dwumiesięcznik podkarpacki
Numer 5 (60)
Przez wieki życie i zdrowie ratowali aptekarze! kultura
60 lat skansenu w Sanoku ISSN 1899-6477
Stanisław Głodowski:
świat
Nie liczę, że fala mnie poniesie
reportaż
rozmowy
Najlepsze są spontaniczne
Jakub Kocój, Leszek Waliszewski, Lucjusz Nadbereżny, Wiesław Banach
BIZNES STYL
Od lewej: Lidia Maria Czyż i Sylwia Tulik. Lidia Maria Czyż: Apteka to miejsce, gdzie na półkach, w szufladach, czy skrzętnie zamkniętych skrytkach „mieszka” ogromna liczba różnych substancji leczniczych, przebywa również historia i jej tajemnice. Każdy z farmaceutycznych surowców ma swoje dzieje, swojego odkrywcę. Sylwia Tulik: Ta książka to ponad 60 miniopowieści, począwszy od „Alkohole jako preparat do użytku wewnętrznego”, przez „Huślanka, kefir, kumys”, „Kańczuga – aptekarze Tokarzewscy”, czy „Trzy stoły w aptekach”, na „Ziołach w aptekach i apteczkach” skończywszy. Forma alfabetu pozwoliła zawrzeć wszystko, co w aptece najciekawsze.
32
Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2018 VIP Polityka, VIP Biznes, VIP Kultura, VIP Odkrycie Roku
48
Aneta Gieroń, rozmawia z dr Lidią Marią Czyż i Sylwią Tulik, autorkami książki „Aptekarskie Silva Rerum, czyli subiektywny słownik farmaceutycznych tajemnic” Przez wieki życie i zdrowie ratowali aptekarze!
10
Jerzy Bralczyk i Michał Ogórek Najlepsze są rozmowy spontaniczne
56
Stanisław Głodowski Nie liczę, że fala mnie poniesie
80
Anna Koniecka Rosja. Za Uralem
84
Magdalena Louis Harrods. Plac zabaw dla Arabów z Zatoki
18
Muzeum Okręgowe w Rzeszowie Kolekcja ekskluzywnej mody
94
VIP Kultura 60 lat sanockiego skansenu
64 84 WYDARZENIE
14
Kongres 590 Biznes, polityka, nauka
MIEJSCA PODKARPACIA
24
Góra Cergowa
FELIETONY
74
Jarosław A. Szczepański Komu marzył się polexit?
78
Krzysztof Martens Reminiscencje z Indonezji
ROZMOWY
64
Sylwia Chutnik Przenoszę media społecznościowe w świat winyli i antykwariatu
68
68
Przemysław Kossakowski
MODA
100
Adrian Krupa Coraz gorętsze nazwisko w polskiej modzie
80 94
4
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2018
OD REDAKCJI
Kończy się rok 2018 – dla nas wyjątkowy. Uczciliśmy 10. urodziny naszego magazynu oraz wręczyliśmy statuetki w rankingu VIP Biznes&Styl – Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2018. W tym roku najbardziej wpływowym w polityce wybrany został Lucjusz Nadbereżny, prezydent Stalowej Woli; w biznesie Leszek Waliszewski, prezes FA Krosno; za najbardziej wpływowego w kulturze uznany został Wiesław Banach, dyrektor Muzeum Historycznego w Sanoku; zaś tytuł VIP Odkrycie Roku przypadł Jakubowi Kocójowi, założycielowi i prezesowi Cadway Automotive. Gratulujemy! Wzruszyło nas zwycięstwo Wiesława Banacha, od ponad 40 lat związanego z Sanokiem i od prawie 30 lat dyrektora Muzeum Historycznego w Sanoku. To dzięki niemu na Podkarpaciu powstała Galeria Zdzisława Beksińskiego, prezentująca największą kolekcję dzieł tego genialnego malarza z Sanoka. Warto pamiętać, że takie osoby jak Wiesław Banach wprowadzają nasze muzea na europejskie salony, a co ważniejsze, przypominają, że skromność i pracowitość potrafią wypracować światową jakość. Lucjusz Nadbereżny, który drugą kadencję prezydenta Stalowej Woli wywalczył w pierwszej turze z ponad 73-proc. poparciem wyborców, udowadnia, że w polityce, zwłaszcza na szczeblu samorządowym, od „politykowania” ważniejsza jest praca. Nadbereżny jest jedynym prezydentem Prawa i Sprawiedliwości na Podkarpaciu, co sam zainteresowany komentuje wymownie: „sam wynik wyborów był dla mnie dużym zaskoczeniem, ale radosnym i motywującym. Od razu pojawiła się też w mojej głowie myśl, że nigdy nie można poddawać się zbytniej euforii, absolutnie nie włączył mi się triumfalizm”. Jak się okazuje, w przeciwieństwie do wielu innych kolegów z PiS. Tytuł najbardziej wpływowego w biznesie dla Leszka Waliszewskiego, współwłaściciela i prezesa FA Krosno, jest piękną pointą dla 100. rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości. Przedsiębiorca, który w przeszłości był szefem NSZZ „Solidarność” w regionie Śląsko-Dąbrowskim, w Stanach Zjednoczonych zdobywał wiedzę i kapitał, w latach 90. XX wieku wrócił do wolnej Polski i od ponad 10 lat związany jest z Krosnem. Na Podkarpaciu wykupił część Fabryki Amortyzatorów i wykorzystując tradycje zakładu sięgające jeszcze 1944 roku, rozwinął je tak, że dziś jest jednym z największych w Europie producentów sprężyn gazowych. Statuetka Odkrycie Roku dla Jakuba Kocója, prezesa i założyciela Cadway Automotive z siedzibą w Podkarpackim Parku Naukowo-Technologicznym „Aeropolis”, jest wyrazem naszych dużych nadziei związanych z rozwojem Podkarpacia. Młody przedsiębiorca, po latach gromadzenia doświadczeń zawodowych w Wielkiej Brytanii, powrócił do rodzinnego miasta, ściągnął innych utalentowanych, młodych polskich inżynierów i rozwinął firmę najnowszych technologii. Wykonując projekty nadwozi samochodów dla najlepszych marek, zdobywa klientów na całym świecie. Wspaniały przykład drenażu mózgów nie z Polski, ale do Polski. Przed nami czas Bożego Narodzenia i Nowego Roku 2019 – idealna okazja, by życzyć Państwu, byśmy umieli dzielić się nie tylko talentami, ale dobrem przede wszystkim!
redaktor naczelna
REDAKCJA redaktor naczelna
Aneta Gieroń aneta@vipbiznesistyl.pl tel./fax: 17 862 22 21
zespół redakcyjny fotograf
Alina Bosak alina@vipbiznesistyl.pl Natalia Chrapek natalia@vipbiznesistyl.pl Tadeusz Poźniak tadeusz@vipbiznesistyl.pl
skład
Artur Buk
współpracownicy i korespondenci
Anna Koniecka, Magdalena Louis, Antoni Adamski Jarosław Szczepański, Krzysztof Martens
REKLAMA I MARKETING dyrektor ds. reklamy
Adam Cynk adam@vipbiznesistyl.pl tel. 17 862 22 21 tel. kom. 501 509 004
dyrektor marketingu Dariusz Chyła dariusz.chyla@sagier.pl tel. kom. 607 073 333 kierownik ds. reklamy Mateusz Sołek mateusz.solek@sagier.pl tel. kom. 530 270 707
ADRES REDAKCJI
ul. Cegielniana 18c/3 35-310 Rzeszów tel. 17 862 22 21 fax. 17 862 22 21
www.vipbiznesistyl.pl e-mail: redakcja@vipbiznesistyl.pl
WYDAWCA SAGIER Sp. z o.o. ul. Cegielniana 18c/3 35-310 Rzeszów
www.facebook.com/vipbiznesistyl
Klimat Bożego Narodzenia Świąteczny spektakl świateł na ulicach Rzeszowa Rzeszów za prawie 1,2 mln zł na początku grudnia rozbłysnął bożonarodzeniowymi iluminacjami. Największą atrakcją jest 16,5-metrowa choinka przyozdobiona tysiącem białych światełek oraz złotymi i srebrnymi bombkami, która stanęła na Rynku. Serca rzeszowian podbijają jednak iluminacje 3D – przestrzenne figury bombek oraz prezentów, do których można wejść i zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie.
Tekst Natalia Chrapek Fotografie Tadeusz Poźniak
W
całym mieście czuć już magię świąt. Dekoracje 3D znajdują sie na ulicy 3 Maja oraz na rzeszowskich rondach. Wielkie bombki można oglądać na wysepce ronda Jana Pawła II i Rodziny Ulmów, z kolei na skwerze Górskiego znajdują się dwie okazałe fontanny. Rondo Pobitno upiększa pięcioramienna gwiazda, a Pileckiego – korona zakończona rozetą. Dekoracje latarniowe w postaci śnieżynek, dzwonów, choinek i sopelków przystrajają m.in. al. Cieplińskiego i Kopisto, ulicę Kościuszki, Słowackiego, Mickiewicza i Grunwaldzką. Świąteczne iluminacje można podziwiać spacerując ulicami: Kościuszki, Grunwaldzką, 3 Maja, Jagiellońską, Mickiewicza oraz placem Farnym i Śreniawitów. Kolorowe ozdoby rozświetlają również ulice: Matejki, Sokoła, Słowackiego, Hetmańską, Marszałkowską, Lisa-Kuli, Wincentego Pola, Kilara, Poznańską, Grottgera, Asnyka i Krakowską. Światełek nie brakuje też na moście Zamkowym oraz wiadukcie Śląskim i Tarnobrzeskim. Roziskrzone światełka będą nam towarzyszyć do końca stycznia 2019 roku.
Od lewej: Prof. Jerzy Bralczyk, Michał Ogórek, Wojciech Bonowicz.
Prof. Jerzy Bralczyk i Michał Ogórek:
Najlepsze są rozmowy spontaniczne Rozmowy towarzyskie i rozmowy polityczne. Rodzinne i uliczne. Mówienie jest naturalnym stanem bycia człowieka, ale też wcale niełatwą sztuką. Jak rozmawiać, by rozmowa była przyjemnością? – Spontanicznie i naturalnie. Dobra rozmowa sprawia radość. Oddaje nasze myśli i wiąże się z uważnym słuchaniem – zwracał uwagę prof. Jerzy Bralczyk, który wraz z redaktorem Michałem Ogórkiem gościł w Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie. Na spotkanie pt. „Sztuka rozmowy” zaprosiła ich Wyższa Szkoła Informatyki i Zarządzania oraz Fundacja „Tygodnika Powszechnego”, w ramach cyklu wykładów otwartych „Wielkie pytania w nauce”.
Tekst Alina Bosak Fotografie Tadeusz Poźniak
K
iedy wiemy, że mamy rozmawiać i jeszcze mamy dbać o to, żeby dobrze rozmawiać, to ta rozmowa traci to, co jest dla niej bardzo ważne – naturalność, spontaniczność. Przeżywamy pewien stres. Trzeba od czegoś zacząć, a rozmowa ma być swobodna. Ten chaos rozmowy dobrze oddał Adam Mickiewicz, opisując spotkanie Wojskiego z Tadeuszem: „Zaczęła się ta prędka, zmieszana rozmowa,/ W której lat kilku dzieje chciano zamknąć w słowa/ Krótkie i poplątane, w ciąg powieści, pytań,/ Wykrzykników i westchnień, i nowych powitań”. Taka właśnie rozmowa powinna być – spontaniczna, sprawiająca radość. To w końcu nasze najbardziej naturalne bycie z ludźmi, a bycie z ludźmi jest naszym naturalnym byciem w ogóle – zwrócił uwagę publiczności już na wstępie spotkania prof. Jerzy Bralczyk. Słynny językoznawca sypał cytatami z klasyków, skrzył dowcipem i sypał anegdotami, dając doskonały przykład zgrabnego mówienia i budząc nieśmiałość umiejętnością słownej szermierki. Rozmówców miał jednak godnych - red. Michała Ogórka, dziennikarza i satyryka, z którym już niejedną wspólną książkę „popełnił” (np. „Kiełbasa i sznurek”, „Na drugie Stanisław. Nowa księga imion”), oraz prowadzącego spotkanie Wojciecha Bonowicza, dziennikarza i poetę, finalistę Nagrody Literackiej Nike 2018. Sztuki rozmowy salonowej pilnie uczono się w XVIII wieku. Oprawiona być musiała szczyptą soli attyckiej, czyli ciętym i zarazem subtelnie wyrażonym dowcipem. – Już wtedy wymyślono small talk – żartował prof. Bralczyk, zaraz cytując fragment „Wesela”, bo wplatanie cytatów, również było jedną z reguł takiej salonowej rozmowy. – Dzisiaj mówi się inaczej. Dzisiaj mówi się: „Ja panu nie przerywałem”, a rozmowy zmieniają się w wygłaszanie monologów. Przerywanie może jest niegrzeczne, ale jest spontaniczne, a zatem przynależy do rozmowy. Dobra rozmowa zależy nie od poprawności języka i umiejętności formułowania poprawnego tonu. Są dwa podstawowe zobowiązania w sytuacji mówienia: mówimy nie do kogoś, tylko komuś, tak, aby nie tylko usłyszał, ale i uporządkował te słowa, które do niego kierujemy; myślimy o tym, o czym mówimy, bo dzięki temu słowa stają się podobne do rzeczy, które nazywają i dają wyobrażenie tego, co myślimy naprawdę. Szacunek wobec rozmówcy wymaga też uważnego słuchania.
Jak skłonić rozmówcę do szczerości? Michał Ogórek szczególną uwagę zwrócił na wywiady dziennikarskie, a więc rozmowy, w których ważne jest skłonienie rozmówcy do szczerych odpowiedzi, co wcale nie jest łatwe. – Są dwa typy wywiadów: jeden reprezentowała Oriana Fallaci, która atakowała niczym furia, wyprowadzając rozmówcę z równowagi, a drugi – Teresa Torańska, drobna, szczupła, z pozoru
10 VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2018
naiwna, nie była traktowana przez rozmówców jako groźny przeciwnik i na tym polegała jej siła – zwracał uwagę red. Ogórek. – Torańska w ogóle nie dyskutowała ze swoimi rozmówcami, a byli to tacy ludzie jak Jakub Berman i inni zaprawieni w bojach przywódcy komunistyczni. Nie polemizowała, ponieważ miała taką teorię, że każdy człowiek jest w stanie kłamać tylko do pewnego stopnia przed sobą samym. Politycy przez 2-3 godzin roztaczali przed nią opowieści o swojej wielkości i w końcu brak jej kontry stawał się niepokojący. Zaczynali się łamać. Kiedy Torańska zauważała ten moment, włączała magnetofon. Wszystkie kłamstwa zostały już powiedziane, rozmowa się zaczynała. W moim ulubionym wywiadzie Torańskiej z Bermanem, w którym ona jest bardzo ostrożna, wiedząc, że w każdym momencie on ją może wyrzucić, jest taki fragment, gdzie on opowiada o jakiejś potańcówce u Stalina i dodaje, że dobrze nie pamięta, ale chyba tańczył tam z Mołotowem. Na to Torańska: „Chyba z Mołotową?” Berman: „Nie, Mołotowa już wtedy siedziała w łagrze”. Taka skromna uwaga, a jak sprytna. Zdaniem Ogórka, człowiekowi o wiele łatwiej kłamać, kiedy rozmowa nie odbywa się w cztery oczy. Łatwiej kłamać przez telefon, Internet, w mailach. – Społeczny efekt powszechności nowych narzędzi komunikacji jest taki, że szerzy się epidemia kłamstwa – stwierdził. Czy sztuki rozmowy można się nauczyć? – pytał Wojciech Bonowicz. – Można – odpowiedział prof. Bralczyk. – Spójrzmy na starożytne dzieła – greckie tragedie Sofoklesa, Eurypidesa, w czasach nowożytnych dramaty Racine’a, także Szekspira, gdzie wiele dialogów polegało na wymianie krótkich zdań, na błyskotliwych ripostach, które kryły aluzje. To była sztuka, której rzeczywiście uczono. Erystyka – sztuka dyskusji, polegała na tym, by przekonać rozmówcę nawet bez udowadniania swoich racji. Chwyty erystyczne często nie przybliżają nas do jakiejkolwiek prawdy. Dowodem naszych racji ma być zręczność językowa. To swoisty paradoks. Czy wolimy być przekonywani przez tych, co świetnie przekonują, czy raczej przez tych, którzy nie potrafią przekonywać. Ja wolę tych drugich. Jeśli zostanę przekonany, to racjami, a nie sztuczkami. Gdyby ludzie zrezygnowali z retoryki i erystyki, świat byłby piękniejszy.
Fenomen języka Wałęsy
P
rzy dyskusji o retoryce i erystyce nie można było pominąć umiejętności językowych polskich polityków. Michał Ogórek poświęcił im swoją ostatnią książkę „Sto lat! Jak w ostatnim stuleciu czciliśmy przywódców”. – Wzorem wodza, do którego politycy się przyrównują, jest Józef Piłsudski, ale on mówcą nie był dobrym - zauważył satyryk. – Językowo najlepszy był Wałęsa. Miał niesłychaną zdolność dopasowywania się do okoliczności i to było u niego spontaniczne. Opowiadał mnóstwo bredni, czasami takich, których żaden człowiek nie powinien mówić, ale rzeczywiście miał zdolność znajdowania się w różnych sytuacjach. Przyszła kiedyś do jego biura pani, która przedstawiła się: „Jestem wysłannikiem bożym”. A Wałęsa na to: „Ja też”. Wałęsa to człowiek niewykształcony, skończył zasadniczą szkołę zawodową z najgorszymi ocenami i jest doctorem honoris causa 40 uniwersytetów na świecie. U was też? – pytał red. Ogórek. – Pamiętam, jak kiedyś powiedział do dziennikarki: „Odpowiem pani wymijająco wprost” – śmiał się prof. Bralczyk i dodał: – Najlepiej po polsku mówił gen. Jaruzelski. Pięknie, dobrze, sprawnie. Nie mówimy o tym, co mówił, ale jak. – Jaruzelski chodził do liceum z Tadeuszem Gajcym, poetą powstania warszawskiego. W klasie rywalizowali o to, kto będzie lepszy z polskiego – przypomniał red. Ogórek. Prof. Bralczyk przyznał też, że przemawiać potrafi Jarosław Kaczyński. – Na początku lat 90. był jednym z najchętniej przeze mnie słuchanych posłów opozycyjnych. Drugim takim posłem był Józef Oleksy. Umiejętnie budowali zdania, ciekawie potrafili mówić. Co dziś najbardziej kształtuje język? Internet, oczywiście. – Pojawiły się w nim nowe gatunki, jak kłamstwo internetowe, hejt internetowy – mówił prof. Bralczyk. – Miałem studenta, który przyznawał się do tego, że hejtuje i nie widział w tym nic złego. Internet daje okazję do gatunkowania zachowań językowych, które w innym wypadku byłyby wysoce naganne. Kłamstwo jest wredne, a fejk? Fejk to taki gatunek. Nienawiść jest uczuciem podłym, a hejt może sobie być. Kłamstwo możemy wprowadzić do każdej funkcji języka, który nazywa, opisuje i opowiada. Modne słowo to narracja. Dziś mamy np. dwie narracje smoleńskie, sprzeczne ze sobą. I one prawdopodobnie mają równe racje istnienia. W takich narracjach jest ważny element deklaracji. Spotkanie z prof. Jerzym Bralczykiem i red. Michałem Ogórkiem było pierwszym w tym roku akademickim wykładem z cyklu „Wielkie pytania w nauce”. Odbędą się jeszcze dwa. 27 lutego rozmowa o szczęściu z dr Ewą Woydyłło-Osiatyńską i Alfredem Wierzbińskim, a 3 kwietnia – „Cztery pory roku w muzyce i kosmosie” z udziałem prof. Michała Hellera i prof. Krzysztofa Jakowicza.
Prof. Jerzy Bralczyk.
Michał Ogórek.
WYDARZENIE Prezydent na Kongresie 590:
Państwo nie może tyle dać. Dać mogą polskie firmy
P
rawie 6 tysięcy przedstawicieli świata biznesu, polityki i nauki, w tym najważniejsze osoby w państwie, uczestniczyło w trzeciej edycji Kongresu 590. Dwudniowe, trwające od 15 do 16 listopada wydarzenie, po raz kolejny gościło w Centrum Wystawienniczo-Kongresowym Województwa Podkarpackiego G2A Arena w Jasionce k. Rzeszowa i przebiegało pod hasłem: „Uwalniamy polski potencjał”. Wypełniło je ponad 100 debat. Skupiono się na polskich sukcesach. Premier Mateusz Morawiecki chwalił się najwyższym w Europie wzrostem gospodarczym naszego kraju, a prezydent Andrzej Duda wręczył nagrody gospodarcze najlepszym polskim przedsiębiorcom. Wśród wyróżnionych znalazła się także podkarpacka firma – Ultratech z Sędziszowa Małopolskiego.
Tekst Alina Bosak Fotografie Tadeusz Poźniak – To dla nas ogromne wyróżnienie i powód do dumy – cieszy się Marek Bujny, założyciel i wiceprezes Ultratechu, który odebrał Nagrodę Gospodarczą Prezydenta RP z rąk Andrzeja Dudy podczas uroczystej gali pierwszego dnia Kongresu 590. Ta podkarpacka firma z branży lotniczej zwyciężyła w kategorii „Lider MŚP”. Jest firmą rodzinną, działa na rynku od 18 lat i zatrudnia około 100 osób. Realizuje najtrudniejsze zadania produkcyjne, dostarcza części i podzespoły dla światowych firm lotniczych i energetycznych, a także dla branży kosmicznej. Jest jedynym na świecie producentem części, które wszystkim boeingom 737 – najpopularniejszym na świecie samolotom pasażerskim na krótkich i średnich dystansach – pozwalają bezpiecznie wylądować. Chodzi o wahacze przedniego podwozia, odpowiedzialne
14
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2018
Od prawej: Władysław Ortyl; Andrzej Duda, prezydent RP; Jarosław Gowin. za stabilizację kół samolotu podczas lądowania. – Chyba zawsze drzemała we mnie chęć, żeby stworzyć coś od podstaw, mieć na to pełny i bezpośredni wpływ. Dodałem do tego marzenia ambicje, przekonałem podobnie myślących przyjaciół i tak narodził się Ultratech – opisuje Marek Bujny, który karierę zawodową zaczynał w WSK PZL Rzeszów i branży lotniczej pozostał wierny. W jego przypadku intensywny rozwój własnej firmy spowalniał jedynie brak kapitału. Początkowo maszyny leasingowano, a pierwszy kredyt udało się przedsiębiorstwu uzyskać dopiero w 2012 roku. – To było ograniczeniem i jest największym problemem w przypadku małych i średnich firm. Nie dostęp do rynku, zleceń, ale właśnie finansowanie – stwierdza wiceprezes Ultratechu. Jego firma jest jedną z dziewięciu, jakie wyróżniono w szesnastej już edycji Nagrody Gospodarczej Prezydenta RP. Zwycięzcami zostały również: Ceramika Paradyż sp. z o. o. w kategorii „Narodowy sukces”, VIGO System S.A. – „Międzynarodowy sukces”, PKO Bank Polski – „Odpowiedzialny biznes”, MB Pneumatyka – „Firma rodzinna”. Nagrody specjalne powędrowały do firm: Photon Entertainment z Białegostoku (najlepszy polski start-up), produkującej m.in. robota-zabawkę, oraz Astronika (kategoria „Badania + Rozwój”), której specjalnością
Marek Bujny, wiceprezes Ultratech Sp. z o.o.
Andrzej Duda, prezydent RP.
są mechanizmy i instrumenty kosmiczne. Nagrodą Indywidualną Prezydenta RP został wyróżniony Zbigniew Grycan, właściciel fabryki lodów Grycan, której produkcja opiera się na rodzinnej tradycji i recepturach, sięgających historią początku XX wieku na Kresach Wschodnich. Z okazji 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości prezydent wręczył również nagrodę specjalną dla polskiej firmy, która działa na rynku od 193 lat – Warszawskiej Fabryki Platerów „Hefra”. rezydent Andrzej Duda gościł na Kongresie 590 w pierwszym jego dniu i inaugurował to wydarzenie. Kongresowi patronuje od pierwszej edycji i dzięki jego przychylności do tej pory odbywa się on w województwie podkarpackim. Dla regionu, w którym płace należą do najniższych w Polsce, a który pokłada wielkie nadzieje w budowie przemysłu opartego na nowych technologiach, tak głośna i relacjonowana przez ogólnopolskie media impreza gospodarcza jest dobrą okazją do promowania gospodarczego potencjału i chwalenia się działającymi tu firmami. – To właśnie tutaj Ignacy Łukasiewicz jako pierwszy dokonał destylacji ropy naftowej i stworzył lampę naftową, to tu urodził się i kształcił pilot Stefan Bastyr, który wykonał pierwszy lot bojowy w niepodległej Polsce. To także na Podkarpaciu, w Żarnowcu, Maria Konopnicka napisała „Rotę” – podkreślał marszałek podkarpacki Władysław Ortyl, witając na otwarciu Kongresu prezydenta, wicepremiera Jarosława Gowina i kilkunastu ministrów. Region chwalił się przede wszystkim przemysłem lotniczym, który w 90 proc. zlokalizowany jest właśnie na Podkarpaciu. Podczas jednej z debat próbowano nawet odpowiedzieć na pytanie: „Czy Polska jest gotowa tworzyć samoloty własnej konstrukcji?” I chociaż dziś bardziej realne wydaje się rozwijanie produkcji dronów, to paneliści – wśród których, obok marszałka Ortyla, był m.in. minister inwestycji i rozwoju Jerzy Kwieciński oraz Witold Słowik, prezes Polskiej Grupy Zbrojeniowej – dowodzili, że warto w taki projekt zaangażować środki. ongres 590 był dla rządu i głowy państwa okazją do pochwalenia się ostatnimi sukcesami i wzrostem gospodarczym, który w III kwartale tego roku przekroczył 5 proc. – Uwolniliśmy potencjał polskiej gospodarki, mamy najszybszy wzrost gospodarczy w Unii Europejskiej. Jest się z czego cieszyć – mówił premier Mateusz Morawiecki, goszczący na Kongresie w piątek. Szef rządu zwrócił także uwagę na coraz lepszą jakość polskich produktów: – W czasach nie tylko PRL-u, ale jeszcze w pierwszych latach Trzeciej Rzeczypospolitej o jakimś towarze mówiono: „A czy to jest zagraniczne?” Bo jak zagraniczne, to znaczyło, że dobre, że wyższej jakości.
P
Dzisiaj zaczynamy pytać, czy to jest polskie, czy to jest polski produkt – nie tylko dlatego, że on jest nasz, ale polski coraz bardziej oznacza wysoką jakość – powiedział. – My jesteśmy zbyt skromni – dodawał Adam Glapiński, prezes NBP. – A jesteśmy najszybciej rozwijającą się i najbardziej stabilną gospodarką. Co poprawić? Należy zmniejszać liczbę regulacji prawnych i dawać przedsiębiorcom coraz większą swobodę oraz zmniejszać podatki. Biurokracja nas hamuje. I lepiej nie wstępować do strefy euro. Gdyby tak się stało, damy sobie radę, ale tempo wzrostu będzie niższe. Za to opowiedzenie się przeciwko wstępowaniu do strefy euro prezes NBP został następnego dnia skrytykowany przez głównego ekonomistę BCC, który stwierdził, że prezes Glapiński nie powinien kwestionować podjętej już przez Polskę decyzji o wejściu do strefy euro. Kwestią do dyskusji nie jest „czy”, ale „kiedy”. rezydent Andrzej Duda podczas Kongresu 590 mówił o planach współpracy w ramach Trójmorza, w którą wpisuje się przebiegająca przez Podkarpacia Via Carpatia, ale także Via Baltica i przekop przez Mierzeję Wiślaną. – Chcemy, aby Polska stała się miejscem otwartym – hubem dla naszej części Europy. Stąd umowa ze Stanami Zjednoczonymi na dostawy gazu. Będzie obowiązywać 24 lata. Doprowadzimy także gazociągi z Norwegii do Polski. Mam nadzieję, że staniemy się tym podmiotem, który niesie bezpieczeństwo energetyczne w tej części Europy, wesprze Ukrainę, której pomoc w tym zakresie jest szczególnie potrzebna – oświadczył prezydent. Przedsiębiorców zachęcał zaś do inwestowania, bo sprzyja temu dobra koniunktura. Przyznał także, że polska rodzina nie wzbogaci się tylko na tym, co dostanie od państwa. – Państwo nie jest w stanie tyle dać. To mogą dać polskie firmy, coraz lepiej się rozwijające, osiągające coraz większe zyski. Wtedy będą zatrudniać pracowników i coraz lepiej im płacić.
P
K
16
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2018
Jarosław Gowin.
WYSTAWA
A
Kolekcja ekskluzywnej mody w Rzeszowie W Muzeum Okręgowym w Rzeszowie odbywa się kolejna wystawa dawnej kobiecej garderoby pozyskanej z kolekcji pani Hanny Szudzińskiej. W ciągu trzech lat zakupiono od kolekcjonerki ponad sto pięćdziesiąt zabytkowych akcesoriów damskiej mody i ubiorów – dzięki dofinansowaniu ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury.
Tekst Barbara Adamska Fotografie Tadeusz Poźniak
utorka wystawy, Beata Kuman, pracuje nad powiększaniem muzealnej kolekcji strojów. Od 2016 r. z pasją i powodzeniem realizuje projekt pozyskiwania cennych obiektów, przede wszystkim tych ze zbiorów Hanny Szudzińskiej. Ostatnim nabytkom, zakupionym w ramach programu Kolekcje muzealne – I nabór 2018, poświęcona jest ekspozycja otwarta w połowie listopada. Perfekcyjnie przygotowana wystawa odznacza się niezwykłym wysmakowaniem estetycznym. Od poprzednich prezentacji kostiumów odróżnia ją historyczne tło fotografii, w tym również pochodzących z rzeszowskiego archiwum Edwarda Janusza. Zakres ekspozycji obejmuje ubiory i stosowne do nich dodatki, które powstawały między początkiem XIX stulecia a 1940 rokiem. Przeważające luksusowe akcesoria: przedmioty artystycznego kaletnictwa, hafciarstwa, złotnictwa nie konkurują z mniej licznymi przykładami ubiorów, lecz dopełniają je. Najstarszym wśród prezentowanych precjozów jest niezwykła torebka wyprodukowana w 1815 r. w Amsterdamie. Jej metalowe okucia dekorują trybowane reliefy o motywach z obrazów mistrzów holenderskiego malarstwa Rembrandta (Nocna Straż) i Adriaena van Ostade (Scena rodzajowa). Znakomicie zachowane suknie, uszyte z jedwabnej, mieniącej się tafty w barwach ciemnej zieleni, ciepłego brązu czy szlachetnej szarości, prezentują typ wytwornej, wizytowej krynoliny noszonej w latach 60. i 70. XIX w., modnej w czasach Drugiego Cesarstwa na fali fascynacji epoką rokoka. Przykład mody fin de sieclu, inspirowanej secesją, stanowi kreacja stosowna na popołudniowe wyjście. Suknia – dziś w barwie écru z jedwabiu, szyfonu, maszynowej koronki i taśmy pasmanteryjnej – podkreśla obowiązującą wówczas esowatą linię sylwetki kobiecej uformowanej przez gorset. Wyrafinowana forma ubioru z bardzo szczupłą talią, nad którą luźno spływała materia przodu, upodobniała ją do odwłoka osy (tak też była nazywana). Spódnica w kształcie dzwonu wydłużonego trenem i bufiaste u góry rękawy, zwane „baranimi udami”, składały się na najmodniejszy model sukni z XIX/XX w., który można zaliczyć do ówczesnego haute couture (luksusowego krawiectwa). Zwiewna, kremowo-biała kreacja nosi metkę Domu Mody M & A Shogren, działającego w Portland w USA od 90. lat XIX w. Ekskluzywną firmę krawiecką założyły dwie siostry. Prowadziły przedsiębiorstwo zatrudniające ponad sto osób, które ubierało elegantki także na drugiej półkuli.
Ś
wietną marką legitymuje się niepozornie wyglądający kapelusz. Wykonany jest z czarnej krepy, niewielki, z malutkim rondem, dekorowany ozdobą przypominającą sterczące wronie pióra. Nakrycie głowy pochodzi z House of Worth, paryskiego domu mody wielkiego kreatora Federica Wortha. Datowany jest na początek XX w. Kapelusze o podobnym kształcie pojawiły się w końcu XIX stulecia. Odnajdujemy je na głowach dam z paryskiego półświatka, bohaterek obrazów i rysunków Henri Toulouse-Lautreca. Niezwykłą dekoracją wyróżnia się kapelusik naszywany koralikami i ptasimi piórami zimorodka i kruka, pokazany obok skromnego toczka i obcisłego turbanu, noszonych w XX-leciu międzywojennym. Obuwie – istotny element stroju, rzadko pojawia się w muzealnych kolekcjach historycznych ubiorów. Obecna wystawa eksponuje sześć par znakomicie zachowanych damskich bucików. Ślubne czółenka ze Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej z odręcznym podpisem szewca na podeszwie buta: „dla panny młodej z Colorado Springs”. Wykonano je w 1886 r. z delikatnej koźlej skóry. Podobną szczupłością stóp musiała odznaczać się właścicielka czarnych, sznurowanych trzewików o mocno wydłużonym szpiczastym nosku i zgrabnym obcasie, charakterystycznych dla mody okresu secesji. Eleganckie pantofle skórkowe oraz z aksamitu i brokatu, wyprodukowane między 1890 a 1930 r., pochodzą z paryskich lub zachodnioeuropejskich wytwórni. Jedynie białe pantofelki z jedwabnej satyny są dziełem amerykańskiej firmy Daniela Greena, specjalizującej się w produkcji tekstylnego obuwia. Przez dziesiątki lat wytworne damy unikały opalenizny, bowiem śniada cera świadczyła o ciężkiej pracy i kiepskim statusie społecznym. Dlatego niezbędnym dopełnieniem kobiecego stroju była parasolka chroniąca nie tyle przed deszczem, co przed promieniami słońca. Wystawiono zatem parasolki ze szlachetnych jedwabnych tkanin, przeważnie z drewnianymi rączkami, dekorowanymi zwierzęcymi motywami, np. psiej główki lub łabędziego łebka. Ich przegląd otwiera francuska jedwabna parasolka z ok. 1870 r., obszyta długimi frędzlami, kończy zaś amerykańska z ok. 1940 r. z nylonowej tkaniny na stalowym stelażu z rączką ozdobioną syntetycznymi kamieniami. achlarz, święcący tryumfy w XVIII w., w następnym stuleciu pozostaje również atrybutem elegantki. Wystawione wachlarze przykuwają uwagę rozmaitością technik i różnorodnością użytych materiałów, zaskakują finezją i artyzmem wykonania. Szczególny zachwyt budzą najdelikatniejsze z nich. Rozpięte na stelażach z szylkretu, kości słoniowej, macicy perłowej, hebanu, mają pokrycia z jedwabnej gazy, satyny, atłasu, dekorowane koronkami klockowymi typu brukselskiego i Chantilly, miniaturowymi malowidłami wyobrażającymi sceny dworskie, sielankowe, motywy ptasie lub kwiatowe. Zdobią je misterne kompozycje haftowane cekinami, pajetkami nawet rybią łuską. Skromniejsze, o innym przeznaczeniu niż bywanie w wielkim świecie, pełnią role przysłony kominkowej lub papierowej reklamówki renomowanego paryskiego domu towarowego Galerie Lafayette. Torebki, karneciki, puzderka na łańcuszkach na kosmetyki – carry all pokazywane są wraz z ich oryginalną zawartością, taką jak: fotografie, bilety z podróży, pomadki do ust, kredki do brwi. Ciekawość budzi przedmiot rzadko oglądany w kolekcjach – chatelaine jubilerskiej roboty z posrebrzanego metalu, wykonany ok. 1880 r. Był to rodzaj niezbędnika. Wytłaczany klips z przypiętymi łańcuszkami zakończonymi: etui na zapałki, etui na monety, etui na ołówek i portmonetką z siatki o pancerzowym splocie zawieszano przy pasku od sukni. Wspomniane ciekawostki to tylko niektóre z atrakcji wystawy kolekcji damskiej garderoby, która będzie czynna do końca maja przyszłego roku.
W
FOTOGRAFIA Polacy, Żydzi, Austriacy na portretach rudniczan z lat 1900–1939
H
istoria Stanisławy Skoczylasówny, 38-letniej rudniczanki, która po miłosnym zawodzie zginęła po kołami pociągu w 1948 roku, otrzymała właśnie nowe życie. Kobieta była fotografem i zatrzymała w kadrze wiele rudnickich rodzin w latach 30. XX wieku. To właśnie jej zdjęcia i wiele innych można oglądać do końca stycznia 2019 roku w Centrum Wikliniarstwa w Rudniku na wystawie „Rudniczan portret własny 1900– –1939”. Na ekspozycję składa się 60 fotografii dokumentujących prawie 4 dekady z życia mieszkańców Rudnika nad Sanem, gdzie ze znakomicie odtworzonych zdjęć spoglądają na nas twarze tych, których rodziny od XVI wieku związane były z wikliniarskim miasteczkiem, rodziny wyznania mojżeszowego, ale też szkockie, austriackie, czy nawet czeskie postaci, których przed II wojną światową w Rudniku nie brakowało.
Barbara Tutka i prof. Piotr Tutka z portretem Stanisławy Skoczylasówny. To już druga wystawa w ciągu ostatniego roku zorganizowana przez rodzeństwo, Barbarę i Piotra Tutków, którzy chcąc uczcić pamięć swojej tragicznie zmarłej matki, Stanisławy Tutki – wieloletniej nauczycielki w Rudniku nad Sanem, dwa lata temu założyli Fundację „Ocalić od zapomnienia”. Ta bardzo skutecznie rozwija swoją działalność kulturalną, patriotyczną i historyczną oraz gromadzi zbiory sztuki dawnej. Prof. Piotr Tutka to ekspert w dziedzinie farmakologii klinicznej oraz endokrynolog, jego siostra Barbara od lat jest cenionym dermatologiem. Jednak to nie z medycyną, ale z działalnością Fundacji „Ocalić od zapomnienia” są w ostatnim czasie kojarzeni najczęściej. Rok temu zorganizowali ekspozycję „Gorsety haftem malowane”, która prezentowana była także w Podkarpackim Urzędzie Marszałkowskim. W tym roku zabrali rudniczan w sentymentalną podróż, prezentując fotografie przedwojennych mieszkańców miasteczka. – Ta wystawa jest szczególna, bo powstała dzięki fotografiom przekazanym przez mieszkańców Rudnika, którzy ocalili je od zapomnienia. Rok, w którym się odbywa, też jest szczególny – świętujemy setną rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości – mówi prof. Tutka. W jej przygotowaniu wyjątkową rolę odegrali Stanisław i Aniela Siembida, którzy historycznym, często mocno zniszczonym zdjęciom przywrócili dawny blask i przygotowali na ekspozycję. – To była długa praca, w trakcie której pożegnaliśmy Stanisława Siembidę, ale po miesięcznej przerwie pani Alicja Siembida, mimo żałoby, postanowiła dokończyć obróbkę zdjęć. Bardzo jestem jej za to wdzięczna – dodaje Barbara Tutka. – To dzięki małżeństwu Simbidów oglądamy piękną kolekcję potomków najstarszych rudniczan, którzy osiedli się tutaj w XVI wieku. Są też portrety rodzin żydowskich oraz tych z austriackim rodowodem z XIX wieku. Znaleźli się również Szkoci oraz Czesi. Kolekcja pięknie ilustruje, jak wyglądały męskie i damskie stroje w pierwszych dekadach XX wieku, jakie fryzury nosiły kobiety, jaka była ich pozycja w rodzinie. Na podstawie zdjęć, właściwie wszystkich pozowanych, można się domyśleć, jaką kto miał pozycję społeczną, jakiej był nacji, czy nawet jaki zawód wykonywał, dzięki rekwizytom, które znalazły się na fotografiach. Przykuwają uwagę zdjęcia rodzin żydowskich, które były w pełni zasymilowane i stanowiły trzon rzemieślników oraz przedwojennej inteligencji rudnickiej. Na jednym ze zdjęć z 1919 roku można się dopatrzeć Marianny i Edwarda Sekulskich. Obydwoje młodzi, piękni, uśmiechają się ze ślubnej fotografii. – Dokładnie taka sama wisi w moim domu – mówi Edward Sekulski, wnuk swojego imiennika. – Ale przy okazji zorganizowanej wystawy wzruszenie jest ogromne. Mam wrażenie, że miasto odzyskuje swój pierwotny, przedwojenny urok. Klimat galicyjskiego, małego miasteczka, gdzie tętni życie. Wspólnie udaje się też przywracać pamięć osobom, które przed laty były w Rudniku popularne. Jak choćby Stanisławie Skoczylasównie, fotografce, autorce wielu portretów rudniczan z okresu dwudziestolecia międzywojennego, która nieszczęśliwie zakochana w miejscowym doktorze rzuciła się pod pociąg. Ciąg dalszy historii jest równie tragiczny. Mężczyzna, który po latach znajomości ze Stanisławą opuścił ją i poślubił inną kobietę, nie zaznał szczęścia w małżeństwie. Zmarł 7 lat po śmierci porzuconej fotografki.
Tekst Aneta Gieroń Fotografie Tadeusz Poźniak
Beskid Niski
Góra Cergowa
z nową wieżą widokową na Bieszczady, Tatry i Beskidy Cergowa - zalesiony szczyt Beskidu Dukielskiego w Beskidzie Niskim, który od zawsze uwielbiali amatorzy biegów górskich oraz miłośnicy „prawdziwych gór”, od kilku tygodni przeżywa najazd turystów. Pod koniec października na szczycie Cergowej otwarta została prawie 22-metrowa wieża widokowa, skąd dojrzeć można Bieszczady, Tatry i Beskidy. Drewniana wieża, która kształtem nawiązuje do dawnych szybów naftowych, jakich na przełomie XIX i XX wieku w okolicach Jasła i Krosna było wiele, gwarantuje też piękny widok na wijącą się u jej podnóży rzekę Jasiołkę, Duklę oraz stawy w Trzcianie.
Kapliczka św. Jana z Dukli.
W
znosząca się nad Duklą góra Cergowa (716 m n.p.m.) ma charakterystyczną, jakby przygarbioną sylwetkę z trzema wierzchołkami, a jej północne stoki, jak np. Beskid Niski, są bardzo strome. W dodatku szczyt Cergowej porośnięty jest lasem, przez co to urokliwe miejsce przez wielu turystów było dotychczas omijane. – Przed II wojną światową na jej szczycie wznosiła się wieża triangulacyjna, która służyła do pomiarów geodezyjnych, a w czasie wojny była też wieżą obserwacyjną – mówi Krystyna Boczar-Różewicz z Urzędu Miasta w Dukli. Prawie 10 lat temu zabiegi, by na Cergowej stanęła wieża widokowa, rozpoczęło Stowarzyszenie na Rzecz Rozwoju Dukielszczyzny. Budowla stała się faktem, gdy władze gminy zdecydowały się wyłożyć prawie milion zł na jej realizację. Drewniana wieża, która stanęła na szczycie Cergowej, ma 21,72 metra wysokości i 90 metrów kw. powierzchni zabudowy. Konstrukcja, która stoi na betonowej podstawie o boku około 10 metrów, ma 4 poziomy użytkowe, a jej zwieńczeniem jest dach kryty drewnianym gontem. Wieża ma instalację odgromową, elektryczną oraz sygnalizacyjną, zasilaną z urządzenia wyposażonego w baterie ładowane przez panele fotowoltaiczne. – Kształt wieży widokowej został zaczerpnięty z architektury danych obiektów wiertniczych typu „kanadyjskiego”. Głównym projektantem oraz pomysłodawcą konstrukcji jest architekt Stefan Stempin z pracowni „Architraw” w Krośnie – dodaje Krystyna Boczar-Różewicz. Na szczyt góry Cergowej najłatwiej dotrzeć żółtym szlakiem z Dukli przez wieś Cergową i dalej na szczyt. Trasa na sporym odcinku pokrywa się ze ścieżką przyrodniczą „Do Złotej Studzienki”, która zaczyna się na skraju wsi i gdzie jest niewielki parking. Po drodze mijamy rezerwat przyrody „Tysiąclecia na Cergowej Górze”, aż dochodzimy do kapliczki św. Jana z Dukli oraz źródełka wypływającego ze skały, obudowanego kamienną cembrowiną, na której stoi wspomniana kapliczka. To w tym miejscu, jak głosi miejscowa tradycja, Jan z Dukli rozpoczął swe pustelnicze życie i mieszkał, zanim złożył śluby zakonne. Miejsce to nazywane „Złotą Studzienką”, od lat jest celem pielgrzymek, a w trzecią niedzielę lipca co roku odbywają się tutaj msze święte. daniem Edwarda Marszałka, rzecznika Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Krośnie, popularyzatora turystyki w Bieszczadach i Beskidzie Niskim, budowa wieży widokowej na Cergowej powinna przyczynić się do popularyzacji innej jeszcze trasy turystycznej biegnącej żółtym szlakiem z Dukli przez szczyt Cergowej (716 m n.p.m.), Piotrusia ( 728 m n.p.m.) do Stasianego. – Gdyby tak udało się postawić wieżę widokową także na Piotrusiu, który jest wyższy od Cergowej i skąd są jeszcze ciekawsze widoki, byłaby to świetna promocja okolic Dukli – dodaje Marszałek. – Mam też nadzieję, że dzięki nowej platformie widokowej uda się choć trochę przekonać turystów, by nie wszyscy wybierali Bieszczady, ale coraz chętniej zaglądali na szlaki Beskidu Niskiego. Tym bardziej że wieża na Cergowej gwarantuje nie tylko piękne widoki na cztery strony świata, ale jest też idealnym punktem obserwacyjnym, by usłyszeć i zobaczyć żurawie oraz dzikie gęsi przelatujące wiosną i jesienią nad Przełęczą Dukielską.
Z
Tekst i fotografie Aneta Gieroń
Pokaz mody Moda inspirowana
fotografią,
czyli Basia i Paweł Olearka na wybiegu
Basia i Paweł Olearka.
Ponad 1000 osób wypełniło korytarze rzeszowskiej Galerii Millenium Hall. Każdy chciał zobaczyć „Heliografie”, które w DAgArt Galerie zaprezentował Paweł Olearka, rzeszowski fotograf, by piękne prace porównywać z tym, co nadrukowane na ubraniach z najnowszej kolekcji „Unity” Basi Olearki. „The Power of Art” okazało się bardzo udanym artystycznym debiutem w wykonaniu małżeństwa Basi i Pawła Olearków, którym idealnie udało się połączyć modę i fotografie, sztukę i popkulturę.
K
olekcja „Unity”, która jest już dziewiątą w dorobku Basi Olearki (wcześniej były: „Summer Snow”, „The Bright Side of life”, „Rdza”, „Kia My Way”, „Punk”, „Harmony”, „West” oraz „Tribute to Black”), jest projektem absolutnie niezwykłym z kilku powodów. Po pierwsze, na wybiegu w rzeszowskiej Galerii Millenium Hall pokazała rekordową liczbę sylwetek – aż 40. A co ważniejsze, ta kolekcja powstała z rodzinnych inspiracji - na większości ubrań znalazły się przedrukowane heliografie z fotograficznych prac jej męża, Pawła Olearki. Ten rzeszowski fotograf jest absolwentem łódzkiej „filmówki”, autorem wystaw oraz nauczycielem w Zespole Szkół Plastycznych w Rzeszowie. Jego Projekt Heliografia 1, który można oglądać w DAgArt Galerie, a którego tworzenie zajęło kilka lat, inspirowany jest twórczością pionierów fotografii oraz awangardy międzywojennej: Man Ray, Karol Hiller. Wszystkie obrazy zostały wykonane w unikatowej, opracowanej przez samego twórcę technice, opartej na tej z początków fotografii. Sam tworzy negatywy, które potem w ciemni fotograficznej zamienia na pozytywy dotykające świata abstrakcji popartu, sztuki lat dwudziestych, uciekającej od świata realnego. Paweł Olearka wykorzystuje do tworzenia swoich heliografii realne rzeczy, odpady rzeczywistości, które ratuje i odzyskuje ich formę. Przerabia ją, nadając wybranym przedmiotom nowe znaczenia, równocześnie podkreślając dotychczasowe. Wszystkie prace prezentuje w dużych formatach, każdorazowo sygnowane są one podpisem oraz numerem wydruku. Czarno-białe prace mogą się podobać, a już na pewno inspirują, co swoją kolekcją potwierdziła Basia Olearka. W kolekcji „Unity” swoich modeli po raz pierwszy ubrała w dzieła sztuki, dosłownie. Na wybiegu zaprezentowała czterdzieści sylwetek – 24 kobiece oraz 16 męskich, w większości czarno-białych. Wśród ubrań wiele było pięknych sukienek, długich, wieczorowych, ale nie brakowało też tych o charakterze bardziej wizytowym. Projektantka, która od lat jest wierna czerni, skórze, prześwitom, gorsetom i geometrycznym sylwetkom, tym razem nieco zaskoczyła, ale i zachwyciła. Pojawiła się piękna, bardzo kobieca czerwona sukienka, elementy zieleni, szerokie spodnie, sporo plisowanych modeli, kombinezony oraz sukienki w międzywojennym klimacie. Nie zabrakło, oczywiście, bardzo głębokich dekoltów, szyfonu oraz bardzo seksownych sukienek. przylegających do ciała niczym druga skóra. Świetnie prezentowały się ubrania dla mężczyzn, wygodne, oryginalne, z ciekawymi i znakomicie leżącymi marynarkami oraz bardzo już popularnymi białymi i czarnymi t-shirtami ze złotym logo Basia Olearka. Na wybiegu w roli modeli pojawiła się też grupa podkarpackich artystów: Barbara Hubert, Urszula Chrobak, Magdalena Florczyk, Sylwester Stabryła, Daniel Białowąs, Tomasz Mistak, Jan Szczepan Szczepkowski oraz Piotr Woroniec Junior, co nie było przypadkowe, bo wszyscy oni oraz Magdalena Uchman przekazali swoje prace na aukcję charytatywną, która po pokazie odbyła się w klubie LUKR, a z której dochód w całości przekazany został na rzecz Fundacji PIERSI Adam Asanov. Wszystko to nie byłoby jednak możliwie, gdyby nie zaangażowanie Marty Lebiody i Pawła Olearki, którzy od lat są dla projektanki największym wsparciem.
Tekst Aneta Gieroń Fotografie Tadeusz Poźniak
rotunda Romańska
Świątynia sprzed ośmiu stuleci w Przemyślu
Dobiegają końca prace przy odsłonięciu fundamentów rotundy romańskiej pod wezwaniem św. Mikołaja w podziemiach katedry przemyskiej. Jeden z najstarszych zabytków archeologicznych Podkarpacia zostanie w najbliższych miesiącach udostępniony zwiedzającym. Od lutego do końca listopada br. trwały prace pod prezbiterium katedry przemyskiej. Po wywiezieniu ton ziemi i gruzu ukazał się zarys budowli zaliczanej do największych polskich rotund. Średnica jej murów wewnętrznych wynosi 9 metrów, zaś absydy 4 m. Świątynia zbudowana została z potężnych, staranie obrobionych ciosów wapiennych połączonych zaprawą wapienną. Na powierzchni kilku ciosów zachowały się ślady polichromii. Grubość murów przekraczała dwa metry. Wysokość budowli sięgała 12 m. W trakcie prac postawiono kilkaset stempli, zabezpieczając posadzkę prezbiterium katedry. Później wykonana została nowoczesna konstrukcja rozpięta nad murami rotundy (projekt: dr inż. Stanisław Kaczmarczyk). czasie odgruzowywania nawy rotundy ukazał się nieoczekiwanie mur wewnętrzny biegnący również na planie koła. Jego konstrukcję stanowi kamień łamany (nieobrobiony) na zaprawie glinianej. To prawdopodobnie mur fundamentowy empory (otwartej do środka galerii), która obiegała wnętrze nawy. Arkady empory wsparte były na kolumienkach; zachował się z nich tylko jeden kapitel. Galeria przydawała wnętrzu lekkości. Była zarezerwowana dla uczestniczących w nabożeństwach wielmożów. Prof. Zbigniew Pijanowski datuje powstanie rotundy na XII wiek. Została ona zburzona w czasie budowy katedry gotyckiej w XV stuleciu. Rotundę odkrył w latach 60. XX w. archeolog Antoni Kunysz. (O sto lat wcześniejsza jest rotunda wraz palatium wzniesiona na przemyskim wzgórzu zamkowym). W trakcie prac Edyta Marek (z firmy Arkadia w Rzeszowie) przeprowadziła badania archeologiczne. Wykopała fragmenty ceramiki z okresu od XI do XIII stulecia. Przed wzniesieniem rotundy znajdowało się w tym miejscu podgrodzie. W obrębie rotundy Edyta Marek odnalazła kości z 18 lub 19 pochówków, a wśród nich także fragment tkaniny. Kości zostały przemieszane, ponieważ pochówki pochodzą z różnych okresów: zarówno z czasów, gdy wokół rotundy znajdował się cmentarz, jak i z okresu, gdy pod gotyckim prezbiterium katedry grzebano dostojników kościelnych oraz świeckich. stnieje również hipoteza, iż w rotundzie mógł znajdować się grób św. Brunona Bonifacego z Kwerfurtu, który wraz z osiemnastoma towarzyszami udał się z misją ewangelizacyjną do Jaćwierzy. Tam – na pograniczu Prus i Litwy – ponieśli oni śmierć z rąk pogan. Miejsce pochówku św. Brunona i jego towarzyszy nie jest znane. Wiadomo, że Bolesław Chrobry wykupił z rąk pogan ciała męczenników. Trudno odpowiedzieć na pytanie, czy złożono je w Przemyślu. Kult świętego był popularny w średniowieczu zarówno w Polsce, jak i w Niemczech. Przeciw tej hipotezie przemawia fakt, iż Bruno poniósł śmierć ponad stulecie wcześniej – w 1009 roku – kiedy rotunda jeszcze nie istniała. Inwestorem prac była parafia katedralna pw. św. Jana Chrzciciela z jej proboszczem, ks. prałatem Mieczysławem Rusinem, przy udziale finansowym Unii Europejskiej, Urzędu Marszałkowskiego oraz Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków. Głównym wykonawcą – firma AKRO Development z Rzeszowa, zaś podwykonawcą PPUH Orion, która wykonała wszystkie roboty podziemne pod kierunkiem inż. Macieja Piórkowskiego - szefa Oriona od lat, który przeprowadza zabezpieczenia podziemi najważniejszych obiektów zabytkowych w tym regionie. Po podziemiach katedr w Gnieźnie, Poznaniu, Wrocławiu i Krakowie, katedra przemyska jest piątą, która udostępnia turystom wykopaliska archeologiczne. Odkrycie rotundy św. Mikołaja jest bardzo ważnym wydarzeniem w skali ogólnopolskiej. Czy nowe władze miejskie wykorzystają ten fakt do lepszej promocji Przemyśla?
W I
Tekst Antoni Adamski Fotografie Archiwum VIP Biznes&Styl
10 lat VIP Biznes&Styl
Od lewej: Jakub Kocój, Odkrycie Roku Magazynu VIP; Leszek Waliszewski, zwycięzca w kategorii VIP Biznes; Lucjusz Nadbereżny, laureat statuetki w kategorii VIP Polityka; Wiesław Banach, najbardziej wpływowy w kategorii VIP Kultura 2018.
Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2018 Człowiek, dzięki któremu Podkarpacie zyskało skarb w postaci ogromnej kolekcji dzieł Zdzisława Beksińskiego, przyciągającej zainteresowanie całego świata. Prezydent, który pobił rekord zaufania w wyborach samorządowych oraz przedsiębiorca, prowadzący starą polską markę do rynkowego sukcesu. Kapituła Rankingu Opinii – Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2018 nie miała wątpliwości, że to właśnie do nich powinny powędrować statuetki: VIP Kultura do Wiesława Banacha, dyrektora Muzeum Historycznego w Sanoku; VIP Polityka do Lucjusza Nadbereżnego, prezydenta Stalowej Woli; VIP Biznes do Leszka Waliszewskiego, prezesa FA Krosno. Specjalny tytuł – VIP Odkrycie Roku, otrzymał Jakub Kocój, właściciel rozwijającej się w imponującym tempie firmy Cadway Automotive. A wszystko w aurze wyjątkowego jubileuszu – 10. urodzin magazynu VIP Biznes&Styl.
Tekst Alina Bosak, Aneta Gieroń Fotografie Tadeusz Poźniak
– W tym roku obchodzimy 100. rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości, a VIP jest już z nami całą dekadę i Podkarpacie jest piękniejsze, bogatsze dzięki temu magazynowi – podkreślił Stanisław Kruczek, czonek zarządu województwa podkarpackiego, gratulując laureatom rankingu Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2018 i skła-
32 VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2018
dając życzenia redaktor naczelnej Anecie Gieroń oraz wydawcom VIP-a – Adamowi Cynkowi oraz Dariuszowi Chyle. Ceremonię, w uroczysty wieczór listopadowy w Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie, poprowadziła Elżbieta Lewicka, dziennikarka Radia Rzeszów.
Od lewej: Wiesław Banach, Lucjusz Nadbereżny, Aneta Gieroń, Dariusz Chyła.
Ranking VIP B&S Krystyna Lenkowska, anglistka i poetka oraz Aneta Gieroń i Alina Bosak, przedstawicielki magazynu VIP Biznes&Styl. Statuetka dla kustosza pamięci o Beksińskim
W
G
ala opiniotwórczego magazynu VIP Biznes&Styl to jedno z najważniejszych wydarzeń towarzyskich na Podkarpaciu, które gromadzi elity świata biznesu, polityki i kultury. Od 10 lat organizuje je wydawca VIP-a – firma Sagier Sp. z o.o. W tym roku było ono wyjątkowe chociażby ze względu na 10. urodziny naszego magazynu oraz wystawy zdjęć „Twarze Podkarpacia. 10 lat VIP Biznes&Styl”. Od początku tworzenia gazety zależało nam najbardziej, by o Podkarpaciu i Rzeszowie opowiadać nie poprzez zjawiska i statystyki, ale ludzi. Uznaliśmy, że historie jednostek najpełniej i najtrafniej oddają skalę zmian, jakie zachodzą na Podkarpaciu. Podjęliśmy się też karkołomnego zadania, by o regionie na równych prawach opowiadać głosem ludzi związanych z biznesem, nauką, kulturą i polityką. Podkarpacie, które wyrosło na styku kultur i religii, z różnorodności czerpie swoją siłę i w różnorodności pokazuje swoje najlepsze oblicze. Interdyscyplinarność treści na łamach magazynu sprawiła i ciągle sprawia, że wszystkie te dziedziny wspaniale się przenikają i nawzajem inspirują. Udało się nam stworzyć platformę dialogu, z czego jesteśmy bardzo dumni. I to właśnie w trakcie naszej Gali, w tym roku uroczystej, bo świętującej 10. urodzin magazynu, wręczane są statuetki autorstwa Macieja Syrka dla Najbardziej Wpływowych Podkarpacia w trzech kategoriach: VIP Kultura, VIP Biznes, VIP Polityka. Wędrują one do rąk osób, które w różny sposób wpływają na rozwój Podkarpacia – budują siłę gospodarczą regionu, kształtują opinie, wpływają na kształt polityki i samorządu. W każdej kategorii nominacje otrzymują trzy osoby. agazyn VIP Biznes&Styl przyznaje też nagrodę specjalną VIP Odkrycie Roku. Nominowanych w poszczególnych kategoriach wskazują czytelnicy oraz szerokie grono osób, które dotychczas na łamach VIP-a gościły, ale ostateczną decyzję o przyznaniu tej cennej statuetki podejmuje Kapituła, w skład której w tym roku weszli: prof. Marek Koziorowski, prorektor ds. nauki i współpracy z zagranicą Uniwersytetu Rzeszowskiego; prof. Grzegorz Budzik, prorektor ds. nauki Politechniki Rzeszowskiej; prof. Piotr Tutka, ekspert w dziedzinie farmakologii klinicznej, wykładowca Uniwersytetu Rzeszowskiego; dr Krzysztof Kaszuba, ekonomista; Jerzy Borcz, adwokat;
M
tym roku przyznano trzy nominacje do tytułu i statuetki Najbardziej Wpływowych Podkarpacia w kulturze. Nominację otrzymał m.in. Jan Gancarski, dyrektor Muzeum Podkarpackiego w Krośnie, twórca Skansenu Archeologicznego Karpacka Troja w Trzcinicy k. Jasła, inicjator i orędownik rozbudowy krośnieńskiego muzeum, które powiększyło swoją siedzibę o secesyjną kamieniczkę Towarzystwa Mieszczańskiego „Zgoda”. Drugą nominowaną była Iga Dżochowska, założycielka Centrum Kultury Japońskiej oraz prezes Fundacji Polsko-Japońskiej Yamato w Przemyślu, która od 25 lat propaguje japońską kulturę i tradycję, za co jako jedyna Polka została wyróżniona nagrodą Ministerstwa Spraw Zagranicznych Japonii i znalazła się wśród najlepszych animatorów kultury japońskiej na świecie. Nominację do tytułu otrzymał również Wiesław Banach, od prawie 30 lat dyrektor Muzeum Historycznego w Sanoku, twórca Galerii Zdzisława Beksińskiego, któremu sanocki zamek zawdzięcza największą na świecie kolekcję prac Beksińskiego.
Jacek Wójcicki.
Zapewnienie Podkarpaciu kolekcji, która przyciąga uwagę całego świata, sprawiło, że Kapituła właśnie Wiesławowi Banachowi przyznała statuetkę VIP Kultura. Lucyna Mizera, od prawie 20 lat dyrektor Muzeum Regionalnego w Stalowej Woli, w przeszłości zdobywczyni statuetki VIP Kultura, nie kryje, że tegoroczne zwycięstwo Wiesława Banacha, dyrektora Muzeum Historycznego w Sanoku, w kategorii VIP Kultura, bardzo ją ucieszyło.
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2018
33
Ranking VIP B&S
W
ostatnich latach widać też dużo większe zainteresowanie muzeami odwiedzających, zwłaszcza w pokoleniu 30- i 40-latków. To cieszy tym bardziej, że do muzeów przychodzą ze swoim dziećmi, ale też doceniają ofertę kulturalną w Sanoku, Krośnie czy Stalowej Woli, choć równie dobrze mogliby w tym czasie pojechać do muzeów w Krakowie czy Berlinie, bo zazwyczaj jest to grupa dobrze wykształconych i zarabiających osób. – Cieszę się, że oprócz muzealników, Wiesława Banacha i Jana Gancarskiego, dyrektora Muzeum Podkarpackiego w Krośnie, w gronie nominowanych znalazła się też jedna z animatorek kultury, czyli Iga Dżochowska – stwierdza Lucyna Mizera. – To są osoby, które nie mając stałych budżetów wypłacanych przez jednostki samorządowe oraz etatowych pracowników, swoją pasją i zaangażowaniem potrafią rozbudzać kulturalne aspiracje u mieszkańców czasem najmniejszych miejscowości. Takich społeczników jest całkiem sporo, ale ciągle za mało się o nich mówi i docenia ich pracę. VIP Polityka dla rekordzisty w wyborach samorządowych
Wiesław Banach. – Za znakomitą promocję dzieł Zdzisława Beksińskiego na Podkarpaciu, ale i w Europie, i na świecie. A przede wszystkim za umiejętne podsycanie zainteresowania spuścizną znakomitego malarza oraz mądre zainteresowanie nim popkultury, co widać chociażby w bardzo dobrym filmie „Ostatnia rodzina” o Zdzisławie Beksińskim i jego najbliższych oraz wydawanych książkach – mówi Lucyna Mizera. yrektorka stalowowolskiego muzeum nie ma wątpliwości, że za sukcesem każdej większej instytucji kulturalnej stoi zespół, który świetnie działa, ale pod warunkiem, że ma lidera, który kreśli wizje i umie do nich przekonać swoich pracowników, niejako „porwać” za sobą, a to na pewno Wiesławowi Banachowi się udało. – Dumna też jestem, że o muzeach z Podkarpacia głośno jest w Polsce i mamy oglądających z całego kraju, co przy naszych budżetach i liczbie osób zaangażowanych w tego typu placówkach naprawdę nie jest łatwe – dodaje Mizera. – W żaden sposób nie możemy się równać z milionowymi budżetami galerii warszawskich czy krakowskich, a mimo to, dzięki ogromnej pasji, Podkarpacie jest dostrzegane i szanowane na muzealnej mapie Polski.
D
34
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2018
W kategorii VIP Polityka również przedstawiono trzech nominowanych. Pierwszym z nich był Marek Kuchciński, który od 2015 roku jest marszałkiem Sejmu, członkiem Prawa i Sprawiedliwość oraz posłem na Sejm IV, V, VI, VII i VIII kadencji. Pochodzi z Przemyśla, gdzie w latach 80. należał do środowiska kultury niezależnej i zajmował się redakcją kwartalnika „Strych Kulturalny”. Od 2001 roku członek Prawa i Sprawiedliwości, obecnie szef struktur partii w województwie podkarpackim. Nominację do nagrody otrzymał również Lucjusz Nadbereżny, politolog i prawnik, samorządowiec, od 2014 roku prezydent Stalowej Woli. Już jako 21-latek wszedł do Rady Miasta Stalowa Wola, zostając najmłodszym radnym w historii miasta. W 2014 roku wystartował w wyborach na prezydenta miasta – wygrał w I turze, zdobywając 52-proc. poparcie. W wyborach samorządowych w 2018 roku poprawił tamten wynik, zdobywając
Jakub Kocój.
Ranking VIP B&S prawie 73 proc. głosów. Był to najlepszy wynik w wyborach prezydenckich na Podkarpaciu. Trzeci nominowany to Zdzisław Gawlik, prawnik, nauczyciel akademicki, były dyrektor delegatury Ministerstwa Skarbu Państwa w Rzeszowie. Od 2007 do 2012 roku podsekretarz stanu w Ministerstwie Skarbu Państwa, a od 2013 do 2015 sekretarz stanu we wspomnianym resorcie. W 2015 roku po raz pierwszy został posłem Platformy Obywatelskiej. Od dwóch lat szef podkarpackiej PO. Ze służbą publiczną związany od 1991 roku. Za podkarpacki rekord w wyborach samorządowych i zdobycie już w I turze imponującej liczby głosów statuetkę VIP Polityka otrzymał Lucjusz Nadbereżny, prezydent Stalowej Woli. edług dr. Bartłomieja Biskupa, politologa z Uniwersytetu Warszawskiego, wszystkie rankingi, które dotyczą osób z życia publicznego, także polityków, są bacznie obserwowane tym bardziej, że w przypadku statuetek przyznawanych przez magazyn VIP Biznes&Styl o nominacjach decydują przedstawiciele biznesu, kultury, nauki, czyli osoby z natury swojej działalności wpływowe, a tym samym ranga nagrody jest niebanalna, oddająca pewne wyobrażenia mieszkańców Podkarpacia o poszczególnych politykach. – Dlatego zwycięstwo Lucjusza Nadbereżnego, prezydenta Stalowej Woli, absolutnie nie zaskakuje – mówi politolog. – Nie powinien dziwić fakt, że prezydent Stalowej Woli
Leszek Waliszewski.
W
wygrał na Podkarpaciu z Markiem Kuchcińskim, marszałkiem Sejmu. Ten ostatni ma wprawdzie bardzo duże wpływy i bliską znajomość z Jarosławem Kaczyńskim na koncie, ale w ostatnim czasie odnosi nie sukcesy, ale porażki wyborcze na Podkarpaciu. Niezarejestrowanie dwóch list kandydatów na radnych PiS do Rady Miasta Przemyśla oraz klęska Janusza Hamryszczaka, kandydata PiS na prezydenta Przemyśla, na pewno nie wyglądają dobrze w mieście, skąd pochodzi marszałek Sejmu. Z kolei bezdyskusyjne zwycięstwo Lucjusza Nadbereżnego w ostatnich wyborach i zdobycie prawie 73-proc. poparcia już w I turze głosowania tylko potwierdza, że w polityce oprócz „politykowania” równie ważna jest ciężka praca. Nadbereżny ewidentnie to rozumie i na pewno jeszcze o nim usłyszymy w polityce podkarpackiej w kolejnych latach. daniem Bartłomieja Biskupa, jeśli widać gdzieś walkę o wpływy w naszym regionie, to na pewno doszło do próby sił między marszałkiem województwa Władysławem Ortylem oraz Markiem Kuchcińskim. – Skład nowego zarządu województwa potwierdza duże wpływy marszałka Kuchcińskiego, ale to nie gwarantuje wpływowości raz na zawsze – dodaje politolog. – Znakomity wynik wyborczy Władysława Ortyla w ostatnich wyborach samorządowych pokazuje, że PiS-owi jest on bardzo potrzebny i nie zdziwię się, jeśli zostanie wystawiony w najbliższych wyborach parlamentarnych.
Z Lucjusz Nadbereżny.
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2018
35
Ranking VIP B&S Co do obecności wśród nominowanych w kategorii VIP Polityka także Zdzisława Gawlika, szefa Platformy Obywatelskiej na Podkarpaciu, Bartłomiej Biskup uważa, że jest to polityk, który nie do końca utożsamia się tylko z polityką, choć na pewno udało mu się nie doprowadzić do całkowitej porażki PO w ostatnich wyborach samorządowych na Podkarpaciu.
Małgorzata Waksmundzka-Szarek. – Wprowadzenie 5 radnych Koalicji Obywatelskiej do sejmiku nie jest olśniewającym wynikiem, jeśli popatrzymy na skalę zwycięstwa PiS i 25 mandatów, ale na pewno nie ma mowy o porażce, bo i tak jest to o jeden mandat więcej, niż było przed 4 laty. Sam Zdzisław Gawlik co jakiś czas pojawia się w kontekście choćby wyborów na prezydenta Rzeszowa, ale ciągle nie uaktywnił się z całą mocą – twierdzi Biskup. – Wydaje się, jakby ciągle wahał się, czy więcej czasu poświęcać swojej karierze nauczyciela akademickiego i cywilisty, czy może jednak polityka ma mu coś ciekawszego do zaoferowania.
marki liczącej ponad 70 lat i Marcin Piątkowski, mielczanin, absolwent Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie oraz University College London, pomysłodawca i współwłaściciel JIVR Bike – rowerów przyszłości zwanych Iphonami na dwóch kółkach, których seryjną produkcję w 2017 roku uruchomił w rodzinnym Mielcu. Elektroniczny pojazd JIVR waży 18 kg, jest składany, można go ciągnąć jak walizkę lub jadąc z prędkością 25 km/h pokonać 50 km na jednym doładowaniu. Statuetką VIP Biznes Kapituła postanowiła nagrodzić Leszka Waliszewskiego, doceniając nie tylko osiągnięcia FA Krosno, ale również zachowanie dawnej polskiej marki. – To dobry i rozsądny wybór, wynikający z sukcesów, jakie ta firma osiąga. Wyborowi towarzyszyła zapewne szersza refleksja, związana ze 100-leciem odzyskania przez Polskę niepodległości i historią gospodarczą regionu. A to jest firma, która wyrosła z wieloletniej i rozpoznawalnej marki, jaką była krośnieńska Fabryka Amortyzatorów – mówi ekonomista Artur Chmaj, dyrektor Centrum Innowacji i Przedsiębiorczości WSIiZ w Rzeszowie. – FA Krosno ewoluowało i dziś jego rozwój robi wrażenie. Podobnie jak inna nagrodzona firma, Cadway Automotive, zalicza się do branż, które nazywamy specjalizacjami regionu, ponieważ reprezentują potencjał gospodarczy województwa i są lokomotywami rozwoju. Nie dziwi zatem, że to reprezentanci tych
VIP dla podkarpackiej firmy rodzinnej
M
agazyn VIP Biznes&Styl od początku szczególnie promuje podkarpacki biznes – przedsiębiorców, którzy najczęściej dopiero po 1989 roku zaczęli budować swoje firmy. Dzięki ich pracowitości i profesjonalizmowi te biznesy rosną w siłę, zatrudniają coraz więcej osób i budują rodzimy kapitał. W tym roku nominacje w kategorii VIP Biznes otrzymali: Edyta Stanek i Dawid Cycoń, założyciele i właściciele firmy ML System z Zaczernia k. Rzeszowa, produkującej systemy fotowoltaiczne zintegrowane z budynkami, która jako pierwsza na świecie wdrożyła do seryjnej produkcji drukowane ogniwa fotowoltaiczne wykorzystywane w budownictwie, a w 2018 roku z sukcesem zadebiutowała na warszawskiej giełdzie; Leszek Waliszewski, prezes FA Krosno, jednego z trzech największych w Europie producentów sprężyn gazowych,
36
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2018
Stanisław Sienko.
Ranking VIP B&S branż otrzymują nagrody i wyróżnienia. Przez lata o gospodarczym obliczu województwa decydowały głównie takie firmy, jak ICN Polfa czy Asseco. Ale od kilku lat mamy to dużo bardziej równomiernie rozłożone. Siłą Podkarpacia jest przetwórstwo przemysłowe. W przemyśle na pierwszym planie pojawia się lotnictwo, ale nie tylko ono, bo także branża motoryzacyjna. Tak naprawdę mają ze sobą wiele wspólnego. Jest na tym firmamencie kilka gwiazd, ale trudno stale nagradzać tych samych. W całej tej masie pojawiają się nowi gracze, nowe firmy, którzy odnoszą spektakularne sukcesy i trzeba je zauważać oraz nagradzać. daniem Artura Chmaja, dwie pozostałe firmy zwracają uwagę, ale na statuetki dla nich jeszcze przyjdzie czas. – ML System przez pewien okres rozwijał się bardzo dynamicznie. Wystartował z bardzo niskiego poziomu i szybko osiągnął pułap, na którym mógł się porównywać z najlepszymi ze swojej branży. Ale teraz nastąpiła stabilizacja i jest to konsekwencja szybkiego rozwoju na początku. Nie da się rozwijać w takim tempie rok do roku. Dochodzi bowiem do równoważenia potencjału, kapitału, możliwości rynku i innych czynników. To już nie jest radosny, samonapędzający się rozwój, ale moment wyboru dalszej strategii i jej realizacji, a tego nie robi się ad hoc. Zobaczymy, jak firma wykorzysta kapitał pozyskany w tym roku na giełdzie – mówi ekonomista. Podobne wyczekiwanie będzie towarzyszyć elektrycznym składanym rowerom. – Elektromobilność wciąż budzi wątpliwości związane z mocami naszych elektrowni, dostępnością terminali do ładowania, kłopotami ze zmianą całego parku samochodowego. Brzmi to nowocześnie, proekologicznie, ale wszystko wymaga czasu, dopracowania i wymyślenia wielu nowych rozwiązań. Na nagradzanie zatem takich perełek i na newsy technologiczne jeszcze przyjdzie pora. Trzeba zobaczyć, jak się będzie zachowywał rynek. Pałeczka jest w rękach tuzów na rynku motoryzacyjnym. Niszowe marki nie przeprowadzą rewolucji na taką skalę jak giganci – podsumowuje Artur Chmaj.
Z
Odkrycie Roku dla firmy z Aeropolis
T
radycyjnie już, największą niespodzianką podczas gali jest informacja, kto został okrzyknięty Odkryciem Roku. To specjalne wyróżnienie przyznaje nie Kapituła, ale Redakcja, dla osoby, która wysoko stawia poprzeczkę doskonałości, jest związana z Podkarpaciem i działa na rzecz jego rozwoju. – Cieszy nas to, co jest dzisiaj, ale najbardziej zainteresowani jesteśmy tym, co zdarzy się w przyszłości, dlatego przy okazji 10. rocznicy naszego magazynu postanowiliśmy obdarzyć tą statuetką osobę i firmę z Rzeszowa, której pomysły, standardy i realizacje w biznesie, mamy nadzieję, będą inspiracją dla nas wszystkich. Przekazujemy ją Jakubowi Kocójowi i jego młodej firmie – Cadway Automotive. Pan Jakub przez prawie 10 lat mieszkał w Wielkiej Brytanii, ale parę lat temu postanowił wrócić do Rzeszowa. W Inkubatorze Technologicznym Podkarpackiego Parku Naukowo-Technologicznego „Aeropolis” otworzył firmę, wykorzystującą najnowsze technologie i zdobywającą klientów
Od lewej: Stanisław Kruczek i Tomasz Leyko. na całym świecie. Wykonuje projekty nadwozi samochodów dla najlepszych marek – przedstawiła laureata Aneta Gieroń, redaktor naczelna magazynu VIP Biznes&Styl, wręczając statuetkę szczęśliwemu zwycięzcy. – Publicznych wystąpień boję się tak samo jak Beksiński – zażartował Jakub Kocój, odbierając nagrodę. – Bardzo dziękuję Kapitule i Redakcji za to wyróżnienie. Ono się nie należy mnie, ono się należy całemu mojemu zespołowi. Cadway Automotive to grupa wspaniałych ludzi, którzy realizują naprawdę trudne projekty motoryzacyjne, w bardzo dynamicznym środowisku. Jesteśmy na rynku dopiero od dwóch lat. Zaczynaliśmy w 2016 roku z dwiema osobami na pokładzie, minęły dwa lata i dziś jest nas już ponad 30. Realizujemy projekty w Wielkiej Brytanii, Niemczech oraz Stanach Zjednoczonych. Mamy nadzieję na więcej, na zwiększenie zatrudnienia i przyciąganie zamówień do naszego regionu, nie tylko zadań konstrukcyjnych, ale chcemy także rozwijać rynek dostawców komponentów motoryzacyjnych w regionie. Mamy nadzieję w przyszłości na jeszcze większy sukces niż ten, który udaje nam się obecnie formalizować. Jego firma w ramach programu dla start-upów otrzymała dwa lata temu 770 tys. zł. Wszystko zainwestowane zostało w sprzęt komputerowy oraz specjalistyczne oprogramowanie. To był początek. Teraz inwestycje sięgają ponad 3 mln zł, a obroty firmy szybko rosną. W kuluarach młody biznesmen zdradził, że w przyszłym roku firma planuje przenosiny z Inkubatora Technologicznego w Jasionce do własnej siedziby. Dla tych, co wpływają, od tych, co są nadziejami Uroczyste ogłoszenie wyników Rankingu Opinii – Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2018 podczas gali w Filharmonii Podkarpackiej przypadło przedstawicielom sponsorów, a statuetki wręczyli zwycięzcom utalentowani
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2018
37
Ranking VIP B&S i ambitni studenci, Nadzieje Podkarpacia. Być może w przyszłości sami zostaną zwycięzcami w Rankingu Najbardziej Wpływowi Podkarpacia. tatuetkę VIP Kultura Wiesławowi Banachowi wręczył Łukasz Nowak, dyrektor generalny Alin Group, oraz Agata Karaś, absolwentka grafiki Wydziału Sztuki Uniwersytetu Rzeszowskiego, uczestniczka kilkunastu wystaw zbiorowych, krajowych, jak i zagranicznych, a także projektów artystycznych. Młoda artystka może się pochwalić wyróżnieniem podczas V Warsztatów Działań Kreatywnych Ogólnopolskich Warsztatów Wyższych Uczelni Artystycznych w Górkach Wielkich, udziałem w międzynarodowym sympozjum artystycznym „Portret Intymny” w Slavsku na Ukrainie, udziałem w sympozjum i warsztatach Art&Science „Obrazowanie biologiczne: inspiracje niewidzialnym światem?” w Mikołajkach oraz uczestnictwem w międzynarodowym projekcie „Autoportret Intymny”. – Dziękuję mojemu zespołowi i cieszę się, że ta nagroda przyszła w momencie, kiedy przygotowujemy się do 90. rocznicy urodzin Zdzisława Beksińskiego, którą będziemy obchodzić w przyszłym roku. Wiele się wydarzy, a szczegóły wkrótce zaczniemy zdradzać – powiedział Wiesław Banach, który spotkał Zdzisława Beksińskiego po raz pierwszy w 1973 roku, jeszcze jako student historii sztuki, a dziś jest wiernym kustoszem pamięci o mistrzu. – Beksiński był człowiekiem niezwykle nieśmiałym, nie znosił publicznych wystąpień, więc kiedy przyznawano mu nagrody, na takie okazje jak ta dzisiejsza wielokrotnie wysyłał mnie w zastępstwie. Przez to mylnie sądzono, że sam mistrz przychodzi. Zainteresowanie kolekcją Beksińskiego jest coraz większe. Z całego świata płyną do nas zapytania o udzielenie zgody na wykorzystanie jego obrazów. Tym bardziej cieszę się, że w tym roku podpisana została umowa między starostą sanockim a marszałkiem podkarpackim na współprowadzenie Muzeum Historycznego w Sanoku. Jesteśmy już „muzeum marszałkowskim”. wycięzcę w kategorii VIP Polityka ogłosiła Małgorzata Serafin z firmy Car-Master, autoryzowanego dilera Jaguar Land Rover, która wręczyła statuetkę Lucjuszowi Nadbereżnemu wspólnie z Bartoszem Lazarowiczem, studentem 5. roku Administracji na Uniwersytecie Rzeszowskim, od 8 lat należącym do Jednostki Strzeleckiej 2051 im. mjr. Władysława Rudolfa Wilka w Sędziszowie Młp. Bartosz jest wiceprezesem Towarzystwa Przyjaciół Związku Strzeleckiego im. kpt. Franciszka Macha, a w 2017 roku wstąpił do 3. Podkarpackiej Brygady Wojsk Obrony Terytorialnej im. płk Łukasza Cieplińskiego. W trakcie swojej działalności w Związku Strzeleckim współorganizował i prowadził liczne szkolenia dla dzieci i młodzieży z pierwszej pomocy przedmedycznej, obozy szkoleniowe i wyjazdy turystyczne dla strzelców. Współorganizował akcje krwiodawstwa „SpoKREWnieni służbą” oraz „Przelewamy krew dla NIEPODLEGŁEJ”. – Dziękuję Kapitule i Redakcji za to wielkie wyróżnienie. Nie będę polemizował, z pokorą ten tytuł przyjmuję i mam nadzieję, że na to wyróżnienie jeszcze zasłużę. Przyjmuję to jako motywację do dalszej pracy i służby publicz-
S
Z
38
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2018
nej – powiedział Lucjusz Nadbereżny. – Stalowa Wola to miasto wyjątkowe w różnych obszarach naszej działalności: w przemyśle, gospodarce, ale również w kulturze, sporcie. W ludziach Stalowej Woli, w ich sercach jest wciąż stalowa wola. Ta, która była u podstaw naszego miasta 80 lat temu, która mówi, że Polska i Polacy potrafią. Chciałbym życzyć wszystkim Państwu, którzy budujecie Podkarpacie, w biznesie, w działalności publicznej, kulturalnej, społecznej, aby w Was również była stalowa wola. tatuetkę VIP Biznes dla Leszka Waliszewskiego wręczyli: Szymon Żarnowski, dyrektor regionu Alior Bank, oraz Kinga Wawrzynek, studentka ostatniego roku elektroniki i telekomunikacji na Wydziale Elektrotechniki i Informatyki Politechniki Rzeszowskiej, jedna z czterech studentek rzeszowskiej uczelni technicznej biorących udział w projekcie „Elektronika dla branży automotive”, który Politechnika Rzeszowska prowadzi wspólnie z firmą Bury Mielec. – Jestem wzruszony, tym bardziej, że to wyróżnienie dla całego zespołu FA Krosno, firmy rodzinnej i wyłącznie z polskim kapitałem. Nie tak dawno, w latach 80., patriotyzmem było burzenie systemu komunistycznego, teraz w wolnej Polsce przejawem patriotyzmu jest budowanie polskiej gospodarki. My staramy się to robić jak najlepiej umiemy – powiedział podczas ceremonii Leszek Waliszewski, który był internowany w 1981 roku za działalność opozycyjną jako szef największego regionu NSZZ „Solidarność” – Śląsko-Dąbrowskiego. Po wyjściu na wolność na początku 1983 r. opuścił Polskę wraz z rodziną, ale w 1994 roku wrócił na stałe do ojczyzny. W 2006 roku zainwestował w Krośnie i zamieszkał na Podkarpaciu.
S
Dzwony w prezencie od marszałka Zwycięzcom gratulowali także goście specjalni gali, kierując ciepłe słowa również w stronę Jubilata – magazynu VIP Biznes&Styl. Stanisław Kruczek, członek zarządu województwa, wszystkim zdobywcom tytułu Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2018 wręczył miniaturki Dzwonu Niepodległości, który w tym roku zabrzmiał po raz pierwszy 11 listopada na placu Farnym w Rzeszowie. Gratulacje złożył również wiceprezydent Rzeszowa Stanisław Sienko, życząc magazynowi jeszcze wielu dekad wydawniczych. W imieniu wojewody podkarpackiego Ewy Leniart, pamiątkowy upominek wręczyła Małgorzata Waksmundzka-Szarek. Naręcze kwiatów przesłał prof. Tadeusz Pomianek, prezydent Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie. zęść oficjalną zakończył występ gwiazdy Piwnicy pod Baranami – Jacka Wójcickiego. Utalentowany śpiewak zabrał publiczność w muzyczną podróż, bawiąc ją anegdotami krakowskiej bohemy i skłaniając uczestników gali do chóralnego odśpiewania słynnej frazy z „Wesołej wdówki”: „Usta milczą, dusza śpiewa, kochaj mnie...”. A potem był tort, wspólne śpiewanie „Sto lat!” dla magazynu VIP Biznes&Styl, konkurs wizytówkowy oraz towarzyskie rozmowy przy bankietowych smakołykach.
C
Ranking VIP B&S
Fotografia Tadeusz Poźniak
Nazwisko Beksińskiego jest już marką światową Z Wiesławem Banachem, dyrektorem Muzeum Historycznego w Sanoku, zwycięzcą rankingu VIP-a w kategorii „KULTURA”, rozmawia Aneta Gieroń
Wiesław Banach.
Aneta Gieroń: Od 1977 roku jest Pan związany z Sanokiem, od 1990 pozostaje dyrektorem sanockiego zamku. I… chyba nie potrafię sobie wyobrazić, zresztą nie tylko ja, pejzażu Sanoka i zamkowego wzgórza bez Pana. Wiesław Banach: Jeszcze kilka lat temu, zanim pojawiły się nowe bloki, zamek widziałem o każdej porze dnia i nocy z mojego ogrodu (śmiech). Ale rzeczywiście, ukochałem to miejsce. Do zamku mam 7 minut drogi z domu i 5 minut z powrotem, pędząc ze wzgórza. Dla mnie to idealna sytuacja, bo w zamku spędzałem i ciągle spędzam większą część czasu. Niekiedy patrzę z zamkowego dziedzińca na te wspaniałe widoki dookoła: Sanok, Góry Słonne, i nie mogę uwierzyć, że lada moment przyjdzie mi się żegnać z tym miejscem i odejść na emeryturę. Jakże bardzo będzie mi żal zostawić to cudowne miejsce. Tego nikt sobie nie wyobraża, zwłaszcza ci, którzy od lat przyjeżdżają do Sanoka z przyjemnością i ciekawością. Do miejsca, gdzie zawsze można zobaczyć coś nowego, jakby na przekór finansowym ograniczeniom i powiatowej biedzie. Ostatnie 30 lat to znakomity czas dla sanockiego zamku; rewitalizacja zabytku i wzgórza, budowa Galerii Zdzisława Beksińskiego, w końcu wprowadzenie muzeum na europejskie salony. amiętam, że gdy w 1977 roku trafiłem do pracy w sanockim muzeum, zachwyciły mnie wspaniałe zbiory i przeraziła mizeria zaniedbanego budynku. Jednocześnie od początku miałem okazję pracować ze wspaniałymi ludźmi i to zawsze było miejsce pełne pasjonatów. Już wtedy, w siermiężnych latach PRL-u, udawało się nam niekiedy kupić, albo i dostać cenne prace do Galerii im. Prochasków, czyli dzieła artystów polskich powstałe we Francji, co było naprawdę dużym sukcesem. Kiedy w 1990 roku zostałem dyrektorem Muzeum Historycznego, spadł na mnie ciężar re-
P 40
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2018
montu kapitalnego starego zamku i przyznaję, że to był najcięższy moment w moim życiu. Czas zmagań, by przywrócić wygląd renesansowy samej budowli i mądrze rozplanować powierzchnię wystawową, tak, by optymalnie wykorzystać niełatwą przestrzeń i zaplanować przyszłe ekspozycje. To się udało, ale z czasem coraz trudniejsze, a może najtrudniejsze okazało się finansowanie samego muzeum. Trudno w to uwierzyć, ale jedno z najważniejszych muzeów na Podkarpaciu nadal jest muzeum powiatowym… ak, to prawda, ciągle jesteśmy muzeum powiatowym, ale na szczęście doczekaliśmy się, dosłownie przed kilkoma tygodniami, umowy, jaka została podpisana pomiędzy marszałkiem województwa podkarpackiego a starostą sanockim o współprowadzeniu muzeum. To dla nas przełomowa i bardzo szczęśliwa decyzja. Dotychczas Urząd Marszałkowski wspomagał nas finansowo, ale nie były to pieniądze zapisywane w budżecie województwa, raczej doraźna pomoc. Już wiem na pewno, że od 2019 roku mogę liczyć na 700 tys. zł dotacji ze starostwa i 600 tys. zł z Urzędu Marszałkowskiego. Dzięki temu mogę finansowo planować cały przyszły rok. Istotne są też nasze własne dochody, które rocznie przekraczają 1 milion 200 tys. zł, co jest znakomitym wynikiem. Są to wpływy z udostępniania m.in. wystawy Zdzisława Beksińskiego, mamy też sporo wydawnictw związanych z genialnym malarzem. W pewnym sensie Zdzisław Beksiński nadal czuwa nad rodzinnym Sanokiem i „wspomaga” finansowo muzeum… Tak właśnie jest. Bardzo wiele osób i instytucji nieustannie zwraca się do nas z prośbą o udzielenie praw autorskich do wykorzystania jego obrazów w filmach, książkach, na płytach itd., a wszystko to generuje coraz większe wpływy do muzealnej kasy.
T
Ranking VIP B&S
W
ostatnich latach Zdzisław Beksiński, jego twórczość, obrazy, przeżywają nieprawdopodobny renesans. Powstał znakomity film o rodzinie Beksińskich „Ostatnia rodzina”, świetna książka Magdaleny Grzybałkowskiej „Beksińscy. Portret podwójny”, a tym samym Sanok stał się bardzo popularnym miastem na mapie wędrówek entuzjastów Beksińskiego. Zdzisław Beksiński, którego poznał Pan w 1973 roku, odmienił także Pańskie życie. Na pewno była to dla mnie jedna z najważniejszych znajomości w życiu i ciągle mam przed oczami nasze pierwsze spotkanie w pracowni Zdzisława Beksińskiego. Wówczas nawet do głowy mi nie przyszło, że kiedykolwiek będę na stałe mieszkał w Sanoku i że będę się zajmował tym artystą do końca jego życia oraz do końca mojej pracy w Muzeum Historycznym w Sanoku. Bycie kustoszem spuścizny rodziny Beksińskich jest dla mnie wielkim zaszczytem i ogromną odpowiedzialnością. Przed laty nawet nie przypuszczałem, że ta znajomość przerodzi się w wieloletnią przyjaźń i bardzo ciepłą relację z całą rodziną Beksińskich. Fakt, że akurat na mnie spadła rola wprowadzania Beksińskiego do sztuki ogólnopolskiej i coraz częściej także światowej, jest dla mnie honorem i wielką radością. Coraz częściej trafiają do Sanoka ludzie z całego świata absolutnie oczarowani twórczością Beksińskiego. Gdy widzę kolejne osoby ze Stanów Zjednoczonych, Chin, Japonii, Australii, które chcą wykorzystać elementy twórczości naszego malarza do swoich przedsięwzięć artystycznych, to nie mam wątpliwości, jak legenda Beksińskiego z każdym rokiem przybiera na sile. To nazwisko jest już marką światową. Nieustająco rosną też ceny za prace Beksińskiego na aukcjach. W ostatnim czasie jego obraz został sprzedany w Warszawie za 330 tys. zł. Otwarcie Galerii Zdzisława Beksińskiego w 2012 roku w Sanoku było jednym z najważniejszych wydarzeń w Pańskim życiu? Budowa samej Galerii w historycznym budynku okazała się tak skomplikowanym i karkołomnym przedsięwzięciem, że stworzenie, skomponowanie samej Galerii było już tylko największą radością. Cieszę się, że to się udało, ale z tyłu głowy cały czas miałem lęk:, „Co by powiedział Zdzichu, gdyby to zobaczył?” I co by powiedział? Nic by nie powiedział. Pan żartuje? ie, mówię prawdę i jestem pewny, że tak właśnie by było. Znaliśmy się ponad 30 lat i już chyba umiałem przewidzieć wiele jego reakcji, a w tym konkretnym przypadku jestem pewny, że nic by nie powiedział. Pewnie nie zdobyłby się na pochwały, bo obawiałby się, że mogę to przyjąć jako pustą formalność, bo jak nie podziękować człowiekowi za wykonaną pracę. Ciężko byłoby mu też krytykować, bo Beksiński czułby się niezręcznie wytykając błędy zwłaszcza człowiekowi, który tyle pracy włożył w stworzenie Galerii. Gdyby żył w chwili otwarcia Galerii, to być może dopiero po latach z jego „Dzienników” dowiedziałbym się, co o tym pomyślał. Dziś, z perspektywy 6 lat od chwili otwarcia Galerii już wiem, że największą radość przeżywałem nie w dniu jej
N
otwarcia, ale doświadczam jej teraz, gdy słyszę, co ludzie mówią, odwiedzając Muzeum Historyczne w Sanoku. Kiedy wychodzę z zamku, docierają do mnie strzępy rozmów: „co za wspaniała ekspozycja”, „malarstwo na światowym poziomie” i są to dla mnie najpiękniejsze i najbardziej wzruszające momenty. I może Beksiński „z tamtej strony” nie ma do mnie żadnych pretensji związanych z Galerią. Z każdym rokiem ta magia Beksińskiego zdaje się przybierać na sile! To nieprawdopodobne, ale Beksiński coraz częściej wraca do Sanoka, odbijając się coraz głośniejszym echem w świecie. Co roku w Galerii mamy więcej gości – zasługa kontaktu z książką lub filmem o Beksińskich. Sanok staje się miastem wręcz mitycznym. W filmie „Ostatnia rodzina” akcja toczy się co prawda głównie w Warszawie, ale o Sanoku Beksińscy nieustannie mówią i to miasto jawi się niczym raj utracony. Ludzie coraz częściej chcą poznać ten zakątek, chcą przejść się tymi sami ulicami, którymi w Sanoku wędrował Beksiński, a przede wszystkim chcą spędzić czas w pracowni mistrza, która w Galerii jest chyba najbardziej wzruszającym miejscem i robi nieprawdopodobne wrażenie na odwiedzających. To miejsce jest przesiąknięte duchem Beksińskiego, wypełnione jego głosem i obrazem, jest w nim zapisana cała osobowość wielkiego mistrza. I Pan, osoba tak blisko zaprzyjaźniona z Beksińskim, oddana mu przez kolejne dekady, a przede wszystkim tak skutecznie promująca jego twórczość w Polsce i na świecie, nie posiada ani jednego obrazu Zdzisława Beksińskiego. ni obrazu, ani rysunku i uważam, że dzięki temu nasze kontakty i przyjaźń były szczere, bezinteresowne, bez cienia wątpliwości, że łączą nas jakieś zależności. Z mojej strony nigdy nie popłynął żaden sygnał, że kupię, albo chciałbym dostać jakąś pracę. Wiem też, że Beksiński tak do końca nie wiedział, czy mi się jego prace absolutnie podobają i czy na pewno chciałbym je mieć w domu na ścianie. I tak było do końca życia Beksińskiego? W ostatnich latach życia mistrza kilka razy nie udało mi się już powstrzymać entuzjazmu nad jego pracami i pewnie się domyślił, że jestem zachwycony jego twórczością (śmiech). On sam najprawdopodobniej uważał, że trudno byłoby mi coś ofiarować, bo nie wiadomo, jak to ocenię. I to było piękne w naszej znajomości, żadnej interesowności. Dla tego malarstwa i tego artysty pracowałem przez wiele lat jako historyk sztuki i pracownik muzeum, robiąc to, co do mnie należy. Gdy tak wiele już się udało w Muzeum Historycznym, o czym teraz Pan marzy? Moim najgłębszym marzeniem jest, gdy zbliżam się już do emerytury, by po mnie Muzeum Historyczne w Sanoku przejął ktoś, kto naprawdę rozumie sztukę, kocha sztukę, kto nie skrzywdzi tego muzeum w żaden sposób. A z tych najbliższych marzeń? W 2019 roku obchodzimy rocznicę 90. urodzin Zdzisława Beksińskiego i bardzo chciałbym, by doszło do skutku wspaniałe przedsięwzięcie w Filharmonii Narodowej w Warszawie – „Dwa światy mistrza Beksińskiego”, czyli ulubiona muzyka malarza w wykonaniu filharmoników połączona z wystawą prac Beksińskiego. Mam nadzieję, i takie są plany, że także w Sanoku uda się wspaniale uczcić rocznicę 90. urodzin artysty.
A
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2018
41
Ranking VIP B&S
Fotografia Tadeusz Poźniak
Silna gospodarka to silna Polska, a rodzinne firmy pracują na kapitał
Z Leszkiem Waliszewskim, prezesem i współwłaścicielem FA Krosno SA, zwycięzcą rankingu VIP-a w kategorii „BIZNES”, rozmawia Alina Bosak
Alina Bosak: Kapituła przyznająca tytuł magazynu VIP Biznes&Styl dla Najbardziej Wpływowych Podkarpacia nie miała wątpliwości, że statuetka w kategorii VIP Biznes powinna trafić właśnie w Pana ręce. To miła wiadomość? Leszek Waliszewski: Zaskakująca. Cieszę się tą nagrodą. Nie spodziewałem się, że naszą firmę doceni tak prestiżowy magazyn. oceniono to, że kupując w 2006 roku część fabryki Fabryki Amortyzatorów w Krośnie, potrafił Pan wykorzystać tradycje zakładu sięgające jeszcze 1944 roku i rozwinąć je tak, by mógł on konkurować w warunkach przemysłu 4.0 i świata nowych technologii. Dziś FA Krosno jest ważnym graczem na europejskim rynku sprężyn gazowych. Ma Pan poczucie, że odniósł sukces? Czuję się spełniony biznesowo i zachwycony tym, jak wszystko się potoczyło. Poczucie zawodowego sukcesu
D 42
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2018
Leszek Waliszewski.
miałem już w grupie General Motors jako dyrektor firmy ACG, a potem Delphi. W korporacji miałem duże osiągnięcia, cieszyłem się szacunkiem i byłem dobrze wynagradzany. Mimo to odszedłem w wieku 51 lat. Podjąłem ryzyko nie na początku życia, ale w środku bezpiecznej kariery. I jestem zadowolony, że to zrobiłem, przy pełnym wsparciu mojej żony. Jak spore to było ryzyko, przekonałem się bardzo szybko. W parę lat po zakupie światowy kryzys gospodarczy uderzył w FA Krosno równie mocno jak w wiele innych firm motoryzacyjnych. Rok 2009 i 2010 to czas, kiedy naprawdę walczyliśmy o przetrwanie. Udało się i teraz firma jest w bardzo dobrej kondycji i rozwija się. Rozwija się znakomicie. W 2014 roku, udzielając wywiadu magazynowi VIP Biznes&Styl, mógł się Pan pochwalić roczną sprzedażą na poziomie 36 mln zł. Cztery lata później było to już 50 mln zł, a więc nastąpił niemal 40-procentowy wzrost.
Ranking VIP B&S Tak, to ładny wynik. Cieszy tym bardziej, że jeszcze kilka lat temu znaczną część tej sprzedaży stanowiły inne produkty niż sprężyny gazowe. Ale produkcja tamtych wyrobów była schyłkowa, ponieważ nie opierała się na nowych technologiach. Kiedy kupiliśmy fabrykę, sprzedaż sprężyn gazowych była na poziomie 10 mln zł. Teraz stanowi 90 proc. tych wspomnianych 50 mln zł sprzedaży. To produkt przyszłościowy, zaawansowany technologicznie i tym samym dający duże szanse rozwoju. To Pan 12 lat temu namówił Krzysztofa Frelka i Piotra Suwalskiego, by zainwestować w dawną polską fabrykę w Krośnie. To była okazja, łakomy kąsek? rudno powiedzieć, że to był łakomy kąsek. Owszem, wiedzieliśmy, że sprężyny gazowe są przyszłościowym produktem. Ale musieliśmy wziąć zakład razem z produkcją drążków kierowniczych, komponentów stalowych, a z tym wiązało się ryzyko. Musieliśmy się z nich wycofać, a jednocześnie walczyć o to, by zachować finansową równowagę. Opłaciło się. Produkcja sprężyn gazowych rozwija się rewelacyjnie. W to inwestujemy cały zysk, jaki uda się wypracować w FA Krosno. Nie interesują nas przejęcia innych firm, inwestujemy w rozwój organiczny. Dzięki Wam przetrwała także stara polska marka. Właściwie dlaczego postanowiliście kupić nazwę Fabryka Amortyzatorów od Chińczyków? W końcu to oni nabyli tę część firmy, która produkowała amortyzatory. Ale pod tą marką produkowano nie tylko amortyzatory i skrót FA Krosno nie tylko z nimi się kojarzy. To marka z dobrą historią, przypominająca firmę, która w latach 80. była największym dostawcą sprężyn gazowych do krajów RWPG. Kiedy tworzyliśmy naszą firmę, szukaliśmy nazwy i doszliśmy do wniosku, że bardzo chętnie kontynuowalibyśmy produkcję właśnie pod takim szyldem. Dla Chińczyków nie miała ta nazwa takiej wartości, jak dla Polaków i dla Krosna. Tak naprawdę o zakupie tej marki zdecydował raczej sentyment niż względy biznesowe. Można też wytłumaczyć, że sprężyna gazowa spełnia funkcję amortyzującą, i to także jest pewne uzasadnienie dla tej nazwy. kłon Kapituły w stronę Pana to także wyraz uznania dla faktu, że kontynuuje Pan tradycje tej polskiej marki i może być przykładem do naśladowania – w PRL-u walczył Pan o wolność i angażował się w tworzenie NSZZ „Solidarność” w regionie śląsko-dąbrowskim, potem wyjechał do Stanów Zjednoczonych, zdobył wiedzę, kapitał i wrócił do Polski, gdzie inwestuje w firmę, przyczyniając się do rozwoju polskiej gospodarki. To prawda, że kapitał FA Krosno SA jest w 100 proc. polski. Firma rzeczywiście ma wieloletnie tradycje, bo sięgające 1944 roku i część produkcji oraz technologii kontynuujemy. I ja, i moi wspólnicy jesteśmy z tego dumni. FA Krosno to polska marka, ale i sporo amerykańskiego stylu w zarządzaniu, czyż nie? Nie tylko Pan przeszedł szkołę za oceanem, ale i Krzysztof Frelek, który kształcił się w Stanach Zjednoczonych i również pracował dla Delphi? Trzeci wspólnik, Piotr Suwalski, także ma doświadczenia amerykańskie. Spędził tam 5 lat. Jego historia jest bardzo
T
U
ciekawa. Nie miał pozwolenia na pracę w USA, więc nie mógł pracować legalnie. Wolno mu jednak było założyć legalnie firmę, co też zrobił. Zajmował się malowaniem mieszkań i domów. Zatrudniał nawet pracownika. Cała nasza trójka ma zatem doświadczenia amerykańskie i to skłania nas do podejmowania pewnego ryzyka, oczywiście, wykalkulowanego, ale faktem jest, że jesteśmy otwarci i gotowi do działania w sytuacji, kiedy nie wszystko da się przewidzieć. W amerykańskim stylu podejmujemy także decyzje dotyczące firmy – to znaczy tak długo każdy z nas przekonuje do własnych racji, aż staniemy się jednomyślni. Za oceanem ceni się współpracę i dużą wagę przykłada do relacji międzyludzkich. Kiedy spotykam drugiego człowieka i widzę, że różnimy się w opiniach, szukam takiego tematu, w którym znajdziemy nić porozumienia. W Polsce, mam wrażenie, jest na odwrót. Czepiamy się różnic, zamiast szukać wspólnego zdania. Sposób amerykański sprawia, że łatwiej szukać rozwiązania problemów i budować coś lepszego. Tak też pracujemy w zarządzie FA Krosno. Zawsze szukamy konsensusu, a dzięki dyskusji wypracowujemy najlepsze rozwiązania. FA Krosno należy do Stowarzyszenia Firm Rodzinnych, a Pan podkreśla, że właśnie takie wypracowują 40 proc. PKB, decydując o sukcesie Polski i Polaków. Tak, ponieważ polskich korporacji jest wciąż niewiele. Po ’89 roku brakowało nam kapitału na korporacyjny rozmach. Wcześniej, historycznie, byliśmy pozbawieni możliwości tworzenia firm. Rodzinne firmy dopiero rosną w siłę. I dobrze, bo tak jak za PRL-u potrzebni nam byli odważni opozycjoniści, tak dziś potrzebujemy śmiałych przedsiębiorców. Jak nie będzie silnej gospodarki, Polska nie będzie silnym krajem. Chcemy, aby Polacy się bogacili, doganiali poziomem życia mieszkańców zachodniej Europy. Bez silnej gospodarki o takim dobrobycie nie ma mowy. Wciąż mamy mniej kapitału i technologicznie jeszcze wiele do zrobienia. 100-lecie odzyskania przez Polskę niepodległości skłania do podsumowań i kreślenia planów. Jakie są Pańskie? eśli chodzi o mnie, to wszystkie moje marzenia spełniły się. Mam kochającą żonę i sześcioro dzieci, którym szczęści się w życiu. Najmłodsze ma osiem lat. Biznesowe sprawy także dają powód do radości. Nie pracuję dla kogoś, tylko dla siebie. Zawsze marzyłem o tym, by mieć swoją firmę, którą zostawię następnym pokoleniom. Żona pracuje razem ze mną na kierowniczym stanowisku. Patrząc na to, co dookoła, mogę stwierdzić, że polska gospodarka dobrze się rozwija, i to też cieszy. Trochę mnie martwią podziały w społeczeństwie, ale jestem dobrej myśli i sądzę, że to się również w końcu ułoży. Marzenie? Chciałbym, aby Polska umiała swoje geopolityczne położenie przekuć na atut. Przez całe wieki nasz kraj cierpiał z powodu sąsiedztwa silnych i ekspansywnych sąsiadów. Gdyby udało się wypracować model współpracy z Niemcami i Rosjanami, który zamiast konfliktować, byłby dla wszystkich stron opłacalny, zyskalibyśmy świetną okazję do rozwoju. Powinno nam na tym zależeć także ze względów bezpieczeństwa. Spróbujmy nasze położenie w Europie przekuć na atut. Tego życzę nam wszystkim.
J
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2018
43
Ranking VIP B&S
Fotografia Tadeusz Poźniak
Stalowa Wola ma duże ambicje Z Lucjuszem Nadbereżnym, prezydentem Stalowej Woli, zwycięzcą rankingu VIP-a w kategorii „POLITYKA”, rozmawia Aneta Gieroń
Lucjusz Nadbereżny. Aneta Gieroń: Panie Prezydencie, czuje się Pan wpływowy? Uzyskał Pan 73-procentowe poparcie mieszkańców Stalowej Woli w I turze wyborów, które odbyły się ledwie kilka tygodni temu. To najlepszy wynik w wyborach prezydenckich na Podkarpaciu w 2018 roku. Za wpływowego uznała też Pana Kapituła w rankingu naszego magazynu VIP Biznes&Styl – Najbardziej Wpływowy Polityk Podkarpacia 2018. ucjusz Nadbereżny: Ta nominacja i nagroda są dla mnie bardzo miłym, ale i dużym zaskoczeniem. Nigdy nie stawiam swojej osoby w gronie wpływowych polityków. Nie czuję się do tego upoważniony i nigdy tak o sobie nie myślę. Jednocześnie wyniki w ostatnich wyborach samorządowych są dla mnie wyróżnieniem, motywacją i jeszcze większą odpowiedzialnością. Tak duże zaufanie społeczne zawsze wiąże się z odpowiedzialnością, by te nadzieje nie zostały zmarnowane, a wręcz przeciwnie, by miały okazję się rozwinąć. Chciałbym, aby kapitał społeczny, który udało się zbudować w Stalowej Woli, nie został zmarnowany, a byłoby świetnie, gdyby udało się go jeszcze pomnożyć. Sam wynik wyborów był dla mnie dużym zaskoczeniem, ale też bardzo radosnym i motywującym. Jednocześnie od razu pojawiła się w mojej głowie myśl, że nigdy nie można poddawać się zbytniej euforii, absolutnie nie włączył mi się triumfalizm. Tak duże poparcie społeczne odbieram jako zaufanie dla mojego projektu budowania ambitnej Stalowej Woli. Moją ambicją jest, byśmy byli drugim miastem na Podkarpaciu, zaraz za Rzeszowem, i nie chodzi mi tu tylko o liczbę mieszkańców, ale o funkcje, jakie może spełniać miasto z punktu widzenia gospodarczego, kulturalnego, sportowego, społecznego. Położenie Stalowej Woli na styku województw: podkarpackiego, lubelskiego i świętokrzyskiego pozwala aspirować do roli lidera tego subregionu. Cztery lata temu miał Pan 29 lat, gdy po raz pierwszy zostawał prezydentem Stalowej Woli. Z 52-proc. popar-
L
44
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2018
ciem w I turze pokonał Pan bardzo doświadczonego samorządowca, Andrzeja Szlęzaka. Czym od kilku lat przekonuje Pan do siebie mieszkańców Stalowej Woli, bo po wyborach w 2018 roku jest Pan jedynym prezydentem z PiS-u na Podkarpaciu, a w samej Radzie Miasta Stalowej Woli PiS ma w tej kadencji 15 radnych, czyli o 4 mniej niż w 2014 roku. Na wynik z 2018 roku na pewno zapracowała moja wiarygodność z ostatnich 4 lat spędzonych w ratuszu. Startując w poprzednich wyborach zaproponowałem bardzo szczegółową ofertę programową dla Stalowej Woli. Mieszkańcy dostrzegli, że w tym czasie miasto bardzo się zmieniło. Mamy najniższe na Podkarpaciu opłaty komunalne, czyli rachunki za wodę, kanalizację i wywóz śmieci, jedne z najtańszych biletów komunikacji miejskiej i spore grono osób uprawnionych do darmowych przejazdów miejskimi autobusami. Nie bez znaczenia była też świetna współpraca z samorządem województwa oraz wsparcie rządu centralnego. Udało się wypracować ambitny plan inwestycyjny, na który w ostatnich latach przeznaczyliśmy prawie 315 mln zł. Sam budżet miasta wzrósł ze 192 mln zł do sięgającego ponad 450 mln zł na rok 2018. To było możliwe także dzięki pozyskiwaniu środków rządowych oraz europejskich na inwestycje. Miał Pan zaledwie 21 lat, gdy został najmłodszym w historii Stalowej Woli radnym miejskim. Skąd w Pańskim życiu pojawił się samorząd? tamtym czasie studiowałem politologię w Lublinie i pracowałem u jednego z operatorów sieci komórkowej przy obsłudze telefonicznej klientów. Wysłuchiwanie przez 12 godzin dziennie skarg i reklamacji nauczyło mnie nieprawdopodobnej cierpliwości w rozmowie z drugim człowiekiem. Jednocześnie zdecydowałem się oprócz politologii studiować także prawo na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. I… wtedy uświadomiłem sobie, że w moim rodzinnym mieście niespecjalnie dobrze się dzie-
W
Ranking VIP B&S je, skoro taki młody człowiek jak ja, który urodził się i wychował w Stalowej Woli, który czuł się z tym miastem bardzo związany, na miejsce do pracy i studiowania wybiera Lublin, a przecież prawo mogłem studiować także na filii KUL-u w Stalowej Woli?! Trzeba też pamiętać, że kilkanaście lat temu możliwości pracy i zarobków wcale nie były w Lublinie dużo, dużo lepsze niż w Stalowej Woli. Uznałem, że może warto to zmienić. 2006 rok był czasem, kiedy ciągle realny był PO-PiS, natomiast dla mnie wizja Polski braci Kaczyńskich była bliższa i zdecydowałem się wrócić na studia do Stalowej Woli oraz wystartować z listy PiS do Rady Miasta. Miałem piąte albo szóste miejsce na liście, ale startowałem z ciekawym hasłem, które było szczere i opowiadało moją historię – „Wolę Stalową Wolę”. W ostatnich latach zapracował Pan sobie też na przydomek „cudowne dziecko PiS-u”. Jest Pan określany jako jeden z najbardziej utalentowanych młodych polityków PiS na Podkarpaciu, a przede wszystkim jako jeden z nielicznych w regionie, który zaistniał w polityce ogólnopolskiej. W Stalowej Woli bywają prezydent RP Andrzej Duda oraz premier Mateusz Morawiecki, Pan zaś przemawia na ogólnopolskich konwencjach PiS. iekiedy to określenie słyszę, natomiast nie wiem, czy jest ono prawdziwe, bo ja na pewno „cudownym dzieckiem PiS-u” się nie czuję (śmiech). A jeśli Stalowa Wola jest dostrzegana? Na pewno mnie to cieszy, tak samo jak kolejne projekty realizowane w mieście. Chociażby wiadomość z ostatnich dni – Agencja Rozwoju Przemysłu podpisała umowę na budowę hali produkcyjno-magazynowej, ponad 11,5 tys. metrów kw. powstanie w Stalowej Woli w ramach projektów dla miast średnich. To potwierdza, że jesteśmy ośrodkiem nie o charakterze idei politycznych, gdzie się głównie politykuje, ale najważniejsze jest działanie i wykorzystywanie każdego wsparcia. Uważam, że średnie miasta, które przez całe lata były pomijane i spychane na margines kosztem 16 ośrodków wojewódzkich, mają gigantyczne znaczenie w rozwoju Polski. To doprowadziło do wyludniania się tych miasta. Dziś najważniejszym zadaniem dla Stalowej Woli i podobnych do niej miast jest skuteczne zatrzymanie odpływu młodych mieszkańców. To się nie uda bez rozwoju przedsiębiorczości, start-upów, przemysłu, ale też środowiska do życia dla młodych ludzi. Świetnie to rozumiem, bo oprócz tego, że na co dzień jestem prezydentem, to przede wszystkim jestem ojcem 8-letniego Miłosza i 4-letniego Gabrysia. Miasto musi zagwarantować żłobki, przedszkola, dobre szkoły, nowoczesne place zabaw oraz przestrzeń do wypoczynku, rekreacji oraz kultury, przy czym aktywność i oferta kulturalna Stalowej Woli są znakomite. Mamy wspaniale działające Muzeum Regionalne, wkrótce otworzymy Galerię Malarstwa Alfonsa Karpińskiego, otrzymaliśmy też 15 milionów zł unijnego dofinansowania na stworzenie w najbliższych latach Muzeum Centralnego Okręgu Przemysłowego, które powstanie w modernistycznych warsztatach szkolnych przy ul. Hutniczej 17. Do tego równie ważny jest rozwój infrastrukturalny i inwestycje drogowe. Budowa łącznika do strefy ekonomicznej; będzie też obwodnica Stalowej Woli i Niska. Ambitnym
N
zadaniem na tę kadencję jest wyjście od debat do realizacji budowy drogi ekspresowej S74, a wyznaczona trasa prowadzi od drogi ekspresowej S12 w Sulejowie przez Kielce, Opatów, Tarnobrzeg, Stalową Wolę do Niska, gdzie połączy się z S19. Dzięki temu zepnie ona województwa: łódzkie, świętokrzyskie i podkarpackie. To kluczowa dla nas inwestycja. Byłaby dla Stalowej Woli nowym oknem na świat. tym roku Polska obchodzi 100. rocznicę odzyskania niepodległości, a w takim mieście, jak Stalowa Wola, które od podstaw zrodziło się w okresie XX-lecia międzywojennego, to już szczególna rocznica. Pana marzenia, ale i realne ograniczenia, gdzie pozwalają widzieć Stalową Wolę w perspektywie 5, 10 lat? To miasto jest namacalnym dowodem spełnienia się marzeń o niepodległej Polsce, która od 1918 roku, po 123 latach zaborów, znów miała szansę się rozwijać. To też nam przypomina, jak młodym jesteśmy miastem w porównaniu z innymi miastami Polski i Podkarpacia. Ciągle musimy budować tożsamość wewnętrzną, ale i nie zapominać o rozwoju inwestycyjnym. Dlatego tak ważne w najbliższej przyszłości jest rozszerzenie Strefy Przemysłowej Stalowej Woli o kolejne 140 hektarów. Obecnie mamy nieco ponad 300 hektarów. Chcemy mieć przestrzeń dla dużych, nowych inwestorów, których bardzo potrzebujemy, by zmienić istniejącą w mieście monokulturę pomysłową. Zależy nam na ożywieniu i ściągnięciu nowych branż i technologii. To wymaga ogromnych nakładów i współpracy, ale powinno pociągnąć za sobą szereg innych zmian. W Stalowej Woli musi też nastąpić rozwój budownictwa mieszkaniowego, zarówno prywatnego, jak i komunalnego, bo bez tego nie ma możliwości przyciągnięcia do miasta nowych, młodych mieszkańców. Chcemy otwierać nowe przestrzenie dla budownictwa, które jednocześnie nie kolidowałoby z jego historyczną, bardzo wartościową tkanką. Stalowa Wola musi być też miejscem dobrego komfortu życia, gdzie mieszkańcy na co dzień mają nie tylko gdzie pracować, ale również mają miejsca i przestrzeń do spędzania czasu z rodziną oraz rozwijania swoich pasji, zainteresowań. Cały czas modernizujemy błonia nadsańskie, mamy tam ścieżki spacerowe, biegowe, plażę, inwestujemy w Park Miejski, zabiegamy o rozwój sportu w mieście i całą tę sferę rekreacji, która jest niezbędna do dobrego życia. Dziejowej tradycji Stalowej Woli ma też przysporzyć rewitalizacja Rozwadowa, historycznego, galicyjskiego miasteczka, które ponad 40 lat temu znalazło się w granicach administracyjnych Stalowej Woli i dziś jest jedną z dzielnic miasta, mocno zaniedbaną niestety. ozwadów ma nieprawdopodobną wartość historyczną. W Stalowej Woli nigdy nie było Rynku jako takiego, ale ta przestrzeń jest właśnie w Rozwadowie. Po rewitalizacji tamte tereny staną się klimatycznym regionem Stalowej Woli. W ramach wspomnianego projektu, w budynku dawnego sądu powiatowego, powstaje Galeria Malarstwa Alfonsa Karpińskiego, artysty pochodzącego z Rozwadowa, której otwarcie zaplanowane jest na początek 2019 roku. W najbliższych kilkunastu miesiącach zmodernizowany zostanie też inny historyczny i piękny budynek „Sokoła”.
W
R
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2018
45
Aneta Gieroń rozmawia...
Fotografie Tadeusz Poźniak
...z dr Lidią Marią Czyż i Sylwią Tulik, autorkami książki „Aptekarskie Silva Rerum, czyli subiektywny słownik farmaceutycznych tajemnic”
Przez wieki życie i zdrowie ratowali aptekarze!
Dr Lidia Maria
Sylwia
Tulik
absolwentka Liceum Sztuk Plastycznych im. Tadeusza Brzozowskiego w Krośnie oraz Wydziału Sztuki Uniwersytetu Rzeszowskiego. Od 2002 roku współpracuje z Podkarpackim Instytutem Książki i Marketingu. Autorka przewodników: „Jasło i okolice”, „Gmina Miejsce Piastowe”, „Gmina Wiśniowa” oraz przewodnika dla kolekcjonerów „Porcelana Rosenthal”. Prowadzi bloga „Dom tradycyjny Sylwia Tulik”. Interesuje się historią kultury stołu i obyczajów. Kolekcjonerka porcelany i akcesoriów stołowych.
Czyż farmaceutka, historyk zawodu, działaczka samorządowa, autorka wielu publikacji w periodykach farmaceutycznych i opracowań dotyczących przede wszystkim historii aptek na Podkarpaciu. Kolekcjonerka zabytków aptekarskich, współautorka scenariuszy wielu wystaw dotyczących pracy aptek w przekroju dziejowym. W przeszłości krajowy konsultant w dziedzinie farmacji aptecznej. Organizatorka wielu międzynarodowych i ogólnopolskich spotkań aptekarskich. Wykładowca na Wydziale Medycznym Uniwersytetu Rzeszowskiego.
VIP tylko pyta Aneta Gieroń: Nigdy bym się nie spodziewała, że lektura, która zaczyna się od smalcu wieprzowego, czyli Axungia Porci, może się okazać fascynującą opowieścią na ponad 200 stronach. Lidia Maria Czyż: „Aptekarskie Silva Rerum, czyli subiektywny słownik farmaceutycznych tajemnic” to zapis dziejów Podkarpacia, ale przede wszystkim historii rozwoju farmacji i aptekarstwa na tych terenach w XIX i do połowy XX wieku. Książka w formie alfabetu wydała się nam idealnym sposobem, by tę opowieść snuć w sposób najbardziej przejrzysty, ale i interesujący. A że Axungia Porci, czyli smalec wieprzowy, jest na „A”, tak też zaczyna się nasz słownik. Ale jak idealnie trzeba było dobierać hasła, by powstała z tego historia o ludziach, miejscach, aptekach, specyfikach, a nawet zielarkach podkarpackich. Sylwia Tulik: Początkowo planowałyśmy opracowanie jednego hasła pod jedną literą, ale szybko okazało się, że to nazbyt hermetyczny klucz. Dlatego zachowałyśmy układ alfabetyczny, ale niekiedy pod jedną literą znajduje się aż sześć haseł, a bywa, że jest tylko jedno. W sumie jest ponad 60 miniopowieści, począwszy od „Alkohole jako preparat do użytku wewnętrznego”, przez „Huślanka, kefir, kumys”, „Kańczuga – aptekarze Tokarzewscy”, czy „Trzy stoły w aptekach”, na „Ziołach w aptekach i apteczkach” skończywszy. Forma alfabetu pozwoliła zawrzeć wszystko, co w aptece najciekawsze. Apteka jest kluczem i sercem całej opowieści? L.M.Cz.: Tak. Apteka to miejsce, gdzie na półkach, w szufladach, czy skrzętnie zamkniętych skrytkach „mieszka” ogromna liczba różnych substancji leczniczych, przebywa również historia i jej tajemnice. Każdy z farmaceutycznych surowców ma swoje dzieje, swojego odkrywcę; każde naczynie apteczne służące do prawidłowej pracy farmaceuty zostało „wypieszczone” przez wieki, aby nabrać odpowiedniego kształtu. I już Klemens Janicki, XVI-wieczny poeta, pisał: „Chorób mieszkają tu wrogi, strzeż się śmierci straszna. Wiele to miejsce na ciebie oręży zawiera...”
Ja ciągle mam w pamięci aptekę sprzed lat 50. Miałam jeszcze tę przyjemność, że wchodziłam do apteki, która była niezmieniana od roku 1951, a właściwie od 1939. Na naszym terenie kilka placówek przeżyło wojnę i przetrwały pierwsze lata po wojnie, zachowując swój niezwykły charakter. Czyli jaki? L.M.Cz.: Współczesna apteka ma bardzo dużo światła, przestrzenne regały, gdzie widzi się dużo kolorowych opakowań przeróżnych specyfików, ale tak naprawdę nie widzi się nic. Natomiast w historycznych aptekach były ciemne, stare, drewniane meble i każda stara apteka miała tajną skrytkę, gdzie przechowywano ważne dokumenty oraz trucizny. Jak wyglądała taka skrytka i gdzie była umieszczona? L.M.Cz.: Każda apteka miała swoją tajemnicę. Ze skrytką wiązało się ułożenie mebli w danej aptece. Wchodziło się do niej wprost z ulicy, a meble były na trzech ścianach. Na pewno musiała być wygodna dla aptekarza, który robił leki, ale i pacjenta, który do niej wchodził. Tak też musiała wyglądać pierwsza apteka w Rzeszowie. L.M.Cz.: Trudno tak naprawdę powiedzieć, gdzie była pierwsza apteka w Rzeszowie, bo jeżeli była tzw. apteka popijarska, a była na pewno tam, gdzie dziś jest Muzeum Okręgowe w Rzeszowie, to od czasu ustanowienia prawodawstwa zaboru austriackiego, natychmiast zlikwidowane zostały wszystkie apteki zakonne. Mówimy o czasie po 1772 roku. W XVI wieku w Rzeszowie na pewno była już apteka, a w wieku XVII nawet trzy albo cztery. Pierwsze były zakonne, a kolejne należały do Polaków. I, co ciekawe, aptekarstwo od zawsze kojarzy się z Polakami. Na przestrzeni wieków był tylko jeden Żyd aptekarz w Rzeszowie. Jak to możliwe? L.M.Cz.: Od 1772 roku, jak tylko weszło prawo Marii Teresy, nie wolno było kształcić Żyda na wyższej uczelni, co oznacza, że nie mogli uczyć się ani w Krakowie, ani we Lwowie. Dlatego wyjeżdżali na uczelnie m.in. do Niemiec, Czech i już nie wracali. W związku z tym bardzo rzadko możemy mówić o żydowskich aptekarzach. Prawie wszystkie apteki przez 200-300 lat miały bardzo podobny wygląd? L.M.Cz.: Do 1951 roku można powiedzieć, że prawie wszystkie apteki na tych terenach były uderzająco do siebie podobne. Miały tych samych dostawców, producentów mebli do aptek. I miejmy świadomość, że były to piękne miejsca ze wspaniałymi meblami, co można oglądać w naszej książce. Aptekarz, wykształcony na wyższej uczelni, na rok musiał iść do wojska, ale potem zakładając aptekę mógł liczyć na rozmaite przywileje. W aptekach, które zwykle otwierane były przy najważniejszych traktach komunikacyjnych, były zazwyczaj punkty poczty cesarskiej. Aptekarz był jednocześnie poczmistrzem. Jak byśmy porównali mapę Podkarpacia, to patrząc na cesarski gościniec, w kolejnych jego punktach powstawały apteki. Z punktu widzenia historii aptekarskiej, jak wyglądamy na tle innych zaborów?
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2018
51
VIP tylko pyta L.M.Cz.: W Galicji mieliśmy sporo aptek. W Prusach apteki były zupełnie inne – tam była państwowa polityka aptekarska. W Rosji zaś sytuacja była dużo gorsza. Były co prawda nieliczne apteki pierwszej klasy, dobrze zaopatrzone, ale większość to były prymitywne punkty aptekarskie. Galicyjskie apteki były piękne i zasobne. Takie miejsca budowało się na pokolenia, a profesja przechodziła z ojca na syna. To był ogromnie szanowany i pożądany zawód. Stojący w jednym szeregu z zawodem lekarza. L.M.Cz.: I, prawdę powiedziawszy, miał wiele z nim wspólnego. Do lekarza chodziło się w ostateczności, a aptekarz był dużo bardziej zaufaną osobą, bo ludzie mieli z nim styczność dużo częściej niż z lekarzem. I to właśnie aptekarze przez wieki ratowali życie i zdrowie. A wszystko zaczynało się w aptece, do której wchodziło się trochę jak do zaczarowanego świata.
L.M.Cz.: Od progu widziało się pierwszy stół apteczny. Na stole stała nadstawka z wielką księgą, do której wpisywało się list od lekarza do aptekarza. Takiej recepty się nie przechowywało, tylko wpisywało do wielkiej księgi, nadawano numer i to było na poczekaniu, bo przecież nie było leków gotowych. Dla nas jest to dziś nie do wyobrażenia, bo wchodzimy do apteki z receptą i wychodzimy z lekarstwem. Leki gotowe znamy dopiero od lat 20. XX wieku. Stąd cała historia aptekarstwa to przede wszystkim aptekarz stojący przy stole i przygotowujący jakieś mikstury. Dziś aptekarz kojarzy się ze sprzedawcą. L.M.Cz.: A kiedyś był twórcą. Na lekarstwo czekało się w aptece, aptekarz w tym czasie przygotowywał specyfik. Zazwyczaj przychodzono po krople, które łagodziłyby bóle wewnętrzne. Sporo sprzedawano też wszelkiego rodzaju maści. W XIX wieku lekarstwa były drogie? S.T.: Tak, niekiedy bardzo drogie, co było też czynnikiem psychologicznym, bo przecież nie mogło cudownie uleczyć coś, co jest tanie, albo za darmo. Otoczenie apteki, sprzęty były też kosztowne, więc nie było to tanie miejsce. Meble były dębowe, do tego piękne oświetlenie, dekoracje, naczynia do przechowywania substancji leczniczych. Apteki były też duże, bo pamiętajmy, że dostawa towaru nie odbywała się na telefon dwa razy dziennie, jak to jest dzisiaj, ale była też składem surowców. Bo i lekarstwa nie były z hurtowni, ale robione i przechowywane w pięknych naczyniach. S.T.: Naczynia były częścią wyposażenia apteki i też miały robić wrażenie na chorym. Najstarsze naczynia apteczne były jeśli nie pojemnikami wziętymi wprost z gospodarstwa domowego, to przynajmniej na nich wzorowanymi. Wykonane z drewna - do leków suchych; ze srebra, rogu, szkła – do leków płynnych i maści. Wraz z rozwojem wyspecjalizowanych miejsc, gdzie „produkowano” środki lecznicze, powstawał też wyspecjalizowany przemysł wyrobu naczyń aptecznych. Najpiękniejsze z nich wykonywane były z porcelany. Niejedna apteka zamawiała nie tylko naczynia użyteczne w codziennej praktyce, zamawiano też pojemniki, które bogato zdobione, służyły do ozdoby aptek. Pojemniki apteczne były częścią produkcji niemal każdej fabryki porcelany. Naczynia apteczne zrewolucjonizowało też odkrycie szkła barwionego. S.T.: To zasługa Teodora Torosiewicza, polskiego farmaceuty z XIX wieku, który urodził się w Stanisławowie, a mieszkał we Lwowie. On m.in. zbadał i określił skład wód leczniczych w niemal wszystkich miejscowościach uzdrowiskowych w Małopolsce. Uzdrowisko w Iwoniczu-Zdroju to też jego zasługa. Pracował również nad barwionym szkłem aptecznym. Jako pierwszy opisał i zastosował metody i korzyści z przechowywania leków w naczyniach z zabarwionego szkła. Wiele związków chemicznych rozkłada się na skutek działania światła. Pod jego wpływem zmianom ulegają także proszki roślinne stosowane do wyrobu leków. Przez wieki szukano sposobu na najskuteczniejsze ich zabezpieczenie. Naczynia drewniane, dobre, bo nieprzepuszczające światła, nie były jednak szczelne i chłonęły psującą zawartość wilgoć. Najbardziej odpowiednie, prócz ceramiki, wydawało się szkło – było szczelne, pozwalało zobaczyć zawartość naczynia, ale, niestety, dopuszczało światło. By temu zapobiec, uciekano się do różnych wybiegów – malowano naczynia farbami, albo oklejano papierem. Dawało to jednak fatalne efekty estetyczne. Jak bowiem pacjent miał uwierzyć, że skuteczny będzie lek z odrapanej butelki. Od połowy XIX wieku tego problemu już nie było. Równie ważne jak szklane i porcelanowe naczynia, w aptece były wagi. L.M.Cz.: Gram był jedną miarą apteczną w całej Europie. Bardzo długo używana była tzw. waga „palcówka”. Wieszano wagę na środkowym palcu i trzeba było manewrować prawą ręką zarówno odważniki, jak i substancje. Z czasem pojawiły się wagi recepturowe dwuramienne i w każdej aptece musiały być co najmniej dwie, zazwyczaj wykonane z mosiądzu. Jedna musiała być dokładniejsza, do maleńkich porcji, druga, większa, do odważania większych ilości. Były też wagi towarowe, bo przecież do aptek zamawiano surowce w ilościach hurtowych.
52
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2018
VIP tylko pyta A skoro wagi, to nie możemy nie wrócić do magicznych „trzech stołów”. L.M.Cz.: Pierwszy stół był miejscem, gdzie aptekarz nawiązywał kontakt z pacjentem. Stała na nim nadstawka z księgą na recepty, kasa i niewiele więcej. W dużej aptece drugi stół, czyli miejsce, gdzie się przygotowywało lekarstwa, można było zrobić za ścianą i pacjent nic nie widział, ale zazwyczaj ten drugi stół był umieszczony w tym samym pomieszczeniu, lecz na tyle funkcjonalnie, by aptekarz swobodnie przechodził od pierwszego do drugiego stołu. W tym czasie pacjenci stali albo siedzieli, i patrzyli, jak aptekarz przygotowuje im lekarstwo. Na drugim stole były wagi oraz liczne szuflady, gdzie przechowywano suche surowce. Trzeci stół to było laboratorium apteczne wyposażone w destylatory, przyrządy do sączenia i suszenia, krojenia i wyciskania surowców na zimno oraz ciepło. A za stołami w aptece prawie zawsze stali mężczyźni. To dopiero od kilku dekad apteki kojarzą się nam z paniami. L.M.Cz.: A to dlatego, że kobietę uważano za niestabilną emocjonalnie. Pierwsze aptekarki to początek XIX wieku i były to dwie siostry zakonne. Natomiast pierwszą polską samodzielną aptekarką była Antonina Leśniewska. Zachowały się nawet jej wspomnienia, w których opisuje reakcję swojej ciotki na wieść, że chce pracować w aptece. Ta uważała, że to niemożliwe, by po tylu latach nauki Antonina chciała za ladą ucierać pigułki i maści, myć butelki, rozlewać rycynę. Leśniewska pracowała w rosyjskim zaborze, ale na początku XX wieku w aptekach coraz częściej można było spotkać kobiety – absolwentki studiów w Krakowie i we Lwowie. Zazwyczaj pochodziły z aptekarskich rodzin. S.T.: Warto jednak pamiętać, że o ile przez długie lata nie było w aptekach kobiet, to jednak bardzo ważną instytucją przez wieki były panny apteczkowe we dworach. Panny te zbierały i suszyły zioła, robiły proste leki i nalewki. Dlatego każdy dwór zaopatrzony był w pokaźny zapas leków, ziół i maści. Wszystko to trzymano albo w osobnym pomieszczeniu, albo w zabytkowej szafie pod kluczem. Do panien apteczkowych przychodzili nie tylko mieszkańcy dworu, ale i chłopi z okolicznych wiosek. I choć nie miały aptekarskiego wykształcenia, to zazwyczaj miały naprawdę dużą wiedzę. W książce swoje miejsce mają też zielarki podkarpackie. L.M.Cz.: Medycyna ludowa obecnie nie ma uznania, ale zielarstwo ciągle tak. Dlatego podkarpackim zielarkom należy się w tej historii miejsce obok aptekarzy, tak samo jak i pannom apteczkowym. Najczęściej były to „znachorki” albo „mądre baby”, które swoją wiedzę przenosiły z pokolenia na pokolenie, z obserwacji i doświadczenia. Zielarki były ostoją i opoką ludzi najuboższych. Dziś jednak znachorka albo zielarka jest synonimem zacofania. L.M.Cz.: Taka narracja była i ciągle jest obecna, ale zielarstwo z każdym rokiem coraz bardziej jest doceniane. Zielarki bardzo często były kojarzone z zakazanymi aborcjami, co wyrządziło im dużo złego i dużo złych skojarzeń wokół nich narosło. Kształt rośliny, kolor rośliny jest związany z chorobą, co one umiejętnie wykorzystywały. Przed wojną niektóre zielarki miały ogromną wiedzę i doświadczenie. Dziś wszyscy jesteśmy bardzo racjonalni i wypieramy tradycyjne metody leczenia ze swojej świadomości. Przywołałyście też historię kilku wspaniałych rodzin aptekarskich, które działały na Podkarpaciu. L.M.Cz.: Na pewno warto pamiętać o aptece rodziny Dańczaków w Sokołowie Małopolskim, założonej w 1856 roku, a w której pracowały cztery pokolenia Dańczaków. Ostatnia, Wanda, która dyplom magistra farmacji w 1945 roku otrzymała na Uniwersytecie Jagiellońskim, do 1981 roku pracowała w aptece założonej przez swoich przodków – pradziada Jędrzeja. Znana była też rodzina aptekarska Tokarzewskich z Kańczugi. W Kolbuszowej była apteka Cassinów, zaś w samym Rzeszowie nie było jakiegoś jednego wielopokoleniowego rodu aptekarzy. W tej książce równorzędnym partnerem słowa jest też obraz.
S.T.: Rzeczywiście, musiałyśmy przejrzeć mnóstwo książek i archiwów, ale dzięki temu udała się nam dokumentacja tradycji aptekarskich od czasów najdawniejszych. Tę książkę na każdej stronie można otworzyć, zacząć czytać i zawsze można się coś ciekawego dowiedzieć. Alfabet powstał dla utrwalenia wspomnień o ludziach, dla zachowania czasami prostych, a pomocnych sposobów na codzienne dolegliwości, ale też dla wzbudzenia ochoty dalszego zgłębiania sekretów i tajników farmacji. Tych można się jeszcze wiele doszukać na Podkarpaciu? L.M.Cz.: Oczywiście, chociażby w Bieczu, który w pewnym okresie należał do województwa krośnieńskiego. To było królewskie miasto z królewskimi aptekarzami i słynną rodziną Barianów – Rokickich, która przez prawie 200 lat prowadziła królewską aptekę. Do dziś w Muzeum Ziemi Bieckiej znajdują się fantastyczne zbiory aptekarskie – jedne z najciekawszych w Polsce. Warto też odwiedzić aptekę w Miasteczku Galicyjskim w sanockim skansenie, która idealnie oddaje klimat XIX-wiecznej galicyjskiej apteki.
Sesję fotograficzną zrealizowaliśmy na Wydziale Medycznym Uniwersytetu Rzeszowskiego.
Stanisław Głodowski, prezes GC Energy: Nie liczę, że fala mnie poniesie – W biznesie nie można zdawać się na przypadek. Kto liczy na falę, musi liczyć się również z mielizną. Trzeba określić cel i konsekwentnie do niego zmierzać, być uważnym i elastycznym – mówi Stanisław Głodowski z Rzeszowa, prezes GC Energy, posiadającej 7 zagranicznych oddziałów i zatrudniającej 450 pracowników. Nie tylko ją zbudował od zera. Po drodze spełnił marzenie o własnym przedsiębiorstwie, zaczął wyznaczać trendy w świecie usług dla przemysłu paliwowo-energetycznego. Do niemieckiej rafinerii wysłał właśnie pierwsze w Europie mobilne laboratorium szybkiego reagowania, które zbudowano na Podkarpaciu.
Tekst Alina Bosak Fotografie Tadeusz Poźniak
56
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2018
K
iedy pędzi drogą, wygląda jak okuta stalą kosmiczna ciężarówka. Nazywa się GC Calibron i stanowi zapowiedź floty mobilnych laboratoriów, którą Stanisław Głodowski właśnie zaczął budować. – Ten pierwszy projekt jest najbardziej wszechstronną jednostką i dowodem na to, że skoro zbudowaliśmy tak skomplikowane laboratorium, to z mniejszymi również sobie poradzimy – uśmiecha się Stanisław Głodowski, który poprzeczkę lubi ustawiać wysoko. W ciągu 16 lat niewielką firmę elektryczną zamienił w przedsiębiorstwo, które projektuje, dostarcza i montuje instalacje technologiczne aparatury kontrolno-pomiarowej, instalacje elektryczne i telekomunikacyjne do najbardziej nowoczesnych obiektów przemysłowych. Od 2002 roku zespół inżynierów zrealizował ponad 70 niezwykle wymagających zleceń: 15 dużych elektrowni, ponad 10 rafinerii, platformy wiertnicze, zakłady chemiczne i gazowe, kopalnie, parki przemysłowe i farmy fotowoltaiczne, a także magazyny danych dla firm IT. Obiekty, które pracują na instalacjach GC Energy, rozsiane są po całej Europie, a także Azji (w Kazachstanie, Omanie i Turcji). Klienci rzeszowskiej firmy to tacy giganci jak Siemens, General Electric, Microsoft, Orlen, Tauron, PGNiG. eraz rzeszowska firma swoim klientom zaoferowała usługę na miarę Industry 4.0 – laboratorium szybkiego reagowania do przemysłu ciężkiego – energetycznego, naftowo-gazowego. W ciągu doby laboratorium dotrze do gazoportu lub elektrowni, by skontrolować instalacje, naprawić usterkę, odnowić certyfikaty na zaworach bezpieczeństwa i zapewnić systemom stabilność. To laboratorium na kołach ciągnięte przez ciągnik siodłowy Mercedesa zajmuje na drodze tyle miejsca co TIR. Po dotarciu do klienta, rafinerii, elektrowni czy dowolnej fabryki, w której potrzebny jest serwis instalacji, ściany naczepy rozsuwają się, z tytułu wyjeżdża ukryty moduł i powstaje przestrzeń, w której 15-osobowa ekipa może zdiagnozować i rozwiązać problem.
T
PORTRET
Stanisław Głodowski.
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2018
57
PORTRET Laboratorium po raz pierwszy zaprezentowane zostało w lutym br. w Rzeszowie, podczas konferencji Industry 4.0. Pokazano je także na konferencji Bezpieczeństwo Energetyczne Kraju. – Regularnie jesteśmy zapraszani do prezentacji na wydarzeniach związanych z przemysłem i bezpieczeństwem. Nic dziwnego, że ostatnio GC Calibron został wyróżniony Podkarpacką Nagrodą Gospodarczą dla najbardziej innowacyjnego produktu i usługi. Laboratorium już na siebie pracuje. Wykorzystane zostało w elektrowni w Rzeszowie oraz w Świeciu. W listopadzie wyruszyło do rafinerii w Niemczech, która ma być modernizowana i uruchamiana po 5-letniej przerwie – zdradza założyciel GC Energy. Skąd wziąć kapitał na start
Z
aczynał od zera. Nie dostał żadnej walizki z pieniędzmi na dobry start. – Tu, gdzie jestem dzisiaj, doszedłem konsekwentnie rozbudowując własny biznes – mówi Stanisław Głodowski. – Pochodzę z rodziny wielodzietnej. Urodziłem się w 1976 roku, więc moje dzieciństwo to koniec lat 70. i lata 80. Nie przelewało się nam w tamtych czasach. Rodzice budowali dom i ciężko na wszystko pracowali. Ich pracowitość to jedna z tych cech, które najwyraźniej odziedziczył. Jeszcze w średniej szkole zaczął wyjeżdżać do Włoch. – Pracując w warsztacie samochodowym przy okazji uczyłem się języka włoskiego, angielskiego, co później bardzo mi pomogło – podkreśla twórca GC Energy. – Podróże, również te w celach zarobkowych, rozwijają człowieka. Obserwując inne środowiska, człowiek staje się także bardziej otwarty na zmiany. Wyjeżdżając do krajów bardziej rozwiniętych z wyprzedzeniem widzi procesy, które z czasem następują także w jego rodzinnych stronach. To cenna wiedza. Podróże otwierają na nowe perspektywy. Jemu dały także kapitał na własną działalność gospodarczą, z której otwarciem długo nie zwlekał. – Wcześnie się ożeniłem, mając 22 lata. Zaraz na świat przyszedł mój pierworodny syn, a razem z tym wszystkim odpowiedzialność za rodzinę i jej utrzymanie. Otworzyłem więc myjnię samochodową – wspomina swój pierwszy biznes, który szybko przestał mu wystarczać, więc otworzył kolejną firmę – Stanbest. Z czasem zaczął oferować swoje usługi także w branży elektrycznej. Ciągły rozwój – taki jest cel Dlaczego nie pozostał przy małym biznesie? Stanisław Głodowski nie odpowiada na to pytanie wprost, ale przypomina jeden z epizodów w swoich życiu, który pokazuje, że od początku wolał bardziej ambitne drogi. – Jeszcze w czasach, kiedy posiadanie pozwolenia na pobyt stały i pracę w zachodnim kraju było marzeniem wielu Polaków, Włosi zaproponowali mi to wszystko, dodając jeszcze mieszkanie i samochód – opowiada. – Kiedy po dwóch dniach odmówiłem, pogniewali się, bo naprawdę chcieli mi pomóc. Doceniałem ten wspaniały gest, ale też wiedziałem, że jeśli zgodzę się, to już tam zostanę. A chciałem mieszkać w Polsce i tu prowadzić swoją firmę. Biznesy dobrze się rozwijały. Elektrycy, których zatrudniał, wykonywali coraz więcej usług instalacyjnych. Owocowały zagraniczne kontakty i znajomość języka włoskiego. W 2002 roku
58
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2018
włoska firma zleciła mu wykonanie instalacji specjalistycznych na turbinie gazowej i parowej w Elektrociepłowni Lublin, a potem Elektrociepłowni Rzeszów. Sprawdził się jako podwykonawca. To otwarło drogę do większych kontraktów. – W tym czasie skontaktowała się ze mną firma Landi z Włoch, która chciała zainwestować w Polsce i kupić ode mnie udziały. Zaproponowałem im stworzenie nowego biznesu i powstała firma Landi-Stanbest. W 2005 roku wykupiłem od Landi udziały. Pomógł mi w tym mój przyjaciel, również Włoch. On wziął 50 proc. udziałów i ja 50 proc. Nazwę zmieniliśmy na GC Energy. Główna siedziba mieści się w Rzeszowie. To polska firma i w Polsce zbudowana, chociaż z udziałem włoskiego kapitału – podkreśla prezes Stanisław Głodowski. To także oczko w jego głowie, chociaż zaznacza, że zależy mu na stabilnym rozwoju i samodzielności wszystkich firm, które otworzył. Jest nie tylko współwłaścicielem Stanbestu, ale jeszcze paru innych podmiotów gospodarczych, m.in. sklepu z częściami samochodowymi Full-Car i sklepu internetowego Superparts, oferującego asortyment również z branży motoryzacyjnej. – Od zawsze chciałem dywersyfikować dochody – tłumaczy wielość swoich biznesów Stanisław Głodowski. – Mam świadomość, że w każdej z branż może nastąpić kryzys, załamanie rynku. Kilka nóg daje większą stabilność. Ma to oczywiście swoje wady. Zarządzając firmą z branży energetycznej, która uczestniczy w budowach rafinerii, platform wiertniczych, gazoportów, elektrowni czy nawet magazynów danych dla Microsoftu, muszę jednocześnie analizować sytuację na rynku części motoryzacyjnych. Udaje się to, ponieważ odpowiednio organizuję pracę moich firm. Podobnie jest w sporcie zawodowym. Obierasz cel, który chcesz osiągnąć. Czy go osiągniesz, nie wiesz, ale musisz ciężko i systematycznie pracować. Jeśli do biznesu podejdzie się na sportowo, czyli wyznaczy się cel, będzie się do niego dążyć z determinacją i w sposób systemowy, jest duża szansa na sukces. Jak z małego podwykonawcy stać się tuzem w branży
P
rzepis prezesa Głodowskiego niby jest prosty, ale diabeł tkwi w szczegółach. Zawieranie coraz atrakcyjniejszych kontraktów z coraz potężniejszymi graczami w przemyśle energetycznym, naftowym, gazowym, nie przychodzi samo. – Biznes to są ludzie. Zanim dojdziemy do analizowania słupków i tych finansowych, i tych dotyczących etapu zaawansowania projektów, na początku jest człowiek. Musi pojechać, spotkać się, zaprezentować firmę, uwiarygodnić ją w oczach kontrahenta. Dzisiaj moi pracownicy mają w ręku katalogi pokazujące dziesiątki naszych realizacji, wartych miliony euro. To jest potężny argument. Kiedyś, nie mając takiego portfolio, trzeba było przekonać drugą stronę, że jest się w stanie wykonać skomplikowaną instalację przemysłową. Oczywiście bycie przekonującym w trakcie rozmowy nie wystarczy – stwierdza Stanisław Głodowski. – Zaczynasz jako podwykonawca większej firmy. Realizujesz część jej kontraktu w dużym obiekcie. Nawet jeśli jest to bardzo niewielki zakres, zleceniodawca cię obserwuje i widząc, jak się poruszasz, dokonuje oceny. Jeśli działasz sprawniej niż inni, dochodzi do wniosku, że warto powierzyć twojej firmie następnym razem większy zakres prac, obdarzyć cię większym zaufaniem.
Usługi na miarę Industry 4.0 Zespół GC Energy, wykonując tak wiele prac z zakresu aparatury kontrolno-pomiarowej, automatyki, elektryki, instalacji IT, zdobył wiedzę i kompetencje, na bazie których powstało mobilne laboratorium. – Budując te obiekty wiemy, w jaki sposób podejść do ich serwisowania. GC Calibron powstał w oparciu o nasze doświadczenie i jest pierwszym takim laboratorium w Europie. Nic podobnego na świecie nie znaleźliśmy – podkreśla z dumą Stanisław Głodowski. Laboratorium stworzone w Rzeszowie zespala w sobie tak wiele możliwości, że na ludziach z branży robi duże wrażenie. Umożliwia pomiary elektryczne, diagnostykę kabli i urządzeń średniego oraz niskiego napięcia, a także szczegółową analizę parametrów sieci elektrycznych, pomiar i certyfikację okablowania światłowodowego, strukturalnego, diagnostykę i rozwiązywanie problemów z siecią LAN, testowanie instalacji telewizji przemysłowej oraz testowanie wydajności sieci. Są tu stanowiska do kalibracji czujników i przetworników, wykonywania testów i pomiarów sieci przemysłowych. Ponadto stanowiska do inspekcji i certyfikacji zaworów bezpieczeństwa. GC Calibron ma także na wyposażeniu drona do inspekcji technicznych z powietrza, co umożliwia kontrolę farm wiatrowych, fotowoltaicznych, słupów energetycznych, wszelkiego rodzaju masztów, kominów przemysłowych itp., wyposażony jest w kamery termowizyjne, wizyjne i do badania składu powietrza. To dopiero początek mobilnych usług rzeszowskiej firmy. – Budujemy mniejsze pojazdy, a także kolejne moduły wymienne. Chcemy dostosować je do specyfiki różnych obiektów przemysłowych. Jako pierwszy powstał moduł zaworowy. Jedziemy do obiektu i bez konieczności demontażu jesteśmy w stanie sprawdzić poprawność działania zaworów i je certyfikować – mówi Stanisław Głodowski. – To jest Industry 4.0 w usługach. Bo Industry 4.0 to nie tylko drukarki 3D i roboty, ale także usługa. ymienne moduły powstały po to, by całe laboratorium nie było blokowane przy jednym zleceniu. – GC Calibron to nie jedna jednostka, ale system podejścia do serwisu, do utrzymania ruchu. Flota ma liczyć kilkadziesiąt, a w przyszłości może nawet kilkaset wozów technicznych, mobilnych, od małych po największe. Wielkie perspektywy przed nami, ale też dużo pracy. Projektujemy następne jed-
W
nostki, aby być bardziej mobilnym i jeszcze bardziej obecnym na mapie Polski i Europy. Czas reakcji musi być w granicach możliwości dojazdu w ciągu 24 godzin. Międzynarodowa załoga
Z
ałoga GC Energy wywodzi się z różnych krajów. Starannie wybrana, przeszkolona i kompetentna. Obiekty przemysłowe, bardzo wymagające, nie ma miejsca na pomyłkę. – Potrzebujemy dobrych fachowców. Radzimy sobie, ponieważ już od dawna zatrudniamy cudzoziemców. Tak, jak nie ograniczaliśmy się pozyskiwaniem kontraktów w całej Europie, tak i nie ograniczaliśmy się do polskich pracowników. Mamy pracowników z Włoch, Rumunii, Portugalii, Ukrainy. To ok. 450 osób w siedmiu naszych oddziałach w takich krajach jak: Włochy, Niemcy, Turcja, Tunezja, Francja, Słowacja, Ukraina. Jaka jest dziś wartość spółki, której kapitał zakładowy wynosił na początku niespełna 400 tys. zł. – Nie sprzedaję – zastrzega prezes Głodowski, uśmiecha się i dodaje: – Cieszy mnie, że każda z tych firm, które zbudowałem, jest podmiotem niezależnym, w pełni autonomicznym. To coś, co zawsze chciałem osiągnąć. Aby te biznesy nie przenikały się, działały na zasadach rynkowych, były w stanie obronić swoją pozycję i obecność na rynku. Czy kiedyś na rynek było wejść łatwiej? – Każdy okres ma swoje zalety i wady, ale nie można powiedzieć, że teraz jest gorzej, a w przyszłości może być trudniej. Każdy okres daje jakieś możliwości. Aby się utrzymać, trzeba być uważnym i mocno elastycznym, przyglądać się trendom, które nam czas podsuwa, a które wplatają się w naszą działalność. Powinniśmy stawiać na nowe pokolenie. Wiele osób, które spotykam, narzeka na młodych, uważa, że wychowani w świecie telefonów komórkowych nie radzą sobie w dzisiejszej rzeczywistości. Trzeba do nich zupełnie inaczej podchodzić, trzeba z nimi rozmawiać, trzeba ich wysłuchać. Świat się zmienia i dobrze, że tak jest! Wiem, że polscy przedsiębiorcy wiele potrafią. Właśnie dlatego, że wielu z nas na początku nie miało lekko, jesteśmy zdeterminowani w działaniu, tak w kraju, jak i za granicą. Już udowodniliśmy, że jesteśmy równie dobrzy, a często lepsi niż zachodnia konkurencja.
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2018
59
Sylwia Chutnik.
Przenoszę media społecznościowe w świat winyli i antykwariatu! Z Sylwią Chutnik, pisarką, felietonistką, działaczką społeczną, rozmawia Aneta Gieroń
64
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2018
A
Fotografia Tadeusz Poźniak
neta Gieroń: Liczba 100, to ulubiona w tym roku liczba w Polsce. Serwis internetowy NOIZZ.pl umieścił Panią w zestawieniu „100 Polek i Polaków, których najbardziej cenimy”, uzasadniając: Sylwia Chutnik, pisarka, feministka, aktywistka. Za nachalną promocję czytelnictwa, młodych wydawnictw w „Barłogu literackim” oraz dobrej postawy społecznej. To ta z kolorową grzywką! Choć uważam, że powinno być: „To ta z różową grzywką”. W jakim stopniu Sylwia Chutnik utkana jest z pisarki, aktywistki oraz feministki? Sylwia Chutnik: Moja tożsamość dzieli te wszystkie funkcje, ale rzeczywiście, był taki moment w moim życiu, że musiałam zastanawiać się, kim jestem, bo to oznaczało podział czasu, który mogłam poświęcić pisaniu, albo działalności społecznej – w moim przypadku przez 11 lat prowadzeniu Fundacji MaMa. Wiązało się to z wieloma zabawnymi sytuacjami, chociażby, gdy dzwonili do mnie dziennikarze, a ja nie bardzo wiedziałam, czy chcą rozmawiać z pisarką, czy może jednak z panią prezeską. Dzisiaj rozmawiamy z kim? Z pisarką, nie mam najmniejszych wątpliwości. Choć wielokrotnie zdarzało mi się, zwłaszcza goszcząc w telewizji, że był niemały dylemat, jak mnie podpisać. Na przestrzeni lat te aktywności się u mnie przeplatały, ale pisarstwo zdominowało teraz moje życie. Aktywność społeczna ciągle jest mi bliska, ale nie prowadzę już własnej fundacji. Włączam się w działania innych organizacji pozarządowych. Pisarstwo najpełniej Panią definiuje? ak, ale w szerszym znaczeniu, bo mówiąc pisarka, mam też na myśli swoją aktywność jako felietonistki i publicystki. Mam temperament polemiczny, felietonowy, ale mam też w sobie bardzo dużo wyobraźni, która kompletnie jest oddzielona od mojej bieżącej działalności społecznej. Dla mnie to idealna sytuacja, kiedy społecznie mogę „wyżyć się” w publicystyce, a z drugiej strony napisać bajkę dla dzieci. Dzięki temu wszystko, co chcę powiedzieć, znajduje swoją formę. I jeszcze youtuberka, bo w „Barłogu literackim”, wspólnie z dziennikarką Karoliną Sulej, wylegujecie się Panie w „barłogu”, czyli w wielkim łóżku, opowiadając o książkach, żartując i jedząc, a wszystko to można oglądać na Youtubie. Mamy nadzieję, że ta niecodzienna formuła jest skuteczną zachętą do czytania książek. Szczerze mówiąc, sama najwięcej czytam w łóżku, które traktuję jak mój zakątek. Kora, wokalistka Maanamu, mawiała, że wszystko, co najważniejsze w naszym życiu, zazwyczaj dzieje się w łóżku.
T
KSIĄŻKI To obszar magiczny, jak śpiewała i ja się z nią zgadzam. Drugim takim moim ulubionym miejscem jest biurko, ale to kojarzy się z pracą. Zazwyczaj piszę przy biurSylwia Chutnik, ku, a łóżko jest ulubionym miejscem czytania, robienia notatek. Wracając jeszcze do „Barłogu literackiego”, wspólnie z Karoliną Sulej i Anią Kałużą jakiś czas temu pisarka, publicystka, felietonistka, prowadziłyśmy w TVP Kultura „Cappuccino z książką”. To był program, gdzie trzy działaczka społeczna. Laureatka dziewczyny siedziały, gadały o książkach i rozmawiały z pisarzami, ale po trzech Paszportu Polityki, trzykrotnie sezonach program się skończył, a my z Karoliną, z którą prowadziłyśmy literacką nominowana do Nagrody Literackiej rubrykę w „Wysokich Obcasach”, która też przestała istnieć, uznałyśmy, że szkoda tak nagle zakończyć nasze dyskusje. Zdecydowałyśmy same stworzyć sobie proNike. Autorka m.in. „Kieszonkowego gram o książkach – YouTube idealnie się do tego nadawał. Szybko okazało się, że atlasu kobiet”, „Dzidzi”, „Cwaniar”, całkiem spora grupa osób nas ogląda. „W krainie czarów”, „Jolanty” oraz A wy zaproponowałyście nawet kącik poezji… „Smutku cinkciarza” z 2016 r. ak, na przekór przekonaniu, że ta w ogóle nie jest dochodowa i bardzo mało Wspólnie z dziennikarką Karoliną popularna, chociaż ludzie snobują się na poezję. Wielu boi się poezji uważaSulej prowadzi na Youtubie jąc, że by ją czytać, powinni mieć co najmniej doktorat z polonistyki. A my popularnego bloga „Barłóg literacki”. czytamy poezję i mówimy, co czujemy, choć obie mamy kierunkowe wykształcenie i mogłybyśmy pokusić się o naukową analizę i interpretację. Sama prowadziłam na W listopadzie była gościem na uczelni wyższej zajęcia z analizy gatunków i tekstów literackich, więc mogłabym Świątecznych Targach Książki w zrobić z wiersza wykład akademicki, ale po co?! Chodzi o to, by możliwie najprostRzeszowie, których organizatorem szym i najciekawszym językiem mówić o książkach i poezji. był Develop Investment, zaś Urząd I aż chyba jestem odrobinę zawiedziona, że na Świątecznych Targach Książki Marszałkowski Województwa w Rzeszowie nie założyła Pani swojej ulubionej koszulki „Czytaj albo umrzesz”. Podkarpackiego oraz Urząd Miasta Nieustannie i wszędzie przypomina Pani, że warto czytać, ale mnie zastanawia, Rzeszowa wsparli je finansowo co z tymi, którzy czytają całymi dniami, ale tylko posty na Facebooku? To zależy, jakich ma się znajomych na FB, bo wtedy te posty mogą być bardzo ini objęli honorowym patronatem. spirujące (śmiech). Ja z Internetu dowiaduję się wielu wartościowych treści, zależy, jakie kto przegląda strony. Dlatego absolutnie nie neguję mediów społecznościowych, choć bywają okrutne. Promując czytelnictwo zastanawiam się, czy powinniśmy wskazywać wzorce, bo jednak nie przekonuje mnie zachęcanie do czytania kolejnych bestsellerów kolejnych celebrytek. iele osób, które działają na rzecz promowania czytelnictwa, chociażby Beata Stasińska (była szefowa wydawnictwa W.A.B.), uważa, że niekiedy ktoś, kto przeczyta „Pięćdziesiąt twarzy Greya”, po niej może sięgnąć po coś ambitniejszego. Nie sądzę, by było to takie proste, ale uważam, że czytanie ma dziś też inną funkcję, bardzo ważną dla ludzi. Wymaga skupienia. To jest inne skupienie niż w czasie oglądania serialu, czy spotkania towarzyskiego. W tym szalenie zagonionym świecie książka na moment pozwala nam zwolnić tempo. Nie będę już przypominać takich oczywistości, jak rozwijanie wyobraźni dzięki czytaniu książek, czy poznawanie świata. Siedzenie nad książką daje nam po prostu moment wytchnienia. Pani zawsze była uzależniona od książek? Miałam 5 lat, kiedy nauczyłam się pisać i czytać. Pierwszą samodzielnie przeczytaną książką był „Kubuś Puchatek”. Potem była literatura młodzieżowa: Hanna Ożogowska, Małgorzata Musierowicz, w końcu „Muminiki” Tove Jansson, które bliskie są mi do dziś. To już wiadomo, skąd cover photo na Pani profilu na FB. Uwielbiam „Muminki” za tajemnicę, która w nich jest. Pamiętam to uczucie, które mi towarzyszyło, gdy czytałam tamte historie i wędrówki Włóczykija, którego uwielbiałam za jego niezależność i zazdrościłam mu bycia w ciągłej podróży. Mój tata był muzykiem i podróżował po całym świecie. Walizka od zawsze była ważnym elementem w domu, a dzisiaj wędruję równie często, jak kiedyś mój tata. Równie ważna jak pisanie, promocja czytania, jest też szeroko rozumiana kobieta. Nieustannie upomina się Pani o obecność kobiet w życiu publicznym. Co dla Pani oznacza słowo feminizm, które w ostatnim czasie nabiera coraz więcej negatywnego znaczenia, niestety. Uważam, że jest bardzo niesprawiedliwe dziejowo, iż kobiety w XXI wieku deprecjonują feministki i ich walkę o prawa kobiet. Mówimy w ogóle o kobietach, czy o kobietach w Polsce? ówimy o kobietach w ogóle, bo to wcale nie jest problem tylko polski. Zapominamy, że wiele rzeczy, które dziś możemy robić, jak chociażby dostęp do praw wyborczych, do edukacji, do pracy zawodowej, zawdzięczamy innym kobietom, feministkom właśnie, które nie otrzymały niczego w prezencie, ale skutecznie to wywalczyły. Zanim otrzymałyśmy prawa wyborcze w Polsce w 1918 roku, to walka o prawa kobiet trwała co najmniej od połowy XIX wieku i była prowadzona przez emancypantki, sufrażystki, w końcu feministki. Mam wrażenie, że niekiedy tkwimy w XIX wieku jeśli chodzi o stereotypowe postrzeganie roli kobiety. Mówiąc uczciwie, wcale nie chciałabym jako kobieta nieustannie walczyć, ale uważam, że trzeba głośno mówić, co się myśli i mieć prawo do wyrażania własnych poglądów. Jako kobiecie co Pani najbardziej przeszkadza w polskiej przestrzeni publicznej?
T
W
M
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2018
65
KSIĄŻKI Dziwne połączenie stereotypów, że kobieta powinna głównie zajmować się domem, a jeśli idzie do pracy, to robi karierę, choć zazwyczaj chodzi o zarabianie pieniędzy na utrzymanie rodziny. Dziwią mnie też te dramatyczne nagłówki: macierzyństwo czy kariera. Samo słowo kariera w połączeniu z kobietą jest kłopotliwe, bo kariera łączona jest sukcesem, a my niespecjalnie lubimy, jak inni odnoszą sukcesy, a już na pewno nie kobiety. W takich sytuacjach prawie zawsze pojawiają się zarzuty, że na pewno cierpi na tym jej rodzina i dzieci, jeśli w ogóle ma rodzinę. Sama należy Pani do osób, które lubią wychodzić poza własną strefę komfortu? hodzi o wybijanie się z rytmu przyzwyczajeń, nie lubię rutyny intelektualnej. Choć pewne poglądy mam niezmienne od kilkudziesięciu lat. Od 15. roku życia jestem wegetarianką. Od 17. roku życia tą samą farbą maluję grzywkę na różowo, ale to są decyzje, które kiedyś podjęłam i jestem im wierna. Natomiast jestem otwarta na pojmowanie nieustannie zmieniającego się świata, potrzebuję nieustannego rozwoju. Pamiętam, jak 10 lat temu bardzo dobrze została przyjęta moja debiutancka książka „Kieszonkowy atlas kobiet” – był Paszport Polityki i kilka innych nagród. Odcinając kupony od tamtego sukcesu, mogłam iść tym samym tropem, pisząc o tych samych problemach, ale ja tak nie potrafię. Chcę i muszę szukać artystycznego rozwoju. „Kieszonkowy atlas kobiet”, to była książka mocno feministyczna, natomiast ostatnia powieść „Smutek cinkciarza” jest diametralnie inna od debiutu, a przede wszystkim jest podróżą sentymentalną w czasy Pani dzieciństwa i niejako ukłonem w stronę najbliższych. Ta książka powstała w ramach serii „Na F/Aktach” wydawnictwa „Od Deski do Deski”. Punktem wyjścia była prawdziwa historia zbrodni, która miała miejsce w Polsce i ja wybrałam sobie tajemniczą śmierć tytułowego cinkciarza w Sopocie, ale akcję książki przeniosłam do rodzinnej Warszawy. Dzięki temu mogłam powieść ubarwić wspomnieniami mojej rodziny. Wykorzystałam opowieści mojego taty, który jako perkusista w latach 80. XX wieku grał na dancingach i różnych zabawach w warszawskich lokalach. Wykorzystałam też historię mojej babci, która w PRL-u jeździła na tajemnicze wycieczki, skąd przywoziła m.in. radzieckie złoto oraz słynne tureckie kożuchy. Ona też stała się pierwowzorem żony tytułowego cinkciarza. Wiele osób mówiło potem, że to ją powinnam uczynić główną bohaterką – tyle w niej drzemie temperamentu. Posiłkowałam się również wspomnieniami mojej mamy, która przez wiele lat pracowała w gastronomii i dzięki temu te barwne opowieści mojej rodziny udało się włączyć do literatury. Akcja powieści koncentruje się wokół tytułowego cinkciarza, ale w książce udało się znakomicie odmalować polskie realia lat 80. XX wieku. Naukowo zajmuję się antropologią codzienności, więc obyczajowość, codzienność są mi bliskie. PRL dość często pojawia się w Pani pisarstwie. Jest obecny w pracy doktorskiej, w „Smutku cinkciarza”, „W krainie czarów”.
C
W pracy doktorskiej dotykam odległego PRL-u, lat 50. XX wieku, zaraz po śmierci Stalina, ale jeszcze przed „odwilżą”. Urodziłam się w 1979 roku, więc moje dzieciństwo po części upłynęło w PRL-u. Ciągle za mało gruntownie opisujemy te czasy. Wydaje się nam, że Polacy dzielili się wówczas na komunistów albo opozycjonistów. Tymczasem większość ludzi po prostu próbowała przetrwać ten czas i to właśnie na nich skupiam się we wspomnianych powieściach. Uważam, że to ich życie najlepiej oddaje tamte realia.
W powieściach przebija też tęsknota za czasem, kiedy ta rzeczywistość była smutna, trudna politycznie, ale kiedy ludzie byli sobie bliżsi. ilka lat temu prowadziłam spotkanie promocyjne książki „Celebryci z tamtych lat”, która opowiadała o życiu towarzysko-uczuciowym znanych polskich aktorów i piosenkarzy z czasów PRL-u. Wśród gości był m.in. Daniel Olbrychski i w pewnej chwili zaczęłam dociekać, jak oni mieli wówczas czas, by ze wszystkim zdążyć. Rano próba w teatrze, w południe obiad w Czytelniku, po południu praca w serialu, wieczorem występ w teatrze, a na koniec dnia spotkanie w SPATiF-ie. Do tego jeszcze wódeczka z kolegami, romanse, a i rodzina w domu i… usłyszałam, że jak to się dzieje, że to my nie mamy dzisiaj czasu, co dało mi bardzo dużo do myślenia. No właśnie, dlaczego masowo nie mamy dzisiaj czasu? Bo go przetracamy na różnego rodzaju gadżety. Kiedyś była tylko telewizja i ona pochłaniała sporo naszego wolnego czasu, ale dopiero ostatnie lata przyniosły nam model życia online, czyli wiecznie z telefonem komórkowym w ręku i dostępem do mediów społecznościowych. To jest nieustanne bycie dla innych. A ja na przekór temu postanowiłam, że do 40. roku życia kształcę się i cieszę się, że z doktoratem zdążyłam przed 40. urodzinami. Studia doktoranckie wymagały skupienia i zaangażowania, co wyszło mi tylko na dobre. Uznałam, że to coś wartościowego. Może nie jest to sexy i na Instagram, choć w przypadku osób, które mnie śledzą na Facebooku i Instagramie, ludzie bardzo ciepło i entuzjastycznie zareagowali na zdjęcie z wydrukowaną pracą doktorską. Dostaję też sporo wiadomości, że mój profil jest bardzo nie-Instagramowy, a mimo to ludzie go obserwują. Mariusz Szczygieł, którego uwielbiam i z którym bardzo się lubimy, również prowadzi swój profil na Instagramie w sposób oryginalny. Można powiedzieć, że jesteśmy wśród tych osób, które przenoszą media społecznościowe w świat winyli i antykwariatu. Wypełniamy niszę i okazuje się, że jest nas spora grupa osób. Wracając do feminizmu i Pani ostatniej powieści „Smutek cinkciarza”, to jednak mężczyzna zdominował postaci kobiece i to mężczyzna jest pierwszoplanowym bohaterem. Cały czas muszę iść w różne rejony, dlatego napisałam książkę o mężczyźnie, a właściwie o mężczyznach.
K
66
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2018
KSIĄŻKI Ale Pani męski bohater ma wiele cech mężczyzny XXI wieku – gotuje, sprząta, nawet okna potrafi umyć. To chyba nie do końca jest prawda, bo na spotkaniach autorskich wiele pań w moim wieku wspominało swoich ojców i też mówiło o wspólnych spacerach, gotowaniu, angażowaniu się w życie rodzinne, co potwierdza, że w PRL-u tak do końca źle z mężczyznami nie było i patriarchat nie był jedynie obowiązującym modelem w rodzinach. Co mnie natomiast zastanawia, to fakt, że nawet kiedy napisałam książkę z mężczyzną w roli głównej i o facetach, to ciągle jestem pytana, dlaczego piszę tylko o kobietach. Tak się kojarzę i koniec. W „Smutku cinkciarza”, ale i „W krainie czarów” o swoich bohaterach pisze Pani z dużą czułością, ale to bardzo smutne historie ludzi zazwyczaj samotnych, opuszczonych, pokiereszowanych przez życie. Ja zawsze piszę smutnie, już tak mam. Ten świat jest taki przygnębiający? ak, jest potwornie smutny, co nie oznacza, że jest tylko smutny. Na co dzień często słyszę: „taka Pani jest zabawna i wesoła, a takie smutne książki Pani pisze”. Na pewno jestem melancholijna, co nie znaczy, że nie lubię się śmiać. Dzięki tej czułości, jaką otacza Pani swoich bohaterów, nie sposób nie polubić nawet prostytutki z 30-letnim stażem. Chyba rzeczywiście jestem pochylona w stronę osób, o których zazwyczaj się nie mówi, a jeśli się mówi, to używając jednej tylko narracji. W takich momentach publicystyka do mojego powieściowego pisania bardzo się przydaje, uwypukla pewne problemy, z których być może nie zdawałabym sobie sprawy, albo w ogóle bym ich nie zauważała, gdybym była tylko pisarką. Nie zachwyca mnie, że coraz więcej dostrzegam wokół siebie ironii i cynizmu, gdzie za ironiczną maską próbujemy ukryć emocje. To jak Pani w tej „warszawce” żyje? Na szczęście jeżdżę tramwajami (śmiech). I gdzie Pani nimi dojedzie? Kończę właśnie tłumaczyć książkę o punk rocku. To tłumaczenie amerykańsko-meksykańskiej pisarki, a sama książka jest dla młodzieży i opowiada o 11-letniej punkówie, jej buncie. Uwielbiam buntowników, a główna bohaterka to taka współczesna Pippi Langstrumpf. To pierwsza książka, którą przetłumaczę, ale podpisuję też umowy na dwie książki. Jedną będzie wznowienie „Cwaniar”, a drugą zupełnie nowa, współczesna powieść o 30-, 40-letnich kobietach szukających miłości na Tinderze - mobilnym portalu randkowym.
T
Ciągle
mam w sobie
dziecięcą
ciekawość świata Z PRZEMYSŁAWEM
KOSSAKOWSKIM,
podróżnikiem, rozmawia Katarzyna Grzebyk Fotografie Dominik Matuła
Przemysław Kossakowski Urodził się w 1972 roku, pochodzi z Częstochowy. Ukończył częstochowskie liceum plastyczne oraz studia na kierunku wychowanie plastyczne na Wydziale Wychowania Artystycznego WSP w Częstochowie. Karierę telewizyjną rozpoczął w 2012 r. programem „Kossakowski. Szósty zmysł” na kanale TTV. Osobiście doświadczał praktyk szeptunek, znachorów, uzdrawiaczy, wróżów i bioenergoterapeutów. Potem realizował programy „Kossakowski. Inicjacja”, „Kossakowski. Być jak…”, „Kossakowski. Wtajemniczenie”. W 2014 roku ukazała się jego książka „Na granicy zmysłów”. W grudniu 2018 roku był gościem 10. Podkarpackiego Kalejdoskopu Podróżniczego, który odbywał się w Centrum Wystawienniczo-Kongresowym G2A Arena w Jasionce.
68
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2018
W drodze
K
atarzyna Grzebyk: Czasem mówimy o innych „człowiek z bagażem doświadczeń”. W Pana przypadku to określenie bynajmniej nie na wyrost, bo do swojej prywatnej walizki dorzucił Pan sporo dodatkowego bagażu na własne życzenie… podróżując i realizując dość niezwykłe, czasem ekstremalne programy. Przemysław Kossakowski: Staram się być w centrum wydarzeń, które pokazujemy w programach, co powoduje, że moje doświadczenia są o wiele mocniejsze. Ja się nie przyglądam światu z boku, tylko go przeżywam. On mnie atakuje, czasem boleśnie, czasem w sposób zachwycający, ale to zawsze są bardzo intensywne przeżycia. Czasem, gdy biorę udział w prelekcjach, spotkaniach, tak jak w Rzeszowie na Podkarpackim Kalejdoskopie Podróżniczym, i słucham tego, co mówię na głos ze sceny, to mam wrażenie, że przez ostatnie lata przeżyłem kilka życiorysów. Wydarzenia, w których biorę udział, są niezwykłe, zróżnicowane, mało podobne do siebie, bo każdy odcinek programu jest inny, dotyczy czegoś innego. Realizując kolejne odcinki dużo podróżujemy, ale nie jest to zwykłe podróżowanie. Bierzemy udział w rytuałach i różnych praktykach. To jest kosmos doświadczeń. Dlaczego zdecydował się Pan na takie doświadczenia i pracę w telewizji? To przyszło samo, nieoczekiwanie. Nagle okazało się, że wskutek jakiegoś przypadkowego splotu wydarzeń w moim życiu, zacząłem pracować w telewizji. Raptem okazało się, że to, co robię – a robiłem to inaczej niż wszyscy – zaczęło interesować ludzi. Widownię interesuje zwłaszcza sposób emocji, który staram się mniej lub bardziej zręcznie opowiedzieć. Ten fakt nadał bardzo intensywny rys mojej pracy. Przygoda z telewizją zaczęła się nieoczekiwanie. Gdy pojawiła się taka okazja, wszedłem w nią. Uważam, że bardzo żałowałbym, gdybym tej możliwości nie wykorzystał. Podjąłem bardzo dobrą decyzję. Przez lata prowadziłem życie pozbawione nadzwyczajności. Mam za sobą pięcioletni epizod życia na wsi, kiedy tak naprawdę nic się nie działo. Praca w telewizji jest bardzo intensywna. Czasem gubię się i nie wiem, co kiedy się wydarzyło. cześniej, np. gdy był Pan nastolatkiem, interesowało Pana przekraczanie granic, szukanie ekstremalnych doświadczeń, które są znane z programów „Szósty zmysł” czy „Przemysław Kossakowski. Wtajemniczenie”? Wiem, że to bardzo dziwne, ale nie. Moi znajomi z dawnych czasów i znajomi, którzy wychowywali się ze mną i przechodzili przez wiek młodzieńczy, gdy zawiązują się przyjaźnie, spotykają mnie i pytają: „Stary, co się z tobą stało?
W
Zawsze byłeś taki spokojny, z tyłu, nigdy nie pchałeś się do przodu. Zawsze byłeś stonowany, a tu taka eksplozja!”. Nie wiem, co mam im odpowiadać, bo nie mam pojęcia, co się stało. Przeszedłem ewolucję, z której jestem zadowolony. Cieszę się z tego, kim jestem, jak i z tego, kim byłem. Staram się być pogodzony z sobą. Podróże kształcą i podczas każdej z nich dowiadujemy się czegoś nowego o sobie. Czy były takie osoby, miejsca lub wydarzenia, dzięki którym dowiedział się Pan o sobie czegoś nieoczekiwanego? Tak. Wiele osób jest przekonanych, że co krok spotykają mnie jakieś cuda lub wyjątkowe zdarzenia. Owszem, przeżyłem wiele szalonych przygód, ale jeśli miałbym wymienić sytuacje, które naprawdę mnie dotknęły, które zmieniły mnie, to mógłbym je wymienić na palcach jednej ręki. Czasem, pod wpływem pewnych gwałtownych sytuacji, czułem zmianę, ale tylko na chwilę. Trwałą zmianę wywarły na mnie dwa doświadczenia. W 2013 roku pod Moskwą na 40 minut zostałem zakopany żywcem w grobie (sam wykopał sobie grób, a potem przez 40 minut leżał w nim przysypany ziemią, oddychając przez specjalną rurkę w masce przeciwgazowej – przyp. aut.). Było to straszne, dewastujące doświadczenie, ale finałowo piękne, bo bardzo doceniłem życie. Dzięki temu przestałem się zadręczać i zamartwiać jakimiś wydumanymi problemami. Uznałem, że jestem niesamowitym szczęściarzem, bo mogę poznawać świat, oglądać, wąchać i czuć. Czego dotyczyło drugie doświadczenie? rugie wydarzenie miało miejsce niecały rok temu w Kolumbii, w Ameryce Południowej, gdzie przeszedłem stary indiański rytuał polegający na odosobnieniu. Przez cztery dni w dżungli byłem sam, z nakazem milczenia. Nie jadłem i nie piłem. W tym czasie padał deszcz, mocno świeciło słońce, a ja nie mogłem opuścić skrawka ziemi, na którym przeżywałem odosobnienie. Mój przewodnik pozwolił mi wziąć ze sobą kamerę i dwa razy dziennie nagrywać się przez 4 minuty. Jednak na nagraniach nie znalazło się nic, poza niezrozumiałym bełkotem... To przeżycie niesamowicie na mnie wpłynęło. Była to zmiana, którą zaobserwowali nawet inni ludzie. Z Ameryki Południowej wróciłem skrajnie wyczerpany, mówiono mi, że wyglądam słabo. Sporo schudłem. Musiałem odbudować się fizycznie. Ale ludzie dostrzegli we mnie coś nowego, dzięki czemu jaśniałem od wewnątrz jakimś ogniem. Ta podróż i odosobnienie, kiedy przez cztery dni byłem sam na sam z sobą, spowodowały, że pogodziłem się sam z sobą. Po takich wydarzeniach chyba ciężko jest się przestawić na codzienne, zwykłe tory…
D
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2018
69
W drodze
T
eraz już wiem, jak sobie z tym radzić. Jest ogromna różnica w moim zachowaniu po powrocie ze zdjęć kiedyś a teraz. Kiedyś ta adrenalina kumulowała się we mnie i nie wiedziałem, co z nią robić. Nie mogłem spać, chodziłem porozbijany psychicznie, musiałem się sklejać na nowo. Najdziwniejszym powrotem był powrót w 2013 roku z Rosji. Przez trzy tygodnie trwały zdjęcia, byliśmy non stop w podróży. Mocne były zwłaszcza ostatnie cztery dni, gdy przeszedłem bardzo mocny rytuał szamański. Spotkałem się z mnichem buddyjskim, który robił mi bardzo dziwne, bolesne rzeczy. Nacinał mi skórę, stawiał bańki, wykonywał bolesny masaż, a na koniec obłożono mnie wnętrznościami zwierzęcymi. Gdy wróciłem do Polski, kompletnie nie mogłem się odnaleźć w rzeczywistości, w której gonią terminy, są telefony komórkowe i kalendarze, i trzeba się tego szczelnie trzymać. Kilka tygodni trwało, zanim wróciłem do siebie i zacząłem rozumieć to, co inni mówią do mnie. Czy chciałby Pan wrócić ponownie do niektórych z odwiedzonych miejsc bądź poznanych osób? Mam takie sentymentalne wspomnienia, które dotyczą bohaterów z cyklu „Szósty zmysł”. Mile wspominam pewną szeptunkę z Ukrainy, a także młodego kolumbijskiego szamana Renato, który przeprowadził mnie przez rytuał odosobnienia. Mimo że jest młodszy ode mnie, uważam go w pewnym stopniu za mentora. To niesamowita, charyzmatyczna postać. Ile dziś jest w Panu sceptycyzmu, a ile zwykłej ludzkiej ciekawości, gdy jedzie Pan w nowe miejsce i poznaje nowych ludzi? Cały czas mam w sobie dziecięcą ciekawość i wielki entuzjazm. My bardzo dbamy o to, żeby w programach pewne tematy nie powtarzały się, dlatego do każdego wyjazdu i spotkania podchodzę z entuzjazmem. 2003 roku jeden z portali zapowiadających wystawę Pańskich prac, napisał: „Młody artysta z Częstochowy. Prawie wszystkie jego prace rozchodzą się błyskawicznie”. Ukończył Pan studia na kierunku wychowanie plastyczne i… Tak, jestem nauczycielem od przedmiotów artystycznych… Czy zajmuje się Pan tą dziedziną sztuki? Maluje Pan jeszcze? No właśnie, jest to rzecz, która mnie dręczy… Moja przygoda z malowaniem jest pełna zwrotów akcji i namiętności. Kilka razy rzucałem to wszystko, miałem tego dosyć. Nie chciałem malować, bo nie można tworzyć tylko dlatego, że umie się to robić. Żeby tworzyć, trzeba mieć potrzebę tworzenia. Ta potrzeba przynajmniej dwa razy we mnie wygasała i ją odkładałem. Natomiast w tej chwili bardzo chciałbym malować, ale nie mam na to czasu. I ten fakt mnie dręczy. Czuję, że z wielką chęcią zająłbym się malowaniem i wyszłyby z tego rzeczy, które dawałyby mi dużą satysfakcję. Jednak poziom intensywności mojego życia jest taki,
że nie mam na to czasu. Wiem, że dla własnej higieny psychicznej muszę tworzyć. Owszem, realizuję programy telewizyjne, które są wspaniałe i dają dużą satysfakcję. Są to jednak wyrazy ekspresji grupowej. Ja jestem twarzą i nazwiskiem tych programów, ale trzeba pamiętać, że za programami stoi cały zespół. Są operatorzy, produkcja, montażyści, którzy zarywają noce i ścinają godziny materiału, który nakręciliśmy... Chciałbym też tworzyć coś własnego, a tym czymś jest malowanie i pisanie. Obecnie muszę dokonywać rozpaczliwych prób wyboru. Więcej piszę, bo jeśli mam trzy wolne godziny, to w tym czasie więcej mogę napisać. Farb nawet nie ma sensu na taki czas rozkładać. Dlatego piszę, dłubię w pisaniu i mam nadzieję, że uda mi się w końcu oddać drugą książkę. O czym będzie to książka? (śmiech)... nie wiem. Najpierw myślałem, żeby spisać własne doświadczenia z realizacji programu „Inicjacja” lub „Wtajemniczenie”, ale zauważyłem, że gdy koncentruję się na tematyce jednego programu, to nic mi nie wychodzi. Mam wątpliwości, czy to, co piszę, jest dobre. Nie chcę też pisać cały czas o sobie, bo o sobie mówię w telewizji. Dlatego piszę różne krótkie formy i testuję, w jakim kierunku powinienem pójść w pisaniu. Na pewno chciałbym, aby w tym pisaniu było jak najmniej mnie jako bohatera. Czy w Pana życiu jest miejsce na zwykłe podróże wypoczynkowe? Oj, nie ma. To jest straszne… Cały czas intensywnie pracuję, zmieniło się też moje życie osobiste, co jest wspaniałe. Jednak mój czas prywatny nie należy już tylko do mnie. Na przełomie 2017 i 2018 roku prawie cały czas mieszkałem na wsi, na Podlasiu. Kiedy tylko nie miałem zdjęć ani pracy i gdy tylko nadarzała się okazja, wsiadałem w Warszawie w samochód i zaszywałem się na wsi, w domu, który wynajmowałem na zupełnym odludziu i było mi tam wspaniale. Nadal mam taką możliwość, ale na Podlasiu ostatni raz byłem trzy miesiące temu…przez ten czas nie miałem ani jednego dnia, by tam pojechać. Dlatego bardzo chwalę sobie takie sytuacje, jak ta, że mogłem wyjechać z Warszawy i przyjechać na Podkarpacki Kalejdoskop Podróżniczy do Rzeszowa, by spotkać się z ludźmi spoza branży, z ludźmi żywo zainteresowanymi tym, co mówię. W Warszawie funkcjonuję w grupie osób związanych z programami, więc taka chwila oddechu jak przyjazd do Rzeszowa jest cenna. Przyznaję, chciałbym pojechać gdzieś na wieś i zapaść się w samotności. Nasze Bieszczady mają ku temu znakomite warunki… ieszczady, tak… Fakt, że wynająłem dom na Podlasiu, zaczął się od tego, że latem 2017 roku cały miesiąc spędziłem pod Przemyślem, w drewnianym domu. To spowodowało, że wróciłem do Warszawy, spakowałem wszystkie swoje rzeczy i wyprowadziłem się na wieś. Wiem, jak urocze są Bieszczady.
Chciałbym też tworzyć coś własnego, a tym czymś jest malowanie i pisanie. Obecnie muszę dokonywać rozpaczliwych prób wyboru.
W
70
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2018
B
BĄDŹMY szczerzy
Komu marzył się polexit?
JAROSŁAW A. SZCZEPAŃSKI
Opozycja, która sama nazwała się totalną, strawiła trzy lata na szukaniu pisowskiej „pięty achillesowej”. I wygląda na to, że – we własnym mniemaniu – wreszcie ją znalazła. Skoro Polacy są na naszym kontynencie nacją najbardziej przekonaną do Unii Europejskiej i w przygniatającej większości nie widzą poza nią przyszłości, to za wszelką cenę trzeba im wmówić, że pisowski rząd tak naprawdę nieustannie kombinuje, jak z niej wyjść. Z pomocą w dokonaniu tego wiekopomnego odkrycia przyszedł polskim totalsom Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej, a szczególnie jeden z jego sędziów, który zaznaczył, że polski rząd w razie niedostosowania się do decyzji TSUE wpisałby się w logikę polexitu... No i się zaczęło – w Internecie zaroiło się od katastroficznych komentarzy wieszczących niemal natychmiastowe wyjście Polski z Unii, bo przecież ten rząd eurowyroku nie wykona! Wiemy już, że wykonał. Natychmiast. Przy okazji wyszło na jaw coś, o czym się wcześniej nie mówiło. Otóż w rozmowie opublikowanej na portalu Prawo.pl pani profesor Ewa Łętowska podkreśliła, że „do wyjścia Polski z Unii Europejskiej wystarczy większość w parlamen-
cie i podpis prezydenta”. Dalej pani profesor wyjaśnia, że do wyjścia Polski z UE wcale nie jest potrzebne referendum, „ponieważ w 2010 roku wprowadzono zmianę w ustawie z 2000 roku o umowach międzynarodowych, zresztą dość mocno ukrytą w przepisach wprowadzających inną ustawę – o koordynacji współpracy między Sejmem i Senatem, w związku z członkostwem w UE”. Przyznam, iż do momentu przeczytania tej wypowiedzi pani prof. Łętowskiej byłem najzupełniej przekonany, że ewentualny polexit wymaga uprzedniego referendum. Przypomnę jeszcze wypowiedź pani europosłanki Róży Thun dla Gazety Wyborczej: „My nie zdajemy sobie sprawy z tego, jakie to jest łatwe. Wiele osób uważa, że skoro po referendum wchodziliśmy do UE, to potrzebne będzie referendum, żeby z niej wyjść, więc jesteśmy bezpieczni. Bo skoro dziś 86 proc. polskich obywateli opowiada się za obecnością Polski w UE, to wiadomo, że przeciwnicy UE w referendum nie mają żadnych szans. (...) Tymczasem, jeśli się wczytać w ustawę o umowach międzynarodowych, to mówi ona jasno, że do wypowiedzenia umowy międzynarodowej wystarczy decyzja Rady Ministrów, przyjęta przez większość sejmową i podpisana przez prezydenta. I jesteśmy poza Unią Europejską. (...) Czyli cała sprawa jest dzisiaj w rękach PiS-u. I ministrowie PiS-owscy plus ich posłowie w Sejmie – którzy karnie przegłosują, plus prezydent – który im przecież podpisuje wszystko, co chcą – decydują, czy my jesteśmy w Unii, czy my w Unii nie jesteśmy”. Wiadomo już, że obecny rząd i większość sejmowa nie skorzystały z okazji, żeby po decyzji TSUE po prostu wyjść z Unii. Nie wiadomo jednak, dlaczego i na czyj wniosek w 2010 roku ówczesna większość parlamentarna, czyli koalicja PO-PSL, znowelizowała ustawę o umowach międzynarodowych tak, żeby maksymalnie ułatwić ewentualne wyjście Polski z Unii Europejskiej, a prezydent to podpisał? Przecież jakiś powód musiał być. Nikt mnie nie przekona, że Platforma i PSL z pięcioletnim wyprzedzeniem postanowiły zrobić PiS-owi prezent! A może sensu całej tej operacji należy upatrywać w związku z ówczesnym resetem stosunków polsko-rosyjskich? Doprawdy, krokodyle łzy pani R. Thun, rozlewane na łamach GW, nie są warte nawet funta kłaków. W 2010 roku, gdy nowelizowano przywołaną tu ustawę, w mediach – przynajmniej tych mainstreamowych – jakoś się nie zagotowało, nikt nikogo nie pytał, komu parlament chce tak bardzo ułatwić polexit i dlaczego? Wobec powyższego można być jedynie pewnym tego, że wiarygodność totalsów, zarówno polityków, jak i dziennikarzy, jest po prostu żadna. A na miejscu dzisiejszej większości rządowo-parlamentarnej jak najszybciej anulowałbym nowelizację z 2010 roku, żebyśmy wszyscy poczuli się bezpieczniej.
Jarosław A. Szczepański. Dziennikarz, historyk filozofii, coraz bardziej dziadek.
74
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2018
POLSKA po angielsku
Skacząc po głowie Innym Kobietom niszczycie nie tylko ich fryzurę, ale i całą psychę!
MAGDA LOUIS
Anglicy prosto z Oxfordu donoszą, że o 40 proc. wzrosło w Internecie wyszukiwanie znaczenia słowa TOXIC, czyli toksyczny. Ludzie przerażeni faktem, że proces wyniszczania naszej planety Ziemi przez bezmyślne jej użytkowanie dobiega końca, nagle zaczęli się interesować swoim końcem. Słusznie konkludując, że jak się Ziemia skończy, to i my się skończymy, a póki co, kolonizacja Marsa to gruszki na wierzbie w sadzie wiśniowym. Po tym, jak wycięliśmy lasy, zatruliśmy wodę, powietrze i wyrzuciliśmy do oceanów miliardy miliardów ton plastiku, przyszła refleksja na temat konsekwencji picia drinków przez rurkę, jedzenia plasterka ogórka na plastikowych tackach i wynoszenia z supermarketów zakupów w plastikowych torbach. Słowo toxic wdarło się ludziom do głów i zaczęli szperać w Internecie, aby dowiedzieć się, co truje najbardziej i jak szybko od tego umrą. Jednak nie wszyscy wyszukiwacze znaczenia słowa toxic przejęci byli ekologią oceanów i ilością chemikaliów
ukrytych w kosmetykach. Wielu było takich, którzy w akcie cichej desperacji postanowili się dowiedzieć, co zrobić z tym fantem, z tym bolesnym odkryciem, że toksyczny dla niego okazał się… drugi człowiek, dokładniej – druga kobieta. Z nieprzyjemnością piszę te słowa, gdyż jako feministka nie lubię kalać kobiecego gniazda, ale niestety muszę. I to przed świętami… a fuj! Chwaliłam się wielokrotnie, że odkąd przeniosłam się do Polski, to spotkałam tu armię fantastycznych kobiet – aktywnych zawodowo, zrealizowanych uczuciowo, pięknych i mądrych, takich, z którymi konie kraść i na koniec świata iść. Wszystko prawda, tym bardziej mi nieprzyjemnie, że ostatnimi czasy kobiety te gasną, marnieją i chorują, wykończone psychicznie przez… inne kobiety. O zgrozo! Nie, nie rozpoczęły jeszcze akcji „Mecholerajasnatoo”, gdyż nie wiadomo, jak się do tego zabrać, ponieważ ręki na nie nikt nie podniósł, nie dotknął przez spódnicę, a jednak zabolało bardzo mocno. Kobieta, oprócz tego, że zmienną jest, jest też zazdrosną, zawistną i często – gęsto czerpie rozkosz z faktu, że drugą kobietę może zmiażdżyć tak skutecznie i perfidnie, jak żaden chłop by nie potrafił. Przychodzi do pracy szefowa, zachmurzona jak niebo nad Soliną, czerwona na skórze i zacięta w ustach, i od progu strzela do stażystki, sekretarki, podwładnej oraz do pani Jadzi, co na szmacie w pocie czoła jedzie po biurowych podłogach. Zła jest po prostu, bo coś tam w domu nie wyszło, coś się w samopoczuciu popsuło, przypomniało, że jej samej jest za mało w świecie, więc dawaj przenosić frustrację na drugą kobietę, że ładniejsza, młodsza, mądrzejsza czy bardziej lubiana na piętrze, a że nawet przed sobą się nie przyzna jak ją to uwiera, a własnych kompleksów świadomości nie ma, to robi piekło „rywalce”. Faceta by oszczędziła, ale dla kobiety litości zero. I nie zmiłuje się nawet wtedy, kiedy widzi, jak tamta tabletki łyka na uspokojenie i płacze po kątach, przeciwnie, jeszcze dokręci śrubkę. Więc te zgnębione „wewnątrz płci” kobiety modlą się, żeby w następnej pracy mieć za szefa mężczyznę, niechby nawet gruboskórny i arogancki, niedouczony i przepity od poniedziałku, ale żeby facet. Opieprzy, przeoczy, dorzuci roboty, ale swojej małostkowości nie wypluje wprost na biurko podwładnej, tylko dlatego, że może. Takich kobiet, które powinny zacząć akcję „Mecholerajasnatoo” naliczyłam sporo w najbliższym otoczeniu i wstyd mi za naszą płeć. Zatem składam w tym roku takie kontrowersyjne życzenia: życzę Wam, Kochane Kobiety, żebyście w końcu zrozumiały, że skacząc po głowie Innym Kobietom niszczycie nie tylko ich fryzurę, ale i całą psychę.
Magda Louis. Rzeszowianka z urodzenia, jak twierdzi urząd meldunkowy oraz kartoteka parafialna. Przez dwie dekady mieszkała w Anglii, w mieście Ipswich po zachodniej stronie, ale na początku 2014 roku na stałe wróciła do Rzeszowa. Kojarzy się z żużlem, jako że przez 10 lat prowadziła speedway club Ipswich Witches. Autorka czterech powieści: „Ślady hamowania”, która została nagrodzona w konkursie Świat Kobiety, „Pola”, wydana we wrześniu 2012 r., „Kilka przypadków szczęśliwych” (2013 r.) i „Zaginione” (2016 r.).
Więcej felietonów na portalu www.biznesistyl.pl
AS z rękawa
Reminiscencje z Indonezji
KRZYSZTOF MARTENS
Asian Games, czyli azjatycka letnia olimpiada, została zorganizowana przez Indonezję perfekcyjnie. Kilkadziesiąt tysięcy wolontariuszy oraz blisko 100 tysięcy policjantów i żołnierzy ochraniało 15 tysięcy uczestników. Interesująca była działalność prewencyjna przed tymi zawodami. Według Amnesty Iternational, policja w Dżakarcie w ramach operacji zapewnienia bezpieczeństwa publicznego, w miesiącach poprzedzających olimpiadę zastrzeliła 71 drobnych przestępców – o 64 proc. więcej niż w całym 2017 roku. O co tak naprawdę chodziło? Szacowano, że na czas olimpiady do stolicy przyjedzie 3 tysiące gangsterów z innych wysp tego dużego państwa. Rozpuszczono więc wieści, że policja otrzymała „licencję na zabijanie”, czyli rozkaz strzelania bez ostrzeżenia, gdy rozpozna twarz notowanego bandyty. „Przewidywano”, że przestępcy będą stawiać opór lub uciekać, więc nie ma powodu tracić czasu na aresztowania. Rezultat tej akcji prewencyjnej był piorunujący. Nie tylko hordy rzezimieszków zrezygnowały z przyjazdu, ale tysiące lokalnych gangsterów wyjechało z Dżakarty na czas mistrzostw, żeby nawet przypadkiem nie znaleźć się w niewłaściwym miejscu w złym
momencie. W Indonezji podstawą systemu wartości jest wspólnota, solidarność, wzajemna pomoc. Bardzo się liczy przynależność do grupy, rodziny, wioski czy plemienia. W tym kontekście prawami przestępców społeczeństwo się nieco mniej przejmuje. Sorry – taka kultura, mentalność. Trudno jednak nie dostrzegać skuteczności tak pojmowanej prewencji. Zawody brydżowe rozgrywano w nowoczesnym budynku Expo. Jeden z moich zawodników miał przygotowany na miejscu luksusowy apartament urządzony z przepychem. Michael Bambang Hortono był członkiem drużyny SuperMixt. Czym się wyróżniał? – przede wszystkim wiekiem (79), przysypiał na treningach i uwielbiał „gratisy”. Jak w czasie rozgrywek serwowano obiad dla graczy, zawsze się pojawiał w pomieszczeniach przeznaczonych dla reprezentacji Indonezji. Jedzenie spożywano z tekturowych pudełek, ale to Bambangowi nie przeszkadzało. W brydża nauczył go grać wujek, w czasie, gdy Indonezja znajdowała się pod japońską okupacją. W telewizyjnych wywiadach pięknie opowiadał o brydżu, dzięki któremu odnosi duże sukcesy w biznesie „bridgeishowyoutrainyourself in makinggooddecisions and risk-taking”. Po zdobyciu brązowego medalu cały kraj składał mu hołd jako najstarszemu reprezentantowi Indonezji, który takiej sztuki dokonał. Media oszalały, ilość wywiadów i krótszych wypowiedzi mistrza, przytaczanych w gazetach, telewizjach, radiu, na portalach internetowych biła wszystkie rekordy. Opowieść o tym, że w czasie finału innego turnieju brydżowego Bambang trzykrotnie zasypiał przy stole i wcale nie było go łatwo dobudzić, stała się hitem tygodnia. Winę zrzucano na butelkę znakomitego wina wypitego przez znakomitego brydżystę do obiadu. Powiecie Państwo, że przesadzam – ani troszkę. Według najnowszego rankingu Forbesa „Najbogatsi ludzie świata w 2018 roku” Michael Hortono znajduje się na 75. miejscu z majątkiem wysokości 16,7 miliarda dolarów z dopiskiem bankowość, branża tytoniowa. Nie muszę dodawać, że jest najbogatszym obywatelem Indonezji. W Asian Games ekipa brydżowa musiała się zadowolić tylko czterema brązowymi medalami. Oczekiwano chociaż jednego złotego medalu. Przeszkodą trudną do przeskoczenia okazały się Hongkong, Tajwan, Chiny, które przysłały drużyny złożone z zawodowych graczy, grających na co dzień w Stanach Zjednoczonych. Wszyscy moi zawodnicy pracują w innych zawodach. Zakończyłem moją misję w Indonezji zostawiając grupę życzliwych i przyjaznych mi ludzi. Język indonezyjski opanowałem na poziomie podstawowym, ale wiem z doświadczenia, że bez używania go na co dzień – szybko zapomnę. Nauczyłem się też języka uśmiechu, za pomocą którego Indonezyjczycy przekazują sporo własnych emocji. Jest to swoisty kod komunikacyjny.
Krzysztof Martens. Brydżysta, polityk, dziennikarz, trener. Człowiek renesansu o wielu zainteresowaniach i pasjach. Dzięki brydżowi obywatel świata, który odwiedził prawie wszystkie kontynenty i potrafi się dogadać w wielu językach. Sybaryta lubiący dobre jedzenie i szlachetne czerwone wino.
78
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2018
Za Uralem
Da budiet mir – na granicy obu kontynentów.
D
Dwadzieścia dziewięć godzin na wschód od Petersburga, w starym sosnowym lesie porastającym skraj Uralu kończy się Europa. Dalej już Azja – ciągnie się hen, aż na Kamczatkę. Niewyobrażalny kawał świata; dawnej Rosji carów, rabów, zesłańców i dobrowolców. Tekst i fotografie Anna Koniecka
80
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2018
pić py i Azji można ku Na granicy Euro – gorący pienądz. etę pamiątkową mon
zisiejsza zauralska Rosja. Syberyjska. Bardziej odrębna, bardziej harda, z własną filozofią na życie i niepisanym prawem, nie zawsze prawym. Z historią układaną na nowo, rozbuchanym kultem ostatnich carów oraz nowych politycznych świętych. Tu jest inna Nowa Rosja niż ta w Moskwie, w Kazaniu czy Petersburgu. Nie ma jednej prostej odpowiedzi – dlaczego tak jest. Za Uralem jest ukryty największy skarbiec Rosji, który karmi ją swymi bogactwami od przeszło trzech stuleci, a ona wciąż potrzebuje więcej. I dostaje, ale za określoną cenę. Darmo drogo kosztuje – to jest powiedzenie Wiktora Lwowicza. Wiktor Lwowicz Huan jest tłumaczem języka chińskiego i paru innych azjatyckich języków. Inżynier poliglota, wykładowca akademicki, budowniczy radzieckiej i dzisiejszej Rosji. Po ojcu Chińczyk, po matce Rosjanin. Mieszka w Jekaterynburgu. Obiecał, że pokaże mi kawałek swojej zauralskiej Rosji. Na więcej nie znajdzie czasu – cały Wiktor. Wiecznie w biegu. Jeszcze dzisiaj, jak tylko stanę (wreszcie!) w Jekaterynburgu, mamy jechać autem do owej mitycznej granicy „końca, który zarazem jest początkiem”, czyli na symboliczną granicę Europy i Azji. Z pociągu nie da się tego zobaczyć. Tylko las otulający łagodne zbocza gór. Ural to są stare góry, nie ma tu niebosiężnych szczytów. Stacja Jekaterynburg. Dworzec pamiętający carskie czasy, w remoncie. Wiktor Lwowicz poirytowany. Pociąg spóźnił się ponad godzinę. A plan na dziś zapisany na kartce, godzina po godzinie. – Show must go on! – Pędzimy do samochodu. No i kto tu kogo powinien uczyć cierpliwości? Jedziemy przez zatłoczone miasto. Socrealistyczna architektura, gdzieniegdzie dziewiętnastowieczna perełka; wąska droga, dobre marki niektórych samochodów. Gruzowików w starym centrum na lekarstwo. Wiktor Lwowicz w roli przewodnika niezrównany. W ciągu paru minut wiem, że pierwszą dobrą drogę (na Tiumeń), zbudowali w dwa dni. „Pięć minut Ameryki” – tak ją nazwali. Były tu 102 zakłady zbrojeniowe – do pierestrojki, potem wszystko zaczęło się walić. I już się całkiem nie podniosło. W Jekaterynburgu jest trudno o pracę. Ale i potrzeby inne. Teraz nie potrzeba czołgów, żeby wygrywać wojny. Nie te czasy!
Rosja Na granicy Azji i Europy.
Cerkiew Na
Krwi.
Po wojnie Wiktor był w mieście zastępcą naczelnika do spraw potrzeb dla ludności. W zakładach zbrojeniowych produkowano łopaty z tytanu; są używane do dziś, ale miękki okazał się ten tytan w użytkowaniu. Chociaż, jak mówi Wiktor, miękko się taką łopatą kopie. Maszynki do mielenia mięsa też robiła zbrojeniówka. Były ciężkie; tonami wywożono je do Anglii i tam przetapiano. Opłaciło się, bo tu były bardzo tanie. W końcu zakazano produkcji i fabryki przestały na tym zarabiać. Tak samo było z aluminiowymi łyżkami – wywożono je wagonami do Anglii, a tam szły prosto do huty.
Miejsce mocy
N
areszcie jest to magiczne miejsce końca Europy, który zarazem jest początkiem Azji. Są nawet dwa takie miejsca! Jedno oficjalne, z paradnymi schodami wymurowanymi w środku lasu, które prowadzą na szczyt wzniesienia ze „słupem granicznym”. Tu autokary zwożą tłumy turystów. Ludzie stają pośrodku schodów, na linii wyznaczającej granicę obu kontynentów, i robią sobie fotki. Harmider, zamieszanie, Japończycy piją szampana z plastykowych kubków, Francuzi czerwone wino. Składają sobie gratulacje. Cyrk! Drugie – nieoficjalne miejsce, jest całkiem gdzie indziej, przy kępie świętych drzew. Wokół pni są pozawiązywane kolorowe wstążki, tasiemki. Mnóstwo! W plastykowym woreczku, żeby nie zamokło, ktoś zawiesił fotografię dziecka. Pomiędzy gałązkami powtykane gdzieniegdzie sztuczne kwiatki. Wyblakły; muszą tu dawno być. W starym lesie otaczającym to miejsce panuje uroczysta cisza. Jak w katedrze. Może w tych drzewach mieszka Duch Uralu, i to jest jedno z tych słynnych miejsc Mocy, o których starzy ludzie opowiadają różne dziwne rzeczy? I coś w tym chyba jest... niespełna półtoramilionowym Jekaterynburgu – tutaj rozpoczynał karierę polityczną za sowieckich czasów Borys Jelcyn – jest teraz ulica Jelcyna i są stawiane Jelcynowi pomniki. Jeden (na razie?) jest nawet znacząco wyższy niż ma w tym mieście Lenin. Ale trudno powiedzieć, jak długo Lenin jeszcze tu postoi. Prestiżowa miejscówka, samo serce miasta! A kolejka chętnych na piedestał jest!
W
– Jekaterynburg to jest stolica rosyjskiej opozycji – mówi Wiktor. – Tu opozycja jest najsilniejsza, a niezależność miasta od Moskwy największa w Rosji. I przez ten pryzmat też trzeba patrzeć jak tu jest. Tatiana Bobykina uważa, że Jelcyn zasłużył sobie na pomniki. Nawiasem mówiąc, ona i jej rodzina dużo Jelcynowi zawdzięczają. – Ludzie powoli zaczynają zmieniać nastawienie do Jelcyna – twierdzi Bobykina. – Tęsknią – powiada – za wolnością z tamtych czasów. Zwłaszcza w kręgach liberalnej inteligencji, do której sama też się zalicza; skończyła wszak politechnikę, co podkreśla. Ale pracowała w zawodzie niecały rok, potem „to tu, to tam, wszędzie po trochu”. – Była nawet lektorką w kompartii – wspomina ze śmiechem. Tam znalazła męża. A weszła do rodziny, jak to się mówi, dobrze ustawionej. Zarzeka się, że nie miała o tym pojęcia, co to za rodzina. eść Tatiany doskonale znał się z Jelcynem. Był wysoko postawionym aparatczykiem jeszcze w czasach, kiedy to miasto nazywało się Swierdłowsk i było całkiem zamknięte dla świata (aż do pierestrojki). Mieli wspólnych znajomych, wspólne interesy i chyba poglądy, w każdym razie do pewnego czasu. Jelcyn bywał w domu teścia Tatiany i ona tam go poznała; jako młoda dziewczyna. Dziś dobiega sześćdziesiątki (albo tak się dobrze trzyma). Chwali się, że dopiero co wróciła ze Szwajcarii, jeździ do Izraela (nad Morze Martwe). Ale najchętniej to by wyjechała do Szwajcarii i tam żyła. Pisałaby wiersze; wydała już dwa tomiki, szuka weny na trzeci. Według Tatiany, to jej teść miał zająć w Moskwie miejsce, które zajął ostatecznie Jelcyn. W kluczowym momencie, gdy Gorbaczow chciał ściągnąć teścia Bobykiny do Moskwy, ten jednak odmówił. – Powiedział, że on nie rozumie, do czego zmierza ta władza. I zwolnił się z pracy.
T
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2018
81
Lenin w Jekaterynburgu.
an.
Wiktor Lwowicz Hu
A Jelcyn nie odmówił, pojechał do Moskwy. I zrobił karierę! Tatiana ma za złe Jelcynowi, że to on wylansował Władimira Putina na prezydenta. Nie znosi Putina. O Jelcynie mówi: „dziadzio Boria”. I że dziadzio Boria uratował jej syna. łodszy syn Tatiany tracił wzrok. – Nasi lekarze w Swierdłowsku już opuścili ręce, a ja była zrozpaczona. I wtedy dziadzio Boria dał mi samochód z kierowcą i kazał prędko jechać do kliniki rządowej do Moskwy. „Co się będziesz tłuc z chorym dzieckiem sama po Moskwie. Tylko nikomu łapówek w szpitalu nie dawaj – zapowiedział. – Bo jak raz zaczniesz, to koniec”. Tatiana Bobykina uważa się za osobę wybraną. Mówi, że jej się w życiu szczęściło dwa razy – pierwszy raz, kiedy syn odzyskał wzrok, i to był cud! Ona wierzy w cuda. Jeździ na pielgrzymki, po błogosławieństwa do różnych świętych miejsc i bardzo to przeżywa. Fakt, że syn został wyleczony przez najlepszych rządowych lekarzy, umyka z pola widzenia Tatiany. Drugi cud – kiedy kupiła w Jekaterynburgu mieszkanie w osiemnastopiętrowym apartamencie w najlepszej biznesowej dzielnicy, w czym pomógł jej dawny znajomy. Mieszkanie jest szykowane pod wynajem. Bo Tatiana wyjeżdża. Chce zamieszkać ze starszym synem, który jest architektem w Moskwie. Mieszka na Mosfilmie – zaznacza Bobykina. To taka druga Rublowka, tylko lepsza. Swego czasu założyła z mężem biznes. Chyba nieźle się kręcił, skoro stać ją było po rozwodzie, z połowy „odzyskanego majątku”, na apartament w najlepszej biznesowej dzielnicy. A byłemu mężowi nic nie zostało. – Wsio przeputał – stwierdza nie bez satysfakcji.
M
Murowana pamięć Pierwszy pomnik Borysa Jelcyna odsłonięto z wielką pompą w Jekaterynburgu w 2011 roku. Ale nie koniec na tym „upamiętniania”. Za pieniądze wkurzonych, lecz bezradnych podatników, Gazpromu oraz paru oligarchów, którzy też się dorzucili wespół z prezydentem Putinem, wybudowano przy ulicy Jelcyna – Jelcyn Center.
82
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2018
Centrum Jelcyna to ogromny kompleks muzealno-wystawienniczy; istny Manhattan. Szkło, marmury i beton. Najlepsza biznesowa dzielnica – hotele, apartamentowce. Bobykina ma mieszkanie w apartamentowcu naprzeciwko Jelcyn Center. Zapraszała na herbatę, ale do wizyty nie doszło. Wspólne zwiedzanie Centrum Jelcyna okazało się jednak dla niej zbyt wyczerpujące. Była tu pierwszy raz w życiu. Bo… nasz wspólny znajomy z Jekaterynburga, Wiktor Huan, ją prosił, żeby, jako „bliska osoba z kręgu Jelcyna”, zechciała być moją przewodniczką. Ech, Wiktorze! Tuż obok JC jest bulwar nadrzeczny, wyjątkowo piękny – rzeka Iset płynie tu szeroko. Ludzie wygrzewają się w słońcu. Bawią się dzieci. Starszy mężczyzna chodzi od ławki do ławki; zagaduje, pokazując jakieś książki. A na to wszystko z góry, z wielkiego tarasu obłożonego piaskowcem, spogląda kamienny, pięciometrowej wysokości Dziadzio Boria. entrum Jelcyna otwarto trzy lata temu, jesienią. Ile kosztowało, różni ludzie różnie mówią. Sam budynek ponoć 2 miliardy euro, nie licząc wyposażenia. Jest w nim urządzone olbrzymie, multimedialne muzeum Jelcyna. Dobrych paru godzin potrzeba oraz bardzo wygodnych butów, żeby to wszystko obejść, a co dopiero dokładniej pozwiedzać. Ale… Zanim w ogóle zacznie się zwiedzanie – eksponaty „z życia Borysa Jelcyna” uszeregowano w osobnych salach, poczynając od pionierskich czasów aż po prezydenturę, sprowadzono nawet limuzynę, którą jeździł, i białe złocone meble z gabinetu na Kremlu – każdy musi najpierw obejrzeć animowany film o dziejach Rosji. Inaczej wejść tutaj się nie da – tylko przez salę projekcyjną z ogromnym półokrągłym ekranem. Nagłośnienie aż ogłusza i zaburza równowagę. I tak jest wszędzie, przy każdej ekspozycji. Film jest długi, jak długa i zawiła jest historia Rosji. Najmocniejsza scena, jaka zapada w pamięć (i skłania do refleksji nad tym, jak się pisze teraz historię): na malutką postać przedstawiającą Borysa Jelcyna nacierają przeogromne czołgi. I Borys Jelcyn gołymi rękami te przeogromne czołgi sam zatrzymuje. Czytaj: ratuje Rosję. Borys Jelcyn Wybawiciel!
C
Rosja Na Jelcynie kończą się dzieje Rosji. Jest pokazany jako ostatni w panteonie. Po carach Rosji, katach Rosji, nieudacznikach – Gorbaczow jest przedstawiony jako ten, który nie potrafił rozsadzić „systemu”. I dopiero musiał przyjść Jelcyn. Taka Historia. Lecz za Uralem to już chyba nikogo nie dziwi. Co najwyżej wkurza. – Ja nie wiem, czemu ludzie tak nienawidzą Jelcyn Center – śmiała się Tatiana, gdyśmy się rozstawały (z ulgą raczej obopólną). – Bóg wysoko, a Kreml daleko. Tu jest inna Rosja – mówi mężczyzna na bulwarze nieopodal Jelcyn Center. Jest w eleganckim, ciemnym garniturze. Ma do sprzedania kilka książek, w tym albumowe wydanie o carach Rosji. Przepiękne. – Tanio sprzedam – zachęca. (To jego widziałam z tarasu Jelcyna!) Mężczyzna ma na imię Renat; jest Tatarem. Ojciec był kierowcą. Renat też jest kierowcą. Jeździł po całej Rosji. Od Kubania po Ural. Prawie trzydzieści lat za kółkiem. Ale teraz nie ma pracy. Mówią mu, że jest za stary. – Za Breżniewa było łuczsze, tiepier chuże – stwiedza Renat. Drogi były lepsze niż teraz. W technikum zrobił dyplom za darmo. – Dziś nazywałoby się, że skończyłem kolidż. I musiałbym grubo sam zapłacić. Wszystko na amerykańską modę w Rosji przechodzi – zauważa niechętnie. enat mówi, że książki dość kiepsko się sprzedają, bo ludzie mają inne potrzeby niż wiedza, a do garnka wiedzy nie włożysz. Lecz on sprzedaje „książki specjalne”. – To jest nowa prawda, która dopiero ujrzała światło dzienne. O Rosji. O cerkwi. Chodzi czasem z książkami na plac koło parku, który projektował Wiktor Lwowicz Huan. Piękne miejsce, chyba najbardziej reprezentacyjne w całym mieście. Dużo ludzi. Wiktor Lwowicz jest bardzo dumny ze swojego dzieła. Są na tym placu, jako stała ekspozycja, pierwsze maszyny parowe i wodne, które rozruszały uralski przemysł. Pierwsza połowa XIX wieku i początki XX. Wtedy każde ręce do pracy były tu potrzebne. Ural zaczynał rozkwitać. Renat, oprócz historii carów Rosji, ma do sprzedania książkę o ostatnim carze Rosji. O Mikołaju II, zamordowanym razem z najbliższą rodziną w Jekaterynburgu w 1918 r., ukazuje się w Rosji dużo książek. Na miejscu kaźni wybudowano cerkiew Na Krwi. Ogromna świątynia, przebogata, wyzłocona; w zwykły dzień można spotkać tam modlących
R
się ludzi, opłakujących ofiary zbrodni. Do miejsc kultu idą pielgrzymki liczące nawet 80 tys. osób. W cerkwi Na Krwi, w kilku osobnych salach są zdjęcia carskiej rodziny. I ludzie nawet tam się modlą. – Ja tutaj codziennie przychodzę i płaczę krwawymi łzami – mówi kobieta w czarnej chuście. Gładzi delikatnie buzię carewicza na portrecie: – On taki śliczniutki, biedaczek... Jest powrót do cerkwi – Tatiana Bobykina miała rację, jeśli tak jak ona to rozumieć. owa, dość zaskakująca rzeczywistość. Natasza Łastoczkina, moja przyjaciółka z Moskwy, też jest zaskoczona. Ale nie chce się w to zagłębiać. – A na co mi to? Mam swoje problemy, z którymi muszę sobie poradzić. Myśmy się jeszcze nie pozbierali po tym, jak runął system (Związek Radziecki) i pewnie za mojego życia to nie nastąpi. Nie rozumiem tego kultu, tej histerii, tych emocji. To był koniec historii, pewnej epoki, którą zmiotła rewolucja. Straszny koniec. Wsio! A jak było za Jelcyna, kiedy runął system, niech Tatiana nie opowiada bajek. Bo na jakim świecie ona żyła? Nie było wtedy nic, jeden wielki chaos. Nie było podstawowych lekarstw, więc co tu mówić o cudzie w rządowych klinikach! Rąbało się meble, żeby ogrzać chociaż jeden pokój, bo dzieci były małe. Były kilometrowe kolejki po chleb. Pieniądze zżerała hiperinflacja. Przestępczość, że strach wyjść z domu. Rządziła mafia. – Ona sama z siebie się nie wzięła. – Wiktor Lwowicz opowiada, że po rozpadzie Związku Radzieckiego fabryki przestały utrzymywać sport. A sport to była mocna strona Jekaterynburga. Zresztą nie tylko tu, wszędzie w radzieckiej Rosji. Z dnia na dzień chłopcy, którzy z uprawiania sportu nieźle żyli, usłyszeli: fabryka już wam nic nie da, musicie sobie sami radzić. No i poszli w miasto, i wzięli się „za opiekę” nad różnymi biznesami. A dalej to już poooszło! Na Centrum Jelcyna patrzy z podziwem jako inżynier, projektant, esteta. Budowla dwudziestego pierwszego wieku; wpisuje się w nowoczesne centrum biznesowe Jekaterynburga. Fasada naszpikowana elektroniką – to jest jeden wielki półokrągły telewizor. Wiktor mówi, że poszło na to 8,5 mld euro. Ile z gosudarwtwiennego karmana? Ktoś wie? Wiktor twardo stąpa po ziemi, nie cierpi, kiedy trwoni się ludzkie pieniądze. Bo na co to komu potrzebne? Wielkość pomników nie jest miarą wielkości ludzi.
N
Jekaterynburg.
W stronę Azji.
HARRODS Plac zabaw dla najbogatszych Arabów z Zatoki
Chcesz wyjść za mąż za bajecznie bogatego młodzieńca z Zatoki? Chcesz dostać na prezent buteleczkę perfum wartą 10 tysięcy złotych? Chcesz zrobić coś, co w twoim kraju jest zabronione? Jeśli jesteś Arabką, wolną, młodą i piękną, przyjdź do luksusowego domu towarowego Harrods na stoisko perfumerii godzinę przed zamknięciem. Oni tam na ciebie czekają, podnieceni, podekscytowani, z kartą kredytową, która nie ma limitu. Młodzi Arabowie i Arabki romansują tak, jak nakazuje im religia i wychowanie. Nie patrzą sobie w oczy, nie biorą się za ręce ani ze sobą wiele nie rozmawiają. Mężczyzna kupuje drogie perfumy, wrzuca do torebeczki kartkę z numerem telefonu i czeka, aż ona zaakceptuje ten prezent. Kobieta dopiero po jego odejściu od lady zabiera torebeczkę i ucieka. Dziesiątki młodych ludzi z krajów arabskich przychodzi tu codziennie, żeby się poznać, zakochać czy uwieść.
Tekst Magdalena Louis Fotografie Archiwum VIP Biznes&Styl
84
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2018
O
czy kobiet wypatrują i polują, chroni ich częściowy lub całkowity nikab, jednak niektóre pokazują całą twarz, pod chustą kryjąc tylko włosy. Oczy mężczyzn skanują szybciej i śmielej, wybór jest duży. W londyńskich klubach i barach mężczyźni kupują kobietom drinki, żeby na skróty nawiązać znajomość, wymienić się numerami telefonów, dotknąć, uwieść. W Harrodsie zawarcie znajomości kosztuje dużo więcej i odbywa się zupełnie inaczej. Harrods, najsławniejszy dom handlowy na świecie w londyńskiej dzielnicy Kensington, w słońcu czy w deszczu prezentuje się równie okazale. Turyści walczą na środku ulicy Brompton o skrawek krawężnika, skąd można zrobić fotografię obejmującą cały majestat budynku. Na frontowej ścianie, tuż ponad zielonymi markizami osłaniającymi witryny i wejście do sklepu, powiewają brytyjskie flagi, jednak od 33 lat duma brytyjskiego pięciogwiazdkowego szopingu pozostaje w rękach arabskich. Właścicielem Harrodsa jest grupa inwestycyjna Qatar Holding, czyli rodzina królewska Kataru. W 2010 roku odkupili go od innego arabskiego bogacza, Egipcjanina Mohameda Al Fayeda, którego syn Dodi zginął w wypadku samochodowym wraz Dianą, księżną Walii. Dziś Katarczycy posiadają w Londynie więcej nieruchomości niż królowa Elżbieta i mer Londynu, więc miliarderzy ze Środkowego Wschodu czują się w stolicy Wielkiej Brytanii jak u siebie.
LUKSUS
B
ernard urodził się w Syrii, ale jego ojczyzną jest Katar. Od roku sprzedaje ekskluzywne perfumy Amouroud. Uśmiecha się, szukając odpowiednich słów po angielsku: – Ten moment przed zamknięciem Harrods’a dla młodych Arabów jest jak... strona internetowa do randkowania, jak App w telefonie, co tu się dzieje każdego wieczoru jest naprawdę niesamowite. Kiedy mnie się spodoba dziewczyna, po prostu podchodzę do niej i jej to mówię, ale Arabowie i Arabki nie mogą okazywać zainteresowania. Obok Bernarda pracuje inny sprzedawca, bardziej doświadczony i znacznie starszy. Przy jego stoisku gromadzą się prawie wyłącznie klienci arabscy. Kolekcja perfum Roja jest olbrzymia, a zapach oud nawet na papierku przetrwa tygodnie. Przy tej kasie klienci zostawiają po kilka tysięcy funtów jedną transakcją. Perfumy na stoisku Bernarda są znacznie tańsze, tajemnicą producenta jest, czy do ich produkcji używa syntetycznie pozyskanego olejku agarowego, czy też naturalnego z drzew rosnących w Azji: – Za 160 funtów oferujemy naprawdę mocne perfumy. Pracuję na prowizji, więc staram się jak mogę! Ale teraz biznes bardzo zwolnił, od zeszłego lata mamy kryzys. Trwa konflikt pomiędzy Katarem a pozostałymi krajami regionu, myślę, że nam zazdroszczą, oskarżają nas o wspieranie terroryzmu i sympatyzowanie z ISIS, co oczywiście nie jest prawdą, więc bojkotują Harrods, którego właścicielem jest Katar. W zeszłym roku o tej porze był szał, modlę się, żeby bogaci wrócili do Harrodsa, bez nich wszystko stanie. otto Harrodsa, przybytku zbytku, brzmi: „Omnia omnibus obique” – „Wszystko, wszędzie dla wszystkich”. Taki pomysł na uniwersalny sklep miał ojciec i syn, Charles Henry oraz Charles Digby Harrod, którzy chcieli oferować dobrej jakości towary w przystępnych cenach, od artykułów spożywczych aż po meble, pod jednym dachem sprzedawać smakołyki i błyskotki. Od wielu lat ludzie z całego świata, ci znani tylko najbliższej rodzinie i ci rozpoznawalni we wszystkich zakątkach globu, pielgrzymują do Harrodsa, gdzie faktycznie można znaleźć prawie wszystko. Warunek jest jeden – gruby portfel.
M
86
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2018
Siedem pięter raju dla miłośników zakupów Harrods to siedem pięter raju dla tych, którzy lubią kupować w luksusie. Stoiska Gucci toną we wściekłym różu, Louis Vuitton prezentuje swoją kolekcję na tle klasycznych słonecznych odcieni żółci, złota i brązu, perfumeria jest biała, monstrualnych rozmiarów żyrandole z kryształów i szkła oświetlają lady zastawione buteleczkami perfum, jakich nie znajdzie się na lotnisku w sklepie duty free. Klienci z bogatych krajów Zatoki Perskiej, Chin, Rosji, Ameryki zostawiają tu miliony funtów. Dla nich orgia zakupów zaczyna się od kilku tysięcy funtów, inni muszą zmieścić się w budżecie dwudziestu funtów, więc kupują w Food Hall, do którego zupełnie nie pasuje określenie hala produktów spożywczych, fikuśne ciasteczko, sałatkę na wynos, jakiś niepotrzebny drobiazg, cienki notesik z kalendarzem po to tylko, aby wyjść stamtąd z zielonym woreczkiem z nadrukiem nazwy sklepu. Taka torba nigdy nie jest jednorazowego użytku, nosi się w niej śniadanie do pracy lub pakuje bieliznę w podróż poślubną. harles Henry Harrod zaczął swoją działalność handlową w 1824 r., ale dopiero jego syn Charles Digby Harrod rozkręcił biznes, oferując londyńczykom urozmaicony asortyment najwyższej jakości, od perfum po marchewki. Jak każdy wizjoner, zmierzał do celu drogami, których nikt przed nim nie przeszedł, zainwestował w reklamę, a pod konkurencję „podłożył dynamit”. Konsekwentnie kupował od właścicieli położone w sąsiedztwie jego biznesu sklepy i rósł w siłę. Kiedy w 1883 r. pożar zniszczył sklep, prasa odtrąbiła koniec marzeń jednego człowieka o sprzedaży luksusowych produktów za przystępną cenę. Digby Harrod wykorzystał tragedię w stylu tak wyjątkowym, jak oferowane przez jego sklep produkty i przekuł tragedię w sukces. Sklep spalił się przed Bożym Narodzeniem, mimo to Harrod zrealizował wszystkie świąteczne zamówienia, jakie wcześniej złożyli jego klienci. Na zgliszczach małego sklepu powstał imponujący budynek, który stoi do dziś.W 1889 roku zainstalowano tam pierwsze w Anglii ruchome schody.
C
LUKSUS
Digby miał ośmioro dzieci, jednak żadne z nich nie odziedziczyło po ojcu smykałki do handlowania luksusem i ostatecznie w 1959 r. biznes trafił w obce ręce, przejął go House of Frasier, inny sławny dom handlowy, równie stary jak Harrods. Zanim jednak w Kensigton, Knightsbridge, Mayfair rozgościli się superbogaci Arabowie z Zatoki, masowo wykupując najdroższe nieruchomości, w 1985 roku „pionier” arabskiego biznesu w Londynie, Mohamed Al Fayed, kupił luksusowy dom handlowy Harrods. onika pracowała w Harrodsie przez dwa lata już po przejęciu sklepu przez Katarczyków, ale nie doświadczyła ich legendarnej hojności i dbałości o swoich pracowników. Nie dostała na święta Bożego Narodzenia słynnego hampera – koszyka pełnego smakołyków i win, nie mogła też korzystać z atrakcyjnych rabatów. Monikę, początkującą aktorkę, w Harrodsie umieściła agencja rekrutująca piękne aktorki i modelki do pracy w luksusowych londyńskich sklepach. Nie było łatwo dostać się do Harrodsa, bo to jest ten szczyt, na jaki każdy sprzedawca w Londynie chciałby wejść. – Trzy rozmowy kwalifikacyjne, obejrzano mnie z każdej strony, zajrzeli pod paznokcie i we włosy, ostatecznie się
M
88
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2018
udało, ale nie wytrzymałam tam długo - wspomina. Monika musiała wyglądać jak porcelanowa lalka, kiedy wchodziła z podziemi na parter, dopuszczalny był tylko czerwony lakier, czerwona szminka, gładkie uczesanie, perełki w uszach, perełki na szyi i wysokie obcasy. Pracownice agencyjne były kontrolowane bardzo rygorystycznie, nie wolno im było zabierać torebki na teren sklepu, swoje drobiazgi wnosiły w plastikowych, przeźroczystych workach. Szefowa sprawdzała, czy nie mają odrostów lub odprysków lakieru na paznokciach. Ich wygląd musiał się zgadzać z marmurami i cenami sklepu. Monika po pierwszych miesiącach oszołomienia i zachwytu zaczęła marzyć o pracy, gdzie można stać na płaskim obcasie i nie zalepiać twarzy grubą warstwą makijażu – Najgorsze było jednak to, że zaczęłam obsesyjnie myśleć o pieniądzach, o tym, że nigdy nie będzie mnie stać, a te wszystkie piękne rzeczy są wokół mnie, w mojej dłoni, na wyciągnięcie ręki, jednocześnie nieosiągalne. Nigdy wcześniej taka nie byłam, ten ohydny materializm po prostu przystawił mi nóż do gardła. Najlepszą klientelę Harrods’a od kilkunastu lat stanowią turyści z Kataru, Arabii Saudyjskiej, Kuwejtu i Emiratów. Harrods oraz ulica Sloane kilka lat temu stały się placem
LUKSUS zabaw dla milionerów ze Środkowego Wschodu, którzy – w przeciwieństwie do Europejczyków – nie spędzają letnich wakacji na plaży. Piasku i słońca mają dość u siebie. Do Anglii przyjeżdżają na wielkie zakupy, zaprezentować innym, co mają nowego, wypić hektolitry kawy, zjeść tony słodkości i pokręcić się bez celu po modnych miejscach. Arabscy milionerzy na zakupach w Harrodsie
W
2011 roku prasa brytyjska pierwszy raz użyła określenia „Ramadan Rush”, opisując gorączkę zakupów, która zaczynała trawić karty kredytowe bogatych Arabów dzień po zakończeniu ramadanu. Całe rodziny przylatują do Londynu, żeby kupić i żeby się pokazać. W tym roku szaleństwo zakupów zaczęło się 15 czerwca. Po 29 dniach postu i modlitwy bogata muzułmańska klientela ruszyła na sklepy. Z roku na rok wydają więcej. Odkąd we Francji wprowadzono zakaz zasłaniania twarzy w miejscach publicznych, a Donald Trump wprowadził restrykcje przy wjeździe do USA, do Anglii przyjeżdżają chętniej i zostają dłużej. Ile wydają? Blisko siedem milionów funtów dziennie. Do Londynu uciekają przed upałami, ale przede wszystkim, aby się zaprezentować w najmodniejszych restauracjach: Scott’s, Nobu, czy w ulubionej „jadłodajni” celebrytów, The Chilton Firehouse. Płacą po 3000 tysiące funtów za noc w najbardziej prestiżowych adresach Londynu, w hotelu
Dorchester z widokiem na Hyde Park czy w pięciogwiazdkowym Claridge’s zlokalizowanym w samym sercu Mayfair. Wynajmują apartamenty, które często na ich przyjazd urządzane są od nowa według gustu gościa, najnowszych trendów i najdroższego cennika. O najbogatszych ze świata przybywających do Londynu dbają wyspecjalizowane firmy, które reklamują się sloganem „dyskrecja i perfekcja”, dbają, aby pobyt gości w tym mieście przebiegł bezproblemowo, żeby czuli się bezpieczni i dopieszczeni, w takich nastrojach najlepiej wydaje się pieniądze. Monika pracowała na perfumerii, ale w wolnych chwilach odwiedzała koleżanki na innych stoiskach. Śmieje się, gdy wspomina tamte czasy: – To takie miejsce – gdzie można zobaczyć, jak trzynastoletnia arabska dziewczynka kupuje dla mamy torebkę ze skóry krokodyla, wykłada na ladę kilkanaście tysięcy funtów w gotówce i bardzo poprawną angielszczyzną prosi o ładne zapakowanie prezentu. Na moim stoisku zawsze panował ruch, ludzie ogólnie kupują mnóstwo perfum, ale Arabowie i Arabki perfumy po prostu miłują. Wydają tysiące funtów na prezenty dla swoich bliskich, wszystko musi być opakowane, opasane kokardami z nadrukiem Harrods i ułożone w zielonych torbach. Arabowie, zarówno kobiety, jak i mężczyźni, są na ogół bardzo mili, całkowite przeciwieństwo nieuprzejmych klientów z Chin. Kobiety, które odsłaniają tylko oczy, często chwaliły moje włosy, cerę, pytały, jakich kremów używam, one zawsze spacerują w grupach, mężczyźni osobno, kobiety osobno.
LUKSUS
D
ziś na perfumerii pracuje więcej mężczyzn niż za czasów Moniki, na przypiętych do klapy marynarki tabliczkach z imieniem, obok angielskiego, wypisane jest również arabskie. Najlepiej sprzedają się perfumy produkowane na bazie olejku z drewna agarowego (Oud). Ten zapach perfum jest najbardziej pożądany przez najbogatszą klientelę Harrosda. Oud powstaje w wyniku zainfekowania drzew w rodzaju Aquillaria pewnymi gatunkami grzybów, w wyniku tej choroby drzewa produkują ciemną żywicę, która po oczyszczeniu stanowi składnik perfum. Drzewo musi jednak przez kilkadziesiąt, a nawet kilkaset lat walczyć z grzybem, żeby jego wnętrze przybrało czarną barwę i odłożyło oud odpowiednio aromatyczny. Zapach ten kojarzy się ze Dalekim Wschodem, kadzidłami, jest to mocny, drzewny aromat ze słodką nutą, bardzo trwały i bardzo drogi, dla europejskich nosów nieco egzotyczny. Oud to najrzadszy i najdroższy składnik perfum, znany i używany od setek lat, nazywany często „płynnym złotem”. Działa magicznie na kobiety i mężczyzn, obiecuje mocne wrażenia i tajemnicę. Wielu sprzedawców Harrodsa pracujących na perfumerii mówi w dwóch językach, po angielsku i arabsku. Kiedy pracowała tam Monika, polecono im nauczyć się dwóch zdań w tym języku: „Bardzo piękne, proszę moja droga”. Bernard nie tylko potrafi się porozumieć w ich języku z najcenniejszymi klientami Harrodsa, potrafi też pomóc w nawiązaniu romansu pomiędzy młodymi dziewczynami
zakrywającymi szczelnie swoje ciało i twarz a mężczyznami ubranymi w logo, metkę i białe jak śnieg sportowe buty. Pośredniczy w nawiązaniu znajomości, podpowiada, poleca, ale to, co następuje potem, jest jeszcze bardziej interesujące. Młodzi nie patrzą na siebie; jeśli rozmawiają przy ladzie, to odwracają głowy w przeciwnych kierunkach, mężczyźni nie wręczają kobietom prezentu, perfum, na jakie wydali 300, 500, 1000 funtów, tylko pakuneczek po prostu „podrzucają”, stawiają torebeczkę na ladzie i szybko odchodzą. onika obserwowała ten rytuał bez zazdrości – Fascynowało mnie to, ale zarazem smuciło, kultura, która odgradza kobiety od mężczyzn jest mi obca. Romantyczny początek, obdarowywanie kwiatami, czekoladkami, perfumami, bardzo fajnie, ale moimi klientami były też małżeństwa, a mur między nimi, mimo młodego wieku, zdążył już urosnąć bardzo wysoko. Mąż zawsze z przodu, miły, rozmowny, szastający kasą, żona milcząca, obserwująca, czekająca na swoją kolej, żeby oddychać.
M
Brytyjska rodzina królewska… do Harrodsa nie chadza Na ulicach okalających Harrodsa strażnik miejski wypisał mandat za parkowanie na podwójnej żółtej linii. Karteczkę włożył za pióro wycieraczki wartego 300 tysięcy funtów Lamborghini Aventador. Wynajęty do ochrony auta mężczyzna nie zareagował. Jego rolą jest pilnowanie, żeby
LUKSUS przechodnie nie dotykali samochodu, przyjmowanie mandatów nie należy do jego obowiązków. Właściciel auta, złoty chłopak z Zatoki, w tym samym czasie pił kawę w kawiarni Ladurée w towarzystwie kolegów ulepionych z tego samego złota co on sam. Nie po to wydał 20 tysięcy funtów na przetransportowanie samolotem swojego cacka z Kuwejtu do Londynu, żeby go teraz chować na parkingu. Ma stać zaparkowane przed wejściem do Harrodsa i wzbudzać emocje, od zazdrości po gniew. Luksusowe auta na rejestracjach Arabii Saudyjskiej czy Kataru przypłynęły lub przyleciały do Londynu na kilka dni przed swoimi panami. Złote, srebrne, czarne, czerwone, pomarańczowe, zmodyfikowane, unikatowe. Najbardziej świeci się Mercedes klasy S z karoserią pokrytą kryształkami Swarovskiego. Auta warte fortunę uczestniczą w licytacji „kto ma więcej pieniędzy i fantazji”, ich właściciele wybrali Londyn na swoje wyścigi, a ścigają się wyłącznie między sobą, bogaci Anglicy nie biorą udziału w tej ostentacyjnej zabawie. 2000 roku Harrods stracił „gwarancje królewskie”, co pałac Buckingham tłumaczył tym, że przedłużenie tych gwarancji mija się z celem, skoro ani królowa, ani książę Karol nie robią już tam zakupów. A kiedyś robili, wielu członków brytyjskiej rodziny królewskiej zaopatrywało się w luksusowe towary właśnie tam. Klientem Harrodsa był Oskar Wilde, Lawrence Olivier, Vivien Leigh, Charlie Chaplin oraz wiele gwiazd współczesnego filmu, ekranu i sceny. Dobre relacje z Koroną oraz jej
W
licznymi powinowatymi zepsuł poprzedni właściciel, Mahomed Al Fayed, oskarżając publicznie męża królowej Elżbiety, Filipa, oraz MI6 o zaaranżowanie wypadku samochodowego, w którym zginęła Diana i jego syn, Dodi. Poparli go miłośnicy teorii spiskowych, ale mimo zaangażowania najlepszych prawniczych strzelb, zrozpaczonemu ojcu nie udało się przekonać sądu do swojej teorii. W wątpliwość poddano również jego zapewnienia, że Diana była zaręczona z Dodim i nosiła pod sercem jego dziecko, które miało być pierwszym muzułmaninem w rodzinie królewskiej. Al Fayed dźgnął swoich wrogów w samo serce i w eksponowanym miejscu Harrodsa, pomiędzy schodami ruchomymi, postawił dwie olbrzymie figury tragicznych kochanków, które przez piętnaście lat przykuwały uwagę turystów i klientów. Nieruchomi i niepodobni Diana i Dodi trzymali złączone ponad głowami dłonie, na których przysiadła monstrualnych rozmiarów mewa. Krótka znajomość za życia została odlana w brązie na wieczną pamiątkę. W styczniu 2018 r. zapadła decyzja, aby kiczowate figury przedstawiające księżną Walii tańczącą z Dodim Al Fayedem usunąć i zwrócić Mohamedowi. W okresie świąt wielkanocnych zostały dyskretnie rozmontowane i wywiezione. Tym samym obecni właściciele Harrodsa uczynili pierwszy krok do przebłagania brytyjskiej rodziny królewskiej, a prasa natychmiast zaczęła spekulować, że dwie korony, brytyjska i katarska, odbudują dobre relacje i rodzina królewska znów zacznie zamawiać luksusowe towary w Harrodsie.
Skansen z tradycjami 60 lat sanockiego muzeum
M
uzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku odchodziło jubileusz 60-lecia. Od chwili powstania zobaczyły go prawie cztery miliony zwiedzających. Dziś sanocki skansen jest najpopularniejszym w kraju muzeum na wolnym powietrzu. W roku ubiegłym odwiedziło go 156 tys. turystów z całej Polski, a także z większości krajów Europy oraz niemal ze wszystkich kontynentów. Najwięcej zagranicznych turystów przybywa z Francji, Niemiec, Wielkiej Brytanii, Ukrainy, Słowacji, Czech, ale także z USA, Kanady, krajów Ameryki Łacińskiej oraz Azji.
Tekst Antoni Adamski Fotografie Tadeusz Poźniak
P
omysł skansenu nasunął się Aleksandrowi Rybickiemu w czasie powojennych wędrówek. „Penetrując Bieszczady w 1956 r. stwierdziłem katastrofalny stan budownictwa bojkowskiego i łemkowskiego – niezwykle bogatych etnograficznie kultur. W czasie wędrówki natknąłem się we wsi Rosolin na prześliczną cerkiewkę bojkowską z 1750 r., w której jacyś turyści rozpalili ogni-
94
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2018
sko. Chęć ratowania zabytku przed skutkami wandalizmu zrodziła właśnie koncept z muzeum. Sprawozdaniem moim zajęli się młodzi zapaleńcy z Ministerstwa Kultury” – pisał Rybicki, który swój pomysł sanockiego skansenu oparł o ówczesne autorytety z dziedziny etnografii, architektury, historii czy konserwacji. Były to osoby o ugruntowanym dorobku naukowym: Ksawery Piwocki, Gerard Ciołek, Adam Fastnacht, Franciszek Kotula, Roman Reinfuss, Ignacy Tłoczek, Tadeusz Seweryn, Ryszard Brykowski, Michał Czajnik i ówczesny wojewódzki konserwator zabytków – Jerzy Tur. tmosfera w Rzeszowie oraz w „głębokim terenie” bynajmniej tej idei nie sprzyjała. Cytowano powiedzenie wiceprzewodniczącej prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej, która odpowiadała za sprawy kultury. Stwierdziła ona publicznie, iż „zabytki to g….” Poprzednik J. Tura został usunięty ze stanowiska konserwatora wojewódzkiego za to, że domagał się ratunku dla cerkwi, kościołów czy synagog. Tymczasem tego rodzaju zabytki traktowane były zbyt często jako „ślady ciemnoty”. Referent ds. wyznań w Lesku osobiście porąbał XVIII-wieczny ikonostas i cały wystrój rzeźbiarski jednej z cerkiewek. Czynem tym „zasłynął” w całym kraju. W dodatku sam wnioskodawca muzeum skansenowskiego, Aleksander Rybicki, cieszył się wśród władz jak najgorszą opinią. W czasie okupacji, jako łącznik Rządu Emigracyjnego z krajem, stał się jednym z legendarnych kurierów beskidzkich. Uniknął aresztowania przez Niemców. Za swoją działalność zapłacił jednak śmiercią żony w obozie koncentracyjnym oraz pobytem w więzieniu rumuńskim. W latach 1947–55 z wyrokiem 25 lat łagru przebywał na zesłaniu w ZSRR. Pracował jako górnik w kopalni węgla w miejscowości Inta koło Workuty. W 1954 r. po dziewięciomiesięcznym śledztwie, został przedterminowo zwolniony i jako re-
A
patriant wrócił do kraju. Z dniem 1 listopada 1955 r. podjął pracę w Muzeum Historycznym, które tworzył w okresie międzywojennym. Z powodów politycznych najpierw został przyjęty na „okres próbny”, choć doc. Franciszek Kotula – dyrektor Muzeum Okręgowego w Rzeszowie, wystawił mu doskonałą opinię. Za powstaniem skansenu przemawiał argument, iż chodzi o zachowanie kultury chłopstwa, czyli „klasy uciśnionej”. W dwa lata, po „odwilży” Października 1956, były łagiernik mógł już pełnić funkcję kustosza i dyrektora nowo powstającego muzeum na wolnym powietrzu. Aleksander Rybicki już jako kustosz umiał postawić się władzy i coś od niej dla muzealnictwa uzyskać. W roku 1937 zasłynął z obrony sanockiego zamku, w którym wojsko zamierzało urządzić kasyno oficerskie. Gdy żołnierze zaczęli burzyć ścianę działową I piętra pod planowaną salę balową, dyrektor placówki bezradnie rozłożył ręce. Wtedy kustosz Rybicki wysłał dwa telegramy: do premiera gen. Felicjana Sławoja-Składkowskiego oraz do wojewody lwowskiego. Oba były identycznej treści i zawiadamiały, iż wojsko burzy renesansowy zamek – siedzibę Muzeum. Dzień później prace wstrzymano. Inicjator przebudowy zamku na kasyno sanocki starosta Bucior, nakrzyczał podobno na Rybickiego, grożąc, iż mu nogi z d...powyrywa. „Proszę uprzejmie, wyrywaj pan” – odparł krnąbrny kustosz. Inna wersja zdarzenia podaje, iż oburzony wstrzymaniem prac dowódca – pułkownik Cśadek, chciał Rybickiego zastrzelić. osiem lat po powołaniu do życia skansenu – w roku 1966 udostępniono do zwiedzania pierwsze zabytki architektury, a wśród nich cudem ocalałą cerkiew z Rosolina. W ciągu 60 lat przeniesiono do muzeum na wolnym powietrzu jeszcze dwie cerkwie oraz kościół. W przededniu jubileuszu powstał obiekt wyjątkowy: to XVIII-wieczna synagoga z Połańca. Należy ona do grupy drewnianych synagog o bogatej, fantastycznej architekturze, otoczonych drewnianymi domami żydowskich miasteczek – sztetl. To w nich rozgrywała się akcja powieści i opowiadań Izaaka Bashevisa Singera. Wszystkie te cuda zmiotła hitlerowska nawałnica. Po wojnie nie pozostała żadna drewniana synagoga. Muzeum Budownictwa Ludowego, jako jedyne w kraju, pokusiło się o rzecz unikalną: zrekonstruowało synagogę z Połańca według cudem zachowanej
W
przedwojennej inwentaryzacji przechowywanej w Zakładzie Architektury Polskiej Politechniki Warszawskiej i Instytucie Sztuki PAN w Warszawie. Dzięki planom i rysunkom z lat 30. XX stulecia można było odtworzyć synagogę z ogromną precyzją. Ręcznie ciosane belki, z których wykonana jest synagoga, zaczynają obecnie pękać i osiadać. Gdy budynek ustabilizuje się, zostanie odtworzona fantastyczna polichromia ze znakami zodiaku, rozetami, wiciami roślinnymi oraz z symbolicznymi figurami zwierząt. Na przykład nad wejściem pojawi się Lewiatan, oplatający świątynię jerozolimską. Tam, gdzie materiałów brakuje, w rekonstrukcji pomogły stare fotografie podobnych obiektów. Na przykład okazałą szafę na Torę – aron ha-kodesz, zrekonstruowano w muzealnej pracowni konserwatorskiej na podstawie archiwalnego zdjęcia tego typu zabytku, który znajdował się niegdyś w synagodze leskiej. Nawet solidny kuty zamek z ogromnym kluczem do drzwi powstał na wzór dzieł kowalskiej roboty sprzed stuleci. nikalny jest także sektor kopalnictwa naftowego, powstały z maszyn i urządzeń, które pracowały jeszcze na przełomie XIX i XX w. na sanockich i bieszczadzkich polach wydobywczych. Taka jest np. lokomobila – maszyna parowa służąca do poruszania innych maszyn i pomp na kopalniach. To gigantyczny, 10-tonowy kocioł parowy, który jeszcze do niedawna służył do ogrzewania pomieszczeń kopalnianych w podsanockiej Strachocinie. Wyprodukowała go w 1919 r. spółka Zieleniewski w Krakowie, a podwozie pochodzi z sanockiej Fabryki Maszyn, założonej przez rodzinę Beksińskich (o czym świadczy napis wytłoczony na jednym z kół). Drewniane kieraty i kiwony do wydobywania ropy funkcjonowały w ubiegłym stuleciu. Dziś – ale wykonane z metalu – oglądamy jeszcze np. w podiwonickich lasach i na podgorlickich polach. Wysmukła wieża wiertnicza typu kanadyjskiego to kopia oryginału z roku 1900, a oryginalna sprężarka z niemieckiej firmy A. Borsig GMBN z Berlina opatrzona jest datą produkcji 1926. Wszystkie te maszyny są rozmieszczone tak, jak w dawnych czasach – stoją w bezpośrednim sąsiedztwie krytych strzechami wiejskich zagród. To jedyna taka ekspozycja przemysłu naftowego w Europie, którą zlokalizowano na tle właściwego danym czasom krajobrazu kulturowego.
U
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2018
95
Kilkadziesiąt metrów dalej, na wzgórzu, rośnie rozległy dworski sad. Z Arboretum w Bolestraszycach przywiezione zostały tu sadzonki starych odmian drzew owocowych – grusz i jabłoni. Na tle młodych drzew widać fasadę pięknego dworu ze Święcan. O przeniesieniu dworu do sanockiego skansenu z dawnymi właścicielami rozmawiał już w latach 60. dyrektor Aleksander Rybicki. Ostatecznie obiekt ten został sprowadzony do MBL dopiero w roku 2003. Dwór zbudowany jest z drewna jodłowego i oszalowany. Ganek od strony ogrodu został odtworzony na podstawie fotografii, ponieważ oryginalny został przez właściciela rozebrany i przeznaczony na opał! Odtworzona też w dużej mierze została dekoracyjna ażurowa listwa obiegająca pod okapem budynku, nadająca mu niepowtarzalnego uroku. Podmurówka została wykonana ze starego kamienia; na ganku pieczołowicie zachowano kamienne płyty z piaskowca, wytarte nogami dawnych właścicieli i ich gości. Przed frontowym gankiem podcieniowym wytyczony został gazon. Teraz trzeba czekać dziesiątki lat, aż młode sadzonki utworzą wysoką wjazdową aleję lipową, a ogrodowe drzewa zaczną dawać cień. Dwór ze Święcan jest największym kubaturowo budynkiem w skansenie: ma 400 m2 powierzchni i aż 11 pomieszczeń. Osobne wejście z ganku prowadzi do pięknej kaplicy zdobionej neogotycką polichromią (ostatni właściciel używał jej jako garażu na ciągnik). To rzadkość – kaplice dobudowywano tylko do tych najbogatszych dworów jak np. w Komborni. „Dwór i ogród (park) razem tworzyły całość – Arkadię – w pełni zharmonizowany mikroświat. Kwiaty, pnącza, krzewy, drzewa owocowe i wysokopienne komponowano w sposób przemyślany i współgrający z jego charakterem...” – pisał Jacek Reginia-Zacharski. W dodatku dwór był samowystarczalny: „z natury czasów i rzeczy wynikała uniwersalność i samoistność jego całego bytu – podkreślał Władysław Łoziński. – Był on zamkniętym w sobie i dla siebie organizmem, państewkiem...niezawisłym od zewnętrz-
96
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2018
nego świata”. Wnętrza stanowią zbiór przedmiotów i dzieł sztuki z wielu okolicznych siedzib szlacheckich. W rzeczywistości żaden z okolicznych dworów nie był tak bogato wyposażony. Ten, który oglądamy w skansenie, jest syntezą staropolskiego życia. Tego, które odeszło, bezpowrotnie minęło, pozostając jedynie na kartach wspomnień. Idąc piaszczystym gościńcem natrafimy na malowniczą bryłę greckokatolickiej cerkwi z Ropek (1801 r.). Przed wejściem do świątyni – w dzwonnicy bramnej ustawiono w przejściu potężny, bogato zdobiony dzwon ze wsi Balnica. Zakopany w ziemi w czasach II wojny światowej, ukryty przed okupantem, przeleżał w ukryciu aż do roku 2006. Natrafiono na niego przypadkowo, ale o jego istnieniu dokładnie wiedzieli Łemkowie, których Akcja „Wisła” rzuciła aż na Pomorze. Po jego odkopaniu poinformowali o okolicznościach jego ukrycia oraz o imieniu, jakie mu nadali podczas chrztu („Michajło”). Dzwon nie wrócił w rodzinne strony, tym bardziej iż ani wieś, ani świątynia już nie istnieją. Zabytek ten ma swoją bogatą i barwną historię: wykonany został w roku 1925 w pracowni rodziny Felczyńskich, a dwa lata później powędrował na wystawę dzwonów do Paryża, gdzie był wizytówką znanej firmy przemyskich ludwisarzy. Teraz stoi jak pomnik przeszłości przed łemkowską cerkwią i jest podziwiany przez tysiące turystów. erkiew z Ropek ozdobiona jest bogatą – iluzjonistyczną jak w barokowej świątyni rzymskokatolickiej – dekoracją malarską. Malowana architektura rozstępuje się, ukazując biblijne sceny i postacie: Zwiastowania (w przednawiu), Trójcy Świętej (w kopule), Ducha Św. (w szczycie kopuły), wizerunek Matki Boskiej Opiekunki (ściana nawy południowej) oraz Rozmnożenia Chleba (ściana północna). Wszystkie te sceny wraz z ikonostasem są dziełem Michała i Zygmunta Bogdańskich i zostały wykonane w roku 1891. Bogdańscy to ród malarzy: mapa dekorowanych przez nich świątyń obejmuje kilkadziesiąt cerkwi i kościołów od okolic Krynicy po Kalwarię Pacławską i Pre-
C
SANOCKI skansen tykane domy żydowskie z Ustrzyk Dolnych (koniec XIX w.) i z Jaćmierza (1847 r.). W ten sposób pokazano syntezę wielokulturowych miasteczek naszego regionu z ich najważniejszymi funkcjami: mieszkalną, handlową i usługową. Budynki są skromne, parterowe (niektóre to niemal chałupy), wykonane z drewna jodłowego na kamiennych podmurówkach. Zachwycają swą urodą architektury pochodzącej z nieistniejącego już świata. Kryte gontem, z malowniczymi gankami, bielone lub zwracające uwagę bogatą fakturą ręcznie obrabianego siekierami ciesielskimi surowego drewna. anocki Rynek nie sprawia wrażenia makiety. Etnografowie z wielką pieczołowitością odtworzyli wnętrza urzędów, sklepów, warsztatów i mieszkań – niejednokrotnie konkretnych, znanych z nazwiska rodzin właścicieli. Tak więc saloniku fotograficznym J. Seredyńskiego (wyposażenie użyczyło Muzeum Regionalne w Mielcu – Oddział Fotograficzny„Jadernówka”) króluje drewniany aparat skrzynkowy z miechem na klisze szklane. Przy okrągłym stoliku nakrytym pluszową kapą leży klockowa secesyjna koronka. Przy nim krzesło w stylu trzeciego rokoka. Jest też klęcznik – do wyboru, a także wysokie krzesełko dla dzieci. Na płótnie odtworzono pejzaż z niby pałacową balustradą na pierwszym planie – straszliwy kicz, ale ważny, bo to on był tłem dla rodzinnych fotografii. Dziś dla turystów zdjęcia wykonuje tu Wiktor Karwieńcz, fotograf pracujący w latach 70. w Muszynie, a później w Sanoku. Posługuje się drewnianym aparatem skrzynkowym. Turyści mogą przebrać się w staromodne kapelusze, narzutki i szale. – Raz w roku przyjeżdża tu dziewczyna, która do fotografii pozuje w ubiorach swojej babki. To dopiero sesja fotograficzna! – mówi pan Wiktor. W zakładzie zegarmistrzowskim pracuje mechanik precyzyjny Józef Jankiewicz, liczący obecnie 87 lat. Zawodu nauczył się u sąsiada w Jaćmierzu, później przeniósł się do Sanoka. W kolejnych izbach pokazane jest całe mieszkanie zegarmistrza, a tym samym codzienne życie małomiasteczkowej rodziny. rawdziwą rzadkość stanowią dwie chałupy żydowskie. Skromniejsza umeblowana jest w stylu lat 20. Sukienki z tego okresu wiszą na drzwiach szafy tak, jakby właścicielka wyszła na chwilę z mieszkania. Osobliwością jednego z domów żydowskich jest weranda z otwieranym dachem, tzw. kuczka. Służyła ona jako miejsce modlitw w czasie Święta Szałasów – Sukkot. Po wnętrzach oprowadza brodaty, kościsty, ubrany w chałat przewodnik – Marek Kocot, który znakomicie wciela się w rolę starozakonnego Żyda. Na moje pytanie odpowiada: – Żydem jestem do godziny 16 i wtedy pozdrawiam ludzi słowem: „Szalom”. A po pracy kłaniam się tradycyjnym: „Pochwalony”. Jerzy Ginalski, dyrektor Muzeum, pisze w jubileuszowej publikacji: „Sanocki Park Etnograficzny przywołuje dawno już zapomniane wydarzenia i skojarzenia, które tkwią tutaj zakodowane we wszechobecnym wiekowym drewnie. Spacerując po tym jedynym w swoim rodzaju muzeum wsi, można połączyć walory poznawczo-naukowe z prawdziwym relaksem i wypoczynkiem na łonie eksplodującej niemalże na każdym kroku karpackiej przyrody...”.
S
szów na Spiszu (dzisiejsza Słowacja). Zygmunt Bogdański wyjeżdżał także do Stanów Zjednoczonych, skąd wrócił na krótko przed II wojną. Odgałęzienia rodu stworzyły dwie linie przez stulecie zamieszkujące: Jaśliska (po wojnie Domaradz) oraz Dobromil. Niektórzy członkowie rodu kształcili się u znanych malarzy (od Michała Stachowicza i Antoniego Brodowskiego po Jana Matejkę). Jednak dekoratorzy cerkwi z Ropek – wzorem średniowiecznych mistrzów – umiejętności malarskie nabyli w rodzinie. Uzupełniali je – jak mistrzowie cechowi przełomu XV i XVI w. – wzornikami graficznymi i reprodukcjami dzieł znanych twórców europejskich. Znakiem ówczesych czasów było zerwanie z kanonem bizantyjskim; zastąpiły go różnego autoramentu wzory zachodnie. ieco dalej, w sektorze wschodniopogórzańskim, stoi drewniany kościół z Bączala Dolnego (1667 r.) z najstarszymi grającymi na Podkarpaciu organami ze Święcan, pochodzącymi z połowy XVII wieku, późnobarokowymi nastawami ołtarzowymi, późnorenesansową amboną i XVI-wieczną figurą Chrystusa Zmartwychwstałego. Wspaniałym uzupełnieniem otoczenia świątyni jest gruntownie odrestaurowana ostatnio plebania z Ropy (1865) wraz z zabudowaniami folwarcznymi. Z końcem 2009 r. rozpoczęto największe przedsięwzięcie inwestycyjne MBL: budowę sektora miejskiego – Rynku Galicyjskiego. Stoi w nim 29 obiektów z 13 podkarpackich miejscowości. Rynek Galicyjski to wizja małego miasteczka z przełomu XIX i XX w. Zgromadzono tu najpiękniejsze zabytki budownictwa drewnianego: domy mieszkalne oraz zakłady usługowe, np. zakład fryzjerski (dom z Dębowca z końca XIX w.), zakład fotograficzny (Brzozów, XIX w.), piekarnia (Niebylec, XIX w.), sklep kolonialny (Jaśliska, pocz.XX w.), apteka (Stara Wieś, XIX w.). Są także urzędy: gminy (Jedlicze koniec XIX w.), pocztowy (Brzozów, koniec XIX w.) a także karczma (Sanok XIX w.) z kręgielnią i remiza z Golcowej (1920). Na specjalną uwagę zasługują dwa rzadko spo-
N
P
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2018
97
TEATR
Krakowska „Hańba” i rzeszowski „Lwów nie oddamy” z nagrodami Spektakle przypominające muzyczne widowiska, nocne debaty o sztuce i kameralne koncerty wypełniły sześć dni 05. Festiwalu Nowego Teatru – 57. Rzeszowskich Spotkań Teatralnych, których gospodarzem jest Teatr im. Wandy Siemaszkowej. Ta edycja przyniosła sporo satysfakcji rzeszowskiemu teatrowi za sprawą Nagrody Dziennikarzy dla spektaklu „Lwów nie oddamy” w reżyserii Katarzyny Szyngiery. Natomiast publiczności najbardziej spodobała się „Hańba” w reżyserii Michała Wierzchowskiego zaprezentowana przez Teatr Ludowy w Krakowie.
„Lwów nie oddamy”.
Jan Nowara.
„Hańba”.
Z
daniem Jana Nowary, ten festiwal był różnorodny. Każdego dnia widzowie teatralni mogli poczuć trochę inną atmosferę, zetknąć się z inną konwencją, estetyką. – Taki też był nasz zamysł, by podsumować 5 lat Festiwalu Nowego Teatru, które przyniosły wiele pięknych, silnych, czasem kontrowersyjnych przeżyć. Od „Dziadów” Radosława Rychcika z Teatru Nowego w Poznaniu, które gościły na pierwszej edycji FNT, po nagrodzony w tym roku nasz spektakl „Lwów nie oddamy”. Jeden oparty na wielkiej literaturze, a drugi wyciągnięty wprost z rzeczywistości, opowiadający o polsko-ukraińskich relacjach. Nowy teatr potrafi sięgać w bardzo różne rejony i przedstawiać to w sposób frapujący, ciekawy dla widza – podkreśla dyrektor. W części konkursowej trwającego od 19 do 24 listopada festiwalu zaprezentowano pięć spektakli: „Beniowskiego. Balladę bez bohatera” wg Juliusza Słowackiego, w reż. Małgorzaty Warsickiej, Teatru Nowego w Poznaniu; „Ku Klux Klan. W krainie miłości” wg Katarzyny Surmiak-Domańskiej, w reż. Macieja Podstawnego, Teatru Nowego w Zabrzu i „Orestesa” wg Eurypidesa, w reż. Michała Zadary, Centrali w Warszawie oraz te, które ostatecznie zdobyły nagrody – „Hańbę” wg J.M. Coetzee’go, Teatru Ludowego w Krakowie i „Lwów nie oddamy” wg scenariusza Katarzyny Szyngiery, Marcina Napiórkowskiego i Mirosława Wlekłego, Teatru im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie. agrodzony spektakl „Lwów nie oddamy” powstawał w ogniu dyskusji. – Ale wszyscy byliśmy otwarci na racje drugiego człowieka – mówi Jan Nowara. – To sprawiło, że jest bardzo szczery scenicznie, aktorzy są prawdziwi nie tylko w tym, co grają, ale i co komentują, dzieląc się swoimi opiniami. Znakomitym pomysłem jest obecność Ukrainki Oksany Czerkaszyny, aktorki z Charkowa, która miała istotny udział w procesie tworzenia przedstawienia. Dzięki niej racje polskie i ukraińskie się równoważyły. Ten spektakl jest kontrowersyjny, ale robimy go dla przyszłości, by rozbroić minę, która jest na drodze do naszego pojednania. Jednocześnie artystycznie jest to sztuka bardzo udana. – To był dobry festiwal – uważa Andrzej Piątek, krytyk teatralny. – Zdecydowanie najlepszym spektaklem była nagrodzona przez publiczność „Hańba” Teatru Ludowego w Krakowie. To spektakl o odpowiedzialności człowieka. Profesor literatury dopuszcza się przewinienia na tle seksualnym wobec studentki. Temat jest uniwersalny, może dotyczyć innych środowisk. „Hańba” stawia pytanie, co jest ważniejsze: odpowiedzialność zewnętrzna i społeczna, czy odpowiedzialność wewnętrzna, czyli przed samym sobą. Tylko ta druga może człowieka ochronić przed ostateczną demoralizacją. Cieszy fakt, że dziennikarze przyznali nagrodę rzeszowskiemu spektaklowi „Lwów nie oddamy”, który ma charakter reportażowy, mniej artystyczny, ale dotyka bardzo istotnego problemu, jakim są relacje polsko-ukraińskie. Spektakl ma charakter ekshibicjonistyczny, aktorzy dzielą się swoimi osobistymi poglądami na temat relacji polsko-ukraińskich. To jest modne w dzisiejszym teatrze, chociaż dyskusyjne. Z nowych środków, po które sięga teatr, zwraca także uwagę coraz większy udział wielkich ekranów i komputerów. Widać także dostosowywanie formy do popkultury, wymagań młodego widza. W „Beniowskim. Balladzie bez bohatera” oraz „Orestesie” zacierała się granica teatru rozumianego jako sztuka słowa i koncertu muzycznego. egorocznemu festiwalowi towarzyszyła także nić smutku związana z nieobecnością Joanny Puzyny-Chojki, która od pierwszej edycji FNT współtworzyła jego formułę jako dyrektor artystyczny. Latem zginęła tragicznie w wypadku samochodowym. Jej pamięć publiczność uczciła ostatniego dnia festiwalu minutą ciszy, a dyrektor Jan Nowara ogłosił, że zgodnie z wnioskiem jury dziennikarskiego, od przyszłego roku będzie podczas festiwalu przyznawana nagroda jej imienia.
N
T
Tekst Alina Bosak Fotografie Maciej Rałowski/ Teatr im. W. Siemaszkowej
MODA
Adrian Krupa z Rzeszowa – coraz gorętsze nazwisko w polskiej modzie
W
październiku wygrał najważniejszy w Polsce konkurs dla projektantów mody – Złota Nitka 2018. Nieco wcześniej było zwycięstwo na Radom Fashion Show i podium na Off Fashion w Kielcach. W branży mówią, że wziął wszystko, co do wzięcia było. Po finale Złotej Nitki reporter Vogue’a napisał: „Warto zapamiętać to nazwisko, bo wszystko wskazuje na to, że jeszcze sporo w polskiej modzie namiesza”. Adrian Krupa, student ASP w Łodzi, pochodzi z Rzeszowa, jest absolwentem Zespołu Szkół Plastycznych im. Piotra Michałowskiego i już jako 15-latek został nagrodzony w modowym konkursie. Wszystko sam szyje, splata, robi na drutach. Jego kreacje to niepowtarzalne dzieła sztuki.
Tekst Alina Bosak Fotografie Kamil Kotarba
K
olekcja „Fetish” Adriana Krupy zachwyciła jurorów ogólnopolskiego konkursu Złota Nitka 2018, organizowanego wspólnie przez Akademię Sztuk Pięknych im. Władysława Strzemińskiego oraz Miasto Łódź. Twarze i sylwetki modelek zakryte zostały japońskim kostiumami zentai i ubrane w spodnie, spódnice, żakiety, kurtki, które zachwycały detalami, różnorodnością tkanin i harmonią. Student ostatniego roku ASP połączył kreację z wygodą. Sam wszystko skonstruował i uszył. Nawet sweter wydziergał na drutach. „Jego kolekcja zdecydowanie wyróżniała się spośród pozostałych, choć poziom wszystkich był w tym roku niezwykle wysoki”, podkreślał autor relacjonujący konkurs dla Vogue'a.
Talent z Rzeszowa
S
zyć zaczął jako 14-latek na podarowanej mu przez babcię maszynie do szycia. Na starym Singerze Adrian Krupa stworzył swoją pierwszą w życiu kolekcję, zgłosił ją do konkursu Young Fashion Day w Kielcach i zdobył wyróżnienie. Miał 15 lat i już wiedział, że chce projektować modę. W 2014 roku rozpoczął studia projektowania ubioru w Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi. Swoje umiejętności doskonali w słynnej pracowni 240, pod okiem Michała Szulca i Małgorzaty Czudak. Zajmuje się projektowaniem ubrań, butów i dodatków. Samodzielnie tworzy konstrukcję i sam szyje swoje projekty, dlatego każde ubranie spod jego ręki jest unikatowe. Swoją działalność określa jako awangardę, w której spokojnie można wyjść na ulicę. Jednocześnie eksperymentuje z formą, konstrukcją i wyjątkowymi tkaninami. Rok temu obronił dyplom licencjacki. – To była moja pierwsza pełna kolekcja – 15 sylwetek i praktycznie cały asortyment: płaszcze, sukienki. Pracując nad nią odkryłem swój własny styl i drogę, którą chciałbym podążać – opisuje Adrian. Kolekcję zatytułował „Badroom”. Kiedy zdjęcia składających się na nią projektów udostępnił na Instagramie, odezwali się do niego styliści zainteresowani tymi pracami.
100
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2018
MODA – „Badroom” pokazałem w konkursie o Złotą Nitkę 2017. Nie udało się wtedy wygrać, ale byłem o włos do zwycięstwa, wiele osób zwróciło na mnie uwagę – dziennikarze modowi, blogerzy, krytycy. Kolekcja miała bardzo pozytywne recenzje. Pokazano ją w magazynach na całym świecie, takich: KMAG, Vulkan Magazine, Sezon Magazine, Lounge Magazine. W Meksyku, w Nowym Jorku, w Paryżu, we Włoszech. To zmotywowało mnie do pracy nad kolejną kolekcją. Zrozumiałem, że muszę dać z siebie wszystko, żeby udało się zdobyć tę nagrodę – wspomina. racował nie tylko nad nową kolekcją, ale również nad projektami dla polskich gwiazd. W ciągu roku ubrał 10 polskich piosenkarzy i aktorów. Jego ubrania założyły m.in.: Natalia Nykiel, Karolina Gilon, Natasza Urbańska, Julia Wieniawa, Marta Gałuszewska, Marcelina Zawadzka. W garderobie od niego artyści pokazują się na okładkach płyt – Honorata Skarbek w butach, a Michał Szpak w płaszczu. Adrian Krupa na sukcesie pierwszej kolekcji jednak nie poprzestał. – Wiedziałem, że muszę zrobić kolejną, aby o mnie nie zapomniano. Większość młodych projektantów robi jedną kolekcję i potem więcej się nie pojawia w modowym świecie. Trzeba być cały czas aktywnym, pokazywać nowe rzeczy, być na topie, aby nazwisko stawało się coraz bardziej rozpoznawalne. Nie wolno stać w miejscu – opisuje Adrian. – Tak więc zacząłem tworzyć drugą kolekcję. Chciałem, aby to było coś innego, ale nadal w moim stylu. Tak powstał „Fetish”.
P
Malarskie inspiracje w kolekcji „Fetish”
K
olekcja „Fetish” w 100 procentach jest wykonana przez Adriana. Stworzył konstrukcje, wybrał tkaniny, wszystko sam uszył. – Nie było żadnej ingerencji z zewnątrz. Podczas szycia dużo zmieniam w projekcie, bo wiadomo, że na papierze wszystko można narysować, a to, jak zachowa się tkanina, wychodzi dopiero w trakcie pracy z nią. Dlatego na razie wolę sam czuwać nad każdym elementem. Przez to też te rzeczy są jedyne w swoim rodzaju, unikatowe. Tylko w jednym egzemplarzu. Taka druga nigdy nie powstanie. Samodzielne wykonanie zaprojektowanych ubrań nie jest powszechną praktyką na studiach. W zasadzie każdy wspiera się krawcową, ponieważ szycie jest trudne, a czasami z braku czasu trzeba też wziąć do pomocy drugie ręce – przyznaje Adrian. Skąd pomysł na wykorzystanie japońskich strojów? – Najpierw zaprojektowałem kolekcję, a później stwierdziłem, że te moje konstrukcje są tak bardzo zróżnicowane, tak wiele się w nich dzieje, że chciałbym odebrać modelkom indywidualne cechy, w całości je zakryć, aby nie odciągały uwagi od stroju. Dlatego znalazłem kostiumy zentai, które pomogły osiągnąć ten efekt. Kolorystykę zaczerpnął z obrazów René Magritte’a. Ten belgijski surrealista na swoich obrazach także często zasłaniał twarze.
102
VIP B&S LISTOPAD-GRUDZIEŃ 2018
– Starałem się wybrać jak najbardziej zróżnicowane tkaniny. Obok ekoskóry, bawełny, wełny wykorzystałem np. tkaninę, która składa się z trzech warstw, środkową stanowi folia aluminiowa, która zapamiętuje kształt. Zmięta, zachowuje nadany jej kształt, dopóki nie zostanie przez nas wyprostowana. Jak w elektronice wszystko idzie do przodu, tak samo jest w tkaninach. Tutaj są teraz coraz nowsze technologie, wszystko idzie ku nowoczesności.
Nie chcę być jak Alexander McQueen Kampania zdjęciowa kolekcji „Fetish”, przygotowana wspólnie z Kamilem Koterbą, spotkała się z bardzo pozytywnym przyjęciem jeszcze przed Złotą Nitką. Napisało o niej wiele magazynów oraz wszystkie osoby, na których opinii mu zależało, wśród nich Michał Zaczyński i Tobiasz Kujawa, autor bloga Freestyle Voguing. Jeszcze zanim odbył się konkurs o Złotą Nitkę, Adrian zdobył II miejsce na międzynarodowym konkursie Off Fashion w Kielcach i wygrał Radom Fashion Show. Złota Nitka przyniosła mu główną nagrodę w wysokości 30 tys. zł oraz zaproszenie do prezentacji kolekcji podczas gali finałowej Międzynarodowego Konkursu – Łódź Young Fashion Award 2018. To najważniejsze w Polsce konkursy modowe. najomi z branży stwierdzili, że za tę kolekcję zgarnąłem wszystko, co było – uśmiecha się Adrian. Czy liczył na te zwycięstwa? – Wiedziałem, że dałem z siebie wszystko i byłem ze swojej pracy zadowolony, ale wygranej nie mogłem być pewien. Dostałem bardzo dużo komplementów i to od osób, które są autorytetami w tym świecie. Przyznam się, że trochę mnie krępują. W głębi serca wciąż noszę niepewność, czy to co robię jest naprawdę dobre. To co tworzę nie jest kalkulowane, wynika z mojej intuicji, tego, co czuję. Dlatego też nie lubię być porównywany do innych projektantów, a czasem słyszę, że jestem jak Alexander McQueen czy ktoś inny. To komplement, ale mnie denerwuje. Chcę tworzyć własną markę, jakość i historię. Nie chcę kopiować. Adrian widzi dla siebie miejsce w świecie mody. Skupia się na tym, by tworzyć w Polsce. – Chciałbym tu zostać, mimo że inne kraje zachodnie są bardziej otwarte na modę. U nas wciąż liczy się, by jak najtaniej wyprodukować i jak najwięcej sprzedać. Nie ma w tym wszystkim sztuki, która dla mnie jest ważna. Jestem na ostatnim roku studiów magisterskich. Wkrótce będę musiał się z tą rzeczywistością zmierzyć i spróbować żyć z tej całej mody – przyznaje zwycięzca Złotej Nitki 2018. Po obronie tytułu magistra, chciałby nadal się kształcić, zrobić doktorat. Jednocześnie zamierza prowadzić swoją markę, ale też na początku zatrudnić się w jakiejś firmie modowej. – Na nazwisko wciąż muszę pracować – podkreśla.
Z
Miejsce: Filharmonia Podkarpacka. Pretekst: Gala i 10. urodziny magazynu VIP Biznes&Styl połączone z ogłoszeniem wyników rankingu Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2018 w kategoriach: Polityka, Biznes i Kultura.
Od lewej: Szymon Żarnowski, dyrektor regionu Alior Bank; Kinga Wawrzynek, studentka ostatniego roku elektroniki i telekomunikacji na Wydziale Elektrotechniki i Informatyki Politechniki Rzeszowskiej; Leszek Waliszewski, prezes FA Krosno, zwycięzca rankingu w kategorii VIP Biznes.
Od lewej: Lucjusz Nadbereżny, prezydent Stalowej Woli, zwycięzca rankingu w kategorii VIP Polityka; Małgorzata Serafin z firmy Car-Master, autoryzowanego dilera Jaguar Land Rover; Elżbieta Lewicka, prowadząca Galę VIP; Bartosz Lazarowicz, student 5 roku administracji na UR, który od 8 lat należy do Jednostki Strzeleckiej 2051 im. mjr. Władysława Rudolfa Wilka w Sędziszowie Młp.
Wiesław Banach, dyrektor Muzeum Historycznego w Sanoku, zwycięzca rankingu w kategorii VIP Kultura.
Jakub Kocój, założyciel i prezes Cadway Automotive, laureat nagrody VIP Odkrycie Roku.
Lucjusz Nadbereżny, prezydent Stalowej Woli, zwycięzca rankingu w kategorii VIP Polityka.
Od lewej: Wiesław Banach, dyrektor Muzeum Historycznego w Sanoku, zwycięzca rankingu w kategorii VIP Kultura; Łukasz Nowak, dyrektor generalny ALIN GROUP oraz Agata Karaś, absolwentka grafiki Wydziału Sztuki Uniwersytetu Rzeszowskiego.
Leszek Waliszewski, prezes FA Krosno, zwycięzca rankingu w kategorii VIP Biznes.
Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl i Jakub Kocój, założyciel i prezes Cadway Automotive, laureat nagrody VIP Odkrycie Roku.
Szymon Żarnowski, dyrektor regionu Alior Bank. Od lewej: Wiesław Banach, dyrektor Muzeum Historycznego w Sanoku, zwycięzca rankingu w kategorii VIP Kultura; Lucjusz Nadbereżny, prezydent Stalowej Woli, zwycięzca rankingu w kategorii VIP Polityka; Jakub Kocój, założyciel i prezes Cadway Automotive, laureat nagrody VIP Odkrycie Roku; Stanisław Kruczek, członek zarządu województwa podkarpackiego; Tomasz Leyko, rzecznik prasowy Podkarpackiego Urzędu Marszałkowskiego; Leszek Waliszewski, prezes FA Krosno, zwycięzca rankingu w kategorii VIP Biznes.
Stanisław Sienko, wiceprezydent Rzeszowa.
Jacek Wójcicki.
Elżbieta Lewicka, prowadząca Galę VIP.
Lucjusz Nadbereżny, prezydent Stalowej Woli, z żoną Aleksandrą.
Od lewej: Jakub Kocój, założyciel i prezes Cadway Automotive; Dawid Adamski, kierownik Biura Promocji Rzeszowskiej Agencji Rozwoju Regionalnego S.A., z żoną Martą RetmanAdamską; Anna Kocój.
Od lewej: Stanisław Kruczek, członek zarządu województwa podkarpackiego; Aneta Gieroń, Adam Cynk i Dariusz Chyła – wydawcy magazynu VIP Biznes&Styl.
Magdalena Louis, pisarka, rzecznik prasowy Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl.
Małgorzata WaksmundzkaSzarek, doradca oraz rzecznik prasowy wojewody podkarpackiego.
Od lewej: Mariusz Bednarz, prezes Rzeszowskiej Agencji Rozwoju Regionalnego S.A., z żoną Barbarą; Wojciech Buczak, poseł PiS.
Od lewej: Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl; Leszek Waliszewski, prezes FA Krosno, z żoną Urszulą.
Małgorzata Waksmundzka-Szarek, doradca i rzecznik prasowy wojewody podkarpackiego, oraz Aneta Gieroń, Adam Cynk i Dariusz Chyła – wydawcy magazynu VIP Biznes&Styl.
Miejsce: Filharmonia Podkarpacka. Pretekst: Gala i 10. urodziny magazynu VIP Biznes&Styl połączone z ogłoszeniem wyników rankingu Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2018 w kategoriach: Polityka, Biznes i Kultura.
Stanisław Kruczek, członek zarządu województwa podkarpackiego, z żoną Wiolettą.
Od lewej: Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl; Edyta Dedek, dyrektor IP Cliniq Instytutu Piękna w Rzeszowie, Adam Cynk, wiceprezes Sagier Sp. z o.o.
Od lewej: Edyta Dedek, dyrektor IP Cliniq Instytutu Piękna w Rzeszowie; Renata Styka, dyrektor finansowo-administracyjny NTM Szpitala Specjalistycznego im. Św. Rodziny w Rudnej Małej k. Rzeszowa, z mężem Józefem Piotrem Styką, adwokatem; Aneta Gieroń; Kazimierz Czudec, wiceprezes NTM Szpitala Specjalistycznego im. Św. Rodziny Sp. z o.o., z żoną Martą.
Od lewej: dr inż. Anna Koziorowska z Wydziału Matematyczno-Przyrodniczego Uniwersytetu Rzeszowskiego; prof. Marek Koziorowski, prorektor Uniwersytetu Rzeszowskiego; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl.
Od lewej: Dariusz Chyła, Aneta Gieroń, Adam Cynk – wydawcy magazynu VIP Biznes&Styl.
Karolina Bartkowska-Mazur, dyrektor Podkarpackiego Banku Spółdzielczego Oddział w Rzeszowie, z mężem Przemysławem.
Od lewej: Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl; Wiesław Banach, dyrektor Muzeum Historycznego w Sanoku, Adam Cynk, wiceprezes Sagier Sp. z o.o.
Dr n. med. Arkadiusz Bielecki, dyrektor medyczny NTM Szpitala Specjalistycznego im. Św. Rodziny w Rudnej Małej k. Rzeszowa, z żoną lek. med. Haliną Łebek-Bielecką, zastępcą dyrektora medycznego NTM Szpitala Specjalistycznego im. Św. Rodziny w Rudnej Małej k. Rzeszowa.
Od lewej: Dominka Szajewska; lek. med. Barbara Tutka, dermatolog; prof. Piotr Tutka, endokrynolog, kierownik Zakładu Farmakologii Doświadczalnej i Klinicznej na Uniwersytecie Rzeszowskim; Maria Szajewska.
Od lewej: prof. Grzegorz Budzik, prorektor ds. nauki Politechniki Rzeszowskiej; Mieczysław Górak, dyrektor Ośrodka Kształcenia Lotniczego Politechniki Rzeszowskiej; Anna Budzik; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl.
Miejsce: Filharmonia Podkarpacka. Pretekst: Gala i 10. urodziny magazynu VIP Biznes&Styl połączone z ogłoszeniem wyników rankingu Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2018 w kategoriach: Polityka, Biznes i Kultura.
Od lewej: dr n. med. Joanna Grzegorczyk, z mężem dr hab. prof. UR Wiesławem Grzegorczykiem, plakacistą; Aneta Gieroń; redaktor naczelna VIP Biznes&Styl.
Od lewej: Andrzej Szlachta, poseł PiS, z żoną Krystyną; Grażyna Szarama, radna PiS Rady Miasta Rzeszowa; Janusz Ramski, prezes Podkarpackiej Energii Energetycznej.
Od lewej: Iga Dżochowska, dyrektor Centrum Kultury Japońskiej w Przemyślu, założycielka i prezes Fundacji Polsko-Japońskiej „Yamato”; Atsuko Ogawa, japońska pianistka.
Od lewej: Małgorzata Serafin, Car-Master, dealer Jaguar Land Rover; Marcin Duszka, Car-Master, dealer Jaguar Land Rover.
Od lewej: Alina Bosak, dziennikarka VIP Biznes&Styl; Jerzy Cypryś, radny PiS Sejmiku Województwa Podkarpackiego.
Od lewej: Jacek Szumowicz, dyrektor zarządzający STC dealer IVECO Rzeszów, z żoną Anną Szumowicz, właścicielką biura rachunkowego.
Edward Marszałek, rzecznik prasowy Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Krośnie, z żoną Marią.
Od prawej: Barbara Kostyra, dyrektor Podkarpackiego Parku NaukowoTechnologicznego AEROPOLIS; Justyna Placha-Adamska, wiceburmistrz Boguchwały; Joanna Wdowik-Mika z Biura Stowarzyszenia Rzeszowskiego Obszaru Funkcjonalnego.
Od prawej: dr Marta Niewczas, adiunkt Uniwersytetu Rzeszowskiego, z mężem prof. Wojciechem Czarnym, dziekanem Wydziału Wychowania Fizycznego Uniwersytetu Rzeszowskiego oraz synem Maksymilianem. Od lewej: Grzegorz Bogaczewicz, właściciel Agencji Reklamowej Bogaczewicz, z żoną Aleksandrą; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl; Dariusz Chyła, prezes Sagier Sp. z o. o.
Od lewej: Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl; Edyta Kluk-Wisz, dyrektor programowy Radia Rzeszów.
Pretekst: VI edycja Podkarpackiej Konferencji Okulistycznej „Sokolim Okiem”. Miejsce: Hotel Prezydencki w Rzeszowie.
Od lewej: dr Anna Matysik-Woźniak i dr Alexander Charonis z Grecji.
Od lewej: prof. Marek Rękas, konsultant krajowy ds. okulistyki; prof. Robert Rejdak.
Od lewej: Paweł Chmiel, wiceprezes Visum Clinic; dr Mariusz Spyra, prezes i dyrektor medyczny Visum Clinic; dr Joanna Gołębiewska; dr Ioannis Mallias; prof. Ewa Mrukwa-Kominek; prof. Tomasz Żarnowski.
Reklama
Od lewej: Stanisław Sienko, wiceprezydent Rzeszowa; dr Mariusz Spyra, prezes i dyrektor medyczny Visum Clinic; prof. Grzegorz Ostasz, prorektor Politechniki Rzeszowskiej; dr Jerzy Mackiewicz; ks. bp. Jan Wątroba, ordynariusz Diecezji Rzeszowskiej; dr Wojciech Domka, prezes Okręgowej Izby Lekarskiej; prof. Ewa Mrukwa-Kominek; prof. Marek Rękas, konsultant krajowy ds. okulistyki, dr Erita Filipek; Paweł Chmiel, wiceprezes Visum Clinic; prof. Bożena Romanowska-Dixon.
Miejsce: Filharmonia Podkarpacka. Pretekst: Gala i 10. urodziny magazynu VIP Biznes&Styl połączone z ogłoszeniem wyników rankingu Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2018 w kategoriach: Polityka, Biznes i Kultura.
Od lewej: Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl; Zdzisław Gawlik, poseł PO.
Od lewej: Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl; Marek Bujny, wiceprezes Ultratech.
Od lewej: Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl; Konrad Fijołek, wiceprzewodniczący Rady Miasta Rzeszowa; Adam Cynk, wiceprezes Sagier Sp. z o. o. Od lewej: Tomasz Leyko, rzecznik prasowy Urzędu Marszałkowskiego Województwa Podkarpackiego, z żoną Joanną; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl.
Od lewej: Karol Malecha; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl; Magdalena Louis, pisarka, rzecznik prasowy Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie.
Od lewej: dr Paweł Kuca, politolog z Uniwersytetu Rzeszowskiego, z żoną Katarzyną Kadaj-Kuca, rzecznikiem prasowym Politechniki Rzeszowskiej; Anna Baran, coach, właścicielka salonu Good Mood Pielęgnacja Ciała i Umysłu; Inga Safader-Powroźnik, właścicielka ITS Communication, z mężem Michałem Powroźnikiem.
Od lewej: Szymon Żarnowski, dyrektor regionu Alior Bank; Elżbieta Motyl, dyrektor oddziału Alior Bank w Przemyślu; Elżbieta Kozikowska-Kurpiel, dyrektor Centrum Małych i Średnich Przedsiębiorstw, Departament Sprzedaży CMiŚP; Sławomir Ciosek, dyrektor klienta biznesowego w rzeszowskim oddziale Alior Bank; Monika Ciosek.
Od lewej: Stanisław Sobiło, właściciel Autorud Stalowa Wola Sp. z o. o., z żoną Małgorzatą.
Od lewej: dr Marek Żołdak, prezes Domu Brokerskiego Vector; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl.
Od lewej: Monika Smaczna, starszy konsultant w Enterprise Europe Network przy WSIiZ; Justyna Bednarz, starszy konsultant w Enterprise Europe Network przy WSIiZ.
Od lewej: Anna Baran, coach, właścicielka Pracowni Psychologii Biznesu MASSIMO oraz salonu Good Mood Pielęgnacja Ciała i Umysłu; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl; Magdalena Hendzel.
Miejsce: Filharmonia Podkarpacka. Pretekst: Gala i 10. urodziny magazynu VIP Biznes&Styl połączone z ogłoszeniem wyników rankingu Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2018 w kategoriach: Polityka, Biznes i Kultura.
Od lewej: Krzysztof Kaszuba, ekonomista; Jaromir Rajzer, właściciel Certus Nieruchomości. Od lewej: Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl; Robert Bielówka, prezes Międzynarodowych Targów Rzeszowskich. Od lewej: Anna Koniecka, publicystka VIP Biznes&Styl; Jaromir Kwiatkowski, dziennikarz i publicysta; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl.
Od prawej: Maciej Łobos, prezes MWM Architekci, z żoną Krystyną Łobos i córką Agatą. Od lewej: Krzysztof Tokarz, prezes Grupy Kapitałowej SPECJAŁ; Mikołaj Tokarz, kierownik ds. prawnych w SPECJAŁ.
Od lewej: Monika Kijowska, współwłaścicielka firmy Kominki „Groz”; Alicja Młynarska, specjalista ds. sprzedaży w firmie Kominki „Groz”; Władysław Cienki, właściciel Hotelu Karino Spa, z żoną Alicją.
Od lewej: Katarzyna Grzebyk; dr Paweł Kuca, politolog z Uniwersytetu Rzeszowskiego, z żoną Katarzyną Kadaj-Kuca, rzecznikiem prasowym Politechniki Rzeszowskiej; Joanna Pieniążek-Poźniak; Tadeusz Poźniak, fotograf; Ewa Poniatowska-Pikuła, z mężem Marcinem Pikułą.
Od lewej: Adam Małek, właściciel Agencji Filmowo-Reklamowej Małek Media; Andrzej Figiel, wiceprezes zarządu SPAR Polska, z żoną Moniką; Martyna Małek; Ilona Małek, kierownik sekcji audycji informacyjnych, prezenterka TVP3 Rzeszów; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl; Józef Matusz. Od prawej: Grzegorz Kociński, kierownik sprzedaży Autorud Stalowa Wola; Mariusz Zalejski, doradca klienta biznesowego Autorud Stalowa Wola.
Od lewej: Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl; Aleksander Puła, dyrektor PołudniowoWschodniego Regionalnego Oddziału Korporacyjnego PKO BP SA w Lublinie; Jolanta Kaźmierczak, radna PO Rady Miasta Rzeszowa.
Od lewej: Tomasz Kuraś, prezes Proferis Sp. z o.o., z żoną Katarzyną; Tomasz Kuleta, wiceprezes Proferis Sp. z o.o., Dariusz Chyła, prezes Sagier Sp. z o.o.
Miejsce: Filharmonia Podkarpacka. Pretekst: Gala i 10. urodziny magazynu VIP Biznes&Styl połączone z ogłoszeniem wyników rankingu Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2018 w kategoriach: Polityka, Biznes i Kultura.
Od lewej: Wojciech Bator, właściciel firmy Usługi Inżynierskie B. Koncept; Katarzyna Gajda-Bator, asystent prasowy Instytutu Pamięci Narodowej Oddział w Rzeszowie; Alina Bosak, dziennikarka VIP Biznes&Styl.
Od lewej: Barbara Jastrzębska-Kawalec, adwokat; Bernadeta Cynk. Od lewej: Renata Styka, dyrektor finansowoadministracyjny NTM Szpitala Specjalistycznego im. Św. Rodziny w Rudnej Małej k. Rzeszowa, z mężem Józefem Piotrem Styką, adwokatem; Kazimierz Czudec, wiceprezes NTM Szpitala Specjalistycznego im. Św. Rodziny Sp. z o.o., z żoną Martą.
Vadym Melnyk, prezes i założyciel Cervi Robotics.
Od lewej: Leszek Kuchniak, artysta plastyk, nauczyciel w Zespole Szkół Plastycznych im. Piotra Michałowskiego w Rzeszowie; Anna Kuchniak, artysta plastyk; Jacek Nowak, prezes Podkarpackiego Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl; Waldemar Lenkowski; Krystyna Lenkowska, poetka, anglistka; Dorota Sobieszczańska-Skupieńska, germanistka, nauczyciel akademicki i tłumaczka; dr n. kul. fiz. Jerzy Rottermund, specjalista rehabilitacji ruchowej.
Od lewej: Stanisław Myszkowski, właściciel GOC Yamaha Rzeszów – Autoryzowany Dealer Yamaha; Paweł Kot; Piotr Nowak, doradca ds. sprzedaży w Yamaha Rzeszów; Paweł Szczepański, dyrektor handlowy Harley-Davidson Rzeszów oraz Yamaha Rzeszów; Agnieszka Pomianek.
Od lewej: Maciej Tyczyński; Marta DybkaTyczyńska, zastępca dyrektora Zespołu Szkół Muzycznych nr 1 w Rzeszowie; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl.
Adam Cynk, wiceprezes firmy Sagier, z żoną Bernadetą.
Przedstawicielki IP Cliniq Instytut Piękna. Od lewej: Barbara Gieroń; Adrian Gieroń; Robert Gieroń; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl; Beata Gieroń; Aleksandra Gieroń; Krystian Kalita.
Od lewej: Barbara Olearka, projektantka mody, właścicielka BO Style; Paweł Olearka, fotograf, nauczyciel Zespołu Szkół Plastycznych w Rzeszowie; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl.
Od lewej: Andrzej Filip, Partner Sp. z o.o.; Bernadeta Cynk; Edyta Filip; Adam Cynk, wiceprezes firmy Sagier.
Od lewej: Monika Paśko, Dipol Plastic Technology; Dariusz Paśko, Mazda D i R Czach Sp. z o.o.; Piotr Paśko, Pratt&Whitney; Alicja Pabis-Paśko, właścicielka Ortodoncja Alicja Pabis-Paśko; Milena Djordjevic, Fibrain; Maciej Dubiel, FlyTech UAV; Malwina Setkowicz, Centrum Leczenia Uzależnień w Rzeszowie; Amadeusz Setkowicz, Pratt&Whitney. Od lewej: Michał Rams, adwokat, PWC; Anna PiestrakRams, adwokat, AXELO Prawo i Podatki dla Biznesu; Radosław Ostrowski, adwokat, wspólnik zarządzający AXELO Prawo i Podatki dla Biznesu; Adrianna Ostrowska, prezes AXELO Sukcesje sp. z o.o.
Od lewej: Wiktoria Budzisz; Paulina Ważny; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl; Lidia Budzisz, z mężem Markiem Budziszem.
Od lewej: Mateusz Sołek, kierownik ds. kluczowych klientów Sagier Sp. z o.o.; Jolanta Wierzbińska, kierownik ds. kluczowych klientów Radio Eska, Radio Wawa; Marta Rzeszutko, dyrektor regionalny Radio Eska, Radio Wawa; Dariusz Chyła, prezes Sagier Sp. z o.o.; Adam Cynk, Od lewej: Łukasz Bełch, kierownik wiceprezes firmy Sagier Sp. z o.o. rzeszowskiej filii Krakowskiego Banku Spółdzielczego; Justyna Dołęga, projektant grafiki w Rich Mind Agencja Interaktywna, Od lewej: Witold Kołcz, dyrektor sprzedaży PKO Bank Polski Regionalny Oddział Detaliczny specjalista do spraw marketingu w Kula w Lublinie; Narcyza Rejment, ekspert Biura Zarządzania Marką w PKO Bank Polski; Agnieszka Bowling&Club; Wojciech Krupka Ruszel, kierownik zespołu multibiznesowego PKO Bank Polski Oddział 2 w Rzeszowie; Piotr z Pratt&Whitney Rzeszów S.A. Lubiński, dyrektor oddziału PKO Bank Polski Oddział 3 w Rzeszowie. Bożena Leśniak i Adrian Leśniak, dyrektor ds. kluczowych klientów w firmie TESTIN.
Radosław Potaczała, dyrektor Regionu Podkarpackiego Impuls-Leasing Polska; hostessy.
Przedstawiciele Alin Group Sp. z o.o., od lewej: Monika Kubik, asystentka zarządu; Kamila Łada, specjalista ds. relacji z klientem; Łukasz Nowak, udziałowiec i członek zarządu Alin Group Sp. z o.o.; Rafał Mazurkiewicz, specjalista ds. relacji z klientem.
Barbara i Jan Madej, właściciele Autorskiej Pracowni Złotniczej „BM”.
Pretekst: Gala wręczenia Podkarpackich Nagród Gospodarczych 2018. Miejsce: Centrum Wystawienniczo-Kongresowe G2A Arena w Jasionce.
Laureaci Certyfikatów „Smaczne bo Podkarpackie”.
Od lewej: Mieczysław Golba, senator PiS; Paweł Zając, dyrektor Centrum Promocji Biznesu; Zdzisław Pupa, senator PiS.
Od lewej: Zdzisław Gawlik, poseł PO; Mieczysław Miazga, poseł PiS; Edward Gala, prezes BESTA Przedsiębiorstwo Budowlane Sp. z o.o.; Paweł Zając, dyrektor Centrum Promocji Biznesu.
Laureaci Podkarpackich Nagród Gospodarczych 2018, w kategorii Nagroda Specjalna.
Paweł Zając, dyrektor Centrum Promocji Biznesu; Alina Stafa, właścicielka PHU INOX INSTAL.
Marcin Zborniak, dyrektor generalny Podkarpackiego Urzędu Wojewódzkiego.
Dawid Cycoń, prezes ML System S.A. Renata Styka, dyrektor finansowo-administracyjny NTM Szpitala Specjalistycznego im. Św. Rodziny w Rudnej Małej k. Rzeszowa, z mężem Józefem Piotrem Styką, adwokatem.
Paweł Zając, dyrektor Centrum Promocji Biznesu, z żoną Agatą Zając.
Ewelina Nycz, dyrektor ds. rozwoju i promocji produktu w Stowarzyszeniu na Rzecz Rozwoju i Promocji Podkarpacia „Pro Carpathia”; Krzysztof Staszewski, prezes Podkarpackiego Funduszu Rozwoju.
Miejsce: Hotel Bristol w Rzeszowie. Pretekst: Gala I Kongresu Medycyny i Chirurgii Estetycznej KMICE, zorganizowanego przez IP CLINIQ Instytut Piękna i Centrum Medyczne MEDYK w Rzeszowie.
Gala KMICE. Od lewej: Aleksandra Świętoniowska-Mścisz, lekarz medycyny estetycznej IP Cliniq; lek. med. Stanisław Mazur, kardiolog, prezes CM Medyk; dr n. med. Marzena Juszczyk-Gontaszewska, lekarz medycyny estetycznej IP Cliniq; lek. med. Wojciech Gontaszewski, ordynator oddziału urologii w Szpitalu Miejskim w Rzeszowie; Adrian Mścisz, inżynier medyczny.
Od lewej: Sofi Socha, stylistka; lek. med. Stanisław Mazur, kardiolog, prezes Centrum Medycznego Medyk; Marta Kwolek, makijażystka.
Od lewej: dr hab. Wacław Wierzbieniec, historyk z Uniwersytetu Rzeszowskiego; prof. Marta Wierzbieniec, dyrektor Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie; prof. Piotr Tutka, endokrynolog, kierownik Zakładu Farmakologii Doświadczalnej i Klinicznej na Uniwersytecie Rzeszowskim; lek. med. Stanisław Mazur, kardiolog, prezes CM Medyk; dr Artur Grzesik, dyrektor ds. projektów CM Medyk.
Od lewej: Tomasz Czop, dyrektor Wojewódzkiego Urzędu Pracy; lek. med. Jolanta Mazur, kardiolog dziecięcy; lek. med. Stanisław Mazur, kardiolog, prezes CM Medyk; dr Artur Grzesik, dyrektor ds. projektów CM Medyk.
Ewa Hołub, trener zespołu tanecznego Iskierka wraz z modelkami pokazu mody Anety Kręglickiej.
Edyta Dedek, dyrektor Komitetu Organizacyjnego KMICE, dyrektor IP Cliniq Instytut Piękna w Rzeszowie. Od lewej: Bożenna Rolińska, sędzia; Paulina RolińskaMazur, radca prawny; Jolanta Kaźmierczak, radna PO Rady Miasta Rzeszowa; lek. med. Stanisław Mazur, kardiolog, prezes CM Medyk; lek. med. Jolanta Mazur, kardiolog dziecięcy; Ewa Mazur, radca prawny; lek. med. Maria Mazur-Tylek. Od lewej: Edyta Dedek, dyrektor Komitetu Organizacyjnego KMICE, dyrektor IP Cliniq w Rzeszowie; Iwona Pełszyńska, dyrektor ds. kluczowych klientów Magazynu Businesswoman&life.
Od lewej: dr Henryk Pietrzak, przewodniczący zarządu Towarzystwa Przyjaciół Rzeszowa; Weronika Pietrzak, psycholog; lek. med. Stanisław Mazur, kardiolog, prezes CM Medyk.
Od lewej: Karina GuzekBuk, dyrektor operacyjna KMICE; Edyta Dedek, dyrektor komitetu organizacyjnego KMICE, dyrektor IP Cliniq Instytut Piękna; Mateusz Rutkowski, dyrektor operacyjny KMICE; Ewa Mackiewicz, PR Manager.
Miejsce: Centrum Wystawienniczo-Kongresowe Województwa Podkarpackiego G2A Arena w Jasionce. Pretekst: Kongres i Targi TSLA EXPO 2018.
Od lewej: Ryszard Jania, prezes Pilkington Automitive Poland oraz prezes Wschodniego Sojuszu Motoryzacyjnego; Alfred Franke, prezes Polskiego Stowarzyszenia Dystrybutorów i Producentów Części Motoryzacyjnych, członek zarządu CLEPA; Adam Hamryszczak, podsekretarz stanu w Ministerstwie Inwestycji i Rozwoju; Manfred Kainz, konsul honorowy RP w Austrii; Władysław Ortyl, marszałek województwa podkarpackiego; Michał Bałakier, dyrektor generalny DKV EURO SERVICE Polska.
Od lewej: Władysław Ortyl, marszałek województwa podkarpackiego; Ilona Małek, dziennikarka i prezenterka TVP3 Rzeszów.
Od lewej: Paweł Tetela, dyrektor BorgWarner Rzeszów Sp. z o.o.; Jakub Bańcer, specjalista ds. Nowych Projektów FANUC Polska; Konrad Małek, zastępca kierownika Zakładu Elektromobilności.
Od lewej: Adam Hamryszczak, podsekretarz stanu w Ministerstwie Inwestycji i Rozwoju; Piotr Miąso, dyrektor Podkarpackiego Zarządu Dróg Wojewódzkich.
Od lewej: Dariusz Chyła, prezes Sagier Sp. z o.o.; Robert Bielówka, prezes Międzynarodowych Targów Rzeszowskich; Aneta Gieroń, redaktor naczelna VIP Biznes&Styl.
Od lewej: Grzegorz Jasiński, prezes zarządu FŁT Kraśnik S.A.; Marek Żołdak, prezes zarządu Domu Brokerskiego VECTOR; Piotr Wójcik, dyrektor Departamentu Ubezpieczeń Odpowiedzialności Cywilnej AXA Ubezpieczenia TUiR S.A.
Od lewej: Janusz Soboń, prezes Kirchhoff Polska; Manfred Kainz, konsul honorowy RP w Austrii; Ryszard Jania, prezes Pilkington Automitive Poland oraz prezes Wschodniego Sojuszu Motoryzacyjnego.
Od prawej: Mariola Hauke, technical requirements manager European Association of Automotive Suppliers; Grzegorz Boratyn, dziennikarz i prezenter TVP3 Rzeszów, prowadzący debatę; Grzegorz Sękowski, MN LEGAL.
Miejsce: Filharmonia Podkarpacka. Pretekst: Gala i 10. urodziny magazynu VIP Biznes&Styl połączone z ogłoszeniem wyników rankingu Najbardziej Wpływowi Podkarpacia 2018 w kategoriach: Polityka, Biznes i Kultura.
Od lewej: Paweł Niemiec, Gothaer TU S.A.; Marek Żołdak, prezes Domu Brokerskiego VECTOR; Sławomir Deliś, dyrektor Biura Ubezpieczeń Komunikacyjnych i Transportowych Gothaer TU S.A.
Od lewej: Michał Bałakier, dyrektor generalny DKV Euro Service Polska; Jerzy Jezuit, kierownik sprzedaży DKV Euro Service Polska; Barbara Ryttel, właścicielka firmy ZEBRA PR Sp. z o.o.
Od lewej: Bartosz Mielecki, dyrektor zarządzający Polskiej Grupy Motoryzacyjnej; Leszek Waliszewski, prezes FA Krosno. Od prawej: Alicja WosikMajewska, kierownik Oddziału Programu Współpracy Transgranicznej Polska-Białoruś-Ukraina 2014-2020 w Rzeszowie; Leszek Waliszewski, prezes FA Krosno.
Od lewej: Manfred Kainz, konsul honorowy RP w Austrii; Ryszard Jania, prezes Pilkington Automitive Poland oraz prezes Wschodniego Sojuszu Motoryzacyjnego.
Maciej Gnatowski i stoisko Res Motors, autoryzowanego dilera Forda na Kongresie i Targach TSLA EXPO 2018.
Od lewej: Wojciech Wolański, dyrektor techniczny Autosanu Sp. z o.o.; Paweł Tetela, dyrektor BorgWarner Rzeszów Sp. z o.o.; Jakub Bańcer, specjalista ds. Nowych Projektów FANUC Polska; Konrad Małek, zastępca kierownika Zakładu Elektromobilności.
Barbara Olearka, projektantka mody, właścicielka BO Style, z mężem, Pawłem Olearką, fotografem, nauczycielem w Zespole Szkół Plastycznych w Rzeszowie.
Od lewej: Adrian Leśniak, dyrektor ds. kluczowych klientów w firmie TESTIN; Izabela Lampart, CWK Operator Sp. z o.o.; Iwona Ligęza; Bernadeta Cynk, z mężem Adamem Cynkiem, wiceprezesem Sagier Sp. z o.o.
Pokaz mody Basi Olearki „Tribute to Black” na Kongresie i Targach TSLA EXPO 2018.
Miejsce: Centrum Wystawienniczo – Kongresowe Województwa Podkarpackiego G2A Arena w Jasionce. Pretekst: Kongres i Targi TSLA EXPO 2018.
Od lewej: Alfred Franke, prezes Polskiego Stowarzyszenia Dystrybutorów i Producentów Części Motoryzacyjnych, członek zarządu CLEPA; Ryszard Jania, prezes Wschodniego Sojuszu Motoryzacyjnego, prezes Pilkington Automotive Poland.
Od lewej: Alfred Franke, prezes Polskiego Stowarzyszenia Dystrybutorów i Producentów Części Motoryzacyjnych, członek zarządu CLEPA; Michał Bałakier, dyrektor generalny DKV EURO SERVICE Polska; Władysław Ortyl, marszałek województwa podkarpackiego. Jakub Bańcer, specjalista ds. Nowych Projektów FANUC Polska.
Od lewej: Violetta Biel, specjalista ds. rozliczeń w firmie Sołek Cars; Dawid Patruś, doradca klienta w firmie Sołek Cars.
Prezentacja Citroëna z Fix Forum Lider Rzeszów – Citroën Dealer podczas Kongresu i Targów TSLA EXPO 2018.
Od prawej: Adam Sołkowicz, prezes Sołek Cars; Mateusz Sołek, kierownik ds. Kluczowych Klientów Sagier Sp. z o.o.; Dariusz Patruś, kierownik serwisu Sołek Cars.
Od lewej: Adam Sołkowicz, prezes Sołek Cars, z żoną Weroniką.
Mirosław Barszowski, współwłaściciel ZNS Sp. z o.o., z przedstawicielkami Agencji Modelek Papilio.
Prezentacja Volkswagena podczas Kongresu i Targów TSLA EXPO 2018, stoisko Autorud Stalowa Wola.
Magdalena Żygadło, doradca handlowy B2B w firmie Fix Forum Lider Rzeszów – Citroën Dealer.
Od lewej: Piotr Łyszczarz, prezes TyrePol Sp. z o. o.; Małgorzata Łyszczarz, prokurent w firmie TyrePol Sp. z o. o.; Sebastian Puzio, członek zarządu TyrePol Sp. z o. o.; Oksana Banias, marketing TyrePol Sp. z o. o.; Daniel Sitek, handlowiec w firmie TyrePol sp. z o. o.
Prezentacja Citroëna z Fix Forum Lider Rzeszów – Citroën Dealer podczas Kongresu i Targów TSLA EXPO 2018. Prezentacja Peugeota z Peugeot Król - Knapik Autoryzowany Dealer podczas Kongresu i Targów TSLA EXPO 2018.
Prezentacja Forda z salonu dealerskiego RES MOTORS podczas Kongresu i Targów TSLA EXPO 2018.
Organizatorzy spotkań B2B z ośrodka Enterprise Europe Network przy Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie. Od lewej: Agnieszka Chytła; dr inż. Władysław Czajka, kierownik ośrodka Enterprise Europe Network przy WSIiZ; Monika Smaczna; Justyna Bednarz.
Miejsce: Centrum Wystawienniczo-Kongresowe Województwa Podkarpackiego G2A Arena w Jasionce. Pretekst: Kongres i Targi TSLA EXPO 2018. Od lewej: Aleksander Kremer, menedżer EURO 24 Sp. z o.o.; Rafał Dudkowski, właściciel P.H.U. DUDI; Damian Kępka, prezes LUMAR Transport Sp. z o.o.; Jerzy Jezuit, doradca DKV Euro Service Polska.
Od lewej: Jakub Kocój, założyciel Cadway Automotive; Tomasz Kuraś, prezes Proferis Sp. z o.o.; właściciel i prezes firmy SIEROSŁAWSKI GROUP; Jan Tarapata, właściciel i dyrektor zakładu ZPH JAN TARAPATA.
Od lewej: Bogusław Satława, członek zarządu PZL SĘDZISZÓW SA; Adam Sikorski, prezes Polskiej Grupy Motoryzacyjnej; Manfred Kainz, Konsul Honorowy RP w Styrii (Austria); Władysław Ortyl, marszałek województwa podkarpackiego; Jarosław Klepczarek, kierownik ds. autobusów w INTAP; Krzysztof Murawski, kierownik ds. pojazdów specjalnych w INTAP; Bartosz Mielecki, dyrektor zarządzający Polskiej Grupy Motoryzacyjnej; Radosław Romanowski, prezes firmy ROMA; Adam Hamryszczak, podsekretarz stanu w Ministerstwie Inwestycji i Rozwoju; Jan Sierosławski, właściciel i prezes firmy SIEROSŁAWSKI GROUP; Barbara Sztyler, dyrektor generalny w SIEROSŁAWSKI GROUP; Jan Tarapata, właściciel i dyrektor zakładu ZPH JAN TARAPATA.
Od prawej: Jerzy Jezuit, doradca DKV Euro Service Polska; Rafał Żyliński, prezes Euro24 Sp. z o.o.; Karolina Kiwior, specjalista ds. prawa przewozowego oraz konwencji CMR z Kancelarii Transportowej LEGALTRANS; Marek Izraelski, ekspert ds. szkód transportowych Domu Brokerskiego VECTOR/ claims oficer w biurze ekspertyz Opatowicz & Waker Co.; Sławomir Deliś, dyrektor Biura Ubezpieczeń Komunikacyjnych i Transportowych Gothaer TU S.A.; Paweł Niemiec z Gothaer TU S.A. Od lewej: Manfred Kainz, Konsul Honorowy RP w Styrii; Weronika Idec z Departamentu ds. Prawnych i Współpracy, Liugong Dressta Machinery sp. z o.o. w Stalowej Woli; Tomasz Masłowski, Field Marketing Coordinator w Liugong Dressta Machinery; Stanisław Balandyk, z-ca dyrektora sprzedaży krajowej Liugong Dressta Machinery; Jacek Krzykwa, dyrektor Departamentu ds. Prawnych i Współpracy Liugong Dressta Machinery; Władysław Ortyl, marszałek województwa podkarpackiego; Adam Hamryszczak, podsekretarz stanu w Ministerstwie Rozwoju i Inwestycji.
Radosław Potaczała, dyrektor Regionu Podkarpackiego Impuls-Leasing Polska, z przedstawicielkami Impuls-Leasing Polska.
Od lewej: Marzena Malinowska i Paweł Miąsik z Agencji Bezpieczeństwa Transportu; Agata Chorzępa z firmy Trans-Europa.
Adam Hamryszczak, podsekretarz stanu w Ministerstwie Rozwoju i Inwestycji; Władysław Ortyl, marszałek województwa podkarpackiego.
Prezentacja STC dealer IVECO Rzeszów.
Więcej informacji z wydarzeń biznesowych i kulturalnych na portalu www.biznesistyl.pl
Miejsce: Centrum Wystawienniczo-Kongresowe Województwa Podkarpackiego G2A Arena w Jasionce. Pretekst: Kongres i Targi TSLA EXPO 2018.
Prezentacja nowej Mazdy 6, autoryzowany Dealer Mazda D&R Czach.
Od lewej: Jerzy Jezuit, kierownik sprzedaży DKV Euro Service Polska; Emilia Felter, Customer Service Employee DKV Euro Service Polska; Michał Bałakier, dyrektor generalny DKV Euro Service Polska; Agnieszka Niemiec, Team Leader Customer Service&Telesales DKV Euro Service Polska; Rafał Dudkowski, właściciel P.H.U. DUDI Rafał Dudkowski; Marta Niewczas, Customer Service Employee DKV Euro Service Polska; Damian Kępka, prezes Lumar Transport Sp. z o.o.; Barbara Ryttel z biura prasowego DKV Euro Service Polska; Tomasz Bogut, P.H.U. DUDI Rafał Dudkowski.
Od lewej: Alfred Franke, prezes Stowarzyszenia Dystrybutorów i Producentów Części Motoryzacyjnych; Michał Bałakier, dyrektor generalny DKV Euro Service Polska; Władysław Ortyl marszałek województwa podkarpackiego.
Ekipa Harley-Davidson Rzeszów (od lewej): Paweł Pomianek, Paweł Rupa; Paweł Szczepański; Stanisław Myszkowski, Magdalena Florczyk.
Olga Berger, menedżer ds. rozwoju ROHLIG SUUS Logistics S.A. oddział Rzeszów; Łukasz Lasek, dyrektor oddziału ROHLIG SUUS Logistics S.A. oddział Rzeszów.
Od lewej: Agnieszka Niemiec, Team Leader Customer Service&Telesales DKV Euro Service Polska; Jerzy Jezuit, kierownik sprzedaży DKV Euro Service Polska; Michał Bałakier, dyrektor generalny DKV Euro Service Polska; Emilia Felter, Customer Service Employee DKV Euro Service Polska; Tomasz Bogut, P.H.U. DUDI Rafał Dudkowski; Barbara Ryttel z biura prasowego DKV Euro Service Polska; Marta Niewczas, Customer Service Employee DKV Euro Service Polska; Rafał Dudkowski, właściciel P.H.U. DUDI Rafał Dudkowski.
Adam Papuziński, prezes Res Motors; przedstawicielki Agencji Modelek Papilio; Maciej Gnatowski, kierownik redakcji muzycznej Polskiego Radia Rzeszów.
Paweł Miąsik, właściciel Agencji Bezpieczeństwa Transportu i ekspert w ośrodku Enterprise Europe Network przy WSIiZ w Rzeszowie.