rankingu Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2014 w kategoriach: polityka, biznes i kultura.

Dagmara Chwiej-Łobaczewska, asystentka biura zarządu RARR S.A, Marta Retman-Adamska; Dawid Adamski, Podkarpacki Park Naukowo-Technologiczny AEROPOLIS – RARR S.A; Barbara Kostyra, wiceprezes RARR S.A; Monika Czarnota, specjalista ds. administracyjnych i promocji CWK-RARR S.A; Maciej Gierlach; Justyna Placha-Adamska, specjalista ds. rozliczania projektu i promocji CWK- RARR; Szymon Adamski. Od prawej: Andrzej Rudek, właściciel NZOZ „Rudek” Gabinety Rehabilitacji Medycznej; Agnieszka Owczarek, specjalista ds. marketingu w Auto-RES; Anna Rudek.

Krzysztof Koń, prezes zarządu Metalzbyt Polska Sp. z o.o., z żoną Agnieszką.

Od lewej: Bernadeta Cynk; Agnieszka Dobrzańska, z mężem Jackiem Dobrzańskim z firmy Gaja Recykling Sp. z o.o.; Jacek Perłowski, prezes zarządu Caspol-Trade Sp. z o.o., z żoną Martą Stock-Perłowską; Adam Cynk, dyrektor ds. reklamy VIP Biznes&Styl; dr Bożena Stasiowska-Chrobak, wykładowca w Instytucie Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego, dyrygent Chóru Kameralnego, z mężem Markiem Chrobakiem, architektem, współwłaścicielem firmy ArchiGROUP.

Od lewej: Adam Cynk, dyrektor ds. reklamy VIP Biznes&Styl; Katarzyna Zdeb, szefowa marketingu w Auto Spektrum, dealera Renault; Bernadeta Cynk; Sławomir Zdeb, kierownik firmy Pro Rent.

Sylwia Łukasz-Kruczek; Małgorzata Kruczek, uczennica IV klasy Państwowej Szkoły Muzycznej II stopnia przy Zespole Szkół Muzycznych nr 1 w Rzeszowie.

Reklama

Katarzyna Zielińska, wizażystka, właścicielka firmy Katarzyna Zielińska Wizaż i Stylizacja; Marcin Toczek.


TOWARZYSKIE zdarzenia

Miejsce: Sala Industrialna Hotelu Rzeszów. Pretekst: 53. Rzeszowskie Spotkania Teatralne – I Festiwal Nowego Teatru. Premiera spektaklu „Stara kobieta wysiaduje”. Od lewej: Grzegorz Pawłowski, Anna Demczuk i Mateusz Mikoś, aktorzy Teatru im. W. Siemaszkowej w Rzeszowie.

Od lewej: Jerzy Lubas, kierownik Działu Technicznego i Obsługi Sceny w Teatrze im. W. Siemaszkowej; Agnieszka Gawron, zastępca dyrektora Teatru im. W. Siemaszkowej; Andrzej Siedlecki, inspicjent; Jan Nowara, dyrektor Teatru im. W. Siemaszkowej w Rzeszowie. Wojciech Buczak, wicemarszałek województwa podkarpackiego, z żoną Elżbietą.

Od lewej: Beata Zarembianka, aktorka Teatru im. W. Siemaszkowej w Rzeszowie; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl.

Mieczysław Janowski, były europoseł z żoną Bogumiłą.

Dr hab. Magdalena Rabizo-Birek, kulturoznawca z Uniwersytetu Rzeszowskiego; Adam Głaczyński, dziennikarz Polskiego Radia Rzeszów.

Janusz Solarz, dyrektor Szpitala Wojewódzkiego nr 2 w Rzeszowie; z żoną Danutą, radną miasta Rzeszowa.

Dr Henryk Pietrzak, prezes Polskiego Radia Rzeszów.

Monika Szela, dyrektor Teatru Maska, z mężem Tomaszem.

Dr Anna Jamrozek-Sowa, Uniwersytet Rzeszowski; Jakub Falkowski, reżyser.




Miejsce: Millenium Hall w Rzeszowie. Pretekst: Jubileusz 20-lecia Wydawnictwa BOSZ oraz otwarcie Księgarni Artystycznej Wydawnictwa BOSZ w Galerii Millenium Hall w Rzeszowie.

Od lewej: Katarzyna Lengren, autorka książek, scenograf, felietonistka; Bogdan Szymanik, współwłaściciel i założyciel Wydawnictwa BOSZ; prof. Władysław Pluta, plakacista, grafik; prof. Tadeusz Nuckowski; grafik, artysta malarz.

Anna Szałapak, pieśniarka, artystka Piwnicy Pod Baranami.

TOWARZYSKIE zdarzenia

Od lewej: Katarzyna Lengren, autorka książek, scenograf, felietonistka; Bogdan Szymanik, współwłaściciel i założyciel Wydawnictwa BOSZ; Ryszard Maćkowiak, dyrektor naczelny drukarni Skleniarz.

Od lewej: Magdalena Zimny-Louis, autorka powieści, felietonistka VIP B&S; Bogdan Szymanik, współwłaściciel i założyciel Wydawnictwa BOSZ; Marta Półtorak, prezes Marma Polskie Folie oraz właścicielka Millenium Hall. Od lewej: Lucyna Mizera, dyrektor Muzeum Regionalnego w Stalowej Woli; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP B&S; Bogdan Szymanik, współwłaściciel i założyciel Wydawnictwa BOSZ; Waldemar Mizera, koordynator ds. kolportażu RUCH S.A.; Mieczysław Górak, instruktor pilot.

Prof. Jerzy Bralczyk, językoznawca, z żoną Lucyną Kirwil.

Katarzyna Lengren, autorka książek, scenograf, felietonistka; Bogdan Szymanik, współwłaściciel i założyciel Wydawnictwa BOSZ.

Od lewej: Jacek Wojtas, podkarpacki kurator oświaty; Bogdan Szymanik, współwłaściciel i założyciel Wydawnictwa BOSZ; Ilona Bobko; prof. Aleksander Bobko, rektor Uniwersytetu Rzeszowskiego.

Włodzimierz Sulgostowski z Konsulatu Generalnego Rzeczypospolitej Polskiej we Lwowie.

Lucyna Mizera, dyrektor Muzeum Regionalnego w Stalowej Woli; z mężem Waldemarem Mizerą, koordynatorem ds. kolportażu RUCH S.A.

Od lewej: Wit Karol Wojtowicz, dyrektor Muzeum – Zamku w Łańcucie, Tadeusz Budziński, fotograf.


TOWARZYSKIE zdarzenia

Miejsce: Restauracja LUKR w Rzeszowie. Pretekst: Trzynasta edycja konkursu „Podkarpacka Nagroda Gospodarcza”.

Laureaci konkursu Podkarpacka Nagroda Gospodarcza 2014.

Od lewej: Roman Dec, dyrektor Banku Pekao S.A. Oddział Regionalny; Władysław Ortyl, marszałek województwa podkarpackiego; Paweł Zając, dyrektor Centrum Promocji Biznesu.

Od lewej: Wojciech Trzaska, prezes Podkarpackiej Agencji Energetycznej; dr n. med. Arkadiusz Bielecki, Nowe Techniki Medyczne Szpital Specjalistyczny im. Św. Rodziny Sp. z o.o.; Józef Folcik, dyrektor PGE Energia Odnawialna S.A. Oddział ZEW Solina- Myczkowce w Solinie.

Od lewej: Janusz Urbaniak, prezes VENTOR sp. z o.o.; Henryk Cieśla; dyrektor Olimp Laboratories sp. z o.o.; Wiesław Szeliga, prezes Przedsiębiorstwa Komunikacji Samochodowej w Rzeszowie S.A.; Mariusz Błędowski, doradca prezesa Agencji Rozwoju Przemysłu S.A. Od lewej: Marek Pietras, Halina Pietras, Bartosz Pietras, właściciele firmy ELDRUT S.C. Izabela Urbanek, prezes Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska” w Ropczycach; Paweł Zając, dyrektor Centrum Promocji Biznesu.

Od lewej: Ryszard i Anna Roczniak, właściciele firmy VOSTER; Zygmunt Cholewiński, wicedyrektor Agencji Rozwoju Przemysłu S.A. w Tarnobrzegu.

Kabaret OT.TO.

Od lewej: Agnieszka Katan, Ewa Dulęba oraz Magdalena Kucharska z Centrum Promocji Biznesu w towarzystwie kabaretu OT.TO.

Mariusz Kania i Dariusz Gurga, współwłaściciele firmy KANGUR sp. z o.o.




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.