dwumiesięcznik podkarpacki
Numer 6 (44)
Listopad-Grudzień 2015
NAJBARDZIEJ WPŁYWOWI PODKARPACIA 2015 VIP TYLKO PYTA
Z PATRYKIEM ŚWIĄTKIEM O PODRÓŻACH, SENSIE ŻYCIA I BOŻYM NARODZENIU
gospodarka
nauka
Ks. prof. Michał Heller i prof. Krzysztof Zanussi
Podkarpacie pełne wynalazków Na okładce
ISSN 1899-6477
Jan Lubomirski-Lanckoroński, Aneta Adamska, Monika Walisiewicz-Gabło w imieniu Adama i Jerzego Krzanowskich, Piotr Przytocki
VIP BIZNES&STYL
38-42
Patryk Świątek.
Patryk Świątek: Jeśli Boże Narodzenie kojarzy ci się ze sprzątaniem, to przestaw klapkę w głowie i pozwól sobie na ten kurz za szafą, którego nikt nie będzie widział, a w zamian idź z rodziną do kina. Jeśli zawsze na stole było 12 potraw, siedziało się w stałym gronie osób i co roku powtarzał się rytuał, to może najwyższa pora to zmienić? Zamiast stawiać pusty talerz na stole, choć raz zaprośmy do domu kogoś, kto mieszka samotnie, żeby naprawdę skorzystał z tego talerza. Albo oddajmy jedną z tych potraw komuś, kto jej naprawdę potrzebuje, bo nie ma co jeść.
Ranking VIP
RAPORTY i REPORTAŻE
VIP TYLKO PYTA
70 Anna Koniecka Z Krymu, zanim zgasło światło
20 Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2015 VIP Polityka, VIP Biznes, VIP Kultura 38 Katarzyna Grzebyk rozmawia z Patrykiem Świątkiem, autorem książki „Dotknij Boga” Wrzuć 5 zł do puszki. Nie zastanawiaj się!
SYLWETKI
46 Marzena i Ryszard Skotniczny Biznes rodzinny w Dworze Kombornia
60 O „Kosmicznym Dramacie” Wszechświata Ks. prof. Michał Heller i prof. Krzysztof Zanussi
KULTURA
76 VIP Kultura Ogrody Magdaleny z Dzieduszyckich Morskiej
80 Premiera w Teatrze im. W. Siemaszkowej „Wielka Woda” – A. Osiecka w musicalu J. Szurmieja VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
3
76
60
46 Styl Życia
8Budowanie Spotkanie z cyklu BIZNESiSTYL.pl „Na Żywo” liberalnego islamu w Europie
90
FELIETONY
52 Jarosław A. Szczepański Kto się boi demokracji?!
84
54 Magdalena Zimny-Louis Kochani... jest później niż nam się wydaje ZROZUMIEĆ ŚWIAT
64 Wszystkie wojny Wojciecha Jagielskiego 84 Dr n. biol. Henryk Stanisław Różański Ziołolecznictwo
64
GOSPODARKA
90 Innowacje Podkarpacie pełne wynalazków
96 Unijne pieniądze Perspektywa 2007-2013 otworzyła Podkarpacie na świat MODA
102 Biznesowy dress code w kobiecym wydaniu 70
4
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
102
OD REDAKCJI
Już po raz czwarty wręczyliśmy statuetki w rankingu magazynu VIP Biznes&Styl – Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2015. W tym roku za najbardziej wpływowego w polityce uznany został Piotr Przytocki, w kulturze Aneta Adamska, a w biznesie Adam i Jerzy Krzanowscy, właściciele Grupy Nowy Styl, zaś tytuł VIP Odkrycie Roku przypadł Janowi Lubomirskiemu-Lanckorońskiemu. Gratulujemy! Chciałoby się powiedzieć – Lubię to! Tym bardziej, że zwycięzcy wiele mówią o Podkarpaciu, a przede wszystkim o nas samych. Piotr Przytocki, prezydent Krosna od 2002 roku, jeden z najlepszych samorządowców w Polsce, w roku wyborów parlamentarnych i prezydenckich okazał się synonimem polityki, za jaką tęsknimy, w której najważniejsza jest praca na rzecz lokalnych społeczności i służba społeczeństwu, nie bezwzględna gra w ramach wodzowskich partii, gdzie najważniejsze są wyniki sondaży, obecność w mediach, relatywizm, cynizm i hipokryzja. Aneta Adamska potwierdziła, że wszędzie można robić rzeczy na europejskim poziomie i nieważna jest szerokość geograficzna, pod jaką przychodzi nam żyć i pracować, ale niczym nieograniczona zdolność kreowania w naszych głowach. Tytuł najbardziej wpływowych w biznesie dla Adama i Jerzego Krzanowskich z Grupy Nowy Styl, potwierdza siłę, potencjał i aktywność podkarpackich przedsiębiorstw. Niełatwa to sztuka, ale udowadniają, zwłaszcza Grupa Nowy Styl, że polskie firmy mogą i potrafią inwestować oraz przejmować firmy w takich gospodarczych gigantach jak Niemcy, czy Szwajcaria. Wspaniała odmiana po ponad dwóch dekadach różnych inwestycji zagranicznych w Polsce, nieprawdaż?! Statuetka Odkrycie Roku dla Jana Lubomirskiego-Lanckorońskiego to nieustanne przypominanie o społecznej odpowiedzialności biznesu. Umiejmy dzielić się z potrzebującymi oraz wspierać najbardziej utalentowanych. Tego Państwu życzę w Nowym Roku 2016, a na magiczny czas Bożego Narodzenia wszelkiego dobra!
redaktor naczelna
REDAKCJA redaktor naczelna
Aneta Gieroń aneta@vipbiznesistyl.pl tel./fax: 17 862-22-21
zespół redakcyjny Jaromir Kwiatkowski jaromir@vipbis.pl Katarzyna Grzebyk katarzyna@vipbis.pl Alina Bosak alina@vipbiznesistyl.pl fotograf Tadeusz Poźniak tadeusz@vipbiznesistyl.pl skład
Artur Buk
współpracownicy Anna Koniecka, i korespondenci Paweł Kuca, Antoni Adamski Jarosław Szczepański, Krzysztof Martens
REKLAMA I MARKETING dyrektor ds. promocji Inga Safader-Powroźnik inga@vipbiznesistyl.pl tel. 17 862-22-21 dyrektor ds. reklamy
Adam Cynk adam@vipbiznesistyl.pl tel. 17 862-22-21 tel. kom. 501 509 004
dyrektor marketingu Dariusz Chyła dariusz.chyla@sagier.pl tel. kom. 607 073 333
ADRES REDAKCJI
ul. Cegielniana 18c/3 35-310 Rzeszów tel. 17 862-22-21 fax. 17 862-22-21
www.vipbiznesistyl.pl e-mail: redakcja@vipbiznesistyl.pl
WYDAWCA SAGIER Sp. z o.o. ul. Cegielniana 18c/3 35-310 Rzeszów
www.facebook.com/vipbiznesistyl
TRADYCJA
Bożonarodzeniowy jarmark w Rzeszowie po raz pierwszy od wojny
Po raz pierwszy od wojny rzeszowski Rynek wypełnił jarmarczny zgiełk i prawdziwa świąteczna atmosfera, której towarzyszą zapachy i smaki regionalnych przysmaków rozchodzące się z tradycyjnych drewnianych domków wystawienniczych. Funkcjonujące od 4 do 20 grudnia Świąteczne Miasteczko przypomniało o bogatych tradycjach kupieckich sięgających jeszcze czasów założenia miasta.
H
andel w Rzeszowie rozwijał się niezwykle prężnie, czemu sprzyjało dogodne pod względem komunikacyjnym położenie. Wielki handel w mieście odbywał się głównie podczas jarmarków, drobniejszy w czasie trzydniowych targów, codzienny w sklepach, kramach i domach prywatnych. Najstarsze jarmarki na św. Wojciecha (23 kwietnia), św. Feliksa (30 sierpnia) i św. Barbarę (4 grudnia), sięgają czasów założenia miasta. W XVII wieku na jarmarki przywożono towary galanteryjne, sukna, jedwab, dywany, siodła, tytoń, oliwę, futra. Do handlu jarmarcznego zaliczało się też gotowanie potraw na rynku. Jarmarki odbywały się w Rzeszowie aż do wojny. W tym roku miasto postanowiło powrócić do tej pięknej tradycji i odkryć ją na nowo. Świąteczne Miasteczko to nie tylko możliwość robienia zakupów u wystawców, którzy serwują prawdziwe regionalne rarytasy - nalewki według sprawdzonych domowych receptur, regionalne pieczywo, miody i sery, ręcznie robione lalki i gałganki, wyroby ceramiczne, świąteczne gadżety i upominki itd. 5 grudnia na Rynku pojawił się najprawdziwszy Święty Mikołaj, który efektownie zjechał na tyrolce prosto na balkon Ratusza, a potem wręczał dzieciom prezenty. Przez cały grudzień organizatorzy zapewniają możliwość oglądania występów artystycznych i muzycznych, fire show czy udział w warsztatach kulinarnych. W ramach Świątecznego Miasteczka, w piątek, 18 grudnia, odbędzie się Wigilia Miejska, zaś w sobotę, 19 grudnia, pokaz kulinarny finalistki programu Master Chef – Agnieszki Sulikowskiej-Radi, która zaprezentuje tradycyjne wigilijne potrawy w nowej odsłonie. Na niedzielę, 20 grudnia, zaplanowano warsztaty kulinarne z przedstawicielkami projektu Poznaj Smak Zdrowia oraz niezwykły pokaz ICE SHOW, czyli rzeźbienia w lodzie.
Tekst Katarzyna Grzebyk Fotografie Tadeusz Poźniak Reklama
DEBATA BIZNESiSTYL.PL „NA ŻYWO”
Od prawej: Dr hab. Bartosz Wróblewski, prof. Piotr Kłodkowski i prowadząca debatę Aneta Gieroń.
Przed nami długi proces budowania liberalnego islamu w Europie Europejczycy coraz głośniej dyskutują o zderzeniu cywilizacji świata chrześcijańskiego i muzułmańskiego, a przede wszystkim próbują uspokoić lęki, czy aby nie oglądamy początku końca Europy opartej na demokratycznych wartościach?! Co dalej z problemem uchodźców muzułmańskich na Starym Kontynencie, a przede wszystkim, jak skutecznie walczyć z islamskim terroryzmem i odbudować poczucie bezpieczeństwa wśród samych Europejczyków? O przemianach kulturowych, społecznych i politycznych, jakie na naszych oczach dokonują się w Europie, rozmawialiśmy w debacie w ramach cyklu spotkań BIZNESiSTYL.pl „Na Żywo”, która odbyła się w rzeszowskiej restauracji „Życie jest piękne”. W dyskusji udział wzięli: prof. Piotr Kłodkowski – orientalista, były ambasador RP w Indiach, rektor Wyższej Szkoły Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera w Krakowie, dyrektor Instytutu Badań nad Cywilizacjami WSIiZ w Rzeszowie, oraz dr hab. Bartosz Wróblewski z Uniwersytetu Rzeszowskiego, historyk i politolog zajmujący się m.in. współczesnymi stosunkami politycznymi oraz działalnością mocarstw na Bliskim Wschodzie.
Tekst Aneta Gieroń Fotografie Tadeusz Poźniak Czy zamachy terrorystyczne, jakie w połowie listopada zdarzyły się w Paryżu, w samym sercu Europy, nie są wymownym początkiem wojny cywilizacji, zderzenia świata chrześcijańskiego i islamskiego w Europie, a może raczej potwierdzeniem konfliktu, jaki na Starym Kontynencie toczy się od dawna, a teraz mamy kolejną jego odsłonę?! Zwolennikiem tej drugiej teorii jest dr hab. Bartosz Wróblewski, który zamachów w Paryżu nie traktuje jako wydarzeń przełomowych. – Pewne zamachy są mniejsze, inne większe, ale trudno uznać mi je za wielki przełom – stwierdził Wróblewski. – Europa jest w środku sporu, który toczy się na całym świecie muzułmańskim – mówił prof. Piotr Kłodkowski. – I to, czego najbardziej się dziś obawiam, to nawet nie zderzenia cywilizacji, co gigantycznej anarchii i totalnego chaosu na świecie, co dla wielu Europejczyków jest trudne do zrozumienia. Dla nas państwo to coś trwałego, przewidywalnego, pozwalającego normalnie żyć i pracować. W kranach mamy wodę, a komunikacja miejska punktualnie od-
8
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
jeżdża – to jednak nie są standardy obowiązujące powszechnie na świecie. Wręcz przeciwnie, są w mniejszości i udziałem nielicznych. Gdy przez 5 lat mieszkałem w Indiach, zrozumiałem, co to znaczy brak wody. Ludzie korzystają tam z wody przez 20 minut w ciągu doby. Dlatego dziś jedne z największych konfliktów na świecie toczą się właśnie o wodę, nad czym na razie mało kto się w Europie zastanawia, bo naszą uwagę od kilku miesięcy najbardziej absorbują muzułmańscy uchodźcy. Radykalizm słowny wyróżnia publicystów, nie polityków
Z
daniem prof. Kłodkowskiego, po ostatnich zamachach w Paryżu Francuzi, a przede wszystkim francuscy politycy, są powściągliwi, a właściwie odpowiedzialni i nie nadużywają sformułowania – wojna cywilizacji, w czym lubują się publicyści, co zrozumiałe, biorąc pod uwagę, że mieszka tam ok. 6 mln muzułmanów. – Używanie
Salon opinii słowa wojna byłoby niczym zaproszenie do permanentnej wojny domowej i totalnego chaosu – stwierdził Kłodkowski. – Polska od tych problemów jest na razie dość daleko, dlatego nam łatwiej głosić radykalne hasła, tym bardziej że nie ponosimy za nie większych konsekwencji. W trakcie debaty Bartosz Wróblewski przypomniał, że asymilacja muzułmanów w Europie to tak długotrwały proces, że nie da się uniknąć konfliktów, a każdy konflikt rzutuje na wspólnoty. Zasymilowanie chociażby Tatarów w Polsce trwało kilkaset lat, a co dopiero skuteczne zasymilowanie w krótkim czasie około 10 proc. ludności Francji, bo tyle stanowi tam ludność muzułmańska. ednocześnie nie ma wątpliwości, że problem uchodźców jest problemem całej Europy, bo jak powiedział kiedyś prof. Leszek Kołakowski: „każde państwo ma wyporność migracyjną”. Trudno określić, gdzie jest czerwona linia wyporności migracyjnej, ale powyżej określonej liczby uchodźców zaczynają się kłopoty w każdym państwie. – W różnych krajach wyporność migracyjna różnie wygląda. Jeśli popatrzymy na Kanadę czy Stany Zjednoczone, to one same z siebie są migracyjne i nie rodzi to od razu dużych konfliktów – mówił Piotr Kłodkowski. – We Francji migranci są głównie z byłych kolonii: Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu. Do Wielkiej Brytanii najwięcej ludzi napłynęło z Bangladeszu, Indii i Pakistanu, ale to są osoby z zupełnie inną mentalnością niż uchodźcy we Francji. – I jeśli powołam się na Oliviera Roya, jednego z najciekawszych francuskich socjologów, i jego analizy migrantów, to okazuje się, że w pierwszym pokoleniu w domu mówi się w języku arabskim. Kolejne pokolenie nie mówi już zwykle po arabsku, przechodzi na język francuski, ale ten z akcentem, wskazujący na mieszkańca biednych przedmieść. Jednocześnie ci ludzie tracą kulturową tożsamość i co im zostaje? Religia, ale w sensie troszkę sztucznym – tłumaczył Kłodkowski. – Na nowo budują swoją tożsamość, by móc na czymś się oprzeć i nie żyć w pustce aksjologicznej. Oczywiście wśród Arabów istnieje poczucie, że zostali skrzywdzeni przez kolonializm europejski, ale przestrzegam przed zbytnim upraszczaniem. Najbardziej radykalny islam, który obecnie dominuje, pochodzi z kraju, który nigdy nie był kolonizowany, z Arabii Saudyjskiej. Co więc Europa będzie w kolejnych latach musiała zrobić, by zmierzyć się z problemem przemian kulturowych i społecznych, jakie dokonują się na Starym Kontynencie? – Europa będzie mimowolnie naśladowała wzorzec, i to najpierw de facto, a potem być może de iure, jaki kiedyś istniał w Imperium Osmańskim – stwierdził prof. Kłodkowski. – A przypominam, że w Imperium nie było jednego obowiązującego prawa dla wszystkich. Każda wspólnota miała odrębne prawa, ale był jeden warunek: wszyscy musieli być posłuszni kalifowi lub sułtanowi. Millet oznaczał naród w sensie religijnym. Był więc millet chrześcijański, żydowski czy muzułmański. To dotyczyło praw dziedziczenia, małżeństw, nawet prawa karnego. Problem pojawiał się, gdy muzułmanin lub chrześcijanin popełnił przestępstwo względem osoby z innego milletu. Wówczas nadrzędne było prawo muzułmańskie. To dość szokująca wizja dla Europejczyków, gdzie najważniejsza jest jednostka i równe prawo dla wszystkich. To
J
z kolei jest niezrozumiałe w myśleniu muzułmańskim, gdzie nadrzędną wartością jest wspólnota. Jednak rozwiązania prawne bardzo przypominające te z Imperium Osmańskiego funkcjonują już w Europie, w Wielkiej Brytanii, gdzie istnieją Muzułmańskie Trybunały Arbitrażowe, w których faktycznie obowiązuje prawo szariatu. Rzecz dotyczy tylko elementów prawa cywilnego i kwestii – z naszej perspektywy drugorzędnych, jak sprawa dziedziczenia czy procedur rozwodowych, i możliwa jest tylko w Wielkiej Brytanii, ze względu na inny system prawny niż w krajach Unii Europejskiej. Trudno jednak zgadywać, w jakim kierunku rozwinie się w samej Brytanii, z kolei bardzo mało prawdopodobne, aby w najbliższym czasie zainteresowały się tym kraje kontynentalne Europy, chociaż niczego wykluczyć się nie da, biorąc pod uwagę fakt, że jakieś postanowienia jednak będą musiały zapaść, bo muzułmanów w Europie przybywa. ane Parlamentu Europejskiego sprzed 4 lat mówiły o około 50 mln muzułmanów w Europie. Ile jest ich naprawdę? Nie wiemy! Tak samo, jak nie wiemy, jak szybko islamizuje się Rosja i sama Moskwa, gdzie mówi się, że nawet co czwarty mieszkaniec stolicy Rosji może już być muzułmaninem.
D
Fanatyzm liberalny w Europie Zdaniem dr. hab. Wróblewskiego, przyjęcie wzorca Imperium Osmańskiego byłoby może i dobrym pomysłem, ale dla tak wielkich mas muzułmanów, jakie mamy już w Europie, nie jest to możliwe. – Zbyt duży jest też fanatyzm liberalny w Europie. Zamykamy oczy na rzeczywistość i próbujemy kontynuować nawet te zasady prawne, które niekoniecznie się sprawdzają – stwierdził Wróblewski. – Ideologia, w której żyje Republika Francuska, gdzie religia ma być wyrzucona z wszelkiej sfery publicznej, kompletnie nie przystaje do społeczności muzułmańskiej. Wróblewski dodał też, że obecny kryzys uchodźczy jest w dużej mierze niemiecko-skandynawski. Jego zdaniem, to, co dzieje się obecnie w Europie, to w sporym stopniu efekt miękkiej polityki niemieckiej kanclerz, Angeli Merkel,►
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
9
Salon opinii strumień skierować gdzie indziej, tym bardziej że mamy ograniczone możliwości obrony zewnętrznych granic Unii – dodał Kłodkowski. ostatnich tygodniach pod ogromnym znakiem zapytania staje też układ z Schengen, gwarantujący swobodne poruszanie się w obrębie państw Unii Europejskiej. I raczej już nie ma wątpliwości, że swobodę podróżowania Europejczycy raczej poświęcą na ołtarzu ochrony życia. Z dnia na dzień system granic ze szlabanami pewnie nie powstanie, ale za jakiś czas Schengen na pewno będzie miało inną formułę, choć nie oznacza to wprowadzania wiz i utrudnień w podróżowaniu, jakie pamiętamy z czasów PRL-u. – Ale dlaczego to my mamy rezygnować z Schengen, za nasze pieniądze budować obozy dla uchodźców i w końcu dlaczego to my mamy naprawiać ten konflikt? – dopytywał Waldemar Kotula, radny Rzeszowa. – Bo nam się to opłaci w dłuższej perspektywie – tłumaczył prof. Kłodkowski. – I choć faktycznie to nie my sprawiliśmy problemy obecnej Europie, to jeśli chcemy, by pewne rozwiązania zadziałały na naszą korzyść, w życiu narodowym musimy ponieść pewne koszty. Jeśli nie poniesiemy ich teraz, na pewno zapłacimy za nie za 10 lat, a wtedy te koszty będą jeszcze większe, a bezpieczeństwo dużo mniejsze. W dyplomacji panuje zasada wzajemności. Jeśli my dziś nie przyłączymy się do rozwiązania tego problemu w Europie, nam też kiedyś nikt nie pomoże. Hiszpanie czy Włosi też mogą dziś powiedzieć, że co ich obchodzi sytuacja w Rosji czy na Ukrainie, a przecież Polska oczekuje, że w ramach Unii Europejskiej zawsze otrzyma wsparcia w razie kłopotów z sąsiadami. Potwierdził to także Bartosz Wróblewski, który przyznał, że w teorii Polska mogłaby zburzyć całe obecne oprzyrządowanie prawne i robić radykalną politykę, tylko jest jeden problem. – My też wyciągamy rękę po pieniądze i wsparcie Unii Europejskiej, a odżegnując się całkowicie od problemu uchodźców możemy mieć kłopoty. Bo niby jakim prawem chcielibyśmy równości i solidarności, Unia na pewno odcięłaby nam część dofinansowań. Jednocześnie, zdaniem Wróblewskiego, cena, jaką dziś zapłacimy za politykę migracyjną w Europie, sprawi, że być może w przyszłości będziemy lepiej pilnować polskiej polityki zagranicznej i to jest dobra widomość.
W
która pewnie dziś chciałaby, żeby to Turcy uszczelnili swoją granicę z Syrią, a tym samym pomogli rozwiązać problemy z uchodźcami w Europie, ale nikt w Turcji nie jest na tyle naiwny, by wykonywać za darmo sugestie z Niemiec albo Unii Europejskiej, tym bardziej że wygodniej jest przepuścić falę migracyjną. – Europa musi wykonać jakieś ruchy, ale obserwując politykę Europy Zachodniej, nie widzę długofalowych pomysłów. Choć rozumiem też, że dziś dla Europy i Stanów Zjednoczonych świat jest trochę jak pole minowe. Obecnie nie można kogoś najechać za pomocą kanonierki, a potem ustawić jego systemu politycznego za pomocą pół miliona dolarów. Można najechać i zniszczyć kraj, ale jego systemu politycznego już się nie ustawi. Wypadałoby dużo więcej myśleć w polityce europejskiej i światowej, ale ciągle jestem pesymistą – dodał politolog z Uniwersytetu Rzeszowskiego. Piotr Kłodkowski, były ambasador RP w Indiach, tonował uwagi Bartosza Wróblewskiego, podkreślając, że kiedy jest się politykiem i wchodzi w sferę podejmowanie decyzji, człowiek staje się dużo bardziej odpowiedzialny, na radykalizm w wypowiedziach mogą sobie pozwalać raczej publicyści. – Już w 2011 roku Angela Merkel powiedziała, że polityka wielokulturowa jest porażką. To samo powiedział David Cameron, co wielokrotnie było cytowane i omawiane na forum Unii Europejskiej – przypomniał Kłodkowski. – Ale jak realnie popatrzymy dziś na mapę Europy, zwłaszcza na greckie wyspy, to jest oczywiste, że z dnia na dzień nie zbudujemy tam murów, to jest po prostu niewykonalne. Dlatego w obecnych wypowiedziach Merkel słychać, że ona nie nakłada górnej liczby jeśli chodzi o kwestie migrantów, bo tego nie da się zrobić, ale nawołuje do rozwiązania problemu na Bliskim Wschodzie, a nie na granicach europejskich. – Prawdą też jest, że nie słyszałem rozsądnego pomysłu z Unii Europejskiej, by rozmawiać z Egiptem, Algierią czy z innymi krajami bliskimi kulturowo uchodźcom, by Unia Europejska wydała gigantyczne pieniądze na budowę obozów uchodźców w tamtejszych krajach. To byłyby ogromne koszty, ale w polityce nic nie ma za darmo. I albo przyjmujemy ogromną liczbę uchodźców, albo postaramy się ten
10
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
Bez rewolucji w polskiej polityce zagranicznej
O
baj naukowcy nie przewidują też, by w bliskiej przyszłości radykalnie zmieniła się polityka obecnego rządu Beaty Szydło, jeśli chodzi o nasze zobowiązania w związku z uchodźcami w Unii. Jak zauważył prof. Kłodkowski, minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski, potwierdził, że Polska będzie wypełniała wcześniejsze deklaracje. Pewnie niechętnie, trudno też przewidzieć, kiedy, w jaki sposób i ile będzie to trwało, ale rewolucji raczej nie będzie. – Zmieni się sposób wypowiadania naszego rządu z niezwykle entuzjastycznego na bardziej niechętny, powściągliwy, co też jest czasem coś warte – dodał Wróblewski.
Salon opinii
W debacie o zagrożeniach muzułmańskich w Europie mnożą się też pytania, czy większy niepokój budzą muzułmanie tu od dawna mieszkający, czy jednak ci, którzy mogą napływać do Europy z tysiącami nowo przybyłych uchodźców. rof. Kłodkowski zwracał uwagę, że rzetelna debata wymaga opierania się na twardych wyliczeniach, a tych, jego zdaniem, brakuje. – Mamy jedynie dane m.in. WZB Wissenschaftszentrum Berlin, która zajmuje się badaniami np. poglądów muzułmanów w Europie, i analizy Pew Research Center w Waszyngtonie. Na podstawie tych badań rzeczywiście można wnioskować, że jest pewna grupa osób, ok. 10 proc. w całej populacji muzułmanów w Europie, którą cechuje radykalizm. Dlatego zadaniem Europejczyków na dziś jest tak prowadzić politykę i działania, by te 10 proc. nie zamieniło się w 60 proc. radykałów – mówił Kłodkowski. Na pewno zbudowanie obozów dla uchodźców poza granicami Unii dałoby Europie około 2-3 lat na ustabilizowanie sytuacji. Oczywiście, nie wiemy, jak zareagują na nie Syryjczycy i czy nadal nie będą masowo z nich uciekać, by zacząć w miarę normalne życie, ale gdy popatrzy się na obozy palestyńskie w Libanie, to one potrafią istnieć nawet kilkadziesiąt lat. Twory z zasady krótkotrwałe mają zwykle bardzo długie trwanie, tym bardziej że migranci w pierwszym pokoleniu nawet w Europie żyją zwykle w środowiskach przypominających obozy uchodźców – mają bardzo niewielkie szanse, by wejść do środowisk europejskich. Zwolennicy restrykcyjnej polityki ws. uchodźców już dziś chcieliby pewnie na wszystkich granicach Unii wysokich murów i zasieków oraz wsadzania do więzienia wszystkich uchodźców, ale to jest utopia. d strony technicznej stworzenie absolutnie szczelnych, zewnętrznych granic Unii jest prawie niemożliwe. Do więzienia miliona ludzi też się wsadzić nie da. Jest też prawo międzynarodowe. Można wprawdzie wystąpić z ONZ i nie oglądać się na nikogo, ale Polska nie żyje w dżungli. Poza tym, najbardziej radykalne poglądy tworzą się właśnie w więzieniach. Nierzadko drobni muzułmańscy przestępcy po pobycie w więzieniu wychodzą stamtąd jako ukształtowani dżihadyści. W ciągu najbliższych 5 lat do Polski nie nadejdzie też pewnie większa fala migrantów, ale gdy Niemcy przyjmą ich olbrzymią liczbę, to raczej na pewno osadzą ich we wschodnich rejonach Niemiec, blisko granicy z Polską i to też nie będzie nas zachwycać. Wręcz przeciwnie, sami będziemy zainteresowani, by
P
O
swobodny przepływ obywateli między mieszkańcami krajów Unii już nie był taki swobodny. Pytanie tylko, jak w najbliższym czasie Europa poradzi sobie z narastającą falą niechęci do uchodźców po atakach w Paryżu i po wypowiedziach bojowników Państwa Islamskiego. ego ostatniego określenia w ogóle nie akceptuje prof. Kłodkowski. – Zgadzam się z Francuzami, którzy używają słowa „daesh”, co w języku arabskim jest bliskie znaczeniowo takim słowom, jak „zgnieść”, „zmiażdżyć”, „zniszczyć”, „roztrzaskać” czy „szorować”, i ma pogardliwe konotacje. Z tego powodu francuski rząd oficjalnie zaadaptował to słowo do swojej dyplomacji zamiast określenia Państwo Islamskie. – Żeby rozbić Państwo Islamskie, konieczna jest akcja lądowa, a ta nie jest łatwa. Albo trzeba by tam wysłać wojska zachodnie, co byłoby powtórzeniem sytuacji irackiej, a i tak z problemami, bo żeby wygrać, trzeba by się tam osiedlić, a przecież nikt nie chce tam siedzieć dziesiątki lat – stwierdził Wróblewski. – Do ataku na Daesh (Państwo Islamskie) niekoniecznie musiałaby się szykować Europa, taką akcję można przeprowadzić z pomocą Iranu albo kilku innych jeszcze krajów muzułmańskich – mówił prof. Kłodkowski. – Zniszczenie Państwa Islamskiego przez koalicję, której przewodziłby Iran, jest teoretycznie możliwe, ale w praktyce nieprawdopodobne ze względu na warunki polityczne na Bliskim Wschodzie. Atak na obszar Państwa Islamskiego musiałyby przeprowadzić siły rządu Iraku i rządu Assada z Syrii oraz Hezbollah z Iranu – te grupy już walczą z sunnickimi fundamentalistami. Atak mógłby się udać, gdyby wspierał go Iran, a nikt z zewnątrz nie przeszkadzał. I tu leży problem. Zwycięstwo takiej ofensywy oznaczałoby okupację terenów sunnickich w Syrii i Iraku przez szyitów oraz dominację Iranu w regionie. Sunnickie państwa w regionie, takie jak Turcja i Arabia Saudyjska, według wszelkiego prawdopodobieństwa nigdy nie zgodzą się na taki scenariusz – stwierdził dr hab. Wróblewski – No cóż, przed nami długi proces budowania euroislamu, czyli liberalnego islamu w Europie, bo nic innego nam nie zostało – skwitował na koniec prof. Kłodkowski. – W przeciwnym razie rzeczywiście grozi nam prawdziwe zderzenie cywilizacji.
T
Więcej informacji i fotografii na portalu www.biznesistyl.pl
Animacje
Magdalena Bąk.
Magdalena Bąk, plastyczka, od dwóch lat zajmuje się animacjami piaskowymi. – Zdecydowałam się na tę technikę, ponieważ wydała mi się nietypowa, unikatowa, ciekawa – tłumaczy. – Posługując się nią, nauczyłam się zupełnie innego myślenia. Malując obraz, mogłam siedzieć nad nim pół roku i cały czas poprawiać, a tutaj efekt powstaje szybko i szybko jest unicestwiany, bo trzeba stworzyć miejsce na kolejny obraz. Trzeba więc pokazywać treści bardziej symboliczne, bez wdawania się w szczegóły, trzeba sięgać często do archetypicznych skojarzeń, żeby szybko trafiły do wyobraźni widza.
Obrazy Magdaleny Bąk wyczarowane z piasku
Pani Magda pochodzi z Zarzecza k. Niska, ale od 12 lat mieszka w Rzeszowie. W 2008 r. ukończyła Wydział Sztuki Uniwersytetu Rzeszowskiego, a w ub. roku – studia doktoranckie z malarstwa (które, jak podkreśla, jest jej „pierwszą miłością”) na ASP w Krakowie. Niedawno w Urzędzie Marszałkowskim w Rzeszowie, podczas konferencji podsumowującej unijną perspektywę 2007-2013, wyczarowała z piasku kilka obiektów zbudowanych w tych latach na Podkarpaciu z unijnym dofinansowaniem. To był jej pierwszy pokaz na żywo w Rzeszowie. Na Zachodzie tworzenie obrazów z piasku nosi nazwę sand art. W Polsce przyjęła się nazwa animacje piaskowe. Ten rodzaj sztuki zaistniał w naszym kraju szerzej, gdy pokazano w telewizji „wyczyny” Kseni Simonowej, która w 2009 r. wygrała ukraińską edycję „Mam talent”. Dziś animacjami piaskowymi zajmuje się u nas zaledwie kilka osób; głównie są to osiadli tu artyści z Ukrainy. Czy pani Magda jest jedyną Polką? Niewykluczone, choć zastrzega, że nie ma takiej wiedzy. Wspomina, że pokaz Kseni Simonowej zrobił na niej ogromne wrażenie. – Dla patrzącego atrakcyjne jest to, że za pomocą rzucania piaskiem można tworzyć piękne kształty i jeszcze dzieje się to bardzo szybko, na oczach widzów – podkreśla. Zdarzają się spontaniczne, improwizowane pokazy, gdzie kolejne obrazy powstają często np. pod wpływem muzyki. Jednak większość to animacje przygotowane dla konkretnego odbiorcy, któremu zależy na pewnych treściach, a te trzeba ubrać w szatę plastyczną. Takie pokazy nie mogą obyć się bez scenariusza. Magdalena Bąk podkreśla, że trzeba tak ułożyć treści, by miały sensowny ciąg i oprócz tego tak skomponować sceny, żeby można było szybko i płynnie przejść od jednej do drugiej, bez konieczności tworzenia następnego obrazu od nowa. – Piasek musi być bardzo miałki, a ziarna powinny być najdrobniejsze, jak to tylko możliwe. Ale musi on być także przesiewany, suszony, bo nie może „łapać” wilgoci – podkreśla pani Magda. Podczas pokazów korzystała z piasku sprowadzanego z Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Zamówiła po raz pierwszy piasek z Polski; ma nadzieję, że się sprawdzi. Wbrew pozorom, piasku podczas pokazów zużywa się niewiele: w Urzędzie Marszałkowskim poszło pół 1,5-litrowej butelki. Pani Magda podkreśla, że podczas pokazów stara się posługiwać, nie używanym dotąd piaskiem ze względu na to, że ma on jeszcze najmniejsze drobinki. „Stary”, tzn. użyty już wcześniej, wykorzystuje do treningów. Magdalena Bąk ma za sobą kilkadziesiąt pokazów, w tym tak egzotyczne, jak występ dla królowej Bahrajnu, czy kilka pokazów w Kuwejcie. W Europie najczęściej występowała w Anglii i Niemczech. W Polsce – w Warszawie, Poznaniu i Trójmieście. Co ciekawe, na Podkarpaciu miała publiczne pokazy jedynie w Arłamowie, Stalowej Woli oraz wspomniany w Urzędzie Marszałkowskim. – Zwracam większą uwagę nie na to, czy impreza była bardziej czy mniej prestiżowa, lecz czy animacja była ciekawa – podkreśla. Artystkę wspierają przyjaciele z artystycznego zespołu Piaskowe Animacje, którzy dbają o zlecenia na kolejne pokazy, zaopatrzenie w piasek itp., co pozwala pani Magdzie skoncentrować się wyłącznie na działalności plastycznej. Przykłady twórczości Magdaleny Bąk można znaleźć na stronie www.piaskoweanimacje.pl oraz na facebookowych profilach Piaskowych Animacji i XMusicon.
Tekst Jaromir Kwiatkowski Fotografie Tadeusz Poźniak, Piaskowe Animacje (2)
Niezwykłe Podkarpacie
C
hatka niczym siedlisko hobbitów z „Władcy Pierścieni”. Tak na pierwszy rzut oka wygląda niezwykły dom zbudowany przez Bogdana Pękalskiego na wzgórzu tuż za Krzywczą, nieopodal Przemyśla, z pięknym widokiem na San i Pogórze Przemysko-Dynowskie. Kto zna Bogusia, wie, że to jednak zbyt duże uproszczenie. Hobbitówa jest jego autorskim, niezwykłym projektem, równie szalonym jak on sam i pewnie nie ostatnim, bo już mu chodzi po głowie pomysł na oryginalny domek na drzewie – przepięknym dębie w okolicach Babic.
Bogdan Pękalski.
Hobbitówa wyrosła
z marzeń, słomy, gliny i... korzeni wierzby
Z
drewna, słomy, gliny i kamienia, bez plastiku i „chińszczyzny”, z surowymi, chropowatymi ścianami, skąpany w słońcu, wtopiony w skarpę, wyrastający z ziemi niczym drzewo – taki dom wymarzył sobie ponad cztery lata temu Bogdan Pękalski i taki dziś stoi na ponad 50-arowej działce, która dla wielu byłaby bezużyteczną skarpą, a dla Bogdana stała się rajem na ziemi, gdzie pomysłowo zagospodarował każdy kawałek ziemi. Położony przy głównej drodze na trasie z Dynowa do Przemyśla, ale ukryty za wzgórzem, wśród lasów, nic nie traci ze swojej intymności. Większość technicznych i konstrukcyjnych rozwiązań w Hobbitówie to koncepcje Bogdana, które dopracowywał metodą prób i błędów. Od lat profesjonalnie zajmuje się projektowaniem ogrodów i architekturą wnętrz, ale to, co zaproponował w chatce w okolicach Krzywczy, nie da się z niczym porównać. Dom stoi na... żywych słupach, budowę Hobbitówy Bogdan rozpoczął bowiem od posadzenia grubych słupów wierzbowych, które z czasem się ukorzeniły i dziś są solidną podstawą domu. Pełnią też niebanalną rolę dekoracyjną – od wiosny do jesieni dom zdaje się być „kwitnącym” drzewem. Sama konstrukcja wykonana została z sosny, a ściany ze słomy pokrytej gliną. Nieprawdopodobne wrażenie robi dach porosły mchem. Na więźbę poszło ponad pół metra słomy, na to cienka warstwa ziemi, która z czasem obrosła mchem, mimo że na południowym stoku nasłonecznienie jest tak duże, że początkowo nic nie chciało wyrosnąć na dachu. – Dom, do połowy wkopany w ziemię, jest wygodny i ekonomiczny. W zimie utrzymuje się tu stała temperatura, kilka stopni powyżej zera, latem wewnątrz panuje przyjemny chłód – mówi Bogdan. Zachwyca też wystrojem. Zaokrąglone drzwi, panoramiczne, zaokrąglone okna, do tego bardzo funkcjonalny układ pomieszczeń. Kuchnia z salonem, łazienka z prawdziwym prysznicem i dwie sypialnie. W Hobbitówie jest woda pompowana ze studni oraz energia elektryczna z ogniw fotowoltaicznych zamontowanych na działce. W środku podłoga z drewnianych okrąglaków i ogromny piec z gliny i cegły szamotowej. Jest na nim nawet zapiecek i tradycyjna płyta do gotowania i podgrzewania posiłków. W zimie kapitalnie ogrzewa niewielki domek, latem jest jednym z najpiękniejszych elementów wystroju wnętrz. Do tego wszystkie cywilizacyjne wygody. Prysznic obudowany cegłami i kamieniem, umywalka i ubikacja zabudowane w glinie i nawet ogromny, drewniany wieszak na ręczniki, do złudzenia przypominający drabinkowy kaloryfer. Wszędzie tylko naturalne surowce. W kuchni drewniane szafki, lady i drewniany zydel, co w niczym nie przeszkodziło budowniczemu w aranżacji pomysłowego i nowoczesnego barku. – Zwykle marzymy o marmurach i idealnie gładkich ścianach w domach, ja od zawsze marzyłem o domku wyrastającym z natury, swojskim, prawdziwym i pięknym. Hobbitówa taka jest – śmieje się Boguś Pękalski, który przy jej budowie spędził ponad cztery lata życia i poświęcił jej wszystkie wolne chwile. A koszty? – Tego nie da się oszacować. Bardzo dużo tu moich autorskich pomysłów, nietypowych zastosowań – kończy dyskusje o finansach. Jeśli coś go zaskakuje, to zainteresowanie, jakie wzbudza Hobbitówa. Można ją wynająć na sesje fotograficzne, filmowe albo wypoczynek ze znajomymi, więc telefon dzwoni nieustannie, a drzwi do Hobbitówy właściwie się nie zamykają.
Tekst Aneta Gieroń Fotografie Tadeusz Poźniak
Ułańska stanica
Od lewej: Sławomir Kwoka i Jarosław Kurasz.
Stworzymy pierwszy w kraju Szlak Jazdy Polskiej Ułanom Króla Jana nakręcenie filmu o słynnym Hubalu nie wystarczy. Na Pogórzu Dynowskim chcą stworzyć turystyczny szlak, przypominający dzieje polskiej jazdy. Pierwszy przystanek – ułańska stanica w Piątkowej, drugi – „husarski” dom, który buduje znany autor powieści historycznych, Jacek Komuda.
S
koro japońskich samurajów zna cały świat, to dlaczego nie miałby wiedzieć o polskiej husarii, która przez 100 lat nie przegrała ani jednej bitwy – pytają pasjonaci z Fundacji Ułani Króla Jana. Organizacja powstała w tym roku, ale tworzący ją miłośnicy historii polskiej jazdy i kawalerii znają się już od dawna. Część osób jest z Rzeszowa, a część z Piątkowej, gdzie w wynajętej dwa lata temu owczarni powstała ułańska stanica. Przez bramę, nad którą wisi godło Ułanów Króla Jana, zajeżdża się wprost pod ganek oparty na drewnianych balach. W środku serwantki i komody jak ze szlacheckiego dworku z początku XIX wieku, obrazy przedstawiające kawalerzystów, a w przedsionku kilka siodeł, elementy umundurowania jazdy polskiej i replika zbroi towarzysza pancernego. Mieści się tu pensjonat na 18 miejsc noclegowych. Urządzane są pokazy np. kawaleryjskiej szarży z szablą lub lancą, żywe lekcje historii. Gości pensjonatu Sławomir Kwoka, wolontariusz prowadzący stanicę, raczy potrawami opartymi wyłącznie na tradycyjnych produktach. Szynkę wędzi na miejscu, nalewki sporządza z tego, co rośnie pod lasem. W kaflowym piecu piecze gościom chleb na zakwasie i przyrządza grochówkę na wędzonce, żur albo jajecznicę. – Zawsze pytam, czy ma być piętnastka, czy siedemnastka. I nie chodzi tu o liczbę jaj, ale o to, do której godziny chce się na takim śniadaniu wytrzymać – śmieje się ułan Sławek. Do stanicy zjeżdżają podobni gospodarzom zapaleńcy z Podkarpacia i całej Polski. Wśród nich Grzegorz Bogaczewicz, reżyser, i Jacek Komuda, autor powieści historycznych. Właśnie tutaj padł pomysł, by nakręcić etiudę filmową o Hubalu. Wcześniej Grzegorz nakręcił film promujący 20. Pułk Ułanów, który można obejrzeć na YouTube. Pasja działa jak magnes. Ona sprawiła, że w opowieści o majorze Henryku Dobrzańskim zagrają m.in. Paweł Deląg i Marcin Troński. pizodów, z których można zrobić widowiskowy film, jest w historii polskiej jazdy wiele. Na przykład w XVII wieku w starciu pod Kutyszczami 140 husarzy pobiło w polu 2,5 tys. jazdy moskiewskiej i kozackiej, a w 1694 roku pod Hodowem 400 husarzy rozgromiło 40 tys. Tatarów – na jednego towarzysza przypadało 40 przeciwników! Ile osób o tym wie? Tylko pasjonaci. Dlatego Ułani Króla Jana chcą otworzyć Szlak Jazdy Polskiej, który tamte dzieje będzie przypominał. Mają się na niego składać trzy przystanki związane z różnymi okresami historycznymi. – Już dwa prawie gotowe miejsca mamy – mówi Jarosław Kurasz, członek zarządu Fundacji Ułani Króla Jana. – W Piątkowej zostanie stanica ułańska, a parę kilometrów stąd, w Bachowie, Jacek Komuda buduje dwór szlachecki na wzór XVII-wiecznego, gdzie będzie można się zapoznać z historią husarii. Trzecie miejsce chce stworzyć Bogusław Mazerant, który ma stadninę w pobliskim Kotowie. U niego prezentowany byłby okres napoleoński, 20-lecie Księstwa Warszawskiego. Idea Szlaku Jazdy Polskiej ma szansę na powodzenie. Okolice Przemyśla są przyrodniczo urokliwe, zalesienie wynosi 65 proc. i jest tu więcej ciszy niż w Bieszczadach. Brak bazy noclegowej i odpowiedniej promocji. – Film o Hubalu pomoże to zmienić – uważają ułani z Piątkowej i zapraszają sponsorów do wsparcia promocji filmu. – Chcemy, by trafił do telewizji ogólnopolskiej, przywrócił zbiorowej pamięci dzieje polskiej jazdy. A nasz region zostanie przy okazji wypromowany jako miejsce dla turystów, którzy kochają bliskość przyrody, tradycyjną żywność i są ciekawi historii.
E
Tekst Alina Bosak Fotografie Tadeusz Poźniak, Stanica Ułańska w Piątkowej (1)
Sztuka „Zdolne szelmy te Kossaki” Wystawa w Muzeum Regionalnym w Stalowej Woli Tak o utalentowanej, wpływowej, towarzysko pożądanej rodzinie Kossaków mawiał Tadeusz Boy-Żeleński, przyjaciel domu i wielbiciel talentu trzech pokoleń twórców, których połączyła słynna krakowska „Kossakówka”. Do 14 lutego 2016 roku w Muzeum Regionalnym w Stalowej Woli na wystawie „Kossakowie – co za sukces, co za popularność, grad zaszczytów, honorów” można oglądać ponad 120 prac Juliusza, Wojciecha, Jerzego i Karola Kossaków. A to nie wszystko, bo w gablotach piętrzą się tomy poezji Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej oraz prozy Magdaleny Samozwaniec i Zofii Kossak-Szczuckiej-Szatkowskiej, które dopełniają fenomen artystycznej rodziny.
Tekst Aneta Gieroń Fotografie i reprodukcje Tadeusz Poźniak
O
statnia duża wystawa Kossaków miała miejsce prawie 30 lat temu, w 1986 roku, w Muzeum Narodowym w Krakowie. Teraz w Stalowej Woli znów jest okazja, by obejrzeć prace trzech pokoleń Kossaków, w tym wiele świetnych obrazów Juliusza i Wojciecha. – Na przekór potocznym opiniom, że Kossakowie są zbyt polscy, zbyt mało nowocześni, zbyt dosłowni, by być modnym tematem – mówi Stefania Krzysztofowicz-Kozakowska, kurator wystawy. Wśród eksponowanych prac znajdują się znakomite akwarele Juliusza Kossaka, czołowego kontynuatora romantycznej tradycji polskiego malarstwa; portrety jeźdźców i ich koni, sceny batalistyczno-historyczne i historyczno-obyczajowe, przedstawienia stadnin na tle rozległych krajobrazów kresowych oraz liczne rysunki do sienkiewiczowskiej powieści „Ogniem i mieczem”.
18 VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
J
uliusz, protoplasta rodu Kossaków i genialny samouk, nazywany Sienkiewiczem malarstwa polskiego. Od niego zaczyna się historia słynnego rodu i niewielkiego, krakowskiego dworku, który zakupił, a który w kolejnych latach stał się legendarną „Kossakówką”, gdzie gościły polskie elity intelektualne i polityczne, i gdzie tworzyli kolejni członkowie rodu. Istotny jest też pokaz obrazów olejnych Wojciecha Kossaka, spadkobiercy idei historycznych połączonych z romantyczną tradycją, ilustratora epopei napoleońskiej, powstań polskich, insurekcji kościuszkowskiej, legionów; który w niepodległej Polsce stał się nadwornym malarzem wojska polskiego. Tak popularnym, że liczne wariacje pracy „Ułan i dziewczyna” stały się znakiem rozpoznawczym Kossaków. Był też współautorem modnych od ostatnich dekad XIX wieku panoram, wśród których szczególnie efektowna jest Panorama Racławicka. W Stalowej Woli można zobaczyć tak zwaną „Małą panoramę racławicką” autorstwa Wojciecha Kossaka i Jana Styki.
KRAKOWSKA „KOSSAKÓWKA” TĘTNIĄCA MALARSTWEM, POEZJĄ I SATYRĄ
W
ojciech Kossak, w przeciwieństwie do swojego ojca, odebrał bardzo staranne wykształcenie, nauki pobierał m.in. w Monachium i Wiedniu. Bardzo dużo też podróżował. Do historii przeszedł jako niezwykle barwny, ale i najzdolniejszy z Kossaków, ojciec Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej i Magdaleny Samozwaniec. Niestety, Wojciech miał też wstydliwą tajemnicę w swoim życiorysie – „fabryczkę” Kossaków. Wystawne i kosztowne życie rodziny Kossaków, utrzymywanie domów w Krakowie i Juracie, do tego eleganckich pracowni w Zakopanem i na 6. piętrze warszawskiego hotelu Bristol, gdzie bywali najważniejsi politycy i co piękniejsze kobiety w stolicy, kosztowało fortunę. Wojciech Kossak firmował więc swoim nazwiskiem obrazy, które niekoniecznie w całości malował. Zarys przygotowywał jego syn Jerzy, on je podmalowywał i tak szła produkcja „kossaków”, na które zbyt był ogromny – ambicją każdego przedwojennego, polskiego salonu mieszczańskiego i ziemiańskiego było mieć „kossaka” na ścianie. Spadkobiercą nazwiska i tradycji malarskiej Kossaków był Jerzy, na którego twórczości zaciążyła presja ojca Wojciecha, jego silna indywidualność, ale i lenistwo samego Jerzego. Kontynuował tematykę napoleońską i związaną z powstaniem listopadowym, najwięcej jednak uwagi poświęcając walkom legionowym. Wzorem dziadka i ojca podejmował również tematykę folklorystyczną, powielając pełne temperamentu wesela krakowskie i góralskie. Odrębną, ale znacznie skromniejszą drogę artystyczną podjął Karol Kossak, kuzyn Jerzego, zafascynowany Huculszczyzną i krajobrazem Karpat Wschodnich, gdzie mieszkał, odcinając się od legendarnej „Kossakówki”. Autor akwarelowych ilustracji z życia tamtejszych górali, który podobnie jak trzej wcześniej wspomniani malarze, miał fenomenalną pamięć. Żaden z wystawianych Kossaków nie musiał szkicować, robić przygotowań rysunkowych, wszystko od razu tworzyli na płótnie i papierze. Zdaniem Stefanii Krzysztofowicz-Kozakowskiej, kuratora stalowowolskiej wystawy, jej największa wartość tkwi w prezentacji nie tylko malarskich, ale i literackich członków krakowskiej rodziny i niezwykłej aury, jaka otaczała „Kossakówkę”. Na wystawie znalazły się więc poezja i książki sióstr Jerzego, a córek Wojciecha Kossaka: Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej i Magdaleny Samozwaniec oraz Zofii Kossak-Szczuckiej-Szatkowskiej, córki Tadeusza Kossaka, brata Wojciecha.
Lucyna Mizera, dyrektor Muzeum Regionalnego w Stalowej Woli.
V Ranking VIP B&S
NAJBARDZIEJ WPŁYWOWI
PODKARPACIA
2015
Od lewej: Jan Lubomirski-Lanckoroński, odkrycie roku magazynu VIP; Aneta Adamska, zwyciężczyni w kategorii VIP Kultura, Monika Walisiewicz-Gabło, odbierająca statuetkę w imieniu Adama i Jerzego Krzanowskich (właścicieli Grupy Nowy Styl, zwycięzców w kategorii VIP Biznes); Piotr Przytocki, najbardziej wpływowy polityk 2015. Pewne zwycięstwo braci Adama i Jerzego Krzanowskich, właścicieli Grupy Nowy Styl, w kategorii VIP Biznes. W kulturze, tak jak w ub. roku, przetasowania trwały do końca; ostatecznie zwyciężyła Aneta Adamska, założycielka rzeszowskiego Teatru Przedmieście. W polityce niespodzianka – najbardziej wpływowy okazał się prezydent Krosna, Piotr Przytocki. Książę Jan Lubomirski-Lanckoroński, prezes Fundacji Książąt Lubomirskich, odkryciem roku. Tegorocznych laureatów uhonorowaliśmy podczas VII Gali VIP-a w Filharmonii Podkarpackiej.
Tekst: Aneta Gieroń, Katarzyna Grzebyk, Alina Bosak, Jaromir Kwiatkowski, Paweł Kuca Fotografie Tadeusz Poźniak
– To pokazuje, że niemożliwe jest możliwe – tak na zwycięstwo w kategorii „kultura” zareagowała Aneta Adamska, założycielka, reżyserka i scenarzystka Teatru Przedmieście z Rzeszowa. A Adam Krzanowski, prezes i współwłaściciel Grupy Nowy Styl, który wraz z bratem Jerzym zwyciężył w kategorii „biznes”, ciesząc się ze zwycięstwa, stwierdził, że jest jednocześnie zaskoczony, bo wie, że dynamicznych biznesów na Podkarpaciu nie brakuje i konkurencja była mocna. – Jeśli miałbym analizować, skąd taka nasza popular-
20
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
ność akurat w tym roku, to przypisałbym to m.in. powstaniu naszej nowej Fabryki Mebli w Jaśle. Był to kamień milowy w rozwoju produkcji, stworzyliśmy nowe miejsca pracy i dzięki większej fabryce możemy podejmować się nowych, dużych realizacji. Widać, że to umacnia nasz wizerunek w regionie – dodał Jerzy Krzanowski. – Jeśli sprawuje się urząd prezydenta miasta, na pewno ma się jakieś wpływy, ale to nie oznacza, że zawsze ma się rację – zauważył, komentując na gorąco swoje zwycięstwo w kategorii „polityka” Piotr Przytocki, prezydent Krosna.
V Ranking VIP B&S
I dodał: – Wpływowość postrzegam jako możliwość budowania silnej pozycji urzędu prezydenta, co pozwala ściągać i przekonywać inwestorów do Krosna oraz pomagać mieszkańcom w różnego rodzaju sytuacjach życiowych. Jak przeprowadziliśmy nasz ranking?
duszy Europejskich w Podkarpackim Urzędzie Wojewódzkim; Lucyna Mizera, dyrektor Muzeum Regionalnego w Stalowej Woli. Tak ustawiliśmy punktację, by waga głosów kapituły była równa wadze głosów osób publicznych, do których dzwoniliśmy, oraz Czytelników. Zsumowanie punktów z obu etapów pozwoliło nam ułożyć listę najbardziej wpływowych w każdej kategorii.
Podobnie jak przed rokiem, głosowanie odbywało się w trzech kategoriach: polityka, biznes i kultura. Przyjęliśmy bowiem założenie, że samo pojęcie „wpływowy” można rozumieć na różne sposoby. Dla jednych wpływo- W polityce niespodzianka: wość to możliwość podejmowania najważniejszych decy- nie parlamentarzysta, zji dotyczących regionu. Dla innych – możliwość kreowa- lecz samorządowiec nia „z tylnego siedzenia” układów rządzących wojewódzkategorii „polityka” wydawało się, że twem. Dla jeszcze innych – możliwość wpływania na spowyścig o palmę pierwszeństwa rozegra się sób myślenia mieszkańców Podkarpacia, kształtowania ich pomiędzy posłanką PO Krystyną Skowrońpostaw (czyli tzw. opiniotwórczość). łosowanie przeprowadziliśmy w dwóch eta- ską a europosłem PiS Tomaszem Porębą. Głosy zebrane pach. Najpierw wytypowaliśmy grupę ok. 150 od 150 osób publicznych z Podkarpacia wydawały się to osób publicznych z Podkarpacia. Byli wśród potwierdzać. Jednak głosy kapituły ostatecznie przesądziły nich: parlamentarzyści, samorządowcy, przedsiębiorcy, o tym, że oboje, „rzutem na taśmę”, wyprzedził prezydent szefowie instytucji wojewódzkich, przedstawiciele wyż- Krosna, Piotr Przytocki. Głosujący najczęściej uzasadniali, że Przytocki od szych uczelni, ludzie kultury i mediów. Poprosiliśmy ich, by w każdej z trzech kategorii wskazali po trzy nazwiska wielu lat sprawnie zarządza miastem, zdobywając dla Kroosób – ich zdaniem – najbardziej wpływowych na Podkar- sna i siebie kolejne wyróżnienia w ogólnopolskich rankinpaciu. Zdobywca pierwszego miejsca otrzymywał 3 pkt, gach. Podobne odczucia ma dr Bartłomiej Biskup, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego. Jego zdaniem, zwydrugiego – 2, a trzeciego – 1 punkt. W drugim etapie swoje typy przedstawiła Kapituła cięstwo Piotra Przytockiego, który sprawuje urząd ► Konkursowa, w skład której weszli: prof. Marek Koziorowski, dziekan Zamiejscowego Wydziału Biotechnologii Uniwersytetu Rzeszowskiego w Weryni; dr Krzysztof Kaszuba, ekonomista; Jerzy Borcz, adwokat z Rzeszowa; Henryk Pietrzak, prezes Polskiego Radia Rzeszów; Aneta Gieroń i Inga Safader-Powroźnik, wydawcy magazynu VIP Biznes&Styl; Krystyna Lenkowska, anglistka i poetka; dr Wergiliusz Gołąbek, prorektor ds. rozwoju i współpracy WSIiZ w RzeOd prawej: Helena Mańkowska; Jan Lubomirski-Lanckoroński, prezes Fundacji szowie; Barbara Kuźniar-Jabłczyńska, Książąt Lubomirskich; Jędrzej Majka, dyrektor generalny Landeskrone. dyrektor Wydziału Certyfikacji i Fun-
G
W
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
21
V Ranking VIP B&S prezydenta Krosna już od 2002 roku i w każdych wyborach wygrywa w pierwszej turze, jest niejako uhonorowaniem człowieka spoza bieżącego nurtu polityki, ale skutecznego na szczeblu samorządowym. – Na takie głosowanie miały też wpływ październikowe wybory parlamentarne i niechęć do oceniania osób biorących udział w wyścigu o mandat posła lub senatora (tak się złożyło, że nasz ranking rozstrzygaliśmy tuż przed wyborami – przyp. aut.). Coraz mocniej jesteśmy też znużeni bieżącą polityką. Chcemy mniej politykierstwa, a więcej zaangażowania na rzecz lokalnych społeczności – dodał Biskup. rystyna Skowrońska awansowała w naszym rankingu z czwartego na drugie miejsce. Głosujący podnosili głównie fakt, że posłanka, jako przewodnicząca ważnej sejmowej Komisji Finansów Publicznych, ma duże możliwości jeżeli chodzi o kreowanie budżetu oraz jeszcze większe przy jego realizacji, zwłaszcza w obszarze wykorzystania rezerw poszczególnych resortów. Zdaniem Bartłomieja Biskupa, drugie miejsce posłanki PO w rankingu to także wyraz wzrostu jej popularności w ostatnim roku, co Skowrońska zawdzięcza swojej przyjaźni z premier Ewą Kopacz. – Przez cały czas pracuję dla Podkarpacia – skomentowała swoje drugie miejsce w rankingu sama Skowrońska. – Pracujemy nie dla własnej popularności, lecz dla ludzi, dla rozwiązywania ludzkich spraw. Jeśli zostałam obdarzona takim zaufaniem, to bardzo serdecznie dziękuję. Krystyna Skowrońska pogratulowała zwycięzcy, prezydentowi Przytockiemu, „bo po trudnym okresie dla miasta, związanym z Hutą Szkła Krosno, udało się rozwiązać problem zatrudnienia, pozyskać duże pieniądze przez samorząd”. – Prezydent Przytocki podchodzi do rozwiązywania problemów z dużym optymizmem, uważając, że jak się chce, to problemy można rozwiązać – stwierdziła posłanka PO. Pogratulowała też magazynowi VIP Biznes &Styl „corocznego organizowania przedsięwzięcia, które mobilizuje wszystkich do pracy”. Europoseł PiS Tomasz Poręba utrzymał ubiegłoroczne trzecie miejsce w rankingu. Niektórzy głosujący wskazywali, że Poręba jest liderem grupy „młodych wilków” w PiS-ie, cały czas poszerza swoje wpływy, ba! nawet
K
Monika Walisiewicz-Gabło.
Piotr Przytocki. widzieli w nim faktycznego szefa PiS na Podkarpaciu, którego pozycja jest mocniejsza od Władysława Ortyla czy Marka Kuchcińskiego. Zdaniem politologa z Uniwersytetu Warszawskiego, na pozycję Poręby ma wpływ zbudowanie przez niego mocnego zespołu zaufanych ludzi na Podkarpaciu, ale nie bez znaczenia jest także „dojście do ucha” prezesa PiS, Jarosława Kaczyńskiego. Bartłomiej Biskup przewiduje, że w kolejnych latach polityczne znaczenie Poręby będzie rosło szybciej niż Skowrońskiej. – To bardzo miłe wyróżnienie, aczkolwiek nie czuję się osobą wpływową – skomentował swoje trzecie miejsce Tomasz Poręba. – Staram się ciężko pracować dla Podkarpacia, a jeżeli ta moja praca została w ten sposób doceniona, to mogę się tylko cieszyć. artłomieja Biskupa nie dziwi też wysokie, czwarte miejsce Elżbiety Łukacijewskiej, europosłanki PO, która – zdawać się mogło – w ostatnim czasie trzymała się z dala od głównych wydarzeń politycznych na Podkarpaciu, ale na pewno nie zrezygnuje ze swojej mocnej pozycji. – Platforma Obywatelska jest w trudnej sytuacji w całym kraju, także na Podkarpaciu – uważa Biskup. – Tutaj ten fakt pogłębia jeszcze wycofanie się z polityki byłego szefa PO w regionie, Zbigniewa Rynasiewicza. Sądzę, że miejsce po nim będą próbowali zająć Zdzisław Gawlik i Elżbieta Łukacijewska. Nic zatem dziwnego, że zarówno politolog z UW, jak również wielu głosujących, zwróciło uwagę na wzmoc-
B
22
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
V Ranking VIP B&S nienie w 2015 roku pozycji Zdzisława Gawlika z PO, do niedawna sekretarza stanu w resorcie skarbu, a obecnie posła (6. miejsce w naszym rankingu), ale także zdobywcy następnego miejsca – Wojciecha Buczaka (PiS), do niedawna wicemarszałka województwa, obecnie również zasiadającego w Sejmie. Obaj stali się w tym roku mocno zauważalnymi politykami na Podkarpaciu. Ci, którzy oddawali swoje głosy na Gawlika, wskazywali, że jako sekretarz stanu w Ministerstwie Skarbu Państwa miał bardzo duże możliwości w zakresie np. lokowania spółek skarbu państwa. Głosujący na Buczaka zwracali uwagę na jego intrygujący awans z działacza związkowego na znaczącego polityka PiS na Podkarpaciu. Podkreślali, że Buczak jest człowiekiem stonowanym, który konsekwentnie, rzetelnie, bez fajerwerków realizuje zadania, których się podejmuje. – Sądzę, że w kolejnych latach ich znaczenie może rosnąć – mówi o Gawliku i Buczaku dr Bartłomiej Biskup. Niektórzy głosujący w ogóle nie punktowali w kategorii „polityka”, twierdząc, że tak źle postrzegają obecną klasę polityczną, iż nie chcą oceniać jej działań. Często oddawano też głos w ramach jednej partii, czyli członkowie lub sympatycy PO głosowali tylko na polityków PO, a PiS-u tylko na nominowanych polityków PiS. Choć zdarzały się chlubne wyjątki, że przedstawiciele jakiejś partii oddawali jedno z miejsc „drugiej stronie”. Zdarzało się też, że głosujący przydzielali punkty politykom, nie ukrywając, że ich sympatie polityczne są inne. „Ale to nie jest ranking najbardziej ulubionych, lecz najbardziej wpływowych polityków” – uzasadniali swój wybór. Krzanowscy i Półtorak nie dali szans konkurentom
W
yraźne było zwycięstwo braci Adama i Jerzego Krzanowskich, współwłaścicieli Grupy Nowy Styl, w kategorii VIP Biznes. Druga w rankingu była Marta Półtorak, prezes firmy Marma Polskie Folie i właścicielka Galerii Millenium Hall w Rzeszowie. Pozostali nominowani zostali daleko w tyle. Dość powiedzieć, że Marta Półtorak zdobyła ponad dwa razy więcej punktów niż trzecia w zestawieniu Teodora Doros, właścicielka i prezes firmy D.A. Glass z Rzeszowa. Głosujący nie mieli wątpliwości, że braciom Krzanowskim udało się stworzyć bardzo mocną markę, najbardziej – wraz z Asseco Poland – rozpoznawalną na Podkarpaciu. Przyznając punkty właścicielom Grupy Nowy Styl wskazywali, że nie tylko odnieśli oni
Jan Lubomirski-Lanckoroński.
jeden z największych sukcesów gospodarczych na Podkarpaciu, ale dodatkowo styl, w jakim to zrobili, na który składają się kreatywność, wręcz wizjonerstwo w rozwoju firmy, brak malkontenctwa, stawia ich w czołówce polskich przedsiębiorców. Martę Półtorak doceniono głównie za kreatywność, z jaką buduje ona swoją firmę oraz za wspomaganie podkarpackiego sportu. – Dziękuję wszystkim, którzy dostrzegli moją osobę i za to, że mogłam znaleźć się w tak wyśmienitym towarzystwie – skomentowała prezes Marmy. – Panów Krzanowskich znam osobiście, a pani Teodora Doros, jak mniemam, prowadzi równie zacny biznes, więc niewątpliwie jest to bardzo duże wyróżnienie. Nie sądzę, Aneta Adamska. aby wpływ na miejsce w rankingu miała tylko moja osoba, raczej cały zespół ludzi. Firma zatrudnia około tysiąca osób, które pracują na jej sukces, i to ich starania powodują, że znajdujemy się w takim właśnie miejscu. Grupa Marma świetnie się rozwija, wykorzystujemy nowe technologie, jesteśmy w czołówce firm europejskich, ale podkreślam, że to nie moja zasługa – choć jestem pracoholikiem – ale moich pracowników. arta Półtorak pogratulowała zespołowi magazynu VIP Biznes &Styl „tak wspaniałego przedsięwzięcia, jak gala i ranking”. – Gratuluję Wam tego, że dostrzegacie potrzebę pokazania ludzi biznesu, polityki i kultury, którzy coś w życiu robią. Cenię również to, że gala nie jest imprezą jednorazową, ale cykliczną – dodała. ►
M
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
23
V Ranking VIP B&S
O
Wojciech Buczak.
– Kategoria „biznes” w rankingu Najbardziej Wpływowi Podkarpacia odzwierciedla siłę, aktywność i kreatywność podkarpackich przedsiębiorstw – uważa dr Krzysztof Kaszuba, ekonomista z Rzeszowa, członek Kapituły. I dodaje: – Każda z nominowanych firm ma znaczące osiągnięcia. Warto zaznaczyć, że są to biznesy, które rodziły się na początku lat 90. Każdy z nich znalazł swoją strategię i sposób na sukces. Na przykład Grupa Nowy Styl zdobyła zagranicznych wspólników, którzy umożliwili przedsiębiorstwu nieprawdopodobnie szybki rozwój. To druga po Asseco Poland podkarpacka firma, która przejmuje firmy na Zachodzie, w tym na tak trudnym rynku jak niemiecki. To świadczy o jej sile i potencjale. Chciałbym, aby rozwijała się dalej w tym kierunku. Znakomitymi osiągnięciami może się pochwalić również Marma Polskie Folie. Jest przykładem przedsiębiorstwa, które z prostego zakładu przekształciło się w jedną z najlepszych na świecie firm w swojej branży. Jeszcze inna była droga D.A. Glass – producenta specjalistycznego szkła, którego właścicielką i prezesem jest zdobywczyni trzeciego miejsca w rankingu – Teodora Doros. Tu wykorzystano wiedzę i doświadczenie przywiezione z zagranicy. Właścicielka zainwestowała w badania i rozwój, tworząc przedsiębiorstwo, które dziś szczyci się wieloma patentami.
24
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
becnie D.A. Glass może się pochwalić unikatową technologią produkcji szkła antyrefleksyjnego, wykorzystywanego m.in. do produkcji paneli słonecznych. Kompletną linię technologiczną sprzedała do Niemiec, wybudowała fabrykę w Stanach Zjednoczonych i kontynuuje ekspansję na innych rynkach. Należy do programu GreenEvo, w którym ministerstwo środowiska wspiera innowacyjne, „zielone” technologie. Wysoka, czwarta pozycja Artura Kazienki, właściciela firmy Kazar Footwear, to zasługa licznie głosujących w rankingu kobiet, które doceniły niezwykły design produktów z Przemyśla, ich mocną obecność na polskim rynku, znakomite działania marketingowe i mocne wejście na rynki Bliskiego Wschodu. To już druga – po Inglocie – firma z Przemyśla, która zyskuje międzynarodową renomę. W tej kategorii dużym zainteresowaniem cieszyła się firma G2A.COM, której współzałożycielami są Bartosz Skwarczek i Dawid Rożek. Działa ona w branży gier komputerowych oraz innych produktów cyfrowych i odnosi międzynarodowe sukcesy. Zwracano uwagę na młody wiek przedsiębiorców, skalę biznesu i jego międzynarodową rangę. Firma zatrudniająca w Rzeszowie ponad 300 osób, w tym roku debiutowała w naszym rankingu. Wśród punktowanych znalazł się także Janusz Demkowicz, który bardziej mógłby się kojarzyć jako animator kultury w Bieszczadach i właściciel Zagrody Magija, ale to właśnie pomysł biznesowy, czyli Bieszczadzkie Drezyny Rowerowe, przyniósł mu dużą popularność i tytuł Najlepszego Produktu Turystycznego 2015 roku w konkursie Polskiej Organizacji Turystycznej i National Geographic Traveler. Ludzie kultury najmniej znani W tym roku powtórzyła się sytuacja z poprzednich edycji: najbardziej zacięta walka o statuetkę miała miejsce w kategorii VIP Kultura. Na finiszu palma pierwszeństwa przypadła Anecie Adamskiej, założycielce, reżyserce i scenarzystce Teatru Przedmieście z Rzeszowa, pomysłodawczyni festiwalu „Źródła Pamięci. Szajna – Grotowski – Kantor”. Głosujący docenili pasję i zaangażowanie, z jakimi od lat buduje teatr autorski, udowadniając, że kultura wysoka ma w Rzeszowie całkiem duże grono odbiorców. Zdaniem Kuby Karysia, reżysera, producenta, właściciela lokali „Życie jest piękne” i „Seta&Galareta”, szefa Instytutu Kulturalnego im. Chune Goldberga, Adamskiej pierwsze miejsce należało się bez wątpienia, bo „jest ona najlepszym, namacalnym dowodem na to, że cuda się zdarzają”. Aneta Adamska zajęła w ub. roku w naszym rankingu czwarte miejsce, a dwa lata temu drugie, co oznacza, że stała się na kulturalnej mapie Rzeszowa i Podkarpacia stałą, mocną marką. Również bardzo mocną marką jest Janusz Szuber, znakomity poeta, eseista i felietonista z Sanoka, tegoroczny laureat Nagrody Poetyckiej im. K.I. Gałczyńskiego – Orfeusz 2015 za tom „Tym razem wyraźnie”, który – mimo że funkcjonuje poza głównym nurtem medialnym – co roku jest zauważany przez głosujących i Kapitułę (w ub. roku zajął również drugie miejsce, dwa lata temu – szóste).
V Ranking VIP B&S Szuber przyznaje, że zajęcie drugiego miejsca w kategorii „kultura” to dla niego równie miłe, co i zaskakujące wyróżnienie. – VIP-a czytam od 7 lat, od jego pierwszego numeru, i początkowo uważałem, że jest to kolejny tytuł prasowy, który szybko zniknie z rynku. Po latach okazało się, że powstał magazyn, który jednoczy ludzi i w niezwykły sposób opisuje Podkarpacie – podkreśla poeta. – Tym bardziej to wyróżnienie mnie cieszy. A ja, no cóż, jestem pisarzem z dala od dużych środowisk literackich, tworzącym gdzieś w „kąciku”, którego tomiki ukazują się dość systematycznie, ale przecież w niewielkich nakładach. No i kto dziś czyta poezję? Okazuje się jednak, że Szubera czytają, nagradzają, publikują. A w tym roku w naszym rankingu zajął on miejsce tuż za Anetą Adamską, a przed Witem Karolem Wojtowiczem. – Znalazłem się w znakomitym towarzystwie – podkreśla Szuber. Od kilku lat w czołówce naszego rankingu plasuje się Wit Karol Wojtowicz, dyrektor Muzeum-Zamku w Łańcucie. W tym roku, podobnie jak w ubiegłym, był trzeci, dwa lata temu piąty. Głosujący zwracali uwagę, że to człowiek – instytucja, bez którego trudno sobie wyobrazić łańcucki zamek; człowiek, który dzięki swoim wysokim kwalifikacjom umiejętnie przetrwał wszystkie zmiany polityczne w województwie (jest dyrektorem zamku od 1990 r.). ego wysokie miejsce jest tym bardziej godne odnotowania, że dyrektor prowadzi obecnie ogromny remont łańcuckiego zamku za ponad 18 mln zł, pierwszy na tak szeroką skalę od ponad 50 lat, który ma przywrócić zamkowym wnętrzom wygląd z czasów międzywojennych. Poproszony o komentarz, głównie komplementował zdobywców pierwszego i drugiego miejsca w kategorii „kultura”: – Aneta Adamska to osoba, która bardzo dużo daje od siebie. Imponująca jest jej żywiołowość w realizowaniu swoich pasji i marzeń, a także jej pomoc innym młodym ludziom w realizowaniu ich pasji. Bardzo się cieszę, że wygrała, bo zasługuje na to. Natomiast Janusz Szuber jest świetnym poetą i bardzo mu gratuluję drugiego miejsca. Dziękuję wszystkim, którzy docenili moją pracę na rzecz kultury, dla mnie to duże wyróżnienie. Warto zaznaczyć, że – identycznie jak w ub. roku – część głosujących osób publicznych typowała, kierując się funkcją sprawowaną przez osobę, na którą oddawały głos, lub przedsięwzięciem, z jakim jest kojarzona, a niekoniecznie pamiętając jej nazwisko.
J
Biznesmen i arystokrata Oprócz statuetek w kategoriach: VIP Polityka, VIP Kultura i VIP Biznes, magazyn VIP Biznes&Styl co roku nagradza także w kategorii VIP Odkrycie Roku. Jest to specjalne wyróżnienie dla osób, które stawiają wysoko poprzeczkę doskonałości, są związane z Podkarpaciem i działają na rzecz jego rozwoju. Dla osób z niezwykłymi sukcesami naukowymi, biznesowymi, kulturalnymi lub społecznymi. Dla tych wyjątkowych osób, które co roku
Tadeusz Ferenc.
swoją pracą i pasją inspirują innych, by stali się choć trochę lepszymi, mądrzejszymi, bardziej pracowitymi, bogatszymi lub bardziej nowoczesnymi i skutecznymi w pracy oraz działaniu. tym roku statuetka VIP Odkrycie Roku trafiła do księcia Jana Lubomirskiego-Lanckorońskiego, prezesa Grupy Landeskrone i Fundacji Książąt Lubomirskich, członka Rady Muzeum Pałacu Króla Jana III Sobieskiego w Wilanowie. Jan Lubomirski-Lanckoroński ukończył studia prawnicze na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie; kontynuował edukację w London School of Economics oraz University of Navarra w Barcelonie we współpracy z Uniwersytetem Harvarda, gdzie ukończył Advanced Management Program (AMP). Jest radcą prawnym, który kształcił się również w zawodzie doradcy i maklera giełdowego oraz zarządcy nieruchomości. Zna biegle pięć języków obcych: niemiecki, angielski, włoski, francuski i rosyjski. Podkarpacie nazywa „matecznikiem rodziny Lubomirskich”. Bo też i ślady tego rodu są tu obecne dosłownie na każdym kroku. „Daję słowo, co druga miejscowość jest związana z Lubomirskimi – mówił książę w wywiadzie dla magazynu VIP Biznes&Styl. – Ale te najistotniejsze to, oczywiście, Rzeszów, Przeworsk, Łańcut, także ►
W
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
25
V Ranking VIP B&S Lubaczów, gdzie jednym ze starostów był Józef Lubomirski. Sanok, gdzie pierwszym starostą w naszej rodzinie był Sebastian Lubomirski, w połowie XVI w. Boguchwała k. Rzeszowa, przy czym sama nazwa została nadana przez Teodora Lubomirskiego, który prosił o to jednego z królów saskich, bo zmiana nazwy miejscowości była wyrazem jego podziękowania Bogu za otrzymane łaski. Przepiękny zamek w Baranowie Sandomierskim. Także Przemyśl, a właściwie dzielnica Bakończyce, dziś fragment Przemyśla, a kiedyś w części należąca do Lubomirskich, gdzie niedawno nazwę jednej z ulic zmieniono na Książąt Lubomirskich – tak, jak to było przed II wojną światową”. undacja Książąt Lubomirskich jest obecna na Podkarpaciu już od kilku lat. M.in. znacząco wspiera edukację podkarpackiej młodzieży; stara się też rozmawiać z prezydentami i burmistrzami podkarpackich miast, by oni również brali pod swoje skrzydła zdolną podkarpacką młodzież. W Sanoku i Przemyślu fundacja chce stworzyć Inkubator Przedsiębiorczości, dzięki czemu młodzi ludzie rozwijaliby tutaj swoje talenty i przedsiębiorczość. Fundacja koncentruje się w swoich działaniach głównie na powiatach: lubaczowskim, przemyskim, przeworskim, bieszczadzkim i leskim. „W okolicach Lubaczowa, Ustrzyk Dolnych jest naprawdę bardzo biednie, co sam widziałem i sprawdziłem, a wybitnych talentów, choćby muzycznych, na tych terenach nie brakuje – stwierdził Jan Lubomirski-Lanckoroński we wspomnianym wywiadzie dla VIP-a. – Przy okazji staramy się też wesprzeć inne placówki w tamtej okolicy, m.in. szpital w Ustrzykach, czy dopomóc w remoncie dzwonu w jednym z przeworskich kościołów. I choć nie wszystkim możemy pomóc, to staramy się choć wesprzeć naszym patronatem albo rekomendacją, co często też przynosi dobre efekty”.
F
Sądny dzień, czyli jak „użyć” wpływu laureata Tegorocznych laureatów rankingu uhonorowaliśmy podczas VII Gali VIP-a w Filharmonii Podkarpackiej. Zwycięzcom wręczyliśmy statuetki autorstwa znanego podkarpackiego rzeźbiarza Macieja Syrka. W VII Gali uczestniczyło kilkaset osób, a wśród nich prezydenci: Rzeszowa – Tadeusz Ferenc (ubiegłoroczny zwycięzca w kategorii „polityka”) i Krosna – Piotr Przytocki (tegoroczny laureat w tej samej kategorii); do niedawna wicemarszałek województwa, a dziś poseł PiS Wojciech Buczak; książę Jan Lubomirski-Lanckoroński (tegoroczny zwycięzca kategorii „Odkrycie Roku”), parlamentarzyści, samorządowcy, szefowie instytucji wojewódzkich, przedstawiciele podkarpackiego biznesu, ludzie nauki, kultury i mediów; wśród nich sporo bohaterów naszych tekstów. alę po raz kolejny prowadziła red. Elżbieta Lewicka, dziennikarka Polskiego Radia Rzeszów, stały współpracownik VIP-a. Po raz trzeci, oprócz przedstawicieli sponsorów, do wręczania statuetek zaprosiliśmy „generację przyszłości”: osoby bardzo młode, ale nieprzeciętne i już odnoszące sukcesy nie tylko na poziomie województwa.
G
26
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
Statuetkę w kategorii VIP Polityka wręczyli Adam Godawski, prezes Grupy Omega Pilzno, oraz Karolina Mazur, uczennica III klasy w Gimnazjum nr 9 w Rzeszowie. Karolina od trzech lat pracuje jako wolontariusz i jest liderką Szkolnego Koła Caritas. Pomaga w organizacji i prowadzeniu zbiórek żywności m.in. dla Podkarpackiego Banku Żywności i Caritas, w przygotowaniu szkolnych wyprawek dla podopiecznych Rzeszowskiego Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta, a także w kweście na rzecz bezdomnych w dniu Wszystkich Świętych. Karolina angażuje się także w zbieranie funduszy w akcji Adopcja Serca – w jej ramach uczniowie Gimnazjum nr 9 opłacają edukację dziewczynki z Zambii. W tym roku pomagała w organizacji Ogólnopolskiego Zlotu Szkolnych Kół Caritas, które właśnie świętują 25-lecie. – Dziękuję za to ogromne wyróżnienie. Przyjmuję je z wielką pokorą, jako że mam świadomość, iż w poniedziałek będzie sądny dzień, dlatego że będzie pod drzwiami wielu chętnych do tego, aby użyć wpływu Przytockiego – w ten inteligentny i dowcipny sposób skomentował swoje zwycięstwo prezydent Krosna Piotr Przytocki, wzbudzając w sali wesołość i entuzjazm. rzyjemność wręczenia statuetki za zwycięstwo w kategorii VIP Kultura przypadła w udziale Kindze Kielar, dyrektor Regionu Departament Zarządzania Siecią Oddziałów Banku BPH S.A. Grupa GE Capital, oraz Aleksandrze Czernieckiej, uczennicy VI klasy Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej II st. w klasie fortepianu, laureatce kilku konkursów pianistycznych, w tym m.in. zdobywczyni II nagrody na 24th Young Musician International Competition „Citta di Barletta” w Barletcie we Włoszech, laureatce Międzynarodowego Festiwalu Chopinowskiego w Sochaczewie, zdobywczyni Nagrody Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina podczas X Międzynarodowego Forum Pianistycznego w Sanoku, byłej stypendystce Krajowego Funduszu na Rzecz Dzieci i Marszałka Województwa Podkarpackiego, a obecnie stypendystce Prezesa Rady Ministrów. – Ta nagroda tak naprawdę to nagroda nie tylko dla mnie. To jest nagroda dla całego Teatru Przedmieście – powiedziała po odebraniu statuetki założycielka tego teatru, Aneta Adamska. – Całego to brzmi tak ogromnie, a nas jest tylko 8 osób w zespole. To jest na pewno najmniejszy teatr na Podkarpaciu, a może w ogóle. Moi aktorzy występują na scenie, jednocześnie są scenografami, obsługą techniczną, organizatorami festiwali, tymi, którzy piszą projekty. Tak naprawdę to jest mała rodzina teatralna. Aneta Adamska stwierdziła, że rzeczą „zupełnie niezwykłą” jest to, że znalazła się w gronie nominowanych pomiędzy osobami zarządzającymi wielkimi instytucjami kultury. – Ale, powiem szczerze, mam poczucie wpływu – dodała. – Mam poczucie, że to, co robimy, wymyślamy, ma oddźwięk w mieście, województwie i w Polsce. Podkreśliła, że pierwszy raz, odkąd istnieje teatr, nie ma jej z zespołem, który akurat grał w tym dniu spektakl pod Warszawą. – Pierwszy raz od 15 lat grają sami, beze mnie. Dlatego, że wiedziałam, iż muszę tu dzisiaj być – dodała. Na koniec podziękowała osobom, które wspierały teatr ►
P
V Ranking VIP B&S przez te wszystkie lata, a szczególnie Krystynie i Waldemarowi Lenkowskim za to, że „u nich w artystycznej piwnicy na Reformackiej 4 teatr od 5 lat ma swoją siedzibę”. Statuetkę w kategorii VIP Biznes wręczyli: Krystyna Stachowska, dyrektor sprzedaży sieci własnej w firmie ubezpieczniowej AVIVA, oraz Joachim Zborowski, student pierwszego roku medycyny na Uniwersytecie Rzeszowskim; finalista ogólnopolskiej Olimpiady Biologicznej. W rekrutacji na medycynę na Uniwersytet Rzeszowski uzyskał wynik 192 punktów na 200 możliwych, czyli 100 proc. z matury z biologii rozszerzonej i 92 proc. z chemii rozszerzonej. imieniu zwycięzców tej kategorii, braci Adama i Jerzego Krzanowskich, współwłaścicieli Grupy Nowy Styl, statuetkę odebrała Monika Walisiewicz-Gabło, dyrektor Departamentu Wsparcia Sprzedaży Eksportowej w Grupie Nowy Styl. Odczytała okolicznościowy adres od laureatów. Adam i Jerzy Krzanowscy napisali w nim m.in.: „Jesteśmy zaszczyceni przyznaną nagrodą. Silnie identyfikujemy się z Podkarpaciem, z którego pochodzimy i w którym rozpoczęliśmy naszą działalność biznesową. Dlatego bardzo cenimy uznanie płynące od osób działających właśnie w tym regionie. Tym bardziej, jeśli nagroda została przyznana w drodze plebiscytu. Dziękujemy za każdy oddany głos i traktujemy to jako wyraz zaufania. Jesteśmy świadomi, że wraz z rozwojem Grupy Nowy Styl nasze decyzje mają coraz większą siłę oddziaływania na ludzi, rynek i środowisko. Dlatego staramy się równoważyć ten wpływ, odpowiedzialnie zarządzać powierzonymi zasobami i angażować w życie najbliższych społeczności. Dzisiejsza nagroda to dowód na to, że nasze działania zostały zauważone. Dziękujemy i z tym większą energią obiecujemy kontynuować tę strategię działania”.
W
Lubomirscy odkryli Podkarpacie, Podkarpacie zaczyna odkrywać Lubomirskich
P
rzedstawiając ideę kategorii VIP Odkrycie Roku, Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl, podkreśliła, że jest to nagroda wyjątkowa, ponieważ za każdym razem nasza redakcja stara się, aby trafiła ona w ręce osoby, która inspiruje nas wszystkich. Mamy również nadzieję, że osobę, która ją otrzymuje, zobowiązuje do jeszcze większej pracy na rzecz regionu i do związku z tym regionem. – Nagroda trafi w ręce osoby, która – można by rzec – z tymi ziemiami jest związana od setek lat, osoby, która powtarza, że tutaj czuje się jak w swoim mateczniku – stwierdziła Aneta. – Mamy nadzieję, że dzięki temu tytułowi zwrócimy na tę osobę jeszcze bardziej uwagę, a ta osoba jeszcze bardziej będzie zwracała uwagę na nasz region. Osoba, która otrzyma statuetkę, postanowiła, że będzie wspierała ten region poprzez działalność charytatywną. Coraz więcej pieniędzy trafia do wybitnie utalentowanej młodzieży i jest wsparciem od strony edukacyjnej. Zamysł bardzo szlachetny, bowiem jedną z największych
szans na rozwój naszego regionu i kraju jest inwestycja w wybitnie utalentowaną młodzież. edaktor naczelna VIP-a wywołała na scenę księcia Jana Lubomirskiego-Lanckorońskiego, który odebrał statuetkę VIP Odkrycie Roku. Jakby w nawiązaniu do słów Anety, książę Lubomirski-Lanckoroński przeprosił za swoje niewielkie spóźnienie na galę, związane z wcześniejszą uroczystością rozdawania stypendiów dla młodzieży w Przemyślu. Książę stwierdził, że niezwykle cieszy się z tego wyróżnienia i że to prawda, iż będzie to dla niego niesamowity napęd do dalszego działania oraz do dalszych związków z Podkarpaciem. – Ale nawet bez tego wyróżnienia staram się pomagać tutaj od dawna i działać na Podkarpaciu ze względu na to, że moja rodzina rzeczywiście odkrywała Podkarpacie już kilkaset lat temu. Bardzo się cieszę, że Podkarpacie zaczyna powoli odkrywać nas na nowo po tej przerwie ostatnich kilkudziesięciu lat. Fundacja Książąt Lubomirskich będzie na pewno do dyspozycji i będzie starała się współpracować ze wszystkimi na Podkarpaciu i pomagać każdemu, kto będzie tego wymagał. Po uroczystości wręczenia statuetek głos zabrał prezydent Rzeszowa, Tadeusz Ferenc. Pogratulował laureatom, a zwłaszcza prezydentowi Piotrowi Przytockiemu, któremu – jak stwierdził – ta nagroda się należy, bo jest to jeden z najlepszych prezydentów w Polsce. Podkreślił, że konkurencja była ogromna i właściwie wszyscy nominowani zasłużyli na statuetki. Wraził też nadzieję, że książę Jan Lubomirski-Lanckoroński „włączy się zdecydowanie w przejęcie Zamku Lubomirskich dla kultury”. – A sąd stamtąd wyprowadzimy – zakończył Tadeusz Ferenc. Laureatom pogratulował także wicemarszałek województwa (obecnie poseł), Wojciech Buczak. – Bądźmy dumni z całego Podkarpacia, nie tylko ze stolicy, choć przede wszystkim ze stolicy, bo ta jest przez wszystkich podziwiana, i słusznie. Nasze Podkarpacie to wspaniały region, bogaty wspaniałymi ludźmi – stwierdził wicemarszałek.
R
Znakomity showman Soyka Po emocjach związanych z wręczaniem statuetek, przyszedł czas na część muzyczną wieczoru. Z recitalem, akompaniując sobie na fortepianie, wystąpił znakomity wokalista i pianista jazzowy i popowy, kompozytor i aranżer, Stanisław Soyka. Przedstawił repertuar z różnych swoich płyt, m.in. z tekstami Agnieszki Osieckiej, Czesława Miłosza, Wisławy Szymborskiej i Williama Szekspira. Przy okazji – z wielkim wdziękiem wciągając całą salę do wspólnego śpiewu – pokazał, że nie tylko wspaniale śpiewa, ale jest także charyzmatyczną osobowością sceniczną i niesamowitym showmanem. Po pierwszym bisie zagrał od razu drugi, „by nie tracić czasu na wychodzenie”. Publiczność nagrodziła ten piękny recital rzęsistymi brawami. Po części „dla ducha” była część „dla ciała”, czyli bankiet, a w foyer filharmonii długo trwały rozmowy kuluarowe.
Więcej informacji i fotografii na portalu www.biznesistyl.pl
V Ranking VIP B&S
ZWYCIĘZCY W RANKINGU
NAJBARDZIEJ WPŁYWOWI PODKARPACIA
2015
1.
Piotr Przytocki, prezydent Krosna od 2002 roku. Wybory w 2006, 2010 i 2014 r. wygrywał z ponad 70-proc. poparciem wyborców.
VIP POLITYKA
2.
3.
Krystyna Skowrońska, posłanka PO, była prezes Banku Spółdzielczego w Przecławiu. W Sejmie nieprzerwanie od 2001 r., przewodnicząca sejmowej Komisji Finansów Publicznych.
Tomasz Poręba, poseł PiS do Parlamentu Europejskiego. Zanim został eurodeputowanym, przez kilka lat pracował w Brukseli jako urzędnik. Wiceprzewodniczący rzeszowskiego PiS.
4.
5.
Elżbieta Łukacijewska, posłanka PO do Parlamentu Europejskiego. Przez 6 lat (2004-2010) była przewodniczącą, a następnie wiceprzewodniczącą Regionu Podkarpackiego PO.
Stanisław Ożóg, poseł PiS do Parlamentu Europejskiego. W latach 1992-1998 burmistrz Sokołowa Młp., od 1999 r. do 2005 r. starosta rzeszowski oraz poseł na Sejm w kolejnych latach.
6. Zdzisław Gawlik, prawnik, cywilista, nauczyciel akademicki, od 2007 do 2012 r. podsekretarz stanu w Ministerstwie Skarbu Państwa, w latach 2013-2015 sekretarz stanu w tym resorcie, obecnie poseł PO. 7. Wojciech Buczak, wieloletni przewodniczący zarządu Regionu Rzeszów NSZZ „Solidarność”, były przewodniczący sejmiku podkarpackiego, w latach 2014-2015 wicemarszałek województwa, obecnie poseł PiS. 8. Marek Kuchciński, poseł PiS od 2001 roku. W latach 1999-2001 zajmował stanowisko wicewojewody podkarpackiego. W latach 2011-2015 wicemarszałek, a obecnie marszałek Sejmu. 9. Lucjusz Nadbereżny, prezydent Stalowej Woli. W latach 2006-2014 przez dwie kadencje był radnym miejskim w Stalowej Woli. 10. Jan Tomaka, przewodniczący Regionu Podkarpackiego PO, w przeszłości wicewojewoda rzeszowski i wicemarszałek województwa. W latach 2001-2011 poseł na Sejm.
30
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
V Ranking VIP B&S
1.
Adam i Jerzy Krzanowscy, założyciele i współwłaściciele firmy Grupy Nowy Styl, trzeciego co do wielkości europejskiego producenta krzeseł i mebli biurowych. Obroty firmy sięgają kwoty 300 mln euro rocznie.
2.
4.
Artur Kazienko, prezes zarządu i właściciel Kazar Footwear z Przemyśla. Buty i torebki z logiem Kazar są od dawna znane i popularne wśród gwiazd oraz projektantów mody.
3.
Teodora Doros, właścicielka i prezes firmy D.A. Glass z Rzeszowa, produkującej specjalistyczne szkło według własnych patentów dla odbiorców z całego świata. Firma ma jeden z największych udziałów w liczbie zgłoszeń patentowych w kraju.
5.
Ryszard Ziarko, założyciel i właściciel firmy „Ciarko”. Największy w Polsce i trzeci w Europie producent okapów kuchennych z Sanoka, który produkuje ponad 700 tys. okapów rocznie.
6. Krzysztof Tokarz, założyciel firmy SPECJAŁ, jednej z największych firm dystrybucyjnych w Polsce, prezes sieci franczyzowej PSH NASZ SKLEP S.A., zrzeszającej obecnie ponad 4 tysiące sklepów. 7. Bartosz Skwarczek i Dawid Rożek, współzałożyciele G2A.COM – międzynarodowej firmy działającej w branży gier komputerowych oraz innych produktów cyfrowych, która w Rzeszowie zatrudnia ponad 300 osób. 8. Wiesław Grzyb, przedsiębiorca z Dębicy, założyciel i prezes Arkus&Romet Group, rowerowego imperium, którego roczne obroty sięgają 200 mln zł. 9. Piotr Mikrut, prezes Fabryki Farb i Lakierów Śnieżka SA, firmy będącej jednym z największych producentów farb i lakierów w Polsce. Produkty Śnieżki są sprzedawane w Europie Środkowowschodniej, a firma zatrudnia ponad 500 osób. 10. Stanisław Jedliński, prezes Olimp Laboratories, firmy istniejącej od 25 lat i produkującej suplementy diety oraz witaminy, obecnej na wielu rynkach europejskich.
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
31
VIP BIZNES
Marta Półtorak, prezes i współwłaścicielka Marma Polskie Folie, firmy zajmującej 82. miejsce na świecie w branży tworzyw sztucznych. Współwłaścicielka Galerii Millenium Hall.
V Ranking VIP B&S
1.
Aneta Adamska, założycielka, reżyserka i scenarzystka Teatru Przedmieście z Rzeszowa. Pomysłodawczyni festiwalu „Źródła Pamięci. Szajna – Grotowski – Kantor”. Laureatka wielu nagród.
V I P K U LT U R A
2. Janusz Szuber, znakomity sanocki poeta. Autor wierszy, które stawiane są w tym samym szeregu co twórczość Wisławy Szymborskiej i Adama Zagajewskiego.
3. Wit Karol Wojtowicz, od 25 lat dyrektor Muzeum-Zamku w Łańcucie. Absolwent historii sztuki na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim.
4. Wiesław Banach, dyrektor Muzeum Historycznego w Sanoku, twórca Galerii Zdzisława Beksińskiego. Sanocki zamek zawdzięcza mu największą na świecie kolekcję prac Beksińskiego.
5. Bogdan Szymanik, założyciel i współwłaściciel Wydawnictwa „BOSZ” w Lesku, specjalizującego się w edycji albumów o sztuce, krajobrazie, przyrodzie i dziedzictwie kulturowym.
6. Monika Szela, dyrektorka Teatru Maska w Rzeszowie. Organizatorka i współorganizatorka festiwali: „Maskarada”, „Źródła Pamięci. Szajna – Grotowski – Kantor”. 7. Monika Wolańska, dyrektorka Uniwersytetu Ludowego Rzemiosła Artystycznego w Woli Sękowej, zdobywczyni prestiżowego tytułu „Kulturysta Roku 2013”, przyznawanego przez Program Trzeci Polskiego Radia. 8. Iga Dżochowska, dyrektor Centrum Kultury Japońskiej w Przemyślu, prezes Fundacji Polsko-Japońskiej Yamato, organizatorka Festiwali Kultury Japońskiej oraz wizyt japońskich artystów i naukowców w Polsce. 9. Vitold Rek, kontrabasista, kompozytor, znakomity muzyk jazzowy, ambasador rzeszowskiego folkloru. Rzeszowiak ze Staromieścia, na stałe mieszkający w Niemczech. 10. Jacek Nowak, współzałożyciel i prezes Podkarpackiego Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych, artysta – witrażysta, animator kultury, grafik komputerowy. Organizator i komisarz Międzynarodowych Plenerów Malarskich w Boguchwale.
32
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
V Ranking VIP B&S W BYCIU PREZYDENTEM NAJWAŻNIEJSZA JEST POKORA
Z PIOTREM PRZYTOCKIM, PREZYDENTEM KROSNA, ZWYCIĘZCĄ RANKINGU VIP-A W KATEGORII „POLITYKA”, ROZMAWIA ANETA GIEROŃ Panie Prezydencie, czuje się Pan wpływowy? Za takiego został Pan uznany w rankingu naszego magazynu – Najbardziej Wpływowy Polityk Podkarpacia 2015. To dla mnie bardzo miłe zaskoczenie, choć pewnie troszkę przewymiarowane. A wpływy? Jeśli sprawuje się urząd prezydenta miasta, na pewno ma się jakieś wpływy, ale to nie oznacza, że zawsze ma się rację. Wpływowość postrzegam jako możliwość budowania silnej pozycji urzędu prezydenta, co pozwala ściągać i przekonywać inwestorów do Krosna oraz pomagać mieszkańcom w różnego rodzaju sytuacjach życiowych. Fakt, że prezydentem Krosna jest Pan już 13 lat, czwartą kadencję, a od 2006 roku wygrywa Pan wybory zawsze w pierwszej turze z ponad 70-procentowym poparciem mieszkańców, pomaga w przekonywaniu inwestorów? Na pewno jest łatwiej niż jeszcze kilka lat temu. To efekt uporządkowania wielu newralgicznych problemów. Dumny jestem z polityki oświatowej w Krośnie, przygotowania zawodowego dla biznesu, co inwestorzy bardzo wysoko oceniają, a co z kolei jest nieodzowne, jeśli chcemy do Krosna ściągać biznes dający miejsca pracy i stwarzający inną perspektywę życia. To wszystko wymaga
Chcemy mocno angażować się w społeczność lokalną Z Adamem i Jerzym Krzanowskimi, współwłaścicielami Grupy Nowy Styl, zwycięzcami rankingu VIP-a w kategorii „biznes”, rozmawia Jaromir Kwiatkowski Jak Panowie przyjęliście zwycięstwo w naszym rankingu? Adam Krzanowski: Oczywiście, niezwykle się cieszę. Może jestem trochę zaskoczony, bo wiem, że dynamicznych biznesów na Podkarpaciu nie brakuje i konkurencja była mocna. Jerzy Krzanowski: Jeśli miałbym analizować, skąd taka nasza
34
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
bardzo elastycznego podejścia ze strony władz miasta, a Krosno stara się nadążać za zmianami i trendami, jakie zachodzą we współczesnym świecie. Co w promocyjnej polityce Krosna jest coraz bardziej widoczne? Centrum Dziedzictwa Szkła na pewno jest zauważane i cenione. W ubiegłym roku odbieraliśmy kolejną nagrodę dla CDS w ramach projektu „Polska Pięknieje” i natychmiast spowodowało to wzrost zainteresowania Krosnem zarówno w biznesie, jak i turystyce. Chcemy też promować kolejne produkty turystyczne, co jest trudne, czasochłonne i kosztowne, ale daje duże perspektywy na przyszłość. Cztery kadencje w fotelu prezydenta to prestiż, czy może coraz większe poczucie odpowiedzialności za miasto i mieszkańców? Do czego zobowiązuje wielokrotna prezydentura? W każdej kadencji staram się w prawie 100 proc. zrealizować swój program wyborczy. Nie składam obietnic bez pokrycia i być może to przekonuje mieszkańców Krosna do głosowania na mnie od kilkunastu lat. Nie unikam też spotkań z mieszkańcami. Nie obawiam się konfrontacji i krytyki; to jest wpisane w każdą funkcję publiczną. Kilkanaście lat sprawowania władzy może jednak demoralizować. Może, dlatego w byciu prezydentem najważniejsza jest pokora. A czasy są niełatwe, by zrealizować ważne tematy. Współcześni samorządowcy muszą więc mieć cechy typowo menedżerskie, bo wyzwań jest wiele, a niejednokrotnie urzędnicze machiny są zbyt wolne w stosunku do tempa zmieniającego się świata. W naszym rankingu najbardziej wpływowych polityków dominowali parlamentarzyści, ale przegrali z samorządowcem. Czy to oznacza, że my jako obywatele jesteśmy zmęczeni politykierstwem? W wielkiej polityce zawsze będą starcia poglądów, osobowości, ale to nie powinno wpływać na funkcjonowanie małych społeczności lokalnych. Tam powinna dominować praca ponad podziałami politycznymi. Niestety, im wyższy szczebel w administracji rządowej, czy samorządowej, tym większe upolitycznienie i polaryzacja stanowisk.
popularność akurat w tym roku, to przypisałbym to m.in. powstaniu naszej nowej Fabryki Mebli w Jaśle. Był to kamień milowy w rozwoju produkcji, stworzyliśmy nowe miejsca pracy i dzięki większej fabryce możemy podejmować się nowych, dużych realizacji. Widać, że to umacnia nasz wizerunek w regionie. Czy czujecie się Panowie ludźmi wpływowymi w podkarpackim (i nie tylko) biznesie, i co to dziś właściwie oznacza – być wpływowym przedsiębiorcą? A.K.: Osobiście nie przepadam za tym sformułowaniem, bo może rodzić niezdrowe skojarzenia. Natomiast jestem świadomy, jaki wpływ, czyli siłę oddziaływania, mają nasze decyzje na ludzi, rynek, środowisko. I to przekonanie skłania do coraz bardziej odpowiedzialnego zarządzania tymi zasobami. Efektem takich przemyśleń jest m.in. Raport Zrównoważonego Rozwoju naszej Grupy, który wydaliśmy w tym roku, a w którym dokładnie – pokazując konkretne cyfry i opisując nasze działania – analizujemy wpływ na otoczenie firmy i identyfikujemy obszary rozwojowe. Czy zwycięstwo w naszym rankingu, poparcie i zaufanie, jakim obdarzyli Panów głosujący, stanowi dla Panów zobowiązanie? A jeżeli tak, to do czego? J.K.: Zaufanie to towar deficytowy, a co za tym idzie – bardzo cenny w biznesie. My przyjęliśmy założenie, że chcemy mocno
V Ranking VIP B&S angażować się w społeczność lokalną. Nie tylko poprzez rolę wiodącego pracodawcy w regionie, ale też przez dialog i współpracę z organizacjami edukacyjnymi, kulturalnymi, społecznymi, czy samorządami. I tym zdobywamy zaufanie ludzi. Jeśli teraz oddało na nas głos tak wiele osób, to oznacza, że nasz wysiłek przynosi efekty. Tym chętniej będziemy kontynuować tego typu działania. Jakie sukcesy Grupy Nowy Styl w kończącym się roku zasługują na szczególne podkreślenie? A.K.: To był bardzo dobry rok, z powodzeniem zamknęliśmy wiele ważnych projektów, które długo przygotowywaliśmy. Przede wszystkim sfinalizowaliśmy transakcję, w wyniku której przejęliśmy w drodze akwizycji szwajcarską firmę Sitag – mocną markę i producenta mebli biurowych, dzięki której Grupa Nowy Styl będzie umacniać swoją pozycję na kolejnym rynku, tym razem w Szwajcarii. To kolejna, już trzecia akwizycja; w poprzednich latach kupiliśmy dwie niemieckie firmy i dwie mocne marki: Grammer Office oraz Rohde & Grahl, z wysoce ergonomicznymi produktami, dzięki którym wzmocniliśmy i rozbudowaliśmy nasze portfolio. J.K.: Wielkim sukcesem było wspomniane wcześniej otwarcie nowej fabryki w Jaśle. Zakład stał się jedną z najbardziej nowoczesnych fabryk mebli w Europie i daje nam nieporównywalne z wcześniejszą infrastrukturą możliwości produkcyjne – zarówno w aspekcie jakościowym, jak i technologicznym oraz ilościowym.
Równolegle przeprowadziliśmy też zmiany w samej organizacji – po 2 latach prac wdrożeniowych mamy system informatyczny, który integruje zarządzanie firmą, włącznie z procesami produkcyjnymi i łańcuchem dostaw. W tym roku wygraliśmy też kilka spektakularnych kontraktów. Jesteśmy w trakcie montażu naszych krzeseł na Grand Stade w Lyonie oraz stadionie Allianz Riviera w Nicei. Na obydwu będą grane Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej 2016. Jakie są plany firmy na rok przyszły? J.K.: W 2016 roku skupimy się na sprawnej integracji Grupy z nową spółką szwajcarską i wykorzystaniu nowo otwartych kanałów sprzedaży. W latach ubiegłych rozwój przez akwizycje był dla nas bardzo korzystny, dlatego chcemy kontynuować tę drogę rozwoju i być może w 2016 roku uda nam się znowu powiększyć nasze portfolio o kolejne marki. A.K.: Wszystkie zmiany, które przeprowadzamy, są związane z obranym kierunkiem rozwoju. To pogłębianie naszej obecności na rynku europejskim i inwestowanie w rynek projektowy, na którym sprzedajemy nie pojedyncze produkty, ale kompleksowe rozwiązania. Obecnie klienci chcą już czegoś więcej niż wyboru krzesła i mebla. Nowoczesne korporacje potrzebują efektywnych miejsc pracy i ergonomicznych rozwiązań technologicznych. Potrzebują podpowiedzi dotyczących aranżacji ich biur według stylu pracy ich pracowników; biur, w których ich pracownicy będą czuli się dobrze i dzięki którym będą przyciągać do siebie nowe talenty.
MARZĘ O WŁASNYM OŚRODKU TEATRALNYM
kuje bezpośredniego kontaktu człowieka z człowiekiem, przychodzenie do małego, bliskiego teatru jest w cenie, ponieważ popularność naszych spektakli wzrasta. Nagroda VIP-a zbiega się nie tylko z jubileuszową, 5. edycją festiwalu „Źródła Pamięci”, ale także z 15-leciem Teatru Przedmieście. Tak, szykujemy się do jubileuszu. Jako pewne podsumowanie traktuję także nasz najnowszy spektakl, z symbolicznym przecież tytułem „Podróż”. Te nasze 15 lat to też podróż. Taka wyprawa w góry – po drodze okazało się, że jedni wolą niziny albo inne góry, ktoś ma więcej siły, ktoś mniej. Przez nasz zespół przewinęło się sporo osób. Zostali ci, którym najbardziej zależy, mają najwięcej samozaparcia, dyscypliny. To trochę jak zakon – dla wybrańców i szalonych – w którym regułą jest przeświadczenie, że to, co robimy, ma ogromny sens i zaprowadzi nas gdzieś dalej ponad codzienność. Nie kalkuluję, co się opłaca, a co nie. Spektakle, festiwale traktuję bardzo osobiście. To sprawia, że to, co robię, jest prawdziwe i tak to odczuwają widzowie, dlatego do nas przychodzą. Od początku mój teatr widziałam ogromny. Nawet w małym GOK-u pod Rzeszowem miałam przeświadczenie, że cokolwiek zrobię, będzie to świetne. Teraz uważam to za naiwność, ale na początku drogi brawura się przydaje. Później natomiast człowiek cały czas siebie próbuje, zmaga się z nowym, podejmuje decyzje, zdobywa góry. Jaka będzie kolejna? Marzę o własnym ośrodku teatralnym. To, co narodziło się przy okazji festiwalu poświęconego Kantorowi, Szajnie i Grotowskiemu, ma ogromny potencjał i świetnie funkcjonowałoby przez cały rok. Moglibyśmy organizować spotkania, spektakle, otworzyć bibliotekę – swój księgozbiór już zaoferował nam prof. Osiński z Warszawy. Taki ośrodek wsparty stałą dotacją miasta czy województwa, mógłby stać się produktem turystycznym regionu. I nawet jeśli dziś wydaje się to mało realne, myślę sobie, że skoro już tyle rzeczy nam się z Teatrem Przedmieście udało, więc może i to się uda.
Z Anetą Adamską, założycielką, reżyserką i scenarzystką Teatru „Przedmieście”, zwyciężczynią rankingu VIP-a w kategorii kultura”, rozmawia Alina Bosak Tytuł najbardziej wpływowej w dziedzinie kultury zaskoczył Cię? To pokazuje, że niemożliwe jest możliwe. Teatr „Przedmieście” to przecież garstka osób, które są zarówno aktorami, jak i scenografami, specjalistami od promocji, twórcami muzyki. Moi dwaj najbardziej doświadczeni aktorzy: Paweł Sroka i Maciej Szukała, jednego dnia grają w premierowym przedstawieniu, a przez kolejne cztery dni są obsługą techniczną wszystkich spektakli na festiwalu „Źródła Pamięci. Szajna – Grotowski – Kantor”. I właśnie taki mały teatr jak nasz może mieć ogromną siłę oddziaływania i wpływ na kształtowanie kultury w mieście i województwie. Właśnie poprzez to, co wymyślamy, organizujemy, kogo zapraszamy. Przez takie festiwale, jak „Źródła Pamięci”, czy inspirowana sztuką Kantora „Buda Jarmarczna”, przez spotkania ze znanymi pisarzami, zajęcia edukacyjne dla dzieci i młodzieży i nasze spektakle, które propagują pewną estetykę i myślenie o teatrze. Nasza propozycja odbiega od tego, co oferują teatry instytucjonalne, bardziej mieszczańskie. Zapraszamy do nas jak do domu, na spotkanie. I widocznie w czasach, kiedy bra-
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
35
Katarzyna Grzebyk rozmawia...
Wrzuć 5 złotych do puszki bez zastanawiania się. Te 5 złotych zmieni ciebie i twoje serce!
...z Patrykiem Świątkiem, autorem książki „Dotknij Boga”
Fotografie Tadeusz Poźniak
Patryk Świątek Rocznik 1990. Podróżnik, absolwent I LO w Rzeszowie i geografii na Uniwersytecie Jagiellońskim, współautor bloga podróżniczego Paragon z podróży, który prowadzi z Bartłomiejem Szaro; współautor dwóch książek pt. „Poradnik taniego podróżowania”. W 2015 roku nakładem Wydawnictwa Znak ukazała się jego kolejna książka pt. „Dotknij Boga”, będąca relacją z niezwykłej podróży w poszukiwaniu ubogiej strony polskiego Kościoła.
Katarzyna Grzebyk: Nawet najdalszą podróż zaczyna się od pierwszego kroku, mówi znana sentencja. Jaki był Twój pierwszy krok? Patryk Świątek: Myślę, że tym pierwszym krokiem było harcerstwo. Około 11. roku życia w mojej głowie została zasiana chęć przeżywania przygody, wyjeżdżaliśmy na biwaki do lasu i obozy pod namiotami. Wtedy chciałem żyć przygodami, co pewnie było pierwszym etapem marzenia o dalekich podróżach. Ale pierwszy milowy krok zrobiłem dopiero po maturze, gdy razem z Bartkiem Szaro wyjechaliśmy autostopem w podróż po Bałkanach. Mało się znaliśmy, ale obaj stawiliśmy się w umówionym terminie na przystanku, z którego odjeżdżał bus do Barwinka. Mieliśmy plecaki, trochę ekwipunku i po parę groszy w kieszeni. W Barwinku zagadaliśmy kierowcę tira, który jechał do Budapesztu i tak ruszyliśmy w drogę. Początkowo wydawało się nam, że dojedziemy co najwyżej na Węgry, a już po czterech dniach byliśmy na Półwyspie Chalkidiki w Grecji. Dobrze pamiętam ten dzień – był 5 czerwca 2009 roku. A potem wciągnął nas wir przygody i było nam coraz łatwiej podróżować. Najtrudniej jest spakować plecak i wyjść z domu ze świadomością, że wyjeżdżam. To uczucie jest obecne przy każdej Twojej wyprawie? Tak. Za każdym razem jest to wyjście ze strefy komfortu, z miejsca, które dobrze znamy, ze środowiska, w którym dobrze się czujemy, do czegoś nowego. To zawsze jest trudne. Pojawia się stres i strach przed tym, co nastąpi. Podróżujesz po świecie od sześciu lat, przejechałeś tysiące kilometrów; na pewno każda z tych podróży jest nowym, niezwykłym doświadczeniem. Która z nich była szczególnie cenna, przełomowa? W miarę, jak widzieliśmy z Bartkiem coraz więcej świata, z coraz większą dawką emocji, zmieniała się nam perspektywa. Najbardziej emocjonująca i bogata w przygody była na pewno ta pierwsza trzytygodniowa podróż. Na wszystko, co było później, patrzyliśmy z innej perspek-
40
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
tywy. Z kolei wyprawa do Maroka była pierwszą wyprawą na inny kontynent. Podczas miesięcznej podróży po Gruzji weszliśmy m.in. na Kazbek, gdzie zostaliśmy napadnięci, i do domu wróciłem bez plecaka. Najdłuższą, najtrudniejszą i najbardziej odległą kulturowo była dwumiesięczna wyprawa do Indii i Nepalu. Ważna dla mnie była podróż na Wyspy Kanaryjskie, też bardzo „low-costowa”, ale w 9-osobowej grupie znajomych, dzięki czemu odpowiedzialność została rozłożona na grupę, a ja odkryłem przyjemność podróżowania w towarzystwie. I w sierpniu 2014 roku wyszedłeś z domu z plecakiem, bez portfela i kart płatniczych, i udałeś się w podróż autostopem po Polsce z zamiarem odwiedzenia świeckich i zakonnych zgromadzeń. Potem napisałeś o tym książkę. Co Cię do tego skłoniło?
K
ulisy są mało spektakularne (śmiech). Zaczęło się od jednego telefonu, jaki dostałem od znajomego z czasów harcerstwa, który właśnie zaczynał pracę w Wydawnictwie Znak. Od dłuższego czasu chodził mu po głowie temat ubogiego kościoła w Polsce. Chciał, żeby odkryć tę nieznaną stronę różnych ubogich, niezwykłych wspólnot, o których tak mało się wie. Porozmawialiśmy o tym i stwierdziłem – czemu nie – przecież mógłbym wyruszyć w taką podróż. Zaczęliśmy opracowywać mapę tych wspólnot, która później, podczas wyprawy, nie została zrealizowana, ponieważ nie do wszystkich miejsc udało mi się dotrzeć, ale dotarłem też tam, gdzie nie planowałem. To wszystko zbiegło się z wyborem nowego papieża – Franciszka, który od początku postulował o ubóstwo w Kościele i dał sygnał, byśmy wszyscy szli w tym kierunku. Gdyby nie papież Franciszek i jego przesłanie, to książka „Dotknij Boga” pewnie by nie powstała. Zacząłem więc przygotowania i ustaliłem termin wyjazdu. Kiedy nadeszła pora, spakowałem plecak i wyszedłem z domu. Bardzo się bałem. Bardzo. Nawet przed pierwszą podróżą nie czułem takiego strachu.
vip tylko pyta Z czego wynikał ten strach? Przecież jesteś młodym, ale doświadczonym podróżnikiem i nieraz musiałeś stawić czoła przygodom.
T
o było największe wyjście ze strefy komfortu, większego już sobie nie wyobrażam, no, chyba że miałbym wyjść z domu bez plecaka. Po pierwsze, nie wiedziałem, gdzie będę jechał. Nie miałem w ogóle pieniędzy, nawet na pierwszy transport, a pierwszy transport zawsze ułatwia podróż, np. kupujesz bilet i lecisz do innej rzeczywistości, gdzie już jesteś zdany na siebie. W tym przypadku nie miałem pieniędzy ani na transport, ani na nocleg, ani na jedzenie. Po drugie, podróżowałem stopem po Polsce, czego nigdy nie lubiłem. Za granicą ludzie są bardziej życzliwi dla obcokrajowca, a bariera językowa bardziej pomaga niż przeszkadza i w kilku prostych słowach wyjaśniasz sens i cel podróży. Jak to wyjaśnić w Polsce? Przecież mieszkam blisko, a musiałem prosić obcych, by mnie podwieźli. Nie miałem wprawdzie pieniędzy przy sobie, ale były one w domu i zawsze mogłem się po nie wrócić. Po trzecie, musiałem pukać do drzwi obcych ludzi i mówić: „Cześć, chciałbym z wami zamieszkać”. To mnie bardzo stresowało i bardzo się bałem, bo dosłownie wchodziłem z butami w czyjeś życie. Nie widziałem w tej podróży żadnej przyjemności, tylko jedno wielkie wyzwanie. „Prawdziwa podróż odkrywcza nie polega na szukaniu nowych lądów, lecz na nowym spojrzeniu”, mówił Marcel Proust. Jakie nowe spojrzenie wyniosłeś z przebywania z tymi niezwykłymi, czasem dziwnymi na pierwszy rzut oka, ludźmi. Co ta podróż zmieniła w Tobie? Każde miejsce, które odwiedziłem, każda wspólnota nauczyła mnie czegoś innego i zmieniła moje spojrzenie na życie. O tym właśnie napisałem książkę, dużo mógłbym o tym mówić, więc odsyłam do jej lektury (śmiech). Ujmując w dużym skrócie – podróż maksymalnie naładowała mnie dobrą energią. Zobaczyłem, że da się żyć inaczej, co wcześniej trudno było mi sobie wyobrazić, bo znałem te opisy tylko z Biblii. Zobaczyłem, że naprawdę można zrezygnować ze swoich ambicji i mieć pokorę, by całe życie oddać Panu Bogu i innym ludziom, nawet tym najbardziej potłuczonym przez los. Dowiedziałem się, że wszystko jest możliwe. W niektórych miejscach cuda działy się na co dzień, ja naprawdę je widziałem. To nie był film. Ta podróż bardzo wpłynęła na moje życie i postępowanie. Przewartościowałem swoje myślenie o rzeczach materialnych – pieniądzach, karierze, ambicjach. Już wcześniej miałem „odchylenie” w tę stronę, ale dopiero w tej podróży utwierdziłem się w tym i zdobyłem konkretne argumenty, by wytłumaczyć sobie i innym, dlaczego nie jest aż tak ważne, ile będę zarabiał. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Zawsze można mieć lepszą pracę, większe sukcesy, lepszy samochód, więcej widzieć, ale szybko stanie się to punktem odniesienia i będziemy go przesuwać w nieskończoność, chcąc jeszcze więcej. Trzeba spojrzeć od innej strony. Dążenie do dóbr materialnych zajmuje nam większą część życia, a to jest bez sensu, przecież do grobu nie zabierzemy ze sobą nic. W ostatecznym rozrachunku będzie liczyć się to, co mamy w sercu.
Ja to intuicyjnie wyczuwałem już wcześniej, ale ta podróż dała mi konkretne dowody. Znowu odsyłam do książki. Bohaterowie Twojej książki są dowodem na to, że da się żyć inaczej i można być szczęśliwym. W podróży żyłeś tak jak oni, ale w końcu wróciłeś do domu. Czy udało Ci się żyć ideami wyniesionymi z podróży? Zobaczyłem ideał i wiem, jaki on jest, ale jeszcze nie jestem gotowy, by w pełni go zrealizować, co też nie oznacza, że trzeba radykalnie zmieniać swoje życie. W mojej głowie jest plan, by poprowadzić życie tak, by wcielać te radykalne idee w środowisku, które kompletnie jest od nich odcięte. Muszę też zaznaczyć, że pieniądze nie są niczym złym. Posiadanie ich w dużej ilości może, ale nie musi, przeszkadzać w patrzeniu na świat. Z podróży wyniosłem bagaż doświadczeń i myślę, że sam jeszcze wiele razy będę musiał cofnąć się do tej wyprawy, żeby uświadomić sobie, do czego zmierzam. Może kiedyś będę musiał wybrać, czy pracować tam, gdzie będę zarabiał więcej, ale i pracował więcej; czy tam, gdzie zarobię mniej, ale będę miał więcej czasu dla rodziny. Na razie jest mi łatwiej, bo jeszcze nie założyłem rodziny, dużo podróżuję i mam pracę, która daje mi dużo czasu wolnego i możliwość pracy z różnych miejsc. Wiele osób pyta mnie, czy nie chciałbym normalnej pracy, w której zarobiłbym więcej. Nie. To, co zarabiam, spokojnie mi wystarcza, a ja zyskuję jeszcze czas na realizowanie własnych pasji. Potem może być trudniej, ale zrobię wszystko, by nie zapomnieć o życiu, którego doświadczyłem w tej podróży. Wiem, że kiedy zapędzę się w życiu, będę mógł wrócić do którejś z tych wspólnot. Bo one są otwarte i każdy z nas może do nich dotrzeć. Twoja książka i Ty sam afirmujesz postawę świadomego, ale radosnego ubóstwa. Czym ono jest dla Ciebie?
P
osiadanie dóbr materialnych naprawdę może być ciężarem. Leżą na naszych barkach, czujemy odpowiedzialność i strach przed ich utratą. Człowiek ubogi nie tworzy planów, nie ma oczekiwań, tylko cieszy się z tego, co już ma i co go otacza. Cieszy się z drobnych rzeczy. Ludzie bezdomni, których odwiedzałem z braćmi kapucynami pod mostem w Katowicach, nie chcieli zmieniać swojego życia, czuli się wolni, że nie muszą martwić się o dobra materialne. Inny przykład: bracia kapucyni nie mieli pieniędzy na czynsz, ale nie stresowali się szczególnie z tego powodu. Po prostu w pełni zaufali Bogu, a kiedy zbliżał się termin zapłaty, otrzymali kopertę z dokładną sumą, jaka była potrzebna na czynsz. Nie wiedzieli, kto przysłał te pieniądze. To dowód na to, że Bóg się o nas troszczy. Tak właśnie rozumiem ubóstwo, jako pełne zaufanie i oddanie się Bogu – i dlatego jest ono radosne.
Jak wytłumaczyłbyś to osobie, która nie wierzy w Boga? Jestem wierzący, ale prawdy zawarte w mojej książce są bardzo uniwersalne. Takiej osobie powiedziałbym, żeby zastanowiła się nad priorytetami życiowymi. Nie wierzę, że gromadzenie dóbr materialnych przynosi szczęście. Najnowszy mercedes daje chwilową przyjemność, ►
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
41
vip tylko pyta ale nie daje szczęścia. Szczęście może przynosić miłość, którą dajemy, i którą otrzymujemy, akceptacja innych ludzi, posiadanie przyjaciół. Tego nie osiąga się pieniędzmi. Moim zdaniem, osobom niewierzącym jest trudniej, bo nie mają wiary, religii, która jednak jest pewnym hamulcem w pogoni za pieniądzem. Są też osoby przekonane, że wszystko od nich zależy. A to nie do końca prawda. Owszem, mamy ręce i talenty, ale nie wszystko zależy od nas. Sam od lat kieruję się zasadą św. Ignacego Loyoli: „Tak Bogu ufaj, jakby całe powodzenie spraw zależało tylko od Boga, a nie od ciebie; tak jednak dokładaj wszelkich starań, jakbyś ty sam miał to wszystko zdziałać, a Bóg nic zgoła”. Kiedy chodziłem do szkoły, byłem strasznym leniem. Nie chciało mi się na bieżąco uczyć, ale jakoś zdawałem te wszystkie sprawdziany, bo Ktoś mi pomagał. I kiedy nagle przypominałem sobie o sprawdzianie, na który się nie przygotowałem, zamiast użalać się, że i tak go nie zaliczę, wykorzystywałem każdą sekundę na przerwie, żeby się przygotować. Robiłem wszystko, żeby Duch Święty jakoś mnie poprowadził. I udawało się! Nie można być przekonanym, że wszystko od nas zależy, bo przyjdzie taki moment w życiu, który nas przerośnie. Nasze siły będą za małe. I co wtedy? Podczas tej podróży doświadczyłeś cudu.
W
Biblii jest napisane, że kiedy byliśmy w Raju, nic nam nie było potrzebne, bo troszczył się o nas Bóg. Jeśli zaufamy Bogu, nie musimy oglądać się na boki i do tyłu, bo On nas będzie prowadził. To jest r-e-a-l-n-e! Ludziom jest bardzo trudno to zrozumieć. Mówią: „Wiem, że trzeba Bogu zaufać, ale… nie teraz”. Bohaterowie mojej książki naprawdę zrezygnowali z dóbr materialnych i zaufali Bogu, który ich prowadzi i daje im też materialne rzeczy. Daje im gdzie mieszkać, co jeść. To naprawdę się dzieje. Kiedy zaufasz Bogu, naprawdę można ze wszystkiego zrezygnować, zostawić wszystko i iść przed siebie. A Bóg naprawdę zatroszczy się o ciebie. Gdybyśmy wszyscy totalnie zaufali Bogu, mielibyśmy niebo. Bóg nie robił cudów tylko w Biblii. Sam doświadczyłem ich w podróży. Nie miałem nic, a kiedy czegoś chciałem, to nagle się to pojawiało. Wiem, że to brzmi jak science-fiction albo fantasy, ale tak było i tak jest. Masz zaledwie 25 lat. Można Ci zarzucić, że łatwo Ci tak mówić, bo nie masz kredytów ani rodziny na utrzymaniu. W książce przytaczam historię wielu osób, jestem jedynie nośnikiem ich przesłania. Każdy może zacząć żyć inaczej, jeśli tylko będzie chciał i wcale nie trzeba wybierać drogi zakonnej albo samotnej drogi świeckiej. Są np. rodziny wieloosobowe żyjące we Wspólnocie Dużego Domu, funkcjonujące normalnie w społeczeństwie, które wychowują dzieci, ucząc je innego spojrzenia na życie. Wspólnota nastawia im życiowy kompas, zawracając z drogi, w której na pierwszym miejscu są pieniądze, ambicje i kariera. Dziś dla dziecka szczęście to nowy telefon albo markowe ubranie z galerii. Kiedyś
było tak, a przynajmniej w moim domu, że jechaliśmy na targ i kupowaliśmy spodnie za 30 zł. I one były całkiem fajne. Które dziecko dziś by w takich chodziło? Nie twierdzę, że drogie rzeczy są złe, ale mogą przesłonić sens istnienia. Uważam, że nie ma złego momentu, żeby przewartościować życie i iść bardziej wymagającą drogą. Trzeba tylko zadać sobie pytanie, do czego dążę? Czy na pewno do tego, by mieć jak najwięcej? Jeśli nie jesteś gotowy na rewolucję, rób małe kroki i przemycaj tę filozofię w podejmowanych decyzjach. Zrób coś z wielką pokorą i świadomością, że oto tracisz coś z punktu widzenia świata, ale zyskujesz wiele z punktu widzenia serca. Za każdym razem, gdy rezygnujesz z czegoś świadomie dla drugiego człowieka, twoje serce się przemienia. Wrzuć 5 złotych do puszki bez zastanawiania się, co ksiądz, czy ktoś inny z tym zrobi – tu chodzi o to, że TY czynisz dobro. Te 5 złotych zmieni ciebie i twoje serce. Współczesny świat sprawia, że często czujemy się frajerami, bo albo nie umiemy robić interesów, albo nie potrafimy się gdzieś wkręcić, albo żałujemy, że przecież można było kogoś oszukać… Nie tędy droga. To nic innego jak nawoływanie do bycia świętym w codzienności. W końcu każdy człowiek jest powołany do świętości. Moja wiara jest pozytywna, jestem przekonany, że będziemy święci. Ja już się modlę do zmarłych pradziadków i dziadków, i wierzę, że są w niebie. Uważam, że ludzie z natury są dobrzy, tylko łamią ich jakieś słabości i robią złe rzeczy. Zbliżają się święta Bożego Narodzenia. Czas bardzo refleksyjny, ale niestety przeżywany bardzo konsumpcyjnie. Czego życzyłbyś nam na te święta? Wyrzucenia portfela, tak jak namawiałeś na blogu, i wyjścia z domu?
Ż
yczyłbym przewrotności. Postarajmy się nie osiadać w tradycji. Jeśli zawsze na stole było 12 potraw, siedziało się w stałym gronie osób i co roku powtarzał się rytuał, to może najwyższa pora to zmienić? Zamiast stawiać pusty talerz na stole, choć raz zaprośmy do domu kogoś, kto mieszka samotnie, żeby naprawdę skorzystał z tego talerza. Albo oddajmy jedną z tych potraw komuś, kto jej naprawdę potrzebuje, bo nie ma co jeść. Jeśli Boże Narodzenie kojarzy ci się ze sprzątaniem, to przestaw klapkę w głowie i pozwól sobie na ten kurz za szafą, którego nikt nie będzie widział, a w zamian idź z rodziną do kina. Nawet dzień przed wigilią zostaw pranie, sprzątanie, gotowanie, spędź więcej czasu z rodziną. Zrób coś odmiennego niż zazwyczaj. Moim zdaniem, za bardzo chowamy się w tradycji i nie robimy za wiele, by wykorzystać ten specyficzny czas do zmiany swojego życia na lepsze. Nawet jeśli nie wydaje się to zbyt logiczne, to życzyłbym nam poprzewracania w tych świątecznych rytuałach, abyśmy mogli dostrzec w świętach coś bardziej istotnego. Wyjdźmy z wygodnych schematów i zmieńmy coś na te święta. Tak na dobry początek.
Sesję zdjęciową przeprowadzono w Hotelu Hilton Garden INN w Millenium Hall w Rzeszowie
Portret
Marzanna i Ryszard Skotniczni.
Biznes rodzinny w Dworze Najważniejsza jest gościnność
Mieli niewiele ponad 40 lat, gdy mogli skoncentrować się na smakowaniu życia i odcinaniu kuponów od zysków, jakie osiągnęli, budując przez 15 lat sieci internetowe w Polsce, ale bardziej ich to przerażało niż cieszyło. Marzanna i Ryszard Skotniczni wymarzyli więc sobie hotelarski biznes, gdzie polska gościnność byłaby świętością, a w poszukiwaniu pięknego, historycznego miejsca przejechali pół Polski. W szary, zimowy dzień 8 lat temu zatrzymali się przed Dworem Kombornia; dwa miesiące później byli już jego właścicielami. Zostawili Kraków, z którym związani byli od zawsze, zabrali dwóch najstarszych synów i osiedli w Komborni na dobre i złe. Żartują, że tak mocno wrośli w Podkarpacie, jego zalety i wady, że bardziej już nie można.
Tekst Aneta Gieroń Fotografie Tadeusz Poźniak
G
dy w Polsce lat 90. XX wieku powstawały pierwsze biznesy, przyszli właściciele Dworu Kombornia, jako bardzo młodzi ludzie, startowali w branży IT, należeli do pionierów Internetu w Polsce. Przez kilkanaście lat pracowali po kilkanaście godzin na dobę, ale cieszyło ich wszystko: rozwój przedsiębiorczości, możli-
46
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
wość kreowania, praca we własnej firmie rodzinnej prowadzonej wspólnie z bratem Ryszarda Skotnicznego, w końcu sukces finansowy. W tamtym czasie na świat przyszło trzech ich synów. Marzanna Skotniczna na kilka lat poświęciła się wychowywaniu dzieci, aż w końcu około 2006 roku postanowili wycofać się z budowy sieci internetowych. ►
Portret
Od lewej: Marzanna, Mikołaj, Jakub i Ryszard Skotniczni.
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
47
Portret
N
ie mieli pojęcia o hotelarstwie, ale doskonale wiedzieli, jakie miejsce chcieliby stworzyć. – Idealne na wypoczynek dla ludzi którzy dużo pracują i są wymagający; blisko natury, gdzie można poczuć przeszłość miejsca, naładować akumulatory, odbudować więzi rodzinne i uzyskać wewnętrzny spokój – mówi Marzanna Skotniczna. – Uznaliśmy, że lokalizacja jest sprawą drugorzędną, najważniejszy jest klimat, urok, to „coś”, co sprawi, że ludzie będą chcieli tu przyjeżdżać. Dwór Kombornia wydał się idealny i... to był duży idealizm z naszej strony, zwłaszcza że kiedy zobaczyliśmy obiekt w 2007 roku – to były właściwie tylko mury i dach. Przez kolejne dwa lata konieczny był ogromny remont za ogromne pieniądze, ale w listopadzie 2009 roku dopięliśmy swego – powitaliśmy pierwszych gości. – Zamieniliśmy pieniądze na dwór i jesteśmy szczęśliwi – śmieje się Ryszard Skotniczny. – Inwestycja w Kombornię to nie jest inwestycja na jedno pokolenie. Takich obiektów na mapie Polski nie przybywa, dla mnie to miejsce z każdym rokiem nie traci, ale nabiera wartości. Pewnie łatwiej i taniej byłoby zbudować coś od nowa, ale nie jestem entuzjastą kreowania wyjątkowych miejsc w nowych murach, patyna czasu jest niezbędna. Chcieliśmy miejsca z historią, parkiem, duszą i udało się nam spełnić marzenie, dlatego nie pozwalamy sobie na narzekanie. W tych murach jest historia setek lat, tego nie da się wykreować za żadne pieniądze, choćby i za życia trzech pokoleń. To są rzeczy bezcenne. Czasem tylko żartujemy, że mówiąc o naszych działaniach sprzed zakupu Komborni, mówimy o naszym „poprzednim życiu”. Od 2009 roku, a właściwie jeszcze wcześniej, jesteśmy z tym miejscem związani na stałe i ciągle nas ono fascynuje, choć „frycowe” przez pierwszych pięć lat działalności zapłaciliśmy. Uczyliśmy się na własnych błędach, a marzenia i wyobrażenia musieliśmy konfrontować z trudną rzeczywistością, na którą nie zawsze mieliśmy i mamy wpływ.
Długa historia Dworu w Komborni
S
am Dwór w Komborni to ziemiańska siedziba, której historia sięga XVI w. Jest jednym z lepiej zachowanych zespołów rezydencjonalnych na Podkarpaciu z niełatwą historią ostatnich dziesiątków lat. W czasie II wojny światowej dwór zajmowali Niemcy, po nich przyszli Sowieci. Ci pierwsi rozkradli cenne rzeczy, ci drudzy splądrowali i zdewastowali wnętrza. Po wojnie dwór przeznaczono na szkołę rolniczą, potem magazyn zbożowy, w końcu warsztat samochodowy i stolarnię. Gdy w latach 90. XX wieku dwór przejęła Akademia Medyczna w Krakowie, rozpoczął się jego remont pod nadzorem prof. Lesława Grzegorczyka z Rzeszowa. Na przełomie XX i XXI wieku obiekt kupiła krośnieńska firma meblowa Nowy Styl, ale ostatecznie Dwór
48
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
Kombornia w 2007 roku trafił w ręce rodziny Skotniczny, którzy przywrócili mu dawną świetność. Dziś Kombornia to 10-hektarowa posiadłość, w skład której wchodzą: dworski park, dwór, oficyna, stajnia, budynek techniczny i spichlerz. Powstał tu luksusowy hotel butikowy z zapleczem konferencyjnym, bankietowym, SPA i wellness mogący przyjąć około 100 gości w 40 pokojach. Marzanna i Ryszard Skotniczni, kupując dwór, od początku wiedzieli, że chcą tworzyć biznes rodzinny. – My zaczynaliśmy remont Komborni, a nasi dwaj najstarsi synowie – Jakub i Mikołaj kończyli studiować zarządzanie zasobami ludzkimi i finanse w Krakowie – wspomina Ryszard Skotniczny. – I... zdecydowali się tutaj przenieść z nami na stałe. Może to zaskakujące, ale oni od początku byli wspólnikami i udziałowcami w tym przedsięwzięciu, czują się za nie odpowiedzialni, a poza tym dla tak młodych ludzi rzadko jest szansa w życiu, by coś współtworzyć i kreować na tak dużą skalę od zera. Najmłodszy syn, Piotr, który mieszka w Krakowie, gdzie studiuje prawo i ekonomię, też czuje się związany z tym miejscem i wspiera nas zdalnie. Rodzinne zarządzanie bywa jednak trudne. – Każdy ma prawo wyrazić swoje zdanie, co wydłuża czas negocjacji, w końcu ktoś musi podjąć ostateczną decyzję i jestem to ja – mówi Ryszard Skotniczny. – Oczywiście, tych punktów spornych staramy się unikać, koncentrując na własnych obszarach zarządzania i jak najmniej wchodzimy sobie w drogę. Żona jest menedżerem SPA, Jakub zajmuje się gastronomią i eventami, ja jestem dyrektorem obiektu, a Mikołaj pilnuje naszych dodatkowych przedsięwzięć biznesowych, czyli Salonu Win Karpackich i produkcji czekolady ChocoWine. wór Kombornia to bowiem nie wszystko, na czym koncentrują się Skotniczni. Od 4 lat realizują projekt – Salon Win Karpackich, w ramach którego dostarczają wina karpackie do sklepów i restauracji w całej Polsce, a na miejscu, w Komborni, gwarantują gościom najlepsze trunki ze Słowacji, Węgier, Rumunii i Czech oraz Polski. Jest też produkcja własnej czekolady, znanej już w Polsce i poza jej granicami. Skotniczni przyznają, że w ciągu tych kilku lat, od kiedy kupili Dwór Kombornia, w sposób niezwykły związali się i przywiązali do Podkarpacia. Wspólnie z dwoma synami na stałe mieszkają na terenie obiektu i dwór jest dla nich domem. – To, co robimy, stało się dla nas sposobem na życie. Hotelarstwo pojmujemy jako bycie niezwykle gościnnym w stosunku do każdego, kto do nas przyjeżdża – tłumaczy Marzanna Skotniczna. – Staramy się to robić najlepiej, jak potrafimy i po 6 latach chyba udało się nam stworzyć markę Kombornia na nowo, przywrócić jej tradycję, bo proszę pamiętać, że przez dziesięciolecia ona utraciła tę ciągłość, którą ma np. Krasiczyn. Od zawsze dwór miał być centrum wydarzeń, miejscem, gdzie zjeżdżano z daleka i bliska i tak dzieje się też w Komborni, choć nie tak szybko i jeszcze nie na taką skalę, jak to kilka lat temu wydawało się Ryszardowi Skotnicznemu.
D
Portret Udział turystyki w PKB w Polsce wynosi 5,3 proc., czyli co 20 złotówka w naszym kraju pochodzi z turystyki. Na Węgrzech to aż 9,1 proc. udziału w PKB. Czy można to zmienić? Pewnie tak, ale gdy ministerialny budżet na turystykę w Polsce wynosi około 45 mln zł, z czego 35 mln zł pochłoną koszty utrzymania urzędników i organizacyjne, to realnie na wsparcie turystki zostaje 10 mln zł i to jest stanowczo za mało. – Gdy kupowaliśmy Kombornię, wierzyłem, że do 2012 roku gotowa będzie autostrada przez całe Podkarpacie, a kilka lat później S-19 skomunikuje nas z Warszawą. Takie były zapewnienia rządzących. Przy takiej infrastrukturze lokalizacja Komborni byłaby znakomita, godzinę jazdy od lotniska w Rzeszowie i dróg szybkiego ruchu. Stało się jednak inaczej. Wprawdzie mamy już autostradę do Rzeszowa, na szczęście, ale dalej nie mamy dobrej, szybkiej drogi na południe regionu i szybkiego połączenia z Warszawą. Dla mnie to absurd, że z Rzeszowa można dojechać autostradą do Berlina, stolicy Niemiec, a nie można do stolicy Polski – mówi właściciel dworu. I nie ma wątpliwości, że konsekwencje tego są fatalne. Bez S-19 do Barwinka nie ma szans na dynamiczny rozwój Krosna, Jasła, Sanoka czy Bieszczadów. Nie ma też szans na dynamiczny rozwój turystki w sytuacji, gdy z Warszawy na weekend na Podkarpaciu jedzie się minimum 6 godzin w jedną stronę i tyle samo z powrotem. A szkoda, tym bardziej, że mamy świetne zabytki, piękną przyrodę i przede wszystkim bardzo konkurencyjne ceny.
NAJWIĘKSZE NASZE ATUTY to regionalność i autentyczność
N
aprawdę mamy się czym chwalić, ciągle jednak brakuje nam świadomości własnych zalet i dobrego serwisu. Dziś turysta biznesowy, okazjonalny, wakacyjny, każdy, pyta o lokalne piwo, wódkę, warzywa, sery, owoce, wędliny, ceni sobie regionalność, unikalność i wyjątkowość. – Na początku działalności też staraliśmy się mieć bardzo europejski hotel, po wejściu do którego nie wiadomo za bardzo było, czy to Warszawa, Kraków, czy może Wiedeń. Szybko jednak zrezygnowaliśmy z tej „poprawności” i skoncentrowaliśmy się na naszej niepowtarzalności – mówi Marzanna Skotniczna. – W turystyce najlepiej sprawdza się autentyczność. Dlatego na naszych stołach są lokalne piwa, chleb czy jajka z sąsiedniej wsi, jarzyny od zaprzyjaźnionych gospodarzy, a warzywa, owoce i zioła z naszego ogrodu. Ryszard Skotniczny, odkąd osiadł na Podkarpaciu, nieustannie obserwuje i analizuje otaczającą go infrastrukturę, rozwój ekonomiczny i społeczny regionu, jego potencjał rynkowy oraz plany władz dotyczące rozwoju Podkarpacia. Z tego też powodu zdecydował się na bycie wiceprezesem Podkarpackiej Regionalnej Organizacji Turystycznej. – Jestem praktykiem i uważam to za swój największy atut – mówi. Istotny w konfrontacji z koncepcjami urzęd-
ników, które niekiedy są zbyt dalekie od realiów. Ryszard Skotniczny, pytany o swoje pomysł na ten region, jest w równym stopniu entuzjastą co sceptykiem. Po pierwsze, marzy mu się zjednoczenie przedstawicieli podkarpackiego biznesu turystycznego. Na początek może kongres na około 400 osób, działających czynnie w tej branży, sprawiłby, że idealnie umieliby ze sobą współpracować lokalni restauratorzy, hotelarze, przewodnicy, przewoźnicy, producenci żywności, organizatorzy eventów. To niezbędne, jeśli chce się turystom zaoferować szeroki wachlarz sprawdzonych atrakcji i pewnych adresów, gdzie nikt za nikogo nie będzie się wstydził. – Musimy też wypracować spójny przekaz promocyjny Podkarpacia, bo jak na razie poszczególne gminy i miasta podejmują oderwane od siebie działania, zamiast skoncentrować się na wspólnym działaniu, czym i jak chcemy się chwalić, bo atutów nam nie brakuje. Spokój, cisza, piękna przyroda, zabytki z listy UNESCO, wspaniałe miasta; Sanok, Przemyśl, Jarosław – wylicza Skotniczny. I dodaje, że nie ma wątpliwości, że przy rozsądnej polityce wspierającej rozwój turystyki, odsetek ludności Podkarpacia żyjącej z tej branży mógłby wzrosnąć co najmniej trzykrotnie. Rzeczywistość jednak skrzeczy, a szkolnictwo turystyczne nie czuje się winne, jeśli absolwenci szkół gastronomicznych czy hotelarskich nie mówią biegle po angielsku, choć bez tej umiejętności nie można być nawet recepcjonistą, czy kelnerem, nie wspominając już o obsłudze w najlepszych restauracjach i hotelach. Nie rozwiązując systemowo problemów dotykających całej branży, nie sprawimy też jej nagłego rozkwitu, bez względu na to, w jak wielu strategiach ją zapiszemy i opiszemy. – Bardzo ważna jest też społeczna odpowiedzialność biznesu, nie tylko w branży turystycznej, co warto propagować wśród regionalnych przedsiębiorców – uważa Marzanna Skotniczna. – Od początku naszej obecności w Komborni staramy się angażować społecznie, wrastać w miejscowe środowisko. Może zabrzmi to nieco patetycznie, ale czujemy się spadkobiercami tradycji i praktyk, gdzie dwór zawsze wspierał i pomagał, był inspiratorem dla innych. To są najlepsze polskie tradycje i warto je kontynuować. Nie można tylko konsumować, warto poczuć się odpowiedzialnym za miejsca i ludzi. skoro w ich biznesie najważniejsza jest gościnność, nie wyobrażają sobie, by przy okazji Bożego Narodzenia nie zaprosić do dworu osób samotnych, biednych i potrzebujących. – W tym roku organizujemy Opłatek Maltański w Dworze Kombornia i będzie to pierwsza edycja tej akcji charytatywnej w diecezji Przemyskiej pod patronatem honorowym arcybiskupa Józefa Michalika. Ogólnopolska akcja Opłatek Maltański organizowana jest przez Zakon Maltański w Polsce nieprzerwanie od 13 lat, a jej misją jest ofiarowanie duchowego i materialnego wsparcia potrzebującym, rodzinom wielodzietnym, osobom samotnym i niepełnosprawnym w czasie świąt Bożego Narodzenia – mówi Ryszard Skotniczny. – Przy naszych stołach usiądzie 160 osób, dorosłych i dzieci, a po kolacji nikt nie wyjdzie z dworu bez prezentu.
A
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
49
BĄDŹMY szczerzy
Kto się boi demokracji?!
JAROSŁAW A. SZCZEPAŃSKI
Październikowe wybory parlamentarne powinny uspokoić środowiska ogłaszające wszem i wobec, że z polską demokracją jest coś nie tak, bo scena polityczna jest „zabetonowana” i dopóki nie zmieni się ordynacji wyborczej, dopływ świeżej krwi parlamentarnej jest niemożliwy. Tymczasem krajobraz powyborczy, sam z siebie, z tych obaw wręcz szydzi – scena polityczna została dość radykalnie przemeblowana. Z parlamentu zniknęła lewica postkomunistyczna, inaczej mówiąc: po 26 latach wyborcy sami własnoręcznie zdekomunizowali Sejm. Podziękowali też hochsztaplerowi z Biłgoraja. Dodatkowego smaku zaistniałej sytuacji przydaje fakt, że „kołkiem osinowym” parlamentarnego zgonu Zjednoczonej Lewicy – od Millera po Palikota – stała się nieznana dotąd lewacka partyjka. Sejm zasiliły za to dwie partie, których wcześniej w ogóle nie było: Nowoczesna i Kukiz15. Do rangi symbolu urasta fakt, że pierwszemu posiedzeniu Sejmu nowej kadencji przewodniczył marszałek senior Kornel Morawiecki, twórca i przywódca Solidarności Walczącej, najbardziej antykomunistycznego ugrupowania dawnej opozycji – polityk zupełnie zmarginalizowany przez „rycerzy” okrągłego stołu z roku 1989, a jego syn został szefem najważniejszego resortu w nowym rządzie i wicepremierem. Po raz pierwszy też od 1989 roku zwycięska partia nie musiała dobierać sobie koalicjanta, bo objęła większość mandatów w Sejmie i Senacie. PSL prześliznął się do parlamentu, ale wyraźnie z żółtą kartką od wyborców. A tak na marginesie – gdyby obowiązywała w Polsce ordynacja większościowa, nowe partie mogłyby w Sejmie za-
siadać, ale w miejscach dla... publiczności. Jakkolwiek by patrzeć – oszołamiający wręcz sukces demokracji! I co się dzieje? W mediach tzw. mainstreamowych Polska z dnia na dzień przybiera twarz, a raczej odrażający pysk jakiegoś politycznego potwora – nowy rząd dzień i noc kombinuje, jakby nas zniewolić, wprowadzić porządki faszystowskie i totalitarne; stała się rzecz straszna, bo jedna partia rządzi samodzielnie i to już samo z siebie stanowi śmiertelne zagrożenie dla demokracji. Doszło do tego, że pod patronatem Gazety Wyborczej powstał Komitet Obrony Demokracji. Informacja o tym wydarzeniu rozśmieszyła mnie do łez, bo póki co demokracja świetnie broni się sama. Nowy rząd, dzięki większościowemu zapleczu parlamentarnemu, sprawnie rozbroił minę zastawioną przez poprzednią koalicję rządzącą PO-PSL, jaką miała być zmieniona ustawa o Trybunale Konstytucyjnym. Poprzedni rząd w obliczu zbliżającej się klęski wyborczej zrobił ustawowy skok na TK, umożliwiając wybór pięciu jego członków na zapas. To ważne, bo rozdział dziesiąty tej ustawy nosi tytuł „Postępowanie w sprawie stwierdzenia przeszkody w sprawowaniu urzędu przez Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej”. Taką przeszkodę w formie wniosku zgłasza Trybunałowi marszałek Sejmu, a Trybunał bezzwłocznie (w ciągu 24 godzin) go rozpatruje i powierza na trzy miesiące marszałkowi pełnienie obowiązków prezydenta. Gdy przeszkoda trwa nadal, Trybunał może ponownie obłożyć marszałka prezydenckimi obowiązkami. Proszę to sprawdzić, to bardzo łatwe, wystarczy kliknąć w wyszukiwarkę: „ustawa o Trybunale Konstytucyjnym z 25 czerwca 2015” i wszystko widać jak na dłoni. Szef Trybunału, pan prof. Rzepliński, nie robił tajemnicy z tego, że uczestniczył w tym procederze. Nie trzeba wielkiej wyobraźni, aby przewidzieć ewentualny scenariusz: Sejm uchwala ustawy przygotowane przez rząd, a Trybunał je podważa jedną po drugiej. Media rozdzierają szaty z powodu bałaganu, jaki generuje rząd nieodpowiedzialną twórczością pseudolegislacyjną, a na dodatek prezydent, nie reagując na to, pogłębia chaos. No więc w końcu do Trybunału wpływa wniosek w sprawie stwierdzenia przeszkody w sprawowaniu urzędu przez Prezydenta Rzeczypospolitej. „Rozgrzani” – mówiąc językiem klasyka – sędziowie mają 24 godziny. Jednego tylko nie przewidziała sprytna koalicja PO-PSL: Prawo i Sprawiedliwość wywalczyło w wyborach większość mandatów w Sejmie i Senacie. A wniosek „w sprawie...” miałby złożyć marszałek Sejmu. Dlatego był taki bój o zminimalizowanie zwycięstwa PiS-u, żeby broń Boże ta partia nie miała większości. Wtedy marszałkiem byłby pewnie ktoś z PSL. No bo jeśli PiS ma już prezydenta i premiera, to koalicjantowi należy się stołek marszałka. Tak prawdopodobnie kalkulowano. Skoro udało się w 2007 r. po dwóch latach nagonki, to czemu tak udanego planu nie powtórzyć? A ułaskawienie Mariusza Kamińskiego słuszne? Otóż sędzia Łączewski – jak ujawnili Marek Pyza i Marcin Wikło na łamach tygodnika „wSieci” – po skazaniu byłych szefów CBA awansował do sądu okręgowego – trafił do X Wydziału Karnego Odwoławczego, który miał... rozpatrywać apelację Mariusza Kamińskiego i pozostałych szefów CBA. Uczciwi sędziowie polskich sądów powinni być wdzięczni prezydentowi Dudzie, że przeciął tę hucpę, ratując i tak do granic możliwości nadwerężony już wizerunek naszego wymiaru sprawiedliwości.
Jarosław A. Szczepański. Dziennikarz, historyk filozofii, coraz bardziej dziadek.
POLSKA po angielsku
Kochani... jest później, niż nam się wydaje
MAGDALENA ZIMNY-LOUIS
Grudzień to okres gorączki przedświątecznej i – co za tym idzie – histerii wokół uciekającego czasu. Poruszając temat braku czasu występującego u współczesnego człowieka Europy (na innych, mniej snobistycznych kontynentach, czasu ludzie mają zdecydowanie więcej), pragnę zacząć felieton moim ulubionym dowcipem: „Po placu budowy biega dwóch robotników z pustymi taczkami. Z jednego końca na drugi, gnają, pchając puste taczki przed sobą. Tam i z powrotem. Zaintrygowany przechodzień zatrzymuje się i pyta jednego z nich: Dlaczego tak biegacie na pusto? Robotnik zatrzymuje się, ociera pot z czoła i odpowiada: – A bo taki zapieprz mamy na budowie, że nie ma kiedy taczek załadować”. „Nie wyrabiam się czasowo” – oto hasło przedzielające rozmowy towarzyskie od Bałtyku aż po Tatry (nie wiem, jak jest za granicą, bo ostatnio nigdzie nie byłam...)
Notorycznym brakiem czasu ludzie nauczyli się tłumaczyć wszystkie swoje zawodowe wpadki, zapomniane rocznice, zaniedbania rodzicielskie, dwugodzinne spóźnienia na uroczystości rodzinne oraz niemożność przeczytania choćby jednej książki rocznie. Są chęci, są pieniądze, tylko z czasem krucho... Narzekają, że nie ogarniają, a wszystko przez ten wsysający ich do brzucha wehikuł-zjadacz godzin. Zero czasu dla siebie i najbliższych przez te biliony superważnych spraw, jakimi muszą się natychmiast zająć, kosztem zdrowia, snu, partnerki, męża i zobowiązań wobec Pana Boga. Mam wrażenie, że czasu nie brakuje tylko samotnym matkom z trójką dzieci pracującym na dwóch etatach, jednym w kiosku Ruchu, drugim w garmażeryjnym. One nie narzekają, wszyscy pozostali są z a r o b i e n i!!! Brak czasu jest wyraźnym komunikatem, że komuś się w życiu udało i jest w drodze po jeszcze, stąd ten crazy pośpiech. Telefon dzwoni cały czas, terminy chwytają za gardło, trwa gonitwa za własnym ogonem, który nawet jak się stoi w miejscu, to ucieka. No bo widział kto ostatnio biznesmena, redaktora, pracownika korporacji, kierownika stoiska, aktorkę, modelkę, piosenkarkę, czy polityka (którego bądź wyznania), który ma czas i o tym informuje publikę? Czas to może mieć sobie babcia mieszkająca pod lasem w domku, do którego nie dociągnęli po wojnie elektryczności, albo rolnik, któremu stonka plantację ziemniaka zeżarła, więc zasiał czosnek i czeka cały rok, aż mu wzejdzie. Ale nie współczesny człowiek sukcesu! Ten ma terminarze i telewizor... Według danych udostępnionych przez Nielsen Audience Measurement, Polak spędza przed telewizorem 4 godziny i 29 minut CODZIENNIE! Co telewizja proponuje, omówię osobnym felietonem. Powiem tylko, że te 4 godziny gapienia się w ekran powoduje – jak to powiedział kiedyś Bohdan Smoleń – zalęgnięcie się glist w głowie. Dzieci płaczą głodne i obsikane, książki leżą zakurzone, bilet na koncert przepadł, przyjaciele się nie widują, a starzy rodzice spędzają niedziele samotnie, gdyż ich dzieci oglądają telewizor. A czas, jak to czas, w dupie ma nawyki współczesnego człowieka i sobie dalej płynie...ani szybciej, ani wolniej niż dawniej, gdy byliśmy młodzi. Zarobieni, spóźnieni, zaganiani, pchamy puste taczki przed sobą. Coraz częściej, coraz większej grupie ludzi brakuje czasu na życie, a szkoda, bo warto trochę zwyczajnie, ponad czasem pożyć, zabawić się lub spełnić choć jedno marzenie z dzieciństwa. Kochani... jest później, niż nam się wydaje.
Magdalena Zimny-Louis. Rzeszowianka z urodzenia, jak twierdzi urząd meldunkowy oraz kartoteka parafialna. Przez dwie dekady mieszkała w Anglii, w mieście Ipswich po zachodniej stronie, ale na początku 2014 roku na stałe wróciła do Rzeszowa. Autorka trzech powieści: „Ślady hamowania”, która została nagrodzona w konkursie Świat Kobiety, „Pola”, wydana we wrześniu 2012 r. i „Kilka przypadków szczęśliwych” opublikowana w 2013 roku.
54
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
AS z rękawa
Ja, wobec starości Okazało się, że jeżeli nawet istnieje konflikt pokoleń, to wcale starsi nie stoją na przegranej pozycji. Wręcz nie powinni się usuwać, aby zrobić miejsce młodym. Niech oni to miejsce sobie wywalczą. Łatwych sukcesów w XXI wieku się nie ceni. Nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że w związku z moim wiekiem czegoś mi nie wypada. Jestem hedonistą i robię to, na co mam ochotę, szczególnie jeżeli to dotyczy dobrego czerwonego wina i owoców morza. Nauczyłem się wielu rzeczy. Na przykład nie przywiązuję wagi do tego, co ludzie mówią. Uważnie obserwuję, co robią. Nie denerwuję się zjawiskami, na które nie mam wpływu, ale tym bardziej pilnuję spraw, które ode mnie zależą. Nie mam zbyt dużo wolnego czasu. Dzięki temu wydaje mi się, że wolniej się starzeję. Fascynuje mnie młodość, ale za nią nie tęsknię. Trzeci wiek może być mądrzejszy i spokojniejszy. Można go uczynić piękniejszym, ale coraz mniej ludzi to potrafi. Dlaczego? Brakuje im wyobraźni i przygotowania. Szkoda, że nie istnieje wychowanie do starości – byłoby to trudne, ale brzmi ekscytująco. Starość to stan ducha, oswojenie lęku przed nią. Jesień bywa piękna, ale trzeba umieć to dostrzec i grzać się jej ciepłem. Pamiętacie Balladę o późnej starości Don Kichota – Wojciecha Młynarskiego?
KRZYSZTOF MARTENS Jak wygląda starość? Jeszcze nie wiem, codziennie dowiaduję się czegoś nowego. Żyję bardzo aktywnie, ale coraz bardziej zdaję sobie sprawę z własnych ograniczeń. Nie tak dawno mogłem robić kilka rzeczy równocześnie. Dzisiaj koncentruję się tylko na jednej i staram się wszystko robić natychmiast. Nie odkładam nic na jutro. Aktywność intelektualna jest kluczowa dla utrzymania sprawności mojego umysłu. Mój mózg – mam takie wrażenie – pracuje tak samo szybko jak dawniej, ale musi przeszukiwać coraz większą bazę danych, więc nieco dłużej muszę czekać na konkluzję. To się podobno nazywa doświadczeniem. Przed laty przeszedłem szkolenie polegające na czyszczeniu umysłu i eliminowaniu niepotrzebnej wiedzy, usuwaniu zbędnych informacji. Dzisiaj bardzo się to przydaje, choć denerwuje moją żonę. Dziwi się, jak mogę nie pamiętać jakichkolwiek szczegółów dotyczących na przykład wesela syna? Nie mam jednej strategii starzenia się. Im więcej jest ścieżek, po których się poruszam, tym życie wydaje mi się ciekawsze. Denerwuje mnie słowo senior. Mam już 63 lata i od trzech lat mogę w mojej dyscyplinie występować w kategorii seniorów, ale unikam tego jak ognia. Na szczęście w październiku zdobyłem złoty medal mistrzostw świata w brydżu, grając w drużynie Monaco.
…Wielka jest Twoja menażeria, Lecz proszę, dojrzyj nas o Panie, Gdy nam już po donkiszoteriach, Przyjdzie spierniczeć i skapcanieć. Spraw wtedy, boś Ty mądry sternik, By nas nie trzęsła szajba taka, By mógł spokojnie każdy piernik, Obok swojego przejść wiatraka. To ballada o bezsilności, zmęczeniu, szamotaninie i cierpliwości. Sił i zapału zaczyna brakować, ale można się cieszyć z uśmiechniętych skrawków codzienności. Ja i starość – jeszcze nie umiem jej odczarować – ale codziennie się uczę. Smutna starość nie zależy od jakości przeżytego życia czy posiadanych środków. Jest czekaniem na śmierć. Adama Hanuszkiewicza, wielką postać polskiego teatru, w ostatnich latach życia dopadła depresja. W swoim ostatnim wywiadzie powiedział „Życie trwa krótko, czekanie na śmierć długo”. Smutne i bezdennie głupie. Na drugim biegunie znajdowała się wspaniała aktorka Irena Kwiatkowska. „Nigdy nie żyłam przeszłością. Człowiek jest wtedy tak zajęty rozpamiętywaniem, że teraźniejszość przechodzi mu koło nosa” Blisko sto lat życia i do końca zachowała pogodę ducha. Mam nadzieję, że nadchodząca szybkimi krokami starość nie zmusi mnie do zmiany stylu życia. Nie tak dawno wnuk zapytał mnie „Dziadku, po co Ci taki duży brzuch”. Nie wiem – odpowiedziałem. – Ale już niedługo zapytam o to Pana Boga“. Kiedy to będzie – to już sprawa między mną a NIM.
Krzysztof Martens. Brydżysta, polityk, dziennikarz, trener. Człowiek renesansu o wielu zainteresowaniach i pasjach. Dzięki brydżowi obywatel świata, który odwiedził prawie wszystkie kontynenty i potrafi się dogadać w wielu językach. Sybaryta lubiący dobre jedzenie i szlachetne czerwone wino.
56
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
Nauka Niezwykła rozmowa ks. prof. Michała Hellera i prof. Krzysztofa Zanussiego w Filharmonii Podkarpackiej Ks. prof. Michał Heller.
Prof. Krzysztof Zanussi.
O „kosmicznym dramacie” Wszechświata
– My dziś rozdzielamy: Prawda i Dobro. Mówimy, że należą do dwu różnych porządków. Nauka docieka Prawdy, ale obszary Dobra są dla niej niedostępne. Dobro i zło to teren działalności człowieka. Najwięksi myśliciele utożsamiali Prawdę i Dobro. I dodawali jeszcze Piękno, bo czyż samo utożsamienie Prawdy i Dobra nie jest piękne? – stwierdził ks. prof. Michał Heller, przemawiając 25 listopada do ok. 1000 osób zgromadzonych w obu salach Filharmonii Podkarpackiej.
Tekst Jaromir Kwiatkowski Fotografie Tadeusz Poźniak
S
potkanie „Kosmiczny dramat. Mój prywatny scenariusz” było niezwykłą rozmową dwóch niezwykłych osób: ks. prof. Michała Hellera, kosmologa, filozofa i teologa, laureata prestiżowej Nagrody Templetona, oraz prof. Krzysztofa Zanussiego, wybitnego reżysera filmowego, scenarzysty, producenta, fizyka i filozofa. Spotkanie odbyło się w ramach obchodów jubileuszu 20-lecia istnienia jego głównego organizatora – Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie (drugim było wydawnictwo Copernicus Center Press, którego współzałożycielami są WSIiZ oraz Fundacja Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych w Krakowie; ks. Heller jest pomysłodawcą, fundatorem i dyrektorem Centrum). Był to już trzeci wykład otwarty wygłoszony przez Księdza Profesora w tym miejscu, a zarazem pierwsze spotkanie w duecie. Zgromadził ok. tysiąca osób, które zajęły nie tylko dużą salę, ale także salę kameralną, gdzie mogły na telebimie obserwować transmisję wideo. Spotkanie można było także śledzić w Internecie. W wykładzie licznie uczestniczyli przedstawiciele świata nauki, kultury, samorządu i duchowieństwa. Fenomenem tych spotkań stał się bardzo liczny udział ludzi młodych.
60
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
Ks. Heller: – Podjąłem prowokację prof. Zanussiego Jak zaznaczył ks. prof. Heller, jego debata z Krzysztofem Zanussim została sprowokowana następującym cytatem z książki wybitnego reżysera „Strategie życia, czyli jak zjeść ciastko i je mieć”: „A wymawiamy przecież jeszcze bardziej ryzykowne słowo ‘wieczność’. Życie po życiu jest poza czasem. Nie widać, by dziś teolog zajmował się tym od strony logiki, szukał sformułowań, odpowiedzi na pytania ostateczne, które dotyczą tego, co jest poza czasem i przestrzenią. One leżą (same odpowiedzi) poza czasem i przestrzenią. Ale tu w teologii jest prawie kompletne milczenie i dlatego młodzież ma poczucie, że religia operuje myśleniem z innej epoki, jest wiarą babci i dziadka, a przecież to jest błąd. Chciałoby się, żeby instrumentarium tych dzisiejszych nauk pomogło nam zrozumieć to, co innym, prostszym językiem do pasterzy i rzemieślników mówił w Galilei człowiek imieniem Jezus dwa tysiące lat temu”. – Zaraz po tym, jak ta książka się ukazała, prof. Zanussi wysłał mi ją razem z odnośnikiem do strony z tym cytatem. Podjąłem tę prowokację – wyjaśnił kosmolog.
Nauka
S
potkanie składało się z wykładu ks. prof. Hellera (treści w nim przedstawione uczony określił mianem wizji, raczej hipotezy filozoficznej, niż naukowej teorii), będącego odpowiedzią na kwestię zasygnalizowaną przez Krzysztofa Zanussiego, z dyskusji obu bohaterów spotkania oraz odpowiedzi na pytania z sali. Całość prowadził redaktor „Tygodnika Powszechnego”, Artur Sporniak, który na wstępie przedstawił dokonania obu gości. Krzysztofa Zanussiego: 84 wyreżyserowane filmy, 41 nagród (w tym Złoty Lew na festiwalu w Wenecji), 14 napisanych książek i wiele doktoratów honorowych w różnych państwach. I ks. prof. Hellera: otrzymana w 2008 r. nagroda Templetona dla uczonych, którzy działają na rzecz zbliżenia nauki i wiary, 7 honorowych doktoratów polskich uczelni oraz 65 książek.
Wszechświat począł się z Miłości
Z
daniem ks. prof. Hellera, dzisiejsza nauka przedstawia pewien dramat kosmiczny – od Wielkiego Wybuchu do końca istnienia Wszechświata. Ale religia także przedstawia pewien wielki dramat. – Żyję w obu tych dramatach – podkreślił uczony. Dużą część wykładu poświęcił racjonalności. Podkreślił, że istnienie i racjonalność to dwa oblicza tego samego. – Dlaczego istnieje raczej coś niż nic? Dlaczego coś jest raczej racjonalne niż nieracjonalne? Jak możliwa jest głupota, skoro jest nieracjonalna? Czy świadomość i wszystkie jej konsekwencje są tylko ubocznym produktem racjonalności, czy też jej najgłębszą podstawą? – pytał ks. prof. Heller. – Istnienie jest nierozerwalnie związane z niezmiernie skomplikowaną siecią struktur, które – przynajmniej w znacznej mierze – dają się modelować matematycznie
– tłumaczył słynny kosmolog. – Nie jest tak, że coś może istnieć, ale nie być racjonalne. Jeżeli jest nieracjonalne, jest niczym. Ks. Heller podzielił się refleksją, że nie mamy pewności, czy to Wielki Wybuch zapoczątkował istnienie Wszechświata. – Ale mamy prawo sądzić, że istniał stan Alfa, od którego wszystko wzięło początek. Ale nie musiał to być początek w sensie czasowym, bo wszystko wskazuje na to, że czas jest pochodną praw fizyki – dodał uczony. Dalej określił ten stan Alfa jako „wielkie zacieśnienie, zacieśnienie niezmierzonego Pola Racjonalności do tego podpola racjonalnych struktur, które stały się prawami fizyki”. – To było pierwsze wcielenie Logosu – stwierdził kosmolog, dodając, że „odwieczne Logos – Słowo, nieskończone Pole Racjonalności, stało się ciałem Wszechświata”. Nawiązując do tego momentu, stwierdził: – Jeżeli poszukamy w ludzkim języku wyrazu, który swoim znaczeniem najbardziej zbliżałby się do tego, co się wówczas stało, znajdziemy ten jeden – Miłość. Wszechświat począł się z Miłości. – Każde poczęcie człowieka jest obrazem i podobieństwem tamtego poczęcia, ale zbyt często boleśnie zniekształconym – stwierdził laureat Nagrody Templetona dodając, że odpowiedzialna za to jest wolność decyzji człowieka, który może albo wybrać Racjonalność i zakorzenić się w Dobru, albo ustanowić własny porządek. czony poruszył też kwestie Dobra i Zła, stwierdzając, że człowiek do Pola Racjonalności Dobra wprowadził zgrzyt – irracjonalność Zła. Podkreślił, że Zło musi być wielkim dramatem, „dramatem na skalę kosmiczną”, skoro „wymagało aż tak kosztownej naprawy”, jakim było drugie Wcielenie Logosu. – Biblia mówi, że śmierć i cierpienie są konsekwencją Zła, a cierpiący i umierający Logos wyrównaniem i przeważeniem – mówił ks. prof. Heller. I dodał: – Jeżeli Logos przez swoje Pierwsze Wcielenie jest we ►
U
Od lewej: Artur Sporniak, ks. prof. Michał Heller. prof. Krzysztof Zanussi, dr Wergiliusz Gołąbek.
Nauka wszystkim, to cierpi i umiera w każdym cierpieniu i każdym umieraniu. Wszystkie cierpienia i wszystkie śmierci skoncentrowały się w Krzyżu Logosu. Ale i odwrotnie, nasze cierpienia i nasze umieranie nie są tylko nasze. On cierpi i umiera w nas. On jest krzyżowany we wszystkim, co nas boli i co w nas umiera. Umieranie na krzyżu jest aktem całego Kosmosu. Ks. Heller dodał, że tak naprawdę oba Wcielenia Logosu są jednym Wcieleniem, jednym aktem miłości, tylko – z naszego punktu widzenia – rozdzielonym w czasie. Na koniec wykładu uczony stwierdził, że struktury matematyczne, które są obecnymi prawami fizyki, mogą być rozszerzone do większych struktur, których są podstrukturami oraz że stanem, do którego dąży człowiek, jest stan Omega – Wielkiego Rozszerzenia. Nie można mieć pretensji do lokomotywy, że nie lata W dyskusji kosmolog i reżyser poruszyli m.in. kwestie działania Boga we współczesnym świecie, skuteczności modlitwy oraz świętych obcowania. – Wielu ludzi przyjmuje istnienie Boga jako fakt, którego się nie kwestionuje, ale powstaje problem, na ile szczegółowy jest udział Boga w rozwoju Kosmosu – pytał Zanussi. W tym kontekście reżyser pytał o modlitwę, do której Chrystus zachęcał w Ewangelii słowami „proście, a będzie wam dane”. – Czy modlitwa może coś wybłagać, czy jest to tylko akt psychologiczny, że nam to pomoże, gdy sobie tak pomyślimy? – pytał Zanussi. – Moi uczeni koledzy, a nawet teologowie współcześni nie lubią idei, że Pan Bóg interweniuje w bieg Wszechświata – odpowiedział ks. Heller. – Nawet w teologii mówi się o nieinterwencyjnym działaniu Boga. W mojej wizji to się ładnie komponuje: np. modlę się, żeby jutro była pogoda, bo chcę iść na ryby, ale Pan Bóg widzi i widział od wieków tę modlitwę, i mógł w warunkach początkowych Wszechświata tak zakodować, żeby ta pogoda była. Na skutek naszej modlitwy, pomimo że – z naszego punktu widzenia – ona zdarzyła się później. Uczony zastrzegł, że nie wie, czy tak jest, choć z drugiej strony tak mogłoby być. – Być może Pan Bóg ma inne sposoby, o których nam się w ogóle nie śniło – stwierdził ks. Heller. osmolog, zapytany przez reżysera o świętych obcowanie, przypomniał, że według najwybitniejszych teologów, ze św. Augustynem i Tomaszem włącznie, wieczność nie jest upływaniem czasu. – Jeżeli tak, to z chwilą śmierci wchodzimy w obszar bezczasowy – stwierdził uczony. – I tylko w naszej naiwnej pobożności wyobrażamy sobie, że TAM jest tak samo, tylko z góry wszystko lepiej widzimy. Tymczasem na pewno tam jest inaczej. Jak – to my nie wiemy. Jakieś oddziaływanie ludzi stamtąd na nas, czy nasze – przez modlitwę – TAM, istnieje, tylko nie wiemy jakie i na pewno nie odbywa się ono, za przeproszeniem, za pomocą komórki – stwierdził kosmolog, wzbudzając wesołość w sali. Reżyser pytał także o problem cudów. – Co zrobić z tymi cudami, o których medycyna orzeka, że jakieś wyle-
K
62
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
czenie było cudowne, czyli mało prawdopodobne. Ale za 10 lat może uznamy, że wiemy, jakie to było wyleczenie i cud przestanie być cudem. A święty został – stwierdził Zanussi, wzbudzając salwę śmiechu. – Niech się tym Kongregacja martwi – żartobliwie zripostował ks. Heller, wywołując wesołość zgromadzonych i oklaski. – No tak, ale co zrobić z naszym powszechnym przekonaniem, że cuda się zdarzają, skoro z drugiej strony owo Pole Racjonalności sugeruje, że nie powinny? – dociekał reżyser. – Metodologia, która mówi, że cuda nie powinny się zdarzyć, to kamień węgielny metody naukowej, według której wszystko powinno tłumaczyć się w sposób naturalny – odpowiedział ks. Heller. – Powiedzenie, że coś nie ma wytłumaczenia, jest zaprzeczeniem metody naukowej. Natomiast, oczywiście, z teologicznego punktu widzenia my nie możemy zabronić Panu Bogu interweniować w sposób nadzwyczajny. rzysztof Zanussi pytał też o tzw. znaki, czyli „takie układy zdarzeń, które dla niektórych ludzi są sygnałem, odpowiedzią na jakieś pytanie, a praw przyrody nie naruszają, natomiast dają ludziom mającym silną intuicję świadomość, że ktoś do nich przemówił, że to był sygnał z tego drugiego świata”. – Nauka ma swoją żelazną metodologię, m.in. to, że nie należy nic tłumaczyć, odwołując się do jakichś pozanaturalnych elementów. W nauce postępujemy tak, jakby nie było nic poza światem dostępnym nam doświadczeniem. Ale to nie znaczy, że taki świat nie istnieje. Nauka tym się zajmuje, a tamto jest poza jej kompetencjami. Używając naiwnego porównania, nie można mieć do lokomotywy pretensji, że nie lata, bo od tego są samoloty. Nauka nie ma mówić o tym, co jest poza jej możliwościami. Natomiast bardzo często w mentalności naszych uczonych tkwi to, że zasady metodologiczne urastają do rangi zasad ontologicznych. Tymczasem teza mojej filozofii brzmi, że granice nauki nie pokrywają się z granicami racjonalności – stwierdził prof. Heller. Innym wątkiem było niepokojące zjawisko wzrostu irracjonalności na obrzeżach nauki i poza nauką. – Jeden z myślicieli powiedział, że w mediach jest dziś więcej Harry’ego Pottera niż Einsteina – stwierdził Krzysztof Zanussi, po czym, patrząc po wypełnionej po brzegi Filharmonii, dodał: – Choć ta pełna sala jest zaprzeczeniem tego. A nawiązując do podtytułu swojej ostatniej książki, zażartował, że jest prosty sposób na to, by zjeść ciastko i je mieć: mieć wcześniej dwa ciastka.
K
Długa kolejka po autograf Po spotkaniu można było kupić najnowszą książkę prof. Krzysztofa Zanussiego „Strategie życia, czyli jak zjeść ciastko i je mieć”, a także książki wydane przez Copernicus Center Press, w tym pozycje autorstwa ks. prof. Michała Hellera. Do obu autorów ustawiły się dwie długie kolejki po autograf.
Zrozumieć świat Wojciech Jagielski, pisarz, dziennikarz, autor wielu głośnych książek o współczesnych konfliktach zbrojnych i cywilizacyjnych toczących się na terytorium postsowieckim oraz w Azji i Afryce. Laureat m.in. Nagrody Literackiej Nike w 2010 r. Ostatnio okazała się jego książka „Wszystkie wojny Lary”, którą wydał krakowski Znak.
Fotografia Tadeusz Poźniak
Wszystkie wojny
Wojciecha Jagielskiego Z Wojciechem Jagielskim, dziennikarzem i pisarzem, rozmawiają Aneta Gieroń i Jaromir Kwiatkowski Aneta Gieroń, Jaromir Kwiatkowski: Rozmawiamy przy okazji 7. Podkarpackiego Kalejdoskopu Podróżniczego w Rzeszowie, na którym gościli m.in. znakomici himalaiści Ryszard Pawłowski i Adam Bielecki. Czy pisanie książek i reportaży może mieć coś wspólnego z wejściem na kolejny ośmiotysięcznik? Wojciech Jagielski: Oba te zajęcia, pisanie i wspinaczkę, łączy siła pasji. To jest coś, co ludziom takim, jak Adam Bielecki, każe chodzić w góry, choć dla wielu osób może to być absolutnie niezrozumiałe. Z dziennikarstwem może być podobnie. Może się ono też stać sposobem na życie, jak to się stało w moim przypadku. Dlatego każdy reportaż, każda książka, są dla mnie „wysokimi górami”, na które próbuję się wspinać, z rozmaitym zresztą skutkiem. Taką wysoką górą jest Pana ostatnia książka „Wszystkie wojny Lary”, która ukazała się we wrześniu tego roku, a która okazała się szalenie aktualna, bo dotyczy tego, co obecnie najbardziej absorbuje uwagę Europejczyków – problemu muzułmańskich uchodźców. Ta książka to Pański głos w dyskusji o uchodźcach w Europie? Nie. To jest moja książka. Zacząłem pracować nad nią, zanim w Europie i Polsce ta dyskusja wybuchła, co nie znaczy, że problem nie istniał. Problem uchodźców istnieje od wielu lat, także uchodźców z tego regionu, czyli z Bliskiego Wschodu. Skomplikowana sytuacja tej części świata nie istnieje od września 2015 roku, odkąd zaczęliśmy głośno, a czasami może i za głośno rozmawiać. isząc tę książkę, chciałem pokazać rozmaite rzeczy, ale przede wszystkim tragedię kobiety i jej dwóch synów. To moja próba wytłumaczenia, że sposób, w jaki oglądamy świat za pośrednictwem mediów, zakłamuje rzeczywistość. Oglądamy to wszystko we fragmentach, nie łączymy w całość, a te wydarzenia, które działy się na Kaukazie w latach 90. XX wieku, może nie w sposób bezpośredni, ale istotnie łączyły się z tym, co działo się w Afganistanie, Iraku, Syrii, a wreszcie w Europie. To są wspólne losy i o tym chciałem napisać książkę. Chciałem też poruszyć problem tych tysięcy ochotników, którzy wyruszyli do Syrii na wojnę nie tylko z krajów Bliskiego Wschodu, ale także z Europy. Chciałem zrozumieć, czym kierowali się ci młodzi ludzie, zaciągając się na ochotnika w sytuacji, gdy sami nie doświadczyli zagrożenia wojennego. Książka ukazała się we wrześniu, w samym środku dyskusji o uchodźcach, o tym, czy stanowią zagrożenie, czy powinniśmy im pomóc – wpuścić wszystkich, czy może przepędzić bez wyjątku z Europy. I, co bardzo ważne, ta książka nie jest publicystycznym głosem – jest to mój głos, ale taki, który może pomóc czytelnikom wyrobić sobie własne zdanie. Tym bardziej, że raczej dzielę się znakami zapytania, aniżeli wykrzyknikami na ten temat, których – podobnie jak wielokropków na końcu zdania – staram się w książkach unikać.
P 64
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
Zrozumieć świat Lara, bohaterka książki, starając się chronić dwóch synów przed wojną rosyjsko-czeczeńską, godzi się na ich wyjazd z ojcem do Europy. W niewielkiej, alpejskiej miejscowości zdają się wieść spokojne i wygodne życie, ale po jakimś czasie synowie na ochotnika zaciągają się do armii Państwa Islamskiego i giną w Syrii. W Europie mogli mieć dostatnie życie, ale je porzucili. Dlaczego, Pana zdaniem, zdecydowali się walczyć jako terroryści, mudżahedini, partyzanci? Używamy aż trzech pojęć, bo one chyba nie do końca oznaczają to samo. ależy, kto o tym mówi. Ktoś, kto dla jednych jest partyzantem, dla innych jest terrorystą. Sam byłem przerażony, gdy czytałem gazety, słyszałem oficjalne komunikaty, które wszystkich partyzantów w Afganistanie określały mianem terrorystów. Te nasze komunikaty niczym nie różniły się od komunikatów sztabu rosyjskiego, informującego o wojnie w Czeczenii. Co powodowało synami Lary, że porzucili życie w Europie i wyjechali na Bliski Wschód? Nie rozmawiałem nigdy z nimi, widziałem ich tylko w Internecie na nagranych filmikach, rozmawiałem z ich matką. Ale wydaje mi się, że głównym powodem, dla którego wyjechali z Europy, było rozczarowanie „ziemią obiecaną” – a nie ma chyba bardziej gorzkiego rozczarowania niż rozczarowanie „rajem”. Na początku każdy, kto wyjeżdża z niebezpiecznego miejsca do kraju, gdzie czuje się bezpiecznie, przez jakiś czas jest zadowolony z tego, co ma. Cieszy się z bezpieczeństwa, dachu nad głową, przewidywalnego życia, ale to jest dobre na jakiś czas. Tym bardziej, że trzeba pamiętać, iż ci, którzy przyjeżdżają do Europy, nie myślą tylko o kilkuset euro zasiłku i bezpieczeństwie. Myślą, że Europa zaoferuje im wspaniałe, wielkie życie. Że będzie krainą, gdzie spełnią się wszystkie ich marzenia, bo tak przez ostatnie lata Europa się właśnie przedstawiała, więc uchodźcy mają powody, by tak sądzić i oczekiwać. Ale ten bunt, o którym Pan pisze, stał się udziałem młodych, gruzińskich Czeczeńców. Ich ojciec, też imigrant, nie wybrał Państwa Islamskiego. Wydaje mi się, że bunt przypisany jest młodości i pierwszemu pokoleniu imigranckiemu. Ojcowie imigrantów koncentrują się na nieustannej pracy, by zapewnić dzieciom przyzwoite życie: najlepsze szkoły, ubrania i rozrywki, jakie posiadają ich koledzy z kraju, do którego przyjechali. Mój znajomy, który wyjechał do Australii, zdecydował się nawet mówić po angielsku w domu z córkami, by w szkole nie mówiły z polskim, lecz z australijskim akcentem. Ale ich dzieci szukają już czegoś innego, bo w krajach, gdzie się urodziły, nie wyglądają zwykle tak samo, jak rdzenni mieszkańcy. Mogą więc słyszeć, że nie są Francuzami, Belgami czy Anglikami, bo mają niedostatecznie proste włosy albo jasną skórę. Wtedy też jest początek zadawania sobie pytań: to kim my właściwie jesteśmy? Europa także synom Lary dała odczuć „szklany sufit”, a na to nałożył się też pewien kryzys tożsamości ich samych? o tego trzeba jeszcze dodać kontekst polityczny sytuacji międzynarodowej. Ojcowie takich „Szamilów i Raszidów”, o których piszę w mojej książce, bardzo często przyjeżdżali do Europy, nie uciekając przed czymś, ale byli sprowadzani do pracy w fabrykach motoryzacyjnych w Niemczech, do sprzątania ulic w Paryżu czy dbania o ogród w Brukseli. Przyjeżdżali tutaj, bo w Europie była praca i brak rąk do tej pracy. Dziś sytuacja na Starym Kontynencie jest diametralnie inna. Młodzi Europejczycy spotykają się z takimi sami ograniczeniami, jak młodzi imigranci, a przecież to jest „ich” kontynent – w swoim domu nie mają możliwości spełnienia swoich planów, aspiracji życiowych, jak spełniali ich rodzice. Dochodzi więc do naturalnej konkurencji, a na to nakłada się jeszcze problem tożsamości. Imigranci wiedzą, że są muzułmanami, ale co to znaczy?! Wtedy pojawiają się m.in. organizatorzy przyspieszonych kursów dokształcających, którzy obiecują dogłębne poznanie wiary muzułmańskiej w trzy tygodnie. Wręczają im darmowy bilet, by gdzieś na pograniczu afgańsko-pakistańskim w tamtejszych medresach poznawali tajniki islamu, ale to jest islam bardziej wojujący. Ci kaznodzieje, którzy kiedyś występowali w meczetach, dziś są w Internecie, gdzie jest pełno zagubionych życiowo ludzi. I nagle ci ludzie słyszą od podpowiadaczy, że Europa jest grzeszna, że w Europie Bóg umarł i wszystko jest źle, bo Go tu nie ma. Ale wystarczy, że będą dobrymi muzułmanami i wszystko będzie dobrze. Słyszą, że w Syrii toczy się święta wojna, a Europa jest obojętna na los muzułmanów, wroga islamowi, więc raj jest nie w Europie, ale w Syrii. Tam życie jest proste, można odnaleźć utraconą tożsamość i raj na ziemi. Proszę opowiedzieć o okolicznościach spotkania z Larą. To dłuższa historia. Rok temu pojechałem do Gruzji dokumentować książkę, którą miałem napisać dla Wydawnictwa Znak. Miała to być opowieść gruzińska, ale bardziej śmieszna niż straszna, trochę sowizdrzalska, czyli taka, jaka jest Gruzja – roześmiana, ciesząca się życiem. Pojechałem tam też jako dziennikarz Polskiej Agencji Prasowej. W trakcie zbierania materiałów do książki zrobiłem sobie krótką przerwę, by pojechać do Doliny Pankisi, miejsca, które świetnie znałem, gdzie mieszkali gruzińscy Czeczeni, a kiedyś czeczeńscy uchodźcy. To miejsce zwróciło moją uwagę, bo w ostatnich latach, czytając relacje o wojnie w Syrii, z niepokojem zaobserwowałem w nich mnożenie się komendantów o nazwisku al-Sziszani, co w języku arabskim oznacza Czeczeńca. Ci komendanci zajmowali coraz bardziej eksponowane stanowiska, a jeden z nich został nawet jednym z najważniejszych emirów w armii kalifatu. Co ciekawe, okazało się, że niewielu z tych Czeczeńców pochodziło z Czeczenii, lecz w większości pochodzili właśnie z Doliny Pankisi, gdzie mieszka może 10 tys. ludzi w 10 wsiach. Chciałem tam pojechać, żeby o tym porozmawiać. Odnaleźć dom, z którego pochodzi ten ważny emir, spotkać się z jego szkolnymi kolegami, wiedziałem też, że mieszka tam jego ojciec. Spotkałem partyzantów, którzy właśnie wrócili do doliny Pankisi z Syrii na odpoczynek i wybierali się tam z powrotem, bardziej jak gastarbeiterzy niż mudżahedini. Nawet przez chwilę pomyślałem, że może bym się z nimi zabrał, w końcu jeździłem z partyzantami po Afganistanie i Czeczenii, bardzo się z nimi zaprzyjaźniłem, wypaliliśmy niejedną fajkę pokoju. Kiedy wróciłem do Tbilisi, wiedziałem już, że to niemożliwe. Czułem niedosyt, że ucieka mi taka okazja, w końcu poznałem ludzi, z którymi mógłbym zobaczyć coś, czego nikt inny nie widział, bo mało jest dziennikarzy, którzy jeżdżą na wojnę syryjską. ►
Z
D
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
65
Zrozumieć świat
W
tedy mój gruziński gospodarz powiedział, że muszę się jeszcze spotkać z jedną kobietą z Doliny Pankisi, a ta opowie mi nieprawdopodobną historię. Podszedłem do tego bez entuzjazmu, bo kolejna tragedia czeczeńska kompletnie nie pasowała mi do sowizdrzalskiej koncepcji książki o Gruzji. Ale, że jestem dobrym gościem i jak gospodarz mnie o coś prosi, to się zgadzam, pojechałem z nim do restauracji McDonald’s w Tibilisi, co mnie jeszcze bardziej zniechęciło, bo dlaczego nie do normalnej restauracji gruzińskiej? Tam poznałem Larę, aktorkę z Groznego, która opowiedziała mi swoją historię, a ja ją opisałem w książce. Opowiedziała mi o swoich synach – Szamilu i Raszidzie – których wysłała do bezpiecznej Europy, a oni i tak zrezygnowali z wygodnego życia w alpejskiej miejscowości i uciekli do Syrii, gdzie walczyli i zginęli. Lara, która nigdy nie opuszczała Doliny Pankisi, pojechała do Syrii; chciała ich stamtąd zabrać z powrotem do Gruzji, ale się jej nie udało. Łatwo było namówić Larę do zwierzeń? Lara dość szybko zgodziła się, bym napisał o niej książkę. Wcześniej swoją historię opowiedziała wielu dziennikarzom, ale ci chcieli ograniczyć się głównie do napisania artykułów, i to głównie o tym ważnym emirze, a nie o Larze i jej synach. A Larze jej tragedia wydawała się – co zrozumiałe – najważniejsza. Później przez pół roku rozmawialiśmy jeszcze wiele razy przez telefon i Skype’a. Była to więc raczej praca nad książką, niż materiał dziennikarski. Podobno podczas rozmów z Larą przez Skype’a nie widzieliście się. I było to „błogosławieństwem” dla was i dla tej książki. To prawda. Bałbym się telefonu, w którym widziałbym twarz rozmówcy, a rozmówca – moją. Może dlatego, że odebrałbym sobie wtedy prawo do robienia grymasów zniecierpliwienia, strojenia min (śmiech). Ale, mówiąc poważnie, kiedy rozmawiałem z Larą o sprawach jej najbliższych, przekraczając wielokrotnie granicę jej prywatności, to niewidzenie się – wynikające z tego, że nauczyłem się posługiwać Skype’em, ale nie potrafiłem i nie czułem potrzeby zainstalowania kamery – ułatwiło nam rozmowę. Łatwiej mi było wypytywać Larę o pewne rzeczy, nie patrząc jej w twarz i np. nie widząc, że w jej oczach pojawiają się łzy. Myślę, że i jej było łatwiej rozmawiać o wielu rzeczach, kiedy nie widziała mnie. Zostawmy książkę, wróćmy do tematu uchodźców. W jednym z wywiadów stwierdził Pan: „Nie wierzę w teorię, jakoby wśród uchodźców zmierzali do Europy zamaskowani mudżahedini, którzy rozpoczną tutaj z nami wojnę. Bardziej obawiam się wyborów tych, którzy już od jakiegoś czasu w Europie mieszkają”. To inna optyka od tego, co na co dzień słyszymy w mediach. oże po części się myliłem, bo wśród zamachowców w Paryżu najprawdopodobniej było dwóch, którzy przybyli do Europy z falą uchodźców, ale rzeczywiście mniej obawiam się armii uchodźców, wśród których mieliby się kryć potencjalni zamachowcy. Bardziej boję się potencjalnych dżihadystów, którzy nie wyjechali z Europy do Syrii, bo nie zdążyli, i dziś czują wyrzuty sumienia, jednocześnie czekając, by dostać rozkaz uczestnictwa w zamachu i - rekompensując sobie tamto spóźnienie – walczyć w Europie. Tym bardziej że oni są bardzo trudni do wytropienia przez wszystkie służby bezpieczeństwa. Prędzej czy później Europa będzie musiała jednak podjąć jakąś decyzję ws. uchodźców, wypracować linię polityczną. Pana scenariusz na najbliższą przyszłość dla Europy w tym kontekście? Nie czuję się w tym temacie ekspertem i to, co powiem, jest moją intuicyjną opinią. Wydaje mi się, że nie ma najmniejszych szans realizacji polityka prowadzona przez Unię Europejską, polegająca na szerokim, bezkrytycznym otwarciu granic dla wszystkich uchodźców, którzy będą do Europy napływali. Już nie tylko Polska zgłasza swoje zastrzeżenia do tej polityki, ale też Dania, która dotychczas zaliczała się do tej części Europy, która była najżyczliwiej nastawiona do imigrantów. Czy zjawisko uchodźców może rozwinąć się tak dynamicznie, że wymknie się spod kontroli? Nie wyobrażam sobie, że Europa jest zalewana przez armię uchodźców, bo wtedy mielibyśmy apokaliptyczną wizję najazdu, a nie bardzo w nią wierzę. Europa jest w stanie sobie z tym poradzić. Uważam, że Stary Kontynent zrobi wielką „zrzutkę pieniężną” na Turcję, by tak poprawić sytuację w tamtejszych obozach dla uchodźców, aby odebrać argumenty tym, którzy z Turcji chcieliby wędrować do Europy. Może doczekamy się też większej pomocy dla uchodźców, pochodzącej z ich kręgu kulturowego - od zamożnych krajów arabskich, które dotychczas są dość bierne. yłem oburzony, gdy Katar otrzymał prawo do organizacji mistrzostw świata w piłce nożnej, na które do 2022 roku wyda miliardy dolarów. Uważałem, że zamiast stadionów, powinni budować przyzwoite miasta dla muzułmańskich uchodźców. Ale w poważnej niemieckiej prasie przeczytałem, że Arabia Saudyjska przyjęła 2 mln uchodźców z Syrii i to ostudziło moje oburzenie. Wydaje mi się, że odpowiedzialność za los uchodźców z Bliskiego Wschodu powinna się sprawiedliwie rozkładać nie tylko na Europę, ale też na zamożne kraje z tamtego regionu, które jeśli nie mogą przyjąć więcej uchodźców, to równie hojnie powinny dokładać się do obozów uchodźców choćby w Turcji. Obserwował Pan wojny i konflikty zbrojne w różnych częściach świata. Jaka jest cena bycia korespondentem wojennym – osobista, ale także dla rodziny? Dziennikarstwo było i jest dla mnie sposobem życia, w związku z tym mam wrażenie, że nie płaciłem żadnej ceny. Po prostu żyłem swoim życiem, które sobie wybrałem, uważałem, że mogę pracować tylko tak, jak pracowałem albo nie pracować w tym zawodzie w ogóle. Wydawało mi się, a właściwie wydawało się nam – bo moje decyzje zawodowe nie były tylko moimi decyzjami – że element destrukcyjny, który zawsze w tym wszystkim występował, nie jest na tyle groźny, żeby wycofywać się z tego zawodu. Plusy przeważały nad minusami. Natomiast okazało się, że to, co powinno spotkać mnie, czyli jakieś koszmary nocne, stany lękowe, stały się udziałem mojej żony oraz mojego towarzysza podróży, a zarazem kolegi,
M
B
Więcej wywiadów i reportaży na portalu www.biznesistyl.pl
Zrozumieć świat fotoreportera Krzysztofa Millera. Tak więc nie wiem, czy to ja mam tak zdefektowaną osobowość, że mam wrażenie, iż żadnej ceny za to nie płaciłem. To znaczy, płaciłem w tym sensie, że jest to sytuacja niesympatyczna i niewygodna, kiedy człowiek ma wrażenie, że na chorobę, na którą powinien zapaść sam, cierpi ktoś inny, w dodatku ktoś najbliższy, a ciężko się zamienić. Ceną jest też pewnego rodzaju samotność, bowiem te sprawy można dzielić jedynie z ludźmi, na których też „spadła” taka pasja. Trudno opowiadać o tym, co się widziało na wojnach, komuś, kto nigdy nie miał z tym do czynienia, a oglądał to tylko na filmach lub czytał o tym w książkach. Ale podczas promocji „Wszystkich wojen Lary” miał Pan bardzo dobre towarzystwo: Pańskiej żony, która promowała swoją książkę „Miłość z kamienia. Życie z korespondentem wojennym” – zapis jej wynikającej z tej sytuacji choroby, na którą leczyła się m.in. w Klinice Stresu Bojowego. Inna ciekawa rzecz: Pańska żona była z Panem na trzech wyprawach. To były dla mnie koszmarne wyjazdy dlatego że mogłem pracować tak, jak pracowałem jako dziennikarz tylko wtedy, kiedy miałem poczucie, że nie odpowiadam za nic innego, tylko za siebie i za zadanie do wykonania. Kiedy nie musiałem przejmować się niczyim bezpieczeństwem, komfortem, zadowoleniem. Byliśmy z żoną w Kaszmirze, na Sri Lance i w Afganistanie, kiedy talibowie przejmowali władzę. Byłem sparaliżowany strachem o nią, a przede wszystkim czułem się odpowiedzialny za to, by te wojny wydały się wystarczająco „atrakcyjne”, żeby to były porządne wojny, a nie byle jakie (śmiech). rażyna była zachwycona kaszmirskimi mudżahedinami, bo to bardzo przystojni mężczyźni, ale bardzo szybko zaczęła kręcić nosem, że co to za wojna, gdzie się nie strzela. Było jej mało, uważała, że ją oszukałem, bo mówiłem, że pojedziemy w coś naprawdę ważnego, gdzie coś się dzieje. Sri Lanka też była nie bardzo, bo choć wojna domowa toczyła się tam w najlepsze, to była to już wojna bardziej zorganizowana przez stronę rządową. Za to Afganistan usatysfakcjonował ją w pełni. Tam może nie było strasznej wojny, natomiast była to wyprawa konno z dezerterującymi mudżahedinami przez cały Hindukusz. Jak z Indiany Jonesa, tylko ja średnio się czułem w tej roli. To była najwyższa wysokość, na jaką się wspiąłem – ok. 4 tys. m – i martwiłem się, że za chwilę zachorujemy na chorobę wysokościową, a ci, którzy z nami dezerterowali, ograbią nas, a w najlepszym przypadku porzucą gdzieś w górach. Ale oni oszukiwali mnie jedynie na kursie dolara. Co rano na wysokości 4 tys. m w Hindukuszu komunikowali, że mają informacje z pierwszej ręki z Peszawaru, iż dolar podrożał albo staniał. Generalnie płaciłem im coraz wyższą dzienną taryfę za wynajem konia i to były jedyne problemy, ale bałem się, że będą dużo poważniejsze. Wędrówka przez Afganistan dowartościowała Grażynę tak bardzo, że więcej już ze mną nie chciała jeździć. Dla mnie szczęśliwie, bo mogłem wrócić do zawodu.
G
Szpetota jałtańska wygrywa z pięknem Krymu.
Z Krymu, zanim zgasło światło
Obudził mnie potężny wstrząs. W pierwszej chwili pomyślałem, że to trzęsienie ziemi. Zerwałem się i wybiegłem na korytarz. Chciałem wejść do kuchni, ale kuchni nie było. Nic nie było – ani podłogi, ani frontowej ściany. W nasz blok trafiła bomba. Mieszkaliśmy na szóstym piętrze… Walerij zawiesił głos, jakby się nad czymś zastanawiał. Po chwili dodał, że tamtej nocy w Doniecku, dopiero kiedy wydostali się z żoną na ulicę i stanęli na „twardym gruncie”, zdał sobie sprawę, ile oboje mieli szczęścia.
Tekst i fotografie Anna Koniecka
N
ie chcieli kusić losu. Załadowali do auta, co się dało, zostawili sąsiadom klucze od na wpół rozwalonego mieszkania i pojechali do krewnych w Mariupolu. Dom krewnych, póki co, jeszcze stał. Było spokojniej, jeśli nie liczyć ostrzału przedmieść przez armię ukraińską (tylko w styczniu 2015 r. trzydziestu zabitych cywilów). Uliczne incydenty, kiedy zamaskowani ludzie otwierają nagle ogień do przechodniów, też nie są policzone. Jako epizody bez strategicznego znaczenia. – Do Doniecka nie mamy po co wracać. Chyba że po klucze zostawione u sąsiadów – próbował zażartować z absurdalnej sytuacji Walerij. Spotkaliśmy się pod koniec września na miejskiej plaży w Teodozji (ros. Fieodosija). Pierwszy mnie zagadnął,
70
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
zaciekawiony, skąd się wzięła Polka na Krymie, skoro z Polski nikt tu już prawie nie przyjeżdża. Rozgadaliśmy się. Jak to na Wschodzie. Walera, emerytowany górnik z Doniecka (trzydzieści trzy lata przepracowane w kopalniach Donbasu i to w czasach, kiedy górnik dołowy zarabiał mniej niż kucharz w stołówce zakładowej), wpadł do Fieodosii z żoną Tatianą tylko na parę dni. Córka i wnuczka pracują tu dorywczo. Miały razem z nimi wrócić do Mariupola, ale nie chcą. Boją się. – Myśmy się wszyscy stęsknili za normalnością i ja te moje dziewczyny rozumiem – mówił Walera. Tatiana wykorzystywała każdą chwilę, żeby się jak najwięcej opalić.
Akim Gijasow, Tatar ze Starego Krymu
Podróż na Wschód
Barchatnyj sezon na Krymie to jest najlepsza pora. Słońce grzeje już nie tak jak latem, morze kryształowo czyste, a większość wczasowiczów powyjeżdżała albo siedzi na walizkach. Dzieciarnia w szkołach. Na plażach ciszej. Luz. Z wyjątkiem Jałty, gdzie właściwie nie ma plaż. Życie towarzyskie stłoczone tu głównie na promenadzie. I na placu przed pomnikiem Lenina, gdzie o zmierzchu zaczynają się, jak trzy dekady temu, tańce. To się nie zmieniło! Starsze panie solo i w duetach żeńskich (w większości) wirują w rytm rosyjskich walców i disco. Mężczyźni (w mniejszości) tkwią ostentacyjnie nad szachownicą, póki nie zapadnie noc. Wtedy jeszcze bardziej widać, jak pusto jest w słynnych kurortach. W Gurzufie (najdroższy kurort na Krymie), zabetonowanym szpetnymi wieżowcami hoteli, w oknach przeważa ciemność. Tylko łunnaja darożka taka sama, jak u Ajwazowskiego na obrazie „Księżycowa noc w Gurzufie”. Morze rozświetlone smugą księżycowego światła. Na Krym przyjechało o jedną trzecią mniej turystów niż w zeszłym roku. A i tamten rok już był mocno odchudzony. przedawca czeburieków (pierożki z baraniną pieczone w głębokim tłuszczu): – Zajrzałem rano na plażę i co widzę? Ani jednego młodego człowieka. Groza! Same babuszki, piasek z dupek się sypie, lezą na plażę przez siatkę (z sanatoriów, przyp. A.K.) z kanapkami ze śniadania. Czeburieka za sto rubli nie kupią. Białorusini kupowali, ale nie przyjeżdżają, nie rozumiem czemu. Ukraińców, czemu nie przyjeżdżają, rozumiem. Zabrania im przyjeżdżać oligarcha prezydent. Wam, Polakom też zabronił. No i jak się pani z tym czuje? Każdy, kto z jewrosojuza przyjeżdża na Krym, jest automatycznie wrogiem Ukrainy i zdrajcą... Sprzedawca mówi to, co słyszy z mediów. W rosyjskich stacjach akurat poszła informacja o licealistkach z Polski, zaproszonych na Krym w nagrodę za wygrany konkurs z literatury rosyjskiej. Nikt by nie zwrócił prawdopodobnie uwagi, gdyby nie to, że nasze ortodoksyjne władze oświatowe nie chciały dopuścić do wyjazdu. A kiedy dziewczęta jednak przyjechały na Krym i zachwycone ekskursją opowiadały o tym do kamery rosyjskiej tv, pojawili się wnet „dyżurni korespondenci” z Polski z niedwuznacznym pytaniem, czy aby licealistki zdają sobie sprawę z konsekwencji tych zachwytów po powrocie do kraju? Oczywiście media rosyjskie to podchwyciły.
S
Saraj – muzeum Akima Gijasowa. Na Krymie, oprócz rosyjskojęzycznych stacji, są także ukraińskie i tatarskie – nadawane z Symferopola. Ale jak się przestawi antenę satelitarną, można złapać stację dla Tatarów nadawaną z Kijowa. Zupełnie inna optyka. Bez przestawiania anteny (i bez cenzury Kijowa) można się dowiedzieć, co opozycja w Charkowie mówi o wyborach samorządowych, szykowanych tam przez ukraińskie władze bez udziału tejże opozycji. Lista zarzutów pod adresem liderów pchających się do władzy absolutnej dłuższa jest niż lista płac realizatorów telewizyjnego programu. Jak daleko z mediów do prawdy? Podróżując po półwyspie krymskim czym się da (ponad 4 tys. km marszrutkami, autobusami wycieczkowymi biez kondicjoniera, itp. lokalnym transportem jak z muzeum motoryzacji), miałam okazję nagadać się z miejscowymi ludźmi i z przyjezdnymi. Tak poznawałam teraźniejszy Krym. Inny niż ten z mediów i opinii wszystkowiedzących ekspertów, którzy nie ruszając tyłków z kanap kreują rzeczywistość na zamówienie polityczne. (To dotyczy również wojny w Donbasie i konsekwencji, jakie ta wojna wlecze za sobą, również na Krym).
BLOKADA KRYMU
To nieprawda, że w sklepach są puste półki, a chleb i zapałki są na kartki. Wszystko jest – od kartofli po kawior. Ceny podskoczyły (na niektóre towary pięciokrotnie) dużo wcześniej, niż zablokowali przejścia lądowe z Krymem tzw. obrońcy krymskich Tatarów, a ściślej grupa aktywistów, którzy przenieśli się na Ukrainę i stamtąd uprawiają politykę wspierani przez Prawy Sektor. A za czyje pieniądze? Ano tych, co mają w tym interes, żeby na granicy z Krymem się działo… ► VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
71
Podróż na Wschód
Deptak w Jałcie. używa się z zachowaniem środków ostrożnością do odpędzania komarów (dym jest szkodliwy dla ludzi, kontakt z żywnością zabroniony). – A czemuż te krewetki krymskie, nie dość, że malutkie jak pchełki, to jeszcze po 760 rubli? – Bo są krymskie! Pani se kupi norweskie. Większe są, i tańsze…
Stary Krym. Tirowcy stojący w kilometrowych kolejkach na zablokowanej granicy przeklinają w żywy kamień organizatorów blokady. Najbardziej aktywnemu aktywiście „wdzięczny naród” opisał sprayem paskudnie chałupę, a potem spalił przed chałupą kukłę aktywisty. Tirowcy nie chcą odsprzedawać za biezdurno żywności pośrednikom, którzy jakoś nie mają obaw, czy wjadą z tą żywnością na Krym. Ryzykują? Płacić myta za wjazd kierowcy też nie chcą. Rośnie kolejka, towar gnije. Zapewnienia organizatorów blokady, że jewrosojuz weźmie tę zgniliznę od ukraińskich producentów z pocałowaniem ręki, pozostają chciejstwem. Patowa sytuacja. Wielka polityka pod hasłem „weźmiemy Krym głodem” jak na razie nieskuteczna. Bije ukraińskich przedsiębiorców po kieszeni. Nie tylko Krymczan. ykładowczyni literatury rosyjskiej, Galina: – Cen w nieskończoność windować się nie da, bo ludzie przestaną kupować. Każdy coś wyhoduje, zawekuje i na własne potrzeby wystarczy. Nas ekonomii uczyła nauczycielka bieda. Ja tylko przez dwa miesiące czułam się bogata. Szłam do sklepu spożywczego i kupowałam nie patrząc na ceny. Ceny były jeszcze w hrywnach, a emeryturę dostawałam już w rublach – 11 tysięcy, i to z haczkiem! Za Ukrainy dostawałam tysiąc… hrywien. Kiedy hrywny na Krymie wycofano z obiegu, ceny poszybowały w górę. Pomimo kontroli urzędowych i społecznych. I znowu trzeba oszczędzać. Ale już nie tak drastycznie jak wcześniej. Na bazarze rybnym też obowiązuje cenowy reżim – muchom wolno siadać na hamsie (malutka rybka marynowana w soli, sto rubli za kilo; na surowo niezła, tylko że więcej plucia ościami niż jedzenia). Na białym amurze (870 rubli/kg) muchom siadać nie wolno. Amura okadzają dymokury. Te same, jakich u nas
W
72
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
STOSUNKI
TATARSKO-ROSYJSKIE
W Fieodosii, mieście ze starożytnym rodowodem (Teodozja po grecku znaczy „od Bogów dana”; założyli ją w VI w p.n.e. greccy osadnicy) pomieszkiwałam w saraju za wysokim płotem, który oddzielał sąsiadów tatarskich od rosyjskich. Żyli wcześniej ponoć zgodnie, pomagali sobie nawet, ale gdy Krym powrócił do Rosji, na gliniastej uliczce opodal komendantury wojskowej szlag trafił święty spokój. Kiedy urodziło się Rosjance dziecko, Tatarka zaczęła palić śmieci na ulicy, a dym walił w otwarte okna. Zamykać okien się nie dało, bo żara/upał. Próby mediacji, branie na litość, że niemowlęciu dym zaszkodzi, kończyły się tak: – Ja tu jestem u siebie, to jest tatarska ziemia, a tobie jak się nie podoba, to jedź, skądżeś przyszła. Rosjanka na to, że ona jest stąd, bo tu się urodziła, więc dokąd miałaby pójść? – Do Moskwy! Na przystanku autobusowym kłóci się stary mężczyzna z młodym chłopakiem. Nie wiadomo, o co. Argument koronny jw.: – To jest moja ziemia, nie ruska. Mnie w tej ziemi pochowają! A ty, won stąd! Podjeżdża autobus, zatłoczony, że stanąć nie bardzo jest gdzie. Chłopak, z którym kłócił się przed momentem stary mężczyzna, pomaga mu wsiąść i wnosi jego kartonowe pudło pełne winogron. Trzyma je przyciśnięte do piersi, pasażerowie napierają. Staremu ktoś ustąpił miejsca, ale pudła od chłopaka nie przejął. Sok z pogniecionych owoców przesiąkł przez karton i cieknie chłopakowi po rękach. – Pani mi wyjmie telefon z kieszeni, bo jak go sok zaleje, to koniec – prosi mnie chłopak. Stary udał, że nie słyszy.
Podróż na Wschód
SENTYMENTY
POLSKO-KRYMSKIE
Czufut-kale. Wyłażę stromą górską ścieżką do najsłynniejszego skalnego miasta (VI w.), i dalej, do równie cennej jako zabytek wioski Karaimów (teraz jacyś profani kręcą tam horror). Jest wściekle gorąco, słońce wypala mózg. Mruczę sama do siebie, że to podejście to jest dopiero horror i w tym momencie słyszę za sobą radosne: „Pani z Polski?!” Jakaś młoda kobieta (zasapana jak ja) dogania mnie i wdaje się w konwersację. Była z mężem w Zakopanem, jest zachwycona, chciałaby poznać inne miejsca, więc co bym jej doradziła? No jasne, że Bieszczady! Fieodosija – przed sklepem spożywczym zaczepia mnie kobieta obładowana siatkami. – O! Pani z Polski, a ja już zapomniałam polską mowę. Mama była Polką, są krewni w Polsce, ale nie utrzymujemy kontaktów, zwłaszcza teraz. Widzi pani – jak jeździliśmy do Polski i woziliśmy kawę i rodzynki, które u nas były, a u was nie, to miłość kwitła. Teraz nawet nie zapytają się, jak ja żyję. Dobrze żyję. Lepiej jak wtedy. Mogłabym i trzy tygodnie nie wychodzić z domu – tyle wszystkiego mam. Stać mnie, żeby kupować na zapas! A nie po parę deko jak przez całe życie. tary Krym – pierwsza stolica Chanatu Krymskiego, miasteczko zaniedbane, jak cały Krym. Przyjechałam odwiedzić Akima Gijasowa, Tatara, który powinien trafić do Księgi Guinnessa razem ze swoją kolekcją skarbów kultury tatarskiej, gromadzonych odkąd wrócił z wygnania w Uzbekistanie. Eksponaty zajmują cały saraj. Słysząc, że jestem z Polski, pan Akim rozpromienił się i zaprasza na poczęstunek, przedstawia żonę, syna. Jest największe muzułmańskie święto Kurban Bajram. Święto ofiarowania. Jemy, co Allah ofiarował, a ściślej – co upiekła żona pana Akima: kosztili, czyli ptasie języki (jak nasze faworki, ale maczane w miodzie). Ciasto orzechowo-miodowe, też sama słodycz. Rozmowa gorzka. Akim Gijasow, który piekło przeszedł na wygnaniu, a był wtedy niedużym chłopcem, znów
S
jest pełen obaw. O rodzinę, o to, jak dalej będzie na Krymie. – Na razie jest chaos – mówi i daje przykład z paszportami. Wyjechać z ukraińskim paszportem można, ale wrócić można już tylko na trzy miesiące – jak cudzoziemiec, chociaż tutejszy! Rosja nie uznaje podwójnego obywatelstwa. Mówi się, że kto nie zda ukraińskiego paszportu do końca roku, zapłaci karę albo będzie musiał ileś godzin odpracować na cele publiczne. Jak jakiś przestępca.
STOSUNKI
UKRAIŃSKO-ROSYJSKIE
Przy uwiązanym na sznurku szlabanie zamykającym drogę donikąd w Fieodosii: ślepa uliczka, kilka starych willi, dalej skarpa schodzi ostro do morza. Mężczyzna przy szlabanie (biała koszula, beżowe spodnie, markowe mokasyny) dyskutuje z rosyjskim turystą o zajęciu Krymu. – I na co nam to było? Za Ukrainy było lepiej. Teraz nie ma turystów, a ja siedzę i pociągam za sznurek. Ja, fizyk komputerowy! Pracowałem w branży, potem wszedłem w turystykę i… wyszedłem na dziady! – Jak to, na co nam to było? Banderowcy by tu przyszli! – A kto to są banderowcy? Tacy sami ludzie jak my. Do mnie przyjeżdżają. Normalni ludzie. Grzeczni. – A w Donbasie co wyprawiają, nie spytał ich pan? A w Odessie – jak spalili żywcem ludzi? – Gdyby Ruscy nie zabrali Krymu, nie byłoby Donbasu. – Byłby! Wojna w Donbasie jest potrzebna władzom w Kijowie. Podczas wojny nikt władzy nie rozlicza. Słuchając tego ukraińsko-rosyjskiego dialogu myślałam o Walerze z Doniecka. ►
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
73
Sewastopol – pomnik zaginionych na morzu.
Podróż na Wschód
Walera mówił, jak żyje wojenny Donbas. W Doniecku są czynne tylko dwie kopalnie. Trzecią zalewa woda. Górnicy walczą, żeby uratować tę kopalnię i miejsca pracy, których dramatycznie brakuje w mieście, ale szanse są beznadziejne. Jest wojna. Brakuje wszystkiego – począwszy od żywności, po lekarstwa. Transporty z pomocą humanitarną z Rosji nie nadążają. Ludzie, gdy wychodzą z domu, żegnają się, jakby szli na front. Przecież nie wiadomo, gdzie znów rąbnie bomba. Jeżeli zbombardowane w Doniecku przez ukraińskie wojsko wodociągi nie zostaną do mrozów wyremontowane, miastu, w tym 700 tysiącom dzieci, grozi katastrofa humanitarna. Kurica nie ptica, Polsza nie zagranica. A jednak. Daleko nam teraz na Krym, odkąd Ukraina zamknęła połączenia kolejowe i lotnicze z Symferopolem. To jest teraz podróż dla cierpliwych. Mnie zajęła prawie trzy doby – z techniczną przerwą po wylądowaniu w Moskwie, bo na samolot do Symferopola się nie załapałam. Jedyne wyjście – pociąg do Rostowa nad Donem; zwykle dziewiętnaście godzin. Tym razem plus trzy. Jak objaśniła potem prowadnica/konduktorko-opiekunka wagonu, pociąg towarowy specjalnego przeznaczenia nie chciał naszego przepuścić, więc staliśmy gdzieś w polach aż ten spec pociąg przejechał. ostow n. Donem leży blisko ukraińskiej granicy. Blisko Mariupola. Zanim Ukraina zamknęła granicę, rosyjskie pociągi przejeżdżały kawałek po ukraińskich torach. W Rostowie, żeby kupić bilet autobusowy na Krym (pociąg z Moskwy we wrześniu już nie kursuje), trzeba okazać paszport w okienku międzynarodowym. Bilet jest imienny. Podróż w oszczędnie do bólu stłoczonych fotelach, żeby więcej pasażerów zmieścić, trwa ok. dwunastu godzin, lub dłużej, jeśli w Cieśninie Kerczeńskiej buja (a lubi) i wtedy promy nie kursują. Miałam szczęście. Bujało, ale mało; noc była jasna, widać było, jak zgrabnie manewruje na fali prom przewożący wagony towarowe i cysterny z paliwem.
R
74
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
Mostu budowanego przez cieśninę (19 km za 230 mld rubli) nie da się zobaczyć, ale kawałek techniczny (tysiąc metrów) już jest; posłuży do budowy głównego mostu. Most ma być gotowy za ok. dwa lata. Od tego zależy powrót Krymu do normalności. Ile zajmie odrabianie reszty trzydziestoletnich zaniedbań? Jak przyjechałam, remontowano właśnie główną drogę do Symferopola, bo rozsypała się w pył. Praca na okrągły zegar. Droga jest. W Starym Krymie jest nawet chodnik! W dwustutysięcznej Fieodosii jeszcze leżą pokruszone betonowe płyty, jak na zapomnianej budowie. Promenada – kafelki z radzieckich czasów trzymają się, dobra robota. Kanalizacja nowożytnie spartolona – śmierdzi jak wszyscy diabli. Rzeczka – ściek przez środek miasta. wietłana, przedszkolanka mówi, że w ciągu ostatnich siedmiu lat już trzeci mer rządzi miastem. Pierwszy zmarł na stadionie podczas meczu, ale różnie się mówi o przyczynie zgonu. Drugiego mera zastrzelono przed dwoma laty. Obecnie panujący nie dba o miasto. Pod rozpadającymi się balkonami wielopiętrowych budynków, które były chyba sanatoriami, a teraz popadają w ruinę, strach przejść. Nie tylko w Fieodosii. W Jałcie też. Odpacykowana od frontu, w podwórka lepiej nie zaglądać. Na przystań przy Jaskółczym Gnieździe schodzi się wąskimi schodkami, ogrodzonymi po obu stronach wysokim żelaznym płotem – jak wybieg dla lwów. Za płotem sanatoria – widma. Olbrzymie zapomniane przestrzenie. Płoty, zasieki, mury na plażach na całym wybrzeżu – z tym przyjdzie powalczyć. Tablice – wstęp wzbroniony, nie ma przejścia, w większości pozdejmowano. Plaże już są dla wszystkich, za darmo. Krymczanie pytani, czego im najbardziej potrzeba, odpowiadali przeważnie: lepszych dróg, miejsc pracy, lepszych zarobków, wody i spokoju. PS. Kiedy piszę ten tekst, ktoś wysadził w powietrze słupy trakcji elektrycznej, którą dostarczany był prąd na Krym. Dwa i pół miliona ludzi nie ma światła. Woda jest racjonowana. „Aktywiści” zza ukraińskiej granicy zapowiadali, że w ramach pomocy krymskim Tatarom, oprócz permanentnej blokady dostaw żywności, trzeba im jeszcze odciąć prąd.
S
VIP kultura Pietro Labruzzi „Portret Magdaleny z Dzieduszyckaich Morskiej”, Rzym 1793 r. Muzeum w Jarosławiu.
Ogrody Magdaleny z Dzieduszyckich
Morskiej Pietro Labruzzi „Portret Ignacego Morskiego”, Rzym 1793 r. Muzeum w Jarosławiu.
...Zarzecze zachwycający park angielski obejmujący całą wieś. Ponad jeziorem stanął prześliczny pałacyk wiejski, w smaku angielskim z okrągłą basztą, frontonem i oranżerią. Rozrzucone malowniczo domki i zabudowania gospodarcze w smaku holenderskim z czerwonej cegły, grupy chat wiejskich, przezierające spoza cienistych klombów tworzą uroczą perspektywę... – tymi słowami pan Zawadzki na łamach Tygodnika Ilustrowanego w 1864 r. zwracał uwagę czytelników na miejsce uważane za jedno z najpiękniejszych w Galicji i należące do Magdaleny Morskiej. Tekst Barbara Adamska Reprodukcje Tadeusz Poźniak
Kobiety z przeszłości
N
owoczesną rezydencję – pałac z okrągłą wieżą i oranżerią – otaczały zabudowania gospodarskie w typie holenderskim. Jej romantyczny charakter wynikał z usytuowania pałacu na wysokiej skarpie nad wodą, skąd rozciągał się widok na dalekie pola i łąki. Sentymentalna siedziba hrabiny Morskiej słynęła z ogrodów, których urządzanie stało się życiową pasją właścicielki. Zarzecze k. Jarosławia było jej rodzinną posiadłością. Tutaj urodziła się i zmarła. Przyszła na świat w 1762 r. Rodzice – Tadeusz Dzieduszycki, utytułowany pułkownik wojsk koronnych, i Salomea Bibersztein-Trembińska, posiadali liczne potomstwo; z czternaściorga dzieci pięcioro zmarło we wczesnych latach. Magdalena Katarzyna otrzymała w rodzicielskim domu wszechstronne wykształ- „Plan ogrodów w Zarzeczu”, rycina w „Zbiorze rysunków...” cenie humanistyczne. Jak przystało M. Morskiej, 1836 r. Muzeum w Jarosławiu. na pannę ze świetnego towarzystwa, uczyła się także rysunku i malowania, wykazując w tym kierunku zdolności. Posiadała wyborny two. Twarz o dość regularnych rysach mogłaby uchodzić gust. Energia twórcza nie opuszczała Magdaleny Morskiej za przystojną, gdyby nie malujący się na niej wyraz wyniodo końca jej długiego żywota. Przekształcała całe swoje oto- słości i ledwo skrywanej buty lub pogardy. Zapewne drugi plan skomponowano zgodnie z życzeniem arystokraty czenie, by uczynić je pięknym. Około dwudziestego roku życia wstąpiła w związek – na tle draperii odsłaniającej widok bazyliki św. Piotra. małżeński skojarzony przez rodzinę. Poślubiła kuzyna Podobizna Ignacego Morskiego przypomina pełen pompy – Ignacego Morskiego (1761-1819), zamożnego właści- magnacki portret z minionej epoki baroku. Zupełnym przeciwieństwem jest podobizna małżonki. ciela licznych ziemskich dóbr, piastującego godność szambelana austriackiego dworu. Młodzi państwo zamiesz- Portret Magdaleny należy do najbardziej udanych kompokali w Pruchniku. Już wówczas snuli plany przebudowy zycji rzymskiego malarza. Chociaż konwencjonalne ujęcia zarzeckiej rezydencji. Zachowane archiwalia z odnotowa- postaci są podobne, to męski wizerunek poraża brakiem nymi wydatkami Morskiego świadczą o przeprowadzeniu naturalności, kobiecy zaś jawi się jako psychologiczny prac budowlanych w latach 1807-1812 w oparciu o projekt portret damy młodej, lecz już doświadczonej przez życie. Christiana Piotra Aignera (1756-1841), ostatecznie ukoń- Zarumienione oblicze ładnej trzydziestolatki jest pozbawione uśmiechu. W głębokim spojrzeniu jej ciemnych, czonych w latach 1817-1819. ałżeństwo uroczej, ciekawej świata Magdaleny mądrych oczu można wyczytać ciekawość świata i melani niesympatycznego, mało urodziwego gar- cholię. Wyrafinowana prostota stroju i uczesania pozobusa nie mogło być szczęśliwe. Takie wrażenie stają zgodne z trendami ówczesnej mody. Kasztanowe loki można odnieść przyglądając się portretom pary, namalo- okalają twarz oraz szyję modelki i spływają na ramiona. wanym w rzymskiej pracowni Pietro Labruzziego (1739- Skromną suknię z białego muślinu w typie „chemise” prze-1805) w 1793 r. podczas wspólnej podróży małżonków wiązuje pas, zaznaczający wyżej talię. Modny ubiór uzudo Włoch. Ton klasycystycznemu malarstwu w Wiecz- pełnia narzucony na ramiona zielony szal, który wtapia się nym Mieście nadawał Pompeo Battoni i dwie cudoziem- w ciemne, jednolite tło. stateczny rozpad małżeństwa Morskich nastąskie artystki: Szwajcarka – Angelika Kauffmann i Franpił, kiedy długo wyczekiwany potomek urocuzka – Elisabeth Vigge-Lebrun, słynne w kręgach międził się martwy. Od ok. 1800 r. Magdalena dzynarodowej arystokracji. W ich cieniu pozostawał mniej znany, słabiej utalentowany Pietro Labruzzi. Na jego płót- i Ignacy pozostawali w separacji. Rozwód uzyskali po nach Magdalena i Ignacy wyglądają jak osoby pochodzące 17 latach. Ułomny, nieciekawy mężczyzna nie był wierny z dwóch różnych światów. Morski siedzi sztywny, odziany swojej mądrej, uroczej żonie. Najbardziej znany był jego w ciemny frak z bielącymi się koronkami mankietów romans z Zofią z Potockich Czosnowską, uważaną za pięki żabotu. Jego głowę przykrywa nieskazitelnie uczesana ność i słynącą z niezwykłego, erotycznego temperamentu. peruka. Krótki tors, niezgrabne ręce tłumaczą jego kalec- Nad urodą wybranki Morskiego można dyskutować. ►
M
O
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
77
Portrety pędzla Marszałkiewicza i Peszki przedstawiają Zofię jako pulchną, ciemną blondynkę o pospolitym, bezmyślnym obliczu. Owa dama wsławiła się licznymi miłosnymi awanturami, także z ks. Józefem Poniatowskim. Hrabina Morska wiele podróżowała z mężem lub samotnie. Wyjeżdżała do Lwowa, Krakowa, Warszawy i Wiednia, do Włoch i na Zachód Europy: do Francji, Holandii, Niemiec i Szwajcarii. Jeszcze jako ciekawa świata osiemdziesięciolatka odbyła swoją ostatnią podróż do Holandii i Anglii. Po rozwodzie ukończyła budowę pałacu w Zarzeczu i tam osiadła. Gdy w 1819 r. zmarł Ignacy, Magdalena odziedziczyła jego majętności, z wyjątkiem klucza łąckiego. Morski zapisał dobra w podrzeszowskiej Łące swojej ostatniej miłości – Zofii Czosnowskiej. ezydencja hrabiny Morskiej w Zarzeczu tętniła życiem towarzyskim. W okrągłej sali pod wieżą odbywały się słynne bale, wydawane w każdą niedzielę. Częstymi gośćmi byli: Izabela z Flemmingów, Henryk Lubomirski, Michał Czacki i kronikarz życia towarzyskiego w Galicji – Ksawery Prek. Sama Morska chętnie rewizytowała sąsiadów w ich posiadłościach: w Łańcucie, Przeworsku, Sieniawie. Po klęsce powstania listopadowego hrabina wycofała się z życia towarzyskiego. Poświęciła się działalności charytatywnej na rzecz uchodźców z Księstwa Warszawskiego, goszcząc ich u siebie i wspierając finansowo. Zmarła w 1847 r. w Zarzeczu i tam została pochowana. Jako osoba bezdzietna pozostawiła majątek bratu Józefowi Kalasantemu, od którego wzięła początek poturzycko-zarzecka linia rodu Dzieduszyckich. Po rychłej śmierci Józefa majętności odziedziczył jego syn Włodzimierz (1825-1899), wybitny przyrodnik, mecenas nauki i twórca Muzeum Przyrodniczego we Lwowie. Ogród przekształcony z obszaru użytkowego w obiekt o wartościach estetycznych i symbolicznych staje się dziełem sztuki. Sztukę ogrodową znały już pierwotne kultury wiążąc ją z kultem płodności. Od starożytności łączono bogactwo roślin z pomnikami architektury – jak pawilony, z rzeźbami i wynalazkami techniki, których przykładami były fontanny i systemy nawodnienia. W czasach nowożytnych rozwinęły się nowe formy ogrodów. Renesansowe, tarasowate ogrody dekorowano rzeźbami i fontannami, w barokowych kształtowano na wielką skalę olbrzymie przestrzenie. Idea powrotu do natury zapoczątkowała w osiemnastowiecznej Anglii powstanie parku krajobrazowego. W myśl ówczesnych koncepcji filozoficznych i literackich ogród miał być odbiciem naturalnej przyrody. Panująca wówczas moda na ogrodowe pawilony wydawała dzieła małej architektury w rozmaitych konwencjach: antycznej, orientalnej, gotyckiej, rustykalnej. Polsce wczesnoromantyczne ogrody zaczęły się przyjmować od trzydziestych lat XVIII w. Nazywano je sentymentalnymi, angielskimi, romantycznymi. Ostatnie z tych określeń wydaje się najbardziej właściwe, bo romantyzm darzył kultem przyrodę, rodził czułostkowość, zwracał się ku przeszłości, szukał natchnienia: w antyku, średniowieczu i egzotyce Orientu. Parki sytuowano w malowniczych miejscach lub taki krajobraz sztucznie tworzono. Powązki, Puławy, nieborowska Arkadia, Mokotów i Zofiówka koło Humania zasłynęły jako najwspanialsze „salony ogrodowe”. Park w Zarzeczu powstawał w myśl naturalistycznego trendu w ówczesnej sztuce ogrodowej. Magdalena Morska w czasie zagranicznych wojaży odwiedzała najznakomitsze założenia ogrodowe. Udawała się do leżących na polskich ziemiach parków i ogrodów botanicznych: w Warszawie do Ogrodu Saskiego i Krasińskich, do Łazienek, Wilanowa, Arkadii, Jabłonowa, a również do Krzeszowic, Łańcuta i Medyki. Rozmowy z właścicielami i opiekunami zespołów parkowo-ogrodowych poszerzały jej wiedzę. Zdobyte doświadczenia wykorzystywała przy projektowaniu zarzeckich ogrodów. Biegła w sztuce rysowania własnoręcznie wykonywała plany i projekty. Układała kompozycje z ciętych kwiatów, by je rysować.
R
W
Kobiety z przeszłości wielka liczba ich gatunków. W następnej kolejności występowały w jej ogrodach kwitnące krzewy azalii, drzewka pomarańczowe, morwowe, magnolie, krzewy migdałowe i jabłonki z pełnym kwieciem. rządzanie ogrodów nie było jedyną twórczą pasją Magdaleny Morskiej. Do wnętrz klasycystycznego pałacu sama zaprojektowała meble, które wykonywali miejscowi stolarze. Komplet krzeseł i kanapek do salonu w stylu biedermeier, zachowany w Muzeum w Jarosławiu, powrócił obecnie do pałacu w Zarzeczu. Do muzeum trafiło po wojnie wyposażenie z zarzeckiej rezydencji i tam pod dobrą opieką przetrwało. Wśród zachowanych dzieł, malarstwa, rzeźby i rzemiosła artystycznego znajduje się pewna ciekawostka. Są to papierowe tapety ręcznie malowane przez Magdalenę i jej fraucymer (przyp. red. – damy dworu). Na białym tle zakwitają barwne ornamenty złożone z motywów „bota” (orientalny deseń w kształcie migdała wypełniony kompozycją z drobnych kwiatów). Wiernie powtarzają dekorację niezwykle wówczas modnych i kosztownych, kaszmirowych, indyjskich szali. Zapewne malowane tapety pomyślane były jako przyozdobienie buduaru hrabiny. Zamiłowanie pani Morskiej do otaczania się pięknymi przedmiotami przejawiało się w jej zawsze modnych i niezwykle eleganckich ubiorach. Od noszonych w młodości prostych, białych sukni z muślinu, po wspaniałe, bogate biedermeierowskie kreacje, uzupełniane ogromnymi kapeluszami, przybranymi bogactwem wstążek i koronek. Rycina portretowej miniatury pędzla Daffingera (Moritz Michael 1790-1849, austriacki miniaturzysta) przedstawia dystyngowaną starszą damę, spoglądającą bystrym wzrokiem na świat, w którym już nic jej nie zdziwi. Wytworne odzienie nobliwej damy stanowi suknia z zielonego jedwabiu, czepiec z koronkowych falbanek i zjawiskowy kapelusz z szerokim rondem, na którym piętrzy się konstrukcja ze wstążek. Wielka pasja twórcza Magdaleny Morskiej, jej niezwykłe zdolności i pracowitość sprawiły, że na terenie Galicji powstało dzieło na europejskim poziomie. Jego autorka, świadoma znaczenia tego przedsięwzięcia, postanowiła rozpropagować je w Europie, wydając w 1836 r. w Wiedniu bogato ilustrowaną broszurę Zbiór rysunków wyobrażających celniejsze budynki wsi Zarzecza...
U
Jan Nepomucen Głowacki „Pałac w Zarzeczu”, 1832 r. Lwowska Galeria Sztuki, Lwów.
Sentymentalny, romantyczny park Magdaleny Morskiej zajmował malowniczo ukształtowane wzgórza nad stawem i starorzeczami Mleczki. Górny park pełnił funkcje reprezentacyjne. Został zaprojektowany jako owalny podjazd w północnej części rezydencji. Obszar ten porastały stare dęby, syngieltony (samotniki), grupy krzewów i kwiatowe klomby rozplanowane w taki sposób, by w miarę zbliżania się do pałacu nie odsłaniać całej jego architektury, lecz stopniowo pokazywać jego kolejne widoki. W pobliżu najważniejszych budowli, czyli pałacu i oranżerii, przeważały klomby skomponowane z kwiatów, kwitnących krzewów i drzew. Po przeciwnej stronie podjazdu leżały ogrody użytkowe, warzywniki ujęte w regularne kwatery. Tam też usytuowano oficyny i budynki gospodarcze, określane jako holenderskie, bo wzniesione z czerwonej cegły. Dolny park – krajobrazowy, przeznaczony do spacerów leżał nad stawem z wyspą. Na niej czekały kolejne atrakcje – kopiec widokowy i młyn. Budowla zaprojektowana na wzór podobnej z wioski Marii Antoniny w Wersalu mieściła salonik, do którego gospodyni zapraszała swoje towarzystwo na podwieczorki. Droga od wysoko położonego, reprezentacyjnego ogrodu, wiodąca przez park dolny, stanowiła łagodne przejście ku terenom nisko położnym nad wodą, otwierającym się na szeroką panoramę pól i łąk. ydarzenia historyczne nie pozwoliły przetrwać ogrodom w Zarzeczu. Większość drzewostanu wycięto, zniszczono założenia ogrodowe, zlikwidowano zabudowania gospodarskie w typie holenderskim i postawiono współczesne budynki o charakterze użytkowym. Szczęśliwie zachowały się notatki, rysunki i drukowane broszury autorstwa Magdaleny Morskiej. Hrabina niezwykle skrupulatnie, z wielkim znawstwem i miłością, a także z wyrafinowanym smakiem, opisywała swoje ogrodowe kompozycje z drzew, krzewów i kwiatów, opatrując je zaleceniami i radami dla hodowców. Dzięki tym ogrodowym notatkom dowiadujemy się o upodobaniach miłośniczki kwiatów i ozdobnych krzewów. Pani Morska darzyła uwielbieniem róże, stąd też tak
W
Pisząc tekst korzystałam: ● J. Dudek-Klimiuk, J. Dolatowski Kolekcje drzew i krzewów w Zarzeczu Magdaleny z Dzieduszyckich Morskiej, [w:] Rocznik Towarzystwa Dendrologicznego, 2013. ● W. Dzieduszycki Zarzecze Magdaleny Morskiej..., Przemyśl, 2002. ● K. Prek Czasy i ludzie, Wrocław, 1959.
Więcej informacji kulturalnych na portalu www.biznesistyl.pl
„Wielka Woda” – Agnieszka Osiecka w musicalu Jana Szurmieja Teatr im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie Premiera: 31 grudnia 2015 r. i 8 stycznia 2016 r. Sylwestrową noc Teatr im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie uczci, wystawiając po raz pierwszy sztukę „Wielka Woda” – muzyczny spektakl, wypełniony przebojami Agnieszki Osieckiej. Kanwą scenariusza, napisanego przez Jana Szurmieja, są utwory, które składają się na portret poetki w różnych fazach jej życia. Część z nich opowiada o miłości i samotności, a część w sposób żartobliwy i ironiczny prezentuje kolejne dekady polskiej rzeczywistości. Wśród kilkudziesięciu piosenek nie zabraknie takich szlagierów, jak: „Wielka woda”, „Małgośka”, „Niech żyje bal”, „Uciekaj moje serce”, „Nie całuj mnie pierwsza”, „Damą być”. Libretto, inscenizacja, reżyseria i choreografia: Jan Szurmiej; opracowanie muzyczne i aranżacje: Zbigniew Karnecki; scenografia: Wojciech Jankowiak; kostiumy Marta Hubka; przygotowanie wokalne: Bożena Stasiowska-Chrobak; asystent reżysera: Mariola Łabno-Flaumenhaft. Obsada: Magdalena Kozikowska-Pieńko, Justyna Król, Mariola Łabno-Flaumenhaft, Grzegorz Pawłowski, Beata Zarembianka, Małgorzata Pruchnik-Chołka, Dagny Cipora, Robert Żurek, Mateusz Mikoś, Michał Chołka.
Projekt „Zakazane piosenki” Przez dwa i pół miesiąca (od 1 października do 13 grudnia br.) 40-osobowa grupa dzieci i młodzieży z całego Podkarpacia uczestniczyła w warsztatach wokalnych prowadzonych w Rzeszowie pod okiem specjalistów z emisji głosu, dykcji i interpretacji wokalnej. W programie warsztatów były ćwiczenia z zakresu emisji głosu, dykcji, opracowania tekstów i interpretacji wokalnej przy akompaniamencie muzycznym. Młodzi artyści pracowali pod okiem specjalistów: prof. Jadwigi Gałęskiej-Tritt, eksperta w zakresie chóralistyki, wykładowcy na ogólnopolskich kursach i seminariach; Anny Czenczek, dyrektorki CSW w Rzeszowie, pomysłodawczyni i dyrektorki Międzynarodowego Festiwalu Piosenki „Rzeszów Carpathia Festival”, Szymona Tritta, pianisty-akompaniatora oraz Jarosława Babuli, pianisty, aranżera i kompozytora. Projekt pt. „Zakazane piosenki”, który realizuje Centrum Sztuki Wokalnej w Rzeszowie wraz ze Związkiem Strzeleckim „Strzelec”, zwieńczy koncert oraz nagranie płyty z utworami patriotycznymi i poetyckimi w opracowaniu wokalnym Anny Czenczek i w aranżacjach instrumentalnych Jarosława Babuli.
XII Przegląd Filmów Górskich Sala kinowa w Ustrzykach Dolnych 22-24 stycznia 2016 r. Dwunasty już raz miłośnicy gór i filmów o tematyce górskiej spotkają się w Ustrzykach Dolnych na Przeglądzie Filmów Górskich, by w kameralnej atmosferze porozmawiać o łączącej ich pasji. Przegląd Filmów Górskich to specyficzna impreza – z gośćmi przeglądu, którymi są mniej i bardziej utytułowani wspinacze, zawsze można porozmawiać, poprosić o radę lub autograf. Do tej pory gościli tu m.in.: Krzysztof Wielicki, Piotr Pustelnik, Janusz Majer, Kinga Baranowska, Ryszard Pawłowski, Artur Hajzer, Marek Kamiński, Leszek Cichy, czy Aleksander Lwow. Przeglądowi zawsze towarzyszy wystawa fotograficzna i występy zespołów muzycznych. W tej edycji będą trzy bloki tematyczne: „Korona Ziemi”, narciarstwo wysokogórskie i filmy górskie z archiwum TVP Sport, m.in. film o Jerzym Kukuczce i Andrzeju Bargielu, a także wystawa fotograficzna i finał z udziałem Kingi Baranowskiej. W niedzielę, 24 stycznia, odbędzie się zimowy piknik na stoku góry Gromadzyń oraz zawody narciarskie „Memoriał Olka Ostrowskiego”. Więcej informacji na www.przeglądfilmówgórskich.pl
Z dr. n. biol. Henrykiem Stanisławem Różańskim, prezesem Polskiego Towarzystwa Zielarzy i Fitoterapeutów, wykładowcą PWSZ im. S. Pigonia w Krośnie, rozmawia Katarzyna Grzebyk
Wprowadzenie ziół
do codziennej diety
zawsze ma dobroczynny wpływ na zdrowie człowieka Dr n. biol. Henryk Stanisław Różański,
krośnianin, absolwent Wydziału Biologii Uniwersytetu im. A. Mickiewicza w Poznaniu; pracę doktorską obronił na I Wydziale Lekarskim Akademii Medycznej im. K. Marcinkowskiego w Poznaniu. Wieloletni stypendysta (1993-2000) szwajcarskiej Fundacji Büchnera. Wykładowca i kierownik Laboratorium Biologii Przemysłowej i Eksperymentalnej na PWSZ im. S. Pigonia w Krośnie; dyrektor działu Badań i Wdrożeń w Adifeed Sp. z o.o. w Warszawie, właściciel Plantafarm w Swarzędzu, prezes Polskiego Towarzystwa Zielarzy i Fitoterapeutów, kierownik kursu Zielarz fitoterapeuta w Instytucie Medycyny Klasztornej w Katowicach-Panewnikach (przy klasztorze Zakonu Braci Mniejszych – Franciszkanów). Autor i współautor ok. 126 prac naukowych opublikowanych, autor ok. 80 opracowań dla użytku firmowego, ekspertyz, dokumentacji wdrożeniowych, opisów linii technologicznych, opinii przedkładanych do sądów i in. instytucji państwowych, np. GIF, GIS oraz podmiotów komercyjnych.
Katarzyna Grzebyk: Jest Pan uważany w Polsce za autorytet jeśli chodzi o wiedzę o ziołach i ziołolecznictwo. Jak wykrystalizowało się Pańskie zainteresowanie i dlaczego postanowił Pan zająć się tym zawodowo? Dr Henryk Stanisław Różański: Jako 6-7-letni chłopiec zbierałem i próbowałem zjadać różne rośliny, które zainteresowały mnie pod względem zapachu, smaku lub wyglądu. Z moimi kolegami i koleżankami w starych garach znalezionych w różnych miejscach gotowałem wywary. Potem gromadziłem pierwsze książki medyczne, botaniczne i zielarskie, rozczytywałem się w rozmaitych publikacjach na temat właściwości leczniczych, trujących, ich składu chemicznego, historycznego zastosowania w magii i medycynie. Wkrótce zacząłem się uczyć łaciny, bo zdawałem sobie sprawę, że inaczej nie będę w stanie sięgnąć do literatury źródłowej i nie będę swobodnie poruszał się w starych recepturach. Gdy poznałem łacinę, sięgałem po reprinty starych dzieł medycznych, m.in. Dodoensa, Pharmacopoea Borussica, Pharmacopoea Regni Poloniae, Pharmacopoea Parisiensis, Ph. Londinensis. Uważam, że miałem dobre dzieciństwo, bowiem wspierano mnie z każdej strony, i w szkole, i w rodzinie, abym rozwijał swoje zainteresowania biologiczno-medyczne.
84
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
Ziołolecznictwo
M
ając naście lat napisałem książkę pt. „Poradnik ziołowy”, której rękopis zrecenzował mój idol i mistrz – prof. Andrzej Danysz. Dzięki niemu zostałem stypendystą szwajcarskiej Fundacji Büchnera i chyba byłem najdłuższym stypendystą Fundacji, bo aż do 2000 roku. Dzięki wsparciu prof. Danysza i Fundacji Büchnera miałem możliwość wyjazdów za granicę, na konferencje naukowe, mogłem zakupić sprzęt badawczy, komputerowy i drogie publikacje. Żałuję, że nie odważyłem się podjąć studiów za granicą, bo studia biologiczne w Poznaniu rozczarowały mnie, więc nie uczyłem się tego, co uważałem za nieprzydatne w mojej przyszłej pracy naukowej i zawodowej. Nie byłem dobrym i posłusznym studentem, ale byłem tak zdeterminowany i głodny wiedzy o ziołach, lekach, że prosiłem kierowników różnych katedr i zakładów o możliwość przychodzenia do laboratoriów, uczenia się, prowadzenia badań. Niestety, po studiach nie było łatwo o pracę. Mimo że posiadałem pewien dorobek naukowy, liczne publikacje, nie było mi łatwiej. Podejmowałem się różnych zajęć, potem zostałem zatrudniony w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Krośnie, czyli w swoim rodzinnym mieście. Pańska imponująca wiedza o ziołach wynika z wieloletnich poszukiwań i doświadczeń; uważa Pan, że każdy z nas powinien mieć choćby podstawową wiedzę o ziołach?
Z
przyczyn praktycznych i życiowych. Istnieją takie sytuacje, w których człowiek pozostaje sam na sam z chorobą, z różnych przyczyn, dosłownych: okoliczności, ale i wskutek bezradności medycyny publicznej (wyczerpano wszelkie metody, standardy leczenia). Wtedy człowiek poszukuje alternatywnych metod terapii. Bez wiedzy podstawowej o surowcach i preparatach naturalnych niemożliwa jest ocena wartości oferowanych zewsząd rozwiązań. Czasami też są takie dolegliwości lub objawy, że lekarz nie jest w stanie pomóc za pomocą standardów leczenia. Wtedy trzeba sięgnąć po preparaty ziołowe lub mineralno-ziołowe. Leki roślinne działają na człowieka kompleksowo, oddziałują jednocześnie na wiele receptorów. Dzięki temu mogą korzystnie regulować czynności wielu organów wewnętrznych naraz. Preparaty syntetyczne cechuje selektywne, wybiórcze podejście. Często leki syntetyczne lub produkty ich rozpadu powodują działania uboczne, wręcz spustoszenia w organizmie. Dla przykładu, większość leków przeciwbólowych uszkadza wątrobę. Fluorochinolony stosowane przy infekcjach dają takie skutki uboczne jak niejeden chemioterapeutyk onkologiczny. Efektem tego są uszkodzenia szpiku, układu nerwowego, mięśni i wątroby. Syntetyczne leki moczopędne powodują nadmierne odwodnienie i zaburzenia elektrolitowe. Moim zdaniem, z powodzeniem mogą być zastąpione naturalnymi. Statyny służące niby do normalizacji poziomu cholesterolu powodują przede wszystkim uzależnienie biochemiczne od tego typu środków, uszkadzają mięśnie, nerki i powodują zaburzenia neurologiczne. Tymczasem jest kilkaset ekstraktów roślinnych, które normują cholesterol bez działań ubocznych. Wyobraźmy sobie też sytuację, gdy przez długi czas brakuje prądu, kataklizm czy sytuację wojenną, gdy praca szpitali i lekarzy zostaje kompletnie sparaliżowana, a koncerny przestają produkować lekarstwa. Wybucha epidemia, brakuje lekarstw, lekarze nie mają jak i czym leczyć. Takie problemy miała niedawno Ukraina. Wiedza ziołolecznicza jest wtedy nieoceniona. Czy wiedzę o ziołach i leczeniu nimi można czerpać z Internetu albo od dziadków i pradziadków? Czy istnieją jakieś rzetelne publikacje o ziołolecznictwie?
D
łuższe stosowanie niektórych ziół bez wiedzy o nich albo konsultacji może być ryzykowane. W wiedzy ziołoleczniczej bardzo ważna jest analiza i interpretacja starych historycznych tekstów źródłowych. Nauczył mnie jej prof. Meissner, promotor mojej pracy doktorskiej, który pokazał mi, jak ważne najpierw jest studiowanie dziejów tematyki badań, a potem dopiero prowadzenie badań przy użyciu współczesnych nam metod. Bez dawnych osiągnięć i postępów naukowych nie byłoby współczesnego nam stanu nauki i wiedzy. Badacz bez znajomości historii nauk i dziejów tematyki badawczej zaczyna błądzić, a często „wyważa otwarte drzwi” lub przypisuje sobie odkrycia, które już dawno zostały poznane i opisane przez dawnych naukowców. W polskiej literaturze wciąż brakuje podręczników z zakresu botaniki farmaceutycznej, chemotaksonomii, fitochemii, farmakognozji, towaroznawstwa zielarskiego, fitotoksykologii. Niestety, najbardziej wartościowe pod względem naukowym pozycje są w językach: niemieckim, włoskim, francuskim, angielskim i rosyjskim. W Polsce np. na próżno szukać książki na temat technologii produkcji suplementów diety czy leków ziołowych. Te, które są, zostały napisane ponad 30 lat temu. Ostatni polski podręcznik do towaroznawstwa zielarskiego ukazał się w latach 70. XX wieku. Podręcznika z chemotaksonomii roślin leczniczych nigdy w Polsce nie opublikowano. Z zakresu fitochemii podręcznik w Polsce ukazał się w latach 50. Oczywiście są publikowane liczne cenne artykuły, monografie, ale są one rozproszone, cząstkowe, trudne do osiągnięcia poza instytucjami naukowymi. Ukazało się sporo popularnonaukowych książek o ziołach, ale nie mają one charakteru ściśle naukowego, często zawierają mylne informacje powielane od szeregu lat i nie mogą stanowić źródła wiedzy dla studentów lub osób chcących się zajmować przetwórstwem i stosowanie ziół w sposób zawodowy. Od kilku lat przygotowuję podręcznik „Towaroznawstwo farmakognostyczne” oraz skrypt dla moich studentów z zakresu chemotaksonomii i fitochemii roślin z uwzględnieniem właściwości farmakologicznych wybranych związków. Mam nadzieje, że te prace przyczynią się do uzupełnienia luki istniejącej w polskiej literaturze zielarskiej. Obie prace są na ukończeniu i wydam je na początku 2016 roku. ►
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
85
Ziołolecznictwo Gdybyśmy regularnie korzystali z dobrodziejstw pewnych ziół, to moglibyśmy uniknąć wielu chorób i przypadłości?
Z
ioła można podzielić na typowo lecznicze, przyprawowe, pokarmowe, kosmetyczne i profilaktyczne. Zioła profilaktyczne, które zmniejszają ryzyko wystąpienia rozmaitych chorób, najczęściej mają charakter spożywczych (pokarmowych) i przyprawowych. Taką podręcznikową rośliną przyprawową i prozdrowotną jest ostryż, czyli kurkuma, której kłącza chronią przed transformacją nowotworową. Na przykład rdestowiec japoński zmniejsza ryzyko rozwoju zakrzepów i choroby wieńcowej. Owoce aronii, borówki, derenia poprawiają krążenie w naczyniach włosowatych, stabilizują śródbłonki naczyń, chronią siatkówkę i naczyniówkę oka, hamują degradację włókienek kolagenowych, zmniejszają agregację krwinek, dzięki czemu zmniejszają ryzyko rozwoju stanów zapalnych i zwyrodnieniowych w obrębie naczyń krwionośnych, wątroby, serca czy gałki ocznej. Produkty roślinne bogate w fitosterole i nienasycone kwasy tłuszczowe, np. olej z lnianki, olej lniany, olej konopny, kozieradka, olej wiesiołkowy, olej ogórecznikowy, mogą zapobiegać zmianom stłuszczeniowym w obrębie wątroby i mięśnia sercowego oraz zawałowi serca, normalizują poziomy lipoprotein i triglicerydów w krwi. Nasiona czarnuszki i olej czarnuszkowy zmniejszają ryzyko wystąpienia chorób immunologicznych, np. alergii, marskości wątroby, zapalenia trzustki oraz nowotworów. Mamy również na Podkarpaciu ciekawy gatunek – smotrawę okazałą Telekia speciosa (Schreber) Baumgarten, z rodziny astrowatych – Asteraceae. Porasta doliny rzek, polany oraz łąki przy lasach. Wykazuje ona właściwości ochronne na miąższ wątroby, przeciwzapalne na wątrobę i przewód pokarmowy. Działa żółciopędnie i lipotropowo. Obniża poziom cukru i cholesterolu oraz lipidów w krwi. In vitro hamuje namnażanie niektórych tkanek nowotworowych. Korzystnie działa przy przeroście gruczołu krokowego i przewlekłych chorobach skóry na tle zaburzeń metabolicznych. Wspomaga regenerację trzustki, pobudza czynności wydzielnicze trzustki. Zewnętrznie działa przeciwzapalnie i przeciwbakteryjnie, przyśpiesza regenerację skóry i błon śluzowych, leczy niektóre wypryski. Wprowadzenie do codziennej diety ziół zawsze ma dobroczynny wpływ na zdrowie człowieka. Dzięki przyprawom zapobiegamy zaburzeniom trawiennym, zaparciom, zatrzymywaniu w ustroju szkodliwych produktów przemiany materii. Doskonale to widać u zwierząt gospodarskich, które kiedyś miały dostęp do ziół (pastwiska), a w tej chwili są żywione monotonnymi paszami przemysłowymi, przez co cierpią na choroby. Wystarczy im podać w paszy lub wodzie pitnej dodatki ziołowe i od razu poprawia się produkcyjność i zdrowotność zwierząt. U zwierząt nie ma tzw. efektu placebo, bardzo wyraźnie widzę działanie prozdrowotne i profilaktyczne przed różnymi chorobami metabolicznymi oraz infekcyjnymi. W czym właściwości ziół przewyższają leki? Dlaczego w niektórych przypadkach lepiej sięgnąć po napar ziołowy lub lek z ziół zamiast farmaceutyku?
Z
ioła zawierają lecznicze i odżywcze substancje naturalnie występujące w przyrodzie, są bioprzyswajalne i działają na chory organizm kompleksowo. Mają na pewno mniej działań ubocznych niż leki syntetyczne. Leki syntetyczne i ich metabolity to ksenobiotyki, czyli substancje obce dla naszego ustroju, działające bardzo wybiórczo, np. obniżają biosyntezę cholesterolu, albo znoszą tylko arytmię, lub zmniejszają wyłącznie odczuwanie bólu. Zioła zawierają dziesiątki lub setki składników, które działają wielokierunkowo. Mają też tzw. wartość dodaną – uzupełniają minerały, witaminy, dostarczają podstawowe składniki odżywcze lub korzystnie wpływające na przemianę materii. Zioła działają kompleksowo, działają korzystnie na szereg narządów i układów organów wewnętrznych. Przy zażywaniu ziół dochodzi do normalizacji jednocześnie wielu procesów fizjologicznych, znoszenia objawów głównych i pobocznych, usuwania jednej lub wielu przyczyn choroby. Lek syntetyczny nie ma takiego działania. Leki roślinne mogą działać przyczynowo lub objawowo i umiejętnie skojarzone z lekami syntetycznymi przynoszą doskonałe efekty terapeutyczne. Niejednokrotnie w badaniach wykazano np., że fitoncydy zawarte w roślinach wspierają, wzmacniają i uzupełniają działanie sulfonamidów, zapobiegając powstawaniu oporności bakterii. Czy zjedzenie jakiejś rośliny leczniczej, której właściwości nie znamy, grozi uszczerbkiem na zdrowiu?
W
szystko zależy od rośliny. Istnieją rośliny dziko rosnące zupełnie bezpieczne, spełniające kryteria żywności, np. żółtlica (pospolity chwast na grządkach), gwiazdnica czy niecierpek, a są rośliny, które działają leczniczo pod warunkiem nieprzekroczenia określonej dawki, np. naparstnica, lulek, wawrzynek, tojad, czworolist, wilczomlecz czy kokorycz. U nas występują też rośliny, które permanentnie stosowane, nadużywane, dają tzw. późne skutki zatrucia, np. różne gatunki starca – Senecio. Starzec długotrwale stosowany powoduje uszkodzenie wątroby. Pospolita w naszych lasach paproć – orlica, długotrwale stosowana, może powodować uszkodzenie wątroby, a nawet wzbudzić nowotwór. Z kolei liczne i pospolite gatunki wilczomlecza – Euphorbia, spożyte doustnie powodują silne podrażnienie nabłonków, ślinotok, pieczenie w jamie ustnej i gardle, łzawienie, kichanie, kaszel, wymioty, dusznicę bolesną, pokrzywkę, opuchnięcie mięśni wokół dróg oddechowych, zaburze-
86
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
Ziołolecznictwo nia oddychania, częstomocz, krwiomocz, hemolizę krwinek, kolki, obfite poty, niemiarowość serca, spadek ciśnienia krwi, bladość lub zaczerwienienie skóry oraz silną biegunkę. Po 2-3 dniach męczących objawów możliwy jest zgon człowieka. Czyli istnieją niebezpieczne rośliny lecznicze, które mogą człowieka uśmiercić?
J
est pewna roślina, występująca na Podkarpaciu, która ma działanie przeciwbólowe, ale spożyta w zbyt dużej ilości powoduje zaburzenia w orientacji przestrzennej. Można np. wyjść przez okno, nie mając świadomości, że grozi to upadkiem z wysokiego piętra. Innym przypadkiem jest roślina, także występująca na Podkarpaciu, które nadmierne spożycie powoduje paraliż mięśni i krwotok wewnętrzny. Człowiek umiera w strasznych męczarniach.
Jaką rolę pełnią zioła w pielęgnacji urody? Czy prawdą jest, że lepiej stosować zioła niż przypadkowe kosmetyki? Kosmetyków z jakimi składnikami nie powinniśmy nigdy używać?
Z
ioła obecne w kosmetykach naturalnych i ekologicznych – z odpowiednimi certyfikatami – pełnią przede wszystkim rolę składników przeciwzapalnych, antyseptycznych i odżywczych dla skóry. Składniki zawarte np. w wąkrotce mogą opóźniać proces rozwoju zmarszczek. Wiele ziół, np. ruszczyk, gryka, zatrzymuje też rozwój rumienia. Inne z kolei, jak np. mącznica, grusza, sierpik, rozjaśniają cerę i zapobiegają rozwojowi przebarwień (hiperpigmentacji). Znamy też zioła doskonale nawilżające, ochronne, proregenerujące i przeciwzapalne, np. prawoślaz, babka płesznik, babka lancetowata. Ważne jest jednak podłoże, jakie występuje w kosmetyku. Dodatek wazeliny lub parafiny ogranicza wchłanianie się w skórę substancji aktywnych. W wielkich zakładach produkujących kosmetyki, aby uniknąć problemów technologicznych, sięga się po ekstrakty glikolowe albo parafinowe. Mieszają się dobrze z innymi składnikami, ale stosowane ekstrakty są słabe, mocno rozcieńczone, mocno przefiltrowane, aby były klarowne i dodaje się je w niewielkich ilościach (0,1-1%). Rozpuszczalniki glikolowe i parafinowe nie ekstrahują cennych substancji z ziół i są szkodliwe dla skóry. Ich mały udział w składzie kosmetyków powoduje, że mają jedynie znaczenie marketingowe, a nie rzeczywiście działające. Większość kosmetyków to takie kłamstewka, pięknie zapakowane i kusząco zareklamowane. Istnieją oczywiście preparaty kosmetyczne wartościowe, zawierające przemyślany zestaw ekstraktów roślinnych w optymalnych ilościach, które nawet wręcz można określić kosmeceutykami, bowiem wywierają wpływ leczniczy lub prozdrowotny na skórę. W kosmetykach istnieje bardzo dużo składników, które, moim zdaniem, mają tylko znaczenie technologiczne i nie pełnią żadnej korzystnej roli dla skóry. Glikole, silikony, alkohol fenoksyetanol, parabeny, pochodne hydantoiny, wazelina, quaternium, Sodium lauryl sulfate, Sodium laureth sulfate, Ammonium lauryl sulfate to przykłady składników chemicznych, które można zastąpić naturalnymi lub w ogóle wyeliminować z produkcji. Permanentnie, codzienne ich wcieranie w skórę w końcu może spowodować wypryski, rozluźnienie struktury naskórka, zaburzenia troficzne w skórze, metaplazje, a nawet indukcję procesu nowotworowego. Chlorowodorotlenki glinu, dichlorofen, czy triclosan zakłócają krążenie limfy, proces oczyszczania węzłów chłonnych z antygenów i onkocytów, a nawet mogą wzbudzać rozwój nowotworów. Wiele składników kosmetyków (np. dichlorofen, pochodne imidazolu i hydantoiny) oraz ich zanieczyszczenia (ftalany) powoduje zaburzenia hormonalne. Jestem zwolennikiem prostych receptur kosmetyków klarownych, czytelnych, opartych na naturalnych surowcach, biozgodnych z naszym organizmem. Chemia kosmetyczna, niestety, rozwinęła się w złym kierunku. Żeby natłuścić, oczyścić skórę, odżywić włosy albo nawilżyć skórę, nie trzeba sięgać po syntetyczne związki chemiczne o kosmicznych strukturach i nazwach. Czy Podkarpacie jest regionem obfitującym w zioła i czy wykorzystuje ich potencjał?
N
a Podkarpaciu jest około 800 gatunków roślin, które mogą mieć zastosowanie jako surowce zielarskie. Niestety, nie jest to region, w którym istnieją duże areały upraw, takie jak spotykamy na Podlasiu, w Wielkopolsce, na Lubelszczyźnie czy Kujawach. Wśród rolników podkarpackich nie spostrzegłem do tej pory większego zainteresowania uprawą roślin zielarskich i pozyskiwania surowców ze stanu naturalnego. Również leśnicy z naszego regionu nie interesują się ziołami leśnymi. Gdy organizuję szkolenia w innych województwach, zawsze są wśród słuchaczy leśnicy. W Krośnie, gdy organizujemy warsztaty terenowe, kursy, studia podyplomowe, a nawet konferencje zielarskie, to spotykam leśników z Wielkopolski, Śląska, Mazowsza, Mazur, Pomorza, natomiast nie spostrzegłem reprezentantów Lasów Państwowych z Podkarpacia. Warto tutaj dodać, że przy wyrębie bardzo dużo stanowisk ziół jest degradowanych i zamiast je marnować, możliwe jest pozyskanie z nich cennego surowca zielarskiego, niejednokrotnie droższego od pnia drzewa. Zresztą chyba wszyscy wiemy, że Podkarpacie nie jest potęgą rolniczą. Pracuję w branży paszowej od 2004 roku i wiem, że nie ma na Podkarpaciu większych gospodarstw produkcji roślinnej i zwierzęcej. Większość dużych firm premiksowych i paszowych w ogóle nawet nie zatrudnia tutaj przedstawicieli handlowych, bowiem popyt na ich produkty jest zbyt mały. Gospodarstwa są rozdrobnione, małe, słabo wyspecjalizowane, raczej ►
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
87
Ziołolecznictwo w systemie tradycyjnym, a pogłowie zwierząt gospodarskich nieliczne. Również już po krajobrazie rolniczym widać, że na Podkarpaciu mało jest jakichkolwiek upraw. Wystarczy pojechać do Wielkopolski, aby zobaczyć, jak każdy skrawek ziemi jest wykorzystany rolniczo. Ale warunki do uprawy ziół mamy chyba dobre?
N
a Podkarpaciu są doskonałe warunki do upraw ziół. Niewielkie poletka, teren pagórkowaty i górzysty, warunki klimatyczne i glebowe to są główne atuty. Najcenniejsze zioła dla medycyny, przemysłu kosmetycznego wywodzą się właśnie z gór. Możliwe jest założenie tutaj upraw goryczek, cząbru, lebiodki, tymianku, macierzanki, bylic, mydlnicy, wrotyczu, nawłoci, kobylaka, krwawnika, pięciorników, rdestów, arniki, omanu, mniszka, czystka i wielu innych. W przedsiębiorstwach, z którymi współpracuję, wykorzystuje się do produkcji dziesiątki i setki ton różnych ziół i patrząc na ich pochodzenie, zastanawiam się niejednokrotnie, dlaczego nie są uprawiane na Podkarpaciu. Często widzę, że do produkcji, np. preparatów dla zwierząt, mieszanek przyprawowych, ekstraktów wykorzystywane są zioła z Turcji, Bułgarii, Węgier, Rumunii, krajów dawnej Jugosławii, Albanii, Ukrainy, Niemiec, a nie z Podkarpacia. Nawet jeżeli są surowce zielarskie z Polski, to, szczerze mówiąc, nigdy nie zauważyłem, aby były z Podkarpacia. W naszym rejonie może też rozwinąć się zbieractwo ziół z zasobów naturalnych. Mamy dużo nieużytków, dzikich łąk, lasów, miejsc czystych, w których występuje kilkaset gatunków roślin, stale obecnych w obrocie handlowym jako zioła. Za rozwojem upraw ziół, zbieractwa powstaną punkty skupu, przetwórnie, hurtownie itd. Napłyną do nas pieniądze. Jak moglibyśmy wykorzystać to bogactwo?
M
ożliwe jest staranie się o dofinansowanie projektów innowacyjnych, przedsięwzięć gospodarczych, służących ochronie zdrowia i promocji zdrowego trybu życia. Zioła to podstawa nowej żywności i żywności funkcjonalnej o właściwościach prozdrowotnych, zapobiegających chorobom cywilizacyjnym. Możliwe jest produkowanie na bazie ziół mieszanek przyprawowych, olejków, ekstraktów, likierów i nalewek ziołowych, kosmetyków, suplementów diety, leków. Daje to możliwość powstania nowych miejsc pracy i rozwoju gospodarczego Podkarpacia. Trudno tutaj oczekiwać na przyjście przemysłu maszynowego, samochodowego, ciężkiego, chemicznego itd. Natomiast możliwy jest rozwój przemysłu zielarskiego, farmaceutycznego, kosmetycznego i spożywczego. Uważam, że PWSZ w Krośnie, Polskie Towarzystwo Zielarzy i Fitoterapeutów, Uniwersytet Rzeszowski zrobiły pierwszy krok, pokazały, że można zorganizować szkolenia, studia podyplomowe, warsztaty terenowe, konferencje naukowe. Teraz jest potrzebne wsparcie władz samorządowych i polityków wywodzących się z Podkarpacia. Na szczególną uwagę zasługuje fakt, że przyjeżdżają uczyć się do nas ludzie z całej Polski, a nawet z zagranicy. W kursach zielarskich w PWSZ w Krośnie uczestniczy 120 osób. Podobna liczba słuchaczy jest na studiach podyplomowych organizowanych przez prof. Łuczaja na Uniwersytecie Rzeszowskim. Możemy więc mówić o modzie na zioła i ziołolecznictwo?
M
oda na zioła i w ogóle leki naturalne trwa od zawsze. Niemal każdy autor książki zielarskiej napisał we wstępie, że w jego czasach powrócono w medycynie do leków pochodzenia naturalnego i jak ważny jest rozwój zielarstwa i ziołolecznictwa. Jest to swoistego rodzaju truizm, slogan. Obok metod diagnostyki i leczenia, wykorzystywanych w medycynie akademickiej prezentowanej w publicznych ośrodkach zdrowia, zawsze istniały metody alternatywne: homeopatia, irydologia, medycyna ajurwedyjska, tradycyjna medycyna chińska, medycyna antropozoficzna i in. Ja nie uważam ziołolecznictwa za metodę alternatywną dla medycyny akademickiej. Ziołolecznictwo akademickie (oparte na podstawach naukowych) nie jest medycyną niekonwencjonalną. Człowiek przy projektowaniu nowych leków najczęściej i tak podpatruje naturę. Ziołolecznictwo nie było wstydliwe. W Polsce w okresie socjalizmu bardzo dobrze rozwijał się przemysł zielarski, publikowano wiele książek naukowych o roślinach leczniczych, istniały sieci sklepów zielarskich. Uważam, że paradoksalnie, teraz po wejściu do Unii Europejskiej, wskutek absurdalnych regulacji prawnych, doprowadzono do zniszczenia leku ziołowego, a nadinterpretacje niektórych wyników badań są przyczyną niewłaściwego oceniania wartości roślin leczniczych. Jako przykład można tutaj podać zioła: tatarak, glistnik jaskółcze ziele, cynamonowiec, kopytnik, pluskwicę, żywokost, lukrecję, i szereg innych, wobec których pseudoeksperci EFSA „wytaczają swoisty proces sądowy”, mający na celu zakazanie ich stosowania. Jestem związany z przemysłem kosmetycznym, farmaceutycznym, paszowym i spożywczym, i uważam, że chore przepisy unijne, często jeszcze w naszym kraju akceptowane zbyt pochopnie, mogą doprowadzić do zagłady polskiego zielarstwa i ziołolecznictwa. Tak się już stało w Szwecji, Finlandii, Belgii, w krajach, w których ziołolecznictwo ludowe przestało praktycznie istnieć, a i zioła w dosłownym znaczeniu zostały wyeliminowane z medycyny. Nie lepiej jest w Norwegii, choć jest poza Unią Europejską. Zatem nawet istniejąca moda na zioła może nic nie dać, bowiem nadgorliwi urzędnicy i tak zabronią sprzedaży i stosowania ziół, a nawet szeregu przypraw.
88
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
Radosław Cichoń.
Podkarpacie
p e ł n e wynalazków Świat uważał, że szkło zostało wymyślone raz na zawsze. Ale firma D.A. Glass zmieniła je tak, że rośliny pod nim lepiej rosną, a panele słoneczne dają więcej energii. W naukowych odkryciach bryluje też CEREL. Potrafią tu zrobić osłony na czołg, wytrzymujące uderzenie pocisku przeciwpancernego. Mamy na Podkarpaciu firmy, którym inni zazdroszczą wynalazków.
Tekst Alina Bosak Fotografie Tadeusz Poźniak
To był światowy rekord – Peter van Gog w eksperymentalnej, 5-hektarowej szklarni w Holandii uzyskał zbiory pomidorów o 15 proc. większe niż dotychczas, a jego zysk wzrósł o 6 mln euro. Szklarnię zbudował z dyfuzyjnego, chemicznie trawionego szkła, które wyprodukowała firma D.A. Glass z Rzeszowa. Od tego czasu, a minęło zaledwie 5 lat, pokryto nim już tysiące hektarów upraw na całym świecie. Szkło powstaje w fabryce na terenie Specjalnej Strefy Ekonomicznej w Rogoźnicy. Od 2009 r. firma wybudowała tu cztery obiekty i zatrudnia około 120 osób.
90
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
W jednym z budynków mieści się Centrum Badawczo-Rozwojowe, które nieustannie pracuje nad nowymi patentami. D.A. Glass ma ich już 25 i wygląda na to, że dopiero się rozpędza. Prowadzi między innymi badania nad technologią i optyką światła. Ma unikatowe rozwiązania nie tylko dla producentów szklarni, ale także kolektorów słonecznych, szyb samochodowych i samolotowych, czy ekranów dotykowych. Co więcej, właśnie odkryto tu nowy, nieznany dotąd układ optyczny, który zrewolucjonizuje branżę oświetleniową.
Innowacyjne firmy
Z Ameryki na Podkarpacie
Szkło, które zmienia właściwości
D.A. Glass założyli Teodora i Wiesław Dorosowie. W 1989 roku, kiedy w Polsce właśnie skończył się PRL, a dla przedsiębiorczych zapalono zielone światło, wrócili ze Stanów Zjednoczonych na Podkarpacie i tu właśnie zainwestowali. – Jednym z pierwszych hitów wypuszczonych na rynek przez firmę były meble ze szkła hartowanego – opowiada Radosław Cichoń, dyrektor ds. zarządzania D.A. Glass. – Ich sposób łączenia został opatentowany. Szklane regały, które można było konfigurować na różne sposoby, wypełniały m.in. całą rzeszowską Halę Targową. Produkowano je w zakładzie przy ul. Warszawskiej, który do dziś funkcjonuje, realizując zamówienia dla przemysłu meblarskiego. Właściciele od początku kładli nacisk na rozwijanie w firmie badań nad nowymi technologiami. Zatrudniali pracowników naukowych i współpracowali z ośrodkami naukowymi w Polsce i zagranicą. eodorę Doros, absolwentkę amerykańskiej uczelni i byłego pracownika Smith&Wesson – Optical Technology Group w USA, interesowała optyka oraz możliwości szkła. – Wiedza i doświadczenie zdobyte przez mnie w Smith&Wesson oraz przez mojego męża w ITW Illinois ToolWork, pozwoliły nam na zbudowanie pierwszej w Europie Linii Magnetronowej do nanoszenia cienkich warstw metalicznych i tlenkowych na powierzchnię szkła, tworzyw sztucznych i metali – wspomina właścicielka D.A. Glass. – W 1994 roku, wspólnie z AGH w Krakowie, jako pierwsza prywatna firma w Polsce otrzymaliśmy na ten cel grant z Komitetu Badań Naukowych. Trzy lata później firma wygrała przetarg na dostarczenie dla koncernu Daewoo pasa tylnego odbłyskowego do Poloneza Atu Plus, pokonując silnych rywali z Korei, Niemiec, Włoch i Francji. A w 2000 roku zaprojektowała, jako pierwsza na świecie, wertykalną linię do chemicznego trawienia szkła i wdrożyła ją do produkcji. W ten sposób od produkcji mebli z hartowanego szkła przeszła do wytwarzania zaawansowanych technologicznie szyb dyfuzyjnych lub antyrefleksyjnych i wynalazków związanych z optyką.
iele osób twierdzi, że szkło jest już produktem zamkniętym, że nic więcej nie da się z nim zrobić. Właściciele i zespół D.A. Glass wiedzą, że wcale tak nie jest. W 2009 roku, wykorzystując nanotechnologię, tak zmienili skład powierzchni szkła, że przenika przez nie nawet 99 proc. światła, czyli o około 10 proc. więcej niż w stosowanych dotychczas na świecie produktach. – Ze szkłem można jeszcze wiele zrobić – uśmiecha się dyrektor Cichoń. – Cały czas je badamy pod kątem różnych zastosowań i nadania pożądanych cech. Pomysły często podsuwa pani Teodora lub pan Wiesław. Nie ma tygodnia, żeby nie pojawili się w firmie z nowym konceptem – „spróbujmy to zrobić”. To idee, których nie znajdują w Internecie, nie podglądają u innych, ale sami kreują. – Nasz liczący 10 osób zespół naukowy cały czas pracuje nad czymś nowym. Stara się wydobyć ze szkła wszystko, co w nim jest ukryte – potwierdza Zbigniew Dębicki, dyrektor działu handlowego D.A. Glass. – Specjalizujemy się w przetwarzaniu chemicznym szkła, modyfikacji jego powierzchni. Jest ono wytrawiane w odpowiednich związkach chemicznych, przez co zmienia się jego struktura. Nasz antyrefleks nie jest wyrobem dodanym do szkła. Inni, by go uzyskać, wylewają na szkło substancje ciekłe, odparowują lotne i na powierzchni powstaje filtr, który ulega szybkiej degradacji. Nasz antyrefleks nie ściera się, jest trwały tak samo jak szkło. Dzięki temu nasz wyrób staje się bezkonkurencyjny – można go stosować w okularach, ekranach, panelach dotykowych, w witrynach sklepowych, domach, kolektorach słonecznych, panelach fotowoltaicznych i innych miejscach, gdzie będzie służyć przez całe lata. Od paru lat sztandarowym produktem firmy jest szkło szklarniowe. Pokrywa ono już tysiące hektarów upraw na całym świecie. Jego niezwykłość polega na tym, że zwiększa wydajność szklarni. – Opracowaliśmy „inteligentne” szkło dyfuzyjne – w pochmurne i wilgotne dni, kiedy najbardziej brakuje światła, dyfuzja znika i staje się ono całkowicie przezierne. Gdy rośnie nasłonecznienie, szkło ►
T
W
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
91
Innowacyjne firmy
wysycha, staje się dyfuzyjne i skutecznie rozprasza światło w szklarni. Dzięki temu rolnicy zwiększają uprawy i nasadzenia, a owoce i warzywa równomiernie dojrzewają – tłumaczy Zbigniew Dębicki i dodaje: – W tej chwili skupiamy się głównie na sprzedaży szkła szklarniowego i dla fotowoltaiki. W ciągłej produkcji mamy ponad 170 różnych wyrobów i jesteśmy najbardziej zaawansowaną technologicznie firmą w Europie w segmencie chemicznej obróbki szkła płaskiego. irma opracowała szkło do paneli fotowoltaicznych, które posiada doskonałe właściwości antyrefleksyjne oraz może kierować i skupiać światło na odpowiednich elementach panelu, pozwalając uzyskać większe ilości energii. Za ten wynalazek ministerstwo środowiska wyróżniło D.A. Glass w projekcie GreenEvo, wspierającym międzynarodowy transfer „zielonych technologii”. – Należąc do GreenEvo, uczestniczymy w misjach gospodarczych do różnych zakątków globu – opowiada dyrektor Cichoń. – W każdym miejscu, do którego wyjeżdżamy, jest zainteresowanie naszą ofertą. Teraz rozwijamy rynek w Australii, która do 2030 roku chce większość energii pozyskiwać ze źródeł odnawialnych, interesuje ich więc fotowoltaika. Niewykluczone, że jeszcze w tym roku lub na początku przyszłego podpiszemy tam kontrakty. Podbój rynku amerykańskiego można już uznać za udany. Pół roku temu D.A. Glass razem ze wspólnikiem uruchomiła fabrykę w Stanach Zjednoczonych. Transfer własnych technologii w wyrobach do Azji, Europy i USA jest rzadkością w Polsce i największym sukcesem firmy z Rogoźnicy.
F
Poza nami nikt na świecie tego nie potrafi Wynalazki w optyce wzięły się z tego, co już D.A. Glass osiągnęło w pracy nad szkłem. – Robiliśmy szyby, które skupiały lub rozpraszały światło. Okazało się, że potrafimy zrobić szybę, która skupia światło i daje rozciągniętą na tyle prosto wiązkę światła, że można ją ukierunkować. To był początek prac nad takim układem optycznym, który roz-
92
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
ciągnie światło idealnie prosto. I to się nam udało. Nie zrobił tego jeszcze nikt nad świecie – opowiada Radosław Cichoń. W zacienionym pomieszczeniu zapala latarkę. Jasny strumień pada na ścianę. Ma kształt koła, bo tak właśnie światło się zachowuje. Do tego przywykł cały świat. To oczywiste. Ale nie w sali konferencyjnej D.A. Glass, gdzie właśnie przed latarką ustawiona zostaje specjalna szyba. I koło na ścianie rozciąga się nagle w prostokąt – pas, który przecina białą powierzchnię na całej szerokości. – Dzięki naszemu wynalazkowi można np. postawić wzdłuż drogi mniej latarni, a nad blatem w kuchni, zamiast kilku źródeł światła, zamontować jedno, które doskonale oświetli cały pas roboczy. Latarki, noktowizory, oświetlanie budynków – wszędzie można to wykorzystać – wylicza dyrektor Cichoń. – Na bazie tego wynalazku opracowaliśmy oprawę drogową, która oświetla wyłącznie pas drogowy, nie świecąc przy okazji po krzakach, ścianach lub do okien zamieszkałych budynków, co daje duże oszczędności energii oraz poprawia komfort życia ludzi i zwierząt. D.A. Glass realizuje kolejny, związany z tym patentem projekt badawczy, dotyczący inteligentnych skrzyżowań. Co jeszcze wymyślą w Rogoźnicy? W jednym z laboratoriów pod oknem stoi szklany blok. – Testujemy szkło, które może zastąpić cegłę – zdradza Radosław Cichoń. – W środku znajduje się 9 cienkich szyb, a parametry przenikania ciepła i dźwiękoszczelności są znakomite. Kto wie, może powstaną z nich kiedyś w Polsce takie szklane domy, jakie śniły się bohaterom „Przedwiośnia”. Stara szkoła i nowe technologie
W
pełnym wynalazków i supernowoczesnych maszyn Oddziale Ceramiki CEREL w podrzeszowskiej Boguchwale żartują, że na swój sposób są staroświeccy, bo ich produkty to rzeczy niemal niezniszczalne, a przecież dziś na topie utrzymują się takie, które po paru latach trzeba wymienić na nowe. Z tego – jak wiadomo – nieźle żyje wiele firm. Ale co robić, kiedy zespół jest ambitny. Od lat szefuje mu Ryszard Nowak.
Ryszard Nowak.
CEREL to jednocześnie instytut badawczy, jak i mała fabryka, której specjalnością jest ceramika techniczna. Wiedzą tu o niej wszystko i zrobić potrafią „niemal wszystko”. Dlatego rosną zamówienia z Polski i zagranicy, kwitnie międzynarodowa współpraca naukowa i rodzą się wynalazki. Nie jest to prywatna firma, ale oddział Instytutu Energetyki w Warszawie, który ma dużą samodzielność – własną księgowość i zarządzanie oraz prowadzi niezależne badania i produkcję. Parę słów o historii CEREL powstał w 1972 roku, kiedy to z biura konstrukcyjnego największego w Polsce producenta izolatorów ZAPEL wydzielony został Ośrodek Badawczo-Rozwojowy Ceramiki Elektrotechnicznej CEREL – opowiada dyrektor Nowak. – OBR CEREL zajmował się przez 20 lat nowymi technologiami wytwarzania ceramicznych izolatorów wysokonapięciowych oraz konstrukcją maszyn i urządzeń do ich wytwarzania. Ten stan trwał do 1989 roku, kiedy to nastał nowy system gospodarczy i drastycznie spadły zamówienia na prace od producentów izolatorów. Aby utrzymać załogę i nie doprowadzić do upadłości firmy, musieliśmy znaleźć inne obszary działalności związanej z szeroko pojętą ceramiką techniczną. W tych trudnych czasach przyjmowaliśmy
wszystkie zamówienia na wyroby ceramiczne, od kinkietów lamp łazienkowych do pierścieni ceramicznych na uszczelnienia pomp samochodowych. Równolegle raczkowaliśmy w wielu nowych technologiach i zastosowaniach, szczególnie z wysokowytrzymałej ceramiki korundowej. Po zmianie przepisów zostaliśmy w 1993 r. przyjęci do Instytutu Energetyki jako samofinansujący się oddział zamiejscowy, specjalizujący się w technologiach związanych z izolatorami oraz elementami z ceramiki specjalnej i technicznej. tamtych czasach podobne do CEREL ośrodki upadały lub były wchłaniane w struktury dużych zakładów i zwykle po tym likwidowane. – Do dziś pozostały tylko nieliczne – mówi Ryszard Nowak. – Kiedyś przy każdym większym zakładzie istniały ośrodki badawczo-rozwojowe, które „ciągnęły” postęp. Było tak w WSK, czy w ZPE ZAPEL. Po 1989 r. to się skończyło. Zniszczono naprawdę dużo takich postępowych ośrodków i teraz mozolnie się je odbudowuje, tworząc na powrót przy przedsiębiorstwach centra badawczo-rozwojowe. – Kolejne lata to czas wdrażania coraz bardziej zaawansowanych technologii, zakupu nowoczesnej aparatury badawczej i nowych urządzeń do wytwarzania ceramiki specjalnej. Tylko w wyposażenie laboratoriów wpompowaliśmy ok. 10 mln zł. W tym czasie nasza kadra naukowa urosła z jednego do pięciu doktorów, a kadra inżynieryjna z dwunastu do osiemnastu – podkreśla szef CEREL-u. ►
W
Więcej informacji gospodarczych na portalu www.biznesistyl.pl
Innowacyjne firmy Dziś załoga liczy 48 osób, z czego połowa pracuje w części badawczej i rozwojowej, a druga w części produkcyjnej. Taki podział umożliwia szybkie wdrażanie nowych rozwiązań materiałowych i technologicznych opracowanych przez zespół badawczo-wdrożeniowy. becnie CEREL wytwarza rocznie kilka tysięcy różnych wyrobów i średnio obsługuje około 300 firm krajowych, a także zagranicznych. Stopniowo wzrasta też wartość bezpośredniego eksportu, od zera do aktualnie około 25 proc. Oddział co roku odnotowuje wzrost zysków i przyjmuje 2-3 nowych pracowników. – Teraz realizujemy osiem grantów naukowych, a więc dość dużo, jak na tak małą firmę. Są one ukierunkowane głównie na odnawialne źródła energii, nowe materiały ceramiczne, napędy dla lotnictwa, piezoelektryki, superkondensatory, materiały perowskitowe do procesów OXYspalania – wyliczają w CEREL i dodają, że w ich zakładzie wszystkie granty kończą się wdrożeniami do produkcji. Wyniki badań nie lądują na półce, ale są wykorzystywane przez przemysł.
O
Ceramika lepsza od stali Ceramika powszechnie kojarzy się z kruchymi talerzami i cegłami. Nic bardziej mylnego! Elementy z ceramiki specjalnej używane są w bateriach łazienkowych (które nie kapią), w urządzeniach formujących puszki na napoje, baterie, druty, płytki łazienkowe, butelki oraz w osłonach balistycznych pojazdów wojskowych i w procesach ciągłego odlewania stali. Z ceramiki wykonuje się też grzałki, noże kuchenne, tranzystory, oporniki, piezoelektryki, membrany ogniw paliwowych i membrany tlenowe. Tam, gdzie stopy metalu nie wytrzymują, używa się ceramiki specjalnej – cyrkonowej. To bardzo ciężki materiał, wymagający szlifowania i polerowania z dokładnością często do 1 mikrona. Są to nowe, specjalne tworzywa. Niektóre z nich w Boguchwale robi się od podstaw, inne z gotowych proszków. Do formowania wyrobów CEREL stosuje praktycznie wszystkie znane technologie ceramiczne, od odlewania folii ceramicznych i nanoszenia mikronowych warstw, poprzez różne rodzaje prasowania z mas suchych i plastycznych, aż do wtryskiwania mas termoplastycznych. – Pracując wcześniej w Zakładach Magnezytowych „ROPCZYCE” S.A., borykaliśmy się z problemem trwałości formy na jeden z naszych produktów – wspomina dr inż. Marek Grabowy, który w styczniu przejmie obowiązki dyrektora od odchodzącego na emeryturę Ryszarda Nowaka. – Trwałość utwardzanej formy stalowej nie przekraczała 1 tys. wyprasek i nawet po regeneracji mogła ich zrobić co najwyżej 2 tys. Trzeba wiedzieć, że koszt takiej formy to spore obciążenie finansowe, w postaci nawet kilkunastu tysięcy złotych. Wspólnie z dr. Januszem Świdrem (CEREL) opracowaliśmy formę ceramiczną, która pracuje już od kilku dobrych lat. Zaformowano w niej ok. 100 tys. wyprasek i daleko jej do zużycia. – Nasza specjalność to precyzja, obróbka, wytrzymałość – wylicza Ryszard Nowak. – Mając krótkoseryjną
94
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
produkcję, łatwo wdrażamy nasze wynalazki. Współpracujemy z najbardziej uznanymi ośrodkami naukowymi – nie tylko polskimi uczelniami, ale także z uniwersytetami w Cambridge, Trento, Aberystwyth, Magdeburgu oraz z instytutami we Włoszech i Norwegii. – Zachodnie firmy do badań i innowacji przywiązują ogromną wagę, a naukowców darzy się szacunkiem – mówi dr inż. Marek Grabowy, który przez cztery lata był kierownikiem dużego projektu w jednym z zachodnich koncernów. – Kiedy nastał kryzys gospodarczy i w Polsce cięto wydatki na badania, tam prezes zakomunikował nam, że dywidenda za ten rok zostanie przeznaczona na badania i rozwój, a prace prowadzone przez R&D będą traktowane z jeszcze większym priorytetem niż zwykle. W Polsce wciąż tego nie rozumiemy. Nie mamy też mocnego, własnego przemysłu. Niemcy w swoim kraju potrafią wyprodukować zarówno igłę, jak i czołg. Nie muszą sprzedawać swoich technologii, sami czerpią z nich zyski. Na scenę wkraczają ogniwa paliwowe
P
onieważ jedną z najbardziej przyszłościowych branż jest dziś energetyka odnawialna, Cerel zajął się również badaniami nad ogniwami paliwowymi. W laboratorium dyrektor Nowak wyciąga z pudełka niewielką płytkę. Tylko 0,6 mm grubości i dziewięć warstw. – To ogniwo paliwowe – mówi. – Z jednej strony jest ceramika (kompozyt niklowo-cyrkonowy), pełniąca rolę anody. Z drugiej mamy katodę – materiał perowskitowy, a w środku bardzo cieniutką, o grubości 5 mikronów, warstwę elektrolitu cyrkonowego, który jest nieprzepuszczalny. Jeśli z obu stron dalibyśmy siatkę i połączyli je żarówką, od strony katody puścili powietrze, a od anody wodór, to tlen będzie przechodził przez strukturę wewnętrzną elektrolitu. Jego jony połączą się z wodorem, „wezmą” dwa elektrony i żarówka się zaświeci. Z takiej płytki możemy osiągnąć blisko 100 W. Kiedy ustawi się jedną na drugiej, powstaje stos ogniw paliwowych. Taka niewielka „paczka” wystarczyłaby na zasilenie domku jednorodzinnego. Kłopot w tym, że trzeba dostarczyć wodór, który jest trudny w transporcie, uzyskaniu itd. Próbujemy więc stosować biogaz, bioetanol. Wiele ośrodków nad tym teraz pracuje. Ale kto wie, może kiedyś to my pierwsi sprzedamy licencję na masową produkcję takich ogniw – uśmiecha się dyrektor Nowak. Na razie na świecie udało się wdrożyć ogniwa paliwowe tzw. niskotemperaturowe. Samochód z takim chemicznym silnikiem, który jako paliwa potrzebuje wodoru, wypuściła Toyota. – Podobne ogniwa, tyle że dla małych samolotów ćwiczebnych na potrzeby wojska, zamierzamy wyprodukować i my – zdradza dyrektor CEREL. – To wspólny projekt z firmą EUROTECH z Mielca i AGH z Krakowa. Wodór jest bardzo lekkim materiałem, a w lotnictwie liczy się każdy gram. Powstały już pierwsze samolociki we współpracy z Politechniką Rzeszowską. Sprawdziły się i kontynuujemy dzieło. Do wdrożenia jeszcze daleko, ale już negocjujemy kupno działki pod budowę Lotniczego Centrum Ogniw Paliwowych.
Perspektywa 2007-2013
otworzyła
Lotnisko w Jasionce.
Podkarpacie na świat
W kończącej się perspektywie unijnej znacząco zmniejszył się dystans dzielący Podkarpacie od średniego poziomu rozwoju krajów UE, wyrażany wysokością PKB w przeliczeniu na osobę. Według badań, w latach 2010-2013 zbliżyliśmy się do unijnej średniej o 6 punktów procentowych. - Nie tak dawno prof. Wojciech Misiąg, były wiceminister finansów i ekspert Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową, przygotował raport mówiący, jak środki unijne wpłynęły na rozwój Podkarpacia i innych województw. W przytaczanych przez niego wskaźnikach nie wyglądamy tak porywająco. Wprawdzie wykorzystujemy fundusze podobnie jak inni, ale z pułapu wystartowaliśmy niskiego. I to wciąż musimy nadrabiać – przyznaje Barbara Kuźniar-Jabłczyńska, dyrektor Wydziału Certyfikacji i Funduszy Europejskich Podkarpackiego Urzędu Wojewódzkiego.
Tekst Alina Bosak, Jaromir Kwiatkowski Fotografie Tadeusz Poźniak
D
ynamika PKB w 2013 r. w stosunku do roku poprzedniego wyniosła 4,7 proc. i plasowała nas na drugim miejscu w kraju, po Wielkopolsce (4,8 proc.). – To świadczy o dużym potencjale tego regionu, który trzeba uruchomić i uaktywnić – uważa Jerzy Rodzeń, zastępca dyrektora Departamentu Rozwoju Regionalnego w Urzędzie Marszałkowskim Województwa Podkarpackiego. I dodaje: – Samo się to nie stanie. Duży wpływ na to mają projekty, które zrealizowaliśmy w kończącej się perspektywie. Lepsze drogi, nowocześniejsze lotnisko – W latach 2004-2006 wykorzystaliśmy wszystkie pieniądze, jakie przypadły dla regionu – przypomina Kuźniar-Jabłczyńska. – Uniknęliśmy procesów sądowych, nie trzeba było oddawać pieniędzy. Wysokość funduszy dla Podkarpacia w latach 2007-2013 na pewno podniósł Program Rozwój Polski Wschodniej. Nasz kraj jest obecnie największym beneficjentem Funduszu Spójności i Funduszu Rozwoju Regionalnego. Według algorytmu z tej perspektywy Podkarpacie też dostało dużo. Na koniec listopa-
96
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
da mieliśmy 97 proc. kontraktacji i wygląda na to, że wydamy wszystko. Powstał z tych pieniędzy szereg inwestycji – drogi, kanalizacje. Nie są to wyrywkowe działania, ale kompleksowe rozwiązania dotyczące gospodarki wodno-ściekowej, dostępności komunikacyjnej itp. Chociaż nie da się ukryć, że w poszczególnych gminach stopień rozwiązania tych problemów zależał od możliwości budżetu i zapobiegliwości gospodarzy samorządu. Sztandarową inwestycją zrealizowaną dzięki Funduszom Europejskim jest na pewno Podkarpacki Park Naukowo-Technologiczny. – Zaczynaliśmy go tworzyć jeszcze w perspektywie 2004-2006, zdobywając z programu krajowego pieniądze na przygotowanie studium wykonalności, wyceny działek – wspomina Barbara Kuźniar-Jabłczyńska. – Potem przyszła kolej na zbrojenie terenów wokół lotniska. Dopiero wówczas zaczęli przychodzić inwestorzy. Pierwszym było MTU, później Borg Warner, Goodrich. W międzyczasie pojawiła się Dolina Lotnicza, bo udała się, cokolwiek by na ten temat inni mówili, prywatyzacja rzeszowskiej WSK. Zainwestowano w rozwój lotniska, jest nowy terminal, wydłużony pas startowy i przejście fitosanitarne, więc szykują się loty cargo między Miami a Jasionką. To wszystko spójnie zaczęło się rozwijać i teraz
Unijne pieniądze wszyscy opowiadają o Dolinie Lotniczej. W Warszawie, w Brukseli. Ten rząd, tamRegionalny Program Operacyjny Województwa Podkarpackiego 2007-2013 (RPO WP) realizowano z wykorzystaniem środków z Euten rząd. Każdy się chwali. ropejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego (EFRR), z którego otrzygromnie ważne są inwestycje maliśmy 1 198,79 mln euro. Podpisano 2580 umów/decyzji o wartości drogowe, ponieważ parę lat ogółem 8 422 mln zł, na łączną kwotę dofinansowania z EFRR w wysotemu Podkarpacie było tak kości 4 969 mln zł. Dotychczas w ramach RPO WP zakończono realizanaprawdę odcięte od reszty kraju. Dziś, cję 2423 projektów na kwotę dofinansowania z EFRR 3 949 mln zł. Nadal jest jeszcze realizowanych 157 projektów. Z dofinansowania z RPO jak podkreśla Jerzy Rodzeń, dzięki inweWP powstały m.in. regionalne centra transferu nowoczesnych technostycjom z zakresu infrastruktury drogologii wytwarzania; wybudowano blisko 77 km nowych oraz przebudowej i kolejowej, znacznie poprawiła się wano blisko 900 km dróg lokalnych i wojewódzkich; powstało ponad dostępność komunikacyjna regionu. 868 km sieci wodociągowej i ponad 1,5 tys. km sieci kanalizacji sanitarNie oznacza to jednak, że już jest nej; wybudowano lub przebudowano 113 obiektów szkolnych. ------------------------wspaniale, gdyż nadal połączenie z WarW ramach Programu Operacyjnego Rozwój Polski Wschodniej (PO szawą nie jest najlepsze. Dlatego tak nam RPW) woj. podkarpackie otrzymało łączne dofinansowanie projektów zależy na S19. – Poprzedni rząd opowiada (budżet RP + UE) w kwocie 2 665 592 tys. zł, w tym środki UE wynosio sukcesach i, owszem, jest to prawda, ale ły 2 503 873 tys. zł. W ramach tego programu zainwestowano 430 mln nie było wielką sztuką je osiągnąć, poniezł w infrastrukturę uczelni; utworzono centra badawczo-rozwojowe m.in. w WSK „PZL-Rzeszów”, Olimp Laboratories, Borg Warner Poland; rozbuważ mieliśmy do dyspozycji naprawdę gidowano Podkarpacki Park Naukowo-Technologiczny w Jasionce; wybudogantyczne sumy pieniędzy – uważa Barwano sieć szerokopasmowego Internetu, system integrujący transport bara Kuźniar-Jabłczyńska. – Pytanie nie publiczny Rzeszowa i okolic, Centrum Wystawienniczo-Kongresowe, obbrzmi czy zrobić – tylko jak zrobić, żeby wodnice Jarosławia, Przemyśla i Mielca, most na Wiśle w Połańcu; utwobyło tanio, dobrze i szybko. Oczywiście, rzono liczący ponad 450 km szlak rowerowy Green Velo. ------------------------nie trzeba przesadzać z tym tanim, ponieOk. 7 mld zł otrzymało województwo podkarpackie w latach 2007waż to się może skończyć podobnym nie-2013 z unijnego Programu Operacyjnego Infrastruktura i Środowidoszacowaniem, jak było w przypadku sko (POIiŚ). Za te pieniądze wybudowano m.in. nowy terminal na lotbudowy autostrady. nisku w Jasionce oraz autostradę A4. Całkowita wartość wszystkich yrektor Wydziału Certyfikacji projektów realizowanych na Podkarpaciu z dofinansowaniem z POIiŚ to ok. 13 mld zł. i Funduszy Europejskich PUW ------------------------przyznaje jednak, że dzięki Niemal 16 tys. nowych miejsc pracy oraz 77 spółdzielni socjalnych potym wielkim sumom pieniędzy otworzywstało na Podkarpaciu dzięki unijnemu Programowi Operacyjnemu Kaliśmy województwo na świat. – Jest lotpitał Ludzki (POKL). W latach 2007-2013 województwo miało do wynisko i cała infrastruktura z tym związadania z tego programu ponad 548 mln euro. Rozdzielaniem pieniędzy z POKL zajmował się Wojewódzki Urząd Pracy w Rzeszowie, który podna, prawie gotowa autostrada, przejścia pisał z beneficjentami ponad 2,5 tys. umów na realizację projektów na drogowe na granicach. Gdy jeszcze wyłączną kwotę ponad 2,5 mld zł. Komisja Europejska zaakceptowała już budujemy S19, a mam nadzieję, że teraz wydatki na 2 mld zł. jej budowa przyspieszy, to będziemy mieć ------------------------lepsze połączenie drogowe z Warszawą. Miliony euro dotacji otrzymały podkarpackie firmy w ramach Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka (POIG). W nowe technologie Zmieniła się też rzeczywistość jeśli chozainwestowały takie firmy, jak WSK „PZL-Rzeszów”, Aero, Grupa Nowy dzi o kolej. Naprawienie, a właściwie buStyl, Meta-Zel, Zakłady Chemiczne Organika i wiele innych. dowa od nowa trakcji kolejowych sprawiła, że z Rzeszowa do Krakowa dotrzemy pociągiem w niewiele ponad godzinę. Od 14 grudnia rusza Pendolino na Wybrzeże, co oznacza, choćby najlepsza, nie generuje rozwoju. Choć – jak przyże do Gdańska dojedziemy w 8 godzin. A za chwilę, kiedy znaje wicedyrektor Departamentu Rozwoju Regionalnezostanie uruchomione połączenie kolejowe z Rzeszowa do go UMWP – poprawa dostępności woj. podkarpackiego Warszawy przez Ocice, będziemy podróżować do Warsza- przyczyniła się do wzrostu zainteresowania inwestorów wy w 2,5 godziny. Rozumiem, że wtedy Pendolino zmieni naszym regionem (według badania ewaluacyjnego „10 lat trasę i do Gdańska dojedziemy w 5 godzin. To już naprawdę województwa podkarpackiego w UE – ocena wykorzystabędzie tak, jak w zachodniej Europie. Także pod względem nia funduszy europejskich w rozwoju regionu” ich liczba wygody podróży, ponieważ za unijne pieniądze odnowiony wzrosła w tym czasie dwukrotnie). Najistotniejsze, zdaniem Jerzego Rodzenia, były te został również tabor – podsumowuje Kuźniar-Jabłczyńska. projekty, które miały bezpośredni wpływ na wzrost innowacyjności gospodarki, np. centra badawczo-rozwojoMusimy gonić we, m.in. na Politechnice i Uniwersytecie Rzeszowskim. bardziej rozwinięte regiony – W kończącej się perspektywie sporo pieniędzy poszło Zdaniem Jerzego Rodzenia, projekty z zakresu infra- na infrastrukturę badawczo-rozwojową, a więc na obiekstruktury komunikacyjnej, choć najbardziej kosztow- ty i ich wyposażenie – podkreśla przedstawiciel UMWP. ne, nie były najistotniejsze. Droga sama w sobie bowiem, – Teraz te mury musimy „wypełnić treścią”, czyli ►
O
D
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
97
Unijne pieniądze
Autostrada A4. realizować w nich projekty badawcze, tworzyć zespoły badawcze także w układzie międzynarodowym. Podstawowym celem naszego działania jest innowacyjność – po to, byśmy mogli dogonić świat. I w tym kierunku idziemy. Prym w tej dziedzinie wiedzie Politechnika Rzeszowska w połączeniu z Doliną Lotniczą. To sztandarowy przykład współpracy ośrodków akademickich z podmiotami gospodarczymi. Dopiero taka współpraca powoduje, że powstaje z tego sensowny produkt innowacyjny. arbara Kuźniar-Jabłczyńska podkreśla, że startowaliśmy z innego poziomu niż inne województwa. – Byliśmy „zapyziałym”, mało rozwiniętym regionem – stwierdza. – Właściwie, jak patrzymy na PKB, to – mimo jego wzrostu – nadal nie jesteśmy gospodarczą lokomotywą. Ale rzeczywistość odbiega od statystyk. Kiedy jeżdżę po Polsce, nigdzie nie widzę tak zadbanych domów i gospodarstw, jak na Podkarpaciu. Wykorzystujemy pieniądze z Unii ani lepiej, ani gorzej. W statystykach pod względem wydatkowania raz jesteśmy na szóstym, raz na siódmym miejscu. Ale to nie ma wielkiego znaczenia. Poziom wykorzystania środków unijnych w całej Polsce jest niezły. Czasem firmy, samorządy w innych regionach mają większe możliwości, więcej pieniędzy na wkład własny. Mówimy, że daliśmy bardzo dużo na Uniwersytet, Politechnikę. To prawda. Ale jak popatrzymy, ile w tym samym okresie wziął Uniwersytet Jagielloński czy Warszawski, to są to sumy jeszcze bardziej imponujące. Rozwijamy się, ale inni też nie stoją w miejscu. Również ekonomista Artur Chmaj cieszy się, że pod względem infrastruktury skróciliśmy dystans do cywilizowanego świata. Ale jednocześnie uważa, że zbyt mało pieniędzy przeznaczyliśmy na innowacje. – Osiem lat temu Polska była w podobnej sytuacji, jak wcześniej Irlandia – twierdzi ekonomista. – My większość otrzymanych funduszy „wpompowaliśmy” w infrastrukturę: drogi, kanalizację, wodociągi. Irlandczycy więcej wydali na innowacje, nowe technologie, rozwój firm. Teraz mają przedsiębiorstwa, które chcemy ściągać do siebie. Innowacyjność
B
98
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
naszych przedsiębiorców nie została wsparta w stopniu wystarczającym. Były takie konkursy, w których o tym, czy ktoś dostanie dotację, nie decydowało, jaką zaawansowaną technologię chce wprowadzić, ale czy pierwszy złożył wniosek. Inny przykład: przedsiębiorcy mieli udowodnić w projekcie, że produkt czy usługa, które chcą wprowadzić, funkcjonują na rynku nie dłużej niż 2-3 lat. W tych konkursach wygrywały głównie gabinety stomatologiczne i okulistyczne, deklarując zakup najnowocześniejszych urządzeń. No i mamy gabinety stomatologiczne wyposażone na najwyższym poziomie. Tylko czy to rozwinęło naszą gospodarkę np. poprzez nowe miejsca pracy? Sukces kapitału ludzkiego Zdaniem Artura Chmaja, sukcesem są natomiast projekty edukacyjne finansowane z Programu Operacyjnego Kapitał Ludzki: – Nie tylko te realizowane przez szkoły. Na wysokości zadania stanął trzeci sektor – powstało wiele stowarzyszeń i organizacji, które organizowały szkolenia, kursy, podnosząc kwalifikacje mieszkańców regionu. Sprawnie i na czas wykorzystano całą kwotę przeznaczoną na ten cel. I chociaż hasło: „Człowiek to najlepsza inwestycja”, niektórym może wydawać się tylko sloganem, podpisuję się pod nim bez wahania. iele barier w wykorzystaniu funduszy unijnych stworzyli polscy urzędnicy. Jedną z nich jest np. prawo dotyczące zamówień publicznych. – Owszem, Bruksela ma swoje wymagania, ale i my potrafimy skutecznie rzucać sobie kłody pod nogi. Za długo trwa opracowywanie dokumentów na szczeblu rządowym – stwierdza ekonomista.
W
Wyścig z czasem Końcówka roku to wyścig z czasem. Podkarpacie walczy o to, by wykorzystać pieniądze przyznane na trzy waż-
ne projekty – Sieć Szerokopasmowa Polski Wschodniej, Wschodni Szlak Rowerowy Green Velo i Centrum Wystawienniczo-Kongresowe w Jasionce. Wszystkie rozliczenia finansowe powinny być zakończone do 31 grudnia 2015 r. Tymczasem w momencie zamykania numeru VIP-a żadna z tych inwestycji nie była oddana. ajmniej zagrożona wydawała się sieć szerokopasmowa, dzięki której za 322 mln zł na Podkarpaciu wybudowano ponad 2 tys. km sieci światłowodowej, umożliwiając dostęp do szybkiego Internetu ponad 90 proc. mieszkańców województwa. W przypadku tej inwestycji – jedynej, jaką w naszym regionie zrealizowano na zasadzie publiczno-prywatnego partnerstwa – wszystkie prace budowlane zakończono. – Odbiory prac w projekcie przebiegają bez większych problemów, a sprawdzanie dokumentacji inwestycyjnej odbywa się na bieżąco. Na rzecz wykonawcy samorząd województwa przekazał do tej pory ok. 33 proc. całej wartości projektu – informował nas na początku grudnia Sławomir Cynkar, dyrektor Departamentu Społeczeństwa Informacyjnego w UMWP. W tym samym czasie wciąż jeszcze kończono ostatnie odcinki ścieżek Green Velo. Turystyczny szlak rowerowy, którym można przejechać wschód Polski od Karpat po Bałtyk, liczy na Podkarpaciu 458 km. Jego wartość to 74 mln zł (trasa częściowo wiedzie już istniejącymi drogami). W grudniu kończono ostatnie 20 km. – Ideę szlaku zawdzięczamy śp. Grażynie Gęsickiej, która walczyła o specjalny program dla Polski Wschodniej – wspomina marszałek podkarpacki Władysław Ortyl. – Wierzę, że ta inwestycja będzie miała wpływ na rozwój gospodarki, turystyki i rekreacji. Teraz czas, by wokół szlaku zaczęły rosnąc małe firmy, oferujące usługi turystom przemierzającym szlak. entrum Wystawienniczo-Kongresowe, dofinansowane z programu Rozwój Polski Wschodniej (kwota dofinansowania wynosi ponad 64 mln zł), było rzeczywiście tzw. trudną inwestycją. Umowa między województwem podkarpackim a PARP została podpisana w grudniu 2012 r. Na początku były problemy z finansowaniem: w budżecie województwa zarezerwowano na ten cel tylko 90 mln zł, podczas gdy wstępny kosztorys opiewał na 155 mln, a najtańsza oferta w przetargu na 122 mln. Kiedy już udało się znaleźć brakujące pieniądze, wybuchł spór o wykonanie konstrukcji stalowej części wystawienniczej pomiędzy zarządem województwa a wykonawcą – konsorcjum firm Best Construction Sp. z o. o. i Karpat-Bud Sp. z o.o. – który omal nie zakończył się zerwaniem umowy. Ostatecznie do tego nie doszło. W momencie zamykania tego numeru VIP-a wszystko wskazywało na to, że uda się zakończyć inwestycję w terminie: 9 grudnia rozpoczęły się odbiory na budowie w części kongresowej CWK, które – jak nas zapewnił Tomasz Leyko, rzecznik marszałka – zakończą się w przewidzianym terminie (19 grudnia), a na pewno przed świętami, by można było wystawić faktury. Rozliczenie finansowe samorządu województwa z PARP-em ma zakończyć się do 31 grudnia. Nic nie wiadomo, by ten termin miał być niedotrzymany. Oddanie CWK do użytku nastąpi prawdopodobnie w I kwartale przyszłego roku. Czy jest możliwe, żebyśmy z tymi projektami nie zdążyli? – Robimy wszystko, żeby zdążyć – podkreśla Jerzy Rodzeń. – Współpracujemy w tym zakresie w sposób ciągły z PARP-em jako instytucją pośredniczącą z poziomu ministerstwa. – Od dwóch lat mamy już nową perspektywę unijną, a nie skończyliśmy jeszcze starej – kręci głową Artur Chmaj. – Ta perspektywa zaczyna się najgorzej ze wszystkich. Powinniśmy już wydawać pieniądze na lata 2014-2020, tymczasem pierwszy konkurs ogłoszono w lipcu, a kolejne dopiero w październiku. Miejmy nadzieję, że tym razem więcej pieniędzy pójdzie na innowacje i wsparcie dla przedsiębiorców, a pieniądze, które wydaliśmy do tej pory i wydamy wkrótce, naprawdę zmienią Podkarpacie w mocny gospodarczo region.
N
C
BIZNES z klasą
Nos do polityki używane słowo!) w niczym nie szkodzi, niczyich interesów nie narusza, wręcz przeciwnie, może nawet pomóc każdemu, bez względu na to, do czyjej stajni politycznej należy. No i tu wszystkich politycznie zaangażowanych proszę, żeby się nie obrażali – stajnie bywają również bardzo przyzwoite, w przeszłości nie tak całkiem odległej niektóre stajnie wyglądały nawet lepiej niż salony. Ergo – o potrzeby koni dbano bardziej niż o potrzeby ludzi i to nie jedyny taki wybryk historii. Z nowożytnej historii, dziejącej się tu i teraz: 300 milionów złotych na refundację programu in vitro nagle okazuje się, że nie ma. Ale trzy miliardy(!) na ratowanie Skok-ów – owszem. Powie ktoś, że to różne kasy, różne portfele? Otóż nie. To są pieniądze podatników, czyli nasze. ramach oszczędzania na wydatkach publicznych narodowy program in vitro zostanie zlikwidowany za pół roku. Tak zdecydowała nowa władza geriatrycznego państwa, mimo że program miał trwać do 2019 roku. Ale teraz nie ma czegoś takiego, jak ciągłość władzy, czy powaga państwa. To, co było ustalone, się nie liczy. Liczy się nowy porządek. A jaki on jest? Nowa władza, z gębą pełną frazesów o prorodzinnej polityce, o konieczności wspierania materialnego rodzin, żeby rodziło się więcej dzieci, jest równocześnie głucha na rozpacz i dramat 17 tysięcy rodzin, które są w trakcie realizacji procedury in vitro. Dla nich to jedyna szansa na posiadanie dzieci. Nowa władza odebrała szansę na rodzicielstwo najbiedniejszym rodzinom. Ich nie będzie stać na leczenie w prywatnych klinikach. W Polsce albo za granicą, jeśli nowa władza zamknie kliniki w kraju. A co! Większościowy pakiet w Sejmie daje nieograniczone (rozumem) możliwości. W wyniku refundacji in vitro urodziło się do tej pory 3600 dzieci. Niepłodność jest chorobą, która dotyka w Polsce 10-15 proc. ludności. No i znów ważniejsze od ludzi okazują się konie… A ściślej (para)banki. Tak sobie myślę, czy to, co się dzieje teraz w naszym pięknym kraju, będzie impulsem dla wyborców, żeby nauczyli się rozróżniać zapachy zawczasu i nie dali zwieść przy urnach? I potem nie narzekali, że ktoś znowu ich wodzi za nos. Schodząc na poziom nosa w sensie dosłownym też można się zdziwić, ale nieco przyjemniej. Kto ma nos do polityki, widać po samym nosie. Kto ma nos do biznesu – też. Fizjonomiści tak twierdzą. Potrafią rozróżniać na podstawie kształtów nosa pewne cechy charakterystyczne dla danej osobowości, a co za tym idzie, predyspozycje np. do zarabiania pieniędzy. Nos finansisty! Któż by nie chciał takiego mieć (chociażby w zażyłej bliskości, jeśli Matka Natura nam nie dała). Albo nos Kochanka. Chińczycy rozróżniają nawet i takie subtelności, żeby
W
ANNA KONIECKA publicystka VIP Biznes&Styl
Weszliśmy w opary absurdu, więc trzeba szukać dziwnych rozwiązań – stwierdził prawnik z tytułem profesorskim, komentując aferę wokół Trybunału Konstytucyjnego. Ale ja dziś nie o tym. Z paru powodów.
S
ytuacja, w jakiej znalazła się praworządność w tym kraju, jak mawiają prokuratorzy, jest mocno rozwojowa i pracujący pod osłoną nocy prezydent Rzeczypospolitej Polskiej wespół zespół ze swymi pisowskimi nocnymi markami z parlamentu zapewne jeszcze niejeden powód dostarczy wdzięcznemu narodowi do wyjścia na ulice, a prawnikom, żeby musieli szukać „dziwnych rozwiązań”. Grząska to materia, śmierdzi na odległość, dlatego proponuję zająć się… nosem. Chociaż mój pomysł może się komuś wydać równie absurdalny, jak tamte powyżej. Uważam jednak, że mówienie o nosie ma właśnie teraz sens. Dlatego, że narodowi (modne, ostatnio bardzo nad-
100
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
nie powiedzieć – rarytasy. To oni zresztą byli prekursorami nauki nazywanej dziś biometrią. (Biometria – sposób rozpoznawania i identyfikacji oparty na cechach fizycznych i behawioralnych człowieka, m.in. na podstawie: charakterystyki linii papilarnych, kształtu twarzy, dłoni, tęczówki oka, pisma ręcznego, mowy). hińczycy uważają, że nos mówi więcej o człowieku niż jego linie papilarne. Nos to ważny organ, w pewnym sensie demaskatorski. Już z tego chociażby powodu warto się przyjrzeć nosowi własnemu – jakie nasze cechy zdradza. Co mówi nos męża, kochanka, szefa, partnera biznesowego, konkurenta etc. Taka lustracja nosów. Permanentna, albo okazjonalna, na przykład kiedy mamy podjąć decyzje biznesowe. Mała próbka możliwości dedukcyjnych: „Ty masz artystyczną duszę, nie dbasz o sprawy materialne i znajomi to wykorzystują. Czasem cierpisz z tego powodu, ale jeszcze bardziej twoje konto”. Tyle, co mogę tu powtórzyć, wyczytał z mojego lekko garbatego nosa fizjonomista świeżo po kursie. Z profesji psycholog. A ponieważ trafił w dziesiątkę, zapytałam o szczegóły. Zdradził tylko jeden: „Masz kulkę na końcu nosa, jak pies Bzik z kreskówki”. Hmmm, kreskówki nie pamiętam, ale diagnozę na pewno zapamiętam i wyciągnę wnioski. iedy byłam młoda, żałowałam, że zamiast lekko garbatego nosa (z kulką), natura nie obdarzyła mnie szlachetniejszym, greckim albo rzymskim, a w każdym razie prostym nosem. Ale to był żal z powodów nieracjonalnie babskich. Tymczasem, jak wynika z analiz, osoby o szlachetnych nosach są obdarzone boską cechą logicznego myślenia. Są również świetnymi organizatorami. Cholernie niesprawiedliwe! Nie dość, że piękny nos, to jeszcze w pakiecie dwie doskonałości charakteru! Ale nie ma co popadać w kompleksy. W każdym z kilkudziesięciu rodzajów rozróżnianych nosów oprócz negatywnych cech są również sygnalizowane te pozytywne. Chińczycy mówią tak: jeśli masz smutną twarz, zmień swoje serce. Bo osoba o złym i smutnym sercu przyciąga złych i smutnych ludzi. Rok się kończy, więc życzę Paniom i Panom kompanii dobrych ludzi o wesołych sercach. No i żeby nosy się Wam świeciły. Według chińskich nauk świecący nos oznacza szczęście w zdobywaniu pieniędzy. (Nie potrzeba tracić na puder). Paniom – i to bez cienia złośliwości – życzę też, żeby miały po dwa podbródki. To jest dobry znak i zapas energii na długie życie. Pamiętajmy również, że na czubku nosa mieszkają nasze emocje, zatem nos do góry! Damy radę! PS. Savoir vivre. Tym razem dla długonosych parlamentarzystów z pierwszych ławek na Wiejskiej: * Czerwona kartka za (kompulsywne?) majstrowanie przy nosie. * Znany jest już, proszę panów, wynalazek pt. chusteczka do nosa. Papierowa – nigdy na salonach.
C
K
Moda
Ewelina Dec.
D
ress code kobiety biznesu rządzi się surowymi prawami. Nie uznaje
ekstrawagancji, zbytniej frywolności czy romantyzmu ani kolorów w dużej ilości.
Tekst Katarzyna
Jednak w ten dość sztywny
Grzebyk
zbiór zasad określających,
Fotografie Tadeusz
w środowisku biznesowym,
na co można pozwolić sobie projektanci potrafią
Poźniak
przemycić to „coś”. Mały akcent, który zindywidualizuje
Biznesowy
dress code w kobiecym wydaniu
Marka Eweliny Dec działa na rynku od czterech lat, ale projektantka pasjonuje się modą od dzieciństwa. Po studiach prawniczych ukończyła kursy artystyczne w Krakowie i rozpoczęła prace nad pierwszą kolekcją, która przez przypadek znalazła się w butiku i bardzo szybko się sprzedała. Projektantka złapała wiatr w żagle. Od tej pory tworzy głównie kolekcje sukni wieczorowych, okazjonalnych, i to one są wizytówką marki: kobiece, przykuwające uwagę krojem, wysokiej jakości materiałem, licznymi zdobienia-
102
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2015
biznesowy look. U Eweliny Dec, projektantki z Podkarpacia, tym akcentem jest kobiecość. Jej zdaniem, nawet rygorystyczny dress code powinien pozwolić kobiecie wyglądać kobieco.
mi; odważne, kolorowe, zmysłowe. Kobiety w sukniach od Eweliny Dec nie mogą pozostać niezauważone. – Kolekcje moich sukienek są bardzo kobiece, inspirują mnie znani projektanci sukni wieczorowych, Zuhair Murad czy Ellie Saab. Śledzę ich kolekcje cały czas. Rzadko szyję z polskich tkanin, większość sprowadzam z Włoch, dlatego mogę zaoferować klientkom suknie z naprawdę wyjątkowych materiałów: jedwabiu, muślinu, delikatnych koronek, żorżety jedwabnej – mówi Ewelina Dec. ►
Moda człowieka, który ją nosi, lecz podkreślać jego profesjonalizm i kompetencje. Królują tu kostiumy, marynarki, bluzki, spódnice i sukienki w stonowanej kolorystyce i prostych krojach. Jednak wiele firm i branż, w zależności od swojej polityki i misji, pozwala na nieco mniej formalne stroje. – Kobiety chcą wyglądać wyjątkowo, czuć się oryginalnie, więc do eleganckich koszul czy spódnic wkradają się jakieś małe szaleństwa, np. bardziej wyrazisty kolor, czy połączenie elegancji z elementami sportowymi. Moje klientki są tego przykładem, chcą wyglądać nieco inaczej, przełamać biznesową klasykę – opowiada Ewelina Dec. – Wybierają sukienkę dresową do szpilek, przełamując ją elegancką marynarką, albo łączą prostą elegancką spódnicę z ciekawą torebką lub bluzką ozdobioną sportowym akcentem. Decydują się na delikatne motywy ze skóry węża lub ekoskóry umieszczone np. na prostej, czarnej spódnicy. Zdaniem projektantki, nigdy nie można gonić za obowiązującymi trendami w modzie, także biznesowej, ale ufać sobie i swoim upodobaniom, dobierać stroje i kolory do swojego typu urody i figury. Dlatego w projektach szytych na miarę tak ważna jest rozmowa o oczekiwaniach klientki. – Po konsultacjach przygotowuję kilka projektów i wspólnie z klientką wybieram ten, który najbardziej jej odpowiada, by następnie omówić szczegóły i wybrać odpowiedni materiał. Indywidualne projekty, zwłaszcza na te szczególne okazje, wymagają też sprowadzenia specjalnych materiałów, z Włoch albo Paryża, co trochę wydłuża czas oczekiwania – przyznaje Ewelina Dec.
Sukienka w biurze
Jak przełamać restrykcyjny dress code
P
rojektantka tworzy też na indywidualne zamówienia. W jej pracowni powstają suknie ślubne, suknie wizytowe, płaszcze, odzież casualowa, codzienna, a że zdecydowana większość jej klientek to panie działające w biznesie, więc Ewelina Dec projektuje też modę biznesową. Sama doskonale zna restrykcyjny biurowy dress code, ponieważ ma za sobą doświadczenie w pracy w kancelarii prawniczej. Dlatego dobrze wie, co może zaproponować klientce, a co byłoby niezgodne z etykietą. – Oczywiście, ostatnie słowo zawsze należy do klientki. To ona ma czuć się pięknie, wygodnie i wyjątkowo. Wszystko zależy od indywidualnych upodobań – tłumaczy projektantka. Biznesowy dress code, obowiązujący w niektórych branżach, w ogóle nie pozwala na szaleństwa. Garderoba powinna być skromna, nie może zwracać zbytniej uwagi na
B
iznesowy savoir-vivre pozwala kobietom na założenie sukienki i panie z tego przywileju chętnie korzystają. Etykieta lansuje tu głównie sukienki na wzór smokingu męskiego, jednak w praktyce w biznesie i pracy biurowej kobiety decydują się także na inny rodzaj kreacji. – Wszystko zależy od zajmowanej pozycji, ale zawsze staram się proponować coś eleganckiego, prostego i wygodnego. Zawsze sprawdza się klasyka, którą można ożywić, wprowadzając dodatkowy kołnierzyk, oryginalny pasek, ale tak, aby sukienka pasowała do większości marynarek i kurtek, by można ją było założyć na wiele okazji – tłumaczy projektantka. Ostatnio w modzie biznesowej popularna stała się sportowa elegancja. Wszystko za sprawą eleganckiego dresu, który kobiety bardzo polubiły. Jest to materiał mało przypominający ten tradycyjny. Elegancki dres może być pozłacany lub mieć wplecioną ciekawą nitkę, która sprawia wrażenie żakardu plecionego. – W modzie biznesowej warto wprowadzić element, który ożywi stylizację. Ponieważ do biura raczej nie zakładamy dużej ilości biżuterii, powinnyśmy nadać ubraniom indywidualnego charakteru, aby odróżnić się od innych – radzi Ewelina Dec. – Uważam, że w biznesie także można, a nawet trzeba wyglądać kobieco; założyć spódnicę choć o centymetr węższą albo wytaliowaną marynarkę i naprawdę świetnie wyglądać, niezależnie od wieku, czy rozmiaru.
Sesję zdjęciową przeprowadzono w kompleksie SkyRes w Rzeszowie.
Miejsce: Filharmonia Podkarpacka. Pretekst: VII Gala Magazynu VIP Biznes&Styl połączona z ogłoszeniem wyników rankingu Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2015 w kategoriach: polityka, biznes i kultura.
TOWARZYSKIE zdarzenia
Jan Lubomirski - Lanckoroński, prezes Fundacji Książąt Lubomirskich, laureat nagrody Odkrycie Roku VIP Biznes&Styl.
Od lewej: Elżbieta Lewicka, prowadząca Galę; Adam Godawski, prezes Grupy OMEGA Pilzno; Karolina Mazur, uczennica III klasy w Gimnazjum nr 9 w Rzeszowie.
Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl i książę Jan LubomirskiLanckoroński, prezes Fundacji Książąt Lubomirskich, laureat nagrody Odkrycie Roku VIP Biznes&Styl.
Aneta Adamska, założycielka, reżyserka i aktorka Teatru „Przedmieście”, zwyciężczyni rankingu w kategorii VIP Kultura.
Od lewej: Elżbieta Lewicka, prowadząca Galę; Kinga Kielar, dyrektor Regionu Departament Zarządzania Siecią Oddziałów Banku BPH S.A. Grupa GE Capital oraz Aleksandra Czerniecka, uczennica VI klasy Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej II st. w klasie fortepianu w Rzeszowie.
Od lewej: Aneta Adamska, założycielka Teatru „Przedmieście”, zwyciężczyni rankingu w kategorii VIP Kultura; Kinga Kielar, dyrektor Regionu Departament Zarządzania Siecią Oddziałów Banku BPH S.A. Grupa GE Capital oraz Aleksandra Czerniecka.
Od lewej: Krystyna Stachowska, dyrektor Sprzedaży Sieci Własnej w firmie ubezpieczeniowej AVIVA; Joachim Zborowski, student pierwszego roku medycyny na Uniwersytecie Rzeszowskim; Monika Walisiewicz-Gabło, dyrektor Departamentu Wsparcia Sprzedaży Eksportowej w Grupie Nowy Styl, która w imieniu Adama i Jerzego Krzanowskich, współwłaścicieli Grupy Nowy Styl, odebrała statuetkę dla zwycięzcy rankingu w kategorii VIP Biznes.
Od lewej: Elżbieta Lewicka, prowadząca Galę; Piotr Przytocki, prezydent Krosna, zwycięzca rankingu w kategorii VIP Polityka.
Monika Walisiewicz-Gabło, dyrektor Departamentu Wsparcia Sprzedaży Eksportowej w Grupie Nowy Styl, która w imieniu Adama i Jerzego Krzanowskich, współwłaścicieli Grupy Nowy Styl, odebrała statuetkę dla zwycięzcy rankingu w kategorii VIP Biznes.
Stanisław Soyka.
Wojciech Buczak, były wicemarszałek województwa podkarpackiego, poseł PiS.
Od lewej: Elżbieta Lewicka, prowadząca Galę; Tadeusz Ferenc, prezydent Rzeszowa.
Od lewej: prof. Piotr Kłodkowski, były ambasador RP w Indiach, rektor Wyższej Szkoły Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera w Krakowie, dyrektor Instytutu Badań nad Cywilizacjami WSIiZ w Rzeszowie; Aneta Gieroń; Krystyna Skowrońska, posłanka PO; Andrzej Dec, przewodniczący Rady Miasta Rzeszowa.
Od lewej: Adam Cynk, dyrektor ds. Reklamy VIP Biznes&Styl; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl; Tadeusz Ferenc, prezydent Rzeszowa.
Od lewej: Inga Safader-Powroźnik, dyrektor ds. Promocji VIP Biznes&Styl; Alina Ożóg-Tyrała; Barbara Ożóg, z mężem, Stanisławem Ożogiem, posłem PiS do Parlamentu Europejskiego; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl.
Od lewej: Zbigniew Chmielowiec, poseł PiS; z żoną, Haliną Chmielowiec; Tomasz Czop, dyrektor Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Rzeszowie.
Od prawej: Helena Mańkowska; Jan Lubomirski-Lanckoroński, prezes Fundacji Książąt Lubomirskich; Jędrzej Majka, dyrektor generalny Landeskrone.
Od lewej: Dawid Rożek, współzałożyciel międzynarodowej firmy G2A.COM z Rzeszowa; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP B&S; Jerzy Borcz, adwokat.
Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP B&S, dr Henryk Pietrzak, prezes Polskiego Radia Rzeszów.
Więcej fotografii z wydarzeń biznesowych i kulturalnych na portalu www.biznesistyl.pl
TOWARZYSKIE zdarzenia
Miejsce: Filharmonia Podkarpacka. Pretekst: VII Gala Magazynu VIP Biznes&Styl połączona z ogłoszeniem wyników rankingu Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2015 w kategoriach: polityka, biznes i kultura. Od lewej: Joanna Banaś, projektantka mody i wnętrz, personal shopper; Marek Poręba, Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP B&S; Jolanta Kaźmierczak, radna Rzeszowa, zastępca dyrektora podkarpackiego oddziału Agencji Nieruchomości Rolnych; Krystyna Skowrońska; posłanka PO, Andrzej Dec, przewodniczący Rady Miasta Rzeszowa.
Od lewej: Inga Safader-Powroźnik, Dariusz Chyła, Aneta Gieroń, Adam Cynk – wydawcy magazynu VIP Biznes&Styl.
Od lewej: Magdalena Głowacz, regionalny menedżer ds. Wsparcia Marketingowego Aviva; Dorota Lisowska; Janusz Lisowski, dyrektor Oddziału Aviva Rzeszów; Wanda Jadach, agent ubezpieczeniowy Aviva; Krystyna Stachowska, dyrektor Sprzedaży Sieci Własnej Aviva; Andrzej Magnuszewski, dyrektor Regionalny Sprzedaży Aviva; Marcin Jońca, agent ubezpieczeniowy Aviva; Jerzy Zorzycki, agent ubezpieczeniowy Aviva.
Od prawej: Piotr Przytocki, prezydent Krosna; Marta Niewczas, adiunkt Uniwersytetu Rzeszowskiego; z mężem dr hab. Wojciechem Czarnym, dziekanem Wydziału Wychowania Fizycznego Uniwersytetu Rzeszowskiego.
Od lewej: Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP B&S; Barbara Kostyra, wiceprezes RARR; Inga Safader-Powroźnik, dyrektor ds. Promocji VIP B&S.
Od lewej: Barbara Godawska, z mężem, Mariuszem Godawskim, prezesem zarządu Grupy OMEGA Pilzno; Katarzyna Godawska, członek zarządu Grupy OMEGA Pilzno; Jan Lubomirski-Lanckoroński, prezes Fundacji Książąt Lubomirskich.
Od lewej: Dr Anna Koziorowska z Wydziału Matematyczno-Przyrodniczego Uniwersytetu Rzeszowskiego, z mężem prof. Markiem Koziorowskim, dyrektorem Pozawydziałowego Zamiejscowego Instytutu Biotechnologii Stosowanej i Nauk Podstawowych Uniwersytetu Rzeszowskiego; dr Krzysztof Kaszuba, ekonomista.
Jolanta i Waldemar Waligórowie, współwłaściciele SoftSystemu.
Od lewej: Lucyna Mizera, dyrektor Muzeum Regionalnego w Stalowej Woli; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP B&S; Waldemar Mizera, koordynator ds. kolportażu RUCH S.A.
Od lewej: Mariusz Owczarczyk, dyrektor ds. Zarządzania Sprzedażą w Biurze Klienta Biznesowego Bank BPH; Piotr Kaczocha, dyrektor Makroregionu Bank BPH; Anna Owczarczyk, farmaceutka; Kinga Kielar, dyrektor Regionu Departament Zarządzania Siecią Oddziałów Banku BPH S.A. Grupa GE Capital; Witold Kielar, kierownik Projektu Energoserwis.
Renata Maria Styka, dyrektor finansowoadministracyjny NTM Szpital Specjalistyczny im. Św. Rodziny sp. z o.o. oraz Józef Piotr Styka, radca prawny – Kancelaria Prawnicza STYKA.
TOWARZYSKIE zdarzenia
Miejsce: Filharmonia Podkarpacka. Pretekst: VII Gala Magazynu VIP Biznes&Styl połączona z ogłoszeniem wyników rankingu Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2015 w kategoriach: polityka, biznes i kultura.
Od lewej: Ewa Ptaszek, menedżer działu obsługi klienta strategicznego w Grupie OMEGA Pilzno; Katarzyna Godawska, członek zarządu Grupy OMEGA Pilzno; Paulina Surowiec, specjalista ds. PR Grupy OMEGA Pilzno.
Od lewej: Jolanta Kaźmierczak, radna Rzeszowa, zastępca dyrektora podkarpackiego oddziału Agencji Nieruchomości Rolnych; Andrzej Dec, przewodniczący Rady Miasta Rzeszowa; Violetta Błotko, zastępca wójta gminy Krasne.
Od lewej: Inga Safader - Powroźnik, dyrektor ds. Promocji VIP B&S, Mikołaj Tokarz; Krzysztof Tokarz, założyciel firmy SPECJAŁ, prezes sieci franczyzowej PSH NASZ SKLEP S.A.; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP B&S.
Justyna Łopatko, dyrektor biura Nowoczesnej w Rzeszowie; Mirosław Nowak, szef Nowoczesnej Ryszarda Petru na Podkarpaciu.
Od prawej: Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP B&S; prof. Piotr Kłodkowski, były ambasador RP w Indiach, rektor Wyższej Szkoły Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera w Krakowie, dyrektor Instytutu Badań nad Cywilizacjami WSIiZ w Rzeszowie; z córką Joanną Kłodkowską.
Monika Walisiewicz-Gabło, dyrektor Departamentu Wsparcia Sprzedaży Eksportowej w Grupie Nowy Styl, z mężem Grzegorzem Gabło.
Joachim Zborowski, student pierwszego roku medycyny na Uniwersytecie Rzeszowskim; finalista ogólnopolskiej Olimpiady Biologicznej.
Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP B&S i dr hab. Łukasz Łuczaj, botanik, etnobotanik, kierownik Zakładu Botaniki na Uniwersytecie Rzeszowskim.
Od lewej: Grzegorz Walicki, kierownik ds. Marketingu i Reklamy Polskiego Radia Rzeszów; Krystyna i Waldemar Lenkowscy.
Od lewej: Dariusz Kopacz, właściciel firmy Hollex-TV-SAT; Izabela Wiktorowicz, dyrektor zarządzający firmy Hollex TV-SAT; Dariusz Chyła, dyrektor ds. Marketingu VIP B&S.
Koncert Stanisława Soyki.
Od lewej: Dariusz Chyła, dyrektor ds. Marketingu VIP B&S; Elżbieta Hydryńska-Tylek, prezes Grein Hotel; Ewa Stefanowska, prokurent Greinplastu.
Od lewej: Piotr Latawiec, ortopeda; Elżbieta Latawiec, dermatolog; adw. Radosław Ostrowski, wspólnik AXELO Ostrowski Domagalski i Wspólnicy, z żoną Adrianną, dr Marek Żołdak, Prezes Domu Brokerskiego Vector.
Od lewej: Jarosław Karczewski, właściciel Galerii Wnętrz Dexa, z żoną Barbarą; Jan Barć, menedżer Galerii Wnętrz Dexa; Wojciech Puszczewicz, właściciel cosienawinie.com; Ewa Karczewska, studentka architektury wnętrz.
Agnieszka Dziunycz-Chmiel i Paweł Chmiel, prezes Visum Clinic.
Od lewej: Janusz Ramski; Andrzej Szlachta, poseł PiS, z żoną Krystyną; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP B&S; Mieczysław Łagowski, prezes Izby Przemysłowo-Handlowej w Rzeszowie; Grażyna Szarama, radna Rzeszowa; Waldemar Kotula, radny Rzeszowa, z żoną Moniką.
Od lewej: Helena Mańkowska; Jan Lubomirski-Lanckoroński, prezes Fundacji Książąt Lubomirskich; Ryszard Rzym, prezes Zeto Rzeszów; Dariusz Tworzydło, prezes Exacto.
Aleksander Waśko, dyrektor I Oddziału PKO BP w Rzeszowie, z żoną Justyną.
Od lewej: Anna Mazur, prezes zarządu Synergy w Rzeszowie i Małgorzata Kawalec.
Od lewej: Narcyza Rejment, ekspert, Departament Marketingu, Zespół Marketingu Lokalnego PKO BP w Lublinie; Aleksander Puła, dyrektor Makroregionu Korporacyjnego, Południowo-Wschodni Regionalny Oddział Korporacyjny PKO BP w Lublinie z żoną Zofią.
Od lewej: Beata Zarembianka, aktorka Teatru im. W. Siemaszkowej; Mariola Łabno-Flamenhaft, aktorka Teatru im. W. Siemaszkowej; Henryk Pietrzak, prezes Polskiego Radia Rzeszów; Magdalena Kozikowska-Pieńko, aktorka Teatru im. W. Siemaszkowej.
TOWARZYSKIE zdarzenia
Miejsce: Filharmonia Podkarpacka. Pretekst: VII Gala Magazynu VIP Biznes&Styl połączona z ogłoszeniem wyników rankingu Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2015 w kategoriach: polityka, biznes i kultura.
Monika Bober, dyrektor Muzeum Samorządowego Ziemi Strzyżowskiej; Bogdan Kaczmar, dyrektor Muzeum Okręgowego w Rzeszowie.
Od lewej: Katarzyna Grzebyk, dziennikarka VIP B&S; Dagmara Chwiej-Łobaczewska, asystentka biura zarządu RARR S.A.; Barbara Kostyra, wiceprezes RARR S.A.; Anna Obłoza, asystentka biura zarządu RARR S.A.
Od lewej: Dariusz Chyła, dyrektor ds. Marketingu VIP B&S; Dominika Szajewska; Jolanta Jędruch, właścicielka firmy BeeYes,; Magdalena Kocyło; Wojciech Szczygieł, właściciel serwisu www.kupujzdomu.pl.
Od lewej: Barbara Miękisz; Rafał Miękisz, kierownik Serwisu Blacharsko-Lakierniczego, D&R Czach; Mirosław Bieniek, mistrz Warsztatu Blacharsko-Lakierniczego, D&R Czach; Dariusz Paśko, dyrektor Sprzedaży Mazda, D&R Czach, z żoną Moniką; Marek Zajko, dyrektor sprzedaży Mercedes-Benz, D&R Czach; Łukasz Czenczek, Paulina Czenczek.
Od lewej: Narcyza Rejment, ekspert Departament Marketingu, Zespół Marketingu Lokalnego PKO BP w Lublinie; Piotr Lubiński, dyrektor III Oddziału PKO BP w Rzeszowie; Ewa Trojan, doradca III Oddziału PKO BP w Rzeszowie.
Od lewej: Marta Dybka-Tyczyńska, prezes Fundacji Szkolnictwa Muzycznego, z mężem Maciejem Tyczyńskim, Tomasz Tyczyński i Karolina Tyczyńska, fizjoterapeuci z Rzeszowa.
Od lewej: Tomasz Szela, Karolina BartkowskaMazur, dyrektor PBS Bank Oddział w Rzeszowie, Przemysław Mazur; Monika Szela, dyrektor Teatru Maska w Rzeszowie.
Od lewej: Oktawiusz Wolnicki, dyrektor CH Plaza Rzeszów; Przemysław Pawlak, rzecznik prasowy Wyższej Szkoły Prawa i Administracji.
Paweł Zając, dyrektor Centrum Promocji Biznesu. Od lewej: Grzegorz Walicki, kierownik działu promocji Polskiego Radia Rzeszów; Krzysztof Zieliński, dyrektor ds. promocji Stowarzyszenia na Rzecz Rozwoju i Promocji Podkarpacia „Pro Carpathia”; Ewelina Nycz, Stowarzyszenie „Pro Carpathia”; Krzysztof Staszewski, prezes Stowarzyszenia „Pro Carpathia”; Jacek Nowak, prezes Podkarpackiego Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych.
Od lewej: Jacek Perłowski, prezes zarządu Caspol-Trade Sp. z o.o.; Jacek Dobrzański wiceprezes zarządu Hamburger Recycling Polska Sp. z o.o.
Inga Safader, dyrektor ds. Promocji VIP B&S i Tomasz Ciąpała, wiceprezes Lancerto S.A.
Od lewej: Zbigniew Piskor, instruktor pilot; Małgorzata Czech, z mężem Jerzym Czechem, WORD Krosno; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP B&S; z mężem Mieczysławem Górakiem, instruktorem pilotem.
Od lewej: Magdalena Zimny-Louis, pisarka; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP B&S; Karol Malecha.
Od lewej: Alina Bosak, dziennikarka VIP B&S; Jacek Nowak, prezes Podkarpackiego Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP B&S.
Od lewej: Tadeusz Ferenc, prezydent Rzeszowa; Jarosław Szczepański, felietonista VIP B&S; Anna Koniecka, publicystka VIP B&S; Jerzy Borcz, adwokat.
Od lewej: Maciej Łobos, prezes MWM Architekci, z żoną Krystyną; Renata Kwiatkowska; Jaromir Kwiatkowski, dziennikarz VIP B&S.
Andrzej Szlachta, poseł PiS, z żoną Krystyną.
Inga Safader, dyrektor ds. Promocji VIP B&S, z mężem Michałem Powroźnikiem.
Od lewej: Tomasz Wiątek z firmy Res.pl, z żoną Wiolettą Choma-Wiątek, dyrektorem Akademickiego Inkubatora Przedsiębiorczości przy WSIiZ oraz ekspertem w Enterprise Europe Network; Klaudiusz Kalandyk, dyrektor Oddziału Bank Pekao SA II Oddział w Rzeszowie.
Adam Cynk, dyrektor ds. Reklamy VIP B&S, z żoną Bernadetą.
Od lewej: Aneta Pastuszak, nauczycielka I LO w Rzeszowie; Marcin Pastuszak, prezes Multitruck Sp. z o.o.; Barbara Olearka, projektantka mody, właścicielka BO Style; Paweł Olearka, nauczyciel Zespołu Szkół Plastycznych w Rzeszowie.
TOWARZYSKIE zdarzenia
Od lewej: Inga Safader-Powroźnik, dyrektor ds. Promocji VIP Biznes&Styl; Angela Gaber, wokalistka zespołu Angela Gaber Trio; Sylwester Stabryła, artysta-malarz.
Od lewej: dr Marek Bosak z Instytutu Filozofii Uniwersytetu Rzeszowskiego; Alina Bosak, dziennikarka VIP Biznes i Styl; Renata Kwiatkowska; Jaromir Kwiatkowski, dziennikarz VIP Biznes i Styl.
Monika i Grzegorz Hajdukowie, firma One Voice.
Maik Bodden i Katarzyna Żułkiewska-Bodden, właściciele agencji marketingowej Hyperfox.
Od lewej: Grażyna Szarama; radna Rzeszowa; Waldemar Kotula, radny Rzeszowa, z żoną Moniką.
Miejsce: Filharmonia Podkarpacka. Pretekst: VII Gala Magazynu VIP Biznes&Styl połączona z ogłoszeniem wyników rankingu Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2015 w kategoriach: polityka, biznes i kultura. Od lewej: Inga Safader-Powroźnik, dyrektor ds. Promocji VIP B&S; Bogdan Bardzik, przedsiębiorca; Małgorzata Kawalec.
Od lewej: Krzysztof Siry, menedżer Zespołu Sprzedaży Aviva; Małgorzata Siry; Krystyna Stachowska, dyrektor Sprzedaży Sieci Własnej Aviva; Małgorzata Wójcik, Szczepan Wójcik, agent ubezpieczeniowy Aviva.
Agnieszka Frączek, koordynator projektów PR w firmie Sagier PR; Tomasz Pelczarski.
Od lewej: Tomasz Tyczyński, dyrektor zarządzający Millenium Hall; Dorota Tyczyńska; Agnieszka Mosior; Marcin Mosior, właściciel Biura Podróży Itaka.
Od lewej: Damian Gap; Anna Matusz-Gap, dziennikarka Biznesistyl.pl; Dawid Wrona; Paulina Lubaś, koordynator projektów IT w Sagier PR.
Miejsce: Filharmonia Podkarpacka. Pretekst: VII Gala Magazynu VIP Biznes&Styl połączona z ogłoszeniem wyników rankingu Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2015 w kategoriach: polityka, biznes i kultura.
TOWARZYSKIE zdarzenia
Od lewej: Arkadiusz Kowal, account manager Radio Eska, Radio Wawa; Jolanta Wierzbińska, key account manager Radio Eska, Radio Wawa; Marta Rzeszutko, dyrektor regionalny Radio Eska, Radio Wawa; Oskar Strzępek, prezes Tio Media; Dariusz Chyła, dyrektor ds. Marketingu VIP Biznes i Styl; Adam Cynk, dyrektor ds. Reklamy VIP Biznes i Styl. Od lewej: Marek Kiełbasa, inżynier ds. realizacji projektu „Budowa Centrum Wystawienniczo-Kongresowego Województwa Podkarpackiego”, z żoną Anetą Bielendą; Monika Czarnota, specjalista ds. administracyjnych i promocji CWK-RARR S.A; Maciej Gierlach; Justyna Placha-Adamska, specjalista ds. rozliczania projektu i promocji CWK – RARR S.A; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes i Styl.
Od lewej: Aneta Skotniczny; Paweł Skotniczny, dyrektor Parku Logistycznego OMEGA Pilzno; Paulina Surowiec, specjalista ds. PR OMEGA Pilzno; Mariusz Godawski, prezes OMEGA Pilzno; Barbara Godawska; Adam Godawski, prezes OMEGA Pilzno, Katarzyna Godawska, członek zarządu Grupy OMEGA Pilzno; Ewa Ptaszek, kierownik działu ds. Obsługi Klienta Strategicznego OMEGA Pilzno; Grzegorz Moskal, koordynator sprzedaży usług logistycznych OMEGA Pilzno; Aneta Moskal. Od lewej: Renata Kwiatkowska; Jaromir Kwiatkowski, dziennikarz VIP Biznes i Styl; Katarzyna Kadaj-Kuca, wydawca i prezenterka Radia VIA; dr Paweł Kuca, politolog z Uniwersytetu Rzeszowskiego.
Od lewej: Marek Budzisz, z żoną Lidią Budzisz; Janina Chudzik, z mężem Grzegorzem Chudzikiem; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes i Styl; Adrian Gieroń, z żoną Barbarą Gieroń; Robert Gieroń, z żoną Beatą Gieroń. Od lewej: Dawid Adamski, konsultant w Podkarpackim Parku NaukowoTechnologicznym AEROPOLIS; Justyna Placha-Adamska, specjalista ds. rozliczania projektu i promocji CWK – RARR S.A; Andrzej Haehne, dyrektor zarządzający SMI Communication Oddział w Polsce Sp. z o.o.; Inga Safader-Powroźnik, dyrektor ds. Promocji VIP Biznes i Styl. Od lewej: Marta Janasz, asystentka Eweliny Dec; Mariusz Majewski, specjalista ds. Public Relations w Zespole Komunikacji Zewnętrznej i Wewnętrznej PGE Obrót S.A.; Katarzyna Zielińska, właścicielka firmy Katarzyna Zielińska Wizaż i Stylizacja; Ewelina Dec, projektantka mody.
Od lewej: Robert Chudy, kierownik Działu PR w Sagier PR; Katarzyna Grzebyk, dziennikarka VIP Biznes i Styl; Grażyna Janda, właścicielka Domu Gościnnego „Stare Siedlisko”; Anna Matusz-Gap, dziennikarka Biznesistyl.pl.
Od lewej: Andrzej Kołder, kustosz Zamku Kamieniec i właściciel Muzeum Kultury Szlacheckiej w Kopytowej; Zbigniew Ungehauer, prezes Stowarzyszenia Portius w Krośnie.
Miejsce: Filharmonia Podkarpacka. Pretekst: VII Gala Magazynu VIP Biznes&Styl połączona z ogłoszeniem wyników rankingu Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2015 w kategoriach: polityka, biznes i kultura.
TOWARZYSKIE zdarzenia
Dominika Szajewska; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP B&S; Maria Szajewska.
Od lewej: Jaromir Kwiatkowski, dziennikarz VIP Biznes i Styl; Renata Kwiatkowska; Małgorzata Waksmundzka-Szarek, rzecznik prasowy Oddziału IPN w Rzeszowie; Jaanusz Szarek. Dr Tomasz Hermaniuk z Uniwersytetu Rzeszowskiego; adiunkt na Wydziale Ekonomii, Kierownik Centrum Marketingu Produktów Spożywczych, z żoną Iwoną.
Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes i Styl; Kuba Karyś, szef Instytutu Kulturalnego im. Chune Goldberga; właściciel lokali Seta&Galareta i Życie jest piękne.
Marta Zajko, prezes Stare Miasto-Park Sp. z o.o.; Marek Zajko, dyrektor handlowy w Mercedes Benz Danuta i Ryszard Czach. Od lewej: Agnieszka i Marek Piotrowscy, właściciele salonu firmowego Taranko w Rzeszowie; Elżbieta Lewicka, dziennikarka Polskiego Radia Rzeszów.
Od lewej: Eliza Osypka, stylistka; Małgorzata Wisz, dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury i Rekreacji w Czarnej; z mężem Sławomirem Wiszem, właścicielem firmy Trans Plus.
Kinga i Tomasz Bieńczakowie, właściciele MULTI STONE Sp. z o.o. Od lewej: Przemek Pawlak, rzecznik prasowy WSPiA; Joanna Pieniążek-Poźniak; Tadeusz Poźniak, fotograf VIP Biznes i Styl; Grzegorz Krasoń, pracownik działu marketingu WSPiA.
Anna Jabłońska i Maciej Lipiński. Od lewej: Joanna Pieniążek-Poźniak; Anna Perłowska, prezes Centrum Budowlanego A2 w Rzeszowie; Iwona Warzybok; Agnieszka Dobrzańska; Marta Perłowska.
Eliza Osypka, stylistka; Grzegorz Tereszkiewicz.
TOWARZYSKIE zdarzenia Miejsce: Teatr im. W. Siemaszkowej w Rzeszowie. Pretekst: Rozpoczęcie 02. Festiwalu Nowego Teatru – 54. Rzeszowskich Spotkań Teatralnych, połączonych z premierą spektaklu „Kurka Wodna – katastrofa jest coraz bliżej”.
Aleksander Bobko, senator PiS, sekretarz stanu w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego, z żoną Iloną.
Marcin Markowski, zdobywca I Nagrody Marszałka Województwa Podkarpackiego na XV Międzynarodowym Biennale Plakatu Teatralnego. W tle Wojciech Buczak, poseł PiS.
Joanna Puzyna-Chojka, dyrektor Festiwalu Nowego Teatru – Rzeszowskich Spotkań Teatralnych.
Od lewej: Krzysztof Motyka, juror XV Międzynarodowego Biennale Plakatu Teatralnego; Marcin Markowski, zdobywca I Nagrody Marszałka Województwa Podkarpackiego na XV Międzynarodowym Biennale Plakatu Teatralnego oraz dr hab. Wiesław Grzegorczyk i dr hab. Józef Jerzy Kierski z Wydziału Sztuki UR.
Od lewej: Maria Dańczyszyn, aktorka Teatru Maska i Beata Zarembianka, aktorka Teatru im. W. Siemaszkowej w Rzeszowie. Od lewej: Janusz Semen i Krystyna Semen, dyrektor Centrum Małych Firm Alior Banku Oddział w Rzeszowie; Anna i January Witaszewscy, właściciele firmy Wina Świata „Prowin”.
Od lewej: Magdalena Gajewska, scenografka spektaklu „Kurka Wodna”; Mariola Łabno-Flaumenhaft, aktorka Teatru im. W. Siemaszkowej w Rzeszowie; Jan Nowara, dyrektor Teatru im. W. Siemaszkowej w Rzeszowie.
TOWARZYSKIE zdarzenia
Miejsce: Sala Koncertowa Wydziału Muzyki w Rzeszowie. Pretekst: Premiera sztuki „Miłość i polityka” Teatru Bo Tak.
Marek Kępiński; Beata Zarembianka
Robert Chodur; Mariola Łabno-Flaumenhaft.
Od lewej: Magdalena Kozikowska-Pieńko, aktorka Teatru im. Wandy Siemaszkowej; Dariusz Szewc; Aneta Szewc.
Od lewej: Jolanta Pietrasz; Tadeusz Pietrasz, prezes ICN Polfa S.A; Magdalena i Marek Obidowiczowie, właściciele Biura Informacji Gospodarczej r-Bit.
Od lewej: Wiesław Staszewski; Łukasz Solarz; Danuta Solarz, radna Rzeszowa; Janusz Solarz, dyrektor Bogumiła Burda, była sędzia Sądu Szpitala Wojewódzkiego nr 2 w Rzeszowie; Barbara Apelacyjnego w Rzeszowie; Marian Burda, Staszewska, Wydział Kultury, Sportu i Turystyki były prezes Elektromontażu Rzeszów S.A. Urzędu Miasta w Rzeszowie.
Od lewej: Bogusław Bańbor, BPS Project; Lucyna Pokrzywa, wiceprezes Betad-Leasing Sp. z o.o.; Maria Pabis, lekarz rehabilitacji; Stanisław Pabis, stomatolog w Stomatologia Domka&Pabis. Od lewej: Elżbieta Przyłucka, przedsiębiorca; Waldemar Szumny, radny Rzeszowa; Alicja Wosik, prezes Podkarpackiej Regionalnej Organizacji Turystycznej.
Dagny Cipora, aktorka Teatru im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie; Mateusz Mikoś, aktor Teatru im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie.
Bogusław Bańbor, BPS Project; Lucyna Pokrzywa, wiceprezes Betad-Leasing Sp. z o.o.; Ewa Gotfryd; Jerzy Kasprzycki i Barbara Kasprzycka, właściciele hurtowni Caspra; Krzysztof Gotfryd, właściciel firmy Euroinwest; Bogusława Twardzik, właścicielka NTB Activ Club; Stanisław Pabis, stomatolog w Stomatologia Domka&Pabis; Maria Pabis, lekarz rehabilitacji.
Magdalena Mach, dziennikarka Gazety Wyborczej, z mężem Maciejem.