"Dotknąć skrzydła motyla" - część I

Page 1

12

Wywiad

Głos Nauczycielski

nr 51 – 52

21 –28 grudnia 2016

www.glos.pl

Staramy się pokazywać naszym uczniom, że emancypacja i wolność są ważne

Dotknąć skrzydła motyla Z Ewą Drobek, nauczycielką języka angielskiego w XV LO z Oddziałami Dwujęzycznymi im. Narcyzy Żmichowskiej w Warszawie, Nominowaną do tytułu Nauczyciel Roku 2016, rozmawia Halina Drachal

Praca w renomowanym liceum z młodzieżą dobrze zmotywowaną do nauki to dla nauczyciela frajda czy wyzwanie? – I jedno, i drugie. Faktem jest, że mamy uczniów ambitnych i, nie ma co ukrywać, wybranych, bowiem chcąc dostać się do klas dwujęzycznych, muszą zdać test predyspozycji językowych, a do pozostałych – mieć dużo punktów. Dla nauczyciela to ułatwienie, nie musi zaczynać wszystkiego od początku, ale też duże wyzwanie, bo to wymagające dzieci. Z nimi nie da się prowadzić zajęć standardowo, lekcje muszą być naprawdę ciekawe zarówno pod względem formy, jak i treści. Ja na przykład zachęcam uczniów, by samodzielnie przygotowywali prezentacje na temat swojego hobby, dodaję do tego nowe słownictwo i mamy piękną lekcję. Czym dziś nauczyciel może zaskoczyć ucznia, który wie i ma niemal wszystko? – Nie generalizowałabym, bo w każdej ze swoich pięciu klas wychowawczych miałam też jedno lub kilkoro dzieci żyjących w trudnych warunkach, choć istotnie przeważają uczniowie z domów zamożnych. Ale to też jest wyzwanie dla nauczyciela, aby właśnie te dzieci nauczyć pomagania innym, otworzyć im oczy, by doceniały to, co mają, a jednocześnie nauczyć je otwierania serc i umysłów na pomoc tym, którzy mają mniej. Także w tym celu od lat organizujemy kawiarenki podczas różnych szkolnych przedsięwzięć. Co to takiego? – W szkole mamy bardzo dużo imprez kulturalnych, przy każdej z nich jest jakaś kawiarenka tematyczna. Podczas Dni Literatury mamy np. kawiarenkę Sławomira Mrożka, Wiliama Szekspira. Dni Radości też mają jakieś motto i swoją akcję charytatywną. Dzieci same pieką ciasta, robią sałatki. Sprzedają je, a uzyskane pieniądze przeznaczają na jakiś cel, np. na dofinansowanie wycieczek, tak by każdy mógł pojechać. I jeździmy wszyscy razem po Polsce i świecie. Dość powszechna jest opinia, że renomowane licea to nie szkoły radości, ale raczej katorżniczej pracy… – Szkoła Radości oznacza u nas trzydniowe rekolekcje organizowane przez Marię Głowacką, romanistkę i zakonnicę. Zaprzyjaźniony z nami ksiądz prałat Tadeusz

JOANNA MIKLASZEWSKA-SIERAKOWSKA

ROZMOWA

Sowa rano w kościele organizuje dla wszystkich chętnych rekolekcje. Prowadzi je od lat ks. Mirosław Tosza i to tak, że kościół jest pełen młodzieży, choć to dziś trudne. Po rannych rekolekcjach, już w szkole, dzieją się przeróżne rzeczy. Przychodzą goście, byli u nas Andrzej Wajda, Władysław Bartoszewski, prof. Zbigniew Mikołejko, ks. Adam Boniecki, ale są też warsztaty szycia, bębny, taniec afrykański. Każdy może wybrać, co chce. Wtedy jest czas na oddech, na pokazanie uczniom, że nauka nie musi zajmować im całego życia. Ale wysoka pozycja naszej szkoły, choćby tegoroczne 25. miejsce w kraju w wynikach matur, nie wzięła się znikąd. U nas po prostu trzeba się uczyć i to w sposób systematyczny. Wyszaleć się można właśnie w czasie licznych imprez kulturalnych. Dla równowagi powiem, że mamy też opinię szkoły tolerancyjnej. Pod jakim względem? – Choćby takim, że odnajdują się u nas dzieci z rodzin, które powracają z zagranicy, przede wszystkim z Belgii i Francji. Uczniowie ci mówią świetnie po francusku, ale słabo po polsku, mają problemy z rozumieniem trudniejszych tekstów. Pani Magdalena Węgrzecka-Krawczyk prowadzi dla nich specjalne lekcje języka polskiego i sobie radzą. Mamy też dużo dzieci, które realizują nauczanie indywidualne.

Co powoduje, że wielu licealistów musi uczyć się poza klasą? – Miałam w klasie pięciu uczniów na nauczaniu indywidualnym z powodu stanu psychicznego wykluczającego pracę w zespole, niepełnosprawności, trudnych sytuacji domowych. I naszym uczniom zdarzają się sytuacje, które w ogóle nie przystają do wizji świetnie ułożonego życia elit. Staramy się tych 16 godzin przyznanych na wniosek poradni przez organ prowadzący zrealizować tak, aby uczeń na część zajęć chodził razem ze swoją klasą. Wszystkie osoby, które w mojej klasie uczyły się w tym trybie, bardzo dobrze zdały egzamin maturalny i dostały się na wymarzone studia, jedna nawet w Anglii. W momencie zmiany struktury szkolnej „Żmichowska”, tak jak wiele innych liceów ogólnokształcących, które utworzyły gimnazja dwujęzyczne, znajdzie się w trudnym położeniu. – Napisałyśmy nawet w tej sprawie list do pani minister, obawiamy się bowiem, że jeśli gimnazja zostaną zlikwidowane, coraz mniej dzieci będzie w stanie rozpocząć naukę na takim poziomie, jakiego wymaga się w liceum dwujęzycznym. W efekcie klasy dwujęzyczne mogą nie powstać, bo będzie zbyt mało kandydatów. Czyli te dwa lata, które dojdą do szkoły podstawowej, to za krót-

ko, żeby przygotować uczniów do nauki w czteroletnim liceum dwujęzycznym? – Tego nie wiemy. Obawiamy się, że ta nauka będzie i dla dzieci, i dla nas, nauczycieli, o wiele bardziej karkołomna. Nie da się zmieścić w planie dużo większej liczby godzin, młodzież musi mieć czas na odpoczynek. Uczniowie „Żmichowskiej” zaangażowali się w czarny protest przeciwko zaostrzeniu ustawy antyaborcyjnej. To ich własna inicjatywa? – Całkowicie. Mamy 80 proc. uczennic, także takie, które biorą sobie do serca to, co mówiła nasza patronka. A pamiętajmy, że Narcyza Żmichowska była uważana za prekursorkę feminizmu w Polsce. Staramy się w pracy wychowawczej pokazywać uczniom, że emancypacja i wolność są ważne. Dla nas to była trudna sytuacja. Jako nauczyciele byliśmy wtedy w pracy. Ale uczniowie podziękowali nam za list, który był wyrazem naszej troski o ich bezpieczeństwo. Jest Pani organizatorką projektu „Żmichowska śpiewa”. Muzyka i nauczanie języka obcego jakoś się komponują? – Niestety, sama nie śpiewam, nie potrafię. Pomysł na ten projekt zrodził się trzy lata temu podczas studniówki. Dorota Sacewicz, nasza absolwentka, tak po francusku zaśpiewała utwór Edith Piaf „Padam, padam”, że wszystkim z wrażenia po prostu odebrało oddech. Dyrektor Joanna Chrapkowska zaproponowała mi wtedy wydanie płyty. Pomysł ciekawy, ale jak go zrealizować? Okazja nadarzyła się podczas lekcji języka angielskiego. Rozmawialiśmy o muzyce i jeden z uczniów, Janek Horodycki, przyznał się, że jego tata ma znajomego z własnym studiem nagrań. To był Sebastian Olko. Zadzwoniłam do niego z pytaniem, czy mógłby nam pomóc. Stwierdził, że jeśli uczniowie naprawdę potrafią śpiewać, mogę z nimi przyjść. Zaprowadziłam do niego wówczas rodzeństwo Dziekiewiczów. Janek był moim uczniem, ale jego siostra była dopiero w VI klasie podstawówki, jednak uparł się, że zaśpiewa z nią w duecie. Sebastian był nieco sceptyczny, ale gdy ich posłuchał, zapytał tylko, skąd biorę takie dzieci. Na co dumnie stwierdziłam, że one w naszym liceum po prostu są. Pierwszą płytę przygotowywaliśmy rok. Została wydana dla upamiętnienia 95-lecia szkoły. Podobno jedna płyta to 400 godzin pracy. Aż tyle?

–To przede wszystkim praca w studiu, czyli nagrywanie piosenki, ale wcześniej razem ją wybieramy. Uczeń musi być biegły w języku, w którym śpiewa. Piosenki są francuskie, polskie i angielskie. Jeżeli śpiewa po francusku, o wsparcie proszę nauczycielkę francuskiego. Po nagraniu w studiu jest tzw. mastering, a to trwa. Do pierwszej płyty nie było żadnego castingu, po prostu proponowałam uczniom, o których wiedziałam, że nieźle śpiewają. Do drugiej ogłosiliśmy już casting. Chętni mają miesiąc na przygotowanie piosenki. Koncerty w szkole i poza szkołą też zabierają dużo czasu. Na pierwszy koncert zapraszamy burmistrza dzielnicy, przedstawicieli ambasady Francji, partnerów z Politechniki Warszawskiej. Na końcu jest promocja medialna, staramy się pokazać na zewnątrz w rozgłośniach radiowych o zasięgu regionalnym i ogólnopolskim. W tym projekcie uczestniczy jednak niewielka grupa uczniów, a reszta? – Bardzo chciałabym, by w takim projekcie wzięło udział więcej osób, ale nie pozwala na to bariera finansowa, choć i tak wspaniała rada rodziców daje nam na jedną płytę 8 tys. zł. Gdybyśmy musieli za wszystko zapłacić, jedna płyta kosztowałaby nas ok. 25 tys. zł; robimy to więc bardzo niewielkim kosztem. Uczniowie sami projektują okładki, robią filmy promocyjne. Za to większość dzieci bierze udział w Teatralnym Festiwalu Amatorskim Żmichowska TFAŻ. Na 600 naszych uczniów angażuje się około 300 do różnych zadań, np. w sekcji medialnej, przygotowania dekoracji, porządkowej, odpowiadającej za przygotowanie sztuk, za próby, kawiarenkę. Wielką frajdą jest patrzeć na ich kreatywność i wspierać ich w tym. Nabywają wielu cennych umiejętności, przede wszystkim jednak uczą się pracy w grupie. A to jedna z najcenniejszych umiejętności w obecnym świecie. W pierwszej klasie przyglądają się, w drugiej organizują, w trzeciej uczą się do matury. Macie u siebie klasę teatralną, która ruszyła z Pani inicjatywy. Skąd ten pomysł? Po TFAŻ pomyślałam, że skoro mamy taką humanistyczną szkołę, to może warto wykorzystać sąsiedztwo TR Warszawa, czyli Teatru Rozmaitości, do którego chodzę od wielu lat. Udało mi się zainteresować teatr współpracą z nami. Klasa teatralna powstała pięć lat temu. Uczniowie mają wpisane w plan zajęcia artystyczne, uwrażliwiające na kulturę, dające możliwość


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.